7 minute read

Mała ojczyzna. Z pamiętnika adama Wróblewskiego

19 c z ę Ś ć świadectwo przeszłości

pierwsza dekada XX wieku. oto kolejny fragment pamiętnika adama wróblewskiego, w którym autor dzieli się swoimi doświadczeniami z czasów pobierania nauk w szkole podstawowej. kary cielesne i sadystyczna przemoc wobec uczniów. rusyfikacja, strajk szkolny i wprowadzenie podręczników w języku polskim. „okropne nieporozumienie zwane prywatną nauką”... przyszły kierownik szkoły w stromcu uzyskuje świadectwo jej ukończenia i kontynuuje naukę w gimnazjum. „reszta absolwentów oddycha pełną piersią i cieszy się życiem...”

Advertisement

[...] ale wróćmy do szkoły. pauzy i przerwa obiadowa były nieraz bardzo długie. ten czas zużywaliśmy pożytecznie. na ślizgawce lub na okładaniu się kulami śnieżnymi. niedaleko szkoły była cegielnia. stał tam wielki piec i długie szopy. otóż teren cegielni w naszej wyobraźni przypominał słynny port artura z czasów wojny rosyjsko-japońskiej. jedna część chłopców pod wodzą miszki zamykała się w twierdzy, przygotowując obronę na łeb na szyję, a druga dowodzona przez mikado, cesarza japonii, ruszała do ataku. po uciążliwej walce, w której nie brakowało rannych, port artura padał. rozwścieczeni japończycy wpadali do twierdzy. jego komendanta brano do niewoli wraz z pozostałą przy zdrowiu załogą. osadzano ich w szopie i trzymano pod wartą. pewnego razu, gdy przeżywaliśmy słodycz zwycięstwa nad wrogiem, nadbiegł zdyszany goniec od strony szkoły i łapiąc chciwie powietrze krzyknął: „Do szkoły! Gospodin uczitiel w klasie! Będzieta mieli wojnę. czeka na was z karcikiem”. rosjanie połączyli się z japończykami i zgodnie opuścili pobojowisko. ranni pośpiesznie wycierali sobie ślady krwi na twarzy lub rękach i również karnie podążyli do szkoły. jest ganek, sień i otwarte drzwi klasy, za którymi czai się złowroga cisza. na pierwszy ogień poszedł misza – kurogatkin, nieszczęsny wódz padłej twierdzy. za nim cesarz mikado, a następnie obydwa sztaby i zwykli szeregowi. ale co to? nie zajmują miejsc w ławkach, tylko stoją pośrodku, a przed nimi groźna postać nauczyciela. maruderzy już wypełnili sień i napierają też do środka. zator. po krótkiej wymianie zdań między wodzami a nauczycielem zapadł wyrok: dowódcy i generalicja otrzyma po dwie łapy karcikiem, a szeregowcy po jednej łapie. ranni nie podlegają karze. ponieważ należałem do sztabu, więc otrzymałem najwyższy wymiar kary. ale to nie koniec. nauczyciel przystąpił do odpytywania zadanego wcześniej wiersza . nikt go nie umiał, więc plagi posypały się na nowo. jąłem gorączkowo nawiązywać kontakt z dziewczynką, która siedziała w ławce przed moją. zdążyłem podsunąć sobie książkę, a już musiałem zrywać się do recytacji. Wygrzmiałem tytuł wiersza, nabrałem do płuc powietrza, przełknąłem ślinę i… niebo otworzyło się przed oczami. oto potulne dziewczę odsłoniło mi książkę. zacząłem śmiało recytację, zerkając do książki. Byłem bliski finału, gdy jakiś kolega podpatrzył mój sekret i powiedział: „Gospodin uczitiel, un tyż nie umii, tylko czyta z książki! tak!!!”. „idi siuda”– rozkazał nauczyciel. Wyszedłem na środek klasy, gdzie padło twarde polecenie. Wydało się, że nie umiem wiersza, więc dostałem kolejne dwie łapy karcikiem. tym razem były boleśniejsze. ale na tym się nie skończyło. Właśnie wybuchł strajk szkolny. nasz profesor z wielkim zapałem się do niego przyłączył, a uczniom kazał iść do domu. tuż po rewolucji i po strajku szkolnym wprowadzono do szkół elementarnych podręczniki polskie. Do szkoły w stromcu już nie wróciłem. nauczyciel jakoś nie śpieszył się z wznowieniem zajęć i ojciec ulokował mnie na prywatnych lekcjach u nauczyciela w niedabylu. Była tam druga szkoła elementarna na terenie gminy stromiec. Do szkoły w stromcu dano tymczasowo innego nauczyciela. kto był przed pierzchalskim tego nie wiem, bo nie udało mi się ustalić nazwiska. Był to więc „X”, a przed nim dłuższy czas uczył Wojciechowski, którego brat był pisarzem gminnym, a drugi ponoć wójtem. po pierzchalskim nastał michał kwieciński. Było to chyba w roku 1909. W niedabylu uczył wtedy nauczyciel Barszcz. Był to surowy pedagog nie szczędzący swoim uczniom różnych plag, jak te: targanie za uszy, tarmoszenie za włosy, czemu zwykle towarzyszyło stukanie uczniowskim pustym czerepem o tablicę szkolną. stosował nierzadko policzkowanie, czyli zwykłe bicie po „mordzie” jak to dosadnie nazywali uczniowie. no i karcik! Był to „środek wychowawczy”, bez którego nauczyciel nie pokazywał się w przepełnionej dziećmi, obłokami kurzu izbie szkolnej. karcikiem biło się „po łapach” tudzież po plecach oraz położonych nieco niżej dolnych regionach uczniowskiego ciała. jak z tego wynika uczniowska powłoka cielesna była bita w szerz i wzdłuż, raz koło razu, systematycznie. Wyjątko-

wą gorliwością w tej dziedzinie odznaczał się Barszcz, który uczył mnie i kilku zapaleńców wiedzy prywatnie, za opłatą miesięczną 6 rubli od łebka. pod jego światłe kierownictwo trafiliśmy jakoś wiosną. ptaki śpiewały radośnie, w bogatym świecie roślinnym działy się cuda, słońce mrugało radośnie swoimi promieniami. a mnie kazano się uczyć! nauczyciel miał kupę czasu, bo szkoła przecież była nieczynna, więc wyżywał się za otrzymywaną punktualnie zapłatę. przepadał za morałami. Bił i pouczał, a w naszych głowach nic się nie działo – wszystko z nich wytrząsnął. Dobrze, że mózgu nie wytrzepał. zadawał do domu 10 – 15 zadań z tekstami. już z polskiego podręcznika, który jako zdobycz rewolucji zjawił się na krótko w szkołach, by po roku czy dwóch ustąpić miejsca staremu – w języku rosyjskim. kto by podołał takiej pracy? zwłaszcza na wiosnę. męczył nas również „dyktandom”. całymi godzinami pisaliśmy w obydwu językach i pobierali plagi za potknięcia ortograficzne. niektórym chłopcom ponadrywał uszy, ale to był drobiazg dla tego człowieka – robił swoje. coś około trzech miesięcy trwało to okropne nieporozumienie zwane prywatną nauką, a raczej garbowaniem skóry. W czerwcu nauczyciel wyjechał na zasłużony odpoczynek, by już nigdy nie wrócić. W jesień przybył nowy na jego miejsce niejaki malinowski. Był rok 1907. za poradą mojego pierwszego nauczyciela pierzchalskiego ojciec posłał mnie na dalszą edukację do niedabyla. zjawili się wkrótce również i moi starzy weterani z pod ciężkiej do bicia ręki Barszcza. tym razem zamieszkaliśmy u nauczyciela. Było nas chyba 6 chłopców. cztery łóżka stanęły w kuchni, dwa przenieśli do pokoju stołowego, gdzie odrabialiśmy lekcje. całymi dniami. nauczyciel szedł z rana do szkoły, a my zasiadaliśmy do pracy w stołowym pokoju. rozwiązywaliśmy zadania już z rosyjskiego podręcznika, pisaliśmy tasiemcowe ćwiczenia aż do przerwy obiadowej. czuwała nad nami żona pana malinowskiego, która kręciła się pomiędzy kuchnią a mieszkaniem. od czasu do czasu któregoś z nas wzywała do kuchni i wysyłała do sklepu, a to po wodę, a to po drwa. służącej pomagaliśmy oporządzać gospodarstwo – konika, krówkę, świnki i kury. jak w terminie. po obiedzie czekały na nas poważniejsze zadania: piłowanie drewna na opał, rąbanie, rżnięcie sieczki, pojenie i wietrzenie szkapy. czasami pan malinowski wyjeżdżał po zakupy do stromca. Wytaczało się wtedy triumfalnie wóz z podwystawki, zakładało chomąto na starego wałacha, zaprzęgało do wozu i podjeżdżało z hukiem pod ganek. tam już czekał mimowolnie pan malinowski, który zręcznie wskakiwał do pojazdu, przejmował lejce i bat, i ruszał truchcikiem. odrabialiśmy lekcje wieczorem przy lampie. każdy musiał zdać sprawę z tego co robił za dnia. pan malinowski słuchał cierpliwie, gryzł wąsy, poprawiał błędy i zadawał robotę na dzień następny. uczyliśmy się sami i jakoś wiadomości bez trudu docierały do naszej świadomości. opracowaliśmy kurs trzeciego najwyższego oddziału szkoły elementarnej. jak miał przyjechać do szkoły inspektor, to nauczyciel przeniósł nas i pomieszał z dziećmi, tworząc w ten sposób iii oddział, którego nie było. Wizytacja się odbyła podobno ze skutkiem pomyślnym, gdyż „slawesnojet” wypadła świetnie. zresztą inspektor tylko do nas się zwracał, lekceważąc młodsze oddziały. i znów wróciliśmy do pokoju, gdzie w skupieniu ducha pracowaliśmy nad rozszerzeniem naszych ubogich horyzontów. słowem w czerwcu 1908 roku po odbytym pomyślnie egzaminie otrzymaliśmy świadectwa ukończenia szkoły. i świat przed nami otworzył swoje bramy. na razie skorzystało z tego tylko dwóch kolegów, którzy po rocznym przygotowaniu u prywatnego nauczyciela przemknęli do klasy i gimnazjum. reszta absolwentów oddychała pełną piersią i cieszyła się życiem. W ten sposób upłynął rok i drugi. samorzutnie zatęskniłem do nauki i znów znalazłem się w stromcu, gdzie już ku ogólnemu zadowoleniu trzeci rok uczył pan kwieciński. przyjął mnie prywatnie na lekcje. Według umowy miał mnie przygotować do iii klasy gimnazjalnej, ale w toku pracy, tak się jakoś złożyło, że zwekslowaliśmy na przygotowaniu do seminarium nauczycielskiego w solcu. za 30 rubli – pięć krówek, trzy koniki, dziesięć garniturów męskich w najlepszym gatunku. i znów całe dnie siedziało się przy odrabianiu zadanych lekcji. W mieszkaniu nauczyciela, a po odejściu ze szkoły dzieci, nauczyciel pracował ze mną i jeszcze jednym chłopcem przez 2 – 3 godziny. odbywało się to jeszcze w starej szkole. […] ● opracowali sawomir Duranc i roland Wielgomas

Uczennice i uczniowie stromieckiej szkoły, 1929 rok. Jeśli wiedzą państwo kim jest mężczyzna stojący w centrum grupy, to prosimy o podzielenie się tą informacją z redakcją, zdjęcie z archiwum sławomira duranca