BE NUTS

Page 1

ISSN 2084-7823 | 0.00 PLN # 59 | 12_01 2019/20

NUTS

59






Be magazyn redaktor naczelny / reklama / wydawca Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

zastępca redaktora naczelnego Joanna Komsta j.marszałek@bemagazyn.pl

dyrektor artystyczny Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com

redaktor prowadzący/reklama Sabina Borszcz s.borszcz@bemagazyn.pl + 48 500 108 063

korekta

wydawca

Małgorzata Kaźmierska

MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl

współpracują Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Katarzyna Zielińska, Kamila Ocimek, Wojciech S. Wocław, Katarzyna Szota-Eksner, Natalia Aurora Ignacek, Małgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław, Joanna Zaguła, Wojciech Radwański, Malwina Pycia, Joanna Durkalec, Anna Szuba, Aleksandra Wasilewska.

Available on the

App Store

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.


Be nuts ''Wszyscy musimy, chcąc uczynić rzeczywistość znośną, utrzymać w sobie kilka drobnych szaleństw''. Autor tych słów to Marcel Proust. Proste i prawdziwe. Życie, choć nazywamy je cudem, w swej codzienności jest raczej monotonne. Nieżyjący już aktor Maciej Kozłowski powiedział kiedyś, że ''tak naprawdę żyjemy dla kilku spotkań i paru wzruszeń''. Nie sposób się z nim nie zgodzić, jednak taka perspektywa na dłuższą metę może działać przygnębiająco, dlatego właśnie ktoś wymyślił szaleństwo. Odrobina pieprzu, zapomnienia, oderwania od codzienności przyda się przecież każdemu. Oczywiście szaleństwa mogą przybierać różne formy. Zwłaszcza nadchodzący okres przedświąteczny, a potem już same święta, kiedy rodzina spotyka się przy jednym stole, sprzyjają stanom opętańczym. Zakupy, gotowanie, prezenty, goście. Ma to jednak i piękną stronę – radość, zaskoczenie i ta cudowna atmosfera. Potem przychodzi czas na szaloną zabawę sylwestrową i upojny karnawał, a później bardzo tłusty czwartek, wiosenne wariacje hormonów, rozkoszną majówkę, ekscytujące wakacje, wróżebne andrzejki i znowu święta Bożego Narodzenia. I tak na okrągło. Ważne, żeby tę cykliczność czasem lekko urozmaicić. Tak właśnie zrobił kiedyś Josef Zotter, biznesowy geniusz, który produkuje czekolady z galaretką pstrąga i stworzył nawet dla nich… cmentarz! Podobnie postępują młodzi śląscy wynalazcy amatorzy. Łamią stereotypy i odważnie tworzą np. aplikację do odczytu... ludzkich myśl albo e-chlebak, który na bieżąco analizuje ilość i stan pieczywa, a w razie potrzeby zamawia dostawę. Można też tak, jak radzi nasza podróżniczka Kamila Ocimek, która pisze, że intensywność przeżyć w trakcie wyprawy sprawia, że żyje się jakby dłużej! Jak zawsze polecamy Kwestionariusz Prousta. Tym razem jubileuszowy, bo 10., a w nim Magdalena Kumorek, matka do kwadratu, świadomie żyjąca wegetarianka i aktorka stale poszukująca nowych ścieżek rozwoju. Więcej dobrego w środku, czytajcie zatem, nasi Kochani Wariaci! Przy okazji, wesołych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku, oby trochę zwariowanego! Redakcja Be Magazynu Wojciech Radwański o zdjęciu na okładce: Zima jest wyjątkową porą roku, jeśli chodzi o fotografię lotniczą. Leżący na ziemi śnieg tworzy idealnie białe tło. Zupełnie jak w studiu fotograficznym. Wszystko, co znajduje się na nim, jest dobrze wyeksponowane, wyraźne, ale czasami również tajemnicze i nieoczywiste. Zdjęcie z okładki zostało wykonane 22.12.2017 r. w Szczyrku. Fotografia przedstawia górną stację wyciągu narciarskiego, zlokalizowaną na Hali Skrzyczeńskiej. Tego dnia miało miejsce oficjalne otwarcie ośrodka Szczyrk Mountain Resort – jednego z największych w Polsce.

Znajdz nas na:

www.facebook.com/magazynBE

www.instagram.com/be_magazyn/


Spis treści 10 Joanna Durkalec / BeluBe 16 Kwestionariusz Prousta / Magdalena Kumorek 18 Małgorzata Kaźmierska / (Nie) świruj! 22 Joanna Zaguła / Podaruj mi orzechy 28 Natalia Aurora Ignacek / Czekoladowy wariat, biznesowy geniusz 34 Katarzyna Zielińska / Be nuts about (organic) nuts 38 Sabina Borszcz / Nauka jest bliżej 46 Aleksandra Wasilewska / Dzień Świra 50 Dorota Magdziarz / Sarah Burton i spadek po enfant terrible 54 Anna Szuba / Historia o mieszkaniu 60 Kamila Ocimek / Capodanno in italiano. Sylwester po włosku 66 Katarzyna Szota-Eksner / Be Woman


, Zakochaj sie, we włoskim swiecie .... (+48 ) 515 055 600 restauracja@terramare.pl

Katowice Al. Roździeńskiego 191

www.terramare.pl

facebook.com/restauracjaTerraMare instagram.com/restauracjaterramare


BE LuBE

Joanna Durkalec

To be (or not to be) nuts “Trzeba mieć świra, by do zamieszkania wybrać sobie Katowice.” – tak w mojej rodzinie mawiało się przez lata. Podczas rodzinnych rozmów przy klusce i kapuście, przy okazji tematu Katowic zawsze wspominało się “brudną estakadę dworca” i wszechobecny smutek. Te czasy odeszły do lamusa. Wiem to, bo kiedy moja mama przyjechała tu do mnie pociągiem z Rybnika, powiedziała, że nie była pewna czy dobrze wysiadła.

Vanitas Concept Store Gdyby to miejsce należało do mnie, wnętrze wyglądałoby identycznie – przede wszystkim całe mnóstwo roślin (ukłony dla tandemu Projekt Rośliny!), piękne, stare polskie meble, a na nich cięte gladiole w wazonie oraz wykończenia przypominające lastryko. Położony w sercu miasta Vanitas to spektakularnie urządzone miejsce, pełne dobrego, rodzimego designu, który w moim sercu zawsze będzie stał na piedestale. Od ubrań i biżuterii, na ceramice skończywszy. Nie ma sensu wymieniać (imponującej) listy dostępnych tam marek. Trzeba po prostu zajrzeć i odważnie stawić czoła dylematowi pt.: “Jak wyjść usatysfakcjonowanym i jednocześnie nie zostawić tam całej wypłaty”. Karolina powołała to miejsce do istnienia, ponieważ uznała, że studia prawnicze to nie jej bajka. Pracując przy pierwszym polskim wydaniu „Vogue” nabrała przekonania, że Polki nie dlatego tak często wybierają sieciówki, bo same tego chcą, ale ponieważ nie znają niczego innego. I Karolina ma już plan, jak to zmienić, udowadniając, że kropki i paski to świetny wybór, a połączenie brązu z czernią to żaden obciach. Powodzenia, inspirująca kobietko! Vanitas Concept Store ul. Dyrekcyjna 4, Katowice


BE LuBE

Vera Napoli Jeżeli komuś nie było jeszcze dane zaznać prawdziwych Włoch na talerzu, to zrobi to tutaj. Trzeba jednak mieć na uwadze, że pizza, którą Wam zaserwują, musi zostać przyjęta z całym dobrodziejstwem inwentarza. Przygotujcie się na spieczone (ale niechrupiące!) brzegi i absolutnie wilgotny środek. Mając w głowie słynny cytat Magdy Gessler, że dobra pizza “stoi, nie opada” wiedzcie, iż ta jest tak delikatna, że nie będziecie w stanie nawet wziąć jej do rąk. Składniki, które się na niej znajdują, są certyfikowane DOP, czyli Denominazione di Origine Protetta (Chroniona Nazwa Pochodzenia), co daje pewność, że nie jecie np. mielonki kupionej w pobliskim dyskoncie. W Napoli bazuje się również na mozzarelli di bufala Campana (produkowanej z mleka czarnych bawolic rasy Bubalus arnee), co oznacza, że jej roztopiony kawałek można rozciągnąć na całą długość lokalu. Vera Napoli ul. Warszawska 23, Katowice

Ważne Miejsce Istnieje kilka takich miejsc w centrum Katowic, które zdecydowanie uznać można za kultowe. Należy do nich narożna kamienica, znajdująca się na styku ulic Mikołowskiej i Barbary. Prawdopodobnie kojarzycie ją głównie z istniejącą tam kiedyś Patrią, ale mało kto wie, że ponad sto lat temu w budynku tym prowadzono lokal Promenaden Restaurant, którego nazwa miała nawiązywać do porośniętej lipami drogi w kierunku Parku Kościuszki, będącej promenadą. Dziś funkcjonuje tam Ważne Miejsce, czyli społeczna kawiarnia, istniejąca w celu uwspólnotowienia miasta. Stworzono tu przestrzeń sprzyjającą spotkaniom, wymianie myśli, komunikacji międzyludzkiej i współpracy. Szukacie w tym wszystkim wyjątkowości? Znajdziecie ją na pierwszym piętrze, w przestrzeni o nazwie Tajemnica Ciemności. Brzmi trochę satanistycznie, ale tak naprawdę jest to nic innego jak niesamowita podróż w całkowitych ciemnościach, ramię w ramię z niewidomym edukatorem, gdzie zdani będziecie tylko na własne zmysły i swojego współtowarzysza. Wszystko to po to, by zrozumieć, że w ciemności wszyscy jesteśmy równi, a cechy takie jak komunikatywność są niezbędne, by prawidłowo funkcjonować. Widzicie analogię? Ważne Miejsce ul. Mikołowska 44, Katowice


BE LuBE

Miejscownik. Tygiel Kulturalny W Katowicach niewiele jest miejsc, gdzie regularnie organizowane są spotkania autorskie. A co dla fana literatury może być bardziej nęcące niż rozmowa na temat ulubionej książki z samym jej autorem? Któregoś razu, w jednej z katowickich bibliotek organizowałam takie spotkanie z Filipem Springerem. Przyszło multum ludzi, krzesła donosiliśmy z najdalszych zakamarków budynku, a planowana na godzinę impreza trwała ponad dwie godziny. Wtedy uświadomiłam sobie, że obawy o zanikające czytelnictwo są zupełnie bezpodstawne. Ludzie kochają książki, a spotkania z twórcami są jak najbardziej trafione. Organizatorem takich wydarzeń jest właśnie Tygiel Kulturalny. Przestrzeń, której patronuje Sonia Draga i jej wydawnictwo, zdecydowanie zaspokoi czytelników, spragnionych kontaktów z literaturą. Działa tutaj także całkiem przyjemna i dobrze zaopatrzona księgarnia. Fajne miejsce! Miejscownik. Tygiel Kulturalny Warszawska 28, Katowice

Zalewski Solo Act 21-22 grudnia 2019 r., NOSPR, Katowice Jeżeli ktoś zasługuje na określenie “nuts”, to na pewno jest to Krzysztof Zalewski. Czasem mam wrażenie, że pojawia się w kilku miejscach naraz. I robi to tak nienachalnie, że wciąż jeszcze nie mam go dość. Podziwiam go za to, że łapiąc kilka(naście!) srok za ogon, jest w stanie bez problemu okiełznać je wszystkie. Jedna z tych srok to właśnie Solo Act, czyli występ, który doskonale odzwierciedla tego wielozadaniowego wykonawcę. Artysta sam zagra na wszystkich instrumentach, znajdujących się na scenie, nie tylko zapętlając melodie, ale i tworząc na nowo aranżacje własnych utworów. Nowa trasa Solo Act to kontynuacja kwietniowego koncertu, który odbył się na warszawskim Torwarze. Obejrzałam relację z tego one man show i muszę przyznać, że biegający po scenie Zalewski, który bez najmniejszego trudu zastępuje cały zespół, to świetne widowisko! Zalewski Solo Act 21-22.12.2019 r. NOSPR, plac Wojciecha Kilara 1, Katowice Bilety: od 80 zł


BE LuBE

4 Design Days 6-9 lutego 2020 r., MCK/ Spodek, Katowice Jeżeli, podobnie jak ja, jesteście designoholikami, to podczas tego wydarzenia Międzynarodowe Centrum Kongresowe powinno stać się Waszym drugim domem. 4 Design Days to wielkie święto architektury i designu. Przez 4 dni ikony polskiego i światowego projektowania, architekci i producenci dają nam bezcenną lekcję, dotyczącą aktualnych trendów. 4 Design Days odbędą się w dniach 6-9 lutego 2020 r., w imponujących przestrzeniach MCK i Spodka. W programie między innymi moduły: Star Architects, czyli wystąpienia znanych i cenionych architektów z Polski i z zagranicy; Most Wanted, podczas którego omawiane będą najlepsze projekty ostatniego roku; Designer 2.0, czyli wywiady z wybitnymi projektantami, których prace odbiły się szerokim echem na europejskiej arenie designu oraz trendy w designie na nadchodzący rok. Warto się wybrać i warto wiedzieć! 4 Design Days 6-9.02.2020 r. Międzynarodowe Centrum Kongresowe / Spodek, Katowice

Dawid Podsiadło / Leśna Muzyka 26-27 stycznia 2020 r., NOSPR, Katowice Fenomen Dawida Podsiadły istnieje bez względu na to, jak wielu ma przeciwników. Niepozorny facet z dość specyficznym rodzajem charyzmy podbija polski rynek muzyczny już od dobrych kilku lat, a jego popularność nie słabnie ani odrobinę. Od jakiegoś czasu przyglądam się poczynaniom tej persony z nieukrywanym zaciekawieniem – we wrześniu, wraz z Taco Hemingwayem zebrał 60 tysięcy fanów na PGE Narodowym, a ostatnio w kilkadziesiąt sekund wyprzedał bilety na pierwszą akustyczną trasę koncertową pod idylliczną nazwą “Leśna Muzyka”. Podsiadło dosłownie kosi nasz rynek muzyczny i nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie chciał zwolnić tempo. Jeżeli zależy Wam na tym, by posłuchać tego koncertu, to aby zdobyć bilety, będziecie musieli mocno się postarać. Na szczęście duma Dąbrowy Górniczej w katowickim NOSPR-ze zagra aż dwa koncerty w ramach tej trasy, więc szansa na uczestnictwo wzrasta. Powodzenia! Dawid Podsiadło / Leśna Muzyka 26-27.01.2020 r. NOSPR, plac Wojciecha Kilara 1, Katowice Bilety: a kto to wie?!


plado.pl

podaruj emocje na święta, podaruj chwile w plado.... POZNAJ PLADO


fotograf: Klisza, makijaż: Babski Warsztat, fryzura: Cyrulik Śląski, suknia: Cloo Salon Sukien Ślubnych


fot. Łukasz Rajchert

KWESTIONARIUSZ PROUSTA

NR 10 MAGDALENA KUMOREK Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie. Laureatka wielu konkursów i festiwali piosenki, w tym Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Od lat związana z Teatrem Muzycznym w Gdyni i z Teatrem Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Szerszej publiczności znana z filmów: „Poranek kojota” O. Lubaszenki, „Układ zamknięty” R. Bugajskiego, czy serialu „Przepis na życie”. W 2014 r. wydała płytę „Śmiercie" z autorską muzyką do słów Bolesława Leśmiana. A we wrześniu 2019 r. w ramach Festiwalu Łódź Czterech Kultur, odbyła się premiera monodramu pt. „Madaleiene”, który w całości, poczynając od tekstów mówionych, piosenek i samej muzyki, jest jej autorstwa. Matka do kwadratu, świadomie żyjąca wegetarianka, aktorka stale poszukująca nowych ścieżek rozwoju.

Kwestionariusz Prousta to rodzaj popularnej gry towarzyskiej z XIX wieku, która na przestrzeni czasu doczekała się wielu przeróbek. Pomysłodawczynią pytań jest przyjaciółka Prousta, Antoinette Faure, córka Françoisa Faure’a, prezydenta Francji w latach 1895-1899. Słynny pisarz odpowiadał na nie kilkakrotnie. Od dawna wiadomo o formularzach wypełnionych przez niego najprawdopodobniej w wieku 13 i 20 lat. Natomiast na początku kwietnia 2018 r. Laurent Coulet, paryski księgarz, odkrył trzeci kwestionariusz, wypełniony przez Prousta w wieku 15 lat. Nosi tytuł „Mes confidences” (z fr. „Moje sekrety” albo „Moje zwierzenia”). My do legendarnego zestawu dodaliśmy jeszcze kilka pytań o Śląsk.


Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? Pracowitość. 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Humor, ciekawość świata, samoświadomość. 3. Cechy, których szukam u kobiety? Prawdomówność, szacunek dla inności, wewnętrzny wgląd. 4. Co najbardziej cenię u przyjaciół? Szczerość, wspólny czas, zaangażowanie. 5. Moja główna wada? Chaotyczność w działaniu. Naiwność. 6. Moje ulubione zajęcie. Śpiew i taniec. 7. Moje marzenie o szczęściu? Równowaga i obfitość w pracy oraz w życiu rodzinnym. Częste, dalekie podróże. Zdrowie. 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Niektóre owady. 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Mieć niesprawne, sparaliżowane ciało i równocześnie sprawny umysł. 10. Kim lub czym chciałabym być, gdybym nie była tym, kim jestem? Byłabym tancerką będąc człowiekiem lub ptakiem, gdybym mogła wybrać zwierzę. 11. Kiedy kłamię? Rzadko. 12. Słowa, których nadużywam? „Jezusie…" 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Lady Makbet, Nastazja Filipowna, Mała Mi. 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Janina Ochojska, Ellen DeGeneres, Maria Skłodowska-Curie. 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Chamstwa i agresji. 16. Dar natury, który chciałabym posiadać? Umiejętność latania, a czasami bilokacji. 17. Jak chciałabym umrzeć? W spokoju i świadomie. 18. Obecny stan mojego umysłu? Radość. 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Niewiedza. 20. Twoja dewiza? „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Czyli najpierw pokochaj i zaakceptuj siebie, ze wszystkimi swoimi wadami i małostkami. Tylko tak można faktycznie trwać w miłości do innych. 21. Twoje ulubione miejsce na Śląsku? Z sentymentem wracam do Gliwic, z których pochodzę. 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Śląska osa, czyli kobieta, która jest maksymalnie pracowita: ogarnia dom, dzieci, obiad, pracę, a jeszcze wygląda zawsze fantastycznie. Znam wiele takich kobiet. 23. Jakie jest twoje ulubione śląskie słowo? Dziołcha. 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Za mało znam ten język, niestety.


(NIE) ŚWIRUJ!

„NAJPIĘKNIEJSZE SĄ RZECZY, KTÓRE PODSZEPTUJE SZALEŃSTWO I PISZE ROZSĄDEK.” (ANDRÉ GIDE)

MAŁGORZATA KAŹMIERSKA

18



Nocny pociąg z Gliwic do Świnoujścia. Otwieram drzwi do przedziału, w którym mam wykupione miejsce i w przyćmionym świetle widzę samych facetów (jeden już śpi), a na rozkładanym blacie pod oknem puszki piwa. „No, nieźle” – myślę sobie. – „Ja na pewno nie zmrużę oka”. Na szczęście jeden z panów okazuje się uczynny i od razu lokuje mój bagaż na półce, siadam

więc, przygotowana na wiele godzin bezsennej i nudnej jazdy. Ruszamy, a po pewnym czasie pomiędzy dwoma pasażerami wywiązuje się rozmowa. Z braku innego zajęcia przysłuchuję się im. Jeden z nich opowiada o swojej pracy, a mówi tak ciekawie, że zapominam o spaniu. Facet (młody!) ma hopla na punkcie tego, co robi i naprawdę zna się na tym; chętnie zdradza nam


tajniki wykonywanego zawodu, z humorem sypie anegdotami i ciekawostkami. Zastanawiacie się, cóż to za fascynująca praca? Maszynista kolejowy. Rozczarowani? Trzeba było go posłuchać; przypuszczam, że, gdyby posyłano go do szkół na spotkania z maturzystami, pewnie niejednego chłopaka przekonałby do tego fachu. Jak widać, nie trzeba być od razu astronautą, żeby pasjonować się swoją pracą i mieć ciekawe życie. Zdecydowanie wolę ludzi z jakimiś zainteresowaniami, lekkich świrów albo zupełnie stukniętych pasjonatów. Nieważne czy to jest ktoś, kto zerwie się w nocy, żeby o świcie fotografować na bagnach rzadkie okazy ptaków, poleci na drugi koniec świata, by ratować ginące gatunki, a może po prostu zbiera znaczki, monety, godzinami dłubie przy starych meblach czy innych sprzętach, albo zwyczajnie ma kota na punkcie swojego psa. Jeśli robi to z zaangażowaniem, ma wiedzę na ten temat, interesująco opowiada i potrafi innych przekonać do swojej pasji – to na pewno wzbudzi we mnie ciepłe uczucia. Psycholodzy często uważają, że takie pozytywnie zakręcone osoby swoimi bzikami kompensują sobie różne braki z dzieciństwa. No i co z tego? Z kimś takim przynajmniej można o czymś pogadać, dowiedzieć się od niego czegoś ciekawego. Oczywiście, o ile nie jest to jakiś szajbus, zupełnie niezważający na innych. Zdarza się bowiem, że czasem nawet z pozoru nieszkodliwy pasjonat bywa uciążliwy dla otoczenia albo dla swojej rodziny – kolekcje pięknych obrazów czy staroci udekorują dom, ale zbiory przeróżnych kuriozów mogą go zagracić, a wydatki na realizowanie zainteresowań zrujnować cały budżet. Błogosławione niech będą żony czy dziewczyny wielbicieli starych samochodów lub motorów, wysłuchujące z prawdziwym albo udawanym zrozumieniem o cewkach, dyszach i silnikach, co to rzężą, nie palą, psują się, zapychają. Niektóre towarzyszki życia wyżej wymienionych zapaleńców tak się wprawiły w tych rozmowach, że potrafią nawet zadać fachowe pytanie albo coś poradzić i to całkiem do rzeczy. Ale co zrobić, jeśli druga połowa nie podziela zainteresowań swojego ukochanego wariata (ewentualnie: „swojej ukochanej wariatki”, choć kobiety jakby rzadziej ulegają różnym szaleństwom)? Chyba jednak szukać pozytywów, cieszyć się, że trafił się im taki oryginał, z którym nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać, a nie jakiś do bólu zwyczajny osobnik. A nuż coś z niego kiedyś wyrośnie…? „Odbiło ci?!”, „Stuknięty jesteś!” – może usłyszeć ktoś, kto chce zrealizować jakiś wariacki pomysł. A ile zawdzięczamy różnym zapaleńcom, którzy bezinteresownie organizują życie społeczne albo kulturalne, poświęcają swój czas na urządzenie meczu na

osiedlu, wycieczki lub spływu kajakowego? Ile wynalazków zrodziło się w głowach różnych postrzeleńców, którzy dotąd badali, testowali, zaczynali od nowa, aż uzyskali satysfakcjonujący efekt? Przecież tzw. rozsądni ludzie nie wierzyli, że człowiek mógłby na przykład wznieść się w przestworza, trzeba było marzycieli, uporczywie szukających sposobu, by tego dokonać (a że przy okazji całkiem prozaicznie połamali sobie kości i potłukli to czy owo… no cóż, postęp wymaga ofiar). Dzięki nim mamy samoloty, telefony, filmy, rakiety, leki i mnóstwo innych, pożytecznych udogodnień. Szaleństwo połączone z marzeniami bywa piękne! Na studiach spotykałam czasem w akademiku pewnego chłopaka – był na roku z bratem mojej koleżanki, dlatego wiedziałam, kto to. Podczas kiedy inni przykładnie zaliczali kolejne semestry i w końcu zdobyli tytuł magistra, on ciągle biegał do radia. Pracował w jednej z lokalnych rozgłośni i to całkowicie go pochłaniało, było dla niego zdecydowanie ważniejsze od studiów, żył tylko tym. Później mówiono, że jeździ do Warszawy na jakieś specjalistyczne kursy dla dziennikarzy radiowych, a potem któregoś dnia usłyszałam go w… Trójce! Na studiach chyba uważano go za niezłego wariata, który zamiast zdawać egzaminy, traci czas na jakieś dyrdymały. A dziś ten zapaleniec jest redaktorem muzycznym w jednej z najlepszych stacji! Okazuje się, że marzenia wsparte uporem i ciężką pracą mogą się spełnić (oczywiście łut szczęścia też bywa bardzo pomocny). Trzeba więc trzymać się marzeń i wbrew innym starać je zrealizować. Iskrę szaleństwa bardzo ceni się w sztuce – dodaje twórcy intrygującej niezwykłości, czyni go fascynującym, bo nie wiadomo czy szaleństwo to dar bogów, pozwalający więcej widzieć i czuć, czy może raczej kara za próbę dorównania im i poznania boskich tajemnic. Artysta idący własną ścieżką może być szczęśliwym wybrańcem albo też samotną, niezrozumianą przez innych ofiarą swojego talentu. Z jednej strony ludzie boją się „stukniętych” albo drwią z nich, a z drugiej – coś ich ciągnie do tych odmieńców. Mit szalonego artysty jest bardzo romantyczny i nadal popularny, a prace takich twórców nierzadko bezcenne (patrz: van Gogh, Salvador Dalí). Lepiej nie lekceważyć wariackich pomysłów i uważać z pochopnymi ocenami otaczających nas maniaków, pasjonatów oraz szaleńców, bo: „Człowiek z nowymi pomysłami jest wariatem, dopóki nie osiągnie sukcesu” (Mark Twain).


PODARUJ MI ORZECHY

NATURALNE DEKORACJE, PROSTE, ALE PYSZNE JEDZENIE – TAKIE ŚWIĘTA UCHRONIĄ NAS PRZED SZALEŃSTWEM ŚWIĄTECZNYM I SZALEŃSTWEM TEGO ŚWIATA. A POMOGĄ W TYM ORZECHY!

JOANNA ZAGUŁA

22



Jest twardy do zgryzienia. Ale jak się tego dokona, ujawnia bogate wnętrze. Orzech włoski to najstarszy znany nam „owoc”, zrywany z drzewa. Już w Biblii był symbolem płodności i – co za tym idzie – błogosławieństwa. Jeśli pojawia się we śnie, oczekujemy zmian. Orzechy kojarzą się ze świętami. Chyba nie tylko mnie. Bo oglądamy „Dziadka do orzechów”, bo zjadamy je w ciastach i czekoladach, bo pojawiają się w dekoracjach i na choince. Znam nawet takie tradycje, według których pojedynczy migdał (choć to właściwie nie orzech) znaleziony w babeczce, gwarantuje szczęście na cały kolejny rok. Na Śląsku, żeby sobie powróżyć, rozłupuje się orzechy włoskie. Zdrowe zwiastują dobrą przyszłość, zepsute oznaczają, że należy na nią uważać. Temat naszego numeru brzmi jednak po angielsku – Be nuts. A „nuts” w takim kontekście, jak wiemy, może oznaczać wariata. Ale to wcale nie przekreśla moich świątecznych skojarzeń. Bo czy wszyscy w tym czasie nie wariujemy trochę? Kupujemy chore ilości niepotrzebnych rzeczy, często takich, które nikogo nie ucieszą, ale przecież „wypada”. Gotujemy za dużo, „żeby nie zabrakło”.


Martwimy się o to, co pomyślą o nas dawno niewidziane kuzynki. A przecież powinno być tak, że święta to czas wyczekiwany. Wyczekiwany dlatego, że pełen przyjemności. Dobrego jedzenia, odpoczynku, bliskości ukochanych ludzi. Mam więc taką szaloną propozycję. W tym roku bądźcie radykalni. Bowiem radykalne mamy czasy. Płoną lasy, ludzie płoną z nienawiści. Zalewa nas plastik i toniemy w morzu wzajemnego niezrozumienia. Coraz trudniej mi znaleźć spokój ducha, gdy boję się o przyszłość, a teraźniejszość jest tak szalona. Płaczę otwierając gazetę i wyłączam na stałe telewizor. Bo nie ma na to siły. Znawcy trendów – nie tylko tych modowych, ale przede wszystkim społecznych, mówiących o tym, co się dzieje z nami jako społeczeństwem, dawno już prognozowali, że zaczniemy się zamykać w coraz bardziej intymnych wspólnotach. Kiedy bowiem świat zewnętrzny jest przerażający i trudny do zrozumienia, szukamy schronienia w domu i oparcia w najbliższych ludziach. Ufamy tym, których znamy, skłaniamy się ku lokalnym produktom i producentom, kusi nas, by zamknąć się w domu i czekać na katastrofę niczym z „Melancholii” von Triera albo z książki „Ale z naszymi umarłymi” Jacka Dehnela. O ile wydaje mi się, że popadanie w marazm lub panikę nie jest dobrym rozwiązaniem, to radykalne decyzje właśnie mogą nas wyzwolić. Proponuję, by w czasie świąt radykalnie odciąć wszystko to, co nam niepotrzebne. Powiedzcie „nie” pracowniczym loteriom mikołajkowym, których jedynym efektem jest zapas brzydkich świeczek u każdego z pracowników. Kupcie rodzinie prezenty przemyślane, ale niewielkie. I najlepiej już teraz, żeby potem nie robić tego w pośpiechu. Przygotujcie menu na wigilijną kolację, które nie będzie obszernością odbiegało od zwykłego obiadu. Nie ma sensu gotować jak dla pułku wojska tylko po to, by żadna ciotka nie zarzuciła nam, że się nie staramy. I teraz najbardziej kontrowersyjna teza: nie zapraszamy rodziny. Wiem, to najpiękniejsze i rodzinne święta. Ale czy nie lepiej nam będzie z mężem i dziećmi albo tylko z rodzicami? Wszystkie siostry taty, kuzynki babci i szwagrowie nie zawsze dają nam szczęście tego dnia. Zastanówcie się, czy ten czas nie będzie NAPRAWDĘ spędzony z bliskimi właśnie wtedy, gdy spotkamy się tylko z tymi, na których rzeczywiście nam zależy i będziemy w stanie spokojnie z nimi rozmawiać, nie koncentrując się na tym, czy cała impreza przebiega wzorowo. To teraz pytanie – jak w tym wszystkim pomogą orzechy?

Mam kilka pomysłów. Pierwszy to domowy krem orzechowy. Do podjadania przy świetle lampek choinkowych, ale też świetny na prezent. Orzechy laskowe wstawiamy do piekarnika i wyjmujemy dopiero, gdy poczujemy ich mocny zapach. Szybko – jeszcze ciepłe – pocieramy ręcznikiem (papierowym lub frotte), aby pozbyć się skórki. Potem miksujemy je długo i dokładnie z kakao i cukrem albo miodem. Wychodzi coś pysznego i zdrowego. Choć niezbyt lekkiego… Drugi pomysł to ciasto bez pieczenia. Na dno foremki wylewamy masę czekoladową – ganache. Robimy ją z gorzkiej czekolady i śmietanki. Wstawiamy do lodówki na kilka godzin, a potem wrzucamy na nią podprażone orzechy. Włoskie, laskowe, macadamia, pekany. I polewamy je sosem karmelowym. Przygotowujemy go karmelizując cukier z odrobiną wody, do którego potem dodaje się śmietankę. Potem znowu chwilę schładzamy. Taki torcik nie wymaga pieczenia i jest dekadencko przepyszny. A jednocześnie tak intensywny w smaku i sycący, że nie potrzeba już kolejnych trzech ciast. Mamy więc załatwione dobre jedzenie w umiarkowanej ilości i drobne prezenty. Może orzechy to rzeczywiście błogosławieństwo?



KARMA BURGER RZEMIEŚLNICZY, MENU AUTORSKIE OPARTE O PRODUKTY REGIONALNE, WEGE

KULTURA KONCERT, KABARET, STAND-UP

KRAFT

7 KRANÓW Z PIWEM RZEMIEŚLNICZYM, KILKADZIESIĄT RODZAJÓW PIWA NISZOWEGO W BUTELKACH

43-200 Pszczyna, ul.Bankowa 1 , TEL. 32 733 26 57, FACEBOOK.COM/SZTAMFER


CZEKOLADOWY WARIAT, BIZNESOWY GENIUSZ ISTNIEJĄ LUDZIE ABSOLUTNIE ZAKOCHANI W CZEKOLADZIE, KTÓRZY MOGĄ JĄ JEŚĆ CODZIENNIE I WYDAWAĆ NA NIĄ MAŁĄ FORTUNĘ. AUSTRIACKI PRODUCENT JOSEF ZOTTER POSZEDŁ JEDNAK O KROK DALEJ. POZNAJCIE CZŁOWIEKA, KTÓRY PRODUKUJE CZEKOLADY Z GALARETKĄ PSTRĄGA. A DLA CZEKOLAD STWORZYŁ NAWET… CMENTARZ! NATALIA AURORA IGNACEK

28


Był sobie raz całkiem zwyczajny cukiernik. Co prawda znany i ceniony w okolicy, ale nie do końca spełniony. Czegoś w życiu mu brakowało. Nieco wyzwań i nuty szaleństwa… Konkretnie – czekolady. Dlatego na tyłach swojej cukierni zaczął eksperymentować z tym wyrobem. Był rok 1992, a cukiernik ten nazywał się Josef Zotter. Dziś uznawany za jednego z najwybitniejszych czekoladników całego świata. I zdecydowanie najbardziej szalony… Bo czy słyszał ktoś o czekoladzie z rybą? Zanim jednak o tym, przenieśmy się dwadzieścia lat wstecz do Riegersburgu koło Grazu. Wszystko dla czekolady To właśnie tam w pięknej Styrii, w czasach, gdy w kraju nad Wisłą nikt nawet nie słyszał o czymś takim jak czekolada rzemieślnicza, Zotter zaczyna wprowadzać czekolady, których nic nie łączy z tymi supermarketowymi. Jego tabliczki mają 70 g wagi

i bardzo nietypowe smaki, takie jak nasiona konopi i dyni. Prócz unikalnej zawartości wyróżniają się też bardzo wyjątkowym opakowaniem. W zasadzie to nie zwykły papierek, a prawdziwe dzieło sztuki. Znajomy Josefa Zottera, artysta Andreas H. Gratze, projektuje dla każdej czekolady indywidualną ilustrację i wymyśla humorystyczne tytuły, takie jak: "Dla łotrów" lub "Dla odważnych". Udaje mu się stworzyć rozpoznawalną linię z wieloma różnymi stylami i motywami. A przede wszystkim sam Zotter pozostaje wierny idei, wedle której reklama powinna inspirować i rzucać wyzwanie. Wyśniony sen – można by rzec! A jednak spełnione marzenie stało się koszmarem. Firma ogłosiła bankructwo! A zaledwie trzy lata później Zotter popada w szaleństwo. Ściśle rzecz ujmując – czekoladowe szaleństwo! Stawia wszystko na nią i totalnie się w nią zatapia. Najpierw udaje się do krajów produkcyjnych, odwiedzając plantacje kakaowca i nawiązując


kontakty z rolnikami z Nikaragui, Peru, Boliwii, Brazylii, Republiki Dominikańskiej i Indii. Zależało mu, by nie tylko robić czekoladę, ale by jego produkt był uczciwy – ekologiczny, a ziarno pochodziło ze sprawiedliwego handlu. Szaleniec okazał się zatem również i geniuszem, bo ewidentnie wyprzedził w swoim myśleniu epokę. Opłaciło się. Jego czekolady szybko zyskują na popularności i to w takim tempie, że nie miał jeszcze nawet szyldu, a na wieś przyjeżdżali chętni na jego tabliczki i pukali do drzwi jego rodziców! Tak oto w 2006 roku produkcję przeorganizowano na całkowicie ekologiczną. Manufaktura stała się też samowystarczalna energetycznie, dzięki połączeniu fotowoltaiki, elektrowni parowej i energii geotermalnej. Oprócz korzystania z uczciwego handlu i produktów regionalnych, Zotter brał udział w projektach takich jak: „Jakość zamiast ubóstwa” lub „Czekolada napełnia żołądek” na rzecz zrównoważonej gospodarki i pomocy rozwojowej. Obsesja na punkcie prawdziwej czekolady sprawiła, że malutka firma w zaledwie kilka lat przeistoczyła się w najnowocześniejszą firmę produkcyjną, która dziś jest popularnym miejscem turystycznym z ponad 200 pracownikami, ponad 365 wyrobami czekoladowymi i 260 000 odwiedzających rocznie. Oznacza to, między innymi, że każdego dnia w roku można jeść inny smak czekolady, wyłącznie tego producenta! I nie będzie w tym żadnej nudy!


Czekolady Zotter zaskakują smakami i teksturą. Prócz wielu klasycznych dodatków takich jak malina czy porzeczka, znajdziemy również w nich ziarna konopi, skwarki bekonu, pierniki, a także daktyle z miętą, czerwone wino z rodzynkami lub galaretkę z pstrąga. Ktoś zgłodniał? Czekoladowe zoo i … cmentarz Josefowi Zotterowi nadal jest mało. Jego obsesja rzutuje nie tylko na same tabliczki czekolady, ale też wszystko, co dzieje się wokół niej. Producent otworzył więc tak zwany Choco Shop Theatre, w którym zwiedzający jego fabrykę mogą obejrzeć na żywo, jak powstaje ich ulubiona czekolada. Być może w dobie przeszklonych witryn w piekarniach i cukierniach to nie robi większego wrażenia, ale z całą pewnością zaskakuje kolejny projekt, który ujrzał światło dzienne w 2011 r. To „Essbarer Tiergarten”, czyli jadalne zoo Zottera. To niejako plenerowa część jego teatru – farma przygodowa o łącznej powierzchni 72 hektarów, bezpośrednio przylegających do manufaktury. Znajdziemy tam rośliny z ekologicznego rolnictwa oraz stare rasy zwierząt domowych, z którymi zwiedzający mogą zażyć relaksu na łonie przyrody. W specjalnej jadłodajni Zotter serwuje też zwiedzającym żywność bezpośrednio z własnych pastwisk i ogrodów, okraszając wszystko mottem: "Spójrz jedzeniu w oczy". Ciągle stara się podkreślać, że dla niego ziarno kakaowca – tak jak każda inna roślina i zwierzę – to nie martwy element, ale żywy organizm.

A skoro taką wagę przykłada do każdego ziarenka, to nie może dziwić, że wydzielił część swojej farmy na… cmentarz dla czekolad! Spoczywają tam te tabliczki, które już na trwałe przestały być produkowane i są opłakiwane przez ich wielbicieli. Cóż, zrozumie to tylko ktoś, kto równie mocno oszalał na punkcie czekolady. Nadchodzą czekoroboty! Co ciekawe, powrót do rzemieślniczej produkcji i dbałość o przyrodę nie oznacza w jego przypadku odcięcia się od nowoczesnych technologii. Zotter nie byłby sobą, gdyby jako pierwszy na świecie nie użył do pracy robotów, które wcale nie wygryzają z etatów ludzi, a jedynie zastępują inne maszyny i zabezpieczają miejsca pracy pracowników w przy-


szłości. Umożliwiają większą precyzję i indywidualną produkcję. Czekoroboty zostały wykonane przez grupę studentów i mimo początkowych oporów starszych inżynierów, są pierwszymi w swoim rodzaju i idealnie pasują do Zottera, który zawsze koncentruje się na innowacjach i jest o krok do przodu przed pozostałymi. Obecnie roboty pracują przy wypełnianiu cienkich czekoladek Nashido, a w przyszłości słynny czekoladnik chce używać ich do wytwarzania indywidualnych czekoladek, dostosowanych do wymagań klienta. Zotter przewiduje, że pojawi się zapotrzebowanie na coraz bardziej zindywidualizowane produkty, które z założenia będą niepowtarzalne, a więc nie da się ich tworzyć tradycyjnie na linii produkcyjnej. W tym samym roku Zotter wyruszył do Peru i na Madagaskar, by stworzyć film o ekologicznej produkcji kakao zamiast... kokainy. Uroczysta premiera miała miejsce w Teatrze Czekolady. Oczywiście tu również została wykorzystana nowoczesna technologia, a konkretnie wirtualna rzeczywistość, dzięki której widzowie podczas seansu mogą dosłownie zanurzyć się w świat kakaowca. Tak silna obsesja na punkcie czekolady nie mogła nie zarazić kolejnego pokolenia rodziny Zotter. Córka Josefa, Julia, weszła do czekoladowego warsztatu ojca i zaprezentowała światu swoje równie szalone i odważne kreacje: czekolady z limonką i dynią hokkaido oraz RIP, czyli “rice in paradise” (ryż w raju) – przykład wdrożenia trendu wegańskiego w bezlaktozową

tabliczkę mleczną. To oznacza jedno – przed nami jeszcze wiele lat, pełnych niespodzianek i szalonych czekoladowych doznań! Zdjęcia: Zotter Chocolate


11.Sweettargi Targi Cukiernicze, Piekarnicze i Lodziarskie

21-23 marca 2020 | Katowice Międzynarodowe Centrum Kongresowe

Salon Czekolady Najbardziej czekoladowa impreza w Polsce! www.sweettargi.fairexpo.pl kontakt: Ilona Syryłło Project Director tel. 664 080 283 | isyryllo@fairexpo.pl


BE NUTS ABOUT (ORGANIC) NUTS O pasji do dobrego jedzenia

KATARZYNA ZIELIŃSKA

34


Kawa w hipsterskiej kawiarni ze sto lat niewidzianymi koleżankami. Nie w jakiejś sieciówce rzecz jasna, gdzie freelancerzy wszelkich profesji z macbookami przesiadują, ale w miejscu kraftowym i niebanalnym, dla koneserów, którzy potrafią wyczuć nutę cytrusową w smaku etiopskiej kawy z regionu Yirgacheffe (bez czytania opisu na opakowaniu). Ja wciąż się tego uczę, ale przynajmniej wiem, że nuta owa powinna być wyczuwalna. Rozmowa o jedzeniu, bo każda z nas ma zajawkę, co wyszło na jaw już przy zamawianiu kawy. Zgodnie z hasłem “nie jestem byle kim, nie jem byle czego”, znanym z kampanii maślanki. Raczej o tym, czego która z nas nie je i dlaczego. Ale też o tym, gdzie co zdobyć,

o zaufanych stoiskach na targu, o wędzonej herbacie, kraftowych piwach i dereniówce mojej babci. W pewnej chwili zaczęłyśmy się zastanawiać, jak to możliwe, że w czasach, kiedy wszystko jest na wyciągnięcie ręki, stosujemy metody rodem z głębokiego PRL-u, kiedy trzeba było na drugi koniec miasta jechać po pasztetową i jak najwięcej rzeczy robić we własnym zakresie, najlepiej z plonów ze swojego ogródka. Znów jedzenie (dobre) trzeba zdobywać, bo to łatwo dostępne jest słabej jakości, przetworzone i zwyczajnie niesmaczne. Wracam myślami do pierwszej książki o dobrym jedzeniu, którą jest przeczytane dawno, dawno temu “Dzikie białko” Joanny Chmielewskiej. Rzecz ja-


sna to zasadniczo powieść kryminalna, ale wątek zdobywania przez grupę warszawskich inżynierów zdrowego, a nie nafaszerowanego chemią mięsa, jest tam osią wydarzeń. W niesamowicie zabawny, charakterystyczny dla królowej polskiego kryminału sposób, bohaterowie rozmawiają o ważnych rzeczach: o tym, czego o jedzeniu przeciętny jego zjadacz nie wie, bo nikt mu nie mówi, czym ziemniaki na jego talerzu były pryskane, ani co jadła świnia, z której jest zrobiony leżący obok schabowy. Odkrywają coś na kształt globalnego spożywczego oszustwa, gdzie stawką jest ludzkie zdrowie. Mam wrażenie, że oszustwo owo nadal się dzieje – wielkie koncerny spożywcze robią wszystko, co możliwe w granicach prawa, aby produkcja jedzenia była jak najtańsza, a ich dochody jak największe. Konsument i jego potrzeby są tu mniej ważne niż

bilans zysków i strat światowych gigantów. Produkcja żywności na mniejszą skalę siłą rzeczy nie może być tak opłacalna. Dlatego, jeśli tylko mogę, omijam wielkie marki szerokim łukiem i wybieram targ ekologiczny, gdzie nie tylko kupię świetnej jakości produkty, ale także pogadam z ich producentami, którzy najczęściej okazują się świetnymi ludźmi z taką samą zajawką do dobrego jedzenia jak ja. I wiecie, co na tym targu obserwuję? Coraz większe kolejki, coraz więcej chętnych do kupna prawdziwego jedzenia. I bardzo się z tego cieszę, bo oznacza to, że ludzi mówiących “nie” koncernom spożywczym i bojkotujących tanie, ale słabej jakości jedzenie, ciągle przybywa. Zdarza się, że podaż nie nadąża za popytem – po najpyszniejszą kozią goudę trzeba przyjść z samego rana, bo potem nie będzie.


Podobnych zapaleńców, jak ci na moim ulubionym targu, można spotkać też w świetnej, reportażowej książce Agaty Michalak “O dobrym jedzeniu. Opowieści z pola, ogrodu i lasu”. Autorka pisze m.in. o uciekinierach z miasta do mazurskiego siedliska, produkujących sery pleśniowe, przedstawia też właścicielki gospodarstwa rybnego, słynącego z pstrągów, a także pasjonata rolnictwa odtwarzającego dawne odmiany zbóż oraz etycznych hodowców drobiu. Wszyscy oni zgodnie twierdzą, że nadzieja na lepszą dostępność dobrego, zdrowego jedzenia istnieje i jest z roku na rok coraz większa, bo świadomych konsumentów przybywa. I nic dziwnego – gdy poznasz prawdziwe smaki, nie chcesz już wracać do tych przetworzonych: pamiętając intensywny smak dojrzałego na słońcu pomidora, jedzonego latem prosto z krzaka, nie sięgniesz po bladą namiastkę sprzedawaną w styczniu. W kolejnym roku te piękne letnie pomidory ususzysz na słońcu i zalejesz dobrą oliwą, aby cieszyć się nimi także zimą. Smaki opisane w książce Agaty Michalak są prawdziwe i intensywne jak suszone pomidory, a ludzie, którym oddaje głos, otwierają oczy na to, czym jedzenie powinno być. Kluczowa jest tu świadomość, to od niej wszystko zależy: “(...) w Polsce są dwie rzeczywistości kulinarne. Pierwsza to ta, w której żyją osoby interesujące się jedzeniem, tak zwani foodies, choć osobiście wolę śląskie określenie “jedzoki” – zaangażowana grupa, świadoma idei związanych z sezonowością i produkcją lokalną. Z drugiej strony są zaś ci, którzy nie mają do tych idei dostępu, brak im świadomości, ochoty, a nierzadko i pieniędzy, by jeść ciekawie, zdrowo i sezonowo”1 *** Wracając do posiadówy z kumpelami – wydawałoby się, że przy obrzydliwie drogiej kawie omawiamy problemy pierwszego świata, na które mogą sobie pozwolić wielkomiejskie znudzone baby w dobrej sytuacji materialnej. Czy na pewno? Myślę, że dobre, zdrowe jedzenie nie powinno być przywilejem, a czymś oczywistym dla każdego. Nie powinno się go zdobywać, a zwyczajnie mieć do niego dostęp. Cena oczywiście musi być wyższa, bo jakości nie osiągnie się tanio, ale pamiętać trzeba, że dobra żywność to w dużej części jedzenie przygotowane samodzielnie, z sezonowych składników, które nawet wtedy, gdy są ekologiczne, nie muszą być droższe od przetworzonych gotowców. Warto też zamiast na ilość, postawić na jakość i bilans powinien się zgodzić. A wartością dodaną, i to taką nie do przecenienia, będzie lepsze zdrowie, samopoczucie i oczywiście przyjemność jedzenia. 1

Agata Michalak, “O zdrowym jedzeniu. Opowieści z pola, ogrodu i lasu”, Wołowiec 2017, s. 187.


Rozmawiała Sabina Borszcz

NAUKA JEST BLIŻEJ Co wspólnego mają ze sobą Alan Alda, Maria Skłodowska-Curie, Nicole Stott – astronautka NASA, Grupa Filmowa Darwin, prof. Jerzy Bralczyk, czy Robert Zubrin – twórca Mars Society? Dodajmy jeszcze aplikację do odczytu... ludzkich myśl, sygnalizację alarmującą ugięcie konstrukcji dachu, e-chlebak, kontrolujący na bieżąco ilość i stan pieczywa, a w razie potrzeby zamawiający dostawę. Mowa o Śląskim Festiwalu Nauki, który pod koniec stycznia 2020 r. po raz czwarty odbędzie się w Katowicach. O tym, dlaczego ŚFN to obecnie jedno z największych wydarzeń popularnonaukowych w kraju i w Europie, rozmawiamy z Radosławem Aksamitem – rzecznikiem prasowym wydarzenia.

Proszę wymienić najbardziej szalone pomysły, zgłoszone do plebiscytu OFF Science, czyli Przeglądu Garażowych Wynalazków, w ramach Śląskiego Festiwalu Nauki? OFF Science to plebiscyt nacechowany odrobiną pozytywnego szaleństwa. Bo przecież, żeby chcieć zaproponować jakąś zmianę, rozwiązanie, czy patent konieczne jest zadanie sobie nieco szalonego pytania o to, czy da się zakwestionować i zmienić to, co mamy tu i teraz. W przypadku garażowych wynalazców to pytanie jest dokładnie tym samym, jakie leży u podstaw każdego naukowego namysłu nad rzeczywistością. Jeśli jednak mielibyśmy mówić o pomysłach intrygujących czy wywołujących uśmiech, to pojawiały się takie, które na pierwszy rzut oka były nietypowe. W ubiegłych latach mieliśmy na przykład e-chlebak, który na bieżąco analizował ilość i stan pieczywa, a w razie potrzeby zamawiał dostawę; była także aplikacja do odczytu... ludzkich myśli. Wszystkie te pomysły po bliższym przyjrzeniu się im okazały się jednak przemyślanymi, a przede wszystkim potrzebnymi rozwiązaniami.

Czy w tym roku zgłosiło się wielu chętnych? Mamy ponad 20 wynalazców, co stanowi podtrzymanie trendu z ubiegłych lat. Cieszy nas to, że konkurs przyciąga zainteresowanych i spełnia swoją funkcję. Poprzez OFF Science chcemy dać szansę wynalazcom amatorom na pokazanie ich pracy szerszej publiczności, a także na kontakt z potencjalnymi współpracownikami oraz inwestorami. W tym roku mocno podkreślamy, że poza faktycznymi wynalazkami interesują nas także aplikacje mobilne, gry edukacyjne i wszelkie dobrze udokumentowane pomysły. Który wynalazek wygrał w zeszłym roku i dlaczego? Jakie może być jego praktyczne zastosowanie? W OFF Science przyznajemy 3 nagrody – nagrodę uczestników imprezy, nagrodę komisji festiwalowej oraz nagrodę czytelników „Dziennika Zachodniego”. Uczestników 3. festiwalu najbardziej


zainteresował projekt gokarta elektrycznego, przygotowany przez uczniów szkoły z Czerwionki-Leszczyn. Komisja ekspercka zdecydowała o przyznaniu nagrody Piotrowi Unruhowi i jego sygnalizacji ugięcia konstrukcji dachu. To rozwiązanie może być doskonałym rozwiązaniem dla zarządców nieruchomości. W plebiscycie „Dziennika Zachodniego”, który odbywał się na stronie internetowej gazety, zwyciężyła aplikacja do odczytu ludzkich myśli, zgłoszona przez Tadeusza Sułkowskiego, Kamila Cyranę, Adama Siedlaczka i Tomasza Pucka. Co ciekawe, ta aplikacja, której nazwa brzmi dość kuriozalnie, to bardzo sprytne rozwiązanie, pozwalające na podstawie odpowiedzi użytkowników m.in. na sterowanie ruchem uczestników dużych wydarzeń.

Festiwal stawia sobie za cel m.in. promowanie kultury wynalazców amatorów, która, jak piszecie na stronie wydarzenia, zajmuje ważne miejsce w technicznej tradycji Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. Proszę opowiedzieć o tej tradycji. Tradycja, o jakiej pani mówi, wiąże się z przywiązaniem mieszkańców tego regionu do techniki. Nie możemy zapominać, że rozwój Śląska i Zagłębia związany z rewolucją przemysłową, zakorzeniony jest głęboko w technologii. Niezależnie od tego, że teraz nasz region szuka nowych ścieżek rozwoju, to przywiązanie do techniki pozostaje widoczne w tutejszej społeczności. We wszystkich rodzinach są osoby, które w swoich przydomowych warsztatach, piwnicach czy garażach od zawsze nad czymś pracują, coś naprawiają, chcą rozwiązać jakiś problem. To właśnie do nich kierujemy OFF Science. Festiwal ma za zadanie popularyzowanie nauki. W jaki sposób zatem przybliżacie ją w trakcie jego trwania? W ramach każdego festiwalu staramy się opracowywać program, który będzie atrakcyjny dla ponad 35 tysięcy odwiedzających nas osób. Trafiają do nas


całe rodziny – dzieci, rodzice i dziadkowie, a także klasy szkolne. To właśnie dlatego co roku szukamy nowych rozwiązań i sposobów na atrakcyjne pokazywanie nauki. Tym razem rozpoczynamy 25 stycznia 2020 r. od gali inauguracyjnej w Teatrze Śląskim, podczas której czeka nas wykład gościa specjalnego, wręczenie Śląskiej Nagrody Naukowej oraz spektakl "Radiance: The Passion of Marie Curie", autorstwa znanego aktora i popularyzatora nauki Alana Aldy. Przedstawienie ściągnęliśmy prosto z nowojorskiego World Science Festival. Skąd pomysł na taki spektakl? Podczas wizyty na World Science Festival w Nowym Jorku, naszego wysłannika zainteresowało to właśnie przedstawienie. Fascynujące, że jedna z największych polskich uczonych jest inspiracją na całym świecie. Pomyśleliśmy, że pokazanie osoby Skłodowskiej-Curie w tej formie będzie idealnym rozwiązaniem dla naszej gali otwarcia. Spektakl skupia się na okresie pomiędzy przyznaniem Marii pierwszej i drugiej Nagrody Nobla. Przedstawione są między innymi dylematy świata naukowego

w związku z tym, że wyróżnienie takie ma odebrać kobieta. „Radiance: The Passion of Marie Curie” – bo taka jest angielska nazwa sztuki – będzie doskonałym elementem inauguracji naszego wydarzenia. Wróćmy do programu 4. festiwalu. 26 i 27 stycznia 2020 r. spotykamy się na terenie Międzynarodowego Centrum Kongresowego w Katowicach, którego przestrzeń (ponad 35 000 m2) zostanie w całości opanowana przez naukę. Hala główna MCK będzie podzielona na 6 obszarów wiedzy, gdzie naukowcy zaprezentują doświadczenia, eksperymenty, a także wykłady i warsztaty. W tym roku zaproponujemy również strefę specjalną, która będzie dotyczyła klimatu i elektromobilności. Z kolei na scenie głównej zaproszeni goście przedstawią swoje wystąpienia i wykłady.


Baron, dr Tomasz Rożek, dr Łukasz Lamża, Wiktor Niedzicki, Jarosław Juszkiewicz, dr Arkadiusz Gorzawski oraz członkowie Grupy Filmowej Darwin. Zachęceni zainteresowaniem, jakie budziła amerykańska astronautka Nicole Stott, która gościła w Katowicach w ramach 3. festiwalu, w tym roku stawiamy na czterech zagranicznych gości specjalnych. W Katowicach pojawią się: pisarz Marc Elsberg, Robert Zubrin – twórca Mars Society, jeden z liderów programu poszukiwania inteligencji pozaziemskiej SETI Seth Shostak, a także Daniel Tammet – sawant obdarzony wyjątkowymi umiejętnościami językowymi i matematycznymi. Pokazy i wykłady przygotują także zaproszeni przez nas przedstawiciele zagranicznych festiwali nauki, z którymi współpracujemy. W tym roku pojawią się u nas goście z Göteborga, Cheltenham, Belfastu oraz Edynburga. Do tych atrakcji dołącza także całe spektrum stref specjalnych (m.in.: E-sport Point, Strefa dziecka, Strefa sportu, Strefa OFF Science, Strefa Szkół), wystaw, naukowych escape roomów i wiele innych.

No właśnie, kogo zobaczymy tym razem? Stawiamy na umożliwienie festiwalowej publiczności kontaktu z wyjątkowymi osobistościami śląskiej, polskiej i światowej nauki. W tym roku będą z nami między innymi: Marcin Popkiewicz, Zbigniew Libera, prof. Jerzy Bralczyk, Edwin Bendyk, Łukasz Wilczyński, Paulina Mikuła i Anna Cieplak, a lista cały czas się rozszerza. Współpracują z nami ambasadorowie wydarzenia, którzy również zaprezentują się na nim. Są wśród nich: prof. Katarzyna Kłosińska, dr Agata Kołodziejczyk, Piotr

A czy będą jakieś nowości? Tak, nowością jest konkurs POP Science, w którym chcemy nagrodzić popularyzatorów nauki w 5 kategoriach. Otrzymaliśmy 48 zgłoszeń – nagrody przyznane zostaną w pięciu kategoriach: wideoblog, blog albo strona internetowa, audycja radiowa lub podcast, nagroda dla naukowca albo wykładowcy akademickiego, działającego na terenie województwa śląskiego oraz nagroda dla mieszkańca województwa śląskiego. Musimy także pamiętać, że Śląski Festiwal Nauki Katowice to poza trzema festiwalowymi dniami także organizowane przez nas przez cały rok pokazy naukowe pod hasłem ŚFN On Tour.


W jaki sposób docieracie do szerszego grona odbiorców festiwalu? I z jakiego rodzaju wyzwaniami mierzycie się, promując akurat naukowe wydarzenie? Staramy się komunikować z różnymi grupami odbiorców przez cały rok. Pomiędzy kolejnymi festiwalami kontaktujemy się z naukowcami i wystawcami. Pozwala to na sprawne przygotowanie następnych wydarzeń. Stawiamy także na przekazywanie praktycznych porad w zakresie popularyzacji nauki. Bardzo mocno wspierają nas w tym ambasadorowie ŚFN. W najbliższym czasie planujemy również rozwinięcie szkoleń związanych z popularyzacją nauki, tak aby ŚFN stał się dla naszych wystawców szansą uzyskania nowych kompetencji. Komunikujemy się też z odbiorcami, poprzez stronę internetową oraz media społecznościowe. Staramy się wykorzystywać jako materiały edukacyjne filmy, realizowane podczas festiwalu. Przygotowujemy również treści o charakterze popularnonaukowym po to, aby inspirować naszych odbiorców do poznawania świata. Od początku organizacji tego wydarzenia obserwujemy wielkie zainteresowanie mediów, jesteśmy bardzo

wdzięczni za całe wsparcie w informowaniu o przedsięwzięciu. Bezpośrednio przed festiwalem wzmacniamy przekaz i naszą obecność w przestrzeni publicznej miast Śląska i Zagłębia, a także wybranych miast w innych regionach. Ruszamy też z kampanią reklamową. Drukujemy na przykład kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy programu festiwalu, który trafia do zainteresowanych jako dodatek do dużych tytułów prasowych. Śląski Festiwal Nauki Katowice to obecnie jedno z największych wydarzeń popularnonaukowych w kraju i w Europie, i to zaledwie po trzech latach istnienia. To spory sukces. Jakie są tego przyczyny? Ogromne zainteresowanie wydarzeniem to dla nas dowód na to, że sprawne i atrakcyjne komunikowanie o nauce jest potrzebne. Bardzo cieszą nas nagrody i uznanie,


Na koniec, jak brzmi hasło kolejnego ŚFN? 4. Śląski Festiwal Nauki Katowice odbędzie się pod hasłem „Nauka jest bliżej”. Naukowcy postarają się zinterpretować je w taki sposób, aby atrakcyjnie zaprezentować swoją pracę. Przygotowując program naszego wydarzenia, skupiamy się na tym, by było ono maksymalnie różnorodne. Dziękuję za rozmowę. Zdjęcia: Uniwersytet Śląski

ponieważ to najlepsze potwierdzenie, że praca całego sztabu organizacyjnego odnosi zamierzony efekt. Praca wszystkich osób zaangażowanych w organizację wydarzenia jest wyjątkowo intensywna, bez niej przygotowanie tak atrakcyjnego festiwalu nauki nie byłoby możliwe. Na powodzenie każdej imprezy tego typu składa się bardzo wiele czynników. Idea Festiwalu skupia w tej chwili siedem uczelni: Uniwersytet Śląski w Katowicach, który jest liderem przedsięwzięcia, a także Politechnikę Śląską, Akademię Wychowania Fizycznego w Katowicach, Śląski Uniwersytet Medyczny, Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy w Częstochowie, Akademię TechnicznoHumanistyczną w Bielsku-Białej oraz Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach. Z pewnością musimy wskazać na doskonałą współpracę z Miastem Katowice, które jest naszym gospodarzem. Wspierają nas także inne instytucje, m.in. Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego oraz GórnośląskoZagłębiowska Metropolia (współgospodarze). Nie możemy również zapomnieć o wsparciu ze strony Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a także licznych partnerów i sponsorów.

Radosław Aksamit rzecznik prasowy 4. Śląskiego Festiwalu Nauki Katowice.


C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100



DZIEŃ ŚWIRA – JAK OKIEŁZNAĆ CHAOS W ŻYCIU ALEKSANDRA WASILEWSKA

46


Coraz szybciej żyjemy, coraz więcej zadań i obowiązków na naszych barkach. Wydaje się, że coraz mniej czasu mamy na to wszystko. A gdzie przestrzeń na życie, na chwilę wytchnienia dla siebie? Dziś porada w pigułce – jak wygospodarować więcej czasu, wywiązywać się z postawionych zadań, zredukować ryzyko popełnienia błędów, a przede wszystkim zmniejszyć stres towarzyszący zawsze, kiedy mamy wrażenie, że dopadł nas DZIEŃ ŚWIRA. Ameryki nie odkryję, zebrałam dla Was porady, których udziela wielu psychologów i coachów. Działania, jakie przedstawię poniżej, to podstawa i niezbędnik dla każdego, kto chce żyć i pracować efektywniej, zwiększyć swoją produktywność i pozbyć się wrażenia, że gra w filmie „Dzień świra”. Pierwszym zadaniem, które praktycznie zawsze pojawia się na każdym szkoleniu z zarządzania sobą w czasie, jest tworzenie checklisty. Mała rzecz,

a sprawi, że działasz szybciej, efektywniej i bez pomyłek. To spis czynności, jakie powinny być wykonane, zazwyczaj w odpowiedniej kolejności, tak aby gwarantowały optymalny rezultat przy szybkości wykonania, z niskim ryzykiem popełnienia błędu. Sporządzenie checklisty pozwala skupić się na tym, co istotne, nie zapominać o ważnych elementach zadania, tak aby wykonywać je prawidłowo pomimo stresu i zmęczenia. Ułatwia nam również śledzenie postępów oraz oszacowanie czasu potrzebnego do realizacji zadania. Checklista pomoże nie tylko w życiu zawodowym, ale i prywatnym. Co można uporządkować? Poranek z dzieckiem – przebiega sprawniej, uczy dzieci niezbędnych nawyków, buduje odpowiednią komunikację. Podróże – unikniemy stresu, że czegoś nie zabraliśmy i dodatkowych wydatków z tym związanych. Zakupy – niczego nie będzie brakowało, kupisz tylko to, co potrzebujesz. Praca – planowanie działań i praca z chekcklistą pomoże stać się maksy-


malnie produktywnym pracownikiem, który realizuje zadania w całości i nie zapomina o terminach. W sumie nie ma takiego zajęcia, dla którego nie dałoby się zrobić checklisty. Najważniejsze, aby ją prawidłowo zapisać. Planując swój dzień, jako pierwszą przygotuj checklistę dnia, wypisując wszystkie zadania do zrobienia. Następnie przy ważniejszych i bardziej skomplikowanych zadaniach stwórz dodatkową checklistę. Wypisz wszystkie rzeczy w kolejności, w jakiej muszą wystąpić. Podział dużego zadania na mniejsze sprawi, że będzie ono łatwiejsze i przyjemniejsze do wykonania, i ograniczy ilość podpunktów na głównej liście. Używaj podpunktów, to ma być lista, a nie wypracowanie. Rozpoczynaj notatkę czasownikiem w formie rozkazującej. Unikaj negacji – zamiast: „nie spóźnij się”, zapisz: „pilnuj godzin rozpoczęcia”. Jeżeli masz zadania, które wykonujesz pierwszy raz, zweryfikuj etapy i możliwości ich wykonania z kimś doświadczonym w tej kwestii. Ucz się na błędach – tzw. ewaluacja przy kolejnym planowaniu. A teraz pytanie: gdzie przechowywać checklistę? Są różne miejsca. Najlepiej dostosować je do swoich indywidualnych preferencji. Osoby pracujące w domu lubią mieć checklistę w widocznym miejscu – lodówka, tablica w kuchni. Ludzie pracujący w biurze zapisują ją sobie na tablicach, kalendarzach lub w komputerach. Mobilne osoby wolą mieć zawsze checklistę przy sobie, więc zapisują ją w chmurach. To też moje ulubione miejsce. Z każdego urządzenia mam do nich dostęp i mogę bez kreślenia modyfikować je, a na bazie już istniejących przygotowywać nowe. Gdzie stworzyć mobilne checklisty? Oto kilka przykładów: Evernote, OneNote, Checkvist, Nozbe, Excel, Word. Kolejnym krokiem, zwiększającym produktywność jest grupowanie zadań. Dzięki temu nie będziesz co chwila dekoncentrować się i marnować czasu na robienie różnych rzeczy. Skupiasz się wtedy tylko na tym, co masz do zrobienia. Kiedy w pracy wykonujesz ważne zadanie, to nie odbieraj w tym czasie telefonów (chyba że pracujesz w call center). Spotkania staraj się umawiać jedno po drugim, nie będziesz kursować tam i z powrotem. Zakupy też planuj – lista zakupów to także checklista – i rób je rzadziej. Firmowe płatności akceptuj raz w tygodniu, a domowe dwa razy w miesiącu; jeśli możesz, zrób polecenia zapłaty. Gotowanie i prasowanie również w slotach, zaoszczędzisz ogrom czasu na każdorazowe sprzątanie kuchni czy rozkładanie deski do prasowania. Naucz się delegować zadania. Robisz wszystko najlepiej i nikt nie zrobi tego tak dobrze jak Ty. Ale doba ma tylko 24 h, tydzień 7 dni, miesiąc 30, a rok 365. Kiedyś musisz odpocząć. Delegując i nad-

zorując zadania, jesteś w stanie zrealizować ich więcej mniejszym nakładem energii. Jeżeli masz wątpliwości, czy ktoś wykona je dokładnie tak, jak tego oczekujesz – przygotuj mu checklistę. Nie odbiegnie wówczas od Twoich wysokich standardów. W domu także można podzielić się zadaniami. Kobieta nie pracuje na dwa etaty, dom to nie hotel, więc niech każdy po sobie posprząta. Większość osób robi tylko tyle i to, czego od nich oczekujemy, a potrafią dużo więcej. Ludzie sukcesu stosują jeszcze dwie niezmiernie skuteczne techniki w zarządzaniu swoim czasem. Dzięki temu ich życie jest poukładane, a cele zrealizowane. Rewelacyjnie opisuje je Kamila Rowińska na swoich szkoleniach. Metoda pierwsza to MIT (most important task). Z całej listy zadań wybierasz trzy najważniejsze. Następnie spośród nich typujesz jedno najważniejsze. Kamila nazywa je ChSS ( choćby się skały srały, ma


Aleksandra Wasilewska absolwentka AWF we Wrocławiu. Instruktorka odnowy biologicznej, fitnessu i narciarstwa. Wiedzę, doświadczenie i pasje łączy przekazując innym holistyczne podejście do dbania o swoje ciało, zdrowie i umysł. SPA, w którym pracowała, zdobyło dwukrotnie tytuł ''SPA doskonałe'' miesięcznika Twój Styl. Pracuje w Iwona Estetic Day SPA, a na Facebooku prowadzi fanpage LIFE ZONE.

być zrobione). Nie zajmujesz się niczym, póki nie wykonasz tego zadania. Ta metoda pozwala na skupienie się na kluczowej rzeczy i daje gwarancję, że zostanie ona zrealizowana. Drugi sposób to ZŁOTA GODZINA. Nie ma Ciebie wówczas dla nikogo. Nie odbierasz telefonów, maili, nie zaglądasz na Facebooka czy Insta. To jest Twój czas na zrobienie tego wybranego wcześniej zadania. Masz problem z wyłączeniem się? Przejdź w telefonie na tryb samolotowy. Działa najskuteczniej. Jeżeli pracujesz w biurze, wywieś kartkę „nie przeszkadzać”. Na koniec jeszcze jedna uwaga. Jeżeli te porady zainspirowały Cię do wprowadzania większych zmian w życiu i chcesz rozpocząć współpracę z coachem, polecam dokładnie prześledzić kompetencje osoby, która ma pokazać Ci ścieżkę rozwoju. Ważne, aby sama była praktykiem, stosującym głoszone zasady w swoim życiu, biznesie i rozwoju. Teorię może przeczytać i przytoczyć każdy, ale skuteczności nauczą tylko praktycy, którzy już osiągnęli to, o czym mówią. „Zacznij działać! Stosuj te metody, daj im szansę, aby zaczęły zmieniać Twoje życie” (K. Rowińska).


fot. www.britannica.com

SARAH BU I SPADEK P FANT TER

DOROTA MAGDZIARZ

50


„Nie chcę organizować cocktail party. Wolę, jak ludzie wymiotują po moich pokazach” – miał w zwyczaju mawiać McQueen. Jego głównym celem było szokować, wywołać reakcję, zmusić do refleksji. Każda prezentacja to także przekaz, nie tylko moda, ale właśnie ubrania zapewniały marce zysk. I za to między innymi odpowiadała Sarah Burton. Naturalną więc decyzją zarządu firmy było powołanie jej na następczynię geniusza. Mija już 9 lat od kiedy, po śmierci Alexandra McQueena, Sarah Burton prezentuje kolejną kolekcję jako dyrektor kreatywna domu mody McQueen. Na pierwszej rozmowie projektant zapytał ją, czy wierzy w UFO. Tak wyglądały początki, ale od razu rozpoczęła się ich współpraca. Najpierw praktyki, a tuż po ukończeniu studiów w Central Saint Martins College of Art

& Design w 1997 roku Sarah została asystentką projektanta, a trzy lata później szefową linii kobiecej. Od tej pory towarzyszyła mu podczas czternastoletniej drogi na szczyt. Zawsze z boku, jego prawa ręka i wsparcie. Podczas współpracy odpowiedzialna za to, które kolekcje trafią do sprzedaży. Bez wątpienia nie miała lekkiego zadania, bo Lee – Alexander McQueen był artystą i trzeba było język jego sztuki przełożyć na język zrozumiały dla ogółu. Nikt inny nie byłby w stanie kontynuować dzieła mistrza.

fot. www.britannica.com

URTON PO ENRRIBLE


Przełomowym momentem w karierze Sarah Burton stało się zaprojektowanie kreacji ślubnej dla księżnej Kate Middleton w 2011 roku. Suknię komentowali wszyscy, a przyszłe panny młode marzyły o podobnej. Szwedzka sieciówka H&M wykorzystała moment i na jej wzór wprowadziła do sprzedaży model do złudzenia przypominający ten spod szyldu domu mody McQueen. Jak nietrudno się domyślić, produkt sprzedał się niezwykle szybko. Sarah Burton została doceniona i British Fashion Awards przyznał jej tytuł projektanta roku – Designer of The Year.

Jakie są kolekcje Sarah Burton? Kontynuatorka McQueena to osoba skromna i wytrwała, która nigdy nie przejmowała się opinią publiczną, że i tak nie uda się jej zastąpić mistrza. Nie przestaje robić tego, co kocha, pracuje i projektuje, a jej starania są doceniane. Od samego początku nie było jej celem tworzenie ubrań podobnych do projektów mentora. Brak w nich dramatyzmu i mrocznego klimatu, który towarzyszył wszystkim jego kolekcjom, ale potrafi umiejętnie czerpać z ducha romantyzmu, do którego tak bardzo projekty McQueena nawiązywały. Świat przyrody i natura zawsze inspirowały McQueena, inspirują również Burton. Liczne odwołania do fauny i flory przejawiają się w praktycznie każdej jej kolekcji. Czasem są to motyle, innym razem hafty przypominające chrząszcze. Ponadto tło do kampanii kolekcji jej autorstwa nieprzypadkowo stanowią przepiękne klify morskie, skaliste plaże i morze, lasy albo afrykańskie krajobrazy. Wiosenna kolekcja Pre-Spring 2020 to kolejny hołd złożony naturze – pełna kwiatowych motywów i najintensywniejszych kolorów przyrody, czyli czerwieni i fuksji. To także nawiązanie do Alexandra McQueena, wykorzystano bowiem na kreacjach zmodyfikowane wzory, stworzone przez projektanta wiele lat temu. Po prawie 10 latach od jego tragicznej śmierci można śmiało przyznać, że projektantka poradziła sobie z trudnym zadaniem przejęcia sterów marki i z klasą tworzy ubrania w duchu domu mody Alexander McQueen.


włosy: Tomsz Marut / Barbara Książek / Klaudia Matysiak stylizacja: Wojciech Skulski mua: Barbara Rębiś foto: Łukasz Sokół modelki: Aleksandra Nowak, Monika Rybicka, Patrycja Kotela

Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl


HISTORIA O MIESZKANIU PAULINA JEST ARCHITEKTKĄ, STUDIOWAŁA W SZWAJCARII I LONDYNIE. NA ŚLĄSK PRZEPROWADZIŁA SIĘ KILKA LAT TEMU. POLUBIŁA NOWY REGION NA TYLE, ŻE POSTANOWIŁA TUTAJ OSIĄŚĆ NA STAŁE. W KATOWICKIEJ KAMIENICY ZNALAZŁA MIESZKANIE NADAJĄCE SIĘ DO KAPITALNEGO REMONTU I URZĄDZIŁA JE TAK, JAK SOBIE WYMARZYŁA. W EFEKCIE POWSTAŁA WYJĄTKOWA PRZESTRZEŃ O INDUSTRIALNYM CHARAKTERZE.

ANNA SZUBA

54




Do opracowywania koncepcji wnętrza Paulina zaprosiła Michalinę – siostrę bliźniaczkę (dziewczyny tworzą studio projektowe ma.pa). Zgodnie z przyjętym planem wyburzone zostały wszystkie ścianki, tworzące wcześniej długi korytarz i rząd pokoi. Ekipa remontowa z zapałem zrywała podłogi i skuwała tynki z sufitów. Instalacje podporządkowano nowemu układowi funkcjonalnemu, w myśl idei open space – otwartej przestrzeni. Główna zaleta tego typu aranżacji to fakt, że wchodząc do mieszkania, ogarniamy wzrokiem całą jego powierzchnię i dzięki temu lokum wydaje się jesz-

cze większe i bardziej przestronne. Atutem jest również to, że poszczególne strefy przenikają się, dopasowując do potrzeb i stylu życia właścicielki. Pomimo otwartego założenia, mieszkanie ma jasny i przejrzysty układ funkcjonalny. Po lewej stronie od wejścia znajduje się pracownia, dalej sypialnia. Są to jedyne pomieszczenia wydzielone tradycyjnymi murowanymi ścianami, pozostawionymi ze względu na ich konstrukcyjną rolę. Prawą część zajmuje salon, płynnie przechodzący w kuchnię ze stołem jadalnym. Pomieszczenia gospodarcze, łazienkę i toaletę ukryto za półprzejrzystą przegrodą z poliwęglanu, która rozciąga się wzdłuż części dziennej. Centralnym punktem, a zarazem najbardziej wielofunkcyjnym elementem jest czarny metalowy boks. Zabudowa, w zależności od strefy, z którą sąsiaduje, mieści w sobie kolejno: garderobę, dużą szafę kuchenną i regał z miejscem na telewizor.


W doborze materiałów wykończeniowych siostry postawiły na prostotę. Nie znajdziemy tu zbędnych dekoracji, a wszelkie efekty kolorystyczne i fakturowe są pochodną naturalnych właściwości zastosowanych materiałów. Pomalowana na biało cegła świetnie pasuje do satyny stali nierdzewnej, z której wykonano meble kuchenne. Ciepło jasnej drewnianej posadzki uratowanej po poprzednim właścicielu koresponduje z bejcowaną płytą osb, przyciętą i ułożoną w taki sposób, by przypominała parkiet. Plamy i zacieki blachy gorącowalcowanej na centralnym boksie oraz pozostałości po pozrywanych tapetach w pokojach przypominają nowoczesne abstrakcje. W ten oto prosty i jednocześnie niecodzienny sposób dziewczyny opowiedziały historię o śląskim mieszkaniu.

Fot. Marcin Lech

Projekt: Paulina Adamczyk, Michalina Adamczyk (pracowania ma.pa) Zdjęcia: Maciej Spiess

Anna Szuba architekt, projektant wnętrz. Od 5 lat związana z pracownią Medusa Group. Współautorka projektów wnętrza Hali Koszyki, placu miejskiego przy ul. Grzybowskiej w Warszawie, adaptacji byłej stołówki wojskowej w Radzionkowie na obiekt biurowy (European Property Awards 2017 – Najlepsza architektura biurowa w Europie i w Polsce), aranżacji strefy wejściowej na parterze budynku banku przy ul. Sokolskiej w Katowicach.



CAPODANNO IN ITALIANO SYLWESTER PO WŁOSKU

PIERWSZY RAZ W ŻYCIU JUŻ NA POCZĄTKU PAŹDZIERNIKA WIEDZIAŁAM, GDZIE SPĘDZĘ SYLWESTRA. ROKROCZNIE PRZECHODZĘ KATUSZE, NIE WIEDZĄC CO ZE SOBĄ W TYM CZASIE ZROBIĆ. TYM RAZEM BYŁO JEDNAK INACZEJ. RAZEM Z BAPTISTE KUPILIŚMY NAPRAWDĘ OKAZYJNE BILETY DO WŁOCH – DO BARI. CO Z TEGO, ŻE WYLOT BYŁ Z BERLINA? KAMILA OCIMEK

Pióro podróży

60


Miejsce na ziemi Włochy kocham miłością bezgraniczną. Zakochałam się w nich, odkąd wyjechałam tam na staż. Mieszkałam w Neapolu, ale podróżowałam wzdłuż i wszerz, i to za iście studenckie kwoty. Do Rzymu dotarłam za 5 euro, do Florencji za 6, stamtąd pognałam do Pizy. Za podróż do Mediolanu zapłaciłam 2 euro, a z Mediolanu do Wenecji kolejne 2. A na koniec jeszcze skoczyłam do Bergamo i Werony. Gdy współlokatorki dogorywały po piątkowych baletach, ja pakowałam się i jechałam: do Sorrento (to chyba moje miejsce na ziemi), Positano, Amalfi, Caserty. Widziałam Pompeje, Herkulanum, Solfatarę. Zaglądnęłam do Wezuwiusza, jadłam najlepszą pizzę na świecie, a Neapol znałam jak własną kieszeń. W tych wojażach zabrakło mi właśnie Bari (i Toskanii, ale to plan na przyszły rok), dlatego znaj-

dując okazyjny bilet do tamtego miejsca i to jeszcze na sylwestra, po prostu wiedziałam, że Nowy Rok spędzę nie gdzie indziej jak na południu Włoch. Słoneczna Apulia W Bari – stolicy regionu Apulia – powitało nas słońce, przejrzyste niebo, uśmiechnięci ludzie i, rzecz jasna, wyborne jedzenie. Bari Vecchia mnie oczarowało, ale tego mogłam się spodziewać. Oczywistym było też to, że gubiłam się gąszczu krętych, średniowiecznych uliczek starego miasta – to już przecież standard. Nowy Rok uczciliśmy popijając szampana nieopodal Corso Vittorio Emanuele, a następnie, zakupiwszy Aperol Spritz w pobliskiej knajpie, sączyliśmy go w towarzystwie przypadkowych osób, napotkanych w zabytkowym centrum. Przenosząc się z knajpy do knajpy, „uzbrajając się” w kolejne porcje popularnego


trunku, co krok napotykaliśmy mieszkańców, życzących nam szczęśliwego Nowego Roku. Po północy wciągnięto nas do jednego z zaułków nieopodal Piazza Mercantile – po to, by potańczyć z nami przy dźwiękach włoskich hitów, dolatujących z balkonu na pierwszym piętrze pobliskiej kamienicy. Gorączka sylwestrowego zwiedzania Zanim jednak poddaliśmy się gorączce sylwestrowej nocy, musieliśmy oczywiście maksymalnie wykorzystać trzy dni naszego pobytu. Przylecieliśmy późnym wieczorem 29 grudnia i spędziliśmy go rozkoszując się sercem Bari – tam też mieliśmy zakwaterowanie i to wcale nie za wygórowaną cenę – po prostu zarezerwowaliśmy nocleg prawie trzy miesiące wcześniej. Z Apulii do Bazylikaty Drugiego dnia pobytu ruszyliśmy z samego rana do Matery (9 euro od osoby w dwie strony) – mia-

sta regionu Bazylikata, wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Historyczna część, zwana Sassi obejmuje unikatowe domostwa, wykute w tufowej skale. I naprawdę można się w tym mieście zatracić (dosłownie i w przenośni). Nieczęsto się to zdarza, ale brakuje mi słów, by opisać urok tego miejsca. Magiczne, poruszające, zachwycające, zapierające dech w piersiach. Cały dzień spędziliśmy na przemieszczaniu się między zaułkami, szukaniu kościołów i ważnych punktów, i oczywiście naszym szóstym zmysłem wyczuliśmy najlepszą pizzę w mieście. Alberobello i trulli 31 grudnia wybraliśmy się pociągiem do Alberobello – bilety zakupiliśmy odpowiednio wcześniej, za 10 euro w dwie strony, planując godziny wyjazdu i przyjazdu tak, by móc wrócić do Bari przed wieczorem, w sam raz na imprezę sylwestrową. I co tu dużo mówić, Alberobello to miejsce nie z tego świata, a to ze względu na znajdujące się tam



Kamila Ocimek autorka bloga pioropodrozy.com, pasjonatka podróży. Z pochodzenia tyszanka obecnie mieszkająca w Katowicach. Jak o sobie mówi: „śląski krzok, który nauczył się doceniać to miejsce”. Udowadnia, że można pracować, studiować, żyć aktywnie i znaleźć jeszcze dużo czasu na podróże. Nie umie długo pozostać w tym samym miejscu i ciągle szuka swojej drogi.

domki trulli, których jest ok. 1400. To jednopoziomowe budynki z kamienia wapiennego, bielone na zewnątrz, pokryte stożkowatym dachem, na którym często znajdują się „magiczne” symbole. Skąd wzięły się te nietypowe zabudowania? Otóż w XVI w., osiedlający się tam chłopi mieli nakaz budowania domów bez zapraw, tak aby można je było szybko rozebrać w razie kontroli królewskich, unikając tym samym podatków od zasiedlenia. Włoch potrafi! Dziś możemy podziwiać te nietypowe domki, jak chociażby: Trullo Siamese z dwiema kopułami, czy Trullo Sovrano – największy z nich, a także kościół San Antonio, zbudowany również na wzór trullo. W niektórych domach znajdują się sklepy z pamiątkami i warsztaty rzemieślnicze, inne do dziś są zamieszkiwane. Widzieliśmy nawet kilka ofert sprzedaży.


Nowy Rok Ostatni dzień wyjazdu, a pierwszy dzień nowego roku zostawiliśmy sobie ponownie na Bari Vecchia. Jeśli ktoś myśli, że w końcu wiedziałam, gdzie znajduje się konkretna uliczka albo Katedra św. Sabina czy Bazylika Świętego Mikołaja, to jest w błędzie – oczywiście dalej się gubiłam. Jeśli ktoś natomiast sądzi, że centrum było wyludnione ze względu na Nowy Rok to i tu muszę zaprzeczyć. Turyści i miejscowi, choć może trochę spokojniejsi niż poprzedniego dnia, i tak tłumnie wędrowali po ulicach lub przesiadywali w restauracjach, wznosząc przy tym noworoczne toasty. Po południu i nasze żołądki zaczęły domagać się włoskich dań. Smaki Apulii Będąc w Apulii koniecznie trzeba spróbować orecchiette, czyli tradycyjnego makaronu, którego kształt tworzy się poprzez wyciskanie kciukiem pociętego w pasma ciasta makaronowego (można użyć też specjalnego noża). Smak Apulii to również czerwone wino z tego regionu – moim zdaniem najlepsze na świecie, choć Francuz nie chciał się zgodzić. I oczywiście panzerotti – czyli małe pizzo-pączko-pierogi nadziewane mozzarellą i sosem pomidorowym, smażone na głębokim tłuszczu. Wolę nie liczyć, ile ich zjedliśmy w trakcie tego pobytu. Po obiedzie przysiedliśmy na chwilę nad morzem, rozkoszując się szumem fal Adriatyku i turkusem nieskalanego żadną chmurą, „pierwszostyczniowego” nieba. Powiedziałam wtedy do Baptiste, że właśnie dla takich chwil warto podróżować i jeśli kiedyś o tym zapomnę, ma mnie przytargać do miejsca takiego jak to i przypomnieć mi o tym. Myślę jednak, że raczej nie zapomnę! Noworoczne postanowienia Nowy Rok to czas planowania. Choć trochę nie lubię presji noworocznych postanowień, to siedząc nad morzem w Bari zaplanowałam sobie, iż w nadchodzącym roku spełnię swoje największe podróżnicze marzenie – i stało się! Pojechałam do Indii. Poza tym to był szalony czas, pełen podróży, ale też życiowych zmian. Zbliża się kolejny, a wraz z nim nowe plany i podróże. Na nowy rok życzę wszystkim dużo podróży – dzięki intensywności przeżyć w trakcie ich trwania, wydaje się, że żyje się dłużej.


Drogie Siostry, Co to znaczy „nie wyglądać na swój wiek”? W książce Marty Szarejko pt. „Seksuolożki. Sekrety gabinetów” czytam (i uśmiecham się coraz bardziej) o scenie na przystanku tramwajowym. Stoją cztery staruszki i jedna mówi: „Chodźcie dziewczyny!” Bo dziewczyńskość jest ważna przez całe życie, chociaż często o niej zapominamy. Trzeba być radosną i energiczną, a nie tylko przeczołganą przez smutki i traumy, które niestety nas nie oszczędzą. Zdarza się, że do seniorek, które przychodzą do mnie na jogę, jakoś tak intuicyjnie zwracam się właśnie w ten sposób – „dziewczyny”, „dziewczęta”. I uśmiechamy się do siebie. Wbrew temu co opowiada się o seniorkach, one nie narzekają; na jodze często

BE Woman

wybuchają śmiechem i są niesłychanie bezpośrednie. Bardzo lubię zajęcia z nimi. Na pokazach Kina Kobiet z Pyskowic, które prowadzę, stanowią większość i chętnie zabierają głos. (Gdzie są wtedy ich mężowie czy kochankowie, to zapewne temat na inną dyskusję…). Podobno amerykańskie czasopismo „Allure” ogłosiło w 2017 roku obowiązujący odtąd na jego stronach zakaz używania określenia „przeciw starzeniu”, stosowanego w odniesieniu do zabiegów medycyny estetycznej i kosmetyków. „Jeśli w życiu jest cokolwiek nieuchronnego, to fakt starzenia się, z każdą minutą i z każdą sekundą” – pisała redaktorka naczelna czasopisma. (źródło: Mona Chollet „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”) Słowa mają znaczenie i czas zatem przestać traktować życie niczym górkę, z której po ukończeniu, dajmy na to


czterdziestu lat, pozostaje nam już tylko ze smutkiem się staczać. „Moje seniorki” z zajęć jogowych mają w sobie często młodzieńczy i radosny błysk w oku, czym nieustannie mnie zaskakują. Czego wszystkim nam (niezależnie od wieku) życzę :) Katarzyna Szota-Eksner PS „Kilka lat temu prowadziła wykład na TEDx, w którym tłumaczyła, że seniorzy to nie jest jakaś tam grupa naprawdę wiekowych osób, którym został skrawek życia. To potężna grupa społeczna, która ma przed sobą dekady funkcjonowania i powinna mieć na to przestrzeń. Seniorom należy się własny pokój – czyli niezależność finansowa, kawałek przestrzeni dla siebie, szacunek od bliskich i państwa” (Ewa Woydyłło z książki „Własny pokój. O stawaniu się kobietą”)

O Filifionce, która wierzyła w katastrofy... W piątek niebo nad Gliwicami było dziwnie różowe. Chciałam zrobić zdjęcie, ale uprzedziła mnie nagła ciemność. Pomyślałam wtedy o tych wszystkim bardzo prywatnych katastrofach, które noszę w sobie. „Była sobie raz Filifionka, która prała swój duży szmaciany chodnik w morzu. Tarła go mydłem i szczotką aż do niebieskiego pasa i czekała na co siódmą falę, przychodzącą w sam raz, aby zmyć mydlaną pianę”. Bo świat przed katastrofą zawsze wygląda tak cicho i spokojnie.


„Ten spokój jest nienaturalny. Oznacza, że stanie się coś okropnego. Wierz mi, kochana, jesteśmy bardzo małe i nic nie znaczymy razem z naszymi ciasteczkami do herbaty i naszymi chodnikami, i wszystkim tym, co jest ważne, pani wie, okropnie ważne, lecz zawsze zagrożone przez to nieubłagane...” (I wtedy Gapsa spojrzała na Filifionkę z zażenowaniem!)

i gwiazdy, masz prawo być tutaj. I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie – wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze.”)

Sen, że nikt nie przyjdzie na warsztaty (stoję w pustej sali). Choroby. Brak pieniędzy. Rozpad. Rozkład. I że sobie nie poradzę.

Miałam już o tym dawno napisać. Pod lokalem wyborczym spotkałam niezwykłą Kobietę. Opowiedziała mi o chorobie, z którą się zmaga. To była ciepła i złota jesienna niedziela. (Ściskam Cię mocno, dzielna kobieto!) Większość katastrof właśnie się wydarza.

(„Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności. Obok zdrowej dyscypliny bądź dla siebie łagodny. Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa

BE Woman

„Jej własne sztormy były zawsze najstraszniejsze. I w głębi duszy Filifionka była trochę dumna ze swoich katastrof, przeżywanych zupełnie samotnie.”

„Najdziwniejsze zaś było to, że nagle poczuła się zupełnie bezpiecznie. Było to bardzo szczególne uczucie i Filiofionka uznała, że jest nadzwyczaj przyjemnie. Bo właściwie dlaczego miałaby się niepokoić? Katastrofa przecież nareszcie przyszła.” Tekst oparłam na opowiadaniu Tove Jansson oraz na Dezyderacie.


PS „Muminki” czytamy czasem na jodze, uśmiechając się do swoich Katastrof…

O karpiach i o niezłomności… W listopadzie w ramach Klubu Książki Kobiecej współprowadziłam spotkanie z Karoliną Kuszlewicz (adwokatką w obronie zwierząt). Karolina opowiadała o walce o to, by przed świętami Bożego Narodzenia przetrzymywać karpie w ludzkich warunkach (ludzkie warunki dla karpi? ta opowieść najbardziej utkwiła mi w głowie!) Mówiła o beznadziejnych wyrokach sądów, o kiwających z politowaniem głowach i że to było niełatwe doświadczenie. Aż nagle (kiedy już prawie utraciła nadzieję) Sąd Najwyższy orzekł, że naturalnym środowiskiem ryb jest woda i tam karpie powinny przebywać (nie wolno zatem przetrzymywać ryb stłoczonych i bez wody w wiaderkach, workach itp.) (Ale ten tekst miał nie być o karpiach. Tylko o ludzkiej niezłomności. Kobiecej?) Clarissa Pinkola Estes w „Biegnącej z wilkami” wspomina, że kiedy była dzieckiem, a przemysł dopiero zaczął zmieniać oblicze Ziemi, w basenie Chicago jeziora Michigan zatonęła barka z ropą. To była prawdziwa katastrofa ekologiczna. Po każdym dniu

spędzonym na plaży, matki szorowały swoje dzieci, które lepiły się od ropy. Coś kazało im bez słowa sprzeciwu spokojnie zmywać oleiste plamy, choć zdezorientowane i zgnębione dusiły w sobie gniew. I dalej Clarissa pisze: „Nie można nie oddychać. Ani zbyt długo oddychać za płytko. W końcu jakaś siła każe Ci zrobić głęboki wdech. Odetchnąć pełną piersią.” (Uwielbiam tę opowieść i często ją przytaczam.) W krótkiej rozmowie przed warsztatami Karolina poleciała mi książkę Rebeki Solnit „Nadzieja w mroku” („Kasia, musisz ją przeczytać, to jest najbardziej optymistyczna lektura ostatniego czasu!”) „Niekiedy jedna osoba wystarczy, by tchnąć ducha w ogromny ruch społeczny, a czasem same jej słowa wysłuchane kilka dekad później; niekiedy parę gorąco zaangażowanych osób zmienia świat; niekiedy inicjują masowy ruch, do którego przyłączają się miliony; niekiedy miliony te wrą tym samym oburzeniem i podzielają te same ideały, a zmiana nadchodzi niespodziewanie niczym zmiana pogody. Wszystkie te sytuacje łączy to, że poczęły się w wyobraźni, zrodziły się z nadziei. Pokładanie w czymś nadziei przypomina grę hazardową. Stawianie na przyszłość, na własne pragnienia, na możliwość, że otwarte serca i niepewność są lepsze niż przygnębienie i poczucie bezpieczeństwa. Nadzieja jest niebezpieczna, a jednak jest przeciwieństwem lęku, żyć bowiem to wystawiać się na ryzyko.” (Potwierdzam, ta książka budzi optymizm.) Niech zatem moc będzie z nami! (I cichutko powtarzam sobie: „nie wolno się bać i trzeba mieć nadzieję”. Bo czasem przecież boję się bardzo).

fot. Monika Burszczan

Zdjęcia: Monika Burszczan

Katarzyna Szota-Eksner Katarzyna Szota-Eksner: Prowadzi szkołę jogi Yogasana (www.yogasana.pl), organizatorka wielu kobiecych wyjazdów i warsztatów w całej Polsce, ściśle współpracuje z Sunday is Monday i współtworzy gliwicki Klub Książki Kobiecej. Prowadzi autorską rubrykę Be Woman w Magazynie Be. Twórczyni projektu Kino Kobiet z Pyskowic. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie. Spisuje herstorie kobiet z sąsiedztwa. Dziewczyna ze Śląska, joginka, wegetarianka, felietonistka i feministka. Autorka bloga www.her-story.pl.




www.apagroup.pl

Zapraszamy do showroomu technologicznego! Gliwice, ul. Tarnogรณrska 260

biuro@apasmart.pl

+48 730 020 040


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.