BE WIOSNA

Page 1

BE

ISSN 2084–7823 / 0.00 PLN #64 / WIOSNA 2021

ISSN 2084–7823 | 0.00 pln #61 | 08_09 2020




Zamieszkaj w Bytomiu! Adres inwestycji:

Biuro sprzedaży:

Osiedle Bolko ul. Północna 2 41-902 Bytom

ul. Daszyńskiego 68 44-100 Gliwice + 48 796 995 857 kontakt@osiedle-bolko.pl


osiedle-bolko.pl

3 1 1+ 2 3+


Redakcja

Od redakcji

Redaktor naczelny / Reklama / Wydawca Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

Świat budzi się do życia i to wydanie też takie jest. Wiosenne, motywacyjne. Mogłoby się wydać, że wychodzenie z zimowego snu i społecznego zawieszenia, spowodowanego epidemią oraz lockdownami, może zająć nam troszkę czasu. Jest jednak inaczej. Zwarci i gotowi w blokach startowych czekamy na powrót normalności, czyli swobody w wyborze tego, co i kiedy chcemy robić oraz możliwości decydowania z kim i gdzie. A czekamy już długo. I choć dużo się pisze i mówi, że to nie będzie ta sama normalność, to mamy silne przeświadczenie, że aż tak wiele się nie zmieni. Pewnie dlatego, że nie czekamy na jakieś cuda i rewolucje, a na zwykłe niezwykłe rzeczy, które wyznaczają rytm naszej codzienności. Spotkania ze znajomymi na mieście, treningi na siłowni, weekendowe wypady z rodziną, randki w kinie, czy wakacje za granicą. Nawet codzienne chodzenie do pracy nabiera innego wymiaru w tej sytuacji.

Zastępca Redaktora Naczelnego Joanna Komsta j.marszałek@bemagazyn.pl Redaktor Prowadzący / Reklama Sabina Borszcz s.borszcz@bemagazyn.pl + 48 500 108 063 Korekta Małgorzata Kaźmierska Projekt graficzny / Skład Adam Janicki a.janicki@bemagazyn.pl Wydawca Magazyn BE s.c. Pyskowice, ul. Nasienna 2 www.bemagazyn.pl

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych

I że niby to wszystko miałoby się zmienić? Wątpimy. No...ewentualnie ta część o chodzeniu do pracy może być dyskusyjna... I choć nie wiemy, jak będzie jesienią, skoncentrujmy się na tu i teraz, i wykorzystajmy te nadchodzące miesiące jak najlepiej. Nasza propozycja: nie odpuszczajcie sobie aktywności fizycznej, jeśli nie trening na siłowni, to może joga? Pozwiedzajcie trochę, nie musi być cały świat od razu (choć o takiej podróży piszemy), może Andaluzja na początek? Albo kilka mikrowypraw po najbliższej okolicy? Postawcie na zdobywanie nowych umiejętności, np. pieczenie chleba, parzenie wyśmienitej kawy, wystrój mieszkania w stylu wabi-sabi? Albo po prostu zróbcie sobie drinka (co powiecie na Mojito?) i zajrzyjcie do nowego BE.

reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.

Znajdz nas na:

www.facebook.com/magazynBE www.instagram.com/be_magazyn/ www.issuu.com/bemagazyn

W tym wydaniu wspominamy Erwina Sówkę, zmarłego w styczniu tego roku malarza prymitywistę, związanego z Nikiszowcem. Był ostatnim członkiem Grupy Janowskiej. „Górnicy, Hare Kryszna, piękno kobiecego ciała na tle utopijnego wizerunku Śląska – to tylko niektóre ze stale przewijających się w Jego sztuce elementów.’’ A w Kwestionariuszu Prousta: Monika Mikowska z Mobee Dick i Mirosław Neinert z Teatru Korez. Więcej dobrego w środku, czytajcie zatem! Zdjęcie na okładce: Lostitalianos / Kalifornia


spis treści 10

Belube

18

Erwin Sówka – w oczach ciemność kopalni, w sercu egzotyczny mistycyzm

20

Ważne od czego się zaczyna…

21

Zabójcze przesilenie

24

Kwestionariusz nr 14

26

Na dobre

30

Woda, mąka, sól

36

Shakemebaby 5#Modżajto ;) Fakty i mity by Darek Jasica

40

Umiejętności przyszłości — paleta priorytetów czy wachlarz możliwości?

44

Joga w studiu natury

46

Nie pójdę dzisiaj na trening. Nawet wiosna mnie nie zmusi!

50

W centrum zawsze jest człowiek

56

Spokój, harmonia, wyciszenie

60

Z ruin do świetności – krótka historia długiego życia zamku w Lublińcu

62

Klasyczne piękno

66

Podróż warta jednego dnia

74

W słońcu Andaluzji

76

BE Woman


8

Nasi autorzy Joanna Durkalec

Darek Jasica

Szalona fanka architektury bloku wschodniego i Henri Matisse’a. Służbowo związana z szeroko pojętym marketingiem. Niecierpliwa. Wszystkiego chce „na już”. Mama mopsa o imieniu Leszek.

Szef baru w restauracji Plado oraz członek ekipy restauracji Umami. Wielbiciel używania niestandardowych technik w swojej pracy. Kocha niestirowane Old Fashioned z lodem osobno ;)

Karolina Kmita

Ola Czapla-Oslislo

Studentka filologii angielskiej, entuzjastka pisania wierszy, które i tak lądują w szufladzie, miłośniczka lingwistycznych memów. Od lat niezmiennie uzależniona od „Przyjaciół” i utworów Johnny’ego Casha. Pisze o literaturze, fotografii oraz o wydarzeniach na Śląsku.

Ślązaczka, recenzentka kulinarna i autorka bloga Ostryga. Jej nową pasją jest pieczenie domowego chleba na zakwasie. Na co dzień pracuje w Teatrze Śląskim jako szefowa Działu Programowego.

Kasia Konecka

Grzegorz Więcław

Na co dzień marketingowiec zakochany w meblach z PRL-u, które odnawia popołudniami. Odczuwa ciągły niedosyt podróżowania po świecie z plecakiem i na własną rękę. Cukiernik amator. Relaksuje się, ćwicząc z kettlebells.

Certyfikowany psycholog sport. Na co dzień współpracuje z ludźmi, którzy chcą osiągać wyniki na miarę swojego potencjału oraz z organizacjami, wspierającymi ich w tych dążeniach. Prowadzi podcast Głowa Rządzi o psychologii sportu i optymalnym funkcjonowaniu. Więcej na www.glowarzadzi.pl.

Maciek Szczęch Rocznik ‚80. Członek kabaretu Łowcy.B. Totalne dno pisarskiego transcendentu, „0” to jego szczęśliwa liczba. Umiarkowanie wysportowany amator sportów. Niespełniony lekarz, modelarz i parkingowy na promie pasażerskim relacji Polska - Szwecja. Mąż żony i ojciec trójki dzieci jednocześnie. Ozdrowieniec, bo kiedyś chorował.

Karolina Szulęcka Od 9 lat dyrektor marketingu Maranello Motors sp. z o.o. (importer marek Ferrari, Maserati), wcześniej marketingowiec w sektorze usług profesjonalnych. Od lat wspiera inicjatywy dla przedsiębiorczych kobiet. Pasjonatka świata mikro w fotografii makro.

Wojciech S. Wocław

Magdalena Michalak

Zawodowy konferansjer (występował w 10 krajach na 4 kontynentach). W 2017 roku jego nazwisko pojawiło się w rankingu „Najlepsi prowadzący eventy“ magazynu PRESS. Popularyzator wiedzy z savoir-vivre’u, etykiety w biznesie i dress code’u. Autor książek oraz filmowych poradników, które można oglądać na jego kanale w serwisie Youtube.

CEO SAVOIR7, autorka programów edukacyjnych. Jedyna w Polsce Trenerka Umiejętności Przyszłości. Certyfikowana trenerka umiejętności społecznych, wspomagania oświaty oraz postaw emocjonalnych dzieci i młodzieży. Więcej na: www.savoir7.pl


9

Karolina Frączek KF Consulting. Dwa lata temu porzuciła etat w budżetówce i wypłynęła na szerokie wody przedsiębiorczości. W tej niełatwej rzeczywistości robi to, co kocha, kreatywnie i z pasją pracuje nad każdym zadaniem. Słowa to jej żywioł. Obłaskawia je, a nawet ubiera w obrazy. Pasjonatka świata mikro- w fotografii makro.

Kamila Ocimek Autorka bloga pioropodrozy.com, pasjonatka podróży. Z pochodzenia tyszanka, obecnie mieszkająca w Warszawie. Jak o sobie mówi: „śląski krzok, który nauczył się doceniać to miejsce”. Udowadnia, że można pracować, studiować, żyć aktywnie i znaleźć jeszcze dużo czasu na podróże. Nie umie długo pozostać w tym samym miejscu i ciągle szuka swojej drogi.

Martyna Szymańska Absolwentka wydziału Architektury Wnętrz na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki. ,,Moja praca to zarówno pasja, jak i misja, którą z całym sercem staram się wypełniać, angażując się w każdy projekt w stu procentach. Tworząc wnętrza domów, mieszkań, czy innych przestrzeni ‒ biurowych, restauracyjnych itp. kieruję się przede wszystkim tym, że mają one służyć ludziom. Moją inspiracją są ludzie, ich styl życia, praca, pasje.’’

Diana i Marcin Cześć, witają Was Diana i Marcin! Wspólnie zwiedzamy świat jako @Lostitalianos. Jesteśmy parą zagorzałych podróżników, pochodzących z południowej części Polski. Kochamy wojaże i odwiedziliśmy już prawie 40 krajów. Nasz głód podróżniczy wciąż jednak pozostaje niezaspokojony, dlatego dalej odkrywamy nowe miejsca. Więcej na www.lostitalianos.com

Magda Bajer Pasja jest życiem. Życie to pasja. Instruktorka jogi, SUP jogi i stand up paddleboardingu. Poza matą i deską działa marketingowo. Wielbicielka wody, fali, słońca i jesieni.

Anna Szuba Architektka, projektantka wnętrz. Od 6 lat związana z pracownią Medusa Group. Współautorka projektów wnętrza Hali Koszyki, placu miejskiego przy ul. Grzybowskiej w Warszawie, adaptacji byłej stołówki wojskowej w Radzionkowie na obiekt biurowy (European Property Awards 2017 – Najlepsza architektura biurowa w Europie i w Polsce), aranżacji strefy wejściowej w parterze budynku banku przy ul. Sokolskiej w Katowicach.

Joanna Zaguła Pisze do magazynów lifestylowych o jedzeniu, lokalnym rzemiośle i ekologii. Lubi jeść pomidory, słuchać winyli Charliego Parkera, czytać opowiadania Virginii Woolf i patrzeć na morze.

Katarzyna Szota-Eksner Prowadzi szkołę jogi Yogasana www.yogasana.pl, organizatorka wielu kobiecych wyjazdów i warsztatów w całej Polsce. I w świecie. Współpracowała z Sunday is Monday, współtworzy gliwicki Klub Książki Kobiecej. Prowadzi autorską rubrykę Be Woman w „Be Magazynie” oraz rubrykę HerStory w magazynie „Liberté”. Twórczyni Kina Kobiet z Pyskowic oraz herstorycznego projektu Poznam Panią z Pyskowic. Więcej na: www. her-story.pl


10 BELUBE

Belube

YY Kiosk Jak go nie kochać? Oddany do użytku w 1971 roku już od 50 lat jest niepodważalnym symbolem Katowic. Mało kto jednak wie, że Spodek, bo o nim mowa, charakteryzuje się niesamowitą konstrukcją architektoniczną. Budynek został zaprojektowany w taki sposób, aby jego powierzchnia styku z podłożem była jak najmniejsza. Dlaczego? Żeby wytrzymać wstrząsy górnicze, będące na Śląsku przykrą codziennością. Chłopaki z YY uczą, jak szanować to nasze katowickie dziedzictwo. W zeszłym roku kawiarnia YY, ulokowana tuż przy Spodku, została przyjęta przez mieszkańców bardzo entuzjastycznie. W tym roku YY wychodzi nam naprzeciw z czymś zupełnie nowym! W Rondzie Sztuki powstał kiosk z gadżetami, w którym znajdziecie mnóstwo dizajnerskich przedmiotów, inspirowanych tym wyjątkowym budynkiem. Kto więc w sercu ma Spodek, teraz może go mieć na czapce, koszulce, kubku lub jako grafikę na ścianie. Jest z czego wybierać!

Subiektywny* przegląd ciekawych miejsc i wydarzeń w regionie

*czyli jedyny i słuszny ;-)

YY Kiosk rondo gen. J. Ziętka 1, Katowice

Joanna Durkalec Pandemia + zima? Kto to wytrzyma?! Na szczęście to już za nami, a dni stają się coraz cieplejsze. I chociaż w momencie, w którym to piszę, absolutnie wszystko jest pozamykane, mam nadzieję, że kiedy będziecie to czytać, w mieście pojawią się jakieś inne możliwości, a nie tylko stanie w kolejce po jedzenie na wynos.

na zdjęciu YY Kiosk


11

na zdjęciu Gwar

QP SE

Gwar Przestrzeń Artystyczna

Jeżeli podobnie jak ja kochacie przebierać paluszkami wśród wieszaków pełnych odzieży z drugiej ręki, to QP SE koniecznie dopiszcie do swojej lumpeksowej mapy, bo miejsce to pełne jest perełek, o których każdy z nas marzy! Poza tym lista korzyści wynikających z kupowania używanej odzieży jest imponująca. Po pierwsze: jakość. Ubrania te, z reguły sprowadzane są z zachodnich rynków, na które trafia odzież charakteryzująca się znacznie lepszym składem materiału. Możecie więc mieć pewność, że sweter używany posłuży Wam dłużej niż ten kupiony w lokalnej sieciówce. Po drugie: niższa cena i wielkie marki. Nigdzie indziej nie znajdziecie ubrań najlepszych projektantów w śmiesznie niskich cenach. Pozwólcie więc sobie na odrobinę luksusu i wyróżnijcie się na ulicy! Po trzecie: życie w duchu zero waste. Nasza planeta ma już naprawdę dość tego, co jej uczyniliśmy. Kupowanie nowych ubrań wspiera przemysł odzieżowy, bardzo szkodliwy dla środowiska, więc może zamiast kolejnego sweterka wprost z galerii handlowej, za tę samą kwotę kupmy trzy inne, ale używane? Zrównoważona moda to wspaniały trend, dzięki któremu możemy przeprosić naszą planetę. Do dzieła! PS Dla ograniczających przemieszczanie się w pandemii ‒ QP SE znajdziecie też na Vinted.

Uwielbiam takie miejsca! Grupa ludzi, która skrzyknęła się po to, żeby zorganizować przestrzeń dla wyrażenia własnej kreatywności, MUSI być czymś dobrym. Ich główne założenie to promowanie młodej sztuki w nieco luźniejszy sposób, niż robią to oficjalne galerie. Gwar nie jest miejscem sterylnym i nie panuje w nim głucha cisza, tak charakterystyczna dla komercyjnego świata sztuki. Gwar hipnotyzuje na tyle, że chce się do niego wracać. A jest do czego, bo tutaj cały czas coś się dzieje. Warsztaty, wystawy, premiery filmów czy medytacje, to dopiero zapowiedź ich faktycznych działań, albowiem Iza i Przemek planują rozwijać to miejsce na wielu płaszczyznach ‒ zapraszać artystów, organizować cotygodniowe spotkania, a przede wszystkim dać szansę młodym twórcom, którym tak trudno się przebić. Bardzo mocno trzymam za nich kciuki. Niech się dzieje!

QP SE Second Hand ul. Plebiscytowa 13, Katowice

Gwar Przestrzeń Artystyczna plac Miarki 7, Katowice


12 BELUBE

W żeńskości kryje się moc Boga. Malarstwo Erwina Sówki

Tapas Bar Maya Jak Hiszpania, to tylko tapas ‒ niewielkie przekąski, podawane zazwyczaj do napojów wyskokowych. Na zimno lub na ciepło ‒ co kto lubi. Krewetki, oliwki, opiekane bagietki z pastami, chorizo czy marynowane warzywa ‒ wybór jest ogromny. W niektórych barach, szczególnie na północy Hiszpanii, rachunek za zjedzone tapas wylicza się na podstawie ilości wykałaczek, pozostałych po tych małych pysznościach. Ale póki co, z wizytami w Hiszpanii musimy się wstrzymać. Istnieje jednak godna alternatywa ‒ Tapas Bar Maya! Genialne miejsce, ulokowane w centrum Sosnowca, serwuje wszystko to, co zamówilibyście w słoneczne popołudnie w Barcelonie. A przemiła obsługa i kuchnia prowadzona z prawdziwą pasją to coś, czego wszyscy potrzebujemy! O której następny pociąg do Sosnowca? Tapas Bar Maya ul. Małachowskiego 9, Sosnowiec

O mojej przygodzie z Erwinem Sówką przeczytacie kilka stron dalej, tutaj natomiast, chciałabym polecić Wam tę wystawę. Pomimo, że minęło już trochę czasu, odkąd Mistrz nas opuścił, warto zachować go w sercu i raz jeszcze dać się wciągnąć w jego magiczny świat pełen symboliki i nagich kobiet. Wystawa “W żeńskości kryje się moc Boga” prezentuje obrazy Erwina Sówki, które Muzeum Historii Katowic gromadziło przez ponad 20 lat! Przekrój twórczości malarza, przedstawiony w jednym miejscu w formie wystawy, to nie lada gratka dla fanów sztuki nieprofesjonalnej, zatem naprawdę warto wybrać się na Nikiszowiec, aby tego doświadczyć (a przy okazji zahaczyć o Byfyj)! Muzeum Historii Katowic, Dział Etnologii Miasta ul. Rymarska 4, Katowice 30.03–23.05.2021 r.

Parzymy Przelewamy – Śląskie Targi Kawy

grafika – Parzymy Przelewamy

Czerwcowy weekend z kawą speciality prosto z polskich palarni zgotowali (a raczej zaparzyli!) dla nas Michał Kubieniec i Adrian Chorębała ‒ lokalni pasjonaci kawy, którym na Śląsku brakowało wydarzenia, gromadzącego w jednym miejscu i czasie zarówno amatorów tego napoju, jak i profesjonalistów. Ci, dla których kawa to podstawa, będą mogli jeszcze lepiej przekonać się o tym, że dobra kawa ma różne smaki i aromaty. Kultura jej picia w Polsce rozwija się bardzo dynamicznie, a społeczeństwo coraz mocniej uświadamia sobie, że nie jest już skazane na kawy z sieciówek lub co gorsza ‒ rozpuszczalną breję, naprędce zalaną wrzątkiem. Po sąsiedzku mamy multum dobrych, lokalnych kawiarni, a w internecie czekają na nas setki rodzajów kaw z rzemieślniczych palarni. Podczas targów będzie można nie tylko napić się dobrej kawy i kupić ją, ale i wziąć udział w prelekcjach, warsztatach, czy szkoleniach. No to... smacznej kawy, Kochani! Parzymy Przelewamy 5–6.06.2021 r. godz. 10.00–18.00 Królestwo, rondo im. gen. J. Ziętka 1, Katowice


13

Karolina Kmita

Kobiecość na piedestale w kadrach Mateusza Hajmana W dzisiejszych czasach, kiedy kobiecość poddawana jest nieustannemu tłamszeniu, istnieje ogromne zapotrzebowanie na ludzi, którzy pokażą, w jaki sposób możemy tę kobiecość wynieść na piedestał. Jedną z takich osób jest Mateusz Hajman – fotograf, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Skupia się przede wszystkim na malarskości obrazu. Jego prace to swoisty manifest wykreowanej naturalności. Do uchwyconych przez niego kadrów możemy dopisać naszą historię, gdyż Mateusz daje nam duże pole do własnej interpretacji. Zapytany o to, co zmieniło się w jego procesie tworzenia od momentu nastania pandemii, odpowiada: “Gdy wprowadzono lockdown, robiłem zdjęcia za pomocą wideo-rozmowy, co było zaskakująco pozytywnym doświadczeniem. W ten sposób rozwijaliśmy z modelkami nasze umiejętności komunikacyjne. Niedoskonałości techniczne kamery i fotografowanego monitora mają w sobie coś specyficznego, co podkreśla tę nietypową sytuację. Dało mi to wiele nowych możliwości – robiłem sesje osobom, mieszkającym w Argentynie czy też w Kanadzie, z którymi wcześniej nie miałem okazji współpracować ’’. Prace Mateusza możecie zobaczyć, zaglądając na jego Instagram lub zamawiając wykonany przez niego kalendarz, by umilić sobie obecny rok. www.instagram.com/hajman_

fot. Mateusz Hajman


14 BELUBE

Przez LAS do Włoch W życiu istnieją takie momenty, kiedy człowiek pragnie uciec od tętniących życiem aglomeracji miejskich. Dobrym pomysłem na odpoczynek może być wędrówka po Zagłębiu, a dokładniej po jego lasach, pełnych pachnących drzew i wszechogarniającego spokoju ducha. Są tu również miejsca, które za pomocą podniebienia teleportują Was do słonecznej Sycylii. Mowa o pizzerii Las, znajdującej się w Zawierciu przy ul. Miejskiej 12. Jak podkreślają właściciele: „Pragniemy powoli odchodzić od nazwy ‘pizzeria’, bo jesteśmy już bardziej restauracją. Staramy się nieustannie poszerzać swoją wiedzę i bazę smaków’’. Podstawę dań stanowią wysokojakościowe produkty, sprowadzane prosto z Włoch. Mimo pandemicznego chaosu cała ekipa zakasała rękawy, nieustannie prąc do przodu, podczas gdy piec Luigi pracuje na pełnych obrotach. Zamówienia możecie składać drogą telefoniczną lub za pomocą strony internetowej: www.pizzerialas.pl www.instagram.com/pizzeria_las

Niech nam żyje Park Śląski! W jednym ze swoich wierszy Adam Zagajewski nakłaniał nas do tego, by “(...) opiewać okaleczony świat”. Choć w dobie docierających do nas zewsząd wiadomości trudno o głęboki oddech, bezpieczną przystanią dla odnalezienia spokoju ducha podczas pandemii okazał się Park Śląski, który całkiem niedawno obchodził swoje siedemdziesiąte urodziny. Z tej okazji niczym wisienka na torcie ukazała się Kronika Parkowa, będąca zwieńczeniem jego wieloletniej historii. Jak podkreślają autorzy: „(…) Park Śląski stał się prawdziwą oazą. Był odskocznią od problemów pandemii, pozwolił uciec od zgiełku i nabrać powietrza do płuc. Pomógł zadbać o zdrowie psychiczne i fizyczne. Mamy nadzieję, że dzięki tej publikacji również uda nam się poprawić samopoczucie Czytelników. Taki jest jej główny cel.” Z racji powracającej do życia wiosny, zachęcamy do osobistego składania parkowi życzeń poprzez odwiedziny w Chorzowie, jak tylko będzie to możliwe. www.sklep.parkslaski.pl

fot. Karol Gajek


15

La Casa Azul, czyli Meksyk w zasięgu ręki La Casa Azul to miejsce na mapie Katowic, gdzie zderzają się dwa światy – kultura Ameryki Łacińskiej oraz ręcznie wykonana biżuteria. Nazwa marki nawiązuje do Niebieskiego Domu, w którym mieszkała i tworzyła Frida Kahlo. Właścicielka firmy Natalia Lazarek zamiłowanie do sztuki odziedziczyła w genach: „Już w podstawówce sprzedawałam koleżankom bransoletki z makaronu. Zainteresowanie sztuką i rękodziełem niewątpliwie zawdzięczam mojej mamie malarce, która zachęcała mnie do kreatywnych działań. W miarę doskonalenia fachu, tworzyłam unikatowe przedmioty, głównie biżuterię i drobne akcesoria, wręczając je znajomym jako prezenty. Miłość do języka hiszpańskiego oraz południowe usposobienie spowodowały, że takie klimaty stały się bardzo bliskie mojemu sercu. Staram się, by każda rzecz dostępna w moim sklepie, była wyjątkowa, stąd też w La Casa Azul powstają jedynie pojedyncze egzemplarze”. W sklepie internetowym można również zamówić wykonane przez Natalię grafiki.

Witajcie w naszej bajce W katowickiej Fabryce Porcelany istnieje miejsce, będące w stanie teleportować nas do świata dziecięcej baśni. A jest to baśń nie byle jaka, bo w podróż zaprasza nas sam Ambroży Kleks. Oparta na trylogii Jana Brzechwy Bajka Pana Kleksa tętni życiem, ponieważ stworzono ją do kreatywnego poznawania świata. Jest to miejsce, gdzie fantazja i nauka dają dzieciom pole do kreatywnego eksperymentowania. Jak zwykł mawiać sam pan Kleks: „(...) nie będę was uczył ani tabliczki mnożenia, ani gramatyki, ani kaligrafii, ani tych wszystkich nauk, które są zazwyczaj wykładane w szkołach. Ja wam po prostu pootwieram głowy i naleję do nich oleju”. Lekcje o kosmosie oraz nauka ekologii to tylko część atrakcji, podsycających w najmłodszych zapał do ochrony środowiska. W projekt włączyli się również potomkowie Jana Brzechwy oraz Piotr Fronczewski i wiele innych wybitnych osób ze świata kultury oraz nauki. www.bajkapanakleksa.pl

www.lacasaazul.com.pl

na zdjęciu Bajka Pana Kleksa


16 BELUBE

Katarzyna Konecka Zelter deli Bytom Jaka może być dobra wiadomość dla wszystkich fanów bytomskiego baru Zelter? Powstał Zelter deli! Miejsce, w którym podobnie jak w pierwszym, karmią prosto, ale niebanalnie. Właściciele konsekwentnie łamią stereotypy Bytomia i oferują lokalne, a także inspirowane dalekimi krajami produkty, a od ich ilości aż kręci się w głowie. Zacznijmy więc od początku, bo już sama lokalizacja wzbudza zainteresowanie. Deli znajduje się bowiem na parterze zabytkowego, przedwojennego domu handlowego Hansa Haus. Po wejściu do sklepu, oczom klientów ukazuje się wyselekcjonowana kolekcja różnych, rzemieślniczych piw. Fani złotego trunku poczują się tu dopieszczeni. Mogą wybierać do woli m.in. z takich browarów jak: Hajer, Trzech Kumpli – Browar Lotny, Pinta, Łańcut, Gwarek, Zakładowy, Birbant, Wrężel, Cztery Ściany, czy Zamkowy Racibórz. Wielbiciele cydrów i wszelkiego rodzaju kaw też będą mile zaskoczeni ilością i różnorodnością oferty. To jednak nie wszystko, bo oprócz napojów, Zelter Deli proponuje chleby na zakwasie, granole śniadaniowe, lunchboxy i gotowe dania obiadowe. A dla tych, którzy po obiedzie znajdą jeszcze miejsce na coś słodkiego, Deli ma specjalną ofertę ciast, ciastek i deserów, również w wersji wege. Jeśli będziecie w Bytomiu, koniecznie tam zajrzycie. A jeżeli nie jest Wam po drodze, to nic straconego, bo zamówienia można składać telefonicznie i online. ul. Webera 4, Bytom www.zelterdeli.pl

na zdjęciu ceramika PotPotStudio

Ceramika kołem się toczy Niemożliwe nie istnieje, a ograniczenia są tylko w naszych głowach. Z pewnością bazując na tej idei zrodziła się mała, lokalna manufaktura ceramiki w Bielsku-Białej. Pasja, hobby i zamiłowanie do tego, co się robi. Brzmi dość banalnie? Patrząc na dzieła PotPotStudio odnosi się wrażenie, że te trzy wyrazy mają swoje namacalne odzwierciedlenie w ceramice. Najpiękniejsze jednak jest to, iż wszystkie przedmioty są tworzone, wypalane i szkliwione ręcznie, dzięki czemu każdy z nich posiada unikatowy wygląd. W sklepie stacjonarnym i online mamy w czym wybierać. Kubki, kubeczki, miski, talerze, wazony, świece, osłonki na doniczki, patery, a nawet umywalki. Lista dostępnych produktów jest długa i spokojnie pozwoli urządzić nie tylko jadalnię, ale również salon czy łazienkę. Poza pięknym wyglądem wszystkie naczynia z masy ceramicznej i porcelanowej są oczywiście w pełni użytkowe. Trwałość i odporność na uszkodzenia mechaniczne ‒ tak. Możliwość mycia w zmywarce ‒ tak. Chcecie podgrzewać na nich jedzenie w kuchence mikrofalowej ‒ bardzo proszę. Kropką nad „i” jest fakt, że szkliwa, które tworzą powłokę naczyń, posiadają atesty przydatności do kontaktu z żywnością. ul. Komorowicka 36, Bielsko-Biała Instagram @potpotstudio


17

Inkszy Fajer

na zdjęciu biżuteria I Coal You

Kocham cię, węglu Pierwsze skojarzenie ze Śląskiem? Węgiel. Proste. Nie wszyscy wiedzą jednak, że już w XVIII wieku francuski fizyk i chemik Antoine Lavoisier w przeprowadzonym eksperymencie spalenia diamentu, poprzez skupienie w soczewce promieni słonecznych udowodnił, że diament to czysty węgiel. To całkowicie zmienia spojrzenie na tę skałę osadową, prawda? Dobrze, że są tacy ludzie jak Katarzyna Depa-Tomczak, którzy kochają węgiel i pracują z nim na co dzień. Kasia stworzyła markę I COAL YOU, oferującą własnoręcznie wykonywaną biżuterię z węgla. A to nieproste zadanie, bo surowiec ten w skali twardości jest tak samo kruchy jak gips. Cała sztuka polega więc na odpowiedniej obróbce i zabezpieczeniu materiału, żeby można było go użytkować. W pracy z pomocą przychodzą narzędzia, takie jak: młotek, cążki, piłka i papier ścierny. Przy ich użyciu powstają bransoletki, pierścionki, naszyjniki, zawieszki i kolczyki. Jeśli dobrze zapoznacie się z ofertą sklepu internetowego I COAL YOU, znajdziecie prawdziwe unikaty jak choćby pierścionek z czarnymi diamentami. A jeśli poszukujecie czegoś jeszcze bardziej wyjątkowego, to macie możliwość realizacji projektu na zamówienie, którego efektem może być np. wykonanie jedynego w swoim rodzaju pierścionka zaręczynowego. Koniecznie wejdźcie na icoalyou.com. Instagram @icoalyou

Sezon ślubny na horyzoncie! Jak wiadomo, wesele to wyjątkowy dzień w życiu młodej pary, ich rodziny i znajomych. Dzień, który wymaga również nie lada przygotowań, umiejętności planowania i podejmowania ważnych decyzji. Wszystkie oczekiwania muszą się też w pewnym momencie zderzyć z budżetem! Tutaj z pomocą przychodzą Marietta i Mateusz, autorzy listy must have, czyli rzeczy, jakie będą potrzebne tego dnia. Bazując na własnych doświadczeniach organizacyjno-budżetowych, znaleźli alternatywę w planowaniu. A raczej ją wymyślili – wypożyczalnię dekoracji. I tak narodził się Inkszy Fajer. Para w swojej ofercie ma strojenie sali i kościoła, ozdoby samochodu, eleganckie łuki ślubne, a także tak ostatnio modne neony i napisy ledowe. Wymienione akcesoria idealnie pasują do stylu boho, rustykalnego, minimalistycznego, czy industrialnego. Jak to działa? Wystarczy na stronie inkszy-fajer.com wybrać interesujące produkty, dodać je do koszyka, wpisać datę i miejsce wesela lub przyjęcia i wysłać zapytanie, aby potwierdzić dostępność. I voilà! Wypożyczalnia działa w okolicach Żor, Rybnika oraz Wodzisławia Śląskiego. www.inkszy-fajer.pl Instagram @Inkszy_fajer Stylowa Pracownia Florystyczna Wiosna i lato to wyjątkowo pracowity czas dla szczęśliwych posiadaczy balkonów, tarasów oraz ogrodów, które w ciągu ostatniego roku zaczęliśmy doceniać jak nigdy wcześniej. Mając kawałek własnej przestrzeni, do pełni szczęścia brakuje już tylko roślin i dekoracji. Z taką misją najlepiej wybrać się do Stylowej Pracowni Florystycznej w Wodzisławiu Śląskim. To inspirujące miejsce zaskoczy Was zarówno szeroką ofertą, jak i pięknym wystrojem wnętrza. Do wyboru macie świeże cięte kwiaty, bukiety, kompozycje kwiatowe, flowerboxy z wiecznymi różami, trawy pampasowe oraz małe i duże rośliny doniczkowe, np. strelicje, opuncje, drzewka oliwne, czy eukaliptusowe. Tutaj ciągle zmienia się wystrój, zgodnie z nadchodzącymi wydarzeniami. Wszystko, co znajdziecie w pracowni, jak jej nazwa głosi, jest stylowe i eleganckie. ul. Leszka 50, ul. Pszowska 47, Wodzisław Śląski facebook.com/Stylowa-Pracownia-Florystyczna


18

Erwin Sówka

– w oczach ciemność kopalni, w sercu egzotyczny mistycyzm

Joanna Durkalec

Po raz pierwszy na jego twórczość natykam się stosunkowo późno, bo krótko po otwarciu Muzeum Śląskiego, w którym kolekcja malarstwa nieprofesjonalnego pod opieką wspaniałej Soni Wilk, po dzień dzisiejszy robi na mnie ogromne wrażenie. Obraz pod tytułem “Poranek z księżycem” zapada mi w pamięć szczególnie. Przedstawia obfitych kształtów kobietę w samej bieliźnie, siedzącą w fotelu. Za nią maluje się krajobraz Katowic. Tamtego dnia do głowy mi nie przyszło, że kiedyś sama stanę przed tym oknem i będzie mi dane chłonąć ten widok na żywo.

Moja wizyta u pana Erwina


19

Urodził się 18 czerwca 1936 roku w katowickim Giszowcu. Los przydzielił pana Erwina do rodziny górniczej, co tradycyjnie już dla Ślązaka znalazło odzwierciedlenie w jego przyszłości. W wieku szesnastu lat podjął się pracy w kopalni Wieczorek, zaczynając na powierzchni i stopniowo schodząc w dół, pod ziemię. I choć wykonywał pracę ciężką, podobnie jak tysiące innych górników – w głowie miał wizje, jakich nie doświadczył nikt. Swoim wyobrażeniom dawał upust w zaciszu własnego mieszkania w jednym z bloków na Zawodziu i tak już było do końca. Pan Erwin Sówka opuścił nas 21 stycznia 2021 roku. Kiedy któregoś sierpniowego popołudnia w 2018 roku, od katowickiego artysty Raspazjana otrzymałam propozycję zorganizowania ich wspólnej wystawy, z wrażenia serce podeszło mi do gardła. Obu twórców, z pozoru tak różnych, a jak się później okazało, tak bardzo do siebie podobnych, od dawna podziwiałam i nagle dostałam szansę zostania kuratorem ich wystawy. Byłam zachwycona!. Kilka tygodni później wsiedliśmy z Raspazjanem do samochodu i udaliśmy się prosto na Zawodzie, na zaproszenie pana Erwina. Jak łatwo się domyślić, zostaliśmy przywitani z dużym entuzjazmem. Malarz i jego żona okazali się ciepłym i przesympatycznym małżeństwem. Niemniej jednak panErwin potrafił zaskakiwać, a ja przekonałam się o tym niemalże natychmiast. Kiedy tylko przekroczyłam próg jego mieszkania, w dość charakterystycznym dla mnie stroju – czarna sukienka, takież buty i torebka (dodam, że jestem brunetką), gospodarz niemal krzyknął: “Póć sam, sie przitul, ty czorno zmoro!”, a mnie szczęka opadła, bo zupełnie nie tego się spodziewałam. Dziś wspominam tę sytuację z wielkim uśmiechem na twarzy, ale nie ukrywam, że od tamtej pory do czarnych ubrań podchodzę z większą rezerwą.

Kolekcja dzieł obu Artystów, pochodząca z prywatnych, niedostępnych dla “zwykłego oka” zbiorów, została przedstawiona w intrygującym kontraście. Po pana Erwina i jego żonę posłaliśmy najlepszy samochód, jakim w tamtym czasie dysponowaliśmy. Za kierownicą, pod krawatem, siedział mój serdeczny przyjaciel Paweł. W SIXIE na pana Sówkę czekał prawdziwy, obity szlachetnym materiałem tron, umieszczony pod palmami pośród głów lalek, żeby było mistycznie, jak to miał w zwyczaju. Wystawa, choć jednodniowa, spełniła oczekiwania odbiorców. Spotkaliśmy się z niezwykle pozytywnym odzewem, który sprawił, że mieliśmy poczucie, iż zrobiliśmy coś dobrego. Tego wieczoru nie było jednak nic cenniejszego niż widok uśmiechniętego pana Erwina, podziwiającego cały ten nietypowy anturaż. Górnicy, Hare Kryszna, piękno kobiecego ciała na tle utopijnego wizerunku Śląska – to tylko niektóre ze stale przewijających się elementów w sztuce Erwina Sówki. Jego twórczość, zupełnie niczym postać świętej Barbary – patronki górników, ale i dobrej śmierci – przepełniona jest kontrastami. I chyba to w tym wszystkim pociąga mnie najbardziej! W hołdzie dla Mistrza nie bójmy się zatem puścić wodze fantazji i chociaż spróbować zawędrować do miejsc, które dla niego były jedynie bramą do tego niesamowitego świata. Spoczywaj w pokoju! Joanna Durkalec

Kilka miesięcy później pracowaliśmy już dość intensywnie nad wystawą. Zainteresowanie nią było tak ogromne, że zaczęliśmy się zastanawiać, jak pomieścić wszystkich gości w nieznanym dotychczas lokalu, zwanym SIXA. Zdecydowaliśmy się na selekcję odwiedzających. Stworzyliśmy więc specjalną grę, w której należało osiągnąć daną liczbę punktów, aby na końcu otrzymać zaproszenie na wernisaż. Wzorowaną na Pac-Manie grę opracował Igor Zych, ale w naszej wersji labiryntem był Nikiszowiec, w role duszków wcieliły się “sagie baby” znane z obrazów pana Erwina, a główną postacią został oczywiście sam Artysta. Z powodu stresu dzień wernisażu pamiętam trochę jak przez mgłę. Wspólnie z Raspazjanem i wszystkimi osobami, które bezinteresownie nam pomagały (Sebastian, Agata, Paćka, chłopaki z “Tajnego Projektu” – kłaniam się nisko!) stworzyliśmy coś, z czego wszyscy byliśmy naprawdę dumni.

Erwin Sówka, Poranek z księżycem, 1997, płyta, farba olejna, kolekcja Działu Plastyki Nieprofesjonalnej Muzeum Śląskiego w Katowicach


20 FELIETON

Ważne od czego się zaczyna… W czasie studiów wynajmowałem ze znajomymi kilka mieszkań. Pierwszy raz przeprowadziłem się po drugim roku. Z obrzeży Krakowa powędrowaliśmy na Kazimierz. To był ważny krok w prawdziwe studenckie życie… Odtąd czas marnowany na dojazdy tramwajami mogliśmy poświęcać na szwendanie się po mieście, dyskusje, picie kawy, wygrzewanie się nad Wisłą i mnóstwo innych przyjemności. Przeprowadzka nie była prosta. Przez dwa lata nagromadziliśmy trochę gratów, a na przeniesienie się z jednego adresu pod drugi mieliśmy raptem jeden dzień. Rano do Krakowa przyjechali nasi rodzice, wyposażeni w kartony, środki czystości i chęć do pracy. Zapał mieli na tyle duży, że kiedy zaproponowałem, żeby zacząć od kawy, zbombardowali mnie natychmiast uwagami o tym, że „nie ma czasu”, że „samo się nie spakuje”, że „ile tego jest” itd. Zabraliśmy się więc do roboty. Parę godzin później, zniósłszy z piątego piętra dziesiątki kartonów i wielkich siat, ruszyliśmy wyładowanym po brzegi dostawczakiem na plac Wolnica. Na miejscu wspięliśmy się po schodach na trzecie piętro kamienicy, w której mieliśmy zamieszkać — a żeby nie było pustych przebiegów, to każdy z nas już z kartonem w rękach — zapukaliśmy do drzwi prawie naszego mieszkania i… I odkryliśmy, że właścicielka postanowiła zostać w nim tydzień dłużej, w ogóle nas o tym nie uprzedzając. W zlewie pełno nieumytych garów, mąż w krótkich spodenkach bez koszulki przed telewizorem, a ona w szlafroku krzątała się gdzieś pomiędzy manicurem a popołudniową drzemką. Na szczęście nasi landlordowie okazali się szczodrzy i wygospodarowali nam trochę miejsca w jednym z pokoi. Zostawiliśmy w nim część dopiero co przywiezionych kartonów, a z całą resztą wróciliśmy do starego mieszkania. Tryumfowałem nad tymi, którzy strofowali mnie rano. Teraz mogłem stwierdzić z gorzką satysfakcją: „Gdybyśmy najpierw wypili kawę,

fot. Piotr Szałański

może wymyślilibyśmy, żeby przedtem tam zadzwonić, a dopiero potem się pakować!”. Odtąd bez kawy nie zaczynam żadnego z ważniejszych projektów. Sama kawa zresztą stała się ostatnio tematem jednego z moich przedsięwzięć. W efekcie jeszcze w maju na swoim kanale na Youtube (kanał nazywa się tak, jak ja) umieszczę cykl rozmów o tym wyjątkowym napoju. Razem z moim rozmówcą rozwiejemy parę mitów, między innymi ten, że kawę zalewa się wrzątkiem. Otóż nie! Najlepsza jest woda o temperaturze 90-95 stopni. Nie trzeba termometru, wystarczy po ugotowaniu chwilę odczekać… W trakcie nagrań dowiedziałem się, że do przyrządzania kawowych napojów używa się nie tylko wysuszonych i palonych ziaren kawy, ale również wysuszonego miąższu owocu kawy. Taki susz nazywa się „cascara” i przygotowuje się go tak, jak herbatę. Kawę można parzyć na różne sposoby. Każdy wymaga jednak innej grubości mielenia ziaren. Zaniedbania na tym etapie spowodują, że napój może wyjść albo zbyt mocny, albo… lurowaty. Do różnych metod pasują kawy o różnym stopniu palenia. Do takiej kawiarki na przykład lepiej nadaje się kawa ciemno palona, zaś do dripa, czyli do metody przelewowej – jasno palona. Uff! No, ale kto mówił, że będzie łatwo? Grunt, żeby było smacznie! Lista tematów, które poruszyliśmy, jest o wiele dłuższa. Tu, Drodzy Czytelnicy, rozbudzam jedynie Wasz apetyt. Rozmawialiśmy o uprawie kawy, jej paleniu, o młynkach, a także o jej parzeniu w podróży. Okazuje się, że na rynku istnieją sprzęty, dzięki którym można zrobić espresso nawet w środku lasu, bez dostępu do źródła zasilania! Najbardziej zaskoczyło mnie jednak urządzenie, będące jednocześnie dzbanuszkiem, młynkiem, ekspresem i kubkiem! Wojciech S. Wocław


21

Zabójcze przesilenie Mogłoby skończyć się na liście: Szanowna Zimo! Byłaś z nami przez ostatnich kilka miesięcy i, nie powiem, nawet się nam udałaś. Z kim bym nie rozmawiał, wszyscy mówią, że ta zima to całkiem fajna była. Dochodzę do wniosku, że sprawiłaś frajdę wielu osobom. Na ten przykład, mój pięcioletni syn pierwszy raz w życiu posmakował jazdy na sankach. Wcześniej znał ten rodzaj rekreacji jedynie z opowieści i nie do końca wierzył w jej autentyczność. Zrobił też bałwana i, tu muszę przyznać, wzruszyłem się szczerze, bo zawsze twierdziłem, że ten, kto choć raz w życiu bałwana nie ulepi, ten dzieciństwa w pełni nie zazna. Droga Zimo, dziecko moje dzięki Tobie jest dzieckiem spełnionym. O innych maluchach nie wspomnę. Śniegu nie poskąpiłaś, a mogłaś, bo przecież wszyscy wiemy, jak sobie z nami w ostatnich latach pogrywasz. Mało tego, jak brakło, to dosypałaś i to tak hojnie, od serca, jakbyś wcale nie z lodu to serce miała. Straciliśmy już nadzieję, że jeszcze tak potrafisz, a tu proszę, jaka niespodzianka. I jeszcze to ‒ Twoje mroźne szarże niejedno dziadostwo potrafią wytępić. To też działa na Twoją korzyść. Ale my już mamy dość. Tym bardziej, że Twoja siostra przyszła i czaruje swoimi wdziękami. Ma ona w sobie coś takiego, co sprawia, że wszystkie Twoje atuty bledną. Być może to gra na emocjach. Może kwestia lepszego Wiosny PR-u... A może potrzeba zmiany, jaką czują ludzie znużeni brakiem zieleni, zapachu ‘ lenoru spring’ na łąkach i polach spragnieni? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Nie chcę zasypywać Cię porównaniami, ale spójrz na przedpokój. Ile tam tych kurtek, szalików i czapek, kiedy jesteś Ty, a ile ‒ kiedy Ona? Z butami to samo. I jakby błota mniej... Zimo! Czas już na Ciebie. Do zobaczenia za rok. Pa.

Takim listem… byłoby kulturalnie i grzecznie, co prawda z wygarnięciem oraz wytknięciem tego i owego, ale mimo wszystko z zachowaniem standardów świata cywilizowanego. Ale nie! My Słowianie zdecydowaliśmy się na nieco inną formę pożegnania. Pożegnania Tej, która faktycznie pod koniec nieco irytuje, aczkolwiek w czasie swego trwania potrafi radować. My Słowianie pomyśleliśmy (i dalej myślimy) tak: Mamy w swoich szeregach całkiem sporo dzieci. To energiczne i chętne do wszelkich ciekawych inicjatyw stworzenia. Jak znalazł na rozmaite ceremonie. Dużo się śmieją, tryskają pozytywną energią i ufnie podążają za pomysłami dorosłych. Są symbolem niewinności i nadziei na lepsze jutro. Wszystko pasuje. To takie nasze słoneczka i słodkie kotki w jednym. Właśnie dzieci wybierzmy, aby w symboliczny sposób powiedziały Zimie: “Adieu”. Plan jest taki: zrobimy podobiznę Zimy ze słomy i szmat, pójdziemy w plener i pośród radosnych śpiewów i pląsów bąbelków… utopimy Ją, jej “ciało”. Kochane dzieci. Co my byśmy bez nich zrobili? Miłej wiosny! Maciek Szczęch


jedz, pij, odkrywaj! Górny Śląsk i Zagłębie


przewodnik

lipiec 2021

www.instagram.com/belocal_jedz.pij.odkrywaj

www.facebook.com/BeLocal.JedzPijOdkrywaj


24 KWESTIONARIUSZ PROUSTA

Kwestionariusz Monika Mikowska

Nietuzinkowa, przebojowa kobieta ze świata IT. W segmencie rynku stron i aplikacji mobilnych była niekwestionowaną królową. Obecnie szefowa agencji UX – Mobee Dick, zajmującej się badaniami oraz projektowaniem produktów i usług cyfrowych dla takich klientów jak: Adobe, TUiR Warta, BNP Paribas Bank Polska, Credit Agricole, PLL LOT, Allegro, OLX. Oddziały agencji mieszczą się w Warszawie i Katowicach. Monika może pochwalić się Wyróżnieniem Specjalnym w konkursie Blog Roku 2013 za „jestem.mobi”. Współautorka książek “E-marketing” oraz “Biblia e-biznesu 2”. Wykładowczyni na studiach podyplomowych User Experience Design na Uniwersytecie SWPS. Prelegentka na największych konferencjach branżowych. Jedna ze stu kobiet w Polsce wyróżnionych w 2014 roku tytułem Ambasadorki Przedsiębiorczości Kobiet. Członkini międzynarodowej społeczności przedsiębiorców Entrepreneurs’ Organization.

Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? Zorientowanie na cel. 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Partnerstwo. 3. Cechy, których szukam u kobiety? Pewność siebie. 4. Co najbardziej cenię u przyjaciół? To, że mogę przy nich być w 100% sobą. 5. Moja główna wada? Skupianie się na sobie. Jestem dla siebie najważniejszą osobą, słucham swoich potrzeb, daję sobie to, czego potrzebuję, spędzam dobry czas sama z sobą i wreszcie myślę o sobie dobrze. To nie wada, to przepis na zdrowe relacje z innymi ludźmi. 6. Moje ulubione zajęcie? Taniec nowoczesny. 7. Moje marzenie o szczęściu? Nie marzę o szczęściu. Jestem szczęśliwa – uważam, że mam wszystko, czego mi do szczęścia potrzeba. 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Nic. 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Śmierć dziecka. 10. Kim lub czym chciałbym być, gdybym nie był tym, kim jestem? Bardzo doceniam moje życie, miejsce, gdzie jestem, ludzi, których mam wokół, doświadczenia, jakie mnie zbudowały. I naprawdę nie czuję potrzeby być kimś/czymś innym. 11. Kiedy kłamię? Kiedy się wstydzę – zdarza mi się to przed ludźmi, których intencje mogą mi nie sprzyjać. 12. Słowa, których nadużywam? Siarczyste przekleństwa. 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Moby Dick, od niego zaczerpnęłam nazwę dla swojej firmy ;) 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Mój mąż, dwie córki i zespół mojej firmy. 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Obgadywania za plecami. 16. Dar natury, który chciałbym posiadać? Kawałek ziemi nad wodą, gdzie będę mogła wybudować dom i wprowadzić psa. 17. Jak chciałabym umrzeć? Ze starości, spokojnie, niezmęczona żadną chorobą. 18. Obecny stan mojego umysłu? Wdzięczność. 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Te, za które ktoś szczerze przeprasza. 20. Twoja dewiza? Nic nie dzieje się bez powodu, a wszystko idzie ku dobremu. 21. Twoje ulubione miejsce na Śląsku? Modernistyczna willa na Ligocie, w której mieszkałam z rodziną przez 6 lat. 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Są oddani pracy i wykonują ją dokładnie. 23. Jakie jest twoje ulubione śląskie słowo? Hasiok – za każdym razem, gdy je słyszę, bardzo mnie bawi :-). 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Szmaterlok. Motyle są piękne i wolne, a ta nazwa zupełnie tego nie oddaje. Etymologia tego słowa pochodzi z języka niemieckiego (Schmetterling), a Śląsk znajdował się kiedyś pod panowaniem niemieckim, przez co tym bardziej ta nazwa stoi w totalnej opozycji do charakterystyki motyla.


25

nr 14 Mirosław Neinert

Kwestionariusz Prousta to rodzaj popularnej gry towarzyskiej z XIX wieku, która na przestrzeni czasu doczekała się wielu przeróbek. My do legendarnego zestawu pytań dodaliśmy kilka tych o Śląsk.

Dyrektor Teatru Korez, aktor, reżyser, także aktor dubbingowy i lektor licznych audiobooków; popularyzator kultury, sztuki teatralnej i literatury na Śląsku. Pomysłodawca i dyrektor artystyczny dwóch ważnych festiwali teatralnych: Letniego Ogrodu Teatralnego oraz Katowickiego Karnawału Komedii (ten organizowany wespół z Teatrem Śląskim). Za sprawą „Cholonka” wprowadził na sceny teatralne temat śląskości. Prapremiera spektaklu na podstawie powieści Janoscha odbyła się w 2004 roku. Kontynuacją „Cholonka” i śląskich wątków stał się wyreżyserowany przez Neinerta monodram Grażyny Bułki „Mianujom mie Hanka” według tekstu Alojzego Lyski (to przedstawienie również cieszące się wielkim uznaniem i wielokrotnie nagradzane). Mirosław Neinert występował także w Teatrze Telewizji i w filmach (np. „Co słonko widziało” Michała Rosy/2006, „Drzazgi” Macieja Pieprzycy /2008, „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida /2012), w serialach (m.in. „Kryminalni”). Zasiada w kapitułach wielu konkursów recytatorskich i teatralnych. Prowadzi akcje charytatywne i koncerty, projekcje plenerowe Festiwalu Filmów Kultowych, a także Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny, cykl koncertów Jazz raz po raz, i inne. Był reżyserem koncertów Muzyka Świata. Od wielu lat prowadzi koncerty Dziecięcej Orkiestry Onkologicznej – Fundacji Iskierka.

Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? Odpowiedzialność. 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Lojalność. 3. Cechy, których szukam u kobiety? Ciekawość świata i samorealizacja. 4. Co najbardziej cenię u przyjaciół? Pamięć. 5. Moja główna wada? Łatwowierność. 6. Moje ulubione zajęcie? Czytanie. 7. Moje marzenie o szczęściu? Córki grają Schuberta, my z żoną na tarasie czytamy książki, popijając bagienną whisky i paląc cygaro (ja). 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Brunatne niedźwiedzie. 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Być pozbawiony uczuć. 10. Kim lub czym chciałbym być, gdybym nie był tym, kim jestem? Pianistą. 11. Kiedy kłamię? To tak naprawdę mówię prawdę (w pracy). 12. Słowa, których nadużywam? Masakra, będzie dobrze, kapitalnie. 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Garp, Winnetou, Marlowe (Chandler). 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Moja żona i wszystkie strajkujące kobiety. 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Kłamstwa. 16. Dar natury, który chciałbym posiadać? Umiejętność latania. 17. Jak chciałbym umrzeć? Jak Don Corleone (w pomidorach). 18. Obecny stan mojego umysłu? Zawieszenie. 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Większość, gdy jestem przeproszony. 20. Twoja dewiza? Nie osądzaj. 21. Twoje ulubione miejsce na Śląsku? Mój Teatr Korez. 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Lojalność, czystość, pracowitość. 23. Jakie jest twoje ulubione śląskie słowo? Klopsztanga. 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Ciul.


26 SMAKI

Na dobre

Co nam wyjdzie na dobre i jak się zmienić na dobre tej wiosny? Poradnik z pierwszej linii frontu zmagań nie z dietą, a z wszystkim innym.

Joanna Zaguła



28 SMAKI

W nadchodzącej wiośnie mam potrzebę szukania nadziei. Czegoś nowego, początku, świeżości, energii. Tak to zazwyczaj działało. Więcej słońca, więcej czasu na powietrzu, więcej nowalijek = lepsze samopoczucie. A powracające do krajobrazu kolory dają wrażenie, że coś się naprawdę zmieni. Tak jak zawsze stanie się to tylko na chwilę, choć bardzo wierzymy (po raz kolejny), że będzie to prawdziwa zmiana, tym razem na dobre. Wiecie, że wystarczy miesiąc, by nowe (wymuszone) zachowania przekuć w nawyk? A więc wierzymy, że tym razem już na stałe zaczniemy uprawiać codziennie rano jogę, że będziemy więcej czytać i oczywiście zdrowo jeść. I ja mam tę dojmującą potrzebę nadziei. Nie dlatego, że planuję najpóźniej do czerwca mieć „ciało godne wskoczenia w bikini”. Bo co mnie to obchodzi? Każde ciało jest w sam raz do bikini, jeśli się kupi odpowiedni rozmiar tegoż stroju. Nadzieja jednak – jak mówią – umiera ostatnia, więc i ja trzymam się jej jak ostatniej deski ratunku, czegokolwiek by ona nie oznaczała. Nie tylko w kwestii nowych, zdrowych przyzwyczajeń, ale w dużo szerszym kontekście. Zbierając się do pisania tego tekstu, siadłam przy komputerze i zaczęłam od tego, od czego prawie każdą pracę zaczyna prawie każdy z nas, czyli od krótkiego przeglądu internetu. Oczywiście nigdy nie jest tak, żeby ta czynność komuś specjalnie pomogła – czy to w pracy, czy w koncentracji. Ale mimo to, zanim uda nam się wjechać na dobre tory, potrzebujemy takiego właśnie rozruchu. Niestety, ten niewinny nałóg ostatnio coraz dotkliwiej mnie dotyka i zabiera mi zdrowie. Głównie to psychiczne. Zaczynam od statystyk wirusowych, a one nigdy nie są krzepiące. Potem wypadki i niedopatrzenia administracyjne w obrębie mojej dzielnicy, następnie światowe konflikty i lokalne skandale w polityce, znajdzie się też miejsce na cierpienie zwierząt i nadciągającą katastrofę klimatyczną. Łatwo dać się porwać temu nurtowi, który wprawia w nastrój tak podły, że traci się ochotę na wystawienie głowy nad wodę. Jednak zamiast dać się utopić, wracam do pracy. A więc do myślenia o jedzeniu. Jeśli jestem sama w domu, może to spowodować agresywny skok na spiżarkę. A jeżeli akurat przesiaduję na prowincji u rodziców, ciesząc się covidowymi wakacjami w ogródku, to bardzo prawdopodobne, że zaraz do moich drzwi zapuka mama z kanapkami albo porcją ciasta. Nie będę jednak Was namawiać do zajadania stresu. Jakkolwiek przekąseczki zawsze są niezłym pomysłem na poprawę humoru, to jednak nie jest to ani nawyk dobry dla zdrowia, ani nie zmieni nic na dobre. Jako że została jeszcze chwila na rozliczenie podatku i tym samym okazja, by przekazać jeden procent na jakiś dobry cel, opowiem dziś o życzliwych ludziach, dobrym jedzeniu i tym, jak choćby na niewielką skalę czynić dobro. Pomoże to na smutki przedwiośnia, lęk o świat i poczucie beznadziei nawet lepiej niż słodycze. Na początek inicjatywa kojarząca się z dobrym powitaniem. Chlebem i Solą – to organizacja, która szerzy świadomość

Ilustracja – Malwina Pycia


29

na temat losów uchodźców i imigrantów, przybywających do naszego „raju”. Walczy z ksenofobią i ignorancją, edukuje i pomaga. Obserwujcie ich na Facebooku, by czytać i dowiadywać się więcej o świecie. Na ich stronie pojawiają się także zapytania o pomoc w znalezieniu pracy czy mieszkania albo różne przedsiębiorcze inicjatywy, jakie warto wspierać. Również te smakowite, gastronomiczne. Warto przedstawić też warszawskie bistro i sklep – Kuchnię Konfliktu. Stworzona została przez uchodźców, można tu zjeść coś smacznego i bardzo oryginalnego, ale też nauczyć się czegoś o mniej znanej nam kulturze. Twórcy tego miejsca mówią, że daje kluczowe wsparcie w budowaniu poczucia bezpieczeństwa oraz szansę podzielenia się znakomitą kuchnią. Wracając do tematu chleba, koniecznie trzeba wspomnieć o innych formach pomocy. Znacie może historię piekarza z Legnicy, który został ukarany przez fiskusa za to, że dzielił się wypiekami z bezdomnymi? Ale nie wszystkie dobre uczynki muszą się tak kończyć. Rozważcie np. wsparcie Wspólnoty Chleb Życia, która osobom w kryzysie bezdomności pomaga znaleźć dach nad głową i wyjść na prostą. Podobnie Fundacja Daj Herbatę. Kolejna kulinarna nazwa przypomina o tym, że te podstawowe potrzeby, to coś, czego często najbardziej brakuje. Osoby potrzebujące mogą tu liczyć na wsparcie materialne i terapeutyczne. Pomaganie poprawia nastrój, to udowodnione naukowo. Jeśli jednak należycie do tych, którym nastrój poprawiają zakupy, podejdźcie z sercem także do tej czynności. Proponuję oczywiście zakupy kulinarne. Kawoszom powinna się spodobać inicjatywa Co-Changers. To ziarna wypalane przez polskie palarnie, z których część zysku przekazywana jest na ekologiczne cele rozwojowe w miejscu, gdzie te ziarna zebrano. Jak najserdeczniej zachęcam też oczywiście do kupowania posiłków na wynos w ulubionych restauracjach. To dla nich teraz jedyna możliwość, by przetrwać lockdown. A przecież dla nas to czysta przyjemność. Aby była jeszcze większa, takim jedzeniem można podzielić się np. z potrzebującym sąsiadem. Równie przyjemne mogą być odpowiedzialne ekologicznie decyzje dotyczące zakupów, choćby nawet i w supermarkecie – bez folii czy bez mięsa Wasze sprawunki będą dużo lepsze dla planety. A, żeby zakupy mogli zrobić także ci, dla których stanowią one spore wyzwanie finansowe, zachęcam do wsparcia Fundacji Wolne Miejsce, prowadzącej sklep społeczny przy ul. Tysiąclecia 82 w Katowicach. To miejsce, gdzie ze skierowaniem z MOPS można zrobić kupić pełnowartościowe produkty w niższych cenach. Jeśli macie ochotę na czekoladę, to kupcie sobie taką z certyfikatem Rainforest Alliance, której produkcja nie zniszczyła lasów równikowych. Jest naprawdę łatwo dostępna, nawet w dużych sklepach. I szczęśliwie czekajcie na wiosnę. Joanna Zaguła

W nadchodzącej wiośnie mam potrzebę szukania nadziei. Czegoś nowego, początku, świeżości, energii. Tak to zazwyczaj działało. Więcej słońca, więcej czasu na powietrzu, więcej nowalijek = lepsze samopoczucie.


30 SMAKI

Woda, mąka, sól

Jeden z najstarszych przepisów świata i jednocześnie jedna z najkrótszych list składników. Żyje, wyrasta, syci. Słów kilka o chlebie i o okruszkach.

Ola Czapla-Oslislo


31


32 SMAKI

Powszedni. Nie tylko u nas, ale prawie pod każdą szerokością geograficzną. Człowiek podobno odkrył cudowne właściwości mieszania z wodą zmielonych ziaren (najwcześniej gnieciono je kamieniem) i pieczenia tej masy na rozgrzanym kamieniu lub w popiele już 12 tysięcy lat temu. I tak dziś francuska bagietka, włoska ciabatta, polski chleb ze spieczoną skórką, niemiecki pumpernikiel, angielskie tosty, chińskie bułeczki bao, azteckie tortille, indyjskie i pakistańskie chapati, skandynawski chrupki knäckebröd łączy jedna światowa historia chleba. I niezależnie czy produkty mączne mają dobrą czy złą prasę (wszyscy pamiętamy antyglutenową modę sprzed kilku lat i naukową tezę o szkodliwości glutenu badacza Petera Gibsona, z której się później wycofał) chleb wraca zawsze do łask. Dobry chleb. Dobry chleb

Dobry, czyli jaki? Zapytałam kilku moich lokalnych guru od chleba i wszyscy mówią zgodnie, że dobry, to ten na zakwasie, z krótką listą składników, bez polepszaczy. Żadnych. Woda, mąka, sól. Radek Sporysz (wbrew nazwisku porzucił pracę w korporacji dla autorskiej rodzinnej piekarni) przyznał, że lubi poszukiwać nowych metod fermentacji, ale też wracać do klasyków w nowej odsłonie. „Przestaliśmy w ogóle korzystać z pełnego ziarna pszenicy na rzecz starych odmian – przede wszystkim płaskurki. Ostatnio też ożywiliśmy nasz pszenny zakwas, no i w końcu panettone zaczęło nam fajnie wychodzić”. Ożywianie. Tak! Bo ów słynny zakwas ma w sobie tę magię, że „żyje” dzięki zachodzącej w mieszance wody i mąki fermentacji. Ostatnim składnikiem jest tylko czas. Z dojrzałego, wyrośniętego zakwasu można już robić ciasto na chleb. Ów zakwas wytwarza się do dziś w niezmienionej formie od ponad 4000 lat!

Domowy chleb jest o tyle wdzięczny, że można go totalnie dostosować do swoich upodobań. Oczywiście zależy ile mamy czasu na zrobienie bochenka i jak bardzo chcemy iść na skróty, ale możemy dodawać takie składniki, jak lubimy i nie iść na żadne kompromisy. No, a zapach świeżego pieczywa rano i gorący chleb to jest to, co ustawia potem cały dzień. Radek Sporysz

Piecze zawodowo od 2014 r. i wraz z Olą Misiek prowadzi dwie siedziby Lokal Bakery w Katowicach.

Gluten w mieście

Na szczęście już żadna szanująca się restauracja nie kupuje przemysłowego chleba. Standardem stał się własny wypiek, czy będą to bułki do hamburgerów, czy kromki chleba, serwowane do dań z karty. Pandemia sprawiła też, że część lokali zamieniła się w delikatesy i tak autorskie bochenki można kupić w gliwickim Plado lub katowickiej Kofeinie. W promieniu kilkunastu kilometrów od domu zazwyczaj znajdzie się też porządną piekarnię. Taką, w której ciasto na zakwasie wyrasta wiele godzin w koszyczkach, gdzie ktoś przed wsadzeniem do pieca nacina bochenek ręcznie i cierpliwie czeka, aż wyrośnie mu słynne „ucho”, czyli skórka pięknie się podniesie i stworzy krawędź na długości bochenka. Dobry chleb to czasem i zwykłe piekarnie w starym stylu, gdzie czas się zatrzymał, wystrój nadal z lat 80., ale i z tych starych czasów została na szczęście receptura. Mąka, woda, sól. I takie chleby znajdziecie bez trudu w Mikołowie, Mysłowicach, Katowicach, czy w Sosnowcu. Każde miasto ma swoje

To pozornie tylko woda, mąka i sól, a mamy produkt pełen życia! Warto piec chleb, bo to najważniejszy produkt spożywczy od tysięcy lat, mający wyjątkową symbolikę dla domu i rodziny. Marcin Czubak

Od roku zawodowo wypieka i sprzedaje chleb w swoim Bistro Oficyna w Katowicach.


33

porządne bochenki, choć czasem trzeba ich szukać niczym świętego Graala. A i z tym glutenem jak ktoś ma problem, to i bez niego można oczywiście, bo mąka niejedno ma imię! Domowe okruszki

Kiedy wiadomość z pytaniem o chleb piszę do Witka Wróbla (o mące wie wszystko i piecze już prawie 3 dekady), odpisuje mi: „O, właśnie przyłapałaś mnie z kromką w ręku”. Kto nie marzy o własnym, ciepłym chlebie, wyciąganym z piekarnika, a zjadanym tak szybko, że zostają tylko okruszki? I choć sprawa na początku wydaje się trudna, to jest łatwiejsza niż myślicie. Woda, mąka, sól. Początkujących odstrasza na pewno terminologia i głowią się, po co mają liczyć jakąś hydrację dla ciasta lub o co chodzi z garowaniem chleba całą noc w lodówce? Na szczęście dziś można zobaczyć dziesiątki poradników wideo lub po prostu poprosić znajomych, którzy pieką chleb, by podzielili się zakwasem w słoiku i w trzech żołnierskich słowach wyjaśnili, jak i co trzeba namieszać, by mieć na śniadanie własne kromki. Ambitnie można zajrzeć do tzw. biblii chleba, czyli książki Jeffreya Hamelmana, ale tak jak pieczenie, tak i ta genialna lektura wymaga cierpliwości oraz zrozumienia dla początkujących. Z pomocą może też przyjść jedna z najsłynniejszych blogerek kulinarnych w Polsce – Eliza Mórawska-Kmita. Autorka White Plate wydała pod koniec minionego roku książkę pt. „Chleb i okruszki” z 45 przepisami o różnorodnej trudności. A jeśli ktoś nadal wątpi, że moda na mieszanie mąki, wody i soli nie jest w rozkwicie, powinien zajrzeć na facebookową grupę Piekarnicza Brać, która zrzesza ponad 30 tysięcy miłośników domowego, tradycyjnego wypiekania chleba. I tak ta historia, mąką pisana, będzie się na szczęście toczyć kolejne lata… Ola Czapla-Oslislo Recenzentka kulinarna i autorka bloga Ostryga

W chlebie zachwyca mnie jego prostota i moment, w którym ta prostota daje efekty. Lubię jego wymowną lekkość w ręku. Uwielbiam słuchać i patrzeć, jak skórka chleba stygnie i wydaje dźwięki uciekającej energii. Witek Wróbel

Swój pierwszy chleb wypiekł 28 lat temu, obecnie piecze dla Prodiż Bakery Katowice.

Chleb razowy z delikatesów Plado. Fot. Kasia Wosiak




36 SMAKI

Shakemebaby 5#Modżajto ;) Fakty i mity by Darek Jasica

fot. Joanna Kępa


37

Mojito (czyt. mo-hi-to), czyli jeden z najbardziej znanych na całym świecie klasycznych koktajli i chociaż aktualnie uważny za nieco passé, nadal bardzo popularny. Przede wszystkim kochany przez panie, idealnie sprawdza się w ciepłe dni np. przy wieczornym grillu, po południu na tarasie lub w trakcie odpoczynku na plażowym leżaku. To drink, wokół którego istnieje wiele faktów i mitów; często znienawidzony przez barmanów, ale czy słusznie? :) Historia Pierwowzorem Mojito jest El Draque ‒ napój przygotowywany na łodziach słynnego korsarza Francisa Drake’a, za twórcę natomiast uznaje się Richarda Drake’a. El Draque to połączenie aguardiente (protoplasta rumu ‒ alkohol na bazie soku z trzciny cukrowej, którego nie poddano procesowi oczyszczania), cukru trzcinowego oraz limonki. Napitek ten w połowie XIX wieku był dla piratów lekarstwem na szkorbut ;). Z czasem zawitał do Hawany, gdzie zaczęto dodawać do niego miętę. W 1942 roku Angel Martinez otworzył słynną La Bodeguita del Medio i od tego momentu Mojito zaczęło zyskiwać sławę na całej Kubie, stając się ich kolejnym narodowym klasykiem, znanym na całym świecie, tak jak Daiquiri czy Cuba Libre. Fakty i mity: Czyli cytując klasyka: “Poproszę Modżajto dla mojej świni…”. Mojito to drink, wokół którego narosło wiele mitów, dzisiaj postaramy się kilka z nich rozwiać. Przepis powyżej jest wersją szczególnie popularną w całej Europie, a znienawidzoną przez dużą część barmanów. Dlaczego? W grupkach przyjaciółek często dziewczyny jedna po drugiej zamawiają pięć Mojito, zamiast od razu wziąć pięć! W ten sposób można by zaoszczędzić dużo czasu ;-).

po drugie ‒ słabo rozpuszcza się w zimnej wodzie, a przecież nie lubimy, gdy coś nam chrupie między zębami, kiedy pijemy ulubionego drinka. Na Kubie, owszem, używa się cukru trzcinowego, ale jest on biały (u nas niedostępny). Za to bardzo dobrze rozpuszcza się w wodzie, wystarczą dosłownie dwa machnięcia łyżką. Dlatego w naszych warunkach polecam wcześniejsze przygotowanie syropu cukrowego. Poza tym na Kubie nikt nie bawi się w ucieranie wszystkich składników. Limonkę szybko wyciska się za pomocą squeezera (ręczna wyciskarka barmańska), bądź od razu w dłoni. Mięta ubita w ręce, wrzucane dwie kostki lodu, dodany rum, wystarczy tylko zamieszać i voilà! Całość zajmuje tam dosłownie 30 s. Teraz trzecia, ostatnia i najważniejsza rzecz: czy lód ma znaczenie? Oczywiście tak, jak zawsze :). Oryginalnie używa się zwykłych kostek, zdecydowanie wolniej się rozpuszczają, w przeciwieństwie do lodu kruszonego, dzięki czemu po 15 minutach nie mamy w szkle rozwodnionej lemoniady. Koniec: Na koniec warto się zastanowić, która z wersji jest lepsza. Odpowiedzieć musimy sobie sami. Ważne, żeby po prostu nam smakowało i żebyśmy dobrze spędzili czas ze znajomymi. Warto próbować wersji z różnymi dodatkami owocowymi, jak: truskawka, malina, arbuz, czy brzoskwinia. Można też używać mrożonych owoców jako zamienników dla zwykłych kostek lodu. Smacznego i miejmy nadzieję, że niedługo znowu będziemy mogli się spotkać po drugiej stronie baru, Darecki ;)

Szczególnie w naszym kraju, ale też w całej Europie, Mojito często podaje się z cukrem brązowym, a to błąd, bo po pierwsze ‒ cukier brązowy to nie zawsze cukier trzcinowy,

Przepis: 40 ml białego rumu 20 ml syropu cukrowego 4 ćwiartki limonki garść mięty (umownie około 10 listków) odrobina wody gazowanej

3 ćwiartki limonki oraz resztę składników umieszczamy w dużym szkle typu long, następnie ucieramy za pomocą madlera (barmański tłuczek). Uzupełniamy kruszonym lodem, dodajemy odrobinę wody, a potem stirujemy (mieszamy), aby połączyć ze sobą wszystkie składniki, delikatnie nasz koktajl rozwodnić oraz schłodzić. Dekorujemy topem z mięty, który wcześniej uderzamy w dłoni klaśnięciem, aby listki puściły olejki eteryczne, oraz pozostałą ćwiartką limonki. I smacznego!


38

Komfortowa przestrzeń wg Maciejewska Design

Maciejewska Design to górnośląska pracownia, projektująca wnętrza, z powodzeniem realizująca także projekty zdalne. Głównym odbiorcą naszych usług są właściciele domów i mieszkań, ale mamy też w swoim portfolio biura, restauracje i nadmorskie pensjonaty.


39

Pracowania, założona w 2009 roku przez Katarzynę Maciejewską, może się pochwalić publikacjami w prasie branżowej, nagrodami za projekty, czy dwukrotnym uczestnictwem w 4 Design Days w Katowicach jako prelegent. Ostatni rok dobitnie pokazał nam, jak bardzo istotna jest przestrzeń wokół nas. To, czego wcześniej Polacy nie dostrzegali, zaczęło doskwierać ze zdwojoną siłą. Niewygodna kanapa, na której wraz z rodziną siedzicie teraz całymi godzinami? Urywające się uchwyty albo zawiasy od frontów kuchennych? Ciemne pomieszczenia? Cieknący kran? Czy może płytka w łazience, która trzyma się na słowo honoru? Brzmi znajomo? Teraz trudno od tego uciec ‒ spędzamy w domu tyle czasu, że każda niedoskonałość daje się we znaki i dociera do nas, iż pora na zmiany. Nic więc dziwnego, że Polacy wzięli się do remontowania swoich domów i mieszkań. To bardzo aktywny okres dla projektantów. Klienci wykorzystują kwarantannę do odnawiania miejsc, w których żyją, no i wreszcie mogą też pomyśleć o wymarzonym wnętrzu. W tym procesie nieoceniona jest pomoc profesjonalisty. Chcąc sprostać temu wymaganiu, dobry projektant wnętrz przeprowadza analizę potrzeb Klienta i na jej podstawie powstaje projekt, łączący w sobie wymarzoną estetykę Klienta oraz funkcjonalność, wygodę i jakościowe materiały. Zatrudniając sprawdzonego projektanta wnętrz, otrzymuje się nie tylko wizualizacje przyszłych przestrzeni, ale także rysunki dla wykonawców i specyfikację produktową. Możemy również rozszerzyć usługę o nadzór. Na tym właśnie polega luksus współpracy z projektantem: wnętrza są spójne, a Klienci nie tracą czasu na znajdywanie poszczególnych rozwiązań czy produktów. Poniżej przedstawiamy kilka ujęć z takiej realizacji. Mamy nadzieję, że zainspirują Was one do zmian i zachęcą do poprawienia własnej wygody życia. Więcej realizacji na profilu: @Maciejewska Design, na Facebooku i Instagramie, a także na www.kmaciejewska.pl. Zapraszamy na niezobowiązującą rozmowę o Waszym nowym projekcie wnętrza. Czekamy na Was pod numerem telefonu: 502 235 747. Maciejewska Design

artykuł sponsorowany


40 Edukacja / Dziecko / Rodzina

Umiejętności przyszłości — paleta priorytetów czy wachlarz możliwości? W tak szybko zmieniającym się dziś świecie zależy nam na natychmiastowym zdobywaniu wiedzy na temat tego, co dla nas istotne. Do takich kwestii na pewno należą te zawodowe, związane z własnym rozwojem i podnoszeniem kwalifikacji oraz dotyczące jakości życia prywatnego i rodzinnego. Zdobywanie umiejętności powinno być dla nas priorytetem czy po prostu możliwością dla tych najbardziej zainteresowanych?

Magdalena Michalak


41


42 Edukacja / Dziecko / Rodzina

Kluczowego znaczenia nabierają kompetencje odróżniające tę pracę człowieka, którą jedynie on może wykonać, od pracy systemów informatycznych, robotów, czy sztucznej inteligencji. Ponieważ w tych obszarach trudno będzie zastąpić człowieka, zostały one nazywane umiejętnościami przyszłości. Zalicza się do nich się: Kompetencje poznawcze – wszystkie te, które wymagają myślenia. Jest to pojęcie bardzo szerokie, obejmujące zarówno pamięć, kreatywność, jak i logiczne rozumowanie, krytyczne myślenie, rozwiązywanie problemów oraz elastyczność. Kompetencje społeczne – są niezbędne w środowisku, które wymaga kontaktu z drugim człowiekiem, współpracy lub zarządzania ludźmi. W przyszłości być może także ze sztuczną inteligencją w ujęciu społecznym. Znajdziemy tutaj umiejętności takie jak: przywództwo, samokontrola, skuteczna komunikacja oraz inteligencja emocjonalna. Kompetencje cyfrowe i techniczne – nie ograniczają się jedynie do programowania czy analizy danych, ale obejmują szeroki zakres umiejętności, od cyfrowego rozwiązywania problemów po wiedzę z zakresu prywatności czy cyberbezpieczeństwa. Priorytety Patrząc z perspektywy priorytetu, potrzebna jest zmiana podejścia do nauczania dzieci i młodzieży. Aby było to możliwe, dzieci potrzebują świadomych i kompetentnych dorosłych. Dlatego nawet jeśli mamy umiejętności wystarczające, aby wieść szczęśliwe życie i nie martwić się tym, że nasze miejsce pracy przestanie być potrzebne, istotne jest to, kto nauczy umiejętności przyszłości tego młode osoby, które wejdą w „nowy świat”. Singapurskie Ministerstwo Edukacji zrezygnowało z nacisku na wybitne osiągnięcia uczniów w standaryzowanych egzaminach (w czym Singapur przodował również w ramach międzynarodowych rankingów) na rzecz skupienia się na rozwoju jednostki, obniżenia stresu i zmniejszenia wyścigu szczurów między dziećmi. Edukacja ma rozwijać umiejętności konieczne do rozwiązywania rzeczywistych problemów, a także umiejętności miękkie, krytyczne myślenie i przywództwo. Zaniechano też klasycznego oceniania, skupiając się na dyskusji, zadaniach domowych i quizach, a raporty na koniec roku mają nie porównywać osiągnięć ucznia z osiągnięciami jego kolegów. Rząd Singapuru stworzył również ambitny program rozwoju kompetencji Skills Future, oferujący nie tylko doradztwo i szkolenia, ale także bony edukacyjne. W 2018 r. skorzystało z nich 285 tys. Singapurczyków. Jak można przeczytać na stronie programu: „Nieważne, na jakim jesteś etapie – uczysz się, zaczynasz karierę, rozwijasz ją

czy wkraczasz w »srebrne lata« – znajdziesz wiele możliwości, dzięki którym osiągniesz mistrzowski poziom kompetencji. Mistrzowskie kompetencje to coś więcej niż dyplomy, certyfikaty i bycie dobrym w tym, co robisz obecnie. To postawa nakazująca dążyć do doskonałości poprzez zdobywanie wiedzy, praktykę i doświadczenie”1. W Polskim systemie edukacji prawdopodobnie jeszcze długo będziemy czekać na tak radykalne zmiany. Nastawienie na jednostkę i indywidualne podejście, zamiast oceniania wszystkich jedną miarą. Ważna jest świadomość dorosłych, od których biorą przykład dzieci, bo bez tego trudno o zmiany tego, czego się uczymy i w jaki sposób. Kolejnym aspektem jest to, że szanse polskiej gospodarki zależą od kreatywności, innowacyjności, przedsiębiorczości, umiejętności współpracy i przejmowania odpowiedzialności, a także radzenia sobie z niepewnością oraz konkretnych umiejętności technicznych Polaków. Tymczasem liczne badania pokazują, że nie dysponujemy odpowiednim profilem kompetencji i umiejętności. Analizy OECD, zamieszczone w raporcie Getting Skills Right: Future-Ready Adult Learning Systems (2019) lokują nasz kraj na 9 miejscu wśród 34 państw członkowskich organizacji w kontekście pilnej potrzeby zwiększenia kompetencji i umiejętności osób dorosłych (w wieku 25-64). W dodatku jednym z wymiarów, w którym Polska radzi sobie słabiej, jest dostosowanie systemu kształcenia dorosłych do wymogów rynku pracy.2 To pokazuje nam potrzebę zwrócenia uwagi na obszary zdobywania wiedzy oraz na kierunek, jakimi są umiejętności przyszłości. Możliwości Zakres umiejętności miękkich jest bardzo szeroki. Zapewne każdy z nas znajdzie tu kwalifikacje, jakie posiada oraz takie, które są wyzwaniem. Właściwie, dopiero po fakcie zastanawiamy się nad przyczyną tego, dlaczego poszło nie według planu czy naszych życzeń. Zastanówmy się, jakby to było, gdyby ludzie wiedzieli, jak radzić sobie z porażką, popełnianiem błędów; co zrobić, aby z empatią rozumieć innych i z elastycznością rozwiązywać problemy. Gdyby mieli wiedzę, jak efektywnie się motywować i planować w czasie cele. Gdyby panowali nad stresem, który może sabotować przed rozwojem czy samorealizacją. W zależności od tego, z jaką umiejętnością mamy trudność, jej brak powoduje niepożądane konsekwencje. Asertywność, pomijając fakt, że głównie definiujemy ją jako zdolność mówienia „nie”, to także umiejętność wyrażania swoich potrzeb, opinii, ocen w sposób nieurażający innych. Każdy z łatwością, szybko przypomni sobie jakieś zdarzenie, kiedy ktoś zgodził się na coś mimo, że wcale nie chciał. Nie potrafił tego powiedzieć, poprosić. Następstwem tego może


43

być złe samopoczucie, wyrzuty sumienia, spadek wartości czy pewności siebie, uczucie gniewu, złość. Przypomnij sobie, ile razy słyszałaś/eś najpopularniejszą wymówkę świata, czyli brak czasu albo pieniędzy. To jedynie dwie umiejętności ‒ zarządzanie finansami i sobą w czasie ‒ które wymagają treningu i chęci. Być może dla wielu osób korzystne jest pozostać w niewiedzy i z argumentem na usprawiedliwienie siebie? Wyobraź sobie, co byłoby, gdybyś wcześniej nabył/a „umiejętności przyszłości”. Czy Twoje życie mogłoby być dziś bardziej satysfakcjonujące lub uniknąłbyś/uniknęłabyś niewłaściwych decyzji? ‒ na to pytanie, aż 87% respondentów odpowiedziało twierdząco.3 Tak wiele osób mogłoby postąpić w sposób lepszy, bardziej satysfakcjonujący, gdyby tylko wiedziało jak, a przede wszystkim chciało się dowiedzieć, jak to zrobić. Aby poradzić sobie ze zmianami, tym co nowe, z różnorodnością i niepewnością czasów, ludzie muszą nauczyć się myśleć samodzielnie, pracować grupowo z szacunkiem i otwartością dla drugiego człowieka. A więc, umiejętności przyszłości ‒ możliwości czy priorytet? Magdalena Michalak SkillsFuture, www.skillsfuture.sg/AboutSkillsFuture# Raport Kompetencje Przyszłości - dr hab. Renata Włoch, dr hab. Katarzyna Śledziewska 3 Oszustwo Wszech Czasów - Magdalena Michalak, 2020 1

2


44 SPORT / MOTYWACJA

Joga w studiu natury

Nie piszę tu z zamiarem narzucania czegoś. Kierując do Was te słowa, przyświeca mi bardziej idea “dzielenia się”, pójścia za głosem powołania. Skoro miałam to szczęście, że na swojej drodze odkryłam wyjątkowe narzędzie, które co jakiś czas ratuje mnie z tarapatów zwanych życiem, to chcę przekazać je dalej. A co Wy z nim zrobicie, to już Wasza wolna wola. Mam na imię Magda, jestem miłośniczką i instruktorką jogi, i pozwólcie, że zabiorę Was dzisiaj w miejsce nietypowe, bo do pływającego studia natury.

Magda Bajer


45

Doskonale pamiętam ten pierwszy raz. Dreszczyk emocji, który najbardziej chyba był odczuwalny w moich trzęsących się nogach, ale też ogromna radość, że po długim okresie marzeń, wyobrażania sobie, snucia planów, pragnienie mojego serca materializuje się. Liveropool, 2014 rok, mój pierwszy kontakt z SUP-em (Stand Up Paddleboardem), pierwsze pływanie i pierwsza praktyka. Kilka miesięcy wcześniej, pewnie nie przez przypadek, gdzieś w czeluściach internetu, mignęło mi przed oczami zdjęcie wielkiej deski na wodzie i postaci siedzącej na niej w pozycji medytacyjnej. To było jak grom z jasnego nieba. Wiedziałam, że też tak chcę, co więcej nie wystarczała mi myśl posiadania jednej deski, ale całego pływającego studia jogi. W wielkim skrócie moja droga wyglądała tak: kilka lat praktyki i prowadzenia pierwszych zajęć na zimnych wodach manchesterskich kanałów oraz walijskich jezior, potem dwa lata spędzone na Sri Lance, gdzie zakładałam pierwszą na wyspie szkołę SUP jogi i w końcu powrót do Polski, na ukochany Śląsk, gdzie od trzech lat joga na wodzie jest nie tylko moją pasją, ale także sposobem na życie. SUP joga to combo jogi i Stand Up Paddleboardingu, dyscypliny w której pływasz na desce, używając wiosła. Deska SUP staje się tu alternatywą maty do jogi, a tafla jeziora podłogą, tyle, że utrzymującą Was w ciągłym ruchu. Jeśli tak, jak ja, czujecie silny pociąg do żywiołu wody, to taka forma praktyki będzie dla Waszego ciała i umysłu, idealnym połączeniem. Joga na wodzie wprowadzi Was w zupełnie inny wymiar. W naszej nowej rzeczywistości, w świecie, w którym przekonuje się nas o konieczności zachowania dystansu społecznego, a nasze umysły i zmysły są przebodźcowane, wyjście na wodę i praktyka jogi w otoczeniu natury jest prawdziwym błogosławieństwem. Nie musicie mieć ani doświadczenia w pływaniu na SUP-ie, ani w praktyce jogi, by wkroczyć w świat magiczny i wyjątkowy. To proces powolny, w którym cieszymy się i napawamy tym, co wydarza się po drodze, niekoniecznie myśląc o tym, co jest na jej końcu. Kontakt z naturą pozwala odetchnąć, wyciszyć się, ładuje życiodajne baterie. Podczas praktyki obserwujemy zmieniającą się pogodę, jesteśmy naocznymi świadkami wschodów i zachodów słońca – to wszystko z perspektywy wody! Relaksujemy nasze zmęczone ciała, leżąc na desce, kołysani przez wodę, pod pełnym księżycem i gwieździstym niebem. Joga to uważność, to bycie tu i teraz, nieprzywiązywanie się do natłoku myśli, które tak często władają naszym umysłem. To przyzwolenie sobie na to, by czas spędzony na wodzie był nasz i tylko dla nas. Zostawiamy na brzegu smutki, żale, zmartwienia, odkładamy na bok telefony. Uważność na wodzie staje się niejako naszą drugą naturą. Z zaangażowaniem przyglądamy się naszemu oddechowi, każdemu ruchowi. Powoli uwalniamy napięcia na poziomie fizycznym i psychicznym.

Przy ciągłym kołysaniu ciała zwracamy jeszcze większą uwagę na jego ułożenie, aktywację mięśni głębokich, równowagę, doskonalimy czucie głębokie, czyli propriocepcję. Często stajemy oko w oko z naszymi lękami (np. strach przed wodą). Jesteśmy naocznymi świadkami tego, jak zmienia się natura i zdajemy sobie sprawę, że to ona odzwierciedla nasze codzienne życie, gdzie wszystko się zmienia i nic nigdy nie jest takie same. Woda jest nauczycielem, symbolizuje chęć rozwoju naszej emocjonalnej natury, daje radość. Moje pływające studio natury odwiedza coraz więcej osób. Podczas warsztatów, wyjazdów, zajęć z SUP jogą, obserwuję, jak twarze praktykujących promienieją szczęściem i spokojem, słyszę, że podczas praktyki udało się im pozbyć stresu i napięć. To, co osiągamy w kontakcie z wodą to “blue mind” – stan łagodnej medytacji, wyciszenia. Dr Wallace J. Nichols – adwokat wody z Kalifornii, wsparty przez autorytety w dziedzinie psychologii, urbanistyki, architektury i ekologii pokazuje, że woda to naturalna medycyna. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że od strony technicznej regularna praktyka może być nieco skomplikowana. Mam dla Was jednak i dobrą wiadomość. Ja sama w chwilach kiedy nie mogę wyjść na wodę, zamykam oczy, siadam gdzieś w ciszy i powracam myślami oraz odczuciami do tego kołysania, śpiewu ptaków, uczucia powiewu wiatru i promieni słońca na twarzy. To też działa! Bo doświadczając rzeczy i stanów, które nam służą, stopniowo uczymy nasz umysł odtwarzania tego poczucia harmonii, a to już wielki krok w kierunku jego uwolnienia. Jeśli macie ochotę doświadczyć jogi na wodzie, zapraszam do kontaktu ze mną. Więcej informacji o wydarzeniach, wyjazdach i zajęciach znajdziecie na mojej stronie internetowej www.supfit.pl. Zaproś “blue mind” do swojego życia. Do zobaczenia na wodzie. Magda Bajer


46 SPORT / MOTYWACJA

Nie pójdę dzisiaj na trening. Nawet wiosna mnie nie zmusi! Mam dość. Odpuszczę dziś sobie. Nie idę na trening. Bo pogoda nie taka. Bo brakuje czasu. Bo nie ma z kim. Bo już się nabiegałem. Bo jestem za gruby. Bo zakwasy trzymają jeszcze od ostatniego treningu. A przez pandemię i tak nie będzie gdzie prezentować wysportowanej sylwetki na plaży... I tak dalej. Znacie to?

Grzegorz Więcław


47

Nasz umysł potrafi tak w nieskończoność, nieprawdaż? Niemalże na każdym kroku wymyślamy sobie różne wymówki, żeby nie realizować naszych treningowych założeń. Kiedy odpuszczamy, czujemy się przez chwilę lepiej. Jednak później przychodzi konsternacja, złość i poczucie winy. Jak zatem okiełznać bunt naszego umysłu i ciała? Co zrobić, kiedy słyszymy w głowie szepczącą, nierzadko nawet bardzo sensownie, wymówkę? Dzisiaj odwołam się do tych najczęstszych niby to racjonalnych wymówek, z jakimi spotykam się na co dzień w swojej pracy psychologa sportowego, a także we własnej głowie, prowadząc aktywny dialog wewnętrzny. Postaram się też przedstawić kilka sprawdzonych sposobów, jak sobie z nimi radzić. Piszę tutaj z perspektywy biegacza amatora, dla którego aktywność sportowa nie jest pracą, a sposobem na poprawę zdrowia, utrzymanie dobrego poziomu sprawności i ciekawe spędzanie wolnego czasu. 1. Jestem zbyt zajęty albo mam zbyt dużo pracy (obowiązków). To z pewnością jeden z najczęstszych pretekstów, jakie wynajdujemy. Uciekają się do niego szczególnie ci biegacze, którzy dopiero zaczynają przygodę ze sportem i nie wiedzą, co tracą przez takie gadanie. Choć każdy jest zabiegany i zajęty, to nie każdy biega. Kalendarze wypełnione są po brzegi spotkaniami, zadaniami. We współczesnych czasach dla większości to przede wszystkim praca zdalna – statyczna i siedząca. Jeśli jednak stwierdzisz, że chcesz, aby bieganie było dla Ciebie priorytetem, znajdziesz na nie czas. To banał, ale każdy z nas dostaje do dyspozycji 24 godziny na dobę – to aż 1440 minut i 86 400 sekund. Czy na pewno brak tam czasu na trening? Zastanów się raz jeszcze… Jeśli masz czas na scrollowanie mediów społecznościowych, to masz też czas, aby pobiegać! 2. Nie mam co zrobić z dziećmi (innymi osobami, którymi się opiekuję). To rzeczywiście może być trudna sprawa, jeśli ktoś od Ciebie zależy i na Tobie polega. Jednak przy dobrym planowaniu dnia i kreatywnym rozwiązywaniu problemów, wszystko jest możliwe. Spróbuj realizować trening, zanim wstaną Twoi podopieczni. Wcześniejsza pobudka zwykle nie brzmi zbyt kusząco, ale być może to jedyna okazja na znalezienie trochę czasu dla aktywności fizycznej i dla samego siebie. Bieganie rano oczyszcza też umysł i pozwala na poukładanie sobie dnia. Jeśli natomiast nie bierzesz takiej możliwości pod uwagę, postaraj się włączyć swoje dzieci w trening – biegaj z wózkiem albo pozwól, aby dotrzymały Ci kroku na rowerze. Kiedy jeszcze można było ćwiczyć na siłowni, spotkałem się z bardzo inspirującym przykładem. Opiekun chłopca z niepełnosprawnością umysłową pokazał mu na macie kilka ćwiczeń, odpowiadających jego możliwościom. Chłopak świetnie się bawił i wyglądał na bardzo zadowolonego, a opiekun sam również mógł ćwiczyć. Są sposoby! Trzeba ich poszukać.

3. Nie mam ze sobą sprzętu. Poważnie? Przecież bieganie i chodzenie wymaga minimalnych nakładów sprzętowych. To cały czas kwestia dobrego planowania. Chodzi o dostępność sprzętu, który Ci jest potrzebny w danym momencie. Miej go zawsze pod ręką. Na przykład zapakuj do torby buty i strój do biegania, odpowiedni na porę roku. Połóż ją wieczorem obok drzwi albo wrzuć do bagażnika Twojego samochodu. Nie przepuścisz wtedy żadnej okazji do biegu, jeśli się taka nadarzy! Sam często korzystam z takich okienek na zrealizowanie swojego treningu. 4. Jestem za stary. Przykro mi, ale nie jesteś za stary na bieganie. Christopher McDougall, autor świetnej książki pt. „Urodzeni biegacze” mawia, że ludzie nie powinni przestawać biegać dlatego, że się starzeją, bo raczej szybciej się starzeją dlatego, że przestali przedwcześnie biegać. Zresztą, jeśli rzeczywiście wydaje Ci się, że jesteś za stary, to proponuję umówić się na pogawędkę z panem Fauja Singhem, najstarszym maratończykiem świata. W 2013 roku zamknął biegową karierę w wieku 101 lat. Żeby nie szukać tak daleko, można zagadać też do pana Stanisława Kowalskiego ze Świdnicy, który w kwietniu 2021 roku skończył 111 lat. Choć od kilku lat już nie biega, to dalej cieszy się świetnym zdrowiem. Twój wiek na papierze nie ma żadnego znaczenia, a do obecnej kondycji fizycznej zawsze można dobrać jakiś rodzaj aktywności. 5. Nie jestem przecież do tego stworzony. Po prostu – fałsz! Jako ludzie zostaliśmy stworzeni do ruchu i aktywności fizycznej. Nasz genom predestynuje nas do tego, abyśmy się ruszali na dwóch nogach, w pozycji pionowej. Bieganie to najlepszy sposób. Za każdym razem, kiedy biegasz, wracasz do korzeni naszego gatunku. Robisz dokładnie to, co powinieneś! 6. Nudzi mnie już to. Jeśli bieganie nie sprawia Ci przyjemności, to widzę jedną z dwóch możliwości – albo nie robiłeś tego wystarczająco długo, aby złapać biegowego bakcyla, albo po prostu nie jest to aktywność dla Ciebie. Spróbuj zatem czegoś innego na świeżym powietrzu – wybierz się na wycieczkę po górach, udaj się na spacer do parku albo skorzystaj z osiedlowego kortu lub orlika. Możliwości jest mnóstwo, nawet w czasie pandemii. Najważniejsze, abyś odnalazł radość i satysfakcję w uprawianej aktywności fizycznej. Wtedy z dużo większą łatwością będziesz na nią znajdować czas w swoim napiętym grafiku. 7. Nie mam z kim. To już jest kwestia preferencji. Niektórzy lubią ćwiczyć w samotności, inni muszą mieć do tego sparingpartnera albo najlepiej grupę biegową. Jeśli należysz do tych drugich, to znajdź kogoś do treningu – przekonaj swoją drugą połówkę, poproś przyjaciela, poszukaj kogoś na osiedlu albo zagadaj napotkanego na trasie biegacza, czy nie chciałby z Tobą potrenować. Co dwie głowy, to nie jedna, a co cztery nogi, to nie dwie! Trenując wspólnie, mobilizujecie się nawzajem i dużo trudniej o wymówkę. W czasie


48 SPORT / MOTYWACJA

pandemii należy zadbać o bezpieczeństwo i stosować się do bieżących obostrzeń! 8. Coś mnie boli. Każdy ma jakieś swoje słabości i bolączki. Ważne, aby umieć sobie z nimi radzić i przezwyciężać je w drodze na trening. Zamiast przewalać się z boku na bok i stękać nad wczorajszymi zakwasami, idź i się poruszaj. Nawet jeśli zrealizujesz mało przyjemny trening, Twoja satysfakcja będzie tego warta. Nie zapominaj o odpowiedniej rozgrzewce i rozciąganiu! 9. Jestem zbyt ciężki / za mało sprawny. To tak, jakbyś powiedział: “jestem za brudny, aby wziąć prysznic”. Podobnie jak z wiekiem, dodatkowe kilogramy nie powinny być tutaj żadną wymówką. Ustal sobie swoje cele i dobierz do nich odpowiedni plan treningowy, przygotowany przez wykwalifikowanych trenerów. Zacznij powoli i miarowo, ale z czasem wydłużaj dystanse. Niedługo to, co jest dzisiaj dla Ciebie treningiem, będzie tylko rozgrzewką. 10. Przecież nie jestem zbyt ciężki / niesprawny. To, że stałeś się już w miarę sprawny, że przebiegłeś dziesięć kilometrów albo maraton, wcale nie znaczy, że wolno Ci osiąść na laurach. Zgodnie z zasadą use it or loose it, jeśli nie będziesz dalej pracował nad rozwojem lub utrzymaniem umiejętności biegowych, powoli nastąpi ich regres. Zatem do treningu!! Uwaga! Jasna sprawa – czasami Twój mózg słusznie będzie domagać się odpoczynku dla ciała. Na przykład wracasz do formy po kontuzji albo chorobie. Dlatego sygnały dające pretekst do uniknięcia treningu – na przykład ból – należy traktować serio i świadomie zadecydować, kiedy lepiej jest odpuścić i udać się do lekarza lub fizjoterapeuty, a kiedy należy najzwyczajniej podjąć walkę z leniem! Wziąć się wtedy za siebie i jazda! Niech żadna wymówka nie będzie nikomu straszna! Grzegorz Więcław


49


50 BIZNES

W centrum zawsze jest człowiek — Na naszych oczach w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy dokonał się skok cywilizacyjny. W jednym czasie, w każdym punkcie naszego globu — mówi Artur Pollak, prezes APA Group z Gliwic, z którym rozmawiamy o czwartej rewolucji przemysłowej, sztucznej inteligencji i o tym, jak nowoczesne technologie wpływają na jakość naszego życia. – Kult pracy, obecnie zakorzeniony w społeczeństwie, mówi, że trzeba pracować ciężko. Musimy go zmienić na taki, który będzie wskazywał, że powinniśmy pracować mądrze – wyjaśnia. I choć firma specjalizuje się m.in. w zaawansowanych rozwiązaniach z zakresu inteligentnej automatyki przemysłowej, w centrum ich działań zawsze znajduje się człowiek i jego potrzeby. – Nie mikroczip, sztuczna inteligencja, czy układ elektryczny. Człowiek – podkreśla Artur Pollak.

Rozmawiała Sabina Borszcz


51


52 BIZNES Jaka jest Pana opinia na temat sztucznej inteligencji? Więcej jest ‚’za’’ czy ‚’przeciw’’?

Moim zdaniem zdecydowanie więcej jest „za”. Dlaczego? Ludzie funkcjonują według utartych ścieżek. Mają powtarzalne nawyki. Bardzo często nie znamy tych schematów ani na płaszczyźnie świadomości, ani podświadomości. Sztuczną inteligencję (SI) w popkulturze od dziesięcioleci pokazuje się jako coś niebezpiecznego, budzącego grozę. A prawda jest zgoła inna. SI działa w całkowitej służbie człowiekowi. Ma prosty cel: wychwytuje nasze nawyki, kategoryzuje je i pomaga w ich scharakteryzowaniu oraz nadaniu priorytetów. Dzięki temu możemy je zmienić albo potwierdzić, że są zgodne z naszymi oczekiwaniami. Tak będzie niebawem we wszystkich naszych domach. Sztuczna inteligencja, z naszą akceptacją będzie wspierała działania pożyteczne i eliminowała te złe. Np. włączanie światła z odpowiednim natężeniem, dostosowanym do wykonywanych czynności, tam, gdzie akurat przebywamy i wyłączanie go w pomieszczeniach nieużywanych. Pandemia wpłynęła na szybsze wdrożenie nowoczesnych technologii w życiu codziennym oraz zawodowym. To dobrze?

Bezsprzecznym faktem jest to, że technologia będzie nam towarzyszyć już zawsze. W związku z tym lepiej ją pokochać, niż negować. Każdy z nas na co dzień korzysta z zaawansowanych rozwiązań cyfrowych. Przykładem są mapy Google, które towarzyszą nam w życiu prywatnym i zawodowym, niezależnie od branży, w której pracujemy. Aplikacje w smartfonach

rozwiązują dziennie miliardy ludzkich problemów. To technologie wytwarzane przez ludzi i dla ludzi. Krok milowy dla całego świata. Na naszych oczach w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy dokonał się skok cywilizacyjny. W jednym czasie, w każdym punkcie naszego globu. Coraz częściej roboty zastępują ludzi. Brzmi to tak, jakby zabierały ludziom pracę....

To slogan często spotykany, lecz nieprawdziwy. Nigdy nie zgadzałem się na ciężką pracę człowieka. Nasze organizmy nie są do tego stworzone, co dobitnie pokazuje historia przemysłu. Napatrzyłem się w życiu, jak wiele osób cierpi w wyniku chorób zawodowych. Uważam, że robotyzacja i automatyzacja należy nam się po prostu społecznie. Kult pracy, obecnie zakorzeniony w społeczeństwie, mówi, że trzeba pracować ciężko. Musimy go zmienić na taki, który będzie wskazywał, że powinniśmy pracować mądrze. W takich powtarzalnych i trudnych dla człowieka procesach jak np.: paletyzacja, przerzucanie ciężkich materiałów, czy wielogodzinne działanie w nienaturalnych pozycjach, należy posługiwać się nowoczesnymi narzędziami i naszym umysłem. Jeśli tego nie robimy, narażamy pracowników na systematyczną utratę zdrowia. A to generuje kolejne problemy całego systemu społecznego: wysokie koszty leczenia, brak wykwalifikowanego personelu na rynku, niewykorzystywanie potencjału starzejącego się społeczeństwa itd. Świat ogromnie przyspieszył. My, jako ludzie, nasze ciało i umysł, nie jesteśmy w stanie efektywnie funkcjonować bez odpowiedniego wsparcia ze strony technologii. Roboty


53

to tylko narzędzia w naszych rękach. Nie zabierają nam pracy, bo do ich produkcji, obsługi i konserwacji tworzone są kolejne stanowiska pracy, a często też nowe zawody. Skąd u Pana fascynacja nowoczesnymi technologiami?

Z wyobraźni. Wyrosłem na bajkach: Załoga G, Jetsonowie. Później studiowałem komputerowe systemy sterowania. I już 30 lat temu uczyłem się teorii o tym, co dzisiaj stało się rzeczywistością. Dlatego wiem, jak ważne jest projektowanie naszej przyszłości, dążenie do tego, by marzenia zamieniać w projekt, a następnie starać się go urzeczywistnić. Tym się zajmujemy w APA Group, tak powstały koncepcje systemu NAZCA, akumulatorów chłodu, sterowania pomieszczeniami za pomocą mrugnięć dla osób z dysfunkcjami ruchowymi, platforma monitorowania bólu w rehabilitacji i inne. To teraz może trochę o Pańskiej firmie. W jakich okolicznościach narodziła się APA i kiedy?

W tym roku obchodzimy jubileusz 20-lecia. APA powstała z potrzeby rynku w 2001 roku. Mieliśmy okazję jednocześnie być świadkami i uczestnikami przełomu cyfrowego na początku XXI wieku. Od początku działalności przyświecał nam jeden cel – uczynić technologię bardziej przyjazną człowiekowi. Zaczynaliśmy od projektowania technologicznego dla systemów automatyki przemysłowej. Potem nasze działania wyszły poza przemysł i zaczęły obejmować zasięgiem także codzienność, budynki mieszkalne, biurowce, miasto. Co w praktyce oznaczają obszary, w których się specjalizujecie: inteligentna automatyka w życiu codziennym i systemy zarządzania budynkiem?

My traktujemy je jako tożsame rozwiązania. Rozwiązują w inny sposób podobne problemy człowieka. Automatyzacja na linii produkcyjnej i automatyzacja procesów w budynku to ta sama klasa zagadnień. W obu przypadkach patrzymy na proces z zewnątrz jako całość. Wspólnym mianownikiem jest człowiek. Zarówno w budynkach cywilnych spotkamy się z robotami, tak jak i w fabrykach linie produkcyjne obsługują ludzie. Człowiek zawsze jest w centrum. Nie mikroczip, sztuczna inteligencja, czy układ elektryczny. Człowiek. My, niezależnie od tego, gdzie on się znajduje, zastanawiamy się, jak mu pomóc. Ma być bezpiecznie, oszczędnie, komfortowo, ekologicznie. Czy takie rozwiązania można oglądać w Waszym showroomie technologicznym?

Spotykając się z problemem niezrozumienia automatyki i ogólnie technologii, która często jest nienamacalna i ukryta w ścianach, postawiliśmy sobie pytanie: “A gdyby odbiorca mógł doświadczyć takich przeżyć w praktyce, nie w jednym

pokazowym pomieszczeniu, lecz w kilku albo najlepiej w całym dwupiętrowym domu? Czy wtedy zrozumiałby, że fraza ‹inteligentny› nie jest wyrażeniem na wyrost?”. Nasz showroom APA Black House naszpikowaliśmy inteligentnymi technologiami. Można w nim zobaczyć zarówno symulację procesów automatyki budynkowej, farmBota dbającego samodzielnie o posadzone rośliny w szklarni lub system, odczytujący emocje z naszej twarzy. Dom działa w oparciu o flagowy system APA Group – NAZCA, który w ubiegłym roku został wyróżniony godłem Teraz Polska. Ostatnio zaimplementowaliśmy w APA Black House elementy rozszerzonej rzeczywistości, pokazując, jak może to ułatwiać dostęp do informacji w codziennych czynnościach domowych, zwiedzaniu muzeów lub pracy z maszynami. Proszę sobie wyobrazić, że podchodząc w sklepie do kurtki, po nakierowaniu na nią smartfonu, wyświetli nam się automatycznie, jakie dodatki możemy dobrać lub jak będziemy wyglądać w tym ubiorze. Technologia pozwala wykraczać poza sferę tego, co tu i teraz. A skąd taka nazwa – Black House?

Przykładamy dużą wagę do nazewnictwa naszych produktów i projektów. Uważam, że nazwa powinna nie tylko dobrze charakteryzować, ale i mieć w sobie zaszytą wartość kulturową oraz społeczną. „Czarny dom” to hołd złożony naszej śląskiej tradycji węgla i przemysłu. Poza tym czarne zawsze jest modne. Podobnie w przypadku NAZCA. Geneza nazwy platformy prowadzi do Ameryki Południowej. Nazca to pustynny płaskowyż, położony w południowo-zachodniej części Peru, znany z olbrzymich rysunków zwierząt, które widoczne są wyłącznie z powietrza. Podobnie jak pojedyncze linie na płaskowyżu widziane z odległości łączą się w unikatowy wzór, tak samo olbrzymia ilość informacji wyciągniętych z różnych systemów czy platform, może dać kompleksowy obraz zjawisk i procesów, dziejących się w danym miejscu.

Wspominał Pan wcześniej o systemie NAZCA. Proszę powiedzieć, co to takiego?

To polska odpowiedź na czwartą rewolucję przemysłową. NAZCA 4.0 przeznaczony jest w znacznym stopniu dla firm z sektora MŚP, których nie stać na drogie światowe rozwiązania (z jakich korzystają międzynarodowe koncerny), ale które szukają systemów podobnych pod względem jakości i funkcjonalności. Z platformą łączy się cały projekt, którego misją jest przeniesienie polskiego przemysłu na wyższy poziom cyfryzacji. Możemy więc powiedzieć, że NAZCA 4.0 to oprogramowanie dla Przemysłu 4.0. Zbiera, przetwarza i analizuje dane, jakie w każdej sekundzie pobiera kilka tysięcy różnych czujników i programów. Dzięki integracji systemów IT, dane z wielu aplikacji trafią do jednego miejsca, a ich późniejsze wykorzystanie jest dużo prostsze i efektywniejsze. Nasz silnik


54 BELUBE

informatyczny NAZCA jest takim potężnym narzędziem, zbudowanym w oparciu o najnowsze technologie. Śmiało można go przyrównać do Netflixa, czy Ubera, które w czasie rzeczywistym są w stanie obsłużyć wiele miliardów informacji. Obecnie trwa nabór do programu pilotażowego NAZCA 4.0. Wszystkie zainteresowane firmy, które zgłoszą chęć udziału, otrzymają status testera. W związku z tym będą zapraszane do poszczególnych etapów projektu. W zamian za opinie i możliwość testowania narzędzia zyskają wsparcie w procesie modernizacji swojego zakładu produkcyjnego oraz bezpośredni dostęp do wiedzy specjalistów, którzy na co dzień automatyzują zakłady największych światowych gigantów, takich jak: Volkswagen, Amazon, 3M, Tesla i in. Program pilotażowy kierujemy do automatyków, kierowników produkcji, a przede wszystkim właścicieli MŚP. Aby dołączyć do projektu, wystarczy skontaktować się z przedstawicielami APA Group lub zapisać się do grupy eksperckiej na LinkedIn: Industry 4.0 | IIoT | Automatyzacja - na poważnie. Z platformą wiąże się także uruchomienie Centrum Testowania Technologii Przemysłu 4.0. Kiedy to nastąpi?

Otwarcie planowane jest na koniec maja br. Połączyliśmy w tym projekcie takich światowych gigantów technologicznych jak FANUC czy KUKA oraz przedstawicieli świata nauki i gospodarki, jak Politechnika Śląska oraz Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna. Chcemy obedrzeć technologie związane z czwartą rewolucją przemysłową z jej tajemniczości. Centrum powstało dla praktyków, aby mogli dotknąć i uwierzyć, trochę niczym ten niewierny Tomasz. Konstruujemy ekspozytor w postaci pełnowymiarowych stacji produkcyjnych. Pozwoli to zarówno na miejscu w Gliwicach, jak i przez internet wybrać przykładowy produkt, nadać mu cechy charakterystyczne, a następnie wytworzyć go, monitorując w czasie rzeczywistym każdy etap procesu produkcyjnego. Co ważne, w ramach tego systemu możliwe jest obserwowanie funkcji i praktycznych możliwości zastosowania koncepcji IoT, Big Data, machine learning w produkcji przemysłowej.

Po zakończonym cyklu użytkownik, czyli np. manager, pracownik utrzymania ruchu lub planista otrzyma przejrzysty raport z wyszczególnieniem kluczowych wskaźników, dotyczących m. in. jakości, wydajności, kosztów oraz danych obrazujących zużycie energii i emisji CO2. To pozwoli np. na precyzyjne oszacowanie jednostkowych kosztów produkcji komponentów. Tak szybka analiza danych w szerokim zakresie nie była do tej pory dostępna dla sektora MŚP w Polsce. Jesteście także twórcami Leonardo Lab oraz Laboratorium Nowoczesnych Technik Sterowania. Czym się tam zajmujecie?

Od lat nasze badania koncentrują się na poprawie jakości życia osób dotkniętych wykluczeniem społecznym. Budujemy rozwiązania z Wydziałem Inżynierii Biomedycznej Politechniki Śląskiej. Leonardo Lab umożliwia testowanie prototypów produktów medycznych oraz technologii służących do ich wytwarzania. W pewnym momencie dostrzegliśmy, że Polska pod względem liczby pielęgniarek przypadających na 1000 mieszkańców zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie. Niedobór personelu medycznego pogłębiła jeszcze trwająca pandemia. Opracowaliśmy z naukowcami Politechniki Śląskiej oraz inżynierami KUKA robota asystującego przy pracy lekarzy i pielęgniarek. Takie rozwiązanie pozwoli uzupełnić braki kadrowe polskiej służby zdrowia, poprzez odciążenie personelu medycznego w wykonywaniu szeregu codziennych czynności, w szczególności tych związanych z ryzykiem zakażenia. Dzisiaj intensywnie rozwijamy projekt cyfrowych centrów opieki, opartych na teleopiece, systemie smart hospital i zdalnym monitoringu pacjentów.

W jakim wymiarze współpracujecie z takimi firmami jak: Volkswagen, Amazon, czy Tesla?

Od lat nasz dział automatyki i robotyki realizuje z powodzeniem zadania związane z projektowaniem linii technologicznych, opracowuje projekty klasy B&R. Jesteśmy przez partnerów postrzegani jako zespół do zadań specjalnych.


55

Niewątpliwie nasza zaleta to umiejętność szybkiego skalowania przy tworzeniu wydajnych zespołów roboczych, funkcjonujących w dowolnym miejscu na świecie. Poza projektami w Polsce działaliśmy w siedzibach naszych klientów, w takich miastach jak: Changchun, Wuhan, Chattanooga w Tennessee, Cassino, Manchester, Madryt, Hamburg, Marsylia, czy East London w RPA. Wspieramy procesy przemysłowe, a przy tym robimy wszystko, aby automatyzacja i robotyzacja wiązała się z jak najwyższym stopniem bezpieczeństwa dla pracowników naszych klientów. Dzisiaj bardzo często ta współpraca polega na uzmysławianiu światowym gigantom, jak ogromne korzyści można czerpać z analizy wielkich zbiorów danych.

całość. Weźmy pod lupę inteligentny transport. Powinien składać się z całej inteligentnej infrastruktury: zintegrowanego zarządzania ruchem ulicznym, transportu pierwszej oraz ostatniej mili, technik informacyjnych, mistrzowskiego podejścia do zarządzania, czy analizy big data. W tej chwili znajdujemy się jeszcze na początku tej drogi. Nie jest to ani łatwy, ani szybki proces. Musimy pamiętać o najważniejszym ‒ inteligentne miasto nie może nikogo wykluczać. Powinno brać pod uwagę każdego człowieka, który w nim funkcjonuje ‒ bez względu na jego mobilność, zdrowie, status społeczny, zawód, metrykę. W pełni inteligentne miasto: zielone, ekologiczne, przyjazne mieszkańcom, to jednak piękne marzenie i cel, do którego warto dążyć.

A jak wygląda zainteresowanie Waszymi rozwiązaniami na naszym rodzimym rynku?

Proszę jeszcze tylko powiedzieć, jakie ma Pan plany na przyszłość, związane z firmą?

Faktem jest, że polski przemysł przegrywa na tym polu z sąsiadami. W jednym z raportów Agencji Rozwoju Przemysłu możemy przeczytać, że gęstość robotyzacji w Polsce wynosi 46 robotów na 10 tys. osób. W Korei to 531 robotów, a w Niemczech 301. To teraz bije dzwon dla przedsiębiorców. Technologia, chociażby za sprawą takich platform jak NAZCA, jest na wyciągnięcie ręki. Znajdujemy się w przededniu ogłoszenia przez państwo polskie ulgi na robotyzację. Już dzisiaj można korzystać z licznych dofinansowań na innowacje. Nie ma na co czekać. Uciekający czas powoduje, że inni spijają śmietankę. Ci, którzy skorzystają z pierwszej fali Przemysłu 4.0, wykroją największy kawałek tortu. Mogę ocenić, że rodzimi przedsiębiorcy są już na etapie szkoleń i rozumieją potrzebę wdrażania cyfryzacji oraz założeń nowoczesnego przemysłu.

Inspirują mnie dzisiaj dwie postaci ‒ Jeff Bezos i Elon Musk. Obserwuję ich od lat. Udowadniają, że można kreować nowatorskie rozwiązania i realnie wpływają na kształt naszego życia. Obaj mieli wiele szczęścia. Trafili na ludzi, którzy wierzą, że da się polecieć na Księżyc. U nas w Polsce, kiedy ktoś wysuwa takie plany, oczekuje się od niego udowodnienia, że ktoś już tam był. Planuję z zespołem APA Group eksportować technologie, które nie ustępują jakością tym, stworzonym przez światowych gigantów. Ostatnio rozpiera nas duma, bo na ustach całego świata znajdują się polscy producenci gier wideo. Jednak za rogiem czają się już rozwijane przez nas potężne technologie przemysłowe i budynkowe. Dziękuję za rozmowę.

W jednym z wywiadów mówił Pan o tzw. “procesie cyfrowego bliźniaka”. Co miał Pan myśli?

Przyzwyczailiśmy się, że gdy planujemy nową kuchnię, to projektant pokazuje nam wizualizację. Cyfrowy bliźniak to zastosowanie nowoczesnej technologii w pracach projektowych w celu uzyskania 100% cyfrowego odwzorowania procesu. Cyfrowy bliźniak pozwala nam doświadczyć realnego świata, siedząc przy komputerze. Co więcej w czasach covidu możemy spotkać się z różnymi wymiarami tej koncepcji. W ubiegłym roku zrealizowaliśmy projekt wirtualizacji klawiatury w maszynach vendingowych. Było to odpowiedzią na obostrzenia pandemiczne, które uniemożliwiały pracownikom korzystanie z automatów w sposób tradycyjny.

Artur Pollak ‒ Prezes Zarządu APA Group, Członek Rady Programowej Wydziału Elektrycznego Politechniki Śląskiej oraz Członek Zarządu Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, a także Członek Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Budownictwa Ekologicznego. Współtwórca Śląskiego Klastra Internetu Rzeczy SINOTAIC. Ekspert w zakresie komputerowych systemów sterowania. fot. Joanna Nowicka

Przewodził kilkunastu projektom, tworząc fabryki określane mianem Industry

Na zakończenie, czy Pana zdaniem na Śląsku są inteligentne miasta?

Definicja inteligentnego miasta jest bardzo złożona. Patrząc z mojej perspektywy, mogę ocenić, że na Śląsku, a nawet w Polsce mamy fragmentaryczne rozwiązania. Poszczególne elementy są cyfrowe, ale jeszcze nie łączą się w inteligentną

4.0 w Europie i w Chinach. Twórca ultranowoczesnego showroomu technologicznego w Gliwicach APA Black House. Współpracował z takimi koncernami jak: VW, GM, 3M, Daimler, MAN, Roca czy Siemens.


56 WYSTRÓJ WNĘTRZ

Spokój, harmonia, wyciszenie Wraz z początkiem roku nastają najważniejsze podsumowania i prognozy na kolejne miesiące, również w dziedzinie designu i aranżacji wnętrz. Trendy wnętrzarskie 2021 to przede wszystkim naturalne kolory i materiały oraz dominujący we wnętrzach spokój, harmonia i wyciszenie, czerpane ze stylu wabi-sabi. A wiosna to czas szczególny, w którym wszystko budzi się do życia na nowo. My także potrzebujemy zmian w naszych mieszkaniach. Idealny moment na dodanie trochę koloru.

Martyna Szymańska


57

Wizualizacje Martyna Szymańska


58 WYSTRÓJ WNĘTRZ

Zobrazujmy to sobie na konkretnym wnętrzu w konkretnym stylu. Francuska elegancja i lekkość oraz spokój Prowansji możemy wprowadzić do naszych wnętrz w prosty sposób. Ten styl to liczne rzeźbienia, np. na meblach kuchennych czy ramach łóżka, jednak nie musimy iść tak daleko. Delikatne sztukaterie, klejone do ściany i pomalowane w jasnym odcieniu beżu lub złamanej bieli, dodadzą elegancji, wypełnią przestrzeń i puste ściany, a poczujemy się jak we francuskiej rezydencji, otoczeni roślinnością i ciepłem wpadających promieni słonecznych. Toż to istna teleportacja na południe Francji! Rośliny. W tym stylu nie może zabraknąć świeżych kwiatów w wazonie oraz aromatycznych ziół jak bazylia, tymianek i oregano, posadzonych w glinianych albo blaszanych doniczkach. A może większe rośliny, jak drzewko oliwkowe czy delikatne przeniesienie ogrodu na stół, czyli gałązka magnolii? Kwiaty czy kolory mogą zawitać nie tylko w swej prawdziwej postaci, ale także na tkaninach, dywanach lub poduszkach. Oprócz mocnych akcentów ważna jest naturalna baza kolorystyczna, barwy takie jak: odcienie beżu, ciepłe szarości, kolory ciała i najdelikatniejsze róże, ciepłe brązy w odcieniach karmelu, cynamonu czy kawy z mlekiem. Wiosna to przede wszystkim przeciwieństwo ciemnych kolorów i sztucznych materiałów. Króluje natura pod każdym względem, bo przecież to o nią musimy tak szczególnie dbać. Otaczajmy się przewiewnymi i naturalnymi tkaninami, wyglądającymi na lekko wypłowiałe od prowansalskiego słońca.

Na ten czas zawieśmy w oknach lniane zasłony, zamiast tych ciężkich ciemnych, które wisiały zimą. Wiatr przez uchylone okna wspaniale podwieje materiał. To kwintesencja tego, co w wiośnie najpiękniejsze, czyli wiatr zmian. Zapowiedź lepszych doświadczeń i przeżyć. Jest to czas optymizmu, otwartości na nowe i świeże, zadbajmy więc o takie przedmioty, kolory i przestrzenie wokół nas, które będą odzwierciedlać nasze nastawienie. Wnętrza to także zapachy i światło. W tym okresie wpada do mieszkań coraz więcej promieni słonecznych. Rozświetlają nasze pokoje. Przenikają przez zielone liście monstery, czy strelicji, która zaczyna wspaniale kwitnąć soczystym pomarańczowo - fioletowym kwiatem. Przez uchylony balkon wpływa ciepły wiatr, pachnący kwitnącymi drzewami i krzewami. Ale życie wiosenne zaczyna się dziać coraz częściej na balkonach i tarasach! Wystawcie tam swoje ulubione roślinki, one też chętnie odetchną świeżym powietrzem i wchłoną trochę witaminy D. A w tak wspaniałym naturalnym otoczeniu świetnie sprawdzi się huśtawka lub hamak. Prowansja i jej styl to przede wszystkim zapach lawendy, który również możemy wprowadzić do swojego domu lub na balkon. To magia w czystej postaci! Na balkonie powinna być mile widziana, bo odstraszy komary, a te niestety coraz częściej będą nas odwiedzać.

Martyna Szymańska


59


60 ARCHITEKTURA

Z ruin do świetności – krótka historia długiego życia zamku w Lublińcu

Położony w sąsiedztwie rynku lublinieckiego zamek można dostrzec, jadąc główną ulicą miasta. Skąpany w zieleni kasztanowców i klonów dostojny budynek ukształtowały lata historii, które skrywają się pod współczesną, elegancką fasadą ścian.

Karolina Frączek


61 Zamkowe perypetie

Pierwsza wzmianka o obiekcie, należącym wówczas do Władysława Opolczyka, pochodzi z 1397 r. W posiadaniu książąt opolskich pozostał aż do 1532 r., kiedy to księstwo przeszło pod panowanie Habsburgów. Przekazywany wielokrotnie w zastaw, skonfiskowany po wojnie 30-letniej na rzecz cesarstwa, kupiony w 1645 r. przez rodzinę Cellarych, a po wielkim pożarze, który zniszczył część gmachu, odbudowano go w stylu barokowej rezydencji. W 1727 r. staje się własnością rodziny de Garnier. W 1892 r. Zarząd Prowincji Śląskiej we Wrocławiu kupuje zamek i przeznacza na cele administracyjne. Rok później władze niemieckie przebudowują go i włączają do kompleksu szpitala psychiatrycznego. Po wojnie, w 1945 r. szpital wznawia pracę. Działa aż do 1979 r. – zostaje wówczas wyłączony z eksploatacji z powodu bardzo złego stanu technicznego. Nowa nadzieja

W 1960 r. roku Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach podjęło decyzję o wpisaniu zamku do rejestru zabytków, co jednak nie zmieniło jego sytuacji bytowej. Wiekowy budynek niszczał, upływający czas wymiatał ostatnie okruchy świetności, nie pozostawiając złudzeń na odzyskanie dawnego splendoru. Znaleźli się jednak ludzie, którym obiekt nie pozostał obojętny. W 1999 r. powstała Fundacja „Zamek Lubliniecki”, składająca się z miasta Lubliniec oraz 83 innych podmiotów o różnym statusie prawnym. Ich celem stała się pomoc w odrestaurowaniu zamku. W 2002 r. nieruchomość przejęło miasto, jednak stan budynku był tragiczny. Poza murami, zabytkowymi sklepieniami na parterze i kilkunastoma zabytkowymi stopnicami starej klatki schodowej nie zachowało się nic. Zamek, który dawał niegdyś schronienie królom, konfederatom, a nawet jasnogórskiemu obrazowi, wywiezionemu z Częstochowy w obawie przed szwedzką rekwizycją, nie przypominał już książęcej rezydencji. Wiatr zmian

W 2005 r. niszczejący budynek trafił w ręce kobiety, która zakochała się w zamkowych murach i ich historii. Pasja i determinacja Pani Danieli Stier odmieniły losy zabytku, choć nie wszystko układało się pomyślnie. W 2006 r. po długiej i skomplikowanej batalii administracyjnej, skompletowaniu obliczeń, planów i pozwoleń, ruszyły pierwsze prace remontowe. Samo usunięcie olbrzymich ilości gruzu okazało się wyzwaniem. Po półtorarocznej pracy nad dachem i elewacją, przedsięwzięcie zasnuły czarne chmury. Liczne błędy generalnego wykonawcy zmusiły inwestora do zmiany firmy, jednak niełatwo było znaleźć uczciwych ludzi. Zatrudniona ekipa dopuściła się oszustw i kradzieży. Co gorsza, inwentaryzacja materiałów i analiza prac pokazała rażące niedociągnięcia. Te doświadczenia skłoniły Właścicielkę do podjęcia decyzji o samodzielnym dokończeniu budowy i zatrudnieniu mniejszych

firm podwykonawczych. Pomimo wielu problemów udało się w tym czasie m.in. wybudować nową klatkę schodową, odrestaurować kilkanaście zabytkowych stopnic i starą klatkę schodową, zamontowano drzwi i okna, a także oczyszczono ręcznie zabytkowe sklepienie na parterze. 2009 r. to czas naprawy błędów poprzednich ekip remontowych i kolejne rozczarowania. Przyczyną popękania elewacji okazało się łatanie ubytków gazetami. Firma zajmująca się dachem, po rozebraniu 3/4 połaci zniknęła. Na domiar złego nad region nadciągnęła trąba powietrzna. Folia zabezpieczająca nie wytrzymała ulewy. Wnętrza, w których zamontowano już płyty gipsowe, zostały całkowicie zalane, wykończenie trzeba było zaczynać od nowa. W kolejnych miesiącach, przy ogromnych nakładach sił i środków ukończono kluczowe prace budowlane. Rozpoczął się etap białego montażu, wystroju wnętrz i organizacji przestrzeni wokół zamku. Finał

Osiemnastowieczny zabytek z elementami barokowymi i klasycystyczną elewacją, zrujnowany pożarem, wielokrotnie przebudowywany i zmieniający właścicieli, odzyskał wreszcie dawną świetność. W sierpniu 2010 r. z udziałem władz miasta, inwestorów i gości przecięto wstęgę honorową i rozpoczął się nowy rozdział w historii zamku. Od tego momentu służy przyjezdnym jako hotel (należy do organizacji Historic Hotels of Europe) z 45 urządzonymi w konwencji ponadczasowej pokojami i wysokiej klasy restauracją. Dwa lata po otwarciu został wzbogacony o butikowe spa, usytuowane w piwnicach zamku, uchodzące za jedno z najładniejszych w Europie. A co z Siłaczką, która wbrew przeciwnościom losu uparcie dążyła do ocalenia zamku? Mówi, że ta walka wyzwoliła mnóstwo różnych emocji, a ona, by je oswoić, postanowiła ozdabiać nimi płótna i odczarowywać je za pomocą barw i kształtów. Tak jak zamkowe wnętrza, które otoczyła opieką i wypełniła swoim artystycznym duchem. Wszystko to pod czujnym okiem pomnikowego zabytkowego cisa – cichego wieloletniego towarzysza historycznych murów lublinieckiego zamku. Post Scriptum Drogi zamku i jego Wybawczyni rozeszły się, budynek od niedawna ma nowego właściciela… Karolina Frączek


62 ARCHITEKTURA

Klasyczne piękno Apartament, za którego renowację i projekt wnętrza odpowiedzialne było studio BAAO z Nowego Jorku, mieści się w brooklyńskiej kamienicy, pochodzącej z około 1860 roku. Budynek początkowo niewielki, z czasem powiększył się o trzypiętrową dobudówkę. W konsekwencji tego zabiegu, mieszkanie zyskało charakter eleganckiej willi miejskiej, z własną wewnętrzną klatką schodową.

Anna Szuba


63


64 ARCHITEKTURA

Zdjęcia: Francis Dzikowski/OTTO via v2com-newswire.com Projekt: architektura: Barker Associates Architecture Office dekorator wnętrz: Jae Joo Designs


65

Głównym celem projektu było stworzenie przestrzeni mieszkalnej dla młodej pary, dużo podróżującej w interesach. Małżeństwo poprosiło o to, by ich dom stanowił oazę spokoju ‒ sanktuarium dla tych, którzy zawodowo są w ciągłym ruchu. Założenie zostało spełnione dzięki zastosowaniu stonowanej kolorystki oraz skrupulatnie dobranym meblom o ascetycznej, lecz inspirującej formie. Obecne we wnętrzu szlachetne materiały ‒ drewno i marmur gwarantują poczucie stałości oraz harmonii. Architekci z wielkim szacunkiem odnieśli się do zabytkowego stylu kamienicy, a inspirację starymi detalami widać również w nowo projektowanych rozwiązaniach. Motyw charakterystycznych łukowatych drzwi i okien frontowych powtórzony został we wnętrzu w postaci zaokrąglonych otworów, łączących pomieszczenia na parterze: foyer, jadalnię oraz część kuchenną. Istniejące drewniane schody i poręcze zostały odrestaurowane, a świetlik nad nimi wymieniono na owalny, aby dopasować go do geometrii klatki schodowej. Na powrót do pierwotnych założeń zdecydowano się również w kwestii sufitów, które podniesiono, tak by pomieszczenia na parterze zyskały wysokość typową dla dawnej luksusowej zabudowy miejskiej. Projektanci z BAAO specjalizują się w badaniu zależności pomiędzy budynkiem, jego mieszkańcami a zaproponowanymi rozwiązaniami przestrzennymi oraz tym, jak ewoluują one w czasie. Efekty ich pracy doskonale widać w zaproponowanym układzie funkcjonalnym mieszkania. Na parterze mieści się część jadalna oraz salon z obszernym aneksem kuchennym, który rozciąga się na całą szerokość domu, a został zaprojektowany z myślą o spotkaniach rodzinnych i towarzyskich podczas gotowania. Przestrzeń otwiera się w kierunku tylnego tarasu, oddzielonego jedynie przeszkleniem, szerokim na prawie całą ścianę. Na piętrze znajduje się główna sypialnia z łazienką i gabinet. Ostatnie piętro przeznaczone jest na pokoje dziecięce, sypialnię dla gości oraz pomieszczenia dla niani. Projekt apartamentu to doskonały dowód na to, że szacunek do starego budownictwa, odpowiednie zastosowanie ponadczasowych materiałów i przemyślanych rozwiązań przestrzennych to jeden z gwarantowanych sposobów, by we wnętrzu zapanowała atmosfera spokoju i harmonii. Anna Szuba


66 PODRÓŻE

Podróż warta jednego dnia Zastanawialiście się kiedyś, czy możliwa jest podróż dookoła świata? Ile taka wyprawa może kosztować, a co najważniejsze, ile czasu zajmuje? My taką podróż odbyliśmy i podzielimy się z Wami naszymi obserwacjami i doświadczeniem.

Lostitalianos


67


68 PODRÓŻE


69

Podróż dookoła świata brzmi dumnie, brzmi wielkogabarytowo i co najważniejsze – ciekawie. Dotychczas to największa eskapada naszego życia. Kiedy trzy lata temu wybraliśmy się na nią, na naszym podróżniczym koncie mieliśmy zaledwie kilka państw. Nie była to dla nas trudna decyzja, raczej jedna z tych łatwiejszych, choć zaplanowana dużo wcześniej. Przy studenckim jeszcze piwie doszliśmy do wniosku, że fajnie by było zobaczyć Azję, zaraz potem dostrzegliśmy bliskość Australii i Nowej Zelandii. Potem poszło już jak po sznurku. I tak postanowiliśmy okrążyć świat. Daliśmy sobie na ten pomysł kilka lat ‒ w tym czasie mieszkaliśmy na 20 m2, zdarzało nam się pracować blisko 80 godzin tygodniowo i wszystko to po to, żeby spełnić marzenie. Każda podróż oczywiście wygląda inaczej, a my naszą zaplanowaliśmy na kolanie. Jakieś dwa lata później, a zleciało, jak z bicza strzelił, siedzieliśmy już w autobusie, który wiózł nas do Budapesztu, bo to stamtąd mieliśmy lot do południowo-wschodniej Azji. Krajem, od którego rozpoczęliśmy poznawanie egzotycznego świata, była Tajlandia. To idealne miejsce, żeby w jak najmniej dokuczliwy sposób zacząć poznawać inną kulturę i przejść do pięknego, obcego świata. W Azji pokochaliśmy najbardziej wolność i jedzenie. Wyobraźcie sobie, że przemierzacie na skuterze bezdroża azjatyckich wiosek, a wokół zieleń w odcieniu, którego jeszcze nigdy w życiu nie widzieliście. Temperatura optymalna na skuter, a Wy właśnie pokonujecie trasę do ulubionej pani, która codziennie serwuje świeże soki. Kosztują one niewiele, a są tak przepyszne, że trudno przestać je pić. To samo tyczy się jedzenia ‒ jest tanie, pyszne i posiada takie nuty smakowe, jakich jeszcze w życiu nie poczułeś. Po azjatyckich krajach kręciliśmy się dobrych kilka miesięcy. Udało nam się zobaczyć północną część Wietnamu, gdzie dowiedzieliśmy się, że w tym państwie może być naprawdę zimno i zwiedzanie tej części świata w jednej bluzie to był zły pomysł. Oprócz tego zobaczyliśmy przepiękną zatokę Ha Long i przypadkiem przekroczyliśmy granicę z Chinami. Po przygodach w Wietnamie postanowiliśmy wygrzać się i odwiedziliśmy Bagan, czyli miejsce leżące w Birmie. W krainie znajdują się dosłownie setki świątyń. Tam o wschodzie słońca wznoszą się balony, którymi można wybrać się w niezapomnianą podróż. My postanowiliśmy zobaczyć wschód słońca z dachu jednej z kaplic ‒ w tamtych latach pozwalano jeszcze się na nie wspinać, dziś jest to już zakazane. Był to jeden z najbardziej epickich momentów w czasie podróży po Azji. Z rejonów tych bardzo często wspominamy również przepyszną kuchnię malezyjską. Zajadaliśmy się tam deserami z fasolą (serio), a mrożonej herbaty wypiliśmy tyle, że można by wypełnić nią olimpijski basen. Nasza przygoda z Azją skończyła się w Singapurze, w cieniu słynnych, futurystycznych ogrodów.



71

Następnym przystankiem była Australia. Przeżyliśmy tam dwa miesiące w vanie. Pokochaliśmy taki sposób podróżowania i nie możemy doczekać się, aż tego lata zabierzemy się za remont naszego własnego pojazdu. W Australii krajobraz wyglądał mniej więcej tak, że oprócz prostego, rozciągniętego po horyzont asfaltu byliśmy tam my oraz zwierzątka. Większość z nich chętnie pożywiłaby się nami przy pierwszej lepszej okazji, ale były również te urocze, jak wombaty czy koale. W kraju tym zobaczyliśmy jedynie wycinek jego powierzchni, ale to, co najbardziej podobało nam się, to poczucie wolności. Z Australią żegnaliśmy się bardzo długo, ciągle przedłużając pobyt, bo jak nie pokochać takiego życia w drodze? Musieliśmy jednak lecieć dalej, ponieważ w miejscu, które stanowiło nasz następny cel, powoli zaczynała się jesień. A to oznaczało tylko jedno ‒ Nowa Zelandia będzie jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj. Z jesienią przychodzi również gorsza pogoda, więc nie zawsze było tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać. Mieszkając w samochodzie osobowym, nieraz wymarzliśmy. Mimo to sam kraj spełnił nasze najskrytsze oczekiwania. Nowa Zelandia jest obłędna, jadąc autem, co chwilę zatrzymywaliśmy się i zbieraliśmy szczęki z asfaltu. Wszystko, co mówią o tym kraju, to prawda ‒ jeziora w kolorze błękitu, ośnieżone góry, zamglone fiordy. Czuliśmy się jak w scenerii „Władcy Pierścieni” ‒ przecież sagę kręcono właśnie tam. Po Nowej Zelandii udaliśmy się do naszego ostatniego celu podróży, czyli na Hawaje, gdzie rzeczywiście przy uszach nosi się kwiaty plumerii, a czas płynie wolniej. Jako ciekawostkę warto powiedzieć, że dzięki takiemu lotowi z Christchurch do Honolulu, dzień 5 maja 2018 roku trwał dla nas 47 godzin ‒ wszystko to przez przekroczenie linii zmiany daty. Spędziliśmy dwa miesiące pracując na farmie, a w wolnym czasie szukaliśmy ukrytych wodospadów, nurkowaliśmy z żółwiami i łapaliśmy wschody słońca z zielonych hawajskich szczytów. Hawaje do tej pory pozostają jednym z naszych ukochanych zakątków na ziemi. Finałem podróży była Kalifornia i jej obłędne parki narodowe ‒ Yosemite, Sekwoi i Dolina Śmierci. Ta ostatnia nazwa nie jest przypadkowa, bo rzeczywiście trafiliśmy tam na dosłownie śmiercionośne warunki. W dolinie tej niemalże się roztopiliśmy, bo temperatura sięgnęła 54 stopni Celsjusza. Nawet na prowadzącej tam trasie są znaki, informujące o konieczności wyłączenia klimatyzacji na podjazdach. To w celu przestrzeżenia przed przegrzaniem się samochodu. Miejsca, które tutaj opisaliśmy, to oczywiście kawałek tego, co widzieliśmy. Do domu wracaliśmy ze łzami w oczach i z radością w sercu. Cała wyprawa trwała dziesięć miesięcy i kosztowała tyle, co nasze wesele. Bo to właściwie w efekcie była nasza podróż poślubna. I czy to wesele takie drogie, czy podróż taka tania? :) Diana i Marcin


72 PODRÓŻE



74 PODRÓŻE

W słońcu Andaluzji Są takie wyjazdy, które w życiu coś zmieniają. Są też takie, które wyjątkowo zapadają w pamięć. Wyjazd do Andaluzji był jednym z nich. To ostatnia „przedpadnemiczna”, normalna, zaplanowana i zrealizowana podróż, dlatego już zawsze będę ją wspominała z nieskrywanym sentymentem.

Kamila Ocimek


75

Bilety na ten wyjazd standardowo kupiliśmy z dużym, kilkomiesięcznym wyprzedzeniem, planując lot z Warszawy do Malagi, choć to miasto praktycznie ominęliśmy. Zależało nam na jak najszybszym dotarciu do pięknej, pachnącej pomarańczami Sewilli, urokliwiej i subtelnej Kordoby oraz tajemniczej, wyżynnej Grenady. Jako że plan zawsze mamy napięty, nie omieszkaliśmy zatrzymać się też w Rondzie – mieście ulokowanym w spektakularnym wąwozie, a także odwiedzić małe, białe, andaluzyjskie miasteczka: Mijas, Marbellę, czy Capileirę oraz niebieski Juzcar, który dawniej również był biały, ale przemalowano go na kolor nieba, a raczej smerfów – żeby ściślej trzymać się prawdy. Do Andaluzji – południowego regionu Hiszpanii, będącego ojczyzną flamenco – najlepiej wybrać się poza sezonem, wiosną lub jesienią. Zresztą w wiele miejsc warto jechać poza sezonem – to moja banalna, choć istotna rada. Hiszpanię wczesną wiosną rozświetla południowe słońce, przywodząc na myśl majowe, a nieraz nawet czerwcowe, polskie popołudnia. Nie należy ignorować wiosennych promieni, gdyż rozochoceni słońcem turyści mogą po kilku dniach pobytu wrócić lekko przyrumienieni.

Podczas naszej wyprawy przejechaliśmy niecałe 1000 kilometrów i choć zawsze powtarzam, że w podróży warto przemieszczać się transportem publicznym z lokalsami, to zaczynam dochodzić do wniosku, iż zasada ta dużo lepiej sprawdza się na Wschodzie. Dlatego też coraz częściej podróżując po Europie i mając dosyć napięty grafik oraz ograniczoną ilość dni, wypożyczamy samochód, by bezproblemowo dotrzeć do najbardziej interesujących nas zakątków. A jeśli odpowiednio wcześniej zarezerwuje się auto, ceny wcale nie są koszmarne – te w Hiszpanii, przyznaję, bardzo pozytywnie nas zaskoczyły – pobyt poza sezonem również był tego przyczyną. I tak wynajętym fiatem 500 dotarliśmy w każdy wytyczony punkt naszej eskapady. Choć nie był to mój pierwszy wyjazd do Hiszpanii, ale pierwszy raz poczułam, że ta część kraju to moje miejsce na ziemi. Andaluzja mnie pochłonęła. Było pięknie, ciepło, swobodnie. Postanowiłam też, że do czasu kolejnej podróży do Hiszpanii będę mówiła w języku urzędowym tego kraju – pracuję nad tym. I już na zawsze zapamiętam wyjazd do Andaluzji jako ten „normalny”, przez co wyjątkowy. Kamila Ocimek

Ulice andaluzyjskich miast otaczają drzewa pomarańczowe, uginające się od nadmiaru owoców, z których zresztą Andaluzja słynie – podobno tam rosną najsłodsze. W knajpkach przesiadują miejscowi, żywo gestykulując i głośno dyskutując, popijają swoje dźwięczne, hiszpańskie zdania małym piwkiem lub winem, zagryzając wszystko tapas, czyli niewielkimi przekąskami, serwowanymi razem z napojami. Tapas podawane są na ciepło i na zimno, a do najsłynniejszych należą patatas bravas (pieczone ziemniaki), tortilla española (hiszpański omlet z ziemniaków i jajek) – nieskromnie przyznam się, że sztukę przyrządzania tego specjału opanowałam do perfekcji – oliwki czy pikle. Jest jeszcze jeden hiszpański „klasyk”, którego nie może zabraknąć podczas wizyty w Hiszpanii – churros, czyli tłuściutkie „pręciki”, wytwarzane z ciasta wyciśniętego na głęboki olej. W Andaluzji trzeba obowiązkowo zobaczyć Katedrę Najświętszej Marii Panny w Sewilli, będącą jedną z największych na świecie, ulokowaną w sercu tego miasta, oraz znajdujący się nieopodal ogromy kompleks pałacowy Alcázar. W Kordobie dech zapiera Mezquita, czyli przebudowany na katedrę meczet, jedno z najwspanialszych dzieł architektury islamu, z gąszczem podkowiastych łuków, przypominających murowany labirynt. I jeszcze wznoszącą się na wzgórzach Alhambrę w Granadzie – zespół pałacowy, którego majestatyczność, ornamentyka i bogactwo są wręcz niemożliwe do opisania. Bilety wstępu do wszystkich miejsc warto wcześniej zakupić online, by uniknąć kolejek i braku dostępnych wejściówek.


76 BE WOMAN

Drogie Siostry, Wiosna zazwyczaj pachnie nadzieją. Moją nadzieją jest wiara we wspólnotę, którą tworzymy. I we współodczuwanie. Dzielenie się. Bycie razem. Działanie.

Inni też się zmagają – pisze w genialnej „Czułej przewodniczce’’ Natalia de Barbaro. I że, chciałaby wierzyć, iż po tych wszystkich zawirowaniach, medytacjach, rozwodach, małżeństwach, drogach i zakrętach nastąpi wreszcie happy end. I jeszcze, żeby nie mylić cudzej sceny z własnymi kulisami, bo jednak to robimy i ciągle przegrywamy, niepomni, że inni za kulisami są tacy sami jak my. zdjęcia – Joanna Szymańska

W poniedziałek w małym osiedlowym sklepiku usłyszałam rozmowę telefoniczną pani sprzedawczyni ze swoją chorą mamą. Mamie udało się wreszcie dostać do lekarza. Wybierałam pomidory i przysłuchiwałam się tej rozmowie. A potem zagadnęłam: „Ciężki czas, prawda?”. I wtedy zaczęłyśmy rozmawiać. O depresji, z którą boryka się sprzedawczyni, o problemie z wizytą u specjalisty. I o tym, jak ciężko jest jej wstawać każdego ranka.

Niedawnej nocy nad Swystowym Sadem rozbłysło niebo pełne gwiazd. Patrzyłyśmy z Martą oniemiałe. (Podobno Marta zauważyła też jedną spadającą gwiazdę.) Na drugi dzień gwałtownie rozpoczęła się odwilż. Droga pokryła się błotem, ale ptaki zaczęły śpiewać jeszcze głośniej. Warsztatowa przestrzeń sprawia, że zaczynamy być bardziej szczere. Tu jest łatwiej odsłonić to, co miękkie i bezbronne.

„Wybaczyć sobie, że jestem człowiekiem”. Jesteśmy jak wielki dom z wieloma domownikami. Pięknie ubrani siedzimy przy stołach. A co z tymi, którzy chowają się pod schodami? Na strychu? W kuchni i za szafą? (Czy czasem szlochają samotni w poduszkę?) Natalia de Barbaro pisze: „jednym z przekonań, które są przyczyną największego poczucia osamotnienia i źródłem codziennego bólu, jest myśl, że wszyscy wokół ogarniają – albo w ogóle raz na zawsze ogarnęli.”

Z odwagą przyznawać się do swoich zmagań? Dzielić się roztopami, marcowymi śniegami i lockdownami? Strachami i lękami? Trudami przedwiośnia i życia w tym kraju? Wybaczmy sobie to „nieogarnianie”, tego nam życzę! Z feministycznym pozdrowieniem, Katarzyna Szota-Eksner


77

Jedna obluzowana cegła kruszy mury! W niedzielę na profilu lubianej i czytanej gliwickiej gazety ukazała się rozmowa na temat mojej książki, herstorii oraz siły kobiet. Pod linkiem zaś natychmiast do ataku przystąpili prawdziwi mężczyźni. Pan Piotr nazwał nas wszystkie „tępymi pizdami”, a następnie zauważył, że pojęcie „herstory” to „godny śmiechu i pożałowania wysryw (?) uprzywilejowanych bab, których jedynym problemem w życiu jest to, że ich damska maszynka do golenia jest droższa niż mężczyzn (i jednocześnie zbyt głupich by po prostu kupić tę tańszą)”. Część panów potraktowała termin „herstory”* jako żart językowy, niejako stając w obronie i objaśniając, na czym polega ów żart. Aż w końcu napisał do mnie (już prywatnie!) pan Henryk M. z osobistą i dość bezpośrednią radą: „na czole walnie sobie tą błyskawicę”. Jestem prawie pewna, że żaden z panów nie przeczytał całego wywiadu. Ale z wielką werwą i zaangażowaniem zaczęli objaśniać mi świat (nawiązuję tutaj do mojej ukochanej Rebekki Solnit i jej książki pod tytułem „Mężczyźni objaśniają mi świat”). W ten oto sposób nastąpił zmasowany (sic!) atak uciszania kobiety. Z jednej strony miałam ochotę wrzasnąć: „wypierdalać!” i: „odwalcie się od mojej herstorii”. Z drugiej zaś strony odezwała się we mnie grzeczna i wytresowana dziewczynka (taka, która, kiedy ktoś ją obmacuje w autobusie, to ona zastanawia się, jak się odsunąć, aby macający nie poczuł się dotknięty. Znacie to, prawda?). Oczywiście pojawiły się też kobiety, które zaciekle broniły artykułu, wchodząc w polemikę z panami. Jak również miłe momenty – jedna z pań umówiła się ze mną na spotkanie w celu napisania dla niej specjalnej dedykacji na książce.

Rebecca Solnit w swojej ostatniej książce „Matka wszystkich pytań” pisze: „Guardian, który w 2016 roku wziął pod lupę jadowite komentarze pojawiające się na jego stronie internetowej, poinformował, że wśród najczęściej atakowanych felietonistów jest osiem kobiet i dwóch mężczyzn, należących do mniejszości rasowych (…) Obecna kampania uciszania kobiet w internecie z pewnością się nie skończyła, jednak wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z backlashem, próbą odparcia czegoś, co poszło do przodu, zagłuszenia słów, które już zostały usłyszane.” Na szczęście zmiana zwykle zaczyna się na marginesach i kieruje do centrum. Jedna obluzowana cegła sprawia, że patriarchalny mur zaczyna się powoli kruszyć. Moja książka jest bardzo osobista, mój feminizm bywa czuły, a od pewnego czasu stałam się fanką Rebekki Solnit. Taka po prostu jestem. W pewnym momencie swojego życia podjęłam decyzję niezłomnego podążania drogą działania na rzecz systematycznego wyciągania cegieł z patriarchalnego muru, bo jak pisze Rebecca: „W tej chwili, kiedy kobiety zaczynają mówić o swych doświadczeniach, natychmiast pojawiają się inne, pragnące wesprzeć przedmówczynie i podzielić się własnymi przeżyciami. Wypada jedna obluzowana cegła, potem kolejna, aż wreszcie tama pęka i wody ruszają.” Tak! *„Herstory” dosłownie „jej opowieść”, neologizm stworzony na podstawie gry językowej his-story. Od ponad dwudziestu lat słowo to funkcjonuje jako rozpoznawalna już formuła żargonu naukowego i języka popularnego…

Katarzyna Szota-Eksner





Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.