BE REBEL

Page 1

ISSN 2084-7823 | 0.00 PLN # 58 | 10_11 2019

REBEL

58




Be magazyn redaktor naczelny / reklama / wydawca Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

zastępca redaktora naczelnego Joanna Komsta j.marszałek@bemagazyn.pl

dyrektor artystyczny Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com

redaktor prowadzący/reklama Sabina Borszcz s.borszcz@bemagazyn.pl + 48 500 108 063

korekta

wydawca

Małgorzata Kaźmierska

MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl

współpracują Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Katarzyna Zielińska, Kamila Ocimek, Wojciech S. Wocław, Katarzyna Szota-Eksner, Natalia Aurora Ignacek, Małgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław, Joanna Zaguła, Wojciech Radwański, Malwina Pycia, Joanna Durkalec, Anna Szuba.

Available on the

App Store

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.


Be rebel Buntów, tyle ile ludzi na świecie. Każdego dnia toczymy mniejsze lub większe bitwy. O co? A o swoje! Jeśli udaje się od razu, to żaden z ciebie rebeliant. Jeśli nie bolało i jakieś dwadzieścia siedem razy nie straciłeś wiary, że się uda, to nie była to żadna rebelia. Aby tak się stało, musisz poczuć, że walczysz. To jest długi marsz. Bo jak coś lekko przychodzi, to w ogóle nie smakuje buntem. To musi być zrobione z głową, do tego trzeba się przygotować, opracować strategię, a potem wdrożyć ją w życie. Krok po kroku, dzień po dniu, trzeba drążyć tę skałę, urabiać. Polecamy raczej rozwiązania dyplomatyczne, np.: rozmowa, wykresy, bilans zysków i strat, zbieranie argumentów za lub przeciw itd. Do siłowych rozwiązań nie nawołujemy i pisać tu o nich nie zamierzamy. Jeden będzie walczył o ekspres do kawy w pracy, a drugi o wolność swojego kraju. Niby różnica gatunkowa jest spora, co nie znaczy, że ten od ekspresu szybciej wygra. Reasumując, bunt to wyboista, uporczywa droga, nie dla każdego. Tylko dla wytrwałych! Dowodem na to niech będą bohaterowie tego wydania. Vera Wang, Anthony Bourdain, Margaret Atwood i jej podręczna, a także sportowcy, i „zwykli niezwykli” ludzie, którzy codziennie toczą walkę z... samym sobą. A ten bunt jest bardzo specyficzny. W Kwestionariuszu Prousta tym razem Adam Borowicz, charyzmatyczny kucharz ze Śląska, gospodarz telewizyjnego programu „To je Borowicz. Podróże ze smakiem”. Będzie też rozmowa o Śląskich Rebeliantach, czyli specach od futbolu amerykańskiego. Odkryjemy przed Wami etnograficzne skarby z Małopolski, Podkarpacia i Słowacji oraz zachęcimy do dobrego espresso o poranku i choćby odrobiny jogi. Dokładnie w tej kolejności. Więcej dobrego w środku! Czytajcie zatem, Rebelianci!

Okładka: Zdjęcie zostało wykonane podczas ogólnopolskiego półfinału II Ligi Futbolu Amerykańskiego we wrześniu br., w Ośrodku Sportowym Szopienice, podczas meczu Silesia Rebels z Miners Wałbrzych. Fot. Małgorzata Rogacka, FotoZakręcona.

Znajdz nas na:

www.facebook.com/magazynBE

www.instagram.com/be_magazyn/


Spis treści 8 Joanna Durkalec / BeluBe 13 Joanna Durkalec / Pierwszy FEST FESTIVAL za nami! 14 Patrycja Młynarczyk / Pokaz sukien ślubnych w ogrodzie Umami 20 Wojciech S. Wocław / Savoir Vivre 22 Bartosz Gajda / Oceny 24 Kwestionariusz Prousta / Adam Borowicz 26 Sabina Borszcz / Śląscy Rebelianci 32 Natalia Aurora Ignacek / Buntownik w kuchni 36 Joanna Zaguła / Bunt przeciwko czemu? 40 Małgorzata Kaźmierska / Mówię ''nie'', gdy myślę ''nie'' 44 Katarzyna Zielińska / Rebeliantki 48 Grzegorz Więcław / Jak sportowy buntownik podnosi poprzeczkę w swojej dyscyplinie 52 Kamila Ocimek / Skarby etno 56 Dorota Magdziarz / Vera Wang. Suknie ślubne dla odważnych 60 Anna Szuba / Bliżej natury 66 Angelika Gromotka / Możesz wszystko 70 Katarzyna Szota-Eksner / Be Woman


Snakes F I N E J E W E L L E RY B Y O L E LY N G G A A R D

SILESIA CITY CENTER · TEL. 32-60-50-655, 694-414-014 SKLEP ONLINE WWW.LABIZU.PL

VISIT

www

.OLE

LY N G G A A R D

. com


BE LuBE

Joanna Durkalec

Be Rebel Grunt to bunt! Kto kiedyś nie oddał się tej idei, może od razu pominąć te strony. Bunt to iść pod prąd, ale w zgodzie z sobą samym, to zabierać głos, kiedy inni milczą. Bunt to brak zgody na nijakość i chęć naprawy nie tylko siebie, ale i całego otoczenia. Poznajcie buntowników!

Chinkalnia Czy w sieciówce może być smacznie? Oczywiście! Zwłaszcza, jeżeli każdy lokal prowadzą osoby, w sercach których gości buntownicza pasja (patrz: Krowarzywa). A pasja i kuchnia gruzińska to dwa nieodzowne elementy. Faktem jest, że kto lubuje się w tych smakach, cierpi przy tym na wysoki cholesterol, ale zgrzeszyć od czasu do czasu (i odpokutować później sowicie na siłowni) można, a nawet trzeba! Po Szczecinie, Wrocławiu, Warszawie i Krakowie przyszedł czas na Katowice. Kiedy przebrniecie już przez obowiązkową pozycję, jaką są pierożki chinkali, w ofercie jest też wachlarz przeróżnych rodzajów chaczapuri. Jeżeli nie należycie do entuzjastów tych tłuściutkich chmurek, koniecznie spróbujcie czaszuszuli – pikantnej zupy na bazie mięsa wołowego lub w wersji light, sałatki gruzińskiej z pomidorów, ogórków, cebuli z kolendrą i pastą orzechową. A co na deser? Gozinaki, czyli deser z prażonych orzechów z miodem albo równie pięknie brzmiący pelamuszi – schłodzony deser na bazie soku winogronowego z rodzynkami. Przybywajcie i jedzcie tam wszyscy! Chinkalnia Katowice, ul. Mariacka 18


BE LuBE

Kult / Pomarańczowa Trasa 23 listopada, Spodek, Katowice Jeżeli mowa o buncie w polskiej muzyce, to niewątpliwym synonimem tego słowa stał się zespół Kult z Kazikiem Staszewskim na czele. Od dawna są czymś więcej niż tylko grupą muzyczną. To głos pokolenia (już nawet więcej niż jednego, skoro na ich koncertach można spotkać dziadków z wnukami – sama widziałam!). Okres jesienny w większości wiernych fanów Kultu od lat wywołuje dreszcze podniecenia. I chociaż moja przygoda z Kazikiem i jego zespołem zakończyła się dobrych kilka lat temu, absolutnie rozumiem wszystkich tych buntowników, którzy nadal mają ich w sercu, a że są ich tysiące, da się dość łatwo zaobserwować na każdym z koncertów, bo sale wypełnione są po brzegi. I wypełniać się będą jeszcze wiele razy, bo jak powiedział kiedyś sam Kazik na jednym z portali internetowych: “Będę jechać tą drogą pewnie do samego końca, dopóki zdrowia wystarczy i dopóki trochę ludzi będzie chciało tego słuchać”. Pomarańczowa Trasa to niemal rytuał, a finał w Spodku jest jak Boże Narodzenie – co roku, zawsze i na pewno! Kult / Pomarańczowa Trasa 23.11.2019 r., godz. 19:00 Spodek, Al. Korfantego 35, Katowice Bilety: 70 zł

Trends 4 Kids 10 listopada, Arena, Gliwice Jeżeli podobnie jak ja buntujecie się przeciwko wszechobecnej “masówce”, a dodatkowo pragniecie wyrobić wrażliwość estetyczną u swojego dziecka, nie chcąc przy tym wspierać wyzysku azjatyckich pracowników, to targi Trends 4 Kids są właśnie dla Was. Wydarzenie skierowane jest do rodziców oczekujących dziecka oraz tych, których pociechy mają akurat nie więcej niż 9 lat. To prawdziwe święto dziecięcego designu. 10 listopada gliwicka Arena będzie wypełniona wyjątkowymi produktami, tak bardzo różnymi od tych, które na co dzień spotykamy w sieciówkach. Starannie przemyślane projekty, nierzadko ręczna robota i wysokiej jakości materiały są domeną polskich projektantów. Jeżeli dodać do tego bezpieczeństwo i komfort, to otrzymamy zachwycającą mieszankę w osiągalnym dla każdego przedziale cenowym. Trends 4 Kids to jednak nie tylko zakupy, ale i seria ciekawych merytorycznie prelekcji prowadzonych przez najlepszych specjalistów, które poszerzą jeszcze bardziej Waszą wiedzę z zakresu rodzicielstwa. A tej nigdy za wiele! Trends 4 Kids 10.11.2019 r. Arena Gliwice, ul. Akademicka 50 Bilety: 8 zł


BE LuBE

A< Festival 23-27 października, Katowice Bardzo lubię projekty dotyczące miasta i sposobów jego funkcjonowania. Takie, które skłaniają nas do refleksji na temat jakości życia mieszkańców oraz różnych miejskich schematów. A< Festival to laboratorium miasta i miejskości, w którym tworzy się innowacyjne metody, by mieszkańcom lepiej funkcjonowało się w ich codziennym otoczeniu. W tym laboratorium “zatrudnieni” będą twórcy przestrzeni miejskiej, czyli wszystkie osoby z miastem związane: mieszkańcy, urzędnicy, przedsiębiorcy, aktywiści i wielu innych. Ich narzędziami staną się warsztaty, prelekcje i dyskusje. Ścieżki, którymi mają podążać podzielono na cztery grupy: edukację, innowację, integrację i eksperyment. Prace i pomysły, jakie powstaną podczas tych spotkań, dotyczyć będą nie tylko Katowic, ale wielu innych polskich miast. Pieczę nad wszystkim sprawować będzie kolektyw miejski antyRAMA. A< Festival 23 – 27.10.2019 r. www.afestival.pl Wstęp darmowy, obowiązuje rejestracja

The Dumplings/ Przykro mi 16 listopada, P23, Katowice Przykro mi, jak mi przykro. Bo w zasadzie ledwie zdążyłam się z nimi polubić (tak, dopiero teraz), a oni ogłaszają zawieszenie działalności. W listopadzie i grudniu odbędzie się pożegnalna trasa zespołu The Dumplings, zatytułowana dość wymownie: “Przykro mi”. Koncerty zaplanowane w całej Polsce, mają być czymś w rodzaju tymczasowego pożegnania z fanami. I choć dali nam wyraźną nadzieję na swój powrót, nie wiadomo kiedy znowu zagrają razem. W mediach społecznościowych piszą: "Przez ostatnie sześć lat graliśmy i nagrywaliśmy dla Was bez przerwy. Dziękujemy, że ciągle z nami jesteście i nas wspieracie w tym, co robimy. Teraz postanowiliśmy chwilkę odetchnąć i zrobić dłuższą przerwę, pozbierać nowe doświadczenia i wrócić ze zdwojoną siłą!!!”. Jasne, rozumiemy. Odetchnijcie, odpocznijcie, ale proszę – wróćcie! The Dumplings/ Przykro mi 16.11.2019 r., godz. 20:00 P23 Katowice, ul. Porcelanowa 23 Bilety: 70 – 75 zł


BE LuBE

Mayday 10 listopada, Spodek, Katowice Trudno uwierzyć, że to już dwudziesty (!) Mayday! W pierwszej połowie listopada, na trzech scenach w Spodku znowu rozbrzmiewać będzie ponadczasowe, soczyste techno, dodatkowo okraszone laserami, czyli coś dla prawdziwych koneserów głębokich wrażeń. Chociaż w dzisiejszych czasach Mayday to już trwale wypracowana marka, nie zawsze tak było. Dwadzieścia lat temu w Polsce muzykę elektroniczną dało się usłyszeć jedynie w podziemiach największych miast, a pojęcie rave’u praktycznie nie istniało. Dopiero Mayday pokazał, czym jest prawdziwe techno. I ludzie bardzo szybko zakochali się w tym. W pierwszej imprezie uczestniczyło 3,5 tysiąca osób, natomiast rok później dwukrotnie więcej. W przeciągu wielu lat przez Spodek przewinęły się dziesiątki tysięcy osób, a samo wydarzenie stało się niezwykle istotnym elementem w polskiej historii muzyki techno. Zagrają min.: Amelie Lens, Carla Roca, Cherry aka BreakNtune, Da Hool, DJ DAG, Dubfire, Dune, Fatima Hajji, Joyhauser, Kai Tracid, King Brain, Len Faki, Marco Bailey, Milo Spykers, PETDuo, Regal, Sam Paganini, Siasia, Tom Wax, Westbam. Mayday 10.11.2019 r. Spodek Katowice, Al. Korfantego 35 Bilety: 179 zł

Miasto – Myśli – Możliwości. Zaplanujmy lepsze miasta! Do 29 listopada, Muzeum Śląskie, Katowice Czy kiedykolwiek prowadziliście rozważania na temat tego, jak w niedalekiej przyszłości mogłyby wyglądać Wasze miasta? Co należałoby zmienić, a co jest na tyle fajne, że powinno pozostać takie, jak dotychczas? I czy w ogóle mamy na to jakikolwiek wpływ? Na te pytania spróbuje odpowiedzieć Muzeum Śląskie, podczas cyklu dyskusji poświęconych miastu. Punktem wyjścia staną się przemiany dokonujące się w wielu miastach na całym świecie. Uczestnicy poznają najnowsze osiągnięcia w dziedzinie planowania przestrzennego i polityki miejskiej. W spotkaniach wezmą udział międzynarodowi eksperci, autorzy nowatorskich koncepcji rozwoju miast, a także praktycy, którzy dzięki swojemu społecznemu zaangażowaniu mieli sposobność wdrażania różnorodnych rozwiązań. Projekt nieprzypadkowo dziać się będzie w Katowicach – miasto to zmaga się bowiem z powolnym zanikiem swoich fundamentów, czyli przemysłu wydobywczo-hutniczego, poszukując tym samym nowych impulsów rozwojowych. Miasto – Myśli – Możliwości. Zaplanujmy lepsze miasta! 12.09 – 29.11.2019 r. Muzeum Śląskie Katowice, ul. T. Dobrowolskiego 1 Wstęp: 0 – 1 zł


fot. Michał Ziębowicz

fot. Michał Ziębowicz

Ludzie, Muzyka, Scena!

fot. zajarani.pl

fot. Michał Ziębowicz

Na mapie Katowic pojawił się nowy lokal – Scena54, usytuowany w zabytkowych wnętrzach modernistycznego gmachu dawnego Banku Gospodarstwa Krajowego, przy ul. Mickiewicza 3.

Każdy znajdzie tu coś dla siebie, bo Scena54 to...scena

w ostatni weekend września br., zapraszali do lokalu or-

spotkań! W tygodniu, od wtorku do soboty, to miejsce

ganizatorzy. Na gości, poza wyszukaną kuchnią i eksklu-

odpowiednie zarówno na spokojne wyjście z przyja-

zywnymi alkoholami, czekała także świetna muzyka.

ciółmi, jak i nieformalne spotkanie biznesowe. Klub za-

Kolejne weekendy w Scenie54 przed nami. Ofer-

prasza wtedy do cocktail-baru, w którym profesjonalni

ta kulturalno-rozrywkowa lokalu będzie zapewne

barmani serwują wyszukane drinki, pyszne przekąski

rozbudowana. Scena54 mieści się także w Krakowie,

i nietuzinkowe potrawy. Natomiast w piątki i soboty

a tam entuzjaści mocnych wrażeń mogą wybierać mię-

lokal zamienia się w prawdziwą scenę muzyczną, czy-

dzy freak-show czy shibari, japońską sztuką wiązania,

li właściwe miejsce dla fanów szalonej pełnej wrażeń

pokazami, które dodadzą nieco pikanterii podczas wie-

nocy na parkiecie.

czornej zabawy.

Scena54 jest idealnym miejscem dla osób, które

Ci natomiast, którzy preferują bardziej konwen-

lubią nieszablonowe rozrywki, ale także entuzjastów

cjonalne wydarzenia, mogą uczestniczyć w pokazach

gustownie i szykownie urządzonych wnętrz.

iluzjonistycznych, koncertach lub imprezach z DJ-ami

Centralne miejsce lokalu stanowi bar w formie

z najwyższej półki.

wyspy, a wystrojem i klimatem lokal subtelnie nawiązuje do kultowego nowojorskiego klubu Studio54,

Wkrocz na scenę i błyszcz, ten wieczór należy do Cie-

miejsca spotkań nowojorskiej bohemy lat 70., ludzi

bie! Zapraszamy!

sztuki, kultury i biznesu. ''Poczuj smak dekadenckich imprez w samym sercu nowoczesnych Katowic ''- pod takim właśnie hasłem,

Scena54 ul. Mickiewicza 3 40-092 Katowice tel. 730 500 836 www.scena54.pl


fot. Zuzanna Sosnowska

fot. Radosław Kaźmierczak

Pierwszy FEST FESTIVAL za nami!

Joanna Durkalec

Już na etapie planowania swojego uczestnictwa w Fest Festival głowę miałam pełną pytań. Jaka będzie publika? Czy Metronomy na żywo nadal brzmi średnio? Jak organizatorzy rozwiążą kwestie logistyczne? Co będzie można zjeść? (Serio!). Musiałam jednak uzbroić się w cierpliwość i zgodnie z własnym założeniem nie nastawiać się. I wiecie co? Nie zawiodłam się. Pomimo tego, że Wu-Tang Clan i Vitalic zostali odwołani, a Metronomy nadal dużo lepiej brzmi na płytach i pomimo tego, że serce krajało mi się na widok leżących wszędzie plastikowych kubków (apel do organizatora: W czasie, kiedy brzmi ostatni dzwonek na ratowanie

fot. Zuzanna Sosnowska

naszej planety, piwo lejcie do kubków wielokrotnego użytku!) – było naprawdę fajnie! I czytając opinie innych, wiem, że nie jestem w mojej osamotniona. Pomimo całej masy świetnych koncertów, bank rozbił jednak Krąg Taneczny Klubu Smolna! Kiasmos, nasze polskie Catz 'n Dogz, Kollektiv Turmstrasse i wielu innych mocno pobudziło wyrzut endorfin u większości uczestników festiwalu. Krąg Taneczny, czyli jeden z pierwszych obiektów, jakie zbudowano w Parku Śląskim, na dwie noce odzyskał dawną świetność, a duch greckiego antyku został podkreślony absolutnie doskonałym oświetleniem. W przyszłym roku czeka nas jeszcze więcej emocji, ponieważ festiwal będzie trwał aż trzy dni. Nie może Was tam zabraknąć!

fot. Konrad Caba


Patrycja Młynarczyk

Pokaz sukien ślubnych w ogrodzie Umami Restauracja Umami skradła moje serce ponad 5 lat temu. Właśnie wtedy, w pewien upalny, czerwcowy dzień miałam przyjemność fotografować tu ślub. Myślę, że kto raz doświadczy aury tego niesamowitego miejsca, będzie już wracał cyklicznie. A dodatkowo tęsknił od razu po zamknięciu za sobą jego drzwi. Mój pierwszy ślub w Umami wiązał się z totalnym szo-

przyciągnął spore grono głodnych wrażeń estetycznych.

kiem (a później to nawet oszołomieniem). Nie dość, że

Niestraszna nam była kapryśna pogoda, czy jesienna,

kuchnia od lat jest tutaj niezmiennie wyborna, to jesz-

nie tak już miła, szczególnie wieczorami, temperatura.

cze wspaniały wystrój, dbałość o każdy, najmniejszy nawet detal, wszystko dopracowane do perfekcji. A na

Ślub w Umami to zawsze dobry pomysł

dodatek ten ogród, który z każdym kolejnym rokiem

Zarówno przyjęcia weselne, jak i inne uroczystości

wygląda jeszcze bardziej zjawiskowo…

tutaj udają się rewelacyjnie. Na wieczór pokazów sukien ślubnych zaplanowano jeszcze kilka dodatkowych

Niezwykłe miejsce

atrakcji. Goście mieli okazję poznać zaprzyjaźnione

Załoga Umami stworzyła miejsce, jakiego bez wątpie-

i często współpracujące z Umami marki, działające

nia brakowało na śląskiej mapie obiektów weselnych.

w branży ślubnej. Można było zaczerpnąć od nich in-

Udowadniając tym samym, iż można realizować śluby

spiracji, zobaczyć na żywo co i w jaki sposób tworzą,

piękne, nietuzinkowe, świeże, pełne naturalności, bez

ale też zapytać o ofertę, czy szczegóły ewentualnej

przaśnego, obciachowego klimatu. Nic więc dziwnego,

współpracy. Była świetna muzyka (wykonywana rów-

że chce się tutaj wracać. A ja mam to ogromne szczę-

nież na żywo), cudownie zaaranżowany ogród, taras,

ście, iż co najmniej kilka razy w sezonie fotografuję tu

pyszna zupa dyniowa, pogadanki z twórcami, a na

śluby. Tym razem jednak zostałam zaproszona, aby

koniec losowanie nagród oraz grill w ogrodowej prze-

udokumentować w Umami wydarzenie dość niecodzien-

strzeni. Kto nie był, niech żałuje i obejrzy poniższą re-

ne. Pokaz sukien ślubnych w ogrodzie, bo o nim mowa,

lację – zapraszam i dziękuję ekipie Umami!


Lokalizacja: Restauracja UMAMI Muzyka, światło, prowadzenie: Marcin Małyska , Bobas & Sasha Film: Studio Koliber Foto: Ja – Klisza Dekoracje, florystyka: Kwiaciarnia Deszczowy Las, Very Blossom Studio, Siódme niebo Pokazy: Fasson, Furelle, Patricia Szlazko Designer Suknie Ślubne, me Love Pozostałe firmy: JACK OF DIAMONDS PL, SixSilver, Babski Warsztat, Tatiana Szczęch – stylistka, Manufaktura Cocktaili, Elvis’72, Priscilla’68,


Kochamy lato! Czas spędzony na świeżym powietrzu, kieliszek genialnego wina w ręce i zapach… grilla! Tak, to kojarzy nam się z miło spędzonymi chwilami, gościom restauracji PLADO w Gliwicach również. Dlatego spotkania z kuchnią, tym razem z produktami z Argentyny, połączone z możliwością poznania ludzi tworzących niesamowite wina i muzyką na żywo ściągają tutaj ludzi z całego Śląska i nie tylko… Żałujemy, że lato za nami i na kolejne Lato w mieście przyjdzie nam chwilę poczekać, ale przyglądamy się dalej co fajnego i smacznego dzieje się w Gliwicach i będziemy dawać znać, bo warto!


plado.pl

POZNAJ PLADO


Impreza odbyła się pod koniec września br. w katowickim Muzeum Walcownia. Zainaugurował ją jazzowy koncert

Do dyspozycji uczestników festiwalu było również kino z unikalnymi filmami Beksińskiego.

w wykonaniu Marc Perrenoud Trio. Następnie na sce-

W katowickiej Walcowni odbyły się także wysta-

nie muzycznej pojawił się Aleksander Dębicz – pianista

wy prac Dominika Jasińskiego, Joanny Sierko-Filipow-

i kompozytor, który zaprezentował swoje interpretacje

skiej, Pierre’a Migota, wernisaż fotograficzny Kasi Idź-

utworów Kory. Występ ten był wstępem do głównego

kowskiej oraz zaprezentowane zostały instalacje Julii

koncertu, podczas którego podobnej próby podjęli się:

i Macieja Habratów.

Ania Karwan, Beata Przybytek, Magda Kumorek, Arek Kłusowski, Kasia Lins i Karolina Artymowicz. Później część publiczności przeniosła się do strefy Fashion, zaaranżowanej w przestrzeni Walcowni. Tam odbył się pokaz jednej z najbardziej znanych polskich projektantek Ewy Minge, prezentującej kolekcję monumentalnych, ręcznie tworzonych sukni haute couture i oryginalnych, ponadczasowych stylizacji z linii Eva Minge Prêt-à-porter. Uczestnicy festiwalu mieli także okazję wzięcia udziału w wernisażach oraz wystawach wyjątkowych artystów. Największą popularnością cieszyła się śląska premiera wystawy prac Zdzisława Beksińskiego w technologii virtual reality.

Wszyscy odwiedzający Jazz Art Fashion Festival mieli również okazję odwiedzić strefę Food Cooltura pod kulinarną kuratelą Marcina Czubaka.

fot. Dominik Kozok

Jazz Art Fashion Festival po raz szósty


Nikt nic nie wie!!! Ale wszyscy o tym mówią… jeśli byłeś na liście to znaczy że miałeś szczęcie, każdy chciałby tam być! Jeśli nie byłeś, to dalej nic nie wiesz, a emocje rosną… Secretparty.pl Oni byli On Lemon

Fabryka

Dobry Zbeer

Przetwor.com

Pani Kwiatkowska

Black Bird Silesia

Manufaktura Cocktaili

BEAST

Cukiernia Śnieżka

GREGBOBROWSKI.COM

Hapijama Fun Art

bartekbala.com HOLE Films


Be rebel

Piszę ten tekst po terminie oddania. Spóźniony. Ale coś za coś… Najwidoczniej musiałem poczekać na właściwy moment. A ten nastąpił, gdy wszedłem na pokład samolotu do Paryża. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moją wyobraźnię od razu obsiedli wszelacy buntownicy, rebelianci i rewolucjoniści. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to słowa: „Rewolucja pożera własne dzieci“. Jakby ostrzeżenie przed zbyt głębokim zapuszczeniem się w świat buntu. Ostatecznie taki los podzielił chociażby Danton, jedna z kluczowych postaci rewolucji francuskiej. Potem przypomniałem sobie o innej obserwacji: najwięksi rewolucjoniści z czasem stają się konserwatystami. Nic w tym dziwnego. Jeśli walczy się o nowy porządek świata, to po to, by później go bronić i zachować jak najdłużej. Zakonserwować. Chwilę później zacząłem się zastanawiać, czy żyjemy dziś w czasach, w których bunt jest możliwy. Bo i przeciwko czemu się buntować, skoro na ogół każdy dziś może żyć po swojemu? A jeśli już nawet ktoś się przeciwko czemuś buntuje, to najczęściej takim Facebookowo-Instagramowym buntem. Jak celebryci, którzy zawsze mają pod ręką zdjęcie – komentarz w każdej możliwej ważnej sprawie. I tak po ogłoszeniu buntu i wrzuceniu zdjęć na „walla“, dniówka buntownika się kończy… Jako że piszę felieton do rubryki o savoir-vivrze, pomyślałem w końcu i tak: być może dziś przejawem prawdziwego buntu jest życie inspirowane zasadami savoir-vivre’u i etykiety. Rebelii przeciwko bylejakości, przeciętności, zwykłości, płaskości życia. Tę myśl szybko jednak odrzuciłem. Tego nie można robić w ramach buntu. To się czyni wyłącznie dla wartości samej w sobie. Poza tym bycie w kontrze

WOJCIECH S. WOCŁAW

Savoir Vivre

oznacza spalanie mnóstwa energii. Lepiej coś robić pro i na to zużyć tyle samo sił. Mam wrażenie, że dawno się już nie buntowałem. Robię za to swoje, starając się nie zapomnieć, że obok mnie na świecie żyje jeszcze parę osób. Piszę ten tekst kilkaset metrów od miejsca, które kiedy powstało, otrzymało nazwę Placu Ludwika XV. W czasach rewolucji francuskiej zmieniono jego nazwę na nomen omen Plac Rewolucji. Usunięto pomnik króla, a w jego miejscu ustawiono gilotynę. Jej ostrze zakończyło życie między innymi Ludwika XVI i Marii Antoniny. Po rewolucji nazwę zmieniono na Plac Zgody. Choć później zmiany wprowadzano jeszcze parę razy, dziś właśnie zgoda patronuje miejscu, którego francuska nazwa brzmi Place de la Concorde. Zgoda. Zamiast rewolucji.

Wojciech S. Wocław Zawodowy konferansjer (występował w 10 krajach na 4 kontynentach). W 2017 roku jego nazwisko pojawiło się w rankingu „Najlepsi prowadzący eventy“ magazynu PRESS. Popularyzator wiedzy z savoir-vivre’u, etykiety w biznesie i dress code’u. Autor książek “Savoir-vivre, czyli jak ułatwić sobie życie” oraz „Etykieta w biznesie, czyli jak ułatwić sobie życie w pracy". Autor filmowych poradników, które można oglądać na jego kanale w serwisie Youtube (Wojciech S. Wocław). Częsty gość programów telewizyjnych i radiowych.

20


Salumi Della Nostra Cucina Salumeria · Premium Quality W Salumeria Buon Gusto możesz kupić najwyższej jakości or yg inalne produkty z W łoch oraz całego świata. Oferujemy również najlepsze świeże steki z bydła rasy Black Angus i Wag yu, polędwice, antr ykot (Ri b Eye) z kością lub bez, roastbeef i wiele innych...

www.buongusto.pl

ul. Głęboka 2, 43-300 Bielsko-Biała

(33) 816 64 00

info@buongusto.com.pl


OCENY Lubimy oceniać. Wszystkich i wszystko. Taka nasza cecha narodowa. Oceniamy sąsiadów: ten nauczyciel – inteligent, ale bez kasy; ten mechanik – prywaciarz, ale z brudnymi łapskami. Oceniamy czyjeś dzieci: to przemądrzałe, tamto rozpieszczone. Lubujemy się w ocenianiu cudzego życia i wyborów. Nawet tych najprostszych: skąd ona te firanki wytrzasnęła? Obrus pocięła? A ten kupił nową corsę! Rozumiesz? Nową corsę! Za te pieniądze można pięcioletniego mercedesa mieć! A ten corsę... No i naszych sportowców. Kowalczyk, powinna dawno skończyć z bieganiem, bo tylko się ośmiesza. Stoch cudem zdobył medal olimpijski, ale do Małysza mu daleko. Lewandowskiemu w reprezentacji to już się nie chce grać, tylko kasa się dla niego liczy. A Kubica, to pewnie nie ma prawa jazdy i to za nasze pieniądze z Orlenu – wstyd! Jest takie powiedzenie, że historię piszą zwycięzcy. Wszystko zatem wskazuje, że my nie wygraliśmy wojny. Wygrali Niemcy, którzy pokonali nazistów (bo to naziści nas napadli) i Rosjanie, którzy nas nie napadli tylko „wkroczyli”, żeby uratować. Dlaczego to piszę? Bo uważam, że komuś zależało na tym, żeby nas Polaków pozbawić tożsamości narodowej.

Jak to się ma w praktyce? Ano tak, że nie jesteśmy pewni swojej wartości, dopóki się z kimś nie porównamy. Dopiero jak wyznaczymy sobie horyzonty, jesteśmy w stanie umieścić w tym świecie siebie. Z tego się bierze też to, że mamy problem z równością. Trudno jest nam sobie wyobrazić, że ktoś ma tak samo jak my. Inni wszak nie muszą pracować tak jak my. Tamta bogato wyszła za mąż, to co ona wie o życiu? Gdybym ja był na jego miejscu... Widzę jeszcze jeden paradoks tej sytuacji: odzież patriotyczna. Jak zobaczymy kogoś na ulicy, w koszulce z husarskimi skrzydłami, pod którymi bije biało-czerwone serce (i wcale nie jest przypadkowe słowo „bije”), to omijamy go szerokim łukiem. Ale już za granicą, jak słychać rumor i mignie gdzieś kotwica Polski Walczącej, to z dumą wypinamy pierś. Polak! Ale im spuści łomot zaraz! A potem przepije wszystkich! Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. A może Kubicy dlatego się tak ciężko jeździ, bo ma w bagażniku worek cebuli?

Bartosz Gajda Bartosz Gajda. Wybitna osobowość, gwiazda estrady, jeden z najlepszych komików na świecie. Połączenie najzabawniejszych cech Zbigniewa Buczkowskiego i Gerarda Depardieu. Gwiazda estrady. Na co dzień występuje w wyśmienitym kabarecie Łowcy.B, z którym co roku dostaje kilkaset nagród na przeglądach i festiwalach. Ogrom jego talentu można docenić, oglądając kanał na YouTube „50 Twarzy Gajdy”, mający ponad 20 mln subskrybentów, a poszczególne filmiki po kilkanaście (słownie kilkaset) miliardów wyświetleń. Gwiazda estrady. Bilety na jego stand up wyprzedają się za bezcen, a przed każdym występem zjawiają się koniki, oferujący bilety po cenie kilkukrotnie wyższej od tych sklepowych. Doceniony przez najznamienitszych reżyserów, prawdziwa gwiazda estrady, szarmancki, oszałamiająco utalentowany. Gwiazda estrady. Gdzie się nie pojawi, zaraz obok niego zbiera się tłum ludzi, by posłuchać, co ma do powiedzenia. Jego perlisty śmiech przeszedł do legendy, a lotność żartu nie przestaje zadziwiać. Kto go zna, ten wie, że można go było zobaczyć w wielu amerykańskich filmach. Gwiazda estrady. Któż nie pamięta jego ról w „Ace Ventura” czy „Gliniarz z Beverly Hills”? Nie bójmy się tych słów: Polskę ogarnęła Gajdomania. Pozdrawiam – Bartosz Gajda. Sam to pisałem.

BARTOSZ GAJDA | 50 twarzy Gajdy/YouTube

Pan z kabaretu

22


jesień z umami JEST PYSZNA

pyskowice / 32 333 22 46


KWESTIONARIUSZ PROUSTA

NR 9 ADAM BOROWICZ Ślązak z krwi kości. Uwielbia odkrywać ciekawe miejsca i nowe smaki. Rozgłos zdobył dzięki internetowej serii „Jestem Borowicz”. Wtedy jeszcze zarabiał na chleb jako budowlaniec, ale gotowanie od lat było jego wielką pasją. Kulinarnego bakcyla złapał w dzieciństwie, a pierwszą nauczycielką tej trudnej sztuki była babcia. Medialny potencjał Adama szybko dostrzeżono w Telewizji Polskiej. Wielokrotnie gościł w popularnym paśmie „Pytanie na śniadanie”. Natomiast od trzech sezonów prowadzi program „To je Borowicz. Podróże ze smakiem”, w którym zabiera widzów w różne zakątki Europy. Jest dwukrotnym laureatem „Osobowości Roku”, przyznawanej przez Czytelników „Dziennika Zachodniego”. Został doceniony w kategorii kultura za promowanie śląskiej gwary. Jego najnowszy projekt to "Borowicz inaczej" na kanale YouTube. Kwestionariusz Prousta to rodzaj popularnej gry towarzyskiej z XIX wieku, która na przestrzeni czasu doczekała się wielu przeróbek. Pomysłodawczynią pytań jest przyjaciółka Prousta, Antoinette Faure, córka Françoisa Faure’a, prezydenta Francji w latach 1895-1899. Słynny pisarz odpowiadał na nie kilkakrotnie. Od dawna wiadomo o formularzach wypełnionych przez niego najprawdopodobniej w wieku 13 i 20 lat. Natomiast na początku kwietnia 2018 r. Laurent Coulet, paryski księgarz, odkrył trzeci kwestionariusz, wypełniony przez Prousta w wieku 15 lat. Nosi tytuł „Mes confidences” (z fr. „Moje sekrety” albo „Moje zwierzenia”). My do legendarnego zestawu dodaliśmy jeszcze kilka pytań o Śląsk.


Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? W stu procentach komunikatywność i trochę jestem za uczciwy, a w dzisiejszych czasach trzeba mieć fest twardą skórę. 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Uwielbiam osoby o ambitnych marzeniach i dążące do celu...ale nie po trupach. 3. Cechy, których szukam u kobiety? Musi być mądra albo nawet mądrzejsza ode mnie. Lubię, kiedy moja żona wspiera mnie dosłownie na każdym kroku. 4. Co najbardziej cenię u przyjaciół? Bezinteresowność, punktualność i nieporuszanie na każdym kroku tematu pracy. 5. Moja główna wada? Trochę brak asertywności. Chyba mnie to gubi. 6. Moje ulubione zajęcie? Noooo podróże, jedzenie i gotowanie, oczywiście dla przyjaciół, i poznawanie coraz to nowszych smaków świata. 7. Moje marzenie o szczęściu? Robić to, co kocham w wymarzonym miejscu na świecie, z ukochaną żoną. 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Nie lubię rollercoasterów, kolejek górskich itp. I fest dużej prędkości. 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Utrata bliskich... reszta jest do odzyskania, zrobienia. 10. Kim lub czym chciałabym być, gdybym nie był tym, kim jestem? Tylko sobą! Nie chcę być kimś innym i niczym innym. 11. Kiedy kłamię? Kiedy się boję utraty kogoś lub wtedy, gdy chcę komuś dogryźć. 12. Słowa, których nadużywam? Niesamowicie, fest, ja pier.... :-) 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Dziewczynka z zapałkami z bajki Hansa Christiana Andersena, którą babcia mi zawsze czytała. To była magia, pamiętam do dziś! 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Strażacy ratujący życie w ekstremalnie niebezpiecznych dla nich sytuacjach. 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Owijania w bawełnę, ludzi niekonkretnych. 16. Dar natury, który chciałbym posiadać? Chciałbym mieć moc uzdrawiania. To jest dopiero moc! 17. Jak chciałbym umrzeć? Ojjj! W czasie snu, w spokoju, ze starości przy ukochanej, w jakimś ciepłym kraju, bo nie cierpię fest zimna :-) 18. Obecny stan mojego umysłu? To na pewno szczęście, które ostatnio niesamowicie mi dopisuje. 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Wybaczam nawet te najgorsze błędy, wtedy czuję się niesamowicie fajnie. 20. Moja dewiza? W życiu nie ma reguł, sami je tworzymy. 21. Ulubione miejsce na Śląsku? Mój dom rodzinny w Rudzie Śląskiej, odseparowany ogródek, gdzie mogę w majtach pić poranną kawę :-) 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Ślązacy są bardzo gościnni, bezkonfliktowi i zawsze wychodzi się od nich najedzonym do syta! :-) 23. Ulubione śląskie słowo? „Bestosz” i „bezmaś”, zawsze mnie śmieszą. „Bestosz” oznacza: „tak jest”, „zgadzam się”, a „bezmaś” to tak do końca nie wiadomo, ale coś w stylu: „czy tak jest richtiś”, „podobno” :-) 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Nie lubię słowa „lonek”, nie uważam, żeby było całkiem śląskie. Dla mnie to po prostu wuszt, czyli kiełbasa.


Rozmawiała Sabina Borszcz

ŚLĄSCY REBELIANCI Zaczynali w 2006 roku. Rok później zostali mistrzami Polski. Są najstarszą drużyną futbolu amerykańskiego w regionie. Pod szyldem Silesia Rebels działają od 201 6 roku. Skąd taka nazwa? – Śląscy Rebelianci odzwierciedlają charakter wszystkich Ślązaków, mówimy tu o historii naszego regionu, ale i o walecznym sercu ludzi go zamieszkujących. Szukaliśmy czegoś głębszego i wydaje mi się, że udało nam się zrobić nawet coś więcej – mówi Jarosław Kopciuch, Prezes Zarządu Silesia Rebels. Jego zdaniem to, co odróżnia tę dyscyplinę sportu od innych, to jej świeżość. – Zawsze ciekawi nas to, co nie do końca jest nam znane. Futbol amerykański to żywy i fascynujący sport. Nie ma w nim nudy, a przy tak dużej liczbie osób na boisku, nigdy nie wiemy, co się wydarzy. W niedalekiej przyszłości w Polsce będzie bardzo głośno o tym sporcie – prognozuje.

Jak wyglądały wasze początki działalności? Jarosław Kopciuch: Wszystko miało swój początek 15 kwietnia 2006 roku, wtedy właśnie odbył się pierwszy oficjalny trening Silesia Miners. Warto dodać, że rok później Miners zdobyli pierwsze mistrzostwo Polski. Początki nie należały do łatwych. Boisko, na którym trenowała drużyna, znajdowało się w lesie, często przekopywane było przez jego mieszkańców. Mieliśmy również duże problemy ze sprzętem, który zawodnicy musieli przekazywać sobie nawet podczas trwającego treningu – trzeba jednak dodać, że to było prawie 15 lat temu. Pomimo tego zawodnicy zawsze się wspierali, stworzyli atmosferę rodziny, która mogła na sobie polegać i tak zostało do dziś. Brak tu podziałów na lepszych czy gorszych, starszych czy młodszych, drużyna jest monolitem. Po blisko 6 latach, w 2012 roku, po zmianach w kadrze trenerskiej i wielu rozmowach doszło do połączenia z Zabrze Warriors, co poskutkowało przekształceniem się w Silesia Rebels. Pod tą nazwą działamy oficjalnie od 2016 roku. Wcześniej w latach 2012-2016, klub związany był z organizacją Akademickich Związków Sportowych (AZS).

Silesia Rebels – dlaczego taka nazwa? Tak jak wspominałem wcześniej, po fuzji dwóch utytułowanych drużyn, trudno było znaleźć kompromis... nazwę, która będzie odpowiadać wszystkim. Śląscy Rebelianci odzwierciedlają charakter wszystkich Ślązaków, mówimy tu o historii naszego regionu, ale i o walecznym sercu ludzi zamieszkujących go. Szukaliśmy czegoś głębszego i wydaje mi się, że udało nam się zrobić nawet coś więcej. Co, Pana zdaniem, wyróżnia ten sport i przyciąga do niego? Cechą odróżniającą tę dyscyplinę od innych, które już bardzo dobrze znamy, jest chociażby jej świeżość. Zawsze ciekawi nas to, co nie do końca znamy. Chcemy się w to wdrażać, a tutaj mamy w co. To żywy i fascynujący sport.


Już teraz możemy zauważyć, jak wzrasta frekwencja kibiców podczas organizowanych meczów. Aktualnie, uśredniając, na mecze futbolu amerykańskiego w Polsce przychodzi ok. 300-500 kibiców. Jest to wynik, który można porównać do meczów piłki ręcznej, czy niższych lig piłkarskich. To fascynujące widzieć ludzi tak oddanych swoim drużynom w tej dziedzinie sportu.

A jak wygląda zainteresowanie nim w Polsce? Myślę, że ludzie coraz bardziej łakną tego sportu, ponieważ jest on... fascynujący. Nie ma w nim nudy, a przy tak dużej liczbie osób na boisku , nigdy nie wiemy, co się wydarzy. Zaskakujące jest to, że zainteresowanie sięga nawet młodych ludzi, wręcz dzieci. Uważam, że w niedalekiej przyszłości w Polsce będzie bardzo głośno o tym sporcie.

W jaki sposób rekrutujecie nowych graczy? Główną formą rekrutacji zawodników są tzw. treningi otwarte, które organizujemy w okresie między sezonami. Są to treningi, w których udział może wziąć każda zainteresowana osoba, niezależnie od tego, czy do tej pory miała jakąkolwiek styczność z futbolem amerykańskim. Podczas takich treningów uczestnicy pod okiem naszych zawodników oraz sztabu trenerskiego wykonują serię ćwiczeń kontrolnych, pozwalających nam ocenić predyspozycje danej osoby, pomagające choćby w określeniu przyszłej pozycji na boisku, jak i ogólną sprawność fizyczną. Jednocześnie staramy się, aby już podczas tych treningów uczestnicy mogli poczuć pozytywną atmosferę, panującą w drużynie, a także obudzić w nich zainteresowanie futbolem amerykańskim jako sportem samym w sobie, ponieważ zdajemy sobie sprawę z tego, że często są to osoby dopiero odkrywające ten sport bądź z doświadczeniem w innych dyscyplinach. Jednocześnie sam proces rekrutacji prowadzimy w zasadzie każdego dnia poprzez naszą bieżącą działalność. Czy to aktywnością w różnych kanałach medialnych, czy wynikami sportowymi naszej drużyny. Jako że futbol amerykański jest w Polsce wciąż stosunkowo młodą i egzotyczną dyscypliną, podstawowym krokiem, jaki musimy wykonać, jest dotarcie do świadomości ludzi oraz pokazanie im, że coś takiego istnieje w ich okolicy i że jest czymś interesującym, czego warto doświadczyć. W dowolnej formie.


Silesia Rebels to różne sekcje. Jakie? Obecnie mamy dwie sekcje – seniorska licząca ponad 60 zawodników, którzy pochodzą z ponad 20 miast GórnośląskoZagłębiowskiej Metropolii oraz sekcja juniorska, blisko 30 zawodników. Pod kierownictwem Johna Andersona nasz tegoroczny sezon jest jak dotąd najlepszy, z wynikiem wygranych 8-0/8 w sezonie zasadniczym. Sekcja juniorska, która została reaktywowana po dwuletniej przerwie, zwycięstwo odniosła już w swoim pierwszym meczu ligi jLFA. Obecnie formacja seniorska jest po wygranym meczu półfinałowym i przygotowuje się do finału. A co z barierą językową? Jak wygląda komunikacja na linii zawodnicy – trener? Łączenie sportu z nauką języka angielskiego to świetna sprawa. Barier nie ma żadnych, nie każdy jest przyzwyczajony do angielskiego w wersji amerykańskiej, ale bardzo szybko można się wdrożyć, a inni zawodnicy również zawsze chętnie pomagają. Nowi gracze muszą na pewno nauczyć się słownictwa futbolowego, które określa zasady gry czy nazwy akcesoriów.

Jak zorganizowana jest Liga Futbolu Amerykańskiego? W sezonie 2019 mecze futbolu amerykańskiego rozgrywają 42 drużyny, na trzech poziomach rozgrywkowych. Odpowiednio 12 drużyn rywalizujących w LFA1, 10 w LFA2, 10 w lidze rozwojowej LFA9 oraz 10 w lidze juniorskiej jLFA. Rozgrywki na każdym z ligowych poziomów wyglądają w taki sam sposób. W pierwszej części sezonu tzw. fazie zasadniczej drużyny rywalizują ze sobą podzielone na dwie grupy: północną i południową. Rozgrywane są po dwa mecze między każdą z drużyn w danej grupie – domowy oraz wyjazdowy. Następnie w części pucharowej rozgrywane są dwa mecze półfinałowe pomiędzy pierwszą drużyną grupy północnej i drugą grupy południowej oraz adekwatnie pierwszą drużyną grupy południowej oraz drugą


Walter Camp, nazywany ojcem futbolu amerykańskiego, opracował zasady rywalizacji, jasno odróżniające futbol od innych sportów. W 1920 roku utworzona została pierwsza zawodowa liga futbolu amerykańskiego, która później wyewoluowała do znanej obecnie National Football League, czyli NFL. W Polsce początek zorganizowanych rozgrywek tej dyscypliny datujemy na rok 2006, kiedy to została założona oraz rozegrała swój pierwszy sezon Polska Liga Futbolu Amerykańskiego. Historyczny pierwszy sezon rozegrano w obsadzie czterech drużyn, a zwycięzcą Polish Bowl I zostali zawodnicy Warsaw Eagles. Do zmagań w kolejnym sezonie PLFA przystąpiło już 9 drużyn. W kolejnych latach liczba drużyn, jak i popularność futbolu amerykańskiego w Polsce sukcesywnie wzrastała, czego najlepszy odzwierciedleniem był mecz Polish Bowl VII rozegrany na Stadionie Narodowym

północnej. Zwycięzcy półfinałów rozgrywają między sobą mecz finałowy o zwycięstwo na danym szczeblu rozgrywkowym. Mecz finałowy LFA1 wzorem amerykańskiej NFL nosi nazwę Polish Bowl, wraz z liczbą oznaczającą kolejny rozgrywany finał. W 2019 roku było to Polish Bowl XIV. To może teraz trochę historii. Skąd pochodzi ten sport i jak to wszystko się zaczęło? Jak można się domyślić już po nazwie, sport ten wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Pojawił się pośród społeczności amerykańskich studentów już w XIX wieku. W latach 80. XIX wieku


fot. Silesia Rebels – Małgorzata Rogacka

w Warszawie przy akompaniamencie ponad dwudziestotysięcznej widowni. Kolejną istotną dla polskich rozgrywek futbolu amerykańskiego datą okazał się rok 2017, kiedy to na skutek licznych nieporozumień z organizatorem rozgrywek, przedstawiciele czołowych polskich drużyn postanowili założyć własną organizację, nazwaną Liga Futbolu Amerykańskiego. Tym sposobem w sezonie 2018 rozegrane zostały jednocześnie zmagania PLFA oraz LFA zakończone dwoma niezależnymi finałami. Od 2019 roku głównym organizatorem rozgrywek w Polsce jest Liga Futbolu Amerykańskiego.

fot. Mateusz Skarłosz

Na koniec, jakie są plany drużyny? Pod koniec września br. zagraliśmy z drużyną Armada Szczecin w finałowym spotkaniu II Ligi Futbolu Amerykańskiego. Poprzedziło je dziewięć wygranych meczów, ten ostatni przegraliśmy. Ostatecznie

zajęliśmy drugie miejsce w lidze, a drużyna otrzymała dziką kartę, czyli „bilet do LFA1”. Katowice od przyszłego roku będą zatem miały swojego reprezentanta w najwyższej klasie rozgrywkowej LFA1. Cel został osiągnięty. Poza drużyną seniorów, która jest już naprawdę na bardzo wysokim poziomie, posiadamy także drużynę juniorską, w której widzimy potencjał, przyszłość Rebels oraz ludzi, w których jest przede wszystkim pasja – ktoś kiedyś powiedział, że „do młodzieży świat należy” i to właśnie oni za parę lat będą grać jak równy z równym z seniorami. Celem organizacyjnym drużyny jest pozyskanie nowych partnerów, którzy będą chcieli współtworzyć rozwój tej dyscypliny na całym Śląsku, jak i w Polsce. Zainteresowanych zapraszamy do kontaktu! :-)

Jarosław Kopciuch – Prezes Zarządu Silesia Rebels, absolwent wydziału Budownictwa Politechniki Śląskiej w Gliwicach, pomysłodawca Toru Saneczkowego w Parku Kościuszki, na co dzień zajmujący się wizerunkiem i marketingiem. Ulubiony kolor: niebieski, danie: pizza, miasto: Katowice, słowo: „spokojnie” :-)


www.apagroup.pl

Zapraszamy do showroomu technologicznego! Gliwice, ul. Tarnogรณrska 260

biuro@apasmart.pl

+48 730 020 040


BUNTOWNIK W KUCHNI ODWIEDZAŁ MIEJSCA, GDZIE NIKT SIĘ NIE UDAWAŁ. JADŁ RZECZY, KTÓRYCH NIKT BY NIE TKNĄŁ. MÓWIŁ TO, CZEGO NIKT NIE MIAŁ ODWAGI POWIEDZIEĆ. BEZ WĄTPIENIA TO JEGO BUNTOWNICZA NATURA UCZYNIŁA GO TAK BARWNĄ I UWIELBIANĄ POSTACIĄ. PRZECIWKO CZEMU TAK NAPRAWDĘ BUNTOWAŁ SIĘ ANTHONY BOURDAIN? NATALIA AURORA IGNACEK

32


Jego nazwisko znają nawet ci, których zainteresowanie gotowaniem sprowadza się do podgrzewania pizzy w mikrofalówce. Anthony Bourdain to jedna z najsłynniejszych postaci świata gastronomii. Szef kuchni, autor książek, prowadzący programy podróżniczo-kulinarne. Co wyróżniało go spośród innych kucharzy? Z całą pewnością jego buntownicza natura. Z czego wynikała? I komu oraz czemu się przeciwstawiał? Nowojorczyk z krwi i kości, urodzony w latach 50. XX wieku Anthony Bourdain nie zawsze wzbudzał kontrowersje, a nawet zainteresowanie swoją osobą. Przyszedł na świat w dość zwyczajnej rodzinie i odebrał tradycyjne wychowanie. Syn producenta muzyki klasycznej i redaktorki tekstów „The New York Times” spędzał czas na oglądaniu w rodzinnym gronie dobrych filmów i zaczytywaniu się podobną literaturą. To upodobanie do nieprzeciętnie dobrej kultury w jakiś sposób przeniosło się w jego rodzinie również na jedzenie. Bourdain niejednokrotnie w wywiadach

wspominał, jak ojciec zabrał go pewnego dnia na sushi. W tamtych czasach ( lata 70.) zjedzenie tego typu potrawy było czymś równie egzotycznym jak wejście w klapkach i szortach do Bazyliki Watykańskiej. A jednak słynny kucharz rozpoczął swoją karierę od znacznie niższego pułapu niż wysmakowane japońskie dania. Podobnie jak u większości, jego pierwszym etapem był zmywak. Wbrew temu co można sądzić o buntownikach, Bourdain z wielką sympatią wspominał ten etap, nazywając nawet siebie “szczęśliwą zmywarką”. Uznał ten czas za “najlepszą lekcję”, bo nauczył się wtedy najważniejszych rzeczy w życiu – przestrzegania zasad, pilnowania czasu oraz szacunku do każdego członka kuchennej załogi. Przede wszystkim zaś ciężkiej pracy. Całkiem ciekawe podejście jak na buntownika. Swoją pasję do gotowania traktował od zawsze bardzo poważnie, co poskutkowało ukończeniem Culinary Institute of America w Nowym Jorku. W mię-


dzyczasie dorabiał, grając w pokera i inne gry karciane. Przez wiele lat zmagał się z problemami finansowymi i był obciążony długiem. Kuchenny celebryta nie posiadał konta oszczędnościowego, dopóki nie skończył 44 lat. Zmagał się także z uzależnieniem od narkotyków. Co ciekawe, nie ukrywał tego przed opinią publiczną. Przeciwnie, w jednej z wywiadów dla „The New York Times”, przyznał, że w latach 1985–1988 zbudował swoją osobowość wokół kultury rock’n’roll, narkotyków i alkoholu. Okrył się sławą złego chłopca o miękkim sercu, co bez wątpienia przysporzyło mu rzeszę wielbicieli. Głównie płci żeńskiej. A jednak to nie nałogi przyniosły mu sławę prawdziwego buntownika. Do tego przyczyniła się jego… mama. W 1999 roku światło dzienne ujrzał jego esej zatytułowany: „Nie jedz przed przeczytaniem tego”, w którym Bourdain udziela rad restauracjom. Nie będąc pewnym swego talentu literackiego, ku-

charz dał tekst do przeczytania swojej matce, która zachwycona twórczością syna kazała mu przesłać go do „The New Yorker”. Tak też zrobił. Już drugiego dnia otrzymał telefon z propozycją wydania książki, będącej rozwinięciem jego myśli z felietonu. To był początek wielkiej sławy, opartej na buncie. W swoim felietonie, podobnie jak w kultowej już książce (“Kitchen confidential: Adventures in the Culinary Underbelly") bezpardonowo obnażał świat branży gastronomicznej. Kolejne pomysły pojawiały się lawinowo. To przede wszystkim jego programy kulinarno-podróżnicze, takie jak “Bez rezerwacji”. Dzięki nim utwierdzał publikę w przekonaniu o swojej wyzwolonej naturze, niepoddającej się zasadom znanym do tej pory z innych kulinarnych show. Bourdain podróżował do miejsc obcych turystyce, jadał w lokalach pozbawionych splendoru i gwiazdek Michelin. Odwiedzał społeczności marginalizowane, nadając im na nowo znaczenie i szacunek. Często, z jedzeniem w tle, mówił o problemach ubogich i komentował kwestie społeczno-polityczne. Angażował się w akcje społeczne, nie patrząc na ponoszone koszta finansowe. Chciał być blisko człowieka. Rozmawiać szczerze, otwarcie, czasem wręcz brutalnie, gdy w grę wchodziło pokazanie tuszowanej prawdy. W ten właśnie sposób walczył do końca w sprawie globalnej sprawiedliwości żywnościo-


wej, co niekoniecznie podobało się osobom z branży gastronomicznej… Zyskał wręcz miano “sarkastycznego krytyka kuchni gourmet". Odwiedzał też zaplecza knajp, by oczom tysięcy widzów ukazywać trud ekipy kuchennej, która w prostych i ciężkich warunkach starała się przygotować posiłki, mimo że otrzymywała za to wynagrodzenie o niebo mniejsze, niż to, co dostają szefowie kuchni znanych restauracji. Starał się udowodnić, że przaśne uliczne jedzenie częstokroć przewyższa smakiem i wartością to, co tworzy tzw. haute cuisine. Do wyrażenia swojej opinii używał często szokujących metod, np. przed kamerą zajadał się nietypowymi przysmakami takimi jak żywa kobra, oko foki lub zepsuty i śmierdzący rekin. Choć pod koniec życia był uznawany za kulinarnego celebrytę, osoby z jego ekipy filmowej potwierdzały, że pozostał wierny własnym zasadom życia. Podróżował tą samą furgonetką, co reszta zespołu i mieszkał w miejscach znacznie skromniejszych niż pięciogwiazdkowe hotele. Niektóre pokoje, w jakich się zatrzymywał, były tak małe, że ledwo starczało miejsca na bagaż.

Anthony Bourdain popełnił samobójstwo, nie dokończywszy kręcenia kolejnego odcinka swojego programu. Nie pozostawił po sobie, jak wielu znanych, majątku. A jednak jego bogata spuścizna jest skarbem dla przyszłego pokolenia kucharzy. To zachęta do buntu – przeciwstawienia się zastanemu porządkowi, w którym marnuje się żywność, nie docenia prostoty i marginalizuje to, co nie pasuje do blasku wielkiego miasta.


BUNT PRZECIWKO CZEMU? KAŻDE ZAKUPY TO DLA MNIE WALKA. I BUNT. CHYBA PRZECIWKO KORPORACJOM. ALE GŁÓWNIE PRZECIWKO SAMEJ SOBIE, SWOIM PRZYZWYCZAJENIOM I ZACHCIANKOM. A MOŻE TEŻ PRZECIWKO SAMEJ POTRZEBIE BUNTU. JOANNA ZAGUŁA

36



Właśnie wsiadłam do pociągu relacji Warszawa – Wrocław. Przede mną pięć godzin planowanej podróży plus – jak się okazuje – pół godziny opóźnienia. Moje najważniejsze pytanie w takich momentach to: „Co będę jeść w tym czasie?”. Oczywiście w pociągu nie ma Warsa. Moje myśli już na kilka godzin przed odjazdem zajęte były poszukiwaniem rozwiązania tego problemu. Co zrobić, jeśli w podróż wyruszam po pracy, brak mi czasu na przygotowanie kanapek w domu, mam ogromny apetyt i chęć na słodycze, ale też średni metabolizm i przekonanie o tym, że powinnam jeśli nie schudnąć, to przynajmniej nie tyć. I coś jeszcze – chciałabym kupić sobie takie jedzenie, aby mój konsumencki wybór nikogo nie krzywdził. Jakie mam opcje? Mogę pójść do kawiarni i tam wybrać kanapkę albo kawałek tarty czy ciastko. Problem w tym, że te wszystkie pyszne rzeczy nie wpisują się w moje wyobrażenie na temat tego, co jest lekkim i zdrowym lunchem. Mogę tam kupić też sałatkę, ale żadna z nich nie jest wegańska. Jedna ma w sobie kurczaka, druga łososia, a trzecia ser krowi. Dlaczego

nie chcę ich kupować? Bo pierwsza wspiera istnienie farm drobiu, w których – o czym już chyba wszyscy wiemy – warunki hodowli urągają zasadom humanitaryzmu. Druga jest z rybą, pochodzącą z hodowli, gdzie karmiona była sztucznymi, rakotwórczymi karmami. A trzecia wspiera przemysł mleczarski, który nie tylko odbiera cielęta matkom, ale też powoduje ocieplenie klimatu. Tak, to właśnie krowy – i to nie tylko te mięsne – wydalają do atmosfery najwięcej gazów cieplarnianych. Może w takim razie kupię coś w sklepie? Tam na półkach szukam w pierwszej kolejności słodyczy, bo tak mi podpowiada mój okropny mózg. Ale wiem, że jeśli są polane czekoladą (na co mam największą ochotę), to najpewniej mają w składzie tłuszcz palmowy. Sprawdzam. Tak właśnie jest! A pozyskiwanie tego oleju jest głównym powodem, dla którego rolnicy niszczą lasy tropikalne. Płakaliście, słuchając o pożarach w Amazonii? No to teraz nie kupujcie batoników. Niestety. Odwiedzam również dział z pieczywem (ono także może mieć w składzie ten tłuszcz,


jeśli jest mrożone, a nie z piekarni). I myślę, że kolejna bułka nie pomoże mojej talii. Zaglądam też do lodówki. Tam większość produktów to nabiał. I to nabiał krowi, którego nie chcę kupować. Jeśli już bym musiała coś wybrać, to raczej jakiś biały ser. Po pierwsze jest lżejszy, a po drugie nie zawiera podpuszczki. A podpuszczka to produkt z krowiego żołądka. Tutaj jednak mam dobrą wiadomość. Czytajcie uważnie składy. Wiele serów podpuszczkowych zawiera bowiem podpuszczkę mikrobiologiczną, która powstaje z grzybów. Uff. Przynajmniej tyle. Ale z czym ja zjem ten ser? I gdzie wyrzucę plastikowe opakowanie, w którym jest sprzedawany, skoro w pociągu oczywiście nie prowadzi się segregacji odpadów? W plastik zapakowane jest w sklepie właściwie wszystko. Także sałatki ze sztucznym, chemicznym sosem, cukierki zawierające żelatynę, napoje słodzone rakotwórczym aspartamem. Jeśli chodzi o napoje, to pojawia się kolejna dobra wiadomość. Jeżeli lubicie pić z puszek, to możecie spać spokojnie. Choć to produkt nierozkładalny, to świetnie nadaje się do recyclingu. Obecnie około 70% puszek poddawanych jest wtórnej obróbce. Jeśli macie wybór, to opcja lepsza niż plastik. Jednak niezaprzeczalnie najlepszym pomysłem jest kupno własnej butelki, do której wlewać można wodę z kranu. A jeśli się boicie takiej wody, kupcie butelkę z filtrem. Ale wróćmy do jedzenia. Moja ekologiczna dusza podpowiada, że fajne byłoby przegryźć po prostu jakiś owoc czy warzywo. Nie mam jednak ze sobą obieraczki, więc marchewka odpada, ogórkiem nie sposób się najeść, pomidor poplami mi koszulę. Może więc banan? To chyba tylko ze znaczkiem fair trade. No to może lokalne i zdrowe jabłko? I tutaj już zupełnie się załamuję. Bo przypominam sobie, że mój chłopak czytał ostatnio reportaż o gospodarstwach sadowniczych w Polsce, z którego wynikało, że każdy poczciwy człowiek powinien zacząć bojkotować jabłka. Skala nadużyć wobec nielegalnie zatrudnianych na sezon pracowników woła o pomstę do nieba. W tej sytuacji myślę, że niedługo umrę z głodu. Czy są jakieś dobre rozwiązania? No jest parę. Mogę zapisać się do kooperatywy spożywczej albo do inicjatywy znanej jako rolnictwo wspierane społecznie, co oznacza, że dostawałabym regularnie dostawy od znanego mi rolnika, który uprawia swoje pole w sposób ekologiczny. To dla mnie o tyle niewygodne, że moje zakupy są dużo mniejsze niż oferowane tam porcje i wszystko by mi się psuło. Ale dla większych rodzin to świetna opcja. Wtedy te jabłka na drogę można zabrać z domu. Druga sprawa to czytanie składów. Może znajdziecie ser z tą wegetariańską podpuszczką, może

uda się Wam kupić czekoladę bez tłuszczu palmowego? Nigdy nic nie wiadomo. Na półkach pojawia się coraz więcej produktów z oznaczeniami BIO i EKO. Nawet w takich sklepach na dworcu. Jeszcze niedawno nie pomyślałabym, że tak będzie. A to oznacza, ze bunt ma sens. Że ciągłe mówienie o ekologii powoduje modę na nią. A ludzie chcą być modni i szukają takich produktów. (A może po prostu są jednak z natury dobrzy i odpowiedzialni...) Producenci dopasowują się tych potrzeb i dają nam w końcu lepsze jedzenie. Nawet lepsze przekąski. Jeśli jednak w Waszym sklepiku przydrożnym czy stacyjnym nie ma właściwie żadnego wyboru, nie macie w torbie żadnego ekojabłka, a w brzuchu czujecie ogromny głód, zbuntujcie się przeciwko swojemu buntowi. Myślę bowiem, że nie wchodzi tu w grę strajk głodowy. Żeby dalej walczyć, musimy mieć siłę i dobry humor. A to zapewni nam regularne, smaczne jedzenie.


MÓWIĘ „NIE”, GDY MYŚLĘ „NIE”! „JA MAM WIARĘ, TY MASZ SZYBKI WÓZ, WE DWOJE ŁATWIEJ BĘDZIE NAM. ZOSTAWMY TO I UCIEKAJMY STĄD, PÓKI MAMY JESZCZE CZAS, PÓKI MŁODOŚĆ MIESZKA W NAS. (…)” (VARIUS MANX „WOLNE PTAKI”)

MAŁGORZATA KAŹMIERSKA

40


Ilustracja Malwina Pycia

Jaki romantyczny wydaje się bunt, a jeszcze bardziej buntownik – młody, na ogół długowłosy, wolny, nieobliczalny, łamiący niewygodne dla niego zasady, ale nawet jeśli trochę drań, to i tak niezwykły, wykraczający ponad przeciętność. Pojawia się w wielu legendach i książkach: Ikar, Prometeusz, Romeo i Julia, Robin Hood, Janosik – to tylko niektórzy. Ale również w filmach – tytuły mówią za siebie: „Buntownik bez powodu”, „Buntownik z wyboru”, „Młodzi gniewni” i inne. Jego działania często już z góry są skazane na niepowodzenie, a on sam na śmierć, ale właśnie tragizm jego losu sprawia, że tym bardziej jest podziwiany za odwagę i determinację. Dziś takich buntowników już nie ma…? Na jakie przejawy buntu natykamy w codziennym życiu? A sami protestujemy czasem przeciw czemuś? „Od dzisiaj jestem singielką. Skarpetka.” To postanowienie z mojej ulubionej strony Loesje. Brzmi absurdalnie i kojarzy mi się z zasłyszanymi, równie „poważnymi” oświadczeniami: „Nie będę myć zębów!” – decyduje szczerbaty przedszkolak, tupiąc przy tym nogą; „Nie jem ogórkowej” – z obrzydzeniem oświadcza jego nieco starszy brat; „Nie idę do szkoły!” – buntuje się nastolatek (no, ten to pewnie jeszcze trzaśnie drzwiami). Który rodzic tego nie zna? Twój syn – przyszły maturzysta – szantażuje cię, że jeśli nie kupisz mu jakiegoś najnowszego elektronicznego gadżetu, to rzuci wszystko i ucieknie z domu? Nie przejmuj się, gdzie mu będzie tak dobrze jak u mamusi? Zamiast się denerwować, wrzeszczeć, grozić, spokojnie zaproponuj młodemu pomoc przy pakowaniu (bidulek, nigdy sobie z tym nie radzi) i z „troską” zapytaj, czy ma jeszcze jakieś pieniądze z kieszonkowego. Na pewno prędzej znajdzie powód, żeby jednak zostać z rodziną, niż jedną zapomnianą dychę. Bunt dwulatka, czterolatka, nastolatka – przechodzą to wszyscy rodzice. Normalne etapy dorastania, rodzaj protestu wobec tego, co narzucają inni (czytaj: dorośli), chęć zamanifestowania swojej obecności, podkreślenia własnego zdania. A że okazywana

w tak głupi sposób… No cóż, trzeba to po prostu przetrwać, delikatnie, a jednak skutecznie tłumiąc tlące się zarzewia buntu, bo inaczej spali się nam cała chata! Ale pomyślcie też, jaką straszną krzywdę robią dzieciom tolerancyjni rodzice, którzy niczego im nie zabraniają i niczego od nich nie wymagają… Przeciw czemu mogłyby się buntować te biedactwa, uboższe o tak istotny przecież element dojrzewania? Co będą wspominać po latach, nie znając tego uczucia, jakie towarzyszy łamaniu zakazów? Współczuję… Wszyscy czasem zachowujemy się irracjonalnie i nie wiadomo dlaczego postępujemy zgodnie z powiedzeniem: „Na złość babci odmrożę sobie uszy”. Wolimy sami przekonać się, czy coś będzie dla nas dobre i uczyć się na własnych błędach, może nawet z uporem wyłamywać dawno otwarte drzwi. No cóż, tak jest od pokoleń. Ale zamiast niepotrzebnie się stawiać, buntować tylko dla zasady, obrażać się na innych i niejednokrotnie tracić przy tym, chyba lepiej posłuchać rady


Jerry’ego B. Jenkinsa z jego powieści „Pergaminy”: „Nie pozwól, aby to, co jest między wami (ojcem a synem – przypis mój) powstrzymało cię od zdobywania wiedzy.” Tak jak we wszystkim i tutaj dobrze jest zaangażować myślenie, o czym uprzedzała również Kora – wydawałoby się ikona buntu i wolności, która w książce „Kora, Kora. A planety szaleją” opowiadała między innymi o czasach, kiedy jako kontestująca nastolatka rzuciła naukę i nie chciała zdawać matury. Ale przyjaciółka przekonała ją, żeby jednak ukończyła szkołę. „Uświadomiła mi, że ze zbuntowanym człowiekiem ludzie liczą się, gdy coś sobą reprezentuje, posiada argumenty i potrafi je jasno wyartykułować. Ma wykształcenie. Człowieka wykształconego chętniej się słucha.” W przeszłości naszego kraju było wiele głupich buntów – słowiańska dusza połączona ze szlacheckim warcholstwem, wyrażanym słynnym „veto!”, doprowadziły do niewoli, z której próbowali nas wyciągnąć inni znowuż buntownicy. Powstańcy wychowani na romantycznych ideach Mickiewicza namawiającego, by ruszyć z posad bryłę świata, walczyli, choć nie mieli wielkich szans na zwycięstwo. Ale w ten sposób zamanifestowali również swój protest, niezgodę na przesądzony już los. Nie udało się im, jednak zasługują na naszą pamięć, podziw i wdzięczność, bo walcząc nawet daremnie o wolność i honor, zachowali godność i pokazali prawdziwą klasę. Chyba najtrudniejszy jest bunt wobec samego siebie – własnych przyzwyczajeń, nawyków, nałogów, przesądów, wygodnictwu, a czasem też temu, co nazywa się przeznaczeniem. Potrzeba jakiegoś impulsu, żeby spojrzeć na swój wizerunek bez retuszu, a potem sił, uporu, a może złości, żeby walczyć o siebie. Istnieje wiele przykładów osób, które wygrały z wydawałoby się dawno już zadecydowanym losem, pokonały różne przeciwności, rozwinęły swój talent, zdobyły wiedzę, zrobiły karierę. To ważne, żeby nikomu nie pozwolić się skreślić, nie wierzyć tym, którzy wszystko wiedzą lepiej. Historia ludzkości to historia buntu. Pierwszy zaczął… szatan (no, ciekawe ilu buntowników przyznaje się do takiego protoplasty?); został ukarany, bo to był bunt autodestrukcyjny i wynikał jedynie z chęci zdobycia władzy. Rewolucjoniści i rebelianci, którzy wywracali świat nie licząc się z kosztami, oprócz ofiar zostawili po sobie tylko niechlubną pamięć. Ale chyba nie wszyscy buntownicy idą do piekła, przecież nawet niektórzy święci protestowali w różnych sprawach, chociaż za ich postawę groziły im surowe kary albo posądzenie o herezję. Bunt przeciwko nieprawdzie, niewłaściwemu traktowaniu, w ogóle wobec wszelkim rodzajom zła jest całkowicie uzasadniony i słuszny.

Również przeciwstawianie się rutynie, idiotycznym, skostniałym zasadom lub cudzym oczekiwaniom wobec nas także ma sens, o ile robi się to z głową i nie krzywdzi innych. Trzeba jednak pamiętać, że buntownik zawsze w jakimś stopniu naraża się, ponieważ jego zachowanie może być zamachem na ogólnie przyjęte normy, estetykę i wrażliwość (pewnie nawet matce byłoby trudno znieść brudnego, nieogolonego syna, ubranego w stare łachy i kontestującego w ten sposób kapitalizm albo zanieczyszczenie środowiska). Podważanie czyjegoś przekonania o słuszności, naruszanie cudzego spokoju bywa niebezpieczne. W najlepszym razie można zostać uznanym za wariata, zepchniętym na margines społeczeństwa, w najgorszym – w ferworze walki zapędzić się donikąd, niczym łamiące zasady bohaterki filmu „Thelma i Louise”, które ciągle uciekając, w końcu znalazły się na krawędzi (dosłownie). Buntownicy często stają się awangardą postępu i prekursorami zmian. Spójrzmy choćby na tych wszystkich artystów, którzy zamiast dostosować się do istniejących już mód i trendów – zignorowali je i poszli własnymi drogami. Następne pokolenia zobaczyły w ich geniuszy i rewolucjonistów, wyznaczających nowe kierunki rozwoju naszej cywilizacji. Do ich mniejszych braci i sióstr można by zaliczyć np. popularyzatorów jazzu, a także emancypantki, które nie tylko walczyły o prawa wyborcze i wykształcenie dla kobiet, ale zrzuciły też krępujące je gorsety, obcięły włosy i skróciły sukienki, żeby pokazać swoją niezależność (a przy okazji również nogi). Potem byli następni: Mahatma Gandhi i jego bierny opór, Martin Luther King, Beatlesi, hipisi i wielu innych. W PRL-u Leopold Tyrmand gorszył czerwonymi skarpetkami, a Adam Hanuszkiewicz motorami w inscenizacji „Balladyny”. Mimo że te wyczyny wiązały się z pewnym ryzykiem i wymagały odwagi, dzisiaj mogą wydawać się niezbyt imponujące, jednak wtedy były buntem wobec władzy oraz skostniałych norm społecznych i obyczajowych. Dzięki nim korzystamy teraz z różnych praw i udogodnień, mamy też potwierdzenie skuteczności walki nawet pojedynczych osób. Oby tylko bunt dotyczył wyłącznie słusznych spraw i nie niszczył bezmyślnie wszystkiego, co stanie mu na drodze… Tytuł tego felietonu zaczerpnęłam oczywiście ze znanej piosenki Kasi Nosowskiej, ale podkreśliłabym w nim słowo „myślę” – zanim krzyknie się „nie!”, potrzebne jest głębokie, choć może czasem nieuzasadnione przekonanie, że ma się rację. Taka mocna wiara pomaga pociągnąć innych. A dlaczego warto się buntować wyjaśnia G. K. Chesterton: „To, co martwe płynie z prądem. Tylko to, co żywe potrafi płynąć pod prąd.”



REBELIANTKI O “OPOWIEŚCI PODRĘCZNEJ”

KATARZYNA ZIELIŃSKA

44


Dawno już żaden serial tak bardzo nie wgniótł mnie w fotel jak “Opowieść podręcznej” produkcji HBO. Rzecz jasna mówimy o trzech sezonach, które obecnie można obejrzeć (sezonu czwartego jestem niesamowicie ciekawa). Historia June Osborne (a właściwie pozbawionej tożsamości podręcznej, nazywanej przydomkiem powstałym od imienia pana domu, w którym aktualnie służy: Offred, Ofjoseph) pokazuje, jak bardzo niebezpieczne jest myślenie, że w imię wspólnego dobra (choć owo “dobro” jest tu raczej kontrowersyjne) można zniewalać jednostki i podporządkowywać je odgórnie narzuconej ideologii.

Dystopijna wizja stworzona przez Margaret Atwood w powieści będącej pierwowzorem serialu, przełożona następnie na język filmu przez HBO, z początku wydaje się mało realna. Żyjemy przecież w XXI wieku, w Europie, mamy prawa człowieka, organizacje międzynarodowe, które ich strzegą, więc nie można zniewolić kobiet w takim stopniu, jak zrobiono to w fikcyjnej republice Gilead. A potem przypomina się powieść “Uległość” Michela Houellebecqa, również dystopijna wizja, której akcja rozgrywa się we Francji, dziś na wskroś przecież laickiej, gdzie zaczyna panować szariat, któremu muszą się podporządkować wszyscy


mieszkańcy. Houellebecq nie owija w bawełnę: europejscy, postępowi mężczyźni dostosują się do prawa, które czyni z nich grupę uprzywilejowaną, szybciej niż się komukolwiek wydaje. Bo nie ponoszą kosztów takiej zmiany. Co zrobią kobiety? Kiedy z zapartym tchem oglądałam “Opowieść podręcznej”, nasuwało mi się przez cały czas pytanie: „jak do takiej sytuacji mogło dojść?”. Jak żegoto się stało, że zapanował ustrój całkowicie podporządkowujący kobiety woli mężczyzn i rozrodczości, pozbawiając je przy okazji decyzyjności w kwestii własnego ciała. Przecież nawet rewolucja nie dzieje się z dnia na dzień, są jakieś symptomy na długo przed ostateczną zmianą status quo. I tam też tak było, co widać na retrospektywach z życia June sprzed Gileadu – konieczność uzyskania zgody męża na recepcie na antykoncepcję, potępianie pracy zawodowej ko-

biet jako zagrażającej prawidłowemu zajmowaniu się dzieckiem, czy wystąpienia fanatyków na forum publicznym. Dlaczego na tym etapie nikt nie reagował? Dlaczego połowa społeczeństwa bez większego oporu pogodziła się z ograniczeniem jej praw? Wygląda to jak klasyczny przykład gotowanej żaby, której nie wrzuca się do wrzątku, ale do zimnej wody, a następnie stopniowo ją podgrzewa, tak aby żaba nie wiedziała, że jest gotowana. Kiedy się orientuje, jest już za późno. Myślę w tym kontekście o tym, jak bardzo musimy być czujne i głośno protestować, gdy ktoś zabiera nam nawet niewielką część uzyskanych już praw. Reagować, trzymając się żabiej metafory, na najmniejszy nawet wzrost temperatury w naszym garnku. Tym, co w obrzydliwym świecie Gileadu daje nadzieję, jest niemal natychmiast rodząca się kobieca partyzantka, podziemne sieci powiązań, mające


na celu ratowanie podręcznych i przewożenie ich do Kanady. Finał trzeciego sezonu serialu to spektakularny sukces rebeliantek pod przywództwem June, uderzający w samo jądro wartości Gileadu. Piękna, dająca nadzieję na normalność akcja, pokazująca siłę kobiet nawet w tak ekstremalnie niesprzyjających okolicznościach. Trzeba pamiętać, że udział w ruchu oporu karany był śmiercią, a wyroki przykładnie wykonywane publicznie. A jednak organizacja działała i pokazywała, że nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji kobieca solidarność to wielka siła. Siła, która powinna pojawić się znacznie wcześniej – już podczas pierwszych, najdrobniejszych symptomów odbierania kobietom prawa do samostanowienia. Nie sposób nie przenosić fikcyjnego świata, wykreowanego przez Margaret Atwood na rzeczywistą sytuację kobiet w dzisiejszym świecie, a jeszcze bardziej konkretnie – w dzisiejszej Polsce. Jestem przedstawicielką pokolenia millenialsów. Większość mojego życia upłynęła w czasach już po obaleniu komunizmu, w wolnej, demokratycznej Polsce. Nie znam z autopsji czasów, w których prawa człowieka nie były przestrzegane. Mam głęboko zakorzenioną wiarę w wartości, jakie przyświecały powstaniu ONZ czy Unii Europejskiej. Nie znam i nie chcę poznawać rzeczywistości totalitarnej. Mój świat zastany to, mimo całego patriarchalnego zabarwienia, jednak świat,

w którym praw kobiet nie można bezkarnie lekceważyć. Mamy je, bo nasze przodkinie je wywalczyły, nierzadko z narażeniem życia. W ostatnich latach nie tylko w Polsce widać niepokojąco wiele ruchów zmierzających do ograniczenia podmiotowości kobiet, co przewidziała w “Opowieści podręcznej” Margaret Atwood, wydanej już w 1985 roku. W roku 2019 jej wizja, pokazana szerszej niż literacka publiczności w serialu HBO, wydaje się niepokojąco aktualna i wcale nie aż tak nierealna jak jeszcze dziesięć lat temu. Dobrze, że została przypomniana światu. W kontekście dzisiejszej rzeczywistości tym bardziej przeraża, że coraz częściej słyszymy w przestrzeni publicznej o “naturalnych predyspozycjach” kobiet do zajmowania się domem czy ograniczaniu praw reprodukcyjnych (brak dostępu do legalnej aborcji czy klauzula sumienia w aptekach). Chciałabym, aby ten serial dał nam, kobietom XXI wieku, do myślenia. Aby uzmysłowił, że nic nie jest ustalone na zawsze, że o swoje prawa trzeba dbać i chronić je, chociaż wydają się oczywistością i są zapisane w konstytucji naszego kraju.


JAK SPORTOWY BUNTOWNIK PODNOSI POPRZECZKĘ W SWOJEJ DYSCYPLINIE GRZEGORZ WIĘCŁAW, psycholog sportu | www.glowarzadzi.pl

Głowa Rządzi

48


Nieraz już pisałem o tym, że sport jest mikrokosmosem życia, a to, co dzieje się na arenach zmagań sportowych, może stać się piękną metaforą, inspirującą do działania w innych obszarach naszego codziennego funkcjonowania. W historii sportu możemy doszukać się wielu pięknych przykładów tego, jak marzyciele i buntownicy poszerzają horyzonty i zmieniają ten świat. To właśnie ich odważne i często niekonwencjonalne pomysły, wprowadzone wbrew obowiązującym kanonom myślenia sprawiają, że idziemy do przodu (albo do góry). W zgodzie z olimpijskim mottem – citius, altius, fortius. Dalej, wyżej, mocniej! W sportowym mikrokosmosie życia najlepiej dostrzec ten mechanizm na przykładzie ewolucji techniki wykonania w skoku wzwyż. Zatem – altius! Skok wzwyż to olimpijska konkurencja lekkoatletyczna. W Polsce jest w miarę znana i lubiana, bo na przestrzeni lat mieliśmy wielu wybitnych reprezentantów, w tym również medalistów igrzysk olimpijskich. Myślę, że takie nazwiska jak Jacek Wszoła czy Artur Partyka mówią coś nawet przeciętnemu kibicowi. Obecnie do tych tradycji starają się nawiązać Sylwester Bednarek, a na arenie paraolimpijskiej także Maciej Lepiato.

W skoku wzwyż, jak sama nazwa wskazuje, chodzi o to, żeby podskoczyć jak najwyżej i przy okazji przenieść całe swoje ciało nad poprzeczką, zawieszoną na pionowych stojakach. Każdy zawodnik w konkursie ma maksymalnie trzy próby na danej wysokości. Jeśli trzy razy z rzędu nie zaliczy żadnej wysokości, odpada z rywalizacji i kończy ją z wynikiem równym ostatniej zaliczonej wysokości. Kiedy współcześnie ogląda się rywalizację skoczków wzwyż na najwyższym poziomie, nikogo nie dziwi technika skoku. Zawodnik nabiega na skocznię po delikatnym łuku i w momencie wybicia obraca swoje ciało tak, że nad poprzeczką przelatuje tyłem, głową w dół, żeby wylądować spokojnie na plecach na miękkim materacu. Nie zawsze jednak tak to wyglądało. Skok wzwyż jest znany od XIX wieku, ale technika ewoluowała na przestrzeni lat. Zawodnicy i trenerzy głowili się nad tym, co zrobić, żeby skoczyć jak najwyżej. I tak praktykowano przeróżne wygibasy i podskoki, m.in. stosowano technikę kuczną, nożycową, baryłkową, czy przerzutową. Nazwy są na tyle obrazowe, że nie trzeba chyba opisywać tego, jak to mogło wyglądać. Warto zaznaczyć, że żadna z tych technik nie zakładała tego,


co dzisiaj wydaje się oczywiste: głowa prowadzi lot, a całe ciało jest zwrócone tyłem do poprzeczki! Świat lekkoatletyki zrozumiał to dopiero w latach 60. XX wieku, kiedy amerykański skoczek wzwyż Dick Fosbury zakwalifikował się na igrzyska olimpijskie w Meksyku (1968 rok). A dokonał tego tą właśnie dziwaczną, leniwą techniką, ochrzczoną potem nazwą „flop”. W Meksyku Fosbury nie tylko zdobył złoty medal dla USA i pobił rekord olimpijski (2,24 m), ale też na zawsze zmienił ten sport. Dlaczego? Dlatego, że był wystarczająco odważny, żeby podać w wątpliwość oklepaną konwencję i wprowadzić w życie swój genialny pomysł. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że człowiek ze znakomitym pomysłem na zmianę to zbyt mało, żeby wprowadzić go w życie. Potrzebne są też odpowiednie warunki środowiskowe i sytuacyjne. Podobno to rewolucja technologiczna w skoku wzwyż zainspirowała Dicka Fosbury’ego do eksperymentów nad techniką skoków (nawet tak radykalnych jak flop). Ta zmiana polegała na wymianie lądowiska dla skoczków wzwyż w szkole, w której trenował Fosbury, z tradycyjnego (piaszczystego lub trocinowego) twardawego klepiska na nowoczesne i mięciusie materace. Zmiany w otoczeniu połączone z otwartym, kreatywnym i odważnym umysłem dały efekt w postaci wykorzystania pełni możliwości, zaoferowanych przez daną sytuację. To chyba najważniejsza lekcja z historii Fosbury’ego. Kiedy następują znaczące zmiany w otaczającym nas świecie, konieczna jest adaptacja. Można ją wykorzystać do tego, żeby zacząć coś robić inaczej (a często też lepiej). Takie pomysły potrzebują wsparcia i okresu inkubacji, bo łatwo można je zniszczyć w zarodku. Ale jeśli damy im czas na rozkwit, to może się okazać, że rośnie nam przysłowiowe milion dolarów. W biznesie

świetnie to widać na przykładzie wielu start-upów. Spójrzcie tylko na Netflixa czy Ubera, przedsiębiorstwa które wykorzystały nowoczesne technologie, żeby zmienić sposób myślenia całego społeczeństwa o oglądaniu filmów czy o transporcie miejskim. To są współczesne, biznesowe przykłady flopa. Oczywiście tak znaczące zmiany potrzebują czasu, a pomysł musi okrzepnąć. Środowisku lekkoatletycznemu nie zajęło więcej, niż dziesięć lat od wyczynu Dicka Fosbury’ego w Meksyku, żeby uznać wyższość flopa nad innymi dotychczasowymi technikami. Przez ostatnie czterdzieści lat zdecydowana większość skoczków wzwyż, osiągająca sukcesy w tej dyscyplinie korzystała właśnie z flopa, a współczesny rekord świata Kubańczyka Javiera Sotomayora – 2,45 m (Salamanca, 1993 rok) nie byłby możliwy do osiągnięcia bez tej drastycznej zmiany w myśleniu o treningu i współzawodnictwie w tej dyscyplinie. Nie ma już chyba skoczków wzwyż, którzy podają w wątpliwość tę technikę. Ale zaraz, może… może istnieje jeszcze lepszy sposób na to, żeby skakać wyżej? Kto wie? Może niebawem pojawi się kolejny buntownik… * Ciekawostka: W 2015 roku wyszedł singiel szwedzkiego DJ-a i producenta muzyki elektronicznej Aviciiego pt. Broken arrows (pol. Połamane strzały). Zarówno tekst piosenki jak i klip upamiętniają historię Dicka Fosbury’ego. Materiał można zobaczyć i przesłuchać, skanując kod QR.


włosy: Tomsz Marut / Barbara Książek / Klaudia Matysiak stylizacja: Wojciech Skulski mua: Barbara Rębiś foto: Łukasz Sokół modelki: Luiza Osam-Gyaabin,Martyna Klich,Anna Stańczyk

Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl


SKARBY ETNO LUBIMY MIEJSCA NIEPOSPOLITE, EGZOTYKĘ, PALMY, SŁOŃCE, NOWE DOZNANIA, SMAKI, ZAPACHY. POSZUKUJEMY SKARBÓW NA ŚWIECIE. PODRÓŻUJEMY DALEKO, ALE NIE OMIJAMY TEGO, CO JEST BLISKO. I TYM SPOSOBEM DOTARLIŚMY DO TRZECH NIESAMOWITYCH MIEJSC. W MAŁOPOLSCE, NA SŁOWACJI I NA PODKARPACIU. CHOĆ NIE BYŁO ANI PALM, ANI ORIENTU, ZNALEŹLIŚMY ETNOGRAFICZNE PERŁY, DOSTĘPNE DLA KAŻDEGO. KAMILA OCIMEK

Pióro podróży

52


Malowana wieś Mowa o Zalipiu, położonym kilka kilometrów od Tarnowa, słynącym z pięknych, ręcznie malowanych motywów kwiatowych, zdobiących domostwa. W Zalipiu znajduje się Zagroda Felicji Curyłowej, stanowiąca filię Muzeum Etnograficznego w Tarnowie. To skansen sztuki ludowej i etnograficzna atrakcja, dostępna dla turystów za niewielką opłatą. Felicja Curyłowa była artystką ludową i zalipiańską malarką, która rozpropagowała ideę malowanych domów. Skąd te kwiaty? Gdy w minionych latach gotowało się jeszcze w piecach, dym unoszący się z nich rozprzestrzeniał się po izbie, brudząc i szpecąc ściany. Kobiety ze wsi bieliły okopcone pokoje, cętkując je białymi plamami, tworzonymi pociągnięciami pędzla. Nawet gdy zaczęto korzystać z nowocześniejszych pieców, wcześniejsze specyficzne wzornictwo stało się inspiracją do rozwoju nowej formy wewnętrznych dekora-

cji. Zamiast białych plamek zaczęto malować skromne motywy kwiatowe, początkowo używając tylko białego wapna, sadzy i gliny. Zwyczaj podtrzymywano, by następnie rozwinąć zdobnictwo z dotychczasowych prostych wzorów do kolorowych, rozbudowach kompozycji, a potem „wyjść” z kwiatami na zewnątrz domostw. Domy w Zalipiu mogą poszczycić się pięknymi zdobieniami, które co roku biorą udział w konkursie na „Malowaną chatę”. Mieszkańcy dumni ze swoich dzieł, chętnie udostępniają je turystom, pozwalając robić zdjęcia i zapraszając na podwórza. Warto zwrócić uwagę również na kościół pod wezwaniem Św. Józefa, którego wnętrze także zostało udekorowane przez artystki zalipiańskie. Zachwyt i krytyka Zalipie z roku na rok staje się coraz bardziej popularne i przyciąga większą liczbę turystów, również tych z zagranicy. Ile osób, tyle opinii, można się więc spotkać także z tymi negatywnymi.


Rozczarowani krytykują przede wszystkim fakt, iż nie wszystkie domostwa w Zalipiu przyozdobione są feerią barwnych kwiatów, a zwyczaj malowania domów nie jest wiekową tradycją, gdyż liczy zaledwie niecałe 100 lat. Wszystkich zaciekawionych Zalipiem uprzedzam – choć to prawda, iż nie każdy dom zalipiański jest wymalowany, ale te, które są, powinny w zupełności zaspokoić spragnionych etnograficznych doświadczeń poszukiwaczy, a 100 lat kontynuowania nowatorskiego zwyczaju raczej zasługuje na docenienie. Przyjeżdżając do Zalipia można zobaczyć dekorowane płoty, ławki, studnie, czy psie budy – czyli co akurat nawinie się artystom pod pędzle. Nie można również ominąć Domu Malarek, który jest miejscem pracy twórczej, gminnym ośrodkiem sztuki, mającym na celu kultywowanie obyczaju oraz promowanie Zalipia. W Domu Malarek znajduje się księga, do której wpisują się goście, dzieląc się swoimi wrażeniami po wizycie w malowanej wsi. Przeważają słowa uznania i poparcia wobec kultywowania pięknej tradycji i trwania w pasji. Domy z piernika Niedługo po powrocie z Zalipia natknęłam się na informację, iż całkiem niedaleko, u naszych południowych sąsiadów znajduje się podobny etnograficzny rarytas, kolejna malowana wieś. Čičmany to osada

w północno-zachodniej Słowacji między Górami Strażowskimi a Małą Fatrą, słynąca z drewnianych domów, ozdobionych geometryczną ornamentyką. Białe wzory, kontrastujące z ciemnym kolorem drewnianych domów, przywodzą na myśl tylko jedno skojarzenie – pierniki (szczególnie, gdy odwiedzeniu tego miejsca towarzyszy zimowa przed- lub poświąteczna aura). Wieś znajduje się blisko granicy, z Katowic należy pokonać dystans ok. 200 km, by po ponad 3 godzinach być na miejscu. Skąd te wzory? Również tu, podobnie jak na Zalipiu, malowanie miało początkowo funkcję czysto praktyczną. Ściany pokrywano oszczędnie wapnem (zazwyczaj w miejscu łączenia się belek) by ochronić drewniane domy przed nagrzewaniem się i pękaniem oraz wilgocią. Później, oprócz samego chronienia domów, zaczęto je dodatkowo dekorować. Dziś pomalowane domeczki czyhają na każdym rogu – jest ich aż 136! Detale Jak możemy dowiedzieć się z informacji znajdujących się w muzeum w Čičmanach, dekoracja ornamentowa w przeszłości ograniczała się do prostych elementów, później zaczęły pojawiać się nowe wzory, inspirowane haftem cziczmańskim, które wraz ze swoimi nazwami zachowały się do dzisiaj. I tak oto mamy między innymi: kurczaki, serduszka, panienki,


szklanki, dzikie fale i... kurze dupki – nie żartuję! Najpiękniejsze w Čičmanach jest to, iż ma się wrażenie, iż czas się w tym miejscu zatrzymał. Pomimo przemykających po drodze zmarzniętych turystów, wieś była praktycznie „niewzruszona”. Tak jakby chciała pokazać, że da się pielęgnować to, co rodzime, a tradycja może wygrać z komercją. W Čičmanach schrupiemy bez wyrzutów sumienia ponad setkę ciasteczek i poczujemy się trochę jak w innym świecie. Kraina Otwartych Okiennic Do najmniej znanego punktu na mapie etnograficznych skarbów dotarliśmy tym razem podczas upalnego lata. Tajemniczości miejscu dodawał fakt, iż mieszkańcy okolicznych miast nie do końca wiedzieli, czego szukamy, a jeśli już obiło się coś komuś o uszy, to na własne oczy miejsca tego nie widział. A czego? Otóż na Podlasiu, około 30 kilometrów od Białegostoku znajduje się magiczna Kraina Otwartych Okiennic. Brzmi bajkowo i tak też było. Podlaskie wsie: Trześcianka, Puchły i Soce tworzą szlak – jak sama nazwa wskazuje – domów z otwartymi, zdobionymi okiennicami, będącymi architektonicznym fenomen – czegoś podobnego nie znajdziemy w innych rejonach Polski. „Polując” na kolejne otwarte okiennice, odkrywaliśmy charakterystyczne zdobienia snycerskie. Drewniane, rzeźbione ornamenty, nawiązujące do

zdobnictwa stosowanego w rosyjskim budownictwie ludowym, umieszczane są wokół okien oraz na węgłach, szczytach czy zrębach domów. Okna ozdabiają nad- i podokienniki, a dopełnieniem całego kunsztu są oczywiście okiennice malowane żywymi, często kontrastowymi kolorami. Nie tylko okiennice Poza domami na szczególną uwagę zasługują znajdujące się na szlaku piękne, drewniane cerkwie, malowane intensywnymi kolorami. Ta w Trześciance może pochwalić się widocznym z oddali trawiastozielonym kolorem. Mnie urzekła natomiast świątynia w Puchłach, będąca jednym z najpiękniejszych obiektów architektonicznych doliny Narwi. Swym niesamowitym, niebieskim kolorem rozpromieniła pochmurne niebo, które nad nami tego dnia zawisło. W poszukiwaniu cerkwi i kolejnych otwartych okiennic warto udać się też do mniej znanych wsi: Pawłów i Ciełuszek, a także samemu pozwolić sobie na odkrywanie, niezbadanych może jeszcze skarbów magicznej krainy. Po wiosennym, kwiecistym Zalipiu, zimowych, piernikowych Čičmanach i letniej, kolorowej podlaskiej krainie, szukamy kolejnego etnograficznego skarbu do odkrycia na zbliżającą się jesień. Wiemy, że nie trzeba jechać na koniec świata, by być w miejscach jak z końca świata. Niektóre z nich są tuż za winklem.


VERA SUKNIE ŚLUBNE DLA ODWAŻNYCH WBREW POZOROM NAJLEPSZY WYBÓR JEST WTEDY, GDY TEGO WYBORU NIE MAMY. TAK WŁAŚNIE W GŁOWIE 39-LETNIEJ VERY WANG ZRODZIŁ SIĘ POMYSŁ USZYCIA DLA SIEBIE WYMARZONEJ SUKNI ŚLUBNEJ. POTEM STWORZYŁA KOLEKCIE DLA PRZYSZŁYCH PANIEN MŁODYCH, KTÓRE LUBIĄ NIETUZINKOWE I UNIKATOWE PROJEKTY. A TRZY DEKADY PÓŹNIEJ STAŁA SIĘ NAJBARDZIEJ ROZPOZNAWALNĄ PROJEKTANTKĄ SUKIEN ŚLUBNYCH. DOROTA MAGDZIARZ

56


WANG


gue”. Tam zauważył ją amerykański projektant Ralph Lauren, który zaoferował jej posadę projektantki działu akcesoriów. Ale dopiero w wieku 39 lat jej życie zaczęło nabierać zupełnie nowego wymiaru. Rok później wzięła ślub w sukni swojego projektu, a dwa lata potem otworzyła salon Bridal House Ltd. na Madison Avenue. Kariera nabrała tempa, niebawem okazało się, że jej kreacje są unikatowe i nie przypominają tradycyjnych białych sukien, które panny młode nosiły do tej pory. Jej ulubione kolory to neony, delikatne pastele, zgniłe zielenie i krwiste czerwienie. Panny młode, lubiące przełamywać konwencję, właśnie tu znajdą suknie w wymarzonym kolorze, krótkie i długie, o różnych formach nie wspominając. Moda była jej światem marzeń, od dziecka ciągnęło ją w tym kierunku, jednak dopiero poznanie przyszłego męża pozwoliło jej odważyć się rozwinąć skrzydła. A dokładniej marzenie o pięknej sukni ślubnej. Ponieważ każda panna młoda chce wyglądać najlepiej w dniu swojego wesela, ten moment okazał się decydujący dla przyszłej projektantki. Vera Wang urodziła się w 1949 roku w USA, jej rodzice zaledwie kilka lat wcześniej przyjechali do Stanów z Chin, by spełniać swoje marzenia o lepszym życiu. Ojciec zajmował się eksportem farmaceutyków z Chin, mama była tłumaczką w ONZ i często zabierała swoją córkę na wystawy i pokazy do Europy. Tak więc gust estetyczny i zamiłowanie do piękna kształtował się u Very od najmłodszych lat. Oczywiście rodzice chcieli dla niej jak najlepiej, ale mimo sprzeciwu ojca, który marzył, aby córka studiowała prawo, Vera wybrała historię sztuki. Jej droga do kariery projektantki rozpoczęła się dosyć wcześnie. Już wieku 23 lat została szefową działu akcesoriów w największym piśmie o modzie „Vo-


Wśród jej klientek są między innymi: Victoria Beckham, Alicia Keys, Mariah Carey. Vera Wang jako sześciolatka marzyła, że zostanie zawodową łyżwiarką. I pewnie z miłości do tego sportu wiele lat później tworzyła również kostiumy dla łyżwiarek figurowych, między innymi słynnej Nancy Kerrigan. W butikach w Szanghaju obowiązuje zasada, że samo zmierzenie sukni to koszt 500 dolarów. Wprowadzono ją, gdy okazało się, że zbyt wiele z nich jest kopiowanych. Całe szczęście, że istnieje tańsza linia White by Vera Wang, gdzie za cenę wynajmu sukni w szanghajskich butikach można zakupić swoją własną, wymarzoną kreację tej projektantki. Wielokrotnie jej suknie zagrały też w filmach i najpopularniejszych serialach, chociażby: „Plotkara” czy „Seks w wielkim mieście”. Jeśli szukacie nietypowej kreacji, sprawdźcie suknie Very Wang. Wyjątkowo piękna jest kolekcja ubiegłoroczna, która powstała na 30-lecie marki i była 60. kolekcją ślubną projektantki. W roli głównej wystąpiły delikatne pastele, powycinane kwiaty, ręcznie wykonane i doszywane. Nowoczesna panna młoda to synonim projektów Very Wang, której świeże pomysły wydają się nie kończyć.

Zdjęcia sukien ślubnych: www.verawang.com


BLIŻEJ NATURY CHCEMY BYĆ BLIŻEJ NATURY, STARAMY SIĘ DBAĆ O ŚRODOWISKO, CHRONIĆ ZWIERZĘTA I LASY. TREND EKOLOGICZNY JEST TEŻ CORAZ BARDZIEJ OBECNY WE WSPÓŁCZESNEJ ARCHITEKTURZE. PROJEKTANCI STUDIA SCHICK ARCHITEKCI BY TKHOLDING W SWOIM PROJEKCIE PARKU WODNEGO ZINTEGROWALI REKREACYJNĄ FUNKCJĘ OBIEKTU Z IDEĄ ZRÓWNOWAŻONEGO ROZWOJU. ANNA SZUBA

60




Park Wodny Tychy działa w synergii z pobliską oczyszczalnią ścieków – budynki tworzą samowystarczalny system, pokrywający zapotrzebowanie energetyczne kompleksu basenowego na prąd i ciepłą wodę. Cały mechanizm rusza, gdy w trakcie obróbki zanieczyszczeń powstaje biogaz. Produkt, zamiast trafiać do atmosfery, wysyłany jest specjalnym gazociągiem do aquaparku. Tam paliwo przetwarza się na energię elektryczną, chłód oraz ciepło, potrzebne do działania pływalni. W ten sposób gospodarka odpadami dostarczanymi przez mieszkańców Tychów oraz funkcja rekreacyjna, proponowana przez miasto, splatają się w jeden cykl. Zgodnie z intencją projektantów, kształt obiektu i program funkcjonalny miały lansować zdrowy tryb życia i przypominać o związku człowieka z naturą. Płynne formy tyskiego jeziora Paprocany stały się inspiracją dla bryły budynku. Sąsiedztwo zbiornika wodnego miało również kluczowy wpływ na kreację elewacji. Ściany fasady pokryto specjalnymi panelami, których barwa zmienia się w zależności od kąta padania światła, pory dnia i roku, czy pozycji obserwatora względem obiektu. Ta różnorodność kolorystyczna odzwierciedla refleksy na migoczącej tafli pobliskiego akwenu. Motywy fali i obłości pojawiają się także we wnętrzu, prowadząc gościa aquaparku przez wszystkie strefy funkcjonalne tego centrum rekreacji. A jest ich sporo, bo przecież w takim miejscu chodzi o to, żeby się dobrze bawić i żeby nigdy nie wiało tu nudą: zmotywowani potrenują w strefie sportowej, spragnieni relaksu znajdą


ukojenie w kąpielach solankowych, masażach wodnych i saunarium, żądni adrenaliny wypróbują liczne zjeżdżalnie, a dzieciaki ucieszą się na widok wodnego placu zabaw. Interesującą propozycją jest symulator surfingu. Jak na ekologiczne kąpielisko przystało, zadbano o zmniejszenie zużycia sztucznego oświetlenia. W dachu nad główną strefę rekreacyjną wkomponowano gigantyczny świetlik z półprzeźroczystej folii, o wysokiej przepuszczalności promieni słonecznych. Ciekawostką jest, że takie rozwiązanie pozwala na opalanie się we wnętrzu także w słoneczne zimowe dni. Park Wodny Tychy to miejsce, gdzie zręcznie połączono beztroską zabawę z nauką. W kompleksie mieści się interaktywne centrum edukacyjne, wyposażone w liczne stanowiska multimedialne, pomagające zrozumieć, dlaczego woda jest tak ważną cząsteczką we wszechświecie. Zdjęcia wnętrz: Tomasz Zakrzewski Zdjęcia z powietrza: Kamil Szyler Zespół projektowy: Schick Architekci by TKHolding: arch. Andrzej Truszczyński, arch. Paweł Kobierzewski Współpraca: arch. Irena Kokott, Artur Stajszczyk, Helmut Schick



MOŻESZ WSZYSTKO NUEV TO NOWA POLSKA MARKA KOSMETYKÓW, KTÓRE CHRONIĄ I PIELĘGNUJĄ. ORAZ ŁADNIE WYGLĄDAJĄ.

ANGELIKA GROMOTKA

66



Nazwa pochodzi od dwóch hiszpańskich słów – „nuevo” oznacza „nowy”, a „nueve” to „dzie-więć”, czyli liczba symbolizująca doskonałość, szczęście, zakończenie problemów. Jak podkreślają twórcy marki, Nuev powstało w odpowiedzi na potrzeby skóry w dzisiejszych czasach. Dwie serie innowacyjnych kosmetyków pielęgnują skórę oraz chronią przed alergią kon-taktową. Seria niebieska zabezpiecza przed metalami (niklem, chromem, kobaltem), obecnymi w przedmiotach codziennego użytku, np. w biżuterii, a zielona przed smogiem, który nie jest nam obcy, zwłaszcza w nadchodzącym jesienno-zimowym sezonie. Działanie kosmetyków opiera się na całkowicie nowym na rynku składniku – cząsteczce chitathio-ne, która została wynaleziona w Polsce! Odbija ona od skóry wszystko to, co może ją uczulać i podrażniać. W rezultacie, do skóry nie przedostają się jony metali obecne w smogu, jak i jony np. niklu, będące przyczyną częstych alergii u kobiet. Skóra wolna od alergii jest najcenniejsza, a zgodnie z przesłaniem marki bez obawy o alergię możemy… wszystko – swobodnie dotykać przedmiotów z metalu, używać ulubionej biżuterii, nie obawiać się negatywnego wpływu smogu. To działanie nazwano magiczną formułą, bo odrobina magii w życiu czyni je i skórę piękniejszymi.


Dodatkowo, w obydwu seriach znajdziemy starannie dobrane i sprawdzone składniki pielęgnacyj-ne, wygładzające i przeciwzmarszczkowe, z przyjaznym naturze certyfikatem Ecocert. Nazwane po prostu dobrymi składnikami sprawiają, że skóra jest odpowiednio zadbana i wygląda młodo. Wyróżniający się design kosmetyków dobrze oddaje ich działanie i zwraca uwagę niewymuszoną skromnością i elegancją. Monochromatyczne tubki kremów i balsamu są przyjemne w dotyku i ładnie wyglądają na półce. Ręcznie odkręcana nakrętka zaprasza, aby spokojnie skupić się na swojej skórze, pielęgnacji i aplikacji kosmetyku. Stonowane kolory współgrają z ideą marki, w której produkt jest tylko naturalnym tłem i cichym, niewidocznym towarzyszem w cieszeniu się codzien-nym życiem bez ograniczeń i alergii kontaktowej skóry. Pomimo znaczenia tematu, Nuev nie epatu-je negatywnymi emocjami, nie straszy, a łagodnie informuje o alergiach. Smaczkiem i ozdobnikiem produktów jest malutki hologram, odbijający cząsteczki światła – zgod-nie z magiczną ideą odbijania od skóry jonów metali i smogu przez cząsteczkę chitathione. Ładnie, spokojnie, z klasą. Tak możesz wszystko.

Nuev. Your valuable skin. www.nuev.pl Stacjonarnie kosmetyki można kupić w katowickim Geszefcie.

Koncepcja i projekt marki: Sayio x For brands. Zdjęcia: Tatiana i Karol. Modelka: Olena Churbanova/New Age Models.


Drogie Siostry, Jesień to czas refleksji. Dzwonią zatem i piszą do mnie Kobiety: – Chciałabym przyjść do ciebie na jogę, ale czy dam radę? – Czy jestem wystarczająco rozciągnięta? – Szczupła? – Gotowa? – Czy będę musiała stać na głowie? – Czy to jest grupa dla początkujących? – A może tylko dla zaawansowanych? – Czy ja i moje ciało damy radę? Mój ulubiony jogowy profesor (facet!) zapytany wiele lat temu podczas kursu nauczycielskiego o to jak zaczyna swój dzień, odpowiedział: – Od dobrego espresso, drogie panie! (A my wszystkie wstrzymałyśmy oddech oczekując, że

BE Woman

jego dzień rozpoczyna się od medytacji albo stania na głowie, albo połączenia z wszechświatem, czy coś w ten deseń!) Ha! Zresztą, niezależnie od czego zaczyna się nasz dzień, nie bądźmy takie śmiertelnie poważne. Joga to nie mistrzostwa świata. Ani zapasy ze sobą (choć przyznam, że też swego czasu uprawiałam je z zaciętą i poważną miną!) Jesteśmy różne. Na różnych etapach życia. A jog (jóg lub jogów) jest wiele rodzajów – nie wszystkie są idealne i równiutkie, ale chyba chodzi o to samo, hmm? Nasze życie wcale nie jest zawsze proste i cudowne. Każda z nas nosi w sobie swoją złożoną historię.


„Cały czas mówię o wdzięczności. Bo w nasz cykl życia wpisane jest to, że tracimy sprawność, starzejemy się, chorujemy. Może nas to załamać, możemy znienawidzić swoje ciało, ale możemy też docenić to, jakie jest. Bo nasza tożsamość jest zawieszona w takim ciele, jakie mamy. Ale dopiero konfrontacja ze śmiercią albo chorobą powoduje, że odkrywamy swoje ciało z wdzięcznością, zwłaszcza jeśli ono wypada z mainstreamu.” – Marta Szarejko „Seksuolożki. Sekrety gabinetów” Be rebel, drogie Panie! Z pozdrowieniami, Katarzyna Szota-Eksner PS Jesień nastraja poetycko. W tym numerze zatem dużo poezji. Ha! I to jakiej. „Kiedy czytam Świrszczyńską,

moja tragiczna koncepcja świata unicestwia się w zachwycie, że czytam Świrszczyńską." „Zapiski Intymne” Anny Świrszczyńskiej czytam w kawiarni Śnieżka w Gliwicach. Jest późne lato 2019 r. Zdumiewa mnie odwaga, z jaką sześćdziesięcioletnia poetka pisze o relacji miłosnej, prowadzi wręcz fizjologiczną obserwację, wiwisekcję swego ciała. Ciała wchłaniającego rozkosz i cierpienie. To jest siła kobiecości! Kawa w szklance wygląda jak za starych czasów. Obok dwie kobiety szepczą zapamiętale, a pani z mopem rozpoczyna wieczorny rytuał mycia podłogi.


Anna Świrszczyńska: „Taka sama w środku” Idąc na ucztę miłosną do ciebie zobaczyłam na rogu starą żebraczkę. Wzięłam ją za rękę, pocałowałam w delikatny policzek, rozmawiałyśmy, ona była taka sama w środku jak ja, z tego samego gatunku, poczułam to od razu, jak pies poczuje węchem psa drugiego. Dałam jej pieniądze, nie mogłam się z nią rozstać. Człowiekowi potrzebny przecież ktoś bliski. I potem już nie wiedziałam, po co ja idę do ciebie.

BE Woman

… Moje ciało, jesteś zwierzęciem, któremu przystoi koncentracja i dyscyplina. Wysiłek sportowca, świętego i jogi. Mądrze tresowane, możesz stać się dla mnie bramą, przez którą wyjdę z siebie, i bramą, przez którą wejdę w siebie. Sondą do środka ziemi i statkiem kosmicznym na Jowisza. Moje ciało, jesteś zwierzęciem, któremu przystoi ambicja. Stoją przed nami wspaniałe możliwości.


„Kłopoty z duszą w czasie porannej gimnastyki”

Kiedy leżąc podnoszę nogi do góry dusza przez omyłkę wskakuje mi w nogi. Nie jest to dla niej wygodne, musi się przy tym rozdwajać, bo nóg jest dwie. Kiedy staję na głowie, dusza spada do głowy. Jest wtedy na swoim miejscu. Ale jak długo można stać na głowie, zwłaszcza kiedy się w ogóle nie umie stać na głowie.

fot. Monika Burszczan

Zdjęcia: kulafoto.pl

Katarzyna Szota-Eksner Prowadzi szkołę jogi Yogasana (www.yogasana.pl), organizatorka wielu kobiecych wyjazdów i warsztatów w całej Polsce, ściśle współpracuje z Sunday is Monday i współtworzy gliwicki Klub Książki Kobiecej. Prowadzi autorską rubrykę Be Woman w Magazynie Be. Twórczyni projektu Kino Kobiet w Pyskowicach. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie. Spisuje herstorie kobiet z sąsiedztwa. Dziewczyna ze Śląska, joginka, wegetarianka, felietonistka i feministka. Autorka bloga www.her-story.pl.


C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.