BE BEYOND

Page 1

ISSN 2084-7823 | 0.00 PLN # 60 | 02_03 2020

BEYOND

60




Sylwia Kopczyńska

Sylwia Kopczyńska

04.04.2020 Umami in Love 4 kwietnia restauracja Umami zaprasza do zachłyśnięcia się pięknem… Umami in Love to spotkanie dla wszystkich, którzy lubią otaczać się pięknymi przedmiotami, szukają detali i drobiazgów oraz doceniają rzemiosło – to ogółem mówiąc, dzień dla estetów! Tematem głównym spotkania są oczywiście wesela i przyjęcia, ale czy tylko przyszła pani młoda może zakochać się w pięknych szlafroczkach od Le Brate lub kupić opaskę do włosów od Stone Story – jesteśmy zdania, że absolutnie nie! Dlatego na Umami in Love zapraszamy każdego kto chce się po prostu zainspirować i przyjemnie spędzić czas! To wydarzenie to tak naprawdę targi, ale naszym głównym celem jest stworzenie kameralnej atmosfery, przestrzeni do tego by nawiązać relacje, poznać

Stony Story fot. Siostry Wosiak

Umami in Love

ciekawych ludzi, spróbować czegoś pysznego i przekonać się, że warto szukać wyjątkowych miejsc, ludzi i rzeczy – mamy nadzieję, że po Umami in Love każdy będzie wiedział gdzie szukać by znaleźć, przygotowując się do tych ważnych i mniej ważnych wydarzeń w życiu. Ale Umami in Love to nie tylko targi, to także warsztaty i prelekcje, a także zjawiskowy pokaz sukien ślubnych Sylwii Kopczyńskiej, który mamy nadzieję uda nam się przygotować w pięknie oświetlonym ogrodzie! Umami in Love tworzymy wspólnie z grupą wspaniałych firm i ludzi, tutaj uchylamy tylko rąbka tajemnicy. Aby dowiedzieć się więcej zapraszamy do śledzenia naszych mediów społecznościowych.

fot. Siostry Wosiak, makijaż Babski Warsztat, suknia Sylwia Kopczyńska, dekoracje Folkisz

Restauracja Umami

Umami in Love

Restauracja Umami


Sylwia Kopczyńska

Stone Story

Le Baiser

Zolline Jewerly

Le Brate, fot. Rituals fotografia

Le Baiser

Ksis Wedding Shoes

Stone Story

Zapiszcie datę i pozwólcie nam się oczarować… Data 04.04.2020

Miejsce i organizacja Restauracja Umami

Godzina 15.00 (rozpoczęcie)

Kontakt i organizacja Jargoflor


Be magazyn redaktor naczelny / reklama / wydawca Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

zastępca redaktora naczelnego Joanna Komsta j.marszałek@bemagazyn.pl

dyrektor artystyczny Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com

redaktor prowadzący/reklama Sabina Borszcz s.borszcz@bemagazyn.pl + 48 500 108 063

korekta

wydawca

Małgorzata Kaźmierska

MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl

współpracują Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Katarzyna Zielińska, Kamila Ocimek, Wojciech S. Wocław, Katarzyna Szota-Eksner, Natalia Aurora Ignacek, Małgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław, Joanna Zaguła, Wojciech Radwański, Malwina Pycia, Joanna Durkalec, Anna Szuba, Aleksandra Wasilewska.

Available on the

App Store

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.


Be beyond Czy są na sali osoby, które pamiętają serial popularnonaukowy ''Poza rok 2000 '' (''Beyond 2000''), emitowany w Polsce w latach 90.? Twórcy snuli śmiałe wizje przyszłości, kiedy m.in. wszystko zrobią za nas roboty, a do pracy czy na zakupy będziemy latać, zamiast chodzić lub jeździć. Trudno teraz zweryfikować, czy któreś z tych futurystycznych pomysłów się sprawdziły, ale oglądając dostępne w kanale You Tube filmiki o tym programie, można powiedzieć jedno: budzą sentyment, są wspomnieniem dzieciństwa i młodości. Dziś, z perspektywy wielu lat, bardziej wpisują się w trendy retro lub vintage. To zresztą zrozumiałe. Bo tak to już jest z wizjami, snuciem planów itd. Za dużo, za daleko, za śmiało, za szybko, za wysoko, za bardzo itd. Nauka czy technika dadzą sobie radę, w swoim tempie i czasie, a my raczej zajmijmy się sobą. Jest wiele okazji, żeby być ponadto lub poza. Oczywiście w naszym magazynie, jak to mamy w zwyczaju, zinterpretujemy ten temat na kilka sposobów: „Czasem warto, chociaż na chwilę wyjść poza schemat pędzącego życia. Żeby utrzymać równowagę, żeby nie zwariować, żeby rano z uśmiechem wstawać z łóżka.” Można też pozostać poza silnym nurtem konsumpcjonizmu i zacząć zwyczajnie kupować mniej! Można, na przykład w rozmowie o roślinnych zamiennikach mięsa (u nas będzie o m.in. beyond burgerze!), nie ograniczać się tylko (i to dotyczy obu stron) do zamknięcia dysputy słowami: „A poza tym...” Postarajmy się! „By znaleźć się ponad, wcale nie musimy się przemieszczać, czasem wystarczy wziąć książkę i zanurzyć się w lekturze po to, by zupełnie odlecieć.” Dobre, nie? Można w wieku 30 lat wykraczać poza granice mody i zawojować świat, tak jak zrobił to Simon Porte Jacquemus. Albo też wziąć przykład z Mustapha El Boudaniego, muzyka i kucharza, który całe życie mieszkał poza wielkim miastem, w ostatniej wiosce na Saharze, a dziś żyje w niewielkim drewnianym domku, gdzieś na szczycie Beskidów. A poza tym, zaprosimy Was do Planetarium Śląskiego, które obecnie przechodzi metamorfozę i to przez duże M, aby pod koniec tego roku otworzyć się jako Śląski Park Nauki. Pojedziemy też do Norwegii i poznamy kaprysy zielonej pani, czyli zorzy polarnej. A w kwestionariuszu nr 11 odpowiedzi udzieli Robert Orszulak, współtwórca marki ON LEMON! Ponadto, więcej dobrego w środku; czytajcie zatem!

Wojciech Radwański o zdjęciu na okładce: Zdjęcie przedstawia projekt "Latarnia Bytom", autorstwa architekta Przemo Łukasika. To jeden z trzech pomysłów, realizowanych w ramach jubileuszu 25-lecia „Architektury-murator”. Oświetlenie kominów elektrociepłowni Szombierki było widoczne z wielu kilometrów i stanowiło symboliczny apel architekta o ochronę postindustrialnego dziedzictwa jego rodzinnego miasta Bytomia. Zdjęcie zostało wykonane 25 października 2019 r. za pomocą drona.

Znajdz nas na:

www.facebook.com/magazynBE

www.instagram.com/be_magazyn/


Spis treści 10 Joanna Durkalec / BeluBE 18 Wojeich S. Wocław / Be Beyond 20 Kwestionariusz Prousta / Robert Orszulak 22 Katarzyna Zielińska / Poza konsumpcją 28 Małgorzta Kaźmierska / Sztuka latania, najtrudniejsza ze sztuk 32 Sabina Borszcz / A jednak się kręci! 40 Joanna Zaguła / A poza tym 44 Natalia Aurora Ignacek / Poza światem – smaki z samego krańca pustyni 48 Dariusz Jasica / Shake me baby 50 Aleksandra Wasilewska / Odchudzanie holistycznie 54 Dorota Magdziarz / Wykraczać poza granice mody. Simon Porte Jacquemus 58 Anna Szuba / W stronę zieleni 64 Kamila Ocimek / Kaprysy zielonej pani 70 Katarzyna Szota-Eksner / Be Women



BE LuBE

Joanna Durkalec

BE BEYOND Niektórzy z nas są zabiegani do tego stopnia, że pory roku rozpoznają po kolorach liści na okolicznych drzewach. Pracujemy, wychowujemy, porządkujemy, pilnujemy i zaprzątnięci setkami innych spraw zapominamy o własnym jestestwie. Halo! Cywilizacja nie upadnie, jeśli w domu zabraknie chleba na kolację, a klient naprawdę może zaczekać nieco dłużej na maila rozjaśniającego jego wątpliwości. Czasem warto chociaż na chwilę wyjść poza schemat. Żeby utrzymać równowagę, żeby nie zwariować, żeby rano z uśmiechem wstawać z łóżka. Zróbcie coś dla siebie! Bądźcie ponad!

WYSTAWA “MARSZE RÓWNOŚCI. RELACJA KATO-BERLIN.” JUSTYNA GWÓŹDŹ Kawa i książki to dobra komplementarne, współistniejące odkąd tylko stały się dostępne na szeroką skalę. Dlatego za każdym razem, kiedy miejsca takie jak Black Woolf wyrastają ni stąd, ni zowąd w którejś z pobliskich kamienic, w głębi serca krzyczę “Tak!”. Tym razem jednak, wspominam o tym z zupełnie innego powodu, czyli znakomitej, według mnie, wystawy. Justyna Gwóźdź, która jest jej autorką, przy pomocy analogowego aparatu konfrontuje ze sobą dwa różne miasta, ujawniając wcześniej nieodkrytą, a tak bardzo wspólną dla Katowic i Berlina płaszczyznę – Marsz Równości. Fotografie Justyny bezdyskusyjnie mają w sobie to coś. Jej oczy dostrzegają to, na co inni nawet nie zwrócą uwagi. Są to trwające ułamki sekund, absolutnie wyjątkowe momenty. I to na nich właśnie Justyna skupia się najbardziej. Ostrość w jej pracach często jest delikatnie rozmyta, a psocące światło wydaje się celowo utrudniać dopatrzenie się detali. Tu nie ma czasu na czynniki nieistotne. Bo kiedy trzeba uchwycić chwilę, nikt nie myśli o doskonałości. Black Woolf ul. 3 Maja 25, Katowice 7.02. – 15.03.2020 r.


BE LuBE

TYGRYSOWNIK Polska ilustracja żyje i ma się świetnie. Jest ceniona na świecie, bo Polacy ilustrować potrafią (niskie ukłony dla Jana Bajtlika i jego Animapolis dla Hermèsa). Nie ma jednak potrzeby marzyć o chustach z francuskich domów mody, gdy ilustratorskie perły można mieć na wyciągnięcie ręki. Wyobraźnia Magdy już dawno temu polubiła się z kotami, a potem podpowiedziała jej, by tę przyjaźń ujawniła światu, bo Magda do tej pory tworzyła dla siebie, a efekty swojej pracy pokazywała jedynie najbliższym. Tygrysownik to nowy sklep internetowy z wycinankami, akwarelami i akrylami, przybierającymi postać kotów w iście abstrakcyjnym otoczeniu. Moim faworytem zdecydowanie jest Antonio Panteras, ale znajdziecie tu wiele innych wesołych typków, którzy bez wątpienia nasycą Wasze oczy wyjątkową estetyką, a młodziakom sprawią radość, bo w końcu pięknych barw nigdy za wiele! Facebook: Tygrysownik

„SZTUKA ZWANA NAIWNĄ” I CO DALEJ… RECEPCJA MYŚLI ALEKSANDRA JACKOWSKIEGO W KOLEKCJI MUZEUM ŚLĄSKIEGO

Niektórzy uznają ją za dziecinadę i … mają rację. Bo sztuka naiwna to taka, której nikt artysty nie uczył. “Naiwni”, bo tak zwykł o nich mawiać nieżyjący już inspirator tej wystawy, dzięki temu, że podobnie jak dzieci nieskalani byli jakimkolwiek schematem, swoją wyobraźnią potrafili zawędrować w najodleglejsze peryferie. Tworzyli, nie przesączając swoich wizji przez filtr zwany trendem, a to dawało im naturalną niezależność. Wystawa w Muzeum Śląskim poświęcona twórcom naiwnym, charakteryzuje wpływ klarownej myśli Aleksandra Jackowskiego na polskie kolekcje muzealne. Została ona dodatkowo wzbogacona o zbiór prac współczesnych artystów naiwnych, których z niegdysiejszymi łączy mocna siła przekazu oraz jego wyjątkowość. Wystawa jest również ukłonem w stronę wybitnego badacza sztuki, kuratora i redaktora naczelnego interdyscyplinarnego pisma “Konteksty. Polska Sztuka Ludowa”, którym był Aleksander Jackowski. Muzeum Śląskie ul. T. Dobrowolskiego 1, Katowice 18.01. – 31.05.2020 r. Bilety: 9 i 14 zł


BE LuBE

ARTUR ROJEK – “KUNDEL” TRASA KONCERTOWA Choć na Śląsku Artur Rojek jawi się głównie jako dyrektor artystyczny OFF Festival, nie zapominajmy, że kiedyś to właśnie tworzenie muzyki grało w jego życiu pierwsze skrzypce. Tym bardziej pozytywnie zaskakuje fakt, że niemal 6 lat po premierze solowego albumu “Składam się z ciągłych powtórzeń”, na którym mogliście usłyszeć takie cuda jak “Beksa” czy “Syreny”, teraz wraca z nowym krążkiem o ekstrawaganckim tytule “Kundel”. Dlaczego właśnie tak? “(...) Dla mnie to synonim szlachetnej ludzkiej prostoty, ktoś pozornie nieciekawy i wewnętrznie niestandardowy. Kundle są wszędzie i wbrew pozorom, często wiedzą najwięcej.” – twierdzi muzyk. Brzmi intrygująco? A i owszem. Tym bardziej, że Rojek dał się poznać jako artysta, który nie zamyka się w jednej szufladce, ale jest otwarty na eksperymenty. Dzięki temu mogliśmy usłyszeć go w towarzystwie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, a także z chłopakami z duetu PRO8L3M i wreszcie w jego własnej interpretacji kultowego już utworu “Easy” zespołu Son Lux. Gotowi na nowe? 02.03.2020 r. Katowice, NOSPR 24.03.2020 r. Rybnik, Teatr Ziemi Rybnickiej 25.03.2020 r. Zabrze, Dom Muzyki i Tańca 04.04.2020 r. Dąbrowa Górnicza, Pałac Kultury Zagłębia Bilety: 99 – 149 zł

BOILER ROOM KATOWICE: HARD DANCE x P23 Boiler Room to niezwykłe zjawisko, które zaczęło się całkiem niepozornie od imprezy zorganizowanej w 2010 roku, w jednej z londyńskich kotłowni. Tę wydawałoby się zwykłą hulankę, od pozostałych wyróżniały dwa detale. Po pierwsze DJ i jego konsoleta nie byli ulokowani jak to zwykle bywa na scenie, ale odwróceni tyłem... w tłumie. Po drugie imprezę transmitowano na żywo w internecie, co było dużą nowością, ponieważ w tamtych czasach livestreaming zaledwie raczkował. Brzmi to dość komercyjnie, ale naprawdę pomysłodawcom udało się zachować ten piękny, undergroundowy klimat. Obecnie Boiler Room organizowany jest w ponad stu miastach na całym świecie i wreszcie zawita do Katowic, co po zamknięciu kultowego Inq oraz wcześniej Preparu wydaje się być wielkim pocieszeniem w żałobie. U nas w domu sobotnie porządki przy boilerowym secie Solomuna to już tradycja na miarę wigilijnego barszczu, zatem zarówno mnie, jak i Was po prostu nie może tam zabraknąć! Boiler Room Katowice: Hard Dance x P23 20.03.2020 r. P23 ul. Porcelanowa 23, Katowice Bilety: 40 – 70 zł


BE LuBE

POKOKARDE SHOWROOM Modernistyczna kamienica przy ul. Rymera 7 ma w sobie tyle piękna, że parter tego budynku dosłownie błagał o zaaranżowanie go pod showroom. Pokokarde, prowadzony przez cudowną i energiczną Agnieszkę, ma w sobie to coś! Starannie wyselekcjonowane ubrania tworzą inspirującą mieszankę materiałów i kolorów, nęcącą tak bardzo, że łapki same kierują się w stronę wieszaków. Przeglądając dostępne zasoby, natknęłam się na wiele wystrzałowych ubrań z sieciówek, a swoją podróż zakończyłam zakochana w przepięknych botkach Prady (stan idealny) w cenie ¼ ich rynkowej wartości. Warto również podkreślić, że Agnieszka jest świetną stylistką z doskonałym wyczuciem koloru i z chęcią rozwieje wszelkie wątpliwości, zachowując przy tym obiektywizm. Więc jeśli Wasze serce marzy o modzie wysokich lotów, a portfel mówi stanowcze “nie” – Pokokarde bez najmniejszego problemu pogodzi obydwa te interesy. Pokokarde – Komis Rzeczy Wyjątkowych ul. Rymera 7/1 A, Katowice

FRYDERYK FESTIVAL Każdy wie, że w najbardziej prestiżową nagrodą za działalność muzyczną w Polsce są właśnie Fryderyki. Przyznawane od 1995 roku, od zawsze wzbudzały wiele emocji, ale tym razem w systemie zarejestrowano ponad 1800 zgłoszeń, co stanowi absolutny rekord w historii wydarzenia. W tym roku trzydniowe święto polskiej muzyki odbędzie się w dwóch miejscach: w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia oraz w Międzynarodowym Centrum Kongresowym. Najciekawszy moment tego wydarzenia to zdecydowanie wręczanie nagród. Na scenie MCK zobaczymy Krzysztofa Zalewskiego, który w zeszłym roku opuścił Katowice z dwiema statuetkami (trochę jak hantle – Fryderyki są bardzo ciężkie – wiem, bo sama kiedyś trzymałam jednego w dłoniach). Po dłuższej przerwie na scenę powróci Muniek Staszczyk, który po raz pierwszy zagra na żywo materiał z nowego albumu, zatytułowanego “Syn miasta”. Pamiętajcie, że jeżeli nie udało Wam się zakupić wejściówki, tę wyjątkową galę zawsze możecie obejrzeć w telewizji! MCK/NOSPR Katowice Fryderyk Festival Bilety: 80-299 zł 08.14.15.03.2020 r.


BE MAGA Za nami rok 2019. Dużo pisaliśmy, rozmawialiśmy, pytaliśmy, a każdą okładką zachęcaliśmy Was (taką mamy nadzieję) do otwarcia Be, wzięcia do domu, a potem przeczytania... przy kawie lub kieliszku wina! Choć wydawanie Be to dużo pracy, zawsze bardzo cieszy nas planowanie i przygotowywanie kolejnych tytułów. I zapewniamy, że tak będzie także w tym roku! Poniżej podsumowanie 2019 roku.

BE YOUNG • Wywiad: Tytuł: ŚWIETNIE UBRANI, A NIE PRZEBRANI Tatiana Szczęch, stylistka, doradca wizerunkowy • Kwestionariusz Prousta nr 4: Szczepan Twardoch, pisarz


AZYN 2019 BE PARTY • Wywiad: Tytuł: KRZIKOPA – ŚLĄSKIE LARMO CORAZ GŁOŚNIEJSZ Krzikopa, zespół muzyczny • Kwestionariusz Prousta nr 5: Alicja Knast, dyrektor Muzeum Śląskiego

BE HOME • Wywiad: Tytuł: ELEGANCJA JEST DLA KAŻDEGO I NIE MUSI ONIEŚMIELAĆ Malwina Wilczek, założycielka pracowni specjalizującej się w tworzeniu luksusowych przestrzeni prywatnych oraz publicznych. • Kwestionariusz Prousta nr 6: Mariusz Goli, gitarzysta, bukser


BE PERKY • Wywiad: Tytuł: ''UISGE BEATHA”, CZYLI WODA ŻYCIA Markus Bomba - założyciel i właściciel salonu i klubu degustacyjnego Scotland Yard w Katowicach oraz marki The Finest Malts - Independent bottling • Wywiad: Tytuł: DZIARSKI MACIEK Maciej Majzon-Wójtowicz, pierwszy polski szefe Akademii Czekolady • Kwestionariusz Prousta nr 7: Poszetka: Joanna Krajewska-Godziek i Tomasz Godziek

BE REBEL • Wywiad Tytuł: ŚLĄSCY REBELIANCI Jarosław Kopciuch – Prezes Zarządu Silesia Rebels • Kwestionariusz Prousta nr 9: Adam Borowicz, kucharz, prowadzi program telewizyjny „To je Borowicz. Podróże ze smakiem”


BE IN TOUCH • Wywiad: Tytuł: LEN. IM STARSZY, TYM LEPSZY Monika Urzoń i Karolina Jakoweńko, założycielki marki odzieżowej Bäckerei Bytom • Wywiad: Tytuł: PRZEZ ŻOŁĄDEK DO LUDZI Magdalena Tomaszewska-Bolałek, badaczka kultury żywienia i autorka 6 kulinarnych publikacji. • Kwestionariusz Prousta nr 8: Renata Przemyk, piosenkarka

BE NUTS • Wywiad: Tytuł: NAUKA JEST BLIŻEJ Radosław Aksamit rzecznik prasowy 4. Śląskiego Festiwalu Nauki Katowice. • Kwestionariusz Prousta nr 10: Magdalena Kumorek, aktorka


Be beyond Jednym z elementów polskiej transformacji wolnorynkowej po 1989 roku była prywatyzacja państwowego majątku. Robi się tak z różnych powodów. Na przykład z przekonania, że przedsiębiorcom prywatnym bardziej zależy na optymalizacji wyników finansowych i że z jakiegoś powodu wychodzi im to lepiej. Albo po to, by uzyskać zastrzyk gotówki do kasy państwa, co z kolei zwalnia rząd z konieczności zaciągania kredytów. Brzmi rozsądnie.

Polska prywatyzacja z tamtego okresu ma jednak swoją ciemną stronę. Ludzie związani z reżimem komunistycznym na początku lat 90. potworzyli spółki, które w wyniku różnych manipulacji przejmowały majątek państwowy po bardzo zaniżonych cenach. Państwowe, czyli to, co wspólne za bezcen stawało się prywatne. Dlaczego o tym piszę? W połowie stycznia wnuk królowej Elżbiety Harry ogłosił, że wraz ze swoją żoną „chcą się wycofać z roli starszych członków rodziny królewskiej i zapracować na swoją niezależność finansową“. Z oświadczenia wynika również, że dzięki tej decyzji będą mogli poświęcić więcej czasu rodzinie i wychowaniu syna, a to wszystko w poszanowaniu tradycji i przy jednoczesnym wsparciu królowej… Zastanawiam się więc, jak zamierzają na siebie zarobić. „Sussexom zależy na zrobieniu z siebie globalnej marki. Ich pierwszych ruchem po ogłoszeniu decyzji o rezygnacji z licznych obowiązków członków rodziny królewskiej, było oficjalne podanie nazwy ich nowej marki – „Sussex Royal“, która brzmi trochę jak nazwa ziemniaka, jednak wkrótce zacznie się skrzyć hollywoodzkim gwiezdnym pyłem. Jak wynika z plików źródłowych, pracę nad swoją nową stroną rozpoczęli we wrześniu, a w grudniu zastrzegli logo „Sussex Royal“ jako znak towarowy do użycia na setkach przedmiotów, od skarpetek po usługi doradcze“– pisze „The Economist“ w wydaniu z 16 stycznia. Czy Harry i jego żona naprawdę zapracują na własne finanse w sposób niezależny? A może raczej sprywatyzują czar przymiotnika „royal“, którego świetność stworzyły w dużej mierze podatki poddanych, bywało w przeszłości, że i w pełnym tego słowa znaczeniu? „Deklaruję wobec wszystkich, że niezależnie od tego, czy moje życie będzie długie, czy krótkie, będzie poświęcone służbie wam i służbie naszej wielkiej królewskiej rodzinie, do której wszyscy należymy“ – lata temu wyjaśniała sens swojego życia królowa

WOJCIECH S. WOCŁAW

Savoir Vivre

Elżbieta II. A co deklarują Sussexowie? Zmonetyzowanie wszystkich followersów, jacy przez okres i osobnego, i wspólnego życia zdążyli się zgromadzić wokół baśni o księciu i dziewczynie z ludu? Nie widzę niczego romantycznego w tym, co zrobił Harry i jego żona. Ich zachowanie jest wysoce rozczarowujące. Potrafię sobie wyobrazić, że cena statusu członka rodziny królewskiej jest wysoka, ale, jak mi się zdaje, nagroda proporcjonalna. A jeśli by już rzeczywiście chcieć się wycofać, to może jednak w najbardziej lubianej przez duże pieniądze atmosferze, czyli… ciszy? Nie przekonują mnie też argumenty o ucieczce od nieprzychylnej prasy i ataków medialnych. Czyż nie na romansie z mediami będzie również powstawał kapitał przyszłej niezależności? Pani Markle wraz z synkiem pozowała do zdjęć kanadyjskim paparazzi już 21 stycznia, parę dni po spotkaniu, na którym w obronie jej prywatności musiano przeprowadzić rozwód pomiędzy Sussexami a rodziną królewską. Jedno wyraźnie się rysuje na tle tej pary. Postawa księcia Williama i księżnej Kate, którzy ciężar z całą pewnością większy jednak jakoś potrafią udźwignąć. Wierzę, że dostrzegając w tym wszystkim głębszy sens, a nie jedynie czubek własnego nosa. Cóż, może właśnie to czyni z nich ludzi z klasą… Ostatecznie Harry przekonywał ostatnio, że nie mówi już jako prince, ani jako duke, ale po prostu jako Harry… Być może została mu już tylko kasa…

Wojciech S. Wocław Zawodowy konferansjer (występował w 10 krajach na 4 kontynentach). W 2017 roku jego nazwisko pojawiło się w rankingu „Najlepsi prowadzący eventy“ magazynu PRESS. Popularyzator wiedzy z savoir-vivre’u, etykiety w biznesie i dress code’u. Autor książek “Savoir-vivre, czyli jak ułatwić sobie życie” oraz „Etykieta w biznesie, czyli jak ułatwić sobie życie w pracy". Autor filmowych poradników, które można oglądać na jego kanale w serwisie Youtube (Wojciech S. Wocław). Częsty gość programów telewizyjnych i radiowych.

18


www.apagroup.pl

Zapraszamy do showroomu technologicznego! Gliwice, ul. Tarnogรณrska 260

biuro@apasmart.pl

+48 730 020 040


KWESTIONARIUSZ PROUSTA

NR 11 ROBERT ORSZULAK Robert Orszulak – ur. w 1976 roku w Chorzowie. Od początku związany zawodowo i edukacyjnie ze Śląskiem. Ukończył Uniwersytet Śląski w Katowicach, przez wiele lat odpowiadał za kreację i trendy w modzie w firmach odzieżowych. Od 2010 roku współzałożyciel i właściciel katowickiej firmy ON LEMON. Człowiek orkiestra, angażujący się w wiele projektów kulturalnych oraz społecznych na Śląsku. Prywatnie fan podróżowania i poznawania innych kultur.

Kwestionariusz Prousta to rodzaj popularnej gry towarzyskiej z XIX wieku, która na przestrzeni czasu doczekała się wielu przeróbek. Pomysłodawczynią pytań jest przyjaciółka Prousta, Antoinette Faure, córka Françoisa Faure’a, prezydenta Francji w latach 1895-1899. Słynny pisarz odpowiadał na nie kilkakrotnie. Od dawna wiadomo o formularzach wypełnionych przez niego najprawdopodobniej w wieku 13 i 20 lat. Natomiast na początku kwietnia 2018 r. Laurent Coulet, paryski księgarz, odkrył trzeci kwestionariusz, wypełniony przez Prousta w wieku 15 lat. Nosi tytuł „Mes confidences” (z fr. „Moje sekrety” albo „Moje zwierzenia”). My do legendarnego zestawu dodaliśmy jeszcze kilka pytań o Śląsk.


Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? Pracowitość. 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Odpowiedzialność. 3. Cechy, których szukam u kobiety? Czułość. 4. Co najbardziej cenię u przyjaciół? Bezinteresowność i szczerość. 5. Moja główna wada? Naiwność. 6. Moje ulubione zajęcie? Każdy czas spędzony z moją rodzinką. 7. Moje marzenie o szczęściu? Zdrowie i szczęście najbliższych. 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Bezsilność. 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Cierpienie najbliższych. 10. Kim lub czym chciałbym być, gdybym nie był tym, kim jestem? Fajnie jednak być sobą. 11. Kiedy kłamię? Czuję się z tym „z dupy”. 12. Słowa, których nadużywam? Jest ich zbyt wiele. 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Brak. 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Iwona i Pola – żona i córka. 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Lenistwa. 16. Dar natury, który chciałbym posiadać? Uzdrawianie. 17. Jak chciałbym umrzeć? W pełni szczęścia. 18. Obecny stan mojego umysłu? Wolność. 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Zawsze trzeba wybaczać. 20. Twoja dewiza? Pokora i jeszcze raz pokora. 21. Twoje ulubione miejsce na Śląsku? 42-612 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Myślę, że nie jesteśmy stereotypowi. 23. Jakie jest twoje ulubione śląskie słowo? Ajzynzyga. 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Za wszystkimi, które używane są komercyjnie.


POZA KONSUMPCJĄ SHOPPING. KRÓL ROZRYWEK, IDEALNY SPOSÓB NA ZAGOSPODAROWANIE KAŻDEJ ILOŚCI CZASU WOLNEGO I KAŻDEJ SUMY PIENIĘDZY. KUPUJEMY, BO LUBIMY, BO INNI KUPUJĄ, BO “MUSISZ TO MIEĆ”, BO “JESTEŚ TEGO WARTA”. A GDYBY TAK NIE KUPOWAĆ? SPRZECIWIĆ SIĘ KONSUMPCYJNEMU MAINSTREAMOWI I ZAPYTAĆ SAMĄ SIEBIE, CZY NAPRAWDĘ MUSZĘ TO MIEĆ? KATARZYNA ZIELIŃSKA

22


Ilustracja Malwina Pycia


Mój romans z minimalizmem i dobrowolnym zmniejszaniem konsumpcji trwa już około dekady. Celem inspiracji śledzę działalność czołowych polskich i światowych przedstawicieli tego nurtu lajfstajlowej filozofii. Często podejmują się oni swego rodzaju “zakupowych postów”, polegających na czasowym ograniczeniu lub wyeliminowaniu nabywania określonych kategorii przedmiotów lub/i usług. Pierwszym w Polsce (a przynajmniej pierwszym w minimalistycznej części blogosfery) był eksperyment opisany na blogu “nie kupuję. Obserwuję.” autorstwa dziennikarki Marty Sapały, na podstawie którego powstała następnie świetna reporterska książka “Mniej – portret zakupowy Polaków”. Autorka oraz zwerbowane i opisane przez nią rodziny przez rok kupują jedynie to, co niezbędne, i czego nie da się pozyskać w inny sposób. Jeśli czegoś potrzebują, sprawdzają w pierwszej kolejności, czy rzeczywiście nie mogą się obejść bez tej rzeczy, a jeżeli nie, to czy da się ją pozyskać bezgotówkowo –pożyczyć lub wymienić się z kimś na inną rzecz. Swoje postanowienie o niekupowaniu, a właściwie jego realizację, opisuje też na “Prostym blogu” oraz kanale wideo Anna Mularczyk-Meyer, która przez rok nie kupowała (prawie wcale, bo jednak zdarzały się wyjątki) ubrań, dodatków, kosmetyków ani książek. Generalnie każdy szanujący się minimalista ma co najmniej jeden taki projekt na koncie i każda relacja z jego realizacji pokazuje, jak wiele korzyści takie przedsięwzięcie przynosi. I dziś właśnie o tym, o byciu poza konsumpcją, a przynajmniej na jej obrzeżach. W tym roku bowiem, po latach wprowadzania prostoty do mojego życia, postanowiłam również poddać się zakupowemu, a raczej bezzakupowemu eksperymentowi. A że nie posiadam bloga ani też innego kanału dostępu do szerokiej publiczności, ogłaszam ten fakt tu, na łamach “BE magazynu”. Zdecydowałam się, od początku do końca 2020 roku, nie kupować nic z kategorii ubrań, książek, kosmetyków poza niezbędnym żelaznym zestawem minimalnym, sprzętów domowych, gadżetów (zarówno elektronicznych jak i wszelkich fancy akcesoriów np. do kawy i herbaty, ładnych notesów do zapisywania światłych myśli czy moich ulubionych zerowaste’owych akcesoriów, z których niemal wszystkie da się zastąpić


czymś już posiadanym lub zrobić samemu). Dlaczego akurat taki wybór kategorii? Po pierwsze ograniczanie posiadania – to w tych kategoriach ukrywa się zazwyczaj nadmiar, rzeczy zbędne, które leżą nieużywane, co samo w sobie jest minimalistyczną zbrodnią. Powód drugi to ekologia. Przemysł tekstylny, jak twierdzą organizacje ekologiczne, jest jedną z najbardziej zanieczyszczających środowisko gałęzi światowej gospodarki: pozyskiwanie surowca, barwniki, wreszcie transport z odległych krajów, wszystko to powoduje, że podążanie za modą i bycie świadomym konsumentem nie idą ze sobą w parze. Dodajmy do tego jeszcze aspekt etyczny, czyli wykorzystywanie przez wielkie modowe koncerny bardzo nisko opłacanej pracy w krajach słabo rozwiniętych i okaże się, że eliminując lub mocno ograniczając konsumpcję ubrań, wpływamy na poprawę wielu aspektów funkcjonowania świata. Podobnie rzecz się ma z elektroniką (oby tylko mój budżetowy telefon wytrzymał jeszcze jeden rok). Jeśli chodzi o kosmetyki, to zwłaszcza te kolorowe leżą u mnie i się kurzą, bo nie chce mi się ich używać, poza jakimiś okazjami, gdzie nie wypada być sauté. Mam szczęście pracować zdalnie, więc straszę tylko przechodniów w parku, kiedy wychodzę z psem, własną rodzinę (to nawet dobrze, niech się trochę boją) i panią ze spożywczaka. Jak widać zatem, ograniczenia w tej kategorii zbyt boleśnie nie odczuję. Idźmy dalej. Książki. Tu będzie ból. Będą łzy. Bo książki kupować (a następnie czytać) bardzo lubię. Nie lubię natomiast po przeczytaniu nadal ją mieć. Chyba że to „Mapy” Aleksandry i Daniela Mizielińskich wydane przez Dwie Siostry – tej nie pozbędę się nigdy, bo jest piękna (kto ma dzieci, ten na pewno wie, o którą chodzi). Jeszcze kilka z tej kategorii “książek, które chcę mieć na zawsze” posiadam, ale generalnie cykl życia moich lektur wygląda następująco: kupuję cieszę się - czytam - odkładam na półkę - przychodzi wiosna lub inny porządkowy zryw - segreguję książki - 70% trafia do kategorii “do oddania” – w kartonie czekają na jakąś akcję/zbiórkę - książka opuszcza mój dom. Jeśli jest wyjątkowa, decyduję się ją oddać dopiero w kolejnym cyklu. I zawsze, kiedy je pakuję i oddaję, przypomina mi się minimalistyczny slogan: “All this stuff used to be money” i przeliczam te kartony na złotówki, które na nie wydałam, i już w połowie zaprze-

staję tego przeliczania, bo chce mnie trafić szlag. Po co je kupowałam? Przecież można było wypożyczyć, być może nie od razu, bo jednak nowości w bibliotece pojawiają się z pewnym opóźnieniem, ale jednak alternatywa dla kupowania istnieje. Dla porządku dodam, że owszem, znam opcję sprzedawania książek dalej, ale taki proceder pożera inne dobro, którego mi szkoda jeszcze bardziej: czas. I właśnie żeby uniknąć takich przeżyć, postanowiłam książek nie kupować w tym roku wcale. Wish me luck! Wyzwanie trwa już niemal trzy tygodnie i jak na razie 100% sukces. Oparłam się nawet pokusie uzupełnienia outdoorowej odzieży przed wyjazdem na ferie do Białowieży i całkiem słusznie, bo temperatura ani razu nie spadła poniżej zera, żadne termiczne cuda-wianki nie były więc potrzebne. Jakich spodziewam się efektów? Poza oczywiście nieprodukowaniem śmieci i oszczędzaniem pieniędzy. Wydaje mi się, że eksperyment pokaże, ile rzeczy tak naprawdę zbędnych trafia do mojego domu i zajmuje przestrzeń, wymaga uwagi czy – gdy już nie są nowe i atrakcyjne – powoduje konieczność znalezienia dla nich nowego właściciela. Chcę także lepiej wykorzystać zasoby, które mam. Co jeśli mi się nie uda? Przyznam się do tego faktu za rok, co niniejszym obiecuję.


Periodontologia i profilaktyka to przyszłość stomatologii Szacuje się, że wśród Polaków

Doktor Dawid Kubica to lekarz stomatolog w III pokoleniu. Jest członkiem Niemieckiego Towarzystwa Periodontologii. Ukończył 3-letnie

poddawać się skomplikowanym, stresującym oraz kosztownym zabiegom rekonstrukcyjnym.

studia specjalistyczne z zakresu periodontologii oraz implantologii na

Panie Dawidzie, dlaczego wybrał Pan

Jak dużo osób cierpi na wspomnianą

akurat periodontologię?

przez Pana chorobę przyzębia?

Periodontologia jest fundamentem każdego leczenia

Choroba przyzębia, czyli paradontoza to jedna

stomatologicznego obojętnie czy planujemy leczenie

z najbardziej rozpowszechnionych chorób infekcyjnych

protetyczne, implantologiczne lub ortodontyczne

na świecie. Szacuje się, że w Polsce jest 70% osób

każde z nich powinno być poprzedzone badaniem

dotkniętych tą chorobą. Pierwsze objawy takie jak

periodontologicznym i leczeniem, jeżeli występują

zaczerwienienie dziąseł, odsłonięte szyjki zębowe,

do tego wskazania. Takie są standardy.

krwawienie dziąseł czy nieświeży oddech mogą się

Uniwersytecie w Dreźnie zdobywając międzynarodowo uznany tytuł Master of Science. Oprócz periodontologii w jego kręgu zawodowych zainteresowań znajdują się również endodoncja, protetyka oraz coraz prędzej rozwijająca się stomatologia cyfrowa.

pojawiać już u osób przed 30 rokiem życia. Oprócz Dlaczego badanie periodontologiczne jest takie ważne?

wcześniejszej utraty zębów nieleczona paradontoza

Badanie periodontologiczne pozwala ocenić m.in.

zwiększa ryzyko wystąpienia m.in. chorób serca

kondycję tkanek miękkich i twardych, czyli jednych ze

oraz reumatoidalnego zapalenia stawów. Wiele

struktur decydujących o ogólnym zdrowiu jamy ustnej,

osób nie zdaje sobie z tego sprawy, że choruje

ale i będących fundamentem dla planowanych przez

na paradontozę, a przynajmniej połowa chorych

nas np. prac protetycznych. Poza tym możemy dzięki

jest przekonana, że jest ona nieuleczalna.

niemu ocenić jakość i przyszłość dotychczas wykonanych zabiegów, oszacować rokowanie planowanej pracy i co za

Czym dokładnie zajmuję się periodontolog?

tym idzie wybrać najlepsze rozwiązanie np. protetyczne

Współczesne społeczeństwo jest bardziej świadome

dla danego pacjenta. Dowiemy się również czy badana

i często woli zachować swoje zęby niż poddawać się

osoba cierpi na chorobę przyzębia, jeżeli tak to badanie

skomplikowanym, stresującym oraz kosztownym

periodontologiczne pomoże nam zaplanować odpowiednie

zabiegom rekonstrukcyjnym. Utrzymanie zębów

leczenie i ocenić ryzyko utraty poszczególnych zębów.

i przyzębia w zdrowej kondycji to jedno z głównych zadań

art. sponsorowany

jest 70% osób dotkniętych chorobą przyzębia. Współczesne społeczeństwo jest bardziej świadome i często woli zachować swoje zęby niż


(+48) 698 620 473 www.drkubica.pl

art. sponsorowany

Bielsko-Biała, ul. Wyzwolenia 37a

periodontologa. Od początku istnienia naszej Kliniki

pochodzenia, a w skrajnych przypadkach może

kładziemy szczególny nacisk na profilaktykę. Istotny

doprowadzić do zapalenia miazgi, co w konsekwencji

element pracy periodontologa stanowi mikrochirurgia

będzie wymagało leczenia kanałowego.

plastyczna w obrębie tkanek miękkich jamy ustnej, czyli usuwanie defektów śluzówkowych jak np. pokrywanie

Jakie są przyczyny powstawania recesji?

recesji czy leczenie uśmiechu dziąsłowego.

Istnieje wiele przyczyn powstawania recesji, np.

Istnieje wiele przyczyn powstawania recesji, m.in. nieprawidłowy sposób szorowania zębów, zła higiena jamy ustnej...

nieprawidłowy sposób szorowania zębów, zła higiena jamy ustnej będąca przyczyną stanów zapalnych w obrębie szyjek zębowych, jak i całego przyzębia wywołanych gromadzeniem się kamienia nazębnego. Nieprawidłowo wykonane korony protetyczne lub wypełnienia w zębach mogą również przyczynić się do powstania recesji podobnie jak leczenie ortodontyczne. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze predyspozycje anatomiczne pacjenta. Czy osoba z paradontozą może mieć implanty?

Czym są te wspomniane przez Pana recesje?

Tak, jest to nieraz jedyne słuszne rozwiązane dla

W terminologii stomatologicznej recesja oznacza

osób ciepiących na zaawansowaną chorobę przyzębia

odsłoniętą szyjkę zębową. Recesje wstępują najczęściej

pozwalające zachować prawidłową funkcję żucia. Mój

w obrębie zębów siecznych oraz kłów. Mamy tu do

ojciec dr n. med. Hubert Kubica zajmuje się implantologią

czynienia nie tylko z defektem estetycznym, ale

przeszło 30 lat a tym konkretnie zagadnieniem ponad

i z poważnym problem stomatologicznym, który może

20 lat. Ma na swoim koncie liczne publikacje naukowe

powodować zwiększoną reakcję na bodźce chemiczne,

związane z tematyką natychmiastowej implantacji

termiczne, jak i mechaniczne, wzrost podatności na

u osób z paradontozą, prowadzi również międzynarodowe

próchnicę, pojawianie się ubytków niepróchnicowego

wykłady związane z tym zagadnieniem.


„SZTUKA LATANIA, NAJTRUDNIEJSZA ZE SZTUK” (LADY PANK)

MAŁGORZATA KAŹMIERSKA

28



Z wysokości mojego czwartego piętra często obserwuję ptaki, czasem nawet z bardzo bliska, bo niektóre przysiadają na parapecie. Widzę, jak szybują, walczą z wiatrem albo uciekają przed ziomkami, którzy chętnie zabraliby im zdobyty orzech czy kawałek chleba. Zazdroszczę ptakom latania, tej lekkości, z jaką zeskakują z dachu, automatycznie rozkładają skrzydła i unoszą się, z łatwością manewrując w powietrzu. Niestety, nas grawitacja bezlitośnie ściąga w dół, a do tego jeszcze rzeczywistość często tak przytłacza swoim balastem, że głowę trudno podnieść, a o wznoszeniu się to już w ogóle nie ma co marzyć (Mickiewicz, który nazwał kobietę „puchem marnym” w tym przypadku nie okazał się wieszczem). Ludziom zdolność latania ptaków wydaje się naturalna, ale wcale nie jest ona taka oczywista. W ubiegłym roku obserwowałam wrony, pilnujące jednego ze swoich młodych, który przez kilka dni podskakiwał w trawie, próbując unieść się w górę. Przekonałam się, że nie wystarczą do tego tylko odpowiednio duże skrzydła, zew natury i szczere chęci; trzeba jeszcze długo i wytrwale ćwiczyć. A tak przyjemnie byłoby móc wzlecieć się ponad ziemię, popatrzeć na wszystko z góry, zobaczyć więcej albo przeciwnie – znaleźć się na tyle wysoko, żeby nie widzieć pewnych rzeczy. Może pragnieniem mitycznego Ikara było po prostu wznieść się ponad zwyczajność? Pewnie para- i motolotniarze wiedzą, jak fantastyczne musi być uczucie wolności i swobody, towarzyszące lataniu. Marzenie o zdobyciu przestworzy znane jest ludzkości od bardzo dawna; robimy postępy w tej sprawie – mamy już nie tylko szybowce, ale także samoloty i wycieczki rakietami. Pewna Małgorzata (przyjaciółka mistrza) po to, by korzystać z uroków latania, podpisała nawet pakt z diabłem (jednak zdecydowanie nie polecam metody mojej imienniczki, za wysoka cena). Osiągnęliśmy zdolność przemieszczania się drogą powietrzną w zamkniętych maszynach, dla pasjonatów nie ma też problemu z szybowaniem na para- czy motolotniach, ale wrażenie prawdziwej wolności, stanu „bycia ponad” chyba może nam dać tylko jakiś rodzaj metafizycznego unoszenia się, odczuwany np. w miłości, w chwilach szczęścia, euforii albo w snach. Ponad rzeczywistość mogą nas również wznieść skrzydła wyobraźni, muzyka, medytacja, modlitwa albo jakieś niezwykłe przeżycia. By znaleźć się ponad, wcale nie trzeba się przemieszczać, czasem wystarczy wziąć książkę i zanurzyć się (sic!) w lekturze po to, by zupełnie odlecieć. Ale zdarza się także, że wyjście z choroby sprawia, iż patrzy się na wszystko innymi oczami – odczuwa się smaki, docenia sprawność własnego ciała, zauważa pomocną obecność innych. Musimy po prostu pozbyć się obciążającego nas balastu, czasem zmienić punkt

widzenia, otworzyć się na coś innego albo oberwać po głowie (niekoniecznie dosłownie). Bujając w obłokach należy zawsze uważać, bo powrót do rzeczywistości bywa równie bolesny, jak upadek z dużej wysokości. Łatwo być ponad przyjętymi zwyczajami, ignorować bliźnich, a nawet wywyższać się czy krytycznie oceniać innych, kiedy żyje się jakby poza światem, nie należy się do niego i nie bierze się udziału w toczących się sprawach. Wtedy można zachować neutralność wobec cudzych postaw oraz tego, co się dzieje. To daje też komfort bycia takim, jakim się chce – nie trzeba nikomu ustępować, iść na kompromisy, liczyć się z czyjąś opinią. Zupełnie inaczej musimy zachowywać się w grupie, wtedy stale konfrontujemy się z otaczającymi nas ludźmi i z sobą, a chyba najtrudniej jest wznieść się ponad siebie – pokonać własne ograniczenia, słabości, przyzwyczajenia, przekroczyć swoje możliwości, a czasem obalić wieloletnie przekonania lub przyswojone stereotypy. To konieczne, żeby być z kimś razem. Nawet najsilniejsze i największe ptaki żyją w parach, a te słabsze albo mniejsze zbierają się w gromady lub latają w kluczach, bo tak łatwiej obronić się przed drapieżnikami i po prostu przetrwać. Człowiekowi chyba też lepiej być we wspólnocie, niż izolować się w swoim zamku na tej wysokiej górze, na którą z takim trudem się wdrapał. Zwłaszcza, że stamtąd wszystkie drogi prowadzą tylko w dół (przed czym przestrzegał Stanisław Lem w „Cyberiadzie”). Ale to wcale nie znaczy, że mamy zaniżać loty, ani tym bardziej zupełnie z nich zrezygnować. Wystarczy, że nie będziemy odgradzać się od innych. Żeby być w jakiejś grupie, niejednokrotnie również musimy wznosić się, tym razem ponad cudze braki czy wady, czasem głupotę, małostkowość, zawiść. A to dopiero jest trudne... Po co to wszystko? Bo samotność i izolacja wcale nie uodparniają na rzeczywistość. W tym lepsze są właśnie skrzydła, dzięki nim można na chwilę wznieść się ponad, złapać oddech, zachować dystans do siebie i różnych sytuacji. Takie odloty pomagają odpocząć, zapomnieć, po prostu żyć. Wierzę, że wszystkie kobiety (i niektórzy mężczyźni) są aniołami. Tylko gdzie się zapodziały te moje skrzydła…?



Rozmawiała Sabina Borszcz

A JEDNAK SIĘ KRĘCI! Będziemy słuchać, oglądać, ale także odczuwać. – To będą o niebo lepsze warunki – mówi Jarosław Juszkiewicz, rzecznik prasowy Planetarium Śląskiego. Przeżyjemy trzęsienia ziemi, powszechne na Śląsku tąpnięcia; dotkniemy modelu wnętrza naszej planety; zobaczymy, jak rozchodzą się fale sejsmiczne; dzięki symulatorowi lotu w kosmos z bliska obejrzymy m.in. Międzynarodową Stację Kosmiczną; poczujmy, jak bardzo różni się klimat sawanny od tropikalnej dżungli i zobaczymy, jak powstają mgły oraz chmury, a projekcje podziwiać będziemy w rozdzielczości 8K. Idzie nowe. Po 65 latach istnienia, planetarium ruszy pod koniec tego roku w zmodernizowanej odsłonie, jako Planetarium – Śląski Park Nauki i rozpocznie zupełnie inny etap działalności.

Kiedy nastąpi otwarcie nowego Planetarium? W tej chwili trwają prace budowlane. Zakończenie inwestycji planowane jest na ostatnie dni tego roku. Zmieni się także nazwa? Tak, Planetarium Śląskie przekształci się w Planetarium – Śląski Park Nauki. Skąd czerpali Państwo wzorce i pomysły na zmiany, planując modernizację placówki? Pomysł na stworzenie wokół Planetarium Śląskiego parku nauki powstał już ponad dwie dekady temu w głowie naszego wicedyrektora Stefana Janty. Doszedł on do wniosku, że potrzebna jest spójna wizja przyszłości tej placówki, utworzonej w 1955 roku. Na przełomie tysiącleci zaczęliśmy zadawać sobie pytanie „co dalej?”. Na całym świecie powstawały parki nauki, które wykorzystując nowe technologie, prezentowały w atrakcyjny sposób informacje z różnych dziedzin wiedzy. Kiedy więc pojawiła się szansa sfinansowania takiego projektu z funduszy unijnych i środków, którymi dysponuje Śląski Urząd Marszałkowski, wiele

*„Eppur si muove”, z wł. „a jednak się kręci” – według legendy słowa wypowiedziane przez Galileusza w roku 1633, przed sądem inkwizycji rzymskiej.

rozwiązań i pomysłów mieliśmy gotowych od lat. Ale oczywiście przygotowując się do tej inwestycji, odwiedzaliśmy parki nauki działające w Polsce i w Europie. Te podróże bardzo pomogły nam w fazie planowania organizacji zwiedzania, rozmieszczenia poszczególnych stanowisk, czy wyboru różnych rozwiązań technicznych. Ale nie da się ukryć, że Planetarium – Śląski Park Nauki jest projektem, który w dużej mierze narodził się jeszcze przed powstaniem innych tego rodzaju placówek w Polsce, więc wiele rozwiązań i ekspozycji będzie unikalnych. Wiemy, że pojawi się nowy budynek o powierzchni ponad 2,5 tysiąca metrów kwadratowych, którego większa część będzie się mieścić pod ziemią. Co tam zobaczymy? Planetarium Śląskie powstało według wizjonerskiego projektu Zbigniewa Solawy i stało się jednym z architektonicznych symboli naszego regionu. Jest obiektem

*


fot. Wojciech Radwański

zabytkowym, więc nie mogliśmy i nie chcieliśmy ingerować w kształt budynku. Dlatego nowa część, o której pani wspomina, znajdzie się pod ziemią. Ekspozycja została podzielona na trzy główne części, prezentujące zagadnienia związane z sejsmologią, meteorologią i oczywiście astronomią. To będzie podróż od wnętrza Ziemi aż do odległych galaktyk. Osoby, które nas odwiedzą, będą mogły na sobie doświadczyć różnych zjawisk – przeżyć trzęsienia ziemi oraz powszechne na Śląsku tąpnięcia, związane z działalnością kopalń. Będzie można dotknąć modelu wnętrza

naszej planety i zobaczyć, jak rozchodzą się fale sejsmiczne w skorupie ziemskiej, czy podziwiać iskry produkowane przez wielką cewkę Tesli. Tych atrakcji przewidujemy bardzo wiele. Pod ziemią znajdą się także pokoje klimatyczne oraz kolumna pogodowa. Proszę wyjaśnić, co to takiego? Pokoje klimatyczne posłużą nam do tego, by pokazać, jak duży wpływ na odczuwanie temperatury ma wilgotność powietrza. 35 stopni Celsjusza w niemal zerowej wilgotności jest mniej dotkliwe dla nas niż w sytuacji, gdy sięga ona kilkudziesięciu procent. To samo dotyczy temperatur ujemnych. Dziesięcioosobowe grupy pod opieką przewodnika – bo właśnie tak będzie wyglądało zwiedzanie naszego parku


nauki – przekonają się jak bardzo różni się klimat sawanny od tropikalnej dżungli, czy arktyczny od naszej zimy. Pokoje klimatyczne właśnie idealnie wpisują się w filozofię naszej instytucji – by nie tylko słuchać i oglądać, ale także odczuwać. Jeśli chodzi o kolumnę pogodową, to w części ekspozycji poświęconej meteorologii powstanie właśnie taka kilkumetrowa, przezroczysta kolumna do obserwowania tworzenia się mgły, chmury oraz opadów atmosferycznych. Mówiąc krótko – będzie to ziemska atmosfera w mikroskali.

Zbudowany zostanie również symulator, pozwalający na wirtualny lot w kosmos. W jaki sposób będzie on działał? Salę z symulatorami wyposażymy w stanowiska z fotelami, znajdującymi się na specjalnych, ruchomych siłownikach. Pięć osób zajmie miejsca w fotelach, podczas gdy pozostała piątka będzie mogła obserwować ich lot „z zewnątrz” na ekranach symulowanego centrum kontroli misji. Osoby na fotelach otrzymają gogle VR. Połączenie wirtualnej rzeczywistości z ruchomymi siedzeniami i naszym autorskim scenariuszem misji powinno dać gościom planetarium sporo zabawy, ale nie tylko. W czasie


fot. Wojciech Radwański

symulowanego lotu pojawi się wiele informacji związanych z budową ziemskiej atmosfery, a także z najbliższym otoczeniem naszej planety. To będzie niezwykłe doświadczenie. Autorskim scenariuszem misji? Jako autor nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów. Mogę powiedzieć tyle, że scenariusz będzie się różnił od podobnych symulacji w innych parkach nauki. Zaprosimy naszych widzów na lot suborbitalny, w czasie którego będą mogli oni swobodnie rozglądać się po kabinie statku kosmicznego, obserwować widoki za oknem, różne warstwy ziemskiej atmosfery, a także zobaczyć z bliska Międzynarodową Stację Kosmiczną.

Modernizacja obejmie również zabytkowy budynek planetarium z główną salą projekcyjną. Jakie tam zajdą zmiany? Zostanie zmienione praktycznie wszystko – siedzenia, ich rozmieszczenie, a także ekran. Podłoga będzie miała lekko amfiteatralny profil. Pojawi się też niewielkie podwyższenie. Dzięki temu w głównej sali będą mogły odbywać się nie tylko seanse, ale także wykłady i prezentacje. Jednak największe zmiany dotyczą systemu projekcyjnego. Słynny projektor Zeissa, który przez 63 lata zajmował centralne miejsce, zostanie przeniesiony do sali prezentującej zagadnienia związane z astronomią. Zastąpi go system hybrydowy, składający się z optycznego planetarium najnowszej generacji oraz systemu cyfrowych rzutników, dzięki którym na nowym ekranie będzie można wyświetlić dowolne, ruchome obrazy w rozdzielczości 8K. Zmianie ulegnie również system dźwięku. To dobry moment, żeby zapytać, jak dawniej wyglądały pokazy w planetarium? Przede wszystkim były prowadzone w stu procentach na żywo. Operator zajmował się obsługą aparatury, a lektor prowadzeniem pokazu i tzw. „strzałkowaniem”, czyli wskazywaniem widzom na sferycznym ekranie ciał niebieskich, przy pomocy świetlnej strzałki. Każdy, kto chociaż raz był w Planetarium Śląskim, na pewno ją pamięta. Podobnie jak podświetlaną panoramę Katowic, Chorzowa i Siemianowic Śl. To elementy naszej tradycji, dlatego w Planetarium – Śląskim Parku Nauki także będzie strzałka i panorama… Ale wracając do dawnych pokazów, na kilka miesięcy przed zamknięciem prezentowaliśmy klasyczne, archiwalne seanse, najstarsze jakie mieliśmy zapisane na taśmach. I muszę powiedzieć, że cieszyły się sporym powodzeniem. One nadal żyją. Stworzono je jeszcze w czasach przed wszechobecną modą na spektakularne efekty


ilustracja Piotr Gierwatowski

specjalne, gdy najważniejsza była opowieść o starożytnych legendach, gwiazdozbiorach, czy o widoku nieba w różnych krajach. Na naszej stronie internetowej można zobaczyć archiwalny czarno-biały film, pochodzący z początku lat sześćdziesiątych, pokazujący grupę ludzi wchodzących do planetarium i rozpoczynający się seans. Na twarzach widzów można zauważyć taką samą fascynację jak podczas ostatniego pokazu przed zamknięciem obiektu, 30 czerwca 2018 roku. Planetarium Śląskie ma w sobie magię, przyzna to wiele osób, które odwiedziły to miejsce. A dlaczego projekt planetarium, autorstwa krakowskiego architekta Zbigniewa Solawy, uważany był za wizjonerski? Nawet dziś budynek przyciąga wzrok. To moim zdaniem jeden z najpiękniejszych obiektów tego typu, jakie kiedykolwiek powstały. Ówczesny wojewoda Jerzy Ziętek dał Solawie wolną rękę – a przypomnijmy, nie były to czasy, gdy twórcy często mieli taką możliwość – i krakowski architekt wykorzystał tę szansę, projektując prawdziwe dzieło sztuki. Mamy w swoich zbiorach pierwszy szkic budynku planetarium, na którym

widać, jak bardzo wizja Zbigniewa Solawy pokrywa się z rzeczywistością. Obiekt nawiązuje kształtem do Saturna i Układu Słonecznego. Piękno tej budowli można docenić, patrząc na nią też z góry. Ale to nie wszystko. Już wchodząc do środka, do holu, w którym dźwięk odbija się echem od sklepienia i posadzki, odnosimy wrażenie, że wstępujemy do miejsca szczególnego. Dlatego właśnie nowy budynek znajdzie się pod ziemią – by w żaden sposób nie zakłócać oryginalnej bryły, a do sali projekcyjnej nadal będzie się wchodziło dawnym wejściem, do którego prowadzą kamienne schody… Kto odpowiada za projekt nowej części planetarium? Konkurs na projekt wygrała pracownia Consultor Architekci z Poznania. To m.in. autorzy filharmonii w Olsztynie czy przebudowy Filharmonii Śląskiej w Katowicach.


Planetarium zostało otwarte na początku grudnia 1955 roku. Proszę wymienić najciekawsze wydarzenia w historii obiektu. Od 1957 roku Planetarium Śląskie organizuje co roku Olimpiadę Astronomiczną. To jedna z najbardziej prestiżowych rywalizacji tego rodzaju w Polsce i jednocześnie najtrudniejszych interdyscyplinarnych olimpiad, w jakich startują uczniowie szkół średnich. Kiedy spojrzymy na listę jej uczestników, zobaczymy, że właściwie wszyscy liczący się dziś polscy astronomowie i astrofizycy choć raz brali w niej udział. To pokazuje, jak bardzo Planetarium Śląskie wpłynęło na trzy pokolenia ludzi zajmujących się nauką w Polsce, nie tylko prezentując pokazy nieba i wystawy, lecz także inspirując i podsycając zainteresowanie otaczającym nas światem. Dlatego bardzo ważnym momentem w naszej historii była organizacja Międzynarodowej Olimpiady z Astronomii i Astrofizyki (IOAA). To dla nas niezwykłe wyzwanie organizacyjne i logistyczne, ale i ciekawe doświadczenie. Wielokrotnie odwiedzali nas astronauci i kosmonauci, m.in. gościliśmy Mirosława Hermaszewskiego. Dla mnie najbardziej emocjonalnym momentem był czas, gdy demontowaliśmy projektor Zeissa – ostatni działający egzemplarz tego urządzenia na świecie, „układaliśmy go do snu” w magazynie. Sala projekcyjna bez charakterystycznej sylwetki projektora na środku wyglądała dziwnie. Teraz, gdy nie ma tam już parkietu i widać nagi beton konstrukcji, jest jeszcze inaczej. Ale w każdym remoncie przychodzi taki czas, gdy wszystko wydaje się nieco przerażające. Potem każdego dnia dzieje się coraz lepiej.

À propos kopuły – nie każdy wie, że stosunek jej grubości – około 8 cm – do średnicy – 25 m jest korzystniejszy niż w przypadku skorupki jajka. To naprawdę niezwykła, samonośna konstrukcja. Czy planujecie Państwo jakieś wydarzenia i imprezy w zmodernizowanym już planetarium? Olimpiada Astronomiczna od dwóch lat odbywa się w naszej tymczasowej siedzibie przy Alei Różanej w Parku Śląskim. Oczywiście po otwarciu Planetarium – Śląskiego Parku Nauki powróci do budynku przy Alei Planetarium. Będziemy zresztą mieli o niebo lepsze warunki niż dotychczas. Oprócz części ekspozycyjnej w projekcie znalazły się sale konferencyjne i wykładowe. Chcemy jednak organizować inne wydarzenia, by pokazać, jak blisko siebie funkcjonują nauka i sztuka. Niedługo przed zamknięciem obiektu, w maju 2018 roku w ramach Vinyl Festival w planetarium z analogowej płyty prezentowano album „Dark Side of The Moon” grupy Pink Floyd. Bilety zostały sprzedane natychmiast i trzeba było organizować dodatkowe pokazy. Kosmos fascynuje i dlatego, jak sądzę, Planetarium Śląskie ma specjalne miejsce w sercach mieszkańców tego regionu. Niemal każdy był tu choć raz ze szkolną wycieczką. Niemal każdy pamięta ten moment, gdy przygasają światła, najpierw widać panoramę wokół parku z lat 50., a potem nad naszymi głowami rozświetlają się gwiazdy. Po ponownym otwarciu planetarium zobaczymy ich więcej i jeszcze piękniejsze. I mamy nadzieję, że choć nasza placówka stanie się jednym z najnowocześniejszych parków nauki na świecie, nadal tak samo będzie inspirowała młodych ludzi do poznawania otaczającego ich świata. Na sukces Planetarium – Śląskiego Parku Nauki pracują wszystkie osoby w naszym zespole - to bez wyjątku pasjonaci nauki i tego miejsca. Nie byłoby to możliwe bez warunków, które stwarza nam nasz szef - dyrektor Lech Motyka.

Dziękuję za rozmowę. Jarosław Juszkiewicz – dziennikarz radiowy i popularyzator nauki. Związany z Planetarium Śląskim od 2000 roku. Autor i współautor kilkunastu seansów popularnonaukowych, m.in. „Kosmiczne głazy”, „Czy jest tam kto?”, „Heweliusz i ja”, „Kometa nad Szwajcarską Doliną”.


Katowice Mariacka 15 browarmariacki.pl 32 708 08 78


Najwyşej oceniany przez Gości hotel w Katowicach Katowice Mariacka 15 bwmariacki.pl


A POZA TYM KIEDY KOMUŚ BRAKUJE ARGUMENTÓW, POJAWIA SIĘ MAGICZNE „A POZA TYM...”. NIE INACZEJ JEST W DYSKUSJI O ROŚLINNYCH ZAMIENNIKACH MIĘSA. TROCHĘ HEJTU, TROCHĘ MĄDRZENIA SIĘ. A JEDNAK WYOBRAŹMY SOBIE TAKI MAGICZNY ŚWIAT GDZIEŚ OBOK NAS, W KTÓRYM BEZMIĘSNE JEDZENIE MOGŁOBY POGODZIĆ ZWAŚNIONY NARÓD. JOANNA ZAGUŁA

40


Miałam wtedy może jakieś 14 lat, gdy przeglądając ładnie szeleszczącą kobiecą gazetę ze stoliczka nocnego mojej mamy, natrafiłam na reklamę perfum Beyond Paradise. Przechodziłam wtedy fazę tworzenia autorskiego dziennika mojej młodości, więc wszelkie piękne obrazki z gazet wycinałam i wklejałam do starannie wybranego zeszytu (zanim ktokolwiek wymyślił Pinteresta). Reklama ta trafiła więc również do mojej kolekcji. Pamiętam ją szczególnie dlatego, bo słowo „beyond” było mi nieznane, „paradise” już kojarzyłam, ale to drugie stanowiło dla mnie enigmę. Jednak zamiast sięgnąć po drukowany (!) słownik, oczywiście przypisałam mu własne, wyobrażone znaczenie. Jeśli bowiem mamy do czynienia z rajem, to coś, co nas interesuje, musi być albo całkowicie rajskie albo właśnie w kontraście do tego raju jakoś podejrzanie grzeszne. Pani trzymająca falkon miała minę na tyle niejednoznaczną, że nie można się było spodziewać całkowitego przeanieleania. A jednocześnie kolory buteleczki były jakieś takie tropikalne, jakby prosto z ogrodów

edenu. „Beyond” postanowiłam więc odczytywać jako coś, co jest na obrzeżu. Nie w środku, ale też nie do końca na zewnątrz. Istnieje na granicy i zawsze tylko wobec tego, co w środku. Trochę odległe, a trochę nieodłączne. Jest takie słowo jak „poza”, ale przecież to by było za łatwe... I tak mi już zostało. Kiedy słyszę, czy czytam, że coś jest „beyond”, od razu staje się to dla mnie bytem niejednoznacznym, trudnym do uchwycenia, wręcz magicznym. Amerykański sklep Bed, Bath & Beyond jak dla mnie oprócz ręczników i pościeli może spokojnie sprzedawać akcesoria podobne tym z ulicy Pokątnej (z sagi o Harrym Potterze, jeśli ktoś z Was jest niewtajemniczony). Beyond Retro – vintage butik, który znam z Anglii i Szwecji – to już w ogóle istny gabinet osobliwości. Perełki z lat 50. i 70. w lekko tajemniczej oprawie. Nie dość, że retro, to jeszcze beyond – ile magii można zmieścić w jednej nazwie! Dlatego, gdy usłyszałam o istnieniu czegoś takiego, jak beyond burger byłam gotowa na przygodę. Tym bardziej, że


przyjaciółka, która przekazywała mi wieści, w jednym zdaniu użyłam słowa „beyond” i nazwiska „DiCaprio”. Dziś już wiem, że chodziło o to, iż słynny aktor ma udziały w spółce, zajmującej się produkcją roślinnego „mięsa”. Ale wtedy mnie trochę zatkało. Ale do rzeczy – beyond burger to kotlet, który tak bardzo przypomina mięso, że za każdym razem, gdy go jem, czuję się dziwnie. Uprzytamniam sobie, że jednak jestem istotą wszystkożerną i budzi się we mnie jakiś niepokojący zew. Ale jednocześnie myślę, że to świetna alternatywa dla tych, którym trudno zrezygnować z mięsa, choć zdecydowanie każdy z nas powinien choćby ograniczyć ilość jego spożycia (eśli nie dla dobra zwierząt, to dla klimatu). W jego składzie znajdują się rośliny strączkowe (groszek, fasola), ryż, oleje, minerały, soki warzywne i owocowe oraz skrobia ziemniaczana. Jest pysznie i etycznie. Wydawałoby się, że nie ma do czego się przyczepić. A jednak internet zawsze coś znajdzie. Pod artykułami na temat wegańskiego „mięsa” rozjuszeni mięsożercy wyśmiewają rzekomo dietetycznie nieuświadomionych wegan, a rozsierdzeni weganie oburzają się na próby tworzenia zamienników mięsa, które też są dla nich nieetycznie, bo jednak promują dietę mięsną. Poza tym beyond burger w Stanach trafił już pod strzechy

fast foodów. Moja pierwsza reakcja – ble! Nie chodzę, nie lubię, nie chcę wspierać. Dlaczego go tam sprzedają? Ano dlatego, że tam je całe mnóstwo ludzi. Tam są więc pieniądze, ale tam można też naprawdę coś zmienić. Jeśli nadal weganizm będzie się kojarzył z hummusem i selerem (co jest oczywiście niesprawiedliwym uproszczeniem), to bardzo trudno będzie jakiegokolwiek mięsożercę namówić, by rozważył taką dietę. Bowiem większość z nas lubi jeść. Jedni kochają pomidory, inni czekoladę, jeszcze inni burgery. A jak się komuś zabierze to, co kocha, to nie będzie szczęśliwy. Dla szczęścia i zgody w narodzie powinno więc powstawać (i rzeczywiście powstaje) coraz więcej etycznych i zdrowych alternatyw dla nieetycznych produktów, na przykład: skóra z liści ananasa, „ser” z nerkowców, lampy z grzybów. A że burger, nawet taki bezmięsny to symbol szybkiego niezdrowego jedzenia? Ostatecznie mamy jeszcze przez chwilę karnawał. Cieszmy się tym magicznym czasem trochę poza, a trochę obok. Szalejmy, ale mądrze, eksperymentujmy, ale świadomie. I jedzmy zawsze smacznie, bo na inne jedzenie szkoda życia.


Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100


POZA ŚWIATEM – SMAKI Z SAMEGO KRAŃCA PUSTYNI CAŁE ŻYCIE MIESZKAŁ POZA WIELKIM MIASTEM. W OSTATNIEJ WIOSCE NA SAHARZE. DWA LATA TEMU WYRUSZYŁ POZA GRANICE KRAJU, PRZEKRACZAJĄC SWOJE WŁASNE GRANICE. DZIŚ ŻYJE W NIEWIELKIM DREWNIANYM DOMKU, GDZIEŚ NA SZCZYCIE BESKIDÓW. MUZYK I KUCHARZ MUSTAPHA EL BOUDANI OPOWIEDZIAŁ NAM O TYM, CO I JAK JADA SIĘ W JEGO RODZINNEJ WIOSCE. NATALIA AURORA IGNACEK

44



Dlaczego wybrałeś akurat Polskę, a nie większy kraj, jak na przykład Niemcy, USA albo chociażby klimatem bardziej zbliżony do Afryki, jak Hiszpania? Mustapha El Boudani: Jestem w Polsce na stałe od ponad dwóch lat właściwie przez Anetę, która w 2015 roku po raz pierwszy zaprosiła mnie na organizowany przez nią koncert. I zostałem, bo poczułem, że tu ludzie kochają tradycyjną muzykę. I choć ta nasza różni się od waszej, to jednak dusza tej muzyki jest taka sama. W ogóle Polacy mentalnie mają coś podobnego do nas i przez to czuję się tu dobrze. Zrelaksowany. A jednak na pierwszy rzut oka dzieli nasze kultury wszystko! Mnie zwłaszcza interesuje wasza tradycja kulinarna. Zdaje się, że prócz grania na bębnach kochasz też gotować. Tak, uwielbiam gotować, zwłaszcza nasze narodowe danie tażin z kiszonymi cytrynami. Prócz grania koncertów prowadzę też w Polsce warsztaty kulinarne. Są one również częścią wypraw do Maroka, które organizujemy razem z Anetą. Rzeczywiście, kuchnia to bardzo ważne miejsce w naszej kulturze. Wszystkie spotkania rodzinne, przyjęcia odbywają się właśnie tam – przy kuchennym stole. Choć gotowanie jest raczej sprawą kobiet, ja od zawsze lubiłem to robić. Podstawową różnicą między naszymi kulturami dziś jest chyba to, że u was wszystko kupuje się gotowe, a u nas robi od podstaw w domu – oliwy, soki, dżemy, masło… Jaki smak ma kuchnia marokańska? To tygiel różnych smaków, bo Maroko było pod wpływem wielu kultur. To tażin, który można robić na wiele sposobów, bo i z owocami morza, mięsem, albo tylko warzywny. Zupa z soczewicą, czyli harira. Różne sałaty. Kuskus. Ale to przede wszystkim ostry smak i niezwykle aromatyczny. Używamy mnóstwa ziół i przypraw do smaku i do dekoracji każdej, nawet najprostszej potrawy – kumin, cynamon, imbir, kolendra, którą znajdziemy niemal wszędzie. I szafran. Szafran? To najdroższa przyprawa świata! Tak, chociaż tam skąd pochodzę (z małej wioski na końcu pustyni), żyjemy i jemy bardzo ubogo. Jak można się domyślać, jak to na terenie pustynnym, mamy problem z wodą, stąd też nie możemy sobie pozwolić na uprawę ogródka, nie mówiąc o większych uprawach. Ani też na hodowle. Jeśli już coś uprawiamy, to marchewki, cebu-

le, ale wszystko w skali mikro, przy domu. Ryby jemy bardzo rzadko. Mięso częściej, ale – w przeciwieństwie do Polaków – małe porcje. Ze względów religijnych nie jemy świni, ale za to zazwyczaj każda rodzina hoduje swoją owcę lub woła. Za najlepsze jest uważane mięso wielbłąda, ale też najdroższe. Ludzie traktują je wręcz jak lekarstwo. Zarówno mięso jak i mleko wielbłąda ma dobroczynny wpływ na układ pokarmowy. Mięso jest lekarstwem. Być może dlatego, że wielbłąd żywi się ziołami Sahary. Kiedy zabija się zwierzę, to prawdziwe święto i żadna część nie może być marnowana. Jemy i wykorzystujemy dosłownie wszystko, od skóry po wnętrzności. Zresztą zauważyłem, że w Polsce również popularnym daniem są tzw. flaczki. Czyli istnieją też między nami kulinarne podobieństwa. Tak, podobnie jak Polacy jemy też bardzo dużo chleba. To rzecz święta, nieodłączny element każdego dnia, a nawet dania. Z tą różnicą, że Polacy kupują go w piekarni, a u nas każda rodzina wypieka go sama. Każdy ma w domu specjalne miejsce do tej czynności albo dzieli się nim z sąsiadem. Domyślam się, że taki pustynny chleb wygląda i smakuje zupełnie innaczej niż ten europejski. Nasz chleb jest płaski, cienki i okrągły jak talerz. Trochę przypomina spód od pizzy. Czasem go smarujemy masłem, twarogiem, konfiturą… Ale przede wszystkim to dodatek do wielu innych dań, jak np. do zupy hariry. Chleb to też nasze sztućce, bo nim posługujemy się, nabierając ze wspólnego talerza jedzenie. Co nim nabieracie? Można dosłownie wszystko. Na śniadanie bardzo często jemy jajka, omlety i taki chleb pasuje świetnie. Ale lubimy robić też wszelkiego rodzaju gulasze, niegdyś duszone nad ogniem w glinianych naczyniach. Do takiego gulaszu, zwanego u nas gamila, wkładamy mięso, pomidory, cebulę, marchew, z tym, że to wszystko idzie w całości, a nie – jak u was – pokrojone w małe kawałki. Takie potrawy dobrze smakują też z chlebem. A składem wasz chleb różni się od polskiego? Jak już wspomniałem, używamy najprostszych składników. Na pustyni nie ma pól zasiewanych zbożem. Stąd mamy tu tylko mąkę pszenną i tylko dwa jej rodzaje – do chleba i do ciast. Chleb jest na drożdżach.


Mustapha Sahara turban

Ale to, co może być w nim niezwykłe, to fakt, że w danych czasach był wypiekany na piasku Sahary. Piasek pustyni zamiast pieca? To brzmi wręcz niewiarygodnie!

wielkie kostki cukru, a następnie wrzucamy do dzbanka z herbatą. Herbata to także ważny element naszej kultury. Jest tak mocna, że działa bardziej pobudzająco, niż kawa. A skoro kawa, herbata to i ciasto by się przydało!

Na Saharze jest tak gorąco, że wielu nawet na jej piasku smażyło jajka! I udawała się im ta sztuka. Taki cienki chleb potrzebuje zaledwie kilku minut, by się upiec. Na Saharze piasek jest bardzo, bardzo czysty. Jak puder. Na pustyni rozpala się ognisko, następnie po wypaleniu drewna, ściąga się pozostałości i w tym miejscu zakopuje się chleb, który po upieczeniu oczyszcza się z popiołu i piasku, po czym jest gotowy do jedzenia. Każdy, kto go spróbował, twierdzi, że to zupełnie inny smak niż dotąd znali. Choć brzmi to prosto, trzeba mieć duże doświadczenie, by upiec chleb w ten sposób. Ciekawe, czy w Polsce by się udało… Ależ oczywiście, że można! Nawet próbowaliśmy na Pustyni Błędowskiej, czyli waszej “małej Saharze”. Tak naprawdę nawet tu w Beskidach, gdybyśmy tylko nawieźli sporo piasku, mogłoby się nam udać.

Oczywiście pieczemy i ciasta. Choć w wielkich miastach Maroka cukiernie pełne są słodkich ciast rodem z Francji, to tam skąd pochodzę, naszymi tradycyjnymi słodkościami są proste babki z orzechami albo migdałami oraz drobne kruche ciasteczka. Czasem też jemy chleb na słodko, z miodem i przetworami owocowymi. Rosną u nas przede wszystkim palmy daktylowe oraz figi. Częstym deserem są również pomarańcze z miodem i cynamonem. Bardzo prosty przepis, ale smak jest bardzo ciekawy, także przez to, że mamy zupełnie inne, aromatyczne miody. Prowadzimy, np. malutkie pasieki w górach, skąd pozyskiwany jest miód arganowy lub różne ziołowe odmiany. Dodajemy miodu też do potraw mięsnych lub polewamy nim fetę podawaną z oliwą, którą kochamy. Zwłaszcza nasze złoto – olej arganowy. Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała, czy lubicie również czekoladę?

A słodki smak? Lubicie? Oczywiście! Zwłaszcza obecne pokolenie. Polacy mówią, że nasze herbaty to wręcz cukrowy ulepek, bo dodajemy tam czasem 5 albo i więcej łyżek cukru. Zresztą, u nas na pustyni nie mamy cukru w takiej postaci, a ogromne bryły, z których młoteczkiem odrąbujemy

No jasne! Nie ma nic lepszego, niż europejska czekolada. Choć mamy też swoją własną, ilekroć wracam do Maroka, wszyscy proszą mnie o polską czekoladę. I być może to jest to, co sprawiło, że zostałeś w Polsce na stałe! Dzięki za rozmowę!


SHAKEMEBABY #1DAIQUIRI BY DAREK JASICA Shake Me Baby, czyli seria felietonów i artykułów o ogólnie pojętej kulturze picia. Przede wszystkim ma być smacznie i niekoniecznie miło. Chcielibyśmy przedstawić Wam Anatomię Koktajli oraz Bar Kuchni. Jak zaczęła się kultura koktajlowa? Ano od Jerry’ego Thomasa, który prawie 200 lat temu jako pierwszy zebrał posiadaną wówczas wiedzę o mieszanych napojach, spisując ją w dziele „Bar-Tender’s Guide”, znanym także pod tytułem: „How to Mix Drinks”. Ale mimo, że jest to temat w sam raz na początek, to jednak zajmiemy się nim dopiero w przyszłości. Dzisiaj zaczniemy zupełnie inaczej, czyli: Daiquiri – słodko-kwaśna historia. Jak to jest, że coś zostaje Klasykiem. +Przede wszystkim jest proste i smaczne. +Powtarzalne w większości miejsc na świecie. +Ma Swoją historię ;) Jak to było z Daiquiri? Zaczęło się od wojny amerykańsko-hiszpańskiej w 1898 roku na Kubie. Imperium Hiszpańskie chyliło się ku końcowi, tracąc powoli swoje kolonie. Głównym zapalnikiem wojny stała się eksplozja pancernika USS Maine. „Remember Maine! And to hell with Spain!” („Pamiętaj o Maine! I do diabła z Hiszpanią!”) 'histmag.pl' Maine stało się symbolem. Stany Zjednoczone przejęły kolonie na Karaibach i Pacyfiku. Po wszystkim, gdy w kopalniach cyny pracowali amerykańscy inżynierowie, wieczorami popijali koktajle,

składające się z ginu, cukru i limonki. Jednak pewnego wieczoru Jennings S. Cox, którego uważa się za ojca Daiquiri, zaprosił Harry’ego E. Stouta, nadzorującego pracę owych kopalni. Goszcząc go zauważył, że brakuje mu ginu i zastąpił go rumem. Tak powstało Daiquiri, które zawdzięcza swoją nazwę plaży, znajdującej się nieopodal kopalni. To wszystko? Oczywiście, że nie. Następnie w nowojorskich klubach popularyzował je kongresman Stanów Zjednoczonych, a także nowy właściciel kopalni w Santiago de Cuba – William A. Chanler. Kolejną osobą w tej historii jest admirał Lucius W. Johnson, który kilka lat później nauczył się przyrządzać Daiquiri podobno od samego Jenningsa S. Coxa. Gdy wrócił do Stanów, wprowadził ten koktajl do Army and Navy Club w Waszyngtonie, gdzie do dzisiaj znajduje się tabliczka upamiętniająca to wydarzenie. Dzięki temu żołnierze z Army and Navy Club zaczęli rozpowszechniać przepis na Daiquiri na całym świecie, a drink na stałe zapisał się w historii. Ernest Hemingway, którego raczej nikomu nie trzeba przedstawiać, podczas swojego dwudziestoletniego pobytu na Kubie popijał Daiquiri w barze La Floridita. Jednak, gdy okazało się, że cierpi na cukrzycę, zaczął zamawiać wersję z podwójną porcją rumu i limonką, gdzie syrop cukrowy zastąpiono sokiem z grejpfruta oraz zaczęto dodawać kilka kropel likieru maraschino. Taka wersja koktajlu znana jest na całym świecie pod nazwą Papa Doble. Daiquiri – przepis: 50 ml białego rumu 25 ml soku z limonki 15 ml syropu cukrowego*


Wszystkie składniki umieszczamy w shakerze (jeśli nie mamy, możemy użyć słoika), a następnie z całych sił mocno wstrząsamy przez minimum 20 sekund, tak aby jak najbardziej schłodzić oraz napowietrzyć nasz koktajl. Całość przelewamy przez sitko do schłodzonych, a najlepiej wcześniej zmrożonych kupetek, jeżeli takich nie posiadamy, można użyć szkła typu short (niskie szklanki jak do whisky) z kostkami lodu. Na koniec przyozdabiamy cząstką limonki, (którą ewentualnie wyciskamy podczas picia, jeśli chcemy, by był kwaśniejszy) bądź zestem z limonki, którym to wcześniej możemy zaromatyzować taflę naszego koktajlu. * w blenderze 1 kg cukru zalewamy 0.5 l wody, a następnie blendujemy do całkowitego rozpuszczenia się cukru. Jeżeli nie mamy odpowiedniego sprzętu, zagotowujemy w garnku około 0.6 l wody (część nam odparuje), a następnie rozpuszczamy w niej 1 kg cukru, ciągle mieszając Daiquiri kaffirowe – przepis: 50 ml rumu infuzowanego liśćmi kaffiru 25 ml soku z limonki 15 ml syropu cukrowego

Rumu infuzowanego liśćmi kaffiru niestety nie kupimy w sklepie, będziemy musieli go przygotować sami oraz dowiedzieć się, co to jest ta infuzja. Same liście kaffiru, czyli po prostu liście limonkowca najłatwiej zdobyć przez internet, gdzie dostępne są zazwyczaj w wersji suszonej. Warto jednak trochę poszukać, bo lepsze są te mrożone. Okay, teraz jeszcze infuzja. To nic innego jak aromatyzowanie alkoholi. W domowych warunkach najlepszy do tego jest słoik, w którym 25 g liści kaffiru zalewamy 0.7 l rumu, zakręcamy i odstawiamy w ciemne oraz przede wszystkim ciepłe miejsce na okres minimum 2 tyg. Po tym czasie całość przecedzamy z powrotem do butelki i voilà! mamy własny kaffirowy rum. Resztę daiqiuri przygotowujemy jak w przepisie powyżej. Jeśli jednak nie macie czasu czekać 2 tygodnie, zawsze możecie po prostu wpaść się napić do Plado, gdzie jest top sellerem. Rumu kaffirowego możecie również użyć do Mojito czy Cuba Libre. To by było tyle. Smacznego i do zobaczenia przy barze ;) Darecki Tekst / Dariusz Jasica / Restauracja Plado Zdjęcie / Siostry Wosiak Miejsce / Restauracja Plado


ODCHUDZANIE HOLISTYCZNIE ...CZYLI JAK WYJŚĆ POZA UTARTE SCHEMATY, POŁĄCZYĆ SIŁY, BY OSIĄGNĄĆ CEL W POSTACI WYMARZONEJ SYLWETKI. ALEKSANDRA WASILEWSKA

LIFE ZONE

50


Rozpoczął się kolejny rok, kolejne postanowienia i wyzwania. Ponad połowa społeczeństwa w swoich przyrzeczeniach noworocznych zakłada zmiany, a dokładniej zmiany ze szczególnym uwzględnieniem wyglądu własnej sylwetki. Ręka do góry kto tak choć raz tak postąpił? A teraz druga ręka do góry ci, u których na samych postanowieniach się skończyło. Dlaczego tak się dzieje, że trudno jest opuścić swoją strefę komfortu? Dlaczego nasze oczekiwania w zderzeniu z codziennością okazują się nierealnymi planami? Jak podejść do tematu, aby założenia zostały zrealizowane i stały się codziennością oraz nawykiem? Dziś postaram się rozjaśnić te kwestie i mam nadzieję, że zainspiruje to Was do zadbania nie tylko o sylwetkę, ale w ogóle o ZDROWIE. Zacznę od tego, że najistotniejsze w przeprowadzaniu jakichkolwiek zmian jest uświadomienie sobie, że robimy to wyłącznie dla siebie. Więc porównujmy siebie i swoje poczynania do siebie i swoich osiągnięć z dnia poprzedniego. Każdy dźwiga własny życiowy bagaż doświadczeń, przekonań, ma różne cele i obowiązki. Nie możemy się porównywać z innymi, ale możemy korzystać z ich wiedzy i doświadczenia oraz czerpać inspirację, przekładając wszystko na swój grunt. Z doświadczenia mojego oraz znajomych z okresu studiów na AWF, którzy po wielu latach nauki i praktyki stali się wybitnymi specjalistami w dziedzinie treningów, odżywiania oraz fizjoterapii, wiem, że aby osiągnąć zamierzony cel w dążeniu do zdrowia i wymarzonej sylwetki, a co ważniejsze długotrwale go utrzymać, niezbędne jest podejście holistyczne do funkcjonowania organizmu. Holistyczne, czyli jakie? Oznacza ono spojrzenie na człowieka całościowo, biorąc pod uwagę całokształt jego stanu zdrowia fizycznego, jak i kondycję oraz samopoczucie psychiczne. Ważne jest tu wyjście poza schematy koncentrując się tylko na jednym wybranym aspekcie – ruch, dieta czy

kosmetyczne zabiegi modelujące, ale na połączeniu ich wszystkich w jedną całość, jednocześnie działając na psyche, a nie tylko na fizjologię. „Wyjdź ze swojej strefy/swojego pudełka komfortu” – fraza powtarzana na każdym szkoleniu z zakresu rozwoju. Jest to istotny element tego procesu i przeprowadzania zmian, jednak nie może nas to działanie unieszczęśliwiać. Wyciągając wnioski z wielu szkoleń i po przeczytaniu swoich notatek na ten temat, znalazłam parę istotnych sformułowań, sprawiających, że stawiam przed sobą realne cele i planuję ich realizację. Po pierwsze: odkryj powód, dla którego pragniesz zmiany, dlaczego chcesz się więcej ruszać i zadbać o racjonalne żywienie. Odpowiedź niby oczywista – zdrowie, szczuplejsza sylwetka, radość z życia. Ale czy naprawdę wiesz dlaczego? To Temat bardzo szeroki i głęboki, jednak przedstawię go w skrócie. Układ odpornościowy organizmu osób aktywnych fizycznie jest silniejszy, bardziej wytrzymały, łatwiej i szybciej radzi sobie z infekcjami. Tacy ludzie wolniej się męczą, więc są wydajniejsi w każdej aktywności. Kolejny pozytyw to serotonina – hormon szczęścia. Nie trzeba zawodowo uprawiać sportu, aby się wytwarzała. Wystarczy ćwiczyć codziennie ok. 30 min i nie mam tu na myśli aktywności wymagającej nie wiadomo czego, szybki energiczny spacer to początek sukcesu – Sądzę też, że ważny pozytyw z regularnej aktywności fizycznej jest taki, iż osoby aktywne fizycznie czerpią większą przyjemność z życia seksualnego. Dlaczego? Znikają kompleksy związane z sylwetką, do tego dochodzi zwiększony poziom serotoniny, czyli mamy lepszy nastrój i większą ochotę. Kolejnym ważnym czynnikiem, jaki się w nas zmienia, gdy regularnie uczestniczymy w treningach, jest wzmocnienie samodyscypliny, która znacząco wpływa na funkcjonowanie w innych aspektach życia.


Wiesz już po co, więc obudź w sobie motywację. Zacznij myśleć o sobie i swoich postanowieniach pozytywnie. Zdania powtarzane codziennie bądź zapisane w widocznym miejscu, będą pomagały wytrwać w postanowieniach i zmieniać nawyki. Szukaj sposobów a nie powodów. Przykład – najczęstsza wymówka: NIE MAM CZASU!!! Przeanalizuj rozkład swojego dnia. Zastanów się czy każda czynność, którą podejmujesz, jest warta zdrowia. Jak pisałam wyżej, to tylko 30 minut dziennie, możesz zacząć od spaceru do sklepu zamiast jazdy samochodem. Nie czekaj na autobus, w tym czasie pokonasz jeden przystanek piechotą. Masz dzieci? To nie problem, razem aktywnie spędźcie czas, jednocześnie swoim przykładem wyrobisz prawidłowe nawyki u dziecka. Za mało kasy? Cóż istnieją aktywności, które nie wymagają wielkich nakładów finansowych. Nie musisz być od razu ubrany w najnowsze kolekcje sportowe i posiadać skomplikowane, drogie gadżety. Gdy bliscy pytają Cię o pragnienia prezentowe z jakieś okazji, zawsze możesz poprosić o bon na zakupy, karnet na siłownię czy cokolwiek innego, co przybliży Cię do realizacji celu. Zacznij od małych kroków. Nie podejmuj się treningów przekraczających możliwości Twojego organizmu. Ćwicz spokojnie i codziennie staraj się robić kolejny krok do przodu. Wyznacz sobie nagrodę!!! Tak, nagroda to coś, co baaaardzo motywuje. Gdy decydujesz się na zmianę w swoim życiu, wymaga to od Ciebie wysiłku, dodatkowej aktywności, czasem rezygnacji z czegoś, co do tej pory sprawiało Ci dużą przyjemność. Zamiana jednego nawyku w drugi jest niezmiernie trudna, trwa minimum trzy razy tyle, ile uczyłeś się tego poprzedniego. Dlatego nagroda ma ogromne znaczenie. Gdy przygotowywałam się do przebiegnięcia swojego pierwszego maratonu, po drodze musiałam przebiec kilka półmaratonów w tym jedn po górzystym terenie, a bardzo nie lubię biegać pod górkę. Moją nagrodą był zakup nowych butów, oczywiście wybrałam je sobie już wcześniej. Więc na każdym dużym podbiegu, gdy bolało i zaczynało brakować tchu, zamykałam oczy i widziałam je. Bieg ukończyłam, buty kupiłam, maraton przebiegłam, a teraz pracuję na kolejną nagrodę. Publiczna obietnica. Wielu osobom taka deklaracja pomaga. Zwłaszcza tym, którzy potrzebują dodatkowej motywacji i kontroli. Ogłoś publicznie, że zaczynasz aktywność, powiedz ile razy w tygodniu i poproś bliskich oraz znajomych o wsparcie. W wytrwaniu w aktywności pomaga również uczestniczenie w treningach amatorskich grup sportowych biegowych, fitnessowych, czy crossfitowych. Oprócz wspól-

nych treningów grupy mają swoje stronki i zamknięte czaty, gdzie można uzyskać wsparcie motywacyjne, techniczne i życiowe. Trenowanie pod okiem specjalisty – trenera. Jeżeli jedną z Twoich wymówek nie jest brak funduszy, dodatkowo nie masz pojęcia, jak się do treningu zabrać, bądź już borykasz się z problemami zdrowotnymi i nadwagą, to polecam skorzystać z usług trenera personalnego. OK. to już wiesz, w jaki sposób przyjemnie i skutecznie poszerzać swoją strefę komfortu i zmotywować się do aktywności. Kolejnym krokiem jest wybranie odpowiedniego treningu oraz zapewnienie właściwego paliwa dla organizmu, aby sprawnie funkcjonował. Nie lubię słowa „dieta”, gdyż kojarzy się z wyrzeczeniami. Będę tu raczej używać sformułowania „racjonalne odżywianie”. Moim guru i skarbnicą wiedzy w zakresie holistycznego podejścia do zdrowia jest Katarzyna Wysocka. Od ponad dwudziestu lat pomaga ludziom osiągać swoje cele jako dietetyk kliniczny, coach zdrowia, trener personalny, psychodietetyk. Szkoli też trenerów w branży fitness. Zebrałam tu dla Was najistotniejsze i najbardziej przydatne porady treningowe i dietetyczne z prowadzonego przez nią fanpage’a: @FoodMoodFitness i @bodynovum. Z pewnością przybliżą one Was do celu. – Jeżeli chodzi o aktywność fizyczną, jaka pomoże Ci zredukować tkankę tłuszczową, to powinna być taka, która sprawia PRZYJEMNOŚĆ, JEST DOPASOWANA DO CIEBIE, stanowi wyzwanie, ale na miarę Twoich możliwości, – efektywność ćwiczeń w spalaniu tkanki tłuszczowej poprawią ĆWICZENIA PODNOSZĄCE METABOLIZM: jeżeli chcesz pozbyć się tkanki tłuszczowej z brzucha, wybieraj treningi interwałowe lub obwodowe (takie jak Tabata Max lub mój program – 4 tygodnie do nowego ciała), – TRENING POWINIEN BYĆ OGÓLNOROZWOJOWY, a nie tylko skierowany na konkretną partię, powinien angażować całe ciało, – skup się na podstawach i KLASYCZNYCH ĆWICZENIACH FUNKCJONALNYCH (przysiad, prawidłowe skłony tułowia, deski, rotacje, dynamiczne i dobrze wykonywane ruchy, które są bliższe naturalnemu ruchowi) te zaangażują Twoje ciało we właściwy sposób, – ćwicz CORE STABILITY, czyli STABILIZACJĘ CENTRUM CIAŁA (obszar ciała obejmujący tułów, a nie tylko mięśnie brzucha, które znamy). Wykonuj deski, deski w ruchu, staraj się ustabilizować tułów podczas innych ćwiczeń, które w naturalny sposób będą angażować go do pracy. Dzięki temu nie tyl-


ko dbasz o płaski brzuch, ale i o stabilny kręgosłup, bezpieczeństwo podczas innych ruchów globalnych, ruchów rękami lub nogami, czy chociażby podczas codziennych czynności, – BAW SIĘ WE WZORCE: poruszaj się jak zwierzęta lub małe dzieci, wykonuj ruchy naturalne np. raczkowanie, chodź jak krab, rób przetoczenia i inne ćwiczenia ruchu naturalnego – pracują nad prawidłowymi wzorcami ruchu, bardzo mocno, ale w sposób naturalny angażują ciało do pracy, również mięśnie brzucha i całego tułowia. – ŚPIJ DŁUŻEJ I LEPIEJ; UREGULUJ RYTM DOBOWY. Postaraj się spać minimum 7 godzin, połóż się wcześniej niż zazwyczaj (za mało snu i brak uregulowanego rytmu dobowego to zaburzona gospodarka hormonalna, czyli krótka droga do problemów z cukrem i insuliną, upośledzenia hormonów, które pomogą Ci regenerować się i …dobrze wyglądać), – BADAJ SIĘ, UREGULUJ GOSPODARKĘ CUKROWO-INSULINOWĄ, POPRAW FUNKCJONOWANIE TARCZYCY, SPRAWDŹ INNE HORMONY, – PODNIEŚ WITAMINĘ D3, badaj jej poziom (dobrze byłby mieć chociaż powyżej 50), wychodź na słońce, suplementuj D3, – POPRAW TRAWIENIE, aby twój brzuch nie pęczniał po posiłkach: jedz wolniej, w spokojnej atmosferze, nie mieszaj zbyt wiele w posiłku, nie pij przy tym za dużo. Jedz rzeczy, które Ci służą, a unikaj tych, co szkodzą, jeżeli nie wiesz, jakie wybierać, możesz to zbadać, – ZADBAJ O SWOJE JELITA I ICH BAKTERIE – dysbioza jelit może być jedną z przyczyn wzdętego brzucha jak i problemów z wchłanianiem. Dlatego zadbaj o suplementację probiotyków, oczywiście zrób to pod okiem fachowca dietetyka, – NIE PRZEJADAJ SIĘ – jedz tyle, ile naprawdę potrzebujesz i nie chodzi tu o restrykcyjne diety, ale o zdrowe podejście do swojego ciała, które musi się dużo napracować po każdym posiłku. Dobrze jest jeść odpowiednią do swojego zapotrzebowania ilość kalorii i makroskładników we właściwych proporcjach, bo to ma znaczenie, z czego pochodzą te kalorie, – MNIEJ SIĘ STRESUJ. Wiem, łatwo powiedzieć, ale jest to ważne w kontekście gromadzenia tkanki tłuszczowej. Nie mówię, żeby rzucić pracę i zaszyć się w lesie, tylko, żeby na ile to możliwe, wybierać spokojniejsze życie, bo ta decyzja zależy od Ciebie! Pamiętaj: stres to walka, podwyższony kortyzol będzie powodować problemy z chudnięciem. Została do omówienia ostania kwestia – zabiegi modelujące sylwetkę. Ich oferta jest bardzo sze-

roka. Firmy kosmetyczne oraz produkujące sprzęt cały czas pracują nad ulepszaniem formuł zabiegów i unowocześniają technologię urządzeń. Generalnie wszystkie mają za zadanie rozluźnić i rozbić tkankę tłuszczową, przyspieszyć metabolizm komórek tłuszczowych, tak aby w momencie podejmowania aktywności procesy obkurczania komórki zachodziły szybciej. W wyniku przemian tłuszczowych komórki zmniejszają swoją objętość. One nie znikają dzięki masażowi czy po zabiegu kosmetycznym. Dlatego zabiegi same w sobie powinny być stosowane jako uzupełnienie aktywności i racjonalnego odżywiania. Poza wpływem na metabolizm komórkowy dbają one o właściwe odżywienie skóry i przywrócenie jej gęstości oraz odpowiedniej struktury, dzięki czemu możemy mówić o modelowaniu sylwetki, gdyż napięta i jędrna skóra optycznie poprawia kształt sylwetki. Ostatnio odkryłam rewelacyjny zabieg modelujący, opierający się o holistyczną filozofię. Bardzo mocno nawiązuje do ostatniego punktu ze wskazówek Kasi, gdyż jeden z jego elementów ma skutecznie obniżać poziom kortyzolu. Stomach Sculptor to unikalne podejście do modelowania, zgodne z fizjologią ciała. Wbrew pozorom gromadzenie się tkanki tłuszczowej w okolicach brzucha nie dotyczy tylko osób z nadwagą. W wyniku przeprowadzonych badań naukowcy doszli do wniosku, że czynnikiem, który znacząco reguluje metabolizm tkanki tłuszczowej jest wspomniany już kortyzol. Gdy mamy go dużo, organizm zostaje postawiony w stan gotowości, przez co nie pozwala na czerpanie energii z tkanki tłuszczowej, gdyż jest ona największym magazynem energii. Aby przemiany tłuszczowe były efektywne, poziom musi być odpowiednio niski. Zabieg Stomach Sculptor to bezprecedensowa nowość na rynku: aktywuje spalanie tłuszczu i eliminuje toksyny dzięki masażowi Zen Abdomen i serum Stomach & Waist Reshaper. Masaż łączy w sobie techniki relaksacyjne i odpowiedni drenaż brzucha, co znacząco wpływa na obniżenie poziomu kortyzolu, a właściwa formuła kosmetyków ma za zadanie przyspieszyć metabolizm komórkowy. Takie połączenie zabiegu razem ze zbilansowanym żywieniem, aktywnością fizyczną i pielęgnacją domową daje niezwykle skuteczne efekty. Pamiętaj: na postanowienie zmiany nie musisz czekać na nowy rok, miesiąc, tydzień. Po prostu podejmij decyzję, zaplanuj działania i do roboty!!!


WYKRACZAĆ POZ

SIMON P CQUE CZY W WIEKU 30 LAT MOŻNA ZAWOJOWAĆ ŚWIAT? ZWŁASZCZA OBECNIE, GDZIE ODWAŻNYCH I PEWNYCH SIEBIE EKSTRAWERTYKÓW NIE BRAKUJE? OKAZUJE SIĘ, ŻE MOŻNA I NA DODATEK ŚWIAT MODY, KTÓRY WYDAJE SIĘ JUŻ PRZEPEŁNIONY UTALENTOWANYMI PROJEKTANTAMI. SIMON PORTE JACQUEMUS MA SZANSĘ ZOSTAĆ JEDNYM Z NAJLEPSZYCH PROJEKTANTÓW NOWEJ DEKADY XXI WIEKU. DOROTA MAGDZIARZ

54


ZA GRANICE MODY.

PORTE JAEMUS zdj. Facebook/JACQUEMUSPARIS

Pokuszę się o odważne stwierdzenie, że 30-letni Simon Jacquemus podobnie jak Karl Lagerfeld zaczynał od zera, z ogromną chęcią tworzenia i potrzebą wyrażania swoich artystycznych wizji. Miłość do mody wyniósł zresztą z domu rodzinnego. Wychowywał się na francuskiej wsi, rodzice zajmowali się uprawą warzyw, a po pracy oddawali kreatywnym zajęciom – ojciec grze w zespole, a matka dekoracji wnętrz. Rodzice zachęcali go do realizowania swoich marzeń, zwłaszcza mama – jego największa muza, która nosiła wszystkie zaprojektowane przez niego ubrania. To właśnie mamie, która zmarła tragicznie

w wieku 42 lat, zadedykował nazwę swojej marki, od jej panieńskiego nazwiska. Niestety od samego początku musiał radzić sobie, nie miał funduszy, a po trzech miesiącach zrezygnował ze szkoły, bo jego podejście do mody nie zyskało tam zwolenników. Na szczęście nie zamierzał poddać się tak łatwo. Pierwsze sukcesy zawdzięcza parze Kawakubo i Joffe. To w ich butiku pracował przez dwa lata, gdy rzucił szkołę, a po nocach tworzył swoją kolekcję. W końcu i Adrian Joffe przekonał się do jego projektów i zamówił u Simona ubrania do kultowego już sklepu w Londynie – Dover Street Market.


W 2012 roku podczas trwania francuskiego Tygodnia Mody, zorganizował pokaz na ulicy, gdzie akurat przechodziła ówczesna naczelna francuskiego „Vogue’a” Emmanuelle Alt. Oczywiście został zauważony. Podczas początków swojej kariery musiał umiejętnie opowiadać o swoich projektach i wizji, nie na wszystko bowiem starczało funduszy, a więc zdolność opowiadania historii, które chciał przekazać, opanował nieomalże do perfekcji. Po dwóch latach od premiery jego pierwszej oficjalnej kolekcji La Piscine (która zresztą stała się hitem i absolutnym must have w świecie mody), Simon otrzymał wreszcie poważny zastrzyk gotówki, gdy w 2015 roku przyznano mu Nagrodę Specjalną koncernu LVMH. Dzięki temu mógł tworzyć tak, jak chciał i zacząć zupełnie inny etap w budowaniu swojej marki. Pierwsze ubrania promował i sprzedawał na Facebooku, a Instagram traktował jako profil biznesowy i swój osobisty. Z tej mieszanki wychodzi autentyczny przekaz, który z roku na rok zyskuje na popularności. Liczba fanów na profilu mówi sama za siebie. Moda przeplatana osobistymi zdjęciami cieszy się ogromną popularnością. W firmie Simon dba nie tylko o kreacje, ale też zajmuje się visual merchandisingiem, odpowiada za kampanie reklamowe i kierownictwo artystyczne. Trzeba przyznać, że idzie mu to znakomicie. Na miejsca swoich pokazów zawsze wybiera wyjątkowe loka-

lizacje, które na długo zostają w pamięci – Muzeum Picassa, a w ubiegłym roku pola lawendy w pięknym rejonie Prowansji. Pokaz, o którym pisali i mówili wszyscy, także spoza świata mody, odbił się szerokim echem w prasie, a goście, którzy dostali zaproszenie wraz z kremem przeciwsłonecznym, nie mogli wyjść z podziwu. Nie tylko z powodu magicznego miejsca, ale także dzięki kolekcji. Le Coup De Soleil nawiązywała do dzieciństwa projektanta – w scenerii niczym z obrazu zaprezentowano kwiaty i hafty, naturalne materiały, takie jak len oraz przewiewne kreacje, które zachwyciły subtelnością i lekkością. Pisząc o Jacquemusie koniecznie trzeba wspomnieć o torebkach, brylujących od kilku sezonów. Mowa o Le Saq Chiquito, czyli najmniejszej torebce świata. Nie sposób zmieścić w niej coś więcej niż szminkę, ale mimo to liczba jej fanek nie maleje. Torebka ma 8 cm wysokości i 10 cm długości. Ze względu na swoje rozmiary poza popularnością w świecie mody zyskała szeroki rozgłos w sieci, stając się obiektem żartów, ale chyba o ten właśnie dystans Simonowi chodziło. Z każdą kolekcją francuski projektant udowadnia, że potrafi tworzyć wyjątkowe ubrania. Inspiruje go Francja, ale nie sama stolica, jak wielokrotnie podkreśla. Marzenie kilkuletniego chłopca o szyciu ubrań i wielkim Paryżu stało się rzeczywistością. Okazało się, że nie tylko znajomości i pochodzenie, a uczciwa praca, talent i determinacja pozwalają spełnić marzenia.


Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl

hair: Tomasz Marut/Barbara Pieczara-Książek model: Katarzyna Sadowska | mua: Elżbieta Jaśkowska | photo: Łukasz Sokół


W STRONĘ ZIELENI

ANNA SZUBA

58




Działka znacznie nachylona w kierunku wschodnim, w sąsiedztwie typowe dla polskiej wsi budownictwo jednorodzinne, a na horyzoncie las i pagórki. W takiej scenerii powstał dom w Krostoszowicach, autorstwa tyskiej pracowni RS+. Budynek z założenia miał otwierać się na to, co najpiękniejsze w okolicy, czyli na naturę i jednocześnie odcinać się od mało interesującej pobliskiej zabudowy. Architekci zdecydowali, żeby projektowaną kubaturę usytuować w najwyższym punkcie posesji przy drodze, pozwalając, by jej dolna część wbijała się w nachylony teren. Dzięki takiemu zabiegowi, idący ulicą przechodzień widzi jedynie parterowy budynek z oddzieloną szklanym wiatrołapem częścią garażową. Niewielka bryła stoi na betonowej platformie, która wyznacza całą strefę wejściową. Mieści się tam podjazd, a od strony ogrodu zawieszony nad terenem taras. To na tym poziomie, odwrotnie niż w tradycyjnych domach, znajduje się część dzienna domu. Strefę nocną usytuowano poniżej. Na wpół zagłębiona w gruncie, nie jest widoczna od ulicy. Otwiera się bezpośrednio na zieleń. Ten nietypowy podział funkcji gwarantuje wyciszenie i spokój.


Liczne przeszklenia zaprojektowane zostały w ten sposób, by kadrować otaczający krajobraz. W pełni zadaszony drugi taras zlokalizowano na piętrze sypialnianym. Z widokiem rozpościerającym się na zalesiony horyzont wydaje się jakby stworzony do odpoczynku i medytacji. Utrzymane w jasnej tonacji wnętrza stanowią przeciwieństwo grafitowej elewacji, obłożonej łupkiem. Biel ścian i zabudowy meblowej współgra z podłogą ze szlifowanego betonu. Wrażenie surowości przełamują drewniane schody i antresola. Ciemne elementy dopełniają kompozycji całości. Dom w Krostoszowicach charakteryzuje się odważną geometrią bryły. Tą cechę zdecydowano się wyeksponować również we wnętrzu, pozostawiając wielopłaszczyznowe, połamane powierzchnie i sufity, co daje bardzo niecodzienny efekt. Projekt: arch. Robert Skitek, arch. Jakub Zygmunt (pracownia RS+ Robert Skitek) Zdjęcia: Tomasz Zakrzewski / archifolio.pl


Fot. Marcin Lech

Anna Szuba architekt, projektant wnętrz. Od 5 lat związana z pracownią Medusa Group. Współautorka projektów wnętrza Hali Koszyki, placu miejskiego przy ul. Grzybowskiej w Warszawie, adaptacji byłej stołówki wojskowej w Radzionkowie na obiekt biurowy (European Property Awards 2017 – Najlepsza architektura biurowa w Europie i w Polsce), aranżacji strefy wejściowej na parterze budynku banku przy ul. Sokolskiej w Katowicach.


KAPRYSY ZIELONEJ PANI PRZEZ TRZY MIESIĄCE ZAMIAST PROGNOZY POGODY SPRAWDZAŁAM INDEKS PLANETARNY KP, CZYLI POMIAR AKTYWNOŚCI SŁONECZNEJ. NAJBARDZIEJ ZALEŻAŁO MI NA BURZY, W TRAKCIE KTÓREJ EKSPLOZJE NA POWIERZCHNI SŁOŃCA WYSYŁAJĄ W KOSMOS DUŻE ILOŚCI MATERII. PO CO MI TO WSZYSTKO BYŁO, JEŚLI Z FIZYKĄ JEST MI TAK NIE PO DRODZE JAK DWÓM PRZECIWLEGŁYM BIEGUNOM? A WŁAŚNIE DLATEGO, ŻE KOLEJNĄ PODRÓŻ ZAPLANOWALIŚMY NAJBLIŻEJ BIEGUNA PÓŁNOCNEGO, JAK TO BYŁO MOŻLIWE. NA PRZEŁOMIE MARCA I KWIETNIA POLECIELIŚMY Z GDAŃSKA DO NORWESKIEGO TROMSØ ZA KOŁO PODBIEGUNOWE, A INDEKS KP BYŁ NIEZBĘDNY DO OSZACOWANIA, CZY INTENSYWNE WYBUCHY SŁONECZNE POZWOLĄ NAM ZOBACZYĆ ICH EFEKT – ZORZĘ POLARNĄ. WŁAŚNIE DLA NIEJ WYBRALIŚMY SIĘ AŻ TAK DALEKO. KAMILA OCIMEK

Pióro podróży

64


Zielona pani Aurora borealis, zorza polarna – nieprzewidywalna i kapryśna „zielona pani”, która wywołuje ciarki na plecach. Dosłownie. Baptiste stwierdził, że to najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widział; ja nie powiedziałam nic, bo mi odjęło mowę. Zobaczyliśmy ją, mimo że prognozy nie były obiecujące, a początek kwietnia to nie jest najlepsza pora na jej wypatrywanie, tym bardziej, iż pojechaliśmy do Norwegii w trakcie pełni księżyca, która wręcz „rozpromieniała” nocne niebo. Na „polowanie” należy wybrać okres, gdy na północy panuje noc polarna, czyli od listopada do stycznia, ale i luty jest dobrym miesiącem na obserwacje. Najlepiej zaszyć się daleko na uboczu, oczywiście z dala od świateł miejskich czy wspomnianej pełni i… oczekiwać.

czekaliśmy. Czekaliśmy i czekaliśmy. Zamiast zorzy pojawiła się grupa Japończyków, którzy wparowali na „nasz” bezludny teren, rozkładając swoje statywy i aparaty, wskazując nam z euforią niebo. Nie mogłam uwierzyć, że przypominająca lekko szarawą chmurę plama, to miała być ta wspaniała zorza. Zawiodłam się bardzo, ale na szczęście to nie był koniec.

Trzy podejścia Pierwszej nocy rozgrzewając się herbatą z termosu i podkręcając ogrzewanie w samochodzie, oddaleni od miasta i jego rozpraszających blasków,

Drugiej nocy, pełni nadziei podjęliśmy kolejną próbę. Jak szybko wyruszyliśmy, tak szybko musieliśmy wracać. Dopadła nas burza śnieżna. Widoczność na pół metra – o obserwacji zorzy polarnej można było

Bjørn – nasz host, u którego wynajęliśmy pokój, powiedział, że spóźniliśmy się na świetlne spektakle, gdyż zaledwie miesiąc wcześniej zorzę można było oglądać prawie codziennie i to wprost z okien jego mieszkania. Przyznać muszę, że widok rozciągający się na przepiękny fiord, to on miał niesamowity, nawet bez zorzy polarnej.


zapomnieć. Trzeciej nocy pojechaliśmy kilkanaście kilometrów za Tromsø, do innej samotni, którą znaleźliśmy wcześniej za dnia. Czekaliśmy, tracąc trochę nadzieję i godząc się z tym, że jednak przyjechaliśmy do Norwegii za późno. Niebo zielone nade mną Nagle zza wzgórza wyjrzała smuga nieprzypominająca żadnej chmury, ni to płomień, ni to laser. Strzelista łuna, która nagle zaczęła zmieniać kształt i kolor. Blade światło przeszło w intensywną zieleń, rozpierzchając się po niebie, znikając powoli w kolistej już formie za wzgórzem, za którym się pojawiło. Staliśmy oszołomieni. Nagle z innej strony po prostu zajaśniał na niebie zielony łuk, niczym jedno-

kolorowa tęcza, górująca nad wodą. Po chwili i on zaczął przybierać różne kształty, przypominając ognisty płomień. Nie mogąc oderwać wzroku, łapiąc każdą sekundę tego podniebnego spektaklu, dostrzegliśmy kolejną łunę światła, znów z innej strony. Ta była najintensywniejsza. Wyglądała jak portal do innego świata. I w sumie to chyba był inny świat. Na pograniczu magii i natury. Uszczęśliwieni aż krzyczeliśmy z radości. Białe święta Zanim jednak dostąpiliśmy zaszczytu oglądania tego zjawiska, wykorzystaliśmy czas za dnia, zwiedzając Tromsø i okolice. Na północ dotarliśmy w okresie świątecznym – to były absolutnie białe święta, nieważne, że w Wielkanoc.


Choć zawsze podkreślam, że nienawidzę zimy, to ta kwietniowa zima w Norwegii była piękna. Metrowe zaspy, trzeszczący pod stopami, bielusieńki śnieg, a im dalej od Tromsø, tym głębsza cisza i spokój. Otaczający nas świat miał wtedy dwa kolory: białego, rozciągającego się po horyzont śniegu i niebieskiego, przejrzystego nieba. I ten zupełnie nowy, niewidziany do tej pory przeze mnie krajobraz ośnieżonych gór, pagórków i stromych brzegów fiordów, „wpadających” do Morza Norweskiego. A na plażach zamiast piasku oczywiście śnieg. Czas się zatrzymał Tę biel otaczającego świata przerywały czasem czerwone punkty – charakterystyczne dla skandynawskiej architektury drewniane domki. A oprócz tego, kilka razy wyszły nam na spotkanie łosie. Ludzi nie widzieliśmy prawe wcale. Przemieszczając się tak od miasta do miasta, od wyspy do wyspy, od fiordu do fiordu, słuchając w samochodzie non stop tej samej piosenki (która już zawsze będzie mi się kojarzyła z wyprawą na północ), dotarliśmy do Sommarøy – starej rybackiej wioski, oddalonej około 50 kilometrów od Tromsø. Woda morska miała tam kolor szmaragdowo-niebieski, a wszechobecna cisza sprawiała wrażenie jakby wszystko stanęło w miejscu. Coś w tym musi być, skoro swego czasu mieszkańcy wyspy podobno apelowali, by uczynić wioskę strefą wolną od czasu. Choć podobno był to chwyt marketingowy, gdyby jednak doszło do tego, Sommarøy stałoby się pierwszym na świecie miejscem, które „zlikwidowałoby” czas. Celem miało być życie w zgodzie


z naturą, rytmem dnia i nocy, wyznaczanym przez słońce. A on – z racji ulokowania wyspy – jest bardzo nietypowy. Od listopada do stycznia panuje tam bowiem noc polarna – niekończąca się ciemność. Natomiast od połowy maja do lipca, słońce nie chowa się za horyzont, co sprawia, że mieszkańcy o drugiej czy trzeciej – jakby nie było w nocy – są wciąż aktywni. Podróż długo planowana Po powrocie z północy znajoma zapytała, którą nerkę sprzedałam, by sfinalizować ten wyjazd. Otóż cała i zdrowa stwierdzam, iż pomimo horrendalnych norweskich cen udało nam się tę podróż zorganizować w miarę – jak na norweskie standardy – oszczędnie. Tanie bilety zakupiliśmy pół roku wcześniej, samochód zarezerwowaliśmy cztery miesiące przed przylotem, nocleg znaleźliśmy na Airbnb u osoby, która dopiero co rozpoczynała swoją działalność w tym biznesie, a my byliśmy pierwszymi gośćmi, więc oferta tańsza w porównaniu do pozostałych. Największym kosztem okazało się jedzenie. Chcieliśmy zabrać je z Polski, ale lecąc tylko z bagażem podręcznym, upychając jak najwięcej ciepłych rzeczy, nie pozostawiliśmy sobie zbyt wiele miejsca. Święta to święta W Tromso, mieście nazywanym „Wrotami do Arktyki” wylądowaliśmy w Sobotę Wielkanocną. Jak się wtedy okazało i o czym przekonałam się również dwa lata później podczas stypendium w Norwegii – kraj w tym czasie „wymiera”. Norwegowie wyjeżdżają wtedy tłumnie do hytte – swoich domków wypoczynkowych, odcinając się od świata, by żyć w zgodzie z naturą, której umiłowanie jest ich piękną domeną. Sklepy są zamykane na cztery spusty, wszystko pustoszeje, czas się zatrzymuje. Świętowanie zaczyna się już w czwartek, ale większość osób wolne ma od środy, od poniedziałku bym powiedziała, niektórzy od piątku tydzień wcześniej... Tak więc nawet jeśli chcieliśmy się zaopatrzyć w cokolwiek już na miejscu, pozostały nam do wyboru tylko: mrożona pizza ze stacji benzynowej za 120 koron (50 zł) i chrupki za 20 złotych. Baptiste był przekonany, że spróbuje norweskich smakołyków: łososia, czy – o zgrozo – renifera, a tymczasem na śniadanie wielkanocne skonsumowaliśmy sałatkę ziemniaczaną za 10 koron, czyli jak na norweskie normy zatrważająco tanią. Naj Ostatniego dnia pobytu zaszaleliśmy do granic możliwości, udając się do lokalnego browaru. Tam skonsumowaliśmy trunek za 60 zł, płacąc i pła-

cząc, ale przecież niecodziennie pije się bursztynowy napój z najdalej na północ wysuniętego Browaru Mack, założonego w 1877 roku. W kategorii „najdalej na północy” Tromsø szczyci się jeszcze uniwersytetem, katedrą protestancką, ogrodem botanicznym, czy „polarnym” Burger Kingiem (chociaż to akurat interesowało nas najmniej). To była również najdalej wysunięta na północ wspólna podróż. W tym roku bardzo długo zastanawialiśmy się, czy w lutym jechać na kolejne


polowanie na zorzę polarną czy lepiej wygrzać trochę zamarznięte kości w cieplejszym klimacie. Choć wybraliśmy południe, czekamy z utęsknieniem na kolejną wyprawę w okolice koła podbiegunowego. Czerń i zieleń nocy, biel i błękit dnia. I ta sprzyjająca przemyśleniom oraz kontemplacji cisza. Do tej pory oboje zgodnie uważamy, iż było to jedno z najbardziej niesamowitych przeżyć w życiu.

Kamila Ocimek autorka bloga pioropodrozy.com, pasjonatka podróży. Z pochodzenia tyszanka obecnie mieszkająca w Warszawie. Jak o sobie mówi: „śląski krzok, który nauczył się doceniać to miejsce”. Udowadnia, że można pracować, studiować, żyć aktywnie i znaleźć jeszcze dużo czasu na podróże. Nie umie długo pozostać w tym samym miejscu i ciągle szuka swojej drogi.


Drogie Kobiety, Kiedy byłam małą dziewczynką, to przed każdymi wakacjami siadywałam z moim tatą przy stole, żeby wspólnie z nim ułożyć plan podróży. Rozkładaliśmy mapy i atlas Europy. Był bardzo zniszczony, ale mimo to stanowił dla mnie zapowiedź czegoś nowego i niespodziewanego. Tato na kartce kreślił tabelkę, w której zapisywał nazwy państw, miast i odległości w kilometrach. Sarajewo. Belgrad. Sofia. To wszystko brzmiało daleko i egzotycznie. A w mojej głowie toczyły się niesamowite przygody, które wkrótce miały się nam wydarzyć. Potem nieuchronnie następowało pakowanie, mycie naszej przyczepy campingowej, układanie w niej weków, upychanie makaronów i ryżów. Aż w końcu wyruszaliśmy w drogę.

joginki pani Krysi. Pamiętam, jak przyszłam tam po raz pierwszy. Sala do ćwiczeń wydała mi się wielka. Stałam zagubiona w drzwiach. Moje ciało kompletnie mnie nie słuchało. Było sztywne i nieporadne. Z zazdrością patrzyłam na starsze ode mnie kobiety, które uśmiechały się, robiąc skłon. Ten świat (zanim go oswoiłam) był obcy i budził respekt. Przez kolejne lata wszystko się zmieniało. Coś wielkiego znikało za horyzontem. Rodziło się nowe. Jedno oswajałam, a drugie żegnałam. Poznane światy zmniejszały się i stawały całkiem znajome. Uczę teraz jogi w sali, do której kiedyś przyszłam na jogę pani Krysi. Sala wydaje się mniejsza, a w lustrze na jednej ze ścian wyglądam trochę starzej niż kiedyś.

Wszystko wydawało się takie duże i dalekie. Kiedy mój syn był bardzo malutki, to zaczęłam praktykować jogę na hali w Pyskowicach, u wyjątkowej

BE Woman

To jak wyruszanie w kolejną podróż… (Czego życzę Wam na co dzień i od święta) Be Beyond! Katarzyna Szota-Eksner


… Słowa mają moc. Ale nie te wypowiadane drżącym głosem. Szeptane niepewnie. Żeby nabrały mocy, potrzeba szczypty pewności siebie. Poczucia sprawczości, płynącej z wnętrza osoby, która je wypowiada. Wyprostowanej postawy (jogowa Tadasana, czyli pozycja Góry sprawdza się w tym przypadku wyśmienicie). Nie wiem, od kiedy zaczęłam w swoich wypowiedziach używać feminatywów. Na pewno było to wcześniej, zanim usłyszałam, że żeńska forma stanowiska czy tytułu to właśnie feminatyw. Mówię zatem: naukowczyni, polityczka, posłanka. I poprawiam z uśmiechem swoje rozmówczynie i rozmówców, kiedy z uporem nazywają kobietę „gościem” wbrew istnieniu pięknej staropolskiej „gościni”.

Kilka dni temu znalazłam w sieci ogłoszenie: „Uwaga, szukamy nowego członka zespołu! Damy pracę na pełny etat dyplomowanej kosmetyczce, gotowej do podjęcia z nami współpracy.” Dlaczego kosmetyczka jest „członkiem”? („Członkini” to feminatyw, który zgrabnie i z uroczym wdziękiem zastąpi szacownego „członka”.) Język wpływa na rzeczywistość. Słowa mają znaczenie! Żołnierz – myślimy o mężczyźnie. Żołnierka – uświadamiamy sobie, że również kobieta może wykonywać ten zawód (i jeszcze: wojowniczka, strzelczyni, bohaterka, posłanka, mędrczyni, profesorka i tak dalej w kierunku sprawczości i działania). Nie tylko sprzątaczka czy też pielęgniarka i nauczycielka – wiadomo zawody sfeminizowane i słabo opłacane. Pisarz Jacek Dehnel, który zabrał głos w dyskusji, pisze, że feminatywy przeszkadzają wielu wówczas, gdy dotyczą kobiet na wyższych stanowiskach a nie przeszkadzają w „sprzątaczce” czy „służącej”, gdzie rzekomo są normalniejsze.


Uważam, że same powinnyśmy dbać o swoje interesy, a nie pozostawać w tej kwestii posłusznymi strażniczkami patriarchatu. Żyjemy w kraju, w którym wciąż jako kobiety zarabiamy mniej niż mężczyźni, wykonujemy nieodpłatnie tysiące domowych czynności, feminizm jest przez wielu ludzi wyśmiewany i niezrozumiany, a skrajna prawica ma się bardzo, bardzo dobrze. Słowa mają moc. Bądźmy zatem odważnymi twórczyniami naszego języka, a nie jego posłusznymi użytkowniczkami!

… Maria Janion pisze, że córki są do wielkich zadań. To jest bardzo optymistyczny przekaz. Czuję, jakby kierowała go do mnie. Do Ciebie. Do mojej i do Twojej córki. Przekaz pozbawiony rywalizacji i napięcia. Ciepły i kojący, a jednocześnie jak szept prosto do ucha –

BE Woman

odwagi! (Tak go właśnie bardzo osobiście odbieram w tym momencie…) To jest też trochę przekaz na przekór modelowi, funkcjonującemu w naszej kulturze i o czym również pisze Janion. Modelowi lalki Barbie, którą bawi się mała dziewczynka, a potem usiłuje się nią stać. Oglądam dokument To be a miss o młodych dziewczynach z Wenezueli, które startują w konkursie Miss Universe (Wenezuela zajmuje czołowe miejsce w światowych konkursach piękności). Będziesz piękna. Będziesz podziwiana. Mężczyźni będą Cię pożądali. (To brzmi jak mantra.) Janion pisze o tym, jak trudno się potem z takiego modelu wyplątać. „Barbie nie może cenić innych kobiet, ponieważ musi z nimi rywalizować: jestem piękniejsza, jestem zgrabniejsza, nie mam cellulitu, mam narzeczonego, a ty nie masz. Potem kobiety wyobrażają sobie, że wystarczy wyjść za mąż, aby mieć u stóp cały świat.” Osobiste konkursy piękności organizujemy sobie każdego dnia. Wiele razy pisałam o tym, że sama


łapię się często na komplementowaniu innych kobiet wyłącznie za urodę. To prawda – i ja też lubię się podobać. Lubię ładnie wyglądać. Przerzucenie ważności jedynie i wyłącznie na „ładne wyglądanie” jest niestety bardzo niebezpieczne. Czy tego chcemy czy nie, nasze ciała starzeją się i ulegają różnym przemianom. Straszy siwowłosy mężczyzna w dobrym samochodzie budzi podziw i szacunek. Stara i pomarszczona kobieta to przecież wiedźma! Jakiś czas temu moja przyjaciółka Małgorzata TkaczJanik wysłała mi poniższy tekst. Żałuję, że to nie my go napisałyśmy, ale i tak pozwalam sobie go zadedykować wszystkim Kobietom na ten nowy, 2020 rok. Ten rok będzie nasz! (Głęboko w to wierzę!)

JAK MÓWIĆ DO CÓRKI O JEJ CIELE.... Krok pierwszy: Nie rozmawiaj z córką o jej ciele, chyba że nauczysz ją, jak ono działa. Nie mów nic, jeśli schudła. Nie mów nic, jeśli przybrała na wadze. Jeśli uważasz, że ciało Twojej córki wygląda niesamowicie, nie mów tak. Oto kilka rzeczy, które możesz zamiast tego powiedzieć: „Wyglądasz tak zdrowo!”, a może: „wyglądasz tak silnie”. „Widzę, jak bardzo jesteś szczęśliwa – świecisz.” Jeszcze lepiej, pochwal ją za coś, co nie ma nic wspólnego z jej ciałem. Nie komentuj także ciał innych kobiet. Ani jednego komentarza, ani ładnego, ani średniego. Naucz ją o dobroci wobec innych, ale także o dobroci wobec siebie. Nie waż się mówić o tym, jak bardzo nienawidzisz swojego ciała

przed swoją córką, ani nie mów o swojej nowej diecie. W rzeczywistości nie stosuj diety przed swoją córką. Kupuj zdrową żywność. Gotuj zdrowe posiłki. Ale nie mów: „nie jem teraz węglowodanów”. Twoja córka nigdy nie powinna myśleć, że węglowodany są złe, ponieważ wstyd z powodu tego, co jesz, prowadzi tylko do wstydu. Zachęcaj córkę do biegania, ponieważ sprawia, że czuje się mniej zestresowana. Zachęcaj swoją córkę do wspinania się po górach, ponieważ nigdzie nie ma lepszego sposobu na poznanie swojej duchowości niż szczyt wszechświata. Zachęcaj swoją córkę do surfowania, wspinania się po skałach lub jazdy na rowerze górskim, ponieważ to ją przeraża i czasami jest to dobre. Pomóż swojej córce kochać piłkę nożną lub wioślarstwo, lub hokeja, ponieważ sport czyni ją lepszym liderem i bardziej pewną siebie kobietą. Wyjaśnij, że bez względu na to, ile masz lat, nigdy nie przestaniesz potrzebować dobrej pracy zespołowej. Nigdy nie zmuszaj jej do uprawiania sportu, w którym nie jest absolutnie zakochana. Udowodnij swojej córce, że kobiety nie potrzebują mężczyzn do przenoszenia mebli. Naucz swoją córkę, jak gotować jarmuż. Naucz swoją córkę, jak upiec ciasto czekoladowe z sześciu pałeczek masła. Podaj swój własny przepis na poranną kawę. Przekaż swoją miłość do bycia na zewnątrz. Może Ty i Twoja córka macie grube uda lub szerokie klatki piersiowe. Łatwo jest nienawidzić tych niezerowych części ciała. Nie. Powiedz swojej córce, że z nogami może biegać w maratonie, jeśli chce, a jej klatka piersiowa to nic innego jak torba na silne płuca. Potrafi krzyczeć i śpiewać, a jeśli chce, może podnieść świat. Przypomnij córce, że najlepszą rzeczą, jaką może zrobić ze swoim ciałem, jest wykorzystanie go do zmobilizowania jej pięknej duszy. Napisane przez Sarah Koppelkam.

fot. Monika Burszczan

Zdjęcia: Monika Burszczan

Katarzyna Szota-Eksner Katarzyna Szota-Eksner: Prowadzi szkołę jogi Yogasana (www.yogasana.pl), organizatorka wielu kobiecych wyjazdów i warsztatów w całej Polsce, ściśle współpracuje z Sunday is Monday i współtworzy gliwicki Klub Książki Kobiecej. Prowadzi autorską rubrykę Be Woman w Magazynie Be. Twórczyni projektu Kino Kobiet z Pyskowic. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie. Spisuje herstorie kobiet z sąsiedztwa. Dziewczyna ze Śląska, joginka, wegetarianka, felietonistka i feministka. Autorka bloga www.her-story.pl.


F I N E J E W E L L E RY B Y C H A R L O T T E LY N G G A A R D

SILESIA CITY CENTER · TEL. 32-60-50-655, 694-414-014 SKLEP ONLINE WWW.LABIZU.PL

www

.OLE

LY N G G A A R D

. c om


WE’RE ( NEARLY ) AL L EA RS OLE LYNGGAARD COPENHAGEN przeskakuje w sezon z niesamowitym bogactwem nowych, zniewalających kolczyków, i jednej, rewelacyjnej bransoletki. Zwróć uwagę na subtelny kształt węża, ciesz się radosnymi obręczami pokrytymi mnóstwem gwiazd, sprawnie wykonanymi w największej pracowni jubilerskiej w Danii. Odkryj ukochane skarby powstałe z kreatywnych rąk Charlotte i Ole Lynggaard.

HOOP HOOP HOORAY Przeskocz w sezon z masywnymi obręczami Nature zaprojektowanymi przez Charlotte Lynggaard! Wykonane z 18-karatowego złota koła pięknie prezentują swoją satynowaną powierzchnię, która charakteryzuje kolekcję Nature, inspirowaną lasem i występującymi w nim naturalnymi formami. Stworzone przez Charlotte kolczyki posiadają wygodne, piórkowe zapięcie, dostępne są zarówno do uszu przekłutych, jak i nieprzekłutych. Kolczyki występują w różnych rozmiarach i sprzedawane są pojedynczo – kolczyki Nature prezentują się wspaniale zarówno w parach, jak i w asymetrycznym układzie. Na każde z kół dokładać można dodatkowe zawieszki, aby stworzyć jeszcze bardziej intrygującą formę. Aby uzyskać bardziej odważny look, połącz masywne obręcze z subtelnym rodzeństwem z kolekcji Nature, lub krzyżuj style z liniami Blooming lub Love Bands. Poczwórne koła Nature to istna bohema dodana do klasycznej oferty pierścionków Nature. Smukły pierścionek z 3 zawieszkami wykonany jest z 18-karatowego, satynowanego złota. Nos pierścionek na środkowym palcu, pozwalając różnorodnym obręczom Nature opadać na twoją dłoń.

SSSMOKING HOT SERPENT Uwodzicielskie kolczyki z nausznicami to dodatek must-have do upragnionej kolekcji Snakes. Ole Lynggaard, twórca biżuterii i mistrz fauny, stoi za projektem nowego, delikatnego kolczyka, który przekornie zawija się wzdłuż płatka ucha. Wykonana z 18-karatowego złota nausznica dostępna jest w kunsztownie satynowanej, lub oszałamiającej, w całości pokrytej diamentami wersji. Opleć swoje ucho samym kolczykiem-wężem, lub stwórz nowy styl dodając do niego kolczyki z kolekcji Shooting Stars lub Lotus. Odkryj wyjątkowe piękno węża, nosząc go asymetrycznie z kołem lub wiszącym kolczykiem w drugim uchu. Dodana do naszego asortymentu otwarta bransoletka Snakes stanowi czarujący dodatek do zestawu bransoletek. Wykonany w całości z 18-karatowego złota, ręcznie i szczegółowo satynowany, smukły wąż subtelnie otacza nadgarstek. Załóż bransoletkę Snakes z otwartą stroną zwróconą do góry, aby cieszyć się widokiem łagodnie spoczywającej na nadgarstku głowie węża.

SILESIA CITY CENTER · TEL. 32-60-50-655, 694-414-014 SKLEP ONLINE WWW.LABIZU.PL



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.