malowana_mama_01

Page 1

troch´ starszà, ni˝ jestem. Moja kitka stercza∏a sztywno jak antenka Dipsy’ego. — Mo˝e lepiej rozpuszcz´ je z powrotem — zaproponowa∏am. — Jak myÊlisz? — Nie, tak jest dobrze — uzna∏a Stella. — Zbierajmy si´, bo szkoda czasu, nied∏ugo nie b´dzie sensu w ogóle wychodziç. Tylko si´ nie wyg∏upiaj i nie wygaduj ˝adnych bzdur, dobrze? I nie zgrywaj dziwaczki. Po prostu staraj si´ zachowywaç normalnie. Tak do koƒca nie by∏am pewna, jak w∏aÊciwie powinien wyglàdaç normalny sposób bycia, ale okaza∏o si´, ˝e to nie ma znaczenia. Kiedy dotar∏yÊmy do miasta i przy∏àczy∏yÊmy si´ do sporej grupy okupujàcej wejÊcie do McDonalda, nikt nie zwróci∏ na mnie najmniejszej uwagi. Stelli te˝ nie poÊwi´cono jej zbyt wiele. Janice Taylor i pozosta∏e dziewczyny nawet si´ z nià nie przywita∏y. Wprawdzie m∏odsi ch∏opcy uÊmiechn´li si´ do niej szeroko i z miejsca zacz´li si´ popisywaç, ale ci starsi i przystojniejsi nie zaszczycili jej nawet spojrzeniem. Od razu zgad∏am, który z nich to Mark; wyglàda∏o na to, ˝e wda∏ si´ w o˝ywionà dyskusj´ ze swoimi kumplami. Stella podesz∏a do niego i ustawi∏a si´ najbli˝ej, jak tylko mog∏a, ja przyczai∏am si´ za jej plecami. Przeraêliwie burcza∏o mi w brzuchu; zastanawia∏am si´, dlaczego nikt si´ nie kwapi, ˝eby wejÊç do McDonalda i coÊ przekàsiç. PomyÊla∏am o sa∏atce z kurczakiem, która zosta∏a w domu. — Jestem ju˝ g∏odna — zwierzy∏am si´ Stelli z nadziejà. Lecz Mark absorbowa∏ jà do tego stopnia, ˝e chyba mnie nawet nie us∏ysza∏a. Za ka˝dym razem, kiedy wybucha∏ Êmiechem, Stella te˝ ods∏ania∏a zàbki i parska∏a z uciechy. Kiedy odrzuci∏ do ty∏u swoje doÊç d∏ugie w∏osy, g∏owa Stelli powtórzy∏a jego ruch. Gdy opar∏ r´k´ na biodrze, szczup∏e rami´ Stelli mog∏oby byç jej cieniem. 92


Dwaj m∏odsi ch∏opcy wdali si´ w jakàÊ g∏upià bójk´ i jeden z nich wpad∏ na Stell´, która zdzieli∏a go ostro ∏okciem i zm´∏∏a w ustach wyzwisko. Mark odwróci∏ wzrok. — Kogo my tu widzimy! Migotka! M i g o t k a! Spodziewa∏am si´, ˝e Stella wybije mu z´by jednym ciosem, ale ona rozp∏yn´∏a si´ w przymilnym uÊmiechu. — CzeÊç, Mark — powiedzia∏a g∏osikiem s∏odkim jak miód. Pomacha∏ do niej koƒcami palców i rzuci∏ coÊ pó∏g∏osem do swoich kumpli. Wszyscy zarechotali. Nie wiem, czy Stella us∏ysza∏a, co powiedzia∏, ale si´ zaczerwieni∏a. Pochyli∏a g∏ow´, kryjàc twarz we w∏osach, jednak nadal tam sta∏a. I czeka∏a. Kiedy wreszcie prawie wszyscy kumple Marka weszli do Êrodka, Mark otoczy∏ Stell´ ramieniem — Dasz si´ zaprosiç na frytki, Migotko? — Mo˝e pocz´stuj´ si´ twoimi? — Nie chcesz w∏asnej porcji? Ja p∏ac´. — Jaki ty jesteÊ kochany! — Z rozbrajajàcym uÊmiechem przyj´∏a propozycj´; miód niemal Êcieka∏ po jej podbródku. — Albo wiesz, co? Móg∏byÊ mi kupiç deser lodowy? — Jasna sprawa. Wesz∏a do McDonalda, ciàgle z ramieniem wciÊni´tym pod jego pach´. Nawet na mnie nie spojrza∏a. Kopn´∏am listw´ przypod∏ogowà w progu. A co z e m n à?! To szczyt niesprawiedliwoÊci! Ja te˝ uwielbiam desery lodowe. Stella lubi czekoladowe, osobiÊcie wol´ karmelowe. Obliza∏am si´ na samà myÊl o lodach, takà strasznà mia∏am na nie ochot´. — I komu pokazujesz ten j´zyk, ma∏a? — spyta∏a opryskliwie wyraênie zirytowana Janice Taylor. Pod jej adresem wywali∏am j´zor tak daleko, jak umia∏am. 93


— Bezczelna gówniara! Co to za jedna? — zapyta∏a kole˝anka Janice. — M∏odsza siostra tej ca∏ej Stelli; ciàgle w∏óczy si´ pod naszà szko∏à. — A Stella to ta z d∏ugimi w∏osami, tak? — Kole˝anka kiwn´∏a g∏owà w stron´ Stelli i Marka, którzy stali przy ladzie. — Nie mam poj´cia, co Mark w niej widzi — skrzywi∏a si´ Janice. — Szczerzy si´ do niego jak idiotka przez ca∏y czas, a˝ si´ niedobrze robi. Czemu on si´ prowadza z takà ma∏olatà? Kole˝anka szepn´∏a jej coÊ na ucho i obie zachichota∏y. Jeszcze raz wywiesi∏am w ich kierunku ca∏y j´zyk, gorliwie wymachujàc nim na boki. — Uwa˝aj, bo ci´ zamknà w wariatkowie — ostrzeg∏a mnie Janice. Obj´∏a swojà kole˝ank´ w pasie i posz∏y sobie. Jak na komend´ schowa∏am j´zor; wyraz „wariatkowo” by∏ jak uderzenie obuchem w g∏ow´. Ugryz∏am si´ w j´zyk, ˝eby odp´dziç t´ myÊl. — Co ty wyprawiasz? — sykn´∏a Stella. Wciàgn´∏a mnie do McDonalda i posadzi∏a przy stoliku w kàcie; przede mnà postawi∏a deser lodowy. — To dla ciebie — powiedzia∏a. — Siedz´ z Markiem kawa∏ek dalej, w porzàdku? Pobieg∏a do niego z powrotem i przyklei∏a si´ do jego boku. Sama nie mia∏a nic do jedzenia. Gapi∏am si´ t´po w mój deser. Zamówi∏a karmelowy. Delektowa∏am si´ ka˝dà ∏y˝eczkà, oblizujàc jà obola∏ym j´zykiem. By∏am pewna, ˝e Stella jest tak samo g∏odna jak ja. Od czasu do czasu Mark cz´stowa∏ jà frytkà, ale kaza∏ jej prosiç o nià jak psu. Stella robi∏a to z prawdziwym wdzi´kiem, przechylajàc g∏ow´ na bok, b∏agalnie zwijajàc przed sobà r´ce w piàstki i udajàc psie posapywanie, a jednak cierp∏a mi od tego skóra. 94


A póêniej by∏o jeszcze gorzej. Stella i Mark wybrali si´ na spacer alejkà na ty∏ach Bootsa, przy którym musia∏am zostaç, ca∏à wiecznoÊç gapiàc si´ na szampony i okulary. Ciàgle by∏am g∏odna, a j´zyk pulsowa∏ mi z bólu. Wystawanie przed witrynà w koƒcu mnie zm´czy∏o, wi´c przysiad∏am na kamiennym kraw´˝niku, chocia˝ ch∏ód przenika∏ przez materia∏ moich d˝insów. Czu∏am si´ tak, jakbym siedzia∏a na brzegu gigantycznej kadzi lodów. Kiedy Stella wreszcie wróci∏a, trz´s∏am si´ z zimna. — Finka, wstawaj, bo dostaniesz wilka od siedzenia na chodniku. — Gdzie Mark? — Poszed∏ na spotkanie z jakimiÊ innymi kolegami. I co o nim myÊlisz? Czy nie jest fantastyczny? — Nie. — A w∏aÊnie, ˝e tak! To najprzystojniejszy ch∏opak w ca∏ym Londynie! Ka˝da chcia∏aby z nim chodziç! Janice Taylor wÊcieka si´ z zazdroÊci! — I co tam robiliÊcie? — A jak myÊlisz? — Stella odpowiedzia∏a pytaniem na pytanie. Zauwa˝y∏a mój wyraz twarzy. — Nic si´ nie martw, Finka, naprawd´. ObÊciskiwaliÊmy si´ tylko. S∏owa „obÊciskiwaç si´” nape∏ni∏y mnie obrzydzeniem; brzmia∏y obleÊnie, wr´cz Êwiƒsko. Stelli i Markowi natychmiast wyros∏y Êwiƒskie ryje, obwis∏e sad∏o i wstr´tne, zakr´cone ogonki. Wyobrazi∏am sobie, jak si´ nawzajem czochrajà tymi ryjami i zrobi∏o mi si´ niedobrze. — Finka? — Stella obj´∏a mnie ramieniem. — Spadaj! — O co ci chodzi? — Nie podoba mi si´ to, co wyprawiasz z tym Markiem! — Zwyczajnie mi zazdroÊcisz! — Skàd! I nie chodzi mi tylko o Marka, ale o ca∏e to towarzystwo. Bardzo si´ zmieni∏aÊ. 95


— Po prostu wydoroÊla∏am. — Ciàgle nie jesteÊ wystarczajàco doros∏a, ˝eby ten Mark obÊlinia∏ ci´ od góry do do∏u. Powiem wszystko Marigold! Stella tylko si´ zaÊmia∏a. — I co mi zrobi, jak sàdzisz? Za∏o˝´ si´, ˝e sama pozwala∏a sobie na du˝o wi´cej, kiedy by∏a w moim wieku. — MyÊlisz, ˝e wróci dziÊ na noc do domu? Obieca∏a. — Obiecanki-cacanki, w kó∏ko ta sama Êpiewka. Wszystko wskazywa∏o na to, ˝e Marigold z∏amie kolejnà obietnic´. W domu by∏yÊmy przed dziesiàtà; zjad∏yÊmy sa∏atk´ z kurczakiem i przygotowa∏yÊmy si´ do snu. Po zmyciu makija˝u i przebraniu si´ w starà koszul´ nocnà z misiaczkiem Stella podoba∏a mi si´ du˝o bardziej; by∏a w tak Êwietnym humorze, ˝e jeszcze pobawi∏a si´ ze mnà pluszowymi misiami, udajàc ich mrukliwe g∏osy. — A pami´tasz mojego misia? Tego du˝ego, ˝ó∏tego, w kubraczku w kratk´? — zapyta∏am, g∏aszczàc si´ po nosie moim jedwabnym szalikiem. — Tak bardzo mi go brakuje. — Kupi´ ci nowego na Gwiazdk´. — Nie, nie chc´ nowego misia. Chcia∏abym mieç z powrotem mojego Uszatka. I ró˝ne inne rzeczy: stare ksià˝eczki z obrazkami i mojà lalk´ Barbie, i wszystkie jej ubranka. — Uwielbia∏am mojà Barbie — a ty obydwie ostrzyg∏aÊ na zero! Rany, ale by∏am wtedy wÊciek∏a! A póêniej nawet mi si´ spodoba∏o, ˝e moja Barbie jest skinheadem i z czarnej plasteliny zrobi∏am dla niej par´ malutkich oficerek, pami´tasz? — Pami´tam. Ale ju˝ ich nie mamy. A ja chcia∏abym mieç je z powrotem, tutaj... — Bezradnym gestem wskaza∏am nasz pokój. By∏ to najlepszy pokój, w jakim kiedykolwiek mieszka∏yÊmy, i bardzo si´ nam podoba∏. Nie by∏o w nim wpraw96


dzie zas∏on ani dywanu, lecz Marigold kupi∏a ogromny kube∏ ciemnoniebieskiej emulsji, którà pomalowa∏yÊmy Êciany i sufit. Na Êcianach Marigold wyczarowa∏a ocean z wielorybami, rekinami, rafà koralowà, na której siedzia∏y syrenki, i ca∏à ∏awicà rozbrykanych delfinów, a sufit przerobi∏a na niebo — wdrapa∏a si´ na drabin´ i sp´dzi∏a na niej ca∏y dzieƒ i pó∏ nocy, wymalowujàc Drog´ Mlecznà, Syriusza, Plejady, Wielkà i Ma∏à Niedêwiedzic´ oraz du˝à i bardzo jasnà Gwiazd´ Polarnà, lecz i tak najwi´kszà i najjaÊniejszà gwiazdà na naszym suficie by∏a gwiazda pi´cioramienna, taka sama, jakà Marigold nosi wytatuowanà nad sercem. By∏ to najpi´kniejszy pokój, jaki dwie dziewczyny mog∏yby sobie wymarzyç. Tak naprawd´ wcale nie zale˝a∏o mi na tym, ˝eby zosta∏ zagracony starymi zabawkami nadgryzionymi przez mole, ˝a∏owa∏am tylko, ˝e nie uda∏o nam si´ zachowaç wi´cej naszych rzeczy. Bywa∏o, ˝e drogie, nowe zabawki musia∏yÊmy oddawaç z powrotem do sklepu. Bywa∏o, ˝e nasze rzeczy pada∏y ∏upem z∏odziei. Bywa∏o i tak, ˝e ró˝ne mieszkania trzeba by∏o opuÊciç nocà, po kryjomu, zabierajàc ze sobà jak najmniej baga˝y. PomyÊla∏am o wszystkich naszych porzuconych zabawkach, rozsianych po ca∏ym Londynie i okolicy, i zrobi∏o mi si´ ci´˝ko na sercu. — Ciekawe, co si´ z nimi sta∏o? — zapyta∏am g∏oÊno. Wyobrazi∏am sobie, jak trafiajà do Êmieciarki, zostajà wywiezione na jakieÊ wstr´tne wysypisko i wyrzucone na stert´ Êmieci; le˝à tam teraz, ca∏e ubabrane w cuchnàcej mazi wyciekajàcej z kartonowych pude∏ek po daniach na wynos, mewy wydziobujà Uszatkowi jego szklane oczy, a szczury z˝erajà resztki w∏osów Barbie. Kiedy us∏ysza∏yÊmy, jak zegar wybija pó∏noc, a Marigold nadal nie by∏o w domu, Stella pozwoli∏a mi przyjÊç do swojego ∏ó˝ka. Zasn´∏am, wtulajàc si´ w misiaczki na jej plecach i Êni∏am, ˝e wrzucono nas obie do Êmieciarki. 97


Âmieciarze g∏adzili brudnymi paluchami w∏osy Stelli i wylizali jej twarz do czysta, po czym posadzili jà na desce rozdzielczej jak maskotk´ przynoszàcà szcz´Êcie. Mnie rzucili na gór´ Êmieci; zapad∏am si´ w tych brudach po pachy, wrzeszczàc imi´ Marigold na ca∏e gard∏o. Nie przysz∏a. Nie przychodzi∏a mi na pomoc, chocia˝ wo∏a∏am jà tyle razy i wydziera∏am si´ wniebog∏osy... — Marigold! — Jestem, FinuÊ, jestem; ju˝ wszystko dobrze, jestem przy tobie, kochanie. Co ja mówi´, jest o niebo lepiej ni˝ dobrze! Obudê si´. Stello, skarbie, ty te˝ si´ obudê! Marigold zapali∏a Êwiat∏o; zrobi∏o si´ tak jasno, ˝e z poczàtku nie widzia∏am zupe∏nie nic. Przylgn´∏am do niej z ca∏ej si∏y, mru˝àc oczy, tak ˝e wyglàda∏y jak maleƒkie szparki. W jej oddechu wyczu∏am alkohol, ale wyglàda∏o na to, ˝e Marigold jest w dobrej formie, chocia˝ lekko dr˝a∏a. Tuli∏am si´ do niej mocno, lecz ona nie poÊwi´ca∏a mi wiele uwagi. — Stello! Stello, s∏oneczko, wstawaj! No ju˝! — Marigold przechyli∏a si´ nade mnà i odgarn´∏a w∏osy z twarzy Stelli. — Stello, chcia∏abym ci kogoÊ przedstawiç. — G∏os Marigold ∏ama∏ si´ z emocji, ledwie udawa∏o jej si´ wymówiç poszczególne s∏owa. — To jest w∏aÊnie Micky, twój ojciec!

98


Czarownica Obie a˝ si´ poderwa∏yÊmy i usiad∏yÊmy na ∏ó˝ku, robiàc na Micky’ego wielkie oczy. By∏o tak, jakby na specjalnà przepustk´ z nieba wpad∏a do nas z wizytà ksi´˝na Diana we w∏asnej osobie — odkàd si´gam pami´cià, Marigold zawsze opowiada∏a nam o Mickym, ale nigdy tak do koƒca w niego nie wierzy∏yÊmy. — To naprawd´ ty? — odezwa∏a si´ niepewnie Stella, gapiàc si´ na nieznajomego. Chocia˝, szczerze powiedziawszy, Micky wyglàda∏ dosyç znajomo. By∏ wysoki i szczup∏y, tak jak Stella, z d∏u˝szymi, opadajàcymi na ramiona, jasnymi w∏osami. Mia∏ oczy niebieskie jak b∏awatki, prosty nos, sympatyczny uÊmiech od ucha do ucha i do∏ek w tylko jednym policzku. Ubrany by∏ w czarny T-shirt i czarnà, skórzanà kurtk´, czarne d˝insy i czarne buty. Na nadgarstku jednej r´ki nosi∏ cienkà, srebrnà bransolet´, a na palcu drugiej — ozdobny, srebrny sygnet. — Mój... tata? — zapyta∏a szeptem Stella. Nie wyglàda∏ na niczyjego tat´. Wyglàda∏ jak rockman. Zerknà∏ na Marigold. Skin´∏a g∏owà. — Twój tata, Stello — odpowiedzia∏. — O rany — wybàka∏a Stella. — Nie mog´ w to uwierzyç! 99


— Ja te˝ — przyzna∏ Micky. — W ogóle nie mia∏em poj´cia, ˝e zosta∏em ojcem! To niesamowite! Spotka∏em dziÊ ciebie, Marigold, a teraz spotykam mojà córk´! — Przez moment zatrzyma∏ wzrok na mnie. — Hej, malutka, ty te˝ jesteÊ moja? — Nie, to jest Delfina — przedstawi∏a mnie Marigold. — CzeÊç, Delfino. Fajne masz imi´ — powiedzia∏ Micky, wpatrujàc si´ ju˝ z powrotem w Stell´. By∏ nià wyraênie urzeczony. — A nie mówi∏am?! — wytkn´∏a Marigold Micky’emu. — A nie mówi∏am?! — powtórzy∏a do Stelli. By∏a taka podekscytowana, ˝e prawie skaka∏a po mieszkaniu na swoich wysokich obcasach. Stella i Micky nie odrywali od siebie oczu, zupe∏nie jakby chcieli nauczyç si´ siebie nawzajem na pami´ç. Wyglàda∏o to tak, jakby oboje razem z Marigold znaleêli si´ we wn´trzu olbrzymiej, t´czowej baƒki mydlanej unoszàcej si´ w powietrzu. Ja zosta∏am na zewnàtrz baƒki, na ziemi. Nie by∏am cz´Êcià tej rodziny. — Nie wstaniecie, dziewczynki? — zaproponowa∏a Marigold. — Mog∏abym przygotowaç dla nas coÊ na zàb. A ty nie jesteÊ g∏odny, Micky? — Kurczaka ju˝ zjad∏yÊmy z Finkà — uÊwiadomi∏a jej Stella. — Ale, ale: jak wy si´ w ogóle odnaleêliÊcie? Na koncercie musia∏y byç przecie˝ tysiàce ludzi! — I by∏y — powiedzia∏a Marigold. — A jednak go znalaz∏am. Wiedzia∏am, ˝e mi si´ uda! Wiedzia∏am nawet, gdzie go szukaç! — No tak, spojrza∏aÊ w swojà kryszta∏owà kul´ — za˝artowa∏ Micky. Marigold zaÊmia∏a si´ cicho. — Pami´ta∏eÊ! Na Êrodku brzucha Marigold ma wytatuowanà pi´knà, d∏ugow∏osà czarownic´ w pow∏óczystych szatach. Cza100


rownica wpatruje si´ w skupieniu w kryszta∏owà kul´, którà tak naprawd´ jest p´pek Marigold, otoczony precyzyjnà, czarnà kreskà. — Ta czarownica z kryszta∏owà kulà to by∏ mój pomys∏ — pochwali∏ si´ Micky. — Sprawdêmy, jak si´ miewa. Marigold podciàgn´∏a bluzk´, chichoczàc. My te˝ zerkn´∏yÊmy. — Jest wspania∏a. Sobie te˝ takà zrobi∏em, ale moja przegina si´ w innà stron´ i jest bardziej celtycka — powiedzia∏ Micky, prezentujàc nam swój sygnet. — Sam go zrobi∏eÊ! — wykrzykn´∏a Stella. — Micky zajmuje si´ teraz jubilerstwem, ma w∏asnà firm´ — zakomunikowa∏a nam z dumà Marigold. — Sam projektuje wszystkie wzory. Micky wr´czy∏ swój pierÊcieƒ Stelli. — Jaki pi´kny! — zachwyci∏a si´, trzymajàc go z nale˝ytym respektem i badajàc uwa˝nie ka˝dy szczegó∏. Te˝ chcia∏am zobaczyç, ale odepchn´∏a mnie ∏okciem na bok. — Zas∏aniasz mi Êwiat∏o, Finka. — Delikatnie wodzi∏a palcem po wyrafinowanym wzorze sygnetu; dotkn´∏a nawet wn´trza pierÊcienia, jeszcze ciep∏ego od palca w∏aÊciciela. — Mog´ przymierzyç? — Jasne. — Jest du˝o za du˝y — uÊmiechn´∏a si´, obracajàc sygnet na palcu. — Bo ty jesteÊ bardzo malutka — uÊmiechnà∏ si´ Micky. — Ile masz dok∏adnie lat, Stello? Naprawd´ trzynaÊcie? Wydajesz si´ taka maleƒka! — Twoja ma∏a córeczka — wyszepta∏a Marigold modlitewnie. Stella dok∏ada∏a wszelkich staraƒ, ˝eby wyglàdaç doroÊle, wi´c pomyÊla∏am, ˝e teraz si´ zirytuje, ale, o dziwo, uwagi Micky’ego najwyraêniej nie sprawi∏y jej przykroÊci. Spoglàda∏a na niego spod grzywy swoich jasnych w∏osów. Âciska∏o mi si´ serce, ledwie mog∏am oddychaç. 101


Wiedzia∏am, ˝e powinnam si´ cieszyç, ˝e Stella odnalaz∏a swojego ojca, jednak nie potrafi∏am znieÊç wzroku, jakim na nià patrzy∏. — Nie mog´ uwierzyç w∏asnemu szcz´Êciu! — cieszy∏ si´ Micky. Mo˝e nie chodzi∏o mu tylko o to, ˝e jest szcz´Êliwy, bo dowiedzia∏ si´, ˝e ma córk´. Mo˝e wyra˝a∏ radoÊç z faktu, ˝e jego córkà jest Êliczna jak elf blondyneczka, a nie karlica o wyglàdzie g∏upiej, szarej myszy. — Wszystko si´ mo˝e zdarzyç! — zaintonowa∏a Marigold, taƒczàc po pokoju. Pr´˝àc si´ jak czarownica wytatuowana na jej brzuchu i wyrzucajàc w gór´ ramiona, Marigold z rozwianymi rudymi w∏osami wyglàda∏a wyjàtkowo pi´knie, lecz mimo to Micky rzuci∏ jej dziwne spojrzenie. — Wszystko mo˝e zdarzyç si´! U-uuu! — Êpiewa∏a Marigold. Zauwa˝y∏a mój wyraz twarzy i wyciàgn´∏a mnie z ∏ó˝ka, próbujàc mnie nak∏oniç do wspólnych plàsów. Potyka∏am si´ i zatacza∏am, czujàc si´ strasznie g∏upio i martwiàc si´ o mojà koszul´ nocnà, która nie doÊç, ˝e za krótka, ˝eby w niej tak fikaç, to jeszcze do tego by∏a okropnie brudna. — Zataƒcz ze mnà, FinuÊ, nie daj si´ prosiç! Masz swój udzia∏ w tym wydarzeniu! — wo∏a∏a Marigold. — To przecie˝ ty znalaz∏aÊ szcz´Êliwà czterolistnà koniczynk´! Zaraz, zaraz, a mo˝e zrobi´ sobie nowy tatua˝ w kszta∏cie koniczynki o czterech listkach? Czwórka b´dzie mojà nowà szcz´Êliwà liczbà, wyra˝a równowag´ doskona∏à, tak jak doskonale zrównowa˝ona jest ca∏a nasza weso∏a gromadka, czy nie tak, skarbie? — szczebiota∏a, obracajàc mnie doko∏a coraz szybciej i szybciej. — MyÊl´, ˝e powinniÊmy coÊ zjeÊç, Marigold. JesteÊ odrobink´, fakt, ˝e doprawdy zachwycajàco, wstawiona — stwierdzi∏ Micky. 102


— Nie jestem wstawiona, nie zosta∏am wystawiona, nie jestem wstrzàÊni´ta, ani nawet zmieszana, ca∏e ˝ycie mi si´ rozsypa∏o, ale znowu wysz∏am z tego ca∏o, czuj´ si´ jak nowo narodzona, ba, lepiej! — papla∏a Marigold. — Zobacz´, co da si´ zrobiç — powiedzia∏a szybko Stella, chocia˝ obie dobrze wiedzia∏yÊmy, ˝e w lodówce zosta∏o tylko kilka listków sa∏aty, a chleba ledwie starczy na grzanki na jutrzejsze Êniadanie. — To mo˝e zjemy pizz´? — zaproponowa∏ Micky. By∏ Êrodek nocy, lecz Micky zna∏ numer pizzerii czynnej przez ca∏à dob´; zadzwoni∏ ze swojego telefonu komórkowego i zamówi∏ pizz´ do domu. — Jakà lubisz najbardziej, malutka? — zapyta∏ Stell´. — Z dodatkowà porcjà sera i podwójnym ananasem. A˝ cofnà∏ si´ ze zdumienia. — Dok∏adnie tak, jak ja! To po prostu nie do wiary! — I jak ja — oÊwiadczy∏a Marigold, która wcale nie lubi pizzy. — A ty, Delfino? Nie wiedzia∏am, co odpowiedzieç. Te˝ lubi´ pizz´ z serem i ananasem, zawsze takà zamawia∏yÊmy, ale gdybym teraz i ja o nià poprosi∏a, wysz∏abym na ˝a∏osnà, ma∏à papug´. — Chcia∏abym... pizz´ z pieczarkami. I paprykà. JeÊli mo˝na — bàkn´∏am. By∏ to powa˝ny b∏àd. Na nasze pizze musieliÊmy czekaç ca∏e wieki. Czu∏am to mdlàce, wewn´trzne rozdygotanie, które dopada mnie zawsze, kiedy wstaj´ w nocy. Zapach ostro przyprawionego ciasta by∏ dos∏ownie obezw∏adniajàcy. Stella i Micky z apetytem zabrali si´ za swoje pizze, prowadzàc d∏ugà i o˝ywionà dyskusj´ o swoich kulinarnych sympatiach i antypatiach, z radoÊcià witajàc ka˝dà, nawet najbardziej oczywistà, zbie˝noÊç upodobaƒ. No bo kto nienawidzi czekolady, a przepada za brukselkà? 103


O tym, ˝e nienawidz´ pieczarek, przekona∏am si´ zbyt póêno. Grzyby na mojej pizzy by∏y brunatne, obÊlizg∏e i do po∏owy zanurzone w sosie; wyglàda∏y jak kolonia Êlimaków, które wpe∏z∏y do pude∏ka z pizzà i zagnieêdzi∏y si´ na cieÊcie. Próbowa∏am jeÊç tak, ˝eby je ominàç — z gard∏em ÊciÊni´tym na wypadek, gdybym jednak któregoÊ po∏kn´∏a. Papryka te˝ nie okaza∏a si´ trafnym wyborem. Jaskrawe czerwone i zielone paski wyglàda∏y ∏adnie, ale smakowa∏y wstr´tnie i by∏y okropnie ostre. — Daj spokój — sykn´∏a do mnie Stella. Spojrza∏a przepraszajàco na Micky’ego. — Jest po prostu Êpiàca. Marigold ledwie skubn´∏a swojej pizzy. Podesz∏a do szafki i schyli∏a si´. Stojàc plecami do nas, pociàgn´∏a zdrowy ∏yk wódki. Mo˝e myÊla∏a, ˝e robi to dyskretnie. Nie mog∏am na nià patrzeç. — W takim razie ja póêniej te˝ sobie goln´ — oÊwiadczy∏ Micky, patrzàc na Marigold i z dezaprobatà kr´càc g∏owà. — To tylko szczeniaczek na dobranoc — powiedzia∏a Marigold. — Czas do ∏ó˝ek. Spójrz na biednà Fink´, oczy zamykajà jej si´ same. — Tak, chyba ju˝ czas. — Micky prze∏knà∏ ostatni kawa∏ek pizzy i wsta∏ z miejsca. Wyciàgnà∏ r´k´ i pog∏aska∏ Stell´ po jej d∏ugich, lÊniàcych w∏osach. — Kiedy b´d´ móg∏ wpaÊç, ˝eby znów si´ z tobà zobaczyç? — zapyta∏, jakby umawia∏ si´ z nià na randk´. — Co takiego? — nie mog∏a uwierzyç Marigold. Nast´pny kieliszek wychyli∏a ca∏kiem otwarcie. — Micky, o czym ty w ogóle mówisz? Chyba nie wychodzisz?! — Skarbie, jest druga w nocy. — Przestaƒ! Zostajesz! — za˝àda∏a. — Zostajesz z nami n a d o b r e . — Przyjd´ jutro — obieca∏ Micky. — Nie! — Marigold mówi∏a zdecydowanie za g∏oÊno. 104


— Nie mo˝esz teraz odejÊç! — podnios∏a g∏os prawie do krzyku. Micky rzuci∏ jej kolejne dziwne spojrzenie. Nie kwapi∏ si´ usiàÊç z powrotem. Ale wtedy Stella schwyci∏a go za r´k´. — Zostaƒ, prosz´ — szepn´∏a. Jego twarz z∏agodnia∏a. — No dobrze — powiedzia∏. Zauwa˝y∏am, ˝e mocno uÊcisnà∏ jej ràczk´. Gdyby poprosi∏a go, ˝eby wyskoczy∏ przez okno, nawet by go przedtem nie otworzy∏. Marigold wyprowadzi∏a Micky’ego z naszej sypialni. Stella i ja wróci∏yÊmy do ∏ó˝ka, ale ˝adna z nas nie mog∏a zasnàç. Opatuli∏am si´ ko∏drà po same uszy i schowa∏am twarz w jedwabnym szaliku. — To nie do wiary — szepta∏a Stella. — MyÊl´, ˝e Micky jest... dok∏adnie taki, jak nam opowiada∏a. — Jest l e p s z y! Nigdy jej nie wierzy∏am, a tu si´ okazuje, ˝e jednak mia∏a racj´. Nic dziwnego, ˝e nudzi∏a o nim bez przerwy. I to jest w∏aÊnie mój t a t a! — Ale przez ca∏y ten czas niezupe∏nie zachowywa∏ si´ jak ojciec, prawda? — zauwa˝y∏am kwaÊno, po cz´Êci pod wp∏ywem dokuczliwego Êciskania w ˝o∏àdku. — O co ci chodzi? — Nie utrzymywa∏ z tobà ˝adnych kontaktów, nie zabiera∏ ci´ do siebie i nie robi∏ wszystkich tych rzeczy, które sà zwykle domenà ojców. Wcale go nie krytykuj´, mój tata te˝ si´ nie wykaza∏, tylko ˝e... — Tylko ˝e wygadujesz bzdury! — stwierdzi∏a Stella. — Przecie˝ nawet nie wiedzia∏, ˝e istniej´, sama s∏ysza∏aÊ. By∏ w ci´˝kim szoku! Za∏o˝´ si´, ˝e w ogóle nie mia∏ poj´cia, ˝e Marigold spodziewa si´ dziecka. Musieli si´ rozstaç, zanim zdà˝y∏a mu powiedzieç. — Rzuci∏ jà — powiedzia∏am. Skuli∏am si´ jeszcze bar105


dziej, naciàgajàc szalik na twarz tak mocno, ˝e a˝ sp∏aszcza∏ mi nos. Stella z poczàtku nie odezwa∏a si´ ani s∏owem, ju˝ myÊla∏am, ˝e zasn´∏a. Jednak po jakiejÊ minucie oÊwiadczy∏a: — Ale mnie nie porzuci. Wkrótce potem rzeczywiÊcie zapad∏a w sen. Ja za nic nie mog∏am zasnàç. S∏ysza∏am Marigold i Micky’ego. Schowa∏am si´ z g∏owà pod ko∏dr´, w szaliku jak w jedwabnej masce. Szalik falowa∏ i ∏askota∏ mnie za ka˝dym razem, kiedy bra∏am oddech. Le˝a∏am tak d∏ugo w noc, wdychajàc i wydychajàc powietrze. Stella wyrwa∏a mnie ze snu bladym Êwitem. — Finka, co ty wyprawiasz?! Chyba zg∏upia∏aÊ, udusisz si´! Wy∏aê zaraz! — Chc´ spaç. — Obudê si´, no dalej! Nie pami´tasz? Mój tata tu jest! — Mo˝e ju˝ sobie poszed∏. — Nie, na pewno nie! — A jednak w jej g∏osie s∏ychaç by∏o nag∏à obaw´. Wyskoczy∏a z mojego ∏ó˝ka. Us∏ysza∏am mi´kki szelest szczotkowanych w∏osów. Potem jej stopy zaplaska∏y na pod∏odze. — Nie mo˝esz pójÊç i sprawdziç — wymamrota∏am sennie. — Nie jeÊli jest w sypialni Marigold. Ona si´ wÊcieknie. — To przecie˝ mój t a t a! — sykn´∏a Stella i wymaszerowa∏a z pokoju. Usiad∏am na ∏ó˝ku i nadstawi∏am uszu. Zamkn´∏a za sobà drzwi, tak ˝e niewiele by∏o s∏ychaç. Dobieg∏o mnie jej poszeptywanie. A potem jego g∏os. Poczu∏am skurcz w ˝o∏àdku. Mia∏am nadziej´, ˝e Micky da po kryjomu nog´, choç wiedzia∏am, ˝e to pod∏e z mojej strony. Poczu∏am kolejny skurcz — jak mi nie wstyd byç takà wyrodnà siostrà. Nie s∏ysza∏am g∏osu Marigold, ale ona ma przewa˝nie du˝e k∏opoty z porannym wstawaniem. Stella i Micky naj106


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.