Rozany 2

Page 1

Bogna Ziembicka

. Rózany . JAK

Przedwojenny i współczesny Kraków, brytyjska Tanganika, Prusy Wschodnie, hitlerowskie Niemcy, Rosja sowiecka, a przede wszystkim podkrakowski majątek

Bogna Ziembicka

i na ich tle historia trzech niezwykłych kobiet. Porywająca saga, od której trudno się oderwać.

Wydawnictwo 9 788364 506406

JAK






20 października, wtorek

Czytam książkę o Indiach, którą znalazłam w bibliotece Taty. Gdy trafiam na słowo „Ganges”, od razu się uśmiecham. Podobno bogowie podczas kłótni upuścili dzban z amrytą, napojem dającym im wieczną młodość i nieśmiertelność, dzban wpadł do Gangesu i do dziś jego wody mają moc oczyszczania i uzdrawiania. Gdy Piotr dawał mi Gangesa, zapytał, czy podoba mi się to imię, bo zmiana imienia przynosi pecha. W Gangesie podoba mi się wszystko.

22.10

Awaria żurawia. Znowu zepsuł się chwytak. Kupiłem krowę watussi i dałem ją Pili. Pili nadal pierze moją bieliznę i płacę jej pensję. Staram się dać jej do zrozumienia, że jeśli chce wrócić do rodzinnej wsi, to ja nie mam nic przeciwko temu i obdaruję ją na drogę.

2 listopada, poniedziałek, Zaduszki

Łuna świateł nad Rakowicami. Ławeczka przy naszym grobie, obstalowana przez babcię, wygodna. Siedziałyśmy dwie godziny, trzymając się za ręce. Powoli zapadał zmierzch. Prawie nie rozmawiałyśmy. Szukałam szalika przed wyjściem na cmentarz i otworzyłam szafę Mamy. Zapach jej perfum wciąż jeszcze tam trwa. Przytuliłam policzek do jej sukni i zamknęłam oczy. Mamusiu, tak bardzo za tobą tęsknię! 9 listopada, poniedziałek

Kocham Gangesa także dlatego, że dzięki niemu co tydzień jestem w Różanach i widzę Piotra. Czasem wieczorem wyobrażam sobie, że mieszkam 89


w Różanach i jestem żoną Piotra, a Staś jest naszym synkiem. Potem szybko zasypiam, żeby mi się to przyśniło. Ale ta sztuczka nigdy mi się nie udała, choć udaje się z innymi marzeniami.

9.11

Przyjemnie się wraca do domu, w którym jest kobieta. Skończyły się utarczki z kucharzem i ciągłe poganianie ogrodnika. Wszystko idzie gładko. Wiem, że to zasługa Almaz. Ma naturalne poczucie swojej wartości, co u czarnej kobiety jest niezwykłe. Tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym razie brak uniżoności w stosunku do mnie, bez grama arogancji, na pewno jest wyjątkowy.

10 listopada, wtorek

Siedzimy z babcią w jadalni. Ja odrabiam lekcje, babcia pisze listy. Koresponduje z pięćdziesięcioma swoimi przyjaciółkami rozsianymi po całym świecie, z mamą Carli, z mamą Renate von Ebert, mojej koleżanki z Penzance, z panią profesorową Brooks z Londynu. Pani Brooks napisała w ostatnim liście, że pani Ernestowa Simpson, „o której wszyscy wiedzą, że jest kochanką króla Edwarda i trzyma go pod pantoflem”, rozwiodła się ze swoim drugim mężem i teraz zamierza wyjść za mąż po raz trzeci  – za króla. Pani Brooks jest wstrząśnięta tym, że „osoba o takiej reputacji” może zostać królową Anglii.

11.11

Zastanawiam się, jak zaproponować Almaz pensję. W końcu wykonuje pracę gospodyni. To, że z nią śpię, komplikuje jednak sytuację.

11 listopada, środa

Babcia słucha powtórzenia transmisji z wręczenia buławy marszałkowskiej Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu. A ja udaję, że rysuję, i podsłuchuję, co mówi do siebie. 90


„Poświęcenie buławy! Dobre sobie. Niedługo będą przynosić do kościoła karabiny i je święcić”. „Słusznie Dziadek napisał o tobie: »kapryśny i wygodny«. Dobrze jest się otoczyć potakiewiczami”. „»Nie tylko nie damy całej sukni, ale i guzika od niej«. »Albo ktoś stoi w naszych szeregach jak nasz brat, albo nie jest naszym bratem«. Łatwo jest mówić frazesy. Szkoda, że ważne sprawy przerastają twoją inteligencję. Ale czego można wymagać od syna kowala”. A gdy kardynał August Hlond powiedział w kazaniu, że krzyż i miecz są symbolem Polski, babcia mruknęła: „Pomyliło mu się z Krzyżakami”. 17 listopada, wtorek

Jest zimno i pada deszcz. Nie byłyśmy w Różanach. To w ogóle był okropny tydzień. Boli mnie głowa i nie mogę spać. Księżniczka Odeta cały czas się mści. Wszystko zaczęło się od tego, że w połowie września siostra Klara z tajemniczą miną powiedziała, że będziemy mieć nową koleżankę. Ucieszyłam się, że będzie nowa „nowa”. Po wakacjach nie wróciły do szkoły dwie dziewczynki, ale wbrew przepowiedniom babci nie przybyła ani jedna. Po dwóch dniach pod szkołę zajechał mercedes z opuszczoną budą. Wysiadła z niego starsza pani z bardzo modnie ubraną panienką. Akurat była przerwa i cała szkoła cisnęła się do okien. Przyjechała „nowa”! Weszła ze swoją  – jak się potem okazało  – ciotką do gabinetu siostry dyrektorki. A na korytarzu z ust do ust biegła wiadomość, że „nowa” jest bardzo bogata i że nazywa się Odeta. Nie wiem czemu, ale od początku mnie nie lubi. Zresztą ja jej też. Dokucza mi na każdym kroku. Jest pierwszą uczennicą w klasie i nie może znieść, że jestem lepsza w niemieckim, w rysunkach i na pływalni. Niektóre siostry podlizują się jej. Odeta wcześniej była w szkole urszulanek w Londynie, ale jej się tam nie podobało i rodzice ją przenieśli. Gdy się dowiedziała, że ja byłam w szkole w Penzance, powiedziała na cały głos: „Prowincjonalna szkółka na końcu świata”. Nie pozostaję jej dłużna. Kiedy opowiadała o wakacjach na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie była z rodzicami i starszą siostrą, która wyszła za księcia, i bez przerwy mówiła o siostrze „księżna Maria”, zauważyłam od niechcenia: „Konstytucja zniosła tytuły”. 3 grudnia, czwartek

Spadł śnieg i wszystko jest białe i ciche. Liczę dni do świąt. 91


4.12

Zaprosiłem Jensa na święta i Nowy Rok.

7 grudnia, poniedziałek

Święty Mikołaj tym razem znalazł mnie w Różanach i dostałam mnóstwo prezentów, przede wszystkim nowe oficerki, rękawiczki do kompletu i toczek jeździecki. Gangesowi bardzo się podobały moje nowe buty do jazdy. Choć nie jestem już dzieckiem i dawno przestałam wierzyć w Świętego Mikołaja, lubię dostawać prezenty.

8.12

Powiedziałem Almaz, że w moim kraju jest zwyczaj obdarowywania się na Boże Narodzenie prezentami. Co to jest Boże Narodzenie, nie muszę jej tłumaczyć, bo jest chrześcijanką. Zapytałem, co chciałaby dostać. Rzuciła mi dziwne spojrzenie. „A ty?”, spytała.

12 grudnia, sobota

Byłam z Wierą na Wiernej rzece. Popłakałyśmy się obie. Mieczysław Cybulski w tym filmie trochę przypomina Piotra. Oczywiście Piotr jest jeszcze przystojniejszy. Jutro idziemy na Ada, to nie wypada. Zaprosiłam też Irkę, ale nie może iść, bo wybiera się na podwieczorek do Odety. Aż trudno uwierzyć, że w naszych nowoczesnych czasach zdarzyła się historia jak z bajki! Nowy król jest kinomanem. Świetnie go rozumiem. 14 grudnia, poniedziałek

Wracałam ze szkoły z Irką. Mówi, że u Odety nie bawiła się zbyt dobrze. Chyba chce mnie w ten sposób pocieszyć. Na Rynku skręciłyśmy między stragany z bańkami, włosami anielskimi, łańcuchami, kolorową cynfolią, świeczkami na choinkę i gasidłami. Zapach choinek aż kręcił w nosie. Starsza pani zawzięcie targowała się o drzewko  – sprzedający chciał dwa pięćdziesiąt, ona dawała dwa złote. Kupiłam dwa zimne ognie. Sprzedawca nam je zapalił i stałyśmy w lesie choinek, trzymając w rękach druciki tryskające złotymi iskrami. 92


93


17 grudnia, czwartek

Dziś druga rocznica śmierci Rodziców i Justyny. Babcia zamówiła mszę w naszym kościele parafialnym. Było dużo ludzi. Z Różan przyjechała Hanka z Piotrem. 94


17 sierpnia, piątek

Staś zapytał przy śniadaniu: „Ale w przyszłe wakacje pojedziemy do Różan, prawda, Zuziu?”. Pokiwałam głową. Tak łatwiej skłamać. W końcu będę musiała powiedzieć mu prawdę. Że nie ma powrotu. Różany zostały rozparcelowane, dom ograbiony. Tak samo Zalesie. Państwo Gorzkowscy dostali dwa dni na wyprowadzkę, pozwolono im zabrać tylko trochę rzeczy osobistych i zabroniono osiedlać się bliżej niż trzydzieści kilometrów od Zalesia. Zaproponowałam im gościnę w Krakowie, zdecydowali się jednak wyjechać na Dolny Śląsk. Obiecałam, że będę dbać o grób Władka. To z nim najtrudniej było się rozstać pani Gorzkowskiej. Właściciele rozparcelowanych majątków mają obiecaną pensję. Jak do tej pory nie słyszałam, by ktoś ją dostał. Adwokat, do którego się zwróciłam, poradził mi czekać na rozwój wypadków. Sądząc po tym, co się dzieje, miał rację. Gdybym dochodziła praw Stasia, mogłoby się okazać, że nie może mieszkać w Krakowie, bo to za blisko Różan. Reforma! Raczej sowieckie „grab nagrabione”. Każdy chłop, który dostanie ziemię, musi za nią zapłacić  – dziesięć procent od razu, a resztę w ratach przez dziesięć lat. Pieniądze bierze państwo. Pani Rozalia nie wzięła „pańskiego”. Dla jej kryształowej duszy to byłoby złamanie siódmego przykazania. Tak samo nie zadeklarowała przynależności do Goralenvolk, choć jako volksdeutsch miałaby łatwiejsze życie i chociaż straszono, że ci, którzy nie mają góralskiej niebieskiej kenkarty z literą „G”, tylko polską, szarą, będą wywiezieni z Podhala. Kraków, 19 sierpnia, niedziela

Iza ma się znacznie lepiej. Trochę już wstaje. Nawet się uśmiecha. Przywiozłam jej z Poronina miód. Gdy wypiłyśmy herbatę, pani Morawska ze swoimi rodzicami poszła z wizytą do znajomych, a ja prześcieliłam Izie łóżko. Iza ma pod poduszką kromkę suchego chleba. Nie je go, ale musi go mieć. Ułożyłam tę kromkę na prześcieradle i strzepnęłam poduszkę. „W obozie było dwóch gestapowców, którzy przychodzili, kiedy przyjeżdżały nowe transporty”, usłyszałam nagle za plecami. Zamarłam w półobrocie, z poduszką w rękach. Iza siedziała na krześle wyprostowana jak struna. Patrzyła w dal. Lewy kącik ust drgał jej nerwowo. „Gdy nagie, ogolone kobiety wychodziły z łaźni, wybierali kilka z najbardziej zdeformowanymi ciałami, kazali im tańczyć, śmiali się, robili zdjęcia. Nazywali to tańcem czarownic”. 282


Iza nigdy wcześniej nie mówiła o obozie. Przypominała mi w tym Stasia, który przez długie miesiące ani razu nie powiedział „mama”. Tylko przez sen. Zrobiłam to, co robiłam, gdy Stasia dręczyły nocne koszmary. Podeszłam do Izy, przytuliłam jej głowę i głaskałam. Pozwoliła mi się zaprowadzić do łóżka i położyć, ale nie puszczała mojej ręki. Musiałam iść razem z nią błotnistymi obozowymi uliczkami, po których snuł się tłusty, cuchnący dym z palonych w dołach trupów. Wejść do baraku, poczuć smród stłoczonych ciał. Szukać przemarzniętej brukwi w misce wodnistej zupy. Razem z nią żyć i umierać, i zmartwychwstawać. 20 sierpnia, poniedziałek

Poszłam do III Mostu i pojechałam trójką za miasto, do Borku Fałęckiego. Prawie zaraz za pętlą zaczynają się łąki, które się ciągną do kamieniołomu w Zakrzówku i dalej. Doszłam aż do torów kolejki wąskotorowej wożącej kamień wapienny do fabryki Solvaya. Niektóre łąki były skoszone, inne stały w pełnym letnim rozkwicie. Ani śladu człowieka, tylko daleko dymiła cegielnia. Spłoszyłam stadko kuropatw, kilka bażantów i czajek. Nazbierałam dla Izy nawet nie bukiet, raczej snop polnych kwiatów. 21 sierpnia, wtorek

Zachłannie słucham radia, odcięta od wiadomości przez całe wakacje. Dużo o nowej broni  – bombie atomowej, „wykorzystującej podstawową energię wszechświata”. Prezydent Truman obwieścił światu nadejście „nowej ery” i oświadczył, że Amerykanie zrzucili taką bombę „na wielką japońską bazę wojskową o nazwie Hiroszima”. Tymczasem  – nawet jeśli była tam baza  – teraz już wiadomo, że jest to, a raczej było, zwykłe miasto. Czy naprawdę „Japonia rozumie tylko język armat i bomb”? Czy nazywanie tej śmiercionośnej broni „triumfem nauki” jest cynizmem czy tylko głupotą? Hiroszimę długo okrywały gęste kłęby dymu i nic nie było wiadomo o skali zniszczeń. Teraz już wiemy: ten „triumf nauki” wywołuje trzęsienie ziemi, zmienia wszystko w ruiny i zabija każdą żywą istotę w promieniu trzech kilometrów. „Powinniśmy się modlić, by ta straszliwa broń została użyta do nakłonienia ludzkości do pokoju, a nie do obrócenia w perzynę całego globu”, powiedział Winston Churchill. 22 sierpnia, środa

Pod naszą nieobecność do mieszkania państwa Fischerów wprowadzili się ich dalecy krewni. Upiekłam szarlotkę, z jabłek przywiezionych od pani Rozalii, i poszłam do nich. Państwo Doliwowie wyglądają na miłych ludzi. 283


To tak zwani bezeci  – byli, czyli wysiedleni ziemianie. W terminologii komunistów król Jan bez Ziemi nazywałby się Jan Bezet. Ohydna jest ta skłonność do skrótów i posługiwanie się wyłącznie nazwiskami, tak jakby ludzie nie mieli imion. Niestety, nic nie wiedzą o Maryni. 23 sierpnia, czwartek

Chcę zapamiętać ten dzień. Gazeciarza z naręczem „Dziennika”, krzyczącego: „Alianci lądują w Japonii! Zamiast granic nienawiści i słabości mamy granice przyjaźni i siły!”. Drobną rączkę Stasia w mojej dłoni. Uchyloną bramę. Stukot obcasów na posadzce w sieni. Drzwi na schody, z zakurzonymi kolorowymi szybkami. Znów stukot obcasów, teraz na marmurowych schodach. Szczęk klucza w zamku. Otwieram drzwi i widzę na parkiecie zwykłą szaroniebieską kopertę – taką, w jakich przychodzą teraz listy urzędowe. Staś też ją zauważa, podbiega, podnosi, ogląda. „Tu nie ma adresu”, mówi zdziwiony. Odkładam torebkę, jedną ręką zdejmuję kapelusz, drugą wyciągam po list. Nie mam żadnych przeczuć, majaczy mi tylko, że przecież listonosz nie chodzi po południu. Jeszcze patrzę do lustra, przygładzam włosy, potem idąc do salonu, odwracam w ręku kopertę, tak jakbym nie dowierzała dziewięcioletnim oczom Stasia. Koperta jest czysta i niezaklejona. Siadam na kanapie i otwieram ją. W środku jest sztywna kartka pocztowa. Patrzy z niej smutny pluszowy miś z kokardą zawiązaną na szyi, siedzący obok bukietu chryzantem, piłki i pudełka kredek. „Herzlichen Glückwunsch zum Geburtstag”. Serce szybciej zaczyna mi bić. Odwracam kartkę. Pismo Joachima. Joachima! Naprawdę! Mój adres. I słowa, na które czekam od chwili zakończenia wojny: Heide, 14.07.45 Zazulko, błagam, napisz. Wiem, że żyjesz. Czuję to. Przyjadę, gdy tylko będę mógł. Kocham Cię. Joachim Fr. Ilona Leber Heide, Blumenstrasse 7

284


Pan Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze. Często jednak mi się wydaje, że woli wynagradzać. Jeśli zrobiłam coś dobrego w życiu, to teraz odbieram nagrodę. Joachim żyje. Joachim żyje! Nie pozwalałam sobie na myślenie o nim. Raz dziennie, przy wieczornej modlitwie, wymieniałam jego imię w długiej litanii imion innych przyjaciół, których porwał wicher wojny. Traciłam nadzieję, zapominając, że wszystko ma swój czas: jest czas rodzenia i czas umierania, czas darcia i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia, czas miłowania i czas nienawidzenia, czas wojny i czas pokoju. „Rzucaj chleb twój na wody cieknące, bo po długim czasie najdziesz ji. Kto się na wiatr ogląda, nigdy siać nie będzie, a kto się przypatruje obłokom, nigdy żąć nie będzie”.




Rozdział 11 Gdybym miał niebios wyszywaną szatę Z nici złotego i srebrnego światła, Ciemną i bladą, i błękitną szatę Ze światła, mroku, półmroku, półświatła, Rozpostarłbym ci tę szatę pod stopy. Lecz biedny jestem: me skarby  – w marzeniach; Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy; Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach. William Butler Yeats, Poeta pragnie szaty niebios

Była sierpniowa niedziela. Auto, które zamówiłem, zajechało przed hotel punkt dziewiąta, ja jednak już pół godziny wcześniej czekałem na chodniku, przestępując z nogi na nogę albo spacerując tam i z powrotem. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Rynek lśnił w porannym słońcu. Wyjechaliśmy z chłodnego kanionu Grodzkiej, minęliśmy wjazd na Wawel i zobaczyłem Stradom i dom Zazulki. Pamiętam każdą minutę tej powolnej jazdy, każdą mijaną kamienicę, bo najbardziej ekscytujące jest czekanie na to, co ma się stać. Ledwie wysiadłem z auta, Zazulka pojawiła się w bramie: w szarobłękitnym letnim kostiumie, szarych pantoflach i rękawiczkach. Na głowie miała jasny kapelusz z dwoma niebieskimi piórkami skrzyżowanymi na rondku. Wyglądała jak marzenie  – dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. To z myślą o takim stroju zamówiłem dla niej bukiet z błękitnych ostróżek i białych lilii, który miał czekać u celu podróży. Jechaliśmy przez miasto, a potem wśród łąk pachnących sianem, zagonów ziemniaków, pól, na których stały kopy zżętej pszenicy. Sierpień czterdziestego roku był chłodny i deszczowy, tymczasem ten dzień jaśniał jak klejnot, jakby cały czar, ciepło i urok lata skupiły się właśnie w nim. Trzymałem Zazulkę za rękę i czułem ciepło jej dłoni przez cienką rękawiczkę. Czasem odwracała głowę i patrzyła na pola i laski, czasem 372


spoglądała na mnie roziskrzonym wzrokiem. Milczeliśmy, ale było to dobre milczenie. Pensjonat okazał się podmiejskim dworkiem okolonym parkiem. Samochód objechał frontowy klomb i zatrzymał się przed gankiem. Nie czekałem, aż szofer otworzy nam drzwi  – to ja chciałem podać rękę Zazulce i dotykać jej ramienia, gdy będzie wysiadała z auta. Na dźwięk motoru z domu wyszła kobieta o gładko uczesanych siwiejących włosach.  – Dzień dobry państwu. Witam w Jutrzence. Nie mogłem się doczekać, żeby ujrzeć minę Zazulki, gdy zobaczy stajnię, i od razu poprosiłem gospodynię, by nas oprowadziła. Weszliśmy do dużego, ciemnawego holu. Przez otwarte tylne drzwi widać było kawałek ogrodu.  – Na dole jest jadalnia, salon i biblioteka. Państwa pokoje są na górze. Zazulka spojrzała na mnie zaskoczona. Gospodyni to zauważyła.  – Zawsze przygotowujemy pokoje dla gości, nawet jeśli nie mają zamiaru nocować, żeby mogli się odświeżyć albo odpocząć  – wyjaśniła.  – Chcą je państwo zobaczyć czy może mam pokazać ogród?  – Zobaczmy ogród.  – Zazulka uśmiechnęła się promiennie. Przeszliśmy przez hol na drugą stronę domu. Po prawej stała altana, w której służąca zbierała nakrycia po śniadaniu, a za szpalerem drzew po lewej zobaczyłem dach budynku, w którym domyśliłem się stajni. Zazulka też spojrzała w tamtą stronę i chwyciła mnie za rękę.  – Stajnia!?  – zawołała.  – Trzyma pani konie?  – zwróciła się do gospodyni.  –  Tak.  – Czy moglibyśmy...  – Urwała i uśmiech zniknął z jej twarzy. Przesunęła dłonią po wąskiej spódnicy.  – Szkoda, że jestem nieodpowiednio ubrana. Na tę chwilę czekałem.  – To nasza niespodzianka. Twojej babci i moja. Wszystko przywiozłem i możesz się przebrać w swoim pokoju. Zazulka pisnęła jak mała dziewczynka, rzuciła mi się na szyję i ucałowała mnie w oba policzki. Objąłem ją i lekko do siebie przycisnąłem. Chciałem poczuć całe jej ciało na moim. Nie wiem, jak nasza gospodyni to zrobiła, ale strój do konnej jazdy, który mi przygotowała, pasował jak ulał, nawet buty i aksamitna riding cap. 373


Zazulka już na mnie czekała.  – Joachim, pospiesz się!  – wołała z daleka.  – Szkoda każdej chwili! W stajni stały osiodłane dla nas konie: gniady wałach i kasztanowa klacz. Chciałem kasztanowego ogiera, ale stajnia takiego nie miała.  – Ganges i Gimpel  – szepnęła Zazulka na ich widok. Jej oczy zaszkliły się od łez, więc szybko powiedziałem:  – Raczej Gimpelka, bo to klacz. Przytuliła się do mojego ramienia, a potem stanęła na palcach, chcąc pocałować mnie w policzek. Objąłem ją i lekko przekręciłem głowę, tak że nasze usta się zetknęły. Zesztywniała zaskoczona, zaraz jednak się odprężyła i poczułem, że jej miękkie wargi nie stawiają oporu. Gdyby nie stajenny, nie poprzestałbym na jednym pocałunku. W milczeniu przejechaliśmy wysadzaną dębami aleję i łąkę żółtą od jaskrów, a potem polną drogą wjechaliśmy do sosnowego lasku. Pachniało żywicą i nagrzanymi igłami. Gdzieś niedaleko stukał dzięcioł.  – Trochę jak w Schönwalde  – odezwała się Zazulka. Miałem wielką ochotę złamać słowo dane pani von Chojnovsky i poprosić Zazulkę, żeby za mnie wyszła, najlepiej jeszcze dziś, i pojechała ze mną do Schönwalde. Byłem gotowy do końca życia nie powiedzieć słowa po niemiecku, gdyby tylko pod takim warunkiem pani von Chojnovsky zgodziła się wyprowadzić z Krakowa i zamieszkać w Prusach.  – Chciałbyś, żebym tam przyjechała?  – Tak. Bardzo bym chciał. I żebyś została na zawsze. Zazulka uśmiechnęła się, tak jakby usłyszała moje myśli.  – Ścigajmy się!  – zawołała.  – Do końca tej drogi! Wałach Zazulki był szybszy i wcześniej wystartował, i gdy dojeżdżałem do wyznaczonej mety, już tam na mnie czekała. Przywitała mnie zwrotką z Pani na Shalott Tennysona: Miał rycerz czoło gładkie, jasne, Blond loków okrył hełmu kaskiem. Rumak olśniewał podków blaskiem, Gdy jechał z pierwszym słońca brzaskiem Drogą do zamku Camelot.

Gdy usłyszałem, jak Zazulka mówi strofkę z poematu, który sam wiele razy czytałem, doznałem olśnienia. Pojąłem coś, co od początku powinno być dla mnie oczywiste  – że zakochałem się nie tylko w jej pięknych oczach 374


i cudownych liniach ciała, lecz także w jej bystrym umyśle, i że mogę z nią rozmawiać jak równy z równym. Nauczono mnie, że kobietom trzeba umilać życie, usuwać każdą przeszkodę z ich drogi i że w ich towarzystwie nie porusza się poważnych tematów, i podświadomie zakładałem, że są ode mnie nie tylko słabsze fizycznie, lecz także głupsze. Teraz w nagłym przebłysku zrozumiałem, że to istoty nie tylko czujące, ale i myślące.  – Powiedz szczerze, jak sobie radzicie z babcią?  – Myślisz o tym, że byłoby nam łatwiej, gdybyśmy podpisały folkslistę? Zgadła, ale po wczorajszej rozmowie z panią von Chojnovsky nie mogłem się do tego przyznać. Na szczęście Zazulka mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź.  – Przed wojną te sprawy były prostsze. Na przykład babcia wyszła za Polaka i stała się Polką, choć jej rodzina nie była tym zachwycona. Teraz jednak to już nie jest sprawa rodzinna, to tak, jakby się przechrzcić. A przechrzta jest wyrzutkiem. Gdybyśmy podpisały folkslistę, dla Polaków stałybyśmy się zdrajczyniami, a Niemcy wcale nie uznaliby nas za swoje, tylko nami pogardzali. Byłybyśmy nienawistne obu stronom. Chyba się to nie opłaca się za przywilej kupowania w sklepach Meinla i większe przydziały na kartki, nie sądzisz?  – W jej głosie zadźwięczała nutka ironii.  – Ale wtedy moglibyśmy się pobrać i byłabyś bezpieczna  – wyrwało mi się.  – Chciałbyś się ze mną ożenić, żeby mi zapewnić bezpieczeństwo? Babcia powiedziała ci o moim aresztowaniu, prawda? Mówiła zupełnie spokojnie o ekstremalnej przecież sytuacji.  – Źle mnie zrozumiałaś. Ja cię...  – Powiedziała ci?  –  Tak.  – A co dokładnie?  – Że przypadkiem weszłaś do jakiegoś mieszkania, gdzie spotykali się konspiratorzy, aresztowano cię, brutalnie cię...  – Głos mi się załamał.  – Przesłuchiwał cię jakiś bydlak, a potem dzięki blefowi twojej babci wypuszczono cię. Powinienem był powiedzieć: „aresztowaliśmy cię”, ale nie przeszło mi to przez gardło. Popatrzyła na mnie w zamyśleniu. Nasze konie szły tak blisko siebie, że niemal dotykaliśmy się łydkami.  – Nic o mnie nie wiesz  – powiedziała smutno.  – I jak się okazuje, ja o tobie też. 375


Przypomniałem sobie, jak Michael mówił w Toruniu, że nie ma nic bardziej bezbronnego niż nagi mężczyzna między nogami kobiety. Może i było w tym trochę prawdy, ale jeszcze bardziej bezbronny jest mężczyzna zakochany. Obserwujesz świat z dystansu, budujesz rozmaite mury, a wystarczy para niebieskich oczu, takich jak te, które na mnie patrzyły, i twoje serce przestaje do ciebie należeć. Oddałbyś diabłu duszę za jedno „tak”, a jeśli słyszysz „nie”, to pozostaje ci tylko umrzeć, bo twoje cierpienie jest fizycznym bólem miażdżonego serca.  – Miłość to straszna rzecz  – powiedziała cicho.  – Twoje serce przestaje do ciebie należeć, twoje życie już nie jest twoje. Nie wierzyłem własnym uszom  – mówiła tak, jakby czytała w moich myślach. Zeskoczyłem z konia i wyciągnąłem ręce, by pomóc jej zsiąść. Przywiązałem konie do drzewa, a potem wziąłem Zazulkę za rękę i zaprowadziłem do zwalonego pnia. Kiedy usiadła, ukląkłem przed nią.  – Zazulko, kocham cię. Chciałbym się z tobą ożenić nie po to, żeby ci zapewnić bezpieczeństwo, lecz dlatego że cię kocham. Patrzyła na mnie w milczeniu. Oczywiście, wiedziałem, że to powinno wyglądać inaczej. Bukiet i pierścionek zostały jednak w pensjonacie. Wyjąłem portfel, a z niego fotografię, z którą się nie rozstawałem. Podałem ją Zazulce.  – Zobaczyłem to zdjęcie na toaletce Renate wiele lat temu i od tamtej pory nie mogę przestać o tobie myśleć. Towarzyszy mi wszędzie. Miałem je nawet w Afryce, gdy uciekałem do Abisynii. Opowiadałem ci, że obrabowano mnie tam, ale ono jakimś cudem ocalało. Pokochałem cię już wtedy, gdy byłaś u nas w Schönwalde. A gdy razem podróżowaliśmy po Egipcie, zrozumiałem, że jesteś moim szczęściem i życiem.  – Kochasz mnie? W jej głosie było tyle radości i zachwytu, że zaparło mi dech.  – Kocham. Uwielbiam. Nie potrafię bez ciebie żyć. I wtedy się rozpłakała. Szlochała rozpaczliwie  – to nie były łzy szczęścia. Przypomniałem sobie wczorajszą rozmowę z panią von Chojnovsky.  – Wiem, jestem Niemcem. Ale przecież to nie jest tak, że wszyscy Niemcy są źli.  – Ty jesteś najlepszy na świecie. Pocałowałem jej mokry policzek, potem skroń, oczy, drugi policzek i wreszcie przywarłem wargami do jej ust. Zarzuciła mi ręce na szyję i oddawała pocałunki. 376


W końcu się opamiętałem.  – Kochasz mnie?  – spytałem, bo chciałem usłyszeć, jak wymawia te słowa.  –  Kocham. Powiedziała to tak poważnie, że przebiegł mnie dreszcz. Uniosła ręce i zaczęła rozpinać rajtrok, a potem bluzkę. Zakręciło mi się w głowie i na chwilę zamknąłem oczy. Wiedziałem, że nie mam do niej prawa, że jeśli posunę się dalej, nadużyję zaufania i jej, i pani von Chojnovsky, ale krew już pędziła w moich żyłach z prędkością światła i wszystko przestało się liczyć. Poczułem, że dotyka moich włosów, i otworzyłem oczy. Zakładała mi na szyję krzyżyk, który zdjęła ze swojej szyi. Łańcuszek zachował jeszcze ciepło jej ciała. Zapięła bluzkę i powiedziała:  – Kocham cię. Kocham cię od dawna, choć dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Znów zacząłem ją całować.  – Poczekaj.  – Odsunęła mnie łagodnie.  – Ten krzyżyk dostałam przy chrzcie od mojej chrzestnej matki. Niech cię chroni i przyprowadzi do mnie, gdy wojna się skończy i będziemy mogli być razem. Nie chciałem tego słuchać. To nie musiało tak być, mogliśmy być razem już teraz. Znajdzie się jakieś wyjście, prawnicy coś wymyślą, a ostatecznie uciekniemy do Lizbony albo do Sztokholmu. Położyła mi dłoń na ustach.  – Nie bylibyśmy szczęśliwi. Bo jak można być szczęśliwym, gdy inni cierpią? Wtedy nawet nie wolno być szczęśliwym. Cofnęła dłoń i mogłem Zuzię pocałować.  – Zostaniesz moją żoną?  – spytałem.  – Tak, jeśli jeszcze będziesz chciał po tym, co ci powiem.  – Nie musisz nic mówić...  – Muszę. Tylko proszę, nie przerywaj mi, bo stracę odwagę. Siedzieliśmy na pniu, trzymałem jej dłonie w swoich i słuchałem, jak opowiada o swej miłości do innego mężczyzny. Piotr. Mąż jej przyjaciółki. Dlaczego wcześniej nikt mi o nim nie powiedział? Nie chciało mi się wierzyć, że pani von Chojnovsky nic nie zauważyła... Poczułem ukłucie zazdrości. Ściszyła głos, gdy opowiadała, jak weszła do biblioteki i zobaczyła zjawę. Drżącym szeptem powtórzyła jej słowa: „On należy do innej kobiety i nigdy nie będzie twój!”. 377


To dlatego ta miłość się skończyła? Z powodu jakiegoś majaku? Trudno mi było oddychać. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy Zazulki z Piotrem. Puściłem jej dłoń i rozluźniłem krawat. Gdzie teraz był ten mężczyzna? A jeśli znów się pojawi i ta miłość odżyje? Czy on też ją kocha? Czy jego żona o tym wszystkim wie?  – On nie żyje. Piotra i Hankę na samym początku wojny zabił niemiecki lotnik. Staś to ich osierocony synek. Zrozumiałem, co musiała czuć na tej niskiej nadrzecznej łące, gdy na jej oczach zginęło dwoje bliskich jej ludzi.  – On zawsze będzie w moim sercu, a jakaś część mnie będzie do niego należeć. Pozostanie dla mnie taki, jaki był wtedy, gdy go widziałam ostatni raz. Nie zestarzeje się  – powiedziała, patrząc mi w oczy. Zaraz potem spuściła wzrok i łzy potoczyły się po jej policzkach. Jej wyznanie dotknęło mnie, ale gniew zdążył się już ulotnić i pomyślałem nawet, że ta dziewczyna umie kochać i że jeśli kocha mnie tak jak jego, to mogę się uważać za wybrańca bogów. Ale to jeszcze nie był koniec opowieści. Rodzice Stasia zginęli dwieście kilometrów od Krakowa i Zazulka wracała do domu pieszo z czteroletnim dzieckiem. Przy jej wyczynie moja ucieczka do Abisynii wydawała się spacerem po parku. Gdy opowiadała, jak jakiś chłop podwiózł ją kawałek, a potem próbował okraść, dłonie same mi się zacisnęły w pięści. Jednak Bóg nad nią czuwał i spotkała starego przyjaciela rodziny.  – Zrozumiem, jeśli mi nie wybaczysz tego, co zrobiłam potem  – powiedziała i westchnęła mimowolnie, jak dziecko po długim płaczu.  – Zatrzymaliśmy się na noc w domu znajomych doktora Lackowskiego. Byłam kompletnie wyczerpana, fizycznie i psychicznie. Staś nie puszczał mojej spódnicy, a ja bałam się stracić z oczu doktora. Myślałam, że jeśli zniknie, to na zawsze, i znów znajdę się sama ze Stasiem na pustej drodze, bez jedzenia, bez dachu nad głową, tak daleko od domu. Bałam się. Tak bardzo się bałam!  – Zamilkła. Nie chciałem jej ponaglać, choć ja też się bałem  – tego, co usłyszę.  – Gdy Staś zasnął, siedzieliśmy we dwoje w salonie, piliśmy grzane wino i opowiadałam mu całą historię, tak jak teraz tobie. Nie, nie... Inaczej. Bo teraz z każdym wypowiadanym zdaniem czuję się lżej, a wtedy bałam się coraz bardziej, tak jakby groza sytuacji dopiero zaczęła do mnie docierać. Objął mnie jak ojciec i zaprowadził do mojej sypialni. Nie pozwoliłam mu odejść. Rozumiesz? Został u mnie do rana. Siedziałem jak skamieniały. 378


Na twarzy Zazulki wykwitły rumieńce.  – Nic nie pamiętam z tej nocy, tylko ulgę, że nie jestem sama.  – To łotr! Łajdak! Jak on mógł... Położyła dłoń na mojej dłoni.  – On mnie kochał, tylko mi o tym nie powiedział, bo uważał, że jest dla mnie za stary. Dobrze go rozumiałem. Kto by nie kochał Zazulki!  – Gdy wróciliśmy do Krakowa, oświadczył mi się, ale go nie przyjęłam. Było mi go żal, wiedziałam, że go ranię, lecz go nie kochałam. Pogodził się z odmową, ale gdy się okazało, że oczekuję dziecka, ponowił oświadczyny.  – Dziecka?  – wykrztusiłem. Zerwałem się z pnia i zacząłem chodzić w kółko.  – Tak. Musisz wszystko wiedzieć. Nie powiem ci tylko, jak było z aresztowaniem, teraz nie, dopiero po wojnie. Jeśli... jeśli jeszcze będziesz chciał mnie znać.  – Co się stało z tym dzieckiem?  – Nigdy go nie zobaczyłam. To był chłopczyk. Po tym jak mnie pobił ten niemiecki policjant, obudziłam się w szpitalu i dowiedziałam się, że urodził się za wcześnie i umarł po kilku minutach. Jest pochowany w grobowcu rodzinnym swego ojca. Często tam chodzę. Spuściła głowę, jakby opowiadanie tej historii ją wyczerpało.  – Wydaje się nam, że miłość to posiadanie. To nieprawda  – powiedziała. Potem wstała, włożyła toczek i rękawiczki.  – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Czuję się lepiej, jakbym zrzuciła ciężar z ramion. Martwię się tylko, że przerzuciłam go na twoje barki. Rzeczywiście, czułem się tak, jakbym miał na piersi stukilowy kamień. Nie mogłem oddychać. Gardło miałem ściśnięte, przed oczami wirowały mi czerwone plamy. Zazulka podeszła i nieśmiało dotknęła mojego ramienia.  – Przepraszam, że ci to opowiedziałam. Jestem egoistką. Wystarczyłoby przecież, gdybym powiedziała, że nie mogę wyjść za Niemca. Tylko że ja cię kocham. Zobaczyłem, jak po jej twarzy płyną dwa strumyki łez. Odwróciła się szybko, żeby je ukryć, i poszła do koni. Z trudem przełknąłem ślinę. Kim byłem, żeby ją osądzać? Spędziła noc z mężczyzną i urodziła dziecko, lecz w gruncie rzeczy nadal była czysta jak łza. A ja? W łóżkach ilu kobiet się budziłem, odkąd skończyłem siedemnaście lat? Przypomniałem 379


sobie rozmowę z Paulem i Michaelem o paryskich burdelach. W ilu byłem? W dziesięciu, piętnastu? Ja jednak byłem mężczyzną. Pomogłem Zazulce wsiąść na konia i ruszyliśmy stępa przez las. Nie odrywałem od niej oczu. Pięknie wyglądała na koniu. Pomyślałem, że wrócę do Schönwalde i codziennie będę mógł jeździć po lesie, tymczasem ona wróci do niepewnej, pozbawionej nawet drobnych przyjemności egzystencji w okupowanym mieście. Wyobraziłem sobie, że już nigdy jej nie zobaczę, i zrozumiałem, że nie przeżyłbym tego. Wyjechaliśmy z lasu na skoszoną łąkę. Zazulka ruszyła kłusem, a potem galopem. Wydawało mi się, że się uniesie w powietrze i odleci  – taka była świetlista i eteryczna. Potem patrzyłem, z jakim żalem żegna się z koniem. Gdy wychodziliśmy ze stajni, co chwila oglądała się za siebie. Zdjąłem bryczesy i rajtrok, umyłem się i przebrałem. Wziąłem bukiet i zapukałem do drzwi jej pokoju. Nigdy nie zapomnę, jak rozjaśniła się jej twarz, gdy mnie zobaczyła. Właściwie mógłbym nic nie mówić  – rozumieliśmy się bez słów. Co jednak powiedziałbym synowi, gdyby kiedyś zapytał: „Tatusiu, a jak oświadczyłeś się mamie?”. Ukląkłem przed Zazulką.  – Kocham cię, jak nigdy nie kochałem żadnej kobiety. Czy wyświadczysz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?  –  Tak. Wzięła ode mnie bukiet ostróżek i lilii i wtuliła w nie twarz. Podniosłem się z kolan. Pierwszą narzeczeńską pieszczotą było starcie z jej noska żółtego pyłku lilii. Potem ją pocałowałem. Wyjąłem z kieszeni pierścionek i włożyłem go na jej palec, ona zaś ściągnęła z palca lewej ręki platynową obrączkę z trzema szafirami i podała mi ją. Znów ją pocałowałem i jeszcze raz. Rozległ się gong wzywający na obiad.  – Teraz, gdy zgodziłaś się za mnie wyjść, dam ci jeszcze coś.  – Wyjąłem z kieszeni mój dziennik.  – Tylko obiecaj, że nie zmienisz zdania, gdy to przeczytasz. Zjedliśmy obiad, potem trzymając się za rękę, spacerowaliśmy po ogrodzie, a gdy usłyszeliśmy muzykę, wróciliśmy do salonu. Polakom nie było wolno tańczyć w lokalach ani urządzać prywatnych przyjęć z tańcami. 380


W Jutrzence ten zakaz nie obowiązywał albo nikt się nim nie przejmował, bo na parkiecie dwie pary wirowały w takt walca. Moja mama zawsze mówiła, że po tym, jak ludzie z sobą tańczą, od razu pozna, czy będą dobrą parą w życiu. Gdyby nas wtedy zobaczyła, myślę, że wróżyłaby nam jak najlepiej. O ósmej zajechał nasz samochód  – musieliśmy dojechać do Krakowa przed godziną policyjną. Objąłem Zazulkę ramieniem, a ona ufnie przytuliła się do mnie. Od czasu do czasu nachylałem się i całowałem jej włosy. Niczego więcej nie potrzebowałem do szczęścia. Usłyszałem, że Zazulka coś nuci. Tango.  – Zaśpiewaj mi  – poprosiłem, jak kiedyś na Jeziorze Nidzkim. Zanuciła cicho: To ostatnia niedziela, dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy na wieczny czas. To ostatnia niedziela, więc nie żałuj jej dla mnie, spojrzyj czule dziś na mnie ostatni raz.





Rozdział 1 Różany, 30 czerwca 2005 Szanowna Pani / Szanowny Panie, Znalazłam Pani / Pana nazwisko i adres w starym kalendarzu mojej Niani, a właściwie przybranej mamy, Zuzanny Hulewicz. Niania zmarła rok temu i dopiero wtedy zrozumiałam, jak niewiele o niej wiem, choć była mi najbliższa na świecie. Teraz żałuję, że tak rzadko ją pytałam o dzieciństwo i lata szkolne lub o czasy, gdy była nauczycielką. Oczywiście, trochę mi opowiadała, ale o wielu sprawach, na przykład o jej pracy w wiejskiej szkole, dowiedziałam się dopiero teraz, i to przypadkiem.

Zosia machinalnie pogłaskała płócienną okładkę kalendarza niani. Znalazła tylko ten jeden, z 1971 roku. Pani Zuzanna notowała w nim terminy rad pedagogicznych, zebrań i wywiadówek, kilka razy zapisała: „Magiel”, 10 stycznia: „12.30 Abel, twój brat”, 17 lutego: „Pączki dla Danusi”, 2 maja: „Rejs w DKF-ie”, przed Wielkanocą na całej stronie zrobiła listę zakupów, a przed Bożym Narodzeniem, pod nagłówkiem „Kartki”, wypisała imiona, nazwiska i adresy ośmiu osób. O większości Zosia nigdy nie słyszała. Znała tylko jeden adres  – plebanii w Różanach, i jedno nazwisko  – profesorostwa Brooksów z Londynu. Czy inne adresy były aktualne? Czy ci ludzie w ogóle jeszcze żyją? Westchnęła. Cóż, trzeba spróbować. Jestem jedynaczką, moi rodzice już nie żyją i oprócz dziadka nie mam żadnej rodziny.

„Wygląda to jak wstęp do prośby o wsparcie”, pomyślała i skreśliła ostatnie zdanie. Piszę do Pani / Pana, bo za dwa miesiące, 3 września, wychodzę za mąż. Chciałabym świętować ten dzień wśród ludzi, którzy są mi bliscy i byli bliscy mojej Niani. Czy zechce Pani / Pan przyjąć zaproszenie

„To głupie. Czemu ktoś, kto mnie nie zna, miałby przyjechać na mój ślub, i to z drugiego końca świata?” Odłożyła podkładkę z kartką, wstała z łóżka i przeciągnęła się. 501


Jeszcze dwa miesiące i ten pokój przestanie być jej pokojem. Przed wojną był sypialnią niani, która w Różanach spędzała święta i wakacje, a te lakierowane na biało meble z cytrynowego drewna też kiedyś do niej należały i przyjechały z mieszkania na Stradomiu, gdy odzyskali dwór. Długi łańcuch dziedziczenia. Zosia w spadku po niani dostała najpierw pokój na Stradomiu, potem tę sypialnię, a teraz ciemnozielony pokój na parterze, z kominkiem, podwójnym łóżkiem i oknami wychodzącymi na ogród. Kiedyś był tam gabinet dziadka Zosi, teraz urządzała w nim sypialnię dla siebie i Eryka. Bo jeszcze tylko dwa miesiące i Eryk tu zamieszka, i nie będzie musiał wymykać się przed świtem jak złodziej... „A kiedyś do mojego pokoju wprowadzi się córeczka... Opowiem jej o nia­ni. O tym, że w nim mieszkała, i jak opiekowała się jej dziadkiem i mną”. Zosia poczuła ucisk w gardle. Podeszła do okna i popatrzyła na łąkę, którą kilka lat wcześniej założyła na tle grabowego żywopłotu. Niebieskie dzwonki i bladoróżowe maki były w pełnym rozkwicie, a kępy Lady Leitrim pięknie się rozrosły. Staw w dole ogrodu błyszczał w słońcu. „Życie jest za krótkie, żeby rezygnować z najdrobniejszej nawet przyjemności”, usłyszała w głowie głos niani. Spojrzała na komórkę. Do obiadu u Eryka miała jeszcze godzinę. Zdjęła sukienkę przez głowę, włożyła kostium kąpielowy, wzięła ręcznik i boso wyszła do ogrodu. Po niebie płynęły obłoki puchate jak wata cukrowa. Pachniały lipy, jaśmin i róże. Zosia powoli szła po sprężystej, krótko przystrzyżonej trawie, ciesząc się jej dotykiem, i myślała o tym, jaka jest szczęśliwa. Po wszystkich życiowych zakrętach wreszcie widziała przed sobą prostą drogę. Za dwa miesiące zostanie żoną Eryka, a w lutym, gdy śnieg przykryje ogród i będzie kwitnął tylko stary krzew oczaru... Krzyknęła, bo nastąpiła na coś miękkiego jak zgniły ziemniak, co jednak poruszyło się pod jej stopą. Odskoczyła i zobaczyła, jak popielaty wąż wpełza między paprocie. Nie bała się zaskrońców, ale serce biło jej szybko i musiała usiąść na trawie. Nagle przypomniała sobie, jak w ogrodzie botanicznym w Trsteno patrzyła na zaskrońca, który wygrzewał się na wielkim liściu przy basenie z Neptunem, i jak na uwagę Leszka Lackowskiego, że w wężach jest coś fascynującego, powiedziała, że Anioł Śmierci ma wężową twarz. Ogarnęło ją złe przeczucie. Dotknęła płaskiego jeszcze brzucha. Gdyby coś się stało i temu dziecku, nie przeżyłaby tego.


Rozdział 2  – Jak było na Madagaskarze?  – zapytała Natalia Berg, choć nie była ciekawa odpowiedzi Doroty. Ta idiotka myślała szablonami, mówiła szablonami i w ogóle używała pięciu słów na krzyż. Jeśli coś jej się podobało, to było megasuper, a jeśli nie, to beznadzieja. Poza tym znała jeszcze „okej” i „nie ma sprawy”  – w końcu pracowała w korporacji.  –  Megasuper! „Powie coś o cudownej plaży i dobrym jedzeniu”.  – Cudowna plaża, megasmaczne jedzenie... „Uprzejma obsługa i wspaniała atmosfera”.  – ... fajna atmosfera i superobsługa... „Były baseny i codziennie chodziłam na plażę oglądać zachód słońca”.  – ... cztery baseny, a największy prawie na plaży. Miałam pokój z widokiem na morze. Zachody słońca są tam niesamowite... Natalia przestała słuchać. Kartkowała notatki na temat Eryka, które jej dała Dorota po powrocie ze Szwajcarii. Znała je na pamięć, ale powtarzania nigdy dość. Plan już kluł się w jej głowie, lecz żeby go zrealizować, musiała załatwić jeszcze jedną sprawę rękami Doroty. Gdy ta nudziara skończy relację składającą się z tak wytartych banałów, że błyszczały jak słońce nad Madagaskarem, na pewno jej podziękuje i to będzie dobry moment...  – Jestem ci niesamowicie wdzięczna. Gdybym mogła ci się...  – Mogłabyś  – weszła jej w słowo Natalia.  –  Naprawdę!? Radość w głosie Doroty była niekłamana. Natalia o mało nie parsknęła śmiechem. Naiwna i łatwowierna. Nieszczęścia zawsze chodzą parami.  – Utrzymujesz kontakt z Agnes Hassel, tak jak cię prosiłam?  – Pewnie. Od czasu do czasu mejlujemy.  – To dobrze. Chciałabym, żebyś się dowiedziała, jakie plany na najbliższą przyszłość ma jej brat.  –  Eryk?  – A ma innego brata?  – No nie... W telefonie zaległa cisza.  – Tylko jak to zrobić?  – Dorota westchnęła głośno. „Rusz głową, tłumoku”, pomyślała Natalia, a głośno powiedziała: 503


– Na pewno coś wymyślisz, spryciulko. Może napisz jej o swoim wymyślonym bracie, na przykład że zapomina o całym świecie, gdy w grę wchodzi jego dziewczyna, albo że znów wpadł na jakiś szalony pomysł.  –  Okej.  – Napisz jeszcze dziś i od razu do mnie zadzwoń, gdy się czegoś dowiesz.  – Nie ma sprawy.

Telefon Natalii wibrował w kieszeni żakietu. Wyjęła go ukradkiem i zerknęła na wyświetlacz. Dorota. Nareszcie. Przez chwilę walczyła z sobą, w końcu odrzuciła rozmowę. Szef nie znosił, gdy ktoś wychodził, choćby na minutę, w czasie jego prezentacji. Siedziała jak na szpilkach i po raz pierwszy, odkąd tu pracowała, czyli od dwóch miesięcy, pozwoliła sobie na nieuwagę podczas zebrania. Myślała o Eryku. O tym, jak ją potraktował w tej prymitywnej chałupie na zapadłej polskiej wsi. Niemal poczuła chłód nocy i ostry zadzior na balasce płotu, pod którym płakała. Eryk skrzywdził ją bardziej niż kiedyś ojciec, niż von Radunski i Thomas Kross razem wzięci.  – Konkurencja będzie duża, ale to my w niej zwyciężymy. Nie pozwolimy, by Morgan triumfował.  – Dyrektor powiódł wzrokiem po pracownikach.  – Jakieś propozycje?  – spytał.  – Zabić go to za mało. Powinien cierpieć przed śmiercią. Natalia zorientowała się, że powiedziała to na głos. Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę, a ona, choć przez chwilę miała ochotę wejść pod stół, wyprostowała się i hardo uniosła brodę. Szef spojrzał na jej błyszczące gniewem błękitne oczy i zarumienioną twarz.  – No, no, panno Berg, podoba mi się pani bitewny zapał  – powiedział z uśmiechem.  – Będzie pani szefową zespołu. Proszę swoje słowa przełożyć na konkretny plan. W bardziej poprawnej politycznie formie.

– Cześć, Dorota. Nie mogłam odebrać, miałam spotkanie.  – Tak myślałam, że jesteś jeszcze w pracy.  – No i co? Dowiedziałaś się czegoś? 504


– Pewnie.  – W głosie Doroty było słychać nutę triumfu. Natalia przez moment się zastanowiła, czy znów jej czegoś nie obiecać. Nie. Co za dużo, to niezdrowo. Madagaskar wystarczy i za tę przysługę.  – Eryk się żeni. Natalia poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją kijem. Telefon wypadł jej z ręki. Żeni się. To było do przewidzenia, a jednak był to jedyny scenariusz, którego nie brała pod uwagę. Dlaczego? Bo nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Eryk się żeni. Wiadomo z kim. Przed oczami zawirowały jej czarne i czerwone płatki, poczuła gorzki smak w ustach i przez chwilę myślała, że zemdleje. Przycisnęła palce do skroni, nisko schyliła głowę i kilka razy głęboko odetchnęła. Potem podniosła telefon z biurka.  – Halo, Dorota? Coś przerwało, powtórz, co mówiłaś.  – Brat Agnes się żeni.  – To słyszałam. Ślub, jak przypuszczam, w Polsce?  – Skąd wiesz? Natalia się roześmiała. Sama słyszała jak sztucznie, ale Dorota była za głupia, żeby przejrzeć jej grę, i aktorską, i tę ważniejszą, której celem była zemsta.  – Łatwo się domyślić. Ta mała intrygantka złapała go i nie puści.  – Szkoda, prawda? Wolałabym, żebyś to ty go złapała. Skurcz brzucha i chwilowy brak tchu jak po ciosie w żołądek. Natalia z trudem stłumiła jęk.  – Przepraszam, szef się dobija. Muszę odebrać. Zadzwonię do ciebie później  – powiedziała i się rozłączyła. „Dlaczego to tak boli  – myślała.  – Przecież ja go nienawidzę”. Kiedy jednak przypomniała sobie, jak zmieniają się jego oczy, gdy zaczyna się uśmiechać, jak kiedyś czule ją objął, gdy wyszli z restauracji, i jak potem się całowali, położyła głowę na biurku i się rozpłakała.

– Dorota? Cześć.  – No cześć. Już po robocie?  – Coś ty. Ale mam chwilę przerwy. Opowiadaj, czego jeszcze się dowiedziałaś. 505


„Jeśli znów powie, że Eryk się żeni, to ją zabiję”. Dorota albo usłyszała nacisk na słowo „jeszcze”, albo znudziło się jej powtarzanie tego samego w kółko.  – Poskarżyłam się Agnes, że brat mnie zaniedbuje i że nie lubię jego nowej dziewczyny, na co mi odpisała, że jej bardzo się podoba przyszła bratowa. Podobno jest miła, szczera, bezpośrednia i skromna. Masz pojęcie? Przecież ona mówi o pannie Z. Czy można aż tak nie znać się na ludziach? „Można. Ty jesteś tego najlepszym przykładem”, pomyślała Natalia.  – A ta jej skromność jak się objawia?  – spytała.  – Podobno ślub będzie w wiejskim kościele, wesele u niej w domu, a w podróż poślubną jadą... Nie zgadniesz gdzie. „Mówi się dokąd, nieuku”.  – Na...  – Dorota dramatycznie zawiesiła głos.  – Na Słowację! Myślałam, że jest bogaty, ale z tego widać, że raczej nie. A może skąpy, a to jeszcze gorzej.  – Napisała ci, kiedy ten ślub? Natalia powiedziała to niedbałym tonem, choć słowo „ślub” zostawiło na jej języku ohydny posmak, jak łyżka tranu, którym w dzieciństwie katowała ją matka.  – Trzeciego września. A wcześniej brat zaprosił Agnes na wycieczkę do Indii. Jadą sami, bez panny Z. Tak że z tą miłością do bratowej chyba trochę przesadziła. Eryk tuż przed ślubem jedzie do Indii? Tylko z siostrą? Co to może znaczyć?  – Wiesz, kiedy wyjeżdżają?  – Napisała, że w pierwszych dniach sierpnia.  – Na długo?  – Na dwa tygodnie. Dwa tygodnie w Indiach. W dzikim kraju. To otwierało wiele możliwości.


Rozdział 3  – Zaprosiłaś ich? Naprawdę? Ludzi, których na oczy nie widziałaś? Na własny ślub?  – Na wesele też.  – Kompletnie oszalałaś.  – Napisałam siedem listów i choć powinnam była się tego spodziewać, rozczarowało mnie jedno...  – Naprawdę masz w związku z tym zaledwie jeden problem?  – spytała Marianna tak drwiąco, jak tylko ona umiała. Zosi teraz jednak nic nie było w stanie wyprowadzić z równowagi, ba, nawet zmieszać, i ciągnęła, jakby nie słysząc:  – ... że odpowiedziały mi tylko dwie osoby: pani Maria Fischer z Nowego Jorku i pan Aleksander Bach z Tel Awiwu.  – Tak? I przyjadą? A co na to Eryk?  – Powiedział, że to świetny pomysł.  – Oczywiście. Ten facet kompletnie nie ma charakteru. Ciepłe kluchy. Pantoflarz.  – Wcale nie. I dobrze o tym wiesz.  – Zosia się roześmiała. Jej szczęśliwy śmiech wypełnił werandę. „Jak srebrne dzwoneczki  – pomyślała Marianna.  – Kiczowate, ale pasuje do sytuacji, bo to wszystko to czysty kicz: wieczór panieński ze striptizerem i kawalerski z wódką i panienkami, panna młoda biała jak beza, ksiądz opowiadający dyrdymały o świętości więzów małżeńskich, a w duchu pewnie zazdroszczący panu młodemu nocy poślubnej...”  – No i co z tymi niemieckimi Żydami? Przyjadą?  – spytała.  – Jakimi Żydami?  – Z Bachem i Fischerem. Zosia znów się roześmiała.  – Pani Fischer napisała, że jest dawną przyjaciółką niani i że niania kiedyś przyjęła ją pod swój dach.  –  Ciekawe.  – No pewnie. Opowie mi o tym, gdy przyjedzie. Bo obiecała przyjechać.  – A Bach? Też przyjedzie? I może jeszcze zagra na organach?  – Napisał, że jest za stary na takie podróże.  – A kim był dla twojej niani? To może być jeszcze ciekawsze. 507



Utwory cytowane w Tylko dzięki miłości Laurence Bergreen, Poza krawędź świata. Opowieść o Magellanie i jego przejmującym grozą rejsie dookoła Ziemi, przeł. Jan Pyka, Poznań 2005. Biblia w przekładzie księdza Jakuba Wujka z 1599 r., Warszawa 2000. Herodot, Dzieje, przeł. Seweryn Hammer, Warszawa 1959. Jan Kasprowicz, Księga ubogich, Warszawa 1980. Tomasz Mann, Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny, przeł. Ewa Librowiczowa, Wrocław 2005. Antonio Pigafetta, Relacja z wyprawy Magellana dookoła świata, przeł. Joanna Szymańska, Gdańsk 1992. Jan Potocki, Podróż do Turek i Egiptu, przeł. Julian Ursyn Niemcewicz, Warszawa 1959. Henryk Sienkiewicz, Listy z Afryki, Warszawa 1947. Julian Tuwim, Lokomotywa, Warszawa 1937. Melchior Wańkowicz, Na tropach Smętka, Warszawa 1936. Obwieszczenia wojenne i ulotki cytuję za piątym tomem Dziejów Krakowa Andrzeja Chwalby. Wklejone do tekstu wycinki z przedwojennej prasy pochodzą z Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej umieszczonej na portalu Wrota Małopolski.

657


Utwory cytowane w Bądź przy mnie

Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, przeł. Józef Giebułtowicz, Warszawa 1969. Lewis Carroll, Przygody Alicji w krainie czarów, przeł. Maciej Słomczyński, Warszawa 1972. Carl von Clausewitz, O naturze wojny, przeł. Andrzej Hildebrandt, Warszawa 2007. Joseph Conrad, Jądro ciemności, przeł. Ireneusz Socha, Kraków 2009. Dante Alighieri, Boska komedia, przeł. Edward Porębowicz, Warszawa 1975. Eneasz Taktyk, Obrona oblężonego miasta, przeł. Bogdan Burliga, Warszawa 2007. Homer, Iliada, przeł. Kazimiera Jeżewska, Wrocław 1986. Rainer Maria Rilke, *** (Każdemu daj śmierć jego własną...), przeł. Mieczysław Jastrun, w: tenże, Poezje, Kraków 1987. Arthur Rimbaud, Sezon w piekle. Iluminacje, przeł. Artur Międzyrzecki, Warszawa 1998. Robert Louis Stevenson, Requiem, przeł. Jerzy Pietrkiewicz, w: Antologia liryki angielskiej 1300–1950, Warszawa 1987. Sun Tzu, Sztuka wojny, przeł. Dariusz Bakałarz, Gliwice 2004. Herbert George Wells, Wojna światów, przeł. Henryk Józefowicz, Kraków 1974. William Butler Yeats, Poeta pragnie szaty niebios, przeł. Leszek Engelking, w: tenże, Wiersze wybrane, Wrocław 1997. Stefan Zweig, Świat wczorajszy, przeł. Maria Wisłowska, Warszawa 1958. Opisując włoską okupację Abisynii i wojnę na pustyni, oparłam się na tekstach źródłowych i filmach dokumentalnych. Obraz powojennej Europy skrystalizował mi się, gdy przeczytałam Dziki kontynent Keitha Lowe’a, a o powstaniu Mau Mau dowiedziałam się z książki Caroline Elkins Rozliczenie z imperium. Przeczytałam także wiele relacji o ucieczkach z Prus Wschodnich po 1944 roku. Obóz Eintrachthütte-Zgoda istniał naprawdę, a jego komendant Salomon Morel nigdy nie został osądzony. 658


Cytaty biblijne brzmią nieco inaczej niż te, do których jestem przyzwyczajona, pochodzą bowiem z protestanckiej Biblii Gdańskiej (www.biblia. net.pl). Treść ulotki oraz ogłoszenia i artykułu, które przytoczyłam w rozdziale 10, cytuję za książką Tomasza Szaroty Okupowanej Warszawy dzień powszedni. Fragment libretta Opery żebraczej Johna Gaya podaję w przekładzie Zofii Lasockiej, cytat z Institutio Cyri Ksenofonta  – w przekładzie Bogdana Burligi, fragment Pani na Shalott Alfreda Tennysona  – w przekładzie Piotra Cholewy, fragment piosenki Karuzela  – w przekładzie Michała Kompanowskiego, fragment Gdybyś miał przyjść Jesienią Emily Dickinson  – w przekładzie Stanisława Barańczaka, fragment Statku pijanego Arthura Rimbauda  – w przekładzie Marka Łukaszewicza, fragment Pieśni przeznaczenia Friedricha Hölderlina  – w przekładzie Bernarda Antochiewicza.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.