WOW magazine nr 10 2013

Page 1

nr 10 maj 2013 cena 8,99 zł (w tym 8% VAT)

numer indeksu 277983

1


2


3


DATA 8.05 | Środa | 60 min.

TYTUŁ

GODZINA

Alicja w Krainie Czarów | Alice in Wonderland | Robert Chauls

11.00

TAJEMNICZE KRÓLESTWO – OPERA DLA DZIECI | SECRET KINGDOM – OPERA FOR CHILDREN

9.05 | Czwartek | 60 min.

Czerwony kapturek | Little Red Riding Hood | Jiri Pauer

11.00

TAJEMNICZE KRÓLESTWO – OPERA DLA DZIECI / SECRET KINGDOM – OPERA FOR CHILDREN

| 150 min.

Jezioro łabędzie | Swan lake | Piotr Czajkowski SPEKTAKL BALETOWY – MUZYKA Z CD / BALLET PERFORMANCE – CD MUSIC

19.00

Traviata | Giuseppe Verdi

19.00

Carmen | Georges Bizet

17.00

Samson i Dalila | Samson et Dalila | Camille Saint-Saëns

19.00

Kobieta bez cienia | Die Frau ohne Schatten | Richard Strauss

19.00

17.05 | Piątek | 180 min.

Borys Godunow | Boris Godunov | Modest Musorgski

19.00

18.05 | Sobota | 60 min.

Sid – wąż, który chciał śpiewać | Sid – the serpent, who wanted to sing | Malcolm Fox

11.00

10.05 | Piątek | 180 min. 12.05 | Niedziela | 180 min. 15.05 | Środa | 180 min. 16.05 | Czwartek | 210 min.

TAJEMNICZE KRÓLESTWO – OPERA DLA DZIECI / SECRET KINGDOM – OPERA FOR CHILDREN

|180 min. 19.05 | Niedziela | 180 min 21.05 | Wtorek | 120 min.

Czarodziejski flet | Die Zauberflöte | Wolfgang Amadeus Mozart

19.00

Straszny dwór | The Haunted Manor | Stanisław Moniuszko

17.00

Córka źle strzeżona | La fille mal gardée | Louis Joseph Ferdinand Herold

11.00

SPEKTAKL BALETOWY – MUZYKA Z CD / BALLET PERFORMANCE – CD MUSIC

24.05 | Piątek | 180 min.

Skrzypek na dachu | Fiddler on the roof | Joseph Stein, Jerry Bock, Sheldon Harnick Muzeum Motoryzacji, Topacz | MEGAWIDOWISKO

21.00

25.05 | Sobota | 180 min.

Skrzypek na dachu | Fiddler on the roof | Joseph Stein, Jerry Bock, Sheldon Harnick Muzeum Motoryzacji, Topacz | MEGAWIDOWISKO

21.00

26.05 | Niedziela | 180 min.

Skrzypek na dachu | Fiddler on the roof | Joseph Stein, Jerry Bock, Sheldon Harnick Muzeum Motoryzacji, Topacz | MEGAWIDOWISKO

21.00

Traviata | Giuseppe Verdi

19.00

29.05 | Środa | 150 min.

Raj utracony | Paradise Lost | Krzysztof Penderecki

19.00

31.05 | Piątek | 180 min

Otello | Giuseppe Verdi

19.00

28.05 | Wtorek | 180 min.

4


do redakcji Ludzie listy piszą... upss… obecnie jednak częściej e-maile. Forma rozmachu dowolna – liczymy na Wasz kontakt z nami. Opublikujemy również wpisy na facebooku WOW! Temat? Z życia wzięty, z codzienności miasta i jego mieszkańców. Czekamy na Wasze inspiracje, sugestie i pytania. Liczymy na dyskusje i opinie o przeczytanych artykułach. MAZUREK A’LA MM&I

MODNA MODA

A capella MM&I w rytmie beatboxu robi na mnie wrażenie za każdym razem jak go słyszę. Żałuję, że zespół wycofał się z rywalizacji w walce o hymn EURO, tym bardziej, że mazurek Chopina by MM&I, w wykonaniu kiboli byłby światowym hitem, choć nie wiem czy w Polsce. Bo Polska to nie świat – w Polsce lubi się discopolo, muzykę pod egidą paru (dosłownie) dźwięków. I codziennie marzę, zupełnie jak Wojewódzki, że obudzę się w innej Polsce, a doświadczam tylko odgrzewanych po stokroć muzycznych kotletów, których smak wychodzi, nie tylko mnie zresztą, bokiem. Sekunduję więc wrocławskiemu zespołowi, bo oni przynajmniej szukają nowych artystycznych brzmień. Są pełni energii, twórczego zamętu, doskonali na koncertach – i tego właśnie można życzyć innym zespołom.

Czujny jak ważka albo jak antena satelitarna, bezbronny jak oskubany kurczak – pan Jacyków w wywiadzie odsłania wiele twarzy, jest w tym jednak bezpretensjonalny i ujmująco szczery. Przebojowy, gadatliwy, bezkompromisowy, ale trzeba mu przyznać, że to, co robi, robi dobrze. Wiem, co mówię, ponieważ widziałam go w akcji – za panią w średnim wieku, oczywiście po metamorfozie z udziałem Jacykowa, oglądało się większość mężczyzn. I takich fachowców nam trzeba. Fachowców od stylizacji z klasą, a nie od przypadkowych połączeń markowych ciuchów. Rodzime Gwiazdy powinny ustawiać się do tego stylisty w kolejce – pokazując się w mediach będą przynajmniej wyglądały na ludzi. A „modna” ulica sama załapie i trendy, i styl – w końcu lubimy papugować Gwiazdy.

GOŚKA S.

AGNIESZKA W.

List pani Agnieszki W. zostaje nagrodzony książką wydawnictwa ZNAK.

w tym numerze S4

S48

O miłości: Emilian Kamiński

S6 Michał Znaniecki Wrocław moje Buenos

S52

Być matką i być kobietą Macierzyńskie negocjacje

S14

Moda jest sztuką

S55

Zatruta pępowina

S16

Torebka Atrybut wolnej kobiety

S56

Aldona Młyńczak

S18

Sesja: Hospital

S60

Art Debiuty: Ewelina Turkot

S32

O miłości: Małorzata Potocka

S62

Na temat Art: Anna Kołodziejczyk

S36

Prèmiere Vision

S64

Cafè Breslau

S38

Legalny doping Shopping

S66

Gmina Wisznia Mała

S40

Sesja: Art Color Balet

S68

Wrocławski Backstage

Człowiek to nie jest piękne zwierzę

| Redakcja: Beata Łańcuchowska, Marta Klimaszewska, Marta Gruntmejer, Leokadia Kowara, Ewa Gil-Kołakowska, Magdalena Maskiewicz , Kinga Łakomska, Magdalena Mielnicka, Agata Makowska, Marta Lupa | Fotografują: Agata Grymuza, Stanley Ipkiss, Rafał Makieła, Jacek Ostaszkiewicz, Małgorzata Rakowska | Korekta: Małgorzata Wieliczko | Skład i grafika: Katarzyna Ochocka | Dział Reklamy: ul.Kosciuszki 34 Wrocław, tel: 883900913 Dyrektor działu reklamy: Izabela Cugier, tel: 531723371 | Na okładce: zdjęcie podwodne w wykonaniu Rafała Makieły z edytorialu ART COLOR BALET Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Za treść ogłoszeń redakcja nie odpowiada.

5


W OPARACH ABSURDU

„Nie ma człowieka poza społeczeństwem” – twierdziła polska filozofka, i rozwijając tezę pisała: „Ten, kto pozostaje poza nim, jest pozbawiony człowieczeństwa”. Teza, jak mocna by nie była, pozwala jednak egzystować nam wszystkim, bo któż z nas ze społeczeństwa może być wyzuty? Ze stada homo socialis wyrzucony i za jakie uczynki, na jak długo? Kto pierwszy rzuci kamieniem twierdząc, że sam bielszy jest od bieli i zasługi społeczne oddaje należycie? Nie każdemu przecież dane są wzloty, a tym bardziej chwalebne upadki. Okazuje się jednak, że śmiałków wybicia się ponad stado nie brakuje. Otóż, wśród homo socialis odnajdujemy obecnie gatunek lemmus, żywo manifestujący swe istnienie w stolicy, ale również na jej peryferiach. Plaga lemingów dotarła nawet na Dolny Śląsk. Wrocławski leming paczy na swoich krajowych ziomków i próbuje rozkminić o co kaman w jego stadzie. Stadzie młodych, egzaltowanych, produktywnych przedstawicieli rodzącej się klasy średniej. Kim jest leming? Doradcą, prawnikiem, bankowcem, managerem reklamy i innym homo sapiens, szczególnie takim, który życia swoim obyczajem podszywa się pod korpomana. Według prawicowych doniesień, zjednała go myśl lewicy – co prawdą do końca nie jest – leming dławi się bowiem społecznym odruchem, nie mówiąc o braku chęci wspierania bliźniego. Zdeklarowany antyrewolucjonista, ufny w teorię „normalnego państwa”, lecz wylogowany ze społecznego systemu. Bałwochwalca mamony, który w poszukiwaniu wygody w życiu doczesnym, dba tylko o swój playground. Jego priorytety? Wcale nie uogólniając – praca, a poza nią – spokojne życie. Myśl leminga doczesna jest, przemielona przez facebooka, sfiksowana na punkcie nieustannej pogoni za sukcesem. I jak mówią, po gadżetach go poznacie – iPod, iPhone oraz inne cuda technologii stały się dla niego źródłem estetycznych doznań na poziomie kwejka. Pojawił się znienacka czy przeczekał w uśpieniu, by wychynąć z norki podczas kryzysowej koniunktury? Istnieje ryzyko, ale raczej poszlakowe, że istnienie leminga znajdzie swój kres w samobójczej zagładzie. Każdy kult przecież upada, dogmat odsłania swoją nędzę, a wyznawcy chybionych autorytetów, goniąc za własnym ogonem, zazwyczaj sami go zjadają. Jaki kres czeka leminga? Czy wzniesiona przez niego świątynia życiowej ułudy legnie ostatecznie w gruzach, czy absurd życia popchnie go na drogę kolejnej wiary (koniecznie modnej), może wiedzieć tylko feniks – to mityczne zwierzę (ptak właściwie), niezmordowanie się odradza. Mit nie-mit, kryzys nie-kryzys, polski leming rośnie w siłę i odurzony oparem życiowych absurdów urasta do rozmiaru bestii. TEKST: LK

*Cytat za prof. Barbarą Skargą (Sic!)

6


STYL ŻYCIA

Rozświetlona cera, usta w kolorze burgundu i mocno podkreślone oczy paletą energetycznych barw to twarz tegorocznej zimy. Mocne, nasycone kolory towarzyszyć nam będą przez cały sezon, tak jak otaczać nas będzie feeria barw zmieniającej się aury. Żyj w rytmie natury i daj uwieść się najnowszym trendom – to najlepszy czas na grę w kolory!

Perfekcyjny trik Lady in red, orange, blue and green – kolory kosmetyków na sezon jesienno-zimowy nie ustępują inspiracjom energetycznych kolorów lata. Wystarczy spojrzeć na światowe wybiegi, by zachwycić się kreacjami… twarzy modelek. I nie chodzi tu tylko o ich młodzieńczy powab, lecz bogatą kolorystykę eksponowaną na promiennej cerze. Co zatem zrobić, by uzyskać ten oszałamiający efekt? Odważyć się na intensywne kolory cieni do oczu, a przede wszystkim zadbać o bazę dla makijażu, która sprawi, że stylizacja utrzyma się na twarzy dłużej, cera zaś będzie rozświetlona, o jednolitym wyglądzie, i co ważne – zdrowym i odmładzającym kolorycie. Sztuka przygotowania cery pod makijaż to coś w rodzaju magii – perfekcyjny trik, za pomocą którego wyrazisty obraz otrzyma spajającą go ramę.

Sekretna roszada Pielęgnujące właściwości fluidów i pudrów oraz ich umiejętna aplikacja może zdziałać cuda. Co zrobić, aby makijaż był trwały i efektowny? Doświadczeni wizażyści, którzy przygotowują go perfekcyjnie, zalecają staranny dobór preparatów bazowych. I uważają je za niezastąpione! Warto je więc przetestować. Bazę pod makijaż, która zwęzi pory i wygładzi zmarszczki na twarzy, należy dobierać w zależności od rodzaju cery i wyniku, jaki chce się uzyskać. Dla cery suchej lub normalnej zastosuj kremową bazę wygładzającą, a dla cery tłustej i mieszanej idealna będzie matująca baza silikonowa. Jeśli skóra jest zmęczona i pozbawiona blasku – nakładaj bazę rozświetlającą ze specjalnymi mikrodrobinkami perły. Żeby zintensyfikować kolor cieni na powiece i zapobiec ich rolowaniu wypróbuj specjalną bazę na powieki. Po wchłonięciu przez skórę baz, czas na zastosowanie korektorów. Do wyboru mamy: korektor z zielonym pigmentem doskonale tuszujący rumień skóry i popękane naczynka, preparat neutralizujący plamy i przebarwienia oraz korektor maskujący i leczący wykwity skórne. Promienne spojrzenie zapewni ci korektor rozświetlający – stosowany pod oczy zlikwiduje opuchliznę i cienie pod oczami.

Szach i mat… Kolejnym krokiem w wykonaniu nieskazitelnego makijażu jest nałożenie odpowiedniego podkładu. Jego kolor, przynajmniej o ton jaśniejszy od naturalnej barwy skóry, powinien harmonizować z twoją karnacją i pudrem. Zabieg ten ułatwi późniejsze modelowanie twarzy produktami sypkimi lub prasowanymi tj. bronzerem czy rozświetlaczem. Na bazę nałóż specjalistyczny podkład nawilżający – jego systematycznie użycie zapewni twojej skórze sprężystość, a z pewnością przedłuży jej młodość. Efekt wypoczętej twarzy uzyskasz też dzięki podkładowi liftingująco-modelującemu. Ten rewelacyjny preparat zawiera aktywny polimer, który delikatnie „prasuje” zmarszczki, dając wynik idealnie gładkiej i świetlistej skóry. Wszelkie niedoskonałości cery tuszuj beztłuszczowymi podkładami matującymi. Przekonaj się też do dotleniaczy cery, czyli mineralnych podkładów, które nie tylko upiększają skórę, również intensywnie ją pielęgnują.

Tekst: LK

7


NASZE GWIAZDY

„Człowiek barwny, często zaskakujący stylem pojmowania świata. Erudyta, esteta, pełen swoistego rodzaju chłopięcej radości, która pozwala mu na permanentny flirt ze swoją pracą. Umiejętnie czaruje swoimi spektaklami, przedstawiając w nich świat niezwykle plastycznie, wręcz baśniowo. Marzyciel, artysta, przyjaciel.” * * Wypowiedź Mariusza Kwietnia cytowana w książce: Michał Znaniecki, Moje życie, mój teatr. Kalendarz artystyczny 1992-2032

8


NASZE GWIAZDY

9


NASZE GWIAZDY traktuję poważnie, jako background czy wizytówki. Zawsze się dziwię, że ludzie coś o mnie wiedzą. Jestem przekonany, że nikt nie czyta mojego curriculum, a o tym, co zrobiłem i z kim pracuję, ludzie dowiadują się na konferencjach prasowych. Moje CV i moje życie traktuję jako rzemieślniczą pracę. Największe sceny, nazwiska, festiwale to codzienna robota z takimi samymi problemami jak przy realizacji monodramu z nieznaną aktorką.

Czy polskie korzenie determinują Twoją wrażliwość? Zawsze tak myślałem. Wydaje mi się jednak, że się wystarczająco zglobalizowałem, żeby o tym zapomnieć. Nie podkreślam, że jestem Polakiem kiedy pracuję. Robią to ci, którzy analizują moje przedstawienia. Porównują mnie do Kantora (ostatnio w Teatro Colon w Buenos Aires), do Grotowskiego (w spektaklach dramatycznych), ale ostatnio również do Strehlera (bo w końcu u niego się uczyłem), a nawet... Mesjasza (bez komentarza). To chyba inni potrzebują odnośników i szufladek. Moja wrażliwość artystyczna jest przeważnie uzależniona tylko od intuicji. A ta nie zna granic.

Czy wciąż stawiasz sobie poprzeczkę wyżej?

Beata Łańcuchowska: Wystawiasz spektakle na całym świecie, jak na tym tle wypada Polska?

10

Konkretny plan miałem od zawsze – już w wieku 10 lat powiedziałem, że chcę być reżyserem, i kropka. Żeby to osiągnąć, wiedziałem, że muszę skończyć liceum, nauczyć się języków, studiować za granicą, bo zamiast czterech lat straciłbym w Polsce osiem; reżyseria wtedy była podyplomowa. Planem było jedno – móc realizować swoją pasję, tak, żeby się z tego utrzymać. Nigdy nie chciałem być sławny, dotrzeć do La Scali (łatwo to teraz mówić skoro od niej zaczynałem karierę zawodową w wieku 24 lat, ale to nie kokieteria); reżyserowanie w hospicjum, czy w Metropolitan Opera – to było obojętne. Chciałem pracować z ludźmi, którzy mnie interesują i w miejscach, które sam mogę wybierać. Zrealizowałem ten plan w wieku 35 lat i zaczęły się poprzeczki: dyrekcje teatrów. Chciałem zobaczyć, czy to utrudnienie czegoś mnie nauczy. Teraz wyzwaniem jest zrobienie największego na świecie festiwalu rzeki Parana – jakaś tratwa kultury, która będzie płynęła przez Brazylię, Paragwaj, Urugwaj, Argentynę, skakała przez 60-metrowy wodospad, z grającymi muzykami itd.

Michał Znaniecki: Polska była jedynym miejscem, gdzie czułem się lekko, jakbym nabierał w płuca innego powietrza. Wyjechałem w wieku 18 lat zupełnie beztroski, obecnie jest Buenos, wcześniej były Włochy, dla mojego ego to jest bardzo ważne. Jak jestem teraz w Polsce to z wyboru; ciągle mam wrażenie, że mogę sobie tutaj na wiele pozwolić, artystycznie ryzykować, bo mam gdzie uciekać. Życiowo jest inaczej: wszystko jest przefiltrowane przeze mnie emigranta, który wraca na stare śmiecie do emocjonalnej pustki. Wyjeżdżając młodo nie zbudowałem infrastruktury dojrzałych, dorosłych przyjaźni.

tamtego czasu zmieniliśmy. To jest zupełnie poza nawiasem mojego argentyńskiego czy włoskiego życia. W teatrach też mam taką sytuację. W Polsce mogę ryzykować i dlatego tu pracuję. Inne rynki to jest walka o życie i śmierć, inne myślenie. Tam jedna pomyłka oznaczała stracenie całego rynku, tutaj nie. Nigdy nie traktowałem Polski jako rynku, tu zawsze zarabiało się mniej i zawsze zgadzałem się na warunki inne niż gdzie indziej. Omawiając je, kiedyś mówiłem, że we Włoszech zarabiam 40 tys. euro za produkcję, ale wiem, że teatru polskiego na to nie stać, więc prosiłem, żeby oferowali tyle, ile mogą dać. Nie dyskutując nigdy o pieniądzach, mam markę najdroższego i najbardziej zajętego reżysera w Polsce. Ludzie lubią takie mity.

A znajomi z młodości?

Bo stoi za Tobą własna historia?

Gejzer energii! Wyobrażasz sobie swoją emeryturę?

Mogę porozmawiać z Kasią Niezgodą czy z Hanną Smoktunowicz-Lis – byliśmy razem w liceum, ale teraz to są zupełnie inne osoby, bardzo się od

Jako twórcy, jest mi łatwiej. Jestem dobrze przygotowany merytorycznie, mam 160 premier za sobą – to jest ta historia. Ja tej historii nie

Mam nadzieję, że nie dożyję. Bo jak to – będę emerytem, który będzie pracował? – bez sensu. Trzeba być zawsze świeżym, oryginalnym.


NASZE GWIAZDY Dry o problemie alkoholowym, samego autora zresztą spotkałem w Nowym Jorku, i zrozumiałem, że naprawdę nie widzi się własnego Nigdy nie piłeś alkoholu? uzależnienia. Relacje z ludźmi, jak mówił autor, Mam alergię, dlatego musiałem wyjechać wydają się wtedy normalne, ale są tylko pozorne; z Polski. (śmieją się) on stracił przyjaciół, stracił wszystko. Zastanowiło mnie, że sami tego nie widzimy, poszePodobno nie ma nieuzależniodłem więc do lekarza i powiedziałem: nych ludzi. A Ty – jesteś od Wzniecam pogadajmy, czy ja mam problem czegoś uzależniony? z… a on na to: „No, skoro pan emocje na Moim uzależnieniem jest praca, tu jest…” niestety. Do niedawna byłem wielką totalnie uzależniony od czekoPsychiatrzy to nie jasnowilady, na dzień dobry mogłem zjeść dze. Chodzisz do wróżki? skalę pięć tabliczek, teraz już nie mogę. Przestałem chodzić, gdy trzy wróżki W jakimś okresie mojego życia na pewno przepowiedziały, że umrę w 46 roku życia. też od seksu. Ale kardiolog też mi to powiedział – mam wrodzoną wadę serca. Już na początku studiów To akurat wszyscy mają. zaproponowali mi psychotropy, ale nie chciałem To było uzależnienie związane z moim ego. się nimi spowolniać. Teraz są na to lekarstwa, Było, minęło, hej! ale moje serduszko jest już zmęczone.

Nie przyjmowałem nawet prezentów, choć sam lubiłem je dawać. Dawałem i nie oczekiwałem nic w zamian. W swoim życiu spotkałem człowieka, który pozwolił mi zarobić pieniądze na uniwersytet we Włoszech, dał mi pracę, mieszkanie itd., historię tę opisałem w mojej książce. Do dzisiaj codziennie myślę jak mu się odwdzięczyć. Przez lata zapraszałem go na wszystkie moje spektakle – La Scala, nie La Scala – w różne miejsca. Mówiłem: to dzięki tobie jestem tutaj, zrobiłem spektakl, zdobyłem nagrodę – a on nigdy nie odpisał! Do dziś mam gulę…

Jak to – było, minęło? Znikło? Trochę Cię prowokuję…

Rozmawiam z człowiekiem gotowym na śmierć?

Co takiego jest we Wrocławiu, że do nas wracasz?

Te trzy razy dziennie… to chyba jestem już wyleczony. (śmieje się) Ale na poważnie: to była jedyna rzecz, która odciągała mnie od pracy. I to, rzeczywiście, było uzależnienie; leczyłem się. Przeczytałem kiedyś autobiograficzną książkę Augustena Burroughsa

Od zawsze. Dlatego paliłem etapy i nie traciłem czasu. Nie byłem gotowy tylko na jedną rzecz – w chorobie bałem się uzależnienia od innych. W pewnym momencie przestałem się bać nawet tego. Wcześniej unikałem sytuacji zależności, bo nie wiedziałem jak się odwdzięczyć ludziom.

Po raz pierwszy przyjechałem, bo po prostu dostałem tu pracę. Wrocław jest miastem otwartym i nie bał się mnie, a inne miasta miały z tym problem – bo byłem z zewnątrz, z innym myśleniem i systemem pracy, nie akceptowałem 2 miesięcy prób, tylko 3 tygodnie. To nie hyhy… Poznań się

Ja sobie nie pomagam – nie używam narkotyków, w ogóle nie piję alkoholu…

Niektórym wystarczy satysfakcja, że przesunęli do przodu trybiki w czyimś życiu… Nie mógł przyjechać albo przynajmniej odpisać: „To fajnie”? Nie było żadnego kontaktu – dał mi szansę i się odciął – ja nie miałem szansy powiedzieć, że mu dziękuję.

11


NASZE GWIAZDY Od lat wracasz do Wrocławia. Może osiądziesz w nim na stałe, kupisz dom…? Żeby podjąć taką decyzję, poczekam jeszcze kilka lat; byłoby fajnie. Teraz jestem zaangażowany w tworzenie Wyspy Muzyki w Argentynie, żeby wszystko tam zadziałało i ruszył festiwal. To inwestycja będąca połączeniem planu zawodowego i życiowego – buduję ośrodek warsztatowo-teatralny i mam nadzieję, że będzie to taka alternatywa, program na emeryturę.

Masz już pomysł na przyszłoroczne widowisko we Wrocławiu? W przyszłym roku jestem w Masadzie, w Izraelu, z operami Turandot i Carmina Burana. Mam tam podpisany kontrakt na 5 lat i będę tam, prawie zawsze, zablokowany latem.

Nie odwiedzisz nas z nowym pomysłem?

tego przestraszył, w Warszawie się nie podobało, a Kraków jest za bardzo zamknięty. Wrocław akceptuje fakt, że mieszkam w Argentynie, a w Poznaniu zabroniono mi to ujawniać w wywiadach – miałem mówić, że „kocham Poznań”.

To faktycznie nie hyhy… Wrocław sprawia wrażenie, że czujesz się jak w domu, czuje się tożsamość miejsca. Mimo że żyję tu 3 tygodnie w roku, kiedy mam produkcję w teatrze, czuję się takim wrocławianinem na co dzień. To jedyne miejsce w Polsce, w którym co wieczór wychodzę na miasto z przyjaciółmi, albo idę do ich domów, żeby się spotkać, coś zjeść, pogadać. Nie robię tego w Poznaniu, w Krakowie – tak, ale nie jest to spontaniczne, raczej na zasadzie folkloru, turystyki – idziemy na Rynek, na Kazimierz. A we Wrocławiu spotykam się z ludźmi, tak po prostu. To miejsce, gdzie byłem w największej ilości domów prywatnych – dla mnie jest to oznaka zaufania, dawania, braku kompleksów typu „nie zaproszę cię do domu, bo mam bałagan”.

12

Urok ludzi i wielokulturowość miasta?

Nie mogę mieć swoich pomysłów, muszę być zapraszany – przez teatr, z którym współpracuję albo na przykład przez marszałka czy prezydenta miasta. Jeśli chodzi o przyszły rok, to nie ma takich planów. Ten rok jest moim jubileuszowym – 20 lat pracy, 10 spektakli we Wrocławiu pokazywanych jeden po drugim – to było ewenementem na skalę światową! Ludzie przylatywali z Toronto czy Hamburga i mówili, że to niesamowita okazja, że codziennie mogli zobaczyć spektakle z różnych lat mojej pracy, zobaczyć jak się zmieniałem, dojrzewałem. Były spektakle plenerowe, wznowienie Samsona i Dalili, premiera Otella, potem festiwal. A od przyszłego roku zaczniemy pracę nad ważnym projektem dla ESK i właśnie tu zbuduję mój artystyczny dom do 2016 roku.

Ludzcy ludzie i to wymieszanie kultur jest super. Zawsze szukałem miejsca, gdzie nie będę dziwo- Czy po wystawieniu ostatniego spektaklu lągiem. We Włoszech zawsze byłem Polakiem, czujesz pustkę, czy od razu gnasz dalej który jest inny; Kantor, Grotowski, Znaniecki i rzucasz się w wir kolejnego projektu? – wszystko fajnie, ale… inni. Nawet jak przyMam totalną dziurę, nie jestem w stanie wtedy jeżdżałem do Polski po 15 latach pracy myśleć. Totalny autyzm. W dzień prewe Włoszech, studiach u Umberto miery jestem impotentem – nie mogę Szukałem Eco, to byłem inny. Miałem inny już nic zrobić, nikomu pomóc, nic warsztat, inną technikę myślenaprawić ani lepiej ukierunkować. miejsca, gdzie Nigdy nie widziałem mojego speknia teatrem – więc też dziwoląg. I nagle w Argentynie odnalazłem taklu – skoro nie mogę nic pomóc, nie będę jakąś równowagę, tam wszyscy są to nie mogę na to patrzeć. Potem skądś, wszyscy mają własny bagaż dziwolągiem jest totalna dziura, totalne osieroi nie tracą go, tylko wykorzystują, cenie, jak utrata rodziny. żeby „zarazić” nim innych. Podobnie jest we Wrocławiu, może nie aż tak i na każdym Swój zespół traktujesz jak rodzinę? poziomie jak w Buenos, gdzie taksówkarz, fryzjer Przez miesiąc buduję nową rodzinę – soliści, dyskutuje o filozofii i jest to rzecz naturalna. statyści, chór, inni realizatorzy muszą mi zaufać Tutaj nie boję się, że jestem inny, pomimo że i we mnie wierzyć, by robić to, co zaplanowaprowincjonalizm w jakichś kręgach istnieje – łem. Buduję pomiędzy nami relacje, wzniecam w każdym mieście musi go trochę być – żeby emocje na wielką skalę, bo wtedy ludzie więcej chronić jakieś własne wartości. z siebie dają. I to jest niesamowite! Jak byliśmy


NASZE GWIAZDY w Tokio, przez dwa miesiące budowaliśmy rodzinę, w której się płakało, kłóciło, wzajemnie zwierzało, jadło – po prostu żyło. Na każdej próbie można dostać emocjonalnie w tyłek, być upokorzonym, nieszczęśliwym, mieć konflikty z innymi, to wszystko oczywiście się rozwiązuje, ale przez cały ten czas jestem szefem tej rodziny, ojcem, matką, czasami bratem, siostrą. Po takich emocjach następuje premiera i wszyscy mogą dać z siebie 100 procent emocji, które zebrali – wszyscy, ale nie ja – ja jestem tego pozbawiony, bo nie jestem na scenie. Następnego dnia zespół rozjeżdża się do swoich prawdziwych rodzin i okazuje się, że wszystkie wypracowane przez nas kody, dotyczą tylko tego miesiąca naszej pracy. Że zbudowaliśmy sztuczną emocjonalną historię rodziny, narodziliśmy się i umarliśmy. Zostaję wtedy emocjonalnie sam i łapię się życia, prawdziwej rodziny, przyjaźni, mojego stałego zespołu (asystent, scenograf, reżyser świateł), aby razem rozpracować żałobę i osierocenie.

Wracasz do prywatnego życia? Tak. Rodzina zawsze za mną jeździ, żeby być ze mną w tym momencie – wiedzą, że po spektaklu mam totalną emocjonalną zapaść. I to jest inny

czas, inny rytm. Rozmawiamy o wszystkim poza spektaklem i wtedy szukam prawdziwych emocji. Dwa dni po premierze wsiadam w samolot, mówię stewardesie: dzień dobry – i zasypiam, resetuję się. Wreszcie bez telefonów, z nowym projektem w teczce. Przylatuję do nowego miasta, wchodzę do hotelu, wyciągam teczuszkę, laptopa czy iPada i zaczynam oglądać, wieszać obrazki, z którymi będę miał do czynienia przez najbliższy miesiąc.

Czyli z marszu pracujesz… Już w hotelu poznaję nowych ludzi, a nuż spotkam kogoś przy śniadaniu? I już zaczynamy się obserwować, rozpoznawać kogo i jak psychologicznie podejść, żeby nie zjadł mnie na dzień dobry. Są ludzie, którzy niejako broniąc swojego statusu, już od wejścia mówią: „Ja tu decyduję”. Tak mieliśmy przy Onieginie w Hiszpanii, gdzie wielka gwiazda Ainhoa Arteta, główna bohaterka spektaklu, jako że się spóźniłem dwa dni, bo miałem inną produkcję, w ogóle się ze mną nie przywitała. Przedstawiłem się, przeprosiłem za spóźnienie, a ona: „Przepraszam, uczę się”. Mimo że współpracowała wcześniej z moim asystentem – nie przyjmowała od niego żadnych

uwag. Teraz oczywiście się kochamy, dzwonimy do siebie, ale przez pierwszy tydzień w ogóle się do mnie nie odzywała. Kompromisy trzeba układać codziennie…

Nie męczy Cię ten emocjonalny speed? Wariuję, jak mam więcej czasu.

Potrafisz odpoczywać, nic nie robić? [Przedłużające się milczenie. Dopowiada Bogumił Palewicz, wieloletni współpracownik, reżyser świateł: „Potrafi robić to doskonale, tylko musi mieć zadanie pod tytułem <wypoczynek>. Zwykle, jak wyjeżdża odpocząć, to mam wrażenie, że pojechał się zabić – przekopuje się z Chin na drugą stronę kuli ziemskiej, jednocześnie sprawdzając, czy ewentualnie nie da się w tym samym czasie polecieć na Księżyc.”] Nie dopłynąłem na Antarktydę, bo zablokowała mnie kra, ale przepłynąłem kajakiem między Pacyfikiem a Atlantykiem. (śmieje się) Faktem jest, że potrafię odpoczywać tylko ekstremalnie. Nie tylko w sensie ruchu, ale naprawdę się odciąć – wyłączyć komórki, komputery. Resetuję się robiąc ekstremalne rzeczy, które wymagają samotności. Podróżuję sam, bo nie lubię dzielić się

13


NASZE GWIAZDY Podobno prywatnie słuchasz hip-hopu. Jestem z pokolenia popowych wideoklipów. Reżyserii operowej nauczyłem się z wideoklipu Davida Bowiego, ale mówiąc serio – rzeczywiście, w ogóle nie potrafię słuchać muzyki klasycznej z płyt, słucham jej na koncertach. Ale oczywiście operę rozumiem, szanuję i kocham…

Nie jesteś melomanem opery? Muzyka operowa jest moją pracą, nie pasją. Spotykając wielkie gwiazdy opery w pracy, staramy się nie mówić o operze. Nie kocham Callas, lubię Jennifer Lopez, rapową muzykę włoską…

Co Cię kręci w Jennifer Lopez?

z kimś wrażeniami, tracę wtedy połowę energii z tego, co widzę. Faktycznie, Boguś poznał mnie w sytuacjach ekstremalnych. Jak po raz pierwszy rozpoczynaliśmy współpracę, byłem w fazie samobójstwa – nie znajdując w życiu niczego poza pracą, próbowałem się zabić, jechałem na full! Bunggi, skakanie z budynków, podziemne raftingi, jaskinie, dość przerażające rzeczy… Zjechałem całą Nową Zelandię, Tasmanię bez zapasu benzyny, bo stwierdziłem, że będzie weselej jak mi się nagle skończy w środku dżungli itd. Szukałem nowych emocji, absolutu, tego, czy oprócz pracy, jest jeszcze coś w moim życiu…

I jest? Teraz tak, bo jest Argentyna. Absolut znalazłem w Argentynie, w codziennym odkrywaniu ludzi, w fakcie, że są zainteresowani życiem, teatrem, innym człowiekiem... Potrafią zadawać trudne pytania i wysłuchać odpowiedzi.

14

Czy w Twoim życiu jest czas na miłość? Miłość jest poza czasem i przestrzenią. Teraz jest i myślę, że to jest to. Miłość to nie zabawa, tylko wielka praca. Myślę, że po czterdziestce dojrzewa się do myśli, że nareszcie można do tego podejść poważnie. Jesteś uformowany, z silną tożsamością i wiesz, że nikogo nie można zmienić, tylko trzeba się dopasować.

Jej ostatnia płyta – potrafi mieszać style, słyszy się to w każdym utworze. Czy są to rzeczy folkowe czy latynoskie – lubię jak łączą się światy, jest rytmiczność do tańca, są cytaty. Kiedy zobaczyłem ją na koncercie w Las Vegas, zrozumiałem jakiej dyscypliny wymaga ta niby spontaniczność. Podobnie odkryłem Black Eyed Peas, wcześniej niż stali się sławni, i tłumaczyłem mojej mamie-tradycjonalistce: ile wymieszanych tematów, instrumentów i bogactwa aranżacji zawierają te dziwne utwory, i jak oni się tym wszystkim bawią! Taka kiedyś była opera – mieszanka życia i codzienności, jak w dzisiejszym hip-hopie – mówiono o tym, co się współcześnie dzieje, co kogo boli; zostały po tym kanony i tak zwane opery uniwersalne mówiące ogólnie o człowieku. Ta muzyka przemawia do mnie przez swoje bogactwo mieszanek, zabawę cytatami – ja też to robię w pracy – dlatego bardziej mnie kręci niż opera, która w tej chwili została właściwie schematem, już się nie zmienia, nie jest żywa.

Dlatego poszukujesz nowych aranżacji? Tak, szukam języka, który ją ożywi.

Czy ktoś jeszcze dzisiaj pisze nowe opery?

Jako dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu zamówiłem takie opery jak Ofelię Prasquala czy The angel of Odd Bruno Coli. Kryzys wieku średniego? Poczułem się dyrektorem spełNie Oczywiście. Ale teraz nie ma żadnionym w momencie, kiedy kocham nego problemu, że jeżdżę, że z Hadrianem Tabęckim udało nie siedzę w domu i nie gotuję, nam się zrealizować projekt, Callas, a wcześniej stanowiło to pronad którym od lat pracowalilubię Jennifer śmy – Dzień świra Koterskiego blem. Jak wyjeżdżałem z domu, to płakałem przy każdym kontrw wersji operowej z udziałem Lopez akcie. Miesiąc później wracałem zespołu Audiofeels. Uważam, i zaczynały się wyrzuty; od razu się że to było wielkie dzieło, ważne kłóciliśmy, a potem płakaliśmy – to nie miało wydarzenie, czuję się tym dowartosensu, bo czułem się winny z powodu mojej pracy, ściowany – zrobiłem coś, co zostanie i mogę czyli mojej pasji, a to najgorsze co może być. teraz odejść.


NASZE GWIAZDY Ludzie chcą oglądać nową czy starą operę? Starą, bo jest znana. „Już widziałem to dziesięć razy i chcę jeszcze raz tak samo, wtedy czuję się jakbym był młody, bezpiecznie”– masowy odbiorca lubi rzeczy przewidywalne, takie, w których się odnajduje, bo już je zna. To jest normalne. Hity też tak powstają, i ja też staram się tak bawić w reżyserię i inscenizację. Daję publiczności poczucie: zobacz, znasz ten kolor, bo siedzisz na takim fotelu – a potem wciągam ją do historii. I to się udaje. Cytuję wydarzenia, o których mówiło się w internecie czy telewizji, żeby poczuli, że realizatorzy też są z tego pokolenia, żyją dzisiaj, a nasze ego działa tak, że wtedy patrzy się na to z zainteresowaniem. Dlaczego do Balu maskowego włożyłem fragment korowodu, który szedł przez miasto? Żeby człowiek odnalazł się na ekranie i zastanowił: może to o mnie, bo

tutaj też są ludzie w maskach? Może jestem jednym z nich? – To takie triki, uważam jednak, że ciągle do tego trzeba wracać.

Bierzesz pod uwagę krytykę? Nie czytam recenzji, chyba że ktoś mi je przyśle, mówiąc: „Zobacz, jak ktoś cię pojechał”. W mojej książce postanowiłem dołączyć te recenzje, niektóre z nich przeczytałem po raz pierwszy, nierzadko są absurdalnie fajne. Kiedyś chciałem uczyć się na krytyce, czytałem ją i brałem do serca, ale od czasu recenzji w najważniejszym piśmie operowym, tak totalnie nieprawdziwej i ustawionej – bo wszystko, co zrobiłem zostało zanegowane, a pracowałem nad tym i wiem, że dzieło było czytelne – stwierdziłem, że skoro ludzie totalnie inaczej widzą to, co robię, więc nie mam się czego od nich uczyć. Poza tym, każdy może powiedzieć, że jemu się

nie podoba, a trudno uwzględnić zdanie stu osób. Dopóki nie będzie recenzji typu „Nie lubię tego pomarańczowego kostiumu, ale prawdopodobnie reżyser chciał powiedzie to i to tym kiczowatym kolorem”, to nie będę się nimi przejmował. Jeżeli ktoś mówi: „Nie podoba mi się pusta scena, ale był to prawdopodobnie zamysł reżysera, bo czegoś szukał” – takie recenzje rozumiem. Jestem bardzo konsekwentny w wyborach, jeżeli chcę mieć pustą scenę, to wiem dlaczego, wiem do czego to prowadzi i skąd wynika. Tak jak w życiu.

Rozmawiała: Beata Łańcuchowska Opracowanie: Leokadia Kowara Foto: Grymuza

15


WROCŁAWIANKA W PARYŻU

Czym jest moda, a czym sztuka? Czy obie te dziedziny rzeczywiście są ze sobą powiązane, czy tylko współistnieją obok siebie? A może są kompletnie od siebie niezależne, wręcz się wykluczają? Obecnie jesteśmy świadkami przenikania się różnych dziedzin działalności artystycznej człowieka, a moda stanowi bardzo mocne ogniwo w tej zadziwiającej i uwikłanej grze.

16


WROCŁAWIANKA W PARYŻU

ranica pomiędzy modą a sztuką zdaje się zacierać. Moda, podobnie jak sztuka, określa kanony estetyczne zarówno piękna, jak i brzydoty. Patrząc na karty historii, niemalże na każdym kroku, odnajdujemy dowody przeplatania się sztuki z modą. Już na starożytnych freskach możemy dostrzec wspaniale ubranych przedstawicieli ówczesnego świata – wymierne świadectwo artyzmu dzieła sztuki i mody. W każdej późniejszej epoce znajdujemy podobne tropy – artyści, dokumentując dany rozdział dziejów ludzkości, dokładnie ukazywali panujące niegdyś kanony mody. Czy to na obrazach, czy w książkowych przekazach, również w dziełach współczesnych, zauważamy styczność obu dziedzin i ich wyraźną zależność. Oglądając zadziwiający pokaz znanej japońskiej marki Comme Des Garçons w paryskim Muzeum Galliera, przenosimy się w świat odrealnionego artyzmu, bo trudno jednoznacznie stwierdzić, że to, co przedstawia nam projektantka Rei Kawakubo, jest modą samą w sobie – jej projekty

są niczym rzeźby z tkanin eksponowane na modelkach. Rei Kawakubo to wielka wizjonerka w domenie współczesnej mody. Przybyła do Europy z Japonii 20 lat temu. Założycielka firmy Comme Des Garçons, od początku swej działalności systematycznie przygląda się trendom mody okcydentalnej, które okazują się zdecydowanie różne od jej spojrzenia na świat, sztukę i modę. W swej twórczości przewraca do góry nogami całą europejską wizję mody. Dla projektantki liczy się czysta forma. Praca nad ubiorem jest dla Kawakubo niczym twórcze działanie nad rzeźbą. Pracuje na dużych połaciach materiałów, bawi się formą. Jej kreacje nazywane są często „artystycznymi”, ze względu na rygor ideowo-intelektualny jaki możemy odnaleźć w jej twórczości. Charakterystyczne dla jej stylu są dobrze nam znane spodnie„męskie baggy” oraz całkowite odejście od obcasów, których projektantka wręcz nienawidziła.

Ostatni pokaz projektantki wzbudził w publiczności i znawcach mody wielki zachwyt, ale i zdziwienie. Po raz pierwszy japońska artystka odstąpiła od ulubionej czerni i „zabawiła się” bielą. Porzuciła również charakterystyczną dla siebie czystość formy i linii. Tym razem – zdawałoby się – moda jako sztuka ubioru, zeszła dla Rei na dalszy plan. Artystka skupiła się na czystym wyrazie artystycznym. Projekty są jak małe dzieła sztuki. W zaprojektowanej kolekcji wyraźnie czujemy, że Kawakubo zrobiła sobie swoistego rodzaju przyjemność – puściła wodze wyobraźni bardziej niż kiedykolwiek, nie zwracając uwagi na stronę użytkową swojej kolekcji. Oglądając i podziwiając „modele” zaprezentowane przez Muzeum Galliera, przychylam się się do stwierdzenia francuskiego filozofa Charlesa Lalo: „Banalne jest twierdzenie, że wielka sztuka nie ulega wpływowi mody i że szybuje ponad wszystkimi czasami i wszystkimi krajami". Tekst i foto: Marta Klimaszewska

17


FASHION&DRESHION

Torebka

atrybut wolnej kobiety

Trendów jest wiele, tak jak i źródeł inspiracji, jednak ubrania wciąż zajmują przeważającą część modowych opracowań. Dopiero za nimi plasują się dodatki – buty, okulary, czapki czy… torebki. No właśnie, czyż nie warto byłoby poświęcić tym ostatnim nieco więcej zainteresowania? W końcu przyjęło się stwierdzenie, że torebka jest „jedynym akcesorium mody w pełni wyrażającym osobowość jej właścicielki”. Warto się więc zastanowić, czy znajduje to swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości – czy torebka faktycznie posiada zdolność charakteryzowania stylu życia i upodobań swojej posiadaczki?

Opisuje się ją jako uzupełnienie stroju kobiety, dodatek skrywający liczne kobiece drobiazgi, trzymany w ręce lub na ramieniu. Kobiecie przypisuje się nierozłączną relację z torebką, choć nie zawsze tak było – bowiem należała ona także do najważniejszych męskich dodatków – do czasu pojawienia się kieszeni. Dziś znów wraca do łask i można ją zauważyć u mężczyzn na ulicach – jako podręczną saszetkę, czy w postaci sportowej, casualowej torby na ramię. Skupmy się jednak na damskiej torebce, jako że na jej przykładzie najlepiej dostrzec fenomen tego elementu garderoby. Przemiany form torebki zestawić można z procesem emancypacji kobiet – kiedyś nosiłyśmy woreczki na robótki ręczne, a dziś torebki które są „atrybutem kobiet niezależnych i aktywnych zawodowo”. Pierwsze woreczki były sakiewkami przeznaczonymi na drobne monety dla jałmużników, przechowywano w nich także relikwie kościelne. Taka funkcja torebek dominowała przez cały okres średniowiecza i wieki nowożytne. W XVIII w. pojawiły się sakiewki do gier hazardowych, woreczki na robótki ręczne z haftowanymi wzorami („kobieta w towarzystwie nie mogła pozostawać bezczynna, ujmowało jej to wdzięku i dowodzi-

18

ło lenistwa”), mufki (w których można było przechowywać niewielkie przedmioty), czy châtelaines (posrebrzane lub pozłacane, emaliowane klamerki z łańcuszkami, do których można było doczepić flakonik perfum, sakiewkę czy naparstek) – co miało pokazać kobietę jako „panią domu (klucze, przybory do robótek) i podkreślać jej niewieści wdzięk (perfumy, lusterko)”. Wiek XIX obfitował w nowe pomysły: balowe mufki z kieszonkami, sakiewki na monety (z wdzięcznym zamknięciem en diable), paciorkowe torebeczki, haftowane torebki w biedermeierowskim stylu, réticule (torebki do ręki, zdobione materiałami organicznymi, takimi jak muszle, łuski, pestki, skóra), torebki i kufry podróżne czy srebrzone torebki pancerzowe inkrustowane szlachetnymi kamieniami. W XX w. zaczęły się pojawiać przekształcone réticule – z paskiem na ramię, torebki zdobione paciorkami, cekinami i koronkami, torby skórzane, czarne balowe i teatralne, a także upraktycznione, duże materiałowe torby w militarnych barwach (wynik potrzeby czasów II wojny światowej). Jak widać funkcja dekoracyjna torebki przekształcała się stopniowo w atrybut kobiecości, w nieodłączny element kobiecego stroju, nie przeszkadzając zupełnie w działaniach wyzwolonej kobiety pracującej.


FASHION&DRESHION A jak jest dzisiaj? Projektanci nie próżnują, by w każdym sezonie móc nas zaskoczyć czymś nowym, niekoniecznie innowacyjnym, ale z pewnością intrygującym. W kolekcjach jesień-zima 2012/2013 wyróżnić można kilka typów, na których bazują kreatorzy domów mody, i które już są zauważalne na polskich ulicach. Nosimy więc kuferki przypominające nieco te lekarskie, zdobione wyrazistymi printami z lat 70’ (Prada), puchate futrzane torebki w pastelowych kolorach – na łańcuszku i do ręki (Louis Vuitton), eleganckie kopertówki z kieszonką do trzymania w dłoni (Valentino), malutkie pudełeczka biżuteryjnie wysadzane kolorowymi kamieniami (Dolce&Gabbana), tweedowe wersje słynnej Chanel 2.55 (Dior), nabijane ćwiekami duże, workowate torby (Alexander Wang) czy klasyczne plecaki – sakwy wykonane z aksamitu lub lakierowanej skóry (Chanel). Słowem, którym wszystkie z tych typów moglibyśmy opisać jest artyzm – każda z dostępnych na wybiegach torebek ma w sobie coś nietuzinkowego, o bajkowym charakterze, który zdominował resztę garderoby. Drugim opisującym je słowem jest właśnie ich dominacja w kreowaniu wizerunku kobiety – jej charakteru, czy po prostu stylu ubierania się. Bo chociaż współczesna moda pozwala na łączenie wielu stylów w jednej sylwetce, to chcąc pozostać klasyczną nie potrzebujemy już żadnych udziwnień – wystarczy, że założymy coś prostego, a ciekawa torebka zrobi za nas resztę. W tym właśnie miejscu rodzi się moje pytanie – czy torebka będąca wcześniej funkcjonalnym dodatkiem, może dziś stanowić autonomiczną kreację? Przyjrzyjmy się przez chwilę torebce lub raczej zbiorowi torebek, które zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, i chociaż powstały one już jakiś czas temu, idealnie wpisują się w obecne trendy. Mowa o torebkach autorstwa węgierskiej projektantki, Judith Leiber, które nazwać można małymi dziełami sztuki. Torebeczki mają niewielki rozmiar i pudełkowy charakter, są usztywniane i wyściełane wewnątrz aksamitem. A na zewnątrz… Na zewnątrz panuje istny karnawał! Puzderka

mają kształty zwierząt – psów, dzikich kotów, ryb, kogutów, czy mój hit – torebeczka w kształcie jeża! Inne wzory przypominają muszle, ciasteczka, owoce, karuzele, chińskie domki, róże, dzbanki, a nawet lampę Alladyna… Kształt nie jest jedynym elementem stanowiącym o niepowtarzalności tychże drobiazgów – charakteru dodają im bowiem drobne, kolorowe kryształki, które pokrywają całą powierzchnię torebki, a całość zawieszona jest na delikatnym łańcuszku. Frapująca jest także cena – za taki rarytas zapłacić trzeba kwotę w wysokości około 4-5 tys. dolarów. Nie ujmuje to jednak nic z mojego podziwu dla tychże cudeniek… I chociaż nie można ich określić mianem bardzo funkcjonalnych, pomieszczą bowiem jedynie telefon, to jednak spełniają funkcję biżuterii i strojności ubrania. Sprawiają także, że nie przejdziemy niezauważone i że nasz strój opisany zostanie podług tejże właśnie maleńkiej, niepozornej torebki. Zdaje się więc, że wracamy do czasów XVIII-wiecznych châtelaines, gdzie użyteczność torebki jako dodatku do stroju, została niemalże całkowicie porzucona. Ale czy jest nam z tym źle? Bo mnie ani trochę. Gdybym tylko miała możliwość sprawienia sobie takiego cacka, nie zawahałabym się ani chwili, nawet gdy pudełeczko od Judith Leiber miałabym nosić całkowicie puste w środku – wiedziałabym jak wiele jest jej na zewnątrz. Tekst: Marta Gruntmejer

Cytaty pochodzą z Zawsze pod ręką. Torebki damskie od średniowiecza do współczesności Joanny Reginy Kowalskiej.

19


FASHION&DRESHION

20


FASHION&DRESHION

21


FASHION&DRESHION

22


FASHION&DRESHION

23


FASHION&DRESHION

24


FASHION&DRESHION

25


FASHION&DRESHION

26


FASHION&DRESHION

27


FASHION&DRESHION

28


FASHION&DRESHION

Pas / pończochy: www.nylony.pl Marynarka: własność prywatna Spódnica: Beata Łańcuchowska Biżuteria: Maja Racka

29


FASHION&DRESHION

30


FASHION&DRESHION

31


FASHION&DRESHION

32


FASHION&DRESHION

33


O MIŁOŚCI

Małgorzata Potocka aktorka, reżyserka, producentka

Uwielbiam stan zakochania. Człowiek żyje wtedy w takiej totalnej ekstazie, działa jak w transie, nie potrzebuje jedzenia ani snu, ma nieustanny apetyt tylko na seks… no i jeszcze te „motyle w brzuchu” – coś niesamowitego. Cały świat wydaje się piękny, nie ma rzeczy niemożliwych, można nawet Tatry przesunąć lub Pałac Kultury przestawić… Taką czuje się moc! Na czym to polega i jak to wszystko działa? Trudno pojąć, choć podobno dowiedziono, że miłość to czysta chemia, a stan zakochania psychiatrzy porównują do narkotycznego uniesienia, w którym mózg zalewany jest przez dopaminę, nazywaną popularnie „hormonem szczęścia”. Dla mnie najpiękniejsze jest w tym wszystkim samo oczekiwanie na spełnienie, czas zanim miłość się dopełni, ostatecznie zrealizuje. Zanim pojawi się pierwszy dotyk, pierwszy pocałunek… I nie ważne jest, czy ma się lat 16 czy 60. Myślę, że stan tego napięcia, tego oczekiwania jest zawsze taki sam – miłość przytrafia się nam przecież niezależnie od wieku i każda kolejna jest pierwsza, wyjątkowa, niepowtarzalna… Oczywiście, gdy ma się lat 16, 18 czy 20, wszystko jest prostsze – i kochanie, i wybaczanie. Z czasem jednak coraz trudniej jest się z kimś związać, bo nasze wymagania stają coraz większe, zaś możliwości coraz mniejsze…(śmiech). Oj, po prostu, wszyscy fajni faceci od dawna są już „zajęci”. Mnie to jednak nie zniechęca, wciąż jestem otwarta na miłość, ale nie chcę godzić się na byle jaki związek. Chcę być kochana mądrze, szczerze i bezgranicznie. I nie chcę być z kimkolwiek. Chcę być z kimś, kto mnie zafascynuje, oczaruje, porwie. Zawsze podobali mi się mężczyźni, którzy mieli swoją pasję, byli twórczy, kreatywni, spełnieni. W ogóle uwielbiam ludzi z pasją – to ona określa człowieka, konstruuje go i rozwija. Wiesz to przecież Ewo, bo robisz dokładnie tak samo – żyjesz twórczo i otaczasz się ludźmi, którzy cię fascynują właśnie poprzez swoją twórczość, osobowość, zainteresowania. Nie będę udawała, że wygląd nie jest ważny. Jako zodiakalny Lew, jestem estetką i lubię elegancko ubranych mężczyzn. Moja córka dodaje, że przystojnych i chudych… (śmiech) Wszystkie moje miłości w pewien sposób mnie kształtowały. Jestem skonstruowana z tych mężczyzn… z tych wielkich uniesień, bolesnych porażek i poczucia winy. Nie potrafię i nie chcę odciąć się od przeszłości, nie chcę wykreślić ludzi i zdarzeń, ani wyzbyć się wspomnień, zarówno tych dobrych, jak i tych złych. Nie rozpamiętuję ich, ale zachowuję życzliwie w pamięci…

34

Pytasz o pierwszą miłość? Pewnie, że pamiętam. Miałam 11 lat, gdy po rozwodzie rodziców, zamieszkałam z mamą w Miliczu i nieprzytomnie zakochałam się w koledze z klasy – Krzysiu. Prawie wszystkie dzieciaki z mojej klasy to była tak zwana „trudna młodzież”, którą w ramach terapii „skojarzono” z dziećmi w miarę normalnymi, czyli między innymi ze mną. O Krzysiu mówiono, że jest nienormalny, szalony i niebezpieczny. Nie pozwalano mi się z nim zadawać. I był to dla mnie najprawdziwszy dramat, bo w tym „nienormalnym” i szalonym chłopaku właśnie się zakochałam. Krzyś wojował z całym światem, niczego się nie bał, nikogo nie słuchał i robił rzeczy absolutnie ekstremalne – strasznie mi się to w nim podobało. Zawsze pociągali mnie tak zwani „trudni chłopcy”. Przez całe życie wiązałam się z mężczyznami, którzy byli w pewien sposób szaleni, w jakiś sposób ekstremalni. Każdy z nich zdecydowanie wyłamywał się z reguł pozornie definiowanej „normalności”. Zawsze leciałam na oślep jak ćma do światła. Być może moje niektóre porażki w związkach polegały na tym, że w pewnym momencie starałam się dążyć do tej normalności, do odpowiedzialności i stawałam się wobec nich zbyt wymagająca. Sama byłam sobie winna, bo przyjaciele ostrzegali mnie przed taką ślepą miłością. Mówili: „Pamiętaj, jeśli źle ulokujesz uczucia, będziesz cierpieć.” A ja nie chciałam lokować uczuć, chciałam przeżyć zarówno sytuacje ekstremalnej rozkoszy i szczęścia, jak również ekstremalnego bólu. Byłam na nie przygotowana. Uczucia letnie, wygodne i bezpieczne życie nie miały dla mnie takiego smaku. Podobno każda zawiedziona miłość sprawia, że zwiększa się nasza odporność na następną. Moim zdaniem to absolutnie kretyńskie stwierdzenie. Bo czym w ogóle jest ta rzekoma „mądrość życiowa” w zderzeniu z uczuciem takim jak miłość? Żadne wcześniejsze doświadczenie nie uchroni nas w kolejnym związku przed tęsknotą, zazdrością czy bólem rozstania… Każda miłość jest pierwsza, i każda jest inna. Przytrafia się nam na różnych etapach naszego życia, na różnych etapach emocjonalnych – wraz z wiekiem zmieniają się przecież nasze potrzeby i oczekiwania. Nie ma mowy o powtórkach. Nadal potrafię kochać do utraty tchu, zatracać się w związku, ale staram się też pamiętać o sobie, o swoich potrzebach, granicach, wartościach. Staram się zachować niezależność, mieć swój świat. Kiedyś często o tym zapominałam. Wiem już też, że miłość nie jest raz zdobytym szczytem – wymaga nieustannego zaangażowania ze strony dwóch osób. Dojrzały związek to coś absolutnie niezwykłego.


O MIŁOŚCI Ile razy kocha się w życiu tak naprawdę? Nie wiem… dwa? Trzy razy? Miłość do Józka Robakowskiego, mojego pierwszego męża, a potem do Grzegorza Ciechowskiego były najsilniejszymi, jak dotąd, doświadczeniami w moim życiu. Miałam dwóch wspaniałych mężczyzn. Obydwaj byli niezwykle twórczy i kreatywni, ale też bardzo egoistyczni, zapatrzeni w siebie i swoją pracę. Życie z nimi nie należało do najłatwiejszych, ale było za to niezwykle ciekawe, barwne, intensywne. Nie potrafię powiedzieć, który z tych związków był dla mnie ważniejszy… Z Józkiem wszystko zaczęło się w Łodzi… On, uznany filmowiec, guru współczesnej polskiej awangardy, o 14 lat ode mnie starszy, a ja studentka łódzkiej filmówki – tworzyliśmy niezwykle barwną parę… To był bardzo długi stan zakochania. Jako zbuntowana, awangardowa artystka nie wyobrażałam sobie żadnych ślubów, mieszczańskich domów, chciałam być wolna i niezależna… I nagle uświadomiłam sobie, że pragnę mieć z nim dziecko! Oboje czuliśmy już, że bez siebie brakuje nam powietrza… Urodziła się Matylda i zaprosiła wszystkich bliskich na ślub swoich rodziców… To były piękne, szczęśliwe lata. Tworzyliśmy prawdziwie artystyczną rodzinę. W naszym domu zbierały się dziesiątki ludzi – najróżniejsi twórcy, intelektualiści, studenci. Wykłady odbywały się głównie nocą, a na korytarzu stali ludzie z bezpieki. Moje najbardziej intensywne, artystyczne lata – buntu i awangardy, miały miejsce właśnie w ukochanej Łodzi, u boku mojego pierwszego męża. W końcu jednak wyjechaliśmy w świat. Promowaliśmy polską kulturę w Wiedniu, Londynie, w Amsterdamie. Niestety, po powrocie do kraju dopadła nas szara, polska rzeczywistość, przygniótł nas stres, stan wojenny nieźle dał nam w kość. Byliśmy oboje tym wszystkim mocno zmęczeni. Wtedy nagle spotkałam Grzegorza… Zawsze bolałam nad tym, że moje małżeństwo z Józkiem rozpadło się, że odeszłam…

Pierwszy raz spotkałam go w studio nagraniowym na Wawrzyszewie. Potrzebowałam muzyki do swego dyplomowego filmu i to właśnie Józek, ówczesny mój mąż, zaproponował mi posłuchanie Republiki. Kiedy dotarłam do studia, chłopcy właśnie kończyli próbę. Przedstawiono nas sobie, Grzegorz spojrzał uważnie na mnie i poprosił kolegów, żeby zagrali jeszcze jedną piosenkę. Wiedziałam, że to piosenka dla mnie. Zaciekawił mnie, był nie tylko zdolnym wokalistą, ale też znakomitym muzykiem i kompozytorem. Przegadaliśmy wtedy cały wieczór, a rano odprowadził mnie na dworzec… Nie chciałam niczego zmieniać w swoim życiu. Grzegorz nie dawał jednak za wygraną. Przez rok przyjeżdżał do mnie z Torunia, choćby tylko po to, żeby zjeść ze mną obiad, podarować kwiaty. Osaczał mnie, obłaskawiał, uzależniał… walczył o mnie. Byłam pewna, że to tylko chwilowe zauroczenie, które wkrótce minie. Niedługo potem wyjechałam do Nowego Jorku. Los jednak sprawił, że pewnego dnia znów spotkałam Grzegorza w Warszawie, na peronie. To był rok 1987, podczas zimy stulecia, a w całej Polsce zatrzymały się pociągi. I staliśmy tak na tym peronie bezradni, zziębnięci, gdy nagle Grzegorz powiedział, że dla niego cały świat się zatrzymał i nie ruszy dalej, póki nie podejmiemy jedynej słusznej decyzji, żeby być razem. I stało się! Zamieszkaliśmy w Warszawie, tam urodziła się Weronika, tam powstało wiele naszych projektów muzycznych, teledysków. Spędziliśmy ze sobą 10 szczęśliwych lat. To był drugi, bardzo ważny etap mojego twórczego życia. Nic jednak nie trwa wiecznie. Przydarzyła się nam banalna historia jak z Harlequina… Żałuję, że przed laty nie potrafiłam wybaczyć mu tamtej zdrady, że byłam taka uparta, nieprzejednana i zacietrzewiona. Długo nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, nie widywaliśmy się. Dopiero na dzień przed jego śmiercią, w szpitalu, pierwszy raz od rozstania rozmawialiśmy ze sobą naprawdę serdecznie… i pogodziliśmy się. Wszystko mu wtedy wybaczyłam, a on powiedział, że zawsze będę jego miłością… To była nasza ostatnia rozmowa, chyba najważniejsza w życiu. Tekst: Ewa Gil-Kołakowska

Foto: Tomasz Terlecki

35


STYL ŻYCIA

Męska pielęgnacja to temat tabu, nie tylko wśród samych zainteresowanych, ale również wśród ich pań. Bo przecież, czy męska skóra potrzebuje upiększania? Niekoniecznie. A czy potrzebuje pielęgnacji? To już zupełnie inna historia. Często kosmetyki dla mężczyzn to temat drażliwy. Ale postanowiliśmy pokazać, że ich używanie to czynność tak naturalna jak mycie zębów.

Dla kogo?

Po drugie: pielęgnacja po goleniu

Dla mężczyzn, którym się chce wyglądać dobrze, czuć się świeżo, nie koncentrować się na problemach skóry, a na swoim hobby. To nie kosmetyki dla mężczyzn są niemęskie – to niezadbana skóra odejmuje męskiego charakteru… Wystarczy wykonywanie kilku drobnych czynności, aby wzmocnić skórę i utrzymywać ją w dobrej kondycji na co dzień. To bardzo proste.

1/3 powierzchni twarzy męskiej pokrywa zarost, który usuwany jest w trakcie golenia, co może powodować mechaniczne uszkodzenia skóry i podrażnienia, a także pojawienie się okołomieszkowych stanów zapalnych. Bogate unaczynienie, szczególnie skóry żuchwy powoduje, że nawet najdrobniejsze krwawienia są trudniejsze do zatamowania. Skóra po goleniu potrzebuje odpowiedniego wsparcia, które zregeneruje mikrouszkodzenia powstałe podczas golenia, zadba o właściwe nawilżenie skóry i przygotuje ją do przyjęcia kolejnych kosmetyków. Pamiętajmy tylko, że balsam to nie krem i pełni inną funkcję, zatem męska pielęgnacja nie powinna się na tym kończyć.

Wiemy również, że najczęściej to kobiety kupują kosmetyki dla swoich mężczyzn. Ale czy powinny wybierać tak samo jak dla siebie? Otóż nie. Męska skóra, w odróżnieniu od skóry kobiet, charakteryzuje się większą ilością i zagęszczeniem naczyń krwionośnych, gruczołów łojowych i potowych. Jest zdecydowanie grubsza i odznacza się bogatszą, zewnętrzną warstwą ochronną. Włókna skóry są ułożone względem siebie prostopadle tworząc strukturę siatki, co zwiększa jej odporność na rozciąganie. Nie oznacza to jednak, że męska skóra nie potrzebuje dodatkowego wzmocnienia czy regeneracji. Potrzebuje. Kluczem jest dobór odpowiedniego kosmetyku. To, jakie produkty wybierzemy, zależy nie tylko od rodzaju skóry, ale również od wieku, bo przecież męska skóra też się starzeje. Mężczyzna potrzebuje łatwej, zrozumiałej i „kompaktowej” pielęgnacji. Poniżej zrobiliśmy ściągę, tak, by już wszystko było jasne. I proste. Bo dobry plan pielęgnacji to podstawa.

Po pierwsze: oczyszczanie Pierwszym i zarazem najważniejszym krokiem jest oczyszczanie twarzy. W zależności od rodzaju i problemu skóry, należy wybrać właściwy dermokosmetyk. I choć mężczyźni nie stosują makijażu, ale tak samo jak kobiety gromadzą na skórze zanieczyszczenia, pot, łój, kurz itp. I tak samo jak myją zęby pastą do zębów, powinni umyć skórę twarzy odpowiednio dobranym produktem.

36

Po trzecie: odbudowa i regeneracja Proces starzenia skóry mężczyzn zachodzi później niż w przypadku skóry kobiet, jednak zmarszczki mężczyzn są głębsze i silniej zarysowane. Przeciwdziałać pierwszym lub już utrwalonym zmarszczkom można poprzez stosowanie dermokosmetyków dostosowanych do wieku i skóry. Dlatego należy zwracać uwagę na oznaczenia wieku umieszczone na kartonikach kremów, ale traktować je nie tak kategorycznie. Często mimo młodego wieku skóra potrzebuje silniejszego wsparcia i nie jest błędem używanie przez 25-latka kremu 30+. W przypadku skóry zniszczonej np. promieniowaniem słonecznym, stresem, nieprzespanymi nocami czy używkami, musimy wyciągnąć silniejszą broń. Zawsze można zastosować produkty z wyższej kategorii wiekowej w formie np. miesięcznej kuracji wzmacniającej. Raz, nawet dobrze dobrany krem, nie jest receptą na stałą pielęgnację. Potrzeby skóry zmieniają się, nie tylko z nabywanym wiekiem, ale i porą roku. Jesień i zima to przede wszystkim niższe temperatury, wiatr i mróz. Pogoda nie sprzyja przebywaniu na świeżym powietrzu, więc często chowamy się w ogrzewanych pomieszczeniach z suchym powietrzem.


STYL ŻYCIA

Skóra szybko na to reaguje – przede wszystkim uczuciem ściągnięcia, odwodnieniem czy przesuszeniem. W takich warunkach lekki krem nawilżający może sobie nie poradzić. Wtedy przyda się expert S.O.S. ochronny krem sportowy SPF 20, 40 ml, który chroni skórę przed działaniem niekorzystnych czynników atmosferycznych: mrozu, wiatru, słońca i wody. Ma lekką formułę, dobrze się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia tłustej warstwy. Zapewnia komfort pozwalający podejmować ekstremalne wyzwania sportowe, i co ważne – jest wodoodporny.

ps Dla części mężczyzn używanie kosmetyków ciągle jest kwestią dyskusyjną. Na szczęście, we własnej łazience zamiast dyskutować, można ich po prostu użyć. Tam nikt nikogo na niczym nie przyłapie.

Wiecie już jak odpowiednio zadbać o kondycję Waszej skóry, a jakie znacie sposoby na poprawę kondycji Waszego umysłu? Mamy na myśli proste czynności, które pozwalają Wam się odprężyć, wyciszyć i uzupełnić pokłady pozytywnej energii! Dla najciekawszych odpowiedzi przygotowaliśmy następujące zestawy: tołpa:R dermo men, energizujący żel do mycia twarzy, 150 ml tołpa:R dermo men, głęboko oczyszczający żel do mycia twarzy, 150 ml tołpa:R dermo men, nawilżający balsam po goleniu, 125 ml tołpa:R dermo men, expert, S.O.S. balsam przeciw podrażnieniom, 40 ml tołpa:R dermo men, expert, S.O.S. ochronny krem sportowy, SPF 20, 40 ml tołpa:R expert, immuno complex, preparat regenerująco-wzmacniający

37


FASHION&DRESHION

Przepiękne jedwabie, wełny, flausze oraz inne cudowne tkaniny, w jednolitych tonach, o nadrukach od kwiatowych po geometryczne wzory. Zachwycające kolory inspirowane tematami „Dark shadow”, „Strefy cieni”, „Baroku” czy „Antycznych wspomnień” i otaczającej nas rzeczywistości, której interpretacje mogliśmy podziwiać również w strukturach proponowanych przez twórców tkanin. Oto atmosfera targów Première Vision i nowe propozycje producentów tkanin na jesień-zimę 2013/2014.

N

a targach w Villepainte pod Paryżem, dwa razy do roku, producenci z całego świata prezentują nowe kolekcje materiałów – wynik mozolnej pracy wielu projektantów, których dzieła będą królować w następnym sezonie mody. To na ich kreatywność i wyobraźnię jesteśmy „skazani” – to oni łamią sobie głowy, aby co sezon móc przedstawić nam coś nowego i zaskakującego, a jednocześnie wygodnego i oryginalnego. Sztaby ludzi z biur zajmujących się kreowaniem nowych tendencji, graficy oraz technolodzy przemysłu włókienniczego pracują w pocie czoła nad nowymi strukturami materiałów oraz paletami kolorów, które zawładną danym sezonem i sprawią, że proponowane kolekcje urozmaicą i upiększą naszą codzienność. Dlatego każdy szanujący się znawca, producent, grafik, designer, projektant odzieży czy osoba chociażby tylko interesująca się modą wie, że musi znaleźć się właśnie na tych targach. Dlaczego? Aby nie pozostać w tyle lub zwyczajnie nie popełnić faux pas w kwestii nowych trendów.

38

Targi te to istna „Kawerna Alibaby” i raj dla wszystkich wcześniej wymienionych. Odwiedzając Première Vision starałam się wychwycić to, co najważniejsze i mogę powiedzieć, że nadchodzący modowy sezon jesień-zima 13/14 będzie dla wszystkich przychylny, i bardzo sympatyczny. Bogata propozycja targów była reprezentatywnym przekrojem wszystkich działów branży tekstylnej, począwszy od przysłowiowej koszulki na ramiączkach, poprzez marynarki, garnitury, spódnice i spodnie, aż po ciężkie płaszcze. Wystawiający prezentowali, oczywiście każdy w swej dziedzinie, niesamowity wybór materiałów, które w przyszłym roku mają królować na naszych ulicach. Zaczynając od opisu ich kolorystyki – będzie wielobarwnie i z klasą. W lansowanych trendach projektanci proponują nam 21 podstawowych kolorów. Oto one: Larme d’espoir – zieleń zmieszana z niebieskością, Coeur de Granit, czyli serce granitu, które jawi się jako piękna szarość, Sirop d’or – ciekawy odcień żółci; a obok nich: interesujący ostry fiolet – Trouble Pourpr, Gout-

te de Drame – przepiękna karminowa czerwień i bardzo żywy odcień pomarańczy, czyli Orange magnétique. Kolejne propozycje barw to: Bouillon Cuivre – brąz wpadający w odcień khaki, Super Héros – elektryczny odcień niebieskiego i granat nocy nazwana Mélancolie bleue. Pojawiły się też Foret hantée – ciemna „kacza zieleń”, Terre intrigante – barwa zgniłej zieleni, Violet mystique – fiolet i przepiękny kolor bordo (Elixir de jouvence), przyprószony brąz Bois lyrique oraz Perle d’ombre – ciekawa szarość perły ocieplona barwą écru. Na liście obowiązującej palety znalazły się również: pastelowo-cukierkowy róż (Incognito), przypudrowany błękit (Nuage digital), Apre jaune – przepiękny cytrynowy kolor oraz ciepły pastelowy kolor lawendy (Limaille mauve) wespół z Sanguine chimique, koralowo-malinowym i kolorem morskim Bleu sans fin. Oczywiście z doświadczenia wiemy, że później i tak wszystko będzie zależało od danej marki odzieżowej – na jaki zestaw kolorystyki postawi i czy na przykład nie ograniczy się jedynie do sprawdzonych czerni lub szarości. Wybór pale-


FASHION&DRESHION

ty barw jest dość obszerny i miejmy nadzieję, że firmy nie będą obawiać się postawienia na różnorodność kolorów. Proponowana kolorystyka daje nadzieję na rozświetlenie i urozmaicenie mody na ulicach podczas ponurej zimy. Przechodząc do opisu samych materiałów i ich tekstur, to również jest w czym wybierać. Projektanci, inspirowani różnymi dziedzinami, proponują trzy główne działy tematyczne. Pierwszy z nich – „Historia Czasu”, skupia się na niecodziennej wizji mody, nawigując pomiędzy „wczoraj” a wyimaginowanym „jutrem”. Stawia się w nim na ukrycie linii ciała, z jednoczesnym podkreśleniem tego, co w nim ważne. Dominują nowe interpretacje zaczerpnięte z malarstwa, ornamentów i ciemnej strony palety kolorów. Wycięcia, przycięcia, dopełnienia, mieszanie form, kolorów i tekstur na tym samym podłożu, mają za zadanie wyłowić i pokazać nam nowy styl. Zadaniem „Historii czasu” jest zabawa w mieszanie epok

i stylów z wyczuwalnym duchem vintage. Drugim działem jest „Historia Przygody”, która traktuje miasto jak wielkie boisko przygody – na tym samym terenie miesza aspekty urbanistyczne i naturalne. Poszukuje nowych doznań i połączeń między światem mody a światem codziennym. Dział ten specjalizuje się w tworzeniu nowego stylu przepełnionego fantazją, złożonego z połączenia szyku, klasy, elegancji z workwearem. Inicjuje nową sylwetkę. Superpozycje, opozycje, recto-verso, łączenie eleganckich garniturów z syntetycznymi, starymi częściami garderoby. Propozycje są dość kontrowersyjne, jednak bardzo ciekawe. Bardzo interesujący jest również dział nazwany „Historia Uczuć”, stawiający na odczucia doznawane przez człowieka w kontakcie z tkaniną. Tu liczy się delikatność materiału, z którego można stworzyć ubiór seksowny, ale zarazem nieco pruderyjny, zasłaniający kształty, ale również subtelnie go odsłaniający.

Osobiście, najbardziej zafascynowały mnie tkaniny powstałe w wyniku zachwytu barokiem. Przepiękne koronki, gipiury oraz welury z tłoczonymi ornamentami sprawiały ogromne wrażenie. Na uwagę zasłużyły również projekty stworzone w wyniku obserwacji codziennego życia. Ich twórcy zaczerpnęli swe pomysły z... teatru cieni. Dzięki szczegółowej obserwacji i szerokiej wyobraźni kreatorów, zrodziły się oryginalne motywy nadające tkaninie nowy aspekt. W propozycji producentów znalazł miejsce też mały powrót do tzw. melanży materii. Odważne połączenia, niczym kaskady spadających gwiazd, wypływające sznury cekinów, korali z mięciutkiej wełny, weluru lub innej tkaniny, czy propozycje przeplatania tkanin z kawałkami lśniącej skóry, włochatych skórek króliczych lub też zwykłych satynowych tasiemek, dały dość oryginalny efekt, który zapewne zagości niebawem w nowych kolekcjach. Tekst: Marta Klimaszewska

39


FASHION&DRESHION

Europa zmaga się kryzysem. Strefa euro chwieje się w posadach, grecka flaga nie ma już nawet siły łopotać przed Europarlamentem. Hiszpanie wychodzą na ulice protestując przeciwko 25% bezrobociu, nowo wybrany prezydent Francji, na przekór poprzednikowi, wskakuje w kalosze i składa gospodarskie wizyty od Prowansji po Normandię. Włosi potrzebują pomocy finansowej z unijnego skarbca, tak jak Neapol śmieciarek, ale w swym maczyzmie prychają pogardliwie w kierunku wszechmocnej, dzierżącej unijną sakwę Angeli, po raz kolejny w historii skłaniając się ku niezniszczalnemu Silvio. Wciąż łudząc się, że być może tym razem zadba o dobrobyt narodu, choć w ułamku tak jak o własny…

Trawestując klasyka, nie pytajmy więc co Europa może zrobić dla nas, lecz co my możemy zrobić dla Europy. Bo choć – jak wyszło po latach zaledwie kilku – zieloną wyspą dobrobytu jednak nie jesteśmy, to na szczęście nie każdy z nas zainwestował w bursztynowe złoto i swoją cegiełkę dołożyć może. W słabo wygrzanych w ubiegłym roku (bo przecież kryzys) kościach czuję, że Grekom pomóc już nie zdołamy, do Hiszpanów może zapędzi się prezydent Holland w swoich siedmiomilowych kaloszach, proponuję więc pogotowie ekonomiczne wysłać do Latynosów z półwyspu Apenińskiego. Z ziemi włoskiej do polskiej już wybrzmiało, czas złożyć rewizytę i uzbroić się przy tym w karty płatnicze lub twardą walutę. Skoro konsumpcja staje się najważniejszym stymulatorem rozwoju gospo-

40

darczego, jego lokomotywą wręcz, nie widzę powodu, by tkwić smętnie na peronie, jeśli pociągiem tym możemy dojechać bez przesiadki na przykład do Mediolanu. W Mediolanie, wiadomo, pomagać możemy już od progu. Z Dworca Głównego (Stazione Centrale) wychodzimy wprost na plac Piazza Duca d’Aosta, następny w kolejce jest Piazza Della Repubblica, skąd już tylko kilka przecznic dzieli nas od Via Monte Napoleone. To już prawdziwa mekka konsumpcjonizmu, choć ceny sprawiają, że sami możemy mieć ochotę dzwonić po panią Kanclerz i jej pękaty portfel. Złotym środkiem dla wszystkich, którzy wprost rwą się do pomocy zadłużonym Włochom, a nie mają atutów biuściastej Angeli, są outlety. W Mediolanie, najsłynniejszy z nich, o ponad 30-letniej tradycji,

nazywa się (to nie żart) „Salvagente”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza kamizelkę lub koło ratunkowe. Krótko mówiąc, najlepiej ubranymi bankrutami w Europie są Włosi, gdyż outlet Salvagente (Via Fratelli Bronzetti 16, 20129 Milano) oferuje marki takie jak: Armani, Balenciaga, Burberry, Chloe, Dolce&Gabbana, Dries Van Noten, Etro, Gucci, Marc Jacobs, Prada, Valentino i wiele, wiele innych… Kolejny adres dla naszej akcji humanitarnej to sieć outletów „Diffusione Tessile”, rozsianych po wszystkich regionach Włoch i upłynniających głównie kreacje grupy Max Mara (Max&Co, Marella, I Blues). Dla niepsucia rynku ubrania mają wycięte metki. W Toskanii o palmę pierwszeństwa w konkurencji „kto mocniej pchnie włoską gospodar-


FASHION&DRESHION kę”, przyjdzie nam zetrzeć się z Japończykami, zwłaszcza jeśli trafimy do outletu o nazwie „The Mall” (Via Europa 8, Leccio Regello, Firenze). Znajdziemy w nim najlepsze marki odzieżowe, obuwnicze i akcesoria. W Gucci, mimo że to outlet, drzwi otworzy nam subiekt doskonały – w białych rękawiczkach – i niczym selekcjoner w stołecznym klubie nocnym, odliczy wybrańców z kolejki. Pięć minut drogi autem od Malla, znajdziemy ogromny outlet Dolce&Gabbana, gdzie spotkamy się z pełną ofertą tej marki, począwszy od bielizny i akcesoriów, na odzieży damskiej, męskiej i dziecięcej skończywszy. Bistro na piętrze outletu oferuje pyszne, proste dania kuchni toskańskiej i genialne cappuccino (wcale nie w designerskich cenach). Nieopodal, nieco ukryty w bocznej uliczce, kryje się dwupoziomowy outlet Trussardi, gdzie z mocno przyspieszonym tętnem nabyłam botki ze skóry cielęcej wykończone łuską pytona, za 150 euro. Cena regularna 1000 euro. Takie niespodzianki tygrysy lubią najbardziej. Za portfel ze szmaragdowej, wężowej skóry zaoferowałam przystojniakowi za kontuarem, pozamiatanie zaplecza, z czego nie skorzystał. Przyjął z uśmiechem 50 (!) euro i jeszcze podarował na drogę butelkę wody niegazowanej – temperatura na zewnątrz sięgała 40°C. W Toskanii wart odwiedzenia, nie tylko ze względu na soczyste befsztyki a’la Fiorentina, jest outlet należący do sieci Mac Arthur Glenn

w Barberino di Mugello. Zdecydowanie większy od „The Mall”, doskonale uzupełnia ofertę tego pierwszego. Outlety sieci Mac Arthur Glenn można spotkać w całej Europie, najsłabszy pod względem oferty jest, według mnie, ten nieopodal Berlina. We Włoszech, niewątpliwie wart odwiedzenia jest znajdujący się w okolicach Wenecji (Noventa Di Piave, Via Marco Polo 1). Panowie pokochają go za garnitury Brioni (lubuje się w nich Agent 007) i szalone spinki do mankietów marki Paul Smith. W kryzysie beztrosko smażyć się na plaży nie wypada, jeśli więc wyrzuty sumienia ściągną nas z leżaka, najlepiej niech przydarzy się to nam na Riwierze, w okolicach Riccione, Rimmini. Baldinini Outlet w San Mauro Pascoli, zarazem siedziba firmy (Via Rio Salto 1), zaprasza wyjątkowo serdecznie gości ze Wschodu. Telewizja nadaje tam w języku włoskim, za to z napisami po rosyjsku, po rosyjsku też popija się tam szampana do zakupów – na butelki, nie kieliszki. Dodatkowo dostajemy niepowtarzalną okazję zobaczenia kobiet w futrach w środku lata. W tej samej miejscowości, przy Via dello Stradone 600/602, mieści się kolejny przybytek marzeń dla kolekcjonerek pantofelków – Sergio Rossi Outlet. Po powrocie do kraju zawsze mam ochotę pomazać sprayem witryny naszego potentata obuwniczego o tym samym nazwisku… Skoro już daliśmy ściągnąć się z leżaka w Rimmini Beach, warto odwiedzić outlet Pollini

w miejscowości Gatteo (Via Erbosa 2/B, 47043 Gatteo FC), gdzie oprócz butów, torebek i akcesoriów tej marki, znajdziemy również obłędne buty Moschino, w najbardziej śmiałych kolorach, poczynając od 39 euro!!! Kupowanie 15 par butów w miejscu, gdzie najchętniej chodzi się w klapkach, może jest trochę egzotyczne, ale po powrocie do domu hołubi się każdą nowo i tak okazjonalnie nabytą parę. Nie samymi ubraniami jednak człowiek żyje. Głębi doznań kulturalnych i estetycznych dostarczy z całą pewnością Rzym, w którym warto podążyć szlakiem Fridy Giannini, dyrektor kreatywnej Gucci. „Galleria O” (Via dell’Arancio 46/49) to dobry adres dla osób poszukujących nowoczesnych mebli i designu. Jeśli ceny mebli przyprawią nas o zawrót głowy, remedium na ten stan zdradziła mi mieszkająca od lat we Włoszech koleżanka: każdy designerski mebel, a raczej jego wierną kopię, wykonają dla ciebie za 30% ceny, uzdolnieni stolarze z Lissone (Lombardia). Tego pani Giannini pewnie nie wie, za bardzo odurzona jest aromatem świec zapachowych, które kupuje w „Roma Store” (Via Della Lungaretta 63). W ten oto sposób, paląc Bogu świeczkę, a diabłu ogarek – ratujemy włoską gospodarkę, a sobie gwarantujemy świetną zabawę i radość obcowania z pięknymi przedmiotami. Oczywiście za rozsądną cenę ;) Tekst: Magdalena Maskiewicz

41


FASHION&DRESHION

42


FASHION&DRESHION

Foto: Rafał Makieła Stylizacja/Make up: Art Color Balet/Agnieszka Glińska

43


FASHION&DRESHION

44


FASHION&DRESHION

45


FASHION&DRESHION

46


FASHION&DRESHION

47


FASHION&DRESHION

48


FASHION&DRESHION

49


O MIŁOŚCI

Emilian Kamiński

aktor, reżyser, wokalista i pisarz, założyciel i dyrektor Teatru Kamienica

Mówisz mi: miłość, uczucia… W uczuciach nie chodzi o to, w jaki sposób powiemy sobie „kocham”, bo nie o słowa, moim zdaniem, tu chodzi, tylko o to, co jest pomiędzy słowami… Trochę boję się mówić o miłości, bo to najtrudniejsze i najmniej przewidywalne uczucie. Przytrafia się nam niezależnie od wieku. Zjawisko absolutnie niewerbalne, które nierzadko odbiera rozum, kpi z rozsądku. Czy każda kolejna miłość jest pierwsza? Myślę, że tak. Kochać można wiele razy i na wiele sposobów, i za każdym razem po raz pierwszy… Miłość nie ima się żadnych stereotypów, łamie nie tylko serca, ale też wszystkie zasady. To wprost nieprawdopodobne, co potrafi dziać się wtedy z człowiekiem! Romantyczne uniesienia, grzeszne namiętności, toksyczne uzależnienia, a niekiedy i tragiczny finał – wszyscy to znamy, i to nie tylko z filmów czy literatury. Jak według mnie powinna wyglądać miłość idealna? A bo ja wiem? Nie jestem pewien nawet, czy w ogóle taka miłość istnieje. Wiem natomiast, że zdarza nam się mylić miłość z chemią, pożądaniem, seksem… Dla mnie miłość liczy się najbardziej kiedy jest w głowie, w sercu. Najważniejsze jest to, czy te dwie dusze, dwa umysły, te dwie osobowości do siebie pasują, gdzie się spotykają, dokąd zmierzają … Seksu jest wszędzie pełno, za pieniądze i bez pieniędzy. Dla mnie takie chwilowe relacje nie mają sensu. Na seksualność patrzę już trochę innym wzrokiem. Propozycji, mówiąc wprost – kontaktów płciowych, znajduję za wycieraczką samochodu po kilka każdego wieczoru, ale to nie ma nic wspólnego z miłością. Miłość to stan kiedy wzajemna fascynacja dwojga ludzi przeradza się w głębokie uczucie, w partnerstwo, w przyjaźń, po prostu w długodystansowy, harmonijny związek. Jest w nim tęsknota, zazdrość, czasem też i gniew – wszystko, tylko nie obojętność. Seks nie jest tu wcale najważniejszy, namiętność wyrazić można na wiele sposobów. Dotyk, nie tylko ten erotyczny, buduje bliskość i intymność. Niewiele jednak znam małżeństw, które przeszły pomyślnie taki chrzest. Pytałaś mnie o miłość idealną, więc powiem ci – widziałem kiedyś piękny obrazek: dwoje przytulonych starych ludzi, kobieta i mężczyzna, sześćdziesiąt lat po ślubie. Wyobrażasz to sobie?! A znali się lat siedemdziesiąt! To było dla mnie fantastyczne! Chciałbym, żeby i mnie tak udało się w życiu, ale wiem, że nigdy nie można być pewnym, która miłość jest tą ostatnią. Tak jak nie można stwierdzić, która była tą najważniejszą, jedyną, prawdziwą. Pamiętam moje pierwsze wielkie uczucie… Skierowane było do psa Czanga, bernardyna. Miałem wtedy około pięciu lat. Czang kochał mnie miłością bezwarunkową, i ja go kochałem. Była między nami taka fantastyczna więź, przyjaźń, właśnie miłość. Był moim najwierniejszym kompanem i niezawodnym obrońcą, nawet przed Bogu ducha winnym listonoszem…

50

Wiesz jaka jest najfajniejsza miłość? To miłość do dzieci – taka elementarna, bezinteresowna, wieczna. Tak właśnie kocham trójkę swoich dzieci. Powiem ci jeszcze o bocianach… O, ptaki! Takie bociany – łączą się ze sobą w pary raz na całe życie. Potrafią kochać, być czułe, wierne i trwać w tej miłości aż do śmierci. Przelatują ponad cztery tysiące kilometrów, zakładają gniazdo i siedzą w nim na zmianę, wychowując zgodnie te swoje bocianki, które za rok zakładają własne gniazda. A kolejnego roku, on i ona, przylatują znowu do tego samego gniazda. Przylatują razem. Dwoje dusz – para! Jakże wielka jest i piękna siła tego uczucia. Pary łabędzi, kruków, bocianów to przykłady związków na całe życie. I do nich mi właśnie najbliżej… Moje uczucia względem kobiet… Ujawniły się po raz pierwszy w szkole podstawowej w Józefowie. Obiekt moich westchnień miał na imię Basia i chodził do klasy trzeciej, ja byłem wtedy uczniem klasy pierwszej. Basia była śliczną czarnulką. Miała wszystko na swoim miejscu – „oczki”, „warkoczyki” – zawsze kochałem się w pięknych kobietach. Z miłości do Basi popełniłem nawet niecny czyn, podbierając mamie korale. Pomimo dużej konkurencji w rywalizacji o względy Basi, nikt nie miał ze mną szans, przynajmniej do czasu, gdy miałem tak zwaną „twardą rękę”, to znaczy gips. Tłukłem tym gipsem na lewo i prawo, nawet tych z trzeciej klasy. Byłem szkolną gwiazdą, bohaterem, komandosem, który „triumfalnie” złamał rękę. Basia była moja! Uczucie to nie trwało jednak zbyt długo, jak byłem w drugiej klasie, to rodzice przenieśli się z Józefowa do Warszawy. Bardzo długo potem nie było w moim życiu żadnych amorów. Dopiero w szkole średniej znów zacząłem zwracać uwagę na płeć piękną. Oczarowała mnie dziewczyna, która nie była ani piękna, ani zgrabna, ani wyjątkowo mądra, ale ujęła mnie tym, że wciąż mówiła o sobie jaka to ona jest piękna, zgrabna, mądra… a ja w to po prostu wierzyłem. No cóż, byłem łatwowierny i dość kochliwy. Pierwszy kontakt z kobietą… Właściwie, to z kilkoma kobietami jednocześnie, i kojarzy mi się z… pralnią w naszej kamienicy. Ale był to kontakt jedynie wzrokowy. We wspomnianej pralni byłem prowodyrem dość zabawnej historii. Otóż, raz w tygodniu, niczego nieświadome, samotne, starsze panie z kamienicy, urządzały sobie w niej wspólną kąpiel. Okna w pralni zamalowane były białą farbą, ale razem z kumplem wyskrobaliśmy w tej farbie taką małą, zakrywaną dziurkę i kasowaliśmy za oglądanie po 20 groszy. Ja tam nie miałem do tego podglądania jakiegoś szczególnego upodobania, ale chłopaki z innych podwórek, z całej okolicy, przychodzili, żeby sobie popatrzeć. Nieraz było nawet trzydziestu wyrostków. To był czysty biznes, ja tylko odliczałem czas. Pamiętam, że było odliczanie do trzydziestu: „ Jeden, dwa, trzy...”. – „Nie tak szybko!” – protestował oglądający. Scena normalnie jak z Felliniego!


Foto: archiwum Teatru Kamienica

Można powiedzieć, że wcześnie wszedłem w ten świat show-biznesu. Niestety, moje męsko-damskie relacje bywały też niekiedy bardzo bolesne. Gdy miałem osiemnaście lat, nieszczęśliwie się zakochałem. Dziewczyna, którą tak „boleśnie” kochałem, wzgardziła moim uczuciem. Bardzo brzydko się ze mną rozstała, tak byle jak, bez kultury. Myślałem, że serce pęknie mi z bólu. Na co zwracam szczególną uwagę w kobiecie… Po prostu – kobiecość, naturalność, oryginalność. Tak zwane „laski”, czyli sztucznie wychudzone blondyny z silikonowym biustem, zupełnie na mnie nie działają. Podobają mi się kobiety kobiece, choć i ta kobiecość może niekiedy być złudna… Przytoczę tutaj pewną historię. To było w Paryżu, był początek lat 90’. Znalazłem się na jakiejś prywatnej, bardzo ekskluzywnej imprezie, na której poznałem pewną piękną kobietę – Nadin. Strasznie się jej spodobałem i bez przerwy chciała ze mną tańczyć. No i tańczę z nią, tańczę, i znów tańczę. A piękna z niej była baba – zgrabna, pachnąca, wypielęgnowana, tylko jakaś wielka taka… o głowę ode mnie wyższa. Jak z nią tańczyłem, to na tych jej pięknych piersiach normalnie mogłem głowę położyć, bo akurat na tej wysokości je miała. Może bym się wtedy i zakochał, ale coś mi w niej nie pasowało. Schowałem się więc przed nią, żeby uniknąć kolejnych tańców, aż dopada mnie gospodyni imprezy Jadwiga i z wyrzutem powiedziała: „Emilian, Nadin przez ciebie płacze. Dlaczego nie chcesz już z nią tańczyć? Przecież ona jest taka piękna”. Tłumaczyłem się, że owszem, Nadin jest piękna, ale że coś mi jednak nie pasuje, na co Jadwiga: „Ach, ty cholero! Skąd wiesz?” – Ale o czym? – zapytałem szczerze zdziwiony. – „Ona dziś, w wieku 33 lat, dostała właśnie dowód osobisty, że jest kobietą . A jeszcze osiem lat temu była pięcioboistą francuskim, który wygrywał olimpiady.” – Byłem w szoku, tego się nie spodziewałem, ale widzisz – natury nie oszukasz! Mój męski instynkt mnie nie zawiódł, nie było między nami feromonów, nie było chemii. Z całym szacunkiem do doskonałości medycyny i do wszystkich Nadin – kobieta musi być kobietą stworzoną przez Boga. Moją żonę Justynkę po raz pierwszy zobaczyłem na planie serialu Szaleństwa panny Ewy. Ona miała wtedy zaledwie 13 lat, ja byłem już prawie 30-latkiem. Kto mógł wtedy przypuszczać, że po latach dopadnie nas strzała Amora… Drugi raz spotkaliśmy się po 10 latach na próbach do sztuki Na szkle malowane w reżyserii Krystyny Jandy. I wtedy zaiskrzyło! Oboje poczuliśmy taki elektryzujący przepływ energii i wiedziałem już, że to jest właśnie ta kobieta. Myślę, że w miłości trzeba słuchać intuicji… Taki był początek naszego związku, a teraz jesteśmy już doświadczonym małżeństwem. Jeśli fascynacja erotyczna, namiętność nie przeradzają się w intymność i przyjaźń, to trudno jest utrzymać związek. Ja z moją żoną, oprócz tego, że się kochamy, po prostu się ze sobą przyjaźnimy… Tekst: Ewa Gil-Kołakowska

51


STYL ŻYCIA

Do kawy: imbryk czy czajnik? Na ciastka: półmisek czy rawier? Co kryje się pod nazwą „garnitur do herbaty”, a czym jest kartoflanka? Porcelanowe serwisy potrafią liczyć nawet kilkadziesiąt różnych elementów. Na przykładzie zestawu Rococo ZP „Ćmielów” wyjaśniamy, co z czym się je, a w czym pije, by w pełni wykorzystać wszystkie możliwości porcelanowej zastawy.

Garnitur na wyjątkowe okazje Jeśli zależy nam na godnym przywitaniu gości, warto zaopatrzyć się w garnitur do herbaty, czyli zestaw dla sześciu osób, liczący z reguły od 21 do 22 elementów, w którego skład wchodzą: filiżanki, spodki, talerze deserowe, czajnik, dzbanek oraz cukiernica, a czasem także osobny podgrzewacz lub – jak w zestawie Rococo – czajnik z podgrzewaczem. Garnitur Rococo spełni swoją funkcję również przy podawaniu kawy, a biomorficzny kształt, charakterystyczne dla serwisu „wypukłości” zachwycą gości pięknem porcelanowego rzemiosła. Jak na tacy Oprócz imbryków, czajnika i stylowych filiżanek w serwisie Rococo znajdziemy również takie elementy, jak: salaterkę, półmisek, tackę, talerz do ciasta oraz rawier i o ile wygląd i przeznaczenie pierwszych czterech elementów wydają się nietrudne do zdefiniowania, o tyle obecność ostatniego – rawiera – rodzi pytanie, czymże on w zasadzie jest. A rawier to nic innego jak półmisek przeznaczony do serwowania zakąsek. Słowo pochodzi od franc. „ravier” i jest używane na określenie nieco głębszych półmisków, o różnych rozmiarach i dekoracjach. Ziemniaki – czy wiesz, z czego jesz? W serwisie Rococo nie brakuje także innych nietypowych naczyń służących do podawania zgoła codziennych potraw np. kartoflanka – owalna, trochę niższa od tradycyjnej, waza na ziemniaki. Jest wygodna

52

w użyciu i długo utrzymuje ciepło jedzenia, przez co chętnie używają jej panie domu. Dzięki kunsztownym, delikatnym dekoracjom porcelanowa kartoflanka może sprawić, że zwykły, niedzielny obiad zamieni się w wyjątkową ucztę, rodem z XIX wieku. Porcelanowe smaczki Myśląc o porcelanowej zastawie, zapominamy czasem, że w jej skład wchodzą nie tylko filiżanki, talerze, półmiski i wazy, ale także niezauważalne, choć nadające charakteru posiłkom naczynia do musztardy, maselnice, kieliszki do jaj czy tacki do przypraw. Są to małe często nierzucające się w oczy produkty, niezastąpione podczas niedzielnych obiadów dla całej rodziny.

Foto: materiały prasowe Zakładów Porcelany „Ćmielów”

Do kawy… i herbaty Funkcjonalnie imbryk i czajnik to dwa takie same naczynia – służące do zaparzania i podawania kawy lub herbaty. Krótki rzut oka na jeden i drugi element pozwala jednak wskazać cechy charakterystyczne dla obu tych naczyń. W czajniczkach uwagę przykuwają ich geometryczne kształty kuli lub cylindra. Taka forma ma umożliwić dokładne określenie objętości cieczy, potrzebnej do przyrządzenia naparu. Czajniki mają zwykle pojemność 1 litra, a herbatę przygotowuje się na ćwierć, połowę lub dwie trzecie pojemności naczynia. Imbryki są z kolei wyższe i często bardziej zdobne, stanowią wizytówkę gospodarzy podczas relaksujących spotkań przy kawie z najbliższymi. W przypadku imbryków i czajniczków warto jednak pamiętać, że mniejsze znaczenie ma to, którego z naczyń użyjemy do zaparzenia kawy, a którego do herbaty, ważniejszą kwestią jest po prostu podjęcie decyzji o przygotowaniu napoju w porcelanie, a nie w glinianym lub fajansowym naczyniu. – Parzenie gorących napojów w naczyniach porcelanowych ma duże znaczenie dla jakości kawy lub herbaty, ponieważ pozwala za każdym razem cieszyć się jej świeżym smakiem, bez obaw, że będzie miała posmak wcześniej przyrządzonych w naczyniu napojów. Ponadto elementy porcelanowe szybciej się nagrzewają i dłużej utrzymują ciepło, co również ma wpływ na jakość przyrządzanego napoju – wyjaśnia Joanna Niedziela, Dyrektor Handlowy z Zakładów Porcelany „Ćmielów”.


EKO TRENDY

NOT so FAST to autorski projekt stworzony przez ECOMATERIĘ – sklep z wyselekcjonowanymi produktami ecodesignu, które zachwycają prostotą, materiałem, kolorem i formą. W tym wyjątkowym miejscu, Izabela Mayer, założycielka concept store, oraz współpracujący z nią pasjonaci życia i ekologicznych rozwiązań, w sposób twórczy i odpowiedzialny społecznie promują idee SLOW LIFE. W proekologiczny projekt zaangażowani są ludzie o ponad przeciętnej wrażliwości. Prace grafików, projektantów i ilustratorów nadają koszulkom wyjątkowego charakteru, dając tym samym alternatywę dla masowej szybkiej produkcji. Organiczne koszulki z autorskim designem Agaty Dębickiej, Magdaleny Pankiewicz i Marty Jaguś tworzone są w limitowanych seriach, również na indywidualne zamówienie klientów. Walorami ekologicznych t-shirtów z misją są: produkcja w warunkach odpowiedzialnych społecznie, bez udziału pracy dzieci (Fair Wear Foundation), z wysokiej jakości tkanin wyprodukowanych bez użycia środków chemicznych oraz naturalnie barwionych. Unikatowe wzornictwo powstaje z zastosowaniem nowoczesnych technologii druku bezpiecznych dla ludzi i środowiska. Z każdej sprzedanej koszulki Not so Fast część dochodu przeznaczana jest na wspieranie Związku Stowarzyszeń Polska Zielona Sieć, która aktywnie działa dla natury, człowieka i rozwoju poprzez realizowane programy: Kampania Kupuj Odpowiedzialnie, Akcja Dla Globalnego Południa, czy Program dla Klimatu. Koszulki Not so Fast można obejrzeć na stronie: www.notsofast.pl

53


STYL ŻYCIA

Słuchaj swoich własnych pragnień i bądź świadoma, że nikt nie zna sekretu dobrego macierzyństwa. Nie poddawaj się wpływom obecnej mody. Jeśli nie chcesz karmić piersią, wybierz butelkę. Jeśli chcesz, masz do tego pełne prawo. Nie podążaj za modą, bo zbyt często się zmienia. Taką radę kobietom daje Elizabeth Badinter w czasach, gdy współczesne normy kulturowe stawiają im poprzeczkę bardzo wysoko. Z jednej strony, dobrze wykształcone kobiety chcą odnieść sukces zawodowy, rozwijać swoją karierę, być finansowo niezależne i mieć życie towarzyskie, a z drugiej strony – pragną też być doskonałymi matkami. Dziecko jawi się jako „projekt”, „inwestycja”, „biała karta”, na której należy zapisać tylko to, co najlepsze, najbardziej wartościowe. Po to, by odniosło kiedyś w życiu sukces. Można by odnieść wrażenie, że przyszły sukces dziecka zależy prawie wyłącznie od matczynego poświęcenia, od ilości jej pracy i jakości czasu, którą jest gotowa zagwarantować. Według badań Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, kobiety mające małe dzieci są najmniej zadowolone ze swojego życia. Największy odsetek spośród nich również rozwodzi się. Współczesne matki są przemęczone nie-

54

ustającą pracą na rzecz dzieci i domu. Ponadto obarczają się winą za nie bycie „perfekcyjnymi matkami” i „perfekcyjnymi pracowniczkami”, które optymalnie dzielą czas pomiędzy pracę zawodową a życie prywatne. W żadnej z tych dziedzin nie czują się dość dobre. Francuska filozofka Elisabeth Badinter zauważa, że obecnie kobiety stają w obliczu poważnych negocjacji pomiędzy „byciem matką” a „byciem kobietą”. W swojej najnowszej książce Le Conflit : la femme et la mère zastanawia się, z jakich powodów nie da się tych dwóch tożsamości połączyć i być jednocześnie zadowoloną matką i spełnioną kobietą. Wydawać by się mogło, że w celu wyzwolenia i zadowolenia kobiet zrobiono już bardzo dużo. Rządy poszczególnych państw (głównie Europy Zachodniej, choć w Polsce także, np. pomoc rządu w zakupie własnego mieszkania) powołują programy wspierające młode rodziny. Coraz częściej przyznaje się mężczyznom


STYL ŻYCIA prawo do urlopu tacierzyńskiego. Dużym ułatwieniem miały być wynalazki takie jak: pieluchy jednorazowe, mleko z proszku, karmienie butelką zamiast karmienia piersią, gotowe jedzenie dla niemowlaków. Jednak to, co działa na niekorzyść podejmowanych inicjatyw, to kryzys gospodarczy, duże bezrobocie wśród absolwentów, trudności w znalezieniu pracy, zwłaszcza gdy jest się kobietą w wieku reprodukcyjnym. Brak możliwości elastycznego czasu pracy dla matek, trudności z powrotem do pracy po urlopie macierzyńskim. A także drogie żłobki, przedszkola, czy nianie, którym często płaci się równowartość swojej pensji. Kobiety z małymi dziećmi oraz te, które chcą założyć rodziny, w obliczu tych problemów oraz z potrzeby odniesienia sukcesu, totalnie skupiają się na wychowywaniu dzieci i prowadzeniu domu. Dlatego też te zadania mają zostać wykonane idealne pod każdym względem. Z braku zawodowego etatu, ich jedyną pracą staje się doprowadzone do perfekcji macierzyństwo. Na pierwszym miejscu stawiane jest dobro dziecka, co oczywiście jest zrozumiałe. Jednak owo „dobro dziecka” współcześnie definiuje się zupełnie inaczej niż 20, 30 czy nawet 100 lat temu. To, co kryje się pod pojęciem „dobro dziecka” jest więc pewnego rodzaju modą, zauważa Badinter, i w tym kontekście autorka mówi o „imperium niemowlęcia”. Zobaczmy, jak wygląda ono dzisiaj. Kolorowe magazyny podsuwają matkom listę podręczników, które koniecznie muszą przeczytać. Najczęściej dotyczą one świadomego i zaplanowanego inwestowania w dzieci – jak wychować mądre i kreatywne dziecko, jak sprawić, żeby nas słuchało, jak wychowywać bez pora-

żek, etc. Badania nad możliwościami ludzkiego mózgu pokazują, że umysł niemowlaka jest niesamowicie chłonny i z łatwością uczy się nowych rzeczy. Stąd zalecenia, by już od najmłodszych lat zadbać o rozwój intelektualny dziecka – należy je wszechstronnie stymulować i zapewnić mu najlepsze warunki rozwoju. Badacze przekonują, że solidna baza – nabyta jak najwcześniej – przyczyni się do przyszłego sukcesu dziecka. Zadbać o to wszystko mają oczywiście matki. Kolejną perspektywą, w ramach której rozpatruje się współczesne macierzyństwo, jest ekologia. Młodym matkom zaleca się, by używały tetrowych pieluch wielorazowego użytku. By do prania używały alternatywnych do chemicznych proszków środków. Czyszczenie pieluch tetrowych wymaga większych nakładów pracy i czasu, co przy pielęgnacji i opiece nad niemowlęciem dokłada matkom kolejnych obowiązków. Dzięki wynalazkowi pieluch jednorazowych mogą ich uniknąć i zaoszczędzić trochę czasu. Współczesna dietetyka zaleca, by karmić dziecko tylko i wyłącznie piersią. W latach 70’, jak pisze Badinter, możliwość karmienia mlekiem z proszku i butelką sprawiła, że w tę czynność angażowali się mężczyźni, a kobiety, jeśli chciały, mogły szybciej wrócić do pracy. Teraz kobietom nie zostawia się w tej kwestii wyboru. Dyskusje, artykuły i debaty na temat perfekcyjnego macierzyństwa to, moim zdaniem, temat zastępczy pojawiający się zamiast dogłębnej analizy sytuacji współczesnych kobiet i mężczyzn. Tak bardzo skupiamy się nad dzieckiem, że nie jestem pewna, czy nie wylewamy go razem z kąpielą. Poza tym zupełnie zapominamy

o potrzebach kobiet oraz o zdefiniowaniu nowych zadań stojących teraz przed mężczyznami. Kobiety, tak jak i mężczyźni, chcą być spełnione, zależy im na satysfakcji z życia. Pragną być i dobrymi matkami i pracownicami osiągającymi zawodowe sukcesy. Coraz częściej stara się je przekonać, że spełnienie mogą osiągnąć tylko dzięki perfekcyjnemu macierzyństwu. Tymczasem kobiety, tak jak i mężczyźni, chcą pogodzić te dwa światy – zawodowy i prywatny. Jeśli ograniczymy kobiety tylko i wyłącznie do sfery domowej, nie będą one szczęśliwe. Nie będą także szczęśliwe ani ich związki, ani dzieci z tych związków. Jedyne wyjście z tej trudnej sytuacji to przedefiniowanie ról pełnionych w związku, domowe uaktywnienie mężczyzn oraz pomoc w pracy zawodowej kobiet, np. poprzez elastyczne godziny pracy. A także poszerzanie świadomości o tym, jak ważna jest obecnie dla kobiet i mężczyzn możliwość pełnienia wielu ról, a nie ograniczanie się w życiu tylko do jednej. Potrzebna jest zatem społeczna debata. Jeśli dwoje ludzi w związku pełni podobne funkcje, łatwiej będzie im się wspierać, rozumieć i wzajemnie pomagać. I to, z pewnością, podniesie jakość ich bycia razem. Należy przede wszystkim zdać sobie sprawę z tego, że to na czym będzie się opierało macierzyństwo współczesnej kobiety (np. ekologii lub nie, naturalnym karmieniu piersią lub nie, etc.) zależy tylko i wyłącznie od niej. Matką idealną, jakiej obraz kreują współczesne media, żadna z nas nigdy nie będzie. Poprzestańmy na byciu matką „wystarczająco dobrą”.

Tekst: Marta Lupa

AUTORKA PROWADZI BLOG O NIEODPŁATNEJ DOMOWEJ PRACY KOBIET

ALEBALAGAN.BLOX.PL

55


STYL ŻYCIA

Z dala od zgiełku galerii handlowych, bez pośpiechu i tłumu, a jednak w samym sercu Wrocławia, w pięknie odrestaurowanej starej kamienicy, znajduje się klimatyczne i stylowe miejsce, a w nim butiki Kate&Kate oraz Carpatinas, gdzie przepiękna biżuteria i niezwykłe buty czekają na wyjątkowe kobiety.

Kiedyś mieszkałam w Wiedniu. Uwielbiałam spacerować po mieście, skręcać w niewielkie uliczki i odkrywać... Małe winiarnie i czekoladziarnie. I niezliczone, malutkie butiki. Te z biżuterią i butami lubiłam najbardziej. Gdy wróciłam do Wrocławia zaskoczyła mnie ilość nowych kawiarenek tętniących życiem, tylko klimatycznych butików jest ciągle niewiele. Postanowiłam więc podarować sobie i Wrocławiowi butik Carpatinas. Miejsce gdzie można kupić... inne buty.

Wszystkie nasze buty wytwarzane są ręcznie przez Włoskich mistrzów z regionu, w którym produkcja obuwia, to prawdziwa sztuka. Jej tajniki przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Do produkcji używa się tylko najlepszej jakości materiałów oraz miękkich, wysokogatunkowych, naturalnych skór. Każda para wykonana jest z ogromną dbałością o detale i jakość wykończenia.

Jesteśmy pierwszym w Polsce konceptem biżuteryjnym. Kochamy rzeczy oryginalne i takie których nikt jeszcze nie odkrył! Bezustannie odwiedzamy pracownie naszych projektantów w Sao Paolo, Nowym Yorku, Tel Avivie, Florencji, Madrycie, gdzie artyści wykonują każdą sztukę ręcznie, specjalnie na nasze zamówienie. Współpracujemy z największymi twórcami biżuterii modowej na świecie: Fiona Paxton, Dori Csengeri, Anton Heunis czy duet Erickson Beamon, których biżuterię noszą Michelle Obama i Kate Moss, a to tylko kilka nazwisk z portfolio Kate&Kate.

Nasze buty urzekają i kuszą niebanalnym pięknem. Wybrać jedne spośród tylu piękności, to niełatwa sprawa. Dlatego Paniom, które potrzebują chwili czasu na wybranie swojej ulubionej pary, proponujemy pyszną kawę, oraz pogawędkę w miłym towarzystwie.

Kate&Kate to bunt wobec wszystkiego co masowe i sztampowe! Zajmujemy się stylizacją Slow Wear. Biżuterię zawsze dopasowujemy do charakteru, stylu życia, a przede wszystkim, do osobowości. Każdy nasz produkt jest unikatowy i niepowtarzalny.

Kameralny butik Kate&Kate jest unikalnym miejscem o wyjątkowej atmosferze, naelektryzowanej modą i stylem. Wpadnij do nas na kawę i rozmowę o najnowszych trendach, lub umów się na indywidualną stylizację.

56

Trakt Kupiecki ul. Wita Stwosza 15a/1 50-136 Wrocław


STYL ŻYCIA

Jedną z najpiękniejszych i jednocześnie często najtrudniejszych relacji w naszym życiu, to zależność istniejąca na linii córka-matka. Niezależnie od tego, czy masz lat 5, 15, 35 czy 50, to aprobata twojej matki jest dla ciebie najważniejsza. Fakt, że to ona cię akceptuje, wspiera, że jest po twojej stronie. Zdarza się jednak, że twoja więź z matką jest toksyczna. Ty bardzo chcesz, żeby matka cię kochała, a ona wciąż cię krytykuje…

Relacja matki z dzieckiem to coś niepowtarzalnego – od jej jakości zależy przyszłe życie kolejnego pokolenia, nie tylko dzieci, ale nawet wnuków. Dlatego tak ważne jest przyjrzenie się bliżej wychowaniu własnej córki na szczęśliwą kobietę. Trzy lata temu, z okazji urodzin mojej córki, to ja dostałam od znajomej książkę, którą wszystkim matkom pragnę polecić. Poradnik My Mother My Mirror porusza temat psychologicznego mechanizmu rządzącego relacją matka-córka, a autorka książki, Laura Arens Fuerstein, dowodzi w niej jak ogromny wpływ na przyszłe szczęście córek ma ugruntowanie w nich poczucia, że matka jest dla nich osobą wspierającą. Jako córki staramy się sprostać wizji życia naszych matek, ale jednocześnie potrzebujemy akceptacji własnych, niezależnych wyborów. Okazuje się, że 91% dziewczynek w wieku od 8 do 12 lat zwraca się ze swoimi problemami właśnie do swojej matki. I to od nas matek zależy, czy w takich sytuacjach będziemy w stanie zbudować z córką silną więź opartą na zaufaniu, pewności i miłości, czy będzie to relacja toksyczna z całym wachlarzem negatywnych jej skutków. Od wielu lat mam okazję obserwować szczególne relacje zachodzące między kobietami w rodzinie mojej znajomej. Więź tę reprezentują cztery pokolenia kobiet, powielających ten sam schemat zachowań. Każda z tych kobiet pragnie akceptacji swojej matki. Matki zaś, przekonane że wiedzą jak powinny żyć ich córki, artykułują w stosunku do nich swoje oczekiwania, którym córki oczywiście nie są w stanie sprostać, i zazwyczaj ich nie spełniają. Zaklęty krąg wzajemnych oczekiwań wśród tych kobiet rodzi konflikty, wynikające najczęściej z braku porozumienia i popełnianych błędów komunikacyjnych. „Chcesz zmienić świat, zacznij od siebie”. To banalne stwierdzenie oddaje istotę rozpatrywanego zagadnienia. Będąc córką, nie możesz wy-

magać od swojej matki, że zmieni się jej zachowanie, podobnie – jeżeli jesteś matką – nie możesz tak naprawdę nic zrobić, żeby twoja córka czuła i zachowywała się jak ty, a jej marzenia były twoimi marzeniami. Nie możesz jej do tego zmusić. Istnieje jednak nadzieja na porozumienie się – jeżeli ty zmienisz swoje zachowanie, wtedy twoja córka też je zmieni. W każdym systemie, niezależnie od kontekstu, kiedy zmienia się jeden element, w pozostałych jego częściach również zachodzi zmiana. W małym systemie zachowań na linii matka-córka, czy też wewnątrz rodziny lub między partnerami, jest dokładnie tak samo. Jeśli zmienisz swoje zachowanie w stosunku do swojej matki, jej zachowanie w relacji z tobą również się przeobrazi. Dlaczego warto dbać o tę relację? Ponieważ dzięki temu, my same, jak i nasze córki czy matki, poczujemy się bardziej szczęśliwe. Potrzeba wiele otwartości, zaufania do siebie, cierpliwości i dobrej woli, aby przerwać toksyczną zależność i zacząć wszystko od nowa. A świadomość tego, jakie interakcje zachodzą między wami, pozwoli wpływać na rozwój wzajemnych więzi we właściwym kierunku. Zapraszam cię do eksperymentu: Postaw dwa krzesła obok siebie pod kątem 45 stopni. Na jednym krześle usiądź ty, a na drugim – wyobraź to sobie – siedzi twoja matka. Chciałabym, żebyś z nią porozmawiała. Chwilę rozmowy odegraj w myślach lub prowadź dialog na głos. Wypowiadaj swoje kwestie, a później usiądź na drugim krześle i wcielając się w swoją matkę, odegraj to, co ona mówi do ciebie. Bądź jak ona, mów jak ona i czuj się jak ona. Następnie usiądź w innym miejscu i zastanów się, dlaczego twoja matka to mówi i czemu to służy? Spójrz na waszą relację głębiej niż zwykle. Nie zatrzymuj się tylko na treści, którą zwykle słyszysz. Wyjdź z pozycji w której jesteś i pozwól zobaczyć sobie coś więcej.

Tekst: Kinga Łakomska, psycholog, coach, trener NLP, nlpcoachinginstytut.pl/

57


WROCWOW

Aldona Młyńczak – Doradca Wojewody Dolnośląskiego ds. Infrastruktury i Energetyki, Poseł na Sejm RP V i VI kadencji, wcześniej radna Rady Miejskiej Wrocławia (2002-2005) i Przewodnicząca Zarządu Osiedla Wojszyce-Ołtaszyn (1998-2002). Ambasadorka i członkini jury Konkursu „Aktywność Kobiet 2012”. Uhonorowana nagrodą dziennika Gazety Prawnej „BONA LEX” za działania na rzecz tworzenia dobrego prawa za ustawę „O ochronie praw nabywcy lokalu mieszkalnego lub domu jednorodzinnego”. Odznaczona Medalem 100-lecia Uczelni Technicznych we Wrocławiu oraz laureatka „Złotej Spinki z brylantem” - nagrody specjalnej Rektora Politechniki Wrocławskiej dla wybitnych absolwentów. Odznaczona Srebrnym Medalem Zasłużonych dla Wrocławia, Wielokrotna Laureatka Plebiscytu Gazety Wrocławskiej „Wpływowe Kobiety Dolnego Śląska”. Za działalność charytatywną na rzecz dzieci uhonorowana nagrodą Victoria 2008. Założycielka portalu „Wrocław dla kobiet”, organizowała szereg akcji społecznych i charytatywnych, patronowała Dolnośląskiej Akademii Samorządowej. Magister inżynier architekt.

58


WROCWOW

Foto: Rafał Makieła

59


Beata Łańcuchowska: Znamy Panią z działań w Radzie Miejskiej, w Sejmie i z tej pracy na co dzień – na rzecz Dolnego Śląska. Aby uporządkować naszą rozmowę, chciałabym zacząć od pozornie prostego pytania: kim Pani jest? Politykiem? Architektem? Przyznam, że to dość ciekawe połączenie: jest Pani inżynierem, lecz zaangażowanym w politykę. Aldona Młyńczak: Tak się potoczyło moje życie, że zostałam politykiem, i tak musiało się stać, bo nic nie dzieje się przypadkiem. Mimo wszystko inżynieryjny duch i architekt wciąż we mnie drzemią. Dzięki temu, że skończyłam politechnikę i mój umysł, popularnie mówiąc, jest w pewnym stopniu ścisły, to widzę wszystko w bardzo szerokiej perspektywie i często inaczej niż moje koleżanki i koledzy politycy. Niegdyś jako architekt musiałam pogodzić wszystkie branże, by powstał dobry jakościowo projekt. Zawód architekta sprowadza się do koordynowania wieloma procesami przy tworzeniu projektu czy potem budynku, najpierw pojawiają się potrzeba i idea, następnie szkice, projekty, rozmowy z branżystami, tak by zapewnić całą infrastrukturę dla domu, biura. Podobnie jest z ustawami, bo będąc w Sejmie musiałam – podobnie jak architekt – diagnozować problem, jaki tkwi w prawie czy społeczeństwie, rozmawiać, dowiadywać się i na tej podstawie tworzyć szkice i projekty ustaw. Następnie konsultuje się takie ustawy z ekspertami czy dyskutuje się o nich na forum parlamentu i finalnie powstaje ustawa, z której, tak jak z domu czy biura, korzystamy przez długie lata, jeśli był to oczywiście dobry architekt czy w przypadku ustawy autor i parlament. Podsumowując, uniwersalność i wiedza z różnych dziedzin pomagają w działalności politycznej… Oczywiście, przecież nie można skupić się wyłącznie na wąskiej dziedzinie życia i zajmować się nią jako aktywista, radny czy poseł. Wszyscy uczymy się, pracujemy, radzimy sobie z codziennością. Nie można jako polityk odwracać głowy od problemów społecznych, z którymi być może wcześniej miało się mało do czynienia. Ważna jest reakcja i dostrzeżenie problemu, bo być może jest ktoś bardzo blisko nas, kto potrzebuje pomocy, i jeśli my sami nie potrafimy pomóc takiej osobie, to z pewnością komuś, kto sprawuje funkcję publiczną, łatwiej jest i pomóc, i rozwiązać problem. Zawsze o tym pamiętałam i cieszę się, że po latach ludzie i o mnie pamiętają. Bywa, że przypadkiem spotykam kogoś na ulicy, komu w przeszłości pomogłam, i to bardzo

60

miłe widzieć, że ta moja reakcja była słuszna, właściwa. Mówię o tym, nie tylko nawiązując do pani pytania, czy ta uniwersalność przeszkadza czy pomaga, czy szerokie ujęcie problemów społecznych to dobra droga, ale także z tego powodu, by mocno podkreślić, że ogół, państwo, społeczeństwo, składa się z nas, obywateli. Każdemu warto pomóc i każdy problem jest ważny. Ja akurat specjalizuję się w infrastrukturze, urbanistyce, wspieram inicjatywy na rzecz aktywności kobiet czy młodzieży studentów, ale nie uciekam od żadnych tematów, wręcz chcę je poznawać i chcę być świadoma, jakie problemy mają moi sąsiedzi, ludzie z mojego osiedla, miasta czy regionu. Robiłam to przed uzyskaniem mandatu do Rady Miejskiej i po. Pomagałam jako poseł, teraz jako doradca wojewody i dalej będę to robić. Żyjemy razem i razem te problemy rozwiązujmy. W polityce jest Pani już od co najmniej 15 lat, w tym dwie kadencje w Sejmie. To jest trudne dla kobiety? Bycie politykiem dla mnie jest dość trudne, ale jestem nim i na dodatek wciąż jestem sobą – matką, żoną, kobietą. A być sobą, to oznacza być zintegrowanym wewnętrznie, czyli mówić, myśleć i czuć to samo. To żyć zgodnie z wartościami, które są w nas. To także poznać swoje mocne i słabe strony i być wobec siebie uczciwym, a także uczciwym w relacjach z otoczeniem, rodziną czy współpracownikami. Potrzeba również dużo siły, odwagi i pasji do działania na rzecz społeczeństwa – bo tak rozumiem rolę polityka: jako funkcję służebną w stosunku do społeczeństwa. To ja jestem dla obywateli. Jak już wspomniałam, zawsze chciałam być świadoma, z czym borykają się inni ludzie, bo za chwilę te same problemy mogą dotknąć i mnie. Nam, kobietom, jest trudniej niż mężczyznom działać w polityce i na polu zawodowym, społecznym. To właśnie dlatego pomagam kobietom ujawnić ukrytą w nich moc i siłę, które mają w sobie od zawsze. Kobiety mają ogromny potencjał, predyspozycje psychofizyczne, które pomagają w podejmowaniu słusznych, przemyślanych decyzji. Umiejętność gospodarowania, sumienność, dokładność, kreatywność i wytrzymałość kobiet to cechy bardzo potrzebne w byciu politykiem. Kobiety powinny dbać same o własny rozwój w sferze merytorycznej, osobistej i duchowej. Aby być osobami niezależnymi – my same musimy dojrzeć wewnętrznie i dotrzeć do tych pięknych, wymarzonych światów, pełnych ideałów, w które wierzymy. One same do nas nie przyjdą. Jeśli chcemy państwa, w którym w sprawowaniu

władzy biorą udział w znaczącym stopniu kobiety, to nie czekajmy, tylko to zróbmy. Każda z nas osobna niech rozwija siebie i zmienia swoje otoczenie. Razem nam się uda, potrzebujemy konsekwencji, siły i wytrwałości, a wszystkie te cechy przecież mamy. Dokładnie, mamy te cech. Dużo się mówi o równouprawnieniu, ale w Sejmie, we władzach samorządowych wciąż jest mało kobiet. Jednak Pani udało się doprowadzić do uchwalenia ustawy o ochronie praw nabywcy. Dopiero przygotowując się do tej rozmowy, dostrzegłam, że był to Pani autorski pomysł. Pomysł pojawił się z życia. Spotkałam kilku ludzi z takim problemem, zainteresowałam się nim, a że jest to dziedzina, w której czuję się kompetentna, postanowiłam samodzielnie zająć się sprawą. Ustawa o ochronie praw nabywcy to taka, która gwarantuje zabezpieczenie środków finansowych. Często zdarzało się tak, że ludzie wpłacali swoje oszczędności życia czy zaciągali kredyty na mające powstać mieszkania, które z opóźnieniami lub w ogóle nie powstawały. Ludzie tracili całe swoje oszczędności – i to z powodu braku zabezpieczeń formalnych. A ta ustawa jako projekt autorski została uchwalona przez Sejm, wprowadzona w życie i nawet wyróżniona nagrodą Bona Lex przez „Gazetę Prawną”. Więc to jest duża satysfakcja dla mnie i wydaje mi się, że właśnie po to się pracuje w Sejmie, żeby robić takie ustawy, które są dobre dla ludzi i realnie zmieniają ich sytuację. Jako polityk czuje się Pani spełniona. A co prywatnie jest dla Pani najważniejsze? Jestem spełniona jako polityk po części, bo wciąż coś jest do zmienienia. Ciągle się uczę, obserwuje, słucham, chcę coś z tym zrobić i dalej zmieniać rzeczywistość. Po części jestem spełniona, ale głodna i spragniona działania. Prywatne życie to trochę także to moje społeczne, bo będąc sobą w przestrzeni społecznej, ona niejako ingeruje w moje prywatne życie. Najważniejsza jest dla mnie rodzina, moja praca, uczestniczenie w życiu społeczno-politycznym, ale najistotniejsze jest w tym wszystkim bycie autentycznym i w rodzinie, i w pracy, i w polityce – mimo wszelkich zawirowań losu. Dobrze jest także nieść pozytywne wartości, które zawsze dają satysfakcję, jak: bycie prawym, rozsądnym, szanującym innych ludzi, wyrozumiałym, tolerancyjnym. Ale bycie autentycznym, bycie sobą to podstawa – mój fundament życia. Opracowanie: S.O.


Szkoła Dialogu Kultur Etz Chaim ul. Żelazna 57, Wrocław

To, co wyróżnia Szkołę Dialogu Kultur Etz Chaim wśród innych szkół, to kształcenie w duchu tolerancji i szacunku dla różnych religii, narodowości i kultur. Z tego powodu szkoła integruje w swych murach dzieci o różnych wyznaniach i korzeniach etnicznych. Promuje szacunek dla symboli, tradycji, a także odpowiedzialność za siebie i innych. Zapewniając kształcenie na wysokim poziomie, dba o rozwój świata wartości podopiecznych.

Wyjątkowe miejsce do nauki

Indywidualne zajęcia

Niepubliczna Szkoła Podstawowa, powstała na bazie Szkoły Lauder etz Chaim, od września 2012 będzie prowadzona przez Fundację Dialogu Kultur Etz Chaim. Szkoła realizuje programy nauczania zawierające podstawę kształcenia ogólnego zgodną z aktualnym rozporządzeniem Ministerstwa Edukacji Narodowej. Z bogatej listy programów nauczyciele szkoły wybierają najbardziej wartościowe, dostosowane do możliwości uczniów. Przedmioty związane ze specyfiką szkoły uczone są z programów autorskich, zapewnione jest indywidualne podejście do każdego ucznia. Przyjazna, bezwyznaniowa szkoła (lekcje religii prowadzone są według preferencji wyznania ucznia w indywidualnych Kościołach) zapewnia rzetelne wychowanie i edukację w atmosferze szacunku i życzliwości. W szkole funkcjonuje kuchnia Abrakadabra, która z pasją „wyczarowuje” śniadania i obiady ze zdrowej żywności. Istnieje możliwość zamawiania obiadów również dla rodziców i pozostałych członków rodziny.

Szkoła realizuje szeroką ofertę zajęć pozalekcyjnych: muzykoterapii, zajęć plastycznych, muzyczno-wokalnych (prowadzonych przez Bente Kahan i kończących się wydaniem płyty), tanecznych, teatralnych (prowadzonych przez reżyserów i aktorów) oraz zajęcia sportowe, dziennikarskie, matematyczne, logopedii i biofideback’u, a nawet kulinarne. W Laboratorium Doktora Szkieletowa nauka biologii, fizyki i chemii serwowana jest na wesoło z różnymi atrakcjami – dzięki temu uczniowie milej poznają świat. Swoje pasje dzieci realizują również podczas zajęć w świetlicy, tam również odrabiane są zajęcia domowe. Dla dzieci po przerwie chorobowej prowadzone są zajęcia wyrównawcze, zajęcia logopedyczne oraz zajęcia wskazane dla ucznia ze względu na jego specyfikę – po szkole dziecko może więcej czasu spędzić z najbliższymi. W przypadku choroby dziecka trwającej powyżej 2 tygodni, nauczyciel, za zgodą rodziców, odwiedza ucznia w domu w ramach nauczania indywidualnego. Szkoła otwarta jest na potrzeby współczesnej rodziny, konsultacje prowadzone są w godz. 7.00- 17.00

61


ART DEBIUTY

kolejność zdarzeń 18,9x29,5 cm/akwaforta/sucha igła/2007

Tak naprawdę, Ewelinę Turkot nie do końca można nazwać debiutantką, ponieważ wrocławską Akademię Sztuk Pięknych ukończyła już w 2008, ale od tego czasu wzięła udział w kilku wystawach w Polsce. Gdy dokładniej przyjrzeć się jej artystycznej drodze, to ubiegłoroczna wystawa „Ladies First” w mia ART GALLERY to swego rodzaju debiut – dokładnie przemyślana próba znalezienia swojego miejsca na rynku sztuki. Jest to ściśle związane z pomysłem na komunikat artystyczny, wdrażany przez Fundację All That Art!, z którą artystka współpracuje. Ewelina Turkot tworzy misterne monotypie i kolaże. Tworzy o kobietach… Jej bohaterki są pełne seksapilu, bardzo figuratywne, i nagie, ale pozbawione twarzy. Dlatego jej grafiki są nie tyle opowieścią o konkretnych kobietach, a raczej narracją o kobiecości w ogóle i sobie samej – artystce. Na ścianie mia ART GALLERY zacytowała Simone de Beauvoir: „Nagość zaczyna się od twarzy, a bezwstyd od słów”. Prowokujące hasło odwraca uwagę od kształtnych piersi i pośladków, zmieniając perspektywę odbioru. Artystka mówi, że poprzez swoje prowokujące, nagie prace przygląda się kobietom dziś, ich ambiwalencji i sposobom na bycie kobiecą. Kobieca cielesność w twórczości Eweliny poraża i skupia uwagę odbiorcy. Twórczyni ukazuje poprzez nią wiele poziomów płci, przywołując role społeczne, nacisk na multizadaniowość kobiet i ich kompletne zagubienie w wielości oczekiwań społecznych i własnych potrzeb.

62


ART DEBIUTY Ten szczery komunikat artystki jednych onieśmiela, innych bawi, jeszcze innych oburza, ale na pewno nie pozostawia widza obojętnym i niezaangażowanym. To siła jej przekazu. Artystka drażni i czeka na reakcję – odpowiedź odbiorcy na zadane mu w wyzywającej pozie modelki pytanie: kim jestem? Ewelina Turkot tworzy w tradycyjnych i pracochłonnych technikach graficznych. Są to głównie wklęsłodruk i monotypia – techniki wymagające czasu i cierpliwości. Możemy sobie wyobrazić jak powstają jej prace: żłobione igłą lub wytrawione kwasem na matrycy, albo uważnie i dokładnie, często wielokrotnie, zamalowywane farbą, by później zostać odbite na kartce. Perfekcjonizm i skupienie, ciche i konsekwentne, wizualne pytanie. I szukanie odpowiedzi w oku i emocji widza. To jest to.

act4_17_fe or male 21x29,7 cm/monotypia/collage/2012

Tekst: Agata Makowska i Magdalena Mielnicka /mia ART GALLERY/Fundacja All That Art!

Ewelina Turkot (ur. 1982) – absolwentka Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Zajmuje się grafiką warsztatową i projektową, rysunkiem; jej główną specjalizacją jest wklęsłodruk. Twórczość artystki prezentowano podczas wystaw indywidualnych, m.in. w Galerii „3 Ramy” we Wrocławiu oraz podczas wystaw zbiorowych w Polsce i za granicą.

act4_4-stop acting like a child 21x29,7 cm/monotypia/collage/2012

act4_1_exiqence 21x29,7 cm/monotypia/collage/2012

63


NA TEMAT: ART

Malarka, kuratorka, z dystansem do świata, specyficznym urokiem – tajemnicą twórcy. Powściągliwa, trochę nieufna, delikatnie wyniosła, czujnie obserwująca otoczenie. Anna Kołodziejczyk zdaje się nieustannie pielęgnować i komponować swój świat sztuki. Spójnie, z odkrywczą pasją. Obserwowałyśmy Annę podczas przygotowań do wystawy Ladies First w mia ART GALLERY – najpierw przy wyborze przestrzeni do ekspozycji jej prac, następnie w trakcie ich montażu; poznawałyśmy ją podczas rozmów: uważnie skupia się na detalu, widząc w nim fragment całości. Właśnie ta spokojna uważność czyni całokształt jej pracy niezwykle wiarygodnym. Patrząc na jej artystyczną aktywność, nie sposób się nudzić. Twórczość artystki jest różnorodna, zaskakująca, wciągająca i niezwykle konsekwentna. Anna to obserwator, zachłannie ciekawy życia, miejsc, ludzi i dziejących się wokół nich zjawisk. Podgląda, ale jej wyobraźnia maluje własne scenariusze wydarzeń.

Artystka szuka kategorii piękna. Tworzy misternie utkane narracje zarówno poprzez kompozycje z obrazów, kolaży, obiektów, jak też niejako instalując kolory i motywy na płótnach. Kontempluje zniszczenie, odkrywając w nim źródło inspiracji, narodziny nowego. Jej artystyczna myśl jest przewrotna: piękno świata znajduje w jego destrukcji. Jej wersja ruin to odważnie zestawione kolory w przedziwnych, zachodzących na siebie, niczym fragmenty murów, płaszczyznach. To jej język. „(...)Architektura bezpowrotnie utraconych wysokościowców WTC pozostaje dla mnie jedną z najdoskonalszych form współczesnego budownictwa, wnikliwe studium zastosowanych tam konstrukcyjnych rozwiązań, jakość zastosowanych tworzyw i dbałość o każdy detal, tylko pogłębiły narastającą od lat fascynację tym podwojonym monolitem.”

64


NA TEMAT: ART

Tworzy wielkoformatowe, architektoniczne, drapieżnie kolorowe malarstwo. Jej płótna rozpierają przestrzeń barwą i formą – zaskakujące płaszczyzny kolorów układają się w swoiste labirynty, zapraszają do wniknięcia w świat wyobraźni i do odnalezienia w nich własnej historii. „Większość moich obrazów powstała w oparciu o filmowe kadry i reprodukcje archiwalnych zdjęć dokumentujących skalę wojennych zniszczeń. (…) Mimo wstrząsających treści i tego, że szokują, ujęcia te nie pozbawione są piękna.” Ma doskonałą intuicję – jest kuratorem wydarzeń sztuki. Jej artystyczna uważność przenosi się na pole współpracy z innymi artystami. Przykładami jej kuratorskiej pracy są: kolejne edycje Przeglądu Sztuki SURVIVAL (współkuratorowane przez Kołodziejczyk od 2008 r.), „Dom przemian” w ramach Europejskiego Kongresu Kultury 2011, cykl „Akademizm” w Mieszkaniu Gepperta we Wrocławiu, czy „Hallo Wrocław” w Goerlitz. Tekst: Magdalena Mielnicka i Agata Makowska /mia ART GALLERY/Fundacja All That Art! Anna Kołodziejczyk (ur. 1979) – w latach 1999-2005 studiowała na Wydziale Malarstwa i Rzeźby krakowskiej i wrocławskiej ASP. Laureatka Nagrody Prezydenta Wrocławia w Krajowym Konkursie Malarstwa im. Eugeniusza Gepperta 2007; Grand Prix Samsung Art Master 2004; III miejsce Samsung Art Master 2005; stypendystka Marszałka Dolnośląskiego w dziedzinie Kultury i Sztuki 2005. Od 2005 roku asystentka w Katedrze Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu. Członkini Fundacji Sztuki Współczesnej ARTTRANSPARENT. Od 2008 r. kuratorka Przeglądu Sztuki SURVIVAL. Laureatka nagrody Gazety Wyborczej WARTO 2010. W latach 2005-2012 jej prace prezentowane były na wystawach indywidualnych: „Najpiękniejsze uczucia rodzą się późną nocą”, Mieszkanie Gepperta, Wrocław (2007); „Niebo nad metropolią”, Hotel Monopol, Wrocław (2010); „Fleurissimo”, BWA Design i Czarny Neseser, Wrocław (2011) oraz wielu wystawach zbiorowych m.in. we Wrocławiu, Poznaniu, Dreźnie, Goerlitz.

65


KULINARIA

Tekst: Grzegorz Sobel ytułowa kawiarnia – Café Breslau – działa dziś w Berlinie przy Hauptstrasse. Jej założyciele nie byli związani w żaden sposób z Wrocławiem – inspirowani jednakże sięgającymi XVIII stulecia związkami stolicy Prus z grodem nad Odrą, które znalazły jakże żywy oddźwięk w popularnym nad Sprewą powiedzeniu: „Prawdziwy berlińczyk pochodzi z Wrocławia” (które stało się m.in. tematem eseju Kurta Tucholsky’ego), przywołują nazwą lokalu odchodzące coraz szybciej w zapomnienie historyczne powiązania obu miast. Oferta kulinarna Café Breslau nawiązuje do kart dań typowej przedwojennej kawiarni wiedeńskiej, których dawniej nie brakowało we Wrocławiu. Dawny Wrocław był pełen kawy w dosłownym znaczeniu. Jej pierwszy szynk Georg Hellmann otworzył w 1693 r. – a więc znacznie wcześniej niż zaczęły działać pierwsze lokale szynkujące kawę w Pradze (1710 r.) i Warszawie (1724 r.). Sto lat później w grodzie nad Odrą działało już ponad 50 szynków kawy, a wydawany we Lwowie Dziennik Mód Paryskich nazywał Wrocław w marcu 1847 r. „miastem kawowym” dodając dalej, że dostanie się ją tam niemal „na każdej ulicy”. Przyjezdni mogli odnieść wrażenie, iż całe miasto jest jedną wielką kawiarnią… Café Breslau. Kawa i kawiarnie były – podobnie jak piwo i karczmy – znakiem firmowym Wrocławia, a kilku kawiarzy zapisało się szczególnie w dziejach miasta.

66

W styczniu 1801 r. znany kolekcjoner dzieł sztuki Johannes Pfeiffer otworzył w kamienicy „Pod złotą koroną” na rogu Rynku i ul. Oławskiej pierwszą kawiarnię w mieście dorównującą poziomem kawiarniom lipskim, paryskim, wiedeńskim i londyńskim. Wzorowana na szynkach kawy europejskich stolic, otwierała nowy rozdział w dziejach wrocławskiej gastronomii proponując gościom rozbudowaną ofertę rozrywkową na nie znanym wcześniej poziomie. Cały lokal został podzielony na pięć oddzielnych części – jadalnię, salon bilardu, salę koncertową, czytelnię i palarnię – by, w zależności od potrzeb, czy to posiłku, rozrywki, czy odpoczynku, goście wzajemnie sobie nie przeszkadzali. Większość klienteli Pfeiffera stanowili członkowie licznie działających we Wrocławiu związków i towarzystw, wojskowi, kupcy, a także przedstawiciele środowisk twórczych. W czytelni mieli do wyboru ponad 30 tytułów prasy krajowej i zagranicznej oraz pism poświęconych polityce, kulturze i modzie w kilku językach. Dostępna była też literatura piękna oraz leksykony, w tym m.in. Jägers Zeitungs-Lexicon. W części gastronomicznej czekały na nich osobno nakryte stoliki, a wydawane przez Pfeiffera obiady wedle francuskiej formuły table d’hôte miały nie tylko elitarny charakter z racji statusu społecznego gości, ale były też prawdziwą ucztą. Gospodarz przygotowywał menu złożone z 5-6 dań, a obiad kończono

kawą, winami z deserem, podając także sery. Pfeiffer życzył sobie, by chcące stołować się u niego towarzystwa zgłaszały ów fakt dzień, a najlepiej dwa dni wcześniej w jego biurze. Przez cały dzień w kawiarni dostępne były zimne przekąski, kawa, herbata, gorąca czekolada, likiery, grog, poncze, lemoniada, piwa zamiejscowe, a zimą także lody. Wielbiciele palenia tytoniu mogli oddać się swej pasji w specjalnie wydzielonej palarni, w której tliła się znana wszystkim bywalcom „wieczna lampka”, bowiem angielskim wzorem przesiadywano tam w półmroku. Palarnia była po części królestwem milczenia – większość obecnych tam gości oddawała się zwykle lekturze. W tym czasie panowała zresztą w wyższych sferach Wrocławia swoiście pojęta „anglomania”, jak zauważało jedno z pism wrocławskich. Przejawiała się ona angielskimi manierami, znajomością angielszczyzny, czy naśladowaniem angielskiej mody. Szczęśliwie dla bywalców kawiarni Pfeiffera gospodarz nie przejął dosłownie angielskich zwyczajów, bowiem w kraju Albionu obowiązywał w lokalach szynkujących kawę zakaz palenia oraz gry w karty i bilard, a prasa dostępna była wyłącznie w języku ojczystym. Dla podkreślenia angielskiej atmosfery Pfeiffer oferował niemal zawsze piwa angielskie. Johann Christian Sinapius pisał ze znawstwem o kawiarni Pfeiffera w wydanym w 1806 r. dziele o Śląsku: „Spośród kawiarni miejskich


najwyżej wciąż ceniona jest Pfeiffera […] Pod złotą koroną naprzeciw ratusza; wciąż wyróżnia się najwyższą elegancją, wygodą […] i dobrze dobraną biblioteczką; wciąż jest dla Wrocławia pierwiastkiem tego, czym kawiarnia Lloyda w wielkim Londynie; wciąż też pozostaje punktem centralnym dla palaczy tytoniu, czytelników gazet, polityków, artystów, uczonych, wielbicieli bilardu […] i nadal też swawolne koncerty, za które wszyscy płacą srebrnego grosza, wstrząsają systemem nerwowym licznych gości”. W kolejnych dekadach, pomimo niezaprzeczalnego uwielbienia wrocławian do czarnego napitku, miejscowe kawiarnie ewoluowały w kierunku restauracji, czasem lichych jadłodajni, o których kawowym profilu świadczył jedynie szyld nad wejściem, a nie panująca wewnątrz atmosfera. Odmiennie jak w Lipsku, Berlinie, Pradze czy Warszawie kawiarnie wrocławskie przestały na długo pełnić role azylu dla miejscowych artystów, ludzi pióra, czy dziennikarzy. Ich rolę od lat dwudziestych XIX w. przejęły oferujące wyśmienitą kawę i dodatki do niej cukiernie, wśród których prym wiodły „konditornie” Jordana, Periniego, Bruniesa i Manatschala. Ci wywodzący się z tzw. emigracji engadyńskiej cukiernicy szwajcarscy, stali się czołowymi postaciami wrocławskiej gastronomii – najsmaczniejsze klasyczne „kawiarniane” śniadania złożone z bulionu i pasztecików, pilznera i kiełbasek wiedeńskich znajdowali wrocławianie tylko w cukierniach. W maju 1876 r. życie kawiarniane we Wrocławiu odżyło na nowo. Pierwszą kawiarnię wiedeńską w mieście – tzw. Wiener Café – otworzył wówczas przy ul. Piotra Skargi pochodzący ze stolicy monarchii austro-węgierskiej Theodor Cloin. Café Cloin wnosiła do stolicy Śląska nową jakość życia towarzyskiego, była świeżym powiewem standardów europejskiej gastronomii. Zmieniła przede wszystkim pojęcie tzw. życia nocnego, stając się dla wrocławian – używając współczesnej terminologii – klubem nocnym. Wpadano tu, by wyrazić przy kawie wrażenia z zakończonych właśnie przedstawień teatralnych i operowych, omówić ostatnie lektury, poplotkować, wymienić poglądy na temat aktualnych wydarzeń kulturalnych i politycznych, wypić małą kawę w trakcie nocnej eskapady po mieście i umówić się na kolejne Varieté. Oferta gastronomiczna w kawiarniach wiedeńskich grała drugorzędną rolę – w ciągu dnia goście zamawiali mokkę i słodkie dodatki, rzadziej zimne przekąski; wieczorem i w godzinach nocnych po małej czarnej rachunki

wydłużały już tylko alkohole, w karcie których dominowały likiery wiedeńskie, poncze, grog, wina austriackie i węgierskie, a z piw klasyczne pilznery. Nikt jednak nie pił tu ponad miarę – Café Cloin zdobyła szybko stałą klientelę, której obecność w lokalu koncentrowała się przede wszystkim na rozmowie. W odróżnieniu od panującej mody we wrocławskiej gastronomii, w kawiarniach wiedeńskich nie organizowano koncertów – cicha i spokojna atmosfera, brak typowego restauracyjnego zgiełku odróżniały Wiener Café od innych lokali. Nadto można było siedzieć godzinami przy pustej już filiżance, bowiem zgodnie z tradycją kawiarni wiedeńskich kelnerzy nie pytali, co jeszcze podać, widząc puste filiżanki czy kieliszki. W kwietniu 1881 r. przybyły z Wiednia do Wrocławia Oskar Fahrig, tytułujący się mianem „cukiernika dworskiego”, otworzył kawiarnię przy placu Teatralnym, która w szybkim czasie stała się na bez mała półwiecze pierwszą kawiarnią w mieście. Café Fahrig oferowała typowo kawiarnianą atmosferę, którą podkreślały małe okrągłe marmurowe stoliki, a jej wiedeński szlif dopełniał portret cesarza Franciszka Józefa (w późniejszym czasie lokal stał się miejscem spotkań tzw. „kolonii austriackiej” Wrocławia, którą tworzyli licznie działający w mieście artyści i kupcy). Dodatki do kawy Fahriga nie miały sobie równych – „cukiernik dworski” prowadził własną cukiernię przyjmując także zamówienia z dostawą do domu. Do dyspozycji gości przygotowywano każdego dnia ponad 100 tytułów prasy codziennej i czasopism (krajowych i zagranicznych), nowością zaś były depesze giełdowe nadchodzące telegrafem w godzinach popołudniowych. Ale najważniejsza była kawa – mokka, melange, einspänner, verlängerter, franziskaner, kapuziner, mazagran, kleiner brauner i najsławniejszy specjał wiedeński wiener eiskaffee (wiedeńska kawa lodowa), z którego Fahrig również słynął. Ofertę lokalu dopełniały najlepszej jakości stoły bilardowe. Zresztą bilard był znakiem firmowym Café Fahrig – we wrześniu 1889 r. gościł w lokalu nazywany „artystą stołu bilardowego” Niemiec, Austro-Węgier i Rosji mistrz bilardu Franz Etscher, który przez dwa wieczory dawał pokazy swych umiejętności i wirtuozerii przy stole. Z początkiem XX w. kolejnym znakiem firmowym kawiarni stał się letni ogród z wiklinowymi fotelami i stolikami. Przesiadujący godzinami na świeżym powietrzu stali bywalcy kawiarni „blokowali” miejsca, o zajęciu których większość wrocławian mogła tylko pomarzyć…

67


VIA REGIA

Via Regia - to nowy cykl w naszym magazynie, polecimy uwadze czytelników najciekawsze zakątki Dolnego Śląska i Polski. Pokażemy, że podróżować warto także po kraju i poznawać bogactwo regionów. W tym numerze prezentujemy Wisznię Małą - gminę uwielbianą przez Wrocławian, którzy umiłowali podróżowanie do Wiszni Małej na weekendowe wypady. Zapraszamy i Was!

Tuż za północną granicą Wrocławia w kierunku Trzebnicy, zaczynają się malownicze tereny Doliny Baryczy i Wzgórz Trzebnickich. Jeśli nie wiesz, gdzie wybrać się na wypad za miasto, polecamy Gminę Wisznia Mała, do której można dotrzeć z centrum Wrocławia w 15 min. Gmina Wisznia Mała w ostatnich latach cieszy się ogromną popularnością wśród mieszkańców Wrocławia. Wielu z nich zbudowało tu swoje domy i prowadzi szczęśliwe życie pośród zieleni nie tracąc dostępu do kultury, życia społecznego. Do gminy Wisznia Mała prowadzi wyremontowana droga krajowa nr 5 w kierunku Poznania połączona węzłem północnym z Autostradową Obwodnicą Wrocławia, skorzystać można także ze Śródmiejskiej Obwodnicy Wrocławia dojeżdżając do ul. Żmigrodzkiej i kierując się w stronę Poznania. Skorzystanie z publicznych środków transportu jest wyjątkowo wygodne w krótkiej podróży do Wiszni Ma-

68

łej. Z Dworca Głównego regularnie odjeżdża szynobus do Trzebnicy zatrzymujący się w Pierwoszowie tuż obok kompleksu wypoczynkowego Miłocin. Do zachodniej części gminy, wysiadając w Szewcach, można dotrzeć koleją PKP jadącej w kierunki Poznania, Żmigrodu, Obornik Śląskich. Skorzystać można również z transportu busami i autobusami z głównego dworca autobusowego czy dworca Nadodrze. Dróg jest wiele, ale wszystkie mogą nas zaprowadzić do gminy Wisznia Mała. Po terenie gminy Wisznia Mała rozsiane są liczne pałace i kościoły, warto zobaczyć wspaniale odrestaurowany Pałac w Machnicach, obok którego zbudowano parkour do uprawiania jeździectwa i skoków przez przeszkody. W Machnicach cyklicznie odbywają się zawody jeździeckie o krajowym i regionalnym zasięgu. W samej Wiszni Małej również znajduje się pałac, funkcjonujący obecnie jak Szkoła Podsta-

wowa, przy pałacu znajduje się zabytkowy park pełen strumyków i ścieżek. Lokalnymi perełkami architektury są kościoły, w świątyni w Ozorowicach możemy podziwiać na ścianach średniowieczne malunki, w Szewcach zachwyca obraz św. Anny namalowany przez Schefflera, a w Strzeszowie będąc w kościele parafialnym, warto spojrzeć w górę i przyjrzeć się drewnianemu, rzadko występującemu sklepieniu. Do Wiszni Małej zapraszamy przede wszystkim na rowerze, ścieżki są oznaczone i sprawdzone. Rozległe malownicze połacie pól i zalesień zachęcają do rodzinnych wycieczek i weekendowych wypadów za miasto. Wiele osób, którzy odwiedzą gminę Wisznia Mała, zostają w niej na dłużej. Gmina staje się ich miejscem zamieszkania. W ostatnich latach wykorzystując środki europejskie, władze gminy rozbudowały infrastrukturę w ramach gminy. Mieszkanie na terenie jednej z miejscowości gminy Wisz-


VIA REGIA

nia Mała nie wiążę się już z typowymi utrudnieniami. Utworzono wewnątrz gminną komunikację, tak by mieszkańcy mogli bez używania swoich samochodów dotrzeć do serca gminy – Wiszni Małej, gdzie znajduje się ośrodek zdrowia, apteka, urząd gminy, ośrodek kultury i sportu, restauracja, bank i bankomat czy przystanek autobusowy, z którego w średnio co godzinnych odstępach odjeżdżają autobusy do Wrocławia. Mieszkańcy miejscowość położonych na południu gminy (bliżej Wrocławia) zostały objęte komunikacją podmiejską miasta Wrocławia. Ośrodek zdrowia robi największe wrażenie wśród osób przyjezdnych. Specjaliści z różnych dziedzin, dyżurujący i służący radą. Dzięki kontraktom z NFZ leczenie jest z powodzeniem refundowane. Do dyspozycji pacjentów jest niedawno oddany do użytku nowoczesny ośrodek zdrowia z osobną poradnią dla dzieci zdrowych i chorych, gabinetem gineko-

logicznym z USG, a gabinet stomatologiczny wyposażony jest w aparat RTG z radiowizjografią cyfrową. Pacjenci, u których konieczne jest wykonanie zdjęcia RTG, mają je wykonywane już od razu podczas wizyty. Ośrodek zdrowia to wzmożoną profilaktykę. W gminie Wisznia Mała niektóre miejscowości są już skanalizowane, a co do reszty prowadzone są prace przygotowawcze. Unia Europejska nałożyła na Polskę terminy skanalizowania obszarów mieszkalnych, dlatego też w ramach programów wspierających, władze gminy liczą na szybką realizację tych inwestycji, które nie byłyby możliwe do zrealizowania ze środków własnych gminy, bo są po prostu za drogie. Mieszkańcy korzystają z sieci wodociągowej, gazowej, a woda w kranach pojawia się prosto z nowej Stacji Uzdatniania Wody również wybudowanej przy współfinansowaniu z Unii Europejskiej. To jeden z ciekawszych obiektów

infrastruktury wodnej na Dolnym Śląsku. SUW została wybudowana na jednym z wyższych wzniesień w gminie Wisznia Mała, przez co zużywane jest o wiele mniej energii potrzebnej do pompowania i utrzymywania ciśnienia w rurach wodociągowych. Woda napędzana jest w pierwszym stadium ze wsparciem siły grawitacji. Wspólnie z Powiatem trzebnickim z powodzeniem udało się wyremontować wiele powiatowych dróg, a gminne drogi dojazdowe do posesji pokryte są frezowiną odzyskaną z asfaltu podczas niedawnego remontu drogi krajowej nr 5. Gmina Wisznia Mała może być i Twoim miejscem. Zapraszamy na weekend i zachęcamy do zamieszkania. Znajdź nas! www.wiszniamala.pl/ www. facebook.com/wiszniamala

69


BACKSTAGE

Z całą pewnością interesujący, barwny i ,pomimo śnieżycy, która zaskoczyła nas w środku jego trwania, podobał nam się jeszcze bardziej niż edycja wiosenna! Wbrew tanim sensacjom, kolekcjom, których dziś już nawet nie pamiętamy oraz żenującym brakiem wyobraźni przy przynoszeniu na taką imprezę wystraszonych zwierząt czy znudzonych dzieci - było świetnie. Mamy kilku faworytów pokazowych, którzy zafundowali widowni piękne show (naprawdę wielkie pokłony dla Łukasza Jemioła i ekipy MMC, która co edycję zaskakuje wyszukaną wizją zaprezentowania swojej kolekcji), z fajną muzyką i propozycjami na światowym poziomie. Na szacunek z pewnością zasługuje Piotr Drzała, który wykonaniem projektów udowodnił swój kunszt krawiecki, jak również świetnie zapowiadająca się Monika Błażusiak, której projekty dosłownie wryły w fotel naszą redaktor naczelną... Oczywiście, było kilka projektów, których bytności nie rozumiemy, jeden, który bez wahania wykupilibyśmy z miejsca (Bola, skradłaś nasze serce pierwszym projektem jaki objawił się w swym holograficznym blasku, a miłość ta rosła z sekundy na sekundę!). Ciepło wspominamy również pewną modelkę, która każdym swoim wyjściem na wybieg fundowała nam niezwykle przyjemne dla oka doznania. Cieszy nas rozbudowany, sprawnie wypełniający luki w stylistykach poprzednich edycji, Showroom, z którego pochodzi najprawdopodobniej każdy element działu moda. W tym tempie rozwoju, za kilka lat, ów Showroom będzie potrzebował drugie tyle miejsca, by pomieścić ogrom prac zdolnych projektantów, których przecież mamy w Polsce coraz więcej. Serce rośnie na widok ludzi dążących do realizacji swoich wizji, i co ważniejsze, tych, którzy chcą i mogą wysyłać je dalej w świat!

70


BACKSTAGE

71


BACKSTAGE

5 kwietnia 2013 roku odbyła się uroczysta gala wręczenia nagród laureatkom konkursu Aktywność Kobiet 2012. Organizowany po raz drugi konkurs promujący aktywność kobiet w życiu publicznym objął w tym roku, obok Dolnego Śląska, kolejne województwa: śląskie, opolskie, świętokrzyskie. Organizatorom udało się stworzyć ciepłą i pełną emocji atmosferę tego wieczoru. W Gali wzięło udział 300 Gości Stowarzyszenia. Celem II edycji konkursu było wspieranie przedsiębiorczości kobiet w biznesie i gospodarce społecznej. Wyodrębnionych zostało pięć kategorii konkursowych: aktywność kobiet w sektorze mikro, małych i średnich przedsiębiorstw, w podmiotach gospodarki społecznej oraz w środowiskach lokalnych. Nominaci do konkursu zostali wskazani przez grono Ambasadorów Aktywności Kobiet. Niezależne jury wybrało finalistów i laureatów konkursu. Warto wspomnieć, że wśród finalistów konkursu znaleźli się również panowie, którzy wspierają aktywność kobiet w życiu publicznym. Zostały wręczone nagrody – ponownie wykonane przez artystki z Katedry Szkła Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Rzeźby - „Szklane krople” symbolizują wkład kobiet w życie publiczne lub krople drążące skałę… Gala odbyła się z udziałem Pani Ilony Antoniszyn–Klik - Wiceminister Gospodarki oraz przedstawicieli władz województw: dolnośląskiego, świętokrzyskiego, opolskiego i śląskiego. Ministerstwo Gospodarki oraz Marszałkowie poszczególnych województw objęli Galę Patronatem Honorowym. Gali towarzyszyły imprezy: wystawa fotograficzna „Spotkałam Kobietę”, prezentacje dzieł ze szkła artystek ASP, pokazy filmów na temat kobiet. Galę uświetnił występ Magdaleny Zawartko z zespołem, pokazy grupy akrobatycznej Duo Creative. Gwiazdą Gali był Zbigniew Zamachowski, który tego wieczoru śpiewał piosenki o kobietach.

72


BACKSTAGE

Wzrost społecznego zainteresowania problematyką zwiększenia aktywności kobiet w życiu publicznym, jak również zaangażowanie w ww. działania kluczowych osób sprawił, że konkurs nabrał dużego rozmachu i prestiżu. Celem nadrzędnym konkursu jest stałe zwiększanie aktywności kobiet we wszystkich dziedzinach życia publicznego: w biznesie, polityce, mediach, nauce, administracji publicznej i pozostałych dziedzinach. Głównymi Partnerami Gali są Fundacja Polska Miedź, Kompania Węglowa, LSSE, PROFES. Patronatem medialnym Galę objęła Telewizja Polska, Radio RAM, Radio Wrocław, Forum Odpowiedzialnego Biznesu, Kobieca Sieć Aniołów Biznesu, Kulturaonline, WOW Magazine. Organizatorem konkursu i Gali jest Stowarzyszenie Aktywność Kobiet na Dolnym Śląsku. Pełna informacja o konkursie znajduje się na stronie:www.aktywnosckobiet.pl Foto: Anna Mikołajczyk oraz ArtofPhoto

73


BACKSTAGE

Kosmetyczna mapa Wrocławia wzbogaciła się właśnie o kolejne wyjątkowe miejsce. 24 kwietnia w Pasażu pod Błękitnym Słońcem przy wrocławskim Rynku odbyło się uroczyste otwarcie punktu konsultacyjno-sprzedażowego firmy Clarena. Na wydarzeniu nie zabrakło dziennikarzy i blogerek pasjonujących się modą i urodą. Uroczyste otwarcie sklepu Clareny zamieniło się w wieczór pełen atrakcji. Na zaproszonych gości czekał szereg niespodzianek. Prezentację nowego sklepu Clareny uświetnił m.in. wykład „Kokieteria w biznesie” dra Aleksandra Binsztoka oraz ciepło przyjęty przez publiczność pokaz mody najnowszych kolekcji marek Victor Boutique, Marc Cain oraz Baldinini. Spotkanie było także okazją do indywidualnych rozmów z kosmetologami Clareny i skorzystania z ich doświadczenia. Duże zainteresowanie wzbudziła prelekcja Małgorzaty Pindur - kierowniczki działu wdrożeń w firmie Clarena pt. „Wiosenne przebudzenie z Clareną”, podczas której zostały omówione niezwykłe właściwości innowacyjnej witaminy U, którą marka wykorzystuje w swoich kosmetykach. Wieczór umilił także widowiskowy pokaz mistrzów sushi z Fresh Corner zakończony poczęstunkiem japońskich przysmaków oraz konkursy z cennymi nagrodami – m. in zestawami kosmetyków, zaproszeniami na zabiegi do salonu Clareny oraz samochodami Toyota z pełnym bakiem wypożyczanymi na cały weekend. Nie zabrakło również fantazyjnych słodkości na deser przygotowanych przez Muffiniarnię, które świetnie pasowały do długich rozmów przy kawie. Atelier marki Clarena znajduje się w Pasażu pod Błękitnym Słońcem, ul. Rynek 7 i ul. Kiełbaśnicza 3/4. Godziny otwarcia: od poniedziałku do piątku 10:00 – 18:00, sobota 11:00 – 15:00. Foto: Small

74


STYL BACKSTAGE ŻYCIA

Harmonia duszy i ciała to wyzwanie na miarę misji. Zwykle zaczyna się od marzeń, a kończy upragnioną realizacją – we wrocławskim salonie Vanité hair and body ta misja jest możliwa! To miejsce, gdzie zadbasz o swoją urodę i samopoczucie, a zespół profesjonalistek dołoży starań, by każdy klient poczuł się u nich wyjątkowo.

Vanité

Francuskie słowo vanité – próżność, w tym miejscu kojarzy się z subtelnym wdziękiem, zdrowym i efektownym wyglądem, stylem i pasją życia. Magdalena Desperat, Marzena Cząstkiewicz i Aneta Hybsz, założycielki salonu, z zaangażowaniem dzielą się swoim doświadczeniem i bynajmniej nie próżnując, ponad miarę poświęcają swój czas klientom. Credo ich profesjonalnej pracy to fachowe doradztwo i szeroka gama pełnionych usług kosmetyczno-fryzjeskich. Przyjazna atmosfera przyciąga do salonu tłum zadowolonych pań i panów, o których dbają w sposób szczególny. Szczególni są również ich klienci – salon od początku postawił na „gwiazdorski ryt”.

Hair

Fryzjerstwo w obecnych czasach nie jest już tylko rzemiosłem. Pani Aneta Hybsz, od wielu lat oddająca się tej sztuce, stała się mistrzynią stylizacji fryzur. Wprawa, intuicja, talent – zaufania do jej doświadczenia nabywa się już po pięciu minutach siedzenia na fryzjerskim fotelu. Grzebień w jej rękach rzeźbi misterne koki, fantazyjnie upięte warkocze czy stylowe loki, zaś nożyczki wyczarowują kreatywne cięcia, indywidualnie dopasowane do klientki. Twórcze emploi jest również domeną pani Sandry Kalety, stylistki włosów i makijażu. W salonie tak zgodnego duetu wszystko jest możliwe, począwszy od doboru fryzur i ich stylizacji, poprzez zabiegi pielęgnacyjne (preparaty L’Oreal), przedłużanie włosów, farbowanie i keratynowe prostowanie włosów. Wyrazem sukcesu salonu jest współpraca z Operą Wrocławską oraz obsługa pokazów mody i profesjonalnych sesji zdjęciowych m.in. Magdaleny Steczkowskiej i Ilony Felicjańskiej.

Body

Kosmetyka twarzy i ciała w Vanité oznacza zdrowie i relaks. Zakres świadczonych usług z wykorzystaniem nowoczesnego sprzętu jest szeroki – zabiegi laserowe, fotoodmładzanie i fotoepilacja IPL-Elight + RF, mezoterapia mikroigłowa, liposukcja ultradźwiękowa, dermomasaż i wiele innych. Współpracując z ekspertami, salon proponuje również pakiet zabiegów medycyny estetycznej. Uznaniem klientek cieszą się makijaż permanentny, zabiegi stylizacji paznokci oraz przedłużanie rzęs. Zgrany zespół profesjonalistek dba o jakość usług i komfort klientek, z myślą o nich cyklicznie organizuje Akademię Urody. Bo piękno zobowiązuje, a Vanité hair and body wie o tym doskonale.

75


DATA 8.05 | Środa | 60 min.

TYTUŁ

GODZINA

Alicja w Krainie Czarów | Alice in Wonderland | Robert Chauls

11.00

TAJEMNICZE KRÓLESTWO – OPERA DLA DZIECI | SECRET KINGDOM – OPERA FOR CHILDREN

9.05 | Czwartek | 60 min.

Czerwony kapturek | Little Red Riding Hood | Jiri Pauer

11.00

TAJEMNICZE KRÓLESTWO – OPERA DLA DZIECI / SECRET KINGDOM – OPERA FOR CHILDREN

| 150 min.

Jezioro łabędzie | Swan lake | Piotr Czajkowski SPEKTAKL BALETOWY – MUZYKA Z CD / BALLET PERFORMANCE – CD MUSIC

19.00

Traviata | Giuseppe Verdi

19.00

Carmen | Georges Bizet

17.00

Samson i Dalila | Samson et Dalila | Camille Saint-Saëns

19.00

Kobieta bez cienia | Die Frau ohne Schatten | Richard Strauss

19.00

17.05 | Piątek | 180 min.

Borys Godunow | Boris Godunov | Modest Musorgski

19.00

18.05 | Sobota | 60 min.

Sid – wąż, który chciał śpiewać | Sid – the serpent, who wanted to sing | Malcolm Fox

11.00

10.05 | Piątek | 180 min. 12.05 | Niedziela | 180 min. 15.05 | Środa | 180 min. 16.05 | Czwartek | 210 min.

TAJEMNICZE KRÓLESTWO – OPERA DLA DZIECI / SECRET KINGDOM – OPERA FOR CHILDREN

|180 min. 19.05 | Niedziela | 180 min 21.05 | Wtorek | 120 min.

Czarodziejski flet | Die Zauberflöte | Wolfgang Amadeus Mozart

19.00

Straszny dwór | The Haunted Manor | Stanisław Moniuszko

17.00

Córka źle strzeżona | La fille mal gardée | Louis Joseph Ferdinand Herold

11.00

SPEKTAKL BALETOWY – MUZYKA Z CD / BALLET PERFORMANCE – CD MUSIC

24.05 | Piątek | 180 min.

Skrzypek na dachu | Fiddler on the roof | Joseph Stein, Jerry Bock, Sheldon Harnick Muzeum Motoryzacji, Topacz | MEGAWIDOWISKO

21.00

25.05 | Sobota | 180 min.

Skrzypek na dachu | Fiddler on the roof | Joseph Stein, Jerry Bock, Sheldon Harnick Muzeum Motoryzacji, Topacz | MEGAWIDOWISKO

21.00

26.05 | Niedziela | 180 min.

Skrzypek na dachu | Fiddler on the roof | Joseph Stein, Jerry Bock, Sheldon Harnick Muzeum Motoryzacji, Topacz | MEGAWIDOWISKO

21.00

Traviata | Giuseppe Verdi

19.00

29.05 | Środa | 150 min.

Raj utracony | Paradise Lost | Krzysztof Penderecki

19.00

31.05 | Piątek | 180 min

Otello | Giuseppe Verdi

19.00

28.05 | Wtorek | 180 min.

76


Beata Łańcuchowska: Znamy Panią z działań w Radzie Miejskiej, w Sejmie i tej pracy na co dzień na rzecz Dolnego Śląska. By uporządkować naszą rozmowę, chciałabym zacząć od pozornie prostego pytania, kim pani jest? Polityk? Architekt? Przyznam, że to dość ciekawe połączenie, jest Pani inżynierem, lecz zaangażowanym w politykę. Aldona Młyńczak: Tak się potoczyło moje życie, że zostałam politykiem i tak musiało się stać, bo nic nie dzieje się przypadkiem. Mimo wszystko, inżynieryjny duch i architekt wciąż we mnie drzemią. Dzięki temu, że skończyłam politechnikę i mój umysł popularnie mówiąc

jest w pewnym stopniu ścisły, to widzę wszystko w bardzo szerokiej perspektywie i często inaczej niż moje koleżanki i koledzy politycy. Niegdyś jako architekt musiałam pogodzić wszystkie branże, by powstał dobry jakościowo projekt. Zawód architekta sprowadza się do koordynowania wieloma procesami przy tworzeniu projektu czy potem budynku, najpierw pojawia się potrzeba i idea, następnie szkice, projekty, rozmowy z branżystami, tak by zapewnić całą infrastrukturę dla domu, biura. Podobnie jest z ustawami, bo będąc w sejmie musiałam podobnie jak architekt, diagnozować problem jaki tkwi w prawie czy społeczeństwie, rozmawiać, dowiadywać i na

tej podstawie tworzyć szkice i projekty ustaw. Następnie konsultuje się takie ustawy z ekspertami czy dyskutuje się o nich na forum parlamentu i finalnie powstaje ustawa, z której tak jak z domu czy biura, korzystamy z nich przez długie lata, jeśli był to oczywiście dobry architekt czy w przypadku ustawy autor i parlament.

Podsumowując, uniwersalność i wiedza z różnych dziedzin zdecydowanie pomaga w działalności politycznej. Oczywiście, przecież nie można skupić się wyłącznie na wąskiej dziedzinie życia i nią zajmować się jako aktywista, radny czy poseł.

77


78


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.