Suplement – luty/marzec 2025

Page 1


MAGAZYN SUPLEMENT

LUTY / MARZEC 2025

MAGAZYN BEZPŁATNY ISSN 1739–1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement” Rektorat Uniwersytetu Śląskiego, ul. Bankowa 12, 40-007 Katowice

Nakład: 1000 egzemplarzy

Redaktor naczelny: Dawid Hornik (dhornik@us.edu.pl)

Zastępca redaktora naczelnego: Katarzyna Tomczyk (tomczykkatarzyna17@gmail.com)

Sekretarz redakcji: Patrycja Czyżowska (patrycjaczyzowska9@gmail.com)

Skład: Grzegorz Izdebski (studio.izdebski@gmail.com)

Zespół korektorski: Daria Molenda, Anna Fijałek, Anna Majewska, Kamila Mendrok, Dagmara Szczęsny, Konrad Kitliński, Jolanta Spyrka, Katarzyna Grzelińska, Maja Lauer, Tymoteusz Stefański, Weronika Ochman, Paula Kosmala, Paweł Swadźba

Grafika na okładce: Luiza Szczotka

Zdjęcia wizerunkowe: Kamila Sienkiewicz, Jakub Dyl (jakubdylfoto@gmail.com)

Wykorzystane zdjęcia: www.pexels.com, www.pixabay.com, www.unsplash.com, domena publiczna

Ilustracje: Alicja Tomczyk, Luiza Szczotka, Emil Papierniok, Patrycja Wojtas, Natalia Bugaj

Projekt layoutu: Grzegorz Izdebski, Kamil Kołacz

↘ | ZESPÓŁ REDAKCYJNY:

Martyna Kaleta

Kateryna Vintsiuk

Oliwia Nowak

Agata Popiołek

Anna Majewska

Weronika Ochman

Alan Żak

Ewelina Włodarska

Agnieszka Malinowska

Dagmara Szczęsny

Paweł Swadźba

Dawid Hornik
Dariusz Dybowski
Amelia Kapołka
Wiktoria Żurek
Patrycja Pieczka
Anna Fijałek
Tymoteusz Stefański
Kacper Włodarski
Kamila Sienkiewicz
Luiza Szczotka
Marcin Rówiński
Patrycja Wojtas
Michalina Skwara
Jessica Pelka
Katarzyna Grzelińska
Daria Molenda
Anastasiia Hudym
Wiktor Krztoń
Viktoriia Ivanchuk
Mateusz Krupa
Maja Lauer
Katarzyna Tomczyk
Patrycja Czyżowska
Marta Nowak
Natalia Bugaj
Julia Rybak
Kamil Kołacz
Kamila Mendrok
Paula Kosmala
Aleksandra Grzyb
Karolina Pyś
Alicja Tomczyk
Emila Skiba
Klaudia Kupich
Jolanta Spyrka
Marta Szamocka
Alicja Gorczyńska
Emil Papierniok
Julia Konopka
Marlena Chowaniec
Konrad Kitliński

WOLONTURYSTYKA: SZLACHETNA MISJA CZY NOWA FORMA EKSPLOATACJI? | Daria Molenda

Inspirująca idea pod lupą, czyli etyczne dylematy szkodliwej dobroczynności.

BANKNOTY – ARCYDZIEŁA W NASZYCH PORTFELACH | Dariusz Dybowski

Czy wiesz, że każdy z nas trzyma w portfelu małe arcydzieła? Co ciekawe, mają one większą wartość niż niejedno dzieło sztuki.

JAK JEDNA ANONIMOWA KOBIETA ZREWOLUCJONIZOWAŁA LITERACKI ŚWIAT? | Amelia Kapołka

Jane Austen - kobieta, która inspiruje swoich czytelników do dziś.

FRANZ MAURER – ROMANTYCZNY TWARDZIEL Z ZASADAMI W ŚWIECIE BEZ ZASAD | Alan Żak

Zanurz się w mroczny, brutalny świat lat 90. razem z jedną z najbardziej kultowych postaci, wykreowanych w historii polskiej kinematografii.

INNA JAPONIA. WYWIAD Z KRZYSZTOFEM DUDKIEM | Patrycja Pieczka

Japonia to kraj pełen kontrastów. Krzysztof Dudek miał okazję spędzić w nim miesiąc. Opis jego podróży znajdziecie w tym wywiadzie!

MŁODZI LUDZIE W BIZNESACH HANDMADE... | Emil Papierniok

Prowadzenie działalności handmade jest dla wielu pracą marzeń. Talent to nie wszystko.

GDZIE DOBRZE I TANIO ZJEŚĆ W KATOWICACH, BĘDĄC STUDENTEM? | Marta Nowak

Jesteś studentem i szukasz miejsc, gdzie dobrze zjesz, nie wydając fortuny? Odkryj najlepsze restauracje w Katowicach!

BYĆ ALBO NIE BYĆ: O NIEZDECYDOWANIU I INNYCH ROZTERKACH | Natalia Bugaj

Codziennie podejmujemy decyzje – małe i wielkie. Jak nie utknąć w niezdecydowaniu?

PIERWSZE OSIEDLE W TYCHACH – A | Luiza Szczotka

Wczoraj i dziś socrealistycznego symbolu Tychów.

MARZANNA: SŁOWIAŃSKA BOGINI ZIMY I JEJ DZIEDZICTWO | Marta Szamocka

Od przemijania do odrodzenia – słowiański mit o cyklu natury.

10 SPOSOBÓW NA SZYBKIE PORADZENIE SOBIE ZE STRESEM | Kateryna Vintsiuk

Czas wziąć głęboki oddech i zapanować nad sytuacją!.

PRZEZ ŚMIERĆ DO KOLORU – KONTROWERSYJNE BARWNIKI MALARSKIE | Patrycja Czyżowska

Mątwy, czerwce i ślimaki – co musiało zginąć, żeby powstał kolor?

MUSICAL (NIE)POLSKI | Weronika Ochman

Jak anglojęzyczny teatr wpływa na to, co możemy zobaczyć na scenach teatrów w Krakowie lub Warszawie?

WŁĄCZ MYŚLENIE – CZAS NA ŁAMIGŁÓWKI! | Natalia Bugaj, Alicja Tomczyk

Zmierz się z wyzwaniami, które dla ciebie przygotowaliśmy i dowiedz nowych rzeczy!

www.magazynsuplement.us.edu.pl

www.facebook.com/magazynsuplement

www.instagram.com/magazynsuplement

Projekt finansowany ze środków w ramach planu rzeczowo-finansowego Centrum Komunikacji Medialnej Uniwersytetu Śląskiego.

ŁAWECZKA

Rozpoczął się rok 2025. Za niedługo pogoda znowu zacznie sprzyjać spędzaniu czasu na świeżym powietrzu, w tym spotkaniom towarzyskim w tzw. plenerku. Gdy się dobrze rozejrzymy, dostrzeżemy dookoła mnóstwo ławek. Sama idea ławki postawionej czy to w parku, czy wzdłuż jakiegoś traktu lub nawet pod własnym blokiem jest w ogóle ciekawym do opisywania zjawiskiem, gdyż to właśnie ona bywa niemym świadkiem (a może nawet prowodyrem?) licznych, mniej lub bardziej ożywionych, dyskusji międzyludzkich.

Korzystając pewnego dnia ze słonecznej pogody postanowiłem, że wybiorę się na swoją ulubioną ławkę ulokowaną naprzeciwko stawu – właściwie jednego z trzech stawów. Stoi sobie tam nieco zapomniana przez ludzi, dając poczucie swego rodzaju eksterytorialności w bądź co bądź miejscu publicznym. Nie byłoby jednak dobrze, abym siedział na niej sam. Co prawda toczenie monologu wewnętrznego jest twórcze, ba, można nawet samemu sobie przerywać i się z sobą nie zgadzać, jednak nic nie zastąpi w dialogu drugiego człowieka. Ta myśl skłoniła mnie do skontaktowania się z wprost wymarzonym do dyskusji filozoficznych człowiekiem, który nie raz już udowadniał mi, że nie ma tematów tabu.

Zacząć wypadałoby od tego, że nie bylibyśmy sobą, gdyby na początek naszego spotkania nie zaopatrzyć się w kilka „puszek Pandory”. Przy otwarciu pierwszej, temat, który podjęliśmy, dotyczył spraw bieżących. Ja wspomniałem, że zajęcia w poniedziałki to totalna porażka i nie powinny wyglądać tak, że właściwie prowadzą je studenci, a wykładowca ogranicza się tylko do otwarcia sali i stworzenia listy tematów prezentacji. Mój rozmówca zauważył natomiast, że sporo modułów, które mamy w siatce, to się pięknie nazywają, ale to, co na nich naprawdę robimy, kompletnie nie ma z nazwą nic wspólnego. Nie wiedzieć kiedy, z tematów aktualnych przeszliśmy do tych prywatnych, które wewnętrznie w każdym z nas siedzą, ale nie zawsze możemy je z siebie wyrzucić. Od rozterek rodzinnych, po miłosne, polityczne, społeczne. Wachlarz tematyczny szeroki niczym w teleturnieju wiedzowym, tyle że bez nagród pieniężnych. Ktoś mógłby powiedzieć, że od gadania i siedzenia na ławce jeszcze nic się na świecie nie zmieniło. To prawda. Ławka nie jest miejscem rozwiązywania problemów (choć na pewno zdarzały się przypadki, że ktoś dostał olśnienia), ale miejscem, by o nich rozmawiać, komentować, werbalizować. To bardzo ważne w dzisiejszych cyfrowych czasach, aby mieć taką „swoją” ławeczkę do prowadzenia rozmów na każdy temat.

Trochę takim miejscem jest też niniejszy magazyn, w którym poruszamy bardzo różnorodne tematy. Dariusz Dybowski w swoim artykule opowie o banknotach, na których wygląd może nie zwracamy większej uwagę. Z kolei Patrycja Pieczka zabierze nas w podróż do Japonii, która pozwoli nam nie ruszając się z fotela, poznać nieco bliżej kulturę kraju kwitnącej wiśni. Być może te lub inne artykuły zainspirują Cię do ciekawych rozmów na jakiejś ławeczce? Przekonajmy się!

Dawid hornik Redaktor naczelny

WOLONTURYSTYKA: SZLACHETNA

MISJA CZY NOWA FORMA EKSPLOATACJI?

Marzysz o podróży, która połączy zwiedzanie świata z pomaganiem innym? Wolonturystyka wydaje się idealnym rozwiązaniem. Jednak za fasadą dobrych intencji kryją się często poważne problemy. Czy wolontariat za granicą to rzeczywiście sposób na zmianę świata, czy może raczej zaspokojenie własnych potrzeb?

Wolonturystyka to forma podróżowania, która łączy turystykę z wolontariatem i zyskała na popularności w ostatnich latach. Osoby decydujące się na taki wyjazd angażują się w różne projekty pomocowe, często w krajach biedniejszych, rozwijających się lub rejonach dotkniętych kryzysami humanitarnymi, jednocześnie korzystając z możliwości zwiedzania nowych miejsc. W teorii wolonturystyka ma na celu wspieranie lokalnych społeczności poprzez pomoc w edukacji, ochronie środowiska,

budowie infrastruktury czy opiece nad zwierzętami. W praktyce jednak zjawisko to staje się coraz bardziej szkodliwe, rodzi wiele kontrowersji i problemów etycznych.

Syndrom białego zbawcy i brak przygotowania

Jednym z najczęściej krytykowanych aspektów wolonturystyki jest tzw. syndrom białego zbawcy (White Savior Complex). Termin ten opisuje postawę, w której obywatele państw uprze-

↑| il. Luiza Szczotka

Właśnie ten brak niezbędnych umiejętności potrzebnych do pracy w innych realiach – pomimo „złotych” intencji – może prowadzić do nieporozumień, konfliktów i marnowania zasobów. Historia Renee Bach pokazuje przykład takiego zjawiska. Kobieta bez odpowiednich kwalifikacji medycznych prowadziła działalność w Ugandzie, co przyniosło tragiczne konsekwencje – śmierć dużej grupy dzieci. Niestety, wiele programów wolontariackich nie zapewnia wsparcia dla uczestników. Wówczas rodzi się pytanie, czy niesiona pomoc nie jest bardziej sposobem na zaspokojenie osobistych ambicji niż faktyczną odpowiedzią na lokalne potrzeby?

Pseudosierocińce i nadużycia Wolonturystyka często wiąże się z pracą sierocińcach. Młodzi aktywiści przyjeżdżają, by opiekować się dziećmi, lecz ich krótkotrwała obecność może powodować więcej szkody niż pożytku. Podopieczni przywiązują się do nowych opiekunów, by następnie przeżywać traumę ich wyjazdu. Co gorsza, w niektórych przypadkach przedsięwzięcie wspiera istnienie fikcyjnych sierocińców, które powstają nie dla dobra najmłodszych, lecz dla przyciągnięcia działaczy społecznych i pieniędzy. Wychowankowie są wykorzystywani jedynie jako atrakcja turystyczna. Wiele z tych instytucji nie zapewnia należytej opieki ani edukacji. Zamiast tego skupiają się na tworzeniu iluzji potrzeby ratunku.

Skomercjalizowany altruizm Krytycy zwracają również uwagę na komercjalizację wolonturystyki. Organizacje oferujące wyjazdy często pobierają wysokie opłaty, nawet po kilka tysięcy złotych, a znaczna część pieniędzy nie trafia do rdzennych społeczności, co pokazuje, że celem jest maksymalizacja zysków. W efekcie pomoc staje się produktem, a osoby potrzebujące jedynie elementem marketingu.

Istnieje także ryzyko, że wolonturystyka wspiera utrzymywanie statusu quo w regionach, gdzie bardziej potrzebne są systemowe zmiany niż chwilowe wsparcie z zewnątrz (większość ochotników spędza za granicą zaledwie kilka tygodni, co redukuje ich szanse realnego oddziaływania na społeczność). Co więcej, lokalne rynki pracy mogą cierpieć, gdyż wolontariusze zastępują miejscowych pracowników (jako tania siła robocza), odbierając im możliwość zarobku.

Turystyka z poczuciem misji

Dla wielu osób wolonturystyka staje się atrakcyjna przede wszystkim ze względu na możliwość poznawania nowych kultur i obszarów w sposób bardziej angażujący niż zwykłe zwiedzanie, które często ogranicza się do znanych i stałych punktów w na

s.7 mysłowionych czują się zobowiązani do ratowania mieszkańców o niskim poziomie dóbr materialnych, często bez zrozumienia rodowitych potrzeb, kultury czy kontekstu społecznego. Taka postawa może prowadzić do paternalistycznych relacji, gdzie głosy rdzennych osób są pomijane, a decyzje podejmowane bez ich udziału. Zjawisko to jest szczególnie widoczne w budowaniu szkół bez zapewnienia nauczycieli czy ochronie zwierząt bez specjalistycznej wiedzy.

mapie podróżnika. Udział w projektach pomocowych pozwala zanurzyć się w okolicznej codzienności, nawiązać bezpośrednie relacje z mieszkańcami, wziąć udział w świętach czy festiwalach i lepiej zrozumieć specyfikę danego regionu. Niemniej to turystyczne podejście do pomagania niesie ryzyko powierzchowności, gdzie głównym celem staje się zdobycie unikalnych doświadczeń, a nie rzeczywista pomoc; chęć asysty jest jedynie sposobem na przeżycie przygody cudzym kosztem.

Jak uniknąć pułapek wolonturystyki?

Choć wolonturystyka ma swoje wady, istnieje sposób, by jej doświadczenia były bardziej wartościowe. Kluczem jest stosowne przygotowanie i świadomość wyzwań. Oto kilka wskazówek:

❶ Wybieraj organizacje z odpowiednimi standardami etycznymi. Sprawdź, czy projekty są tworzone we współpracy z lokalnymi społecznościami i jakie są ich długoterminowe cele. Zasady i informacje powinny być transparentne.

❷ Zrozum swoje motywacje. Czy angażujesz się, by pomóc, czy bardziej dla własnych korzyści? Czy jesteś świadomy potencjalnych wyzwań, jakie możesz napotkać? Pamiętaj, że wolontariat to przede wszystkim odpowiedzialność.

❸ Zdobądź odpowiednią wiedzę i umiejętności. Zanim zdecydujesz się na udział w projekcie, upewnij się, że masz kwalifikacje, które faktycznie przydadzą się w danej sytuacji.

❹ Szanuj kulturę i miejscowe potrzeby. Zamiast narzucać swoje pomysły, staraj się zrozumieć perspektywę osób, które chcesz wesprzeć.

Refleksja

Wolonturystyka to fenomen współczesnych czasów, który niesie ze sobą zarówno potencjał do realnej pomocy, jak i ryzyko eksploatacji lokalnych społeczności. Choć dobre intencje są ważne, nie wystarczą one do zapewnienia skutecznej i etycznej pomocy. Kluczowe jest krytyczne podejście, unikanie uproszczeń, dbanie o prawdziwe potrzeby regionalnych społeczności oraz refleksja nad własnymi motywacjami do działania. Czy wolonturystyka jest szlachetną służbą, czy turystyczną atrakcją? To pytanie każdy musi sobie zadać samodzielnie.

Źródła:

A. Nowaczyk: Wolonturystyka – ile jest pomocy w turystycznej przygodzie? (www.post-turysta.pl/artykul/wolonturystyka);

B. Modzelewska: Wolonturystyka. (www.problematy.pl/wolonturystyka/);

M. Bodzan: Czy jadąc na wolontariat do Afryki* zbawisz świat? (www.pah.org.pl/wolonturystyka/);

J. Kaffka: Wolonturystyka – ciemna strona wolontariatu zagranicznego.(www.publicystyka.ngo.pl/wolonturystyka-ciemna-strona-wolontariatu-zagranicznego);

A. Mikulska: Wolonturystyka. Szkodliwy biznes zbudowany na dobrych intencjach.(www.krytykapolityczna.pl/swiat/wolonturystyka-szkodliwy-biznes-zbudowany-na-dobrych-intencjach/).

BANKNOTY – ARCYDZIEŁA W NASZYCH PORTFELACH

Często mówi się, że „pieniądze nie śmierdzą” albo „pieniądze to nie wszystko” lub „czas to pieniądz”. Jest wiele powiedzonek i przysłów, które obrazują pieniądze i ich stosunek do świata czy człowieka, a czasem, jak ważny czy nieważny jest. Ale czy w ramach tych powiedzeń i codziennego obrotu pieniędzmi dostrzegamy jakie one są, jak wyglądają oraz jakie walory estetyczne prezentują? Dziś zatrzymajmy się i zwróćmy uwagę na te nieco pomijane przez nas walory estetyczne pieniędzy.

Zarys historyczny polskiego złotego

Od zarania dziejów i pojawienia się człowieka, zawsze „coś” pojawiało się jako rzecz, mająca jakąś większą lub mniejszą wartość. Raz było to jedzenie, innym razem kakaowiec, a jeszcze później drogocenne kamienie. W końcu jednak pieniądze, najpierw monety, a następnie banknoty, decydowały o tym kogo można nazwać zamożnym oraz czy można było coś kupić. Z naszym polskim złotym oczywiście było podobnie. Złoty jako waluta narodowa ma długą historię sięgającą XVI wieku. Nazwa „złoty” pierwotnie odnosiła się do złotych monet zagranicznych, głównie florenów, które funkcjonowały na ziemiach polskich. Dopiero w 1526 roku utarł się termin „złoty polski”. Dzisiejsza forma złotego została wprowadzona w 1924 roku w ramach reformy Władysława Grabskiego. Był to moment symboliczny, który miał za zadanie podkreślić suwerenność II Rzeczypospolitej po odzyskaniu niepodległości. Od tamtej pory złoty przeszedł wiele zmian – od dewaluacji, przez denominację w 1995 roku, po modernizację wzorów banknotów i monet. Obecne złotówki prezentują władców polski z różnych epok. Dzisiejszy wygląd banknotów zaprojektował Andrzej Heidrich, grafik, rysownik oraz projektant znaczków. Jego małe dzieła w postaci banknotów można widywać do dziś. I choć kilka lat temu pojawiła się w obiegu ich odświeżona wersja, sama forma i różne symboliczne wzory cieszą nasze portfele do dziś.

Banknot jaki jest każdy widzi Może każdy już wie, jaki budynek mieści się na dwudziestozłotowym banknocie, ale co z resztą – zwłaszcza z wyższymi nominałami? W Polsce Ludowej banknoty różniły się nie tylko wartościom, ale także „bohaterami”, którzy się na nich znajdowali. Obecne postaci, które pojawiają się na złotówkach to koronowani władcy. W czasach PRL-u były to osoby związane ze sztuką lub inne ważne dla ówczesnej Polski osobistości. Co ciekawe, dziś im mniejszy nominał, tym starszy historycznie widnieje na nim władca. W PRL-u tzw. „papierki” miały tendencję odwrotną – czym dawniejsze historycznie na nich postaci, tym nominał był większy.

Ornamenty i symbolika na banknotach Polskie banknoty od lat cechuje bogata symbolika, która nawiązuje do kluczowych władców, wydarzeń z historii Polski czy budynków. Andrzej Heidrich nie tylko wkomponował w nominały wzory z dawnych epok, ale także symbolicznie pokazał niezależność Polski od innych państw.

Banknot 10 złotych

Na awersie banknotu znajduje się wizerunek Mieszka I, pierwszego historycznego władcy Polski. To postać, która symbolizuje początek polskiej państwowości, pojawienie się na mapach Europy oraz chrzest Polski w 966 roku – wydarzenie kluczowe dla ukształtowania kultury i tożsamości narodowej i zaistnienie w historii Europy. Portret Mieszka został stworzony na podstawie domniemanych wyobrażeń. Przed twarzą Mieszka znajdują się dwa koła o bogatym wnętrzu – jest to posadzka z katedry Gnieźnieńskiej, czyli nawiązanie do chrztu i początku polskości. Także na całym banknocie można zauważyć bogatą ornamentykę roślinną, niczym z czasów romańskich. Na rewersie widnieje denar Mieszka I – pierwsza polska moneta, która była symbolem władzy i suwerenności wczesnego państwa. W tle znajdziemy natomiast romańskie kolumny. Ich pierwowzór można zobaczyć i podziwiać w Tyńcu, czyli świątyni z XI wieku. Ornamenty na całym banknocie nawiązują do sztuki z czasów Mieszka i oddają ducha pierwszego władcy Polski.

Banknot 20 złotych

Awers przedstawia Bolesława Chrobrego, pierwszego koronowanego króla Polski. Jego panowanie to czas siły i ekspansji młodego polskiego państwa. Przed jego twarzą, a za „orzełkiem”, zobaczyć można najprawdopodobniej portal – wejście z okresu romańskiego. Być może jest to wejście z kolegiaty z Kruszwicy lub innej romańskiej świątyni. W tle portretu widzimy elementy nawiązujące do insygniów królewskich, takich jak korona i miecz. Rewers ukazuje unikalny detal – denar Bolesława Chrobrego z napisem „PRINCES POLONIE”. To symbol potwierdzający władzę króla. Dodatkowo znajdziemy tu motywy geometryczne wczesnośredniowieczne zdobienia oraz frag-

ment z drzwi gnieźnieńskich – Lew z roślinami po prawej stronie. Po lewej stronie od denara, znajduje się chyba każdemu znana rotunda z Cieszyna pod wezwaniem św. Mikołaja.

Banknot 50 złotych

Na awersie widzimy Kazimierza III Wielkiego, ostatniego władcę z dynastii Piastów, który jest ikoną pewnych zmian w państwie. Na banknocie widnieje jego portret w królewskim stroju, który symbolizuje reformy gospodarcze i prawne. Po lewej stronie znajduje się rozeta, czyli nieodłączny element z okresu gotyku. Po drugiej stronie głowy władcy znajduje się „K” z koroną, co ma symbolizować niezależne miasto Kazimierz, dziś już dzielnicę Krakowa, które to było niegdyś zamieszkane niemal przez samych Żydów. To także symbol ukazujący otwartość i przyjmowanie tego narodu przez Kazimierza Wielkiego. Na rewersie banknotu umieszczono wizerunek miast Krakowa oraz Kazimierza, które przypominają o dawnych czasach świetności. Na głównym planie umieszczona jest pieczęć Kazimierza III, a pod samym orłem widać insygnia królewskie, które dodają powagi. Dodatkowo widzimy motywy roślinne i geometryczne nawiązujące do stylu epoki.

Banknot 100 złotych Jeden z naszych chyba ulubionych banknotów prezentuje postać Władysława Jagiełły. Po lewej jak i prawej stronie widać dobrze oddane charakterystyczne wzory z gotyku, najczęściej obecne na kościelnych elewacjach. Rewers zdobi wizerunek tarczy herbowej z orłem z nagrobku Jagiełły. Pod tarczą znajduje się nawiązanie do triumfu w Bitwie pod Grunwaldem –dwa nagie miecze i krzyżacki hełm. Po lewej stronie od tarczy znajduje się dobrze odwzorowany zamek w Malborku, także będący nawiązaniem do pokonania zakonu. Na banknocie znajdziemy również ozdoby w stylu późnogotyckim.

Banknot 200 złotych Władca, który się tu pojawia, to Zygmunt I Stary z dynastii Jagiellonów, którego panowanie określane jest jako polski złoty wiek. Portret przedstawia króla w dostojnym renesansowym stroju, podkreślającym jego rolę jako mecenasa sztuki i kultury. Rewers przedstawia renesansowy dziedziniec arkadowy Zamku Królewskiego, który można podziwiać do dziś. Obecny na banknocie orzeł jest tym samym, który dumnie znajduje się w Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu. Wzory ornamentów inspirowane są renesansowymi motywami florystycznymi, pełnymi symetrii i harmonii.

Banknot 500 złotych Najwyższy w aktualnym obiegu banknot, który może dość rzadko spotykamy w swoim portfelu, przedstawia Jana III Sobieskiego, bohatera zwycięskiej bitwy pod Wiedniem. Portret władcy ukazuje go w zbroi, podkreślając jego rolę jako wybitnego wodza i obrońcy Europy. Po prawej stronie znajduje się hełm husarski, będący symbolem ciężkiej konnicy. Przed twarzą władcy znajduje się herb rodowy – Janina. Na rewersie widzimy pałac w Wilanowie, siedzibę króla Jana III Sobieskiego. W Polsce można spotkać także pieniądze kolekcjonerskie, niemniej nie służą nam do płacenia i bardzo często mają większą wartość niż nominał, jaki na nim widnieje.

Artystyczne arcydzieło w codziennym użyciu Każdy polski banknot to opowieść o historii, sztuce i wartościach naszego kraju. Zostały one zaprojektowane w sposób przemyślany i każdy detal – od portretów po symbole i znaki wodne – ma znaczenie. Następnym razem, trzymając w ręku banknot, warto zwrócić uwagę na jego szczegóły, bogatą ornamentykę czy po prostu postać, jaka na nim widnieje. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się tylko kawałkiem papieru, w rzeczywistości jest świadectwem naszej narodowej dumy i bogatego dziedzictwa. Pieniądz z orłem w koronie to nie tylko waluta, która jest ładnie zaprojektowana, ale także dowód na niezależność i bogactwo naszego kraju.

Źródła:

GoldBroker.pl (www.goldbroker.pl/poradnik-inwestora/historia-polskiego-zlotego);

Narodowy Bank Polski: Polski złoty w obiegu od 100 lat. (www. nbp.pl/polski-zloty-w-obiegu-od-100-lat-materialy-edukacyjne-dla-szkol-podstawowych-i-ponadpodstawowych);

Narodowy Bank Polski: AD, N, PJM - Mały format, wielka sztuka –banknoty zaprojektowane przez Andrzeja Heidricha. (www.nbp. pl/maly-format-wielka-sztuka).

JAK JEDNA ANONIMOWA

KOBIETA ZREWOLUCJONIZOWAŁA

LITERACKI ŚWIAT?

Dzieła Jane Austen do dzisiaj uważane są przez Brytyjczyków za dobro narodowe. Pisarka odznaczyła się w historii odwagą oraz zdolnością tworzenia bohaterek, które przez swoje pragnienia były inspiracją dla żeńskiej części społeczeństwa.

Na przełomie XVIII i XIX wieku podział klasowy w Anglii był widoczny gołym okiem, a role społeczne miały duże znaczenie. Mężczyźni jako głowy swoich rodzin podejmowali ważne decyzje, w tym te dotyczące kobiet; one zaś pełniły funkcję ozdób mających umilać czas domownikom. Celem życia panien na wydaniu były swego rodzaju osiągnięcia, dzięki którym stawały się lepszymi kandydatkami na żonę. Obejmowały one (oczywiście oprócz urody i miłego usposobienia) umiejętności rysowania, gry na instrumencie lub czystego śpiewu i opanowania języków obcych. Kobieta z takim zestawem talentów i cech była wręcz pożądana jako kandydatka na żonę, ponieważ wnosiła do domu wiele radości i zabawy. Jej rolą było więc cieszenie serca i oczu, a nie rozmyślanie nad poważnymi problemami związanymi z egzystencją bądź finansami.

Szersze zainteresowania były wręcz odpychające dla potencjalnych kandydatów na męża. Samo małżeństwo pozbawiało więc kobiet większej części wolności, mimo że stanowiło integralną część ich życia. Wraz z zamążpójściem traciły one swoją tożsamość prawną i jakąkolwiek możliwość posiadania majątku. Jeżeli jednak do ślubu nie dochodziło, kobiety nie odgrywały żadnej formalnej roli społecznej, przez co często stawały się ciężarem dla swoich rodzin, które musiały je utrzymywać i mierzyć się z opinią społeczną, a ta nie była przychylna starym pannom.

Osobą, która wyłamała się z tych twardych reguł była Jane Austen, często porównywana geniuszem do Williama Szekspira. Urodzona w 1775 roku, wywodząca się z klasy średniej, była córką proboszcza Georga Austena, który zaraził ją miłością do nauki i Cassandry Austen. Cassandra wprowadziła do domu improwizację i aktorstwo jako formę rozrywki. Oprócz tego, że Jane nigdy nie wyszła za mąż, a jej kontakty z płcią przeciwną opierały się, o zgrozo, na romansach, parała się pisarstwem, co było niedopuszczalnym zajęciem dla kobiety. Początkowo powieści nie wychodziły pod jej nazwiskiem, jednak w dalszym ciągu wywoływały wielkie poruszenie wśród brytyjskiego społeczeństwa, ponieważ autorki rzadko decydowały się na ujawnienie swojej płci (częściej korzystały z męskich pseudonimów). Z tego powodu jedynymi osobami wiedzącymi o jej pasji byli najbliżsi. Pisała w domu, a kiedy rodzinę odwiedzali goście, chowała swoje rękopisy głęboko w szufladzie, nie chcąc, aby

tajemnica wyszła na jaw. W 1797 roku po napisaniu Dumy i uprzedzenia, która początkowo nosiła tytuł Pierwsze wrażenia, ojciec Jane napisał do jednego z londyńskich wydawców z prośbą o publikację dzieła córki, jednak oferta została odrzucona. Wtedy też w jej życiu zapanował chaos. Chociaż pisała, nic nie publikowała. W 1804 roku jej najdroższa przyjaciółka Ann Lefroy niespodziewanie zmarła, a rok później odszedł jej ojciec. Dopiero w 1809 roku brat nakłonił ją do kontynuowania dwóch obiecujących dzieł i tym sposobem Duma i uprzedzenie ukazała się w 1813 roku, dwa lata po publikacji pierwszej powieści Rozważna i romantyczna i zdobyła rzeszę fanów, stając się modną pozycją sezonu.

Duma opowiadała bowiem o całkiem zwyczajnym świecie, z którym utożsamić się mógł przeciętny Brytyjczyk. Austen opisała całokształt angielskiej codzienności: bale, flirty i wszelakie obyczaje. Stworzyła również postaci, których przygody są dla nas czymś interesującym. Chcemy o nich czytać. Ich charaktery są nieoczywiste, bo jak kobieta może mieć tak cięty język, a mężczyzna, zamiast się irytować, pragnie jeszcze bardziej ją poznać? Wątek romantyczny jest ponadczasowy i stworzony w intrygujący sposób, ponieważ główni bohaterowie, oprócz miłości, mają do przekazania znacznie więcej. Dodatkowo autorka nie szczędzi nam dowcipu oraz skłania do refleksji na temat przekonań i uprzedzeń, które mogą odbiegać od rzeczywistości. Brytyjczycy byli zachwyceni nową literacką erą. W końcu, po latach lektury melodramatów, przeczytali coś bardziej zajmującego, skupiającego się na realiach ich życia z dodatkiem humoru

W ten sposób Duma i uprzedzenie stała się jedną z książek, które diametralnie wpłynęły na rozwój romansów i powieści obyczajowych. Bohaterki takie jak Elizabeth Bennett pozwalały młodym kobietom na marzenia o niekonwencjonalnym stylu życia, stając się ich inspiracją, ponieważ nie wstydziły się swoich indywidualności i pragnień, a mimo tego spotykało je szczęśliwe zakończenie. Wpłynęło to również na innych autorów, którzy zaczęli częściej sięgać po bardziej złożone postaci płci żeńskiej, zauważając, że kobiety nie muszą być przezroczystym tłem opowiadanej historii. Oprócz tego teksty Austen pokazywały, że nie ma powodu, aby kobiety były przedstawiane

jako głupie, ponieważ ich umysł może być niezwykle przenikliwy, a jedyne, czym różnią się od mężczyzn, to oczywiście płeć. Dzięki temu Elizabeth Bennett stała się inspiracją dla wielu ruchów literackich promujących kobiecą perspektywę. Dlaczego bowiem, rodząc się jako kobieta, człowiek zostaje zobowiązany do życia według ściśle ustalonych zasad? Austen swoimi historiami i postaciami wyśmiewa tradycyjny podział ról i klas, nie zgadzając się z zasadami wpajanymi społeczeństwu przez hierarchię z wyższych sfer.

Do dzisiaj możemy odczuć znaczny wpływ jej dzieł na szeroko rozumiany świat kultury. Powstało wiele filmowych adaptacji Dumy i uprzedzenia, przy czym ta z 2005 roku ciągle wzbudza w internautach wiele pozytywnych i negatywnych emocji. Z kolei Duma i uprzedzenie i zombie pokazuje nam uniwersalny charak-

ter oryginalnej powieści i mnogość reinterpretacji, a Dziennik Bridget Jones jest dowodem ponadczasowości historii i relacji stworzonych przez Austen. Sam motyw enemies to lovers, który aktualnie jest bardzo popularny wśród romansów, bazuje właśnie na relacji pani Bennet i pana Darcy’ego, których wzajemna niechęć rozwinęła się w niezwykle romantyczną relację. Książka Austen niezaprzeczalnie jest klasykiem literatury, który wpłynął na świat wielu ludzi, pokazując, że pomimo upływu czasu z wieloma problemami obecnymi Dumie mierzymy się do dziś. Źródła:

B.C. Southam: Jane Austen Biography (www.britannica.com); Historical Context of Pride and Prejudice (www.chipublib.org);

A. Pagan: A Brief History of the Romance Novel (www.nypl.org); J. Austen: Duma i uprzedzenie

↑| il. Patrycja Wojtas

FRANZ MAURER – ROMANTYCZNY TWARDZIEL Z ZASADAMI W ŚWIE-

CIE BEZ ZASAD

Lata 90. w kinie polskim były okresem intensywnych zmian na wielu płaszczyznach, między innymi w sferach finansowania sztuki filmowej czy tematyce podejmowanej przez twórców. Ustrojowa transformacja i związane z nią zmieniające się społeczne realia znalazły odzwierciedlenie w filmach, często podejmujących tematykę krążącą wokół moralnych dylematów, nowej rzeczywistości czy przemocy, a wiele z tych produkcji posiada obecnie status kultowych. Jednym z nich są Psy w reżyserii Władysława Pasikowskiego z 1992 roku.

Psy to jeden z tych filmów ówczesnego kina polskiego, który świetnie oddaje klimat naszej ojczyzny z okresu zmian ustrojowych czy towarzyszących im społecznych napięć. Robi to w bardzo brutalny sposób – w świecie chaosu społecznych przemian nie brakuje wulgarnego języka, oszustw czy też scen wypełnionych przemocą. Dzieło Władysława Pasikowskiego jest też swoistym głosem pokolenia, przepełniony symboliką, w którym pod warstwą sugestywnego okrucieństwa portretowanego świata kryją się głębsze pytania o istotę moralności, własną tożsamość oraz cenę zaufania. Przedstawia też jednego z najciekawszych/najpopularniejszych bohaterów rodzimej kinematografii, a mianowicie Franciszka „Franza” Maurera, któremu niniejszy tekst będzie poświęcony.

Franciszek „Franz” Maurer jest głównym bohaterem całej trylogii filmowej, na którą składają się Psy, Psy 2. Ostatnia krew (1994) oraz Psy 3. W imię zasad (2020). Akcja pierwszego z nich osadzona jest na początku lat 90. XX wieku na terenie Polski, w okresie świeżo odradzającej się krajowej demokracji.

Sylwetkę protagonisty trylogii poznajemy już w scenie otwierającej film, kiedy to w nonszalancki sposób siedzi on przed komisją weryfikacyjną, która ma zdecydować o jego dalszej przydatności w państwowych Służbach Bezpieczeństwa, gdyż jest on byłym ubekiem. Mimo iż komunistyczni funkcjonariusze reprezentują sobą przeszły system, wciąż są potrzebni (a przynajmniej ich część) do utworzenia nowych krajowych struktur bezpieczeństwa, z różnych przyczyn niemogących się składać tylko z nowych, nieposiadających komunistycznej przeszłości ludzi. Werbowani do nowej pracy są także ci, którzy według bardzo zawiłych kategorii i osądów znanych jedynie samej komisji byliby najbardziej przydatni. Pomimo aroganckiego tonu i lekceważącego podejścia do przesłuchującego go zespołu, po przeanalizowaniu dotychczasowej służby, Maurer sprawia w ich oczach wrażenie posłusznego oraz niekwestionującego poleceń, co przekłada się na przyjęcie go do nowo utworzonych oddziałów policji kryminalnej. Z kolei ci, którzy nie przeszli pomyślnie weryfikacji, schodzą na przestępczą ścieżkę, stając naprzeciwko swoich niedawnych kolegów, z (jak to nazywają) „firmy”.

Mauer może zostać opisany w następujący sposób: dobrze zbudowany mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, o twarzy człowieka po przejściach, ale za to umiejący dobrze strzelać, niewahający się w razie konieczności pozbawić przeciwnika życia. Nie stroni od alkoholu, gardzi kobietami, najprawdopodobniej ze względu na jakieś doznane w przeszłości urazy czy upokorzenia. W każdym razie jest sentymentalną, zgorzkniałą, cierpiącą osobą, zmęczoną swoim życiem, ukrywającą to pod maską twardziela, który niczym się nie przejmuje, a także samotnie stawia czoła wszelkim przeciwnościom losu oraz problemom. Charakteryzuje go świadomość zmieniających się czasów oraz dosadny język, dzięki któremu część jego bardzo ekspresywnych wypowiedzi – które często zawierają przesunięte na koniec zdań orzeczenie – weszły do potocznego języka i zyskały popularność wśród widzów. Dla przykładu można podać frazę „Nie chcę mi się z tobą gadać” czy też „Bo to zła kobieta była”. Pomimo złych doświadczeń życiowych Mauer jest w stanie obdarzyć zaufaniem inne osoby. W wypadku pierwszych Psów są to Olo i Angela, wieloletni kolega z „firmy” oraz przypadkowo poznana w czasie pośpiesznego zamykania pewnej sprawy kryminalnej młoda dziewczyna, dla której Franz traci głowę. Niestety, obydwoje go zdradzą. Do tego dojdzie jeszcze dosyć szybkie zwolnienie z policji z powodu zasadzki na gang przemytników samochodów. Akcja zakończy się totalnym niepowodzeniem i śmiercią części policyjnego oddziału za sprawą grupy przestępczej tworzonej przez byłych pracowników ubecji, którzy nie zostali pozytywnie zaopiniowani do służby w policji.

Te wydarzenia prowadzą do rozpoczęcia wendetty, kreowanej pod hasłem „w imię zasad…”, ponieważ główny bohater, mimo posiadania niezbyt chlubnych czynów na sumieniu, wierzy w lojalność: czy to w oddanie osób, jakie są wokół niego czy wobec nich, czy też w rzetelność przełożonych i ich decyzji. Broni specyficznej reputacji „psów”, terminu, który został spopularyzowany przez film Pasikowskiego, odnoszący się do bardzo dobrego węchu tych zwierząt, porównywalnego do „węszenia” funkcjonariuszy policji podczas rozwiązywania różnego typu spraw. Franz Maurer strzeże owej reputacji pozbywając się byłych „stróżów porządku”, którzy w nowym systemie politycznym stali się gangsterami czy, używając nomenklatury z serii filmowej, „chwastami, jakie trzeba wyrwać”. Jest przy tym w pełni świadomy, iż może być określany jako człowiek przegrany pod każdym względem, opuszczony praktycznie przez wszystkich, których do tej pory darzył jakimś uczuciem, wręcz domagając się wyrzucenia na „śmietnik historii, gdzie jest miejsce takich odpadów społecznych”. Jego postać jest wzorowana na amerykańskim stereotypie losera, czyli mężczyzny skrywającego swoje wrażliwe, prawdziwe oblicze pod maską cynicznego twardziela. Tacy filmowi bohaterzy często kojarzeni byli z kinem noir, zazwyczaj występując pod postacią prywatnych detektywów uwikłanych w jakieś zagmatwane sprawy o podłożu kryminalnym. Pasikowski nawiązuje w ten sposób do ideałów kina amerykańskiego, dominującego na polskich ekranach. Franz bywa także określany mentalnym spadkobiercą Kmicica pod względem reprezentowanej postawybohatera nie do końca pozytywnego czy też dzięki trwaniu w pewnego rodzaju zawieszeniu pomiędzy dwoma światami. Wypada również wspomnieć o Maurerze jako filmowym idolu ówczesnych widzów młodego

pokolenia w czasie premiery Psów. Reprezentował oraz podzielał ich niepokoje, brak zaufania do politycznej klasy oraz rozczarowanie polską rzeczywistością. Utrwalił w polskim kinie pewien typ męskości, osobnika brutalnego, agresywnego, aczkolwiek też opiekuńczego, przestrzegającego swojego kodeksu zasad i przede wszystkim lojalnego.

Rola Franza Maurera była przełomowa dla odgrywającego go Bogusława Lindy. Niemalże z miejsca stał się filmową gwiazdą, a w historii polskiego kina zapisał się jako aktorski twardziel, specjalista do ról mężczyzn mocnych i wymierzających sprawiedliwość, mimo iż wcześniej był kojarzony bardziej z rolami w kinie moralnego niepokoju, a jeszcze wcześniej z rolami teatralnymi czy pracą pedagoga w filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Chociaż w późniejszych czasach grywał w produkcjach sensacyjnych, takich jak Zabij mnie, glino (reż. J. Bromski, 1988), to jednak jego rola w Psach stała się kultowa. Zdarzały się też próby zabawy z filmowym wizerunkiem twardzieli granych przez Lindę, między innymi w serialu 13 Posterunek (reż. M. Ślesicki, 1997-1998), gdzie pojawił się gościnnie w odcinku zatytułowanym „Prawdziwi gliniarze”.

Osoba protagonisty pojawiła się jeszcze w dwóch kolejnych odsłonach Psów. W filmie Psy 2. Ostatnia krew, dziejącego się po czterech latach od wydarzeń z części pierwszej, Maurer zostanie zmuszony wejść do przestępczego świata, uwikła się w nieoczywistą relację z pewną kobietą, starając się ciągle trzymać własnych zasad. Z kolei nakręcony 26 lat później film Psy 3. W imię zasad z jednej strony domyka tragiczną historię Franza Maurera, zagubionego gdzieś pomiędzy różnymi obliczami Rzeczpospolitej, a z drugiej jest to cyniczne żerowanie na nostalgii widzów do „mężczyzny w skórzanej kurtce”.

W interpretowaniu postaci Franza Maurera zawsze pojawiają się dwie wersje. Pierwsza z nich mówi o człowieku z zasadami, niejednoznacznie dobrym czy złym, pełnym sprzeczności, który nie jest w stanie odnaleźć się w świecie, jaki zaczął go otaczać. Natomiast druga mówi o budowaniu czegoś na kształt romantycznej legendy o ubekach, odczarowywaniu ich złych czynów, ukazywaniu ich tylko z pozytywnej strony. Która z dwóch wykładni jest bliższa prawdzie to sprawa prywatna każdego widza zanurzonego w filmowym świecie Psów

Źródła:

T. Lisowski: „Psy” szczekają. O języku „Psów” Władysława Pasikowskiego. „Poloniści o filmie”. 1997; J. Nowakowski: Oficerowie wciąż czerwoni? Filmowy wizerunek postkomunistycznych służb specjalnych na przykładzie Psów oraz Czerwonego Kapitana. „Polsko-czeskie i polsko-słowackie kontakty filmowe”. 2018; G. Stachówna: Bohaterowie polskiego kina. „Postscriptum polonistyczne”. 1/2010.

Patrycja

INNA JAPONIA. WYWIAD

Z KRZYSZTOFEM DUDKIEM

Japonia od wieków fascynuje swoją kulturą, połączeniem tego, co stare z tym, co nowe. Krzysztof Dudek, mój rozmówca, spędził tam cały miesiąc, poznając zarówno nowoczesne Tokio, jak i bardziej tradycyjne miasta, takie jak Nara czy Kioto. W rozmowie opowiada o swojej podróży i dzieli się nabytymi doświadczeniami. Jakie wrażenia odniósł podczas wyjazdu? Dowiecie się tego, czytając ten wywiad. Zapraszam więc do wspólnego poznawania Japonii.

POCZĄTEK PODRÓŻY

Patrycja Pieczka: Co zainspirowało Cię do podróży do Japonii na miesiąc?

Krzysztof Dudek: Cena biletów. Stwierdziłem, że skoro już wydaję tak dużo pieniędzy, to bardziej opłaca się jechać na dłużej niż dwa tygodnie. Poza tym podróż jest długa. Dwie godziny do Stambułu, trzy godziny czekania na przesiadkę, a potem 14 godzin lotu. To naprawdę wyczerpujące, więc krótszy wyjazd nie miał sensu.

PP:Jak wyglądał lot? Czy coś Cię zaskoczyło?

KD: Leciałem Turkish Airlines i polecam. Na krótkim odcinku do Stambułu dostaliśmy tylko mały posiłek. Telewizor znajdował się na każdym siedzeniu. Na tym dłuższym locie było już wszystko, koc, poduszka, słuchawki do ekranu, gry, kosmetyczka z pastą do zębów… Dostawaliśmy też posiłki dwie godziny po starcie i dwie godziny przed lądowaniem.

PP:To teraz pytanie, które muszę zadać jako Polak. Czy wziąłeś coś z tego zestawu?

KD: (Śmiech) Myślałem o tym, polska dusza się odezwała. Najbardziej myślałem o skarpetkach, ale niczego nie wziąłem.

[Po tym, jak śmiejąc się, podsuwałam Krzysiowi rady, jak mógł sprytnie zabrać pamiątki z lotu do Japonii, przeszliśmy do tematu lotu powrotnego].

KD: Wracając LOT-em ze Stambułu do Polski, różnica była ogromna. Pomijając kwestie estetyczne samego samolotu, podczas lotu powrotnego dostałem tylko kubek wody i rogalika.

JAKIE JEST TOKIO?

PP: Pierwsze wrażenia po przylocie do Japonii?

KD: Masa ludzi. Czułem się trochę zgnieciony i przytłoczony na początku. Tłumy ludzi w Tokio są ogromne. To natłok, który trudno sobie wyobrazić. Na miejscu czekała na mnie moja przyjaciółka Ayane, z którą szukaliśmy się około pół godziny. W Tokio jest bardzo dużo peronów, które znajdują się na różnych piętrach, więc było trochę chaotycznie, ale w końcu się odnaleźliśmy.

[Krzysztof wspomniał, że przywiózł dość zaskakujący prezent dla przyjaciółki i jej rodziców, mianowicie bursztyn].

KD: Jeżeli przywozisz coś z Polski, to właśnie bursztyn, ponieważ jest popularny w Japonii. W Polsce jest go dużo, a w Japonii nie. Ayane dałem naszyjnik z bursztynem, a jej mamie kolczyki.

PP: Czy miałeś okazję być w japońskim domu?

KD: Jeżeli chcesz wejść do czyjegoś domu, to musisz być z daną osobą bardzo blisko, należeć do jej rodziny. Domówki czy nocowania nie są tam popularne, imprezuje się na mieście w izakaya (jap. 居酒屋), czyli japońskich barach, ponieważ jedzenie na mieście jest bardzo tanie.

PP: Tokio jest ogromne i bardzo popularne, co najbardziej zapadło Ci w pamięć z tej części podróży albo co Cię zdziwiło?

KD: Ludzie, jak słyszą Tokio, to wyobrażają sobie duże wieżowce, masę ludzi i metropolie. Jest w tym prawda, jednak stolica Japonii to też domki, góry i lasy. Sam byłem w Okutama 奥多摩 (małe miasteczko otoczone górami) i jaskini Nippara

Shonyudo (jap. 日原鍾乳洞). Najbardziej zachwycił mnie widok z wieży Skytree (jap. 東京スカイツリ). Zobaczenie całego Tokio nocą, gdy wszystko się świeci, z wysokości 450 metrów… coś niesamowitego, żadne zdjęcie tego nie odda.

PP: Czy coś przykuło jakoś szczególnie Twoją uwagę?

KD: Będąc w Tokio, spotkałem się wielokrotnie z zaproszeniem na „masaż”. Jeżeli w Japonii ktoś na ulicy cię zaczepia, rozdaje jakieś ulotki, to powinna ci się zapalić czerwona lampka. Jest to nielegalne, często związane z usługami „masaży” lub ofertami barów, gdzie możesz zjeść, ile chcesz, przykładowo za dwa tysiące jenów – czyli bardzo tanio – a później dostajesz drugi rachunek na dziesięć tysięcy jenów za lód do wody.

PP: Wspomniałeś wcześniej o tym, że trzeba być bardzo związanym z daną rodziną, żeby wejść do czyjegoś domu. Gdzie organizowałeś sobie nocleg?

KD: Noclegu szukałem tylko poprzez Booking i spałem tam, gdzie wychodziło w miarę tanio, na przykład w hotelach kapsułowych. Mimo małego metrażu było wygodnie, nawet miałem telewizorek. Śmieszne było to, że jak wchodziło się na korytarz przed wejściem do kapsuły, to klimatyzacja była ustawiona na bardzo niską temperaturę, a jak znajdowałeś się już w kapsule, to było tak przyjemnie cieplutko, ponieważ mogłeś regulować temperaturę wedle uznania.

PP: Hotele miłości w Japonii [Krzysztof miał okazję spędzić noc w japońskim „love hotel”, czyli hotelu miłości. To fascynujące i nieco kontrowersyjne miejsca, które mają bardzo konkretne przeznaczenie.]

KD: Hotele miłości to nie dom publiczny ani nic tego rodzaju. Love hotels są głęboko zakorzenione w kulturze japońskiej, już od okresu Edo (1603–1868). Jednak popularność zyskały po drugiej wojnie światowej, gdyż właśnie po niej rodziny bardzo często mieszkały razem, nierzadko trzy pokolenia w jednym domu. W Japonii jeszcze wtedy ściany robiono z papieru, przez co to, co ktoś robił za ścianą, było dobrze słychać, a nawet czasem i widać. Nie było więc miejsca na intymność dla par. Właśnie dlatego zbudowane zostały hotele miłości, które wynajmujesz na godzinę, dwie lub całą noc. Zapewnione masz… wszystko, zaczynając oczywiście od łóżka i łazienki, po różne dodatkowo płatne „gadżety” kończąc.

PP: Jak znalazłeś się w hotelu miłości?

KD: W pewnym momencie mojej podróży nie miałem gdzie spać, a tam było stosunkowo tanio. Byłem tam sam, także takie hotele działają również na zasadach „zwykłych” zakwaterowań.

CODZIENNE ŻYCIE I KULTURA JAPONII

[Podczas naszej rozmowy Krzysiek się zaśmiał, mówiąc, że jak wracał bardzo późno do hotelu mało oświetloną drogą, miał wrażenie, że wyskoczy zaraz yakuza].

PP: Użyłeś słowa yakuza, to jakaś legenda? Jakiś potwór?

minalistami. W Polsce już nie ma tej mentalności, ale w Japonii na przykład jak masz tatuaż, a chcesz pracować w szkole, to musisz go zakrywać albo liczyć się z tym, że będziesz mieć problemy, żeby znaleźć pracę. W łaźniach publicznych lub saunach są znaki zakazów, które jasno mówią o tym, że tatuaże należy zakryć przed wejściem.

[Mój rozmówca dodaje, że oprócz yakuzy w Japonii tatuaże mają również strażacy].

KD: To się wzięło od tego, że kiedyś nikt nie chciał być strażakiem. Japońskie domy z uwagi na to, że były wręcz papierowe, bardzo często się paliły. Przez brak chętnych brano ludzi z więzienia, a oni zawsze mieli tatuaże i jakoś tak zostało, że strażacy są wytatuowani.

PP: Jak poruszałeś się na co dzień po Japonii?

KD: Jadąc do Nagoi, jechałem Shinkansenem (jap. 新幹線). To takie japońskie Pendolino. Jeździ tak szybko, że w momencie przyśpieszenia wbijało cię w fotel i wyczuwalne były zmiany w ciśnieniu w uszach. Co ciekawe, pani, która pracowała tam przed wejściem do wagonu, zawsze się kłaniała i dopiero wtedy wchodziła.

PP: To z szacunku?

KD: Tak, tam klient jest porównywany do boga. Obsługa klienta w Japonii jest naprawdę na wysokim poziomie. Pracownik nie spojrzy na ciebie krzywo, zawsze cię powita lub pożegna. Będąc w sklepie, nie spotkałem się z tym, żeby ktoś mówił pracownikom „dzień dobry”, „do widzenia” albo „proszę” i „dziękuję”. Ja zawsze odpowiadałem z przyzwyczajenia.

PP: Dlaczego w Japonii jedzenie na mieście jest tanie?

KD: Ze względu na rozkład domów, w których często nie było kuchni czy łazienki. Jedzenie jest naprawdę tanie z uwagi na to, że ludzie gdzieś musieli jeść, jak nie mieli kuchni w domu. Gdy byliśmy z Ayane w różnych barach, to zaskoczyło mnie, że nie pytali się, co chcemy, tylko od razu przynieśli mi przekąski i jakiś alkohol. Stale go dolewali, nawet jak upiłem tylko trochę.

PP: Kwestię braku łazienki rozwiązywały łaźnie publiczne. Jak wygląda korzystanie z takich miejsc?

KD: Jak byłem w Tachikawie, korzystanie z łaźni wyglądało tak, że wchodziło się do szatni, rozbierało do naga, a następnie szło się pod prysznic, gdzie znajdowała się ławka. Myło się na siedząco, co jest wygodne. Dopiero jak się dokładnie umyłeś, wchodziło się do wielkiej, ciepłej wanny.

PP: I nie byłeś tam sam?

KD: No nie, tam było dużo ludzi, szczególnie rano. W takich miejscach należy też zachować ciszę, nie mówić głośno, nie śmiać się, ogólnie rzecz biorąc nie być głośno.

[Byłam ciekawa, jak wygląda kwestia gospodarowania wody w Japonii. Krzysztof przybliżył mi ten temat].

KD: (Śmiech) To jest taka grupa, japońska mafia. Bardzo łatwo ich rozpoznać, ponieważ często są wytatuowani, a w Japonii ludzie nie mają tatuaży. Nadal wiąże się je z przestępcami i kry- || →

s.15

KD: W japońskich domach jest tak, że najpierw bierzesz dokładny prysznic, a dopiero później wchodzisz do wanny. Woda z wanny jest później wykorzystywana na przykład w pralce, dzięki specjalnym połączeniom. Wchodząc do wanny, jesteś już czysty, więc ta woda nie jest brudna. Japończycy w ten sposób oszczędzają wodę.

ŻYCIE JAPOŃCZYKÓW

PP: Wspominałeś, że życie w Tokio zaczyna się w nocy. W takim razie jak Japończycy zaczynają pracę?

KD: Zaczynają mniej więcej o dziewiątej, więc jak chce się zobaczyć puste ulice, to nie trzeba wstawać bardzo wcześnie rano, a wystarczy o siódmej, ósmej.

PP: I pracują osiem godzin?

KD: Z tego co wiem to dziewięć, bo mają wliczoną w to jeszcze godzinną przerwę obiadową. Trzeba mieć też na uwadze to, że Japończycy bardzo często robią nadgodziny i spotkania związane z pracą.

[Gdy Krzysiek pokazywał mi zdjęcia z podróży, zwrócił uwagę na ludzi chodzących z parasolami].

KD: Ludzie z parasolkami chodzą nawet, jak lekko świeci słońce, żeby chronić się przed promieniami słonecznymi. Turystę bardzo łatwo rozpoznać – nie tylko po tym, że inaczej wygląda, ale też właśnie dlatego, że turyści noszą krótkie spodenki. Japończycy ubierają długie spodnie, koszulkę z krótkim rękawem i na to jeszcze koszulę z długim. Ja chodziłem już później w długich spodniach (śmiech). Zasymilowałem się.

PP: A jaka była pogoda podczas Twojego pobytu w Japonii?

KD: No już trochę się ochłodziło. Ale i tak temperatura sięgała 30–34 stopni.

PP: I Japończycy w takim upale chodzili w długich spodniach?

KD: Tylko tacy jankesi, można ich porównać do polskich chłopaków z osiedla. Oni chodzą w krótkich spodenkach i koszulkach. Japończycy chronią bardzo skórę przed słońcem, męskich koszulek na ramiączkach nawet nie widziałem w sklepie.

PP: Nie jest im ciepło? Jak oni się chłodzą?

KD: Przede wszystkim parasolki, ale to głównie kobiety ich używają, mężczyźni też, ale nie tak licznie. Drugą opcją są wiatraczki, na rękę albo – jak słuchawki – na szyję. Następnie ochładzacze na kark i chusteczki do wycierania się z potu, takie zapachowe, żeby nie śmierdzieć. Ale nie czułem, żeby Japończycy śmierdzieli, też przez to się mówi, że oni brzydko nie pachną, jak się pocą.

[Podczas rozmowy o miejscach noclegowych w Japonii Krzysiek wspomniał o hotelach kapsułowych, myślałam jednak, że takie zakwaterowania były stworzone z myślą o turystach. Nie sądziłam, że są dużym udogodnieniem dla pracujących Japończyków].

KD: Kapsułowe hotele wzięły się z tego, że Japończycy dużo pracują, a ostatni pociąg jest mniej więcej 30 minut po północy.

Więc jak byli po nadgodzinach, często nie opłacało im się wracać do domu i po prostu szli do hotelu kapsułowego, w którym jest wszystko do pielęgnacji i higieny.

PP: Czyli świetnie rozwinięty pracoholizm?

KD: Tak, oni chyba jako jedyni mają nazwę na śmierć z przepracowania – „karoshi” (jap. 過労死)

[Gdy oglądaliśmy zdjęcia, zwróciłam uwagę na auta, które znajdowały się na parkingach. Były to praktycznie same nowe, zadbane, wręcz błyszczące samochody].

KD: Japończycy mają dobre auta, ale zazwyczaj nimi nie jeżdżą, tylko na urlopy lub wycieczki. Ayane mi mówiła, że przegląd samochodu w Japonii na polskie złotówki wynosi koło trzech tysięcy, oprócz tego jeszcze trzeba dodać ubezpieczenie. Wszystko wychodzi bardzo drogo. Na niektórych programach można zobaczyć licytacje japońskich samochodów. Mówi się, że wozy są świetnie zadbane i mają bardzo mały przebieg. Będąc w większych aglomeracjach, jak Tokio, nie widziałem starych samochodów.

KIOTO

PP: Kioto to dawna stolica Japonii, uważana za jej kulturalne serce. Podpiszesz się pod tym?

KD: W Kioto byłem cztery dni i tak, podpiszę się pod tym (śmiech). Do tego miasta przyjechałem busem z Kanazawy. Podróż trwała znacznie dłużej, niż gdybym jechał shinkansenem,

s.16

↑ | Puste ulice Japonii | fot. Krzysztof Dudek

ale za to była znacznie tańsza. Pociągi dużej prędkości są bardzo drogie. Gdy jechałem takim do Nagoyi, zapłaciłem 13000 jenów. Po przeliczeniu podróż kosztowała mnie ponad 300 zł.

PP: Wysoka temperatura nadal się utrzymywała?

KD: Przez to, że Kioto jest bardziej na południe, to temperatura była o wiele wyższa niż w Tokio, w którym pogoda była porównywalna do naszej, tak że dało się wytrzymać. W Kioto to było przegięcie, było tak ciepło… Miałem jechać później bardziej na południe, ale zmieniłem plany i wracałem do Ayane, do Tokio.

[Kiedy przeglądaliśmy materiały z podróży, zauważyłam, że w jej trakcie Krzysztof był cały czas w ruchu].

KD: W Kioto robiłem średnio po 30 tysięcy kroków. Było bardzo dużo miejsc do zwiedzania. Wszystkiego nie odwiedziłem, ponieważ żeby zobaczyć chociaż świątynie, to z dwa tygodnie trzeba by było na to poświęcić.

PP: Podczas zwiedzania i robienia dużych odległości nie miałeś problemu z zaopatrzeniem się w wodę albo coś do jedzenia?

KD: W Japonii jest bardzo dużo automatów, z tego w sumie znany jest też ten kraj, więc właśnie tam kupowałem prowiant. Te maszyny są ze wszystkim, nawet z majtkami, chociaż na takie nie trafiłem (śmiech). Ale głównie występują z napojami zimnymi i ciepłymi. Przy automatach są często śmietniki, których w Japonii jest mało ze względu na pewne traumatyczne wydarzenie. Sekta religijna Aum Shinrikyō dokonała zamachu terrorystycznego w tokijskim metrze 20 marca 1995 roku. Od tego czasu, z obawy przed powtórką, ograniczono dostęp i ilość śmietników w miejscach publicznych.

PP: Ile dni należy przeznaczyć, żeby zwiedzić Kioto?

KD: Cztery, pięć dni myślę, że wystarczy, żeby zobaczyć te najpopularniejsze świątynie tak bez pośpiechu.

PP: Następnym miastem, które odwiedziłeś była Nara. Podczas naszej rozmowy miałam wrażenie, że Nara jakoś szczególnie na Ciebie wpłynęła.

KD: To było idealne miejsce, koniecznie muszę tam wrócić. Nara głównie słynie z tego, że jest tam dużo jeleni. Komiczna była sytuacja, gdy na czerwonym świetle przy przejściu dla pieszych ludzie stali, a razem z nimi jeleń. Naprawdę jest ich tam masa, są przyzwyczajone do obecności człowieka i nauczone, by się kłaniać. W niektórych miejscach można było kupić krakersy, żeby dawać sarenkom. Raz kupiłem przysmaków za 300 jenów (ok. 8zł), gdy jeleń zauważył, że mam przy sobie krakersy, od razu zaczął mnie gonić. Uciekałem, a on zaczął gryźć moje spodnie, uczepił się, dopóki nie dałem mu smakołyka. Inne jelenie, gdy zorientowały się, że mam przysmak, również ruszyły w pościg. Rozsypałem krakersy na ziemi i uciekłem, na szczęście dały mi po tym spokój.

PP: Bolało jak chwycił Cię za te spodnie?

KD: (Śmiech) Nie, tylko w spodnie mnie złapał. Ale było ostrzeżenie, żeby uważać, ponieważ jelenie kopią, gryzą, szczególnie, jak trzyma się krakersy, to one się rzucają na ciebie. No ale Narę bardzo polecam, żeby zwiedzić, przynajmniej na jeden dzień. Z Kioto jest bezpośredni pociąg do Nary. Tam z pewnością wrócę.

PP: Ile tak mniej więcej kosztował Cię cały wyjazd i co byś radził zabrać komuś, kto wybiera się do Japonii?

KD: Ze wszystkim kosztował mnie wyjazd 20 tysięcy złotych. Przede wszystkim trzeba sobie załatwić kartę Suica, która jest potrzebna do transportu publicznego, żeby móc się poruszać po Japonii. Oczywiście ubezpieczenie na wszelki wypadek. Polecam jechać ze wstępnym planem, co chcemy zwiedzić, jak się dostać do poszczególnych miast i załatwić wcześniej nocleg, żeby było taniej.

PP: Czy jest coś, czego Ci brakowało?

KD: Ciszy. Masa świateł w sklepach i to że, wszystko skupiało uwagę, sprawiało, że czułem się przebodźcowany, brakowało mi tej „polskiej” ciszy.

PP: Bardzo dziękuję Ci za wywiad i poświęcony czas. Mam nadzieję, że Twój plan się uda i za rok będziesz mógł zobaczyć miasta, których teraz Ci się nie udało zwiedzić.

↓| Świątynia Złotego Pawilonu w Kioto | fot. Krzysztof Dudek

Emil Papierniok emilpapierniok@gmail.com

MŁODZI LUDZIE W BIZNESACH HANDMADE – ATRAKCYJNOŚĆ

I PROBLEMATYKA MAŁYCH BIZNESÓW RĘKODZIELNICZYCH

Coraz więcej młodych osób decyduje się na prowadzenie własnego, małego biznesu handmade. Z pozoru to łatwy i przyjemny sposób na zapewnienie sobie dodatkowego źródła dochodu. Czy jednak naprawdę jest to tak proste, jak się wydaje?

Czy łączenie hobby z pracą zarobkową to dobry pomysł? Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Dla jednych możliwość utrzymywania się z zajęcia, które naprawdę się kocha, jest spełnieniem marzeń. Inni natomiast powiedzą, że nie powinno łączyć się przyjemnego z pożytecznym. W końcu praca to przede wszystkim obowiązki. Hobby z definicji ma być czymś, co pozwala nam się zrelaksować. Czy jeśli zaczniemy na nim zarabiać, przestaniemy cieszyć się z naszej pasji? „Zacząłem szydełkować z włóczki pluszowe szczurki na wzór tych, których właściciele podesłali mi zdjęcia” – mówi Max, który od kilku lat prowadzi niewielką działalność handmade i zgodził się opowiedzieć o swoich doświadczeniach – „Nadal szydełkuję, ale straciłem chęć do powielania tego wzoru, który przerobiłem tyledziesiąt razy”.

Mimo to coraz więcej młodych osób decyduje się na założenie własnego biznesu handmade. Swoją działalność prowadzą najczęściej w mediach społecznościowych, które pozwalają na łatwą i szybką promocję. Taki model stawia jednak pewne wyzwania przed osobami, które dopiero wkraczają na rynek pracy. Media społecznościowe są świetną platformą do wyrażania siebie. Dzięki nim możemy nie tylko kształtować swój wizerunek w oczach innych, ale także dzielić się ze światem naszą sztuką. Oczywiście niosą one za sobą także wiele ne_ gatywnych skutków. Poza wszechobecnym hejtem i dużym prawdopodobieństwem uzależnienia obecnie możemy także zaobserwować pewien zwrot w wirtualnych relacjach międzyludzkich. Pierwotnie media społecznościowe miały nas łączyć, ułatwić komunikację i dostarczać rozrywki. Dzisiaj jednak zdaje się, że coraz częściej nas dzielą. Jesteśmy nastawieni na autopromocję, każdy pilnuje swojego nosa, co w połączeniu z częstym brakiem zrozumienia, jak działają algorytmy, powoduje, że zdobycie rozpoznawalności w Internecie wcale nie jest takie łatwe.

To jedno z największych wyzwań, z którym muszą się mierzyć osoby prowadzące małe biznesy w mediach społecznościowych. Wielkie korporacje mają do dyspozycji sztaby ludzi zajmujących

się reklamą i PR-em, podczas gdy osoba prowadząca działalność handmade może polegać tylko na sobie. Poza tworzeniem produktów musi także dbać o swój wizerunek, śledzić statystyki, angażować obserwujących i przede wszystkim tworzyć kontent, co może, ale niestety nie musi, przekładać się na sprzedaż. W tym momencie coś, co pierwotnie było zwykłym hobby, zmienia się w pracę na pełen etat, wymagającą nie tylko umiejętności manualnych, ale także wiedzy z zakresu działania algorytmów mediów społecznościowych i public relations.

Jednocześnie konkurencja na rynku jest ogromna i rośnie z każdym rokiem. Warto zaznaczyć, że rozpoczęcie takiej działalności jest stosunkowe proste. Nie trzeba jej bowiem rejestrować, przynajmniej dopóki miesięczny przychód nie przekroczy 50 proc. kwoty minimalnego wynagrodzenia za pracę. Taką niezarejestrowaną działalność mogą prowadzić wszystkie osoby fizyczne (w tym także osoby niepełnoletnie), które w ciągu ostatnich pięciu lat nie prowadziły firmy i nie wykonują działalności w spółce. To właśnie sprawia, że biznes handmade dla młodych osób wydaje się być świetnym sposobem na zapewnienie sobie dodatkowego źródła dochodu. Wystarczy mieć umiejętności, trochę pieniędzy na rozruch i jakiś pomysł na promocję. „Zacząłem dlatego, że bardzo fajnie mi się robiło pluszaki na szydełku (…) stwierdziłem, że będąc w domu, mogę porobić coś, co lubię i połączyć to z zarobkiem” – kontynuuje Max.

Wszystko wydaje się być łatwe i przyjemne, prawda? Kto bowiem nie chciałby mieć pracy, którą naprawdę lubi i której wykonywanie sprawia nam przyjemność. W praktyce okazuje się jednak, że wcale nie jest to takie proste. Przechadzając się po konwentach i różnego rodzaju jarmarkach z rękodziełem, możemy natknąć się na wiele stoisk oferujących mniej więcej to samo. Szydełkowane pluszaki, breloczki czy biżuterię z koralików. A to tylko niewielki ułamek tego, jak wiele jest takich biznesów. Nawet gdybyśmy bardzo mocno zaangażowali się we wspieranie takich działalności, nie dalibyśmy rady pomóc wszystkim z Polski - nie mówiąc już o zagranicy. Duża część osób rezygnuje ze swojej działalności zniechęcona niewielkim

odzewem, niskimi przychodami i wysokim nakładem pracy. To z pozoru łatwe zajęcie wymaga cierpliwości, determinacji i oryginalnego pomysłu, który pozwoli naszemu biznesowi wyróżnić się spośród setek innych. W końcu musimy sobie zadać najważniejsze pytanie: dlaczego ktoś miałby kupić akurat nasz produkt?

Odpowiedzią może być na przykład cena. Tutaj dochodzimy do kolejnej przeszkody, którą muszą przeskoczyć posiadacze małych biznesów. Jak bowiem wycenić swoją pracę, tak aby na niej nie stracić? Najprościej jest doliczyć koszt materiałów do wyceny czasu pracy poświęconej na wykonanie produktu. W jaki sposób jednak wycenić nasz czas pracy? „Nie wiedziałem w ogóle, jak się cenić. Pierwsze (pluszaki) sprzedawałem za 30 zł za sztukę, potem 35 zł i kończyłem jakoś na 45 zł” –mówi Max. Logicznie byłoby pomnożyć szacowany czas pracy razy stawkę godzinową. Jacek Kłosiński – prowadzący blog poświęcony biznesowi, klosinski.net – dostrzega jednak pewien problem w tej metodzie. W ten sposób „wyceniasz czas, a nie wartość twojej pracy. Innymi słowy: w wycenie lekceważysz kwestię wartości dawanej klientowi” – pisze. Jest w tym wiele racji. W przypadku produktów tworzonych własnoręcznie liczy się nie tylko czas poświęcony na ich wykonanie, ale także nasze starania, koszt projektu, jeśli jest autorski, i praktycznie niepoliczalny czas, jaki poświęciliśmy na naukę fachu. Nawet jeśli uwzględnimy wszystkie te czynniki w cenie naszego produktu, ryzykujemy, że nie będzie ona konkurencyjna. W praktyce bowiem dużo osób zaniża ceny swoich wytworów przez pewną nieśmiałość, którą powodują krążące po głowie pytania: czy na pewno moja praca jest tyle warta? Czy ktoś to kupi? Takie podejście jest powszechne i całkowicie zrozumiałe, szczególnie jeśli dotyczy młodych osób, jednak zmusza nas do zaniżania wartości naszej pracy, jeśli chcemy pozostać konkurencyjni. Z niskimi cenami, a co za tym idzie, niewielkim przychodem, trudniej jest pozostać zmotywowanym do wykonywania pracy, której korzyści nie rekompensują wysiłku w nią włożonego.

Okazuje się zatem, że prowadzenie małego biznesu handmade nie jest tak proste, jak się wydaje. Pod osłoną atrakcyjnego i dochodowego zajęcia kryje się wiele skomplikowanych kwestii, które należy wziąć pod uwagę, jeśli chcemy przez dłuższy czas utrzymać się na rynku. Warto więc zdawać sobie z tego sprawę i wspierać niewielkich twórców. Ponadto, w przeciwieństwie do wielkich korporacji, mamy tutaj również do czynienia z przejrzystością działań. Stosunkowo łatwo jest bowiem się dowiedzieć, czy dana osoba pozyskuje materiały z etycznego źródła. Możemy być pewni, że nie dochodzi tu do żadnego wyzysku pracowniczego, co niestety często ma miejsce, gdy mowa o masowej produkcji. Dodatkowo otrzymujemy jedyny w swoim rodzaju produkt, ponieważ ręcznie robione przedmioty zawsze będą różnić się od siebie pewnymi szczegółami. Oczywiście, jak przy wszystkich aktywnościach w Internecie, należy zachować ostrożność i upewnić się, czy osoba, od której chcemy coś kupić, jest warta naszego zaufania. Przede wszystkim pamiętajmy, aby zapoznać się z naszymi prawami konsumenta.

Źródła:

J. Kłosiński: Błędy, które popełniasz, wyceniając swoją pracę. (www. klosinski.net/jak-wycenic-prace-bledy).

GDZIE DOBRZE I TANIO ZJEŚĆ

W

KATOWICACH, BĘDĄC STUDENTEM?

Bycie studentem często wiąże się z koniecznością oszczędzania. Aby się utrzymać, wiele osób rezygnuje z jedzenia na mieście, uznając, że to zbyt duży wydatek. Niekoniecznie jednak musi tak być! W Katowicach znajdziesz wiele miejsc oferujących smaczne i przystępne cenowo posiłki – w dalszej części artykułu przedstawiamy te, które zdecydowanie warto odwiedzić.

Bistro Famila

Bistro znajduje się w dwóch lokalizacjach: w rektoracie przy ul. Bankowej 12 oraz na Wydziale Humanistycznym przy ul. Uniwersyteckiej 4. Otwarte jest w godzinach od 7:30 do 15:30. W menu znajdziemy ofertę śniadaniową, dostępną tylko do 11:30, w której dostępne są takie pozycje jak: tosty, szakszuka, pancakes oraz tzw. “english breakfast”. Oprócz śniadań, mamy menu obiadowe, które jest jeszcze bardziej zróżnicowane. Jedną z głównych propozycji jest zestaw dnia – zupa oraz drugie danie, które codziennie się zmieniają, a całość kosztuje tylko 24,99 zł. W stałej ofercie znajdziemy również kilka rodzajów pierogów, kotlet schabowy i z kurczaka, tajskie curry, dwa rodzaje makaronów, żurek czy barszcz. Ponadto co miesiąc w menu pojawia się także specjalne danie miesiąca za 29,99 zł. Dla tych, którzy szukają czegoś na szybko, bistro oferuje różne kanapki, sałatki i jogurty na wynos, a do tego szeroki wybór kaw i herbat.

Bistro jak w domku

Jak sama nazwa wskazuje, miejsce ma na celu stworzenie atmosfery, w której poczujemy się jak w domu. Serwowana tutaj kuchnia polska przypomina smaki domowych obiadków. Lokal znajduje się przy ulicy Stanisława Moniuszki 5 i jest czynny od poniedziałku do piątku w godzinach 10:30 - 17:00. Tylko do godziny 11:00 można skorzystać z oferty śniadaniowej, w której znajdziemy m.in.: jajecznicę, omlety lub kiełbaskę z cebulką. W promocji do każdego śniadania otrzymujemy kawę lub herbatę za złotówkę. Oferta obiadowa to przede wszystkim codzienne zestawy dnia – zupa, drugie danie i kompot za 35,90 zł. Codziennie do wyboru są trzy rodzaje zupy oraz cztery lub pięć rodzajów drugiego dania z mięsem, a także jedna propozycja dla wegetarian. Do każdego drugiego dania możemy wybrać ziemniaki, ryż lub frytki. Porcje są naprawdę spore, dzięki czemu można się najeść. W bistro znajdziemy również stałe pozycje, takie jak: frytki, smażony camembert, naleśniki na słodko i różne sałatki.

Same Maszkety

Tym razem coś dla miłośników słodkości. Same Maszkety to kawiarnia mieszcząca się na ulicy Damrota 6, która jest czynna przez cały tydzień: w weekendy od 10:00 do 21:00, a w pozostałe dni do 20:00, więc nawet jeśli masz zajęcia do późna, zawsze zdążysz wpaść. Codziennie do godziny 13:00 obowiązuje oferta śniadaniowa zarówno na słono, jak i na słodko. Znajdziesz tu gofro-kanapki z różnymi dodatkami, jajka na twardo, sadzone lub w postaci jajecznicy, a także gofry bąbelkowe w sześciu wersjach. Do każdego gofra możesz dobrać dodatkowe składniki za 6 zł. Kawiarnia oferuje także specjalną promocję dla studentów – “Śniadanie Studenciaka”, w ramach której za dowolne śniadanie z menu dostaniesz kawę lub herbatę, a całość kosztuje 35 zł. Promocja obowiązuje od poniedziałku do piątku dla studentów za okazaniem ważnej legitymacji. Poza śniadaniem możesz zjeść obiad w postaci gofrów bąbelkowych w różnych smakach np. kinder bueno, pistacja czy szarlotka. W ofercie napojów znajdziesz smoothie owocowe, standardowe kawy, ale także bardziej oryginalne opcje jak Barbie latte oraz herbaty, w tym sezonową – zimową, idealną na obecny klimat. Na deser warto skusić się na lody w wielu opcjach smakowych.

Aioli

Aioli to restauracja mieszcząca się na rynku. Serwuje ona dania kuchni międzynarodowej i jest czynna przez cały tydzień od 9:00 rano do północy, a w piątki i soboty aż do 1:00 w nocy. To idealne miejsce nie tylko na studencki lunch, ale również na wieczorne spotkania ze znajomymi.

W stałej ofercie znajdziemy szeroki wybór dań, takich jak pizze z różnorodnymi dodatkami, burgery, makarony, steki, ryby i owoce morza, sałatki oraz hiszpańskie tapas. Na deser warto skusić się na tiramisu lub deser dnia. Do słodkiego dodatku można zamówić kawę lub herbatę, których wybór jest naprawdę imponujący. W menu znajdziemy również domowe lemoniady, koktajle warzywno-owocowe oraz alkohole, w tym wina, piwo, wódkę i autorskie drinki zwane koktajlami.

Dla fanów śniadań Aioli również przygotowało coś specjalnego. Oferta śniadaniowa obowiązuje od 9:00 do 12:00, a w menu znajdziemy takie pozycje jak pizze, focaccie czy szakszukę. Co więcej, od poniedziałku do piątku obowiązuje promocja: przy zakupie dowolnego napoju z karty śniadaniowej (kawa, herbata, koktajle, lemoniady) śniadania z kategorii promo kosztują tylko 8,99 zł. W weekendy z kolei do każdego śniadania z karty można dokupić kawę klasyczną za 1 zł lub kieliszek prosecco za 5 zł.

Dla studentów i nie tylko, Aioli przygotowało ofertę lunchową. Przy zakupie dowolnego softa, prosecco, aperola lub piwa można za jedyne 19,90 zł zjeść zestaw składający się z zupy, drugiego dania i mini deseru. Codziennie dostępne są trzy różne opcje drugiego dania do wyboru, a menu lunchowe zmienia się każdego dnia. Plan posiłków na cały tydzień można sprawdzić na Facebooku restauracji, dzięki czemu łatwo zaplanować wizytę i sprawdzić, co dobrego przygotował szef kuchni.

Koku Sushi:

Sushi i studenci? Może się wydawać, że to mało realne, bo sushi często kojarzy się z wysokimi cenami. W Koku Sushi jest jednak inaczej! Lokal znajdujący się przy ul. Gliwickiej 57 udowadnia, że sushi może być dostępne również dla studenckiego budżetu. Restauracja działa przez cały tydzień w godzinach 12:00–22:00, a jej menu zaskakuje różnorodnością. Oprócz tradycyjnego sushi, takiego jak futomaki, uramaki, nigiri i hosomaki, w karcie znajdziemy zupy, tatara, burgery, bułeczki baozi, kanapki “sandwich” i bowle. Są też opcje dla wegan i wegetarian oraz

sushi z kurczakiem dla tych, którzy nie przepadają za rybami. Miłośnicy przekąsek docenią takie pozycje jak krewetki w tempurze, kimchi czy pierożki gyoza. Ceny? Naprawdę przystępne! Na przykład 8 sztuk hosomaki z łososiem kosztuje 24 złote.

Dodatkowo w Koku Sushi znajdziemy desery, które możemy połączyć z kawą w atrakcyjnej cenie 7 zł. W menu napojów dostępne są też lemoniady, drinki, wino oraz piwo. Na studencką kieszeń z pewnością wpłyną również atrakcyjne promocje. W każdą środę obowiązuje oferta “Studencka Środa” – 15% rabatu na całe menu (z wyjątkiem napojów) dla studentów i uczniów, po okazaniu legitymacji. Z kolei w dniu swoich urodzin można skorzystać z 15% rabatu po okazaniu dowodu osobistego. To nie koniec – jeśli zrobisz zdjęcie zamówienia, oznaczysz restaurację i udostępnisz je w mediach społecznościowych, możesz zgarnąć dodatkowy rabat w wysokości 5%.

Gryzmi Imperio:

Gryzmi Imperio to kawiarnia, która specjalizuje się w serwowaniu śniadań i lunchy. Znajduje się przy ulicy Dworcowej 4 i jest czynna od poniedziałku do niedzieli od 8:00 do 19:00, a w piątki aż do 22:00. To idealne miejsce na szybki lunch między zajęciami. Śniadaniowa oferta obowiązuje do godziny 13:00 i obejmuje różnorodne pozycje, takie jak bagietki z różnymi dodatkami, pajda chleba z jajecznicą, tost z powidłami jabłkowymi w nietypowej słonej wersji, specjalna pinsa śniadaniowa, a także „Talerz Jacy”, składający się z chleba, jajka sadzonego, frankfurterek, fasolki, boczku i sałaty.

Lunch serwowany jest od godziny 12:00, a w jego menu znajdziemy żurek oraz cztery rodzaje włoskiej pinsy, w tym opcję wegetariańską. Atutem jest to, że na miejscu odbywa się wypiek chleba, bułek i drożdżówek – proces ten można obserwować przez szklaną ścianę, która oddziela salę od stanowiska piekarzy. Kawiarnia oferuje kawałki ciast oraz szeroki wybór kaw, herbat i napojów bezalkoholowych.

Dla studentów Uniwersytetu Śląskiego przygotowano wyjątkową promocję – aż 20% rabatu na całe menu, obowiązującą po okazaniu ważnej legitymacji studenckiej.

Źródła:

Pyszne.pl (www.pyszne.pl/menu/bistro-famila);

Famila Catering (www.facebook.com/FamilaCatering/?locale=pl_PL);

Bistro Jak w Domku (www.facebook.com/profile.php?id=100057666482141&locale=pl_PL);

Aioli (www.aioli.com.pl; www.facebook.com/aiolixkatowice/?locale=pl_PL);

Koku Sushi (www.kokusushi.pl/sushi-bary/ul-gliwicka-57-katowice);

Stary Dworzec. Gryzmi Imperio (www.stary-dworzec.pl/gryzmi-piekarnia-katowice);

K. Pachelska: Katowice. Piekarnia, cukiernia i bistro Gryzmi Imperio już działa w kompleksie Starego Dworca przy ul. Dworcowej (www.24kato.pl/katowice-piekarnia-cukiernia-i-bistro-gryzmi-imperio-juz-dziala-w-kompleksie-starego-dworca-przy-ul-dworcowej).

↑ | fot. Kamila Sienkiewicz

BYĆ ALBO NIE BYĆ: O NIEZDECYDOWANIU I INNYCH ROZTERKACH

Jak ujął to Szekspir – “kto postępuje godniej? Ten, kto czeka, czy ten, kto działa? A co, jeśli odpowiedź leży gdzieś pomiędzy – w balansie między odwagą a spokojem? Czy w naszych czasach odwaga nie oznacza po prostu działania, mimo niepewności?

Zamrożeni.

Tak chyba wszyscy czasami się czujemy, niezależnie od tego, kim jesteśmy; zwyczajnie, zdarzają się momenty, szczególnie te poprzedzające pewne przedsięwzięcia, które nas przytłaczają. Ludzie od zawsze mają problem z decyzjami – to część naszej natury. Poczynając od doboru ubrań, kończąc na wyborze studiów. Patrzymy na ogrom możliwości niczym rozbitkowie na nieskończony ocean. Spoglądamy więc w dal, doszukując się jakiegokolwiek znaku. Zagubieni, oszołomieni zastanawiamy się… co dalej?

Oczywiście, możemy dalej dryfować, pozornie zatrzymani w czasie. Jednakże zegar tyka, a świat na nas nie zaczeka. To gorzka prawda, którą każdy z nas musi przełknąć. Jednocześnie musimy pamiętać o tym, że wszystko toczy się własnym tempem. Nie zawsze szybciej znaczy lepiej. Niekiedy musimy poczekać na zachód słońca, aby gwiazdy wskazały nam drogę.

Najważniejsze jest, aby nie czekać za długo. Aby nie utknąć w wiecznym „jutro”. Każda odłożona decyzja, niczym kartka

Natalia Bugaj nati280905@gmail.com

w kalendarzu, w końcu wypada na wierzch – i trzeba się z nią zmierzyć, bez względu na to, czy jesteśmy gotowi. Przede wszystkim musimy skonfrontować się z własnym ja. Warto sobie zaufać, a to bywa najtrudniejsze. Później idzie z górki, szczególnie gdy zdamy sobie sprawę z tego, że większość naszych decyzji jest odwracalna.

Jeżeli kupimy nieodpowiednią odzież, możemy ją zwrócić (a jeśli ktoś chce Wam wmówić, że nie, wystarczy powołać się na prawa konsumenta). Nawet jeśli wybierze się kierunek studiów, który okaże się nie być tym, co sobie wyobrażaliśmy, zawsze można go zmienić. Czy tracimy przy tym czas? Zapewne dla niektórych tak, ale to trochę jak stanie w kolejce – z pozoru nudne, by później stwierdzić, że w międzyczasie zdążyło się posłuchać ulubionej piosenki albo interesującej rozmowy. Nawet w kwestii edukacji znajdziemy coś wyjątkowego. Zapewne nie będą to treści systemowe, ale może staną się nimi przyjaźnie lub inne nowe doświadczenia.

To, co uznajemy za stratę czasu, jest w pełni zależne od nas. Podobnie jest z konsekwencjami – rzadko są one tak straszne, jak w zmyślonych scenariuszach spędzających sen z powiek.

Oczywiście, istnieje coś takiego jak efekt motyla, kiedy ruch jego skrzydeł w jednym miejscu wywołuje tornado w innym –mała rzecz wpływa na coś niezwykle ważnego. Obwiniam Life is Strange i Until Dawn za to, jak bardzo rozpowszechniły tę teorię. Wszyscy tak bardzo skupiamy się na przyszłych skutkach naszych działań, że zapominamy o teraźniejszości. Gdy płonie nam kuchnia, nie zastanawiamy się, jak ustawimy nowe meble albo czym za nie zapłacimy. Zajmujemy się gaszeniem pożaru. Ponadto warto pamiętać, że nie wszystko, co dzieje się wokół, jest od nas zależne. Fale życia są nieprzewidywalne. Czy warto więc tracić zdrowy rozsądek na rzecz przyszłych zdarzeń, na które w żadnym stopniu nie mamy wpływu?

W teorii nie, bowiem żyjemy w najlepszym systemie ekonomicznym i mamy najlepsze warunki życia w historii. Jednak, jak widać, teoria nie zawsze działa – w tym momencie cały świat przekonuje nas, że mamy mało czasu, że musimy dużo myśleć, bo zmiany są trudne do zrealizowania, że musimy dobrze wykorzystać swoje życie, żeby niczego nie żałować. Musimy też skończyć dobre studia oraz znaleźć świetnie płatną pracę. Nie możemy czekać z potomstwem, bo to komplikuje później sprawy. Tak musimy i musimy, aż nasz mózg pod presją wymagań zaczyna przypominać mus – niezdolny już do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Nie sposób osądzać ludzi, że ciężko im podejmować decyzje, kiedy nakładają na siebie tak ogromną presję. Musimy być idealni, bo co powie siostra cioteczna babci? Co powiemy my sami, gdy na mediach społecznościowych zobaczymy nastolatków opływających w luksusy? Nic. Weźmiemy głęboki oddech i przypomnimy sobie, że za tym idealnym kadrem na Instagramie kryje się zwykłe życie – z wczorajszymi resztkami w lodówce i praniem zalegającym w kącie. Może pomyślimy o nierównym starcie, a może rozejrzymy się wokół i stwierdzimy, że właściwie to, co nas otacza, też nie jest złe. A przecież to kumulacja naszych wszelkich decyzji, tych mniej i bardziej świadomie podejmowanych. Skoro cały czas żyjemy, to znaczy, że jednak coś nam wychodzi. Coś robimy dobrze, zatem może czas wyciszyć wewnętrznego krytyka, niezależnie od tonu, jaki przybiera. Warto też zastanowić się nad dzieciństwem – to właśnie wtedy, będąc małymi rozbitkami na morzu, próbujemy rozpoznać kierunki świata. To czas, kiedy podejmujemy pierwsze decyzje, często pod presją innych: rodziców, nauczycieli, rówieśników. Niektóre z tych chwil zapisują się w nas głęboko, czasem jako ciepłe wspomnienia, a czasem jako blizny. Te dziecięce doświadczenia uczą nas odwagi lub zasiewają strach przed błędami, który towarzyszy nam przez całe życie. Ale to od nas zależy, czy pozwolimy im sterować naszym kompasem, czy nauczymy się wiosłować po swojemu. Zostaje nam więc wiosłować, z kompasem lub bez.Przede wszystkim być w ruchu – a przecież ruch to zmiana, napędzana przez decyzję.

Nie zawsze decydujemy o swoim „byciu lub niebyciu”, więc kiedy to robimy, decydujmy się pewnie. Popełniajmy błędy i naprawiajmy je. Bo nie chodzi o to, by żyć bez błędów, ale by żyć w pełni – w każdej podjętej decyzji.

Źródła:

W. Shakespeare: Hamlet

← | il. Natalia Bugaj

Luiza Szczotka luizaszczotka2004@gmail.com

PIERWSZE OSIEDLE W TYCHACH – A

Nazwy większości tyskich osiedli pochodzą od kolejnych liter alfabetu. Do 21 z tych liter dopasowane są imiona kobiece. Pierwszą literą alfabetu nazwano osiedle ukończone w 1955 roku. A, czyli Anna, to osiedle, które przenosi odwiedzających w czasie. Nazywane tyskim Nikiszowcem bądź Nową Hutą na Śląsku jest jednym z niewielu reliktów socrealizmu w śląskim budownictwie. Jak powstawało i co można na nim zobaczyć?

Historia początków miasta

Tychy niegdyś były niewielką osadą rolniczą. Decyzja o budowie

Tychów jako miasta została podjęta w 1950 roku. Miały one spełniać rolę zaplecza mieszkaniowego dla Górnośląskiego Okręgu

Przemysłowego. Na miejsce odpowiednie pod pierwsze osiedle wybrano dawny folwark znajdujący się przy stacji kolejowej.

Osiedle zostało zaprojektowane przez profesora Tadeusza Teodorowicza-Todorowskiego w 1951 roku. Plan zapewniał przewidywanym 6 tysiącom mieszkańców wszystko, co najbardziej potrzebne. Wokół centralnego placu, na którym mieściły się sklepy, restauracja, poczta, biblioteka oraz dom kultury, projektant umieścił budynki mieszkalne składające się z trzech lub pięciu kondygnacji. Nie zabrakło żłobka, dwóch przedszkoli, dwóch szkół, ośrodka zdrowia, obiektów sportowych, parku czy ogródków działkowych.

Architektura i sztuka, czyli jak Anna wpisuje się w ramy realizmu socjalistycznego Budynki otaczające dzisiejszy Plac Świętej Anny to jedne z nielicznych w pełni ukończonych przykładów socrealistycznej architektury i urbanistyki w Polsce. Co czyni to osiedle socrealistycznym? Już w samym układzie przestrzeni widać charakterystyczne cechy stylu: symetrię, geometrię oraz monumentalne założenia. Ulice są szerokie. Dziedzińce oraz główny plac duże i przestronne. Budynki o prostej bryle zdobione są przez historyzujące elementy nawiązujące do epok klasycyzmu i renesansu – gzymsy, kolumnady, podcienie.

Prawdziwym reliktem czasów, w których powstawało osiedle, jest jednak wszechobecna sztuka realizmu socjalistycznego. W ramach wykończenia budowle uszlachetniono rzeźbami, płaskorzeźbami i sgraffitami. Najbardziej rozpoznawalną jest rzeźba Murarki. Stoi ona przy wjeździe na Plac Świętej Anny. Kobieca postać trzyma w dłoniach kielnię oraz model budynku. Kolejne trzy zachowane rzeźby to Górnik i Hutnik widoczni od strony szkoły, a także Matka z dzieckiem, wkomponowana w elewację dawnego żłobka. Boiska szkół zdobiły kiedyś nieistniejące już rzeźby Oszczepniczki i Kulomiota. Płaskorzeźby dekorują wiele budynków. Najbardziej charakterystyczne są te symetrycznie umieszczone na fasadzie dawnego Domu Kul-

tury. Jedna przedstawia mężczyznę grającego na kontrabasie i tańczącą do muzyki kobietę, druga – śląską rodzinę. Niektóre wejścia do placówek oświaty także ozdobione są przez scenki w formie płaskorzeźb – przedstawiają dzieci w trakcie zabaw.

Niezwykłym przykładem sztuki, która nie tylko ma cieszyć oko, ale także pomóc w orientacji, są plakiety nad drzwiami prowadzącymi do klatek budynków mieszkalnych. Majoliki powstałe z pomysłu projektanta osiedla profesora Teodorowicza-Todorowskiego przedstawiają głównie zwierzęta. Na dwóch znajdują się inne elementy – róże i grzyby. Ponad czterdzieści plakiet wykonanych z ceramiki i sztucznego kamienia pełniło funkcję informacyjną. Dla nieumiejących czytać były one sporym ułatwieniem. Oznaczenie drzwi było unikatowe dla każdej klatki.

Elewacje budynków w siedmiu miejscach zdobione są także przez sgraffita – sgraffito to technika dekoracyjna polegająca na zdobieniu powierzchni ścian poprzez nakładanie kilku warstw tynku w różnych kolorach, a następnie zeskrobywanie górnych warstw w określonych miejscach, aby odsłonić te znajdujące się pod spodem. W przypadku osiedla A w Tychach sgraffita przedstawiają m.in. sceny sławiące pracę hutników, datę ukończenia budowy – 1955 – oraz nazwę miasta i osiedla – „Nowe Tychy Osiedle A”. „Nowe” to jednak tylko nazwa umowna, miasta nigdy tak oficjalnie nie nazwano w dokumentach.

Mieszkańcy osiedla kiedyś i dziś Na początku istnienia osiedle stopniowo zapełniało się mieszkańcami jeszcze w trakcie prac wykończeniowych. Wprowadzały się do niego głównie rodziny górników. W latach sześćdziesiątych Annę nazwano oficjalnie Osiedlem Górniczym, a do profesji większości mieszkańców nawiązywała nie tylko sztuka na budynkach, ale także lampa górnicza ustawiona przed wejściem do osiedla. Dom kultury oraz niegdyś działające w nim kino nosiły nazwę „Górnik”. Budynek ten pełnił także funkcję teatru. Mieszkańcy chętnie uczestniczyli w życiu osiedla. Na głównym placu organizowano manifestacje, święta i spotkania. Dziedzińce tętniły życiem i głosem bawiących się dzieci. Dzisiaj Osiedle A pełni funkcję przede wszystkim mieszkalną. W porównaniu do lat świetności można by uznać, że wręcz ucichło.

„Jest to dość spokojne osiedle, na którym właściwie niewiele się dzieje. Można tu zobaczyć przepiękne pory roku – wiosnę, lato, jesień, zimę. Osiedle jest bardzo ciekawe architektonicznie, ale także pełne zieleni. Tutejsi ludzie są jednak pozamykani w domach. Plac Świętej Anny nie pełni już funkcji miejsca

spotkań. Panuje tu cisza, która niektórym na pewno może odpowiadać. Mi odpowiada, lecz przydałoby się jednak takie miejsce, które pozwoliłoby osiedlu A na nowo tętnić życiem” – tak o dzisiejszym osiedlu opowiedziała Anna Kózka, jedna z założycielek Stowarzyszenia Niezależny Instytut Cultury, które od niedawna działa przy Placu Świętej Anny.

Przez lata istnienia osiedla, mimo zachowania oryginalnego układu oraz dbałości o utrzymanie zabytków sztuki, wiele się zmieniło. Odmienne są funkcje niektórych budynków: na przykład dom kultury był przez chwilę siedzibą MDK1, następnie działała w nim Wyższa Szkoła Zarządzania i Nauk Społecznych. Dziś działa tam Harcówka II Tyskiego Szczepu Harcerskiego „Horyzonty”. W budynku dawnego przedszkola znajduje się poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Inną funkcję pełni dziś także sztuka w przestrzeni osiedla. Rzeźby i sgraffita nie są już elementami socjalistycznej propagandy, a bardziej świadectwem historii regionu i samego miasta. Każdy, kto jest ciekawy dzisiejszego osiedla A, może zaplanować wycieczkę Tyskim Szlakiem Spacerowym. Przydatną mapkę przygotował UM Tychy na swojej stronie internetowej.

W 2024 roku spośród czterdziestu zgłoszonych obiektów z całego województwa śląskiego Osiedle A otrzymało tytuł Śląskiej Lokalizacji Filmowej w plebiscycie organizowanym przez Silesia Film Commision. Spot promujący tyskie osiedle przez dwa tygodnie poprzedzał seanse w katowickich kinach Instytucji Silesia Film. Teraz można go zobaczyć na kanale YouTube @InstytucjaFilmowaSilesiaFilm. Spot nosi tytuł: ŚLĄSKA LOKACJA FILMOWA 2024: Osiedla A w Tychach.

Źródła:

Baza Obiektów UM Tychy (www.umtychy.pl);

K. Kot: Tychy - rzeźby na Osiedlu “A”. (www.straznicyczasu.pl);

M. Lipok-Bierwiaczonek: A jak Anna. Wczoraj i dziś pierwszego osiedla „Nowych Tychów”;

D. Niećko: Symetria i przeskalowanie. Osiedle A w Tychach zaprojektował elegancki architekt z Lwowa. Styl: socreal. (www.architektura. muratorplus.pl);

A. Schabek: Tyski alfabet. Nowe Tychy od A do Z – osiedle A. (www. byagablog.pl/tyski-alfabet-osiedle-a).

↖ | fot. Luiza Szczotka

MARZANNA: SŁOWIAŃSKA BOGINI ZIMY

I JEJ DZIEDZICTWO

W mroźnym uścisku zimy, kiedy świat otula cisza i chłód, słowiańska wyobraźnia maluje postać Marzanny. Pamięć o niej przetrwała do dziś za sprawą ludowych obrzędów odprawianych przez wieki… Jakie tajemnice skrywa Marzanna i czym zasłużyła sobie na to, żeby przedszkolaki co roku topiły jej symboliczne oblicze w wodzie, żeby przywołać wiosnę?

Imię Śmierci

Pogańska bogini zimy i śmierci w języku polskim jest znana jako Marzanna. Jej imię wywodzi się z praindoeuropejskiego rdzenia mor/mar lub prasłowiańskiego *marě, oznaczających śmierć lub zagładę. W innych krajach słowiańskich nazywana jest Moraną, Moreną albo Marą, a każda z tych nazw niesie echo pradawnych wierzeń i lęków, przypominając o nieuchronnym przemijaniu. Postrzegana jako duch, odwiedzała ludzi na łożu śmierci, by poprowadzić ich dusze do zaświatów. Wówczas nazywana Śmiertką lub Śmiercichą, wpisywała się w grupę niższych bytów słowiańskich, takich jak rusałki czy południce. Przez dawnych Słowian była uznawana za boginię koszmarów, wizji i widm nocnych – taką, która potrafiła sprowadzać szaleństwo, chorobę i śmierć nawet przez sen.

Czczona na ziemiach słowiańskich bogini, uosabiała cykl życia i śmierci, a także metamorfozę pór roku. Zwiastowała zimowe ciemności i destrukcję, ale też obiecywała nieuchronne odrodzenie. Rytuał spalenia albo utopienia jej symbolicznej kukły był próbą pożegnania zimy i przywołania wiosny, która miała przynieść plony i urodzaj. W ten sposób Marzanna symbolizowała nie tylko destrukcję, ale też oczyszczenie i nowe życie – typowy dla słowiańskich wierzeń dualizm.

Każdy czas ma swoją twarz Wygląd bogini zmieniał się jak pory roku, którymi rządziła. Przedstawiano ją jako starszą kobietę o przenikliwym wzroku, bladą cerą i rozwianymi włosami, której urok zarówno zniewalał, jak i budził grozę, oraz jako młodą, nieziemsko piękną niewiastę z długimi, ciemnymi włosami ozdobionymi wieńcem, przyciągającą uwagę i kuszącą spojrzeniem.

Często ukazywana w białych lub czerwonych szatach, z kosą lub sierpem w dłoni oraz z towarzyszącymi symbolami, takimi jak: księżyc, zboże, złote jabłko, złoty klucz, czaszka czy wąż. Legendy mówiły o jej zdolności dręczenia żywych bez potrzeby użycia ostrza, ponieważ sama jej obecność wystarczała, by osłabiać i niszczyć.

Królowa Piekła i Nieba

Relacje członków słowiańskiego panteonu są niejednoznaczne. Opowieści przekazywane przez wieki uległy zniekształceniu

w wyniku pomyłki badaczy i urozmaicenia kronikarzy. Wierzono, że Marzanna była dzieckiem Swaroga, boskiego kowala, i Łady, bogini piękna i miłości. Być może więzy krwi łączyły ją z Mokoszą, boginią ziemi i płodności. W tej wersji reprezentuje ciemną stronę cyklu natury.

Inne wersje legendy głoszą, że była córką lub żoną Czarnoboga, najwyższego władcy ciemności i zła. W niektórych przekazach pojawia się jako żona boga Welesa, pana zaświatów, z którym wspólnie władała krainą zmarłych.

Odmienna legenda opowiada o relacji Marzanny z Dadźbogiem, słowiańskim bogiem słońca, którego próbowała uwieść, by osłabić jego moc i sprawić nadejście zimy. Uwięziła go w Nawie, lecz wraz z nadejściem wiosny zdołał się uwolnić i na zawsze zesłał ją do świata podziemnego.

Marzanna postrzegana jako bogini nocy, stawała się ucieleśnieniem strachu i niepewności, którą oddawało ciemne niebo z samotnym księżycem. Była symbolem bezgwiezdnego nieba i zimnych, nieruchomych nocy, które miały przynieść zarówno grozę, jak i refleksję nad przemijaniem.

Trójbogini

W tradycji słowiańskiej Marzannie towarzyszą Mokosz, bogini ziemi i płodności, oraz Dziewanna, patronka przyrody, lasów i młodości. Razem tworzyły nieformalną triadę, która odzwierciedla naturalne przemiany: narodziny, życie i śmierć.

Współczesne interpretacje mitów tych bogiń łączą je z archetypem potrójnej bogini (dziewica, matka, starucha) symbolizujący cykliczność natury i ludzkiego życia. Dziewanna jako młodość i początek, Mokosz jako dojrzałość i pełnia życia, a Marzanna jako zakończenie i przygotowanie do nowego początku. Warto jednak zaznaczyć, że brakuje historycznych dowodów na istnienie takiej trójcy w dawnych wierzeniach słowiańskich. Jest to raczej wynik współczesnych interpretacji i synkretyzmu kulturowego, mających na celu lepsze zrozumienie i uporządkowanie dawnych wierzeń.

W kontekście mitu Marzanny przywołuje się także postać Vesny, bogini wiosny, młodości, płodności i odrodzenia. Marzanna

musi odejść, aby Vesna mogła wkroczyć – jedna bez drugiej nie istnieje. Wiosna, symbol radości i światła, przynosi odrodzenie przyrody po zimie. W niektórych wersjach mitu Vesna i Dziewanna są córkami Marzanny. Natomiast Mokosz uznaje się za matkę Marzanny, co tworzy dodatkowy kontekst relacji między życiem a śmiercią w słowiańskim świecie.

Wszystkie drogi prowadzą do… Grecji Podobnie jak Marzanna, grecka Persefona (Kora) symbolizuje cykl życia i śmierci, na co wskazywał polski badacz Jan Długosz. Rytuał pożegnania Marzanny można porównać do powrotu Persefony na ziemię, który wyjaśniał zmienność pór roku. Tak jak Demeter, matka Persefony, może być porównana do Mokoszy, tak Vesna, zwiastująca wiosnę, przypomina powracającą na ziemię Korę.

Obie tradycje pokazują, że cykl natury jest uniwersalnym motywem, łączącym kultury w refleksji nad życiem i przemijaniem. Z kolei postać Vesny jest ściśle związana z etymologią polskiej wiosny, co może wskazywać na jej szczególną rolę w tym cyklu. Zwiastowanie cieplejszych dni w tradycji słowiańskiej łączone jest z uroczystościami na cześć wiosny, takimi jak Jare Święto.

Odejdź martwe, odejdź stare… Każdej wiosny, w rytualnym pożegnaniu, słomiana kukła była palona i topiona, a jej zniknięcie zwiastowało nadejście nowego życia. Pogańskie obrzędy były stopniowo wypierane przez chrystianizację, która rozpoczęła się za panowania Mieszka I. Przyjęcie chrześcijaństwa jako religii państwowej w X wieku było momentem przełomowym, który wpłynął na zmianę kulturowych i religijnych fundamentów społeczeństwa. Niemniej wiele z tych praktyk przetrwało do dziś…

Jare Gody to słowiańskie święto przejścia zimy w wiosnę, obchodzone w okresie równonocy wiosennej, która przypadała na przełom marca i kwietnia, kiedy przyroda budziła się do życia. W wielu aspektach przypomina współczesne obchody Wielkanocy. Tradycyjne symbole, takie jak jajka, oznaka płodności i odrodzenia, oraz radosne uczty, wpisują się w chrześcijańskie świętowanie zmartwychwstania Chrystusa, zachowując tym samym ideę triumfu życia nad śmiercią.

Nieodłączne elementy natury Gra żywiołów, ognia i wody, jest nieodłącznym elementem obrzędów słowiańskich, które funkcjonują jako symbole przemiany oraz oczyszczenia. Jednakże woda, jako kluczowy element rytuału topienia Marzanny, miała dla Słowian niezwykle złożoną symbolikę.

Z jednej strony postrzegano ją jako przestrzeń tajemniczą i groźną, często utożsamianą z domeną diabła lub Czarnoboga, miejscem chaosu i śmierci. Woda była łącznikiem ze światem podziemnym, z krainą zmarłych, gdzie władza Marzanny osiągała szczyt. Z drugiej strony była również potężnym symbolem oczyszczenia i odnowy. Wierzono, że zanurzenie w niej daje szansę na oczyszczenie duszy i przygotowanie jej na reinkarnację przez przejście do Nawii – słowiańskiego podziemia, a później do Wyraju – słowiańskiego nieba.

Słowianie wierzyli, że woda może być swoistym czyśćcem, przez który przechodziły dusze, zyskując szansę na nowy początek. Mit kosmogoniczny w słowiańskich wierzeniach ukazywał wodę jako granicę między światami – życia, śmierci i odrodzenia. Wprowadzenie chrześcijaństwa przejęło wiele z tej symboliki, wykorzystując wodę w obrzędach chrztu jako symbol duchowego odrodzenia i oczyszczenia, co mogło przyczynić się do przetrwania praktykowania tego typu obrzędów.

Rytualne palenie i topienie bogini to nie jej koniec, a wejście w nową rolę. Ogień i woda, symbole oczyszczenia, pozwalają jej zrzucić zimowy płaszcz i rozkwitnąć ponownie na wiosnę jako odrodzona dziewicza matka budząca się do życia. Zatem kiedy żegnamy Marzannę, nie róbmy tego z żalem. Pamiętajmy, że to nie klęska, a triumf cyklu życia.

Źródła:

P. Stalmach: Księgi Rodu Słowiańskiego;

A. Bruckner: Mitologia Słowiańska;

D. Agiles: Słowiańska Wiedźma. Rytuały, przepisy, i zaklęcia naszych przodków;

B. A. Dębek: Słowiańskie Dzieje;

P. Szczepanik: Słowiańskie Zaświaty. Wierzenia, wizje i mity

↖ | il. Alicja Tomczyk

10 SPOSOBÓW NA SZYBKIE

PORADZENIE

SOBIE ZE STRESEM

Zbliżająca się sesja może być okazją do zwiększenia motywacji i skupienia się na nauce, ale może być również powodem stresu i zmartwień dla wielu studentów. Właśnie stres (przy założeniu, że student rzeczywiście się przygotował i zna materiał) w większości przypadków utrudnia zdanie egzaminów i wymusza przystąpienie do drugiego terminu. Powstaje pytanie, jak go pokonać i zdać sesję bez problemu? Przedstawiamy 10 skutecznych sposobów na radzenie sobie z egzaminacyjnym niepokojem!

1. Weź głęboki oddech

Mimo że brzmi to banalnie, po prostu oddychaj. Podczas stresujących sytuacji Twoje oddychanie staje się nieregularne. Łapiesz oddech szybko i bardzo małymi porcjami powietrza, Twoja krew nie jest w pełni nasycona tlenem, co powoduje wzrost ciśnienia krwi oraz, w niektórych przypadkach, bóle głowy. Ten dyskomfort na pewno nie pomoże Ci napisać egzaminu, dlatego nie zapominaj oddychać głęboko.

Istnieje technika związana z oddychaniem, która obiecuje spokój w mniej niż 1 minutę. Jej zasady są proste: wystarczy zamknąć oczy i wziąć głęboki oddech nosem. Wdech powinien trwać około 6 sekund, a następnie należy wypuścić powietrze ustami (wydech również trwa 6 sekund). Ćwiczenie to należy powtórzyć kilkakrotnie, aż do uzyskania oczekiwanych rezultatów.

Niektórzy ludzie korzystają z papierosów, aby się uspokoić i odetchnąć. Nie zalecamy takiej metody „oddychania”, ponieważ nikotyna, podobnie jak kofeina, bardziej pobudzają układ nerwowy. W rezultacie będziesz bardziej spięty, niż osoby niepalące i niepijące kawy.

2. Technika „5-4-3-2-1”

Rozejrzyj się dookoła i wymień w myślach pięć rzeczy, które widzisz. Następnie nazwij cztery fizyczne odczucia, których obecnie doświadczasz. Potem trzy dźwięki, które słyszysz. Na koniec przypomnij sobie dwa zapachy i jasny smak, który kiedykolwiek poczułeś. Ćwiczenie to jest szczególnie skuteczne przy derealizacji – gdy ze względu na silny stres wszystko wokół zaczyna wydawać się nierealne. Pomaga ono przywrócić poczucie rzeczywistości i trochę się uspokoić.

3. Odliczanie wsteczne

Jeśli poprzedni punkt wydaje Ci się trudny lub otoczenie nie sprzyja twojemu uciszeniu, istnieje inne ćwiczenie, które również pomaga skoncentrować się. Musisz powoli odliczać od 100 do 1. Odliczanie wsteczne to trudne zadanie, wymagające skupienia uwagi. Wykonując je, mózg aktywuje płat przedczołowy, w rezultacie lęki i stres maleją. Jeśli połączysz odliczanie wsteczne z powolnym spacerem, efekt uspokajający będzie silniejszy.

4. Rozwiąż łamigłówkę

Prosta łamigłówka zmusi mózg do odwrócenia uwagi od stresujących myśli – głównego katalizatora stresu. Gdy umysł znajdzie rozwiązanie, zwiększy produkcję dopaminy. Spowoduje to poczucie satysfakcji i nieco poprawi nastrój. Ważne jest, aby problem nie był zbyt skomplikowany. Jeśli nie uda Ci się go rozwiązać, tylko zwiększy to stres. W przypadku, gdy nie możesz zdecydować, jakie zadanie Ci odpowiada, ułóż puzzle. W internecie jest mnóstwo różnych aplikacji z puzzlami, po prostu znajdź swoje, to naprawdę uspokajająca zabawa!

5. Użyj niebieskiego światła Ponieważ już wspomnieliśmy o różnych aplikacjach i o telefonie, zagłębmy się nieco bardziej w ten temat. Naukowcy z Uniwersytetu w Grenadzie odkryli, że niebieskie światło pomaga człowiekowi szybciej się zrelaksować po psychospołecznym stresie.

Termin ten, zgodnie ze sformułowaniem samych badaczy, określa krótkotrwałe wstrząśnienie nerwowe, które występuje podczas kontaktów z innymi ludźmi. Proste przykłady: pokłóciłeś się z przyjacielem, jesteś zdenerwowany, bo szef siedzi na głowie i krzyczy o deadlinie, który był wczoraj…

Okazało się, że pod wpływem białego światła aktywność mózgu i serca osób powracała do normy średnio po 3,5 minutach, a pod oddziaływaniem niebieskiego – po 1,1 minuty. Czyli trzy razy szybciej! Oprócz różnych lamp, niebieskie światło emitują ekrany nowoczesnych gadżetów: komputerów, laptopów, smartfonów. Stres – przypadek, kiedy nawet naukowcy zalecają –10 minut na Twoim ulubionym urządzeniu. To pomoże się zrelaksować.

6. Włącz ulubioną, spokojną muzykę lub dźwięki natury Posłuchanie ukochanej łagodnej melodii lub nagrań z odgłosami natury może pomóc Ci się zrelaksować i uspokoić. Badania przeprowadzone w 2017 roku przez naukowców z Medycznej Szkoły Brightona i Sussex wykazały, że kiedy ludzie słuchają dźwięków natury, ich poziom stresu znacznie maleje. Możesz również włączyć najbardziej uspokajającą piosenkę na świecie,

czyli Weightless. Została nagrana w 2011 roku na zlecenie naukowców z Brytyjskiej Akademii Terapii Dźwiękowej, którzy zdecydowali się przeprowadzić eksperyment i stworzyć kompozycję, która mogłaby jak najszybciej uspokoić, a nawet uśpić. Utwór trwający nieco ponad 8 minut jest wypełniony różnymi efektami dźwiękowymi. Jego sekret tkwi w rytmie: organizm dostosowuje się do niego, serce bije wolniej, oddech zwalnia. Aby kojące oddziaływanie Weightless było silniejsze, koniecznie zadbaj o odpowiednią atmosferę: załóż słuchawki, przyjmij wygodną pozycję, zrelaksuj się, zamknij oczy.

7. Żuj gumę lub zjedz słodycze

Człowiek prehistoryczny mógł spokojnie jeść tylko w bezpiecznym środowisku, z dala od drapieżników. Dlatego proces przyjmowania pokarmu jest podświadomie związany z poczuciem bezpieczeństwa i spokoju. Sam proces żucia zwiększa aktywność kory przedczołowej ‒ obszaru mózgu odpowiedzialnego za logiczną obróbkę emocji i regulację zachowań. Należy pamiętać więc, że żucie gumy szybko zmniejsza stres i zwiększa odporność na jego nawroty. Także w wyjątkowych sytuacjach, jakim jest egzamin, trzeba pamiętać, że kęs batonika lub kostka czekolady mogą uwolnić dopaminę, czyli naturalny hormon szczęścia. To pomaga poczuć się spokojniejszym, zrelaksowanym i szczęśliwszym.

8. Obmyj się zimną wodą

Pod wpływem zimnej wody w organizmie wzrasta poziom dopaminy – neuroprzekaźnika regulującego nastrój i wzmacniającego pozytywne emocje. Będzie nawet lepiej, jeżeli wstrzymasz oddech i zanurzysz twarz w zimnej wodzie na 5-10 sekund. Ten zabieg aktywizuje układ nerwowy współczulny i w ciągu kilku minut relaksuje ciało.

9. Technika progresywnego rozluźniania mięśni Ta technika pozytywnie wpływa na układ nerwowy, redukując stres i napięcie. Opiera się na świadomości własnego ciała oraz umiejętności wykonywania odpowiednich ćwiczeń. Progresywne rozluźnianie mięśni zaczyna się od skupienia uwagi na konkretnym obszarze ciała, gdzie odczuwamy napięcie lub ból. Następnie, stopniowo rozkurczamy mięśnie poprzez kontrolowane i powolne oddychanie oraz wykonywanie określonych technik relaksacji mięśniowej.

10. Poszukaj wsparcia

Twoi koledzy z klasy lub grupy na pewno także odczuwają lęk i zamieszanie przed egzaminami. Wspierajcie się nawzajem, powtarzajcie materiał razem, zwracajcie się o pomoc w razie potrzeby. Ważne są również chwile przerwy spędzone razem, które pomagają się zrelaksować i nabrać sił. Dodatkowo, motywacja płynąca z towarzystwa osób przeżywających podobne trudności pozwala utrzymać energię i pozytywne nastawienie. Wszystko to pomoże zredukować niepokój i przestać się martwić.

Powyższe techniki radzenia sobie ze stresem są naprawdę bardzo uniwersalne i można z nich korzystać nie tylko przed nadchodzącym egzaminem, ale także przed trudnym spotkaniem, rozmową kwalifikacyjną, publicznym wystąpieniem i w innych sytuacjach, gdy podenerwowanie może przeszkadzać w racjonalnym myśleniu. Pamiętaj, że stres i lęk to normalne emocje naszego organizmu, nie trzeba być ich ofiarą, lepiej skorzystać z metod relaksacyjnych i nie pozwolić emocjom przeważać nad rozsądnym rozumowaniem.

PRZEZ ŚMIERĆ DO KOLORU –KONTROWERSYJNE BARWNIKI MALARSKIE (I NIE TYLKO)

Gotowanie, prażenie, rozgniatanie – dziś na okrucieństwo wobec zwierząt i ich bezsensowną śmierć patrzymy zupełnie inaczej niż kiedyś, choć część kontrowersyjnych praktyk nadal nie zanika. Mimo to współcześnie nikt nie zbezcześciłby zwłok, aby stworzyć pigment. Kiedyś jednak sposoby pozyskiwania syntetycznych kolorów nie były jeszcze dostępne, a ludzie potrzebowali przeróżnych odcieni farb. Czasem, by życie było bardziej kolorowe, ktoś lub coś musiało umrzeć.

Ludzie od zawsze czują potrzebę tworzenia. Mimo upływu tysiącleci możemy podziwiać twórczość naszych przodków, np. na ścianach jaskini w Lascaux. Mimo że sztuka często kojarzy nam się z pięknem, historia niektórych barw zdecydowanie nie jest piękna. Nikogo nie zaskoczy informacja, że od dawien dawna wykorzystywano zmielone minerały i rośliny do tworzenia barwników; co jednak z wykorzystywaniem krwi zwierzęcej i ludzkiej? Istnieją barwy, które, zanim mogły cieszyć oko na płótnie czy tkaninie, prowadziły do śmieci lub cierpienia.

Purpura tyryjska, tekelet

Rozkolec purpurodajny lub farbiarski (Bolinus brandaris), szkarłatnik (Stramonita haemastoma) i rozkolec pasiasty (Hexaplex trunculus) – te trzy gatunki ślimaków, żyjących w przybrzeżnych wodach Morza Śródziemnego, odpowiadały kolejno za purpurę w odcieniu głębokiego fioletu, purpurę zbliżoną do czerwieni oraz niebieski barwnik zwany tekeletem. Choć Minojczycy produkowali purpurę już w XX–XVIII w. p.n.e., to jej największą popularność, której początek datuje się na XII w. p.n.e., uznaje się za zasługę Fenicjan. Na bardzo drogie tkaniny barwione purpurą mogli pozwolić sobie tylko nieliczni, dlatego kolor ten wiązano z cesarzami, królami i innymi dostojnikami.

Skąd barwnik w ciele ślimaków? Wszystkie wymienione należą do rodziny roz-

kolców i są drapieżnikami. Purpurę uzyskiwano ze znieczulającej ofiary wydzieliny, wytwarzanej przez gruczoły hypobranchialne ślimaków. Daną substancję wydzielają one także wtedy, gdy czują się zagrożone. By ją uzyskać należało pozbawić ślimaka muszli, rozgnieść go i przez kilka dni podgrzewać w cynowych lub ołowianych kadziach z roztworem soli. W takim wywarze moczono przędze, a następnie suszono je na słońcu – dopiero ono wydobywało pożądany kolor, który przechodził kolejno od żółci przez zieleń, błękit i lawendę aż do czerwonej lub fioletowej purpury. Do zabarwienia 1m2 tkaniny potrzebowano około 17 000 ślimaków. Produkcji towarzyszył zapach rozkładających się ślimaczych ciał.

Sepia

Choć dziś sepię kojarzymy głównie ze starymi zdjęciami i ze względu na mniejszy koszt produkcji wytwarza się ją syntetycznie, nadal (niestety) można kupić naturalny barwnik uzyskiwany z mątwy –pierwotnego źródła popularnego koloru. Ten czarnobrązowy pigment powstaje z atramentu pochodzącego z woreczka czernidłowego mątwy, zwanej też sepią, drapieżnego głowonoga dziesięcioramiennego, żyjącego m.in. w Morzu Śródziemnym i Oceanie Atlantyckim. Atrament wydobywano z ciała złowionego zwierzęcia podczas „obróbki”, a później suszono, by łatwiej go przechowywać. Jedyny plus tej sytuacji – mątwy przynajmniej się jeszcze zjadało.

Z sepii w formie kredek, farb czy akwareli korzystano przede wszystkim w renesansie i baroku, zwłaszcza w rysunku – ceniono jej ciemną, ciepłą barwę. Sepią szkicował m.in. Leonardo da Vinci. W XIX i XX w. sepia służyła do tonowania zdjęć, chroniąc je przed blaknięciem.

Czerń kostna, czerń słoniowa Odcienie czerni często powstawały ze zwęglonych kości zwierzęcych (czasem też ludzkich), w tym głęboką czerń słoniową pozyskiwano z ciosów słoni. Aby zamienić kości w pigment, należało je piec bez dostępu powietrza, co prowadziło do zwęglenia. Następnie kości miażdżono i mieszano z olejem lub kurzymi jajami (które pomagały zamienić w farbę nie tylko ten barwnik, ale i wiele innych). Czerń kostna jest najpopularniejszym czarnym pigmentem w dziejach.

Choć większość zwierząt raczej nie została uśmiercona tylko dla pozyskania ich kości, to jeżeli barwnik powstał z ciosów słonia, słoń ten zginął właściwie tylko po to, żeby stać się farbą.

Koszenila (kawas karminowy, karmina) Czerwień – intensywna barwa przyciągająca wzrok jest nieuchronnie powiązana z komercją. Nie tylko sztuka, ale także przemysł spożywczy, kosmetyczny i farmaceutyczny wykorzystują koszenilę –czerwony barwnik pozyskiwany z czerwców kaktusowych (Dactylopius coccus),

a do XVI w. także z czerwców polskich (Porphyrophora polonica).

Na jeden kilogram koszenili potrzeba 155 tysięcy owadów. Czerwce są hodowane lub zbierane, a następnie zabijane z użyciem wysokiej temperatury (gorącej wody, pary wodnej, gorącego powietrza lub światła UV). Pozbawione życia owady poddaje się suszeniu, a potem za pomocą gorącej wody wydobywa się z nich kwas karminowy, który następnie ponownie się wysusza, aby uzyskać czysty barwnik.

Choć od 1991 roku można otrzymać kwas karminowy całkowicie syntetycznie, czerwce nadal są wykorzystywane do produkcji farb malarskich i barwienia tkanin, a także do barwienia żywności (np.

jogurtów, napojów gazowanych, mięsa), kosmetyków (np. różów, szminek, cieni do powiek, szamponów) oraz leków i suplementów diety.

Mumiowy brąz

Bardzo popularny w XIX w. ciemny brąz pozyskiwano z ludzkich oraz zwierzęcych mumii (zwłaszcza kocich, ponieważ było ich mnóstwo). O ile dobrze, że wszyscy zainteresowani byli już dawno martwi i dla uzyskania tego koloru nie ucierpiała żadna żywa istota, o tyle nadal jest to barwnik pochodzenia co najmniej wątpliwego. Mumie były przerabiane na proszek i najczęściej mieszane z jakąś substancją, np. z mirrą. Mumiowego brązu używano przede wszystkim do cieniowania. Barwę tę trudno było odtworzyć, ponieważ

koloru nadawały nie tylko wysuszone zwłoki, ale także różne substancje użyte podczas próby zakonserwowania ciała zmarłego.

Większość artystów nie miała pojęcia o prawdziwym pochodzeniu tego barwnika. Edward Burne-Jones po odkryciu prawdy o mumiowym brązie zaprzestał wykorzystywania farby z tym barwnikiem i odprawił jej chrześcijański pochówek.

Choć tak kontrowersyjny, barwnik ten można było kupić jeszcze w latach 60. XX w.

Zapewne nie są to jedyne kontrowersyjne barwniki pochodzenia zwierzęcego (lub ludzkiego) w dziejach. Liczne pigmenty opierały się o związki chemiczne, które bywały toksyczne (np. zieleń Scheelego, zieleń paryska, cynober, ołów), ale były to barwniki zadające cierpienie – nie takie, które powstały dzięki cierpieniu. Choć dziś wszystkie można otrzymać syntetycznie, uzyskiwanie części z nich w wątpliwy sposób nadal jest niezwykle powszechne.

Źródła:

B.a.: Szkarłatniki, czyli jak Fenicjanie barwili szaty. Purpura tyryjska – najcenniejszy barwnik starożytności. (www.muzeum-przyrodnicze.uni.wroc.pl/index.php?go=ciekawe-eksponaty-purpura-tyryjska); Coldseed: Farba z mumii i inne barwniki o dość niepokojącej historii. (www.joemonster.org/art/32093);

J. Orzeł: Barwnik koszenila (E120) – czym jest? Właściwości, zastosowanie, szkodliwość kwasu karminowego. (www.doz.pl/ czytelnia/a15338-Barwnik_koszenila_ E120__czym_jest_Wlasciwosci_zastosowanie_szkodliwosc_kwasu_karminowego); Voynich: Kalcynacja – czerń kostna. (www. voynichgrullo.blogspot.com/2013/11/kalcynacja.html?m=1).

MUSICAL (NIE)POLSKI

Sezon 2024/2025 to chyba jeden z najmocniejszych sezonów na polskiej scenie musicalowej. Dzieje się wiele – już pierwszy tydzień września to premiery Drogiego Evana Hansena w Poznaniu i Heathers w Warszawie, a potem jest już tylko lepiej: Quo vadis, Bajo bongo, Pilot i Mały Książę, Rent, kolejny Jesus Christ Superstar, Hair, Wicked i tak dalej.

Robert Talarczyk w warszawskim teatrze Syrena reżyseruje musical o fentanylu, w Krakowie powstaje druga polska wersja Six (prawie dokładnie rok po premierze pierwszej, warszawskiej), właśnie skończyły się castingi do Beetlejuice’a, który ma otworzyć kolejny sezon w Syrenie, a Teatr Słowackiego i Gdański Teatr Szekspirowski wypuścili płytę z muzyką z hitu 1989. Miłośnicy musicali, a jest ich wiele, zdecydowanie nie będą się nudzić.

Musical, choć może się wydawać inaczej, ma bogatą historię – od pełnych parodii i, dziś uznawanych za rasistowskie, XIX-wiecznych minstrel shows, poprzez rozkwit Tin Pan Alley, do gigantycznych, znanych na całym świecie produkcji granych przed tysięczną publicznością. Jest on tak głęboko zakorzeniony w amerykańskiej świadomości kulturowej, że nic dziwnego, iż tamtejszym odpowiednikiem naszych szkolnych przedstawień Dziadów czy Pana Tadeusza jest wystawianie w szkołach

kolejnej wersji Heathers czy Hamiltona. Bez wahania stolicą współczesnego musicalu można nazwać Broadway, a zaraz za nim londyński West End. Nie jest to jednak czas na wyjaśnianie historii tych miejsc i skomplikowanych zależności między nimi – zostańmy więc przy takim upraszczającym skrócie myślowym i przyjrzyjmy się, jak dzieła anglojęzyczne wpływają na polską scenę teatralno-musicalową.

W listopadzie 2024 roku odbył się plebiscyt musicalowy. Wśród siedmiu nominowanych do drugiego etapu premier sezonu 2023/2024 trzy spektakle były produkcjami własnymi, oryginalnymi. Organizatorów głosowania tak zaskoczył fakt, że prawie połowa finałowych spektakli jest autorska, że w ostatniej chwili ogłosili dodatkowe wyróżnienie tylko dla musicali z tej kategorii. Otrzymali je Chłopcy z Placu Broni Teatru Kameralnego w Bydgoszczy, jakby potwierdzając słowa, które można

↑ | il. Luiza Szczotka

znaleźć na stronie Instytutu Teatralnego: „twórcy [musicali] nie sięgają wyłącznie po znane broadwayowskie formaty – coraz śmielej inspirują się klasyką polskiej literatury, przyczyniając się tym samym do upowszechniania i popularyzacji polskiej kultury”. Laureatem w plebiscycie była jednak adaptacja musicalu Tick, tick… Boom!, stworzonego i wystawionego w latach 90. przez Jonathana Larsona, znanego przede wszystkim z musicalu Rent, który, swoją drogą, dopiero co miał premierę w krakowskim Teatrze Variété.

Tik, tik… BUM!, w Polsce grany w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie, jest musicalem kameralnym, a przez to dość specyficznym. Nie znajdziemy w nim, tak kojarzących się z teatrem muzycznym, efektownych scen tanecznych, śpiewanych na kilka głosów zbiorówek czy ciągłych i tak płynnych, że wręcz niezauważalnych zmian scenografii. Zamiast tego dostajemy troje aktorów, czterech muzyków, bardzo prostą scenografię i historię o zagubionym w życiu trzydziestolatku, który nie chce pogodzić się ze swoim wiekiem i tym, że do tej pory nie udało mu się spełnić marzenia o broadwayowskim hicie własnego autorstwa. Dlatego też można się zastanawiać, czym zaskarbił sobie taką miłość polskiej widowni, dlaczego został wybrany ponad inne premiery tego sezonu – być może jest to kwestia autentyczności, tego, że widz prawdopodobnie przeżywał lub nadal przeżywa to samo, co główny bohater, i dlatego ta historia tak go porusza. Nic więc dziwnego, że obaj odtwórcy głównej roli, Marcin Franc i Maciej Pawlak, zajęli w plebiscycie kolejno pierwsze i drugie miejsce w kategorii „najlepszy aktor – rola główna”. Sama miałam okazję zobaczyć na tej scenie tylko Macieja Pawlaka, który zaczarował mnie tym, jak bardzo autentyczny był w swojej postaci – jakby wcale nie grał, a po prostu był tym bohaterem. Taki kunszt aktorski w spektaklu, gdzie jest się tak blisko widza (dosłownie i w przenośni – siedząc w pierwszym rzędzie, dwa razy zostałam przez aktorów podeptana), jest zdecydowanie warty wyróżnienia.

W 2021 roku na Netflixa został wypuszczony film bazujący właśnie na musicalu Larsona. Jego reżyserem był Lin-Manuel Miranda – postać, której nikomu choć odrobinę zorientowanemu w świecie musicalu nie trzeba przedstawiać, twórca jednego z najważniejszych dzieł amerykańskiej popkultury XXI wieku (i to nie są moje słowa!), czyli Hamiltona. Jego hip-hopowo-rapowy musical stanowi swego rodzaju fenomen, bierze on bowiem życie twórcy amerykańskiego systemu finansowego i opowiada ją w taki sposób, że tysiące ludzi na całym świecie płaczą, po raz kolejny sięgając do soundtracku z widowiska. W dodatku jest on jednocześnie komentarzem do współczesnej polityki Stanów Zjednoczonych. W Polsce niestety nie doczekaliśmy się jeszcze adaptacji Hamiltona, jednak możemy pochwalić się własnym, autorskim odpowiednikiem – wspomnianą już wcześniej koprodukcją Teatru Słowackiego i Teatru Szekspirowskiego, za pomocą rapu opowiadającą za pomocą rapu o „Solidarności”

w emocjonujący i fascynujący sposób. Musical 1989, bo to o nim mowa, bez przerwy nagradzany, na który bilety wyprzedają się w ciągu kilkunastu minut, także stanowi swego rodzaju fenomen. Twórcy tego spektaklu nie kryją swoich inspiracji broadwayowskim hitem, pojawiają się w nim nawet bezpośrednie muzyczne nawiązania. Jednak siła 1989 nie leży tylko i wyłącznie w tym, że jest on „polskim Hamiltonem”. Bierze on także na tapet historię kraju, zarówno wątki polityczne, jak i te dotyczące prywatnego życia bohaterów, i opowiada je w taki sposób, że łączy pokolenia poprzez wspólne przeżywanie tych samych emocji – zarówno razem z bohaterami, jak i innymi widzami. Nie powstrzymuje się także od komentarza do współczesnej polskiej polityki, czasem bardzo bezpośredniego i, trzeba to przyznać, jednostronnego, co jest dość częstym zarzutem w stosunku do tego spektaklu. Co by jednak nie mówić o tle ideologicznym, 1989 jest po prostu świetnym spektaklem, zarówno pod kątem technicznym, jak i dramaturgicznym, i dlatego jest jedną z ważniejszych premier na deskach polskiego teatru ostatnich lat.

Twórcy musicali sięgają po zagraniczne tytuły między innymi z powodu pewności, że już istnieje pewna baza fanów, którzy znają dane dzieło w oryginale i będą zainteresowani (choć może lepiej powiedzieć: zafascynowani) danym spektaklem. Mnie samej, czy to podczas Six, czy Heathers w Teatrze Syrena, trudno było się powstrzymać od nucenia dobrze znanych sobie piosenek. Na tym drugim spektaklu nawet siedziałam zaraz za osobą, która wcale się nie powstrzymywała, co także jest ciekawym zjawiskiem – może i przejawem pewnego braku refleksji o innych widzach dookoła, ale jednocześnie dowodem na to, jak silna może być miłość fana do dzieła.

Musical jest takim odłamem teatru, o którego sukcesie decydują nie tylko walory artystyczne, ale także sukces komercyjny. Jest formą mniej elitarną, bardziej przystępną niż klasyczny teatr dramatyczny, dzięki czemu rozwija się bardzo dynamicznie. Kolejne premiery biją rekordy popularności, bilety wyprzedają się w błyskawicznym tempie, a widzowie są w stanie podróżować wiele godzin, żeby zobaczyć swój ukochany spektakl na żywo (istnieje nawet takie pojęcie jak „turystyka musicalowa”). Dlatego też nie sposób opowiedzieć o wszystkim, co dzieje się w świecie polskiego (i niepolskiego) musicalu na zaledwie kilku stronach, o wszystkich spektaklach wartych i niewartych uwagi, czy o nadchodzących premierach. Z pewnością można jednak stwierdzić jedno – walka o tytuł najlepszej premiery w przyszłorocznym plebiscycie musicalowym będzie bardzo wyrównana i zacięta.

Jeśli interesuje Cię ten temat, warto zerknąć w te miejsca:

● Nawet lubię musicale – podcast Teatru Syrena,

● ABC musicalu – Podcast o teatrze, odc. 19,

● Słowem o musicalu – cykl wykładów Instytutu Teatralnego.

WŁĄCZ MYŚLENIE – CZAS NA

ŁAMIGŁÓWKI I CIEKAWOSTKI!

Wiosna, ach to Ty! Dni robią się dłuższe i cieplejsze, a studenci skłonni częściej przebywać w plenerze. Po intensywnej sesji, niekończących się projektach i zarwanych nocach przy notatkach, warto dać umysłowi chwilę wytchnienia. Przygotowaliśmy dla Was garść fascynujących ciekawostek, a także łamigłówkę, przy której możecie sprawdzić swoją spostrzegawczość.

Dwie poniższe ilustracje wydają się z pozoru takie same. Czy znajdziesz 19 różnic? Czy zrobisz to szybciej niż Twoi znajomi?

Nie czekaj i daj się wciągnąć w tę intelektualną przygodę!

↘ | ZNAJDŹ RÓŻNICĘ

Autorzy łamigłówek
Natalia Bugaj, Alicja Tomczyk
↑ | il. Natalia Bugaj

↘ | CZY WIESZ, ŻE…

❶ Dziobaki są jednymi z nielicznych ssaków, które składają jaja, ale to nie wszystko! Samce dziobaków mają na tylnych łapach ostre kolce, które produkują jad. Nie jest on śmiertelny dla ludzi, ale może powodować niesamowicie bolesnymi ukłucia, które utrzymują się przez kilka dni, a czasem nawet tygodni.

❷ Pierwsza podwodna kawiarnia w Europie powstała w Polsce w latach 60. XX wieku w Knurowie w województwie śląskim. Nazywała się „Jaskinia”.

❸ Aztecy używali nasion kakaowca jako waluty. Przydzieleni urzędnicy ustalali, co za te nasiona można było kupić lub sprzedać.

❹ Ćmy morwowe (nazywane też jedwabnikami) są całkowicie zależne od ludzi. Przez brak umiejętności latania od setek lat ich powłoczki są wykorzystywane do wyrobu jedwabiu, a sam gatunek nie występuje już w naturze, jest hodowany wyłącznie na potrzeby produkcji tego surowca.

❺ W Australii istnieje naturalnie różowe Jezioro Hillier, które utrzymuje swój kolor nawet po przelaniu do naczynia. Jego odcień jest wynikiem wysokiego zasolenia, halobakterii oraz algi Dunaliella salina.

❻ Mężczyźni, kobiety i dzieci ze wszystkich klas egipskiego społeczeństwa aplikowali sobie makijaż. Egipcjanie byli przekonani, że nawet śmierć nie zwalnia z obowiązku malowania się. Wierząc głęboko w to, że życie pozagrobowe nie różni się specjalnie od doczesnego i potrzebne są w nim podobne przedmioty, poddani faraonów w swoją ostatnią podróż zabierali kosmetyki i akcesoria do makijażu, które archeolodzy znajdują w ich grobowcach.

❼ Musicalową, broadwayowską wersję Króla lwa (reż. Julie Taymor) zobaczyło ponad sto milionów widzów ‒ zarobił on więcej niż Avatar, który przez niemal dekadę był najbardziej dochodowym filmem wszech czasów.

❽ Leniwce to najwolniejsze ssaki na świecie. Nie dbają one też zbyt dobrze o higienę. Ich szara sierść często przybiera zielonkawy odcień, ponieważ żyją w niej glony. Poza

tym zalęgają się w niej także różne owady, takie jak ćmy, muchy czy komary.

❾ W Japonii zamiast tradycyjnych bożonarodzeniowych potraw wiele rodzin zamawia KFC. Zwyczaj ten narodził się w latach 70., kiedy firma KFC przeprowadziła kampanię reklamową pod hasłem „Kentucky for Christmas”. Reklama tak się przyjęła, że dziś miliony Japończyków zamawiają kurczaka z KFC na święta, a rezerwacji trzeba dokonywać nawet kilka tygodni wcześniej.

❿ Istnieje las samobójców w Japonii – Aokigahara. Na jego obrzeżach znajdują się liczne tablice zachęcające do zasięgnięcia pomocy i skontaktowania się z policją: „Proszę, skontaktuj się z policją, nim postanowisz się zabić” lub „życie to przepiękny dar od naszych rodziców i należy go szanować”.

⓫ Pogańska tradycja, która przetrwała po dziś dzień. Obchody topienia Marzanny różnią się w zależności od regionu Polski. Na Śląsku rytuałowi towarzyszą pieśni i tańce, z kolei na Lubelszczyźnie pojawiają się wróżby związane z obrzędem. W wielu miejscach praktykuje się także obnoszenie gaika lub maika, czyli gałęzi lub drzewka przybranego kolorowymi ozdobami, co symbolizuje zbliżającą się wiosnę.

⓬ Eisoptrofobia, inaczej spectrofobia, to lęk przed lustrami lub własnym odbiciem. Może on wynikać z niskiej samooceny, traum z przeszłości lub wierzeń, że lustra przechwytują dusze. Słynna aktorka Pamela Anderson cierpi na tę fobię.

⓭ Rolę hotelu, w którym odbywa się zasadzka policji w filmie Psy, zagrał budynek ASP w Łodzi.

⓮ Najwięcej filmów rocznie (ponad 2500) produkuje się w nigeryjskim Nollywood, podczas gdy w Hollywood ‒tylko 500.

⓯ Film Blair Witch Project z 1999 roku, przy budżecie wynoszącym 60 000 dolarów, zarobił prawie ćwierć miliarda, podczas gdy jego kontynuacja, mając budżet na poziomie 15 milionów, zarobiła 47 milionów.

← | il. Alicja Tomczyk

LUTY / MARZEC '25

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.