Suplement - kwiecień/maj 2023

Page 1

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego MAGAZYN BEZPŁATNY kwiecień /maj 2023 ISSN 1739 -1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement”

Rektorat Uniwersytetu Śląskiego, ul. Bankowa 12, 40-007 Katowice

Nakład: 1000 egzemplarzy

Redaktor Naczelny: Robert Jakubczak (r.jakubczak97@gmail.com)

Zastępca Redaktora Naczelnego: Dawid Hornik (dawidhornik@yahoo.pl)

Sekretarz redakcji: Emilia Sorota (esorota@us.edu.pl)

Skład graficzny: Grzegorz Izdebski (izdebski.grzegorz@wp.pl)

Zespół korektorski: Daria Molenda, Aleksandra Przybyłek, Katarzyna Grzelińska, Konrad Kitliński, Paula Kosmala, Katarzyna

Konieczna, Tymoteusz Stefański, Kinga Richter

Ilustracje: Martyna „TishBlack” Brzóska

Grafika na okładce: Magdalena Zalaś

Zdjęcia wizerunkowe: Matylda Klos (matyldaklos@us.edu.pl)

Wykorzystane zdjęcia: www.pexels.com, www.pixabay.com, unsplash.com, domena publiczna

Zespół redakcyjny:

Robert Jakubczak Jakub Dyl Katarzyna Grzelińska Paula Kosmala Klaudia Borowiecka Roksana Sałbut Milena Panek Bartosz Leszczyna Bartosz Galas Angelika Wojciechowska Anna Czuczejko Katarzyna Tomczyk Daria Molenda Katarzyna Kulyk Magda Zalaś Konrad Kitliński Agnieszka Dziendziel Emila Skiba Alicja Gorczyńska Kinga Richter Martyna Brzóska Emilia Sorota Julia Cisak Natalia Kuleta Sara Galeja Julia Nita Natalia Różewicz Tymoteusz Stefański Justyna Kost Olena Matviienko Weronika Iżyk Kacper Włodarski Marlena Chowaniec Dawid Hornik Aleksandra Krupa Michalina Skwara Anastasiia Hudym Patrycja Czyżowska Aleksandra Przybyłek Kamil Kołacz Katarzyna Konieczna Paulina Skwara Michał Miszewski

Fakt a prawda. Czy zaufasz reportażowi bardziej niż fikcji? | Angelika Wojciechowska

O odpowiedzialności reportera za słowo.

Sygryda Storråda – polska księżniczka Świętosława wielką królową wikingów? | Patrycja Czyżowska

Czy sławna skandynawska władczyni mogła mieć polskie korzenie?

Biało-czerwona flaga w drodze do gwiazd: perspektywy na przyszłe lata | Kamil Kołacz Rozmowa z Grzegorzem Wrochną o perspektywach polskiego sektora kosmicznego na przyszłe lata.

Nie jesteś sam! | Emilia Sorota

O samotności w chorobach psychicznych i szukaniu pomocy.

Majówka – idealny czas na aktywny wypoczynek | Kacper Włodarski

Jak urozmaicić czas wolny, żeby nie było nudno?

Białe kruki – kilka słów o dziełach niedochowanych | Natalia Różewicz Książki, o których każdy słyszał, ale nikt ich nie widział.

Wywiad z twórczyniami podcastu Już tłumaczę | Aleksandra Krupa

Ela i Paya są twórczyniami podcastu Już tłumaczę. Przeczytajcie o pracy tłumacza oraz poznajcie ich polecenia książkowe!

Dnie i noce w trasie | Julia Cisak

Czyli jak to jest spełniać marzenie z dzieciństwa o byciu jak Hannah Montana i zmienić łóżko na siedzenie w autokarze.

Kto? Czym? Kiedy? Jak? Eksperym ent teatralny rodem z powieści detektywistycznych | Magdalena Zalaś Recenzja spektaklu Szalone nożyczki wystawionego w Teatrze Miejskim w Gliwicach.

Małe gry – wielkie pieniądze | Marlena Chowaniec O historii rynku gier mobilnych.

I kto tu jest gwiazdą? | Tymoteusz Stefański Do kogo należą znajome twarze? Aktorów czy ich filmowych alter ego?

Witaj na TikToku przybyszu | Natalia Kuleta Czyli o TikToku jako kapsule czasu, w której zamknięto stare hity muzyczne.

Wiersze zebrane | Dawid Hornik, S. E. Chwila wytchnienia dla każdego miłośnika liryki i nie tylko.

Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Bartosz Leszczyna, Kamil Kołacz, Emilia Sorota, Robert Jakubczak Zmierz się z wyzwaniami, które dla ciebie przygotowaliśmy!

6 8 10 12 14 16 18 22 24 26 28 30 32 34

Odwiedź nas:

www.magazynsuplement.us.edu.pl

www.facebook.com/magazynsuplement

www.instagram.com/magazynsuplement

Projekt współfinansowany ze środków przyznanych przez Uczelnianą Radę Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Śląskiego

Zanurz się w kulturze

Współczesna kultura jest niezwykle różnorodna. Mamy dostęp do wspaniałych form sztuki i rozrywki, których przybywa z prędkością światła. Jeszcze kilka lat temu zanurzenie w wirtualnej rzeczywistości było dla nas wytworem wyobraźni autorów science fiction. Dzisiaj studia VR wprowadzają kolejne udoskonalenia, aby użytkownicy pełniej doświadczali sztucznie wytworzonego tworu poznawczego.

Oczywiście tradycyjne formy obcowania z kulturą nie straciły na popularności. Sale teatrów są oblegane jak mało kiedy! Kupienie biletu na spektakl czy koncert nierzadko wiąże się z rezerwowanie terminu w swoim kalendarzu z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, ponieważ bilety rozchodzą się jak świeże bułeczki. Ogromnie mnie to cieszy, bo niejednokrotnie zdarzyło mi się w głowie toczyć monolog na temat wartości, jaką kultura wnosi w nasze życie.

Kultura może pełnić ważną funkcję w walce z problemami społecznymi, takimi jak dyskryminacja czy nierówności. Poprzez sztukę i kulturę możemy zwrócić uwagę na trudności, z którymi borykają się różne grupy społeczne i zainspirować do działań na rzecz zmiany sytuacji. Kultura jest też oczywiście źródłem przyjemności i rozrywki. Dzięki niej możemy odpocząć od codziennych obowiązków i zanurzyć się w innej rzeczywistości. To daje nam szansę na chwilę oderwania od bieżących problemów i wyzwań.

Mnie przede wszystkim obcowanie z kulturą pomaga rozwijać się intelektualnie oraz zrozumieć różnorodność i piękno świata. Jedni wokoło dostrzegają cyfry i obliczenia, inni widzą prawa fizyki czy wzory strukturalne, a pozostali zanurzeni w wewnętrzny świat przeżyć funkcjonują w rzeczywistości emocji i myśli.

Dostrzegając rolę i wartość kultury w naszym życiu, przygotowaliśmy dla Ciebie, Drogi Czytelniku, wspaniałe spotkania z różnymi wymiarami naszej rzeczywistości. Tymoteusz Stefański podzielił się swoimi przemyśleniami na temat rynku filmowego. Magdalena Zalaś omówiła fenomen spektaklu Szalone nożyczki. Natalia Kuleta pochyliła się nad tematem TikToka i jego wpływu na branżę muzyczną.

Będzie też o tym, jak trasa musicalowa wygląda od środka; o białych krukach, czyli o książkach rzadko spotykanych na rynku, których ceny na aukcjach potrafią sięgać czterocyfrowych kwot; a także o grach mobilnych, na które w zeszłym roku użytkownicy wydali 167 miliardów dolarów!

Mam ogromną nadzieję, że ten numer, który właśnie trzymasz w rękach, będzie dla Ciebie zaproszeniem do obcowania z różnymi rzeczywistościami i ludźmi.

Fakt a prawda. Czy zaufasz reportażowi bardziej niż fikcji?

Dzięki Józefowi Tischnerowi wiemy, że istnieją trzy prawdy: prawda, święta prawda i gówno prawda. A jakie prawdy skrywa reportaż?

Najpierw wyjaśnijmy sobie, o jakim reportażu rozmawiamy. Naszym królikiem doświadczalnym będzie reportaż literacki. Co to jednak właściwie oznacza? Bazą, z której składa się każdy reportaż (bez znaczenia, przy użyciu którego medium jest realizowany) jest pięć pytań: kto, gdzie, kiedy, jak i dlaczego. Wszystko poza nimi będzie kierowało odbiorcę do innego gatunku literackiego.

I w tym momencie na scenę wchodzi cały na biało badacz Clifford Geertz, który by sklasyfikować reportaż literacki, posługuje się określeniem „gatunki zmącone”. Dzięki niemu w sprawny sposób przyjęto myślenie, że reportaż jest gatunkiem otwartym na formy dokumentalne, jak i artystyczne, które mogą w sobie łączyć różnego rodzaju style, języki czy dyskursy. Zresztą, co tu dużo pisać, non-fiction coraz lepiej kamufluje się za formami fiction. Dlaczego? Bo widać jak na dłoni, że fikcja, która pomaga poradzić sobie ze światem, bawi i wyciska łzy, jest znana od dawien dawna ze swej skuteczności.

Diabelski pakt

Wiele mówi się o słabo rozwiniętym fact checkingu w naszym kraju, dlatego sięgając po literaturę non-fiction – a szczególnie pozycje poruszające nieznane nam doskonale tematy – warto mieć to na uwadze. Jednak w takim razie, po co czytać reportaże, skoro nie ma gwarancji, że przedstawiają one stan faktyczny?

Kluczem do zrozumienia non-fiction są słowa Hanny Krall: „Istnieje między mną a czytelnikiem niepisana umowa: ja piszę o rzeczach prawdziwych, a on mi wierzy” – bez tego, nie ma sensu sięgać po tego rodzaju literaturę. Powyższe zdanie to jedyne i wszechobecne przykazanie – nie uznajesz go? Wypadasz z gry.

Niefikcja nie gwarantuje faktów, bo to nie one odgrywają główną rolę. Cały sens reportażu mieści się w naddatku. Mariusz Szczygieł świetnie tłumaczy, czym jest nadwyżka reporterska: „Każdy nasz reportaż ma być o tym, o czym jest, i o czymś jeszcze”. Wszystkie historie, które zostają opisane, są ważne, zaspokajają ciekawość, dają pożywkę ekscytacji, ale nad nimi wszystkimi powinna unosić się jakaś myśl, refleksja. Fakt przeminie, przestanie być sexy, stanie się jedynie pożywką dla niestrudzonych dokumentalistów. Najdłużej z czytelnikiem zostanie to, co dotyka najgłębszych kanionów człowieka. I można się oburzyć, że w takim razie, czym różni się reportaż od noweli, powieści czy bajeczki z morałem dla dzieci. I z dziarskim uśmiechem

s.6

odpowiem, że reportaż jest „opowiadaniem faktów”, bo właśnie o to się rozchodzi, by w „non-fiction szukać szerszego kontekstu, a w bohaterach reportaży – rysów uniwersalnych”.

Co wysysamy z palca?

Może trochę pofolgowałam z tym podtytułem, ale się wytłumaczę. Jeśli sięgniemy do historii, to jeden z pierwszych

reporterów, Melchior Wańkowicz, nie ukrywał, a wręcz szczycił się tym, że do pisania swoich książek korzysta z metody mozaikowej. Polegało to na tym, że z pięciu bohaterów tworzył jednego, najbardziej syntetycznego. Metoda ta przetrwała do naszych czasów (i bardzo dobrze!), a co oznacza w praktyce? Wojciech Jagielski w Nocnych wędrowcach pisał: „Jest to opowieść prawdziwa, podobnie jak prawdziwe jest miasteczko Gulu, w którym się ona rozgrywa. Prawdziwi są też bohaterowie opowieści. […] Nora, Samuel i Jackson na potrzeby tej opowieści stworzeni zostali z kilku rzeczywistych postaci”. Czy to znaczy, że reportaż nadaje się tylko do śmietnika? No nie. Czy to znaczy, że reporter nas okłamał? Też nie. Jagielski tłumaczył to odpowiedzialnością za słowo: „Lepiej, żeby dziennikarz nie umiał pisać, niż żeby jej nie miał”.

Mozaikowych bohaterów zdzierżyć jest dosyć łatwo – znamy to z filmów. Jednak dowiedzieć się, że zapisane w reportażu dialogi nigdy nie miały miejsca… – czuć oddech inkwizycji literaturoznawczej na plecach. Przyznajmy otwarcie, reportaż to nie wywiad, wiele wypowiedzi będzie po prostu włożonych w usta bohatera. Powody są różne – dynamika akcji, żeby lepiej i płynniej się czytało, niepoznanie jakichś postaci przez reportera (a trudno z takiego powodu uczynić je niemowami). Zbigniew Mitzner świetnie tłumaczy, w czym rzecz: słowa, których nigdy nie wypowiedziano, sceny, które nigdy się nie wydarzyły, przeżycia, których nikt nie miał, są dopuszczalne, jeśli uczciwy reporter stara się nimi zilustrować głębszą prawdę. Natomiast Małgorzata Sznejnert dodaje: „Nie wszystko, co pisze reporter, musi być prawdziwe, ale to, co nie jest prawdziwe, musi być prawdopodobne”.

Źle postawione pytanie

Czy można reportażowi zaufać bardziej niż fikcji? Czy lepiej czytać fikcję, skoro nie wszystko w non-fiction jest faktem? To błędne pytania. Nie chodzi o regulację prawną czytelnictwa. Nie ma znaczenia, co czytasz. Najważniejsze jest to, czy szukasz nadwyżki, naddatku, który opowie prawdę.

Jeżeli poszukujesz sprawozdania i marzysz o esencji faktów –zajrzyj do gazety codziennej. Reportaż literacki przemawia na większej ilości płaszczyzn. Dlatego warto pamiętać, co jest celem non-fiction. Znajdziesz tutaj prawdę, która niekoniecznie będzie składała się z suchej rozmowy przepisanej z dyktafonu. By dotrzeć do sedna sprawy, trzeba patrzeć ponad literkami, wytężyć zmysły i dostrzec nadwyżkę. A jeśli myślisz, że to „wymysł dzisiejszych pseudoreporterów”, skontaktuj się z Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego, ostrzegam, możesz się rozczarować faktami cesarza reportażu.

Źródła:

C. Geerts, O gatunkach zmąconych. Nowe konfiguracje myśli społecznej, „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka i interpretacja”, nr 2 1990;

E. Żydek-Horodyska, Reportaż biograficzny czy biografia reportażowa? Refleksje genologiczne i analiza przypadku, „Autobiografia Literatura Kultura Media”, nr 2 (11) 2018;

J. Antczak, Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall, Warszawa 2007;

M. Szczygieł, Fakty muszą zatańczyć, Warszawa 2022.

s.7

Sygryda Storråda – polska księżniczka Świętosława wielką królową wikingów?

Sigrid Storråda (Sygryda Dumna), duma Szwedów i Polaków, bohaterka islandzkich sag, żona dwóch skandynawskich królów i matka trzech kolejnych – czy to mogła być córka Mieszka I i Dobrawy? W taki sposób pojawia się w wielkich syntezach i monografiach naukowych, gdzie wymieniana jest wśród grona najznamienitszych Polek. Podobno jest nawet w podręcznikach do historii, ale czy ktoś z nas w ogóle o niej słyszał?

Odkryłam Sygrydę-Świętosławę podczas czytania Historii, której nie było autorstwa Agnieszki Jankowiak-Maik, która wspomina o niej przy okazji omawiania mitów narosłych wokół kobiet. Wyraża tam swoje ubolewanie nad tym, że wcale się o Sygrydzie nie mówi i ja w zupełności się z tym zgadzam, nawet jeśli nie jest to potwierdzona historycznie informacja. Rafał T. Prinke uważa, że choć jest o niej głośno z powodu wydawanych ostatnio książek, w których Sygryda pojawia się m.in. jako heroska lub krzewicielka chrześcijańskiej wiary, tak naprawdę większość społeczeństwa raczej o niej nie słyszała. To nie to samo, co nasza Jadwiga Andegaweńska czy Anna Jagiellonka, których imion – nie mówiąc już o historii – nie wypada nie znać. Zanim zastanowimy się nad jej polskim pochodzeniem, powinniśmy dowiedzieć się, kim w ogóle była legendarna królowa.

Od początku – kim jest Sygryda Dumna, „matka królów”?

Mądra, wyniosła, uparta i dumna – niechcianych kandydatów na męża, nocujących w tej samej co ona gospodzie, kazała puścić z dymem. Tak na przestrogę dla następnych. Sygryda chyba najbardziej znana jest z tego, jaką rolę odegrała w Sadze o Olafie Trygwasonie – jako wdowa po szwedzkim królu Eryku Zwycięskim miała właśnie wyjść za norweskiego króla Olafa, ale ten wysłał jej pierścionek z pozłacanego mosiądzu (nie ze złota, co stanowiło obelgę dla królowej), a poza tym nalegał na porzucenie rodzimej wiary na rzecz chrześcijaństwa. Sygryda nie zgodziła się na warunek stawiany przez przyszłego męża, więc ten obraził ją i spoliczkował (lub, w innej wersji, wrzucił do wody). Powiedziała mu, że może go to kosztować życie… Po tym poniżającym wydarzeniu poślubiła króla Danii, Swena Widłobrodego i namówiła go, by wraz z jej synem z pierwszego małżeństwa, Olafem Skötkonungiem, ruszył na króla Norwegii.

I tak Sygryda pojawia się w wątku „bitwy trzech królów”. Ze starszych przekazów dowiadujemy się jednak, że przyczyną wybuchu wojny była kwestia posagu Thyry (innej skandynawskiej władczyni), a nie zemsta Sygrydy, toteż nawet ta historia zostaje podana w wątpliwość.

Sygryda była królową dwóch państw (najpierw Szwecji, potem Danii), a jej synowie zasiadali na tronach Szwecji (Olaf Sköt-

konung), Danii (Harald I, Kanut Wielki) oraz Anglii i Norwegii (Kanut Wielki). Od jej imienia nazywano dobra królów duńskich na szwedzkiej Gotlandii – Sighridha leff

Co na to źródła historyczne?

Wypadałoby przedstawić również inne postacie, które będą się tutaj przewijać. Wątpliwości zaczynają się już na samym początku tej historii, gdyż nawet o Eriku Segersällu (Eryku Zwycięskim) – domniemanym mężu Sygrydy – wiadomo niewiele. Był królem Szwecji i Danii, które sam zjednoczył i mimo chrztu powrócił do pogaństwa po wojnie z Ottonem III. Synem jego i Sygrydy miał być Olaf Skötkonung, który zwrócił Danię Sveinnowi Tjúguskeggowi (Swenowi Widłobrodemu). To właśnie z nim Olaf pokonał króla Norwegii w „bitwie trzech królów” pod Svold. Sygryda po śmierci Eryka wyszła za Sveinna Tjúguskegga, wspomnianego króla Danii. Ciekawy polski akcent – jego matką była prawdopodobnie córka obodrzyckiego księcia Mściwoja, Tofa.

Czy czegoś możemy być pewni?

Informacją wiarygodną, pochodzącą z czasów życia królowej[1] , jest to, że Sygryda i Sveinn mieli dwóch synów: Haralda i Kanuta. Polskie pochodzenie Sygrydy potwierdza natomiast wzmianka kronikarza o tym, że była córką Mieszka i siostrą Bolesława (Chrobrego). Według Thietmara, Sygryda została wygnana przez Eryka i „wiele musiała znosić przykrości”. Fakt wygnania potwierdzają także inne źródła [2] , które mówią, że dopiero Harald i Kanut sprowadzili matkę z powrotem z „kraju Słowian”. W Sadze o Ingwarze Odda Snorrasona jest napisane, że z Sygrydą nie dało się wytrzymać, a Eryk wygnał ją, ale pozwolił jej zachować dobra na Gotlandii. Sygryda zatem istniała, pytanie tylko, czy wszystko co o niej jest powiedziane to prawda i czy w ogóle tak się nazywała.

Liber vitae [3] (powstałego za życia Kanuta i zdecydowanie wiarygodnego) podaje także informację o siostrze króla Kanuta –Świętosławie (Santslaue – możliwe, że właściwie tłumaczenie powinno brzmieć „Sędzisława” lub „Stanisława”). Stąd przypuszczenie, że imię zostało nadane jej po matce – Świętosławie-Sygrydzie.

s.8

I tutaj moglibyśmy się zatrzymać, uznając wygnaną królową za mścicielkę z sagi, która doprowadziła do wojny. Ale to nie wszystko.

Przygotujcie się na trochę zamieszania.

To jednak nie Sygryda i nie Polka?

Według innej sagi Odda Snorassona [4] , pierwszą żoną Sveinna Tjúguskegga była Gunhilda, średnia córka słowiańskiego króla lub pomorskiego księcia Burysława (możliwe, że chodzi o Bolesława; historycy uważają jednak, że mogło dojść do dość częstej pomyłki ojca z synem i autor sagi miał na myśli Mieszka I). To właśnie ona miała być matką Haralda i Kanuta i umrzeć przed ożenkiem Sveinna z Sygrydą. Sygryda pojawia się jako druga żona, wdowa po Eryku i córka Skoglara Toste, ale wciąż matka Olafa Skötkonunga. Burysław wciąż może okazać się jednak jedynie mityczną postacią uosabiającą jakiegokolwiek słowiańskiego władcę...

Nie siostra, a córka?

Kronikarz Adam z Bermy również wprowadza lekkie zamieszanie do przywołanej przeze mnie historii, ponieważ pisze, że Erik Segersäll zawarł z „królem Polski Bolesławem” sojusz, a ten dał mu za żonę swoją „córkę lub siostrę” (zależnie od źródła). Dwa z czterech zapisów podają jednak tylko „córkę”, ale znów – Burysław tłumaczony także jako Bolesław w sagach oznacza po prostu różnych słowiańskich władców, nadal więc mogło chodzić o Mieszka I.

Kontrowersje

Jedyne, co jest pewne, to… że nic nie jest pewne. Szwedzka bohaterka narodowa przez samych Szwedów za córkę Mieszka I uznawana nie jest. Zarówno polskie, jak i skandynawskie źródła podają różne, a nawet sprzeczne informacje, pomijają

wiele wątków i przedstawiają różne tablice genealogiczne. Nie pomaga też niekonsekwencja we wpisywaniu imion. Imię Sygryda pojawia się tylko w sagach, a córka Mieszka wydana za Swena pojawia się również jako Gunhilda, której polskie imię mogłoby brzmieć Czcirada. Na pewno nie nazywała się Świętosława –imię to bywa proponowane przez historyków z powodu tego, jak królowa nazwała swoją córkę z drugiego małżeństwa, ale w zwyczaju skandynawskim nie mogłoby się to jednak wydarzyć – nie nadawano dzieciom imion osób żyjących (mogło to być najwyżej imię po babci). Czy matką Sygrydy, albo chociaż Gunhildy, była Dobrawa? Niekoniecznie, bo mogłaby nią być również jakaś poprzednia, pogańska żona Mieszka albo dopiero Oda, zależnie od przyjętej chronologii. Możliwe, że bohaterki były dwie i w źródłach historycznych „zlewają się” w jedną postać. W takiej narracji Sygryda z Polską nie ma nic wspólnego, ale za to jest powiązana z postacią Gunhildy, która to była już matką Haralda, Kanuta i Santslaue. Chociaż co do tego historycy również nie mają pewności…

Źródła:

Rafał T. Prinke: Świętosława, Sygryda, Gunhilda. Tożsamość córki Mieszka I i jej skandynawskie związki. „Roczniki historyczne”, t. 60 (2004);

Agnieszka Jankowiak-Maik: Historia, której nie było. Wydawnictwo Otwarte, 2022; en.wikipedia.org/wiki/Sigrid_the_Haughty.

Przypisy:

1. Wzmianka u Thietmara z Merseburga (1012-1018)

2. Cnutonis regis czyli Encomium Emmae regianae (1040-1042).

3. Liber vitae z New Minister w Winchester (1031).

4. Saga o Olafie Trygwasonie

s.9

Biało-czerwona flaga w drodze do gwiazd: perspektywy na przyszłe lata

Rozmowa z prezesem Polskiej Agencji Kosmicznej –Grzegorzem Wrochną o perspektywach polskiego sektora kosmicznego na przyszłe lata.

KK: Na początek chciałbym zadać niezwykle otwarte pytanie. Dlaczego warto badać kosmos?

GW: Od lat przyczyną naszych lotów w kosmos jest chęć odkrywania nieznanego. Kiedyś odkrywaliśmy nowe kontynenty, dziś chcemy przekraczać granice i odkrywać nieznane wcześniej gromady gwiazd, układy planetarne. Wraz z badaniem przestrzeni kosmicznej stawiamy nowy krok w innych aspektach. Przy tej okazji rozwijamy technologie przydające się w życiu codziennym. Dziś nie wyobrażamy sobie funkcjonowania bez nich. Gdyby nie wynalezienie nawigacji satelitarnej nie bylibyśmy w stanie dotrzeć do wybranych miejsc na naszej planecie, gdyby nie telekomunikacja nie moglibyśmy oglądać meczów, jakie odbywają się na innych kontynentach, a bez obserwacji Ziemi nie wyobrażamy sobie nowoczesnego rolnictwa czy prognoz klimatycznych. Na tym między innymi polega piękno tego oceanu zwanego kosmosem. Jedna cegiełka w eksploracji galaktyki przybliża nas bardziej do udogodnień ludzkiego życia.

W jakich dziedzinach POLSA planuje się rozwijać w najbliższych latach? Jak będą wyglądać kluczowe strategie rozwoju działalności polskiego sektora kosmicznego z ramienia agencji?

Pracujemy obecnie nad narodowym programem kosmicznym opracowanym przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii. Chcemy rozwijać technologie w polskich firmach i instytucjach naukowych, zamiast kupować je za granicą. Ułatwi to eksport krajowych produktów na rynki międzynarodowe. Wyróżniliśmy cztery priorytety. Pierwszym jest rozwijanie zdolności do produkcji i umieszczania obiektów kosmicznych na orbicie – to kluczowa kwestia. Celem jest budowa urządzeń o różnej wielkości, od nanosatelitów (CubeSat) wielkości pudełka po butach, po udział w realizacji wielkich misji na Księżyc i Marsa, oczywiście w ramach współpracy międzynarodowej. Aktualnie samodzielnie budujemy mniejsze satelity, z których jedenaście krąży wokół Ziemi, przy czym cztery firmy i jedna uczelnia planują wystrzelić kolejne w przyszłym roku. Drugim priorytetem jest budowa własnej konstelacji satelitów obserwacyjnych o nazwie Mikroglob, które pozwolą na wykonanie zdjęć z kosmosu o rozdzielczości jednego metra. Dzięki temu będziemy mogli zobaczyć niezwykle szczegółowy obraz powierzchni naszego kraju. Trzeci priorytet opiera się na wykorzystaniu uzyskanych danych. Powstanie Krajowy System Informacji Satelitarnej, w którym będą przetwarzane i archiwizowane informacje

z naszych satelitów, europejskiego systemu Copernicus oraz z obiektów komercyjnych. Każdy będzie mógł z nich korzystać na co dzień, choćby do prozaicznych zastosowań. Pewna polska firma otrzymała dofinansowanie w wysokości miliona euro na opracowanie systemu wykrywającego wolne miejsca parkingowe w Poznaniu, przy czym w przyszłości mógłby on być wykorzystywany w całej Europie. Ostatnim aspektem priorytetowym jest bezpieczeństwo w obszarze przestrzeni kosmicznej. Prowadzimy budowę sieci teleskopów, które będą obserwować elementy przelatujące nad naszą planetą.

Choć formalnie Polska Agencja Kosmiczna powstała w okolicach 2015 roku, współpracuje z ESA od 11 lat. Od tego czasu wiele się zmieniło. Mimo ciągłego rozwoju i partnerstwa na szczeblu międzynarodowym wciąż można usłyszeć lekko krzywdzące i marginalizujące opinie o zbyt późnym rozpoczęciu działalności.

Spójrzmy, co działo się w sektorze bankowym w ciągu ostatnich 20 lat. W tej sferze nasz naród był lekko archaiczny, nie istniała u nas w ogóle bankowość okienkowa dla osób prywatnych, nie mieliśmy czeków, a potem nagle przeskoczyliśmy ten etap, natychmiast weszliśmy w bankowość elektroniczną kart kredytowych i dzisiaj mamy je na znacznie lepszym poziomie niż np. Francja czy Niemcy. Podobne możliwości stwarzają technologie kosmiczne. W dzisiejszym świecie mamy do czynienia z tzw. zjawiskiem New Space – za sprawą nowych technologii mały satelita potrafi zrobić więcej niż duży. Jesteśmy pierwszym krajem na świecie, który realnie buduje sektor kosmiczny oparty na małych i średnich przedsiębiorstwach. Po prostu pomijamy etap budowania państwowych kolosów, wspieramy rozwój prywatnego sektora kosmicznego – w postaci firm, które dostarczają poszczególne komponenty, a realizują dostawy na naprawdę światowym poziomie. Stosunkowo niedawno dowiedzieliśmy się, że polska firma otrzymała przetarg na Narodowe Centrum Danych Satelitarnych Niemiec, więc to nie jest tak, że jesteśmy w tyle za Niemcami, wręcz przeciwnie – pod pewnymi względami jesteśmy do przodu. Na przykład mamy przedsiębiorstwo, które zaprojektuje najnowocześniejszy transponder telekomunikacyjny, czy chociażby firmę, dzięki której opracowano pierwszy procesor dla łazika marsjańskiego, umożliwiający zastosowanie algorytmów sztucznej inteligencji. Mógłbym wymieniać bez końca przykłady, gdyż istnieją ogromne osiągnięcia w pewnych wybranych technologiach.

s.10

Jak postrzega Pan wybór dr. Sławosza Uznańskiego do rezerwy korpusu Astronautów Europejskiej Agencji Kosmicznej?

Dziś jest jeszcze rezerwowym, ale na szczęście ta granica jest dosyć płynna. Wystarczy, że Europejska Agencja Kosmiczna nieco poszerzy swój program, a wejdzie do grupy zasadniczej i poleci na Międzynarodową Stację Kosmiczną, a może nawet na Księżyc, bo przecież ESA skonstruowała moduł ser-

wisowy dla modułu załogowego Orion i tym samym wywalczyła sobie prawo do wysyłania własnych astronautów w przyszłych misjach na Srebrny Glob. To niesamowity człowiek, który na co dzień obsługuje najbardziej skomplikowaną maszynę, jaką zbudował człowiek, czyli Wielki Zderzacz Hadronów w Genewie – obwód 27 kilometrów wypchany skomplikowaną aparaturą. Ponadto zajmuje się budową elektroniki odpornej na promieniowanie. W wolnym czasie pływa po oceanach, wędruje po Himalajach, naprawdę człowiek.

Jakie korzyści z tego wynikają dla polskiego przemysłu kosmicznego i samej agencji?

To oczywiście ogromny sukces dr. Uznańskiego, ale także sukces całego rodzimego sektora kosmicznego, bo zostaliśmy dostrzeżeni jako kraj, który prężnie się rozwija. Na 24 misje ESA, Polska bierze udział w 11, przy czym w niektórych z nich odpowiadamy za naprawdę kluczowe kwestie, więc jest to również wyraz uznania dla naszego kraju, a przed nami kolejne 10 lat, kiedy powinniśmy wejść na wyższy poziom. Czas rozwijać programy badawcze i eksperymenty z udziałem astronautów –liczymy, że właśnie dr Sławosz Uznański będzie tym, kto je przeprowadzi.

Czy Polska Agencja Kosmiczna ma skonkretyzowaną koncepcję udziału w programie Artemis, prowadzonym przez NASA, którego celem jest powrót ludzi na Księżyc i ewentualna kolonizacja Księżyca, i czy zostały podjęte jakieś konkretne działania w celu realizacji tej strategii?

Księżyc jest obiektem zainteresowania wielu państw. Do 2030 roku planowane jest ponad 50 misji poszczególnych państw na Księżyc. Aby uczestniczyć w programie Artemis, Polska podpisała Porozumienia Artemis. Miałem przyjemność złożyć ten podpis 26 października podczas Międzynarodowego Kongresu Astronautycznego w Dubaju, w obecności zastępcy dyrektora NASA – Pameli Melroy. Dzięki temu otworzyła się dla nas droga, bierzemy udział we wszystkich warsztatach, przeznaczonych do planowania działania w kwestii programu. Nie ma jeszcze szczegółowych ustaleń, ale mamy nadzieję, że dostarczymy tam aparaturę, tak jak robimy to dla misji należących do ESA. W misji Artemis I poleciały detektory promieniowania z Instytutu Fizyki Jądrowej z Krakowa, poleciały czujniki podczerwieni z Vigo System, także pierwsze takie jaskółki mamy.

Należy pamiętać, że eksploracja Srebrnego Globu, to nie tylko program amerykański Artemis. Wedle informacji POLSA ma kilka asów w rękawie względem tego obszaru badawczego.

Z uwagi na to, że jako cywilizacja ludzka chcemy tam zbudować stałe bazy badawcze, musimy nauczyć się wykorzystywać surowce znajdujące się na powierzchni. Myślimy o zorganizowaniu misji badawczej opartej na wysłaniu niedużego łazika, który będzie badał jakie minerały tam występują. Urządzenie byłoby w stanie pobierać próbki i samemu je analizować. Drugim pomysłem jest wysłanie małego satelity księżycowego do skanowania powierzchni. To wszystko jest potrzebne do wejścia ludzkości w fazę budowy baz na Srebrnym Globie i właśnie tak planujemy wdrożyć swoje działania w sferę obszaru jego badań.

Serdecznie dziękuję za ciekawą rozmowę.

s.11

Nie jesteś sam

Nie jest łatwo przyznać się samemu przed sobą, że coś dzieje się z Twoim zdrowiem psychicznym. Mimo iż może wydawać Ci się, że nikt nie będzie umiał Cię zrozumieć, nie jest tak. Według danych NFZ w Polsce ponad 1,6 mln osób leczy się psychiatrycznie. Z kolei według danych GOV w Polsce na samą depresję choruje około 4 mln ludzi. Nie jesteś sam.

Witaj.

Mam na imię Emilia, mam 21 lat i dwa lata temu zdiagnozowano u mnie zespół lęku uogólnionego oraz depresję. Nie jest łatwo przyznać się przed rodziną, znajomymi i światem, którzy zawsze widzą mnie uśmiechniętą i pełną energii, że codziennie zmagam się z moją chorobą. Ludzie często oceniają wyłącznie po pozorach. Widząc zapał i ambicję, nie dostrzegają, że czasem nie potrafię sama wrócić z uczelni do domu, bo czuję zbyt dużą bezsilność, żeby zwyczajnie wstać i przejść te kilka kroków do autobusu. Czasem te kilka kroków dla nas, ludzi z chorobami psychicznymi, potrafi być maratonem. Jeśli znasz to uczucie, to na pewno wiesz, o czym mówię.

Świadomość.

Pamiętasz ten moment, w którym dotarło do Ciebie, że coś jest nie tak? Że jesteś zbyt zmęczony, zbyt senny, nie śmiejesz się już tak jak dawniej? Czy przyznałeś się sam przed sobą, że potrzebujesz pomocy?Jedną z najtrudniejszych rzeczy w moim

życiu było pogodzenie się z tym, że jestem chora. Zaburzenia psychiczne w medycynie traktowane są jako jednostki chorobowe, tak samo, jak celiakia czy niedoczynność tarczycy. Jednak pamiętaj, że to nie choroba Cię definiuje. Jesteś tym samym człowiekiem, którym byłeś. Nie jesteś gorszy, słabszy, pokręcony, tylko dlatego, że chorujesz. Większość chorób można leczyć, ale co najważniejsze, wyleczyć. Jest to słowo klucz dla Twojego spokoju. Nikt nie może sprawić, żebyś w to uwierzył. Tylko TY masz zdolność do przekonania samego siebie, że owszem, jesteś chory, ale wykaraskasz się z tego. Pewnego dnia będziesz zdrowy i szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Wiem o tym na pewno, całą redakcją trzymamy za Ciebie kciuki w Twojej drodze o radośniejsze jutro.

Miłość.

Kiedy ostatni raz stanąłeś przed lustrem i powiedziałeś sobie: jestem silny, daję radę? Bo jesteś silny i jeśli to czytasz, to oznacza, że radzisz sobie naprawdę świetnie! Kochaj siebie.

s.12
Emilia Sorota [w imieniu całej redakcji] emiliasorota@gmail.com

Jest to niesamowicie trudne, przecież jesteś połamany, czasem nie możesz wstać z łóżka, masz za dużo złych myśli. Mimo to kochaj siebie. Nikt nie pokocha Cię tak mocno i w taki sposób, jak Ty sam. Kiedy było ze mną naprawdę źle, starałam się codziennie zrobić dla siebie jedną miłą rzecz. Tylko jedną. Drobną. Choćby miała to być kawa czy herbata, ale przygotowana z myślą: to jest mały prezent ode mnie dla mnie.

Czy jesteś dla siebie czuły? Jeśli brakuje Ci czułości, ciepła, spróbuj odnaleźć to w sobie. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, spróbuj wziąć samego siebie na randkę do ulubionej kawiarni, albo do kina na film, który tak bardzo chcesz obejrzeć, ale nie masz czasu. Ilekroć pytam moich znajomych, czy kiedyś wzięli się na randkę, zawsze robią ogromne oczy, że przecież to nienaturalne tak samemu, co ludzie pomyślą? A ja zawsze odpowiadam – czy to ważne? Robisz to dla siebie, bo się kochasz. Bo to właśnie Ty jesteś dla siebie dobry i czuły i wreszcie przestajesz się biczować za wszystko, co nie wyszło. Znajdź na to czas. Nie ma nic ważniejszego od Twojego zdrowia. Jeśli nie potrafisz dostrzec, jak wartościowym człowiekiem jesteś, jak mają to dostrzec inni ludzie? Nie ukrywam, jest to okrutnie trudne. Iść samemu do kina. To prawie jak iść samemu do restauracji w walentynki i wiedzieć, że wszyscy myślą, że właśnie zostałeś wystawiony. Ale to taki pierwszy krok. Jak przytulenie samego siebie. Jeśli możesz, przytul się teraz. Otul się ciepłem. Nie musi to być gest fizyczny, po prostu wyobraź sobie, że sam siebie otulasz, od środka, razem z Twoją chorobą. Przez jakiś czas jest ona częścią Ciebie i nie można tego wymazać. Cały jesteś silnym i pięknym człowiekiem. Jestem z Ciebie dumna.

Tabu.

Przez wiele lat choroby psychiczne traktowane były jako coś wstydliwego, co należy ukrywać. Temat tabu, o którym nie można nikomu powiedzieć, bo przecież ,,wyślą nas do wariatkowa’’. Takie myślenie było bardzo krzywdzące i wywarło ogromny wpływ na to, że dzisiaj wciąż boimy się powiedzieć o swojej chorobie. Tymczasem ludzki mózg jest niesamowicie skomplikowaną i delikatną konstrukcją, która jest tak samo podatna na choroby, jak reszta naszego ciała. Te, w konsekwencji, często prowadzą do poważnych i trudnych do wyleczenia zmian. Być może łatwiej jest bagatelizować objawy, które widzisz u siebie lub osób Ci bliskich. Być może ta apatia to tylko przesilenie wiosenne albo gorszy okres na uczelni lub w pracy. Nie bagatelizuj, zareaguj! Pierwszy krok to skierowanie się do psychologa. Czy wiedziałeś, że na naszej uczelni możesz bezpłatnie skorzystać z pomocy psychologicznej? psycholog@us.edu.pl – na ten adres możesz wysłać maila i poprosić o ustalenie terminu spotkania. Na stronie wiecjestem.us.edu .pl znajdziesz artykuły, które przedstawiają najczęstsze problemy, z jakimi borykamy się my, jako młodzi ludzie. Jak widzisz, tak jak mówiłam, nie jesteś sam! Można powiedzieć, że jest nas dosłownie cała armia. Cała armia złożona z trochę zagubionych młodych ludzi.

Dbaj.

Zawsze na pierwszym miejscu stawiaj siebie. Jeśli pomagasz komuś, kto cierpi na chorobę psychiczną, Ty też powinieneś pozostawać pod opieką specjalisty. Bycie przy osobie, która choruje psychicznie, potrafi być wyczerpujące. Pamiętaj o tym,

że jeśli chcesz naprawdę wspierać tę osobę, to musisz być silny i zdrowy przez cały czas, dlatego nie bagatelizuj swoich stanów. Dbaj o siebie najlepiej, jak potrafisz. Znajdź czas wyłącznie dla siebie, zrób dla siebie coś miłego. Przede wszystkim jesteś odpowiedzialny za siebie. Pamiętaj, że to nie Ty jesteś terapeutą lub lekarzem. Diagnozowanie i rozwiązywanie problemów to nie Twoja rola, zostaw to w rękach specjalistów. Dzięki temu nie tylko Ty będziesz spokojniejszy, ale druga osoba otrzyma bardziej kompleksowe i profesjonalne wsparcie. Często pozostając w takich relacjach, w których przejmujemy na siebie obowiązki terapeuty, zaburzamy dynamikę związku i jedna ze stron jest dużo bardziej obciążona odpowiedzialnością od drugiej, co może doprowadzić do wyczerpania, a w ostateczności do rozpadu relacji. Bądź wsparciem, ale takim, jakiego oczekuje się od partnera, nie lekarza.

Mental Health Week

Samorząd Wydziału Humanistycznego zaprosił naszą redakcję do współpracy przy organizacji wydarzenia dotyczącego zdrowia psychicznego. Razem chcemy pokazać Ci, że masz do kogo zwrócić się o pomoc! Nawet jeśli czujesz, że Twoja sytuacja nie jest aż tak poważna, żeby zwrócić się do specjalisty, to wciąż nie wahaj się przed skorzystaniem z jego pomocy. Być może okaże się, że dzięki temu, że zareagowałeś w porę, udało się zapobiec dużo poważniejszym konsekwencjom. Jeśli potrzebujesz pomocy albo nawet zwykłej rozmowy, nie wahaj się o nią prosić. Może to być jeden z najtrudniejszych momentów w Twoim życiu, ale pamiętaj, to, że prosisz o pomoc, wcale nie oznacza, że jesteś słaby. Wypowiedzenie tego na głos to oznaka ogromnej odwagi i siły, którą masz w sobie. W tym momencie zaczyna się Twoja droga do lepszej przyszłości. Jeśli czujesz, że w Twoim aktualnym stanie jest to za dużo, zastosuj metodę małych kroków, rób jedną rzecz na raz. Jednego dnia znajdź mail do osoby, do której możesz się zwrócić. Kolejnego rozpocznij pisać wiadomość. Po tygodniu będziesz na tyle silny, aby tę wiadomość wysłać.

I pamiętaj: Nie jesteś sam!

Jeśli potrzebujesz pomocy w kryzysowej sytuacji, pamiętaj, że istnieją infolinie, na które bezpłatnie możesz zadzwonić i otrzymać natychmiastową pomoc:

Kryzysowy Telefon Zaufania: 116 123 (codziennie, od 14:00 do 22:00)

Antydepresyjny Telefon Zaufania: 22 484 88 01 (od poniedziałku do piątku, od 15:00 do 20:00 ; e-mail: porady@stopdepresji.pl) ❸

Stowarzyszenie Animo – Odważ się żyć!: 22 270 11 65 (od poniedziałku do czwartku, od 18.00 do 21.00); e-mail: psycholog@ stowarzyszenieanimo.pl; strona internetowa: stowarzyszenieanimo.pl

Centrum Praw Kobiet: 600 070 717 (dostępny 24/7)

s.13

Majówka – idealny czas na aktywny

wypoczynek

Już tuż za rogiem największe święto tych, którzy potrzebują odpoczynku, kochają grillowanie w ogródku lub chcą spędzić czas z bliskimi – majówka. W tym roku układ kalendarza, przy odpowiedniej konfiguracji, pozwala na wygospodarowanie rekordowych dziewięciu dni. Wiele osób planuje coś robić w pierwsze dni maja, jednak dla tych bez pomysłów przygotowałem kilka propozycji, jak można urozmaicić ten czas, niezależnie od tego, czy jest do dyspozycji jeden, czy więcej dni, każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

Kraków – wielkie miasto dla każdego Gród legendarnego króla Kraka zna każdy, co jest jego plusem i minusem, jeśli chodzi o wyjazd. Z jednej strony jest to drugie najludniejsze miasto Polski, więc na brak turystów nie ma co liczyć o każdej porze dnia i nocy, z drugiej strony ciężko znaleźć lepsze miejsce, w którym dosłownie każdy znajdzie coś dla siebie. Przede wszystkim problemem nie jest transport, liczne połączenia autobusowe, kolejowe czy samochodowe ułatwiają przyjazd, a co potem? Lubisz wolne, leniwe spacery? Proszę bardzo, Bulwary Wiślane są wprost dla Ciebie. Z jednej strony rzeka, z drugiej smok wawelski i zamek. W razie potrzeby odpoczynku kopiec Kraka jest idealnym miejscem na rozłożenie koca i przygotowanie pikniku na świeżym powietrzu. Poznawanie historii nie tylko tego miasta, ale i naszego kraju? Również w tej dziedzinie to fantastyczne miejsce. Nie odchodząc daleko od Bulwarów, znajdziemy się przy wspomnianym zamku królewskim i katedrze, w której spoczywają królowie oraz osoby zasłużone dla kraju na przestrzeni lat. Idąc w stronę centralną miasta, natkniemy się na Bazylikę Mariacką, która jest jedną ze sztandarowych wizytówek miasta, tym bardziej warto zajrzeć, gdyż zakończył się remont organów, trwający siedem lat, a oprócz tego znajduje się tam ołtarz Wita Stwosza, o którym prawie każdy słyszał, a nie każdy miał okazję na żywo widzieć. Po takiej dawce wiedzy należałoby coś zjeść lub wypić, całe szczęście w centrum znajdziemy mnóstwo restauracji serwujących posiłki i napoje z wielu stron świata. Niemożliwe byłoby omówienie każdego miejsca, jednak od siebie mogę polecić kawiarnię Dziórawy Kocioł mieszczącą się przy ulicy Grodzkiej. To istny raj dla fanów sagi o czarodzieju z blizną, miejsce wiernie odwzorowuje swój odpowiednik z kart książek Rowling. W menu znajdziemy między innymi kremowe piwo, eliksiry szczęścia czy miłości a w miejscowym sklepiku znajduje się wszystko to, co związane z magicznym uniwersum: książki, czekoladowe żaby z kartami czarodziejów, różdżki czy szaty. Kraków jest idealnym miejscem zarówno na jednodniową wycieczkę, jak i kilkudniowy pobyt – doskwierania nudy nie należy się obawiać. Mnogość możliwych scenariuszy na spędzanie czasu jest spora, dlatego każda wycieczka do tego miasta może wyglądać zupełnie inaczej.

Rabka Zdrój – górski klimat w uzdrowiskowym wydaniu Gdybym jednym słowem miał opisać Rabkę, byłoby to zrównoważenie. Z jednej strony miasto mające trochę ponad 12 tysięcy mieszkańców, położone 40 kilometrów od Zakopanego, z drugiej strony nie jest aż tak oblegane przez turystów, jak miejscowości o podobnej rozpoznawalności. Rabka została rozsławiona przez swój status uzdrowiska i mieszczące się w niej sanatorium dziecięce. Jednak obiektywnie najlepszymi powodami, aby odwiedzić to miejsce to góry oraz sielankowa atmosfera szerząca się wśród uliczek. Przez miasto przechodzi aż pięć szlaków turystycznych, w tym czerwony – Główny Szlak Beskidzki – najdłuższy szlak turystyczny w Polsce, liczący aż 496 kilometrów, idealny dla osób kochających górskie wycieczki, ale jeśli nie w głowie wam aż tak ekstremalne przygody, to dobrym wyborem może być podróż niebieskim szlakiem w stronę wieży widokowej, skąd można podziwiać okoliczne pasma górskie. Warto dodać, że sama wieża ma aż 25 metrów wysokości i znajduje się tuż przy stacji wyciągu narciarskiego Polczakówka. Jednak Rabka to nie tylko góry. W centrum miasta możemy zwiedzić Muzeum Orderu uśmiechu, jedynego odznaczenia przyznawanego przez dzieci dorosłym. Dzięki usytuowaniu muzeum właśnie tutaj miasto zyskało tytuł „Miasta dzieci świata”. Główną atrakcją muzeum są manekiny wybranych kawalerów orderu uśmiechu, między innymi Anny Dymnej, sławnej aktorki. Nie bez powodu miasto doczekało się przyrostka „Zdrój”. Zawdzięcza to występowaniu wód solankowych, wykorzystywanych w celach leczniczych od blisko 800 lat. Od 2009 roku w parku zdrojowym znajdują się tężnie solankowe, a tuż przy nich sklep, w którym można zakupić ową solankę. Ze względu na położenie geograficzne miasto zmaga się z problem ze smogiem – mimo swego statusu znajduje się w czołówce miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem w Polsce, co może odtrącać od przyjazdu, mimo wszystko jest to miejsce warte odwiedzenia. Dojazd do miasta umożliwiają koleje, a drogę samochodem ułatwia autostrada A4 prowadząca w okolice Rabki, skąd dzielące nas kilka kilometrów pokonamy drogami krajowymi Rabka Zdrój jest miastem idealnym na kilkudniowy wyjazd we dwoje lub z grupą znajomych jako odpoczynek od zatłoczonych miast, a także okazja na aktywne spędzanie czasu na powietrzu.

s.14

Park Śląski – rekreacja wśród nas

Kierując się cytatem Stanisława Jachowicza „Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”, nie trzeba jechać daleko, aby przyjemnie spędzić pierwsze dni majowe. Zostajemy w granicach Śląska, a tutaj wita nas Park Śląski oddalony zaledwie pięć kilometrów od rektoratu naszego Uniwersytetu. Czas na minilekcję historii. Powstawał od 1951 roku z inicjatywy Jerzego Ziętka na terenach poprzemysłowych, na których znajdowały się odpady pogórnicze, biedaszyby, zapadliska czy bagna. Z powodu małej przydatności ziem do… tak naprawdę do czegokolwiek, przywieziono na teren parku aż 3,5 miliarda kilogramów ziemi i pół miliarda gleb (np. torfu) Trzy lata później rozpoczęto budowę ogrodu zoologicznego, a w kolejnych latach powstawały: Stadion Śląski, kolej linowa, planetarium i wiele innych atrakcji, które po dziś dzień są dostępne. Warte zaznaczenia jest to, że Park Śląski jest największą inwestycją ekologiczną na Górnym Śląsku. Wracając do dzisiejszych czasów, gdyby zapytać osoby „Z czym najbardziej kojarzy Ci się Park Śląski?” odpowiedzi byłoby sporo. Ogród zoologiczny jest trzecim w Polsce pod względem powierzchni, zamieszkuje go aż trzy tysiące zwierząt, z czego wiele z nich to gatunki zagrożone wyginięciem, rzadko spotykane w innych ogrodach tego typu. Chlubą ogrodu jest gromada pingwinów peruwiańskich, które powróciły na Śląsk po 43 latach nieobecności. Dla fanów sportu obowiązkowym przystankiem będzie Stadion Śląski, arena goszcząca polską reprezentację mężczyzn w piłce nożnej, a także imprezy lekkoatletyczne. To tutaj w 1973 roku Polska pokonała Anglię 2:0, dzięki czemu dostała się na mistrzostwa świata w piłce nożnej, gdzie później „Orły Górskiego” zdobyły pierwszy brązowy medal w reprezentacyjnej piłce nożnej. Jednak Stadion Śląski to nie tylko sport, to tutaj na scenie występowali U2, The Rolling Stones czy Metallica. Żądni przygód również odnajdą coś dla siebie. Legendia, czyli śląskie wesołe miasteczko to największy park tematyczny w Polsce, na którego terenie znajduje się aż 40 różnych atrakcji, w tym diabelski młyn Legendia Flower, wysoki na 12 metrów ześlizg do wody Diamond River czy Lech Coaster, który w 2017 roku otrzymał prestiżową nagrodę „Best Coaster” na najlepszy coaster w Europie. Jak widać, jeden park oferuje wiele sposobów na spędzanie wolnego czasu. Nieważne czy samemu czy w grupie jest to idealny wybór na całodniowy, a może i kilkudniowy wyjazd, aby móc skorzystać z całej gamy rozrywek, jakie ma do zaoferowania.

W majówkę dobrze przede wszystkim odpocząć od obowiązków studiów, pracy czy szkoły, naładować baterie na dalszy ciąg wiosny. Każdy z nas znajdzie swój własny, idealny sposób na spędzanie czasu, ale najważniejsze, by spędzić go z uśmiechem na ustach, w gronie najbliższych.

Źródła: gmina.rabka.pl/informator_turystyczny/atrakcje; parkslaski.pl.

s.15

Białe kruki – kilka słów o dziełach niedochowanych

Każdy słyszał, nikt nie widział. Książki tak wyjątkowe jak Święty Graal. Pierwsze wydania, pojedyncze egzemplarze, trudno dostępne unikaty, ceny sięgające niebotycznych kwot, a ich łowcy są wśród nas. Czym dokładniej są „białe kruki” i które pozycje zasługują na takie miano?

To o tych książkach marzą po nocach dociekliwi badacze literatury, żądni kolekcjonerzy, a także sprytni inwestorzy. Spędzają im sen z powiek, niejednokrotnie popychają do skrajnych czynów, aby tylko znalazły się w ich posiadaniu. Ogromną satysfakcję przynosi możliwość przejrzenia tak niezwykłego egzemplarza, nie wspominając nawet o położeniu go na swojej półce. Przez rynek bibliofilski przewinęły się już ogromne sumy, niezliczone tysiące, wydane w celu pozyskania cennych obiektów, jakimi są białe kruki.

Gratka dla poszukiwaczy

Biały kruk to określenie powszechnie używane, lecz nienadużywane. W kontekście literatury oznacza książkę trudno dostępną, wydrukowaną w niskim nakładzie. Są to prawdziwe książkowe rarytasy: stare pierwodruki, manuskrypty, dokumenty okołoksiążkowe. Cenne i rzadkie okazują się również ekslibrisy, czyli zadrukowane karteczki służące do oznaczenia własności swojego egzemplarza. Dzieła zasługujące na miano białego kruka często wyróżniają się swoim wyglądem: na szczególną uwagę zasługują wiekowe już publikacje, zawierające bogatą szatę graficzną, zjawiskowe ilustracje, a niekiedy ręcznie wykonane zdobienia. Twarda oprawa wykonana ze skóry, złocenia, tłoczone napisy, barwione obcięcia kart i efektowne wyklejki to tylko kilka powierzchownych oznak, które sugerują styczność z bezcennymi książkami. Ich zakup jest nie tylko sposobem na zaspokojenie pragnień swojego wewnętrznego mola książkowego, ale także niebłaha inwestycja, gdyż z biegiem lat cena takiego wydania może tylko rosnąć. Nie jest to hobby dla każdego – kolekcjonowanie unikatowych egzemplarzy wymaga wiedzy i wprawnego oka, a także odpowiedniej troski o to, aby pożółkłe strony mogły nadal zadowalać kolejnych posiadaczy.

Jak kruk zmienił piórka?

„Szumiąc skrzydły, z majestatem, Wleciał ciężko kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż” – taki obraz kruka przedstawia Edgar Allan Poe w jednym ze swoich wierszy. Rozpiętość skrzydeł tego ptaka dochodzić może nawet do metra, a jego czarna barwa z reguły kojarzona jest z niepokojem, smutkiem i złą wróżbą. Skąd więc biały kruk? W przyrodzie takie upierzenie jest rzadkością; mało kiedy zdarzają się świadkowie, którzy pomiędzy koronami drzew dojrzeli kruczego albinosa. Są one tak rzadkie, jak wyjątkowe książki, które przetrwały dziesiątki, a nawet setki lat i podobnie jak te dzieła, od wieków pełnią istotną rolę

w kulturze. Starożytne postrzeganie kruka stanowczo różniło się od współczesnego – ówcześni ludzie uznawali go za ptaka świtu, światła i symbol wszechwiedzy, łączyli z bogami Słońca. Jak podają mity, pierwotnie krucze pióra były białe. Zmiana koloru nastąpiła dopiero na skutek zbrodni Apollina, który zabił swoją kochankę. Koronis zdradziła go ze śmiertelnikiem, o czym informację bogowi piękna i sztuki przyniósł kruk – odtąd czarny.

Niezależnie od kręgu i kultury, biały kruk wiąże się z wyjątkowością, odmiennością, czymś niespotykanym. Powszechnie uważa się, iż jedną z pierwszych osób używających tego określenia był Juwenalis – rzymski poeta satyryczny. Wykorzystał go w Satyrze 7, w której biały kruk jest porównywany do niewolnika zdobywającego władzę lub prostego człowieka osiągającego sławę. Do popularności wyrażenia w późniejszych wiekach przyłożyli rękę również polacy, w tym Jan Kochanowski. Krąży również anegdota, wedle której wyrażenia „biały kruk” użył także Adam Tytus Działyński, kolekcjonujący zabytkowe rękopisy. Hrabia, pomimo kłopotów finansowych, wrócił do domu z kolejnym egzemplarzem, a niezadowolenie żony uspokoił zdaniem: „Ależ Celinko, to biały kruk!”.

Cena sławy

Kolekcjonerski świat pokazuje, iż nie musimy szukać daleko, aby zetknąć się z białym krukiem. Prawdziwa wartość wiekowych książek drzemie w ich historii – latami Polska wyniszczana była wojnami i konfliktami, a cenne obiekty kradziono na porządku dziennym, przez co niejedna publikacja dostępna jest jedynie w ograniczonej liczbie egzemplarzy. Przeszkodę stanowiła również technologia, która nie pozwalała na drukowanie w wysokich nakładach.

Na uwagę zasługuje pierwodruk Pana Tadeusza Adama Mickiewicza. Najnowsze wydania możemy znaleźć na każdym kroku: w każdej księgarni, antykwariacie czy bibliotece. Sytuacja wygląda jednak inaczej, gdy mówimy o pierwszym wydaniu epopei narodowej z 1834 r., której nakład liczył „jedyne” trzy tysiące egzemplarzy. Podejrzewa się, iż obecnie na świecie przetrwała nie więcej niż jedna trzecia z nich. Rekordowa kwota za pierwodruk padła na platformie Allegro, gdzie jeden z użytkowników wylicytował go za 99 tysięcy złotych, choć ceny nie zawsze są aż tak wygórowane.

„Kruczy” biznes pokazuje także, że jego istotną część, oprócz samych kupców, stanowią prywatni kolekcjonerzy. To w ich zbiorach nadal pozostają ukryte niezliczone unikaty, o których często nawet nie mają pojęcia. Przegląd półek może okazać się strzałem w dziesiątkę, gdy znajdziemy u siebie pierwsze wydanie Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego w twardej oprawie i z kolorowymi ilustracjami. W 1997 r., gdy historia o młodym czarodzieju nie była tak popularna, nikt nie podejrzewał, że J. K. Rowling odniesie sukces na skalę światową. Niepewny wydawca wydrukował jedynie 500 egzemplarzy, w których czytelnicy mogli doszukać się kilku błędów i literówek. Obecnie są one wyceniane na kwoty między 30 tysiącami a 55 tysiącami dolarów. Harry Potter pierwotnie odrzucony został przez kilkunastu wydawców, natomiast dziś jego pierwsze wydanie znajduje się w kręgu najdroższej beletrystyki XX wieku, wyprzedzając nawet Tolkiena.

Pożółkłe tomiszcza nie przyciągają swoją atrakcyjnością, są wręcz odpychające. Wbrew pozorom, to w nich tkwić może największa wartość – nie tylko sentymentalna, lecz także historyczna i majątkowa. Pierwsze wydania kultowych bestsellerów, oryginalne listy śledzące losy znanych postaci, nieliczne przekłady z niespotykanych języków, piękne ekslibrisy. Na co dzień książki-widmo, ale jak wielkie zdumienie dopada nieświadomego czytelnika, gdy znajdzie on tak legendarną pozycję na swojej półce lub w zaciszu antykwariatu. Kto wie, czy któryś z egzemplarzy z Waszego zbioru nie okaże się kiedyś cenny?

Źródła:

J. Malicki: Białe kruki. Okruchy humanistycznego poznania;

J. Ignatowicz-Skowrońska: Wyrażenie „biały kruk” w dziejach języka polskiego. “Studia Językoznawcze 9” 2010;

S. Sadurski: Niezwykłe książki – białe kruki. Ciekawostki (www. sadurski.com/bialy-kruk-ksiazka-unikat-rarytas/);

B. Kicior: Harry Potter i Biały Kruk. Po 20 latach wartość książki wzrosła 40 tysięcy razy (www.geekweek.interia.pl);

E. A. Poe: Kruk

Wywiad z twórczyniami podcastu Już tłumaczę

Ela i Paya tworzą podcast o książkach Już tłumaczę i zgodziły się podzielić swoim doświadczeniem studiów, pracy jako tłumaczki oraz rekomendacjami książkowymi!

Aleksandra: Jakie jest Wasze doświadczenie studiowania, szczególnie porównanie go w Polsce i za granicą?

Ela: Dobrze, że użyłaś słowa „porównanie”, bo cieszę się, że miałyśmy okazję najpierw zrobić studia licencjackie w Polsce, na Uniwersytecie Śląskim, a potem studia magisterskie w Anglii. To były dwa zupełnie różne systemy, metody nauki i studiowania. Oczywiście każdy ma swoje wady i zalety. Jeśli chodzi o Wielką Brytanię, miałyśmy zdecydowanie mniej zajęć, które natomiast wymagały więcej pracy własnej: mniej uczenia się pamięciowego, a większy nacisk na pracę z tekstem, bo studiowałyśmy literaturę. Zajęcia i wszystko to, co dookoła, polegało na samodzielnym myśleniu i analizie, prowadzeniu wnikliwych badań dotyczących tematów poruszanych

na wykładach. Nie było też egzaminów. Zamiast nich trzeba było napisać esej zaliczeniowy, czyli właśnie taki owoc tej wysilonej pracy.

Paya: Ale to właśnie studia na Uniwersytecie Śląskim bardzo dobrze nas przygotowały, bo aby przeprowadzać te samodzielne analizy i pracować z tekstem, trzeba mieć naprawdę solidne podstawy, nie tylko oczywiście językowe – studiowałyśmy za granicą, więc biegłość językowa to jedno – a po drugie, jakieś fundamenty literatury czy kultury angielskiego obszaru językowego. Taka wiedza się później przydawała w tej pracy, jaką wykonywałyśmy na magisterce. Na pewno się to dobrze uzupełniało. Studia na UŚ na pewno dużo nam dały, było bardzo dużo pracy, ale to się później wszystko zwróciło. (śmiech)

s.18
Aleksandra Krupa kajetanka13@wp.pl fot. zdjęcie autorskie „Już tłumaczę”

Jak wygląda praca tłumacza? Czy to częściej Wy przychodzicie z propozycjami książek, czy dostajecie zlecenie z wydawnictwa? Ile średnio trwa praca nad jedną książką?

P: Oddam tutaj głos Eli, bo opowie więcej o książkach. Ona będzie odpowiednią osobą. (śmiech)

E: Postaram się. (śmiech) Zazwyczaj wygląda to tak, że wydawnictwo ma jakiś swój plan wydawniczy, ma wykupione prawa do konkretnych tytułów i do tych tytułów szuka tłumacza lub tłumaczki. W ogromnej większości przypadków właśnie tak to działa – wydawnictwo zwraca się do tłumaczki z propozycją konkretnej książki. W drugą stronę sprawa jest bardziej skomplikowana: wiem, że są tłumacze i tłumaczki, którzy zdołali zainteresować wydawnictwo pozycją, która dla nich była wartościowa. Natomiast zdarza się to dużo rzadziej, właśnie ze względu na te plany wydawnicze i dosyć trudno jest namówić wydawców, zwłaszcza tych większych, aby coś w tych planach pozmieniali i wcisnęli jeszcze jakiś tytuł. Praca zależy oczywiście od rozmiaru książki. Powiedziałabym, że zazwyczaj średnio zajmuje to około trzech-czterech miesięcy, chociaż oczywiście bardzo różnie to wygląda.

Co stanowi największe wyzwanie w pracy tłumaczki, a co sprawia największą przyjemność?

E: Zwykle na podobne pytania odpowiadam, że te części, które stanowią największe wyzwanie, sprawiają mi też największą przyjemność. Wychodzi chyba na to, że lubię wyzwania. (śmiech) Trudno odpowiedzieć ogólnikowo, bo to zależy od tego, z jakim językiem mamy do czynienia. Na przykład ja tłumaczę z angielskiego i francuskiego, więc już sam fakt, z jakiego języka przekładamy, stanowi o problemach, z jakimi możemy się zetknąć. Tak samo styl danego autora czy autorki, rodzaj tekstu, gatunek literacki. Mówiąc tak najbardziej ogólnie, to największym wyzwaniem są różnego rodzaju gry słów, żarty, skojarzenia oparte na elementach kulturowych, które nie są znane w Polsce czy w innym języku przekładu. Są to takie elementy, których nie sposób przełożyć dosłownie, które trzeba przemyśleć i w języku polskim stworzyć na nowo od podstaw coś, co będzie miało podobne znaczenie, ale przede wszystkim wywoła u odbiorcy te same odczucia. Jeśli więc mamy do czynienia z żartem, w tłumaczeniu także musi on spowodować śmiech czy wywołać wesołość. Nie może to być coś niezrozumiałego, co opatrzymy przypisem, bo wyjaśnienie nie śmieszy. Jeśli ma to być coś, co wzbudzi nostalgię, skojarzenie kulturowe, to też musimy te same uczucia wywołać u czytelnika.

P: Ja z kolei zajmuję się zazwyczaj tłumaczeniem tekstów użytkowych, obracam się głównie w tematyce Unii Europejskiej i IT, ale bardzo lubię, kiedy dostaję do tłumaczenia artykuły naukowe, bo podczas pracy nad takim przekładem sama się uczę. Nie jestem znawczynią wszystkich tematów, jakie można poruszyć, a gdy dostaję taki tekst do tłumaczenia, to zawsze czegoś nowego się dowiem, muszę też poznać dokładnie słownictwo. Swego czasu zajmowałam się też tłumaczeniem tekstów naukowych z dziedziny psychologii, musiałam więc na przykład zapoznać się ze statystyką.

E: Warto też dodać, że aby coś przetłumaczyć, trzeba to najpierw zrozumieć. Nie wystarczy znaczenie poszczególnych słów: należy dokładnie zrozumieć, co się dzieje w tekście. Na

przykład w sytuacji, gdy do tłumaczenia są dynamiczne sceny akcji, takie jak bójka czy pościg, należy te sceny sobie najpierw zwizualizować, aby je opisać. To też ciekawy element pracy tłumacza: to nie tylko tłumaczenie, ale też grzebanie, albo w wyobraźni, albo w różnych źródłach, dokumentach, aby zapewnić sobie to całe zaplecze, które jest potrzebne.

P: I dzięki temu zapleczu móc oddać tekst w języku docelowym.

Jesteście twórczyniami podcastu Już tłumaczę. Chciałabym spytać, jak zrodził się pomysł poprowadzenia go?

P: To był bardzo spontaniczny pomysł. Po prostu przyśniło mi się to! Obudziłam się rano i powiedziałam: „Ela, śniło mi się, że prowadzimy podcast”, a Ela odparła: „Ha, ha, zabawne”, po czym poszłam do pracy i w ciągu dnia w wolnych chwilach rozkminiałam, jak możemy ten podcast poprowadzić, jak to się robi, a już na drugi dzień nagrywałyśmy pierwszy odcinek. To wszystko było bardzo amatorskie, całkowicie spontaniczna decyzja: „Zróbmy coś takiego!”. Wcześniej w ogóle nie przeprowadziłyśmy żadnego badania, nie sprawdziłyśmy sprzętu, rynku, same wtedy nie byłyśmy odbiorczyniami podcastów, nie wiedziałyśmy, czy są podobne projekty, jak to się sprawdza wśród użytkowników. Po prostu zaczęłyśmy nagrywać.

E: Jeśli chodzi o sprzęt, to nasze pierwsze nagrania realizowałyśmy z użyciem telefonu albo mikrofonu w komputerze. Jakość pozostawiała wiele do życzenia, ale to sobie właśnie cenię w naszym podcaście, że to była taka nasza droga do rozwoju. Zaczęło się bardzo spontanicznie, ale później podjęłyśmy starania, by stale go ulepszać.

P: Wraz z pierwszymi odcinkami przyszły słuchaczki i słuchacze, więc stwierdziłyśmy, że my też musimy się postarać. Tak więc staramy się dalej i nowe odcinki wciąż powstają.

Gdy Was słucham, zawsze mnie zastanawia, czy dobieracie swoje lektury z myślą o podcaście i dzielicie się nimi, czy podcast wynika z Waszych spontanicznych wyborów serca?

P: Najpierw czytamy, potem jest odcinek, zawsze tak jest. Czasami jest tak, że pojawi się jakaś lektura i ta książka czeka na dobry moment, żeby coś do niej dobrać, więc to zawsze jest pewien proces. To są zawsze książki, które nam się autentycznie podobały, które nas zaciekawiły, poruszyły.

E: Czasami zdarza się, że z wyprzedzeniem pojawia się bardzo szeroko zakrojony temat, jak np. w marcu. Interesuję się literaturą irlandzką, a w tym miesiącu wypada najważniejsze irlandzkie święto, czyli dzień Świętego Patryka. Prawie co roku, jeśli dobrze pamiętam, pojawia się pomysł, aby nagrać coś na temat literatury tego kraju, a że jest to coś, co mnie interesuje, to wybranych mamy kilka książek, które mogą w tym odcinku się pojawić, więc jest przygotowany z wyprzedzeniem.

P: I teraz zbieramy tytuły. (śmiech)

E: Tak, teraz wybieramy tytuły z tych, które i tak czekają u nas na przeczytanie.

Czytelników zachęcamy do słuchania! Czy mogłybyście polecić książki dla studentów, kiedy będą mieli już czas po sesji na czytanie?

P: Polecić książkę studentom i studentkom to super zadanie!

s.19
‖→

E: Pierwsza książka, którą chcemy polecić, niebawem ukaże się po polsku w tłumaczeniu Grzegorza Komerskiego. To Babel R. F. Kuang. Opowiadałam już o niej w podcaście. Myślę, że jest to powieść dobra dla studentów i studentek z wielu różnych powodów, m.in. dlatego, że większość akcji rozgrywa się w środowisku akademickim. Dużo miejsca poświęcone jest uczeniu się w szerokim tego słowa znaczeniu. Poza tym książka porusza ważne tematy takie jak kolonializm, równocześnie będąc powieścią, powiedziałabym, rozrywkową.

P: Kolejna książka to Wolna. Dzieciństwo i koniec świata w Albanii Lei Ypi w tłumaczeniu Krzysztofa Środy. To świetna książka, którą parę dni temu skończyłam! Autorka zabiera nas do kraju swojego dzieciństwa, czyli do socjalistycznej Albanii, gdzie była świadkinią zmiany ustroju. W książce opisuje, jak odbierała i jak teraz odbiera tę zmianę jako doktora nauk ekonomicznych, zajmująca się politologią i historią. To naprawdę bardzo, bardzo ciekawa lektura. Nie tylko opowiada o transformacji ustrojowej, ale też wewnętrznej transformacji.

E: Wybrałyśmy również powieść Moja mroczna Vanesso Kate Elizabeth Russell w przekładzie Roberta Sudóła. Znalazła się w topce roku 2021 naszego podcastu, czyli już jakiś czas temu, ale jest to pozycja, która ze mną została i która mocno oddziałuje. To może być dobra lektura właśnie w takim wieku, w jakim przeciętnie są studenci i studentki, bo mamy tutaj dwa plany czasowe. Vanessa w pierwszym planie czasowym ma szesnaście lat, w drugim trzydzieści, więc przeciętna studentka, przeciętny student, znajdują się gdzieś w połowie drogi pomiędzy tymi dwoma doświadczeniami i to może być bardzo ciekawa perspektywa. Sama trochę żałuję, że nie przeczytałam jej właśnie w takim momencie.

P: Możemy także polecić Obsesję piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety Renee Engeln, którą na polski przełożyła Marta Bazylewska. To po prostu bardzo dobra książka o tym, jak presja społeczna, aby wyglądać atrakcyjnie, prezentować się młodo i zdrowo, wpływa na obciążenie psychiczne kobiet i osób z doświadczeniem kobiecości ogólnie. Ta pozycja długo była niedostępna, ale niedawno wyszło wznowienie, więc warto polować. (śmiech) Chciałabym polecić jeszcze książki bell hooks. W Polsce wydaje ją Krytyka Polityczna, a hooks jest dla mnie bardzo ważną autorką, aktywistką i myślicielką. Uważam, że to bardzo cenne teksty. Cieszę się, że jej myśl pojawia się po polsku. Mamy też Anne Carson i jej Autobiografię czerwonego w przekładzie Macieja Topolskiego – to jest po prostu przepiękna książka, dla wszystkich osób szukających piękna w literaturze.

E: I dla tych, którzy szukają nawiązań literackich. To taka metaliteracka książka, która sięga starożytności i czerpie ze wszystkiego, co wydarzyło się po drodze.

s.20
‖↘

fot. zdjęcie autorskie „Już tłumaczę”

P: Ja oczywiście muszę polecić Marianę Enriquez i jej opowiadania To, co utraciłyśmy w ogniu (tłumaczka: Marta Jordan). Enriquez zachwyca krótką formą, w której potrafi przemycić wiele przemyśleń o społeczeństwie i kobietach w społeczeństwie. To są dla mnie ważne tematy.

E: Mamy jeszcze Najadę Zyty Oryszyn. To niesamowita książka, która ukazała się w Wydawnictwie Drzazgi nie tak dawno temu, ale oryginalnie napisana została w latach 70. i w ostatnich dekadach przeszła trochę bez echa, a Zyta Oryszyn ma naprawdę oryginalny i przepiękny język. Bardzo mi zależało, aby polecić też coś, co oryginalnie powstało w języku polskim. Mam takie poczucie, że na studiach czytałam za mało polskiej literatury, wydawało mi się, że dotyczy ona świata, który dobrze znam, więc wolałam sięgać do innych książek. Zapominamy często, jak wiele polska literatura ma nam do zaoferowania. Myślę, że to jest przykład czegoś naprawdę wyjątkowego pod względem stylu i języka, więc bardzo polecamy Najadę

P: Kolejną pozycją na naszej liście jest Powrót do Reims Didiera Eribona, na polski przetłumaczona przez Martynę Ochab. Tutaj przyglądamy się Francji poprzez wspomnienia autora, za pomocą których próbuje on zilustrować kondycję francuskiego społeczeństwa w ujęciu klasowym. Eribon pisze o tym, jak awans społeczny wyglądał w jego przypadku i jak może służyć on za punkt wyjścia dla interpretacji tego, co dzieje się na granicach pomiędzy klasami społecznymi.

E: Co ciekawe, nie dotyczy to tylko Francji. Książka oczywiście jest osadzona w realiach francuskich, ale czytelnik czy czytelniczka mogą wyciągnąć wiele wniosków na temat działania społeczeństwa ogólnie i działań różnych grup, czy strategii politycznych.

P: I teraz już ostatnia. (śmiech)

E: Ostatnia książka, którą chciałybyśmy polecić to Głód Roxane Gay w tłumaczeniu Anny Dzierzgowskiej. Tutaj również poznajemy bardzo osobistą historię, która jest przy tym uniwersalna i z którą można się identyfikować, nawet jeśli nie mamy tak trudnych doświadczeń jak Roxane Gay. Pisze o tym, jak w młodym wieku została zgwałcona i o tym, jaki to zdarzenie miało wpływ na nią i przede wszystkim na jej ciało. To książka o głodzie różnego rodzaju, o życiu w ciele, o traumach i o radzeniu sobie z nimi. Bardzo mocna i przejmująca książka.

Osoby zainteresowane książkami i te, którym spodobał się wywiad z tłumaczkami, zapraszam koniecznie do posłuchania ich podcastu dostępnego na Spotify, Anchor, Apple Podcasts, Google Podcasts. Zaobserwujcie też ich profil na Instagramie, gdzie znajdziecie informacje o objazdowym klubie książki prowadzonym przez Elę i Payę! Czytelnikom zdradzę informację, że możemy się szykować na kwietniowe spotkanie w księgarni Dopełniacz w Chorzowie!

s.21

Dnie i noce w trasie

Pół roku temu otrzymałam enigmatyczną wiadomość z propozycją wyjazdu w trasę. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają, nie w prawdziwym życiu. Okazuje się, że tylko do momentu, aż się przydarzą. Teraz, pół roku później mogę powiedzieć, że spełniłam marzenie z dzieciństwa.

Gdybym mogła cofnąć się w czasie i sobie samej doradzić jak przeżyć trasę koncertową myślę, że nie powiedziałabym nic. Uśmiechnęłabym się, poklepała swoje odbicie po ramieniu i odeszła w innym kierunku. Ciężko jest zawrzeć takie przeżycia w jakąś sensowną całość, kiedy ma się wrażenie, że wszystko było jednym wielkim snem, z którego z bólem trzeba było się obudzić. Gdybym jednak miała próbować, na pewno zaczęłabym od tego, jak się spakować. Moja walizka pakowana była na szybko, wieczór przed bardzo ważnym zaliczeniem. Było w niej więc wszystko, przykładowo: sukienki, spódnice, spodnie i trzy pary butów. Można pomyśleć, że to brzmi jak stosowna liczba ubrań, które mogą się przydać człowiekowi w miesięcznej podróży. Zapomniałam jednak, że mimo wszystko dalej jestem człowiekiem i dzień w dzień te wszystkie średnio potrzebne rzeczy będę musiała pakować i wypakowywać. A ponieważ nic co ludzkie nie jest mi obce, to naturalnie, każdego dnia zwiększała się masa ubrań, wypełniająca walizkę. Już średnio po trzecim przepakowaniu zaczęło się rozpaczliwe ciągnięcie zamka na siłę, a nawet leżenie i siedzenie na walizce, przy dźwiękach rozpaczliwych błagań o to, żeby może jednak dała się zapiąć.

Taki wyjazd, jak nazwa sugeruje, wiąże się z podróżą. W moim przypadku, była to bardzo długa jazda autobusem. Dzień w dzień, pokonywanie kolejnych kilometrów i przekraczanie granic miast i państw.

Chciałabym móc coś powiedzieć na temat szalonego życia w autokarze, ja sama jednak większą część podróży po prostu przespałam. Ta codzienna jazda była specyficznym rytuałem spokoju i przebywania samej ze sobą, kiedy wokół mnie przez większość czasu zawsze ktoś był.

Jest to kolejna raczej oczywista sprawa, że jeśli nie jest się Beyonce, to nie podróżuje się samemu własnym autokarem. Siedzenia stają się sypialnią, wolna przestrzeń składzikiem na plecaki i zapasy jedzenia. W trakcie mojej podróży widziałam przeróżne pozycje śpiących ludzi, od samego patrzenia na niektóre z nich bolał mnie kręgosłup. Osoby, z którymi pracujemy, siedzimy w autobusie, stają się towarzyszami podróży, współpracownikami, ale też powiernikami sekretów, osobami, z którymi zwiedzamy odwiedzane miasta (od europejskich stolic po małe miasteczka) i spędzania czasu, czy tymi, z którymi narzeka się na czas przejazdu lub śniadanie danego dnia. To trochę jak taki przyjacielski wyjazd, gdzie jednocześnie można być niesamowicie zmęczonym i przespać drogę do hotelu, żeby tego samego wieczoru przesiedzieć trzy godziny w hotelowym lobby, śmiejąc się i tańcząc. Miałam dużo szczęścia – nie zawsze osoby, z którymi się ląduje w pracy się lubi – ekipa, czy może bardziej rodzina, jaką stworzyliśmy, to też jedna z piękniejszych rzeczy.

Mówiąc o tym, co tak właściwie robiłam na wyjeździe, to bez zbędnych opisów – śpiewałam. Byłam częścią chóru wykonującego co wieczór utwory z Nędzników i Króla Lwa. Towarzyszyli nam soliści (a raczej my im) i nasza najcudowniejsza na świecie orkiestra. Tutaj również istniała potrzeba zgrania i ciągłej współpracy. Przykładowo, na scenie śpiewaliśmy Circle

s.22
Jak to jest spełniać marzenie z dzieciństwa o byciu jak Hannah Montana i zmienić łóżko na siedzenie w autokarze?
‖→

of Life – utwór z Króla Lwa. Mieliśmy z nim problem, bo za sprawą wielu zmian w jego trakcie, łatwo było wypaść z rytmu. Obrałam sobie za cel, by nie zgubić tempa. Wymagało to ode mnie zgrania z naszym perkusistą, który znajdował się na drugim końcu sceny i patrzenie jak grzechotką wybija rytm, który potem całą sobą chciałam pokazać dziewczynom, z którymi stałam przy mikrofonie. Lubię wierzyć, że

mój cel został osiągnięty i że rzeczywiście z moją pomocą. To też bardzo piękna rzecz, na scenie kontakt nawiązuje się w tak proste sposoby – krótkie spotkanie oczu, czy pojedynczy uśmiech. Dlatego też kolejna rada mówiłaby o tym, jak bardzo ważna jest umiejętność nie tylko pracy, ale też bycia w zespole i ciągłej współpracy oraz małych gestów, również poza sceną.

Najtrudniejsza lekcja zostałaby na koniec. Myślę, że zwróciłabym się ku sobie i po prostu przytuliła sama siebie. Czasami niełatwo jest przyznać, że rzeczy, o których marzymy są trudniejsze do osiągnięcia niż się wydaje. A oprócz oczywistej pracy i wkładanego wysiłku trzeba liczyć się często z problemami, niebędącymi pracą, bo choć są one daleko, to nie znikają. Kiedy jednak jest się na scenie, jedyną fair postawą jest danie z siebie wszystkiego, ponieważ właśnie po to tam jesteśmy. Zaciska się więc zęby i z największym możliwym uśmiechem wychodzi się na scenę, aby przez dwie godziny stworzyć dla kogoś innego odrobinę lepszy świat. Nie ma w tym nic szczególnego, trzeba jednak znaleźć cierpliwość dla samego siebie i pozwolić sobie na odczuwanie wszystkich uczuć, nie tylko tych pięknych.

Wszystko, co dobre, naprawdę się kiedyś kończy. Nieważne jak bardzo chcemy, aby trwało wiecznie. I po miesiącu życia jak w filmie, trzeba będzie wrócić do domu. Trzeba będzie zdać sesję, zaliczyć semestr, nadgonić stracone wykłady i ćwiczenia. Nie ma co się oszukiwać, to boli i będzie boleć. Kiedy wróciłam do mojego małego pokoju w Gliwicach poczułam się tak, jakby ktoś zamknął mnie z powrotem w ciasnym i małym pomieszczeniu (nie tylko dlatego, że mój pokój jest rzeczywiście bardzo mały). Jeśli jednak ten wyjazd czegoś mnie nauczył, to najważniejsza myśl jest taka, że ostatecznie wszystko ma szansę się wydarzyć (np. zdanie sesji po miesięcznej nieobecności). Dlatego z tą myślą, chcę was zostawić. Najpiękniejsze szanse wywodzą się czasami z najbardziej przypadkowych sytuacji.

fot. archiwum prywatne

s.23
‖↘

Kto? Czym? Kiedy? Jak?

Cluedo, czyli klasyczna gra z półki kryminalnej, która pozwala graczom wcielić się w rolę detektywa i rozwikłać zagadkę po raz pierwszy została wydana pod koniec lat 40. ubiegłego wieku i od tamtego czasu pojawia się na półkach sklepowych w wielu edycjach. A gdyby tak nie tylko na planszy, a niczym Tajemnicza Spółka, poprowadzić śledztwo w sprawie morderstwa i przeżyć to wszystko na własnej skórze?

Sherlock Holmes, Hercules Poirot, Benoit Blanc czy Harry Hole to z pewnością najgłośniejsze nazwiska w branży detektywistycznej na kartach powieści, srebrnym ekranie czy też deskach teatrów całego świata. Co ich łączy? Niezrównany intelekt, bystre oko, słabość do przechwałek, jak i niepohamowana chęć pokrzyżowania planów czarnemu charakterowi – w tych wypadkach mordercy. Nie przypuszczając, że kiedykolwiek przeżyję przygodę podobną do tych, które dla wyżej wymienionych detektywów są chlebem powszednim, wybrałam się na Szalone nożyczki

Niemiec potrafi zaskoczyć

Paul Pörtner, bo o nim mowa, był, można by rzec przeciętnym człowiekiem – ulicznym poetą oraz dramatopisarzem jakich mało, o dosyć oryginalnym pomyśle, który postanowił wcielić w życie w 1963 roku. Spektakl Szalone nożyczki zasługuje na uznanie nie tylko z powodu swej niepowtarzalności i rozgłosu na globie, ale również z tego powodu, że sztuka znalazła się w Księdze rekordów Guinnessa, jako najdłużej grane przedstawienie (nie licząc musicali) w Stanach Zjednoczonych. Nie schodzi ona z afiszy już od 30 lat. Na całym świecie obejrzało ją ponad 13,5 miliona widzów – od Londynu, aż po Szanghaj. Niestety

nie było mi dane doświadczyć tej maestrii na Broadwayu, a w pobliskim mieście, do której łatwo dotrzeć – słowo harcerza. Wystarczy bilet na pociąg, nie dbać o bagaż, może tylko o schludny strój i ahoj, przygodo! Na Nowym Świecie w Gliwicach w Teatrze Miejskim miała miejsce kryminalna przygoda, której częścią miałam okazję się stać, a i szczerze zachęcam, aby samemu w niej uczestniczyć.

Gra warta biletu

O czym jest spektakl? Czym różni się on od innych, na które spokojnie można chodzić dzień po dniu? Już wyjaśniam. Tonio (Mariusz Galilejszyk) to najlepszy fachowiec w okolicy, a jego salon fryzjerski gości całe rzesze klientów każdego dnia. Towarzyszy mu w wymachiwaniu ostrzami młoda fryzjerka Barbara (Karolina Olga Burek). Dzień jak co dzień, a do studia wpada, po nowy image, elegancka i wysoko postawiona w mieście pani Dąbek (Jolanta Olszewska). W rozmowach towarzyszy im podejrzany handlarz antykami (Łukasz Kaczmarek), którego wzrok przeszywa wszystkich na wskroś. Nagle krzyk. Brak światła. Szum, chaos, rozgardiasz. Na scenie pojawia się dwóch tajniaków (Maciej Piasny, Paweł Majchrowski) i stawiają przed publicznością jedno pytanie: Kto zabił niewinną kobietę mieszkającą

s.24
Magdalena Zalaś magdazalas24@gmail.com
Eksperyment teatralny rodem z powieści detektywistycznych

nad salonem fryzjerskim? Z pozoru można by ujrzeć klasyczny schemat polegający na oczywistym wytypowaniu pierwszego podejrzanego, skupiając na nim całą uwagę. Ale nie tutaj. W tym wypadku głosem rozsądku, jak i zbiorowym detektywem jest widownia. Sala zamiera z niespodziewanego obrotu akcji. Czy na pewno dokładnie śledziłam kroki postaci na scenie? Czy na pewno nie odwróciłam się w ważnym momencie? Co teraz z nami będzie? Publiczność z początku nieśmiała, w paru krótkich momentach zaczyna zabawę, którą podejmują z nią aktorzy. Na początku ustalanie faktów – przydałby się notes i długopis: Co widzieliśmy? Handlarz na chwilę zniknął, do pani Dąbek ktoś zadzwonił, a Tonio maniakalnie wykrzykiwał swe obelgi w stronę nieba. Im więcej szczegółów zauważono podczas początkowo odgrywanych scen, tym śledztwo szybciej będzie pchało na przód. Fenomenalną częścią owej zgadywanki była wszechobecna improwizacja, bo przecież nikt nie wiedział jakie pytania zadadzą ciekawscy widzowie. Sama muszę otwarcie powiedzieć, że skrupulatnie słuchałam i obserwowałam przebieg śledztwa, podpowiadając to i owo policjantowi, który prowadził całe to przedsięwzięcie. Nie obyło się również bez krzywych spojrzeń rzucanych przez bohaterów na mówcę z publiki, bo a nuż wydałoby się coś, co ci chcieli tak skrzętnie ukryć. Podczas antraktu nie można było przestać myśleć o podejrzanych i wciąż tworzyło się nowe teorie, którymi można było podzielić się z dzielnicowym, który stał u wejścia sali, czekając na ochotników, którzy zorientowani w temacie po wielogodzinnych maratonach serialu Sherlock, chcieli samodzielnie rozwikłać zagadkę. Nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła się w ich gronie. Przecież nie po to studiuję dziennikarstwo i nie po to uczestniczyłam

w zajęciach śledczych, aby nie dodać czegoś od siebie. Z pewnością trzeba zachować czujność i nie dawać się zwieść marnym i pokrętnym odpowiedziom padającym ze sceny. Dumnie mogę powiedzieć, że detektyw ze mnie wyśmienity, bo po zdobytych dowodach i głębszych przemyśleniach udało mi się wskazać winowajcę. Ale, żeby nie było, nie jest to zabawa na jeden raz. Za każdym razem zakończenie jest inne, a i mordercą okazuje się być inna osoba. Dlatego też bezproblemowo można w owej komedii uczestniczyć wiele razy. Głośne oklaski należą się dla Marcina Sławińskiego, który odpowiedzialny jest za opracowanie tekstu oraz reżyserię całego przedsięwzięcia. Oby takich więcej, zarówno uzdolnionych artystów, jak i sztuk.

Czwarta ściana – po co to komu?

Chyba wszyscy kojarzą sławnego królika Bugsa, albo wśród przykładów bardziej na czasie – Deadpoola czy She-Hulk, którzy zwracali się bezpośrednio ze szklanych ekranów do widzów. Czemu ma służyć taki zabieg artystyczny, który został nazwany zburzeniem czwartej ściany? Można by rzec, że to kolejny spośród wielu pomysłów starożytnych Greków – przecież to im zawdzięczamy tak wiele odkryć. Sama idea miała na celu ukazanie wiedzy aktora o byciu obserwowanym przez widownię albo przeświadczenia o jej obecności. Bo przecież nie ma nic dziwnego w tym, że główny bohater filmu czy też sztuki teatralnej nagle osadzi na tobie swój wzrok i przemówi, czekając na interakcję. Zarówno taka wymiana komunikacyjna, jak i zabieg łamania czwartej ściany są nazywane interaktywnym teatrem. Bardzo często można zaobserwować w takich rewiach improwizacje wszystkich aktorów scenicznych, którzy dopasowują się do zaprezentowanych stanowisk publiczności. To właśnie dzięki ich wskazówkom odtwórcy głównych ról wiedzą jak dalej pociągnąć fabułę.

Nieczęsto można być uczestnikiem w tak oryginalnym wydarzeniu, gdzie większość sztuki to improwizacja aktorów, a publiczność bierze czynny udział w rozwijaniu fabuły. Na przestrzeni lat można było zauważyć, jak prężnie ten kierunek się rozwijał, a i po dziś dzień się stale doskonali. Kto wie, może w bliskiej przyszłości taki kunszt sceniczny będzie można wpleść w więcej historii, reaktywując teatry interaktywne, zaś widz wcielając się w jednego z bohaterów przeżyje przygodę na własnej skórze. Mi na przykład marzy się odegranie nieulęknionej wojowniczki ciemnych wieków, a tobie?

Źródła: Teatr Miejski w Gliwicach; P. Pörtner: Shear Madness; M. Sławiński: Szalone nożyczki; Cranberry Productions, Inc. & Shear Madness, www.shearmadness.com.

s.25

Małe gry – wielkie pieniądze

Telefon dla przeciętnego Polaka stał się jednym z najlepszych towarzyszy życia – mamy go przy sobie zawsze, bo zawsze może się przydać. Szereg czynności zamknięty w tym małym urządzeniu zdecydowanie robi wrażenie.

Jesteś ciekawy jakiegoś faktu albo musisz pilnie napisać do bliskiej osoby? Nie ma sprawy. Siedzisz na nieciekawych zajęciach i umierasz z nudów? Z ich zwalczeniem z pewnością pomoże jakaś gra mobilna. W ostatnich latach namnożyły się jak grzyby po deszczu, więc każdy gracz z pewnością znajdzie coś dla siebie. Rynek gier mobilnych ma się lepiej niż kiedykolwiek – rok po roku raporty wskazują na jego duży rozwój. Dla lepszego zobrazowania – według niektórych szacunków jego przychody w roku 2023 mogą wynieść nawet 102 miliardy dolarów. Polska nadąża za tym trendem – w naszym kraju w 2020 roku wartość rynku gier wyniosła 2,5 miliarda złotych. Spośród tego gry mobilne stanowią prawie połowę. Z pewnością pomogła tutaj pandemia, w czasie której liczba graczy na urządzeniach mobilnych znacznie wzrosła. Struktura takiego rynku jest bardzo różnorodna. Wiele zależy od indywidualnych

upodobań, a także wieku użytkowników. Po inne tytuły sięgają osoby młodsze, a po inne dorośli w średnim wieku. Ogromny, wciąż rosnący rynek nie pozostawia złudzeń – produkcja gier mobilnych to dziedzina przyszłościowa, która może przynieść jeszcze większe zyski. Ale gdzie właściwie możemy doszukiwać się początku gier mobilnych?

Historia rynku gier

Sama idea gier przenośnych, bo od tego się wszystko zaczęło, nie jest konceptem nowym. Talie kart albo gry planszowe były dobrym sposobem na zapewnienie rozrywki, na przykład w czasie podróży – do popularności tych aktywności bez wątpienia przyczyniła się ich mobilność. Znane są dowody na to, że kości oraz gry planszowe były używane przez rzymskiego cesarza Klaudiusza. W przypadku rozwoju tego typu gier przenośnych

s.26

nie możemy więc powiedzieć o jednym konkretnym wydarzeniu, które doprowadziło do ich stworzenia. Był to proces ciągły.

Jeśli chodzi o bezpośrednią genezę gier, wyróżnić można dwa główne źródła. Prekursorami przenośnych, „ręcznych” gier były wczesne arkadowe gry wideo. Drugi nurt ewolucji wiąże się ściśle z telefonami komórkami. Konsole zostały zoptymalizowane ściśle pod kątem gier – inaczej miało się to w przypadku telefonów. To urządzenia wielofunkcyjne, w których gry nie były uznawane za priorytet. Firmą odnoszącą największe sukcesy w dziedzinie gier przenośnych było z pewnością Nintendo –firma zasłynęła między innymi wydając serię Game & Watch (1980-1991), do obsługi której potrzebne były specjalne urządzenia, zdolne do wyświetlania jednej gry (pełniły one również funkcję budzika). Zarobki osiągnięte na Game & Watch umożliwiły Nintendo dalszy rozwój. W USA urządzenie sprzedawane było z kartridżem do Tetris. W kolejnych latach firma wykorzystywała najnowsze dostępne technologie, dodając takie elementy jak dotykowy, kolorowy ekran, łączność bezprzewodową czy wbudowany mikrofon. Deweloperzy gier na telefony komórkowe mieli zadanie o wiele trudniejsze. W latach 70. i 80. istniało wielu producentów telefonów, z których każdy wypuszczał różne urządzenia. Każdy model posiadał inną klawiaturę, procesor, czy system operacyjny. Stworzenie gry, która działałby sprawnie na wszystkich (albo chociaż na większości) sprzętach stanowiło duże wyzwanie. Najpopularniejszy był zdecydowanie Snake – preinstalowano go na telefonach Nokia. Przed pojawieniem się specjalnych aplikacji do pobierania – jak na przykład Sklep Play – na rynku istniało kilka konkurujących platform do gier na telefony komórkowe. Pod koniec lat 90. umożliwiały one sprzedaż, pobieranie i instalowanie gier za pośrednictwem sieci operatora bezprzewodowego przy użyciu technologii WAP (system dostępu telefonów do internetu). Ponadto, SMS-y były wykorzystywane do wdrażania prostych gier, jak np. quizy. O widoczności gry z reguły decydowało pozycjonowanie na stronie docelowej, którą widzieli użytkownicy. Dla osiągnięcia sukcesu kluczowe było umieszczenie gry wraz z tytułem na górze – większość klientów decydowała się wybrać jedną z pierwszych propozycji. W kolejnych latach firmy próbowały stworzyć swoje własne katalogi gier, a największy sukces na tym polu odniósł Apple, dystrybuując w 2008 App Store. Wraz z rozwojem rynku gier mobilnych i technologii nowe tytuły prezentowały użytkownikom coraz lepszą jakość i większe możliwości.

Rynek gier dzisiaj

15 lat później, w roku 2023, rynek gier mobilnych przynosi ogromne pieniądze. Tylko w zeszłym roku gracze wydali 167 miliardów dolarów na mikropłatności. Tego rodzaju zakupy przychodzą użytkownikom zdecydowanie łatwiej niż w przypadku standardowych gier PC. To właśnie ten czynnik może być powodem, dla którego wiele znanych tytułów, dotychczas kojarzonych z graniem na komputerach stacjonarnych, zostało przekonwertowanych na wersje mobilne. Gry takie jak League of Legends czy seria The Sims już od jakiegoś czasu dostępne są do pobrania na nasze telefony, a ich popularność jest ogromna. Warto tutaj też dodać, że zarobki koncernów nie opierają się wyłącznie na mikropłatnościach. Reklamy również stanowią tutaj duży procent. Według badania zrealizowanego przez Facebook, większość graczy nie ma problemu z oglądaniem

reklam gier mobilnych – zwłaszcza, kiedy mogą osiągnąć z tego jakieś korzyści. Na wszystkich badanych rynkach – USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Korei Północnej – gracze „regularni” preferują bezpłatne gry z reklamami. Na ten format decyduje się więc coraz więcej wydawców. Jedna z najpopularniejszych i najbardziej obecnie dochodowych gier mobilnych tego typu, Candy Crash, znajduje się w rękach Activision Blizzard –odpowiedzialnego między innymi za tytuły takie jak World of Warcraft czy Overwatch. Liczba graczy globalnie w 2021 roku wynosiła 255 milionów, a przychody – 1,2 miliarda dolarów, co czyni tę produkcję najbardziej dochodową dla firmy, przebijając tytuły PC-towe. Zarobki uzyskane z tytułu gier mobilnych –według przewidywań ekonomistów – w kolejnych latach mają się tylko zwiększać.

Gry mobilne – plusy i minusy

Na fali popularności gier mobilnych powstają również produkcje, których wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Reklamy takich aplikacji często przedstawiają nieprawdziwe materiały wideo, oszukują konsumenta i nakłaniają go do pobrania, a kiedy zdecyduje się na rozgrywkę, często może skończyć się to rozczarowaniem. Niektóre reklamy są na tyle absurdalne, że stają się obiektem drwin ze strony internautów.

Gry mobilne stały się teraz dostępniejsze niż kiedykolwiek –w dużej mierze dzięki rozwojowi sieci 5G. Deweloperzy dostosowują swoje produkcje do każdej z grup wiekowych, nie tylko do osób młodych. Wszystko po to, by jak najlepiej odpowiedzieć na potrzeby rynku i zapewnić sobie duże dochody.

Dla graczy gier mobilnych sytuacja nie jest jednak zawsze tak pozytywna. Gry wymagają coraz więcej uwagi, a dostępność telefonów nie wyklucza stosowania tej formy rozrywki na przykład w szkołach. Wielu uczniów szkół podstawowych jest uzależnionych od gier mobilnych, nie potrafi się od nich oderwać, niektórzy posuwają się nawet do kradzieży kart kredytowych swoich rodziców, aby móc dokonać mikropłatności. Nie oznacza to jednak, że gry same w sobie są złe. Wielu uczniów wybiera taką formę rozrywki, aby zapewnić sobie nagrodę albo rozładować stres. Gry nie są więc tutaj problemem – chodzi raczej o brak kontroli. Niestety, nadużywanie tej aktywności może także prowadzić do rozwoju problemów behawioralnych – przede wszystkim wycofania społecznego. Osoby uzależnione od gier mobilnych mogą przejawiać zachowania impulsywne, odczuwają samotność, dystansują się od swoich najbliższych. Kluczem do dobrego korzystania z gier mobilnych jest więc umiar i umiejętność rozróżnienia fikcji od rzeczywistości – tak, aby nie okazało się, że marnujemy na nasze rozrywki za dużo czasu.

Źródła:

R. Mierwiński: Gry mobilne rosną w siłę. W co bawią się Polacy? (mycompanypolska.pl/artykul/gry-mobilne-rosna-w-sile-w-co-bawia-sie-polacy/8274);

F. Mäyrä, Mobile games (homepages.tuni.fi/frans.mayra/Mobile _Games.pdf);

Y. Li, Z. Xu, Y. Hao, P. Xiao, J. Liu, Psychosocial Impacts of Mobile Game on K12 Students and Trend Exploration for Future Educational Mobile Games (frontiersin.org/articles/10.3389 /feduc.2022.843090/full).

s.27

I kto tu jest gwiazdą?

Obecnie każdy moloch filmowy chce tworzyć „wielkie, multimedialne franczyzy”. Warner Bros po raz kolejny próbuje zbudować świat na bazie adaptacji przygód bohaterów z DC Comics. Disney pod swoim panowaniem trzyma nie jeden, ale aż dwa „rzędy dusz” w postaci Gwiezdnych Wojen oraz kinowego uniwersum Marvela. Sony mniej lub bardziej umiejętnie rozwija pajęczą franczyzę skupioną wokół postaci z otoczenia Petera Parkera. Marka goni markę, a znajome twarze z wieloletnią renomą ściągają przed ekrany miliony fanów. No właśnie, do kogo należą te znajome twarze? Do aktorów czy ich filmowych alter ego?

Współczesny rynek filmowy był świadkiem wielu rewolucji. Rozwój efektów specjalnych spowodował, że efektowne blockbustery można produkować taśmowo. Streaming zauważalnie zmienił zasady gry, sprawiając, że filmowe nowości można oglądać z poziomu domowej kanapy. Zmieniło się także finansowanie produkcji kinowych – teraz amerykańscy producenci chętniej stawiają na wysokobudżetowe widowiska, wiążące się z ryzykiem, acz mogące przynieść gigantyczne zyski lub mniejsze filmy, które przy małym nakładzie finansowym mogą okazać się nieoczekiwanymi hitami. Tym samym projekty o średnich budżetach zostały wypchnięte ze srebrnego ekranu i stały się domeną właśnie platform streamingowych.

Do tego wszystkiego należałoby też uwzględnić wspomniane już kinowe uniwersa. Osadzenie filmu w ramach takiego współdzielonego świata samo w sobie narzuca mu już pewną ograniczającą konwencję, jeśli tak jak w MCU twórcy chcą zapewnić mu spójność. W tym przypadku szczęśliwie udało się zachować pewną pomysłowość w postaci urozmaicenia gatunkowego marvelowskich produkcji. Śmiało możemy uznać, że np. Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz stanowi thriller szpiegowski, a trylogia Spider-Mana z Tomem Hollandem w roli głównej to filmy z elementami charakterystycznymi dla komedii o nastolatkach. Jedyne, co łączy te filmy oprócz jednego miejsca akcji w postaci uniwersum Marvela, to właśnie konwencja superhero, która ekipie produkcyjnej narzuca pewne schematy, a widzom buduje oczekiwania wobec tego, co zobaczą na ekranie.

Przypadek Quentina T.

To, co niektórzy widzą jako sprawdzony przepis na sukces, inni postrzegają jako złamanie wszystkich świętości. Szybką i względnie tanią pracę nad CGI jako zgubę dla nowatorstwa ze względu na generyczność powstałych w ten sposób efektów specjalnych. Możliwość obejrzenia kasowej produkcji przed ekranem telewizora jako desakralizację kina. Narzucanie konwencji jako śmierć wolności twórczej i oryginalności. Wystarczy wspomnieć takie tuzy kina jak Martin Scorsese czy James Cameron, którzy w może mniej histerycznym, ale wciąż podobnym tonie kwitowali współczesny obraz filmu popularnego. Do powstałego dyskursu dołączył w pewnym momencie Quentin Tarantino, który w podcaście z serii 2 Bears, 1 Cave wypowiedział się na temat roli aktora w tym wszystkim.

Zdaniem reżysera Pulp Fiction obecnie to nie głośne nazwisko w obsadzie stanowi czynnik zachęcający potencjalnego odbiorcę blockbusterów do kupna biletu i odwiedzenia kina, lecz pojawienie się na ekranie uwielbianej przez publikę postaci. Tarantino owo przesunięcie zainteresowaniem ochrzcił mianem „marvelizacji filmów hollywoodzkich” i jako jej naturalny skutek wskazał brak wielkich gwiazd filmowych w ramach przemysłu rozrywkowego w ostatnich latach. Słowa te, tak samo jak w przypadku Scorsese i Camerona, spotkały się z krytyką, w szczególności ze strony osobistości związanych z szyldem Marvel Studios. Interesujący jest jednak fakt, że głosów polemizujących nie było słychać, kiedy podobne stanowisko wyraził ktoś „z wewnątrz” i to pięć lat przed tym konkretnym odcinkiem 2 Bears, 1 Cave Anthony Mackie, bo o nim mowa, podczas panelu dyskusyjnego z fanami na MCM London Comic Conie w 2017 roku mówił, że film popularny nie wpływa już tak na popularność aktora, jak miało to miejsce wcześniej. Według odtwórcy roli Falcona w MCU to jego ekranowe alter ego stanowi gwiazdę filmową, a nie sam Anthony Mackie. Tym samym w jego koncepcji współczesny widz chce oglądać w kinie wyimaginowaną postać, a nie aktora, co stanowi opozycję do kilkunastu lat wstecz, kiedy np. idąc na film z Sylvestrem Stallone, to właśnie Sylvester Stallone był elementem najbardziej pożądanym.

Śmierć aktora

Mamy zatem sytuację, w której sława fikcyjnej postaci wyprzedza odtwórcę, który udziela jej swojej aparycji. Czy w takim razie ekranowe alter ego może żyć poza aktorem? Szukając odpowiedzi na to pytanie, najlepiej będzie przyjrzeć się przypadkowi śmierci T’Challi, na którą zdecydowali się scenarzyści filmu Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu w związku z przedwczesnym odejściem Chadwicka Bosemana, wcielającego się w bohatera. W myśl tezy Tarantino i Mackiego rolę przywódcy Wakandy wystarczyło obsadzić na nowo, dzięki czemu wciąż mógłby on przeżywać kolejne przygody, zwłaszcza że mowa tu o postaci względnie świeżej w uniwersum kinowym Marvela. Mimo to zdecydowano się nie wykorzystać T’Challi w filmie, tłumacząc jego zniknięcie pozaekranowym przegraniem z chorobą serca przez herosa. Takiemu rozwiązaniu wtórował choćby Kevin Feige, „ojciec MCU”, który w wywiadzie wyznał, że jego zdaniem było zbyt wcześnie, aby angażować nowego aktora.

Tymoteusz Stefański tymoteusz.stefanski3@gmail.com

Jak jednak na losy Czarnej Pantery po śmierci Bosemana zapatrywali się fani przed premierą filmu? Z badania przeprowadzonego dla „Morning Consult”, w którym udział wzięło 2217 dorosłych Amerykanów, wynika, że 30 procent ankietowanych było za obsadzeniem na nowo postaci T’Challi, 33 procent wyraziło sprzeciw względem tego pomysłu, a 37 procent nie miało zdania. Można z tego wyciągnąć wniosek, że duża część widzów faktycznie była gotowa iść na film ze względu na postać głównego bohatera, ale jednocześnie nieznacznie większa grupa mimo wszystko utożsamiła aktora z granym przez niego bohaterem, dlatego uznała, że w złym smaku będzie kontynuować losy T’Challi bez Bosemana. Może to być skutkiem tego, że Disney, pod którego skrzydłami rozwija się MCU, niejako przyzwyczaił odbiorców pewnym przypisaniem odtwórcy na stałe do jego roli. Stało się to za sprawą oświadczeń mówiących, że np. nie będzie innych wersji Tony’ego Starka czy Indiany Jonesa poza tymi w wykonaniu Roberta Downeya Jr. i Harrisona Forda, oraz poprzez „wskrzeszanie” niektórych zmarłych aktorów przy użyciu efektów specjalnych, jak to miało miejsce z Peterem Cushingiem, twarzą moffa Tarkina w Łotrze 1

Próba pieniądza

Przypadek Czarnej Pantery wskazał na tożsamość aktora z odgrywaną postacią. Na sam koniec jednak warto byłoby zadać sobie pytanie, jak jego pozycja prezentuje się w oderwaniu od roli? Przyjrzyjmy się wspomnianemu Robertowi Downeyowi Jr., byłemu odtwórcy postaci Iron Mana. Dzięki swojej przygodzie z MCU wydawałoby się, że zebrał rzesze fanów jako najpopularniejszy Avenger. Po jej zakończeniu wraz z filmem Avengers: Koniec gry Downey był twarzą Doktora Dolittle z 2020 roku, który przyniósł dochód z biletów w postaci nieco ponad 250 milionów dolarów. Przy budżecie 175 milionów oraz szerokiej promocji wynik ten oznacza, że w najlepszym wypadku udało się pokryć jego koszty. Nie inaczej prezentuje się Sędzia z 2014 roku – a więc jeszcze za czasów odgrywania Tony’ego Starka – którego wielką gwiazdą też miał być Robert Downey Jr. Ostatecznie i ta produkcja tylko „wyszła na zero”, biorąc pod uwagę wpływy o wysokości 83 milionów dolarów i budżet wynoszący 50 milionów. Liczby to jednak tylko chłodna kalkulacja – niech lepiej każdy sam sobie odpowie, dla kogo ogląda blockbustery.

Źródła:

Anthony Mackie Explains Why Hollywood Movies Suck Now (www.youtube.com);

B. Travis: Kevin Feige On Not Recasting T’Challa In The MCU: ‘It Was Much Too Soon’. (www.empireonline.com);

S. Blancaflor: Marvel Fans Are Divided on Whether T’Challa Should Have Been Recast in ‘Black Panther: Wakanda Forever’. (www.morningconsult.com);

T. Segura, Q. Tarantino: 2 Bears, 1 Cave. Ep. 160. (www.youtube .com).

Witaj na TikToku przybyszu

Gdyby ktoś mnie zapytał jak wyobrażam sobie kapsułę czasu i co bym w niej umieściła, to pewnie powiedziałabym, że takową kapsułą byłby jakiś słoik bądź pudełko, a jedną z rzeczy którą bym tam umieściła to muzyka, której aktualnie słucham – jakiś odtwarzacz MP4 lub płyty CD moich ulubionych artystów. Sama nigdy nie pomyślałam by taką kapsułę czasu zrobić, a mimo to widzę (a raczej bardziej słyszę) jak hity mojego dzieciństwa czarują kolejne pokolenia. Stare kawałki powracają do łask, artystom rosną statystyki odtworzeń, pojawiają się nowi fani, starzy przeżywają nową młodość – każdy powinien być zadowolony, ale czy na pewno?

A wszystko przez te wścibskie dzieciaki z Hawkins Jest rok 2016. Właśnie wtedy ma premierę trzeci sezon prawdopodobnie jednego z największych hitów amerykańskiego giganta streamingowego Netflixa – Stranger Things. W jednym z odcinków postać grana przez Gatena Matarazzo, aby udobruchać i uratować swoich przyjaciół z opresji nuci hit z lat 80. – Never Ending Story Limhala, który był pierwotnie skomponowany do innego filmu fantasy o takiej samej nazwie. TikTok wtedy oszalał, użytkownicy tworzyli przeróżne „edity” (edity to krótkie filmiki z różnymi efektami wizualnymi tworzone przez fanów), bądź coraz to nowsze wariacje utworu. Po emisji odcinka, w której mogliśmy usłyszeć Never Ending Story piosenka odnotowała wzrost zainteresowania o ponad 800%! A co na to sam artysta? Limahl wypowiedział się na łamach serwisu People w 2019 roku – nie miał pojęcia, że użyją utworu w serialu Never Ending Story, bo nie ma już do niego licencji, ale jest miło zaskoczony, że prawie po 35 latach piosenka znowu podbija internet.

Lars Ulrich tym razem nikogo (chyba) nie pozwie Wraz z popularnością serialu Stranger Things na tik toku oraz rzeszą nowych, głównie młodych fanów, do łask powróciły inne hity z lat 80. i 90. Przy okazji premiery ostatniego sezonu, mieliśmy do czynienia głównie z dwoma – Running up the Hill Kate Bush oraz Master of Puppets zespołu Metallica. Zacznijmy od Kate Bush i tego jak ona skomentowała całą sprawę, że jej dawny hit znowu jest na topie, a warto tu zaznaczyć, że w tym przypadku zarówno Kate Bush jak i Metallica nadal mają pełnię praw do decydowania o swoich utworach. Ale jak to było z tym Running Up the Hill (A Deal with God)? Kate Bush jest znana z tego, iż niechętnie zezwala na wykorzystywanie swoich utworów, jednak po otrzymaniu „eseju” z tezami, dlaczego to właśnie ta piosenka powinna się znaleźć w serialu, artystka zgodziła się. Piosenka stała się hitem i pojawiała się w editach, a sama piosenkarka nie spodziewała się, iż wróci ona na listy przebojów. Podobnie sytuacja miała się z utworem zespołu Metallica, który również został wykorzystany w serialu, jednak tutaj fani i użytkownicy aplikacji TikTok podeszli do sprawy dość sceptycznie – u starszych fanów pozostał niesmak po procesie jaki wytoczył perkusista zespołu Lars Urlich serwisowi Napster w 2003 roku. Mimo, iż Metallica miała prawo do tego, aby żądać zaniechania przez serwis nielegalnego pobierania ich

utworów (prawa autorskie na początku lat 2000? Nie wiem, nie znam), to w oczach fanów wykreowali się na osoby zachłanne, a sama sprawa procesu na wiele lat stała się obiektem żartów i przytyków pod adresem perkusisty. Tak więc jak Lars i banda zapatrują się na wykorzystywanie Master of Puppets w editach? Na pewno trzeba zaznaczyć, iż cieszą się z ponownej popularności piosenki – w ich sklepiku znalazła się koszulka wzorowana na tę noszoną przez Eddiego Munsona, który zagrał w serialu właśnie solówkę z tego kawałka, a aktor go grający został zaproszony na spotkanie z zespołem. A jak z prawami autorskimi?

TikTok patrzy (ale tak z przymrużonym okiem)

Problem z prawem na TikToku jest taki, że mało osób je przestrzega. Owszem, platforma ma podpisane umowy z artystami, bądź ich wytwórniami, na jakich prawach użytkownicy mogą korzystać z utworów artysty X. Istnieje również katalog piosenek przeznaczonych do użytku komercyjnego i niekomercyjnego. A co to takiego oznacza i jak zobaczyć te katalogi? Jeżeli jesteśmy przeciętnymi użytkownikami aplikacji i chcemy nagrać filmik, jak udajemy, że śpiewamy np. utwór Sonne zespołu Rammstein (który również zyskuje ostatnio na popularności!), to możemy. Inaczej ma się sprawa jeżeli mamy konto dla firm na TikToku i chcielibyśmy zareklamować nasz produkt bądź usługę – bez wykupionej licencji od zespołu aplikacja wyciszy nam dźwięk, bądź, jeżeli będziemy chcieli go dodać z poziomu samej aplikacji to go nawet nie znajdziemy. Innym problemem są remiksy utworów wykorzystywane często w editach, gdyż nadal twórca takiego remiksu nie ma do niego pełni praw, a takich remiksów jest masa i przybywa ich coraz więcej. Można więc odnieść wrażenie, że dbanie o dobro artystów i ich prawa na TikToku jest jak walka z wiatrakami – niby istnieje, ale jest tego tyle, że sama aplikacja nie nadąża z usuwaniem nielegalnych kawałków z jej zasobów. Jednak tutaj pojawia się inne kluczowe pytanie –czy artystom zależy, aby te nielegalne remiksy były usuwane?

Będzie viral, będzie singiel

Całą dyskusję na temat muzyki na TikToku rozpoczęła piosenkarka Hasley – podzieliła się ona z fanami w czerwcu 2022 roku informacją, iż jej wytwórnia nie wyda singla, dopóki nie stanie się on viralem na TikToku (a informacją tą podzieliła się właśnie za pośrednictwem TikToka, o ironio). Wytwórnia

s.30

artystki szybko zareagowała i zapewniła, że jej singiel zostanie mimo wszystko wydany, bez względu czy „poleci” on w viral czy nie. Magazyn Rolling Stones opublikował na łamach swojego portalu podsumowanie swojego mini śledztwa – wynika z niego, iż coraz więcej artystów jest zmuszanych przez swoje wytwórnie, aby nagrywali oni chwytliwe piosenki tak, aby stawały się viralami na TikToku, co będzie miało przełożenie na wyświetlenia, a następnie na zyski. O takim procederze wcześniej informował już przed Hasley inny twórca, Trevor Daniel – mimo, iż to tak naprawdę TikTokowi zawdzięcza on swoją popularność i chociażby duety z innymi gwiazdami, jak np. Seleną Gomez, twierdził, że jemu również wytwórnia stawiała warunek typu „będzie viral, będzie singiel”. No dobra, ale jak wytwórnia miała wiedzieć przed wypuszczeniem singla czy będzie viral? Artysta X miał wypuszczać po prostu TikToki z 15 sekundami tego singla i wtedy po prostu patrzono na wyświetlenia, czy utwór się przyjął czy nie. Przykład takiego „sprawdzania” można było ostatnio zaobserwować u chociażby Sama Smitha, gdy promował singiel Unholy w duecie z Kim Petras.

A więc jak z tym TikTokiem?

Odpowiadając dyplomatycznie: to zależy. TikTok to aplikacja, która jak kapsuła czasu: może nam przypomnieć o kawałkach z naszego dzieciństwa, o których zdążyliśmy zapomnieć za sprawą nowych hitów. Promuje ona również nowych artystów, ułatwia im drogę do sławy i dostanie się na listy przebojów. Jednak czy dba o ich interesy? Tutaj raczej należy postawić pytanie, w jaki sposób dba o ich interesy i jak sami artyści chcą, aby o nie dbano, a jak widać na przykładzie TikToka bywa z tym różnie.

Źródła:

Original Singer of' The NeverEnding Story' Theme Has Never Seen 'Stranger Things' – But Will Now; tinyurl.com/yhawj4x4;

„Stranger Things”. Jak przekonano Kate Bush, by pozwoliła na użycie „Running Up That Hill" w serialu?; tinyurl.com/4dsr4d77;

Lars Ulrich przyznaje: pozwanie Napstera było największym błędem Metalliki; tinyurl.com/2p883kn5;

Muzyka na TikToku a prawa autorskie; tinyurl.com/2a4xs4zb;

Halsey: „Moja wytwórnia mówi, że nie mogę wydać piosenki, dopóki nie powstanie wiral na TikToku”; tinyurl.com/bsk5pbvc;

He Had a Billion-Stream Hit. Now His Songs Are in Limbo Until They Go Viral on TikTok; tinyurl.com/2p8kfuy4.

s.31

Do wszystkich mężczyzn świata!

Macie dokoła siebie kobiety: mądre, urocze i bardzo kochane

Mimo to o kandydatkach na miss marzycie

Które urodą swą wprowadzą kolory w to szare życie

Marzenia te piękne i niebłahe w swej formie

Mają jednak pewną wadę, o której tu wspomnę

Życie nie jest konkursem piękności

Więc daleko się nie zajdzie na samej atrakcyjności

Kochani mężczyźni, co wzrok swój często za takimi wytężacie

Apeluję i pytam zarazem: dlaczego wspaniałych koleżanek nie dostrzegacie?!

Czy nie lepiej o prawdziwe względy zabiegać niż do sztucznego piękna wzdychać?!

Ja na to patrzę – z boku wciąż stoję. Ale krytyki już się nie boję

Bo sprawiedliwości zadość się stało

I Mars i Wenus apel otrzymało

Gdyby jednak ktoś poczuł się urażony

Z repliką wychodzę naprzeciw nagany

Jeśli te słowa krwi Ci napsuły

Może me apele w czuły punkt trafiły?

s.32
Apel 2.0 Dawid Hornik

W łóżku nikt się nie śmieje. Ludzie płaczą, jęczą, przeklinają, Wzywają Najwyższego.

Ale śmiech, Śmiech obcy jest pościelom, Nie słyszały go prześcieradła. Niepisana zasada –Nieśmiania się.

Po wszystkim, Z zawstydzeniem

Zbieramy porozrzucane ubrania, Czyścimy kieliszki z resztek wina, Każdy zatopiony we własnych myślach.

Co jeśli

Ktoś wyłamie się z tego schematu?

Wybuchnie w głos śmiechem, Pozwoli mu płynąć nieprzerwanym strumieniem Wzdłuż ciała, które pieści. Czyste szczęście.

Nieidealni ludzieTrochę pokaleczeni, Trochę zbyt zapracowani, Trochę zbyt smutni na co dzień -

Śmieją się w łóżku Wbrew wszelkim konwenansom.

s.33
*** S. E.

Autorzy łamigłówek Bartosz Leszczyna, Kamil Kołacz, Emilia Sorota, Robert Jakubczak

Włącz myślenie – czas na łamigłówki!

Stare Dobre Małżeństwo śpiewało już 30 lat temu ,,Brnąłem do Ciebie maju, przez mrozy i biele, przez śnieżyce i zaspy i lute zawieje [...] A teraz maj, dokoła maj, wyświęca ogrody i cały ja, cały ja, zanurzony w jordanie pogody”.

Kochani, teraz my, te trzy dekady później znów przetrwaliśmy zimę! Zapomnieliśmy, jak to jest, gdy zaskoczy ona polskich drogowców i całe miasto stoi o ósmej rano w korku z powodu śnieżycy. Już dawno odespaliśmy nocki zarwane na przygotowania do sesji zimowej, pokonaliśmy kolejny semestr i z radością zamieniliśmy ciepłe kurtki na lekkie koszulki. Przed nami kolejne zmagania, tym razem letnie, a potem błogi wypoczynek i wolność!

Piszę o tym dlatego, że czasem w naszym życiu zdarzają się takie momenty, które sprawiają, że zapominamy o tym, że przyjdzie kolejny maj. Radosny, ciepły, wybuchający feerią kolorów i zapachów. Pamiętajmy, będą jeszcze inne maje!

Zdrowy umysł to Twoja siła! Jednym z elementów utrzymania go w dobrej kondycji jest trening mózgu. Dlatego przygotowaliśmy dla Ciebie kilka łamigłówek.

Baw się dobrze i żyj długo i szczęśliwie!!

WYKREŚLANKA

Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie i na ukos.

HASŁA:

aktor, Beskidy, Blizzard, cluedo, detektyw, edit, egzemplarz, Falcon, historia, kocioł, kosmos, kruk, królowa, literatura, nadwyżka, NASA, Nintendo, Nokia, nożyczki, ogród, pierwodruk, podcast, reportaż, satelity, Sygryda, szczygieł, Tarantino, TikTok, tłumaczka, viral

s.34

KRZYŻÓWKA

Zapraszamy do rozwiązania fantastycznej, studenckiej krzyżówki! Podpowiedzi znajdziecie w naszych artykułach. Nie czekaj, staw czoło wyzwaniu!

1. Bohaterka, która mogła zostać pomylona z Sygrydą.

2. Hrabia, kolekcjoner zabytkowych rękopisów.

3. Firma, która wydała serię Game & Watch.

4. Nazwisko aktora, który przed Tarantino wyciągnął podobne wnioski odnośnie roli aktora we współczesnym filmie popularnym.

5. Stephen, jeden z najważniejszych twórców musicalowych w XX wieku.

6. Imię badacza, który jest autorem określenia “gatunki zmącone”.

7. Królem tego kraju był Swen Widłobrody (Sveinn Tjúguskegg).

8. Nazwisko polskiego naukowca, który zakwalifikował się do rezerwy korpusu astronautów Europejskiej Agencji Kosmicznej.

9. Znany zespół metalowy, który wystąpił na Stadionie Śląskim.

10. Rzymski poeta satyryczny, który użył określenia “biały kruk”.

11. Brytyjski piosenkarz pop, który nie wiedział, że jego utwór został wykorzystany w produkcji Netflixa, bo stracił już do niego licencję.

12. Skrót nazwy Polskiej Agencji Kosmicznej.

13. Jaka postać przedstawiona przez pomniki łączy Kopenhagę i Warszawę?

14. Anna, Kawaler Orderu Uśmiechu.

15. Łacińska nazwa srebrnego globu.

HASŁO: „Wierzę w proces. Wierzę w cztery pory roku. Wierzę, że zima jest ciężka, ale

Wierzę, że jest sezon wegetacyjny. I myślę, że zdajesz sobie sprawę, że w życiu rośniesz.”

s.35
_________ _______.
kwiecień / maj 2023
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.