INDEKS 233021
ISSN 1897-3655
KUDI CHICK
BERLIN 2013
CARRIE DIAMOND RODRIGO KALAKA PIOTR MELNYCZUK BRIAN DESPAIN CENA: 13zł w tym 8%VAT
NR 77/09/2013 WRZESIEŃ
WRZESIEN 2013
10
24
8
Wildcat ostrzega
10
23rd International Tattoo Convention Berlin
24
Piotr Melnyczuk
32
Rodrigo Kalaka
40
Inspiracje - Brian Despain
46
Pascal Sky
54
Street Art - ERASE
58
Dmitry Visioon
62
Kudi Chick - Carrie Diamond
68
Summer Riot
70
32
40
REDAKTOR NACZELNA: Krystyna Szymczyk REDAKCJA: Radosław Błaszczyński, Aleksandra Hałatek, Karolina Skulska STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Darek (3fala.art.pl), Raga, Dawid Karwowski OPRACOWANIE GRAFICZNE: Asia WYDAWCA: FHU Koalicja, ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków www.tattoofest.pl tattoofest@gmail.com MARKETING I REKLAMA: tattoofest@gmail.com DRUK: IntroMax, www.intromax.com.pl ISSN 1897-3655 Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów i nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.
Ciekawe/Nadesłane
Zamówienia: 12 433 38 90 tattoofest@gmail.com Wpłata: Przekazem pocztowym na adres: FHU Koalicja ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków Przelewem na konto: Radosław Błaszczyński 02 1540 1115 2064 6060 0446 0001 • Dopisz od którego numeru zamawiasz prenumeratę. Jeśli chcesz otrzymać fakturę, koniecznie poinformuj nas o tym w trakcie zamówienia.
Fot. Karina Lasek, MUA Julia Łukaszewicz
Prenumerata: • Koszt jednego magazynu to 13 zł • Za 78 zł dostajesz 6 numerów + 1 w prezencie • Istnieje możliwość zakupu archiwalnych numerów • Po wpłacie na konto przesyłka na terenie kraju gratis • Przy przesyłce pobraniowej i zagranicznej doliczamy jej koszty • Bez awizo w Twojej skrzynce pocztowej!!
Mariusz KOBARU Kowal - fotograf i charakteryzator specjalizujący się w sesjach zdjęciowych dla zespołów i muzyków, współpracował z takimi artystami jak: Behemoth, Iggy Pop and the Stooges, Combichrist (The Official Fan Page), Vader, Cannibal Corpse, Gojira czy Fear Factory, absolwent Międzynarodowego Studium Dziewulskich na kierunku charakteryzacja i efekty specjalne. Jeśli nie uda Wam się wziąć udziału w wernisażu nie martwcie się, wystawa potrwa do końca października.
www.facebook.com/kobaru.photography www.kobaru.pl
Nie wiem jak Wam, ale mi pod koniec sierpnia zapachniało już jesienią. Dni niby jeszcze ciepłe, ale wieczory bez grubej bluzy czy lekkiej kurtki odeszły już w zapomnienie. Pogoda i pora roku przywołały bardzo wyraźnie wspomnienia z ubiegłorocznego wyjazdu na londyńską konwencję tatuażu, której odwiedzanie jest już naszą tradycją. Aż poczułam smak kawy z dodatkiem sosu barbecue, kupionej na stacji benzynowej w sąsiedztwie budynku Tabacco Dock… nie pytajcie, skąd się tam wziął ;).Osobiście nie będzie mi dane uczestniczyć w tegorocznej odsłonie tego wydarzenia, ale jestem pewna, że Ola, Karolina, Radek i Kuba spędzą świetny weekend i zadbają o powstanie rzetelnej relacji. Ja podziałam za to na polu bardziej lokalnym i swoją osobą „uświetnię” pierwszą odsłonę katowickiego Tattoo Konwentu. Wrześniowy numer zasługuje na kilka słów komentarza. Po pierwsze, w imieniu Rdzy obiecałam przeprosić za to, że tym razem nie ukazał się jej tekst, zapewnia jednak, że przy następnym wydaniu Was nie zawiedzie. Jeśli zdjęcia tatuaży opublikowanych w relacji z berlińskiej konwencji wydadzą Wam się nieco specyficzne, musicie wybaczyć Kubie, gdyż pierwszy raz na jego barki spadło zadanie dokumentowania prac prezentowanych w konkursowych kategoriach. Jestem jednak pewna, że się starał ;). Polskim artystą numeru jest Piotr Melnyczuk i to właśnie powstanie materiału o nim przysporzyło mi najwięcej zabawy, ale równocześnie miało w sobie coś wyjątkowego, co zostanie w pamięci na dłużej. W ramach kontynuowania spotkań związanych z jego twórczością, zobowiązałam się dostarczyć mu wydrukowany egzemplarz TF osobiście. Przyznam szczerze, że tym razem w ogóle nie było lekko, chyba ze względu na kilkudniowy, co prawda niezbędny do odzyskania równowagi urlop, który jakby nie był potrzebny, skrócił czas pracy nad nowym numerem. Jeśli to czytacie znaczy jednak, że się udało ;). Byłabym niesprawiedliwa pisząc, że jeden twórca zasługuje na większą uwagę niż inny, ale nie mogę nie wspomnieć o tym, jak bardzo cieszę się, że Brian Despain odpowiedział na mojego maila. Mam nadzieję, że jego obrazy spodobają się Wam tak samo jak mnie. Na tym zakończę, gdyż obiecałam, że zaproszę Was, a szczególnie osoby z Trójmiasta, na wernisaż i wystawę fotografa, którego zdjęcia mieliśmy przyjemność publikować na łamach TF. Krysia
Trujące mleko, trujące kosmetyki, trujące talerze, trujące szklanki czy rakotwórcze buty, łyżki, staniki, kafelki, to już znana nam rzeczywistość. Podróbki z Chin zalały chyba każdą branżę na światowym rynku. Zdarza się, że produkty te poza niską jakością wykonania, są niebezpieczne dla zdrowia czy nawet życia. Niestety, w znacznej mierze problem ten dotyczy również biżuterii do body piercingu. W ciągu paru ostatnich lat upadło wiele firm, które produkowały dobrej jakości biżuterię. Nie sprostały one naporowi ogromnej fali tanich kolczyków sprowadzanych z Chin. Pomimo, że ich towar spełniał wszelkie normy jakościowe, konsumenci stawiając cenę a nie jakość za wyznacznik, przyczynili się do takiego stanu rzeczy. Pomyśl dwa razy, zanim zdecydujesz się na zakup! W systemie Rapex (system szybkiej wymiany informacji o niebezpiecznych produktach pomiędzy państwami członkowskimi UE) można bez problemu odszukać raporty o niebezpiecznych kolczykach do body piercingu. Praktycznie zawsze problem dotyczy zagrożenia chemicznego z powodu nadmiernego uwalniania niklu do organizmu. Produkty te nie spełnią wymogów Nickiel
TATTOOFEST 8
Directive oraz rozporządzenia REACH (Regulation for Registration, Evaluation, Authorisation and Restriction for Chemicals) czyli Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie rejestracji, oceny, udzielania zezwoleń i stosowanych ograniczeń w zakresie chemikaliów. Portale aukcyjne i sklepy internetowe są wręcz zalane kolczykami niewiadomego pochodzenia. Sprzedawcy oferują produkty, o których sami nic nie wiedzą. Nie potrafią wskazać producenta czy też właściwości materiałów użytych do wyprodukowania ich. Atrakcyjna, czy wręcz abstrakcyjna cena na poziomie 1 - 2 zł potrafi kusić, lecz jaką jakość może oferować kolczyk do np. pępka o takiej wartości? Benjamin Franklin powiedział kiedyś: „Gorzki smak marnej jakości pozostaje długo po tym, jak słodycz niskiej ceny jest zapomniana”. Warto o tym pamiętać, gdyż pozornie nieszkodliwy kolczyk może okazać się produktem niebezpiecznym i niespełniającym norm jakościowych. Wildcat to jedna z nielicznych firm, która przetrwała napływ fali chińskich podróbek. Nieprzerwanie od 1986 roku oferuje swoim klientom biżuterię, której jakość gwarantowana wykorzystaniem najlepszych materiałów wciąż udowadnia, że Wildcat jest numerem jeden na rynku produktów do body piercingu.
TATTOOFEST 9
D Pół roku temu miałam już okazję wziąć udział w międzynarodowej, berlińskiej konwencji i wspominam to wydarzenie całkiem pozytywnie. Kilkakrotnie pisaliśmy już, że organizatorzy postanowił przenieść imprezę na sierpień, więc tym bardziej ucieszyliśmy się z Kubą z tego, że zostaliśmy na nią wydelegowani. W końcu letni wyjazd do stolicy Niemiec wydaje się być o wiele bardziej atrakcyjny, niż wyjazd zimowy. Wiedza zdobyta podczas ostatniej wizyty nie zdała mi się na wiele, bo lokalizacja imprezy uległa zmianie. Ze sprawdzonej „Areny” przenieśliśmy się do hali o nazwie „Station Berlin”.
o celu dotarliśmy już w czwartek, więc wbrew regule, udało nam się co nieco pozwiedzać. Podczas spacerowania po mieście przyciągaliśmy wiele spojrzeń, co było dla nas dość zaskakujące. O ile w Polsce jest to raczej typowe, o tyle nie spodziewałam się tego po pełnym freaków Berlinie. Oczywiście nie stanowiło to dla nas większego problemu, ponieważ oboje z Kubą mamy świadomość, że zwracanie na siebie uwagi jest wliczone w cenę decyzji o pokryciu tatuażami sporej powierzchni ciała. Mimo wszystko byłam zdziwiona ilością wytrzeszczonych na nas oczu. Chcąc nie chcąc wywiązała się dyskusja i próba odpowiedzi na niełatwe pytanie, czy istnieje granica w pokrywaniu skóry tuszem.
Po szybkim odwiedzeniu obowiązkowych dla turysty miejsc postanowiliśmy spotkać się Tobim, znajomym ze studia „Signs and Wonders” oraz jego narzeczoną Arne. Spędziliśmy bardzo przyjemny wieczór zwiedzając Kreuzberg, a Berlin po zmroku zrobił na nas duże wrażenie, tym bardziej, że o tej porze roku można bawić się tu świetnie nawet na rogu ulicy i wcale nie trzeba do tego drogich klubów. Tłumy ludzi i letni klimat wprawiły nas w świetny nastrój. Nie od dziś wiadomo, że poza Bramą Brandenburską to miasto słynie również z „currywurst” i kebabów. Dzięki Tobiemu trafiliśmy do najlepszej budki z tureckim jedzeniem w mieście i starając się nie myśleć o kaloriach, odwiedzaliśmy ją każdego wieczoru. Czwartkowe wydarzenia nastroiły nas pozytywnie i tak nastawieni wyruszyliśmy piątkowym porankiem z hotelu, by wziąć udział w pierwszym z trzech dni konwencji. Warto wspomnieć, że była to 23 edycja International Tattoo Convention Berlin - imprezy, która dotychczas odbywała się początkiem grudnia. Zmianę daty początkowo postrzegałam jako duży plus, gdyż do teraz przechodzą mnie ciarki na myśl o niskiej temperaturze panującej na niektórych zimowych imprezach oraz o zakopywaniu się w śniegu podczas przenoszenia pudeł z samochodu na stoisko. Tym razem miało być ciepło, miło i przyjemnie. Niestety, po raz kolejny nieco się przeliczyłam…
Berlin z wysokości 90 metrów
Dobry humor skończył się wraz z momentem podjechania pod halę, gdyż okazało się, że bezpośrednio pod nią nie uda nam się zaparkować samochodu. Dzień wcześniej zapewniono nas o takiej możliwości, dlatego nasza irytacja osiągnęła wysoki poziom. Po przetransportowaniu towaru do wnętrza budynku czekało nas kolejne rozczarowanie. Zmęczeni trzydziestostopniowym upałem liczyliśmy na ochłodę, na nieszczęście uczestników konwencji zapomniano o klimatyzacji. Pierwszy dzień minął nam ogólnie w niezbyt radosnej i nieco sennej atmosferze. Frekwencja nie dopisała, więc między boksami snuły się niewielkie grupy odwiedzających, a wytrwałość tatuujących się w tych warunkach klientów i tatuatorów zasługiwała na podziw. Powiedzenie „praca w pocie czoła” nabrało dosłownego znaczenia. Tego dnia nie miałam zbyt wielu okazji do ruszenia się z naszego magazynowo - koszulkowego stanowiska, obserwowałam więc tylko znużonych przechodniów nieustannie dziwiąc się, jak niektórzy z nich wytrzymują w skórzanych spodniach i kowbojkach oraz od czasu do czasu tłumaczyłam, że
TATTOOFEST 10
magazyn TF to nie katalog z motywami wróżek i gwiazdek. Sobota okazała się dniem nieco chłodniejszym i dla wielu osób wolnym od pracy, co zaowocowało znacznie wyższą frekwencją. Ponieważ dojechał do nas Radek, miałam możliwość nieco częściej opuszczać stoisko i bliżej przyjrzeć się temu, co dzieje się w innych częściach hali. W trzech sporych rozmiarów pomieszczeniach ulokowano około 180 wystawców o bardzo zróżnicowanym poziomie artystycznym, choć to chyba jest dość typowe dla konwencji odbywających się w Niemczech. Można było nabyć autorski projekt od Roberta Hernandeza, jak i „przyozdobić się” katalogowym wzorkiem w wykonaniu osoby o niezbyt wysokich umiejętnościach technicznych. Podobnie było z tatuażami wystawianymi w konkursach - od bohomazów po naprawdę godne uwagi dzieła. Kategorii jak zwykle sporo, a największym zainteresowaniem cieszyła się ta, o wiele mówiącej nazwie „Crazy”. Jeśli chodzi o towarzyszące konwencjom atrakcje, początkowo żałowałam, że w piątek nie udało mi się podejść pod scenę i zobaczyć, co jest grane. Na szczęście lub nie okazało się, że nic nie straciłam, ponieważ te same gwiazdy estrady były na niej obecne także w sobotę i w niedzielę. Wśród nich znalazły się: tancerka burleski Olivia, raperzy DVO & Checkan, grupa muzyczna „So fucking what” oraz goszcząca już na krakowskim Tattoofeście Sana. Konwencję uświetniło także Art Fusion, wbrew pozorom całkiem ciekawy występ clownów na dziedzińcu oraz kończące drugi dzień imprezy podwieszanie w wykonaniu „Superfly Suspension Crew”. Sobotni wieczór uczciliśmy w ten sam sposób jak dwa poprzednie – konsumpcją w tureckiej budce. W niedzielę wielu tatuatorów skończyło pracę wcześniej, była więc okazja do porozmawiania i nawiązania nowych znajomości, w czym oczywiście prym wiódł towarzyski zawsze Kuba. Podsumowując, zmiana terminu i lokalizacji wydarzenia miała swoje plusy i minusy. Sporo osób zachwalało nowe miejsce, ze względu na jego atrakcyjność, wadą był jedynie wspomniany brak klimatyzacji. Z drugiej strony, co by się nie działo należy pamiętać, że International Tattoo Convention Berlin to na tyle ważna i zakorzeniona w historii europejskiej branży tatuatorskiej impreza, że po prostu trzeba na niej być. Karolina
TATTOOFEST 11
Trofeum Anabiego
Występ Sany
TATTOOFEST 12 TATTOOFEST 13
Mr. Halbstark
Ciemna strona konwencji – Liorcifer, Benjamin Moss i Robert Hernandez
Dominik prezentuje tatuaż autorstwa Kosy
Kuba wpisany w tło
Art fusion
Obowiązkowa pozycja turysty
TATTOOFEST 14 TATTOOFEST 15
Adriaan Machete, Machete Death Gallery, Niemcy
Marco Manzo, Tribal Tattoo Studio, Włochy
Gonzo, Tattoo Gonzo, Szczecin
Michele Agostini, Tribal Tattoo Studio,Włochy
Luis Avilés, CNX Tattoo, Niemcy
Este, Este Tattoo, Niemcy
Denis Sivak, Ukraina
Tofi, Ink-Ognito, Rybnik
Szalai Tibor Tibi, Tempel München Tattoo, Niemcy
Mike, Stechwerk Tattoo, Niemcy
Chippi, Corpsepainter Tattoo, Niemcy
Myke Chambers, USA
Karina, Cuba Tattoo, Rosja
Kosa, Speak in Color, Wodzisław Śląski
TATTOOFEST 16 TATTOOFEST 17
Axli, Body Gallery, Słowacja
Albert, Tattoo’z S13, Rosja
Marco Manzo, Tribal Tattoo Studio, Włochy
Fr. Paint, Stilbruch Tätowierungen, Niemcy
Julian, Corpsepainter Tattoo, Niemcy
TATTOOFEST 18 TATTOOFEST 19
Adriaan Machete, Machete Death Gallery, Niemcy
Alex Mansuy, Niemcy
Cristian Radu, Niemcy
Zappa, Cykada Tattoo, Sopot
Anastasia Forman, Bunker Tattoo, Rosja
Tom Hanke, Tätowirrr, Niemcy
Kosa, Speak in Color, Wodzisław Śląski
Jarek Baka, Rock Tattoo, Opole
Leonidas Skiadas, Lonis Tattoo, Grecja
TATTOOFEST 20 TATTOOFEST 21
Adriaan Machete, Machete Death Gallery, Niemcy
Cristian Radu, Niemcy
Evgeny Pioner, Rosja
Leonidas Skiadas, Lonis Tattoo, Grecja
Meng Xiangwei, Great Tang Tattoo, Chiny
Decyzja o opublikowaniu prac Piotra Melnyczuka we wrześniowym TF była spontaniczna, a sposób pozyskiwania materiałów dość nietypowy. Mimo, że mój rozmówca od kilku lat mieszka w Krakowie, nie udało nam się zobaczyć twarzą w twarz, gdyż składanie numeru zbiegło się z jego wyjazdem na gościnne tatuowanie do Londynu. Chcąc pokazać Wam jak największą ilość i różnorodność prac Piotra, postarałam się o spotkanie z szeregiem jego klientów. W ciągu tygodnia udało mi się zrobić całkiem pokaźną ilość zdjęć i niemal każdego dnia dowiadywałam się o kolejnym znajomym, który został naznaczony przez naszego bohatera. Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tego materiału, pofatygowali się do redakcji, podwijali rękawy i nogawki, ściągali koszulki i skarpetki, bez Was by się nie udało ;). Krysia K: Doszły mnie słuchy, że lada dzień otwierasz swoją pracownię w budynku dawnego hotelu „Forum”, w którym od kilku miesięcy mieści się również popularny krakowski klub. Czego możemy się spodziewać? Czy prace wykończeniowe już się zakończyły? Piotr: Tak, to prawda. Od dłuższego czasu szukałem w Krakowie miejsca do pracy, ale nie chciałem otwierać typowego studia i użyte przez ciebie słowo „pracownia” jest jak najbardziej właściwe. Dokładnie na stworzeniu czegoś takiego mi zależy. Okolice Rynku Głównego raczej mnie nie interesowały, wolałem znaleźć coś w cichej i spokojnej okolicy, ale też nie utrudniać klientom trafienia do mnie. Lokal w dawnym hotelu „Forum” wydaje się być idealnym miejscem, bliskość Wisły i zieleń tworzą fajny klimat, więc ludzie chętnie spędzają tam czas. Zresztą nie tylko ja zdecydowałem się „wprowadzić”. Po sąsiedzku maluje artysta Nawer, swoją siedzibę ma Stowarzyszenie Radiofonia, jest też Ola, która szyje ubrania i jeszcze sporo wolnego miejsca dla innych. Mimo, że od jakiegoś czasu rozglądałem się za przestrzenią dla siebie, decyzja o wynajmie była spontaniczna. Klucze odebrałem już w czerwcu, ale byłem na to totalnie nieprzygotowany. Zacząłem od zaproszenia majstrów, którzy wykonali bardziej skomplikowane prace remontowe, a resztą zająłem się
TATTOOFEST 24
wraz z dziewczyną i naszym synkiem Frankiem oraz kilkorgiem przyjaciół. Przygotowania do otwarcia przerywane były wakacyjnymi wypadami, więc wszystko przedłużyło się do końca sierpnia. Generalnie można powiedzieć, że podszedłem do tematu na luzie. Teraz praktycznie wszystko jest już gotowe, pozostało powiesić półki i parę ramek. Bardzo zależy mi na tym, aby pracownia miała charakter otwarty, zawsze można było mnie odwiedzić, pogadać o tatuażach i wypić kawę. Nie chciałbym umawiać się tylko za pośrednictwem internetu, bo to dla mnie trochę bezosobowe. Myślałem też o tym, aby zwerbować kogoś do współpracy, ale to być może stanie się z czasem, na razie przygotowuję stanowisko dla gościa. Uważam, że czyjeś towarzystwo wprowadziłoby sporo świeżości i nadało pracy dobry rytm. Priorytetem w nowym lokalu jest też miejsce do malowania akwareli, gdyż mam mnóstwo niepokończonych flashy i szkiców. K: Wiemy już o tym, co dzieje się aktualnie, teraz wróćmy do początków. Piotr: Zacząłem mniej więcej w 2007 roku. Mieszkałem i studiowałem wtedy w Lublinie, dorabiałem jako barman i rozglądałem się za inną pracą. Pewnego dnia poznałem dziewczynę szukającą kogoś do pomocy w małym studiu, które prowadziła. Nie zabawiłem tam
długo, bo szybko zorientowałem się, że za wiele się nie nauczę. I tak w sumie zupełnym przypadkiem odnalazłem zajęcie, któremu jak do tej pory poświęciłem najwięcej energii. Postanowiłem spróbować na własną rękę, odwiedziłem konwenty w Łodzi i Krakowie. Pamiętam jak podpatrywałem Daveee’a przy pracy i nie mogłem się napatrzeć. Zaczepiłem Domana, aby potłumaczył mi trochę jak działa maszynka, wybrałem się nawet do Zappy, gdy otwierał swoje studio w Sopocie. Pozwolił mi popatrzeć jak tatuuje i opowiedział jak maszyny mają grać. To niesamowity człowiek, byłem pod ogromnym wrażeniem jego osoby. W ten sposób poznawałem ludzi i kształtowały się moje poglądy na temat tatuażu. Z Lublina przeprowadziłem się do Krakowa, było to chyba 3 lata temu, nie wiem dokładnie, kiepsko u mnie z poczuciem czasu. Miałem już skromne portfolio i udało mi się dostać pracę w studiu „9th Circle”, co było super doświadczeniem. Miałem okazję przebywać obok AgRypy, Victora Portugala i Michała Zarzyckiego, czyli niesamowitych ludzi z odmiennym poczuciem estetyki i inną wizją tatuażu. Między nimi znalazłem się ja ze swoimi znaczkami, jak to mawiał Michał, „dziaranymi gwoździem”. Było miło, ale miałem potrzebę skupienia się dokładnie na tym, co chciałem robić. Licząc na swoich klientów odszedłem ze studia, wynająłem większe mieszkanie
i zorganizowałem sobie miejsce do pracy w domu. W zasadzie już wtedy myślałem o szukaniu osobnego lokalu, w którym mógłbym tatuować, ale dopiero ten w „Forum” wydał mi się odpowiedni. K: Kiedy postawiłeś na dużą ilość czarnego, mocne linie i proste motywy? Piotr: Od samego początku bardzo chciałem robić tradycyjne tatuaże. Pierwszy wzór, który pojawił się na moim ciele zanim jeszcze sam zabrałem się za tatuowanie, to serce z różami. Miały być jeszcze trzy iksy, ale osoba wykonująca obrazek skutecznie przekonała mnie, żeby zrezygnować z tego pomysłu tłumacząc, że poglądy z czasem mogą się zmienić. One jednak w zasadzie do dziś pozostały takie same. Z czasem wdrażałem się w ten styl i byłem nim coraz bardziej zafascynowany, interesował mnie konkretny tatuaż - prosty, czarny, bez zbędnego doszukiwania się w nim oryginalności i wyjątkowości. Mam wielki szacunek do innych stylów i uwielbiam tusz w skórze, ale osobiście lubię robić to, co robię i tego staram się trzymać. Uważam, że każda sztuka czy rzemiosło ma swój charakter i gdybym malował, to pewnie nie zacierałbym śladów pędzla, dlatego widać u mnie „pociągnięcia” igieł. Widoczne kreski, mocna kropa, to jest to, co dla mnie wygląda dobrze.
TATTOOFEST 25
K: Delikatnie zahaczyliśmy o tematy filozoficzne, powiedz więc jak żyjesz? Piotr: Spokojnie, przynajmniej tak się staram. Najważniejsza jest rodzina i przyjaciele. Prowadzę może trochę antykonsumpcyjne życie, a w naszym domu istotną sprawą jest weganizm. Synek nie może pogodzić się z tym, że inne dzieci w przedszkolu jedzą „nogi kury”. K: I dlatego też pewnie jesteś trochę wycofany z naszej sceny, takie jest przynajmniej moje spostrzeżenie. Usłyszałam ostatnio opinię, że tatuaże tradycyjne nie cieszą się w Polsce dużym zainteresowaniem, co osobiście bardzo mnie zaskoczyło. Jaka jest twoja opinia? Piotr: Tatuaże ogólnie są teraz bardzo popularne i gdzieś w tym morzu stylów traditional na pewno posiada swoich zwolenników, ale chyba przewagę mają te bardziej oryginalne prace, co zresztą wydaje się zrozumiałe. Myślę, że jest dobrze, tak jak jest, ale fakt, więcej „lajków” mam zawsze zza granicy. Wiele osób chce zrobić sobie tatuaż, ale boi się, że mimo iż „wzorek” będzie fajny, to jednak popsuje im ciało, choć przeważnie i tak się decydują, bo chcą być modni. Nie będę narzekał, bo dzięki temu mam co robić, ale przyznam, że ta postawa mnie przeraża. Potem zamiast chwilę zostać i pogadać, trzeba szybko zrobić zdjęcie i wrzucić je do sieci… Wydaje mi się, że kiedyś tatuaż miał coś wyrażać, wyodrębniał ze społeczeństwa, jednoczył. Teraz wymaga się tolerancji na nie, a przy okazji istotną rzeczą jest, aby pasowały do stylówki. Życzyłbym sobie żeby nie były aż tak bardzo komercyjne i może między innymi dlatego te stare motywy tak bardzo mi się podobają. K: Na kogo spoglądasz? Piotr: Obserwuję i gromadzę dokonania starych tatuatorów: Berta Grimma, Zeissa, Edmunda Dietzla, Herberta Hoffmanna, Owena Jensena, kupuję książki, zapisuję zdjęcia marynarzy. Te rzeczy są naprawdę świetne! Cały old school stuff jest super - gwiazdki, kropki, kwiatuszki, bez dorabiania większych filozofii, choć te też bywają spoko. Jeśli ktoś chce tatuaż ode mnie, to wie czego może się spodziewać, ale uwzględniam też wszelkie sugestie. Najchętniej robiłbym małe prace i zostawiał miejsce na następne. Jestem bardzo zadowolony z tego, że mam wielu stałych klientów i jak coś zaczynamy, to często ciągniemy to dalej. Jeśli udaje się złapać dobry kontakt, to od pomysłu do pomysłu pokrywamy coraz większe powierzchnie. Tak już jest, że jak się zrobi różę, to obok przydałby się pająk i pajęczyna ;). Instagram: piotrmelnyczuk www.facebook.com/ piotrmelnyczuktattoo piotrmelnyczuk1@gamil.com TATTOOFEST 26
TATTOOFEST 27
TATTOOFEST 28
TATTOOFEST 29
www.facebook.com/rodrigokalaka
Nazwa Oviedo była mi znana z filmu Woody’ego Allena, opowiadającego wakacyjną historię dwóch Amerykanek, do tej pory nie zdawałam sobie jednak sprawy z dokładnego położenia miasta. Zawsze interesuje mnie skąd pochodzi dany tatuator, tym bardziej jeśli jest to miejsce egzotyczne, czy tak jak w przypadku Rodrigo Kalaka, znajduje się gdzieś w Hiszpanii, kraju do którego mam ogromny sentyment, i który chciałabym poznać znacznie lepiej. Pewnego dnia, całkowicie mnie zaskakując, w redakcji pojawił się szczupły młodzieniec z bujnym zarostem, zdradzający południowe pochodzenie. Po radosnym „Hola” wręczył mi pendrive zawierający prezentowane tu zdjęcia… Krysia
TF: Ile lat temu zaczynałeś? Rodrigo: Pierwszy raz użyłem maszynki do tatuażu gdy miałem 18 lat (aktualnie mam 31), ale obsesja na punkcie rysowania towarzyszyła mi od małego. Kiedyś przyjaciel mojej siostry zapałał chęcią posiadania wzoru na skórze i własnoręcznie skonstruował coś, co imitowało maszynkę. To był moment, w którym dowiedziałem się, co chciałbym robić w życiu, ale droga jaką przebyłem od tamtej pory, wcale nie była łatwa. Rok po moich pierwszych próbach wybrałem się na Teneryfę w poszukiwaniu nowych doświadczeń i otrzymałem pracę w jednym z tamtejszych studiów. Mogę powiedzieć, że karierę profesjonalnego tatuatora zacząłem mając 21 lat, bo wtedy trafiłem pod skrzydła naprawdę dobrych artystów.
TATTOOFEST 32
TF: Co charakteryzuje twoje tatuaże? Rodrigo: Trudno o tym mówić, zwykle podchodzę do swoich prac bardzo krytycznie, ale myślę, że to pozwala mi stawać się lepszym z każdym dniem i każdym wykonanym tatuażem. Kiedy tylko skończę jeden, od razu zastanawiam się co zrobić inaczej w następnym… Lubię mocne kontury, zawsze dążę do uzyskania odpowiedniego kontrastu względem koloru skóry i uzyskania harmonii pomiędzy „rysunkiem” a ciałem. To dla mnie bardzo ważne, aby w efekcie tatuaż był wyważony i dobrze skomponowany. Co do kombinacji kolorystycznych, obecnie używam najwięcej szarego, brązowego, czerwonego i czarnego tuszu. Na początku sięgałem tylko po podstawowe odcienie, ewentualnie rozjaśniałem je i przyciemniałem mieszając z innymi. Muszę przyznać,
że podczas tatuowania dużo improwizuję i zmieniam wcześniej przyjętą koncepcję. Kilka lat temu używałem barw pełnych energii i życia, wyrazistych i rzucających się w oczy, ale teraz zależy mi na nadaniu tatuażom nieco antycznego wyglądu. TF: W oparciu o co pracujesz? Rodrigo: Zazwyczaj skupiam moją uwagę na zdjęciach i staram się uchwycić jakieś istotne szczegóły, słucham co ma do powiedzenia klient, gdyż idea jaką ma w głowie jest dla mnie bardzo ważna. Spędzam wiele czasu rysując, bo uważam to za jeden z priorytetowych elementów tej pracy. Moje inspiracje pochodzą z wielu miejsc, korzystam z internetu, ogromnej skarbnicy wiedzy, mam wiele albumów a także książki wydane przez artystów tatuażu. Za każdym razem kiedy do nich zaglądam, dowiaduję się czegoś nowego. TATTOOFEST 33
TF: Dokąd należy udać się na spotkanie z tobą? Rodrigo: Pracuję w „Corona Tattoo” w mieście Oviedo na północy Hiszpanii. Studio jest stosunkowo młode, zostało otwarte zaledwie dwa lata temu. Pracuję z Txas, który jest właścicielem, oraz z tatuatorem Pablo Fernándezem, często też przyjeżdżają do nas goście zza granicy. Oviedo to niewielkie miasto w regionie Asturias, gdzie żyje około 225 tysięcy ludzi. Przede wszystkim są tu przepiękne plaże i bogata przyroda, którą warto zobaczyć. Architektura w centrum miasta jest przedromańska i romańska z gotyckimi detalami. Jak na Hiszpanię to raczej zimne i deszczowe miasto. Wiele osób uważa je za dość tradycyjne, ale to się zmienia, szczególnie jeśli mówimy o kulturze tatuażu. TF: Zaskoczyłeś nas wchodząc do redakcji! Rodrigo: Powodem mojego pojawienia się w Krakowie była chęć nabycia nowych tatuaży. Pierwszy otrzymałem od Victora Portugala, a w następnym tygodniu udałem się do Edka. Spędziłem w Polsce bardzo dobry czas i wzbogaciłem się o dwa „obrazy”, które zawsze będą mi przypominać o tym miejscu. Naprawdę polubiłem wasze miasto i spotkanych ludzi, z pewnością więc nie była to moja ostatnia wizyta. TF: Co zamierzasz? Rodrigo: Właściwie nie myślę o niczym konkretnym, poza stałym uczeniem się i próbą stawania się coraz lepszym. Moja przyszłość jest niepewna, owszem, mam w głowie jakieś plany, ale nie są one do końca ukształtowane. Generalnie preferuję życie teraźniejszością, spędzam czas podróżując i pracując podczas konwencji. Każdy z wyjazdów dostarcza mi wiele nowych inspiracji, dzięki czemu zmieniłem nieco mój styl. Wcześniej nastawiony byłem na new school, teraz staram się upraszczać moje tatuaże i czynić je bardziej płaskimi. Sądzę, że to najlepszy sposób aby wyglądały dobrze przez długi czas. Czasem myślę, że jedyne czego bym sobie życzył, to więcej cierpliwości. TF: Chcesz coś dodać? Rodrigo: Ogromnym zaszczytem jest dla mnie bycie gościem magazynu, który od dawna podziwiam. Dziękuję za opublikowanie moich prac i pokazanie ich ludziom w waszym kraju. Szanuję opinie wszystkich na temat mojej pracy, ponieważ uważam, że one pozwalają mi się rozwijać.
TATTOOFEST 34
TATTOOFEST 35
TATTOOFEST 36
TATTOOFEST 37
Briana nigdy nie interesowało nic innego poza sztuką. Wykonywał różne prace, od retuszowania zdjęć, projektowania graficznego po tworzenie ilustracji i modeli 3D, ale to malarstwo stało się jego ulubionym zajęciem. W obrazach tego Amerykanina kryje się sporo zagadek, odpowiedzi na niektóre pytania można poznać wczytując się w opisy obrazów zamieszczone na stronie poświęconej jego twórczości, można również podziwiać psychodeliczne, pełne żelaznych robotów obrazy bez wgłębiania się w to, co dzieje się w umyśle artysty.
www.despainart.com www.facebook.com/brian.despain.3
TF: Poprosimy o słowo wprowadzenia. Brian: Kocham sztukę od najmłodszych lat. Uwielbiam ją oglądać, mówić o niej i oczywiście tworzyć ją, więc nie powinno być zaskoczeniem, że stała się ona moim zawodem. Mam dwie córki i żonę, która pracuje w Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych, dlatego mieszkamy w Guam (przyp. red. wyspa położona na północnym Pacyfiku, pomiędzy Hawajami a Filipinami, terytorium zależne od USA). Szkoda, że nie mam czegoś bardziej pasjonującego do napisania, jak np. to, że w wolnym czasie uprawiam zapasy z rekinami, ale szczerze mówiąc, poza TATTOOFEST 40
sprzątaniem domu i gotowaniem kolacji, większość mojego życia spędzam w pracowni.
Gdybym jednak miał wybierać pomiędzy tymi dwoma mediami, postawiłbym na oleje.
np. gdy latają w powietrzu, a nie jak to zazwyczaj bywa, pływają w wodzie. A roboty? Cóż, one są po prostu świetne!
TF: Jakimi technikami posługujesz się najczęściej? Brian: Używam przede wszystkim farb olejnych. Lubię długi czas powstawania pracy, jaki wymusza ich stosowanie. Właściwie swoją malarską karierę rozpocząłem od robienia obrazów cyfrowych. Wciąż czasami wracam do pracy z komputerem, ponieważ to zdecydowanie łatwiejszy i szybszy sposób stworzenia czegoś niż zabawa z pędzlami i płótnem.
TF: Już zawsze będziesz kojarzył nam się z rybami i robotami. Czym jedne i drugie zasłużyły na twoją uwagę? Brian: Ryby są wspaniałe i interesujące. Wydawać by się mogło, że to dobrze znane nam stworzenia, ale tak naprawdę są dla nas zupełnie obce. Są jak cudzoziemcy żyjący za drzwiami obok… Gdy umieszczam je w obrazach, ludzie natychmiast do nich lgną, zwłaszcza, gdy są wyjęte z ich naturalnego otoczenia,
TF: Czy masz jakieś szczególne źródła inspiracji? Brian: Czerpię je z wszystkiego i niczego, od lirycznych pieśni do podsłuchanych w autobusie rozmów. Patrzę również na sztukę innych i bacznie obserwuję przyrodę, ale moja percepcja nie ogranicza się do rzeczy, które można dostrzec. TF: Kolekcjonujesz coś nietypowego? Brian: Tak, żale.
TF: Co nazwałbyś swoim największym sukcesem? Brian: Nie sądzę, że jest jakaś jedna rzecz czy zdarzenie, które wyróżnia się bardziej od innych. Moja kariera artystyczna jest serią małych sukcesów, które w końcu złożyły się na sławę i fortunę… a raczej na rozgłos i umiarkowany komfort. TF: Jaki jest twój związek ze światem tatuażu? Brian: Dorobiłem się kolekcji własnych tatuaży i zdarzyło mi się mieć dość sławnych tatuatorów za przyjaciół. Chociaż
otrzymałem szansę, aby uczyć się od najlepszych, nigdy samodzielnie nie wykonałem obrazu na skórze. Myślę, że to bardzo interesująca forma artystycznego wyrazu i gdybym kiedykolwiek spróbował, poza poznaniem zawiłości i niuansów samego rzemiosła, mógłbym dowiedzieć się także czegoś nowego o sobie jako artyście. Widziałem kilka moich obrazów uwiecznionych w formie tatuaży, od bardzo dobrze wykonanych do raczej amatorskich, ale jakie by nie były, każdy z nich sprawia, że doceniam to co robię i cieszę się, że ktoś uwielbiał moją pracę na tyle mocno, żeby mieć nią na stałe ozdobione ciało.
TATTOOFEST 41
TATTOOFEST 42
TATTOOFEST 43
TATTOOFEST 44
TATTOOFEST 45
Przyznam szczerze, że na pokazane tu prace trafiłam dopiero co, czyli w trakcie składania numeru, który trzymacie w rękach. Zawsze staram się, aby artystów prezentowanych w jednym wydaniu charakteryzował odmienny styl. Znając już nazwiska i dokonania pozostałych, których sylwetki znajdą się we wrześniowym TF, zamarzyłam o tym, by do ich grona dołączył ktoś, kto wyraża się tworząc graficzne lub dot workowe wzory. Wtedy to właśnie, jakby przywołane moimi myślami, na monitorze pojawiło się zdjęcie ręki pokrytej wykropkowanymi kołami, układającymi się w misterny, przyciągający wzrok wzór. Poszukiwania autora tego tatuażu doprowadziły mnie do osoby znanej jako Sky ze studia „L’Art du Point”.
TATTOOFEST 46
TATTOOFEST 47
TF: Jakie wydarzenia doprowadziły cię do zostania tatuatorem? Sky: Przede wszystkim jestem muzykiem, ale po piętnastu latach grania nabawiłem się choroby ścięgien i musiałem przestać. Życie jednak nigdy nie zabiera nam czegoś ważnego nie oferując nic w zamian, także dziś jestem częścią tatuatorskiego świata, a właściwie zacząłem być nią już w 1998 roku. TF: Dlaczego dot work? Sky: Odkryłem tą technikę dzięki kobiecie, z którą żyłem w tamtym czasie, ona pokazała mi branżowe pismo, w którym był tatuaż wykonany przez Xeda LeHeada. Powiedziałem głośne „wow” TATTOOFEST 48
i zabrałem się za rysowanie wzorów na papierze. Już po dziesięciu minutach wiedziałem, że właśnie to chciałbym robić przez resztę mojego życia. TF: Z jakimi sugestiami ze strony klientów się spotykasz? Sky: Zazwyczaj mówią co im się podoba w moich tatuażach a co nie, a ja pracuję zgodnie z tymi wskazaniami. Oczywiście mogą dzielić się ze mną własnymi pomysłami, ale warunkiem jest, że będę mógł potraktować je po swojemu. Mam dość szczególny styl, a ludzie przychodzą właśnie ze względu na niego, nie chcą więc ode mnie jakichś innych rzeczy. Przed sesją chwilę rozmawiamy, potem łapię
za mazaki i jedziemy! Pracuję zawsze pod natchnieniem chwili, zazwyczaj na 30 sekund przed rozpoczęciem nie wiem dokładnie, co mam zamiar zrobić. Przede wszystkim muszę zobaczyć, z jakim kształtem ciała będę miał się zmierzyć. Obraz całości przychodzi powoli, ale od początku staram się dopasować wszystko tak, aby było jak najbardziej zgodne z budową mojego klienta. Harmonia jest najważniejsza. TF: Gdzie nasi czytelnicy powinni cię szukać? Sky: Dokładnie miesiąc temu otworzyłem wraz z kolegą nowe studio. Staraliśmy się zawrzeć w nim zarówno
towarzyszące nam nastroje, jak i przeżyte historie, generalnie sprawić, abyśmy czuli się tam dobrze. Mój znajomy jest bardzo dobrym człowiekiem i póki co, jestem jak najbardziej usatysfakcjonowany z wyników naszej współpracy. No właśnie, gdzie? Żyjemy w Charleroi, spokojnym mieście, w zachodniej Belgii, w którym pomału coś zaczyna się dziać. W sumie nie jest to dla mnie szczególnie istotne, gdyż większość moich klientów i tak pochodzi zza granicy. Mieszkam niedaleko studia, ale w bardzo cichym miejscu, mam drzewa przed domem, drzewa za domem i mnóstwo małych ptaków dookoła. To jest dokładnie to, czego potrzebuję.
TF: Co istotnego na swój temat chciałbyś jeszcze przekazać? Sky: Interesuję się wszystkim, co w jakiś sposób ociera się o sztukę. Wielu ludzi tworzy wspaniałe rzeczy. Z drugiej strony, te twory niekoniecznie są dobre i wzbudzają pozytywne emocje. Jestem bardzo wrażliwy i szybko odchodzę od wszystkiego co torturuje duszę. Mam duży szacunek dla życia i wszystkiego, co daje nam Bóg, staram się być w dobrych stosunkach z każdym, choć to nie zawsze jest łatwe. Tatuowanie jest całym moim życiem, to część mnie, którą ofiaruję innym chcąc dawać to, co we mnie najlepsze. Jak wspomniałem, grałem na gitarze, ale każdego dnia dziękuję
niebiosom za problemy z ręką. Spójrz, w innym razie dziś nie rozmawialibyśmy ze sobą ;). Dziękuję za zainteresowanie moją pracę, jestem za to niezmiernie wdzięczny.
www.lartdupoint.com www.facebook.com/ Skydelartdupoint
TATTOOFEST 49
TATTOOFEST 50
TATTOOFEST 51
TF: Jesteś ilustratorem, grafficiarzem, grafikiem komputerowym, która z tych działalności jest aktualnie dla ciebie najważniejsza? Erase: Jeśli cofniemy się w czasie to okaże się, że wszystko zaczęło się od graffiti. To dominująca działalność i na pewno miała największy wpływ na moją dalszą pracę. Jeśli chodzi o ściany, maluję je w bardzo różnych miejscach, czasami zdarza się, że co tydzień jestem w innym kraju. Kiedy nie podróżuję, spędzam czas w studiu projektowym „Four Plus” w Sofii, gdzie wraz z kolegami pracuję nad wieloma różnorodnymi zleceniami. TF: Gdzie zdobywałeś swoją wiedzę? Erase: Nie mam artystycznego wykształcenia, mogę powiedzieć, że jestem samoukiem, a wszystko co wiem, wiem dzięki ciągłemu rysowaniu. To, że mogę utrzymać się z czegoś, co sprawia mi przyjemność uważam za spory sukces, dodatkowo dzięki temu mam szansę podróżować po całym świecie i poznawać wielu ciekawych ludzi. TF: Co powiedziałbyś o swoim kraju? Erase: Trudno jest opisać Bułgarię w kilku słowach, ale mogę stwierdzić z całą pewnością, że powinien odwiedzić ją każdy, kto kocha bogactwo natury. Scena graffiti jest młodsza w porównaniu do tych z innych państw europejskich, ale oczywiście również tutaj żyje wielu utalentowanych artystów.
TF: Często w twoich pracach pojawia się motyw „tłustej” dłoni, o co chodzi?! Erase: W zasadzie nie ma w niej nic szczególnego, po prostu zawsze można wykonać ją w inny, interesujący i zabawny sposób. Najbardziej istotną rzeczą w moich obrazkach jest to, aby były pozytywne, mają rozśmieszać i wywoływać same dobre odczucia we wszystkich, którzy je oglądają. Jeśli tak się dzieje to uważam, że praca jest udana. Generalnie nie rozglądam się za inspiracjami, to one znajdują mnie. Pomysły rodzą się często podczas podróży, gdy spędzam czas w otoczeniu przyrody, obserwuję ludzi na ulicy, czy podczas samej pracy nad projektem. TF: Ty i tatuaże? Erase: Nie posiadam żadnych, ale mam dużo szacunku dla ludzi, którzy wykonują je profesjonalnie. Stale z dużym zainteresowaniem obserwuję dokonania kilku moich ulubieńców z tej dziedziny.
www.behance.net/Erase www.facebook.com/Erase555
Staramy się Was inspirować pokazując różnorodność tego, co dzieje się na ulicach, czyli w największej galerii świata. O gustach się nie dyskutuje, bo to co jednemu się nie spodoba, dla drugiego będzie nowatorskim podejściem do tematu. Chcemy prezentować twórców z naszego kraju, by wspierać ich i promować, tym razem jednak zaglądamy trochę dalej i przedstawiamy Wam Erase z Bułgarii, abyście mieli też świadomość tego, co dzieje się gdzie indziej. Jego prace to eksplozja barw i ekspresja, a ponieważ woli wylewać farbę na ściany niż słowa na papier, swoje wypowiedzi podsumował zdaniem, które stało się tytułem materiału. Mam nadzieję, że się z nim zgadzacie. Dariusz Paczkowski, 3fala.art.pl
TATTOOFEST 54
TATTOOFEST 55
TATTOOFEST 56
TATTOOFEST 57
Realistyczne tatuaże i imię Dmitry w zupełności wystarczyło, aby nie mieć wątpliwości co do miejsca pochodzenia ich autora. Kilka lat temu gnany chęcią przeżycia czegoś nowego, opuścił rodzinną Rosję i udał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie skupił się na rozwijaniu swojego talentu. Jego staż nie jest długi, ale zdaje się, że kierunek w jakim chce podążać w tatuażu, określił już na samym początku.
TATTOOFEST 58
„ Jestem zaangażowany w branżę od 2010 roku, a zaczęło się od tatuaży pozyskanych podczas pobytu w rosyjskim wojsku. Zrobienie ich rozbudziło zainteresowanie tą zupełnie nową dla mnie formą sztuki. Ostatnią rzeczą jaką trudniłem się, zanim złapałem za maszynkę, było gaszenie pożarów, ale dopóki nie odkryłem mojej aktualnej profesji nie wiedziałem, co właściwie powinienem zrobić ze swoim życiem. Do Stanów przyleciałem trzy lata temu, a decyzja o przeprowadzce wyszła raczej spontanicznie. Potrzebowałem zmian i pomyślałem, że poznanie innego kraju będzie interesującym doświadczeniem. Od czasu przeniesienia się nie odwiedziłem Rosji ani raz, ale planuję zrobić to w najbliższych miesiącach.
uwagę każde inne medium. To główny powód tego, że tak bardzo cieszy i satysfakcjonuje mnie stopniowe jego opanowywanie. Lubię, gdy poprzeczka podniesiona jest wysoko. Dodam, że całą moją wiedzę na temat sztuki czy rysunku zdobyłem ucząc się samodzielnie. Co do inspiracji, odnajduję je w bardzo prostych rzeczach, ale najwięcej pomysłów przychodzi mi po każdorazowym uczestnictwie w konwencie tatuażu. Czuję wtedy, że muszę pracować jeszcze więcej i ciężej, abym mógł kiedyś rywalizować z najlepszymi artystami w tej branży. Często wpatruję się w dzieła wielkich mistrzów, takich jak Rembrandt, a także moich ulubionych tatuatorów, jak Dmitriy Samohin, Denis Sivák czy Den Yeklovev.
Realizm wybrałem przede wszystkim ze względu na to, że jest ogromnym wyzwaniem. To jeden z najtrudniejszych stylów w sztuce, zwłaszcza jeśli mówimy o tatuowaniu, ale także biorąc pod
Zależy mi na przedstawianiu mojej wizji czegoś i robieniu tego w hiperrealistyczny sposób. Życzyłbym sobie, aby każdy kto patrzy na moją pracę wiedział, że obraz ten wyszedł spod mojej ręki,
bez względu na zobrazowany motyw czy użytą paletę kolorów. Za najistotniejsze w moich pracach uważam drobne szczegóły oraz tło i to im poświęcam najwięcej uwagi. Mogę szczerze powiedzieć, że interesuje mnie wszystko, co wiąże się z tworzeniem - muzyka, malarstwo, makrofotografia, orgiami czy sztuka cyfrowa. Każda rzecz dzięki, której się wyrażasz, zasługuje według mnie na tak samo wielki szacunek, jak umiejętność tatuowania. Nie myślę zbyt wiele o przyszłości, tzn. nie snuję jakichś konkretnych planów. Chcę po prostu być coraz lepszy, realizować małe cele i tym samym osiągnąć coś dla siebie. Na koniec chciałbym podziękować mojej rodzinie, szczególnie rodzicom, dobremu przyjacielowi i współpracownikowi Sethowi Holmesowi oraz klientom i wszystkim, którzy wspierają mnie w moich poczynaniach.” www.facebook.com/RuskyTattoo
TATTOOFEST 59
TATTOOFEST 60
Urodzona w Lublinie, pochodząca z Kielecczyzny Karolina, po długim czasie spędzonym w niewielkiej Słupcy, aktualnie mieszka w Poznaniu. Mówi, że na pewno nie jest to koniec jej drogi, bo cały czas coś gna ją naprzód i w odpowiednim momencie, wraz z rodziną wyruszy dalej. Zawodowo zajmuje się grafiką, wspomaga też męża w prowadzeniu firmy motoryzacyjnej. Dodatkowo jest mamą czteroletniego chłopczyka, za którego pasjami nie nadąża – „nigdy nie jestem pewna, kim w danej chwili jest, czy jeszcze żołnierzem, czy może już nurkiem”.
fot. Karina Lasek, MUA Natalka Charłan
FOTOGRAFIE W wolnych chwilach realizuję się oraz „leczę” poprzez hobby - pozowanie do zdjęć pod pseudonimem Carrie Diamond. Moja pierwsza sesja miała miejsce w 2011 roku i była dla mnie kamieniem milowym. Zawsze chciałam spróbować, lecz wydawało mi się to niedostępne. Nie miałam pojęcia jak to wszystko ugryźć - jak nawiązać kontakt z fotografami, jakie zasady rządzą takimi sesjami i czy w ogóle się nadaję. W odpowiednim miejscu i czasie, wskutek totalnego przypadku, udało mi się spróbować. Rezultat bardzo mnie zaskoczył, zobaczyłam siebie innymi oczami. Okazało się, że moje bolączki, rzeczy, których w sobie nie lubiłam, są przeze mnie niepotrzebnie rozdmuchane, i tak naprawdę można zamienić je w atut. Modeling pozwolił mi oswoić się ze wszystkim, co we mnie siedzi. Przeszłam terapię, przybiłam sama sobie piątkę i uzależniłam się od zdjęć. W razie dołka - sesja wyciąga mnie w górę. Na początku preferowałam klimat vintage, bo lubię stylizacje na inną epokę oraz przedmioty z historią. Podziwiam dawną modę i elegancję, dumną i dystyngowaną kobiecość, przez co zapałałam wielką miłością do ich niezbędnego atrybutu - nylonowych pończoch, które towarzyszą mi nie tylko podczas pozowania, ale i w codziennym życiu. Ubrania w stylu retro, buciki T-bar, długie rękawiczki, gorsety, pasy z podwiązkami, toczki - lubiłam je wszystkie, jednak nie jestem w stanie tkwić w jednej epoce lub jednym klimacie. Próbuję różnych rzeczy, robię zdjęcia, które odbiegają od początkowego retro-bieliźnianego stylu. Gotycka sesja wyczarowana przez Przemka Gaja i Anię Kamińską zupełnie zaskoczyła część oglądających. Na podobnej zasadzie, wyjścia z szufladki, powstały zdjęcia inspirowane Belle époque, wykonane przez Karinę Lasek, z których jedno widnieje na okładce TF. Oprócz pozowania śledzę również to, co dzieje się w światku „alternatywnej” fotografii w Polsce. Jestem założycielką internetowego magazynu „WOMEN Alternative” (o tematyce retro, pin-up, rockabilly, goth, fetysz, trochę również tatuażowej, bo pokazuję wiele „pomalowanych” kobiet), który jest aktualnie w fazie reorganizacji oraz zmiany koncepcji, by ponownie ruszyć późną jesienią. Pod szyldem magazynu, ale i swoim własnym, organizuję wraz przyjaciółką „Vintage & Fetish Show” - imprezę alternatywno-burleskową w Poznaniu. W roku 2014 odbędzie się już trzecia jej edycja, ale tym razem pod nieco zmienioną nazwą. Zaręczam, że będzie warta odwiedzenia.
TATTOOFEST 62
TATUAŻE To, że tatuaże pojawią się na moim ciele, było dla mnie jasne chyba od zawsze. Pierwsze igły poczułam jednak dopiero po wyprowadzce z rodzinnego domu. Zaczęło się banalnie, czyli wzorem na lędźwiach, na który w sumie nie było pomysłu. Na szczęście, moimi działaniami po omacku nie narobiłam wielkich szkód. W tej chwili pierwsze „rysunki”, nieznacznie tylko przykryte coverem, dalej funkcjonują na moich plecach jako element grafiki Alfonsa Muchy, wykonywanej (wciąż w toku) przez Kubę Kujawę. Kiedy jakiś czas temu zdarzyło mi się natknąć na stary folder o nazwie „Tatuaże - inspiracje”, byłam przerażona i szczęśliwa zarazem. Czego tam nie było: smoki, elfy, motyle… Niebiosom dziękuję, że nie miałam na tyle determinacji i pieniędzy, by wcielić w życie wszystkie ówczesne pomysły! Teraz już wiem, co mnie interesuje, kim jestem i czym chcę się zdobić. Na prawym ramieniu mam tatuaż wykonany przez Piotrka z „Jazz Tattoo”, złożony z wielu, dobrze przemyślanych elementów. Jest tam w pigułce niemal wszystko, co pociąga mnie we Francji okresu fin de siècle: czerwony wiatrak, będący elementem budynku kabaretu i tancbudy Moulin Rouge, jego najsłynniejsza tancerka kankana La Goloue, rysujący ją malarz i grafik Henri de Toulouse-Lautrec (postać fascynująca i tragiczna, mój absolutny faworyt), kieliszek z którego wylewa się absynt powodujący całe te opary, słonecznik objęty brzytwą, czyli mój pomysł na pokazanie Vincenta van Gogha, oraz malutka wieża Eiffla. Tatuaż na przedramieniu drugiej ręki jest dziełem Agi Yadou ze studia „Czaszka i Sztylet”. Powyginane i chropowate, ale kwitnące drzewo nawiązywać miało do płynnych, secesyjnych linii, wciąż więc pozostaje w tym samym klimacie. Ten tatuaż i samo drzewo są dość symboliczne, więc tym bardziej mi drogie. Jak wiadomo, trudno w pewnym momencie stwierdzić, że: „już się wytatuowałam”. W najbliższym czasie planuję więc spotkać się ze Sławkiem Nitschke, by zrobić swój pierwszy jednosesyjny tatuaż, grafikę wspomnianego Toulouse-Lautreca. A później? Coś na pewno. Myślę o motywach z barokowych zdobień ołtarzy, o pewnej Francuzce z XVIII wieku, która nie daje mi spokoju, o rycinach z XIX wieku… W odpowiednim czasie zaistnieje to, co powinno.
TATTOOFEST 63
fot. Karina Lasek
fot. Karina Lasek, MUA Natalka Charłan
fot. Karina Lasek
Z racji zamiłowania do historii, od paru lat wraz z mężem zajmujemy się odtwórstwem historycznym, a konkretnie wczesnym średniowieczem. Ta pasja wymagała czasu spędzonego nad tekstami źródłowymi, książkami archeologicznymi oraz w internecie, by odnaleźć wszystko co się da na temat wyglądu i codziennego życia ówczesnych ludzi. Bywam wczesnośredniowieczną Słowianką i kobietą Wikingów, a wszystko zaczęło się w dzieciństwie od komiksu G. Rosińskiego i J. Van Hamme „Thorgal” ;). Później doszły książki Singrid Undset i Very Henriksen, w których świat Wikingów wciąż żyje. Nie będzie również zaskoczeniem, gdy napiszę, że rzadko kiedy sięgam po literaturę niezwiązaną z historią, raczej nie wychodzę poza tą tematykę. Czasami myślę sobie, że warto by się trochę zmusić i złapać za jakąś klasykę lub nowość, która niekoniecznie operuje historycznymi faktami. Generalnie bez czytania, nie umiałabym funkcjonować. Czytam mimochodem, kiedy jem - etykietę na np. musztardzie, kiedy jadę autobusem - regulamin naklejony na szybie. Jeśli chodzi o muzykę, od czasów liceum przetrwało u mnie wierne przywiązanie do Dead Can Dance, Moonspell, Anathemy i Type O Negative. Bardzo cenię Anneke van Giersbergen oraz polski Moonlight, do którego chętnie wracam. Poza tym słucham np. Johnny’ego Casha, The Doors, Led Zeppelin, Stevena Wilsona w różnych jego odsłonach, Queen, Nicka Cave’a, Bel Canto, Depeche Mode, Pink Floyd, Toma Waitsa, Prodigy, Marylina Mansona, a nawet Grechuty. Aż sama jestem ciekawa, co jeszcze mnie zainteresuje…
fot. Karina Lasek, MUA Natalka Charłan
SZTUKA, HISTORIA, MUZYKA Jestem miłośniczką sztuki, wciąż szukam w niej nowych inspiracji i kolejnych „zapieraczy dechu”. Pod tym względem internet jest dla mnie prawdziwym Eldorado, a wirtualne zwiedzanie już nawykiem. Mam całe zakładki stron, które często odwiedzam, foldery pełne ulubionych malowideł i wieczny kompleks, że nie są one zebrane w pięknie wydane albumy ułożone na półkach. Choć najsilniej przemawiają do mnie symboliści, impresjoniści oraz prerafaelici, to chyba w każdej innej stylistyce jestem w stanie wskazać coś, co mi się podoba: kolorowe i płaskie średniowieczne postacie, zdobne renesansowe podobizny, omdlewające kobiety na rokokowych szezlongach, czy geometryczne sylwetki art deco… W swoich zainteresowaniach jestem jednak zdecydowanie antropocentryczna, martwa natura czy landszafty rzadko zatrzymują mnie na dłużej. Interesuję się również historią ubioru - i tego namalowanego i sfotografowanego, w czym pewnie nie różnię się specjalnie od innych kobiet. Może tylko tym, że pochłaniają mnie dzieje i ewolucja danego stroju, jego przeznaczenie, znaczenie, nieznane nam kody kulturowe. Nie jestem obojętna też na architekturę, chodzę i jeżdżę po mieście patrząc w górę, chłonę detale zdobiące kamienice, lubię zgadywanki w style, „rozbieranie” budowli na części – co kiedy powstało, co pierwsze, co dobudowano i w jakim okresie. Kręci mnie wzornictwo, zabawa w datowanie mebli, rozszyfrowywanie sygnatur na sztućcach czy porcelanie.
www.facebook.com/Carrie.the.Diamond * www.facebook.com/Women.Alternative.Magazine TATTOOFEST 64
TATTOOFEST 65
Łukasz i jego mysz, fot. Boguś Krawczyk
fot. Rafał Gąglewski, www.gaglewski.pl stolicy, w wolnych chwilach trudniący się handlem ;). Gdy już wszystko inne stało się jasne, należało dowiedzieć się, czego warto posłuchać, a w zasadzie o której, bo z nazwami zaproszonych zespołów zaznajomiłam się już na długo przed festiwalem. Pozycją obowiązkową było holenderskie No Turning Back i Sick Of It All, czyli co tu dużo mówić, grupy hardcore’owe. Pozytywnie odebrałam występ Molly Malone’s, wysłuchany co prawda z oddali w cieniu plandeki, oraz Dezertera, którego dość dawno nie widziałam. Dobry koncert i mocne zakończenie ;). W sobotę interesowało mnie pojawienie się na scenie tylko jednego zespołu, co może świadczyć o trzech rzeczach: mojej ignorancji, nie trafieniu w gust muzyczny lub wielokrotnym udziale w koncercie występującego akurat składu. No i doczekaliśmy się. W pierwszych słowach wypowiedzianych do publiczności lider Cock Sparrera przeprosił za to, że mimo iż grupa istniej (Uwaga!) 41
Cock Sparrer, fot. Rafał Gąglewski
TATTOOFEST 68
tyle odwagi, aby zagadnąć chłopców czekających na przystanku, jadących wyraźnie w tym samym kierunku. Ostatnie kilometry dzielące mnie od terenu festiwalu, które twardo postanowiłam przejść pieszo, pokonałam jednak samochodem. Wnioski: podróżowanie w pojedynkę ma swoje plusy; na kolegów punków możesz czasem liczyć. Przyszedł czas na ogarnięcie wzrokiem terenu festiwalu i niestety nieco przykre wnioski - zastana ilość osób nie wróżyła raczej wysokiej frekwencji. Z drugiej strony był to dopiero piątek, a gwiazda imprezy wystąpić miała dnia kolejnego. Brak tłumów pozwolił mi od razu po przekroczeniu bramy natknąć się na chowających się w cieniu znajomych z Krakowa, a potem systematycznie pojawiali się kolejni. Szybkie rozeznanie - gdzie karmią, gdzie poją no i gdzie jest Rodzyn! Krótką charakterystyka postaci - dobry, zawsze opalony i ceniący moją grafomańską twórczość kolega ze
The Analogs, fot. Rafał Gąglewski
Lion’s Law, fot. Rafał Gąglewski Gdy kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że znaleźli się śmiałkowie, którzy postanowili zaprosić do Polski legendę street punka, jaką jest Cock Sparrer wiedziałam, że tylko jakiś nieszczęśliwy wypadek losowy jest w stanie sprawić, że nie wezmę udziału w tym koncercie. Takowy owszem zdarzył się na dzień przed planowanym wyjazdem, kiedy to „pod ziemię zapadła się” towarzyszka mojej podróży, na szczęście wszystko skończyło się dobrze i również jej dane było uczestniczyć w festiwalu, a ściślej mówiąc, w jego drugim dniu. Po powyższym zdaniu nietrudno domyślić się, że drogę do Czerska, miejscowości oddalonej od Warszawy o 30 km, pokonałam w pojedynkę. Akurat w kwestii samotnych wyjazdów na koncerty mam dość bogatą praktykę sięgającą czasów, kiedy mieszkałam w podkarpackiej wsi, więc przez chwilę mogłam poczuć się jak nastolatka. Wtedy w przeciwieństwie do chwili obecnej, nie miałam na
lat, nigdy dotąd nie zagrała w naszym kraju. Niezorientowani mogą wyobrazić sobie, że nie mieliśmy więc do czynienia z zespołem młodzieżowym ;). Były hity i była dobra zabawa, w końcu przecież wszyscy obecni na to czekali. No właśnie, obecni i nieobecni. Rodacy nie popisali się w kwestii wspomnianej już frekwencji, organizator podał, że Summer Riot odwiedziło 1500 osób, choć jestem pewna, że gwiazda festiwalu ma w Polsce znacznie większą ilość fanów. Impreza z pewnością zyskała swoich zwolenników, gdyż handlarz - Rodzyn zameldował, że popyt na festiwalowe koszulki był tak duży, że zostało ich zaledwie kilka. Wspomnę jeszcze, że poza oddawaniem się czynnościom typowym dla przebywania na tego typu wydarzeniu, chcąc nie chcąc, mój wzrok uciekał w kierunku tatuaży noszonych przez jego uczestników. Ku mojej uciesze, znalazły się te autorstwa Bartka Panasa, Edka, Daveee’a czy Kuby Kujawy. Wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. O ile podróż w pierwszą stronę poszła mi całkiem sprawnie, o tyle wydostanie się z Czerska w niedzielne przedpołudnie wywołało spore obawy. Na szczęście, do Krakowa udało mi się wrócić pojazdem czterokołowym, który podczas opisywanego festiwalu był wynalazkiem dość przydatnym. Na koniec ogromne podziękowania za spełnienie marzenia, świetną organizację i przede wszystkim za odwagę kieruję w stronę chłopaków odpowiedzialnych za całe zamieszanie - Mariana i reszty ekipy „No One Like Us”. Mam nadzieję, że pociągniecie ten wózek dalej. Krysia
TATTOOFEST 69
5 1
6
2 1. Anabi, Anabi-Tattoo, Szczecin
2. Miss Arianna, Skinwear Tattoo, Włochy
3. Miss Arianna, Skinwear Tattoo, Włochy
4. Patryk Hilton, DemolkaTat2, Bydgoszcz
5. Dominik Borkowski, Speak in Color, Wodzisław Śląski 6. Dominik Borkowski, Speak in Color, Wodzisław Śląski 7. Matthis Thomas Graul, Red Corner Tattoo, Niemcy 8. Maciek, Southmead Tattoo, UK
8 3
TATTOOFEST 70
4
7
TATTOOFEST 71
1
2
3
6
7
1. Bam, Kult Tattoo Fest, Kraków 2. Maurycy, Kamea Tattoo, Łódź 3. Jacek Gałan, Studio Tattoo Gallery, Szczecin 4. David Rudziński, Theatrum Symbolica, Warszawa 5. Kosa, Speak in Color, Wodzisław Śląski 6. AgRypa, 9th Circle, Kraków 7. Maurycy, Kamea Tattoo, Łódź 4
TATTOOFEST 72
5.
TATTOOFEST 73