TF # 72

Page 1

ISSN 1897-3655

INDEKS 233021

CENA: 13zł w tym 8%VAT

NR 72/04/2013 KWIECIEŃ



8

III Budapest Tattoo Convention

18

Robert Żyła

24

Ibi Rothe

30

Wildcat - punkt sprzedaży w Kołobrzegu

32

Sailor Bit

40

Inspiracje - Jaw Cooper

46

Sven Groenewald

54

Moni Marino

62

Kudi Chick - Lusy Logan

66

Pocztówka z Nowej Zelandii

70

Ciekawe/Nadesłane

REDAKTOR NACZELNA: Aleksandra Hałatek REDAKCJA: Radosław Błaszczyński, Krystyna Szymczyk, Karolina Skulska STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Darek (3fala.art.pl), Raga, Dawid Karwowski OPRACOWANIE GRAFICZNE: Asia WYDAWCA: FHU Koalicja, ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków www.tattoofest.pl tattoofest@gmail.com MARKETING I REKLAMA: tattoofest@gmail.com DRUK: IntroMax, www.intromax.com.pl ISSN 1897-3655 Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów i nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.


od redakcji

Uwaga - Konkurs! VANS rozdaje buty!

72, pozornie ta liczba nie wydaje się być wyjątkowa, dla mnie jednak jest dość istotna. To dokładnie pięćdziesiąty numer TF, w tworzeniu którego uczestniczyłam. W tym momencie nastąpiła długa chwila refleksji… Z świętowaniem poczekam jednak na setny, biorąc pod uwagę pędzący czas, może to być szybciej niż mi się wydaje. Miniony miesiąc był nieco szalony, a to za sprawą udziału w dwóch zagranicznych konwentach, ale w końcu grunt to to, żeby coś się działo ;). Wrażeń i pozytywnych emocji na pewno dostarczy odbywająca się już niebawem impreza poświęcona tatuażowi we Wrocławiu, której jesteśmy patronem, i na którą serdecznie zapraszamy. Przychodźcie się przywitać, porozmawiać i zapoznać z nowościami oferowanymi przez „TFB”. Pozostając w temacie eventów, na kolejnych stronach zobaczycie, co prezentowali modele na scenie w Budapeszcie, zaznaczam, że poziom tamtejszych prac nigdy mnie nie rozczarował. Wraz z tworzeniem tego wydania, niezwykle polubiłam dwie rzeczy. Pierwsza, to dokonania Jaw Cooper, dziewczyny goszczącej w dziale „Inspiracje”, której ilustracje niezwykle do mnie przemawiają, tym bardziej odkąd poznałam jej historię. Poza nimi warto zwrócić uwagę także na rzeźby czy inne artystyczne dokonania Jaw, które szczególnie powinny przypaść do gustu damskiej części czytelników. Absolutnie polecam. Zapałałam uczuciem także do legwanów. Do szukania informacji na ich temat sprowokowały mnie oczywiście zdjęcia przesłane przez goszczącą na naszej okładce Lusy. Z jednej strony nieco przerażające, z drugiej fascynujące i posiadające podobno bardzo łagodne usposobienie. Do tego roślinożerne, więc jednym słowem, dla mnie idealne! Jeśli ktoś ma takiego w domu to chętnie wpadnę na kawę ;). Krysia

VANS ma dla Was dwie pary butów. Jedne damskie w rozmiarze 38, drugie męskie w rozmiarze 42. Co zrobić aby je wygrać? Należy podać odpowiedź na pytanie: które, okrągłe urodziny flagowego modelu - Half Cab firma niedawno świętowała? Odpowiedzi ślijcie na adres: tattoofest@gmail.com, w tytule wiadomości wpisując - „Konkurs VANS” oraz Wasze imię i nazwisko. Tożsamość zwycięzców poznamy 30-go kwietnia.

Vans informuje, że rozlosowane modele mogą różnić się od tych, pokazanych na zdjęciu.

prenumerata tattoofest! Prenumerata: • Koszt jednego magazynu to 13 zł • Za 78 zł dostajesz 6 numerów + 1 w prezencie • Istnieje możliwość zakupu archiwalnych numerów • Po wpłacie na konto przesyłka na terenie kraju gratis • Przy przesyłce pobraniowej i zagranicznej doliczamy jej koszty • Bez awizo w Twojej skrzynce pocztowej!!

Wpłata: Przekazem pocztowym na adres: FHU Koalicja ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków Przelewem na konto: Radosław Błaszczyński 02 1540 1115 2064 6060 0446 0001 • Dopisz od którego numeru zamawiasz prenumeratę. Jeśli chcesz otrzymać fakturę, koniecznie poinformuj nas o tym w trakcie zamówienia.

fot. Kitty KEMS Photography

Zamówienia: 12 433 38 90 tattoofest@gmail.com


TATTOOFEST 8

www. undergroundfear.hu Gergely ze studia „Swastika Tattoo”

BUDAPEST

III III Tattoo Convention Convention Tattoo

Węgierski tatuator Jani z synem

Aleksandr Miheenko ze Stevem Soto

Pokaz charakteryzacji w wykonaniu grupy „Undergroundfear”

Wyruszając na konwenty najczęściej kierujemy się na zachód i mkniemy autostradą. Katowice, Wrocław, Zgorzelec i charakterystyczne wiatraki, których widok towarzyszy nam przy przekraczaniu granicy… Droga do Budapesztu jest zupełnie inna. Prowadzi nas przez Słowację, gdzie do pokonania mamy setki zakrętów, ale jest pięknie, nie śpieszymy się i uśmiechamy do pierwszych, od dawna niewidzianych promieni słonecznych...

TATTOOFEST 9


M

TATTOOFEST 10

Jani Kovarik, Jani Tattoo, Węgry

Csaba Müllner, Węgry/Francja

Csaba Müllner, Węgry/Francja

Szabolcs Oravecz, Perfect Chaos Tattoo, Węgry

Károly Virág, Dr. Ink Tattoo, Węgry

Powrót. Z jednej strony to moment wyczekiwany, z drugiej te nocne jazdy niejednokrotnie kosztują nas sporo stresu. Z uwagi na niewielką ilość kilometrów do pokonania i czekające w Krakowie obowiązki, w drogę wyruszyłyśmy w niedzielę wieczorem. Tym razem żałowałyśmy, że nie poruszamy się świetnie znaną, niemiecką autostradą. Tą trasę wspominać będę jako jedną z najtrudniejszych – zakręty, słowacka policja, zakręty, spalona żarówka, zakręty, z naprzeciwka same TIRy, no i biegający po szosie mieszkańcy lasu. Pamięć o tych wydarzeniach nie zniechęci mnie raczej do odwiedzenia Budapesztu po raz czwarty. Chciałabym tylko, aby Węgrzy byli bardziej otwarci na przyjeżdżających do nich z innych stron świata artystów i chętniej się tatuowali, bo bez tego tej imprezie trudniej będzie się rozwinąć, organizatorowi przyciągnąć kolejnych gości czy nakłonić tych, którzy już byli do powrotu. Budapeszt z pewnością wart jest zobaczenia więcej, niż jeden raz. Krysia

Zsófia Bélteczky, Invictus Tattoo, Węgry

Po skróceniu konwencji do dwóch dni w roku ubiegłym, tym razem znów trwała ona od piątku do niedzieli, ale mimo tego, czas mijał nam szybko. Wśród Węgrów mamy coraz więcej znajomych, najbardziej opiekował się nami Lehel Nyeste (którego prace niezwykle przyjemnie ogląda się na żywo) wraz ze swoją dziewczyną Bogiką. Obecni byli wszyscy moi faworyci pochodzący z tego kraju, jak Csaba Müllner, Zsolt Sárközi czy wyjątkowo zabiegany, bo tatuujący i prowadzący seminaria Szabolcs Oravecz. Z perspektywy reportera i sprzedawcy, oraz biorąc pod uwagę część towarzyską, oceniam mój trzeci weekend spędzony w salach centrum handlowego „Lurdy Ház” jako całkiem udany. Poziom prezentowanych prac dzięki fotorelacji możecie ocenić sami, natomiast co do zaproponowanych atrakcji, to te w większości były nam dobrze znane. Wystąpił Ski King, będący nieodłącznym elementem niemieckich konwencji oraz oferujący swoje nietypowe show, nieobcy polskiej publiczności Lord Insanity. Nowością było ulokowanie drugiej sceny w pomieszczeniu z barem, gdzie wystąpiło kilka zespołów. Po zakończeniu konkursów, właśnie tam w piątek i sobotę zaproszono wszystkich na after party, a któregoś dnia ustawiono wielki kocioł z typową, węgierską potrawą – częstować mógł się każdy.

Dejan Tattoo, Słowenia

Na kilka tygodni przed konwencją wiedziałam już, że nie odwiedzi jej tylu zagranicznych gości, co podczas ubiegłych edycji, na które organizatorowi udało się zaprosić grono wybitnych artystów. Na liście wystawców widniały głównie węgierskie nazwiska, co wskazywało na to, że tym razem impreza będzie miała bardziej regionalny charakter. Największą odległość pokonali zapewne Steve Soto, Sean Vasquez i Den Yakovlew. Niestety, w Budapeszcie nie jest łatwo pozyskać klientów, zauważyłam to już podczas mojego pierwszego pobytu. Tatuuje się tu swoich stałych lub znajomych, nie wszyscy pracują i nie brakuje opuszczonych stanowisk. Domyślam się, że to może być powód zmniejszonego zainteresowania tym wydarzeniem w gronie zagranicznych artystów. Tatuatorzy z krakowskiego „Kult TF” – Bartek, Piti i Aleksandr, mający boks obok nas, również nie narzekali na nadmiar pracy, postanowili więc na kilka dobrych godzin wcielić się w rolę turystów. Brak zainteresowania jest o tyle dziwny, że jeden z przybyłych zwiedzających żalił się na to, że większość tutejszych artystów to realiści, w związku z czym brakuje prac w innym stylu, szczególnie takich z mocnym konturem.

Den Yakovlev, Rosja

omentami nawierzchnia pozostawia wiele do życzenia, omijamy dziury i staramy pocieszyć się, że istnieją one nie tylko w Polsce. Kolejne przeszkody to koty, sarny i lisy, ale te bardziej „dokuczają” nam nocą, podczas drogi powrotnej. Parkujemy pod hotelem późnym, czwartkowym popołudniem i resztę dnia przeznaczamy na spacer po mieście. To moja trzecia wizyta w stolicy Węgier, więc staram się trafić do zapamiętanych z lat poprzednich restauracji. Niestety, kiepski ze mnie przewodnik, więc poszukiwania kończą się niepowodzeniem. Smakowe rozczarowania wynagradza Karolinie i mnie przechadzka wzdłuż Dunaju. Nie rozglądamy się za taksówką, powoli kierujemy na odpoczynek i rozkoszujemy zdecydowanie wyższą niż u nas temperaturą.

TATTOOFEST 11


TATTOOFEST 12 Simon Zsófi, Tyutyu Tattoo, Węgry

Ikits Tamás, Grinning Fool Tattoo, Węgry

Jelencsik Gábor, Dark Art Tattoo, Węgry

Márton Tamás, Tyutyu Tattoo, Węgry

Csaba Horváth, Hybrid Tattoo, Węgry

Igor Pedi Pešić, BL Tattoo, Bośnia i Hercegowina

Den Yakovlev, Rosja

Adam Szabo, Loco Motive Tattoo, Węgry

Lehel Nyeste, Perfect Chaos Tattoo, Węgry

Jani Kovarik, Jani Tattoo, Węgry

III Budapest Tattoo Convention

TATTOOFEST 13


III Budapest Tattoo Convention

TATTOOFEST 14 TATTOOFEST 15

Den Yakovlev, Rosja

György Benedek, El Camino Tattoo, Węgry

Károly Virág, Dr. Ink Tattoo, Węgry


TATTOOFEST 16 TATTOOFEST 17

Ivan Yug, Rosja

Róbert A Borbás, Dark Art. Tattoo, Węgry

Gyula Krisztián Wéber, Shock-Ink Tattoo, Węgry

Zsolt Kelemen, Invictus Tattoo, Hungary

Den Yakovlev, Rosja

Steve Soto, Goodfellas Tattoo, USA

Tibor Galiger, Woodpecker Tattoo, Austria


Roberta Żyłę

Domyślam się, że niewielu z Was zna , my sami o jego istnieniu dowiedzieliśmy się zaledwie kilka tygodni temu. Powodem tego jest między innymi fakt, że nie mieszka w kraju, w związku z czym nie mieliśmy nigdy szansy spotkać go osobiście, czy zobaczyć wykonanych przez niego tatuaży na żywo. Aktualnie pracuje w Szkocji, wraz z innymi rodakami, ale jeśli chcecie dowiedzieć się jak do tego doszło, przeczytajcie jego historię.

„Z wykształcenia jestem technikiem urządzeń sanitarnych. Chodziłem do „budowlanki” w małym mieście Jarosławiu na Podkarpaciu. Zanim zainteresowałem się tatuażem, pociągał mnie inny rodzaj sztuki - grawerowanie w kamieniu. Na cmentarzach zawsze zwracałem uwagę na portrety wykute na nagrobkach i zastanawiałem się, w jaki sposób powstają. Gdy byłem w czwartej klasie technikum, odnalazłem kamieniarza w pobliskiej miejscowości i poszedłem do niego zapytać o możliwość przychodzenia po szkole i w weekendy, w celu przyglądania się jak pracuje. Odpowiedział, abym wrócił, kiedy skończę edukację. Tak też zrobiłem. Tam przez rok nauczyłem się rzeźbić w granicie. Do tej pory wyżywałem się artystycznie tylko na kartkach papieru i płótnie, więc to była dla mnie zupełna nowość. Kiedy już poczułem się wystarczająco dobry, otworzyłem własną firmę. Przez 4 lata wykonywałem głównie podobizny Jezusa, Maryi i róże, aż pewnego dnia miałem poważny wypadek swoim dostawczym samochodem zapakowanym kamieniami klientów. To spowodowało finansowe problemy, a akurat właśnie urodziła mi się córka. Aby jakoś wybrnąć z tej sytuacji zacząłem malować koszulki i drobne motywy na motorach za pomocą aerografu. Dostawałem za to śmieszne pieniądze, niewystarczające niestety na utrzymanie rodziny. Jako, że miałem kolegę mieszkającego w Manchesterze, postanowiłem wyjechać. Był rok 2011. Chodziłem tam od studia do studia pokazując zapisane w telefonie zdjęcia rysunków, prac zrobionych aerografem i kilku tatuaży, które powstały przy użyciu maszynki własnej produkcji. Ogólnie mówiąc, były to same „drapanki”, bo nie posiadałem dostatecznej wiedzy na temat wykonywania tatuaży. Pewien koleś, który prowadził studio 25 lat, stary motocyklista i rock’n’rollowiec, zdecydował się przyjąć mnie do pracy. Tam miałem pierwszy kontakt z klientem, ale warunki były fatalne, brak higieny i sterylności. Przemęczyłem się przez rok robiąc 3 tatuaże na tydzień, głównie napisy i gwiazdki. Jeśli trafił mi się ktoś z fajnym pomysłem, to przyjmowałem go za darmo po godzinach. Mało tego, szefowi musiałem odpalać jakieś pieniądze za to, że korzystam z jego maszynek i tuszy, ale to była jedyna szansa dla mnie, żeby się rozwijać. W końcu postanowiłem ściągnąć do siebie rodzinę, bo rok czasu byliśmy w rozłące. Wynająłem małe mieszkanko i dziewczyny przyleciały. Moje wynagrodzenie nie wystarczało jednak na rachunki i życie, pomagali mi przyjaciele, a ja w międzyczasie szukałem innego miejsca, w którym mógłbym się zaczepić. W końcu znalazłem studio w innej dzielnicy Manchesteru. Pod względem higieny było dużo lepiej, lecz poziom wykonywanych tatuaży pozostawiał wiele do życzenia. Mimo tego, często zostawałem do późna, żeby łyknąć jak najwięcej. W studiu „Michael de Bear” w Aberdeen jestem już 7 miesięcy. Miałem możliwość bycia tu już wcześniej, ale odmówiłem, bo zacząłem pracę w tym wyżej wspomnianym. Potem w czerwcu minionego roku propozycja została ponowiona, wpadłem więc na dwa tygodnie potatuować gościnnie. W Szkocji spotkałem dużo więcej elastycznych klientów, których łatwo można było namówić na własny projekt. To spowodowało, że postanowiłem zostać. Jestem zadowolony, mam tu własne pomieszczenie i dogodne warunki do pracy, więc jak na razie nie zamierzam wracać do Polski. Myślę, że w kraju trzeba być bardzo dobrym i znanym tatuatorem, aby móc utrzymać rodzinę, a mi jeszcze dużo brakuje do tego poziomu. Co do tatuaży, to aktualnie najbardziej pociąga mnie kolorowy realizm. Dopiero zacząłem przygodę z wielobarwnymi pracami, do tej pory wykonywałem głównie cieniowane, ale odkąd mam obok siebie „Komara” Komarenko, wszystko się zmieniło. Uwielbiam dokonania takich artystów jak D. Samohin, D. Yakovlev czy C. Müllner. Do tego stale pojawiają się nowe, młode talenty, np. D. Parvainis. To, co proponują, bardzo mi odpowiada - realizm z dużą dozą fantazji, generalnie efekciarstwo! Na koniec chciałbym wspomnieć o osobie, dzięki której w ogóle zainteresowałem się tatuażem. Był to Mariusz Wrucha z mojego miasta. Pod jego okiem stawiałem pierwsze kroki. Z tego co wiem, teraz otworzył małe studio w Londynie. Jestem bardzo wdzięczny również mojej żonie, która trwa przy mnie i dała sobie radę, w tym trudnym okresie, kiedy nie było mnie obok. Wspierała mnie i ciągle powtarzała, że wreszcie musi mi się udać. Dziś jestem w totalnym szoku, że udzielam wywiadu do TF, więc chyba w końcu jakieś efekty starań zaczynają być widoczne. Liczę na konstruktywną krytykę moich prac, która pozwoli mi iść do przodu i robić postępy. Dziękuję.” Robert Facebook: Robert Żyła

TATTOOFEST 18

TATTOOFEST 19


TATTOOFEST 20

TATTOOFEST 21



Mieszkający w Lipsku IBI ROTHE szybko stał się naszym dobrym znajomym. Od rozmowy o publikacji w magazynie i wpisania go na listę wystawców Tattoofestu, doszliśmy do planowania jego gościnnego tatuowania w Krakowie i wykonania wzoru na koszulkę dla „TFB”. Wszystko to stało się w ciągu zaledwie kilku tygodni. Zanim w czerwcu dostaniecie szansę poznania go osobiście, dowiedzcie się o nim co nieco. TF: Poprosimy o kilka podstawowych informacji o tobie jako tatuatorze. Ibi: Pierwszy tatuaż, jaki widziałem w życiu, nosi na przedramieniu mój dziadek. Przedstawia czołg wykonany w stylu old schoolowym oraz imię babci. Nie muszę chyba wspominać, że byłem nim zafascynowany. Gdy skończyłem 16 lat, zdecydowałem się na umieszczenie czegoś na mojej skórze, a rok później rzuciłem szkołę i zostałem pomocnikiem w pewnym studiu. Od tej pory wszystko było inspiracją i praktyką, pochłaniały mnie książki, zdjęcia, architektura, sztuka, tatuaże i flashe. Proces poszukiwania i uczenia się oczywiście nigdy się nie skończył. Aktualnie mam 22 lata i tatuuję w mojej własnej pracowni o nazwie „Owlkikiwood”. Poza mną jest tu jeszcze Uko, młoda utalentowana dziewczyna, która zaczęła swoją przygodę niedawno. Na zewnątrz nie mamy migającej reklamy czy udekorowanej witryny, właściwie to w ogóle nie mamy witryny! Panuje u nas raczej domowa atmosfera, wiecie, drewniane meble w staromodnym stylu. Dla nas to dobre otoczenie do pracy, a klienci czują się komfortowo podczas bycia tatuowanymi. TATTOOFEST 24

TF: Jak opisałbyś swoje tatuaże? Co preferujesz? Ibi: Zależy od tego, co wolno mi zrobić z danym pomysłem. Coś bardziej tradycyjnego łatwiej dostosować do mojego stylu, ale mając przyzwolenie, mogę również mniej klasyczny wzór zamienić w interesujący moim zdaniem tatuaż. Bardzo lubię wykonywać okultystyczne i mistyczne motywy utrzymane w ciemnej kolorystyce. Łączę grube, śmiałe kontury i głęboką czerń z delikatnymi kolorami ziemi i gładkimi cieniami. Moje tatuaże wyglądają na proste, ale dbam o dopracowanie szczegółów. Oczywiście nie odkrywam Ameryki, ale staram się szukać własnej drogi w tym już mocno określonym nurcie. TF: Co jeszcze jest dla ciebie istotne? Ibi: Za bardzo ważne uważam dobre relacje z klientami. Ludzie przychodzą z jakimś pomysłem, a idą do domu z wiecznym obrazem mojego autorstwa, więc uważam, że należy im się duży szacunek. Zależy mi na daniu im czegoś najlepszego i uczynieniu procesu tatuowania jak najbardziej przyjaznym i możliwie przyjemnym. Z drugiej strony, czasami muszę naprowadzić kogoś na właściwy tor, aby zrobić satysfakcjonującą,

customową pracę i nie powielać tego co już było. Znalezienie rozwiązania dobrego dla obydwojga jest jedną z najtrudniejszych, a zarazem najzabawniejszych rzeczy w tatuowaniu. Na pewno o wiele łatwiej pracuje się, gdy klienci znają moją dotychczasową twórczość. TF: Jesteś młodym tatuatorem, co powiedziałbyś ludziom, którzy są kilka kroków za tobą? Ibi: Niezbędne jest to, aby tatuowanie było twoją prawdziwą pasją. Ona pozwoli ci nie poddawać się, gdy zaczniesz napotykać na trudności i pomoże zachować cel w polu widzenia. Na początku profesjonalna pomoc pozwala zaoszczędzić wiele czasu i uniknąć popełniania błędów, szczególnie w kwestii ustawienia maszyn, higieny, sterylizacji, dobierania igieł i barwników. Należy pamiętać, że nie ma dobrego tatuażu bez dobrego szkicu, więc rysuj jak najwięcej i podnoś sobie poprzeczkę coraz wyżej. TF: Czego spodziewasz się w najbliższych miesiącach? Ibi: Moja przyszłość? Dużo skateboardingu i znajomych dookoła. Liczę na tysiące wytatuowanych rąk i nóg, stóp i palców. Do tego pojeżdżę trochę na konwencje i guest spoty, bo zależy mi na rozwijaniu się i poznawaniu świata.

TATTOOFEST 25


flash - IBI ROTHE TATTOOFEST 26

TATTOOFEST 27


www.facebook.com/ibi.rothe TATTOOFEST 28

TATTOOFEST 29


Firma „The Wildcat Collection” od 1986 roku zajmuje się tworzeniem i sprzedażą biżuterii do bodypiercingu. Od początku istnienia oferuje swoim klientom produkty najwyższej jakości. W 2013 roku jej polski przedstawiciel postanowił wyjść naprzeciw oczekiwaniom odbiorców i stworzył w naszym kraju oficjalne punkty sprzedaży swoich produktów. „Decyzja o otwarciu punktów sprzedaży, to naturalna ewolucja naszej działalności.” - mówi Marek Pawlik, właściciel „Wildcat Polska”. W dobie, kiedy rynek zalewany jest tanimi, azjatyckimi podróbkami, każdy powinien być świadomy co kupuje i mieć dostęp do profesjonalnych i dobrych jakościowo kolczyków, które spełniają wszelkie normy UE. Taki właśnie cel stawia sobie nasza firma. Bezpieczeństwo powinno być na pierwszym miejscu! Niestety, wiele osób zlecających produkcję azjatyckiemu podwykonawcy, na pytane o szczegóły tego procesu nie chce lub nie potrafi udzielić rzetelnych informacji. Musimy być świadomi, że nie tylko azjatycka odzież oraz zabawki potrafią być wykonane z toksycznych materiałów, pomalowane trującymi farbami, itd.

TATTOOFEST 30

Od 1999 roku „Wildcat” rozprowadzał w kraju głównie produkty dla klientów detalicznych za pośrednictwem swojego sklepu internetowego. Od teraz możliwość zakupu istnieje również we wspomnianych punktach sprzedaży, gdzie każdy będzie miał pewność, że nabywa nasz oryginalny produkt i nie musi obawiać się o jakość oraz pochodzenie. Miejsca te oferują towar w tych samych cenach, w jakich znajdziecie go na naszej stronie internetowej. 23-go marca pierwszy taki punkt zaczął funkcjonować w Kołobrzegu, przy ulicy Zaplecznej 7C/13. Kamil Sieniawski, właściciel studia tatuażu „Cube Tattoo” zaprosił nas na oficjalne otwarcie. Atmosfera była wspaniała, każdy kto przyszedł mógł liczyć na karnet upoważniający do zniżki i wyśmienity tort, a sam wystrój lokalu również zasługuje na uwagę. Serdecznie zapraszamy wszystkich do zaglądania tam, bo naprawdę warto! Dodatkowe zdjęcia z otwarcia oraz informacje o kolejnych punktach znajdziecie Państwo na www.wildcat.pl oraz na www.facebook.com/WildcatPolska.

TATTOOFEST 31


Żeglarstwo i tatuaż SAILOR BIT to znacząca postać szwajcarskiej sceny tatuażu, osoba skupiona na dużych, orientalnych kompozycjach. Na kilka miesięcy w roku porzuca jednak maszynkę i oddaje się swojej drugiej, ogromnej pasji. Dziwnym zbiegiem okoliczności, historia jego dorastania nasuwa skojarzenia z inną, opowiedzianą w tym numerze. Póki co, skupmy się jednak na jego dokonaniach. TATTOOFEST 32

TF: Trochę zmyliła nas informacja na twoim profilu mówiąca, że pochodzisz z Mali… S. B.: Ha, ha, to oczywiście żart. Urodziłem się w Szwajcarii w 1969 roku, ale ponieważ mój tata był biologiem morskim, moi rodzice dużo podróżowali. Jak wiadomo, Szwajcaria nie ma dostępu do morza. Tak więc w dzieciństwie sporo czasu spędzałem z moimi dwoma braćmi nad wodą. Mama była natomiast nauczycielką plastyki i zawsze mocno zachęcała nas do rysowania. TF: Co dało początek pasji do tatuażu? S. B.: Zacząłem interesować się nim w 1989 roku. Miałem przyjaciela, który przywiózł ze Stanów branżowe magazyny (w Szwajcarii wówczas nie istniały), w których zobaczyłem prace takich ludzi jak: Jack Rudy, Brian Everett czy Kari Barba. Długo się w nie wpatrywałem, ale w zasadzie od razu zrozumiałem, co chciałbym robić w życiu. W Lozannie mieszkał Filip Leu, więc miałem szansę obserwować jego dokonania, do tego byliśmy w podobnym wieku i to jeszcze bardziej mnie motywowało. Nie miałem żadnego adresu dostawcy sprzętu, a pewni tatuatorzy chcieli tysiąc franków za pomoc w jego zorganizowaniu. To było dla mnie zdecydowanie za dużo. W końcu zdobyłem maszynkę, ale musiałem sam nauczyć się jak ją ustawiać, spawać igły i robić barwniki. Miałem szczęście, że Filip zaoferował mi

swoją pomoc i dodawał otuchy. Gdyby nie on, chyba bym się poddał. Dodam jeszcze, że w latach 1995-2003 wraz z przyjaciółmi organizowałem konwencję tatuażu w Lozannie. Dzięki temu poznałem mnóstwo dobrych artystów i otrzymałem wiele bezcennych porad. TF: Skąd u ciebie miłość do japońskich tatuaży? S. B.: Dużo podróżowałem po Azji, więc na pewno to silnie na mnie wpłynęło. Do tego trzymałem się z Filipem, a to był styl, który on preferował. Myślę, że jak żaden inny sprawdza się przy kompozycjach dużych rozmiarów, a ja właśnie takie uwielbiam. Nie sądzę jednak, że robię tradycyjne, japońskie tatuaże, raczej nazwałbym je orientalnymi. TF: Kilka słów o „Ethno Tattoo”. S. B.: Otworzyłem je w 1998 roku wraz z żoną Noëlle, która pełni funkcję menadżera. Doceniam kontakt z artystami, więc jest nas tu sześciu i każdy lubi wykonywać coś innego. Przedstawię ich pokrótce: Laurent, Virus, Pote Seyler (tatuuje 27 lat, był kiedyś szefem studia „Body Electric” w LA i jednym z moich pierwszych bohaterów, gdy sam zaczynałem), Gussanito, którego kiedyś uczyłem i Rafi - mój aktualny podopieczny, urodzony do tego zawodu. Są jeszcze Seb i Hervé zajmujący się piercingiem. Gdy trzeba coś naprawić, pomaga nam Gégé.

TATTOOFEST 33


TATTOOFEST 34

TATTOOFEST 35


TF: Czy podejmujesz się wykonywania małych prac? Jak często klienci proszą o pokrycie tuszem praktycznie całego ciała? S. B.: Nie, nie robię niewielkich wzorów, chyba, że podczas konwencji. Jestem zajęty dużymi kompozycjami. Najbardziej godne podziwu są dla mnie body suity, poza tym kocham tatuaże, które można oglądać z pewnej odległości. Obecnie mam dziesięciu klientów, których ciała pokrywam w znacznej części. Przychodzą też tacy, niemający na sobie jeszcze nic i chcący abym pokolorował ich w całości. To jest bardzo ekscytujące, bo oznacza wielkie wyzwanie, ale jest również niezwykle trudne i zajmuje od roku do nawet pięciu lat. Taki projekt tworzę rysując najpierw bardzo mały szkic, następnie nieco go powiększam, ale staram się nie dodawać zbyt wielu szczegółów. Ważne jest dla mnie, aby główne elementy tatuażu widoczne były z daleka. Najczęściej idee przynoszą ze sobą sami klienci i razem je omawiamy. W większości przypadków proszą o zawarcie zbyt wielu tematów, więc moim zadaniem jest uproszczenie ich pomysłu i skupienie się na tym, co najważniejsze. Uważam, że z osobą decydującą się na body suit należy spędzić dużo czasu na rozmowie. Muszę czuć, że ktoś taki jest bardzo zmotywowany i pewny swojej decyzji, bo czeka go długi i bolesny proces. Nie waham się odmówić, jeśli nie jestem do czegoś kompletnie przekonany.

TATTOOFEST 36

TF: Filozofia pracy? S. B.: Staram się być jak najlepiej zorganizowany. Przede wszystkim stawiam na dobre przygotowanie projektu. Lubię długie sesje i tatuuję tylko jednego klienta dziennie. To dla danej osoby nieraz bardzo trudne, ale dzięki temu szybciej posuwamy się do przodu i prędzej możemy zobaczyć ostateczny efekt. TF: Na koniec podziel się z czytelnikami jakąś ciekawostką. S. B.: Byłem elektrykiem i przyznam, że nienawidziłem tego zajęcia. Moją drugą ogromną miłością jest żeglarstwo, spędzam cztery miesiące w roku na morzu, wraz z żoną i córką Maïline. Nie jestem zbyt towarzyską osobą, nie pokazuję się często na konwencjach, odwiedzam maksymalnie jedną w roku (w tym postawiłem na Paryż). Bardziej komfortowo czuję się w studiu, otoczony znajomymi twarzami. Generalnie moje życie to żeglarstwo i tatuaż. Jestem szczęśliwy gdy przebywam na morzu z rodziną i tak samo zadowolony, kiedy doprowadzę jakąś pracę do końca. W kwietniu znów wypływam! www.facebook.com/bit.sailor www.ethno-tattoo.com

TATTOOFEST 37



Jaw Cooper przedstawia swój świat przeważnie w jasnych,

pastelowych barwach. Jest w nim dużo zwierząt i owadów przeróżnych gatunków, obcujących z ludźmi. Nie brakuje też postaci, których ciała pokrywają jasnoniebieskie wzory. Wpływ na jej sztukę miało wychowywanie się w przeróżnych zakątkach świata i stały kontakt z naturą, który umożliwiał jej zawód rodziców.

TATTOOFEST 40

„Urodziłam się w Kettering w UK, ale dorastałam w Afryce, Irlandii, Szwecji i wielu innych miejscach, aż w końcu osiedliłam się w południowej części Kalifornii. Mój ojciec był ekologiem skupionym na zbiornikach słodkowodnych, a moja mama wodnym entomologiem i ilustratorem naukowym, więc od najmłodszych lat byłam bardzo ciekawska, miałam stały kontakt z naturą, nauką i sztuką. Szkicowanie było najłatwiejszym sposobem na rozrywkę i zajęcie czasu podczas podróży, których odbywaliśmy dość sporo, ale nigdy nie rozważałam, aby uczynić z tego zajęcie na pełen etat, aż do ostatniego roku szkoły średniej, gdy przyszedł czas na decyzję odnośnie wyboru uczelni. Zawsze planowałam, że będę studiować zoologię, ale pokusa aby nadal doskonalić swoje umiejętności techniczne i realizować się w sztukach plastycznych była

zbyt silna. W końcu zdecydowałam się na czteroletni koledż artystyczny w Los Angeles, a po studiach osiedliłam się tam na stałe. Obecnie moją pracownią jest przytulny strych, z którego można godzinami obserwować ludzi poruszających się ulicą poniżej. Tworząc używam wielu różnych technik, farb olejnych, akrylowych, ale najczęściej stosuję wodoodporny tusz „India Ink” i gwasz. Chociaż lubię malarstwo, moją prawdziwą miłością jest rysunek. Jednym z moich ulubionych miejsc do pracy jest „Natural History Museum” w Los Angeles, które ma imponujący zbiór kamieni szlachetnych, minerałów, jak również wiele hal wypełnionych ssakami i szkieletami. Podczas rysowania w domu często początkowo zainspirowana jestem fotografiami modowymi, choć zwykle i tak kończy się na robieniu

własnych zdjęć, aby uchwycić pozę jakiej potrzebuję, istotne jest to zwłaszcza w przypadku rąk. Inne moje inspiracje to przeróżne medyczne nieprawidłowości, dziwactwa natury i ogólnie wszystko, co jest obce, groteskowe i wadliwe. Mój najnowszy cykl „Laid Bare” można oglądać w „La Luz de Jesus Gallery” w Hollywood od 5 kwietnia. Zawiera 24 nowe rysunki, obrazy i rzeźby. Ta solowa wystawa bada konstruktywne i destruktywne moce wrażliwości - źródła zarówno siły jak i dyskomfortu. Pytaliście mnie jeszcze o tatuaże. Tak, mam kilka, przedstawiają owady, czyli są odpowiednie dla dziecka entomologa ;).” Jaw www.jawcooper.blogspot.com www.jawcooper.com www.jawcoopertutorials.blogspot.com

TATTOOFEST 41


TATTOOFEST 42

TATTOOFEST 43



Daleki od perfekcji Poza informacjami podanymi w wywiadzie przez samego Svena Groenewalda, trochę dowiedziałyśmy się o nim dzięki koledze Bamowi, który dopiero co wrócił z Berlina. Przedstawił go jako człowieka autentycznego, szczerego i bardzo zaangażowanego w swoją pracę. Dodatkowo pokazał kilka fotografii studia, co pozwoliło nam lepiej zrozumieć opisywany przez Svena, przerażający niektórych wystrój lokalu.

TF: Kiedy i od czego się zaczęło? Sven: 5 lat temu poznałem Marco, który pracował gościnnie w pobliskim studiu tatuażu. Chodziłem tam ot tak po prostu, dla zabicia czasu. Zaczęliśmy rozmawiać i szybko zostaliśmy przyjaciółmi. Pewnego dnia tatuowała go jego dziewczyna a ja śmiałam się, ponieważ zupełnie jej to nie wychodziło (zaznaczam, że nie jest tatuatorką). Z przekąsem powiedziała, żebym spróbował zrobić to lepiej. Podjąłem wyzwanie i to był pierwszy raz, kiedy dotknąłem maszyny. Położyłem tylko trochę czarnego na ramieniu Marco, a on mnie pochwalił. Ja sam poczułem do tego swego rodzaju pociąg. Niedługo potem wykonałem mój pierwszy „prawdziwy” tatuaż na współlokatorze, a kolejny na przyjacielu. To była tylko zabawa, ale wszystkie rzeczy związane z tatuowaniem, jak technika, higiena, coraz bardziej mnie interesowały. Marco wspierał mnie, wyłożył podstawy i podarował wszystko, czego potrzebowałem na początek. TF: Jak doszło do powstania waszego wspólnego studia? Sven: To, o czym opowiadam działo się w bardzo krótkim czasie. Marco odszedł z dotychczasowej pracy i postanowił otworzyć coś własnego. Zapytał mnie, czy mu pomogę, a ja się zgodziłem, i tak w lutym 2008 roku założyliśmy „Scratchers Paradise”. Byłem na samym początku mojej drogi, więc tatuowałem tylko świadomych tego przyjaciół. Kiedy po jakimś czasie szło mi lepiej, zacząłem przyjmować normalnych klientów. Najwięcej nauczyłem się oczywiście od Marco, ale także od artystów, którzy bywali u nas gościnnie w ciągu ostatnich 4 lat. Nie brałem lekcji rysunku, właściwie wcześniej nawet nie rysowałem. Wciąż czuję, że brak mi wiedzy, szczególnie gdy słyszę od innych, że robią to całe życie. Wracając do studia. Nigdy nie byliśmy blisko sceny tatuażu. Marco był totalnie poza nią przez 17 lat tatuowania, a ja kiedy zaczynałem, nie szukałem oparcia czy wpływów u innych. Chciałem robić to, co uważałem za słuszne. Zabawne, że to wszystko tak się rozkręciło. Gościliśmy fantastycznych tatuatorów, jak Noon, Xoil czy Mr. Halbstark i tych trochę mniej znanych, wschodzących, jak Piet du Congo i Miez Wars. Z Polski był Marcin Surowiec, Kuba Kujawa a zaledwie kilka dni temu opuścił nas Bam. W lokalu nie ma chyba żadnego miejsca, które nie jest pomalowane albo zapełnione rzeźbami Marco. Często zadaję sobie pytanie, jak wiele osób opuściło je z przerażeniem zaraz po tym, jak tylko przekroczyło próg. TF: Czy kiedykolwiek wcześniej w ogóle coś tworzyłeś? Sven: Pamiętam siebie śpiącego w domku, który zrobiłem z pudełka. Zawsze lubiłem coś budować - statki, wieżowce, konstrukcje z lego. Pierwszą, powiedzmy artystyczną rzeczą jaką wykonałem, była pewnego rodzaju instalacja w moim starym mieszkaniu. To było prawie 10 lata temu. Przykleiłem śmieci do ściany, przykręciłem krzesło do sufitu i chlapałem po tym wszystkim farbą. Był to czas, kiedy wróciłem do szkoły, aby zrobić dyplom. Spotkałem nauczyciela, który powiedział mi o ludziach takich jak: Joseph Beuys, Jackson Pollock i ogólnie o modernizmie. Do tamtej pory sztuka była dla mnie tylko nudnymi obrazkami, potem zrozumiałem, że może nią być wszystko.

TATTOOFEST 46

TF: Co dziś na ciebie wpływa? Sven: Największą inspiracją jest moja rzeczywistość, przyjaciele i klienci, z którymi kontakt uważam za bardzo istotny. Potrzebuję od nich kilku słów, czasem dłuższej rozmowy, potem zerkam na obrazy, szukam odniesienia i tak to się zaczyna. Myślę, że mój styl odzwierciedla moją osobowość. Jestem chaotyczny i daleki od ideału. Te słowa chyba najlepiej opisują to, co robię. Zawsze się niecierpliwię i próbuję wszystko przyśpieszyć. Gdy klient przychodzi z pomysłem, zazwyczaj mam już w głowie wstępny zarys. Wszystko czego potrzebuję to przestrzeń, a wtedy po prostu szkicuję linie na ciele. W moim przypadku projekt nigdy nie istnieje na papierze, wszystko dzieje się w myślach i na skórze. Rzeczy, które przedstawiam w formie tatuaży, nie umiem narysować na kartce. TF: Co tatuaż zmienił w twoim życiu? Sven: W zasadzie odwrócił je do góry nogami. Zanim zacząłem udzielać się w studiu, byłem bardzo leniwy i dużo imprezowałem. Teraz spędzam w „Scratchers Paradise” 6 dni w tygodniu, rysuję, tatuuję i sprzątam. Myślę, że jestem pewnego rodzaju pracoholikiem, ale lubię odczuwać lekki stres. To daje mi poczucie, że realizuję swoje cele. Dzięki temu wszystkiemu zyskałem też wielu przyjaciół, więc warto było się starać. TF: Twoi artystyczni faworyci? Sven: Podziwiam wspomnianego Josepha Beuysa (przyp. red. niemiecki artysta, teoretyk sztuki, pedagog, działacz i reformator społeczny i polityczny). Jego prace i filozoficzne rozwiązania pokazały mi, że mogę zrobić cokolwiek zechcę. Poza nim nie znam wielu innych artystów. Mam sporo tatuujących kolegów, których podziwiam. To dla mnie bardzo ważne, aby utrzymywać z nimi kontakt. Moi ulubieni poza Marco to Marcin Surowiec i Piet. Szczerze mówiąc, nie jestem uzależniony od sztuki. Nie wchodzę do wszystkich napotkanych galerii, raczej podobają mi się przedmioty, obrazy, które robią moi znajomi. Kiedy idę ulicą widzę wiele rzeczy, które nie są uznawane za sztukę, ale mimo tego są fascynujące. Np. każdego lata ludzie sadzą nasiona konopi w całej mojej okolicy, dzięki czemu kształtują krajobraz, wpływają na swoje otoczenie. Inni zostawiają stare meble na ulicach, a bezdomni ludzie lub squatersi coś z nich budują, malują białą farbą własne przejścia dla pieszych. Nie robią tego w celu tworzenia sztuki, to jest po prostu tworzenie. TF: A ty sam czujesz się artystą? Sven: Nie nazywam siebie w ten sposób, chyba że jestem podpity i chcę zrobić wrażenie na dziewczynie, albo gdy klient jest niesforny i nie chce mnie słuchać. Na co dzień jestem tylko tatuatorem i zależy mi na wykonaniu dobrej pracy. To nic głębokiego. Budzę się myśląc o tatuowaniu i zasypiam mając je w głowie. Posiadam dziesiątki ołówków, kredek i pędzli, ale tylko jeden kubek do picia herbaty. Zapewne, niektórzy ludzie powiedzieliby, że nie mam żadnego prywatnego życia, bo moja praca dominuje wszystko. www.facebook.com/scratchers.paradise www.scratchers-paradise.de

TATTOOFEST 47


TATTOOFEST 48

TATTOOFEST 49


TATTOOFEST 50

TATTOOFEST 51


TATTOOFEST 52

TATTOOFEST 53


Długość stażu Moni Marino bardzo nas zaskoczyła, szczególnie, że pierwszy raz uwagę na portfolio tej tatuatorki zwróciliśmy nie tak dawno, bo w styczniu ubiegłego roku, podczas konwencji w Zwickau. Od tamtej pory spotkaliśmy ją kilkakrotnie, zawsze pracującą i przyciągającą wzrok ognistym kolorem włosów i realistycznymi tatuażami o stonowanej kolorystyce. „Rysowałam i malowałam od wczesnego dzieciństwa z moim ojcem, który był nadzwyczajnym artystą. Już jako nastolatka odkryłam, że można umieścić na skórze coś, co zostanie na niej na stałe i od tamtej pory tatuaż stał się największą miłością mojego życia. Zaczynałam w ’93 roku. Najpierw fascynowały mnie czarno-szare obrazy, potem styl chicano, a aktualnie zajmuję się wykonywaniem realistycznych, kolorowych prac. Zawsze wkładam swoją duszę i serce w to co robię i staram się oddać jak najwięcej emocji. Najłatwiej zawrzeć je w oczach, z tego właśnie powodu uwielbiam portrety. Tatuując używam mocnych kolorów marki „Intenze”, ale nigdy nie kładę czystych, podstawowych barw jak czerwony, żółty czy niebieski. Zawsze mieszam je z jakimiś innymi, np. z ciemnym brązowym lub szarym, aby uzyskać nowe odcienie. Szczególnie dużo korzystam z tuszy: Bulls-Blood, Red-Cloud, Monocle, Dark Brown, Steel, Aqua, Kakao i Olive. Generalnie mieszkam w Wiedniu, ale postanowiłam nie otwierać studia w jakimś konkretnym miejscu. Stale jeżdżę do Niemiec, Szwajcarii, Włoch i innych krajów. W ten sposób zdobywam o wiele więcej doświadczenia i współpracuję z artystami z całego świata. Ostatni rok był dla mnie bardzo udany, dużo się działo i sporo podróżowałam. Najbardziej zadowolona jestem

TATTOOFEST 54

z wyjazdu do USA, udziału w konwencji w Las Vegas i współpracy z firmą „Sullen Clothing”. Poza tym czuję się szczęśliwa, ponieważ coraz więcej ludzi potrafi dostrzec, że dany tatuaż wyszedł spod mojej ręki i mówi: „to jest praca Moni Marino!”. To bardzo miłe i satysfakcjonujące. Oczywiście cały czas staram się być coraz lepsza, ale proces doskonalenia zdaje się nie mieć końca. Nauczyłam się jednak nie poddawać i stale dążyć do realizacji marzeń. Momentami nie jest łatwo, to żmudna i bardzo długa droga, ale jeśli masz siłę, by kontynuować, to w końcu osiągniesz zadowolenie, spokój i wyciszenie. Chciałbym powiedzieć czytelnikom i ludziom dookoła, że profesjonalni artyści tatuażu pracowali ciężko każdego dnia przez wiele lat i poświęcili ogromną część życia temu, co robią. Często spotykaliśmy się ze strachem, nietolerancją i niezrozumieniem naszej pasji, ale nie zniechęcaliśmy się i walczyliśmy o rozprzestrzenianie tej sztuki na świecie. Wierzę, że te starania zostaną docenione. W końcu naszym zadaniem jest uszczęśliwianie ludzi.” Moni www.facebook.com/monimarinotattooartist www.facebook.com/pages/MONI-MARINO-TATTOOARTIST

TATTOOFEST 55


TATTOOFEST 56

TATTOOFEST 57


TATTOOFEST 58

TATTOOFEST 59



fot. Kitty KEMS Photography

fot. Glenn Richardson Photography

Lusy zaimponowała nam swoją inicjatywą. Gdy okazało się, że nie może udostępnić zdjęć, na których towarzyszą jej krokodyle, już następnego dnia zorganizowała sesję zdjęciową z widniejącą na okładce iguaną. Jej tatuaże sporo mówią o niej samej, zdradzają jakie filmy oraz muzykę lubi. To czego nie powiedziały, dopowie ich właścicielka.

TATTOOFEST 62

TATTOOFEST 63


„Mam 23 lata i mieszkam w Anglii. Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi. Zawsze robię to, czego nie powinnam, cechuje mnie bezpośredniość, co czasami niektórych zaskakuje, a innych rozśmiesza. Pracuję jako alternatywna modelka, oczywiście w niepełnym wymiarze godzin. Zaliczam się do absolutnych zwolenników zwierząt. Kiedyś byłam zatrudniona w sklepie zoologicznym, gdzie moim zadaniem była obsługa klienta oraz opiekowanie się wężami, pająkami, jaszczurkami i maskotką sklepu - krokodylem, którego z czasem nauczyłam się nosić na rękach. Niebezpieczne zwierzęta kocham najbardziej, są fascynujące i to jest właśnie powód, dla którego chcę wchodzić z nimi w interakcje. Marzy mi się sesja z jakimś wielkim, drapieżnym kotem…

fot. Glenn Richardson Photography

Tatuować zaczęłam się dość wcześnie, bo w wieku szesnastu lat. Nie chciałem czekać i zawsze starałam się znaleźć sposób, aby mimo braku pełnoletności, coś pojawiło się na mojej skórze. Moim pierwszym tatuażem było logo „Pantery”. Byłam zafascynowana ich muzyką i uznałam to za dobry hołd dla tego zespołu. Wtedy też postanowiłam, że chcę mieć prace obrazujące rzeczy, które kocham, które sprawiają, że się uśmiecham, a także kilka bardziej osobistych. Wiele osób powie, że przesadziłam, szczególnie z tymi na głowie i twarzy, ale ja je uwielbiam, myślę że dzięki nim wyglądam zadziornie i czynią mnie charakterystyczną. Oczywiście zdarzają się momenty, kiedy drażni mnie czyjś przenikliwy wzrok i wtedy mogę powiedzieć coś niegrzecznego, w końcu jestem tylko człowiekiem… Pozuję do zdjęć z prostego powodu, to sprawia mi dużo przyjemności. Gdy zaczynałam, nie było mi lekko. Słyszałam dużo chłodnych komentarzy od modelek z dłuższym stażem, miałam problemy z fotografami i inne przygody. Uważam jednak, że nie należy łatwo się poddawać i trzeba myśleć pozytywnie, inaczej te złośliwe opinie naprawdę mogą cię pogrążyć. Nie jestem jeszcze na takim poziome, na jakim chciałabym być, ale na pewno będę nad tym pracować. Generalnie nie zaliczam się do osób, które nieustannie imprezują i nie mam miliona znajomych. Większość wieczorów spędzam na sofie w towarzystwie moich mopsów, oglądając horrory i spożywając dobry posiłek. W mój idealny, wymarzony dzień chciałabym pójść do parku rozrywki lub Zoo. Marzę o podróżach i zobaczeniu wszystkich słynnych zabytków, a za ulubione do tej pory miejsce uważam Amerykę, dokładnie Florydę, gdzie kiedyś spędzałam wakacje.

fot. Glenn Richardson Photography

fot. Kitty KEMS Photography

Gdy byłam młodsza, chodziłam na zajęcia z baletu, gimnastykę, trenowałam jazdę figurową na łyżwach i jeździłam konno. Do dziś uwielbiam oglądać wszystkie te sporty w telewizji, ale tylko w wykonaniu dziewczyn, męskie mnie nudzą. Sorry chłopcy! Jestem wielką fanką Rob Zombie, co można wywnioskować patrząc na mój rękaw. On tworzy i łączy ze sobą dwie najlepsze rzeczy na świecie, czyli heavy metal i horrory. Jego żona Sheri Moon jest jedną z moich idolek, uważam, że jest niesamowita! Kilka innych kobiet, które podziwiam związanych jest ze światem modelingu, moje ulubione to: Makani Terror, Gina Harrison i Sara Fabel. Są jedyne w swoim rodzaju i mają świetne fotografie. Najważniejszą ze wszystkich jest jednak Marilyn Monroe. Po raz pierwszy usłyszałam o niej kiedy miałam 8 lat i od tego czasu byłam nią zafascynowana. Zebrałam mnóstwo przedmiotów z jej podobizną i oglądałam wszystkie filmy, w których wystąpiła, mam nawet jej ścieżki dźwiękowe na CD i lalki Barbie stworzone na jej podobieństwo. Tak wiem, mam obsesję.” Lusy www.facebook.com/LusyLogan www.facebook.com/lucy.logan.16 TATTOOFEST 64

TATTOOFEST 65


Przyzwyczailiśmy się do bywania na konwentach w europejskich krajach, ale nigdy nawet nie marzyliśmy o wyprawie na drugi koniec globu. Kilku naszym artystom udało się dotrzeć na tatuatorską imprezę do Nowej Zelandii, a o tym jak było opowie w skrócie towarzyszący im w tej niezapomnianej wyprawie Michał z „TattooMe.” „Nasza podróż odbyła się w listopadzie 2012 roku. Wyruszyliśmy w trójkę Aivaras Lee, Edek i ja. Do Nowej Zelandii jechaliśmy za namową Daveee’a, który szukał towarzystwa na odbywającą się tam konwencję tatuażu. Zaczęło się pechowo. Jeszcze w Krakowie z powodu mgły odwołali nam lot. Po półtoragodzinnym czekaniu na start, musieliśmy opuścić pokład. Nowy plan podróży zakładał wylot następnego dnia z Warszawy. Tym razem się udało i szczęśliwie dotarliśmy do Frankfurtu nad Menem. Po takim wstępie, czterogodzinne oczekiwanie na lot do Singapuru nie było już niczym stresującym. Spacerowaliśmy po „miasteczku dla podróżnych”, bo tak właśnie można określić tamtejszy port lotniczy. Do Miasta Lwa, gdzie czekał na nas Daveee, dotarliśmy największym samolotem, jaki kiedykolwiek widziałem. Mimo zadbania o komfort pasażerów, spędzenie dwunastu godzin w chmurach,

TATTOOFEST 66

niekoniecznie należało do najprzyjemniejszych przeżyć… Dziwny ten Singapur, ale mógłbym zostać w nim na zawsze. Ponieważ trafiliśmy na porę deszczową, codziennie rano byliśmy świadkami takiej burzy, jaką twórcy animacji rysują w bajkach, orzeźwiającej i pięknej, oczyszczającej i tak krystaliczne już powietrze. Dookoła palmy i inne egzotyczne rośliny, ludzie toczący codzienne życie, ale w kulturze zupełnie odmiennej od naszej. Do raju łatwo się przystosować. Wyjątkiem okazał się tylko mój żołądek. Jedzenie smakowało wybornie, ale było ciężkostrawne i wywoływało mdłości. Daveee, znający już dobrze tamtejsze atrakcje, zabrał nas na wyspę o nazwie Santosa, która jest typowo rekreacyjnym miejscem dla rodzin z dziećmi, do tego posiada kilka hoteli i kasyn. Znaleźliśmy się w bajkowym otoczeniu, w podświetlonym basenie pewnego klubu. Z jednej

strony sympatyczna, niezbyt głośna impreza, a z drugiej Pacyfik. W oddali widać jakby zawieszone nad oceanem miasto, czyli w rzeczywistości kontenerowce czekające na wpłynięcie do portu i rozładowanie. Wiele nas dziwiło, chociażby takie drobnostki, jak zamawianie alkoholu w barach. Nie można tam kupić po prostu drinka, trzeba wziąć od razu całą butelkę. Jeśli nie skończy się trunku, barman nakleja na niego dane klienta i przechowuje aż do kolejnej wizyty. Nie wiem, co się z nim dzieje, jeśli ktoś długo nie wraca… Trzeciego dnia polecieliśmy do Brisbane w Australii, co zajęło nam aż 9 godzin. Byliśmy tam tak krótko, że czasem wydaje mi się, że był to tylko sen. Jakość życia w tym kraju jest naprawdę światowym ewenementem. Ludzie piękni i zadbani, wypoczęci i szczęśliwi. Niezależnie od wieku troszczący się o swoje sylwetki, ponieważ większość

roku spędzają na plaży… Nie zdążyłem się wystarczająco dobrze rozejrzeć, bo znów musiałem wsiadać do samolotu. Powoli miałem dość przestworzy, do tego za chwilę znów czekało nas lądowanie w kolejnej strefie czasowej. Zacząłem odczuwać dziwny rodzaj dezorientacji - spać, zwiedzać czy stać i po prostu gapić się na następny, odwiedzany w tym tygodniu raj? W Nowej Zelandii dołączyli do nas znajomi, Dust i Rich z Hong-Kongu. Wynajęliśmy auta i w dużej mierze zwiedzaliśmy kraj zza szyby. Co najbardziej mnie zaskoczyło? Z pewnością wielkie fale, których wcześniej nawet nie umiałem sobie wyobrazić. Marzyło mi się spróbowanie surfingu, ale towarzysze podróży nie podzielali mojego entuzjazmu. Być może dlatego, że przestraszył ich leżący na plaży, wielki, martwy rekin. Spotkanie z nim od razu przywołało na myśl film „Szczęki”… Zaczęliśmy też wyobrażać sobie, jak wyglądało stworzenie, które go zabiło i pozwoliło, by fale wyrzuciły na brzeg, prosto pod nogi plażowiczów. Dodatkowo niepokój potęgował fakt, że tamtejsze piaski są czarne, zupełnie inne, niż znane z Europy. Zamiast więc surfować, postanowiliśmy odwiedzić wioskę hobbitów, którą wcześniej widzieliśmy w filmie „Władca Pierścieni”. Znowu wrażenie bycia w bajce… No właśnie, przez ciągłe wspominanie o raju, kompletnie zapomniałem o celu naszej podróży. Do Nowej Zelandii przylecieliśmy na konwencję, która właściwie niczym nie różniła się od tych, znanych z naszego kontynentu. Oprócz tamtejszych artystów i wystawców, na imprezie pojawiło się paru interesujących gości, jak: Paul Booth, Dan Smith, Hamish Mclauchlan, KT, Pepa czy Chris Steward. Poza tym raczej standardowo: koncerty, pokazy, malowanie graffiti i wyczynowa jazda na deskorolce. To, co wyróżniało ją spośród innych, to otoczenie – wspaniały krajobraz świata ze snów.” Michał

TATTOOFEST 67



3

2

1

1. Gonzo, Tattoo Gonzo, Szczecin 2. Paweł, Vini Tattoo, Wałcz 3. Maurycy, Kamea Tattoo, Łódź 4. Sławek Meraz aka Kot, Endorfine Studio, Rzeszów 5. Jacek Gałan, Studio Tattoo Gallery, Szczecin 6. Aivaras Lee, Kult Tattoo Fest, Kraków

4 TATTOOFEST 70

5

6 TATTOOFEST 71


3

5

6

1

1. Oleg Turyanskiy, Rosja 2. Mario Hartmann, Illustration in Skin, Niemcy 3. Mario Hartmann, Illustration in Skin, Niemcy 4. Miss Arianna, Skinwear Tattoo, WĹ‚ochy 5. Victor Chil, Blood for Blood Tattoo, Hiszpania 6. Maciek, Southmead Tattoo, UK 7. Mario Hartmann, Illustration in Skin, Niemcy 2 TATTOOFEST 72

4

7 TATTOOFEST 73




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.