VIP Biznes&Styl Nr 59

Page 1

przemysł

Japońskie roboty i ręczna robota w Hucie Szkła w Jaśle debaty

100 lat niepodległej Polski


NIE WYMYŚLILIŚMY RODZINY, LECZ STWORZYLIŚMY DLA NIEJ IDEALNY SAMOCHÓD!

NOWY CITROËN BERLINGO ZAPROJEKTOWANY PRZEZ TWÓRCĘ BERLINGO 19 systemów wspomagania prowadzenia Dwie długości nadwozia M i XL mieszczące do 7 osób Bagażnik o pojemności do 1050 litrów 4 technologie usług on-line 3 oddzielne fotele w tylnym rzędzie Otwierana szyba w pokrywie bagażnika 28 schowków z systemem Modutop® Citroën Berlingo – zużycie paliwa w cyklu mieszanym: 4,4-5,7 l/100 km, emisja CO 2 (wartości uśrednione): 118-130 g/km. Model prezentowany na zdjęciu może się różnić od wersji dostępnych w ofercie. W celu uzyskania indywidualnej oferty oraz formularza informacyjnego należy się zgłosić do najbliższego salonu Citroëna. Samochody Citroëna podlegają recyklingowi i odzyskowi zgodnie z przepisami dotyczącymi wymogów ochrony środowiska. Demontażu samochodów i zużytych części dokonuje się zgodnie z przepisami o odpadach.

FIX FORUM LIDER SP. Z O.O. ODDZIAŁ RZESZÓW, KRACZKOWA 1440, 37-124 KRACZKOWA


VIP BIZNES&STYL

66-71

Jarosław Tomaszewski.

Jarosław Tomaszewski: Kiedy zaczęliśmy remont cerkwi w Baligrodzie, z jednej strony mieliśmy postawę: „Będą odbudowywać i będą znów tryzuby tu chrzcić na Polaków”, a z drugiej niechęć Ukraińców: „Odbudowujecie, ale przecież my i tak nie możemy się ujawnić, nie możemy wrócić, wyście nas wypędzili”. Kiedy podnieśliśmy część budynku z gruzów i zaczęliśmy organizować w cerkwi pierwsze wydarzenia kulturalne, to wielu ludzi nie przekraczało progu. Jakby wciąż nie byli pewni, co tu się może stać. Największe zadanie, które stanęło przed nami – udowadniać, że cerkiew jest świadectwem kultury wszystkich, którzy tu byli, którzy tutaj są.

Ludzie biznesu

RAPORTY i REPORTAŻE

Leszek Waliszewski W branży automotive najwyższe technologie są dziś po stronie dostawców

Anna Koniecka Jak być człowiekiem szczęśliwym

30

VIP TYLKO PYTA

66

Alina Bosak rozmawia z Jarosławem Tomaszewskim, sekretarzem Stowarzyszenia Ratowania Cerkwi w Baligrodzie Cerkiew trzeba odbudować, coś między ludźmi też

SYLWETKI

74

Dr hab. n. med. Sebastian Stec Lasowiak, co leczy serca i rozwija nowe technologie

110

Iga Dżochowska

84 94

Historia Legionów Śladem Żelaznej Brygady na Ukrainę i do Rumunii

100

Sto lat tradycji Japońskie roboty i ręczna robota w Hucie Szkła w Jaśle

KULTURA

106

VIP Kultura Kaplica Oświęcimów w Krośnie

114

Festiwal teatralny „Źródła Pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor 2018”


110

56

74 Styl Życia

8

Spotkanie z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo” 100 lat niepodległej Polski

50

BIZNES

36

Kongres i Targi TSLA EXPO Rzeszów 2018 Program oraz prelegenci wydarzenia

50

Kongres i Targi TSLA EXPO Rzeszów 2018 Harley do wygrania i Moto Show na targach

56

„Tribute to Black” Basi Olearki

94

ROZMOWY

80

Dr Paweł Kuca Nie uważam, że wszystko w tym kraju musi być partyjne

FELIETONY

100

90

Magdalena Louis Złoty pieniądz

92

Krzysztof Martens O brydżu, psach, kotach i pytonach

MODA

124

Zygzak Sukienki z Rzeszowa wkroczyły na ulice polskich miast

4

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

106

36 84



REDAKCJA redaktor naczelna

Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862 22 21

zespół redakcyjny fotograf

Alina Bosak alina@vipbiznesistyl.pl Katarzyna Grzebyk katarzyna@vipbis.pl Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl

skład

Artur Buk

współpracownicy i korespondenci

Anna Koniecka, Magdalena Louis, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens

17 LISTOPADA 2018

WIELKA GALA 10 URODZINY

Zapraszamy do współpracy

REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. reklamy

Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862 22 21 tel. kom. 501 509 004

dyrektor marketingu Dariusz Chyła dariusz.chyla@sagier.pl tel. kom. 607 073 333 kierownik ds. reklamy Mateusz Sołek mateusz.solek@sagier.pl tel. kom. 530 270 707

ADRES REDAKCJI

Wielka Gala VIP-a, gdzie w jednym miejscu i czasie pojawia się tak wielu ważnych gości, już na stałe wpisała się w kalendarz największych imprez biznesowo-towarzyskich na Podkarpaciu. To idealna okazja do budowania wizerunku partnerów i sponsorów imprezy oraz nawiązywania relacji biznesowych. Zapraszamy firmy do przyłączenia się do organizacji jubileuszowej Wielkiej Gali VIP-a w charakterze MECENASA lub SPONSORA, co wiąże się z szeregiem korzyści wizerunkowych i promocyjnych. Byłoby nam niezmiernie miło gościć Państwa wśród partnerów tej imprezy.

 Wielkie wydarzenie towarzysko-biznesowe  Nagłośnienie medialne  Atrakcyjny program wydarzenia  Występ gwiazdy  Około 600 przedstawicieli świata biznesu, kultury, polityki  Wymierne korzyści wizerunkowe i handlowe  Nawiązywanie nowych kontaktów biznesowych  Promocja firmy poprzez szereg form reklamowych

MY GWARANTUJEMY NAJLEPSZE TOWARZYSTWO! TY ZDECYDUJ, CZY CHCESZ DO NIEGO DOTRZEĆ Z OFERTĄ SWOJEJ FIRMY! ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów tel. 17 862 22 21 fax. 17 862 22 21

Kontakt: 501 509 004, 607 073 333, reklama@sagier.pl

www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl

WYDAWCA SAGIER Sp. z o.o. ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów

SPONSOR GŁÓWNY

www.facebook.com/vipbiznesistyl

SPONSOR


OD REDAKCJI

100 lat temu Polska odzyskała niepodległość. Entuzjazm był niebywały. Udało się scalić społeczeństwo. Zorganizować państwo. Uruchomić gospodarkę, dźwignąć przemysł i… Dziś też mamy się z czego cieszyć. Po 1989 roku, w ciągu trzech dekad na ogromną skalę zmodernizowaliśmy Polskę! Powodem do dumy może być zwłaszcza nasza przedsiębiorczość. Gospodarcze aspiracje regionu cieszą najbardziej, a że mamy w tym swój udział, podkreślamy rangę Kongresu i Targów TSLA EXPO, które już 28-29 września po raz drugi odbędą się w Centrum Wystawienniczo-Kongresowym Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. W jednym miejscu i czasie chcemy wymieniać opinie i oceny, jak bardzo w ostatnich latach Podkarpacie odmieniło się infrastrukturalnie, transportowo i gospodarczo. Jak wiele wydarzyło się w branży motoryzacyjnej, która w ostatnich latach bardzo dynamicznie się rozwija, a pod koniec 2016 roku została czwartą inteligentną specjalizacją wpisaną do Regionalnej Strategii Innowacji Podkarpacia. Trzy lata temu powstał klaster jej dedykowany – Wschodni Sojusz Motoryzacyjny. Coraz więcej polskich, rodzinnych firm z branży automotive aktywnie działa w Polskiej Grupie Motoryzacyjnej. I tak jak 15 lat temu Dolina Lotnicza potwierdziła, jak ważna dla rozwoju gospodarczego regionu jest branża lotnicza, tak teraz przemysł automotive staje się kołem zamachowym rozwoju regionu. W obu specjalizacjach Podkarpacie ma ponad 100-letnie tradycje i aspiracje, ale w czasach czwartej rewolucji przemysłowej tylko nieustanny postęp i rozwój gwarantują konkurencyjną i mocną pozycję na międzynarodowych rynkach, tworzenie kolejnych miejsc pracy i wpływ na gospodarczy rozwój Podkarpacia. Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno, w 1981 r. szef „Solidarności” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, od 12 lat na stałe związany z Podkarpaciem, współwłaściciel fabryki sprężyn gazowych, jednej z trzech największych w Europie, jest równie dumny ze swej historycznej przeszłości, jak i skuteczności w przemyśle automotive. – Giganty motoryzacyjne, jak choćby General Motors, mają znakomitą markę, ale nie najwyższe technologie. Ciężar technologiczny jest dziś po stronie dostawców. Producenci całościowego produktu ciągle podnoszą nam poprzeczkę, a my technologicznie musimy się na tyle szybko rozwijać, by sprostać wyzwaniom i potrafimy to! – podkreśla prezes FA Krosno, historycznej spółki, której początki sięgają lat 40. XX wieku. Mówiąc o przeszłości warto wybiegać w przyszłość, a w tym roku rozmów o Polsce powinno być nieskończenie wiele. Warto wsłuchiwać się w głosy innych i nieważne, jak bardzo mamy odmienne zdanie, umiejmy koncentrować się na tym, co nas łączy, a nie dzieli. Dają do myślenia słowa Andrzeja Stasiuka, pisarza i publicysty, który w Rzeszowie, przy okazji debaty o niepodległości, stwierdził: Wolność tak naprawdę jest trudna i kosztowna. Wolność to wybór, odpowiedzialność. Bądźmy odpowiedzialni, zawsze! 

redaktor naczelna


Debata BIZNESiSTYL „Na Żywo”

100 lat

Od prawej: Bogdan Szymanik, dr Dariusz Iwaneczko, oraz prowadzące debatę Aneta Gieroń, Alina Bosak.

niepodległej Polski 100 lat temu Polska odzyskała niepodległość. Entuzjazm był niebywały. Udało się scalić społeczeństwo. Zorganizowano państwo. Uruchomiono gospodarkę, dźwignięto przemysł i… wybuchła II wojna światowa, a po niej przyszły lata PRL-u, które na kilka dekad zepchnęły Polskę na margines Europy. Lata po 1989 roku to znakomity czas dla Polski i Polaków. Udało się bezkrwawo odzyskać niepodległość i doświadczyliśmy cudu polskiej przedsiębiorczości. Mimo to, dziś jako naród jesteśmy podzieleni jak nigdy wcześniej. A może wszystko jest kwestią proporcji i punktu widzenia?! Zastanawialiśmy się nad tym podczas debaty BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”, która odbyła się w Instytucie Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie. Nasi goście: Bogdan Szymanik właściciel Wydawnictwa BOSZ, i dr Dariusz Iwaneczko – dyrektor IPN Oddział w Rzeszowie, starali się uchwycić sedno tego, co stanowi największą wartość 100 lat niepodległej Polski.

Tekst Alina Bosak, Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak

D

wudziestolecie międzywojenne, PRL i rozpoczęta w 1989 roku historia III Rzeczypospolitej. Co wniosły, z czego nas być może ograbiły, doprowadzając do miejsca, w którym dziś jesteśmy? Dla Bogdana Szymanika oczywiste jest, że świętujemy 100 lat odzyskania niepodległości, a nie 100 lat niepodległości. – Okres PRL to czas ograniczonej suwerenności, a wcześniej było jeszcze kilka lat wojennej okupacji – podkreślił właściciel Wydawnictwa BOSZ. – Odzyskanie niepodległości w 1918 roku i budowa II RP to okres dużych sukcesów. Ujednolicono prawo na terenie trzech różnych zaborów. Scalono społeczeństwo, które operowało wprawdzie językiem polskim, ale w różnych odmianach. Zorganizowano państwo, co było szalenie trudne. Uruchomiono także gospodarkę, dźwignięto przemysł – powstał port w Gdyni i Centralny Okręg Przemysłowy, rozwijano przemysł lotniczy. Mimo olbrzymich różnic, dwa

8

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

ówczesne obozy polityczne w sprawach zasadniczych dla Polski potrafiły się porozumieć. Nie brakowało, oczywiście, mankamentów. Byliśmy bardzo biednym krajem. Pod koniec lat 30. XX wieku poziom bogactwa II RP sięgał zaledwie 30 proc. tego, czym dysponowały inne kraje europejskie. – 100 lat temu Polska była zupełnie innym krajem – uzupełnił dr Dariusz Iwaneczko. – W 1918 roku, a właściwie po 1923 roku, bo dopiero wtedy decyzja Rady Ambasadorów zamknęła kwestię przynależności Galicji do Polski i granice II Rzeczypospolitej zostały ustalone, weszliśmy w niepodległość z wielkim dziedzictwem państwa kresowego. Byliśmy krajem wielonarodowym, w którym zamieszkali Polacy, Rusini, Litwini, Białorusini i Żydzi. Po dwudziestoleciu międzywojennym na Polskę spadła wojenna hekatomba. To osobny okres w historii ostatnich stu lat. Niezwykle niszczący. Potężna destrukcja ludnościowa, narodowościowa, społeczna. Polska wyszła z woj-


Salon opinii ny jako zupełnie inny kraj, praktycznie jednolity narodowościowo. W II Rzeczypospolitej dostosowywano systemy społeczne, edukacyjne, uwzględniając wielonarodowość. Niektóre przepisy funkcjonowały jako pewna spuścizna zaboru pruskiego, inne były nowe. Trzeba było scalić trzy dzielnice, trzy różne systemy państwowe, językowe, mentalne. Do dzisiaj odwołujemy się niekiedy do tych podziałów, których początki sięgają XIX wieku i okresu zaborów. One coraz bardziej się zacierają, ale coś zostało z czasów Galicji, Kongresówki i pruskiej Wielkopolski – różnice językowe, stosunek do gospodarki, etosu pracy i wiele innych. Sukcesem w latach 1918-1939 była kodyfikacja prawa i stworzenie podwalin polskiej gospodarki, ale także walka z analfabetyzmem i podniesienie polskiej kultury do rangi kultury europejskiej, co skutkowało tym, że wychowaliśmy pokolenie rocznika ’20 z takimi jego reprezentantami jak Karol Wojtyła czy Krzysztof Kamil Baczyński. Do „pokolenia 1920” należały także Jerzy Giedroyc, Czesław Miłosz. Wiele wspaniałych postaci, które w czasach PRL-u były ambasadorami Polski za granicą. Byli potrzebni, by przypominać światu o ograniczaniu wolności i suwerenności w państwie bloku wschodniego. O tym, że PRL był generalnie złym okresem w naszej historii, Bogdan Szymanik jest przekonany. – Antykomunizm wyssałem z mlekiem matki. Jako dziecko z AK-owskiej rodziny od małego wiedziałem o zbrodni w Katyniu i kim są komuniści – przyznał podczas debaty. – W czasie wojny Polacy wykazali się większą przyzwoitością niż inne narody. Nie przesadzałbym z dostrzeganiem tylko pozytywnych zachowań, ale faktem jest, że Armia Krajowa była wyjątkiem na mapie okupowanej Europy. W swoich głównych założeniach była również bardzo uczciwa wobec mniejszości, które przecież dla części Polaków stanowiły pewien problem społeczny i w czasie wojny, i w międzywojniu. W warunkach okupacyjnych stworzyliśmy rząd i gigantyczną armię podziemną. imo to konsekwencją wojny było utworzenie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uzależnionej od Związku Radzieckiego. – Świadomość, że to nowy, chociaż o innym charakterze, okupant, przyszła do ludzi stopniowo – stwierdził Bogdan Szymanik. – Mimo wszystkich mankamentów komunizmu i w tamtym czasie udało się coś pozytywnego osiągnąć. Po przegranej Niemiec, Polaków ogarnął entuzjazm. Odbudowano Warszawę, owszem, kosztem innych miast, ale Polska się dźwigała. Pokonano analfabetyzm, w jakimś stopniu odbudowano system ochrony zdrowia. Wielkim osiągnięciem było także uznanie granicy na Odrze i Nysie przez Niemcy Zachodnie w 1970 roku. To, według wielu historyków, także zasługa Władysława Gomułki, którego za inne rzeczy trudno chwalić. Niestety, gospodarka była absurdalna. W tamtym okresie byłem bezpartyjnym dyrektorem ds. produkcji dużego przedsiębiorstwa państwowego i w 1978 roku głośno mówiłem, że gospodarczo system musi się rozsypać. Była jednak obawa, czy temu upadkowi nie będą towarzyszyć krwawe protesty. Dla właściciela wydawnictwa paradoksem jest fakt, że komuniści bardziej dbali o kulturę niż władze III Rzeczypospolitej, która nastała po przełomie w 1989 roku. – Oczywiście, w PRL byli twórcy, których gnębiono, jak np. Zbigniew Herbert, ale generalnie kulturę wspierano. Władza robiła to często z niecnych powodów, chciała ogrzać swój wizerunek przy artystach, ale też

M

Bogdan Szymanik.

według mnie częściej ją widywano w operach i teatrach niż dziś. Powstała wtedy Polska Szkoła Filmowa, Polska Szkoła Plakatu, muzyka Góreckiego, Pendereckiego, Lutosławskiego. Tworzyło wielu wspaniałych poetów i pisarzy: Wisława Szymborska, Adam Zagajewski i inni. Fatalne skądinąd zjawisko cenzury zaowocowało znakomitą satyrą. Kabaret w tamtych czasach był na niebywałym poziomie: Kabaret Starszych Panów, Kabaret Dudek, czy Tey – wyliczał Bogdan Szymanik. Według niego, wielu ludzi starało się w PRL-u żyć przyzwoicie, obok oczywiście całej masy, która z władzą kolaborowała. Ad vocem granicy na Odrze i Nysie dr Dariusz Iwaneczko przypomniał, że była ona już w koncepcjach Rządu Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, jeszcze za czasów premiera Sikorskiego. Gwarantem granic PRL-u i wszystkiego, co się działo, nie był ani Władysław Gomułka, ani Bolesław Bierut czy Edward Gierek, tylko wpierw Józef Stalin, a potem jego następcy. – Lata wojny dokonały niebywałego przewartościowania – podkreślał dr Iwaneczko. – Pokolenie, które urodziło się w zniewolonym zaborami kraju, wywalczyło niepodległość i przeniosło ją do 1939 roku, wpłynęło na cały system wychowania i kształtowania mentalności młodych elit, które wchodziły w dorosłe życie u początków II wojny światowej. Tym ludziom, mającym ogromny potencjał i nadzieję, że wreszcie uda się wybić na niepodległość, uformować nowoczesne państwo i wcielić w życie wartości, o które ich ojcowie walczyli jeszcze w powstaniach, zmiażdżono głowy. Nie dano im możliwości rozwinięcia aspiracji narodowych, kulturalnych, edukacyjnych, gospodarczych. odczas debaty przypomnieliśmy dane dotyczące gospodarki. Przed wojną Polska była na podobnym poziomie rozwoju ekonomicznego co Włochy. Po przełomie w 1989 roku – daleko w tyle za najbiedniejszym państwem Europy Zachodniej. Dr Iwaneczko zgodził się, że erozja PRL-u rozpoczęła się w systemie gospodarczym. Wiedzieli o tym także światli ludzie obozu władzy. Przykładem jest pochodzący z Markowej na Podkarpaciu Józef Tejchma, były wicepremier i minister kultury. – W swoich dziennikach wskazywał, że tego się nie da zreformować – mówił historyk. – Postrzegam okres PRL-u jako tragedię wielu pokoleń. Także tych urodzonych w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. 

P

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

9


Salon opinii Mieliby o wiele większe szanse spełnienia swoich aspiracji w warunkach wolnego, niepodległego państwa. Państwa, które uważaliby za swoje, którego nie musieliby kontestować w takiej formie, jak kabaret czy zorganizowana działalność opozycyjna, za którą szło się do więzienia, a można było także stracić życie, czego przykładem jest ks. Jerzy Popiełuszko. I to mówimy o latach późniejszych, bo stalinizm był hekatombą dla polskich elit. edług dyrektora rzeszowskiego oddziału IPN, PRL to czas straconych możliwości, chociaż i on dostrzega siłę intelektualnego dorobku tamtego okresu. – To niezaprzeczalne. Trudno sobie wyobrazić polską kulturę bez Krzysztofa Komedy, Sławomira Mrożka, Czesława Miłosza, Romana Polańskiego. Wyemigrowali, ale w warunkach Polski Ludowej rozpoczynali swoją twórczość i nie zrezygnowali ze swojej tożsamości, która została ukształtowana przez polskość, konglomerat ludzi żyjących na tej ziemi. Ale to nie sukces PRL-u, lecz ludzi. Na przykładzie ostatniego polskiego stulecia widać, że budowanie państwa nie jest łatwym zadaniem. Rząd II RP zmienił się kilkanaście razy – łącznie z Ignacym Daszyńskim, który był premierem 3 dni, premierów było 20! Po 1989 roku, zaczynając od Tadeusza Mazowieckiego – 16! – Uczyliśmy się. Po 123 latach niewoli tworzenie państwa to niełatwy proces – konkludował Bogdan Szymanik, ale też nie zaprzeczał, że to uczenie przypomina niekończącą się historię. – Taka jest demokracja – ripostował dr Iwaneczko.

W

Sukces III RP to zasługa nie władzy, ale ogromnej przedsiębiorczości ludzi III RP nie udało się uniknąć porażek, ale to wreszcie niezależny, suwerenny kraj. – Bezkrwawe odzyskanie niepodległości to niebywałe osiągnięcie Polaków. Doświadczyliśmy także cudu przedsiębiorczości – stwierdził właściciel Wydawnictwa BOSZ. – Stało się coś niesłychanego. Za granicą w przeszłości szydzono, że dać Polakom gospodarkę to jak małpie zegarek. Świat zachodni nie wierzył, że sobie poradzimy. Tymczasem to, co 2,5 mln ludzi, którzy stworzyli przedsiębiorstwa prywatne, zrobiło, to absolutny fenomen w skali europejskiej. Z tego powinniśmy być dumni. W 1918 roku PKB na mieszkańca Polski stanowił 31 proc. tego co przypadało na obywatela zachodniej Europy. W 2018 roku jest to już 67 procent! Dźwignęliśmy się w sposób niebywały i wygląda na to, że będziemy dalej się dźwigać. To zasługa nie władzy, ale ludzi, którzy wykazali się ogromną przedsiębiorczością. Zaczynali od drobnych firm, dziś mają wielkie przedsiębiorstwa. Bogdan Szymanik zauważył, że samorządy to także nasz sukces z ostatnich lat. – Jestem wielkim zwolennikiem samorządów, choć uważam, że powiaty są zbędne – mówił. – Powinny być mocne gminy i województwa. A dostrzegam, że PiS dąży obecnie do centralizacji władzy. To błąd. Zdecentralizowane państwo jest mocniejsze, sprawniejsze i mniej skorumpowane. Chciałbym, byśmy dążyli do modelu szwajcarskiego, gdzie ponad 70 proc. dochodów wypracowywanych w określonym samorządzie tam zostaje, a mniejsza część przelewana jest do centrali. W Polsce jest dokładnie odwrotnie. Efekt końcowy jest taki, że mamy „dzielenie po uważaniu” i albo burmistrz ma „chody” w centrali, albo jest z innej opcji politycznej i ma wieczne problemy ze zdobyciem dofinansowania

10

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

z ministerstwa. A przecież w samorządach powinni być gospodarze i jak najmniej polityki – dodał. Dla Bogdana Szymanika największym błędem jest zachowanie tak demoralizujących reliktów komunizmu, jak nepotyzm i karierowiczostwo bez kompetencji. Powiedzenie: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” staje się ponownie w Polsce aktualne. – Legitymacja partyjna, kontakty decydują o awansie – stwierdził biznesmen. – Zaraz po 1989 roku miałem takie naiwne przekonanie, że to się skończyło i tylko kompetencje i kwalifikacje zaczną decydować o awansie. Tymczasem to wciąż specjalność wielu partii, a kariera Misiewicza jest jednym ze znakomitych przykładów, jak pomocnik aptekarza może wejść na szczebel ministerialny. Skutki tego są dramatycznie złe nie tylko dla działania państwa, ale także od strony moralnej. Rzeszom ludzi młodych wpaja się w ten sposób do głowy, że nie nauka i indeks, ale legitymacja partyjna są pewniejszą ścieżką awansu. Nie dopracowaliśmy się sposobu na wejście najzdolniejszych naszych ludzi do polityki. Wchodzi do niej zbyt wiele osób miernych, biernych, ale wiernych, którzy wcześniej nie osiągnęli niczego. Marzę, by kiedyś o awansie w Polsce decydowały tylko kwalifikacje, umiejętności i osiągnięcia. Druga rzecz, którą przegraliśmy, to „Solidarność”. Świat dzisiaj myśli, że komunizm zburzyli Niemcy murem berlińskim. Nie potrafiliśmy w Polsce porozumieć się, by tym sukcesem, jakim była „Solidarność”, chwalić się na całym świecie. A mogła ona stać się naszą najważniejszą marką. Czy pozostawiające wiele do życzenia kwalifikacje polityków to jednak tylko polska specjalność? Partyjnych karierowiczów nie brak przecież także w innych państwach. – Martwmy się naszą Polską – upierał się Bogdan Szymanik. – Bez wnikania w mankamenty poszczególnych ekip politycznych, w zaniechania i zaniedbania, Polska w ciągu ostatnich prawie 30 lat ogromnie się rozwinęła i mnie to cieszy – mówił dr Dariusz Iwaneczko, a wątpiącym radził wycieczkę na Ukrainę. – Tam można zobaczyć, jak Polska wyglądała 30 lat temu. Kiedy u nas trwa progres, u nich jest stagnacja. Gdy rozpocząłem pracę w 1992 roku w Urzędzie Wojewódzkim w Przemyślu, odbyła się tam narada poświęcona budowie autostrady przez Podkarpacie. Jeden z ówczesnych wicewojewodów, pokazując planowany przebieg drogi, powiedział, że budowa autostrady między Przemyślem a Rzeszowem przewidziana jest na 2015 rok. To brzmiało jak science fiction. Wtedy nikt nawet nie sądził, że będziemy członkiem Unii Europejskiej, że dostaniemy duży zastrzyk finansowy ze środków unijnych, że rozpędzona gospodarka pozwoli na angażowanie w te inwestycje własnych środków budżetowych. Jeśli ktoś nie dostrzega, jak bardzo zmieniły się nasze wioski i miasta jest ślepy. To nasz sukces. Polska się bardzo zmieniła. Stała się krajem bardziej świadomym na scenie politycznej Europy. Wreszcie wykorzystujemy szanse, o których mówiło się w okresie międzywojennym. Myślę o budowaniu sojuszy z małymi krajami europejskimi, które zawsze były nam życzliwe – o Grupie Wyszehradzkiej i idei Trójmorza – mówił dr Iwaneczko. – Rozmawiamy z nimi o wspólnych interesach. Wzrósł też poziom świadomości Polaków, zaangażowanie w projekty i akcje społeczne, w działalność charytatywną. – A mnie do szału doprowadza, że niecałe 50 proc. Polaków bierze udział w wyborach – zauważył Bogdan Szymanik. – Są kraje, chociażby Belgia, gdzie głosowanie jest obowiązkowe oraz takie, gdzie ponad 70 proc. obywateli oddaje


Salon opinii swój głos bez obowiązku formalnego uczestnictwa w wyborach, co jest warte naśladowania. Każdy obywatel ma jeden, ale silny głos wyborczy i powinien z niego korzystać. Dlatego, gdy ktoś prowadzi ze mną emocjonalną rozmowę o gospodarce, albo polityce zawsze pytam: Głosowałeś? Skoro nie, nie mamy o czym rozmawiać! Krytykować zawsze jest co, ale nie biorąc udziału w głosowaniach tracimy prawo do krytyki. Czy jako kraj nadal balansujemy między Wschodem a Zachodem? Czy przyłączenie się do Unii Europejskiej, skorzystanie z jej wsparcia finansowego oznacza, że obraliśmy kurs na Zachód? – Wejście do Unii Europejskiej, NATO uważam za ogromne sukcesy – mówił Szymanik. – Momentami zaczynam jednak wątpić, czy my wciąż jesteśmy na Zachodzie. Bolą mnie inwektywy w polityce, zamiast dyskusji i poszanowania dla odmiennego zdania. W biznesie nikt tak nie funkcjonuje. Nikt nie siada do rozmowy z partnerem w interesach, by powiedzieć mu: jesteś głupim łobuzem. Raczej stwierdza: mamy pewien problem do rozwiązania. Nie wspomnę już o języku dyplomacji. W ostatnim czasie miałem zaszczyt pracować przez kilka miesięcy z prof. Adamem Rotfeldem, byłym ministrem spraw zagranicznych, i wiem, jak wygląda profesjonalna dyplomacja. My natomiast, jeśli chodzi o politykę zagraniczną, jesteśmy trochę w rozkroku. Bez względu na polityczne podziały musimy umieć wypracować spójne stanowisko w najważniejszych dla Polski sprawach. A za takie uważam nasze członkostwo w NATO i Unii Europejskiej, wspieranie demokracji oraz wzajemny szacunek dla ludzi o różnych poglądach. yrektor Iwaneczko zwrócił uwagę, jak różnie można interpretować pojęcie naszej przynależności do Europy Zachodniej i związane z tym wątpliwości. – Wiele zachowań, które są charakterystyczne dla dzisiejszej Europy Zachodniej, w moim przekonaniu jest zaprzeczeniem fundamentu idei, które legły u podstaw integracji europejskiej tworzonej przez takie osoby jak: Alcide de Gasperi, Konrad Adenauer, Robert Schuman, czy Charles de Gaulle – wyliczał. – To byli ludzie pogranicza, wychowani w środowisku co najmniej dwunarodowościowym, a jednocześnie głęboko wierzący katolicy. Dziś mamy zaprzeczenie tamtych wartości, a to, czemu hołduje współczesna Europa Zachodnia, w Polsce uważamy za antywartości. Pytanie, co my z naszymi wartościami, z naszą tożsamością narodową wyrosłą z kultury i historii, jesteśmy w stanie Europie zaoferować? – Wspominaliśmy o niewykorzystanej legendzie „Solidarności”, nie wiem tylko, czy powinniśmy iść w te same ślady, czy może znaleźć takie rozwiązanie, które pozwoli nasze wartości moralne i etyczne zaszczepiać w kulturze ogólnoeuropejskiej. Bo pod względem sytemu gospodarczego, wolnego rynku, rozwiązań demokratycznych czy instytucjonalnych możemy się porównywać z wieloma krajami Europy Zachodniej – dodał historyk. Co nie do końca jest takie oczywiste, bo patrząc jak bardzo w ostatnich latach polityka zdominowała administrację publiczną w Polsce, trudno mówić, że wsparcie dla profesjonalizmu w Polsce jest na podobnych poziomie, jak w innych krajach Unii Europejskiej. – Może to gorzkie pocieszenie, ale poszczególne rządy II Rzeczypospolitej i ich ministrowie też otaczali się fachowcami ze swojej partii – kontynuował dyrektor IPN w Rzeszowie.

D

Dr Dariusz Iwaneczko. Właśnie, fachowcami, a dziś w przestrzeni publicznej w Polsce mamy nie tylko nepotyzm polityczny, co przede wszystkim promocję najsłabszych, najmniej utalentowanych osób, ale bezwzględnie posłusznych partyjnym liderom i strukturom. – Przez ostatnie trzy dekady rzeczywiście nie wykorzystaliśmy szansy na zbudowanie elit państwowych – przyznał dyrektor IPN. – Na początku lat 90. XX wieku pojawiła się ustawa o służbie cywilnej, powstała znakomita Krajowa Szkoła Administracji Publicznej, mimo to nie udało się stworzyć mechanizmów promujących najlepsze rozwiązania i postawy w administracji publicznej. Nie mam jednak wątpliwości, że dzisiaj dobre państwo to silne państwo, które bez względu na niuanse polityczne, światopoglądowe, czy kwestie przynależności do różnych koterii oraz grup, bierze w obronę swojego obywatela w każdym aspekcie – indywidualnym i społecznym. Mówiąc o wartościach moralnych i etycznych, które Polska może wnieść do Europy, może czas, byśmy w końcu nauczyli się politycznej skuteczności w walce o polskie interesy. Już Witold Gombrowicz w „Dzienniku 1955” pisał: „Byłoby fatalne gdybym, wzorem wielu Polaków, delektował się niepodległością 1918-1939, gdybym nie śmiał zajrzeć jej w oczy z najzimniejszą bezceremonialnością. (…) Powietrze wolności zostało nam dane, abyśmy przystąpili do rozprawy z wrogiem bardziej dręczącym niż dotychczasowi ciemiężcy – z sobą. Po zmaganiach z Rosją, z Niemcami, czekał nas bój z Polską. Póki byliśmy pochłonięci buntem przeciw obcej przemocy, pytania: kim jesteśmy? co mamy z siebie zrobić? jak gdyby zasnęły – ale niepodległość zbudziła śpiącą w nas zagadkę”. ickiewicz zaklął nas w kulturze romantyzmu, mesjanizmu. Gombrowicz chciał, by w kształtowaniu Polaków kultura korespondowała z myśleniem politycznym. Ale w sytuacji, kiedy ciągle nie dogadaliśmy się między sobą co do swojej tożsamości, czym chcemy zachwycać Europę?! – Zaszczepiajmy nasze ideały i tożsamość narodową w Europie, ale róbmy to cieniutką igłą, a nie kijem bejsbolowym, jak to robią aktualni dyplomaci w kierunku naszych potencjalnych przyjaciół. Dyskutujmy, a nie radykalizujmy się w agresywnych wypowiedziach, uważając, że zawsze mamy rację – dodał Bogdan Szymanik. 

M

Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl


Salon opinii Postacie, które kształtowały i kształtują naszą tożsamość narodową To, co jednak najbardziej działa na naszą wyobraźnię, kiedy mówimy o 100 latach niepodległej Polski, to osoby, które ukształtowały naszą tożsamość narodową i są symbolami ostatnich dekad. – Józef Piłsudski oraz Ignacy Paderewski, bezdyskusyjnie – stwierdził Szymanik. – Także Jerzy Giedroyc, Jan Nowak-Jeziorański, którzy promowali nas na świecie i dawali cień nadziei na odzyskanie niepodległości. W ostatnich latach symbolem naszej wolności pozostaje dla mnie Lech Wałęsa, przy wszystkich jego mankamentach, które dostrzegam. Warto też pamiętać o pierwszym rządzie premiera Tadeusza Mazowieckiego i sporej grupie ekonomistów zarządzających naszą gospodarką, że wymienię: Leszka Balcerowicza, Jerzego Hausnera, czy Marka Belkę. Nie najgorszych mieliśmy też prezesów Narodowego Banku Polskiego. akże dla dyrektora Dariusza Iwaneczki Józef Piłsudski jest postacią legendarną, która mocno oddziaływała na wyobraźnię Polaków również w okresie wojennym i powojennym, gdy nie można było mówić o nim wprost jak o bohaterze. – I oczywiście, Roman Dmowski – wskazał dyrektor IPN w Rzeszowie. – Zarówno formacja narodowa, jak i myśl sanacyjna przez ostatnie 100 lat naszej historii są nieustanną inspiracją dla różnych osób i środowisk, które próbują lepiej, choć zwykle gorzej im to wychodzi, nawiązywać do wartości prezentowanych przez te dwa środowiska. – Obaj byli wielkimi patriotami, możemy się nie zgadzać z niektórymi ich poglądami, ale Polska była dla nich rzeczywiście najważniejsza – potwierdził Bogdan Szymanik. – I jeszcze ludzie kultury kształtowali i kształtują elity. Kultura jest uniwersalna i nie powinna podlegać kwalifikacjom politycznym, a jednocześnie ma dar odmieniania ludzi zarówno poprzez muzykę, film, czy literaturę – stwierdził dr Iwaneczko. – Szkoda tylko, że większość Polaków niczego nie czyta. Jesteśmy na 4. miejscu od końca jeśli chodzi o czytelnictwo w Unii Europejskiej i na 4. miejscu od końca pod względem innowacyjności. Jeśli przeciętny Polak kupuje jedną książkę rocznie, a Niemiec 12, to kiedyś on wygra z nami konkurencję – zauważył właściciel Wydawnictwa BOSZ. – Jednocześnie nie mam wątpliwości, że polskie elity kulturalne, a te ciągle jeszcze czytają, i w czasach komunizmu i pokomunistycznych odgrywały i odgrywać będą wielką rolę. Na przestrzeni lat spoiwami, które pozwoliły przetrwać Polakom jako naród, były język, wiara i kultura. Co będzie spoiwem w przyszłości? – Kultura i korzenie będą miały decydujące znaczenie – uznał Bogdan Szymanik. – Wiara i Kościół są obecnie w Polsce w trudnej sytuacji i na pewno sporo straciły w oczach wielu Polaków. Kościołowi brakuje przywództwa na miarę wielkich postaci z przeszłości: Adama Sapiehy, Stefana Wyszyńskiego, Karola Wojtyły, czy na Podkarpaciu – Ignacego Tokarczuka. A wiara dla większości ludzi jest moralnym fundamentem, bez którego morale w narodzie się chwieje. Szkoda tym bardziej, że Kościół miał w przeszłości swój wielki udział

T

12

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

w odzyskaniu niepodległości w1989 roku. Tego nie wolno zapominać, tak samo jak krytykując Wałęsę nie zapominajmy, co dobrego zrobił. – Najistotniejszym elementem, który będzie nas spajać w przyszłości, to budowanie przyjaznego, silnego państwa polskiego. Jestem państwowcem i uważam, że państwo powinno być silne w zaspokajaniu potrzeb indywidualnych i społecznych obywatela. Jeżeli my, Polacy, będziemy dobrze się czuli w swoim kraju, jeśli sami stworzymy sobie warunki, by tutaj realizować się na miarę swoich ambicji, nie będziemy szukać innych rozwiązań w Szwecji, Wielkiej Brytanii, czy w Niemczech. To jest współczesny patriotyzm, budowanie instytucji w granicach Rzeczypospolitej, które będą nam samym służyć – stwierdził dr Iwaneczko. Ale czy jest to możliwie w sytuacji, kiedy tak bardzo jesteśmy dziś podzieleni? I aż szkoda, bo jak przypomniał prof. Michał Kleiber, były prezes Polskiej Akademii Nauk, zbudowanie niepodległej Polski po 123 latach niewoli było możliwe również dlatego, że ludzie reprezentujący różne obozy: lewicy niepodległościowej, narodowy i ludowy – potrafili się porozumieć w sprawach najważniejszych. Czy obecnie, w interesie przyszłej Polski, ludzie reprezentujące różne obozy będą się w stanie porozumieć? – Polakom brakuje dziś osoby, która będzie ikoną. Potrzeba nam mężów stanu. Po odejściu Jana Pawła II nie mamy postaci jednoznacznie pozytywnej, a podział społeczeństwa jest dramatycznie zły – stwierdził właściciel wydawnictwa. – Podziały społeczne są też wśród Francuzów, Austriaków, czy Brytyjczyków. To normalne w krajach demokratycznych i mnie to nie przeraża – ripostował Dariusz Iwaneczko. – Za 10 lat może będą inne partie, ale nadal będziemy się dzielić. Najważniejsze jest, byśmy byli strażnikami wartości, które dla każdego Polaka są ważne i niezmienne. Wokół których będziemy budować naszą państwowość, gospodarkę, system społeczny, kulturę i edukację. Wtedy będziemy szli w dobrym kierunku i będziemy się dogadywać. Dr Iwaneczko przypomniał, że Polacy poczytują dziś za bardzo pozytywny fakt, iż przed laty ludzie o tak odmiennych poglądach przyłożyli dłonie do jednego „pługa”, jakim były nasze zabiegi o niepodległość. A przecież Józef Piłsudski powiedział: zarazą jest dla Polski, że w jednym momencie urodziło się tylu wybitnych ludzi. – Dlatego uważam, że nie trzeba nam dzisiaj wybitnych postaci, nie trzeba nam Piłsudskiego, bo mamy taką mentalność, że łączymy się w sytuacjach krytycznych. Tak było w 1918, 1920, w 1980, czy w 1989 roku – dodał historyk. ja się z tym nie mogę zgodzić – stwierdził Bogdan Szymanik. – Obecna sfera publiczna wzbudza mój największy niepokój. Poziom dyskusji politycznej jest żenujący i taki być nie powinien. Nasi politycy zachowują się wyraźnie poniżej średniej europejskiej. Dużo podróżuję po świecie i w rozmowach z partnerami biznesowymi słyszę słowa zaniepokojenia tym, co dzieje się w Polsce. Przez całe lata mówili o nas z podziwem, a od 2 lat dostrzegam nieufność. Mam nadzieję, że w którymś momencie wejdą do polityki zagniewani światli ludzie, którzy zaczną porządkować nasz kraj. 

A



Droga

lotniskowa

– nowy korytarz transportowy za ponad 100 mln zł

Ponad 100 mln zł kosztowała budowa drogi lotniskowej, realizowana w czterech etapach. Pod koniec sierpnia oficjalnie zostały oddane do użytku trzy etapy inwestycji (czwarty był oddany wcześniej), które usprawniły ruch na tym ruchliwym odcinku. Kierowcy, zmierzający do lotniska, PPN-T „Aeropolis” i Centrum Wystawienniczo-Kongresowego G2A Arena, korzystają z drogi dwujezdniowej, z jezdni posiadających po dwa pasy ruchu.

D

roga lotniskowa to nowy korytarz transportowy, który powstał pomiędzy drogą ekspresową S19, autostradą A4 i drogą krajową nr 9. Całkowita wartość projektu obejmującego budowę etapów I-III to ponad 75 mln zł. Etap czwarty, zrealizowany pod koniec 2015 roku, to ponad 38 mln zł. Łącznie – ponad 100 mln zł. – Historia tej drogi zaczyna się w 2000 roku. Zarząd województwa, pod przewodnictwem marszałka Bogdana Rzońcy i wicemarszałka Jana Tomaki, podjął strategiczną decyzję o przejęciu portu lotniczego i budowie drogi, która umożliwiłaby komunikację między drogami nr 9 i 19. W niecałe 18 lat później trzeba było podjąć decyzję o rozbudowie tej drogi – przypomniał podczas oficjalnego otwarcia drogi marszałek województwa Władysław Ortyl. – Można powiedzieć, że w tym miejscu zbiegają się wszystkie nici, wszystkie sprawy ważne dla Podkarpacia. Droga była budowana w czterech etapach, powstało sześć rond Droga niemal na całej długości posiada przekrój uliczny, dwujezdniowy, rozdzielony pasem dzielącym. Każda jezdnia, o szerokości 7 m, posiada po dwa pasy ruchu po 3,5 m każdy. Budowa tej drogi została podzielona na trzy etapy. Etap I obejmował budowę nowego odcinka drogi wojewódzkiej o długości 1,7 km, od węzła S19 Jasionka do drogi wojewódzkiej nr 878 (była droga krajowa nr 19), budowę i przebudowę trzech skrzyżowań, w tym dwóch rond, budowę mostu nad potokiem Świerkowiec oraz drogi dojazdowej zapewniającej dostęp do drogi publicznej terenom położonym na południe od drogi nr 869. Rozbudowywana była droga wojewódzka nr 869 biegnąca po byłej drodze krajowej nr 19 w kierunku północnym, do połączenia z etapem II. Etap II dotyczył m.in. rozbudowy drogi wojewódzkiej na odcinku 0,92 km, od włączenia ronda (koniec I etapu) w kierunku północnym do połączenia z istniejącą DW nr 869 wraz z budową ronda. Na przecięciu dróg wojewódzkich nr 869 i 878 wybudowano rondo oraz przebudowano drogi dojazdowe, zjazdy, oświetlenie drogowe, kanalizację, zatoki autobusowe i ścieżkę rowerową. W etapie III rozbudowana została droga wojewódzka na odcinku ponad 5 km – na całej długości poszerzyła się o drugą jezdnię. Wybudowano m.in. trzy ronda, skrzyżowanie, chodniki i ciągi pieszo-rowerowe, zatoki autobusowe. Budowa odbywała się przy normalnym ruchu pojazdów Władysław Ortyl przypomniał, że budowa drogi odbywała się przy normalnym ruchu pojazdów, a jest to trasa ruchliwa ze względu na lotnisko i strefę Aeropolis, gdzie już pracuje ponad 5 tysięcy osób. Całość prac we wszystkich trzech etapach kosztowała ponad 75 milionów, z czego prawie 62 mln złotych to dofinansowanie z Programu Operacyjnego Polska Wschodnia 2014-2020. I i III etap budowała firma Skanska, zaś wykonawcą II etapu było Miejskie Przedsiębiorstwo Dróg i Mostów. Wcześniej, w latach 2012-2015, powstał IV etap inwestycji, który był realizowany w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podkarpackiego na lata 2007-2013, a jego budowa kosztowała ponad 38 mln złotych. – Ta inwestycja pochłonęła ponad 100 milionów złotych, a droga stanowi krwiobieg komunikacyjny pomiędzy najważniejszymi instytucjami w tej części województwa. To kluczowy węzeł komunikacyjny, który jest bardzo potrzebny, zupełnie nowa jakość – mówił minister Jerzy Kwieciński. 

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak



Dobre

Joanna Wrzecionko.

adresy

Beskid Niski

W dzikim ogródku z aniołami i widokiem na Cergową Towarzystwo na wzgórzu między Iwlą a Teodorówką nieźle się dobrało. Hodowca kóz i psychiatra z Lublina, pani Leokadia z Kołobrzegu i producent kamiennych pieców, też przyjezdny. Wśród nich Joanna Wrzecionko, tworząca anioły i wianki z suszonych traw, organizatorka dzikich kolacji. W Beskidzie Niskim zakochała się od pierwszego wejrzenia. – Już mieszkałam w dużym mieście i zwiedzałam świat. Teraz fascynuje mnie spokój.

Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak

O

strzega, że jest inna. – Co to znaczy? – Z większym dystansem podchodzę do życia. Obserwuję przyrodę i cieszę się nią. Fascynuje mnie spokój. Wydaje mi się czasem, że dostrzegam rzeczy, których inni nie dostrzegają. Widzę foremkę na chleb i wiem, że można w niej zrobić skrzydła dla aniołów. Nie szukam smutków. W kroplach deszczu dostrzegam piękno – mówi Joanna Wrzecionko, która wiele lat temu przeprowadziła się w Beskid Niski. Jej raj to drewniany dom otulony pachnącym ogrodem. Kiedy robi się cieplej, pracuje przed domem na tarasie. – Nie chce mi się siedzieć w pracowni. Tu robię anioły, wianki i obserwuję świat – opisuje. A widok ma piękny, na Cergową, zalesiony szczyt Beskidu Dukielskiego. Widać go przez „okienko” w gąszczu, jaki tworzą kwiaty i zioła w tym pachnącym dzikością i wolnością ogrodzie. – Z tego wszystkiego wokół biorą się moje anioły – uśmiecha się właścicielka domu na wzgórzu. I myśli nie tylko o nastroju do tworzenia, ale i materii, jaką w tym procesie wykorzystuje. – Pierwsze anioły zrobione były z trawy wokół domu. Wysuszonej i uplecionej. Z tymi wszystkimi ziołami i zapachami. Macierzanką, krwawnikiem.

16 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018


Teraz kupuje siano w belkach, bo potrzebuje go całkiem sporo. Ma nawet pomocnika do skręcania sznurów. Bo anioły powstają ze skręcanego siana. Sznury zszywa w różne formy. Twarz z liści kukurydzy. Włosy z rozmiędlonego lnu. I skrzydła. Każdy anioł inny. Czasem wielki jak człowiek, czasem mały jak laleczka na kominek. Czasem z samego siana, a czasem ubrane w sukienki, kubraczki. Jedne bardziej szalone, inne rozmodlone. Zależy od dnia, nastroju. Sprzedaje je na jarmarkach. Na ostatnim Jarmarku Jagiellońskim wszystkie powędrowały do nowych właścicieli. Ludzie chętnie zdobią nimi domy. Ona uważa się za rzemieślnika. W pracach widać jednak artystkę i manualny talent. – Może... – zastanawia się. – Dziadek z Białegostoku był malarzem. Dlaczego anioły? – Bo u mnie jest sielsko, anielsko. Ale bardziej dlatego, że nas chronią. Kiedy ktoś narzeka, że moje anioły nie mają twarzy, bo nie maluję im buziek, to odpowiadam, że właśnie mają. Trzeba wybrać sobie anioła, który do ciebie przemówi. Czarownic nie będę robić, bo wydaje mi się, że jak wywołuje się Zło, to ono zaczyna wokół krążyć. omysł, by tu zamieszkać niektórym mógł się wydawać szaleństwem młodości. Tymczasem wrosła w to miejsce. – Mąż studiował filozofię na KUL-u, a ja uczyłam się w ośrodku Alliance Française przy Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Pewnego dnia brat męża zaprosił nas na majówkę do Iwli, gdzie kupił sobie chatkę na górce. Do stóp góry dotarliśmy autostopem. Dalej wchodziliśmy, nie wiedząc, gdzie dokładnie jest cel naszej podróży. Wyszliśmy na szczyt, obok pomnika upamiętniającego walki o Przełęcz Dukielską. Widok nas zachwycił i od razu pojawiła się myśl: „My tu chcemy zamieszkać”. Najpierw kupili dom na Łysej Górze, ale serce ciągnęło na to wzgórze między Iwlą a Teodorówką. Upatrzyli tu sobie opustoszałe gospodarstwo – drewnianą chatę zarośniętą 3-metrowymi pokrzywami. – W końcu udało się ją kupić. Remontowaliśmy ten dom samodzielnie i szukaliśmy sposobów na zarabianie. – Trochę pieniędzy mieliśmy zachomikowanych z czasów, kiedy pracowałam w Brukseli – zdradza. To było zaraz po maturze. Wyjechała za granicę, by pracować jako opiekunka. – Świetny czas. Zaczęłam się uczyć francuskiego, pobyłam w atmosferze nowoczesnego, zachodniego świata. Opiekowałam się starszą parą, którą do dziś wspominam, ponieważ dali mi ogromną dawkę dobrej energii. Dużo się od nich nauczyłam. Szukając sposobu na życie w Iwli, odkryła Małopolski Uniwersytet Ludowy. – Wtedy jeszcze urzędowali we Wzdowie, bo teraz to jest Wola Sękowa – zwraca uwagę. – Trafiłam tam na cudownych ludzi i nauczyłam się tworzyć z różnych materiałów. Tkactwo, wikliniarstwo, rzeźba. Tak się zaczęło moje rzemiosło. Wyjazdy moje i męża na jarmarki. Na dominikański, do słowackiego Kieżmarku i Bańskiej Bystrzycy. Razem z Basią Marchewką, piszącą ikony, zebrałyśmy twórców z okolicy. Trochę samouków, trochę wykształconych artystów. Integrowaliśmy środowisko, by lepiej sobie w tych niełatwych warunkach radzić. Potem powstało Stowarzyszenie Animare, które do dzisiaj działa, organizuje warsztaty i wyjazdy. W Beskidzie Niskim jest pięknie, ale trzeba znaleźć jakiś sposób na zarabianie pieniędzy. Jej pomysłów nie brakuje. Kwiaty i zioła wplata także w bożonarodzeniowe wianki i bombki na choinkę. Prowadzi warsztaty tkactwa, makramy, batiku, malowania na szkle, o ziołach i bioróżnorodności. Wynajmuje pokoje turystom, piecze ziołowe torty i organizuje dzikie kolacje pn. „Poszukiwanie smaku”. – Gościłam nawet Jana Komasę i jego ekipę, kiedy kręcili w Jaśliskach zdjęcia do „Bożego Ciała”. Przygotowuję potrawy okraszone ziołami, kwiatami. Mięso z liśćmi nasturcji, z dodatkiem past, roślinnych naparów. Staram się pokazać, jak wiele skarbów można znaleźć pod stopami w ogrodzie. Rośliny, które wyrywamy jak chwasty, mają bardzo dużo witamin i dobroczynnie działają na ludzki organizm. To były rośliny głodowe naszych dziadów, które zostały z jadłospisu wyparte. Mniszek, bluszczyk kurdybanek, lebiodka. To wszystko można zerwać i użyć dla swojego zdrowia, przyjemności, smaku. Ja czerpię z tego, co mam pod ręką i planuję książkę pełną takich przepisów. Zainteresowanie zielarstwem przyszło naturalnie. Bo jak się nim nie interesować, żyjąc w Beskidzie Niskim? – Tu jest takie bogactwo roślin, że aż grzechem byłoby z niego nie korzystać – mówi Joanna. Aby lepiej poznać ich właściwości i zastosowanie, poszła po naukę do największego w Polsce autorytetu w tej dziedzinie – dr. Henryka Różańskiego i prowadzonego przez niego studium zielarskiego w PWSZ w Krośnie. – Ale muszę zaznaczyć, że to Łukasz Łuczaj pierwszy zaszczepił we mnie miłość do ziół i roślin. To wielki przyjaciel naszego domu – dodaje. Dom jest otwarty na gości. Przyjeżdżają z daleka. Oczu nie mogą oderwać od tych przestrzeni i mówią, że to jest raj. – Raj, ale trzeba taką ciszę, noszenie drwa do pieca zimą i odludzie lubić – podkreśla twórczyni aniołów. – Na naszej górze jest tylko kilka domów. Wszyscy możemy na siebie liczyć i nikt nikomu nie wchodzi w drogę. A jak zatęsknimy za kulturą wysoką, możemy jechać do Krakowa, Warszawy, gdzie nam tylko przyjdzie ochota. 

P

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018 17


NOWOCZESNE MIESZKANIA W MODNYCH, KAMERALNYCH DZIELNICACH RZESZOWA



FILM Fred Zinnemann i jego symboliczny powrót do Rzeszowa po ponad 100 latach Przez 90 lat życia nigdy nie wspomniał o tym, że urodził się i wychował w Rzeszowie. Jako miejsce narodzin podawał Wiedeń, w którym ukończył studia prawnicze. Jego najbliżsi do dziś nie wiedzą, dlaczego ten fakt utrzymywał w tajemnicy, choć pewne przypuszczenia są…

Fred Zinnemann. Świat zapamiętał go jako wybitnego reżysera kultowych dziś obrazów, takich jak m.in. „W samo południe”, „Stąd do wieczności” czy „Oto jest głowa zdrajcy”, i czterokrotnego laureata Oscara. Bliscy – jako człowieka skrytego, powściągliwego, wycofanego, formalnego, ale dobrego i miłego. Rzeszowski fragment biografii Alfreda Zinnemanna Przyszedł na świat 29 kwietnia 1907 roku w kamienicy nr 9 na rzeszowskim Rynku jako Alfred Zinnemann, syn Oscara Zinnemanna i Anny z domu Faiwel. Jego rodzice pobrali się w Rzeszowie 12 czerwca 1906 roku. Ojciec był lekarzem, uczył się w gimnazjum im. Konarskiego przy ulicy 3 Maja, a potem studiował w Wiedniu. W Rzeszowie prowadził praktykę lekarską. Dziadek Freda ze strony matki był w Rzeszowie buchalterem, natomiast dziadek ze strony ojca prowadził w mieście wytwórnię mydeł. Matka Freda, Anna, zajmowała się domem. Rodzina Zinnemannów mieszkała na pierwszym piętrze w kamienicy przy Rynku 5 (dziś jest to kamienica przy Rynku 3). Podczas I wojny światowej opuścili Rzeszów i przenieśli się do Wiednia. Tam w 1927 roku Zinnemann ukończył studia prawnicze, a potem studiował produkcję filmową w Paryżu. W 1929 roku wyjechał do Nowego Jorku, gdzie rozpoczął pracę w branży filmowej. Jego rodzice zginęli podczas Holocaustu – ojciec w getcie warszawskim, matka w obozie Auschwitz. Dlaczego reżyser nie mówił o rodzinnym Rzeszowie? – Nie mieliśmy pojęcia, że mój ojciec był Polakiem aż do jego śmierci. Niedługo potem znalazłem świadectwo urodzin Freda Zinnemanna. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dowiedziałem się z niego, że mój ojciec urodził się w Polsce, w mieście, którego nazwy nie potrafię dobrze wymówić. Nie wiem, dlaczego nigdy mi o tym nie powiedział. Do dziś pozostaje to dla mnie zagadką – przyznaje Tim Zinnemann, jedyny syn Freda Zinnemanna, producent filmowy, asystent reżysera i fotograf, w filmie nagranym w USA na potrzeby festiwalu „W samo południe. Fred Zinnemann wraca do Rzeszowa”. Emily Zinnemann, córka Tima, wspomina dziadka jako miłą i dobrą osobę. – Kiedy się urodziłam, miał 77 lat. Był wycofany i bardzo formalny. Pamiętam, że na spotkania z dziadkiem umawiała mnie jego sekretarka. Siedziałam po drugiej stronie biurka, a dziadek wypytywał mnie o różne rzeczy z mojego życia. Wyglądało to jak rozmowa o pracę, ale wspominam to bardzo miło – opowiada. – Był miłą i dobrą osobą, która zbierała koniki morskie. Zagadek związanych z rodziną Zinnemannów jest więcej Zagadką pozostanie, dlaczego Fred Zinnemann nigdy nie mówił o rodzinnym Rzeszowie, choć niemal pewne jest, że znał język polski. Ten właśnie język rodzina Zinnemannów podała w rzeszowskim spisie ludności jako język potoczny. Fred Zinnemann nigdy też nie powiedział synowi, że jego dziadkowie zginęli podczas Holocaustu. – To pokazuje, jak trudno z nim było rozmawiać o rodzinie – powiedział syn reżysera w reportażu Radia Rzeszów autorstwa Grażyny Bochenek. Anna Zinnemann, oprócz Freda, urodziła jeszcze dwoje dzieci. W 1918 roku wróciła (sama lub z mężem) do Rzeszowa i urodziła tu drugiego syna. Niestety, zmarł on, zanim nadano mu imię. W 1920 roku na świat wydała trzeciego syna, George’a. O tym, że mieli brata, Fred poinformował George’a bardzo późno. Na pytanie, dlaczego tak późno, Fred odpowiedział: „Bo nigdy o to nie pytałeś” – mówił we wspomnianym wyżej reportażu Tim Zinnemann. Fred Zinnemann mówił po angielsku i uważał się za Amerykanina, choć – jak twierdzi jego syn – nigdy się nie zintegrował z USA i Ameryka nigdy nie uznała go za swojego ze względu na jego zachowanie. Z Austrią zaś nie chciał mieć nic wspólnego.

***

W sierpniu br. w Rzeszowie miał miejsce festiwal „W samo południe. Fred Zinnemann wraca do Rzeszowa”, poświęcony twórczości Zinnemanna. W jego ramach odbyły się projekcje najważniejszych filmów reżysera, koncert, spotkanie z wnukami oraz panele dyskusyjne. O związku reżysera z Rzeszowem przypomina mural w centrum miasta. Na kamienicy przy ul. Lisa-Kuli 13 krakowski artysta Kamil Kuzko namalował mural przedstawiający plan filmowy „W samo południe” z reżyserskim krzesłem oraz Garym Cooperem w roli szeryfa Willa Kane’a. 

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak Emily i Oscar Zinnemann.



Rozmowy o Polsce

Andrzej

Stasiuk

i Niepodległość

S

Sam ze sobą dialog o Polsce prowadzi od zawsze. Na stepach Mongolii, bezdrożach Rumunii, nawet wędrując z Wołowca, gdzie mieszka, do pobliskich Gorlic. Pytany o 100 lat Polski niepodległej, zdaje się nie do końca rozumieć sens tak rozwiniętej myśli… – Dziś, gdy żyjemy spięci w sieć, będąc częścią globalnej gospodarki i międzynarodowego przepływu kapitału, słowo niepodległość rozumiane w XIX-wiecznych kategoriach i stosowane do współczesności, jest śmieszne i anachroniczne. Czym innym jest nasza tożsamość, ale z tą zawsze świetnie sobie radziliśmy – twierdzi Andrzej Stasiuk, jeden z najciekawszych współczesnych pisarzy polskich i współwłaściciel Wydawnictwa Czarne.

Tekst Aneta Gieroń Fotografia Tadeusz Poźniak

tasiuk był gościem Pretekstów Kulturalnych w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa, które w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie, w tym roku pod hasłem „Niepodległość”, odbyły się już po raz piąty. W poprzednich latach koncentrowały się na dziedzictwie żydowskim, ukraińskim, galicyjskim, śląskim, w ogóle na dziedzictwie, czyli na tym, z czego Podkarpacie, jako miejsce na pograniczu kultur, języków i narodów, wyrosło. W tym roku miała miejsce ważna dyskusja o naszej tożsamości z okazji obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. I nawiązując do lat poprzednich, Krystyna Lenkowska, rzeszowska poetka, przywołała słowa Andrieja Bondara, jednego z najlepszych współczesnych poetów ukraińskich, który kilka lat temu na spotkaniu w Rzeszowie stwierdził: „Naród mi nie potrzebny”. Tamte słowa wstrząsnęły Polakami i nadal wydają się niezrozumiałe.

22 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018


– Traktuję je jak prowokację – skomentował Andrzej Stasiuk. – Ukraińcy są tragicznym narodem, rozdartym, poszukującym własnej tożsamości, natomiast my, Polacy, z tożsamością nigdy nie mieliśmy problemu. Samo zaś słowo niepodległość uważam dziś za anachroniczne, nieprzystające do rzeczywistości. Pisarz odniósł się też do bezkrwawo wywalczonej przez Polaków wolności w 1989 roku, którą coraz częściej traktujemy jak coś oczywistego, nawet bezwartościowego… – Wolność tak naprawdę jest okropna, trudna, kosztowna. Wolność to wybór, odpowiedzialność, lęk, niepewność. Może 29 lat wolności to wystarczająco dużo dla naszego bohaterskiego narodu? Naród postanowił od wolności odpocząć. A może nie dorośliśmy do wolnego państwa? Od pewnego czasu mam wrażenie, że w tym narodzie drzemie gen samozagłady. „Poszli nasi w bój bez broni” – jak pisał Wincenty Pol. Klęska jest ok, byle była piękna, bo wtedy i okazja do świętowania będzie – mówił. Stąd też, jego zdaniem, tak wiele ruchów narodowych skupiających mężczyzn. Młodzi garną się do radykalnej prawicy. Budzi się Polska narodowa. Mężczyźni mają potrzebę wspólnoty, czynów, powiedzmy, bohaterskich… – Z tą „młodością”, która nadchodzi, to chyba jest tak, że dawno nie było wojny. To są przecież młodzi mężczyźni i tym rządzi biologia. Kiedyś szli na wojny, krucjaty, do powstań, konspiracji, do armii z poboru i to się jakoś regulowało, kanalizowało wielką energię. Cokolwiek by mówić, to młodzi chłopcy, mężczyźni mają potrzebę wspólnoty, czynów, powiedzmy, bohaterskich i to są potrzeby na swój sposób szlachetne. A czasy są, jakie są: ani Szwaba, ani Ruska, ani partyzantki, „a za oknem ni chuja idei”, jak proroczo pisali poeci, więc to się musi jakoś rozładowywać. Gdy się tworzy wspólnotę, oddział, to przeciwko komuś przecież. Nie ma za bardzo obcych, to można i ze swoich obcych zrobić. To, że żyjemy kilkadziesiąt lat bez wojny, to europejska duma, ale to osiągnięcie ma też swoje trudne strony – stwierdził Andrzej Stasiuk. Sam przed laty wypowiedział światu prywatną wojnę i w 1981 roku zdezerterował z wojska, za co na półtora roku trafił do więzienia w Załężu w Rzeszowie. Dzięki tamtym doświadczeniom powstały „Mury Hebronu”, znakomity literacki debiut Stasiuka, a tym samym, mówiąc sarkastycznie, Rzeszów ma swój wkład w polską literaturę. – Pobyt w Załężu to był mój wybór. Moja prywatna wojna ze światem, a nie z polityką. Chciałem zmiksować nudę armii i ekscytację więzienia, sprawdzić te dwie rzeczywistości. Szło mi o wolność, ale moją prywatną. Nie jestem żadnym kombatantem ani bestią polityczną, która kiedykolwiek kalkulowała, jak to będzie, gdy padnie komuna. Nie rozpaczam, że prawie trzydzieści lat żyłem w komunie. Tego doświadczenia nie zamieniłbym na trzydzieści lat życia w dzisiejszej rzeczywistości kapitalistycznej. Jestem dzięki niemu bardziej złożony. Krystyna Lenkowska próbowała namówić pisarza na opis Polski z perspektywy Bałkanów, Rumunii, Mongolii, Ukrainy, gdzie zwykle odbywa swoje podróże. Na Wschód, bardzo rzadko na Zachód. – Kryśka, ja zawsze piszę o sobie, by przysłonić gigantyczne ego i by ludzie chcieli czytać – stwierdził Stasiuk. Ot, autoironii nigdy za wiele… Sarkastycznie, przerysowanie, bywa, że i wulgarnie, ale z ogromną czułością dla świata mówi Stasiuk w swoich książkach, artykułach, esejach i okazuje się, że ta jego Polska widziana z prowincjonalnej perspektywy, z okien domu gdzieś w Beskidzie Niskim, jest ludziom bliska, prawdziwa w słowie i zachowaniu. Nie inaczej było w Rzeszowie, gdzie wszyscy chętni nie byli w stanie pomieścić się w refektarzu Muzeum Okręgowego w Rzeszowie. I którzy też ciekawi byli podróży na Wschód. Wschód jest mi bliski, jadę tam, gdzie był komunizm… – Gdy wyjeżdżam z domu, mam odruch skrętu w prawo, w kierunku na Krosno, nigdy na Nowy Sącz – żartował Stasiuk. – Zachód wcale się nie wyczerpał, ale moja wyobraźnia się tam nie uruchamia, dlatego dużo rzadziej podróżuję na Zachód. Wschód jest mi bliski, jadę tam, gdzie był komunizm, gdzie można rozbić namiot i gdzie ciągle czuję przestrzeń. Do dzisiaj w szałasie, gdzie piszę, trzymam wszystkie mapy i uwielbiam na nie patrzeć. Nawet książki mam poukładane od dołu, żeby więcej było miejsca na mapy na ścianach. Ale ta Ukraina, Rosja, Kazachstan i Mongolia to ucieczki czy nie? – padały pytania... – Jakie ucieczki? W głąb siebie bardziej jadę. Ja tam po prostu lubię jeździć. Jest przestrzeń do jeżdżenia. I blisko mam. A kategorie, że Wschód-Zachód, to dla czytelnika robię. Żeby nie stracił orientacji. Bo czytelnik lubi mieć powiedziane, gdzie się znajduje. To jak z Polską. Między wschodem a zachodem, między prawosławiem a katolicyzmem, między Francją a jakimiś stepami – opowiadał. Stepy są ważne też z innego powodu. Na nowej płycie „Mickiewicz – Stasiuk – Haydamaky” pisarz recytuje wieszcza, co można było usłyszeć w Rzeszowie i do czego warto wracać ze względu na piękne teksty, ale to oczywiste, oraz świetne aranżacje. 

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018 23


KSIĄŻKI

Nie czekaj,

zaczytaj się już dziś! Targi Książki w Rzeszowie

Zygmunta Miłoszewskiego, Olgę Rudnicką, Barbarę Kosmowską, Tomasza Sekielskiego, Sylwię Chutnik oraz wielu innych autorów ulubionych książek będzie można spotkać na Świątecznych Targach Książki w Rzeszowie. Targi, na których zaprezentuje się prawie 30 wydawnictw, odbędą się 23-24 listopada w Galerii Millenium Hall w Rzeszowie. To już druga edycja imprezy, którą w ubiegłym roku odwiedziło kilka tysięcy osób, udowadniając tym samym, że „czytanie kręci, czytam na okrągło”.

W

tym roku będzie można buszować wśród nowości wydawniczych m.in. Prószyńskiego i S-ki, Znaku, Wydawnictwa BOSZ, Naszej Księgarni, Zysku, Wielkiej Litery, Od deski do deski, Repliki, Księgarni PWN, Sonii Draga, Libry i innych. Największą atrakcją targów będą literackie premiery, atrakcyjne ceny książek z rabatami do 30 proc. oraz, a może przede wszystkim, spotkania z pisarzami. – Chciałabym, by było to literacko-towarzyskie wydarzenie, tym bardziej że z ubiegłorocznych targów goście wyjeżdżali zachwyceni Rzeszowem i spotkaniami z czytelnikami – mówi Magdalena Louis, koordynatorka Świątecznych Targów Książki. W trakcie targów odbędą się wieczory autorskie m.in. z Zygmuntem Miłoszewskim, powieściopisarzem i publicystą, laureatem Paszportu „Polityki”, autorem powieści kryminalnych i sensacyjnych, m.in. trylogii kryminalnej o prokuratorze Teodorze Szackim. Swój udział potwierdziła także Olga Rudnicka, autorka powieści komediowo-obyczajowych z wątkiem kryminalnym, m.in. „Życie na wynos”, „Granat poproszę!”, czy „Natalii 5”. Ich twarze znajdą się na plakacie promującym targi i to oni będą się do nas zachęcająco uśmiechać, by jednak sięgać po książki. Warto tym bardziej, że aż 63 proc. Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednego tytułu, a zaledwie co dziesiąty Polak sięgnął po więcej niż siedem pozycji. Ale przecież nie pozwolimy, by piękny obyczaj spędzania wieczorów przy lekturze praktycznie zanikł. Kto nie czuje się jeszcze przekonany, do czytania przekona być może Sylwia Chutnik, pisarka, publicystka, feministka, działaczka społeczna, która nie boi się stawiać odważnych tez o polskich przywarach i która jak nikt inny wspiera polskie kobiety choćby i słowem. W ramach tegorocznych targów będzie również debata poświęcona 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Poprowadzi ją Bogdan Szymanik, właściciel Wydawnictwa BOSZ, które wydało album „Polska 100 lat”, a w której udział wezmą: prof. Michał Kleiber, prof. Krystyna Skarżyńska oraz prof. Andrzej Chwalba. Dla kogo ważna jest historyczna przeszłość Rzeszowa i nasze galicyjskie zaszłości, zachwycony będzie literacką podróżą na Kresy, w którą zabierze nas Zdzisław Skroka, archeolog, podróżnik oraz autor około dwudziestu książek zawierających eseje historyczne i archeologiczne, wśród nich „Okruchów Atlantydy” i „Mądrości prawieków”. Nie zabraknie też spotkania z literatami z Podkarpacia. Będzie można porozmawiać m.in. z Krystyną Lenkowską, Jerzym Fąfarą, Magdaleną Skubisz oraz Natalią Sońską. Fani kina już mogą się szykować na spotkanie „Drugie życie książki – adaptacje filmowe”, które poprowadzi Tomasz Sekielski, a w którym udział wezmą m.in. Zygmunt Miłoszewski oraz Radosław Figura, pisarz i scenarzysta, który zdradzi, jak potoczyły się dalsze losy Magdy M. z kultowego już serialu telewizyjnego. Co więcej, do Rzeszowa przyjedzie sama Joanna Brodzik, która kilka lat temu zagrała tytułową bohaterkę. – Pierwszego dnia targów zaplanowaliśmy piątkowe dopołudnie z atrakcjami dla młodzieży szkolnej, zaś sobotni poranek dla najmłodszych czytelników. Będą konkursy, zabawy. Wszystko związane z czytaniem – dodaje Magdalena Louis. – „Czytanie kręci, czytam na okrągło”. To motyw przewodni naszych targów, który tak bardzo spodobał się w roku ubiegłym, że chcielibyśmy, by tak już pozostało na wszystkie kolejne edycje rzeszowskiego święta książki. A celebrowanie listopadowych Świątecznych Targów Książki można rozpocząć choćby od zaraz. Przy ulicy Karowej w Millenium Hall w Rzeszowie stanęły piękne, kolorowe ławki w kształcie książek, które tylko czekają, by do 27 września pobrać z nich za darmo utwory literackie w formie audiobooków. To wstęp do listopadowych targów, bo czytać warto zawsze i wszędzie, a gdy zachęcają Michał Rusinek i Andrzej Mleczko, wątpliwości nie ma już żadnych. Organizatorem Świątecznych Targów Książki jest Develop Investment. Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego oraz Urząd Miasta Rzeszowa udzielili wydarzeniu wsparcia oraz objęli honorowym patronatem. 

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak



TEATR „Umrzeć ze śmiechu”

na 5. urodziny Teatru Bo Tak

Od lewej: Mariola Łabno-Flaumenhaft, Urszula Piwnicka, Barbara Szałapak.

Inteligentnie bawić dobrą sztuką współczesną – takie ambicje od pięciu lat ma Teatr Bo Tak i taka ma być najnowsza premiera – „Umrzeć ze śmiechu”, która zostanie wystawiona już 12 października na scenie Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie. Sztuka Paula Elliota jest swego rodzaju podsumowaniem 5-letniej działalności Teatru Bo Tak, zakończeniem pewnego etapu i początkiem nowej historii w odmienionym składzie oraz z nowym zarządem. A na scenie, jak na piąte urodziny przystało, zobaczymy… cztery kobiety i młodego mężczyznę, który mocno skomplikuje życie dam, a może na odwrót?!

P

rzez ostatnie lata teatr wzruszał, bawił, ale i zachwycał widzów, co roku zapraszając na kolejną premierę. Od początku istnienia Bo Tak udało się wyprodukować pięć spektakli: znakomitą „Prawdę” Floriana Zellera w reżyserii Marcina Sławińskiego, „Kolegę Mela Gibsona” Tomasza Jachimka, „Miłość i politykę” Pierre’a Sauvila wyreżyserowaną przez Marcina Sławińskiego, w końcu „Tresowanego mężczyznę” Johna von Duffela, także w reżyserii Sławińskiego, oraz „Seks dla opornych” Michele Riml przygotowany przez Pawła Szumca. – To jest teatr utkany z marzeń, pasji, chęci grania, a przede wszystkim z miłości do teatru i odrobiny szaleństwa – mówi Mariola Łabno-Flaumenhaft, współzałożycielka Bo Tak. – Kochamy naszą publiczność i atencją otaczamy każdego, który do nas przychodzi. Nie ukrywamy, że bliska jest nam teatralna atmosfera, jaka panuje w Teatrze Kamienica Emiliana Kamińskiego, czy w Teatrze Witkacego w Zakopanem, gdzie wszyscy czują się u siebie. I właśnie dzięki publiczności od pięciu lat możemy bawić i wzruszać na scenie, a każdy widz jest darczyńcą, który spraPremiera „Umrzeć ze śmiechu” odbędzie wia, że Bo Tak istnieje. się 12 października o godz. 19.00. „Umrzeć ze śmiechu” Paula Elliota w reżyserii Mirosława Bielińskiego, którym to spektaKolejne spektakle: 13 października klem teatr będzie świętować 5. urodziny, jest przezabawną, ale i przewrotną opowieścią o czteoraz 19 i 20 października, a także 26 i 27 rech przyjaciółkach „na śmierć i życie”, które od 25 lat spotykają się na partyjce brydża. Do czapaździernika. Spektakle piątkowe o godz. 19, zaś w soboty Teatr Bo Tak su, gdy towarzyską tradycję przerwie śmierć jednej z nich, Mary. Zrozpaczone Connie, Millii zaprasza na godz. 18.15. i Lena nie potrafią się pogodzić z odejściem przyjaciółki, a jedynym wyjściem z sytuacji zdaje się kradzież urny z prochami przyjaciółki z zakładu pogrzebowego. I… zawadiackie damy wyBilety do nabycia online lub bierają towarzystwo choćby i skremowanej Mary. Jaką niespodziankę z zaświatów przygotuje im na godzinę przed spektaklem w kasie Wojewódzkiego Domu Kultury. przyjaciółka od brydża? Odpowiedź prosta ani zabawna nie jest, zakończenie niejednego widza zaskoczy i długo będzie szukał odpowiedzi, co łączy Mur Chiński, Muzeum-Zamek w Łańcucie Rezerwacja – tel. 790 44 66 00 i londyński Big Ben. A już absolutnym smaczkiem będzie striptiz, ale nie zdradzimy, czy w damWięcej informacji na www.teatrbotak.pl skim, a może męskim wykonaniu! Na scenie wystąpią: Barbara Szałapak, znakomita aktorka znana ze scen krakowskich teatrów; Urszula Piwnicka, sopranistka, laureatka prestiżowych nagród muzycznych i aktorskich w Polsce i we Włoszech. Zobaczymy także: Natalię Zduń, rodowitą rzeszowiankę, aktorkę Teatru Maska w Rzeszowie; Mariolę Łabno-Flaumenhaft od ponad 20 lat związaną z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, pomysłodawczynię i współzałożycielkę Teatru Bo Tak oraz jedynego mężczyznę na scenie, Mateusza Marczydłę, znanego z desek „Siemaszki” oraz audycji sportowych Polskiego Radia Rzeszów. Premierą spektaklu „Umrzeć ze śmiechu” Teatr Bo Tak chce też podkreślić, jak bardzo czuje się częścią Rzeszowa. Przedstawienie odbędzie się na deskach Wojewódzkiego Domu Kultury, która to scena będzie już stałą miejscówką Bo Tak. Po raz pierwszy do współpracy przy przedstawieniu Teatr Bo Tak zaprosił też osoby, które kochają teatr i które chcą wnieść świeże spojrzenie do realizacji sztuki współczesnej. Za scenografię odpowiadają Małgorzata Woźniak i Milena Tejkowska. Choreografię przygotowała Karolina Kamińska, choreografka oraz trenerka tańca. Jakub Szturm napisał muzykę, zaś kostiumy wybrała Patrycja Hockuba-Stach. – Już widzimy, jak wartościowe rzeczy powstają przy otwarciu się na różne środowiska twórcze. Traktujemy to jako promocję Rzeszowa i Podkarpacia – mówi Mariola Łabno-Flaumenhaft. 

Tekst Aneta Gieroń Fotografia Tadeusz Poźniak





Ludzie biznesu

W branży automotive

najwyższe technologie są dziś po stronie dostawców Z Leszkiem Waliszewskim,

prezesem FA Krosno, rozmawia Aneta Gieroń

A

neta Gieroń: Praca w dużym zespole i stolik na końcu sali. Jest Pan jedynym znanym mi prezesem w dużej, zatrudniającej setki pracowników spółce, który nigdy nie miał sekretarki i wszędzie dzwoni sam, niekiedy wprawiając w konsternację panie obsługujące biura zarządu innych firm. Leszek Waliszewski: Sekretarki nadal nie mam (śmiech). Wprawdzie jest recepcja, ale osoba, która ją obsługuje, jest do pomocy wszystkim osobom w firmie. Ja lubię i cenię taki styl zarządzania. Dzięki temu mam częsty i bezpośredni kontakt ze wszystkimi pracownikami, a przede wszystkim operatorami z linii produkcyjnej, inżynierami, menedżerami, a to bardzo ważne w rozwoju spółki. To taka ekstrawagancja z czasów, kiedy angażował się Pan w tworzenie NSZZ „Solidarność” i był szefem związku w największym regionie; Śląsko-Dąbrowskim? Nie, to raczej pochodna mojego wychowania oraz charakteru. Zawsze uważałem, że nie ma ludzi ważniejszych i mniej ważnych. W firmie, w organizacji, każdy jest potrzebny do zbudowania zespołu. Można się nie zgadzać ze sobą, polemizować na wielu płaszczyznach, ale w oparciu o jakieś zasady. Wielokrotnie zwalniałem ludzi w różnych firmach i na różnych etapach mojej kariery, gdy uznawałem, że źle pracują, albo mają charaktery dyskwalifikujące ich do pracy w zespole – jednak bez względu na okoliczności, najważniejszy jest szacunek dla drugiego człowieka. Tamto historyczne doświadczenie przydało się kiedykolwiek w biznesie, czy pozostało tylko wzruszającym wspomnieniem? Bardzo się przydało. Działanie w „Solidarności” w tamtych czasach wymagało niesamowitej odwagi, co na pewno kształtowało charakter i osobowość. Wystąpienie przeciwko systemowi komunistycznemu w latach 80. XX wieku dla młodego człowieka, jakim wtedy byłem, było wyjątkowym doświadczeniem, które ukształtowało mnie na całe życie. Przełamanie strachu, umiejętność rozwiązywania konfliktów w grupie, branie odpowiedzialności za inne osoby, rozwiązywanie problemu, jak motywować innych – to wszystko wyniosłem z „Solidarności”. Satysfakcja i duma z tamtych czasów jest do dziś? Tak. Czuję dumę i satysfakcję, że nie byłem bierny w czasie, kiedy każda działalność opozycyjna mogła zakończyć

30

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

się tragicznie. Dlatego zawsze będą powtarzał, że krytyka i walka o ideały w latach 80. XX wieku to był symbol odwagi. Dziś krytykować system i robić z siebie bohatera jest śmiesznie łatwo. Pamiętam, jak w latach 90. XX wieku firma Delphi, gdzie byłem wówczas odpowiedzialny za Europę Wschodnią, interesowała się kupnem kilku fabryk w Rosji, która była w tamtym czasie bardzo atrakcyjnym miejscem do inwestowania. Doskonale pamiętam, jak siedzieliśmy z kadrą zarządzającą tej fabryki na kolacji i w którymś momencie oni zaczęli narzekać na słabość Rosji oraz utraconą pozycję mocarstwa. Bardzo możliwie, że wielu z nich wywodziło się z sowieckiej nomenklatury. Wówczas ja zaryzykowałem i opowiedziałem im o mojej działalności w „Solidarności”, jak byłem negatywnie nastawiony do Związku Radzieckiego, choć nigdy nie miałem pretensji do Rosjan, bo miałem świadomość, że za czasów komunizmu ten system był jeszcze bardziej represyjny właśnie na Wschodzie niż w Polsce. Ceniłem tych ludzi, z którymi w ramach Delphi współpracowałem i byłem pełen obaw, jak zareagują na moje wspomnienia. I co się okazało?! Ze łzami oczach wyściskali mnie i byli pełni podziwu dla odwagi. Nie kryli, że oni sami bali się walczyć z komunizmem. To poszanowanie dla jednostki wyniósł Pan z „Solidarności”, czy może jednak Stany Zjednoczone mocno to w Panu ugruntowały? Stanach Zjednoczonych zawsze fascynował mnie szacunek dla każdego człowieka, co jest na porządku dziennym. Próba nawiązania pozytywnego kontaktu, szukania wspólnych rzeczy. Tam nikt nie celebruje tego, co nas różni, ale szuka tego, co łączy. To taki kontrast między nami, Polakami, a Amerykanami. W Polsce zbyt często próbujemy zbić swój kapitał na różnicach, a to błąd. Przemysł motoryzacyjny pojawił się w Pana życiu właśnie w Stanach Zjednoczonych? Jeszcze w trakcie pobytu Polsce. Moja pierwsza praca po Politechnice Gdańskiej była w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Tychach, gdzie pracowałem jako elektronik. W Stanach Zjednoczonych, gdzie wyjechałem z rodziną w 1983 roku, dość szybko się zaaklimatyzowałem. Może z tyłu głowy ciągle pamiętałem, że to był wyjazd w jedną stronę?! 

W


Ludzie biznesu

Leszek Waliszewski.

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

31


Ludzie biznesu Na szczęście polska historia potoczyła się inaczej i w 1994 roku na stałe wróciłem do Polski, ale okoliczności wyjazdu z kraju w latach 80. były bardzo smutne. W Ameryce początkowo pracowałem jako administrator sieci w lokalnej gazecie w Północnej Karolinie. Dość szybko udało mi się jednak zdobyć pracę w General Motors. Dzięki temu 8 lat przepracowałem w Saturn Corporation, eksperymentalnej, amerykańskiej firmie stworzonej od początku z nowym projektem samochodu, nowym systemem zarządzania produkcją i nowym systemem sprzedaży. Od prezydenta Saturna nauczyłem się też czegoś, co potem stosowałem w Delphi: „Jak się chce cokolwiek zrobić, zmienić, to nie idzie się do swoich szefów z prośbą o pozwolenie, tylko się robi, a potem idzie się z prośbą o przebaczenie. Gdyby bowiem prosić o pozwolenie, to można go nigdy nie dostać, albo dostać o wiele za późno”. To mnie nauczyło odwagi, kreatywności, ale i pokory w biznesie na całe życie. Saturn Corporation biznesowo ukształtował Pana najbardziej?

T

ak, bez wątpienia, i ugruntował moją miłość do przemysłu motoryzacyjnego. Każde kolejne miejsce pracy dało mi bardzo wiele, ale Saturn był absolutną rewolucją w moim życiu. Tam też nauczyłem się najważniejszej rzeczy w biznesie – wyjścia poza strefę komfortu i zarządzania zmianą. Wprawdzie nigdy nie miałem z tym problemu, lubiłem wychodzić poza strefę komfortu, wręcz szukałem zmian, ale pobyt w amerykańskiej firmie nauczył mnie kultury pracy i kontrolowania zmian. Przez ostatnie 12 lat, kiedy jest Pan współwłaścicielem FA Krosno i ma dwóch wspólników, tamte amerykańskie praktyki okazały się bardzo przydatne? I tak, i nie (śmiech). Przez tych 12 lat Krzysztof Frelek, Piotr Suwalski oraz ja ani razu nie głosowaliśmy podejmując decyzje w firmie. To było zawsze wypracowane wspólnie zdanie, choć mamy różne charaktery i doświadczenia zawodowe. Zawsze tak długo dyskutujemy i analizujemy, aż mamy przekonanie, że wybieramy najlepsze rozwiązanie dla firmy. Nigdy też żaden z nas nie mówi, że jego propozycja była najlepsza. Wszystkie decyzje są naszymi wspólnymi decyzjami. Te wszystkie doświadczenia były potrzebne, by dojść do obecnej pozycji w biznesie? FA Krosno to polska firma z długą historią. Już w 1944 roku w rejonie obecnej ulicy Okulickiego w Krośnie powstała Techniczna Obsługa Rolnictwa, a z czasem, gdy zdobyto licencję, od 1968 roku rozpoczęła się tu produkcja amortyzatorów. W 1976 roku doszła licencja na sprężyny gazowe, z czasem także drążki kierownicze, przeguby kulowe. FA Krosno w latach 80. stało się największym dostawcą sprężyn gazowych do krajów byłego RWPG, czyli dawnego bloku wschodniego. W naszych rękach FA Krosno jest od 2006 roku i dziś to 315 zatrudnionych osób oraz sprzedaż na poziomie prawie 50 mln zł rocznie. W 2017 roku wyprodukowaliśmy 3 mln 400 tys. sprężyn gazowych, w tym roku najprawdopodobniej będzie 3 mln 800 tys. sztuk.

32

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

T

Sprężyny gazowe dominują też w waszej produkcji? ak, około 90 proc. produkcji to sprężyny gazowe. Jest jeszcze obróbka skrawaniem części metalowych i regeneracja sprzęgieł do sieci serwisowych jednego z producentów samochodów, ale te produkcje zajmują ledwie po kilka procent naszej działalności. W produkcji sprężyn gazowych jesteśmy trzecim graczem na europejskim rynku, gdzie niepodzielnie króluje niemiecka marka Stabilus, ale nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa i cały czas się rozwijamy. W Polsce na około 16 mln aut jeżdżących po naszych drogach, co najmniej kilka milionów samochodów ma sprężyny gazowe wyprodukowane przez FA Krosno. Technologia sprężyn gazowych znana jest od stu lat, jednak produkcja wcale nie jest prosta. Ciśnienie we wnętrzu sprężyny może sięgać 200 atmosfer, a musi ona pracować równie dobrze przy 30-stopniowym mrozie, jak i w 50-stopniowym upale, w 100-procentowej wilgotności i w warunkach pustynnych. W dodatku jej żywotność obliczana jest na 30 tys. cykli, czyli zakładając, że właściciel auta ok. 3 razy dziennie otwiera i zamyka swój bagażnik, sprężyna gazowa ma przetrwać w niezmiennym stanie około 30 lat. Dlatego nie jest łatwo produkować sprężyny gazowe, mimo dużego zapotrzebowania na nie na rynku. Trzeba mieć wiedzę i doświadczonych ludzi na produkcji. Nam się to udaje, bo jesteśmy młodą firmą, ale z wieloletnim doświadczeniem, z inżynierami i pracownikami po byłej Fabryce Amortyzatorów i Delphi, a dodatkowo w ostatnich latach dużo zainwestowaliśmy w naukę i badania, by udoskonalić produkt. Nasze urządzenia, linie produkcyjne, to są prototypowe rozwiązania wynikające z mariażu doświadczenia oraz autorskich rozwiązań . Nasz klient daje nam wymagania funkcjonalności, a my opracowujemy produkt, który będzie dla niego najlepszy. W jednej sprężynie jest od kilku do kilkunastu komponentów, my produkujemy kilkanaście rodzajów sprężyn, więc ponad 200 komponentów potrzebnych jest do produkcji naszych produktów. Wszystkie sprężyny gazowe trafiają do branży motoryzacyjnej? Około 40 proc. naszych sprężyn idzie na linie montażowe nowych samochodów lub ciężarówek. 50 proc. to rynek samochodowy części zamiennych i ok. 10 proc. sprężyn ma zastosowanie w przemyśle nie motoryzacyjnym. Jak wygląda rynek poddostawców na Podkarpaciu z punktu widzenia takiej firmy jak FA Krosno? Polsce mamy kilkudziesięciu dostawców, na Podkarpaciu kilku, kupujemy też komponenty z zagranicy. Cylindry i tłoczyska robimy sami na miejscu i są to kluczowe elementy, które decydują o jakości i funkcjonalności naszych sprężyn gazowych. Rynek małych poddostawców z Podkarpacia w branży automotive w kolejnych latach może rosnąć? Oceniam, że tak. Większość firm polskich, z polskim kapitałem, wykonuje jedną określoną część, przy w miarę prostym procesie produkcyjnym. Są to prace na podstawie rysunku technicznego dostarczonego przez klienta. My jesteśmy dostawcami autorskich rozwiązań. Jakie są największe ograniczenia dla niewielkich firm z branży automotive?

W


Ludzie biznesu

F

irmy motoryzacyjne zawsze szukają firm z ustaloną renomą, referencjami i certyfikatami. To jest podstawa gwarancji w ciągłości dostaw. My, choć jesteśmy już średnią firmą i z ugruntowaną renomą, pozyskując każdego nowego klienta przechodzimy bardzo szczegółowy audyt i sprawdzani jesteśmy nie tylko w zakresie procesu produkcyjnego czy możliwości inżynieryjnych, ale pod każdym kątem zarządzania przedsiębiorstwem, między innymi: jak zarządzamy dostawcami, jaka jest nasza sytuacja finansowa, jak podchodzimy do bezpieczeństwa, jaki mamy plan dostaw w awaryjnych sytuacjach. Dla małych firm rodzinnych są to wymagania bardzo trudne do przejścia. Mali dostawcy mogą być podwykonawcą na podstawie tzw. rysunku, gdy wykonują nieskomplikowany komponent. Jednocześnie współpracując z większymi od siebie mają szansę uczyć się kultury pracy, zarządzania itd. Rozwój w tej branży będzie następował w Polsce wówczas, gdy będzie postępował rozwój średnich firm polskich, które pociągną za sobą te mniejsze. Nie miejmy złudzeń, małe firmy w branży automotive nieustannie borykają się z brakiem kapitału i zaplecza inżynierskiego. Jaka jest przyszłość przed taką firmą jak FA Krasno? Dziś mamy ok.10 tys. mkw. hal produkcyjnych, za kilka miesięcy będzie już 12,5 tys. mkw. W tej chwili największym wyzwaniem nie tylko dla nas, ale dla większości polskich firm, jest wzrost kosztów pracy i trudność ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników produkcyjnych. Dlatego obecnie w przemyśle nikt już nie łączy większej produkcji z nieustannym wzrostem zatrudnienia – my też mocno inwestujemy w automatyzację linii produkcyjnych. Innowacyjne rozwiązania przygotowuje dla nas polska firma ELPLC z Tarnowa. Polskie firmy inżynierskie potrafią robić automatyzacje na najwyższym poziomie, a jednocześnie są konkurencyjne cenowo i to nas bardzo cieszy. Automatyzacja i informatyzacja są nieuniknione w rozwoju. Ale dzięki temu, przy obecnym zatrudnieniu w przyszłym roku uda się nam może wyprodukować około 4,5 mln sprężyn gazowych. W ciągu ostatniej dekady narzekaliśmy, że Polska, zamiast być producentem samochodów, jest tylko dostawcą komponentów. A dziś – jesteśmy europejską potęgą w ich produkcji. Ten produkt finalny to nasze sny o potędze. A może nie powinniśmy mieć takich ambicji w dobie globalizacji? ząd polski ma ambicje, by wyprodukować elektryczny samochód i szczerze tego życzę nam jako Polsce. Jednocześnie proszę pamiętać, że giganty motoryzacyjne, takie jak choćby General Motors czy Renault, mają znakomitą markę, znaczek, ale nie najwyższe technologie. W samochodzie zawieszenie, elektroniczne sterowanie silnikiem i inne innowacyjne rozwiązania nie są wytworem firmy ze znaczkiem, ale wyprodukował je poddostawca. Ciężar technologiczny jest dziś po stronie dostawców. Producenci całościowego produktu ciągle podnoszą nam porzeczkę, a my technologicznie musimy się na tyle szybko rozwijać, by sprostać wyzwaniom. W 2016 roku motoryzacja została wpisana jako czwarta inteligentna specjalizacja do Regionalnej Strategii Innowacji dla Podkarpacia. Automotive może być kołem za-

R

machowym rozwoju dla naszego regionu? Nie mam co do tego wątpliwości. Motoryzacja dobrze się rozwija na świecie – to pewna produkcja. Firmy samochodowe mają sporą presję na obniżanie kosztów, więc szukają tańszych dostawców – i to może być szansa dla takiego regionu jak Podkarpacie. Jeżeli polskie firmy mogą zaoferować dobry produkt, w dobrej jakości i jeszcze w ramach konkurencyjnych kosztów wytwarzania, to ogromny atut. Jakie warunki muszą być spełnione, by ten rozwój nastąpił?

M

ałym firmom z regionu najbardziej brakuje kapitału, co wiemy także na podstawie własnych doświadczeń. Druga sprawa to reputacja. Aby tę zbudować, trzeba czasu i dobrej jakościowo pracy. Bardzo ważna jest wymiana doświadczeń dużych graczy z tej branży z mniejszymi podmiotami, jak to się odbywa choćby w ramach klastra Wschodni Sojusz Motoryzacyjny czy w Polskiej Grupie Motoryzacyjnej, do której należą tylko polskie firmy, bardzo często niewielkie, rodzinne. W ramach tej organizacji mają szansę się rozwijać, podglądać doświadczenia innych i faktycznie coraz więcej firm przystępuje do PGM, co potwierdza, że firm z branży automotive jest na Podkarpaciu sporo i powstają też nowe. Na podstawie własnych doświadczeń w „Solidarności”, w amerykańskim Saturnie, Delphi i FA Krosno nie mam wątpliwości, że najważniejszy jest nieustanny rozwój. Tłumacząc to obrazowo: są dwa typu ludzi. Pierwszy typ ma cel i cierpi całą drogę, zanim ten cel osiągnie. Drugi typ osób też ma cel, ale cieszy go droga do celu. Każdy dzień, każdy kilometr jest frajdą życiową. Jak łatwo się domyśleć, większość z nas ma mentalność pierwszego typu, ale musimy to zmienić. Ja chcę się cieszyć samą drogą rozwoju i zmiany, a nie cierpieć każdego dnia. Jednocześnie też trzeba pamiętać, że jutro ma być lepsze niż dziś, ale pojutrze jeszcze lepsze niż jutro.

Realne wyzwania dla firm z branży automotive na Podkarpaciu? Firmy małe, które dziś robią produkty pod „rysunek”, co wykonują dobrze, tanio i szybko, powinny mieć ambicje budowania kapitału i rozwinięcia działu badań oraz rozwoju, by zacząć tworzyć bardziej skomplikowane komponenty, nie pod „rysunek”. W końcu sami muszą opracować i oferować „rysunek”. Dla średnich firm, takich jak FA Krosno, ważne jest nieustannie osadzanie się na rynku i ekspansja. Obecnie ja i moi wspólnicy z FA Krosno mocno działamy w bezpośrednim zarządzaniu, a zależy nam, by firma była w stanie dobrze funkcjonować i rozwijać się również bez nas. Myślimy też o ekspansji na Amerykę Północną, bo to rynek dobrze nam znany. Dla biznesu największym dziś wyzwaniem są koszty pracy i deficyt rąk do pracy, ale to jednocześnie pokazuje, że polska gospodarka się rozwija, co mnie cieszy. Następuje też powszechna automatyzacja, co jest bardzo widocznym trendem w przemyśle na dziś i jutro. 

Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl




36

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018


VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

37


G2A Arena

LISTA WYSTAWCÓW TARGÓW TSLA EXPO RZESZÓW 2018

ORGANIZATORZY

PATRONAT HONOROWY

MECENAS

WSPÓŁORGANIZATORZY

ZŁOTY SPONSOR

SREBRNY SPONSOR

PARTNERZY MERYTORYCZNI

PATRONI MEDIALNI

AGENCJA BEZPIECZEŃSTWA TRANSPORTU ALIOR BANK SPÓŁKA AKCYJNA AUTO-RES ALFA ROMEO AUTO-RES FIAT AUTO-RES JEEP AUTORUD STALOWA WOLA AUTO SPEKTRUM SP. Z O.O. AUTO-STYL SP. Z O.O. AXA AUTO-STYL SP. Z O.O. CITROËN RZESZÓW DAKAR-TOYOTA RZESZÓW SP. Z O.O DKV EURO SERVICE POLSKA SP. Z O.O DO-MET P.P.U.H. DOMINIK WYCISZKIEWICZ DANUTA I RYSZARD CZACH SP. Z O.O. ,,EKO-KARPATY’’ PODKARPACKIE CENTRUM PRODUKCYJNO – WDROŻENIOWE EURO24 SP. Z O.O. SP. K. FABRYKA MIESZALNIKÓW FANUC POLSKA SP. Z O.O. GAME OVER CYCLES HARLEY-DAVIDSON GOTHAER TOWARZYSTWO UBEZPIECZEŃ S.A. GUMAT RÓG, PAWLIKOWSKI SPÓŁKA JAWNA IMPOL-MIELEC SP. Z O. O. IMPULS - LEASING POLSKA SP. Z O.O. INTAP KRÓL - KNAPIK SP. Z O.O. LEGALTRANS KANCELARIA TRANSPORTOWA LIUGONG DRESSTA MACHINERY SP. Z O.O. LOGISAT S.C. MAGNOX MARCIN GRZESZCZUK MOTO DAKAR SPÓŁKA Z O.O. PELMET SPÓŁKA JAWNA EUGENIUSZ PELCZAR, KAZIMIERZ PELCZAR PKO BANK POLSKI PODKARPACKIE CENTRUM INNOWACJI POLSKA GRUPA MOTORYZACYJNA PPHU "GAMART" S.A. PRO-WELLNESS SP.J. PZL SĘDZISZÓW S.A. RES MOTORS SP. Z O.O. REX AUTO SP. Z O.O. ROMA SP. Z O.O. SANTANDER BANK POLSKA S.A. SCANIA POLSKA S.A. SIEGMA - CONSULT SP. Z O.O. SIEROSŁAWSKI GROUP JAN SIEROSŁAWSKI SIS INDUSTRY SOLUTIONS SP. Z O.O. SOBIESŁAW ZASADA AUTOMOTIVE SP. Z O.O. SP.K. SOŁEK SPÓŁKA Z O.O. STALOWA WOLA STC SP. Z O.O. TRANS EXPERT S.C. TSL TYREPOL SP. Z O. O. UNITREK MARCIN KICZOROWSKI WMW MOTO CENTER WSCHODNI SOJUSZ MOTORYZACYJNY ENTERPRISE EUROPE NETWORK YAMAHA RZESZÓW ZAKŁAD PRODUKCYJNO-HANDLOWY HURTOWNIA CZĘŚCI ZAMIENNYCH JAN TARAPATA ZAKŁADY NAPRAWY SAMOCHODÓW SP. Z O.O. GODZINY OTWARCIA TARGÓW DLA ZWIEDZAJĄCYCH PIĄTEK 28 WRZEŚNIA OD 9:00 DO 17:00 SOBOTA 29 WRZEŚNIA OD 9:00 DO 17:00 SZCZEGÓŁOWE INFORMACJE NA STRONIE WWW.TSLAEXPO.PL

38

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018


G2A Arena

AGENCJA BEZPIECZEŃSTWA TRANSPORTU

ALIOR BANK SPÓŁKA AKCYJNA

ul. Towarowa 12 35-231 Rzeszów Tel. 668 689 509 agencjabt@gmail.com www.informatorkierowcy.pl

www.aliorbank.pl e-mail: kontakt@alior.pl

Szkolenia okresowe dla kierowców. ADR – szkolenia dla kierowców, doradca DGSA. Obsługa prawna firm transportowych. Analiza czasu pracy – ewidencja czasu pracy.

AUTO-RES ALFA ROMEO

AUTO-RES FIAT

Autoryzowany salon i serwis samochodów marki Alfa Romeo na Podkarpaciu.

Autoryzowany salon i serwis samochodów osobowych marki Fiat na Podkarpaciu.

Pogwizdów Nowy 661, 36-062 Zaczernie www.auto-res.pl

Pogwizdów Nowy 661, 36-062 Zaczernie www.auto-res.pl

AUTO-RES JEEP

AUTORUD STALOWA WOLA

Autoryzowany salon i serwis samochodów marki Jeep na Podkarpaciu.

Autorud Stalowa Wola oferuje nowe samochody osobowe i dostawcze marki Volkswagen, auta używane wielu marek, ubezpieczenie oraz finansowanie zakupu, oryginalne części i akcesoria, a także kompleksowy serwis.

Pogwizdów Nowy 661, 36-062 Zaczernie www.auto-res.pl

AUTO SPEKTRUM SP. Z O.O.

ul. KEN 49, 37-450 Stalowa Wola | Tel. 15 844 5333 kontakt@autorudstw.pl | www.volkswagen-auto.pl

AUTO-STYL SP. Z O.O.

Największy Autoryzowany Partner Renault i Dacia w Polsce południowowschodniej. Nasze salony znajdują się w Rzeszowie, Krasnem, Tarnowie, Krakowie, Krośnie, Nowym Sączu i Wieliczce. Prowadzimy sprzedaż samochodów nowych Renault i Dacia oraz sprzedaż sprawdzonych samochodów używanych.

Koncesja Rzeszów - ul. Armii Krajowej 82, 35-307 Rzeszów | Tel. 17 859 15 00 www.autospektrum.pl | autospektrum@autospektrum.pl

CINEMATICVR SP. Z O.O. ul. Klementyny Hoffmanowej 19 35-016 Rzeszów kontakt@cinematicvr.pl www.cinematicvr.pl

CinematicVR to studio produkcji treści VR i AR dla klientów biznesowych. Wykorzystujemy wirtualną rzeczywistość, czyli filmy 360, VR180 oraz interaktywne aplikacje VR do prezentacji oraz promocji produktów, usług i przestrzeni naszych klientów. Jesteśmy zespołem złożonym z profesjonalnych filmowców i programistów. Naszą pasją są nowe media, środki wyrazu z pogranicza sztuki i techniki, interaktywne formy opowiadania historii oraz ich zastosowanie w nowoczesnym marketingu.


G2A Arena

CITROËN RZESZÓW

DAKAR-TOYOTA RZESZÓW SP. Z O.O

ul.Kraczkowa 1440 37-124 Kraczkowa salon@citroen.rzeszow.pl Tel. (17) 870 04 02

Rzeszów-Świlcza 146T 36-072 Świlcza salon@toyota.rzeszow.pl Tel. + 48 17 85 55 288

Fix Forum Lider oddział Rzeszów – Nowy dealer 100 letniej marki Citroën w Rzeszowie. Sprzedaż samochodów nowych i używanych, serwis, blacharnia i myjnia. Kompleksowe doradztwo ubezpieczeniowe oraz finansowe.

Autoryzowany Dealer TOYOTA – DAKAR oferuje sprzedaż samochodów nowych i używanych, serwis mechaniczny i blacharsko-lakierniczy oraz sprzedaż oryginalnych części i akcesoriów.

DKV EURO SERVICE POLSKA SP. Z O.O

DO-MET P.P.U.H. DOMINIK WYCISZKIEWICZ

Al. Jerozolimskie 93 02-001 Warszawa Telefon: +48 22 5040650 info-vtpl@dkv-euroservice.com www.dkv-euroservice.com

ul. Korczaka 9 38-500 Sanok biuro@do-met.pl www.do-met.pl

DKV Euro Serwis to wiodący partner branży TSL w zakresie kart paliwowo-serwisowych i usług finansowych, obecny na rynku od 80 lat. Firma jest liderem w zakresie rozliczania opłat drogowych w całej Europie. Oferuje zwrot zagranicznych podatków oraz wspomaga optymalizację kosztową przedsiębiorstw.

DANUTA I RYSZARD CZACH SP. Z O.O. Autoryzowany Dealer Mazda

Specjalizujemy się w obróbce CNC metali i tworzyw sztucznych. Posiadamy nowoczesny park maszynowy, własne laboratorium pomiarowe oraz wieloletnie doświadczenie w produkcji wyrobów dla różnych branż przemysłu.

,,EKO-KARPATY’’ PODKARPACKIE CENTRUM PRODUKCYJNO – WDROŻENIOWE ul. Fabryczna 10, 36-060 Głogów Młp. Tel:17 8517811, 512318303 technitex@ekokarpaty.pl www.ekokarpaty.pl

ul. Krakowska 32, 35-111 Rzeszów | Tel. +48 17 860 12 20 czach@mazda-dealer.pl | www.czach.mazda-dealer.pl

Jesteśmy producentem szerokiej gamy włóknin oraz filtrów, które mają zastosowanie w przemyśle motoryzacyjnym, rolnictwie i ogrodnictwie, obuwnictwie, tapicerstwie, higienie i medycynie, artykułach gospodarstwa domowego,filtracji, wentylacji i klimatyzacji oraz w budownictwie.

EURO24 SP. Z O.O. SP. K.

FABRYKA MIESZALNIKÓW

EURO24 to jeden z liderów rynku przewozów ekspresowych, specjalizujący się w międzynarodowym transporcie i spedycji drogowej. Przełomowe rozwiązania logistyczne oparte na najnowocześniejszych i zaawansowanych systemach operacyjnych gwarantują najwyższą jakość świadczonych usług.

ul. T. Boya-Żeleńskiego 11 35-105 Rzeszów Tel. 603 207 477 biuro@fabrykamieszalników.pl www.fabrykamieszalnikow.pl

ul. 9 Dywizji Piechoty 8, 35-083 Rzeszów rzeszów@euro24.co | www.EURO24.co

Nasza firma zajmuje się produkcją i sprzedażą najwyższej jakości mieszalników oraz dystrybucją części zamiennych do betonomieszarek. Zapraszamy do współpracy.

FANUC POLSKA SP. Z O.O.

GAME OVER CYCLES HARLEY-DAVIDSON

ul. Tadeusza Wendy 2 52-407 Wrocław Tel. 71 776 61 60 e-mail: sales@fanuc.pl www.fanuc.pl

ul. Ludwika Chmury 4 35-213 Rzeszów tel. 882 061 652 p.pomianek@goc-harley-davidson.pl www.goc-harley-davidson.pl

FANUC to światowy lider technologii CNC oraz robotyki, który od 1956r. oferuje producentom na całym świecie niezawodne sterowania CNC, roboty przemysłowe oraz wysokowydajne obrabiarki: Robodrill, Robocut oraz Roboshot.

Oficjalny salon sprzedaży oraz autoryzowany serwis firmy Harley-Davidson w Rzeszowie. Największy salon Harley-Davidson w Europie Środkowo-Wschodniej.


G2A Arena

GOTHAER TOWARZYSTWO UBEZPIECZEŃ S.A.

GUMAT RÓG, PAWLIKOWSKI SPÓŁKA JAWNA

Ul . Wołoska 22A, 02-675 Warszawa www.gothaer.pl

ul. Słoneczna 2C, 39-120 Sędziszów Malopolski gumat@gumat.pl www.gumat.pl Tel. +48 17 221 66 25 Faks: +48 172216738

Paweł Niemiec Tel.: 519 320 962 pawel.niemiec@gothaer.pl

W Gothaer rozumiemy potrzeby ubezpieczeniowe biznesu. Tworzymy programy branżowe, dostosowując ofertę ubezpieczeniową do potrzeb poszczególnych Klientów. Oferujemy ubezpieczenia transportowe m.in.: OC przewoźnika drogowego, OC spedytora, Gothaer Truck Assistance.

Producent wyrobów gumowych i gumowo-metalowych: Produkcja w technologii wtrysku, cięcia, prasowania, wykrawania / Dobór materiałów do wymagań klienta | Produkcja na formach własnych i powierzonych / Doradztwo, projekt narzędzia, wykonanie narzędzia | Asortyment: Pierścienie uszczelniające, przelotki, przepusty, zaślepki / Uszczelki płaskie, kształtowe, osłony gumowe harmonijkowe / Tłoczki, kapturki, podkładki, wyroby gumowo-metalowe

IMPOL-MIELEC SP. Z O. O.

IMPULS - LEASING POLSKA SP. Z O.O.

ul. Wola Mielecka 69, 39-300 Mielec Tel: 0048 17 583 83 49, nfo@impol.com.pl NIP: 8172169717 KRS: 0000402451 Sąd Rejonowy w Rzeszowie, XII Wydział Gospodarczy KRS Wys. kapitału zakładowego 50 000 PLN www.impol.com.pl

Al. Jerozolimskie 212A, 02-486 Warszawa Oddział Rzeszów, ul. Bernardyńska 11, 35-069 M (+48) 664 480 453 radoslaw.potaczala@impuls-leasing.pl www.impuls-leasing.pl

IMPULS-LEASING Polska Sp. z o.o. (ILPOL) wchodzi w skład międzynarodowej grupy finansowej IMPULS-LEASING International, należącej do grupy bankowej Raiffeisenlandesbank Górna Austria i działa w Polsce od 2007 roku. ILPOL finansuje środki trwałe dla przedsiębiorców, bez względu na sektor, branżę czy wielkość prowadzonego biznesu.

KRÓL - KNAPIK SP. Z O.O. Al. Armii Krajowej 60 35-307 Rzeszów salon.krol-knapik@peugeot.pl www.krol-knapik.pl

Król-Knapik to Autoryzowany Salon i Serwis PEUGEOT. Oferujemy samochody nowe i używane. Prowadzimy sprzedaż części i akcesoriów. Zapewniamy kompleksową obsługę w zakresie finansowania zakupów oraz ubezpieczeń komunikacyjnych.

LEGALTRANS KANCELARIA TRANSPORTOWA

LIUGONG DRESSTA MACHINERY SP. Z O.O.

ul. Batalionu Barbara 13 33-101 Tarnów Tel. +48 14 657-67-77 kancelaria@kt-legaltrans.pl www.kt-legaltrans.pl

Produkcja spycharek, koparek i ładowarek kołowych w Polsce (Stalowa Wola). Części zamienne oraz wsparcie serwisowe świadczone przez sieć doświadczonych dealerów. ZBUDOWANE W POLSCE. WSPIERANE Z POLSKI.

Kancelaria świadczy profesjonalne oraz specjalistyczne usługi z zakresu doradztwa prawnego w zakresie transportu drogowego.

LOGISAT S.C.

STC SP. Z O.O.

www.liugong-europe.com | polska@liugong.com | Tel. 501 802 802

MAGNOX MARCIN GRZESZCZUK

Oferta: lokalizacja pojazdów / kontrola zużycia paliwa / kontrola czasu pracy kierowców / rozliczanie czsu pracy kierowcy za granicą / ecodriving / zdalny odczyt plików z karty kierowcy oraz z tachografów

Nasza firma zajmuje się wdrażaniem innowacyjnych rozwiązań w dziedzinie motoryzacji i mechaniki oraz budową i rekonstrukcją pojazdów, a także świadczy usługi w zakresie obróbki skrawaniem.

ul. Myśliborska 53, 03-128 Warszawa www.logisat.pl | m.kalinowski@logisat.pl

ul. Dąbie 80, 37-415 Zbydniów kontakt@magnox.com.pl | www.magnox.com.pl


G2A Arena

MOTO DAKAR SPÓŁKA Z O.O. ul.Wita Stwosza 48 35-113 Rzeszów NIP PL 813-37-34-685 sklep@moto-dakar.pl Tel. +48 601-392-092, +48 501-658-677

PELMET SPÓŁKA JAWNA EUGENIUSZ PELCZAR, KAZIMIERZ PELCZAR 38-422 Krościenko Wyżne ul. Marynkowska 5 Tel: +48 13 43 151 15 biuro@pelmet.com.pl www.pelmet.com.pl

Moto-Dakar Spółka z o.o. oferuje kompleksowe wyposażenie warsztatów samochodowych. Dostarczamy narzędzia ułatwiające pracę mechanikom począwszy od drobnych kluczy po duże zestawy łącznie z profesjonalnie wyposażonymi wózkami narzędziowymi. Niskie ceny w połączeniu z wysoką jakością oferowanych produktów i szybką dostawą są naszą dewizą od 2005 roku.

PELMET Spółka Jawna istnieje na rynku od 1992 r. Od ponad 25 lat specjalizuje się w produkcji obudów i rozdzielnic elektrycznych niskiego napięcia oraz elementów metalowych dla potrzeb przemysłu motoryzacyjnego, lotniczego i górniczego. Posiadamy Certyfikat Jakości ISO 9001. Jesteśmy aktywnym członkiem Stowarzyszenia DOLINA LOTNICZA oraz należymy do grona firm założycielskich Stowarzyszenia POLSKA GRUPA MOTORYZACYJNA.

PKO Bank Polski

PODKARPACKIE CENTRUM INNOWACJI

ul. Puławska 15 02-515 Warszawa www.pkobp.pl

Tel. +48 507 836 617 biuro@pcinn.org pcinn.org

PKO Bank Polski jest niekwestionowanym liderem polskiego sektora bankowego. To silny i nowoczesny bank uniwersalny. Świadczy usługi bankowe dla milionów Polaków, wspiera rozwój polskich przedsiębiorstw i samorządów.

Łączymy naukę z biznesem w zakresie badań, rozwoju i innowacji. Inwestujemy w projekty badawcze, pomagamy w zakupie usług badawczych w jednostkach naukowych, udostępniamy przestrzeń do prototypowania i weryfikacji pomysłów.

POLSKA GRUPA MOTORYZACYJNA

PPHU "GAMART" S.A.

ul. Fabryczna 4 39-120 Sędziszów Młp. kontakt@pgm.org.pl pgm.org.pl

38-200 Jasło ul. Towarowa 29 tel. 13 448 55 33 gamart@gamart.pl www.maszyny.gamart.pl

Stowarzyszenie polskich producentów części i komponentów motoryzacyjnych. Wspieramy rozwój firm - organizujemy spotkania i grupy zakupowe, inicjujemy projekty, szkolimy, pomagamy wchodzić na nowe rynki

Jesteśmy na rynku od 1996 roku. Zajmujemy się produkcją, modernizacją i montażem urządzeń i narzędzi do wytwarzania elementów z tworzyw sztucznych.Posiadamy zaplecze badawczo-rozwojowe, gwarantujemy wysoką jakość i konkurencyjne ceny.

PRO-WELLNESS SP.J.

PZL SĘDZISZÓW S.A.

ul. Morawa 48 40-353 Katowice Infolinia: 32 353 08 81 biuro@fotele.com

ul. Fabryczna 4 39-120 Sędziszów Młp. Tel.+48 177450200 sekretariat@pzlsedziszow.pl www.pzlsedziszow.pl

Od 1997 roku prowadzimy działalność na rynku produktów związanych ze zdrowiem i dobrym samopoczuciem. Jesteśmy liderem sprzedaży i dystrybucji foteli z masażem i wanien z hydromasażem w Polsce. Zapraszamy na stronę www.fotele.com oraz www.ogrodowespa.pl

PZL Sędziszów specjalizuje się w produkcji filtrów przeznaczonych dla branży motoryzacyjnej, rolniczej i przemysłowej. W ofercie znajdują się filtry: powietrza, oleju, paliwa, cieczy chłodzących, kabinowe, hydrauliczne oraz osuszacze powietrza.

RES MOTORS SP. Z O.O.

REX AUTO Sp. z o.o.

Al. Armii Krajowej 50 35-307 Rzeszów Tel. (17) 850 30 00, Fax. (17) 857 85 00, (17) 850 30 11 www.resmotors.pl

Świlcza 147 Z 36-072 Świlcza Tel. 17 85 74 300 salon@poczta.rexauto.com.pl serwis@poczta.rexauto.com.pl

Res Motors – autoryzowany salon i serwis Ford: sprzedaż samochodów nowych • skup i sprzedaż samochodów używanych • kompleksowa obsługa firm • szeroki asortyment oryginalnych części i akcesoriów Ford oraz Motorcraft • pełen zakres usług związanych z eksploatacją samochodów• 24-godzinna pomoc drogowa • długo i krótkoterminowy wynajem samochodów.

Jesteśmy Autoryzowanym Dealerem i Serwisem nowych i używanych samochodów marki ŠKODA. Nasza wiedza oraz wieloletnie doświadczenie pozwalają nam na profesjonalną obsługę Klientów oraz opiekę nad ich samochodami, a także zapewnienie korzystnego ubezpieczenia i form finansowania. Naszym priorytetem jest najwyższa jakość oferowanych usług i indywidualne podejście do każdego Klienta.


G2A Arena

ROMA SP. Z O.O.

SANTANDER BANK POLSKA S.A.

ul. Słoneczna 7, 87-124 Złotoria, tel. +48 56 648 96 80-1 fax. +48 56 648 96 82 roma@roma.torun.pl www.roma.torun.pl

Santander Bank Polska S.A. (do 7 września 2018 r. Bank Zachodni WBK S.A.) jest trzecim pod względem wielkości aktywów bankiem w Polsce, oferującym rozwiązania finansowe dla osób indywidualnych, mikro, małych i średnich przedsiębiorstw oraz polskich i międzynarodowych korporacji.

ROMA Sp. z o.o. to producent elementów zabudowy pojazdów, zarówno części zewnętrznych (części karoserii takie jak nadkola, owiewki, atrapy, czy drzwi), jak i zabudowy wewnętrznej (samochody-sklepy, -bary, elementy specjalistyczne) z kompozytów polimerowo-włóknistych. Posiada certyfikat ISO 9001. Na rynku od roku 1990.

al. Jana Pawla II 17, 00-854 Warszawa | www.santander.pl

SCANIA POLSKA S.A.

SIEGMA - CONSULT SP. Z O.O.

ul. Węglowskiego 6 39-120 Sędziszów Małopolski Tel.+48 17 741 31 00

ul. Bernardyńska 8/6 35-069 Rzeszów www.siegmaconsult.eu info@siegmaconsult.eu Tel.17 854 51 49

Scania Polska S.A. jest generalnym dystrybutorem i przedstawicielem Scania CV AB, światowego lidera w obszarze kompleksowych rozwiązań transportowych. Oddział Scania w Sędziszowie Małopolskim jest częścią rozwiniętej sieci serwisowej firmy w Polsce.

Siegma - Consult działa na ogólnopolskim rynku firm doradczych zapewniając kompleksowe usługi w obszarach: dotacje unijne / rozwój eksportu / transfer technologii / doradztwo inwestycyjne.

SIEROSŁAWSKI GROUP JAN SIEROSŁAWSKI

SIS INDUSTRY SOLUTIONS SP. Z O.O.

SIEROSŁAWSKI GROUP to firma rodzinna z 50 letnim doświadczeniem. Przedsiębiorstwo specjalizuje się w produkcji form wtryskowych oraz detali z tworzyw sztucznych.

ul. Hoffmanowej 19 35-016 Rzeszów biuro@sisindustry.com www.sisindustry.com

ul. Inwestorów 7,39-300, Mielec biuro@sieroslawscy.com.pl | www.sieroslawskigroup.pl

SIS Industry Solutions świadczy usługi w zakresie serwisu olejowo-smarnego, zarządzania gospodarką odpadową, dostawą materiałów filtracyjnych i chemii przemysłowej dla zakładów produkcyjnych.

SOBIESŁAW ZASADA AUTOMOTIVE SP. Z O.O. SP.K.

SOŁEK SPÓŁKA Z O.O.

Największy polski dealer marki Mercedes-Benz. Prowadzimy sprzedaż samochodów nowych i używanych. W Rzeszowie naszym klientom proponujemy również pojazdy FUSO i samochody specjalistyczne oraz markę SUBARU. Zapraszamy również do serwisu i sklepu części zamiennych.

Profesjonalna naprawa samochodów powypadkowych, blacharstwo, lakiernictwo oraz stacja kontroli pojazdów.

Al. mjr Wacława Kopisto 3, 35-309 Rzeszów | Tel. 17 850 37 60 www.zasadaauto.mercedes-benz.pl | www.zasadaauto.pl | info@zasadaauto.pl

36-040 Lutoryż 24 B, www.solek-cars.pl biuro@solek-cars.pl | tel. 17 872 71 00

STC IVECO Rzeszów to jedyny autoryzowany dealer i serwis marki IVECO na Podkarpaciu. W swojej ofercie posiada szeroki wybór pojazdów dostawczych, mogących stanowić realne wsparcie w prowadzonej przez Państwa działalności. Oferuje także obsługę gwarancyjną i pogwarancyjną samochodów IVECO oraz sprzedaż oryginalnych części zamiennych.

AUTORYZOWANY DEALER I SERWIS IVECO ul. Rzecha 7, 35-322 Rzeszów | www.stc.iveco.pl


G2A Arena

TRANS EXPERT S.C.

TSL

Trans Expert jest jedną z wiodących firm specjalizujących się w rozliczaniu i ewidencji czasu pracy kierowców. Świadczymy także usługi doradcze i zajmujemy się sprawami płac minimalnych na terenie niektórych państw EU.

Jasionka 948 36-002 Jasionka tsl@tsl.pl www.TSL.pl FB.com/tslpodkarpackie

ul. Czartoryskiego 6/1,85-222 Bydgoszcz office@transexpert.pl | www.transexpert.pl

TSL to zespół firm TS Logistics i Cargo, które zarządzają magazynem w Terminalu CARGO na Podkarpaciu, zapewniając transport drogowy, lotniczy i morski, usługi logistyczne i nowoczesne magazynowanie towarów, w formie outsourcingu.

TYREPOL SP. Z O. O.

UNITREK MARCIN KICZOROWSKI

TyrePol sp. z o. o. zajmujemy się sprzedażą opon ciężarowych, dostawczych, rolniczych i przemysłowych oraz felg stalowych. Nasze biuro i magazyn znajdują się w lokalizacji Lipie 7P w bardzo bliskim położeniu węzła autostrady A4.

ul. OGRODOWA 6, 38-500 SANOK, zapytania@unitrek.com.pl www.unitrek.com.pl

OPONY TIR ul. Instalatorów 3, 35-210 Rzeszów | e-mail: biuro@tyrepol.pl | www.tyrepol.pl Tel: 533 355 110 | Oddział Biuro/Magazyn: Lipie 7P, 36-060 Głogów Małopolski

WMW MOTO CENTER SALON I SERWIS MOTOCYKLI - AUTORYZOWANY DEALER SUZUKI

UNITREK – UNIQUE SOLUTIONS IN INDUSTRY: inżynieria powierzchni, produkcja oprzyrządowania z włączeniem procesów specjalnych, autorskie rozwiązania systemów sterowania i automatyki maszyn i linii produkcyjnych.

WSCHODNI SOJUSZ MOTORYZACYJNY Stowarzyszenie skupiające firmy z branży automotive. Klaster został powołany w celu prowadzenia działań na rzecz sieciowania i rozwoju branży motoryzacyjnej oraz związanych z nią przedsiębiorców i kooperantów.

ul.Lwowska 6, 35-301 Rzeszów | Tel. 17-859-48-58, Fax, 17-857-76-20 suzuki.rzeszow@o2.pl | www.wmw.com.pl

ul. Marii Dąbrowskiej 15, 39-400 Tarnobrzeg Tel/Fax: 533-399-358 | biuro@eaa-wsm.pl | www.eaa-wsm.pl

ENTERPRISE EUROPE NETWORK

YAMAHA RZESZÓW

Ośrodek Enterprise Europe Network działający przy Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie świadczy usługi doradcze mające na celu rozwój potencjału i innowacyjności małych i średnich przedsiębiorstw.

Oficjalny salon sprzedaży oraz autoryzowany serwis firmy Yamaha w Rzeszowie. Jedyny autoryzowany salon Yamaha na Podkarpaciu.

ul. Sucharskiego 2, 35-225 Rzeszów | Tel. (17) 860 45 52 61 www.een.wsiz.pl | een@wsiz.rzeszow.pl

ul. Ludwika Chmury 6, 35-213 Rzeszów | Tel.17 741 52 53, 882 430 678 piotr.nowak@yamaha-dealer.pl | www.rzeszow.yamaha-motor.pl

ZAKŁAD PRODUKCYJNO-HANDLOWY HURTOWNIA CZĘŚCI ZAMIENNYCH JAN TARAPATA 39-332 Tuszów Narodowy 3 Tel. +48 17 774 36 40 / +48 17 774 36 77 biuro@tarapata.pl www.tarapata.pl

ZPH Hurtownia Części Zamiennych Jan Tarapata to jeden z największych w Polsce dystrybutorów i producentów części zamiennych do autobusów i samochodów ciężarowych. Specjalizujemy się w dostawach akcesoriów oraz części zamiennych do autobusów komunikacji miejskiej i międzymiastowej następujących marek: MAN, SCANIA, VOLVO, SOLARIS, MERCEDES, SOLBUS, NEOPLAN, IVECO, JELCZ, AUTOSAN, IKARUS, SETRA, BOVA.

ZAKŁADY NAPRAWY SAMOCHODÓW SP. Z O.O. ul. Techniczna 2 36-040 Boguchwała Tel.+48 (17) 871 41 37, +48 797 669 623, Fax +48 (17) 871 11 77 Tel.+48 519 796 540, flota@zns.pl, www.zns.pl "Z NAMI ZAWSZE DO CELU...". ZNS CARS to twoja wypożyczalnia oferująca samochody zarówno dla klientów indywidualnych, firm oraz instytucji i agencji. Doświadczenie w realizacji najbardziej wymagających usług oraz zaufanie naszych klientów i partnerów jest priorytetem naszej działalności. Oferujemy wynajmy długoterminowe nowoczesnych oraz komfortowych samochodów w atrakcyjnych cenach. W naszej ofercie każdy z klientów znajdzie rozwiązanie spełniające jego wymagania oraz możliwości finansowe.







Harley nagrodą w KONKURSIE na TSLA Expo 2018! Znów możesz wygrać legendę! Wart ponad 35 tys. zł motocykl Harley-Davidson Street® 750 jest nagrodą w konkursie, który odbędzie się w trakcie Targów TSLA EXPO Rzeszów 2018 – w dniach 28-29 września w centrum G2A Arena w Jasionce. W zabawie może wziąć udział każdy, kto odwiedzi targi – największe wydarzenie poświęcone motoryzacji i transportowi w województwie podkarpackim. – Warto się wybrać, by zobaczyć motoryzacyjne nowinki i zagrać w konkursie. Jeśli dąży się do czegoś, to się to w końcu ma – jest przekonany Mirosław Lachtara, chłopak, który wygrał harleya przed rokiem, podczas pierwszej edycji TSLA EXPO.

– Koledzy cały czas pytają, jak to zrobiłem. Chcą wygrać harleya w tym roku. Namawiam, żeby spróbowali, bo to naprawdę jest możliwe – śmieje się Mirek. Ma 25 lat. Jego przypadek to dowód, że marzenia się spełniają. We wrześniu 2017 roku razem z dziewczyną wybrał się na targi TSLA EXPO do Centrum Wystawienniczo-Kongresowego G2A Arena w Jasionce. Właśnie tam, w holu, stał motocykl-nagroda oraz szklana urna, pełna złotówkowego bilonu. Zasady konkursu były proste. Harleya wygrywa ten, kto zgadnie, jaka kwota została wrzucona do urny. – Nie od razu zagraliśmy w konkursie – wspomina Mirek. – Najpierw zwiedzaliśmy targi, obejrzeliśmy wystawione samochody i motocykle, wypróbowaliśmy symulator dachowania i dopiero na koniec dotarliśmy do urny. Każdy mógł wrzucić tylko jeden kupon. Ja wrzuciłem i Gosia też. Ona podała kwotę ok. 1500 zł. Ja wpisałem 1412,87 zł. W urnie było 1414,07. Mirek pomylił się tylko o 1,20 zł. I wygrał harleya, bo zgodnie z regulaminem nagroda przypadała temu, kto był najbliższy właściwej odpowiedzi.

W tym roku te same zasady. Konkurs okazał się tak

wielką atrakcją, że w tym roku organizatorzy TSLA EXPO Rzeszów 2018 znów postanowili dać zwiedzającym i gościom okazję do zdobycia harleya. Zasady te same, co przed rokiem – trzeba wskazać wysokość kwoty pieniężnej z dokładnością do jednego grosza, znajdującej się w przeszklonej urnie wystawionej na terenie obiektu w G2A Arena. Wygra ten, kto będzie najbliżej tej kwoty. Pieniądze zdeponują sponsorzy nagrody: GOC Harley-Davidson Rzeszów, Sagier Sp. z o.o., wydawca magazynu VIP Biznes &Styl oraz MTR Międzynarodowe Targi Rzeszowskie. Nagrodą jest motocykl Harley-Davidson Street® 750 o wartości 35 210 zł. – Taki sam jak przed rokiem. Również w kolorze czarnym, ale z dodatkiem niebieskich elementów – mówi Stanisław Myszkowski, właściciel GOC Harley-Davidson Rzeszów. – Już czeka w naszym salonie na nowego właściciela.

Mirek znów zagra! Dla Mirka rok z harleyem był bardzo udany. Obronił tytuł inżyniera na Wydziale Mechaniki i Budowy Maszyn Politechniki Rzeszowskiej. Na motocyklu wyprawiał się tego lata do Krakowa i Sandomierza. Były też krótsze trasy, jak ta

50

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

z Kamienia do Tajęciny k. Jasionki, gdzie pracuje w fabryce firmy Goodrich jako operator obrabiarki CNC. – W tym roku na TSLA EXPO także się wybiorę. I znów zagram – mówi Mirek. I wolno mu, ponieważ regulamin nie zabrania zagrać o harleya nawet jeśli było się już zwycięzcą konkursu. – Nie tylko o wygraną chodzi – dodaje. – Na targach jest mnóstwo nowinek motoryzacyjnych, ciekawych wystawców i innych atrakcji. Warto się tam wybrać. Organizatorami TSLA Expo Rzeszów 2018 są: Sagier Sp. z o.o., MTR, Klaster Expo.

Warunki uczestnictwa w konkursie 1. W konkursie mogą uczestniczyć osoby pełnoletnie. 2. Zwiedzający otrzymywać będą kupon, który po wypełnieniu będą wrzucać do specjalnie przygotowanej urny. Każdy z uczestników może wrzucić do przygotowanej urny jeden kupon. 3. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest czytelne wypełnienie wszystkich wymaganych rubryk kuponu. 4. Konkurs polegał będzie na wskazaniu przez uczestnika wysokości kwoty pieniężnej, z dokładnością do jednego grosza, znajdującej się w przeszklonej urnie wystawionej na terenie obiektu w G2A Arena. W konkursie wyłoniona zostanie osoba, która wskaże na kuponie kwotę najbliższą rzeczywistej kwoty pieniężnej zdeponowanej w urnie. 5. Rozstrzygnięcie konkursu – ogłoszenie rzeczywistej kwoty zdeponowanej w urnie nastąpi w dniu 29 września 2018 r., o godzinie 16.00 (z tolerancją +/- 60 minut), co zostanie podane do wiadomości zwiedzających Targi poprzez ogłoszenie. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone przez MTR na jego stronie internetowej: https://tslaexpo.pl/. Regulamin konkursu znajduje się na stronie internetowej: https://tslaexpo.pl/home/regulamin/

Tekst Alina Bosak Fotografia Tadeusz Poźniak



Zmiany w ustawie o transporcie drogowym – nowe naruszenia i wyższe kary Paweł Miąsik. Nawet 12 tys. zł może wynieść kara dla przewoźnika nałożona podczas kontroli drogowej. Zmiany w taryfikatorze obejmują nie tylko podwyżki kar. Wprowadzono kary za naruszenia, za które do tej pory w Polsce inspektorzy transportu drogowego sankcji nie nakładali, oraz podział naruszeń na poważne, bardzo poważne i najpoważniejsze. Te ostatnie kończą się sprawdzeniem dobrej reputacji przewoźnika. Znowelizowana ustawa o transporcie drogowym obowiązuje od 6 września br. i jest jedną z wielu zmian w przepisach dotyczących przewoźników. Ich nieznajomość może oznaczać przykre niespodzianki. Będzie o tym mowa podczas Kongresu TSLA Expo 2018.

Tekst Alina Bosak Fotografia Tadeusz Poźniak

5

lipca 2018 roku Sejm znowelizował Ustawę o transporcie drogowym. – Wprowadziła ona szereg zmian ważnych dla przewoźników, z których najważniejsze są zmiany w taryfikatorze – podkreśla Paweł Miąsik, specjalista z dziedziny transportu, z wykształcenia prawnik, właściciel Agencji Bezpieczeństwa Transportu. – Dostosowując polskie przepisy do unijnego rozporządzenia 403/2016, oprócz nowych kar finansowych wprowadzono podział naruszeń ujawnionych w taryfikatorach na poważne (PN), bardzo poważne (BPN) i najpoważniejsze (NN). Taką wagę przypisano większości naruszeń z taryfikatora. Popełnienie najpoważniejszego naruszenia sprawia, że organ wydający licencje musi podjąć kroki dotyczą-

52

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

ce sprawdzenia dobrej reputacji przewoźnika. Może to spotkać wielu przewoźników, ponieważ naruszeń oznaczonych jako NN jest sporo. Wśród nich takie, jak np. jazda pojazdem bez ważnego przeglądu technicznego. Wcześniej w takim przypadku zatrzymywano dowód rejestracyjny i ewentualnie wystawiano mandat dla kierowcy. Obecnie przewidziana jest kara administracyjna dla firmy w wysokości 2 tys. zł i poddanie przewoźnika procedurze sprawdzania dobrej reputacji. Co więcej, ta sama procedura zostanie zastosowana, jeśli na jednego kierowcę przypadnie określona liczba naruszeń poważnych i bardzo poważnych. – Naruszenia sumują się, a procedura sprawdzenia dobrej reputacji nie jest kwestią uznaniową, tylko obligatoryjną – ostrzega Paweł Miąsik. – W taryfikatorze pojawią się także kary za naruszenia, za które do tej pory w Polsce nie nakładano sankcji, np. za brak wpisu kraju rozpoczęcia/zakończenia pracy w tachografie cyfrowym, czy przekroczenie 10 godzin czasu pracy wykonywanej w porze nocnej. Wcześniej ani policjanci, ani inspektorzy nie mieli uprawnień w zakresie karania za przekroczenie czasu pracy w porze nocnej, leżało to w kompetencjach inspekcji pracy. Teraz to się zmienia.

J

Wyższe kary za naruszenia

edna z surowszych kar dotyczy ewidencjonowania czasu pracy. Fałszowanie ewidencji czasu pracy lub odmowa udostępnienia jej kontrolerom oznacza mandat w wysokości 8 tys. zł. Po zmianach maksymalna kara dla przedsiębiorcy podczas kontroli drogowej wzrosła z 10 do 12 tys. zł. Inny przykład zmian, to jazda w trakcie obowiązywania ograniczeń lub zakazów. Do tej pory za takie wykroczenie karano




mandatem kierowcę, a teraz karę administracyjną nakłada się także na osobę zarządzającą i na firmę. Nowym naruszeniem jest także umieszczenie w liście przewozowym lub w innych dokumentach związanych z przewożonym ładunkiem danych lub informacji niezgodnych ze stanem faktycznym. Grożą za to 3 tys. zł. Wystarczy, że kierowca pomyli się wpisując liczbę opakowań czy wagę. taryfikatorze pojawiły się także zapisy, które budzą wątpliwości. Przykładem takiego naruszenia jest „wykonywanie przewozu drogowego pojazdem posiadającym usterkę lub usterki układu hamulcowego, połączeń układu kierowniczego, kół, opon, zawieszenia, podwozia lub innego wyposażenia zakwalifikowane jako niebezpieczne”. – Zostawiono tu służbom kontrolnym szerokie pole do interpretacji, które usterki rzeczywiście są niebezpieczne – zauważa ekspert.

W

Zmiana trybu nakładania kar na osoby zarządzające Kolejna, duża zmiana dotyczy osób zarządzających. – Zmieniono tryb nakładania kar na osoby zarządzające transportem z wykroczeniowego na administracyjny – mówi Paweł Miąsik. – Do tej pory zarządzający zazwyczaj odmawiali przyjęcia mandatów w wyniku kontroli drogowych czy w przedsiębiorstwie, a sprawy były kierowane do sądów. Sądy w znakomitej większości przypadków obniżały kary pieniężne. Zmiana trybu orzekania na Kodeks postępowania administracyjnego sprawia, że teraz zarządzający muszą dowodzić swoich racji przed Wojewódz-

kim Sądem Administracyjnym i Naczelnym Sądem Administracyjnym. Podnosi to koszty i oznacza, że jeśli kara na zarządzającego była nałożona zasadnie, to wysokość jej nie zostanie obniżona, ponieważ Sądy Administracyjne nie mają możliwości obniżenia kary np. z uwagi na stan materialny obwinionego. Maksymalna kara za wszystkie naruszenia dla osoby zarządzającej również się zmieni i będzie wynosić 3 tys. zł. W ostatnim czasie zmieniono także zapisy w ustawie o tachografach. Proponowane zapisy umożliwiają m.in. wdrożenie nowych tzw. inteligentnych tachografów, jak również ograniczają zjawisko manipulacji, m.in. poprzez nowe zasady ich instalacji, naprawy i sprawdzania.

Z

Więcej o zmianach na TSLA Expo 2018

miany prawa transportowego w 2018 roku są tematem jednego z paneli podczas Kongresu i Targów TSLA Expo 2018 w Centrum Wystawienniczo-Kongresowym Województwa Podkarpackiego – G2A Arena w Jasionce, w dniach 28-29 września br. Debaty i panele tematyczne zaplanowano pierwszego dnia. Podczas panelu dotyczącego zmian prawa transportowego, Paweł Miąsik, właściciel Agencja Bezpieczeństwa Transportu, współpracujący z ośrodkiem Enterprise Europe Network, omówi następujące problemy: Nowelizacja ustawy o transporcie drogowym 2018. Najważniejsze zmiany. Nowe naruszenia i kary. Pakiet Mobilności. Delegowanie pracowników – kierowców oraz Odpowiedzialność osoby zarządzającej transportem.  Reklama


„Tribute to Black”. Pokaz mody Basi Olearki na TSLA EXPO 2018 Kocha modę i od lat konsekwentnie biegnie za swoimi marzeniami. 28 września najnowszy pokaz mody rzeszowskiej projektantki będzie można zobaczyć na Wieczorze VIP TSLA EXPO 2018. „Tribute to Black” to specjalnie przygotowana kolekcja, którą Basia Olearka odda hołd czerni w modzie, a 30 stylizacji podkreśli wspólny mianownik świata mody i motoryzacji – miłość do piękna i dążenie do perfekcji.

C

zarne jest piękne, chciałoby się powiedzieć, a w przypadku Basi Olearki, najpiękniejsze. Czerń jest obecna we wszystkich jej kolekcjach i temu kolorowi jest absolutnie wierna, choć nie unika odważnych połączeń chociażby z błękitem, brązem, złotem i srebrem. – Kocham czarny kolor. Jest seksowny, tajemniczy, wielowymiarowy, a jednocześnie elegancki i zmysłowy. Nie sposób go nie zauważyć – mówi projektantka. – „Tribute to Black” będzie prezentacją 30 damskich i męskich sylwetek, w wieczorowym, ale nie tylko, wydaniu. Swego rodzaju kwintesencją mojego spojrzenia na modę, która uwodzi mnie odkąd pamiętam. Miałam może cztery lata, kiedy nie było mi już obojętne, co na siebie włożę. Nie zabraknie, oczywiście, przezroczystości, które są jej znakiem rozpoznawczym, a to wszystko skomponowane z sukienkami, kombinezonami, marynarkami, spodniami i bluzkami. Jak zawsze pierwszoplanową rolę zagrają także detale. Bo najważniejsza jest pasja. Ta bez problemu, a jak urodziwie, potrafi połączyć odległe z pozoru światy mody i motoryzacji. Basia Olearka udowodniła to już kilka miesięcy temu kolekcją „West”, inspirowaną smakiem wolności, przestrzeni i marzeń po horyzont, która była prezentowana w salonie Stanisława Myszkowskiego GOC Harley – Davidson w Rzeszowie. Kolekcja „Tribute to Black” będzie ósmą w dorobku Basi Olearki, która wcześniej prezentowała: „Summer Snow”, „The Bright Side of life”, „Rdza”, „Kia My Way”, „Punk” oraz „Harmony” i „West”. Wszystkie one są potwierdzeniem modowej osobowości projektantki, która grzeczna w swoich propozycjach nie jest, ale zawsze zależy jej na podkreśleniu osobowości kobiety, wydobyciu seksapilu, przy jednoczesnym zachowaniu subtelności i kobiecości. Rzeszowianka konsekwentnie buduje swoją markę i pokazy mody organizuje już od 2010 roku. Od 3 lat co roku proponuje, co

najmniej dwie kolekcje w różnych miejscach i stylach, ale nie powielając wcześniejszych pomysłów. Gdy wiosną 2018 roku pojawiła się na prestiżowej imprezie modowej „Fashion Day Zakopane”, w której gwiazdami wydarzenia byli „Paprocki&Brzozowski”, natychmiast skradła serce publiczności i doczekała się owacji na stojąco dla jednej ze swoich sukienek. – Mam ogromną radość z tworzenia mody – przyznaje Basia Olearka. – Wytyczam sobie cele i podążam do nich we własnym tempie oraz na swoich zasadach. Najważniejsza jest kreacja i spotkanie z drugim człowiekiem. Moda to dla mnie coś więcej niż tylko ubrania. Każdy pokaz to coś więcej niż tylko spotkanie towarzyskie. Zależy mi na inspirowaniu zdarzeń kulturalnych, integrowaniu środowisk twórczych, i to się dzieje. Budujemy tożsamość Rzeszowa, tworzymy platformę do dialogu tak różnych środowisk, że niekiedy sama jestem zaskoczona. Ale radość jest ogromna, gdy z tych spotkań rodzą się kolejne, wartościowe rzeczy i niecodzienne przedsięwzięcia. Wszystko to nie byłoby jednak możliwie, gdyby nie zaangażowanie Marty Lebiody i Pawła Olearki, którzy od lat są dla mnie największym wsparciem. 28 września w trakcie Wieczoru VIP na TSLA EXPO 2018 przekonamy się, jak „Tribute to Black” komponuje się z najlepszymi markami automotive z Podkarpacia. Choć już dziś jedno wiemy na pewno – czerń jest równie atrakcyjna w świecie mody, co motoryzacji. Atrakcją wieczoru w CWK G2A Arena w Jasionce będzie też pokaz torebek Ladybuq Art Studio oraz biżuterii marki Giorre. Modelki uczesze Salon Maniewski, zaś ARTDECO zadba o makijaże. Wydarzenie wspierają też: EXPRESS Bank Spółdzielczy w Rzeszowie oraz Design Format. 

Tekst Aneta Gieroń Fotografia Paweł Olearka



Kongres i Targi TSLA Expo pełne atrakcji dla fanów motoryzacji i rodzin z dziećmi Kongres i Targi TSLA Expo to nie tylko panele dyskusyjne z udziałem branżowych ekspertów i zaproszonych gości oraz spotkania biznesowe. Organizatorzy zadbali o szereg wydarzeń towarzyszących, atrakcji i konkursów, które sprawią, że TSLA będzie interesujące dla fanów motoryzacji, pojazdów zabytkowych, a także dla rodzin z dziećmi. Najwięcej emocji wzbudza konkurs, w którym do wygrania jest motocykl Harley-Davidson.

P

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Archiwum TSLA EXPO

rzez dwa dni, w piątek i sobotę 28 i 29 września, na zwiedzających targi czeka mnóstwo atrakcji. Teren Centrum Wystawienniczo-Kongresowego G2A Arena w Jasionce zamieni się w przestrzeń, gdzie obok zabytkowych samochodów i motocykli pojawi się strefa rajdowa oraz żużlowa, dzieci nauczą się zasad udzielania pierwszej pomocy, a w symulatorze dachowania będzie można doświadczyć przebiegu prawdziwego wypadku samochodowego. Warto z tych atrakcji skorzystać, ponieważ mają wymiar rozrywkowy, ale także edukacyjny. Nauka pierwszej pomocy z pluszowym misiem Najmłodsi uczestnicy targów będą mieć okazję poznać zasady udzielania pierwszej pomocy w Klinice doktora Misia. Szkolenia poprowadzi firma edukacyjno-szkoleniowa

58

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

PASSIO z Rzeszowa. Pod okiem ratowników medycznych dzieci doświadczą czynności ratowniczych w oparciu o specjalne metody i narzędzia, a zajęcia będą o tyle atrakcyjniejsze, że pacjentem dzieci będzie duży, pluszowy miś. Dzięki udziałowi w zajęciach dzieci nauczą się podstawowych, prostych zasad udzielania pierwszej pomocy, ponieważ nawet skomplikowanie brzmiąca resuscytacja to w rzeczywistości kilka prostych czynności. Ratownicy PASSIO wychodzą z założenia, że zasady postępowania w nagłych wypadkach powinien znać każdy, nawet kilkuletnie dzieci. Zdarza się przecież, że to właśnie najmłodsi są jedynymi świadkami wypadków, więc wiedza na ten temat jest im koniecznie potrzebna. Ponadto na placu zabaw na najmłodszych będą czekać lubiane przez nich atrakcje: dmuchaniec „Krasnoludek” do skakania, animacje oraz malowanie twarzy. 



Strefa rajdowa i żużlowa oraz pojazdy retro

Emocje gwarantowane w symulatorze dachowania

Przez dwa dni czynne będzie biuro prasowe rajdów samochodów (będzie to symulacja prawdziwego biura), z wyspą samochodów rajdowych dookoła, a także z możliwością spotkania z uznanymi polskimi kierowcami rajdowymi. Na telewizyjnym ekranie przez cały czas będą wyświetlane rajdy samochodowe. Udział w targach zapowiedział klub żużlowy Speedway Stal Rzeszów, który w specjalnej strefie będzie popularyzować ten sport i zorganizuje mini szkółkę. Dzieci będą mogły usiąść na motocyklu, a rodzice dowiedzieć się, jak zapisać dziecko do szkoły żużla. W strefie pojawią się także znani zawodnicy rzeszowskiego klubu. Na fanów samochodów retro czeka nie lada gratka. Firma Piotra Polaka z Mielca, zajmująca się m.in. renowacją samochodów zabytkowych, zaprezentuje cztery wyjątkowe pojazdy. BMW Dixi – małolitrażowy samochód osobowy, który był produkowany w latach 1929–1932 przez Bayerische Motoren-Werke AG. Samochód ten, potocznie nazywany Dixi, był pierwszym samochodem seryjnym marki BMW. Łączna produkcja tego samochodu osiągnęła 15 948 egzemplarzy. Nieopodal czerwonego Dixi stanie niebieski Pilgrim Bulldog, produkowany w latach 1985-1997. Pierwszym modelem był Bulldog, samochód turystyczny z siedzeniami 2 + 2 w stylu lat 40., opracowany przez Den Tanner w latach 1980 i 1985. Ponadto będzie można zobaczyć karoserię Jaguara C-Type, produkowanego przez brytyjską firmę Jaguar Cars w latach 1951–1953, oraz Jaguara D-Type, produkowanego w latach 1954–1957.

Niezapomnianym przeżyciem, które sprawi, że już zawsze będziemy zapinać pasy i dbać, by w samochodzie nie pozostawiać niezabezpieczonych przedmiotów, będzie symulator dachowania od firmy PASSIO. Symulator obrazuje w zwolnionym tempie przebieg prawdziwego wypadku samochodowego z dachowaniem. Osoby siedzące wewnątrz samochodu przekonają się, jak ważną rolę pełnią pasy bezpieczeństwa oraz zobaczą, co dzieje się z niezabezpieczonymi przedmiotami w kabinie. Przedmioty te będą symulowane przesz piłeczki. Mateusz Mokrzycki z firmy PASSIO poprowadzi płatne szkolenie z pierwszej pomocy zakończone certyfikatem (sobota od godz.11 i piątek od godziny 12) Trzyczęściowe szkolenie (każde po 45 minut) obejmie resuscytację krążeniowo-oddechową, automatyczną defibrylację zewnętrzną i urazy kostno-stawowe, krwotoki. Ćwiczenia prowadzone będą na najbardziej zaawansowanym symulatorze w Polsce. Widowiskowo zapowiada się zaplanowana na drugi dzień wydarzenia (29 września) symulacja wypadku masowego drogowego. Również w sobotę odbędzie się zlot samochodów zabytkowych. Pojawią się na nim takie perełki, jak Fiat 126p EI, Fiat 125p Radiowóz Milicja, Łada 2101 (Kopiejka), Fiat 126p, VW Garbus Herbi, VW Golf 1, Mercedes W124 E320 Cabrio czy Jaguar XJSC. Podczas targów odbędzie się także konkurs dla osób pełnoletnich, w którym do wygrania jest motocykl Harley Davidson. Szczegóły na stronie https://tslaexpo.pl/home/ regulamin/. Udział w targach jest płatny. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 6 zł, bilet rodzinny – 12 zł, natomiast dzieci do 12 lat wejdą na targi gratis, ale pod opieką rodziców. Targi będą czynne w piątek i sobotę w godz. 9-17. 

Opancerzony transporter i motocykle z Cyziówki Na ekspozycji Rzeszowskiego Muzeum Techniki i Militariów, które w swoich zbiorach posiada odrestaurowane zabytkowe samochody, samoloty wojskowe i cywilne, pojazdy wojskowe i zabytkowe motocykle, znajdą się 4 motocykle oraz 3 samochody. Wśród nich transporter – opancerzony wóz bojowy służący do transportu piechoty i sprzętu na polu walki. Miniwystawę starych motocykli szykuje Folwark Cyziówka z Kamionki, który na swojej stałej wystawie w Kamionce zgromadził ponad 50 motocykli m.in. z Niemiec, USA, Francji, Szwajcarii, Polski, Czech i Rosji.

60

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018







Alina Bosak rozmawia...

cerkiew coś między ludźmi też Nie tylko trzeba odbudować,


...z Jarosławem Tomaszewskim, warszawiakiem, architektem wnętrz i sekretarzem Stowarzyszenia Ratowania Cerkwi w Baligrodzie

Fotografie Tadeusz Poźniak


Jarosław

Tomaszewski architekt wnętrz, poeta, „chłopak z gitarą” i bieszczadzki tramp, od 2006 roku zasiada w zarządzie Stowarzyszenia Ratowania Cerkwi w Baligrodzie – niegdyś jako prezes, obecnie sekretarz. Mieszka w Milanówku. Swoje prace prezentuje pod szyldem Armada Interiors. Jest autorem tekstów, muzyki i liderem zespołu Latający Dywan, który w tym roku wygrał festiwal Natchnieni Bieszczadem.

Alina Bosak: Tak to było? „Zobaczyłem cerkiew. Przechyloną kopułę. Pomyślałem, że jeśli nikt nic nie zrobi, to dachy się zawalą”. I jeszcze: „Jeśli nie ja, to być może nikt”? Jarosław Tomaszewski: Znalazła to pani... Kiedyś Pan powiedział, że pomagając ratować cerkiew w Baligrodzie, spłaca lata przyjazdów w Bieszczady, „ładowanie akumulatorów”. To jest aż tak wielki dług? Jest. W Bieszczady przyjechałem po raz pierwszy z rodzicami w latach 60. ubiegłego wieku. W czasach studenckich chodziłem po tych górach z obozami wędrownymi, nocowałem w schroniskach, przesiadywałem z gitarą przy ogniskach. To taka „choroba”, z której nie da się wyleczyć. Zapachu, jak w Bieszczadach, nie ma nigdzie. Jechałem tu pociągiem, potem pekaesem i pierwsze, co mnie uderzało, gdy w końcu wysiadałem u celu podróży, to zapach. Już wtedy zaczęły się pewne rzeczy, które doprowadziły mnie do cerkwi w Baligrodzie. W stanie wojennym przyjechaliśmy z przyjaciółmi. To był rok 1982. Chcieliśmy w górach spędzić święta Wielkiej Nocy. Dziewczyny w Warszawie spakowały kostiumy do opalania, a tu zima na całego. W dodatku ten stan wojenny i zakaz przebywania w strefie przygranicznej. Wysiedliśmy w Lutowiskach i poszliśmy do strażni-

68

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

cy Wojsk Ochrony Pogranicza po zezwolenie. Mundurowy aż się uniósł. „Nie wiecie, że jest stan wojenny? Wypier…!”, krzyknął. No to pojechaliśmy do Ustrzyk Górnych. Stamtąd dotarliśmy na Połoninę Wetlińską, gdzie spędziliśmy urocze święta wśród śniegu i lodu, śpiąc na ziemi. Na drugi dzień zeszliśmy do schroniska PTTK w Wetlinie, gdzie pierwsze słowo, jakie usłyszałem to było: „Psiakrew!” Tak poznałem Piotra Ostrowskiego, który prowadził ze swoją mamą schronisko. To wtedy zaczęła się nasza przyjaźń i dziś wspólna praca w Stowarzyszeniu Ratowania Cerkwi w Baligrodzie. W tamtych czasach, zawsze gdy zawędrowałem z gitarą do Wetliny, siadałem na ławce pod ścianą, zaczynałem grać i zaraz dało się słyszeć: „Psiakrew!”. Jak Pani pyta, skąd ten dług, to właśnie stąd. Jechałem na tydzień w Bieszczady i wracałem do Warszawy, będąc kompletnie innym człowiekiem. Zapatrzonym w naturę i ludzi, których spotykałem. Takie to było rzetelne i prawdziwe. Łącznie z krajobrazem i tym, co na jego tle się działo. Przyroda i historia. Idąc doliną, wchodziło się nagle między stare jabłonie, spotykało przeszłość, przywracało ją pamięci. Stare jabłonie po wysiedlonych mieszkańcach Bieszczadów – prawdziwe, ale i smutne. Zaraz po wojnie te tereny zostały objęte przesiedleniami na mocy radziecko-pol-


VIP tylko pyta skiego porozumienia o wymianie ludności. Do Polski wysyłano Polaków z Kresów, a Ukraińców, którzy znaleźli się po polskiej stronie granicy – na wschód. No a potem była jeszcze rozprawa z UPA i rozpoczęta w 1947 roku Akcja „Wisła”, w ramach której masowo wysiedlono Ukraińców, Bojków, Łemków, głównie na Ziemie Zachodnie. Dramat tysięcy rodzin.

W

latach 80. tą historią bardzo się zainteresowałem. Coraz więcej wędrowałem po dolinach, w których mogłem się natknąć na pozostałości po łemkowskich i ukraińskich wioskach. Szukałem zdziczałych jabłonek, trześni i śliw. Starych piwniczek i zarośniętych studni. Sporo czytałem o tych miejscach. Budował się szczególny obraz tego miejsca. Obraz, w którym to kompletnie nie jest błahe. Każda rzecz, z którą mamy do czynienia, jest dramatycznie silna, mocna. Jabłoń to nie jest tylko drzewko owocowe. To kawał tragedii. Dziś rosną chaszcze, pokrzywy, a pod spodem kryje się dramat.

Niektórzy woleliby tamte czasy zapomnieć. Wielu po prostu nie wie, nie interesuje się. W PRL-u władza nie bardzo chciała te tematy odgrzebywać. Młodzież rosła w świadomości, że Bieszczady to piękna przyroda i tyle. Zgoda, gdyby nie przyroda, to na te góry i ja bym nie zachorował. Ale potem okazało się, że historia też mi zapadła w serce. Któregoś razu jestem u Piotra Ostrowskiego, już w jego Leśnym Dworze w Wetlinie. Rok chyba 2001. Wracam przez Cisną i Baligród. Kiedy jedzie się od Bystrego, to w perspektywie widać cerkiew w Baligrodzie. Patrzę, a ona ma wieżę tak przekrzywioną, że zaraz runie. Katastrofa była o włos. Z powodu wieloletnich zaniedbań przez dach ciekła woda, która wymywała zaprawę spomiędzy kamieni i cegieł. Spowodowało to zarwanie nadproży nad oknami z północnej strony, poleciały słupy i wieża odchyliła się od pionu o kąt 36 stopni! Zatrzymałem się wtedy w Baligrodzie i doszedłem do wniosku, że jeśli czegoś nie zrobię, to się to zawali. Wiem, najłatwiej było wsiąść do samochodu i pojechać dalej... Albo gdzieś zadzwonić i powiedzieć: Zróbcie z tym coś, bo się zawali.

A

lbo takie ogólnoświatowe: „Oni z tym nic nie robią”. Jacyś Oni. Nie znałem wtedy jeszcze Jana Herbetki, który dziś jest prezesem naszej organizacji, ale zacząłem rozmawiać z różnymi ludźmi, jak można by cerkiew uratować. Grażyna, żona Piotra Ostrowskiego, mówiła: „Zanim się za to weźmiesz, dobrze się zastanów”. Jako specjalistka budowy dróg i mostów wiedziała, że koszt ratowania zabytku będzie ogromny, że mogą pojawić się różne niespodziewane trudności. „Zrobisz krok w przód, dwa będziesz musiał dać w tył”, ostrzegała. Ale na tym etapie byłem idealistą i wszystko wydawało się do zrobienia, nawet jeśli koszty były kosmiczne. No i zdecydowałem, że będę ratował cerkiew.

Wcześniej nie było na nią chętnych. Kiedy w 2000 roku kopuła przechyliła się, gmina zabezpieczyła środek stemplami i chciała przekazać jakiejś instytucji, którą byłoby stać na remont. Ale nikt nie chciał. Ani wojewoda, ani marszałek, ani Ordynariat Polowy Wojska Polskiego. Nawet kuria greckokatolicka odmówiła. Nikomu ta cerkiew nie była potrzebna, tylko Panu? Wójt Baligrodu musiał Pana witać z otwartymi ramionami! Zanim do niego poszedłem, zacząłem od nagłośnienia sprawy. Bieszczady to miejsce szczególne. Moja żona śmieje się, że jeżeli jesteśmy gdzieś na końcu świata i siadamy na chwilę, to zaraz ktoś podchodzi i pyta: „Jarek?” Któregoś dnia znów jechaliśmy do Piotra do Wetliny i zatrzymaliśmy się w Lesku, w herbaciarni. Zamówiliśmy coś, siedzimy i słyszę to właśnie: „Jarek?” Okazuje się, że gospodarze herbaciarni kiedyś tu ze mną jeździli na obozy wędrowne. Jak to się mówi, rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady. Namówili mnie, bym zagrał w ich herbaciarni pierwszy bieszczadzki koncert, podczas którego mówiłem o ratowaniu baligrodzkiej cerkwi. Zacząłem też robić koncerty w Warszawie, opowiadać ludziom o Bieszczadach, ich historii i tym, co jest dziś. W tych rozmowach z bieszczadzkimi przyjaciółmi rodził się plan. Zadzwoniłem do wójta Baligrodu i powiedziałem, że chciałbym cerkiew ratować. Bardzo się ucieszył. Przyjechałem i poszliśmy do cerkwi. Otworzył drzwi. Wszedłem i oniemiałem. Ściany i sklepienia pokryte polichromiami. Na kopule niebo z gwiazdami, czterej ewangeliści i Święta Trójca, ale też ślady ostrzału z karabinu maszynowego. Barwne krajki w ościeżach okien i dziury po pociskach w dachu. Dziś polichromii z kopuły nie widać. Zniszczone wilgocią i mrozem, rozpadły się w rękach, jak tylko zaczął się remont. Zostały te krajki wokół okien i trzy obrazy figuratywne na słupach: św. Włodzimierz, św. Konstanty i św. Helena. Wtedy, gdy wszedłem tam pierwszy raz, wpadłem w zachwyt. Z zewnątrz cerkiew nie robiła wielkiego wrażenia, wyglądała jak coś zmurszałego, zawalonego. Wchodzę do środka, a tam jakaś baśń. Tylko śpiewającego chóru mi brakowało. Pomyślałem, że zrobię wszystko, by zaśpiewał. Przez to, że o cerkwi zrobiło się głośno, odnalazła się inwentaryzacja Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z 1985 roku, a potem dokumentacja budowlana, ponieważ remont tego budynku był kiedyś zapisany w planach WKZ. I całe szczęście, bo wielu rzeczy ujętych w dokumentacji w momencie, kiedy przystąpiliśmy do remontu, już nie było. Jak to się stało, że został Pan prezesem działającego od 2005 roku Stowarzyszenia Ratowania Cerkwi w Baligrodzie? Podczas rozmów z wójtem dowiedziałem się, że w tym samym czasie grupa kilkunastu osób założyła Stowarzyszenie. Janek Herbetko był w tym gronie, także Maria Harasymowicz, a organizacji szefował wtedy ks. Miron Michaliszyn, greckokatolicki duchowny, postać tutaj znana i kontrowersyjna. Zaoferowałem pomoc. Gmina przekazała cerkiew Stowarzyszeniu. Zbieraliśmy pieniądze na remont. Dzięki pomocy różnych ludzi udało się dotrzeć do ministra kultury, powiedzieć, jak sytuacja wygląda i uzyskać pierwszą dotację na remont cerkwi. Dzięki tej pierwszej dotacji mieliśmy odbudować mury prezbiterium, dach nad prezbiterium i zakrystiami.

Więcej wywiadów i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl


VIP tylko pyta Te pieniądze dostaliśmy w sierpniu 2006 roku i musieliśmy do końca roku wydać. Udało się zatrudnić inspektora nadzoru i firmę budowlaną z Sanoka. Zaczęliśmy remont, a tu któregoś dnia ks. Miron wygania inspektora i ekipę, bo coś mu się nie spodobało. Ekipa zeszła z placu i trzasnęła drzwiami. A był już październik, dotacja mogła przepaść. Wtedy ks. Miron przestał być prezesem. Cudem przekonaliśmy ludzi, by powrócili i dokończyli prace. 19 grudnia kończyliśmy deskowanie, przy padającym śniegu z deszczem. Konfliktową sytuację ratował ks. Stefan Batruch z Lublina, także greckokatolicki duchowny. Postać znakomita. Odbudował kilka cerkwi, uruchomił dom pomocy społecznej w Prałkowcach pod Przemyślem. Zgodził się zostać na rok prezesem naszego Stowarzyszenia, a potem ta funkcja przypadła mnie, od roku Jasiowi Herbetce, ale ks. Batruch do dziś jest w zarządzie. Dalsze, najtrudniejsze prace prowadziła firma Józefa Kufla z Bliznego. Im się należą ogromne podziękowania, bo tak, jak Eugeniusz Kaliniecki, nasz inspektor nadzoru, tak i oni zaangażowali się w sprawę bez reszty. Organizowanie pieniędzy nie było jedynym kłopotem? Wyobrażałem sobie, że najtrudniejsze będzie zdobycie pieniędzy i zorganizowanie całej budowy, co się okazało nieprawdą. Najtrudniejsze się okazało to wszystko, co było w ludziach. Wszystkie niezabliźnione rany trudnego współżycia i historii polsko-ukraińskiej, polsko-łemkowskiej, polsko-bojkowskiej. Ludzie wciąż pamiętają. 6 sierpnia 1944 roku do Baligrodu weszła sotnia UPA i zamordowała 40 osób. Wtedy część mężczyzn została uratowana dzięki interwencji księdza greckokatolickiego. Chcieli wejść do kościoła, ale duchowny im nie pozwolił. Jan Herbetko mówi, że to był ksiądz, który uciekał przed Rosjanami z Ukrainy. Przebywał tu kilka dni. Sotnia, która przyszła, nie znała go. Stanął w drzwiach i powiedział: „Możecie wejść, jak mnie zastrzelicie”. I odpuścili. Ale zabili ludzi na zewnątrz. Po wojnie gmina Baligród jako jedna z pierwszych została objęta przesiedleniami. Po grekokatolikach została ta cerkiew. Obrabowana przez wojsko. Niechciana przez miejscowych. Historia, z którą wciąż trudno sobie poradzić? Animozje wciąż się odzywają. Kiedy zaczęliśmy remont cerkwi, z jednej strony mieliśmy postawę typu: „Będą odbudowywać i będą znów tryzuby tu chrzcić na Polaków”, a z drugiej niechęć Ukraińców: „Odbudowujecie, ale przecież my i tak nie możemy się ujawnić, nie możemy wrócić, wyście nas wypędzili”. Kiedy podnieśliśmy część budynku z gruzów i zaczęliśmy organizować w cerkwi pierwsze wydarzenia kulturalne, koncerty, to wielu ludzi nie przekraczało progu, jakby wciąż nie byli pewni, co tu się może stać. To uważam za największy problem, największe zadanie, jakie stanęło przed nami – udowadniać, że cerkiew jest świadectwem kultury wszystkich, którzy tu byli, którzy tutaj są. To nie było i nadal nie jest łatwe. Ale może dwa lata temu, coś drgnęło. Ludzie zaczęli w końcu do cerkwi zaglądać, pytać, czy będzie jakaś wystawa, koncert? I to, moim zdaniem, jest największy sukces tej odbudowy. Odbudowuje się coś między ludźmi? Tak nie chodzi tylko o architekturę, ale także to, co ma ją wypełniać, czyli ludzki duch. Chcieliśmy szukać porozumienia, pojednania, a nie jątrzyć i rozgrzebywać rany. Traktować tę

70

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

odbudowę jako pomnik dla przeszłości, dla ludzi, którzy tu byli, bo im się należy, żeby to uchować. Jako dom sztuki? Co się tam w środku będzie działo, to już inna sprawa. Poza koncertami, były tu także msze ekumeniczne. Naprawdę piękne. Kuria greckokatolicka nie chce cerkwi pw. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny w Baligrodzie? Wybudowana w 1829 roku była kiedyś centrum dekanatu baligrodzkiego, który przed wysiedleniami obejmował 11 parafii. To cenny zabytek. Ale dla kurii byłby kłopot. Nie ma tu takiej społeczności, która mogłaby cerkiew utrzymać. Większość została wysiedlona. Co zostało wyremontowane, a co jeszcze trzeba zrobić?

N

ajpierw ratowaliśmy przekrzywioną kopułę. W 2006 roku przyjechała firma, która się zajmuje m. in. przesuwaniem kościołów, domów. To też byli ludzie, których spotkałem u Ostrowskich w Wetlinie. Poprosiłem, a oni przyjechali i pomogli. Kopułę podnieśli, umocowali na rusztowaniach. Stała tak przez rok. Udało się zdjąć dachy, odbudować mury, nadproża okienne, zrobić wieńce. Odbudować całą konstrukcję i więźbę dachową, belki stropowe oraz tambur – podstawę i na tym osadzić kopułę. Potem zrobiliśmy blachowanie dachu. Tynki zewnętrzne, okna, drzwi do zakrystii, posadzki w prezbiterium, schody na chór i podłogi chóru. Można powiedzieć, że niedużo. Ale w stosunku do obrazu, z którym mieliśmy do czynienia, wykonana został praca gigantyczna.

Ile kosztowała? Prawie 2,8 mln zł. I wydaje się, że dość tanio to zrobiliśmy. Była nie tylko dotacja od ministra, ale i poszukiwanie darczyńców. Zbierałem pieniądze na tych koncertach. Zawsze był futerał otwarty i ludzie wrzucali datki. Szukaliśmy też darczyńców prywatnych. Dawali pieniądze, i to wcale nie błahe. Dali nam więcej niż konserwator zabytków. Wspierali nas ludzie, wykonując za darmo różne prace, usługi, ofiarowując materiał, drewno. Wszystko to pozwalało ciągnąć budowę. Co teraz? Najpierw posadzki nawy i babińca. Walczymy o fundusze na nie od paru lat. Od 2013 zarwało się wsparcie ministerialne. I trochę to rozumiem. Dopóki się obiekt walił, to miał priorytet. Teraz budowla jest bezpieczna. Chociaż czy w kulturze zawsze racjonalnie dysponuje się pieniędzmi? Często wydaje się miliony na jakieś wielkie wydarzenie, po którym wszystko wyrzuca się na śmietnik. A można by dofinansować kilka takich obiektów jak ten. Ile jeszcze potrzebuje nasza cerkiew? 2 miliony i byłoby pięknie. I co wtedy? Dyskutujemy na temat ikonostasu. Mam w duszy ideę ikonostasu ze szkła. W cerkwi została tylko szafa – jego szkielet. W związku z tym, że ikonostasu nie ma, to jego odwzorowywanie byłoby złe z dwóch powodów. Po pierwsze, bo nie wiemy, jak to wyglądało, a po drugie – byłoby naśladownictwem i nie miałoby wartości autentyku. Jestem przeciwny


VIP tylko pyta odtwarzaniu tego, co było na ścianach i sklepieniach. To jest bardzo dobrze udokumentowane przez kalki i zdjęcia. Można pokazać w cerkwi na planszach, jak to wyglądało. Wolę o tym miejscu myśleć w sposób nowoczesny i otwarty. Połączyć tę starą bryłę, stary kamień z czymś niezwykłym. Nie tynkować cerkwi wewnątrz, zostawić ją w kamieniu. Wyspoinować, zrobić ościeża okien, odtworzyć w nich malowane krajki. Pokazać, co jest zachowane i takie jak kiedyś, a co nowe. I w tym umieściłbym nowoczesny ikonostas. Tamtego starego już nie ma. Ten nowy to cień ikonostasu, z duchami świętych. Wyobraziłem więc sobie taflę szkła z napylonymi złotem cieniami. Zarysy postaci, które są archetypiczne i bez trudu je rozpoznajemy – głowa, aureola, szata, ręce w różnych pozycjach, Matka Boska z Dzieciątkiem. Cała tafla szkła podświetlana od dołu jest gigantyczną złotą ścianą. Przezierną, ale złotą. Trzy otwory, drzwi… Chodzi o to, by nie wypierać się tego co było? Pokazać wspólne, wielokulturowe dziedzictwo? Ono tu przecież zostało. Nie było oddzielone jak brzytwą, ale przenikało się, zostawiało ślad w każdym, kto tu żył i żyje. Mieliśmy ideę powołania Forum Kultury Karpat. Chcieliśmy powołać fundację, która przejęłaby cerkiew od stowarzyszenia i zajęła się działalnością. Niechby te autokary, które lecą na pętlę bieszczadzką, zatrzymywały się w Baligrodzie. Po to dwukrotnie zapraszaliśmy do cerkwi Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej. Jak oni przyjechali... tu pył z posadzki, gołe mury, a oni weszli w tych frakach, w biżuterii, z instrumentami i zagrali. Pięknie. Niemal płakałem. Pomyślałem, że skoro na miejscu jest tylko garsteczka ludzi, których nie stać na utrzymanie takiego obiektu, to może jeśli w tę treść starą wprowadzimy sztukę wszelkiego rodzaju – muzyczną, plastyczną, teatralną, albo taki niezwykły ikonostas – to ludzie tu się będą zatrzymywać, zwiedzać, oglądać, słuchać. Mogłoby tu być np. muzeum instrumentów, które na tym terenie występowały. Bo tu istniał niezły tygiel kulturowy. Poza Polakami, Ukraińcami, Żydami, Łemkami, Bojkami, byli jeszcze i Węgrzy, i Słowacy, i Romowie, i Niemcy oraz Austriacy, którzy napływali tu w czasach Franciszka Józefa. Każdy wnosił kawałek siebie i swojej kultury. To jest skarb. To coś, czego nie należy niszczyć. Warszawiakowi łatwiej to zrozumieć? Jak się siedzi w Warszawie, która jest mieszanką wszystkiego, tam jest to normalne. Nagle okazuje się jednak, że ten Baligród z tymi swoimi rynkami, piwnicami na wino ukrytymi pod miastem, też jest ciekawy. W cerkwi mógłby powstać ośrodek kultury, bazujący na tej przeszłości, na szacunku dla wszystkich, którzy tutaj byli, a z drugiej strony przyciągający ludzi tym, że tu się spotkają z rzeczami artystycznymi niezwykłej klasy. Że wchodząc do starej cerkwi, zobaczą coś nie z tej ziemi. A przekonuje mnie do tego jeszcze taka rzecz, że spotkałem się z twórczością artysty z Białorusi, który pisze ikony absolutnie nowatorskie, posługując się właśnie tymi archetypicznymi skojarzeniami. To ikony właściwie abstrakcyjne, ale z drugiej strony tak czytelne, tak mocne i tak piękne, że nic innego nie potrzebuję. Pojechał do Jerozolimy i zrobił tam kaplicę. Całą w czerni i złocie. Cudownie. O takim duchu myślenia artystycznego myślę tu. Od paru lat ciekawe instalacje w baligrodzkiej cerkwi

prezentują studenci architektury z Politechniki Warszawskiej. Odbywają się koncerty w ramach Festiwalu Tchnienia, którego współorganizatorem jest Tomasz Sybidło, także członek Stowarzyszenia Ratowania Cerkwi w Baligrodzie. Przyjeżdżają ludzie z całej Polski. I to jest piękne – zbitek tego starego, kamiennego wnętrza, jego ducha i historii, z lekkością i świeżością pomysłu artystycznego. To jest ożywcze, budujące. To należy robić. Nie naśladować, nie oszukiwać, nie udawać. Tego, co było, już nie ma. Wiem, że dla wielu miejscowych próg wciąż jest barierą nie do przebycia. Ale te koncerty coś zmieniają. Wędrując po Bieszczadach dziś, znajduje Pan jeszcze wiele takich miejsc zapomnianych, o które trzeba by się upomnieć i coś z nimi zrobić?

W

iele. W Tarnawie Niżnej jest cerkiew murowana w coraz gorszym stanie. Żal jej. Ale muszę powiedzieć, że przy remontowaniu cerkwi w Baligrodzie poznałem wielu takich wariatów jak ja. Jednego z Katowic, który postanowił ratować cerkiew w Liskowatem k. Ustrzyk Dolnych, kolejnego z Warszawy, który chce remontować cerkiew w Króliku Polskim. Doradzamy sobie nawzajem, przecieramy szlaki do urzędów. Kiedy remontowaliśmy cerkiew w Baligrodzie, konserwatorem zabytków w Przemyślu była Grażyna Stojak, która bardzo mnie namawiała na podjęcie się także remontu cerkwi w Wielkich Oczach k. Lubaczowa. To jest o tyle ciekawy zabytek, że jest to jedyna cerkiew o konstrukcji szachulcowej, czyli muru pruskiego. Musiał ją budować jakiś cieśla niemiecki, może Austriak. Na szczęście została zabezpieczona i nie upadła. Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem, byłem pewny, że to się stanie. Tę budowlę trudno będzie jednak uratować, ponieważ trzeba by wymienić wszystkie belki drewniane, a ta konstrukcja trzyma się wyłącznie na nich, a nie na murze. Mur jest tylko wypełnieniem. Ją trzeba by po prostu rozebrać i postawić na nowo. Trzeba przyznać, że jej sylwetka jest szczególnie piękna.

Czy w Bieszczadach wciąż pachnie Panu wolnością? Bardzo się zmieniły. W latach 70. chleb był dostarczany w czwartki, a dzisiaj oferta turystyczna kusi bogactwem. Na szczęście zapach został. Znów otwarła się szkatułka ze wspomnieniami… Kiedyś przyjechaliśmy zimą na sylwestra. PKS wiózł nas z Sanoka przez te serpentyny. Stanął w Wetlinie. Otwieramy drzwi, a kierowca mówi: „Tylko uważajcie”. Wysiadamy i od razu wywinęliśmy orła na lodzie. A on po tych serpentynach zasuwał. Mogę też zdradzić, że w 1982 roku, 31 grudnia, w Bieszczadach zbudowana została figura Jaruzelskiego ze śniegu i o północy obalona. Ten zapach wolności wciąż tu jest. I boczne drogi też. Owszem, w Bieszczadach są i oblężone szlaki, po których w weekend majowy lepiej nie chodzić. Ale poza nimi zostały dziesiątki takich miejsc i takich dróg, gdzie człowiek idzie i jest sam ze sobą. I może spokojnie pomyśleć. 

Fotografie wykonano w cerkwi w Baligrodzie.




Profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Rzeszowskiego, dr hab. n. med.

Sebastian Stec,

kardiolog, specjalista od arytmii serca, naukowiec, wynalazca, współzałożyciel spółki Medinice, zajmującej się komercjalizacją nowych technologii w medycynie

Lasowiak, co leczy serca i rozwija nowe technologie w medycynie

– Tak jak do odkrycia wciąż pozostaje kosmos i głębia oceanu, tak polem do eksploracji jest medycyna i serce człowieka – twierdzi kardiolog, prof. Sebastian Stec, Lasowiak, który 20 lat temu opuścił rodzinny Cmolas i wyjechał do Warszawy, by studiować medycynę. Po latach pracy naukowej w stolicy wrócił na stałe na Podkarpacie, by realizować tutaj projekty badawcze dotyczące nowych technologii w medycynie. – Medycyna jest jak dżungla. Żeby odkryć ją, trzeba wziąć maczetę, zrobić pierwszy krok i pójść dalej – mówi.

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak

M

iał być biologiem lub ekologiem, jednak w klasie maturalnej w kolbuszowskim liceum – trochę za sprawą wujka, który do dziś jest lekarzem rodzinnym – poczuł potrzebę i ochotę studiowania medycyny i leczenia ludzi. Z Cmolasu wyjechał do Warszawy, by studiować na II Wydziale Lekarskim Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Przez kilkanaście lat pracował w Klinice Kardiologii CMKP Szpitala Grochowskiego w Warszawie, kształcił się też w Pradze, Londynie i Nowym Jorku. Prof. Stec jest elektrofizjologiem – specjalistą od arytmii serca, czyli zaburzeń objawiających się przyspieszeniem, zwolnieniem lub nieregularnościami rytmu serca. Często są one przez pacjentów i lekarzy lekceważone, a stają się zagrożeniem dla zdrowia i życia. – Arytmia serca jest zjawiskiem chaotycznym i zmiennym w swej naturze jak wiatr. Wiatr czasem wieje z lewej strony, czasem z prawej, bywają też dni bezwietrzne. Podobnie jest z arytmią. Jeśli dobrze rozpoznamy jej przyczyny, możemy ją wyleczyć nawet bez stosowania zabiegów inwazyjnych – wyjaśnia. – Jednak u większości chorych z arytmią potrzebujemy nowoczesnych technik leczenia arytmii. Aby przybliżyć pacjentom (lekarzom również) złożony problem arytmii serca, wydał w 2014 roku popularnonaukową książkę pt. „Zaburzenia rytmu serca – zaburzenia rytmu życia”. W tym roku ukaże się jej drugie wydanie. To publikacja o tyle cenna, że jest napisana językiem zrozumiałym dla pacjenta i zawiera relacje chorych, którzy uniknęli śmierci lub powikłań arytmii serca. Zostali wyleczeni metodą ablacji, stymulatorem serca czy zabiegami kardiologii interwencyjnej. Bohaterowie tej książki podpowiadają, jak nie poddawać się i nie tracić nadziei.

74

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

Z kardiologią i kardiochirurgią w Polsce jest w wielu obszarach lepiej niż w USA Profesor przyznaje, że w ostatnich 30 latach w medycynie rozwinęło się bardzo dużo nowych technologii. W elektrofizjologii ablacyjnej wykorzystuje się m.in. mapowanie 3D, nawigację elektroanatomiczną, zdalne sterowanie elektrodami i robotami, a najbardziej skomplikowane zabiegi wykonywane są z milisekundową, milimetrową i miliamplitudową dokładnością. Technologie te przyszły do medycyny z… kosmosu. – Na co dzień używamy rozwiązań technologicznych używanych w statkach kosmicznych. Podczas zabiegu ablacji, który wykonuję, na sali operacyjnej jest dziesięć czynnych komputerów, bez których nie poradzilibyśmy sobie. Jednak do ich obsługi potrzebne są wykwalifikowane osoby, a także pacjenci, którzy dla swojego dobra zaufają tej technologii – tłumaczy. – Wzajemne zaufanie na linii lekarz-pacjent jest podstawową kwestią w medycynie. Chory, który zaufa lekarzowi, staje się jego pacjentem. A wtedy można już zdziałać cuda. rof. Sebastian Stec przyznaje, że współczesna kardiologia jest tak dobrze rozwinięta, iż dzięki współpracy z kardiochirurgami i kardiologami interwencyjnymi nawet bardzo ciężko chore osoby mogą liczyć na właściwą dla siebie terapię. Można regenerować serce lub poprawiać to, co wiek, choroba bądź natura zniszczyły w nim. Nawet zapis EKG jest możliwy w telefonie komórkowym, w dowolnym miejscu na świecie, co pozwala badać pracę serca chorego podczas różnych aktywności. Szybko rozwija się też ratownictwo medyczne.

P


PORTRET

Dr hab. n. med. Sebastian Stec.

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

75


PORTRET – Helikopter z Bieszczadów może w ciągu dwudziestu minut dostarczyć chorego np. w pierwszej godzinie zawału i po reanimacji na połoninach do dyżurującego 24 godziny na dobę ośrodka kardiologii inwazyjnej. Dzięki temu zamknięta zakrzepem tętnica w ciągu godziny może być otworzona, ratując życie chorego. Takiej możliwości nie ma nawet w Nowym Jorku, gdzie czasem karetki stoją w korkach powyżej 30 minut – dodaje kardiolog. – W kardiochirurgii wykonywane są coraz mniej inwazyjne zabiegi, bez konieczności otwierania klatki piersiowej i krążenia pozaustrojowego. 50 lat temu wydawało się niemożliwe, żeby przez otwór wielkości dziurki od klucza operować wyrostek, a potem pojawiła się laparoskopia. Tak dzieje się dziś w kardiologii oraz w kardiochirurgii. Polska kardiochirurgia zresztą może szczycić się dużymi osiągnięciami w zakresie mało inwazyjnych zabiegów, takich jak np. laparoskopia serca. Ośrodki w Rzeszowie, Zabrzu, Krakowie czy Warszawie mogą konkurować z najlepszymi na świecie, podczas gdy w USA większość operacji ciągle wykonuje się z przecięciem mostka. W Polsce małoinwazyjne zabiegi kardiochirurgiczne stanowią ok. 10 procent. To wielki sukces polskich kardiochirurgów i ich zespołów oraz sprzętu, jakim dysponują. Dzięki takim umiejętnościom kardiochirurgów mogą się rozwijać zabiegi łączone, hybrydowe: kiedy w czasie jednej procedury wykorzystana jest wiedza i umiejętności kardiochirurgów i kardiologów. To tak zwane zespoły do zadań specjalnych – Heart-TEAM. Dodatkowo rozwijane są ośrodki rehabilitacji kardiologicznej, między innymi w Rymanowie, gdzie dosłownie „chory po przejściach” wkracza w nowe życie… po zawale, po zatrzymaniu krążenia, po operacji kardiochirurgicznej. Nowe technologie „szczepionkami” na choroby kardiologiczne

W

edług profesora, w lekarzu drzemie potencjalny wynalazca, bo… każdy pacjent może wymagać specjalnego wynalazku farmakologicznego lub metody, aby mógł zostać wyleczony. – Większość wynalazków w medycynie powstaje w odpowiedzi na brak lub niemoc istniejących rozwiązań. Jeśli nie mamy dostępnych metod czy narzędzi albo są one niedoskonałe i ich użycie wiąże się z dużym ryzykiem, trzeba myśleć nad innymi. Jednak przekuć pomysł na realne narzędzie czy metodę udaje się tylko nielicznym – wylicza. – Dlatego jeśli lekarz znajdzie partnerów czy inżynierów, którzy pomogą stworzyć narzędzie czy aplikację, to tak jakbyśmy szukali nowej szczepionki na chorobę kardiologiczną. Tą szczepionką może być narzędzie chirurgiczne, elektroda kardiologiczna, aplikacja informatyczna, specjalny cewnik lub urządzenie, które pomoże choremu np. w leczeniu rytmu serca. Jednak najpierw musi być pomysł, odkrycie na miarę okrzyku: „Eureka”, a dopiero potem współpraca ze specjalistami. Bywa ona trudna, bo lekarze, inżynierowie, prawnicy i ekonomiści porozumiewają się innymi językami, ale gdy to się uda, można odnieść sukces. Medinice ma pomóc wynalazcom w opatentowaniu i produkcji wynalazków Aby ułatwić tę współpracę, w 2012 roku wspólnie z kardiochirurgiem prof. Piotrem Suwalskim i Saanjevem Choudhary założył spółkę Medinice, zajmującą się tworzeniem, rozwijaniem

76

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

oraz komercjalizacją innowacyjnych, bezpiecznych, małoinwazyjnych rozwiązań z dziedziny medycyny, w szczególności kardiologii i kardiochirurgii. zęsto pomysły lekarzy praktyków przekuwane są na sukces dużych firm sprzętowych lub farmakologicznych. Wystarczy pomysł, uwaga podczas dyskusji, krytyczny pogląd na temat ograniczeń metody leczniczej. Z czasem można zauważyć, że powstają produkty odpowiadające naszym wyobrażeniom, a jeden z pomysłów prof. Piotra Suwalskiego został nawet skomercjalizowany bez jego udziału – opowiada prof. Sebastian Stec. – Dlatego jego najnowszy wynalazek – kriokonsolę i krioaplikator do chłodzenia tkanki serca w leczeniu arytmii – postanowiliśmy wykorzystać jako pretekst do stworzenia firmy promującej polskie wynalazki. Służy ona temu, aby chronić własność intelektualną, tworzyć prototypy, organizować inżynierów do produkcji urządzeń i wdrażać do badań i praktyki klinicznej na zasadzie naszych polskich unikalnych pomysłów.

C

Opatrunek uciskowy PacePress zamiast worków z piaskiem na klatce pacjenta Jeszcze w 2018 roku do produkcji trafi pierwszy opatentowany produkt spółki Medinice. To PacePress, innowacyjny elektroniczny opatrunek uciskowy i obroża zapobiegająca powstaniu krwiaków po zabiegach wszczepienia rozruszników serca. Jest to patent w 100 proc. polski, opracowany przez kilku polskich kardiologów i informatyka. Będzie produkowany w Polsce, a w Jasionce, gdzie Medinice otworzy Centrum Badawczo-Rozwojowe i Prototypownię Wynalazków, zostanie zorganizowane biuro konstrukcyjne i projektowe, które pozwoli przygotować produkt do seryjnej produkcji przemysłowej. PacePress nie ma konkurencji na rynku. Nawet w krajach wysoko rozwiniętych, by zapobiec krwiakom stosuje się na ranę po wszczepieniu rozrusznika nacisk wywierany przez… worki z piaskiem. – Cały zespół Medinice pracuje nad udoskonaleniem tego produktu – przyznaje prof. Sebastian Stec. Wprowadzenie wynalazku na rynek jest żmudne. Produkt musi przejść ciężką drogę patentowania, w czym konieczna jest pomoc rzecznika patentowego, oraz certyfikowania. W tym drugim procesie inżynier-wynalazca musi przygotować dokumentację, stworzyć prototyp oraz sprawdzić go w warunkach klinicznych. – Najważniejszy jest ostatni etap, czyli sprawdzenie, czy pacjenci dobrze znoszą urządzenie i czy będzie ono bezpiecznie i skutecznie pomagać w ich leczeniu. Mamy przekonanie, że PacePress okaże się przydatny i zapobiegnie krwiakom, i że będą go chciały mieć wszystkie firmy, które produkują urządzenia wszczepiane, a także szpitale i ośrodki w Polsce i za granicą – twierdzi. Prof. Stec jest przekonany, że w procesie tworzenia wynalazków nie powinno się myśleć o finansach i do tej myśli przyzwyczaja wszystkich, którzy przychodzą do Medinice z pomysłami. Jego zdaniem, technologia może okazać się tańsza niż zakładamy. – Niestety, w Polsce wciąż patrzymy na wszystko przez pryzmat prostej tabelki z Excela. Natomiast gdy popatrzymy z innej perspektywy i pomyślimy o ilości powikłań, długości pobytu w szpitalu, komforcie pacjenta, to to, co wydawało się na początku kosztowne, okaże się tańsze – wyjaśnia. – Jeśli zapobiegniemy krwiakom, zapobiegniemy kolejnym hospitalizacjom, ryzyku infekcji, wyciągnięcia urządzenia czy utracie krwi. Pacjenci będą szybciej opuszczać szpital i wracać do aktywności życiowej. W Polsce trudno jest


PORTRET udokumentować, że taki produkt jest tańszy, dlatego że do kosztów hospitalizacji i wszczepienia urządzenia nie zawsze doliczane są do koszty rehabilitacji czy absencji chorobowej w pracy, braku aktywności ruchowej. Poza tym na Zachodzie powstanie krwiaków po zabiegu to częsty powód występowania przeciwko lekarzom na drogę sądową. Trzy elektrody mogą zrewolucjonizować kardiologię i kardiochirurgię

A

ktualnie Medinice rozwija dziesięć patentów, przy czym nie są to idee, ale opatentowane rozwiązania technologiczne, które dotyczą leczenia chorób kardiologicznych i kardiochirurgicznych. Wśród nich są trzy elektrody do wykonywania zabiegów bez stosowania promieniowania rentgenowskiego. Autorem elektrody MINIMAX jest prof. Sebastian Stec. W 2018 r. elektroda przejdzie badania technologiczne, przemysłowe i wdrożeniowe do badań klinicznych. Będzie ona służyć do zdiagnozowania bardzo mało inwazyjnym sposobem arytmii serca oraz wyleczenia jej za pomocą prądu o częstotliwości radiowej, który jest używany z końcówki tej samej elektrody. Pozostałe dwie elektrody to diagnostyczne urządzenia do mapowania serca lub podawania bezpośrednio do serca specjalnych substancji. CathAIO, wielozadaniowa elektroda o uniwersalnych właściwościach, wejdzie na rynek w 2022 roku. Ma ona usprawnić zabieg ablacji oraz możliwość wykonywaniu kilku czynności za pomocą tej samej elektrody. Natomiast elektroda EP-BIOPTON pozwoli z ograniczeniem promieniowania rentgenowskiego i z precyzyjnym określeniem obszarów blizn pobierać fragmenty serca do badań histopatologicznych oraz ułatwiać rozpoznanie niektórych chorób serca (zapalenia mięśnia serca, odrzucanie przeszczepu, rzadkie choroby serca). – Jest to specjalistyczna elektroda, ale każdy chory po przeszczepie serca musi mieć kilkanaście razy pobieraną biopsję. Elektroda ta pozwoli uniknąć wielu ekspozycji na promieniowanie rentgenowskie. Chorzy po przeszczepie i tak mają podwyższone ryzyko rozwoju nowotworów i należy je ograniczać – tłumaczy kardiolog. Medinice - Nice Medicine, ale również Secure Intelectual Property Obecnie podstawowym zadaniem firmy Medinice jest precyzyjne chronienie własności intelektualnej. – Mimo że przysięga Hipokratesa, która obowiązuje lekarzy, nakazuje podawać do wiadomości wszystko to, co uda się wynaleźć i udoskonalić, niestety, nie możemy nagle obwieścić światu, że mamy pomysł na nową elektrodę. Do czasu, gdy nie mamy sprawdzonego, opatentowanego urządzenia, nie mogą się z tym pomysłem naukowcy „wychylać”. Jeśli mamy w świadomości „wyścig zbrojeń”, to trwa również „wyścig udoskonaleń w medycynie”. Wiele światowych kompanii tylko czeka na to, aby taką myśl technologiczną wdrożyć u siebie. Chcemy pomóc wynalazcom, aby nie bali się realizować swoich pomysłów w Polsce, a za naszym pośrednictwem rozwijać technologie na całym świecie – mówi kardiolog. Medinice jest otwarta na współpracę z wynalazcami nie tylko z zakresu kardiologii i kardiochirurgii, dlatego otwiera fundusz MediAlfa z programu Bridge realizowanego z Narodowego Cen-

trum Badań i Rozwoju. Będzie on wspierał projekty badawczo-rozwojowe z obszaru Med-Tech. W ciągu dwóch lat w centrum badawczym Medinice w Jasionce powstanie 20 start-upów, których większościowymi właścicielami będą wynalazcy, decydujący o rozwoju swoich wynalazków – Chcemy dać im możliwość współpracy z rzecznikami patentowymi, inżynierami i prototypownią po to, by nauczyć ich, jak obronić swój pomysł w brutalnym świecie finansowym i prawnym, a także umożliwić im produkcję i sprzedaż wynalazku – wyjaśnia profesor. Centrum badawcze w Jasionce ma być „piaskownicą” dla wynalazców, w której mają bawić się swoimi pomysłami. Będą mieć do dyspozycji drukarkę 3D, laser 3D, skaner 3D, narzędziownie i – co najważniejsze – konsultacje technologów, inżynierów i materiałoznawców w celu stworzenia prototypów swoich projektów. – Mamy ten komfort, że w Jasionce pracuje wielu inżynierów z dziedzin lotniczych, co może mieć duże znaczenie w rozwoju technologii medycznych. Kardiologia i serce człowieka są jak kosmos. Jeśli inżynierowie lotniczy pomogą nam lepiej nawigować w sercu pacjenta i lepiej rozumieć konstelację zaburzeń prądów elektrycznych, to polecimy z naszym sprzętem i nowymi technologiami do chorych, tak jakbyśmy lecieli do nich helikopterem. To jest realne. Patrząc na potencjał inżynierów i wynalazców wiem, że jesteśmy w stanie to stworzyć – przyznaje. Dał przykład swoim pacjentom: zaczął biegać i zrzucił 25 kilo Prof. Sebastian Stec podkreśla, że choć rozwijanie nowych technologii w medycynie jest pasjonujące, to nadal przede wszystkim jest lekarzem, który leczy pacjentów i dla którego liczy się zaufanie w relacji lekarz-pacjent. imo rozwoju nowych technologii w medycynie, kontakt z lekarzem wciąż jest niezbędny. Lekarz czasem musi przyznać, że medycyna nie ma gotowego rozwiązania na jakąś dolegliwość, że potrzebna jest konsultacja w szerszym konsylium. Organizm człowieka jest jedną wielką tajemnicą, np. objawy arytmii serca są bardzo zróżnicowane, nawet dziwne. W sercu można wyleczyć zeza, kaszel czy kłopoty z połykaniem – wyjaśnia. – W kardiologii niezwykle ważna jest profilaktyka, dzięki której można zapobiec chorobom serca i nowotworom. Czasem nawet wydaje nam się, że jesteśmy całkiem zdrowi, tymczasem miażdżyca jest w nas od dzieciństwa, a pierwszy zjedzony chips czy hamburger decyduje o tym, że tłuszcz będzie się odkładał w postaci miażdżycy. Dawniej człowiek żył ok. 50 lat, więc choroby sercowo-naczyniowe nie były dominujące. Dziś żyjemy coraz dłużej, dlatego musimy dbać o jakość życia i profilaktykę. Jeśli chodzi o profilaktykę, prof. Stec jest świetnym przykładem dla swoich pacjentów. Kilka lat temu zaczął biegać i zrzucił ponad 25 kilogramów. Dziś jest aktywnym maratończykiem i twierdzi, że na bieganie nigdy nie jest za późno. – Nikt nie musi biegać wyczynowo i startować w maratonach. ważny jest prawie codzienny ruch po 30-45 minut. Sugeruję moim pacjentom, by odszukali w Internecie zdjęcie z czasów, kiedy ważyłem 25 kilogramów więcej. Zimą zachęcam tych, którzy są po ciężkich zabiegach, aby wzięli udział w zimowym bieszczadzkim biegu na 10 km w Cisnej i pokazali, że nawet po ciężkiej chorobie można wrócić do intensywnej aktywności fizycznej – mówi profesor i dodaje: – „Do zobaczenia” na bieszczadzkich i beskidzkich szlakach. Niezależnie, czy w biegu, czy z kijkami. 

M

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

77




POLITYKA

Nie uważam, że wszystko w tym kraju musi być partyjne! Z dr. Pawłem Kucą,

politologiem z Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: Wybory samorządowe 21 października i 4 listopada. To dobre daty? Dr Paweł Kuca: To terminy, o których się mówiło i dobrze się stało, że druga tura wyborów samorządowych nie wypadnie 11 listopada. Unikniemy w ten sposób łączenia obchodów państwowych z okazji 100 lat wolnej Polski z kampanią wyborczą, a byłoby to mocno niefortunne. Najbliższe wybory samorządowe otwierają sezon wyborów. Za rok wybory do Parlamentu Europejskiego oraz Sejmu i Senatu. Jednocześnie te wybory są początkiem zmian w samorządach, które nie od razu odczujemy, ale które w znaczący sposób wpłyną na politykę samorządową. W życie wchodzi m.in. dwukadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów. Prawdziwa rewolucja, patrząc choćby na prezydenta Rzeszowa, który rządzi miastem od 16 lat i lada moment będzie walczył o piątą kadencję. W przyszłości będzie to niemożliwe. Dwie kadencje i koniec z zasiadaniem w fotelu wójta, burmistrza i prezydenta. godnie z intencją pomysłodawców, dwie kadencje na urząd wójta, burmistrza i prezydenta mają przeciwdziałać powstawaniu lokalnych układów. Z tą myślą wspomniana reforma została przeprowadzona i czas sprawowania urzędu wydłużony zostanie z 4 do 5 lat. To, czy wprowadzenie dwukadencyjności dla wójtów, burmistrzów i prezydentów jest dobrym rozwiązaniem, okaże się za kilka lat. Ale czy jest możliwe zwalczanie lokalnych układów bez wprowadzenia dwóch kadencji także dla radnych gmin, powiatów i sejmików? Jeżeli dwie kadencje mają obowiązywać wójtów, burmistrzów i prezydentów, podobnie powinno być z radnymi. Jeżeli w całej sprawie chodzi o dopływ nowych ludzi do samorządu, autorzy zmian powinni być konsekwentni. Czym różni się burmistrz, który rządzi 4 kadencje, od wpływowego radnego, który od 16 lat zasiada w radzie miasta? Nie mam jednak złudzeń, że takie rozwiązanie bardzo mocno uderzałoby w lokalne struktury partyjne. Niejako wymuszałoby na radnych, by po dwóch kadencjach w Radzie Miasta umieć wywalczyć miejsce np. w Radzie Powiatu albo Sejmiku Województwa, a wiadomo, że nie jest to proste. Mimo to, widać już pierwsze pułapki, jakie może przynieść dwukadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów? ziś, by być wójtem, burmistrzem albo prezydentem, trzeba być nieustannie aktywnym. W sytuacji, kiedy w życie wejdzie dwukadencyjność, prezydent lub burmistrz po wygraniu drugiej kadencji może się już okazać mniej energiczny. Zadziała mechanizm, że z jednej strony kolejną kadencję już wygrał, a na trzecią i tak nie ma szans. To może powodować, że część energii będzie kierował na budowanie „życia” po zakończeniu kadencji prezydenta czy burmistrza. Mogę też sobie wyobrazić, że urzędujący burmistrz po dwóch kadencjach poprze w wyborach swojego zastępcę, a potem zajmie w tym samorządzie eksponowane stanowisko. Praktyka pokaże. Natomiast wydaje mi się istotne, żeby do działalności w samorządzie przyciągać ludzi, którzy osiągnęli sukcesy na innych polach, a mogą być lokalnymi liderami. Np. funkcja prezydenta Rzeszowa jest jedną z najbardziej prestiżowych w naszym województwie. Trochę mnie dziwi, że w Rzeszowie jak na razie o ten urząd zamierza się ubiegać tylko dwóch kandydatów, którzy wywodzą się ze świata polityki. To tylko potwierdza, jak bardzo z polityką, także na szczeblu samorządowym, nie chcą się wiązać osoby zamożne i dobrze wykształcone, które nie chcą i nie muszą budować swojego statusu społecznego i kariery zawodowej przede wszystkim na partyjnej legitymacji. 

Z

D 80

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018



W

Rzeszowie jest spora grupa osób z sukcesami zawodowymi i finansowymi na koncie. Są prawnikami, lekarzami, profesorami, przedsiębiorcami, menedżerami, którzy mogliby kandydować na prezydenta Rzeszowa, a mimo to nie ma chętnych. Powodów takiego stanu rzeczy może być kilka. Po pierwsze, dziś polityka źle się kojarzy i wspomniane osoby wolą w spokoju konsumować efekty swoich sukcesów. To są też często osoby niezależne, które mogłyby mieć kłopot z dostosowaniem się do reguł, które rządzą partiami politycznymi, w których coraz częściej rządzi lider, a inni mają realizować jego koncepcje. Działalność publiczna związana jest też z nieustanną oceną, co nie dla każdego jest zachętą, np. przy ogromnej fali komentarzy, jaka wylewa się z Internetu. Nie wszyscy chcą też pokazywać, czego się dorobili i jaki jest ich status majątkowy – najzwyczajniej boją się zawiści, co nie zmienia faktu, że dla rozwoju Rzeszowa i Podkarpacia pojawienie się w przestrzeni publicznej utalentowanych przedstawicieli biznesu, nauki czy wolnych zawodów byłoby bardzo ożywcze. Nie uważam, że wszystko w tym kraju musi być partyjne. Nie miejmy jednak złudzeń. Twardej polityki do samorządów wchodzi coraz więcej… Dziś trudno cokolwiek zrobić w sferze publicznej, nie będąc w jakiś sposób związanym z partią, albo partiami. Coraz trudniejsze staje się bycie apolitycznym ekspertem. W administracji publicznej, nie mając partyjnych powiązań, bardzo trudne jest zrobienie poważnej kariery zawodowej. Od jesiennych wyborów jednomandatowe okręgi wyborcze zostaną ograniczone jedynie do wyborów do rad gmin, gdzie liczba mieszkańców nie przekracza 20 tysięcy. To oznacza, że we wszystkich większych ośrodkach bardziej będziemy głosować na partyjne listy niż na lokalnych liderów? est to przesunięcie akcentu z jakości kandydata w okręgu jednomandatowym na siłę listy wyborczej. Mnie osobiście w wyborach samorządowych interesuje głosowanie na konkretnych ludzi. Życzyłbym sobie, by na poziomie rad gmin i miast udawało się porozumiewać bez wielkiej polityki w tle, raczej kierując się rozwojem lokalnych społeczności. Najbliższe wybory przyniosą spektakularne zaskoczenia w Rzeszowie, albo na Podkarpaciu? Podkarpacie to bastion Prawa i Sprawiedliwości, więc w wyborach do sejmiku wojewódzkiego każdy inny wynik niż pewne zwycięstwo tej partii byłby sensacją. Walka o urząd prezydenta Rzeszowa jest najbardziej prestiżowa, ponieważ chodzi o stolicę regionu. Urzędujący od kilku kadencji prezydent Tadeusz Ferenc wydaje mi się ciągle faworytem. Tu też pojawia się pytanie, jak rozstrzygną się wybory do Rady Miasta, ponieważ o te mandaty na pewno będzie się toczyć ostra walka. Może się okazać, że PiS zdobędzie większość mandatów w Radzie Miasta Rzeszowa, czego dotychczas nie miał, a to diametralnie zmieniłoby sytuację Tadeusza Ferenca, gdyby po raz piąty został prezydentem.

J



Psychologia pozytywna – 20 lat doświadczeń

Jak być człowiekiem szczęśliwym Nasze szczęście zależy od nas samych. No i pięknie, tylko czemu w takim razie tak trudno nam to „nasze szczęście” zdobyć? Jesteśmy zbyt słabo zmotywowani, żeby zawalczyć o to, co jest najważniejsze w życiu? A poza tym, ileż to razy rozmaite, niezależne od nas przeszkody sprawiały i nadal sprawiają, że szczęście do nas dotrzeć nie może, choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo tego chcieli.

Tekst Anna Koniecka Fotografie Archiwum VIP Biznes&Styl

C

hcieć – to stanowczo za mało, żeby osiągnąć cel, który ma nas uszczęśliwić. Tak rzecz ogólnie ujmijmy. Szczęście ma bowiem wiele imion, twarzy, znaczeń. I tu postawmy na razie kropkę. Szczęście zasługuje na poważne potraktowanie. Ale… kiedy się czyta, że wystarczy 10 kroków, a nawet mniej, żeby zdobyć „prawdziwe szczęście”, doprawdy trudno się nie irytować. Z drugiej strony, ta potężna fala reklam i porad – jak osiągnąć szczęście, zaplanować (!) szczęście, odzyskać, a nawet polubić(!) szczęście – świadczy o tym, że

84

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

gdzieś jednak są odbiorcy, dla których te poradniki i reklamy masowo się produkuje. Aż tak bardzo brakuje nam szczęścia? Nauka nazywa szczęście dobrostanem. Niepięknie, lecz trafia w samo sedno. [Dobrostan: subiektywnie postrzegane przez osobę poczucie szczęścia, pomyślności, zadowolenie z życia; Encyklopedia PWN]


Styl życia W psychologii pozytywnej dużo uwagi poświęca się tematyce dobrostanu czy szczęścia. Szczęście definiuje się jako pozytywne myśli i uczucia dotyczące własnego życia, a dobrostan to szersze pojęcie odnoszące się do korzystnych elementów życia człowieka. /Tomasz Kurzydłowski; psycholog i coach/ Czemu nie jesteśmy szczęśliwi

W

optymistycznych scenariuszach na życie, obowiązujących w reklamach o prawdziwym szczęściu, występuje tylko dobry los. Zły los nie istnieje. Porażki są – czegoś uczą, a przynajmniej powinny. Dobrze by było, gdyby nauczyły nas choć raz odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie, i to zanim podejmiemy ostateczną decyzję, czy faktycznie ona nas uszczęśliwi i czy chcemy aż tak się w życiu spinać? I biec, biec… Biegniemy od sukcesu do sukcesu, nie celebrując żadnego. Bo nie potrafimy celebrować. Bo spieszymy się do następnego, który musi(!) być jeszcze większy niż ten, który właśnie zdobyliśmy. Dopiero wtedy będziemy mogli być szczęśliwi. Ale czy będziemy? Ludzie nie wiedzą, że są szczęśliwi. Wiedzą tylko, kiedy byli szczęśliwi – pisał William Somerset Maugham, angielski dramaturg. Żył na przełomie XIX i XX w. Bycia szczęśliwym, i to w każdej sytuacji, ponoć można się nauczyć. Tylko jak? Najlepiej by było myśleć o szczęściu jako o zdolności i, jak każdą, można by tę zdolność ćwiczyć – twierdzi Richard Davidson, amerykański psycholog, psychiatra, neurolog (doktorat na Harvardzie).

O szczęściu pragmatycznie: podczas maratonu w trzydziestostopniowym upale Osiągnięty cel, sukces, szczęście – to nie są prezenty od losu, lecz efekty solidnej pracy nad samym sobą. Ciężkiej pracy. Ale kto obiecał, że będzie łatwo? Nikt, sami chcieliśmy. No i mamy… – Praca nad sobą to jedyna pewna praca w życiu – zażartowała prowadząca zajęcia warsztatowe młoda psycholożka, a sala gruchnęła śmiechem. Trudno o lepszy początek dla maratonu naukowego z psychologią pozytywną w roli głównej, urządzonego z wielkim rozmachem w lipcu uczestnikom III Konferencji Psychologii Pozytywnej w Warszawie. Termin nieprzypadkowy. Mijają właśnie dwie dekady budowania w realnym świecie „nauki o szczęściu”. To najbardziej adekwatne określenie dla psychologii pozytywnej – nowej dziedziny wiedzy, która narodziła się w Stanach Zjednoczonych z konkretnej potrzeby. Ogłoszona w 1998 roku przez Martina Seligmana, profesora Uniwersytetu Pensylwańskiego w Filadelfii, wkrótce zdobyła cały Zachód. I naProf. dal rozwija się bardzo dynamiczEwa Trzebińska: nie, zwłaszcza w krajach anglojęzycznych. – Psychologia W USA w ponad dwustu pozytywna jest szkołach wyższych organizowato nurt, który ne są zajęcia i kursy z psycholokoncentruje się na gii pozytywnej. Na Uniwersytezdrowiu psychicznym, cie Pensylwańskim mają pierwco jest raczej fanaberią sze studia magisterskie z zakrew psychologii, gdyż większość koncepcji su pozytywnej psychologii 

skupiona jest raczej na zaburzeniach, deficytach, niedoskonałościach ludzkiej natury. Psychologia pozytywna kieruje swoją uwagę ku zasobom, zdolnościom, jest pełna wiary w ludzkie możliwości, a jednocześnie pokazuje, jak przezwyciężać kryzysy i przede wszystkim, jak im się nie dać.


Styl życia

stosowanej, adresowane do psychologów praktyków, osób zajmujących się coachingiem, lekarzy szczególnie psychiatrów, nauczycieli oraz osób zajmujących się zarządzaniem zasobami ludzkimi (u nas to jeszcze pionierski temat!). Psychologia pozytywna zajmuje się ludzką psychiką od tej jaśniejszej strony niż zajmował się Freud. Stawia na mocne strony i pozytywne aspiracje człowieka, na jego świadomy rozwój. Martin Seligman ujmuje rzecz tak: Psychologia pozytywna koncentruje się na tym, co sprawia, We wczesnym że życie jest warte życia. okresie rozwoju ludzkości Do Polski nauka o szczęściu (w czasach dotarła z lekkim opóźnieniem. przedfilozoficznych) Nadrabia czas bez komplekszczęście było sów. W roku 2003 profesor Ewa rozumiane jako Trzebińska założyła pierwszy pomyślność, która wydział psychologii pozytywoznaczała dobry los. nej w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. W 2012 powstało Polskie Towarzystwo Psychologii Pozytywnej (PTPP). Rok później odbyła się Pierwsza Międzynarodowa Konferencja Psychologii Pozytywnej w Polsce. A teraz trzecia – jubileuszowa – Z programem tak obszernym, że można by nim obdzielić kilka kolejnych konferencji. Odpowiedź na kluczowe pytanie: co udało się zbudować psychologii pozytywnej przez te dwie dekady, rozpisano na kilkanaście obszernych bloków tematycznych. Wykłady z udziałem światowych autorytetów. Wykładowcy interdyscyplinarni oraz z branży. Wśród wybitnych badaczy autorka pierwszego polskiego podręcznika psychologii pozytywnej, wspomniana prof. Ewa Trzebińska, reprezentująca Instytut Psychologii Klinicznej Uniwersytetu Humanistyczno-Społecznego w Warszawie. Barbara Fredrickson z North Carolina University, światowy ekspert z dziedziny pozytywnych emocji oraz rozwijania pozytywności.

86

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

Z Norwegii przyjechał profesor Joar Vittersø, wykładowca na Uniwersytecie w Tromsø, badacz dobrostanu psychicznego oraz wyznaczników dobrego życia. (Największe brawa od uczestników konferencji za wykład). Dopełnieniem lipcowego maratonu były liczne prezentacje niepublikowanych jeszcze badań naukowych. Mnóstwo badań! Zaskakujące obserwacje, potężna porcja wiedzy, na razie ulotnej (publicystycznie) z powodu hermetycznego języka, jakim lubią się posługiwać zwłaszcza młodzi adepci nauk. Trzeba poczekać na publikacje, tylko kiedy one będą? I kto je przetłumaczy z polskiego – naukowego na polski – polski? Organizatorzy III Konferencji planują objechać z nią Polskę, promując idee PP. Ta promocja spełni swe zadanie, gdy wiedza o PP wygłaszana będzie ludzkim głosem, bez tej nieznośnej maniery „naukowej”, która czyni przekazywane treści nieczytelnymi, jakby były zaszyfrowane. Nauce splendoru to nie przydaje, czyni ową naukę hermetyczną, a idea jest przecież taka, żeby jak najwięcej ludzi dowiedziało się o nauce o szczęściu i miało z niej pożytek dla siebie.

W

Szczęśliwa praca

jubileuszowej Konferencji uczestniczyli ludzie nauki oraz praktycy; psycholodzy, psychiatrzy, klinicyści, terapeuci, coache, oraz nieliczni na razie przedstawiciele wielkiego biznesu, którzy w psychologii pozytywnej widzą realną korzyść dla biznesu. Jaką? Ucywilizowanie relacji pracownik – pracodawca. Żeby praca nie była pokutą, a pracodawca osiągał korzyści proporcjonalnie do starań o rozwój pracownika. Utopia? Konieczność – popatrzmy na rynek pracy. Szkoda, że psychologia pozytywna tak powoli wkracza do świata biznesu... 



BĄDŹMY szczerzy

Genialny Amalrik

JAROSŁAW A. SZCZEPAŃSKI

W pierwszej połowie lat 70. ubiegłego stulecia z wypiekami na twarzy słuchałem nadawanego w odcinkach – przez polską rozgłośnię Radia Wolna Europa – słynnego eseju Andrieja Amalrika „Czy Związek Radziecki przetrwa do 1984 roku?” Autor był wówczas młodym sowieckim pisarzem i jednocześnie dysydentem. Mało kto wierzył wtedy, że komunistyczne imperium wkroczyło w fazę schyłkową. Dość powszechne natomiast było przekonanie, że w dającej się przewidzieć przyszłości nic się na politycznej mapie Europy nie zmieni. Nie brakowało takich, którzy z powagą przekonywali, iż jałtański podział Starego Kontynentu przetrwa co najmniej 100 lat! Oczywiście, wielu z ówczesnych tzw. autorytetów naukowych i publicystycznych (sporo z nich już nie żyje) wolałoby nie pamiętać dziś tego, co wtedy wypisywali i wygadywali. Kierując się publicystycznym miłosierdziem żadnych nazwisk nie wymieniam. Jako że poglądy Amalrika na trwałość Związku Sowieckiego należały do rzadkości, z tego właśnie powodu wzbudzały podwójną ciekawość, a jeśli ktoś szczerze komuny nienawidził i życzył jej jak najgorzej, to analizy autora słynnego eseju wzmagały nadzieję i w ogóle były czymś w rodzaju intelektualnego miodu i balsamu w jed-

nym. Amalrik stawiał przede wszystkim na konflikt zbrojny ZSRS z Chinami, który faktycznie tlił się wtedy szczególnie nad granicznym Amurem. Ale też zwracał uwagę na wyczerpywanie się ludzkich zasobów intelektualnych wykształconych jeszcze przed rewolucją 1917 roku oraz na proces starzenia się ich bezpośrednich uczniów. No i wykazywał, że sama ideologia marksizmu-leninizmu jest stekiem bzdur, więc czynienie jej fundamentem porządku społecznego jest próbą materializacji absurdu, co z natury nie ma prawa potrwać długo. To tak, jakby próbować na poważnie zbudować fabrykę suchej wody – po prostu się nie da i już. Tytułowa data jest, rzecz jasna, symboliczna – nawiązuje do słynnej powieści G. Orwella. Jednak Związek Sowiecki dopełznął do swego końca sześć lat później, czyli w roku 1990! Znaczy to, że esej A. Amalrika był genialny. Bardzo szkoda, że autor zginął w wypadku samochodowym w Hiszpanii w roku 1980, mając zaledwie 42 lata... W chwili, w której dowiedziałem się, że papieżem został kardynał Wojtyła, od razu pomyślałem o Amalriku. Podobnie, gdy w Gdańsku 31 sierpnia 1980 r. podpisano porozumienie w Stoczni, wówczas im. Lenina, a następnego dnia powstał wielki ruch NSZZ „Solidarność”. Nazajutrz po internowaniu w podrzeszowskim Załężu pomyślałem sobie, że skoro rychły rozpad komunizmu przewidział Amalrik, to tym bardziej w takiej instytucji jak sowieckie KGB musiano wtedy wiedzieć już na pewno, że marksistowski raj nie tylko nie jest wieczny, ale że szybko się rozpadnie i trzeba się do tego precyzyjnie przygotować. A nas pozamykano, bo wymknęliśmy się spod kontroli. Pozamykano, by spokojnie dopiąć plany na najbliższe lata, żeby ewentualna transformacja ustrojowa nie naruszyła interesów pojałtańskich pseudoelit. Taką strategię potwierdzała gorbaczowowska pieriestrojka, a następnie tzw. okrągły stół w Polsce, aksamitna rewolucja w Czechosłowacji, coś w rodzaju okrągłego stołu na Węgrzech. No właśnie – po raz kolejny pomyślałem o genialnym Amalriku w związku z ekstradycją Dariusza Przywieczerskiego, zwanego mózgiem afery FOZZ, afery założycielskiej III RP. Dwanaście lat po wyroku żył sobie spokojnie i komfortowo w USA, gdzie wyjechał cichcem via Białoruś. I przysłowiowy pies z kulawą nogą nie czepiłby się go nigdy, gdyby w Polsce nie stało się coś, czego establishment trzeciej RP w ogóle się nie spodziewał po tylu latach misternego dopinania systemu – niepodległościowa centroprawica (tak, tak, centro, bo to żadna radykalna prawica, jak chce nam i całemu światu wmówić tzw. mainstream) nie dość, że wygrała wybory, to jeszcze sama stanowi parlamentarną większość. Bo gdyby musiała dobrać koalicjanta, to pół biedy – wtedy dzisiaj byłoby już dawno „pozamiatane” i po nowych wyborach. A tak – sytuacja znowu wymknęła się spod kontroli, ulica zawiodła, nadzieja tylko w zagranicy... 

Jarosław A. Szczepański. Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

88

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018



POLSKA po angielsku

Złoty pieniądz

MAGDA LOUIS

Z haseł zamieszczonych na billboardach przez wiodące partie polskie wynika, że przepadły miliony. Prawdopodobnie na zawsze, jak to zwykle z większymi sumami bywa. Gdy zginie mniej, to się czasami znajdzie, ale miliony nigdy, że o miliardach nie wspomnę. Kwestia pieniędzy to sprawa każdego człowieka, zarówno przed wyborami jak i po, zatem szarpanie tej struny zawsze budzi emocje. Nawet jak ktoś nie lubi mówić o pieniądzach, bo ma pustkę na koncie lub ma ich tyle, że przed bankiem ścielą mu czerwony dywan, kiedy dowiaduje się, że przepadły, od razu się zdenerwuje. Amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld w 2001 roku przedstawił raport, który potwierdzał, że w jego departamencie nie mogą się doliczyć 2,3 tryliona dolarów (18 zer – tyle ma trylion). Pewnie byłaby z tego wielka granda, gdyby nie fakt, że następnego dnia, 11 września 2001 roku, Ameryka padła ofiarą ataku terrorystycznego, który dziś blisko 40 proc. Amerykanów uwa-

ża za atak zaplanowany i przeprowadzony przez ówczesną administrację państwową. Ale bezpośrednio po płakali i bali się wszyscy, więc nikt nie miał głowy do tych trylionów, które zapodziały się w departamencie obrony. Do dziś śladu po tej stercie dolarów nie ma. Jedno jest pewne, na dzieci nikt jej nie przekazał. W Mołdawii w 2015 roku z trzech banków wyparowało ponad miliard dolarów. Śledczy mówią, że aresztowany 28-latek był mózgiem operacji, roboczo nazwanej „kredytowa czarna dziura”. My również mamy jednego młodego mózgowca, który wyparował miliony w papierze i w złocie. On też siedzi, co oczywiście nie wiąże się z odzyskaniem zaginionych kwot, bo choć dziś nikt już pieniędzy nie zakopuje pod gruszą u dziadka Leona, to i tak nie wiadomo, gdzie są. Bo finanse to jest właśnie to - przekazywanie pieniędzy z rąk do rąk, aż w końcu znikną. Światowe i polskie afery finansowe rozpalają nasze zmysły. Samo słowo – MILION – niesie taki ładunek, że człowiek rzuca wszystko, nawet klejenie pierogów, czy froterowanie podłogi, żeby posłuchać o tym milionie, ukradzionym z kasy państwowej, wygranym w lotto, przepuszczonym na przyjemności gdzieś hen na jachcie, czy oddanym fundacji ratującej kulawe wielbłądy. Każdy wtedy się zastanawia, co by zrobił z tym milionem, gdyby go miał?! I ja zadałam sobie ostatnio takie pytanie, a że jestem osobą minimalnych potrzeb, doszłam do wniosku, że nie zrobiłabym wiele. Myślę, że samo posiadanie dałoby mi spokój emeryta, który wie, że ani dwóch kotletów nie da się naraz zjeść, ani prowadzić dwóch luksusowych aut naraz. Byłabym jednak rozdarta pomiędzy przeświadczeniem, że trzeba oszczędzać na czarną godzinę (jak to mówią Anglicy – na deszczowe dni) a filozofią, że żyje się raz (bardzo szybko i bardzo krótko). Przekonana jestem, że wygrana w Euro Millions nie zmieniłaby mnie jako człowieka, zatem proszę LOS, żeby mi dał szansę przekonać się o tym empirycznie. Nasz stosunek do pieniędzy jest ambiwalentny. Z jednej strony gardzimy, zasłaniając się hasłami, że pieniądze szczęścia nie dają, z drugiej stawiamy pieniądz na czubku osi, wokół której kręcimy swoje żywoty. Ci, co grubszy pieniądz mieli, a potem stracili, mówią zgodnym głosem, lepiej mieć niż nie mieć. Pomijając trywialne aspekty posiadania pieniędzy – wygodę życia, pozycję społeczną, możliwości korzystania z dobrodziejstw szerokiego świata – trzeba szczerze przyznać, że jeśli już nieszczęście jakie zapuka do drzwi, to lepiej płakać w mercedesie niż w maluchu. 

Magda Louis. Rzeszowianka z urodzenia, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Przez dwie dekady mieszkała w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie, ale na początku 2014 roku na stałe wróciła do Rzeszowa. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Autorka czterech powieści: „Ślady hamowania”, która została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, „Pola”, wydana we wrześniu 2012 r., „Kilka przypadków szczęśliwych” (2013 r.) i „Zaginione” (2016 r.).

Więcej felietonów na portalu www.biznesistyl.pl



AS z rękawa

O brydżu, psach, kotach i pytonach

KRZYSZTOF MARTENS

Holendrzy wywarli ogromny wpływ na mentalność dzisiejszych mieszkańców Dżakarty.Głębokie przekonanie o wyższości białej rasy funkcjonuje tam nadal. Sir, Mister, Tuan – codziennie tytułowano mnie, okazując ogromny szacunek, a drobne napiwki, które uwielbiam rozdawać, przyjmowano z przesadną wdzięcznością. Dżakarta porównywana jest do wielkiego duriana – jest to tropikalny owoc, okropnie śmierdzący, w którego łupinie znajduje się smakowita zawartość. Śmierdzące slamsy otaczają znakomite hotele, luksusowe sklepy, apartamentowce i siedziby znanych międzynarodowych firm. Mimo to, że w godzinach szczytu kierowca nie może być w samochodzie sam, musi mieć, co najmniej dwóch pasażerów (grozi spory mandat), natężenie ruchu przekracza wszystkie normy. Korki na ulicach wykorzystywane są przez handlarzy noszących w bambusowych nosidłach wszystko, co można tylko sobie wyobrazić. Mój kierowca zjadł w czasie powolnego przesuwania się samochodu trzydaniową kolację i zrobił prawie wszystkie zakupy, które na kartce spisała mu żona. Z bocznych ulic można włączyć się do ruchu tylko dzięki chłopcom z gwizdkami, którzy blokując własnymi ciałami ruch umożliwiają wjazd. Za to płaci się napi-

wek w wysokości 50 groszy (czyli 2000 rupii). Stolica Indonezji jest miejską dżunglą, ale jej mieszkańcy w niej potrafią żyć. Piotr Jakubowski – 32 lata, urodzony i wychowany tutaj, którego rodzice przyjechali do Indonezji w stanie wojennym(1982), i Nadiem Makarim, lokalny biznesmen, znaleźli rozwiązanie kłopotów komunikacyjnych trapiących to ogromne miasto. Dzisiaj na każdym kroku można spotkać kierowców na skuterach (motorach) w kaskach z napisem Go-jek. Amplikacja mobilna umożliwia składanie zamówień na kurs do domu (pracy), przywiezienie jedzenia, zrobienie zakupów itd. Na wartość Go-jek, liczoną już w miliardach dolarów, składa się kilkuset programistów, 600 tysięcy kierowców w 60 indonezyjskich miastach i blisko cztery miliony zleceń DZIENNIE. W miejscu zamieszkania ponad 35 milionów ludzi nie może brakować niezwykłych atrakcji. Potrzebuję dobrych masaży, ale na propozycję zabiegu wykonywanego przez ogromne pytony się nie zdecydowałem, choć bardzo mnie to kusiło. Oglądałem nawet film nakręcony podczas takiego masażu. Paszcze pytonów były zabezpieczone taśmą klejącą, a dwie filigranowe masażystki często szturchały gady, aby te się nie leniły, ale przesuwały po ciele klienta. Koszt takiej frajdy nie przekraczał 50 dolarów (60 minut). Koty i psy były od zawsze obecne w moim domu i były traktowane jak członkowie naszej rodziny. W Indonezji mięso psów i kotów jest podstawą wyżywienia biednych ludzi. Sposób, w jaki się traktuje te zwierzęta, budzi instynktowny sprzeciw. Najpierw poprzez opalanie żywcem pozbawia się ich sierści, a dopiero potem zabija. Cierpienia i strach, jakiego doświadczają kochane przez nas zwierzęta, sprawiają, że serce mnie boli i nóż się w kieszeni otwiera. Asian Games to impreza sportowa z udziałem kilkunastu tysięcy zawodników z 45 krajów. Organizatorzy spisali się na medal. Piękna wioska olimpijska pomieściła wszystkich uczestników. Tysiące młodych ochotników pełni funkcję pomocnicze, co znakomicie opanowuje chaos zazwyczaj towarzyszący tak ogromnej imprezie. Ostatnie 10 dni pracy z ekipą, przed rozpoczęciem zawodów brydżowych poświęciłem na trening mentalny. Pasywność, brak chęci podejmowania ryzyka, a tym samym brak umiejętności podejmowania decyzji w niepewnych sytuacjach, prezentowane zbyt często przez moich podopiecznych, znacząco zmniejsza szansę na sukces. W rozgrywkach drużynowych, które właśnie się zakończyły Indonezja zdobyła dwa brązowe medale. Niestety, w półfinale obie ekipy natknęły się na reprezentacje Chin (to światowa potęga w brydżu), a te okazały się zbyt mocne dla moich graczy. Teraz czekamy na rozstrzygnięcie w konkurencji parowej. Trzeba podkreślić, że tak znakomitych warunków gry nie spotkałem na żadnych innych mistrzostwach. 

Krzysztof Martens. Brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

92

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018



Śladem Żelaznej Brygady na Ukrainę i do Rumunii Przełęcz Legionów w ukraińskich Gorganach to ważne miejsce w polskiej historii. Na początku I wojny światowej, w październiku 1914 roku, tysiąc polskich legionistów wybudowało tamtędy drogę. W zaledwie 48 godzin stworzyli trakt, który pozwolił dotrzeć posiłkom z południowej, węgierskiej strony Karpat na stronę północną, wzmocnić bataliony ppłk. Józefa Hallera i otworzyć austro-węgierskiej armii drogę na wschód. Nagrodą za ich poświęcenie miała być wolna Polska. W to legioniści wierzyli, stawiając na przełęczy krzyż i kamienną płytę z przesłaniem dla kolejnych pokoleń. To jedno z wielu miejsc w Karpatach, które warto odwiedzić, podążając historycznym szlakiem przez Ukrainę i Rumunię, pełnym polskich cmentarzy.

Tekst i fotografie Alina Bosak Kirlibaba.

Ziłem na Przełęcz Legionów.


HISTORIA – Byli częścią tzw. Legionu Wschodniego. W Karpaty przerzuceni zostali z Galicji. Po trzydniowej podróży pociągami dotarli do Chustu, który stanowił bazę zaopatrzeniową dla wojsk austro-węgierskich i niemieckich, walczących na froncie karpackim. Od razu, bez przygotowania rzucono ich na front. A to nie były wyszkolone wojska, tylko ochotnicy. Źle wyposażeni, źle uzbrojeni. Mieli ryglować ok. 60-kilometrowy odcinek Karpat, z zadaniem przejścia wraz z wojskami austro-węgierskimi na teren Galicji i wypierania stamtąd armii rosyjskiej. To było ok. 7300 żołnierzy, w boju ok. 5,5 tysiąca. Nigdy tylu jednocześnie nie brało udziału w walce z racji słabego wyszkolenia, licznych choPolski cmentarz w Kołomyi. rób i różnego rodzaju problemów aprowizacyjnych, z zakwaterowaniem. Polskie kierownictwo, czyli Naczelny Komitet Narodowy w Kraazwano ją Żelazną nie za sprawą uzbrojenia, kowie, postulował do władz austriackich, aby legioniści lecz wyjątkowej wytrzymałości i waleczności. walczyli w sposób zwarty, najlepiej brygadami. Jednak kieII Brygada Legionów Polskich określana jest dy uformowano trzy brygady, jedynie na Wołyniu udało się także mianem „Karpackiej”, ponieważ sławą je postawić obok siebie. Austriacy woleli Polaków rozdzieokryła się w Karpatach Wschodnich już na początku I woj- lać, aby legioniści, walcząc obok siebie, nie politykowali, ny światowej. Trzymała w ryzach rosyjską armię i stoczy- ale byli lojalnymi obywatelami Austro-Węgier. Stąd też nieła wiele bitew. Bohaterstwo legionistów wyrastało z wia- chęć, by powierzać dowództwo Polakom – w pierwszym ry, że mają szansę wywalczyć niepodległość Polski. Że- okresie dowodzili legionami emerytowani austriaccy genelazna Brygada jest dziś mniej znana niż Pierwsza Kadro- rałowie polskiego pochodzenia, którzy nie mieli żadnych wa Piłsudskiego, tymczasem odegrała ważną rolę. To z nią konotacji niepodległościowych – to historyczne tło kreśli dr związane są losy gen. Józefa Hallera, późniejszego dowód- Dariusz Iwaneczko, dyrektor rzeszowskiego oddziału IPN. cy Błękitnej Armii – najlepiej wyszkolonej części wojska Jest 7 czerwca 2018 roku. Stoimy pod krzyżem na Przełęczy Legionów (Rogodze Wielkie) w Gorganach, przez któw odzyskującym suwerenność polskim państwie. Na terenie obecnej Ukrainy i Rumunii znajduje się wie- rą w 1914 roku legioniści zbudowali drogę dla armii. Na le mogił legionistów Żelaznej Brygady. Wiele zapomnia- wysokość 1110 m n.p.m. nasza wyprawa dotarła w półtorej nych, ale do niektórych docierają Polacy, by oczyścić je godziny. Od Rafajłowej, huculskiej wioski, dojście na przez chaszczy, zapalić znicz, zawiązać biało-czerwoną wstąż- łęcz zajmuje ok. 2-2,5 godziny, ale my znaczną część trakę. Taka też wyprawa w 100-lecie odzyskania niepodle- sy pokonaliśmy ziłem, ponieważ po południu zaplanowano głości wyruszyła z Podkarpacia. Zorganizował ją rzeszow- spotkanie z Polonią i konsulem w Iwano-Frankiwsku (Staski oddział Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, wspól- nisławowie). Radziecka ciężarówka bez większych problenie z Instytutem Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszo- mów radzi sobie z górskim traktem pełnym kamieni i błowie, przy wsparciu Konsulatu Generalnego RP we Lwowie ta, zostawiając za sobą jedynie głębokie koleiny w kałużach i Ambasady RP w Bukareszcie. Trasa wiodła przez Lwów i woń ropy. Jest po deszczu, przy drodze nieśmiało kwitną i Stanisławów, do Nadwórnej i Rafajłowej (obecnie Bystri- dzikie róże. Po okrąglakach, które legioniści układali, aby ca), na Przełęcz Legionów w ukraińskich Gorganach, przez płaj (szeroką górską ścieżkę) zamienić w drogę dla wojska, Kołomyję, Czerniowce i Nowy Solonec do Carlibaby i Sy- nie ma prawie śladu. Widać je tylko na fragmentach paru mostów, których resztki przetrwały ponad 100 lat. getu Marmaroskiego w Rumunii. – Zbudowano 28 mostków, niektóre nawet 50-metrowej długości – mówi dr Marta Walak, dyrektor Muzeum w Piotrkowie Trybunalskim. Kiedyś przeszła szlak pieszo Początek historii Żelaznej Brygady i jest zafascynowana historią legionistów. Chętnie też o niej Żelazna Brygada uformowana została rozkazem z 8 opowiada: – Jesienią 1914 roku sytuacja była bardzo trudna. maja 1915, ale szlak bojowy jej żołnierzy zaczął się pół W kierunku Węgier zmierzała ofensywa rosyjska, naczelroku wcześniej. Walczyli oni w oddziałach Legionów Pol- ne dowództwo armii austro-węgierskiej zdecydowało przeskich, które w październiku 1914 roku, inaczej niż I Bry- rzucić przez Węgry oddziały legionowe. By wspomóc już gada Józefa Piłsudskiego, skierowane zostały na front kar- walczące oddziały legionowe na tym terenie, postanowiono packi, by wesprzeć armię austriacką w starciach z wojska- przedrzeć się przez Karpaty. Przez Przełęcz Rogodze traktu mi rosyjskimi. W skład II Brygady wszedł m.in. 2. Pułk nie było, więc musiano go zbudować. Drogę zaprojektowaPiechoty dowodzony przez płk. Zygmunta Zielińskiego i 3. li inżynierowie 2. Pułku Piechoty Legionów Polskich, pod kierunkiem porucznika Jana Słuszkiewicza. Pułk Piechoty dowodzony przez ppłk. Józefa Hallera.

N

Więcej reportaży i informacji na portalu www.biznesistyl.pl


Hucułki z Kirlibaby.

W

ciągu 48 godzin wybudowano 7-kilometrowy odcinek, przedzierając się przez zalesione i nieodstępne do tej pory dla oddziałów wojskowych Karpaty. W budowie pomagali miejscowi Huculi. Karpaccy górale ochoczo podchodzili do inicjatywy legionowej. Wśród nich także prowadzono werbunek do legionów. W 2. pułku piechoty walczyła przecież kompania huculska. Historyk Piotr Chmielowiec przypomina, że Hucułów nie tylko chętnie werbowano do Żelaznej Brygady, ale również w okresie międzywojennym wykorzystywano na froncie karpackim, tworząc 49. Huculski Pułk Strzelców.

Na taką pamięć musiał liczyć Adam Szania. Ochotnik z Żelaznej Brygady. Rzeźnik, który okazał się poetą. Jego wiersz jest wyryty na kamiennej tablicy pod krzyżem: Młodzieży Polska! Patrz na ten krzyż! Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż, Przechodząc góry, lasy i wały Do Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały! – Duch był bojowy i poczucie patriotyzmu – przytakuje Dariusz Iwaneczko. – Ale trzeba też pamiętać, że okupiliśmy to potężnymi stratami. Na Przełęczy Legionów dziś jest pięknie, zielono. Ale zimą musiało być tu strasznie, mróz do -30 st., silny wiatr. Działania bojowe legionów za-

Zadanie: Utrzymać przełęcz! Na Przełęczy Legionów piękne widoki i dzika łąka. Droga ją przecina i znika w lesie pod drugiej stronie. W okresie międzywojennym przebiegała tędy granica polsko-czechosłowacka. Teraz stary graniczny słupek oddziela ukraińskie obwody: lwowski i zakarpacki. Po zakarpackiej stronie, 5 km dalej, na południowo-zachodnim grzbiecie jest cmentarz legionistów. Przy krzyżu na przełęczy mocujemy biało-czerwoną flagę. – W warunkach, w jakich przyszło nam żyć, jest godne podziwu, że to upamiętnienie nadal się zachowało – mówi Dariusz Iwaneczko o pomniku. – Aczkolwiek wymaga renowacji ze strony władz polskich. Nie mamy się co łudzić, że państwo ukraińskie będzie dbało o tego typu obiekty. To jest rola naszego kraju, także IPN-u. To ważne dla naszej tożsamości, naszej kultury i odwoływania się do tradycji niepodległościowych.

96

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

Koniec oktawy Bożego Ciała w Nowym Sołońcu.


HISTORIA częły się w październiku. Rzucono ich na linię frontu bez żadnego przygotowania, poważniejszej aprowizacji. Ich mundury nie były przeznaczone do takich ekstremalnych działań. Stąd bardzo duże straty, nie w boju, ale spowodowane odmrożeniami, chorobami, niedożywieniem. Niestety, dowództwo austriackie szastało polską krwią i nie zwalniało polskich legionistów z walki. Tak naprawdę pierwszy raz mieli okazję wypocząć dopiero w marcu 1915 roku, w Kołomyi, przez kilka dni. Jednak dawali radę. W takich warunkach walczą wyspecjalizowane jednostki górskie, a to nawet nie była specjalistyczna piechota, tylko zwykli ochotnicy. Ale też wśród nich było wielu ludzi z Podhala, ze Śląska Cieszyńskiego. Obytych z górami. roga przez przełęcz otworzyła przejście legionom i pozwoliła zaskoczyć oddziały rosyjskie w Zielonej i Nadwórnej. – Przełęcz stanowiła wrota na Węgry – dopowiada historyk Piotr Szopa. – Każdy, kto kontrolował to przejście, kontrolował także późniejsze wejście na Nizinę Węgierską, a tam już trudno byłoby zatrzymać wojska. Górskie szczyty i przełęcze znacznie ułatwiały to zadanie. Stąd strategiczne znaczenie Rafajłowej i ciągłe ataki Rosjan. Do jednego z nich doszło zimową nocą z 23 na 24 stycznia 1915 roku. Pode-

D

szli pod „Hallerówkę” i zaskoczyli Polaków. Mimo to udało się szybkim kontratakiem Rafajłową odbić. Na budynku „Hallerówki” pod szczytem dachu wciąż widać ślady po kulach. Polacy nie wpuścili Rosjan na przełęcz i tym samym trzeba uznać działania Żelaznej Brygady za sukces. „Hallerówka”, w której mieściła się kwatera ppłk. Józefa Hallera, a dziś urzęduje miejscowy Zarząd Leśny, to nie jedyny ślad Żelaznej Brygady w Rafajłowej. Jest pomnik legionistów w centrum wsi i cmentarz, na którym spoczywa około 40 legionistów. Bardzo dobrze utrzymany. Nie o wszystkich polskich cmentarzach w Karpatach można to powiedzieć. – Jest sporo miejscowości, w których są groby legionistów – mówi Piotr Szopa. – Po stronie ukraińskiej najbardziej znana jest Rafajłowa, ale i w okolicznych wioskach spoczywają nasi żołnierze, m.in. w Nadwórnej. Niedaleko Nadwórnej, w Mołotkowie, 29 października miała miejsce krwawa bitwa, w której poległo 200 legionistów. Zdobyte miejscowości Polakom udawało się utrzymać, ale kosztem olbrzymich ofiar w ludziach. Tak jak pod Rokitną. Ale szlak legionów nie kończy się po stronie ukraińskiej. Jest także Rumunia. Kirlibaba, Flutorica – tam także są groby legionistów. 


Hallerówka w Rafajłowej.

Do Kirlibaby dotrzemy za dwa dni. Wcześniej, na Ukrainie, trzeba jeszcze koniecznie odwiedzić Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego w Iwano-Frankiwsku, którego dyrektorem jest Maria Osidacz. Konsul Rafał Kocot z Konsulatu Generalnego RP we Lwowie podczas tej wizyty obiecuje oprowadzanie po polskim cmentarzu w Kołomyi i nazajutrz słowa dotrzymuje. 8 czerwca stajemy przed żelazną bramą z polskim godłem. Zaraz za nią stos śmieci. Śmieci właściwie są wszędzie, bo cmentarz został zaanektowany przez imprezowiczów i zakochanych, biegają po nim dzieci. Przypomina już nie miejsce pamięci, a zaniedbany park. Na 7-hektarowym cmentarzu między setkami mogił znajduje się pomnik ofiar obozu w Kosaczowie, czyli Polaków internowanych w wojnie polsko-ukraińskiej w latach 1918-1919. Jest i pomnik II Brygady Legionów Polskich. Niestety, przerobiony na pomnik Strzelców Siczowych. – Kiedyś na pomniku był orzeł, a teraz są tabliczki z nazwiskami Strzelców Siczowych, walczących z Polakami w wojnie polsko-ukraińskiej – mówi konsul. – Ta zaniedbana nekropolia to nasz wyrzut. To nie znaczy, że nie ma starań o poprawę sytuacji. Jest polskie stowarzyszenie w Kołomyi i Polacy z Dolnego z Śląska, którzy 14 lat temu zainicjowali porządkowanie cmentarza. Kłopot polega na tym, że ogrodzenie jest częściowo zniszczone i wciąż dostają się przez nie nieproszeni goście. Z myślą, że trzeba będzie tu wrócić, ruszamy dalej, do Czerniowiec, w kierunku Rumunii. Znicz dla żołnierzy generała Trzaski-Durskiego

W

listopadzie 1914 roku oddziały legionowe w Karpatach podzielono na dwie grupy taktyczne. Mniejsza, dowodzona przez podpułkownika Józefa Hallera, miała utrzymać się na pozycjach pod Zieloną i zatrzymywać siły rosyjskie. Większa, pod dowództwem generała Karola Trzaski-Durskiego, została przerzucona na Huculszczyznę. 13 stycznia 1915 roku jej oddziały zostały przetransportowane koleją

98

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

nad Złotą Bystrzycę. Tam właśnie zmierzamy, do doliny Złotej Bystrzycy, gdzie między 18 a 22 stycznia wschodnia grupa legionowa generała Trzaski-Durskiego faktycznie dowodzona przez płk. Zygmunta Zielińskiego, wzięła udział w pięciodniowej bitwie pod Kirlibabą (Carlibabą). Zwycięstwo w tej bitwie otworzyło wojskom austro-węgierskim drogę na Bukowinę i do Galicji Wschodniej. W Kirlibabie stajemy 9 czerwca. Chcemy zapalić znicze i zawiązać biało-czerwone wstążki na Pomniku Legionów. Obok kościoła pochowano 12 legionistów – kapitana Stanisława Strzeleckiego i 11 szeregowców. Pomnik powstał w 1932 roku, a w 2007 został odnowiony z funduszy Senatu Rzeczypospolitej Polskiej staraniem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i Towarzystwa Karpackiego. W Kirlibabie tego dnia niebo jest bezchmurne. Na łące nieopodal dwie Hucułki i młody chłopak grabią siano. Kiedy pytamy o pomnik, mówią, że niewiele o nim wiedzą. Ale co jakiś czas Polacy tu zaglądają. Zawsze tylko przejazdem. Na krótko. – A my zapraszamy także na nocleg i poczęstunek owczymi serami – uśmiecha się Katarzyna Cyga, jedna z pracujących kobiet. Jej dom jest pierwszym, jaki widać „za plecami” polskiego pomnika. Jest równie gościnna jak mieszkańcy Nowego Sołońca, których odwiedziliśmy dzień wcześniej. To był wyjątkowy przystanek. Nowy Sołoniec założyli polscy górale czadeccy. Ich potomkowie mieszkają tam od 200 lat i nadal z każdym można porozmawiać po polsku. W Domu Polskim historycy z rzeszowskiego oddziału IPN przekazali im książki, a dr Jacek Magdoń opowiedział historię powstania Żelaznej Brygady. Na wykładzie nie brakło Kazimierza Zielonki, 80-letniego potomka polskich osadników w Rumunii. Mówi, że po II wojnie światowej wielu mieszkańców Nowego Sołońca przesiedlono do Polski. Zwycięzcy lubią „porządkować” podbite ziemie. Zaczęli już w pierwszych latach wojny. Przemierzając Bukowinę, też przecinamy szlaki tamtych tułaczek. – W konsekwencji ustaleń paktu Ribbentrop – Mołotow, w 1941 roku przesiedlono Polaków znad Sanu do Besarabii – przypomina historyk Tomasz Bereza, kiedy wyjeżdżamy z Nowego Sołońca. Do Besarabii jest stąd całkiem blisko.


HISTORIA Wykłady historyków z IPN są ważnym uzupełnieniem wyprawy. Dzięki dr. hab. Krzysztofowi Kaczmarskiemu lepiej poznajemy losy gen. Józefa Hallera, jego konflikt z Józefem Piłsudskim oraz powody decyzji o wypowiedzeniu posłuszeństwa dowództwu austro-węgierskiemu i przebiciu się przez front austriacki w bitwie pod Rarańczą w 1918 roku, by połączyć się z jednostkami polskimi w Rosji. Nie wszystkim legionistom udało się wtedy przedostać. Zostali internowani w obozach na terenie ukraińskiego Zakarpacia oraz Rumunii i osądzeni w Sygiecie Marmaroskim. Do Sygetu nasza wyprawa dociera 9 czerwca. Dzień wcześniej, 8 czerwca, minęła 100. rocznica procesu, jaki wytoczono

buntownikom. To ostatni przystanek historyczny przed powrotem do Polski. Szlak Żelaznej Brygady w Karpatach Wschodnich oficjalnie nie został wytyczony. Ale Dariusz Iwaneczko jest przekonany, że można budować go także w świadomości. – Gdybyśmy chcieli formalnie zbudować historyczny szlak turystyczny, trzeba by ściśle współpracować z władzami ukraińskimi i rumuńskimi – zauważa. – Chcemy, aby powstała książka-przewodnik, który przypomni szlak Żelaznej Brygady, a jednocześnie pokaże współczesne wątki także w kontekście tych Polaków, którzy tutaj żyją i zachowali swoją tożsamość. 


Japońskie roboty i ręczna robota

w Hucie Szkła w Jaśle Trochę historii Szkło jest lepsze od plastiku pod niemal każdym względem. Hartowana soczewka wytrzymuje obciążenie wielkości 25 dżuli. Można zrzucić na nią 2,5-kilogramowy odważnik z wysokości 1 metra i nie pęknie. Dlatego Huta Szkła w Jaśle, przedsiębiorstwo z niemal stuletnią historią, wciąż znajduje nabywców na swoje wyroby. Od lat cieszy się opinią zaufanego dostawcy szyb reflektorowych dla przemysłu motoryzacyjnego. W szybkiej realizacji krótkich serii nie ma sobie równych. Jest także jedynym w Polsce i jednym z trzech w Europie producentem szkła witrażowego. Hutnicy ręcznie je formują, tuż obok prasujących reflektory japońskich robotów.

Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak

Huta Szkła w Jaśle – 250 pracowników i roczne obroty ok. 30 mln zł – jeszcze kilka lat temu była na sprzedaż. To polskie przedsiębiorstwo, które działa w oparciu o ciekawy model biznesowy – 100-letnia tradycja produkcji ręcznej łączy się tu z nowoczesnością i robotyzacją – a firma, mimo ogromnej konkurencji i wszechobecnego poliwęglanu, utrzymuje produkcję na tym samym poziomie.

100

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

T

radycja sięga czasów przedwojennych i roku 1922, kiedy to Baruch Marguhes i Zygmunt Begleiter wydzierżawili działkę po wyeksploatowanej cegielni, by zbudować hutę szkła. Produkcja ruszyła dwa lata później. Był to pierwszy większy zakład przemysłowy w mieście. Na początku produkował wyroby szklane domowego użytku: szklanki, kieliszki, butelki itp., a później szkło okienne. Huta wielokrotnie zmieniała właścicieli. W 1934 roku wybudowano murowaną halę fabryczną, która przetrwała do dziś. W 1938 roku w jasielskiej hucie wytworzono 280 tys. m kw. szkła okiennego. W czasie II wojny światowej nadal je produkowano, ale huta przeszła w ręce okupanta i pod rabunkowy zarząd nowej spółki. W 1942 roku, za sprawą przydzielonego zakładowi komisarza Pawła Schleifera, uruchomiono także produkcję butelek. Wycofujące się oddziały niemieckie niszczyły miasto, a pożar nie ominął także huty. Podnoszący się z ruin kraj na gwałt potrzebował szyb. Huta została więc szybko odbudowana i już 4 maja 1945 roku uruchomiono produkcję szkła taflowego okiennego, a parę tygodni później hutnicy wysłali cały wagon szkła w prezencie dla Warszawy. Była teraz państwowym zakładem i skutkiem centralnego planowania przestała produkować szyby, zwiększając produkcję butelek monopolowych. W 1951 roku trafiła pod zarząd Centralnego Zarządu Przemysłu Szklarskiego w Sosnowcu, który przeprowadził szereg ważnych inwestycji


BIZNES – zakupiono dodatkowe działki, wybudowano nową halę produkcyjną i piec trzydonicowy, laboratorium. Wszystko po to, by uruchomić nową produkcję kolorowych szkieł sygnalizacyjnych. Proces ten nadzorował sławny w Polsce technolog szkła, Stanisław Burghardt. Huta specjalizowała się w produkcji szkła technicznego. Wytwarzane tu szkło ochronne dla spawaczy było eksportowane do Bułgarii, Jugosławii i na Węgry. Wybudowano nowe piece i poszerzono produkcję o szkła sygnalizacyjne płaskie i prasowane. Na początku lat 60. w Jaśle produkowano szkło techniczne kolorowe dla sygnalizacji kolejowej, samochodowej, drogowej, morskiej i lotniczej. Był to jedyny tego typu zakład w Polsce. Jego wyroby podbijały rynki w Indiach, NRD, Brazylii i na Kubie. Nowy rozdział w historii przedsiębiorstwa rozpoczął się w 1967 roku – zostało ono włączone w skład Krośnieńskich Hut Szkła. Specjalizacja w szkle technicznym dawała hucie duże możliwości dalszego rozwoju. Zbudowano więc kolejne piece do wytopu szkła i w 1968 roku uruchomiono produkcję szyb reflektorowych dla przemysłu motoryzacyjnego. Od tego momentu stało się ono najważniejszym wyrobem Jasła, a branża automotive – głównym odbiorcą. Zwiększono także ręczną produkcję szkła na witraże, które miało odbiorców w kraju i za granicą. Firma przeżywała złote lata. Jednak zmiana ustroju i rewolucje w polskiej gospodarce także i tu przyniosły kłopoty, w tym utratę dotychczasowych rynków zbytu w dawnych demoludach. Mimo to, dzięki dużemu zaangażowaniu załogi i doświadczeniu kierującego nią od 1967 roku inż. Tadeusza Dziedzica, huta nie stanęła przed widmem upadłości, w latach 1993-2000 zwiększyła produkcję prawie czterokrotnie, z czego 40 proc. wysyłała na eksport. Za przynależność do grona najbardziej dynamicznie rozwijających się firm, w latach 2002-2004 otrzymała wyróżnienie Gazele Biznesu. Jeszcze 10 lat temu Huta Szkła w Jaśle działała w ra-

mach Grupy Kapitałowej Krośnieńskie Huty Szkła „Krosno”, do której należały wtedy także: KHS, Zakład Włókna Szklanego w Krośnie i Huta Szkła w Tarnowie. Unikatowa produkcja pozwala przetrwać

W

hucie jest gorąco. Szklarskich pieców się nie wygasza. Załoga pracuje w systemie czterobrygadowym. Tylko na pierwszej zmianie robione jest ręcznie szkło witrażowe według starych, historycznych reguł. Część hali, w której hutnicy ze szklanej bańki formują taflę antycznego szkła, to najbardziej fascynujące miejsce w zakładzie i zarazem zaskakujące. Kiedy obok komputery odmierzają składniki do szklarskich pieców, elektroniczne systemy czuwają nad pracą maszyn, a włoskie i japońskie roboty wypuszczają automatycznie uformowane szyby reflektorowe, tu ludzie z niebywałą zręcznością rozdmuchują ponad 20-kilogramowe szklane bańki. Wydłużone rozcinają, prostują i wygładzają rozpalonym klocem drewna w witrażową szybę. W różnych kolorach. Na każdy kolor inna receptura. – Skład, receptura szkła to największa tajemnica każdego producenta – zaznacza Bogdan Mrozek, prezes Huty Szkła w Jaśle. Zarządza nią od 2008 roku, w branży jest od 30 lat. – Przyszedłem w bardzo trudnym momencie – przyznaje. – To był sierpień, a już w 2009 roku nasza spółka-matka, Krośnieńskie Huty Szkła, ogłosiła upadłość. Pomagaliśmy „matce” do samego końca. W pewnym momencie sami wpadliśmy w problemy finansowe, a ponadto w tym okresie dość znacznie skurczył nam się portfel zamówień z powodu ogólnej sytuacji rynkowej. Rok 2008, ze względu na zaległości płatnicze, jakie miało „Krosno” wobec naszej huty, zamknęliśmy stratą w wysokości ok. 3 mln zł. 

Rozprostowywanie szkła witrażowego.

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

101


BIZNES

W

tamtym czasie problemy miały huty szkła w całej Polsce. Upadłość ogłaszała także spółka giełdowa „Irena” w Inowrocławiu. – Krośnieńskie Huty Szkła były największym eksporterem szkła gospodarczego w Polsce. 70-80 proc. produkcji szło za granicę. Tymczasem w 2008 roku kursy walut spadły do horrendalnie niskiego poziomu. Dolar kosztował 2 złote, euro – 3 zł. Produkcja stała się mało opłacalna. To był jeden z głównych powodów upadłości KHS – tłumaczy prezes Mrozek. – W marcu 2009 roku do GK KHS wkroczył syndyk. Miał zgodę na kontynuowanie działalności i przyjął spółkę bez zaległości płatniczych. Jednocześnie euro i dolar wróciły do normalnego poziomu, a dla przemysłu szklarskiego znów zaczął się okres prosperity. Huta Szkła w Jaśle także zaczęła powoli stawać na nogi. W 2010 roku przeprowadzona została restrukturyzacja zakładu. Musiałem zwolnić 25-30 proc. załogi. Stu z czterystu pracowników. Sytuacja była tak zła, że związki zawodowe dla ratowania zakładu zgodziły się, aby nie były to zwolnienia grupowe, bo na takie nie było zakładu stać. Profil produkcji nie zmienił się, ale drastycznie obniżyliśmy koszty funkcjonowania. Dzięki temu udało się uregulować wszystkie zobowiązania wobec banków i wierzycieli.

nie modernizowana i unowocześniana. Jednocześnie część procesu produkcyjnego odbywa się z wykorzystaniem dawnych technik. Udało nam się połączyć stuletnią tradycję z nowoczesnością. uta Szkła w Jaśle jest jedynym w Polsce i jednym z trzech w Europie producentów szkła witrażowego, wytwarzanego metodą formowania ręcznego. Posiada ono certyfikat szkła antycznego. Etapy produkcji są wzorowane na średniowiecznych metodach wytwarzania. Wykorzystywane jest do tworzenia witraży, a także renowacji zabytkowych budynków. O wyjątkowych jasielskich witrażach mówiono m.in. w niemieckiej stacji telewizyjnej ARD (odpowiednik TVP Kultura), pokazując odrestaurowany i oszklony jasielskim szkłem dworzec kolejowy w Londynie i Zamek Królewski w Warszawie. – Szkło witrażowe sprzedajemy na cały świat, począwszy od Stanów Zjednoczonych, Japonii i Korei po Europę, gdzie największym odbiorcą jest Wielka Brytania, ale także Włosi, Holendrzy, do tego setki małych firm z Polski i z zagranicy – wylicza Bogdan Mrozek. – Aczkolwiek jest to bardzo trudna gałąź produkcji. Konkurencją dla naszego szkła antycznego jest szkło wykonywane maszynowo, które dzięki rozwojowi technologii można malować, oklejać i zastępować nim tradycyjne. Katalog naszych kolorów obejmuje dziś ok. 140 pozycji w stałej ofercie, ale kiedyś było ich 200. Koszty pracy przy takiej produkcji są wysokie i brakuje młodych adeptów tej sztuki, którzy chcieliby zastąpić odchodzących hutników. Nie jesteśmy wyjątkiem. Dziś wszystkie firmy, w których jest jeszcze produkcja ręczna, mają problemy z uzupełnianiem kadry – przyznaje. 

H

Potem wyrokiem Sądu Gospodarczego w Krośnie 100-procentowym właścicielem Huty Szkła Jasło w miejsce KHS został syndyk i spółka została wystawiona na sprzedaż za ok. 13 mln zł. Zainteresowanych hutą było wielu, ale nikt nie kupował. Cenę więc co kilka miesięcy obniżano. W 2015 roku, w 15. już przetargu, hutę w Jaśle kupił Wiesław Piwowar, biznesmen z Nowego Sącza. Wraz z żoną Anną są dziś jedynymi akcjonariuszami spółki. Na tym samym przetargu nabyli także Zakład Włókna Szklanego w Krośnie, obecnie Krosglass S.A. – Wcześniej w tej branży nie działał, ale postanowił zaryzykować – podkreśla prezes Mrozek. – Od momentu kupna inwestuje w hutę, firma jest więc systematycz-

102

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018



BIZNES Szkło witrażowe stanowi około 10 proc. wartości produkcji Huty Szkła w Jaśle. – Produkujemy ok. 12-13 tys. mkw. rocznie i całość sprzedajemy. Dlatego, chociaż w 2009 roku planowaliśmy zaniechanie produkcji w ciągu dwóch lat, wciąż ją utrzymujemy – mówi prezes Mrozek. Huta w łańcuchu dostawców branży automotive

G

łówną i przynoszącą największe dochody specjalnością jasielskiej huty jest szkło techniczne produkowane metodą prasowania (press), bezbarwne i barwione w masie, przede wszystkim dla branży automotive. – Produkujemy szyby reflektorowe do lamp pojazdów mechanicznych, wszelkiego rodzaju samochodów, maszyn rolniczych, pojazdów budowlanych, a także klosze do lamp i soczewki do świateł sygnalizacyjnych – wymienia prezes. – Szyby są poddawane dodatkowemu procesowi hartowania, w wyniku którego osiągają podwyższone parametry termiczne i mechaniczne. Jako jedna z nielicznych hut hartujemy szkło techniczne.

Rynek nie jest jednak łatwy. Jasielska huta zderza się z konkurencją i wszechobecnym poliwęglanem. Plastik ustępuje szybie pod względem odporności termicznej, mechanicznej i wieloma innymi, ale ma tę zaletę, że jest lżejszy, dlatego chętnie wykorzystują go producenci samochodów, którym zależy na zmniejszaniu wagi auta, ponieważ to z kolei przekłada się na mniejsze zużycie paliwa. – Szkło mocno się natomiast trzyma w reflektorach pojazdów budowlanych i rolniczych – mówi Bogdan Mrozek. – Utrzymujemy produkcję dla firm, które robią lampy na bazie szyb reflektorowych. Naszym największym odbiorcą w Polsce jest firma Wesem z Wieliczki, produkująca reflektory samochodowe, oraz spółka giełdowa Lena Lighting ze Środy Wielkopolskiej, oferująca systemy oświetleniowe do różnego rodzaju obiektów. Na Zachodzie nasze szkło kupuje już przemysł automotive i tak duzi odbiorcy

104

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

jak grupa Hella. Dla nich produkujemy szyby reflektorowe głównie na rynek części zamiennych. Ta nisza to część naszego rynku. Ważna nisza, skoro Hutę Szkła w Jaśle zna cała branża motoryzacyjna. Podkarpacka firma produkuje szyby reflektorowe niemal do wszystkich marek samochodów na świecie – od mercedesa, poprzez toyoty, volkswageny, zdarzyło się nawet do harleya. – Naszym największym atutem, który czyni nas bezkonkurencyjnymi, jest elastyczność i szybkość reakcji oraz możliwość wykonania krótkich serii produkcyjnych przy w miarę zbliżonej cenie rynkowej na dany asortyment. Nie mamy w tym sobie równych w Polsce i Europie, i to jest nasza siła. W ciągu jednego dnia potrafimy wyprodukować 20 różnych elementów, szyb reflektorowych, możemy przyjmować serie produkcyjne na poziomie 500 sztuk, 5 tys. albo 50 tys. Nie stanowi to dla nas problemu – stwierdza prezes Huty Szkła w Jaśle. – Robimy też produkty bardzo odpowiedzialne, jak części do samolotów, osprzęt do oświetlenia i wyposażenia lotnisk. Jakość naszej produkcji gwarantuje certyfikat ISO 9001 2015. Trzecia noga

T

rzecią grupę produktów wytwarzanych w Hucie Szkła w Jaśle stanowi szkło gospodarcze: szklanki, patery, miski. Stanowi ono ok. 20-30 proc. produkcji i trafia do największych graczy na polskim rynku. Stałymi odbiorcami są: Florentyna, Galicja, Dajar, Altom. Można je kupić w największych sieciach handlowych, hurtowniach i sklepach. – Zdecydowałem się na utrzymanie tej produkcji, mimo że szkło gospodarcze sprzedaje się z bardzo niską marżą. Cenę dyktuje rynek. Ta trzecia noga stanowi zabezpieczenie na wypadek wahań zamówień w dwóch pozostałych segmentach: witraży i szkła technicznego. Nasze wanny palą się 24 godziny na dobę. Kiedy braknie innych zamówień, bardziej opłaca się produkować szklanki, niż gasić piece – mówi Bogdan Mrozek. 



Kaplica

Oświęcimów

- krośnieńskie arcydzieło W 370 lat od chwili powstania rozpoczęło się odnawianie kaplicy Oświęcimów przy kościele OO. Franciszkanów w Krośnie. Wybitne dzieło architektury – otoczone legendą tragicznej miłości fundatora do przyrodniej siostry – jest wciąż zbyt mało znanym zabytkiem nie tylko regionalnego, lecz także ogólnopolskiego dziedzictwa.

Tekst Antoni Adamski Fotografie Tadeusz Poźniak

B

ryła kaplicy widoczna jest już z daleka, na lewo od fasady głównej świątyni. Wejście z nawy bocznej obramowano wielkim barokowym portalem. Tablica fundacyjna z czarnego marmuru informuje, iż została postawiona „ku wiecznej pamiątce Anny z Kunowy Oświęcimownie – najukochańszej siostrze; wielce żałosny stroskany brat Stanisław z Kunowy Oświęcim, dworzanin Najjaśniejszego Władysława IV króla Polskiego i Szwedzkiego na znak wiekuistej i ze śmiercią samą nieustającej miłości, pogrążony w smutku i żalu”. Czytając ten napis stoimy nad wejściem do krypty grobowej, w której centralne miejsce zajmują stojące obok siebie trumny rodzeństwa. Choć jest to kaplica rodowa, pozostali członkowie familii pozostają na drugim planie. Wnętrze kaplicy lśni przebogatą sztukaterią w odcieniu kości słoniowej. Kontrastują z nią żywe barwy obrazów. Poczesne

106

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

miejsce zajmują naturalnej wielkości portrety Anny i Stanisława w wystawnych strojach dworskich. Z postawy fundatora bije duma zaprawionego w bojach rycerza, dyplomaty królewskiego, człowieka światowego znającego najważniejsze dwory Europy. Twarz Anny przyciąga uwagę nieprzeciętną, delikatną urodą i niemal niedostrzegalnym wyrazem smutku. Portrety pozostałych członków rodu: rodziców fundatora oraz jego brata, są skromniejszych rozmiarów i mają charakter bardziej konwencjonalny. Wizerunki Oświęcimów powtórzone zostały w obrazie ołtarzowym. Są oni świadkami cudu wskrzeszenia Piotrowina przez świętego Stanisława, biskupa krakowskiego, i wraz z Matką Boską patrona kaplicy. Wyeksponowane zostały postaci fundatora wraz z piękną, zadumaną siostrą; ich rodzice pobożnie klęczą na drugim planie. Portrety – na przekór śmier-


Kaplica Oświęcimów

Stanisław z Kunowy Oświęcim.

ci – zajmują w ramach kompozycji tyle samo miejsca co ołtarzowa scena religijna. Malarstwo w kaplicy zastąpiło w okresie wczesnego baroku wcześniejsze kamienne nagrobki możnowładców wmurowane w ściany prezbiterium i naw franciszkańskiego kościoła. Po raz pierwszy na taką skalę zastosowana została odmienna koncepcja artystyczna. Cała kaplica – jej wystrój i wyposażenie – eksponują chwałę możnego rodu. izerunki Oświęcimów przypisywane są Bartłomiejowi Stroblowi, wybitnemu malarzowi gdańskiemu. Wg najnowszych informacji autorem może być czeski malarz Mathias Czwiczek (działający w 1. poł. XVII w.) Autorem sztukaterii jest Jan Chrzciciel Falconi, włoski artysta pracujący w Polsce w latach 1630-60, m.in. w kaplicy Wazów na Wawelu oraz w innych kaplicach kościołów krakowskich i lubelskich, w kolegiacie w Klimontowie, na zamku w Podhorcach i w prezbiterium kościoła św. Krzyża w Rzeszowie. Sztukaterie w Krośnie stanowią eleganckie ramy dla rodowych portretów. Nad każdym z nich umieszczono bogate tarcze herbowe. Wyżej widnieje fryz z panopliów – tak aktualny w pełnej wojen epoce. Oglądamy na fryzie armaty spoczywające na lawetach, kule, beczki z prochem – na wojskowych bębnach skończywszy. To aluzja do „rycerskich przewag” Stanisława. Charakterystyczne, iż inne krośnieńskie dzieło sztuki usytuowane w innym miejscu podobne panoplia eksponuje – lecz tym razem jako obraz marności i śmierci. Na przejmującej kompozycji „Memento mori” w krośnieńskiej farze oglądamy: armaty z kulami, trąby, kotły, bębny i piszczałki, buzdygan skrzyżowany z chorągwią i półpancerz wraz z hełmem. Widzimy także cały przemarsz wojska. Wszystko to wokół wizerunku rozkładających się zwłok z wyżeranymi przez robactwo wnętrznościami. W barokowej epoce kontra-

W

Anna z Kunowy Oświęcim.

stów tak przedstawiona została druga strona wojennej sławy i chwały, która przemija obracając bohaterów w proch. Wracajmy jednak do sztukaterii kaplicy Oświęcimów. Wspaniała dekoracja stiukowa jest niepowtarzalnym dziełem geniuszu J.Ch. Falconiego. Największe bogactwo i piękno kryje czasza kopuły: ornamenty stiukowe zdają się tańczyć, wirować. Wrażenie to potęguje światło z okien latarni i anioły w roztańczonych pozach, dźwigające na swych głowach kosze pełne owoców fig lub granatów. Owoce figi – częsty motyw większości sztukaterii Falconiego – były atrybutem Ducha Świętego. Owoc granatu symbolizuje Kościół, a także pełnię ludzkiego życia. Każdy anioł jest inny, z odmiennym wyrazem twarzy, pomiędzy nimi maszkarony powstałe z pozawijanych wolut i wici roślinnych, wyrastających jedne z drugich, girlandy kwiatów, ślimaki, woluty, karbowane chusty. Dynamiczne przestrzenie, mięsiste, światłocieniowe – zdawałoby się wychodzące ze ściany – kontrastują z płaskimi i spokojnymi tłami kartuszy. Czasza kopuły tonie w pięknej, szlachetnej, ugrowo-szarej tonacji. aplica powstawała niezwykle szybko. 13 stycznia 1647 zmarła Anna. W lutym tego roku jej brat powziął decyzję o budowie; zlecenie otrzymał Vincenzo Petroni, pochodzący z Mediolanu architekt królewski. [Jest on równocześnie autorem mauzoleum rodziny Porcjuszów: podwójnej kaplicy świętych Piotra i Pawła przy krośnieńskiej farze (164146). Tu także poniżej bogato zdobionej sztukateriami kopuły znajdziemy obrazy z wizerunkami fundatora i jego rodziny.] W październiku 1647 r. Stanisław Oświęcim przywiózł do Krosna Jana Chrzciciela Falconiego, który pracował wówczas przy dekorowaniu kolegiaty w Klimontowie. Wykonanie stiuków w kaplicy Oświęcimów zajęła mu równo rok. W październiku r. 1648 przekazano budowlę zakonowi franciszkanów. 

K

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

107


Eksponowane miejsce, jakie zajmują Anna i Stanisław we wnętrzu kaplicy (ich portrety oraz wizerunki powtórzone na poczesnym miejscu w obrazie ołtarzowym) oraz w krypcie (dwie stojące obok siebie trumny na środku tego pomieszczenia) poparte zostały cytowanym napisem fundacyjnym w portalu nad wejściem do kaplicy. Dały one początek legendzie o tragicznej miłości brata do siostry. Stanisław (urodził się po 1605 – zmarł w 1657) herbu Radwan był znamienitą postacią swoich czasów: żołnierzem i dyplomatą. Łowczy sanocki, dworzanin Władysława IV, a później Jana Kazimierza, pozostawił po sobie diariusz z lat 1643-51 (wydany w 1907). Po ukończeniu kolegium jezuickiego w Jarosławiu brał udział w wojnach ze Szwedami (od 1626), z Rosją (1633), Turcją, Tatarami i Kozakami. Został marszałkiem dworu hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego. Za jego poparciem król Władysław IV powierzał mu ważne misje dyplomatyczne na najważniejszych dworach europejskich. egenda nieszczęśliwej miłości Stanisława i Anny przetrwała dwa stulecia, gdy opisał ją Żegota Pauli w „Starożytnościach galicyjskich” wydanych we Lwowie w 1840: „...obraz ukochanej siostry Anny ciągle mu [Stanisławowi] tkwił w pamięci. Przywiązanie bowiem braterskie wieku dziecięcego, wzmogło się z latami dość dziwnym sposobem w czysty płomień miłości; któremu jednakowoż prawo kościelne wzbraniające ślubów małżeńskich między rodzeństwem, silną stawiało zaporę...Stroskany i rozpaczający Stanisław udaje się do Rzymu, gdzie w osobistem pozwoleniu Papieża, ostatniej szuka nadzieji. Tam uzyskuje zezwolenie Ojca Śgo na zawarcie ślubów małżeńskich. Szczęśliwy kochanek upojony radością, donosi tę wesołą nowinę Annie tęskniącej, która również pozbawiona nadziei tak gwałtownemu wzruszeniu radości uległa, iż wskutek onego nagle padła ofiarą śmierci, w najpiękniejszej chwili życia swego”. Na próżno ojciec Innocenty Nycz, przełożony klasztoru, napisał w 1873 r. broszurę pokazującą, iż rzekoma miłość nie miała nic wspólnego z faktami historycznymi. Legenda nieszczęśliwej miłości rozkwitła w okresie romantyzmu, a później na nowo na przełomie XIX i XX stulecia. Stanisław Jaszowski wydał na ten temat powieść historyczną (1829). Jan Matejko w czasie pobytu w Krośnie wykonał rysunek krypty, w której spoczęły trumny Stanisława i Anny (reprodukowany w „Tygodniku Ilustrowanym”w1865 r.). W dramacie Mikołaja Bołoz-Antoniewicza tryumfy święciła wielka aktorka europejska i amerykańska

L

108

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

Helena Modrzejewska. Opublikowane z okazji scenicznej prezentacji dramatu drugie jego wydanie ozdobiono ilustracjami Artura Grottgera (Wiedeń 1873). Znany krośnieński malarz Stanisław Bergman przedstawił na płótnie Stanisława rozpaczającego przy zwłokach swej umiłowanej (1888 r.). Pod wpływem obrazu oglądanego w galerii Muzeum Narodowego w krakowskich Sukiennicach Mieczysław Karłowicz napisał poemat symfoniczny „Stanisław i Anna Oświęcimowie”(1907). Kompozytor podjął ten temat pod wpływej miłości do swej ciotecznej siostry. Przez cały wiek XIX kryptę odwiedzały rzesze ciekawskich, dla których walory artystyczne kaplicy miały zapewne drugorzędne znaczenie. Patrzyli w wycięte w trumnie Anny okienko. Każdy chciał zabrać sobie coś na pamiątkę, tak iż w końcu specjalna komisja konserwatorska wraz z udziałem władz miejskich zamknęła i opieczętowała trumny (1869). ażdy, kto był w Weronie i oglądał podwórze pałacu z balkonem, z którego Julia słuchała wyznań Romea, wie, na czym polega koszmar kultury masowej. Każda z cegieł budowli upstrzona jest grafitti z monogramami współczesnych zakochanych oraz przylepioną obok gumą do żucia. Na szczęście w dzisiejszych czasach miłość Stanisława i Anny nie stanowi już sensacji. Jest co najwyżej przedmiotem zainteresowania wybitnych poetów (np. Miron Białoszewski, Ballada krośnieńska w tomie: „Obroty rzeczy”). I to jest szansa dla kaplicy Oświęcimów. Stała się ona dziś nie

K


Kaplica Oświęcimów tyle miejscem pochówku rzekomo nieszczęśliwej pary (to mi. Od niedawna trwa czyszczenie dekoracji kopuły. Zostasprawa obecnie drugorzędna), co jedną z najwspanialszych ło ono poprzedzone pełną konserwacją kamiennej latarni od w kraju pereł architektury wczesnobarokowej. strony zewnętrznej od kwietnia do czerwca br. Okna latarcześniej kaplica musi przejść długi ni zdemontowano i założono nowe ramki ołowiane, uszczeli pracochłonny proces konserwatorski. niono także połączenie pomiędzy kamienną podstawą latarJak powiedział nam Przemysław Mi- ni a blachą miedzianą dachu kaplicy. chalski, konserwator dzieł sztuki pro– Odnawianie sztukaterii całej kaplicy będzie trwało do wadzący prace, kaplica była odnawiana trzy razy. Po raz końca roku 2020 – przewiduje Przemysław Michalski. pierwszy w XVIII stuleciu. Po raz drugi w latach 1890Kolejny problem stwarza konserwacja obrazów, któ-91 przez znanego miejscowego rzeźbiarza Andrzeja Le- re wyszły spod pędzla pierwszorzędnych mistrzów eponika. Musiał on odtworzyć pewną partię sztukaterii w gór- ki wczesnego baroku. Płótno ołtarzowe przypisywane jest nej części kopuły, która odpadła prawdopodobnie z powo- Janowi Tricjuszowi, nadwornemu malarzowi królów: Midu przecieków w oknach lachała Korybuta Wiśniotarni. Po raz trzeci wnętrze wieckiego oraz Jana III Sobyło starannie odnowione bieskiego. Portrety StanisłaPowstał Komitet Odrestaurowania 35 lat temu (1981-83) przez wa i Anny mają być dzieKaplicy Oświęcimów (KOKO), który Pracownie Konserwacji Załem wspomnianego Czebytków – zespół R. Dawicha – Mathiasa Czwiczka, prosi o wpłaty na numer konta: dziaka i A. Pajorskiej. bądź Bartłomieja Strobla, 32 8642 1083 2002 8311 9697 0001 Masa sztukatorska to zaartysty gdańskiego, świetsadniczo gips z klejem glunego portrecisty koronowatynowym, z dodatkiem wapnych głów i możnowładców. na, wapiennego kruszywa i węgla drzewnego, wzmocniona Działał on także na dworach Habsburgów w Wiedniu i Prakonstrukcyjnie metalowymi kotwami, po każdej renowacji dze, zaś w Polsce – także w Elblągu i Toruniu. Stan obbyła pokrywana nową pobiałą. PKZ usunęły obie poprzed- razów – pokrytych zabrudzeniami i zmatowiałym werniknie warstwy. Wykonano podklejenie, uzupełnienie i rekon- sem – nie pozwala na badania ich autorstwa. Widać tylko, strukcję sztukaterii, a całość pokryto ponownie pobiałą, która iż są to dzieła nieprzeciętnej klasy. (Pozostałe wizerunki rojest podczas aktualnie prowadzonych prac usuwana. Obecnie dziny Oświęcimów wydają się raczej pracami malarzy cetrwa I etap robót: oczyszczenie dekoracji kopuły do gzymsu chowych.) Malarstwo będzie odnawianie za kilka lat. Na wieńczącego. Planowane są jeszcze dwa etapy konserwacji razie na wszystko brakuje funduszy. sztukaterii: II – strefa środkowa oraz III – ściany. W IV etaGospodarz klasztoru – ojciec gwardian Krzysztof pie przeprowadzona zostanie konserwacja ołtarza pochodzą- Janas, poinformował, iż w tym roku sztukateria konsercego z końca XIX w. (z barokowym obrazem), a w V etapie wowana jest z ofiar anonimowych sponsorów, a także odnowiony będzie: komplet obrazów olejnych oraz prowa- z dotacji Urzędu Marszałkowskiego Województwa Poddzący do kaplicy marmurowy portal z elementami stiukowy- karpackiego oraz Urzędu Miejskiego w Krośnie. Wniosek, źle ze względów formalnych wypełniony, sprawił, iż Wojewódzki Konserwator Zabytków w Przemyślu w ogóle go nie rozpatrywał. Tymczasem zabytek tej klasy to sprawa ogólnopolska, a nie tylko krośnieńska.

W

Pisząc tekst korzystałem m.in. z przewodników po Krośnie z 1995 (praca zbiorowa) i 2005 (autorstwa Grzegorza Kubala) oraz następujących pozycji: ks. Innocenty Nycz „Prawdziwa historyczna wiadomość...”, Krosno 1873 (reprint), „Kościół farny we Krośnie...”, Krosno 1997, „Kościół i klasztor franciszkański w Krośnie”, Krosno 1998 (artukuły Jana Samka i Bożeny Weber). 

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

109


Antoni Adamski: Ten pokoik z korytarzem – całość o metrażu mieszkania M-3 – to cały wasz lokal? Iga Dżochowska: Nie, mamy jeszcze składzik na materiały biurowe oraz osobiste zaplecze. Rolę salki wystawowej pełni witryna z dużym oknem - typowe japońskie biuro: dużo treści, mały metraż. Jak w takich warunkach pracujecie? Od początku września do końca lipca nasze biuro wypełnione jest uczniami w różnym wieku, od godziny 14.00 do 21.00, nierzadko także w niedzielę. Tak duże jest zainteresowanie kulturą japońską. W tym roku obchodzę jubileusz 25 lat. Z tej okazji zostałam wyróżniona nagrodą japońskiego MSZ i znalazłam się wśród najlepszych ze wszystkich kontynentów. Wiedzą o tym władze Przemyśla i lokalna prasa? hyba nie (śmiech).Tuż obok mojego Centrum prawie siedem lat stoi opuszczony duży lokal. Miałam cichą nadzieję, że Urząd Miejski przekaże nam to pomieszczenie. Planowałam tam galerię sztuki japońskiej, po której oprowadzałby... sympatyczny robot „Taro”. Chciałam na podwórku obok założyć japoński ogródek (ogrody zen mają mikroskopijną powierzchnię). „Pani Igo, to niemożliwe, bo gdzie pomieścić kubły na śmieci?” – usłyszałam. Mieszkańcy z kolei proszą: „Pani Igo, niech pani zrobi jakąś imprezę”. Tak zachęcają stali bywalcy Centrum, którzy szukają mnie nawet w sezonie urlopowym. Organizuję wówczas spotkania muzyczne, bo trudno to nawet nazwać koncertem. Przy pianinie zasiada Atsuko Ogawa, zamieszkała od 2007 roku w Przemyślu. Wysyłam zaproszenia do pięciorga znajomych. Przychodzi dwadzieścia pięć osób. Stoją pod ścianami i nawet nie dostrzegają tej niedogodności. Wytwarza się atmosfera prawdziwego koncertu wielkiej pianistki. W tym lokalu Atsuko uczy także języka japońskiego, gry na pianinie, a ja organizuję wykłady, warsztaty dla dzieci i młodzieży z przemyskich szkół, przedszkoli oraz dla dorosłych. Koncertów nie można zorganizować dla szerszej publiczności? Można. W roku 2010 – w dwusetną rocznicę urodzin Chopina – w Warszawie grane były jego utwory przez cały tydzień. Pomyślałam, że na przemyskim Rynku trzeba zagrać Chopina przez weekend. Zgłosiło się sześć japońskich pianistek, które chciały tu koncertować. Planowałam również zaproszenie młodzieży z miejscowej szkoły muzycznej. Pomysł upadł. Usłyszałam: „A kto będzie w nocy pilnował fortepianu?” W powiatowym – a jeszcze niedawno wojewódzkim mieście – nie udało się tego problemu rozwiązać. Otrzymałyśmy za to zaproszenie do Warszawy na uroczystości i koncerty chopinowskie. Po zakończonych uroczystościach Atsuko Ogawa dostała od ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego odznakę „Zasłużona dla kultury polskiej”, natomiast ja – indywidualną nagrodę Ministra Kultury. Dlaczego powstało Centrum Kultury Japońskiej?

C

Iga Dżochowska.

Japonia w Przemyślu

Z Igą Dżochowską, założycielką Centrum Kultury Japońskiej, prezesem Fundacji Polsko-Japońskiej YAMATO w Przemyślu, rozmawia Antoni Adamski

Fotografie Tadeusz Poźniak

110

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018


BIZNES i kultura Z dwóch powodów. Pierwszy, by przybliżyć Polakom kulturę dalekiego kraju – jakże innego od pozostałych na tym kontynencie. Po drugie, kultura Kraju Wschodzącego Słońca, jak mówią japońscy poeci – miała zwrócić uwagę inwestorów na Polskę południowo-wschodnią. Ale o tym za chwilę. czywiście nie koncentrujemy się tylko na regionie, jeździmy po całej Polsce, gdzie w sumie zorganizowałyśmy ponad 200 wieczorów japońskich i koncertów muzyki klasycznej – w tym ukochanego Szopena. Odwiedziłyśmy wiele miast w Polsce: od Gdańska, Szczecina, Warszawy, Torunia, Bydgoszczy, Łodzi przez Kraków, Sandomierz, Tarnobrzeg po np. Huwniki, gdzie mieszkańcy Domu Pomocy Społecznej – staruszki, z wdzięczności całowały nas po rękach. Na tej liście są także maleńkie wsie w Bieszczadach. W dużych ośrodkach bardziej jesteście znani z Festiwali Kultury Japońskiej. Nie tylko w dużych, gdyż w hotelu w Arłamowie występujemy dla turystów z całej Polski. Na Podkarpaciu zorganizowałam 18 Festiwali. Pani sama zorganizowała? Tak, choć trudno w to uwierzyć. Nie patrzę, czy są dotacje i sponsorzy. Najczęściej ich nie ma. 10 tys. zł nagrody MSZ w 2010 r. wydałam w całości na koszty X Festiwalu. „Pani wkłada w to serce” – słyszę wyrazy uznania od Japończyków, którym organizuję występy. W 2005 r. znany piosenkarz rockowy Kazufumi Miyazawa miał zaplanowane tylko dwa koncerty w Polsce: w Krakowie i Wrocławiu. Kraków zamienił na Przemyśl, frekwencja wyniosła 200 procent. Od Nihon Gassoudan – światowej sławy czternastoosobowego zespołu folklorystycznego otrzymałam dwa tradycyjne japońskie instrumenty koto...z wdzięczności za wzorowo zorganizowane koncerty w Przemyślu i Jarosławiu. Zaprosiłyśmy też kaskaderów filmu „Kill-Bill”. Wystąpili w Przemyślu, Krośnie, Kraśniku i Rzeszowie. Jak zaczęły się Pani Festiwale? sposób zupełnie nieoczekiwany. W 1997 roku, w czasie Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem, burmistrz tego miasta zaproponował mi zorganizowanie pierwszego Festiwalu Kultury Japońskiej. Pomysł uznałam za świetny! Pierwsze imprezy odbyły się nie tylko pod Giewontem, lecz także w Krakowie, Tarnowie i Bielsku-Białej. Królował na nich taniec, muzyka i warsztaty: orgiami, kaligrafii oraz ikebany. Zaczęło się od małej wpadki. Dwanaście japońskich artystek otrzymało zakwaterowanie w Domu Studenckim „Żaczek”, gdzie miały mieszkać w bardzo spartańskich warunkach. Z pomocą przyszedł hojny prezydent Krakowa – i zamieszkałyśmy w Hotelu Cracovia. W kolejnym roku Festiwal odbył się w Hamburgu, dzięki przypadkowemu spotkaniu pianistki Sawako Mitomo z córeczką Yuka, której rok wcześniej zorganizowałam recital w Przemyślu, Sandomierzu i Tarnobrzegu. Później były kolejne imprezy w: Paryżu (dwa razy), Chicago, Łucku, Lwowie (dwa razy). W Tarnopolu gościliśmy trzy razy dzięki burmistrzowi tego miasta Wołodii Kaszyckiemu, przyjęto nas szczególnie gorąco w Akademii Muzycznej i Ekonomicznej.

O

W

W jaki sposób udaje się Pani zaprosić zespoły z Japonii? Artyści, których poznałam w czasie pobytu w USA – pianiści i tancerki z Tokio, wyrobiły mi „markę” wśród tamtejszych artystów. I chociaż osobiście mnie nie poznali, przyjeżdżali „w ciemno”. Nigdy nie zawiodłam ich kredytu zaufania. Kiedy zaczęły się Festiwale w naszym regionie? W roku 2000 roku w Krasiczynie, gdzie frekwencja była tak wysoka, iż publiczność słuchała koncertów nawet z krużganków, a na parkingu brakowało miejsc. Powtarzamy je w zależności od roku: w Przemyślu, na zamku w Baranowie Sandomierskim, w Zamościu, Krośnie, Dubiecku, Rzeszowie i Jarosławiu, gdzie zgromadziło się około 10 tysięcy osób. To wszystko dzięki pomocy ks. Andrzeja Surowca, który rozpropagował Festiwal i był wzorowym współorganizatorem. W wielu polskich miastach mieszkają dziś Japończycy. Jakie są ich reakcje? Zdziwienie, niedowierzanie. Sami w obcym kraju nie potrafią się zorganizować. Dla nich niewyobrażalne jest, by jedna osoba mogła udźwignąć ciężar Festiwalu w kilku miejscach. W innych niż Przemyśl miastach po prostu pani brakuje.... Raczej mojej inicjatywy i aktywności. Czego Japończycy mogą nas nauczyć? rzede wszystkim takiego rozwoju gospodarczego, który nie stanowiłby zagrożenia dla ekologii. W Polsce każda inwestycja zaczyna sie od wycinania drzew. W Japonii – odwrotnie. Inwestycje tak się projektuje, by nie dewastować przyrody, a szczególnie drzew i przy okazji ptasich siedlisk. W roku 2006 zorganizowałam w Krasiczynie Międzynarodowe Forum Gospodarczo-Ekologiczne, w którym wzięli udział naukowcy z Japonii, Słowacji, Ukrainy i Polski. Odbywało się ono z udziałem i pod patronatem Ambasady Japonii. Współorganizatorami byli: Euroregion Karpaty, władze samorządowe Podkarpacia, zaś managerem spotkań i głównym wykładowcą był Teruji Suzuki, profesor prawa międzynarodowego. W tym roku przy jego udziale mam w planie seminarium na temat: „Różnice kulturowe miedzy biznesem polskim a japońskim”. Spotkaniem zainteresowanych jest wiele miast, np. Krosno. Na razie japoński biznes nie kocha Podkarpacia. Przynajmniej w Przemyślu nie inwestuje. Japonię odwiedziłam po raz pierwszy w 1992 roku. Zachwycona byłam nie tylko ich kulturą. Także panującym wokół porządkiem, wysokim poziomem życia, rozwiniętą techniką i ekologią. Postanowiłam odrobinę tej cywilizacji sprowadzić na Podkarpacie, po to, by żyło tu się lepiej, by ludzie stali się bogatsi i bardziej zadowoleni z życia. A co za tym idzie – życzliwsi dla siebie. Wydawało się to tym łatwiejsze, iż Japończycy znają i szanują nasz kraj. Chopin stał się niemal ich narodowym kompozytorem. Cenią również Marię Skłodowską-Curie, Lecha Wałęsę, Jana Pawła II, Andrzeja Wajdę. 

P

Więcej informacji kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl


BIZNES i kultura Może Japończycy mieli nierealne, zbyt wysokie wymagania? Nie sądzę, skoro wymagania te spełnił Zagórz koło Sanoka – niewielkie miasteczko o potencjale mniejszym niż Przemyśl. Otóż kilka lat temu japońska firma Tri Poland Sp. z o.o. (branża samochodowa) szukała lokalizacji na Podkarpaciu dla swego nowego zakładu produkcyjnego. Na początku mieli zatrudnić 450 osób na godziwych warunkach. Japończycy dobrze płacą także swoim zagranicznym pracownikom. Do rywalizacji stanął Zagórz k. Sanoka oraz Przemyśl. Zwyciężył burmistrz Zagórza, przedstawiając tak korzystną ofertę, iż nie pozostawiała ona cienia wątpliwości co do możliwości wyboru. Zakład zbudowano i otwarto w Zagórzu w 2013 r. Od osoby znającej Stany Zjednoczone słyszałem, skąd bierze się bogactwo tego kraju. Otóż każdy, kto ma jakiś pomysł w jakiejkolwiek dziedzinie, może wprost z ulicy wejść do prezesa firmy, dyrektora instytucji lub urzędu. Zostanie wysłuchany, bo istnieje z góry przyjęte domniemanie, iż jego pomysł może przynieść korzyści – zarówno firmie, jak i krajowi. Czy Pani pomysły są w Przemyślu wysłuchiwane? lanowałam założenie ogrodu japońskiego w Przemyślu, a później w Kuńkowcach nad brzegiem Sanu. Projekt był pracą dyplomową studentki Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Jej konsultantem był oczywiście rodowity Japończyk. Niestety. W obu tych lokalizacjach jak do tej pory nie powstał ani ogród japoński, ani żaden inny obiekt. Są nieużytkami tak, jak były. Ambasada Japonii w Polsce oferowała wówczas na początek 20 tys. dolarów oraz sprowadzonego z tego kraju specjalistę-ogrodnika na 6 miesięcy. Zakończmy ten smutny epizod; te sprawy są już poza mną. Centrum Kultury Japońskiej jest potrzebne. Japończycy znają i szanują mnie, a co najważniejsze – chcą wracać na kolejne Festiwale, konferencje oraz w charakterze turystów. Polscy sympatycy tej niezwyklej kultury przy każdej okazji pytają o nowe imprezy, kursy, warsztaty, o możliwość nauki japońskiego. Gratulują mi i proszą o kontynuację. Kto w Przemyślu uczy się japońskiego? Dorośli, ponieważ chcą odwiedzić ten niezwykły kraj, uczniowie z czystej ciekawości, lub dlatego, iż mają w planach studiowanie japonistyki, studenci, ponieważ wiedzą, iż zaświadczenie o ukończeniu kursu otwiera przed nimi drogę do pracy na jeden rok w tym kraju, prokurator, by poznać system prawny tego kraju. Jednym słowem: jesteśmy w tym mieście potrzebne! Nigdy nie planowałam wyjechać z Przemyśla, mimo iż kilka miast, choćby Gdańsk, Bielsko-Biała, Rzeszów, a ostatnio Krosno proponowały nam przeniesienie tam Centrum Kultury Japońskiej. Nie przesadza się starych drzew. Nie będę boksowała się z przeznaczeniem (karma?), kocham to miasto, wrosłam w klimat grodu Przemysława... A czy Przemyśl kocha Panią? Mieszkańcy być może są dumni, że przez tyle lat przybliżam im wielobarwny Kraj Kwitnącej Wiśni. Przypuszczam też, iż w sercu doceniają moją konsekwencję, wytrwałość i determinację. 

P Iga Dżochowska i Atsuko Ogawa.

Jednym słowem, zrobić z Polski „drugą Japonię”? Już gdzieś kiedyś to słyszałem... ie zajmuję się polityką. Nie wygłaszam haseł bez pokrycia. Chciałam z Podkarpacia umiejscowionego w „Polsce B” zrobić „Polskę A”. Zaczęłam działać praktycznie. Przy wsparciu Ambasady Japonii w Warszawie nawiązałam kontakty z szefami japońskich korporacji. Nie było to łatwe i wymagało kilku lat starań. W końcu w roku 2008 wraz z pianistką Atsuko Ogawą udało się zaprosić przedstawicieli 24 największych japońskich firm, między innymi: Canon, Toyota, Mitsubishi, Panasonic, Sony, Mazda, YKK, Sumitomo Corp., Bridgestone, NGK, którzy przyjechali do Przemyśla, aby spotkać się z gospodarzami miasta. Jak przebiegły rozmowy? Tak, iż po tym spotkaniu żadna japońska firma nie zainwestowała w Przemyślu.

N 112

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018



„Plan lekcji”.

Pięć dni z Faustem Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor 2018 Mit Fausta, człowieka pragnącego poznać tajemnicę wszechrzeczy i nieśmiertelności, jest motywem przewodnim ósmej edycji festiwalu Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor 2018, który zagości w Rzeszowie w dniach 26-30 września. Podczas ósmej już edycji wydarzenia wystąpią: Teatr im. St. I. Witkiewicza z Zakopanego, Irena Jun, Teatr ZAR z Wrocławia, krakowski Teatr Barakah, Teatr A3 i Walny Teatr oraz gospodarze: Teatr Maska i Teatr Przedmieście.

Tekst Alina Bosak

T

eatralny festiwal, odwołujący się do twórczości trzech wybitnych postaci światowego teatru, odbywa się w Rzeszowie już po raz ósmy. To jedyne w kraju wydarzenie, które łączy nazwiska tych twórców. Nie bez powodu. Wszyscy trzej wywodzą się z Rzeszowa i Podkarpacia. W Rzeszowie Józef Szajna i Jerzy Grotowski chodzili do szkoły, w Wielopolu Skrzyńskim urodził się Tadeusz Kantor. Dziedzictwo trzech wielkich reformatorów teatru okazuje się wciąż żywe i inspirujące dla kolejnych pokoleń reżyserów, aktorów, krytyków teatralnych, artystów-plastyków. Zaś rzeszowski festiwal jest doskonałą okazją, by z twórczością współczesnych teatrów się zapoznać. Jest wyjątkowy także dlatego, że twórcy ci, tak dalece od siebie różni, a także znawcy ich dzieła, rzadko „spotykają się” podczas jednego wydarzenia. „Źródła Pamięci” to święto, podczas którego te światy lepiej się poznają. W tegorocznej edycji festiwalu Aneta Adamska, dyrektor i pomysłodawca „Źródeł Pamięci”, postanowiła zwrócić uwagę na konteksty romantyczne w twórczości Grotowskiego, Kantora i Szajny, dlatego też w programie znalazły się spektakle: „Anhelli. Oratorium” Teatru ZAR, „Matka Makryna” w wykonaniu Ireny Jun (wg tekstu J. Słowackiego i książki Jacka Dehnela) czy „Faust” Teatru Przedmieście wg J. W. Goethego i Ch. Marlowe’a. Osobną propozycją będzie spektakl „Zemsta” Teatru Maska. Często zapomina się, że Aleksander Fredro również był twórcą epoki romantyzmu, piszącym w opozycji do głównego paradygmatu, jaki obowiązywał w literaturze. bok kontekstów romantycznych myślą przewodnią tegorocznej edycji będzie mit Fausta, człowieka pragnącego poznać tajemnicę wszechrzeczy i nieśmiertelności. Do tej idei wprost w swojej twórczości odwoływał się Jerzy Grotowski (w 1963 roku zrealizował „Tragiczne dzieje Doktora Fausta” wg Christophera Marlowe’a), a także Józef Szajna, który sięgnął po „Fausta” Joanna Wolfganga Goethego w 1971 roku. Do Rzeszowa zaproszono również inne ciekawe spektakle: Walny Teatr z najnowszą produkcją „Gould – Wariacje”, krakowski Teatr Barakah ze spektaklem „Requiem”, Teatr A3 z „Planem lekcji” oraz świetnie znany rzeszowskiej publiczności Teatr im. St. I. Witkiewicza z Zakopanego ze spektaklem „Dom widzących ducha”. Wszystkie te propozycje to zespoły artystyczne czerpiące pełnymi garściami z dorobku i tradycji patronów naszego festiwalu. „Źródła Pamięci” wzbogacają także liczne wydarzenia towarzyszące – spotkania z twórcami, promocja książki „Farsy-misteria. Przedstawienia Jerzego Grotowskiego w Teatrze 13 Rzędów (1959-1960)” prof. Dariusza Kosińskiego, a także dwa panele dyskusyjne. Jeden z nich będzie poświęcony pracy badawczej prof. dr. hab. Zbigniewa Osińskiego, zmarłego w tym roku znawcy twórczości Jerzego Grotowskiego, który był wiernym gościem „Źródeł Pamięci” od ich pierwszej edycji. 

O

114 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018


„Faust”.

„Dom widzących ducha”.

„Źródła Pamięci. Szajna - Grotowski - Kantor” Rzeszów, 26-30 września 2018 Piątek, 28 września

Środa, 26 września Miejsce: Teatr Maska, ul. Mickiewicza 13 17.30. Otwarcie festiwalu, „15 wystawa” – Małopolska Fundacja Muzeum Sztuki Współczesnej. 18.00. Teatr Maska „ZEMSTA” (premiera). Miejsce: Teatr Przedmieście, ul. Reformacka 4 20.00. Teatr Przedmieście „FAUST” (premiera) Czwartek, 27 września Miejsce: Uniwersytet Rzeszowski, al. Rejtana 16 C (sala Senatu) 11.00. Panel dyskusyjny poświęcony pracy badawczej prof. dr. hab. Zbigniewa Osińskiego. „Zbigniew Osiński – źródła, inspiracje, konteksty” Udział biorą: Irena Jun (Teatr Studio, Warszawa), prof. dr hab. Katarzyna Osińska (Instytut Slawistyki PAN, Warszawa), Jarosław Fret (Instytut im. Jerzego Grotowskiego, Wrocław), Lech Raczak (Orbis Tertius, Poznań), dr hab. Tadeusz Kornaś (Uniwersytet Jagielloński, Kraków), Aneta Adamska (Teatr Przedmieście, Rzeszów). Prowadzenie: dr Anna Jamrozek-Sowa.

Miejsce: Muzeum Okręgowe, ul. 3 Maja 19 11.00. Panel dyskusyjny „Szajna, Grotowski, Kantor wobec Romantyzmu”. Udział biorą: Agnieszka Koecher-Hensel (Instytut Sztuki PAN, Warszawa), prof. dr hab. Magdalena Rabizo-Birek (Uniwersytet Rzeszowski), Roman Siwulak (Kraków), dr Agnieszka Kallaus (Uniwersytet Rzeszowski). Prowadzenie: dr Anna Jamrozek-Sowa. Miejsce: DAGART Galeria - Millenium Hall, al. Kopisto 1 18.00 Otwarcie wystawy „15 wystawa” – Małopolska Fundacja Muzeum Sztuki Współczesnej. Miejsce: Teatr Maska 20.00 Teatr ZAR „ANHELLI. ORATORIUM” Spotkanie z Jarosławem Fretem, prowadzi: Adam Głaczyński. Sobota, 29 września Miejsce: Teatr Przedmieście 11.00 Promocja książki „Farsy-misteria. Przedstawienia Jerzego Grotowskiego w Teatrze 13 Rzędów (1959-1960)” prof. Dariusza Kosińskiego. Prowadzenie: Monika Blige (Instytut im. Jerzego Grotowskiego). 18.00 Teatr A3” PLAN LEKCJI” Miejsce: Teatr Maska 20.00 Walny Teatr „GOULD – WARIACJE” Spotkanie z Adamem Walnym, prowadzi: Adam Głaczyński.

Miejsce: Teatr Przedmieście 18.00. Irena Jun „MATKA MAKRYNA”.

Niedziela, 30 września

Miejsce: Teatr Maska 20.00. Teatr Barakah „REQUIEM”. Spotkanie z Maciejem Gorczyńskim, prowadzi: Adam Głaczyński.

Miejsce: Teatr Maska 18.00. Teatr im. St. I. Witkiewicza „DOM WIDZĄCYCH DUCHA”. Zakończenie Festiwalu.

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018 115


FESTIWAL

Był rozmach

i ważne sztuki Rzeszów już tęskni za Trans/Misjami

„Diabeł Łańcucki

”.

aproci”.

„Kwiat p

litry strygi, na! o , r io łego ra ia ! Kaw b ę o k z d e r ym y się imp dzisiaj i bawim zczęśliw Robimy go szampana próbując być s actwo ie sze Bog najdroż uś, rozpaczliw h się nie da. ic c wiatłem k a J s li falują ś bez b , – woła a le ci”, k y A z . na t papro je mu ikiem samotn . Wokół pulsu ktaklem „Kwia gnał Rzeszów rans/Misje. w”, e ało Spe h krajó poż tuk T , ic z n w S t l ó a ł a r to za m e się obrazy. a Bosak „b tu tiw st Alina isje jąc k sześciu skich ry narodowy Fes ia e ń z T n ia . w ie c w ó y m t o z sł zy tys s/M o Kosz magii i m Międ udział 500 ar ski/ Tran w jedzie d l o ł a a pełnym nad Wisłokie R iw im t j s Macie ięło w n zów. Teraz fe ach ikulski / dni, wz bulwar id M 7 j w ł ie y a c c a w al tr fie M 10 tysię Festiw Fotogra ejrzało b o le k spekta

C

zterdzieści wydarzeń obejmował program Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Trans/Misje - festiwalu wędrującego, którego kolejne edycje odbywać się będą w krajach naszych sąsiadów. Pierwsza edycja festiwalu wystartowała w Rzeszowie, ponieważ to właśnie tu, w głowie Jana Nowary, dyrektora Teatru im. W. Siemaszkowej, powstał pomysł tego wydarzenia. Partnerami i gospodarzami kolejnych edycji festiwalu zostali: Państwowy Teatr w Koszycach, Narodowy Teatr Morawsko-Śląski w Ostrawie, Teatr im. Mihála Csokonaiego w Debreczynie, Narodowy Ukraiński Teatr Dramatyczny im. Marii Zańkowieckiej we Lwowie oraz Teatr Królewski w Trokach. Sześć krajów łączy wspólne dziedzictwo kulturowe i skomplikowana historia. Z jednej strony mamy bliskość słowiańskich kultur Polaków, Czechów, Słowaków i Ukraińców, przyjaźń z węgierskimi „bratankami” i wiele lat wspólnej państwowości z Litwinami, a z drugiej – nie uwolniliśmy się od niektórych uprzedzeń. - To właśnie artyści budują mosty. Teatr nas połączy - orzekli artyści goszczący w Rzeszowie. I po siedmiu dniach wypełnionych spektaklami, seansami filmowymi, wystawami i koncertami, trzeba przyznać, że wiele międzynarodowych przyjaźni zostało zawartych. Cementowało je wspólne słuchanie jazzu w rzeszowskim Browarze Manufaktura i czytanie poezji na dziedzińcu Muzeum Okręgowego. W pamięci wielu osób pozostaną takie spektakle zagranicznych teatrów jak: węgierskie „Drzwi” Evy Naszlady, czeska „Audiencja” Havla w reżyserii Stepana Paci, słowacka sztuka „W domu Hitlera: historia od kuchni” w reż. Hany Mikolaskowej czy ukraińska „Kateryna” na motywach Szewczenki, w reżyserii Bogdana Rewkewycza.

116 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018


Teatr im. W. Siemaszkowej na tytuł pierwszych Trans/Misji wybrał „Rok 1918. Koniec i początek” oraz przygotował aż pięć premier. Spektakl „Koniec, początek – soma” z choreografią Marty Bury w wykonaniu Teatru O.de.la – taneczna opowieść o wolności i o granicach, jakie jej stawiamy dziś – nawiązywał do rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości i do historii rodzin wyddamy”. o ie n stępujących tancerzy. Po wspomnienia w „Lwó najbliższych sięgnął również Szymon Bogacz, autor libretta do oratorium „Cud niedokonany, czyli Wielki Odpust w Kalwarii Pacławskiej’39”, z muzyka Sławomira Kupczaka. Najważniejsze jednak rzeszowskie premiery to spektakl plenerowy „Diabeł Łańcucki” w reżyserii Lecha Raczaka, spektakl „Lwów nie oddamy!” w reż. Katarzyny Szyngiery i „Kwiat paproci” w reż. Martyny Łyko. Lech Raczak sięgnął po postać krwawego watażki Stanisława Stadnickiego, pana na Łańcucie, który siał postrach, napadając na okoliczne dwory. Na rzeszowskich Bulwarach Diabeł Łańcucki traci głowę podczas bitwy, a nad jego ciałem rozpoczyna się sąd. Zaczynają się targi o to, czy był jednoznacznie zły, skoro miał zasługi w walce z Turkami. Raczak pyta, czym jest zło, czym jest grzech. Wagę pytań podkreślił monumentalną scenografią Piotr Tetlak – wielkie konstrukcje wiozły postaci sztuki przez park, a zwłoki Stadnickiego jechały na gigantycznym koniu, podświetlonym białym światłem. Na ekranie ustawionym nad Wisłokiem wyświetlały się twarze – Stadnickiego, Hitlera i innych antybohaterów. ajbardziej kontrowersyjnym spektaklem Trans/Misji pozostanie zapewne spektakl Katarzyny Szyngiery. Jej „Lwów nie oddamy” to spektakl, łączący sztukę z reportażem. Zabieg ciekawy, ale o tyle ryzykowny, że sztuka może się mylić z dokumentem, w którym nie wszystko tłumaczy licentia poetica. Rzecz dotyczy polsko-ukraińskich relacji, a więc tematu naprawdę drażliwego. Reżyserka wsadza w sam środek tego mrowiska kij i boleśnie drąży. W spektaklu pojawiają się nagrania rozmów z Przemyśla i Lwowa, wypowiedzi polskich i ukraińskich licealistów. W kompleksach ukraińskiego pracownika w Polsce widz rozpoznaje niegdysiejsze polskie kompleksy Polaków wyjeżdżających na saksy. Wzajemne uprzedzenia i niesprawiedliwe osądy rosną nie tylko na ekonomicznej przepaści, ale i wciąż niepoukładanej historii, która inaczej zapisana jest w ukraińskich, a inaczej w polskich podręcznikach. Katarzyna Szyngiera mocno prowokuje, porównując zbrodnię w Jedwabnem do czystki etnicznej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, czy sugerując, że Bandera nie jest za nie odpowiedzialny, bo siedział w więzieniu. Tego spektaklu nie da się oglądać bez emocji i nie wszystkich przekona idea, że na niepamięci można zbudować dobrosąsiedzkie stosunki. Nie ulega jednak wątpliwości, że spektakl jest znakomity aktorsko i świetnie wypada w nim zaproszona do zespołu ukraińska aktorka Oksana Czerkaszyna oraz aktorzy z Siemaszkowej: Małgorzata Machowska, Mateusz Mikoś, Piotr Mieczysław Napieraj, Robert Żurek. Monolog Dagny Cipory z portretem Bandery to majstersztyk. Spektakl wraca w połowie października do repertuaru rzeszowskiego teatru, więc będzie okazja, aby go jeszcze zobaczyć. Nie można tego, niestety, powiedzieć o ostatniej pokazanej na Trans/Misjach premierze Teatru im. W. Siemaszkowej, czyli plenerowym, bajkowym widowisku „Kwiat paproci”. Na jeden tylko wieczór twórcy widowiska zmienili rzeszowskie bulwary w pełen magii las. Scena lśniła niczym ognisko w sobótkową noc, a między drzewami roznosił się zapach kadzidełek, które rozdawali widzom tancerze zespołu Rudki i O.de.la. W alejkach kładły się cienie, a Barbara Napieraj vel Niemczycha zaczęła opowieść o magicznym kwiecie paproci, zakwitającym tylko raz w roku. Kto go znajdzie, będzie miał bogactwo i dostatek. Bohater sztuki – Jacuś zdobywa kwiat, ale… „Nie ma szczęścia dla człowieka, jeżeli się nim z drugim podzielić nie może”. To przesłanie z legendy Kraszewskiego reżyserka Martyna Łyko, wraz z Tobiaszem Sebastianem Bergiem (choreografia), Kamilem Tuszyńskim (muzyka), Anastasią Worobiową (oprawa wizualna) oraz Michałem Szymaniakiem (tekst), przekazują w rytmie techno, rymami, w których mowa o ferrari i garniakach. Artyści mówią językiem współczesnych młodych bogów i zgrabnie godzą różne estetyki. Wszystko w tym spektaklu zagrało – reżyseria i scenariusz, muzyka i wizualizacje, choreografia. I 10 minut fajerwerków, które wybuchały nad sceną, kiedy Jacuś znalazł kwiat paproci i w ekstazie tańczył ze swoim złotym cielcem. pektakl świetnie pasował na podsumowanie festiwalu Trans/Misje, który zdominował miejskie przestrzenie od 25 do 31 sierpnia. Za rok, w pierwszej połowie września Trans/Misje odbędą się na Słowacji w Koszycach. Potem będą w Ostrawie, Debreczynie, Lwowie i Trokach. Powrót do Rzeszowa dopiero za sześć lat. Aby ten czas się nam nie dłużył, Jan Nowara obiecał zorganizować coś pomiędzy: – Chcielibyśmy zaprosić artystów różnych sztuk, którzy będą działali w plenerze, wśród natury. Nie wiem, jak nazwiemy ten kolejny festiwal, ale za rok pod koniec sierpnia znów chcemy działać na bulwarach – zdradził. 

N

S

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018 117




Gwiazdy polskiej sceny muzycznej na 100-lecie Odzyskania Niepodległości 4 listopada | Filharmonia Podkarpacka

4

listopada w Filharmonii Podkarpackiej odbędzie się spektakl muzyczny „Tryptyk Niepodległa” z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, podczas którego na scenie pojawią się wyjątkowe głosy polskiej sceny muzycznej. „Tryptyk Niepodległa” to ponad piętnaście utworów, opowiadających losy Polaków od niewoli do wolności; utworów wyjątkowych, ponieważ aranżacje powstały m.in. do wierszy znanych poetów w nowoczesnych aranżacjach, którymi zajął się dyr. artystyczny wydarzenia – Adam Lemańczyk. Aranżacje budowane są w duchu epoki, jednak głównym celem jest nadanie piosenkom świeżego brzmienia i przystępności dla odbiorcy. Wszystkie utwory łączy wspólny mianownik – bezkompromisowe, współczesne podejście do aranżacji i produkcji utworów.

10. Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy 7-8 grudnia | Filharmonia Podkarpacka im. A. Malawskiego w Rzeszowie

W

2018 roku mija dziesięć lat od momentu, gdy Bartosz Piziak i Piotr Piech zorganizowali w rzeszowskim Wojewódzkim Domu Kultury pierwszą edycję Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego. Już wtedy sala pękała w szwach, a w kolejnych latach było już tylko lepiej. W ciągu dziesięciu lat na zaproszenie organizatorów przyjeżdżali podróżnicy z różnych części Polski czy świata, by opowiadać o swoich wyprawach, ich organizacji, o wrażeniach i refleksjach. Wśród nich bywali podróżnicy z pierwszych stron gazet oraz ci mniej znani, autostopowicze, żeglarze, eksploratorzy, blogerzy podróżnicy; odbywały się premiery książek, liczne konkursy i wydarzenia towarzyszące. Na poprzednich edycjach PKP o swoich eskapadach opowiadali, m.in.: Piotr Pustelnik, Aleksander Lwow, Wojciech Jagielski, Roman Czejarek, prof. Piotr Kłodkowski, Aleksander Doba, Ewa Wachowicz, Janusz Majer i Marcin Kaczkan. Na jubileuszowej edycji pojawią się m.in. Ola i Karol Lewandowscy z bloga podróżniczego Busem Przez Świat – Bus Around The World, którzy od siedmiu lat podróżują po świecie i w tym czasie odwiedzili ponad 50 państw na pięciu kontynentach.



Paul McCartney to jeden z najbardziej aktywnych muzycznych seniorów. Właśnie wydał 18. solowy album, „Egypt Station”. Brzmi Elżbieta Lewicka, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach, wakacyjnie? To zależy, bowiem nie znajdziekrytyk muzyczny, dziennikarka Radia Rzeszów. my na tym krążku żadnych muzycznych odnośników, które mogłyby się kojarzyć z Egiptem. Ale w pewnym sensie jest to podróż – od stacji do stacji, od miejsca do miejsca, z których każde ma swoją historię opowiedzianą przez McCartneya, jak zawsze wrażliwego nie tylko na muzykę, ale i słowo. Sam autor, kompozytor i wykonawca w jednej osobie powiedział, że każdy kolejny utwór na płycie to jak kolejny przystanek na trasie. Więc w pewnym sensie jest to tzw. album koncepcyjny – w dzisiejszych czasach fonograficzna rzadkość. Kompozycje spółki Lennon/ McCartney to już na zawsze niedościgniony wzór tworzenia ponadczasowych przebojów, a cała działalność 76-letniego dziś ex-Beatlesa jest dowodem na niekończącą się kreatywność i siłę witalną sir Paula McCartneya. Grupa Wings, później płyty solowe, projekty o charakterze symfonicznym, niezliczona ilość koncertów – nawet książka „Poniedziałki bez mięs” Paula, Stelli i Mary McCartney oraz niegasnąca aktywność ich autora, jest zadziwiająca i zachwycająca. „Egypt Station”: wydanie rozszerzone zawiera aż 18 indeksów. Piosenki płynnie przechodzą jedna w drugą. Zwraca uwagę pozytywny, konsekwentnie utrzymywany nastrój utworów, mających często bardzo brytyjski klimat. Całość kończy „Nothing for free”, najbardziej nowoczesny aranż na płycie – potencjalny dyskotekowy przebój. Ile piosenek z „Egypt Station” zawalczy o miejsca na listach przebojów? To oczywiście w dużej mierze zależy od radiowych didżejów. Ta muzyka skupia uwagę swoją bezpretensjonalnością, brakiem tak wszechobecnie powielanych wzorców brzmieniowych i kompozycyjnych. Nie jest natrętna, ani prymitywna. Nie brzmi „plastikowo”. Nad jakością „Egypt Station” pracowali najznakomitsi fachowcy muzyczni, m.in. producent Greg Kurstin – zdobywca 5 statuetek Grammy, wybitny aranżer Alan Broadbend, współpracujący z B. Streisand, R. Stewartem i największymi gwiazdami jazzu, a całość zmiksował Mike „Spike” Stent. 

W ys tawa

„Vincent w Rzeszowie”

22 września-13 października | Rzeszowski Inkubator Kultury W Rzeszowskim Inkubatorze Kultury od 22 września do 13 października będzie można oglądać wyjątkową wystawę „Vincent w Rzeszowie”. Zostaną na niej zaprezentowane prace malarskie współtwórców filmu, które są inspirowane twórczością Van Gogha lub bezpośrednio wiążą się z głośnym filmem w reżyserii Doroty Kobieli i Hugh Welchmana.

F

ilm „Twój Vincent” był nominowany w kategorii najlepszy film pełnometrażowy do Oscara i Złotych Globów, brytyjskiej nagrody BAFTA i polskich Złotych Lwów, zyskując uznanie widzów i krytyków na świecie. Został uhonorowany Europejską Nagrodą Filmową. W kraju zdobył również nagrody Polskiej Akademii Filmowej za montaż i scenografię. Fabułą tego 90-minutowego obrazu, do którego scenariusz napisali Dorota Kobiela oraz Hugh Welchman we współpracy z poetą i prozaikiem Jackiem Dehnelem, stanowi życie i śmierć Vincenta van Gogha. Jak niezwykła jest to produkcja (pierwsza na świecie pełnometrażowa animacja malarska), świadczy fakt, że „Twój Vincent” złożony jest z około 65 000 obrazów malowanych farbą olejną na płótnie, wykonanych w ciągu siedmiu lat przez 125 artystów malarzy polskich i zagranicznych techniką wiernie naśladującą twórczość van Gogha. Jedna sekunda filmu to... 12 obrazów. pośród ok. 65 tysięcy obrazów, jakie zostały użyte w filmie, w Rzeszowie zobaczymy kilkadziesiąt prac wybranych przez kuratorkę wystawy Darię Solar, łódzką artystkę malarkę, jedną ze 125 artystów współpracujących przy filmie. Wśród nich będą prace malarskie związane z filmem, a także część kadrów, które zostały w filmie wykorzystane. Wystawę organizuje Rzeszowski Inkubator Kultury. Uroczyste otwarcie wystawy nastąpi podczas wernisażu 22 września br. o godzinie 18. 

S



Bawełniane sukienki od Zygzaka wkroczyły na ulice polskich miast Od lewej: Elżbieta Bober, Katarzyna Lisowska-Kornaga. – Gdyby ktoś cztery lata temu powiedział, że nasza marka odzieżowa będzie w tym miejscu co teraz, nie uwierzyłabym – przyznaje Elżbieta Bober, właścicielka marki Zygzak, którą założyła w 2014 roku. Bawełniane sukienki od rzeszowskiego Zygzaka najczęściej można spotkać na ulicach większych polskich miast. Szczególnie upodobały je sobie klientki z Warszawy i coraz chętniej kupują je kobiety z Rzeszowa.

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie: Zygzak, Tadeusz Poźniak

D

obrej jakości bawełna, stylowy fason, przyjemna dla oka kolorystyka, ciekawe nadruki – tym wyróżniają się na rynku projekty Zygzaka. Elżbieta Bober, która założyła markę, dodaje jeszcze prostotę, zwyczajność, którą wyraża sama nazwa. – Zygzak to zwyczajne, proste słowo, łatwe do zapamiętania – wyjaśnia. – Uparłam się, że nasze projekty będą w stu procentach polskie, więc nazwa też jest polska. Dobrej jakości dzianina, prosty, ale stylowy fason Elżbieta Bober od zawsze ceniła ubrania dzianinowe, sportowe, ale eleganckie, miała jednak problem z wyszukiwaniem ubrań w swoim stylu w ofercie sklepów. – Brakowało dzianinowych ubrań wysokiej jakości, w których kobiety mogłyby chodzić do pracy i na co dzień, i do tego w przystępnej cenie – mówi Elżbieta Bober. Wtedy pojawił się pomysł, by takie ubrania projektować, szyć i sprzedawać. Z mocną grupą wsparcia w osobie mamy Heleny – krawcowej z wieloletnim doświadczeniem i bratowej Katarzyny – specjalistki od marketingu i reklamy, postawiła na sprzedaż ubrań w Internecie. – Stwierdziłam, że niewiele w ten sposób zaryzykujemy i szybko do-

124

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

wiemy się, czy to, co chcemy zaoferować, przyjmie się na rynku – tłumaczy. Pomysł na markę modową nie był przypadkowy. Po pierwsze, mama pani Elżbiety jest krawcową z wieloletnim doświadczeniem, więc większość zagadnień związanych z krawiectwem nie była pani Eli obca. Od zawsze lubiła przerabiać ubrania, ulepszać je i dopasowywać do swoich potrzeb. Po drugie, jak większość kobiet interesuje się modą. – Miałam przeczucie, że potrafię zrealizować się w tej dziedzinie i z pomocą mamy uda mi się stworzyć coś, czego zawsze brakowało mi na rynku. Kluczowe było tylko pytanie, czy inne kobiety, potencjalne klientki, będą podzielały mój gust – przyznaje Elżbieta Bober. Start w sprzedaży ułatwiły zewnętrzne portale Dużą odskocznią i wsparciem w początkach sprzedaży internetowej były dla Zygzaka portale wspierające sprzedaż rękodzieła, takie jak m.in. DaWanda. To właśnie tam trafiły pierwsze ubrania, bawełniane dresowe sukienki, logowane metką Zygzaka i… od razu znaleźli się chętni na nie. – Odzew z rynku był bardzo szybki i pozytywny. 



Moda

Zyskałyśmy tam pierwszych stałych, wiernych klientów z różnych państw europejskich, głównie z Niemiec – wspomina. – Sporo z nich pozostało z nami do dziś, kiedy sprzedajemy już poprzez własny sklep internetowy. lżbieta Bober mówi „zyskałyśmy”, bo choć Zygzak jest jej pomysłem, to firma jest rodzinna. „Prawą ręką” pani Eli jest Katarzyna Lisowska-Kornaga, prywatnie jej bratowa. To ona jest odpowiedzialna za internetową część biznesu, kontakt z klientkami, zamówienia, sesje zdjęciowe itp. Wcześniej biznes wspierała też mama jako krawcowa, obecnie jest na emeryturze. Elżbieta Bober przyznaje, że projekty Zygzaka to efekt jej oczekiwań co do materiału, kroju i kolorystyki. Fason musi być prosty i stylowy, materiał – naturalna dzianina. Całość musi tuszować niedoskonałości sylwetki i podkreślać atuty, a przede wszystkim być komfortowa w codziennym noszeniu. – Projektuję ubrania takie, jakie sama chcę nosić. Nie wychodzę poza własny styl. I okazuje się, że ten styl odpowiada wielu kobietom w Polsce. Poza tym w dużej części określa nas rynek. Klientki wręcz domagają się nowych projektów – potwierdza. Katarzyna Lisowska-Kornaga dodaje, że marka owszem ma swój styl określony przez fasony i wzory, ale wsłuchują się w oczekiwania klientek. – W dobie bezpośredniego kontaktu z klientkami, np. poprzez media społecznościowe, wiemy, co im się podoba, czego od nas oczekują. Bardzo szybko po ukazaniu się nowej kolekcji możemy stwierdzić, które modele będę bestsellerami – mówi.

E

Atelier Zygzaka przy ulicy Lisa-Kuli w Rzeszowie Po czterech latach prowadzenia sprzedaży w sieci, koniecznością podyktowaną przez klientki okazało się stacjonarne atelier. Zygzak otworzył je w starej kamienicy przy ul. Lisa-Kuli w Rzeszowie. – Chciałyśmy stworzyć miej-

126

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2018

sce, gdzie można nie tylko przymierzyć ubrania, zobaczyć na żywo kolory i struktury materiałów, ale także, gdzie jako twórcy marki możemy poznać naszego klienta, porozmawiać z nim, zobaczyć, jak nasze sukienki sprawdzają się w praktyce. Daje nam to bardzo dużą wiedzę i cenne informacje przy tworzeniu kolejnych projektów – mówi Katarzyna Lisowska-Kornaga. daniem Elżbiety Bober, o tym, że ubrania Zygzaka zostały dobrze przyjęte na rynku zadecydowała ich jakość. Do szycia używają wyłącznie najwyższej jakości bawełny z domieszką elastanu. Poliestru zero. – Klientki cenią jakość materiału i dbałość szycia. Dla nich dużym atutem jest to, że po roku, dwóch latach użytkowania sukienka nadal wygląda pięknie – tłumaczy. – Jeżeli szukamy nowych materiałów, to tylko lepszych. Staramy się trzymać wyznaczonych standardów jakości, ponieważ one w dużej mierze definiują naszą markę – dodaje Katarzyna Lisowska-Kornaga. Cały proces tworzenia ubrań – od projektu po gotowy produkt – odbywa się w Rzeszowie. W autorskiej pracowni, pod czujnym okiem projektantki, wszystkie sukienki wychodzą spod igły pań krawcowych. Jak zaznaczają rozmówczynie, dzięki temu mają kontrolę nad całym procesem. Choć ubrania sprzedawane są w standardowych rozmiarach, klientka może skorzystać z drobnych indywidualnych przeróbek (np. skrócenie czy wydłużenie długości, poszerzenie w talii lub biodrach itp.). Plany na rozwój marki? Etap, do którego doszedł Zygzak, jest zaskakujący nawet dla właścicielki. Na razie pracuje nad nową kolekcją, a potem nad następnymi… 

Z



Miejsce: CWK G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Inauguracja kampanii promocji gospodarczej Podkarpacia – „Podkarpackie. Wyższy poziom innowacji”.

Od lewej: Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland; Bartosz Skwarczek, prezes G2A; Piotr Chęciński, dyrektor portalu PolskieRadio.pl. Od lewej: Marek Darecki, prezes Pratt &Whitney Rzeszów S.A oraz Pratt & Whitney Poland; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.

Od lewej: Zygmunt Cholewiński, radny powiatu stalowowolskiego; prof. Tadeusz Markowski, rektor Politechniki Rzeszowskiej; dr hab. Józef Cebulski, prof. UR; prof. Sylwester Czopek, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Od lewej: Maciej Jaskot, dyrektor Departamentu Promocji i Współpracy Gospodarczej w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Podkarpackiego; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.

Od lewej: Katarzyna Stachowicz, kierownik Wydziału Współpracy Gospodarczej w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Podkarpackiego; Agnieszka Tomczyk, Mastermind Media Sp. z o.o.; Dorota Borowska, Mastermind Media Sp. z o.o.


Od lewej: Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju; Marek Darecki, prezes Pratt &Whitney Rzeszów S.A oraz Pratt & Whitney Poland; Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland; Bartosz Skwarczek, prezes G2A; Piotr Chęciński, dyrektor portalu PolskieRadio.pl.

Od lewej: Michał Tabisz, prezesa Portu Lotniczego RzeszówJasionka Sp. z o.o.; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju; Marek Bujny, wiceprezes Ultratech Sp. z o.o.

Od lewej: Piotr Chęciński, dyrektor portalu PolskieRadio.pl; Maciej Jaskot, dyrektor Departamentu Promocji i Współpracy Gospodarczej w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Podkarpackiego; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Wojciech Waglowski, dyrektor zarządzający FleishmanHillard w Polsce.

Od lewej: Dorota Borowska, Mastermind Media Sp. z o.o.; Mariusz Bednarz, prezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A.; Agnieszka Tomczyk, Mastermind Media Sp. z o.o.; Ewelina Biała, klaster Wschodni Sojusz Motoryzacyjny; Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland; Katarzyna Stachowicz, kierownik Wydziału Współpracy Gospodarczej w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Podkarpackiego.

Od lewej: Izabela Fac, Kancelaria Sejmiku Województwa Podkarpackiego; Marcin Zaborniak, dyrektor generalny Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego; Jerzy Cypryś, przewodniczący Sejmiku Województwa Podkarpackiego; Maciej Karasiński, wicedyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie.


Miejsce: Muzeum Okręgowe w Rzeszowie. Pretekst: Preteksty Kulturalne w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa. Andrzej Stasiuk i Niepodległość.

Od lewej: Andrzej Stasiuk, pisarz, publicysta; Tomasz Wojewoda; Krystyna Lenkowska, anglistka, poetka; Bogdan Kaczmar, dyrektor Muzeum Okręgowego w Rzeszowie.

Od lewej: Andrzej Stasiuk, pisarz, publicysta; Tomasz Wojewoda; Krystyna Lenkowska, anglistka, poetka.

Andrzej Stasiuk, pisarz, publicysta, współwłaściciel Wydawnictwa Czarne.

Od lewej: Jerzy Fąfara, Janusz Wojewoda, Marek Pękala, Bogdan Kaczmar, dyrektor Muzeum Okręgowego w Rzeszowie; Beata Kuman, Muzeum Okręgowe w Rzeszowie.

Od lewej: Krystyna Lenkowska, anglistka, poetka; Tomasz Wojewoda; Andrzej Stasiuk, pisarz, publicysta; Bogdan Kaczmar, dyrektor Muzeum Okręgowego w Rzeszowie; Beata Kuman, Muzeum Okręgowe w Rzeszowie.

Wieczór poetów. Od lewej: Jerzy Fąfara, Andrzej Stasiuk, Marek Pękala, dr Stanisław Dłuski.

Anna Kuchniak i Leszek Kuchniak, małżeństwo malarzy z Rzeszowa.

Andrzej Stasiuk, pisarz, publicysta, współwłaściciel Wydawnictwa Czarne z autoportretem autorstwa Jana Kardysia.


D&R CZACH I

Rzeszów / Rudna Ma³a 610 36-060 G³ogów Ma³opolski

I

T: (17) 866 81 60 www.czach.dealervolvo.pl



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.