VIP Biznes i Styl

Page 1

dwumiesięcznik podkarpacki

Numer 3 (35)

Maj-Czerwiec 2014

LUDZIE GÓR

Ambasadorowie Bieszczadów

VIP TYLKO PYTA

JANUSZ SZUBER: Jeśli chodzi o Polskę, jestem optymistą

Portret

MAŁGORZATA MAC

MAMA! PROJEKT NA ŻYCIE muzyka

53. Muzyczny Festiwal w Łańcucie moda

Bycie kobietą zobowiązuje

POLSKA 10 lat w Unii Europejskiej

V FORUM INNOWACJI Na okładce

ISSN 1899-6477

Ewa Żechowska i Andrzej Pawlak

RZESZÓW, 27-28 MAJA



VIP BIZNES&STYL Maj – Czerwiec 2014

32-37

Janusz Szuber: Jeśli chodzi o Polskę, jestem optymistą. Od 25 lat, dłużej niż trwała Polska międzywojenna, jesteśmy państwem suwerennym. A że rządzą nami czasami chłystki i idioci, to dlatego, że takich wybieramy.

LUDZIE GÓR

RAPORTY I REPORTAŻE

VIP TYLKO PYTA

96 Biznes z klasą Poprawiny z kaczką w tle

22 Ewa Żechowska i Andrzej Pawlak Ambasadorowie Bieszczadów 32 Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają z Januszem Szuberem, poetą i eseistą z Sanoka Z III RP, przy wszystkich jej wadach, utożsamiam się

SYLWETKI

40 Małgorzata Mac Mama! Projekt na życie

66 Kanonizacja Historyczna kanonizacja dwóch papieży KULTURA

56 VIP Kultura Franciszek Frączek: Bóg stworzył wieś, a diabeł miasto 60 Kultura ludowa Ostatni tacy muzykanci

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

3


40

54 76

86 70 STYL ŻYCIA

14

Spotkania z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo” Internet w biznesie – czy umiemy korzystać z jego możliwości?

50

50 Iza Błażowska i Kuba Karyś

Wszystkie drogi prowadzą do Rzeszowa FELIETONY

46

Magdalena Zimny-Louis Cwaniaczek, co nam w czaszce siedzi

48 Krzysztof Martens

66

Rosja Putina – chłodna analiza MUZYKA

54 Włodek Pawlik

56

Laureat Grammy 2014 BIZNES I GOSPODARKA

70 Skuteczne zarządzanie determinantą sukcesu firmy 76 V Forum Innowacji 102 Podkarpacka dekada w Unii Europejskiej

MODA

86 Bycie kobietą zobowiązuje 4

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

102


OD REDAKCJI

„Proszę państwa, 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm” – ogłosiła 25 lat temu Joanna Szczepkowska, potwierdzając tym samym narodziny III RP. Co się w tym czasie zdarzyło? Ogromnie dużo dla nas wszystkich, a że w tym roku mamy wyjątkowo rocznicowy czas, bo i 10 lat naszej obecności w Unii Europejskiej i 25 lat wolnej Polski, trudno uciec od podsumowań. Tym bardziej, że jak tłumaczy Janusz Szuber, znakomity poeta i eseista z Sanoka, stawiany w jednym rzędzie z Wisławą Szymborską i Adamem Zagajewskim: Od czasów komuny upłynęło 25 lat i to już nie jest dziecięca choroba demokracji, bo 25-latek nie jest już dzieckiem. A jeżeli nie wyciąga wniosków, to jest debilem. Szuber podsumowań nie unika i uważa, że żyje w wolnym, względnie normalnym kraju europejskim. Jest to kraj średniej wielkości, z którym inni średnio się liczą, a to wynika i z przeszłości, i układów, z których nie zawsze chcemy zdać sobie sprawę. Z tą wolnością wiążą się też różnego rodzaju patologie. Wnioski po 25 latach wolnej Polski wyciąga też jeden z najsłynniejszych liberałów w naszym kraju, Jan Krzysztof Bielecki, i otwarcie głosi, że kapitał ma jednak narodowość. Wyobrażacie sobie państwo takie słowa ponad 20 lat temu, na początku drogi III RP, kiedy Bielecki był premierem? Nigdy. Ale czasy i realia się zmieniły, a my w końcu dostrzegamy, że nie wszystkie zmiany, zwłaszcza w gospodarce i polityce, następowały tak, jak powinny. Dowód? Jeden, niewielki, ale jakże wymowny i działający na wyobraźnię. Kilku znanych ministrów i ekonomistów jeszcze nie tak dawno, bo wciąż są aktywni w życiu publicznym, parło co tchu do sprzedaży KGHM Amerykanom za 100 mln dolarów. Dokładnie za tyle, ile wynosi obecnie miesięczny zysk KGHM. To tak ku przestrodze, w artykułowaniu ochów i achów przy okazji wszelkich rocznic. Może warto zachować umiar, zdrowy rozsądek, a przede wszystkim wysilić się na rzetelną wiedzę. Tym bardziej, że bilans III RP jest dodatni, rozwój kapitału ludzkiego bezcenny i podlewanie tego sosem polityczno-propagandowym już nie jest konieczne. ■

redaktor naczelna


REDAKCJA redaktor naczelna

Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862-22-21

zespół redakcyjny fotograf

Jaromir Kwiatkowski jaromir@vipbis.pl Anna Olech anna@vipbiznesistyl.pl Katarzyna Grzebyk katarzyna@vipbis.pl

skład

Artur Buk

współpracownicy i korespondenci

Anna Koniecka, Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens,

Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl

REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik inga@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 dyrektor ds. reklamy

Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004

biuro reklamy

Grażyna Janda grazyna@vipbiznesistyl.pl tel. kom. 502 798 600

ADRES REDAKCJI

ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów tel. 17 862-22-21 fax. 17 862-22-21

www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl

WYDAWCA SAGIER PR S.C. ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl



Ranking VIP Biznes&Styl Od lewej: Władysław Ortyl, najbardziej wpływowy polityk 2013; Lucyna Mizera, zwycięzca w kategorii VIP Kultura; dr n. med. Aleksandra Wilczek-Banc, odkrycie roku magazynu VIP, zaś najrabdziej wpływowym w biznesie wybrany został Adam Góral, w imieniu którego statuetkę odebrał Maciej Tadla.

Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 W listopadzie ub. roku już po raz drugi przyznaliśmy statuetki dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2013 roku. Okazja była tym bardziej niezwykła, że magazyn VIP Biznes&Styl obchodził swoje piąte urodziny. Statuetka VIP Biznes trafiła w ręce Adama Górala, założyciela i prezesa Asseco Poland SA. Za najbardziej wpływową osobę kultury uznana została Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego, zwyciężył w kategorii VIP Polityka. Dr nauk med. Aleksandra Wilczek-Banc, dyrektor Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie-Zdroju, Ślązaczka z dziada pradziada, która na stałe osiadła na Podkarpaciu, otrzymała statuetkę VIP Odkrycie Roku. Tegoroczna Wielka Gala VIP-a, połączona z wręczeniem statuetek wykonanych przez znakomitego podkarpackiego rzeźbiarza, Macieja Syrka, w rodzinie którego tradycje rzeźbiarskie sięgają jeszcze Józefa Smoczeńskiego, dziadka Syrka, absolwenta Cesarsko-Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, odbędzie się 8 listopada 2014 r. w Filharmonii Podkarpackiej. Nagrody przyznane zostaną w czterech kategoriach: VIP Polityka 2014, VIP Biznes 2014, VIP Kultura 2014 oraz VIP Odkrycie Roku 2014. W najbliższych wydaniach magazynu VIP zaprezentujemy 10 nominowanych osób w każdej z kategorii, z wyjątkiem Odkrycia Roku, które co roku ma być największą niespodzianką w rankingu naszego magazynu. W tym numerze w gronie pierwszych nominowanych prezentujemy nazwiska osób, które znalazły się na szczycie listy rankingu VIP-a w 2013 roku.

NOMINACJE VIP POLITYKA

VIP BIZNES

Tadeusz Ferenc,

Adam i Jerzy Krzanowscy,

samorządowiec, od trzech kadencji prezydent Rzeszowa

Zbigniew Rynasiewicz,

VIP KULTURA

założyciele i współwłaściciele firmy „Nowy Styl”

Ryszard Ziarko,

poseł PO, sekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju

założyciel i współwłaściciel firmy „Ciarko”

Elżbieta Łukacijewska,

właściciel „Kazar Footwear” z Przemyśla

Tomasz Poręba,

założyciel i prezes „Arkus&Romet Group” z Dębicy

posłanka PO do Parlamentu Europejskiego poseł PiS do Parlamentu Europejskiego

Artur Kazienko, Wiesław Grzyb,

Aneta Adamska,

założycielka, reżyserka i scenarzystka teatru Przedmieście

Wiesław Banach,

dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku

Jerzy Ginalski,

dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku

Janusz Szuber,

znakomity sanocki poeta

Nasza lista najbardziej wpływowych osób w regionie, które w najbardziej spektakularny sposób wpływają na naszą rzeczywistość, powstaje na podstawie głosowania kilkuset osób publicznych z Podkarpacia, wśród których znajdują się: parlamentarzyści, samorządowcy, przedsiębiorcy, naukowcy, szefowie instytucji wojewódzkich, ludzie kultury oraz mediów. Do tej puli głosów dołączymy także wyniki głosowania 10-osobowej Kapituły Konkursowej, w skład której wejdą zwycięzcy rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013, przedstawiciele: kultury, mediów, biznesu i polityki z naszego regionu, oraz głosy Czytelników VIP-a, którzy już od tego numeru magazynu mogą typować i głosować we wszystkich czterech kategoriach, wysyłając zgłoszenia na adresy mailowe: ranking@vipbiznesistyl.pl oraz vip@vipbis.pl. Dzięki tak szerokiej formule głosowania i weryfikowania zgłoszeń mamy szansę stworzyć najbardziej obiektywny, wiarygodny i profesjonalny ranking najbardziej wpływowych na Podkarpaciu. Zapraszamy do głosowania. ■ Sponsorzy Gali VIP-a

Patroni medialni Gali VIP-a



Ekspozycja Galerii Malarstwa Polskiego XX w. w piwnicach zamkowych.

Nie tylko Beksiński... 20 maja w Muzeum Historycznym w Sanoku otwarta została Galeria Malarstwa XX wieku im. Marii i Franciszka Prochasków. W zamkowych piwnicach – po raz pierwszy udostępnionych zwiedzającym – możemy obejrzeć 228 prac autorstwa 69 artystów.

Tekst Antoni Adamski Reprodukcje Muzeum Historyczne w Sanoku Fotografie Tadeusz Poźniak

P

iwnice pochodzą z połowy XVI stulecia, z okresu przebudowy zamku na rezydencję królowej Bony. Wymienia je pierwszy inwentarz z roku 1548 jako pomieszczenia z drewnianymi stropami. W dziesięć lat później były już one nakryte sklepieniami beczkowymi, aby odizolować zamkowe komnaty od przykrych zapachów, jakie wydzielały przechowywane tam artykuły spożywcze. Dostosowanie piwnic (w których wilgotność sięgała 100 procent) do celów ekspozycyjnych było przedsięwzięciem niesłychanie trudnym. Dziś w piwnicach czynne jest ogrzewanie oraz dodatkowo urządzenia odwilgacające. Na specjalną uwagę zasługuje konserwatorska koncepcja ekspozycji. Obrazy, rysunki oraz grafiki umieszczone zostały w szczelnych szklanych gablotach, które stanowią dodatkową izolację. Punktowo oświetlone prace kontrastują z pogrążonymi w półmroku starymi murami. Dotąd z powodu braku miejsca przeważająca część sanockiej kolekcji sztuki współczesnej nie była udostępnio-

10

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

na publiczności. Teraz możemy obejrzeć unikalny zbiór, pokazujący francuskie korzenie naszej sztuki ubiegłego stulecia: od malarzy z kręgu Gauguina i Szkoły z Pont-Aven, poprzez tych, których inspirował Renoire, Cezanne, na lekcji kubizmu i ekspresjonizmu skończywszy. Kolekcja wzięła początek z daru sanoczanina Franciszka Prochaski (1891-1972), przekazanego Muzeum Historycznemu w latach: 1963 i pośmiertnie przez rodzinę w 1979. Artysta po rozpoczęciu studiów w Akademii Sztuk Franciszek Prochaska, Pięknych w Krakowie w pracowni „Autoportret”, l. 30. XX w. profesora Józefa Pankiewicza wziął udział w I wojnie światowej jako legionista Józefa Piłsudskiego. W roku 1920 wyjechał na stałe do Francji jako attache wojskowy. Do kraju nie wrócił. W jego pracowni na paryskim Montparnassie skupiała się polska kolonia artystyczna. – Wygłodniali artyści przychodzili na obiady, podejmowani przez Prochaskę (którego dochody były stabilne dzięki stałej państwowej pensji) z tradycyjną polską gościnnością. Biesiady były pretekEmil Krcha, „Ulica paryska”, 1930. stem do ożywionych dyskusji


Pablo Picasso, ilustracja z cyklu „Komedia ludzka”, l.60. XX w.

o sztuce – opowiada Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego i autor ekspozycji. Pamiątką po tych kontaktach są obrazy przyjaciół Prochaski, m.in. Józefa Pankiewicza, Jana Wacława Zawadowskiego, Ludwika Lille’a, Wacława Żaboklickiego. W Sanoku możemy obejrzeć prace wymienionych artystów, m.in. utrzymany w tradycji koloryzmu autorportret Prochaski z lat 30., „Widok Florencji z Fiesole” Józefa Pankiewicza z 1931 r. w delikatnej gamie błękitów i zieleni, „Pejzaż z Bretanii” W. Żaboklickiego (1905) utrzymany w estetyce Szkoły z Pont-Aven. Ozdobą kolekcji są obrazy dwojga najwybitniejszych polskich malarzy związanych z Paryżem: Olgi Boznańskiej oraz Tadeusza Makowskiego – np. jego „Martwa natura z płaską misą” (1923), skomponowana w kolorystyce szlachetnych ciemnych brązów. Leopold Zborowski, polski mecenas Amadeo Modiglianiego, miał stać się również marszandem Emila Krchy. Planowanej wystawie w paryskiej galerii Zborowskiego przeszkodziła niespodziewana śmierć marszanda. W Sanoku oglądamy wyrazisty paryski pejzaż Emila Krchy. Znajdują się tam również dwie prace innego przyjaciela Prochaski z kręgu paryskiej cyganerii artystycznej – znakomitego chilijskiego malarza Manuela Ortiza de Zarate. Pracownię Prochaski w roku 1924 odwiedzali także członkowie tzw. Komitetu Paryskiego: grupy malarzy, którzy wyjechali do Paryża studiować malarstwo pod kierunkiem prof. Józefa Pankiewicza. Do najwybitniejszych z nich należeli: Jan Cybis, Hanna Rudzka-Cybisowa, Artur Nacht-Samborski. W zbiorach Prochaski zachował się tylko rysunek J. Cybisa i paryski gwasz H. Rudzkiej-Cybisowej. Kolekcję „kapistów” poszerzono poprzez późniejsze zakupy muzealne.

SZTUKA

Niezwykle cennym wzbogaceniem sanockich zbiorów Jan Lebenstein, są dary przekazane w 1996 r. „Le Petit Vice”. przez rodzinę Leprette z Paryża. To obrazy dwojga abstrakcjonistów działających po II wojnie światowej: Józefa Jaremy, który mieszkał w Rzymie, a następnie w Nicei, oraz Marii Sperling, która opuściła Polskę w latach XX w., tworząc w Nicei i w Paryżu. Wśród najważniejszych ofiarodawców wymienić należy Jana Ekierta. Malarz pochodził z Komborni. Do Paryża wyjechał po wojnie i wraz z żoną, również malarką, zamieszkał na Montmartrze. Kolekcję poszerzyły także dary profesor Krystyny Łady-Studnickiej – obrazy jej męża Juliusza Studnickiego, jak też dary artystów związanych z Rzymem – Marii Szulczewskiej de Regibus oraz Józefa Natansona. Zakupiono też „Akt na żótym tle” Otto Axera. W ostatnich latach zbiór sztuki współczesnej powiększył się m.in. o dzieła tworzącej w Paryżu Ariki Madeyskiej, przekazane przez rodzinę. Wśród darów znalazły się również grafiki Wasyla Kandinsky’ego i Pabla Picassa oraz rysunek Jana Lebensteina. Ten bardzo pobieżny przegląd przybliża charakter sanockiej kolekcji, ściśle związanej z polską sztuką powstałą na emigracji: głównie w środowisku paryskim, lecz także prowansalskim, rzymskim i in. Na tak szerokim tle pokazani zostali artyści sanoccy kilku pokoleń: od Tadeusza Turkowskiego po Barbarę Bandurkę i Annę Marię Pilszak. W Muzeum Historycznym mamy okazję obejrzeć nie tylko twórczość Beksińskiego, lecz także malarstwo bardzo odległe od jego estetyki. Pisząc tekst korzystałem z artykułu Wiesława Banacha „Sztuka Współczesna” na stronie internetowej Muzeum Historycznego w Sanoku. ■

Manuel Ortiz de Zarate, „Torreador Maravilios”, l. 20. Józef Pankiewicz, „Widok Florencji” ,1931.


Festiwal

Polonusi znów zatańczą na Podkarpaciu

Co trzy lata pod koniec lipca Rzeszów staje się światową stolicą polskiego folkloru. Setki Polonusów z najróżniejszych zakątków świata przyjeżdżają tutaj, by tańczyć, śpiewać, i pokazywać, jak bliska jest im polska kultura. W tym roku już szesnasty raz odbędzie się Światowy Festiwal Polonijnych Zespołów Folklorystycznych, a na Podkarpacie przyjedzie 37 zespołów, choć tradycyjnie chętnych było więcej. Kolorowa Polonia będzie władać regionem od 23 do 30 lipca.

Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak

P

ierwszy festiwal w 1969 roku był dużo skromniejszy niż te, które możemy podziwiać od kilkunastu lat. Przyjechało na niego 12 zespołów z Europy Zachodniej i jeden ze Stanów Zjednoczonych, ale każde kolejne spotkanie Polonii w Rzeszowie przyciągało setki, a nierzadko ponad tysiąc rodaków z niemalże wszystkich kontynentów. Festiwal był pomysłem ówczesnego dyrektora Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie Czesława Świątoniowskiego, dziennikarza Lubomira Radłowskiego oraz Bronisława i Wandy Stalów, kierujących polonijnym Zespołem Pieśni i Tańca „Krakus” z Genk-Zwartberg w Belgii. Dotychczas wzięło w nim udział prawie 200 zespołów z całego świata, wiele grup odwiedzało Rzeszów kilkakrotnie. Rzeszów jest dla Polonii nie tylko miejscem, gdzie może się spotkać, ale również kształcić. Od 16 lat działa tu 4-letnie Polonijne Studium Choreografii, które uczy przyszłych choreografów i kierowników zespołów polonijnych na całym świecie. Przez 45 lat istnienia impreza rozrosła się, zyskała na znaczeniu, stała się prestiżowym wydarzeniem i to nie tylko dla Polonii. Tu z jednej strony mamy do czynienia z niebywałą różnorodnością kulturową i geograficzną, a z drugiej – z jednością narodową. W jednym miejscu spotykają się ludzie z polskimi korzeniami, ale na co dzień żyjący w Stanach Zjednoczonych, Brazylii, Australii, w Europie, Kazachstanie czy na Litwie. W Rzeszowie nie ma granic, nie ma poczucia odległości, jaka ich dzieli na co dzień. Jest wspólnota, której głównym wyznacznikiem jest polskość przez niektórych pielęgnowana przez pokolenia, a przez innych dopiero odkryta. Tu nawiązują się przyjaźnie, a czasem zdarzają małżeństwa. Każdy z festiwali rozpoczyna się barwnym, rozśpiewanym i roztańczonym korowodem, który przemierza rzeszowskie ulice. W tym roku przejście aleją Lubomirskich, ulicami 3 Maja i Kościuszki aż na Rynek zaplanowano na piątek, 25 lipca. Natomiast w weekend tradycyjnie już zespoły rozjadą się po Podkarpaciu i w kilku miastach przedstawią swój repertuar tańców i śpiewów folkloru polskiego, ale też krajów, z których pochodzą. Największym wydarzeniem festiwalu jest koncert-widowisko, w którym biorą udział tancerze i soliści z zespołów polonijnych. Tym razem tematem przewodnim koncertu, który odbędzie się 28 lipca, jest „Folklor Narodów Świata”. Natomiast dzień później Polonusi pożegnają się z Rzeszowem Koncertem Galowym, w którym wezmą udział wszyscy uczestnicy festiwalu. ■ Szczegółowy program festiwalu jest dostępny na stronie: http://festiwal.wspolnota-polska.rzeszow.pl/

12

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014



DEBATA BIZNESISTYL.PL „NA ŻYWO”

Bohaterowie spotkania, od lewej: Paulina Deręgowska, Michał Rzeszutek, Wojciech Materna oraz prowadzące debatę Katarzyna Grzebyk i Anna Olech.

INTERNET W BIZNESIE

– CZY UMIEMY KORZYSTAĆ Z JEGO MOŻLIWOŚCI? Wojciech Materna, właściciel firmy TOP SA, od lat działającej w branży IT, założyciel i prezes Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka oraz Paulina Deręgowska i Michał Rzeszutek, właściciele rzeszowskiego sklepu LOOK, doskonale promującego się na Facebooku, byli gośćmi debaty w ramach cyklu spotkań BIZNESiSTYL.pl „Na żywo”, która odbyła się w Klubokawiarni Bue Bue. Dyskutowali o tym, jak Internet zmienił biznes na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat oraz jakie daje możliwości rozwoju i promocji, z których, okazuje się, nie wszyscy potrafią korzystać.

Tekst Anna Olech, Katarzyna Grzebyk Fotografie Krzysztof Koch Dziś Internet jest tak powszedni i powszechny, że aż trudno uwierzyć, iż kiedyś wykorzystywany był przede wszystkim przez biznes, a właściwie to dla niego został stworzony. Bo to przedsiębiorstwa najszybciej zauważyły, że Internet oszczędza im pieniądze, ułatwiając komunikację i dając nowe możliwości. Z czasem, dzięki urządzeniom mobilnym, dzięki powszechności komputerów, telefonów, tabletów, Internet wszedł praktycznie wszędzie, w każdą dziedzinę naszego życia. Zapewnia ciągły kontakt z innymi ludźmi, dostęp do informacji i wiedzy. Właści-

wie o wszystko możemy zapytać przeglądarki, które udzielą nam odpowiedzi praktycznie na każde możliwe pytanie. Sztuką jest tylko to, by właściwie zapytać. Internet zaczął się w czasach, gdy brak informacji był największą przeszkodą rozwoju cywilizacyjnego. Gdy w Polsce startowały pierwsze rozwiązania informatyczne, problemem była właściwie zerowa dokumentacja. Wszystko wymyślano od początku, a dziś, gdy ktoś chce znaleźć informacje na jakiś temat, to znajdzie ją praktycznie zawsze. I choć Internet już tak bardzo zmienił nasze życie, to nie jest to proces zakończony. Przed nami etap kolejnych przemian, które będą związane z Internetem. Za jakiś czas w normalny sposób będziemy traktowali fakt, że w telefonie pojawi się informacja, iż np. lodówka jest pusta i wystarczy, że wydamy jej polecenie, co należy zamówić. Internet bardzo mocno zmienił też system pracy, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę, traktując obecną sytuację jako coś oczywistego. – Jeszcze kilkanaście lat temu przejeżdżałem nawet 99 tys. km rocznie, ponieważ cokolwiek my, informatycy, zrobiliśmy, musieliśmy osobiście dostarczyć do komputera klienta – tłumaczył Wojciech Materna, prezes Informatyki Podkarpackiej. – I jeśli


SALON opinii

cokolwiek zepsuło się w jakimkolwiek programie, natychmiast trzeba było wsiadać w samochód i jechać. Każda naprawa czy zmiana musiała być wykonana osobiście. Internet całkowicie to zmienił. Teraz w ciągu jednego dnia jestem w stanie „oblecieć” pół Polski czy nawet Europy, pracując na rzecz dowolnego miejsca na świecie, nie ruszając się zza biurka. Dziś bywam u klientów tylko wtedy, gdy negocjujemy lub podpisujemy umowy, albo szkolimy personel, ale poza tym pracuje się właściwie wyłącznie zdalnie. To otwiera całkowicie inne możliwości pracy. SIEJMY FERMENT, BĄDŹMY KREATYWNI Internet i cała technologia zmieniła podejście do pracy szczególnie młodych ludzi. Po pierwsze, nie są nieograniczeni miejscem pracy, po drugie, mogą próbować zdobywać zlecenia i klienta w dowolnym miejscu świata. Internet sprawił, że dziś odległość między zleceniodawcą a wykonawcą usługi nie ma znaczenia. Zauważają to m.in. firmy skupione w Klastrze Informatyka Podkarpacka, do których zgłaszają się kontrahenci z drugiej strony globu. Podkarpackie firmy informatyczne sprzedają swoje oprogramowania marketów od Australii przez Izrael aż po Łotwę. Dziś już nie ma granic, których lokalne firmy branży IT nie mogłyby przekroczyć. To stwarza też możliwość konkurowania z programistami z Indii, gdzie światowe firmy utworzyły swoje centra usług informatycznych. Światowe koncerny do współpracy z polskimi informatykami, a nie indyjskimi, przekonać może poziom wiedzy naszych programistów, którzy w ogólnoświatowych konkursach zazwyczaj zajmują czołowe miejsca, oraz efektywność ich pracy. – To, co u nas zrobi pięciu ludzi, w Indiach będzie robiło stu. I nie jest to gołosłowne – podkreślał Wojciech Materna. Niestety, bolączką naszych firm jest brak kreatywności i innowacyjności młodych ludzi, którzy chętnie wykonują polecenia, ale rzadko są inicjatorami. A tymczasem, zdaniem Materny, to czas, gdy musimy postawić na innowacyjność, bo w przeciwnym razie przegramy go z kretesem i staniemy się Chinami Europy. Będą u nas powstawać zakłady, gdzie pracownicy będą montować suszarki, ale z rzadka będzie coś wymyślane. – Rozmawiałem kiedyś z zarządem największej informatycznej firmy

w Polsce, która kilka lat temu utworzyła fundusz wsparcia innowacyjnych projektów w dziedzinie informatycznej. Szef tej firmy stwierdził, że po przeglądnięciu ok. 80 projektów należy zamknąć fundusz, nie wspierając ani jednego, ponieważ wszystkie są za zbyt mało innowacyjne i mają zbyt mało szans biznesowych. Ale jednak mamy szansę, żeby zmienić obraz Podkarpacia i Polski. Jedynym wyjściem jest pobudzenie w sobie takiego fermentu, który z kolei wywoła innowacyjność. Możliwości są ogromne, bo dzięki Internetowi wjechaliśmy na autostradę, a przecież jeszcze kilka lat temu kręciliśmy się małymi, polnymi dróżkami – dodał. PASJA, POMYSŁ I INTERNET – PRZEPIS NA SUKCES Te możliwości odkrywają, już ze sporym sukcesem, właściciele sklepu LOOK Rzeszów – Paulina Deręgowska i Michał Rzeszutek. Kilka miesięcy temu stworzyli miejsce, jakiego w Rzeszowie nie było i zaczęli go promować na Facebooku. Ich autorski pomysł manekina-wędrowca, który stał się wizytówką LOOK-a, okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Manekin i stylizacje, w których pokazywał się na ulicach Rzeszowa, zwróciły uwagę na nich i sklep. Siłą tego miejsca jest pasja właścicieli, ich kreatywność, pomysłowość i innowacyjność. – W Rzeszowie nie ma miejsca, gdzie można się ubrać fajnie, tanio, ale w ciuchy naprawdę dobrej jakości. W ten sposób okazało się, że trafiliśmy w niszę – mówiła Paulina Deręgowska. – Sami wybieramy ciuchy, które klienci znajdują na wieszakach, selekcjonujemy, więc każdy, kto kupuje u nas jakąkolwiek rzecz, ma pewność, że nikt inny takiej miał nie będzie. Paulina naprawdę zna się na modzie, jest też osobą bardzo kreatywną i doskonale pomaga w stylizacjach i w doborze ubrań, co cenią klientki – podkreślał Michał Rzeszutek. Dla LOOK-a Internet okazał się idealnym narzędziem promocyjnym. Na swoim profilu na Facebooku publikują zdjęcia manekina, którego ubierają w przygotowane stylizacje i robią mu zdjęcia na Moście Zamkowym albo ►

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

15


SALON opinii

na tle wieżowca Capital Tower. Klientom tak bardzo spodobały się ich stylizacje i sam pomysł wyjścia z manekinem na zewnątrz, że na profilu LOOK-a wywołało to prawdziwy boom. – To nas napędziło, obudził się w nas ten ferment i zaczęliśmy działać pełną parą. Najfajniejsze jest to, że nasze działania są spontaniczne, jedziemy i widząc fajne miejsca po prostu robimy tam zdjęcia. Tak powstała np. sesja przed starym drewnianym domem, który zobaczyliśmy w czasie jednej z naszych podróży. A ludzie to lubią, bo jeżeli wrzucimy jakiekolwiek zdjęcie z naszym manekinem, to reakcja jest natychmiastowa. Zdarza się, że po wrzuceniu zdjęcia, już po trzech sekundach są posty z rezerwacją tej rzeczy – mówił Michał Rzeszutek. 50 ZŁ NA PROMOCJĘ? A CZEMU NIE? Michał Rzeszutek przyznał, że od kiedy promują swój biznes na Facebooku, zwiększyło się zainteresowanie oferowanym przez nich towarem. – W ciągu trzech miesięcy zyskaliśmy ponad tysiąc dwieście osób zainteresowanych naszym sklepem. My nie kupujemy „lajków”, bo nam zainteresowanie klientów ma się przekładać na sprzedaż. Dlatego nie zakładaliśmy wielkiej kampanii promocyjnej, poszliśmy raczej w kierunku promocji postów i zainwestowaliśmy w to około 50 złotych. Teraz, kiedy na naszym profilu pojawia się wystylizowany manekin, ubrania są niemal od razu rezerwowane, a towar z wieszaków przekładamy na półkę „rezerwacja” – mówił Michał Rzeszutek. Paulina Deręgowska dodała, że ich pomysły na promocję biznesu są bardzo spontaniczne, nieplanowane i nieustannie rodzą się kolejne. – Jesteśmy „freekami”, zajmujemy się wieloma rzeczami naraz, a przez to napędzamy się nawzajem – śmiał się Michał Rzeszutek, opowiadając o jednym z ostatnich pomysłów promocji na Facebooku. – Cały czas korzystam z iPada, więc kiedy znalazłem aplikację z głowami zwierząt, postanowiłem wykorzystać ją do naszej sesji zdjęciowej. Jako model i modelka razem z Pauliną prezentowaliśmy różne stylizacje, tyle że ciężko nas rozpoznać, bo zamiast naszych głów na zdjęciach widać

16

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

głowy zwierząt. Kiedy pytano nas o te maski zwierząt, mówiliśmy, że wypożyczyliśmy je z teatru. Zainteresowanie sklepem i rzeczami, jakie można tam kupić, wzrosło nie tylko wśród kupujących. Do LOOK-a zaczęli zgłaszać się fotografowie i styliści, którzy wypożyczają od nich rzeczy np. do sesji zdjęciowych. To pokazuje, że właściciele sklepu nie tylko trafili z pomysłem na promocję, ale mają też doskonałe oko modowe, skoro wybrane przez nich ciuchy mają takie wzięcie. Wojciech Materna podzielił się z właścicielami LOOK-a radami dotyczącymi rozwoju ich biznesu. – Macie dobry pomysł, musicie iść dalej. Może gdy będziecie zabierać swojego manekina do Paryża, weźmiecie ze sobą kogoś – w końcu jedno miejsce w samochodzie macie jeszcze wolne – i ten ktoś np. zatańczy na tle wieży Eiffla i to kogoś jeszcze zainspiruje. To w naszym języku nazywa się „synergia”, czyli wykorzystanie wspólnych szans ludzi, firm o podobnych poglądach, biznesach. Wtedy proste dwa plus dwa nie jest cztery, a pięć – wyjaśniał. Okazuje się, że kreatywność Pauliny Deręgowskiej i Michała Rzeszutka już idzie w tym kierunku, ponieważ w planach mają stworzenie w Rzeszowie targów rzeczy secondhandowych, gdzie zaprezentowałyby się sklepy podobnie do ich. Być może ich działania doprowadzą kiedyś do takiej pozycji LOOKa w sieci, że kiedy ludzie wpisując „modny ciuch w Rzeszowie” lub „moda Rzeszów”, a może nawet sama „moda”, będą trafiali właśnie na stronę tego sklepu. Według Wojciecha Materny, biznes zrodzony z takiej pasji może okazać się prawdziwym sukcesem. – Wyobraźcie sobie, że najpierw macie swój LOOK w Rzeszowie, potem otwieracie filię w Kolbuszowej, potem w Krakowie, potem kupujecie jakąś firmę, potem kolejną. Tak rośnie biznes – tłumaczył. Jaka zatem jest konkluzja? Czy potrafimy korzystać z potencjału Internetu? Tak naprawdę sieć to potężne narzędzie, ale tylko narzędzie. Tajemnica sukcesu tkwi w użytkownikach, w ich pomysłowości, kreatywności, w ich innowacyjności. To jak z szukaniem informacji w sieci – sztuką jest właściwie zadać pytanie. Podobnie jest z możliwościami promocji i rozwoju biznesu w Internecie. Trzeba znaleźć w sobie odrobinę szaleństwa, które może zaowocować, tego „powera”, który sprawi, że biznes „chwyci”. Bo, jak mówił szef Informatyki Podkarpackiej: – Internet znacząco poprawił nam komunikację i dał możliwości zaistnienia w innych miejscach. ■



Książka

„Pomruk”.

Historia genialnego biochemika spod Godowej Najwybitniejszy żyjący człowiek z podkarpackim rodowodem, a mało kto o nim wie. Od ponad 60 lat na stałe mieszka we Francji, ale Polska, Podkarpacie, niewielka Godowa pod Strzyżowem, są wdrukowane w jego życie i niego samego. Kilka tygodni temu ukazała się powieść Jerzego Fąfary „Pomruk”, opowieść o prof. Franciszku Chrapkiewiczu-Chapeville, genialnym biochemiku, współpracowniku noblistów oraz odkrywcy RNA.

Tekst Aneta Gieroń Reprodukcja Tadeusz Poźniak Fotografia Jerzy Fąfara

Prof. Franciszek Chrapkiewicz-Chapeville.

T

a historia nie miała prawa się zdarzyć, a jednak! Chłopak z końca świata, z Godowej pod Strzyżowem, ponad 60 lat temu bez franka przy duszy i znajomość choćby słowa po francusku, trafił do Paryża. Wystarczyło kilka lat, by Franciszek Chrapkiewicz-Chapeville na Sorbonie skończył biochemię i biologię molekularną, i ledwie kilkanaście, by z biednego emigranta stać się współpracownikiem noblistów oraz odkrywcą RNA – kwasu rybonukleinowego, odpowiedzialnego za odczytywanie informacji z DNA. Na świecie ikona nauki – jeden z najwybitniejszych genetyków. W latach 60. XX wieku był olśnieniem. W laboratorium na Uniwersytecie Rockefellera w Nowym Jorku, gdzie trafił na zaproszenie noblisty Fritza Lipmanna, Chrapkiewicz wyjaśnił mechanizm informowania tworzących się białek o tym, jaka ma być struktura powstającego organizmu. Odkrył kwas rybonukleinowy, czyli dekoder potrafiący odczytywać informacje zawarte w genach i uruchamiać produkcję białek. Kto by uwierzył, że pierwszym „laboratorium” profesora Chrapkiewicza była pracownia ojca, farbiarza skór z Godowej na Podkarpaciu. Garbarnia, która stała się największym przekleństwem i szczęściem profesora. Zaczęło się od tragedii, gdy w 1944 r. miejscowy oddział AK, bez wyroku, samowolnie zamordował rodziców Chrapkiewicza, podejrzewanych o kolaborację z Niemcami. Wystarczyły donosy zawistnych sąsiadów. On sam, by ratować życie, uciekł z Godowej. Pracował w tartaku w Poroninie, związał się z krakowskim podziemiem antykomunistycznym. W trakcie odbicia więźniów politycznych został aresztowany przez SB. Trafił do więzienia, ale na krótko – objęła go amnestia. W 1946 r. uciekł na Zachód i trafił do dywizji gen. Maczka w Niemczech. W 1947 r. wyjechał do Francji. Nie znał języka, nie miał pieniędzy. Miał ogromną wiarę w siebie. Trafił do Wyższej Szkoły Weterynaryjnej, gdzie 5 lat później obronił doktorat z weterynarii. W 1960 r. na Sorbonie obronił doktorat z nauk przyrodniczych. W 1961 r., odkrywając RNA, trafił na usta całego świata. W Polsce był wyklęty, we Francji śledziło go 60 funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych. Ale on miał w życiu dużo szczęścia. W pracy jeszcze więcej silnej woli i zacięcia. Bo, aby coś osiągnąć, trzeba się temu oddać całkowicie; intelektualnie i fizycznie. Nie wolno się bać. Nigdy – to motto prof. Chrapkiewicza. Przez wiele lat, w każdym roku właściwie okrążał kulę ziemską z wykładami. Gościł w Paryżu, Orscy, Cambridge, Nowym Jorku, Logos i Tokio. Wielu polskim naukowcom pomógł zdobyć doświadczenie i stopnie naukowe we francuskich laboratoriach. Założył Towarzystwo na rzecz Rehabilitacji Zdrowotnej, wspomaga Fundację na rzecz Rozwoju Kultury Ziemi Strzyżowskiej. Od 1989 r. przy każdej okazji starał się odwiedzać Podkarpacie, Strzyżów. Był i jest tytanem pracy. „Pomruk” to opowieść o byciu sobą, chęci przetrwania, miłości, zdradzie, konsekwencji i sile woli. Już dziewięćdziesięcioletni prof. Chrapkiewicz, gdy niedawno otrzymał rękopis „Pomruku”, stwierdził: Nigdy nie przypuszczałem, że ostatnią książkę, jaką w życiu przeczytam, będzie książka o mnie. Warto było żyć! I… jakakolwiek rekomendacja jego biografii jest już chyba zbędna. ■ Jerzy J. Fąfara, „Pomruk”, Wydawnictwo Lisia Góra, Rzeszów 2014.

18 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014





Andrzej Pawlak z synami: Jackiem i Adamem oraz wnukiem Ignasiem.

Ambasadorowie BIESZCZADÓW Bieszczady i Dolina Lotnicza. Najbardziej rozpoznawalne marki Podkarpacia. Czy w pełni wykorzystane i wypromowane? Bieszczady na pewno nie. A mimo to co roku ściągają tu setki tysięcy turystów. Siła i tajemnica tkwi w ludziach. Ludzie zdecydowali o legendzie Bieszczadów i ludzie tych gór, nie politycy i samorządowcy, od kilku dekad kreują i wypracowują markę Bieszczady. Są ambasadorami tego miejsca. Andrzej Pawlak z rodziną od prawie 30 lat kojarzą się z „Wilczą Jamą”, genialną dziczyzną i dzikimi Bieszczadami. Przez ponad 20 lat w Mucznem, a od 4 lat w Smolniku ściągają do siebie myśliwych i turystów z całej Polski. Elżbieta Dzikowska wspomina o nich przy każdej okazji, Robert Makłowicz w kuchni Anny Pawlak nawet nie bierze się za gotowanie, a Radiowa Trójka czuje się z nimi właściwie zaprzyjaźniona. O Ewie Żechowskiej można powiedzieć: bieszczadzka królowa sieci. Na fanpage’u „Chaty Wędrowca” ma prawie 20 tys. fanów i jest mistrzynią marketingu Bieszczadów w mediach społecznościowych. Od ponad 20 lat wspólnie z mężem, Robertem Żechowskim, autorem kultowego „Naleśnika Giganta z Jagodami”, pamiętającego Majstra Biedę, jest związana z Bieszczadami. Tutaj się zakochali, pobrali, tutaj znaleźli swoje miejsce na ziemi, ale nie wyobrażają sobie życia bez turystów. Bo bez ludzi nie ma Bieszczadów. Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak

A

ndrzej Pawlak, żeby choć w części zatrzymać w pamięci to, co zdarzyło się w ostatnich kilku dekadach, jakie spędził w Bieszczadach, wydał książkę „Opowieści z Wilczej Jamy”. Legendarny myśliwy, mistrz w wabieniu wilków, który dosłownie nauczył się ich języka, świetny gawędziarz i dusza towarzystwa, w Bieszczady przybył z Opoczna. Wcześniej nie przez przypadek trafił do Technikum Leśnego w Zagnańsku, a gdy jako nastolatek usły-

22

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

szał o tajemniczym Arłamowie w Bieszczadach, był pewny, że w końcu tam dotrze. I to szybciej niż przypuszczał. Jak dwudziestolatek przez ponad rok był asystentem słynnego pułkownika Kazimierza Doskoczyńskiego, zwanego królem Bieszczadów, z czasem został podleśniczym w Stuposianach, w końcu przez wiele lat był leśniczym ds. łowiectwa w Mucznem. Z Mucznem wiąże się też najdłuższy bieszczadzki epizod rodziny Pawlaków. To tutaj od 1985 roku Andrzej Pawlak gospodarował już nie sam, ale z Anią,


Ewa i Robert Żechowscy z dziećmi: Michaliną i Maksymilianem.

absolwentką chemii na Uniwersytecie Jagiellońskim, która – jak na prymuskę przystało – miała zostać na uczelni, ale diametralnie zmieniła plany, gdy pewnego dnia do Krakowa przyjechał młody leśniczy, własnym samochodem, z dwoma gitarzystami na tylnym siedzeniu, z tulipanem w ręku i proponował jej wspólne życie w Bieszczadach. – Czy ja się wtedy zastanawiałam, co będę robiła w Bieszczadach, jak dzieci pójdą do szkoły? Nie, absolutnie nie. Byłam młoda, szalona, dzieci jeszcze nie mieliśmy, Muczne wydało mi się piękne, a wszystko proste i oczywiste – wspomina Anna Pawlak. – Bieszczady były dla mnie czymś zupełnie nowym, tym bardziej że pochodziłam z Kielc, wychowałam się w Szczecińskiem, studiowałam w Krakowie, a Andrzeja poznałam dzięki mojej siostrze, która też uczyła się w Technikum Leśnym. W Mucznem Pawlakom urodziło się czterech synów i tutaj przez wiele lat było ich miejsce na ziemi. Mieszkali w leśniczówce, wynajmowali domki dla gości, prowadzili karczmę, w tym zakątku właściwie na końcu świata czuli się szczęśliwi. – W pewnym momencie złapałam się na tym, że dzień zaczynam i kończę ze ścierką – śmieje się Anna. – Ja, która miałam być znakomitym chemikiem, zostałam pełnoetatową kucharką. Dlatego, gdy po 9 latach zajmowania się tylko dziećmi i gośćmi, zaczęłam uczyć chemii w Lutowiskach, byłam na nowo zachwycona Bieszczadami. Z czasem zrezygnowałam z pracy w szkole, by jeszcze bardziej zaangażować się w rodzinny biznes, ale do dziś wspominam pracę z młodzieżą, którą uwielbiałam. Anna i Andrzej Pawlakowie przyznają, że ich związek z Bieszczadami to nie efekt zaplanowanej akcji, ale w dużym stopniu przypadku. – Jesteśmy tutaj, ale to nie wynika z głębokich kalkulacji i przemyśleń, co raczej z fak-

tu, że człowiek zaczyna coś robić, znajduje w tym trochę przyjemności, potem sens, bo się z tego utrzymuje i zaczyna się w to coraz bardziej angażować – mówią. Tak też było w ich przypadku. Zamieszkali w Mucznem w leśniczówce, gdzie gościli myśliwych. Andrzej polował od zawsze, więc Ania nauczyła się przyrządzać dziczyznę, którą znosił do domu. Smakołykami zaczęli częstować gości, w końcu otworzyli karczmę. Legendarne pstrągi mieli tylko dlatego, że Andrzej zbudował dwa stawy, by mieć ryby dla dzieci. Z czasem smażone na patelni stały się przysmakiem „Wilczej Jamy”.

Słynna „Wilcza Jama”

z Mucznego do Smolnika Po 20 latach spędzonych w Mucznem musieli się przenieść do Smolnika. Dziś ich siedlisko ma ponad 24 hektary. W Smolniku od 2007 do 2011 r. powstało 6 domków dla gości, karczma i duży dom, gdzie mieszka już drugie i trzecie pokolenie Pawlaków. Przed karczmą nie mogło zabraknąć prawie 2-hektarowego stawu, bo Andrzej Pawlak już tak ma, że gdzie osiądzie, tam gospodarowanie zaczyna od budowy stawu. – Dziś ze Smolnikiem wiąże się spora odpowiedzialność. Zdecydowaliśmy się na dużą inwestycję i nie ma odwrotu. Ja bym się jednak nie doszukiwała jakiegoś romantyzmu w naszej codziennej pracy. Oczywiście, przyjemnie mieć cudne bieszczadzkie widoki za oknem w pracy i w domu, ale to nie jest sielanka. Nasza praca nie polega na chodzeniu po górach i piciu kawy z ciekawymi ludźmi, którzy tu przyjeżdżają. O turystę trzeba dbać, zabiegać, nic samo się nie sprzedaje i niczego nie ►

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

23


LUDZIE gór Anna i Andrzej Pawlakowie z synami: Jackiem i Adamem, synową Eweliną oraz wnukiem Ignasiem.

dostaje się za darmo, zwłaszcza w Bieszczadach – mówi Anna Pawlak. Oni sami w Bieszczadach przeszli twardą szkołę życia. Mimo że przez wiele lat wypracowali mocną markę „Wilcza Jama”, w smutnych okolicznościach opuszczali kilka lat temu Muczne. Niewielka osada, która zdawała się być ich domem na zawsze, nagle stała się obca. Bo to właśnie w Mucznem Pawlakowie uczyli się turystyki. Tutaj jako pierwsi mieszkańcy osady przyjmowali gości w swojej leśniczówce. Na początku myśliwych, potem turystów, którzy coraz licznej zaczęli w latach 90. zaglądać w Bieszczady. Obok ich leśniczówki, którą dzierżawili, wyrosły niewielkie domki dla gości. Ich karczma „Wilcza Jama” przez lata ściągała do Mucznego amatorów pieczeni i pasztetu z dzika, zupy grzybowej i pstrągów. W pewnym momencie ich adres stał się kultowy, gdy pod leśniczówkę Pawlaków zajeżdżała telewizyjna „Kawa czy Herbata”, program kulinarny Roberta Makłowicza i Radiowa Trójka. Sylwestra spędzał u nich Artur Żmijewski, a Marek Kondrat był gościem nie raz i nie dwa. – Może za dobrze się nam wiodło – gorzko zauważa Anna Pawlak. W każdym razie w pewnym momencie Lasy Państwowe wymówiły im dzierżawę leśniczówki i terenów, gdzie stały domki, a miejsce przestało istnieć. Wprawdzie Pawlakowie walczyli o „Wilczą Jamę” przez kilka lat, ale poddali się, gdy zobaczyli paszkwil podpisany przez osoby, wśród których mieszkali ponad 20 lat. – To było straszne, a my wiedzieliśmy, że nie chcemy już dłużej mieszkać w Mucznem wśród tych osób – dodaje Andrzej Pawlak. I może to szczęście w nieszczęściu, bo dziś „Wilcza Jama” ma ponad 24 hektary ziemi w Smolniku, gdzie gospodaruje już drugie pokolenie Pawlaków. Z czterech synów,

24

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

z rodzicami pracują najstarsi: Jacek i Adam wraz ze swoimi rodzinami, i najmłodszym członkiem rodu, Ignasiem, synem Adama. Andrzej, średni syn, osiadł w Norwegii i z turystyką nie planuje się związać, zaś najmłodszy Tomasz Pawlak ma spore zadatki, by być bardzo zaangażowanym w rodzinny biznes turystyczny. Uczy się w gimnazjum, ale już dziś nie wyobraża sobie, by mógł mieszkać poza Bieszczadami. 27-letni Adam Pawlak, absolwent fizjoterapii w Poznaniu, przyznaje, że gdy studiował w Wielkopolsce, myślał niekiedy o pozostaniu w większym mieście. Ostatecznie wrócił w Bieszczady. – Żyje się tu wolniej, miałem też poczucie obowiązku w stosunku do „Wilczej Jamy”. Gdy kończyłem studia, uruchamialiśmy domki i karczmę w Smolniku, a ja nie wyobrażałem sobie, że może mnie przy tym nie być. Od zawsze jestem zaangażowany w agroturystykę, niewiele mnie zaskakuje, a ludzi po prostu lubię, co jest warunkiem koniecznym w tym biznesie – tłumaczy Adam Pawlak. Kolejne pokolenie wchodzące w rodzinny biznes wymaga też wypracowania modelu współpracy. – Z rodziną jest bezpiecznie, ale bywa to też polem do ścierania się różnych poglądów – przyznaje Anna Pawlak. – My z mężem wnosimy doświadczenie, dojrzałość, młodzi są sprawni w działaniach marketingowych. Dzięki temu uzupełniamy się, wspólnie podejmujemy decyzję, ale i wspólnie ponosimy odpowiedzialność. Tym bardziej, że klient w Bieszczadach cały czas się zmienia, jest coraz bardziej wymagający. Jest też wypracowana marka, której jakość zobowiązuje. – Na pewno nie możemy zejść poniżej bardzo dobrego, wypracowanego poziomu „Wilczej Jamy”, ale zawsze można coś ulepszyć i udoskonalić, i to jest właśnie wyzwanie dla nas, młodego pokolenia Pawlaków – mówi Adam. ►



LUDZIE gór

Sposób na turystę?

Wyróżniać się jakością Ania Pawlak śmieje się, że przez to przywiązanie do jakości z kilkoma kucharzami już się pożegnała i ciągle sama niepodzielnie rządzi w karczmie. – Tyle lat dopracowywałam receptury, uczyłam się tej dziczyzny, że teraz boję się, aby ktoś mi nie zepsuł wszystkich lat pracy i zadowolenia klientów, którzy specjalnie wracają do nas na pasztet z dzika albo pstrąga, sos tatarski albo gulasz z sarniny. Tym się wyróżniamy i to są nasze największe atuty – twierdzi. I coś w tym jest, bo od wielu lat mają gości, którzy do nich wracają, niekiedy są to już dorosłe osoby, które do „Wilczej Jamy” przyjeżdżały jeszcze z rodzicami. Są związani z Pawlakami, ich kuchnią, myśliwską pasją Andrzeja, który godzinami może opowiadać o wilkach, polowaniach, bieszczadzkiej przyrodzie. – Tych historii i wspomnień jest tak wiele, że nawet nie wiemy, jak to się stało, ale już za rok minie 30 lat, odkąd na stałe osiedliśmy w Bieszczadach – mówią Pawlakowie. – I choć przypadek zdecydował za nas, jesteśmy wdzięczni losowi, bo to były świetne lata. Może za szybkie i za nerwowe w ostatnim czasie, ale tak się zmienia świat. Czy Bieszczady są gospodarczą szansą Podkarpacia, wspierane i dotowane? Pawlakowie uważają, że z tym jest problem. – Jeśli ludzie sami sobie czegoś nie wymyślą, nie ma wspólnego działania. Wszyscy dużo mówią, obiecują, ale niewiele się robi. Od dawna są pomysły, by w pięknych bieszczadzkich okolicach zrobić coś na wzór drugich Jakuszyc dla narciarzy biegowych. I na pomysłach się kończy – dodają. No chyba, że jest się Ewą Żechowską, to wtedy się nie kończą. Takie można odnieść wrażenie obserwując fanpage’a karczmy „Chata Wędrowca”, którą prowadzi wspólnie z mężem, Robertem Żechowskim. I raczej nikt nie ma wątpliwości, że Ewa jest niekwestionowaną bieszczadzką królową sieci. Na FB jest od 4 lat i w tym czasie uzbierała 20 tys. fanów niezwykle zaangażowanych w jej fanpage. Co ciekawe na FB promuje nie tyle swoją działalność, co

26

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Bieszczady po prostu. Miejsce i ludzi, gdzie warto przyjechać. I ludzie przyjeżdżają. – Ale na to trzeba sobie zapracować – mówi Ewa. – 1 maja 2014 roku minęło 21 lat, odkąd pojawiłam się w Bieszczadach. – Wielu fanów z sieci to są ludzie, którzy towarzyszą naszym działaniom od początku. Kiedyś pisało się kartki, listy, dziś te osoby mogą się z nami komunikować bezpośrednio w sieci i to jest wspaniałe. O ile mówi się o przekleństwie nowych technologii, o tyle w przypadku takich miejsc jak Bieszczady, FB odmienił nasz marketing. Zwłaszcza, że Bieszczady nie są pępkiem świata, w Polsce jest ponad 38 mln ludzi i jakoś trzeba do nich dotrzeć z informacją. Kiedyś stawiało się tablicę informacyjną przy wjeździe do Cisnej albo Wetliny i tak ludzie dowiadywali się o miejscach noclegowych i adresach, gdzie można coś zjeść. Dziś ta tablica reklamowa wisi w sieci.

Dziewczyna z Łowicza,

chłopak z Krakowa Ewa była ledwie 18-letnią, szaloną dziewczyną, gdy w 1993 r. przyjechała do Cisnej na wakacje. Z Łowicza wprawdzie miała daleko, ale co tam podróż dla nastolatki, która w Bieszczadach umówiła się z przyjaciółmi. Solidna Ewka na solidność przyjaciół liczyć nie mogła, ci dojechali do Cisnej dwa tygodnie po umówionym terminie. Maturzystka zaprzyjaźniła się w tym czasie z turystami z pola namiotowego, przez nich poznała Roberta Żechowskiego, wówczas gospodarza Schroniska Pod Małą Rawką. Gdy Ewie zaczęło brakować pieniędzy, Robert zgodził się, by dziewczyna przez miesiąc popracowała u niego w schronisku. Tak się zaprzyjaźnili, ale wakacje minęły, Ewa wróciła do Łowicza, zdała maturę, dostała się na wymarzoną geografię na Uniwersytecie Wrocławskim i tylko tamta znajomość spod Rawki jakoś ciągle obecna była w jej głowie. – Wszyscy patrzyli na nas z niedowierzaniem: ja, młodziutka dziewczyna, Robert 15 lat starszy ode mnie, pan z długą brodą i włosami, traper z Bieszczadów, ►



Ewa i Robert Żechowscy w „Chacie Wędrowca”. ja dopiero co debiutująca studentka, roztrzepana dziewczyna. Ale się uparliśmy. Miałam 20 lat, gdy wzięliśmy ślub i zdecydowaliśmy się na stałe osiąść w Bieszczadach. Jakakolwiek przeprowadzka w ogóle nie była brana pod uwagę – wspomina Ewa. Kolejne lata to był chrzest bojowy, Ewa przez 4 lata co dwa tygodnie przemierzała 700 kilometrów na studia zaoczne do Wrocławia, pracę magisterską obroniła na piątkę. W tym samym czasie wspólnie z Robertem prowadzili Schronisko Pod Małą Rawką, przez kilka lat na 9 metrach kwadratowych, bo tyle miał ich dom – pokoik w schronisku, testowali swoją miłość i cierpliwość, od rana do nocy zajmując się turystami. Przez kilka lat, gdy Robert prowadził schronisko Kremenaros w Ustrzykach Górnych, a Ewa pod Małą Rawką, widzieli się rano i późno w nocy. I całymi dniami oboje „wisieli” na telefonach, przyjmując zamówienia, albo obsługując turystów. Po 2000 r. nie było dnia, żeby nie marzyli o własnym siedlisku. Kupili trzy hektary ziemi we wsi Smerek, tam zbudowali pierwszy dom, w Wetlinie wyszukali działkę pod przyszłą karczmę. Robert, krakus z gastronomicznym wykształceniem, który jako 23-latek na stałe wyjechał w góry, bo bez przestrzeni nijak mu żyć, od zawsze wiedział, że spełnieniem marzeń będzie dla niego własna knajpa, klimatyczne miejsce, gdzie ludzi smacznie się karmi i smakowicie żywi towarzystwem. Tak 11 lat temu powstała Karczma „Chata Wędrowca”, niedługo po niej, po tym, jak sprzedali siedlisko w Smereku, „Chata Wędrowca Noclegi” – dom, gdzie zamieszkali Ewa, Robert i dzieci: Maksymilian i Michalina, a dla gości przygotowali cztery pokoje, bo Ewa bez ludzi żyć nie potrafi. Z tego też m.in. powodu od kilku tygodni Ewa prowadzi nowo otwarty Sklepik Wędrowca przy karczmie. W końcu ma okazję codziennie porozmawiać z ludźmi,

28

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

których zna z sieci, a którzy od kilku lat dopytywali się o tę słynną panią Ewę z FB, którą nie zawsze mieli szansę spotkać. Sklepik pełni wiele funkcji. Po pierwsze, są tu mapy, przewodniki i książki dotyczące regionu, pierniczki z logo Chaty, duży wybór piw słowackich, czeskich, rzemieślniczych, lokalnych, a już niedługo będzie cała kolekcja rzeczy sygnowanych logo „Chata Wędrowca”: koszulki, szklanki, etykiety na przetwory, fartuchy i inne rzeczy kojarzone z marką wypracowaną przez lata przez Ewę i Roberta. Grafikę opracowuje jedna z najlepszych polskich rysowniczek, Malwina Konopacka z Warszawy. Sklepik oferuje też dobre bieszczadzkie pamiątki oraz szczere chęci ze strony gospodyni, by każdemu zapalonemu turyście podpowiedzieć, co najciekawszego i najpiękniejszego poszukać w Bieszczadach. – Najważniejsza jest jednak karczma na około 100 miejsc, gdzie obsługujemy tylko indywidualnych turystów i gdzie zależy nam na nieustannym dopracowywaniu jakości – dodaje Ewa. Z tym miejsce wiąże się legendarny „Naleśnik Gigant z Jagodami”, którego pierwszą recepturę Robert Żechowski opracowywał jeszcze w Schronisku Pod Małą Rawką, a gdzie całe kosze jagód do przysmaku turystów znosił słynny Majster Bieda, czyli śp. Władek Nadopta. – Poznałem Go wiele lat temu w schronisku Jaworzec, gdzie przyjeżdżałem do Janusza Grzecha, i już wtedy Władek był legendą Bieszczadów – wspomina Robert. – Dziś wszyscy są albo bardzo poważni, albo bardzo śmieszni, a on miał charyzmę. Pochodził ze Lwowa, ale był człowiekiem gór. Nie mógł i nie chciał usiedzieć w jednym miejscu. Dla mnie jedna z ważniejszych osób poznanych w Bieszczadach, w ostatnich latach Pod Małą Rawką właściwie członek naszej rodziny.


LUDZIE gór Syta i smaczna

„Chata Wędrowca” Ewa i Robert w swojej kuchni serwowanej w karczmie starają się zbliżyć jak najbardziej do prostoty i niezbyt dużej ingerencji w naturalne smaki i aromaty. Sezonowo ucierają pomidory, jesienią w dębowej beczce kiszą kapustę, a zakwas na żur drzemie sobie na półeczkach w kuchni i czeka na odpowiedni moment. Jest przytulnie, intymnie, smakowicie i smacznie… tak jak sobie wymarzyli jeszcze wiele lat temu, gdy wspólnie gazdowali w Schronisku Pod Małą Rawką i tak sielankowo nie było. Pięknie, i owszem, było zawsze, bo Bieszczady o każdej porze roku potrafią zapierać dech w piersi, ale mogą być też miejscem beznadziejnym, gdzie zimno, zasypane drogi, bieda. – Tutaj trzeba mieć pomysł na siebie. Być konsekwentnym, pracowitym i nie nastawiać się na szybki i łatwy zarobek. Myśmy też bardzo skromnie zaczynali, ale od zawsze wiedzieliśmy, że praca w Bieszczadach nie polega tylko na kasowaniu turystów. Trzeba kochać to co się robi, bo to jest usługa. Ludzie chcą porozmawiać z gospodarzem, chcą poczuć, że ktoś się nimi opiekuje. Agroturystyka w Bieszczadach to też „sprzedawanie” marzeń o tym miejscu, jego legendy i własnej historii, którą ludzie „kupują” razem z tobą – mówią Ewa i Robert Żechowscy.

Ewa pytana, czy czegoś jej brakuje w Bieszczadach, odpowiada natychmiast: niczego. – Mieszkam w pięknym miejscu, mam fajną pracę pozwalającą mi godnie żyć, czego chcieć więcej?! Sądzę, że gdyby mnie tu nie było, wszystko co najfajniejsze ominęłoby mnie w życiu – dodaje. – Kiedyś tęskniłam za dużymi sklepami, kinem, teatrem, teraz mam do perfekcji opanowane zakupy w sieci, zaś Internet daje mi niegraniczone możliwości komunikowania się ze światem. Zrozumiałam też, że mieszkanie w dużym mieście wcale nie jest gwarancją częstego uczestnictwa w kulturalnych imprezach. I, co najważniejsze, w Bieszczady w większości przyjeżdżają prawdziwi turyści. – To są ludzie, którzy chodzą po górach i wiedzą, po co w te Bieszczady przyjechali – dodaje Robert. – Zapewniam, że to jest zupełnie inny turysta niż ten, który spaceruje po Krupówkach w Zakopanem. Jednocześnie Bieszczady są klimatyczne i kameralne. Legenda ludzi, którzy w te góry przyjeżdżali, ukształtowała markę Bieszczadów i do dziś ludzie właśnie są największym atutem tych terenów. Może właśnie dlatego Ewa i Robert nie wykluczają, że w przyszłości uda im się stworzyć w Wetlinie prywatne schronisko. Tęsknią za życiem i klimatem gór, jaki był ich udziałem w Schronisku Pod Małą Rawką. Tym bardziej, że prawdziwi turyści wcale nie wymarli. Może przesiedli się do lepszych samochodów, mniej wędrują z plecakami od schroniska do schroniska, ale ducha gór nigdy nie utracili. ■

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

29




Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawią...

Z III RP, przy wszystkich jej wadach, całkowicie się

UTOŻSAMIAM Fotografie Tadeusz Poźniak


...z Januszem Szuberem, poetą, felietonistą i eseistą z Sanoka


Janusz Szuber,

poeta, felietonista i eseista z Sanoka, gdzie przyszedł na świat w 1947 r. Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak, obok Janusz Szuber. Jego nazwisko od kilkunastu lat przez krytyków i czytelników wymieniane jest wśród najlepszych polskich poetów współczesnych. On siebie samego nazywa rzemieślnikiem, który stara się, by jego rzemiosło było dobre. Pisanie poezji na poziomie drukowalności nie miałoby dla niego sensu. Autor kilkunastu tomów poetyckich: „Paradne ubranko i inne wiersze” (1995), „Apokryfy i epitafia sanockie” (1996), „Pan Dymiącego Zwierciadła” (1996), „Gorzkie prowincje” (1996), „Srebrnopióre ogrody” (1996), „Śniąc siebie w obcym domu” (1997), „O chłopcu mieszającym powidła” (1999), „Biedronka na śniegu” (1999), „7 Gedichte/Wierszy” (1999), „Okrągłe oko pogody” (2000), „ Z żółtego metalu” (2000), „19 wierszy” (2000), „Las w lustrach” (2001), „Lekcja Tejrezjasza” ( 2003), „Glina, ogień, popiół” (2003), „Tam, gdzie niedźwiedzie piwo warzą (2004), „Mojość” (2005), „Czerteż” (2006), „Pianie kogutów” (2008), „Wpis do ksiąg wieczystych” (2009), „Wyżej, niżej, już” (2010), „Powiedzieć. Cokolwiek” (2011), „Emeryk u wód” ( 2012), „Tym razem wyraźnie” (2014).

A

neta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Mija właśnie 25 lat III RP, a 4 czerwca 1989 r. uznajemy za datę upadku komunizmu w Polsce. Czy, Pana zdaniem, ten przewrót zaskoczył nawet nas samych, bo aż trudno było sobie wymarzyć w PRL-u, że ta wolność w końcu nadejdzie? Janusz Szuber: Nigdy bym nie przypuszczał, że dożyję sytuacji, w której tak radykalnie zmieni się Polska i świat. To były zdarzenia nie do przewidzenia. Zaskoczyły one nie tylko skromnych zjadaczy chleba takich jak ja, ale i wielkich tego świata. Stąd ciągnące się i nierozwiązane do dziś problemy, choćby po rozpadzie Związku Sowieckiego. Pan kiedykolwiek wierzył, że będzie żył w wolnej Polsce? Nie, absolutnie nie. W PRL-u przeżyłem 41 lat i to była jedyna rzeczywistość, z jaką dane było mi się stykać. To była też rzeczywistość moich dziadków i rodziców, ale dziadkowie w jakimś stopniu kontynuowali w sobie fragmenty rzeczywistości z czasów habsburskich i Polski sprzed I wojny światowej, rodzice mieli doświadczenie życia w II RP, a ja znałem tylko tę dziwną strukturę, jaką była Polska Ludo-

34

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

wa. Z jednej strony wiedziałem, że Polska odzyskała wolność po II wojnie światowej, ale – z drugiej strony – to była dziwna wolność, która była wypadkową przyzwolenia Wschodu i Zachodu. My często o tym zapominamy, że po 1945 r. znaleźliśmy się w strefie wpływów Stalina nie dlatego, że on jednoosobowo tak zdecydował, ale dlatego, że zgodził się na to zachodni świat, z Churchillem i Rooseveltem na czele. Myśmy nie wpadli w łapy potwora ze Wschodu, ale zostaliśmy oddani za przyzwoleniem Zachodu, i to legitymizowało władze PRL-u. Polska w radykalnie zmienionym kształcie, pozbawiona terenów, które przez wieki konstytuowały naszą kulturę, czyli Kresów Wschodnich, stała się częścią Europy, jaką zaplanowali przywódcy Wschodu i Zachodu. Czy jako dzieci odczuwaliśmy to jako dolegliwość? Oczywiście, pod warunkiem, że mieliśmy rodziców świadomych historii Polski, którym zależało na wychowaniu dzieci w prawdzie historycznej. Pamiętamy nieustanne nasłuchiwanie Radia Wolna Europa i mrzonki o idących zmianach, które ciągle nie nadchodziły. System ewoluował i dopiero gomułkowszczyzna, szara i parciana, była przeze mnie i moich rówieśników bardziej świadomie odbierana. Dużo trudniejsze to były czasy dla moich rodziców i dziadków. Sami


VIP tylko pyta Polacy zaczęli zyskiwać świadomość dopiero, gdy powstał KOR i zaczęła się rodzić „Solidarność”. Z jakimi więc nadziejami przyjęliśmy 1989 rok i co z tych nadziei zostało? Uważam, że żyję w wolnym, względnie normalnym kraju europejskim. Jest to kraj średniej wielkości, z którym inni średnio się liczą, a to wynika i z przeszłości, i układów, z których nie zawsze chcemy zdać sobie sprawę. Z tą wolnością wiążą się też różnego rodzaju patologie. Rok 1989 został przez prof. Antoniego Dudka, historyka, nazwany „reglamentowaną rewolucją”. Coraz więcej analityków sytuacji międzynarodowej określa rok 1989 jako zaplanowany demontaż komunizmu. Zaplanowany, dodajmy, także przez samych Sowietów, którzy dostrzegli jego niewydolność.

N

iezależnie od tego, jakie mechanizmy spowodowały, że przeszliśmy z PRL-u do III RP, ważne jest, że przeszliśmy bezkrwawo, a ostatnie doświadczenia Ukrainy pokazują, jak mogło być także w Polsce. Trzeba pamiętać, że PRL to było 50 lat systemu totalitarnego. Tylko idealiści mogli myśleć, że w 1989 r. przychodzi dobra „Solidarność”, wypędza złych komuchów i robi lustrację. To absurd. Nie można czegoś, co trwało 50 lat, zmienić jednym, dwoma dekretami. Dlatego uważam, że to, co zdarzyło się w Polsce w ostatnim 25-leciu, oceniać trzeba nie najgorzej. Oczywiście, ci z nas, którzy czytali Balzaca, z tymi mechanizmami spotkali się w jego prozie, gdzie opisuje on przemiany obyczajowe i ustrojowe. Na tych przemianach w dużym procencie korzystają, niestety, ci, którzy byli beneficjentami poprzedniego systemu. Albo więc chcieliśmy mieć bezkrwawe przejście z PRL-u do III RP, albo niekończące się procesy lustracyjne. Dziwi mnie tylko, że lustracji nie podlegali ewidentni polityczni przestępcy, jeszcze z okresu stalinowskiego.

Co w ostatnich 25 latach Pana zachwyciło, a co rozczarowało? Na moją opinię ma wpływ mój PESEL. 41 lat przeżyłem w PRL-u i 25 lat w wolnej Polsce. Obserwując w sposób wybiórczy naszą konsumpcję, liczbę budowanych domów, jeżdżących po ulicach samochodów i wyjazdów zagranicznych, powiedziałbym, że jest całkiem przyzwoicie. Irytuje mnie w dyskursie politycznym zestawianie Polski z Francją czy Niemcami. My możemy porównywać się z Czechami, Rumunią czy z Węgrami, i na tym tle wypadamy przyzwoicie. Warto jednak stawiać pytania, czy na pewno zrobiliśmy wszystko, by okres ostatnich 25 lat wykorzystać optymalnie. Dziś wiemy, że wielkim błędem było niszczenie przemysłu, likwidowanie PGR-ów, kiedy nie mieliśmy koncepcji, co w to miejsce stworzyć. Dziś wiemy też, że paranoiczna była wypowiedź ministra przemysłu w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, że jedyną polityką przemysłową rządu powinien być brak tej polityki.

Zgadzam się z Państwem, że przy wszystkich pozytywnych rzeczach, jakie zaszły w Polsce w ostatnich 25 latach, popełniliśmy też wiele błędów. Odzyskanie niepodległości i dostęp do władzy w 1989 r. trochę zaskoczył opozycję. Skąd mieliśmy brać w tamtym czasie wykształcone i doświadczone kadry do rządzenia? Czy mógł być dla Polski lepszy wariant? Być może, ale to już pytanie do specjalistów z poszczególnych dziedzin nauki. To, co jednak najbardziej niepokoi mnie w ostatnich latach, to klincz między dwiema najważniejszymi partiami, czyli Platformą Obywatelską i Prawem i Sprawiedliwością. Klincz bardzo szkodliwy, bo zamiast patrzeć na przyszłość społeczeństwa i kraju, politycy patrzą na siebie nawzajem i grają jak przeciwnicy polityczni tego wymagają. Wracając do rozczarowań i zachwytów w ostatnich 25 latach. Wolny rynek sprzyja kulturze? Twórca, żeby zaistnieć, nie mówiąc już o czerpaniu profitów, musi być przypisany do środowiska reprezentowanego przez pewne gazety albo o określonych orientacjach. Coraz częściej przypomina mi się obraz z filmu Milosza Formana „Amadeusz”, gdzie Antonio Salieri mówi: błogosławię wszystkim tym niedojdom i nieudacznikom. I coś w tym jest, że współczesna kultura jest w Polsce promocją średniactwa i miernot. Nie mam wątpliwości, że trzeba popierać różną kulturę, także amatorską, ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że dziś świat kultury najczęściej reprezentują albo miernoty, albo nietwórczy celebryci i między tymi dwiema grupami jest naturalny przepływ osób. Być może odnoszę niesprawiedliwe wrażenie, ale współcześnie bardzo dobrze czuje się „plankton”, i to w prawie wszystkich dziedzinach życia publicznego. Czasami spotykamy się z przeciwstawnym, liberalnym myśleniem: że świetni twórcy znakomicie sobie poradzą na wolnym rynku, a kto sobie nie radzi, pewnie nie ma talentu.

N

ie miejmy złudzeń. Oczywiście, są książki, których wydanie poprzedza profesjonalnie przygotowana akcja promocyjna, z wykorzystaniem prasy, radia i telewizji. W przypadku np. Literackiej Nagrody „NIKE” i Gazety Wyborczej nikt nie ukrywa, jakie tematy i formy są w tym konkursie preferowane. Przesłanie polityczne jest tu jasne i czytelne. Irytujące jest jednak to, że strona, nazwijmy to, przeciwna, nie potrafi się zmobilizować i zorganizować innej nagrody. Nagrody, gdzie nie byłoby być może tak dużej gratyfikacji pieniężnej, ale która byłaby wolna od preferencji politycznych, a nawiązywałaby do najlepszych tradycji literackich w Polsce. Przed przełomem w 1989 r. mieliśmy jasny podział na „my” i „oni”. Z jednej strony ludzie opozycji, herosi moralni i intelektualni, z drugiej paskudna komuna. I nagle przyszło otrzeźwienie, bo okazało się, że wielu z tych „naszych” objawiło się jako ludzie pazerni na władzę, pieniądze… ►

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

35


VIP tylko pyta

W

tym miejscu chciałbym przypomnieć o jeszcze jednej rzeczy: wyborze w 1978 r. Karola Wojtyły na papieża, co aktualizowało mit Polski wybranej. Wystarczało pójść, posłuchać papieża i od razu ze zjadaczy chleba przemienialiśmy się w aniołów. Ten „parasol” Jana Pawła II był dla nas bezcenny, ale u jednostek mniej moralnie czułych wprowadził z jednej strony lenistwo myślowe i moralne, a z drugiej – usprawiedliwienie samego siebie ze wszystkiego. A dziś kult papieża, zamiast trwać jako przesłanie, coraz częściej ogranicza się do pomników.

Co jest największą słabością, która dotknęła państwo i społeczeństwo w ostatnich 25 latach? Największą słabością jest coś, czego ja nie rozumiem: wzajemna niechęć. Okazywanie sobie wzajemnie pogardy. Odnosi się wrażenie, że Polacy siebie nie lubią. Albo inaczej: lubią się tylko wtedy, gdy stanowią tłum i mogą coś zamanifestować. Poszczególne „klany” się nie lubią. Jeżeli tylko odkryjemy, że człowiek obok nas jest z „rydwanu” innego politycznego przywódcy, to budzi się w nas bezinteresowna niechęć do niego. W przypadku polityków mam czasami wrażenie, że jest to trochę na pokaz. Pokłócą się przed kamerami, a potem idą razem na wódkę. Ale w przypadku zwykłych zjadaczy chleba jest to często autentyczne. Jak, jeżeli nie zlikwidować, to przynajmniej obniżyć, poziom wzajemnej agresji, bezinteresownej niechęci? I czy to jest w ogóle możliwe?

M

yślę, że ciężko będzie to zmienić. Mówimy, że zmieniła się Polska, tzn. weszliśmy z komunizmu do rodziny wolnych krajów. Ale w tym czasie nastąpiła także rewolucyjna zmiana w technice, technologii, obyczajowości, medycynie, edukacji. To wszystko także wpłynęło na naszą sytuację.

Czyli nasz rozwój jest w pewnej mierze pochodną nie tyle zmiany ustroju, co ogólnych tendencji cywilizacyjnych, charakteryzujących się m.in. gwałtownym rozwojem techniki? Nie sądzę, by za komuny był możliwy aż taki rozwój. Z drugiej strony społeczeństwo w swojej masie dopiero konsumuje pewien awans. Poza tym ma świadomość, że jest przede wszystkim konsumentem i wyborcą. I że „jemu się należy”. Świadomość populistyczna w społeczeństwie jest bardzo rozwinięta, gorzej ze świadomością państwową. Ale jak wymagać od społeczeństwa, by miało świadomość państwową, skoro tej świadomości nie mają partie polityczne? To prawda. Urzędnicy państwowi czy politycy rzad-

36

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

ko budzą w obywatelach poczucie identyfikacji z państwem. Takie jest państwo, tacy są politycy, jakie jest społeczeństwo. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. To nie jest oskarżanie społeczeństwa. Jest, jakie jest. Tego nie zmienimy. I dlatego mamy kwadraturę koła, bo kolejne pokolenia nasiąkają tym, co zastały. Ale te pokolenia też się zmieniają. Nie można porównać młodych pokoleń do, powiedzmy, mojego. Niestety, i wśród młodych obserwujemy złe symptomy. O ile na początku lat 90. większość chciała mieć własne firmy i rozwijać przedsiębiorczość, o tyle dziś chcą głównie pracować w sferze budżetowej, najlepiej w urzędzie, bo to niewielka odpowiedzialność, a pieniądze pewne.

Z

goda. Inne pola słabości państwa to środki masowego przekazu, które – zamiast informować – głównie dezinformują. Albo edukacja: to, co kiedyś trzeba było mieć w głowie, dziś ma się w jakimś przekaźniku elektronicznym. No więc po co ćwiczyć?

Słabość państwa jest jednak przede wszystkim pochodną słabości wymiaru sprawiedliwości, która zagraża podstawowym mechanizmom demokratycznego państwa. Filmowy „układ zamknięty” nie jest układem wymyślonym. Dziś układ urzędniczo-prokuratorsko-polityczny jest w stanie zniszczyć każdego, kto wejdzie w drogę „możnym”. W ciągu 25 lat nie potrafiliśmy wypracować mechanizmów, które by funkcjonariuszy tego państwa skutecznie kontrolowały. Czego najbardziej Pan żałuje, co nie udało się zrobić? Tego, że nie mamy wizji państwa. To, że zmienia się urzędników, kiedy zmienia się ekipa rządząca, jest fatalną rzeczą. Na początku lat 90. było wiele dobrych pomysłów, np. że przy zmianie władzy zmiany wśród urzędników sięgają tylko określonego poziomu. A reszta to kadra urzędnicza, którą się ocenia tylko za lojalność i kompetencje. Dziś wymienia się w urzędach do przysłowiowej sprzątaczki. Dlaczego? Bo jak przychodzi nowa ekipa, to potrzebuje wielu stanowisk do obsadzenia przez „swoich”. Tak, to wielki mankament. Fukuyama mówił, że na początku nowego tysiąclecia skończy się historia. Historia nie tylko się nie skończyła, ale jeszcze przyspieszyła. Powtarzają się pewne sytuacje z przeszłości, choćby teraz, kiedy wydarzenia na Ukrainie są nie tylko testem na intencje Moskwy, ale także największych i decydujących o polityce Unii krajów. I jakie wyciągamy wnioski? Że żądza pieniądza jest wszystkim? Ale to już powinniśmy wiedzieć od przedszkola. I nie dawać się uwodzić. Właściwie ocenić swój potencjał, możliwości i przede wszystkim położenie. Na miłość Boską, mapa to nie jest droga rzecz! Jeżeli ktoś chce się


VIP tylko pyta zajmować polityką, powinien zobaczyć, gdzie leżymy, jakie jest nasze sąsiedztwo i jakie są możliwości manewru. I nie upajać się naszą pozycją w Europie. Nie popadajmy w to, co Wańkowicz nazywał chciejstwem. My chcemy siebie widzieć jako ważny kraj w Europie. Guzik prawda! Nie jesteśmy ważnym krajem. Co chwilę ktoś z Zachodu przypomina nam, gdzie jest nasze miejsce, a w razie zagrożenia przysyłają 150 żołnierzy i trzy samoloty. Myślę, że nasza polityka nie powinna być polityką naiwną. Ale też nie powinna być bojaźliwą.

N

ie należę do nadzwyczajnych miłośników Rosji, niemniej jednak powinniśmy zdawać sobie sprawę, że Rosja, niezależnie od tego czy jest Rosją Putina, czy kogoś innego, jest problemem dla świata. Nie można jej pominąć, rozważając podstawowe kwestie międzynarodowe.

Polska nigdy nie będzie mocarstwem dającym się porównać z Rosją. Ale to nie jest też tak, że nie mamy potencjału. Były koncepcje, byśmy byli liderem Europy Środkowo-Wschodniej, co mimo wszystko stanowiłoby jakąś przeciwwagę dla Rosji. Ale wróćmy do polityki wewnętrznej. Podstawową naszą słabością jest, jak już stwierdziliśmy, stan państwa. Jeszcze w latach 90. można było wskazać polityków-państwowców, dla których interes państwa był ważniejszy od interesu partii politycznych. Z biegiem czasu było ich coraz mniej. Polityka stała się tak partyjna, że pojęcie państwowca niemal nie istnieje. Całkowicie się z Państwem zgadzam. Proszę zobaczyć, że nawet wybory do Parlamentu Europejskiego są rozgrywane bardzo partyjnie. Na pewno klasa polityczna nie przyciąga młodych ludzi. Chyba że cyników. No właśnie. Odnosimy wrażenie, że cynizm zdominował politykę. Jak bardzo zmieniliśmy się jako społeczeństwo, że to tolerujemy? Na pewno zmieniliśmy się bardzo jako społeczeństwo globalne. A u nas jest jeszcze nasza bardzo przaśna specyfika. To znaczy? Czasami powtarzam, że inaczej funkcjonuje społeczeństwo, które żywi się oliwkami i owocami morza, a inaczej to, które żywi się pierogami, ziemniakami z kapustą i schabowym. Dlaczego większość Polaków można rozpoznać za granicą? Właśnie przez tę ich przaśność. No, tu wielu by się oburzyło. Przecież jesteśmy od 10 lat w Unii Europejskiej itd. No i co z tego? Dlatego cieszy mnie, że choć nasze domy często są kiczowate, to najczęściej już jest koło nich wypielęgnowany trawnik. Czy Polska prowincjonalna jest rzeczywiście taka przaśna? Jaką drogą idzie w porównaniu z Warszawą? Ja nie jeżdżę po Polsce, więc nie mogę tego widzieć, co najwyżej słyszę o tym. Na pewno te miejsca, które znam od lat, zmieniły się bardzo na korzyść. Czy tak bardzo, jak

bym chciał? Pewnie nie. Tym niemniej, myśląc o Polsce po tych 25 latach, wolę myśleć o rzeczach, które były dobre. Mamy mały wpływ na to, co się dzieje na świecie. Co tu dużo mówić, będą nami chyba rządzić technologie i ci, którzy będą je posiadać. Następują duże zmiany w pojmowaniu siebie, swojej osobowości, płciowości itd. W dużej mierze zostały odrzucone metafizyczne podstawy bycia. Pytanie, dokąd nas to doprowadzi. Nie wiem. Gdzieś na pewno. Podczas tej rozmowy wypowiedzieliśmy sporo słów krytycznych pod adresem polskiego państwa po 1989 r. Ale gdyby całą naszą trójkę ktoś zapytał, czy chcielibyśmy powrotu do czasów sprzed 1989 r., to zapewne wszyscy parsknęlibyśmy śmiechem. Oczywiście. To państwo, przy wszystkich swoich wadach i niedociągnięciach, jest państwem, z którym ja się całkowicie identyfikuję. O co dziś warto walczyć, podobnie jak walczyliśmy o wolność przed 1989 r.? Nazwijmy rzecz po imieniu: do KOR-u, a później „Solidarności” nikt nie walczył. No, może jednostki. To inaczej: co warto chronić w dzisiejszym świecie?

J

est taka książka Władysława Bartoszewskiego „Warto być przyzwoitym”. Myślę, że rzeczywiście warto być przyzwoitym, ale być może są i tacy, którym jest to obojętne. Musimy się pogodzić z tym, że nasze społeczeństwo będzie bardzo rozbite. Że będą ci, którzy będą bić brawo piosenkarce z brodą, i ci, którzy wolą piosenkarki bez brody. Szykanowanie zarówno jednych, jak i drugich, nie ma sensu. Chodzi raczej o to, by jedna grupa nie terroryzowała drugiej. Na marginesie: jest rzeczą absurdalną, że wykładnikiem poprawności politycznej i kulturowej są preferencje seksualne. Wydaje mi się, że byłoby dobrze, gdyby w naszym społeczeństwie – poza karaną, obrzydliwą pedofilią – różne typy związków międzyludzkich nie były narzucane i w sposób nachalny propagowane. Mnie naprawdę nie interesuje, kto z kim, ile razy i jak, bo w moim pokoleniu obowiązywała jednak dyskrecja w tych sprawach. W okresie mojego dzieciństwa nie mówiło się przy dzieciach o dwóch rzeczach: pieniądzach i sprawach łóżkowych. Co dorośli mówili między sobą, to była ich sprawa. Dzieci nie były wprowadzane w świat seksu i pieniędzy. Proszę Państwa, jeśli chodzi o Polskę, jestem optymistą. Od 25 lat, dłużej niż trwała Polska międzywojenna, jesteśmy państwem suwerennym. A że rządzą nami czasami chłystki i idioci, to dlatego, że takich wybieramy. Przez pierwsze kilkanaście lat po 1989 r. mieliśmy nadzwyczajny parasol ochronny w postaci papieża. Czy potrafiliśmy to wykorzystać w sensie państwowym, kulturowym i kościelnym, to inna sprawa. Natomiast nie możemy narzekać na los, bo ten w ostatnich dekadach sprzyjał nam niesamowicie. Poza tym przez te lata pokazaliśmy sami sobie, jacy jesteśmy. Było to w wielu przypadkach gorzkie doświadczenie, niemniej jednak nie możemy się cały czas usprawiedliwiać. Od czasów komuny upłynęło 25 lat, to już nie jest dziecięca choroba demokracji, bo 25-latek nie jest już dzieckiem. A jeżeli nie wyciąga wniosków, to jest debilem. ■

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

37




Mama!

Projekt na życie

Trójka dzieci miała być dla Małgorzaty Mac spełnieniem marzeń o fajnej rodzinie, przeznaczenie podwoiło jej plany. – Na szczęście – śmieje się mama Kuby, Klaudii, Wiktorii, Adasia, Oli i Michała. – Wszystko, co najlepsze w życiu, spotkało mnie dzięki dzieciom. Nie osiągnęłabym połowy rzeczy, które zrobiłam, gdybym nie miałam dzieci. Mając dzieci nie można być leniwym. I choć nasze życie nie było i nie jest usłane różami, nie zamieniłaby go na inne. Wspólnie z mężem nie mamy wątpliwości – dzieci są naszym największym sukcesem i majątkiem.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak

J

ak to się robi? Normalnie. Wyznaczam sobie priorytety i nie zajmuję się głupotami. Na pierwszym miejscu zawsze są dzieci, ale zaraz po nich praca zawodowa. Miałam i mam ambicje prywatne oraz zawodowe. Kobiety boją się mieć dzieci, bo boją się, że nie będą aktywne zawodowo, a to nieprawda. Mój przykład to potwierdza – mówi Małgosia. – Bycie matką jest fajne, dzięki temu jesteśmy młodsze, silniejsze. U siebie samej zauważałam, że takiej kreatywności jak w ciąży, nie miałam nigdy. Naukowo stwierdzono, że kobiety w ciąży, są bardziej niż zazwyczaj pracowite i odważne. Dzieci mogą być największą przygodą i wyzwaniem w życiu. Przy pierwszym dziecku człowiek chce być perfekcyjny, przy kolejnych, zdrowy rozsądek bierze górę i nie mamy już czasu ani siły, by zadręczać się drobiazgami. Oczywiście, nie można generalizować, bo nie każdy może być matką, ale trzeba mieć na siebie pomysł. Także dlatego nigdy nie zapomniałam o rozwoju zawodowym. Dla mnie jest niewyobrażalne, że nie mam celu i się nie rozwijam. Pierwsze dziecko urodziła 18 lat temu, na drugim roku studiów. Od tego czasu zawsze pracuje, niekiedy na dwóch etatach, od 6 lat prowadzi własną firmę RoweRes. A to oznacza, że Małgorzata Mac chce nas masowo zachęcić do jazdy na rowerze. Cztery lata temu pojawiły się na ulicach Rzeszowa punkty z rowerami do wypożyczenia i tak powoli oswajamy przestrzeń miejską spoglądając na nią z jednośladów. Na razie w ramach projektu jest około setki rowerów w różnych punktach miasta, ale w najbliższym czasie pojawi się kolejnych 30 - 50 sztuk. Dla firmy RoweRes Rzeszów okazał się wstępem do rowerowego biznesu. W 2014 roku w Toruniu na ulicach pojawiło się 120 rowerów, przetarg na ten projekt wygrała i zrealizowała firma Małgorzaty Mac. Niewykluczone, że w kolejnych miesiącach RoweRes czekać będą duże wyzwania i zmiany. Przedsiębiorczą i pomysłową rzeszowiankę dostrzegła polska korporacja i coraz bardziej realna staje się fuzja. – Niczego nie wykluczam, cieszę się tylko, że będzie to ewentualnie partnerstwo z polskim biznesem, a nie z europejskim gigantem.

40

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Tym bardziej że rowerowy rynek polskich miast jest łakomym kąskiem dla inwestorów i w kolejnych latach dużo w tym temacie będzie się działo – mówi. Dla niej zmiany nie są jednak niczym nowym. O ile większość z nas boi się wyzwań i najwyżej ceni sobie święty spokój, ona wręcz je prowokuje. – Oczywiście, pieniądze są ważne, ale rozwój, rodzina jeszcze bardziej – dodaje. Przedsiębiorczość i zaradność w przypadku Małgosi Mac jest sumą kilku wypadkowych. Wychowała się w domu, gdzie miała czworo rodzeństwa, była najstarsza i zawsze czuła się odpowiedzialna za innych. Dorosła poczuła się już w szkole średniej, gdy jej mama uległa poważnemu wypadkowi, a ona musiała, ale przede wszystkim bardzo chciała, pomóc rodzicom. Decyzja o założeniu rodziny na studiach nie była przypadkowa. Obydwoje z przyszłym mężem wiedzieli, że chcą mieć dom, dzieci, że chcą być jak najszybciej samodzielni, łączenie studiów z pracą było dla nich oczywiste. Jeszcze przed ślubem wspólnie zbierali borówki w Szwecji, by zgromadzić pieniądze, jakie chcieli zainwestować w punkty ksero na rzeszowskich uczelniach w latach 90. XX wieku.

Konsekwencja

i systematyczność we wszystkim – Gdy urodził się Kuba, byłam na II roku pedagogiki. Mąż kończył studia na Politechnice Rzeszowskiej – opowiada. – Ja zajęłam się doglądaniem punktów ksero i wychowywaniem syna, mąż zdobywał pierwsze doświadczenia zawodowe. Od początku małżeństwa wynajmowaliśmy samodzielne mieszkanie i zarabialiśmy na życie. Na III roku studiów urodziłam Klaudię i rozpoczęłam drugi kierunek studiów, resocjalizację. Byłam dumna, że jesteśmy samodzielni, a już największa duma mnie rozpierała, gdy jako naprawdę młodzi ludzie mogliśmy finansowo wesprzeć niekiedy naszych rodziców. Tej radości nie da się z niczym porównać. Dlatego nie rozumiem współczesnych czasów i rodziców, którzy swoje już dorosłe dzieci chcą we wszystkim wyręczać i standardem staje się wręczanie ►


PORTRET Małgorzata Mac z mężem Wacławem i dziećmi: Jakubem, Klaudią, Wiktorią, Adamem, Aleksandrą i Michałem.

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

41


PORTRET kluczy do mieszkania i samochodu, gdy dzieci wchodzą w dorosłe życie. Małgorzata Mac przyznaje, że wspólnie z mężem robią wszystko, by zapewnić dzieciom optymalny rozwój, ale na pewno nie będą ich w przyszłości obsypywać pieniędzmi. – Uważamy, że najważniejsze jest zapewnienie dzieciom dobrego wykształcenia oraz na tyle wszechstronnego rozwoju, by w każdych okolicznościach umiały na siebie zapracować, odnaleźć się w rzeczywistości i aby były odpowiedzialnymi, fajnymi, empatycznymi ludźmi – mówi. Jest w tym duże prawdopodobieństwo, bo pracowitość dosłownie wyssały z mlekiem matki. Małgosia Mac, odkąd pamięta, jest szalenie zaangażowana w pracę zawodową, właściwie nie wie, co to zwolnienie lekarskie czy dłuższy urlop macierzyński. Jeszcze będąc studentką szybko uznała, że doglądanie ludzi pracujących w punktach ksero nie jest na tyle skomplikowane, by nie mogła zająć się czymś dodatkowym. – Koleżanki na studiach ze mnie żartowały, że albo jestem zapracowana, albo w ciąży, albo karmię dzieci piersią, że właściwie niemożliwe jest wypicie ze mną drinka – śmieje się Małgosia – z czym ja się nigdy nie zgadzałam, bo może i na imprezy przychodziłam z butelką mleka w torebce, albo z dzieckiem u piersi, ale zawsze solidarnie się pojawiałam. Uparcie szukała też pierwszej pracy dla siebie. Była połowa lat 90. XX wieku, miała już dwoje dzieci i została przedstawicielką firmy sprzedającej wina. Firma gwarantowała tylko prowizję od sprzedaży, ale jej to nie zniechęciło. Szybko wypracowała sobie bazę klientów, zorganizowała w byłym hotelu Rzeszów oraz w hotelach warszawskich degustację win, w końcu wprowadziła wina do firm jako upominki dla klientów. Po kilku miesiącach okazało się, że jest w tym tak skuteczna, że było ją stać pójść do salonu kupić samochód. – Duża w tym była zasługa mojego męża, który mnie wspierał, pomagał w opiece nad dziećmi, a przede wszystkim jako absolwent marketingu i zarządzania podsuwał celne pomysły biznesowe – wspomina. Nie bez znaczenia była też konsekwencja i systematyczność, a na ich punkcie Małgosia Mac ma absolutnego bzika i stara się tym zaszczepić wszystkie swoje dzieci. – Sport i muzyka to są światy, które kształtują nasze życie rodzinne – opowiada. – Wszyscy jesteśmy zakochani w sporcie i nie mam wątpliwości, że nic tak nie kształtuje charakteru, waleczności, konsekwencji w działaniu, jak właśnie sport.

Umieć dostrzec to „coś”

w każdym z sześciorga dzieci

Małgosia Mac i jej mąż są nieustannymi obserwatorami całej szóstki swoich dzieci i starają się w nich dostrzec talenty, które staną się dla nich sposobem na dorosłe życie. – Dziecko jest istotą niesłychanie plastyczną i wdzięczną, ale pod warunkiem, że poświęci się mu dostatecznie dużo czasu i zachowa się anielską cierpliwość – tłumaczy Małgosia. – Sukcesy nie przychodzą w dzień, tydzień, ale po dwóch,

42

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

trzech latach konsekwentnej pracy efekty bywają wspaniałe. Jak każdy rodzic, mogę całymi godzinami opowiadać o moich dzieciach, przy czym każde jest inne, ma inne wspaniałe możliwości i co innego wnosi do naszej rodziny. Najstarszy Jakub ma 18 lat i jest zapalonym siatkarzem, dobrze sobie radzi w szkole średniej i być może będzie chciał wybrać w przyszłości studia prawnicze. Młodsza Klaudia jest tytanem pracy. Uczy się w klasie biologiczno-chemicznej, ma dobre oceny i zadatki na niezłą skrzypaczkę. – To cudowne, gdy budzę się w sobotę rano, a za ścianą słyszę Vivaldiego na żywo. Nie jakieś brzdąkanie, ale wykonanie na dobrym poziomie. Ale to nie przyszło, ot tak, z dnia na dzień. Ja jestem szalenie konsekwentna i tej cierpliwości, wytrwałości w działaniu uczę też dzieci. Gdy są chwile zwątpienia, a takie są nieustannie, zawsze nalegam, by decyzję spokojnie przemyśleć. Rezygnacja z nauki gry na instrumencie czy treningów musi być szczegółowo przeanalizowana i rozłożona w czasie. Nie uznaję argumentów, że komuś się coś nie chce. W sobotę rano wstajemy i już o 7.30 wszyscy jesteśmy na basenie na treningach. Dzięki temu dzieci uczy się gospodarować czasem, nie marnują go na galerie, fejsbuka, a przede wszystkim nudę. Dlatego 13-letnia Wiktoria godzi naukę w szóstej klasie z zajęciami w klasie fletu poprzecznego, trenuje pływanie i tańczy w zespole „Bandoska”. – Nauka jest losowa, są różni nauczyciele, różne zdolności. Na treningu albo jest się przygotowanym, albo nie, albo się spóźniamy, albo nie. To jest reżim, ale on kształtuje – śmieje się Małgosia Mac i porównuje muzykę do sportu. Ludzie patrzą na nią jak na kosmitkę, ale ona jest gdzieś pośrodku tych dwóch światów, które codziennie ścierają się w jej domu i wie, co mówi. Jeśli jest determinacja, są też rezultaty. Ona sama ma świadomość, że dużo z siebie daje, ale potrafi też dużo z innych wykrzesać. Kiedyś marzyła o studiowaniu psychologii i coś w niej z psychologa na pewno jest. Jak nikt inny potrafi przywrócić zagubionych znajomych do pionu. Sama nigdy się nie poddaje i nie pozwala poddawać się innym. Dzięki tej determinacji kolejne dzieci, jakie pojawiały się w rodzinie Małgosi Mac, specjalnie nie ograniczały jej zawodowo. Po dwóch latach spędzonych w branży winiarskiej uznała, że pora coś zmienić. Tym bardziej, że dostała ofertę poprowadzenia rzeszowskiego oddziału agencji ochrony. Dla absolwentki resocjalizacji to była ciekawa propozycja. Pięć dni w tygodniu zarządzanie ludźmi, a w weekendy organizowanie szkoleń dla osób zatrudnionych w firmie ochroniarskiej. Jest młoda, dobrze zarabia, ma troje dzieci, uważa, że wszystko może pogodzić. Jest na tyle sumiennym pracownikiem, że nawet letnie weekendy za miasto z rodziną organizuje dopiero po godz. 15, po powrocie ze szkoleń. Znajomi patrzą z niedowierzaniem, ale ona jest konsekwentna: najpierw praca, potem przyjemności. Po kilku latach pracy w agencji angażuje się w tworzenie pierwszych oddziałów call center w Rzeszowie i Tarnowie, spodziewa się też czwartego dziecka, Adasia. Wtedy też po raz pierwszy czuje się bezradna. Adaś jest astmatykiem i w pierwszym dwóch latach życia aż 8 razy jest hospitalizowany. Dziś w tym wysportowanym dziewięciolatku, skocz-


ku do wody z dużymi sukcesami na koncie i utalentowanym szachiście, trudno się doszukać choćby śladu choroby, ale tamte doświadczenia nauczyły pokory na całe życie.

Życie jest za krótkie,

i żeby rezygnować z siebie

– Nie warto marnować go na głupoty i rozczulanie się nad sobą. Zdrowy człowiek może wszystko; zdobyć pieniądze, wykształcenie, zawód i choć bywa to piekielnie trudne, nie jest niemożliwe. W obliczu choroby dzieci albo nas samych bezradność jest czymś strasznym – mówi Małgosia. Dlatego, gdy urodziła się Ola, a w końcu najmłodszy Michaś, Macowie nawet nie pomyśleli, że nie dadzą sobie rady. Najważniejsze, że dzieciaki są zdrowe. Ola, która urodziła się w czasie, gdy jej mama była szefową biura ogłoszeń „Anonse” w Rzeszowie, jest tytanem pracy. Trudno jednak, by było inaczej, skoro jeszcze w dniu porodu jej mama była w pracy. Ta szalenie rezolutna dziewczynka jest w pierwszej klasie szkoły podstawowej i w szkole muzycznej w klasie fortepianu, do tego uczęszcza do sekcji pływackiej, chodzi na zajęcia baletowe i tańczy w zespole „Bandoska”. – Jest takim mały liderem w rodzinie – śmieje się Małgosia Mac. – Uwielbia zwracać na siebie uwagę, ale wymaga też szalenie dużo uwagi z naszej strony. Jak wszystkie nasze dzieci, ale my to sobie cenimy. Lubimy je obserwować, rozmawiać z nimi, z uwagą śledzić, jak się zmieniają, dorastają, kształtują. Kilka miesięcy temu wyburzyłam w domu ścianę między dwoma pokojami, by zrobić duży salon z ogromnym stołem, przy którym wszyscy się spotykamy. Początkowo starsze dzieci przyjęły pomysł z rezerwą, teraz wszyscy przesiadujemy razem i nikt nie chce

wyjść z salonu. Dzieci odrabiają lekcje, ćwiczą na instrumentach, gramy w szachy, czytamy. Najmłodszy Michaś, który urodził się już pod koniec mojej pracy w „Anonsach”, został w tym towarzystwie rodzinną maskotką. Podobnie jak Adaś, jest skoczkiem do wody i coraz lepszym szachistą. Bywa, że chłopcy mnie zawstydzają i aby notorycznie nie przegrywać z nimi w szachy, trenuję wirtualne partie w sieci, co już trochę poprawiło moje umiejętności szachisty. Dla Małgosi Mac, która za rok skończy 40 lat, zaczyna się bardzo dobry okres w życiu. Dzieci wyrosły z pieluch, ona może się w pełni realizować zawodowo, właściwie może się czuć wyluzowana. Ma głowę pełną pomysłów, coraz więcej uczy się od własnych dzieci, dzięki nim nauczyła się pływać i jeździć na nartach, do tego stała się fanką badmintona. – Najważniejsze, żeby być „wypoczętą” i zadowoloną z życia. Przy czym „wypoczęta” przy szóstce dzieci nie oznacza leżenia na kanapie, ale chodzi o czas dla siebie i dla dzieci. Gdy one pływają, ja też pływam, gdy one grają w piłkę, ja przez dwie godziny potrafię siedzieć na trybunach i jestem szczęśliwa, bo uwielbiam patrzeć, jak uprawiają sport i są zadowolone. Dla takich chwil rezygnuję z kosmetyczki, fryzjera, kawki z koleżanką, bo wolę spędzić ten czas z pożytkiem dla nich i dla mnie też – mówi Małgorzata. Tym bardziej że one tak szybko dorastają. Za rok jej najstarszy syn będzie zdawał maturę, a za 10 lat być może będzie już zwariowaną babcią, ale taką, która nadal będzie potrafiła inspirować do działania. – Nigdy nie miałam wątpliwości, że po pierwsze jestem człowiekiem, kobietą, potem matką i żoną. Kocham swoje dzieci ponad wszystko, ale nie rozgrzeszam się ze wszystkiego, bo jestem matką. Życie jest za krótkie, żeby rezygnować z siebie – mówi. ■

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

43


BĄDŹMY szczerzy

Olejniczak broni Kościoła przed Kaczyńskim

Jarosław A. Szczepański

Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

Jeszcze kilka lat temu lubiłem oglądać program Bogdana Rymanowskiego „Kawa na ławę” przez wzgląd na kulturę prowadzącego przede wszystkim. Poza tym miał on niecodzienną zdolność dyscyplinowania goszczących w studiu polityków. Sam zachowywał dziennikarski dystans do głoszonych przez nich opinii. Teraz programów z politykami staram się unikać, bo poziom debat pozostawia coraz więcej do życzenia; coraz trudniej też wyłowić sensy przerywanych i zagłuszanych wzajemnie wypowiedzi. Dotyczy to zresztą wszystkich chyba tzw. mainstreamowych stacji. Normalne debaty można jeszcze natomiast oglądać w... telewizji Trwam. Taka ciekawostka i zagadka jednocześnie... Podtrzymuję swoją opinię o klasie red. Rymanowskiego, choć coraz trudniej przychodzi mu dyscyplinowanie dyskutujących w studio gości. Ale to nie jego wina – to politycy „schodzą na psy” w kwestii poziomu debaty w ogóle. Tyle tytułem wstępu. W ostatniej „Kawie na ławę”, na tydzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, rozbawił mnie poseł Wojciech Olejniczak, występujący w obronie polskiego Kościoła przed Jarosławem Kaczyńskim. – To, co mówi Jarosław Kaczyński, to on i PiS są najkrótszą drogą, żeby zohydzić Kościół. On robi krzywdę Kościołowi – wygrzmiał z przejęciem lewicowy poseł. Chodziło o wywiad udzielony przez lidera PiS jednemu z tygodników, w którym powiedział on o Donaldzie Tusku, że „jest w istocie wrogiem chrześcijaństwa”. A rozbawienie wzięło się stąd, że na początku lat 90. ubiegłego stulecia Jarosław Kaczyński, mówiąc o istocie ówczesnego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, powiedział był dokładnie tak: „Najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN”, czego politycy tej partii długo nie mogli mu zapomnieć. Właściwie pamiętali mu to do momentu rozpadu Akcji Wyborczej Solidarność, którą na początku (gdy było wiadomo, że wygra wybory w 1997 r.) tłumnie zaludnili. Gdy w 2001 roku powstało Prawo i Sprawiedliwość, równie tłumnie politycy ci zaludnili pospołu partię Jarosława i Lecha Kaczyńskich oraz też świeżo powstałą Platformę Obywatelską – sondaże ówczesne wskazywały bowiem jednoznacznie, że tylko te dwa nowe byty dają nadzieję na reelekcję. I oto pos. Olejniczak po wielu latach mówi o Jarosławie Kaczyńskim to samo, co Kaczyński mówił ponad 20 lat temu o ZChN-ie. Otóż pozornie mówi to samo. Wtedy, na początku lat 90. sporo polityków antykomunistycznej opozycji solidarnościo-

44

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

wej uznało, że w katolickiej Polsce pod szyldem chrześcijańskim stosunkowo łatwo będzie zrobić polityczną karierę. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale wielu działaczy ZChN, mniemam, że zbyt wielu niestety, potraktowało religię i sam Kościół instrumentalnie, jako trampolinę do przyziemnej w końcu kariery. A stąd już tylko krok do cynizmu. Świadomy katolik powie, że ci politycy zgrzeszyli przeciw drugiemu przykazaniu. I w tym znaczeniu Jarosław Kaczyński mówił wówczas, że, powtórzę: najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN. Wypowiadając się krytycznie o tej partii, Kaczyński mówił też, że katolicy powinni uprawiać politykę, ale na własną odpowiedzialność, nie wciągając w swoją grę autorytetu Kościoła, bo w ten sposób autorytet ten łatwo wystawić na szwank. Zarzut Kaczyńskiego wobec Tuska o wrogość wobec chrześcijaństwa to rzeczywiście bardzo mocny zarzut. Nie wiem, czy sam bym taki zarzut postawił premierowi. Jednak obserwując wolty Tuska wobec Kościoła i sprzyjanie pomysłom ostentacyjnie wrogim chrześcijańskim korzeniom Europy i przyjmując, że w swoich deklaracjach przynależności do Kościoła jest poważny, trzeba powiedzieć, że facet co najmniej się zagubił. Przypomnijmy sobie ślub kościelny państwa Tusków po wielu latach wspólnego życia akurat podczas kampanii prezydenckiej w 2005 roku. Niektórzy mówią, że zmotywował ich do tego sztab wyborczy. Może nie, może tak. Przypomnijmy sobie rekolekcje partyjne Platformy u benedyktynów w Tyńcu – pokazywano je w serwisach informacyjnych wszystkich stacji telewizyjnych. Z drugiej strony szydzenie z tzw. moherowych beretów, a później dzielenie polskiego Kościoła na ciemnogrodzki „Kościół toruński” i otwarty na nowoczesność „Kościół łagiewnicki”. Bliższe więc prawdy byłoby stwierdzenie, że Kaczyński w ostatnich dniach powiedział o Tusku i jego partii to, co ponad 20 lat temu powiedział o ZChN-ie, tylko trochę mocniej. A żeby na koniec było trochę śmiesznie, to przypomnę, że jednym z najświeższych nabytków Tuska jest były polityk PiS-u, ale także sierota po ZChN, Michał Kamiński – wręcz laboratoryjnie czysty przypadek relatywizmu, cynizmu, hipokryzji. No to teraz Tusk ma u siebie dwie wielkie sieroty po ZChN-ie, nie tylko Stefana Niesiołowskiego. Można się nawet zakładać, który z nich pierwszy zasili drużynę Palikota. ■



POLSKA po angielsku

Cwaniaczek, co nam w czaszce siedzi Magdalena Zimny-Louis

Rzeszowianka z urodzenia, przebywająca „czasowo za granicą”, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Od dwóch dekad mieszka w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Od 2007 roku pracuje dla angielskiego wymiaru sprawiedliwości oraz pisze książki o tematyce NIE ŻUŻLOWEJ. Pierwsza – „Ślady hamowania”, została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, druga pt. „Pola” weszła na półki we wrześniu 2012 r. i od razu trafiła w serca czytelników.

Ludzki mózg osobnika w kwiecie wieku waży około 1,3 kg (męski jest cięższy, co nie oznacza, że sprawniejszy, może po prostu Stwórca przewidział, jak ciężko mężczyznom będzie się myślało, więc przezornie masy zaplanował dla nich więcej). Niewiele, jeśli brać pod uwagę resztę ciała. Taki na przykład szkielet męski waży sobie 12 kg, a skóra, która nie dość, że ma 2 metry kwadratowe (u przeciętnego osobnika, nie amerykańskiej nastolatki przed rozpoczęciem diety), waży nawet 5 kg. Pomarszczone 1,3 kg mózgu, mała kupka mięska z komputerem w środku, sprawia nam od maleńkości same problemy. Delikatny, niechętnie poddaje się leczeniu, skryty, pogmatwany, no i brzydki z wyglądu jest mózg. Siedzi w czaszce cwaniaczek (organ rodzaju męskiego jest, niniejszym przypominam, TEN mózg) i robi ciśnienie przy tworzeniu swoich MONSTRUALNYCH potrzeb. Zmusza ręce do wyciągania, usta do otwierania, członki do ruszania. I temu mózgowi ciągle czegoś trzeba i przeważnie mu mało. Człowiek przecież swój rozum ma (od mózgu niezależny) i doskonale wie, że dwóch kotletów rano nie zje, w sześciu apartamentach naraz nie zamieszka, nie założy dziesięciu zegarków na jeden nadgarstek, a złoty sedes nie wyeliminuje jego problemów jelitowych, nie urośnie mu nic w spodniach od posiadania ferrari, włosy nie przestaną siwieć, wory po oczami się nie wypełnią, na Seszelach sto razy był, w kosmos mu nie warto... Mimo że wie, nadal tego wszystkiego pragnie, bo mu te 1,3 kg sztormy urządza, złącza pali żelazem przypala i rozkazuje, żeby sobie jeszcze jedno auto za cztery miliony kupił, brylant w pępek wsadził, białymi truflami gołębie karmił lub po prostu marmur w łazience, elektromasaż w kiblu, jacuz-

46

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

zi na strychu i kota bez sierści nakazuje kupić. Nie, żeby mu było to wszystko potrzebne, temu człowiekowi marnemu, co średnio pożyje 75 lat i łopatą w plecy dostanie na koniec oraz mowę nadgrobną „z niczym przychodzimy na ten świat i z niczym odchodzimy”, jemu nie, tylko temu mózgowi wrednemu, który z innymi mózgami nie chce przegrać, więc do pieca dorzuca niestrudzenie, żeby się tliły te irracjonalne potrzeby, aby nigdy nie gasła chęć posiadania więcej, na wyrost. A mały mózg, jak zwącha mamonę na koncie osobnika, w którym urzęduje lub kompleksów warstwę, to dopiero włącza całą parę! U siostry na komunii były łabędzie lodowe, to u was powinien być dinozaur w galarecie, jeśli koleżanka była w Egipcie, to ty przynajmniej do Dubaju musisz, jeśli oni mają Kossaka na ścianie, to ty sobie rzeźbę Rodina w przedpokoju postaw, jak sąsiad kupił tartak, to ty wyrób kostki brukowej załóż. Jak już na czoło wyścigu się wysuniesz, nie nacieszysz się długo przewagą. Mózg znowu naciska guziki, do konsumpcji zmusza, tobie już niedobrze, torsje w gardle, ale nie ustajesz, dalej kupujesz, po drodze przyjaciół tracisz i rodzinę rozsierdzasz, procesy ci wytaczają, w gazecie obśmiewają, na koniec na polityka mózg chce cię przerobić. Inne mózgi robią to samo, nie dają odpocząć i kłamią ci w żywe oczy, że to wszystko, co nakupisz, będziesz mógł ze sobą zabrać do tunelu. Tymczasem ciało ludzkie czasami nie nadąża. Poganiane, bezsenne, zmartwione przegrną w gonitwie, z wysiłku staje, nagle się rozchoruje, zestarzeje, choć bogate i zaopatrzone, zwyczajnie umrze. ■



AS z rękawa

Rosja Putina – chłodna analiza

Krzysztof Martens

brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

Po aneksji Krymu przez Rosję przez polskie media przetoczyła się fala histerycznych komentarzy, które nie ułatwiły Polakom zrozumienia zaistniałej sytuacji. Nie ulega wątpliwości, że Putin, stawiając na wielkorosyjskie tony, rzucił wyzwanie dotychczasowemu porządkowi w Europie. Pokazał, że siła militarna lub szantażowanie jej użyciem jest nawet w XXI wieku integralnym elementem polityki zagranicznej. Rosja wgryzła się niczym buldog w Ukrainę i prowadzi operację militarną polegającą na zarządzaniu chaosem przy użyciu świetnie wyszkolonych służb specjalnych i lokalnych prorosyjskich aktywistów. Jak do tego doszło?

Jednoznacznie wskazuje to na zmianę polityki defensywnej na ofensywną, co sprawi, że Rosja będzie znowu jednym z głównych uczestników gier wojennych na świecie. Putin ma determinację i siłę, aby wyegzekwować szacunek dla swojego kraju. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia ze schyłkiem Rosji w dzisiejszym kształcie. Prognozy demograficzne są katastrofalne. Już za dziesięć lat liczba mieszkańców może się skurczyć ze 146 milionów do niewiele ponad sto milionów obywateli. Wszechobecny alkoholizm, syfilis, HIV, narkotyki, zanieczyszczenie środowiska naturalnego dramatycznie wpływa na stan zdrowia społeczeństwa.

W ostatnich latach Amerykanie próbowali urządzać przestrzeń poradziecką bez udziału Rosji. Nie docenili dominującej pozycji Rosji w tym regionie, zlekceważyli jej żywotne interesy. To okazało się błędem i konsekwencje widzimy dzisiaj. Putin ma ogromne możliwości wywierania presji na państwa sąsiednie – jest dużo bliżej niż Obama czy Unia Europejska. Silne są też więzi kulturowe diaspory rosyjskojęzycznej – bardzo licznej na wschodzie Ukrainy – z prawosławną Rosją. Aneksja Krymu dla Rosjan miała znaczenie symboliczne, otrzymali czytelny sygnał – rozpad Związku Radzieckiego się zakończył, zaczął się proces zmierzający w przeciwnym kierunku. Większość obywateli zareagowała na nowy wizerunek swojego kraju z entuzjazmem. Dlaczego?

Rosyjski niedźwiedź zupełnie nie radzi sobie z wewnętrznymi problemami. Putin w minionej dekadzie gwarantował ludowi stabilność w zamian za rezygnację z podstawowych praw człowieka. Dzisiaj proponuje silną i arogancką Rosję za gotowość społeczeństwa do poświęceń w imię wyższej konieczności. „Na miru i smiert krasna” – z ludźmi i śmierć piękna, przekonuje lud niekwestionowany lider.

Byli dumni, odzyskali pewność siebie, z ich punktu widzenia Rosja nie była napastnikiem, ale obrońcą rosyjskojęzycznych obywateli. Trudno się dziwić, że popularność Putina znacząco wzrosła. Niezwykle istotne jest tło dramatycznych wydarzeń. Gigantyczny program modernizacji armii na lata 2011–2020 jest wart 650 miliardów dolarów.

48

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Większość Rosjan zna jedynie słuszną interpretację rzeczywistości. Kontrolowane media narzucają uproszczony obraz świata, co pozwala Putinowi na budowanie spójnego wizerunku i promowanie swojej wizji. Historia świata podpowiada, że duża siła militarna i rosnące nierozwiązywalne problemy wewnętrzne państwa to wystarczający powód do wojny. Pełzająca agresja, która ma miejsce na Ukrainie, Mołdawii czy Kazachstanie, jest dla Rosji lepszym rozwiązaniem niż bezpośrednia interwencja. Świat przy takiej strategii okazuje się bezradny. Putin jest racjonalny i przewidywalny, co w pewnym sensie powinno być dla nas obserwacją pocieszającą. ■



LUDZIE

Wszystkie drogi prowadzą do Rzeszowa

Różni i łączy ich wiele. Iza, przedsiębiorcza młoda mama, świetnie odnajdująca się świecie nowych technologii, do Rzeszowa trafiła niejako z przymusu, za mężem, z żalem rozstając się najpierw z Wiedniem, a potem Krakowem. Kuba, doświadczony reżyser i producent, którego programy od lat przykuwały do kanap miliony Polaków, wrócił do Rzeszowa po 25 latach, dobrowolnie rezygnując z kariery w dwóch największych komercyjnych stacjach telewizyjnych. Ani on, ani ona nie zamierzają tu odpoczywać. Przeciwnie, oboje właśnie tu postanowili spełniać swoje marzenia, na które nie mieli czasu w „większym świecie”. Iza poprzez swój portal Na-Kawe.net chce wyciągnąć ludzi sprzed komputerów. Kuba – stworzyć dom kultury w nieco innym wydaniu.

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak Droga Izy Błażowskiej do stolicy Podkarpacia była wyjątkowo kręta i długa, bo mimo że urodziła się i wychowała w Sanoku, to Rzeszowa zupełnie nie znała; uważała go wręcz za obce, niezbyt interesujące miejsce. A jednak od ponad dwóch lat mieszka tu wraz z mężem Krzysztofem i 1,5-roczną córeczką Sonią i – jak mówi – czuje, że jest to jej miejsce na ziemi. Trafiła tu za mężem, który na Podkarpaciu prowadzi firmę, choć miała realną szansę na zrobienie kariery w potężnej korporacji – Agencji Reuters w Wiedniu. Wiedeń i ambitne plany Jeszcze jako nastolatka zdała sobie sprawę, że w Sanoku trudno będzie jej znaleźć wymarzoną pracę, więc musi coś zrobić, aby ułatwić sobie start w dorosłość. Po maturze odbyła dwa staże wolontariackie, a na studiach – zamiast jak jej koledzy, odpoczywać na wakacjach – odbywała kolejne praktyki. Najpierw w Siemensie w Niemczech, potem w Capgemini w Krakowie, następnie w Warszawie w Marsie. Pracowała też jako project manager dla Shella. Zdobyła doświadczenie w różnych działach – od marketingu, sprzedaży, poprzez logistykę i IT. Była prezesem uniwersyteckiej organizacji studenckiej Erasmus Student Network, członkiem uczelnianej Rady Wydziału Ekonomii i Stosunków Międzynarodowych oraz przewodnikiem wycieczek w ramach amerykańskiego programu „People to People”. Skrzętnie aktualizowała swoje CV w trzech językach. – Przez całe studia coś aktywnie robiłam, nie miałam też wakacji, ale teraz to procentuje, bo dzięki temu nie muszę pracować na etacie, lecz zająć się tym, co mi sprawia prawdziwą satysfakcję i daje wolność – mówi Iza. Podczas dziennych studiów na międzynarodowych stosunkach gospodarczych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie wyjechała na stypendium do Austrii, gdzie ukończyła studia na Uniwersytecie Wiedeńskim i Wiedeńskim Uniwersytecie Ekonomicznym. Tam w wieku 23

50

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

lat znalazła pracę marzeń jako account manager w Agencji Reuters, z niemałymi perspektywami na przyszłość. – Dostałam wszystko, co może dać pracownikowi korporacja: szkolenia, wyjazdy zagraniczne z pobytami w pięciogwiazdkowych hotelach, ciekawą atmosferę, międzynarodowy zespół, a przede wszystkim zyskałam nowe doświadczenie, bo moja praca związana była z finansami, czyli z czymś, czego niewiele miałam na studiach – wspomina. Odkryła w sobie również talent sprzedażowy, który został doceniony nagrodą najlepszego sprzedawcy miesiąca w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Do wyjazdu z Wiednia namówił ją chłopak (obecnie mąż). Mimo że perspektywa kariery w korporacji kusiła, to pojawiały się pierwsze wątpliwości. – Zaczęłam sobie zadawać dość zasadnicze pytania: Czy muszę codziennie wracać do domu po 18? Czy chcę, aby tak wyglądało moje życie do emerytury? Czy jestem naprawdę szczęśliwa? – mówi. – Przeprowadziliśmy się do Krakowa, choć wiedziałam, że nie znajdę tak dobrej pracy jak w Reutersie. Laur Magellana dla Balcerowicza, Ferenca, Górala i… Izy Wtedy założyła portal www.odpowiedzialne-inwestowanie.pl, który był kontynuacją zgłębianego przez nią tematu w ramach pracy magisterskiej. Prowadziła go przez 4 lata, będąc jednocześnie wykładowcą na studiach podyplomowych w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie i Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Sama ukończyła w tym czasie studia podyplomowe w ramach Cambridge Programme for Sustainability Leadership na Uniwersytecie w Cambridge. Współpracowała z europejską organizacją ds. zrównoważonych inwestycji Eurosif przy badaniu rynku odpowiedzialnych inwestycji w ramach ogólnoeuropejskiego projektu „European SRI Study 2010”. Napisała również rozdział o standardach odpowiedzialnego inwestowania do akademickiego podręcznika dla


Iza Błażowska.

studentów wydawnictwa PWN pt. „Biznes, Etyka, Odpowiedzialność”. Uczestniczyła w wielu konferencjach i wszędzie, gdzie się tylko dało, mówiła o odpowiedzialnym inwestowaniu – zagadnieniu zupełnie obcym w Polsce. Za ten potrzebny i odważny krok otrzymała Laur Magellana w kategorii Debiut Roku (III edycja konkursu), a wśród nagrodzonych obok Izy znaleźli się m.in. Leszek Balcerowicz i Adam Góral, prezes Asseco Poland. Dwa lata później to samo wyróżnienie, ale w innej kategorii, przyznano Tadeuszowi Ferencowi, prezydentowi Rzeszowa. Mimo szlachetnej idei, prawie 4-letnia praca nie przynosiła ani większych zmian w działaniach polskiego sektora finansowego, ani też zysków czy perspektyw na nie. Po przeczytaniu artykułu na tematu rozwoju Groupona w USA, postanowiła wraz z mężem stworzyć podobny serwis w Polsce. Tak powstał jeden z pierwszych serwisów zakupów grupowych FastDeal.com. Wystartowali w 2010 roku, niemal jednocześnie z Gruperem, polskim klonem Groupona. Dziś z perspektywy czasu Iza przyznaje, że ten serwis nie spełnił jej oczekiwań, więc po pewnym czasie sprzedali swoje udziały zainteresowanemu inwestorowi. – Jestem idealistką, a stworzony przez nas projekt i cała branża zakupów grupowych z różnych względów z czasem przestały wyglądać tak jak sobie to wyobrażaliśmy, poza tym na rynku pojawiało się coraz więcej podobnych serwisów – tłumaczy. Odskocznię znalazła jako freelancer w stworzonej przed siebie agencji interaktywnej pinkivi. com, ale życie szykowało jej kolejną niespodzienkę... Kuba: Rzeszów kolorowy i piękny jak młodość 44-letni Kuba Karyś, producent, reżyser, scenarzysta, przez wiele lat związany ze stacją TVN, w Rzeszowie spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Urodził się w Krakowie, ale kiedy jego tato – asystent na Politechnice Krakowskiej, otrzymał propozycję pracy i mieszkanie w Rze-

szowie, Karysiowie osiedlili się tu, najpierw w skromnych trzech pokojach przy ul. Piastów (z balkonu na dziewiątym piętrze mały Kuba oglądał Wyścig Pokoju), potem w starym, pięknym drewnianym domu na Pobitnem. Tu skończył podstawówkę nr 12, a potem I LO. Od zawsze wiedział, że będzie studiował w Krakowie, czyli tam, gdzie wszyscy Karysiowie. W klasie maturalnej w każdą sobotę jeździł na zajęcia do szkoły teatralnej w Krakowie. Aktorem jednak nie został. – Dzięki Bogu, bo byłbym słabym aktorem. Poza tym żyłem w głębokim przekonaniu, że jako aktor będę klepał biedę – wyjaśnia. – Zresztą mój rocznik, matura 1989, to fatalny rocznik. Myśmy naprawdę nie wiedzieli co ze sobą robić. Nasze studia zaczęły się w najgorszym momencie. Za późno na mądrą decyzję, za wcześnie na dorosłe życie w wolnym kraju. Albo odwrotnie. Z jednej strony kolejki po kiełbasę i cenzura, a zaraz hamburgery i niemieckie piwo… Ze szkolnego podwórka do świata telewizji Poszedł na germanistykę. Zakładał, że się dostanie, bo niemiecki był jedynym językiem, jaki znał. Gdyby się nie dostał, czekałyby go dwa lata w wojsku, a wojsko w tamtych czasach było przekleństwem. – To był, cholera, strach – mówi, dodając zaraz, że po latach, gdy już jako poważny „pan producent z telewizji” poszedł załatwić coś do WKU, strach wcale go nie opuścił. Na studia się dostał, a na życie, oprócz wielkiego wsparcia rodziców, dorabiał sprzedając reklamy radiowe i udzielając korepetycji z niemieckiego. Wkrótce został nauczycielem w prestiżowej szkole społecznej w Krakowie. Odszedł z niej po 6 latach. Miał zamiar dokończyć kolejne zaczęte studia, czyli filozofię, ale się nie udało, bo kolega, z którym kiedyś w akademiku próbował zrobić pierwszy amatorski film, namówił go na pracę w TVN-ie. – Trafiłem najlepiej jak mogłem, do „Nie do wiary”. Od razu zaznaczam, że nie wierzę ►

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

51


LUDZIE w duchy – uśmiecha się. – To był taki program, że w zasadzie tylko transmisji meczu piłkarskiego nie można było w jego ramach przeprowadzić. Tam nauczyłem się warsztatu, nauczyłem się opowiadać historie, bo na tym przecież polega cała praca w mediach. Robiłem programy o duchach, egzorcyzmach, ale też o śmierci Kennedy’ego, albo opowieść o Ukrainie, pokazywaną na festiwalach dokumentalnych; o figurce Matki Boskiej płaczącej słonymi łzami, w Niżankowicach tuż przy polskiej granicy. Z „Nie do wiary”, mimo strachu przed lataniem, przejechałem pół świata: całą Europę, Australię, Azję. To były złote czasy. Robiłem wtedy przy okazji także cykl dokumentalny „Sekrety i skarby III Rzeszy”. To wszystko do dziś lata po różnych antenach. Po sześciu latach „Nie do wiary” spadło z anteny, a Kubę zaproszono do prestiżowego projektu „Katastrofy górnicze”. Zrobił odcinek „o twardych facetach z kopalni w Dąbrowie Górniczej”, za który po latach otrzymał „Silesia Press”. Kiedy TVN podpisał kontrakt z Discovery, wspólnie z Natalią Schmidt zrealizował dla Discovery Historia film „Miasteczko Kroke”, inspirowany wystawą o przedwojennym żydowskim Krakowie pt. „Świat przed katastrofą”. Z tej inspiracji powstała wspaniała opowieść o przedwojennym Krakowie widzianym oczami Żydów, w której zderzają się dwie rzeczywistości – bezpieczne dzieciństwo z czasów dwudziestolecia nagle przerwane i zamienione w piekło holocaustu. Ten film był ważnym momentem w jego życiu. – Broniłem się przed tym, bo zabijanie ludzi, dzieci było dla mnie zawsze niepojmowalne. Aż spotkałem Stellę (Stella Muller-Madej, dziewczynka ocalona przez Oskara Schindlera – przyp. red.), która i zaczęła opowiadać o przedwojniu, a potem tak płynnie i nieznacznie przeszła do wojny, że kiedy tego słuchałem, to wydrapałem sobie pod koszulą ranę na ręce. Pomyślałem: trzeba to zrobić – opowiada Kuba. W ten sposób z małego, kameralnego filmu „Miasteczko Kroke”, który zaliczył nagrody na paru ważnych festiwalach, ten projekt rozrósł się do „Między kroplami deszczu”, realizowanego z Pauliną Loszek, które było pokazywane i docenione na całym świecie. – Stella umarła rok temu, a ja nie miałem czasu przyjechać na pogrzeb – dodaje. Przystanek „Rzeszów” W 2010 roku Kuba został producentem „Kuchennych rewolucji”, jednego z największych hitów TVN-u. Pracował z Magdą Gessler przez sześć sezonów – od drugiego do siódmego, i był odpowiedzialny za powodzenie całego projektu. Po trzech latach pracy – jak mówi – formuła jego współpracy z programem się wyczerpała. Spakował walizki, wyprowadził się z Warszawy i przyjechał na urlop do Rzeszowa. Był maj 2013 roku, kwitły bzy, ogródki na Rynku tętniły życiem. Wtedy zobaczył, że istnieje życie poza telewizją. W końcu miał czas dla swoich dzieci. Ale po trzech tygodniach zadzwonił telefon: stawianie nowego projektu pod tytułem „Top Chef”, to było fantastyczne wyzwanie… Polsat, Nina Terentiew… Zgodził się. Przekonał do projektu Wojciecha Modesta Amaro, Maćka Nowaka,

52

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

potem pojawił się Józek Seeletso i Ewa Wachowicz. Wybrał uczestników pierwszej serii i poszło, a potem… od lipca do końca listopada nie było go w domu. – Po którejś kolejnej zarwanej nocy, po kolejnym kilkudziesięciogodzinnym longu na montażu, spojrzałem w lustro i pomyślałem: stary, masz 43 lata, a zaraz będziesz miał 44, i jak tak dalej pójdzie, to nie dożyjesz urodzin – opowiada. – Kiedy się skończył sezon, 1 grudnia 2013 roku, po 25 latach wróciłem do Rzeszowa. Do domu, w którym był trzynastolatek i dziewięciolatek. Wiedziałem, że chcę mieć znowu psa, że chcę chodzić na spacery, że chcę wyłączać telefon, kiedy tylko będę chciał, że nie ma emisji, że żyć trzeba, bo życie stygnie. Miał do czego wracać, bo dziesięć lat wcześniej zainwestował tu w biznes – klimatyczny lokal „Życie jest piękne”, którego przez te wszystkie lata strzegła jego żona Agata. W grudniu 2012 roku otworzyli razem Setę&Galaretę. Kiedy wrócił na stałe do Rzeszowa, przez dwa miesiące czuł się tu tak, jakby odzyskiwał wzrok; konsekwentnie odmawiał wszelkim propozycjom pracy w telewizji. Sił nabrał dopiero na ukochanej Rusinowej Polanie w Bieszczadach. A potem zaczął się uczyć Rzeszowa na nowo, poznawać ludzi, „odpominać” znajomości. – Powroty nie są łatwe. Jak wyjeżdżałem stąd, to z knajp był tu tylko: Hortex, As, NOT i Murzynek – wspomina. – A teraz? Rzeszów – przymus, za który jest wdzięczna mężowi Wspomnianą niespodzianką w życiu Izy była kolejna przeprowadzka. Na hasło „Rzeszów”, rzucone przez męża, zareagowała alergicznie. Zupełnie obce miasto, obcy ludzie. – Nie chciałam tutaj przyjechać. Już raz przyjechałam za mężem z Wiednia do Krakowa i nie chciałam ponownie zmieniać miasta na mniejsze. Ale mąż przedstawił mi racjonalne argumenty: w końcu ja mogę pracować wszędzie, nie tylko w Krakowie. Z drugiej strony nie sprzyjał mi klimat zanieczyszczonego Krakowa – mówi Iza. – Postanowiłam przeprowadzić się do Rzeszowa na próbne dwa tygodnie i na taki czas spakowałam swoją walizkę. W ciągu tej dwutygodniowej próby czasu okazało się, że jest w ciąży. Wtedy zupełnie odrzuciła myśl o powrocie do Krakowa. – Zaskoczyło mnie tutejsze tempo życia, spokój. Okazało się, że w pół dnia mogę załatwić wizytę w sklepie, urzędzie, u lekarza, że mogę miasto przejechać wzdłuż i wszerz bez tracenia czasu w długich korkach. Spodobało mi się, że miasto jest zadbane, pełne kwiatów. Co więcej, są to kwiaty sezonowe, czego nie widziałam w Krakowie. W Rzeszowie jest praktycznie wszystko, czego potrzebuję: kina, teatry, filharmonia, restauracje, ciekawe wydarzenia, ścieżki rowerowe, zadbane parki, a przede wszystkim wspaniali i życzliwi ludzie. Dziewięć miesięcy ciąży spędziłam na spacerach nad Wisłokiem, obserwowałam, jak zmienia się miasto i coraz bardziej się w nim zakochiwałam. Jedyne, czego mi brakuje, to aquapark – śmieje się. – Ale myślę, że przy takim tempie rozwoju miasta już niedługo ktoś go wybuduje – opowiada.


Kuba Karyś. Nowe miejsce, nowy pomysł, nowy biznes Oczywiście Iza nie byłaby sobą, gdyby nie zrobiła czegoś związanego z nową sytuacją w jej życiu. W Rzeszowie nie znała nikogo, cierpiała na brak kontaktu w realu, chciała wyskoczyć na tenisa, partyjkę szachów, czy na wspólny spacer z dziećmi z mamami z okolicy. W lutym br. stworzyła Klub Mam z Rzeszowa, a miesiąc później powstał Na-Kawe.net, ogólnopolski serwis społecznościowy dla osób, które chcą poznać w swoim mieście osoby o podobnych zainteresowaniach i spotkać się z nimi. – Nie jest to typowy serwis społecznościowy – wyjaśnia Iza. – Nie chcę, aby użytkownicy przesiadywali przy komputerze, chcę, żeby umawiali się na spotkania na żywo. Motto serwisu brzmi: „Żyj w realu”, a jego ideą jest wyciągnięcie ludzi o podobnych pasjach z domu i umożliwienie im umówienia się na wspólną aktywność: na kawę, na plac zabaw z dziećmi, na spacery z czworonogami itp. Chcę, aby użytkownicy naszego serwisu spotykali się w rzeczywistości, a nie w wirtualnym świecie. Sama niedawno umówiłam się w Rzeszowie na szachy i dużo się nauczyłam, bo mój partner od szachów okazał się świetnym graczem. Serwis jest przeznaczony zarówno dla osób, które są nowe w mieście, jak i dla wszystkich, którzy szukają partnerów, ekipy do wspólnych przedsięwzięć sportowych, czy też dla tych, którzy po prostu chcą poznać kogoś nowego, o podobnych zainteresowaniach i miło spędzić czas przy dobrej kawie. Z Na-kawe.net wiążą się najbliższe plany biznesowe Izy. Chce, aby serwis z ogólnopolskiego stał się międzynarodowy. Pierwsze kroki w tym kierunku zostały poczynione. – Obecnie w serwisie mamy nie tylko osoby z Polski, ale również Polonię z USA, UK, Australii, Szwajcarii czy Austrii. Pracujemy nad nowymi wersjami językowymi naszego serwisu. Chcemy umożliwić życie w realu, czyli tak naprawdę powrót do normalnych, naturalnych relacji międzyludzkich na całym świecie, a szczególnie w krajach,

gdzie ludzie nawet na spotkanych towarzyskich czy wakacjach nie wyciągają nosa ze swojego smartfona. Naprawdę ciekawiej jest w realu – przekonuje. 29-letnia Iza nie poprzestaje na prowadzeniu biznesu, a przedsiębiorcą jest nietypowym, bo pracuje głównie w nocy oraz w dzień, kiedy śpi jej córeczka. W ciągu dnia natomiast jest pełnoetatową mamą, dla której najważniejsze jest przebywanie z Sonią i opieka nad nią. Stara się też znaleźć czas na własne pasje – uwielbia poezję śpiewaną, co więcej, sama śpiewa poezję. do której także komponuje muzykę. – Muszę przyznać, że czuję się bardzo szczęśliwa i spełniona w Rzeszowie. W ciągu tych dwóch lat wydarzyło się wiele naprawdę miłych rzeczy, urodziła się tutaj nasza córeczka, poznałam wspaniałych i życzliwych ludzi, i czuję, że żyję pełnią życia. Kluczem do utrzymania tego stanu jest utrzymywanie balansu między tym co muszę, co mogę, co powinnam, a co tak naprawdę chcę – podsumowuje. Dom kultury, jakiego nie było Kuba również nie ma zamiaru odpoczywać w Rzeszowie. Pomysłów ma dużo. Chce w Rynku otworzyć swego rodzaju dom kultury. W dużej konferencyjnej sali przynajmniej trzy razy w tygodniu mają się odbywać różnego rodzaju eventy. Będzie też centrum kultury żydowskiej. – Chcę, żeby to było miejsce dla każdego. Organizowane będą konferencje, spotkania autorskie, koncerty ciekawych muzyków, spektakle teatralne, pokazy filmów nieznanych w Rzeszowie, a w końcu festiwal filmowy. Taka Piwnica pod Baranami, tyle że na strychu – dodaje – Przede wszystkim będzie tu też Media School, regularne studia dla osób, które chciałyby funkcjonować w mediach elektronicznych i chcą poznać te media od podszewki. Pojawią się goście z najwyższej telewizyjnej półki. To na dodatek perspektywa ciekawej pracy, bo najlepsi studenci będą trafiać do zaprzyjaźnionych produkcji w TVN i Polsacie oraz mojej firmy producenckiej, która się tu rozwija. Robimy reklamówki, a poza tym mamy zaczęte cztery filmy i z kimś je trzeba zrobić, a przecież będą następne… ■

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

53


Włodzimierz Pawlik.

JEŚLI SIĘ NIE SPRAWDZASZ JAKO ARTYSTA, TO TRUDNO…

JAZDA DO KNAJPY I ZACZYNAMY WSZYSTKO OD NOWA! 56 lat temu w Los Angeles po raz pierwszy odbyła się impreza, podczas której rozdano nagrody muzyczne Grammy Awards. Muzyczne Oscary - najsłynniejsze, najbardziej prestiżowe na świecie nagrody dla twórców i wykonawców muzyki. Włodzimierz Pawlik, obchodzący w tym roku swoje 56. urodziny, jako pierwszy polski jazzman otrzymał statuetkę Grammy za autorski projekt kompozytorski, płytę „Night in Calisia”, w kategorii „Best Large Jazz Ensamble”. 7 grudnia 2013 r., wcześnie rano, żona Włodka, Jola, po odebraniu telefonicznej wiadomości o nominacji płyty „Night in Calisia” do nagrody Grammy obudziła męża tą niezwykłą wiadomością, a on, nie otwierając oczu, pomyślał: „Ooo! Jaki piękny sen miałem ... szkoda, że to tylko sen”. Trudno było uwierzyć w takiego newsa nawet na jawie, ponieważ ostatniego, muzycznego Oskara w kategorii jazzowej otrzymał jeszcze w 1975 roku wybitny kompozytor francuski Michel Legrand. Włodek Pawlik został więc pierwszym od tamtej pory Europejczykiem nominowanym do Grammy.

Tekst Elżbieta Lewicka Fotografia Tadeusz Poźniak

D

ecyzję o uczestniczeniu w amerykańskiej gali Jola i Włodek Pawlikowie podjęli natychmiast – nieważne, czy będzie statuetka – trzeba lecieć do Miasta Aniołów! Zanim stanęli na słynnym, czerwonym dywanie, odbyli podróż czarną limuzyną kilkakrotnie kontrolowaną przez uzbrojonych policjantów z psami. Okazało się, że wszyscy goście zapraszani na galę Grammy Awards mogą tylko w ten spo-

sób dostać się na tę wyjątkową uroczystość, organizowaną corocznie w Nokia Theatre. Największe gwiazdy światowych scen, najlepsi producenci, 82 kategorie muzyczne, a w każdej pięciu nominowanych artystów. „Best Large Jazz Ensamble” to 40. kategoria. Włodek Pawlik wspomina moment wyczytywania zwycięzców w poszczególnych kategoriach i zbliżający się werdykt w „jego” kategorii jako stres sięgający zenitu.

Elżbieta Lewicka: Dziś, po kilku latach od momentu powstawania projektu „Night in Calisia”, wydaje się, że to wszystko tak właśnie miało być! Włodek Pawlik: W czerwcu 2010 r. „Night in Calisia” zabrzmiała po raz pierwszy w Filharmonii Kaliskiej i już wtedy chcieliśmy zrobić nagranie live. Ale wybitny, amerykański trębacz Randy Brecker, zaangażowany przy tym i wielu innych projektach, miał kłopoty zdrowotne po powrocie z Malezji. Nie byliśmy zadowoleni z jako-

ści tego nagrania i nie podjęliśmy dalszych kroków wydawniczych. Moja żona Jola bardzo chciała, żebyśmy weszli do studia z tym projektem! Adam Klocek, dyrygujący orkiestrą Filharmonii Kaliskiej, dał mi znać, że w marcu 2011 r. ma dwa dni wolnego i może przyjechać z orkiestrą do Warszawy. Podjęliśmy też olbrzymie, osobiste ryzyko finansowe. Powstało nagranie, które okazało się mega produkcją na skalę polską, brało w niej udział aż czterech reżyserów dźwięku.

54

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014


Włodzimierz Pawlik,

MUZYKA

rocznik 1958. Absolwent Akademii Muzycznej w Warszawie, w klasie fortepianu klasycznego, oraz Wydziału Jazzu Hochschule fur Music w Hamburgu. Autor ponad 20 autorskich albumów z muzyką jazzową. Laureat wielu polskich i zagranicznych konkursów jazzowych i kompozytorskich. Autor muzyki filmowej do produkcji polskich i zagranicznych wielokrotnie nagradzany. Laureat m.in. Fryderyka 2005 za kompozycję Stabat Mater. Wykładowca na Uniwersytecie Muzycznym im. F. Chopina w Warszawie. Laureat najważniejszej nagrody muzycznej Grammy 2014. W kwietniu w sali koncertowej Hotelu Bristol – Tradition and Luxury w Rzeszowie wystąpił z recitalem.

To jest unikalne pod wieloma względami. Osobno nagrywaliśmy orkiestrę, osobno trąbkę Randy Breckera, osobno sekcję rytmiczną. Efekt końcowy tych nagrań jest rezultatem pracy wielu ludzi, nie tylko muzyków. Płyta „Night in Calisia” została wydana w Polsce w 2012 r., a w USA rok później. W Polsce „Night in Calisia” przeszła bez echa. Płyta była zgłoszona do Fryderyków. Niestety, nie została w ogóle zauważona. Było nam bardzo przykro. Ja byłem nominowany w kategorii Jazzowy Artysta Roku, Jola, moja żona, miała nominację w kategorii Kameralistyka z muzyką F. Schuberta, ale na nasze ukochane dziecko „Night in Calisia” nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi. Kiedy w Polsce trwał stan wojenny, podjąłeś decyzję o wyjeździe z kraju. Byliście z Jolą młodym, artystycznym małżeństwem. Wiedziałeś, że dacie sobie radę w zupełnie nowym miejscu? Życie w Polsce było upokarzające – brakowało wszystkiego: pieluch, papieru toaletowego, mleka dla niemowląt, jedzenie było racjonowane. Moje życie zawodowego muzyka też było upokarzające. Jak ja miałem w takich warunkach myśleć o tworzeniu muzyki? Aby zarabiać, grałem różne chałtury – w kabaretach, ze striptizerkami dla jednostek wojskowych. To było nie do zniesienia. Wyjechaliśmy do Hamburga, bogatego, wielokulturowego miasta. Tam bardzo szybko znalazłem się w środowisku świetnych muzyków jazzowych, zdałem na Wydział Jazzu, zarabiałem grając w klubach, ale też w hotelach i na statkach, grając dla bogatej i wymagającej publiczności. Ze względu na moje klasyczne wykształcenie pianistyczne występowałem też z recitalami muzyki poważnej. Nasze dzieci otrzymały bardzo dobrą edukację, poznały języki. To nie był zmarnowany czas, dobrze go wykorzystaliśmy i po 10 latach emigracji wróciliśmy do Polski. Zawsze podziwiałam Cię za konsekwentne tworzenie własnego wizerunku artystycznego – bez względu na okoliczności życiowe. ak. Tworzyłem własne składy jazzowe, komponowałem muzykę, nagrywałem, koncertowałem. Mam więc spory dorobek muzyczny – nie tylko jazzowy. Odkąd dzieci są samodzielne, żona całkowicie angażuje się w moje sprawy muzyczne, jest menedżerką, producentką płyt, również koncertuje i nagrywa własne projekty. Jest świetną pianistką klasyczną, podobnie jak ja, absolwentką klasy fortepianu prof. B. Hesse-Bukowskiej. Ma swój muzyczny świat, ale zawsze bardzo interesowało ją to, co ja robię, zawsze we mnie wierzyła. Doskonale się rozumiemy jako artyści, tworzymy więc i prywatnie, i zawodowo chyba niezły duet! Nadszedł czas na nasze artystyczne spełnienie i to nam całkiem dobrze wychodzi. Po zdobyciu Grammy zaczynamy stawać się marką, o której już głośno w świecie.

T

Kiedy przestaje się być muzykiemrzemieślnikiem, a zaczyna być artystą? Jeżeli sami sobie wmówimy, że jesteśmy artystami, to niekoniecznie jest to zgodne z prawdą obiektywną. Oczywiście, można bardzo długo się starać, tworzyć mit artysty. Bardzo łatwo o kimś powiedzieć, że jest artystą. Czyli co? Że ktoś gra w teatrze czy jakimś serialu, albo akompaniuje nie najwyższych lotów solistce? To jest rodzaj rzemiosła, uprawiania „prozy muzycznej”, powielanie dobrze sprzedających się w przestrzeni muzycznej schematów. Nagrywanie setnych wersji piosenek Wasowskiego (genialnych zresztą), kopiowanie sprawdzonych „patentów”. Artystów – wbrew pozorom – nie ma zbyt wielu. Prawdziwi artyści tworzą nowe dzieła, swoje własne, które się sprawdzą lub nie, ale są nowe, wychodzą poza utarte schematy. Jeśli dobre czy wybitne, to znaczy, że ich twórcy są artystami, a jeśli się nie sprawdzą, to trudno…..jazda z powrotem do knajpy i zaczynamy od nowa (śmiech). o raz pierwszy połączyłeś trio jazzowe z orkiestrą symfoniczną w projekcie „Nostalgic Journey: Tykocin Jazz Suite”. „Night in Calisia” to projekt, który napisałeś na zamówienie prezydenta Kalisza dla uświetnienia 1850. rocznicy powstania miasta. Powstanie Suity Tykocińskiej też ma swoją historię. Taaak. Jak wiesz, brat R. Breckera, z którym przyjaźnię się i współpracuję dokładnie od 20 lat, chorował na białaczkę. Michael Brecker to jeden z gigantów współczesnego jazzu. Oboje z Jolą bardzo zaangażowaliśmy się w poszukiwania przodków rodziny Breckerów (potrzebny był dawca szpiku). Okazało się, że część dalszych przodków rodziny Breckerów ma swoje korzenie na polskim Podlasiu! To rodzina Tykockich z Suchowoli i Tykocina. Niestety, Michael przegrał walkę z chorobą, a ja postanowiłem całą tę historię opowiedzieć muzyką. Kiedy dyrektor Filharmonii Kaliskiej, improwizujący wiolonczelista i bardzo otwarty muzyk, usłyszał „Tykocin Jazz Suite”, wyraził swoje wielkie uznanie i będąc pod wrażeniem tej muzyki złożył mi propozycję napisania kompozycji w takiej, jak suita, stylistyce, która uświetniłaby obchody rocznicowe Kalisza. W Twoim życiu pojawia się sporo dobrych przypadków. Jeszcze jeden, obok tych już wymienionych, to taki, że dzięki Twojej nagrodzie Grammy jazz zaczyna trafiać pod przysłowiowe strzechy. Właśnie! Nagrodzoną płytą zaczęli się interesować ludzie, którzy wcześniej w ogóle nie słuchali jazzu. Ten mój amerykański „przypadek” sprawił, że nagle stałem się osobą mocno medialną, że płyta „Night in Calisia” jest już podwójnie platynowa, że wciąż robione są dodruki, że ten muzyczny Oskar przewrócił stolik z napisem Polski Jazz i przewartościował spojrzenie na muzykę polskich mediów mainstreamowych, ponieważ Grammy ma totalną siłę rażenia. ■

P

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

55


Franciszek

FRĄCZEK:

Bóg stworzył wieś, a diabeł miasto

F

ranciszek Frączek był wysoki, szczupły, postawny, o charakterystycznym orlim nosie i szarobłękitnych oczach. Znany etnograf Franciszek Kotula był zdania, że Frączek jest z pochodzenia Szwedem – potomkiem jeńców z oddziałów rozbitych w 1656 roku przez wojska Stanisława Lubomirskiego. W ręce marszałka wielkiego koronnego wpadli jeńcy szwedzcy, osiedleni później w podłańcuckich wsiach, którzy spolonizowali się. Sam artysta utrzymywał dystans do legendy o swoim pochodzeniu. Nikt tak mocno jak on nie czuł się związany z rodzinną ziemią.

Tekst Antoni Adamski Reprodukcje Błażej Burkacki

„Autoportret”, 1943.

Przyszły artysta urodził się w roku 1908 w Żołyni jako syn Jana i Marii Frączków, pracowitych i zaradnych gospodarzy. Z tułaczki po frontach I wojny światowej ojciec wyniósł przekonanie, że tylko wykształcenie może przynieść poprawę warunków życia. Dlatego posłał syna do gimnazjum w Łańcucie. Była to szkoła, w której uczyły się także chłopskie dzieci; po maturze świat stawał przed nimi otworem. Wielu zrobiło kariery profesorskie, lekarskie, adwokackie, wojskowe, urzędnicze. Z Frankiem był kłopot, gdyż od dzieciństwa lubił rysować. – Istniało w tradycji wiejskiej przekonanie, iż gospodarz z prawdziwego zdarzenia nie powinien interesować się sztuką. Bogaty gospodarz miał dużo ziemi, którą uprawiał. Kulturą zajmowała się biedota – wspomni Frączek po latach. Dzięki pośrednictwu kolegi z gimnazjum złożył swoje rysunki w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Zdał egzamin wstępny i jesienią 1928 r. został przyjęty na studia. Ojciec z rezygnacją machnął ręką i wyłożył pieniądze na pobyt w Krakowie. Tutaj Franciszek dostał się pod opiekę znanych malarzy: Władysława Jarockiego i Ignacego Pieńkowskiego. Rzeźby uczył go sam Xawery Dunikowski. Nie miał trudności, profesorowie zaczęli chwalić jego postępy w rysowaniu. Jednak samego adepta sztuk pięknych zaczęły dręczyć wątpliwości. Oglądał ekspozycje w Pałacu Sztuki. Ich recenzenci kpili, iż nie ma różnicy między salami wystawowymi a placem targowym. Tu i tam te same owoce i warzywa. A do tego kwiaty, pejzaże i sceny rodzajowe – kompozycje w sam raz do dekoro-

56

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

wania mieszczańskich salonów. Coraz bardziej powątpiewał w sens studiowania, które budziło wielkie zastrzeżenia jego rodziny. Zgrozę wywoływał fakt, iż nie zajmował się tworzeniem obrazów religijnych, za to malował z natury gołe modelki.

Spotkanie ze Stachem z Warty Wtedy doszło do nieoczekiwanego spotkania, które zaważyło na dalszym życiu Franciszka Frączka. Jesienią 1928 r. przyjechał ze Stanów Zjednoczonych i zamieszkał w Krakowie rzeźbiarz Stanisław Szukalski. Miał za sobą znaczące międzynarodowe sukcesy: otrzymał m.in. Grand Prix na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Nowoczesnej w Paryżu. W Polsce jego rzeźby przyjmowane były z dużymi wątpliwościami, jak np. nagrodzony, ale niezrealizowany projekt pomnika A. Mickiewicza dla Wilna. Przedstawiał on nagiego wieszcza stojącego na schodach azteckiej piramidy. Obok orzeł, który karmi się krwią wypływającą z serca poety. (Po wojnie wyśle do Watykanu makietę pomnika Jana Pawła II, gdzie papież występuje jako nagi siewca. Stolica Apostolska pominie jego projekt milczeniem). Szukalski, jak niejeden artysta-emigrant, miał obsesję na temat konieczności stworzenia rdzennie polskiej sztuki narodowej, zaś za swoich poprzedników uważał Wita Stwosza (bynajmniej nie Polaka!), Jana Matejkę, Jacka Malczewskiego i Stanisława Wyspiańskiego.


„Polska sztuka była zaledwie małpowaniem „zagranicy”, wszelkich mód Paryża, czyli, że polscy artyści wyrzekali się swej polskości i uparcie naśladowali europejską dekadencję...” – pisał Szukalski, który osobliwie pojmował swą narodową misję w sztuce. W jego rzeźbach znajdziemy nie tylko wpływy europejskiego futuryzmu, symbolizmu i secesji, lecz także sztuki azteckiej, asyryjskiej i azjatyckiej. Wernisaż prac Stanisława Szukalskiego w krakowskim Pałacu Sztuki zakończył się niebywałym skandalem. Artysta miał nadzwyczajny „talent” do obrażania ludzi i zrażania ich do siebie. Na wernisażu zaatakował wykładowców krakowskiej Akademii, a przede wszystkim rektora uczelni: prof. Adolfa Szyszko-Bohusza – znanego architekta kierującego odnawianiem Wawelu. Poddał w wątpliwość sens istnienia ASP, która jego zdaniem niszczyła indywidualności i talenty adeptów sztuki. W miejsce tej uczelni proponował założenie własnej szkoły, którą nazwał Twórcownią. Uczniowie mieli przez siedem lat kształcić się wyłącznie w rysunku, gdyż „kolor [czyli malarstwo] kłamie” – podkreślał rzeźbiarz. Wokół Szukalskiego skupiła się niewielka grupka zwolenników – studentów krakowskiej Akademii. Znalazł się wśród nich także Franciszek Frączek. Szukalski utworzył z nich stowarzyszenie artystyczne nazwane Szczepem Rogatego Serca. Sam przybrał miano Stacha z Warty, zaś Frączek imię Słońcesława z Żołyni. Młodzi ludzie zostali usunięci z uczelni. Szukalski obiecywał im przyjęcie do warszaw-

Słońcesław, lipiec 1998, fot. Bogdan Szczupaj.

VIP kultura

„Ostatni autoportret”, 1992.

skiej ASP. Nie załatwił jednak niczego i wyjechał z kraju. Szukalszczycy – kierowani listownymi wskazaniami przesyłanymi ze Stanów – mieli odtąd sami poszukiwać narodowego stylu w sztuce.

Miejskie reformy w Żołyni Franciszek Frączek wrócił do rodzinnej wsi na wakacje 1929 r. Wiadomość, iż już nie studiuje, ojciec przyjął obojętnie i zapędził go do pracy w polu. Nie miał czasu na rozpamiętywanie życiowej porażki, lecz czuł się w Żołyni obco. Po pobycie w dużym mieście patrzył na wiejską kulturę z wyższością i pogardą. Starał się „zreformować” swoje otoczenie, co dawało niekiedy komiczne efekty. Artysta opowiadał po latach: – W Żołyni mieszkała rodzina Fleszarów, która utworzyła własną kapelę. Grali na zabawach i weselach, a także dla przyjemności u siebie w domu. Zgodnie w miejskimi wzorami chciałem przemienić tę kapelę... w orkiestrę symfoniczną. Zażądałem, by sprawili sobie pulpity i na scenie grali z nut. Sam grałem na skrzypcach i wykonywałem część partytury. Fleszarowie podporządkowali się, mimo iż melodie znali na pamięć i nuty nie były im do niczego potrzebne. Uznali jednak, że tak musi być, skoro nakazał im to człowiek znający miejskie zwyczaje. Przyjaciel Marian Konarski (w nomenklaturze szczepowej Marzyn z Krzeszowic) przysłał koledze markowy karton oraz ołówki. Zanim Frączek wziął się ► VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

57


SŁOŃCESŁAW z Żołyni

„Ginący świat”, 1996.

„Gdy będę stary”, 1948. „Krajobraz z księżycem”, 1943. do rysowania, urządził w rodzinnej chacie pracownię artystyczną. Wyrżnął w powale otwór, zaś w słomianym dachu drugi. W oba otwory wprawił oszklone okna, które połączył tunelem z białego płótna. W ten sposób uzyskał górne oświetlenie. Pod świetlikiem ustawił sztalugę. Wieczorem sąsiedzi przybiegli z krzykiem, myśląc że strzecha się pali. Pracował w chwilach wolnych od robót w polu oraz w niedziele. Na początku lat 30. powstał cykl rysunków oddających osobistą sytuację artysty. Są to: „Bankrut” – postać młodego człowieka zasypanego gruzem z walącego się domu, „Czarne myśli” – siedzący na miedzy, zadumany malarz otoczony stadem czarnego ptactwa, „Jesień życia” – wizerunek bezsilnej starości. Kontrastuje z nim „Autoportret” z płonącą zapałem twórczym głową. W tamtym okresie powstał również rysunkowy cykl „Natura a cywilizacja”, zderzający pradawny mit ze współczesną rzeczywistością. Wszystkie te prace zostały przychylnie przyjęte na wystawach Szczepu Rogatego Serca, zorganizowanych w najważniejszych ośrodkach artystycznych. Frączek rzadko jeździł na wernisaże; nie miał na to środków. Z relacji kolegów wiedział, iż ekspozycje cieszyły się ogromnym powodzeniem. Ostatnią wystawę Szczepowców w Pałacu Sztuki w Krakowie w 1936 r. w ciągu półtora miesiąca zobaczyło 20 tysięcy osób; w ciągu jednej niedzieli naliczono 2 tysiące widzów. Szukalski na krótko przed wojną przyjechał do kraju. W czasie spotkania Frączek zadał mu pytanie: – Mistrzu, jak należy rysować? – Przecież ty umiesz rysować! – roześmiał się Szukalski. Jednak rysunek przestał Frączkowi wystarczać. Zbuntował się przeciw swemu mentorowi. Zaczynał od zera. Nie miał pojęcia o zestawieniach kolorystycznych; z trudem zdobywał farby olejne, malował na starej tekturze i na grubym płótnie wykrojonym z worków. Nastały pełne zagrożenia wojenne czasy. Artysta utrzymywał się z produkcji mydła, z drukowania wiejskich chustek w kwieciste wzory; wcześniej założył pracownię tkania kilimów. Jed-

58

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

nocześnie walczył: działał w Armii Krajowej i Batalionach Chłopskich. Pewnego razu cudem uniknął egzekucji. Wszystkie te przeżycia wpłynęły na jego pierwsze próby malarskie. Widać w nich przerażenie wydarzeniami, jakie rozgrywają się wokół niego. „Wojna”(1945) przedstawia ślepego jeźdźca na ślepym koniu, który pędząc przed siebie niszczy wszystko, co znalazło się na jego drodze. Ciemności rozświetla ogień płonącej wsi. Pożoga objęła kulę ziemską, na której samotny człowiek wyciąga ręce w kierunku kosmicznego bóstwa („Opuszczony”,1942). Złowieszczy jest wizerunek „Pytii” (z tego samego roku), w której oczach odbijają się płomienie ogarniające świat. „Autoportret” z 1943 r. przedstawia Frączka przy sztalugach. Jego postać oglądamy z dołu, ujętą w skrócie. Artysta siedzi


„Drzewo życia”, 2000.

SŁOŃCESŁAW z Żołyni

skupiony spoglądając uważnie w stronę widza. Z „Autoportretem” kontrastuje wyimaginowany wizerunek, „Gdy będę stary” (1948), przedstawiający łysego starca o złych oczach i wykrzywionych grymasem ustach. Tak wyobrażał sobie w przyszłości swoją twarz czterdziestoletni wówczas artysta. Wyobrażenie było mylne: na ostatnich zdjęciach jego twarz tchnie mądrością i dobrocią. (Dożył sędziwego wieku: zmarł w roku 2006, mając 98 lat.)

W świecie legend Wyimaginowany portret pokazuje jednak coś więcej: obawę przed pustką wynikającą z artystycznego niespełnienia. Frączek poszukiwał wówczas własnej drogi twórczej. Znalazł ją w czasie przypadkowego spotkania, o którym tak później opowiadał: – Kiedyś w plenerze podszedł do mnie rolnik i spytał, dla kogo maluję. „Dla siebie” – odpowiedziałem, a on nie mógł pojąć, że można robić coś, co nie przynosi korzyści. „A pan wie, co było w tym jeziorze?” – zapytał. Nie wiedziałem. „Tu zapadła się karczma” – wyjaśnił i opowiedział mi legendę o tym, jak Bóg pokarał pijanych weselników, którzy nie uklękli przed Najświętszym Sakramentem. Tak nieoczekiwanie odsłoniła się przede mną nowa rzeczywistość. Wszedłem w świat legend. Legenda to coś więcej niż bajka. To moralitet, który wskazywał ludziom co dobre, a co złe, co autentyczne, a co wymyślone. Kultura ludowa operuje konkretnym obrazem, a nie abstrakcyjnym pojęciem – jak sztuka w mieście. Frączek zabrał się do kolekcjonowania legend i do utrwalania ich na płótnie. Oddaje w swych obrazach naturalny porządek świata oparty na intuicji, a nie na rzekomo racjonalnym i naukowym myśleniu, którego uczy się w szkołach. Zarówno natura, jak i twórczość rządzi się intuicją – podkreślał artysta. Bocianica znosi co roku pięć jajek. Jeżeli rok ma być dobry, wyrzuca z gniazda dwa jajka. Jeżeli zły – wyrzuca cztery. Jak ptak przewiduje to, co ma się zdarzyć? Tak po krótkim okresie powierzchownego zainteresowania miastem artysta wrócił do swych korzeni: do miejsca, gdzie się urodził i dorastał. Jak etnograf zaczął badać funkcjonujące w niej mity i legendy, jej symbolikę i przed-

„Demon postępu”, 1976. chrześcijańskie wierzenia. „W głębi swojej chłopskiej duszy poczułem się Słowianinem poszukującym własnych zapomnianych bogów” – deklarował artysta, który nigdy nie stworzył własnej teorii sztuki narodowej. On tę sztukę uprawiał w sposób pełny i autentyczny. „Jeżeli zgubiłeś drogę i chcesz ją odnaleźć, posłuchaj tętna ziemi” – radzi. Tak droga artystyczna Słońcesława z Żołyni zatoczyła koło: w ostatnich dziesięcioleciach odnalazł sens swojej twórczości w rodzinnych stronach. Malarstwo Frączka nie tylko wskrzesza i ilustruje legendy swojej ziemi. Jego pejzaże, pełne zachwytu nad przyrodą, przesycone są czystą barwą i intensywnym światłem. To zachwyt nad urodą przemijającego świata, który człowiek niszczy z bezmyślnym okrucieństwem. Z czasem twórczość Słońcesława staje się osądem współczesnej cywilizacji. Bo jak powtarzał: „Bóg stworzył wieś, a diabeł miasto”. Malował drzewo życia otoczone rajskimi ptakami i demona postępu – diabła we fraku i cylindrze, który układa klocki betonowych blokowisk. W epoce socjalistycznej industrializacji uważany był za artystę anachronicznego. Z biegiem lat, gdy coraz wyraźnie widać absurdy i kryzys cywilizacji technicznej, uważnie zaczęto słuchać tego, co ma do powiedzenia i oglądać Jego płótna. Tak jak każdy autentyczny artysta wyprzedził swoją epokę. Pisząc korzystałem m.in. z prac: Ryszarda Dzieszyńskiego, Świetlisty krąg Słońcesława, Krzemienica – Kraków 1996, i Lechosława Lameńskiego, Stach z Warty Szukalski. Szczep Rogate Serce, Lublin 2007. ■

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

59


Czesław Drąg.

OSTATNI TACY MUZYKANCI Czesław Drąg – orędownik i animator kultury wiejskiej. Autor scenariuszy do 10 widowisk ludowo-obrzędowych. Konsultant i juror konkursów i przeglądów. Strażnik tradycji. Autor publikacji związanych z kulturą Podkarpacia. Inicjator wielu cennych projektów, których celem było i jest prezentowanie oraz kultywowanie tradycji ludowych (Niebyleckie Kabaretowiska, Podkarpackie Wesele, Międzynarodowe Jarmarki Kowalskie, Ogólnopolskie Prezentacje Teatrów Poszukujących o Nagrodę T. Kantora w Wielopolu Skrzyńskim). Właściciel jednego z największych w Polsce zbiorów egzemplarzy epopei narodowej „Pan Tadeusz” i wszelkich pamiątek związanych z postacią A. Mickiewicza. W swoich zbiorach posiada też bogatą kolekcję okołofilatelistyczną tematycznie związaną z sylwetką Jana Pawła II.

Tekst Elżbieta Lewicka Fotografie Tadeusz Poźniak

E

lżbieta Lewicka: Uchwałą Sejmu RP rok 2014 ogłoszono Rokiem Oskara Kolberga. 21 lutego w Przysusze, rodzinnej miejscowości Kolberga, odbył się pierwszy koncert, a trzy dni później, w warszawskiej Filharmonii Narodowej, koncertem „Od Kujawiaka do Krzesanego” oficjalnie zainaugurowano Rok Oskara Kolberga. Chciałoby się powiedzieć: nareszcie! Czesław Drąg: Tak! Ten człowiek, rodem z Mazowsza, etnograf, folklorysta i kompozytor, autor m.in. monumentalnego dzieła zawartego w 67 tomach, gdzie opisał wszystkie aspekty życia i zwyczajów ludu polskiego przynależne danym regionom ziem polskich, zasługuje na uwagę. To jedyny taki badacz w XIX-wiecznej Europie. Przypadająca w tym roku dwusetna rocznica jego urodzin jest dobrą okazją, aby przypomnieć sylwetkę i dzieło tego niezwykłego badacza kultury ludowej, którego pracowite życie i twórczość jest dziś większości młodych ludzi zupełnie nieznana. Kolberg w swoich wędrówkach penetrował także tereny obecnego Podkarpacia i im poświęcił kilka tomów swojego dzieła. Znajdujemy w nich (podobnie jak w pozostałych) opisy gwarowe, fonetyczne, prymki melodii, opisy

60

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

obrzędów, instrumentów itd. To niewyczerpalna skarbnica wiedzy dla współczesnych badaczy folkloru i animatorów żywej kultury ludowej. Dzieło Kolberga oraz nasze spotkania z ostatnimi, żyjącymi twórcami kultury ludowej stanowią fundament do współczesnych działań przywracających pamięć o naszych korzeniach. Jaką pozycję mieli w wiejskich społecznościach muzykanci? óżnie bywało. Z jednej strony lokalna społeczność ich szanowała, a z drugiej trochę lekceważyła. Ot, takie lekkoduchy! Bo cóż on... wytrzepał trochę pieniędzy ze swoich basów, przyniósł babie, jakieś tam bułki dzieciskom rozdał i za dzień, dwa znowu szedł grać na trzy dni. Chudy, mizerny, gdzie jemu do pługa czy do zbiorów. Nawet pleban, ksiądz, niezbyt kordialnie się o muzykantach wyrażał, bo szła za muzykantami jakaś dziwna szeptana historia, że mają konszachty z diabłem, bo przecież zwykły człowiek nie potrafił grać tak, jak oni. Muzykanci podczas grania często się zapamiętywali, ich twarze nabierały nieziemskiego wyrazu, pełnego ekstazy, jakby unosili się ponad ziemią. Muzykant miał niepoślednią rolę

R


KULTURA ludowa w inicjowaniu wszystkich obrzędów, np. weselnych. Nie do pomyślenia była zmiana obowiązującej chronologii, to przyniosłoby nieszczęście na całą wieś. A dzień przed weselem grano „kocią muzykę” – to robił na przykład zmarły kilka lat temu Eugeniusz Horoszko z Giedlarowej. Muzykanci zbierali się pod oknem panny młodej i grali niesamowicie jazgotliwe, żałosne, rozpaczliwe dźwięki. To wiejskie muzykowanie zawsze miało jakiś cel. Do każdej sytuacji przyporządkowany był inny rodzaj muzyki. Na weselach bywało niebezpiecznie. Władek Pogoda często opowiadał, jak ze skrzypcami pod pachą uciekał z wesela nie wziąwszy nawet pieniędzy – tak się prali! Życiorysy naszych muzykantów przepełnione są zdarzeniami krotochwilnymi, hecownymi, poważnymi. To wielki żywioł i historie godne uwiecznienia. Czasami muzykantów rozganiano, słabo im płacono, ale bez muzykantów ani rusz. Jeśli któryś nie chciał zagrać, to przyjechali, przyłożyli nóż

do gardła i musiał zagrać! Ale wielu z nim miało też dużą renomę i nieraz rok się czekało, żeby zagrali, taka była kolejka zamawiających. Muzykanci często przemieszczali się wiele kilometrów, wędrowali. Szkoda by było, żebyśmy o tym wszystkim nie wiedzieli, więc staramy się promować tych jeszcze żyjących i prezentować ich pasje. Na Podkarpaciu żyje jeszcze kilku wybitnych muzyków ludowych, najstarszy z nich to Władysław Pogoda z Huciny. yją jeszcze tacy seniorzy jak Władysław Wojtyna z Białobrzegów k. Łańcuta, Stanisław Wyrzykowski z Haczowa, Albina Kuraś z Lubziny, Józef Bosak, który niedawno obchodził w Żołyni 65-lecie swojej pracy artystycznej i gra nadal w trzech kapelach! To są laureaci wielu festiwali i konkursów folklorystycznych, dzięki nim uczymy się pokory, wobec tradycji, poznajemy nasze korzenie, o które powinniśmy dbać.

Ż

„JA JESTEM POGODA I TAK SIĘ NAZYWAM, CO KOMU DO TEGO, ZE JO SE ZAŚPIWOM!”

Władysław Pogoda.

T

ak o sobie śpiewa najstarszy żyjący Lasowiak, Władysław Pogoda, który 20 lipca skończy 94 lata. Mieszka w Hucinie, w zielonym, drewnianym domku, który wybudował w 1947 roku. Nazywa siebie „wyskrobkiem”, urodził się jako ostatnie, siódme dziecko. Zawsze był niezwykle ruchliwy, wesoły, skłonny do żartów, na które do dziś ma ochotę. Od dziecka próbował konstruować instrumenty z tego, co było pod ręką: kawałka drewna, patyka, drutu, włosia. Miłość do muzyki przesłaniała mu cały świat. Zdarzało się tęgie lanie od ojca, kiedy mały Władzio, zamiast pilnować krów, zasłuchał się w weselną muzykę. Ale, jak sam mówi, kiedy grał, krowy lepiej się pasły i miały więcej mleka. Władysław uczył się muzyki od starszych, zapamiętywał nowe melodie. Pierwszą kapelę założył w 1936 roku i bardzo szybko stał się popularny. Zespół młodego Władysława Pogody grał na weselach, zabawach i wszelkich uroczystościach. Niestety, w 1944 roku Władek został wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty. Szczęśli-

wym trafem pracował w gospodarstwie, którego właścicielką była muzykalna Niemka. Umiała docenić talent Władka, słuchała jego muzyki, chroniła. Po wojnie odwiedzała Pogodę w Polsce i zapraszała go do Niemiec. Powojenna historia muzycznej działalności Władka Pogody trwa do dziś. Wielokrotnie zakładał kapele, z którymi koncertował w Polsce i za granicą. Najsłynniejszy Lasowiak – mimo swojego wieku – z wielkim zapałem bierze udział w każdej imprezie, na którą jest zapraszany. Wielokrotnie odznaczany i nagradzany, z dumą przyjmuje wszelkie honory. W archiwum Radia Rzeszów znajduje się sporo nagrań zarejestrowanych w różnych okresach działalności słynnego skrzypka, a Kolbuszowski Dom Kultury dba o swojego krajana i wydaje jego bezcenne nagrania na płytach kompaktowych („Pogoda na Święta”, „Kuszenie Władysława”). W 2012 r. płyta „Lasowiackie życie” z udziałem W. Pogody i zespołu Górniacy z Kolbuszowej Górnej otrzymała wyróżnienie na XV Festiwalu Folkowym Polskiego Radia „Nowa Tradycja”. ■

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

61


X Międzynarodowy Festiwal Piosenki „Rzeszów Carpathia Festival” Początek czerwca upłynie w Rzeszowie pod znakiem piosenki. W dniach 4-7 czerwca odbędzie się dziesiąty, jubileuszowy Międzynarodowy Festiwal Piosenki ,,Rzeszów Carpathia Festival” 2014. Jury wybierze zwycięzcę spośród 15 uczestników konkursu, a na zakończenie odbędzie się koncert Natalii Szroeder i Libera, a gwiazdą wieczoru będzie grupa Varius Manx. W tym roku do konkursu wybrano 15 uczestników, którzy reprezentują Polskę, Norwegię, Słowację, Włochy, Litwę, Węgry, Ukrainę i Francję. To spośród nich jury wybierze zwycięzcę. Udział w rzeszowskim festiwalu dla wielu artystów jest pierwszym krokiem na drodze do wielkich sukcesów. Laure-

atami są m.in.: rzeszowski zespół ,Pectus czy tercet ,Mocha, którego jedna z wokalistek, Sara Chmiel, została solistką zespołu Łzy. Celem Carpathii jest prezentacja różnorodnej kultury muzycznej Europy i świata oraz promocja młodych, uzdolnionych artystów.

PROGRAM: 4 czerwca (środa)  godz. 10.00, scena na Rynku – „Przedszkolaki Miastu” 6 czerwca (piątek)  godz. 18.00, scena na Rynku – przesłuchania festiwalowe zespołów i wokalistów z zespołem festiwalowym pod kierownictwem muzycznym Andrzeja Paśkiewicza  godz. 20.00 – koncert zespołu Call Me Steve – Laureata Grand Prix „Rzeszów Carpathia Festival 2013”  godz. 20.30 – uroczyste otwarcie X Międzynarodowego Festiwalu Piosenki ,,Rzeszów Carpathia Festival” 2014  godz. 20.40 – „Światowe przeboje w orkiestrowym wykonaniu Kukla Bandu” pod dyrekcją Zygmunta Kukli  godz. 21.45 – spektakl wokalno-taneczny „Siebie dam po ślubie” w reżyserii Anny Czenczek, w wykonaniu solistów i grupy artystycznej Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszo-

wie, z towarzyszeniem zespołu festiwalowego pod kierownictwem muzycznym Andrzeja Paśkiewicza 7 czerwca (sobota)  godz. 11.00, rzeszowski Ratusz – ogłoszenie listy artystów biorących udział w koncercie laureatów  godz. 19.00, scena na Rynku – koncert Natalii Szroeder i Libera  godz. 20.00 – 3nity Brothers z Francji, laureaci Grand Prix „Rzeszów Carpathia Festival” 2010  godz. 20.30 – ogłoszenie wyników oraz koncert laureatów X Międzynarodowego Festiwalu Piosenki ,,Rzeszów Carpathia Festival” 2014  godz. 21.30 – koncert zespołu Varius Manx z laureatką I miejsca oraz nagrody za Najlepszą Kompozycję „Rzeszów Carpathia Festival” 2009 Edytą Kuczyńską

Relacje z Festiwalu w ogólnopolskim paśmie w TVP Regionalnej zostaną wyemitowane w dniach: 22 i 29 czerwca (niedziela) o godz. 11.30 (cz. I) 23 i 30 czerwca (poniedziałek) o godz. 13.30 (cz. II) oraz w TVP Polonia w lipcu 2014 r.

Miłość i nienawiść sióstr 28 czerwca o godz. 19 w Teatrze Maska odbędzie się premiera spektaklu teatralnego pt. „Siostra Siostrze”. Sztuka powstaje w ramach projektu „Wspólna sieć współpracy w sferze kultury i opieki społecznej na rzecz rozwoju miast polsko-ukraińskiego pogranicza”, dofinansowanego ze środków Unii Europejskiej. Wstęp na premierę jest bezpłatny. „Siostra Siostrze” to spektakl inspirowany opowiadaniem ukraińskiej pisarki, poetki, eseistki – Oksany Zabużko, zamieszczonym w książce „Siostro, siostro”. Fabuła jest zbliżona do romantycznej „Balladyny”. Realistyczne przedstawienie wsi miesza się z romantycznym uwielbieniem fantastyczności. Dwie aktorki, Ewa Mrówczyńska i Natalia Zduń, przybliżają publiczności historię sióstr – Oleńki i Kaliny, ich miłości i nienawiści, które wychodzą daleko poza codzienne sprzeczki rodzeństwa. Przedstawienie w reżyserii cenionej przez krytyków i widzów Honoraty Mierzejewskiej-Mikoszy. Całości dopełniają ukraińskie pieśni ludowe, do których muzykę napisała Iga Eckert. O przygotowanie wokalne aktorek zadbał Jura Pastuszenko, absolwent Katedry Muzykologii Państwowego Instytutu Kultury w Kijowie. „Wspólna sieć współpracy w sferze kultury i opieki społecznej na rzecz rozwoju miast polsko-ukraińskiego pogranicza” to projekt unijny, w którym partnerem wiodącym jest Rzeszów, a miastami partnerskimi Iwano-Frankiwsk oraz Łuck. Współpraca w zakresie kultury i opieki społecznej ma zwiększać aktywność kulturową terenów przygranicznych i umocnić więzi społeczne. Projekt angażuje różnorodne instytucje społeczne i samorządowe polskie i ukraińskie. Jego efektem są wydarzenia łączące nowoczesność z tradycją polsko-ukraińskiego pogranicza, w tym: wystawy fotograficzne, warsztaty artystyczne, Festiwal Barwy Pogranicza. ■


Moje Ulubione

Jest! – 37. płyta Carlosa Santany – „Corazon”. Mistrz Santana niczego nie musi już udowadniać ani potwierdzać, wszak jest właścicielem sporej liczby statuetek Grammy i ten fakt pozostaje bez Elżbieta Lewicka, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach, komentarza. „Corazon” to płyta, na której Santana krytyk muzyczny, dziennikarka Radia Rzeszów. kontynuuje swoją meksykańską, dźwiękową opowieść. Jest też kolejnym ukłonem w stronę muzycznej komercji, której początek, w przypadku tego wybitnego gitarzysty, miał miejsce na płycie „Supernatural”, nagrodzonej 9. statuetkami Grammy. A zatem: czy to źle, czy dobrze, że Santana znów stworzył projekt „pod publiczkę”, w którym roi się od zaproszonych gości? Szczerze mówiąc, dla mnie nie ma to większego znaczenia. Podziwiam bowiem Santanę za jego niezmienny styl oparty na najlepszych tradycjach muzyki latynoamerykańskiej. Brzmienie jego gitar, sposób improwizowania są mocno charakterystyczne i rozpoznawalne pod każdą szerokością geograficzną. W przypadku płyty „Corazon” współpracuje z Ziggy Marleyem oraz niegdysiejszą, wielką gwiazdą muzyki latynoskiej w USA, Glorią Estefan. Miło posłuchać jak zawsze cudownie frazującej Glorii i jej aksamitnego głosu, a dla puszczenia wodzy damskiej wyobraźni zachwycić się głosem i urodą śpiewających panów: Samuela Rosy czy Juanesa. Muzyka na płycie „Corazon” to w większości nagrań absolutna esencja stylu latynoskiego w jego najczystszej postaci. Urzeka bezpretensjonalnością, melodyjnością, tanecznymi rytmami i naturalną prostotą. „Corazon” otwiera nagranie w rytmie salsy i ten taneczny nastrój nie opuszcza słuchacza przez cały czas trwania wszystkich 12 nagrań. Płyta zyskuje na wartości po kolejnych przesłuchaniach. Muzyka zawarta na niej niesie same pozytywne emocje. Zapewne nie może być inaczej, bowiem Carlos Santana to człowiek nadzwyczaj pogodny i łagodny. Muzyka z płyty „Corazon” doskonale sprawdzi się podczas letnich potańcówek i wakacyjnych podróży. A jeśli zbliżające się lato poskąpi nam ciepła, pamiętajcie Państwo, że muzyka na płycie „Corazon” Carlosa Santany skutecznie leczy ze skutków niedoborów słonecznych. To muzyka z serca płynąca, bo „Corazon” znaczy serce. ■

Europejski Stadion (pełen) Kultury Od 26 do 29 czerwca br. będzie się działo w Rzeszowie! Kulturalnie oczywiście. Po raz czwarty odbędzie się Europejski Stadion Kultury, który jest częścią projektu „Wschód Kultury”, skupiającego trzy miasta: Rzeszów, Lublin i Białystok. To sposób na promocję kultury pogranicza i pokazanie jej bogactwa i różnorodności. ESK to czas spotkań kultur, koncertów, kameralnych akcji w przestrzeni miejskiej, warsztatów, dyskusji i wystaw. Tradycyjnie już kulminacyjnym wydarzeniem będzie koncert główny na rzeszowskim Stadionie Miejskim z gwiazdami międzynarodowego formatu. Wśród artystów, którzy zagrają w specjalnie stworzonych, unikalnych, artystycznych kolektywach, znaleźli się: The Toobes (Białoruś), Mr. Avant-Garde Folk Arto Tunçboyacıyan (Armenia), Idan Raichel (Izrael), Lena Kaufman/Lunivers (Rosja/Francja), Mad Heads (Ukraina), Misia Ff (Polska), Mela Koteluk (Polska), Pustki (Polska), Jamal (Polska), Kayah (Polska). Fuzja jazzu, muzyki bałkańskiej, klezmerskiej, folku i hip-hopu będzie obecna na trzech koncertach: Vitold Rek & East West Wind, Klezmer & World i Art Celebration: Eastern Roots. Vitold Rek & East West Wind to przegląd różnych kultur i stylów muzycznych. Vitold Rek, Jaroslaw Bester i Ramesh Shotham przedstawią utwory o różnorodnych korzeniach, wykorzystując motywy wielu europejskich nacji: polski folklor, muzykę klezmerską, pieśni szkockie, hiszpańskie i greckie – wszystko to w oryginalnych aranżacjach. Bałkańskie i południowo-wschodnie klimaty Europy publiczność odkryje w koncercie Klezmer & World, w którym wystąpią: KlezmaFour, Kozak System i Fanfare Transylvania. Będzie też koncert muzyki wschodniej, która połączona zostanie z muzyką improwizowaną i nowoczesną. W projekcie wezmą udział: Zumbaland, filharmonicy ukraińscy, Aleksiej Kogan, Tołhaje, Lilu, Dj DBT, Eskubei, Jan Młynarski, Michał Grott, Zbigniew Jakubek i Tomasz Nowak. Ale Wschód Kultury to nie tylko muzyka. Zaplanowano również wystawy fotografii, zawody i warsztaty taneczne break dance, a także spotkanie z teatrem, na które zaprosi Teatr Maska, prezentując spektakl „Siostra Siostrze”. ■

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

63


53. Muzyczny Festiwal w Łańcucie 28 maja, godz. 19.00, Synagoga w Łańcucie OSEPH MALOVANY Chór Pod Białym Bocianem; Stanisław Rybarczyk – dyrygent

24-30 maja 2014

W programie: Tradycyjna żydowska muzyka liturgiczna Współorganizatorem koncertu jest Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego 29 maja, godz. 19.00, Sala Balowa Muzeum-Zamek w Łańcucie POEZJA I MUZYKA W MISTRZOWSKICH WYKONANIACH Daniel Olbrychski – słowo; Krzysztof Jakowicz – skrzypce; Robert Morawski – fortepian W programie: Utwory poetyckie m.in.: A. Mickiewicza, J. Słowackiego; Kompozycje H. Wieniawskiego, F. Chopina, K. Szymanowskiego 30 maja, godz. 19.00, Sala Balowa Muzeum-Zamek w Łańcucie ŚLĄSKA ORKIESTRA KAMERALNA Massimiliano Caldi – dyrygent; Leonora Armellini – fortepian W programie: G. Cambini – Koncert fortepianowy G-dur op. 15 nr 3; B. Britten – Wariacje nt Franka Bridge’a op. 10; N. Rota – Koncert na smyczki

30 maja, godz. 22.00, Sala Koncertowa Filharmonii Podkarpackiej SOYKA FOR LANCUT FESTIWAL Soyka Kwintet Plus; Stanisław Soyka – fortepian, śpiew; Marcin Lamch – kontrabas; Przemek Greger – gitara 12-strunowa; Kuba Soyka – perkusja, śpiew; Zbigniew Brysiak – perkusjonalia; Antoni Gralak – trąbka

Teatr im. Wandy Siemaszkowej

Na pokuszenie Szlagiery o miłości XX wieku

Premiera: 20 czerwca, godz. 20.00, Kawiarnia Artystyczna – foyer Scenariusz i reżyseria: Jan Nowara Scenografia i multimedia: Marek Mikulski Kierownictwo muzyczne, aranżacje, przygotowanie wokalne: Jarosław Babula Choreografia: Tomasz Dajewski Obsada: Dagny Cipora, Mariola Łabno-Flaumenhaft

D

wie kobiety – Dojrzała i Niewinna – spotykają się, żeby wyśpiewać tajemnice swojego serca. Każda znalazła się w punkcie zwrotnym swojego życia i pragnie zmiany. Więc wyruszyły w podróż. Dojrzała chce znaleźć równowagę po przejściach. Poskładać rozbity świat, uchwycić sens i właściwą miarę uczuć. Niewinna wprost przeciwnie – po raz pierwszy otwiera się na miłość. Marzy o namiętności, burzy uczuć, chce zagrać va banque z życiem. A miłość – wszystko jedno czy budzi lęk, czy namiętność przychodzi z aniołem w duszy czy z diabłem pod skórą, czy jej postać to seks gorący jak samum, czy raczej ciepła wdówka na zimę – nie opuszcza ich myśli. Pragną – i być zawsze z nim, i kochać jeszcze raz. Szepcą sobie sekrety i bawią się flirtami. Ich spotkanie jest czymś na kształt psychodramy. Ujawniają stłumione tęsknoty i bóle. Odkrywają przed sobą marzenia. To je oczyszcza i zbliża do siebie. A potem rozpala zmysły i ogrzewa do życia. Choć dzieli je czas i różni bagaż doświadczeń, to jednak stają się bliskie. Bo miłość z biegiem życia nie traci na smaku ani na wartości, tak jak nie tracą na urodzie piosenki, które składają się na ten spektakl. Premiera spektaklu zainauguruje działalność nowej przestrzeni teatralnej – Kawiarni Artystycznej teatru. Daty pozostałych spektakli: 21 i 22 czerwca, godz. 20.30; 27, 28 i 29 czerwca, godz. 21.00.



KANONIZACJA

Do Rzymu zjechał cały świat, ale biało-czerwony kolor dominował

Historyczna kanonizacja

DWÓCH PAPIEŻY – Kiedy 2 kwietnia 2005 r. Ojciec Święty zmarł, przyjechałem tu oddać mu hołd. Później co roku jeździłem na rocznice jego śmierci – wspomina Jacek Jabłoński z Jarosławia. – Tak było do 2011 r., kiedy przyjechałem na jego beatyfikację. Jestem tu też dzisiaj. To wielki dzień, który na pewno przejdzie do historii. Jestem niesamowicie wzruszony, czuję wewnętrzną radość i siłę – dodaje. Rozmawiamy 27 kwietnia na placu św. Piotra w Rzymie. Za chwilę rozpocznie się msza św., podczas której dwóch papieży – Jan Paweł II i Jan XXIII – zostanie ogłoszonych świętymi.

Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak

C

hwila była rzeczywiście historyczna, bowiem – jak ktoś zauważył – mieliśmy na placu – ciałem i duchem, bądź tylko duchem – aż czterech papieży: Jana Pawła II, Jana XXIII, obecnego biskupa Rzymu Franciszka oraz jego poprzednika, a obecnie papieża emeryta – Benedykta XVI, a w mszy kanonizacyjnej uczestniczył prawie milion pielgrzymów z całego świata zgromadzonych na placu św. Piotra i sąsiednich ulicach oraz – według szacunków – 1 - 2 mld przed telewizorami.

66

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Na kanonizację zjechał właściwie cały świat. Żeby się o tym przekonać, wystarczyło wejść w wielokolorowy i wielojęzyczny tłum, zgromadzony na placu św. Piotra. Ale i tak to Polacy dominowali. W kulminacyjnych momentach mszy kanonizacyjnej nad placem robiło się biało-czerwono, jedynie z pewną domieszką innych kolorów. Do Rzymu zabrałem się autokarem z wolontariuszami Zakonu Rycerzy Kolumba, którzy mieli opiekować się pielgrzymami na Polach Pielgrzymkowych, zlokalizowa-


KANONIZACJA

nych na dwóch należących do zakonu boiskach sportowych. Ja trafiłem na większe pole, przy via dei Sabelli. Warunki były iście spartańskie (nocleg w namiotach, mycie w zimnej wodzie), ale nie to było ważne! Spędziłem w Rzymie sześć cudownych dni (nie licząc dwóch w podróży), kursując pomiędzy via delli Sabelli a placem św. Piotra (bywało, że dwa razy dziennie). 20 minut pieszo z Placu Pielgrzymkowego do dworca Termini, dalej sześć przystanków metrem i kilkaset metrów z via Ottaviani na plac św. Piotra, na który wchodziłem od strony Muzeum Watykańskiego. Topografię opanowałem na tyle szybko, że trasę, która w pierwszym dniu zajęła mi półtorej godziny, w ostatnim pokonałem w 40 minut.

Beatus i sanctus W Rzymie byłem wcześniej kilkakrotnie, widziałem wszystkie najważniejsze zabytki, ale nie tylko dlatego nie miałem potrzeby zwiedzania Wiecznego Miasta. To było coś więcej. Coś, co trafnie nazwała Katarzyna Grabarz, którą spotkałem w piątek przed kanonizacją przy grobie Jana Pawła II w bazylice św. Piotra – jedna z osób, którym papież w 1987 r., podczas wizyty w Łodzi, na Lublinku udzielił Pierwszej Komunii. – Nie uprawiamy turystyki, nie zwiedzamy Rzymu – powiedziała mi pani Katarzyna. – Przyjechaliśmy z rodzicami na kanonizację złapać ducha, którego miał Jan Paweł II, a zwiedzając rozpraszalibyśmy się, tym bardziej że w Rzymie jest niesamowity tłum. Po pobycie w miejscach, gdzie torturowano chrześcijan i gdzie każdy kamień jest oblany świętą krwią, wraca się do domu tak spokojnym, tak napełnionym, że chce się żyć i przez pewien czas problemy nie mają znaczenia. W ów przedkanonizacyjny piątek skorzystałem z okazji, że włoscy porządkowi nikogo nie przeganiali i spędziłem przy grobie Jana Pawła II, jeszcze z napisem „Beatus Ioannes Paulus pp.II”, dobre dwie godziny. Akurat przyjechał wtedy kard. Stanisław Dziwisz, który chwilę pomodlił się przy grobie Tego, u którego boku spędził jako sekretarz (najpierw metropolity krakowskiego, a później pa-

pieża) prawie 40 lat. W poniedziałek tak długi pobyt przy grobie nowego świętego był już niemożliwy. Włosi popędzali pielgrzymów: „avanti, avanti!”; można było jedynie przedefilować przed grobem, na którym, od nocy z soboty na niedzielę, widniał już napis „Sanctus Ioannes Paulus pp.II”.

„Nie lękajcie się” – epokowe słowa Sama msza kanonizacyjna zostawiła we mnie uczucie pewnego niedosytu. Z dwóch powodów. Po pierwsze, dała mi się we znaki nieprzespana noc (zbiórkę niedużej ekipy z Rzeszowa, z rzecznikiem marszałka województwa Tomaszem Leyką na czele, pod Muzeum Watykańskim mieliśmy wprawdzie o 4 nad ranem, ale z Jackiem Klocem z Radia VIA postanowiliśmy wyruszyć tam z naszego pola namiotowego już o północy, by jeszcze pogadać z koczującymi pielgrzymami). Naturalne w takiej sytuacji zmęczenie spowodowało, że podczas mszy parę razy „spadła mi głowa”. Po drugie, brak tłumaczenia (mało kto wokół nas miał z sobą radio z transmisją) spowodował, że bardzo wielu obecnych na placu nie zorientowało się, że „to już” i entuzjazm po ogłoszeniu obu papieży świętymi nie był tak wielki, jak na beatyfikacji Jana Pawła II. ►

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

67


KANONIZACJA

Pawła II dały nadzieję ludziom żyjącym w państwach totalitarnych, w tym Bułgarom. – My też żyliśmy w takim systemie – zauważyłem. – Ale komunizm w Polsce był inny – ripostował Krastew. – Wy mieliście opozycję, tradycje. W Bułgarii jest mało katolików, a dużo ortodoksów. Kościół ortodoksyjny (Cerkiew prawosławna – przyp. JK) nie sprzeciwiał się komunistycznej władzy. – Jan Paweł II był papieżem naszej generacji, był moim papieżem – podkreślała Maria-Gabriella Sarah. W Bazylice św. Piotra spotkałem w piątek 50-osobową grupę jej rodaków w jednakowych kurteczkach z napisem „Lebanon Team JP II”. Jej przewodniczka, Carla Abou Zeid, powiedziała mi, że musieli tu przyjechać, aby jako świadkowie kanonizacji mogli opowiadać o niej w swoim kraju.

Fantastycznym przeżyciem była natomiast poniedziałkowa msza św. dziękczynna za kanonizację papieża-Polaka, również na placu św. Piotra. Ogromne wrażenie na zebranych zrobiła rzeczywiście mocna homilia kard. Angelo Comastriego, który – odpowiadając w niej na pytanie: „Czego uczy nas świętość tego niezwykłego ucznia Jezusowego z XX wieku?” – mówił o odwadze Jana Pawła II. Odwadze, która pozwoliła mu „wyznać wiarę w Jezusa Chrystusa w epoce »milczącej apostazji« człowieka sytego, który żyje tak, jakby Bóg nie istniał”, dała mu siłę do obrony rodziny i każdego życia ludzkiego – od poczęcia do naturalnej śmierci. Odwadze, która pozwoliła mu bronić pokoju, „gdy wiały ponure wiatry wojny”; pozwoliła „wyjść naprzeciw młodym i uwolnić ich z kultury pustki i tymczasowości oraz zaprosić ich do przyjęcia Chrystusa”, jak również „w trudnym czasie kryzysu powołań kapłańskich… przyznawać się przed światem do radości bycia księdzem”. Wreszcie Jan Paweł II miał odwagę zmierzyć się z „zimą Maryjną” (chłodem wobec kultu maryjnego), jaka charakteryzowała pierwszą fazę po Soborze Watykańskim II. I jest wielce znamienne, że pielgrzymi z różnych stron świata, z którymi rozmawiałem – tak jak np. Vesellin Krastew, Bułgar z Sofii, czy Maria-Gabriella Sarah, Libanka mieszkająca na stałe w Paryżu, maronitka – zapytani o to, co z nauczania Jana Pawła II uważają za najważniejsze, niezależnie od siebie zgodnie odpowiedzieli, że słowa papieża wypowiedziane na samym początku pontyfikatu – „Nie lękajcie się”. Według Krastewa, te słowa Jana

68

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Dziedzictwo Jana Pawła II Kanonizacja stanowiła domknięcie procesu oficjalnego uznania przez Kościół Jana Pawła II za świętego. Dalej jednak pozostaje zadaniem do wykonania ciągłe odczytywanie dziedzictwa, które zostawił nam nasz święty rodak. – Mam wrażenie, że to ostatni sygnał, by coś się zaczęło dziać w naszych rodzinach, parafiach, w ojczyźnie – powiedział mi ks. Mariusz Czachor, saletyn, którego spotkałem na placu św. Piotra przed mszą św. kanonizacyjną. – Myślę, że słuchaliśmy go, bo gdyby było inaczej, mielibyśmy w Polsce Koreę Północną. A jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Nie możemy zapomnieć nauczania Jana Pawła II, bo przychodzi nowe pokolenie, które zastanawia się, ilu Polaków było papieżami. My zaś nosimy to nauczanie w sercu i zdajemy sobie sprawę, że jest to skarb, którego nie można stracić. Rozmawiałem też z pielgrzymami z Wadowic. Są oni oczywiście dumni z tego, że Jan Paweł II jest ich rodakiem, ale uważają, że na wątku emocjonalnym nie można się zatrzymać. – To, co napisał, trzeba odkrywać wciąż na nowo, bo jest to wciąż za mało znane. Poziom sentymentalny się skończył, czas wyciągnąć esencję z nauczania Jana Pawła II – stwierdził Józef Kruźlak. Esencję, czyli co? – Wydaje mi się, że jeszcze słabo podejmujemy miłość międzyludzką, pojednanie międzyludzkie – powiedział mi na placu św. Piotra po poniedziałkowej mszy dziękczynnej krakowski fotografik Adam Bujak, który przez 43 lata towarzyszył Karolowi Wojtyle ze swo-


KANONIZACJA im obiektywem. – Dużo jest w nas nienawiści, niechęci do dobra. I to jest złe, że pewne środowiska sięgają do gender, do dewastacji człowieka, do paranoicznych parad homoseksualnych, które są wbrew naturze ludzkiej. Dużo mamy jeszcze do wykonania. Jakbyśmy głęboko czytali i jeszcze raz posłuchali tego, co do nas mówił papież, to nie byłoby degeneracji życia, która coraz mocniej wciska się w świat i Polskę. Siostra Renata Bobrowska, albertynka pracująca obecnie w Rzymie, uważa, że ciągle jeszcze nie wykorzystaliśmy wskazówek, które dał nam Jan Paweł II. – Jest to tak wielkie bogactwo, że potrzeba lat, aby je wcielić w życie, ale trzeba się tym interesować i trzeba studiować jego pisma i kazania – stwierdziła albertynka. Najważniejsze jest dla niej zachowanie przykazań. – Pamiętam, jak Ojciec Święty w Kielcach w 1991 r. bardzo mocno mówił na ten temat i nawet wielu było tym zbulwersowanych. W kwestii przykazań najważniejszy jest, zdaniem siostry, problem poszanowania życia. – Ojciec Święty bardzo to podkreślał i ciągle do tego wracał, że życie jest darem Boga – do Niego należą początek i koniec życia, i że należy je uszanować od poczęcia do naturalnej śmierci. – My jako harcerze jesteśmy szczególnie zobowiązani do podjęcia tego dziedzictwa – powiedział mi Mateusz Dzięcielski z Łodzi, członek ZHR. – Nasz związek tworzył się na podstawie Białej Służby przy okazji pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. To, co mówił, jak na nas oddziaływał, pozwoliło nam zbudować trwałe fundamenty, na których mamy nadzieję dalej kształcić i wychowywać przyszłe pokolenia harcerzy. Mateuszowi szczególnie istotna wydaje się myśl papieża, byśmy nie bali się być świętymi. To hasło przyświeca również ZHR-owi.

Rzym pozostanie „polski” Czy kanonizacja Jana Pawła II była ostatnim tak wielkim zgromadzeniem Polaków w Rzymie? Czy miasto stanie się teraz „mniej polskie”? Siostra Renata uważa, że Rzym nie opustoszeje od Polaków, bo dalej jest tu Jan Paweł II, jest obecny papież, a Polacy zawsze byli „semper fidelis” – wierni Bogu i Kościołowi. Dlatego powinni wracać do Piotra naszych czasów, a zarazem Piotra, który jest naszym rodakiem, bo to jest ktoś nam najbliższy, komu jako Polacy i jako chrześcijanie wiele zawdzięczamy.

– Górale będą zawsze wierni papieżowi i tak pozostanie – zapewnił mnie w przedkanonizacyjną noc na placyku przed Muzeum Watykańskim Mateusz Wójtowicz, młody góral z parafii Biały Dunajec. I dodał: – Zawsze będziemy tu przyjeżdżać na jego grób, modlić się za niego. To się nie skończy na uroczystości kanonizacyjnej. Czy to rocznica jego urodzin, śmierci, czy wyboru na Stolicę Piotrową, będą okazją do wspomnień. Tak już zostanie z pokolenia na pokolenie. Podobnymi odczuciami dzielił się Mateusz Dzięcielski: – Wydaje mi się, że ruch pielgrzymkowy do Rzymu, który rozpoczął się za Jana Pawła II, będzie trwał. Za 6 lat będzie setna rocznica urodzin papieża Polaka, będą kolejne rocznice… Starajmy się też świętować bez okazji, dostrzegać jego nauczanie w codzienności. – Rzym zawsze będzie polski. Tu jest nasza pamięć, historia. Gdy będzie jakakolwiek możliwość, to tu będziemy – zapewnili mnie po poniedziałkowej mszy dziękczynnej Justyna Rosińska z Kalisza i Jarosław Dłubak spod Zielonej Góry. *** Choć więc beatyfikacja i kanonizacja papieża Polaka już za nami, niech Rzym nadal będzie „polskim Rzymem”. Przyjeżdżajmy tłumnie, bo tu jest grób Jana Pawła II. Tu jest obecny papież, ba! tu jest też jego poprzednik, papież emeryt. Tu jest serce chrześcijaństwa. ■


BIZNES

Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno.

Wojciech Sobieraj, prezes Alior Banku.

SKUTECZNE ZARZĄDZANIE DETERMINANTĄ SUKCESU FIRMY

Choć o zarządzaniu przedsiębiorstwem napisano wiele poradników, istnieją odrębne dziedziny nauki, które zajmują się tym zagadnieniem, to niestety w rzeczywistości nie przynosi to wymiernych efektów. Tylko niewielu praktyków biznesu potrafi robić to skutecznie. Większość przedsiębiorców i menedżerów stosuje metody powstałe kilkadziesiąt lat temu, choć biznes zmienił się diametralnie. Dla wielu zaskoczeniem jest, że pieniądz nie jest najważniejszym motywatorem dla pracownika i nie ma też jednej, idealnej w każdej sytuacji metody zarządzania.

Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak

W

łaściwe, a więc w dużej mierze nowoczesne, spojrzenie na zarządzanie i motywowanie pracowników, jest w biznesie koniecznością. To nie fanaberia prezesa, właściciela czy menedżera, lecz wymóg, bez spełnienia którego firma nie będzie działać jak należy. Problem jednak w tym, że niewielu z nich potrafi zarządzać nowocześnie i odpowiednio motywować pracowników. Dlatego czasem warto posłuchać rad tych, którzy znają siłę skutecznego zarządzania, a ich firmy doskonale się rozwijają. Okazja ku temu nadarzyła się 10 maja w Rzeszowie w czasie konferencji „Jak skutecznie zarządzać firmą”, na której gośćmi byli Paweł Królak, właściciel Klubu Książki Tolle.pl; Leszek Waliszewski, prezes i współwłaściciel FA Krosno; Wacław Szary, wiceprezes zarządu OPTeam S.A. oraz Wojciech Sobieraj, twórca i prezes Alior Banku.

70

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

O MOTYWACJI PRZEWROTNIE Już sam temat wykładu Pawła Królaka intrygował: „A co, jeśli wszystko, co wiesz o motywacji pracowników, to nieprawda?”. Właściciel Klubu Książki Tolle.pl podkreślał, że w biznesie wciąż stosowany jest system motywacji wymyślony 100 lat temu, czyli właściciel lub menedżer, który myśli, i pracownik, który pracuje przy taśmie. – A tymczasem biznes bardzo się zmienił – mówił. – Kwestia zarządzania wygląda bardzo nieciekawie. Badania robione w Polsce mówią, że 1/4 Polaków nie lubi swojej pracy, 43 proc. nie potrafi tego ocenić, czyli w rzeczywistości również jej nie lubi, a 2/3 Polaków nie czuje żadnej więzi z firmą, w której pracuje. ►



BIZNES

Dlaczego zatem, skoro pracodawcy mogą korzystać z najnowszych osiągnięć psychologii motywacji, tak trudno osiągnąć oczekiwane efekty? Dlaczego stosowanie metody wyznaczania sobie celu i dążenia do niego nie jest tak skuteczne, jak wydawałoby się, że być powinno? Paweł Królak podkreślał, że przyczyną tego jest fakt, że system zarządzania ukierunkowany na cele, został oparty na błędnych eksperymentach, które miały pokazać, co motywuje ludzi. W przypadku dzieci, które miały powstrzymać się od zjedzenia słodyczy, by otrzymać kolejne, okazało się, że celem tych, które nie zjadały ciastka wcale nie było następne, lecz np. duma rodziców, że się im udało wytrwać. Natomiast eksperyment na Uniwersytecie Yale, w którym cel zapisany przez studentów był częściej realizowany niż ten nie spisany, w ogóle nie został przeprowadzony. – Oczywiście nie chodzi o to, żeby firma nie miała żadnych celów, ale o to, że brakuje w tym systemie pewnego elementu. Co zatem zmotywuje pracowników? Czy pieniądze to dobry motywator? Pracodawcy na to pytanie zawsze odpowiadają, że tak. Choć niektóre eksperymenty pokazały, że ludzie, których pieniądze mają zmotywować, wykonują zadania wolniej – mówił Królak. Co zatem cenią polscy pracownicy i co ich motywuje? Okazuje się, że przede wszystkim dostrzeganie w pracowniku człowieka, zmniejszanie w pracy stresu, dotrzymywanie przez kierownictwo obietnic i docenianie przez nie dobrej jakości pracy. Natomiast wynagrodzenie znalazło się na 8. miejscu, a inne świadczenia na miejscu 12. Dlatego też Paweł Królak uważa, że jeżeli patrzymy na biznes od strony motywacji, okazuje się, że zmierza on w przepaść. – Pracodawcy zarzucają pracownikom, że pracują zbyt wolno, że nie są kreatywni, nie są lojalni itd. Pojawia się jednak pytanie, ile w tym jest faktycznie postępowania pracowników, a na ile jest to problem zarządzających – zastanawiał się właściciel Tolle.pl i natychmiast

72

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

rozwiewał wątpliwości, że rozwiązaniem problemu może być rywalizacja w firmie. – Otóż nie, ponieważ trudno mówić o lojalności, gdy wciąż się rywalizuje, trudno mówić o lojalności, gdy pracuje się tylko dla pieniędzy. A przecież myśląc o dobrej rodzinie, myślimy o współpracy, podobnie w szkole. Dlaczego zatem, jeśli myślimy o biznesie, od razu pojawia się rywalizacja? Przecież człowiek ma jedno serce i nie zmienia się radykalnie w pracy. Rywalizację trzeba zastąpić współpracą, choć nie jest to proste. Kluczem dobrze działającej firmy jest współpraca. Owszem, są wielkie amerykańskie koncerny, które działają na zasadzie rywalizacji, ale ich pracownicy zadowoleni są tylko z pensji, nie z samej pracy – podkreślał Królak. Przepisem na sukces może okazać się zastosowanie metody Simona Sineka, który za klucz do motywacji uznał ustalenie we właściwej kolejności „dlaczego?” (chcemy pracować), „jak?” (do tego będziemy dążyć) i na końcu „co?” (chcemy robić). To jest właśnie ten brakujący element, niezbędny do nowoczesnego zarządzania firmą. Aby zmotywować pracowników i zachęcić ich do pracy, trzeba im dać „dlaczego”. Dowód, że jest to skuteczna metoda? Według badań, najbardziej wydajnymi pracownikami są wolontariusze, najmniej niewolnicy.

Z PRĄDEM CZY POD PRĄD? Leszek Waliszewski, współwłaściciel i prezes FA Krosno, który przez prawie 10 lat pracował w eksperymentalnej firmie General Motors, Saturn Corporation, przyznał, że złe zarządzanie było przed laty przyczyną problemów GM. W firmie zarządzanie było wrogie, z jednej strony był managment, z drugiej ludzie, i każda ze stron miała swoje cele, zupełnie odmienne. Dopiero zmiana podejścia do tej kwestii i zastosowanie nowych metod w Saturn Corporation pokazały, jakie efekty można osiągać, wdrażając inne


BIZNES systemy zarządzania ludźmi, inny system produkcji, całkowicie nowy system sprzedaży samochodów i przy okazji produkując nowy samochód. – Zarządzanie firmą to zarządzanie ludźmi i zadaniami, które należy zrealizować – podkreślał Leszek Waliszewski. – W USA przeprowadzono sondaż, by znaleźć najbardziej efektywny styl zarządzania. W badaniu skoncentrowano się na czterech stylach zarządzania i okazało się, że nie było żadnej reguły, żaden ze stylów nie był jedynym dobrym, a zmienną jest coś, czego nie wzięto pod uwagę, czyli zaawansowanie zespołu. To właśnie poziom zaawansowania zespołu determinuje styl zarządzania. Dlatego też trzeba znać wszystkie style zarządzania i stosować ten, który jest najbardziej odpowiedni w danej sytuacji w firmie. Czy zatem zarządzając firmą lepiej płynąć z prądem, czyli robić to samo, ale lepiej, czy też pod prąd, czyli przerwać to, co się robiło i zacząć postępować zupełnie inaczej? Waliszewski podkreślał, że lider firmy potrzebuje obu tych umiejętności, a sztuką jest, by we właściwym czasie zacząć szukać nowych rozwiązań i zacząć iść pod prąd. Na podstawie swoich doświadczeń zwracał też uwagę na to, jak istotny jest rodzaj hierarchii ważności w firmie. Naturalna hierarchia jest wówczas, gdy prezes jest najważniejszy w firmie, nienaturalna, gdy na szczycie piramidy hierarchii jest klient. – Lecz ta nienaturalna hierarchia jest najkorzystniejsza dla firmy, ponieważ będzie się ona rozwijała wtedy, gdy klienci będą kupować nasze produkty. Za klientem powinien być pracownik produkcyjny, który ma naj-

Wacław Szary, wiceprezes OPTeam S.A. bliższy kontakt z kupującym. Dopiero po pracownikach są kierownicy, dyrektorzy, a na końcu prezesi. Niestety, taka hierarchia jest bardzo niestabilna, ponieważ wymaga od liderów ciągłej pracy, nieustannej właściwej motywacji pracowników, by utrzymać piramidę, która jest strukturą nienaturalną – mówił Leszek Waliszewski. ► Reklama


BIZNES

Paweł Królak, właściciel Klubu Książki Tolle.pl

PRACOWNICY JAK LEGION RZYMSKI Kolejnym elementem procesu zarządzania jest budowanie wartości organizacji. Wacław Szary, wiceprezes OPTeam S.A., która w branży IT działa od 1988 roku, a od kilku lat bardzo dynamicznie się rozwija, zwrócił uwagę, że w tworzeniu organizacji niezwykle ważne jest, by otoczyć się najlepszymi ludźmi, jakich tylko można znaleźć, przekazać im swoją wiedzę i jeśli realizują przyjęte założenia, nie przeszkadzać im w pracy. To założenie jest niezwykle ważne, szczególnie gdy przedsiębiorstwo się rozrasta. Na przykładzie swojej firmy pokazywał, jak wraz ze wzrostem zatrudnienia zmienia się też liczba i złożoność procesów: – W małej firmie to ludzie są najważniejsi, ich relacje, ale wraz ze wzrostem zatrudnienia na pierwszym miejscu zaczynają pojawiać się cyfry. I tego nie zmienimy – mówił Wacław Szary. W rozwoju firmy ważne jest, by prezes uświadomił sobie, że nie może być przeszkodą i zawalidrogą w tym procesie. Musi rozpocząć swoistą „pracę u podstaw” i uświadomić sobie, że ktoś inny może być równie dobry, a nawet lepszy niż on, że zrobi coś lepiej od niego. – Ale poza zaufaniem wobec tej osoby, ważne jest przekazanie swojej wiedzy i podzielenie się nią. I trzeba pamiętać, że w każdej branży pracownicy są największą wartością firmy. Jako zespół wszyscy muszą być niczym legion rzymski, który potrafił walczyć jako całość, ponieważ firma spotykając się z konkurencją, różnym otoczeniem biznesowym, działa na rynku jak na polu walki – spuentował wiceprezes OPTeam.

TAJNIKI ZARZĄDZANIA W ALIOR BANK Który spośród przedsiębiorców nie chciałby poznać tajemnicy sukcesu tych, którym udało się założyć, rozwinąć i z powodzeniem prowadzić biznes? Jak udało się to np.

74

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Wojciechowi Sobierajowi, pomysłodawcy, twórcy i prezesowi Alior Banku, jednego największych sukcesów gospodarczych ostatnich lat w Polsce. Bank powstawał w trudnych czasach, gdy w 2008 roku upadł Lehman Brothers i nastąpiło ogromne zamieszanie na rynku bankowym. A tymczasem dziś w banku pracuje ponad 6500 osób i od 6 lat Alior faktyczne i wyznacza standardy w bankowości, a klientów wciąż mu przybywa. Jak zatem zarządzać firmą? – Ważne jest zbudowanie przewagi konkurencyjnej poprzez uproszczenie organizacji, by lepiej móc zarządzać złożonym biznesem – tłumaczył Wojciech Sobieraj. – Im mniej struktur, tym lepiej. Jeżeli można wyciąć pośrednie szczeble, zawsze warto to zrobić, warto też zmniejszyć biurokrację, a jeśli jest szansa dania jakiejkolwiek możliwości rozwoju osobie poniżej w organizacji, trzeba się na to zdecydować. Ważna jest też współpraca, która niestety w naszym społeczeństwie jest ogromnym problemem. Dobrze czujemy się konkurując z kimś, ale gdy trzeba z nim współpracować, to staje się już znacznie trudniejsze. A tymczasem współpraca przynosi niebywałe efekty. Elementem niezwykle ważnym jest dostrzeżenie potencjału innych osób w organizacji. – Trzeba wzmacniać tych, którzy są łącznikami w tej współpracy, dawać im więcej władzy i wymagać wzajemności. Poza tym należy wskazywać winnych wśród niewspółpracujących. To brutalne, ale bardzo dobrze działa. Istotną kwestią w zarządzaniu jest też ograniczenie procesów i procedur, jeżeli nie jest to konieczne. Zarządzający też musi zdać sobie sprawę z tego, że jeżeli decyzje są kierowane do niego, to znaczy, że proces został źle ustawiony. Bo chodzi o to, żeby pracownicy sami realizowali zadania – mówił prezes Alior Banku. Wojciech Sobieraj podkreślał również, że w każdej firmie trzeba stawiać na osoby, które dążą do samoodpowiedzialności i samodyscypliny, jednak najważniejsze, by nie odbywało się to kosztem współpracy, która jest podstawą właściwego działania przedsiębiorstwa. ■



IV Forum Innowacji w Rzeszowie w 2013 r.

27-28 maja 2014 V Forum Innowacji

Źródła i bariery innowacyjności w p r z e myś l e t u r ys t yc z ny m Forum Innowacji w Rzeszowie obchodzi mały jubileusz: 27-28 maja br. odbędzie się jego piąta edycja. Tematyka tegorocznej imprezy wiąże się z szeroko pojętą turystyką. Nieprzypadkowo. Innowacyjny sektor turystyki stale się rozwija i otwiera możliwości wzrostu gospodarczego. Przemysł turystyczny uznawany jest za jeden z największych przemysłów na świecie – zapewnia 255 mln miejsc pracy oraz generuje 9 proc. PKB rocznie. Podkarpacie, w którym nowoczesna technologia (zwłaszcza w Dolinie Lotniczej) spotyka się z względnie czystą, nieskażoną przyrodą, wydaje się świetnym miejscem do rozmowy o tym, jak rozwijać innowacyjny sektor turystyki w Polsce.

Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak Reklama

Impreza z roku na rok się rozrasta i już zasłużyła sobie na miano najważniejszego wydarzenia polityczno-naukowo-biznesowego na Podkarpaciu. – W 2010 r., przed pierwszą edycją Forum w Grand Hotelu, zastanawialiśmy się, czy przyjedzie 100 czy 130 osób – wspomina poseł Jan Bury (PSL), przewodniczący Rady Programowej Forum Innowacji. – Spodziewamy się, że w V Forum weźmie udział 600, może 700 uczestników z kraju i z zagranicy. Każda impreza kongresowa ma to do siebie, że na początku jest nieduża, a później, gdy idea jest trafiona, rozwija się. Pewnie kiedyś przyjdzie taki moment, że Forum Innowacji osiągnie punkt kulminacyjny, ale na razie „rośnie”. Miejscem tegorocznych obrad będzie Centrum Dydaktyczno-Naukowe Mikroelektroniki i Nanotechnologii Uniwersytetu Rzeszowskiego, zdaniem Jana Burego – jeden z najpiękniejszych obiektów dydaktycznych w Polsce.

PRZEMYSŁ TURYSTYCZNY ROZWIJA SIĘ MIMO KRYZYSU Tematyka tegorocznego Forum Innowacji wiąże się z szeroko pojętą turystyką jako innowacyjnym sektorem gospodarki. W Unii Europejskiej turystyka stanowi trzeci pod względem znaczenia obszar działalności społeczno-gospodarczej, ustępując miejsca jedynie sektorowi handlu i dystrybucji oraz budownictwu. Nie inaczej jest Polsce, gdzie w przedsiębiorstwach turystycznych już jest zatrudnionych około 300 tys. ►



GOSPODARKA  I Forum Innowacji – 7-8 września 2010 r. W obradach wzięło udział ponad 130 gości. Przeprowadzono sześć dyskusji panelowych obejmujących tematykę nowych produktów i technologii w przemyśle lotniczym i kosmicznym; innowacji w energetyce; wspierania i promowania innowacji w Polsce. Rzeszowskie Forum zgromadziło przedstawicieli rządu, agencji rządowych, reprezentantów polskiego i zagranicznego biznesu oraz naukowców. Gościem specjalnym i uczestnikiem panelu „W poszukiwaniu nowych atutów gospodarczych w Europie Środkowo-Wschodniej” był wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak, który stwierdził, że dziś nowoczesne rozwiązania mogą być ulokowane w dowolnym miejscu na świecie. – Wiele zależy od przebojowości ludzi i otoczenia. Bardzo ważne znaczenie ma klimat, elementy, które tworzą dobrą kulturę, żeby ludzie mieli możliwość wymyślania zaskakujących nowoczesnych rozwiązań – mówił wicepremier.

 II Forum Innowacji – 24-25 maja 2011 r. Wicepremier Waldemar Pawlak był gościem także II Forum, podczas którego wyraził życzenie, by Polska stała się Kalifornią Europy. W spotkaniu uczestniczyło ponad 200 liderów biznesu, nauki i polityki, którzy dyskutowali nad możliwościami zwiększenia innowacyjności polskiej gospodarki i wykorzystania naszych pomysłów przez największe firmy światowe. Podczas paneli dyskusyjnych zastanawiano się nad przyszłością energetyki, lotnictwa i motoryzacji. Na Forum przyjechali goście z Chin, Szwajcarii, Holandii, Węgier, Słowacji, Niemiec. Prof. Sun Fengchun, dyrektor Krajowego Laboratorium Inżynierii Pojazdów Elektrycznych w Chinach, tłumaczył, jak i dlaczego jego kraj stosuje samochody z napędem elektrycznym. Dużym powodzeniem cieszyło się Miasteczko Innowacji, gdzie najnowsze rozwiązania prezentowały firmy komputerowe i telekomunikacyjne.

 III Forum Innowacji – 30-31 maja 2012 r. Kiedyś o sile państw świadczyła liczba fabryk, a dziś liczba oddanych patentów – przekonywał minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz podczas otwarcia III Forum Innowacji w Rzeszowie. Głównymi tematami Forum były: energetyka, medycyna i polityka klastrowa. W spotkaniu wzięło udział ponad 300 przedstawicieli świata polityki, biznesu, nauki i samorządu. Gościem specjalnym był Ladislau Dowbor, ekonomista i doradca byłego prezydenta Brazylii Luli da Silvy, który przekonywał, że chociaż posiadamy nowoczesne technologie, to nie potrafimy nimi mądrze zarządzać. Profesor Dowbor mówił także, iż ogromna koncentracja dochodów w rękach nielicznych grup finansowych chwieje demokracją i – jak pokazują ekspertyzy – ten model nie ma szans na przetrwanie do 2050 roku. Forum zamknął Włodzimierz Lewandowski, naczelny fizyk z Międzynarodowego Biura Miar w Sevres pod Paryżem, którego wystąpienie stanowiło zapowiedź IV Forum Innowacji poświęconego innowacjom w przestrzeni kosmicznej. Dla mieszkańców Rzeszowa Forum było ponowną okazją do odwiedzenia Miasteczka Innowacji i przekonania się, jak działają najnowsze smartfony, tablety Huawei, elektrownie wiatrowe czy żyroskop.

78

Adam Góral. osób. Warto podkreślić, że przemysł turystyczny wciąż notuje wzrost, mimo trwającego kryzysu ekonomicznego, a dając możliwość zatrudnienia ludziom młodym, skutecznie walczy z bezrobociem. – W świecie zachodnim turystyka jest dziedziną, która napędza koniunkturę – podkreśla Jan Bury. Czy tak może być w Polsce, na Podkarpaciu? Z pewnością. Forum Innowacji będzie okazją do analizy rynku turystycznego w Polsce, a także oceny, jakie technologie innowacyjne pojawiły się w ostatnich latach w tym obszarze i z jakimi barierami ten sektor się zmaga. Obrady rozpoczną się sesją plenarną, poświęconą źródłom i barierom innowacyjności w turystyce. Poza panelami dotyczącymi źródeł innowacji, rodzajów działań innowacyjnych w turystyce, przewidziano także panele dotyczące takich dziedzin jak branża hotelarska, turystyka uzdrowiskowa czy biznesowa.

PODKARPACIE MA TURYSTOM WIELE DO ZAOFEROWANIA Rzeszów jako stolica Podkarpacia jest niewątpliwie dobrym miejscem do debaty o innowacjach w turystyce. Turystyka bowiem to – oprócz przemysłu lotniczego – kluczowy sektor naszego regionu. Podkarpacie ma wiele do zaoferowania – nie tylko zasoby naturalne, piękne widoki i przyrodę w czystej postaci, ale też miasta z atrakcyjną ofertą dla turystów. – Mamy piękne Bieszczady, Pogórze Bieszczadzkie, zabytkowe miasta ►

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Jan Bury.



IV Forum Innowacji w Rzeszowie w 2013 r.

GOSPODARKA i miasteczka, szlak drewnianej architektury sakralnej – wylicza Jan Bury. – Mamy rozwijającą się branżę turystyczną w postaci sporej liczby dobrych hoteli, pensjonatów i coraz większej liczby dobrych restauracji. Jednak, aby nadążyć za zmieniającym się rynkiem, niezbędne jest wprowadzanie innowacji oraz ciągłych ulepszeń. – Czego nam pod tym względem na Podkarpaciu brakuje? – zastanawia się szef Rady Programo-

 IV Forum Innowacji – 14-15 maja 2013 r. Przemysł kosmiczny i najnowsze technologie w tej dziedzinie były głównym tematem IV Forum Innowacji. Uczestniczyło w nim ponad 600 gości z 12 krajów. Jednym z gości Forum był wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński. W swoim wystąpieniu podkreślił, że dla naszego kraju najważniejsza musi być teraz gospodarka. - W niej (gospodarce) koncentrujmy wszystkie aspiracje, ambicje i cele. W niej odnajdujmy te wartości i szanse, które pozwolą znaleźć nie tylko polską, ale i europejską odpowiedź na wyzwania ery globalizacji i światowego kryzysu – mówił Piechociński. W ocenie wicepremiera konieczne jest również zdefiniowanie na nowo patriotyzmu narodowego i określenie, na czym dokładnie miałby on polegać. Minister gospodarki zaznaczył również, że podział pieniędzy unijnych w nowej perspektywie finansowej 2014-2020 musi być maksymalnie racjonalny. – I mówię wprost – musi być więcej wędki, a mniej rybki. Musi być w tej sprawie wielkie porozumienia społeczne – dodał. Główne hasło imprezy - Lotnictwo-Kosmos-Ekoinnowacje – nawiązywało do przystąpienia Polski w ub.r. do Europejskiej Agencji Kosmicznej. Gościem specjalnym Forum był amerykański astronauta polskiego pochodzenia, dr Scott E. Parażynski. Po raz kolejny mieszkańcy Rzeszowa mogli odwiedzić Miasteczko Innowacji.

Reklama

wej Forum Innowacji. – Dostępu, w wielu przypadkach, do oferty on-line, pokazania tego produktu turystycznego w postaci strony internetowej, facebookowej, wypromowania go. Brakuje nam właściwej komunikacji. Sam samolot to za mało: turyści przylecą do Rzeszowa i często pojawia się problem, co dalej?

FORUM TURYSTYCZNE PAŃSTW KARPACKICH W drugim dniu Forum Innowacji, z inicjatywy Ministerstwa Sportu i Turystyki, na Uniwersytecie Rzeszowskim odbędzie się I Forum Turystyczne Państw Karpackich. Wezmą w nim udział m.in.: Katarzyna Sobierajska, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki; dr Zoltan Somogyi, dyrektor wykonawczy Światowej Organizacji Turystyki; Herald Egerer, szef Tymczasowego Sekretariatu Konwencji Karpackiej oraz Michael Meyer – koordynator Projektu Strategii Zrównoważonego Rozwoju Turystyki w Karpatach. Podczas Forum zostaną omówione m.in. perspektywy stworzenia rozpoznawalnej ►



GOSPODARKA turystycznej marki Karpat oraz możliwości wspólnych działań promocyjnych w oparciu o postanowienia Konwencji Karpackiej i Protokołu o zrównoważonej turystyce do Ramowej Konwencji o Ochronie i Zrównoważonym Rozwoju Karpat.

MIASTECZKO INNOWACJI I GOŚĆ SPECJALNY

Marek Kamiński. Reklama

Forum Innowacji nie jest imprezą zamkniętą. Dla mieszkańców Podkarpacia atrakcją będzie po raz kolejny Miasteczko Innowacji. Będzie ono rozlokowane w dwóch miejscach. W budynku Centrum Mikroelektroniki i Nanotechnologii poszczególne regionalne ośrodki turystyczne z całej Polski zaprezentują swoje nietuzinkowe podejście i sposoby promocji własnych regionów. Natomiast na placu eventowym Millenium Hall każdy odwiedzający będzie mógł nie tylko aktywnie spędzić czas, ale przede wszystkim dowiedzieć się, jak można ciekawie i aktywnie wypoczywać w gronie przyjaciół i rodziny, a co najważniejsze, jakie możliwości daje nam turystyka poznawcza i zdrowotna. Tradycją kolejnych edycji Forum Innowacji jest obecność gości specjalnych, związanych tym, co robią z tematyką danego roku. W ub. roku gościem specjalnym był dr Scott E. Parażynski, amerykański astronauta polskiego pochodzenia, który spędził łącznie 57 dni w kosmosie. Gościem specjalnym tegorocznej edycji będzie Marek Ka-


GOSPODARKA miński, słynny podróżnik, polarnik, zdobywca dwóch biegunów (jednym z uczestników obu wypraw był niepełnosprawny nastolatek Jasiek Mela).

OD ENERGETYKI DO TURYSTYKI Forum Innowacji jest platformą wymiany myśli i doświadczeń pomiędzy naukowcami, przedsiębiorcami, samorządowcami i politykami. Tematyka dotychczasowych czterech edycji Forum Innowacji była bardzo zróżnicowana i dotyczyła innowacji w takich dziedzinach jak: energetyka, naturalne źródła energii, lotnictwo, komunikacja, informatyka, medycyna, motoryzacja, przemysł kosmiczny. Poruszano też zagadnienia własności intelektualnej, roli klastrów, a także znaczenia badań naukowych dla rozwoju gospodarki. Zderzenie w tym roku różnych poglądów na sprawy związane z turystyką może zaowocować jeszcze bardziej dynamicznym rozwojem branży. W oficjalnym zakończeniu V Forum Innowacji wezmą udział: podsekretarz stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki Katarzyna Sobierajska oraz przewodniczący Rady Programowej Forum Jan Bury, którzy podsumują tegoroczną edycję imprezy. Jednocześnie Jan Bury zapowie VI edycję Forum Innowacji. – Poświęcimy ją wykorzystaniu środków unijnych w perspektywie finansowej 2014 - 2020 – ujawnia szef Rady Programowej Forum Innowacji. ►

Miasteczko Innowacji. Reklama



GOSPODARKA TEMATY SESJI I DYSKUSJI PANELOWYCH V FORUM INNOWACJI:

1. DZIEŃ

Miasteczko Innowacji. – Chcemy podyskutować o tym, jak wykorzystywać środki unijne, by przyniosły efekty za 7 - 10 lat i by nie było sytuacji, jaką dzisiaj mają Irlandia czy Hiszpania, które dużo środków „przejadły”, a problemy gospodarcze czy związane z bezrobociem zostały. Organizatorami V Forum Innowacji są: Ministerstwo Sportu i Turystyki, Miasto Rzeszów, Uniwersytet Rzeszowski i rzeszowska Fundacja Innopolis. Partnerami strategicznymi są: Polska Organizacja Turystyczna, TVP Rzeszów. Impreza jest powiązana z prestiżowym Forum Ekonomicznym w KrynicyZdroju – najważniejszą imprezą gospodarczą w Polsce. ■

 Sesja plenarna „Źródła i bariery innowacyjności w turystyce” (11.30) Panele dyskusyjne (równoległe): ● „Innowacyjne działania administracji turystycznej – czy władze publiczne nadążają za zmieniającym się rynkiem?” / „Znaczenie sektorów kreatywnych dla kształtowania innowacyjnej oferty turystycznej” (12.45) ● „Innowacyjne rozwiązania w branży hotelarskiej – atrakcyjny dodatek czy sposób na biznes?” / „Turystyka uzdrowiskowa – między tradycją a nowoczesnością” (15.00) ● „Zielone innowacje w turystyce – moda czy konieczność?” / „Turystyka biznesowa i kongresowa szansą promocji regionów Europy Środkowo-Wschodniej?” (16.30)

2. DZIEŃ  Panel dyskusyjny „Nowe technologie medialne i informatyczne i ich zastosowanie dla turystyki” / sesja „Naturalne produkty a rozwój marki regionu” (9.30)  Sesja informacyjna „Możliwości finansowania innowacyjnych projektów w perspektywie finansowej UE 2014-2020” (10.45)  Wystąpienie gościa specjalnego – podróżnika Marka Kamińskiego (12.15)  Oficjalne zakończenie V Forum, podsumowanie i zapowiedź VI Forum Innowacji (13.30) Szczegółowe informacje i program V Forum Innowacji na stronie

www.forum-innowacji.eu

Reklama


JEJ styl

BYCIE kobietą

ZOBOWIĄZUJE – Storczyki? Nieuleczalna choroba – śmieje się Danuta Pańczyk, szefowa Storczykarni w Łańcucie. – Jeszcze kilka lat temu byłam szczęśliwą specjalistką ds. kadr w dużej hurtowni w Rzeszowie, by z dnia na dzień zostawić lubianą pracę, współpracowników i pójść za storczykami. Ale ta drobna, bardzo kobieca blondynka wyzwań się nie boi. Rok temu zakochała się jeszcze w fiołkach i teraz ma prawdziwego kwiatowego „fioła”, a jej mieszkanie tonie w storczykach i fiołkach.

Tekst

Aneta Gieroń Stylizacje oraz makijaż

Eliza Osypka

Fotografie

Tadeusz Poźniak Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ponad 100 lat temu stały szklarnie Potockich, a do łańcuckich magnatów zjeżdżało pół Europy, by zobaczyć rzadkie, nieprzyzwoicie piękne i drogie kwiaty, od 2008 roku zachwyca jedyna w Polsce storczykarnia w Muzeum-Zamku w Łańcucie. Ponad 4 tys. storczyków z 900 gatunków co roku ogląda kilkadziesiąt tysięcy osób z całego świata. Magia roślin – bodaj najbardziej urodziwych i najstarszych w przyrodzie, storczyki ponad 80 milionów lat temu wąchały dinozaury, bierze we władanie każdego. W orchideę wpisana jest miłość, namiętność i śmierć. Pierwsze o niej wzmianki pochodzą z mitologii. Głównymi bohaterami dramatu są Bachus i Orchid. W czasie bachanaliów grecki bożek zakazał wszelkich demoralizują-

86

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

Danuta Pańczyk. cych schadzek pomiędzy poddanymi a pięknymi pannami biorącymi udział w święcie wina. Zakochany Orchid zakazu nie posłuchał, co przypłacił kastracją. Bachus kazał jego męskie organy wrzucić do morza, i tak z części, która wpadła do wody, powstała Afrodyta. Reszta upadła na ziemię, wyrastając pięknym kwiatem – tak narodziła się orchidea.

IŚĆ PO PIETRUSZKĘ

i wrócić z czerwonymi szpilkami – Te kwiaty wywróciły moje życie do góry nogami – opowiada Danuta Pańczyk. Storczykomaniaczka, jak sama o sobie mówi, od kwiatów uzależniła się kilkanaście lat temu przy okazji innej pasji – malarstwa. ►



JEJ styl Szukała ciekawego tematu i znalazła orchideę. Storczyki okazały się zaborcze. Setki, może tysiące godzin spędziła na wyszukiwaniu informacji o kwiatach w Internecie, książkach, na forach internetowych, podczas rozmów z innymi storczykomaniakami. Zjeździła wszystkie wystawy storczyków w Polsce, należy do Polskiego Towarzystwa Miłośników Storczyków. Od 2007 roku była konsultantem przy tworzonej storczykarni w Łańcucie. W końcu dała się namówić i stała się najważniejszym opiekunem cennych, wymagających, kapryśnych, ale przepięknych, łańcuckich storczyków, gdy w 2008 roku oficjalnie otwarto storczykarnię. – Każda pasja rozwija. Nawet bardzo – kwituje. – Od storczyków zaczęła się moja przygoda z komputerem, który był ciałem obcym, a dziś dzieci żartobliwie mówią o mnie „haker”. Angielskiego ciągle się uczę, ale na forach międzynarodowych sobie radzę, wyjazdy do córki mieszkającej w Londynie też bardzo pomagają. Drobna, filigranowa kobietka w rozmiarze 36, bywa że 38, ale rzadko, bo Danusia Pańczyk lubi mieć kontrolę nad wszystkim, także nad swoim wyglądem, i niespecjalnie dobrze się czuje, gdy nie może kupić wymarzonej sukienki, bo ta akurat jest za ciasna. – Nie lubię robić zakupów, ale uwielbiam kupować przez przypadek, idę po pietruszkę i wracam z czerwonymi szpilkami – śmieje się. – Przychodzi mi to o tyle łatwo, że nie jestem niewolnicą mody i trendów, wiem, w czym jest mi dobrze, znam swoje mocne i słabe strony, nie mam problemu z wyborem rzeczy, które do mnie pasują. Decyduję się błyskawicznie. Jej styl można podzielić na „Danusię wśród storczyków” i „po godzinach”. W szklarni zawsze w dżinsach, podkoszulku i gumiakach, ale koniecznie na obcasie. Gdy wychodzi z pracy jest elegancką kobietą. Zawsze pomalowana, w butach na obcasie, zazwyczaj w sukience, które uwielbia i których ma najwięcej w swojej szafie. Bywa, że zakłada dżinsy, ale do nich koniecznie szpilki i elegancki sweterek. – Adidasów i dresów w mojej garderobie nie ma – dorzuca. – Zawsze byłam porządnicka i zależało mi na ładnym wyglądzie. Do tego stopnia, że Danusia miała piętnaście lat, a włosy już rozjaśniała na blond. I choć z natury jest szatynką, to czuje się stuprocentową blondynką i taki kolor włosów towarzyszy jej od zawsze. Jako nastolatka potrafiła wszystkie pieniądze, jakie miała, wydać na wymarzoną sukienkę lub coś uszyć dla siebie u krawcowej. W siermiężnym PRL-u dzieci chodziły do szkoły w bezkształtnych fartuchach, a ona w aksamitnej sukience, pięknie skrojonej, spod której wystawała bluzeczka z białym kołnierzykiem. – Gdy dorosłam, nauczyłam się szyć, a że były to czasy wykrojów z legendarnej „Burdy”, potrafiłam wyczarować kilka świetnych garsonek. Byłam przeszczęśliwa, kiedy w czasie wycieczki na Węgry wypatrzyłam etaminę. Ile ja sobie potem z tego uszyłam bluzeczek, spódniczek i sukienek – wspomina Danusia. Jest też w tej uprzywilejowanej sytuacji, że jej figura niewiele się zmienia z wiekiem. Ciągle bez problemu zakłada rzeczy z czasów, gdy była młodą dziewczyną.


– Znam swoje mankamenty i zalety, ale nie narzekam. – Podobnie jak moja mama, całe życie dbam o linię, ale w końcu człowiek je, aby żyć, a nie żyje, aby jeść. Wiem, że dobrze wyglądam w jasnych kolorach i takich jest najwięcej w mojej szafie. A czerń? Mimo że ją kocham, unikam, bo nie najlepiej w niej wyglądam – mówi Danusia. – Pilnuję też, by nie było zbyt głębokich dekoltów i za krótkich spódnic, choć skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie miewam ciągot do bardzo odważnych strojów. W ogóle do rzeczy pięknych, stąd też storczyki w moim życiu. A te wszędzie wyglądają pięknie, w małym mieszkaniu i nowoczesnej, awangardowo urządzonej willi. I nie są trudne w uprawie, trzeba tylko umieć ich słuchać. W końcu to człowiek zdjął je z drzewa, wsadził do doniczek i uzależnił się od ich piękna. Czasem tylko zapomina, że storczyk nie kwitnie dla naszej przyjemności, ale po to, by przedłużyć gatunek. Dlatego dobrze odżywiony, nawodniony, czuje się jak pączek w maśle, pięknie przyrasta i ani myśli kwitnąć. Od czasu do czasu trzeba mu zaserwować jakiś stres, wtedy roślina mobilizuje się w sobie – i by przetrwać – wypuszcza pęd, w końcu zakwita. W zespole szklarni w Łańcucie zgromadzono ponad 4 tys. storczyków ze wszystkich stref klimatycznych. Ekspozycja składa się tylko z kwitnących roślin, pozostałe kwiaty na swój debiut czekają na zapleczu, gdzie mają stworzone idealne warunki klimatyczne. Wszystkim steruje komputer niczym z NASA. To on decyduje, kiedy podwyższyć, obniżyć temperaturę, dostarczyć wodę, nawilżyć rośliny, zamknąć okna szklarni, zaciągnąć zasłony chroniące przed zbyt ostrym słońcem. Kobiety za pracę w takim miejscu powinny chyba dopłacać: włączające się co kilka minut kropelkowe nawilżanie sprawia, że z twarzy zmarszczki znikają w tempie ekspresowym.

UZALEŻNIENIA?

Mało oryginalne: buty i torebki – Ze spokojem przyjmuję upływ czasu – śmieje się szefowa łańcuckiej storczykarni. – Na pewno nie jest mi wszystko jedno jak wyglądam, lubię wyraźnie podkreśloną twarz i z domu bez makijażu nie wychodzę, podobnie jak nie założę powyciąganego dresu. Ale nie mam obsesji wiecznej młodości. Fakt bycia kobietą jednak zobowiązuje, a ja dobrze czuję się w moim kobiecym wcieleniu. Jeśli jestem od czegoś uzależniona, to od butów i torebek. Gdy mam dwie do wyboru, wezmę obydwie, by nie żałować, że może wybrałam tę mniej ładną. Niekiedy małą fortunę potrafię wydać na buty albo torebkę, ale nie stronię też od wizyt w second handach, wręcz dumna jestem, gdy uda mi się wyszukać coś pięknego za niewielkie pieniądze. Jak w raju czuje się w trakcie każdej wizyty w Londynie, gdzie na stałe mieszka jej córka Małgosia i gdzie wyprzedaże oraz przeceny to prawdziwa gratka dla miłośniczek ładnych rzeczy za nieduże pieniądze. Z ostatniego wyjazdu przyjechała niczym kobieta z arabskiego targu, tyle miała na sobie błyskotek, bransoletek i świecidełek. – Uwielbiam biżuterię, nawet niekoniecznie nosić, co kupować i po prostu mieć w domu – śmieje się. Jak na praw-

dziwą kobietę przystało, uwielbia też futra. Do dziś ma trzy i nosi, gdy tylko jest okazja, nawet na przekór powszechnej modzie na wszystko co eko. Lubi czuć się kobieco i wyjątkowo. Storczyki też od zawsze uciekały w tajemnicę i wyjątkowość. W niezwykłym kształcie i w przepięknych kolorach nie dają się porównać z żadnymi innymi kwiatami. Przez setki lat były zazdrośnie strzeżone tylko dla wybranych, w niewielkich kolekcjach i tylko wśród możnych tego świata. Tajemnica wymknęła się spod kontroli i od kilkudziesięciu lat w kwiaciarniach można kupować i oglądać najpopularniejsze storczyki – Phalaenopsis. To właśnie od takich hybryd, krzyżówek stworzonych przez człowieka, zaczyna się zwiedzanie łańcuckiej storczykarni. Koniecznie trzeba też zobaczyć historyczny klomb, gdzie rosną storczyki z czasów rodziny Potockich i te opisane w legendarnym podręczniku o storczykach z XIX w. – „Reichenbachii”. Nawet jeśli nie jest się sentymentalnym. – Ja przywiązuję się do wszystkiego, do kwiatów, ale i do ubrań. Czuję się z nimi emocjonalnie związana. I może to błąd, bo rzeczy w szafach mam za dużo, a niekoniecznie wszystkie je noszę. Nie potrafię jednak, ot tak, rozstać się z czymś, co było świadkiem moich przeżyć, zmian w życiu – opowiada Danusia Pańczyk. – A że jestem obowiązkowa i już je zgromadziłam, to muszę o nie dbać, tak samo jak o moje storczyki i w ostatnim roku fiołki. ■

Sesja zdjęciowa w Storczykarni w Muzeum-Zamku w Łańcucie.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Hotel Rzeszów. Pretekst: Kongres Profesjonalistów Public Relations 2014.

Adam Łaszyn, prezes zarządu Alert Media Communications.

Od lewej: Dariusz Tworzydło, prezes zarządu EXACTO Sp. z o.o.; Stanisław Sienko, wiceprezydent Rzeszowa.

Od lewej: Paweł Trochimiuk, prezes zarządu Partner of Promotion; Dariusz Tworzydło, prezes zarządu EXACTO sp. z o.o.; Jarosław Reczek, dyrektor Departamentu Promocji, Turystyki, Sportu i Współpracy Międzynarodowej Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie.

Od lewej: Paweł Trochimiuk, prezes zarządu Partner of Promotion; Wojciech Materna, właściciel firmy TOP SA, założyciel i prezes Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka; Dariusz Tworzydło, prezes zarządu EXACTO sp. z o.o. Od lewej Jacek Wach, kierownik ds. marketingu BMM; Paweł Kielanowski, dyrektor biura Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka; Dariusz Tworzydło, prezes zarządu EXACTO sp. z o.o. Od lewej: Bohdan Pawłowicz, członek Rady Nadzorczej IAA, Międzynarodowego Stowarzyszenia Reklamy w Polsce oraz sędzia KER; Paweł Trochimiuk, prezes zarządu Partner of Promotion; Agnieszka Bednarczyk; Joanna Malinowska-Parzydło, CEO Personal Brand Institute. Od lewej: Wojciech Materna, właściciel firmy TOP SA, założyciel i prezes Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka; Katarzyna Żółkiewska-Bodden, współwłaścicielka Agencji Hyper Fox; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP Biznes i Styl.

Od lewej: Szymon Sikorski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Public Relations; Justyna Szafraniec; dyrektor ds. PR PROAMA; Anna Tworzydło, redaktor naczelna Newsline.pl; dr Dariusz Tworzydło, prezes zarządu EXACTO sp. z o.o. Przedstawiciele Urzędu Miasta Rzeszowa, od lewej: Piotr Mamczur; Marzena Furtak-Żebracka, dyrektor Wydziału Promocji i Współpracy Międzynarodowej; Katarzyna Pawlak, biuro prasowe; Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa.

Maria Buszman, Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach; Marek Wróbel, prezes zarządu Neuron PR Warszawa. Od lewej: Kamil Dziewit, rzecznik Politechniki Świętokrzyskiej; Monika Mularz-Dobrowolska, specjalista ds. komunikacji społecznej w NBP Oddział w Rzeszowie; Ewa Waszkiewicz i Marek Momot, specjaliści ds. komunikacji społecznej w NBP Oddział w Lublinie.


Miejsce: Inkubator Technologiczny Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego w Jasionce. Pretekst: XXV konferencja „Rynek dla innowacji – rola ośrodków innowacji i przedsiębiorczości”. Od lewej: Krzysztof Hawranik, laureat I miejsca w konkursie Junior Innowacji Podkarpacie 2014; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Maciej Chrzanowski, laureat II miejsca w konkursie Junior Innowacji Podkarpacie 2014; Mateusz Gronkowski, laureat III miejsca w konkursie Junior Innowacji Podkarpacie 2014; Barbara Kostyra, wiceprezes RARR.

Od lewej: Marzena Mażewska, prezes SOOIPP; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Jan Kalisz, prezes Elmat sp. z o.o.

Od lewej: Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Barbara Kostyra, wiceprezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego; Marek Ustrobiński, wiceprezydent Rzeszowa. Od lewej: Barbara Kostyra, wiceprezes RARR; Piotr Zawada wiceprezes RARR; Marzena Mażewska, prezes Stowarzyszenia Organizatorów Ośrodków Innowacji i Przedsiębiorczości w Polsce; Janusz Fudała, prezes RARR.

Laureaci konkursu Inno-firma Parkowe Orły, przedstawiciele firm: MLSystem; Pure Biologics s.c; Elmat sp. z.o.o; Airoptic sp. z.o.o; Technology Transfer Agency „Techtra” sp. z.o.o; Arta Tech oraz Marzena Mażewska, prezes SOOiPP i Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.

Od lewej: Piotr Zawada, wiceprezes RARR; Barbara Kostyra, wiceprezes RARR; Daniel Kulig, dyrektor Parku NaukowoTechnologiczny w Ełku; Justyna Orzeł-Szczepańska, dyrektor Puławskiego Parku Naukowo-Technologiczny; Paweł Lulewicz, dyrektor Elbląskiego Parku Technologiczny; Bartosz Sokół, prezes Parku Naukowo-Technologicznego Polska-Wschód w Suwałkach sp. z o.o.; Anna Daszuta-Zalewska, dyrektor Białostockiego Parku Naukowo-Technologicznego; Janusz Fudała, prezes RARR; Szymon Mazurkiewicz, dyrektor Kieleckiego Parku Technologicznego. Od lewej: Antoni Kopyto, dyrektor ds. Organizacji w Inkubatorze Technologicznym Stalowa Wola; Cezary Kubicki, prezes Inkubatora Technologicznego Stalowa Wola.

Od lewej: Piotr Stącel z RARR; Mirosław Cieśla, kierownik Centrum Ekonomii Społecznej RARR; Alicja Cieśla, główna księgowa RARR; Barbara Kostyra, wiceprezes RARR.

Od lewej: Marzena Mażewska, prezes SOOIPP; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Elżbieta Książek, zastępca dyrektora Poznańskiego Parku Naukowo-Technologicznego.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Hotel Rzeszów. Pretekst: Konferencja „Jak skutecznie zarządzać firmą”.

Wojciech Sobieraj, założyciel i prezes Alior Banku.

Od lewej: Marek Gergasz; Jacek Ceglarz, dyrektor ds. handlowych i inwestycyjnych w Szerbud.

Paweł Królak, właściciel Klubu Książki Tolle.pl.

Leszek Waliszewski, prezes i współwłaściciel FA Krosno.

Od lewej: Uczestniczka konferencji, Anna Olech, dziennikarka VIP B&S; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji w VIP B&S.

Jerzy Jezuit, przedstawiciel DKV; Jadwiga Greszta.

Renata Selwa, dyrektor oddziału PLUS Banku SA w Rzeszowie; Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa.

Od lewej: Grażyna Janda, biuro reklamy VIP B&S; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz VIP B&S; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP B&S.

Od lewej: Marek Drążek, menedżer ds. sprzedaży; Marcin Kruszyna, ekspert ds. produktów inwestycyjnych; Karolina Polak, menedżer ds. klienta indywidualnego; Urszula Kamal, bankier klienta biznesowego; przedstawiciele Alior Banku w Rzeszowie.

Od lewej: Dagmara Goś, koordynator ds. projektów IT w VIP Biznes i Styl; Eliza Osypka, stylistka.


Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Banku S.A.; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji w VIP B&S.

Wacław Szary, wiceprezes OPTeam SA.

Od lewej: Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Banku S.A.; Marcin Kruszyna, ekspert ds. produktów inwestycyjnych w Alior Banku; Łucja Skiba, dyrektor regionu, Regionalne Centrum Biznesowe w Rzeszowie; Bogusław Zając; dyrektor oddziału Alior Banku; Krystyna Semen, dyrektor regionu Alior Banku.

Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Leszek Waliszewski, prezes i współwłaściciel FA Krosno.

Od lewej: Wacław Szary, wiceprezes OPTeam SA; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji w VIP Biznes i Styl; Jacek Socha, zastępca dyrektora pionu ds. sprzedaży do przedsiębiorstw OPTeam SA.

Jakub Szpunar, właściciel BC Group.

Od lewej: Witold Domka, stomatolog, z żoną Elżbietą; Jacek Wójcik, kierownik oddziału Rzeszów Grupy Progres.

Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes i Styl; Marcin Pastuszak, prezes Multitruck sp. z o.o.; Bogusław Nowak, wiceprezes Multitruck sp. z o.o.; Leszek Waliszewski, prezes i współwłaściciel FA Krosno.

Od lewej: Wacław Szary, wiceprezes OPTeam SA; Wojciech Murzyn z OPTeam SA.

Od lewej: Jadwiga Greszta; Sławomir Greszta, właściciel Success Learning, współorganizator konferencji; Jerzy Jezuit, przedstawiciel DKV.


Miejsce: Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Pretekst: Festiwal poezji Krzysztofa Karaska.

TOWARZYSKIE zdarzenia

Dr Stanisław Dłuski i Grzegorz Kociuba, prowadzący spotkanie.

Od prawej: Krzysztof Karasek; Józef Hamkało, aktor.

Krzysztof Karasek. Wiesław Kulikowski, poeta; Krystyna Lenkowska, poetka. Reklama

Od lewej: Krzysztof Karasek, poeta; dr Stanisław Dłuski, wykładowca Uniwersytetu Rzeszowskiego; Vitold Rek, muzyk jazzowy.


Miejsce: Salon Volvo Rudna Mała – Rzeszów. Pretekst: Otwarcie salonu Volvo D&R Czach. Od lewej: Ryszard Czach, prezes D&R Czach; Anna Czach, dyrektor Volvo D&R Czach; Danuta Czach, wiceprezes D&R Czach; Arkadiusz Czach, członek zarządu D&R Czach.

Od lewej: Ryszard Czach, prezes D&R Czach; Danuta Czach, wiceprezes D&R Czach; Arkadiusz Nowiński, prezes zarządu Volvo Auto Polska.

Od lewej: Danuta Czach, wiceprezes D&R Czach; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy w VIP B&S; Łukasz Baran, dział sprzedaży Volvo D&R Czach; Dariusz Paśko, kierownik sprzedaży Mazda D&R Czach; Ryszard Czach, prezes D&R Czach.

Od lewej: Krzysztof Mazur, kierownik serwisu Volvo D&R Czach; Wojciech Małecki, kierownik sprzedaży Volvo D&R Czach; Raul Mehdi, dział sprzedaży Volvo D&R Czach.

Od lewej: Ryszard Czach, prezes D&R Czach; Danuta Czach, wiceprezes D&R Czach; Arkadiusz Czach, członek zarządu D&R Czach; Anna Czach, dyrektor Volvo D&R Czach; Norbert Pantoł, Network Development Director Volvo Auto Polska; Arkadiusz Nowiński, prezes zarządu Volvo Auto Polska; Emil Dembiński, dyrektor finansowy Volvo Auto Polska.

Od lewej: Norbert Pantoł, Network Development Director Volvo Auto Polska; Emil Dembiński, dyrektor finansowy Volvo Auto Polska.

Od lewej: Krzysztof Mazur, kierownik serwisu Volvo D&R Czach; Renata Gancarz, administrator sprzedaży Volvo D&R Czach; Wojciech Małecki, kierownik sprzedaży Volvo D&R Czach; Łukasz Baran, dział sprzedaży Volvo D&R Czach. Reklama


BIZNES z klasą

Anna Koniecka publicystka VIP Biznes&Styl

Poprawiny z kaczką w tle

Gdyby zrobić ranking największych niewdzięczników, to Polacy wygraliby w przedbiegach z resztą świata. Wszystko im źle, nic nie pasuje, rząd źle rządzi, premier brzydko śpiewa, w dodatku po niemiecku. I kupuje za 140 mld zł broń, sponsorując miejsca pracy w Ameryce zamiast u nas, żeby zatrzymać ostatnich, którym tu jeszcze się chce i potrafią pracować, tylko nie mają gdzie. Dwa miliony tych, co już wyjechało, też zamiast być wdzięczni, że ojczyzna tak skutecznie ich zmotywowała, narzekają, że kończyli studia nie po to, żeby stać w Anglii na zmywaku. A kto im kazał studiować? Trzeba było iść w politykę, z tej perspektywy nasza rzeczywistość wygląda imponująco i zasługuje na dozgonną wdzięczność. Przecież:

Z

broić się musimy, to teraz sprawa życia i śmierci dla Polaków. Tych 150 kowbojów, co nam Ameryka przysłała w dowód miłości sojuszniczej, nie obroni nas przed naszym odwiecznym wrogiem Rosją, która dybie na nas i ostrzy kły! A my mamy tylko 120 tys. żołnierzy, Rosja – trzymilionową armię. Nie bez powodu nasz premier nazwał nowy program zbrojeń „Polskie kły”. Trzeba mieć co szczerzyć, chociaż rozumni inaczej twierdzą, że to jest chory pomysł politycznych leszczy, którym marzy się wojenka, a nie widzą, że rządzi światem nie ten, kto ma większą armię, lecz ten, kto ma pieniądze i większe wpływy na gospodarkę. Sugerują wobec tego, żeby te nasze leszcze odłowić więcierzem i posłać na reedukację do przyjaciół za Wielką Wodę, niech się tam uczą, jak zostać pierwszą potęgą gospodarczą świa-

96

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

ta. Tylko że tam może już nie starczyć dla nich miejsca, bo Chińczycy zajmą wszystko jako rekompensatę za niebotyczny dług 1,3 bln dolarów, jaki Ameryka zaciągnęła u nich. Chiny są największym kredytodawcą USA. W kolejce po spłatę czekają też inne kraje – zadłużenie USA sięga prawie 17 bln dolarów. Jest się czym martwić. A nie jakąś Polską czy Ukrainą. Niech ta głupiutka Polska walczy o nowy porządek na Wschodzie, do czego tak się rwie. Niech się wykaże, niech bierze dalej na klatę to, co wymyślili w Waszyngtonie. Polska jest wygodnym narzędziem, żeby nie powiedzieć: miotłą, do porządkowania świata, w którym hegemonia musi być tak samo pojmowana jak w starożytnej Grecji: jako przywództwo jednego państwa nad innymi. Hegemonów nie może być dwóch, bo to by było tak, jakbyśmy kazali katolikowi mieć obowiązko-


BIZNES z klasą wo dwie żony. Hegemon musi być jeden. To jest właściwy, wręcz boski porządek i kto jest przeciw, ten wróg i wszystkie metody są dobre, żeby go wykluczyć z tej gry o rządzenie Europą, Azją i co tam jeszcze zostało po drodze. Wobec powyższego, 7 mln złotych za spot z okazji dziesiątej rocznicy ślubu Polski z UE to jest mały pikuś. Zresztą nie tylko my zapłaciliśmy, oblubienica też się dorzuciła, i to jak szczodrze! Wzięła na siebie 85 proc. kosztów. Ile lat musi pracować Polak, żeby zarobić 7 milionów, skoro za zamożnego jest uważany ten, który zarabia 7 tys. zł miesięcznie (szczęściarz), a najniższa płaca wynosi 1237,20 zł – to zadanie do rozwiązania dla wyborców. ak już tak szastamy milionami, to dodam, żeby był pełniejszy obraz dobrobytu: na premie dla pracowników ministerialnych idzie 90 milionów zł. Moim zdaniem, za mało. Gdyby dostawali więcej, lepiej by pracowali. Pod tym względem świat się przez te dziesięć lat unijnej rzeczywistości nie zmienił i jest tak: im więcej dostajesz, tym więcej chcesz, więc się starasz. Proste. No, proszę popatrzeć na naszych rządzących. Wprawdzie też narzekają, ale to jest gra polityczna, z której nieźle sobie żyją. I to jest dowód, że trzeba się starać. Więcej optymizmu, obywatele rodacy! Wg badań CBOS, 62 proc. Polaków uważa, że obecność w Unii przynosi naszemu krajowi więcej korzyści niż strat, jednak lepiej oceniają skutki integracji dla Polski niż dla siebie. Niestety. A ja myślałam, że Polska to jej obywatele. Jak wierni i Kościół. Okazuje się, że nie. Że to odrębne byty, jednym się wiedzie, a drugim nie. Co do śpiewaczych zdolności premiera, też uważam, że jesteśmy niesprawiedliwi. To, że premier śpiewa w domu kolędy po niemiecku tylko, dobrze o nim świadczy. Że jest ambitny. Ćwiczy język niemiecki, bo słabo nim włada, a mąż stanu przynajmniej błędów językowych nie powinien popełniać. Bardzo ładnie o nim świadczy również, gdy mówi: „osobiście się cieszę”, zjadłszy gołąbki podczas przedwyborczych odwiedzin w jakimś domu. To jest ważne, proszę zauważyć, że zwyczajne „cieszę się” brzmi tak jakoś mało uroczyście, nie ma rangi. Cieszy to się Nowak, jak mu starczy do pierwszego. A premier „cieszy się osobiście”, że smakowały mu gołąbki. Nie per procura. No przecież mógł kogoś wysłać na te gołąbki. Tylko kogo? Kto żyw, posłowie, ministrowie, samorządowcy, czekali już w blokach startowych do parlamentu UE. Bój się zapowiadał krwawy – 25 kandydatów o jedno miejsce walczyło. Gdyby Parlament Europejski mógł wszystkich wchłonąć, byłaby szansa, że sejmowy salon zostałby solidnie przewietrzony i zrobiłoby się miejsce dla rozumnych inaczej, może mniej pazernych? Zawsze, gdy nadchodzi zmiana, pojawia się nadzieja, że będzie lepiej. Ale ja to mówię od siebie, bo nie jestem malkontentką, nie wpisuję się w ogólnopolski chór narzekaczy. Byłam ostatnio na biznesowym przyjęciu, zorganizowanym, jak to się mówi, „z wykopem”. Duża sala, artyści dopiero co skończyli występ w stylu kabaretowo-śpiewnym, nawet udany, nie to, co pokazał polski team na festiwalu Eurowizji. Nasze przaśne dziewczyny śpiewały tam pełną piersią, ale dosłownie, cała uwaga słuchaczy była skupiona

J

na biustach i niedwuznacznych gestach śpiewaczek, więc samego pienia nie docenili. Ale za to w świat poszła wieść, że Polki mają czym oddychać, a polska kultura w tym wydaniu powinna być oglądana po godz. 22. le wracam do przyjęcia „z wykopem”. Mnóstwo ludzi, odzianych jak na wesele, brokaty, cekiny i lakierki (do garniturów!!). Kelnerzy, uśmiechając się pod wąsem, w białych rękawiczkach krążyli z tacami przekąsek po sali, pachniała kaczka (z mocno przypieczoną skórką), sushi też było, i dorodne polskie jabłka w kryształowych żardinierach. Tylko nożyków do owoców nie podano. Ale przecież nie muszę jeść, pomyślałam; obgryzać jabłko, jakbym była u sąsiadów na działce nie wypada, zgodnie z etykietą należy jeść je widelcem i nożem. Prawdę mówiąc, nic nie zjadłam, bo się bałam, że się udławię… ze śmiechu. I ze złości. Zacznę od końca – złościło mnie, że tyle dobra dookoła, a ludzie furt narzekają. Między innymi na to, że unijne środki (nikt już nie używa w świecie biznesu i w polityce trywialnego określenia – pieniądze), są wydawane na szkolenia potrzebne jak psu order, a lwią część z tych „unijnych środków” pożera jedna instytucja – Kościół, który jest największym unijnym beneficjentem, jeśli wziąć pod uwagę tylko same dopłaty do 130 tys. hektarów ziemi, jakie posiada. A trzeba by dodać jeszcze tzw. inicjatywy lokalne, też realizowane z pomocą unijną, np. polsko-afrykańskie centrum dziedzictwa kulturowego we wsi Huta Komorowska. Projekt został wpisany w kontrakt województwa podkarpackiego, żeby można go było finansować za unijne pieniądze. I podniosło się larum, że marszałek wojewódzki szasta pieniędzmi, które by się przydały na co innego, ale chce się przypodobać kościelnym władzom, konkretnie diecezji sandomierskiej zabiegającej usilnie o realizację tego projektu. No i znowu myślącym inaczej się narażę, ale nie mają racji. Musimy popierać kulturę w każdej formie, bo kogo stać w tym regionie, jednym z najbiedniejszych w kraju, żeby jeździć do Afryki posłuchać tam-tamów, skoro można się rozkoszować taką muzyką u siebie. A jak to zbliża narody i kultury! Więc dość narzekania, zacznijmy klaskać. Gromko, żeby nie zagłuszyły ich tam-tamy. rzecież muzyka łagodzi obyczaje. Moje też. Dlatego już nie mam pretensji, że pan, który witał się kordialnie ze mną, a nie widzieliśmy się kupę lat, ostatnio w Chinach, pachniał czosnkiem, a ponieważ nie mógł dziubnąć przypieczonej kaczej skórki widelcem, ujął ją w palce i spożył (żal zostawić). Potem taką tłustą kaczą łapką przywitał się ze mną. Ale widać uznał, że to za mało okazana serdeczność, więc poklepał mnie po plecach. Moją piękną bluzkę z chińskiego jedwabiu (cholernie była droga – ja jeżdżę po świecie za swoje pieniądze i muszę liczyć każdego dolara), pewnie szlag trafił. Ale cóż to znaczy wobec wartości, jaką jest podtrzymywanie więzów przyjaźni?! Dlatego nie narzekajmy, że kochamy Ukrainę miłością nieodwzajemnioną, że do tej pory nie zniosła embarga na nasze mięso i kupuje je od wroga, Rosji. Eksportowane na Wschód nasze jabłka też musimy sami zjeść. Tylko podajcie, na litość boską, nożyki! ■

A

P

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

97






10 lat w UE

Podkarpacka dekada w Unii Europejskiej

Międzynarodowy Port Lotniczy Rzeszów-Jasionka.

Uniwersytet Rzeszowski.

Politechnika Rzeszowska.

Autostrada A4 Rzeszów – Korczowa.

20 miliardów złotych to kwota, jaką Podkarpacie otrzymało w latach 2007 - 13 w ramach dofinansowania unijnego. Doliczyć do niej trzeba jeszcze ok. 200 milionów euro w pierwszych trzech latach obecności w UE i 4 miliardy złotych dopłat bezpośrednich dla rolników. Łącznie ok. 25 miliardów. Kwota imponująca, ale miernikiem naszej obecności w Unii są nie tylko pieniądze. Wprawdzie Podkarpacie nadal plasuje się nisko w porównaniu z innymi regionami Unii, ale jesteśmy bliżej ich poziomu niż 10 lat temu. Technologicznie, gospodarczo, mentalnie. Ale na ten czas i zmiany, jakie zaszły, warto spojrzeć realnie.

Tekst Katarzyna Grzebyk, Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak

102

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014


10 lat w UE Bieszczady, turystyka, świeże powietrze, cisza i spokój – tak Podkarpacie kojarzyło się przez wiele lat. Dzięki pieniądzom unijnym chce być znane ze specjalistycznej wiedzy, gospodarki, nowoczesnego przemysłu, konkretnie lotnictwa, wiedzy eksperckiej i nowych technologii. Czy przez 10 lat obecności w Unii Europejskiej udało się ten cel w jakimś stopniu zrealizować? Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, obecnie dyrektor Wydziału Certyfikacji i Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim w Rzeszowie, wieloletnia prezes i współtwórczyni Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, zapewnia, że w dyskusji na temat korzyści, jakie Podkarpacie zyskało dzięki funduszom unijnym, ma tak mocne argumenty, iż nikt nie jest w stanie ostudzić jej entuzjazmu. Zaznacza jednak, że na te korzyści Podkarpacie pracowało dużo wcześniej, zanim Polska została przyjęta do Unii Europejskiej.

TRUDNE początki w Unii Korzyści te możliwe były dzięki Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, powstałej pod koniec maja 1993 roku, której celem było i jest nadal wspieranie rozwoju województwa podkarpackiego, podnoszenie jakości i poziomu życia mieszkańców, promocja potencjału regionu, kreowanie wizerunku Podkarpacia jako miejsca rozwiniętego gospodarczo i społecznie oraz pozyskiwanie zagranicznych środków pomocowych. Przez pierwsze lata istnienia RARR zajmował się realizacją programów przedakcesyjnych. – Podkarpacie, wtedy jeszcze jako województwo rzeszowskie, pierwsze pieniądze otrzymało w 1993 roku z funduszy przedakcesyjnych. Musieliśmy nauczyć się z nich korzystać. Był to właśnie program PHARE z dotacjami dla przedsiębiorców na tworzenie, rozbudowę i modernizację firm, i dla gmin na projekty infrastrukturalne: kanalizację, oczyszczalnie ścieków, drogi, infrastrukturę dla przedsiębiorczości. Później pojawiły się programy dla rolników. Mimo że na początku przedsiębiorcy i samorządy podchodziły do tego nieufnie, powstało sporo firm i nowe miejsca pracy, np. Małopolska Giełda Rolno-Towarowa oraz wiele firm transportowych – tłumaczy Barbara Kuźniar-Jabłczyńska. Po wstąpieniu Polski do UE pierwszym typowo regionalnym programem był ZPORR, dzięki któremu powstało wiele projektów w zakresie służby zdrowia, kultury, edukacji przedsiębiorczości, infrastruktury. – Polska musiała już wtedy płacić składkę członkowską, ale proszę zwrócić uwagę na to, że za jedną wpłaconą złotówkę otrzymywaliśmy trzy złote. Przypomnijmy sobie, jaka Polska, i Podkarpacie również, była szara, a jak pięknie wygląda dziś, właśnie dzięki funduszom unijnym. Podkarpacie jest obecnie najbardziej zadbanym województwem w Polsce – mówi dyrektor Wydziału Certyfikacji i Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim. – Oczywiście, mamy problemy, nie ma pracy, a młodzi wyjeżdżają za gra-

nicę. Ale to właśnie dzięki wstąpieniu Polski do Unii mogą wyjechać i być obywatelami Europy. Barbara Kuźniar-Jabłczyńska przyznaje, że może nie wszystkie fundusze zostały we właściwy sposób wykorzystane, ale krytykowane głośno w ostatnim czasie szkolenia finansowane przez UE również były potrzebne. – Dzięki funduszom przedakcesyjnym uniknęliśmy wielu błędów. Te pieniądze na szkolenia – kursy komputerowe, językowe np. naprawdę są istotne, choć może nam się wydawać, że za te kwoty można by wybudować drogi. Nie. Komisja Europejska daje pieniądze zarówno na duże, „twarde” projekty, jak i małe, „miękkie”, czyli inwestowanie w kapitał ludzki. Tylko od nas zależy, jak je wykorzystamy. – Trzeba wyraźnie powiedzieć, że gdyby nie fundusze unijne, Podkarpacie nie wyglądałoby tak jak dziś. Oczywiście, świat idzie do przodu, więc pewnie powoli rozwijalibyśmy się, ale na pewno nie mielibyśmy nawet 2/3 tych inwestycji, z których teraz jesteśmy dumni. W oficjalnych statystykach Podkarpacie może nie wypada najlepiej, ale jesteśmy bogatsi niż mówią statystyki. Jestem przekonana, że nikt nie byłby w stanie przedstawić mi takich argumentów, że jako Podkarpacie dalibyśmy radę zrobić to wszystko, co mamy, bez funduszy unijnych.

PARKI przyciągają fabryki Wizytówką zmian zachodzących na Podkarpaciu z pewnością jest Podkarpacki Park Naukowo-Technologiczny Aeropolis, którego budowę zainicjowała Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, a następnie prowadziły kolejne zarządy RARR. Na 166 ha przy lotnisku Jasionka udało się ściągnąć 32 firmy, wśród nich potęgi branży lotniczej. Zainteresowaniem inwestorów cieszy się też park w Rogoźnicy, do przyjęcia pierwszych inwestorów przygotowuje się strefa Rzeszów-Dworzysko. Tereny inwestycyjne w Dworzysku początkowo były częścią projektu budowy, ale okazało się, że na uzbrojenie tak dużego terenu nie wystarczy pieniędzy. Idea powróciła w 2005 r. w starostwie rzeszowskim, a dwa lata później Dworzysko wpisano na listę kluczowych projektów. – Wartość tego projektu to 78 mln zł, z czego 22 mln zł to wkład własny powiatu, reszta pochodzi z funduszy unijnych – wylicza Waldemar Pijar, pełnomocnik starosty rzeszowskiego ds. strefy Dworzysko. – Procedura zaprojektowania infrastruktury parku trwała od końca 2009 roku, w pierwszym etapie dla 60 ha, które w lipcu br. będą oddawane do użytku jako teren kompleksowo uzbrojony, wyposażony we wszystkie media i przygotowany do wejścia inwestorów. Natomiast drugim etapem jest przygotowanie dodatkowych 25 ha gruntu i uzbrojenie ich, a termin zakończenia tego projektu to wrzesień 2015 r. Na tym terenie będziemy budować farmę ogniw fotowoltaicznych o mocy produkcyjnej do 1 MW. 4 lutego br. złożyliśmy też wniosek o włączenie całego terenu parku RzeszówDworzysko pod oddziaływanie mieleckiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej Euro-Park Mielec, myślę, że za kilka ►

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

103


10 lat w UE

Zagospodarowanie zespołu zabytkowego Twierdzy Przemyśl wraz z odnowieniem Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu.

Park Naukowo-Technologiczny Rzeszów-Dworzysko.

Podkarpacki Park Naukowo-Technologiczny w Jasionce.

Skansen Archeologiczny Karpacka Troja w Trzcinicy k. Jasła.

miesięcy zapadnie ostateczna, pozytywna, decyzja. Będzie to dodatkową zachętą dla inwestorów w postaci ulg podatkowych, jakie w strefie funkcjonują. Prace w strefie idą pełną parą. W lipcu br. pierwsze 60 ha zostanie oddanych do użytku pierwszym inwestorom, którzy Podkarpacie traktują jako doskonałe miejsce do ulokowania swojego biznesu. To szansa na pracę dla ludzi, którzy w regionie widzą swoją przyszłość. – Rozmawiamy już z kilkunastoma firmami, są to koncerny międzynarodowe bardzo mocno zainteresowane ulokowaniem swoich inwestycji w naszej strefie. Szacujemy, że powstanie tu ponad 3 tys. nowych miejsc pracy – mówi starosta Józef Jodłowski. – To bardzo dużo, biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnich latach z Podkarpacia wyemigrowało blisko 200 tys. młodych, dobrze wykształconych ludzi, co jest demograficznym, ale też ekonomicznym i gospodarczym dramatem województwa. Młodzi ludzie wiedzą, że jeśli teraz wrócą do tego regionu, to pracy nie znajdą. Ale najważniejsze, by ci ludzie mieli w przyszłości gdzie wrócić, a taka strefa będzie otwartą furtką do powrotu. A czy bez dotacji z Unii Europejskiej park Dworzysko w ogóle miałby szanse powstać? – Budżet powiatu jest

104

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

subwencyjno-dotacyjny, więc bez wsparcia środkami unijnymi nie byłoby możliwości zrealizowania tak dużego zadania – przyznaje Józef Jodłowski. – Podstawowe zadania pochłaniają praktycznie 100 procent budżetu, więc na takie dodatkowe projekty trzeba zdobyć dodatkowe pieniądze. Udało się nam pozyskać 53 mln zł dotacji unijnej, a 22 mln zł pochodzi ze środków własnych i tylko w takim wymiarze jest możliwa realizacja takiego projektu przez powiat. W innym przypadku byłoby to niemożliwe. M.in. z tych powodów powiat rzeszowski jest jedynym w Polsce, który realizuje tak duże przedsięwzięcie w ramach Rozwoju Polski Wschodniej.

POLSKA W UE – sukcesy i porażki Racjonalna ocena 10 lat członkostwa w Unii Europejskiej nie jest łatwa, ale nie może być tylko na „tak” lub wyłącznie na „nie”. Zdaniem ekonomisty, dr. Krzysztofa Kaszuby, który określa siebie jako „eurorealistę”, z całą pewnością 10 lat był kolejnym okresem w rozwoju Polski


Reklama

i Podkarpacia, w którym zostało zrealizowanych sporo inwestycji, choć część z nich powinna była powstać w latach 90., jak choćby autostrada. Według Kaszuby, oceniając zmiany, jakie zaszły w tym czasie, trzeba robić to na trzech obszarach: przepływu ludzi, towaru i kapitału. – Największym sukcesem 10 lat w Unii Europejskiej jest swobodny przepływ ludzi. Bez paszportów możemy jeździć do krajów europejskich, młodzież może studiować za granicą, możemy poznawać inne kultury. Ale ewidentnym minusem jest migracja Polaków szukających pracy. Słabością tego okresu jest fakt, że nawet na jeden promil nie poprawiła się sytuacja na rynku pracy, a bezrobocie jest większe niż w momencie, gdy Polska wchodziła do UE. Drugą kwestią jest problem przepływu towaru. I tu, niestety, Unia również nie poprawiła tej sytuacji, wręcz przeciwnie. W tym czasie Polska straciła mnóstwo przedsiębiorstw, które zajmowały się produkcją na potrzeby rynku krajowego, a to zostało zastąpione importem z krajów UE albo z Chin. Eksport owszem jest, ale w rękach przedsiębiorstw z zagranicznym kapitałem, a problemem jest to, że Unia nie pomogła nam w utrzymaniu polskiego potencjału gospodarczego. Proces utraty dużych przedsiębiorstw polskich, a więc własności narodowej, który rozpoczął się w ostatniej dekadzie XX w., po przystąpieniu do Unii wciąż trwał, a obecnie w jeszcze większym stopniu jesteśmy uzależnieni od pracodawcy zagranicznego. Trzecią kwestią, którą należy brać pod uwagę przy ocenie ostatnich 10 lat, jest przepływ kapitału. – Te lata ostatecznie usankcjonowały rzeczywistość, w której polskie banki przestały istnieć. Obecnie mamy półtora polskiego banku: jedynym w pełni polskim jest Bank Gospodarstwa Krajowego oraz po części PKO BP, więc cały system bankowo-finansowy w Polsce leży w rękach kapitału zagranicznego. A zatem w tych trzech obszarach: przepływu ludzi, towaru i kapitału, trudno mówić, że te 10 lat jest sukcesem – uważa dr Kaszuba. Niewątpliwą korzyścią były i nadal są dotacje unijne, które przeznaczone zostały na poprawę całej infrastruktury, ale już w przypadku kolei, zdaniem ekonomisty, „zaliczyliśmy” całkowitą porażkę. Wiele inwestycji było też źle realizowanych, zbyt drogich. Oczywiście, beneficjentami tych środków byli podkarpaccy przedsiębiorcy, którzy faktycznie dzięki nim zyskali. Zainstalowano nowe linie technologiczne, wybudowano nowe hale, nowe siedziby itd. Ale ewidentną słabością jest to, że dotacje przeznaczano np. na budowę restauracji czy hoteli. I tego nie jestem w stanie zrozumieć – ocenia dr Kaszuba i dodaje, że pomyłką była też część programów szkoleniowych: – Owszem, niektóre pomagały przedsiębiorcom i pracownikom, ale równocześnie zbyt dużo pieniędzy stracono na nie zawsze potrzebne szkolenia bezrobotnych, czy analizowanie, dlaczego bezrobotni są bezrobotni. Pierwsza dekada w strukturach Unii za nami. Według ekspertów, ani do końca dobra, ani całkiem zła, ale może być dobrym punktem wyjścia na następne lata. Co zatem Podkarpacie może zyskać z funduszy unijnych ►


10 lat w UE

Muzeum Historyczne w Sanoku.

Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie.

w perspektywie finansowej 2014 - 2020? – Są to bardzo trudne pieniądze, bo nie będzie można za nie np. otworzyć pizzerii. Przedsiębiorca, aby otrzymać dotację, będzie musiał współpracować z uczelniami, wdrożyć jakiś wynalazek. Choć mamy już spore doświadczenie w korzystaniu z funduszy unijnych, musimy się dobrze przygotować, aby

Centrum Edukacji Międzynarodowej WSIiZ w Kielnarowej.

Sieć szerokopasmowa Polski Wschodniej.

jak najlepiej je wykorzystać. Mamy stać się bardziej innowacyjni, konkurencyjni, przez co zbliżymy się do poziomu innych regionów UE. To prawdopodobnie ostatnie duże pieniądze, jakie dostaniemy, dzięki nim musimy wejść płynnie w przyszłość, kiedy funduszy unijnych już nie będzie – dodaje Barbara Kuźniar-Jabłczyńska.

NAJWAŻNIEJSZE INWESTYCJE PODKARPACIA ZREALIZOWANE DZIĘKI FUNDUSZOM UNIJNYM  Autostrada A4 Rzeszów - Korczowa, droga S-19  Lotnisko w Jasionce  Podkarpacki Park Naukowo-Technologiczny  Rozbudowa Uniwersytetu Rzeszowskiego z Uniwersyteckim Centrum Innowacji i Transferu Wiedzy Techniczno-Przyrodniczej  Rozbudowa Politechniki Rzeszowskiej  Sieć szerokopasmowa Polski Wschodniej  Park Naukowo-Technologiczny Rzeszów-Dworzysko  Rozbudowa i modernizacja Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie

106

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2014

 Centrum Edukacji Międzynarodowej WSIiZ w Kielnarowej  Budowa Collegium Securitatis WSPiA  Zagospodarowanie zespołu zabytkowego Twierdzy Przemyśl wraz z odnowieniem Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu  Wschodnioeuropejskie Centrum Kongresowo-Sportowe Arłamów  Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie  Skansen Archeologiczny Karpacka Troja w Trzcinicy k. Jasła  Rozbudowa Muzeum Historycznego w Sanoku ■




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.