Rycerstwo nr 1 (maj 2016). Czy wciąż można być rycerzem?

Page 1


Zarząd: Przemysław Szymczyk – Redaktor Naczelny Magdalena Siemienas – Sekretarz Redakcji

Partnerzy:

Kontakt: polrocznik.rycerstwo@gmail.com Fot. z okładki: Eugeniusz Romer/Rycerstwo © Autorzy: Karolina Babik, Andrzej Biskupski, Dominik Cwikła, Michał Czajka, Magdalena Gotowicka, Ewelina Jędrasik, ks. Rafał Kusiak, Katarzyna Mieczkowska, Marta Ringel, Eugeniusz Romer, Magdalena Siemienas, Jan Stępniewski, Przemysław Szymczyk, Szymon Witkowski Wszelkie prawa autorskie do tekstów zastrzeżone na rzecz Wydawcy. Prawa autorskie do zdjęć przysługują podmiotom opisanym na odpowiednich licencjach i międzynarodowych oznaczeniach (tj. © albo CC). Jeśli nie ma podanej licencji, oznacza to pozyskanie materiału na licencji dostępnej na podanej stronie. Zdjęcia oznaczone samą nazwą domeny/zbioru są udostępnione na licencji publicznej (CC 0).

Kontrrewolucja.net

Fundacja Piękna Polska (fb.com/piekna.polska.fundacja)

Panstwochrzescijanskie.pl Dostałeś gazetę od kogoś? Wejdź na naszą stronę i poznaj nas lepiej: www.gazetarycerstwo.pl Jesteśmy też na: fb.com/polrocznik.rycerstwo Możesz do nas dołączyć! Chętnie przyjmiemy teksty lub zdjęcia. Jesteśmy otwarci zarówno na jednorazową jak i długoterminową współpracę. Zawsze jesteśmy otwarci na autorów, grafików, osoby od składania tekstów, partnerów i reklamodawców. Zapraszamy na naszą stronę internetową do zakładki „o nas” w celu pozyskania szczegółowych informacji o naszej misji i celach. Wydawca: Dominik Cwikła

Dwutygodnik „Może coś Więcej” (fb.com/mozecoswiecej)

„Powstrzymajmy dżihad w Europie” (fb.com/dzihad.stop)


Oto pierwszy numer naszego półrocznika „Rycerstwo”. Cieszymy się, że jesteście naszymi pierwszymi Czytelnikami. Do pracy nad czasopismem zachęciła nas możliwość podzielenia się naszą wiedzą i pokazania prawdy oraz własny rozwój – nie każdy ma okazję tworzyć czasopismo. Dzisiaj, gdy toczy się szczególna walka przeciwko rodzinie, Kościołowi i Tradycji, należy wziąć udział w tej wielkiej wojnie. Każdy z poruszonych aspektów jest niezwykle ważny dla naszego życia codziennego. Naród nie może żyć bez polityki, historii czy kultury, nie może być również trwały bez Tradycji wytworzonej przez obecne i poprzednie pokolenia przy szczególnym udziale Kościoła. Nie może też istnieć społeczeństwo bez wyraźnej roli mężczyzny, którego ostatni wiek zdawał się spychać do czegoś na kształt „podczłowieka” czy „zła koniecznego”, podczas gdy to on przecież zdobywał, bronił i odkrywał świat. Dostrzeganie propagandy, często zręcznie zakamuflowanej w mediach, powinno budować trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość, nie zaś sprowadzać

się do „mowy nienawiści” czy uprzedzeń. Teraz, gdy mamy do czynienia z potężną machiną liberalnej propagandy i kalania każdej świętości, bardzo ważny staje się wyraźny głos sprzeciwu. Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie wszystko można tolerować i uważać za przejaw wolności, często źle rozumianej, która przecież nie jest dobrem najwyższym. W przeciwieństwie do zdecydowanej większości prawicowych mediów, chcemy skupić się na przekazie pozytywnym i konstruktywnym. Oczywiście, pewne rzeczy zrugać trzeba. Jednak to, co będzie wyróżniać ten tytuł, to konkretna myśl: co powinno się zrobić, co dać zamiast czegoś, co chcemy wyrzucić, co jest przyczyną obecnego stanu rzeczy i jak to poprawić? Mam nadzieję, że zechcecie powrócić do naszego czasopisma już tej jesieni, na kiedy planowany jest drugi numer „Rycerstwa”. Życzę przyjemnej i owocnej lektury. Przemysław Szymczyk

Spis treści:

HISTORIA „Deus Vult!” – 4

Zerwanie więzów uzależnienia. Bóg a treningi – 22

Dominik Cwikła

Jan Stępniewski

Antysemityzm po polsku? – 6

Mężczyzna, czyli wojownik – 24

Ewelina Jędrasik

Andrzej Biskupski

Mity o inkwizycji – 8

TEMAT NUMERU

Magdalena Siemienas

Wciąż można być rycerzem – 29

KOŚCIÓŁ Nie przesól skryptury, bo Kościół to nie tylko Pismo Święte – 12 Dominik Cwikła

Do czego prowadzi modernizm? Nadużycia w liturgii – 15 Ks. Rafał Kusiak

Maj – miesiąc Maryjny – 17 Marta Ringel

Tradycji (nie) zawsze wierni – 18

Eugeniusz Romer

POLITYKA Zagrożenia i możliwości otwierające się przed Polską w nowej sytuacji geopolitycznej – 32 Przemysław Szymczyk

Magdalena Gotowicka

Matki, żony i... kapłanki – 45 Katarzyna Mieczkowska

Mamo, kup mi wampira! – 48 Magdalena Gotowicka

W OBRONIE RODZINY

Nie każdy islamista to terrorysta – 51

Ewelina Jędrasik

Andrzej Biskupski

Nowy, wspaniały świat z telewizora. Propaganda w serialach paradokumentalnych - 42

Z DRUGIEJ STRONY

Posłuszeństwo-bunt – 19

Wiara a motywacja – 20

Karolina Babik

Przemysław Szymczyk

Ikony działalności prolife w Kanadzie i USA – 35

RYCERZ

Medialna propaganda mniejszości seksualnych – 40

Polityka – honor czy pragmatyzm? – 34

Katarzyna Mieczkowska

Szymon Witkowski

CYWILIZACJA ZŁA

Embrion jest kimś! – 39 Katarzyna Mieczkowska

Michał Czajka


Powszechny mit

„Deus Vult!” Dominik Cwikła Wciąż wypomina się Kościołowi zbrodnię, jaką rzekomo miały być wyprawy krzyżowe. Nieraz myli się też prywatne wyprawy, błędnie nazwane „krucjatami”, z wyprawami, którym patronował Kościół. Temat wiecznie żywy, ponieważ łatwy do manipulacji – inne czasy, nazewnictwo, etc. Jak było naprawdę? Zacząć trzeba od kłamstw epoki upadku cywilizacyjnego w części Europy, zwanej cynicznie „oświeceniem”. Była to era walki z Kościołem i wszystkim, co z nim związane. Powstały kłamstwa, które są powielane do dziś. Szczególny udział mieli później w rozwoju tych kłamstw komuniści. Ale po kolei.

Oto zachłanny Urban II chce nowych danin na swoje pałace. Wysyła więc rycerstwo, które w Palestynie widzi możliwość zajęcia nowych ziem. Prowadzą zdegenerowanych najemników i zbrodniarzy, którzy są spragnieni łupów. Gdy zdobywają Jerozolimę, mordują wszystkich bez wyjątku – kobiety i dzieci... Arabowie płaczą pod „katolską” niewolą. A święty papież Jan Paweł II przeprasza za to wszystko, co się wydarzyło. Znamy to? Jasne. Problem w tym, że to wszystko bujda. Do Ziemi Świętej pielgrzymowali chrześcijanie z całej Europy. Gdy dotarli na miejsce – wydawali swoje pieniądze u Arabów. Rozwijał się handel. Wszystko było świetnie. Niestety, Ziemię Świętą najechali Turcy Seldżuccy. Na podbitych ziemiach wprowadzali swoją

agresywną wersję islamu. Skończył się handel, wolny wstęp do Palestyny, zaczęły się mordy i

grabieże. Papież Urban II zrobił więc to, co należało zrobić – wezwał rycerstwo do krucjaty w celu odbicia Ziemi Świętej z rąk barbarzyńców. Jeśli chodzi o zajęcie Jerozolimy, owszem, zdarzały się brutalne sceny. Jednak trzeba wziąć poprawkę na czas, kiedy miało to miejsce. Niegodnym pochwały współcześnie, acz normalnym i powszechnym wówczas było, że w przypadku, gdy miasto stawiało opór, po jego zdobyciu plądrowano je. Niezależnie jakiej religii żołnierze dokonywali ataku. Wiele miast – wbrew islamskim propagandowym opowiadaniom – przetrwało i pozostało nietkniętych, gdy się po prostu poddały, co było normalne. W samej Jerozolimie nie wymordowano wszystkich mieszka-


ńców. Po prostu opierające się miasto.

zdobyto

Kłamstwem są także przeprosiny za krucjaty. Nasz papież owszem, przeprosił. Ale nie Arabów tylko Greków za splądrowanie przez krzyżowców Konstantynopola w 1204 roku, a nie za wyprawy krzyżowe. Krucjaty same w sobie nigdy nie zostały i nie zostaną potępione – były słuszną akcją w celu przywrócenia sprawiedliwości i pokoju. Rzekome krucjaty Ze względu na popularne hasła i skróty myślowe, podobnie jak „polskie obozy koncentracyjne”, powstały kłamliwe i szkodzące Kościołowi hasła o tzw. „krucjatach dziecięcych” czy „krucjacie ludowej”. W 1096 roku wyruszyła I wyprawa ludowa, której przypięto łatkę „krucjaty”. Kościół nie miał z nią nic wspólnego. Była to samowolna inicjatywa pod przewodnictwem kaznodziei, Piotra z Amiens. Wyruszyli z nią faktycznie ludzie nieciekawi: chłopstwo, biedota, drobne rycerstwo spragnione bogactwa i przestępcy. Ich skutkiem były pogromy Żydów w Europie. Zaczęło się od Nadrenii, potem prześladowali judaistów po całej swojej trasie. Spotkał ich zasłużony los – masakra przez

wojska sułtana Kilidż Arslana. Należy podkreślić – nie była to krucjata w faktycznym tego słowa znaczeniu, tj. pobłogosławiona i zorganizowana przez Kościół. To była samowolna akcja w wykonaniu zbieraniny spragnionej lepszego życia. Tzw. „krucjata” dziecięca zaś była wyjątkowo tragicznym wybrykiem chłopca. Przekonał wiele tysięcy swoich rówieśników, że objawił mu się Chrystus i powiedział, że morze rozstąpi się przed dziećmi i one oswobodzą Palestynę. Stefan – bo tak nazywał się pastuch, który postanowił zostać „prorokiem” – po odprawieniu przez króla, który nie przyjął jego wersji wydarzeń, zebrał wokół siebie kilkadziesiąt tysięcy dzieci i kilku młodych księży. Ci pobłogosławili wyprawę i ruszyli. Papież być może nawet nie wiedział o tym wybryku. Nie była więc to krucjata. Wyprawa zakończyła się tragicznie. Nakazujący traktować się wyjątkowo, tak też postrzegany, Stefan zadziwił się, że morze nie rozstąpiło się przed nim. Wiele dzieci wróciło do domów, oskarżając pastucha o oszustwo. Część jednak została. Jak wiadomo, przybyło potem dwóch kupców, którzy wykorzystali naiwność dzieci. Pod pretekstem bezpłatnego przewozu, sprzedali dzieci w muzułmańską niewolę. Podo-

bnie było z wyprawą niemieckich dzieci. Różnica polegała na tym, że dzieciaki pomarły. Przywódca zaś, Mikołaj, został przyjęty przez papieża Innocentego III, który nakazał im wrócić do domu. Nie róbmy z siebie głupców Kościołowi zarzuca się obecnie całe zło tego świata. Warto wiedzieć, jak było naprawdę, by móc to skontrować. Jak wiadomo, krucjaty nie przyniosły ostatecznie wyzwolenia Palestyny. Imperium Turków rozrastało się mimo koalicji państw europejskich. W końcu ekspansja turecka została powstrzymana przez nas – Polaków – 333 lata temu pod Wiedniem. Jak wyglądałby świat, gdyby muzułmanie nie byli nękani naszymi atakami w celu wyzwoleni Ziemi Świętej? Jak wielkie mieliby wojska z powodu posiadania większego „zasobu” mężczyzn, którzy byliby nie tylko zdolni, ale wręcz chętni do walki z „niewiernymi” w imię dżihadu? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Sam jestem dumny z krzyżowców, którzy są wzorem odwagi i poświęcenia. Nie widzę powodów, by sądzić inaczej. I, jak zakrzyknął błogosławiony papież Urban II wzywając do I krucjaty, „Deus Vult”!


Antysemityzm po

polsku? Ewelina Jędrasik „Polska to zaścianek Europy. Polska to ciemnogród. Ksenofobia, rasizm i antysemityzm się szerzą. Europa to coś zupełnie innego. Pełna otwartość. Wielokulturowość. Wielobarwność.” Jak często słyszymy takie słowa? Jak często ktoś nam próbuje wmówić, że jesteśmy zacofani bo jesteśmy katolikami i mamy tradycyjne poglądy? Zapewne częściej niż byśmy chcieli. Czy Europa naprawdę jest taka otwarta, a Polska nietolerancyjna? O Żydach przez wieki Polska nie zawsze była rajem dla przybyszów, dla imigrantów jakbyśmy dzisiaj powiedzieli. Jednak przez setki lat osiedlali się u nas obcokrajowcy, ludzie różnych narodowości, języków i wyznań, także Żydzi, i w jakiś sposób wtapiali się w nasz krajobraz. Władcy zazwyczaj byli im przychylni, szlachta i duchowieństwo obawiało się, że stracą swoje przywileje na rzecz przybyszów więc nie zawsze byli wobec nich życzliwi. Prości ludzie, o ile nie zostali podburzeni pogłoskami, na przykład o rytualnych mordach dokonywanych rzekomo na dzieciach przez Żydów, żyli z przybyszami w zgodzie. W połowie XVI wieku na terenach Rzeczypospolitej mieszkało około 80 proc. światowej populacji Żydów. Wygląda na to, że czuli się w Polsce dobrze. Gdyby było inaczej, po co mieliby zamieszkiwać nasz kraj w takiej liczebności? Tymczasem w zachodniej Europie sytuacja była dość burzliwa. Przykładem tego mogą być choćby pogromy Armlederów seria pogromów ludności żydowskiej dokonanych w Alzacji

od 1338 do 1339 przez bandy biedoty i chłopów. 31 marca 1492 roku wydany został Edykt z Alhambry (zwany również edyktem o wygnaniu Żydów), na mocy którego Żydzi zostali wypędzeni z Królestwa Hiszpanii i jego posiadłości. Powodem wypędzenia było podjęte przez Żydów „usiłowanie na wszelkie sposoby obalenia ich świętej wiary katolickiej i próby odciągania wiernych chrześcijan od ich wiary”. W 1543 roku Marcin Luter wydał antysemicką rozprawę „O Żydach i ich kłamstwach” (nie było to pierwsze takie jego dzieło). W rozprawie zalecał co następuje: palić synagogi i szkoły żydowskie, niszczyć żydowskie domy, zabierać Żydom modlitewniki i Talmudy, zabronić rabinom nauczania pod groźbą śmierci, zakazać lichwy i skonfiskować wszelką gotówkę, klejnoty i kruszec oraz zmusić ich do zarabiania na chleb w pocie czoła. Tak agresywna postawa Lutra spowodowała była rozczarowaniem faktem, że Żydzi nie chcą się nawracać na luteranizm. Na tle wydarzeń w Europie sytuacja Żydów mieszkających w Polsce była dość spokojna, nawet biorąc pod uwagę pojawiające się oskarżenia o mordy rytualne na chrześcijanach czy o kradzieże i profanacje hostii. Były to raczej jednorazowe incydenty niż zo-

rganizowane prześladowania. Położenie polskich Żydów zmieniło się na gorsze gdy Polska została wymazana przez zaborców z map Europy pod koniec XVIII wieku. Holocaust czyli polskie obozy zagłady O ile losy Żydów w średniowiecznej Europie wydają nam się tematem odległym i mglistym, to temat Holocaustu znamy chyba wszyscy. W końcu niektórzy z naszych dziadków także przeżyli pobyt w obozach na Majdanku lub w Oświęcimiu. Tragiczne wydarzenia II wojny światowej ciągle tkwią w pamięci naszych bliskich i w pamięci narodu. Podczas II wojny światowej zginęło około 6 milionów polskich obywateli, mniej więcej połowę z nich, czyli 3 miliony, stanowili Żydzi. Część z nich została zgładzona w obozach koncentracyjnych, część zmarła z głodu w gettach. Była to wręcz niewysłowiona tragedia dla całego narodu. Tym bardziej boli używane przerażająco często określenie „polskie obozy koncentracyjne”. Obozy koncentracyjne były niemieckie. Koniec i kropka. Obozy zakładali na terenie Polski niemieccy naziści i mordowali w nich zarówno Polaków jak i Żydów czy


Romów. Wszystkich, którzy, według nomenklatury narodowosocjalistycznej, byli podludźmi. Nazywanie tych obozów polskimi jest krzywdzące i prowokujące. Sugeruje, że Polacy masowo eksterminowali Żydów. I siebie nawzajem. Czynienie Polaków współodpowiedzialnymi za zbrodnie Niemców to obraza. Faktem jest, że niektórzy Polacy kolaborowali z hitlerowskim okupantem. Faktem jest, że wydawali ukrywających się Żydów i uczestniczyli w żydowskich pogromach. Jednak ci zdrajcy to grono dość wąskie w porównaniu z tymi, którzy z narażeniem życia pomagali prześladowanym Żydom. Są to choćby Irena Sendlerowa, która uratowała z warszawskiego getta 2,5 tys. żydowskich dzieci czy Leopold Socha, który pomagał uciekinierom z lwowskiego getta ukrywać się w kanałach. Tolerancja wartość?

jako

najwyższa

W związku niemal całej imigranckim zachodniej

z panującym w Europie kryzysem państwa Europy często zarzucają

nam, Polakom, brak otwartości. Bo nie dość, że nie chcemy liberalizacji prawa rodzinnego czyli wprowadzenia związków partnerskich dla osób tej samej płci; nie dość, że nie chcemy zwiększyć dostępności do aborcji i in vitro, to imigrantów też nie chcemy do siebie przyjąć. Gdzie jest nasza tolerancja? Gdzie otwartość na ludzi o innych poglądach, innego wyznania, innej narodowości? Tolerancja nie może być wartością najwyższą, nadrzędną. Gdyby była, musielibyśmy tolerować nie tylko metalowców, wyznawców Hare Kriszna i wegan. Musielibyśmy tolerować także rabusiów, gwałcicieli i morderców. Bo oni mają taki pomysł na życie, który polega na krzywdzeniu innych ludzi. Jeden lubi słuchać disco polo, drugi lubi zaczajać się na staruszki w ciemnych uliczkach. A my powinniśmy to tolerować. Podany przeze mnie przykład wydaje się nieco absurdalny. Jednak nie oddaliłam się tak bardzo od realiów. Chyba większość z nas zdaje sobie sprawę, że imigranci zalewający Europę to w przeważającej części muzułmanie z krajów

arabskich, że ich kultura i religia są bardzo odmienne, wręcz wrogie wobec naszych obyczajów. Normalne jest dla nich wydawanie niedojrzałych dziewczynek za mąż za o wiele starszych mężczyzn, a także okaleczanie kobiecych narządów płciowych – tak zwane obrzezanie. Czy w tym pierwszym przypadku nie mówimy o zalegalizowanej pedofilii, a w drugim o wyjątkowo perfidnej przemocy fizycznej i seksualnej wobec kobiet? Jeśli zdecydujemy się tych ludzi przyjąć, będziemy musieli takie zachowania tolerować, bo oni ich nie zmienią tylko dlatego, że zmienili miejsce zamieszkania. Tolerancja nie może być pierwsza z wyznawanych przez nas wartości. Nie możemy tolerować tego co jest złe. Nikt nie ma praca narzucać nam imperatywu większej otwartości. Nie jesteśmy ksenofobami. Po prostu mamy własne przekonania. Mamy tradycyjny system wartości, który sprawdzał się przez dwa tysiące lat. Mamy własną tożsamość ukształtowaną przez historię, w której można znaleźć wiele przykładów polskiej tolerancji.


Mity o inkwizycji Magdalena Siemienas Przywrócenie wiarygodnego obrazu inkwizycji jest dzisiaj niezwykle trudne. Mimo upływu wieków, nadal jest to jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów w historii Kościoła katolickiego. Mit krwawej inkwizycji przesłania wiele faktów. Powszechnie inkwizycja kojarzona jest z krwawymi mnichami, stosami i torturami dla tych, którzy odważyli się przeciwstawić władzy Kościoła. Już samo słowo „inkwizycja” wywołuje negatywne skojarzenia, takie jak owiane tajemnicą sposoby tortur, palenie na stosach czy polowania na czarownice. Aby móc dokonać obiektywnej oceny historycznej, niewątpliwie potrzeba obiektywnej i wolnej od uprzedzeń wiedzy w tym jakże rozległym temacie. Pochopne wnioski i oskarżenia biorą się głównie z niewiedzy, co niestety jest bardzo krzywdzące dla tej instytucji. Media nie są zbyt obiektywne w tym temacie. Ciężko dotrzeć do naukowych opracowań, za to wszędzie znajdziemy mnóstwo mitów propagujących niewiedzę i przesądy. Większość z nich przypisy-wana jest inkwizytorom, którzy kreowani są w nich na

złych starców łaknących krwi niewinnych ludzi. Są to jednak przeważnie protestanckie legendy. Inkwizycja przez wieki była jedną z najbardziej przejrzystych instytucji. Sędziowie skrupulatnie sporządzali protokoły ze swoich obrad, które do dziś są dostępne dla badaczy. Początek działalności Inkwizycji datuje się na 1184 rok, gdy papież Lucjusz III rozkazał biskupom zwalczanie herezji. Dopiero Innocenty III powołał powszechną, ściśle kościelną inkwizycję. Od pontyfikatu Grzegorza IX powstała także inkwizycja zakonna, która do wydania wyroku potrzebowała także zgody miejscowego biskupa. Grzegorz IX powierzył inkwizycję dominikanom, a na pomocników wyznaczył franciszkanów. Trybunały miały nie dopuszczać do karania niewinnych. Przed powołaniem Trybunału, sprawy o herezje prowadziły sądy świeckie, które stosowały tortury i kary śmierci. Starożytność, wieki średnie i powołanie Świętej Inkwizycji Odkąd ostatni cesarz władający zarówno wschodnią jak i zachodnią częścią Cesarstwa Rzymskiego, Teodozjusz I Wielki, wydał w 381 roku swój edykt, chrześcijaństwo okrzyknięto religią państwową.

Przestrzeganie religii stało się wtedy sprawą publiczną. We Wschodnim Cesarstwie Rzymskim herezją zajmowało się prawo cesarskie i sądy państwowe, natomiast na Zachodzie, z powodu ograniczenia władzy, kler i laikat musiały same bronić ortodoksji. Stąd między VIII a IX wiekiem hierarchowie Kościoła musieli sami piastować urzędy i pełnić funkcje cywilne, polityczne, a często także militarne. Heretycy narażali się na wygnanie, więzienie, konfiskację dóbr, pozbawienie praw cywilnych, a nawet śmierć. Prawo rzymskie przewidywało stos dla tych, którzy byli odpowiedzialni za poważną zdradę najwyższej władzy cywilnej. Herezja była równoznaczna ze zdradą majestatu Bożego. Gdy w Kościele potwierdzała się władza papieża, ściganie heretyków było w rękach Kurii Rzymskiej, która miała narzędzia i sposoby jej realizacji. W wiekach średnich to chrześcijaństwo i religia spajały ówczesny świat. Państwo w dużej mierze było oparte na autorytecie Kościoła. Wszelkie odstępstwa od religii były zagrożeniem dla całego systemu społecznego i politycznego. Patrząc na epokę średniowiecza musimy rozróżnić to co świeckie od tego co duchowe. Ważne jest także to, żeby nie odrywać epoki w jakiej powstała. Wówczas tylko ortodoksyjny katolik mógł być w pełni obywatelem zachodnich społeczeństw. Herezje były w stanie zachwiać całą równowagą państwa. Kościół powołał Świętą Inkwizycję, czyli instytucję, która miała za zadanie utrzymać jedność religijną, co leżało w interesie całej ówczesnej cywilizacji. Inkwizytorami byli niezwykle inteligentni, otwarci i dobrze wykształceni mężczyźni, którzy kierowali się głownie miłosierdziem i sprawiedliwością. Wszelka przemoc, tortury oraz stosy, o których jest tak głośno, były metodami świeckich naśladowców i protestantów.


Inkwizytorzy prowadzili sprawiedliwe sądy, jedynie znikoma część wyroków oznaczała śmierć. To trybunały inkwizycyjne ukształtowały procedury świeckiego sądownictwa. Uratowały także masę ludzi przed śmiercią z rąk fanatycznego i ciemnego tłumu. Prawda o karach doczesnych Pora obalić mit, jakoby to Kościół był inicjatorem i propagatorem stosowania kar doczesnych wobec heretyków. Pierwsi przyłożyli do tego rękę cesarze, królowie i książęta, czyli prościej mówiąc: władza świecka. Nie brakuje dowodów na to, że duchowni, biskupi, a wręcz Stolica Apostolska sprzeciwiała się krwawym i ostatecznym rozwiązaniom. Przykład - fragment listu papieża Aleksandra III, do arcybiskupa Reims: Lepiej uniewinnić winnych, niż przez nadmierną surowość targnąć się na życie niewinnych. Kolejny przykład: dekret papieża Honoriusza IV z 1286 roku, unieważniający surowe rozporządzenia cesarza Fryderyka II. Dekret nakazywał amnestię i uwolnienie heretyków. Cesarz chciał na własną rękę tępić innowierców, szczególnie tych uniewinnionych przez kościelną inkwizycję. Nieliczne osoby wiedzą, że w Anglii nie było inkwizycji. Muzea tortur, które są podziwiane przez turystów to prawdopodobnie XIX-wieczne rekonstrukcje narzędzi angielskich tortur. Kara śmierci w stosunku do wszystkich wyroków stanowiła niewielki procent. Nie wiadomo ilu z nich dokonano. Wg du-

ńskiego specjalisty, Gustava Henningsena, mit o „milionach ofiar” na podstawie takich badań można obalić. Inkwizycja była wroga wolności myśli, lecz warto zaznaczyć dlaczego. W czasach inkwizycji istniało przekonanie o istnieniu jedności prawdy, dlatego broniono jej za wszelką cenę. Heretycy nie chcieli wolności kultu dla wszystkich, tylko przeciwstawiali się większości i swój fałszywy obraz rzeczywistości chcieli narzucić wszystkim innym. Nieco mniej znanym, lecz równie krzywdzącym mitem jest przekonanie, że powstanie trybunałów inkwizycyjnych zmusiło władze świeckie do potępienia heretyków w państwie. Natomiast to władze świeckie, które przyjęły wiarę katolicką, zakładały, że kto wyrzeka się Chrystusa, występuje tym samym przeciw państwu. Długo przed powstaniem Świętego Oficjum władze świeckie tępiły heretyków. Takie stanowisko zajął m.in. wspomniany wcześniej Teodozjusz I Wielki, który pozbawiał ich praw obywatelskich, praw dziedzictwa i skazywał na wygnanie. Herezje traktowano wtedy jako wystąpienie przeciw państwu i złamanie porządku społecznego. Oparta na posłuszeństwie oraz feudalizmie gospodarka nie wytrzymałaby długo, gdyby heretyk uzasadniał chłopom, że nie muszą pracować na swego pana feudalnego. Takie zapisy znajdowały się także w kodeksach Saksonii i Francji. Kościół niejednokrotne sprzeciwiał się takim rozwiązaniom wobec heretyków. Ówczesny autorytet tamtych czasów,

biskup Hippony św. Augustyn niejednokrotnie nawoływał, aby nie stosować siły przeciw innowiercom, ponieważ nie można ich silą zmusić do przyłączenia się do Kościoła. Stosy, tortury i czarownice Pierwsze stosy z heretykami zapłonęły w Orleanie za czasów króla Roberta II (972-1031), pomimo wielu protestów dostojników kościelnych. Należy jeszcze raz wyraźnie podkreślić, że stosy nie były wymysłem inkwizycji. Już wcześniej kierowano na nie przestępców, fałszerzy monet, włamywaczy i fałszerzy oszukujących władzę. Stosowanie tortur w sądach inkwizycyjnych miało miejsce tylko wtedy, gdy oskarżony miał na swoim koncie ciężkie przewinienia. Same podejrzenia o niczym nie przesądzały. Dodatkowo zezwolenie na tortury musiało zostać podjęte przez aklamację, czyli przez wszystkich sędziów. Inkwizycja kościelna zakazywała karania dzieci, starców i kobiet w ciąży. Można powiedzieć, że sądy inkwizycyjne, w porównaniu do sądów świeckich, dawały osądzonym większą szansę na sprawiedliwy proces. Warto dodać, że nieraz przestępcy złapani na kradzieży próbowali robić z siebie heretyków, by trafić do więzienia inkwizycyjnego, nie świeckiego. W tym pierwszym miał zapewniony proces i wyżywienie. W tym drugim – nieraz umierano z głodu po tygodniach bycia zapomnianym przez kogokolwiek.


Trzeba też dodać, że stosowanie tortur w średniowieczu było powszechne. W przypadku jednak władzy świeckiej to oprawca decydował, czy zastosować okrucieństwo. W przypadku inkwizycji – wszyscy sędziowie musieli być jednomyślni. ,,Polowanie na czarownice” jest kojarzone z paleniem na stosie niewinnych kobiet, które musiały poświęcić swe życie przez sadystycznych inkwizytorów. Ma to jednak niewiele wspólnego z Kościołem katolickim. Magia i czary były uznawane za przestępstwo tylko przez sądy świeckie, mimo, że dotyczyło to także kwestii wiary. Ważne jest to, aby spojrzeć na ten okres pod względem stosunku ówczesnego świata do kobiet. Kobieta miała wówczas inne zadania w hierarchii społecznej. Była gorsza w kontekście inteligencji, etyki i religii, przez co stała się łatwym łupem dla iluzji i paranormalnych zachowań. Kobiety uważano za płeć słabszą, ba-

rdziej próżną, o wybujałej wyobraźni, co było podstawą do oskarżenia je o magię, zabobony i czary. Czarami były praktyki wyrządzające szkodę, takie jak zabójstwa, wywoływanie chorób, uroki i zaklęcia. Mimo wielu argumentów, które są w stanie wybronić Świętą Inkwizycję, Trybunały często porównuje się do gestapo, a samą instytucję nazywa się policją wiary. Jest to krzywdzące, ponieważ intencją Inkwizycji była ochrona credo i brak zgody na godzenie w niezmienne prawdy wiary przez heretyków. Był to rodzaj obrony przed fałszem, a nie walka z heretykami. To dzięki inkwizycji mamy m.in. adwokatów. Obrońca dla oskarżonego przed władzą świecką? Marzenie (wkrótce) ściętej głowy. Za czasów propagandy socjalistycznej ofiary Świętej Inkwizycji wielokrotnie podawano w milionach. Czasy się zmieniły, ale antyklerykalna propaganda na-

dal podtrzymuje tego typu absurdy. Przy okazji wystaw średniowiecznych narzędzi tortur, zawsze pada hasło „inkwizycja”. Ludzie z łatwością przyjmują informacje, że były to narzędzia stosowane wyłącznie przez inkwizytorów. Mało kto zwraca uwagę na mit o tym, że tortury stosowane były przez inkwizycję w stosunku do ludzi jedynie podejrzanych o herezję. Propaganda i manipulacja tworzą przekonanie o zbrodniczej działalności Kościoła katolickiego, które ciężko jest wyprzeć z myśli wielu osób, a przecież wystarczy przejrzeć pojedyncze akta, z których jasno wynika, że tortury stosowano jedynie w skrajnych przypadkach, a sama inkwizycja była obiektywnym i humanitarnym sądem.



Nie przesól skryptury, bo Kościół to nie tylko Pismo Święte Dominik Cwikła Bardzo dobrą rzeczą jest znać Pismo Święte. Biblia to nasza święta Księga, która objawia nam podstawową wiedzę o Bogu. Niestety, wielu zdaje się zapominać, że katolik nie podpiera się tylko nią. Mamy długą, bo prawie dwutysiącletnią Tradycję, która obowiązuje każdego. Odrzucając ją, czyli katolicką naukę społeczną i Katechizm Kościoła Katolickiego, stajemy się heretykami. Heretycki błąd Tzw. „kościoły” protestanckie uznają, że w momencie powstania ich odłamu odkryto prawidłową interpretację Pisma Świętego. W większości wierni tychże uważają, że przedtem panowała herezja i trwa do tej pory, poza ich wyznaniem. Oczywiście wiele z nich tolerują czy nawet blisko współpracują, ciesząc się, że panuje wśród

nich jedność. Jest to jednak odrzucenie rozumu. Jeżeli heretycy uważają, że chleb i wino są jedynie symbolem ciała i krwi Chrystusa, zaś my wierzymy, że w Eucharystii Bóg jest realnie – fizycznie – między nami, to kłamstwem byłoby mówić, że wiara katolicka jest bliska herezji, a herezja nam. Kłamstwem jest też wmawianie sobie i innym – z perspektywy heretyka nawet – że inne herezje są mu bliskie. Jeśli rzeczywiście niczym się nie różnią, to czemu istnieją różne „kościoły”? Czy chodzi po prostu o pieniądze? Mamy więc do czynienia z obłudą. Wyznania różnią się? Więc są kwestie dogmatyczne, tj. fundamentalne, których nie wolno odrzucić, a których nie ma u tych drugich. Protestanci mówią, że „Bóg nawołuje do jedności”. Czy jednak jedność ma istnieć w fałszywych zapewnieniach o braterstwie, gdy wyraźnie widać poróżnienie? Czy istnieje pokój za wszelką cenę?

Słynny heretyk i jego brednie Wszystko zaczęło się od Marcina Lutra, słynnego heretyka, niesłusznie nazywanego „reformatorem Kościoła”. Faktycznie rozbił świat chrześcijański, czego skutki odczuwamy do dziś. Na czym polegał jego błąd? Przede wszystkim „przesolił skrypturę”, tzn. jest winnym wprowadzenia zasady „sola Scriptura” (łac. „tylko Pismo”). Heretycy twierdzą, że Biblia i jej czytanie wystarczą, by poznać Boga i osiągnąć zbawienie. Brzmi ładnie, ale to błąd. Przeciętny człowiek (a nawet względnie wykształcony) nie zrozumie Pisma Świętego poprawnie. Przede wszystkim, zdecydowana większość osób korzysta z tłumaczeń, co samo z siebie odbiera zdolności poznawcze. Prawie nikt nie będzie wiedział, czemu na początku świętej księgi znajdujemy dwa opisy stworzenia człowieka, które są zupełnie sprzeczne sobie (Rdz 1, 26-27 oraz drugi: Rdz 2, 5-7 i Rdz 2, 21-23). Zwróciliście na to uwagę? Mamy


dwa momenty stworzenia tego samego gatunku – człowieka! No jakże to? Tutaj nie wystarcza tylko przeczytać fragmentu, by wyciągnąć poprawne wnioski. Trzeba oddać głos historykom. Ci dopiero wyjaśnią, że jest to efekt dwóch tradycji w kulturze żydowskiej. Mając tę wiedzę, można próbować interpretować cokolwiek. Bowiem brak znajomości kontekstu prowadzi do błędnej interpretacji. Albo dlaczego różni się opis śmierci Chrystusa na krzyżu? W jednej wersji Ewangelii (Mk 15, 23-32) wszyscy wyśmiewają Zbawiciela, włącznie z łotrami, w innej zaś (Łk 23, 39-43) jeden z łotrów idzie tego samego dnia do bram raju. Czy zwykły człowiek może to pojąć? Oczywiście, że nie. Nawet obecnie, o czasach wystąpienia Marcina Lutra nie wspominając. Dlatego jest Tradycja. Jest to wielkie dziedzictwo wiedzy teologicznej, kulturowej i dogmatycznej Kościoła. Tradycja nas umacnia Dzięki Tradycji wiemy, że Matka Boża została niepokalanie poczęta a potem wniebowzięta. Wiemy o czyśćcu, który heretycy odrzucają. Rozumiemy, dlaczego w Piśmie zapisano coś tak a

nie inaczej. To Tradycja dała nam katolicką naukę społeczną – ideę, którą gdyby wprowadzić, zapobiegłaby powstaniu i umocnieniu się komunizmu i wszelkiemu złu z nim związanemu. Heretycy, odrzucając tradycję, odrzucają dorobek naukowy i rozumowy. W ten sposób de facto cofają się w rozwoju. Kościół bowiem gromadzi wiedzę, analizuje ją i rozwija, wspierając się naukami. Ilość informacji, problemów i innych jest zbyt duża, by wszyscy teologowie świata w jednym pokoleniu poprawnie je zinterpretowali. To w Kościele przecież nieraz słyszy się hasło: „fides et ratio” (łac. „wiara i rozum”). Protestanci zatrzymują się na samym fides. Do czego to doprowadziło? Do wielkich wojen, rozbicia świata chrześcijan, zniszczeniu ówczesnych autorytetów i struktur społecznych oraz brutalnych, nieraz z powodów wyłącznie prywatnych, samosądów. Popularne we wszechobecnej antykulturze filmy o polowaniach na czarownice są bardzo prawdziwe. Za wyjątkiem tego, że to nie katolicy i księża, ale protestanci z pastorami na czele lubowali się w takich „rozrywkach”. Warto przypomnieć absurdalny „test na czarownicę”. Podejrzaną o paranie się magią kobietę zamykano w klatce i na kilka

godzin zanurzano pod wodą. Jeśli przeżyła, zabijano ją, bo to czarownica. A jeśli wyciągnięto ją martwą… ups. No to modlili się za jej duszę i wieczne zbawienie… Katolicy nie bawili się w takie absurdy. Już od XIII wieku działała okryta współcześnie niesłuszną niesławą inkwizycja kościelna. To ona stworzyła podstawy pod działające do tej pory na całym cywilizowanym świecie normy prawne. Gdy w Kościele oskarżono kogoś o „przymierze z diabłem”, inkwizytor badał najpierw, czy donosiciel nie ma prywatnego zatargu z oskarżonym. Potem dopiero następowało normalne – wbrew propagandzie nieuków w popkulturze bez używania tortur przesłuchanie. Pytano, czy donos jest prawdziwy, czy jest tak, jak ktoś mówił, etc. Jeśli okazywało się, że tak, przystępowano do śledztwa. To właśnie „tej wstrętnej inkwizycji” zawdzięczamy stanowisko adwokata i względnie równej możliwości obrony przed jakimkolwiek oskarżeniem – czy to państwowym czy prywatnym. Wiedzieliście o tym? No właśnie. Najczęstszą karą inkwizycji była modlitwa i post. Bardzo rzadko używano „kary śmierci”. Trzeba dodać, że ta „kara” była wyrokiem na „duszę”. Inkwizycja praktycznie nikomu nie odbierała


życia. Czynił to lokalny władca, którego rządy były przez heretyków przeważnie podważane. Nieraz inkwizytorzy musieli bronić też oskarżonych o czary przed samosądem chłopskim. Modernizm Niepopularna i pusto hejtowana przez modernistów maksyma „Extra Ecclesiam nulla salus” (łac. „poza Kościołem nie ma zbawienia”), jest potwierdzona jako dogmat. Ogłoszono go podczas soboru laterańskiego w 1215 roku. Mimo, że sobór watykański II uznaje, że istnieje możliwość zbawienia poza nim, o tyle mi rozum odmawia przyjęcia tego. Jeśli wszystkie religie są równe, to czemu ktoś miałby być katolikiem? I czy postanowienie soboru z XIII wieku było nieważne lub fałszywe? Nie zamierzam negować SV II. Mam jednak wiele wobec niego wątpliwości. W Biblii czytamy: „Poznacie ich po ich owocach” (Mt 7, 16). O ile postanowienia ostatniego soboru nie są złe, o

tyle widzimy ich efekty: poważne nadużycia podczas Mszy świętej, jawne wspieranie przez część duchowieństwa ruchów na rzecz in vitro czy homolobby.

nie świeckim, bez wykształcenia teologicznego oraz z nauk pomocniczych – powinni pokornie i dosadnie przyznać: jesteśmy na to zbyt głupi.

Zapewne to jest przyczyną, dla której wiele osób skłania się ku radykalnym ruchom tradycjonalistycznym, które także mogą prowadzić do pychy i herezji – nieuznawania autorytetu papieża. Nie chcę też mówić, że Msza św. w obrządku trydenckim powinna być jedyną formą. Faktem natomiast jest, że na niej nie byłoby możliwości do pewnych cyrków, które mają miejsce już teraz w niejednej parafii w Polsce.

Moja rada? Trwajmy przy Kościele i zwracajmy uwagę, gdy pojawia się niebezpieczny nurt. To nam jak najbardziej wolno. Nie przejmujmy się też, jeśli media powiedzą, że papież powiedział coś kontrowersyjnego. W większości przypadków to manipulacja medialna. A jeśli naprawdę coś takiego powie? Spokojnie - to „tylko” papież i nauki Kościoła nie zmieni. A gdyby nawet próbował - przecież zgodnie z obietnicą Chrystusa, naszej wspólnoty bramy piekielne nie przemogą, a co dopiero potencjalny zaledwie heretyk?

Tradycja katolicka daje nam siłę i umacnia nas. Odrzucając ją i postępując w kierunku modernizmu, osłabiamy naszą wiarę. Nie można polegać wyłącznie na emocjach i w swej arogancji sądzić, że można samodzielnie interpretować Pismo Święte. Naprawdę mało kto ma wiedzę – jeśli w ogóle! – by tego dokonać. Moderniści – szczególnie w sta-


DO CZEGO PROWADZI

MODERNIZM? NADUŻYCIA W LITURGII Ks. Rafał Kusiak Papież Franciszek, podczas trwania swojego pontyfikatu, bardzo często przypomina o zagrożeniach współczesnego świata na funkcjonowanie i rozwój Kościoła. Mówi przy tym, że przyczyn jest wiele. Wewnątrz Kościoła może występować wzajemna rywalizacja, próżna chwała. Na zewnątrz natomiast pojawia się próba dostosowania nauczania Magisterium Kościoła, według własnych upodobań moralnych i etycznych. Wszystkie przyczyny mają, przede wszystkim, na celu osłabienie Ewangelii. Wydaje się konieczne, aby w obliczu obecnych zagrożeń dla Kościoła, odpowiedzieć sobie na pytanie: skąd wypływa ciągła próba osłabienia nauki Chrystusa i jej rozmiękczenie? W poszukiwaniu źródła, wymienianych przez papieża Franciszka przyczyn niszczenia Kościoła, prędzej czy później, dochodzimy do herezji, która nazywana jest herezją modernizmu. Jak pisał w swej encyklice „Pascendi dominici gregis” (1907) Pius X, modernizm jest „największą ze wszystkich herezji”. Niniejszy artykuł będzie próbą odpowiedzi, na jakich założeniach opiera się ów prąd i jakie konsekwencje za sobą niesie dla Kościoła we współczesnym świecie. Modernizm w ujęciu definicyjnym Termin „modernizm” pochodzi od francuskiego przymiotnika „moderne” i oznacza „nowożytny, współczesny, aktualny, modny”. Słowo to zostało wprowadzone w latach 90-tych XIX wieku przez wiedeńskiego krytyka H. Bahra. Innymi

terminami, synonimicznymi są: „loisyzm, progresizm, ewolucjonizm”. Modernizm znaczy tyle co religia dostosowana do współczesności, złagodzona, przyjazna, modna w obecnych czasach. Rzeczowe oraz filozoficzne znaczenie modernizmu Modernizm jest pewną orientacją, prądem, który zasadniczo nie ma określonego programu. Powstał pod koniec XIX wieku, jako próba dostosowania nauczania Kościoła do obecnych czasów. W obliczu najróżniejszych przemian, potrzeba było wsłuchać się w głos współczesności, aby Ewangelia mogła być coraz głębiej odczuwana, lepiej rozumiana. Przy końcu XIX wieku i początku XX wieku modernizm, jako ruch religijno-filozoficzny, zmierzał do reformy Kościoła oraz wiary religijnej. Na pierwszy plan wysunął się tutaj francuski ksiądz Alfred Loisy, który w encyklice „Pascendi dominici gregis” Piusa X został potępiony. Loisy dążył do stworzenia nowej teologii, dostosowanej do praw myśli współczesności. W podstawowym założeniu modernizm dążył do zniesienia intelektualizmu na rzecz agnostycyzmu. Człowiek zatem w swej wierze nie potrzebuje rozumu, a jego poznanie ograniczone jest do fenomenów, czyli zjawisk będących przejawami rzeczowistości. Loisy chciał zredukować religię chrze-

ścijańską do przeżywania uczuć. Jak mówił F.G. Jacobi: „religia jest światłem w sercu, ale gdy chcę je przenieść do rozumu, gaśnie”. Boga zatem nie jesteśmy w stanie poznać, choć możemy Go odczuwać. Religia jawi się jako ślepa konieczność i potrzeba serca. „Synteza wszystkich herezji”, jak to określał Pius X, miała przenikać nie tylko życie religijne, ale również życie społeczne. Dążono bowiem przez ten światopogląd do rozdziału Kościoła od państwa. W konsekwencji miało to prowadzić do świeckiego nauczania w szkole, stosowania terroru przez państwo. Chrześcijanin miał być ograniczony do osobistego przeżywania swojej wiary, bez konkretnego odniesienia do sytuacji społecznej, w której się znajdował. Błędy modernizmu Papież Pius X, w 1907 r. w obliczu dostrzeganych przez Kościół błędów modernizmu, przygotował encyklikę „Pascendi dominici gregis” („O nauczaniu modernistów”). Dodatkowo Stolica Apostolska dekretem „Lamentabili” potępiła 65 tez, z których 38 stanowiło kwintesencję rezultatów modernistycznych badań nad chrześcijaństwem. Głównym adresatem zarzutów Kościoła był Ks. Alfred Loisy. Główny błąd, na który zwrócił uwagę Urząd Nauczycielski Kościoła, dotyczył kwestii


dogmatów. Według modernistów, dogmaty miałyby ulegać ciągłym przemianom, w zależności od uczuć i nastrojów wspólnoty wierzących. Pewne tendencje do „unowocześniania” dogmatów widać we współczesnym świecie. Pojawiają się osoby, które postulują, aby zmienić pewne Prawdy Wiary, ponieważ w obecnych czasach nie jest łatwo je wyznawać. Ks. Loisy na przykład mówił, że Kościół był dziełem przypadków. Powtarzał, że Jezus Chrystus mówił o Królestwie Bożym, a powstał Kościół. Według modernistów, człowiek miałby tworzyć prawdę, a nie ją odkrywać.

Ku tej tendencji protestanckiej zaczęli się skłaniać teologowie katoliccy, którzy dali początek modernizmowi. Dzisiaj na nowo widać trendy, na przykład do łamania przepisów liturgicznych. Dostrzec można zbyt duże akcentowanie uczuciowości podczas modlitwy, nabożeństw. Nie należy tutaj pogardzać sferą emocjonalną w człowieku, ale też nie można zapominać o celu przeżywania tajemnicy spotkania z Bogiem w sakramentach świętych. Ostatecznie człowiek winien po łzach wylanych na Liturgii, zapragnąć przemiany swojego życia, a nie znowu wracać do codziennej rutyny.

Idea modernizmu odrzucała autorytet Objawienia, zredukowano transcendencję do immanencji, czyli doświadczania uczuć. Rozdzielano Chrystusa historycznego od Chrystusa wiary. Prowadziło to nawet do kwestionowania Boskości Syna Bożego. Wzrastał religijny indywidualizm. Pozwalano ludziom na własną interpretację wiary, według osobistych przeżyć i sytuacji życiowych. Rodził się tak zwany pluralizm teologiczny. Powstało wiele różnych, odmiennych stanowisk dotyczących doktryny wiary. Pogardzano Magisterium Kościoła, Tradycją, Ojcami Kościoła, filozofią scholastyczną.

Nadużycia liturgiczne

Modernizm we współczesnym świecie W encyklice Piusa X czytamy: Wystarczy to jednakże, aby wykazać aż nadto dobitnie, jak licznymi drogami teoria modernistów wiedzie do ateizmu i do zniweczenia wszelkiej religii. Na drogę tę wstąpił naprzód błąd protestancki; kroczy nią błąd modernistyczny; podąży nią niebawem ateizm (Nr 39). Źródła modernizmu tkwią niejako w protestantyzmie. Odkąd Luter postawił zasadę swobodnego badania religii według zasad własnego sumienia i zdania, odtąd wykluczono Powagę Urzędu Nauczycielskiego Kościoła.

Troska o rozwój duchowy wiernych może prowadzić w pewnym momencie do zatraty właściwego znaczenia Liturgii. Dostrzega się dzisiaj społeczeństwo żyjące w pośpiechu, wymagające wiele od życia. Wiara dla człowieka musi stać się czymś atrakcyjnym. Wybredność ludzka powoduje, że Kościół szuka sposobu, aby pobudzić człowieka do gorliwości wiary. Niekoniecznie jednak jest to dobra droga do właściwego ukazania, kim jest Bóg w życiu osoby ludzkiej. Zobaczmy, że obecnie ludzie nie odnajdują piękna w prostocie, ale w emocjonalnym eksponowaniu czegoś. Msza święta

recytowana, z „nudnym” organistą, odstrasza wiernych. Przyciągają natomiast Liturgie Eucharystyczne, w których zespół gra piosenki, niekoniecznie liturgiczne. Są one na tyle wzruszające, że katolikowi to wystarczy, aby wybrać właśnie taką Mszę św. Ludzie nie wiedzą, że jest to ta sama Ofiara Eucharystyczna, w której jest ten sam Bóg. Wybierają emocjonalność, nawet kosztem łamania przepisów liturgicznych. Sobór Watykański II pragnął ukazać Mszę św. jako piękno w prostocie. Człowiek ma odkrywać Boga poprzez piękno słów wypowiadanych przez kapłana. Ma to być moment osobistego spotkania z Chrystusem, który naucza, uzdrawia, ponosi śmierć i zmartwychwstaje dla naszego zbawienia. Czymś niewłaściwym zatem jest, jeśli obszar Liturgii Eucharystycznej sprowadza się do teatru, gdzie spotkanie z Bogiem zastąpione jest występem ludzi. Jest to nadużycie. Wierni, zamiast pragnąć Mszy św. w swojej parafii, będą poszukiwać takiej, która im się podoba, która zgadza się z ich subiektywnym postrzeganiem wiary. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że dzisiaj, zwłaszcza młode pokolenie, nie jest łatwo przyciągnąć do Kościoła. Kapłani próbują to uczynić przez tworzenie odpowiedniej atmo-


sfery, wystrój kościoła, podkłady dźwiękowe, gra świateł. Adoracje mają mieć pewien „klimat”, który sprzyja modlitwie. Trzeba jednak postawić pytanie: co dalej? Nie chodzi o to, żeby wiara się podobała. Chodzi o to, żeby wiara przemieniała życie. Dostrzec można pewien błąd duszpasterski w sytuacji, kiedy zmienia się kapłan prowadzący młodzież. Jeśli ksiądz wychowywał wspólnotę do życia modlitwą, odkrywania piękna w Liturgii, po zmianie kapłana, grupa ludzi nadal będzie trwała razem. Kiedy jednak akcentowano zbyt wiele emocjonalności w przeżywaniu wiary, co więcej, tworzono pewne otoczenie wzajemnej adoracji, szybko może okazać się, że to nie relacja z Bogiem utrzymywała wspólnotę, ale ludzie, którzy ją tworzyli. Emocje podczas Liturgii mogą być ważne, ale w fazie początkowej. Człowiek, poruszony słowem i śpiewem, ma istotnie zapragnąć przemiany swojego życia i wejść na drogę Ewangelii. Na tej drodze stoją już kapłani, którzy, zgodnie z Magisterium Kościoła, czuwają nad prawdziwością przekazywanej wiary. Nie mogą oni interpretować słowa Bożego, tak jak im się podoba. Nie chodzi tutaj o poprawność polityczną czy moralną, aby przypodobać się słuchaczom. Chodzi o to, aby ksiądz prowadził ludzi do Chrystusa. Czymś niewłaściwym jest, jeśli za cenę popularności i sławy katolik próbuje rozmyć prawdy wiary. Nie można być letnim w głoszeniu Ewangelii. Albo człowiek będzie gorący albo zimny. Rekolekcje w kościele, albo coraz częściej w Internecie, wtedy są dobre nie kiedy się podobają, ale kiedy powodują, że wierzący pragnie się nawrócić i zmienić swoje dotychczasowe życie. Warto sobie zadać pytanie: czy emocjonalne przeżywanie Liturgii i słuchanie kazania wywołało we mnie pragnienie życia sakramentami – sakramentem pokuty i pojednania oraz Eucha-

rystii? Jeśli nie, to oznaka tego, że osobiste przeżywanie wiary nie prowadzi mnie do Boga, ale do egoistycznego wyznawania wiary, w celu osiągania przyjemności.

Maj – miesiąc Maryjny Marta Ringel Od wieków wiadomo, że maj jest miesiącem, który poświęcono Maryi. Dlaczego akurat maj? W maju, gdy wszystko budzi się do życia, drzewa się zielenią i kwitną kwiaty, zwracamy się do Matki Bożej. To tak jak wtedy, gdy każdy człowiek w okresie wiosny swojego życia zwraca się do swojej matki. Wszyscy katolicy kochają Maryję. Największy z Polaków swoje życie poświęcił właśnie jej. Cześć Maryi w Polsce Kult maryjny rósł w naszym kraju wraz z rozwojem chrześcijaństwa. Praktycznie w każdym miesiącu roku jest przynajmniej kilka świąt maryjnych, np. 2 lutego to święto Matki Bożej Gromnicznej, 15 sierpnia to święto Matki Bożej Zielnej czy 16 lipca to dzień Matki Bożej Szkaplerznej. Jednak, istnieją dwa miesiące, w całości poświęcone Maryi. Są nimi maj i październik. W maju, ku czci Matki Bożej, odmawia się w Kościele Litanię Loretańską, a październik poświęcony jest w Matce Bożej Różańcowej. Maryja ukochała sobie Polskę, a Polska ukochała sobie Matkę Bożą. W najtrudniejszych chwilach nasz kraj uciekał się pod opiekuńcze skrzydła Matki Pana, a Ona nie zawiodła i jest z nami do dziś. Święty Jan Paweł II bardzo ukochał Maryję. Powierzył się jej, często odmawiał różaniec i modlił się przed jej wizerunkiem w swojej kaplicy w Watykanie. Papież nie tylko siebie powierzył

opiece Matki Bożej, ale i cały swój kraj i świat. Swoją miłością do Niej zarażał wielu młodych i starszych. Dlaczego Maj? Maj jest miesiącem, kiedy wszystko budzi się do życia. Można ten miesiąc porównać do dzieciństwa człowieka, kiedy to dziecko biegnie i dzieli się wszystkim z mamą. Tak i my, chrześcijanie, gdy natura budzi się w swojej wiośnie, uciekamy się do naszej Matki i prosimy o opiekę nad nami. Wtedy to wzywamy jej wstawiennictwa u Syna. Wiele wezwań do Matki Bożej odnosi się do Jej delikatnej jak kwiat osoby. Gdyby tak spojrzeć w maju na kwitnące drzewa i kwiaty, to właśnie Ją można sobie wyobrazić. Nabożeństwo majowe Centralnym punktem nabożeństwa majowego jest odmówienie lub odśpiewanie Litanii Loretańskiej, która poprzedzona oraz zakończona jest pieśniami ku czci Maryi. Z reguły Litanię odmawia się w kościołach i kaplicach przy wystawionym Najświętszym Sakramencie, lecz wcześniej, kiedy na wioskach nie było wybudowanych kaplic, modlono się przy postawionych przydrożnych krzyżach czy kapliczkach. Pieśni śpiewane przed i po nabożeństwie są wytworem wieloletniej wiary Bożego ludu oraz jego przywiązania do Matki Bożej. Litania loretańska zaś jest formą wyrażenia, zawierzenia się Maryi i powierzenia Jej różnych codziennych spraw, w celu orędownictwa u Jej Syna. Na Litanię do Matki Bożej, oprócz wezwań do Trójjedynego Boga, składają się 52 wezwania do Maryi, nadające Jej różne tytuły oraz trzy wezwania do Jezusa Odkupiciela.


Tradycji (nie) zawsze wierni Katarzyna Mieczkowska Idea „semper fidelis”, po raz pierwszy odnotowana prawdopodobnie w średniowiecznej Francji, przyświecała ludziom przez wieki. Do dzisiaj stanowi motto miast czy organizacji wojskowych. Także wierni oraz hierarchowie Kościoła na przestrzeni dziejów kierowali się umiłowaniem tradycji i przywiązaniem do niej. Jednak ponad sto lat temu nastąpił pewnego rodzaju przełom, którego skutki i efekty dostrzegalne są zwłaszcza dzisiaj. Kryzys wiary i doszukiwanie się jej źródeł w emocjach, podważanie prawdziwości dogmatów oraz chłodny racjonalizm objawiający się przeświadczeniem o niemożności poznania Boga i wskazania dzięki Objawieniu dowodów na Jego istnienie – oto niektóre ze znamion zjawiska zwanego modernizmem katolickim. Głównym myślicielem nurtu modernizmu wyrosłego na gruncie oświeceniowym w okolicach XX stulecia był francuski ksiądz Alfred Loisy, który m.in. potępiał przekonanie, że Pismo Święte zostało spisane pod natchnieniem Ducha Świętego. Księdza ekskomunikowano, a I sobór watykański odrzucił modernizm, uznając ów pogląd za herezję i efekt wpływów masonerii w Kościele. Powstała także

tzw. przysięga antymodernistyczna, notabene odrzucająca wszystkie założenia modernistów, którą w 1910 roku wprowadził święty papież Pius X. Zobowiązani byli składać ją mężczyźni wstępujący do stanu duchownego, wykładowcy seminariów i katecheci. Sprawy Kościoła zdawały się zmierzać ku lepszemu, aż do 1962 roku, kiedy to papież Jan XXIII zwołał sobór watykański II. Owiane wśród środowisk konserwatywnych złą sławą zgromadzenie przebiegało pod włoskojęzycznym hasłem aggiornamento, oznaczającym uwspółcześnienie czy dostosowanie do dzisiejszego dnia. Jego zdecydowanymi przeciwnikami była frakcja tradycjonalistów, której główna postać, arcybiskup Marcel Lefebvre, nawet po soborze nie porzucił swojej linii światopoglądowej i poprzez własne działania związane z zauważalnym (z jego perspektywy) kryzysem w Kościele doczekał ekskomuniki. Sobór rozwiązał w 1965 roku papież Paweł VI. Kościół otworzył się na tzw. dialog ekumeniczny z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, a poprzez dokument Nostra aetate z założenia otoczył szczególnym szacunkiem wyznawców judaizmu. Ponadto, w 1967 roku tenże sam Paweł VI zniósł obowiązek składania przysięgi antymodernistycznej. Postanowienia soborowe nie wykluczały ani łaciny jako ofi-

cjalnego języka Kościoła, ani chorału gregoriańskiego. Współczesne wydania Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego pozostające w zgodzie z dekretami soboru podtrzymują to stanowisko. Papież Paweł VI jednak mówił o kościelnej ofierze złożonej ze swojego własnego języka oraz o pożegnaniu ze śpiewem gregoriańskim. Historia zatoczyła koło i twardy racjonalizm dla odmiany został w wielu przypadkach faktycznie zastąpiony emocjonalnością oraz elementami duchowości zielono-świątkowej. Współczesna forma Mszy świętej w rycie rzymskim zawiera oficjalnie zatwierdzone wtrącenia wzięte wprost z modlitw protestanckich. Coraz więcej parafii organizuje Msze z modlitwą o uzdrowienie, liczne zainteresowanie i posłuch zdobywają praktyki Ruchów charyzmatycznych, a księża, którzy chcą iść z duchem czasu zamiast z Duchem Świętym, zezwalają na dziwactwa takie jak np. „rockowa msza” czy taniec „liturgiczny”. Modernizm zbiera zatem swoje żniwo w kompletnie nowej odsłonie, przez co błędnie utożsamia się ten ruch z posoborowymi wypaczeniami liturgicznymi. Pewnym jest jednak, że ciężko oczyścić raz skażoną glebę – zwłaszcza, gdy skażenie stopniowo dokonywało się pod protektoratem hierarchów.


Posłuszeństwo-bunt Szymon Witkowski W dzisiejszych czasach próbuje się wylansować bunt. Przeciwstawianie się czemuś jest wyrazem nowoczesności. Wiele reklam czy kampanii stara się przedstawić swoją ofertę czy produkt jako bunt, niejednokrotnie mając obrany szczytny cel. I tak powoli powstaje cywilizacja zbudowana na nieposłuszeństwie. Nawet Kościół zdaje się ulegać temu ruchowi twierdząc, iż buntuje się przeciw niedoskonałościom tego świata. Przyczyną jest nieszczęsna zamiana stron. To nie Kościół buntuje się przeciwko słabościom tego świata, tylko słabości wynikają z nieposłuszeństwa Kościołowi. To nie Bóg zbuntował się przeciw szatanowi, ale szatan przeciwko Bogu. Powstaje coraz więcej stowarzyszeń, które próbują przeciwstawić się modernistycznemu Kościołowi. Twierdzą oni, że przejaw nieposłuszneństwa wobec przełożonych może być w pełni usprawiedliwiony. Powiedzcie to św. Franciszkowi czy św. Piusowi z Pietrelciny! Obie te świątobliwe persony pokazują nam jak powinien wyglądać stosunek między przełożonym, a podwładnym. Święci, o których mowa nie próbowali nawet w najmniejszym stopniu wykazać nieposłuszeństwa. Jaki mamy tego efekt? Zostali świętymi, a ich cnoty są wzorem dla milionów ludzi. Wbrew wszelakim opiniom, prawda w Kościele ma najlepsze warunki do rozwoju. Nie jest tłamszona, lecz powoli dojrzewa, odrzucając przywary i krusząc napotkane skały. Prawda nie potrzebuje krzyków i głośnych protestów. Prawda potrzebuje uczniów, którzy w ciszy siedzą, kontemplując i wsłuchując się w nią.


WIARA A MOTYWACJA Andrzej Biskupski Motywacja stała się dziś bardzo popularna, można nawet powiedzieć, że mamy modę na motywację i na poszukiwanie jej. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce hasło Motywacja i dostajemy więcej wyników, niż byśmy byli w stanie przeczytać. Gazety proponują nam wywiady z psychologami, specjalistami od motywacji lub coachingu. Trudno czasem w tym zgiełku informacji i opcji znaleźć i wyciągnąć coś dla siebie. Dobrze w ogóle zadać sobie pytanie: Czym jest motywacja? Motywacją możemy nazwać stan, w którym jesteśmy gotowi do podjęcia konkretnego działania w celu osiągnięcia założonych przez siebie postanowień. Patrząc na tę definicję nie widać w niej żadnego zagrożenia, czy czegoś, co przeciwstawiałoby się naszej wierze. Dobrze byłoby mieć tą ową, czasami tajemniczą, motywację do zrobienia czegoś. Często brakuje nam jej do zrobienia najprostszych rzeczy, począwszy od wstania z łóżka i pójścia do szkoły/na wykłady/ do pracy (właściwe podkreślić), a skończywszy na rozwijaniu naszych życiowych pasji. Patrząc na ludzi, którzy osiągnęli coś w życiu, zrealizowali swoje marzenie – zdobycie wykształcenia, rejs dookoła świata, wyprawa autostopem przez Europę, wygranie zawodów sportowych, tanecznych, zdobycie nagrody na konkursie artystycznym – można się zastanawiać, skąd oni to mają, że potrafią się zmotywować do tego, aby to osiągnąć? Zaczynamy szukać tego magicznego czegoś, co wzbudzi w nas chęć do działania i sprawi,

że będziemy tryskali energią i ochoczo podejmowali się zadań, które sobie wyznaczyliśmy. Istnieją techniki, które mają nam pomóc w osiągnięciu tego. Jednak, czy warto zmuszać do motywacji wszelkimi sposobami? Gdzie tkwi haczyk? Otóż, wiedza, którą zdobywamy w większości tych materiałów, skupiona jest wokół własnego ja. Ty możesz, ty potrafisz, ty zrobisz to! Cytując klasyka: Jesteś zwycięzcą! Podkarmiając w ten sposób nasze ego możemy się stać prędzej robotami aniżeli ludźmi. Będziemy się starać wykrzesać coś z niczego i to sami. Pokładamy w sobie nadzieję i głęboko wierzymy w to, że da się nam o własnych siłach pokonać przeciwności. To skąd brać tę motywację, tak aby była ona na stałe i żeby nie wpaść w pułapkę podkarmiania egoizmu w nas samych? Motywację mamy w sobie. Jest ona w nas. Tylko jak do niej dotrzeć? Wszyscy znamy film „Gwiezdne Wojny” i motyw muzyczny, który pojawia się w momencie, gdy ma pojawić się Darth Vader i siły Imperium. Czyli motywem Możemy nazwać coś charakterystycznego, czy to muzykę, ornament lub wzór, który rozpoznamy od razu i skoja-

rzymy z danym faktem, postacią lub czym podobnym od razu. Bóg dał nam właśnie taki motyw, melodię która pojawia się, gdy dotykamy rzeczywistości, która jest nam bliska, znajoma jest tak jakby częścią nas. Niektórym serce szybciej zacznie bić, gdy usłyszą jakąś improwizację na instrumencie, innym gdy zobaczą rzadki samochód na ulicy, jeszcze innym gdy zobaczą kogoś uprawiającego sport. Wtedy dostajemy przebłysk. To jest to! – mówimy sobie i niestety najczęściej na tym poprzestajemy. Nie rozchodzi się tutaj o hobby jakie mamy. Można zajmować się różnymi rzeczami, ale czy mamy pasję w życiu? Pasja jest ciekawym słowem, ponieważ znaczy zarówno jaką rzecz, czynność, którą lubimy robić, powiedzmy hobby, ale również pasje w znaczeniu cierpienia i poświęcania jakiego dokonał Jezus Chrystus. Dwuznaczność tego posłuży nam za chwilę to rozjaśnienia tego zagadnienia. Poszukiwania tego motywu, Motywu życiowego mogą zająć długo. Chociaż i tak rzeczy takie trwają tyle, ile powinny trwać. Możliwe, że jest to jedno z naszych marzeń, które chcielibyśmy kiedyś spełnić, napisać książkę, wygrać zawody w street workout, cokolwiek gra nam w sercu.


Skąd możemy wiedzieć, że to, co nas pasjonuje, jest dobre? Jeśli jest jakaś rzecz lub czynność i mamy pragnienie wobec tego, to przejdźmy pewną drogę myślową. Pragnienie, pojawia się wtedy, gdy jest nam ciepło, czasami aż gorąco. Źródłem takiego ciepła może być ogień. Z kolei ogień jest symbolem Ducha Świętego. Akcja Następnym krokiem jest przejście do czynu. Jeśli czujesz już motyw, lub choćby i pogłos jego – idź za tym. Za przykład weźmy wspinaczkę, ktoś chciałby wejść na K2. W takim wypadku widzimy od razu, że taka wyprawa z doskoku skończyłaby się zejściem delikwenta na trasie. Potrzeba przygotowań: najpierw ćwiczenia, później ścianki wspinaczkowe, mniejsze szczyty aż w końcu zdobycie tego wymarzonego jedynego. Długą drogę przejść trzeba z wygodnego łóżka na K2.

Zdarza się, że to marzenie lub jakiś plan na siebie zostają schowane do szuflady, na później, na kiedy indziej. Prawdopodobnie na dzień w którym biometeo będzie sprzyjające, a wilgotność powietrza odpowiednia. STOP. Nie tędy droga. Chcesz wejść na szczyt? A zrobiłeś chociaż jedną pompkę, jeden przysiad, kupiłeś

chociażby i jedną rękawiczkę? Chcesz zostać kierowcą rajdowym: czy poszedłeś chociaż raz na gokarty, odłożyłeś chociaż raz tyle pieniędzy żeby kupić uszczelkę pod głowicę? Trzeźwiące nieco pytania, ale trzeba sobie je zadać i ruszyć w drogę. Możliwe, że nasz cel do którego dążymy zmieni się. Jednak czasem bardziej liczy się droga do celu aniżeli osiągnięcie go. Przechodząc z siedzenia do ruchu w stronę naszego szczytu spotkamy wiele przeciwności, które stertują to, czy jest to tym, co nas napędza i rzeczywiście jest naszym motywem przewodnim. Może okazać się, że nie jest tym, czym miało być, oczywiście. Jednak otrzymaliśmy jakąś naukę z tego doświadczenia, która na pewno będzie w jakiś sposób przydatna w przyszłości. Zobrazować to można postacią Tobiasza. Po złowieniu ryby, na polecenie anioła, wyciął z niej żółć, serce i

wątrobę, które później przydały się mu. Serce i wątroba do odpędzenia demonów, a żółć do uzdrowienia swojego ojca. Bóg jest najlepszym nauczycielem, ponieważ daje lekcje, które zostają z nami do końca życia.

Wiara Wiara, nam katolikom, powinna towarzyszyć w każdej chwili i w każdej rzeczywistości naszego życia. Jednak sprytnie nie angażujemy jej w całości, bo możliwe, że Ktoś zobaczy nas w pełnym świetle i powie, że nie chce nas takimi jacy jesteśmy. A myk jest w tym, że ten Ktoś właśnie tego chce, więc powinniśmy zaprosić Go do wszystkiego. Również do poszukiwań siebie samego. Motywacja, o której wcześniej wspominaliśmy, jest mechanizmem, który mamy w sobie od początku i powinniśmy się nauczyć go wykorzystywać i używać poprawnie, jak ze wszystkim, co zostało nam podarowane przez Boga. Najczęściej, osoby zajmujące się rozpalaniem w nas motywacji skupiają się na wyostrzeniu w nas ja, o czym już wcześniej wspominałem. Kościół mówi coś innego. Chce abyśmy zdjęli siebie z piedestału i ustawili Wszechmogącego w tamto miejsce, bo gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu tam wszystko jest na swoim miejscu, jak mówi św. Augustyn z Hippony. Ustawienie i słuchanie Jego rad jest zadaniem de facto na całe życie, formowanie swojego człowieczeństwa na wszystkich płaszczyznach tak samo. Kształtowaniu podlega również to skąd bierzemy motywację i jak ją upłynniamy. Moja wiara to wszystko co mam jak śpiewa zespół „Chłopcy z Placu Broni” i tak jest, że po odejściu emocji, gdy zawisamy w pustce, zostaje tylko ona. Nadzieja na to, że będzie lepiej i znów przejdziemy do działania. Wiara jest darem, o który powinniśmy prosić. Wiara a motywacja Tytuł konfrontuje ze sobą wiarę i motywację. Właściwie dlaczego tak jest? Przechodzimy przez rożne stany emocjonalne i wahają się nam


nastroje, czasami takim wahnięciem jest właśnie przypływ motywacji, kiedy jesteśmy w stanie zawojować świat, zdobyć wszystkie szczyty, a dzień później znów się nam nic nie chce, nawet ruszyć palcem. Mamy dwa rodzaje motywacji: gorący i zimny. Nadaje się im różne nazwy, ale sprowadza się do tego samego. Pierwsza, czyli gorąca motywacja, jest tym co napisałem powyżej: nagłym impulsem, w wyniku którego działamy, przychodzi szybko i tak samo znika, radykalnie i nagle. Drugim typem jest motywacja chłodna: działanie, które ma cel do którego dążymy permanentnie i z determinacją. Skoro pierwsza jest tylko stanem chwilowym, to możemy się mniej na niej skupiać i przywiązywać do niej mniejszą wagę. Jest ona potrzebna, bo ukazuje nam nasze chwilowe potrzeby. Przypatrując się jej możemy użyć jej jako pewnego rodzaju narzędzie, które dostaliśmy od Boga do badania siebie. Druga natomiast jest bardziej postawą ukierunkowania się i obrania pewnego wektora w życiu. Wychodzi bardziej z naszych wewnętrznych pragnień i składa się na nią wiele czynników. Największym z nich będzie z całą pewnością misja jaką mamy do spełnienia tutaj, czyli zadanie jakie dostaliśmy od Boga. Źródło jej na pewno wypływa bezpośrednio od Stworzyciela i wiara utwierdza nas w tym. Wiara daje nam to, że wiemy, iż mamy pewną rolę do odegrania tutaj. Funkcję, którą tylko Ty, czy ja możemy wypełnić. Bez wiary popadlibyśmy w fatalizm, że jesteśmy tutaj tylko po to, aby przeżyć i nic więcej. To, co mamy zrobić tutaj, jest połączone z naszym zbawieniem. Drugi list do Tymoteusza zawiera następujące słowa: W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla

mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego. (2Tm 4, 7-8). Motywacja jest nam potrzebna do życia. Do dobrego życia. Jednak musimy patrzeć na to, skąd ją czerpiemy i gdzie są jej korzenie. Czy umiejscowiliśmy je we własnych imaginacjach, czy też, pozwoliliśmy Bogu zweryfikować nasze postępowanie? Wiara pozwala nam kształtować i ukierunkowywać ją tam, gdzie powinna zmierzać, czyli do naszego najważniejszego szczytu, jakim jest zbawienie.

ZERWANIE WIĘZÓW UZALEŻNIENIA.

BÓG A TRENINGI Jan Stępniewski Wielokrotnie w mojej głowie pojawiało się pytanie Dotyczące granicy popadania w skrajność. Odpowiadałem sobie w sposób niesporecyzowany i wygodny: „mojego przypadku to nie dotyczy, nie mam ze sobą problemu”. Jak się okazało, kultura ciała zawładnęła moim życiem. Sprawa okazała się nieco bardziej skomplikowana, niż sobie wyobrażałem, kiedy moja niewola zaczęła odbijać się na najbliższych.

Początki Moja historia, a raczej „przygoda” z rozwijaniem fizyczności rozpoczęła się już w szóstej klasie podstawówki, kiedy razem z mamą udałem się do lekarza w sprawie bolącego kręgosłupa. Okazało się, że mam naturalnie wrodzone skrzywienie, co mogło negatywnie odbić się na moim zdrowiu, gdybym nie podjął jakichkolwiek działań. Otrzymałem listę ćwiczeń i w ten sposób moja tułaczka przekroczyła linię zwaną potocznie "startem". Otrzymałem polecenie od doktora, aby wykonać gipsowy odlew gorsetu, który miał mi towarzyszyć podczas (prawie) każdej czynności, czyli dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie ominęło mnie długoterminowe mieszkanie w specjalistycznym szpitalu o miernych warunkach, z dala od rodziny. W szarej codzienności wykonywałem zalecenia rehabilitantów. Bezwzględny zakaz biegania i skakania dla dwunastoletniego, żywiołowego chłopca może z pewnością zostać przyrównany do końca świata. W czasie mojej walki pewna osoba pointormowała mnie, że choroba postępuje na tyle, że w pewnym momencie może ucisnąć serce do tego stopnia, że w przedwczesnym wieku umrę. Nie mając większej perspektywy na życie, słuchałem zaleceń lekarzy. Wykonywałem ćwiczenia, chodziłem w "zbroi" i w dziecięcej prostocie pytałem się


Boga: Dlaczego to właśnie ja? Po pewnym czasie na moim ciele zauważyłem pierwsze efekty ćwiczeń. Pragnąłem zrobić wszystko co w mojej mocy, aby zatrzymać chorobę, móc normalnie założyć rodzinę i prowadzić spokojne życie bez przeświadczenia o śmierci. Stąd też codziennie spędzona godzina na dywaniku poniekąd wrosła w moje życie i stała się stałym elementem, bez którego nie mogłem spokojnie położyć się spać. Zacząłem robić więcej. Treningi stały się dłuższe i jeszcze bardziej skomplikowane. W centrum uwagi stawiałem siebie, zapominając przy tym o Bogu. Z czasem poznałem ludzi, którzy również dążyli do osiągnięcia stanu "idealnego". Było to błędne i ślepe brnięcie do posiadania tytułu należącego tylko i wyłącznie do Boga, wzgl.dem którego człowiek jest tylko nędznym prochem. Jak to było dalej? Koniec gimnazjum związany był z mieszanym środowiskiem, począwszy od tych popadających w skrajność cielesności, po imprezowiczów i narkomanów. Niestety, trochę „wpadłem w bagno”, przechodząc przez ten okres życia. Jednak patrząc z perspektywy czasu, Opatrzność cały czas nade mną czuwała. Narkotyki, które zażywałem, nie stały się uzależnieniem, a w alkoholu nie odnajdywałem żadnej odpowiedzi. Prowadziłem życie dążące ku samozagładzie. Mogłem śmiało nosić miano „dziecka nocy”. Chodziłem na boks, który, jakby nie było, jest wyjątkowo grzesznym sportem, wzbudzającym agresję do świata i bliźnich. Turlałem się tak aż do pierwszej klasy liceum, czując się jak pasożyt. Byłem wtedy na etapie osoby noszącej szeleszczące dresiki, wsunięte pod białe skarpetki, buciki "cichobiegi" oraz głowę wygoloną na wzór szlachcica (fryzura potocznie nazywana "wyspą"). W ostatnim

tygodniu zaliczyłem cztery przedmioty, z których byłem zagrożony, a pierwszą klasę ukończyłem z dwunastoma dwójami. Nastąpił wtedy czas refleksji nad moim życiem. Było ono zwyczajnie puste, pozbawione głębszych więzi z ludźmi nawet z najbliższymi. Spojrzałem w lustro i ujrzałem siebie z zupełnej innej perspektywy: osoby grzesznej oraz ślepej, która naprawdę wiele straciła. Dążyłem do zgubnego celu – posiadania maksymalnej siły. Mimo, że oddaliłem się od Boga, On był i nadal jest tak blisko, iż Jego obecność jest dla mnie odczuwalna. Zapadła decyzja o zmianie szkoły. Trafiłem do liceum artystycznego. Już na pierwszych zajęciach teatralnych poinformowałem nauczycielkę, że nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić na scenę i śpiewać. Włosy zaczęły mi odrastać i powoli zaczynałem przełamywać barierę wystąpień publicznych, których aktualnie jestem pasjonatem. Treningi powróciły do stadium początkowego. Nadal były regularne, lecz bez nadmiaru. Nie musiałem już bezwzględnie ćwiczyć, aby poprawić sobie humor czy się wyżyć. Ćwiczę do dnia dzisiejszego, lecz znam „złoty środek”, umiar. A gdzie Bóg? Stwórca stawiał na mojej drodze odpowiednie osoby, które miały delikatny wpływ na moje losy, nie wspominając o mojej mamie, która modliła się codziennie za nas (armię czterech synów - co ciekawe przez prawie dwadzieścia lat modliła się również za tatę, o jego nawrócenie się i tak się stało!). Na jednej z Mszy pewnej wspólnoty ojciec prowadzący podczas modlitwy wstawienniczej podszedł do mnie i powiedział proroctwo, które brzmiało następująco: „będziesz wychowywać swojego brata”. Miałem wtedy trzynaście lat i nie

wiedziałem co to ma oznaczać... śmierć taty? Nie! Dowiedziałem się o znaczeniu powyższych słów na bazie doświadczenia. Wiem, że tata nas kocha i oddałby swoje życie bez zawahania i za to chwała Panu, lecz będąc obecnym, nie było go w życiu żadnego z nas. Do dzisiejszego dnia nie mamy zawiązanych głębszych relacji. Jak myślę, jednym z powodów moich nadmiernych ćwiczeń i buntu względem swojego ciała był brak uwagi ze strony ojca oraz chęć zrobienia wszystkiego, aby zostać zauważonym. Braki pierwiastka męskości oraz wzoru mężczyzny zostały dopełnione przez Boga w momencie, w którym wstąpiłem do harcerstwa. Zdobyłem cechy, które mogłem przekazać mojemu młodszemu braciszkowi Franciszkowi, z którym przez ten cały trudniejszy czas miałem bardzo silne relacje. Ćwiczę aktualnie "Street workout", profesjonalnie zwany "kalisteniką". Są to ćwiczenia wykonywane ciężarem własnego ciała, bez użycia maszyn i siłowni. Jestem przeciwnikiem uczęszczania do wyżej wspomnianego obiektu. Moim mottem przewodnim jest: „only natural body building”.



Etos mężczyzny–wojownika nie wziął się znikąd. Książki, obrazy, podania ludowe, baśnie, poezja i filmy zbudowały ten obraz. Przyjrzyjmy się genezie tego stwierdzenia i temu, do jakich płaszczyzn naszego życia się ono odnosi. Czy zaczyna się i kończy na cielesności? I w końcu gdzie dzisiejsi wojownicy się podziali? Początek Księga Rodzaju ukazuje stworzenie Adama, mężczyzny. Został on stworzony na pustkowiu, musiał zadbać o ogród, ponazywać zwierzęta. Innymi słowy: miał roboty po pachy i nie narzekał na nudę. Przedstawiony został tutaj obraz mężczyzny, który nazywa rzeczy po imieniu i dba o swój świat, będąc cały czas w kontakcie z Bogiem. Biblia przedstawia wielu wojowników, zmagających się zarówno z widocznymi przeciwnikami, tocząc z nimi wojny, pojedynki, jak i z tymi niewidocznymi, czasami siłując się z samym Bogiem. Biblijni wojownicy zawsze, gdy słuchali się Boga i wypełniali jego polecenia, wygrywali. Czasami dokonywali tego mając po swojej stronie o wiele mniej siły. Przykładami mogą tu być Dawid i jego pojedynek z Goliatem, zmniejszenie liczebności armii Gedeona. Jednak, gdy odwracali się od Pana, upadali. Ukazuje to dobrze koniec historii Salomona, który, zamiast iść na wojnę, został w pałacu, wysyłając swojego przyjaciela na front, a samemu uwodząc jego żonę. Największym wojownikiem, bez dwóch zdań, jest Jezus. Mimo, że jego obraz został zniekształcony, to był z całą pewnością gwałtownikiem i nie rozchodzi się mi tu o scenę, w której przepędził handlarzy ze świątyni. Na każdym kroku walczył z faryzeuszami, wytykając im to, jacy są. Nie miał cały czas miłej i łagodnej mowy, lecz mówił z mocą trafiając w sedno sprawy.

Robił to wszystko będąc człowiekiem, czyli zmagającym się z tymi samymi problemami, co mężczyźni przez następne dwa tysiące lat. Czasem trudno sobie to uświadomić, lecz tak było i jest. Spójrzmy teraz z nieco innej strony na ten ów początek. Mężczyźni, dysponując większą siłą niż kobiety, odpowiadali za wykarmienie i bezpieczeństwo swojej rodziny. Musieli chodzić na polowania, gdzie jemu i jego towarzyszom nieraz śmierć zaglądała w oczy, broniąc osady lub jaskini przed dzikimi zwidrzętami lub innymi plemionami. Chwytali za broń i szli czasami na pewną śmierć. Małą namiastkę takiego koczowniczego życia możemy spotkać u plemion Indian zamieszkujących Amerykę Południową, Australię, czy u plemion Afrykańskich, gdzie mężczyźni noszą broń, chodzą na polowania i dbają o bezpieczeństwo osady. Nadal możemy spotkać tam o wiele ważniejsze rzeczy, jak rytuały inicjacji i uczenia na naradzie przekazywania mądrości z ojca na syna. Średniowiecze i dalej Średniowiecze opływało w obrazy mężczyzny-wojownika. Zaczynając od jeszcze starożytnej Grecji, gdzie na arenach zmagali się ze sobą w zapasach; rzeźbiarze tworzyli posągi przedstawiające umięśnione sylwetki zawodników, na przykład Dyskobol. Sparta szkoliła najgroźniejsze jednostki wojowników, poeci tworzyli dramaty o mężczyznach walczących na polu bitwy, zarówno z ludźmi jak i z bogami. Mitologia, o której zapominamy lub traktujemy ją po macoszemu, dobrze przedstawia charakter mężczyzny jako gwałtownika, który musiał walczyć o przetrwanie i czasem unikać pożarcia przez własnego ojca. Świat bogów i ludzi przenikał się co chwilę, walcząc ze sobą lub

ratując siebie z opresji. Okres ten obfituje także w wielkie wojny i podboje, wspomnieć tylko o Aleksandrze Macedońskim, Juliuszu Cezarze i innych, którzy przeszli do historii i na stałe odcisnęli się w naszej kulturze. Później nastała epoka rycerzy i kodeksu rycerskiego, czyli mężczyzny, który ma zasady i ich przestrzega, chroni słabszych, wstawia się za bezbronnymi jest waleczny i posłuszny oraz oddany swojemu dowódcy. Oprócz tego był oddany damie swego serca, to dokłada kolejną cegiełkę do wizerunku wojownika. Siła i waleczność zostają uzupełnione o uwodzicielskość i walkę o serce kobiety. Obraz ten uzupełnimy o jeszcze jedną warstwę, mianowicie o duchowość. Królowie wchodzili na trony będąc wyznaczonymi przez Boga, polska husaria atakowała wrogów z okrzykiem: „Maryja”, pod Grunwaldem w 1410 roku polscy rycerze śpiewali „Bogurodzicę”, która była przez długi czas nieoficjalnym hymnem Polski. Tak więc wojownicy z duchowości czerpali swoją siłę i odwagę, która była gwałtowna i ukierunkowana w stronę czynienia dobra. Kolejne epoki nie były tak łaskawe dla wizerunku męczyzny. Barok, zrywając ze spuścizną poprzednich wieków, wprowadził nowe ideologie, które podburzały wizerunek wojownika, otaczając czasem zaślepieniem, tragizmem i nie spełnieniem. Królowie zaczynali nadużywać swojej boskiej władzy dla prywaty przez co stracili oni zaufanie, a z tym ucierpiał obraz boskiego zwierzchnictwa. Dużym ciosem, dla mężczyzny jako ojca i wojownika, była rewolucja francuska, która otworzyła na oścież drzwi liberalizmowi. Era industrializmu wyciągnęła z domów ojców i usadowiła ich w fabrykach, tym samym przerywając przekazywanie cząstki wojownika ze starszego na młodszego, w za-


mian dając chłopców pod skrzydła opiekuńczych matek. Odnosząc się z całym szacunkiem do kobiet, do tego co robią i jaką pełnią rolę na świecie, czapki z głów dla nich, ale nigdy, przenigdy nie będzie tak, że kobieta będzie w stanie wychować mężczyznę. Tak ten świat jest stworzony. Dołączyły do tego ruchy feministyczne, które domagały się „równouprawnienia” dla kobiet i „wyzwolenia” od mężczyzn. Skutkami pierwszej i drugiej wojny światowej były miliony ofiar. Wiele rodzin straciło swoje „głowy”, a synowie stracili ojca i przewodnika oraz nauczyciela życia. Utrwalać zaczął się system edukacji znany z żeńskich szkół prowadzonych przez siostry zakonne. Chłopcy trafili do zupełnie innego środowiska i musieli się zaadaptować w nim. Mężczyźni oczywiście brali udział w tych wojnach jako żołnierze, walcząc o wyzwolenie swojej ojczyzny spod okowów wroga. Stawali się bohaterami, ginąc w obronie czegoś większego niż oni sami, nie walczyli o to aby uratować siebie, ale o

przyszłość dla następnych pokoleń. Nawet, gdy Polska znalazła się pod niemiecką okupacją, polscy żołnierze stworzyli podziemny ruch oporu. Chłopcy w wieku od 10 do 26 lat brali broń i ruszali do walki. Walczyli o wyzwolenie swojego kraju znów dla tych, którzy przyjdą. Stali się bohaterami i wzorami do naśladowania. Czas, w którym Polska znalazła się za żelazną kurtyną, był kolejnym polem bitwy dla wojowników. Walczyli o przetrwanie, o obalenie komunizmu, działali w podziemiu drukując ulotki, gazety, czy po prostu żyjąc i zarabiając na swoje rodziny, aby mogły one przeżyć. Wiele osób, które służyły lub były powiązane z Wojskiem Polskim sprzed wojny, było represjonowanych. Przykładem może tu być generał „Nil”, który został zamordowany przez władze komunistyczne, jednak do ostatnich dni był honorowym wojownikiem i nie ugiął się. Kolejnym wielkim wojownikiem był błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko, który do ostatnich swoich dni walczył ze złem czyniąc dobro.

Przykłady wojowniczości z historii można by mnożyć. Jednak czy wszyscy wojownicy wyginęli i już ich nie ma? Wojowniczość głęboko w nas Dzisiaj, w świecie negacji wartości, jakie nam pozwalają żyć, odcinania się od korzeni i tworzenia nowego człowieka, trudno uwierzyć, że wojownicy się uchowali, a jeśli tak, to siedzą schowani gdzieś po kątach. Otóż nie. Wojowniczość jest w nas wpisana, mimo tylu lat i tylu starań różnych idei, ona w nas jest. Przyjmuje nieco inną formę niż wcześniej i jest inaczej ukształtowana, jednak to ciągle ta sama wojowniczość. Odczuwamy tęsknotę za czymś straconym, jakimś zamglonym obrazem nas samych. Tęsknota ta ujawnia się w wielu płaszczyznach i aspektach naszego życia. Idąc do księgarni na-tkniemy się na pewno na tytuły dotyczące tego jak być męczyzną, samcem alfa, wojownikiem. Internet nie pozostaje dłużny i także można znaleźć wiele ciekawych artykułów oraz filmików dotyczących męskości.


Kościół nie pozostaje w tyle i także przygląda się temu. Fabian Błaszkiewicz, Adam Szustak, ksiądz Piotr Pawlukiewicz, ksiądz Mirosław Maliński – to tylko niektóre osoby zajmujące się męskością i odkrywaniem jej. Oczywiście pośród wielu wartościowych rzeczy znajdą się też takie, których do rąk nie warto brać. Trzeba także pamiętać o różnicach kulturowych, np. pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, a Polską. Zainteresowanie nie bierze się znikąd. Jak wcześniej wspomniałem, jest to w jakimś stopniu tęsknota za czymś, co myślimy, że utraciliśmy bezpowrotnie. Jednak jest to w nas, mamy głęboko wpojone w nasze DNA cechy wojownika, tylko potrzebna jest chęć, aby odkryć to w sobie i opanować to. Filmy typu „Braveheart: Waleczne Serce”, „Gladiator” czy „Ostatni Mohikanin” poruszają jakąś Delikatną i wewnętrzną strunę naszej męskości, chcielibyśmy być jak oni: odbyć podróż, stoczyć bitwę i uwolnić kobietę. Tylko pozostaje pytanie: jak to zrobić, skoro to tylko film? Jak spełnić choćby i cząstkę tego w

naszym życiu? Renesans wojownika Mimo tylu przeciwności, udało się przetrwać mężczyznom do tej pory, a teraz stawiamy sobie pytanie, na które odpowiedź pewnie będziemy kształtowali jeszcze kilka ładnych lat: jak być facetem dzisiaj? Przechodzimy jakby renesans tego, kim jesteśmy. Zastępy psychologów, socjologów, profesorów głowią się nad tym. Jednak po co odkrywać na nowo koło? Spójrzmy wstecz. Wojownik był w nas od początku stworzenia świata, kształtował nas i to, w jaki sposób my kształtowaliśmy rzeczywistość. Dzisiaj możemy zachowywać się jak rycerze, stać się odpowiedzialni, waleczni, mężni i zdyscyplinowani. Tylko droga do tego będzie trudna i wyboista. Pola bitew Nasze pola bitew zmieniły się na przestrzeni lat. Dziś są nimi: praca, szkoła, studia lub dom. Wyzwania, którymi musimy stawić czoła także się zmieniły. Teraz musimy zarabiać pieniądze, być elastyczni, dobrze

orientować się w relacjach międzyludzkich, wychowywać dzieci. Jako faceci mężnie stawiamy temu czoła i staramy się podołać tym wyzwaniom. Środek ciężkości naszych zmagań z udeptanego pola przesunął się w stronę dywanów w domach i boksów w firmach. Zapomnieliśmy, czym jest zmaganie się z naturą i obcowanie w cztery oczy ze śmiercią, co kiedyś tak często robiliśmy. Praca fizyczna stała się czymś czego nie wypada robić. Agresja i gniew które mamy w sobie, są całkowicie tłumione. Nie mamy przestrzeni, w której moglibyśmy ją uwolnić tak, jak należy. Pewne pola bitew się nie zmieniły, może zmieniły się ich nazwy, lecz ich sens pozostaje taki sam. Jednym z takich pól jest nasza dusza. Nie walczymy tam oczy-wiście sami, po naszej stronie jest Bóg, najlepszy strateg i wojownik, jaki istnieje. Pod jego dowództwem uczymy się tego, jak walczyć z przeciwnościami i z tym najniebezpieczniejszym wrogiem, czyli szatanem. Przed duchową walką, zanim się w nią zaangażujemy, dobrze


jeśli poznamy własne ciało, jego siłę i dowiemy się, że ono w ogóle jest. Nie rozchodzi się tutaj o ciągłe chodzenie na siłownię czy wyczynowe uprawianie sportów. Batalia toczy się o to, aby wypracować w sobie dyscyplinę i zasady. Regularne ćwiczenia, czy to w pisaniu opowiadań, rysowaniu, fotografowaniu, graniu na instrumencie czy jeżdżeniu na deskorolce wpisują w nas pewien schemat działań. Czujemy, że dysponujjemy siłą, jaką możemy spożytkować w tym, co można nazwać naszą życiową pasją. Zmaganie się z fizycznością to także okiełznanie naszych żądz i popędów, ponieważ uczymy się zarządzania samym sobą i powoli przestajemy oddawać stery naszym nastrojom czy chwilowym zachciankom. Jezus, zanim zaczął nauczać, pracował fizycznie w warsztacie stolarskim u swojego ojca. Kształtował swoją fizyczność, dyscyplinę i zasady, które wprowadził w życie. Dopiero później przeszedł do duchowości. Sama zasada obowiązująca u Żydów, że mężczyźni którzy nie ukończyli około 32 lat nie mogą wygłaszać publicznie słowa, nie była spowodowana tym, że nic nie umieją, tylko pewną dojrzałością i zakorzenieniem się w tym świecie materialnym i fizycznym. Kolejnym polem bitwy jest nasz stosunek do innych ludzi. Nie ograniczajmy się tylko do jednego – chociaż najważniejszego – miłości. Walczmy o przyjaciół, uczmy się ich zdobywać, utrzymywać z nimi kontakt, tworzyć prawdziwą więź pomiędzy nami. Księga Mądrości Syracha jest najlepszym przewodnikiem po relacjach międzyludzkich. Małżeństwo jest szczytem tego wszystkiego, biorąc ślub wzywamy do pomocy wszystkich świętych, całe niezliczone zastępy dusz, które znajdują się w niebie. To musi być wojna. Jak zwykle, budujemy z małych kawałków to wszystko, zaczynając od prostych rzeczy, na przykład jak

naprawić zlew, lub przynajmniej dobrze wiedzieć, kto umie naprawić zlew i mieć do niego numer. Nie ma w tym ulotności i ezoteryzmu. No cóż, tak jest. Walka o codzienne życie i szarość dni. Kolejną bitwą jest walka o serce tej jedynej, poznanie jej dobrych i przyjemnych stron jak i stanie przy niej, nie jak Adam podczas kuszenia, czyli biernie, ale w ciągłej chęci poznawania i akceptacji podczas odkrywania z nią tego co jest czarne w niej (Pnp 1, 5). Małżeństwo kojarzy się wielu osobom z finalnym etapem miłości, jednak jest dopiero początkiem. Jego zadaniem jest rozwój jej i doskonalenie obojga. Mężczyzna powinien dbać o to, aby jego wybranka stawała się coraz piękniejsza, czyli nieustannie walczyć o to, aby wzrastała. Czasem robi to w rozmowie i czynach, czasem na kolanach przed swoim Mistrzem. Kolejną batalią jest walka o nas samych. Nieustannie musimy walczyć o zachowanie siebie w tym świecie. Każdy z nas ma jakieś marzenia i plany na przyszłość, swoje nadzieje i pragnienia, które wzbudza w nas Bóg. Jak wcześniej wspomniałem, dążenie do nich łączy się z samodyscypliną i poznaniem siebie. Przenika się tutaj duch z ciałem. Walczymy nieraz na kolanach o to co jest dla nas ważne: o osoby, sytuacje, rzeczy. Kształtujemy siebie wielopoziomowo, nie ograniczając się tylko do naszej cielesności, jak wmawiają nam

mass media lub nie rozwijamy się tylko duchowo tworząc wykrzywiony obraz katolika. Mentorem w tej drodze jest nam nie kto inny, jak Bóg. Kosztujemy tego co wysokie, jak i upadamy nisko po to żeby znów się podnieść i walczyć dalej. Pełny obraz Wojownik w nas będzie cały czas dążył do ujawnienia się i do tego, aby ukazać naszą pełnię. Oczywiście, dopuszczenie do głosu i działania gwałtownika, to walka. Męskość w sumie cały czas jest walką, działaniami, które dążą do naszego rozwoju wewnętrznego obejmującego całe nasze jestestwo. Przedstawiłem pola walki które, chociaż po części obrazują wojowniczość naszej duszy. Nie jest ono płytkie, ma w sobie głębię w której w pewien charakterystyczny sposób uczestniczą tylko mężczyźni. Jesteśmy wojownikami – czy tego chcemy czy nie. Walczymy na co dzień, może już bez mieczy, czy włóczni i nie mając na sobie pełnego pancerza, raczej zmagając się i siłując ze światem ucząc się, pracując, kochając, tworząc. Nie jest możliwe abyśmy kiedykolwiek przestali nimi być, zawsze będzie ta cząstka gwałtownika pchająca nas cały czas do przodu i zmuszająca nas do walki. Jesteśmy mężczyznami, jesteśmy wojownikami.



Nie chodzi o hobby i walkę na miecze. Wciąż istnieją ludzie, którzy noszą na piersi krzyż ośmiu błogosławieństw. Władzę otrzymują z góry, a nie w wyniku wyboru podwładnych. Władza ta oznacza jednak służbę. Kto jest najwyżej, staje się sługą wszystkich. Na początku XX wieku lord Baden Powell przechadzał się po ulicach Londynu. Z pewnością podziwiał dorobek i piękno ówczesnej stolicy najpotężniejszego imperium na świecie. Dostrzegał również jednak smutne obrazy epoki przemysłowej – dzieci wałęsające się po ulicach bez celu, których rodzice spędzali kilkanaście godzin dziennie w fabrykach, aby zarobić na chleb. Wnikliwy generał zaobserwował, że młodzi chłopcy mają skłonność do gromadzenia się w grupki, małe gangi czy szajki, którym najczęściej przewodzą starsi nastolatkowie. Ci młodociani liderzy niewątpliwie dawali swoim „podopiecznym” zły przykład, ucząc ich przekleństw, palenia papierosów czy kradzieży. Zapewne byli obiektem narzekań zmęczonych nauczycieli czy pobożnych pań wracających z kościoła. „Z nich to już nic nie będzie” – pomyślał niejeden dorosły. Baden Powell potrafił jednak wyjść poza schemat. Dokonał niezwykle trafnej obserwacji. Otóż stwierdził, co pewnie nie mieściło się w głowie wielu wybitnych pedagogów, że taka jest po prostu chłopięca natura. W pewnym wieku w młodych wzrasta skłonność do psot, rywalizacji, spada autorytet rodziców, a przykład biorą ze starszych o kilka lat kolegów. Przede wszystkim zaś serce chłopca rwie się ku przygodzie, której w szkolnych ławach nie zazna. Skoro to zjawisko istnieje i może sprowadzać chłopców na złą drogę, to czemu nie spróbować wykorzystać go do dobrych celów? I tak, wykorzystując swoje doświadczenie z wojska, Baden

Powell stworzył młodzieżowy ruch zwany skautingiem. Ideą przewodnią był tzw. system zastępowy, mający na celu wychowywanie młodych przez młodych.

a postawa obywatelska przyjdzie sama, będzie niejako wynikiem postawy duchowej. W takim wydaniu, za zgodą biskupów, przeniósł skauting na grunt francuski. Skauci dla Europy

Młodzi młodym Zastęp to grupa chłopców licząca około 6-8 członków. Szefem jest zastępowy, który ponosi odpowiedzialność za młodszych. Sam prowadzi zbiórki, bez obecności dorosłego. Dzięki temu podopieczni, gdy wchodzili w okres dojrzewania i buntu przeciw rodzicom, znajdowali autorytet w starszych kolegach, którzy rozwijali w nich ducha obywatelskiego. Starsi natomiast, czując, że tylko i wyłącznie od nich zależy, czy ich wychowankowie pójdą w złą czy dobrą stronę, starali się jak najlepiej wywiązać z powierzonej im misji. Zajęcia były realizacją sedna chłopięcej natury – budowanie domków na drzewie, nocne podchody, ogniska, rywalizacja. Sam Baden Powell ograniczał się jedynie do formowania zastępowych, dając im maksimum odpowiedzialności i samodzielności w działaniu. Metoda okazała się genialna – dzięki niej powstał ruch, który wykształcił wielu wybitnych obywateli i mężów stanu na całym świecie. Czegoś jednak brakowało. O ile Baden Powell był geniuszem jeśli chodzi o metodę skautową, to jednak cel jaki sobie postawił, dla części osób wydawał się zbyt płytki. Lord był wszakże wojskowym, kochającym swoją ojczyznę. Jego pragnieniem było kształcenie odpowiedzialnych obywateli, zaradnych i gotowych do poświęceń dla kraju i narodu, szczególnie w przypadku wojny. Metodzie skautowej z ciekawością przyglądał się francuski jeziuta, o. Jakub Sevin. Postanowił wykorzystać ją w innym celu, bez pomijania tego pierwszego - chciał, aby przez skauting formować przede wszystkim dobrych chrześcijan,

W latach 50-tych w Europie nastąpił kryzys w skautingu. We Francji, kolebce katolickiego harcerstwa, odchodzono od dziedzictwa o. Sevin'a w myśl laicyzacji życia publicznego. W Polsce harcerstwo zostało zreorganizowane na modłę nowego reżimu, przez co zupełnie zatraciło swój sens. Po okropieństwach wojny, wynikającej w znacznym stopniu z odrzucenia chrześcijańskiego dziedzictwa Europy, powstał ruch Przewodniczek i Skautów Europy, czyli Federacja Skautingu Europejskiego. Jego celem było wychowanie nowych elit, które będą dążyć do odnowienia braterstwa narodów pod egidą chrześcijaństwa. Zostało to zapisane jako oficjalny cel w statucie, stworzonym przez Francuskie małżeństwo Perig i Lizig Géraud-Keraod. Stowarzyszenie pierwotnie rozpoczęło działalność w Niemczech, jednak szybko rozprzestrzeniło się na całą Europę Francję, Włochy, Belgię, Hiszpanię, a po roku 1990 również na Polskę. Bardzo dobrze przyjęło się na gruncie francuskim, gdzie wielu katolickich rodziców chciało posłać dzieci do harcerstwa, a często jedyną opcją było lewicujące stowarzyszenie Skautów Francji. Obecnie jest tam około 30 tys. Skautów Europy. Mówi się też, że obecnie około połowy wszystkich alumnów pierwszego roku we francuskich seminariach duchownych stanowią ludzie, któ-


rzy przeszli organizacji.

formację

w

tej

W Polsce ruch działa od roku 1995, kiedy to polskie Stowarzyszenie Harcerstwa Katolickiego "Zawisza" przyłączyło się do Federacji Skautingu Europejskiego. Obecnie liczy około 4 tys. członków, stanowiąc trzecią co do wielkości organizację harcerską w Polsce. Dodać należy, że jest jedynym związkiem na podium, który co roku odnotowuje wzrost, a nie spadek liczby członków. Rycerze denkach

w

krótkich

spo-

Wszystko pięknie, pomyśli pewnie Czytelnik, ale miało być o rycerzach, a nie o chłopcach, którzy biegają w krótkich spodenkach po lesie. Zatem do sedna. Widok dwudziestoparolatka w mundurze harcerskim może wzbudzić zażenowanie, lub przynajmniej Delikatny uśmiech politowania. Chłopak powinien do pracy pójść, dzieci płodzić, a nie grać w podchody. Podstawówka już się skończyła. Warto jednak przypomnieć, że założyciel skautingu miał 45 lat, gdy zaczął swoją przygodę z ruchem. W tym wieku można być harcerzem, ale pod jednym warunkiem – że nie chodzi nam o to, żeby się dobrze bawić, ale o to, żeby służyć. Tym zajmują się wędrownicy,

czyli najstarsza gałąź Skautów Europy. Tak nazywani są instruktorzy, którzy, tak jak niegdyś lord Baden Powell, pracują z zastępowymi, organizują obozy lub podejmują inne zadania w ruchu za zgodą przełożonych. Oprócz pełnienia swojej służby, dobrowolnego poświęcania wolnego czasu bliźnim, dbają o swój własny rozwój chrześcijański, aby móc dawać z siebie więcej. Jednym z głównych sposobów są regularne wędrówki, odbywane pieszo i z plecakami. Kiedy żyjemy w wygodnych warunkach, mamy ciepłą wodę w kranie, szynkę i zimne piwo w lodówce i wygodne łóżko, nie znamy siebie. Łatwo jest nam być ofiarnymi, życzliwymi i opanowanymi. Inaczej wygląda sytuacja, gdy cały dzień wędrujesz w palącym słońcu, niosąc w plecaku śpiwór, namiot, jedzenie i inne przybory. Wtedy dopiero wychodzi na jaw, czy jesteś na tyle ofiarny, żeby wziąć dodatkowy balast od zmęczonego kolegi, czy jesteś na tyle opanowany, aby nie złościć się, gdy ktoś przypali na ogniu obiad, na który czekałeś od rana. Czy jesteś w stanie oddać bratu część swojej porcji jedzenia, jeśli jest go mało. Czy umiesz dziękować Bogu za to, co przynosi kolejny dzień, jeśli już od tygodnia pada i od dawna nie ubrałeś na siebie nic suchego. Po co jednak się tak trudzić?

Szkoła liderów Dla mocno ugruntowanych religijnie wystarczy świadomość, że w ten sposób przygotowujemy się do służby i odpowiadamy na ewangeliczne wezwanie Pana Jezusa. Są jednak inne korzyści. Gdy odbędziemy kilka wędrówek, zdajemy sobie sprawę, że nasza zaradność, wytrzymałość i charakter są silniejsze. Gdy zorganizujemy kilka obozów, orientujemy się, że łatwiej przychodzi nam planowanie czasu, wywiązywanie się z obowiązków i osiąganie celów. Kiedyś jeden z moich kolegów powiedział: Dzięki formacji skautowej, w jakimkolwiek środowisku bym się nie pojawił, wszyscy od razu naturalnie chcą mnie mianować szefem. Bo skauting uczy odpowiedzialności. Skauci nie ubierają się w zbroje i nie uczą się walki na miecze. Nie urządzają turniejów i rekonstrukcji. Zwieńczeniem formacji skautowej, co niekoniecznie oznacza rezygnację ze służby, jest obrzęd Wymarszu Wędrownika. Odbywa się przy blasku pochodni, przeważnie na Łysej Górze, gdzie w jednym z najstarszych sanktuariów Polski znajdują się relikwie Krzyża Świętego. Jest on deklaracją, że w dorosłym życiu chcemy iść drogą ośmiu błogosławieństw. Że chcemy, aby nasze życie było służbą Bogu i bliźnim. Dlatego na piersi każdego skauta widnieje krzyż ośmiu błogosławieństw. Czy może być bardziej wyraźna deklaracja chęci życia ideałami rycerskimi?


Zagrożenia i możliwości otwierające się przed Polską w nowej sytuacji geopolitycznej Przemysław Szymczyk W wyniku wojny na terytorium Ukrainy przed Polską pojawiły się nowe możliwości. Sytuacja geopolityczna uległa i nadal ulega sporym przemianom. Nie dzieje się tak bynajmniej tylko dlatego, że wojna na Ukrainie się przeciąga, ale dlatego, że w krajach muzułmańskich nastąpiły zasadnicze przetasowania na szczytach władzy. Obalenie dyktatorów, takich jak Hussein w Iraku czy Kaddafi w Libii, przyczyniły się do kryzysów społecznych w tamtych regionach. Nie bez wpływu nawet na Europę w dalszym ciągu pozostaje próba obalenia prezydenta Assada w Syrii. Ogromne ilości nielegalnych imigrantów zalewające Zachód przyczyniają się do niepokojów w Niemczech czy we Francji.

politycznych. Dwaj najsilniejsi sąsiedzi Polski – Rosja i Niemcy - są osłabieni. Taka sytuacja miała miejsce tuż po I wojnie światowej, jednak wówczas narodziło się nowe mocarstwo: ZSRR; Niemcy natomiast, mimo problemów gospodarczych, poradzili sobie z kryzysem i reperacjami wojennymi. Późniejsza II wojna światowa przyniosła zwycięstwo komunizmu w naszej części Europy i uzależniła Polskę na prawie pół wieku w widoczny sposób od

Schengen, zagraża interesom najbogatszych państw UE. Jej zamknięcie byłoby równoznaczne z odcięciem rynków zbytu w innych krajach, a nierzadko utrudniłoby drenowanie finansów tych najuboższych państw UE, w tym Polski, będącej Eldorado dla zachodnich koncernów.

Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

kcje nałożone na bankowość, technologie i broń.

Hegemonia kiedyś się kończy

Pozbawienie Moskwy przez Paryż okrętów typu Mistral czy zakaz eksportu broni rosyjskiej do UE na kwotę 3,2 mld euro mocno uderzają w rosyjskie wojsko i firmy zbrojeniowe.

Rosyjskie problemy sprowadzają się głównie do drastycznego zmniejszenia cen ropy do poniżej 30$ za baryłkę, jednak nie mniej odczuwalne są san-

Co to oznacza dla Polski? Po pierwsze, osłabienie rządów Władimira Putina i Angeli Merkel jest dla naszego kraju jak najbardziej korzystne. Rosja jest obecnie wykańczana przez wydatki wojenne i sankcje, które nałożyły na nią kraje UE, będące jednymi z najważniejszych odbiorców jej surowców, takich jak gaz czy ropa naftowa. Niemcy borykają się z problemem nielegalnych imigrantów, jednak wciąż kontynuują politykę „otwartych drzwi”. Rząd Merkel albo nie zdaje sobie sprawy ze swoich posunięć, albo zabrnął w nich już tak daleko, że przyznanie się do błędu podważyłoby niemiecką pozycję w Unii Europejskiej. Obecny moment jest dla Polski jednym z najlepszych okresów, od prawie stu lat, do zbudowania sojuszu międzymorza i zrealizowania własnych planów geo-

Jednak rosyjsko-niemiecka dominacja w Polsce może mieć swój kres w najbliższej dekadzie. Hegemonia niemiecka w UE miała swoje apogeum w 2014 roku, jednak obecnie utrata przez Merkel siły przekonywania do swoich racji europejskich przywódców i eurodeputowanych stawia pod znakiem zapytania przyszłość Unii. Rozbudzenie patriotycznych nastrojów w Europie Zachodniej następuje stosunkowo szybko w związku z problemami migracyjnymi, ograniczaniem wolności w imię bezpieczeństwa czy biurokratyzacji samej Unii. Ponadto, sypiąca się strefa

Po drugie, Polska ma przed sobą ogromną szansę na przewodnictwo krajom Europy Środkowowschodniej. Jako najsilniejsze i najludniejsze państwo w tej części Europy jest w stanie przyciągnąć do siebie mniejsze kraje i stać się ich przewodnikiem. Rzeczpospolita może obecnie zacząć realizować swoje pomysły w ramach Grupy Wyszehradzkiej czy partnerstwa z krajami bałtyckimi. Obecna sytuacja


migracyjna w Europie może znacząco pomóc w zdobyciu pozycji lidera i być może nawet powiększeniu grupy V4 o kilka innych państw na południu i północy Europy. Grupa V4 jest istotnym narzędziem do wywierania nacisków na UE pod względem decyzyjnym i powinna być traktowana w polskiej polityce jako początek realizacji idei Międzymorza. Nie bez znaczenia jest także konflikt na Ukrainie, w który Polska powinna się zaangażować politycznie. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że pomysły na odbieranie Ukrainie dawnych ziem polskich nie należą obecnie do zbyt przemyślanych opcji. Ukrainę trzeba wzmocnić na tyle gospodarczo i wojskowo, by mogła oprzeć się Rosji, jednak Polska powinna być dla niej kluczowym państwem do zwycięstwa. Musimy prowadzić naszą politykę w taki sposób, by Rosja, nawet osłabiona, wciąż stanowiła zagrożenie dla państw takich jak Ukraina czy kraje bałtyckie. Wynika to z tego, że państwa te oddzielają nasz kraj od Rosji i są swoistym buforem. Zbudowanie swojej strefy wpływów na Ukrainie, Białorusi, Litwie, Łotwie czy w Estonii powinno być priorytetem polskiej polityki zagranicznej. Nie tylko ekonomia Większość mieszkańców Polski to Polacy i katolicy. Ze względu na przetasowania granic i ludności w tej części Europy po II wojnie światowej Polska stała się państwem niemal jednolitym narodowościowo. Polsce obecnie obcy jest kryzys migracyjny dotykający Zachód, zatem niepokoje wewnętrzne nie mają tak szerokiego wachlarza we wpływaniu na decyzje polityczne rządu. Niestety, Polska może mieć także trudności w realizacji swoich żywotnych interesów. Zaniedbania poprzedniego rządu przyczyniły się do dra-

stycznego zwiększenia deficytu publicznego, a to może okazać się głównym hamulcem zmian. Reformy zawsze kosztują, a obecnie zapowiada się w historii Polski dosyć ciekawy okres reorganizacji państwa. Zapowiadana przebudowa sądownictwa, administracji, bankowości, a może nawet zmiana konstytucji nie wpłyną na natychmiastowe zmniejszenie długu publicznego, który jest w większości wykupiony przez zagraniczny kapitał. Problemem może okazać się także nastawienie samych Ukraińców, upatrujących swego sojusznika raczej w Niemczech niż w Polsce. Ukraina jest bowiem kluczowym elementem układanki politycznej, ponieważ kontrola nad nią zabezpiecza polskie granice i przestrzeń powietrzną na południu, chroni resztę grupy V4 i pozwala na szeroki dostęp do Morza Czarnego. Kolejnym problemem może okazać się nastawienie rządu Litwy. Niechęć do Polski i także proniemieckie sympatie w tym państwie mogą utrudnić wzajemną współpracę. Kartą przetargową może okazać się to, że bezpieczeństwo Litwy w zasadzie zależy od siły i bezpieczeństwa Polski, jednak, jak wynika z historii, antagonizmy częściej biorą górę nad logiką. Rosja również może – na terenie Litwy, Ukrainy czy Białorusi – podburzać nas-troje społeczne przeciwko Polakom, jako „okupantom” czy zagrażającą ich bezpieczeństwu wewnętrznemu mniejszością narodową. Tak korzystna sytuacja również nie będzie trwała wiecznie. Istnieje obawa, że na Bliskim Wschodzie otworzy się nowy front pomiędzy państwami sunnickimi a szyickimi, co pozwoli na kilkukrotne zwiększenie cen ropy, a zatem uratuje Rosję od klęski gospodarczej z końcówki lat ’90. Ponadto Niemcy i Rosja również starają się o ograniczenie wpływów Polski w tranzycie gazu ziemnego do Europy Zachodniej. Ukończony

Nord Stream przesyła już gaz, jednak Niemcy już lobbują w Brukseli nową nitkę Nord Stream 2. Słabym punktem Polski jest także jej armia. Przestarzały sprzęt wojskowy, brak obrony przeciwlotniczej i zaniedbanie badań nad technologiami wojskowymi może się bardzo szybko zemścić w razie potencjalnego konfliktu militarnego. Jednym z punktów zapalnych może się okazać przesmyk suwalski, oddzielający granicę Białorusi od rosyjskiego Obwodu Kaliningradzkiego o około 60 km w linii prostej. Podsumowując… Polska powinna prowadzić ofensywną politykę międzynarodową i wewnętrzną. Zaniedbania poprzedniego rządu koalicji PO-PSL da się jeszcze w jakimś stopniu uratować. Również wiele zależy od rządów naszych sąsiadów, które należy przekonać do wzajemnej współpracy i zbudowania własnej, liczącej się w Europie, grupy. Polska ma możliwości przezwyciężenia tych trudności, ale powinna postawić na budowanie stanowiska lidera, rozbudowę armii, rozwój technologii i unowocześnienie gospodarcze państwa. Powinniśmy na początek ograniczyć, a następnie wyeliminować możliwość zadłużania kraju za granicą. Polska ma także możliwość zbudowania wokół siebie grupy przyjaznych państw, które, bazując na interesach w UE i zagrożeniu ze strony Rosji, zobaczą w Rzeczpospolitej naturalnego lidera i obrońcę.


Polityka – honor czy

pragmatyzm? Przemysław Szymczyk Polityka jest nieodłączną częścią życia w społeczeństwie. Grupy, jakie każda społeczność wytwarza, mają swoje cele i przekonania, które pragną zrealizować dla dobra reszty ludzi. Arystoteles powiada, że polityka to roztropna troska o dobro wspólne, przy czym tym dobrem jest życie ludzkie. Jest to także sztuka rządzenia państwem oraz rozwiązywania problemów wewnętrznych i zewnętrznych. Obecnie mamy do czynienia z erozją klasycznego rozumienia polityki na rzecz nowych prądów filozoficznych. Rozumienie polityki i honoru Różne rozumienie definicji polityki odmiennie wpływa na aktorów sceny politycznej i jej widzów. Warto jednak pamiętać, że polityka to przede wszystkim roztropna troska o wspólne dobro, jakim jest ludzkie życie, a nie własny interes. Obecnie w polityce mamy do czynienia z jednej strony z honorowym zachowaniem się polityków, z drugiej zaś pragmatyczną grę o interesy. Honor możemy zdefiniować słownikowo jako poczucie godności osobistej i dobre imię. Jest to także cześć i szacunek, którym honorowa osoba jest otaczana. W polityce może się to przekładać na uczciwość wobec innych państw, grup społecznych czy jednostek. Pragmatyzm jest zaś przeciwieństwem honoru, ponieważ sprowadza się do podejmowania tylko tych decyzji, które przyniosą sukces. Takie myślenie wytwarza możliwość niehonorowego zachowania wobec innych, jednak w rezultacie może przynieść korzyść. Co je-

dnak obecnie dominuje w polityce – honor czy pragmatyzm? Niestety, polityka większości państw jest prowadzona pragmatycznie. Po dzień dzisiejszy Francja w Europie jest uważana za kraj zhańbiony w okresie II wojny światowej. Atak na Polskę bez wypowiedzenia wojny przez Niemiecką III Rzeszę w 1939 roku, wojna obronna naszego państwa we wrześniu i w końcu niedoczekana pomoc francuska dla walczącej Rzeczpospolitej miały być właśnie pragmatycznym zabiegiem. W wyobrażeniach politycznych Francji i Wielkiej Brytanii była wielka wojna pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Niestety, polityka aliantów i Francji poniosła klęskę. Utworzony został francuski kolaborancki rząd Vichy, który był lojalny wobec Niemiec. Pragmatyzm we francuskiej polityce trwał jednak nadal i to dzięki niemu kraj i jego stolica ocalały. Honor Polski Po drugiej stronie barykady stoi Polska. Kraj, który zachował się honorowo i nie pozwolił sobie na kolaborację z niemieckim czy sowieckim okupantem, został wkrótce zniszczony przez wyniszczenie społeczeństwa i jego stolicy - Warszawy. Tak postrzegają to pragmatycy. Jednak czy tylko uchodzenie cało z każdej opresji lub kapitulowanie jest w stanie zapewnić sza-

cunek? Jeżeli tak jest, to chyba tylko w przypadku przestępców. W polityce sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, ponieważ wpływa to znacznie na wiarygodność państwa i uwydatnia pewne cechy narodowe. Postępowanie honorowe w polityce jest jednak wyjątkowo trudne. Wiąże się zawsze z dużymi kosztami, najczęściej z rezygnacją z interesów na rzecz wyższych celów. Mimo to trudno jest udzielić odpowiedzi na pytanie: jaka powinna być polityka? Pragmatyzm uczy nas, że za każdym razem odniesiemy korzyść, jednak nasze postępowanie moralne może stanąć wówczas w konflikcie z wiarą i poczuciem wartości. Z drugiej strony, honorowe postępowanie zaskarbia szacunek innych, lecz często jest bezwzględnie wykorzystywane przez pragmatyków. Polityka powinna być wyważona. Nie wolno postępować w każdej sytuacji pragmatycznie ale nie wolno też niepotrzebnie unosić się honorem. Dialog wewnętrzny czy zewnętrzny powinien być prowadzony i oparty na kompromisie, jednak to także nie jest regułą w polityce. Ważne jest budowanie silnej pozycji państwa w oparciu o zasady chrześcijańskie, ponieważ one pozwalają rozeznać politykowi, w jaki sposób ma się zachować.


Ikony działalności prolife w Kanadzie i USA Ewelina Jędrasik Stany Zjednoczone i Kanada kojarzą się nam, biednym Polakom, z dobrobytem, wolnością i możliwością realizacji nawet najśmielszych marzeń. Nowy Świat, pełen niesamowitych możliwości, mit pucybuta, który staje się milionerem, kraina mlekiem, miodem i dolarami płynąca. Czy jednak życie mieszkańców Ameryki Północnej naprawdę jest takie kolorowe? Czy każdy może być kim chce i robić co chce? Czy obywatele są równi wobec Boga i prawa? Cóż, w sumie tak. Prawie wszyscy. Z wyjątkiem dzieci nienarodzonych. Pro choice – wybierz śmierć Zarówno Kanada jak i USA słyną z bardzo liberalnego prawa aborcyjnego. Oba te kraje pokrywa sieć klinik aborcyjnych prowadzonych m.in. przez Planned Parenthood – „Zaplanowane Rodzicielstwo”. Zaplanowane czyli odpowiedzialne, przemyślane?

Brzmi bardzo dobrze. Nie zapędzajmy się jednak. Wieloznaczność słów bywa zdradliwa. Dla Planned Parenthood planowanie rodzicielstwa nie oznacza bynajmniej, że młode małżeństwo (czy narzeczeństwo) siada przy herbatce i rozmawia o tym ile chcą mieć dzieci i jakie imiona im nadadzą. Oznacza to raczej, że kobieta będąca w ciąży może sobie zaplanować czy urodzić dziecko czy poddać je aborcji, czyli zamordować. Osoby, które zetknęły się z przemysłem aborcyjnym, mówią otwarcie: pro choice to agitacja za aborcją. Kobieta w stanie błogosławionym, być może zaskoczona ciążą, być może pozbawiona wsparcia bliskich, być może nie posiadająca środków na utrzymanie dziecka, idzie do „lekarza” i pierwsze co słyszy to propozycja aborcji. Lekarz, którego zadaniem jest ochrona zdrowia i życia proponuje pacjentce zabicie poczętego dziecka jako rozwiązanie jej problemów. Oczywiście wszystko dla dobra pacjentki i w imię jej wolności obywatelskich. Bo ona ma prawo o sobie decydować.

Przez kliniki aborcyjne w USA i Kanadzie przewijają się co roku setki tysięcy kobiet. Wiele z nich ma 16 czy 17 lat, więc nawet kobietami nazwać ich nie można. To dziewczyny, które za szybko wkroczyły w świat dorosłych, które zwiodła permisywna edukacja seksualna głosząca, że aktywność seksualna jest OK o każdej porze, w każdym miejscu, z każdą napotkaną osobą. Bo przecież jest antykoncepcja, dzięki której unikną chorób wenerycznych i ciąży. A jeśli antykoncepcja zawiedzie to można pójść na zabieg i pozbyć się problemu. Tak, istnieją sposoby dzięki którym można się pozbyć niechcianego dziecka. Ale co ze złamanym sercem i poczuciem winy? Planned Parenthood ma misję: pomaganie kobietom, które zaszły w niechcianą ciążę. Pomaganie – to brzmi dumnie. Pod tym pomaganiem kryje się krwawy biznes, bo na swoją działalność Planned Parenthood dostaje pieniądze od państwa. Wszyscy obywatele, czy są pro choice czy prolife, płacąc po-


datki finansują ośrodki aborcyjne. A ciała abortowanych dzieci sprzedawane są za ciężkie pieniądze koncernom farmaceutycznym jako materiał do badań naukowych. Nie, nie są to obelżywe insynuacje. Handel ciałami dzieci zabitych w łonie matek jest faktem. Prolife cenne

– każde życie jest

Działacze prolife wywodzą się z różnych środowisk, narodowości i wyznań. Łączy ich jedno: przekonanie, że każde życie ludzkie jest cenne. Cenne jest życie dziecka w okresie prenatalnym, życie nastolatka i życie schorowanego osiemdziesięciolatka. Cenne jest życie człowieka zdrowego i człowieka z Zespołem Downa. Cenne jest życie chrześcijanina i cenne jest życie buddysty. Cenne jest życie człowieka białego, czarnego i żółtego. Obrońcy życia zauważają jeden, ogromny problem: każdy człowiek jest narażony na prześladowania ale jest tylko jedna grupa ludzi, która nie potrafi się w żaden sposób obronić. Są to dzieci nienarodzone. Polegają one całkowicie na swojej matce, która daje im schronienie, pożywienie, poczucie bezpieczeństwa. A gdy zawiedzie je matka? Wtedy nie mogą się obronić nawet krzykiem. Człowiek jest osobą posiadająca pełnię praw od poczęcia do naturalnej śmierci. Tak przynajmniej być powinno. Niestety, często prawo stanowione przeciwstawia się prawu naturalnemu i odbiera dziecku poczętemu status osoby, człowieka, a więc także odbiera mu prawo do ochrony życia. Każdy, kto uczęszczał na lekcje biologii, wie, że w chwili poczęcia powstaje nowe życie. W tym właśnie momencie określa się płeć, kolor oczu, kolor włosów i potencjalny wzrost nowej istoty ludzkiej. Dwumiesięczne dziecko wygląda jak mały człowieczek – ma

tułów, głowę, dwie ręce, dwie nogi, kształtuje się jego układ nerwowy, więc odczuwa ono ból. Pięciomiesięczne dziecko ma już szanse na przeżycie przedwczesnego porodu. Zwolennicy aborcji nazywają nienarodzone dziecko „zlepkiem komórek” lub „produktem zapłodnienia”. Aborcja to dla nich zabieg podobny do wycięcia wyrostka lub wyrwania zęba. Nazwanie tego brakiem szacunku dla życia to stanowczo zbyt łagodne określenie. Działacze prolife przemawiają w imieniu nienarodzonych dzieci. Są wyrzutem sumienia dla aborcjonistów, dla kobiet, które zabiły swoje dzieci. Nie są z tego powodu zbyt popularni. W sytuacji, gdy, teoretycznie, panuje wolność słowa i przekonań, prolajferom próbuje się zamknąć usta. Oczywiście w imię praw kobiet, które chcą decydować o swoim życiu i o swoim ciele. Wolność słowa pozwala aborcjonistom reklamować przerywanie ciąży w taki sposób, jakby to były masaże ujędrniające. Gdy działacze prolife próbują, korzystając także z wolności słowa, mówić o tym, że aborcja to zabójstwo zarzuca się im zacofanie, zaściankowość, bezzasadne wzbudzanie poczucia winy i sianie zgorszenia. Tym

większy podziw budzą osoby, które od lat nie ustają w walce o życie dzieci zagrożonych aborcją. Mary – współczesna Joanna d'Arc za kratami Mary Wagner to chyba najbardziej rozpoznawalna działaczka prolife pochodzenia kanadyjskiego. Znana głównie z tego, że w ostatnim czasie częściej przebywa w więzieniu niż na wolności. Czyżby była prolajferką-kryminalistką? Jeśli za kryminalistę uznamy osobę notorycznie łamiąca prawo to tak – Mary jest kryminalistką. Jest nią, bo uparcie przeciwstawia się zalegalizowanemu bezprawiu, które pozwala na dokonanie aborcji na dowolnym etapie ciąży. Właśnie takie barbarzyńskie prawo obowiązuje w Kanadzie. Mary pochodzi z katolickiej rodziny wielodzietnej. Miała ponad dziesięcioro rodzeństwa (także adoptowanego). Została wychowana w duchu prolife. Szacunek do życia, który wyniosła z domu rodzinnego był tak silny, że nowoczesne poglądy, z którymi zetknęła się najpierw w szkole, a potem na studiach, nie zdołały zachwiać jej przekonaniami. Gdy jej koleżanka z uczelni posta-


kobietom ulotki i kwiaty. Modli się za nie i za ich dzieci. Ktoś z personelu kliniki dzwoni po policję. Stróże prawa zjawiają się, zakuwają Mary w kajdanki i odwożą ją do aresztu. Niebezpieczna kryminalistka została ujęta... Mary trafia do więzienia za utrudnianie pracy „klinice” aborcyjnej i narażanie jej na straty finansowe. Jej argumentacja, że chce ratować dzieci zagrożone aborcją, trafia w próżnię. Liczy się tylko to, że ośrodek został narażony na straty.

nowiła dokonać aborcji, Mary towarzyszyła jej do placówki aborcyjnej, do ostatniej chwili próbując ją przekonać do zmiany decyzji. To był pierwszy krok na drodze, którą Mary podąża już od wielu lat. Mary ponad dwa lata swojego życia spędziła w więzieniu. Czyżby kogoś napadła, okradła, pobiła? Nie. Powód dla którego trafia raz po raz do aresztu jest zawsze ten sam: obrona życia dzieci nienarodzonych. Kanadyjskie prawo zezwala na działalność „klinik” aborcyjnych. Nie chroni natomiast w żaden sposób życia dzieci w okresie prenatalnym. W majestacie prawa co roku zabijanych jest około 100 tysięcy (sic!) dzieci nienarodzonych, zaś Mary Wagner staje do walki z tym zalegalizowanym bezprawiem i krwawym biznesem uzbrojona w kwiaty i ulotki dotyczące szkodliwości aborcji. Scenariusz jest zawsze ten sam. Mary wchodzi do poczekalni placówki aborcyjnej niosąc ulotki oraz białe i czerwone róże. Przysiada się do kobiet czekających na zabieg. Zaczyna z nimi rozmowę. Proponuje im pomoc jeśli zmienią zdanie i zrezygnują z aborcji. Wręcza

Niektórzy ludzie pytają Mary: dlaczego jak tylko zostaje wypuszczona z więzienia, wraca do kontynuowania swojej misji, mimo, że wie, iż zostanie znowu aresztowana? Mary odpowiada, że kilkutygodniowy czy kilkumiesięczny pobyt w więzieniu to drobna niewygoda w porównaniu z tym, że tysiące dzieci są mordowane i nie ma nikogo kto by je obronił. I zapewnia, że będzie walczyć tak długo jak będzie trzeba żeby niesprawiedliwe prawo zostało zmienione. Mary Wagner jest niczym współczesna Joanna d'Arc. Tyle, że – zamiast miecza – dzierży białe róże. Mocna wiara i przekonanie, że życie jest święte, dają jej siłę do walki przeciwko niemal całemu światu. Jest inspiracją dla środowisk prolife na całym świecie, także w Polsce. Ludzie piszą do niej listy z wyrazami solidarności i organizują pikiety w jej obronie. Ekipa z Polski nakręciła poruszający dokument pod tytułem: „Nie o Mary Wagner” (reż. Grzegorz Braun). Linda – babcia prolife Linda Gibbons także pochodzi z Kanady i jest przyjaciółką Mary Wagner. Jej doświadczenie życiowe jest odmienne od doświadczenia Mary ale obie panie łączy ten sam cel: obrona tych, którzy najbardziej tego potrzebują. Linda również sporą część swego życia spędziła w wię-

zieniu za sprzeciwianie się mentalności proaborcyjnej. Wiele osób zarzuca Mary Wagner, że ta wypowiada się na tematy o których sama nie ma pojęcia. Nie ma przecież dzieci, a mówi innym kobietom jak mają postępować z własnymi. Ten argument przy Lindzie zawodzi. Linda ma dzieci, wnuki i nawet jednego prawnuka. Linda zna radości i trudy macierzyństwa. Linda zna też ból po utracie dziecka, bo sama w młodości poddała się aborcji. Wyposażona w taką wiedzę i doświadczenie jest wręcz modelową działaczką prolife. Linda to niepozorna starsza pani, niska i szczupła. Jest już po siedemdziesiątce i mogłoby się wydawać, że najodpowiedniejszym zajęciem dla niej byłoby siedzenie w domu i piastowanie wnuków. Niestety w domu spędza mało czasu. Od 1994 roku do dziś Linda spędziła w więzieniu ponad 10 lat. Wszystko z powodu prawa, które zabrania się zbliżać działaczom prolife do klinik aborcyjnych i miejsc zamieszkania ich pracowników na mniej niż 150 metrów. To prawo ma zagwarantować aborterom komfortowe warunki pracy. A Linda to dziwne prawo nagminnie łamie. Linda nie zawsze była otwarta na życie. Jej pierwsza ciąża zakończyła się aborcją. Dopiero po kilku latach, gdy została chrześcijanką, Linda zrozumiała, że zabiła swoje pierwsze dziecko. To zmieniło jej światopogląd. Zaczęła walczyć o życie dzieci nienarodzonych. Przekonawszy się na własnej skórze jakim złem jest aborcja ale także jak piękne jest macierzyństwo (Linda ma trójkę dzieci) kobieta stała się bezkompromisowa. Kolejne pobyty w więzieniu (na pewno dość uciążliwe dla starszej kobiety) nie osłabiają jej zapału. Gdy tylko Linda wychodzi z więzienia to pojawia się pod kliniką aborcyjną z plakatem przedstawiającym niemowlę i napisem:


„Dlaczego mamo? Mam tyle miłości do zaofiarowania”. Stoi tam i się modli. Plakat przedstawiający dziecko i cicha modlitwa. To wystarczy by ktoś zadzwonił po policję. Bo starsza pani zakłóca legalną działalność „kliniki” aborcyjnej. Potencjalne pacjentki mogą się poczuć skrępowane i zawstydzone, mogą zrezygnować z zabiegu. Placówka mogłaby ponieść straty. Niewygodną staruszkę trzeba usunąć. Przyjeżdża policja, kilku rosłych, uzbrojonych mężczyzn zatrzymuje drobną, starszą kobietę. Zabierają ją do aresztu, bo złamała prawo. Znowu. O prawach dzieci, które są codziennie zabijane w ośrodku nikt nie chce mówić. Gianna – skazana na śmierć Gianna Jessen, młoda i pełna energii działaczka prolife ze Stanów Zjednoczonych, podobnie jak Linda Gibbons, przekonała się na własnej skórze czym jest aborcja. Tyle, że ona była jej ofiarą, której cudem udało się przeżyć. Tak, to dość częste zjawisko – sytuacja gdy w wyniku wykonania tak zwanej późnej aborcji rodzi się okaleczone i słabe ale wciąż żywe dziecko. Gianna była takim dzieckiem. Gianna to młoda, piękna i radosna kobieta. Ma ładne oczy, uroczy uśmiech, zgrabną figurę i dobrą prezencję. Jest pełna życia, pełna optymizmu. Biorąc pod uwagę to, co ją spotkało w dzieciństwie, jej żywotność i optymizm wydają się wręcz zaskakujące. Była dzieckiem niechcianym. Jej siedemnastoletnia biologiczna matka zdecydowała się na aborcję będąc w ósmym miesiącu ciąży. Wykonano na niej zabieg z użyciem solanki. Roztwór soli wstrzyknięty do macicy powinien poparzyć i śmiertelnie zatruć dziecko. Mimo to Gianna urodziła się żywa. Gdy personel przeprowadzający

aborcję zorientował się, że dziecko żyje przewieziono je do szpitala. Lekarz-aborter musiał podpisać akt urodzenia dziewczynki. Skazaniec przeżył wykonanie wyroku śmierci i dostał drugą szansę. Wskutek traumatycznego porodu, Gianne dotknęło dziecięce porażenie mózgowe. Jej zastępczy opiekunowie spisali dziewczynkę na straty, założyli, że będzie roślinką. Na szczęście, mając 17 miesięcy, Gianna trafiła pod opiekę zastępczej matki – Penny. Kobieta poświęciła mnóstwo czasu i wysiłku na rehabilitację przybranej córki. Mając 3 i pół roku Gianna zaczęła chodzić. Dziś Gianna jest normalną młoda kobietą. Nic, poza lekkim utykaniem, nie wskazuje na traumę, jaką przeżyła. Gianna, będąc już dorosłą osobą, spotkała swoją biologiczną matkę i jej przebaczyła. Gianna jest ciepła, otwarta i radosna. Wygłasza na całym świecie prelekcje podczas których opowiada swoją historię, mówi o wielkości miłosiernego Boga i świętości każdego życia ludzkiego. Czy można wskazać lepszego świadka tryumfu życia nad śmiercią niż ona (oczywiście poza Bogiem)? Czy można wskazać lepszy symbol nadziei? Jej niezwykła historia była inspiracją dla pięknego filmu „October baby” (pozycja obowiązkowa dla każdej osoby zainteresowanej tematyką prolife).

„Kładę przed tobą życie i śmierć...” Żyjemy w dziwnych czasach. Mimo postępu naukowego i technologicznego, dzięki któremu możemy stwierdzić bez wątpliwości, że człowiek jest człowiekiem od poczęcia, szacunek do życia wcale nie jest oczywistością. Życie jest cenne – o ile jest chciane, o ile ma dobra jakość, o ile zostanie uchwalone takie prawo. Dziecko w okresie prenatalnym jest dzieckiem, o ile jest zdrowe i o ile jego rodzice oczekują narodzin potomka. Jeśli nie, to jest tylko zlepkiem komórek, którego można się pozbyć. Paradoksalnie więcej obrońców mają wieloryby czy nosorożce zagrożone wyginięciem niż miliony dzieci zabijanych w łonach matek. Potrzebujemy osób, które będą głośno mówiły o bezcennej wartości życia ludzkiego, o jego świętości. W każdym miejscu na Ziemi, w każdym momencie. I sami musimy być takimi osobami, bo skoro przyzwalamy na aborcję, to już niedługo przyjdzie czas na powszechną legalizację eutanazji. Wtedy nie tylko nienarodzone dzieci będą zagrożone, ale każdy starszy, chory, niepełnosprawny człowiek. Każdy, kto nie jest młody, piękny, silny i produktywny. Zgoda na śmierć milionów dzieci jest zgodą na nasza własną śmierć. Czerpmy więc inspirację z Mary, Lindy i Gianny. Oraz innych im podobnych i wybierajmy życie.


Embrion jest kimś! Katarzyna Mieczkowska Niespełna trzy dekady temu, w 1987 roku niejaki Marian Szamatowicz, profesor nauk medycznych, dokonał z powodzeniem pierwszego w Polsce zapłodnienia metodą in vitro. 11 lat wcześniej natomiast miał miejsce pierwszy taki zabieg w skali ogólnoświatowej. Postęp technologiczny umożliwił produkcję życia ludzkiego w probówce. Do dzisiaj nieustannie toczy się dyskurs na temat tej metody w wymiarze moralnym, religijnym i etycznym. In vitro, termin medyczny zaczerpnięty z łaciny, dosłownie tłumaczony jako „w szkle”, oznacza zabieg polegający na zapłodnieniu komórki jajowej poza organizmem kobiety i wszczepieniu rozwijającego się zarodka do jamy macicy. Wiele par uważa in vitro za najbardziej rozsądne wyjście i jedyną skuteczną możliwość wydania na świat potomstwa. Niejednokrotnie ludzie nie mają jednak pojęcia, że istnieje dużo tańsza, a przede wszystkim znacznie bardziej bezpieczna dla zdrowia metoda – naprotechnologia. Słowo pochodzi od angielskiego skrótu „NaProTechnology” oznaczającego „Natural Procreative Technology” (naturalna technologia prokreacyjna). Nazwa została zarejestrowana przez amerykański Instytut im. Papieża Pawła VI w miejscowości Omaha w stanie Nebraska. Istotą naprotechnologii jest badanie naturalnego cyklu kobiety, predyspozycji mężczyzny oraz wielu innych czynników, także natury psychologicznej.

Podaruj życie? Kliniki, w których można dokonać zabiegu in vitro nierzadko wykupują reklamy na portalach społecznościowych. Oferują kobietom wynagrodzenie pieniężne w zamian za pobranie komórek jajowych. Proceder ten opisują jako „podarowanie życia”. Dar, czyli z natury coś dobrego, szlachetnego i bezinteresownego, staje się przedmiotem biznesu. Inną niespójnością słowną jest powszechnie stosowany, wręcz wyświechtany, a błędnie przypisywany zabiegowi w szkle termin „leczenie niepłodności”. In vitro jednak może mieć efekt doraźny, a więc nawet po udanym rozwiązaniu kobieta nadal jest niezdolna do naturalnego zajścia w ciążę. W przypadku naprotechnologii zaś efekty są trwałe. Jeżeli potencjalna mama nauczy się obserwować swój cykl, a poprzez przejście odpowiednich badań i prawidłową diagnozę wyeliminowane zostaną możliwe czynniki poboczne, takie jak nadmierne wydzielanie prolaktyny przez przysadkę mózgową, osiągnie oczekiwane rezultaty. Droga naprotechnologii jest jednak długa i wymaga cierpliwości - ale owoce są tego warte. Różne źródła podają, że skuteczność metody in vitro paradoksalnie nie jest stuprocentowa: oscyluje w granicach 35%, przy czym zazwyczaj wymagane są dwie bądź trzy próby, ponieważ pierwsza często kończy się fiaskiem. Biorąc pod uwagę, że koszt jednego zabiegu waha się w granicach 8-10 tysięcy złotych, każdy kolejny to potężne nadwyrężenie budżetu domowego. Koszt wizyty z ukierunko-

waniem na zabiegi związane z naprotechnologią można zamknąć w kilka jeśli nie kilkanaście razy niższej sumie. Po ludzku do życia ludzkiego Szefowie czołowych gigantów mediów społecznościowych i technologii komputerowych Facebook i Apple nieco ponad rok temu zaproponowali pracującym tam kobietom możliwość pobrania komórek jajowych, gdy są jeszcze „w kwiecie wieku”. Komórki te następnie miałyby zostać zamrożone po to, aby nieplanowane macierzyństwo nie przeszkadzało w karierze i aby można było je „odłożyć” na dogodny termin. Jest to nie lada gratka dla nieco bardziej wyzwolonych tudzież dbających o karierę zawodową pań, bowiem w Stanach Zjednoczonych koszt zamrożenia komórek oscyluje wokół kwoty około 10 tysięcy dolarów. Papież Benedykt XVI w encyklice „Dignitas personae” z 2008 roku wskazuje na możliwość niszczenia niewykorzystanych embrionów. Czym różni się to od aborcji? Fakt ten łączy się także z potencjalnym handlem zapłodnionymi komórkami. Czy można utożsamić ów niecny proceder z handlem ludźmi? Z pewnością tak. Traktujmy więc ludzi z należnym im szacunkiem.


Medialna propaganda

mniejszości seksualnych Karolina Babik Mówiąc o homoseksualizmie warto przystanąć i zastanowić się nad strukturą mózgu kobiety i mężczyzny. Neofeministki od lat uparcie przekonują, że różnic między mózgami obu płci zupełnie nie ma. Prawda jest natomiast inna. Podstawową różnicą jest masa i wielkość. Pierwsze badania na szczurach ukazały, że różnice znalazły się w podwzgórzu samic i samców. Jak homoseksualizm wpływa na mózg? W 1985 roku uczony Dick Swaab potwierdził, że również u ludzi obu płci występują różnice w budowie podwzgórza. Dodajmy, że przecież hormony płciowe przechodzą wędrówkę do mózgu. Co ciekawe, różnice w strukturze mózgów hetero oraz homoseksualisty odkrył badacz Simon LeVay, wywołując skandal i obrazę w środowiskach homoseksualnych. Oskarżali go oni o próbę usprawiedliwienia jego własnego homoseksualizmu. Mimo spekulacji o niewiarygodności badań, wykryto, że „analogicznie jak u ludzi jądro INH3 (interstycjalne jądro podwzgórza 3) jest mniejsze u baranów o orientacji homoseksualnej”. W 1988 roku (jeszcze przed publikacją LeVay’a) miało miejsce doniesienie wyżej wspomnianego Swaaba odnośnie różnic mózgów mężczyzn hetero- i homoseksualnych. Na łamach „Królewskiej Niderlandzkiej Akademii Umiejętności” pojawił się wywiad, w którym Swaab opowiedział o swoich odkryciach.

Temat podłapał holenderski dziennikarz i tak oto wybuchła wojna. Środowiska homoseksualne potępiły naukowca. Co ciekawe, były to środowiska pederastów, które uważały, że każdy mężczyzna jest homoseksualistą, a jedynie boi się przyznać do tego ze względu na społeczeństwo i ewentualny ostracyzm. Oczywiście Swaab odpowiedział na te zarzuty bardzo mądrym stwierdzeniem: Decyzja o orientacji seksualnej zapada w macicy. Po tych słowach w mediach pojawiła się następna burza, twierdząca o braku uwarunkowań biologicznych homoseksualizmu. Homoseksualiści poczuli się zagrożeni. Do dyskusji przyłączyło się szersze grono, tzw. COC (holenderska organizacja lesbijek, transgenderowców, gejów oraz biseksualistów). Domagali się oni od naukowca pozwolenia na badania, oczywiście od ich grupy, przed publikacją materiałów. Swaab doczekał się manifestacji homofilów przed swoim domem. Badania nad mózgami transseksualistów przebiegły inaczej. Ich wyniki były również diametralnie inne. Pierwsza praca z grupy Swaaba na ten temat wykazała, że środkowa część jądra łożowego prążka krańcowego (BNST) mężczyzn jest prawie dwukrotnie większa, niż u kobiet, ale u mężczyzn-transseksualistów (MTF), którzy poddali się operacji zmiany płci, była taka sama, jak u kobiet. W następnej pracy, potwierdzającej, że różnica w wymiarach BNST jest wynikiem różnicy w liczbie neuronów, opisano też jeden przypadek trans seksualizmu u kobiety (FTM), w którym występował wyraźnie męski charakter BNST. Transseksualiści przyjęli tę pracę z otwartymi ramionami, jako argument za możliwością prawnej zmiany płci. Prawo-

dawstwo brytyjskie przyjęło ją. W 2011 roku w Australii uchwalono prawo do wyboru płci w paszporcie, a w 2012 w Argentynie prawo do wyboru płci. Moda na mniejszości seksualne w mediach Treści w mediach, o charakterze homoseksualnym są obecnie bardziej rozpowszechnione niż kilkanaście lat temu. Po części wiąże się to z polityką, zmieniającą się kulturą i obyczajami na świecie. Jakie może mieć znaczenie popularyzacji mniejszości seksualnych w środkach masowego przekazu? Możliwe, że mniejszości seksualne ukazują się w mediach, ponieważ chcą zyskać większą akceptację społeczeństwa oraz zrzeszać coraz większą ilość osób, a także propagować swój styl życia. Możliwe, że media emitują programy, filmy i robią kampanię mniejszości seksualnych, ponieważ chcą zyskać sobie sympatię tych osób, a producenci marek - klientów. Możliwe jest również, że robią to po to, by uzyskać status nowoczesnych. Na przykładzie mediów - radia, telewizji, Internetu - można zaobserwować trend manifestacji mniejszości seksualnych. Lobby homoseksualne propaguje swój styl życia. Widać to na przykładzie posłów: Grodzkiej i Biedronia. Ale nie tylko. W wielu polskich serialach i filmach, takich jak: „W Imię”, „Płynące wieżowce”, „Sala samobójców”, „Lejdis”, „Idealny facet dla mojej dziewczyny”, „M jak miłość”, „Szpilki na Giewoncie”, „Hotel 52”, „Barwy Szczęścia”, „Chichot Losu”, „Na dobre i na złe”, „Magda M.”, „Senność”, „Rewers” i w wielu innych, również pojawiają się bohaterowie przejawiający skłonności homoseksualne. Co to może oznaczać?


Na jednej ze stron internetowych znalazłam artykuł, opisujący rozwój wątków homoseksualnych w polskich serialach. Wątki te pojawiały się już piętnaście lat temu w serialu „Na dobre i na złe”, a bohaterem o odmiennej orientacji seksualnej był Mikołaj, grany przez Roberta Janowskiego. Reżyserka serialu, Ilona Łepkowska, chciała w ten sposób przełamać tabu. Telewizja Polska coraz odważniej wdraża do swoich produkcji wątki homoseksualne. W większości przypadków odtwórcami takich ról są mężczyźni, jednak zdarzają się również wątki kobiece. A role tych bohaterów są przeróżne. Także ich funkcje w społeczeństwie, relacje, plany, marzenia. Wszystko po to, by oswoić widza, by przełamać tabu, nauczyć „tolerancji” dla takich osób. Dwa najgłośniejsze polskie filmy, określane mianem filmu gejowskiego w polskim kinie, to „Płynące Wieżowce” Tomasza Wasilewskiego, oraz „W Imię” Małgorzaty Szumowskiej. Ten pierwszy to historia Kuby, który mieszka z matką i swoją dziewczyną Sylwią. Na przyjęciu spotyka Michała, do którego zaczyna czuć niepokojące emocje. W ten sposób rodzi się romans między tym dwojgiem. Przestraszony swoją fascynacją innym mężczyzną, Kuba wraca do swojej dziewczyny. „W Imię” opowiada zaś historię, a raczej katorgę, księdza Adama, zmagającego się ze swoim homoseksualizmem. Autorka przedstawia księdza, jako odmieńca - drogie ciuchy, dodatki, elektronika. Jest on od razu częściowo odrzucany przez społeczeństwo. Odrzuca zaloty kobiety. Widać tutaj kontrowersyjną alegorię do biblijnych

postaci Adama i Ewy. Kulminacja następuje w momencie, kiedy ksiądz wyznaje wszystko swojej siostrze, przyznając się tym samym do swojego homoseksualizmu. Konsekwencje wprowadzenia homoseksualizmu do mediów Konsekwencje takich zjawisk są szczególnie niebezpieczne dla dzieci i młodzieży dorastającej, pogubionej, która odkrywa świat i szuka swojego miejsca na Ziemi. Niestety, w dzisiejszych czasach media mają znaczny wpływ na kształtowanie ludzkiej osobowości i światopoglądu. Używając do tego manipulacji i propagandy, świetnie radzą sobie z przełamywaniem tabu seksualności, odmiennych orientacji czy nawet dewiacji, czyniąc dwa ostatnie normą porządku dziennego, traktując pierwsze, jako sposób na wyżycie się.

Zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy, zanim posadzimy naszego syna przed telewizorem czy córkę przed Internetem w momencie, kiedy odczuwają silną potrzebę odnalezienia własnego „JA”. Zastanówmy się, czy chcemy, aby media zaraziły nasze dzieci chorobą, pomieszały im w głowach. Ale nie tylko dzieciom. Oglądając treści o charakterze homoseksualnym sami stajemy się na ten temat zobojętniali, mniej zszokowani. Za niedługo sposoby naszego myślenia i działania mózgu zostaną tak zaprogramowane, że będziemy zabijać się nawzajem i uznawać to za normalną rację bytu.


Nowy, wspaniały świat z

telewizora. Propaganda w serialach paradokumentalnych Magdalena Gotowicka Kino jest najważniejszą ze sztuk - zwłaszcza, gdy chce się manipulować widzem. Wiedział o tym Włodzimierz Lenin, autor tego cytatu, który (od niedawna jeszcze podpisany imieniem i nazwiskiem autora) widnieje przy wejściu do jednego ze stołecznych kin. Niepozbawionym sensu byłoby umieszczenie go także na telewizorach, a od niedawna również na ekranach komputerów. Jak się okazuje, z pozoru śmieszne i nierzadko absurdalnie głupie produkcje telewizyjne z udziałem naturszczyków są o wiele wdzięczniejszym narzędziem propagandowym niż serwis informacyjny. Serialowe disco polo Serial paradokumentalny to zjawisko stosunkowo nowe, przeszczepione na polski grunt głównie z Niemiec. Chociaż początkowo programy tego rodzaju emitowane przez kanały należące do prywatnych odbiorców budziły śmiech i politowanie, dość szybko znalazły stałych odbiorców i zaczęły mnożyć się jak grzyby po deszczu. Są troszkę jak disco polo - większość się z nich natrząsa, nikt nie przyznaje się, że je lubi, a jednak ich popularność nie maleje. Nic dziwnego, że pojawiają się kolejne ich odsłony. Producenci dostrzegli również zysk z platform internetowych, gdzie coraz więcej Polaków ogląda seriale (stwierdzenie "nie oglądam telewizji" zdaje się nietrafione w czasach, gdy większość ludzi ogląda w Internecie te same programy, które emitują stacje TV).

Twórcy paradokumentów starają się stworzyć u widza poczucie, iż na ekranie ogląda codzienność, życie przeciętnych ludzi, takich jak on sam. Nie epatują elegancką scenografią, misterną fabułą, nie zatrudniają wybitnych aktorów, nie zależy im na nowatorskich scenariuszach. Większość scen rozgrywa się w zasadzie w tych samych wnętrzach, gdzie od czasu do czasu dokonuje się drobnego przemeblowania. Twarze aktorów powtarzają się, podobnie jak same motywy. Nierzadko bohaterowie mówią z rażącymi błędami językowymi (wyjątkową popularność dzięki "Trudnym sprawom" zyskały przez ostatnie lata tragiczne zwroty "kłamać kogoś" bądź "ubrać coś"). Wszystko to sprawiać ma wrażenie, iż na ekranie widzimy typowe życie Kowalskiego. Poza rozrywką, seriale paradokumentalne pełnią funkcję "dydaktyczną" - przy czym jest to dydaktyzm nachalny, tępy, drażniący, na tle którego powieści tendencyjne pozytywizmu czy socrealistyczne kolubryny mogą uchodzić za literaturę wysoką. Pal sześć, gdy twórcy próbują wpoić widzowi wartości pozytywne, takie jak: rodzina, przyjaźń, prawda - nawet, jeśli robią to w formie budzącej śmieszność. Niestety, o wiele częściej przez telewizyjnych edukatorów przemawia dziwnie pojmowana "nowoczesność". Uczyć bawiąc, bawić ucząc? Nierzadko seriale, skierowane w dużej mierze do osób starszych, mają przekonać "zacofanych" seniorów, iż nie ma nic złego w homoseksualnych związkach. "Zmiana płci" to coś pozytywnego, a odkryty po latach transwestytyzm swojego męża trzeba po prostu zaakceptować. Nauczycielka w szkole próbuje przekonać dziewczynkę, która dopiero weszła w wiek pokwitania, że to żaden wstyd być lesbijką (nastolatka nie odczuwa

homoseksualnych pragnień, po prostu została przyłapana na dwuznacznej sytuacji). Mamy więc dość często powtarzający się motyw homoseksualnego nastolatka, który ukrywa przed zacofanymi rodzicami swoją "orientację", by na koniec w dramatycznym finale ujawnić prawdę. Niektórzy z rodziców (najczęściej matka) reagują "wzorcowo", tzn. wyrażają w pełni akceptację dla stylu życia dziecka. Aprobata wyrażona może być słownie, bądź za pomocą słodkich scenek pod koniec odcinka (np. mama zaprasza do domu "partnerkę" córki-lesbijki na rodzinny obiad). Bywa, iż jeden z rodziców (częściej ojciec) nie jest w stanie "zaakceptować inności". Co więcej – wyraża się o swoim dziecku z pogardą, używa słów pejoratywnie nacechowanych ("pedał", "ciota", "zboczeniec"), nie chce utrzymywać z nim dalszego kontaktu, odrzuca próby pogodzenia się z jego strony. W 90 proc. przypadków ów nietolerancyjny tatuś jest postacią stereotypowego polskiego "Janusza": pochodzi ze wsi, jest słabo wykształcony, klnie, wyglądem przypomina Ferdynanda Kiepskiego, powołuje się na motywacje religijne, bądź jest osobą wierzącą z deklaracji.


oddała dziecko obcym - musi, rzecz jasna, żywić generalną nienawiść wobec homoseksualistów. Ci z kolei są łagodni, mili, grzeczni, mieszkają w domku na przedmieściach.

W świecie dydaktycznej powiastki nie ma miejsca na połączenie miłości do człowieka i niezgody na jego uczynki. W świecie tym nie funkcjonują osoby wykształcone, kulturalne, na wysokim poziomie intelektualnym i o konserwatywnych poglądach. Scenarzyści lubią korzystać z tych samych skrajności, które przywołują lewicowi politycy: do wyboru mamy albo rodzinę patologiczną, zacofaną, złą, najczęściej katolicką - albo nowoczesnych, przyjaznych zwolenników "równości". Poglądy decydują tutaj o wykształceniu bohatera, jego statusie materialnym, wieku czy nawet wyglądzie (np. matka, która próbuje przekonać córkę, by zachowała czystość do ślubu, jest wiejską gospodynią i nosi niemodny beret). Tolerancja, płeć

nowoczesność

i

Najbardziej postępowym podejściem do tematu homoseksualizmu wykazali się jak na razie twórcy z Polsatu, opowiadając historię dziewczyny, która postanowiła urodzić dziecko parze mężczyzn. Przez większość odcinka przysłuchujemy się głównie żalom dziewczyny, narzekającej, jak bardzo zacofani są jej rodzice, nie umiejący zaakceptować jej wyboru. Ojciec bohaterki nie tylko nie chce, by jej córka

Producenci serialu emitowanego na Polsacie poruszyli również temat zmiany płci. W jednym z odcinków ojciec rodziny zaczyna się dziwnie zachowywać, coraz większą uwagę poświęcając wyglądowi. Wkrótce okazuje się, iż mężczyzna jest transseksualistą. Po rozlicznych perturbacjach, cała rodzina towarzyszy mu w "przemianie" w kobietę. Porzucając początkowy bunt, nastoletnia córka w pełni akceptuje w końcu "nowego tatę", a jego (była już) żona zaczyna nazywać go kobiecym imieniem. Ostatecznie dawny mąż staje się jej najlepszą przyjaciółką, z którą często chodzi na zakupy. Nierzadko pojawia się model emancypacji kobiet, przedstawiony w równie przerysowanej formie. Zazwyczaj matki i żony, które rezygnują z obowiązków zawodowych, są do tego zmuszane przez "zacofanych", niereformowalnych małżonków. Mężowie ci często dodatkowo są wulgarni, brudni, agresywni, zdradzają bądź stosują przemoc, co znowu łączy konserwatyzm poglądów z patologią. Zwycięstwo moralne bohaterki polega najczęściej albo na rozwodzie (kobieta deklaruje, iż czuje się szczęśliwa, po czym zazwyczaj poznaje nowego "partnera"), albo na przekonaniu męża do wzięcia na siebie części obowiązków (np. przez pozostawienie go na tydzień z kilkorgiem dzieci i wyjechanie bez znaku życia na wakacje z poznaną w sieci koleżanką). Do rozwodu często przekonują matkę dorastające dzieci, bardziej od niej "nowoczesne" i "wyedukowane", zresztą trauma spowodowana rozwodem w tym świecie w zasadzie nie istnieje.

Z kolei TVN-owska "Szkoła" przekonuje oglądających serial, iż edukacja seksualna prowadzona przez zewnętrznych edukatorów nie jest niczym złym ani niebezpiecznym. Nie wierzą w to początkowo rodzice nastoletniej bohaterki, którzy są wyjątkowo surowymi katolickimi fundamentalistami. Dziewczynka wstydzi się tego przed koleżankami i ostatecznie rodzice godzą się na jej udział w zajęciach. Rzecz jasna, jak na katolików przystało, cała rodzina ubiera się niemodnie, brzydko i karykaturalnie (nastolatka nosi nawet warkocze, niczym Ania z Zielonego Wzgórza). Generalnie temat wiary pojawia się w kontekście albo nieakceptowania dla jakiejś dewiacji seksualnej, albo pokazania chorego fundamentalizmu prowadzącego do znęcania się na dzieckiem (ojciec więzi żonę i córkę w piwnicy, każąc im pościć i pokutować za grzechy). Raz jeden natknęłam się na neutralną opowieść o dziewczynie, która chce zostać zakonnicą. Tworzymy normy - całą dobę Ta nieznośna, grubo ciosana dydaktyka nie jest jeszcze tak bardzo groźna, właśnie przez swoją toporność. Podniosła stylistyka i umoralniający ton bohaterów budzą organiczny sprzeciw u widza, który zaczyna reagować sceptycyzmem, nierzadko odrzucając wtłaczane mu na siłę tezy. O wiele bardziej groźna jest metoda tworzenia pewnego rodzaju sztucznej normy, której na pierwszy rzut oka widz mniej "wyrobiony" może nawet nie zauważyć. Powołana do życia pararzeczywistość, która udawać ma codzienne życie, kształtuje pewien obraz życia i przemyca go trochę ukradkiem. Widz zapomina, że znajduje się w sztucznym świecie i dość szybko może odnieść wrażenie, że to, co widzi na ekranie, to norma. A norma ta nie wygląda zbyt ciekawie w przedstawionych obrazach.


Przede wszystkim, nie istnieje coś takiego jak czystość. Seks jest elementem każdego związku, czymś naturalnym i zwyczajnym, jak oddychanie. Pary wskakują do łóżka na pierwszej bądź drugiej randce. Kohabitacja jest również normą - osoby wprowadzają się do siebie nawet po tygodniu znajomości. Jako "prawidłowa i zdrowa" kolejność budowania związku przedstawione są kolejno: randki, seks, wspólne mieszkanie. To wystarczy. Ślub, jeżeli w ogóle występuje, jest na szarym końcu. Co ciekawe, w polsatowskich serialach - zawsze cywilny. W ani jednym z odcinków "Trudnych spraw" czy "Dlaczego ja" nie sposób natknąć się na ceremonię kościelną. Ten sam zabieg stosowano zresztą w produkcjach PRLowskich, gdzie jedynym dopuszczalnym ślubem był ten w Urzędzie Stanu Cywilnego. Młodzi, wykształceni, z wielkich ośrodków Jeżeli w serialu pojawia się osoba, która nie uprawiała nigdy seksu, możemy podejrzewać, iż jest to związane z jakimś problemem medycznym, psychologicznym bądź dewiacją (pojawia się nawet podejrzenie zakażenia wirusem HIV!). Dziewicami płci obojga są osoby nielubiane, nieatrakcyjne, niechciane, nie będące nigdy w związku. Co więcej, dziewictwo to jest dla nich ciężarem, który chcą jak najszybciej z siebie zrzucić. W jednym z odcinków rodzice stwierdzają z konsternacją, iż ich 23-letnia córka jest "ciągle jeszcze dziewicą"! Mamy również historię dorosłego mężczyzny, który wstydzi się swojego dziewictwa tak bardzo, że idzie na terapię dla osób niedoświadczonych seksualnie. Kobiety odrzucają go jako "dziwaka", na szczęście ostatecznie ratuje go bardziej doświadczona koleżanka, która wprowadza go w świat rozkoszy cielesnych. Seks uprawiają już

piętnastoletnie dzieci, zaś doświadczenia związków są normą nawet dla trzynasto-, czternastolatków. W jednym z seriali dziewczynka brutalnie wyśmiewa koleżankę, która "ma 12 lat i nigdy się nie całowała". Również ją z opresji ratuje kolega, który ją "wszystkiego nauczy". Nietrudno zgadnąć, jak oglądanie takich rzeczy wpływa na ocenę rzeczywistości u nastolatków - a program dozwolony jest dla widza od lat 12. Socjologia zna zjawisko, które udowadnia niesłychany wpływ otoczenia na podjęcie wczesnego współżycia. Jeżeli w grupie nastolatków każdy będzie przekonany, iż pozostali mają już za sobą inicjację seksualną, sam zacznie do tego dążyć - nie dlatego, że będzie odczuwać taką potrzebę, lecz po prostu by nie odróżniać się od grupy, być "normalnym", takim jak "wszyscy". Nierzadko młodzież kłamie w tej materii, by nie "odstawać od reszty". Paradoksalnie, może okazać się nawet, że cała grupa po prostu okłamuje siebie nawzajem. Zjawisko to przedstawił bardzo trafnie Sam Mendes w filmie "American Beauty", gdy najbardziej wyuzdana, seksualnie wyzwolona i doświadczona dziewczyna w szkole ostatecznie okazuje się być dziewicą. Z seksualnością wiąże się temat antykoncepcji, która jest przedstawiana jako kolejna normalna, nieszkodliwa rzecz. Właściwie większość kobiet w serialach polsatowskich deklaruje, że stosuje pigułkę. Doustne środki antykoncepcyjne biorą już czternastolatki - co ciekawe, nierzadko za radą nowoczesnych i oświeconych matek, które prowadzą swoje córki do ginekologa, by "zapisał jej tabletki". Oczywiście nie pada ani słowo o wpływie na rozwój fizyczny, płciowy i psychiczny dziewczynek faszerowanych antykoncepcją.

Pojawia się również temat aborcji - na szczęście, dość rzadko bohaterki dokonują tego czynu, zauważając ostatecznie człowieczeństwo nienarodzonego dziecka. Normą jest również rozwód, nawet wielokrotny, oraz posiadanie dzieci z kilkoma mężczyznami. Osoby rozwiedzione dość szybko znajdują "nowego partnera", do którego często wprowadzają się prawie od razu. Jeśli w związku są dzieci, a nowa osoba jest dla nich dobra, ostatecznie akceptują sytuację, bo "mama jest teraz szczęśliwsza" a "tata zasłużył na drugą szansę". Postawy kształtowane są również za pomocą języka, którego używają bohaterowie. Nie ma mowy o czystości, lecz o "braku doświadczenia", czymś pejoratywnym, gorszym. Antykoncepcja to "zabezpieczanie się", pewność. Postaci mówią nieustannie o "byłej żonie", "byłym mężu", co utrwala lekceważące podejście do przysięgi małżeńskiej. Permanentnie stosowane jest słowo "partner", będące po prostu eufemizmem dla kochanka/konkubenta. Oczywiście, ironiści stwierdzą, że to naiwność. Przecież nastolatki tak żyją, nie da się zatrzymać postępu, młodzież dzisiaj szybciej dojrzewa, itp. Czy aby na pewno? Szalone imprezy z alkoholem, narkotykami i orgiami nie są wymysłem początków XXI wie-ku, tak samo jak rozwody czy konkubinat. W każdym pokoleniu znajdą się różne osoby, które wybiorą rożne wartości - również wśród nastolatków. Świat jest takim, jakim go stworzymy. Nie pozwólmy wmówić sobie, że dobro jest nudne i nieciekawe, a zło nowoczesne i supermodne.


Matki, żony i...

kapłanki Katarzyna Mieczkowska Rewolucja seksualna lat 60. ubiegłego stulecia dała początek powszechnej akceptacji i niemal legalności wszelkich wypaczeń. Nagość, a także wulgarność w słowach, zachowaniach i postawach prezentowanych w massmediach stała się codziennością. Znacznie zwiększona dostępność środków antykoncepcyjnych, aprobata tzw. wolnej miłości i odejście od tradycyjnego modelu społeczeństwa pozbawiły kobiety otoczki tajemniczości i delikatności. Przedstawicielki płci żeńskiej zaczęły domagać się praw do wykonywania typowo męskich zawodów – także pełnienia posługi kapłańskiej. Wszystko to stanowiło punkt wyjścia ku dążeniom do swoistej feminizacji Kościoła katolickiego. Jak podaje Słownik Języka Polskiego PWN, a co można odnieść do Kościoła, poprzez feminizację określa się m.in. zdominowanie jakiejś dziedziny życia przez kobiety. Jakkolwiek niemożliwym wydaje się opanowanie struktur hierarchii kościelnej w przypadku kobiet, na co jasno wskazuje Tradycja Apostolska, dążenia pań w tym kierunku nie ustają. Kobietom bez przygotowania seminaryjnego udzielane są święcenia pozbawione ważności w świetle prawa kanonicznego. W związku z tym mnożą się coraz to nowe heretyzujące sekty, których zwolennicy uparcie tkwią w określaniu siebie mianem katolików. Nie przeszkadza im ominięcie sukcesji apostolskiej przez przywódców tych zgromadzeń, a co za tym idzie, zerwanie jedności z Kościołem.

Ofiary posoborowia Sobór watykański II przypadający na okres 1962-1965 zaowocował w postanowieniach dotyczących przede wszystkim reformy liturgicznej oraz relacji z wyznawcami innych religii. Postawiono na ekumenizm i równość oraz niewykluczanie kogokolwiek z Kościoła. Pewne grupy maksymalnie przedefiniowały te pojęcia i zaczęły podpierać się „duchem soboru” w swoich iście heretyckich zapędach. Papież Pius XII w encyklice „Humani Generis” z 1950 roku wskazał wyraźnie, że nie brak dzisiaj, podobnie jak w czasach apostolskich, takich, co z nadmiernej pogoni za nowościami, lub z obawy przed zarzutami nieznajomości osiągnięć postępujących nauk, chcieliby się uchylić od kierownictwa świętego Urzędu Nauczycielskiego, przez co narażają się na niebezpieczeństwo stopniowego oddalania się od prawdy Objawionej i pociągania innych na manowce. Dopuszczono zatem do posługi ministranckiej dziewczęta, a poprzez otwarcie się na czynny udział wiernych w liturgii, kobiety mogą czytać lekcję oraz modlitwę wiernych, bądź też śpiewać psalm z ambony. Kobieta może także pełnić funkcję tzw. szafarza

nadzwyczajnego, czyli pozostając osobą świecką po przejściu odpowiedniego kursu i za pozwoleniem biskupa miejsca udzielać wiernym Komunii Świętej. Instrukcja Świętej Kongregacji ds. Kultu Bożego „Immensae caritatis” z 1973 roku wyraźnie mówi jednak tylko o przypadkach rzeczywistej konieczności oraz wskazuje odpowiednią kolejność, gdzie świecka kobieta jest wymieniona jako ostatnia. Niezachowanie odpowiednich procedur grozi licznymi nadużyciami a nawet profanacją Najświętszego Sakramentu oraz liturgii. Przy czym, jak głosi anegdota przypisywana kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu, jedna kobieta w prezbiterium udaremnia 40 powołań kapłańskich z danej parafii. To twierdzenie może wydawać się żartobliwe, jednak zgodnie z publikacjami Konferencji Episkopatu Polski, statystyki są nieubłagane: na przestrzeni kilku ostatnich lat liczba kleryków w polskich seminariach znacznie zmniejszyła się; powstają natomiast coraz to nowe zgromadzenia świeckie. Wyświęcić damę? Z hasłami równości na ustach i transparentach katolickie feministki dumnie głoszą postulaty ordynacji kobiet w Kościele katolickim. Women's Ordination


Conference, organizacja funkcjonująca w Stanach Zjednoczonych od 1975 roku, a więc mająca początki w rozkwicie tzw. drugiej fali feminizmu, proponuje nowy, żeński model kapłaństwa. Jej facebookowy profil polubiło już ponad 7 tys. ludzi, a powstała w 2002 roku bliźniacza organizacja Roman Catholic Woman Priests cieszy się na tym samym portalu 3,2 tysiącami zwolenników. Stowarzyszeń o podobnym charakterze jest zdecydowanie więcej, począwszy od ex nomine katolickiej Społeczności Świętej Hildegardy po marginalne grupki, które obrały sobie za patronkę Marię Magdalenę. Będąc dziewczynką miałam sen, niczym Teresa z Lisieux... nietrafionym nawiązaniem do „nocy oczyszczeń” Tereski od Dzieciątka Jezus zaczyna się wideoklip „Ordain a Lady”, który nieco ponad trzy lata temu zamieściły w serwisie YouTube

przedstawicielki Women's Ordination Conference. Jest to przeróbka hitu Carly Rae Jepsen „Call me maybe”, popularnego wśród fanów nieskomplikowanej muzyki. Pod względem wokalnym utwór katolickich działaczek wykonany został wyjątkowo nieczysto; ewidentnie nie niesie także czystych intencji. Do takowych bowiem z pewnością nie zaliczają się roszczenia w kwestii żeńskich powołań kapłańskich. Kobieta odziana w fioletowy ornat – symbolizujący przecież pokutę i żałobę – podryguje radośnie, wtórują jej inne, spośród których dwie również mają na sobie szaty liturgiczne: zielone na okres zwykły i niebieskie, używane okazjonalnie – maryjne. Biorąc pod uwagę całokształt przedsięwzięcia, takie szczegóły siłą rzeczy nie mogłyby być sensownie dopracowane. Można wnioskować, że celem było ośmieszenie Kościoła i wiary w jej dotychczasowym

pojmowaniu. Jako element choreografii panie wykorzystały niechlujnie wykonywany znak krzyża. „Hej, zostałam ochrzczona i to jest porąbane, ale właśnie otrzymałam powołanie od Boga, więc wyświęćcie damę!” – śpiewają bohaterki klipu. W teledysku pojawiają się także przebitki z kobietą trzymającą na rękach dziecko ubrane w koszulkę z pozornie zabawnym napisem „Mommy for Pope”. Nie wystarczy im zasobów ludzkich w obrębie organizacji – dużo łatwiej jest posłużyć się dziećmi, które prawdopodobnie nawet nie rozumieją, o co ich mamusie walczą. Przedmiotem tej walki nie jest już bowiem jedynie funkcja szeregowego kapłana, a sam Tron Piotrowy. Echa Franciszka Papież Franciszek dał stowarzyszeniom feministek-katoliczek bardzo szerokie pole manewru w kwestii interpretacji swoich


ostatnich postanowień. Dopuszczenie przedstawicielek płci pięknej do uczestnictwa w wielkoczwartkowym obrzędzie obmycia stóp zdaniem działaczek stanowi punkt wyjścia do wprowadzenia w czyn legalnej ordynacji kobiet w Kościele. Miałby to być też kolejny krok w stronę tolerancji i równości, niejako zobrazowania faktu, że Kościół nikogo nie wyklucza. Także... pod kątem kapłaństwa. Warto zauważyć, że już w minionym roku papież obmywał stopy osobie transseksualnej. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezusowi towarzyszyło dwunastu apostołów, spośród których żaden nie był kobietą; podobnież mimo licznych przedstawień długowłosych mężczyzn nie uświadczono tam kogokolwiek po operacji zmiany płci. Kościelny obrzęd ma symbolizować tamte wydarzenia. W świetle Janowej Ewangelii uniżona postawa wobec osób niebędących mężczyznami zdaje się w tym tradycyjnym obrzędzie być zupełnie bezzasadną. W innym aspekcie z papieżem Franciszkiem zgadza się kontrowersyjna siostra benedyktynka Teresa Forcades, feministka, zwolenniczka ordynacji kobiet, jednocześnie doktor medycyny i teologii. W wywiadzie udzielonym dla magazynu „Wysokie Obcasy” poinformowała, że Papież Franciszek ma na swoim biurku oficjalną petycję z prośbą o to, by powołał kobiety na kardynałów. Wiem, bo ja też ją podpisałam – dodaje. Była cicha wiosna...

i

piękna

jak

Przyszedł czas, aby katolickie feministki wyrosły z roszczeniowych postaw, zrzuciły ornaty, głowy nakryły chustami i zamiast proponować zmiany zaczęły prawdziwie służyć Bogu modlitwą i pobożnością – jak służyła Maryja. Już w chwili zwiastowania, kiedy archanioł Gabriel przepowiedział Maryi jedne z najbardziej rozpozna-

walnych i znamiennych słów w całej Ewangelii: „Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus” (Łk 1, 31), rozpoczęła się pełnia tej służby. Ona, łaski pełna, z początku zatrwożona, z pokorą przyjęła powierzone Jej zadanie. Fiat voluntas tua. Nie uniosła się pychą, nie oczekiwała poklasku. Spotkało ją największe wyróżnienie w dziejach ludzkości: miała przynieść na świat Zbawiciela. Miała być matką, żoną i służebnicą Pańską. Posługiwała także na weselu w Kanie Galilejskiej. Jednak to nie ona łamała chleb podczas Ostatniej Wieczerzy – natomiast jako Matka Boleściwa towarzyszyła Jezusowi w czasie drogi krzyżowej i kiedy już na krzyżu wisiał. Tam zabrakło strojnych szat, wymuszonych pląsów w rytm wesołej muzyki czy walk o tzw. równouprawnienie. Tam działo się zbawienie ludzkości. Zdrowy rozsądek Kobiety jednak, nawet bez możliwości otrzymania święceń kapłańskich, pełnią bardzo ważną funkcję w tradycyjnym

modelu społeczeństwa. Dokładnie tak, jak Maryja. Wprawdzie żadna z przedstawicielek płci żeńskiej nie przyniesie na świat kolejnego zbawiciela, ale poprzez formację nowych pokoleń w duchu Tradycji kobiety mogą przyczynić się do odbudowy cywilizacji łacińskiej na gruncie moralności i Kościoła. Nie potrzebują do tego święceń, których Chrystus dla nich nie przewidział. Powołując się ponownie na „Humani Generis” papieża Piusa XII, to wszystko gdyby zachwiało się, nastąpiłoby wprawdzie połączenie, ale tylko we wspólnej ruinie.


Mamo, kup mi

wampira!

dziewczęcych wiedzie lalka, w porównaniu z którą Barbie to istna apoteoza niewinności i dobrego smaku.

Magdalena Gotowicka Kiedy w 1958 r. Ruth Handler powołała do życia lalkę Barbie, nie spodziewała się zapewne reakcji, jaką wywoła wprowadzenie jej produktu na rynek. Przez całe lata plastikowa blondynka poddawana była krytyce ze strony środowisk zarówno konserwatywnych jak i lewackich. Barbie zarzucano, że wygląda jak dorosła kobieta i posiada atrybuty fizyczne swojej płci, że ubiera się w sposób zdecydowanie nieskromny, że wpaja dziewczynkom nieodpowiednie wzorce i przyczynia się do promowania nienaturalnie chudej sylwetki. Do dziś pojawiają się głosy krytyczne wobec plastikowej piękności rodem z USA. Tymczasem, od niecałej dekady, prym wśród zabawek

Seksowny demon w trumnie – „idealny” prezent dla ośmiolatki Lalki „Monster High” weszły na nasz rynek w 2010 r., doskonale wpisując się w popularną wówczas stylistykę emo. Przez kilka lat obecności w polskich sklepach nie zetknęły się w zasadzie z żadną poważniejszą falą krytyki. Dopiero niedawno osoby zajmujące się tematyką zagrożeń duchowych zaczęły otwarcie mówić o okultystycznych czy satanistycznych proweniencjach zabawkowej serii. Niestety, ich ostrzeżenia zepchnięto na margines, odpowiadając, iż „księża wszędzie widzą diabła, nie podoba im się nawet Hello Kitty” oraz temu podobne historie. Nie dziwi mnie fakt, iż negatywne opinie o Monster High zignorowano –

zadziwiający jest raczej fakt, ze potrzeba było aż trzech lat na zauważenie, jak bardzo niebezpieczne i szkodliwe są te lalki dla psychiki i duchowości rozwijających się dziewczynek. Przesada? Barbie krytykowano za to, że jest bogatą i atrakcyjną białą kobietą o mało rozgarniętych horyzontach. W centrum jej zainteresowania znajdują się zakupy, randki i stroje. Brzmi to wręcz cukierkowo, jeśli przyjrzymy się, czym tak naprawdę są postaci z Monster High. Najpopularniejsza zabawka z serii to Draculaura, dziewczynka-wampir. Twórczyni serii – Garret Sandler – wiedziała, co robi. Od momentu publikacji książek z serii "Zmierzch", wampiry zyskały u nastoletnich dziewczynek status gwiazdy rocka. Draculaura jest swoistą ikoną pop-wampiryzmu: przedstawia się jako córka Drakuli, lecz wygląda nieco jak gothic lolita skrzyżowana z emo. Jej


ukochane kolory to różowy i czarny - ulubione barwy emo. Podobnie jak nastolatki Emo, Draculaura nosi również ozdoby w kształcie czaszek i agrafki w uszach. By nie przerazić zbytnio rodziców, bohaterka jest "weganką" i nie spożywa żadnej krwi. Słodko-gotycki wizerunek Draculaury nie zmienia jednak faktu, iż jest ona wampirem, czyli istotą powstałą z martwych i żywiącą się ludzką krwią. Samo słowo "wampir" ma ten sam źródłosłów, co słowiański "wąpierz" – synonimicznie upiór, martwiec (niektórzy wyprowadzają etymologię wampira z tureckiego słowa oznaczającego wiedźmę, kobietę uprawiającą czarną magię). Wampiry to, wedle większości wierzeń mitycznych, istoty potępione, skazane na wieczne męki piekielne (nawet urocza rodzinka Cullenów jest tego świadoma). Stąd ich lęk przed symbolami religijnymi, krzyżem, wodą święconą. Działają w nocy, podobnie jak wszystkie istoty demoniczne nie przepadają również za słońcem. Są atrakcyjne fizycznie i wedle wielu wierzeń mogą odbywać stosunki z ludźmi (najczęściej kobietami). Ukąszenie wampira jest także w sztuce często metaforą erotyczną - stąd już dość blisko do incubusa, czyli demona kuszącego kobiety i zapładniającego je przez sen. Wampir posiada też umiejętności powiązane dość mocno z opętaniami demonicznymi, jak telepatia czy przemiana w zwierzę (najczęściej nietoperza, który w średniowieczu był uważany za demona towarzyszącego czarownicy). Z kolei sam Drakula to postać literacka oparta na historycznych opowieściach o krwawym arystokracie, nabijającym swoich wrogów na pal. Jego powieściowe imię pochodzi od słowa smok. Podobnie, jak tatuś,

Draculaura sypia w trumnie (różowej), można ją dokupić do lalki. Doprawdy, uroczy wzór do naśladowania dla ośmio- czy sześciolatki.

Monster High są krzyżówki lalek z końmi, na kształt mitycznych centaurów. Sporo lalek ma po prostu rogi na głowie, po co bawić się w subtelności?

Jestem demonem, jaźnij się ze mną!

Podobnie jak postaci ze "Zmierzchu", bohaterki "Monster High" mają zdolności parapsychiczne, właściwe osobom parającym się działalnością okultystyczną - np. Aery Evenfall czyta w myślach, czego "nie nazywa wadą, a raczej darem". Perypetie bohaterek "Monster High" (mamy bowiem oprócz lalek również kreskówki i książki) to istna gratka dla etnologa badającego związki wierzeń i magii. Wystarczą same tytuły - "Randka umarlaków", "Powrót zza grobu", "Zombie górą!", "Co zrobić z voodoo". Sporo opowieści koncentruje się wokół pogańskiego święta Halloween.

zaprzy-

Oprócz wampira, w bestiariuszu Monster High mamy również ghoula (pustynny demon z wierzeń islamskich, w kulturze popularnej trup ożywiony czarną magią - tutaj raczej po prostu zombie, czyli żywy trup jedzący mózgi); zwłoki przywrócone do życia przez doktora Frankensteina; wilkołaka (człowiek, który zawarł pakt z diabłem i dzięki temu może przeistaczać się w wilka, zabijając wtedy kogo popadnie); ożywioną mumię; córkę chińskiego smoka; ducha bez twarzy; kościotrupy... Pojawiają się również autorskie stworzenia, równie "niewinne" jak reszta zespołu: skrzyżowania szkieletu i człowieka, harpii i centaura, ducha i człowieka. Ostatnim "hitem" wśród

"Bądź sobą, bądź wyjątkowa, bądź upiorkiem" "Monster High" to zabawa nie tylko nieciekawa etycznie, lecz również estetycznie. To już nie


różowa, przesłodzona i landrynkowa rzeczywistość Barbie, którą w latach 90. obśmiewał zespół Aqua. Jak głosi tytuł jednego z odcinków serialu o MH, nie to jest piękne, co jest piękne - i faktycznie, trudno nazwać postacie z MH pięknymi. Idealnie za to wpisują się w estetykę, która przez ostatnią dekadę dominowała wśród najmłodszych nastolatek. "Lubię nazywać mój styl gotycko-mistycznym: fiolety i czernie w połączeniu z płomieniami, kośćmi i gwiezdnymi motywami" - czytamy w opisie jednej z postaci. Z kolei dominujące barwy w świecie Draculaury to róż i czerń, idealnie obrazujące tzw. target marki. Z jednej strony lalki skierowane są do dziewczynek, które właśnie wyrastają z "różowego etapu" (większość mam zapewne wie, o czym mowa). Z drugiej, jako alternatywę dla landrynkowego świata, prezentują estetykę stylu goth, przepuszczonego przez "dosładzający" filtr popkultury. Mamy więc czaszki - ale z kokardką, jak w logo serii. Z całą tą estetyką idzie w parze kult brzydoty, choroby, upodobniania się do trupów. Czy któraś z mam kupując swojej córce laleczkę Draculaury może być zaskoczona, gdy za kilka lat jej córka przyjdzie do domu ucharakteryzowana na Marlyna Mansona? Czy takie poczucie piękna chcemy kształtować? Inną kwestią jest niezaprzeczalna brzydota samych lalek. Barbie oskarżano o promowanie nienaturalnie chudych proporcji, co powodować miało kompleksy u dziewczynek. Co więc powiedzieć o laleczkach z Monster High, które mają nienaturalnie wielkie głowy, szyje wielkości nadgarstków, wydłużone w nieskończoność nogi i opuchnięte, "botoksowe" usta? Równie śmiesznie brzmią na tym tle oskarżenia o nadmierny erotyzm Barbie. Żadna z dzie-

wczyn z upiornego Straszyceum nie wygląda jak niewinna nastolatka, większość przypomina raczej seksualnie nacechowane postaci uczennic z niektórych anime hentai. Trudno wyobrazić sobie, by jakakolwiek mama kupowała swojej córce spódniczkę ledwie zakrywającą bieliznę, kozaki na gigantycznych koturnach czy bluzkę bez pleców, a do tego zaproponowała ostry, agresywny makijaż. Sporo mam, babć, cioć kupuje za to córkom, i to nie szenasto- lecz sześciuletnim lalki, które wpajają takie właśnie poczucie estetyki: wulgarne, brzydkie, niesmaczne. W świecie "Monster High" nie ma miejsca dla delikatności i skromnej elegancji, tak samo jak nie ma tam miejsca dla odmiennej od anorektycznej sylwetki. Kupując książki dla dzieci często zastanawiamy się, czy przedstawione tam ilustracje kształtują pozytywne kryteria estetyczne. Czemu więc nie kierujemy się tym przy zakupie lalki? Pochwała konformizmu Najczęstszym argumentem rodziców czy dziadków, którzy ostatecznie decydują się na zakup czegokolwiek z uniwersum "Monster High", jest stwierdzenie, że "inne dzieci w klasie już mają". W odczuciu siedmiolatki piórnik z Draculaurą będzie nie tylko spełnieniem marzeń, ale i zapewnieniem sympatii oraz podziwu ze strony koleżanek. I tu widzimy kolejną strategię handlową, która kryje się za serią upiornych laleczek. Podobnie, jak w przypadku Hello Kitty, My Little Pony czy Witch, mamy bowiem do czynienia nie z chwilową modą, lecz ze starannie zaplanowaną wielopłaszczyznową kampanią marketingową. Oprócz lalek, filmów i książeczek, są jeszcze przybory szkolne z Monster High, ubranka z Monster High, kosmetyki z Monster High,

soczki ("eliksiry") i batoniki z Mo-nster High... Marka firmuje nawet opakowania chusteczek do nosa. Oczywiście, produkty z wizerunkiem Draculaury będą dwukrotnie droższe od standardowych, zapłacimy bowiem za logo. W strategię przywiązania do marki wprowadza się więc już nawet sześciolatki. Za kilka lat te same dziewczynki zapłacą nawet cztery razy drożej za buty, które mają taki, a nie inny znaczek. Zresztą, nawet dorośli nieraz dają się "złapać" w pułapkę znanej marki. W przypadku każdej modnej zabawki pojawia się argumentacja, że jeśli dziewczynka będzie wyróżniać się na tle koleżanek brakiem popularnego przedmiotu, zostanie odrzucona przez grupę, uznana za gorszą, etc. Warto jednak zastanowić się, czy to właśnie uporczywe kupowanie wszystkiego, co "inni już mają", nie wpaja dzieciom poczucia, że jedynie konformistyczne zachowania gwarantują im życzliwość rówieśników? Oczywiście, zakup lalki jest prostszym rozwiązaniem, niż przepracowanie z dzieckiem tego tematu, ale czy opłaca się na dłuższą metę? Czy jeśli dziś utrwalimy w dziewczynce przekonanie, że musi robić wszystko to, co koleżanki, nie odbije się czkawką za kilka lat, gdy nastolatka zacznie palić, pić alkohol, próbować dopalaczy albo robić inne rzeczy tylko dlatego, że "inne dzieci w klasie już to robią"? Ryzyko jest spore - zwłaszcza, że nastolatka będzie mniej podatna na argumentację rodziców, którzy przestaną już być autorytetem. Ich miejsce zajmą rówieśnicy. Moda na "Monster High", jak każda, w końcu przeminie, ustępując miejsca nowej. Na rynku pojawi się zapewne niejedna, równie nieciekawa zabawka. Naiwnością jest wiara w to, że dzieci nie zetkną się z nią w przedszkolu, szkole czy


na podwórku. Naszym zadaniem jest jednak wychowanie młodego człowieka tak, by sam odrzucał negatywne wzorce i wyruszył w świat wyposażony w moralny kręgosłup, który pozwoli mu podejmować właściwe decyzje, odróżniać dobro od zła, duchowe piękno od brzydoty. Warto zastanowić się nad tym, zanim zdecydujemy się na zakup słodkiej, różowej laleczki z łóżkiem w kształcie trumny. Nie każdy islamista to terrorysta Michał Czajka Kiedy myślimy: terrorysta, przed oczami staje nam pustynia i banda facetów ze szmatami na głowach. Biegają z kałasznikowami lub co bardziej rasowi z RPG na ramieniu. Nocami uganiają się za kozami a wszystko, co wiąże się ze światem zachodnim palą na cowieczornym całopaleniu. Otóż prawda jest zupełnie inna od tej serwowanej nam na co dzień. Tak jak najwięksi złodzieje to nie ci w kominiarkach, tak najwięksi terroryści to nie ci ganiający za kozami na pustyniach Bliskiego i dalekiego wschodu. Musimy zrozumieć kto zapoczątkował cały trend na terror i napaści na Bliskim Wschodzie. W związku z tym radzę spojrzeć na początki państwa izraelskiego i na decyzje naszego rodaka, Dawida Grüna aka Davida Ben-Guriona. Kiedy zezwolono Żydom osiedlić się w Palestynie i utworzyć tam własne państwo, to tak, jakby sprowadzić z powrotem Umajjadów i na powrót utworzyć Kalifat Cordoby. Powstanie państwa Izrael było iskrą, która wywołała nienawiść między-kulturową między światem islamskim a popieranym przez Zachód Izraelem. Za początek skonkretyzowanego terroryzmu isla-

mskiego można uznać przełom lat 70. i 80. Czyli początek obcych interwencji w życie i politykę krajów regionu. Pamiętać należy o tym, iż człowiek uciemiężony w poczuciu wykorzystania i oszukania dopuszcza się naprawdę skrajnych czynów. Daleko nie musimy szukać – wystarczy spojrzeć, chociażby na Erec Israel (w sumie to Erec Eire) przeciętnego Polaka, czyli Irlandię. Wydaje się nam to tak odlegle, ale zamachy terrorystyczne organizowane przez IRA były bardzo często ukierunkowane na ludność cywilną. Wszędzie tam gdzie upadały rządy na Bliskim Wschodzie (jakby robiły to same z siebie) tam w miejsca obalonych reżimów wchodził fundamentalizm islamski i wola odwetu. Chęć wprowadzenia na Bliskim Wschodzie czy w Afryce Północnej zachodniego stylu demokracji, jak miało to miejsce dość niedawno, czy załatwiania własnych interesów kosztem innego kraju, doprowadzają do wzrostu ekstremizmów wśród ludzi. Są oni rozczarowani tym, co przyniósł im Zachód w ten lub inny sposób. Dlatego też często odwołują się do czasów swej świetności – do czasów, w których ta część świata górowała nad resztą. W imię naszego wspólnego interesu powinniśmy szukać odpowiedzi na nurtujące nas pytania i przyczyny konfliktu pomiędzy nami a islamem. Warto przytoczyć tutaj św. Franciszka z Asyżu, który przecież osobiście udał się do sułtana rozmawiać o pokoju w Ziemi Świętej: Pan mówi: Oto ja posyłam was między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a prosći jak gołębie (Mt 10,

16) [...] jeden sposób: nie wdawać się w kłótnie ani spory, lecz być poddanymi wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu ze względu na Boga. (1 P 2, 13) i przyznawać się do wiary chrześcijańskiej. (“Reguła Niezatwierdzona, rozdział XVI: Do udających sie do saracenów i innych niewiernych” św. Franciszek z Asyżu) Z własnego doświadczenia przyznam, iż lektura pozwala dojrzeć jak podobni jesteśmy i rozpoznać prawdziwych wyznawców Allaha od tych, którzy są zmanipulowani lub manipulują tą księgą. Zwalczajcie na drodze Boga tych, którzy was zwalczają, lecz nie bądźcie najeźdźcami. Zaprawdę; Bóg nie miłuje najeźdźców! Koran (2:190). Oczywiście, różne odłamy różnie interpretują całość. Nie każdy islamista musi być jednak krwiożerczym okrutnikiem. Szyicki odłam doświadcza co i raz prześladowań ze strony sunnitów właśnie ze względu na to, że ci pierwsi są – jak by to wielu uprościło – “mniej radykalni”. Nie usprawiedliwiam tutaj żadnych ekstremizmów, ale wszystko to, co dzieje się w świecie jest skutkiem określonych działań. Nie chce tutaj szerzyć również żadnych ideologii. Jeżeli natomiast chodzi o sprawę terroryzmu, kiedy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, a jeżeli w tę niejasną sprawę uwikłane są Stany Zjednoczone, to można być pewnym ze to właśnie z ich przyczyny wybuchł cały konflikt.


Czy „Rycerstwo” dotrze do większej ilości osób? To zależy głównie od Ciebie. Mamy swoje środki promocji, osoby znające Autorów z pewnością również przejrzą nasze czasopismo, które z pewną dozą szaleństwa (bo kto chce tyle pracy wykonywać za darmo?) tworzyliśmy. Jednak chcielibyśmy, by poszło ono w świat dalej. Skoro doczytałeś/aś do końca, to znak, że nasza praca Ci się podoba. Proszę więc w imieniu całego zespołu – udostępnij je dalej, zaproś znajomych do polubienia naszego fp na Facebooku (fb.com/polrocznik.rycerstwo) i wspomnij czasem komuś o tym, że to czasopismo w ogóle istnieje. Nie bierzemy żadnych pieniędzy za to, że możesz przeczytać nasze myśli, dowiedzieć się czegoś nowego, poznać inny punkt myślenia. W zamian prosimy tylko o jedno – podaj nas dalej.

Następny numer pojawi się w listopadzie. Jeśli chcesz na pewno nas nie przeoczyć lub o nas nie zapomnieć, to oprócz „polubienia” naszego fanpejdża (Facebook lubi ograniczać niestety zasięg) możesz wysłać maila do nas z prośbą o przypomnienie. Zapiszemy go w naszej bazie i krótko przed startem wyślemy informację o wychodzącym numerze. Każda taka wiadomość to radość dla nas wszystkich – oznacza to bowiem, że mamy nowego fana lub fankę, a to bardzo motywuje do dalszej pracy. A może chciałbyś/abyś, by Twoje nazwisko znalazło się w najbliższym numerze? Kontakt podany – napisz co umiałbyś/abyś zrobić i przekonaj nas! Na pewno odpiszemy. Z Panem Bogiem Rycerze! Dominik Cwikła


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.