Rycerstwo nr 3 (maj 2017). Czystość

Page 1

NR 1 (3)/MAJ AD 2017

AMBITNIEJSZE CZASOPISMO DLA MŁODZIEZY

CZY WIERZYSZ W REALNĄ OBECNOSĆ?

ABORCJA

MĘSKA SPRAWA

WALCZ

O CZYSTE SERCE! DZIEWICTWO

Z ODZYSKU

DLACZEGO LUDZIE

NIE WIERZĄ? SŁYNNY WYKRES!

CZYSTOŚĆ EDUKACJA SEKSUALNA, ŻYCIE W RODZINIE...


Zarząd: Magdalena Siemienas – Redaktor Naczelny Agnieszka Jantos – Sekretarz Redakcji Kontakt: polrocznik.rycerstwo@gmail.com Fot. z okładki: Pixabay Skład numeru: Rafał J. Jurkowski

Partnerzy:

Kontrrewolucja.net

Autorzy: Dominik Cwikła, Magdalena Gotowicka, Ewelina Jędrasik, Jerzy Kopanek, Magdalena Siemienas, Bartosz Staręgowski, Mikołaj Wolanin, Małgorzata Wołowicz, Piotr Zwiefka, Adam Żółczyński Wszelkie prawa autorskie do tekstów zastrzeżone na rzecz Wydawcy. Prawa autorskie do zdjęć przysługują podmiotom opisanym na odpowiednich licencjach i międzynarodowych oznaczeniach (tj. © albo CC). Jeśli nie ma podanej licencji, oznacza to pozyskanie materiału na licencji dostępnej na podanej stronie. Zdjęcia oznaczone samą nazwą domeny/zbioru są udostępnione na licencji publicznej (CC 0).

„Stop lewackiej propagandzie” [fb.com/slpiie]

Dostałeś gazetę od kogoś? Wejdź na naszą stronę i poznaj nas lepiej: www.gazetarycerstwo.pl Jesteśmy też na: fb.com/polrocznik.rycerstwo Możesz do nas dołączyć! Chętnie przyjmiemy teksty lub zdjęcia. Jesteśmy otwarci zarówno na jednorazową jak i długoterminową współpracę. Zawsze jesteśmy otwarci na autorów, grafików, osoby do składania tekstów, partnerów i reklamodawców. Zapraszamy na naszą stronę internetową do zakładki „O NAS” w celu pozyskania szczegółowych informacji o naszej misji i celach. Wydawca: Dominik Cwikła

„Powstrzymajmy dżihad w Europie” [fb.com/dzihad.stop]


Czołem Rycerze! Przed Wami trzeci numer półrocznika „Rycerstwo”. Tym razem skupiamy się na szeroko pojętej kwestii czystości – zarówno pod względem duchowym, historycznym jak i społecznym.

HISTORIA Warstwa symboliczna w polskiej husarii - 4 Bartosz Staręgowski

Aspekty wstrzemięźliwości i rozwiązłości... - 8 Bartosz Staręgowski

KOŚCIÓŁ

Miłośnicy historii będą mogli zgłębić swoją wiedzę na temat husarii, a także dowiedzieć się czegoś o zwyczajach żołnierzy w I Rzeczpospolitej.

Dlaczego dzisiaj wielu mówi Bogu nie?... - 11

Przypomnimy także, jak ważna jest walka o czyste serce i wskażemy jakie są najczęstsze powody niewiary. Nie zabraknie artykułów dotyczących obrony życia i koniecznej postawy mężczyzn w sprawie aborcji. Opowiemy o wychowaniu do życia w rodzinie i problemie z poziomem polityki w Polsce.

Walka o czyste serce - 14

Przypomnimy również, jak ważną rolę w wychowaniu młodego człowieka stanowi rodzina. Poruszymy temat dziewictwa – czy można je odzyskać? Zachęcimy Was też do poznania historii i działań obrończyni życia - Rebeki Kiessling. Dowiecie się też czegoś o sufizmie. Mam nadzieję, że nasze wspólne dzieło Was zaciekawi i nakłoni do wielu refleksji.

Mikołaj Wolanin

Czy wierzysz w Realną Obecność? - 13 Dominik Cwikła

Magdalena Siemienas

Rozwodnicy tak, cudzołożnicy – nie - 15 Dominik Cwikła

RYCERZ Mężczyzna wobec aborcji - 17 Dominik Cwikła

Nie kłóćmy się! - 18 Jerzy Kopanek

TEMAT NUMERU Kontrrewolucja czystości - 19 Magdalena Gotowicka

POLITYKA WDŻ w szkole - czy jest nam potrzebny? - 22 Ewelina Jędrasik

Wolność czy solidaryzm - 25 Dominik Cwikła

Problem z poziomem polityki? A może raczej... - 26 Adam Żółczyński

Życzę przyjemnej lektury. Magdalena Siemienas

W OBRONIE RODZINY Rodzina pierwszą szkołą miłości i czystości - 27 Ewelina Jędrasik

Środowiska akademickie zakazują wykładów... - 30 Magdalena Siemienas

Dziewictwo z odzysku - 31 Małgorzata Wołowicz

Młodzi zakochani czyli zaloty według Jane Austen - 35 Ewelina Jędrasik

CYWILIZACJA ZŁA Sufizm islamski: Mistyczne przeżycie czy... - 37 Piotr Zwiefka

Lobby aborcyjne a proliferzy, czyli... - 39 Magdalena Siemienas


4

fot. Pixabay

Warstwa symboliczna w polskiej husarii Bartosz Staręgowski Od pewnego czasu w przestrzeni publicznej nastąpił zwrot w zakresie zainteresowania polską historią oraz symbolami narodowymi, podkreślającymi ważne dla naszego kraju wydarzenia, zjawiska czy elementy życia naszych przodków. Niewątpliwe, na fali tego zainteresowania, sporą estymą cieszy się staropolska formacja zbrojna – husaria. Zarówno jej wygląd, sposób walki jak i inne czynniki z nią związane, mają znaczenie symboliczne, które dzisiaj wykorzystuje się jako pewną formę propagowania polskości. Na początek warto zauważyć, że formacja ta nie została wymyślona przez Polaków. Jej wzorzec przeniknął

do naszego kraju za pośrednictwem Węgier z Serbii. Z ziemi serbskiej do Polski Serbska jazda zwana, na rodzimym gruncie „Racami”, dotarła na teren Rzeczpospolitej w XVI w. Początkowo jej wizerunek różnił się zdecydowanie od tego, który znamy z jego licznych wyobrażeń w kulturze masowej, będących w powszechnym obiegu. Była to lekka jazda kopijnicza, nie posiadająca uzbrojenia ochronnego, za wyjątkiem charakterystycznej tarczy, która niekiedy posiadały specjalne wcięcie, ułatwiające trzymanie kopii. Genezy nazwy można byłoby doszukiwać się w języku serbskim, gdzie usar lub

gusar, oznaczał konnego rycerza, lub też węgierskim, gdzie wyraz huszár, jest zbitką dwóch słów – husz oznaczającego dwadzieścia i ar, tłumaczone jako lenno lub dobra ziemskie. Serbska formacja, zarówno w Rzeczpospolitej, jak i w Księstwie Siedmiogrodu (dawna nazwa Węgier), została włączona w skład wojska. Jednakże drogi jej ewolucji poszły w tych krajach odmiennymi ścieżkami. Na Węgrzech, utrzymano jej pierwotny charakter jako jazdy bez uzbrojenia ochronnego czyli kawalerii lekkiej – huzarów. W Rzeczpospolitej zachodziły natomiast przemiany, które nadały husarii charakter ciężkiej jazdy przełamującej. W momencie pojawienie się jej w polskiej armii, dominującą rolę odgrywała ciężka jazda kopijnicza, będąca bezpośrednim kontynuatorem średniowiecznego rycerstwa, która atakowała w szarży, będąc jednocześnie wspiera-


5 ną przez inne lżejsze formacje, w tym husarię. Niestety konieczność redukcji uzbrojenia ochronnego oraz upowszechnienie broni palnej i artylerii wymogły na armii Rzeczpospolitej dostosowanie jej do nowych czasów i metod prowadzenia walki zbrojnej. Pozbyto się zatem ciężkozbrojnych kopijników a na ich miejsce wprowadzono husarię, dodając jej uzbrojenie ochronne, ale zachowując równowagę między zaletami tegoż uzbrojenia a jego wadami. Od tej pory to husaria stanowiła główną siłę uderzeniową polskiej i litewskiej kawalerii, stając się jazdą wyspecjalizowaną, która przejęła tradycje walki średniowiecznego rycerstwa. Rolę tę spełniała aż do początku XVIII w., kiedy to armię Rzeczpospolitej dotknął kryzys, zaś skrzydlaci jeźdźcy utracili swe bojowe znaczenie. Rycerz do orła upodobnion będzie Najbardziej charakterystycznym znakiem rozpoznawczym husarii było jej uzbrojenie a w szczególności zbroja. Jej wygląd ewoluował przez lata i różnił się w zależności od okresu, w którym występował. Była ona dość kosztowną inwestycją, dlatego też stopień jej wykonania różnił się w zależności od poziomu zamożności danego żołnierza, który się nią posługiwał. Niemniej zbroja husarska posiadała wiele elementów symbolicznych, ewidentnie nawiązujących do polskiej tradycji. Po pierwsze wygląd jej przywodził na myśl orła, czyli ptaka występującego w godle narodowym. Największy wpływ na to miały skrzydła, mocowane początkowo do siodła, a następnie do naplecznika kirysu. Naukowcy spierają się

co do ich przydatności, na polu bitwy. Dyskusje dotyczyły tego, czy ich rola ograniczała się jedynie do wizualnej strony, czy miały też większe znaczenie praktyczne. To, że mogły wzbudzać hałas, który płoszył konie przeciwnika, należałoby schować między bajki. W obliczu zgiełku bitewnego, chrzęstu zbroi i broni białej, wystrzałów broni palnej i huku armat, raczej nie miało to większego znaczenia. Ewentualnym praktycznym skutkiem, było wywołanie złudzenia, iż chorągiew jest liczebnie większa niż w rzeczywistości była. Innym czynnikiem praktycznym, mogła być podnoszona przez niektórych badaczy, funkcja zabezpieczająca, przed pochwyceniem na arkan przez Tatarów. Najważniejszy jest tu jednak wymiar symboliczny i nawiązanie poprzez niego do szlachetnego ptaka występującego w herbie Korony Królestwa Polskiego. Innym elementem dekoracyjnym były zakładane przez starszyznę husarską oraz co niektórych bogatszych towarzyszy skór wilczych, lamparcich i tygrysich. W tym przypadku było to nawiązanie do wzorów orientalnych i podkreślenie splendoru oraz prestiżu wspomnianej formacji, co zauważył francuski dworzanin Jana Kazimierza i Marii Ludwiki, Francois Daleyrac w swojej „Historii Wojny Wiedeńskiej”: „Nadto wszystko przepasani bywają przez ramiona, lub w pokryciu skórą wielką Tygrysa albo Lamparta, modą Rycerską akomodowaną. Co takiemu żołnierzowi, nad samo podziwienie, piękny bardzo czyni ornament. Jednakże były to elementy (...) pióra i inne ozdoby dla okazałości i postrachu nieprzyjaciela(...), które husarze używali (...)zależnie od upodobania każdego(...)”

Pancerz, oprócz zapewnienia ochrony użytkownikowi, zawierał kilka bardzo istotnych elementów. Na lewej piersi znajdował się emblemat Matki Boskiej Niepokalanie Poczętej otoczonej promieniami, świadczący o przywiązywaniu dużej wagi do religii katolickiej, a także zawierzeniu się pod obronę Matki Boskiej, by chroniła ona rycerza w trudnych chwilach. Na prawej widniał tzw. krzyż kawalerski, będący znakiem stanu rycerskiego, za którego kontynuatora uważała się szlachta. Pod pancerzem znajdował się typowy strój szlachecki złożony z żupana, kontusza, spodni i butów z wysoką cholewą. Co ciekawe, karmazynowy kolor kontusza również nawiązywał do barw narodowych. Jeśli chodzi o uzbrojenie zaczepne, w dwóch przypadkach można zauważyć pewien przekaz symboliczny. W pierwszym przypadku jest to bez wątpienia szabla, szczególnie jej polska odmiana zwana czarną, a przez bronioznawców ochrzczona mianem polskiej szabli husarskiej. Szabla była symbolem nie tylko polskiego szlachcica-sarmaty, ale dodatkowo, w przypadku czarnej szabli, zauważalna była doskonałość jej formy, co też skłoniło bronioznawców do ochrzczenia jej mianem husarskiej. Podkreślono w ten sposób jej niezwykłe walory, którymi cechowała się również wspomniana jazda. Głownia szabli zawierała często również inskrypcje zdobiące, najczęściej te o charakterze religijnym jak np. „Pan Bóg Nadzieja Moja”; „Jezus Maria Józef”; „Za wiarę chrześcijańską”; „W imię Ojca i Syna”; „Gdy mnie jakaś ściśnie trwoga o ratuj mnie Matko Boga”; czy te będące hołdem dla danego króla oraz napisy oka-


6 zyjne, jak choćby krótkie wiersze związane z działaniami zbrojnymi, czy też inne napisy zależne od właściciela. Podstawowe znaczenie bojowe miała natomiast kopia husarska. To dzięki niej możliwe było wykonanie szarży husarskiej, czyli faktycznie najważniejszej czynności taktycznej podczas każdej bitwy z udziałem ówczesnego wojska polskiego. Mierzyła ona od 4,5 w porywach nawet do 6 metrów. Wydrążona w środku, była przedmiotem jednorazowego użytku, co też zmuszało husarza do posiadania kilku sztuk. W miejscu gdzie drzewce łączyło się z grotem, umieszczano niewielki proporczyk, na którym najczęściej umieszczano herb państwowy, ziemi, województwa czy powiatu ale także i inne motywy. Ich praktyczne znaczenie ograniczało się

do roli identyfikującej husarzy na polu walki, dzięki czemu można było rozróżniać poszczególne oddziały oraz powodowało efekt psychologiczny w postaci dekoncentracji przeciwnika. Wymienione elementy uzbrojenia, najdobitniej świadczą o pewnym przesłaniu ideowym, które niosła ze sobą jedna z najbardziej charakterystycznych formacji wojska polskiego. Husaria w opinii ówczesnych Na początku XVII wieku Szwecja szykowała się do wojny o Inflanty. Chcąc uzyskać jak najlepszą efektywność własnej armii, król Karol IX sprowadził na swój dwór ludzi mających zreformować wojsko szwedzkie według prawideł nowoczesnej, zachodnioeuropejskiej sztuki wojennej. Takim

ekspertem był Jan von Nassau, holenderski ekspert wojskowy, którego zadaniem była reforma piechoty i jazdy. Polską kawalerię walczącą w starym stylu na początku lekceważono. Uważano, że nie dotrzyma ona kroku nowoczesnej armii przemodelowanej wedle najnowszych prawideł. Rzeczywistość okazała się jednak zgoła inna. W kilku pierwszych potyczkach pod Kockenhausen i Rewlem polska jazda dosłownie wgniotła w ziemię armię szwedzką zbudowaną według wskazówek von Nassau. Ostateczną klęskę poniosła ona w 1605 r., kiedy to husaria odniosła jedno ze swoich największych zwycięstw, pokonując ją pod Kricholmem. Reformy von Nassau choć skuteczne w Zjednoczonym Królestwie Niderlandów, Szwedom nie przyniosły równie owocnych re-


7 zultatów. Wpływ na to miał krótki okres czasu, jakim dysponował holenderski innowator na wprowadzenie wszystkich koniecznych rozwiązań. Nie zmienia to jednak faktu, że Szwedzi ponieśli druzgocącą porażkę, i na otrząśnięcie się z niej będą potrzebowali aż 21 lat i zmianę króla. Tymczasem podczas swojej podróży po Europie w 1624 r., królewicz Władysław Waza wraz ze Stanisławem Pacem mieli okazję przyglądać się oblężeniu Bredy przez Hiszpanów. W krótkiej wymianie zdań z dowódcą hiszpańskim Ambrosio Spinolą, wykazali mu jak bardzo myli się mówiąc o wyższości karakolu nad taktyką jazdy polskiej. Jako przykład podawali właśnie zwycięstwa inflanckie. Cudzoziemcy widzieli w husarii jedną z najpiękniejszych i najdostojniejszych jazd jakie można sobie wyobrazić. O niezwykłej fantazji Polaków i ich oryginalnej kawalerii pisali: poseł francuski Karol Ogier, sycyliski literat Sebastian Cefali, mołdawski szlachcic Miron Costin, francuski inżynier Philippe Dupont, toskański sekretarz króla Jana III Cosimo Brunetti i wielu, wielu innych. Gaspar de Tende, francuski dworzanin Jana Kazimierza o husarii napisał: „W sumie można powiedzieć, że jest to najpiękniejsza i najlepsza kawaleria świata, a byłaby niezwyciężona, gdyby była bardziej zdyscyplinowana i lepiej opłacana.” Podobne odczucia, lecz nieco bardziej osobiste, wyraził Laurence Hayde, angielski poseł króla Karola II Stuarta pisząc: „To wojsko było najpiękniejszym widokiem, jaki zobaczyłem od czasu przybycia do Polski.” Cytowany już wcześniej w artykule Francois Daleyrac porównał z kolei husarię

do najbardziej elitarnej jednostki wojskowej Francji – gwardii królewskiej. A i tutaj zaznaczył, że są to bodaj najprzedniejsi kawalerowie w całej Europie. Polacy również często pisali o husarii w swoich diariuszach i pamiętnikach, była jednak ona dla nich czymś oczywistym i stanowiła powód do dumy. Jędrzej Kitowicz w swoim „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” z uczuciem tęsknoty wspominał czasy potęgi jazdy polskiej, wielkich zwycięstw husarii i jej skuteczności. Były to opinie wyrażone pod wpływem sytuacji, jaka miała miejsce w XVIII w., a mianowicie poważnego kryzysu w armii. Czytając relacje zawarte we wszelkiego rodzaju źródłach historycznych trudno nie odnieść wrażenia, że jazda husarska, była traktowana jako symbol nie tylko polskiego wojska, ale również całego kraju, symbolizując jego potęgę i siłę. Husarz dziś i jutro Nie tylko dawniej husaria budziła silne zaciekawienie i zainteresowanie. Współcześnie jej wizerunek pojawia się, najczęściej symbolicznie, jako logo wielu przedsięwzięć oraz instytucji – zarówno prywatnych jak i państwowych – na różnego rodzaju produktach oraz w branży tekstylnej, gdzie pojawia się jako motyw główny i nieodłączny element odzieży patriotycznej. Dla przykładu szyszak husarski stanowi logo Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, skrzydła husarskie pojawiają się zarówno w logo Muzeum Historii Polski jak i na etykiecie piwa Warka. Istnieje również sieć hoteli i stacji benzynowych, które firmuje logo z husarzem, niestety błędnie

podpisane nazwą huzar. Otóż jak wspomniano przy okazji pochodzenia opisywanej w artykule kawalerii, huzarzy to formacja, która funkcjonowała na Węgrzech i miała charakter lekki. W Polsce również tego typu jednostki występowały, natomiast dopiero w dobie Księstwa Warszawskiego. Poza tym ich wizerunek, zdecydowanie różnił się od tego, którym charakteryzowała się husaria. Jako ciekawostkę, trzeba natomiast wspomnieć o tym, że firma Arrinera Automotiv rozpoczęła pracę nad modelem samochodu sportowego, którego nazwa ma brzmieć Arrinera Hussarya, będąca hołdem dla tej fascynującej staropolskiej formacji wojskowej. Ciężko jest tak w kilku zdaniach podsumować kilkusetletnią tradycję jednej z najciekawszych i najważniejszych formacji wojskowych w historii polskiej wojskowości. Na pewno warto spojrzeć na nią jako na pewien bardzo ważny element naszego dziedzictwa kulturowego. Poprzez swoje elementy podkreślające np. przywiązanie do religii, etosu rycerskiego, barw narodowych, czy symboli, staje się niejako bardzo ważną częścią składową formującej się na nowo polskiej tożsamości. Powyższy artykuł miał być nie tyle kolejnym opisem husarii, znanej z licznych opracowań naukowych lub popularnonaukowych, ale wyszczególnieniem pewnych elementów, na które można było nie zwrócić większej uwagi przy opisywaniu husarii jako całości i jej umiejscowienia w polskim systemie wojskowym. A warto jest się im przyjrzeć, gdyż dzięki nim widoczne jest patriotyczne przesłanie, które do dzisiaj jest wykorzystywane jako symbol polskiej tradycji narodowej.


8

fot. Pixabay

Aspekty wstrzemięźliwości i rozwiązłości seksualnej związane ze służbą żołnierską w I Rzeczpospolitej Bartosz Staręgowski Życie żołnierskie w dobie I Rzeczpospolitej kierowało się pewnymi określonymi zasadami. Jak wiemy okres wojenny rządzi się swoimi prawami, co skutkuje na przykład zmianą porządku prawnego, zachowań ludzkich i bardzo wielu innych aspektów życia społecznego. W czasie działań zbrojnych mają możliwość zaistnieć procesy, które w normalnym stanie i porządku nie miałyby miejsca.

Problemy służby żołnierskiej dotykały bardzo wielu mieszkańców państwa polsko-litewskiego ze względu na dużą powszechność służby wśród jego mieszkańców oraz ich silne zmilitaryzowanie. Szczególnie ciekawa jest kwestia zjawisk natury seksualnej, w szczególnej mierze korzystanie z różnego rodzaju domów publicznych a także gwałtów na kobietach w czasie działań zbrojnych. Niestety nie sposób prześledzić wszystkich tego typu

zachowań ze względu na ograniczone ramy, jednakże podjęta zostanie próba choćby krótkiego naświetlenia problemu. Na początku warto przyjrzeć się temu jak wyglądała swoboda życia seksualnego w tym ciekawym okresie funkcjonowania naszego kraju. Duża swoboda czy też spora wstrzemięźliwość? Okres nowożytny znacząco różnił się od epoki średniowiecza pod względem swobody seksualnej. Jak stwierdza M. Markiewicz, można mówić o swego rodzaju otwartości przypominającej czasy współczesne. Prawo jednak bardzo surowo regulowało tą sferę życia. Stosunki pozamałżeńskie były prawnie zabronione, natomiast w miastach przewidywano nawet tzw. „karę na gardle”. To samo dotyczyło rozwiązłości seksualnej i zdrad


9 małżeńskich. Mogło to posłużyć jako przyczyna do unieważnienia małżeństwa. Trzeba jednak stwierdzić, że mężczyźni byli wobec tego typu uczynków lżej karani. W ich przypadku dopiero odmowa odprawienia od siebie kochanki, mogła skutkować unieważnieniem małżeństwa. W wypadku kobiety decyzję podejmowano natychmiastowo. Zakazane były stosunki homoseksualne i inne zachowania seksualne powszechnie uznawane za dewiacyjne. Karą za masturbację była publiczna chłosta. Gwałt natomiast był jednym z 4 tzw. artykułów starościńskich, wobec których orzekał sąd starościński i czyn ten był bardzo surowo karany. Jak widać z powyższego zestawienia, sfera seksualna, choć swobodna pod względem podejścia do niej ówczesnych, była surowo regulowana prawnie. Inaczej też wyglądała sprawa seksualności zależnie o warstwy społecznej. Na ogół warstwy niższe jak mieszczanie czy chłopi, zachowywali większą wstrzemięźliwość aniżeli szlachta, a i w samym stanie szlacheckim było bardzo różne podejście. Nie sposób nie przypomnieć w tym miejscu sytuacji z „Potopu” Henryka Sienkiewicza, kiedy to oficerowie pułkownika Andrzeja Kmicica, po uprzedniej pijatyce w Lubiczu, zabrali miejscowe dziewczęta do „komnat służących do rozpusty”. Całe to zdarzenie wzbudziło wielka odrazę w konserwatywnej i wstrzemięźliwej ubogiej szlachcie, co zaowocowało późniejszym konfliktem z kompanią Kmicica. Co prawda jest to obraz literacki ale pokazuje ciekawe prawi-

dła jeśli chodzi o podejście do „tych spraw” różnych warstw szlacheckich. Nie ulega jednak wątpliwości, że najbardziej zdegenerowaną pod tym względem grupą była magnateria. To wśród niej możemy zaobserwować zjawisko dość szeroko pojętego liberalizmu, szczególnie w XVIII w. Posiadanie wielu kochanek, rozwiązłość seksualna czy tolerancja dla zdrady były czymś oczywistym. Toteż zapewne nie dziwi bardzo duży odsetek w tej grupie różnego rodzaju chorób wenerycznych, wśród których największe żniwo zbierała kiła. Tak jak już zostało wspomniane, rozwiązłość czy też wstrzemięźliwość wyglądała różnie zależnie od tego do jakiej grupy społecznej chcielibyśmy się odnosić i najpewniej w dużej mierze zależała też od konkretnej osoby. A jak to wyglądało w stanie żołnierskim? Problemy „natury wiadomej” stanu żołnierskiego Jako, iż stan żołnierski pokrywał się również z mapą społeczną, możemy tutaj zauważyć zróżnicowanie zjawiska. Jan Zamojski, niezwykle potężny ordynat i żołnierz, któremu nadano przydomek „Sobiepan”, znany był ze swojej rozwiązłości seksualnej. Przez większą część swojego życia była kawalerem. Ożenił się dopiero w wieku 31 lat. Dzisiaj uwaga ta może budzić rozbawienie, niemniej jednak w tamtych czasach był to wiek już podeszły, jeśli chodzi o małżeństwo. O jego problemach z alkoholem i postawie kobieciarza szczególnie barwnie pisał Henryk Sienkiewicz. Śmierć jednak nie dosięgła go na polu walki, lecz przypuszcza

się że mogła do niej doprowadzić choroba weneryczna. Kronikarz XVII-wieczny, Joachim Jerlicz, oskarżał hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Potockiego o „wszeteczeństwo” i pijaństwo, co w mniemaniu kronikarza doprowadziło do wielu porażek armii koronnej w tym słynnej bitwie pod Korsuniem. Tak jak już wcześniej wspomniano, natura żołnierska czasem dawała o sobie znać. Jan Jasnoborski, Kozak Zaporoski, otrzymał nobilitacje i list przypowiedni na chorągiew pancerną w polskim wojsku, w zamian za wierność Państwu Polskiemu. Był to czyn niezwykle chwalebny, jednak w biografii tego żołnierza występują również i mniej szlachetne wątki. W 1653 r. w Wąwolnicy, uprowadził córkę lokalnego mieszczanina Agnieszkę Królikównę. Jasnoborski został oskarżony o gwałt i sprawa miał trafić przed sąd. Żołnierza uratowało natomiast to, iż przebywał pod jurysdykcją hetmańską jako czynny zawodowo żołnierz i jako taki nie podlegał sądownictwu cywilnemu. Aby zapobiegać takim wypadkom, żołnierzom oddawano do supozycji miejskie zamtuzy. Jedną z takich przygód opisuje nam Hieronim Holsten w swoim pamiętniku. Wizyta w lubelskim domu publicznym – według relacji Hieronima Chrystiana Holstena Oddajmy zatem głos pamiętnikarzowi i żołnierzowi cudzoziemskiemu, który służył w armii polskiej, po tym jak służył uprzednio w armii szwedzkiej: „[…] przyby-


10 łem pod wieczór do Lublina. Teraz chciałem znaleźć nocleg […]. Moi ludzie prawie przez cały dzień jeździli, by zdobyć mieszkanie, aż wieczorem zaprowadzili mnie do dość dużego domu, gdzie było też dosyć pomieszczeń […] Kiedy już zażądałem dla siebie małej izby, trochę jedzenia i dobrego trunku, zobaczyłem, że zostałem obsłużony przez piękną pannę. Za każdym razem gdy dopominałem się o coś, przychodziła na górę inna panna. W końcu pokazano mi ich z dziesięć, a wszystkie zachowywały się wobec mnie przyjemnie, przyjacielsko i kokieteryjnie […] dowiedziałem się od moich ludzi, że zostałem zakwaterowany w głównym i najgorszym domu publicznym. Nie kryjąc swojego zdumienia odkryciem kontynuuje: Te różne panienki były wielką pokusą, a każda z nich chciała się zaprezentować piękniej niż inne. Przyniosły mi gorącego wina z mocnymi korzeniami i inne delikatesy, ponieważ udawałem chorego i mocno zmęczonego. Myślałem jednak jeszcze cały czas o wierności i uczciwości, które poprzysiągłem mojej Zofii Katarzynie. Udawałem, że mam kolkę i że chętnie bym odpoczął na ławie. Te dobre panienki były jednak bardzo biegłe w medycynie i dały mi krótkie, ciepłe, odurzające pocałunki. Same chciały mi je delikatnie ciepło kłaść na brzuch, po

czym choroba miała błyskawicznie ustąpić. W ten sposób byłem wodzony na pokuszenie przez diabelskie nasienie […] Rankiem przyszły delikatne nimfy, by mnie zapytać czy choroba i zmęczenie jeszcze nie minęły? Jak możemy zauważyć z jednej strony Holsten był pod wrażeniem tych jak to nazywa „pięknych nimf”, z drugiej udało mu się dochować wierności swojej wybrance, a przynajmniej sam tak to opisał. Bardzo znamienne są również jego słowa opisujące cały proceder: Istota tych domów jest taka: w całej Polsce w najzacniejszych miastach znajdują się takie uprzywilejowane przez króla domy. W tych miłosiernych klasztorach przyjmuje się i wychowuje dzieci z ulicy; są one od młodości utrzymywane w pięknej czystości, dokładnie kąpane, aż dojdą do lat rozkwitu i nauczą się być miłe, przyjazne, delikatne i swawolne.” Relacja Holstena pokazuje, że domy publiczne, były uprzywilejowane przez monarchę i – oprócz zapewnienia usług natury seksualnej – służyły też często jako lazarety dla rannych i chorych żołnierzy. Jednak nastawiona konserwatywnie część mieszkańców miast, w których takie miejsca występowały, bardzo negatywnie i z obrzydzeniem odnosiła się do nich, częstokroć skarżąc się do władz miapolecamy

sta. Odnotowuje się wiele skarg mieszczan, których obecność domu uciech w ich najbliższym sąsiedztwie po prostu obrażała. Spora jednak część żołnierzy opierała się zgubnemu wpływowi domów rozkoszy cielesnych, i podobnie jak Holsten, dochowywała wierności wybrankom swojego serca. Okres staropolski – okresem kontrastów Jeśli mamy wyciągnąć wnioski, to trzeba zauważyć, że w społeczeństwie dominował kontrast. Z jednej strony sprawy dotyczące życia seksualnego traktowano dość swobodnie, z drugiej jednak społeczeństwo było nastawione bardzo konserwatywnie. Już samo prawo, które pozwalało karać zbytnią rozpustę jest pewnym, konkretnym świadectwem. Przynajmniej w tych niższych warstwach, nie tylko szlacheckich ale i całego społeczeństwa ówczesnej Rzeczpospolitej, dominowało poszanowanie dla przysięgi małżeńskiej, nawet w tak trudnych chwilach jak wojna. Z drugiej jednak strony widzimy degenerujące się środowisko magnackie, w którym dopuszczalne były zdrady i niewierność małżeńska. Dlatego też nie sposób nie odnieść wrażenia, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była w tym aspekcie krajem licznych kontrastów.


11

Dlaczego dzisiaj wielu mówi Bogu nie? Powody współczesnej niewiary Mikołaj Wolanin Badania przeprowadzone przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego dotyczące uczestnictwa Polaków we Mszach Świętych w 2015 roku wykazały, że zaledwie 40% wierzących Polaków (około 92% obywateli) uczestniczy w niedzielnych obrzędach, a 17% przyjmuje Komunię Świętą. Okazuje się, że najwięcej osób religijnych ma ponad 65 lat i pochodzi ze wsi lub małych miast. W 2015 roku ba-

dania wykonało również Centrum Badań Opinii Społecznych, które wykazały, że tylko 43% osób modli się codziennie (w stosunku do 2005 roku jest to spadek aż o 13%). Myślę, że jest wiele powodów tego stanu, a wina leży zarówno po stronie wiernych, jak i duchownych. Przede wszystkim zmieniła się Liturgia, a razem z nią nastawienie księży. Zwyczajna Forma Rytu Rzymskiego

została pozbawiona wielu symboli (jak np. wkładania soli do ust dziecka podczas chrztu czy łączenia kciuka z palcem wskazującym po konsekracji by nie sprofanować hostii, gdyż w każdej jej cząstce jest obecny Jezus Chrystus - zostało to powiedziane podczas Soboru Trydenckiego) i trwa zdecydowanie krócej. Ksiądz został obrócony przodem do wiernych (co ciekawe, „nowa Msza” również może być celebrowana tyłem do ludzi, dzieje się tak np. w Katedrze Wawelskiej) i rzadko nosi humerał. Umartwienie ciała Przez kilkaset lat ludzi do Kościoła katolickiego przyciągała jego tajemniczość. Niestety, w dzisiejszych czasach mamy

wykres anonimowego autorstwa z katolickiej grupy w serwisie Facebook


12 za mało dyscypliny. Językiem używanym podczas Mszy świętych była łacina, zamiast gitar oprawę muzyczną stanowiły przede wszystkim chorały gregoriańskie, a obowiązkowych postów było o wiele więcej. Oczywiście można samodzielnie nakładać na siebie posty, lecz z tych zalecanych i nakazanych pozostał jedynie ścisły obowiązujący w Środę Popielcową i Wielki Piątek. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej. Ludzie pościli w piątki i soboty lub środy (post w środę obowiązywał częściej na wschodzie, w Polsce były to piątek i sobota), dodatkowo odbywały się tzw. suche dni. Były to dni postne obejmujące środę, piątek i sobotę, obchodzone na początku każdej pory roku. Stąd powstała ich inna nazwa - dni kwartalne. Przed Soborem Watykańskim II w te dni obowiązywał post ścisły. Smutnym faktem jest, że Konferencja Episkopatu Polski zmieniła IV Przykazanie Kościelne i dopuściła do zabaw w piątek. W wyniku reform posoborowych znacznie zostały skrócone również inne nabożeństwa. Z brewiarza usunięto prymę (modlitwę o 6 rano, została zniesiona w Konstytucji o Liturgii Świętej „Sacrosanctum Concilium”) oraz skrócono inne godziny liturgiczne. Aktualnie są trzy godziny mniejsze: tercja, seksta i nona. Odpowiadają one żydowskim sposobom liczenia czasu (teraz jest to odpowiednio godzina 9, 12 i 15). Na ten moment prawie w żadnym kościele nie są odprawiane regularnie nieszpory czy jutrznia, nie mówiąc już o innych godzinach Liturgii Godzin.

Paweł VI zdecydował się na nienoszenie tiary, Jan Paweł I nie został koronowany (mimo że koronacja była przewidywana), a św. Jan Paweł II pozostawił wybór swoim następcom, lecz do tej pory ostatnim koronowanym papieżem jest nadal Paweł VI.

rozwiedzionym i żyjącym w kolejnym związku (chodzi tutaj o rozwód cywilny). Również w liście apostolskim „Misericordia et Misera” dał kapłanom możliwość odpuszczania grzechu aborcji, który wcześniej obarczony był ekskomuniką.

Sakramenty

Skutki modernizmu

Myślę, że aktualna Liturgia została źle zaprojektowana. Większość wiernych niecierpliwi się, gdy Msza trwa ponad godzinę, przez co niewielu księży regularnie odprawia Kanon Rzymski. Najczęściej można usłyszeć najkrótszą wersję, czyli II Modlitwę Eucharystyczną. Mówił o tym m.in. abp Sheen:

Kolejnym powodem niewiary jest modernizm. Aktualnie osoby, które nie są w pełni wierzące, traktują Mszę świętą jak obowiązek. Powstało zbyt dużo wynalazków, które zabierają czas. W dzisiejszych czasach więcej osób woli oglądać telewizję czy grać na komputerze niż iść na jakiekolwiek nabożeństwo lub adorację Najświętszego Sakramentu.

„Nigdy przedtem ludzie nie posiadali tak wielu urządzeń pozwalających oszczędzać czas. Nigdy przedtem nie mieli oni tak niewiele czasu wolnego. Gdy świat niepotrzebnie przyśpiesza, Kościół winien zwalniać.” Również poziom katechezy dotyczącej Mszy świętej jest bardzo niski. Jest to błąd, przez który dyscyplina i pobożność została zdecydowanie zmniejszona. Musimy pamiętać, że droga do zbawienia nie będzie tak prosta, jak dzisiejsza częstotliwość postów. Będzie to kręta ścieżka, przez którą przejdą tylko ci, którzy będą wiedzieć jak to zrobić. Papież Franciszek również zmniejszył dyscyplinę w innych dziedzinach. W swojej adhortacji „Amoris laetitia” pozwolił na przyjmowanie Komunii osobom

Wydaje mi się, że powstało swego rodzaju błędne koło, które może doprowadzić do braku neoprezbiterów za kilkanaście lat. Księża stają się coraz mniej pobożni i nie ewangelizują, przez co spada liczba powołań, jak i ludzi świętych. W tym roku akademickim do poznańskiego seminarium zaczęło uczęszczać zaledwie kilkanaście osób. Najczęściej zdarza się tak, że do święceń dochodzi około 30% alumnów, czyli w tym przypadku pięciu lub sześciu kleryków. Niektóre osoby nie wierzą w Boga, ponieważ nie widziały go. Jest to sprzeczne z nauką Jezusa: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29). Argumentują oni, że nie wierzą, bo nikt nigdy nie widział Boga. Pomimo tego, że to zdanie jest nieprawdziwe z powodu zatwierdzonych przez Kościół objawień, to te osoby nie próbują nawet Go poszukać. Nie modlą


13 się, nie czytają Pisma Świętego, ani nie uczestniczą we Mszach świętych. A bardzo rzadko zdarza się, aby osoby niewierzące doznały objawień. Uważam, że Święty Kościół Rzymski w ówczesnych czasach potrzebuje osób, które wierzyłyby bardzo silnie. Wiara tych osób wyglądałaby jak fanatyczna miłość, pokutowaliby za grzechy ludzkości i byliby doskonałymi pasterzami. Poza tym myślę, że potrzebna jest zmiana Liturgii poprzedzona cyklem katechez. Aktualnie księża rozpraszają się, stojąc przodem do wiernych, nie mogąc celebrować Mszy całym sercem. Oczywiście, aby nadeszła reforma potrzebne są osoby, które zaczną mówić o tej zmianie. Powinni być to duchowni zachowujący Tradycję, noszący biret, saturno (kapelusz kapłański) lub piuskę, humerał oraz manipularz. W dzisiejszym świecie przykładami takich osób są m.in. kard. Burke i kard. Sarah. Dopiero po zmianie nastawienia księży możliwa jest zmiana wśród wiernych, która doprowadziłaby do zwiększenia ich pobożności.

Czy wierzysz w Realną Obecność? Dominik Cwikła

Będąc wiele lat temu na rekolekcjach pewnej wspólnoty, animator opowiedział nam historię, która przydarzyła mu się na uczelni. Nie był pewien swojej puenty. Okazuje się, że jedna z podstawowych, najistotniejszych spraw naszej wiary jest… niepewna! Rzecz dotyczyła Komunii Świętej. Wykładowca miał mówić studentom, że podczas Mszy świętej kapłan w momencie konsekracji tworzy… symbol Ciała i Krwi Chrystusa. Animator miał poprawić wykładowcę, że to nie są symbole, lecz podczas Eucharystii dokonuje się rzeczywista przemiana. Wtedy mamy do czynienia nie z „symbolem”, lecz Realną Obecnością – prawdziwie i fizycznie Chrystus jest wśród nas poprzez Ciało i Krew. Po tej opowieści animator dopytywał nas… czy się nie pomylił? Okazało się bowiem, że nie był pewien tego, co powiedział. Przyjmowanie Ciała i Krwi to jedpolecamy

na z podstaw w chrześcijaństwie. Realna Obecność odróżnia nas od heretyków czy innych religii, gdzie mamy do czynienia z symbolami Boga lub bogów. Jakkolwiek zmyślne i piękne by nie były, to będą tylko i wyłącznie symbole. Bóg jest realnie z nami w Sakramencie Komunii Świętej. Dlatego podczas udzielania go wiernym przez kapłana obok stoi ministrant z pateną, by żaden okruch nie spadł na ziemię, by nie zadeptać Ciała Jezusa. Tylko w Kościele mamy możliwość przyjęcia Chrystusa fizycznie do siebie – żadne wyznanie protestanckie nie ma takiej możliwości. Zadajcie sobie pytanie: czy wierzycie w Realną Obecność Chrystusa pod postacią chleba i wina? Czy wierzycie, że to nie jest tylko opłatek symbolizujący „coś”, lecz że to są Ciało i Krew? Jeśli nigdy nad tym się nie zastanawialiście, zachęcam – przemyślcie to. Gdy człowiek zrozumie, z czym ma do czynienia, wpłynie to na całą jego wiarę i postawę.


14

Walka o czyste serce Magdalena Siemienas Czystość zawsze kojarzy nam się z czymś pozytywnym. Może to być czysty pokój, czyste zamiary, czy czyste serce. Jest to coś, co wymaga od nas jednak czasem wiele wysiłku i pracy nad samym sobą. Co może nam w tym pomóc? Aby mówić o pracy i doskonaleniu się w czystości serca, która niewątpliwie jest najważniejszym aspektem tego zagadnienia, warto zwrócić uwagę na narzędzia jakie zostały nam dane, by móc wyzwolić się z grzechu nieczystości. Podstawowymi środkami są tutaj: modlitwa, post, pokuta, a także często przyjmowane sakramenty. Osobista modlitwa z Bogiem jest odzwierciedleniem tego, że człowiek chce pielęgnować tę relację. Kiedy z różnych stron otaczają nas wszelkiego rodzaju pokusy, modlitwa jest sposobem na to, by jej nie ulec i zająć swoje myśli i serce.

Istotna jest także modlitwa wstawiennicza za osoby zniewolone na skutek jakiegoś grzechu. To dzięki niej możemy przyczynić się do uwolnienia kogoś od działania złego ducha i przejść do życia w czystości. Taki rodzaj modlitwy bardzo często jest dla człowieka czymś zbawiennym, dlatego w prośbach o wstawiennictwo, warto poprosić o pomoc swojego patrona, czy innych świętych Kościoła, którzy będą nas wspierać. Co jeszcze może nam pomóc? Regularne przyjmowanie Komunii Świętej, dzięki której jesteśmy stale uświęcani i umacniani. Innym elementem, który pomaga w walce o czystość jest post. Oznacza on, że w świadomy i dobrowolny sposób powstrzymujemy się od zaspokajania pewnych potrzeb. Jest to po części naśladowanie Chrystusa, który również zmagał się z głodem na pustyni. Może dotyczyć wstrzepolecamy

mięźliwości od pokarmów, napojów, czy też niektórych czynności. Jaka jest jego rola? Przede wszystkim ma wzmocnić aspekt duchowy człowieka. Najlepszym rozwiązaniem jest odniesienie go do tych sfer, które powodują, że jesteśmy zniewoleni i trwamy w grzechu. Warto zauważyć, że wszystkie te środki pomagają nam zachować czyste serce i otwierają nas na wymiar duchowy człowieka. Niewątpliwie są to najlepsze metody, które pomogą nam wytrwać w czystości, dzięki której możemy bliżej poznać Boga. Zastanówmy się, dlaczego tak wielu ludzi boi się śmierci? Prawdopodobnie mają oni nieczyste sumienie i nie walczyli o tę wewnętrzną czystość, która jest wolna od jakichkolwiek przywiązań i w oczach Boga jest najpiękniejsza. Walczmy o nią każdego dnia.


15

fot. Pixabay

Rozwodnicy tak, cudzołożnicy – nie Dominik Cwikła Adhortacja „Amoris laetitia” do dzisiaj budzi wątpliwości. Słyszy się też o kolejnych miejscach, gdzie biskupi dopuścili rozwodników żyjących w ponownych związkach do Komunii Świętej powołując się właśnie na adhortację apostolską papieża Franciszka. Czy słusznie? Na sam początek wyjaśnijmy: Kościół nie zabraniał nigdy, by osoby rozwiedzione – jeśli rozwód nie miał miejsca z ich inicjatywy – nie przyjmowały Ciała Chrystusa. W świetle prawa Bożego, rozwodnik, który miał ślub kościelny, znajduje się w związku małżeńskim, który trwać będzie aż do śmierci małżonka. Jeśli taka osoba żyje w czystości, nie ma przeciwwska-

zań, by przyjmowała Komunię Świętą. To sprawa niby oczywista, choć moderniści podnosili larum właśnie o ten przypadek, wykorzystując go do dalszej dyskusji. Ponowny ślub to zdrada i nieczystość Jeżeli osoba pozostająca w ważnym związku małżeńskim znajduje sobie „drugą połówkę”, pojawia się problem. Taka osoba dopuszcza się łamania przysięgi małżeńskiej w sposób permanentny. Co by nie mówić – jest już na 100 procent niewierna małżonkowi. W małżeństwie też obowiązuje czystość. W przypadku trwających małżeństw jest to życie zgodne z Bożymi przykazaniami i nie dopuszczanie się pew-

nych czynności. W przypadku małżeństwa upadłego – totalna abstynencja seksualna. I nie pomogą bajki mówiące o tym, że „my tylko mieszkamy razem, do niczego nie dochodzi”. Nikt bowiem w to nie uwierzy. A mimo tego pojawiają się ludzie, którzy – powołując się na niedoprecyzowane nauczanie zawarte w papieskiej adhortacji – nie widzą w powyższym nic złego. W imię „otwartości” ogłaszają, że rozwodnicy żyjący w ponownych związkach będą dopuszczani do przyjmowania Komunii Świętej. Papieska adhortacja nie stanowi prawa Kościoła Stanowisko papieża daje wiel-


16 ką władzę i odpowiedzialność. Jednak praw Bożych nie może zmienić nawet następca św. Piotra. A już na pewno nie mogą zrobić tego biskupi, którzy z jakiejś przyczyny zapatrzeni są w wizję Kościoła liberalnego.

żeństwa (1610-1611 KKK, 1614 KKK oraz 1640 KKK), co jasno pokazuje, że związek zawarty nie może być negowany przez żadne władze ludzkie. Szcze-

Skoro papież napisał taką adhortację, to jakież podejście mają ludzie do sakramentu małżeństwa? Gdzie jest wiara ludzi – zarówno świeckich jak i kapłanów! – którzy wcześniej składali przysięgę małżeńską? Co się dzieje w seminariach, że biskupi bez wahania – ba! Niektórzy wręcz z entuzjazmem! – wprowadzają nowe praktyki sakramentalne podpierając się adhortacją?

Skoro papież napisał taką adhortację, to jakież podejście mają ludzie do sakramentu małżeństwa?

W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy wyraźne zasady małżeństwa. Czego dowiadujemy się z oficjalnej wykładni nauki Kościoła? Otóż wynika z niego, że małżeństwo „nie jest instytucją czysto ludzką” (1603 KKK). Nie wolno więc ludziom zmieniać jego zasad. Zerwanie małżeństwa nazwane jest „nieporządkiem” (1606 KKKK), co w kontekście prawa Bożego (które jest porządkiem) ukazuje upadek małżeństwa jako zło. Zaraz potem czytamy o nierozerwalności mał-

gólnie w ostatnim punkcie dobitnie jest podane to, że nikt nie może zanegować nierozerwalności zawartego małżeństwa. Czy adhortacja „Amoris laetitia” sprawia, że papież Franciszek jest heretykiem? Oczywiście, że nie. Wskazuje jednak na poważne problemy, które – czy tego chcemy, czy nie – weszły do Kościoła i zostały zaniedbane. polecamy

Módlmy się o odważnych i mądrych kapłanów, by – gdy zostaną biskupami i najwyższymi hierarchami w Kościele – mieli odwagę przywrócić porządek i strzec podstawowych spraw w Kościele, niezależnie od opinii modernistów i wrogów Kościoła. Aby mieli odwagę powiedzieć „nie!” cudzołożnikom.


17 wicową (sic!) niemiecką pisarkę, Karin Struck, która za mówienie o negatywnych skutkach aborcji została wyklęta przez niemieckie organizacje lewackie.

Mężczyzna wobec aborcji Dominik Cwikła Pierwsze feministki w historii, które dążyły do zrównania praw kobiet z prawami mężczyzn, były zdecydowanie przeciwko aborcji. Słusznie stwierdzały, że aborcja niszczy je psychicznie i fizycznie. Obecnie skrajnie lewackie organizacje nazywające się „feministkami” jako jedno ze sztandarowych praw wymieniają właśnie „prawo do aborcji”. A jeśli mężczyzna się temu sprzeciwi – zaraz podnosi się larum, że tylko kobiety powinny się na ten temat wypowiadać. Czy słusznie? Założenie to powstało zdecydowanie na jakiejś chorej odmianie emotywizmu. Jeżeli coś nas nie dotyczy – powinniśmy milczeć. I rozum tutaj zanika. Bo feminazistki nie widzą problemu, gdy osobnik płci męskiej wypowiada się o aborcji w tonie, w jakim one by chciały. Z kolei jeśli kobieta się wypowie przeciwko, zaraz zostaje okrzyknięta „agentką Watykanu” lub „zmanipulowaną przez patriarchalno-szowinistyczny system” osobą.

Feminazistki nie lubią wspominać o syndromie postaborcyjnym. Jeśli ktoś o nim wspomni – zwalają jego skutki na „patriarchalno-szowinistyczne wychowanie” czy też „katolicką presję kulturową”. Pomijają fakt, że syndrom nie występuje wyłącznie u kobiety, która zamordowała swoje dziecko, ale też – choć w mniejszym stopniu – na przyszłych dzieciach, które kobieta urodzi, na ojcu dziecka oraz najbliższym otoczeniu. Ignorują fakt, że badania M. Minoro nad syndromem postaborcyjnym w Japonii wykazały, że występuje on prawie w tym samym stopniu u kobiet na Zachodzie jak również wśród wyznawców szintoizmu, gdzie aborcja nie jest uznawana za grzech czy cokolwiek złego. Syndrom postaborcyjny poruszany był także przez le- fot. Pixabay

W tym szaleństwie i braku rozumu mężczyzna ma jedno zadanie. Owszem, nie ma „prawa do mówienia o aborcji”. Ma obowiązek chronić kobiety przed propagandą zła i śmierci. Mężczyzna, jako stworzenie bardziej racjonalne niż emocjonalne (z założenia, bo panujący kryzys męskości uderza wyraźnie w ten stan), musi przypominać podstawowe sprawy: że nauka jasno stwierdza, iż człowiek powstaje w momencie zapłodnienia; że nie wolno mordować niewinnych ludzi; że nie można karać dziecka za czyn ojca; że w imię wygody nie wolno pozbawiać kogoś życia. Czy mężczyźni będą jednak mieli wciąż na tyle odwagi, by walczyć o życie niewinnych i bezbronnych? Czy będą nadal rycerze, którzy w brudzie współczesności będą w stanie zmobilizować się do walki ze złem? Czy Ty masz w sobie dość siły, by walczyć?


18

Nie kłóćmy się! Jerzy Kopanek Na przełomie roku pojawiły się nieprzyjemne sytuacje, gdy Polska Federacja Ruchów Obrony Życia próbowała zbesztać Fundację Pro za to, że Internauci w wyniku plebiscytu przyznali tytuł „Heroda roku” Jarosławowi Kaczyńskiemu. Pojawiły się przy tym sugestie, że sposoby działania Fundacji są złe, niegodne, etc. A wszystkiemu temu towarzyszyły ataki medialne ze strony prorządowych mediów.

Działania Fundacji Pro pokazują zło i brutalność aborcji, która przecież ma miejsce w Polsce. Tak wygląda mordowanie dzieci w naszym kraju. Do wielu przemawia właśnie taki przekaz – prawdziwy i brutalny. Siły cywilizacji śmierci najmocniej reagują zresztą właśnie na tego typu przekaz. Musi on więc być skuteczny, skoro poświęca się mu tyle uwagi.

Pomijam fakt, że wiele portali czy gazet jeszcze kilka lat temu wychwalało ideę przyznawania tytułu „Heroda”, szczególnie gdy antynagrodę otrzymał Donald Tusk. Smutne jest jednak, że część osób, które deklarowały się jako obrońcy życia, zmienili swoje zdanie, gdy partia rządząca opowiedziała się w październiku przeciwko życiu.

Z drugiej strony inne metody działania są również bardzo ważne i potrzebne. Stowarzyszenie Polskich Obrońców życia ukazuje informacje naukowe na temat ilości przeprowadzanych aborcji oraz negatywnych skutków, jakie niesie ona ze sobą. Są też organizacje, które nie tyle wskazują na zło aborcji, co raczej na piękno życia oraz prowadzą poradnie czy telefony zaufania. To wszystko jest potrzebne.

Potrzeba

Ważnym faktem jest, że nie na

nam

różnorodności.

polecamy

każdego podziała przekaz Fundacji Pro (choć ja sam ukształtowałem swoją postawę pod ich wpływem). Z kolei czysto naukowy przekaz nie trafi do osób, które muszą coś ujrzeć, by przyjąć to za coś istotnego. Obrońcy życia powinni być zjednoczeni i nie ulegać własnym urazom oraz nie atakować się nawzajem. Rozumiem, że PFROŻ może nie zgadzać się z formą działania Fundacji Pro. Smutnym jest jednak, że postanowiła wydać specjalne oświadczenie odcinające i poniekąd besztające Fundację (moim zdaniem zupełnie niesłusznie) z powodu decyzji Internautów. W ten sposób bowiem uderzyła w jedność obrońców życia – mimo ich różnorodności, która jest konieczna – poniekąd wchodząc w kwestie polityczne. Oby więcej sytuacja się nie powtarzała. Cywilizacja życia nie zwycięży, jeśli będzie rozbita. A jak pokazało październikowe głosowanie, obrońcy życia nie mają poparcia w najpopularniejszych partiach.


19

fot. Pixabay

Kontrrewolucja czystości Magdalena Gotowicka

Współczesne środowiska feministyczne powtarzają jak mantrę, że mężczyźni mają w życiu lepiej. Lepiej zarabiają, łatwiej im dostać wymarzoną posadę i generalnie przed płcią męską wszędzie rozwija się czerwony dywan. Oglądając telewizję czy buszując po Internecie można dojść do wniosku że w niektórych sferach jest zgoła odwrotnie. Sferą taką jest chociażby seksualność, a dokładniej ujmując - temat czystości. Panowie mają trudniej Jeśli chodzi o kwestię czystości, nawet najbardziej zatwardziała feministka musi przyznać, że mężczyznom naprawdę jest trudniej. Przede wszystkim, to oni

bombardowani są ze wszystkich stron oczekiwaniami, by swoją męskość udowadniali przez rozwiązłość. Męskość, rzecz jasna, rozumianą w sposób wypaczony i niemający nic wspólnego z tym, co prowadzi do realizowania się w ramach swojej płci, a zbliżoną bardziej do wizerunku filmowego macho. Obraz ten utrwalany jest przez popkulturę, ale także przez żywe w społeczeństwie przeróżne schematy, mity i stereotypy. Wystarczy wejść do kiosku, by zobaczyć, jak męskość zniekształcana jest przez współczesne „postępowe trendy” - na półce z napisem „dla panów” znajdziemy niestety głównie pisemka pornograficzne. Przede wszystkim - popkulturowy macho na każdym kroku

musi udowadniać, jak bardzo kipi w nim testosteron. Z tego też powodu nieustannie powiększa liczbę swoich „podbojów miłosnych” (miłosnych w cudzysłowie, bo z miłością ma to niewiele wspólnego). Filmowy superbohater obowiązkowo musi przespać się z co najmniej jedną piękną dziewczyną - przy czym niektórzy idą wręcz w rekordy budzące śmieszność. Przykładem idealnym takiego przerysowania może być choćby postać Jamesa Bonda, którego kochanki liczone są już chyba w setkach. Wszystkie dziewczyny Bonda Agent 007 jest tak zniewalająco „męski”, że wystarczy kilka czułych słówek i już każda kobieta decyduje się na seks. Dojrzały,


20 ukształtowany psychicznie i duchowo mężczyzna rzecz jasna zdaje sobie sprawę z przerysowania tego schematu. Wszak gdyby agent Bond istniał naprawdę i miał tak wiele stosunków seksualnych, już dawno korzystałby z usług poradni leczącej choroby weneryczne. O wiele gorzej jest niestety z nastolatkami i młodymi mężczyznami. Oglądając tego rodzaju wzorce na ekranie czy wcielając się w podobnych bohaterów w grach komputerowych tworzy sobie obraz męskości jako czegoś wynikającego z liczby seksualnych przygód. Z kolei sam seks przedstawiony jest jako coś kompletnie wyzutego z więzi międzyludzkiej, rodzaj sportu, w którym można uzyskiwać coraz większe osiągi. Nie ma w tym obrazie miejsca dla kobiety jako żony, dopełnienia - staje się ona jedynie obiektem, krzyżykiem na liście, którą można się pochwalić przed kolegami. Kolejną „dziewczyną Bonda”, która znika z horyzontu po napisach końcowych. Rzecz jasna, nie ma tam miejsca na czystość. Jeżeli już w ogóle pojawia się ona na ekranie, to w formie kpiny, szyderczego żartu. „40-letni prawiczek”, „Ostatnia amerykańska dziewica” - już same tytuły pokazują wyraźnie, jaki stosunek ma popkultura do czystości. Dziewictwo jest rodzajem balastu, który trzeba „stracić” (najlepiej przed maturą, bo inaczej - cóż za wstyd!); czymś, czego najczęściej ktoś się wstydzi. Nie widziałam jeszcze nigdy filmu, który pokazywałby męską dumę z czystości. Chłopaka czy mężczyznę, który nigdy nie spał

z kobietą, przedstawia się jako ofiarę losu, nieudacznika, ponieważ „nie udowodnił swojej męskości”. Ten sam obraz niestety przekłada się w prostej linii na grupę rówieśniczą. “No przecież wszyscy tak robią!” O ile płci pięknej sprawa także dotyczy, o tyle można jednak odnieść wrażenie, że kobietom jest łatwiej. Dorosła kobieta będąca dziewicą może spotkać się z żartami na temat, jednak nierzadko też otrzymuje wyrazy szacunku ze strony chłopców. Chłopak, który ujawni, że chce czekać ze współżyciem do ślubu, może liczyć się z niewiarygodnym szyderstwem. Już nawet samo określenie używane często wobec mężczyzny, który nie współżył - „prawiczek” - ma w sobie ogromny ładunek pogardliwej kpiny, czegoś niepoważnego. Tu zdecydowanie mężczyznom trudniej jest niż kobietom. Wielu osobom trudno jest uwierzyć, że mężczyzna sam z własnej woli decyduje się powstrzymać od stosunków płciowych ze względu na swoje przekonania.

Imputuje mu się przeróżne problemy natury psychicznej bądź fizycznej, które za taką decyzją skrywa: że jest impotentem, homoseksualistą, że boi się kobiet bądź jest mało atrakcyjny i ma małe powodzenie. Niestety, co chyba najbardziej smutne - tego rodzaju teksty można usłyszeć (czy raczej przeczytać) nawet na portalach bądź stronach zrzeszających młodych katolików. Kpiny o „piwniczakach, którzy nie mieli dziewczyny”, dotyczą też środowisk konserwatywnych, co dla mnie jako kobiety jest ogromnie rozczarowujące. Pamiętam, gdy media rozpisywały się o ślubie reżysera i polityka Grzegorza Brauna. Jakże przykro było czytać kpiące komentarze sugerujące, że to przecież niemożliwe, by dorosły mężczyzna do czterdziestki zachowywał czystość. Tu pojawia się kolejny mit, z którym mężczyznom na pewno jest trudniej się mierzyć: „facet po prostu od czasu do czasu musi”. Wymysł ten przybiera odmienne formy w zależności od środowiska, w którym się znajdziemy, sprowadza się jednak zawsze do tego samego: założenia, że jeśli mężczyzna nie realizuje swo-


21 ich potrzeb seksualnych, to coś straszliwego musi mu się stać (albo też jest coś z nim nie tak). Tą przedziwną teorią usprawiedliwia się znakomicie wszystkie grzechy związane z szóstym przykazaniem: rozwiązłość, zdrady małżeńskie, związki z kilkoma kobietami jednocześnie, wizyty w domach publicznych, korzystanie z portali typu tinder, z pornografii czy masturbację. Bo przecież „facet musi”. Nie może zachować czystości, bo to nienaturalne, niezgodne z fizjologią, etc. itp. W sieci można natrafić nawet na tak absurdalne teorie, że brak seksu bądź masturbacji powoduje... raka jąder! Mężczyzna kontra “facet” Jakże piękna to wymówka, by nie zmieniać grzesznego życia - w końcu kto chciałby walczyć z naturą, fizjologią itp.? Jakże przykre to jednocześnie dla tych chłopaków i mężczyzn,

którzy nie chcą w taki sposób żyć i którzy słyszą, że są „inni”. Trudno wówczas przyznać się do bycia wiernym swoim wartościom, trudno też przy nich wytrwać. A nawet jeśli ktoś otwarcie i odważnie powie „nie, ja tak nie chcę”, nierzadko zarzuca mu się, że po prostu kłamie (autorzy tekstów z cyklu „wszyscy faceci oglądają porno tylko nie wszyscy się przyznają” najczęściej po prostu nie wyobrażają sobie, że można dokonać tego, co dla nich samych jest niewykonalne). Osaczeni takimi obrazami mężczyźni naprawdę muszą mieć o wiele trudniej. Wielu z nich po prostu się poddaje i przystosowuje do „trendów”, żałując potem, że stracili możliwość wejścia w związek małżeński „na czysto”. Niektórzy znowu zwyczajnie kłamią, wstydząc się przyznać przed kolegami i opowiadają niestworzone historie o swoich podbojach (co zresztą polecamy

dalej nakręca ten tygiel). Doprawdy, trzeba wiele siły i wytrwałości, by w dzisiejszych czasach, gdy bycie mężczyzną definiuje się jako bycie „demonem seksu”, podążać drogą choćby św. Józefa. W końcu jednak przecież odwaga i siła to cechy mężczyzny. Jako kobieta myślę, że i płeć piękna ma tu sporo na sumieniu. W końcu również prasa kobieca lansuje wizerunek „partnera z doświadczeniem” jako ideał, a niejedna dziewczyna daje się na ten wizerunek schwytać. Wystarczy popatrzeć, jak wielką popularnością cieszy się literacki gniot „50 twarzy Greya”, gdzie główny bohater po prostu kobietę poniża. Warto więc, by i kobiety nie zapomniały, co tak naprawdę jest wartościowe u przeciwnej płci i że to nie „łobuz” kocha najbardziej, lecz taki mężczyzna, który ma serce, rozum i moralny kręgosłup.


22 sze miejsce gdzie może dojść do zaniedbań i nadużyć. Naturalnym odruchem rodzica wyznającego tradycyjne, katolickie wartości jest lęk, że jego dziecko zetknie się na zajęciach WDŻ z liberalną ideologią na temat ludzkiej płciowości: że antykoncepcja równa się odpowiedzialnemu rodzicielstwu, że aborcja to prawo kobiety, że homoseksualizm to po prostu alternatywny styl życia są coraz popularniejsze i przenikają też do programów nauczania. Lęk przed indoktrynacją dziecka jest więc w pewnej mierze uzasadniony. Nie jest to jednak jedyne zagrożenie.

fot. Pixabay

WDŻ w szkole

- czy jest nam potrzebny?

Ewelina Jędrasik Wychowanie do życia w rodzinie zwane także Przygotowaniem do życia w rodzinie lub bardziej kontrowersyjnie - edukacją seksualną to przedmiot szkolny wzbudzający duże poruszenie. Nie jest on obecnie obowiązkowy ale w większości polskich szkół odbywają się jego lekcje. Czy jednak ten przedmiot jest w programie edukacji niezbędny? Kto powinien go nauczać? A co najważniejsze – jakie treści powinny być na lekcjach WDŻ przekazywane dzieciom i młodzieży?

Konserwatyzm kontra liberalizm Najogólniej rzecz ujmując, lekcje WDŻ służą przekazywaniu uczniom w wieku 11-18 lat wiedzy na temat ludzkiej płciowości, życia małżeńskiego i rodzinnego. Jest to naprawdę szeroka dziedzina wiedzy obejmującej anatomię i fizjologię człowieka, elementy psychologii i socjologii oraz katolicką naukę społeczną. To, jak WDŻ będzie nauczany, zależy od światopoglądu i systemu wartości wyznawanych przez nauczyciela. Jest to pierw-

Nie ulega wątpliwości, że edukatorzy seksualni wpajający dziecku na lekcjach tzw. edukacji seksualnej informacje i poglądy krańcowo odmienne od poglądów rodziców zniechęcają do posyłania potomstwa na takie zajęcia. Niestety, jeśli zajęcia WDŻ prowadzi osoba mająca katolicki światopogląd i dobre chęci ale nie posiadająca odpowiedniej wiedzy to takie lekcje też nie wyjdą dziecku na dobre. Pewnie większość z nas słyszała anegdotę o podstarzałej katechetce prowadzącej WDŻ, straszącej młodzież, że jeśli będą uprawiać seks to nałapią chorób wenerycznych, spłodzą nieplanowane dziecko i pójdą do piekła. Owa katechetka z anegdotki miała zapewne najlepsze chęci, pragnęła przestrzec i uchronić młodych ludzi przed wczesną inicjacją seksualną, nieplanowaną ciążą, chorobami, poczuciem winy, złamanym sercem. Niestety, podeszła do zagadnienia od złej strony. Straszaki rzadko działają tak, jak chciałby nauczy-


23 ciel. O wiele efektywniejsze byłoby ukazanie młodym ludziom wartości jaką jest czystość. Ale to jest zdecydowanie ambitniejsze podejście, wymagające odpowiedniego przygotowania. Katolicki światopogląd, dobre chęci, a nawet doświadczenie pedagogiczne niestety nie sprawią automatycznie, że ktoś będzie dobrym nauczycielem WDŻ. Te kilka dodatkowych godzin Kim są nauczyciele WDŻ? Ilu z nich wykonuje swój zawód z powołania, a ilu naucza bo „tak wyszło”? Są to dość istotne pytania. Powinniśmy wiedzieć kto naucza nasze dzieci o tak delikatnej i istotnej dziedzinie życia jaką jest ludzka płciowość. Tajemnicą poliszynela jest, że dla wielu nauczycieli WDŻ to drugi, dodatkowy przedmiot. Normalnie uczą historii, geografii lub języka angielskiego. Gdzieś w międzyczasie zrobili studium lub kurs żeby dostać dodatkowe uprawnienia i móc nauczać WDŻ. Bo oznacza to kilka dodatkowych godzin lekcyjnych w tygodniu, czyli większe zarobki.

fot. Pixabay

Rozumiem, że takie rozwiązanie jest wygodne dla nauczyciela i dla szkoły ze względów ekonomicznych i organizacyjnych. Nauczyciel ma więcej godzin pracy czyli więcej zarabia. Dyrekcja nie musi szukać nowego pedagoga na stanowisko nauczyciela WDŻ, nie musi płacić składek i podatków za kolejnego pracownika. Gdzie w tym wszystkim jest jednak dobro ucznia? Dzieci i młodzież różnią się od dorosłych tym, że zarówno ich ciała jak i psychika podlegają intensywnym zmianom. Są podatne na wszelkiego rodzaju wpływy, chłoną treści, które je interesują. Ale także łatwo się zniechęcają. Sądzę, że uczniowie bezbłędnie odróżniają nauczyciela oddanego swojej pracy od takiego, który przyszedł „odrobić pańszczyznę”. Dotyczy to tak samo nauczyciela matematyki, plastyki, jak i nauczyciela WDŻ. Jeśli nauczyciel przyjdzie na lekcje WDŻ tylko po to, żeby odrobić swoją dodatkową godzinę, to uczniowie na takiej lekcji wiele nie skorzystają. WDŻ będzie je nudzić, a wiadomości, które powinni zdobyć na tych zajęciach,

poszukają gdzie indziej, choćby w Internecie. Rodzice pierwszymi nauczycielami dziecka W rozważaniach nad koniecznością lub brakiem konieczności posyłania dziecka na lekcje WDŻ w szkole musimy pamiętać o jednym: to rodzice są pierwszymi wychowawcami i nauczycielami dziecka. Matka i ojciec decydują o tym, jakie wartości przekazują synom i córkom. I nie chodzi tu tylko o przekaz werbalny ale, przede wszystkim, o ten niewerbalny. Jeśli rodzina, w której wzrasta dziecko, pełna jest miłości, wzajemnej troski i szacunku, który rodzice okazują sobie nawzajem i który okazują dzieciom, to żadne specjalne zajęcia WDŻ już nie będą młodemu człowiekowi potrzebne. Większość tego, co powinien wiedzieć o życiu w rodzinie, wyniesie z własnego rodzinnego domu. Niestety, nie wszystkie rodziny są idealne. Pokuszę się o stwierdzenie, że sporo jest tych nie-


24 idealnych. Rodziców samotnie wychowujących dzieci, rodzin w których rodzice zbyt zajęci są pracą i karierą by poświęcić uwagę dziecku, rodzin skłóconych. Gdy dziecko pochodzi właśnie z takiej rodziny, to dobrze poprowadzone lekcje WDŻ mogą mu naprostować zniekształcony obraz relacji rodzinnych wyniesiony z własnego domu. Dlatego nauczyciele WDŻ powinni zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności związanej z nauczaniem tak specyficznego przedmiotu. WDŻ – przydatny lecz nie niezbędny

sprawy, ale dziecko nawet nie uczęszczając na lekcje WDŻ zdobywa w szkole informacje na temat ludzkiej płciowości i na temat życia w rodzinie. Na biologii poznaje ludzką anatomię i fizjologię, uczy się o dojrzewaniu i rozmnażaniu człowieka. Na WOS-ie poznaje funkcje społeczne rodziny. Na katechezie poznaje elementy katolickiej nauki społecznej dotyczącej małżeństwa i rodziny. Gdy uczeń trafi już na lekcje WDŻ, powinien zostać zaskoczony nowym ujęciem tematu, a nie powtórką z biologii czy katechezy.

Młodych ludzi interesują zagadnienia związane z ludzką płciowością, zawsze tak było i zapewne zawsze tak będzie. Dlatego lekcje WDŻ w szkole są potrzebne. Pod warunkiem, że są odpowiednio prowadzone.

Poza odpowiednim dobraniem materiału na lekcje WDŻ niezbędne jest osobiste zaangażowanie nauczyciela. Musi on posiadać nie tylko potrzebną wiedzę ale także powinien umieć ją odpowiednio przekazać. To jest chyba najtrudniejsza część nauczania tego przedmiotu.

Na co dzień może nie zdajemy (albo nie chcemy?) sobie z tego

Zagadnienia związane ze współżyciem seksualnym bupolecamy

dzą oczywiście wielkie zainteresowanie ale równocześnie trudno je poruszać w sposób konkretny i spokojny, bez zażenowania czy wygłupów ze strony uczniów. Inne zagadnienia dotyczące życia rodzinnego łatwo nudzą młodzież. I trzeba trochę sprytu aby uczniów nimi zainteresować. Podsumowując: WDŻ w szkole? Tak! Ale tylko pod pewnymi warunkami. Lekcje WDŻ mogą być tylko uzupełnieniem tego, co wpajają uczniowi jego rodzice. Nauczyciel prowadzący WDŻ musi mieć odpowiednie przygotowanie do nauczania przedmiotu. Zagadnienia poruszane na lekcjach muszą być dopasowane do wieku i poziomu rozwoju uczniów oraz wolne od lewicowo-liberalnej ideologii. Jeśli te warunki nie są spełnione, to możemy sobie darować posłanie dziecka na wychowanie do życia w rodzinie, bo i tak wiele na tych lekcjach nie skorzysta.


25 bez wsparcia państwa firmy nigdy nie będą mogły rozwinąć skrzydeł. Wcześniej zapowiedział, że stawiamy na rewolucję. Na rewolucję solidarnościową.

il. fb.com/AntykomunaBDG

Wolność czy solidaryzm Dominik Cwikła

Na początku lutego w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu odbyło się sympozjum, w którym wzięli udział m.in. Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński. Przekaz większości mediów prorządowych oraz prawicowych ukazał przemowę tychże jako coś pozytywnego. A ja w tym widzę – oczywiście pod względem gospodarczym – bolszewizm, w najlepszym przypadku faszyzm. Podkreślam – mówię wyłącznie o kwestii podejścia do własności i gospodarki. Gdy ktoś mówi o „budowaniu obozów” czy „rozstrzeliwaniu ludzi” przez obecną władzę, sam kogoś takiego wyśmiewam. Pod kątem gospodarczym jednak widzimy wyraźnie tendencje jesz-

cze bardziej centralistyczne, niż miało to miejsce wcześniej. To, co uderza najbardziej, to słowa Jarosława Kaczyńskiego nakazujące „zdać sobie sprawę” z tego, że „istnieje państwo, że istnieją inni, że to wszystko trzeba brać pod w uwagę. Jeżeli ktoś nie jest w stanie prowadzić działalności gospodarczej w takich warunkach, to znaczy, że się po prostu do tego nie nadaje. […] Jeżeli ktoś we współczesnej Europie, współczesnej Polsce nie jest w stanie działać efektywnie, jeżeli te ograniczenia nie będą odrzucone, to po prostu powinien zająć się czymś innym.” Te słowa zostały ukazane jako coś pozytywnego. Wtórował mu minister Morawiecki twierdząc, że każdy minister finansów i każdy minister rozwoju wie, że

Jasno widzimy, że państwo zamierza ingerować w sprawy, które do państwa nie należą. Zgodnie z katolicką nauką społeczną i zasadą pomocniczości, rząd nie powinien wchodzić tam, gdzie społeczeństwo radzi sobie samo. Prezes jednak uważa inaczej. „Do państwa należy to, żeby ten rozwój był możliwie sprawiedliwy, by nie prowadził do zbyt wielkich różnic społecznych, by korzyści z niego odczuwały wszystkie większe grupy społeczne, wszyscy, którzy pracują. Natomiast do przedsiębiorców – i to jest ich ogromna odpowiedzialność – należy to wszystko, co jest potrzebne, by ten rozwój następował” – przekonywał Jarosław Kaczyński. Katolickiej nauce społecznej sprzeciwia się m.in. faszyzm. I raz jeszcze podkreślam – nie chodzi o narodowy socjalizm. Faszyzm zaś to – najprościej mówiąc – sojusz państwa z korporacjami. Najważniejszą rolę odgrywają wielkie przedsiębiorstwa z dużym udziałem państwa. Mały i średni biznes może istnieć, o ile spełnia narzucane odgórnie przepisy. Słowa Jarosława Kaczyńskiego bardzo podchodzą pod ten opis. Co niezwykle ciekawe, zasady panujące obecnie w Unii Europejskiej również podlegają pod faszystowski model. Marzy mi się wolny od socjalistycznych czy innych ideologicznych wymysłów kraj. Ale czy w epoce miernot, przeciętniactwa i bezrefleksyjnego podążania za tą czy inną partią jest możliwe, byśmy tego doczekali?


26

fot. Pixabay

Problem z poziomem polityki?

A może raczej poziomem wyborców? Adam Żółczyński Narzekania na polityków każdy zna od dziecka. O politykę potrafią pokłócić się najbliżsi na wiele, wiele lat. Czy jednak jest to wina polityków? Obawiam się, że nie – oni jedynie równają do poziomu wyborców, bo to wola tych drugich stanowi o być albo nie być dla parlamentarzystów. Znamy powiedzenie, że coś jest denne jak komentarze na Onecie. To powiedzenie nie odnosi się oczywiście tylko do tego portalu – na wszystkich większych serwisach czytając wypowiedzi czytelników można dostać przysłowiowego raka. Chwyty poniżej poziomu Najgorzej jest z tzw. żelaznymi elektoratami jakiejś partii. Oni potrafią okazać, jak głęboko w poważaniu mają logikę czy wartości. Liczy się tylko, by schlebiać partii i jej liderom. A wartości? Te są nieważne.

Każdy może się przekonać o poziomie znacznej części wyborców wchodząc na fora czy facebookowe grupy największych partii. Znaczną część udostępnianych treści zajmują – i to bez przesady! – serduszka i kwiaty umieszczane przy korzystnie zrobionych zdjęciach liderów „swojego” ugrupowania, „wyznania wiary” w partię oraz hejty na przeciwników politycznych sięgające dna Rowu Mariańskiego. Najbardziej bawi, gdy jako „argument” polityczny używa się np. porównania zdjęcia jednej pary prezydenckiej zrobionego w pałacu ze zdjęciem poprzedniej pary prezydenckiej zrobionego podczas wypoczynku weekendowego. Najbardziej powalają zaś zdjęcia przerobione na „Pinokia” (z wydłużonym nosem) czy też „wampira” (z dodanymi siekaczami i podkrążonymi oczami) z dopiskiem „nazywam się tak i tak, okradam was, a wy i tak na mnie zagłosujecie”). My się śmiejemy z takich grafik,

jej twórców i jej odbiorców. Jednak jeśli pomyślimy, że znaczna część głosujących traktuje takie treści na serio, można popaść w przerażenie. Niski poziom na życzenie społeczeństwa Nie dziwi przy tym fakt, że w telewizji czy na blogach polityków osoba o IQ choć trochę wyższym od szympansa zobaczy nie debatę, ale cyrk, kpinę i chamstwo. Czy to oznacza, że politycy są głupi? O nie! Oni tylko równają do poziomu większości wyborców. Gdyby zaczęli zachowywać się poważnie, przekaz mógłby być niezrozumiały dla większości. Bo większość nie jest zbyt bystra. Dlatego politycy serwują teatrzyk (bo teatr jest kwestią zbyt wysoką) swoim obecnym i potencjalnym wielbicielom, lecąc na najniższych instynktach ku uciesze wyborców. Tylko czy może z tego wyjść cokolwiek dobrego?


27

fot. Pixabay

Rodzina pierwszą szkołą miłości i czystości Ewelina Jędrasik Jednym z często poruszanych tematów w publicznych dyskusjach jest konieczność wprowadzenia rzetelnej edukacji seksualnej dla dzieci i młodzieży. Edukacja to rzecz niezwykle istotna w życiu młodego człowieka. Ale edukacja seksualna? Niekoniecznie. O wiele bardziej sensowne jest wychowanie dzieci do dojrzałego przeżywania swojej płciowości czyli do miłości i czystości. Rodzic – pierwszy nauczyciel Pierwszymi wychowawcami i nauczycielami każdego dziecka są jego rodzice lub opiekunowie. Każda inna instytucja realizują-

ca misję nauczania i wychowania dzieci i młodzieży pełni tylko funkcję pomocniczą, ma wspierać rodzinę w realizacji jej zadań. Także w wypadku gdy mówimy o „edukacji seksualnej”. Rodzice mają z jednej strony prawo, z drugiej zaś obowiązek wychowania dziecka według wyznawanego światopoglądu, wpojenia mu wartości, które uważają za słuszne. Nie mogą obowiązku wychowania dziecka zrzucić na szkołę lub Kościół. W razie problemów wychowawczych mogą, a nawet powinni zwrócić się do tych instytucji o pomoc. Ale to oni pozostają pierwszymi i najważniejszymi wychowawcami swojego dziecka.

Jasno wynika z tego, że obowiązkiem rodziców jest między innymi wychowanie swojego dziecka do dojrzałego przeżywania płciowości. A najlepszym sposobem na to jest stworzenie mu szczęśliwej, kochającej się rodziny. Słowa uczą, a przykłady pociągają Ile razy mówiliśmy o naszych dzieciach (lub słyszeliśmy jak nasi znajomi mówią): „Tyle razy mu powtarzam żeby zmył po sobie naczynia!” „Ciągle jej mówię żeby posprzątała swój pokój”? Rodzice mówią, dziecko nie słucha. Rodzice powtarzają, proszą, dziecko ich ignoruje. Gdzie tkwi problem? Może w tym, że nie wystarczy dziecku powiedzieć żeby coś zrobiło, trzeba samemu dać dobry przykład? Zasada jest uniwersalna. Chcesz żeby twoje dziecko po sobie sprzą-


28 tało? Sam po sobie posprzątaj. Chcesz żeby twoje dziecko regularnie chodziło na Mszę świętą? Sam idź do kościoła. Chcesz by twoje dziecko dojrzale przeżywało swoją płciowość? Pokaż mu jak należy to robić. Pokaż mu co to znaczy być dojrzałym mężczyzną/kobietą, mężem/żoną, ojcem/matką. Ciepło domowego ogniska Nic tak nie przyczynia się do rozwoju u dziecka szlachetnych cech charakteru takich jak prawdomówność, odpowiedzialność, samokontrola czy troska o innych jak ciepło domowego ogniska. I nie chodzi bynajmniej tylko o rozpalony kominek. Chodzi o troskę i szacunek, jaki ojciec i matka, mąż i żona, okazują sobie nawzajem i swoim dzieciom.

Niestety, raz pozbawione ciepła i bezpieczeństwa domu rodzinnego, dziecko nigdy już nie będzie tak entuzjastycznie nastawione do relacji międzyludzkich, a co za tym idzie, do założenia własnej rodziny. Reguła złotego środka Jak rozmawiać z dzieckiem czy nastolatkiem o „tych sprawach”, o dojrzewaniu płciowym, o współżyciu seksualnym? To chyba problem większości rodziców. Łatwo jest popaść w przesadę i zarzucić dziecko czysto anatomicznymi i fizjologicznymi terminami, tak, że niewiele ono z odpowiedzi rodzica zrozumie. Można też przesadzić w drugą

damsko-męskich. A już na pewno nie należy wmawiać dziecku, że ludzka płciowość jest czymś wstydliwym i nieczystym. Jeśli rodzic nie wytłumaczy dziecku, że kobiecość i męskość, ze wszystkimi swoimi przymiotami, są dziełem Boga i dlatego należy szanować płciowość własną i drugiej osoby, to na pewno znajdzie się ktoś, kto młodemu człowiekowi wyłoży różnice między chłopcami, a dziewczynami, choć już niekoniecznie w duchu katolickim. Wtedy rodzic sam jest sobie winien. A pokrzywdzone jest, niestety, dziecko. Jeżeli rodzice mają problem z odpowiedzą na pytania dojrzewającego dziecka powinni się raczej dokształcić niż uciekać przed tematem. Pomocą mogą być choćby książki księdza Piotra Pawlukiewicza, księdza Marka Dzieweckiego czy Jacka Pulikowskiego. Wszyscy oni piszą w przystępny sposób o ludzkiej seksualności z katolickiego punktu widzenia.

Jeśli chcemy aby nasze dzieci umiały kochać, musimy im pokazać, jak to zrobić.

Dziecko czy nastolatek widząc kochających się rodziców, wpierających się nawzajem, wspólnie budujących szczęście rodzinne jest automatycznie wychowywany do tego żeby kiedyś samemu stworzyć szczęśliwą rodzinę. Nie zastąpią tego żadne lekcje WDŻ czy niedzielne kazania na Eucharystii dotyczące życia rodzinnego. I na pewno nie zastąpi tego edukacja seksualna.

Z drugiej strony jeśli dziecko wychowuje się w rodzicie dysfunkcyjnej, rozbitej, dotkniętej przemocą czy nałogami szkody z tego tytułu trudno jest naprawić. Oczywiście mądry nauczyciel lub ksiądz może naprostować zniekształcony obraz życia małżeńskiego i rodzinnego, który młody człowiek w sobie nosi.

stronę odmawiając jakiejkolwiek rozmowy na temat ludzkiej seksualności bo „to temat nie dla dzieci” i „dowiesz się jak dorośniesz”. Ani wytłumaczenie zbyt naukowe i skomplikowane ani odmowa odpowiedzi na pytania dotyczące „tych spraw” nie jest dobrym rozwiązaniem. Jeśli dziecko nie otrzyma odpowiedzi na swoje pytania od rodzica, to znajdzie kogoś innego, kto je doinformuje. Na przykład rówieśników. Albo, co gorsza, poszuka informacji w Internecie. Nie należy w imię fałszywie pojmowanej skromności unikać rozmów z dzieckiem o sprawach

Najważniejsze w wychowaniu dziecka Co jest najistotniejsze w wychowaniu dziecka do dojrzałego przeżywania płciowości? Umiejętne odpowiadania na jego pytania dotyczące spraw damsko-męskich? Ochrona dziecka przed treściami które mogłyby być dla niego gorszące? I jedno i drugie jest dość istotne ale nie najważniejsze. Rodzic powinien przede wszystkim wszczepić dziecku przekonanie, że czystość jest wartością i nauczyć dziecka bronić swoich przekonań.


29 Wielu rodziców uważa, że trzymanie dziecka pod kloszem, kontrolowanie z kim się spotyka, co robi, jakie strony przegląda w Internecie, gwarantuje, że nie zetknie się ono z treściami, które mogłyby je sprowadzić na złą drogę. Nie jest to prawda. Zawsze przychodzi ten moment gdy dziecko wyfruwa spod opiekuńczych skrzydeł rodziców. Jest to naturalny etap w dojrzewaniu młodego człowieka. Pierwsze nocowanie u kolegi lub koleżanki, pierwszy wyjazd na kolonie, zamieszkanie w internacie w innym mieście. Rodzic traci bezpośrednią kontrolę nad dzieckiem. Nie może być pewny czy rówieśnicy syna/córki nie będą próbowali namówić jego dziecka do upicia się, spróbowania narkotyków czy oglądania filmu erotycznego.

Co ma zrobić taki rodzic? Trzymać dorastającego potomka w domu aż do ukończenia przez niego osiemnastego roku życia? Strzec go przed pokusami za wszelką cenę? Czy może raczej powinien wytłumaczyć dziecku dlaczego papierosy, alkohol i „filmy dla dorosłych” są dla niego szkodliwe i dlaczego powinien ich unikać? Powinien też nauczyć dziecko, że powinno trwać przy swoich przekonaniach nawet, gdy rówieśnicy będą z niego drwić i nazywać go dziecinnym. Oczywiście nie jest to łatwe. Zaszczepienie w dziecku zarówno przekonania, że powinno pewnych rzeczy unikać dla własnego dobra, jak i nauczenie je asertywności, by nie uległo presji rówieśników to trudne zadanie. Ale taka jest właśnie rola rodzica. polecamy

Niedaleko pada jabłko od jabłoni Wszyscy znamy to powiedzenie i wiemy, co ono oznacza - dzieci wiele uczą się od swoich rodziców, nawet gdy ci nie myślą o swoim wpływie na potomstwo. A potem owe dzieci dorastają, same zostają rodzicami i popełniają błędy niemal te same co kiedyś ich rodzice. Jeśli chcemy aby nasze dzieci umiały kochać, jeśli chcemy by ceniły czystość, jeśli pragniemy aby w przyszłości założyły szczęśliwe rodziny, musimy im pokazać, jak to zrobić. Musimy je otoczyć troską, nauczyć odpowiedzialności, wpoić im odpowiednie wartości i nauczyć je, jak bronić tego, co jest cenne i ważne.


30 fot. YouTube (Life Network Foundation Malta)

Środowiska akademickie zakazują wykładów działaczki prolife Magdalena Siemienas Najstarsze polskie uniwersytety zabroniły wygłoszenia wykładu przez działaczkę prolife. Rebecca Kiessling, która jednocześnie jest także prawniczką i założycielką fundacji „Save The One”, staje w obronie osób, które są skazywane na śmierć, ponieważ zostały poczęte w wyniku gwałtu. W marcu po raz pierwszy przyjechała do Polski. Jak zapamięta tę wizytę?

działaczka wielokrotnie podkreślała, że to, że dzisiaj żyje, to zasługa ludzi, którzy w tamtym czasie zadbali o to, by aborcja, także w przypadku gwałtu, była w Michigan w tamtym czasie całkowicie zakazana.

Zmierzenie z rzeczywistością

O swoich trudnych doświadczeniach oraz o wadze problemu, jakim jest dzisiaj zezwolenie na dokonanie aborcji na skutek gwałtu, działaczka opowiada na całym świecie. W marcu na zaproszenie Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris Kiessling przyjechała z wizytą do Polski. Nie obeszło się jednak bez afery. To, co zaskoczyło ją najbardziej, to niektóre reakcje polskich mediów, które poddawały w wątpliwość fakt, że jej matka została zgwałcona, a także całą jej historię. Zwolennicy aborcji zarzucili działaczce kłamstwo, udawane emocje i „ładnie przygotowaną” mowę.

Jej droga do przyjścia na świat od samego początku nie była prosta. Kiessling nie dość, że sama została poczęta z gwałtu, to jej matka zdecydowała się na przeprowadzenie aborcji. Te wydarzenia skłoniły ją do refleksji nad tym, że swoje życie zawdzięcza ludziom, którzy stanęli po stronie życia. Jej historia sprawiła, że teraz sama broni życia i czuje się powołana do stawania w jego obronie. Krótko po urodzeniu Rebecca została adoptowana. Już będąc młodą dziewczynką zdecydowała, że zostanie adwokatem, by móc stawać po stronie słabszych osób. Prawdę o tym, że jej biologiczna matka chciała ją zabić, poznała mając 18 lat. Wiadomość ta była dla niej niezwykle trudna do przeżycia, ale jednocześnie stała się początkiem czegoś zupełnie nowego. Dziewczyna postanowiła, że musi pokazać wszystkim, że nie powinna być usunięta i że jej życie ma wartość. Swoją historią chciała pokazać, że stanowisko „pro-choice” nie jest jakąś abstrakcją, ale, że chodzi o konkretne życie. W swoich wypowiedział

Nagonka podczas wizyty w Polsce

Machina ruszyła jednak dalej. W Polsce Rebecca Kiessling miała wystąpić m.in. na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Mikołaja Kopernika oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na skutek nacisku środowisk lewicowych niektóre spotkania zostały jednak odwołane. Ludzie zaczęli podsycać pogłoski o tym, że takie spotkanie to szkodliwe zjawisko oraz że nie powinno być ono organizowane przez uczelnię. Rektorzy zarzucili jej m.in. to, że wykład nie

będzie miał charakteru typowo naukowego. Z taką sytuacją kobieta spotkała się po raz pierwszy. W Stanach Zjednoczonych bardzo często przemawiam na uniwersytetach i ani razu nie zdarzyło mi się, żeby uniwersytet zablokował moje wystąpienie. Zakładałam, że tutaj też mamy wolność słowa i jesteśmy za życiem bardziej niż społeczeństwo amerykańskie – powiedziała Rebecca Kiessling w Radiu Wnet. Smuci fakt, że na terenach polskich uczelni wielokrotnie wystawiane są przedstawienia artystyczne, które bardzo często uderzają w ludzkie wartości, a gdy przychodzi czas na ich obronę, to są one z automatu blokowane. Ludzie chcą dzisiaj decydować o wszystkim: o tym co jest ważne, czego warto słuchać, kogo dopuścić do głosu. Najgorsze jest jednak to, że chcą także wydawać sądy nad życiem, które jest święte. Miejmy nadzieję, że apel Kiessling trafił jednak do niektórych ludzi i środowisk o zatwardziałych, lewicowych poglądach i otworzył im oczy.


31 o wszystkim, co się u mnie działo. Trwało to z miesiąc. Może nawet nieco dłużej... Później zaczęliśmy pisać na gadu-gadu i wtedy nasza relacja nabrała nieco innego charakteru – dodaje z przekąsem.

fot. Pixabay

Dziewictwo z odzysku Małgorzata Wołowicz Marta (imię zmienione na prośbę bohaterki) ma 12 lat, kiedy po raz pierwszy doświadcza swojej seksualności. To niepozorna dziewczynka – dobra uczennica szkoły podstawowej, niczym nie wyróżniająca się spośród swoich rówieśników, pochodząca z przykładnej wielodzietnej rodziny katolickiej. Jak sama mówi po latach, w tamtym czasie nikt nie wie o tym, jak bardzo czuje się samotna i niekochana, co prowadzi do tego, że zaczyna szukać przyjaciół w Internecie. Historia dziwnej znajomości Pamiętam, że była to piąta albo szósta klasa podstawówki, bo miałam wtedy zajęcia z informatyki – mówi zapytana o to, co sprawia, że w tak młodym wieku poznaje swoją seksualność. Zawsze po dobrze zrobionych zadaniach nauczyciel pozwalał nam włączyć Internet, żeby pograć w jakąś grę, albo robić to, co nam

się podobało. Któregoś razu weszłam z koleżankami na czat, by z nimi popisać, bo nie można było rozmawiać na lekcji. I wtedy też zaczęli do mnie pisać inni. Początkowo Marta zaczyna regularnie odwiedzać czaty internetowe, by anonimowo móc wyżalić się nieznajomym ze swoich problemów. Z czasem poznaje ludzi w swoim wieku, którzy rozumieją ją i doradzają jej w tym, jak powinna sobie radzić ze swoimi kłopotami. W życiu Marty coś zaczyna zmieniać się, gdy uświadamia sobie, że gdzieś po „drugiej stronie” jest ktoś, kto ją rozumie, wspiera w trudnych momentach i sprawia, że nie jest samotna. W domu niemalże codziennie pisałam na czacie z kimś, kto podawał się za nieco starszego chłopaka ode mnie. Przedstawił się jako Artur. Fajnie nam się gadało, dość szybko nabrałam do niego zaufania i zaczęłam mu mówić

Rozmowy nie dotyczą już tylko problemów dziewczynki i tego, z czym na co dzień zmaga się. Artura coraz bardziej zaczynają interesować inne rzeczy, takie jak sposoby Marty na spędzanie wolnego czasu; czy często zostaje sama w domu, bądź czy posiada swój własny pokój. Choć dla 12-letniej dziewczynki te pytania wydają się być nieco dziwne, szczerze na nie odpowiada. Po jakimś czasie Artur powiedział, że zna sposób, dzięki któremu lepiej będę czuła się w chwilach, w których będzie mi źle – wspomina dziś dwudziestosześcioletnia kobieta. Twierdził, że jest w stanie mi pomóc, bym zawsze umiała uwolnić się od smutku. Wydawało mi się to dziwne, ale zgodziłam się na to, by mi „pomógł”. Skąd wtedy dwunastoletnia naiwna dziewczynka mogła wiedzieć na czym ta „pomoc” polega? W ten sposób Marta poznaje, czym jest masturbacja jako stosunek seksualny przez Internet. Jest to zaspokajanie popędu płciowego bez fizycznego udziału partnera. W ciągu kilku miesięcy dziwna znajomość z Arturem przeradza się sieciową seks-relację, podczas której dziewczynka onanizuje się i zaczyna uzależniać się od pornografii. Zastanawiające jest to, że początkowo to mi naprawdę pomagało – mówi ze smutkiem. W kryzysowych sytuacjach nie myślałam o tym, co mnie bolało, bo wiedziałam, że kiedy będę sama, to będę mogła odreagować w ten sposób.


32 To wszystko trwa aż do gimnazjum i kiedy dziewczynka zmienia szkołę w jej życiu dokonuje się prawdziwa rewolucja. Seks przez Internet to było już dla mnie za mało. Choć Artur naciskał, byśmy spotkali się w realu, to nie zgodziłam się na to, mimo że bardzo tego chciałam. Ale bałam się. Bałam się, że jak zobaczy mnie i to jak wyglądam, to nie będzie mnie chciał, że zerwie ze mną kontakt. Często zaczęliśmy się kłócić, co skończyło się tym, że to ja go zablokowałam i więcej się nie odezwałam. Ten pierwszy raz Gimnazjum to czas, w którym nastolatki przechodzą okres buntu. Tak też jest z Martą, która nie radzi sobie z coraz to większą presją ze strony starszych i, jak sama określa, ładniejszych koleżanek. Nie mogąc znieść dokuczania innych dziewcząt zaczyna robić wszystko, by przynależeć do ich towarzystwa. Rodzice denerwowali się, kiedy widzieli mnie pomalowaną. Twierdzili, że nie powinnam wydawać pieniędzy na kosmetyki, i że powinnam dawać dobry przykład swojemu młodszemu rodzeństwu.

poszłam. Bardzo wtedy płakałam i czułam się niekochana. Wtedy wydawało mi się, że dla moich rodziców ważniejsze było tylko moje rodzeństwo, a ja byłam ich problemem. Parę dni później udaje jej się wyjść z koleżankami do dyskoteki. Tam tańczy z wieloma starszymi chłopakami, jednak jeden z nich szczególnie zwraca na nią swoją uwagę. Był trochę wstawiony. Zapytał mnie o to, czy chcę się z nim przelecieć. Miałam wtedy 15 lat, czułam się nikomu niepotrzebna. Wszystko było mi obojętne. A on zwrócił na mnie swoją uwagę. Swój pierwszy raz przeżyłam z nim na tej dyskotece. W toalecie. Przygoda z imprezy kończy się dla Marty kilkumiesięcznym związkiem z tym chłopakiem. Jednak, jak sama mówi, ta relacja jest skupiona wyłącznie na łóżku. On był w ostatniej klasie liceum, przygotowywał się do matury, a ja nadal byłam w gimnazjum. Obiecywał mi, że nasz związek przetrwa jego wyjazd na studia, ale nie udało się. Później dowiedziałam się, że miał nową dziewczynę. Zbrodnia i kara

Takie komentarze rodziców działają na Martę jak czerwona płachta na byka. Nastolatka posuwa się jeszcze dalej. Nie tylko robi sobie mocny makijaż, ale wychodzi wieczorami z nowymi koleżankami do dyskoteki. Rodzice nerwowo reagują na zachowanie swojej córki, co często kończy się kłótnią.

Chociaż prywatne życie Marty jest dramatem, to nie przekłada się to na sytuację w szkole. Zawsze lubiłam uczyć się. Przedmioty ścisłe prawie w ogóle nie sprawiały mi problemu. Marzyłam o tym, by w przyszłości zostać lekarzem. Udało mi się dostać do najlepszego liceum w mieście.

Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy rodzice nie chcieli puścić mnie na dyskotekę. Jedna z moich koleżanek miała urodziny. Oczywiście moi rodzice jej nie lubili, więc nie chcieli mnie puścić. I nie

Wtedy Marta zaczyna ograniczać swój kontakt z koleżankami z gimnazjum, które trafiają do innych szkół. Dziewczyna stara się mieć dobre stopnie i dużo uczy się, by zrealizować swoje marze-

nia. Jednak jej życie seksualne nie uspokaja się. Nie byłam z nikim w związku – mówi. Od zerwania ze swoim chłopakiem coraz rzadziej chodziłam na dyskoteki, ale wróciłam do samozaspokajania się. Każdy problem zagłuszałam w ten sposób. Oceny stają się priorytetem w życiu Marty. Jej celem jest doskonałe przygotowanie do matury, dzięki której może dostać się na medycynę. Uzależnia się od nauki do tego stopnia, że za każde niepowodzenie wyznacza sobie karę. Masturbacja szybko przestała przynosić przyjemność. Wręcz przeciwnie! To już było uzależnienie i chociaż źle się czułam z tym, co robiłam, to nie byłam w stanie się od tego uwolnić. Dlatego też za każdą porażkę w szkole robiłam sobie w ten sposób krzywdę. Czułam, że to najgorsza kara jaką mogę sobie wymierzyć. Jednak prawdziwa „zbrodnia” dokonuje się w momencie, w którym Marcie, mimo dobrze zdanej matury, nie udaje się dostać na medycynę. Dostałam się wtedy na farmację. Rodzice byli zadowoleni, ale nie ja… Pojechałam wtedy ze znajomymi do Krakowa, by uczcić dostanie się na studia. Celem Marty jest kara za zbrodnię. Po czterech latach ponownie dobrowolnie pozwala wykorzystać się mężczyźnie. W innej dyskotece. W innej toalecie. Idź, a od tej chwili już nie grzesz Będąc na studiach Marcie trudno jest nawiązać nowe znajomości. Po roku mieszkania w akademiku postanawia zmienić lokum. Wy-


33 najmuje pokój z Anią, studentką psychologii, będącą mocno zaangażowaną w działalność jednego z krakowskich duszpasterstw akademickich. I to właśnie ona zachęca Martę do wstąpienia do wspólnoty. Nie byłam w stanie się przełamać. Od kiedy poszłam na studia przestałam chodzić do kościoła. Wiara wydawała mi się bez sensu. Ania z kolei nie namawiała mnie do tego, bym poszła na Mszę świętą, tylko zawsze mnie na nią zapraszała. Jakby to było jakieś specjalne wydarzenie. Po trzech miesiącach Marta, „dla świętego spokoju”, przyjmuje zaproszenie i idzie z Anią na Mszę akademicką. I chociaż nic niesamowitego nie wydarza się, to w kolejną niedzielę również decyduje się udać na Eucharystię. W trakcie tego drugiego nabożeństwa poczułam na sobie czyjś wzrok. Początkowo nie zwracałam na to uwagi, ale z czasem zaczęło mnie to męczyć, więc

starałam się zlokalizować osobę, która tak intensywnie na mnie patrzyła. Po kilku minutach zdałam sobie sprawę z tego, że był to wzrok księdza, który siedział w konfesjonale. Miałam wrażenie, że mnie wołał, ale udało mi się zagłuszyć w sobie to poczucie. Nie byłam w stanie wtedy wytrzymać do końca Mszy, więc wyszłam jeszcze przed Komunią i wróciłam do mieszkania. Od tamtej pory zaczęła mnie prześladować myśl o spowiedzi.

że wyznałam wtedy wszystko, co męczyło mnie przez praktycznie dziesięć lat. A najpiękniejszą rzeczą, jaką otrzymałam były przywołane słowa Pana Jezusa z Ewangelii świętego Jana, w której mówi do kobiety przyłapanej przez Żydów na cudzołóstwie: „Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!” (J 8,11). Wtedy wreszcie poczułam się szczęśliwa i wolna.

Dopiero po kilkunastu dniach, w środku tygodnia, Marta decyduje się na to, by przystąpić do sakramentu pokuty. Okazuje się, że trafia tam na tego samego spowiednika, którego wzrok czuła podczas pamiętnej Mszy świętej.

Spowiedź to pierwszy krok Marty w walce o siebie samą. Studentka farmacji zaczyna regularnie chodzić na Eucharystię, a z czasem wchodzi w strukturę duszpasterstwa akademickiego, w którym poznaje mnóstwo młodych wierzących ludzi. To sprawia, że dziewczyna zaczyna nawiązywać kontakty ze swoimi rówieśnikami. Na początku nie było łatwo. Ciągle miałam jakieś bariery i kompleksy, które ograniczały moje relacje,

Nie wiem, ile wtedy trwała ta spowiedź, ale to była jedna z dłuższych rozmów, jakie w życiu odbyłam. Ten ksiądz tak jakby czekał na mnie, aż przyjdę! Pamiętam, polecamy

Odzyskać czystość


34 ale starałam się nad sobą pracować. Dzięki wielu rozmowom z moim spowiednikiem zrozumiałam, że Bóg mnie kocha taką jaką jestem. W Jego oczach zawsze będę jego najukochańszym dzieckiem, a Jego miłosierdzie jest tak wielkie, że do teraz nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. I właśnie ze względu na tę miłość nie chciałam już więcej wpadać w grzech samogwałtu. Mimo że już nie byłam dziewicą postanowiłam, że zrobię wszystko, by zachować czystość. Chciałam być „dziewicą z odzysku”. Ksiądz Andrzej Przybylski w artykule „Czystość z odzysku”, który ukazał się w „Niedzieli”, tłumaczy, że jest to stan, w którym kobieta w sensie fizycznym nie jest już dziewicą, ale odzyskuje dziewictwo w wymiarze duchowym. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż wymaga ono sporo wysiłku ze strony człowieka i zaproszenia Pana Boga do współpracy. Osoba, która chce odzyskać swoją czystość musi mieć świadomość tego, że po nawróceniu otrzymuje od Boga nowe życie, ponieważ wszystkie grzechy są jej odpuszczone w sakramencie pokuty. Z czasem Marta przekonuje się, że zachowanie czystości wymaga od niej nie tylko wielkiej pracy pod kątem duchowym, ale także opieki specjalisty. Chociaż z całej siły pragnęłam być czysta, to mimo nawrócenia potrzebowałam profesjonalnej pomocy. Przez dwa lata chodziłam na terapię do chrześcijańskiego psychologa, który, razem z moim spowiednikiem, pomógł mi odbudować poczucie własnej wartości. Cena jest dla Marty bardzo wysoka. Dziewczynie nie udaje się zaliczyć jednego semestru przez co

jest zmuszona powtarzać rok. To był przełomowy moment w moim życiu. Kiedy okazało się, że nie udało mi się zdać byłam już po dwóch miesiącach terapii. Stałam przed wyborem: albo poddam się i ukarzę się w sposób, który zawsze stosowałam, albo oddam swoje życie Bogu i będę czekała na to, co ma przyjść. Byłam wtedy bardzo blisko upadku, ale nagle w głowie zaczęłam wyobrażać sobie jak idę do konfesjonału i mówię, że moja dotychczasowa praca poszła na nic. Wyobrażałam sobie zawód w swoim głosie, widziałam przed oczami rozczarowanie na twarzach tych, którzy walczyli o mnie, ale… przede wszystkim słyszę w głosie słowa kapłana, który mówi „Stacja dwunasta. Pan Jezus umiera na krzyżu”. Te dwa zdania sprawiły, że zamiast ulec grzechowi, zadzwoniłam do Ani i płakałam jej w słuchawkę. Dziś Marta wie, że powtórzenie roku studiów było konieczne w jej zwycięskiej walce o czystość. Jak sama twierdzi, gdyby nie to wydarzenie, to nie otrzymałaby wielu łask od Boga. Może się to wydawać dziwne, ale największą przeszkodą w odzyskaniu czystości była moja wygórowana ambicja. Za wszelką cenę chciałam być doskonała, ale Pan Bóg udowodnił mi, że nikt nie jest. Kiedy pozwoliłam Mu działać, co było naprawdę trudne, udało mi się przezwyciężyć grzech i moje lęki, skończyć studia i – przede wszystkim – naprawić swoją relację z rodzicami. Bez tego nie udałoby mi się w pełni odzyskać czystości duchowej. Życie na nowo Od trzech lat Marta żyje nowym życiem. Obecnie realizuje się za-

wodowo w jednej z krakowskich aptek. Kolejnym darem jest jej związek z chłopakiem, którego poznała w duszpasterstwie akademickim. Trzeba pamiętać, że od kiedy grzech na stałe wchodzi do ludzkiej natury wszystko jest z odzysku. Ksiądz A. Przybylski w swoim artykule pisze, że nasza świętość jest z odzysku, bo przez grzech pierworodny straciliśmy ją, a po każdej spowiedzi wracamy na właściwe drogi i odzyskujemy właściwą orientację w naszej pielgrzymce ku niebu. Dlatego też nie tylko utrata dziewictwa, ale i każdy inny grzech oddala nas od Boga, co możemy naprawić jedynie poprzez sakrament pokuty i własną pracę nad sobą samym. Na przykładzie Marty można zobaczyć, że dziewictwo z odzysku nie jest wymysłem, którego nie da się zrealizować. Wszystko zależy od tego, jak człowiek bardzo pragnie dokonać zmian, dzięki którym otrzyma od Boga życie na nowo. Chociaż udało mi się osiągnąć sukces, jakim jest życie w odzyskanej czystości, to nie mam jeszcze na tyle odwagi, by osobiście przyznać się do tego, przez co przeszłam. Może w przyszłości Pan Bóg da mi łaskę, dzięki której będę umiała wyjść, stanąć przed ludźmi i opowiedzieć swoją historię, by swoim świadectwem pomóc chociażby jednej osobie, która może mieć podobne przeżycia do moich. Bardzo bym tego chciała, ale to jeszcze nie jest ten czas. Jedno jest pewne: w moim życiu nie ma niczego piękniejszego niż to, by żyć w zgodzie z Panem Bogiem. Żyć w czystości.


35 przez rodziców dość często przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. Jak więc podejść do tematu? Pewną pomocą może być twórczość pisarki Jane Austen. Konflikt pokoleń Konflikty międzypokoleniowe na tle tradycji i obyczajów między starymi i młodymi nie są czymś nowym. Starsi „wiedzą lepiej” i „chcą dobrze” dla swoich synów i córek. Pragną aby córka poznała porządnego chłopaka (a syn porządną dziewczynę), poważnie myślącego o życiu, grzecznego i wykształconego, który będzie ich córeczkę szanował. Aby młodzi poznali się zanim zdecydują, że chcą na zawsze być razem. Żeby zaczekali do ślubu ze wspólnym mieszkaniem i ze współżyciem.

fot. wikimedia commons

Młodzi zakochani

czyli zaloty według Jane Austen Ewelina Jędrasik Temat relacji damsko-męskich i pierwszych zauroczeń jest niezwykle interesujący dla nastolatków. A jednocześnie bardzo kłopotliwy dla ich rodziców i opiekunów. Rodzice pragną, aby ich pociechy dokonały w tej sferze dobrych wyborów, aby wszystko odbyło się po Bożemu. Młodzi wolą podążać za modą, czerpać wzorce z mediów propagujących podejście „carpe diem” czy „Kochaj i rób co chcesz” (bynajmniej nie to augustiańskie). Prawienie morałów młodym

Z kolei młodzi ludzie często są przekonani, że rodzice (i ogólnie starsze pokolenie) ich nie rozumieją; że „starzy są głupi i nieżyciowi”. Tradycyjne wartości wydają im się mało atrakcyjne. To, co ich pociąga, to medialny szum, zachęcający by czerpać z życia jak najwięcej i jak najszybciej. Tak przecież robią celebryci – aktorzy, piosenkarze, ci „wszyscy sławni i bogaci ludzie”. Tak postępuje też wielu z ich rówieśników. Czemu więc nie oni? Obcisłe ubrania, mocny makijaż, całonocny clubbing, duże ilości alkoholu i narkotyki – to jest fajne. Seks na 2 lub 3 randce, wspólne zamieszkanie po miesiącu znajomości – dlaczego nie? Przecież inni tak robią. W sytuacji, gdy młody człowiek, zarówno ze swojego otoczenia jaki i z mediów (w tym z filmów i seriali), nieustannie otrzymuje sygnały, że takie życie jest cool, że bardzo swobodne podejście do kwestii damsko-męskich jest „tym najwłaściwszym”, rodzicom trudno jest zrównoważyć te wpływy. Jeśli żyją w zgodnym małżeństwie, stanowiąc dla swojego dziecka przykład, jak powinien zdrowy, normalny związek mężczyzny i kobiety wyglądać, jest


36 to już bardzo duży plus. Nie zaszkodzi jednak wzmocnić przekazu prezentując nastolatkowi w pozytywnym świetle tradycyjne podejście do relacji damsko-męskich choćby na przykładnie jakiejś dobrej książki, filmu lub serialu. Jane Austen się nie starzeje Większość z nas zapewne wie kim, była Jane Austen, pisarka żyjąca w Anglii na przełomie XVIII i XIX, autorka kilku powieści obyczajowych, które do dziś są chętnie czytane i dość często ekranizowane. Panna Austen sama nigdy nie znalazła szczęścia w miłości. Potrafiła jednak w sposób inteligentny i dowcipny, bez popadania w moralizatorstwo, opisywać relacje damsko-męskie, zaloty i wszelkie perypetie związane z kojarzeniem małżeństw. W swoich powieściach, których bohaterkami czyniła młode kobiety wchodzące w dorosłe życie, przedstawiła wiele historii miłosnych, czasem dość zawikłanych, które do dziś fascynują czytelników. Co jednak dziewiętnastowieczne powieści maja do przekazywania nastolatkom w relacjach między mężczyznami, a kobietami? Powieści Jane Austen mają to do siebie, że są w jakiś sposób ponadczasowe. Mimo, że ich akcja dzieje się na początku XIX wieku w Anglii, to opowiadają o dość uniwersalnych trudnościach, jakie przeżywają młode kobiety (i młodzi mężczyźni) na drodze do szczęścia małżeńskiego. Właśnie dlatego, mimo upływu 200 lat od ich powstania, dzieła panny Austen mają wielu czytelników, a ich ekranizacje – wierne grono widzów - zarówno kobiet, jak i mężczyzn.

Zaloty w starym stylu Bez względu na to, którą książkę panny Austen weźmiemy do ręki mamy do czynienia z podobną historią – młody mężczyzna zakochuje się w pięknej pannie ale nie mogą wziąć ślubu bo ich status społeczny i materialny nie jest równy, bo jej/jego rodzina nie jest przychylna małżeństwu, bo on już wcześniej związał się zaręczynami z jakąś inna damą. Jednak, koniec końców, przeszkody zostają pokonane, miłość zwycięża, bohaterowie stają na ślubnym kobiercu. Można porównać te powieści do dzisiejszych komedii romantycznych, których akcja zmierza do punktu, gdy, po pokonaniu trudności, zakochani w sobie bohaterowie mogą być razem. Tym, co odróżnia powieści Jane Austen od współczesnych komedii romantycznych, jest zawarta w nich pochwała tradycyjnych wartości. Panny są w tych opowieściach skromne, świadome swej wartości lecz nienarzucające się mężczyznom. Kawalerowie wiedzą jak walczyć o serce i rękę swojej wybranki. Młodzi, zakochani bohaterowie są mężni i cierpliwi w pokonywaniu trudności na drodze do szczęścia. A wysoka pozycja społeczna i duży majątek wcale nie są decydujące w wyborze współmałżonka. Niektóre watki wydają się naiwne i staromodne. Ale która dziewczyna by nie chciała żeby jej chłopak zabiegał o nią tak, jak pan Darcy zabiegał o Elizabeth Bennet? Która by nie chciała by ukochany wrócił do niej po latach rozłąki jak kapitan Wentworth do Anne Elliott? Która nie chciałaby mieć tak mądre-

go, troskliwego i oddanego narzeczonego jak pan Knightley, przyjaciel, a później narzeczony, Emmy Woodhouse? Zapoznanie nastolatków z powieściami Jane Austen, pokazanie im, jak dawnej wyglądały zaloty, może mieć zaskakujące skutki. Oczywiście samo danie dziecku książki do ręki lub włączenie mu filmu na podstawie tej książki sprawy nie załatwia. Trzeba z młodym człowiekiem jeszcze porozmawiać o tym, co przeczytało albo obejrzało. Należy mu uświadomić, że współczesny trend, żeby wszystko było szybko i intensywnie, działający także w dziedzinie związków, wcale nie jest jedynym i najlepszym. Bo czasami mniej znaczy więcej. Uczyć, bawić, wychowywać Rzecz jasna powieści panny Austen oraz ich adaptacje filmowe i serialowe nie są jedynymi pozycjami dobrymi do uczenia, że trwały i szczęśliwy związek wymaga pracy nad sobą, cierpliwości, wytrwałości i odrobiny romantyzmu. Niemniej świetnie się do tego celu nadają, zapewniając równocześnie czytelnikowi lub widzowi rozrywkę na wysokim poziomie. Nastolatek chętniej przyjmie taką lekcje niż umoralniający wykład. Nie wolno nam jednak zapominać, że pierwszą i najważniejszą lekcję na temat randkowania, związków, małżeństwa i zakładania rodziny dziecko pobiera od swoich rodziców. Rodzicu, bądź dobrym mężem i ojcem/żoną i matką, bądź dobrym przykładem dla swojego dziecka.


37

fot. Pixabay

Sufizm islamski: Mistyczne przeżycie czy duchowa pułapka? Piotr Zwiefka Większość z nas kojarzy dwa główne odłamy islamu, czyli sunnizm i szyizm. Mało osób jednak słyszało, o jakże ważny sufizmie. Odegrał on znaczną rolę w kształtowaniu się sztuki, kultury, literatury i poezji islamskiej przez wzbogacenie ich treści o elementy miłości, ekstazy, mistycyzmu. Wszystko brzmi pięknie, lecz w czym tkwi haczyk? Pierwsze czego dowiadujemy się, szukając w Wikipedii na ten temat to, że sufizm to „zbiorcze określenie dla różnorakich nurtów mistycznych w islamie”. Już w pierwszym zdaniu na temat

sufizmu możemy wyczuć, że coś tu jest nie tak. „Jest on próbą osiągnięcia jedności z boskim Absolutem. W najpowszechniejszej formie polega na regularnych modlitwach, recytacji formuł religijnych i boskich imion, grupowych śpiewach, studiowaniu świętych pism islamu, a przede wszystkim na wyparciu się własnego ego.” Widać tu jak na dłoni, że doktryna sufizmu, niewiele różni się od wierzeń szerzonych przez sekty New Age oraz środowiska wolnomularskie. Jest to tak zwana gnoza, forma świadomości religijnej mająca na celu postawienie w centrum człowieka. Stawia nacisk na wiedzę

jako narzędzie samozbawienia oraz na rozwój duchowy w którym człowiek miałby osiągnąć doskonałość i stanąć na równi z bóstwem przez różnorakie praktyki religijne. Sufizm jest podobny ideologicznie do wyżej wymienionych sekt jeszcze w innym aspekcie. Ks. Krzysztof Kościelniak w książce „Islam apologia i dialog” pisze, że sufizm „preferuje odczyt, który pozwala wyjść poza dosłowność tekstu koranicznego i doszukiwać się w nim głębszych, ukrytych znaczeń”. Tutaj jest podobny do kabały, która – wg Stanisława Krajskiego – „poszukuje ukry-


38 tego znaczenia Biblii, a jego liczni i znani przedstawiciele tacy, choćby jak Fariduddin Muhammad Ibn Ibrahim Atar byli >>alchemikami<<”. Alchemia to natomiast postać kabały, którą uprawiają protoplaści wolnomularstwa różokrzyżowcy, jak również wolnomularze rytu szkockiego. Jeśli dziwi was skąd w islamie miały by się wziąć takie zapędy sekciarskie to muszę zaznaczyć, że „przed przyjęciem islamu Arabowie wyznawali religię politeistyczną. Ich bogowie posiadali swoją hierarchię, a najwyższym z nich był Allah. Był on bóstwem księżyca zwany też Sin czy Sina wywodzący się od sumeryjskiego boga Nany, a jego symbolem był sierp księżyca i smok”. Więc islam to nie całkiem nowa religia tylko swo-

iste przekształcenie wierzenia z politeizmu na monoteizm, w przeciwieństwie do religii chrześcijańskiej, która nakazuje odrzucenie innych bóstw. Jeśli chcielibyśmy zobaczyć jaki stosunek do sufizmu mają ludzie związani z wolnomularstwem, musimy sięgnąć po książkę „Pijani Bogiem” Maxa Cegielskiego, który jest synem prof. Tadeusza Cegielskiego masona, honorowego wielkiego mistrza Wielkiej Narodowej Loży Polski. Oto fragment jednej z recenzji tej książki, ze strony GW: „Tym razem zabiera nas w podróż do pakistańskiego Pendżabu, aby pokazać świat islamu innego od stereotypów dmuchanych przez media w czasach wojny z terroryzmem. Mistyczny klimat zjednoczenia z Bogiem popolecamy

przez ekstatyczne tańce, transowy rytm bębnów w oparach haszyszu - to, co kojarzy się raczej z hinduistycznymi świątyniami i obrzędami, dzieje się podczas sufickich uroczystości, w grobowcach czczonych przez muzułmańskich „świętych mężów”. Cegielski stara się zgłębić to tajemnicze, egzotyczne oblicze islamu. Nie tylko uważnie słucha, obserwuje, korzysta z fachowej literatury, lecz przede wszystkim poznaje muzułmańskich mistyków, którzy stają się jego przewodnikami.” Sami musimy dojść do wniosku, czy wycieczka po świecie sufizmu to piękna, mistyczna przygoda, czy pułapka duchowa taka sama jak sekty znane nam w Europie.


39

czyli przypadek Normy McCorvey Magdalena Siemienas Wybór. To chyba najczęściej powtarzane dziś słowo. Kiedyś wybierano pomiędzy poświęceniem życia dla ojczyzny, a biernością lub zdradą. Dziś, niestety, coraz częściej możemy usłyszeć inne hasło. Hasło, które przyczyniło się do zagłuszenia wyrzutów sumień wielu kobiet i mężczyzn. Tą straszną sentencją jest frazes: „aborcja to wybór”. Historia a teraźniejszość Dzisiejsze liberalno-lewicowe media lubują się wręcz w określaniu aborcji jako wyjścia z trudnej sytuacji, jaką jest niechciana, nieplanowana ciąża. Mówi się o wyborze do realizowania swoich planów, a dziecko traktuje się jak niepotrzebny przedmiot, na który przyjdzie czas. Kiedy się jednak to wszystko zaczęło na globalną skalę? Na świecie powszechnie wiadomo, że w zabijaniu dzieci narodzonych prym wiodły dwa państwa – Związek Radziecki i III Rzesza Niemiecka. Niestety, po II wojnie światowej chore,

marksistowskie myślenie zaczęło przenikać do zachodnich uniwersytetów i organizacji pozarządowych. Lawina ruszyła jednak z pełną mocą dopiero w Stanach Zjednoczonych. Rzeź niewiniątek Norma McCorvey, czyli Jane Roe, była w latach siedemdziesiątych jedną z aktywistek na rzecz ruchu aborcyjnego. Dzięki sprawie Roe v. Wade amerykański Sąd Najwyższy zdepenalizował zabijanie dzieci przez cały okres ciąży. Uznał również każdy przepis zakazujący aborcji za naruszenie prawa do ochrony prywatności, które jest gwarantowane konstytucją. Od tego czasu w USA rozpoczęła się rzeź niewiniątek, która trwa po dziś dzień. Zmieniający się władzą republikanie i demokraci co chwilę odbierają fundusze federalne na ten cel, albo przyznają je organizacjom proaborcyjnym. Teraz w Stanach i na Zachodzie Europy, w tym w Polsce, powstają organizacje prolife. Nawet Norma McCorvey zmieniła swoje nastawienie do kwestii mordowania dzieci nienarodzonych. Kilka lat temu, gdy o nominację na stanowisko w Sądzie Najwyższym USA starała się lewicowa prawnik Sonia Sotomayor,

McCorvey energicznie protestowała przeciwko jej kandydaturze. Publicznie przy tym krzyczała, że popieranie aborcji przez panią prawnik jest złe. Za ten czyn policja aresztowała i wyprowadziła z sali McCorvey. Zło, które trudno zatrzymać Świat staje na głowie. To, co kiedyś zalegalizował i wspierał niemiecki nazistowski rząd w Berlinie dla przedstawicieli „podludzi”, dziś staje się dostępne dla wszystkich narodowości. Amerykański przypadek pokazuje bardzo dobitnie, że zło, które raz zostało uznane za „normę” bardzo trudno jest później pokonać. Niestety, nie wiadomo kiedy w Stanach Zjednoczonych sprawa zabijania nienarodzonych zostanie rozstrzygnięta na korzyść dzieci. „Wygoda” i „wolność” od konsekwencji własnych, często nieodpowiedzialnych czynów, to główna perspektywa oferowana właśnie przez aborcję. Na szczęście są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy starają się zatrzymać tę falę nieszczęść. Tylko czy jednak milcząc wobec tego, co się dzieje teraz, nawet w Polsce, nie dajemy przyzwolenia na krzywdzenie najbardziej bezbronnych?

fot. Lorie Shaull CC BY-SA 2.0 Wikimedia Commons

Lobby aborcyjne a proliferzy,


Co dalej z „Rycerstwem”? Drodzy Czytelnicy! Pierwszy numer był dla nas niewątpliwie sukcesem. Pierwotnym założeniem naszego elektronicznego półrocznika była nauka. O ile większość początkowego składu miała jakieś doświadczenie w dziennikarstwie, o tyle prawie nikt nie działał w czasopismach. Radzi byliśmy, gdy okazało się, że w ciągu pierwszego miesiąca naszą publikację przeczytało prawie tysiąc osób. Drugi numer cieszył się trochę mniejszym zainteresowaniem, ale wciąż na poziomie zachęcającym do działania. Odczuliśmy jednak odpływ autorów. Z tym problemem zmierzyliśmy się także teraz. Bardzo możliwe, że tym numerem zamkniemy wydawanie Gazety „Rycerstwo”. Do wydawania bezpłatnego półrocznika potrzeba – wbrew temu, co może się wydawać – sporo ludzi. Po pierwsze – autorzy. Bez nich nie powstaną teksty. Oprócz tego konieczny jest Zarząd, który nadzoruje pracę na co dzień. Widoczny efekt końcowy jest rezultatem kilku miesięcy przygotowań. Obecna Redaktor Naczelna oraz Sekretarz, na ich prośbę, kończą działalność przy naszym Półroczniku, za którą im z całego serca dziękuję. Jak podkreślam, nikt nie otrzymuje żadnego wynagrodzenia finansowego za włożony trud. Jeżeli wśród Was znajdują się osoby, które chcą podjąć się niełatwej i niebędącej „wystrzałową” pracy – a może od razu znajdzie się wśród Was gotowy zespół? – zachęcam do zgłoszenia się. Potrzebujemy Autorów oraz osób, które zechcą koordynować większość działań na etapie przedwydawniczym. Z mojej strony udostępniam pomysły na artykuły, domenę oraz serwer. Jeśli ktoś zechce się podjąć pracy na tym polu – przyjmuję z otwartymi ramionami. Jeśli nie, będziemy musieli zakończyć wydawanie naszej bezpłatnej elektronicznej gazety. Czy osiągnęliśmy cel i nauczyliśmy się „jak” wydawać czasopismo? Jeszcze jak! Mam nadzieję jednak, że na tym nie poprzestaniemy. Z Panem Bogiem, Rycerze!

Dominik Cwikła Wydawca


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.