Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek. Tom III

Page 1


Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek. Tom III Copyright © Fundacja Przestrzeń Kobiet 2011 Wydawczyni: Fundacja Przestrzeń Kobiet ul. św. Krzyża 34 34-460 Szczawnica www.przestrzenkobiet.pl www.krakowskiszlakkobiet.pl fundacja@przestrzenkobiet.pl

Krakowski Szlak Kobiet Przewodniczka po Krakowie emancypantek Tom III

Kraków 2011 Wydanie i

pod redakcją Ewy Furgał

Konsultacja naukowa: dr Dobrochna Kałwa Redakcja i korekta: Ewa Furgał Projekt okładki, opracowanie graficzne, skład i łamanie: Zuzanna Łazarewicz, Dodo Design Publikacja nieodpłatna, nie może być sprzedawana. Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk, kopiowanie, skracanie, wykorzystanie całości tekstu lub jego fragmentu może być dokonane wyłącznie w celach niekomercyjnych, pod warunkiem podania źródła.

Fundacja Przestrzeń Kobiet

Książka została opracowana i wydana w ramach projektu Krakowski Szlak Kobiet, zrealizowanego przy wsparciu Funduszu Inicjatyw Obywatelskich.

Kraków 2011 ISBN 978-83-928639-6-0


spis treści

7... Szłyśmy przecież nową, nie utartą drogą… Wstęp do trzeciego tomu Przewodniczki Natalia Sarata

13... Konteksty 15... 100. rocznica pierwszych obchodów Międzynarodowego Dnia Kobiet w Krakowie Ewa Furgał

23... W kręgu krakowskiej „Krytyki”: działaczki ruchu kobiecego i ich postulaty Izabela Mrzygłód

39... Porcelanki Joanna Szewczyk

57... O koleżankach Czarnej Mańki. Próba rekonesansu sytuacji robotnic miast Galicji przełomu xix i xx wieku Agnieszka Dauksza

73... Kobiety 75... Amalia Krieger. Pionierka krakowskiej fotografii Olga Kruk

87... I przychodź do mnie często. Osobista sygnatura Stefanii Zahorskiej Marta Struzik

5


107... A jednak jestem! – o milczeniu Haliny Nelken

Natalia Sarata

Kinga Kołodziejska

Szłyśmy przecież nową, nie utartą drogą… Wstęp do trzeciego tomu Przewodniczki

123... Śladami (nie)obecnej. Emilia Knausówna – malarka Anna Pekaniec

137... Syrena o srebrnym głosie – Estera Golde-Stróżecka Zofia Noworól

159... Aneri Irena Weissowa: na wspak i w pełni Łucja Piekarska-Duraj

169... Widoczki: Zofia Żuża Kopciowska

Krakowski Szlak Kobiet to program, który Przestrzeń Kobiet realizuje już od prawie czterech lat, od marca 2008 roku. Jego celem jest od-tworzenie i przypomnienie historii kobiet, które żyły, działały, pracowały w Krakowie przed nami, a ich działalność została niesprawiedliwie zapomniana. Tymczasem to dzięki ich zaangażowaniu my – kobiety – dziś możemy w Krakowie samodzielnie uczyć się (np. na warsztatach historii kobiet), pracować (np. realizując herstoryczne projekty), niezależnie od przypisanych ról i konwencji poruszać się w przestrzeni publicznej i przestrzeni miasta (np. podczas wycieczek śladami kobiet po Krakowie), a także samodzielnie wybierać sobie lektury (np. Przewodniczki po Krakowie emancypantek). Naszym bohaterkom przyglądamy się bardzo uważnie, sprawdzamy, czego możemy się od nich nauczyć, jak korzystać z ich siły, doświadczeń i zaangażowania dla nas współcześnie. Nie utrzymujemy naszych bohaterek w przeszłości. Sprawdzamy ich strategie, uczymy się na ich błędach lub je powtarzamy w nowo-starych realiach, a ich osiągnięcia dodają nam wiary, że zmiana jest możliwa, dopóki „walka trwa”. Bo walka o prawa kobiet wciąż jest potrzebna, niezbędna. Krakowski Szlak Kobiet służy przypominaniu – także tego faktu. I podejmowaniu działań na rzecz zmiany. Właśnie pod hasłem „1911–2011. Walka trwa!” odbyła się w Krakowie tegoroczna Manifa, którą Krakowski Komitet Manifowy przypomniał liczącą 100 lat tradycję obchodów Dnia Kobiet w naszym mieście. Manifa 2011 silnie odwoływała się do tradycji manifestacji z 1911 roku, organizowanej w szerokim

Patrycja Dołowy

181... Stella znaczy gwiazda Justyna Kozioł

193... Wanda Kragen – tłumaczka, pisarka, podróżniczka Maria Wojciechowska

211... Róża Rock. Matka sierot żydowskich Urszula Pieczek

221... Faustyna Morzycka. Palące pragnienie czynu Monika Widzicka

233... Spis ilustracji

6

7


Wydając tom i w czerwcu 2009 roku, nie spodziewałyśmy się, że nasze bohaterki, książka i cała nasza praca w ramach programu Krakowski Szlak Kobiet będą się cieszyć tak wielkim zainteresowaniem. Nie wiedziałyśmy także wtedy, że mają szansę ukazać się kolejne tomy książki. Choć wiedziałyśmy dobrze, że bohaterek odnalezionych przez nas w Krakowie jest więcej, niż byłyśmy to w stanie przewidzieć na początku naszej pracy w 2008 roku. Tymczasem dzięki wsparciu wielu indywidualnych osób i instytucji w sierpniu 2010 ukazał się ii tom Przewodniczki, a teraz, jesienią 2011 roku, ukazuje się tom iii. Także dzięki wsparciu, rekomendacjom i głosom kilku tysięcy osób, na początku 2011 roku Krakowski Szlak Kobiet został nagrodzony tytułem „Wydarzenie 2010” w dorocznym konkursie krakowskiego wydania Gazety Wyborczej „Kulturalne Odloty” na najważniejsze krakowskie inicjatywy kulturalne. Nagroda to dla nas tym cenniejsza, że została przyznana nie przez jury, a przez czytelników i czytelniczki dziennika, mieszkańców i mieszkanki Krakowa, osoby, które doceniły nasz projekt. Ogromnie za to dziękujemy! Od 2008 roku nasze działania w ramach Krakowskiego Szlaku Kobiet cieszą się ogromnym zainteresowaniem w samym Krakowie, ale także poza nim. W wielu miastach powstały i wciąż powstają inicjatywy otwarcie inspirowane tym, czym Fundacja Przestrzeń Kobiet zajmuje się w Krakowie. Otrzymujemy ważne dla nas wyrazy wsparcia, podziękowania za pracę przypominania i upamiętniania krakowskich emancypantek. Jesteśmy także proszone o to, byśmy przyjechały do miasta x, y czy z i tam zrealizowały lokalny szlak kobiet. Tego nie robimy, ponieważ uważamy, że największa siła tkwi w oddolnych inicjatywach, realizowanych przez mieszkanki poszczególnych miejscowości. Natomiast z wieloma osobami z różnych miejsc dzielimy się naszym krakowskim doświadczeniem, wspieramy organizatorki kolejnych herstorycznych inicjatyw, współpracujemy przy organizacji i realizacji innych tego typu projektów. W 2011 roku Krakowski Szlak Kobiet znalazł swoje miejsce także na ii Akademickim Kongresie Feministycznym w Krakowie, gdzie Fundacja Przestrzeń Kobiet zorganizowała moduł o lokalnych programach na rzecz odzyskiwania historii kobiet. W jego trakcie zaprezentowały się projekty herstoryczne z całej Polski, odbyłyśmy także dyskusję o możliwościach współpracy w ramach nieformalnej sieci organizacji zajmujących

gronie kobiet i mężczyzn, dla których równe prawa kobiet i mężczyzn były tak ważne jak dla nas współcześnie. 100. rocznica pierwszej krakowskiej manifestacji z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet przypomina o znacznie dłuższej niż wiek, historii walki o prawa kobiet. Zaangażowane w nią były krakowskie działaczki feministyczne z przełomu xix i xx wieku, dobrze sytuowane kobiety z klasy średniej, lecz także krakowskie robotnice, które w tysięcznym pochodzie maszerowały na przedzie manifestacji z 1911 roku. Niniejszy tom mówi także o nich, ponieważ chcemy przypominać, że równouprawnienie to nie tylko sprawa „salonów”, ale także, a może przede wszystkim, hal fabrycznych, pralni, szwalni, ciężkiej fizycznej pracy kobiet w przeszłości i współcześnie. To również one, krakowskie robotnice z Cesarsko-Królewskiej Fabryki Tytoniu, popularnie zwanej Cygarfabryką, uczestniczki pierwszego marszu z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet, zostały ze wzgardą nazwane przez konserwatywny krakowski dziennik „Czas” „paniami z Kazimierza”, krakowskiej dzielnicy żydowskiej. Także ze względu na ten pogardliwy antysemityzm i głębokie uprzedzenia wciąż panujące współcześnie kontynuujemy przypominanie Przewodniczkami kobiet z różnych grup narodowych i etnicznych jako naszych wspólnych Przodkiń. Staramy się opisać w naszych książkach różnorodność doświadczenia kobiet, przecinającego się z doświadczeniem związanym z etnicznością, statusem społeczno-ekonomicznym, wyznaniem, wykształceniem, orientacją psychoseksualną i innymi cechami. Wciąż opowiadamy różne historie różnych kobiet, starając się opisać – osobiście i przez pryzmat współczesności – nasze bohaterki dla nas samych i innych osób. Już od pracy nad i tomem autorki Przewodniczki oddają swoim bohaterkom swój głos, opowiadając w tekstach także o sobie, stając się swoistymi przewodniczkami po życiach kobiet z przeszłości i współczesności. Opisywane przez nie postaci są im bliższe lub dalsze, budzą różne emocje, potrzebę utożsamienia się lub wręcz przeciwnie – przeciwstawienia i buntu, ale zawsze pozostają nieobojętne, a ich historie – nigdy niedopowiedziane do końca. Dziś z wielką radością opowiadamy wspólnie dalszy ciąg historii kobiet w Krakowie, oddając w Wasze ręce iii już tom książki o tytule Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek.

8

9


się historią kobiet, dyskutowałyśmy o szansach i wyzwaniach współpracy między „herstoryczkami” z organizacji pozarządowych i innych inicjatyw oddolnych a „historyczkami” działającymi w obszarze Akademii. Cieszymy się, że miałyśmy szansę zainicjować takie rozmowy i liczymy na dalsze, w nieodległej przyszłości, w jeszcze szerszym gronie. Oddając niniejszą książkę w Wasze ręce, nie możemy zapomnieć nie tylko o kobietach z przeszłości – chcemy także podziękować kobietom, których zaangażowanie i wsparcie szczególnie motywowało nas do pracy: Dobrochnie Kałwie za wielką życzliwość, cierpliwość, uważność i wytrwałe, już od trzech lat towarzyszenie nam i Przewodniczkom po Krakowie emancypantek w trudnej drodze odkrywania śladów kobiet w Krakowie, Beacie Kowalskiej za niespożytą energię i entuzjazm dla naszych działań, a także wielkie uczucie do bohaterek naszych książek, Annie Kiesell za niestrudzone i za każdym razem porywające przeprowadzenie prawie 1500 osób Krakowskim Szlakiem Kobiet w ramach 35 wycieczek, które zrealizowałyśmy od marca 2010 roku, a także Annie Nowakowskiej-Wierzchoś za pomoc w dostępie do archiwalnych materiałów o naszych bohaterkach. Za wsparcie naszej pracy dziękujemy także Funduszowi Inicjatyw Obywatelskich, który kolejny raz docenił nasze wysiłki i umożliwił nam w 2011 roku przygotowanie nagrań wycieczek w plikach audio, warsztatów historii kobiet, wycieczek Krakowskim Szlakiem Kobiet, a także kalendarza Historia kobiet 2012 i niniejszego tomu Przewodniczki po Krakowie emancypantek. Dziękujemy również firmie Idea Zmiany i Mai Brance za zaufanie i finansowe wsparcie przygotowania niniejszej książki. Jesteśmy wdzięczne także wszystkim osobom, których darowizny pozwoliły nam zrealizować tę książkę w jej ostatecznym kształcie.

dzięki wytężonej pracy wielu kobiet, tak jak miało to miejsce za każdym razem, gdy w Fundacji decydowałyśmy się na podjęcie wysiłku przywrócenia historii kolejnych kobiet naszej wspólnej pamięci. Wiele kobiet i kilku mężczyzn z wielkim zaangażowaniem, wysiłkiem i radością współtworzy z nami Krakowski Szlak Kobiet. Razem chcemy pracować nadal i przywrócić pamięci kolejne bohaterki. Ponieważ w maju 2011 roku Fundacja Przestrzeń Kobiet uzyskała status organizacji pożytku publicznego, możecie wspomóc naszą pracę, dokładając swoją cegiełkę do przygotowania iv tomu Przewodniczki. Wystarczy, że składając roczne rozliczenie podatkowe, przeznaczycie 1% podatku na rzecz Fundacji Przestrzeń Kobiet i wpiszecie w nie nasz nr KRS: 0000290372, a my przygotujemy dla Was kolejną książkę o historii kobiet w Krakowie. Dziękujemy! Natalia Sarata

Od 2009 roku, kiedy ukazał się pierwszy tom Przewodniczki, doroczne wydawanie nieodpłatnej, łatwo dostępnej książki o historii kobiet w Krakowie zdążyło stać się naszą, Fundacji Przestrzeń Kobiet i wszystkich zaangażowanych w program Krakowski Szlak Kobiet osób, swoistą tradycją. Ale też zadaniem, które sobie stawiamy – zadaniem upamiętnienia historii tych kobiet, które żyły w tym mieście przed nami, a po których często nie pozostał ślad. Dlatego właśnie na 2012 rok zapowiadamy tom kolejny, już czwarty. Może ukazać się 10

11

Współautorka i koordynatorka programu Krakowski Szlak Kobiet, współzałożycielka i członkini Zarządu Fundacji Przestrzeń Kobiet, trenerka autorskich warsztatów historii kobiet.



konteksty


Ewa Furgał

100. rocznica pierwszych obchodów Międzynarodowego Dnia Kobiet w Krakowie1

100. ro

Kraków był jednym z miast, w których obchodzono po raz pierwszy Międzynarodowy Dzień Kobiet, ustanowiony decyzją uczestniczek drugiej międzynarodowej socjalistycznej konferencji kobiet w Kopenhadze w sierpniu 1910 roku. Zaplanowano wówczas na dzień 19 marca 1911 roku demonstracje na rzecz praw politycznych dla kobiet w miastach austriackich, niemieckich, duńskich i szwajcarskich. W Krakowie, wchodzącym w skład Monarchii Austro-Węgierskiej, obchody współorganizował ruch emancypantek i Polska Partia Socjalno-Demokratyczna Galicji i Śląska. Nie był to początek walki o prawa kobiet w Krakowie. Krakowskie emancypantki już wtedy miały ogromne sukcesy w obszarze praw kobiet do edukacji i pracy zawodowej. Pierwsze trzy studentki pojawiły się na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1894 roku w wyniku zainicjowanej przez Kazimierę Bujwidową masowej akcji wysyłania przez kobiety podań na uczelnię. W 1896 roku powstało pierwsze prywatne żeńskie gimnazjum z programem równym programowi obowiązującemu w męskich gimnazjach, który uprawniał do ubiegania się o przyjęcie na studia. Od 1895 roku działała w Krakowie Czytelnia dla Kobiet, założona przez Kazimierę Bujwidową i Marię Siedlecką instytucja edukacyjna i kulturalna, oferująca wykłady, odczyty, spotkania i dyskusje dla 1

15

Zob. również tekst w wersji skróconej: E. Furgał, Kraków 100 lat później. Pierwsze obchody Dnia Kobiet w Krakowie, „Sabatnik” 2011, nr 4, http://sabatnik.pl/news. php [dostęp: 30.07.2007].


robotniczej, Czytelnia dla Kobiet organizowała odczyty poświęcone prawom pracowniczym oraz kursy szycia i kroju dla dziewcząt z rodzin robotniczych, w działalność socjalistyczną zaangażowana była krakowska emancypantka i pedagożka Marcelina Kulikowska. Od października 1904 roku zaczęła ukazywać się „Robotnica” – pismo Związku Kobiet, jednocześnie dodatek do „Nowego Słowa”, a następnie do pisma socjalistycznego „Naprzód”. Największym zakładem pracy w Krakowie była wówczas c.k. Fabryka Tytoniu, zwana cygarfabryką, zatrudniająca na początku xx wieku ok. 1000 osób, w tym ok. 900 kobiet i dziewcząt. W 1896 roku w Cygarfabryce wybuchł pierwszy strajk krakowskich robotnic5, pierwszy związek zawodowy pracownice fabryki założyły w 1907 roku6, natomiast w 1911 roku przy cygarfabryce utworzono pierwszy przyzakładowy żłobek7. Zarówno krakowskie emancypantki, jak i krakowskie robotnice były bezkompromisowe w walce o swoje prawa. Do pierwszych obchodów Międzynarodowego Dnia Kobiet w Krakowie intensywne i długie przygotowania prowadziły struktury ppsd Galicji i Śląska. Według relacji jednej z czołowych partyjnych działaczek, Dory Kłuszyńskiej, Komitet Organizacji Kobiet ppsd przygotował m.in. konferencję, broszurę, plakaty, odezwę oraz cykl spotkań agitacyjnych w wielu ośrodkach miejskich Galicji8. Obchody Dnia Kobiet 19 marca 1911 roku rozpoczął wiec w budynku dawnej Ujeżdżalni, podczas którego przemawiali Zofia Daszyńska-Golińska i Ignacy Daszyński. Następnie kilka tysięcy osób wyruszyło spod Ujeżdżalni na Rynek pod pomnik Mickiewicza. Krakowska prasa pisała, że na czele demonstracji szło tysiąc robotnic9. Pochód zakończył się pod budynkiem magistratu przy pl. Wszystkich Świętych. Do prezydenta Krakowa, Juliusza Leo, udała się delegacja z Ignacym Daszyńskim na czele, która wręczyła

kobiet z warstw inteligenckiej i robotniczej2. W tym samym czasie kobiety z klasy średniej zaczęły być zatrudniane w austriackich urzędach państwowych, takich jak: urzędy telegraficzne, pocztowe czy kolej. W 1900 roku kobiety wywalczyły dostęp do zawodu aptekarskiego (głównie dzięki staraniom Jadwigi Sikorskiej-Klemensiewiczowej i jej koleżankom ze studiów farmaceutycznych), natomiast trzy lata później pierwsza kobieta, Helena Donhaiser, rozpoczęła w Krakowie praktykę lekarską. Krakowski ruch emancypacyjny walczył również o prawa polityczne dla kobiet. Petycje z żądaniem prawa wyborczego dla kobiet pisano już w latach 80. xix wieku, krakowskie działaczki stosowały też inne formy nacisku na władze: organizowały wiece i demonstracje, zgłaszały interpelacje, tworzyły komitety wyborcze. Walkę zintensyfikowano na początku xx wieku: w latach 1902–1906 wiece emancypantek odbywały się przeciętnie dwa–trzy razy w roku, przewodniczyły im m.in.: Kazimiera Bujwidowa, Helena Witkowska, Maria Turzyma, Zofia DaszyńskaGolińska i Justyna Budzińska-Tylicka3. Cykliczne spotkania i wiece krakowskiego ruchu emancypacyjnego odbywały się w budynku Ujeżdżalni koni przy ul. Rajskiej, naprzeciw koszar im. Cesarza Franciszka Józefa i. W 1905 roku odbył się w Krakowie jawny, trójzaborowy i Zjazd Kobiet, który uchwalił apel do stronnictw politycznych o włączenie postulatu równouprawnienia kobiet do ich programów politycznych. W trakcie zjazdu odbyło się również Zgromadzenie Ludowe w budynku Ujeżdżalni, demonstracja na rzecz przyznania kobietom praw wyborczych oraz wiec w budynku cyrkowym na rogu ul. Dietlowskiej (obecnie Dietla) i Starowiślnej4. Krakowski ruch emancypacyjny, złożony w większości z przedstawicielek klasy średniej, interesował się środowiskiem robotnic i sympatyzował z ruchem socjalistycznym. W „Nowym Słowie”, redagowanym przez Marię Turzymę, wielokrotnie ukazywały się artykuły dotyczące sytuacji kobiet z warstwy

5 J. Rogóż, Bunt w cygarfabryce, „Dziennik Polski” z 3 grudnia 2006 roku, http://www.fortyck.pl/art_66.htm [dostęp: 21.02.2011]. 6 K. Dormus, Samoorganizacja kobiet galicyjskich, [w:] Działaczki społeczne, feministki, obywatelki… Samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich do 1918 roku (na tle porównawczym), pod red. A. Janiak-Jasińskiej, K. Sierakowskiej, A. Szwarca, wyd. Neriton, Warszawa 2008, s. 343. 7 B. Czajecka, dz. cyt., s. 39. 8 D. Kłuszyńska, Walka o polityczne prawa kobiet (19 marca) [1911], „Przedświt” nr 5/1911, http://lewicowo.pl/varia/viewpub/tid/2/pid/126 [dostęp: 20.02.2011]. 9 Zob. J. Rogóż, Na krakowskim c.k. bruku, cz.2, wyd. Radamsa, Kraków 2009.

2 Zob. I. Dadej, Czytelnia dla kobiet jako miejsce i przestrzeń krakowskiego ruchu kobiecego. Salon czy własny pokój? [w:] Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek, pod red. E. Furgał, wyd. Fundacja Przestrzeń Kobiet, Kraków 2009, s. 32–38. 3 B. Czajecka, „Z domu w szeroki świat…”. Droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, wyd. Universitas, Kraków 1990, s. 222. 4 „Nowe Słowo”, 1905, nr 20, s. 430.

16

17


prezydentowi postulaty organizatorek demonstracji. Postulaty zawierały żądanie politycznego równouprawnienia kobiet: czynnego i biernego prawa wyborczego do Rady Państwa, Sejmu Krajowego i gminy oraz dopuszczenia kobiet do członkostwa w stowarzyszeniach politycznych, a także żądanie ochrony zdrowia, życia i godnej płacy dla kobiet pracujących. Krakowskie emancypantki wywalczyły czynne prawo wyborcze do rady miejskiej Krakowa w 1912 roku. Prawo to było ograniczone czterema cenzusami: wieku, osiadłości, majątku i wykształcenia, ale te same ograniczenia dotyczyły też mężczyzn. Głosować mogły więc kobiety, które: ukończyły 24 lata, mieszkały w Krakowie od co najmniej 3 lat, ukończyły szkołę średnią, wyższą lub seminarium nauczycielskie oraz uiściły należny podatek10. W 1913 roku w całej Monarchii Austro-Węgierskiej zniesiono zakaz działalności politycznej kobiet, funkcjonujący od roku 186711.

– przyjęcia i realizacji przez Gminę Kraków Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym! Zgodnie z zapisami Karty, żądamy opracowania i wdrożenia przez Gminę Kraków Równościowego Planu Działania oraz powołania Pełnomocnika/Pełnomocniczki ds. Równości Kobiet i Mężczyzn w Krakowie! – Żądamy zwiększenia dostępności żłobków i przedszkoli, domagamy się, aby miasto Kraków aktywnie wsparło godzenie życia zawodowego z osobistym! Żądamy dotowania instytucji wspierających rodzicielstwo zamiast dotowania stadionów! – Domagamy się wprowadzenia szkoleń z zakresu przeciwdziałania dyskryminacji, równości kobiet i mężczyzn, różnorodności, wielokulturowości i tolerancji dla osób odpowiedzialnych za edukację – zarówno nauczycieli i nauczycielek wszystkich szczebli edukacji, jak i osób odpowiedzialnych za podejmowanie decyzji w tym obszarze. – Domagamy się sprawiedliwego i odpowiedzialnego podziału środków Gminy Kraków z uwzględnieniem potrzeb obydwu płci! – Żądamy szczegółowego zbadania zjawiska ubóstwa w Krakowie z podziałem na płeć, analizy jego przyczyn oraz stworzenia instytucjonalnych programów zaradczych i pomocowych. – Żądamy obrony praw krakowskich lokatorek i lokatorów! Protestujemy przeciwko bezkarnemu windowaniu czynszów oraz przeciwko nadużyciom władz wobec najemców mieszkań. Prawo do mieszkania – prawem człowieka! – Chcemy, aby Kraków był miejscem otwartym na imigrantów i imigrantki, zwłaszcza na uchodźców i uchodźczynie! Żądamy humanitarnej i wrażliwej na płeć polityki wobec imigrantów i imigrantek! – Żądamy bezpieczeństwa dla wszystkich – dziewcząt i chłopców, kobiet i mężczyzn! Domagamy się przyjęcia i realizacji programów prewencji przemocy ze względu na płeć. – Postulujemy edukację pracowników/pracownic policji, straży miejskiej, pomocy społecznej, opieki medycznej i innych – z zakresu przeciwdziałania przemocy i dyskryminacji oraz z zakresu międzykulturowości. – Postulujemy stworzenie sprawnego systemu zapewniającego skuteczne separowanie sprawcy od ofiar przestępstw przemocy w rodzinie: utworzenie, bądź przysposobienie schroniska, tymczasowych miejsc pobytu dla sprawców w sytuacji zakazu zbliżania do rodziny zagrożonej przemocą oraz edukację zespołów terapeutycznych celem wypracowania rzetelnych standardów działań resocjalizacyjnych dla sprawców przestępstw przemocy, w tym przemocy seksualnej. – Postulujemy również utworzenie na poziomie struktur samorządowych funduszu kompensacyjnego dla ofiar przestępstw przemocy, dyskryminacji i ofiar przestępstw nienawiści, pozwalającego na doraźne leczenie, zabezpieczenie przetrwania i redukcję skokowo narastających szkód fizycznych, psychicznych i społecznych będących konsekwencją przeżytej traumy.

100 lat później w Krakowie… I my, spadkobierczynie krakowskich emancypantek, podążyłyśmy 100 lat później wyznaczoną przez nie trasą 6 marca 2011 roku. Upamiętniając 100. rocznicę pierwszych obchodów Dnia Kobiet w Krakowie, rozpoczęłyśmy Krakowską Manifę tak jak w 1911 roku, pod dawną Ujeżdżalnią (budynek Ujeżdżalni został zburzony w ubiegłym roku) przy ul. Rajskiej, naprzeciwko Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, następnie przeszłyśmy herstoryczną trasą na Rynek Główny i zakończyłyśmy naszą demonstrację pod Urzędem Miasta Krakowa na pl. Wszystkich Świętych. Prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski, otrzymał postulaty Krakowskiego Komitetu Manifowego: Upamiętniając 100. rocznicę pierwszych obchodów Dnia Kobiet w Krakowie i krakowską feministyczno-robotniczą demonstrację na rzecz praw kobiet, odwołując się do wartości i postulatów krakowskiego ruchu robotniczego oraz krakowskiego ruchu emancypacyjnego, kontynuując pracę naszych prababek, babek i matek, nawiązując do nieprzerwanej walki o prawa kobiet w Krakowie, zebrane i zebrani w Krakowskim Komitecie Manifowym, domagamy się: 10 B. Czajecka, dz. cyt., s. 232. 11 E. Furgał, Emancypacyjny Kraków, [w:] Krakowski Szlak Kobiet.., s. 24.

18

19


– Żądamy respektowania praw pracowniczych, poszanowania gwarantowanej w kodeksie pracy równości w warunkach zatrudnienia i wynagrodzenia. Protestujemy przeciwko dyskryminującym praktykom pracodawców! – Postulujemy wprowadzenie realnej partycypacji społecznej w zarządzaniu Gminą Kraków! Uważamy, że tylko realne uczestnictwo mieszkańców i mieszkanek w zarządzaniu miastem może prowadzić do sprawiedliwego zaspokajania ich potrzeb z poszanowaniem prawa głosu i uwzględnieniem interesów wszystkich mniejszości. – Chcemy, żeby konsultacje społeczne nie były przeprowadzane po zatwierdzeniu decyzji o inwestycji, ale żeby decyzja ta była zależna od mieszkańców. Zatem konieczna jest zmiana definicji konsultacji społecznych – mają być wiążące i realnie wpływać na decyzje prezydenta i rady miasta. – Chcemy, aby nasze miasto było czyste i ekologiczne, stąd postulat ograniczania ruchu samochodowego w centrum, parkingów w centrum itd. W zamian konieczna jest budowa ścieżek rowerowych oraz ulepszenie komunikacji miejskiej, z której w większości korzystają kobiety. Aby miasto było przyjazne dla rodzin z dziećmi, trzeba uwolnić chodniki od aut, które blokują przejście oraz umożliwić bezpieczne przemieszczanie się w mieście na rowerze. Obecnie przemieszczanie się po mieście z wózkiem dziecięcym jest trudne, natomiast jeżdżenie na rowerze wręcz niebezpieczne. Komunikacja miejska jest zatłoczona i niewydolna. – Postulujemy uwzględnienie w Miejskich Planach Zagospodarowania Przestrzennego potrzeb dostępu do publicznej zieleni oraz infrastruktury społecznej!12

Ewa Furgał

W dniu 100. rocznicy pierwszej manifestacji z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet, 19 marca, Fundacja Przestrzeń Kobiet zaprosiła mieszkańców i mieszkanki Krakowa do świętowania, organizując wycieczkę Krakowskim Szlakiem Kobiet śladami krakowskich emancypantek oraz dyskusję o historii i współczesności Manif, która odbyła się w Galerii Sztuki Polskiej xix wieku w Sukiennicach we współpracy z Muzeum Narodowym w Krakowie. O rocznicy przypomniałyśmy również podczas ii Akademickiego Kongresu Feministycznego, zorganizowanego wspólnie przez krakowskie środowisko akademickie i organizacje feministyczne.

12 Strona internetowa Krakowskiego Komitetu Manifowego, http://www.manifakrakow.blox.pl [dostęp: 30.07.2011].

20

21

Współzałożycielka i członkini Zarządu Fundacji Przestrzeń Kobiet, trenerka autorskich warsztatów historii kobiet, współautorka programu Krakowski Szlak Kobiet, redaktorka Przewodniczek po Krakowie emancypantek.



Izabela Mrzygłód

W kręgu krakowskiej „Krytyki”: działaczki ruchu kobiecego i ich postulaty

W krę

„Trzeba na wszystkich rogach wszystkich miast powtarzać, że nie stosunki tworzą, lecz ludzie, że kamieniem węgielnym, punktem archimedesowym i dźwignią wszystkich ruchów w sferze umysłowości ludzkiej jest zawsze wolny, silny, twórczy człowiek, że pierwszym przykazaniem, pierwszym obowiązkiem jest wyzwolenie własne człowieka, wyzwolenie z niewoli ekonomiczno-społecznej – co dokonywa za pomocą organizacji społecznej, ale przede wszystkiem wyzwolenie swego charakteru”1 – pisał Wilhelm Feldman w artykule wstępnym do dziewiątego zeszytu „Krytyki” z roku 1907. W tym samym numerze Kazimiera Bujwidowa, uznana działaczka ruchu kobiecego, pod hasłem „Stańmy się sobą!” wzywała kobiety do „odnalezienia siebie i uwierzenia w siebie oraz wyodrębnienia i usamoistnienia”2. Zestawienie tych dwóch tekstów niewątpliwie nie było przypadkowe – uniezależnienie kobiety doskonale wpisywało się w postępową koncepcję emancypacji społeczeństwa, zajmującą ważne miejsce w programie ideowym pisma3. Już pierwszy numer miesięcznika zawierał artykuł pt. Emancypacja kobiet, w którym autor poruszał problem „powolnego rozwoju” kwestii kobiecej w Austrii oraz 1 (f) [W. Feldman], O wyzwolenie człowieka, „Krytyka”, 9 (1907), z. 9, s. 121. 2 K. Bujwidowa, Stańmy się sobą!, „Krytyka”, 9 (1907), z. 9, s. 186. 3 J. Stryjczyk, „Krytyka”: Czasopismo jako sposób działania, [w:] Modernistyczne źródła dwudziestowieczności, pod red. M. Dąbrowskiego, M.Z. Makowieckiego, nakładem Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2003, s. 373–386.

23


zwracał uwagę na rozbieżne potrzeby i dążenia kobiet ze środowiska robotniczego i z klas wyższych4. W niniejszym szkicu chciałabym przeanalizować, jaką rolę w kształtowaniu oblicza „Krytyki” odegrały działaczki ruchu kobiecego5 i ich program emancypacyjny oraz podjąć próbę wyznaczenia granic akceptacji postulatów zmian obyczajowych w kręgu inteligencji postępowej związanej z czasopismem.

spokojnie, poważnie a bystro źródeł jego szukać”8, jak pisał w 1900 roku w nocie Od Redakcji – swoistej deklaracji programowej. Założenie to w dużym stopniu udało się zrealizować. Publikowali w „Krytyce” m.in.: Ludwik Krzywicki, Kazimierz i Stanisław Kelles-Krauzowie, Odo Bujwid, Bolesław Limanowski, Jan Baudouin de Courtenay, Ludwik Gumplowicz i Władysław Studnicki. Stałymi współpracowniczkami miesięcznika były: Malwina Posner-Garfeinowa, Zofia Daszyńska-Golińska, Iza Moszczeńska, Stefania Bojarska, Helena Radlińska, Kazimiera Bujwidowa i Helena Landau. Jak podkreślają badacze, miesięcznik prowadzony przez Feldmana, w przeciwieństwie do takich tytułów modernistycznych jak „Chimera” czy „Życie”, odznaczał się otwartością na zmienną rzeczywistość i choć cierpiała na tym konsekwencja ideologiczna i jednolitość artystyczna pisma, to zyskiwał on żywotność i popularność9. Czasopismo czytano nawet we wrogich lewicy obozach politycznych, a swoim zasięgiem obejmowało ono Galicję i Królestwo Polskie, do którego było potajemnie wysyłane przez Petersburg. Nakład „Krytyki” wynosił w najlepszym okresie 2000 egzemplarzy (lata 1906–1910), przeciętnie kształtował się zaś w granicach od 1100 do 1500 sztuk10. W tym czasie krakowski rynek wydawniczy był dynamiczny i dosyć ciasny, a ukazujące się na nim czasopisma miały często efemeryczny charakter. W 1900 roku zarejestrowano w Galicji 234 tytuły gazet i czasopism, a rok później było ich już 392. Spośród 165 czasopism społeczno-politycznych z lat 1881–1913 tylko 12 utrzymało się przez okres 11–25 lat, 32 – przez 4–10 lat, a 73 tytuły wychodziły jedynie przez rok11. Finansowo niezależna „Krytyka”, ukazująca się nieprzerwanie przez 15 lat, niewątpliwie wyróżniała się na tym tle. W porównaniu z „Nowym Słowem”, trybuną polskich emancypantek, pismo

„Krytyka” – środowisko i charakter pisma Młodopolska „Krytyka” wychodziła w Krakowie w latach 1896–1897 i 1899– 19146 najpierw jako miesięcznik, a w ostatnim roku swojego istnienia jako dwutygodnik, poświęcony sprawom polityczno-społecznym, nauce i sztuce. W pierwszym zeszycie z kwietnia 1896 roku deklarowano postępowość i przynależność do awangardy społecznej i kulturalnej7. Początkowo – pod redakcją Wacława Pasławskiego i trzech kolejnych redaktorów – „Krytyka” była silnie związana z Polską Partią Socjalno-Demokratyczną Galicji i Śląska Cieszyńskiego, a dużą część artykułów wstępnych pisał „car socjalizmu galicyjskiego”, czyli Ignacy Daszyński. Dopiero pod rządami Wilhelma Feldmana, historyka i krytyka literatury, miesięcznik uniezależnił się i zmienił swój charakter, choć w dalszym ciągu sympatyzował z ruchem socjalistycznym. Nowy redaktor pragnął, aby pismo stało się forum wymiany myśli dla ludzi postępowych z różnych formacji, „dla każdego, kto widzi zło i umie

4 S. Gall, Emancypacja kobiet, „Krytyka”, 1 (1896), z. 1, s. 13–19. 5 Za Dobrochną Kałwą, pod pojęciem ruchu kobiecego rozumiem całość organizacji kobiecych, które w swoich programach i działalności stawiały sobie za cel rozwiązanie problemów kobiecych, wspieranie kobiet i organizowanie ich aktywności na różnych polach życia społecznego. Por. D. Kałwa, Model kobiety aktywnej na tle sporów światopoglądowych. Ruch feministyczny w dwudziestoleciu międzywojennym, [w:] Równe prawa i nierówne szanse. Kobiety w Polsce międzywojennej, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Wydawnictwo dig, Warszawa 2000, s. 136, przypis 3. 6 Trzeba zaznaczyć, że w 1899 roku, pomimo bezpośredniej kontynuacji idei wydawnictwa, przerwana została ciągłość w numeracji pisma i zaczęto je wydawać znów od numeru pierwszego. 7 Prospekt, „Krytyka”, 1 (1896), z. 1, okładka.

8 Od Redakcji, „Krytyka”, 2 (1900), z. 1, s. 1. 9 J. Kądziela, Czasopisma literackie modernizmu, [w:] Literatura okresu Młodej Polski, pod red. K. Wyki, A. Hutnikiewicza, M. Puchalskiej, t. 1, pwn, Warszawa 1968, s. 182–183. 10 F. Lichodziejewska, Krytyka, [w:] Literatura…, s. 260–268. Podstawowe informacje (nakład, czas wydawania, redaktorzy) na temat „Krytyki”: M. Jakubek, Prasa krakowska 1795–1918: bibliografia, Wydawnictwo Naukowe dwn, Archiwum uj, Kraków 2004, s. 161–164. 11 J. Myśliński, Prasa polska w Galicji w dobie autonomicznej (1867–1918), [w:] Prasa polska w latach 1861–1918, pod red. J. Łojka, pwn, Warszawa 1976, s. 120.

24

25


W. Feldmana miało dużo większy zasięg i znaczne możliwości oddziaływania na opinię publiczną12. Dla działaczek ruchu kobiecego publikowanie na łamach „Krytyki” stanowiło więc dogodną sposobność trafienia ze swymi postulatami emancypacyjnymi do szerszego kręgu odbiorców i odbiorczyń.

przykład w 1908 roku odnoszono się do projektu wprowadzającego samorząd w Królestwie Polskim, który nie dawał kobietom praw wyborczych: Nawet reakcyjne Prusy znoszą dotychczasowe ograniczenia, powołując coraz częściej obywatelki do miejskich komisji sanitarnych i mieszkaniowych, do rad dobroczynności i zarządów szkolnych (…). Otóż podczas gdy w „cywilizowanej” Europie zwalczają na całej linii przeżytki i przekształcają prawa w duchu nowoczesnych potrzeb, nie pora tworzyć nowe instytucje na podstawie zmurszałych formułek, nie odpowiadających warunkom współczesnego życia14.

„Dokąd dąży dzisiejszy ruch kobiecy?” Na to pytanie starała się odpowiedzieć w 1901 roku Zofia Daszyńska-Golińska w artykule pod takim właśnie tytułem13. Prezentowała ona rozwój ruchu feministycznego w Europie i wskazywała na główne postulaty i specyfikę organizacji kobiecych w Niemczech, Belgii, Austrii i Francji, wśród których na plan pierwszy wysuwało się hasło udostępnienia kobietom kolejnych zawodów oraz uzyskania dla nich praw politycznych. Wiadomości o tendencjach i problemach międzynarodowego ruchu kobiecego mogły nie tylko stanowić wzór działania i być inspiracją dla polskich działaczek, lecz także podnosić rangę kwestii kobiecej w oczach czytelników. Tego typu informacje znalazły się również w przeglądach i sprawozdaniach, pisanych najczęściej przez Kazimierę Bujwidową bądź autora lub autorkę o pseudonimie „Skiba”, które publikowano nieregularnie na łamach „Krytyki”. Przeglądy te były swoistą kroniką ruchu kobiecego na ziemiach polskich. Donoszono o przedsięwzięciach podejmowanych przez kobiety w innych zaborach i podkreślano równoległość dążeń różnych środowisk, co odpowiadało emancypantkom i ich zamierzeniu zbudowania ponadzaborowej solidarności i wspólnoty interesów kobiecych. Śledzono i popierano walkę o prawa polityczne i cywilne oraz komentowano stosunek stronnictw politycznych do kwestii zrównania w prawach. Na

Podkreślano znaczenie działalności kobiecych organizacji społecznych, oświatowych i dobroczynnych oraz przypominano o ich wkładzie i udziale w ważnych wydarzeniach, takich jak chociażby obchody grunwaldzkie w 1910 roku. W dziale sprawozdawczym prowadzono również przegląd prasy kobiecej („Ster”, „Nowe Słowo”) i recenzowano najważniejsze wydawnictwa. W ten sposób „Krytyka” obejmowała patronatem działania emancypantek i wpisywała je w swój program postępu społecznego, a także przypominała czytelnikom o aktualności kwestii kobiecej. „W walce z moralnością rozdwojoną” Szczególnie dużo miejsca poświęcono w „Krytyce” reformie obyczajowej, a zmiana stosunków w sferze intymnej i negocjacja nowego kontraktu płci stała się naczelnym problemem w programie prezentowanym przez emancypantki na łamach miesięcznika. Zagadnienie to poruszała Iza Moszczeńska w cyklu artykułów, ukazujących się w latach 1904–1906, a następnie było ono dyskutowane po wydrukowaniu referatu Zofii Rygier-Nałkowskiej, który wygłosiła w czerwcu 1907 roku na Zjeździe Kobiet Polskich. Iza Moszczeńska koncentrowała się na krytyce podwójnych standardów moralnych i negatywnej ocenie obowiązującej formy małżeństwa, a także na walce z prostytucją. Konstatowała nieprzygotowanie społeczeństwa do rzetelnej dyskusji nad obyczajowością seksualną oraz dokuczliwy brak edukacji w tym zakresie. W swoich tekstach wzywała do budowy nowej moralności, która zrywałaby

12 Brak informacji o wysokości nakładu czasopisma, wiadomo jednak, że „Nowe Słowo” borykało się nieustannie z problemami finansowymi, co najprawdopodobniej było związane z ograniczonym zainteresowaniem czytelników. Por. K. Sierakowska, „Nowe Słowo” – trybuna emancypantek polskich, [w:] Działaczki społeczne, feministki, obywatelki… Samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich do 1918 roku (na tle porównawczym), pod red. A. Janiak-Jasińskiej, K. Sierakowskiej, A. Szwarca, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2008, s. 69–70, 77–78. 13 Z. Daszyńska-Golińska, Dokąd dąży dzisiejszy ruch kobiecy?, „Krytyka”, 3 (1901), z. 4, s. 218–224.

14 Skiba, Ruch kobiecy, „Krytyka”, 10 (1908), z. 10, s. 301.

26

27


z zakłamaniem i ustanawiała jednakowe kryteria dla kobiet i mężczyzn. Reforma obyczajowa miała przełamać tabu wokół erotyki i wprowadzić wychowanie seksualne młodzieży. Wzorem małżeństwa powinien być związek wolnych i równych sobie ludzi, oparty na miłości i szacunku, który dawałby podstawy funkcjonowania szczęśliwej rodziny i stwarzał odpowiednie warunki rozwoju dla dzieci. Iza Moszczeńska, w sposób charakterystyczny dla polskiego ruchu kobiecego, kładła nacisk na obowiązki względem społeczeństwa i wspólnoty narodowej, które kobiety chcą współdzielić z mężczyznami. W jej wypowiedziach pobrzmiewały także echa myśli eugenicznej, pisała:

Dla Izy Moszczeńskiej, podobnie jak dla większości emancypantek17, prostytucja stanowiła przejaw, a zarazem przyczynę, degeneracji fizycznej (choroby weneryczne)18 i duchowej społeczeństwa. Likwidacja nierządu miała być warunkiem ustalenia właściwych zasad moralnych i odnowy biologicznej. Troska o zdrowotność zbliżała działaczki ruchu kobiecego do środowiska lekarzy i higienistów związanych z nurtem eugenicznym19. Postulaty reformy obyczajowej popierał także Wilhelm Feldman, który skądinąd jako pierwszy na łamach „Krytyki” poruszył kwestię moralności seksualnej. Dla redaktora naczelnego reforma małżeństwa i zmiana obyczajowości była naturalną konsekwencją przemian społecznych związanych z coraz większym udziałem kobiet w życiu publicznym, a przy tym warunkiem postępu:

Jej rolą jest dostarczać spadkobierców, dla całego kulturalnego dorobku ludzkości, ogół ma prawo od niej żądać, żeby się dla niego spadkobiercy znaleźli i to jak najbardziej godni przekazywanego im dziedzictwa. – „Kobieta stoi na straży rasy” jak zwykle mówią; wszystkie zatem obowiązki nałożone na nią dla dobra tej rasy są usprawiedliwione i słuszne15.

Współżycie płci obojga i praca wspólna działa na ośrodki erotyczne w wysokim stopniu modyfikująco. Kobieta i mężczyzna spotykają się przy wspólnej, poważnej robocie, uczą się poznawać i cenić w sobie zalety umysłu i charakteru, człowieczeństwo czyste. (…) żyjąc obok siebie przestają oddziaływać na siebie drażniąco, dla fantazji tracą urok sfinksa. Stosunek między płciami musi przez to być naturalniejszy, pozbawiony może pruderii i fałszywej tej kurtuazji, jaką wszczepia kultura salonowa20.

Działaczka interpretowała zagadnienia obyczajowe w szerszej perspektywie społecznej. Omawiając problem prostytucji, zwracała uwagę zarówno na kwestie moralno-etyczne, degradację kobiet w społeczeństwie, jak i na zagadnienia medyczne oraz mechanizmy społeczne i ekonomiczne, które zmuszają młode, biedne dziewczyny do uprawiania nierządu. W duchu socjalistycznym pochylała się nad losem „siostry prostytutki” i apelowała: Dajcie biednym obszerne i widne mieszkania, dajcie im żywność zdrową i obfitą, ubranie ciepłe i przyzwoite – dajcie nie w formie jałmużny, ale jako należność za ich pracę – a będą równie moralni jak wy16.

17 O stosunku ruchu kobiecego do prostytucji i zagadnień związanych z obyczajowością, m.in.: A. Pawłowska, Kwestie etyczno-obyczajowe w prasie kobiecej przełomu xix i xx wieku (na łamach „Steru” i „Nowego Słowa”), „Studia Historyczne”, 30 (1987), z. 4, s. 571–588; J. Sikorska-Kulesza, „W niewoli ciała i ducha” – organizacje kobiece wobec problematyki seksualności na początku xx wieku, [w:] Kobieta i rewolucja obyczajowa. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek xix i xx, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Wydawnictwo dig, Warszawa 2006, s. 277–294. 18 Strach przed degeneracją wiązał się także z innymi zjawiskami, takimi jak alkoholizm, spadek liczby urodzeń, choroby umysłowe (traktowane jako dziedziczne). Ich źródeł szukano w wytworach nowoczesnej cywilizacji przemysłowej, np. w miastach. Por. M. Gawin, Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego, Wydawnictwo Neriton, Instytut Historii pan, Warszawa 2003, s. 52–63. 19 Wspomina o tym np. M. Gawin, Rasa…, s.64–83. 20 [W. Feldman] (f), Trzecia płeć, „Krytyka”, 5 (1903), z. 4, s. 262–263.

15 I. Moszczeńska, Cnota kobieca, „Krytyka”, 6 (1904), z. 12, s. 402. 16 I. Moszczeńska, Podwójna moralność. Kobiety upadłe, „Krytyka”, 7 (1905), z. 8–9, s. 129.

28

29


Zarówno Iza Moszczeńska, jak i Wilhelm Feldman podkreślali, że renegocjacja kontraktu płci przyniesie także korzyści mężczyźnie, który zyska w kobiecie partnera i przestanie być oceniany jedynie przez pryzmat „muszkuł, konia, bicza i worka złota”21. Zmiana stosunków małżeńskich pozwoli ojcu współuczestniczyć w procesie wychowania dzieci i kształtować zdrowsze relacje rodzinne. Program reformy obyczajowej dobrze wpisywał się w bliskie „Krytyce” dążenie do odsłaniania ludzkich potrzeb ukrytych pod społecznymi ustaleniami i stworzenia mentalnych warunków dla zasadniczej przemiany kultury poprzez przekształcenie indywidualnej kultury emocjonalnej22.

i społecznym odsuwając ją od źródeł zarobkowania – my to właśnie, kobiety uczciwe, kobiety szanujące się – czynimy z niej prostytutkę lub popychamy w szeregi demi-monde’u24.

Przede wszystkim jednak Zofia Nałkowska proponowała inne niż dotychczas spojrzenie na kobiecą seksualność i postulowała wprowadzenie „nowego cenzusu etycznego”, który pozwalałby oceniać kobiety według przymiotów ducha i nie klasyfikowałby ich jedynie na podstawie opinii o dobrym bądź złym prowadzeniu się. Autorka domagała się oddzielenia życia erotycznego od kwestii macierzyństwa i przyznania kobiecie prawa do miłości, także tej fizycznej – przekonywała:

„Chcemy całego życia!” Gdybyśmy mieli możność poznać szczerze uczucia kobiety, dowiedzielibyśmy się, że i u niej, jak u mężczyzny, potomstwo jest skutkiem, nawet celem erotyzmu, ale nie jego jedynym motywem.

Wydaje się jednak, że o ile środowisko inteligencji postępowej związanej z „Krytyką” zaakceptowało postulaty przebudowy obyczajowości, wysuwane przez Izę Moszczeńską i działaczki starszego pokolenia emancypantek, o tyle wezwanie do bardziej radykalnych zmian w sferze intymnej nie uzyskało pełnego poparcia. Referat Zofii Rygier-Nałkowskiej, który w czerwcu 1907 roku wywołał skandal na Zjeździe Kobiet Polskich23, został opublikowany w jedenastym zeszycie „Krytyki” z tego roku i stał się przedmiotem ożywionej dyskusji na łamach pisma. Młoda pisarka krytykowała podejście ruchu kobiecego do kwestii obyczajowych. Odnosiła się do problemu prostytucji i zauważyła, że nie tylko mężczyźni, lecz także kobiety odpowiadają za ten problem i czerpią korzyści z obowiązującego systemu. W sposób zdecydowany potępiała kobiecą hipokryzję:

Polemizowała z tezą, że: „dziewięćdziesięciu procentom kobiet niedostępne są wzruszenia erotyczne”25 i dowodziła, że propaganda czystości i wstrzemięźliwości nie jest najlepszą drogą do naprawy stosunków panujących w sferze intymnej. Podporządkowanie seksualności eugenicznym konceptom czystości rasy zagrażało, zdaniem autorki, godności ludzkiej i przekreślało jednostkowe potrzeby i pragnienia. Według niej nowa moralność powinna prowadzić kobietę do wolnego, pełnego, świadomego życia, w którym ważna byłaby jej indywidualność i pragnienie samorealizacji. Wyrazem tych dążeń był okrzyk: Chcemy całego życia!, który zakończył referat młodej pisarki26. Postulaty wysuwane przez Zofię Nałkowską spotkały się z żywą reakcją publicystów z kręgu „Krytyki”. Pierwsi w debacie na łamach pisma głos zabrali mężczyźni – higienista dr Walenty Miklaszewski i redaktor Wilhelm Feldman – którzy zajęli negatywne stanowisko, a odnosili się przede wszystkim do

Otaczając wzgardą kobietę uwiedzioną, zrywając znajomość z kobietą, która uciekła od męża, gubiąc w opinii naszej każdą kobietę wyzwoloną jako upadłą, ostracyzmem towarzyskim

24 Na potrzeby niniejszego tekstu korzystałam z edycji artykułu: Z. Nałkowska, Uwagi o etycznych zadaniach ruchu kobiecego. Przemówienie wygłoszone na Zjeździe Kobiet, [w:] Chcemy całego życia. Antologia polskich tekstów feministycznych z lat 1870–1939, oprac. A. GórnickaBoratyńska, Res Publica, Warszawa 1999, s. 323–329. 25 Tamże, s. 328. 26 Tamże, s. 329.

21 Tamże, s. 271. 22 Por. J. Stryjczyk, „Krytyka”…, s. 376–377. 23 Grupa najstarszych działaczek, na czele z Marią Konopnicką, opuściła salę obrad podczas wystąpienia. Zob. A. Górnicka-Boratyńska, Stańmy się sobą: cztery projekty emancypacji (1863–1939), Wydawnictwo Świat Literacki, Izabelin 2001, s. 158–163.

30

31


koncepcji „nowego cenzusu etycznego”27. Ich opinie trudno jednak skorelować z płcią, gdyż krytyka ta współbrzmiała z ujemną oceną referatu przez grupę starszych emancypantek. Działaczki jednoznacznie odrzuciły żądania Zofii Nałkowskiej, gdyż były one sprzeczne z koncepcją reformy w duchu czystości i odbierały kobietom rolę odnowicielek moralności. Podobnie Wilhelm Feldman i Walenty Miklaszewski skrytykowali propozycje zmian obyczajowych, choć wyrazili uznanie dla odwagi i szczerości autorki. Obaj zarzucali Zofii Nałkowskiej propagowanie rozwiązłości i krzewienie „przywileju nierządnictwa”28. Redaktor naczelny upatrywał w większej swobodzie seksualnej kobiet zaprzepaszczenie szansy odnowy moralnej społeczeństwa. Walenty Miklaszewski natomiast, wywołany niejako przez literatkę do odpowiedzi, skupił się na obronie sporządzonych przez siebie statystyk. Udowadniał, że „90% kobiet niezmysłowych” nie osiąga satysfakcji seksualnej i hasła niekrępowania erotyzmu kobiecego są dla nich niezrozumiałe, a pozostałe 10% kobiet to – według niego – wyjątki bądź „kobiety bezczynne”, które w akcie miłosnym szukają jedynie rozrywki29. Jako lekarz-społecznik podnosił także kwestię zdrowia i degeneracji, która została zmarginalizowana przez pisarkę. Dowodził, że:

ustosunkowały się do referatu pozytywnie31. W pełni zgodziły się z (najmniej kontrowersyjnym) żądaniem oceny kobiety według nowych kryteriów, a Iza Moszczeńska pisała dobitnie: Zupełnie słusznie domaga się pani R [ygier-]N [ałkowska], aby wartość moralną kobiety oceniano wedle jej charakteru i treści duchowej, a nie wedle gwarancyi, jakie przedstawia dla swojego właściciela32.

Obie publicystki zaaprobowały hasło Chcemy całego życia! związane z nowym wzorem kobiecej erotyki, choć zinterpretowały je zgodnie z własnymi przekonaniami. Udowadniały, że życie wyemancypowanej kobiety nie może być pozbawione miłości, o czym Maria Turzyma pisała tak: A cóż to jest całe życie? Całe życie to wszystko. Nietylko prawa obywatelskie i równość w prawie cywilnym. Nietylko równe wychowanie i jedna moralność dla chłopców i dziewcząt (…) ale także prawo do miłości. (…) Bez przymusu, bez kłamstwa, bez frymarczenia ciałem czy duszą. W pełni fizycznych i duchowych władz. (…) Miłość to wspólne życie dwojga ludzi, którzy uzupełniają się wzajemnie – miłość to także rozkosz33.

jeszcześmy nie dorośli, żeby oddzielić od miłości ludzkiej zmysłowość zwierzęcą, pogoń za iście chorobliwą chucią, aby zwalczać przejawy zwyrodnienia; jeszcze wzywamy napróżno żeby przy zawieraniu związków płci baczono na zdrowie zarówno w interesie własnym, jak i społeczeństwa30.

Dla higienisty postulaty Zofii Nałkowskiej były nie tyle niebezpieczne, co naiwne i niemożliwe do realizacji. Inne spojrzenie na program młodej pisarki zaprezentowały emancypantki wypowiadające się na łamach „Krytyki” – Iza Moszczeńska i Maria Turzyma 27 [W. Feldman] (x), Kobieta wyzwolona a miłość. W odpowiedzi pani Rygier-Nałkowskiej, „Krytyka”, 9 (1907), z. 11, s. 363–366; W. Miklaszewski, Kobieta wyzwolona a miłość. Odpowiedź p. Z. Rygier-Nałkowskiej na „Uwagi o etycznych zadaniach ruchu kobiecego”, „Krytyka”, 10 (1908), z. 1, s. 41–46. 28 W. Miklaszewski, Kobieta wyzwolona…, s. 44. 29 Tamże, s. 45. 30 Tamże, s. 43.

Działaczki odrzucały zarzuty dr. Miklaszewskiego o propagowaniu przez młodą literatkę prostytucji i występowały przeciwko jego badaniom. Zgadzały się także z poglądem, że prokreacja nie może być celem życia erotycznego, choć nadal przyznawały macierzyństwu miejsce priorytetowe i podkreślały znaczenie roli matki w społeczeństwie. Dyskusja nad referatem Zofii Nałkowskiej pokazała, jak trudno było wprowadzać nowe, bardziej liberalne idee do dyskusji nad obyczajowością. Wydaje się, że szczególnie dla mężczyzn (choć także dla wielu kobiet w tamtym czasie) przyznanie kobietom większej swobody w sferze intymnej było postulatem trudnym do zaakceptowania. Reakcja części emancypantek na zjeździe 31 I. Moszczeńska, W kwestii miłości, „Krytyka”, 10 (1908), z. 4, s. 373–376; M. Turzyma, O miłości, „Krytyka”, 10 (1908), z. 2, s. 153–158. 32 I. Moszczeńska, W kwestii…, z. 4, s. 375. 33 M. Turzyma, O miłości…, s. 155.

32

33


i wypowiedzi publicystów dowodzą, że ruch reformy obyczajowej, który w 1908 roku miał już dosyć długą historię i pewne dokonania na swoim koncie, był bardzo przywiązany do wypracowanych postulatów i pomimo swej postępowości niechętnie podejmował nowe hasła. Obszerna publicystyka na tematy obyczajowe na łamach „Krytyki” potwierdza jednak, że pismo znajdowało się w awangardzie nurtu postępowego, a w wyznaczaniu kierunku jego rozwoju duży udział miały działaczki ruchu kobiecego, postacie wyraziste i nietuzinkowe. Na zakończenie trzeba podkreślić, że tematyka poruszana przez publicystki nie ograniczała się jedynie do kwestii kobiecej i spraw obyczajowych. Wystarczy wspomnieć Malwinę Posner-Garfeinową, która wypowiadała się na łamach pisma na temat współczesnej literatury i sztuki. W swoim artykule Kilka słów o modernizmie z 1899 roku interpretowała postulaty młodopolskie w duchu społecznikowskim, odsuwając się od dekadentyzmu i krytykując autonomizację sztuki i elitaryzm estetyczny 34. Jej poglądy określiły stosunek redakcji do zagadnień sztuki młodopolskiej, a następnie były współdzielone przez redaktora naczelnego Wilhelma Feldmana35. Swój wkład w program miesięcznika miały wybitne ekonomistki Zofia Daszyńska-Golińska i Helena Landau, które przedstawiały na łamach pisma analizy gospodarcze i omawiały stosunki społeczne, a ta pierwsza dodatkowo propagowała ruch trzeźwości. O ruchu ludowym pisywała Stefania Bojarska, a Iza Moszczeńska, Helena Radlińska i Kazimiera Bujwidowa wypowiadały się w sprawach wychowania narodowego, pedagogiki i reformy galicyjskiego szkolnictwa. Emancypantki, działaczki społeczne i oświatowe, choć ich udział liczebny w zestawieniu z publicystami-mężczyznami był niewielki, kształtowały w znacznym stopniu oblicze „Krytyki”. Współtworząc program ideowy czasopisma, wcielały w życie postulowany ideał kobiety gotowej „do walki o nowe życie dla siebie i dla ludzkości”36.

Izabela Mrzygłód

34 M. Posner-Garfeinowa, Kilka słów o modernizmie, „Krytyka”, 1 (1899), z. 2 i 4. 35 Por. M. Kitowska-Łysiak, Kilka słów o modernizmie: Malwina Posner-Garfeinowa, „Roczniki Humanistyczne”, 38 (1990), z. 4, s. 117–128. 36 Cytat z recenzji książki Głos kobiet w kwestii kobiecej. Por. Głos kobiet w kwestii kobiecej, „Krytyka”, 6 (1904), z. 2, s. 162.

34

35

Doktorantka w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, interesuje się dziejami Warszawy i historią społeczną xix i xx wieku, w tym historią kobiet. Rozpoczyna badania nad życiem publicznym Warszawy i Wiednia w okresie Wielkiego Kryzysu lat trzydziestych. Entuzjastka codzienności.


bibliografia

Pawłowska A., Sikorska-Kulesza J.,

Źródła:

„Krytyka” 1896–1914. Chcemy całego życia. Antologia polskich tekstów feministycznych z lat 1870–1939, oprac. A. Górnicka-Boratyńska, Res Publica, Warszawa 1999.

Literatura:

Górnicka-Boratyńska A., Gawin M., Jakubek M., Kitowska-Łysiak M.,

Działaczki społeczne, feministki, obywatelki… Samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich do 1918 roku (na tle porównawczym), pod red. A. Janiak-Jasińskiej, K. Sierakowskiej, A. Szwarca, t. 1, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2008. Stańmy się sobą: cztery projekty emancypacji (1863–1939), Wydawnictwo Świat Literacki, Izabelin 2001. Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego, Wydawnictwo Neriton, Instytut Historii pan, Warszawa 2003. Prasa krakowska 1795–1918: bibliografia, Wydawnictwo Naukowe dwn, Archiwum uj, Kraków 2004. Kilka słów o modernizmie: Malwina Posner-Garfeinowa, „Roczniki Humanistyczne”, 38 (1990), z. 4, s. 117–128. Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek xix i xx, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Wydawnictwo dig, Warszawa 2004. Kobieta i rewolucja obyczajowa. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek xix i xx, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Wydawnictwo dig, Warszawa 2006.

36

37

Modernistyczne źródła dwudziestowieczności, pod red. M. Dąbrowskiego, M.Z. Makowieckiego, nakładem Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2003. Literatura okresu Młodej Polski, pod red. K. Wyki, A. Hutnikiewicza, M. Puchalskiej, t. 1, pwn, Warszawa 1968. Kwestie etyczno-obyczajowe w prasie kobiecej przełomu xix i xx wieku (na łamach „Steru” i „Nowego Słowa”), „Studia Historyczne”, 30 (1987), z. 4, s. 571–588. Równe prawa i nierówne szanse. Kobiety w Polsce międzywojennej, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Wydawnictwo dig, Warszawa 2000. Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w xix wieku, Wydawnictwo Mada, Warszawa 2004.



Joanna Szewczyk

Porcelanki

Porcel

(…) tyle razy obchodziłam zarosłe trawą groby ja byłam na zewnątrz oni – tam nie mogłam z nimi mówić inaczej jak poprzez napis byłam wdzięczna spłowiałym fotografiom (…) Halina Poświatowska, *** (Za trzy dni poblednie…)1

Opowiadana z kobiecego punktu widzenia herstoria pozostaje białą kartą w księdze historii tworzonej z myślą o mężczyznach i traktującej o męskim przeżywaniu świata. Roszcząca sobie prawo do miana uniwersalnej, androcentryczna perspektywa przez długi czas określała charakter historiografii marginalizującej kobiece doświadczenie, tradycyjnie łączone ze sferą prywatną, pomijaną i deprecjonowaną w odróżnieniu od sfery publicznej – uznawanej przez dziejopisarstwo za domenę godnej utrwalenia męskiej działalności. Zjawisko to związane z przestrzenią ludzkiej aktywności, którą – posługując się topograficzną metaforą, można by określić mianem agory – zauważalne jest również w przestrzeni nekropolii. Zarówno historia, jak i cmentarz stanowią w moim przekonaniu figury pamięci odsyłające odpowiednio do czasu i do przestrzeni. Każde z nich pragnę odczytywać jako palimpsest ukrywający pod pokładami androcentrycznego tekstu zapoznaną gynealogiczną herstorię. Okazuje się bowiem, że nieobecność kobiet w historii znajduje swe odbicie w symbolicznej kobiecej nieobecności w przestrzeni nekropolii przełomu xix i xx wieku, również obciążonej androcentryczną perspektywą. Swoje rozważania opieram na materiale zgromadzonym podczas niespiesznych przechadzek po Cmentarzu Rakowickim. Początkowo pozbawione celu, stały się wkrótce poszukiwaniem kobiecych śladów w krakowskiej nekropolii. 1. H. Poświatowska, Dzieła. Poezja, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997, t. ii, s. 171.

39


Zapisana w niej herstoria okazała się pełna szczelin i pęknięć, przypominając zapomniane nagrobki z wytartymi inskrypcjami. Tym, co pozwoliło mi podczas moich cmentarnych wędrówek, odkryć kobiecą obecność, podążyć śladem herstorii, były nagrobne fotografie kobiet. To one stały się nicią wiodącą mnie początkowo przez labirynt cmentarnych alejek, następnie zaś umożliwiły mi wysnucie własnej opowieści z owej zetlałej materii starych nagrobnych medalionów. To właśnie im poświęcam niniejszy szkic, nieprzypadkowo nadając mu tytuł Porcelanki, oznaczający umieszczane na grobach emaliowane medaliony z podobizną zmarłych. Porcelanki odsyłają jednak i do innej rzeczywistości – wywołują asocjacje z przestrzenią mieszczańskiego salonu, przestrzenią życia niemal wszystkich moich bohaterek, której porcelana była zapewne ważnym i nieodłącznym elementem. Ponadto już samo określenie „porcelanki” wywołuje dwojakie konotacje. Z jednej strony kojarzy się ono z określonym statusem materialnym i społecznym, z drugiej zaś odsyła do tego, co kulturowo było przypisywane kobiecie – z delikatnością i kruchością, subtelnością i estetycznym wyrafinowaniem. Delikatność i kruchość porcelanek okazuje się jednak pozorna. Powleczone emalią fotografie Philippe Ariès określa jako niezniszczalne2. Sprawiają one, że wizerunek zmarłej osoby ulega podwojeniu, zatrzymaniu w czasie – poprzez utrwalenie jednostkowej i niepowtarzalnej chwili z przeszłości, uczynienie jej „wieczną teraźniejszością” oraz poprzez zapisanie jej na niezwykle trwałym materiale. Niejednokrotnie porcelanka umieszczana na zmurszałej płycie nagrobka z niemal całkowicie zatartą inskrypcją zaskakiwała mnie swą ostrością i wyrazistością zaprzeczającym przemijaniu czasu… Fotografia utrwala, wywiera szczególny wpływ na sposób kobiecego bycia w świecie, nierzadko je określając i determinując – utrwala cielesność. Odsyła do wizualności warunkującej postrzeganie kobiety w kulturze. Wedle Pierre’a Bourdieu:

istnieją bowiem przez i dla spojrzenia – są więc przedmiotem dostępnym, przykuwającym wzrok, gotowym do użycia. (…) W konsekwencji konstytutywny dla kobiecego bycia w świecie jest stosunek zależności od innych (nie tylko mężczyzn). (…) Ciągłe bycie przedmiotem widzenia skazuje kobiety na doświadczenie permanentnego dystansu między ciałem realnym, w którym są „zaklęte”, a idealnym, które próbują osiągnąć3.

Fotografia kojarząca się z utrwalaniem piękna, wyidealizowanego wizerunku, wystudiowanej pozy, w sposób szczególny przynależy kobiecie, zwielokrotniając symbolicznie jej uprzedmiotowienie, czyniąc z niej par excellence obiekt wystawiony na spojrzenia innych. W tym kontekście należałoby zadać pytanie o status i funkcję kobiecej fotografii nagrobnej. Czy jest ona nośnikiem innych sensów i znaczeń niż cmentarne zdjęcia mężczyzn? Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach nagrobne fotografie i inskrypcje kobiet i mężczyzn uległy egalitaryzacji. Zanim nagrobne medaliony stały się zdjęciami „legitymacyjnymi”, zaś epitafia zostały zastąpione przez milczące nawiasy dat, to mężczyźnie przynależały rozbudowane nagrobne inskrypcje, będące szczególną formą męskiej biografii, utrwalającej to, co uznawane było za godne odnotowania – zajmowane stanowiska i pełnione w społeczeństwie funkcje. W upamiętnianiu zmarłych mężczyzn prymarną rolę spełniał tekst, zaś fotografia sekundarnie potwierdzała zajmowaną przezeń pozycję. Nie musiała przydawać zmarłemu ważności gwarantowanej mu przez życiowe osiągnięcia. Dlatego też nagrobne fotografie adwokatów, lekarzy i urzędników wydają mi się niezwykle do siebie podobne, uwieczniając w rzeczywistości określone społeczne maski. Inaczej dzieje się w przypadku kobiet, dla których fotografia była nierzadko wszystkim. Utrwalała bowiem to, z czym były one szczególnie kojarzone – pociągającą powierzchowność. Przez sam fakt wykonania przydawała im ważności. Niepowiązana z pełnionymi funkcjami społecznymi zyskiwała na oryginalności i niepowtarzalności, także dlatego, iż okoliczności jej powstania były bardziej zróżnicowane. Wśród rakowickich porcelanek przedstawiających kobiety znajduje się zdjęcie wykonane z okazji Pierwszej Komunii Św., fotografia ślubna, pamiątkowe zdjęcie wykonane w atelier czy fotografia gimnazjalistki. Zdjęcia przekształcone w nagrobne

Skutkiem męskiej dominacji stwarzającej kobietę jako przedmiot symboliczny, którego bycie (esse) jest przede wszystkim byciem-widzianą (percipi), jest stan związanej z własnym ciałem ciągłej niepewności. Stan ten można inaczej nazwać zależnością symboliczną. Kobiety 2 P. Ariès, Człowiek i śmierć, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989, s. 527.

3 P. Bourdieu, Męska dominacja, Oficyna Naukowa, Warszawa 2004, s. 82–83.

40

41


porcelanki obrastały w dodatkowe znaczenia – przedstawiały bowiem zazwyczaj przedwcześnie zmarłe kobiety, zaś prowokując melancholijną refleksję nad przemijalnością i nietrwałością młodości i piękna, ucieleśniały ideę vanitas. W nagrobnych inskrypcjach przełomu xix i xx wieku kobiety pojawiają się niemal wyłącznie w odniesieniu do mężczyzny, określają je społeczno-kulturowe role córek, żon i matek. Względna autonomia przysługuje kobietom, którym udało się zdobyć cieszący się poważaniem zawód lub wywodzącym się z arystokratycznych rodów właścicielkom ziemskim. Tym samym nekropolia stawała się odbiciem przestrzeni społecznej i panujących w niej stosunków. Podczas moich wędrówek po Cmentarzu Rakowickim wielokrotnie natrafiałam na inskrypcje kobiet, które w rzeczywistości upamiętniały ich mężów, będąc dodatkowym potwierdzeniem ich osiągnięć i pełnionych przez nich funkcji. Takie są nagrobne inskrypcje Maryi z Janotów Bzowskich Cyrus-Sobolewskiej, żony c.k. podkomorzego kapitana 56. Pułku Piechoty (zm. w Wadowicach dn. 3 iv 1896), Emilii z Rappów Doboszyńskiej (ur. 1847, zm. 21 vii 1905), żony prezydenta Senatu Najwyższego Sądu czy Pauliny Dziedzickiej, wdowy po radcy dworu (ur. 22 xi 1833, zm. 22 iii 1917). Na jednej z nagrobnych tablic znajdujących się na Cmentarzu Rakowickim czytamy, iż Spirydion Makarewicz (1847–1906) był inżynierem, c.k. radcą rządu, emerytowanym dyrektoremzastępcą c.k. Kolei Państwowych oraz kawalerem orderów. Napis upamiętniający z Malickich Emilję Makarewiczową głosi jedynie, iż była wdową po dyrektorze Kolei Państwowych w Krakowie, ujmując jednocześnie jej życie w nawias dat 13 v 1847–28 xi 1823. Nagrobna inskrypcja Bożeny z Łyskowskich Wicherkiewiczowej podaje, iż była żoną profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jedyną informacją odnoszącą się bezpośrednio do zmarłej jest miejsce jej narodzin i śmierci (ur. w Mileszewach Prusy Zachodnie d. 14 września 1858 r., zm. w Landeku na Szląsku d. 24 lipca 1906). Nierzadko nagrobna inskrypcja mężczyzny odnotowuje jego udział w znaczącym wydarzeniu historycznym. Tablica rodzinnego grobu Eminowiczów opatrzona jest informacją, iż Wincenty Dołęga Eminowicz (ur. 1832, zm. 13 i 1906), naczelnik i organizator straży pożarnych, był uczestnikiem powstania 1863. O Damianie Józefie z Czyżewiczów Eminowiczowej wiadomo tylko, że była żoną naczelnika krakowskiej straży pożarnej. Nagrobna inskrypcja odzwierciedla zatem warunkowaną społecznie i kulturowo kobiecą przynależność, swą treścią wypełnia lukę po kobiecej

nieobecności w przestrzeni publicznej i historii redukowanej wówczas do sfery wydarzeń politycznych. Dlatego też w ówczesnych inskrypcjach nagrobnych trudno znaleźć wzmiankę o działalności kobiet w obszarach tradycyjnie uznawanych za domenę aktywności kobiecej, takich jak prowadzenie salonu czy działalność charytatywna. Jednocześnie nagrobna inskrypcja stanowi ostateczne potwierdzenie tożsamości kobiety nabywanej i ustanawianej przede wszystkim poprzez zamążpójście. Bardziej rozbudowane nagrobne inskrypcje, przysługujące zazwyczaj mężczyznom, pojawiają się na grobach kobiet wywodzących się z arystokratycznych rodów. Jednak i one naznaczone są androcentryczną perspektywą, legitymizującą porządek patriarchalny. Pochowana w rodzinnym grobowcu Wężyków Marya Tomkowiczowa to wdowa po ś.p. Apoloniuszu – córka kasztelana Franciszka Wężyka i Felicyi z hr. Mieroszewskich ur. 14 maja 1820 roku w Krakowie, spełniła po chrześcijańsku obowiązki córki, żony, matki, dzieciom wczas osieroconym ojca też zastąpiła, po żywocie pełnym doświadczeń i dzieł miłosierdzia poszła po nagrodę do Boga d. 29 października 1886 r. Zapisaną w nagrobnej inskrypcji biografię kobiety cechuje głęboka relacyjność – określa ją bowiem zarówno genealogia przywołująca jej pochodzenie i ujmująca ją jako córkę, jak również należycie wypełnione funkcje przypisane jej płci społecznej oraz kulturowej, sprowadzające ją do bycia matką, która była jednak w stanie zastąpić dzieciom przedwcześnie zmarłego ojca. Pochowana w tym samym grobowcu Kornelia z Wężyków Gostkowska występuje wprawdzie w nagrobnej inskrypcji jako wdowa po ś.p. Romualdzie, lecz zarazem zyskuje pewną autonomię jako właścicielka dóbr i obywatelka Miasta Krakowa. Na tym tle wyróżnia się nagrobna tablica z Weissów Ludwiki Walerii Grodzickiej, obywatelki Miasta Krakowa, profesor muzyki i działaczki społecznej (ur. 14 xii 1872, zm. 7 i 1938). Jej nagrobna inskrypcja zostaje dodatkowo wzmocniona cytatem pochodzącym z Apokalipsy św. Jana: A czyny ich pójdą za nimi, mającym uwydatnić jej aktywność na niwie społecznej. Powtórzmy zatem raz jeszcze: nagrobna inskrypcja w o wiele większym stopniu przynależy mężczyźnie niż kobiecie, niemal zawsze odnosząc się do działalności i aktywności, która w tamtym czasie była niemal wyłącznie domeną mężczyzn. Jeśli inskrypcję potraktować jako pewien rodzaj tekstu biograficznego, to jest to przeważnie biografia męska. W tym kontekście szczególnego 42

43


znaczenia nabiera element wizualny, jaki stanowi kobieca fotografia nagrobna, będąca zapisem cielesności, przemijającej młodości i nietrwałego piękna. Ocala ona fragment tego, co było, a ocalając, paradoksalnie wydaje go śmierci, potęgując w patrzącym jej świadomość: Dając mi absolutną przeszłość pozy (…) fotografia mówi mi o śmierci w czasie przyszłym4. Nieprzypadkowo najbardziej poruszające fotografie nagrobne przedstawiają młode i piękne kobiety oraz dzieci – motyle zatrute śmiercią i uwięzione pod lśniącą powłoką emalii. Jednak podczas przechadzki po Cmentarzu Rakowickim odkrywam także kobiece fotografie, które w powiązaniu z nagrobnymi inskrypcjami utrwalającymi relacyjność kobiecego życia wydają się przekazywać inne symboliczne sensy – fotografie kobiet, które swym dostojnym wyglądem zdają się potwierdzać mężowski autorytet, fotografie kobiet w podeszłym wieku… A obok nich porcelanki przedstawiające przepełnione melancholią wizerunki kobiet hipnotycznie pięknych, uwodzących spojrzeniem… Zadaję im pytania dotyczące zarówno fotografowanych, jak i ich nagrobnych reprezentacji: Kim były te kobiety? Jakie było ich życie i otoczenie? Jaka była ich śmierć? Kiedy i w jakich okolicznościach została wykonana fotografia, która stała się porcelanką? Co czuły, kiedy były fotografowane? Czy któraś z nich w krótkim przebłysku doznała wówczas przeczucia swego losu? Jakie kolory sukni skrywa sepia, biel i czerń? Pytania te pozostają bez odpowiedzi, bowiem fotografia nie umie powiedzieć, co pokazuje5. Jest milczącym świadkiem obecności. Otwiera jednak przede mną przestrzeń domysłów i interpretacji, dzięki którym mogę użyczyć jej głosu. Moje doświadczenie spotkania z nagrobną fotografią bliskie jest epifanicznemu zetknięciu ze zdjęciem, które tak opisywał Barthes:

Patrząc na zdjęcia, poszukuję wzrokiem spojrzenia tamtych kobiet, dotykam palcami chropowatej nagrobnej płyty, próbując odczytać ich zatarte imiona, a każdy z tych gestów staje się formą bliskości. Parafrazując słowa Barthesa: Od rzeczywistego ciała, które tu było, pobiegły promienie, które dotykają mnie, która tu jestem. (…) Zdjęcie osoby, której już nie ma, dociera do mnie jak zbłąkane światło gwiazdy. Tak jakby coś w rodzaju pępowiny łączyło ciało fotografowanej rzeczy z moim spojrzeniem. Światło, chociaż niedotykalne, jest tutaj środowiskiem cielesnym, który dzielę ze sfotografowaną7.

W wypadku fotografowania porcelanek światło stawia opór, odbijając się od gładkiej emaliowanej powierzchni, jak gdyby sprzeciwiało się powielaniu tego samego wizerunku w nieskończoność. Swojej szansy upatruję zatem w tekstualizacji nagrobnych fotografii. Opowiadając o wizerunkach tamtych kobiet, próbuję przywrócić je życiu. Kilka lat temu, podczas spaceru po Cmentarzu Rakowickim, na jednym z grobów zobaczyłam fotografię, która wzbudziła we mnie fascynację i niepokój, prowokując swoją nieoczywistością. Przedstawiała dziewczynę w białej sukience z wyhaftowaną lilią. Jej szczupłą twarz otaczały długie i ciemne włosy, przysłonięte welonem upiętym z boku białą kokardą. Mogłoby się wydawać, że zdjęcie to zostało wykonane na pamiątkę I Komunii Św. Jednak im dłużej mu się przyglądałam, tym większe były moje wątpliwości, czy w istocie tak było. Coś nieuchwytnego w twarzy dziewczyny sprawiało, że nie potrafiłam określić jej wieku. Czy było to spojrzenie tylko lekko zahaczające o wzrok patrzącego, w rzeczywistości biegnące gdzieś znacznie dalej? Czy też malująca się na jej twarzy powaga, wywołana podniosłością chwili, przekroczyła samą siebie pod wpływem przeczucia, chłodnego dotknięcia, które uczyniło z pamiątkowej fotografii idealną fotografię nagrobną? Moich wątpliwości nie rozwiało odczytanie nagrobnej inskrypcji. Stefania Kantorówna (fot. 1) zmarła, mając czternaście lat, w 1919 roku, podczas gdy fotografia zdawała się nie przystawać do dat, a nawet im zaprzeczać. Być może przyczyna jej nad wiek poważnego wyglądu kryła się gdzie indziej – w możliwości konwersji religijnej? Nie mając pewności, w tym miejscu muszę się zatrzymać. A jednak mój

nagle pojawia się przede mną zdjęcie: ożywia mnie, a ja też użyczam mu życia. Bo tak muszę nazwać siłę przyciągania, która sprawia, że zdjęcie istnieje: ożywianie6.

R. Barthes, Światło obrazu. Uwagi o fotografii, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2008, s. 171. 5 Tamże, s. 177. 6 Tamże, s. 40.

4

7

44

45

Tamże, s. 144.


1. Stefania Kantorówna, 2. Walerya z Weberów Mayerowa, 3. Marya Jagustynowa, 4. Marya Jaroniowa

5. Julia Czerwińska-Źródłowska, 6. Emma z Neumayerów Shönthaler, 7. tablica nagrobna Maryi Sporn

wzrok przykuwa przypięta do kołnierzyka Stefanii gałązka mirtu, którym – zapewne jako symbolem wiecznego przymierza z Bogiem i łaski bożej – często przyozdabiane były sukienki dziewcząt przystępujących do i Komunii. A jednak w kontekście tej nagrobnej fotografii, wyrazu twarzy Stefanii, mirtowa gałązka zdaje się odsyłać do innych znaczeń – śmierci, świata pozagrobowego, misteryjnego wtajemniczenia8. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że fotografia dziewczyny w białym welonie przeradza się w symbol zaślubin ze śmiercią… Wśród rakowickich porcelanek, pochodzących z końca xix i początku xx wieku, wiele jest takich, które bez trudu można osadzić w określonym kontekście społeczno-kulturowym. Przedstawiają one żony zamożnych i szanowanych obywateli wielokulturowego, Cesarsko-Królewskiego miasta Krakowa. Są wśród nich Walerya z Weberów Mayerowa (fot. 2), żona c.k. oficyała poczty (ur. 14 vi 1868, zm. 6 iii 1901) Marya Jagustynowa (fot. 3), żona naczelnika Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych (ur. 8 xii 1851, zm. 13 iv 1901), Marya Jaroniowa (fot. 4), żona c.k. notaryusza (zm. 30 x 1910), czy Julia CzerwińskaŹródłowska (fot. 5), wdowa po właścicielu domu handlowo-komisowego (ur. 16 xi 1870, zm. 31 xi 1941). Przedstawione na fotografiach kobiety są do siebie podobne, często tym, co je odróżnia, jest ich wiek. Podobne są ich uczesania – wysoko upięte włosy, ciemne jedwabne suknie zapięte wysoko pod szyją. Pochowane przy głównych alejach cmentarza, swoim wyglądem uwiecznionym na nagrobnej fotografii zdają się potwierdzać mężowski autorytet

i wynikającą zeń własną pozycję społeczną. Przedstawiona na jednej z porcelanek Emma z Neumayerów Schönthaler (fot. 6) (ur. 9 iii 1844, zm. 10 x 1912), poprzez swe opadające kąciki ust i żałobną suknię zdaje się potwierdzać nagrobną inskrypcję głoszącą, iż jest wdową po lekarzu. Czy okoliczności życia tych kobiet były do siebie podobne jak ich wizerunki, którym zadaję inne pytania niż fotografii Stefanii Kantorówny? W których z krakowskich kamienic mieszkały? W jaki dzień tygodnia przyjmowały wizyty? Czy grywały na fortepianie i jeździły do wód? A może działały w towarzystwach dobroczynności? Jakie było ich wykształcenie? Czy komentowały bieżące wydarzenia polityczne i czy interesowały się ideami emancypacji? Ślady relacyjności, odgrywającej znaczną rolę w kobiecej biografii, odnaleźć można także w inskrypcjach nagrobnych, gdzie kobieta identyfikowana była zwykle jako żona lub wdowa. Kobiety zmarłe przedwcześnie, przed zawarciem małżeństwa były w inskrypcjach określane poprzez jedyną dostępną im społeczną rolę, rolę córki. Tak też stało w przypadku Maryi Sporn (fot. 7). Umieszczona na grobie fotografia przypomina barwną pocztówkę z początku xx wieku. Przedstawia dziewczynę ubraną w bluzkę z wykładanym kołnierzem. Kasztanowe warkocze upięte z obu stron głowy harmonizują z ciepłym kolorytem cery i marynarskim strojem. Umieszczony pod zdjęciem napis podaje, iż zmarła 27 iv 1917 roku w wieku 19 lat dziewczyna była córką kupca i obywatela miasta Krakowa. Po drugiej stronie nagrobnej tablicy znajduje się inskrypcja poświęcona zmarłemu bratu Marii – Stanisławowi. Niżej widnieje słowo „syn” sugerujące, iż odziedziczył on imię po ojcu. Nagrobnej symetrii

8 W. Kopaliński, Słownik symboli, Oficyna Wydawnicza rytm, Warszawa 2007, s. 226–227.

46

47


8. Władysława z Mercików Błoniarzowa, 9. Stefania z Bemów Sienińska, 10. Janina z Krawczyków Piotrowska, 11. Stefania ze Studzińskich Korcjowska

córka – syn nie odpowiada symetria fotografii, tak jakby tylko Maria potrzebowała nagrobnej porcelanki. Mogę tylko przeczuwać ból po stracie obojga dzieci. Jednak kiedy patrzę na nagrobek Spornów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż w rzeczywistości upamiętnia ona Stanisława Sporna – ojca, kupca i obywatela miasta Krakowa. Fotografia zmarłej w 1913 roku Władysławy z Mercików Błoniarzowej (fot. 8) nie wyróżnia się niczym szczególnym. Przypomina porcelanki innych kobiet z upiętymi włosami, ubranych w ciemne suknie. Władysławę indywidualizuje nie nagrobne zdjęcie, lecz umieszczona pod nim inskrypcja informująca, iż była ona nauczycielką. Kobietę definiuje zatem jej profesja, nie zaś stan cywilny. Nasuwa się zatem wniosek, że większość kobiet ujmowanych w nagrobnej inskrypcji w relacji do swych mężów i ich profesji zgodnie z mieszczańskim wzorcem nie pracowała zawodowo. Jaka była jej droga do zdobycia wykształcenia? Czy uczyła na jednej z krakowskich pensji? O Władysławie Błoniarzowej wiem tylko, iż zasłużyła na nagrobną inskrypcję należącą wyłącznie do niej. Przez wiele lat jednym z nadrzędnych zadań fotografii było utrwalanie piękna. O Stefanii z Bemów Siemińskiej (fot. 9) i Janinie z Krawczyków Piotrowskiej (fot. 10) wiadomo, że były piękne. Nie potrafię wykroczyć poza tę prostą konstatację. Ich niezwykła uroda jest zbyt ekspansywna, nie pozostawia miejsca na wybiegające poza nią interpretacje. Zachwycająca fotografia trzydziestotrzyletniej Stefanii z Bemów Siemińskiej (zm. 11 vi 1900) umieszczona została – jakby umyślnie – na szczycie grobowca. Przedstawia

kobietę w haftowanej, najprawdopodobniej ślubnej sukni i długiej gęstej woalce, okrywającej jej włosy i ramiona. Wsparta na przykrytym białą, przejrzystą materią postumencie, wychylona lekko ku patrzącemu, w jednej dłoni trzyma na wpół złożony wachlarz. Obok niej leży kunsztowna wiązanka kwiatów, których pochylone kielichy dotknięte są ledwo uchwytnymi oznakami więdnięcia. I jest coś w ciemnych oczach Stefanii, w czarnych włosach, w które wpięty został kwiat, co sprawia, że postrzegam ją jako orientalną piękność utrwaloną na fotografii w całym przepychu swej urody… Fotografia Janiny z Krawczyków Piotrowskiej przywodzi mi na myśl portrety Elżbiety Habsburg, słynącej z legendarnej urody cesarzowej Austrii. Podobnie upięte, opadające na kark ciemne włosy, które podobnie jak włosy Sissi musiały budzić zachwyt swym kolorem, gęstością i długością. Ramiona wydobywające się z obfitego obłoku sukni jak na najsłynniejszym obrazie Franza Winterhaltera przedstawiającym cesarzową. Czy patrząc w lustro, Janina świadoma była swego uderzającego podobieństwa do jednej z najsławniejszych kobiet xix wieku, której niezwykła piękność posłużyła do stworzenia indywidualnego mitu i której często przypisywane są słowa: Czymże byłoby moje życie bez urody, piękna? Krążyły legendy, iż Elżbieta nie pozwalała się fotografować po ukończeniu trzydziestego roku życia. Zmarła w 1925 roku Janina miała 31 lat. Czy jej spojrzenie uwiecznione na nagrobnej fotografii jest lustrzanym odbiciem melancholijnego spojrzenia cesarzowej? Być może podobizny Janiny i Stefanii są jedynie uwodzącymi wyobraźnię wizjami fotografów. Być może fotografie te znalazły się na wystawowej witrynie któregoś z krakowskich atelier. Dla mnie są one idealnymi melancholijnymi przedmiotami, które uwięziły na zawsze obydwie kobiety w doskonałym wyobrażeniu, wystawionym na łup zachwyconych spojrzeń. Ilekroć na nie patrzę, przypomina mi się fragment wiersza Guillaume’a Apollinaire’a: Fotografio jesteś jak cień słońca którym jest jej piękno9… Fotografia Stefanii ze Studzińskich Korcjowskiej (fot. 11) jest wyjątkowa, ponieważ w niczym nie przypomina innych, nagrobnych porcelanek. Bez 9 G. Apollinaire, Fotografia, przeł. A. Ważyk, [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. J. Kwiatkowski, Biblioteka Narodowa seria ii nr 176, Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich, Wrocław 1975, s. 312.

48

49


Patrząc na nią, zadaję sobie pytanie, w jaki sposób znalazła się na Cmentarzu Rakowickim, wśród nagrobnych konterfektów kojarzonych z mieszczańską kulturą przełomu xix i xx wieku, przedstawiających kobiety, które ciasno sznurowały talie, nosiły gorsety, krynoliny, turniury, bufiaste bluzki i odsłaniające ramiona suknie balowe. Fotografia przedstawia kobietę w haftowanej, zawiązanej pod brodą chuście i wyszywanym kubraku. Co równie niezwykłe, jej utkwione przed siebie spojrzenie przecina się ze wzrokiem osoby patrzącej. Jest intrygujące, pomimo iż pozbawione jakiejkolwiek kokieterii i tajemniczości. Żałuję że, inaczej niż w przypadku Stefanii Korcjowskiej, nie mogę odkryć, co stanowiło tło dla postaci fotografowanej. Kim była Julianna Prochalowa? Zamożną gospodynią? Mieszkanką Bronowic? Kiedy patrzę na jej podobiznę, myślę, że mogła być żoną młodopolskiego artysty. Wyobrażeniu temu zaprzecza jednak nagrobna inskrypcja Franciszka Prochala, radnego gminy i obywatela miasta Krakowa, zmarłego w 1913 roku w wieku 68 lat. Podobizna Franciszka znajduje się między fotografiami jego żony Julianny oraz córki, Marji z Prochalów Rajtarowej (fot. 14) (ur. 1873, zm. 17 iii 1935). Przedstawia mężczyznę z płowymi wąsami, w nieco przekrzywionym kapeluszu i surducie. Jest w niej coś połowicznego, coś, co sprawia, że wymyka się ona jednoznacznej klasyfikacji i zarazem pełni bardzo ważną funkcję, pośrednicząc w linearnym porządku porcelanek między fotografiami matki i córki (fot. 13). Podobizna Marii Rajtarowej, obywatelki miasta Krakowa, przynależy bowiem zdecydowanie do fotografii mieszczańskich. Jedynym wspólnym elementem, łączącym wizerunki matki i córki, jest zdobiący ich szyje potrójny sznur korali… Spacerując po Cmentarzu Rakowickim, zweryfikowałam swoje przekonanie, iż porcelanki uwieczniały jedynie młode dziewczyny. Wśród nagrobnych fotografii natrafiłam na dużą ilość wizerunków kobiet w wieku dojrzałym, oraz – rzadziej – na fotografie staruszek, takie jak podobizna dziewięćdziesięciojednoletniej Józefy z Kuropatwińskich Bialikowej (fot. 15) (zm. 21 i 1929). Moją uwagę zwrócił wizerunek Anny ze Strunców Junk (fot. 16). Na fotografii widnieje podobizna kobiety o twarzy pokrytej siateczką zmarszczek i całkowicie siwych włosach przysłoniętych czarnym, wdowim czepkiem. Nie potrafię odczytać daty jej śmierci inaczej niż dotykając zatartych wyżłobień na kamiennej tablicy. Prawdopodobnie zmarła 25 kwietnia 1925 roku. Na

12. Julianna Prochalowa, 13. Franciszek Prochal, 14. Marja z Prochalów Rajtarowa

trudu natomiast można ją sobie wyobrazić jako zdjęcie umieszczone w oprawnym w skórę albumie, wśród zdjęć dokumentujących rodzinne uroczystości i niedzielne wycieczki za miasto. Osoba patrząca widzi postać dwudziestojednoletniej kobiety z pewnego oddalenia. Zastosowana perspektywa odróżnia to zdjęcie od tradycyjnych, portretowych fotografii nagrobnych. Niemożność dokładnego przyjrzenia się rysom Stefanii rekompensuje możliwość zobaczenia całej jej sylwetki. Bufiasta bluzka eksponuje linię ramion i kobiecy gors. Bardzo wąską talię dodatkowo podkreśla ciemna spódnica. Nie tylko to decyduje jednak o niezwykłości tej fotografii. Postać Stefanii ukazana jest na tle wnętrza – zapewne fotograficznego atelier – stylizowanego na xixwieczny salon mieszczański. W tej przemyślanej kompozycji nie ma zbędnych elementów. Na pierwszy plan wysuwa się biedermeierowski fotel, o którego oparcie wspiera dłonie stojąca za nim kobieta. Tuż za nią widać stół z koszem kwiatów, przez który pozornie niedbale przerzucone zostało futro, miękko spływające na dywan w doskonale widoczne, geometryczne wzory. Tło dopełnione zostaje przez stojącą na podłodze egzotyczną roślinę, zapewne palmę. Ta fotografia nie jest płaska. Posiada głębię. Pozwala przeniknąć dekoracje i wyobrazić sobie rzeczywistą przestrzeń życia fotografowanej. Jest inna niż porcelanki utrwalające postaci kobiece na białym, rozmytym tle, poza czasem i poza przestrzenią. Fragmentaryczna herstoria splata się tutaj z kulturowymi biografiami rzeczy. Podążając tropem porcelanek niezwykłych i oryginalnych, natrafiłam na podobiznę Julianny Prochalowej (fot. 12) (ur. 9 ii 1849, zm. 28 ix 1905). 50

51


narodowej przynależności i tożsamości? Jak kształtowały ją znaczące wydarzenia historyczne, których była świadkiem? Nagrobna inskrypcja Anny jest śladem owych zapewne niełatwych wyborów. Od nagrobnej inskrypcji Juliusa dzielą ją trzydzieści trzy lata życia, będące także czasem burzliwych wydarzeń historycznych oraz nieobjęta przestrzeń języka… Antropologia fotografii uwydatnia jej związek ze śmiercią. Wedle Susan Sontag: Fotografie ukazują niewinność, kruchość życiorysów zmierzających ku zniszczeniu, a ta więź między fotografią i śmiercią łączy wszystkie zdjęcia przedstawiające ludzi11.

15. Józefa z Kuropatwińskich Bialikowa, 16. Anna ze Strunców Junk, 17. Lusia Rachwałówna, 18. Róża Tychanowicz

tle starego, zmurszałego nagrobka z niknącą inskrypcją, fotografia kobiety zachowała ostrość i wyrazistość. Nie mogąc odcyfrować, ile lat miała Anna Junk, bez trudu odczytałam umieszczony z boku porcelanki napis: Bracia Altman, Sosnowiec. Taką samą inskrypcją opatrzona została nagrobna fotografia zmarłej w 1929 roku Otylji z Kaszyńskich Białasowej, pochowanej na cmentarzu w Jędrzejowie. Herstoria nagrobnych porcelanek splata się więc z historią najwidoczniej cieszącego się dużą sławą zakładu fotograficznego10. Moją uwagę zwróciła również metalowa tabliczka poświęcona mężowi Anny: Hier ruhet Herr Julius Junk, Official der Norbahn geboren am 11. Jänner 1857 gestorben am 15. Juli 1892. Oczywiście nagrobne inskrypcje w języku niemieckim poświęcone Niemcom i Austriakom pochowanym na Cmentarzu Rakowickim nie były wówczas czymś szczególnym. Jednak inskrypcja Anny ze Strunców Junk, wdowy po urzędniku c.k. kolei północnych, zapisana została w języku polskim. Czy w ciągu swego życia, rozpoczętego w okresie zaborów a zakończonego w niepodległej Polsce, musiała ona podejmować się określenia własnej

Przeczucie śmierci w zetknięciu z nagrobną porcelanką staje się szczególnie dotkliwe, kiedy przedstawia ona nastoletnią dziewczynę, taką, jaką była szesnastoletnia Lusia Rachwałówna (fot. 17). Fotografia utrwaliła ją z gładko zaczesanymi włosami splecionymi w dwa długie, przewiązane kokardami warkocze, ubraną w ciemny mundurek. Zdjęcie Lusi nie poddaje się jednak tekstualizacji. Wszelkie nici domysłów przecina bowiem towarzysząca jej, wyryta w nagrobnej płycie inskrypcja: Tu spoczywa nasza nigdy nieodżałowana ś.p. Lusia Rachwałówna, ucz. x kl. gimn. państw. dziecię Marji zginęła tragicznie w 16tej wiośnie życia rażona gzymsem zaniedbanego domu przy Małym Rynku 4 dn. 14 ii 1933. Inskrypcja Lusi staje się formą kobiecej biografii, widzianej jednak przez pryzmat tragicznej śmierci, która przydaje jej ważności, czyni ją godną utrwalenia. W historii Lusi nie ma miejsca na nic więcej, całkowicie zagarnia ją śmierć. Pozostaje tylko sprawdzić, jak obecnie wygląda znajdująca się pod utrwalonym w inskrypcji adresem, wybudowana w xvi wieku Kamienica Śliwińskich, gruntownie odrestaurowana dopiero w latach 1973–198712. Pozostaje archeologia archiwum – odszukanie w starych, krakowskich gazetach wzmianki o tym, co wydarzyło się na Małym Rynku 14 lutego 1933 roku. W niniejszym szkicu przedstawiłam zaledwie kilka fotografii nagrobnych, znajdujących się na Cmentarzu Rakowickim. Wybrałam je spośród wielu

10 Udało mi się dotrzeć do informacji, iż założony w 1899 roku zakład fotograficzny Stanisława i Bronisława Altmanów znajdował się w Sosnowcu przy ulicy Kolejowej (obecnie 3-go Maja). Było to jedno z najlepszych atelier tamtych czasów, słynące z wielu artystycznych fotografii Będzina, Sosnowca i Dąbrowy Górniczej. Zakład działał do połowy lat 40. xx wieku. Niemal cała rodzina Altmanów zginęła w Auschwitz, jednak Stanisław nawet w czasie wojny zajmował się fotografią. S. Reńca, Powrót do przeszłości, http://zawiercie.naszemiasto.pl/archiwum/1442738,powrot-do-przeszlosci,id,t.html [dostęp: 05.05.2007].

11 S. Sontag, O fotografii, przeł. S. Magala, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe,Warszawa 1986, s. 70. 12 Źródło: http://krakow4u.pl/krakow_maly_rynek.html [dostęp: 05.05.2011].

52

53


Wedle Sary Maitland: Historia kobiet jest narracją wypełnioną tajemnicami, sprzecznościami i pytaniami bez odpowiedzi14. Jej przebłysków szukam w nagrobnych porcelankach. W niektórych z nich odbija się moja twarz.

innych porcelanek krakowskiej nekropolii, kryterium wyboru czyniąc ich reprezentatywność bądź wręcz przeciwnie – oryginalność i niezwykłość. Fotografiom tym można zadawać wiele pytań w kontekście historycznym, społecznym i kulturowym, lecz również estetycznym i etycznym. Dla poczynionych przeze mnie interpretacji szczególne znaczenie posiada fakt, iż porcelanki mogą ułożyć się w alternatywną herstorię mieszkanek Krakowa, herstorię kobiet należących jednakże – co warte podkreślenia – wyłącznie do klas wyższych i społecznej elity miasta. Nie odnajdziemy tu bowiem fotografii robotnic czy drobnomieszczanek. Dlatego opowiedziana za pomocą porcelanek herstoria ma charakter fragmentaryczny. Nagrobne fotografie są także źródłem podszytej melancholią refleksji, iż niejednokrotnie próby odkrywania zapomnianych, kobiecych biografii mają swój początek (często zarazem będący końcem) właśnie w miejscu pochówku ich bohaterek. Nie ulega wątpliwości, iż nagrobne fotografie kobiet stanowią nader interesujący i, jak sądzę, ciągle należycie niewykorzystany materiał badawczy. Pisząc o nich, starałam się wskazać na ich szeroki kontekst, historyczny, społeczno-kulturowy, lecz również antropologiczny. Pragnęłam ukazać, iż często jedynym śladem kobiecej obecności była jej nagrobna fotografia. Wśród zgromadzonych przeze mnie zdjęć porcelanek znajduje się jeszcze jedna, którą uznaję za idealne wyobrażenie fotografii nagrobnej. Pokaźnych rozmiarów porcelanka uwiecznia profil kobiety z ciężkim węzłem włosów na karku, w odcinającej się od sepiowego tła białej haftowanej bluzce. Z trudem udało mi się odczytać niemal doszczętnie zatartą inskrypcję Róży Tychanowicz (fot. 18), zmarłej w 1910 roku, w wieku trzydziestu trzech lat. Odczytywanie nagrobnych napisów za pomocą dotyku ma w sobie coś z błądzenia w ciemności, które rozjaśnia światło obrazu13. Lekko uniesiona głowa Róży, jej półprzymknięte oczy, zwrócone tam, gdzie nie sięga wzrok osoby patrzącej. Czy kobieta zrealizowała jedynie wizję fotografa, czy też wręcz przeciwnie, rzuciła wyzwanie nam – stojącym po drugiej stronie obiektywu, poprzez swoją pozę mówiąc: „W taki sposób chciałam zostać uwieczniona na nagrobnej fotografii. Chciałam pozostać tajemnicą”.

Joanna Szewczyk

13 Określenie „światło obrazu” zapożyczam z cytowanego przeze mnie filozoficznego eseju Rolanda Barthesa poświęconego fotografii.

Doktorantka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, absolwentka komparatystyki, przygotowuje rozprawę doktorską poświęconą kobiecej historiografii i mitologii w powieściopisarstwie Teodora Parnickiego, publikowała m.in. w Wielogłosie i Ruchu Literackim.

14 E. Domańska, Historia feminizmu i feministyczna historia, „Odra”, 1994, nr 7/8, s. 27.

54

55


bibliografia:

Apollinaire G., Ariès P., Barthes R., Bourdieu P., Domańska E., Kopaliński W., Poświatowska H., Reńca S., Sontag S.,

Wybór poezji, oprac. J. Kwiatkowski, Biblioteka Narodowa seria ii nr 176, Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich, Wrocław 1975. Człowiek i śmierć, przeł. E. Bąkowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989. Światło obrazu. Uwagi o fotografii, przeł. J. Trznadel, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2008. Męska dominacja, przeł. L. Kopciewicz, Oficyna Naukowa, Warszawa 2004. Historia feminizmu i feministyczna historia, „Odra”, 1994, nr 7/8. Słownik symboli, Oficyna Wydawnicza rytm, Warszawa 2007. Dzieła. Poezja, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997. Powrót do przeszłości, http://zawiercie.naszemiasto.pl/archiwum/1442738,powrotdo-przeszlosci,id,t html [dostęp: 05.05.2007]. O fotografii,przeł. S. Magala, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986. http://cmentarium.sowa.website.pl [dostęp: 05.05.2007]. http://krakow4u.pl/krakow_maly_rynek.html [dostęp: 05.05.2007].

56


Agnieszka Dauksza

Czarn

O koleżankach Czarnej Mańki. Próba rekonesansu sytuacji robotnic miast Galicji przełomu xix i xx wieku

Coraz powszechniej stosowane w ostatnich latach praktyki rewindykacyjne umożliwiają konsekwentne rekonstruowanie narracji, których główną osią są losy żyjących niegdyś kobiet – dotąd częściowo marginalizowane, zapomniane lub kompletnie pomijane, zarówno przez przedstawicieli ówczesnych środowisk kulturotwórczych, jak i przez późniejszych komentatorów i badaczy. Obecne starania przywrócenia kobiecych głosów z dyskursywnego niebytu idą w parze na przykład z teoriami Nowego Historyzmu, postulującymi istnienie wielu równorzędnych i symultanicznie rozgrywających się historii – w miejsce jednej, scentralizowanej i przypisującej sobie wyłączność do uniwersalizmu i obiektywizmu Historii w jej paradygmacie pozytywistycznym i modernistycznym. Z tej perspektywy istotne wydaje się ukazanie niebanalnego znaczenia nie tyle nawet kobiecych wątków traktowanych jako porównawcze tło dla dominującej, męskocentrycznej historii, ale uznanie herstorii za pełnoprawną, silnie ukontekstowioną, nader interesującą dziedzinę życia i kultury, godną podejmowania nieustannych dążeń poznawczo-interpretacyjnych. Działania te, jako że najczęściej sprofilowane są wedle założeń trzeciej fali feminizmu (przypadającej na lata 90. xx w.), uwzględniają zwykle specyfikę i złożoność poszczególnych przypadków – wysoce zróżnicowanych, gdyż zależnych od kontekstualnych czynników: czasoprzestrzeni, rasy, klasy, orientacji itd. I jakkolwiek świadomości zainteresowanych coraz efektywniej przywracana zostaje wiedza o aktywności kobiet w jakiś sposób zasłużonych – bądź to na polu kulturalnym, bądź społecznym – częstokroć wykształconych, 57


zamożnych, pochodzących ze znanych rodzin, to jednak wciąż stosunkowo niewiele mówi się o losach kobiet, które wywodziły się z warstw najniższych lub kobiet zdeklasowanych wskutek wypadków dziejowych, często ubogich czy wręcz żyjących w nędzy, niewykształconych, bezrobotnych lub trudniących się mało cenionymi profesjami. O ileż bowiem łatwiej – i być może także efektywniej – empatycznie inspirować się i „odpominać” sylwetki kobiet świadomych, ambitnych, twórczych, realizujących swoje pasje i powołania, próbujących walczyć z zastanym porządkiem, słowem – w pełni zasługujących na miano emancypantek. Jednakże nawet przelotne i fragmentaryczne odsłanianie sytuacji przeciętnych z pozoru kobiet pozwala nie tylko spojrzeć przez inny pryzmat na ówczesne realia, ale także uzmysławia, jakiego trudu wymagało bycie „przeciętną kobietą” przełomu xix i xx w. Zainteresowanie przypadkami ówczesnych kobiet podejmujących pracę zarobkową, to znaczy kierujących się przede wszystkim racjami ekonomicznymi, nie potrzebami rozwoju zawodowego, mobilizuje także do refleksji nad pojmowaniem istoty samej emancypacji i skłania ku sugestii rozumienia jej nie tylko jako świadomej, celowej dążności do uzyskania określonych praw i swobód, podpartej podbudową intelektualno-teoretyczną, a z czasem też różnymi formami ruchów społecznych, ale także jako partykularne działania tysięcy kobiet zmuszonych do codziennej, mozolnej walki o przetrwanie. Paradoksalnie jednak, najbardziej powszechne i typowe zjawiska sfery publicznego życia, jak choćby właśnie egzystencja kobiet z rodzin proletariackich, zdawały się nie dość ważne dla ówcześnie dominujących działaczy i działaczek. W rezultacie, rekonstruowanie narracji o takich bohaterkach – w oczywisty sposób utrudnione istnieniem niewielu przekazów i rzetelnych opracowań, dodatkowo rozproszonych lub skrywanych w prywatnych archiwach – musi opierać się w gruncie rzeczy na przypadkowych znaleziskach o rozmaitej proweniencji. Także w tym tekście – będącym raczej próbą wstępnego rozeznania w temacie ograniczonym głównie do zjawisk znamiennych dla miast Galicji, w szczególności Krakowa, w okresie od lat 90. xix w. do początku lat 30. xx w. – korzystać będę z wysoce zróżnicowanych pod względem genologicznym materiałów: passusów powieściowych, tekstu dramatycznego, fragmentów prozy autobiograficznej, notatek prasowych, tekstów publicystycznych, opracowań o charakterze socjologicznym i historycznoliterackim. Mimo specyfiki

formalnego zorganizowania poszczególnych zapisów traktuję je jako równorzędne źródła informacji. Z braku innych (niekoniecznie bardziej wiarygodnych) przekazów przychodzi opierać się między innymi na przykładach zaczerpniętych z naturalistycznej powieści Cygarniczka Artura Gruszeckiego, wielokrotnie krytykowanego za skłonność do publicystycznej tendencyjności; notatek prasowych „Czasu”, będącego informacyjnym organem frakcji konserwatystów czy wreszcie – posiłkować się jawnie marksistowskim opracowaniem autorstwa Dionizji Wawrzykowskiej-Wierciochowej. I choć interpretacja takiej nader subiektywnej, przygodnej i kolażowej kombinacji tekstów nie będzie zapewne posiadać wymiernej wartości historiograficznej, to jednak może być chyba potraktowana jako jeszcze jedna próba pieczołowitego kolekcjonowania odprysków minionego porządku i wpisywania się w „herstoriograficzny” nurt badań nad losami kobiet w przeszłości.

19. Cygarniczka

*** Gdzie pójdziemy? Gdzie? Takie pytania padały naprzemian, gdzie szukać noclegu? Ale na te pytania odpowiedzi nie było. Próżno chodziłyśmy od klasztoru do klasztoru, ale nigdzie nie udzielono nam pomocy. Ha! zrezygnowałyśmy już z próśb, zdecydowałam pójść na stację i tu prosić o pozwolenie przesiedzenia na stacji całą noc w poczekalni – gdzie nie będziemy narażone na upadek i nieprzyjemności. Z rumieńcem wstydu, ze łzami w oczach i ściśnionem sercem z bólu, poszłyśmy na dworzec główny. Tu o pomoc zwróciłam się do jednego ze służbowych policjantów, a poczciwy ten człowiek pozwolił nam przesiedzieć w iii klasie, zakazując wszelkich rozmów i znajomości. Już była 11-ta w nocy. Poczekalnia napełniona częścią podróżnymi, w części zaś „współtowarzyszami niedoli”. Były tam przeważnie szumowiny Krakowa, szukające kąta do przespania się lub też okazji do szczęścia, aby komuś coś „zwędzić”. Twarze niektóre wzbudzały wstręt, inne litość, a jeszcze inne siały między podróżnych groźne, formalnie bandyckie spojrzenia. Z ogromnym bólem psychicznym patrzyłyśmy na „dzieci ulicy”, na pasażerów szczęśliwych, jadących hen daleko – tam, gdzie na nich czeka jasny promyk szczęścia. (…) Dzień 16-go, to drugi dzień tej bezlitosnej walki z życiem. Nie mając grosza przy duszy, nie mogłyśmy znaleźć mieszkania, nie miałyśmy przytem ani kawałka chleba. Wyglądałyśmy zapewne niekorzystnie, bo przechodnie spoglądali na nas z jakąś niesympatyczną miną. Chodziłyśmy do południa za posadą, ale nigdzie jej znaleźć nie można (…). „Zocha” mówi mi Klaudja „nie szukajmy teraz miejsca dla ciebie, ale pomyślmy o nocy (…). Szczęście sprzyjało nam – pożyczyła nam owa 58

59


kształcenie na poziomie średnim okazywało się często niedostępne2. Kolejnym problemem było nieumiejętne profilowanie nauczania. Bowiem nawet jeśli – mimo pierwszeństwa w tej gestii potomków płci męskiej – rodzice decydowali się na kształcenie córki, to i tak można było liczyć jedynie na ogólny zakres przekazywanej wiedzy i umiejętności. W efekcie kobiety – tak jak powieściowa Marta – posiadające pewne podstawowe zdolności, jak choćby gra na fortepianie czy znajomość języków obcych, okazywały się nieprzydatne na rynku pracy. Taki stan rzeczy był pożywką dla mitu kobiety nieporadnej, niezdolnej do samodzielnego i uczciwego zarobkowania. Oczywiście, edukowanie dziewczynek i kobiet obostrzone było dodatkowymi utrudnieniami, nie tylko finansowymi, ale przede wszystkim mentalnymi. Powszechne nieomal przekonanie o bezcelowości procederu nauczania w systemie szkolnym (na poziomie średnim i wyższym), znamienne dla większości warstw a nagminne w wypadku nizin społecznych, podparte było wyobrażeniem o „naturalnym” powołaniu kobiety stworzonej do wypełniania powinności żony i matki. Co znamienne, łatwiej godzono się z potrzebą przystosowywania do zawodu tych panien, które nie rokowały szans na mariaż. W innych przypadkach, kobiety wywodzące się z klasy robotniczej zwykle rezygnowały z pracy zarobkowej tuż po zamążpójściu. Patrząc przez pryzmat patriarchalnych norm obyczajowych – silnie obecnych w środowiskach proletariackich – niełatwo było zaakceptować aktywności odrywające kobiety od domu i wyłączające je spod kontroli mężów. W sukurs temu przekonaniu – prócz kwestii konkurencyjności na rynku pracy i woli podtrzymywania stabilności tradycyjnego modelu „męskiego żywiciela rodziny” – szło nieco bardziej pragmatyczne założenie, iż sprawą wysoce ryzykowną jest obdarzanie kobiety tak daleko idącą autonomią, także finansową. Dlatego na przykład – zapewne w trosce o kobiecą moralność – robotnice pracujące w fabryce były znakowane, to znaczy już na drugi dzień po ślubie zobowiązane były do noszenia na terenie fabryki czepków – tradycyjnych nakryć głowy mężatek3.

pani 2 zl. i od niej dowiedziałam się, iż przy ul. Nadwiślańskiej jest magistracki dom noclegowy, gdzie za 30 gr. można mieć nocleg. (…). Hen, szukamy tego domu noclegowego, zdala bieleje w mroku nocy jednopiętrowy gmach. „już jesteśmy na miejscu”, rzekła Klaudja. Nagle oczom moim pokazał się napis: „Dom noclegowy”, „Poradnia przeciwweneryczna”. Zrobiło mi się słabo. Nie wiedziałam co począć, ale ponieważ nie było innej rady, weszłyśmy niepostrzeżenie1.

*** Powyższe wyznania są fragmentem anonimowego pamiętnika, podpisanego jedynie sygnaturą brzmiącą: „uczennica zamieszkała w Krakowie” z datą: styczeń 1932 r., nadesłanego na konkurs pamiętników bezrobotnych, zorganizowany przez Instytut Gospodarstwa Społecznego, i umieszczonego w wydanym nakładem tejże instytucji w 1933 r. tomie pod redakcją Ludwika Krzywickiego. Trudne położenie autorki, osieroconej przez ojca-restauratora i opuszczonej przez matkę szukającą posady poza Krakowem, jest zjawiskiem niezwykle typowym. Panujący wówczas światowy kryzys gospodarczy wraz z szalejącym bezrobociem w oczywisty sposób na nowo wyostrzyły problemy pracownicze. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że kryzys lat 30. w zasadniczo „demokratyczny” sposób dawał się we znaki pracownikom różnych profesji i płci. Fakt ten nie powinien ujść uwadze, zważywszy na istniejące uprzednio stosunki pracy. Jeszcze ponad pół wieku wcześniej kwestia kobiecego zarobkowania była bowiem nader kontrowersyjna. Wystarczy chyba wspomnieć główną bohaterkę opublikowanej w 1873 r. powieści Elizy Orzeszkowej, Martę, by stwierdzić, jak kłopotliwy okazywał się początkowo akces kobiet wywodzących się z klasy średniej do aktywności zawodowej. Niedemokratyczny dostęp do oświaty, zależny przede wszystkim od pochodzenia i statusu materialnego rodziny, powodował piętrzenie się nieprzezwyciężalnych czasami trudności – nie tylko przed rodzinami robotniczymi, ale też urzędniczymi i inteligenckimi. W rezultacie dla dzieci, zwłaszcza dla córek, wywodzących się z takich środowisk – właściwie we wszystkich zaborach –

1

2 A. Żarnowska, Praca zarobkowa kobiet i ich aspiracje zawodowe w środowisku robotniczym i inteligenckim na przełomie xix i xx wieku, [w:] Kobieta i praca, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, dig, Warszawa 2000, s. 29–30. 3 Tamże, s. 44.

Pamiętniki bezrobotnych. nr 1–57, pod red. L. Krzywickiego, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Warszawa 1933, s. 492–493.

60

61


Liczne aberracje, do których dochodziło w zakładach pracy – opisane na przykład na kartach powieści Gruszeckiego – jak choćby uwłaczające kobiecej godności oględziny lekarskie, przypominające raczej perwersyjne nadużycie władzy niźli faktyczne badanie – tylko do pewnego stopnia tłumaczyć mogą opór przed podjęciem pracy zarobkowej przez kobiety. Jak wskazuje Anna Żarnowska, przeważającymi czynnikami były zapewne – wśród środowisk robotniczych – obawa męskich opiekunów przed narażeniem autorytetu jedynego żywiciela rodziny, a w przypadku spauperyzowanych rodzin ziemiańskich, względnie inteligenckich z rodowodem ziemiańskim – uznawanie najemnej pracy córek za wyraz degradacji społecznej4. Dlatego u początku drugiej połowy xix w. było to zjawisko ledwo tolerowane i praktycznie nigdy nie związane z poszanowaniem kobiecych aspiracji, lecz jedynie wymuszane sytuacją ekonomiczną. Przywołując fakt wytypowania kobiecych pamiętników do publikacji w tomie o losie bezrobotnych redagowanym przez Krzywickiego, można nieco przewrotnie stwierdzić, iż jest on wskaźnikiem kolosalnej zmiany następującej stopniowo od końca xix w. aż po dwudziestolecie międzywojenne i dobitnie świadczy o nadaniu kobietom poszukującym źródła utrzymania statusu bezrobotnych, zaakceptowanie ich potencjału pracowniczego i potraktowanie sytuacji jako naglący problem społeczny. W ostatnich dziesięcioleciach xix w., mimo dość intensywnie zachodzących procesów modernizacji stosunków pracy, formy aktywności kobiet wciąż obowiązywało rozróżnienie między pracą zarobkową, a tak zwaną pracą nieopłacaną, to jest codzienną praktyką pielęgnacyjno-wychowawczą na rzecz rodziny, ewentualnie działalnością społeczną – oczywiście również nieodpłatną. W ramach wątpliwej rekompensaty, określano te formy działania jako „służbę społeczną” lub „misję rodzinną” wynikające rzekomo z „powołania” oraz prymarnych właściwości i potrzeb kobiecej „natury”. Takie ustosunkowanie do ciężkiej, a niedocenianej pracy w domu, przekładało się także na stosunek do pracy zarobkowej. W kręgach inteligenckich starano się tuszować faktyczny, finansowy wymiar pracy i w dalszym ciągu podtrzymywano ideał kobiety-opiekunki domowego ogniska, szukającej zatrudnienia jedynie w trosce o dobrobyt rodziny i kraju. W środowisku proletariackim natomiast 4

dominowały jawnie ekonomiczne motywacje, co nie wpływało jednak na podniesienie autorytetu kobiety w jej rodzinie. Podobnie wśród pracodawców, którzy nieodmiennie traktowali pracę kobiet jako mniej wprawną i rzetelną, lżejszą, tańszą, ogólnie – mniej wartą niż praca mężczyzny. Oczywiście, z racji wspomnianych dysproporcji w nauczaniu kwalifikacje kobiet były częstokroć niższe, jednak zdaje się, iż na uprzedzenie względem pracownic wpływało przede wszystkim stereotypowe myślenie oraz zasadniczo – ostra konkurencja na rynku pracy. Terytorialne rozmieszczenie zatrudnienia kobiet zależało od umiejscowienia większych skupisk przemysłowych. Te natomiast stanowiły rzadkość w słabo rozwiniętej gospodarczo Galicji połowy xix w. Sytuacja poczęła się zmieniać wraz z powstawaniem kolejnych ośrodków: włókienniczych, galanteryjnych, poligraficznych, spożywczych, tytoniowych i metalurgicznych. Jak podaje Bogusława Czajecka, w 1890 r. liczba pracujących kobiet w Galicji wynosiła 368000 (czyli 11% ogółu zatrudnionych), z tego 10000 w przemyśle. Nie pracowało wówczas zawodowo 2977800 kobiet, w tym kobiet pracujących na wsi, gdyż aktywność w sektorze rolniczym nie była zazwyczaj uznawana za pracę zawodową. Wiek zatrudnionych oscylował od dziesięciu do sześćdziesięciu lat, lecz najliczniejszą grupę stanowiły kobiety w wieku od piętnastu do trzydziestu dwóch lat5. Stosunkowo najtrudniejszą, ale i najlepiej płatną była praca w przemyśle ciężkim, zwłaszcza w kopalniach, głównie na stanowiskach pomocniczek przy lżejszych działaniach naziemnych, na przykład w kopalni „Matylda” w Kętach. Zatrudniano tam okresowo kobiety jako wyrobnice w pralni fabrycznej lub przy napędzie maszynowym, za co otrzymywały wynagrodzenie dniówkowe. Dopiero bezpośrednio przed wybuchem i wojny światowej poczęto angażować kobiety na bardziej odpowiedzialne, ale też niosące większe ryzyko stanowiska. Wobec braku męskiej siły roboczej dopuszczono robotnice do pracy podziemnej, na przykład w kopalni „Janina” w Libiążu, gdzie pracowały przy przewożeniu węgla6. Przykładowo, za tydzień pracy 5 B. Czajecka, „Z domu w szeroki świat…”: droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas, Kraków 1990, s. 152. 6 Tamże, 153.

Tamże, s. 32.

62

63


w pralni kopalnianej, po dziesięć godzin dziennie, płacono od 10 do 14 koron, przy napędzie maszynowym – od 14 do 17 koron. W małych przedsiębiorstwach i w warsztatach rzemieślniczych płace były dużo niższe. Dla porównania, miesięczny zarobek praczki wynosił 12 koron, krawcowej od 8 do 16 koron. Znaczne były także rozbieżności między zarobkami obu płci, nawet jeśli specjalizacje kobiet i mężczyzn były pokrewne. Jak wskazuje Żarnowska, takie niewspółmierności były konsekwencją polityki prowadzonej przez przemysłowców, polegającej na stosowaniu „odpowiedniej segregacji w obrębie fabryki”, – na przykład w sporadycznych przypadkach organizowania przez dany zakład szkoleń dla młodzieży robotniczej, odgórnie, zależnie od płci, różnicowano osiągalne kwalifikacje i co za tym idzie – wysokość przyszłych dochodów7. Jakkolwiek umiejętna interpretacja danych statystycznych potrafi zapewne dostarczyć wielu powodów do refleksji, to jednak ukazanie „w liczbach” zagadnienia pracujących kobiet nie jest głównym celem niniejszego tekstu. Ciekawsza wydaje się bowiem próba rekonstrukcji kuluarów proletariackiego życia, w oparciu o przekazy z epoki. A życie to miało z pewnością w Krakowie swój unikalny koloryt. Wśród krakowskich zakładów fabrycznych kobiety znajdowały zatrudnienie przede wszystkim w rządowej „c.k. Fabryce Tytoniu”, która mieściła się przy ul. Dolnych Młynów, a także powiązanych z nią wytwórniach tutek, bibułek i pudełek; w przemyśle spożywczym, np. w podgórskiej „Pierwszej Galicyjskiej Fabryce Warszawskich Cukrów i Marmolady A. Sobolewski i Ska” przy ul. Lwowskiej 30 czy w fabryce cukrów i czekolady Adama Piaseckiego, założonej w 1910 roku przy ul. Szlak 26, gdzie na stu dwudziestu czterech pracowników zdecydowaną większość stanowiły kobiety8. Egzystencja robotnic nie należała z pewnością do najłatwiejszych. W większości zakładów pracę rozpoczynano najpóźniej o szóstej rano a ilość godzin spędzanych na ich terenie wynosiła oficjalnie od czternastu – na przykład przy produkcji sztucznych kwiatów, dziesięciu do dwunastu – przy wyrabianiu artykułów spożywczych i około dziewięciu w drukarniach i fabrykach tytoniu, gdzie warunki pracy były stosunkowo

najcięższe. Jednak nawet te dane – bezpośrednio odnoszące się do doświadczeń robotnic, lecz wciąż łudzące pozorem statystycznej ogólności – nie są w stanie oddać specyfiki kobiecej codzienności. Wypada zatem spróbować wyłowić z anonimowego tłumu pracownic choć jedną konkretną postać. Sposobnym terenem ku takim poszukiwaniom staje się – założona w 1871 r. krakowska fabryka tytoniu, potocznie zwana „Cygarfabryką” – początkowo mieszcząca się w którymś z ciasnych lokali śródmieścia, później przeniesiona do budynku przy zbiegu ulic Czarnowiejskiej i Dolnych Młynów. Jak podają autorzy trzeciego tomu Dziejów Krakowa, w 1902 r. pracowało tu 1045 osób, a w roku 1912–1205, z czego większość (około 900) stanowiły kobiety9. Nader ciekawe okazują się także nieco wcześniejsze dzieje zakładu, bowiem właśnie wśród jego kadry miał miejsce jeden z pierwszych kobiecych strajków galicyjskich. Jak relacjonowali dziennikarze „Czasu”, gdy w połowie lipca 1896 r. władze rządowej fabryki w porozumieniu z przełożonymi austriackimi zdecydowali sprowadzić do Krakowa maszyny do wyrobu najpośledniejszego gatunku papierosów „drama”, produkujące dziennie 100 tysięcy sztuk, pracownice postanowiły stawić czynny opór takiej mechanizacji. 30 lipca „robotnice zajęte przy maszynie pod pozorem, iż nie mogą się porozumieć z Niemcem maszynistą, odstąpiły od zajęć i zajęły nieprzychylną postawę wobec zarządu fabryki”10. Następnie wybiły szyby w hali pracy i usiłowały uszkodzić maszynę, czemu zapobiegli ich przełożeni. W tej sytuacji strajkujące przeniosły się na dziedziniec fabryki, gdzie wiecowały, żądając usunięcia maszyn, których zastosowanie rzekomo miało wiązać się z redukcją etatów. Zarząd zaprzeczał tym przewidywaniom, a nazajutrz sprowadził z Wiednia delegata centrali c.k. monopolu tytoniowego, który postawił ultimatum, zmuszające robotnice do odstąpienia od roszczeń pod groźbą całkowitego wstrzymania produkcji i zwolnienia personelu. Wobec powyższego, kobiety z komitetu strajkowego skapitulowały, tłumacząc całe zajście niemożnością porozumienia się z niemieckim monterem maszyn: „który w niewłaściwy sposób objawiał swoje niezadowolenie. Nie maszyny niszczyć, lecz tego Niemca poskromić chciały

7 A. Żarnowska, dz. cyt., s. 50. 8 Dzieje Krakowa. Kraków w latach 1796–1918, t. iii, pod red. J. Bieniarzówny, J.M. Małeckiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1994, s. 305.

9 Tamże. 10 Fragment notatki prasowej „Czasu” z sierpnia 1896 r., za: J. Rogóż, Na krakowskim ck bruku, Radamsa, Kraków 2008, s. 202.

64

65


robotnice fabryczne i dlatego rzucały w niego kamieniami, którymi stłukły przy okazji szyby w izbie, gdzie był ów Niemiec”11. Choć w ówczesnej prasie brak jednoznacznych wzmianek sugerujących aktywność organizacji wspierających strajk „cygarniczek”, to jednak jest wysoce prawdopodobne, że akcja protestacyjna nie była tylko spontanicznym wyrazem sprzeciwu wobec polityki prowadzonej przez władze fabryki. U początku lat 90. xix w. intensyfikowała się bowiem działalność jawnego galicyjskiego ruchu socjalistycznego, walczącego o ekonomiczną poprawę warunków pracy oraz o prawa polityczne12. Te inicjatywy znalazły poparcie wśród przedstawicielek tak zwanego kobiecego ruchu liberalno-burżuazyjnego czy inaczej – inteligenckiego, wśród którego szczególną aktywnością na terenie Galicji – głównie Krakowa i Lwowa – odznaczały się między innymi: M.K. Krauzowa, F. Nossig, W. Koszycka, D. Lazarusówna, Z. Filipowiczówna, J. Sikorska-Klemensiewiczowa, C. Gumplowiczowa, M. Wiśniewska (Turzyma) oraz socjalistki-robotnice, A. Kozubkowa i A. Kurkówna-Rutkiewiczowa. Prócz aktywności społecznej i publicystycznej – na przykład na łamach „Nowego Słowa”, dodatku „Robotnica” czy robotniczego czasopisma „Naprzód” – działaczki prowadziły także agitację, zarówno podczas wieców, jak i w terenie, wśród pracownic fabryk13. Być może właśnie jedna z takich akcji uświadamiających przyczyniła się do wybuchu demonstracji w „Cygarfabryce” – tak, jak miało to miejsce w przypadku kobiecego strajku w jednym z żyrardowskich zakładów przemysłowych14. Możliwe, iż wśród krakowskich strajkujących znajdowała się obecna w powszechnej świadomości bohaterka miejskich legend – Czarna Mańka. Przypuszczalnie większość polskich miast wykreowało postać nietuzinowej i niezależnej robotnicy, skutecznie podbijającej serca przedmiejskich andrusów. Taką była na przykład stołeczna Czarna Mańka, która od międzywojnia aż po dziś robi zawrotną karierę, dzięki popularnym piosenkom i barwnym wspomnieniom warszawiaków. Jakkolwiek jest prawdopodobne, że nie tylko każde

miasto, ale też wiele spośród dzielnic, czy nawet poszczególnych zakładów miało swoją Mańkę, to jednak wypada wyróżnić tę spośród krakowskich, o której zachowały się podstawowe informacje. Tym bardziej, że dziewczyna, o której mowa, Maria Aniela Dzierwa Zawadzka, zyskuje tę niewątpliwą przewagę, iż jej młodość, a co za tym idzie aktywność w przemyśle Krakowa, przypada na przełom lat 80. i 90. xix w. – a więc przypuszczalnie poprzedza istnienie swej sławnej „konkurentki” z przedmieść warszawskich. Nie o rywalizację jednak chodzi, lecz o szczątkowe choćby odtworzenie ówczesnych realiów. Zatrudnienie się przez Marię Dzierwę w „Cygarfabryce” wynikało z konieczności zarobienia na własne utrzymanie, gdyż wcześnie osierocona dziewczynka musiała wspomagać finansowo swoich opiekunów. Byli nimi państwo Zawadzcy, którzy w nieznanych okolicznościach przygarnęli samotne dziecko, urodzone we wsi Kamień niedaleko Czernichowa. Zastępcza rodzina wraz z Manią mieszkała przy ul. Krowiej (obecnie – Senatorskiej) na Półwsiu Zwierzynieckim15. Stąd też dziewczyna prawie każdego świtu udawała się do fabryki przy ul. Dolnych Młynów. Idąc ulicami, mijała przypuszczalnie słynnych z drobnych rozbojów andrusów zwierzynieckich, którym – jak głosi literatura – „w ciężkiej pracy przy warstacie / mija żmudno dzień po dniu”16, następnie ulicznych sprzedawców gazet – z reguły ruchliwych i pokrzykujących chłopców, trudniących się nielegalnym w gruncie rzeczy w ówczesnej Galicji kolportażem prasy17. Poranny spacer był zapewne jedyną okazją do zaczerpnięcia świeżego powietrza przed dniem spędzanym w dusznej hali produkcyjnej. Bowiem mniej więcej w tym czasie krakowskie „ranki były jeszcze rześkie, ale od połu­dnia wszystkie stare mury i ogrody wydzielały nie jeden, ale dwadzie­ścia odcieni stęchlizny”18. Gdy Mania dochodziła do bram fabryki, drogę zagradzał jej jakiś rosły stróż, zapewne ten sam, który przy opuszczaniu terenu zakładu każdorazowo 15 Konstanty Krumłowski 1872–1938 i jego „Królowa Przedmieścia”, oprac. M. Kozioł, P. Boroń, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, Rada Dzielnicy vii Miasta Krakowa, Kraków 1999, s. 13. 16 K. Krumłowski, Królowa przedmieścia, Secesja, Nowy Wiśnicz 1991, s. 4. 17 J. Rogóż, dz. cyt., s. 5–12. 18 J. z Puttkamerów Żółtowska, Inne czasy, inni ludzie, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1998, s. 168.

11 Tamże, s. 205. 12 D. Wawrzykowska-Wierciochowa, Od prządki do astronautki, Wydawnictwo Związkowe, Warszawa 1963, s. 314. 13 Tamże, s. 316. 14 Por. H. Krahelska, Polski strajk, Wydawnictwo Śląsk, Katowice, 1958.

66

67


kontrolował, czy żadna z robotnic nie wynosi ukrytych papierosów bądź cygar. Taki proceder karany był z całą surowością, z wydaleniem z pracy włącznie. Skądinąd wiadomo, że w Krakowie z racji braku rozwiniętego przemysłu i panujących w różnych okresach wysokiego bezrobocia i ostrej konkurencji, pracownice były często zwalniane z błahych powodów19. Trudnej sytuacji nie ułatwiał źle rozwinięty system pośrednictwa pracy. W rezultacie krzewiło się stręczycielstwo, którym zajmowali się głównie prywatni agenci, częstokroć działający bez koncesji20. Co więcej, niepewność jutra wpływała niekorzystnie na relacje międzyludzkie i atmosferę pracy. Setki robotnic przed rozpoczęciem produkcji udawały się do pomieszczeń szatniowych, gdzie pozostawiały swoje rzeczy; niektóre z nich ubierały na głowy chustki. W halach fabrycznych panował zaduch, a fetor fermentujących liści tytoniowych intensywnie drażnił drogi oddechowe pracownic: „W sali było duszno i gorąco; pył tytoniowy, oddechy pracownic i ich pot, wydawały niemiłą woń, a że piece były silnie ogrzane, więc wiele robotnic, chcąc lżej oddychać i mieć swobodę ruchów, rozpięło bluzki, staniki, białe kaftani­ki i odsłoniły szyję, a nawet część gorsu”21. Złe warunki sanitarne powodowały szybsze starzenie, przyczyniały się do chorób układu krwionośnego, wywoływały poronienia i anemię22. Substancje nikotynowe natomiast trwale uszkadzały układ oddechowy. Zapach tytoniu intensywnie wnikał też w ubrania pracujących dziewcząt, tak że nawet poza murami zakładu nie sposób było wyprzeć się swojej profesji. Być może między innymi te aspekty przesądzały o złej famie otaczającej zarobkowanie w „Cygarfabryce”. Niewykluczone

także, że właśnie od skojarzeń z rodzajem obrabianej materii pochodzi przydomek Mańki (lub też od nazwy rodzimej okolicy, Czernichowa). Dziewczyna, przystępując do porannej pracy w jednym z zespołów zgromadzonych wokół każdego ze stanowisk, musiała wyrobić określoną dzienną normę. Wszelkie rozmowy i nadprogramowe przerwy były w tym czasie zabronione. Podobno nawet błyskawiczne tempo pracy mogło nie satysfakcjonować dozorców bacznie obserwujących dane obszary hali produkcyjnej. Zresztą opinie takich przełożonych bywały mało obiektywne. Częstokroć szukali wśród personelu atrakcyjnych dziewczyn i grupowali je w „uprzywilejowane” załogi, mogące liczyć na większą pobłażliwość lub przynajmniej – na mniej surowe traktowanie. Pracodawcy słynęli zresztą z rozlicznych nadużyć. Choć koleżanki Mańki miały przewidziane – zależnie od okresu – od dziewięciu do jedenastu godzin pracy na dobę sześć razy w tygodniu, nie do rzadkości należało nieodpłatne wydłużanie dnia pracy lub zmuszanie robotnic do pojawiania się w fabryce w niedziele – po tygodniowe wypłaty23. Takie traktowanie załogi stało się zarzewiem sprzeciwu organizacji socjalistycznych. Jednak nawet oficjalnie wprowadzane ustawy regulujące czas pracy, wysokość zarobków i prawa personelu nie zawsze były respektowane przez pracodawców. Jeśli jednak robotnice dysponowały wolnym czasem i pozwalała im na to sytuacja finansowana, mogły udać się w któreś z sobotnich popołudni na płatny festyn połączony z tańcami, pokazami magii i zwiedzaniem menażerii zwierzęcej w Parku Krakowskim. Tam też od 1893 r. wystawiano dla gawiedzi przedstawienia Teatru Letniego, głównie komediowe24. Powracając do codziennej, proletariackiej rzeczywistości, można zaryzykować stwierdzenie, że Mańka – słynąca ponoć nie tylko z inteligencji, ale też z wyjątkowej urody – miała szczęście znajdować się w grupie uprzywilejowanych pracownic. W takim wypadku, zapewne bez większych zastrzeżeń, akceptowano efekty jej pracy i około południa pozwalano dziewczynie na około godzinną przerwę. Te z robotnic, które mieszkały w pobliżu fabryki, udawały się na obiad do domu, inne jadały własny prowiant w fabrycznej stołówce lub szły do najbliższego sklepu, znajdującego się przy ul. Krupniczej, albo

19 B. Czajecka, dz. cyt., s. 302. 20 J. Rogóż, dz. cyt., s. 135–136. 21 A. Gruszecki, Cygarniczka, Wydawnictwo Braci Worzałłów, Stevens Point, Wisconsin 1911, s. 145. 22 Por. B. Czajecka, dz. cyt., s. 154–155; a także fragment artykułu Karola Radka: „Śmiertelność dzieci kobiet, które przed pójściem za mąż pracowały w fabrykach przewyższa o 17% śmiertelność dzieci robotnic, które dopiero po zamążpójściu do fabryk wstąpiły. Na 1147 dzieci kobiet pracujących w fabrykach cygar zmarło 345 w wieku niemowlęcym (…). Kobiety pracujące w fabrykach cygar nie wydają na świat dzieci zdolnych do życia, gdyż ciało ich przepojone jest nikotyną”. K. Radek, Konferencya zorganizowanych kobiet w Austrii, „Nowe Słowo”, Rocznik ii, nr 23 (47), s. 541–543.

23 B. Czajecka, dz. cyt., s. 154. 24 Dzieje Krakowa…, s. 328.

68

69


nieco dalej – na plac Szczepański lub Mały Rynek, gdzie mieściły się stragany przekupek25. Jeśli wracając do fabryki, przechodziły akurat Rynkiem i zdarzyło się, by był pierwszy lub piętnasty dzień miesiąca, mijały zgromadzenie przypominające swoisty targ niewolnic26. Młode dziewczyny i dojrzalsze kobiety, zebrane wokół pomnika Mickiewicza, poddawały się tu oglądowi pań domu poszukujących służących lub „dochodzących obsługaczek”. Taki widok zapewne utwierdzał robotnice w przekonaniu o słuszności ich sposobu zarobkowania i wynikającej zeń względnej niezależności. Prawdopodobnie właśnie podczas którejś z przechadzek do „Cygarfabryki” odbyło się przypadkowe spotkanie młodziutkiej Mani z Konstantym Krumłowskim, ówczesnym uczniem gimnazjum im. Jana iii Sobieskiego, synem autorki popularnych książek kucharskich i opowiadań dla dzieci, Kazimiery z Gruszeckich (siostry pisarza, Artura Gruszeckiego, autora wyżej wspomnianej Cygarniczki i ciotki pisarki, Anieli Gruszeckiej). Krumłowski był mieszkańcem domu położonego przy ul. Studenckiej 1 w Krakowie27. Od momentu poznania robotnicy chłopiec – urzeczony jej urodą – usilnie starał się o kontakt z dziewczyną, na przykład czatując na nią pod bramą fabryki. Jak potwierdzają wszystkie znane przekazy, Mania pozostawała konsekwentnie obojętna na zaloty młodego inteligenta. Ten niedoszły romans nie dość, że trwale zapisał się w pamięci Krumłowskiego (nawet po latach zdarzało mu się korzystać z pseudonimów „Mańka” i „Maria Zawadzka”28), to także stał się osnową akcji popularnego wodewilu jego autorstwa. Pisarz nie taił tożsamości pierwowzoru literackiej bohaterki. Zaprosił Mańkę na premierę Królowej przedmieścia i – nie bacząc na jej reputację – wysłał po nią biały powóz. Kobieta stanowczo odmówiła przybycia, co złośliwie komentowały ówczesne brukowce: „Więc Mańka biega od ranka / i gdzie może zdziera w mieście afisze swego kochanka”29. O późniejszych dziejach Marii wiadomo jedynie, iż po kilku latach, 7 czerwca 1903 r., poślubiła nauczyciela gimnazjalnego i zamiesz25 26 27 28 29

kała przy ul. Krupniczej. Gdy mąż dostał posadę wykładowcy greki i łaciny w jednej z prowincjonalnych szkół, wraz z nim opuściła Kraków. Wróciła w 1919 r., po śmierci małżonka, by z trójką dzieci zamieszkać na Podgórzu. Zmarła w 1940 r.30. Dzięki nieoczekiwanemu spotkaniu przyszłego dramatopisarza z robotnicą pamięć o Marii Dzierwie przetrwała dziesięciolecia. Wspomnienie o niej, jedno z nielicznych, świadczy o losach tysięcy innych – bezimiennych już dziś – robotnic. Jednak czy na pewno bezimiennych? Warto być może dokonać trudu poszukiwań i spróbować zrekonstruować kolejne opowieści o koleżankach Czarnej Mańki. Agnieszka Dauksza

J. Rogóż, Na krakowskim ck bruku, część 2., Radamsa, Kraków 2009, s. 209–217. J. Rogóż, Na krakowskim ck bruku, Radamsa, Kraków 2008, s. 132–133. Konstanty Krumłowski 1872–1938…, dz. cyt., s. 5. Tamże, s. 8. Tamże, s. 7.

30 Tamże, s. 14.

70

71

Z pochodzenia gdańszczanka, z wyboru krakowianka, z przekonania – studentka Antropologii Literatury i Badań Kulturowych Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie przygotowuje pracę magisterską poświęconą kobiecej percepcji rzeczywistości w okresie modernizmu.


bibliografia:

Dzieje Krakowa. Kraków w latach 1796–1918, t. iii, pod red. J. Bieniarzówny, J.M. Małeckiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1994. Bogucka M., Gorsza płeć. Kobieta w dziejach Europy od antyku po wiek xxi, Trio, Warszawa 2005. Czajecka B., „Z domu w szeroki świat…”: droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas, Kraków 1990. Gruszecki A., Cygarniczka, Wydawnictwo Braci Worzałłów, Stevens Point, Wisconsin 1911. Krahelska H., Polski strajk, Wydawnictwo Śląsk, Katowice, 1958. Krumłowski K., Królowa przedmieścia, Secesja, Nowy Wiśnicz 1991. Konstanty Krumłowski 1872–1938 i jego „Królowa Przedmieścia”, oprac. M. Kozioł, P. Boroń, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, Rada Dzielnicy vii Miasta Krakowa, Kraków 1999. Pamiętniki bezrobotnych. nr 1–57, pod red. L. Krzywickiego, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Warszawa 1933. Orzeszkowa E., Marta, Książka i Wiedza, Warszawa 1949. Radek K., Konferencya zorganizowanych kobiet w Austrii, „Nowe Słowo”, Rocznik ii, nr 23 (47), s. 541–543. Rogóż J., Na krakowskim ck bruku, Radamsa, Kraków 2008. Rogóż J., Na krakowskim ck bruku, część 2., Radamsa, Kraków 2009. Wawrzykowska-Wierciochowa D., Nie po kwiatach los je prowadził, Iskry, Warszawa 1987. Wawrzykowska-Wierciochowa D., Od prządki do astronautki, Wydawnictwo Związkowe, Warszawa 1963. Żarnowska A., Praca zarobkowa kobiet i ich aspiracje zawodowe w środowisku robotniczym i inteligenckim na przełomie xix i xx wieku, [w:] Kobieta i praca, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, dig, Warszawa 2000. Żółtowska z Puttkamerów J., Inne czasy, inni ludzie, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1998. 72


kobiety


Olga Kruk

Kriege

Amalia Krieger. Pionierka krakowskiej fotografii

Jeśli nie większości, to znacznej części mieszkanek i mieszkańców Krakowa nieobce jest nazwisko xix-wiecznego fotografa Ignacego Kriegera. Barwny korowód typów ludowych – bronowickich chłopek, pienińskich górali, cygańskich kotlarzy czy krakowskich chasydów, uwieczniony został na fotograficznej kliszy dzięki niecodziennej pasji dokumentacyjnej Kriegera. Jednak w dużej mierze jest zasługą jego córki Amalii, że imponujący zbiór klisz fotograficznych dotrwał do naszych czasów, stając się kopalnią wiedzy o ówczesnej obyczajowości i życiu codziennym Krakowa. Amalia przez dwadzieścia lat, po śmierci ojca, a następnie brata, samodzielnie prowadziła atelier działające pod szyldem Ignacego Kriegera. Jako jedyna spośród krakowskich fotografek doczekała się króciutkiej notki biograficznej na stronie krakowskiego Muzeum Historii Fotografii. Niesłusznie zapomnianej należy się przywrócenie należytego miejsca w poczcie krakowskich fotografów/fotografek, tym bardziej, że nie ma w nim ani jednej kobiety. Bez wątpienia Amalia była kobietą niezwykłą, choć paradoksalnie jej starania o zachowanie pamięci o dokonaniach ojca i brata zatarły pamięć o niej samej. Opisywanie Amalii Trudno pisać o Amalii Krieger. Poskładać jej historię ze strzępków, z pojedynczych faktów, wygrzebanych w archiwach. Z niewielu dostępnych danych statystycznych, urzędowych zapisów zrekonstruować działalność zawodową, 75


ale też sferę osobistą. Nie zostało ich wystarczająco dużo, aby kreślić portret Amalii bez ryzyka stawiania nieprawdziwych hipotez. Po życiu Amalii zostały wyłącznie klisze fotograficzne i odbitki zdjęć, miejsce na drukowanej liście członków Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, kilka liścików wysłanych Stanisławowi Tomkowiczowi1. Żadnej korespondencji, rachunków firmy, a tym bardziej wspomnień czy osobistych zapisków. Co więcej, nie ma stuprocentowej pewności, które z fotografii wykonanych przez pracownię Kriegera, faktycznie wyszły spod jej ręki. Nie sposób także określić, kiedy dokładnie zaczęła zajmować się fotografią, choć bez wątpienia zaczynała we wczesnej młodości, kiedy wspólnie z bratem terminowała w zakładzie ojca.

następnie na Rynku Głównym 37 (obecnie 42), w kamienicy bonerowskiej (róg ul. św. Jana i Rynku Gł.)3. Kiedy Kriegerowie przybywają do Krakowa, Amalia jest piętnastoletnią panną. Zarówno rodzice, jak i wszystkie dzieci potrafią czytać i pisać, co pozwala na przypuszczenie, że córki Kriegerów odbyły jakąś edukację, prawdopodobnie w warunkach domowych. Kriegerowie są wyznania mojżeszowego, ale należą do zasymilowanej części społeczności żydowskiej. Na co dzień posługują się językiem polskim. Ignacy rozwija działalność zakładu, z czasem stając się jednym z bardziej popularnych fotografów krakowskich. Trzeba pamiętać, że lata sześćdziesiąte są dla Krakowa, zdegradowanego po upadku Rzeczpospolitej Krakowskiej, okresem względnej prosperity. Liberalizacja polityki habsburskiej przynosi realne nadzieje na wdrożenie reform. Podczas gdy ziemie zaboru rosyjskiego borykają się z popowstaniowymi represjami, a pruskiego z postępującą germanizacją, zabór austriacki cieszy się względną swobodą polityczną. Do Krakowa ściągają licznie rodziny ziemiańskie, uchodzące z ziem zaboru rosyjskiego przed represjami. Kraków urasta do rangi symbolu narodowego. Następuje zwrot ku dziedzictwu historycznemu, a wraz a z nim rośnie zainteresowanie „zabytkami starożytności”, co wykorzystuje Ignacy Krieger, „zdejmując” liczne widoki Krakowa, krakowskich zabytków, ale także autografów polskich królów, pamiątek i dokumentów. Podobnie jak inni fotografowie, Ignacy głównie wykonuje typowe zdjęcia portretowe w atelier. Fotografia jest kosztownym zajęciem, dostępnym tylko wąskiej grupie odbiorców, klientelę Kriegera stanowi więc najczęściej zamożne mieszczaństwo. Pod koniec xix wieku status zawodu fotografa umiejscawia go raczej wśród zajęć rzemieślniczych, a nie artystycznych4. Pasja dokumentacyjna Kriegera powoduje, że zajmuje się również portretowaniem przedstawicieli przeróżnych profesji, grup zawodowych i społecznych. W stylizowanych sesjach

Amalia pierwsza. „Przy rodzicach” Przychodzi na świat w Lipniku (powiat Biała). Jest najstarszą z córek Ignacego (Izaka) Kriegera i Hani (Anny) z Thierbergerów. W jednym ze spisów ludności odnajdujemy informację, że Anna Thierberger pochodziła z Bulowic2 w powiecie Biała, co może tłumaczyć obecność Kriegerów w tym galicyjskim miasteczku. Jest drugim w kolejności dzieckiem, zaraz po starszym o dwa lata Natanie i to z nim w przyszłości będzie najsilniej związana, mimo że Kriegerowie mają jeszcze trzy córki: dwa lata młodszą Franciszkę (Fanny), Paulę oraz najmłodszą, urodzoną już w Krakowie, Józefę. Prawdopodobna data urodzin Amalii to 8 grudnia 1845 r. W 1859 r. rodzina Kriegerów przenosi się do Krakowa, gdzie Ignacy otwiera zakład fotograficzny. Wiadomo, że uczy się fachu za granicą, nie jest jednak jasne, czy rodzina towarzyszy mu w podróżach. Atelier działa początkowo przy ul. Grodzkiej 88 (dziś 13),

1

Stanisław Tomkowicz – konserwator zabytków, historyk sztuki, wieloletni redaktor krakowskiego „Czasu”, w latach 1911–1933 przewodniczący Komisji Badania Historii Sztuki pau. 2 Spis Ludności Miasta Krakowa 1880–81 (ap kr, sygn. S 108–132), choć we wcześniejszym spisie (1870, ap kr sygn. S 87–101) pojawiają się Głębowice w pow. wadowickim.

3 „Czas”, Kraków 1860 nr 110, 1864 nr 189, wydanie dostępne w zasobach Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej: http://mbc.malopolska.pl; por. J. Koziński, Fotografia krakowska w latach 1840–1914: zarys historii, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1978, s. 104. 4 S. Sheybal, Wspomnienia 1891–1970, Wydawnictwo Literackie Kraków 1986, s. 38.

76

77

20. Amalia Krieger


Księgi (1905r.) pod adresem ul. Jasna 1 (obecna Bogusławskiego) odnajdujemy Annę Krieger, właśc. zakł. fotograficznego. Rodzi się pytanie, czy chodzić może o wdowę po Ignacym, matkę Amalii oraz nieżyjącego już Natana. Niestety nie udało mi się ustalić roku śmierci Anny, ale wydaje się to mało prawdopodobne. W tym samym wydaniu w spisie fotografów, działających w Krakowie i Podgórzu nie ujęto zakładu Kriegerów, daremnie też szukać reklamy atelier.

fotograficznych biorą udział także córki fotografa5. Kiedy w 1889 r. umiera Ignacy, interes oficjalnie przejmuje Natan. W 1890 r. Kriegerowie wynajmują mieszkanie w kamienicy przy ul. Szpitalnej 9. Trzy pokoje zamieszkują: owdowiała Hani, Natan, Amalia oraz Fanny. Sytuacja materialna rodziny nie jest chyba najgorsza, skoro Kriegerowie dają zatrudnienie służącej, z drugiej jednak strony wynajmują kąt studentowi uniwersytetu. Choć za życia Ignacego pracownia jest jedną z wiodących w Krakowie, w przeciwieństwie do innych fotografów, rodzina nie dorabia się nigdy własnej nieruchomości6. W spisie ludności z 1890 r. przy imieniu Amalii, jakby nie było, dojrzałej już wtedy kobiety, w rubryce „zawód” wpisano „przy rodzicach” (mimo że Ignacy już nie żyje), podczas gdy przy imieniu Natana – „fotograf”. W kolejnych spisach Amalia figuruje już jako „współwłaścicielka” (1900 r.), a następnie „właścicielka” zakładu fotograficznego (1921 r.). Amalia prawdopodobnie od samego początku czynnie uczestniczy w działalności rodzinnego zakładu. Zdjęcia autorstwa rodzeństwa Kriegerów ilustrują teksty „Rocznika Krakowskiego”, pojawiają się także w monografiach „Biblioteki Krakowskiej”, wydawanych przez Towarzystwo. W tym czasie nie ma zwyczaju podpisywania fotografii nazwiskiem autora. W słowie wstępnym zamieszczano informację, że do ilustracyi figur użyto fotografij bł. p. I. Kriegera. Zdjęcia Ignacego Kriegera to także zdjęcia wykonane przez Natana i Amalię, którzy ze względów marketingowych sygnowali swoje prace nazwiskiem ojca. Z korespondencji, którą Amalia prowadziła ze Stanisławem Tomkowiczem w czasie, kiedy samodzielnie prowadziła atelier, wynika, że podpisywała się jako I. Krieger7. Potwierdza to fakt, że w Księdze adresowej dla Królewskiego Stołecznego Miasta Krakowa i Królewskiego Wolnego Miasta Podgórza z 1909 r. zakład figuruje nadal pod nazwiskiem Ignacego Kriegera, mimo, że faktycznie prowadzi go Amalia8. Co ciekawe, w pierwszym wydaniu

Pierwsze fotografki na ziemiach polskich Trzeba pamiętać, że działalność prekursorek fotografii w poszczególnych zaborach prowadzona była w zupełnie odmiennych warunkach politycznych, gospodarczych i społecznych. O tym, jaki był udział kobiet w działalności towarzystw skupiających fotografów, świadczyć może sprawozdanie za rok 1903 Towarzystwa Fotograficznego Warszawskiego. Towarzystwo zrzeszało zarówno fotografów zawodowych, jak i amatorów. Wśród 140 członków nie znalazła się ani jedna kobieta, a władze Towarzystwa nawołują: Pozwalamy sobie prosić szanownych Panów, abyście (…) współdziałali w zjednywaniu nowych członków9. W zaborze pruskim władze w ogóle nie zezwalają Polakom na zakładanie klubów. Najprężniej działają stowarzyszenia fotograficzne w Galicji. Klub Miłośników Sztuki Fotograficznej powstaje we Lwowie w marcu 1891, zaledwie kilka lat po powstaniu towarzystwa wiedeńskiego, pierwszego w Europie. Skupia zarówno amatorów (adwokatów, artystów), jak i zawodowców (fotografa Teodora Szajnoka)10. Od początku pełni funkcję galicyjskiej kolebki amatorskiego ruchu fotograficznego. W 1894 r. organizuje Powszechną Wystawę Krajową. W 1903 r. przekształca się we Lwowskie Towarzystwo Fotograficzne. Główny postulat organizacji to rozwój fotografii w kierunku fotografii artystycznej. Prawdopodobnie jedyną kobietą w szeregach stowarzyszenia jest Regina Mikolasch. Jej mąż piastuje funkcję prezesa. Henryk i Regina są laureatami wielu wystaw11, w tym pierwszej

5 W Muzeum Historycznym Miasta Krakowa zachowały się pochodzące z lat 80. xix w. zdjęcia córek Kriegera (prawdopodobnie Pauli i Józefy, przebranych w stroje krakowskie). 6 Jak choćby Józef Sebald czy Awit Schubert. 7 Biblioteka Naukowa pan i pau w Krakowie, Korespondencja Stanisława Tomkowicza z A. Krieger z 3.01 i 30.09. 1910; mikrofilm, sygn. 1984. 8 Księga adresowa dla Królewskiego Stołecznego Miasta Krakowa i Królewskiego Wolnego Miasta Podgórza, 1909 r.

9 „Fotograf Warszawski” 1904, nr 1–2, s. 4. 10 Zob. I. Płażewski, Spojrzenie w przeszłość polskiej fotografii, Warszawa 1982. 11 Nie udało mi się ustalić, czy fotografie Reginy trafiły do wydanego w 1905r. „Albumu Fotografów Polskich”. Zaprezentowano w nim prace czterdziestu dwóch, najbardziej awangardowych twórców ze wszystkich zaborów (w tym trzech z Krakowa).

78

79


wystawy fotograficznej, jaką zorganizowano w Krakowie w 1902 r. W kapitule konkursu zasiadają malarze (Teodor Axentowicz, Jan Stanisławski), fotografowie-amatorzy i zawodowcy (Józef Sebald). Pośrednim efektem wydarzenia jest utworzenie Towarzystwa Fotografów Amatorów, które nawiązuje współpracę z towarzystwem lwowskim. Niestety nie dotarłam do żadnych materiałów źródłowych, które pozwoliłyby na stwierdzenie, czy wśród członków Towarzystwa były kobiety. Właściciele krakowskich zakładów fotograficznych w 1909 roku zakładają branżowe Stowarzyszenie Fotografów Przemysłowych12. Amalia Krieger jest członkinią Stowarzyszenia od 1910 roku. Organizacja, zrzeszająca fotografów zawodowych, na czele której stoi wspomniany Sebald, stawia sobie za cel wymianę informacji, organizuje konkursy i wystawy, a także odczyty popularyzujące fotografię. Drugą obok Amalii członkinią Towarzystwa była Klementyna Mien13. Młodsza o pokolenie od Amalii, do 1919 r. prowadziła zakład, przejęty po ojcu Juliuszu. Wprawdzie już Paulina Kuczalska-Reinschmit w felietonie na łamach „Kuriera Ilustrowanego” (1893 r.) stwierdza, że Fotografia w ogóle przedstawia się jako zawód przystępny, właściwy i korzystny dla kobiet14, jednak sytuacje, kiedy kobieta prowadzi samodzielnie atelier, należą do rzadkości. Pierwszą rzeczniczką zatrudniania kobiet w branży fotograficznej, a zarazem pionierką ich kształcenia w tym kierunku, była Helena Bartkiewiczówna. Już w latach sześćdziesiątych xix w. prowadziła w Warszawie zakład, zatrudniający wyłącznie kobiety, służący zarazem jako szkoła fotografii15. Ewenementem była także działalność Jadwigi Golczówny, warszawskiej emancypantki, jednej z pierwszych kobiet-fotografek. Jadwiga była zamożną ziemianką, uczennicą Gersona, która kilka lat kształciła się za granicą, by po powrocie do Warszawy otworzyć własny zakład. Z prywatnych środków sfinansowała wydanie „Wstępu do fotografii”, a następnie przez dwa lata wydawała „Światło” – pierwszy

warszawski miesięcznik poświęcony fotografii16. Ambicją Golczówny było kształcenie kobiet w kierunku fotografii, które to marzenie tylko po części zrealizowała. Zmarła w 1936 r. w zupełnym zapomnieniu17. Jest to kolejna niezwykła postać, której należy się odrębny rozdział. Wracając do sytuacji ówczesnych fotografek, trzeba podkreślić, że o wiele lepiej przedstawiała się sytuacja fotografek-amatorek. Często były to jednak zamożne ziemianki, które zajmowały się fotografią hobbystycznie, a ich działania były w pełni aprobowane w sferze społeczno-towarzyskiej, do której należały18. W statucie Towarzystwa Fotografów Amatorów w Krakowie znajdujemy zapis, że członkiem czynnym może być każda bez różnicy płci osoba19. Członkiniami Towarzystwa były Matylda Osiecimska z Czapskich czy Maria Antonina Dobrowolska. Fotografki zawodowe podążały najczęściej inną drogą, ucząc się praktycznie rzemiosła od ojców, braci czy mężów 20. Bardzo rzadko zdarzało się, że kobiety – niewykształcone i bez środków finansowych, samodzielnie organizowały atelier. Kuczalska wskazuje, że właśnie brak wykształcenia jest zasadniczą barierą w przypadku kobiet, starających się o posadę fotografki. Zdarzało się, że zakłady, prowadzone przez mężczyzn, przyjmowały kobiety w charakterze retuszerek, operatorek, czy kopistek, jednak często za zmniejszonem wynagrodzeniem miesięcznem21. Jako przykład dobrej praktyki Sterniczka przywołuje zakład lubelskiej fotografki, działającej w Warszawie – Marii Nowaczyńskiej. Zakład jej, będący pierwszym zakładem kobiecym, (…) stanowił rodzaj alma mater, która przygotowała pierwszy zastęp uczennic, p. Nowaczyńskiej należy się zasługa ciernistego zawsze torowania nowego zawodu dla naszych kobiet22. Co więcej, zakład Nowaczyńskiej prosperował całkiem nieźle, zapewniając jej godne środki do życia.

16 I. Płażewski, Spojrzenie w przeszłość polskiej fotografii, Warszawa 1982, s. 133. 17 Tamże. 18 Dokumentalistki. Polskie fotografki xx wieku, pod red. K. Lewandowskiej, wyd. Bosz, Warszawa 2008, s. 33. 19 J. Koziński, dz. cyt., s. 142. 20 Dokumentalistki…, s. 31–32. 21 P. Kuczalska-Reinschmit, dz. cyt., s. 1. 22 Tamże, s. 2.

12 J. Koziński, dz. cyt., s. 93. 13 Tamże, s. 132. Koziński błędnie podaje, że Klementyna była wdową po Juliuszu. Na stronie Muzeum Historii Fotografii próżno szukać wzmianki na jej temat. 14 P. Kuczalska-Reinschmit, Kobiety rękodzielnicy, „Kurier Warszawski” 1893, nr 148, s. 2. 15 A. Maciesza, Historia fotografii polskiej 1839–1889, Płock 1972, s. 64–66.

80

81


W środowisku krakowskim nie znajdujemy przykładów podobnej emancypacji. W Galicji, podobnie jak w zaborze rosyjskim, fotografia amatorska jest domeną ziemianek. Z kolei fotografki-rzemieślniczki wywodzą się najczęściej z kręgu mieszczaństwa. Przeważnie droga do zawodu fotografek zawodowych przebiega identycznie – dziedziczą rodzinną pracownię po śmierci mężczyzny – ojca lub męża. W ten sposób rodzinne atelier przejmuje po mężu Stanisławie Maria Bizańska. Podobnie, wspomniana Klementyna Mien po ojcu Juliuszu oraz Konstancja Pierzchalska po mężu Edwardzie. Wprawdzie zdarza się, że kobiety pracują w zakładach, których właścicielami są mężczyźni, najczęściej są to jednak krewne lub znajome. Stanisław Sheybal, bratanek Józefa Sebalda, krakowskiego fotografa, a zarazem prezesa Stowarzyszenia Fotografów Przemysłowych, wspomina: siostra ojca, Kazimiera, z zawodu nauczycielka, pracująca jakiś czas w zakładzie stryja Józefa, była uzdolnioną i znacznie zaawansowaną artystką fotografem23. Niektóre krakowskie atelier zatrudniają kobiety w charakterze pomocnic. Należy do nich pracownia Sebalda, a także „Kamera” – firma Wilhelma Kleinberga oraz atelier Kuczyńskiego i Gürtlera24.

Podobnie jak Natan, Amalia jest członkinią Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, wydawcy „Rocznika Krakowskiego”. W spisie członków Towarzystwa pojawia się jako Amalia Kriegerowa – właścicielka zakładu fotograficznego. Choć bez wątpienia można by również do niej odnieść słowa, jakimi Towarzystwo wspominało pośmiertnie Natana: ukochał to miasto i jego pamiątki i w artystycznych reprodukcyach szerzył znajomość naszych zabytków przeszłości daleko poza granicami Krakowa26, sama Amalia myśli o sobie raczej jako o strażniczce rodzinnej spuścizny. Ma świadomość, jak nieocenionym materiałem dla badaczy i miłośników dziejów Krakowa są fotografie Kriegerów. Właśnie troska o losy cennych zbiorów fotograficznych przyświeca decyzji o ustanowieniu fundacji na dwa lata przed śmiercią, kiedy już nie ma sił prowadzić zakładu. Fundacja ma także wspierać kształcenie fotografów specjalizujących się w dokumentacji dzieł sztuki, co ważne – dostosowując działalność do wymogów nowoczesnych technologii. W akcie fundacji Amalia podkreśla, że pracą ojca i brata oraz jej własną kierowało zamiłowanie rodzinnego miasta27. Przekazuje gminie Kraków całe wyposażenie pracowni oraz kilkutysięczną kolekcję klisz. Darowizna trafia do Muzeum Przemysłowego, następnie do Biblioteki Akademii Sztuk Pięknych, a w latach sześćdziesiątych przekazana zostaje Muzeum Historycznemu. Niestety ostatnia wola fotografki nigdy nie została zrealizowana – wyposażenie atelier zaginęło, a wielotysięczny zbiór klisz uległ częściowemu rozproszeniu. Wiadomo, że przekazała liczne przedmioty sztuki Polskiej Akademii Umiejętności, nie udało mi się jednak ustalić, jaki był los darowizny. O życiu osobistym Amalii wiemy niewiele poza tym, co mówią spisy ludności. W rubryce „stan cywilny” nieodmiennie wpisywano: „wolny”. Spośród sióstr Amalii tylko jedna – najmłodsza Józefa wyszła za mąż. Prawdopodobnie w 1883 r. poślubiła Adolfa Abrahama Bauma28. Wiadomo, że wnuk Józefy i Adolfa, na początku lat dwudziestych uwieczniony przez Amalię na zdjęciu portretowym, przetrwał wojnę.

Amalia druga. Fotografka Jej wyjście z prywatności, w której przez wiele lat funkcjonowała, dokonuje się w zasadzie za sprawą śmierci brata, który umiera w 1903 r. Jak już wspomniałam na wstępie, poza korespondencją ze Stanisławem Tomkowiczem nie zachowały się żadne dokumenty dotyczące firmy, którą Amalia samodzielnie prowadziła przez kolejne dwadzieścia lat25. Trudno określić Amalię mianem typowej emancypantki. Trzeba pamiętać, że oprócz tego, że była Żydówką, należała do warstwy społecznej, której codzienne funkcjonowanie obwarowane było sztywnymi normami obyczajowymi. Przez wiele lat pozostawała w cieniu mężczyzn, z którymi przyszło jej pracować. 23 S. Sheybal, dz. cyt., s. 8. 24 Cyt. za J. Kozińskim, dz. cyt., s. 140. Koziński odnalazł Wykaz pomocników zatrudnionych w krakowskich zakładach fotograficznych na dzień 25 i 1911 r. Atelier Amalii nie jest wymienione w spisie. 25 W katalogu towarzyszącym wystawie „Krakowskie zakłady fotograficzne do roku 1914”, zorganizowanej przez Muzeum Historii Fotografii w Krakowie (13.01–29.02.1996), znalazła się informacja, że Amalia prowadziła zakład w latach 1908–1923 (s. 33).

26 Kalendarz Józefa Czecha za rok 1904. Wydanie dostępne w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej: http://mbc.malopolska.pl [dostęp: 29.07.2011]. 27 Legat Amalii Krieger, L. 1820/26/iv, Dziennik Rozporządzeń stoł. Król. Miasta Krakowa 1926, nr 4, s. 52. 28 Informacja pochodzi z Muzeum Historycznego w Krakowie. Adolfa Bauma nie udało mi się odnaleźć w bazie: http://data.jewishgen.org [dostęp: 29.07.2011].

82

83


bibliografia:

Amalia umiera w piątek 21 września 1928 r. w Szpitalu Izraelickim. W księdze zgonu jako bezpośrednią przyczynę śmierci wpisano zapalenie płuc29. Zgodnie z żydowską tradycją pochowana zostaje najszybciej, jak to możliwe – pogrzeb odbywa się w niedzielę. W nekrologu, zamieszczonym dzień później w „Czasie” oraz żydowskim „Nowym Dzienniku” przeczytać można, że pochowana została na Cmentarzu Izraelickim30. Prawdopodobnie chodzi o Nowy Cmentarz Żydowski przy ul. Miodowej (a nie w Podgórzu przy ul. Jerozolimskiej)31. Nie udało mi się jednak odszukać miejsca pochówku Amalii32. Kilka dni po śmierci w „Nowym Dzienniku” ukazuje się wspomnienie zmarłej, w którym autor wspomina fotografkę: Znaną była w szerokich kołach artystycznych i obywatelskich nie tylko miasta Krakowa, ale i w całej Polsce i cieszyła się z powodu swych zalet charakteru i wykształcenia artystycznego powszechną sympatią. (…) Poświęciła całe życie swe pracy około fotografowania pomników i zabytków (…) ukochanego przez siebie miasta Krakowa i całej Polski. Z nadzwyczajną skrzętnością i pietyzmem nie szczędząc trudów i wysiłków, gromadziła coraz to nowe klisze i powiększała przez to zbiory pozostawione jej przez ojca i brata33.

Źródła:

Olga Kruk

Choć krakowianka z babki prababki, dopiero od niedawna patrzy na Kraków z nowej perspektywy. Absolwentka kulturoznawstwa i podyplomowo: zarządzania w kulturze. Cieszy ją odkrywanie zapomnianych miejsc i postaci. Jest przekonana, że każde miejsce ma swoją arcyciekawą historię. Marzy jej się praca w iii sektorze.

Dziennik Rozporządzeń stoł. Król. Miasta Krakowa 1926, nr 4. Archiwum Państwowe w Krakowie (ap kr): Spisy Ludności Miasta Krakowa z lat: 1870 (sygn. S 87–101), 1880–81 (sygn. S 108– 132), 1890 (sygn. S 135–177), 1900 (sygn. S 182–199, 252–266), 1921 (sygn. S. 230–251). Księgi zmarłych miasta Krakowa – Księga zmarłych izraelitów 1928 r.: sygn. uz 1–111, 148–188, 265–278, 300–344, 487, 488. Biblioteka Naukowa pan i pau w Krakowie: Korespondencja Stanisława Tomkowicza z A. Krieger z 3.01 i 30.09. 1910; mikrofilm sygn. 1984.

Księgi adresowe: 29 ap kr, Księga zmarłych izraelitów 1928 r. 30 „Czas”, 24. ix. 1928, nr 220 (1928); „Nowy Dziennik”, 24. ix., nr. 258 (1928), s. 13. 31 Oddanie cmentarza do użytku miało miejsce na wiosnę 1932 r., stąd jest niemal pewne, że Amalia pogrzebana została przy ul. Miodowej. B. Zbroja, Miasto umarłych: architektura publiczna Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Krakowie w latach 1868–1939, Kraków 2005, s. 98. 32 Kontaktowałam się w tej sprawie z Gminą Wyznaniową Żydowską. Miejsca pochówku Amalii nie udało się ustalić Eugeniuszowi Dudzie, który przed laty odszukał i opisał nagrobek Ignacego i Natana – Kriegerowie. Nowe szczegóły biograficzne, „Kraków” xii 1992/i 1993, nr 2 (34), s. 30. 33 „Nowy Dziennik”, 27. ix., nr. 260 (1928), s. 9.

Księga adresowa dla Królewskiego Stołecznego Miasta Krakowa i Królewskiego Wolnego Miasta Podgórza, 1909. Kalendarz Józefa Czecha za rok 1904.

Wspomnienia:

84

85

Towarzystwo Miłośników Historyi i Zabytków Miasta Krakowa 1897–1928, Kraków 1929.


Czasopisma:

„Czas”, Kraków 24. ix. 1928, nr 220. „Fotograf Warszawski” 1904, nr 1–2. Kuczalska-Reinschmit P., Kobiety rękodzielnicy, „Kurier Warszawski”, 1893, nr 148. „Nowy Dziennik”, nr 258 i 260 (1928).

Opracowania: Bąk-Koczarska E., Buszko J.,

Duda E., Koziński J., Maciesza A., Płażewski I., Płażewski I., Sheybal St. Zbroja B., Kwiatkowska T., Malik A., Wardzińska-Lejko K.,

Krieger Ignacy, psb 1970, t. xv, s. 307–308. Kraków w dobie autonomii galicyjskiej 1866–1914, [w:] Szkice z dziejów Krakowa: od czasów najdawniejszych do pierwszej wojny światowej, pod red. J. Bieniarzówny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1968. Dokumentalistki: polskie fotografki xx wieku, pod red. K. Lewandowskiej, Wydawnictwo Bosz, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Olszanica–Warszawa 2008. Kriegerowie. Nowe szczegóły biograficzne, „Kraków” xii 1992/i 1993, nr 2 (34), s. 30. Fotografia krakowska w latach 1840–1914: zarys historii, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1978. Krakowskie zakłady fotograficzne do roku 1914, katalog wystawy w Muzeum Historii Fotografii w Krakowie (13.01 – 29.02.1996). Historia fotografii polskiej 1839–1889, Wydawnictwo tnp, Płock 1972. Spojrzenie w przeszłość polskiej fotografii, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1982. Dzieje polskiej fotografii 1839–1939, Wydawnictwo Książka i Wiedza, Warszawa 2003. Wspomnienia 1891–1970, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986. Miasto umarłych. Architektura publiczna Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Krakowie w latach 1868–1939, Wydawnictwo wam, Kraków 2005. Zespół negatywów szklanych z zakładu fotograficznego rodziny Kriegerów w posiadaniu Muzeum Historycznego miasta Krakowa, „Krzysztofory”, 1984, nr 11. Pionierki fotografii zawodowej w xix-wiecznej Warszawie, „Fotografia” 1978, nr 1, s. 44–48.

Źródła internetowe:

http://data.jewishgen.org [dostęp: 29.07.2011]. http://www.mhf.krakow.pl [dostęp: 29.07.2011]. 86


Zahor

Marta Struzik

I przychodź do mnie często. Osobista sygnatura Stefanii Zahorskiej Kochanie, tak mi się wydaje, że to pisanie jest bez sensu – tak odległe od moich ciągłych rozmów z Tobą. Uważaj ten list za symbol tylko, za widomy znak. I przychodź do mnie często. Ściskam Cię z całego serca. Stefania Zahorska, „Przychodź do mnie”. Listy do Leonii Jabłonkówny

W pewnym miejscu swojej refleksji nad Boską komedią Dantego Gombrowicz żali się na sposób oglądu historii, na który jest nieodwołalnie skazany. Jego skarga wymierzona jest w powszechną prawidłowość zapisywania się w historii odcieleśnionych „Wielkich”, którym poczytne miejsce w dziejach zapewniają dzieła i osiągnięcia poświadczające istnienie ich autorów i jednocześnie odsuwające w głąb możliwą realność swoich twórców. W Dzienniku pisze: Im mniej mogę rozróżnić w tych tłumach cmentarnych, tym bardziej czepiam się Wielkich. Tych znam osobiście. Historia, to oni. Żadne panoptikum okruchów mi ich nie zastąpi. Czy jednak mój stosunek do nich jest dostatecznie osobisty? Ogromną wagę przywiązuję do tego pytania. (…) Ci wielcy ludzie to już nie ludzie, to jedynie osiągnięcia. (…) Czy więc Przeszłość musi być dla mnie tylko dziurą? Bez prawdziwych ludzi?1

Wobec braku możliwości dotarcia do projektowanych „prawdziwych ludzi” (nie dotyczy to zresztą tylko zmarłych) w swojej niepełnej opowieści o Stefanii Zahorskiej chwytam się wysyłanych przez nią „symboli tylko i widomych znaków” porozsiewanych w twórczości, publicystyce, artykułach krytycznych poświęconych wielu różnym dziedzinom humanistyki i w końcu w korespondencji. Ostatnia, nie dość może jeszcze doceniona przez komentatorki i komentatorów życia i dokonań mojej bohaterki, z wymienionych przeze 1

87

W. Gombrowicz, Dziennik 1961–1966, Kraków 1988, s. 235–236.


mnie form wypowiedzi, dzięki której dowiadujemy się wiele zarówno o autorce, jak i o adresatkach i adresatach, o relacjach i najrozmaitszych elementach życia piszących do siebie, wydaje się chyba z tego względu po trosze twórczo paradoksalna, a przy tym bardzo płodna dla bliższego i bardziej prywatnego poznania. Odnalezienie i opracowanie listów Stefanii zawdzięczamy Marii Elżbiecie Cybulskiej, pod redakcją której ukazała się korespondencja do Leonii Jabłonkówny oraz praca o charakterze bio-bibliograficznym Potwierdzone istnienie. Archiwum Stefanii Zahorskiej mieszcząca w sobie m.in. liczne listy do niej przekazane w 1969 roku przez Adama Pragiera Marii Danilewicz, ówczesnej kierowniczce Biblioteki Polskiej w Londynie. Obejmują one korespondencję otrzymywaną przede wszystkim od Władysława Broniewskiego, Natana Korzenia, Jana Lechonia, Bronisława Przyłuskiego, Stanisława Vincenza, Aleksandra Wata, Kazimierza Wierzyńskiego oraz Józefa Wittlina, a także od wydawców, księgarń i komitetów. Cybulska twierdzi, że z rozmów prywatnych i korespondencji zrekonstruować można wizerunek osoby wybitnej i tajemniczej, a powierzchownie przedstawić go należy w ten sposób: „była piękna, stylowa, ruda, mądra i żyła z Pragierem”2. Jednak listy okazują się też źródłem nieco bogatszych informacji na temat aspiracji i humorów Zahorskiej, jej kondycji zdrowotnej, najbliższych jej osób, uporczywych zmagań z samą sobą oraz szczególnej przyjaźni z sekretarką, pomocnicą i powiernicą największych dylematów, Leonią Jabłonkówną, Jelonką, jak zwykła się do niej zwracać pisarka. W liście z 14 stycznia 1946 roku tłumaczyła się, że pisze list na kopii z żalu za długą wiadomością korespondentki, która nie dotarła i prosi o detaliczne opisy codzienności: „I wszystko, czego tak pragnę się dowiedzieć, zaginęło gdzieś w przestrzeni. Będziesz mi jednak musiała powtórzyć, choćby najważniejsze rzeczy (wszystko jest ważne)” (pm 105)3. W tej wieloletniej korespondencji, skazanej na kontakt wypełniony drobinami rzeczywistości, fragmentaryczny i niepewny dla obydwu, wszystko było ważne: witaminy, sweterek, kawa Nesca, stosunek do religii, praca

naukowa i romanse, a doraźne relacje przeplatały się tu z poważnymi traktatami4. To także istotny materiał historyczny, obrazujący z jednej strony los polskiej intelektualistki przebywającej od 1939/1940 roku na emigracji, porównywalny z kondycją polskiej inteligencji, częściowo złączonej wspólnotą doświadczeń, z drugiej – zgodnie z naturą wypowiedzi listownej – pośrednio skupiający problemy i troski „pierwszej Ojczyzny”5. Cybulska zauważa: „Znaczenie ma wyłaniające się z listów Zahorskiej lustrzane niemal odbicie umęczenia codziennością peerelowskiej egzystencji i gorące pragnienie, żeby to wszystko nareszcie się skończyło” (pm 56). *** Nim jednak powojenna rozłąka okazała się przesądzoną drogą życiową Stefanii i na stałe zamieszkała ona w Londynie z Adamem Pragierem, żyła i tworzyła w Krakowie, mieście jej urodzenia i młodości, w Budapeszcie, miejscu szczególnie dla niej jako historyczki sztuki inspirującym i kształtującym i w Warszawie, gdzie wykładała w Wolnej Wszechnicy Polskiej, pisała dla „Wiadomości Literackich” i nawiązywała liczne znajomości ze środowiskiem inteligenckim i artystycznym. Niestety, niewiele zachowało się informacji o najwcześniejszym okresie życia krytyczki, ale dane zawarte w spisach ludności w Archiwum Państwowym w Krakowie, Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz ustalenia autorki Potwierdzonego istnienia, a także Anny Pilch i Anny Nasiłowskiej6 pomagają częściowo zrekonstruować warunki i okoliczności, w których urodziła się i wychowywała Stefania Ernestyna 4

W jednym z listów Stefania wyznaje: „Pracować nie bardzo mogę, czytam.. I często, bardzo często myślę o Tobie. Kiedyś zaczęłam pisać do Ciebie list, który z biegiem czasu zmienił się na rozprawkę i uznałam, że jest za długi, by go przesłać”. Tamże, s. 119. 5 Nawiązuję tu do artykułu Zahorskiej Droga do drugiej ojczyzny, w którym określa tak Europę. Zob. S. Zahorska, Wybór pism. Reportaże, publicystyka, eseje, wybór, wstęp i oprac. A. Nasiłowska, Warszawa 2010. 6 Anna Pilch jest autorką jedynej monografii krytyki artystycznej uprawianej przez Stefanię Zahorską. Zob. A. Pilch, Symbolika form i kolorów. O krytyce artystycznej Stefanii Zahorskiej, Kraków 2004. Anna Nasiłowska przygotowała najnowszy wybór jej pism – zob. przyp. 5.

2 M.E. Cybulska, Potwierdzone istnienie. Archiwum Stefanii Zahorskiej, Londyn 1988, s. 18. 3 Cytaty z listów podaję wedle poniższego wydania, stosując następujący skrót: pm – S. Zahorska, „Przychodź do mnie”. Listy do Leonii Jabłonkówny, Londyn 1998. Liczba po skrócie oznacza numer strony.

88

89

21. Stefania Zahorska


Leser. Inne, encyklopedyczne czy słownikowe jej biogramy podawać mogą bardzo często błędną datę urodzenia, jako że autorka Ofiary bez skrupułów w zależności od potrzeby to dodawała, to ujmowała sobie lat. Nawet w swojej dwustronicowej biografii pisarka wielokrotnie podaje niewłaściwie dane – odmładza się o siedem lat, zamiast panieńskiego nazwiska Leser wpisuje Lesser, a także zmienia datę uzyskania doktoratu z historii sztuki i archeologii na Uniwersytecie Jagiellońskim7. Swobodne podejście Stefanii do swojej metryki doprowadziło do tego, że przy jej nazwisku figurować może kilka różnych dat urodzenia, od 1884 roku do 1896. Dokładnie zaś urodziła się 25 kwietnia 1889 roku. Tę datę odnotowano w księdze urodzeń izraelickiego pochodzenia metrykalnego w Krakowie z tego roku oraz w spisie ludności z roku następnego. Pochodzenie społeczne pisarki nie jest pewne. Najprawdopodobniej jednak jej rodzina należała do średniozamożnej burżuazji żydowskiej. Możliwe, że ojciec, Leon Leser, był, jak podała ona sama, budowniczym8, choć figuruje także jako kupiec wyznania mojżeszowego, urodzony w 1855 roku w Krakowie, zajmujący się handlem towarami korzennymi i wyszynkiem. Zahorska wspomina go z ironią jako srogiego pozytywistę przewrotnie praktykującego swoje teorie na starszych siostrach: „Wyglądało to tak, że nie pozwalał na żadną ich samodzielność. Na ich pracę zarobkową się nie godził, bo to nie wypada, na wyższe studia też nie, bo to przewraca w głowie. W praktyce kazał im czekać na mężów i to takich, jakich on zaaprobuje”9. Tym modelem wychowania na szczęście nie została objęta najmłodsza z sióstr, która dorastała przy schorowanym i strapionym ojcu, daleko już wówczas powątpiewającym w młodzieńcze ideały. W piątej klasie Gimnazjum Ludowego w Krakowie, do którego uczęszczała, gdy Leon Leser śmiertelnie zachorował, znalazła się pod opieką ciotki i pojechała do Berlina, gdzie sfałszowała swoją datę urodzenia i zapisała się do Akademii Humboldta. Studiowała tu geologię, paleontologię, antropologię, fizykę i chemię. Matka Stefanii, Mała Reisel (lub Amalia), urodzona ok. 1853 roku, była natomiast córką Jakuba Deutschera, krakowskiego szynkarza i Racheli. Wiadomo

też, że w roku urodzenia Stefanii Leserowie mieszkali na ulicy Pustej 4, ale już w spisie ludności z 1900 roku odnotowana została przeprowadzka na ulicę Mostową 6. Zahorska miała trzy siostry, choć o jednej z nich, Rozalii, urodzonej w 1978 roku, nigdy nie wspominała. Musiała utracić z nią kontakt, gdy ta zamieszkała w Bielsku-Białej, natomiast wielokrotnie podkreślała serdeczne relacje z pozostałymi dwiema siostrami, Heleną i Anną. Jabłonkówna w liście do Cybulskiej z 13 stycznia 1986 roku zaznacza niebagatelny wpływ na życie Stefanii znacznie starszych od niej sióstr. Utrzymywała ona w kraju bliskie kontakty z rodziną najstarszej siostry Anny, żony znanego w Krakowie lekarza dr. Blasberga, a szczególna więź łączyła ją z Bronisławą, ich córką, którą, jak twierdzi Jelonka, przypominała tak ze względu na intelekt, jak i na wygląd. Jednak to druga siostra, Helena, żona Węgra o nazwisku Sterner, zastępowała jej matkę i właściwie ją wychowywała. To dlatego Zahorska wyjechała do Budapesztu i tu w gimnazjum rządowym w 1907 roku zdała maturę w języku węgierskim. Jabłonkówna sugeruje, że późniejsze problemy zdrowotne jej przyjaciółki były wynikiem wstrząsu, jaki przeżyła po nagłej śmierci siostry: „Kochała szalenie siostrę; poza mężem był to dla niej najdroższy człowiek na świecie. Jej śmierć – na kilka lat przed wojną – była dla niej straszliwym ciosem. (…) Jestem pewna, że to właśnie wpłynęło na schorzenie sercowe Stefanii; od tego czasu zaczęło jej nawalać serce”10. Przyszło jej wówczas zaopiekować się najmłodszą córką Heleny, dwunasto- lub trzynastoletnią Ewą, która dorastała potem już w Warszawie pod opieką ciotki. Po latach Ewa Podgórska z wielkim szacunkiem wspominała Zahorską, która, jak mówi, imponowała jej pewnością siebie, intelektem, urodą oraz pewną zauważalną zaradnością życiową. „Wszyscy, cała rodzina (moje rodzeństwo i teraz moje dzieci i mąż mój) wpatrujemy się w nią jak w obraz” (pm 44) – dodaje. Po zdaniu matury Stefania powróciła do Krakowa i studiowała najpierw na Wydziale Lekarskim (1907–1909) Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po dwóch latach medycyny zrezygnowała jednak z obranej drogi, przeniosła się na Wydział Filozoficzny i zaczęła studiować historię sztuki, pozostając zapewne pod silnym wrażeniem muzeów budapesztańskich. Na Węgrzech zastał ją też wybuch i wojny światowej. Wykorzystując pozyskaną dotychczas

7 Zob. M.E. Cybulska, dz. cyt., s. 158. 8 Tamże. 9 S. Zahorska, Ankieta teatralna, cyt. za: A. Pilch, dz. cyt., s. 13.

10 M.E. Cybulska, dz. cyt., s.  19.

90

91


na studiach wiedzę oraz znajomość języka węgierskiego, zbierała tu materiał do pracy doktorskiej prezentującej oryginalną tezę o przenikaniu renesansu włoskiego do Polski poprzez Węgry. Powróciwszy do kraju w 1917 roku, opracowała swoje badania i przy wsparciu promotora Jerzego Mycielskiego 27 stycznia 1919 roku (a nie jak podaje większość źródeł w 1921 roku) obroniła pracę doktorską pod tytułem Przyczynek do dziejów pierwszych śladów stylu Odrodzenia w Polsce. Jeszcze przed wojną, w 1912 roku, została żoną Bohdana Zahorskiego, oficera Pierwszej Brygady i doktora socjologii, z którym połączyła ją wielka, ale krótkotrwała miłość. W pierwszej połowie lat dwudziestych spotkało Stefanię bardzo bolesne wydarzenie – Zahorski porzucił ją dla innej kobiety, wespół z którą opiekowała się nim, gdy wkrótce potem zachorował na Parkinsona. Kolejną tragedią, która dotknęła w międzywojniu Zahorską, była nieoczekiwana, samobójcza śmierć Bohdana. Wspominała to wydarzenie Leonia w ten sposób: „Piszę o tych sprawach tak bardzo intymnych, bo przecież nikogo z uczestników tragedii niema już pośród żywych, a mogą one wiele wyjaśnić w życiu i psychice Stefanii11. Warto dodać, że o tych przeżyciach dowiadujemy się jedynie z relacji Jabłonkówny, pisarka zachowała wobec nich bowiem pełną dyskrecję. Uniemożliwia to oczywiście opisanie ich bez wykorzystania jedynej dostępnej narracji w postaci listu świadkini do Cybulskiej. Zahorska opuściła Kraków wkrótce po dysertacji doktorskiej, przeprowadzając się do Warszawy. Na ten czas (1919 rok) przypada jej debiut krytyczny w czasopiśmie „Wianki” oraz rozpoczęcie w Wolnej Wszechnicy Polskiej działalności oświatowej (1921 rok), do której przykładała ogromną wagę. Już wkrótce jej zawsze intensywne życie wypełnią podróże, pisarstwo publicystyczne, krytyczne i reporterskie obserwacje, a ona stanie się jedną z najbardziej interesujących intelektualistek okresu międzywojennego, odważną i niekryjącą swej nieprzeciętnej inteligencji damą, którą w mieszkaniu na Saskiej Kępie z chęcią odwiedzał cały ówczesny światek artystyczny. Mimo to Kraków pozostał w jej pamięci miastem szczególnym. Wracała do niego w późniejszych latach. Pisała do swojej Jelonki w 1959 roku: „Stefan przysłał mi książkę o Krakowie. Cudo. Ciągle chodzę teraz po ulicach Krakowa. Nawet

nocami śnię. Bardzo się tam zmieniło. I doskonale utrzymane zabytki. Cieszę się z tego” (pm 146). Nigdy zresztą nie zadomowiła się zupełnie w Londynie, w korespondencji brakuje opisów miasta, w którym mieszkała już do końca życia, choć ta luka może być spowodowana równie dobrze kiepskim stanem zdrowotnym pisarki, który uniemożliwiał jej częste wyjścia z domu. Na zarzut Jelonki, że nie rozumie rzeczywistości, z którą musi się zmagać jej przyjaciółka w kraju, odpowiada: Dwie rzeczywistości, jedna niby bliska, codzienna, a właściwie dalsza. I druga absorbująca wyobraźnię, myśl, ciągle obecna, właściwie najistotniejsza. To jest zupełnie odrębny typ bytowania. Bardzo już do tego przywykłam. Gdyby mnie kto zapytał, gdzie mieszkam powiedziałabym: częściowo w Londynie. I to właśnie w tej mniej ważnej części (tak mi się przynajmniej wydaje). Zresztą w ogóle tak się jakoś stało, że otaczająca i tak zwana prawdziwa rzeczywistość ma dla mnie coraz mniejsze znaczenie (pm 111).

Obok tych bardzo osobistych i bezpośrednich wyznań, o treści dość symptomatycznej dla świadectw życia na emigracji, istnieje jeszcze nieco bardziej zakamuflowany zapis doświadczeń krakowskiej młodości Stefanii. Jest nim jej powieściowy debiut dedykowany siostrze Helenie, który został opublikowany w 1937 roku przez wydawnictwo Gebethnera i Wolffa. Korzenie, bo taki jest jego tytuł, były pomyślane jako pierwsza powieść z cyklu Ziemia Kaliksta, którego pisarka nigdy jednak nie kontynuowała. Zauważa się w beletrystycznej twórczości Zahorskiej częste transponowanie elementów otaczającej ją rzeczywistości, cech charakteru, wyglądu, losów swoich bliskich na powieściowych bohaterów czy postaci dramatów. W Korzeniach zdaje się pozostawiać trwały ślad okresu własnego dzieciństwa, do którego powraca retrospektywnie jej bohaterka Anna, przypominając sobie np. udział w pracach wykonywanych przez ojca (tu także mowa o budownictwie jako jego właściwym zajęciu) i przede wszystkim młodości. Zawiązanie akcji powieści przypada najpewniej na rok 1914, na moment tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny. Na stronicach jednej z czterech części poświęconej konkretnie Annie i Janowi (mającemu bez wątpienia trochę wspólnego z Bohdanem Zahorskim), parze zakochanych, pisarka przedstawiła krakowską architekturę dobieraną przez nich w zależności od nastrojów i tematu rozmowy:

11 Tamże, s. 20.

92

93


o jednoczących ideach, wokół których zgodnie z niepodległościową legendą rodziła się ojczyzna. Oprócz wielkiej pasji Anny do prowadzenia rozmów o kształcie Polski (Jana przerażała zresztą przesadna gestykulacja i „nietypowe u kobiet” zamiłowanie do dyskusji politycznych), o ideach socjalistycznych, o których wypowiadała się radykalniej od swojego narzeczonego, miała ona i inne cechy Zahorskiej. Obie łączy skłonność do wiary w przesądy, wróżby, jak i w to, że pewne liczby w odróżnieniu od pechowych przynoszą szczęście. Anna na spacerze liczy domy, zestawia je kabalistycznie i dochodzi do przekonania, że wróżą świetną przyszłość. Stefania zaś tłumaczy sobie w liście do Jelonki: „Suma cyfr wagonu, którym jechałam była 7 i zapewne dlatego nie wiodło mi się pierwszego dnia” (pm 65). Zdarza się jej również wierzyć w proroctwo snów. Z powodu niepokoju wywołanego prześladującymi ją snami o nieukładającej się współpracy z Mieczysławem Grydzewskim, nieustannie boi się utraty posady w „Wiadomościach Literackich”. W Korzeniach bardzo znamienny jest też opis wyglądu Weberówny, dzięki któremu przekonuje siebie, że jego ukochana nie ma w sobie nic semickiego: twarz okrągła, raczej szeroka o krótkim nosie, niebieskich oczach i jasnych włosach. W odpowiedzi na ten przynoszący pocieszenie wniosek Jana, Anna odpowiada: „zamknij oczy i spójrz na mnie tak przez spuszczone powieki. Wtedy od razu poznasz, że jestem Żydówką”14. Wydaje się, że Zahorska faktycznie przypisała jej cechy swojej własnej fizjonomii, o której z takim zachwytem wyrażała się Jelonka:

Spotykali się codziennie rano, na plantach, na rynku między kościołem mariackim a kościołem Barbary, lub na ulicy Podzamcze, pod stokami Wawelu. Miejsce spotkania wybierali każdego wieczora, żegnając się długo pod bramą domu Anny, dostosowując starannie nastrój i ważność spraw, które były do omówienia, do charakteru ulic i domów. Mylili się jednak często. Wkrótce przestali się spotykać pod Wawelem, ponieważ prowadziło to najczęściej do sporów ostrych i skomplikowanych, które kończyły się dopiero po południu12.

Obszerne fragmenty poświęcone opisom krakowskich ulic, zmieniającej się ich aurze, towarzyszą tym postaciom, same nie pozostają jednak jedynie marnym tłem dla ich dysput i romantycznych spacerów, ale wraz z nimi pełnią istotną rolę w obrazowaniu mikroskopowego świata ich miłosnej więzi. To zadomowienie w oswojonej przestrzeni miejskiej może przerodzić się jednocześnie w coś zgoła innego. Kiedy Jan półświadomie niepokoi się żydowskim pochodzeniem swojej ukochanej, udaje się samotnie na Kazimierz, aby przyjrzeć się tamtejszym realiom i uspokoić się spostrzeżeniem, że w pełni zasymilowana Anna nie przynależy już do niepewnego świata obcych. Metaforycznie rozumiane „korzenie” odkrywają przed nami rodzinne historie głównych bohaterów, przede wszystkim bardzo ciekawie przedstawiony na przykładzie rodziny Anny Weber przyspieszony proces asymilacji, której Leon (sic!), ojciec kobiety, był najpierw gorliwym zwolennikiem, jednak potem udręczony chorobą i starością zrezygnował z wiary w jej zbawienne możliwości. Bożena Umińska zauważa, że Anna jako Żydówka, reprezentantka drugiego pokolenia asymilantów, wychowana w kręgu polskiej kultury, patriotka i socjalistka, intelektualnie i osobiście zaangażowana w problemy niepodległościowe, zdecydowanie wyemancypowana jako kobieta, jest w polskiej literaturze postacią dość niezwykłą. Może nawet nadto pozytywną, bo niezbyt skomplikowaną. Jednocześnie sugeruje, że Zahorska nie bez kozery napisała taką książkę w drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy szalały treści antysemickie, a brutalne napady endeckich bojówek na Żydów były na porządku dziennym13. Zapisując własną młodość, mogła chcieć przypomnieć

Nie może pani sobie wyobrazić, jak atrakcyjna była wtedy Stefania. Nawet od strony zewnętrznej. Nie była właściwie piękna – wręcz odwrotnie: miała rysy nieregularne, nieładny nos, za wąskie usta, oczy intensywnie niebieskie, ale zbyt wypukłe. Miała tylko wspaniałe włosy, miedziane „tycjanowskie” i znakomitą figurę. Ale emanowała niesłychanym czarem, czymś trudnym do określenia, co urzekło stokroć bardziej niż klasyczna uroda15.

14 S. Zahorska, Korzenie…, s. 179. 15 M.E. Cybulska, Wyspa. Uwagi o dodatkach do archiwów Stefanii Zahorskiej, „Archiwum Emigracji. Studia – Szkice – Dokument” 2000, z.3, s. 191.

12 S. Zahorska, Korzenie, Warszawa 1937, s. 128–129. 13 Zob. B. Umińska, Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze od końca xix wieku do 1939 roku, Warszawa 2001, s. 320–337.

94

95


Mowa tu oczywiście o Zahorskiej „międzywojennej”, energicznej intelektualistce, której autoportret daje się odczytać na stronicach debiutanckiej powieści pisarki. Zapewne w ten właśnie sposób najbardziej chciałaby być zapamiętana. Po latach wspominała swoją pracę we Wszechnicy, którą sobie ceniła, odnajdując swą istotną rolę w ówczesnej oświacie:

(porównać artykuł o kubizmie) powinny być dla nauki laików i krytyków przedrukowane we wszystkich pismach polskich. Laik bowiem od krytyka nie różni się u nas niczym, poza tym tylko, że krytyk pisze krytyki, od czego laik się wstrzymuje, i ma rację17.

Nawet polemizując z nią zacięcie w związku z nieprzychylną oceną własnych obrazów i zanegowaniem teorii Czystej Formy, której był autorem, przyznawał, że Zahorska jako jedyna osoba wypowiadająca się o sztuce plastycznej jest godna trudnej dysputy. Z Watem współpracowała w 1930 przy „Miesięczniku Literackim”, nie kryjąc szczególnej życzliwości dla nowej sztuki, entuzjazmu dla wszelkich awangardowych rozwiązań artystycznych i dużej sympatii dla komunizmu owego czasu. Po opuszczeniu kraju odnalazła go dzięki telegraficznej wiadomości w Ałma-Acie w 1942 roku, co pozwoliło im przez wiele lat korespondencyjnie podtrzymywać dawną znajomość. Ola Watowa pisała w liście z 1956 roku do Stefanii:

Kiedyś w Warszawie, za tamtego życia, robiłam interesujące próby, by nauczyć ludzi patrzenia na obrazy, by przelać w jakiś sposób tajemną – istotnie hermetyczną – wiedzę odcyfrowania mowy plastycznej, uczulić wzrok na formę i barwę, na rytmy, układy, na całą architekturę obrazu. Trwało to lata i miała z tego powstać książka, a raczej praktyczna metoda wychowawcza. Dziś wydaje się to jak sen. Szczególnie cennym szczegółem jest fakt, że pozwolono mi eksperymentować w szkolnictwie zawodowym16.

Od początku lat 20. była krytyczką poważaną zarówno przez artystów, jak i przez młodzież akademicką, jej wykłady cieszyły się bowiem olbrzymią popularnością nie tylko wśród studentów historii sztuki. Zachęcała do odczytywania dzieła poprzez żywy z nim kontakt, szczegółową analizę jego elementów z uwzględnieniem wielowarstwowego ukształtowania jego treści poprzez konkretne warunki społeczno-kulturowe, prądy naukowe i filozoficzne, które współtworzyły wydobywane przez odbiorców sensy. Była jednocześnie zawsze otwarta na czynnik pozaracjonalny, nieświadomy. Swój zmysł krytyczny już w młodości wspierała lekturą Freuda, Junga czy (chyba najodpowiedniejszego dla jej umysłowości) Brzozowskiego. W jej mieszkaniu na Nowowiejskiej 36, a później na Walecznych 35 gościła obok studentów i studentek wielu znamienitych artystów i naukowców, m. in. Stanisława Ignacego Witkiewicza, Władysława Strzemińskiego, Henryka Stażewskiego, Mieczysława Szczukę, Aleksandra Rafałowskiego. Jej bliską przyjaźnią cieszyli się przede wszystkim Witkacy i Aleksander Wat. Ten pierwszy nie szczędził jej umysłowi największych pochlebstw. W 1926 roku pisał:

I Pani dla nas – w ciągu tych ciężkich, czarnych lat – była wciąż bliska. Pamiętaliśmy zawsze Pani żywą i świetną inteligencję, Pani mądre i trzeźwe spojrzenie na wszystko. Jakże lubiłam dyskusje Pani z Aleksandrem. Pamiętam Pani mieszkanie na Saskiej Kępie i Panią – zawsze młodą, impulsywną, gotową do działania. Tak wspominając Panią, wspominamy naszą młodość, piękną wiarę Pani i Aleksandra, która niestety dawno już leży w gruzach18.

Była też Zahorska przez krótki czas w 1928 roku wydawczynią tygodnika „Wiek xx”, którego redaktorem był Stanisław Baczyński. Jednak to ambitne pismo utrzymało się na rynku ledwo pół roku. Nadal dużo podróżowała – w listach wymienia Berlin, Biarritz, Paryż, Budapeszt i Moskwę, w „Wiadomościach” wspomina również Rzym i Florencję. Po podróżach do Niemiec i Moskwy pozostawiła znakomite reportaże, które dziś zdają się stanowić obok pism krytycznych najwartościowszą lekturę, pośród pozostawionych przez nią dzieł. Nasiłowska podkreśla, że książkowe wydanie Listów z Nowego Wschodu oraz Listów Niemieckich mogłoby w dwudziestoleciu

Zaznaczając w ten sposób program dalszych ataków, stwierdzić muszę, że jedyną osobą, która u nas o malarstwie istotnie pisze, jest Stefania Zahorska, której analizy obrazów

17 Cyt. za: A. Pilch, dz. cyt., s. 10. 18 M.E. Cybulska, Potwierdzone istnienie…, s. 111.

16 M.E. Cybulska, Potwierdzone istnienie…, s. 159.

96

97


międzywojennym uczynić Zahorską wielką intelektualistką na skalę europejską i skrupulatnie analizuje, dlaczego tak się nieszczęśliwie nie stało19. Już publikacja w „Wiadomościach Literackich” cyklu artykułów potępiających reżim faszystowski wraz z dokładnym opisem „nocy długich noży” przyniosła przykre konsekwencje. Protest Ambasady Niemieckiej omalże nie doprowadził do zatrzymania numeru „Wiadomości”, a reporterce odmówione zostały nie tylko wizy wjazdowe, ale również tranzytowe przez Niemcy. Jako persona non grata Zahorska w późniejszych latach, udając się do Paryża, musiała wybrać drogę okrężną, przez Szwajcarię. Nie da się ustalić z całkowitą dokładnością, kiedy Stefania poznała Adama Pragiera i Leonię Jabłonkównę i w którym momencie zacieśniła z nimi relacje. Pragier pisał po śmierci Stefanii (1961 rok) o trzydziestu dwóch latach „nieprzerwanego szczęścia”(pm 165), jednak nie wydaje się, by już na przełomie lat 20. i 30. łączyła ich szczególnie serdeczna więź. Zahorska nie wymienia go w korespondencji przedwojennej, a znajduje miejsce dla Tadeusza20, którego odwiedziła w Moskwie w 1934 roku, gromadząc przy okazji materiał dla swoich reportaży. W liście do Jelonki z 25 września 1931 znajdujemy takie wyznanie:

praktycznie nieograniczone: czuwała nad finansami, dbała o korespondencję, wykonywała potrzebne telefony, organizowała rozwiązania wszelkich problemów pod nieobecność Zahorskiej, a nawet dokańczała lub pisała za nią artykuły, pod którymi w „Wiadomościach Literackich” podpisywała się „Zastępca”. Listy potwierdzają tę wszechstronność Jelonki, życiowo trochę niezdarnej, niedbającej o własne zdrowie, niereformowalnej abnegatki, niezdecydowanej studentki polonistyki i historii sztuki, która ostatecznie poświęciła swoje życie teatrowi, a w sprawach ważnych, szczególnie tych dotyczących Stefanii, jak mówi Wat, „zacnej, przyzwoitej zawsze”21. Gdy autorka Korzeni pisała do niej z Biarritz w 1929 roku, planując wspólną przyszłość: „Maleńka – o sobie nie chcę Ci opowiadać. Przyjdą wieczory zimowe, Ty przy maszynie, ja na fotelu – dyktowanie, pisanie – i będę Ci opowiadać i opowiadać. Są momenty takie, że po prostu nie chce się zmieścić we mnie suma wrażeń” (pm 69), nie mogła przypuszczać, że przez większość życia ich przyjaźń będzie poszukiwać wyrażenia w czułych listach, na które zostały skazane. W niedatowanym liście przedwojennym Zahorska przyznaje się już jednak do podświadomego lęku o losy ich przyjaźni, a jak podkreśla Cybulska, tuż po wojnie strach przed zakłóceniem porozumienia staje się niemal obsesyjny i poszukuje kompensaty w ciągłym upewnianiu się o jego trwałości. „Odnosi się wrażenie, że dla Zahorskiej największą klęską byłaby utrata Jelonki” (pm 21) – konkluduje badaczka. O opuszczeniu przez Stefanię w pierwszych dniach września 1939 roku miejsca zamieszkania możemy się wiele dowiedzieć dzięki opasłemu tomowi pamiętnika Adama Pragiera dedykowanemu życiowej towarzyszce o tytule Czas przeszły dokonany oraz nigdy nieukończonej powieści wojennej Zahorskiej Warszawa-Lwów 1939. Jeszcze przed wojną łączył ich romans, sympatie lewicowe, szczególne zamiłowanie do malarstwa oraz praca we Wszechnicy, w której Pragier wykładał przez 18 lat nauki polityczne, ekonomię i skarbowość. 3 września Zahorska, przebywająca wraz grupą polskich pisarzy w Wojskowym Instytucie Naukowym przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych, dowiedziała się o ewakuacji Warszawy. Zażądała wówczas od płk. Ryzińskiego marszruty do Lwowa dla wpisanych przez siebie na listę osób, wśród których był Adam

Kochana – przyznam Ci, że nigdy nie brałam na serio Twej manifestacyjnej (zbyt) zazdrości wobec Tadeusza. Po Twym ostatnim liście jestem nieco zdezorientowana. Ale nie mogę tej myśli domyśleć do końca, bo mię chwyta nieposkromiona wesołość. Może dzieje się to także i dlatego, że śnieg, który właśnie miał spaść nie spadł, że wczoraj byłam po raz pierwszy w kinie i śmiałam się do łez (taka jestem teraz wrażliwa) no i dlatego, że cieszy mię Twoja młodocianość uczuć (pm 79).

Kim więc właściwie była Leonia Jabłonkówna (Jelonka, Jel, Jabłonka), z którą Zahorska korespondowała od 1926 roku, wielokrotnie dzięki swoim relacjom „potwierdzająca istnienie” tajemniczej i raczej skrytej Stefanii? Była osobistą sekretarką o szesnaście lat starszej od siebie przyjaciółki. Obowiązki jej były 19 Zob. A Nasiłowska, Stefania Zahorska i wiek xx, wstęp [w: ] S. Zahorska, Wybór pism… 20 Jest to jedyne miejsce, w którym pojawia się postać Tadeusza, który był zapewne kochankiem Stefanii, ciągle bliżej niezidentyfikowanym.

21 M.E. Cybulska, Potwierdzone istnienie…, s. 110.

98

99


Pragier. Dotarł on do Paryża wcześniej niż Stefania, która opuściła Lwów 11 września, udając się przez Czerniowce do Bukaresztu. Stąd do Francji po tygodniu ją ściągnął, pozostawiwszy żonę zgodnie z jej własną wolą we Lwowie. Do Londynu, gdzie osiedlili się na stałe, Stefania i Adam wraz z polskim rządem, którego Pragier był członkiem, oraz z przyjaciółmi Lidią i Adamem Ciołkoszami, dotarli 23 czerwca 1940 roku. Od tego czasu nigdy się już nie rozstawali. Tu Stefania pozostawała wciąż bardzo aktywna na polu kultury. Jej zasługą było utworzenie Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (Polish Writers Association) w Anglii (1945 rok), w momencie, gdy Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie jeszcze nie istniał, a czynny w ciągu całej wojny polski pen Club nie mógł już odpowiednio spełniać swoich funkcji. Podczas wojny rozpoczął się także kolejny etap krytycznej twórczości Zahorskiej. Po ekspansji artykułów poświęconych plastyce i filmowi22, ze względu na okoliczności, z którymi przyszło jej się zmierzyć jako świadomej odpowiedzialności za własne słowo odważnej intelektualistce, swoje teksty polityczne i egzystencjalno-moralne poświęciła najbardziej palącym w owym czasie kwestiom, do których należały rozrachunki z polityczną przeszłością Polski oraz proponowane możliwości kształtowania nowego jej oblicza. Etycznie zorientowane artykuły uparcie gościły na łamach walczących o swój byt „Wiadomości Polskich, Politycznych i Literackich” aż do lutego 1944 roku, kiedy niepożądanemu pismu ostatecznie cofnięto i tak od dawna już mocno ograniczany przydział papieru23. Pod koniec lat 40. rozpoczyna się ostatni wyraźny etap w intelektualnych

wędrówkach krytyczki, w którym powraca ona do komentarzy traktujących o sztuce i pobudza swoją refleksję nad dawnymi i aktualnymi dziełami literackimi. W 1950 roku w „Wiadomościach” pojawiła się stała rubryka „Puszka Pandory”, w której Zahorska i Pragier, dzieląc ze sobą pseudonim „Pandora”, zamieszczali felietony. W rozpoznaniu autorstwa może pomóc kryterium tematyczne, ale i ono nie jest w tym przypadku zbyt pewne. Ta ogromna erudycja i nieustanne zwielokrotnianie własnych przeżyć umysłowych oraz doznań artystycznych otwarły przed Zahorską mnóstwo światów, poprzez interpretację których komunikowała się z czytelnikami i czytelniczkami. Możliwe, że wielodyscyplinarne zdolności jej umysłu pozostają wyzwaniem ciągle zbyt ambitnym, skoro nie doczekała się jeszcze pełnej monografii. Nie da się ukryć, że całe życie oczekiwała jednak, iż powodem dla trwałej pamięci po jej osobie, będzie inna dziedzina jej osiągnięć, mianowicie twórczość literacka. Różnorodność swoich uzdolnień Stefania w niedatowanym liście do Bronisława Przyłuskiego przedstawiała jako prawdopodobną przyczynę klęski wymarzonego sukcesu pisarskiego: Kiedyś, wiele lat temu, powiedziała mi jakaś wróżka, że moja wartość polega na tym, że harmonijnie łączę w sobie wiele możliwości – co miało zapewne oznaczać, że żadna [z] tych możliwości nie przekracza pewnej niezłej normy. Słowem – jestem inteligentna, i ta inteligencja zabija we mnie nierówności i wyskoki, potrzebne do prawdziwej twórczości. Niepotrzebnie o tym piszę, ale wywnioskuje Pan z tego, że jestem w stanie bardzo krytycznego patrzenia na siebie24.

Zdaje się, że powtarzała powszechną opinię o swojej twórczości, którą zabijać musiał nadto kontrolujący intelekt, porównywalny z wielkim talentem, ale nigdy nie będący nim samym. Wśród pisarzy i pisarek, którym posyłała nowo powstałe powieści, tak m.in. wypowiadała się o Zahorskiej Nałkowska, którą Stefania nazwała „gwiazdą przewodnią” w dedykacji do ofiarowanych jej Korzeni25. Wśród komplementów kierowanych przez Nałkowską pod jej adresem, uwzględniających trudny i wartościowy krytycyzm oraz

22 Okres absolutnej dominacji kryyki filmowej wśród zainteresowań intelektualnych Stefanii przypada na lata 1929–1939. Już w roku 1928 powstał podstawowy tekst teoretyczny polskiej myśli filmowej Zagadnienia formalne filmu, który został przez autorkę wygłoszony na ii Zjeżdzie Filozoficznym w Warszawie. Tym samym Zahorska jako pierwsza w Polsce wprowadziła tematykę filmu na forum naukowe. Podczas wojny Zahorska nadal żywo interesowała się kinematografią. 23 Polski emigracyjny tygodnik społeczno-kulturalny wydawany w latach 1940–1944 w Paryżu i Londynie powstał jako kontynuacja międzywojennych „Wiadomości Literackich” dzięki wysiłkowi Mieczysława Grydzewskiego i Zygmunta Nowakowskiego. W 1946 roku, dwa lata po tym, jak władze brytyjskie zadecydowały o zawieszeniu działalności „Wiadomości Polskich”, ich kontynuacją zostały „Wiadomości”.

24 Zob. M.E. Cybulska, Potwierdzone istnienie…, s. 141. 25 Zob. Z. Nałkowska, Dzienniki czasu wojny, wstęp, oprac. i przypisy H. Kirchner, Warszawa 1970, s. 205.

100

101


cenną towarzyskość pojawiają się również takie słowa: „Rozmowa ze Stefanią Zahorską (zwykle jedna na rok) – dobra inteligencja, pokrewna problematyka, zdaje się niedostateczny dar literacki”26. Autorka zawsze była przeczulona na nieprzychylne uwagi wobec swojego pisarstwa. W pozbawionym daty liście do Jelonki, powstałym zapewne ok. 1930 roku, pisarka zwierza się ze swoich pierwszych prób literackich i dzieli się pozytywną reakcją autorki Dzienników, podsumowując to wydarzenie następującym wnioskiem: „teraz wiem, że wolno mi chcieć pisać – ale jeśli nie dostanę tego stypendium – to już koniec ze wszystkim i chyba sobie gardło poderżnę lub rozpiję się z rozpaczy” (pm 76). Brak zachwytu Leonii po lekturze Ofiary był też jedynym powodem nieporozumienia zauważalnego w korespondencji tuż przed śmiercią Zahorskiej, które w konsekwencji doprowadziło do tego, że przyjaciółka nie została od razu obdarowana ostatnim dziełem pisarki, wydanym miesiąc przed tym tragicznym wydarzeniem. Trafiały się też recenzje bardzo pozytywne, chwalące jej sztukę powieściową od Korzeni, poprzez Warszawę-Lwów 1939 (1964) po ostatnie, pisane już na emigracji, Stację Abbesses (1952), Ofiarę (1955) i Ziemię pojoną gniewem (1961). Wyróżniono ją nagrodami: Związku Pisarzy na Obczyźnie w 1956 roku za całość twórczości i w 1959 roku pierwszą nagrodą ufundowaną przez Polonię w Wenezueli, przyznaną przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie za Ziemię pojoną gniewem27. W listach zostały dokładnie zarejestrowane przeżycia związane z wydawaniem, tłumaczeniami i odbiorem dzieł literackich, a także długotrwałe i nerwowe oczekiwania na wyniki drugiego z wymienionych konkursów.

*** „O Kochanie… Nie można cofnąć nic ze spraw tak definitywnych, jak mój stosunek do Ciebie. Nie umiem płakać od sześciu lat. Ale nad Twoim listem szlochałam wewnętrznie” – pisała Stefania 27 września 1945, w pierwszym po wielu latach liście, który rozpoczęła od zwrotu „Jelonko, droga, kochana, jedyna”. Korespondowały ze sobą nieprzerwanie przez 15 następnych lat. Przyznawała, że myśli o swej przyjaciółce uważa za mocniejsze od życia i od śmierci, od dzielących je przestrzeni i czasu, którymi zostały nagle oddalone od siebie. Jej zwierzenia miały także pewną wartość scalającą rozbite myśli, z którymi musiała się zmierzyć. Jeden z listów jest odpowiedzią na zdanie Jelonki stanowiące niełatwy podarek wigilijny. „Posyłam ci wszystko co mam: wiarę” – rzuca zawsze religijna Leonia. List ten, bardzo prywatny zapis refleksji egzystencjalnej nad obecnością religii w życiu Stefanii, powstający w „poplątanej i niepełnej formie”, na jaką można sobie pozwolić tylko wobec najbliższych osób, zawiera zapis takiego wyzwania: Nie umiem „spocząć na jego łonie”. Nie umiem znaleźć związku między moją małością a Jego wielkością, między moimi potrzebami, a Jego planami, im bardziej chcę w Bogu widzieć ojca, tem bardziej podejrzewam w tem proces rzutowania swojego pragnienia na niewspółmierny ekran wszechświata (pm 107).

Kilka linijek dalej można przeczytać już litanię posyłanych rzeczy, prośby o zorientowanie się w losach najbliższych, wskazówki opisujące korespondentce obecne relacje między znanymi im osobami. Refleksję o swoim stosunku do wiary, która i tak może nie dotrzeć do odbiorczyni, Zahorska porzuca dla stwierdzenia: „Chwała Bogu, że doszły Cię przynajmniej witaminy”. Powtarzała zresztą wielokrotnie, że nie umie dać się zawładnąć żadnemu systemowi, żadnemu kościołowi, w którym, jak pisze, „wyczuwa złogi historycznych zależności, tradycyjnych nawyków i praktycznych kompromisów” (pm 121). Tak nieustannie, słowo po słowie, odnawiało się świadectwo własnych humorów, lektur, istotnych wydarzeń i obopólnej troski. „Tak sobie bajdurzę, Jelonko kochana. No bo właśnie tylko wobec Ciebie mogę sobie tak bajdurzyć” (pm 112) – powtarzała jak zaklęcie dla swoich opowieści Stefania.

26 Z. Nałkowska, Dzienniki iv (1930–1939), część 1 (1930–1934), oprac., wstęp i komentarz H. Kirchner, Warszawa 1988, s. 381. 27 Kolejny raz w życiu Zahorskiej padł wątpliwy komplement „męskiego umysłu”. Przesłała ona bowiem Ziemię… na konkurs anonimowo. Jury przypuszczało, że powieść musiał napisać mężczyzna, który doskonale znał język rosyjski i przeszedł przez łagry sowieckie. Oczywiście, spekulacje były błędne. Powieść została napisana na podstawie licznych wspomnień i relacji więźniów obozów pozostawionych w Instytucie Sikorskiego, które pisarka skrupulatnie przestudiowała.

102

103


życia nie została dość doceniona. W Drodze do drugiej ojczyzny przyznawała się do niechęci do ankiet o charakterze osobistym. „Budzą one smutne refleksje: niewiele rzeczy ważnych po nas pozostaje, ale przynajmniej będzie wiadome, gdzieśmy chodzili do szkół i jakie mieliśmy sensacyjne przeżycia”28. Ona sama pozostawiła po sobie nieprzeciętnie dużo, prywatnie i oficjalnie. I najpewniej miała tego świadomość, gdy pisała w jednym miejscu: „Słusznie powiedział Wit T.29, że człowiek najczęściej osiąga 30% tego co chce, ja osiągnęłam więcej. Nie mam prawa się skarżyć” (pm 136). I podobnie w innym: „Co do mnie nie żałuję tej ryzykownej awantury, która nazywa się życiem. Trudno powiedzieć czy dobra czy zła, bo nie ma tertium comparationis” (pm 44). Wszystko, co powiedziałam, sygnuję jej podpisem, fragmentem z WarszawyLwowa 1939, książki niepewnej – będącej po trosze powieścią, po trosze osobistymi wspomnieniami:

I wraz z tymi listami się zestarzała. Na stronicach korespondencji coraz częściej zaczęły pojawiać się sygnały o dokuczającej jej chorobie. Wkrótce jej aktywność została mocno ograniczona, rzadziej mogła pracować, pisać, nieczęsto opuszczała dom. Było to spowodowane czymś, co określiła jako „skurcz naczyń w mózgu z powodu nerwu sympatycznego” oraz przez wiele lat utrzymującym się zbyt wysokim ciśnieniem. W przejmującym liście z 1957 roku, w którym Zahorska dopinguje Jelonkę do tego, aby ją odwiedziła, zdaje sobie sprawę, że teraz może żywić już ostatnie nadzieje na przyjazd przyjaciółki: „Brak mi jest kierownictwa, nie mam odwagi zwrócenia się do kogoś z takimi pytaniami o życiu i śmierci. «Nikt tylko Jelonka», tak sobie postanowiłam”. Wizyta ta została jednak ostatecznie odwołana przez Adama ze względu na bardzo zły stan zdrowia pisarki. W tym samym liście Zahorska posępnie skarży się na rezygnację, która ją opanowała: „Brak mi podniety do spędzenia każdej godziny dnia. A zdawało mi się, że tyle mam jeszcze do powiedzenia. Cały ten nagromadzony materiał przeżyć i myśli domagał się wyrażenia, wypowiedzenia. Teraz przestałam wierzyć, że go jeszcze wypowiem” (pm 127). Żyła jednak jeszcze cztery lata. W tym czasie powstała powieść, która stanowiła szczyt jej osiągnięć literackich i przyniosła jej prestiżową nagrodę. Do końca intensywnie pracowała, jak wynika z relacji Pragiera, jeszcze w ostatnim dniu przed śmiercią, która nastąpiła 6 kwietnia 1961 roku, w dzień po ostatnim napisanym do Leonii liście. Pochowana została na cmentarzu Hampstead. Tuż po śmierci Stefanii Adam Pragier zajął się gromadzeniem jej pism, w czym solidnie pomagała mu Jabłonkówna. Świadczy o tym ich wspólna korespondencja. Niestety, prace Stefanii o plastyce ukazały się dopiero w 1970 roku. Tom Szczęśliwe oczy. Wybór studiów i esejów z dziedziny filozofii, historii i krytyki sztuk plastycznych z lat 1921–1960 został wydany dużo skromniej niż planowano początkowo. Pomieszczone w nim zostały również teksty dostarczone przez Jelonkę, ale Pragier w żaden sposób nie zaznaczył jej istotnego wkładu przy pracy nad nim. Nie została w nim uwzględniona także sporządzona przez nią bibliografia Zahorskiej. Korespondencja Stefanii do Leonii pokazuje też wyraźnie, jak na sukces jednej osoby składa się praca i wsparcie wielu innych, których nazwiska muszą pozostać w cieniu. Tekst niniejszy chciałby być wprowadzeniem do lektury listów oraz zaproszeniem do przebogatej biografii intelektualnej, która, jak uważała Zahorska, za jej

Zamykam oczy i widzę swój pokój w Warszawie na Saskiej Kępie. Przez szerokie okna widać białe, nowe domy. Szeroki pas nieba chyli się ku Wiśle. Czerwone autobusy suną cicho po nowym asfalcie. Nad biurkiem obraz. Płomienne czerwienie, gorące różowości chylą się ku złotemu zachodowi i od krawędzi obrazu wysuwa się ku nim lśniący seledyn nadchodzącej nocy. Wpatrzona w ten obraz – piszę. Za mną na zielonych fotelach siedzą urojone postacie i żyją w świecie pełnym urojonych niebezpieczeństw. Jest cicho. Przynoszą mi herbatę. Nie ma śladu niebezpieczeństwa. Życie jest gładkie i spokojne30.

PS. Dedykuję Kobiecie, która czeka na list. Marta Struzik

Studentka ii roku Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim, w ramach których łączy polonistykę z filozofią. Autorka tekstów o Marii Turzymie i Anieli Gruszeckiej zamieszczonych w dotychczasowych tomach Przewodniczki. Obecnie mieszka w Warszawie.

28 S. Zahorska, Wybór pism…, s. 290. 29 Chodzi tu o Wita Tarnawskiego. 30 S. Zahorska, Warszawa-Lwów 1939, Londyn 1964, s. 301.

104

105


bibliografia

Cybulska M.E ., Cybulska M.E., Gombrowicz W., Nałkowska Z., Nałkowska Z., Pilch A., Umińska B., Zahorska S., Zahorska S., Zahorska S., Zahorska S., Zahorska S.,

Potwierdzone istnienie. Archiwum Stefanii Zahorskiej, Londyn 1988. Wyspa. Uwagi o dodatkach do archiwów Stefanii Zahorskiej, „Archiwum Emigracji. Studia – Szkice – Dokument” 2000, z.3. Dziennik 1961–1966, Kraków 1988. Dzienniki iv (1930–1939), część 1 (1930–1934), oprac., wstęp i komentarz H. Kirchner, Warszawa 1988. Dzienniki czasu wojny, wstęp, oprac. i przypisy H. Kirchner, Warszawa 1970. Symbolika form i kolorów. O krytyce artystycznej Stefanii Zahorskiej, Kraków 2004. Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze od końca xix wieku do 1939 roku, Warszawa 2001. Korzenie, Warszawa 1937. „Przychodź do mnie”. Listy do Leonii Jabłonkówny, oprac. i wstęp M.E. Cybulska, Londyn 1998. Szkice o literaturze i sztuce, oprac. P. Kądziela, Warszawa 1995. Warszawa-Lwów 1939, Londyn 1964. Wybór pism. Reportaże, publicystyka, eseje, wybór, wstęp i oprac. A. Nasiłowska, Warszawa 2010.

106


Kinga Kołodziejska

A jednak jestem!1 – o milczeniu Haliny Nelken

Nelke

nie staram się niczego zrozumieć ani niczego powiedzieć co jeszcze można tu mieć do powiedzenia przychodzę dorzucić własne do rosnącego milczenia H. Grynberg, Topole, 1971 (fragm.)2

Chcę opowiedzieć o nieco innej Halinie Nelken, niż tej, którą znamy z charakterystycznego zdjęcia w sukience z marynarskim kołnierzem z 1940 roku, umieszczonego w wydanym w 1987 r. w Toronto, nieosiągalnym już dziś niemal, Pamiętniku z getta w Krakowie. Pragnę dotknąć choć prawdy o kobiecie, którą była później, po 1945 roku, w którym kończy opowieść o swoich losach. Nie zamierzam naruszać jej prywatności. Pragnę jedynie odczytać uważnie, wplecione przez nią w tekst pamiętnika już w latach 80., komentarze oraz prześledzić powojenne losy Haliny w dostępnych powszechnie źródłach i pozostawionych przez nią niezbyt licznie śladach. Mam bowiem wrażenie, że Halina, choć spełniła obowiązek przekazania swojego świadectwa o Zagładzie, publikując pamiętnik z getta krakowskiego, paradoksalnie zamilkła jednak na temat swojego życia po Shoah, chowając się niejako za publikacje z dziedziny historii sztuki. Chcę posłuchać tego milczenia. Tytuł anglojęzycznego wydania pamiętnika: H. Nelken, And yet, I am here!, University of Massachusetts, Amherst 1999. 2 H. Grynberg, Wróciłem: wiersze wybrane z lat 1964–1989, Polski Instytut Wydawniczy, Warszawa 1991, s. 38.

1

107


„Musi być przecież coś szlachetnego i pięknego na świecie”1

malarstwa Muzeum Narodowego w swoim ukochanym Krakowie. Następnie, w latach 1957–58, była dyrektorką Muzeum w Gliwicach. To z tego okresu pochodzi wybrane przeze mnie do zilustrowania niniejszego tekstu zdjęcie Haliny. Po wyjeździe z Polski w 1958 r. przez rok asystowała w Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu. Rok później odnajduję jej ślad już w Stanach Zjednoczonych, gdzie od 1960 r. pracowała w Fogg Art Museum, najstarszym z muzeów sztuki funkcjonujących przy Uniwersytecie Harvarda w Cambridge w stanie Massachusetts, jako asystentka profesora Jakoba Rosenberga, słynnego znawcy twórczości Rembrandta. To tutaj, w trakcie przeglądania rysunków z kolekcji Paula J. Sachsa, rozpoznała szkic Piotra Michałowskiego do Bitwy pod Samosierrą, przypisywany do tej pory Theodore’owi Gericaultowi. Za sprawą odkrycia Haliny Nelken, dokonano zmiany w katalogu dotyczącym działu grafiki, jak również opublikowano tekst świeżo upieczonej emigrantki w cenionym fachowym kwartalniku „The Art Quarterly”8. Po opuszczeniu Fogg Art Museum w 1966 r., do 1980 r., wykładała na Tufts University w Medford (Massachusetts)9. Z noty biograficznej umieszczonej na końcu anglojęzycznego wydania jej pamiętnika10 dowiaduję się, że prowadziła wówczas jedyny w rejonie Bostonu kurs na temat sztuki i historii polskiej. W kolejnych latach udzielała gościnnych wykładów na różnych uczelniach, mieszkając do końca życia w stanie Massachusetts. Jej wieloletnie badania poświęcone funkcjonowaniu motywów żydowskich w polskiej sztuce zaowocowały zorganizowaniem pionierskiej wystawy na ten temat w 1986 r. na Brandeis University11. Ekspozycja ta stała się również inspiracją dla późniejszej o 3 lata wystawy pn. Żydzi Polscy w jej rodzimym

Halina Nelken była historyczką sztuki, badaczką i autorką cenionych prac, m.in. albumów poświęconych twórczości Stanisława Wyspiańskiego2 i Andrzeja Orłowskiego3 oraz pionierskiego opracowania dotyczącego motywów żydowskich w polskiej sztuce4. Zorganizowana przez nią w 1976 r. na Uniwersytecie Harvarda wystawa pn. Humboldtiana at Harvard, będąca przeglądem licznych portretów niemieckiego przyrodnika i podróżnika, Aleksandra von Humboldta, oraz katalog powystawowy5 uzyskały nagrodę Fundacji Aleksandra von Humboldta w Bonn. Cztery lata później ukazała się praca podsumowująca jej poszukiwania badawcze na temat portretów Humboldta6, które prowadziła zarówno w Stanach, jak i w Niemczech. To tam, w marcu 1979 r. w Bonn, spotkał Halinę Nelken ówczesny student Urs von Freydorf, którego wspomnienie, jako jedyne, do jakiego udało mi się dotrzeć, widnieje na bostońskiej stronie internetowej zawierającej nekrologi i wspomnienia o zmarłych7 – stronie, z której i ja, poszukując informacji na temat Haliny Nelken, dowiedziałam się o jej śmierci 15 marca 2009 roku. Studia z dziedziny historii sztuki ukończyła 29-letnia wówczas Halina w 1952 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim. Do 1957 r. pracowała jako kustoszka w galerii 1 2 3 4

5 6

7

H. Nelken, Pamiętnik z getta w Krakowie, Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Toronto 1987, s. 95. H. Nelken, Stanisław Wyspiański, wyd. Arkady, Warszawa 1958; H. Nelken, Stanisław Wyspiański [With self-portraits], Warszawa 1958 (wyd. w języku ang.). H. Nelken, Alexander Orłowski: the works of a great Polish painter in American collections, Polster Pub. Co., New York 197–?. H. Nelken, Images of a lost world: Jewish motifs in Polish painting, 1770–1945, Institute for Polish-Jewish Studies, Oxford 1991; H. Nelken, Images of a lost world: Jewish motifs in Polish painting, 1770–1945, I.B. Tauris & Co, London 1991. H. Nelken, Humboldtiana at Harvard: [an exhibition], Widener library, Harvard university, March 22-May 2, 1976, Harvard University, Cambridge (Mass.) 1976. H. Nelken, Alexander von Humboldt: his portraits and their artists: a documentary iconography, Reimer, Berlin 1980; H. Nelken, Bildnisse und Künstler: eine dokumentierte Ikonographie, Reimer, Berlin 1980. http://www.tributes.com/condolences/view_memories/85533919#1130096 [dostęp: 25.07.2011].

8 H. Nelken, Piotr Michałowski w Harvard University, „Nowy dziennik”, 29 września 2000, http://www.dziennik.com/www/dziennik/kult/archiwum/07-12-00/pp-12-29-04. html [dostęp: 25.07.2011]. 9 Podaję za: http://www.poles.org/db/n_names/Nelken_H.html [dostęp: 25.07.2011]. 10 H. Nelken, And yet, I am here!, dz. cyt., s. 277. 11 H. Nelken, Jewish motifs in Polish art: an exhibition of photographic reproductions of 19th and 20th century Polish art, Tauber Institute for the Study of European Jewry, Brandeis University, Waltham 1986.

108

109

22. Halina Nelken


Muzeum Narodowym w Krakowie12. Podsumowaniem poszukiwań badawczych Haliny Nelken na temat judaików w sztuce polskiej stało się wydanie w 1991 r. w Oxfordzie i Londynie cenionego na całym świecie opracowania pt. Images of a lost world: Jewish motifs in Polish painting, 1770–194513, niestety wciąż nieprzetłumaczonego na język polski. Na zaproszenie International Executives Service Corps wyjechała w 1989 i 1994 r., jako wolontariuszka, do Malawi i Zimbabwe14, by chronić tamtejszą unikalną sztukę ludową od zniszczenia, rozproszenia i zapomnienia. Podjęła się wówczas również nauczenia miejscowych malarzy i rzeźbiarzy, jak katalogować i archiwizować ich dziedzictwo, zgodnie z obowiązującą w muzeach praktyką. Nie daje spokoju mi myśl, jak niedaleko była znowu Halina Nelken od kolejnego w xx wieku ludobójstwa, tym razem dokonanego na Tutsi przez Hutu w Rwandzie, oddzielonej od Malawi Tanzanią, w której zresztą chronili się przed rzezią uchodzący Tutsi, a następnie uciekający przed sprawiedliwością Hutu.

cukierenkami, parkami i miejscami, w których wypadało bywać. Czuje się wprawną rękę historyczki sztuki, która w niezwykle plastyczny sposób niemalże archiwizuje zapachy, barwy, dźwięki i ludzi zapełniających ten nieistniejący już świat, ożywiając go przed naszymi oczyma. Z przywołanego przez autorkę drobiazgowego katalogu wyłania się obraz przedwojennego Krakowa przesyconego jeszcze wpływami młodopolskiej sztuki. Ta artystyczna atmosfera miasta, której genezę z kolei opisuje Halina Nelken we wstępie do albumu poświęconego twórczości Stanisława Wyspiańskiego, ukształtowała jej późniejsze wybory zawodowe, jak również postawę usilnego szukania piękna nawet w czasach, kiedy odnalezienie go było niezwykle trudne. Archiwum wspomnień otwiera więc opis mieszkania wypełnionego młodopolskim malarstwem, wiedeńskimi meblami i zastawą, które wkrótce służąca Józia przechowa w podkrakowskich wówczas Łagiewnikach. Autorka przywołuje też patriotyczną atmosferę domu. Wspomina lekcje fortepianu i gimnastykę szwedzką w towarzystwie gimnastycznym „Sokół”, spacery z nianią po Parku Bednarskiego i Krzemionkach, koncerty w Filharmonii Krakowskiej i przedstawienia w Teatrze Słowackiego oraz wakacje w Rabce, Muszynie, Harbutowicach i podkrakowskich Czatkowicach. Halina Nelken opisuje też naukę w szkole powszechnej im. Dąbrówki przy ul. Józefińskiej 10, gdzie wkrótce swoją siedzibę będzie miał Arbeitsamt16, a następnie w gimnazjum im. Adama Mickiewicza przy ul. Starowiślnej. Po powrocie z obozowej tułaczki, zgłosi się ponownie do Mickiewiczowskiej placówki i zostanie przyjęta przez tę samą, co przed wojną, dyrektorkę, dr Marię Dobrowolską. Ostatni rok nauki przed wojną spędziła Halina w prywatnym koedukacyjnym gimnazjum im. H. Kołłątaja, mieszczącym się w budynku na rogu ul. Piłsudskiego i Czapskich, dokąd przeniósł ją ojciec po antysemickich zajściach w publicznej szkole. To tu zaprzyjaźniła się Halina Nelken z Hanką Łętowską, która wkrótce przechowa jej pamiętnik po aryjskiej stronie.

„Mój świat to był Kraków”15 Halina Nelken była krakowianką. Urodziła się 20 września 1923 roku. Do 18 marca 1941 r. mieszkała w kamienicy z ogrodem przy ulicy Długosza 7, którą jej dziadek, uczestnik powstania styczniowego, Fabian Barber wybudował dla swojej kolejnej żony, Rozalii z Hersteinów – babci Haliny. We wspomnieniach spisanych w latach 1983–84 i stanowiących prolog do właściwego pamiętnika Halina Nelken przedstawia sielankowy obraz przedwojennego życia typowej krakowskiej rodziny, prowadzącej ustabilizowany mieszczański tryb życia. Według jej opisów Podgórza, rejonu Rynku Głównego oraz okolic Wawelu można sporządzić szczegółową mapę przedwojennego Krakowa, z jego sklepikami, 12 Tamże; Żydzi w Polsce – obraz i słowo. Cz. 1, [Obraz], pod red. M. Rostworowskiego, Warszawa 1993. 13 H. Nelken, Images of a lost world, dz. cyt. 14 H. Nelken, And yet, I am here!, dz. cyt., s. 277. 15 H. Nelken, Pamiętnik…, dz. cyt., s. 337.

16 Arbeitsamt – Urząd Pracy dla ludności żydowskiej, który prowadził ewidencje ludzi kierowanych na przymusowe roboty i przygotowywał listy osób przeznaczonych do wywózki.

110

111


Trzydziestoośmiostronicowy Prolog, będący wyidealizowanym opisem rodzinnego domu przy ul. Długosza 7 i panującej w nim atmosfery, służy oczywiście ukazaniu utraty, jakiej doznała Halina Nelken, podkreśleniu jej wagi i wyrażeniu ogromnej tęsknoty, której już nigdy nie udało się jej ukoić, nakreśleniu pustki, którą próbowała wypełnić pięknem sztuki, pośrednim wypowiedzeniu nieutulonego nigdy żalu tak charakterystycznego dla Ocalonych:

ludzi. W okresie funkcjonowania getta musiało się pomieścić na tym obszarze od około 15 do 17 tysięcy Żydów w momencie największego przeludnienia. Wkrótce teren został otoczony murem ze zwieńczeniem w kształcie macew, a okna i drzwi w ulicach stanowiących granice zamurowano, zakratowano lub zabito deskami. Halina Nelken dostawała się więc do swojego mieszkania przy ul. Traugutta poprzez system wewnętrznych podwórek od zamurowanej, znajdującej się w obrębie getta, ulicy Dąbrówki. Oczywiście już znacznie wcześniej dotknęły Halinę i jej rodzinę prześladowania, odbieranie mienia i kolejne ograniczenia wolności, jakie stały się udziałem wszystkich Żydów na terenie Generalnego Gubernatorstwa, jednak to tutaj, zamknięta w obrębie paru ciasnych uliczek, Halina poczuła dogłębnie beznadziejność sytuacji i własną bezradność:

Był to najszczęśliwszy okres w moim życiu. Czuła opieka rodziny i serdeczność otoczenia dały mi – nigdy więcej nie zaznane – poczucie absolutnego bezpieczeństwa i stabilizacji17.

„Przecież dawniej ważne było tylko, czy ktoś jest dobry, czy zły, a nie jakiej jest narodowości”18

25 marca 1941 r.: Nie chcę. Nie chcę, żeby mi burczało w pustym żołądku, żeby było tak zimno w pokoju, żeby ojciec był tak przeraźliwie chudy, przemęczony, że aż skóra na nim wisi jak na szkielecie, po tych kilku ostatnich dniach. Nie chcę, żeby mama była taka mizerna, żeby zawsze było u nas głodno, chłodno, pełno rozgoryczenia i zniechęcenia. Boże, co ja mogę poradzić? Nie ma w y jś c ia. Z na sz e j s y t uac ji napra wdę nie ma w y jś c ia [podkr. aut.]. Jesteśmy bez pieniędzy, bez prowiantów, bez nadziei otrzymania jakiejś odpowiedniej, płatnej posady20.

Tak, wiem, czas już na informację, iż Halina Nelken była Polką żydowskiego pochodzenia i choćbym dalej chciała abstrahować od tego faktu, to powoli staje się to niemożliwe. Z powodu swojego pochodzenia bowiem 18 marca 1941 r., jako wnuczka Rozalii i Fabiana Barberów, których grób, odnowiony po wojnie przez dozorcę domu przy Długosza, znajduje się na cmentarzu żydowskim na Miodowej, córka Reginy, z którą po wojnie nie rozstawała się już nigdy aż do jej śmierci w 1963 r., i Edmunda Emanuela Nelkena, bankowca i legionisty, który zginął 13 maja 1944 r. w Oświęcimiu, zgodnie z zarządzeniem gubernatora dystryktu krakowskiego, Otto Wächtera19, Halina wraz z rodziną przeniosła się ze swojego pięknego domu przy ul. Długosza 7 do pokoju z kuchnią przy ul. Traugutta 13. Ulica ta stanowiła jedną z granic krakowskiego getta, w obrębie którego znalazło się 320 budynków zamieszkiwanych do tej pory przez 3,5 tysiąca

12 kwietnia 1941 r.: (…) nie wyobrażam sobie absolutnie, jak będę mogła wytrzymać li tylko w obrębie getta, tych kilku uliczek! Ani tu trawki, ani słońca, ani odrobiny wolnej przestrzeni! Duszę się21. Pod koniec maja 1941 r., w chwili rozpaczy i zwątpienia w możliwość zmiany swojego losu, Halina podejmuje próbę samobójczą, udaremnioną przez jej brata, Felka. Młodziutka, 17-letnia dziewczyna nie radzi sobie z otaczającą ją rzeczywistością życia w getcie, wegetacją i poczuciem utraty najlepszych lat swojego życia. Nie potrafi przystosować się do nowych warunków i irytującego ją powszechnego „udawania, że niby się żyje”22. Pozbawiona szkoły,

17 H. Nelken, Pamiętnik…, dz. cyt., s. 69. 18 Tamże, s. 96. 19 Zarządzenie o utworzeniu w Krakowie „żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej” ukazało się 3 marca 1941. Do 20 marca nie-Żydzi musieli opuścić planowany do odgrodzenia fragment Podgórza, a żydowscy mieszkańcy Krakowa, posiadający zezwolenie na pracę, mieli się tam w ciągu tych 17 dni przeprowadzić, opuszczając swoje dotychczasowe miejsca zamieszkania.

20 H. Nelken, Pamiętnik…, dz. cyt., s. 116. 21 H. Nelken, Pamiętnik…, dz. cyt., s. 121. 22 Tamże, s. 121.

112

113


dotychczasowej pracy 23, jak również najbliższej przyjaciółki Staszki Eberson, która wyjechała wraz z rodziną do Rzeszowa, czuje się samotna i inna w swoim nieprzystosowaniu i tęsknocie za normalnością:

nastąpi?… Tęsknię za wszystkim! Zżera mnie ta tęsknota, rozsadza bunt i… przygniata świadomość, jakie to wszystko beznadziejne i daremne; jaka to rozpaczliwa opozycja…25.

Równocześnie, wśród kolejnych przeprowadzek i zmian pracy, w stale pogarszających się warunkach bytowych, Halina przeżywa całą gamę uczuć charakterystycznych dla dziewcząt w jej wieku: rozterki serca, pierwsze zauroczenie, tęsknotę za poważnym uczuciem. Szuka też ukojenia w muzyce (do trzeciej przeprowadzki w getcie rodzinie Nelkenów udaje się utrzymać w posiadaniu fortepian) oraz zdobywanej literaturze i poezji. Tłumaczy Rilkego, sama pisze wiersze i teksty piosenek, co kontynuuje również później w kolejnych obozach, w znacznie trudniejszych już warunkach, na przemycanych skrawkach papieru w Płaszowie czy w nielegalnym maleńkim zeszyciku w Oświęcimiu. Kultywuje swój „oderwany światek muzyki i poezji”26, niewielki obszar piękna na dostępną wówczas miarę, który pomaga jej przetrwać coraz trudniejszą otaczającą rzeczywistość. Szukanie oparcia w sztuce, jako w czymś trwałym i niezmiennym we wszechogarniającym chaosie, stanie się chyba strategią przetrwania Haliny Nelken nie tylko w tym dramatycznym okresie, ale i wówczas, kiedy zewnętrzne zagrożenie przestanie istnieć, o czym zdają się świadczyć jej powojenne losy. Pamiętam jednak, jaką irytację czułam, czytając fragmenty pamiętnika dotyczące wewnętrznych przeżyć autorki przebywającej w getcie, jej nastoletnich uniesień, miłosnych rozterek, tęsknot za czymś, co samej trudno było jej nazwać. Opuszczałam je, szukając kolejnych potrzebnych mi wówczas informacji dotyczących topografii terenu getta, warunków w nim panujących, istotnych w wymiarze historycznym zdarzeń. Jakiż opór czułam przed przyjęciem i takiego, ludzkiego, przypominającego zbyt mocno normalność, wymiaru życia w getcie. Jakbym odbierała prawo uwięzionym tam ludziom do uczuć innych niż głód, zimno czy strach. Czy chciałam widzieć w nich tylko ofiary? Raziła mnie też niekiedy jej egzaltacja i niemal narcystyczne poczucie odmienności od reszty młodzieży w getcie, a jednak muszę pamiętać, że

Każdy najmniejszy odblask radości pochłaniają troski i codzienna wegetacja. Przeklęte słowo! Teraz dopiero rozumiem co to znaczy: gnić bez słońca i powietrza, bez zieleni, między kilkoma uliczkami, gnić bez książek, szkoły, pracy! Przegnić tak pierwszą młodość, nie zużytą na nic, ani na naukę, ani na pracę ani nawet na „przeżycia erotyczne”!24.

Po ostatecznym zamknięciu getta w połowie kwietnia 1941 roku i utracie posady w drogerii u pana Kurza na placu Wolnica (znajdującym się poza terenem dzielnicy zamkniętej), gdzie pracowała od marca 1940 roku, Halina wielokrotnie zmienia zatrudnienie. Utrzymanie pracy było warunkiem pozostania w getcie, a potwierdzające ją zaświadczenie chroniło przed wysiedleniem. Podejmuje więc zarówno płatne, jak i honorowe posady, jak np. pomoc przy organizacji kwest w Centrali Opieki nad Sierotami, tzw. „Centosie”. Opiekuje się dziećmi, pracuje w fabryce szczotek, następnie w sklepie elektrotechnicznym „Mix”, aż wreszcie udaje się jej uzyskać dającą kontakt ze światem zewnętrznym pracę w koszarach dla lotników na Rakowicach, znajdujących się poza terenem getta. W grudniu 1942 r. 19-letnia wówczas Halina, w związku z koszarowaniem pracującej części ludności getta, zmierzającym do jego ostatecznej likwidacji, musi opuścić rodzinę i przenieść się do Rakowic, gdzie powstaje jeden z tzw. Julagów, włączonych wkrótce do rozbudowującego się obozu pracy w Płaszowie. 27 listopada 1941 r.: Czy już nie umiem cieszyć się ani śmiać beztrosko? W ogóle nie czuję, ze jestem młoda. Czuję się stara, ciężka, smutna, przygaszona i zgorzkniała, a wewnątrz kipię od tysiąca pragnień. Poszczególne marzenia złączyły się w jedną wielką tęsknotę. Nie zdaję sobie już sprawy za czym, czy za kim tak tęsknię: za tym co było i nigdy już nie wróci?… za tym co miało być – a nie jest; za tym, co powinno być, a na pewno nie 23 12 grudnia 1939 r. zostało wydane zarządzenie o przymusie pracy wszystkich Żydów od 14 do 60 roku życia. 24 H. Nelken, Pamiętnik…, dz. cyt., s. 122.

25 Tamże, s. 166–67. 26 Tamże, s. 56.

114

115


Pamiętnik nie jest zapisem wspomnień zebranych po wojnie, co stało się częstą praktyką wśród Ocalonych. To autentyczny zapis przeżyć, doznań młodziutkiej dziewczyny, która radzi sobie z otaczającą absurdalną rzeczywistością, jak potrafi najlepiej i przeżywa emocje na przekór okolicznościom charakterystyczne dla dziewcząt w jej wieku, niezależnie od czasu. Obiera zapewne jeszcze nieświadomie własną strategię ocalenia. Jej poczucie wyższości, złość na bezsilność spowodowaną niemożnością zmiany swojego i rodziny losu, irytujące niekiedy wobec rozgrywających się wokół wydarzeń odwoływanie się do świata sztuki pomogły jej przetrwać zarówno czas wegetacji w getcie, jak i późniejszą „wędrówkę” przez kolejne obozy.

nie z kart podręczników, jak również na wzbudzenie prawdziwego zainteresowania i empatii u rówieśników Haliny, do których kierowaliśmy przygotowywane materiały. Mnie samą interesowała jednak przede wszystkim topografia getta, którą dzięki szczegółowym opisom autorki Pamiętnika z getta w Krakowie poznawałam jak nigdy wcześniej. Chodziłam po coraz lepiej znanych mi uliczkach byłego getta krakowskiego, z dumą rozpoznając kolejne ślady przeszłości w niemal nienaruszonej przestrzeni tego miejsca. Jednak dziś myślę o tym, jak sama Halina, jako człowiek żyjący wszak później kolejne 60 lat, zaczęła mi umykać, jak stawała się dla mnie narzędziem do celu, a nie centrum mojego poznania. Wkrótce, prowadząc kolejne grupy młodzieży jej śladami, zaczęłam się coraz mocniej zastanawiać, jaki był dalszy los dziewczyny, która na pierwszej stronie swojego pamiętnika wykaligrafowała dynamicznym ukosem „Dlaczego?”, która wciąż nie chciała pogodzić się ze swym losem i nie rozumiała, dlaczego ją i jej rodzinę to wszystko spotyka, która – pochodząc ze zasymilowanej krakowskiej rodziny – początkowo nie czuła wspólnoty ze swoim żydowskim narodem, choć rozumiała, że dzieli z nim jakiś potworny los.

Śladami Haliny Nelken Czas już wspomnieć o moim pierwszym spotkaniu z postacią Haliny Nelken. Nie, nie poznałam jej niestety osobiście. Kiedy przeczytałam jej pamiętnik po raz pierwszy, nie żyła już od czterech miesięcy. Na zaproszenie Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, wraz ze współpracownikami z Małopolskiego Instytutu Kultury, w lipcu 2009 roku rozpoczęliśmy pracę nad spacerami edukacyjnymi po terenie byłego getta krakowskiego śladami rzeczywistych postaci, które je przetrwały, zostawiając po sobie wspomnienia, takimi jak: Tadeusz Pankiewicz, Aleksander Biberstein, Stella Müller-Madej i Halina Nelken właśnie27. Autentyczne świadectwo, spisane przez młodziutką dziewczynę w trakcie przebywania w krakowskim getcie, a nie sformułowane po latach w postaci wspomnień, podsunięte nam przez panią Katarzynę Zimmerer, było doskonałym materiałem do przygotowania spaceru, który przybliży młodzieży ten odległy już fragment historii Krakowa. Odpowiadał nam bardzo fakt, ze Halina mówi o getcie w niezwykle osobisty sposób, komentując fakty historyczne, kolejne etapy zmierzające do likwidacji getta, poprzez pryzmat tego, co zmieniają one w życiu jej i jej rodziny. Taka perspektywa dawała szansę na ukazanie prawdziwych realiów życia w getcie,

25 kwietnia 1981 r., Cambridge, Mass.: Gdybym tylko mogła uwiecznić po kolei, pojedynczo, jak Gałczyński „uchronić od zapomnienia” nas wszystkich, takich, jakimi byliśmy my, żywi ludzie. Nasze sfałszowane odbicie, skrzywione w zależności od subiektywnej ideologii – lub wymagań rynku wydawniczego na „sensację” i zbrodnie patologiczne – przyniosło moc pieniędzy tym, co „zawodowo wstrząsają sumieniami” i tym hienom intelektualnym, które z naszego cierpienia uczyniły intratny zawód, moszcząc sobie gniazdka w zorganizowanych w tym celu stowarzyszeniach i uniwersyteckich „instytutach”. Obrastają w bogactwo na naszej martyrologii „popularyzując” ją i spłycając; w pseudonaukowych teoriach, formułkach i statystykach zmieniają nas w odczłowieczone, bezimienne numery.

Mocne i gorzkie to słowa, a jednak chcę je przywołać, zastanawiając się, czy i ja, przynajmniej początkowo, nie potraktowałam Haliny instrumentalnie?

27 Wersja elektroniczna spacerów edukacyjnych po terenie byłego getta krakowskiego dostępna na stronie Muzeum Historycznego Miasta Krakowa: http://mhk.pl/oddzialy/ fabryka_schindlera/spacery [dostęp: 25.07.2011].

116

117


„Nigdy! Nigdy się nie przyzwyczaję! Nie chcę się przyzwyczaić!”28

„Bez sensu jest nasze ocalenie”30

Cały 1943 rok Halina spędza w podobozie na lotnisku w Rakowicach, pełna wyrzutów sumienia z powodu znacznie lepszych warunków niż te, w których przebywa jej rodzina w Płaszowie po dramatycznej akcji likwidacji krakowskiego getta 13 marca 1943 roku. Ostatnie zapiski pamiętnika pochodzą już z pierwszych dni spędzonych w obozie w Płaszowie, dokąd w grudniu 1943 roku zostaje przeniesiona także placówka Haliny. Dalsze niewyobrażalne półtora roku, spędzone w kolejnych obozach, w nieprzerwanej niewoli aż do 23 kwietnia 1945 roku, Halina Nelken opisuje już w 1986 roku w trzeciej części Pamiętnika z getta w Krakowie, rekonstruując je ze wspomnień i zapamiętanych lub przechowanych wierszy, spisywanych przez cały ten czas na skrawkach papieru, w maleńkim zeszyciku ofiarowanym przez współwięźnia w Oświęcimiu i przemyconym cudem do końca wojny, aż w końcu na deskach obozowych pryczy. W odtworzonych przez autorkę wierszach jest „bunt! Żal… i wsciekłość!”29. Śmierć jest codziennością, ale nie sednem. W jej wspomnieniach dominuje gniew i ciągłe, pochodzące jeszcze z tytułowej strony rękopisu pamiętnika, pytanie „Dlaczego?”. Halina Nelken nie dotyka radykalnego zła obozowego życia, o jakim mówił w swoich opowiadaniach choćby Tadeusz Borowski. Obok drastycznych opisów znęcania się nad więźniami, podaje zaraz przykłady wzajemnego wspierania się udręczonych ludzi. Opis kolejnych obozów (Oświęcim, Ravensbrück, Malchow, Lipsk), przez które przeszła Halina, wpisuje się w heroizujący nurt pisania o rzeczywistości obozowej. Autorka mówi wprawdzie o potwornym głodzie, skrajnym wycieńczeniu, okrucieństwie oprawców, ale w opisie kondycji człowieczeństwa w tych warunkach wybiera wersję zwycięstwa ludzkiego ducha nad wszechobecnym złem.

Halina Nelken ocalała z Zagłady i wróciła do ukochanego Krakowa. Zamieszkała przy ulicy Starowiślnej 78/13, gdyż oczywiście jej mieszkanie na Długosza 7 było już zajęte. Nie wiemy jednak zbyt wiele, jak poradziła sobie z odnalezieniem się – po tym wszystkim, co przeżyła – w nowych warunkach. Halina nie odkrywa przed nami tego okresu, nie mówi nic o radzeniu sobie z wojenną traumą. Swoją opowieść kończy w pierwszych dniach po wyzwoleniu, pozwalając sobie zaledwie na zamieszczenie wiersza poświęconego bezsensowi „takiego” ocalenia, które wyczerpanych latami niewoli ludzi zostawia samych sobie. W nagrodzonym na konkursie Związku Krakowian w Izraelu w 1985 roku, a następnie wydanym w 1987 r. przez Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Pamiętniku z getta w Krakowie Halina Nelken przekazuje szczegółowe świadectwo kolejnych etapów Zagłady, dopilnowuje wspomnienia o każdym napotkanym dobrym człowieku. Jednak, pomimo dopisania w latach 80. komentarzy uzupełniających lub wyjaśniających opisywane zdarzenia, jak również dołączenia wspomnianej powyżej trzeciej części dotyczącej przeżyć obozowych, milczy o własnym powojennym losie. Wnikliwy czytelnik Pamiętnika odczyta jednak między wierszami czy też w pojedynczych zdaniach dotyczących jej współczesnego życia, jakiś żal i smutek. Wtrącone gdzieniegdzie, jakby mimochodem, refleksje na temat jej powojennych relacji z ludźmi przepełnione są goryczą i nostalgią za minionym czasem przedwojennej arkadii. Kilkakrotnie pojawia się też wzmianka o jakimś pęknięciu w rodzinnym życiu Haliny, które zdarzyło się już na emigracji. Nie poznajemy szczegółów tego zdarzenia, dowiadując się jedynie, jak ważne i dramatyczne było to doświadczenie w powojennym życiu dorosłej Haliny, która sądziła, ze nic już nie jest w stanie jej złamać. Przedmowę do kanadyjskiego wydania, przetłumaczoną później również w anglo- i niemieckojęzycznym wydaniu Pamiętnika, napisał Gedeon Hausner, słynny prokurator procesu Eichmanna w 1961 roku w Jerozolimie.

28 H. Nelken, Pamiętnik…, dz. cyt., s. 263. 29 Tamże, s. 268.

30 Tamże, s. 341.

118

119


bibliografia:

To znaczące, jeśli wziąć pod uwagę wpływ tego procesu na przerwanie milczenia w Izraelu na temat holokaustowych przeżyć. Pamiętnik Haliny Nelken również wpisuje się w nurt przełamywania tabu na temat Zagłady, jakie z kolei nastąpiło w Polsce w latach 80. Autorka przyczynia się więc do przerwania milczenia dotyczącego Shoah, jednakże w przeciwieństwie do podobnych świadectw innych Ocalonych, przemilcza wpływ wojennych przeżyć na swoje późniejsze życie, kreując konsekwentnie swój dzielny i dumny wizerunek. Pragnę więc uszanować sposób, w jaki zaprezentowała się światu poprzez swój pamiętnik i komentarze w niego wplecione po ponad 40 latach, przez cenione na całym świecie specjalistyczne publikacje z dziedziny historii sztuki, nieliczne wypowiedzi wyrywane sieci na jej temat, poprzez coraz liczniej odnajdywane ślady, które układają mi się wciąż w delikatną i powolną, a przecież skądś wiem, że właściwą ścieżkę jej poznawania. Bardzo chcę, aby – mówiąc o Halinie – pamiętać również o jej Wyspiańskim, Michałowskim, wystawach, pracy w Zimbabwe i Malawi, nie tylko zaś o okresie, który udało się jej przetrwać często szczęśliwym zrządzeniem losu. Bardzo zależy mi na pamiętaniu Haliny nie tylko jako dzielnej dziewczyny z getta, autorki skądinąd świetnego pamiętnika, ale też jako dorosłej kobiety, która miała poważne osiągnięcia zawodowe i zawdzięczała je już sobie, swoim zdolnościom, determinacji, pracowitości i dokonywanym wyborom, do których prawo zostało na tak długo jej odebrane. Wśród tych wyborów była również świadoma decyzja o zamilknięciu na temat swojego życia po wojnie. Kinga Kołodziejska

Grynberg H., Nelken H., Nelken H., Nelken H., Nelken H., Nelken H., Nelken H., Nelken H.,

Z wykształcenia i zamiłowania filmoznawczyni; od 2007 roku związana z Małopolskim Instytutem Kultury, gdzie koordynowała i współtworzyła wiele projektów edukacyjnokulturalnych, m.in. „Muzeobranie”, „Małopolskie Dni Dziedzictwa Kulturowego”, we współpracy z Muzeum Historycznym Miasta Krakowa – cykl spacerów edukacyjnych po terenie byłego getta krakowskiego, a obecnie pracuje w zespole przygotowującym merytorycznie portal „Wirtualne Muzea Małopolski”. Zainteresowana dziedzictwem i losami krakowskich Żydów, historią krakowskiego getta i jej obecnością we współczesnej przestrzeni Podgórza, kończy też studia podyplomowe na judaistyce. Absolutna neofitka jazdy na rowerze, mama Kuby.

120

Nelken H.,

121

Wróciłem: wiersze wybrane z lat 1964–1989, Warszawa 1991. Alexander von Humboldt: his portraits and their artists: a documentary iconography, Berlin 1980. And yet, I am here!, Amherst 1999. Humboldtiana at Harvard: [an exhibition], Widener library, Harvard university, March 22May 2, 1976, Cambridge (Mass.) 1976. Images of a lost world: Jewish motifs in Polish painting, 1770–1945, London 1991. Jewish motifs in Polish art: an exhibition of photographic reproductions of 19th and 20th century Polish art, Waltham 1986. Pamiętnik z getta w Krakowie, Toronto 1987. Piotr Michałowski w Harvard University, „Nowy dziennik”, 29 września 2000, http:// www.dziennik.com/www/dziennik/kult/archiwum/07-12-00/pp-12-29-04.html [dostęp: 25.07.2011]. Stanisław Wyspiański, Warszawa 1958. Żydzi w Polsce – obraz i słowo. Cz. 1, [Obraz], pod red. M. Rostworowskiego, Warszawa 1993. http://mhk.pl/oddzialy/fabryka_schindlera/spacery [dostęp: 25.07.2011]. http://www.poles.org/db/n_names/Nelken_H.html [dostęp: 25.07.2011]. http://www.tributes.com/condolences/view_memories/85533919#1130096 [dostęp: 25.07.2011].



Anna Pekaniec

Knaus

Śladami (nie)obecnej. Emilia Knausówna – malarka

„(…) to tell the stories that have never been told before, ones that have remind unspoken (…)”. (S. Smith, A Poetics of Women’s Autobiography. Marginality and Fictions of Self-Representation, s. 57)

Leigh Gilmore, amerykańska badaczka kobiecych autobiografii, wprowadzenie do jednej z najbardziej znanych swoich książek zatytułowała A Map of Getting Lost1. Podejmując wyprawę tropem autobiografek, spodziewała się, iż po jej zakończeniu będzie możliwe nakreślenie mapy kobiecej przestrzeni autobiograficznej, a więc także, choćby częściowe odzyskanie kobiecej historii i tradycji (nie tylko pisania, ale egzystencji w ogóle). Okazało się jednak, że powstała mapa nie tylko nie odsyła do konkretnych miejsc, wydarzeń, osób – wręcz przeciwnie, jest „mapą błądzenia”. Podobne wrażenie odniosłam, gdy przystąpiłam do rekonstruowania biografii Emilii Knausówny, krakowskiej malarki. Aczkolwiek zachowała się pewna część jej korespondencji2, na aukcjach

Por. L. Gilmore, Autobiographics. A Feminist Theory of Women’s Self-Representation, Cornell Univeristy Press, Ithaca and London 1994, s. 1. 2 Listy są szczególnie poszukiwanym materiałem dokumentalnym, nie tylko ze względu na zawarte w nich informacje, lecz także z powodu ich niezwykle silnego splecenia z życiem. Owo połączenie wydobyła Stefania Skwarczyńska: „List jest c z ą s t k ą ż y c i a. Powstaje na płaszczyźnie życia, w bezpośrednim z nim związku”. S. Skwarczyńska, Teoria listu, Lwów 1937, s. 302. Epistolografia traktowana jako „fragment życia” (Tamże, s. 303), uwzględniająca kobiecą sygnaturę, umożliwia nie tylko odtworzenie trajektorii biograficznych, stanowi również kopalnię informacji o osobowości korespondentki. Listy krakowskiej malarki będę cytować według następującego wydania: Listy Emilii Knausówny malarki krakowskiej żyjącej na przełomie xix/ xx wieku, listy zebrane, odczytane i przepisane przez Annę Sołtys-Kulinicz w 2004 roku; 1

123


niekiedy wystawiane są jej obrazy, a w słownikach i encyklopediach historii sztuki czy też w publikacjach poświęconych historii Krakowa, pojawiają się3 (na ogół niewielkie) wzmianki (lub krótkie hasła) jej poświęcone, Knausówna pozostaje praktycznie nieznana. Dopasowując do siebie fragmenty biograficznej i epistolarnej układanki, postaram się odpomnieć życie malarki. Jej paradoksalna (nie)obecność jest symptomatyczna. Przypomina o konieczności zrewidowania i uzupełnienia historii kobiecego polskiego malarstwa końca xix i pierwszych dekad xx wieku. Od razu zaznaczam, iż będzie to raczej szkic niż portret kreślony mocną kreską. Podążanie jej śladami to zarówno radość odkryć, jak i zgoda na kapitulację wobec braku informacji, który nie deprymuje, ale zachęca do dalszych badań. Odczytanie braków, wyłapywanie i splatanie ze sobą cieniutkich nitek opowieści o dziejach krakowskiej malarki, zdejmowanie kolejnych warstw palimpsestowej narracji, nie byłoby możliwe bez zaufania pokładanego w tekstach – w tym przypadku w listach, których rytm wyznacza rytm życia4 Knausówny. Postaram się, aby znów był wyczuwalny i słyszalny. Na początek – garść danych biograficznych. Emilia Knausówna5 urodziła się w 21 stycznia 1883 roku w Krakowie6, jako córka Karola Maksymiliana Knausa i Anny z domu Meyer. Była najstarszą z córek – po niej urodziły się Janina (1884–1958) i Anna (1886–1941); miała też dwóch braci – starszego, Konrada

3

4 5 6

(1882–1947) i młodszego, Tadeusza Wiktora (1888–1956)7. Emilia zmarła 23 stycznia 1924 roku w Krakowie. Artystyczne zacięcie odziedziczyła po ojcu, architekcie; znała języki włoski i niemiecki. Wymieniana jest jako jedna z absolwentek Wydziału Artystycznego Wyższych Kursów dla Kobiet zorganizowanych przez Adriana Baranieckiego: Wydział artystyczny wydał szereg wybitnych artystek malarek: Anna Hebenstreitówna, Małgorzata Ładówna, Wanda Komorowska, Zofia Sieniawska, Maria Chmielewska, Emilia Knausówna, Julia i Józefa Zielińskie, Helena Popielecka, Natalia Rumińska, Zofia Czupówna, Wanda Kisielewska, Helena Pocieszanka, Zofia Boziewiczówna, a przede wszystkim malarka o światowej sławie – Olga Boznańska. Wydział ten był najliczniejszy i cieszył się dobrymi wynikami i opinią nawet poza granicami Polski8.

Talent malarski doskonaliła w szkole malarstwa dla kobiet Teofili Certowiczówny, do której uczęszczała w latach 1898–1901 (ukończyła ją z wyróżnieniem). Pobierała też prywatne lekcje u Jacka Malczewskiego (od 1904 roku)9. Tu oddaję głos Irenie Balowej: Por. ek s. 97 oraz Słownik artystów polskich i obcych w Polsce działających (zmarłych przed 1966 r.) Malarze, rzeźbiarze, graficy, t. iv Kl-La, Wrocław-Warszawa-Kraków 1986, s. 30, biogram autorstwa Ireny Balowej. 8 J. Kras, Wyższe Kursy dla Kobiet im. A. Baranieckiego w Krakowie 1868–1924, Kraków 1972, s. 89. Wydział Sztuk Pięknych obejmował sekcje nauczania rysunków, malarstwa oraz rzeźby, od roku 1875 jego kierownikiem był Jan Matejko. Por. J. Kras, dz. cyt., s. 29–32. 9 Maria Poprzęcka skrzętnie przeanalizowała fenomen kobiecej edukacji artystycznej na przełomie xix i xx wieku: „Skądinąd zarówno prywatne lekcje indywidualne, jak i prywatne szkoły artystyczne dla kobiet mieściły się w porządku „kobiecym”, tzn. służyły raczej rozwijaniu panieńskich zdolności artystycznych niż przygotowaniu do prawdziwej pracy twórczej. W gruncie rzeczy odsuwały one kobiety od instytucji artystycznych, utrwalając ich miejsce wśród zdolnych amatorek lub (…) pracownic na niwie sztuki użytkowej. Nie znaczy to, że nie przygotowywały do zawodu; przeciwnie znaczna ich część miała w programie przedmioty „praktyczne”, takie jak drzeworytnictwo, rysunek ornamentacyjny na potrzeby przemysłu, rysunek techniczny i architektoniczny, haft artystyczny. (…) Dopiero studia zagraniczne – też długo nie w państwowych akademiach – pozwalały wyjść z „kobiecego getta. (…) Trzeba tu dodać, że studia zagraniczne były długo koniecznością dla wszystkich 7

lokalizacja cytatów przy pomocy skrótu ek z podaniem strony, z której dany fragment będzie zaczerpnięty. Warto zaznaczyć, iż zbiór listów Knausówny został wydany jedynie w piętnastu egzemplarzach. Edytorka podkreśla, że listowanie było dla malarki „czynnością codzienną”. Zatem, można by się spodziewać sporej ilości zachowanej korespondencji – niestety oczekiwania są płonne – ocalały jedynie niezbyt liczne, więc bardziej cenne i ważne, listy adresowane do rodziców i jednego z braci. Por. ek s. 1–2. Zaskakuje in minus nieobecność Emilii Knausówny w, skądinąd niezwykle ciekawej i pożytecznej, książce Joanny Sosnowskiej pt. Poza kanonem. Sztuka polskich artystek 1880–1939 wydanej w Warszawie w roku 2003. „Każdy list jest jednoznaczny ze zdarzeniem życiowym, czynem, pociąga za sobą czyn, stwarza zdarzenie (…)”. S. Skwarczyńska, Teoria…, s. 313. W jednym z listów Knausówna przypomina o niemieckich korzeniach rodziny. Por. ek s. 54–55. Rodzice Emilii mieszkali właściwie poza ówczesnymi granicami miasta; malarka listy wysyłała na adres „Grzegórzki Piaski 33 pod Krakowem”. Por. ek s. 24, 41.

124

125


wystawiane głównie na terenie dawnego zaboru austriackiego. A gdzie można obejrzeć je dziś? Gdzie są przechowywane? Część pozostaje w rękach prywatnych, część przechowywana jest w Muzeum na Wzgórzu Wawelskim. Płótna krakowskiej malarki można zobaczyć również we Lwowskiej Galerii Obrazów i w Warszawie. Moim ulubionym obrazem Emilii Knausówny są „Piwonie w wazonie” – biało-różowe kwiaty w błękitnym wazonie na tle błękitno-złotej draperii. Nakreślone zdecydowaną, a jednocześnie delikatną kreską, wyraźnie odcinają się od tła, równocześnie idealnie komponują się z nim. Płótno koresponduje z kwiatowymi przedstawieniami Stanisława Wyspiańskiego i Józefa Mehoffera. Tematyka florystyczna i pejzażowa (np. „Pejzaż ze strumieniem”) idealnie wkomponowuje obrazy Emilii Knausówny w barwny, impresjonistyczny, ekspresjonistyczny, symboliczny krajobraz żywiołowego i pełnego emocji malarstwa młodopolskiego. Uczennica mistrzów, przenikliwa analityczka, wypracowała indywidualny, lekko melancholijny styl. Pozwolę sobie na mała dygresję, która zamieni niniejszy szkic w swoisty „portret podwójny”. Pośród absolwentek Wydziału Artystycznego Wyższych Kursów dla Kobiet znalazła się także, wymieniana już wyżej, rzeźbiarka Teofila (Tola) Certowiczówna (1862–1918). Urodziła się na Ukrainie, w majątku Bryckie, zmarła w Warszawie, przez pewien czas mieszkała w Krakowie (1893– 1904; w 1902 i 1903 roku była przewodniczącą, założonego w 1901 roku przez Olgę Boznańską i Józefinę Geppert, Koła Artystek Polskich12 w Krakowie)13.

Podróżowała po Włoszech, Francji, Niemczech, Austrii i Szwajcarii. W czasie rocznego pobytu w Paryżu kopiowała obrazy w Luwrze. W 1908 roku należała do grupy Zero i Koła Artystek Polskich w Krakowie. 1914–1915 pracowała w Wiedniu.

Malowała i rysowała portrety, pejzaże, kwiaty, posługując się techniką olejną, akwarelą i pastelami. Opracowała cykl rysunków przedstawiających polskich legionistów10. Jej prace wystawiano w Krakowie w latach 1903–1924 jedenaście razy (m.in. w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych); w Warszawie obrazy Knausówny prezentowano w salonie Aleksandra Krywulta oraz w 1904 roku w Towarzystwie Zachęty Sztuk Polskich; wystawa w Kijowie to rok 1919, we Lwowie jej dzieła gościły dwa razy, w 1913 i 1918 roku. Zawitała też do Odessy i do Wiednia11. Z dokonanego zostawienia wynika, iż obrazy Knausówny były polskich artystów, niezależnie od płci”. M. Poprzęcka, Boznańska i inne, [w:] Kobieta i kultura. Kobiety wśród twórców kultury intelektualnej i artystycznej w dobie rozbiorów i niepodległym państwie polskim, zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Warszawa 1996, s. 179–180. Podkreślam, iż prywatne lekcje czy też prywatne szkoły były jedynymi dostępnymi formami edukacji malarskiej kobiet. Krakowska Akademia Sztuk Pięknych przez długi czas była zamknięta dla ewentualnych studentek. Jeszcze w 1910 roku statut uczelni nie przewidywał możliwości przyjęcia kobiet w poczet studentów Akademii. Por. B. Czajecka, „Z domu w szeroki świat…” Droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, Kraków 1990, s. 147–148. 10 Słownik artystów polskich i obcych w Polsce działających (zmarłych przed 1966 r.) Malarze, rzeźbiarze, graficy, s. 30–31. Poproszona o zdefiniowanie własnych działań i sympatii malarskich, Emilia oświadczyła: „Wolę malować pejzaże niż portrety”. (ek s. 42). 11 Słownik artystów polskich…, dz. cyt., s. 31. W listach Emilia wymienia tytuły namalowanych przez siebie obrazów, oto niektóre z nich: „Wiosna”, „Sosna w słońcu”, „Sad przy drodze”, „Portret Maryni Wodzińskiej”, „Św. Jan”, „Portret Matki”, „Portret Ojca”, „W ogrodzie”, „Topola”, „Święty”, „Portret chłopca na tle pejzażu”, „Baba”, „Portret Pani Kozickiej”, „Portret Julka”. Por. ek s. 91–92. W posiadaniu Bronisława Szonerta znajdowała się wykonana przez malarkę kopia Mony Lizy. Por. Słownik artystów polskich…, dz. cyt., s. 31. Przypuszczam, iż chodzi o płótno, o którym wspomniała w roku 1910 na karcie pocztowej adresowanej do całej rodziny: „Przekonałam się że nie warto kopiować Giocondy w dni ciemne – ale czekaj że tutaj pogody! Posuwa się kopia powoli, ale stale – widzę przed sobą jeszcze szalenie dużo pracy przy tem – ale skoro taka miła! Słyszę jak ludzie za mną mówią, że 1000ce osób kopiowało ją i nikt nie dał rady – jakiś

Polak ryczał za mną – nie znoszę jak ją kto kopiuje! Aż go dama poskramiała: cichoże bądź!” (ek s. 77). 12 Zob. artykuł z „Na Posterunku. Tygodnika kobiecego poświęconego sprawom społecznym, ekonomicznym, pedagogicznym i etycznym”. http://ebuw.uw.edu.pl/ dlibra/plain-content?id=1192 [dostęp: 29.07.2011]. Inne dane w tej materii podaje Maria Poprzęcka. Według niej Koło Artystek Polskich to zmieniona nazwa organizacji założonej w 1899 roku, tj. Stowarzyszenia Artystek Polskich, inicjującego wystawy dzieł uczennic szkół artystycznych. Ponadto Poprzęcka przypomniała, iż malarki nieczęsto prezentowały swoje obrazy na wystawach indywidualnych, przeważnie brały udział w wystawach zbiorowych, na ogół na terenie zaborów, rzadko za granicą. Zob. M. Poprzęcka, Boznańska i inne, s. 182. 13 „Certowiczówna była rówieśnicą Anny Bilińskiej i studiowała w Paryżu w tym samym, co ona okresie, tj. od 1882 roku; do kraju wróciła 1893. Uczyła się między innymi u Léon Bertaux, założycielki i długoletniej przewodniczącej L’Union des Femmes Peintures

126

127

23. Emilia Knausówna


A epizod krakowski otwiera ciekawą kartę w historii kobiet – Certowiczówna w 1897 roku założyła Szkołę Sztuk Pięknych dla Kobiet, co zostało obwieszczone na łamach opiniotwórczego „Życia” 2 października: „(…) ogłoszenie o powstaniu szkoły sztuk pięknych dla kobiet. Wykładają: malarstwo i rysunek – J. Malczewski i W. Tetmajer, rzeźbę – T. Certowicz. Szkoła mieści się przy placu Groble 5”14, usytuowanym niemalże u stóp Wawelu. Skąd rzeźbiarka zdobyła pieniądze na owo przedsięwzięcie? Odpowiedź dała Joanna Sosnowska:

(być może związane z utratą płynności) plus odważny, nowoczesny, przekraczający kulturowe tabu program prawdopodobnie przyczyniły się do stosunkowo szybkiego upadku szkoły – zlikwidowanej już w 1901 roku18. Niestety, do dziś nie zachowała się kamienica, w której skrzyżowały się drogi Certowiczówny i Knausówny – z tablicy informacyjnej zamieszczonej na ogrodzeniu okalającym plac budowy wynika, iż kamienica została zburzona, a na jej miejscu powstanie zespół mieszkalno-handlowy. Pozostaje tylko pamięć. Wracam do głównej bohaterki. W młodości Knausówna sporo czasu spędzała poza Krakowem – pomimo to miasto było dla niej niemalże tożsame z rodziną, nie było miejscem zamieszkania i studiowania, lecz przestrzenią bliską, oswojoną, do której wracała, by spotkać się z bliskimi. Można powiedzieć, iż jej życie było podróżą; doskonale zdawała sobie z tego sprawę sama artystka: „Ja wrosłam w ten tryb podróżowy, mogłabym podróżować jeszcze dalej (…)” (ek, s. 3–4) – pisała do matki z włoskiego Viareggio. Jak na młodopolską artystkę przystało, odwiedzała Zakopane – należała do kręgu znajomych Stanisława Witkiewicza19. Liczne wojaże zaowocowały nie tylko nowymi doświadczeniami, coraz lepszą techniką malarską, lecz przede wszystkim interesującą korespondencją, w zwierciadle której Emilia odbija się jako osoba ciekawa świata, bystra i wrażliwa obserwatorka, kochająca córka, krytyczna komentatorka rzeczywistości i własnego talentu20, nie pozbawiona poczucia humoru, sprawnie przeskakująca z tematu na temat21, umiejętnie łącząca opowieści o nieraz bardzo odległych od siebie problemach. Ale po kolei.

(…) zapewne poświęciła na szkołę swoje posagowe pieniądze, pochodziła z zamożnej ziemiańskiej rodziny z Kresów, jej szwagrem był Artur Gruszecki, który za pieniądze swojej żony, Józefy Certowiczówny wydawał w latach osiemdziesiątych xix wieku pismo warszawskich naturalistów „Wędrowiec”. Córką J. i A. Gruszeckich była pisarka Aniela Gruszecka15.

Historyczka dowodziła też, iż Certowiczówna starała się organizować zajęcia w szkole tak, aby były maksymalnie podobne do zajęć w paryskich akademiach16. Przyszłym adeptkom malarstwa i rzeźbiarstwa pozowały zarówno modelki, jak i modele, co było odważnym gestem. Szczególnie problematyczne było przedstawianie przez artystki nagich ciał męskich17. Problemy finansowe

14

15 16 17

et Sculptures, która w 1873 roku otworzyła w Paryżu pierwszą szkołę rzeźbiarską dla kobiet. W Polsce uczono rzeźby na Wyższych Kursach dla Kobiet dra Baranieckiego, gdzie rozpoczęła swą edukację Certowiczówna pod kierunkiem Marcelego Guyskiego (…)”. J. Sosnowska, Poza kanonem. Sztuka polskich artystek 1880–1939, s. 121. Por. także Encyklopedia Krakowa, Warszawa-Kraków 2000, s. 106. Polskie życie artystyczne w latach 1890–1914, praca zbiorowa pod red. A. Wojciechowskiego, Wrocław-Warszawa-Kraków 1967, s. 34. Nie była to jedyna szkoła malarstwa dla kobiet w grodzie Kraka, w 1901 roku: „J. Bukowski, M. Bukowska, J. Szczepkowski i W. Tetmajer założyli w Krakowie, przy ulicy Jabłonowskich 18, prywatną Szkołę Sztuk Pięknych i Przemysłu Artystycznego dla kobiet. (…) Szkoła (dwuwydziałowa – przyp. aut.) istniała 2 lata”. Polskie życie artystyczne w latach 1890–1914, dz. cyt., s. 59. Krakowskie szkoły artystyczne dla kobiet w xix wieku i na początku xx – to temat na osobny artykuł. Tu chciałam jedynie zasygnalizować fakt ich istnienia. J. Sosnowska, Poza kanonem, s. 145. Por. Tamże, s. 122. „(…) podstawowym ograniczeniem przestrzeganym przez większość był zakaz patrzenia właśnie na nagie ciało. Miała z tym kłopoty Anna Bilińska, której nie dopuszczono

18 19 20 21

128

129

do studiów w męskiej pracowni, bała się patrzeć na nagość Irena Serda, ciało budziło lęk u Olgi Boznańskiej. Wyjątkiem w naszej dziewiętnastowiecznej sztuce była rzeźba Toli Certowiczówny wykonana w czasie studiów w Paryżu 1888 roku i pokazana tam na salonie. Przedstawia ciało młodego mężczyzny, właściwie chłopca, o delikatnej, prawie dziewczęcej budowie, siedzącego z rękami zaplecionymi wokół kolan”. Tamże, s. 118–119. Tamże, s. 122. Por. ek s. 59–67. „Za mało jeszcze umiem, poza tem za naiwnie maluję tak mi się zdaje, a wreszcie tak brak mi temperamentu (…)”. (ek s. 46). „Może i tam pojadę zobaczyć ich wspaniałe dwory i zagrać w tenisa choć to takie elegancye przyjeżdżają w jedwabiach, brylantach etc. Wczoraj była okropna burza. Ciemność zupełna, ulewa, pioruny – koniczyna która podeschła znowu mokra – (…).


Po pierwsze – głos Knausówny w dyskusji dotyczącej kwestii kobiecej, a dokładniej zagadnień związanych z edukacją kobiet: (…) po obiedzie była wielka dysputa o uczęszczaniu kobiet do gimnazyum i na uniwersytet. Pan B. jest stanowczo przeciwny temu, mówi że to jest marnowaniem najpiękniejszych lat, siły i że muszą się wskutek nadmiernej pracy rozchorować wszystkie. Mówi, że na miejscu Tatusia, nie posłałby Janki od gimnazyum, lecz uczyłby ją gospodarstwa. On i mnie ma za złe że się mało to jest nic gospodarstwem zajmuję, ale jabym to sobie uważała za przestępstwo we Włoszech gospodarować, kiedy mnie w domu gospodarstwo czeka, a na moją podróż tyle się pieniędzy wydało! (ek, s. 13)

W przytoczonym cytacie niczym w soczewce skupione zostały stereotypowe poglądy o zasadności edukowania kobiet. Szkołę powinno zastąpić, by tak rzec, wykształcenie praktyczne. Słyszalne jest też echo obiegowych sądów sytuujących kobietę w sferze prywatnej, domowej. Emilia umiała bronić się przed owym przyporządkowaniem, ponad wszystko przedkładała samorealizację22. Skupiona głównie na sztuce, starała się eliminować rozpraszające zajęcia, czy niepożądane zobowiązania towarzyskie: „Malarz i w ogóle artysta nie znosi wszelkich więzów, względów i pracowania obowiązkowego, a ja tak się krępowaną czułam tem że mnie tyle dobrodziejstw spotyka, że mi to utrudniało spokojne myślenie jedynie o sztuce” (ek, s. 10). Była perfekcjonistką, martwiły ją chwilowe spadki formy: „Tymczasem porównuję to co namalowałam we wtorek, że tam, jak tu maluję i widzę, że nie umiem już tak szybko i tak wiele

(…) Zbiory waszych truskawek po 11 kg wzbudziły tu podziw. (…) Jaskółki dużo mają młodych?” (ek s. 20). Przywołanie zróżnicowanych zagadnień, zestawianie ze sobą zupełnie nie podobnych kwestii, to prawidła epistolarnej narracji. Nie jest to li tylko cecha formalna, odsyła ona wprost do performatywnej mocy listów – słowa mogą zmieniać i zmieniają rzeczywistość. Dzięki intensywnej korespondencji Knausówna brała czynny udział w życiu najbliższych, choć fizycznie była nieobecna. 22 Skupienie na własnych dążeniach, realizacja planów i zamierzeń, indywidualizm przed hołdowaniem oczekiwaniom ogółu, czynią Knausównę swego rodzaju potomkinią Narcyzy Żmichowskiej. Krakowianka kontynuowała jej plan konsekwentnego rozwijania zdolności. Por. G. Borkowska, Literatura i „geniusz kobiecy”: Wiek xix i wiek xx, [w:] Kobieta i kultura. Kobiety wśród twórców kultury intelektualnej i artystycznej w dobie rozbiorów i niepodległym państwie polskim, s. 29–40.

malować. (…) widocznie nie może być niż tak jak jest” (ek, s. 22). Sporą część epistolarnej narracji zajmują opisy prac nad kolejnymi obrazami, nierzadko zamieniają się one w nacechowane literackością ekfrazy – dzieł „w toku”. Po drugie, Emilia Knausówna, (pozornie) całkowicie oddana sztuce, rozumiała, iż jej zawód, styl życia, ambicje artystyczne niekoniecznie spotykają się z życzliwym odbiorem społecznym. Wsparcie emocjonalne i finansowe zapewniała jej rodzina. Szczególnie serdeczne relacje łączyły Emilię z matką, ufającą w córczyny talent, akceptującą każdą jej decyzję. Ojciec także był orędownikiem jej artystycznych inklinacji (np. towarzyszył córce podczas wyprawy do Włoch), chociaż niekiedy studził zapędy młodej, zapalczywej artystki. Knausówna była wdzięczna rodzicom, odpłacała im pilnością w pracy, szczegółowymi opowieściami z podróży, postępów artystycznych, spotkań. Pogodny ton epistolarnej narracji ni stąd ni zowąd mącony bywał przez ułamkowe, smutne rozważania. Po wizycie u jednej z wiekowych ciotek zanotowała słowa starszej pani i swój komentarz do nich: „Żal mi każdej matki która nie ma córki (kursywa od redakcji – przyp. aut.). To prawda, że córki choć zamężne do swoich rodziców swoją rodzinę przyciągają a nie stają się obce. Naturalnie musiałam sobie myśleć: co mama ma ze mnie?” (ek s. 56). Emilia nie wyszła za mąż (czy był to jej autonomiczny wybór, czy też życie wybrało za nią – brak danych), irytowały (a być może i sprawiały jej przykrość) sugestie, aby zmieniła stan cywilny – bycie kobietą niezamężną23 rzucało cień na jej działalność zawodową i nią samą, anulowało jej osiągnięcia, podkreślało jej wykluczenie z dyskursu małżeńsko-macierzyńskiego. Zaznaczyć należy, iż Knausówna była w pewien sposób chroniona przez silne relacje rodzinne.

23 Sankcję staropanieństwa skrupulatnie opisała Sławomira Walczewska: „(…) sankcja staropanieństwa ujawniła swą podstawową strukturę, swą „siłę rażenia”. Anatemy obyczajowej, owego wyizolowania, odrzucenia na margines i etykietki „gorszości” niczym nie można było przebłagać. Lekceważący uśmiech przenosił się ponad samodzielność, lata wzorowej pracy, sukcesy zawodowe i samodzielnie osiągniętą zamożność. Jawnej represyjności nakazu małżeństwa dla kobiet, nakazu niczym nie uzasadnionego i nie dającego się przez nic zrównoważyć, przeciwstawiały dawne emancypantki nie tylko argumenty, lecz i moc swego dyskursu”. S. Walczewska, Damy, rycerze i feministki. Kobiecy dyskurs emancypacyjny w Polsce, wyd. 2, Kraków 2000, s. 140.

130

131


Kolejne zagadnienie: czy z zachowanej korespondencji można wyekscerpować choćby mgliste zręby światopoglądu autorki „Piwonii w wazonie”? Odpowiedź brzmi: tak, aczkolwiek są to zaledwie ułamki większej całości. Poniższą wypowiedź proponuję potraktować jako credo (głęboko wierzącej) Knausówny:

wytrwale dążącej do celu, autorki obrazów stonowanych, pastelowych, wyrazistych i jednocześnie delikatnych. Emilia – nieustająco w drodze, dzieląca czas pomiędzy sztalugi i karty korespondencji, (nie)chętnie biorąca udział w rozrywkach, głodna kontaktu z artystami, nie zapominała o bliskich. Dla rodziców, braci i sióstr zawsze miała ciepłe słowa, wkomponowane w bogatą, pośpieszną, nasyconą szczegółami epistolarną narrację. Uparta i delikatna, pracowita, zaradna, samodzielna, pozostała wierna (marzeniom) o sztuce. Chciałabym, by przestała być jedną z wielu młodopolskich, anonimowych artystek. Pierwszy krok został już uczyniony.

I jeśli się czego bać na świecie należy – to siebie samego. Każdy człowiek szczęście ma przy sobie – innego nie masz – a każdy za jakiemś nieznanem innem goni – szczęście jest tylko w zdolności kochania, adorowania – a potem w pracy (ek, s. 55).

Dla Emilii największym zagrożeniem, przeszkodą w spełnianiu aspiracji była… ona sama. Dlatego też, aby uniknąć zbytniego introwertyzmu, skupiała się na budowaniu relacji z innymi, co równocześnie umożliwiało jej kontrolę samej siebie. Ekstrawertyzm uczuciowy i zawodowy połączony był z optymistycznym nastawieniem do świata24, choć rzeczywistość dookolna „skrzeczała”: „(…) my jesteśmy jak starzy, bez entuzjazmu i bez życia. (…) nie wesoło nam – dzisiejszej generacji, tyle widzimy zła, marności, których dawniejsze generacye nie znały” (ek, s. 22). Iście młodopolski, lekko dekadencki, ale i niezwykle realistyczny sąd. Trudno nie dostrzec, iż Emilia była nieodrodną córką swej epoki. Adeptka malarstwa (łudząco podobna do Emilii) była także bohaterką jednego z bardziej znanych młodopolskich dramatów. W 1899 roku (Knausówna od dwóch lat uczyła się w szkole Certowiczówny) odbyła się premiera sztuki Jana Augusta Kisielewskiego pt. W sieci. Bohaterka sztuki, Julia Chomińska, „studentka malarstwa”, nie znajduje zrozumienia w rodzinie, sztukę składa na ołtarzu domowego (nie)szczęścia. Nie udało się jej wyplątać z filisterskiej sieci. „Szalona Julka” jest literacką siostrą Knausówny, siostrą, dla której los nie był łaskawy. Mogę jedynie spekulować, czy Emilia znała fabułę sztuki Kisielewskiego. Zaryzykuję odpowiedź twierdzącą. Jej losy potoczyły się (na szczęście) zgoła inaczej – splot życia i sztuki dla niej okazał się fortunny. Ze śladów, odbić, prześwitów, garści hipotez wyłania się portret krakowskiej malarki z przełomu xix i xx wieku, pełnej pasji, acz nieco nostalgicznej25,

Anna Pekaniec

24 „Tymczasem mnie rozpiera optymizm i chciałabym żeby nim się wszyscy zarazili” (ek s. 22). 25 „Przeszłość uczy, jak się żyć powinno” (ek s. 55–56).

132

133

Absolwentka studiów doktoranckich na Wydziale Polonistyki uj i podyplomowych studiów: wiedza o kulturze i filozofia na Wydziale Filozoficznym uj; autorka pracy doktorskiej pt. Czy jest kobieta w tej autobiografii? Kobieca literatura dokumentu osobistego od początku xix wieku do wybuchu ii wojny światowej. Prowadzi zajęcia na Wydziale Polonistyki uj i na Wydziale Nauk Humanistycznych w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Publikacje w tomach pokonferencyjnych, „Dekadzie Literackiej”, „Historii Pol(s)ki”, ii tomie Krakowskiego szlaku kobiet. Przewodniczce po Krakowie emancypantek. Zainteresowania naukowe: autobiografie, narracyjne teorie tożsamości, metoda biograficzna w socjologii, krytyka feministyczna, literatura Młodej Polski. W wolnych chwilach fotografuje.


bibliografia:

Sosnowska J., Walczewska S.,

Borkowska G.,

Czajecka B., Gilmore L., Kras J., Poprzęcka M.,

Skwarczyńska S.,

Smith S.,

Literatura i „geniusz kobiecy”: Wiek xix i wiek xx, [w:] Kobieta i kultura. Kobiety wśród twórców kultury intelektualnej i artystycznej w dobie rozbiorów i niepodległym państwie polskim, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, dig, Warszawa 1996. „Z domu w szeroki świat”. Droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, Kraków 1990. Autobiographics. A Feminist Theory of Women’s Self-Representation, Cornell Univeristy Press, Ithaca and London 1994. Listy Emilii Knausówny malarki krakowskiej żyjącej na przełomie xix/xx wieku, listy zebrane, odczytane i przepisane przez Annę Sołtys-Kulinicz w 2004 roku. Wyższe Kursy dla Kobiet im. A. Baranieckiego w Krakowie 1868–1924, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972. Polskie życie artystyczne w latach 1890–1914, pod red. A. Wojciechowskiego, Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich, Wrocław-Warszawa-Kraków 1967. Boznańska i inne, [w:] Kobieta i kultura. Kobiety wśród twórców kultury intelektualnej i artystycznej w dobie rozbiorów i niepodległym państwie polskim, pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, dig, Warszawa 1996. Teoria listu, Archiwum Towarzystwa Naukowego we Lwowie, Lwów 1937. Słownik artystów polskich i obcych w Polsce działających (zmarłych przed 1966 r.) Malarze, rzeźbiarze, graficy, t. iv Kl-La, Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich, WrocławWarszawa-Kraków 1986. A Poetics of Women’s Autobiography. Marginality and Fictions of Self-Repretsentation, Indiana University Press, Bloomington and Indianapolis 1987. 134

135

Poza kanonem. Sztuka polskich artystek 1880–1939, Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 2003. Damy, rycerze i feministki. Kobiecy dyskurs emancypacyjny w Polsce, eFka, wyd. 2, Kraków 2000. http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/plain-content?id=1192 [dostęp: 29.07.2011].



Zofia Noworól

Golde-

Syrena o srebrnym głosie – Estera Golde-Stróżecka1

(pseudonim: Pedagog, Ira, Irka, Irena, Etka, Janina, Doktorka, Halina, Miłaszewska, „minister finansów”; kryptonim: Ped., Str.)

Osobiste spotkanie Estery z moją Przodkinią W przeciwieństwie do większości Bohaterek Przewodniczek o Esterze nie brakuje ani śladów, ani opracowań. Dogłębna ich analiza pozwoliłaby napisać solidną i wieloaspektową biografię. Ciesząc się tą obfitością, starałam się dokonać selekcji informacji skrojonej pod to, co uznaję za ważne, i znaleźć w tych zbiorach nieco inne niż sportretowane dotychczas oblicze Estery. Poznawanie jej wymagało przebrnięcia przez dyskurs tekstów pochodzących z końca lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych xx w. – „rewolucyjny” i, co razi, bardzo patetyczny. Trudno mi było poprzez te słowa zobaczyć kobietę… Pytanie, na ile Estera sama żyła w świecie skonstruowanym takim językiem? Paradoksalnie, sposób opisu rzeczywistości, wybór elementów, nadanie pewnym sformułowaniom szczególnej mocy itp. mogły być, wbrew moim oczekiwaniom, bardzo bliskie mojej Bohaterce. Dość, że w napisanym kilka lat przed śmiercią „Życiorysie”2, Etka streściła wyłącznie swą działalność polityczną. Może tekst ten był skierowany do ideowych spadkobierców?

1 lub Strożecka. 2 E. Golde-Stróżecka, Życiorys Strożeckiej Estery, Archiwum Akt Nowych, Estera Golde i Jan Stróżeccy. Dokumenty Biograficzne, sygn. 301/iv/1, s. 1–4.

137


Wybrałam Esterę ze względu na poczucie, że najwyższy czas przywrócić pamięć o działaczkach socjalistycznych wykluczonych z pamięci nie tylko jako kobiety, ale też jako socjalistki. Przyznam, że wzruszenie wywołują u mnie chwilami „rewolucyjne” sformułowania, których w opisie swojej młodości używała jedna z najbliższych mi Przodkiń – Anda, moja babcia3. Niemniej moim celem, gdy rozpoczynałam poszukiwania Estery, było odnalezienie śladów po jej spotkaniu z inną moją Przodkinią – drugą rewolucjonistką, o której wiem –Marianną Rutkiewicz, z domu Staryssą, moją praprababką. Współczesny dyskurs na temat dawnych ruchów socjalistycznych uznaję za niesprawiedliwy4. Potrzeba otworzenia przestrzeni dla moich własnych „rewolucyjnych” korzeni jest tym większa, że kobieta, której spotkania z Esterą usilnie szukałam, zapisała się w historii rodziny dość humorystycznie, podczas gdy życie jej było mało zabawne. Marianna była matką 4 synów, wśród nich najmłodszego – mojego pradziadka Mietka. Nie pracowała zawodowo, prowadziła natomiast działalność polityczną, niepodległościową. W ramach tej działalności, w pierwszej dekadzie xx w. wysłała swojego niepełnoletniego najstarszego syna, „przebranego za kobietę”, by zabił jakiegoś carskiego oficjela. Tak zrobił. Uniknął kary śmierci ze względu na wiek, ale wylądował w twierdzy Szlisselburskiej, gdzie pozostał aż do wybuchu rewolucji październikowej5. Babka Rutkiewiczowa, jak nazywana była w rodzinnych opowieściach, została natomiast zesłana kibitką do

Irkucka. Tam zakochała się i chciała nawet zostać po zesłaniu. Nastoletni wówczas pradziadek Mietek osobiście pojechał w związku z tym po matkę i przywiózł ją z powrotem do Kielc, gdzie kontynuowała działalność polityczną, tyle że już nie bojową. O jej aktywności w pps-Lewicy dowiedziałam się znacznie później. Żartobliwy ton tych opowieści skutecznie ukrywał lewicowe poglądy mojej praprababki. Miałam nadzieję znaleźć tropy spotkania Estery z Marianną. Nie znalazłam dowodów, ale jestem pewna, że kiedyś do niego doszło. Zwłaszcza, że w toku poszukiwań trafiłam na ślad wskazujący, że ich mężowie, Jan i Władysław, na pewno znali się osobiście – obaj uczyli się bowiem ze Stefanem Żeromskim w kieleckim gimnazjum im. Mikołaja Reja. Upamiętniając moją Bohaterkę i jej zasługi dla ruchu kobiecego na ziemiach polskich, pragnę upamiętnić też symbolicznie moje Przodkinie socjalistki, a szczególnie Mariannę Rutkiewicz, o prawdziwie ułańskiej fantazji. 24. Estera Golde-Stróżecka

Wychodząc w świat Estera Golde urodziła się w Płocku 1 sierpnia 1872 r. w rodzinie żydowskiej. Była drugą córką Liby Racheli Goldstein oraz Izraela (Benjamina) Golde (1845– 1905) – zamożnego płockiego kupca i fabrykanta, a równocześnie filantropa i działacza syjonistycznego6. O aktywności społecznej matki nie znalazłam niestety żadnych wzmianek. Estera miała starszą siostrę Cecylię i brata Juliusza. Oboje działali w Polskiej Partii Socjalistycznej. Juliusz, z wykształcenia lekarz, był związany z lewicowym ruchem syjonistycznym w Płocku (jako działacz SyjonistycznoSocjalistycznej Patrii Robotniczej „Poalej Syjon“)7, później działał na rzecz powstania Żydowskiego Okręgu Autonomicznego na Krymie i w Birobidżanie. Estera ukończyła Gimnazjum Gubernialne w Płocku w 1888 r. Rok później wyjechała na studia przyrodnicze i medyczne do Genewy. Niewykluczone,

3 Od najmłodszych lat członkini żydowskich organizacji lewicowych skif-u (Sotzialistischer Kinder Farband – dziecięca organizacja żydowska działająca przy Bundzie), Bundu (Powszechny Żydowski Związek Robotniczy na Litwie, w Polsce i Rosji – żydowska, antysyjonistyczna partia lewicowa, domagająca się pełnego równouprawnienia ludności żydowskiej oraz autonomii kultury żydowskiej, w tym języka jidysz), a później też mopr-u (Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom – założona w latach dwudziestych xx w. w Moskwie organizacja komunistyczna, której celem było niesienie pomocy więzionym rewolucjonistkom i rewolucjonistom oraz ich rodzinom). 4 Mam na myśli przede wszystkim mit żydokomuny i jego zakorzenione w przeszłości podstawy symboliczne, ale też utożsamienie socjalizmu z komunizmem oraz „zapominanie” o przedwojennych ideach socjalizmu, które zostały zawłaszczone, a następnie zdeformowane w okresie prl-u. 5 Chlubnie powrócił do kraju z bolszewikami w sierpniu 1920 r.

6 F. Tych, Strożecka, „Polski słownik biograficzny”, pod red. A. Romanowskiego, pan pau, Warszawa-Kraków 2006–2007, t. xliv, s. 416. 7 http://www.sztetl.org.pl/pl/article/plock/5,historia/?ver=1 [dostęp: 11.08.2011].

138

139


że spotkała tam Marcelinę Kulikowską8. Dwa lata później przeniosła się do Paryża, gdzie z przerwami kontynuowała studia medyczne, które ukończyła ze specjalizacją pediatria w 1896 r. Aby zdobyć uprawnienia do wykonywania zawodu w kraju, w 1897 r. w Moskwie zdała państwowy egzamin na dyplom lekarski.

skrócie, przytaczając przede wszystkim te fakty, które ona sama wybrała i wypisała na 4 lata przed śmiercią w „Życiorysie”13 oraz ich konsekwencje, takie jak więzienia, zesłania czy emigracja. Oddaję jej poniekąd głos w kwestii wyboru tego, co najważniejsze. „Jestem socjalistką ze szczerego, wewnętrznego przekonania…”

Przekraczanie granic Polityczne zaangażowanie Estery sięga wczesnej młodości. Socjalizm zaszczepił jej bowiem nauczyciel z czasów szkolnych, Janusz Tański14. Działalność polityczną Estera rozpoczęła wraz ze wstąpieniem w szeregi nielegalnej wówczas Polskiej Partii Socjalistycznej w 1893 r. W tym okresie znała już swojego życiowego partnera Jana Stróżeckiego. Już w połowie 1893 roku została po raz pierwszy aresztowana i osadzona w x Pawilonie Warszawskiej Cytadeli, by spędzić w więzieniu kilka miesięcy i po zwolnieniu za kaucją15 udać się do Paryża na studia medyczne na Sorbonie. Tam zaangażowała się w pracę Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich, gdzie była m.in. kasjerką. Pierwszą pracę zawodową podjęła w Szpitalu Żydowskim w Płocku16. Niedługo potem wyjechała do Moskwy, gdzie nostryfikowała dyplom. Po powrocie z Rosji osiedliła się w Warszawie, podejmując pracę lekarki w szpitalu chorób dziecięcych oraz działalność w pps. Już w marcu 1898 r. znów została aresztowana i osadzona w x Pawilonie i na „Serbii”17 oraz skazana na dwuletnie zesłanie do Orłowa (miasteczko w obwodzie Chałturin, w guberni wiackiej), gdzie pracowała jako lekarka. Jak pisała w „Życiorysie”:

Czytając o życiu Estery, ma się wrażenie, że doskonale czuła się w sferze publicznej. Gdyby zechcieć wymienić tu podstawowe rodzaje działalności, jakich się w niej podjęła przez całe życie, trzeba by napisać na pewno o: legalnej i konspiracyjnej działalności politycznej, zawodowej oraz aktywności społecznej o charakterze: pomocowym, edukacyjnym, popularyzatorskim, agitacyjnym, w tym roli mówczyni wiecowej, do czego miała ponoć wybitny talent oraz o pracy redaktorki i autorki licznych artykułów na tematy polityczne i społeczne9. Ta sfera życia mojej Bohaterki została dość szczegółowo opisana w artykułach biograficznych, jednym poświęconym Stróżeckiej10 i drugim, małżeństwu Stróżeckich11 oraz w poświęconym jej biogramie w Polskim Słowniku Biograficznym12. Do tych trzech tekstów będę się niejednokrotnie odwoływać, niemniej zależy mi na przedstawieniu nieco innego oblicza Estery – kobiety, Żydówki, partnerki, lekarki… Dlatego opis działalności politycznej i społecznej Stróżeckiej przedstawiam poniżej w ogromnym

8 Kulikowska również podjęła tam studia przyrodnicze rok po ukończeniu gimnazjum, a obie były urodzone w 1872 r.; A. Brożkowska, Marcelina Kulikowska. Strzał w serce, [w:] Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek, pod red. E. Furgał, Fundacja Przestrzeń Kobiet, Kraków 2009, s. 65. 9 Publikowała teksty i prowadziła prace redakcyjne m.in. w: „Przedświcie”, „Biuletynie Zagranicznym pps”, „Gazecie Robotniczej”, „Robotniku”, „Naprzód”, „Ogniwie”, „Neue Zeit”, „Nowej Kulturze”, „Nowym Słowie”, „Myśli Socjalistycznej”, „Dziennik Ludowym” i pewnie innych, na które nie trafiłam. 10 K. Kawecka, A. Żarnowska, Estera Golde-Stróżecka, „Z pola walki”, 1959, nr 1 (5), s. 208–228. 11 J. Kancewicz, Estera i Jan Strożeccy, „Rocznik Warszawski – Archiwum Państwowe m.st. Warszawy i Woj. Warszawskiego”, piw, Warszawa 1969, t. ix, s. 193–231. 12 F. Tych, dz. cyt., s. 416–419.

Terminu zesłania nie skończyłam, wróciłam po roku na robotę do kraju, a następnie z polecenia partii wyjechałam do zaboru pruskiego, gdzie objęłam redakcję ”Gazety Robotniczej”.

13 E. Golde-Stróżecka, dz. cyt., s.1–4. 14 J. Kancewicz, dz. cyt., s. 198; K. Kawecka, A. Żarnowska, dz. cyt., s. 208; E. GoldeStróżecka, dz. cyt., s. 1. 15 Złożoną przez rodziców w kwocie 5 tys. rubli, F. Tych, dz. cyt., s. 417. 16 F. Tych, dz. cyt., s. 417. 17 Kobiece więzienie śledcze, mieszczące się w Warszawie przy ul. Dzielnej 26, sąsiadujące z Pawiakiem.

140

141


Wydziału Bojowego partii21. Po rozłamie w pps Estera związała się z ppsLewicą. Wspominała:

Do 1905 r. pracowałam w Poznańskiem i na Górnym Śląsku. W tym czasie byłam aresztowana i siedziałam około 2ch lat w więzieniu w Bytomiu18.

Z tego okresu pochodzi wygłoszona przed sądem pruskim deklaracja ideowa:

Przez cały okres do 1907 r. nie przestawałam być na odpowiedzialnych placówkach p.p.s Lewicy. Od 1907 r. i przez okres wojny pracowałam w szeregach partii za granicą, w Kierownictwie22.

Mając 16 lat, wstąpiłam na uniwersytet w Genewie, aby studiować medycynę. Pięć lat byłam lekarzem. W swojej działalności poznałam niedolę ludu. Dlatego też stałam się socjalistką. Jestem socjalistką ze szczerego, wewnętrznego przekonania, nie dla korzyści. Nie byłam człowiekiem żądnym przygód, lecz pożytecznym członkiem społeczeństwa19.

Stróżeccy wyjechali początkowo do Genewy, gdzie zawarli oficjalnie związek małżeński, skąd niebawem przenieśli się do Paryża. Tam też urodziły się ich dzieci, Irena (ur. 1907) i Jan (ur. 1911). Ze wspomnień Ireny 23 wynika, że rodzice w okresie wspólnego życia w Paryżu byli niezmiernie zajęci sprawami społecznymi i pracą zarobkową, przy czym w początkowym okresie na życie zarabiała głównie Estera. Posiadającej prawo do praktyki lekarskiej w Paryżu Esterze dość szybko udało się otworzyć własny gabinet. Korzystne dla jego rozwoju było położenie nieopodal paryskiej dzielnicy żydowskiej, licznie zamieszkałej przez Polaków.

Ważnym elementem działalności Golde w zaborze pruskim było promowanie edukacji wśród robotników oraz walka o prawo do edukacji w języku polskim. Estera brała czynny udział w rewolucji 1905 roku. W „Życiorysie” pisała, że została wezwana do Warszawy przez Kierownictwo pps, gdzie, już wtedy razem ze Stróżeckim, działali pod przybranym nazwiskiem Miłaszewscy. To był czas, gdy moja Bohaterka zasłynęła jako mówczyni wiecowa:

Miała tam rzeczywiście szalenie dużo pracy – tak, że sypiała po cztery godziny na dobę. Zajmowała się akuszerią i była niesłychanie lubiana przez całą ludność tej dzielnicy24.

Matka (…) była jedyną kobietą-mówczynią; występowała razem z Daszyńskim, który nazywał ją „syreną o srebrnym głosie”. Miała ona rzeczywiście głos nadzwyczaj śpiewny i bardzo mocny, była świetnym mówcą masowym. W okresie rewolucji 1905 roku brała udział w wielu wiecach i bardzo była znana jako mówczyni, bodajże jedyna z tego okresu20.

Przemawiała m.in. na słynnych wiecach w Filharmonii warszawskiej. Golde ostro oponowała przeciwko stosowaniu terroru, jako środka walki z caratem. Pozwalała sobie na otwartą krytykę kierowanego przez Piłsudskiego

W tym okresie Stróżecki zajmował się głównie pracą społeczną, później zaczął pracować zarobkowo jako fotograf. W całym okresie paryskim Stróżeccy pracowali dla polskich emigracyjnych organizacji społecznych (Towarzystwo Czerwonego Krzyża) i oświatowych (w tym dla Uniwersytetu Ludowego im. Adama Mickiewicza). Czasy te zakończyła tragiczna śmierć Jana Stróżeckiego 3 sierpnia 1918 roku25. Estera pożegnała więc Paryż i wraz z dziećmi przeniosła się do niepodległej Polski.

18 E. Golde-Stróżecka, dz. cyt., s. 1–2; Zarzut sformułowano jako podburzanie do nienawiści klasowej. 19 Dzień sądu, „Gazeta robotnicza”, 20 xii 1902, nr 51; cyt za: K. Kawecka, A. Żarnowska, dz. cyt., s. 208. 20 Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, Relacja Ireny Corno-Stróżeckiej, nagrana w zhp dnia 1.viii.1966 r., Archiwum Akt Nowych, Estera Golde i Jan Stróżeccy. Wspomnienia i opracowania, sygn. 301/i/1, s. 11.

21 22 23 24 25

142

143

F. Tych, dz. cyt., s. 418. E. Golde-Stróżecka, dz. cyt., s. 2. Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, dz. cyt., s. 1. Tamże, s. 1. F. Tych, dz. cyt., s. 418.


W 1919, wróciłam do kraju pierwszym pociągiem reemigracyjnym w kwietniu i zaczęłam pracować już w szeregach partii komunistycznej bez żadnej przerwy do końca 1933 r.26

Obok intensywnej działalności politycznej w Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, Estera bardzo aktywnie pracowała wówczas społecznie. Być może był to jeden z intensywniejszych okresów w jej życiu, jeśli idzie o tego typu działalność. Znana była zarówno jako dobry lekarz, praktykujący w Kasie Chorych w Warszawie, jak też, jako przewodnicząca Uniwersytetu Ludowego27, świetny organizator tej instytucji, a po jej zamknięciu przez władze – pracowała w związkach zawodowych i w Stowarzyszeniu Wolnomyślicieli28.

W tym okresie organizowała też Dom Dziecka w Pruszkowie29 oraz przeznaczony dla dzieci uwięzionych i zmarłych rewolucjonistów dom wychowawczy w Kole. Walka Estery o prawa osób bezwyznaniowych wzmożona została w 1924 r., gdy jej córka Irena zdała maturę, ale ze względu na brak stopnia z religii Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego odmówiło jej wydania oficjalnego dokumentu. Stróżecka zaskarżyła więc Ministerstwo do Najwyższego Trybunału Administracyjnego. Przeszło dwuletni proces, który z czasem nabrał rozgłosu, przegrała30. Zmusiło to Irenę do powrotu do Paryża w celu kontynuowania edukacji, gdzie podobnie jak matka, podjęła studia medyczne.

Utrzymanie córki w Paryżu było dla Estery ogromnym obciążeniem finansowym, zwłaszcza że w tym okresie większą część warszawskiego życia zajmowała jej działalność społeczna niż zarobkowa. W 1928 roku Golde-Stróżecka kandydowała na posłankę w wyborach do Sejmu z listy Bloku Jedność Robotniczo-Chłopska w województwie warszawskim. Otwarcie krytykując na wiecach przedwyborczych jakość polskiej demokracji, skazała się ponownie na „banicję” i była zmuszona uciekać z Polski. Udała się wtedy do córki do Paryża. Jak twierdziła Irena, matka była już wtedy chora na chorobę niedokrwienną serca, która doprowadziła do jej śmierci dziesięć lat później31. Rozpoczęła wówczas intensywną pracę zawodową oraz działalność wśród polskich górników w północnej Francji. Brała udział w rozwoju ruchu komunistycznego we Francji. W następnych latach była prezeską polskiej sekcji francuskiego oddziału Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (tzw. Czerwonej Pomocy) oraz członkinią egzekutywy sekcji francuskiej32. Matka cieszyła się w środowisku francuskich towarzyszy ogromnym respektem, jako działaczka z wielką kulturą marksistowską i z dużym zasobem umiejętności organizacyjnych, z dużym doświadczeniem i długim okresem działalności; słuchano jej tam bardzo chętnie a matka dawała wiele rad młodym towarzyszom z tej gminy. Merem był tam wówczas Lebigaud, który zginął w Oświęcimiu w czasie ostatniej wojny33.

„Zadania chwili obecnej” – Golde na Zjeździe Kobiet Polskich 1905 r. Działalność wśród kobiet Golde rozwijała podczas pracy na terenie zaboru pruskiego. Obok licznych przemówień na tematy polityczne, dotyczące oświaty, zdrowia i higieny, specjalny „program” prowadziła dla robotnic. Wśród tytułów odczytów wygłaszanych w Domu Związkowym w Katowicach znalazły się m.in. „Dlaczego kobiety górnośląskie powinny popierać organizacje

26 E. Golde-Stróżecka, dz. cyt., s. 2. 27 Przy ul. Oboźnej w Warszawie. 28 H. Marek, Golde Stróżecka Estera, Archiwum Akt Nowych, Akta Heleny i Lucjana Marków [Opracowane życiorysy osób występujących w „Listach z domu i do domu”. Litery a–s.] 1960–1968, sygn. 44, s.1. 29 We współpracy m.in. z Januszem Korczakiem, Marią Falską, Stefanią Sempołowską, Zofia Praussową i in., F. Tych, dz. cyt. s. 418. 30 Dosyć szczegółowo to wydarzenie oraz działalność wolnomyślicielską Golde-Stróżeckiej opisał J. Kancewicz, dz. cyt., s. 226–228.

31 Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, dz. cyt., s. 6. 32 E. Golde-Stróżecka, dz. cyt., s. 3; J. Kancewicz, dz. cyt., s. 229. 33 Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, dz.cyt., s. 7.

144

145


robotnicze?” czy też „Dlaczego mężowie nasi należą do związku?”34. W roku 1904 m.in. z jej inicjatywy powstało w Katowicach pierwsze kobiece socjaldemokratyczne towarzystwo oświatowe „Ognisko”. W nim również Estera prowadziła odczyty, głównie związane ze zdrowiem kobiet35. Kraków nie powinien znaleźć się wśród miast, z którymi najbardziej związana była Estera36. Niemniej, jeśli idzie o jej wkład dla ruchu kobiecego, Kraków zapisał się jako miejsce bardzo ważne. Wzmożona aktywność Golde w Krakowie przypada na lata 1904–1905. Tutaj po ośmioletniej rozłące spotkała się pierwszy raz z Janem Stróżeckim, po czym odwiedzała go, pracując w zaborze pruskim. Domyślam się, że była w tym okresie w kontakcie z jedną z moich ulubionych przedstawicielek krakowskich feministek, Kazimierą Bujwidową, z którą zorganizowała latem 1905 r. wiec kobiecy w Zakopanem37. Najmocniej obecność Estery w Krakowie zapisała się dzięki Zjazdowi Kobiet Polskich. Pierwszy trójzaborowy Zjazd Kobiet Polskich odbywał się w dniach 20–23 października 1905 r. Inauguracyjne spotkanie wieczorem, 19 października w sali hotelu Kleina (obecnie, hotel Monopol, ul. św. Gertrudy 6), zgromadziło około 200 uczestniczek i stu gości38. Same obrady Zjazdu toczyły się głównie w sali Rady miejskiej39. Na zjeździe poruszano zagadnienia związane z czterema ważnymi w tym okresie obszarami, w podziale na odpowiadające im sekcje: polityczną,

wychowawczą, obyczajową i ekonomiczną. Jednakże jednym z najważniejszych tematów Zjazdu okazało się zrównanie praw politycznych kobiet i mężczyzn. Wprowadzono tę tematykę do stałego programu zjazdów kobiecych. Golde reprezentowała kobiety zaboru pruskiego, wśród których była jedyną działaczką socjalistyczną. Podczas Zjazdu uczestniczyła przede wszystkim w obradach sekcji politycznej. Jak twierdzi Sikorska-Kulesza40, ze wszystkich złożonych na Zjeździe propozycji politycznych najmocniej wybrzmiał dwugłos Golde i Daszyńskiego, którzy wezwali do wstępowania w szeregi partii socjalistycznej. Golde otwarcie kwestionowała możliwość rozwiązania kwestii kobiecej przez sam ruch kobiecy. W odczycie „Zadania chwili obecnej” w pierwszym dniu Zjazdu, przedstawiła swoją wizję ówczesnych rozwiązań.

Więc – nie zdobywanie praw mężczyzn, ale praw ogólnych – wyzwolenia wszystkich! – bo nie może być równouprawnienia, jak nie ma praw ogólnych. Dr Golde, jako socyalistka powiada, że nie może wyjść z siebie; – feministką nie jest, ale to nie znaczy, żeby była w sprzeczności z kobietami (jak to niektórzy jej przypisują) – ale ona wie, że tylko przez socyalizm kobiety dojdą do celu – kobiety nie mają praw – łączyć się więc powinny w walce o prawa. Dzięki ujarzmieniu, jako kobiety obywatelki, matki i t. d. łączą się kobiety, ale choć niektóre mają niby prawo np. głosowania, to jednak nie one same, jako takie, ale ich majątek np. ich kamienica – ich własność. Hasłem więc powinno być „Walka o powszechne prawo wyborcze!” Elementy postępowe, co chcą demoktyzacyi – wyjścia z obecnego stanowiska, chcą: ”ogólnego prawa wyborczego bez różnicy płci”, a ci co chcą go tylko dla mężczyzn są wstecznikami41.

34 K. Kawecka, A. Żarnowska, dz. cyt., s. 216. 35 Tamże, s. 216. Przykładowe tytuły: „O zdrowiu kobiety”, „O alkoholizmie”, „O chorobach kobiecych”, „O końcu świata z naukowego punktu widzenia”. 36 Ze względu na wybory życiowe, w tym podyktowane dobrem rewolucji, oraz przymusowe emigracje, wielokrotnie zmieniała miejsca zamieszkania i w związku z tym, bardziej niż z Krakowem, związana była na pewno z Płockiem, Warszawą, Katowicami oraz Paryżem, Berlinem, Moskwą i Genewą. 37 I. Moszczeńska, Wiec kobiecy w Zakopanem, „Nowe słowo”, Kraków 1905, nr 16, s. 324–328. 38 J. Sikorska-Kulesza, Trójzaborowe zjazdy kobiet, [w:] Działaczki społeczne, feministki, obywatelki… Samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich do 1918 roku (na tle porównawczym), pod red. A. Janiak-Jasińskiej, K. Sierakowskiej, A. Szwarca, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2008, s. 83. 39 Tamże, s. 93.

40 Tamże, s. 89. 41 B. Kampfówna, Protokół I. Zjazdu Kobiet polskich w Krakowie, „Nowe Słowo”, Kraków 1905, nr 20, s. 413–414.

146

147


Mówiła dalej o tym, by zaprzestać stawiania socjalistek jako tych, co „zdradzają feministki”.

Słowie”44, w którym nazwała się „polką izraelitką” i „żydówką”. To jedyne etniczne deklaracje mojej Bohaterki, na jakie trafiłam45. Na zakończenie Zjazdu, do budynku pocyrkowego46 zwołano wiec, w trakcie którego Estera wygłosiła referat „O potrzebie organizacji kobiet”. Na wiec przybyło co najmniej tyle osób, co na inaugurację, przy czym liczebnie zdominowany został przez przedstawicielki ppsd47. Na Zjeździe uchwalono m.in., iż podstawą wszelkiego dalszego rozwoju ma być przyznanie wszystkim wolności politycznej, w tym uzyskanie jednego wspólnego prawa dla wszystkich obywateli. Uznano również za konieczne możliwie największe rozwinięcie agitacji na rzecz powszechnego, równego, tajnego, bezpośredniego, czynnego i biernego prawa wyborczego bez różnicy płci48. Spodziewać się należy, że Estera miała spory wkład w sformułowanie tych postanowień. Powołana została również Komisja, złożona z siedmiu osób, w tym z Golde, która na posiedzeniu 24 października, dzień po zakończeniu Zjazdu, podjęła uchwałę o zwróceniu się do stronnictw politycznych z żądaniem włączenia sprawy równouprawnienia kobiet do programu polityki bieżącej poszczególnych partii49. Twór ten miał też zająć się organizacją następnego zjazdu – rok później, do którego nie doszło. Estery zresztą nie było już wtedy w Polsce. O późniejszej działalności Estery, dotyczącej sprawy kobiecej, niewiele wiadomo. W latach 1924–1928 była członkinią Centralnego Wydziału Kobiecego kpp50. Latem 1924 r. natomiast uczestniczyła w Międzynarodowej Konferencji

Bo i cóż może dać sam feminizm? – Tylko walka polityczna da nam to, czego chcemy. Połączyć się powinny wszystkie kobiety w organizacyę o wywalczenie praw politycznych42.

Wypowiedzi te są głosem w żywym w tamtym okresie sporze pomiędzy socjalistkami a feministkami, z których pierwsze walczyły o powszechne prawo wyborcze, w tym kobiet-przedstawicielek wszystkich klas społecznych. Tymczasem drugie za priorytet miały wyrównanie praw wyborczych kobiet i mężczyzn w ramach klas posiadających prawa polityczne, bez szczególnego zaangażowania w kwestię uzyskania praw wyborczych przez kobiety z innych warstw. Estera zabierała też głos w sprawach oddzielenia kościoła od państwa. Była to jedna z wielu kwestii spornych, w których moja Bohaterka prezentowała stanowisko radykalne, bliskie mi zresztą. Postulowała, żeby rozgraniczyć polskość od chrześcijaństwa. Złożyła w związku z tym rezolucję o następującym brzmieniu: Zjazd uznaje klerykalizm, który steroryzował społeczeństwo Poznańskie za największą zaporę dla postępu i rozwoju kultury i narodowości i poleca kobietom zab. prusk. w pierwszej mierze, by jaknajenergiczniej zwalczały ten kierunek. Rozbudzenie myśli krytycznej, zaznajamianie z kierunkiem politycznym, powinny doprowadzić do poznania idei socyalizmu, który służy za straszaka dla kleru43.

44 E. Golde, W obronie prawdy, „Nowe Słowo”, Kraków 1905, nr 21, s. 490–493. 45 Sam artykuł warto przeczytać choćby ze względu na kunszt literacki tekstu. Ponadto we fragmentach wcale nie stracił na aktualności! 46 ul. Dietla, przy Starowiślnej; było to w tym okresie, obok Ujeżdżalni na ul. Rajskiej, najczęstsze miejsce zgromadzeń kobiecych, B. Czajecka, „Z domu w daleki świat…”: droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, Universitas, Kraków 1990, s. 222. 47 B. Czajecka, dz. cyt., s. 221. 48 Program wspólnej pracy uchwalony na i Zjeździe Kobiet Polskich w Krakowie, „Nowe Słowo”, nr 20, s. 409. 49 B. Czajecka, dz. cyt., s. 221. 50 J. Kancewicz, dz. cyt., s. 225.

Krytyka ta nie pozostała bez odzewu – w nr. 247 „Gońca Wielkopolskiego”, niedługo po zakończeniu krakowskich obrad, opublikowano artykuł, który opowiadał o Zjeździe prześmiewczo i w sposób nadzwyczaj poniżający dla jego uczestniczek. Zawierał też treści antysemickie. Estera odpowiedziała nań polemicznym artykułem pt. „W obronie prawdy” opublikowanym w „Nowym

42 Tamże, s. 414. 43 Tamże, s. 433.

148

149


Kobiet w Moskwie. W obu okolicznościach była w kontakcie ze swoimi bliskimi przyjaciółkami, również komunistkami zaangażowanymi w sprawy kobiece, Kamillą Horowitz-Kancewiczową oraz Marią Koszutską (Kostrzewą).

Osiem lat zesłania Jana wypełniała korespondencja, która docierała do Średniokołymska tylko trzy razy do roku54. Nie przeszkodziło to narzeczonym pozostawać w kontakcie, w tym wymieniać poglądy na różne rewolucyjne kwestie. Kiedy Estera pojechała na zesłanie, pisała do Jana: Można by napisać tragedię czy farsę pt. Niedoszłe małżeństwo, czyli on albo ona w ulu55. Jednym z większych wyzwań tej korespondencji było przekazanie Stróżeckiemu informacji o fikcyjnym małżeństwie, które Golde zawarła w 1901 r. z Emilem Casparim, działaczem pruskiej pps, po to, by móc osiedlić się na terenie Prus i rozwijać tam działalność pps zaboru pruskiego. Formalny rozwód uzyskała na początku 1904 roku56. Estera Golde spotkała się wreszcie ze Stróżeckim, który powrócił po ukończeniu zesłania, pod koniec 1904 roku w Krakowie. W okresie tym działała intensywnie w Katowicach. Bliskość geograficzna miast pozwoliła im regularnie się spotykać, co było najpewniej źródłem ogromnej radości dla obojga. W październiku 1905 roku oboje otrzymali wezwanie od Centralnego Komitetu Robotniczego pps. Przyjazd do Warszawy, skąd prowadzili dalej działalność rewolucyjną, rozpoczął okres, w którym Estera i Jan stali się nierozłączni. Spodziewając się niechybnego aresztowania57, ze względu na narastające represje w zaborze rosyjskim oraz, jak to nazywa Kancewicz, (…) przez tyle lat odsuwane na bok, sprawy osobiste58, Estera i Jan zdecydowali się na emigrację. W sierpniu 1906 roku wyjechali do Genewy, gdzie pobrali się jeszcze w tym samym miesiącu i stamtąd udali do Paryża. Otworzyło to zupełnie nowy, znacznie, zdaje mi się, bezpieczniejszy okres w życiu Estery. Wtedy też urodziła dwoje dzieci. Irena wspominała:

Życie prywatne Była średniego wzrostu, czysto i starannie odziana, o miłym, przyjaznym uśmiechu, robiła wrażenie solidnej, sympatycznej osoby51. Znane mi przedstawienia Estery czynią z niej raczej postać pomnikową. A jakie życie wiodła prywatnie, jeśli w ogromie obowiązków znajdowała na nie czas? Jaką była osobą w relacjach z najbliższymi? Wiadomo, że związek Estery Golde z Janem Stróżeckim – równie zaangażowanym socjalistą, był mocno spleciony z aktywnością polityczną obojga. Stróżeckiego poznała najpewniej w trakcie krótkich wizyt w kraju podczas paryskich studiów. Analiza korespondencji Stróżeckich z tego okresu pozwala stwierdzić, że uważali się oni za małżeństwo już od marca 189352. Aresztowany w 1894 r. z powodów politycznych Stróżecki został w międzyczasie osadzony w x Pawilonie Cytadeli Warszawskiej, skąd później przeniesiono go do więzienia Butyrki w Moskwie. Wtedy Estera i Jan rozpoczęli wieloletnią wymianę korespondencji, z której większość miała formę grypsów53. Nim w 1896 r. Stróżecki został zesłany na osiem lat na Syberię Wschodnią, zdołali się jeszcze kilka razy zobaczyć w czasie załatwionych przez Esterę widzeń w moskiewskim więzieniu oraz kiedy Estera odprowadziła Stróżeckiego na pociąg na zesłanie, oficjalnie jako jego narzeczona. Potrzeba bycia blisko ukochanego była ponoć jedną z przyczyn przedłużania się procesu nostryfikacji dyplomu Estery w Moskwie.

W naszym domu panowała oczywiście atmosfera wesoła – rodzice byli przecież wreszcie razem po tylu latach rozstania… Ojciec był przez tyle lat na Syberii, a matka gdzieś we Wiatce, w więzieniach, na nielegalnej robocie. Każde z nich tułało się przez jakieś 15 lat.

51 H. Marek, dz. cyt., s. 1. 52 J. Kancewicz, dz. cyt., s. 198. 53 Nazywanych przez nich „maczkami”; Jan Kancewicz twierdzi, że znaczna część tej najbardziej intymnej korespondencji zachowała się; ja do niej nie dotarłam, J. Kancewicz, dz. cyt., s. 206.

54 55 56 57 58

150

151

Tamże, s. 209. Tamże, s. 212. Tamże, s. 213; K. Kawecka, A. Żarnowska, dz. cyt., s. 213. F. Tych, dz. cyt., s. 418. J. Kancewicz, dz. cyt., s. 220.


Wreszcie w Paryżu sprawy osobiste jakoś się u nich ułożyły, mieli więc pewien okres spokoju i szczęścia. To nasze szczęśliwe życie rodzinne trwało do zgonu ojca w 1918 roku. Ojciec zginął, chcąc uratować człowieka, który tonął – i którego z resztą w końcu uratował59.

Całe życie zarabiała z resztą na siebie, nie była nigdy funkcjonariuszką partyjną. Nas wychowywała w ten sam sposób, mówiąc nam: „Wy partii jesteście wszystko winni, a partia wam nic nie jest winna”. To był jej pogląd, który stale od matki słyszałam62.

Irena nie opowiedziała nic o przeżyciach matki z tego okresu. Była bardzo młodą dziewczyną, gdy ojciec zginął. Zdaje się, że trudne czasy nie opuściły Estery już do końca.

Czytając wspomnienia Ireny, mam wrażenie, że Golde była wręcz despotyczna: Ona pędziła wprost ludzi do roboty, był to przecież nie człowiek, a huragan. Miała szaloną energię, nie zawsze z resztą żyć z nią było łatwo. Zawsze miała rację, Była rozsądna; ale czasem, gdy się jest młodym, nie bardzo lubi się ludzi, którzy mają zawsze rację i uważają, że wszystko ma w życiu być według ich zdania. A matka podporządkowywała wszystko swojej ideologii. Nie istniało dla niej kierowanie się tym, co jest wygodniejsze dla niej, czy dla kogoś z bliskich. Mówiła w takich wypadkach: trudno – tak nie wolno… Kierowała się zawsze tylko zasadami słuszności63.

Etka oczyma córki – Ireny Corno-Stróżeckiej Wspomnienia Ireny Corno-Stróżeckiej zwierają wiele informacji o usposobieniu mojej Bohaterki: Nie lubiła wracać do przeszłości, stale żyła przyszłością; to była aktywistka a nie teoretyk. Poza tym matka była człowiekiem bardzo skromnym i nie lubiła o sobie mówić60.

Irena utrzymywała, że podobnie radykalne były jej zasady w stosunku do partii, co najpewniej bardzo utrudniło jej działalność polityczną pod koniec życia:

Na pewno była osobą niesamowicie wymagającą, zarówno od siebie, jak i od swoich najbliższych: Kiedy nie miała pieniędzy, a komuś było ich potrzeba i ja już wtedy pracowałam – przychodziła i brała je, mając klucz do mego mieszkania; mnie nie raz nie zostawało pieniędzy na jedzenie… Przez całe życie matki tak było: najpierw inni, potem my. Czasem mówiłam jej, że ona nie pozwala mi na różne rzeczy, które inni przecież robią, a ona wtedy odpowiadała mi: ”Ty jesteś moją córką, musisz dawać przykład. Niech inni robią sobie jak chcą, a Tobie nie wolno”61.

Kiedy miała w jakiejś sprawie określony pogląd lub z czymś się nie zgadzała – robiła wówczas swoje, nie dbając o opinię zwierzchników64.

Ostatnie lata życia i śmierć W 1934 r. Estera wyjechała do Związku Radzieckiego, gdzie leczyła się i pracowała. Pod koniec pierwszego roku pobytu napisała cytowany przeze mnie „Życiorys”65. Oto fragment, którym Estera zakończyła swe wyznanie:

Brała na siebie ogromną odpowiedzialność i jej również oczekiwała od swoich najbliższych:

62 63 64 65

59 Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, dz. cyt., s. 3–4. 60 Tamże, s. 11. 61 Tamże, s. 9.

152

153

Tamże, s. 13. Tamże, s. 24. Tamże, s. 13. E. Golde-Stróżecka, dz. cyt., s. 3–4.


Cały rok 1934 przebywam w z.s.rr. z powodu złego stanu zdrowia leczyłam się w szpitalu i w sanatoriach. Obecnie jeszcze nie mogę pracować w tym samym stopniu co dawniej, przed chorobą chroniczną serca, związaną z wiekiem. Od 15 Listopada br. pracuję w egzekutywie mopr’u. Pracę tę mogę wykonywać, ale mnie ona nie zadawalnia. Zawsze pracowałam i zarabiałam w swojej specjalności, jako lekarz, z przerwami w okresach kiedy organizacja tego wymagała. W warunkach obecnych, byłoby bardziej zgodnem z potrzebami w Związku Radzieckim, gdybym wróciła do pracy lekarskiej.

Mam wrażenie, że rozwiązanie partii i przeżycia z tym związane przyspieszyły śmierć matki. Szczęściem jej było to, że brat miał dziecko – tak, że ostatni rok życia matka poświęciła tej dziewczynce69. Z powodu krytycyzmu, który objawiała wobec sytuacji w zsrr była stopniowo odsuwana od kierowania gazetą, lecz formalnie pozostała jej redaktorem do końca życia70.

Oprócz pracy dla „Dziennika Ludowego” w tych schyłkowych latach Estera zajmowała się głównie

Co ciekawe, Estera wyjechała z synem, który udał się wówczas do pracy przy budowie moskiewskiego metra. W 1936 r. powrócili razem do Paryża. W ostatnich latach Estera pracowała jako redaktorka naczelna „Dziennika Ludowego” –czasopisma wydawanego dla polskiej emigracji robotniczej o profilu jednolitofrontowym66. Pisała przede wszystkim na tematy społeczne, takie jak obrona praw dzieci, młodzieży i osób starszych oraz dbałość o zachowanie języka i tożsamości polskiej na emigracji. Niechętnie poruszała tematy polityczne. Strożecka, pilnie śledząca zjawiska zachodzące w międzynarodowym ruchu komunistycznym, nie mogła i nie chciała przechodzić obojętnie obok narastających w nim wypaczeń, związanych z „kultem jednostki”, których finałem w owych latach było rozwiązanie kpp w 1938 roku67. Wiadomo, że brak entuzjazmu Estery dla zmian związanych z tzw. „procesem trockistów”, dostrzeżony na łamach „Dziennika Ludowego”, został odnotowany w Moskwie, skąd polecano przyjrzeć się bliżej Doktorce68. Irena wspominała:

pomaganiem różnym towarzyszom: jednemu trzeba było pomóc finansowo, innemu załatwić jakąś sprawę, trzeciego wysłać do Polski, czwartemu znaleźć mieszkanie… Jednym słowem, zawsze miała dookoła siebie wielu ludzi, którym potrzeba było pomocy71.

Zmarła 2 września 1938 r. w paryskim mieszkaniu swojego syna w trakcie cięższego niż zwykle ataku serca. Została pochowana obok Jana Stróżeckiego na cmentarzu miejskim w Pantin pod Paryżem. Jak pisze Feliks Tych72, „Dziennik Ludowy” nie zamieścił nawet jej nekrologu. Nagrobek Stróżeckich zdobi rzeźba Xawerego Dunikowskiego przedstawiająca profil Jana, wykonany na podstawie zdjęcia73. We wspomnieniach Ireny ważną część zajął pogrzeb ojca. Było na nim bardzo wielu ludzi, zarówno emigrantów z Polski, jak i zaprzyjaźnionych Francuzów. O pogrzebie Estery córka powiedziała: Na pogrzeb matki przyszło wielu francuskich lekarzy. Były to ciężkie lata dla polskich komunistów74.

Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, dz. cyt., s. 13. F. Tych, dz. cyt., s. 419. Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, dz. cyt., s. 8. F. Tych, dz. cyt., s. 419; dalej podaje, że imieniem Stróżeckiej nazwano kilka szpitali, w tym w Jaworznie oraz jedną warszawską ulicę na Woli, która w latach dziewięćdziesiątych została przemianowana na ulicę ks. Jana Sitnika. 73 Fotografia dość niskiej jakości jest przedrukowana w tekście J. Kancewicza, dz. cyt., s. 197. 74 Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, dz. cyt., s. 10. 69 70 71 72

66 Pojęcie to odnosi się do frontu ludowego – powstającego w okresie międzywojennym z inicjatywy komunistów zrzeszenia partii oraz organizacji lewicowych i centrowych w celu wspólnego przeciwstawieniu się faszyzmowi. 67 J. Kancewicz, dz. cyt., s. 230. 68 Tamże, s. 230–231.

154

155


Zofia Noworól

bibliografia

Socjolożka, badaczka kultury, feministka. Od dwóch lat zawodowo związana z Małopolskim Instytutem Kultury. Wierzy, że najwięcej szczęścia płynie z bliskości. Z radością porzuciła pamięć zbiorową, by powrócić do refleksji na temat pamięci prywatnej.

Brożkowska A.,

Czajecka B. Golde E., Kampfówna B., Kancewicz J., Kawecka K., Żarnowska A., Moszczeńska I., Sikorska-Kulesza J.,

Tych F.,

156

157

Marcelina Kulikowska. Strzał w serce, [w:] Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek, pod red. E. Furgał, Fundacja Przestrzeń Kobiet, Kraków 2009. „Z domu w daleki świat…”: droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, Universitas, Kraków 1990. W obronie prawdy, „Nowe Słowo”, Kraków 1905, nr 21. Protokół i. Zjazdu Kobiet polskich w Krakowie, „Nowe Słowo”, Kraków 1905, nr 20. Estera i Jan Strożeccy, „Rocznik Warszawski – Archiwum Państwowe m.st. Warszawy i Woj. Warszawskiego”, piw, Warszawa 1969, t. ix. Estera Golde-Stróżecka, „Z pola walki”, 1959, nr 1 (5). Wiec kobiecy w Zakopanem, „Nowe słowo”, Kraków 1905, nr 16. Program wspólnej pracy uchwalony na i Zjeździe Kobiet Polskich w Krakowie, „Nowe Słowo”, nr 20, s. 409. Trójzaborowe zjazdy kobiet, [w:] Działaczki społeczne, feministki, obywatelki… Samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich do 1918 roku (na tle porównawczym), pod red. A. Janiak-Jasińskiej, K. Sierakowskiej, A. Szwarca, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2008. Strożecka, „Polski słownik biograficzny”, pod red. A. Romanowskiego, pan pau, Warszawa-Kraków 2006–2007, t. xliv.


Dokumenty archiwalne Golde-Stróżecka E.,

Marek H.,

Życiorys Strożeckiej Estery, Archiwum Akt Nowych, Estera Golde i Jan Stróżeccy. Dokumenty Biograficzne, sygn. 301/iv/1. Irena Corno-Stróżecka o rodzicach i domu rodzinnym, Relacja Ireny Corno-Stróżeckiej, nagrana w zhp (Zakładzie Historii Partii) dnia 1.viii.1966 r., Archiwum Akt Nowych, Estera Golde i Jan Stróżeccy. Wspomnienia i opracowania, sygn. 301/i/1. Golde Stróżecka Estera, Archiwum Akt Nowych, Akta Heleny i Lucjana Marków [Opracowane życiorysy osób występujących w „Listach z domu i do domu”. Litery a–s] 1960–1968, sygn. 44.

Źródła internetowe:

http://www.sztetl.org.pl/pl/article/plock/5,historia/?ver=1 [dostęp: 11.08.2011].


Łucja Piekarska-Duraj

Aneri Irena Weissowa: na wspak i w pełni

Weisso

Zaintrygował mnie następujący fakt: Irena Weissowa nadała sobie sama nowe imię, którym podpisywała obrazy i wiersze. Imię to nie jest przypadkowym pseudonimem, jest ananimem słowa Irena, pod którym zarejestrowana była w dokumentach. Zabieg ten jest więc próbą odwrócenia zwyczajowego odczytywania sposobu, w jaki Irenę Weissową chciano widzieć. Jest znaczącym gestem tożsamościowym, próbą określenia się na wspak. „Aneri”, brzmi obco, trochę japońsko, androgynicznie, zwłaszcza w języku, gdzie każde imię żeńskie kończy się „a”. To nie „Aneri Weiss”, tylko samo „Aneri” – uniezależniające od przynależności rodzinnej zaklęcie na bycie po swojemu – jest artystycznym pseudonimem artystki, która chce być rozpoznawana inaczej niż tylko poprzez odniesienie do męża. Jest gestem samostanowienia, tak wyraźnym, że ustawia w nowym świetle podstawową narrację biograficzną związaną z Wojciechem Weissem i życiem rodzinnym. Z czasem „Aneri” przyjęło się tak bardzo, że w publikacjach o artystce używane są obydwa imiona, przy czym to osobiste, na wspak, jest pierwsze. Sama artystka zaczęła używać go około 1918 roku, przy czym część obrazów, które powstały wcześniej, zostały przez nią sygnowane tym imieniem a posteriori. Gest nadania sobie nowego imienia jest bardzo wyrazisty, bardzo emancypacyjny. Wystarczyłby może nawet za kanwę pełnej historii o próbie samostanowienia kobiety, która dążyła do tego, żeby jej dzieło odbierać jako osobne. No i zaraz potem zaczynają się schody w odkodowywaniu życiorysu Aneri Ireny Weissowej w taki sposób, aby nie był serią odniesień do życia jej 159


wielkiego i wybitnego męża. Ona sama, we wspomnieniach, obrazach i wierszach też nie bardzo w tym pomaga: związek z Wojciechem Weissem, a następnie życie rodzinne, były dla niej faktycznie najważniejszymi osiami biograficznymi, a moment spotkania z nim – jak wielokrotnie i na różne sposoby powtarzała – zmienił całe jej życie, osobiście i artystycznie (o ile taki podział w ogóle ma sens). Tematyka jej obrazów, podobnie jak całość tworzonych przez nią dzieł, są wciąż porównywane i odnoszone do dzieł Weissa. Domeną Ireny mają więc być głównie martwe natury ze słynnymi kwiatami (w malowaniu których osiągnęła duży kunszt), co istotne, umiejętnie stylizowane przy użyciu dobrze dobranych teł, draperii i wreszcie bibelotów. Ponadto Aneri malowała portrety, zwłaszcza rodzinne, utrwalając chętnie chwile składające się na dzieciństwo swoich dzieci, Hanusi i Stasia. Weiss natomiast uznawany jest przede wszystkim za mistrza pejzażu, choć cenione są także jego ekspresyjne obrazy symboliczne. W tonie wyrazu Aneri, mimo że znajdowała się pod ogromnym wpływem nauczyciela, nigdy nie nastąpiło całkowite przybranie jego maniery, oddawała świat w znacznie bardziej spokojny sposób. Obca była jej neuroza ujęcia świata, prezentowana przez Weissa w okresie, gdy ten zachwycał się Przybyszewskim – świata demonicznego, wyrazistego i bardzo intensywnie przeżywanego. Uznaje się, że Aneri, którą Weiss był zafascynowany, wniosła w jego życie dużą dozę harmonii, pomogła mu wręcz osiedlić się we własnym domu. W każdym razie w biografiach Weissów motyw atrybucji sfery domowej do Aneri i świata zewnętrznego do Wojciecha jest bardzo wyraźny. W tym kontekście zapomina się o bardzo dobrych pejzażach malowanych przez Irenę, otwartych i mistycznych, kolorystycznie oddających inne zupełnie widzenie przestrzeni niż u Weissa, który chętnie i często dynamizował niebo przy użyciu mocnych zestawień kolorystycznych. Aneri wybiera kolor popielaty, łącząc go umiejętnie z błękitami i z bielą. Czy jednak oznacza to mniejszą intensywność doświadczenia krajobrazu? Wydaje się, że Aneri, będąc osobą głęboko religijną, widziała w przyrodzie akt stworzenia, kontemplowała dzieło Boga. Dla Weissa przyroda była równie ważna, lecz jego poczucie harmonii odnosiło się bardziej do muzyki, czasem można odnieść wrażenie, że miało pitagorejski charakter. Warto wspomnieć, że oprócz pejzaży Aneri była także autorką serii portretów reprezentacyjnych – domeny

tradycyjnie przypisywanej mężczyznom (były to portrety rektorów uczelni krakowskich czy astronomów). W portretach reprezentacyjnych istotne jest między innymi właściwe przedstawienie odpowiednich atrybutów, których symbolika legitymizowana jest przez porządek władzy. W życiu Aneri Ireny Weissowej najbardziej uderzające jest połączenie różnych ról społecznych, które często pozostają ze sobą w konflikcie. Udawało się jej z dużą umiejętnością cieszyć się życiem, przeżywać je ze świadomością i uwagą, co dobrze widoczne jest w jej obrazach. Miała umiejętność czerpania siły z akceptacji życia. Zajmowanie się domem nie wykluczyło jej z pracy artystycznej (choć trzeba przyznać, że nie prowadziła domu bez pomocy, co było zresztą normą w tej epoce). Uwaga, jaką przywiązuje wspomnianym wcześniej bibelotom, jest symptomatyczna, pokazuje w mikroskali potrzebę komponowania z różnych fragmentów, części odrębnych światów, które spotykają się w przestrzeni zaaranżowanej w autorski sposób. Znaczące jest i to, że Aneri zajmowała się chętnie techniką mozaiki: techniką będącą esencją łączenia różnych elementów, a przez niektórych traktowaną jako formę majsterkowiczowskiej gospodarności. Chcę wrócić na chwilę do wątku kontaktu z naturą, którego mistyczny wymiar możemy obserwować w pejzażach malowanych przez Aneri. Wiąże się on z jedną z dwóch znaczących figur stylistycznych obecnych wyraźnie w wierszach jej autorstwa. Pierwsza opiera się na związkach z ziemią: Aneri utożsamia się z rzeką płynącą przez środek ziemi, druga jest przywołaniem postaci wieszczki, która stoi przed trójnogiem. Te dwie tradycje kojarzenia pierwiastka żeńskiego z ziemią i zdolnościami wieszczenia (kontaktu z innym światem) są ugruntowane w wielu kulturach i systemach ikonograficznych. Pojawiają się także w szeregu obrazów archetypowych, stanowiących część dojrzewania do kolejnych etapów życia: Jestem rzeką płynącą otwartą żyłą ziemi. Wezbrane fale niosą mnie, ku morzom dalekim. Kaskadą wód rozhukanych 160

161

25. Irena Aneri Weissowa


Aneri-wieszczka odnosi się do swojego malarstwa jako do realizacji całościowej wizji, a nie jedynie „neutralnej” obserwacji świata. Ma świadomość tego, że sama obserwacja świata jest uczestnictwem w spektaklu, niekonieczne nawet uwiecznianiem go: tak jak w cytowanym wierszu, który nosi tytuł Pejzaż nienamalowany. Utwory pisane przez Aneri są rożne, wiele jest jak dla mnie mniej udanych, ale niektóre zawarte w nich obrazy bardzo poruszają. Uważam, że są bezpretensjonalne i nieprzegadane. Swoją tematyką obejmują też relacje z dziećmi i te wiersze szczególnie cenię, bo nie są tkliwe, ale też nie uciekają przed pokazywaniem radości płynącej z macierzyństwa. Bycie matką pozwala doświadczać upływu czasu jako aspektu spełnienia, a nie koniecznej rezygnacji z młodości. Życie Aneri jest dla mnie przykładem tego, że można bez dramatycznych gestów realizować się w kilku rolach, być zarazem pełną akceptacji i spokoju, co przekonania o tym, że ma się coś ważnego do przekazania. A tym „czymś” są własne, przetworzone przeżycia i doświadczenia. Inną ciekawą kwestią jest wizerunek Aneri utrwalony na obrazach. Jest on dość dobrze rozpoznawany, choć nie dlatego, że obrazy malowała, a przez to, że była modelką i muzą. Czytając wspomnienia Weisssów, można domyślać się, że Aneri swoją obecnością współtworzyła utrwalone przez Weissa chwile, inteligentnie współuczestnicząc w malarskim akcie twórczym. Nie była niemą modelką-formą, a raczej intrygującym, wielowymiarowym „tematem ludzkim”, którym artysta zachwyca się, jednocześnie go kontemplując. Znacznie wykraczała też poza standardy „muzy”: wraz z Wojciechem-mężem i malarzem wspólnie, a także obok siebie przetwarzali świat, a następnie tworzyli nowe, różne od siebie malarskie rzeczywistości. Oglądając jej portrety, można też mieć wrażenie, że wtedy, w chwilach, kiedy uważnie obserwuje ją mąż, ona prowadzi swoje życie wewnętrzne, pielęgnuje pejzaże myśli. Zamyśla się nie tylko do obrazu, zamyśla się prawdziwie. Na portretach malowanych przez Weissa, które są przy okazji dokumentem różnych okresów jej życia, widzimy ją, Renię, kobietę, o której jej mentor i nauczyciel powiedział piękno do mnie przyszło, zanurzoną w potoczności. Weiss wychwytywał sytuacje, kiedy czyta, szyje, odpoczywa, patrzy… To szkice pokazujące momenty życia przeżywanego z uwagą: warte koncentracji i świadomego przeżycia są chwile czytania gazety, przymierzania kapelusza, czy

przerywam tamy, rozbijam się w pył źródlany płynę długo, długo szukając ciszy pól, kwitnących łąk, które całuję wylewem nieokiełznanych żądz… W szumie wód utopione łzy świata śpiewają pieśń tęsknoty. Noc. Do gwiazd podnoszą się opary. Gwiazdy wpadają w rzekę…

Pozostawię czytelnikom i czytelniczkom ocenę i interpretację tego wiersza. Dla mnie jest pełen bardzo wyrazistych obrazów, zwłaszcza energii i mocy, której nie da się powstrzymać, podobnie jak wody. Być może fragment o utopionych łzach świata jest zbyt patetyczny, ale z drugiej strony wizja ostatniego fragmentu brzmi jak haiku. W wierszu tym bardzo dużo jest życia. A oto fragment drugiego wiersza, który chciałabym zacytować: Dzisiaj na pejzażu rozstawię trójnóg greckiej wróżki, i wyczaruję jak z obrazu przed waszą duszą to – co kocham.

Ciąg dalszy jest wizją witalistycznej, wegetującej, roztańczonej wiosny, której obraz bardzo przekonująco rysuje Aneri: Więc cicho siądźcie i zmrużcie oczy (powiek kurtyna jest konieczna) niechaj ogarnie wasza dusza ziemi i nieba bezkres cały. (…) 162

163


po prostu stania w drzwiach. Tak jakby ani piękno, ani malarska analiza nie potrzebowały patosu wynikającego z dodatkowej symbolizacji przedstawień, a chwile wyjęte z codzienności w zupełności wystarczały do celnego oddania uważnych obserwacji. Zastanawiające jest to, że brak portretów pędzla Weissa pokazujących Irenęmalarkę, pracującą przy sztalugach. Biografka Aneri, jej wnuczka Zofia WeissNowina Konopka, pisze, że kiedy Aneri malowała, nie mogła skoncentrować się na żadnej innej czynności, całkowicie była oddana czynności malowania. Irena nosi upięte, długie włosy. Eleganckie suknie dodają jej powagi i kontrastują z figlarnym uśmiechem, który z czasem zmienia się w pełen spełnienia uśmiech matki. Po latach Hanna Pająkowa, wieloletnia pomoc rodziny Weissów, będzie wspominać Aneri jako osobę ciepłą i przepełnioną dobrem, choć przy tym „arystokratyczną”, świadomie kształtującą swój dystyngowany styl. Warto zderzyć ten wizerunek z wizerunkiem własnym, jaki Irena Weiss uchwyciła w autoportretach. Uderza w nich szczerość. Przyznaje się na przykład do religijności: maluje siebie w promieniach łaski Matki Boskiej, patrzącej także na widza z obrazu na ścianie. Ta najbardziej rozpoznawana figura Reni – z obrazów (i licznych fotografii) Weissa – stanowi ważny trop biograficzny do życiorysu kobiety o silnej, wielowymiarowej i ciekawej osobowości, która zazwyczaj opisywana była w kontekście męża, a jej sztuka traktowana jako gorsze wydanie dzieła Weissa. Ta wielowymiarowość nie jest przy tym pustym słowem, odnoszącym się do przeczuwanego, ale nie wyrażonego, bogactwa intelektualnego czy duchowego. W tekstach dotyczących życia Aneri eksponowany jest, o czym wiele pisałam, związek z Wojciechem Weissem. Poniżej powrócę jeszcze do niego, na zakończenie tego tekstu, lecz wcześniej chcę zwrócić uwagę na fakt pomijany przez biografów, na który zwróciła uwagę wnuczka Aneri, Zofia. Otóż Aneri była osobą bardzo towarzyską, uczestniczyła w życiu artystycznym Krakowa, a wyjątkowa przyjaźń łączyła ją między innymi z siostrą, Marylą (Marie) Sperling. Siostry wielokrotnie odwiedzały się, wspólnie pracowały, Aneri nauczyła się od Maryli techniki mozaiki, która stała się z czasem jedną z jej ulubionych form ekspresji.

Mąż Maryli, architekt, był jednym z twórców krakowskiego domu Weissów, sam także aktywnie wspierał artystów. Co znaczące, w 1927 roku użyczył swojej kamienicy przy ul. Sławkowskiej na wystawę Salonu Niezależnych. Sperlingowie przenieśli się na południe Francji, a Weissowie odwiedzali ich tam. Dzięki temu mieli sposobność nie tylko kontaktu z pejzażami i kolorytem południa, ale także mogli nawiązać znajomość z Henri Matissem. Na koniec chciałabym przedstawić krótki rys biograficzny, w którym uwzględnię krakowskie miejsca związane z życiem mojej bohaterki. Irena Silberberg urodziła się w roku 1888 w Łodzi, w zlaicyzowanej rodzinie żydowskiej o artystycznych tradycjach i aspiracjach. Bardzo wcześnie (według własnych wspomnień w wieku 15 lat, według biografów – gdy miała 18 lat) podjęła studia malarskie w Warszawie. Uczyła się w Szkole Sztuk Pięknych, między innymi w pracowni profesora Konrada Krzyżanowskiego, który to polecił jej zapewne swojego nauczyciela, Szymona Holossy’ego. U tego ostatniego kształciła się w Monachium. W Warszawie zetknęła się także z Xawerym Dunikowskim i Karolem Tichym. Jesienią 1907 roku, po dwóch okresach nauki: warszawskim i (krótkim) monachijskim, Irena trafia do Krakowa. Tutejsza Akademia nie przyjmuje na studia kobiet, przystępuje więc do grona uczestniczek jednego z prywatnych kursów malarskich, prowadzonych przez uznanego już w środowisku zarówno jako artystę, jak i dydaktyka, Wojciecha Weissa. Zajęcia odbywają się w mieszczącym się przy ul. Kanoniczej mieszkaniu Gizeli Spirówny, przyjaciółki Xawerego Dunikowskiego (u którego wcześniej Irena przez krótki czas uczyła się rzeźby). Weiss daje się poznać jako dobry pedagog: szanuje indywidualność swoich uczniów i uczennic, cenione jest jego podejście do nauczania: zdaje sobie sprawę z tego, że w relacji uczeń-nauczyciel uczestniczy dwoje osób, a nie dwójka wyjętych z kontekstu ról. Dlatego nie ogranicza się do korekt i uwag technicznych, a Irena szybko orientuje się, że wiele może wynieść z doświadczenia płynącego z tego spotkania. Od okresu kursu na Kanoniczej, Weissowie mieszkali głównie w Krakowie, gdzie Weiss pracował na Akademii Sztuk Pięknych. Wiele czasu spędzali także w drugim domu, w pobliskiej Kalwarii, gdzie znajdowali wyciszenie i oddech od krakowskiej szarzyzny. Wszystkie najważniejsze – z punktu widzenia samej Aneri – chwile rozegrały się tutaj, w kilku 164

165


nieodległych od siebie miejscach, w krakowskich mieszkaniach i pracowniach, wreszcie domu przy Krupniczej w Krakowie i w Kalwarii. Z jednego z obrazów Aneri możemy poznać Wnętrze pracowni na Podzamczu, gdzie, w kamienicy pod nr 4, tuż obok Wawelu, rozegrał się pierwszy akord [ich] wielkiej miłości1. Weissowie, zanim wprowadzili się do domu przy ul. Krupniczej (obok teatru Groteska, niedaleko Domu Literatów), zajmowali także przez pewien czas mieszkanie przy ulicy Straszewskiego. Ogromny wpływ Wojciecha Weissa na Irenę nie był jednokierunkowy. Krytycy zauważają, że od spotkania z nią, malarz uspokaja się, a jego styl staje się bardziej wyrazisty, bez konieczności uciekania się do dramatycznych środków. Z wielbiciela Przybyszewskiego, z człowieka zainteresowanego szaleństwem i sublimującego młodopolskie przekraczanie granic, Wojciech Weiss powraca na przykład do pejzażu czy do bardziej intymnych portretów. Aneri przedstawiana jest zazwyczaj jako osoba, która stworzyła idealne warunki dla rozwoju talentu męża. Tak zwany „biały okres” rozgrywał się w Kalwarii, która stała się Arkadią – miejscem wyciszenia i odpoczynku po krakowskim życiu. Irena z czasem przejęła prowadzenie kalwaryjskiego domu po rodzicach Wojciecha, którzy spędzili tam swoją starość. W Kalwarii znajduje się tablica pamiątkowa, na której Aneri wspominana jest jako osoba, która przeszła przez życie pełna wiary, nadziei i miłości. Dom kalwaryjski, otoczony pagórkowatym krajobrazem łąk i pól, pamiętany jest jako miejsce zarówno pracy twórczej, jak i szczęśliwego życia rodzinnego. Nie było ono jednak wolne od dramatów. Choroba syna, śmierć męża (1950), wreszcie śmierć córki (1970) – te wydarzenia wzmocniły Aneri w wierze. Imponuje mi także i to, że obok afirmacji religijności, nie bała się używać środków, które mogłyby zostać uznane za sentymentalne. W obrazie zatytułowanym potrójnie Cisza. (Pejzaż wieczorny z księżycem. Wspomnienie) widać pejzaż zdominowany przez drzewo o podwójnym pniu, na horyzoncie zaś widoczna jest odległa góra. Na górze kompozycji – księżyc w pełni, który rozświetla centralny, poziomy pas obrazu. Po prawej stronie 1

widoczna sylwetka malarza w pelerynie, który stoi tyłem, patrząc w stronę księżyca i drzewa wraz z nami, oglądającymi ten obraz. Aneri namalowała go po śmierci męża. Prostymi środkami ujęła ich związek: dwójki silnych osobowości, patrzących na świat osobno, których życie było nierozłączne. Zaś księżyc, który oświetla tę wieczorną scenę, może symbolizować wkład, jaki miała Aneri w dzieło życia Wojciecha Weissa: wniosła weń mocną kobiecość. Aneri umarła w 1981 roku, doczekawszy się wcześniej indywidualnej wystawy w Pałacu Sztuki, pielęgnując pamięć o mężu i długo nie rezygnując z aktywnego artystycznego życia. Na zdjęciach z ostatniego okresu życia oglądamy siwą staruszkę, z gładko upiętymi włosami, uśmiechniętą i pełną ciepła, mimo noszonych wciąż długich, ciemnych sukien. Na jednym ze zdjęć, w tle, na ścianie wiszą dwa obrazy: autoportret Wojciecha i mały portret, namalowany w Rumunii, gdzie Weiss przyszedł na świat. Według wspomnień to podczas pozowania do tego obrazka zrodziła się w nim chęć zostania malarzem, chęć, która ukształtowała całe jego życie. Trzecią twarzą na fotografii jest Aneri, w jakimś sensie spadkobierczyni Weissa: zarówno tego chłopca, który zapragnął być malarzem, jak i tego mężczyzny, z którym spędziła czterdzieści dwa lata życia. Na stole, wetknięte w sztalugę, leżą pędzle, obok półmisek z ciastkami, a na parapecie przesłoniętego firanką okna stoi doniczka z begonią. W życiu Aneri obyło się bez ofiar składanych na ołtarzu sztuki. O wiele lepiej sprawdził się stół i wpuszczające do wnętrza światło, okna. Codzienność i zwykłość nie nabierają w jej dziełach banalności. Autorka serdecznie dziękuje Zofii Weiss-Nowinie Konopce z Fundacji Muzeum Wojciecha Weissa za życzliwość i pomoc w realizacji tego tekstu. Łucja Piekarska-Duraj

Aneri Irena Weissowa. Malarstwo, pod red. Z. Weiss-Nowiny Konopki, Fundacja Muzeum Wojciecha Weissa, Kraków 2007, s. 12.

166

167

Zajmuje się antropologią społeczną w teorii i praktyce; współpracuje z Małopolskim Instytutem Kultury (muzeoblog.org), organizacjami pozarządowymi (zwłaszcza przy tworzeniu szlaków kulturowych), muzeami (aktualnie m.in. „dzieło-działka” w Muzeum Etnograficznym w Krakowie); prowadzi projekty szkoleniowe i badawcze.



Patrycja Dołowy

Widoczki: Zofia Żuża Kopciowska

Kopcio

Kiedyś małe dziewczynki tworzyły śliczne maleńkie obrazki z kwiatów, wstążek, świecidełek. Urocze kompozycje układane i chowane pod szkiełkiem, a potem zakopywane po to, by po jakimś czasie odnaleźć je, odsłonić i oglądać. Obrazki czasem pozostawały schowane na zawsze, ale były tam – i ta świadomość była dla małych dziewczynek ważna. Odnalezione po latach „widoczki” (tak je nazywałyśmy) wyglądały inaczej niż je zapamiętałyśmy. I były inne. Bo przecież pod tym szkiełkiem, gdzieś pod ziemią, wiele się działo. Kwiaty więdły, rozpadały się lub usychały, wstążeczki blakły, rozmiękały, świecidełka kruszyły się. A jednak to świadectwo bycia wtedy właśnie w tym miejscu jest niezwykłe i prawdziwe. Szłam przez miasto uderzająco dziwnie podzielone. Po jednej stronie są pomniki, kwiaty, znicze, nazwy wielkich ulic i placów – historia, której uczestnicy zostali uobecnieni, po drugiej cisza, bezimienność. Właściwie nic namacalnego. Mur getta, choć nie ma go już od dawna, nadal wyznacza strukturę miasta – odgradza pamięć od niepamięci. I choć jedno getto przede wszystkim, ale i inne getta – inne bezimienności też mam tu na myśli. Nieobecność Żydów, nieobecność kobiet, nieobecność cywilów, nieobecność dzieci. Dlaczego wcześniej nie zajęłam się historią Żuży i jej sióstr, chociaż trzy z nich znałam i były mi bardzo bliskie? Dlaczego wcześniej nie zadawałam pytań? Bo to nie były rzeczy, o których się opowiada, wręcz odwrotnie. W Polsce niektórzy byliśmy i nadal jesteśmy uczeni „nieopowiadania”, trzymania swoich rodzinnych historii na dnie szafy. I nagle, gdy zaczynamy zgłębiać 169


tajemnice, tych, którzy mogliby wprost odpowiedzieć na nasze pytania, już nie ma. Grzebiemy w archiwach, ale trudno jest znaleźć coś namacalnego, co w naszym odczuciu jest historią – dowodem. Część dokumentów zginęła, niektóre były umyślnie fałszowane, by się ochronić. Zbieramy te ślady, te pożółkłe strzępy, te urywki informacji. Dla historyków szukających dowodów to pewnie niewiele warte. To dlatego w kilku momentach moich poszukiwań ogarniało mnie to dziwne uczucie, że „prawie ją miałam”. Już prawie czułam, że jestem tak blisko informacji, namacalnego odcisku… Ale tak jak w sytuacjach, gdy gonimy kogoś na ulicy w przekonaniu, że to nasza znajoma i im bliżej, tym bardziej jesteśmy pewni, że to ona, wyobrażamy sobie, że zaraz odwróci się i powie: „Cześć jak miło, co Ty tu robisz?”. I wtedy zbliżamy się do niej, dotykamy jej ramienia, ona odwraca się…i nie jest nią… Jest to dziwne i niemiłe uczucie, bo nic nam się nie zgadza, nasz mózg już zanotował, że to ona, a tymczasem czary mary, nie ma jej, wyparowała, a na jej miejscu pojawił się ktoś obcy. Tak właśnie było z Żużą. Już prawie jej dotknęłam, byłam tak blisko… I czar prysł. A ja dalej niewiele wiem. Z wypiekami na twarzy, które nie zniknęły jeszcze po tym chwilowym, silnym podnieceniu, gdy wydawało mi się, że „złapałam trop”, szukam jednak dalej. I zdaję sobie sprawę, że wśród tych luk i zagadek, wśród tych gdzieniegdzie znalezionych dokumentów wyłania mi się jej postać. To nie zdjęcie w rodzinnym albumie, bo Żuża jest właśnie jedną z tych osób, które albumów nie mają, to też nie czarno-biały film na starej taśmie, ale odkopane, wydobyte z ziemi, ze strychów widoczki. Te obrazki są dla mnie ważnym świadectwem. To herstory. Są dla mnie ważniejsze niż daty, zapisy, dokumenty. To, czego potrzebowałam wiedzieć o Żuży, dowiedziałam się raczej z pamiętników Isabelli Leitner1, która w tym samym czasie co Żuża trafiła do Auschwitz, a potem razem z nią i innymi 998 kobietami była przewieziona z Auschwitz do Birnbaumel. To od Isabelli dowiem się, co mogła wtedy czuć młoda kobieta. Bardzo żałuję, że nie odnalazłam Żuży doktoratu w archiwum uj, ale za to, gdy szłam ulicami Krakowa z otwartym pamiętnikiem Haliny Nelken2 (z wpisów w księdze

studentów wiem, że Żuża przez 3 lata mieszkała na ulicy Śliskiej 3, tuż obok domu Haliny Nelken na Długosza 7 na krakowskim Podgórzu), mogłam zgadnąć, którędy chodziła. Gdzie mogła robić zakupy, czy tak jak młoda Halina lubiła kupować mydełka w kramiku na rogu? To jest ta opowieść o Żuży, którą chcę odnaleźć. Chcę sobie wyobrazić, kim była młoda dziewczyna, a potem dojrzała kobieta, po której zostało tak niewiele dokumentów. Archiwa pomogły mi odtworzyć jej ścieżkę – zarys, daty i miejsca, ale za tymi zapisami, dopiero gdzieś z głębi wyłania się jej obraz. Gdy zaczynałam poszukiwania, nie wiedziałam prawie nic. Dobrze znałam i były mi bardzo bliskie trzy młodsze siostry Zofii Kopciowskiej – Diana, Simona i Olga. Od nich i od ich dzieci słyszałam urywki opowieści. To było bardzo niewiele i dobrze już wtedy wiedziałam, jak wiele rzeczy nie jest w nich nazwanych, umiejscowionych, bo nie może być, bo są to szczegóły chronione przez lęk przed ujawnieniem, by następnych pokoleń nie spotkał ten czy inny zły los, o którym pisze chociażby Agata Tuszyńska w swojej Rodzinnej historii lęku3. O Dianie, Simonie i Oldze mogłabym napisać kiedyś osobne rozdziały, ale ich dzieje nie były związane z Krakowem. Żuży nigdy nie poznałam, wiedziałam o niej tyle, że zrobiła (jak ja) doktorat z mikrobiologii i że wiązała się z nim ciekawa historia (której w żaden sposób nie potwierdziłam), jak to rektor uj, wręczając jej dyplom, robił się coraz bardziej pąsowy i zaciskał coraz mocniej zęby, odczytując kolejno jej płeć – nazwisko rodowe, miasto urodzenia, wiek i wreszcie… pochodzenie. Z tą informacją pojechałam grzebać w krakowskich archiwach, potem dopiero w łódzkich, warszawskich (żih4), białostockich, ciechanowickich. Bardzo pomogły mi portale Yad Vashem, Jewishgen i kilka innych oraz wywiady z dziećmi sióstr Kopciowskich i dziećmi ich przyjaciół. To od znajomych i rodziny dowiedziałam się, że Zofia miała zawsze zdecydowane poglądy i duży wpływ na otoczenie. Cechowała ją duża społeczna wrażliwość, miała zadatki na działaczkę, ale nigdy na poważnie nie zajęła się polityką. 3 A. Tuszyńska, Rodzinna historia lęku, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005. 4 Nieocenionej pomocy udzieliła mi Anna Przybyszewska-Drozd z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, a wcześniej Edyta Gawron z Wydziału Judaistyki uj w Krakowie. Obu im jestem bardzo wdzięczna.

1 I. Leitner, Fragments of Isabella: A Memoir of Auschwitz, Ty Crowell Co, ny 1978. 2 H. Nelken, Pamiętnik z getta w Krakowie, Pol. Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Toronto 1987.

170

171

26. Zofia (Żuża) Kopciowska pierwsza z lewej


Ale chyba wypada mi wreszcie zacząć snuć opowieść o Żuży w chronologicznym porządku. Do dzieła.

(dziś nadal pod tym adresem pomieszkują studenci). Na drugim roku przeniosła się na ulicę Wielopole 22, a potem pod nieistniejący dziś adres ul. Zakrzewska 47. Od 1924 roku mieszkała już na ul. Śliskiej 3 na Podgórzu. W czasie studiów słuchała wykładów i uczestniczyła w kolokwiach ściśle związanych z jej późniejszą specjalizacją – bakteriologią. Uczęszczała na zajęcia do samych sław. Ocenę celującą z chemii nieorganicznej i organicznej otrzymała od prof. Tadeusza Estreichera, w latach 1923–24 dziekana Wydziału Filozoficznego, który wsławił się między innymi wyznaczeniem temperatury wrzenia i topnienia chlorowodoru oraz skonstruowaniem urządzenia do skraplania wodoru. Na wykłady o elektronach i budowie atomu uczęszczała do prof. Władysława Natansona, wielkiego polskiego fizyka, autora wielu ważnych publikacji, rektora uj w latach 1922–1923. Zagadnienia współczesnej biologii zaliczyła bardzo dobrze u słynnego profesora od pierwotniaków, Henryka Raabego. Miała też świetne oceny z innych przedmiotów: promieniotwórczości u prof. Dziewońskiego, fizyki doświadczalnej u prof. Zakrzewskiego, zoologii systemowej i ogólnej u prof. Siedleckiego, a także z chemii koloidów, analizy mikrobiologicznej, matematyki, filozofii, nauki o falach elektromagnetycznych. Żuża była studentką uzdolnioną (o czym świadczą jej oceny), a jej pochodzenie nie było specjalnie wyjątkowe. Jeszcze przed rokiem 1918, w którym weszła w życie tajna decyzja senatu uj, ograniczająca studiowanie studentom żydowskim i ograniczająca liczbę kobiet6, 43,8% studentów stanowiły kobiety, wśród nich było 56,11% Żydówek, z których ponad 1/3 była córkami kupców i fabrykantów7. Potem te proporcje się zmieniły, ale restrykcje dotknęły przede wszystkim Wydział Medyczny, na Wydziale Filozoficznym Żydówki, córki kupców i fabrykantów wciąż stanowiły znaczną grupę8. Wedle karty immatrykulacyjnej z teczki akt studentów 1924/25 w ramach iv roku studiów Żuża uczęszczała na studium pedagogiczne9, ucząc się pedagogiki, psychologii, prawodawstwa

*** Żuża (lub Sucha), czyli Zofia Kopciowska urodziła się 28 lutego w 1903 roku w Kopciowie (jak podaje sama swym odręcznym pismem w księdze wpisów wśród teczek akt studentów). W powojennych dokumentach Kopciowo już znika (zarówno w karcie Zofii, jak i jej 5 lat młodszego brata Ilii), a pojawia się Ciechanowiec. Jej rodzice, Chana i Mozes Kopciowscy, byli ponoć przez całe życie szaleńczo w sobie zakochani. Poznali się na ślubie Chany z innym (o wiele od niej starszym, bardzo bogatym) mężczyzną. Po paru miesiącach uciekli razem najpierw do rodzinnego Kopciowa, potem do Łodzi. Tam Mozes Kopciowski szybko się wzbogacił. Zakłada fabrykę – manufakturę wełnianą, która początkowo (handlowa księga adresowa Łodzi, 1916)5 mieści się przy ulicy Cegielnianej 30, pod tym samym adresem, co manufaktura Abrama Bera Kopciowskiego, jego wuja. Kopciowscy dorabiają się jeszcze trójki dzieci: Olgi (ur. 1914) i bliźniaczek Diany (Debory) i Simony (Sulamit) (ur. 1922). Od 1923 roku w księgach adresowych widnieje już fabryka Kopciowski, Ringard i Lifszyc przy ulicy Piotrowskiej 58, interes też częściowo rodzinny, bo Mozes Kopciowski i Israel Lifszyc byli kuzynami, zresztą pod tym samym adresem znajdowała się też manufaktura i skład sukna innego bliskiego kuzyna – Chaima Kopciowskiego. Na początku lat 20. fabryka tak świetnie prosperowała, że rodzina Kopciowskich jeździła karetą zaprzęganą w sześć koni, co było synonimem dużego bogactwa. W mieszkaniu przy ulicy Pańskiej 15 w Łodzi najmłodsze siostry Kopciowskie przemierzały dziecięcymi rowerkami długie przedpokoje. Rodzina była zasymilowana. Całe rodzeństwo kończyło świeckie gimnazja. W 1921 roku Zofia Kopciowska rozpoczęła studia na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez pierwszy rok mieszkała w Krakowie na stancji przy ul. Czarnowiejskiej 15, niedaleko uczelni i Biblioteki Jagiellońskiej

6 J. Dybiec, Uniwersytet Jagielloński 1918–1939, wyd. pau Kraków 2000, s. 291. 7 M. Kulczykowski, Żydzi – studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego w Drugiej Rzeczypospolitej (1918–1939), pau, Kraków 2004, s. 43–102. 8 Tamże, s. 242–245. 9 Kończenie studium pedagogicznego przez studentki różnych specjalności było zjawiskiem częstym. Kobietom łatwiej było potem znaleźć pracę jako nauczycielki niż

5 Większość materiałów dotyczących Łodzi mogłam obejrzeć dzięki pomocy Anny Przybyszewskiej-Drozd z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie.

172

173


szkolnego, dydaktyki chemii, ale też np. krystalografii i geometrii. W roku akademickim 1925/26 znów zaliczała iv rok, tym razem w kierunku ogólnym, nie dydaktycznym. Nie skończyła tego roku, prawdopodobnie z powodów finansowych (nie miała jak zapłacić za końcowe kolokwia). To by się zgadzało z informacjami, które mam od potomków jej krewnych, że w tym mniej więcej czasie jej ojciec miał kłopoty z fabryką, związane z załamaniem rynku, wskazuje na to też jej podanie o możliwość zwolnienia z opłaty czesnego, która została w końcu decyzją dziekana rozłożona na dwie raty. Nie ona jedna miała w tym czasie problemy z opłatą za studia. Pod koniec lat 20. przerywanie studiów z powodów finansowych było zjawiskiem powszechnym, dotykało szczególnie dużą grupę studentów żydowskich, dzieci kupców i fabrykantów10. W 1926/27 roku Żuża wróciła na przerwane studia. Na jej karcie immatrykulacyjnej widnieje adnotacja: czesne płatne w dwóch ratach.

*** Żuża Kopciowska musiała skończyć studia w 1927 roku (z roku 1927/28 nie ma już karty immatrykulacyjnej). Czy to był też rok zrobienia doktoratu? Nie wiadomo, gdyż nie zachowały się żadne dokumenty ukończenia studiów. Wśród akt w Archiwum uj nie ma ani jej absolutorium, ani dokumentu zaświadczającego o skończeniu studium pedagogicznego, ani pracy doktorskiej (ani ewentualnie rezygnacji ze studiów). Jak dowiedziałam się od archiwistów, duża część absolutoriów nie zachowała się do dziś, zachowała się natomiast większość doktoratów, a w każdym razie choćby jakiś ślad po nich, np. wpis do księgi promocji. Nic jednak nie znalazłam ani pod nazwiskiem Kopciowska ani pod jej późniejszym nazwiskiem Lewin. W tamtych czasach mogłaby otrzymać jeszcze doktorat starego typu13, jednak ten także powinien być udokumentowany. Zaginęła podobno część tego typu doktoratów z Wydziału Medycznego, ale raczej nie na Wydziale Filozoficznym, jak twierdzą w Archiwum uj14. Córka jednej z krewnych Zofii wspominała, że ze względu na niezbyt przychylną atmosferę na uj dla żydowskich studentów, a zwłaszcza kobiet15, Zofia porzuciła robienie doktoratu w Krakowie, a ostatecznie obroniła tezę na jednym ze szwajcarskich uniwersytetów. Tam jednak też nie ma po tym śladów16. Natomiast w miejskich archiwach łódzkich z lat 30., widnieje już jako dr bakteriolog17. W naukowych bazach danych

*** Wyobrażam ją sobie jako ambitną, nagle zubożałą studentkę. Sądząc po charakterach osób z jej rodziny, które miałam okazję poznać, myślę, że nie załamywała się. Z determinacją powtarzała iv rok. Może udzielała korepetycji, jak wiele innych studentek w tym czasie. Mieszkała już wtedy na Podgórzu, gdzie małe domki otaczały sady, a wśród rozległych łąk nad Wilgą i Rudawą ciągnęły się poletka kartofli, zboża, ogrody warzywne11. Polscy i żydowscy sąsiedzi żyli tu razem dobrze. Ciekawe, czy Zofia chadzała do Parku Podgórskiego albo na Krzemionki? Czy kupowała w sklepie spożywczo-korzennym Jadowskiego niedaleko ulicy Kalwaryjskiej? A może, tak jak Halina Nelken, zatrzymywała się obok przy wystawie, by obejrzeć pantofelki albo na rogu w drogerii Cyzera kupowała krem Nivea12.

13 J. Dybiec, Uniwersytet Jagielloński 1918–1939, wyd. pau Kraków 2000, s. 165–289. Doktorat starego typu to dawna forma wieńcząca studia wyższe. Takim dyplomem w dwudziestoleciu legitymowało się 10,78% studentów żydowskich. 14 Takich informacji udzielili mi pracownicy Archiwum uj. Brak śladu po pracy doktorskiej Zofii Kopciowskiej na uj może wskazywać, że jednak to nie na tej uczelni broniła rozprawę. 15 Zwraca na to uwagę też J. Suchmiel, Żydówki ze stopniem doktora wszech nauk lekarskich oraz doktora filozofii w Uniwersytecie Jagiellońskim do czasów ii Rzeczypospolitej, Wyd. wsp, Częstochowa 1997, s. 15. 16 Wysłałam prośbę o przeszukanie archiwów 7 szwajcarskich uniwersytetów istniejących w tamtym czasie, z 5 z nich dostałam odpowiedź o braku informacji na temat Zofii Kopciowskiej. 17 Prawdopodobnie, bo informacja o dr bakteriolog Kopciowskiej mogłaby dotyczyć też innej krewnej Leonii Kopciowskiej, która imiennie pojawia się w księdze adresowej Łodzi 1937, a także w przedwojennych publikacjach z tej dziedziny.

np. zostać na uczelni, o czym pisze U. Perkowska, Studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1894–1939: w stulecie immatrykulacji pierwszych studentek, wyd. Secesja, Kraków 1994. 10 J. Dybiec, Uniwersytet Jagielloński 1918–1939, wyd. pau Kraków 2000, s. 165–289. 11 cyt. za: H. Nelken, Pamiętnik z getta w Krakowie, wyd. Pol. Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Toronto 1987, s. 56. 12 Tamże, s. 34–37.

174

175


można się doszukać cytowania pracy z zakresu mikrobiologii, której jednym ze współautorów była Kopciowska S. Samej pracy jednak nie ma, trudno więc dociec, czy może być to ślad Żuży.

a potem od 1944 r., gdy zaczęło się wyburzanie21, zostali przemeldowani na ul. Bazarową 8. Simona poznała w getcie swojego przyszłego małżonka Feliksa Brinkmana, który został deportowany do łódzkiego getta z Niemiec. Olga mieszkała z mężem Jakubem Kruglańskim i małym synkiem Włodkiem przy ul. Brzezińskiej 21/60, a Diana z rodzicami najpierw przy Drewnowskiej 34, niedaleko szpitala, w którym pracowała jako sanitariuszka, podając chorym lekarstwa, robiąc zastrzyki, by podtrzymać ich przy nadziei, że wyzdrowieją, choć wiedziała, że w rzeczywistości to, co podawała, to nie były leki, lecz zwykła woda. W tym samym szpitalu jako lekarz pracował Szymon, mąż Żuży. Nie znalazłam informacji o tym, czy Żuża w getcie nadal zajmowała się analizami bakteriologicznymi. Możliwe, że pracowała w jedynej w getcie Pracowni Bakteriologicznej przy ul. Zgierskiej 322. W dniu 17 sierpnia 1942 roku umarła mama Żuży. Kronika Łódzkiego Getta notuje piękną słoneczną pogodę, 35-stopniowy upał. Tego dnia zmarło w getcie w sumie 59 osób23. W tym samym roku na tyfus umarli żona i maleńkie dziecko Ilii. Rok 1944 to już ciągłe niepokoje i niepewność, co będzie dalej. Mnóstwo ludzi umiera z głodu i chorób24. Wielu pacjentów, którym nie będzie można pomóc, trafia do szpitala, gdzie pracują Diana i Szymon, a może też Żuża. 28 lipca 1944 r. Oskar Resenfeld zredagował Małe zwierciadło getta. Pisze w nim:

*** W 1929 lub 1930 roku Zofia prawdopodobnie wróciła do Łodzi. Czy już wtedy zaczęła pracować w Miejskiej Pracowni Bakteriologicznej, na ul. Gdańskiej 44? Kiedy dokładnie poznała swojego męża dr. Szymona Lewina, który pracował w Szpitalu Żydowskim Izraela i Leony Poznańskich przy ul. Sterlinga 1/3? Nie zachował się akt ich małżeństwa. Z księgi adresowej Łodzi z 1937 roku18 wynika, że Żuża i Szymon Lewin mieszkali w kamienicy przy Żeromskiego 15. W tej samej kamienicy mieszkali wtedy też Chana i Mozes Kopciowscy z młodszymi córkami oraz Ilia Kopciowski z żoną. Po wybuchu wojny części dalszej rodziny udało się uciec na Wschód, wielu z nich znalazło się potem na terenach Związku Radzieckiego. Kuzyn Aleksander z żoną Fanni i małym rudowłosym synkiem Jurkiem pojechali do Warszawy. W 1943 r. popełnili samobójstwo w warszawskim getcie19. Żuża z mężem, rodzeństwem i rodzicami zostali w Łodzi. Właściwie zaraz po zajęciu Łodzi przez Niemców zaczęły się represje wobec ludności żydowskiej. Na murach pojawiały się kolejne obwieszczenia z zakazami i nakazami. Niemcy stosowali wobec Żydów represje uniemożliwiające im normalne funkcjonowanie: zakaz chodzenia po Piotrkowskiej, zakaz handlu, nakaz noszenia opasek20. W dniu 30 kwietnia 1940 r. utworzono łódzkie getto – jedyne na terytorium Rzeszy (Łódź została wcielona do Rzeszy). Miało być przejściowe, a w praktyce było to najdłużej istniejące getto. Znalazła się tam cała bliska rodzina Żuży. Wg kart meldunkowych getta, Żuża i Szymon oraz młodszy brat Żuży, Ilia mieszkali w getcie przy ulicy Stodolnianej 10,

Odetchnie się po 5 latach wojny (…) myślimy o tej chwili, kiedy znów nam będzie dane zobaczyć naszych przyjaciół, nasze dzieci, krewnych (…) Ludzi czeka albo zagłada świata albo wybawienie (…) Jeszcze za wcześnie na uczucie radości. Jeszcze jest czujne

21 J. Baranowski, Łódzkie getto 1940–1944. Vademecum, Archiwum Państwowe w Łodzi, Łódź 2005, s. 106. 22 Tamże. 23 Kronika getta łódzkiego czerwiec-grudzień 1942, pod red. D. Dąbrowskiej i L. Dobroszyckiego, Wyd. Łódzkie, Łodź 1966, tom 2, s. 209–212. 24 Kronika getta łódzkiego 1941–1944, pod red. J. Baranowskiego i in., Archiwum Państwowe: Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łodź 2009, tom 4, rozdz. Rok 1944 – wprowadzenie.

18 Nie istnieją wcześniejsze księgi adresowe Łodzi zawierające dane osób prywatnych. 19 Są wspomnieni w: H. Makower, Pamiętnik z getta warszawskiego: październik 1940 – styczeń 1943, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1987, s. 123. 20 J. Podolska, Ślady. Litzmannstadt-Getto – przewodnik po przeszłości, Wyd. M. Koliński i M. Wiercioch, Łódź 2004, s. 4.

176

177


więźniarki29. Nie wiadomo, ile dziewczyn zmarło. Kobiety zatrudniano do pracy przy tworzeniu okopów. Leitner w pamiętnikach wspomina swoją małą walkę – gdy Niemcy nie patrzyli, przestawała kopać. W styczniu 1945 roku obóz zlikwidowano, a więźniarki popędzono do Gross-Rosen. Nie wszystkie – chore pozostawiono w obozie. Był to straszny marsz w potwornych warunkach. Najpierw raz dziennie dostawały zupę, potem zmieniła się eskorta, więc nawet i tego nie miały regularnie30. W Gross-Rosen przebywały krótko, już w lutym 1945 przewieziono je koleją do Bergen-Belsen. To była 8-dniowa podróż bez jedzenia. Wiele z nich tego nie przeżyło. Ciała musiały wyrzucać przez okno, jak twierdzą świadkinie. Pierwsze, co zobaczyły po przybyciu do obozu, to stosy ciał. Panowała tam epidemia tyfusu. Nawet w barakach, do których zaprowadzono więźniarki, leżały rozkładające się zwłoki31.

oko strażnika. Śmiech może nas zdradzić, sprowadzić nieszczęście na getto (…) ale są też sceptycy, defetyści, którzy nie wierzą w to, za czym tęsknili od lat25.

Z tego samego dnia widnieją ostatnie wpisy wymeldowań Mozesa, Diany, Ilii Kopciowskich, Żuży i Szymona Lewin. W sierpniu 1944 r. Mozes zostanie zamordowany przed swoim domem, Ilia wraz z Olgą, Jakubem i małym Włodkiem znajdą kryjówkę na terenie getta i przechowają się w niej do końca wojny. Żuża, Szymon, Diana, Simona i Feliks wraz z 72 000 osób zostaną wywiezieni do obozu w Auschwitz. Będą mieli dużo szczęścia. Wszyscy oprócz Szymona ocaleją z Zagłady, 67 500 z wywiezionych wtedy osób nie…26 *** W październiku 1944 roku Żuża znalazła się w grupie 1000 kobiet, które zostały przetransportowane do pracy do obozu Birnbaumel, kobiecej filii GrossRosen. Podobnie jak Isabella Leitner 27, pewnie do ostatniej chwili nie wierzyła, że może ją spotkać coś lepszego, pewnie też odetchnęła z ulgą, gdy minęli krematoria i znaleźli się za bramami Birkenau. Nie wiedziała, co kryło się za zwiększonymi racjami jedzenia. Szły w samych płóciennych drelichach, były wyczerpane i zmarznięte, bo przecież był to koniec października, w dodatku tamtej jesieni wcześniej niż zwykle spadł pierwszy śnieg. Ulokowano je w barakach z dykty bez podłóg w lesie, w obozie otoczonym drutem kolczastym. Nie był to obóz śmierci, jak Birkenau. Był zlokalizowany na polanie w pobliżu wsi Gruszeczka i składał się z 20 baraków po 50 kobiet w każdym28. Załogę obozu stanowili ss-mani i żołnierze Wehrmachtu, którzy źle traktowali

*** Po wyzwoleniu Żuża wróciła do Łodzi. Szymon zmarł na tyfus w obozie w Buchenwaldzie w 1945, ale odnalazła wszystkie siostry i brata. Diana i Simona uciekły z Marszu Śmierci po likwidacji obozu w Auschwitz – obie, a właściwie we trzy, jeszcze z przyjaciółką – dzień po dniu. Odnalazły się w dzień swoich urodzin 28 stycznia 1945 roku. I był prezent – uczta, jak ją potem wspominały – w opuszczonym przez uciekających przed Rosjanami Niemców domu z pełną spiżarką. Chociaż Łódź przywitała je słowami „Wróciły Żydówy”, wszystkie siostry zostały tu i zaangażowały się w pomoc ocalałym i w odnajdywanie zaginionych. Żuża poznała swojego drugiego męża Zema Zelmanowskiego, w czasie wojny nauczyciela botaniki w getcie warszawskim, późniejszego profesora mikrobiologii na Uniwersytecie w Tel Avivie. W 1948 roku na raka zmarł Ilia, zostawiając drugą żonę i dwóch małych synków. Po jego śmierci udali

25 cyt. za: Kronika getta łódzkiego 1941–1944, pod red. J Baranowskiego i in., Archiwum Państwowe: Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2009, tom 4, s. 459. 26 J. Baranowski, Łódzkie getto 1940–1944. Vademecum, Archiwum Państwowe w Łodzi, Łódź 2005, s. 106–107. 27 I. Leitner, Fragments of Isabella: A Memoir of Auschwitz, Ty Crowell Co, ny 1978. 28 A. Konieczny Frauen im Konzentrationslager Groß-Rosen in den Jahren 1944–1945 Państ. Muzeum Gross-Rosen, Wałbrzych 1994, s. 33–34.

29 B. Cybulski, Obozy podporządkowane kl Gross-Rosen (stan badań), Państ. Muzeum Gross-Rosen, Rogoźnica 1987, s. 10, 27. 30 D. Sula, Filie kl Gross-Rosen, Muzeum Gross-Rosen, Wałbrzych 2001, rozdz. Obozy kobiece. 31 Tamże.

178

179


się do Izraela. Wcześniej Polskę opuściła już Simona ze swoim niemieckożydowskim mężem. Żuża z Zemem wyjechali w 1950 r., podobnie jak Olga z Jakubem i dwoma synami. To był straszny rok, wszyscy bali się trzeciej wojny światowej. Z czterech sióstr tylko Diana zdecydowała się zostać w Polsce. Z mężem i synkiem zamieszkali w Warszawie. Zaraz potem zamknięto granice i upłynęło wiele lat, zanim siostry znów mogły się zobaczyć. Żuża i Zem mieszkali przez rok w Paryżu, a potem w Tel Avivie. On wykładał mikrobiologię, ona została kierowniczką laboratorium mikrobiologicznego w największym izraelskim szpitalu Beilinson. Prowadzili kulturalny dom, pełno w nim było książek. Oboje uwielbiali czytać. Jednak do teatru Żuża chadzała sama, gdyż jak twierdziła, żeby jej męża zainteresowała sztuka, musiałaby być o amebie. Żuża bardzo wierzyła w naukę. Miała ogromny wpływ na swoich siostrzeńców – trzej z czterech z nich są dziś profesorami. Prawie co roku odwiedzała Europę, ale nie wróciła już ani do Łodzi, ani do Krakowa. Zmarła w 1980 r. i jest pochowana na cmentarzu w Tel Avivie. Patrycja Dołowy

Z wykształcenia mikrobiolożka i artystka fotografka, aktywna popularyzatorka wiedzy (laureatka nagrody im. Karola Sabatha) i działaczka społeczna (wiceprezeska Fundacji MaMa). Jest autorką artystyczno-osobistego projektu Widoczki: Pamięć Miasta / Pamięć Ciała, mówiącego o nieobecnościach, pamięci, cielesności i żydowskich herstories. Jednym z wątków projektu były poszukiwania Żuży.

180


Justyna Kozioł

Stella znaczy gwiazda

Landy

Dr Stella Landy – niezwykle utalentowana tłumaczka literatury angielskiej, m.in. dzieł noblisty Johna Galsworthy’ego na język polski, sądowa tłumaczka przysięgła, poetka. Ambitna, o silnej osobowości, intensywnie oddająca się pracy nawet w najtrudniejszych momentach życia, a przy tym piękna i fascynująca autorka zmysłowych erotyków. Niełatwo trafić na jej ślad w mieście, w którym się urodziła i mieszkała aż do wybuchu wojny. A jednak się udało. Gimnazjum Hebrajskie (żona swojego męża) Zaczyna się u zbiegu ulic Brzozowej i Podbrzezie – w Gimnazjum Hebrajskim. Przez całe międzywojenne dwudziestolecie ta prestiżowa, koedukacyjna szkoła kształci młodzież żydowską w duchu polskiego patriotyzmu i syjonizmu jednocześnie. Wiodącym motywem programu nauczania w Gimnazjum Hebrajskim było, jak to określano, wszechstronne poznanie współczesnej kultury duchowej i materialnej, ze szczególnym uwzględnieniem kultury polskiej i żydowskiej. Uczniowie otrzymywali wykształcenie ogólne, zgodne z programem nauczania państwowych szkół średnich, równolegle z wykształceniem hebrajskim i judaistycznym, które miało wspierać w przygotowaniach do ewentualnego wyjazdu do Palestyny. Jak myśmy to łączyli? – będzie zastanawiał się po latach jej absolwent Natan Gross.

181


W poszukiwaniu Stelli: domysły i pierwsze ustalenia

Uczniowie, którzy przeżyją wojnę, zostaną: naukowcami, pisarzami, politykami, artystami, profesorami, filmowcami, wojskowymi… Napiszą wspomnienia, pamiętniki, w których przywoływać będą swoją młodość spędzoną w hebrajskiej szkole na Kazimierzu i nauczycieli, którzy kształtowali ich młode umysły. Będzie wybijać się spośród nich postać Juliusza Feldhorna. Charyzmatyczny i wymagający polonista przemienia lekcje polskiego w wielkie święto1, daje swoim wychowankom „podstawy istotne”, zaszczepia miłość do sztuki i poezji2. Zdradza nieprzeciętny talent aktorski, mistrzowsko recytując wiersze, organizuje wieczorki muzyczne i uczy interpretacji dzieł malarskich. W przystojnym poloniście jedna po drugiej zakochują się nastoletnie uczennice Gimnazjum. Stąd blisko już do głuchych telefonów i niby przypadkowych spacerów w pobliżu kamienicy, gdzie mieszka Feldhorn z małżonką3. Ta żona, podobno bardzo piękna, córka prezesa Izby Adwokackiej w Krakowie była w ogóle przedmiotem naszej zawiści i ciekawości – napisze Irena Bronner4. Z bólem będą wspominać jego śmierć: Zginął z żoną, znaną tłumaczką literatury angielskiej i niemieckiej, Stellą Landy (…) – napisze Natan Gross5 – Mordercy zapewne nie wiedzieli, kogo zabijają – dla nich ważne było tylko to, że zabijają Żydów. Strzały, które padły (…) zabiły Juliusza Feldhorna, pisarza, pedagoga, poetę, działacza kultury, i jego żonę Stellę Landy, tłumaczkę wielu arcydzieł literatury światowej na nieskazitelny język polski – to już głos publicysty Witolda Zechentera (choć nie absolwenta hebrajskiej szkoły)6. W ten sposób we wspomnieniowych narracjach pojawia się Stella Landy i trudno trafić na jej ślad inaczej, niż śledząc wspomnienia o jej mężu. „Piękna córka prezesa”, „znana tłumaczka literatury”, „tłumaczka arcydzieł literatury światowej”. Kilka przypadkowo wtrąconych słów i fraz z mocą ocalania pamięci.

Jeszcze niewiele o niej wiadomo, ale niezawodna (kobieca!) intuicja podpowiada, że Stella okaże się fascynującą, silną, ambitną, pozbawioną kompleksów kobietą, ze szczególnym zamiłowaniem do literatury. Jeszcze nie wiadomo, jak wyglądała („podobno bardzo piękna”), ale w wyobraźni rysuje się obraz kobiety o nieprzeciętnej urodzie, ujmującej naturalnym wdziękiem, a także nienagannymi, wyniesionymi z adwokackiego domu manierami. Tymczasem niełatwo odnaleźć jej ślady, gdyby w bibliotekach i archiwach szukać wyłącznie pod mężowskim nazwiskiem Feldhorn. Znacznie częściej pojawia się jako Stella Landy, choć w źródłach pojawi się również z nazwiskiem Landau. Jeszcze nie wiadomo, czy to literówka, źle powtórzone nazwisko, a może inny powód. To m.in. dzięki Irenie Bronner, zakochanej w Feldhornie uczennicy Gimnazjum Hebrajskiego, wiadomo, że małżonkowie zamieszkiwali przy ul. Karmelickiej pod numerem 28. Od niej pochodzi również informacja o tłumaczeniach dzieł Galsworthy’ego, których dokonywała Stella, w tym Sagi rodu Forsyte’ów. W powojennych wspomnieniach pisała o Juliuszu:

27. Stella Landy-Feldhorn z córką Marysią

Cokolwiek sam tłumaczył na polski – trzeba było obowiązkowo przeczytać, a co napisał – to chyba zrozumiałe samo przez się. Okazało się, że żona Feldhorna, Stella z domu Landy, dostała prawo tłumaczenia Galsworthy’ego. Przeczytało się Sagę, jednym tchem7.

Gdzieś w internecie można odnaleźć informację, że jako Stella Landy opracowała samouczek języka angielskiego. To nadal niewiele… Ze wspomnień Witolda Zechentera wiadomo, że Juliusz i Stella zginęli w 1943 roku. Nosząc w papierach bezpieczne nazwisko Krawczyk, ukrywali się w jednym z domów w podkrakowskich Swoszowicach. Podobno gestapowcy zabrali najpierw Stellę. Podobno w Juliuszu nie dopatrzyli się „złego” wyglądu. Podobno, wobec tej osobistej tragedii, Juliusz Feldhorn sam oddał się w ręce Niemców, przyznając się do żydowskiego pochodzenia i decydując o pójściu na śmierć wraz z żoną. Czy tak było naprawdę?

1 I. Bronner, Cykady nad Wisłą i Jordanem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991, s. 133. 2 A. Pordes, I. Grin, Ich miasto. Wspomnienia Izraelczyków, przedwojennych mieszkańców Krakowa, Prószyński i S-ka, Kraków 2004, s. 166. 3 I. Bronner, Cykady…, s. 138–139. 4 I. Bronner, Cykady…, s. 140. 5 N. Gross, Kim pan jest, panie Grymek?, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991, s. 118. 6 W. Zechenter, Upływa szybko życie. Książka wspomnień, tom pierwszy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975, s. 250.

7

182

183

I. Bronner, Cykady…, s. 139–140.


Na pewno było tak: zanim Feldhornów-Krawczyków wyprowadzono z domu, Stella zdołała ocalić życie swojej dziewięcioletniej córce. Już do cioci! – słyszy mała Marysia i na polecenie mamy przemyka między żandarmami, wymyka się z domu i ile sił w nogach biegnie polami ze Swoszowic do Łagiewnik. Mieszkają tam zaprzyjaźnione z Feldhornami Elfryda i Augusta Trammer, dzięki którym Marysia przeżyje wojnę. Po latach zamieszka w Warszawie i z godną podziwu cierpliwością będzie pomagać w odzyskiwaniu pamięci o rodzinie Feldhornów. W tym miejscu chciałabym podziękować Paniom Marii Feldhorn-Krawczyk i Pani Auguście Szemelowskiej (z domu Trammer) za ich cierpliwość, ciepłe przyjęcie i czas poświęcony na rozmowę o Stelli Landy…

tym samym potwierdzając wszystkie dotychczasowe domysły. Stella z jej wspomnień to otwarta, zjednująca sobie ludzi osoba. Była bardzo dobrym człowiekiem – ze wzruszeniem podkreśla pani Augusta, częstując herbatą i ciasteczkami… Utalentowana: nie tylko znakomicie włada językiem angielskim i niemieckim, ale także pisze wiersze, m.in. erotyki, w których przejawia swoją fascynację Bliskim i Dalekim Wschodem. Samodzielnie wykonuje modne w owym czasie batiki, robi na drutach, ale przygotowuje też projekty swetrów, które wykonuje potem Elfryda… W czasach, kiedy Stella mieszkała przy Radziwiłłowskiej, nie było popołudnia, kiedy nie wpadłaby z odwiedzinami. Nawet, gdy wyprowadziła się od rodziców, nadal utrzymywała z paniami Trammer intensywne kontakty. Żadna z nich nie mogła wiedzieć, że będzie to przyjaźń, która przetrwa czas najtrudniejszych decyzji i ocali ludzkie życie.

Radziwiłłowska 17 (Stella Landy)

Ul. Jana (Stella Landau)

Rodzina Landy mieszkała na drugim piętrze kamienicy przy ul. Radziwiłłowskiej 17. Maria Feldhorn-Krawczyk w zachowanych w Żydowskim Instytucie Historycznym wspomnieniach pisze: Z okien wychodzących na tył domu widać było tory kolejowe. W tym to mieszkaniu urodziła się i mieszkała do czasu swojego pierwszego małżeństwa (…) moja Mama8. Stella Bronisława Landy urodziła się 7 sierpnia 1905 roku. Ojciec Stelli, znany krakowski adwokat, dr Ludwik Landy, ożeniony był z Antoniną (zwaną Tolą) z domu Wolf – córką kupca zbożowego z Brodów. W tej samej kamienicy piętro niżej mieszkała wdowa – z pochodzenia Niemka – Elfryda Trammer z córką Augustą. Sąsiadujące rodziny były ze sobą nie tylko skoligacone, ale i utrzymywały bliskie kontakty. Widać to chociażby w listach, które w czasie wojny Ludwik i Tola Landy słali do córki i zięcia, z troską donosząc o losie sąsiadek. Mieszkająca do dnia dzisiejszego w Krakowie pani Augusta wspomina, że szczególna sympatia łączyła ją i jej mamę właśnie ze Stellą, która przychodziła do mieszkania na pierwszym piętrze uczyć Elfrydę, czyli „ciocię Frydę”, angielskiego. Trójka kobiet zaprzyjaźnia się. Pani Augusta, opowiadając o czasach spędzonych przy Radziwiłłowskiej, przyznaje się do swojej fascynacji Stellą,

W 1928 roku Stella wychodzi za mąż. Marian Landau wywodzi się z bardzo znanej i wpływowej rodziny, której protoplastą w Krakowie miał być mieszkający w xvi wieku w Krakowie Mojżesz z Norymbergi9. Teść Stelli – dr Ignacy Landau – jest adwokatem i wiceprezydentem Krakowa. Małżonkowie mieszkają przy ul. Św. Jana10, zaś w podróż poślubną udają się do Wenecji. Zdjęcie Stelli i Mariana karmiących gołębie na Placu Świętego Marka jest jednym z dwóch zachowanych, na których można zobaczyć Stellę i Mariana Landauów razem. Na drugim, z 1929 roku, Landauowie trzymając się za ręce, idą pewnym krokiem po krakowskich Plantach. Wydają się mieć przed sobą długą i beztroską przyszłość. Stella kończy w tym czasie studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w zakresie filologii angielskiej. W lutym 1930 roku odbiera „Dyplom Magistra Filozofji”, zdając wcześniej egzaminy: z gramatyki opisowej języka angielskiego z szczególnym uwzględnieniem ortografii, zarysu dziejów angielskich 9 http://www.cracow.welcome.com.pl/The-Landau-Family-in-Cracow,WidokDzialArtykuly Artykul,72,1209.html [dostęp: 30.07.2011]. 10 Informacja od pani Augusty Szemelowskiej.

8 Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

184

185


ze szczególnym uwzględnieniem prądów kulturalnych i dzisiejszego ustroju w Anglii i Stanach Zjednoczonych Ameryki, z głównych zasad nauk filozoficznych, ze szczególnej znajomości historii jednego okresu literatury lub historii jednego gatunku literackiego, z zarysu ogólnych dziejów literatury niemieckiej ze szczególnym uwzględnieniem epoki rozkwitu w wiekach średnich, epoki klasycznej i romantycznej wraz ze znajomością arcydzieł, znajomość bieżących prądów literackich, metryki, stylistyki i poetyki, z gramatyki opisowej i fonetyki niemieckiej (w porównaniu) wraz z ortografią oraz z egzaminu ostatecznego – z każdego otrzymuje najwyższą, bardzo dobrą ocenę. Z bardzo dobrym wynikiem broni również pracę magisterską pt. Galsworthy the Follower of Dickens11. Prawdopodobnie już od jakiegoś czasu, za pośrednictwem agencji literackiej Curtis Brown, stara się o prawa do tłumaczenia na język polski książek Johna Galsworthy’ego. Nawiązuje także bezpośrednią korespondencję z samym pisarzem i jego żoną – Adą12. Jednak w tym samym czasie, gdy realizuje się jej szansa na prestiżową współpracę z przyszłym noblistą, Stella przeżywa jedne z najtrudniejszych chwil w swoim życiu: jej mąż zapada na tyfus. Stellę wspiera niezawodna „ciocia Fryda”, która opiekuje się chorym Marianem13. Tyfus jednak nie ustępuje i w wieku 25 lat, dwa lata po ślubie, Stella zostaje wdową. Ból utraty próbuje koić pracą: podejmuje studia doktoranckie, zagłębia się w literaturę i tłumaczenia. W zachowanym brudnopisie jednego z listów do Galsworthy’ego można odnaleźć przejmujące wyznanie młodej kobiety: Mam nadzieję, że sprawi Panu pewną przyjemność świadomość, że obecnie jedyną prawdziwą radością mojego życia jest tłumaczenie Pańskich książek (…the only real joy which I have now in my life is the work of translating your books…)14.

wydaje pierwszy tom ostatniego cyklu powieściowego poświęconego rodzinie Forsyte’ów pt. Maid in waiting. Stella wkrótce rozpocznie pracę nad tym tekstem, a tymczasem już w 1931 roku nakładem Towarzystwa Wydawniczego „Rój” z Warszawy ukazuje się jej pierwsze tłumaczenie dzieła Galsworthy’ego: We dworze (oryginalny tytuł Country House)15. Nie wiadomo, kiedy i w jakich okolicznościach Stella poznaje swojego drugiego męża Juliusza Feldhorna, który w tym czasie jest już uznanym pedagogiem w Gimnazjum Hebrajskim. Ma już też za sobą pierwsze, zakończone rozwodem małżeństwo. Stella Landy, primo voto Landau, wychodzi po raz drugi za mąż 28 grudnia 1932 roku. Ślubu udziela im rabin Samuel Schmelkes, świadkami są adwokat Marceli Schauer oraz aplikant adwokacki – Henryk Trammer, który po wojnie zostanie prawnym opiekunem córki Feldhornów, Marysi. Dzięki finansowej pomocy ojca Stelli, w czerwcu 1933 roku małżeństwo Feldhornów wprowadza się do kamienicy przy ul. Karmelickiej 28, gdzie w listopadzie 1934 urodzi się Marysia. Po latach będzie wspominała rodzinny dom: Pamiętam nasze mieszkanie, jego rozkład, nawet urządzenie sypialni Rodziców i pokoju gościnnego, w którym na ścianach wisiały chińskie obrazki, a w serwatce i kredensie stała chińska porcelana – figurki i naczynia – zbiory Mamy. Pamiętam kąt z zabawkami w moim dziecinnym pokoju. Do mieszkania prowadziły schody frontowe, eleganckie, kamienne, w środkowym polu okien klatki schodowej nad spocznikami cieszyły oczy witraże o tematyce roślinnej. Można też było wejść od podwórza schodami kuchennymi stalowymi, krętymi, które prowadziły na każdym piętrze wprost do kuchni. Gdy ktoś szedł kuchennymi schodami rozlegało się głuche dudnienie; słyszałam je usypiając, gdyż okno mojego pokoju wychodziło na podwórze blisko schodów kuchennych. Bałam się tego dudnienia i schodów, którymi zabroniono mi chodzić16.

Karmelicka 28 (Stella Feldhorn) Po śmierci Landaua Stella przeprowadza się z powrotem do rodziców na Radziwiłłowską. Nadal koresponduje z Galsworthym, który w 1930 roku 11 12 13 14

Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego. Tamże. Informacja od pani Augusty Szemelowskiej. Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

15 J. Gronau, Wędrówki po bibliografii Johna Galsworthy 14.08.1867 – 31.01.1933, Kraków 2010, http://www.jerzygronau.floydmedia.pl/pdf/wpb-jg.pdf [dostęp: 31.07.2011]. 16 Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

186

187


Lwów – Wiśnicz. Wojna

Małą Marysią opiekowała się niania – pani Tosia, której w czasie wojny udało się ocalić z mieszkania Feldhornów kilka japońskich obrazów ze zbiorów Stelli i kryształowe wazony. Do dziś są w posiadaniu pani Marii. Stella nadal pracuje nad tłumaczeniami. W 1933 roku ukazuje się chyba najpopularniejsza i najczęściej wydawana z przetłumaczonych przez Stellę powieści – Dziewczyna czeka. Będzie wznawiana już w 1935 i 1937, a także po wojnie w latach: 1957, 1975 1993 i 2009. W tym samym 1933 roku ukaże się jeszcze Święty (tytuł oryginału: Saint’s progress), podobnie jak Dziewczyna czeka wydany przez warszawski „Rój”17. Stella odbiera również dyplom nadający jej tytuł doktorski i pracuje jako sądowa tłumaczka przysięgła. Opracowuje Samouczek języka angielskiego autorstwa Pawła Kaliny, który ukaże się w 1939 roku nakładem Wiedzy Powszechnej. W powyższym kontekście zaskakuje nieco adnotacja w paszporcie wyrobionym w 1938 roku przez Starostę Grodzkiego Krakowskiego na nazwisko Stella Feldhorn (wzrost – średni, twarz – pociągła, włosy – ciemne, oczy – piwne, znaki szczególne – brak), gdzie w rubryce zatrudnienie wpisano jedynie lakoniczne: żona prof. gimn.18. Było to sympatyczne małżeństwo – wspominał Witold Zechenter – bywałem u nich, w ich mieszkaniu przy ul. Karmelickiej19. I rzeczywiście związek z Feldhornem wydaje się służyć Stelli. Zachowane zdjęcia dokumentują częste wyjazdy małżonków za miasto w towarzystwie rodziców, teściów lub przyjaciół. Stella nadal serdecznie przyjaźni się z „ciocią Frydą” i dorastającą Augustą, które same często wyjeżdżają do Makowa Podhalańskiego lub Szczyrku. Często zdarzało się, że w tych wycieczkach towarzyszą im Stella z Juliuszem, który podczas tych wyjazdów chętnie urządza przedstawienia dla przyjaciół. Na zbiorowych zdjęciach Feldhornowie często stoją w środku grupy, otoczeni przez innych i roześmiani. Ma się niemal pewność, że tam na miejscu byli duszą towarzystwa.

Po wybuchu wojny Stella razem z Marysią wyjechały do Lwowa, gdzie Stella udzielała lekcji angielskiego. Nieco później dołączył do nich także Juliusz. Marysię odprowadzano do przedszkola, skąd odbierała ją Stella lub zaprzyjaźniona sąsiadka. Być może wczesna śmierć pierwszego męża spowodowała, że każda przedłużająca się nieobecność Juliusza w domu wywoływała u Stelli szczególną troskę o jego los. Pani Maria wspomina pewien dzień, w którym nikt nie przyszedł odebrać jej z przedszkola: Czekałam sama w pustym korytarzu. Kobieta sprzątająca była zła, że nie może zamknąć drzwi i iść do domu. Uciekłam z przedszkola i biegiem przemierzyłam ulice dzielące mnie od domu. Okazało się, że Ojca zatrzymano w mieście na jakieś roboty. Mama pobiegła go szukać i nie poprosiła sąsiadki o przyprowadzenie mnie do domu…20

Kiedy wybuchła wojna radziecko-niemiecka, Feldhornowie nie zdążyli ewakuować się w głąb Rosji. Już po zajęciu Zachodniej Ukrainy przez Niemców przedostali się do Generalnej Guberni – do Nowego Wiśnicza koło Bochni21. Pani Maria wspomina: Była jedna duża izba, w której mieszkaliśmy. Mama zrobiła zasłonę z tkaniny, za którą można było się swobodnie umyć. (…) Na placu kupowało się wiązki smolnych szczap na podpałkę. Mama piekła placki (podpłomyki) z żytniej mąki bezpośrednio na blasze, były znakomite!22.

Z czasu pobytu Feldhornów w Wiśniczu zachowały się listy pisane przez rodziców Stelli z getta w Tarnowie do córki i zięcia, pełne tęsknoty, troski o losy najbliższych i strachu przed niepewną przyszłością. Cieszy nas, że na kartce jest podpis Julka, gdyż zawsze nas brak jego dopisku martwi. Dlatego też prosimy, by jak 20 Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego. 21 N. Gross, Rękopis znaleziony w piwnicy – O Juliuszu Feldhornie, [w:] To była Hebrajska Szkoła w Krakowie. Historia i wspomnienia, pod red. N. Grossa, Związek Krakowian w Izraelu, Związek Wychowanków Hebrajkiego Gimnazjum w Krakowie, Tel-Aviv 1989, s. 58. 22 Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

17 J. Gronau, Wędrówki…, dz. cyt. 18 Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego. 19 W. Zechenter, Upływa…, s. 248.

188

189


każdy profesor wypracowania Twoje przynajmniej swoją parafą zaopatrywał – piszą rodzice do Stelli w liście z 16.05.1942.

Wiadomość o śmierci rodziców dotarła do Stelli jeszcze podczas pobytu w Wiśniczu. Zrozpaczona Mama chodziła tam i z powrotem z twarzą ukrytą w dłoniach – wspomina pani Maria25.

Myślę o Marysi i Tobie Stelleńko, gdy byłaś jeszcze taką małą dziewczynką i filuternie z kredensu zwędzałaś mi ciastka, które po upieczeniu kładłam na półmisku. Pamiętasz?! (24.05.1942). U nas coraz trudniej żyć, ale jakoś wszystko wytrzymujemy i ciągniemy dalej (bez daty). Wybaczcie, że piszę tak przykre listy, ale jesteśmy w takim nastroju, że trudno się zdobyć na pogodny ton (9.06.1942). Jesteśmy zrezygnowani. Życzymy Wam, byście byli silni i zdrowi. Wasz Ojciec (13.06.1942).

W ostatnim liście Landauowie piszą: Najdrożsi! Piszemy codziennie, aby Was nie pozostawić bez wiadomości. Osoby desygnowane przy pierwszym powołaniu zostały w ostatnich dniach odtransportowane. Wszyscy czekamy dalszych zarządzeń, które według krążących wersji lada chwila mogą być wydane (14.06.1942)23.

Na kolejny dzień (15.06.1942) datowane jest powiadomienie o wywiezieniu Landych: Wielce szanowny Panie Feldhorn! Muszę pana powiadomić, że Pan i Pani Landy dzisiaj wyjechali. Pan i Pani doktor byli bardzo spokojni i z pewnością wkrótce do Państwa napiszą, jak tylko przybędą do miejsca swojego przeznaczenia. Oboje mieli ze sobą wystarczająco żywności. Gotów do dalszych informacji pozdrawia Joseph Laub.

Jak wielką ufność w dobre intencje niejakiego Josepha Lauba pokładała Stella, obrazuje zachowany brudnopis napisanej przez nią odpowiedzi:

Swoszowice (Stella Krawczyk) Ostatnim adresem, pod którym zamieszkiwała Stella z mężem i córką, była ul. Chałubińskiego 35 w podkrakowskich Swoszowicach. Juliusz pracował jako urzędnik w Borku Fałęckim. Nosili wówczas nazwisko Krawczyk. Aryjskie papiery dla Feldhornów udało się zdobyć dzięki zaangażowaniu „cioci Frydy” (która wcześniej odmówiła podpisania Volkslisty) i działającej w ak Auguście, zamieszkujących w tym czasie w Łagiewnikach. Krawczykowie byli częstymi gośćmi w domu pań Trammer, dokąd udawali się z domu w Swoszowicach pieszo, wielokrotnie przemierzając tę samą drogę przez pola. Dzięki temu droga do cioci w Łagiewnikach skutecznie utrwaliła się w głowie dziewięcioletniej Marysi, decydując tym samym o jej życiu. Tak naprawdę nie wiadomo, co dokładnie było przyczyną aresztowania Stelli i Juliusza Krawczyków 11 sierpnia 1943 r. Nie wiadomo, kto zadenuncjował Feldhornów i czy „sypnął” ich jako ukrywających się Żydów, czy jako prowadzących tajne komplety nauczycieli… Nie udało się też ustalić ani miejsca stracenia Feldhornów, ani miejsca pochówku. Jedynie na cmentarzu w Batowicach, na grobie siostry Juliusza Feldhorna, Cecylii Szarzyńskiej, można odnaleźć symboliczną tablicę pamiątkową… Gwiazda gaśnie, ślad po Stelli znowu się urywa… Justyna Kozioł (ur. 1981)

Dziękuję Panu z serca za Pańską wiadomość dotyczącą moich rodziców. Byłabym Panu bardzo zobowiązana, gdyby Pan mógł mnie raz jeszcze zawiadomić, czy wolno mi jeszcze mieć nadzieję na otrzymanie wiadomości od moich rodziców. Chciałabym znać prawdę i jestem przygotowana na wszystko24.

23 Tamże. 24 Tamże.

25 Tamże.

190

191

Absolwentka judaistyki i historii (Uniwersytet Jagielloński). Współpracowała m.in. z Międzynarodowym Domem Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu, Fundacją Kultury Chrześcijańskiej znak i Muzeum Historycznym Miasta Krakowa. Interesuje się przyczynami i skutkami xx-wiecznych i współczesnych konfliktów na tle narodowościowym, etnicznym i religijnym w Europie oraz kształtowaniem i przemianami pamięci historycznej. Na co dzień zajmuje się działaniami (Public Relations) i społeczną odpowiedzialnością biznesu (Corporate Social Responsibility).


bibliografia:

Archiwum rodzinne Feldhornów z zasobów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Bronner I.,

Cykady nad Wisłą i Jordanem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991.

Gronau J.,

Wędrówki po bibliografii Johna Galsworthy 14.08.1867 – 31.01.1933, Kraków 2010, http://www. jerzygronau.floydmedia.pl/pdf/wpb-jg.pdf [dostęp: 31.07.2011].

Gross N.,

Kim pan jest, panie Grymek?, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991.

Gross N.,

Rękopis znaleziony w piwnicy – O Juliuszu Feldhornie, [w:] To była Hebrajska Szkoła w Krakowie. Historia i wspomnienia, pod red. N. Grossa, Związek Krakowian w Izraelu, Związek Wychowanków Hebrajkiego Gimnazjum w Krakowie, Tel-Aviv 1989.

Pordes A.,

Grin I., Ich miasto. Wspomnienia Izraelczyków, przedwojennych mieszkańców Krakowa, Prószyński

Zechenter W.,

Upływa szybko życie. Książka wspomnień, tom pierwszy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975.

i S-ka, Kraków 2004.

http://www.cracow.welcome.com.pl/The-Landau-Family-in-Cracow,WidokDzialArtykuly Artykul,72,1209.html [dostęp: 30.07.2011].

192


Maria Wojciechowska

Krage

Wanda Kragen – tłumaczka, pisarka, podróżniczka

Krakowski Szlak Kobiet stał się miejscem wyjątkowych spotkań. Międzypokoleniowych, przełamujących bariery czasu, niezwykle pouczających. Przywracanie pamięci o dawnych mieszkankach Krakowa pokazuje, jak często nasze aktualne ścieżki splatają się ze szlakami poprzedniczek. Moje spotkania z Wandą Kragen można podzielić na trzy etapy. Wszystko zaczęło się od pewnej książki i tego fragmentu: Dawno, bardzo dawno temu – w czasach gdy nasi dziadkowie byli jeszcze dziećmi – żył doktor, który nazywał się Dolittle – Jan Dolittle, dr med. „Dr med.” To znaczy, że był to prawdziwy doktor i że umiał bardzo dużo1. Doskonale pamiętam moment, kiedy jako uczennica pierwszej klasy zostałam zapisana do szkolnej biblioteki. Pierwsza biblioteka – mały krok dla ludzkości, wielki dla siedmioletniej czytelniczki. Równie dobrze pamiętam pierwszą książkę, która wtedy zainaugurowała moje korzystanie ze szkolnego księgozbioru: Doktor Dolittle i jego zwierzęta – podobno pierwsza książka jest jak pierwsza miłość – żłobi całe życie2. Twarda oprawa, kolorowy rysunek na okładce, wiele pożółkłych stron – prawdziwe lekturowe wyzwanie. Tłumaczką tej opowieści dla dzieci była Wanda Kragen. Potem w moim czytelniczym dorobku pojawiły się kolejne tytuły sygnowane przez krakowską tłumaczkę. Kiedy na studiach zaczęłam badać pisarstwo kobiet podróżujących, nastąpił etap 1 H. Lofting, Doktor Dolittle i jego zwierzęta, Nasza Księgarnia, Warszawa 1988. 2 G. Leszczyński, Czytać na przekór światu, http://warszawa.gazeta.pl/ warszawa/1,34861,9992494,Czytac_na_przekor_swiatu.html [dostęp: 6.08.2001].

193


drugi. Wśród relacji z wyjazdów do zsrr odnalazłam Dymy nad Azją autorstwa Wandy Kragen. Poznając biografie podróżującej autorki, zorientowałam się, kto przetłumaczył moją pierwszą biblioteczną książkę i wiele innych późniejszych lektur. Trzecim etapem była Przewodniczka po Krakowie emancypantek, rodzinnym, ukochanym mieście pisarki i moim mieście, miejscu, gdzie odtwarzane są szlaki jego niezwykłych mieszkanek. Kto by pomyślał, że pierwsza książka ze szkolnej biblioteki pożyczona przez przejętą siedmiolatkę i Przewodniczka mają ze sobą tyle wspólnego.

W 1907 roku czternastoletnia Wanda Fischlerówna rozpoczyna naukę w i Prywatnym Gimnazjum Żeńskim w Krakowie. Od dwóch lat uczennicą tej szkoły jest już jej siostra Regina. W tym samym roku przyznano szkole uprawnienia szkół publicznych, wraz z prawem przeprowadzania własnych egzaminów dojrzałości. Gimnazjum stanowiło nowatorską placówkę edukacyjną, która oferowała nowoczesny model kształcenia kobiet na najwyższym poziomie merytorycznym. Była to pierwsza szkoła średnia dla dziewcząt, która pozwalała na zdanie egzaminu dojrzałości umożliwiającego kontynuowanie dalszej nauki w Krakowskiej Wszechnicy5. Największą grupę uczennic stanowiły dziewczęta z rodzin inteligenckich: córki lekarzy i farmaceutów, adwokatów, wyższych urzędników państwowych i samorządowych, profesorów szkół wyższych, głównie wyznania Mojżeszowego6. Zachowało się świadectwo dojrzałości przyszłej pisarki zdobyte z odznaczeniem 27 maja 1911 roku. Zawiera szczegółowy wykaz zdawanych przedmiotów, uzyskanych stopni oraz zadawanych na egzaminie ustnym pytań. Wanda musiała między innymi omówić znaczenie dzieła Genesis z ducha Juliusza Słowackiego, zanalizować wpływy austriackie i francuskie w okresie rządów elekcyjnych oraz wyprowadzić wzór na sumę szeregu arytmetycznego7. Po maturze Wanda rozpoczyna studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W katalogach studenckich zachował się spis wykładów wysłuchanych przez Wandę Fischlerównę w trakcie studiów, daje on ciekawy obraz

Herstoria Długie życie Wandy Kragen przebiegało w cieniu wielkich wydarzeń historycznych: dwóch wojen światowych, odzyskania przez Polskę niepodległości, budowania państwowości w ii Rzeczpospolitej, czasów prl, obfitowało w głębokie zmiany społeczne, kulturowe i obyczajowe. Wanda Kragen urodziła się w spolonizowanej rodzinie żydowskiej 19 marca 1893 roku w Krakowie3. Jej ojciec, Adolf Abraham Fischler, urodzony w 1861 roku, był adwokatem, pochodził z Bochni, jego ojciec Hirsch był przedsiębiorcą. W 1880 roku zdał maturę w Gimnazjum Św. Anny w Krakowie, potem ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskiem (absolutorium 1885), zdobywając tytuł doktora praw (1887). Matka, Amalia z domu Liebling4, była córką Cecylii i Salomona Izraela, krakowskiego handlarza drzewem. Rodzice przyszłej pisarki pobrali się 19 maja 1889 roku w Krakowie. Wanda miała troje rodzeństwa: starszą siostrę Reginę (ur. w 1891 roku) i młodszych braci bliźniaków Stefana i Karola (ur. 1897).

5 Więcej na temat historii szkoły i jej roli w procesie emancypacji kobiet: R. Dutkowa, Żeńskie Gimnazja Krakowa w procesie emancypacji kobiet (1896–1918), Kraków 1995. Założycielka szkoły Kazimiera Bujwidowa oraz jedna z nauczycielek Marcelina Kulikowska są bohaterkami i tomu Przewodniczki, zob. A. Kiesell, Kazimiera Bujwidowa. Człowiekiem się czuje więc ludzkich praw żądam, [w:] Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie Emancypantek, pod red. E. Furgał, wyd. Fundacja Przestrzeń Kobiet, Kraków 2009; A. Brożkowska, Marcelina Kulikowska. Strzał w serce, [w:] Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie Emancypantek, pod red. E. Furgał, wyd. Fundacja Przestrzeń Kobiet, Kraków 2009. 6 R. Dutkowa, Żeńskie Gimnazja Krakowa w procesie emancypacji Kobiet (1896–1918), Kraków 1995. s.73. 7 Oceny uzyskane przez Wandę Fischlerównę na świadectwie dojrzałości: Egzamin pisemny: religia bdb, j.polski bdb, język łaciński dst, grec. dst, niemiecki bdb, geografia i historia bdb, mat bdb, fizyka bdb, propedeutyka filozofii bdb, historia naturalna bdb. Protokóły Głównych Egzaminów Dojrzałości z lat 1907/09-1914/15 ap kr.

3 W księdze obejmującej wpisy urodzin Izraelitów w okręgu metrykalnym krakowskim na rok 1893 można znaleźć także informacje na temat świadka, którym był Józef Fischer kantor oraz akuszerki, była nią Rudolfina Gusman z Krakowa. Nadanie imienia miało miejsce 25 marca 1893, zob. Księga obejmująca wpisy urodzin Izraelitów w okręgu metrykalnym Krakowskim na rok 1893 ap kr. 4 Materiały archiwum uj podają jako nazwisko panieńskie Lichting, zob. Corpus studiosorum Universitatis Iagellonicae 1850/51-1917/18. e–j/, pod red. K. Stopki, Kraków 2006. W Księdze obejmującej wpisy urodzin Izraelitów w okręgu metrykalnym Krakowskim ap kr na rok 1893 pojawia się nazwisko panieńskie Liebling.

194

195

28. Wanda Kragen


jej naukowych, przyrodniczych zainteresowań. W roku akademickim 1911/12 były to: fizyka doświadczalna, chemia nieorganiczna, anatomia porównawcza, konwersatorium z j. francuskiego, chemia organiczna, chemia analityczna, zarys zoologii, embriologia ogólna zwierząt kręgowych, botanika ogólna, w roku akademickim 1912/1913: krystalografia, fizjologia roślin, anatomia opisowa ciała ludzkiego, biologia wód, histologia ogólna; w roku akademickim 1913/1914: embriologia szczegółowa kręgowców, rozród i dziedziczność, zoologia ogólna i systematyczna, zasady geologii, histologia szczegółowa, geologia, zabytki przyrody; rok akademicki 1915/1916: filozofia życia i śmierci, promienie x, promieniotwórczość, wymieranie gatunków, ssaki, biologia, członkologia, zoologia, filozofia energii, anatomia porównawcza kręgowców. Absolutorium uzyskała w 1919 roku. W roku 1909 studia rozpoczęła matka pisarki równolegle z córką Reginą. Amalia Fischlerowa jako studentka hospitantka zapisała się na Wydział Filozoficzny, a w 1912 roku na Wydział Lekarski. Status hospitantki był związany z brakiem wykształcenia na poziomie gimnazjalnym umożliwiającym podjęcie studiów. Matka pisarki była zapewne absolwentką pensji żeńskiej lub kursów uzupełniających8. W latach dwudziestych pracowała jako hospitalistka/urzędniczka w krakowskim Szpitalu Żydowskim9. W 1917 roku studia prawnicze rozpoczął Stefan, młodszy brat pisarki. Wykształcona rodzina Fischlerów ze swoją dbałością o edukację wpisuje się nową elitę żydowską ukształtowaną przez uniwersytety i szkoły wyższe. Mariusz Kulczykowski uważa, iż dyplomy zawodowe, osiągnięcia naukowe i kształcenie uniwersyteckie były najdobitniejszym wyrazem procesu modernizacji społeczności żydowskiej w tamtym czasie10.

W pierwszym roku i wojny światowej, na Uniwersytecie Jagiellońskim zawieszono zajęcia ze studentami11, co zbiegło się z tragicznymi doświadczeniami rodzinnymi. W dniu 7 sierpnia 1914 roku umiera dr Adolf Fischler, ojciec pisarki12. Wanda wyjeżdża na roczne studia do Wiednia. Doskonaliła wtedy zapewne znajomość języka niemieckiego, co zaowocowało późniejszą pracą translatorską. Między 1918 a 1920 rokiem Wanda wyszła za mąż za Zygfryda Kragena, inż. chemii, pochodzącego z rodziny podgórskich Żydów zajmujących się handlem13. Sąsiadem w kamienicy, gdzie zamieszkali młodzi małżonkowie, był dr Abraham Ozjasz Thon, kaznodzieja, pisarz, działacz syjonistyczny, rabin w synagodze postępowej Tempel na rogu ul. Miodowej i ul. Podbrzezie na krakowskim Kazimierzu14. Założyciel i współredaktor najstarszej na ziemiach polskich, codziennej polskojęzycznej gazety żydowskiej „Nowy Dziennik” wydawanej w Krakowie do 1939 roku. W latach 1929–1934 Wanda Kragen współpracowała z „Nowym Dziennikiem”, publikując recenzje literackie i teatralne. 11 Wyjątek stanowił Wydział teologii, zob. Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego, pod red. K. Stopki, A. Banacha, J. Dybiec, Kraków 2000. 12 Zachował się dokładny akt zgonu Adolfa Fischlera. Przyczyną śmierci była miażdzyca tętnic. Określono w nim ówczesny status materialny rodziny jako i, czyli najwyższy. Indeks Zmarłych Izraelitów 1914, ap kr. 13 W spisie ludności z 1921 roku mąż Wandy jest określany jako współwłaściciel fabryki pasty. Spis Ludności Krakowa 1921, ap kr. Zygfryd Kragen urodzony w 1891 zdał maturę w c.k. Gimnazjum w Podgórzu w 1909 roku. W 1909 i 1910 roku studiował na Wydziale Filozoficznym uj. Jego starsze siostry Antonina (Taube vel Tona) oraz Maria ukończyły Wydział Lekarski na Uniwersytecie Jagiellońskim, uzyskując tytuł Doktora wszech nauk lekarskich. Antonina Kragenówna była starszą szkolną koleżanką Wandy Fischlerówny, zdała maturę z odznaczeniem w 1908 roku w i Prywatnym Gimnazjum Żeńskim w Krakowie, była autorką prac naukowych na temat gruźlicy. Zob. Corpus Studiosorum Universitatis Jagellonicae 1850–1918 a–d, pod red. K. Stopki, Kraków 1999, s.554 i 555, ap kr Protokoły Głównych Egzaminów Dojrzałości z lat 1907/08-1914/15 i Prywatne Gimnazjum Żeńskie w Krakowie. 14 Abraham Ozjasz Thon (1870–1936) w latach 1905 do 1936 mieszkał w kamienicy przy ul. Bogusławskiego 5, w latach 1922–1936 poseł na Sejm, przewodniczący Koła Posłów Żydowskich. Pochowany na cmentarzu przy ul. Miodowej w Krakowie. Zob. A. Cała, H. Węgrzynek, G. Zalewska, Historia i kultura Żydów polskich. Słownik, Warszawa 2000; O. Thon, Kazania 1895–1906, Kraków 2010.

8 Na Uniwersytecie Jagiellońskim studentki funkcjonowały w ramach jednego z trzech możliwych statusów: Hospitantki (od 1894 r.) – na zasadzie gości, brak odpowiedniego przygotowania na poziomie szkół średnich, najczęściej ukończone sześcio- lub siedmioletnie pensje żeńskie lub seminaria nauczycielskie i różnego typu kursy uzupełniające; zwyczajne – posiadające maturę austriacką (+obywatelstwo); nadzwyczajne – z maturą ze szkół realnych lub gimnazjum zagranicznego, najczęściej rosyjskiego. Więcej na ten temat: U. Perkowska, Studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1894–1939. W stulecie immatrykulacji pierwszych studentek, Kraków 1994. Wspomniana już wcześniej Kazimiera Bujwidowa „wykorzystała” prawo do hospitacji, walcząc o otwarcie Uniwersytetu Jagiellońskiego dla pierwszych studentek. 9 Spis Ludności Miasta Krakowa, rok 1921, ap kr. 10 M. Kulczykowski, Żydzi – studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego w dobie autonomicznej Galicji: (1867–1918), Kraków 1995, s. 324.

196

197


Była to gazeta bardzo popularna w środowiskach zasymilowanych rodzin żydowskich o nastawieniu syjonistycznym15. Dekada między 1920 a 1930 rokiem to intensywny czas rozwijania przez Wandę swojej kariery zawodowej. W roku 1930 pisarka przenosi się do Warszawy, gdzie pozostanie przez najbliższych 15 lat, by po zakończeniu wojny w 1945 roku powrócić już na stałe do rodzinnego Krakowa. Lata warszawskie to okres intensywnej pracy zawodowej na wielu polach połączonych wspólnym literackim mianownikiem. Wanda Kragen zajmowała się tłumaczeniami, twórczości literacką: poetycką i prozatorską, udzielała się aktywnie w środowisku Związku Literatów Polskich, podróżowała. Doświadczenia września 1939 roku utrwaliła w postaci dziennika dedykowanego Stefanowi Starzyńskiemu. Kronika dni wrześniowych to przejmujące świadectwo życia w oblężonej stolicy, zachowania ludności cywilnej, strachu, reakcji na niemieckie naloty i bombardowania. Jednak przede wszystkim jest to hołd złożony Księciu Niezłomnemu niezłomnej Warszawy, który organizuje funkcjonowanie miasta i jego obywateli w tym tragicznym czasie16. Pod datą 23 września Wanda, miłośniczka literatury niemieckiej, tłumaczka tego języka, notuje: Żal mi takich ludzi jak Tomasz Mann. Jak on się musi wstydzić, że jest Niemcem17. Nie są mi znane dzieje rodzin Fischlerów i Kragenów w czasie wojny. Aktualne pozostają pytania: kto ocalał? Czy znaleźli się w getcie? Jak udało się przetrwać pisarce? Czy po wojnie została jedyną żyjącą członkinią rodziny? Druga wojna światowa była dla niej nie tylko czasem dramatycznej niemieckiej okupacji, ale również szczególnie tragicznych osobistych doświadczeń. Jak wspomina Karol Bunsch:

Co jednak u Wandy godne było najwyższego uznania, a nawet podziwu, to, że tragiczne przeżycia okupacyjne nie wywarły na nią ujemnego wpływu. Mąż jej się otruł, matka umierała na raka w warunkach okupacyjnych, ona sama zmuszona była podjąć się pracy fizycznej do której nie nawykła, nie mówiąc nawet o tym, że w Warszawie utraciła całe mienie18.

Po wojnie znalazła schronienie w rodzinnym mieście, w którym pozostała do końca swoich dni. W wieku 52 lat musiała w pewien sposób organizować swoje życie od nowa. Kontynuowała działalność przekładową i reporterską, działała w Związku Literatów Polskich, współpracowała z poczytnymi czasopismami o tematyce społeczno-kulturalnej: „Przekrój”, „Tygodnik Powszechny”, „Dziennik Polski”, „Życie Literackie”19, gdzie zamieszczała recenzje, tłumaczenia, wiersze, prozę. Z wypowiedzi przyjaciół wynika, że była serdeczną, towarzyską osobą, niezwykle inteligentną i ciekawą świata: Nie było w niej śladu goryczy czy mizantropii, żywiła dziecięcą wprost ufność do ludzi, lojalna wobec przyjaciół, niezależna w swych sądach, szczera i prawdomówna, przywiązana do życia i umiejąca je wykorzystać z pożytkiem dla ludzi i społeczeństwa20.

Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski w 1972 roku. Zmarła 27 lutego 1982 roku. Pamiętnik Marii – Pamiętnik Wandy W 1932 roku nakładem Towarzystwa Wydawniczego Rój, z którym Wanda Kragen była związana jako tłumaczka, ukazał się jej najbardziej obszerny utwór prozatorski Pamiętnik Marii wydany pod pseudonimem Joanna Rudzka. Jest to niejednoznaczna gatunkowo historia krótkiego lecz burzliwego życia

15 Redakcja miała swoich stałych korespondentów w Jerozolimie, Tel Awiwie, Wiedniu, Londynie i Paryżu. Od 1926 roku jednym ze specjalistycznych dodatków do „Nowego Dziennika” był „Głos Kobiety Żydowskiej”. 16 W. Kragen, Warszawa, [w:] Polski Wrzesień. Antologia pamięci 1939–1945, Warszawa 1964, s. 189. Dziennik pod pierwotnym tytułem Kronika dni wrześniowych ukazał się w czasopiśmie „Odrodzenie” nr 36, 1946. 17 Tamże, s. 191.

18 K. Bunsch, Wspomnienie o w.k., „Życie Literackie”, 1982, nr 7. 19 W „Życiu Literackim” poznała zapewne Wisławę Szymborską, szefową działu poezji, która wymieniając Wandę Kragen we wspomnieniach utrwalonych przez Jerzego Illga, stwierdza: „to była moja cudowna przyjaciółka”. J. Illg, Mój Znak, o noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach, Kraków 2009, s. 133. 20 K. Bunsch, Wspomnienie o Wandzie Kragen, „Życie Literackie”, 1982, nr 7.

198

199


tytułowej bohaterki, opowiedziana w swoistym dwugłosie: za pośrednictwem pisanego przez Marię pamiętnika oraz komentarzy, dopowiedzeń przyjaciółki Joanny, która otrzymała ów diariusz przed samobójczą śmiercią autorki.

Ten nieco baśniowy obraz zapamiętała mała Wanda, która mieszkała na ul. Grodzkiej bardzo blisko opisywanego miejsca. Autobiograficzność, synkretyzm gatunkowy, odwołanie się do dokumentu osobistego (w tym wypadku stanowiące rodzaj pretekstu do przywołania prywatnych doświadczeń) stanowią cechy charakterystyczne kobiecej literatury. Pamiętnik Marii to rodzaj Bildungsroman, opowieść o dojrzewaniu, emancypacji w sensie poszukiwania kobiecości i swojego miejsca w społeczeństwie, w działalności naukowej i literackiej. Autorka w losach tytułowej bohaterki przedstawia katalog kobiecych doświadczeń: dojrzewanie, pierwsza miłość, romans, inicjacja seksualna, małżeństwo, niechciane macierzyństwo, aborcja, samotność w związku, porzucenie, rozterki egzystencjalne. Maria staje się wyrazicielką lęków, pragnień i marzeń wielu kobiet:

Maria w chwili, gdy zaczęła pisać pamiętnik miała 18 lat i była uczennicą gimnazjum w Krakowie. Była to epoka Młodej Polski, Ibsena, Strindberga, Nietschego, epoka kultu nadczłowieka i indywidualności, epoka romantyzmu, wibrująca ideałami, nieraz bezcelowymi i bezpłodnymi. Maria jest typowym dzieckiem tej epoki. Żyje sobą, ludźmi, którzy stają na jej drodze, książkami. Ustawicznie analizuje siebie samą i podaje się ścisłej autoanalizie21.

Zestawienie autentycznej biografii Wandy z fikcyjną biografią Marii ujawnia liczne podobieństwa i nieprzypadkową zbieżność dat, zdarzeń i miejsc: nauka w krakowskim, żeńskim gimnazjum, studia przyrodnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim, wybór wykładów, pochodzenie rodzinne, rodzeństwo (bracia bliźniacy), choroba i śmierć ojca w sierpniu 1914, wyjazd do Wiednia, Janek, mąż Marii, jego kariera, zamiłowanie do podróży, wyjazd do Włoch, wędrówki tatrzańskie, tworzenie i studiowanie literatury. Tytułowa bohaterka, podobnie jak Wanda, urodziła się i mieszkała w Krakowie. Miasto jest bohaterem, nie tylko tłem tej opowieści, która toczy się w latach 1913–1929. W powieści zostały zobrazowane przemiany miasta, które z nostalgią odnotowuje Maria, szczególnie wyczulona na ślady przemijającej historii. Fragmenty dotyczące Krakowa stanowią również ważny głos w rozważaniach dotyczących krakowskich szlaków Wandy Kragen.

mam wrażenie, że z kart tego pamiętnika, dziwnie smutnego, wygląda nie tylko twarz Marii; że z jego kart wyłania się twarz niejednej kobiet, tak samo nieukojonej, niesytej życiem, niezrównoważonej i nieszczęśliwej23.

Jednocześnie Wanda Kragen poprzez opowiedzenie prywatnej kobiecej historii zaznacza problemy społeczne silnie obecne w debacie publicznej lat trzydziestych, jak chociażby kwestia kontroli urodzeń: Ograniczenie ilości urodzin powinno się stać czołowem hasłem wszystkich partyj, zwanych postępowymi. Bez niego bowiem wszelki postęp jest iluzoryczny. Pozostanie zawsze tylko ograniczony do tysiąca uprzywilejowanych – na miliony nędzarzy24.

Z wczesnego dzieciństwa pamiętam, że wieczorami, obok starego kościółka Św. Idziego u stóp Wawelu, stali z długiemi halabardami smutno-groźni halabardnicy. Potem w miarę, jak śpieszne życie xx wieku wyparło konne tramwaje i inne przeżytki minionego stulecia, zniosło ono i tych dziwnych czuwaczy. Na szczęście hejnał pozostał. Dziś wymyślonoby na pewno automobilowy klakson22.

Osobista historia tytułowej bohaterki ukazana jest na tle Wielkiej Historii od pierwszej wojny światowej do czasów Drugiej Rzeczpospolitej. Losy Marii kończą się samobójczą śmiercią na krakowskich błoniach wskutek zażycia weronalu. Wiersz Kobieta Wandy Kragen z przywołanego wcześniej tomu Poza rzeczywistością stanowi celne podsumowanie feminocentrycznych rozważań pisarki:

21 W. Kragen, Pamiętnik Marii, Warszawa 1932, s. 17. 22 Pamiętnik Marii, s. 20.

23 Tamże, s. 6. 24 Tamże, s. 173.

200

201


Szczególną grupę w obrębie wspomnianej literatury stanowią utwory poświęcone podróży do Związku Radzieckiego. Należą do nich Dymy nad Azją (Warszawa 1934) Wandy Kragen, której relacja obejmuje również Syberię. Pisarka skupia się na opisie radzieckiej codzienności, szczególnie roli i sytuacji kobiet oraz dzieci w tym specyficznym ustroju stanowiącym iluzję równości. Autorka podążała tradycyjnym szlakiem odwiedzających Rosję: Moskwa, wizyta w pokazowym kołchozie, przedsięwzięcie przemysłowe, ruch kolejowy, tramwajowy, hotele, sklepy. Potrafiła dostrzec i wydobyć interesujące szczegóły związane z kolorytem lokalnym, jak np. fasony kobiecych uniformów w różnych zawodach, urządzenie żłobka, wystrój sali kinowej. Wanda Kragen łączy reporterski zmysł obserwacji z wyczuleniem na sprawy społeczne, na zachowanie ludzi, towarzyszy podróży, miejscowych przewodników. Nawiązuje znajomości, inicjuje rozmowy, stara się zrozumieć całkowicie odmienną sytuację kulturową, w jakiej się znalazła. Interesuje ją historia odbierana przez zwykłych obywateli, przez losy pojedynczego człowieka. Karol Bunsch podkreślał zamiłowanie pisarki do podróży:

Giocondy wszystkich wieków, zastygłe w bezczynnym odwiecznym uśmiechu oczekiwania, bezwstydne, pląsające krwią i tłuszczem hetery Rubensa, Przesłodkie madonny, czarem ust zaciśniętych oddane w niewolę płodom własnego łona, I Wy, mdłe jak spocone karmelki, ku wszystkim żądzom pochylone jasne twarzyczki Greuz’ów, I Wy, ascetyczne kapłanki Burne-Jonesa, wsłuchane w mistyczny ton zaświatów -----Przez Was wszystkie przeszłyśmy,– i odbiegamy od Was I zostawiamy Was daleko, wchłonięte w przeszłość… Ścieśniamy tryumfalne łuki naszych bioder Spłaszczamy nabrzmiałe wypiętrzenia piersi Sprężamy się, krzepniemy w giętką prostolinijność. Zrywamy z bezduszną martwą bujnością rodzących, rozmamłanych samic Wypadamy z ciasnych ram wtłaczających nas w płaszczyznę obrazów Twardą stopą stajemy w trójwymiarowej rzeczywistości Łaknące magnesy rąk wysyłamy życiu naprzeciw!!!25

(…) zwiedziła chyba wszystkie kraje przyległe do morza Śródziemnego. Umysł żywy i chłonny w połączeniu ze znakomitą pamięcią, pozwalał jej maksymalnie wykorzystywać wrażenia z podróży czyniąc ją interesującą towarzyszką wspólnych wycieczek m.in. do Związku Radzieckiego, nad Morze Czarne i na Kaukaz. Zaprzyjaźniła się także z moją Żoną i gdy podeszły wiek nie pozwalał już Wandzie na wyjazdy zagraniczne, ograniczyła się do wspólnych wycieczek krajoznawczych27.

„Tam jest inaczej”26 – podróż do zsrr i nie tylko W dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy Wanda Kragen aktywnie zajmowała się twórczością literacką, umacniał się nurt pisarstwa kobiet podróżujących. W swoich wyprawach dotarły one do niemal każdego kontynentu. Relacje podróżniczek, pozostając w kręgu prozy reportażowej, zawierają elementy felietonu, eseju, dokumentu osobistego, kroniki piśmiennictwa naukowo-etnograficznego, socjologicznego, geograficznego. Pisarstwo kobiet podróżujących stanowi efekt synergii gestu emancypacyjnego, którego wyrazem jest podróż i jej samodzielna organizacja oraz efekt twórczego przetworzenia osobistych doświadczeń w tekst literacki.

Wisława Szymborska, przywołując wspólną wycieczkę na Słowację w gronie zaprzyjaźnionych literatów, wspomina: Wanda miała duszę harcerki, była niegdyś alpinistką28.

27 K. Bunsch, Wspomnienie o w.k., „Życie Literackie”, 1982, nr 7. 28 J. Illg, Z Wisławy Szymborskiej opowieści o przyjaciołach, [w]: Mój Znak, o noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach, Kraków 2009, s. 133.

25 W. Kragen, Kobieta, Poza rzeczywistością, Warszawa 1931, s. 19. 26 W. Kragen, Dymy nad Azją, Warszawa 1934, s. 243.

202

203


„Przekłady swoje cyzelowała”29

Wanda Kragen w 1968 roku otrzymała nagrodę im. M. Kistera, przyznaną przez Roy Publisher w Nowym Jorku za przekłady z języka polskiego na angielski, w 1976 roku nagrodę polskiego pen Clubu za wybitne osiągnięcia w dziedzinie przekładu. W 1978 roku ufundowała coroczną nagrodę za wybitny przekład literacki z języka angielskiego, francuskiego lub niemieckiego. Przetłumaczone przez nią utwory są wielokrotnie wznawiane do dzisiaj.

Debiutem translatorskim Wandy Kragen była Krystyna córka Lawransa norweskiej noblistki Sigrid Undset. Rozpoczęła wtedy współpracę z Towarzystwem Wydawniczym „Rój”. Tłumaczyła powieści z języka francuskiego, niemieckiego i angielskiego dla oficyny Melchiora Wańkowicza, należąc do elitarnego grona translatorów takich jak: Maria Kuncewiczowa, Stella Feldhorn, Adam Ważyk, Józef Wittlin, Ksawery Pruszyński, Tadeusz Boy-Żeleński, Władysław Broniewski, Julian Tuwim, Edward Boyé30. W latach trzydziestych przetłumaczyła m.in. Wielką Wojnę Białych Ludzi Zweiga, Sagę rodu Forsythów Galsworthego, Olafa syna Auduna Undset, Marsz Radetzky’ego Rotha. Po wojnie kontynuowała działalność przekładową z literatury angielskiej i niemieckiej. Współpracowała z Wydawnictwem Literackim. Przełożyła m.in. takie tytuły jak: Komedie Ludzką Balzaka, Niepokoje wychowanka Törlessa Musila, Pasje życia Irvinga Stone’a. Karol Bunsch, który wspólnie z Wandą Kragen przekładał Stulecie detektywów Thorwalda, porównuje swój nieco bardziej swobodny stosunek do pracy z etosem zawodowym pisarki:

Krakowskim szlakiem Wandy Fischlerówny / Wandy Kragen Życie Wandy Kragen było szczególnie związane z rodzinnym miastem. Poza piętnastoletnim pobytem w Warszawie, siedemdziesiąt cztery lata swojego życia spędziła w Krakowie. Tłumaczka urodziła się, zmarła i mieszkała w Krakowie, tutaj zdobywała wykształcenie, stawiała pierwsze literackie i zawodowe kroki, wyszła za mąż, rozwijała swoją karierę translatorską. Była świadkiem zmian, przebudowy, wojennych zniszczeń swojego ukochanego miasta, któremu była bardzo oddana. Karol Bunsch wspomina, że przeznaczyła znaczną kwotę na odnowienie zabytków Krakowa32. W roku 1978 otrzymała nagrodę „Za Pracę Społeczną dla miasta Krakowa”. Jej krakowskie adresy, jakie udało mi się ustalić, miejsca związane z pracą zawodową, z pobieraną edukacją stanowią ważne, zabytkowe punkty na mapie miasta złączone z jego niezwykłymi dziejami i dynamicznym rozwojem. Wanda Fischlerówna urodziła się na ul. Grodzkiej 933. Dom ten związany jest z rodziną Wita Stwosza – mieszkała tu jego siostra Jadwiga. Po pożarze w 1850 kamienicę całkowicie przebudowano. Według spisów Ludności i Ksiąg Adresowych między 1900 a 1915 rodzina Fischlerów mieszkała na Grodzkiej 61, zajmowali wygodne, siedmiopokojowe mieszkanie, na pierwszym piętrze od frontu34. Ulica Wolska 13 (dzisiejsza Piłsudskiego) to miejsce, do którego przez

Dla Wandy natomiast działalność przekładowa była, można rzec, posłannictwem i właściwą treścią jej pisarstwa, mimo niewątpliwego zacięcia reporterskiego i publicystycznego. Założeniem jej było przyswojenie polskiej kulturze najznakomitszych dzieł literatury światowej, które umiała wychwytywać z niezawodnym poczuciem smaku. Wśród dziesiątków przetłumaczonych przez nią dzieł trzydziestu kilku autorów nie ma ani jednego na miernym poziomie, jest natomiast kilku laureatów Nagrody Nobla i, co ciekawe, przyswojonych nam, zanim autorzy otrzymali tę nagrodę. Często natomiast odrzucała propozycje przekładów dzieł, których poziom uważała za niski. Gust miała własny (…). Można powiedzieć, że przekłady swoje cyzelowała. Nawet przy wielokrotnych wznowieniach za każdym razem kontrolowała starannie przekład, nigdy nie ufając jego doskonałości31.

32 K. Bunsch. dz. cyt. 33 ap kr, Księga obejmująca wpisy urodzin Izraelitów w okręgu metrykalnym Krakowskim na rok 1893. 34 am kr, Spis Ludności Miasta Krakowa i Miasta Podgórza, rok 1900 i 1910, Księgi Adresowe Miasta Krakowa z lat 1905, 1907, 1909, 1910, 1913. Księga Zmarłych Izraelitów 1914. Co ciekawe, w tej samej kamienicy kilkadziesiąt lat wcześniej mieszkał prof. Ludwik Bierkowski, ojciec anestezjologii polskiej, chirurg, który zorganizował

29 K. Bunsch, dz. cyt. 30 Zob. G. Nowak, Przekłady klanu Wańkowiczów, „Nowy Dziennik”, http://www.dziennik. com/news/metropolia/8700/print [dostęp: 20.07.2011]. 31 K. Bunsch, Wspomnienie o Wandzie Kragen, „Życie Literackie”, 1982, nr 7.

204

205


cztery lata nauki (1907–1911) Wanda uczęszczała jako uczennica i Prywatnego Gimnazjum Żeńskiego. Dalszy etap edukacji na Uniwersytecie Jagiellońskim (lata 1911 do około 1918) wiązał się z jej codzienną obecnością w Dzielnicy Uniwersyteckiej, czyli ulicach: Gołębiej, Jagiellońskiej, Olszewskiego, Św. Anny, gdzie mieściło się Collegium Novum, Collegium Wróblewskiego i Biblioteka Jagiellońska. Wanda razem z mężem Zygfrydem mieszkała na ulicy Jasnej 5, dzisiejszej Wojciecha Bogusławskiego35. W tej samej kamienicy mieszkała jej owdowiała matką Amalia z młodszym bratem Stefanem36. Budynek ten powstał według projektu architekta, budowniczego i artysty Karola Knausa (1846–1904), który uczestniczył w przebudowie Kazimierza i miał znaczący wpływ na krajobraz historyczny Krakowa. Kamienice przy ulicy Jasnej 3 i 5 przeznaczone były głównie dla postępowej, bogatej inteligencji żydowskiej, która wyprowadzała się z przeludnionego, tradycyjnego Kazimierza na tereny położone bliżej centrum miasta, aranżowane zgodnie z ówczesnymi kanonami estetycznymi. Obecnie na kamienicy przy ul. Bogusławskiego 5 znajduje się tablica upamiętniające jej słynnego mieszkańca w latach 1905–1936, dr Ozjasza Thona, sąsiada Kragenów37. Na zniszczonej fasadzie ciągle możemy oglądać tabliczkę z przedwojenną nazwą kamienicy i numerem: Jasna 5. Współpracując z „Nowym Dziennikiem”, Wanda Kragen odwiedzała siedzibę redakcji i drukarni gazety na ulicy Orzeszkowej 7. Na ul. Skawińskiej w Szpitalu Izraelickim pracowała Matka Pisarki, Amalia Fischlerowa. Według wykazu osób żydowskiego pochodzenia uprawnionych do głosowania w 1929 roku (rok przed wyjazdem do Warszawy) Kragenowie mieszkali na ulicy Starowiślnej 3238.

35 36 37

38

Dzięki rodzinie męża, krakowskie szlaki Wandy Kragen wzbogaciły się o tereny Podgórza: na dawnej ul. Twardowskiego 15 i 16, której nazwę zmieniono w 1926 roku na aktualną dziś Węgierską, mieszkał jej teść Salomon Kragen i jedna ze szwagierek, dr Antonina Kragenówna, natomiast druga z nich, dr Maria Kragen-Schuldenfrei, na ulicy Stradomskiej 2539. Nie udało mi się ustalić adresu pisarki po powrocie do Krakowa w 1945 roku. Wanda Kragen korzystała ze stołówki w Domu Literatów na ul. Krupniczej 22, spotykała się tam również ze swoimi znajomymi. W związku ze swoją pracą odwiedzała redakcję tygodnika „Przekrój” na ul. Reformackiej 3, „Dziennika Polskiego” na ul. Wielopole 1, „Tygodnika Powszechnego” na ul. Wiślnej 12 oraz siedzibę Wydawnictwa Literackiego na ul. Długiej 1. Wanda Kragen została pochowana na Cmentarzu Rakowickim (kw. xxiii Pn). *** Szkic o Wandzie Kragen nie ma zakończenia, jest wprowadzeniem do dalszych rozważań, poszukiwań, analiz. Pozostało wiele pytań związanych z życiem i działalnością literacką krakowskiej tłumaczki. Długie życie, rozpięte od dzieciństwa w czasach belle epoque do dojrzałości w komunistycznej Polsce, nie daje się łatwo opisać i uporządkować. Przewodniczka pozwala utrwalić pamięć o dziewczynie z żydowskiej rodziny, która chodziła do słynnego żeńskiego gimnazjum, o pilnej studentce nauk przyrodniczych, o młodej mężatce która mieszkała na ulicy Jasnej. Przede wszystkim o silnej, mądrej kobiecie pełnej pasji, która wierzyła w literaturę i znaczenie każdego słowa. Maria Wojciechowska

pierwsze zajęcia z gimnastyki dla dziewcząt na ziemiach polskich. Na fasadzie kamienicy znajdowała się tablica upamiętniająca tego znanego lokatora. am kr, Spis Ludności Miasta Krakowa, 1921 rok. W latach trzydziestych przenieśli się do kamienicy pod numerem 3, zob. Księga adresowa Krakowa, lata 1933/934. P. Gryglaszewski, Karol Kanus (1846–1904) – Kazimierski Architekt, http://www.krakowskikazimierz.pl/karol_knaus_18461904_kazimierski_architekt_.html [dostęp: 20.07.2011]. Obecnie najsławniejszym mieszkańcem ulicy Bogusławskiego pozostaje Czesław Miłosz, lokator kamienicy nr 6 vis a vis mieszkania Kragenów w latach 1994–2004. Baza danych Shoreshim, http://www.shoreshim.org [dostęp: 2.08.2011].

Krakowianka z urodzenia i zamiłowania, absolwentka socjologii i polonistyki w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych uj, doktorantka w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych Wydziału Polonistyki uj. Zawodowo zajmuje się marketingiem wydawniczym. Bardzo lubi swoje miasto, książki, podróże, długie rozmowy, wycieczki rowerowe i odkrywanie śladów przeszłości.

39 Wielka Księga Adresowa Krakowa, rok 1925 oraz rok 1933/1934. W czasie drugiej wojny światowej ulica Węgierska znalazła się o obrębie krakowskiego getta.

206

207


bibliografia

Wielka Księga Adresowa Miasta Krakowa 1925. Wielka Księga Adresowa 1926. Księga Adresowa Polski 1929. Księga Adresowa Krakowa 1932.

Opracowania Adamczewski J. , Bunsch K .,

Bazy danych Shoreshim , Jewish Records Indexing ,

Czajecka B. ,

http://www.shoreshim.org [dostęp: 20.07.2011]. http://www.jewishgen.org [dostęp: 20.07.2011].

Dormus K.,

Źródła

Dutkowa R. ,

Archiwum Państwowe Kraków – ap kr

Gryglaszewski P. ,

Indeks Zmarłych Izraelitów 1914. Spis Ludności Miasta Krakowa 1900. Spis Ludności Miasta Krakowa 1910. Spis Ludności Miasta Krakowa 1921. Księga obejmująca wpisy urodzin Izraelitów w okręgu metrykalnym Krakowskim na rok 1893. Protokóły Głównych Egzaminów Dojrzałości z lat 1907/09-1914/15.

Illg J., Kragen W. , Kragen W. , Kragen W.,

Kubica-Heller G. ,

Księgi Adresowe

Kulczykowski M. ,

Wielka Księga Adresowa Królewskiego Miasta Krakowa i Królewskiego Wolnego Miasta Podgórza 1905. Wielka Księga Adresowa Królewskiego Miasta Krakowa i Królewskiego Wolnego Miasta Podgórza 1907. Wielka Księga Adresowa Stefana Mikulskiego 1910. Wielka Księga Adresowa 1913. 208

Nowak G. , Perkowska U. ,

209

Mała Encyklopedia Krakowa, Kraków 1996. Wspomnienie o Wandzie Kragen, „Życie Literackie” 1982, nr 7. Corpus studiosorum Universitatis Iagellonicae 1850/51-1917/18. e–j/ pod red. K. Stopki, Towarzystwo Wydawnicze „Historia Iagiellonica”, Kraków 2006. Corpus studiosorum Universitatis Iagellonicae 1850/51-1917/18. k–ł/ pod red. K. Stopki, Kraków 2009. Z domu w szeroki świat: droga kobiet do niezależności w zaborze austriackim w latach 1890–1914, Universitas, Kraków 1990. Kazimiera Bujwidowa 1867–1932: życie i działalność społeczno-oświatowa, Secesja, Kraków 2002. Żeńskie gimnazja Krakowa w procesie emancypacji kobiet (1896–1918), Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków1995. Karol Kanus (1846–1904) – Kazimierski Architekt, http://www.krakowski-kazimierz. pl/karol_knaus_18461904_kazimierski_architekt_.html [dostęp: 20.07.2011]. Mój Znak, wyd. Znak, Kraków. Poza rzeczywistością, F. Hoesick, Warszawa 1931. Pamiętnik Marii, Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, Warszawa 1932. Dymy nad Azją, Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, Warszawa 1934. Kronika Krakowa, pod red. B.M. Michalik, Warszawa 1996. Siostry Malinowskiego czyli Kobiety nowoczesne na początku xx wieku, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006. Żydzi – studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego w dobie autonomicznej Galicji: (1867–1918), Księgarnia Akademicka, Kraków 1995. Przekłady klanu Wańkowiczów, http://www.dziennik.com/news/metropolia/8700/print [dostęp: 20.07.2011]. Studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1894–1939: w stulecie immatrykulacji pierwszych studentek, Wydawnictwo i Drukarnia „Secesja”, Kraków 1994.


Prokop -Janiec E. , Supranowicz E. , Wyka K .,

Międzywojenna literatura polsko-żydowska jako zjawisko kulturowe i artystyczne, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas, Kraków 1992. Nazwy ulic Krakowa, wyd. Instytut Języka Polskiego pan, Kraków 1995. Literatura podróżnicza, „Rocznik Literacki”, 1934.

210


Urszula Pieczek

Róża Rock. Matka sierot żydowskich

Rock

Historia mojej bohaterki ukryta jest w murach kamienicy przy ulicy Dietla 64, w miejscu, gdzie od 18461 roku mieścił się Dom Sierot Żydowskich. Moja bohaterka to Róża Rock, prezeska Domu Sierot Żydowskich w latach 1918–1926, działaczka społeczna, filantropka. Nazywano ją „matką sierot żydowskich” oraz „aniołem stróżem bezdomnych i biednych dzieci żydowskich”2. Oddanie drugiemu człowiekowi, pomoc i praca charytatywna to całe życie Róży Rock. Dom Sierot Żydowskich to instytucja, która pod jej opieką, stała się jedną z najlepiej funkcjonujących tego typu placówek w Polsce. Garść faktów O życiu Róży Rock nie wiadomo wiele. Informacje, które udało mi się znaleźć na jej temat, pojawiają się przede wszystkim w kontekście działalności społecznej, Stowarzyszenia Kobiet Izraelickich oraz Domu Sierot Żydowskich. Z podstawowych faktów jej życiorysu znamy, tak naprawdę, tylko datę i miejsce urodzenia i śmierci. Róża Rock urodziła się 27 maja 1881 roku w Krakowie3. 1 apk stgkr 240. 2 „Nowy Dziennik” 29 xi 1926, s. 9. 3 Podaję informację za danymi ze Spisu mieszkańców Krakowa 1921, t. xv, dz. viii, l.p. 10156. Nie udało mi się dotrzeć do aktu urodzenia Róży Rock (z domu Grossman) w aktach urodzenia z lat 1871–1885 nie ma jej nazwiska.

211


Przyszła na świat w żydowskiej rodzinie Grossmannów. Zmarła 25 listopada 1926 roku w Wiedniu. Mężem Róży był Łazarz Rock – radny miasta Krakowa, budowniczy i architekt4. Razem z nim mieszkała przy ulicy Sebastiana 36. Oboje byli Polakami żydowskiego pochodzenia. Tworzyli szczęśliwe małżeństwo, aczkolwiek nigdy nie doczekali się potomstwa5. Była znakomicie przygotowana do prowadzenia Domu Sierot Żydowskich – tego typu placówki wychowawczo-oświatowej. Studia w Niemczech – między innymi we Frankfurcie, przygotowały ją do zawodu zarówno teoretycznie, jak i praktycznie. Studiowała zasady nowoczesnego prowadzenia zakładów dla sierot6.

w chylącym się ku upadkowi miejscu, spowodował, że Róża Rock starała się pomóc w opiece nad dziećmi. Jednak ówczesny zarząd nie dopuszczał nowych osób do działania w placówce. Po długich „walkach” udało się przezwyciężyć wszystkie niedogodności statutowe i pchnąć zakład na nowe tory rozwoju. Po krótkim czasie Róża Rock stała się spiritus movens Zakładu8. Beth Megadle Jesomim – Dom sierot żydowskich Róża Rock została prezeską Domu sierot żydowskich u progu niepodległej Polski – 25 października 1918 roku. Jej poprzedniczką była Cypora Horowitz. Róża Rock zastała placówkę w strasznym stanie – zupełnie nieprzystosowaną do działalności opiekuńczej i oświatowej. W latach 1922–1923 odbyła się gruntowna przebudowa oraz rozszerzenie Domu Sierot Żydowskich9. Pracami architektonicznymi i budowlanymi zajął się mąż Róży – Łazarz Rock. Rozbudowa Zakładu była możliwa dzięki wsparciu finansowemu Komitetu Pomocy Żydów Polskich oraz prywatnym funduszom Róży i Łazarza Rock10. W dniu 26 października 1924 odbyło się uroczyste otwarcie rozbudowanego Zakładu wychowawczego dla sierot żydowskich. Wieloletni współpracownik, a zarazem wiceprezes stowarzyszenia, dr Rafał Landau, w uroczystej przemowie zwrócił uwagę na starania i oddanie Róży Rock.

Za życia Pod koniec i wojny światowej, w 1918 roku, kiedy do Krakowa zaczęli przybywać z prowincji żydowscy uchodźcy, ofiary działań wojennych, zawiązał się w Krakowie Komitet Kobiet Żydowskich, które zbierały dla nich odzież i obuwie. Komitet zajmował się także opieką nad dziećmi uchodźców oraz nad sierotami z Nikolsburga7. Przez swoje poświęcenie i intensywną działalność Róża Rock stała się jedną z najbardziej rozpoznawanych działaczek społecznych w Krakowie. Odwiedzając różne placówki wychowawcze w Krakowie, ogromnie przejęła się warunkami, w jakich żyją dzieci w Domu Sierot Żydowskich – zupełny brak przygotowania, brak odpowiednich warunków higienicznych

29. Róża Rock

Wskazał na brak zainteresowania u społeczeństwa tym zakładem, sięgający jeszcze ostatnich kilku lat, który to brak zainteresowania powodował coraz większy upadek zakładu. Z upadku tego dźwignął instytucję nagle cud: na właściwym miejscu znalazła się właściwa osoba. Pani Rockowa została prezesową Wydziału i od tej chwili datuje się szczęśliwy zwrot w historii zakładu. Zaniedbane, opuszczone, źle wychowane sieroty, zyskały w p. Rockowej prawdziwą matkę, która postanowiła za wszelką cenę poprowadzić zakład na

W książce pod tytułem Krakowianie. Wybitni Żydzi krakowscy xiv–xx wiek autor biogramu o Róży Rock – Eugeniusz Duda podaje datę narodzin 27 maja 1871, ta sama data pojawia się także w katalogu wystawy Świat przed katastrofą. Żydzi krakowscy w dwudziestoleciu międzywojennym, Kraków 2007, s. 122. Jednak biorąc pod uwagę wszystkie zgromadzone informacje ta temat życia i śmierci Róży Rock, tę informację można uznać za błędną. 4 Więcej informacji na temat Łazarza Rocka [w:] B. Zbroja, Miasto umarłych. Architektura publiczna Żydowskiej Gminy Wyznaniowej 1868–1939, Kraków 2005, s. 105, 119, 166. 5 Spis mieszkańców, dz. cyt. 6 „Nowy Dziennik” 28 xi 1926, s. 10. 7 Nikolsburg to niemiecka nazwa Mikolova – miasteczka w południowomorawskim kraju w Republice Czeskiej.

8 „Nowy Dziennik” 28 xi 1926, s. 10. 9 Obecnie nad wejściem zachował się tylko słabo widoczny fragment napisu „Dom Sierot Żydowskich”. 10 Świat przed katastrofą, dz. cyt., s. 65.

212

213


przybycie. Jednak, jak podaje „Nowy Dziennik”, była tym faktem niezmiernie wzruszona i przejęta. Obiecała także pomoc w dalszym rozwoju placówki13. Należy zwrócić uwagę, że Zakład w latach prezesury Róży Rock działał bardzo prężnie. Róża Rock miała bardzo dobrze zorganizowanych i oddanych sprawie współpracowników. Z lat jej prezesury zachowały się jedynie statuty oraz sprawozdania z walnych zebrań. Róża Rockowa – bo tak się podpisywała – nie borykała się z problemami instytucjonalnymi. Innymi słowy, zajmowała się działalnością praktyczną i pomocą. Dokumentacja była prowadzona starannie i bez zarzutów ze strony organów państwowych14. Wykonywała

inne tory. Dzięki jej niestrudzonemu wysiłkowi wzmogła się ofiarność społeczeństwa, szereg instytucji zainteresował się zakładem i w ten sposób poczynione zostały pierwsze kroki11.

Dr Landau w kilku słowach udowodnił i przypomniał, że Róża Rock była dobrym duchem miejsca, osobą, dzięki której wzrosło zainteresowanie losem żydowskich sierot. Obecny na inauguracji Karol Rolle, wiceprezydent Krakowa, podziękował Róży Rock i całemu zarządowi Zakładu za dołożenie wszelkich starań w podniesienie Zakładu z upadku. Zwrócił szczególną uwagę na postać prezesowej, która włożyła wiele trudu, by jej wychowankowie mieli lepsze życie. Na łamach „Nowego Dziennika” można przeczytać:

cichą, bez rozgłosu prowadzoną, lecz uznania godną pracę, pracę która była urzeczywistnieniem żydowskiej nauki i etyki o miłości bliźniego, wcieleniem w życie wzniosłych haseł głoszonych przez biblię i proroków żydowskich, o obowiązku opiekowania się sierotami i dziećmi bezdomnymi, o ratowaniu ich od zagłady i wykolejenia, o wychowaniu ich na pożytecznych ludzi dla państwa i społeczeństwa15.

W przemówieniu swym, nacechowanym głębokim zrozumieniem uczuć humanitarnych, dał mówca (Karol Rolle – przyp. aut.) wyraz radości z powodu wzorowego urządzenia i prowadzenia zakładu. Wiceprezydent Rolle podając swe osobiste wspomnienie sprzed kilku lat, kiedy zakład mieścił się w ciemnych, ponurych pokoikach na parterze, a wychowankowie jego zaniedbani i źle odżywiani wzbudzali litość, przeciwstawił ówczesnemu stanowi dzisiejszy komfort i doskonały wygląd dzieci, przy czym podniósł niestrudzone zabiegi p. Rockowej około zakładu. Mówca był wielokrotnie świadkiem tego wielkiego trudu, jaki wzięła na swe barki prezesowa Rockowa, która czasem ze łzą w oku przychodziła doń z prośbą o pomoc dla zakładu, przedstawiając ciężkie warunki, w jakich pracuje dla swych wychowanków. Jeśli nie zawsze mogła uzyskać od mówcy w ciężkich czasach wojennych chleb i mąkę dla dzieci, to jednak nigdy nie odeszła od niego bez słów pociechy i otuchy12.

Pomoc

Ze źródeł, którymi dysponujemy („Nowy Dziennik”), wyłania się wizerunek kobiety skromnej, jednak może to być efektem ówczesnego wzorca i konwencji pisania o kobietach zasłużonych. Podczas inauguracji nowej placówki powiedziała zaledwie kilka słów do zaproszonych gości, dziękując im za liczne

Placówką, która powstała z jej inicjatywy, był internat dla chłopców i dziewcząt, wychowanków Zakładu, którzy po ukończeniu szkoły powszechnej wstąpili do zawodu praktycznego. Dzięki staraniom Róży Rock wychowankowie mieli zapewnioną opiekę do momentu usamodzielnienia się. Internat mieścił się w fundacji Józefa Kampfa przy ulicy Bonerowskiej 1016. Latem 1926 roku Róża Rock objęła prezesurę Krakowskiego Komitetu Opieki nad Sierotami Żydowskimi, rozciągając swą działalność na wszystkie osierocone dzieci żydowskie w Krakowie17. W tym samym roku z inicjatywy Róży Rock została założona Bursa Sierot Żydowskich przy Stowarzyszeniu

11 „Nowy Dziennik” 29 x 1924, s. 5. 12 Tamże. Warto zwrócić uwagę na ten fragment, ponieważ odbija się w nim ówczesny wzorzec kobiecości, gdzie kobieta była zależna od mężczyzny, w tym wypadku emocjonalna prezeska Róża Rock, która była zdana na pomoc wiceprezydenta miasta Krakowa, u którego znajdowała pocieszenie i wsparcie.

13 14 15 16 17

214

215

Tamże. apk stgkr 240. „Gazeta Gminna” 15 vii 1937, s. 6. „Nowy Dziennik” 27 xi 1926, s. 9. Tamże.


Rękodzielników Żydowskich „Szomer Umionim”. Bursa mieściła się przy ulicy Podbrzezie 6. Róży Rock zależało, by 13- i 14-letnie sieroty, które musiały opuścić Zakład, otrzymywały wsparcie i pomoc do momentu zdobycia fachu18. Fundusze na ten cel w głównej mierze pochodziły ze zbiórek, których organizowaniem i przeprowadzaniem zajmowała się Róża Rock19.

Działaczka społeczna o niesamowitych zaletach serca i charakteru. (…) Róża Rockowa nigdy nie szczędziła trudu i czasu dla działalności społecznej23.

Kilkakrotnie na łamach „Nowego Dziennika” z żalem i współczuciem mężowi oraz całej rodzinie Róży Rock, Stowarzyszenie Zakładu Wychowawczego Sierot Żydowskich w Krakowie, informowało o śmierci prezeski24. Pogrzeb Róży Rock odbył się w Krakowie 28 października 1926 roku, po przewiezieniu ciała z Wiednia do Krakowa. Pogrzeb przemienił się w manifestację żałobną Żydów krakowskich. W jej pogrzebie uczestniczyło bardzo wiele osób. Rodzina, bliscy, współpracownicy, a przede wszystkim cały Dom Sierot Żydowskich pogrążony był w żałobie:

Pośmiertnie Róża Rock zachorowała na nowotwór złośliwy. Jeszcze 5 listopada 1926 roku podpisała zaświadczenie o składzie kierownictwa Domu Sierot Żydowskich20, po czym wyjechała do Wiednia, w celu zasięgnięcia porady specjalistycznej u tamtejszych specjalistów. Podczas trzytygodniowego pobytu w Wiedniu była pod stałą opieką lekarską, tam przeszła ciężką operację. Wskutek powikłań pooperacyjnych zmarła 25 listopada 1926 roku. W dniu 27 listopada 1926 roku, na pierwszej stronie „Nowego Dziennika” umieszczono nekrolog Róży Rock. W kolejnych dniach na łamach tejże gazety pojawiały się wspomnienia o „niestrudzonej działaczce społecznej”21. Ówczesna prasa zwracała szczególną uwagę na cechy charakteru Róży Rock. Bardzo często spotkać można takiego typu opisy:

Nieprzejednane tłumy ludności żydowskiej zaległy na godzinę przed pogrzebem obszerny plac przed dworcem, skąd ruszyć miał kondukt. Po nadejściu trumny ze zwłokami (…) złożono ją na karawanie tonącej w powodzi wieńców i kwiecia. Dookoła karawanu pełnili straż honorową wychowankowie internatu (…) W miarę zbliżania się pochodu pogrzebowego do dzielnicy żydowskiej masy ludności, biorącej udział w pogrzebie, zwiększały się z każdą chwilą. Na ulicach wiodących do cmentarza, tj. Starowiślnej i Miodowej utworzył się istny zator, uniemożliwiający tłumom przedostanie się na cmentarz25.

Pochowano ją na cmentarzu żydowskim przy ulicy Miodowej. W uznaniu zasług, po śmierci Róży Rock, sierociniec przejął jej imię. Od tamtego czasu figurował pod nazwą Stowarzyszenie Zakładu Sierot Żydowskich w Krakowie im. Róży Rock „Megadle Jesomim”. W dniu 11 marca 1929 roku, dla uczczenia pamięci po zmarłej, powołano do życia Stowarzyszenie Byłych Wychowanków Zakładu Wychowawczego Sierot Żydowskich im. Róży Rockowej. Stowarzyszenie miało swoją siedzibę przy ulicy Dietla 64. Stowarzyszenie miało na celu udzielenie pomocy i wsparcia materialnego sierotom, które opuszczały Dom Sierot Żydowskich. 15 marca 1929 roku zostało oficjalnie zaakceptowane przez starostę grodzkiego. Podczas

Z niestrudzoną i gorliwą pracą na niwie społecznej p. Rockowa łączyła niepospolite zalety serca i charakteru, to też była powszechnie poważana i lubiana, a wiadomość o jej przedwczesnym zgonie okryła żałobą cały żydowski Kraków22

lub

18 19 20 21 22

Świat przed katastrofą, dz. cyt., s. 67. „Nowy Dziennik” 29 x 1924, s. 6. Świat przed katastrofą, dz. cyt. „Nowy Dziennik” 27 xi 1926, s. 1, s. 9. Tamże.

23 „Inwalida Żydowski” 1 xii 1926, s. 7. 24 „Nowy Dziennik” 29 xi 1926, s. 5–10. 25 „Nowy Dziennik” 1 xii 1926, s. 9.

216

217


bibliografia:

pierwszego oficjalnego walnego zgromadzenia, które odbyło się 16 kwietnia 1929 roku, kuratorem Stowarzyszenia został mąż Róży – Łazarz Rock26. Po jej śmierci założono Fundusz imienia Róży Rock, dzięki któremu wspierano placówki wychowawcze, charytatywne w Krakowie. Dzięki zgromadzonej kwocie możliwe było kupno budynku przy ulicy Strzeleckiej 17, który stał się częścią majątku Stowarzyszenia. Wiele lat po jej śmierci pamiętano i czczono jej pamięć. Rafał Landau w sprawozdaniach z lat 1930–1933 pisał: Dziewięć lat mija od chwili, kiedy dzięki niestrudzonej pracy bł. p. Róży Rockowej Zakład nasz przybrał szatę odświętną, do swej nowej, obecnej przenosząc się siedziby27,

w „Gazecie Gminnej” z roku 1937 możemy przeczytać, że 28 listopada 1937 odbył się w Domu Sierot Żydowskich

poranek żałobny dla uczczenia błp. Róży i Łazarza Rock oraz błp. zasłużonych członków Stowarzyszenia28.

Czajecka B.,

Historia Róży Rock jest świadectwem siły kobiet. W czasach, kiedy sytuacja społeczno-polityczna była bardzo ciężka i skomplikowana, Róży Rock udało się wyjść poza rolę przypisaną w tamtym czasie kobietom, łączyła energię i zaangażowanie w pracę społeczną oraz oddanie i współczucie drugiemu człowiekowi.

Urszula Pieczek (ur. 1986)

Absolwentka filologii ukraińskiej oraz kulturoznawstwa na uj. Swoje literaturoznawcze pasje rozwija na krytyce literackiej uj. Redaktorka literackiego czasopisma „Radar”. Wielbicielka podróży, zwłaszcza tych na bardzo bliski wschód. Lubaczowianka z pochodzenia, krakowianka z wyboru.

Zbroja B. , 26 apk stgkr 244. 27 Tamże. 28 „Gazeta Gminna” 30 xii 1937, s. 11.

Żbikowski A. ,

218

219

apk, Spis mieszkańców Krakowa 1921, t. xv, dz. viii, l.p. 10156. apk stgkr 240. apk stgkr 244. Działalność żydowskich stowarzyszeń kobiecych (zawodowych, oświatowych, charytatywnych) w Krakowie 1869–1919, [w:] Żydzi i judaizm we współczesnych badaniach polskich, t. i: Materiały z Konferencji Kraków 21–23 xi 1995, pod red. K. Pilarczyka, Kraków 1997. „Gazeta Gminna” 15 vii 1937. „Gazeta Gminna” 30 xii 1937. „Inwalida Żydowski” 1 xii 1926. Krakowianie. Wybitni Żydzi krakowscy xiv–xx. Praca zbiorowa, Kraków 2006. „Nowy Dziennik” 29 x 1924. „Nowy Dziennik” 27 xi 1926. „Nowy Dziennik” 28 xi 1926. „Nowy Dziennik” 29 xi 1926. „Nowy Dziennik” 1 xii 1926. Świat przed katastrofą. Żydzi krakowscy w dwudziestoleciu międzywojennym, Kraków 2007. Miasto umarłych. Architektura publiczna Żydowskiej Gminy Wyznaniowej 1868–1939, Kraków 2005. Żydzi krakowscy i ich gmina w latach 1869–1919, Warszawa 1994.



Monika Widzicka

Faustyna Morzycka. Palące pragnienie czynu

Morzy

Więzienie gubernialne w odległym Tambowie, położonym prawie pięćset kilometrów na południowy wschód od Moskwy, z pewnością nie było miejscem, gdzie Maria z Obuchowskich Morzycka chciałaby urodzić swoje piąte dziecko. Zdecydowawszy się podzielić los męża-katorżnika, musiała jednak zaakceptować wiążące się z tym niewygody i ograniczenia. Tak oto na jednym z etapów zesłania, w dniu 15 czerwca 1864 roku, przyszła na świat Faustyna Morzycka. Sybirskie dzieciństwo Jeszcze jako niemowlę Faustyna przemierzyła z rodzicami ogromne połacie Imperium Rosyjskiego do osady Usole nad Angarą. Wszystko po tym, gdy jej ojca – Juliana Morzyckiego – szlachcica z okolic Żytomierza, władze carskie skazały na katorgę za udział w organizowaniu oddziału powstańczego. Syberyjskie warunki, niejednokrotnie zabójcze dla dorosłych, nie mogły być korzystne dla małego dziecka: już w czasie podróży do Usole Faustyna chorowała na koklusz i zapalenie płuc. Na miejscu Morzyccy zamieszkali w centrum miasteczka i prowadzili bardzo skromne życie, utrzymując się z pieniędzy otrzymywanych z kraju oraz dochodów z niewielkiego gospodarstwa. Gdy Faustyna miała 4 lata, na mocy carskiego manifestu zezwolono jej ojcu osiedlić się w Irkucku, co nieco poprawiło sytuację materialną rodziny. Nie na tyle jednak, aby naprawić stosunki między małżonkami, nadwyrężone wcześniej trudami codziennej egzystencji i tęsknotą za normalnym życiem. 221


Warszawskie lata

Wiosną 1870 roku Maria Morzycka postanowiła opuścić męża i wraz z dziećmi wrócić do Żytomierza. Nie mieszkała jednak długo w rodzinnych stronach – zabierając ze sobą piątkę dzieci, przeniosła się wkrótce do Sankt Petersburga i tam związała z adwokatem Marcinem Wrońskim. Przed wyjazdem matka oddała Faustynę i jej starszą siostrę Różę pod opiekę dwóch znajomych rodzin, które miały zapewnić dziewczynkom odpowiednie wykształcenie. Faustyną zaopiekowali się Fortunat i Zenona Nowiccy, czyli jej chrzestni rodzice, prowadzący uzdrowisko Lipeck niedaleko Tambowa. Faustynka (Fochna) – pisała pierwsza biografka Morzyckiej – bardzo słabowita i wrażliwa, naznaczona jak gdyby stygmatem górnych dążeń i przeznaczeń, w domu tych zacnych ludzi i wśród otoczenia im przychylnego czuła się dobrze. Pierwsze nauki pobierała w domu od swego opiekuna1.

Prawdopodobnie tam po raz pierwszy zetknęła się z ideą pracy oświatowej, jej ojciec chrzestny był bowiem autorem poczytnego elementarza dla ludu. Państwu Nowickim zależało na powrocie w granice Królestwa Polskiego, gdyż dałoby to możliwość posłania Faustyny na polską pensję. Udało się to w 1878 roku, gdy Fortunat objął funkcję dyrektora zakładu zdrojowego w Nałęczowie. Wśród osób, które zaznaczyły swój wpływ w młodzieńczym okresie życia Fochny, znalazła się również jej ciotka i imienniczka – Faustyna Morzycka, Entuzjastka współpracująca swego czasu z Narcyzą Żmichowską. Dobrowolnie dołączyła do swego brata na zesłaniu, aby pomóc mu w prowadzeniu gospodarstwa i opiece nad dziećmi. Morzycka-Entuzjastka mogła oddziaływać na młode dziewczęta jako wzór osobowy, przykład kobiety samodzielnej i aktywnej w sferze publicznej. Przypisuje się jej istotny wpływ na wychowanie krewniaczek: starszą Różę przygotowała do egzaminu na wyższe kursy naukowe A. Baranieckiego w Krakowie, zaś w przypadku Faustyny doradziła edukację na pensji Henryki Czarnockiej w Warszawie.

1

Z. Żarnecka, Działalność oświatowa Faustyny Morzyckiej na tle epoki 1864–1910, Warszawa 1948, s. 13.

222

Szkoła Henryki Czarnockiej należała do najlepszych prywatnych pensji w Warszawie. Jej właścicielka była uczennicą Narcyzy Żmichowskiej i przykładała dużą wagę do poziomu edukacji dziewcząt. Wśród wykładowców znaleźli się wybitni ówcześni naukowcy (m.in. Bronisław Chlebowski, Wacław Nałkowski, Ignacy Radliński oraz Władysław Smoleński), a obok oficjalnego, narzuconego przez władze carskie programu, oferowano również zajęcia nielegalne: głównie z literatury i historii Polski. Świadectwo ukończenia tej pięcioklasowej szkoły nie było honorowane przez władze, dlatego dziewczęta, chcące pracować jako nauczycielki, zobowiązane były do zdania egzaminu państwowego. Faustyna Morzycka ukończyła edukację u pani Czarnockiej w 1882 roku, uzyskując w tym samym roku tzw. patent nauczycielski, który dawał jej prawo prywatnego nauczania. W tym czasie w Królestwie Polskim możliwość uczenia w szkołach państwowych miały wyłącznie osoby posiadające tzw. wyższy patent, przy czym kobiety dopuszczano tylko do pracy w szkołach żeńskich i w niższych klasach szkół męskich. Nauczanie w wyższych klasach było dostępne jedynie mężczyznom, a władze nie honorowały dyplomów uzyskanych przez kobiety na uczelniach zagranicznych. Po opuszczeniu pensji, odnajdujemy Faustynę Morzycką w 1883 roku wśród inicjatorek Kobiecego Koła Oświaty Ludowej – nielegalnej organizacji założonej w środowisku warszawskich inteligentek, którą współtworzyły m.in. Kasylda Kulikowska, Róża z Morzyckich Brzezińska, Antonina Pelda Smiszkowa, Paulina Sieroszewska. Pierwotnym celem koła była działalność kulturalno-oświatowa wśród kobiet wiejskich, którymi nie interesowali się przedstawiciele istniejących dotychczas organizacji. W ramach pracy pedagogicznej organizowano kursy dla szwaczek i wiejskich dziewcząt przybyłych „na służbę” do miasta, a także wakacyjne szkolenia dla czynnych nauczycielek wiejskich oraz kandydatek na nauczycielki. Wspierano również wytwórczość kobiet wiejskich, zachęcając je do sprzedaży swoich wyrobów na dorocznych Wystawach Pracy Kobiet (wydarzeniu organizowanym przez feministyczną Delegację Pracy Kobiet). Z naszej perspektywy szczególnie ważne są sekcje biblioteczna i wydawnicza, gdyż właśnie tam najaktywniej udzielała się Morzycka. Do jej kompetencji należało wyszukiwanie legalnych i ukazujących 223

30. Faustyna Morzycka


z życia współczesnego. Po powrocie z zagranicy Morzycka pracowała przez pewien czas jako nauczycielka w Skierniewicach, następnie w Mińsku prowadziła przez rok kursy dla analfabetów (1900 r.), w końcu na trzy lata osiadła w Szawlach na Żmudzi u swojej siostry Wacławy Arciszowej. Do Nałęczowa Faustyna powróciła w 1905 roku i bardzo szybko odnalazła się w tamtejszym środowisku lewicowej inteligencji, któremu ton nadawał Stefan Żeromski. W liście do siostry dzieliła się wrażeniami:

się poza cenzurą wydawnictw ludowych, a następnie kompletowanie z nich małych biblioteczek, które rozprowadzano wśród nauczycielek. Faustyna nie tylko katalogowała, ale też sama pisała popularne książki dla dzieci i dorosłych, przerabiała współczesne powieści na utwory przystępne dla mniej wyrobionych czytelników, opracowywała biografie znanych postaci i książeczki z dziedziny krajoznawstwa. Z biegiem czasu zatarł się feministyczny charakter organizacji, zaś zakres oddziaływania kkol uległ rozszerzeniu na ogół mieszkańców wsi – miejsce „kobiety wiejskiej” zajął „lud”, a główna oś działań przesunęła się na walkę z rusyfikacją.

W Nałęczowie przebywałam z wielkimi ludźmi i wyobraź sobie, odważyłam się dać moje Fale [Powrotne fale – przyp. aut.]… Żeromski i Daniłowski osądzili to bardzo łaskawie (…). Traktują mnie jak koleżankę, pytają, „A Pani jak tworzy?” Jednym słowem jestem tym zupełnie oszołomiona (…) bardzo chciałoby się przenieść tutaj, a że dużo nowych szkół i pensji potrzeba, więc tylko kieszenie milionerów trzeba by rozluźnić…2

Między pracą oświatową a emancypacją Najaktywniejszym rozdziałem w życiu Faustyny Morzyckiej jest niewątpliwie okres nałęczowski, trwający z przerwami od późnych lat osiemdziesiątych do 1907 roku. Fochna przejawiała wówczas dużą aktywność zawodową: na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych prowadziła tajną szkołę dla dzieci i dorosłych w Paulinowie pod Nałęczowem (w majątku zakupionym przez ojca, który zdążył już powrócić z zesłania), a także pracowała jako kasjerka w nałęczowskim uzdrowisku. W 1896 roku wyjechała do Warszawy, aby prowadzić tam, wraz z Anielą z Dobrzyńskich Rzążewską i Justyną Lisowską, księgarnię nakładową oferującą publikacje przygotowane własnym sumptem, specjalizującą się w wydawnictwach popularnonaukowych i pedagogicznych. Trudności z cenzurą oraz niszowy charakter samego przedsięwzięcia sprawiły jednak, że spółka nie przynosiła wystarczających zysków. Kolejne lata przyniosły śmierć ojca (1897 r.) i pogorszenie się stanu zdrowia Faustyny (męczyły ją ataki nerwicowe i choroby dróg oddechowych). W tej sytuacji wyjechała z matką do Belgii i Szwajcarii, a stamtąd na leczenie do Włoch. Zagraniczny klimat i kuracje nie przyniosły znaczącej poprawy, ale w Genewie Faustyna miała okazję zetknąć się ze studiującymi tam Polkami oraz prowadzącą własną praktykę lekarką Plechanowową, poznała również środowisko socjaldemokratów, odwiedzała liczne mityngi i wiece polityczne. Tamtejsza ożywiona atmosfera, gorące dyskusje, przykłady emancypantek wywarły niewątpliwie wrażenie na Morzyckiej, gdyż w takich realiach osadziła później akcję swojej książki Powrotne fale. Dziewięć strof powieściowych

Ciepłe przyjęcie i uznanie ze strony kolegów „po piórze” zaowocowały intensywnym wkładem Fochny w kształtowanie życia kulturalno-oświatowego Nałęczowa w latach 1905–1907. Najpierw założyła i prowadziła bez zezwolenia władz carskich dwuklasową szkołę dla dzieci chłopskich, wygłaszała odczyty dla dorosłych z zakresu historii i literatury, następnie współuczestniczyła w zakładaniu uniwersytetu ludowego i weszła w skład zarządu Towarzystwa Szerzenia Oświaty „Światło”. Gdy w okresie porewolucyjnej liberalizacji polityki wewnętrznej możliwe stało się zalegalizowanie szkoły z polskim językiem wykładowym, Faustyna objęła oficjalnie funkcję nauczycielki (razem z nią również Helena Dulębina, Janina Decjuszówna i Felicja Sulkowska). Miała też znaczący wkład w organizowanie amatorskiego teatru w Nałęczowie, m.in. zaadaptowała fragmenty powieści Elizy Orzeszkowej Bene nati w sztuce Harde dusze. Traktowana w tych przedsięwzięciach jako równorzędna partnerka, Faustyna Morzycka zbudowała swój społeczny prestiż na gruncie działalności oświatowej i patriotycznej. Zachowane materiały świadczą, że definiowała się przede wszystkim jako nauczycielka ludowa, podkreślała również swoje 2 T. Toeplitz, Faustyna Morzycka w świetle listów rodzinnych, maszynopis, 1979. Cyt. za: J.M. Sołdek, Faustyna Morzycka. Siłaczka Żeromskiego, Nałęczów 2010, s. 40.

224

225


sympatie socjalistyczne. Helena Duninówna, wspominając pierwsze spotkanie z Morzycką, podkreśliła jej niemalże fanatyczne oddanie sprawom edukacji:

wątpliwości, ale nadrzędny cel tych działań jest wyraźnie sprecyzowany: jest nim nie tyle własny rozwój kobiety, co służba społeczeństwu. W ówczesnych warunkach polityczno-społecznych, Morzycka na pierwszy plan wysuwała problemy ogólnonarodowe, podporządkowując im kwestię płci.

Mówiła sporo, usilnie kierując rozmowę na to, co było treścią jej życia i co je całkowicie wypełniało: pedagogikę i oświatę ludową3.

Przyjazd do Krakowa W mniejszym stopniu akcentowała poglądy na emancypację kobiet – do zbadania tego obszaru najlepszym źródłem są jej powieści Powrotne fale (1906) oraz Z dnia wczorajszego (1907), których główne bohaterki to kobiety niezależne i oddane swojej pracy. Socjalistka Hanna, łamiąca konwencje obyczajowe, a także odnosząca sukcesy lekarka Emilia, która wbrew opinii publicznej zdobyła wykształcenie i związała się z żonatym mężczyzną, nadają ton powieści Powrotne fale. Na kartach Z dnia wczorajszego Morzycka rozwija wątek ograniczonych możliwości kształcenia kobiet, jednak na pierwszy plan wybijają się trudne wybory między szczęściem osobistym a pracą na rzecz kraju. Oto bowiem główna bohaterka rezygnuje z wyjazdu na studia medyczne do Zurychu i godzi się z ograniczonymi możliwościami, jakie daje jej praca akuszerki, ponieważ kieruje nią pozytywistyczne pragnienie pracy u podstaw:

Ważną cezurą w życiu Faustyny było aresztowanie i ponad miesięczny pobyt w więzieniu na zamku lubelskim latem 1908 roku (10 vii–20 viii). Rok wcześniej udzieliła pomocy grupie więźniów politycznych (należących do pps Frakcji Rewolucyjnej), aresztowanych na fali antyrewolucyjnych represji, którym udało się jednak zbiec z więzienia na Zamku w Lublinie. Morzycka dostarczyła im ubrania, przekazała fałszywe paszporty i ułatwiła przedostanie się za kordon. Niestety, jeden ze zbiegów został schwytany na granicy i w czasie przesłuchań wskazał na „nauczycielkę z Nałęczowa” jako zaangażowaną w akcję. W obliczu pogarszającego się stanu zdrowia, zabiegów rodziny i wpłaconej kaucji zwolniono ją z aresztu, ale zabroniono do końca procesu opuszczać gubernię lubelską. Wydostawszy się na wolność, Faustyna złamała warunki zwolnienia i natychmiast wyjechała do Galicji pod przybranym nazwiskiem. Późniejszy wyrok zabronił jej przebywania w granicach Królestwa w czasie trwania stanu pogotowia wojennego (wprowadzonego jesienią 1905 roku w odpowiedzi na strajki i antycarskie wystąpienia ugrupowań rewolucyjnych), zaś w czasie pokoju nakładał na nią dozór policyjny. W tej sytuacji Faustyna musiała uporać się z bolesną świadomością, że została na dobre odcięta od bliskich jej ludzi i pracy, w której się realizowała. Początkowo przebywała w Zakopanem, ale po niedługim czasie przeniosła się do Krakowa, gdzie próbowała na nowo wejść w rytm pracy zawodowej. Trudne doświadczenie pobytu w więzieniu i konieczność aklimatyzacji w nowym miejscu rzutowały jednak negatywnie na samopoczucie Faustyny: Poza ukochanym Nałęczowem nie mogę zabrać się do pracy oświatowej. Przyjedź nawrócić szkaradną grzesznicę pisała w liście do Walentyny Nagórskiej5. Kuzynka Janina Przecławska, odwiedzając ją w Krakowie w lutym 1909 r., z niepokojem pisała:

Musicie mi przyznać, że na stanowisku stokroć podrzędniejszym będę mniej na widowni, ale za to rozszerzy mi się sfera działania. Twierdzicie, że dziś stanowisko to zajmują kobiety z niższym poziomem umysłowym i moralnym i że dlatego ludzie małoduszni pogardzają ich fachem, ale czyż to samo nie powinno być dla mnie zachętą, żeby koleżanki me podnieść i dla pracy ich o szacunek ludzi zakołatać? Mówicie, że jakoby chcę zadać gwałt swej indywidualności, ależ, broń Boże, mnie się wydaje, że to będzie najlepszym polem dla rozwoju moich sił moralnych i wielkiej chęci służenia nieuprzywilejowanym. Nie przeczę, że przyjemniej byłoby mi uczyć się z Wami w Zurychu, ale te chwile byłyby też zaprawione wielką goryczą, że tak dużo czasu i pieniędzy marnuję, gdy naród nasz powinien korzystać z pracy każdej lepszej jednostki4.

Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że powyższy fragment celnie oddaje stosunek samej Morzyckiej do kwestii emancypacji kobiet. Konieczność podjęcia pracy i czynnego zaangażowania w sferze publicznej nie podlega tu w ogóle

5 W. Nagórska, Faustyna Morzycka (1864–1910), „Niepodległość” 1931, t. iv, s. 114.

3 H. Duninówna, Ci, których znałam, Warszawa 1957, s. 48–49. 4 F. Morzycka, Z dnia wczorajszego. Powieść, t. 1, Warszawa 1907, s. 11–12.

226

227


skiego generała, ranny został za to przypadkowy człowiek. Po tej nieudanej operacji Morzycka wróciła, przez Ukrainę, z powrotem do Krakowa.

Byłam w Krakowie trzy dni – biedna Faustynka nasza taka załamana i wyczerpana i nic dla niej znaleźć w sobie nie potrafię i ona taka jakby na wszystko obojętna6.

„Mnie wprost pali gorączka czynu”

Można przypuszczać, że właśnie nostalgia i tęsknota popychały Faustynę do ryzykownych działań, gdy kilkakrotnie potajemnie odwiedzała Nałęczów. O jej codziennym życiu w Krakowie nie wiemy wiele. Ze wspomnień ludzi, którzy się z nią zetknęli w tym czasie, można wywnioskować, że Faustyna wynajmowała skromny pokój (pod nieznanym mi adresem), a jej sytuacja finansowa nie przedstawiała się najlepiej. Podjęła pracę na Uniwersytecie Ludowym im. Adama Mickiewicza, gdzie prowadziła stałe wykłady i okazjonalne odczyty w Krakowie, Rakowicach i Wieliczce. Sprawozdanie za rok 1909/1910 informuje o tytułach trzech referatów, jakie wygłosiła: Wyzwolenie niewolników, Walki o wolność Włoch oraz Jak powinna być wychowana kobieta. Walentyna Nagórska wspomina, że odczyty Morzyckiej cieszyły się dużym zainteresowaniem wśród okolicznej ludności wiejskiej, przede wszystkim dzięki jej umiejętności porywania słuchaczy. W Krakowie Faustyna nawiązała ścisłą współpracę z Organizacją Bojową pps, w czym podobna była licznym ówczesnym socjalistkom, które zaczęły odchodzić od pracy oświatowej na rzecz zaangażowania w akcje bojowe. Najprawdopodobniej Faustyna wstąpiła do utworzonej w listopadzie 1905 r. „szkoły bojowej”, gdzie szkoliła się w tzw. technice, czyli zasadach przewożenia broni i materiałów wybuchowych z laboratoriów do zakonspirowanych magazynów, terenoznawstwie, szyfrowaniu i podrabianiu paszportów. Widziano ją na ćwiczeniach rzucania bomb, a współcześni podkreślali zapał i poświęcenie, z jakim zaangażowała się w tę bardzo ryzykowną działalność. Miała podobno nosić przy sobie stale cyjanek, aby w razie wpadnięcia w ręce policji, zrobić z niego użytek. Przyszedł w końcu moment, aby teoretyczną wiedzę wykorzystać w terenie: Faustyna weszła w skład grupy odpowiedzialnej za przeprowadzenie zamachu bombowego na warszawskiego generał-gubernatora Gieorgija Skałona. Zaplanowano go na późne lato 1909 roku, jednak zamachowcom nie udało się doprowadzić do sytuacji zagrażającej życiu rosyj-

Utrwalony w literaturze obraz Faustyny Morzyckiej przedstawia prawdziwą heroinę, zawsze aktywną i niezrażoną nauczycielkę ludową, pierwowzór Siłaczki Żeromskiego. Jednak gdy przyglądam się fragmentarycznym źródłom, nie mogę wyzbyć się wrażenia, że mamy do czynienia z postacią o znacznie bardziej złożonej osobowości. Zapał do pracy przeplatał się w niej z falami rezygnacji; napędzało ją poszukiwanie szczytnej idei, której warto się oddać, a jednocześnie kryło się w tym źródło zwątpień. W stanach marazmu przyznawała się przed najbliższymi do poczucia zagubienia i wypalenia. Bohaterki jej powieści również targane są sprzecznymi uczuciami: to społeczne aktywistki, działaczki oddane Sprawie, czasem nieco egzaltowane, zwykle wyobcowane z racji podjętych wyborów, rezygnujące z typowego życia rodzinnego. Wątki autobiograficzne nasuwają się szczególnie wyraźnie podczas lektury Z dnia wczorajszego, gdzie w usta głównej bohaterki Faustyna włożyła takie oto słowa: Mnie wprost pali gorączka czynu, chęć wcielania w życie idei naszych. (…) Jedyny ratunek przejąć się celem wzniosłym, ukochać go nade wszystko i zapłonąć chęcią ofiary. Gdyby żyć zbyt ciężko, to unicestwić się, zginąć, byle w imię, jakiejś myśli o idei7.

Tragiczny rys osobowości Faustyny zauważyła i wyeksponowała Marcelina Kulikowska. We wspomnieniu pośmiertnym przedstawiła ją jako wrażliwą altruistkę, która wyciągnęła serce własne słabe, bezbronne – ku temu światu, który na progu życia ujrzała8. Znający ją ludzie podziwiali jasną i pogodną postać, nie zauważając ciemniejszej strony, janusowego oblicza:

7 F. Morzycka, Z dnia wczorajszego. Powieść, t. 1, Warszawa 1907, s. 12. 8 M. Kulikowska, Faustyna Morzycka (Wspomnienie pośmiertne), „Na Ziemi Naszej” 1910, R. 2, nr 12, s. 89.

6 T. Toeplitz, dz. cyt. za: J.M. Sołdek, dz. cyt., s. 54.

228

229


wybrane prace faustyny morzyckiej:

Na tę duszę-kwiat patrzyli ją otaczający. I kto na nią spojrzał, widział piękny kształt, cieszył się barwą i nie myślał, nikt nie pomyślał, aby inaczej być kiedyś mogło. (…) Na kwiat-duszę patrzył każdy i każdy się widokiem jego cieszył… To była jedna strona jej życia, strona w którą ona całą swą siłę włożyła: żyć tak, aby z życia jego radość innym wykwitła. A ona sama: a jej własne czucie, a jej własne radości, a jej własne bóle?9

Przyjaźń obu kobiet przypadła na ostatnie lata ich życia. Kulikowska wspominała, jak smutek i znużenie zasnuwały oczy Faustyny, choć ta wciąż jeszcze pracowała nad nowym dziełem – dramatem o Barbarze Radziwiłłównie. Według relacji rodzinnych, po nieudanym zamachu Morzycka rzuciła się na nowo w wir pracy: wykładała nadal na Uniwersytecie Ludowym, w Bibliotece Jagiellońskiej studiowała starodruki i sporządzała wypisy być może na potrzeby nowej sztuki. Nie udało jej się jednak przezwyciężyć wewnętrznych zmagań – w nocy z 25 na 26 maja 1910 roku popełniła samobójstwo, zażywając cyjanek potasu. Pogrzeb odbył się w niedzielę 29 maja, a jej ciało złożono na Cmentarzu Rakowickim w grobowcu zakładu pogrzebowego Horaka. Rodzina planowała przenieść je później do Nałęczowa, ale ostatecznie szczątki Faustyny Morzyckiej pozostały w Krakowie i w 1913 r. złożono je w prywatnym grobowcu. Na zakończenie raz jeszcze chciałabym oddać głos Marcelinie Kulikowskiej, postaci równie barwnej, która w niecały miesiąc po śmierci Faustyny również odebrała sobie życie. O Fochnie zdążyła napisać tak:

Miała w sobie ta postać kobieca: ta dusza kobieca dziwny urok, ten urok, który powszechnie się kobiecością zowie… Miękkość niesłychaną linii, słodycz niesłychaną głosu i spojrzenia… Ach, jakże było miło spojrzeć na nią… A wszystko jej, jej własne, do niej wyłącznie należące… kryło się za bladą, niemal niedostrzegalną mgłą w głębi tych pięknych palących się nieustannym ogniem źrenic…10 Monika Widzicka

Doktorantka na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, historyczka i antropolożka. Zajmuje się współczesnymi narracjami o przeszłości, zwłaszcza popkulturowymi, historią w perspektywie gender studies oraz kulturą młodzieżową doby prl.

9 Tamże. 10 Tamże.

230

231

O ojcowiznę, czyli jak sobie jeden chłop z Niemcami poradził. Z powieści Bolesława Prusa pt. „Placówka” skróciła z upoważnieniem autora Faustyna Morzycka, Warszawa 1889. Przygody Robinzona, Warszawa 1891 (skrót powieści). „W zimowy wieczór”. Opowiadanie Elizy Orzeszkowej skróciła F. Morzycka, Warszawa 1895. „Pójdźcie o dziatki!” Zbiorek wierszy Adam Mickiewicza dla dzieci i młodzieży wybrała F. Morzycka, Warszawa 1899. Wielki charakter, czyli życie Beniamina Franklina, Warszawa 1896 (biografia). Jan Zamoyski, wielki kanclerz i hetman koronny, Łódź 1898 (biografia). Juliusz Słowacki, Warszawa 1901 (biografia). Szwajcaria, jej przyroda i mieszkańcy, Warszawa 1901 (krajoznawstwo). Francja i jej mieszkańcy, Warszawa 1903 (krajoznawstwo). Z dnia wczorajszego. Powieść, Warszawa 1907 (znana też pod tytułem Drogami życia. Powieść współczesna). Powrotne fale. Dziewięć strof powieściowych z życia współczesnego, Warszawa 1906.


bibliografia:

Dufrat J. , Duninówna H. , Kądziela J. , Kiepurska H. , Krzywobłocka B ., Kulikowska M. , Nagórska W. ,

Nagórska W., Nietyksza M .,

Radek S.A ., Sołdek J.M. , Wawrzykowska-Wierciochowa D ., Żarnecka Z. , Żarnowska A.,Szwarc A. ,

Kobiety w kręgu lewicy niepodległościowej. Od Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego do Ochotniczej Legii Kobiet (1908–1918/1919), Toruń 2001. Ci, których znałam, Warszawa 1957. Młodość Stefana Żeromskiego, Warszawa 1976. Morzycka Faustyna, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. xxii, s. 29–31. Biografie nietypowe, Warszawa 1969. Faustyna Morzycka (1864–1910), „Na Ziemi Naszej” 1910, R. 2, nr 12, s. 89. Prace konspiracyjno-oświatowe w Nałęczowie w latach 1905–1907, „Region Lubelski. Organ Komisji Regionalistycznej Tow. Przyjaciół Nauk w Lublinie” 1929, r. ii, nr 2, s. 53–63. Faustyna Morzycka (1864–1910), „Niepodległość” 1931, t. iv, s. 106–117. Kobiety w ruchu oświatowym. Królestwo Polskie na przełomie wieków, [w:] Kobieta i edukacja na ziemiach polskich w xix i xx wieku, pod red. A. Żarnowskiej, A. Szwarca, t. ii, cz. 2, Warszawa 1995, s. 63–82. Rewolucja w Warszawie 1904–1909, Warszawa 1938. Faustyna Morzycka. Siłaczka Żeromskiego, Nałęczów 2010. Kobiece Koło Oświaty Ludowej (1883–1894), „Przegląd Historyczno-Oświatowy” 1960, nr 3, s. 49–66. Działalność oświatowa Faustyny Morzyckiej na tle epoki (1864–1910), Warszawa 1948. Ruch emancypacyjny i stowarzyszenia kobiece na ziemiach polskich przed odzyskaniem niepodległości – dylematy i ograniczenia. Wprowadzenie, [w:] Działaczki społeczne, feministki, obywatelki… Samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich do 1918 roku (na tle porównawczym), pod red. A. Janiak-Jasińskiej i in., Warszawa 2008, s. 13–28.

232


Spis ilustracji

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21

233

Stefania Kantorówna, fot. Joanna Szewczyk. Walerya z Weberów Mayerowa, fot. Joanna Szewczyk. Marya Jagustynowa, fot. Joanna Szewczyk. Marya Jaroniowa, fot. Joanna Szewczyk. Julia Czerwińska-Źródłowska, fot. Joanna Szewczyk. Emma z Neumayerów Shönthaler, fot. Joanna Szewczyk. Tablica nagrobna Maryi Sporn, fot. Joanna Szewczyk. Władysława z Mercików Błoniarzowa, fot. Joanna Szewczyk. Stefania z Bemów Sienińska, fot. Joanna Szewczyk. Janina z Krawczyków Piotrowska, fot. Joanna Szewczyk. Stefania ze Studzińskich Korcjowska, fot. Joanna Szewczyk. Julianna Prochalowa, fot. Joanna Szewczyk. Franciszek Prochal, fot. Joanna Szewczyk. Marja z Prochalów Rajtarowa, fot. Joanna Szewczyk. Józefa z Kuropatwińskich Bialikowa, fot. Joanna Szewczyk. Anna ze Strunców Junk, fot. Joanna Szewczyk. Lusia Rachwałówna, fot. Joanna Szewczyk. Róża Tychanowicz, fot. Joanna Szewczyk. Cygarniczka, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 1-G-2153-4. Amalia Krieger, fot. ze zbiorów Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, sygn. mhk 6762/K. Stefania Zahorska, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 1-K-1956.


22 23 24 25 26 27 28 29 30

Halina Nelken, fot. pochodzi ze strony internetowej Muzeum w Gliwicach, http://www.muzeum.gliwice.pl/ siedziby-muzeum/ [dostęp: 25.07.2011]. Emilia Knausówna, fot. pochodzi z publikacji: Listy Emilii Knausówny malarki krakowskiej żyjącej na przełomie xix/xx wieku, listy zebrane, odczytane i przepisane przez Annę Sołtys-Kulinicz w 2004 roku. Estera Golde-Stróżecka, fot. ze zbiorów Archiwum Akt Nowych, zbiór fotografii b. ca kc pzpr, sygn. D 7958. Irena Aneri Weissowa, fot. z 1908, odbitka z kliszy szklanej, fotografował Wojciech Weiss. Zofia (Żuża) Kopciowska pierwsza z lewej, fot. ze zbiorów rodzinnych. Stella Landy-Feldhorn z córką Marysią, fot. z rodzinnego archiwum Marii Feldhorn-Krawczyk. Wanda Kragen, fot. „Życie Literackie”, 1982, nr 7. Róża Rock, fot. pochodzi z publikacji Świat przed katastrofą. Żydzi krakowscy w dwudziestoleciu międzywojennym, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2007. Faustyna Morzycka, fot. „Niepodległość” 1931, t. iv, wklejka pomiędzy s. 96–97.

234


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.