ul. Jagiellońska 5, ul. Jagiellońska 8 Szczecin godziny otwarcia: pon-pt: 9:00 - 17:00, sb: 10:00 – 14:00 +48 516 133 009 , +48 513 103 062, info@5plus.com.pl
Na okładce: Adrianna Szymańska
Autor: Dagna Drążkowska-Majchrowicz
SPIS TREŚCI
12. Słowo od naczelnej
15. Nowe miejsca
WYDARZENIA
16. Tomasz Lazar na planie drugiego sezonu „Wednesday” Tima Burtona
18. Przystań Różowej Wstążki – miejsce, gdzie zaczyna się rozmowa
Biznesowy apetyt na zmianę. “Taste & travel” już w październiku
W listopadzie Baltic Economic Congress
Przed nami Edupower
Bieg po zdrowie i dobrą energię
Katastrofa Heweliusza – Off The Record
Art Lab – tam, gdzie sztuka spotyka zapach i relacje
Koryzna Clinic Golf Cup 2025 Zachodniopomorskie tradycje kulinarne
Graficzne jeden na jeden
Obrazy polskiego Szczecina
36. Kwestia zdrady – pisze Anna Ołów-Wachowicz
TEMAT Z OKŁADKI
38. Adrianna Szymańska: Uśmiecham się do siebie
STYL ŻYCIA
44. Szczecin nie istnieje? No to patrzcie!
50. Jak nie wykluczać i żyć razem
PODRÓŻE
57. Z miłości do Stołczyna
62. Znikający świat
MOTORYZACJA
66. Mercedes CLA 250 – elektryk, który mówi językiem kierowcy
68. Szara Warszawa zespołu De Mono
NIERUCHOMOŚCI
72. Styl życia w wersji premium
74. Słoneczna Przystań – historia marzenia, które stało się rzeczywistością
BIZNES
76. Paweł Fornalski: działać tu i teraz
79. Whisky inwestycyjna: jak zacząć budować kolekcję
80. Relacje budujemy na budowie
84. Każda firma może potrzebować szybkiego finansowania
86. Industrial Bridge 2025: porozmawiajmy o biznesie
87. British Council wraca do Szczecina
ZDROWIE I URODA
88. Longevity – nowa filozofia medycyny estetycznej
90. Jesień sprzyja pielęgnacji. Czas na regenerację
92. Zanim wybierzesz się „na laser”, przeczytaj. To ważne dla twojej skóry
94. Cera w hormonalnym zwierciadle
95. Piękno lubi plan
96. Zamknij strach w Białej Szufladzie
99. Siła w kobiecości – rozmowa z mgr fizjoterapii Mateuszem Dąbrowskim
100. Ćwiczenia, dieta i… brak efektu. Dlaczego nie mogę schudnąć?
102. Bezpiecznie w gabinecie
104. Bariatria ratuje i zmienia życie
106. Aromaterapia na Pogodnie
108. Razem boimy się mniej
112. In vitro w Polsce: rodzicielstwo na własnych warunkach
114. Ekspert radzi
KULTURA
116. Recenzje filmowe – pisze Daniel Źródlewski
117. Recenzje teatralne – pisze Daniel Źródlewski
118. Euromusicdrama – to już dziesięć lat!
120. Masoni wrócili do Szczecina
124. Tajemnice szczecińskich ulic
126. Zapowiedzi kulturalne
134. Kroniki
Apartamenty na sprzedaż
Luksusowe mieszkania o pow. od 59 m2 do 134 m2 – trzy i czteropokojowe z widokiem na Jezioro Dąbie
Ostatnie mieszkanie
nad wodą
Bezpieczna przystań dla Twojego kapitału
Ponad 135 m2, w tym 20 m2 ogrodu zimowego, wykończone w najwyższym standardzie „pod klucz”
Dwa oblicza jesieni
Tegoroczna jesień pachnie pumpkin spice latte i cynamonową świeczką kraftową, ja jednak sięgam głęboko do wspomnień w kolorze jarzębiny – symbolu dzieciństwa. Z jarzębiny robiło się piękne czerwone korale dla mamy, chodziło się do parku po liście i kasztany. Babcia zrywała owoce głogu, z których robiła herbatkę (podobno jest dobra na nadciśnienie). Tak, zdecydowanie jesień kieruje mnie w stronę wspomnień z nutką melancholii.
Październik w Prestiżu dla odmiany nie jest ani trochę melancholijny i upływa pod znakiem wielu wydarzeń kulturalnych, towarzyskich i biznesowych. A my działamy na wszystkich tych przestrzeniach. Patronujemy nadchodzącym wydarzeniom: Baltic Economic Congress i EduPower. Pojawiliśmy się na drugiej edycji konferencji Gentelman’s Bussiness Group, gdzie zebrano zawrotną kwotę ponad 280 tysięcy złotych na wsparcie dzieci z chorobami onkologicznymi. Brawa dla organizatorów! Przed nami szczecińska premiera serialu Netflixa „Heweliusz”, który odbędzie się w Szczecińskiej Filharmonii. A piszę o tym nie bez powodu, bowiem tragedia promu „Heweliusz” to bardzo szczecińska historia, a wraz z serialem powstawała znakomita książka o tym samym tytule dziennikarza Adama Zadwornego. Kolejny powód to rozmowa z Adamem w naszym podcaście Off The Record, gdzie dowiecie się o wielu nieznanych faktach dotyczących „Heweliusza”. Polecam.
Niezmiennie w Prestiżu stawiamy na jakościowe dziennikarstwo. Sięgnijcie zatem po felietony Darka Staniewskiego i Ani Ołów-Wachowicz, recenzje Daniela Źródlewskiego, zachwyćcie się z nami zdjęciami Aleksandra Małachowskiego – znanego w przestrzeni internetowej jako Hashtagalek. Polecam także ciepłą i szczerą rozmowę z charyzmatyczną aktorką Adrianną Szymańską, która jest bohaterką naszej okładki.
A jak poczujecie się zmęczeni i przebodźcowani, to przypominam Wam, że mamy jesień. I jak zobaczycie jarzębinę, głóg czy rokitnik to się zatrzymajcie. To nie tylko krzaki przy drodze, ale cały katalog barw, smaków i historii z dzieciństwa. I uśmiechnijcie się do swoich wspomnień.
Izabela Marecka
REDAKTOR NACZELNA:
IZABELA MARECKA
REDAKCJA:
ANETA DOLEGA, DANIEL ŹRÓDLEWSKI, DARIUSZ
STANIEWSKI, ANNA WYSOCKA, MICHAŁ SAROSIEK
FELIETONIŚCI:
ANNA OŁÓW-WACHOWICZ
ZBIGNIEW SKARUL, SZYMON KACZMAREK
DZIAŁ PODRÓŻE: EDYTA BARTKIEWICZ
WSPÓŁPRACA:
AGNIESZKA OGRODNICZAK, AGNIESZKA NOSKA, ALEKSANDRA MAGIERA
WYDAWCA:
WYDAWNICTWO PRESTIŻ
BUDYNEK ZUS-U, JANA MATEJKI 22 70-530 SZCZECIN
REKLAMA I MARKETING:
KONRAD KUPIS, TEL.: 733 790 590
ALICJA KRUK, TEL.: 537 790 590
KARINA TESSAR, TEL.: 537 490 970
DZIAŁ PRAWNY:
ADW. KORNELIA STOLF- PEPLIŃSKA
STOLF-PEPLINSKA@KANCELARIACYWILNA.COM
DZIAŁ FOTO:
ALICJA USZYŃSKA, KAROLINA BĄK, DAGNA DRĄŻKOWSKA-MAJCHROWICZ, ALEKSANDRA MEDVEY-GRUSZKA, KAROLINA TARNAWSKA
SKŁAD GAZETY:
AGATA TARKA, INFO@MOTIF-STUDIO.PL
DRUKARNIA:
DRUKARNIA KADRUK S.C.
REDAKCJA NIE ODPOWIADA ZA TREŚĆ REKLAM. REDAKCJA ZASTRZEGA SOBIE PRAWO DO SKRACANIA I REDAGOWANIA TREŚCI REDAKCYJNYCH.
SPROSTOWANIE:
W ARTYKULE „TERAPIE ŁĄCZONE I ICH POTENCJAŁ” (ZDROWIE I URODA, CZERWIEC 2025) REDAKCJA BŁĘDNIE PRZEDSTAWIŁA STATUS ZAWODOWY DR N. MED. KATARZYNY ROMANIUK. PANI KATARZYNA ROMANIUK POSIADA STOPIEŃ DOKTORA NAUK MEDYCZNYCH, JEDNAK NIE JEST LEKARZEM. PROWADZI GABINET ZDROWIA, URODY I FIZJOTERAPII W SZCZECINIE, KTÓRY NIE JEST PODMIOTEM LECZNICZYM.
ZA POWSTAŁY BŁĄD ODPOWIADA REDAKCJA I PRZEPRASZAMY ZA JEGO ZAISTNIENIE.
Wydawnictwo Prestiż e-mail: redakcja@eprestiz.pl www.prestizszczecin.pl
MIESIĘCZNIK BEZPŁATNY
Jedna innowacja. Jedna wizyta.
Uśmiech na całe życie.
All-on-4 by Paulo Maló
Celem diagnostyki i zaplanowania leczenia zapraszamy do Aesthetic Dent.
Zabieg w wybranych przypadkach
- lub na życzenie pacjenta - wykonuje osobiście prof. Paulo Malo.
Komfor towe domy niskoenergetyczne zaledwie krok od Szczecina
Przyjedź i zobacz Zakochaj się w tym miejscu
BAJGLE KRÓLA JANA
Bajgle Króla Jana – właśnie wprowadziły się do centrum. Pod nowym adresem, czeka na gości zupełnie nowa przestrzeń – elegancka, kolorowa i pełna dobrej energii. Oprócz legendarnych nowojorskich bajgli znajdziemy tu autorskie śniadania, sezonowe desery, kawę i klimatyczne wnętrze, które zachęca do spotkań od rana do wieczora.
Szczecin, ul. Monte Cassino 2/2
ART LAB
Przestrzeń dla twórczych warsztatów artystycznych skierowanych do dorosłych. Organizacja niekonwencjonalnych spotkań integracyjnych, podczas których uczestnicy mogą m.in. malować obrazy komponować zapachy i tworzyć świece sojowe. Program jest dostosowany do potrzeb każdej grupy. Organizatorki zapewniają wyjątkowe doświadczenia i materiały najwyższej jakości. Zajęcia mogą być prowadzone również w języku angielskim.
Szczecin, al. Piastów 8
PIKNIK’OWO FARFALLE
Czyli przygotowywanie stylowych pikników na każdą okazję. Organizacja zaręczyn, wieczorów panieńskich, baby shower, przyjęć weselnych, warsztatów, spotkań firmowych, urodzin (wszystko w formie pięknych pikników). Pikniki tworzone są w różnych miejscach na łonie natury, a w zimniejszych miesiącach w domach i wynajętych lokalach.
FB: PiknikowoPolska
Pasta Bar i restauracja z bardzo dużym wyborem past z domowych makaronów. Oprócz tego w menu restauracji znajdują się dania z mięsa, ryb oraz owoce morza. Do tego osobne menu dla dzieci oraz pyszne włoskie desery robione na miejscu a także ciekawa karta win i jedyna w swoim rodzaju włoska atmosfera.
Szczecin, ul. Wielka Odrzańska 31
TOMASZ LAZAR
NA PLANIE DRUGIEGO SEZONU
„WEDNESDAY” TIMA BURTONA
Pochodzący ze Szczecina fotograf Tomasz Lazar powrócił na plan zdjęciowy serialu „Wednesday”, wyreżyserowanego dla platformy Netflix przez jednego z najwybitniejszych współczesnych reżyserów – Tima Burtona (twórcę m.in. Batmana, Soku z Żuka i Jeźdźca bez głowy). Produkcja wpisuje się w uniwersum kultowej Rodziny Addamsów, stworzonej przez rysownika Charlesa Addamsa, którego komiksy stały się inspiracją dla licznych filmów i seriali. Addamsowie z czasem stali się ikonami popkultury.
W drugim sezonie gotyckiego hitu Wednesday Addams (w tej roli Jenna Ortega) powraca do Akademii Nevermore, by ponownie zmierzyć się z nowymi wrogami i kolejnymi problemami. Tym razem czekają na nią nie tylko stare konflikty, ale też rodzinne napięcia, nowy dyrektor szkoły oraz tajemniczy prześladowca. Dodatkowo Wednesday próbuje zapanować nad swoimi słabnącymi mocami.
Na zdjęciach z planu możemy zobaczyć aktorów, reżysera oraz ekipę filmową zarówno podczas pracy, jak i w momentach przerwy. Ich autorem jest Tomasz Lazar –ceniony fotograf i reportażysta, publikujący na całym świecie, laureat wielu prestiżowych nagród. Artysta znany jest z umiejętności uchwycenia wyjątkowych chwil oraz z głębokiego podejścia do ludzkich emocji i sytuacji codziennych.
– W każdej sytuacji widzę gotowy obraz. Wierzę, że każdego człowieka można sfotografować w interesujący sposób – mówi Lazar. To już jego drugie spotkanie z Timem Burtonem i jego niezwykłą, mroczną wyobraźnią.
To jednak tylko część zawodowych aktywności artysty.
– Moje życie od pewnego czasu stało się podróżą, dzięki której mogę doświadczać różnych sytuacji, miejsc i spotkań
– opowiada. W ubiegłym roku, we wrześniu, Tomasz Lazar uczestniczył jako jeden z głównych artystów w Busan International Photo Festival w Korei Południowej, prezentując tam swój projekt Teatr Życia. W listopadzie otrzymał tytuł doktora habilitowanego na Akademii Sztuki w Szczecinie, gdzie prowadzi Pracownię Fotografii Dokumentalnej i Projektów Fotograficznych.
Od niedawna fotograf może również zaprezentować zdjęcia wykonane na planie drugiego sezonu serialu „Wednesday”. – To było piękne doświadczenie – wspomina – móc pracować z takimi aktorami jak Jenna Ortega, Catherine Zeta-Jones czy Luis Guzmán.
Latem tego roku Lazar zrealizował także specjalną sesję zdjęciową promującą nowy sezon Wednesday. Do Wrocławia przyjechały wtedy trzy gwiazdy serialu – Joy Sunday, Isaac Ordonez i Georgie Farmer.
Jak sam zapowiada, przed nim kolejne wyzwania. – Obecnie myślę nad nowymi projektami i działaniami związanymi z fotografią – podsumowuje.
autorka: Aneta Dolega / zdjęcia z planu: Tomasz Lazar dla Netflix
PRZYSTAŃ
Organizatorzy
15 / 10 / 2025
Hotel & Restauracja Jachtowa
Pełne ciepła, rozmów i dobrej energii spotkanie dla osób z doświadczeniem onkologicznym, ich bliskich i przyjaciół. W programie inspirujące wystąpienia
Amazonek i ekspertów, kobieca siła, chwila humoru oraz czas na swobodne rozmowy przy kawie w klimatycznej przestrzeni nad Odrą. To wieczór, podczas którego można złapać oddech, poczuć wsparcie i po prostu być razem. Ruszamy o godz. 18:00. Szczegóły wydarzenia na jachtowa1924
Partnerzy Patroni medialni
PRZYSTAŃ RÓŻOWEJ WSTĄŻKI
– MIEJSCE, GDZIE ZACZYNA SIĘ ROZMOWA
15 października (godz.18-21), w sercu złotej jesieni, Restauracja Hotel Jachtowa
w Szczecinie zamieni się w wyjątkową przestrzeń – „Przystań Różowej Wstążki”.
To pierwsza edycja nowej inicjatywy, której sercem jest empatia, wsparcie i autentyczna rozmowa.
Pomysł wydarzenia zrodził się z potrzeby stworzenia bezpiecznego, przyjaznego miejsca dla kobiet (i nie tylko) z doświadczeniem onkologicznym – tych w trakcie leczenia, po ale też ich bliskich, przyjaciół, osób wspierających, specjalistów i organizacji. Różowa Wstążka, która jest symbolem również tego przedsięwzięcia to nie tylko znak walki z rakiem piersi – to także przypomnienie o delikatności, solidarności i kobiecej sile, która potrafi podnosić się po cichu, z klasą, dzień po dniu.
W przyjemnej przestrzeni, Restauracji Hotel Jachtowa, przy smacznym jedzeniu i kawie, usłyszymy głosy Amazonek z trzech stowarzyszeń: Szczecina, Stargardu i Polic. Panie opowiedzą o swojej codzienności, działaniach i wsparciu, które oferują kobietom po diagnozie. Jachtowa wypełni się pozytywnymi wibracjami. Warto zaznaczyć, że samo miejsce spotkania nie jest przypadkowe — znajduje się w pobliżu Zachodniopomorskiego Centrum Onkologicznego, a zatem w sposób naturalny zaprasza do siebie. Kto zatem wystąpi? Kasia Machalska, założycielka Femeni.pl – platformy wspierającej kobiety w zakresie zdrowia intymnego i psychicznego. Towarzyszyć jej będą panie z Salonu Kosmetycznego Virabella,
specjalizującego się m.in. w pigmentacji brodawki sutkowej po mastektomii oraz masażach limfatycznych – kluczowych w procesie rekonwalescencji po leczeniu. Głos zabierze także Katarzyna Lewandowska – terapeutka i doradczyni, która opowie, jak radzić sobie z diagnozą i chorobą w kontekście relacji rodzinnych. Jej podejście? Nie zamykać emocji pod kluczem. Pozwolić prawdzie wybrzmieć – nawet tej trudnej. O fizjologicznych aspektach leczenia nowotworowego opowie dr Norbert Szram z Zachodniopomorskiego Centrum Onkologii – w prosty i zrozumiały sposób przedstawi, co dzieje się z ciałem, gdy zmaga się z chorobą. Natomiast na koniec – Michał Janicki – znakomity aktor, zaprosi uczestników do chwili rozluźnienia i... śmiechu. Bo – jak mówią organizatorzy – „czasem potrzeba łez, a czasem głośnego śmiechu, żeby na nowo poczuć siłę”.
Organizatorką wydarzenia i gospodynią wieczoru jest Joanna Sawicka-Budziak z Fundacji Możesz, która wraz z zespołem Restauracji Hotel Jachtowa stworzyła to miejsce wsparcia, uważności i kobiecej siły.
ad / fot. materiały prasowe
BIZNESOWY APETYT NA ZMIANĘ „TASTE
& TRAVEL” JUŻ W PAŹDZIERNIKU
W dzisiejszym dynamicznym świecie biznesu, to innowacja i autorytet decydują o rynkowym sukcesie. Szczególnie w branży gastronomicznej i hotelarskiej, gdzie konkurencja jest zacięta, kluczowe staje się wyjście poza schemat. To właśnie z myślą o przedsiębiorstwach z regionu, Pomorze Zachodnie przygotowuje wyjątkowe wydarzenie pod nazwą „Taste & Travel”, które odbędzie się już 28 października 2025 roku w Szczecinie we wnętrzach hotelu
Courtyard by Marriott.
Nie będzie to kolejna konferencja, lecz przedsięwzięcie, które łączy praktyczne warsztaty, inspirujące wykłady i pokazy umiejętności. Wszystko po to, by lokalne firmy mogły przestać być tylko przedsiębiorstwami, a stać się markami, które wyznaczają trendy.
Gwiazdy polskiej gastronomii i biznesu na wyciągnięcie ręki
To, co wyróżnia „Taste & Travel”, to ciekawa lista prelegentów, praktyczny sposób przekazywania wiedzy, a także aktywny networking z udziałem lokalnych producentów, którzy na miejscu zaprezentują swój warsztat oraz produkty. W jednym miejscu spotkają się prawdziwi liderzy branży. Wśród nich:
• Magda Gessler – ikona polskiej gastronomii, restauratorka i osobowość telewizyjna, autorytet w budowaniu silnych marek
• Piotr Bucki – ekspert od komunikacji, który nauczy, jak budować spójny wizerunek i przekładać go na zyski.
• Wojciech Cyran – sommelier z międzynarodowym doświadczeniem, który udowodni, że oferta winiarska to klucz do podniesienia standardów.
• Grzegorz Łapanowski – kucharz, przedsiębiorca, dziennikarz kulinarny, założyciel i prezes Fundacji „Szkoła na Widelcu”.
• Piotr Ogiński – Od 15 lat działa w internecie, prowadząc vloga Kocham Gotować, gdzie w przystępny sposób prezentuje przepisy dla początkujących i doświadczonych kucharzy.
Każda z tych postaci gwarantuje merytoryczne podejście do wyzwań współczesnego rynku, dostarczając uczestnikom konkretnych rozwiązań, a nie tylko teorii. Ich obecność to dowód na to, że Pomorze Zachodnie stawia na najwyższy poziom edukacji i inspiracji dla lokalnych MMŚP. Wiedza liderów pozwoli właścicielom firm na odważną weryfikację dotychczasowych działań i zaplanowanie rozwoju na rynku.
Innowacyjne przedsiębiorstwa siłą regionu
Jak podkreśla Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Olgierd Geblewicz – Przedsiębiorcy odgrywają kluczową rolę w rozwoju Pomorza Zachodniego. Wspierając ich kompetencje, innowacyjność i codzienną działalność, tworzymy warunki dla stabilnego i konkurencyjnego regionu. Wydarzenie to jest konkretnym działaniem na rzecz lokalnego biznesu. Turystyka i gastronomia pozostają jednymi z najważniejszych obszarów rozwoju, a mikro, małe i średnie firmy – szczególnie w tym sektorze – mają istotny wpływ na kształtowanie naszej gospodarki.
Wydarzenie stworzy przestrzeń do analizy własnych działań
oraz zdobycia umiejętności, które mogą stać się impulsem do rozwoju i nowych kierunków działania. Trzy równoległe bloki warsztatowe, prowadzone przez Grzegorza Łapanowskiego (Innowacje i nowoczesne technologie), Piotra Buckiego (Marketing i zarządzanie) i Wojciecha Cyrana (kreatywne rozwiązania w branży), zapewnią im spersonalizowaną dawkę praktycznej wiedzy.
„Taste & Travel” to nie tylko wiedza, ale przede wszystkim przestrzeń do networkingu. To w niej, w gronie praktyków, będzie można nawiązać kontakty, które napędzą rozwój firmy na lata.
Więcej informacji oraz rejestracja dostępne na stronie http://biznes.wzp.pl
DZIAŁANIE REALIZOWANE W RAMACH PROJEKTU PN. „POMORZE
ZACHODNIE - INNOWACYJNE, KREATYWNE, NOWOCZESNE” FINANSOWANEGO Z PROGRAMU FUNDUSZE EUROPEJSKIE DLA POMORZA ZACHODNIEGO 2021-2027, PRIORYTET 1 FUNDUSZE EUROPEJSKIE NA RZECZ PRZEDSIĘBIORCZEGO POMORZA ZACHODNIEGO, DZIAŁANIE 1.8 PROMOCJA INNOWACJI I PRZEDSIĘBIORCZOŚCI ORAZ PROFESJONALIZACJA OBSŁUGI INWESTORÓW.
W LISTOPADZIE BALTIC ECONOMIC CONGRESS
Zbliża się czwarta edycja Baltic Economic Congress – międzynarodowego forum gospodarczego, które gromadzi przedstawicieli świata biznesu, nauki, administracji publicznej oraz organizacji pozarządowych z regionu Morza Bałtyckiego i całej Europy. Kongres odbędzie się 4 listopada tego roku w Teatrze Polskim w Szczecinie.
BEC jest jednym z najciekawszych wydarzeń, które łączy naukę z gospodarką, wspierających rozwój innowacyjnych rozwiązań ekonomicznych oraz strategii rozwoju. Jego organizatorem jest szczecińska Północna Izba Gospodarcza – największa w Polsce organizacja skupiająca przedsiębiorców.
Kongres stanowi platformę do wymiany wiedzy, doświadczeń i pomysłów dotyczących wyzwań i szans rozwojowych stojących przed gospodarką Polski oraz regionu. Wydarzenie corocznie gromadzi blisko 700 uczestników. Kongres ma charakter interdyscyplinarny – łączy debatę akademicką z praktycznymi rozwiązaniami biznesowymi. Wydarzeniu towarzyszą liczne panele dyskusyjne, prezentacje wyników badań, spotkania networkingowe oraz sesje tematyczne prowadzone przez ekspertów i liderów opinii z Polski, krajów bałtyckich oraz Unii Europejskiej – stwierdziła Hanna Mojsiuk, prezes PIG.
Tegoroczna edycja BEC będzie się składać z trzech bloków tematycznych: gospodarka, energia, bezpieczeństwo i technologia (tematyka – rola nowoczesnych technologii, ciepłownictwo, błękitne paliwo, stabilne dostawy energii, nowoczesne technologie oraz wyzwania technologiczne i infrastrukturalne, porty, logistyka i infrastruktura energetyczna, kadry i edukacja dla offshore, partnerstwo publiczno-prywatne i rola samorządów, budowa silnego, zlokali-
zowanego łańcucha dostaw) oraz Zrobione w Szczecinie (marketing tożsamości, nowoczesne technologie w kształtowaniu strategii marki, rola mediów społecznościowych, partnerstwo miasto-biznes, społeczna odpowiedzialność biznesu, rozwój marki osobistej).
Kongres zakończy Gala Finałowa Konkursu Przedsiębiorca Roku Pomorza Zachodniego 2025.
Wśród gości specjalnych BCE znaleźli się m.in. Arkadiusz Marchewka – Sekretarz Stanu w Ministerstwie Infrastruktury, Adam Abramowicz - Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców w latach 2018-2024, prof. Leszek Balcerowicz – były prezes Narodowego Banku Polskiego i były przewodniczący Rady Polityki Pieniężnej, prof. Jerzy Buzek, dr Lars Gutheil – dyrektor generalny AHK Polska i Torsten Haasch – prezes IHK Neubrandenburg. W kongresie wezmą udział także przedstawiciele ministerstw: Rozwoju i Technologii, Infrastruktury Klimatu i Środowiska oraz Nauki i Szkolnictwa Wyższego a także Politechniki Morskiej w Szczecinie, Politechniki Koszalińskiej, Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie, Uniwersytetu Szczecińskiego, Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu Akademia Nauk Stosowanych i Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.
ds./foto: materiały PIG
PRZED NAMI EDUPOWER
W połowie października tego roku w szczecińskiej hali Netto Arena odbędzie druga edycja EduPower – dwudniowej konferencji, w której wezmą udział przedstawiciele firm i instytucji branży energetycznej, najważniejszych uczelni wyższych w regionie oraz studenci i uczniowie zachodniopomorskich szkół technicznych oraz zawodowych dla których przygotowano targi pracy z konkretnymi ofertami zatrudnienia.
W pierwszej edycji EduPower wzięło udział ponad 2000 młodych osób. Uczestniczyli oni m.in. w warsztatach i szkoleniach, prezentacjach nowości technologicznych w sektorze OZE i ciepłownictwa oraz poznawali rozwiązania dotyczące elektromobilności.
Druga edycja EduPower odbędzie się w dniach 15-16 października.
W tym roku mamy dużo większe zaangażowanie Miasta Szczecin w to wydarzenie. W trakcie ubiegłorocznej edycji, było ono bardziej obserwatorem niż uczestnikiem. Ale miasto tego nie ukrywało. Impreza okazała się udana. Teraz więc miasto staje się jej oficjalnym, mocnym partnerem, łącznie z Agencją Rozwoju Metropolii Szczecińskiej. W ramach EduPower odbędzie się kolejna edycja jednego z miejskich produktów – konferencji Energia Miasta Szczecin. –Będziemy razem tworzyć tę energię w taki sposób, żeby ją jeszcze bardziej wzmocnić. Kolejna zmiana – nie musimy już tłumaczyć firmom i instytucjom jaki cel przyświeca organizacji EduPower. One już to wiedzą i są zdecydowane czy chcą brać w tym udział czy nie. Nie musimy chodzić, tłumaczyć, przekonywać, tylko możemy teraz skupić się na rozwoju tego wydarzenia. Trzeci element – większe zaangażowanie uczelni wyższych. Patronat nad imprezą objęły najważniejsze uczelnie wyższe w regionie – Politechnika Morska w Szczecinie, Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny, Uniwersytet Szczeciński i Politechnika Koszalińska. Swoim patronatem całe wydarzenie objęło także Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego – tłumaczy Witold Szczepkowski, współorganizator EduPower. W pierwszej edycji EduPower wzięło udział ponad 2000 młodych osób z ponad 30 zachodniopomorskich szkół.
Netto Arena 15-16 października
Weź udział!
Uczestniczyli oni m.in. w warsztatach i szkoleniach, prezentacjach nowości technologicznych w sektorze OZE i ciepłownictwa oraz poznawali rozwiązania dotyczące elektromobilności.
– W tym roku będzie ich jeszcze więcej. Dzięki zaangażowaniu miasta uruchomiona zostanie dużo lepsza komunikacja ze szkołami w Szczecinie. Do tego dochodzą także możliwości szkół wyższych. Celujemy w średnie szkoły techniczne. Bo to jest taki główny narybek dla tej branży. Chcemy też przyciągnąć studentów, którzy są na różnych kierunkach związanych z techniką morską, energetyką wiatrową, OZE. Część firm i instytucji biorących udział w EduPower także prosiła nas o to, żebyśmy skierowali nasz przekaz do ostatnich klas szkół podstawowych. Bo ci uczniowie są wtedy jeszcze na etapie kształtowania jakichś swoich wyborów zawodowych. To jest taki moment, żeby pokazać im coś, co może im otworzyć oczy, przekonać do wybrania drogi życiowej, czy kierunku kształcenia – dodaje Witold Szczepkowski. W tym roku nie zabraknie także tzw. stref aktywności m.in. pierwszej pomocy, którą koordynować będzie Politechnika Morska, strefy wysokościowej, którą zajmie się firma Vestas oraz strefa rozwoju, której partnerem będzie hiszpańska firma Windar budująca fabrykę wież wiatrowych w porcie. ds
www.edupower.com.pl
BIEG PO ZDROWIE I DOBRĄ ENERGIĘ
Wrzesień przyniósł nie tylko piękne, słoneczne dni, ale również wyjątkowe wydarzenie –9. edycję SANPROBI Uro-Run. W sobotę, 20 września, alejki szczecińskiego Parku Kasprowicza wypełniły się pozytywną energią i sportowym duchem. Na starcie stanęli uczestnicy biegu, marszu nordic walking, a także najmłodsi biegacze, tworząc niezwykłą atmosferę wspólnej aktywności i troski o zdrowie.
SANPROBI Uro-Run to coś więcej niż sport – to idea promowania zdrowego stylu życia i profilaktyki urologicznej. Wydarzenie wpisało się w obchody Europejskiego Tygodnia Urologii, a jego głównym celem było zwiększanie świadomości na temat zdrowia układu moczowego.
Na linii startu zameldowało się blisko 300 osób. Trasa oferowała coś dla każdego – od 5-kilometrowego biegu, przez marsz nordic walking, aż po dziecięce zmagania na krótszym dystansie. Emocji nie brakowało – były zacięte finisze, radość z ukończenia trasy i mnóstwo wzajemnego wsparcia. Równolegle trwał rodzinny festyn. Najmłodsi bawili się na dmuchańcach i ustawiali się w kolejce do malowania buziek, a dorośli korzystali z bezpłatnych badań, konsultacji i porad. Dużym zainteresowaniem cieszyło się stoisko
SANPROBI. Można było wykonać analizę składu ciała i porozmawiać z dietetyczką Patrycją Zawierską, która udzielała indywidualnych porad dotyczących zdrowego odżywiania i stosowania probiotyków. Całemu wydarzeniu towarzyszyła pozytywna atmosfera pełna radości i motywacji. Choć nie zabrakło sportowej rywalizacji, to jednak najważniejsza była wspólna zabawa, ruch na świeżym powietrzu i wspólne promowanie zdrowia.
Dziękujemy wszystkim, którzy byli z nami tego dnia – zawodnikom, kibicom, partnerom i wolontariuszom. Dzięki Wam to prawdziwe święto sportu i zdrowia. Już teraz zapraszamy na jubileuszową, 10. edycję wydarzenia. Na pewno będzie wyjątkowa.
autor: Aneta Dolega / foto: Alicja Uszyńska
Kuchnia, w której styl nie przemija
Połączenie klasycznej elegancji z nowoczesnym charakterem sprawia, że Twoja kuchnia staje się ponadczasową wizytówką domu. Styl, który nigdy nie wychodzi z mody.
13 stycznia 1993 roku prom Jan Heweliusz opuszcza port w Świnoujściu, kierując się w stronę Ystad w Szwecji. Na pokładzie znajduje się blisko setka pasażerów i członków załogi – nieświadomych, że wkrótce staną się uczestnikami jednej z najtragiczniejszych katastrof morskich w historii współczesnej Polski.
Potężny sztorm na Bałtyku szybko zmienia rutynową przeprawę w śmiertelną pułapkę. Gdy jednostka zaczyna tonąć, rozpoczyna się dramatyczna walka o życie. Na brzegu bliscy zaginionych konfrontują się nie tylko z bólem straty, ale i z narastającymi pytaniami o odpowiedzialność oraz prawdę. Te tragiczne wydarzenia stały się inspiracją dla powstania serialu Heweliusz w reżyserii Jana Holoubka, którego premiera odbędzie się 5 listopada na platformie Netflix. Równolegle z serialem powstawała książka Adama Zadwornego pt. „Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku”. Autor opowiada w niej historię największej katastrofy morskiej w powojennej Polsce. Z ponad sześćdziesięciu osób na pokładzie promu przeżyło zaledwie dziewięć – wszyscy należeli do załogi. Próbując zrekonstruować przebieg tragedii, Zadworny sięga do archiwalnych dokumentów, rozmawia z ocalałymi marynarzami, rodzinami ofiar, ekspertami oraz byłymi decydentami. Interesuje go nie tylko sama katastrofa, którą odtwarza niemal minuta po minucie, ale też żmudne, często niejednoznaczne śledztwo i tajemnice związane z historią promu.
– Ta książka to 14 miesięcy z mojego życia. Zaskoczyła mnie ilość dokumentacji, którą musiałem przejrzeć, żeby wstępnie rozeznać się w tym, co państwo polskie ustaliło w latach 90. na temat tej katastrofy – powiedział autor w rozmowie z Prestiżem jeszcze przed premierą książki. – Okazało się, że tylko akta trzech procesów przed Izbą Morską to 29 tomów, po 300–400 stron każdy. Do tego dochodzą akta śledz-
twa, które prowadziła ówczesna Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku. Potem przyszedł czas na spotkania i trudne rozmowy. Dotarłem do wszystkich uratowanych marynarzy i wielu wdów – w tym do Jolanty Ułasiewicz, wdowy po dowódcy Heweliusza, kapitanie Andrzeju Ułasiewiczu, która przez lata walczyła o honor męża. Dla niej ta tragedia wciąż jest otwartą raną.
– Wielkim wyzwaniem było też odtworzenie przebiegu katastrofy. Na to, co znalazło się w aktach, moje ustalenia, relacje ocalałych i to, co mówili tuż po tragedii – zarówno w mediach, jak i podczas przesłuchań – musiałem nałożyć raporty kapitanów jednostek, które tej nocy znajdowały się w pobliżu, a także nagrania rozmów kapitana Ułasiewicza ze stacjami brzegowymi.
– Pisząc książkę, miałem świadomość, że będą ją czytały rodziny ofiar i ci, którzy przeżyli. To głęboko straumatyzowani ludzie – do dziś śnią im się koszmary, obrazy dryfujących w wodzie ciał... Mam nadzieję, że ta książka pokazuje również ich walkę o prawdę, o sprawiedliwość, o dobre imię i godność tych, którzy zginęli.
Adama Zadwornego i jego opowieści o Heweliuszu będzie można posłuchać także w ramach cyklu Off The Record autorskiego podcastu Prestiżu. Gospodarzami i prowadzącymi w zaprzyjaźnionych progach Yacht Klub Polski Szczecin są: Daria Prochenka i Zbigniew Skarul.
ad / foto: materiały prasowe/ Netflix, Kara Tarnawska
ART LAB – TAM, GDZIE SZTUKA SPOTYKA
ZAPACH I RELACJE
Aleksandra Hopke, założycielka marki świec Hoca Candle oraz Katarzyna Pawlikowska, artystka i graficzka, twórczyni SPOT – art classes & workshops, połączyły siły i doświadczenia, by stworzyć coś wyjątkowego: Art Lab. To przestrzeń twórczych warsztatów dla dorosłych, gdzie zapach i sztuka idą w parze z relaksem, integracją i dobrą energią. To rodzaj spotkania sprzyjający budowaniu relacji, odkrywaniu nowych pasji, z programem dostosowanym do potrzeb każdej grupy, zapewniający zarówno wyjątkowe doświadczenia, jak i materiały najwyższej jakości.
Pracownia Oli i Katarzyny mieści się w przyjemnym miejscu przy Alei Piastów 8 w Szczecinie. – To przede wszystkim idea spotkania – z własną kreatywnością, z innymi ludźmi, z nową pasją. Zależy nam, by nasi uczestnicy czuli się zaopiekowani – opowiada Aleksandra Hopke. – Oferujemy warsztaty, które nie tylko relaksują i rozwijają, ale też budują więzi. Wspólnie tworzymy doświadczenia, które zostają na długo – w pamięci, w zmysłach i na półce w domu. Oferta Art Lab obejmuje różnorodne warsztaty: od tworzenia sojowych świec i perfum botanicznych, przez malowanie obrazów kolektywnych, aż po projektowanie samowystarczalnych lasów w słoikach. Każde spotkanie to wyjątkowa kompozycja zapachów, kolorów, faktur i emocji. – Pomysł jest odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku – każda z nas prowadziła różnego rodzaju warsztaty: ja świecowe jako Hoca Candle, a Katarzyna artystyczne jako Spot –art classes and workshops i często pomagałyśmy sobie przy ich realizacji – wyjaśnia Ola. – W pewnym momencie postanowiłyśmy połączyć siły i stworzyć coś wspólnego, dzięki czemu możemy teraz realizować większe projekty nawet dla bardzo dużych grup, również międzynarodowych. Coraz więcej firm dostrzega wartość kreatywnego myślenia w pracy zespołowej. Dlatego Art Lab przygotował również ofertę dla korporacji i instytucji, które chcą rozwijać ten potencjał u swoich pracowników. – Dla wielu zespołów nasze
warsztaty to coś więcej niż integracja. To moment, w którym mogą oderwać się od codziennej rutyny i wspólnie stworzyć coś pięknego. Uczymy ich poprzez sztukę wrażliwości, poczucia estetyki – mówi Katarzyna Pawlikowska. –Pracujemy zarówno z małymi grupami, jak i dużymi firmami, również w języku angielskim, dostosowując program do potrzeb i oczekiwań każdego klienta.
Z okazji zbliżających się świąt Art Lab uruchamia zapisy na klimatyczne, pachnące warsztaty dla grup zorganizowanych. Wśród propozycji znajdują się: tworzenie świątecznych wieńców i dekoracji, komponowanie świec o zapachu piernika, cynamonu i pomarańczy, budowanie zimowych makiet i leśnych miniatur w słoikach. – Jeśli ktoś nie znajdzie w naszej ofercie tego, czego szuka – zachęcamy do kontaktu, szczególnie firmy zainteresowane współpracą. Postaramy się spełnić każde warsztatowe marzenie! – dodają zgodnie Aleksandra i Katarzyna. ad / fot. materiały prasowe
Skontaktuj się z nami: E-mail: artlabszczecin@gmail.com
Katarzyna Pawlikowska: 503 790 818
Aleksandra Hopke: 600 096 893
AGNIESZKA
PIOTR BOBER, KACPER KORYZNA, TOMASZ BLATKIEWICZ, PRZEMYSŁAW
KORYZNA CLINIC GOLF CUP 2025
Kto grał w golfa, ten wie, że to styl życia, wyraz elegancji i spotkań, które potrafią zainspirować. Poza sportową rywalizacją oczywiście. Doskonale wie o tym dr n. med. Kacper Koryzna, właściciel Koryzna Clinic, który już po raz czwarty zaprosił gości na wyjątkowe wydarzenie łączące świat biznesu, sportu i pasji. We wrześniu malownicze pola Binowo Park Golf Club stały się areną dwudniowego turnieju Koryzna Clinic Golf Cup presented by Mercedes-Benz Mojsiuk, który przyciągnął nie tylko zawodników, ale i prawdziwych miłośników elegancji w każdym calu.
Turniej, który odbył się 5 i 6 września, od początku zachwycał rozmachem. Głównym partnerem wydarzenia była firma Mercedes-Benz Mojsiuk, reprezentowana przez wiceprezeski: Agnieszkę i Hannę Mojsiuk. Marka zaprezentowała najnowsze modele hybrydowe klasy premium – m.in. limuzynę klasy E oraz SUV-y GLC. A tuż obok – symboliczne upamiętnienie tradycji: torba golfowa śp. Kazimierza Mojsiuka, założyciela firmy i miłośnika tej eleganckiej gry.
Elegancja i silne partnerstwa Wśród partnerów wydarzenia znaleźli się również: Moët Hennessy Polska, Mabo oferująca konstrukcje stalowe dla transportu, przemysłu i budownictwa, przedsiębiorstwo budowlane Elbud Szczecin, Quadra Nieruchomości oraz Dental House Poland – dystrybutor innowacyjnych technologii stomatologicznych z Korei Południowej. Takie towarzystwo zobowiązuje i tworzy przestrzeń do spotkań na najwyższym poziomie.
Dzień pierwszy: Akademia, emocje i muzyka filmowa Pierwszy dzień miał charakter towarzysko-biznesowy. W atmosferze swobodnych rozmów, wymiany doświadczeń i prezentacji partnerów, goście mogli spróbować swoich sił w ramach Akademii Golfa prowadzonej przez profesjonalnych instruktorów – w tym Maxa Sałudę, jednego z najlepszych trenerów w Polsce.
Zwieńczeniem dnia była kolacja w plenerze oraz koncert tercetu Filharmonii Szczecińskiej – dwóch skrzypaczek i wiolonczelistki – które wykonały utwory z klasyki kina. Muzyka filmowa pod gwiazdami w otoczeniu zieleni i rozmów – to wieczór, który na długo zapada w pamięć.
Dzień drugi: rywalizacja w mistrzowskim stylu Turniejowy dzień przyniósł prawdziwe sportowe emocje. Na urokliwym polu golfowym w Binowie zmierzyło się 100 zawodników, w tym goście z Włoch, Danii i Niemiec. Rywalizowano w czteroosobowych zespołach, a poziom sporto-
HANNA MOJSIUK,
MOJSIUK,
wy był doprawdy imponujący – zagrał m.in. Patrick Fassero Gamba z ujemnym handicapem -1,1, co stawia go w gronie zawodników o światowym poziomie.
Zawodnicy zostali sklasyfikowani w trzech kategoriach HCP (handicap):
• Do 12 HCP – zwyciężył Tomasz Błatkiewicz z Binowo Park Golf Club, 12,1–24 HCP – najlepszy okazał się Piotr Bober, współwłaściciel szczecińskiej firmy MABO, 24,1–36 HCP – triumfowała Maja Celoch, utalentowana juniorka z Amber Baltic Golf Club.
Turniejowi towarzyszyły także konkursy dodatkowe, które wzbudzały nie mniej emocji – choć w nieco luźniejszym stylu.
Dr Koryzna o swojej przygodzie z golfem Jak się okazuje, za całym wydarzeniem stoi osobista historia. – Cztery lata temu na gali Pereł Biznesu, organizowanej przez redakcję Świata Biznesu, wylosowałem kij golfowy. To był impuls. Zdałem egzamin na Zieloną Kartę, golfowe prawo jazdy i złapałem bakcyla golfowego – wspomina dr Kacper Koryzna. – Golf wymaga cierpliwości i precyzji czyli
cech, które jako lekarz stomatolog posiadam. Ale golf traktuję także jako odskocznię od dnia codziennego, tym bardziej, że uderza się piłkę w pięknych okolicznościach przyrody.
– Nie dziwię się, że w golfa grają prezydenci największego mocarstwa na świecie: Bill Clinton i obecny prezydent Donald Trump, który zresztą jest właścicielem kilku pól golfowych – dodaje.
Jego zamiłowanie do golfa szybko przerodziło się w pomysł na wydarzenie, które co roku zrzesza ludzi z różnych światów: biznesu, medycyny, sztuki i sportu. Z roku na rok impreza zyskuje prestiż i nowe grono fanów. Nic dziwnego –taka forma spotkań z klasą to rzadkość.
2026? Już czas się zapisać!
– Z przyjemnością zapraszam na piątą edycję turnieju, która odbędzie się w dniach 4–5 września 2026 r. – mówi dr Koryzna. – Pierwsi uczestnicy już wpisali się na listę startową, co pokazuje, jak bardzo wydarzenie trafiło w gusta gości. To ogromna radość i motywacja do dalszego działania.
Fot. Alicja Uszyńska
KAROL ARYS, KACPER KORYZNA, WITOLD JABŁOŃSKI, PIOTR HOFMAN
KACPER KORYZNA, KAROL ARYS
RYSZARD STADNIUK, HENRYK WALCZUKIEWICZ
ZACHODNIOPOMORSKIE
TRADYCJE KULINARNE
CHLEBA NASZEGO POWSZEDNIEGO
ZACHODNIOPOMORSKIEGO
Chleb był podstawą. Na początku przeważnie żytni. Potem żytnio-pszenny a dopiero pod koniec XVIII wieku na zachodniopomorskie stoły szturmem wdarło się pieczywo pszenne. Według badaczy zboże na Pomorzu Zachodnim zaczęto uprawiać już w epoce neolitu. Coraz powszechniejszym uczynili je Słowianie. „Jedynie z przypadkowo niemal wtrąconych wyrażeń dowiadujemy się, że mieszkańcy (…) Szczecina prócz handlu i korsarstwa (…), piekli chleb i gotowali pokarmy (…). Oczywiście nie zabrakło potraw mącznych i pieczywa, na co wskazują znalezione w wielkich ilościach ziarna (…), pszenicy, (…) i żyta” (red. W. Brodzki, „Szczecin i Wolin we wczesnym średniowieczu”, Wrocław 1954). Zachodniopomorscy archeolodzy odkryli np. w Kamieniu Pomorskim sporo czarnych, przepalonych jednorodnych ziaren zboża, które zostały przemieszane z ziemią i fragmentami węgla drzewnego. Znaleziono je w konstrukcji wału obronnego. Pochodziły przypuszczalnie z okresu VIII-XIII wieku. Ziarna na mąkę rozcierano za pomocą kamiennych żaren. Wypiekano z niej najpierw placki, potem także chleb. Na Pomorzu pszenica nie była zbyt popularna. Dlatego przez długi okres pieczywo pszenne uznawano było za rarytas przysługujący tylko nielicznym, czyli bogatym. Biedniejsi musieli zadowalać się podpłomykami. Pieczywo pszenne (również bułki) na wsiach częściej zaczęło się pojawiać dopiero w XIX wieku. Powszechnym zjawiskiem było pieczenie chleba w domach. Na wsi w zasadzie w każdym gospodarstwie znajdował się piec chlebowy. Zazwyczaj jednak w ogrodzie – ze względu na możliwość pożaru. Dopiero w XX wieku piece zaczęto umieszczać w domach. Przywilej tworzenia cechów Szczecin
otrzymał w XIII wieku, jednak wiele z nich powstało dopiero w wieku XIV, w tym także cech piekarzy. Jak podaje Lucyna Turek- Kwiatkowska w swojej książce „Życie codzienne w Szczecinie w latach 1800-1939” aż do 1810 roku – do zniesienia zakazu cechowego na wsi nie mógł się osiedlić żaden piekarz. Ciasto na chleb pochodziło z własnej mąki. Wyrabiano je w tzw. dzieży – drewnianego naczynia z pokrywą. Uważano, że najlepsze dzieże wyrabiano z dębiny, bo ciasto miało w nich rosnąć najszybciej. Chleb pieczono bez drożdży, tylko na zaczynie. Bochny liczyły od 12 do 15 funtów (6-7,5 kg). Pieczono ich od razu kilkanaście, żeby wystarczyło na dłuższy czas. Przed powszechniejszym użyciem blaszanych form, bochny kształtowane były w okrągłych lub podłużnych koszykach. W niektórych wsiach zwyczaj pieczenia własnego chleba w domu przetrwał aż do II wojny światowej. W innych pojawiał się już piekarz lub dowożono pieczywo z miasteczek lub miast. Pieczono przede wszystkim chleb żytni. Ale kiedy urodzaj nie dopisywał do mąki dodawano np. owies, groch lub bób. W okolicach Kołobrzegu popularny był tzw. chleb pomorski, który charakteryzował się bardzo spieczoną i chrupiącą skórką. Natomiast w okolicach Czaplinka wypiekano tzw. pampeln w kształcie flądry. Popularny był on zwłaszcza na targowiskach i w czasie jarmarków. Zajadać się nim mieli chłopi i handlarze łącząc go z serem lub wędlinami i popijając piwem. Na Kaszubach chętnie jadano tzw. Kartoffelbrot, czyli chleb z mąki z dodatkiem ziemniaków, który miał być pieczony na… ruszcie. Z czasem coraz większą popularnością cieszyły się bułki pszenne, szczególnie w miastach. Choć piekarze często wyruszali z nimi na wieś, prowadząc handel obwoźny. Oznaką wyższej pozycji społecznej było dawanie bułek dzieciom do szkoły. Biedniejsi musieli zadowolić się pajdą chleba ze smalcem. Jednym z przysmaków był m.in. chleb z masłem i cukrem lub z konfiturami. Ds
Pamiętnik
24/7
Czy artysta potrafi nie myśleć o tworzeniu, czy jednak to proces, który trwa przez całą dobę, siedem dni w tygodniu? I czy potrafi zupełnie się odciąć się od pracy i odpocząć, zregenerować siły, tak jak to robi statystyczny „śmiertelnik”? Nad tym zastanowiliśmy się wspólnie z bohaterkami tej odsłony naszego cyklu.
Marta Jaguś
Choć wiele osób zna ją także jako Jagód. Jest projektantką kreatywną, dyrektorką artystyczną i producentką. Od blisko dwóch dekad zajmuje się projektowaniem graficznym, ilustracją i kreowaniem pomysłów wizualnych, które później przeobraża w rzeczywiste projekty – od sesji zdjęciowych, przez video, aż po kampanie. Lubi działać i wprowadzać idee w życie.
IG: @ j_a_g_d
Tworzę… Odkrywam nieustannie.
Mój pierwszy rysunek przedstawiał… obstawiam uśmiechnięte kwiatki i brzydki napis.
Inspirują mnie… ludzie, którzy w sztuce i życiu wybierają odwagę zamiast schematów – od Davida Lyncha po Virgila Abloha.
Największe wyzwanie dla artysty to… zostać wolnym.
Czy potrafisz całkowicie odciąć się od pracy twórczej?
Nie potrafię – wszystko u mnie przenika. W czasie wolnym pojawiają się migawki, kolory, historie, które podglądam w ludziach i otoczeniu, notuję, szkicuję, robię zdjęcia, to trochę jak kreatywny pamiętnik 24/7.
Jak wygląda Twój idealny sposób na regenerację?
Lubię „się przejść”, pooddychać, wypić kawę, pogapić się na ludzi, puścić dym. Lubię też słuchać muzyki i gotować. Często jest to spontaniczne. Sposobów jest wiele…
Czy zdarzyło Ci się odczuwać wypalenie twórcze i co wtedy pomaga Ci wrócić do równowagi?
Pewnie! Najbardziej pomaga mi sport i rozmowa z osobą, która naprawdę mnie czuje – choćby o ptysiach. Nie robić nic na siłę, pozwolić rzeczom się dziać w swoim tempie – doświadczanie jest niezwykle cenne i pozwala iść dalej.
Ewa Gola
Urodziła się w 1997 roku w Szczecinie. Ukończyła z wyróżnieniem studia magisterskie (2023) na Wydziale Malarstwa Szczecińskiej Akademii Sztuki. Oprócz malarstwa zajmuje się również rysunkiem i ilustracją komputerową. W swoich pracach eksploruje problemy pokoleń Y, Z i Alfa. Wykorzystuje różnorodne środki ekspresji malarskiej, łącząc je z figuracją, która współgra z onirycznym stylem artystycznym. Na obrazach malarki można dostrzec zarówno symbolikę klasyczną, jak i postinternetową, a także silny wpływ biomorfizmu na postawę otaczającego świata.
IG: @ewa. gola
Tworzę… obrazy olejne, które przeważnie tematem orbitują wokół śmierci, przemijania i obawy przed przyszłością.
Mój pierwszy rysunek… który narysowałam jako paromiesięczne dziecko, przedstawiało słońce. Jednak, gdy ostatnio przeglądałam moje rysunki ze szkoły podstawowej, znalazłam szkic skrępowanego szkieletu ludzkiego — myślę, że na obecny moment to dużo ciekawszy rysunek. Oprawiłam go i powiesiłam w swojej pracowni.
Inspirują mnie… problemy, lęki, obawy, średniowiecze, formy pochówków ludzkich i Internet.
Największe wyzwanie dla artysty… to nie porzucić tworzenia, mimo kłód rzucanych pod nogi i chyba przyjmowanie krytyki, bo większość z nas jest krucha.
Czy potrafisz całkowicie odciąć się od pracy twórczej?
Nie potrafię się do końca od niczego odciąć, bo cały czas myślę o minimum 5 rzeczach na raz. Myśli o sztuce są akurat tymi przyjemniejszymi w mojej głowie.
Jak wygląda Twój idealny sposób na regenerację?
Idealny sposób na regenerację to wino porzeczkowe i spotkanie z przyjaciółką.
Czy zdarzyło Ci się odczuwać wypalenie twórcze i co wtedy pomaga Ci wrócić do równowagi?
Zdarzyło, ale to było lata temu, gdy nie malowałam tak dużo. Jak zaczęłam tworzyć bez większych przerw, myśleć o malarstwie i żyć dla malarstwa to przestało mnie to spotykać. To jest już codzienność, bez której nie potrafię funkcjonować. Gdy nie maluję dłużej niż 2 tygodnie, siada mi psychika.
KOSMICZNY OBIEKT
7 listopada 1959 roku obchodzono w Polsce po raz kolejny jedno z najważniejszych socjalistycznych świąt w bloku państw komunistycznych – Rewolucji Październikowej. I tego właśnie dnia w Szczecinie otwarte zostało jedno z nowocześniejszych kin w Polsce, czyli „Kosmos”.
Skąd wzięła się ta nazwa? Trzeba przyznać, że jak na tamte czasy inwestycja była rzeczywiście kosmiczna. Ale kino zawdzięcza swoją nazwę czytelnikom „Kuriera Szczecińskiego”. Na jego łamach ogłoszono konkurs na nazwę nowego kina w stolicy Pomorza Zachodniego. Wpłynęło 15 tys. propozycji. Wybrano „Kosmos”. Budynek w stylu modernistycznym zaprojektował architekt Andrzej Korzeniowski, będący również autorem nieistniejącego już Grzybka „Baltony” przy ulicy Gdańskiej. Od frontu kino zdobiły i zdobią po dziś dzień oryginalne mozaiki autorstwa Sławomira Lewińskiego. Autorem wystroju wnętrz był artysta plastyk Emanuel Messer. Budynek wzniesiono w latach 1957-1959 wg projektu mgr. inż. arch. Andrzeja Korzeniowskiego i mgr. inż. A. Małeckiego. Kubatura kina wynosiła 13.500 m³. Jednorazowo sala mogła pomieścić 850 widzów.
Skoro otwierano je w święto Rewolucji Październikowej nie może więc dziwić, że pierwszym filmem wyświetlonym podczas inaugurującego seansu (oczywiście przy sali pełnej partyjnych aparatczyków) było sztandarowe dzieło kinematografii radzieckiej pt. „Los człowieka”. Wojenna historia o czerwonoarmiście,
który trafił do niemieckiej niewoli w czasie II wojny światowej. Po jednej z głównych scen, kiedy musiał, chcąc ocalić życie, pić wódkę szklankami do codziennego języka przeszedł zwrot: „po pierwszym (kieliszku – przyp. aut.) nie zakąszam”. Kilka dni później podczas jednego z seansów w „Kosmosie” na głowy widzów spadły sufitowe płyty. Dwie ranne osoby trafiły do szpitala. Było to najważniejsze szczecińskie kino. Położone w centrum miasta – przy alei Wojska Polskiego było także jednym z ulubionych miejsc kontaktowych, spotkań i umawiania się na randki. Uwagę zawsze przyciągały wielkie witryny umieszczone na ścianie jednej z bocznych kamienic (na której widniał także wielki kinowy neon) pełne filmowych plakatów oraz fotosów reklamujących aktualne i przyszłe seanse. A w „Kosmosie” pojawiały się największe ówczesne filmowe hity.
Pamiętam jak pierwszego dnia zaczęli grać „Potop”. Nie było szans, aby kupić bilet. Ale, jak zwykle przy tego typu okazjach, można je było zdobyć u „konika” („osoba wykupująca we wcześniejszym terminie bilety na różne imprezy po to, by potem sprzedać je z zyskiem osobom chętnym do wejścia” – za Wielkim Słownikiem Języka Polskiego). Oczywiście pła-
cąc dużo więcej. Ale tato nie wahał się i kupił bilety. Tylko, że w różnych miejscach na widowni. Nie było innej możliwości. To i tak była okazja. Ja z tatą oglądałem film z miejsc na balkonie, a mama z bratem poniżej, na głównej widowni. Film trwał kilka godzin, ale warto było – wspomina jeden ze szczecińskich dziennikarzy. W 2003 roku kino zostało zamknięte. Cztery lata później budynek został wpisany do Wojewódzkiego Rejestru Zabytków. Na placu przed kinem pojawiła się, na jakiś czas, skonstruowana trochę chyba ad hoc dosyć modna knajpa, która jednak potem spłonęła. Podobno w efekcie porachunków ówczesnych szczecińskich grup przestępczych. W końcu w miejscu lokalu powstał nowy, kilkupiętrowy budynek biurowo-usługowy, który skutecznie zasłonił bryłę kina. Nie wszyscy wiedzą, że pod „Kosmosem” znajduje się jeden z największych schronów cywilnych z okresu II wojny światowej w Polsce i Europie, który może pomieścić ponad 5 tysięcy osób, z grubością żelbetowych ścian i stropu wynoszącą prawie 3 metry. To taka informacja na wszelki wypadek. autor: Dariusz Staniewski / foto: sedina.pl
KWESTIA
ZDR DY A A
Nie, nie ma powodów do niepokoju o nagłe pogorszenie się charakteru Aktualnie Najdroższego. Felieton o zdradach w związku zamówiła Redaktor Naczelna, a jej się nie odmawia. Zatem: zdrady i ta druga. Czyli – ta trzecia. Piąte koło u wozu, choć do tanga trzeba tylko dwojga. Zdradzamy mniej więcej po równo, ale dziś o zdradzających panach. Statystyki wskazują na nieznacznie większą skalę niewierności wśród mężczyzn, choć różnica ta zaczyna się zacierać. Czyli nie pozostajemy dłużne, stajemy się nieostrożne. Albo po prostu porzucamy pozory.
Dwoje, troje – liczebniki aż migają przed oczami, język polski lubi żarciki słowne w tym temacie. Dwa grzybki w barszcz, trzeci filar itd. Zdrada to paskudna rzecz, bo strasznie piecze w wątrobę. To podłość, złamanie zasad, niewierność i nadużycie. Duża czy mała, zdradzanego lub zdradzaną zawsze boli bardziej. Zdradzających tylko czasem, najczęściej, kiedy zostaną przyłapani i muszą znosić kolejne dyskomforty: np. usłyszeć jakim się jest draniem i szubrawcem, patrzeć na łzy pokrzywdzonej, a nawet zostawić ten apetyczny obiekt, o który poszło i zaprzestać dalszych zdrad. No cała masa nieprzyjemności.
Szacuje się, że w Polsce zdrady dopuszcza się od 29% do 52% mężczyzn, ale trendy wskazują na wzrost niewierności wśród obu płci. Anonimowość w dużych miastach (oraz w internecie) i dostęp do portali randkowych gwarantują wzrost pokus.
A co z tego wynika? Utarło się, że panie zdradzają najczęściej emocjonalnie, a panowie niekoniecznie. Im bardziej o fizyczność chodzi, bo to i mniej skomplikowane i szybciej da się załatwić. Jednak i to się zmienia! „Nowe badania korygują fałszywe po-
glądy, że kobiety mają mniejsze libido i są stworzone do monogamii" – powiedziała antropolożka Wednesday Martin. Naukowczyni nazywa wyniki najnowszych badań „wielką korektą". Pani Martin napisała książkę o niewierności, prowadziła badania i sięgała po opinie specjalistów. Wszyscy zgodnie przyznają, że do tej pory kobiece libido było lekceważone.
„Połóż się i czekaj na trzęsienie ziemi” – mawiały cnotliwe matki córkom w noc zamążpójścia.
Kobieta, ten byt eteryczny, uczuciowy i miękki był stawiany w kontrze do tradycyjnej męskości. Męskość przedstawiana jest jako – jakiego bym tu nie szukała określenia to muszę użyć i tak słowa: twarda (sic!). Zdecydowanie mniej romantyczna i emocjonalna, bo przecież chłopaki o uczuciach nie gadają.
Czasy się szczęśliwie zmieniają, można hałasować podczas orgazmu, nawet jak się nie jest seksworkerką w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Można mieć życzenia, propozycje i upodobania. Trzęsienie ziemi stanowczo nie wystarcza współczesnej kobiecie i jakby… hm… ruchy tektoniczne muszą być bardziej zróżnicowane.
Kluczem pozostaje właściwy dobór współtowarzysza trzęsień oraz poziom libido. Po obu stronach. Jak są chęci, to się kręci.
Monogamia tymczasem wstępuje tylko u niektórych, gdzie tworzenie długotrwałych związków z jednym partnerem jest stałą cechą gatunku. Jak to więc z nami jest? Jesteśmy do niej stworzeni czy nie?
Ta druga kobieta to wróg. Nadchodzi pozornie znikąd i pustoszy. Mir domowy szarga, nadszarpuje szczęście
gniazda i jedność komórki rodzinnej. Najgorzej, jak komórka funkcjonowała dotąd nie tylko na kocią łapę, ale z wszystkimi formalnościami instytucjonalnymi typu ślub i wspólny kredyt. A tu wtem femme fatale wkracza jak hiszpańska inkwizycja, której się nikt nie spodziewał i odbiera męża innej, ojca dzieciom, dziadka wnukom. A tak. Wiek romansowania nam się ostro przesunął, popatrzcie tylko na pierwszy z brzegu odcinek „Sanatorium miłości” – jest nadzieja, że długo wiele można. Się spodziewać. Drugą kobietę wyobrażamy sobie jako odzianego w czerń wampa z ustami i pazurami w czerwieni. Z pończochami typu kabaretki. Wamp ten leży na otomanie, pali papierosa i pije szampana z wysokiego kieliszka. Na stópkach drobnych i kształtnych ma kapeć z puszkiem, a ciało otulone w przejrzysty stylon z koronkami i gdzie trzeba i gdzie nie powinno ich być. Bo tradycyjny wamp jest ekskluzywny, ale nie ma, oczywiście, gustu, klasy i sumienia. To damski predator, który trudni się wyławianiem ze zdrowej tkanki związków słabych ogniw: odrobinę zaniedbanych nieboraków, na których żona krzyczy i każe sprzątać, albo o zgrozo! Gotować lub zajmować się dziećmi. Ona, ten wamp, tylko czeka na takich pokrzywdzonych. Ona tylko czeka, aż nam albo jemu odrobinę spadnie libido.
Jak nam – to wiadomo, Biedny Miś. Nie ma tego co lubi. Jak Biednemu Misiowi – też wiadomo. Jak do tego dopuściłyśmy? Może się zapuściłyśmy? Może się nie staramy? Może to, może śmo.
Ta druga kobieta z całą pewnością żywi się takimi jak nasz Biedny Miś. Cap takiego w czerwone lakierowa-
ne szpony i dalejże w obroty. Wysysa energię życiową i porzuca ogryzione kosteczki nam na wycieraczkę, zorientowawszy się co sobie w sumie wzięła na głowę. Wtedy oddaje Misia i wysysa następnego, z potencjałem. Inkasuje brylanty, vouchery, fanty i gotówkę w zamian za ochocze ciało i całe sesje trzęsień ziemi jak na Filipinach w sezonie. Albo jak w Mielnie lub w Dąbkach.
Jej broń to SEX!
Cóż, guzik to na ogół prawda. Zgadza się tylko to, że skok w bok wykonuje osłabione ogniwo. Jak się bowiem w związku dzieje różnie i jak tylko jedno z partnerów ma swoje powody, to wcale nie trzeba wampa. Wystarczy miła, interesująca osoba, która wysłucha, zrozumie i przygarnie do piersi. Nie zaszkodzi, jeśli apetycznej.
Co zdrada to inny powód. Co kobieta to zagadka. Inna motywacja, inna historia i innych charakter. Nie można wszystkich winowajczyń włożyć w jedną szufladę „tej drugiej”.
To skomplikowane.
Co innego, jeśli zdradza mężczyzna, prawda? Wtedy wiadomo – drań i wszyscy oni tacy sami.
Jak nie jak tak.
ANNA OŁÓW-WACHOWICZ SZCZECINIANKA Z WYBORU, TWÓRCZYNI POPULARNEGO FEJSBUKOWEGO BLOGA „JEST SPRAWA”, KTÓREGO TEKSTY POWĘDROWAŁY NA SCENĘ TWORZĄC SPEKTAKLE „MY HRABINY NIE PŁACZEMY” ORAZ „HRABINY PRZODEM”. NOMINOWANA DO SZCZECIŃSKICH SZCZUPAKÓW W 2023 R. AUTORKA MONODRAMU „FRIDA. KOLEKCJONERKA Z WESTENDU” NAGRODZONEGO W BURSZTYNOWYM PIERŚCIENIEM ORAZ TEKSTÓW DLA SCENY KABARETOWEJ CZARNEGO KOTA RUDEGO. W 2024 ROKU WYDAŁA KSIĄŻKĘ PT. „MY HRABINY. MYŚLĘ, WIĘC ZAPISAŁAM”. STANOWI TANDEM TWÓRCZY Z OLGĄ ADAMSKĄ, AKTORKĄ TEATRU POLSKIEGO.
do
Adrianna Szymańska: Uśmiecham się siebie
Pamiętam, że z Adrianną Szymańską pierwszy raz spotkałyśmy się, poza teatralną sceną, 9 lat temu, przy okazji sesji fotograficznej w Hotelu Dana.
Wcieliła się wtedy w rolę gwiazdy filmowej, zimnej blondynki z filmów Alfreda Hitchcocka. Autorkami tych zdjęć były Dagna Drążkowska- Majchrowicz i Agnieszka Ogrodniczak.
Po latach nasze drogi, w bardzo podobnych okolicznościach, zeszły się dwukrotnie. Sześć lat temu i teraz. Spotykamy się ponownie w tym samym składzie, gdyż zdjęcia, które towarzyszą naszej rozmowie, są również autorstwa Dagny i Agnieszki. Adrianna z powodzeniem kontynuuje swoją aktorską karierę a jej rola w spektaklu Teatru Polskiego - "Kora — dziecko słońca" staje się artystycznym wydarzeniem i przynosi jej nagrodę Bursztynowego Pierścienia. Ale to nie wszystko.
Ada, od naszych ostatnich spotkań sporo się u Ciebie działo. Wyszłaś za mąż, urodziłaś syna… rozwiodłaś się. W Twojej karierze teatralnej pojawiła się przełomowa rola — zagrałaś Korę, którą skradłaś serca nam wszystkim. Ta rola dała mi niesamowitą moc. Kora mnie trochę uratowała. Jak czytałam o jej życiu, jak pracowałam nad jej tekstami, nad jej piosenkami, to odkrywając ją, widziałam w niej cząstkę siebie.
Przez ten czas faktycznie sporo się zmieniło w moim życiu. Zakorzeniłam się w tym mieście. Mam wspaniałego syna, co zmieniło moje życiowe priorytety. Wyszłam za mąż z miłości, z totalnego szaleństwa. Rozwiodłam się w wyniku pewnych konsekwencji życiowych.
Nie bałaś się tej nagłej samotności?
Bałam się, cholernie… ale radzę sobie.
Jestem w terapii od dwóch lat. Dało mi to dużą wiedzę na swój temat, na temat mojego dzieciństwa, rodziny. Co ciekawe wcześniej byłam przeciwna wszelkim terapiom – uważałam, że to jest bez sensu. Zmieniłam zdanie. Dla mnie terapia to jest jak wprowadzanie diety do swojego życia. A dieta wiąże się ze zmianą nawyków żywieniowych. Tylko że tych nawyków nie da się zmienić z dnia na dzień. To jest ciągła praca.
A teatr w ciągu tych lat? Co tu się u Ciebie zmieniło?
I tu wracam ponownie do Kory. Ona pomogła mi nie tylko w życiu prywatnym czy raczej w przejściu przez pewne jego etapy, ale również sprawiła, że ludzie zaczęli patrzeć na mnie jak na aktorkę i to dramatyczną. Zobaczyli, że nie jestem kolejną dziewczyną, która coś zaśpiewa, coś zagra i jest jak letnia zupa. Tylko że potrafi znacznie więcej, że jest w tym dobra. I tu ukłon w stronę dyrektora Opatowicza, który mi zaufał. Zaufał mojej osobowości, mojej charyzmie, mojemu temperamentowi, mojej kobiecości. Ja mu zaufałam jako reżyserowi. Z tego powstało coś magicznego i fajnego Dzięki niemu też rozwinęłam skrzydła. Monodram to bardzo trudna forma. Do tej pory w naszym teatrze zrobiła to Olga Adamska, zrobił to Michał Janicki, a teraz ja w to weszłam.
Jestem obecnie w innym miejscu. Bardziej mi się ufa, mogę więcej, potrafię więcej. Zobacz, musiałam przekroczyć magiczne 40 lat, żeby to się wydarzyło (śmiech).
Przynosisz pracę do domu? Postacie, które odgrywasz? Pamiętam jak świętej pamięci reżyser Andrzej Rozhin powiedział mi, że aktor powinien z rolą chodzić po mieście, kłaść się spać, zobaczyć jak ta postać myje naczynia, jak się zachowuje, np. jadąc pociągiem. Być nią, tą postacią. Mnie się to nie spodobało, nie chciałam tak. I tego się trzymam cały czas. Nie wiem, jak to mi się udaje, że oddzielam scenę od prywatnego życia. Jedyne co robię w tym temacie,
to przed premierą przychodzę do teatru dość wcześnie. To jest mój czas. Wtedy się skupiam, powtarzam tekst. Jestem wyłącznie dla siebie. Natomiast po wszystkim, wychodząc z garderoby, zrzucam z siebie postać, którą grałam. Idę do domu.
Czyli nie grasz też w życiu... a może jednak wykorzystujesz swoje umiejętności w codziennych sytuacjach? Zdarza Ci się „ przyaktorzyć ?
Tak. Przede wszystkim potrafię się rozpłakać na tzw. zawołanie. Szczególnie przed policją, kiedy mnie łapie za przekroczenie prędkości (śmiech). Jako aktorka masz bujną wyobraźnię, możesz zmyślać historie. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto tego nie zrobił! (śmiech). Poza tym, kiedy mówisz, że jesteś aktorką i pracujesz w teatrze, to na innych robi to wrażenie. Są takie sytuacje, kiedy np. pani w przedszkolu była na spektaklu i po wszystkim zaczyna zupełnie inaczej na ciebie patrzeć i na tego twojego małego brzdąca. Okazuje się, że jego donośny i mocny głos to oczywiście po mamie, to, że jest zawsze chętny do występów to dlatego, że mama pracuje w teatrze.
My aktorzy często wykorzystujemy te umiejętności. Potrafimy „przyaktorzyć” na imprezie. Bardzo często, kiedy wchodzę do nowego towarzystwa, mam opinię osoby silnej, wręcz zimnej suki. A przy bliższym spotkaniu ta aura gdzieś ucieka. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam takie oczy, taką twarz i przede wszystkim głos i czasem sprawdzam, jak inni na to reagują (śmiech).
Kiedy drugi raz się spotkałyśmy, 6 lat temu przy okazji kolejnej sesji fotograficznej, byłaś w ciąży. Rola, którą odgrywasz od tych kilku lat, rola matki — jaka ona jest według Ciebie?
Codziennie jest inna. Staram się być mamą wyrozumiałą, kolorową. Dobrze mieć zdrowe relacje ze swoim dzieckiem, ale zdrowo jest też umieć postawić granice. I tego się uczę cały czas. Ten mały człowiek, rozbraja mnie codziennie. On ma prawo mieć zły dzień, tak samo, jak ja. Staram się go nie oceniać. Sama jestem wystawiana na ocenę codziennie, czy to w życiu, czy w teatrze. Macierzyństwo przyszło do mnie późno. Ono nie było wyczekiwane nie wiadomo ile lat. Po prostu się pojawiło. Ale to był trudny czas, ponieważ rodziłam w pandemii. Nie było wtedy czegoś takiego jak poród rodzinny. Nie było nikogo przy mnie. Poza tym małym człowieczkiem.
Staram się tak wychowywać mojego syna, żeby go później „oddać” w ręce fajnej kobiety czy takiego samego faceta. Żeby sam stał się dobrym, wrażliwym chłopakiem. Myślę, że mój zawód też trochę w tym pomaga, gdyż Olek jest zdecydowanie dzieckiem teatru.
Co Tobie daje bycie aktorką?
Aktorstwo pozwala mi na byciu, kim chcę i próbowaniu wszystkiego. Nikt mi nie powie, że czegoś mi nie wypada. Mnie jako aktorce wypada wszystko. Mogę się wcielić w taką postać, jaką chcę, mogę schudnąć, mogę przytyć do roli. Mogę pokazać cycki, mogę być w gorsecie i odgrywać wielką damę. Natomiast poza sceną jestem normalną, zwykłą osobą. I przeklnę i zapalę papierosa i napiję się wódki i pójdę potańczyć i pojadę na Woodstock i jeszcze wyskoczę na imprezę techno. Mnie to również inspiruje jako aktorkę – to życie.
Które role, ale na scenie, są Ci bliższe?
Te poważne, gdyż dla mnie to, co jest wesołe jest banalne. Nie jestem jakimś komediowym zwierzęciem, chociaż Michał Janicki twierdzi inaczej (śmiech). Natomiast dramatyczne role są bardziej sexy, tam możesz się wyżyć.
Na scenie czujesz się pewnie a poza nią, jako kobieta?
Zdaję sobie sprawę z tego, co mam dobre, co warto pokazać, a co warto schować. Mam świadomość swojego ciała. Miewam okresy, że zajebiście się czuję w swojej seksualności. Ale miewam też takie momenty, że chcę to zakryć. To jest naturalne. Świat nie polega na tym, że musimy być ciągle doskonałe, zawsze pięknie ubrane, w idealnych proporcjach. Widzę jak reagują na mnie mężczyźni, jak przyciągam ich uwagę. Lubię flirtować, chociaż ostatnio nie mam na to za bardzo czasu.
A randkowanie przez Internet?
Koleżanki namawiają mnie na Tindera, ale to nie jest dla mnie. Ja jestem analogowa. Wszystkie moje związki zaczynały się klasycznie, w tzw. realnym życiu. To się bardzo jednak niestety zmieniło. Wchodzisz do knajpy i nikt na ciebie nie zwraca uwagi, bo wszyscy siedzą w telefonach.
Ale jak już się uda to, jak reagują na to, czym się zajmujesz?
Zazwyczaj na samym początku, kiedy pada pytanie o zawód, mówię, że pracuję w teatrze, ale wiesz, mogę pracować jako inspicjentka, w administracji, mogę być nawet zastępcą dyrektora. I kiedy mówię, że jestem aktorką, to zazwyczaj następuje takie „wow”. Niestety widzę deficyt dojrzałych mentalnie mężczyzn. Jest sporo niezdecydowania albo braku podejmowanie decyzji, którego później żałują. W wielu sytuacjach musimy ich wyręczać, czy robić coś za nich. Nie odpowiada mi to ale też aktualnie nikogo nie szukam. Pojawi się ktoś w moim życiu odpowiedni – fajnie. Nie pojawi się – żaden dramat. Mam takie życie, a nie inne. Potrzebuję kogoś, kto będzie moim partnerem, kogoś zaradnego życiowo, po prostu dojrzałego. Nie ma w tym nic złego.
Jak się czujesz po tych ostatnich dwóch latach?
Dobrze, chociaż jeszcze długa droga przede mną. Co prawda uśmiecham się do siebie częściej, ale chciałabym te zęby bardziej rozszerzyć. Cieszę się, że jestem kobietą, że mam skrzydła kobiety. To jest dobre, to jest moje.
Dla jednych to punkt gdzieś po drodze do Berlina, dla innych – miasto zagadka, której nie sposób rozszyfrować. Wciąż można usłyszeć pół-żartobliwe głosy powątpiewania w jego istnienie. No bo mamy dostęp do morza, prawda? Zaraz obok Świnoujście, do Koszalina tylko półtorej godziny. Szczecinianie zdają się znać swoje miasto na wylot – aż do chwili, gdy pojawia się ktoś z zewnątrz. Taki właśnie był efekt wizyty fotografa Aleksandra Małachowskiego – znanego w przestrzeni internetowej jako Hashtagalek – który od lat przemierza polskie miasta, dokumentując ich tożsamość z niezwykłą dokładnością i uważnością na najmniejsze detale.
W jego obiektywie rondo układa się w geometryczną mandalę, fasada kamienicy staje się opowieścią o czasie, a światło – narratorem miejskich historii. Wielu z nas myślało, że widziało w Szczecinie już wszystko, ale jego zdjęcia udowodniły, że można spojrzeć na nasze miasto raz jeszcze. Inaczej. I zakochać się od nowa. Aleksander Małachowski udowodnił, że nasze miasto nie tylko ma się dobrze, ale ma też wiele do opowiedzenia. Wystarczy uważne spojrzenie kogoś z zewnątrz. I docenienie tego, na co na co dzień nie zwracamy uwagi.
Jakbyś miał się przedstawić komuś, kto pierwszy raz słyszy o Hashtagalku, Aleksandrze Małachowskim, co byś powiedział?
Typek, który pewnego dnia zrezygnował z chodzenia na wykłady na studiach, aby mieć czas na chodzenie po mieście z telefonem i fotografowanie. A tak poważniej, choć pierwsze zdanie jest w pełni prawdziwe, to jestem fotografem architektury, który od ponad dekady portretuje budynki i polskie miasta, pokazując zupełnie nową perspektywę.
Co jest dla Ciebie ważniejsze w fotografii – oko do detalu, światło, emocja, a może wzór, którego nikt inny nie może dostrzec na pierwszy rzut oka? A może coś jeszcze innego?
Najważniejsze jest dla mnie jedno: pokazać świat tak, jak widzą go moje oczy. A czy do tego użyję konkretnego obiektywu, kadru czy sposobu edycji – to już drugorzędne.
Twoje zdjęcia są bardzo charakterystyczne. Kto – lub co –miało wpływ na Twój styl?
Na początku ogromne wrażenie robiły na mnie kadry Wesa Andersona – jego zamiłowanie do symetrii i minimalizmu zainspirowało mnie do poszukiwania własnego języka wizualnego. Tak zaczęła się moja przygoda z teleobiektywami i fotografowaniem z dużej odległości. Dziś inspiruje mnie już nie tylko obraz, ale i świat poza fotografią – rozmowy, miejsca, malarstwo, rytmy codzienności.
Skąd pomysł na odwiedzenie właśnie Szczecina?
Z ciekawości. To było jedno z tych miast, które długo gdzieś mi umykały – mimo tylu lat fotografowania, jeszcze go nie odwiedziłem.
Masz na Instagramie ogromne grono odbiorców. Czy zauważyłeś, że zdjęcia ze Szczecina miały jakąś wyjątkową reakcję?
Kiedy ogłosiłem, że sfotografuję Szczecin, pojawiło się mnóstwo komentarzy w stylu: „Ale przecież to miasto nie istnieje!”. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo ten żart się zakorzenił. Pomyślałem wtedy: no dobrze, to Wam udowodnię, że istnieje! I zrobiłem to, bo kiedy zacząłem wrzucać relacje i pierwsze kadry, posypały się wiadomości z zachwytem. Dużo osób było zaskoczonych, ile perełek kryje to miasto.
Jak wyglądała Twoja eksploracja miasta?
To był przemyślany projekt od A do... no tak, powiedzmy, S (jak Szczecin!). Choć do sporej ilości lokalizacji, dzięki pomocy Żeglugi Szczecińskiej, udało się wcześniej załatwić dostęp, to sporo wypatrzyłem też zupełnie przypadkowo, błądząc po mieście. Tak natrafiłem np. na przepiękną klatkę schodową kamienicy przy ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego 7, której sień miała bogato zdobiony sufit w motywy roślinne.
Czy było miejsce, które naprawdę Cię zachwyciło? Tak, że musiałeś się zatrzymać i po prostu powiedzieć „wow”?
Zachodniopomorski Urząd Wojewódzki w Szczecinie! Pamiętam, że nie mogłem wyjść z zachwytu, gdy zobaczyłem pierwszy raz tą niebieską, odnowioną klatkę schodową. Nie wspominając o zakamarkach Urzędu, które dopiero pokażę w oddzielnym poście!
Gdybyś miał wrócić do Szczecina tylko na jeden dzień –co chciałbyś sfotografować raz jeszcze? A może jest coś, co chciałeś zobaczyć, ale nie starczyło czasu?
Nie zdążyłem zwiedzić choćby całego Morskiego Centrum Nauki, zajrzeć na Błonia przy Urzędzie Miasta ani wspiąć się na Wieżę Gocławską.
Widziałeś już wiele polskich miast. Co Twoim zdaniem wyróżnia Szczecin na tle innych?
Pół żartem, pół serio – wiele rond! Ale jeśli spojrzeć szerzej: portowy charakter, ciekawa mieszanka starej i nowoczesnej architektury, mnogość zieleni – to wszystko tworzy naprawdę wyjątkową atmosferę.
A gdybyś miał wybrać jedno zdjęcie, które oddaje duszę miasta – które by to było?
Jeszcze sporo postów ze zdjęciami przede mną, więc z tym się wstrzymam – szczególnie, że będą też wśród nich też takie pokazujące przekrój miasta i jego wiele warstw. Warto poczekać i zajrzeć na mój Instagram po więcej!
Dziękuję za rozmowę.
Autorka: Anna Wysocka foto: Aleksander Małachowski
Aleksander Małachowski, Hashtagalek – Fotograf architektury, magister sztuki, współtwórca najbardziej kompleksowego kursu fotografii ProjektFotografia.pl. Autor słynnej pracy "Polska Gościnność", która stała się jednym z symboli solidarności Polski z Ukrainą. Absolwent Wydziału Sztuki Nowych Mediów Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych. Obserwując rzeczywistość koncentruje się na geometrii, symetrii oraz minimalizmie. Stosuje zaawansowane techniki postprodukcji, aby uzyskać graficzno-malarski efekt na zdjęciach. W pracach dąży do uproszczenia rzeczywistości poprzez skrót perspektywiczny i obiektywy długoogniskowe. Ambasador Samsunga. Współpracował z m.in.: Biblioteką Narodową, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Górnośląsko-Zagłębiowską Materopolią, National Geographic, Warner Music, Uber, BMW, Mastercard, ECHO Investment, PURO Hotels, Canon, ERGO Hestia, Skanska czy Żabka.
Energia, konsekwencja i odwaga w działaniu, tak można opisać Joannę Sawicką-Budziak, prezeskę Fundacji MOŻESZ i organizatorkę Marszu Różowej Wstążki. Od lat oswaja temat niepełnosprawności, wspiera osoby zagrożone wykluczeniem i pokazuje, że zmiana zaczyna się od dialogu i wspólnego działania. W rozmowie z Prestiżem opowiada, dlaczego Fundacja stawia na równość, skąd wziął się pomysł na marsz w różowych barwach i co daje jej siłę do tego, by co roku zarażać szczecinianki energią i świadomością.
Od kiedy działa Fundacja MOŻESZ?
Fundacja została zarejestrowana 28 stycznia 2022 roku. Trwa właśnie czwarty rok naszej działalności.
Jaki jest cel jej działania?
Przede wszystkim zajmujemy się oswajaniem niepełnosprawności – rozumianej bardzo szeroko. Nie skupiamy się na jednym rodzaju, bo do nas trafiają osoby z różnymi doświadczeniami: słabosłyszące, słabowidzące, niewidome, poruszające się na wózkach, ale też z niepełnosprawnościami niewidocznymi – jak cukrzyca, wady serca czy skutki chorób onkologicznych. Naszym celem jest budowanie świadomości i uczenie społeczeństwa, jak nie wykluczać i jak żyć razem – na równych zasadach, niezależnie od sprawności. Z czasem pojawiły się też inne ważne tematy – często wrażliwe i pomijane. Pracujemy z osobami zagrożonymi wykluczeniem społecznym, np. z mniejszości narodowych, które często nie mają przestrzeni dla siebie. Staramy się być otwarci i poruszać te kwestie, które w debacie publicznej bywają pomijane. To więcej niż tylko działalność statutowa – to przede wszystkim zmiana sposobu myślenia o niepełnosprawności.
To jest ta społeczna strona działania fundacji. Ale Fundacja to także miejsce pracy – zatrudniamy osoby z niepełnosprawnościami i prowadzimy działalność gospodarczą. Zajmujemy się m.in. obsługą mediów społecznościowych, tworzeniem stron internetowych oraz audytami dostępności. Sprawdzamy zarówno to, czy treści w internecie – posty, strony czy grafiki – są dostępne dla osób z różnymi potrzebami, np. niewidomych czy słabosłyszących, jak i to, czy w realnej przestrzeni architektonicznej nie ma barier – czy osoba na wózku bez problemu wjedzie do budynku, a osoba z ograniczeniami wzroku lub słuchu odnajdzie się w tej przestrzeni. Patrzymy na dostępność całościowo –od cyfrowej po fizyczną. Tworzymy treści, grafiki, wspieramy komunikację online. Jesteśmy bardzo różnorodnym zespołem i dzięki temu możemy odpowiadać na wiele różnych wyzwań.
Ile osób skorzystało z Waszej pomocy, oferty w ciągu tych prawie czterech lat?
Kiedy ostatnio podliczyliśmy nasze działania, wyszło nam, że bezpośrednio skorzystało z nich już ponad 5 tysięcy osób. To uczestnicy projektów, warsztatów, spotkań, marszów i wielu innych inicjatyw. Nasza pomoc nie polega na zbieraniu środków na indywidualne leczenie – tego nie robimy. Skupiamy się na czymś innym: wspieramy osoby z niepełnosprawnościami w aktywizacji społecznej i zawodowej, ale też ich bliskich. Bo jeśli ktoś w rodzinie traci pew-
ną sprawność, to całe otoczenie musi się nauczyć, jak funkcjonować razem – bez wykluczania. Dlatego organizujemy szkolenia, warsztaty, zajęcia w szkołach, budujemy świadomość i angażujemy ludzi. Uczestniczymy w festynach, piknikach. Ale działamy także online. Tylko w ubiegłym roku zasięgi naszych kampanii w mediach społecznościowych przekroczyły 7 milionów odbiorców. To dla mnie ważny sygnał, że to, co robimy, jest potrzebne. Szczególnie zależy mi na pokazywaniu dorosłych osób z niepełnosprawnościami. O dzieciach mówi się i działa naprawdę dużo. Natomiast dorośli – zwłaszcza ci, którzy nabywają niepełnosprawność w trakcie życia – często zostają sami. Nie ma w Szczecinie fundacji zajmujących się np. osobami po amputacjach. A ktoś, kto traci wzrok, bardzo często odbiera to jako koniec świata. I wtedy pojawia się pytanie: co dalej? My jesteśmy właśnie po to, by pokazać, że życie się nie kończy. Można pracować, chodzić do kina, korzystać z internetu czy mediów społecznościowych. Oczywiście nic nie będzie już takie samo, ale życie nadal może być pełne i ciekawe. Trzeba się tylko nauczyć go na nowo. A mnie osobiście siłę do działania daje właśnie to, że widzę ludzi, którzy próbują, którzy się nie poddają. Ich historie i odwaga są dla mnie największą motywacją.
Takie historie najlepiej pokazują sens Waszej pracy.
Za każdą akcją czy warsztatem stoi prawdziwy człowiek, który dzięki wsparciu odzyskuje wiarę w siebie i znajduje nową drogę. Mamy wiele takich historii. Jedna z naszych uczestniczek – prawniczka, która straciła słuch – nie mogła już wykonywać swojego zawodu. Znalazła jednak pasję w ceramice. Dziś tworzy wyjątkowe prace, a dzięki implantowi ślimakowemu odzyskała słuch i prowadzi warsztaty także dla nas. To piękny przykład na to, że mimo trudnych doświadczeń można odnaleźć nowe możliwości i spełnienie.
Na pewne sytuacje życiowe nie jesteśmy przygotowywani. To prawda. Kiedy nagle pojawia się w naszym otoczeniu osoba z niepełnosprawnością, często nie wiemy, jak się zachować. Nie mamy takich doświadczeń, nikt nas tego nie uczył. Dlatego tak ważne jest budowanie świadomości, żebyśmy w takich momentach reagowali naturalnie, bez litości, ale z szacunkiem i poczuciem równości. Wtedy osoba z niepełnosprawnością czuje, że ma wpływ na swoje życie i decyzje, a nie że ktoś wybiera za nią. Osoby z niepełnosprawnościami najmniej potrzebują litości czy użalania się. Potrzebują równego traktowania i poczucia, że mają prawo decydować o sobie. Dlatego zawsze powtarzamy: nie wykluczajcie – pozwólcie decydować. Idziecie do kina? Po prostu zapytajcie: chcesz iść z nami? A ta osoba sama wybierze, czy ma na to ochotę.
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych projektów jest Marsz Różowej Wstążki. W jaki sposób powstała ta inicjatywa?
Jeszcze zanim powstała Fundacja, pracowałam jako menadżerka w międzynarodowej firmie. Wtedy poproszono mnie o koordynację akcji bezpłatnych badań USG dla kobiet. To były czasy, kiedy mammografia była dostępna dopiero od 59. roku życia, więc wiele młodych kobiet w ogóle nie miało szansy na badania profilaktyczne. Nagle odkryłam, że dziewczyny w wieku 20, 25 czy 30 lat nigdy nie robiły USG piersi, nikt im o tym nie mówił, a samobadań – prawie wcale. To mnie naprawdę przeraziło. Zaczęłam działać na tyle mocno, na ile pozwalały mi wtedy dostępne kanały komunikacji. Szybko okazało się, że są kobiety, które chciałyby się badać, ale zwyczajnie nie mają na to pieniędzy. I jest ogromna grupa takich, które w ogóle nie wiedzą, że powinny. Pomyślałam: trzeba o tym mówić głośno. I tak w 2008 roku pierwszy raz koordynowałam Marsz Różowej Wstążki. Kolejne były kierowane potrzebą budowania świadomości wśród młodych kobiet. Od tamtej pory, już jako moja własna inicjatywa, organizuję go w Szczecinie niemal nieprzerwanie co roku, wspólnie z różnymi partnerami i organizacjami. Marsz stał się czymś więcej niż wydarzeniem profilaktycznym.
Kto w nim bierze udział?
Marsz Różowej Wstążki ma coś z siostrzanego spotkania. Idą z nami najmłodsze dziewczynki – pięcio- i sześcioletnie – nastolatki, dorosłe kobiety i seniorki. Wszystkie razem, w różu, z balonikami, uśmiechami, ale też z pamięcią o tych, które zmagały się lub wciąż zmagają z rakiem piersi. Raka, jeśli jest wykryty wcześnie, można pokonać i żyć dalej. Ale wciąż spotykam kobiety, które wolą nie wiedzieć.
Ostatnio jedna pani powiedziała mi: „ja tam wolę nie wiedzieć”. Odpowiedziałam: „okej, ale ja wolę żyć”. To kwestia wartości, wychowania – i właśnie dlatego ten marsz jest tak potrzebny. Tworzymy społeczność – trochę październikową, trochę różową, przede wszystkim kobiecą. Choć panowie są jak najbardziej mile widziani i często maszerują z żonami czy partnerkami. Atmosfera jest otwarta i przyjazna, a od kilku lat finał odbywa się w Filharmonii Szczecińskiej. Tam czekają stoiska edukacyjne: można nauczyć się samobadania, porozmawiać z przedstawicielami NFZ, studentami Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego czy z Amazonkami. To przestrzeń, w której oswajamy temat raka piersi. Kobiety mogą zapytać, podzielić się obawami – o włosy, o piersi, o kobiecość. Bo rak to nie tylko choroba, to też lęk przed utratą części swojej kobiecości. Marsz daje poczucie wspólnoty i pokazuje, że z tym wszystkim nie trzeba być samą.
Warto się badać.
Warto badać się regularnie – przede wszystkim, żeby mieć pewność, że jesteśmy zdrowe. A jeśli coś się dzieje, trzeba działać szybko, nie odkładać tego na później. Kobiety same do nas dzwonią, zgłaszają się różne organizacje, które chcą dołączyć, bo wiedzą, że to jest ważne. Zapraszam każdą kobietę – można przyjść z kim się chce albo po prostu samej wybrać się na ten różowy spacer. Wystarczy być, poczuć tę atmosferę. Bo choć temat raka piersi jest bardzo poważny, my podczas marszu jesteśmy uśmiechnięte, pełne energii, szczęśliwe. Zaróżawiamy Szczecin w atmosferze akceptacji, radości i wdzięczności za każdy dzień, który mamy.
Autor: Dariusz Staniewski / foto: Fundacja MOŻESZ
dr n. med. Edyta Wejt-Tawakol współwłaścicielka Dental Center Wejt & Tawakol
Adam Wiejkuć lekarz dentysta
dr Marek Tawakol lekarz dentysta
współwłaściciel / założyciel
Dental Center Wejt & Tawakol
Adrian Borawski lekarz dentysta
Grzegorz Matuszak lekarz dentysta
30 lat doświadczenia
dwa pokolenia dentystów • zaufanie rzetelność • profesjonalizm • troskliwość
Podczas ostatniej gali plebiscytu Magnolie Biznesu, organizowanej przez Kobietowo.pl, poznaliśmy nazwiska nagrodzonych kobiet, które inspirują i realnie wpływają na rzeczywistość wokół siebie. Wśród laureatek znalazła się Paulina Romanowicz, uhonorowana w kategorii „Z Miłości Do Szczecina”.
Statuetka trafiła symbolicznie na północ miasta – do legendarnego Stołczyna. Paulina Romanowicz, szczecinianka, historyczka i archeolożka z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN, specjalizująca się w średniowieczu, nazywa to miejsce swoją Małą Ojczyzną. Przez lata owiany – zupełnie niesłusznie – złą sławą, dzięki jej pracy zyskuje nowe oblicze. Paulina odczarowuje tę dzielnicę, pokazując jej piękno, fascynującą historię i wspaniałych mieszkańców. Robi to od lat, prowadząc bloga stolczyn.com, wydając książki poświęcone północnej części Szczecina i kierując Stowarzyszeniem Przyjaciół Stołczyna FORUM. – Kiedy usłyszałam o nagrodzie, początkowo pomyślałam, że to pomyłka. To, czym się zajmuję, nie jest typowo biznesowe. Owszem, od 2017 roku prowadzę bloga, sprzedaję książki, ale działam raczej społecznie. Dopiero gdy wczytałam się w ideę tej nagrody i tej
konkretnej kategorii, zrozumiałam, że ma szerszy zasięg –mówi Paulina Romanowicz. – Dla mnie to wyróżnienie jest potwierdzeniem, że warto być dumnym ze swojej Małej Ojczyzny i że praca społeczna ma sens, nawet jeśli miejsce, w którym działam, w lokalnych legendach obrosło w nieprzyjemne narracje. Jest mi niezmiernie miło z tego wyróżnienia.
Stołczyn to jedna z północnych dzielnic Szczecina, która na tle dużego miasta jawi się jako osobny, nieco zapomniany świat. Jego historia sięga czasów średniowiecza, ale największy wpływ wywarła na nim epoka industrialna, nadając mu specyficzny, surowy urok. Niestety, przez wiele lat dzielnica cieszyła się złą reputacją – zupełnie niesłusznie. – Wychowałam się na Stołczynie, tutaj chodziłam do pod-
stawówki. Tu mieszkała moja babcia, mieszka moja mama. Jestem z tym miejscem mocno związana. Dorastaliśmy w tej trochę beznadziejnej atmosferze, jaka panowała tu szczególnie na przełomie lat 90. i 2000 – wspomina Paulina. – Pamiętam, że będąc już zatrudnioną w instytucji naukowej, często słyszałam, że Stołczyn to „dzicz”, patologia. A ja nie uważam się za patologię. Może w naszym domu się nie przelewało – nasi rodzice byli pracownikami fizycznymi – ale z bratem wyrośliśmy na wykształconych i, co najważniejsze, dobrych ludzi. Mam głębokie przekonanie, że 90% mieszkańców to właśnie zwykli, porządni ludzie.
Północne dzielnice Szczecina przez lata były niemal zapomniane przez miejskie władze, choć są niezwykle malownicze i mają ciekawą historię. – To, co chyba wszyscy mówią jednym głosem, to fakt, że największą wartością północy są przestrzenie, widoki, zielone tereny i oczywiście cisza i spokój. No, może z wyjątkiem głównych ulic, które są dość ruchliwe – zauważa Paulina. – Nie powiedziałabym, że te
tereny są zupełnie zapomniane. Coś się zmienia, powoli, ale zmiany są widoczne. Zmiany te widać chociażby w powstających nowych osiedlach i napływie nowych mieszkańców. Miasto zaczęło inwestować w północ Szczecina – przykładem może być osiedle Wrzosowe Wzgórze czy deweloperskie inwestycje, które wpisują się w lokalny krajobraz. – Cieszę się, że dociera do nas „cywilizacja” w postaci np. centrów handlowych, ale mam nadzieję, że nie odbędzie się to kosztem miejsc spacerowych. Chciałabym, żeby miasto nie sprzedało wszystkich zielonych terenów, tylko mądrze je zagospodarowało – podkreśla.
Ale Stołczyn to nie tylko przestrzeń – to przede wszystkim ludzie. – To druga największa wartość, której nie da się przecenić – mówi Paulina. – Przez kilka lat mieszkałam w Śródmieściu i nigdy nie miałam tak świetnych sąsiadów jak tutaj. Ludzie są bardzo życzliwi, każdy pamięta imię drugiej osoby. Zawsze można z kimś porozmawiać, nawet jeśli to tylko small talk.
Promocja Stołczyna jako dobrego miejsca do życia i – przede wszystkim – odwiedzenia, zaczęła się od bloga, który Paulina prowadzi od 2017 roku. – Pojawił się on się jako reakcja na te niesprawiedliwe opinie. Jako lokalna patriotka postanowiłam pokazać dzielnicę z zupełnie innej strony – jej historię, wartość, piękno. I teraz czasem słyszę, że to moja wina, że na Stołczyn wprowadzają się nowi ludzie, że pojawiają się deweloperzy – śmieje się Paulina. – Oczywiście moja „wina” polega tylko na tym, że idealnie wstrzeliłam się w moment, kiedy zaczęto spoglądać w stronę północy z myślą o inwestycjach.
W trakcie prowadzenia bloga Paulina dowiedziała się, że jeden z historycznych budynków pofabrycznych ma zostać wyburzony. Choć interweniowała u konserwatorów i właściciela, nie udało się go uratować. To doświadczenie stało się jednak impulsem do założenia stowarzyszenia, które wspiera lokalne inicjatywy społeczne, popularyzatorskie i wydawnicze. W marcu 2025 roku powstał punkt konsultacyjny „Kolejowa 2”. Wcześniej ruszyła fala wydarzeń, m.in. gra miejska o tematyce historycznej, koncert Baltic Neopolis Orchestra w ramach Music West Fest, Silent Piano w ramach Szczecin Classic – to tylko niektóre z inicjatyw wspieranych przez Paulinę i jej zespół.
Blog i podcast „Stołczyn – korzenie” to dziś prawdziwa kopalnia wiedzy o tej dzielnicy. Ale – jak podkreśla sama Paulina – najlepiej jest tu po prostu przyjechać. – Warto się tu wybrać osobiście – mówi z uśmiechem.
Paulina Romanowicz udowadnia, że pasja, wiedza i zaangażowanie mogą zmieniać rzeczywistość – nawet w skali jednej dzielnicy. Dzięki niej Stołczyn przestaje być tylko punktem na mapie Szczecina – staje się miejscem z duszą, historią i przyszłością. A nagroda „Z Miłości Do Szczecina” to nie tylko wyróżnienie, ale potwierdzenie, że warto działać lokalnie i wierzyć w siłę wspólnoty.
W samym sercu Szczecina, nad Odrą, czeka przestrzeń stworzona do spotkań i wspólnego świętowania.
Organizujemy firmowe eventy, integracje pracowników, konferencje, szkolenia, jubileusze firmowe czy wigilie – wszystko w wyjątkowej oprawie, z pyszną kuchnią i profesjonalnym wsparciem organizacyjnym.
Ale nie tylko firmy zapraszamy! To także idealne miejsce na spotkania rodzinne, przyjacielskie, a nawet klasowe zjazdy po latach. Każde wydarzenie nabiera tu wyjątkowego charakteru – z pięknym widokiem, komfortowymi pokojami hotelowymi i otoczeniem natury, a jednocześnie tylko kilka minut od centrum miasta.
Ty zapraszasz gości i świętujesz – my dbamy o każdy szczegół.
Znikający
Podróż przez kraje byłego bloku wschodniego to wyprawa w czasie, która niesie ze sobą wiele niezapomnianych doświadczeń. Niektóre z nich, absurdalne w całej swojej okazałości, wywołują uśmiech na mojej twarzy jeszcze długo po tym, jak swoją niecodzienną formą ubarwiły otaczającą mnie rzeczywistość. Wdychając toksyczny pył w miejscu, którego nazwę mało kto kiedykolwiek słyszał, dotarłam na koniec świata, a część mojej przygody, choć miała miejsce na Ziemi, poprowadziła mnie także prosto do gwiazd.
Wszystkie postsowieckie kraje łączy pewien szczególny element – kosmos. To właśnie on stał się w trakcie zimnej wojny miejscem zaciętej walki pomiędzy komunizmem a kapitalizmem oraz polem technologicznej i ideologicznej bitwy, którą jako pierwszy, ku wielkiemu zdziwieniu Zachodu, wygrał Związek Sowiecki. W 1957 roku ZSRR jako pierwszy umieścił w kosmosie satelitę, a pojawienie się w przestrzeni pozaziemskiej srebrzystej kuli o nazwie Sputnik zachwiało amerykańską pewnością siebie i było zaledwie wstępem do ciosu, jaki spadł na USA 4 lata później. Z kosmodromu Bajkonur znajdującego się na terenie Kazachstanu Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek ruszył w swoją podróż do gwiazd, co uczyniło Związek Sowiecki niekwestionowanym pionierem w eksploracji kosmosu. Pozaziemska rywalizacja pomiędzy dwoma supermocarstwami stała się dla ZSRR potężnym narzędziem do szerzenia propagandy, dlatego kosmonauci zaczęli spoglądać na swoich rodaków niemal na każdym kroku: w wersji mini ze słynnych przypinek upamiętniających dokonania dzielnych lotników i inżynierów oraz w wersji maxi - z wielobarwnych mozaik umieszczanych na ścianach budynków, które stanowiły odpowiednio duże płótno dla ukazania sowieckich idei, wartości i jedynej „słusznej” wizji świata. W poszukiwaniu tego, co pozostało po fascynacji kosmicznym wyścigiem w byłych republikach ZSRR dotarłam do stolicy Uzbekistanu, Taszkentu, gdzie kilka metrów pod ziemią wybrałam się w krótką podróż poza naszą planetę. Na stacji metra Kosmonavtlar przywitał mnie mrok i cichy brzęk jasnozielonych, szklanych płytek imitujących Drogę Mleczną, które zawieszone gęsto nad całym peronem, drgały od pędu wjeżdżających kolejek niczym gwiazdy na niebie. Z niebieskich paneli ściennych przypominających ziemską atmosferę zerkali na mnie Jurij Gagarin, Valentina Tereshkova - pierwsza kobieta w kosmo-
sie oraz Siergiej Korolow, inżynier i twórca rakiety Sputnik 2, która wyniosła na orbitę pierwszego czworonoga – Łajkę. Szklane filary oświetlone surowo przez okrągłe lampiony oraz wiatr złowrogo dudniący w tunelach metra zrobiły na mnie wielkie wrażenie, a zwyczajne oczekiwanie na biało-niebieski wagonik zmieniło się w krótką wizytę na sowieckiej stacji kosmicznej. Większość stacji tutejszego metra, które jak przystało na realia zimnej wojny zaprojektowano „przy okazji” jako schrony przeciwatomowe, przyozdobiona jest socrealistycznymi polichromiami, jakich pozazdrościć może nawet moskiewskie metro. Stacja Abdulla Qodiri z delikatnymi witrażami przywodzi na myśl Baśnie tysiąca i jednej nocy, niebieskie kopuły nad Alisher Navoi przypominają bogato zdobione madrasy rozsiane po Jedwabnym Szlaku, Mustaqilik Maydoni ozdobiona jest potężnymi, szklanymi żyrandolami jak piękna sala balowa, natomiast geometryczne wzory stacji Beruniy wyglądają jak wyposażenie nowoczesnego, dźwiękoszczelnego pomieszczenia.
Po zobaczeniu z bliska sowieckiej wersji kosmosu dostępnej dla tych, którzy nie zostali astronautami, wyruszyłam w długą na ponad tysiąc kilometrów podróż na zachód. Tutejsze autostrady usiane są dziurami o rozmaitych kształtach, a przy tych największych zaopatrzyć się można w narodowe dobro Uzbekistanu – arbuza. Każdy kęs dorodnego owocu wycenionego na niecałe 3 zł i krojonego na pace starej ciężarówki czymś pomiędzy maczetą a tasakiem z powodzeniem łagodził stres związany z przebywaniem na drodze z uzbeckimi kierowcami. Największy postrach sieją tutaj busy, które wyprzedzają inne pojazdy w najmniej oczekiwanym momencie i nie spieszą się z powrotem na własny pas ruchu. Drugą atrakcją podczas trwającej blisko dziesięć godzin przejażdżki okazało się poszukiwanie samochodów w kolorze innym niż srebrny lub biały. Kie-
dy Chevrolet rozpoczął produkcję swoich aut na terenie Uzbekistanu, władze utrudniły import pojazdów poprzez ustanowienie wysokiego cła oraz konieczność wykonania kosztownych badań technicznych, przez co mieszkańcom kraju nie pozostało nic innego, niż Chevrolet w dwóch podstawowych kolorach. Co pewien czas na pasie ruchu pojawia się policjant, który gestem nieznoszącym sprzeciwu odsyła losowo wybranych kierowców na pobocze. Gdy wreszcie pada kolej na mnie i mojego towarzysza, co stanowi trzecią atrakcję ubarwiającą naszą podróż, funkcjonariusz zamiast dokumentów oczekuje wyjścia z samochodu i wykonania kilku skłonów, pajacyków oraz wymachów rękoma - wszystko po to, żeby znużony prostą drogą kierowca nie zasnął w trakcie jazdy. Jestem pewna, że nigdy nie zapomnę widoku dorosłych mężczyzn gimnastykujących się przy autostradzie pod bacznym okiem policjantów. Kiedy ciągnące się po horyzont pola bawełny ustąpiły miękkim wydmom wpadającym ukradkiem na drogę, znalazłam się na terenie Karakałpacji. Czyli właściwie…gdzie? Karakałpacja to autonomiczny region na samym krańcu Uzbekistanu, w którym znajduje się koniec świata – miejsce, gdzie Matka Natura przegrała walkę z człowiekiem. Jezioro Aralskie położone na granicy Uzbekistanu i Kazachstanu, niegdyś tak wielkie, że nazywano je morzem, pełne było pięknych plaż i słynęło ze swoich wód obfitujących w ryby. W latach 30. XX wieku stało się bohaterem smutnej opowieści o ignorancji oraz chęci ulepszania przyrody, gdy sowiecki rząd postanowił przemienić półpustynne tereny Uzbekistanu w pola bawełny, co wymagało przekierowania biegu potężnych rzek Syr-Daria i Amur-Daria, by nawodnić olbrzymie połacie wyschniętej ziemi. Woda z nieprawidłowo wykonanych kanałów irygacyjnych wsiąkała bezpowrotnie w glebę lub parowała, nie docierając do upraw „białego złota”, a Jezioro Aralskie pozbawione swoich naturalnych źródeł wody zaczęło się stopniowo kurczyć. Wraz z kierowcą w niezawodnej Toyocie, w której pasy nie są nikomu do niczego potrzebne, ruszyłam w kierunku tego, co pozostało po niegdyś czwartym największym jeziorze na świecie. Przez pierwszą godzinę jazdy dziury na drodze nie robiły na mnie wrażenia, lecz po drugiej zaczęłam je mocno odczuwać. Po trzeciej godzinie udało mi się wyszarpać ukryty za kanapą pas, by chociaż trochę ograniczył wstrząsy, jakim ulegało moje ciało. Po czwartej godzinie przyszło zmęczenie, a kilkunastosekundowe drzemki zamiast dawać ukojenie, odbierały mi coraz więcej energii. Po siódmej godzinie w tle zaczęła majaczyć cienka, błękitna linia wyglądająca jak bajkowa laguna, która z bliska okazała się być jedynie pozbawioną życia substancją odbijającą kolor nieba. Gdy jezioro zaczęło się zmniejszać, nastąpił gwałtowny wzrost zasolenia wody, co spowodowało śmierć wszystkich ryb i przyczyniło się do całkowitego załamania przemysłu przetwórstwa rybnego. To właśnie w miejscowości Mo'ynoq oddalonej obecnie od bagnistego brzegu o aż 100 km w piachu pogrzebane są łodzie rybackie, które stanowią symbol ludzkiej pychy, jaka doprowadziła do największej katastrofy ekologicznej na świecie. Wysychające jezioro zaczęła zastępować pustynia Aral-kum, a piach przepełniony pestycydami, jakie niegdyś wpływały do zbiornika, w formie burz pyłowych niesie się z wiatrem setki kilometrów dalej, powodując u mieszkańców regionu przewlekłe choroby układu oddechowego. Kiedy nadszedł długo wyczekiwany moment opuszczenia samochodu, świat chwilowo nie był taki sam. Żadna komórka mojego ciała wprawiona w ruch przez nieustanne trzęsienie trwające 17 ostatnich godzin nie potrafiła się uspokoić. Trzęsły mi się ręce, trzęsły mi się nogi, organy jakby zmieniły swoje położenie, a poziom koncentracji spadł do zera. Po trzech kolejnych godzinach jazdy znalazłam się w hotelu. Akurat tego dnia nie było w nim wody, więc toksyczny kurz musiałam zmyć z siebie wodą pitną z ostatniej butelki, jaką miałam.
Po ponownym pokonaniu blisko tysiąca kilometrów dotarłam do granicy kraju w pobliżu miasta Panjakent. Gdy myślałam, że nie ma nic gorszego, niż biały bus pędzący na czołówkę kilkanaście razy dziennie, przekroczyłam granicę z Tadżykistanem. Okazało się, że jednak może być gorzej. Po ustaleniu z lokalnym kierowcą kwoty 20 dolarów za ponad czterogodzinną trasę wiodącą przez góry, ruszyłam do stolicy kraju, Duszanbe. Żaden z czterech pasażerów nie był w stanie nawiązać rozmowy, niecierpliwie wyczekując 175 kilometra drogi. To właśnie tam, na wysokości 2700 metrów n.p.m. znajduje się owiany złą sławą tunel Anzob. Choć ma zaledwie 5 km długości i znacząco skraca drogę przez tadżyckie góry, nie posiada nic – nawierzchni, pobocza, oświetlenia ani wentylacji, przez co nazywany jest także tunelem śmierci. Po pierwszym kilometrze ciemność rozjaśnił błysk lampy zbliżającej się szybko do maski naszego auta - to tylko inny kierowca, który w jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie wyprzedzał inne samochody. Odległości między pojazdami? Tutaj to zbędny luksus. Po wyjechaniu z tunelu pasażer siedzący z przodu głośno wypuścił powietrze, schował drobne koraliki, jakie nerwowo ściskał przez ostatnie 3 godziny, a swobodne rozmowy pełne śmiechu i opowieści o różnicach kulturowych trwały aż do końca przejażdżki. W Tadżykistanie nie istnieje coś takiego, jak pierwszeństwo pieszego. Owszem, na ulicach znajdują się wyznaczone przejścia, jednak obecność kogokolwiek na białych pasach natychmiast drażni lokalnych
kierowców, którzy widząc człowieka przyspieszają, trąbią i wymachują nerwowo rękoma. W drodze do wysokiej na 304 metry zapory Nureckiej będącej drugim największym tego typu obiektem na świecie zauważyłam zadziwiającą zasadę funkcjonującą w kodeksie pieszych: bezpieczeństwo na drodze gwarantuje stanie na każdej linii, nawet tej oddzielającej pasy ruchu i nawet wtedy, gdy w każdą stronę jadą rozpędzone samochody. Spacerując po Duszanbe co kilka kroków odnajdowałam kolorowe mozaiki, a na jednej z nich, przy boku samego Awicenny uznawanego za najwybitniejszego uczonego w dziejach, odnalazłam sowieckich kosmonautów unoszących dumnie ręce w kierunku gwiazd. Tę niezwykłą, długą na tysiące kilometrów podróż skończyłam z miseczką lodów bananowych w legendarnej herbaciarni Rohat, której nazwa w języku tadżyckim oznacza odpoczynek. Choć otwarta na miasto sala pełna białych filarów, kryształowych żyrandoli i krzesełek wyglądających, jakby były utkane z koronki stanowiła ulubiony punkt spotkań oraz symbol miasta, legła niedawno w gruzach, ustępując miejsca nowoczesnym budynkom. W dawnych republikach ZSRR sowiecka sztuka i architektura nieustannie wymazywane są z przestrzeni miejskiej, przez co podróż w czasie do tej specyficznej epoki skraca się bezpowrotnie każdego dnia.
tekst i foto: Edyta Bartkiewicz
Mercedes CLA 250 – elektryk, który mówi językiem
kierowcy
Mercedes robi kolejny krok w stronę elektrycznej przyszłości – i robi to konkretnie. Nowy CLA 250 z technologią EQ to nie tylko pokaz designu i cyfrowych gadżetów. To przede wszystkim solidna maszyna, która łączy sportowe osiągi, nową modułową platformę i jeden z najlepszych zasięgów w swojej klasie.
Ten model Mercedesa przetestowała dla nas piosenkarka ZoSia Karbowiak. – Z racji swojej profesji i tego, że dużo czasu spędzam w podróży, najbardziej w samochodach cenię sobie komfort i bezpieczeństwo – mówi. – Mercedes, szczególnie tej klasy co CLA, absolutnie to gwarantuje. Powiem wprost – interior design tego auta to magia. Mój mąż się śmieje, że to już nie samochód, tylko samolot. Faktycznie, coś w tym jest – i chodzi tu przede wszystkim o wszelkie technologiczne innowacje, które cudownie ułatwiają jazdę. Doceniam także to, że jest to model elektryczny. Przyznam, że dawniej byłam sceptyczna, wobec tego typu pojazdów. Dopiero kiedy kilka lat temu mój znajomy z Danii pokazał
mi zalety takiego auta – zaczęłam zmieniać zdanie. To, co uważam za równie ważne w tym modelu Mercedesa, to… cisza i prędkość. Tym samochodem się nie jedzie – nim się sunie. Przypomina mi to trochę jazdę rowerem z górki, kiedy po prostu płyniemy bez większego wysiłku. To przyjemne uczucie. Trzecia rzecz – dla mnie kluczowa – to bezpieczeństwo. Jako że często podróżuję także nocą, to bardzo ważny warunek. CLA zawiera szereg systemów i asystentów, dzięki którym jazda staje się spokojniejsza i pewniejsza, także po zachodzie słońca. Podsumowując – pojazd tej klasy co CLA to ideał. Po prostu: Bez gwiazdy nie ma jazdy.
Elektryczny, ale z charakterem CLA 250 naprawdę wygląda jak auto, którym chce się jechać. Rozstaw osi? Szeroki. Tył? Mięsisty. Sylwetka mówi sama za siebie – to nie kolejny, nudny elektryk. To samochód, który wygląda, jakby miał V6 pod maską, a jedzie bezszelestnie. Pod maską – a raczej pod podłogą – znajduje się elektryczny układ napędowy o mocy 272 KM. Sprint do setki? 6,7 s. – co dla auta tej klasy i masy jest bardzo dobrym wynikiem. Prędkość maksymalna? 210 km/h. A co najważniejsze – do 792 km zasięgu (WLTP). I to nie w teorii – to efekt nowej platformy MMA (Mercedes Modular Architecture), która pozwala nie tylko na lepsze zarządzanie energią, ale też daje możliwość wyboru: napęd na tył z jedną jednostką albo napęd 4MATIC z silnikiem także na przedniej osi.
MB. DRIVE, czyli technologia, która faktycznie pomaga Mercedes podzielił inteligencję nowego CLA na trzy sekcje: MBUX, MB. DRIVE i MB. CHARGE. Dla fana motoryzacji najciekawszy będzie MB. DRIVE – czyli pakiet systemów wspomagających jazdę, które faktycznie dają kierowcy coś więcej niż tylko alerty i popiskiwania. Asystent zmiany pasa, aktywny tempomat, wspomaganie parkowania czy systemy PRE-SAFE (z napinaniem pasów i dźwiękiem chroniącym słuch przy kolizji) – to nie są gadżety. To narzędzia, które podnoszą poziom kontroli, bezpieczeństwa i komfortu jazdy. A co ważne – wszystko działa płynnie i bez przeszkadzania kierowcy w jeździe.
MBUX Superscreen – nie tylko dla oka
Nowe wnętrze to nie tylko robiący wrażenie ekran na pół kokpitu. MBUX Superscreen to prawdziwe centrum dowodzenia, które łączy ustawienia jazdy, asystentów, nawigację i komunikację z samochodem w jednej przestrzeni. Interfejs? Responsywny, logiczny i dopracowany. A jeśli komuś mało – system audio zadba o odpowiednią atmosferę w trakcie podróży.
Ładowanie? Prosto i globalnie
Dzięki MB. CHARGE Public Mercedes daje dostęp do ponad 2 milionów punktów ładowania na całym świecie. Jeden login – pełna kontrola. Do tego dochodzą stacje ładowania własne Mercedesa, które będą integrowane z systemem. Oznacza to, że jeśli zdecydujemy się ruszyć CLA w dłuższą trasę, nie musimy kombinować z dziesięcioma aplikacjami – mamy jeden system, który ogarnia wszystko.
Podsumowując – elektryk, który ma duszę kierowcy
Nowy Mercedes-Benz CLA 250 EQ to coś więcej niż stylowy elektryk. To auto, które łączy zasięg, osiągi i technologię w jednym, naprawdę dopracowanym pakiecie. Dzięki nowej platformie MMA kierowca dostaje napęd, który daje frajdę, systemy, które nie przeszkadzają, a pomagają, i wnętrze, które co prawda wygląda jak z przyszłości – ale jest absolutnie funkcjonalne. Jeśli ktoś uważa, że elektromobilność to tylko kompromisy – ten CLA jest dobrym argumentem, by przemyśleć temat jeszcze raz.
autorka: Aneta Dolega / foto: materiały prasowe
Zapraszamy do Autoryzowanego Salonu Mercedes-Benz Mojsiuk w Szczecinie - Dąbiu, ul. Pomorska 88 lub pod nr telefonu: +48 91 48 08 712 www.mojsiuk.mercedes-benz.pl Szukaj nas na Facebooku: Mercedes-Benz Mojsiuk i Instagramie: mercedesbenz_mojsiuk
Szara Warszawa
zespołu De Mono
De Mono to na polskiej scenie muzycznej z pewnością zjawisko ponadczasowe. Zespół gra już ponad cztery dekady. Jednak jeszcze dłużej porusza się po naszych drogach maskotka kapeli, czyli świetnie zachowana FSO Warszawa 223 z 1971 roku.
De Mono powstało w 1984 roku w Warszawie. Zespół założył gitarzysta Marek Kościkiewicz, wraz z basistą Piotrem Kubiaczykiem i perkusistą Dariuszem Krupiczem. Początkowo nazywali się po prostu „Mono”. W 1987 roku, kiedy ukonstytuował się jego stały skład, pojawiła się nazwa „De Mono”. Dwa lata później ukazał się debiutancki album zespołu „Kochać inaczej”, a tytułowa piosenka stała się polskim evergreenem. Kolejny album „Oh Yeah!”, wydany
w 1990 roku umocnił zespół w czołówce polskiej sceny rockowej i otworzył mu drogę do światowych scen muzycznych.
Cztery dekady to szmat czasu – wystarczająco, by doświadczyć zmian personalnych, życiowych zwrotów akcji i batalii sądowych. Jednak na tle tych wszystkich przemian niezmiennie pozostaje jasnoszara Warszawa. Choć równie dobrze mogłoby jej już nie być.
– W 2012 roku zespół wystawił ją na sprzedaż. De Mono nie miało czasu zajmować się samochodem. Zdzwoniliśmy się i przekonałem artystów, że warto ją zostawić. Zobowiązaliśmy się, że będziemy o auto dbać – wspomina prezes FSO Pomorze, Andrzej Gajewski. – Od tego momentu, nie wiadomo kiedy, minęło już 13 lat. Stowarzyszenie ponosi stałe koszty utrzymania samochodu, który regularnie uczestniczy w paradach i zlotach. Pojawił się także w teledysku zespołu, stając się częścią muzycznej opowieści – dodaje.
Nie dziwię się muzykom z De Mono i kolegom z FSO Pomorze, że postanowili na dłużej związać się akurat z trójbryłową Warszawą. Większość osób urodzonych pomiędzy 1965 a 1975 rokiem właśnie tak podświadomie definiuje ten model samochodu. W czasach naszej młodości garba-
te Warszawy zasiedlały już przeważnie, na „kapciach” podblokowe parkingi i ogródki, będąc rezerwuarem części dla nowszych egzemplarzy. W garażach i na taksówkach czaiły się zaś głównie modele 203/223 i 204/224. To one były dla nas „Warszawami”. Różniły się od siebie tym, co kryły pod maską. W modelu 203/223 tkwił nowocześniejszy „górniak”. W modelu 204/224 montowano cały czas poczciwego „dolniaka” z garbatego modelu M20. W mniejszych miejscowościach sedanki, jeszcze do początku lat 80. XX wieku używała także milicja.
Pomysł na transformację garbusa w sedana narodził się jeszcze pod koniec lat 50. XX wieku. Pierwsze prototypy pokazano zaś w 1961 roku. Odświeżony produkt FSO zyskał nie tylko nowy tył, ale także inną atrapę chłodnicy, zderza-
ki, klosze lamp kierunkowskazów oraz panoramiczną, giętą jednoczęściową szybę przednią. Zmiany wnętrza pojazdu ograniczone zostały do zastosowania wykonanego z plastiku, czarnego pokrycia górnej części deski rozdzielczej oraz nowej obudowy kolumny kierowniczej. Dwie obszerne kanapy ze skaju zapewniały wysoki komfort podróży, ich wyściółkę stanowiła sprasowana trawa morska i sprężyny. Warszawa sedan była samochodem nie tylko komfortowym, ale bardzo dobrze wygłuszonym i cichym. Jeżeli dodamy do tego obszerne wnętrze i wysokie jak w dzisiejszych SUV-ach, niezależne zawieszenie, okaże się że była naprawdę wygodnym samochodem.
Warszawa 223 zespołu De Mono opuściła linię montażową dwa lata przed ostatecznym zakończeniem produkcji. To
oznacza, że wyposażono ją w wiele udogodnień, przeszczepionych z produkowanego już w tym czasie Fiata 125p. Między innymi w prawdziwe dobrodziejstwa, czyli alternator i nowoczesny gaźnik Weber z suchym filtrem powietrza.
Takim autem naprawdę dało się jeździć. Zapomniałbym… Niektórzy z Państwa zastanowili się pewnie, dlaczego sedany nosiły podwójną numerację 203/223 i 204/224. Winny jest… Peugeot, który zastrzegł sobie oznaczenia z 0 w środku. Stąd cyfra 2, która pozwoliła eksportować bez problemów prawnych samochody z FSO poza Kraje Demokracji Ludowej.
Autor: Bartosz Gondek
Twój rodzinny azyl w sercu Klęskowa
Ponad 460 m² nowoczesnej przestrzeni, 8 pokoi, podwójny garaż oraz ogromna działka 2600 m². Dla miłośników aktywnego stylu życia – prywatny kort tenisowy tuż obok domu. Idealne miejsce dla osób ceniących komfort, prestiż i bliskość natury, z szybkim dojazdem do centrum. Gotowy, żeby wprowadzić się i cieszyć wyjątkowym stylem życia.
• Powierzchnia użytkowa: 467 m²
• Działka: 2600 m²
• Ilość pokoi: 8
• Podwójny garaż
• Kort tenisowy przy domu
• Lokalizacja: Osiedle Klęskowo
KORZENIEWICZ NIERUCHOMOŚCI
Aktywny styl życia na wyciągnięcie ręki - Twój dom w Kobylance
Na sprzedaż nowoczesne bliźniaki w świetnej lokalizacji! 109 m² powierzchni, działka 450 m², nowoczesna pompa ciepła i w pełni zagospodarowany teren. Tylko 5 minut do CH w Kobylance i jeziora Miedwie. Komfort, nowoczesność i doskonała lokalizacja w jednym.
• Powierzchnia użytkowa: 109 m²
• Działka: 450 m²
• Pompa ciepła
• Pełne zagospodarowanie terenu
• Lokalizacja: 5 min drogi do CH w Kobylance i jezioro Miedwie
• Termin realizacji: pierwszy budynek luty 2026, drugi budynek czerwiec 2026
Cena połowy bliźniaka 790 000 PLN
Styl życia w wersji premium
Na rynku nieruchomości nie brakuje nowych inwestycji, ale tylko nieliczne łączą w sobie przemyślaną architekturę, kameralność, doskonałą lokalizację i realną jakość. Apartamenty 101 i CLUBHOUSE od lat wzbudzają zainteresowanie zarówno wśród klientów indywidualnych, jak i znawców branży. Zostały już ostatnie mieszkania w Apartamentach 101 i CLUBHOUSE
Dziś w sprzedaży zostały już tylko pojedyncze mieszkania, które zapewniają wysoki standard i unikalny charakter, ale także możliwość natychmiastowego odbioru kluczy oraz specjalna oferta cenowa.
Apartamenty 101. Spokój, zieleń i codzienny komfort
Mieszkanie nr 17 to ostatni dostępny lokal w Apartamen tach 101, budynku o podwyższonym standardziezlokali zowanym na zielonym Warszewie. Cztery pokoje, prawie 115 m² powierzchni, dwa balkony i imponujące, sięgające 3,5 metra sufity – to propozycja dla tych, którzy cenią prze strzeń i prywatność. Układ mieszkania pozwala na wygod ne życie zarówno rodzinie, jak i parze poszukującej aparta mentu klasy premium.
Wrażenie robi nie tylko wnętrze, ale i jakość wykończenia całej inwestycji: części wspólne wykonane z naturalnego kamienia, elegancka klatka schodowa i prywatna hala ga-
rażowa ze stacjami ładowania pojazdów elektrycznych. Do tego widok na park i bliskość Puszczy Wkrzańskiej, co czyni z Apartamentów 101 idealne miejsce dla osób, które chcą żyć blisko miasta, ale w otoczeniu natury.
To również ostatni moment, aby urządzić mieszkanie według własnej wizji – inwestycja jest już gotowa, ale mieszkanie nr 17 wciąż dostępne jest w stanie deweloperskim. Co więcej, przygotowano specjalny rabat cenowy, który obowiązuje wyłącznie dla tego lokalu.
Na prestiż inwestycji wpływa nie tylko lokalizacja, ale przede wszystkim jakość wykończenia i zastosowane rozwiązania technologiczne. W Apartamentach 101 standardem są m.in. systemy inteligentnego domu Fibaro, ogrzewanie podłogowe z nowoczesną pompą cyrkulacyjną, klimatyzacja oraz duże, przesuwne okna typu HST. Klatki schodowe wyposażono w podwójny system dozorowy, zapewniający bezpieczeństwo, a mieszkańcy mają do dyspozycji szerokie miejsca postojowe i osobne garaże.
CLUBHOUSE. Design, woda i miejska energia
CLUBHOUSE to propozycja dla chcących czegoś więcej. Bardziej i inaczej. To świadomy wybór stylu życia, w którym centrum stanowi bliskość wody, aktywność i kontakt z miastem. Ostatnie mieszkanie dostępne w tej inwestycji – lokal nr 9 – to trzypokojowy apartament o powierzchni 66,5 m² z balkonem, z którego rozpościera się widok na jezioro Dąbie. To miejsce, gdzie można zacząć dzień od porannego biegu wzdłuż mariny, a zakończyć spacerem przy zachodzie słońca.
Części wspólne w CLUBHOUSE to połączenie naturalnego kamienia z lastryko terrazzo, detali ze stali nierdzewnej i drewna. Industrialna przeszłość miejsca, w którym dawniej mieściły się lotnicze hangary, zyskała nową, elegancką formę – z zachowaniem tożsamości i dbałością o najdrobniejszy detal.
Lokal nr 9 to ostatnie trzypokojowe mieszkanie w stanie deweloperskim, które można odebrać od ręki. Także w tym przypadku przygotowano ofertę specjalną – indywidualny rabat, dzięki któremu spełnienie marzenia o apartamencie nad wodą może być jeszcze bliżej.
Kameralność indywidualność
Brak najmu krótkoterminowego, starannie dobrana społeczność sąsiedzka i możliwość personalizacji wnętrza sprawiają, że oba projekty przyciągają klientów, którzy szukają przestrzeni do życia, którą mogą dostosować pod swoje indywidualne potrzeby.
Inwestycje są ukończone, a klucze można odebrać natychmiast. Dla zainteresowanych to szansa, aby jeszcze w tym roku wprowadzić się do miejsca, które nie tylko spełnia oczekiwania z nawiązką, ale też reprezentuje rzadko spotykany dziś poziom inwestycyjny.
Właściwy moment, aby działać, jest właśnie teraz. Zachęcamy do kontaktu z deweloperem, aby uzyskać więcej informacji.
– historia marzenia, które stało się rzeczywistością
Łukasz Szykuć – architekt i deweloper – twórca Słonecznej Przystani, wyjątkowego osiedla wolnostojących domów jednorodzinnych, które powstało w Siadle Dolnym niedaleko Szczecina. Inwestycji, która uchodzi za jedną z najbardziej prestiżowych w regionie, niezwykłe połączenie natury z nowoczesną architekturą, innowacyjnie zaplanowanej i zagospodarowanej przestrzeni.
To także historia pełna pasji, niepoddawania się przeciwnościom oraz realizacji marzeń — krok po kroku, dom po domu, rok po roku.
Rok 2006. Łukasz Szykuć prowadzi własną pracownię projektową. Jego ojciec jest właścicielem terenów w Siadle Dolnym, położonym tuż obok Szczecina. Malownicza, bardzo atrakcyjna okolica z niesamowitym widokiem na dolinę Odry.
– Marzyłem, aby na tym terenie powstało osiedle domów jednorodzinnych. Chciałem je sam zaprojektować i doprowadzić do realizacji tego pomysłu we współpracy z firmą deweloperską, którą założyłem wspólnie z ojcem. Posta-
nowiliśmy więc ten teren podzielić na działki i sprzedać –wspomina Łukasz Szykuć.
W tym czasie w Siadle Dolnym praktycznie nic się nie budowało, nie było takich inwestycji. Szybko okazało się, że droga do realizacji osiedla nie jest łatwa.
– Na początku sprzedaliśmy kilka działek wraz z projektami budowlanymi, aby zapewnić finansowanie dla pozostałej części inwestycji. Nasze pierwsze transakcje wyznaczyły rzeczywistą cenę w tym rejonie, kształtując rynek i ustala-
jąc standard wartości dla całego terenu. Wszystko przebiegało pomyślnie, do czasu, kiedy okazało się, że bank, który miał nam przyznać kredyt na tę inwestycję, wycofał się z decyzji. Musieliśmy więc prowadzić całą inwestycję etapami — po 1-2 domy rocznie. Potem pojawił się boom budowlany, dzięki czemu powstawało ich kilka rocznie. W międzyczasie cały czas zbroiliśmy teren, przygotowywaliśmy infrastrukturę – wyjaśnia Łukasz Szykuć.
To oznaczało lata cierpliwości, wyrzeczeń i ciężkiej pracy, której efektów nie było widać od razu. W tamtym czasie większość deweloperów oferowała proste i szybkie inwestycje. Przede wszystkim szeregowce, bliźniaki oraz działki wyposażone w minimalną infrastrukturę – łatwe do sprzedaży, przynoszące szybki zysk.
– Wielu decydowało się na zakup samych działek lub domów położonych przy prowizorycznych, gruntowych drogach utwardzonych gruzem, ciesząc się, że udało im się nabyć je w atrakcyjnej cenie. Z czasem jednak okazywało się, że konieczne jest jeszcze doprowadzenie wody, kanalizacji czy energii elektrycznej. Dopiero wtedy uświadamiali sobie, że sam zakup działki to dopiero początek – kluczowe jest również odpowiednie jej uzbrojenie. Ludzie sugerowali się ceną, nie zdając sobie sprawy, ile ich jeszcze czeka czasu i pracy. A my od razu oferowaliśmy wszystkie media. Nasze osiedle już wtedy wyróżniało się na tle innych inwestycji. Było w całości zaplanowane, mieliśmy wypracowaną, ukształtowaną koncepcję – spójna architektura, dopracowana kolorystyka budynków, żeby wszystko trzymało fason i styl. Powstało wyjątkowe osiedle z domami o niepowtarzalnej architekturze, każdy z nich czymś się wyróżnia. Jak nie na zewnątrz, to wewnątrz. Zadbaliśmy także o przestrzeń wspólną, o organizację funkcjonowania osiedla, w jaki sposób będzie się prowadzić np. remonty dróg. Takie sprawy zostały od razu uregulowane. Powstało piękne, sprawnie działające osiedle, które idealnie wpisało się w krajobraz – zauważa Łukasz Szykuć.
Dziś w Siadle Dolnym stoi 49 domów tworzących harmonijną, uporządkowaną, piękną przestrzeń.
– Ta inwestycja była moją szkołą życia. Po drodze popełni-
ŁUKASZ SZYKUĆ, PREZES TLS CAPITAL I PZFD
ZACHODNIOPOMORSKI, WŁAŚCICIEL TLS DEVELOPER
WWW.PADEREWSKIEGO1.PL
łem trochę błędów, parłem do przodu wiedziony idealistycznym podejściem, pasją architekta i wizją stworzenia inwestycji doskonałej jakości. Nie było łatwo. Tym bardziej więc cieszę się, że te lata przyniosły zamierzony efekt, że udało się to doprowadzić do końca – dodaje Łukasz Szykuć.
Słoneczna Przystań była początkiem drogi, która doprowadziła do realizacji kolejnych ambitnych projektów i prestiżowych inwestycji m.in. w Świnoujściu i Międzyzdrojach.
Słoneczna Przystań to był skok na głęboką wodę, ale dzięki tej inwestycji zaczęliśmy działać w segmencie premium w naszym regionie, można powiedzieć, że byliśmy pionierami. Mamy już na koncie apartamentowce w topowych lokalizacjach, lecz to właśnie ta pierwsza historia – Słoneczna Przystań pozostaje dla mnie szczególna – zapewnia Łukasz Szykuć.
Po blisko dwóch dekadach historia Słonecznej Przystani właśnie się domknęła. Niedawno Łukasz Szykuć sprzedał ostatnią działkę na tym osiedlu – tę, która symbolicznie należała do niego. To zamknięcie pewnego etapu, historii marzenia, które od pierwszej kreski na projekcie aż po ostatnią transakcję kształtowało jego życie i drogę zawodową.
Jednocześnie ta historia nie jest końcem, lecz początkiem kolejnego rozdziału. Na bazie wszystkich doświadczeń, zdobytej wiedzy i zrealizowanych inwestycji, w ubiegłym roku powstał holding TLS Capital. To właśnie on stał się integratorem całej wiedzy, doświadczeń i kapitału, który gromadzony był przez te wszystkie lata – fundamentem pod nowe przedsięwzięcia, które mają wyznaczać kolejne standardy i pisać dalszą część tej opowieści.
TLS Developer
ul. M. Langiewicza 28/U2 | 70-263 Szczecin biuro@tlsdeveloper.pl | tel.: +48 91 441 81 71 www.tlsdeveloper.pl
Historie Sukcesu
Paweł Fornalski: działać tu i teraz
Paweł Fornalski od 25 lat razem ze swoim wspólnikiem i przyjacielem Sebastianem Mulińskim kształtuje i rozwija polski e-commerce. W 2016, magazyn „eCommerce” przyznał mu nieoficjalny tytuł „Ojca chrzestnego polskiego e-commerce”, a w konkursie eKomersy otrzymał prestiżową nagrodę za największy wkład w rozwój tej branży, którą zresztą zrewolucjonizował. Był współzałożycielem i CEO IAI SA (www.iai-sa.com). W 2022 r. przekazał menedżerom zarządzanie firmą, zostając jej przewodniczącym rady nadzorczej i zarządzając strategią grupy kapitałowej IAI Group.
Oprócz IAI, Paweł Fornalski aktywnie inwestuje jako Anioł Biznesu w rozwiązania wspierające e-commerce wspierając wiedzą i doświadczeniem początkujące firmy w szybkim skalowaniu, budowaniu strategii i osiąganiu rentowności. W roku 2024 otrzymał za działalność na tym polu najbardziej prestiżową nagrodę Business Angel of the Year, przyznawaną przez organizację COBIN. Programowaniem rozwiązań dla e-commerce zajmuje się od 1997. Przed IAI był freelancerem i programistą. Ukończył studia magistersko-inżynierskie i doktoranckie na Wydziale Informatyki Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie. W pierwszych latach IAI równolegle tworzył też popularne internetowe serwisy i social media w tym legendarny portal Hip-Hop.pl.
Czy pieniądze dają szczęście?
Pieniądze w moim życiu pojawiły się w sposób naturalny, dzięki użytecznej pracy jaką wykonywałem dla innych. Początkowo, obserwując otoczenie, trochę się ich wstydziłem. Dojrzałem jednak do tego, że skoro mam pieniądze to, dla-
czego miałbym się ich wstydzić albo ukrywać fakt z ich posiadania. W końcu uczciwie zarobione pieniądze są ozdobą człowieka, mogą być artefaktem dobrego życia. W tym sensie dają mi szczęście.
A pamiętasz swoje pierwsze w życiu zarobione pieniądze?
Pierwsze zarobione pieniądze były za napisanie programu do wystawiania faktur, jeszcze na stare komputery. Napisałem program, który pozwalał na wystawienie faktury VAT, która wówczas była w Polsce nowością. Drugie „branżowe” pieniądze były za napisanie strony internetowej dla mojego liceum. Odbywało się to w ramach konkursu, gdzie nagroda pieniężna, jeśli dobrze pamiętam, wynosiła 50 złotych, czyli dzisiaj byłoby to jakieś 500 złotych.
Kiedy nastąpił moment, gdy poczułeś, że wykształcenie informatyczne możesz przekuć w biznes?
Na początku w informatyce nie było dużych pieniędzy. Jestem z rocznika 80. i na początku tzw. Informatyk, gdyż nie było jeszcze takich specjalizacji jak programista czy
administrator, był jednym z najgorzej płatnych zawodów. Nie było to takie oczywiste, że na informatyce da się zarobić. Początki komputerów to było kopiowanie i piractwo, więc ktokolwiek napisał nawet udany program to niekoniecznie był majętną osobą. W zasadzie dopiero Internet stworzył możliwość zarabiania. Coś co jest w Internecie, na serwerze to nie już takie proste do skopiowania. Można wokół tego budować duży biznes. I tutaj przydały się moje inne umiejętności. Do pewnego momentu się wahałem się czy mi bliżej do sztuki użytkowej czy do biznesu – również zdawałem na Marketing i Zarządzanie na Uniwersytecie Szczecińskim. I chociaż w tamtym okresie marketing to był najbardziej oblegany kierunek studiów, to mimo wszystko postawiłem na informatykę. Z perspektywy czasu była to bardzo dobra decyzja. W informatyce było wiele osób, które widziały tylko komputer. Ja dzięki temu, że interesowałem się wieloma rzeczami, potrafiłem połączyć to co na komputerze z tym co dla człowieka. Faktycznie dzięki temu zarobiłem duże pieniądze.
Jak się wymyśla rzeczy, które okazują się rewolucyjne?
Każde przedsięwzięcie, które budowałem, czy będę budował w przyszłości, wywodzi się z tego, że patrzę na to czego potrzebują ludzie dookoła mnie. Potem to weryfikuję, sprawdzając, czy ludzie poza kręgami, do których docieram również potrzebują danego produkty czy usługi a przede wszystkim, czy chcą za niego płacić. I wtedy, kiedy ludzie chcą za coś płacić, tzn. uważają, że jest to potrzebne i użyteczne, to wtedy zaczynam to budować. Tak było z IAI i platformą sklepów internetowych IdoSell, ale też z kolejnymi usługami w ramach IAI jak IdoBooking, czyli system do rezerwacji. Te wszystkie pomysły brały się z tego, że widzę, że coś jest potrzebne. Nie rzucam się też bezkrytycznie na wszystko i nie kopiuję pomysłów innych. Najpierw przeprowadzam analizę tego co jest aktualnie na rynku i jakie ma słabe punkty w sensie oferty dla klienta. Jeśli widzę klientów potrzebujących takiej usługi i chcą za nią płacić, to jest to dobry kandydat do zaoferowania im tego. Kiedy się to zrobi z sukcesem i dobrze oszacuje skalę to te pieniądze pojawiają się w sposób naturalny.
Zrewolucjonizowałeś usługi internetowe.
To nie jest tak, że obstawiłem zakład czy wizję przyszłości i się udało trafić. W moim pierwszym dużym projekcie, czyli portalu Hip-Hop.pl, to było tak, że trafiliśmy, na czas, kiedy kultura hip-hop dopiero się rozwijała i wpasowaliśmy się w to. Ale dzięki temu portalowi ta kultura też mocno się rozwijała. Podobnie było z IdoSell, w którym zastosowaliśmy przed wszystkimi tzw. model SaaS, czyli program oferowany jako usługa w Internecie. Przez sukces IdoSell pokazaliśmy wielu osobom, że można zarabiać długofalowo więcej w tym modelu biznesowym. Usługi SaaS na tle Europy, w Polsce są bardzo dobrze rozwinięte i IdoSell było jedną z pierwszych usług w modelu SaaS. Posialiśmy i to wzeszło, bo oto dbaliśmy. Dobrze zdiagnozowaliśmy, że to ma sens i dopilnowaliśmy, aby klienci byli zadowoleni. Założyliśmy, że skoro ma to sens i inne modele są gorsze, to w pewnym momencie rynek to załapie i my będziemy w dobrej pozycji. Dobra usługa i dobre wykonywanie swojej pracy zaowocowało. Stwierdziliśmy: Ok, to czego szukają sprzedawcy internetowi to jest jedno, ale jaka jest ich realna potrzeba? Potrzebują mieć program, który się automatycznie aktualizuje, który realizuje bardzo dużo funkcji, który pozwala na opiekę nad klientem, zarówno w sensie rozwoju oprogramowania do zmieniających się warunków, ale także w sensie graficznym. Odpowiedzią na to było stworzenie usługi SaaS, która tak a nie inaczej wygląda i która odniosła sukces.
Każdy kto chce zbudować w Szczecinie biznes powinien
zastanowić się jaka jest potrzeba klienta, jak może ją innowacyjnie zrealizować. Innowacyjnie nie oznacza wcale, że ma za tym stać sztuczna inteligencja czy jakieś high tech’owe, kosmiczne technologie, tylko zrobienie tego w inny, znacząco lepszy sposób, niż wszyscy wcześniej.
Wspomniałeś Paweł o sztucznej inteligencji, która zaczyna się pojawiać na coraz większych obszarach naszego życia. Przed tym już nie ma odwrotu. Mamy czego się obawiać, że np. zastąpi nas w wielu dziedzinach życia?
Podobnie było z komputerami, z Internetem. Na początku były to bardzo drogie urządzenia, dostępne tylko dla nielicznych. Później się to zdemokratyzowało. W około 2000 roku, kiedy zaczynałem swoją działalność, zaczynał wchodzić do domów Internet. Na początku wiele osób uważało, że jednak nie ma to jak program na komputerze. Mnie Internet fascynował w sposób naturalny, że dzięki niemu można dotrzeć do całego świata i każdy może otworzyć mój program bez instalowania go na komputerze. Potem weszły urządzenia mobilne, które łączyły się z Internetem. Teraz pojawiła się sztuczna Inteligencja, która znowu coś dodaje i będzie coraz powszechniejsza. Na razie mamy to w usługach chmurowych, potem będziemy mieć to w takich urządzeniach jak humanoidy, samochody czy pojazdy latające. Trudno przewidzieć w którą stronę to podąży, ale na pewno AI pojawi się w coraz większej ilości codziennych urządzeń. Ogólnie produkty stają się coraz bardziej inteligentne, nawet zabawki dla dzieci są naszpikowane elektroniką. Kiedyś ekran dotykowy był czymś niezwykłym, teraz jest rzeczą powszechną. Czy należy się obawiać sztucznej inteligencji? Myślę, że tak jak wszystkiego co nowe. Świat się nie zatrzyma i AI z pewnością nie jest ostatnią innowacją. I trzeba mieć otwartą głowę na każdą kolejną dużą zmianę.
Wróćmy do biznesu i do samej pracy. Jak dobrać sobie odpowiedniego wspólnika, z którym można jeszcze się przyjaźnić?
Może odwrotnie: osoba, z którą się przyjaźnimy może zostać naszym wspólnikiem. Moi rodzice prowadzili wspólnie biznes i są do tej pory szczęśliwym małżeństwem. Ale ja z moją żoną nie prowadzę wspólnej firmy. Każde ma swoich wspólników, bo pracujemy w kompletnie różnych dziedzinach. Jak się coś robi, ludzie pasujący do pomysłu, pojawiają się naturalnie. Jeśli dobrze się nam z nimi współpracuje i jeszcze są naszymi przyjaciółmi to niby dlaczego z nimi tego nie robić. To są moim zdaniem dobrzy wspólnicy.
A jak zarządzać bardzo dużą grupą ludzi?
Moje podejście do delegowania zadań było nastawione na maksymalną efektywność biznesową. Ale też było wymagające pod względem konieczności zdobycia ogromnie szerokiej wiedzy i dużej ilości pracy. Firmę założyliśmy we dwóch. Na początku robiliśmy wszystko sami następnie wraz z rozwojem formy delegowałem na różne stanowiska poszczególne osoby. Najpierw nimi zarządzałem, a później tym zajmowały się inne osoby, które nauczyłem, jak zarządzać innymi. To wszystko wynikało z modelu delegowania obowiązków. Moja metoda działała, dawała mi duże poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia. Powodowała, że klienci mi ufali. Nie jest to uniwersalna metoda, bo była dobra w młodym wieku, gdy nie miałem innych zobowiązań. Ale zawsze kierowałem się tym, że klient jest najważniejszy i delegowanie miało służyć poprawie jakości, nie mojej wygodzie.
Jakie trzeba mieć cechy, żeby się zarządzać tak dużą firmą, która do tego przynosi ogromne zyski?
Na to również nie mam jednej recepty, bo znam wielu ludzi i średnio majętnych i miliarderów i nie mam jednego wzorca osobowości czy postępowania, które można by skopiować od nich. Każda firma realizuje inne usługi. Podchodzę do tego w myśl zasad stoickich, czyli robię możliwie najlepiej to co ode mnie zależy a na resztę nie mając wpływu, odpuszczam. Czy ktoś na koniec skończy z majątkiem 10, 100 milionów, czy 10 miliardów, będzie zależało od wielu niezależnych od niego czynników. Pomijam ludzi, którzy zbili majątki na nieetycznych rzeczach i albo które były kwestią szczęścia, że znaleźli się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, ale wiem, że każda z tych osób która odnosi sukces, poświęciła się przedsięwzięciu i robiła to możliwie lepiej od innych.
Wspomniałeś Paweł o stoicyzmie. Kierujesz się w życiu tą konkretna filozofią?
Dzięki temu, że odkryłem stoicyzm, wiele rzeczy, które były dla mnie naturalne mogę teraz nazwać. Do zasad stoickich w 95% doszedłem poprzez własną obserwację. Szczęście można czerpać z tego jak do podchodzimy do rzeczy, z szukania doskonałości i satysfakcji z tego, że się czemuś poświęcamy. Dzięki temu świat ma jakiś sens. Żyjemy w rzeczywistości, w której bardzo wiele osób sobie z nią nie radzi, od nastolatków po miliarderów. Wiele osób choruje na depresję, popełnia samobójstwa, statystyki są bezlitosne. Stoicyzm pomaga mi odnajdywać szczęście. Wskazuje, że nie wszystko ode mnie zależy, natomiast warto skupić się na tym co ode mnie zależy. Dzięki temu można sobie wszystko poukładać w głowie i przy tym nie zwariować.
Pozostając w filozoficznym klimacie, co sądzisz o określeniu „work-life balance”, które stało się modnym hasłem. Ma przełożenie w rzeczywistości?
Nie lubię takiego podejścia, bo ono zakłada, że mamy tylko dwa życia: work i life. Jeżeli angażujemy się w coś na maksa i wkładamy w to całego siebie, to trudno powiedzieć, że to nie jest nasze życie. Dla mnie jest to bez sensu. Ten balans musi być w nas. Mi go daje podejście stoickie i zrównoważony rozwój na różnych obszarach życia, takich jak hobby czy moi bliscy. Pozwala stąpać twardo po ziemi i nie zwariować, ale też powoduje, że na koniec dnia mogę się zaangażować w coś co uczyni świat trochę lepszym. Zaangażowanie pozwala nam podnosić nasze kwalifikacje, umiejętności. Stajemy się przez to lepsi.
A kim jest Anioł Biznesu, którym jesteś. To ktoś w rodzaju mentora, opiekuna?
Anioł Biznesu, to jest doświadczony wspólnik w firmie, która dopiero zaczyna. W tym przypadku wiedza to dodatek do gotówki, która zwiększa szanse na dynamiczny rozwój czy sukcesy danej firmy. To bardzo pomaga, bo świat staje się coraz bardziej dynamiczny i te lata co raz więcej ważą. Aniołowie Biznesu potrafią sprawić, że to co firma by wykonała w 10,15 lat, może zrobić w 6,7.
W tym roku mija 25 lat działania waszej firmy. Jak spoglądasz na ten czas z perspektyw tak pięknego jubileuszu?
Na pewno patrzę wstecz po to, żeby wyciągać wnioski i obserwować wzorce, żeby w przyszłości wzmacniać to co działa dobrze i osłabiać to co działa źle. Jednak w myśl zasady stoickiej patrzenie w przeszłość nie ma większego sensu, gdyż przeszłości nie zmienimy. Nie kontroluję jednak przyszłości, więc staram się żyć jak najwięcej teraźniejszością i działać tu i teraz. Zastanawiam nad tym, nie jak mi się udało tylko co mógłbym zrobić dobrze czy lepiej w przyszłości, żeby osiągnąć swoje cele. Uważam, że w przeszłości podjąłem dobre decyzje i sprzyjało mi szczęście albo raczej brak pecha. Mam więc w sobie też pokorę, aby stale się rozwijać i poprawiać to co do tej pory robiłem.
A jak się dobrze wychodzi z firmy, jak przeprowadzić bezkolizyjnie sukcesję?
Może za parę lat jak się spotkamy ponownie, to powiem, jak się zakończyła. Moja sukcesja trwa od kilku lat, od kiedy część firmy została sprzedana funduszowi inwestycyjnemu. To pomogło wprowadzić do firmy inne osoby, które przejmują ode mnie bieżące zarządzanie. Aktualnie jestem zaangażowany w strategię, rozwój, pilnowanie jakości, wyznaczanie kierunków firmy. To jest praca, która może mnie nie wiąże na sztywno z jakimś miejscem w określnym czasie, ale lubię moją pracę. To jest pasja. Dalej ją wykonuję, tylko w inny sposób.
A jaką przyszłość ma e-commerce, branża, w której się specjalizujesz?
E-commerce było kiedyś egzotyczną wyspą w sferze zakupów. Dzisiaj e-commerce jest powszechny i wszedł do każdej sfery życia. Jeżeli kupujemy przez ekran dotykowy bilet w tramwaju i płacimy kartą płatniczą to czym to się różni od kupowania w podobny sposób biletu do teatru na koncert czy zmawiania pary spodni. To będzie się dalej rozwijało i jest to nieuniknione. Nie ma dzisiaj sensu firma, która nie myśli w kategoriach e-commerce.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Aneta Dolega / fot. Alicja Uszyńska
W MOMENCIE WYWIADU, CZEGO JESZCZE NIE WIEDZIELIŚMY, FUNDUSZ MONTAGU PRIVATE EQUITY, PODPISAŁ UMOWĘ WSTĘPNĄ PRZEJĘCIA IAI SA.
„WIELKIE GRATULACJE I PODZIĘKOWANIA DLA CAŁEGO ZESPOŁU TRANSAKCYJNEGO (W TYM SZCZEGÓLNIE DLA PWC I DJM), WSZYSTKIM PRACUJĄCYM PRZEZ LATA Z NAMI Z FUNDUSZU MCI CAPITAL, ZARZĄDU IAI NA KTÓRY POSTAWILIŚMY I KTÓREMU PRZEKAZYWALIŚMY PRZEZ LATA WSZYSTKO CO WIEMY – PISZE NA SWOIM BLOGU PAWEŁ FORNALSKI. – IAI GROUP KTÓRĄ MONTAGU PRZEJMUJE, MIMO JUŻ OGROMNEJ SKALI, MA POTENCJAŁ, ABY STAĆ SIĘ WIELOKROTNIE WIĘKSZĄ W NADCHODZĄCYCH LATACH. KOŃCZY SIĘ KOLEJNY ETAP MOJEJ PONAD 25-LETNIEJ DROGI OD ZAŁOŻENIA DO OGROMNEJ W SKALI TRANSAKCJI. DLA MNIE TO BYŁA SZANSA ZDOBYCIA BEZCENNEJ WIEDZY I DOŚWIADCZENIA BIZNESOWEGO I TECHNOLOGICZNEGO, ZDOBYTEJ NA REALNYCH PORAŻKACH I SUKCESACH. ZEBRANE DOŚWIADCZENIE W SKALOWANIU, BUDOWIE GRUPY SPÓŁEK, SUKCESJI I TRANSAKCYJNE JEST BEZCENNE I ZDECYDOWANIE NIE ODŁOŻĘ GO NA STRYCH, ABY SIĘ ZMARNOWAŁO. JESTEM OGROMNIE ZADOWOLONY Z PRZEBIEGU TRANSAKCJI, ORAZ PRZEDE WSZYSTKIM TEGO, ŻE Z NOWYM INWESTOREM SPÓŁKA BĘDZIE MIAŁA JESZCZE WIĘKSZE MOŻLIWOŚCI REALIZACJI TEJ WIZJI. BEZ WZGLĘDU NA WIELKOŚĆ UDZIAŁU WŁAŚCICIELSKIEGO, CAŁY ZESPÓŁ Z GRUPY IAI, KLIENCI, PARTNERZY, DEVELOPERZY MOGĄ NA PEWNO NA MNIE DOZGONNIE LICZYĆ. FOUNDEREM JEST SIĘ NA CAŁE ŻYCIE.
Whisky inwestycyjna:
zacząć budować kolekcję
Whisky od lat uchodzi nie tylko za wyjątkowy trunek degustacyjny, ale także za dobro inwestycyjne, które zyskuje na wartości wraz z upływem czasu. Kolekcjonowanie butelek wysokiej klasy stało się alternatywą dla tradycyjnych lokat czy obligacji, przyciągając inwestorów szukających stabilnych i namacalnych aktywów. Budowanie własnej kolekcji wymaga jednak wiedzy, cierpliwości i wsparcia ekspertów. Idealnym miejscem na rozpoczęcie tej podróży jest Winoteka 101 Win – partner dla osób, które chcą inwestować w alkohol z myślą o przyszłości.
Pierwszym krokiem jest zrozumienie podstaw rynku whisky inwestycyjnej. Nie każda butelka zyskuje na wartości – znaczenie ma marka, edycja, dostępność oraz reputacja destylarni. Najbardziej pożądane są edycje limitowane, single malty z uznanych destylarni oraz butelki pochodzące z już zamkniętych zakładów. Im rzadszy i trudniej dostępny trunek, tym większa szansa, że jego cena w dłuższym okresie wzrośnie. Winoteka 101 Win pomaga klientom selekcjonować takie perełki, korzystając z doświadczenia i analiz rynku, dzięki czemu już na starcie kolekcjoner unika najczęstszych błędów. Co polecamy? Na przykład marki z renomowanych destylarni: Macallan, Ardbeg, Dalmore. Marki z zamkniętych destylarni: Dundas, Caperdonich, Port Ellen. Butelki z limitowanych edycji, gdzie na butelce jest informacja np. „Limited Edition of 500 bottles” Drugim istotnym elementem jest czas. Whisky inwestycyjna to dobro długoterminowe. Wzrost wartości widoczny jest najczęściej po kilku, a nawet kilkunastu latach. Dlatego inwestor powinien podejść do budowania kolekcji z cierpliwością i konkretnym planem. Ważne jest nie tylko kupowanie odpowiednich butelek, ale także ich właściwe przechowywanie. Temperatura, brak dostępu światła i stabilne warunki przechowywania to fundament, który pozwoli zachować jakość trunku i oryginalne walory estetyczne opakowania. Winoteka 101 Win oferuje wsparcie w zakresie przechowywania i doradza, jak najlepiej zadbać o inwestycję.
Trzecim filarem inwestowania jest dywersyfikacja. Tak jak w przypadku innych aktywów, nie należy opierać się wyłącznie na jednym rodzaju whisky czy jednej destylarni. Kolekcja powinna być zróżnicowana. Powinno się to odbywać zarówno pod względem regionów produkcji, jak i typów trunku: single malt, single grain, single cask od prywatnych botelerów np. Braci Laing. Winoteka 101 Win podpowiada, jak zbalansować zakupy, aby minimalizować ryzyko i zwiększać potencjalne zyski.
I być może najważniejsze — pasja. Choć whisky inwestycyjna ma przynosić zwrot finansowy, dla wielu kolekcjonerów równie ważna jest satysfakcja z posiadania wyjątkowych butelek, których historia i rzemiosło stojące za produkcją budzą autentyczny podziw. To właśnie połączenie inwestycji i pasji czyni ten rynek tak atrakcyjnym.
Rozpoczęcie kolekcjonowania whisky inwestycyjnej z Winoteką 101 Win to wejście w świat, w którym tradycja łączy się z nowoczesnym podejściem do lokowania kapitału. Profesjonalne doradztwo, dostęp do unikatowych edycji i kompleksowe wsparcie sprawiają, że każdy, nawet początkujący inwestor, może świadomie budować swoją kolekcję. Z czasem stanie się ona nie tylko bezpiecznym aktywem, ale również źródłem prestiżu i dumy.
Relacje budujemy na budowie
W trakcie dekady działalności Laboratorium Drogowe Szczecin stało się rozpoznawalnym ogniwem w ekosystemie budownictwa całego Pomorza Zachodniego. O początkach, przełomach, wyzwaniach i planach na przyszłość rozmawiamy z prezesem zarządu dr. inż. Stanisławem Majerem oraz wiceprezesami – dr. inż. Piotrem Tkaczem i dr. inż. Grzegorzem Szmechelem.
Cofnijmy się do 2015 roku. Jak narodził się pomysł na Laboratorium Drogowe Szczecin i jakie były pierwsze wyznaczone cele?
Piotr: Impulsem do działania była dostrzeżona przez nas luka na lokalnym rynku – brakowało firmy, która kompleksowo zajmowałaby się obsługą geologiczną, laboratoryjną i szeroko rozumianym doradztwem technicznym. Od początku zależało nam, aby stworzyć coś nowoczesnego, solidnego, ale jednocześnie silnie osadzonego w Szczecinie.
Mierzyliśmy wysoko. Po kilku latach działalności dołączyliśmy także usługi projektowe, jednak już od samego początku naszym celem było zapewnienie inwestorom pełnego zaplecza technicznego, a wszystko mamy pod jednym dachem.
Stanisław: Wszyscy trzej mamy mocne zaplecze akademickie – przez lata byliśmy związani ze środowiskiem naukowym i dydaktyką, co pozwoliło nam patrzeć na branżę z nieco szerszej perspektywy. Dostrzegliśmy, że sektor po-
trzebuje świeżego spojrzenia, kompetentnych, prywatnych podmiotów, które będą oferować usługi na poziomie, do jakiego przyzwyczaiła nas nauka.
Grzegorz: Na początku najważniejsze było jedno… przetrwać (śmiech). Chcieliśmy po prostu sprawdzić, czy nasz pomysł ma szansę się obronić na rynku. Zakładaliśmy, że pierwsze miesiące mogą być trudne finansowo, tymczasem już po dwóch działalność zaczęła przynosić zysk. To utwierdziło nas w przekonaniu, że trafiliśmy w realną potrzebę i rynek czekał na tego rodzaju ofertę.
Czy pamiętacie moment, w którym poczuliście, że „to się uda”, że z małego laboratorium rodzi się poważna firma?
Piotr: Przełom nastąpił w drugim roku działalności, kiedy równolegle obsługiwaliśmy dwa duże kontrakty infrastrukturalne – obwodnice Szczecinka (S11) i Nowogardu (S6). Takie realizacje wymagają nie tylko zaplecza sprzętowego i kadrowego, ale też przemyślanego planowania i zabezpieczenia finansowego. Kiedy ruszyliśmy z obiema inwestycjami, poczuliśmy, że zdobyliśmy zaufanie a jednocześnie jesteśmy gotowi na więcej.
Grzegorz: To był prawdziwy test. Musieliśmy rozwinąć bazę sprzętową, zatrudnić specjalistów, znaleźć finansowanie. Wtedy też po raz pierwszy skorzystaliśmy z mechanizmu bezpośrednich płatności, co było potwierdzeniem naszej wiarygodności. Pamiętam, jak siedzieliśmy z Piotrem i powiedzieliśmy sobie: „A może weźmy oba kontrakty?”. Nie mieliśmy wtedy ani sprzętu, ani ludzi – ale mieliśmy determinację. I to był moment, w którym naprawdę ruszyliśmy z miejsca.
To był pierwszy tak duży krok?
Piotr: Zdecydowanie. Największy stres pojawił się przy drugim kontrakcie, bo zależało nam, aby wykonać wszystko rzetelnie. To wiązało się z konkretnymi inwestycjami: zakupem kilku aut terenowych, zatrudnieniem specjalistów, rozbudową zespołu. I właśnie wtedy poczuliśmy, że klienci zaufali nam bardziej, niż my sami sobie. W pewnym sensie to oni „sfinansowali” nasz rozwój – uwierzyli w nasz startup i dali mu szansę.
Grzegorz. A jeśli ktoś decyduje się pracować ze startupem, to znaczy, że dostrzega w nim realny potencjał.
Co było największym wyzwaniem w pierwszych latach
działalności – zespół, klienci, sprzęt, czy może przekonanie rynku do Waszej marki?
Grzegorz: W zasadzie wszystkiego po trochu. Dużym wyzwaniem było pozyskanie i sfinansowanie odpowiedniego sprzętu. Jeśli chcieliśmy działać na wysokim poziomie, musieliśmy zainwestować w nowoczesne laboratoria, aparaturę, flotę samochodową. Każdą zarobioną złotówkę od razu reinwestowaliśmy. Utrzymanie sprzętu, jego serwis, kalibracja – to wszystko kosztuje. A równolegle budowaliśmy zespół i stopniowo przekonywaliśmy rynek, że jesteśmy partnerem godnym zaufania.
Piotr: Każdy z nas miał już swoją markę osobistą i wnosiliśmy do firmy różne kompetencje. Synergia tej wiedzy była naszym atutem, ale też wymagała czasu, żeby zbudować zespół, który potrafi pracować w naszym systemie.
Jak opisalibyście kulturę pracy w Laboratorium Drogowym Szczecin, co Was najbardziej wyróżnia?
Stanisław: Tym, co nas najbardziej definiuje, jest wszechstronność oraz głęboki szacunek do wiedzy – zarówno własnej, jak i tej, którą dzielą się inni. Każdy z nas obronił doktorat w innej specjalności budownictwa: mamy w zespole drogowca, materiałowca i geotechnika. Choć działamy w różnych obszarach, codziennie uczymy się od siebie nawzajem i patrzymy na inwestycje z szerszej perspektywy. Klient otrzymuje usługę kompleksową, a nie tylko wycinek procedury.
Piotr: U nas nie ma jednej osoby od wszystkiego – każdy specjalizuje się w swoim zakresie, i to właśnie ta różnorodność jest naszą siłą. Ogromną wagę przykładamy do świadomości i kompetencji całego zespołu. Nawet laboranci terenowi dokładnie rozumieją nad czym pracują, znają kontekst badań i potrafią w jasny sposób odpowiedzieć klientowi, co poszło nie tak, dlaczego i co można poprawić.
W jaki sposób udało Wam się zbudować zespół, który potrafi działać w tak różnych projektach?
Piotr: Mamy bardzo klarowne podejście do rekrutacji – szukamy przede wszystkim ludzi uczciwych, zaangażowanych i otwartych na świat. Wykształcenie oczywiście ma znaczenie, ale nie jest najważniejsze. Liczy się chęć nauki, gotowość do pracy zespołowej i zrozumienie, że klient zawsze stoi w centrum naszych działań.
Stanisław: Dla mnie kluczowe są trzy cechy: osobowość, pracowitość i ciekawość. Można mieć dyplom, ale jeśli ktoś
nie zadaje pytań i nie interesuje się tym, co robi – trudno zbudować na tym zaangażowanie. Wolimy pracować z technikiem, który ma pasję i chce się rozwijać, niż z inżynierem bez wewnętrznej motywacji. Wiele osób szkolimy od podstaw – mamy dobrze opracowane systemy wdrożeniowe i wewnętrzne programy szkoleniowe.
Grzegorz: Każdy członek naszego zespołu wie, że nie ma prawa opuścić budowy, nie udzieliwszy informacji klientowi. To fundament naszej kultury – relacje oparte na dialogu i zaufaniu. Jeśli ktoś nie potrafi rozmawiać z ludźmi lub nie chce tego robić, zwyczajnie nie odnajdzie się w naszym zespole.
Jakie znaczenie miało uzyskanie akredytacji PCA i wdrożenie systemu jakości dla wizerunku Laboratorium?
Stanisław: Uzyskanie akredytacji Polskiego Centrum Akredytacji było dla nas krokiem milowym – choć nie początkiem drogi, a jej świadomym etapem. Już wcześniej działaliśmy w oparciu o wewnętrzne procedury i standardy, które po prostu zostały sformalizowane, dopracowane i udokumentowane zgodnie z wymaganiami PCA. To nie jest tak, że wcześniej nasze badania były mniej rzetelne – akredytacja stała się natomiast formalnym potwierdzeniem jakości, którą od początku stawialiśmy na pierwszym miejscu.
Grzegorz: Dla mnie osobiście największą wartością tego procesu było właśnie uporządkowanie całego obiegu dokumentów i obsługi klienta. Dziś jesteśmy w stanie dokładnie prześledzić każdą sprawę. Jeżeli klient po kilku latach wraca z pytaniem o konkretne badanie, potrafimy to odnaleźć, odtworzyć i dostarczyć potrzebne dokumenty.
Piotr: System zarządzania jakością to dziś kręgosłup funkcjonowania całej firmy. Realizujemy średnio tysiąc operacji dziennie na próbkach, a jednocześnie prowadzimy obsługę ponad stu inwestycji miesięcznie. Gdyby nie usystematyzowanie procesów, panowałby chaos – a dla nas najważniejsze są powtarzalność wyników i możliwość ich pełnego odtworzenia.
Stanisław: Obserwujemy rosnące zainteresowanie także ze strony klientów indywidualnych. Inwestorzy prywatni są coraz bardziej świadomi – wiedzą, że dobrze przeprowadzone badania to oszczędność na etapie realizacji inwestycji.
Jakie doświadczenie było najtrudniejsze, ale dziś traktujecie je jako lekcję, która Was wzmocniła?
Piotr: Początki były zdecydowanie najtrudniejsze zarówno pod względem odpowiedzialności, jak i niepewności. Nie wiedzieliśmy, jak zareaguje rynek, czy zyskamy zaufanie klientów, czy uda się zbudować zespół. Wszystkiego uczyliśmy się po drodze, a skala wyzwań rosła z każdym krokiem.
Grzegorz: Była to też ogromna niewiadoma finansowa –inwestowaliśmy własne środki, ryzykowaliśmy. Ale determinacja, wzajemnie wsparcie i zaufanie szybko zaczęły przynosić rezultaty. Jednym z najważniejszych i najrozsądniejszych kroków było nawiązanie od początku stałej współpracy z prawnikiem.
Stanisław: To była decyzja strategiczna. Wiele młodych firm traktuje obsługę prawną jako zbędny koszt. Dla nas było to fundamentem bezpieczeństwa, nie tylko formalnego, ale też wewnętrznego spokoju. Mogliśmy skupić się na tym, co potrafimy najlepiej, wiedząc, że kwestie formalne są zabezpieczone.
Grzegorz: Pamiętam, jak jedna z pierwszych dużych umów wróciła z kancelarii cała zaznaczona na czerwono. Dla nas wszystko wyglądało w porządku, dopiero doświadczenie prawnika pokazało, ile ryzyk ukrywa się w pozornie oczywistych zapisach. To była cenna lekcja.
Jakie macie plany na kolejną dekadę?
Stanisław: Chcemy dalej rozszerzać zakres naszej akredytacji PCA, ale w sposób przemyślany, koncentrując się na badaniach faktycznie potrzebnych w regionie. Inwestujemy również w specjalistyczny sprzęt, który umożliwia przeprowadzanie analiz dotąd zlecanych poza Pomorzem Zachodnim. Naszym celem jest budowanie lokalnej niezależności, aby te zaawansowane badania można było wykonać tu, na miejscu, szybko i z udziałem ekspertów, których nasi klienci znają i którym ufają.
Grzegorz: Coraz większe znaczenie ma dla nas także odpowiedzialność środowiskowa. Musimy zmierzać w stronę zero waste. Już dziś rozwijamy działania w zakresie recyklingu materiałów, m.in. ponownego wykorzystania kruszonego betonu. Chcemy pokazywać, że to nie odpad, lecz pełnowartościowy surowiec, i że mądre gospodarowanie zasobami to obowiązek całej branży.
Przez dekadę istnienia firma wypracowała swoją tożsamość. Jaki jest znak rozpoznawczy marki Laboratorium Drogowe Szczecin?
Grzegorz: Od początku przyjęliśmy założenie, że chcemy
oferować klientom pełną, kompleksową obsługę techniczną, w której równie ważne jak wyniki laboratoryjne jest doradztwo inżynierskie. Wspieramy wykonawców i projektantów, rozwiązując problemy pojawiające się na placu budowy czy w dokumentacji.
Piotr: Dziś możemy z dumą powiedzieć, że zbudowaliśmy nie tylko firmę, ale i rozpoznawalną markę. Nasze działania opierają się na trzech filarach: badaniach (zarówno terenowych jak i laboratoryjnych), geologii i projektowaniu wraz z doradztwem technologicznym. Taki model pozwala nam kompleksowo obsługiwać inwestycje.
Co Was, jako liderów, motywuje najbardziej – rozwój firmy, nowe technologie, czy może satysfakcja klientów?
Grzegorz: Oczywiście – rozwój, nowe technologie, inwestycje w sprzęt czy wdrażanie kolejnych badań dają dużą satysfakcję. Ale dla mnie najważniejsze są relacje. Fakt, że klienci wracają, nie tylko z kolejnymi zleceniami, ale też po radę, po rozmowę. Zdarza się, że rozmawiamy godzinę przez telefon, bez żadnego zlecenia czy faktury – po prostu dlatego, że wiedzą, że mogą na nas liczyć. I właśnie to zaufanie daje największą satysfakcję. Bo potem jadę z dziećmi przez miasto i mogę powiedzieć: „Zobacz, tu współtworzyliśmy most, a tam – stadion”. Czasem nasza praca nie jest widoczna gołym okiem, ale jej efekty kształtują otaczający świat.
Piotr: Dla mnie najbardziej satysfakcjonujące są te drobne momenty, w których konkretna wiedza techniczna przekłada się na realne rozwiązanie. Jedna sugestia, która pomaga uniknąć błędu. Jedno pytanie, które zmienia tok myślenia.
Albo telefon: „Zrobiliśmy tak, jak mówiliście – zadziałało”. Taka informacja zwrotna jest bezcenna.
Rozmawiała Anna Wysocka / foto: materiały prasowe
DR INŻ. GRZEGORZ SZMECHEL
DR INŻ. PIOTR TKACZ
DR INŻ. STANISŁAW MAJER
Każda firma może potrzebować szybkiego finansowania
ACTUM Finanse to szczecińska firma specjalizująca się w udzielaniu elastycznych pożyczek z kapitału spółki. O powodach, dla których jest jednocześnie jednym z liderów branży pozabankowych pożyczek hipotecznych w Polsce, rozmawiamy z jej właścicielem, panem Remigiuszem Rekmanem.
Co było główną inspiracją lub impulsem do wejścia na trudny rynek finansów?
Można by rzec, że to raczej branża pożyczkowa sama mnie znalazła… Z szeroko pojętymi usługami finansowymi jestem związany już od przeszło 20 lat. W 2004 roku otworzyłem działalność gospodarczą, w ramach której przede wszystkim zajmowałem się wykupem należności i ich windykacjągłównie zawierałem z dłużnikami ugody, tak aby mieli możliwość spłaty nabytych przeze mnie wierzytelności. Okazało się, że część dłużników, w szczególności małych firm, ma tylko chwilowe problemy finansowe, a ich zobowiązania wynikają jedynie z braku płynności finansowej. Wraz z rozwojem przedsiębiorstwa zmieniła się jego forma prawna oraz profil działalności przesuwając się właśnie w sferę finansów. ACTUM Finanse powstało w 2009 roku i obecnie działamy w branży B2B udzielając finansowania firmom na potrzeby związane z przedmiotem ich działalności. Nie muszą to być spółki, mogą to być również przedsiębiorcy działający w formie jednoosobowej działalności gospodarczej. Choć zwykle udzielamy pożyczek w wysokości ponad 100 tysięcy złotych, to naszymi klientami są mikro i małe firmy.
Czym więc różnicie się od banku? Macie np. wyższe oprocentowanie?
Czy wyższe – to zależy na jaki okres zaciągana jest pożyczka. Jeśli klient potrzebuje finansowania na krótki okres, załóżmy 2-3 miesiące, to myślę, że oferty są porównywalne. Problem w tym, że zwykle jeśli mały przedsiębiorca chce zaciągnąć firmową pożyczkę w banku, to samo kompletowanie dokumentów i procedowanie wniosku może zająć kilka miesięcy. Nie mówiąc już o sytuacji, gdzie klient ma jakąś zaległość w ZUS lub US. Nam zdarza się pożyczać pieniądze nawet w ciągu jednego dnia! Ostatnio udzieliliśmy pilnego finansowania w kwocie 250 tys. w ciągu dwóch dni. Udało by się nawet w jeden, ale klient musiał dostarczyć dokumenty z wydziału geodezji znajdującego się w miejscowości oddalonej o ponad 100 km od Szczecina.
Czyli udzielacie pożyczek również dla klientów spoza Szczecina?
Oczywiście! Mamy klientów z całej Polski. Mimo tego, że w branży działa kilka profesjonalnych podmiotów, to nasza elastyczność i przejrzyste warunki sprawiają, że przedsiębiorcy przyjeżdżają do nas nawet z południa kraju. Najlepszym
dowodem jakości naszych usług jest fakt, że mamy klientów, którzy regularnie do nas wracają.
Jakie największe potrzeby przedsiębiorców dostrzegli
Państwo na rynku finansowania firm?
Wszyscy jesteśmy obecnie zabiegani i brak nam czasu. Zatem najważniejszy jest właśnie czas. Finansowanie często potrzebne jest natychmiast, a nie „za kilka miesięcy”. Druga rzecz to prostota – wielu przedsiębiorców nie ma czasu na kompletowanie stosów dokumentów. Każdego klienta traktujemy indywidualnie. Nawet jeśli ktoś ma zaległości w ZUS czy US, ustalamy powody powstania tych długów, szanse na wyjście klienta z problemów i dopiero wówczas podejmujemy decyzję. Często finansujemy też deweloperów na końcowym etapie inwestycji, czy też fliperów, którzy w bankach mają małe szanse na kredyt.
Jakie są obawy ACTUM i wyzwania na najbliższych kilka lat? To dobre pytanie! Generalnie jestem spokojny o ACTUM i nasz portfel należności, bo dokładnie sprawdziliśmy sytuacje finansową naszych klientów a wierzytelności są zabezpieczone hipotekami. Oczywiście nigdy nic nie wiadomo, szczególnie w tak niespokojnych czasach, ale każdemu przedsiębiorcy życzyłbym tak stabilnego portfela wierzytelności. Wiem, co mówię, bo jestem również biegłym sądowym z zakresu wyceny należności. Przyznam, że bardziej obawiam się nadmiernej elektronizacji procesów. Działamy trochę „po staroświecku” – rozmawiamy z klientem, analizujemy jego potrzeby i wspólnie ustalamy warunki finansowania. Tymczasem rynek idzie w stronę „jednego kliknięcia”. Dlatego naszym wyzwaniem jest znalezienie równowagi między tradycyjnym podejściem do klienta a automatyzacją usług. Już korzystamy z podpisu elektronicznego i często zawieramy umowy na odległość, więc nie jesteśmy aż tak konserwatywni. Życzyłbym też sobie, aby klienci ze Szczecina trafiali do nas bezpośrednio, a nie przez pośredników z innych miast Polski. Właśnie dlatego zamieszczam w Waszym magazynie reklamę, która, muszę przyznać, najwyraźniej działa!
A jakie są perspektywy rozwoju ACTUM?
Tu sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Rozwój jest ściśle powiązany z poziomem pasywów, a podmioty udzielające pozabankowych pożyczek mają ograniczony dostęp do zewnętrznego finansowania. Popyt na nasze usługi jest duży, dlatego pracujemy nad rozwiązaniem inspirowanym sekurytyzacją. Poczyniliśmy już nawet pewne kroki, które są w fazie – nazwijmy to – realizowanego pomysłu. Otóż, planujemy sprzedawać inwestorom udziały w zabezpieczonych hipotecznie udzielonych już przez nas pożyczkach. Ma to być bezpieczna inwestycja pasywna, z gwarancją cesji zwrotnej w przypadku konieczności windykacji należności – tak, aby nasz inwestor nie musiał włączać się w egzekucję komorniczą i miał pewność zwrotu zaangażowanego kapitału. Roczny zysk na poziomie ponad 12% przyciągnął już kilku inwestorów, ale to dopiero początek.
Jakie miałby Pan rady dla firm szukających finansowania pozabankowego?
Po pierwsze przeliczcie dobrze, czy przewidywane dochody z inwestycji zapewniają bezpieczną obsługę zaciąganego zobowiązania. Po drugie, ale być może najważniejsze, czytajcie umowy ze zrozumieniem! W razie wątpliwości warto skonsultować się z prawnikiem. Zawsze lepiej negocjować warunki umowy przed podpisaniem, niż później żałować.
autor: Ds / foto: Alicja Uszyńska
INWESTYCJA W POŻYCZKI HIPOTECZNE
Inwestycja polega na zakupie udziału w wierzytelności z tytułu aktywnej pożyczki zabezpieczonej hipoteką na nieruchomości.
DLACZEGO WARTO:
• pożyczka zabezpieczona hipoteką
• 12,14% rocznie zysku z odsetek od udziału
000 zł to dochód 506 zł/m-c
Industrial Bridge 2025
Porozmawiajmy o biznesie
Szczecin po raz kolejny stanie się miejscem, gdzie decyzje zapadają szybciej niż zwykle, a spotkania procentują przez lata. Już 19 listopada w Regionalnym Centrum Innowacji i Transferu Technologii
ZUT (RCIiTT) odbędzie się szósta edycja międzynarodowego wydarzenia Industrial Bridge – forum, które od dekady zrzesza przedsiębiorców, inżynierów, naukowców i inwestorów z całej Europy.
20 minut. Tylko tyle i aż tyle wystarczy, aby postawić krok naprzód.
Na czym polega siła Industrial Bridge?
Na konkretach. Uczestnicy rejestrują się wcześniej, wybierają partnerów, z którymi chcą porozmawiać „jeden na jeden”, a potem – punktualnie i bez zbędnych formalności – zasiadają do 20-minutowych rozmów. Jeden dzień, kilkanaście spotkań, kilka języków, a potencjał? Zaskakująco wysoki.
– To taka „biznesowa szybka randka”, ale w bardzo profesjonalnym wydaniu – mówi Krystyna Streich, nowa dyrektorka RCIiTT. – Często właśnie od takich rozmów zaczynają się współprace, które potem rozwijają się przez lata.
Kto może się spotkać?
Industrial Bridge przyciąga przede wszystkim firmy z branży stalowej, metalowej, morskiej i stoczniowej, ale także z sektora transportu, logistyki, budownictwa inżynieryjnego i energetyki odnawialnej. Coraz częściej uczestniczą też firmy technologiczne, badawcze i doradcze – każdy, kto działa w łańcuchu wartości tych sektorów, znajdzie tu rozmówców.
Dzięki współpracy z siecią Enterprise Europe Network do Szczecina przyjeżdżają przedstawiciele firm z Niemiec, Szwecji, Czech, Irlandii, a także innych krajów – łącznie nawet z 65 rynków. To rzadka okazja, aby bez wyjeżdżania z regionu spotkać potencjalnych partnerów z różnych stron Europy.
Co można zyskać?
Uczestnicy mówią wprost: to wydarzenie, z którego wraca się z nowymi, obiecującymi kontaktami, planami, a czasem z gotowymi propozycjami współpracy. Nie chodzi tylko o kontrakty – Industrial Bridge to także przestrzeń do rozmów o wspólnych projektach badawczo-rozwojowych, o technologiach, które dopiero wchodzą na rynek, czy o pomysłach, które potrzebują dobrego partnera, aby ruszyć z miejsca.
Wszystko odbywa się w formule przemyślanej logistycznie. Spotkania są wcześniej potwierdzone, dzięki czemu każda rozmowa ma sens i cel. Oszczędność czasu i konkret – to chyba najlepsze podsumowanie.
Wstęp wolny, ale po wcześniejszej rejestracji
Udział w Industrial Bridge 2025 jest bezpłatny, ale wymaga wcześniejszej rejestracji. Wystarczy wejść na stronę, uzupełnić profil firmy i wskazać, z kim chcesz porozmawiać.
Spotkajmy się w Szczecinie
– Chcemy, aby uczestnicy wyjeżdżali stąd z konkretnymi planami, kontaktami, może z pierwszymi szkicami projektów – mówi Tomasz Łyżwiński, organizator wydarzenia. – Ale równie ważne jest dla nas to, aby poznali region, jego potencjał i ludzi, którzy tu działają.
19 listopada Szczecin ponownie stanie się punktem przecięcia biznesowych dróg. Jeśli działasz w branżach przemysłowych i szukasz partnerów do rozmowy – nie może Cię tu zabraknąć.
Regionalne Centrum Innowacji i Transferu Technologii ZUT w Szczecinie ul. Jagiellońska 20–21, Szczecin www.innowacje.zut.edu.pl
British Council wraca do Szczecina
We wrześniu w SAIL International School w Szczecinie otwarto pierwszy w Polsce cyfrowy punkt egzaminacyjny British Council. Dzięki temu jeszcze w tym roku będzie można zdawać IELTS z bezpieczną weryfikacją tożsamości. Porozmawialiśmy z partnerami stojącymi za jego uruchomieniem — o IELTS, jednej z najpopularniejszych na świecie kwalifikacji językowych.
Dlaczego British Council uruchomił pierwszy w Polsce cyfrowy punkt egzaminacyjny IELTS w Szczecinie?
– Otwarcie nowego Partner Testing Point w Szczecinie to element szerszej strategii zwiększania dostępności egzaminu IELTS na terenie całej Polski. Zależy nam na tym, aby osoby przystępujące do egzaminu – niezależnie od miejsca zamieszkania – miały wygodny i równy dostęp do uznawanego na świecie testu językowego. Nowy punkt w Szczecinie odpowiada na rosnące zapotrzebowanie w północno-zachodniej części kraju, mówi Ewelina Piorun, EU North Cluster Deputy Exams Director, British Council. – Z perspektywy osób planujących podejście do egzaminu IELTS, dostępność lokalnego punktu testowego to duże udogodnienie. Nowe centrum w Szczecinie umożliwia zdawanie testu w nowoczesnej, komputerowej formule, co przekłada się na elastyczność w wyborze terminu i szybszy dostęp do wyników. Dla wielu osób to pierwszy krok na drodze do studiów, pracy lub życia za granicą. Cieszymy się, że możemy wspierać uczestników egzaminu, oferując im komfortowe warunki, dodaje Julia Rachwał, Exams Operations Manager for Poland & Lithuania.
Dlaczego wybrano właśnie SAIL International School?
SAIL z własnej inicjatywy stanęła do publicznego przetargu w Wielkiej Brytanii na utworzenie punktu egzaminacyjnego IELTS. – Nasze doświadczenie jako Centrum Egzaminacyjne Cambridge pomogło spełnić rygorystyczne wymagania, zwłaszcza w obszarze przetwarzania i ochrony danych, weryfikacji tożsamości oraz infrastruktury technicznej – wyjaśnia Katarzyna Zamaro, Dyrektor Operacyjny w SAIL.
Co to oznacza dla SAIL International School – nowe możliwości i prestiż?
Cambridge International A-Levels oraz IELTS to złote stan-
dardy międzynarodowych kwalifikacji: pierwsze w edukacji licealnej, drugie w potwierdzaniu znajomości języka angielskiego, otwierając drzwi do programów akademickich, procesów rekrutacyjnych i imigracyjnych. Obie kwalifikacje są uznawane w ponad 160 krajach i wysoko cenione przez czołowe uczelnie oraz pracodawców.
Nowe partnerstwo British Council z SAIL International School – jedyną w regionie szkołą oferującą program i egzaminy licealne Uniwersytetu Cambridge – tworzy w Szczecinie naturalne centrum dla osób planujących studia, pracę i życie w świecie anglojęzycznym. – To po prostu ekscytujące miejsce do nauki – podkreśla Michael Glück, Prezes Zarządu SAIL.
Kto może zdawać IELTS w SAIL i kiedy odbędzie się pierwszy egzamin?
Jeszcze tej jesieni w placówce przy ul. Doktora Judyma 24 oferowane będą dwa typy egzaminu: IELTS General Training jest przeznaczony dla osób, które chcą pracować, mieszkać lub podjąć kształcenie zawodowe w krajach anglojęzycznych. IELTS Academic stanowi uznany dowód wymaganych umiejętności językowych na studia w języku angielskim. Jesteśmy wpisani do Bazy Usług Rozwojowych i z przyjemnością informujemy o możliwościach publicznego dofinansowania szkoleń przygotowawczych dla osób indywidualnych i firm.
Jak będzie się odbywać rejestracja na egzaminy?
Wkrótce terminy egzaminów zostaną opublikowane na stronie internetowej British Council. W sprawie wstępnych zapisów i szkoleń przygotowawczych prosimy o kontakt: IELTS@sail.info.pl ds./foto. SAIL International School w Szczecinie
Longevity – nowa filozofia medycyny estetycznej
Longevity nie jest już modnym hasłem, ale rewolucją w myśleniu o zdrowiu, urodzie i przyszłości. To filozofia, która łączy naukę, styl życia i medycynę estetyczną, aby zatrzymać młodość na dłużej.
Każdy z nas zna osoby, które w wieku sześćdziesięciu lat wyglądają jak czterdziestolatkowie – pełne energii, z jasnym spojrzeniem i promienną skórą. Są też tacy, których czas dotyka szybciej i intensywniej, mimo że metryka pokazuje ten sam wiek. Dlaczego tak się dzieje? Na proces starzenia wpływa wiele czynników: genetyka, styl życia, dieta, promieniowanie UV, stres, a nawet jakość snu. To właśnie dlatego dwoje ludzi w tym samym wieku może wyglądać i czuć się zupełnie inaczej. Dziś już wiemy, że procesy starzenia można spowalniać, a medycyna estetyczna staje się ważnym partnerem w tej drodze.
Longevity w najprostszym tłumaczeniu oznacza długowieczność, ale w istocie chodzi o coś więcej – o zachowanie jak najlepszej jakości życia przez maksymalnie długi czas. To troska o to, aby ciało, umysł i skóra pozostawały w harmonii, a starzenie przebiegało wolniej i łagodniej. W tym podejściu kluczowe jest zapobieganie, a nie tylko reagowanie na objawy upływającego czasu. Medycyna estetyczna w duchu longevity to nie doraźna poprawa wyglądu, lecz strategia inwestowania w przyszłość – w młodość, witalność i zdrowie.
Wśród narzędzi, które idealnie wpisują się w ten nurt, szczególne miejsce zajmuje impulsowe źródło światła w postaci światła szerokopasmowego, czyli broadband light – technologia, która początkowo wykorzystywana była głównie w redukcji przebarwień czy naczynek, a dziś uważana jest za jedno z najbardziej fascynujących odkryć. Badania pokazują, że regularne terapie światłem szerokopasmowym oddziałują na ekspresję genów w komórkach skóry, przywracając im cechy charakterystyczne dla skóry młodszej biologicznie. Innymi słowy, skóra nie tylko wygląda lepiej, ale zaczyna funkcjonować jak młodsza – produkuje więcej
kolagenu, odzyskuje elastyczność i uruchamia mechanizmy regeneracyjne, które z wiekiem zwykle ulegają osłabieniu. To nie jest już maskowanie objawów starzenia, ale realne spowalnianie ich u źródła.
Jednak światło szerokopasmowe, stosowane na świecie już od kilkunastu lat to nie jedyne narzędzie, które wspiera tę filozofię. Również biostymulatory tkankowe, mezoterapia czy terapie laserowe i ultradźwiękowe uruchamiają naturalne procesy naprawcze, sprawiając, że skóra i tkanki odzyskują jędrność i świeżość. Dzięki nim medycyna estetyczna staje się częścią nowoczesnej prewencji, wspierając organizm na poziomie biologicznym, a nie tylko estetycznym.
Filozofia longevity to coś więcej niż medycyna – to styl życia, który łączy zdrową dietę, ruch, regenerację i świadome wybory ze wsparciem nowoczesnych technologii. To nowa jakość dbania o siebie, w której luksusem staje się nie chwilowy efekt, ale zatrzymanie młodości na dłużej.
My, w naszej klinice od 25 lat podążamy tą drogą, od 17 lat stosujemy i łączymy w terapie skojarzone laseroterapię i inne źródła światła. Zawsze wierzymy, że medycyna estetyczna nie powinna być wyłącznie poprawą wyglądu, lecz inwestycją w przyszłość – w zdrowie skóry, w jej młodość i naturalną witalność. Dlatego filozofia longevity jest nam szczególnie bliska, bo od lat stanowi część naszej misji i podejścia do pacjenta.
Medycyna estetyczna w duchu longevity to opowieść o pięknie, które zaczyna się w komórkach i trwa latami. To nowa era, w której zatrzymany czas przestaje być marzeniem, a staje się rzeczywistością.
Jesień sprzyja pielęgnacji.
Czas na regenerację
Gdy letnie słońce ustępuje miejsca chłodniejszym porankom, skóra zaczyna sygnalizować potrzebę nawilżenia, bywa, że pojawiają się przebarwienia, zaskórniki, zaczerwienienia. Jesień to moment, w którym warto zwolnić, wsłuchać się w potrzeby ciała i… oddać głos specjalistom.
Dobrze wykonana praca procentuje przez cały rok. Bo formę na lato robimy przecież jesienią.
W Atelier Zdrowia i Urody Magdy Skowrońskiej sezon jesienno-zimowy to czas intensywnej regeneracji, pielęgnacji i terapii, których nie sposób przeprowadzić latem. Jesień sprzyja także refleksji nad tym, jak pielęgnować urodę w harmonii ze zdrowiem – świadomie i z rozwagą.
Dbajmy o stopy nie tylko latem
Choć letnie obuwie ustępuje miejsca jesiennym, zakrytym botkom, pielęgnacja stóp wcale nie powinna się kończyć. Jednym z częstszych, a często bagatelizowanych powikłań
po noszeniu letnich stylizacji paznokci (których nie ściągamy na jesień) jest onycholiza – bezbolesne, ale niebezpieczne oddzielenie płytki paznokcia od łożyska.
– To wyjątkowo podstępna dolegliwość – tłumaczy Magda Skowrońska. – Przez wiele tygodni potrafi przebiegać bezobjawowo, nie wywołując bólu ani dyskomfortu. Niestety, to właśnie wtedy, w powstałej przestrzeni mogą namnażać się bakterie i grzyby. W efekcie pojawia się tzw. zielona bakteria – dodaje.
Jesienią warto zdjąć stylizację, skontrolować stan paznokci
u podologa i – jeśli zachodzi taka potrzeba – wdrożyć odpowiednie postępowanie. Pozostawienie odrośniętej hybrydy pod naciskiem jesiennego obuwia to krótka droga do uszkodzeń płytki i przewlekłych problemów, które wymagają długotrwałego leczenia. A przecież lepiej zapobiegać niż leczyć.
Jesień, czyli najlepszy czas na epilację Skóra po lecie często domaga się regeneracji, a obecny sezon to idealny czas, aby zadbać o jej gładkość. Epilacja laserowa to jeden z najczęściej wybieranych zabiegów w sezonie jesienno-zimowym. Powód jest prosty: ograniczona ekspozycja na promieniowanie UV minimalizuje ryzyko przebarwień.
W Atelier Zdrowia i Urody zabieg wykonywany jest przy użyciu nowoczesnego lasera diodowego działającego na trzech długościach fali oraz laserem Fotona. Pozwala to dobrać parametry idealnie dopasowane do koloru włosa, fototypu skóry i konkretnego obszaru zabiegowego.
– Epilacja to nie tylko sposób na usunięcie owłosienia – tłumaczy Magda Skowrońska. – W wielu przypadkach chodzi o poprawę jakości skóry, ograniczenie wrastania włosów, redukcję podrażnień czy wsparcie terapii rogowacenia mieszkowego.
Ile zabiegów potrzeba? Zazwyczaj od 6 do 10, ale wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji. W przyszłości warto zaplanować zabiegi przypominające, aby utrzymać efekt gładkiej, zdrowej skóry. Jesień i zima sprzyjają regularności, a to właśnie systematyczność gwarantuje najlepsze rezultaty.
Jakie zabiegi będą idealne tej jesieni w Atelier?
Słońce, morska woda i klimatyzacja to trio, które zostawia na skórze wyraźne ślady. Właśnie teraz jest idealny moment na ich złagodzenie, wyrównanie kolorytu i dogłębną regenerację. Co znajdziemy w ofercie?
Aquapure – wieloetapowy zabieg oczyszczająco-pielęgnacyjny, który delikatnie złuszcza martwy naskórek, a jednocześnie głęboko nawilża i dostarcza substancje aktywne. Idealny dla cer odwodnionych, zmęczonych, zanieczyszczonych. Oczyszcza, odświeża i przywraca skórze promienność. Czas rekonwalescencji jest skrócony do absolutnego minimum.
Geneo – nowoczesna procedura typu „3w1”, która scala eksfoliację, naturalne dotlenienie skóry oraz intensywne odżywienie. Dzięki kapsułkom z substancjami aktywnymi oraz reakcji chemicznej wywołującej efekt tzw. „bąbelkowego tlenu”, zabieg pobudza mikrokrążenie i poprawia strukturę skóry. Efekty są widoczne już po pierwszej sesji – skóra staje się jędrniejsza, gładsza i pełna blasku.
Dermaquest – Peelingi Dermaquest to zaawansowane zabiegi terapeutyczne, oparte na połączeniu kwasów, enzymów, roślinnych komórek macierzystych, czystego retinolu i witaminy C. Działają głęboko, ale bezpiecznie – regenerują, odbudowują i skutecznie redukują przebarwienia, trądzik oraz oznaki starzenia. Terapie dobierane są indywidualnie, po konsultacji i analizie pielęgnacji domowej.
Lira – to zabiegi o szerokim zastosowaniu – również dla kobiet w ciąży i karmiących. Bazują na innowacyjnych skład-
nikach, takich jak MASQ-tech™, probiotyki, złoto czy peptydy. Rozświetlają, wygładzają, poprawiają jędrność i koloryt skóry. Efekty są widoczne szybko, a procedury bezpieczne nawet dla bardzo wymagających cer.
Laser Fotona – wszechstronny zabieg frakcyjny, który pozwala na przemyślaną odbudowę struktury skóry. Sprawdza się w terapii blizn, przebarwień, rozszerzonych porów, a także w wygładzaniu zmarszczek i poprawie napięcia skóry. Energia lasera stymuluje produkcję kolagenu i elastyny, skóra zyskuje nową jakość – jest gęstsza, gładsza i widocznie odmłodzona.
Bogactwo dostępnych metod pozwala na pełne odejście od gotowych schematów. Każdy plan zabiegowy powstaje na podstawie szczegółowej konsultacji i uważnej analizy kondycji skóry.
Skóra w sezonie grzewczym. Co warto wiedzieć?
Skóra wystawiona jest na szczególnie trudne warunki. Częste zmiany temperatur – między rozgrzanym wnętrzem a zimnym powietrzem na zewnątrz – w połączeniu z tym suchym, ogrzewanym prowadzą do odwodnienia, utraty blasku oraz zwiększonej podatności na podrażnienia i mikrouszkodzenia. Szczególnie mocno cierpią okolice ust i policzki, które są najbardziej narażone na działanie czynników zewnętrznych.
– W pielęgnacji domowej stawiamy przede wszystkim na minimalizm i skuteczność – mówi Magda Skowrońska, właścicielka Atelier. – Filtr przeciwsłoneczny to absolutna podstawa przez cały rok, naprawdę warto o tym pamiętać, ale jesienią zachęcam również, aby sięgać po preparaty wspierające odbudowę bariery hydrolipidowej i zabezpieczające usta. Czasem jeden dobrze dobrany kosmetyk wystarczy, aby przywrócić komfort i zauważalnie poprawić kondycję skóry.
Sezon grzewczy nie musi oznaczać pogorszenia wyglądu cery. Kluczem jest konsekwencja i świadoma pielęgnacja –gabinetowa oraz domowa – która chroni, wzmacnia i przygotowuje skórę na chłodniejsze miesiące.
Najlepszy czas na walkę z trądzikiem
Właśnie teraz nadchodzi dobry moment, aby rozpocząć intensywną terapię trądziku. – Latem jesteśmy ograniczeni przez słońce, teraz możemy działać intensywniej – mówi Magda Skowrońska. – To nie znaczy jednak, że wszystko zależy od kosmetologa. Praca nad trądzikiem to proces wielopłaszczyznowy, wymagający także zaangażowania klienta – szczególnie w obszarze diety, pielęgnacji domowej i stylu życia.
10-lecie Atelier
Już 22 listopada Atelier Zdrowia i Urody będzie obchodzić swoje 10 urodziny! Szykuje się wyjątkowe wydarzenie z niespodziankami, loterią, darmowymi zabiegami i prezentami dla klientów. Szczegóły wydarzenia już wkrótce pojawią się na profilach społecznościowych Atelier.
Atelier Zdrowia i Urody Magda Skowrońska www.atelier.szczecin.pl gabinet.atelier.szczecin@gmail.com | tel.: 530 018 012 Łukasińskiego 41S/3, 71-215 Szczecin
Okiem dermatologa
Dr Kamila Stachura
Zanim wybierzesz się „na laser”, przeczytaj.
To ważne dla twojej skóry
O tej porze roku trochę z przyzwyczajenia, a trochę z zakodowanych w nas informacji technologie laserowe spotykają się ze zwiększonym zainteresowaniem. Czy jesień to jedyna pora roku na lasery? Nie. Czy nie każdy laser to gwarancja poprawy i efektów? Nie. Czy laser może być przepisem na przebudowę, odmłodzenie skóry, likwidację przebarwień i zmarszczek? Tak. Dlatego warto wiedzieć więcej o technologiach laserowych.
Działają płytko lub głęboko. Wymagają zaplanowania kilku dni rekonwalescencji lub po swoim działaniu pozostawiają tylko lekkie zaczerwienienie. Wymagają serii 2-3 działań lub wystarczy je powtarzać np. co dwa lata. To dlatego, ważna jest wiedza i pytania w gabinecie o specyfikę działania i spodziewane efekty. Różnorodność technologii laserowych i ich możliwości to na ogół bardzo dobra wiadomość dla pacjentów, ale ich siła nie tkwi w samych urządzeniach czy parametrach, ale w tym, kto i jak używa ich w pracy.
Technologie laserowe są cenione w pracy i obecne w mojej codziennej praktyce od wielu lat. Ważne zarówno w monoterapii, jak i procedurach łączonych, są podstawowym narzędziem w działaniu na skórę z bardzo różnymi potrzebami, u pacjentów w każdym wieku. Jestem zwolenniczką łączenia różnych technologii laserowych oraz integrowania ich z innymi metodami zabiegowymi. Ta siła synergii zwykle daje oczekiwane rezultaty i zadowolenie pacjentów, ale jest zarezerwowana dla lekarzy i ekspertów, którzy mają dostęp do wielu technologii laserowych, mają wiedzę i doświadczenie pozwalające opracowywać autorskie procedury. One są w dzisiejszej medycynie estetycznej prawdziwym game changerem.
Autorskie terapie łączone to dopasowane do pacjenta połączenia różnych zabiegów i technologii, które wzajemnie się uzupełniają, aby osiągnąć lepsze i bardziej kompleksowe efekty niż pojedynczy zabieg. Są od wielu lat podstawą pracy z pacjentami wszystkich ekspertów w mojej klinice. W wielu przypadkach obejmują także łączenie działania różnych laserów w odpowiednich odstępach czasu i w prawidłowej kolejności, tak aby pacjenci cieszyli się dobrą kondycją skóry przez cały rok. W przypadku technologii laserowych, jest ona zwykle efektem głębokiej przebudowy, działania na różnych warstwach skóry, które odpowiada za to, jaki efekt widzimy w lustrze.
Technologia czy parametry
Aby działanie dało efekt, ważne są oba czynniki. Dlatego też dobieranie technologii laserowych do potrzeb danej
Ta siła synergii zwykle daje oczekiwane rezultaty i zadowolenie pacjentów, ale jest zarezerwowana dla lekarzy i ekspertów, którzy mają dostęp do wielu technologii laserowych, mają wiedzę i doświadczenie pozwalające opracowywać autorskie procedury.
skóry zostawmy lekarzom podczas konsultacji gabinetowej. Nie zawsze ten sam laser, który wykonaliśmy rok czy dwa lata temu i zdaniem pacjenta przyniósł dobre efekty, będzie odpowiedni dzisiaj. To samo dotyczy osób z bliskiego i dalszego kręgu znajomych, którzy rekomendują pacjentom konkretne urządzenie, bo w ich przypadku zabieg dał pożądane wyniki. Eksperci w klinice muszą mieć wybór, by dobierać optymalne działanie i urządzenie, ale też pracować na odpowiednich parametrach. Swobodę w wyborze daje im przede wszystkim wiedza, asystowanie przy zabiegach doświadczonych lekarzy i własne wnioski wyniesione z tych procesów. Odpowiedni dobór parametrów i działań stanowi istotny czynnik dający efekty. W mojej opinii jest to rzeczą unikalną, którą warto szukać na rynku.
Dzisiejsze technologie laserowe wykorzystywane są w wielu aspektach zdrowotnych i estetycznych — trudno wyobrazić sobie bez nich gabinet. Kluczem jednak jest ich łączenie i prawidłowy dobór. W eksperckich rękach są przełomem w leczeniu i pielęgnacji. Ze względu na ich siłę, konieczna jest umiejętność oszacowania efektów i działania według planu dla danej skóry. O to chodzi w medycynie estetycznej. Nie o wynik tu i teraz, ale o to, jak skóra będzie zmieniała się w ciągu najbliższych miesięcy i lat. Chodzi również o to, jak działać bezpiecznie i skutecznie. W przypadku technologii laserowych to ważne parametry.
Hormony odgrywają ważną rolę w funkcjonowaniu całego organizmu – również w kondycji skóry. Ich poziom zmienia się w różnych etapach życia, takich jak dojrzewanie, ciąża, menopauza, a także pod wpływem stresu czy chorób. O tym, jak poszczególne hormony wpływają na skórę i jak powinna wyglądać pielęgnacja w tym przypadku, rozmawiamy z dr n. med. Ewą Duchnik, dermatolog i lekarzem medycyny estetycznej z Twojej Przychodni.
Od dawna wiemy, że hormony wpływają na kondycję skóry, które z nich mają największe znaczenie?
Należą do nich: estrogeny, androgeny, kortyzol oraz hormony tarczycy. Już wyjaśniam dlaczego tak jest. Estrogeny: zwiększają syntezę kolagenu, glikozaminoglikanów i ceramidów, poprawiają mikrokrążenie i gojenie ran, obniżają utratę wody. Ich niedobór prowadzi do suchości, ścieńczenia naskórka i szybszego spadku jędrności skóry. Androgeny (np. testosteron): stymulują gruczoły łojowe, nasilają rogowacenie ujść mieszków włosowych i wpływają na mieszki włosowe (hirsutyzm, łysienie androgenowe). Z kolei kortyzol, potocznie nazywany „hormonem stresu” może przyczynić się do powstania zaburzeń bariery naskórkowej i opóźnienia gojenia. Wpływ na prawidłowe funkcjonowanie naszej skóry mają również hormony tarczycy: niedoczynność skutkuje zwiększoną suchością skóry i łamliwością włosów; nadczynność wiąże się np. z pojawieniem się rumieniowych plam, potliwością i przerzedzeniem, a nawet wypadaniem włosów.
Czy istnieje zależność między gospodarką hormonalną a starzeniem się skóry?
Oczywiście. Na przykład podczas menopauzy dochodzi do znacznego pogorszenia kondycji skóry poprzez przyspieszoną utratę kolagenu (szacunkowo do około 30% w pierwszych
5 latach), zmniejszenie nawilżenia i gęstości skóry. Są zasady, które każdy z nas może stosować, aby zachować jak najdłużej młodzieńczy wygląd. To całoroczne stosowanie kremów z filtrem ochronnym, preparaty zawierające antyoksydanty oraz nawilżanie skóry.
Jakie schorzenia dermatologiczne są najczęściej związane z zaburzeniami hormonalnymi?
Do chorób dermatologicznych, w których gospodarka hormonalna ma ogromne znaczenie, należą m.in.: trądzik młodzieńczy, łojotokowe zapalenie skóry, łysienie androgenowe czy melasma (inaczej ostuda).
W jaki sposób zatem odróżnić problemy skórne wynikające z problemów hormonalnych od tych spowodowanych innymi czynnikami?
Decyduje o tym obraz kliniczny, wywiad zebrany z pacjentem, dokładne badanie przedmiotowe (np. typowe umiejscowienie zmian skórnych), kontekst i badania uzupełniające.
W takim razie, które zabiegi medycyny estetycznej są szczególnie polecane w okresie spadku poziomu estrogenów i jak się do nich przygotować?
Preferuje się techniki stymulujące przebudowę macierzy komórkowej i poprawę jakości skóry. Ja swoim pacjentkom zalecam zabiegi, które
działają stymulująco na syntezę kolagenu np. biostymulatory, takie jak kwas polimlekowy (PLLA). Dają efekt zagęszczenia i poprawy sprężystości. Polecam również tzw. Skinboosters, czyli usieciowany kwas hialuronowy dla poprawy nawilżenia i tekstury. Bardzo lubię zabiegi z wykorzystaniem toksyny botulinowej — nie wpływa co prawda na gęstość skóry, ale harmonizuje obraz i daje efekt wypoczętej twarzy. Jeśli chodzi o przygotowanie do zabiegu, to priorytetem jest wyrównanie i stabilizacja chorób towarzyszących np. niedoczynności lub nadczynności tarczycy oraz kontrola stanu zapalnego skóry.
Pani doktor, a jak dbać o taką skórę na co dzień?
Rekomenduję prosty, konsekwentny schemat z naciskiem na barierę, kontrolę stanu zapalnego i fotoprotekcję. Aby wzmacniać barierę naskórkową, zalecam preparaty zawierające np. ceramidy (tzw. kremy z profilami „skin identical”), kwas hialuronowy, mocznik 5–10% czy niacynamid 2–5%. W przypadku nadmiernej produkcji sebum: kwas azelainowy 15–20%, hydroksykwasy alfa i beta, czy nadtlenek benzoilu. Warto także pamiętać o produktach zawierających antyoksydanty np. witamina C oraz o preparatach fotoprotekcyjnych.
czy po prostu chęć spojrzenia w lustro i zobaczenia swojej najlepszej wersji – każdy moment jest dobry, aby zadbać o siebie. Ale efekt „wow” nie bierze się znikąd. Medycyna estetyczna nie jest plastrem na wszystko. Działa najlepiej wtedy, kiedy działa się z głową. Dlatego plan to podstawa.
Co można zrobić dla swojej skóry w ciągu najbliższych tygodni, miesięcy, a nawet lat? Rośnie rola świadomego planowania i budowania tzw. beauty planów, czyli strategii działania dostosowanej do kalendarza sezonowego, potrzeb skóry i stylu życia klientek.
Czas działa na naszą korzyść – Zabiegi medycyny estetycznej często wymagają czasu, zarówno na osiągnięcie pełnego efektu, jak i na ewentualną rekonwalescencję. Planując je z wyprzedzeniem, mamy możliwość dobrania odpowiednich procedur do naszych potrzeb, bez presji czasu – podkreśla Magdalena Ceran. – Pozwala to również na stworzenie spójnego planu działania, który będzie bezpieczny i skuteczny. Dzięki temu unikamy „gaszenia pożarów” na ostatnią chwilę. Jeśli przed nami ważne wydarzenie, np. ślub, wyjazd wakacyjny czy sesja zdjęciowa, warto zgłosić się do gabinetu z wyprzedzeniem. Optymalnie? Nawet 3–6 miesięcy wcześniej. To pozwala na wdrożenie działań regeneracyjnych, przeciwstarzeniowych, nawilżających czy modelujących – dokładnie takich, jakich skóra aktualnie potrzebuje.
Wolumetria twarzy czy modelowanie ust powinny być wykonane ok. 6–8 tygodni wcześniej; mezoterapia i biostymulatory – najlepiej w serii, rozpoczętej nawet 3–4 miesiące przed wydarzeniem, a zabiegi laserowe – minimum 2–3 miesiące wcześniej, aby dać skórze czas na regenerację.
Idealny plan? Zawsze indywidualny
– Idealny beauty plan to ten, który jest indywidualnie dopasowany do konkretnej osoby, jej wieku, stanu skóry, oczekiwań, a nawet trybu życia – tłumaczy specjalistka. – Właśnie dlatego wszystko zaczyna się od konsultacji, podczas której można ocenić, czego naprawdę potrzebuje skóra i jakie działania będą bezpieczne oraz skuteczne. Początki zazwyczaj obejmują podstawową pielęgnację gabinetową (np. oczyszczanie, nawilżanie, delikatne bio -
Ceran Aesthetic
Bolesława Krzywoustego 9-10, Szczecin, Poland 70-250
CH Kupiec 1 piętro
Telefon: +48 512 377 948
ceran_aesthetic
stymulatory), a dopiero później, w miarę potrzeb, bardziej zaawansowane procedury.
Zabiegi, które działają lepiej razem
– Często najlepsze efekty uzyskujemy wtedy, gdy łączymy różne techniki w jednym planie – mówi Magdalena Ceran. Działanie synergiczne pozwala wykorzystać moc kilku rozwiązań bez obciążania skóry.
Przykłady? BTX EFFECT i kwas hialuronowy – redukcja zmarszczek i poprawa konturu twarzy. Biostymulatory i mezoterapia – regeneracja na wielu poziomach. Zabiegi bankietowe po głębszych procedurach – dla ostatecznego efektu świeżości przed wielkim dniem. Każde z tych połączeń musi być jednak przemyślane i odpowiednio rozplanowane w czasie, tylko wtedy jest skuteczne i bezpieczne.
Systematyczność działa cuda
Największym błędem jest traktowanie zabiegów jako szybkiego ratunku na ostatnią chwilę. – Jednorazowe działania dają krótkotrwały efekt. Systematyczność to klucz do trwałych rezultatów – podkreśla właścicielka Ceran Aesthetic. Tak jak nie zmienimy sylwetki jedną wizytą na siłowni, tak też jeden zabieg nie sprawi, że skóra „wróci do formy” na stałe.
Czasem wystarczy jeden krok
– Zawsze powtarzam: medycyna estetyczna nie jest kwestią przypisaną do wieku, a potrzeby – mówi Magdalena Ceran. – Jeśli czujesz, że Twoja skóra straciła blask, jest odwodniona, wiotka albo po prostu nie wyglądasz na tyle, na ile się czujesz – to jest ten moment. Wszystko zaczyna się od jednego kroku. Nie trzeba od razu zmieniać wszystkiego – wystarczy jeden mały zabieg, jedno spotkanie, jeden plan. Bo piękno… lubi plan.
autorka: Anna Wysocka
Zamknij strach w Białej Szufladzie
Chirurgia stomatologiczna często kojarzy się z inwazyjnością i bólem. W rzeczywistości jest dziedziną, która w nowoczesnym wydaniu stawia na wyważoną dokładność i bezpieczeństwo. W pierwszej chwili kojarzymy ją z usuwaniem zębów, ale to także szereg procedur umożliwiających skuteczne leczenie i przygotowanie do dalszych etapów terapii – protetycznej, ortodontycznej czy implantologicznej.
W gabinetach Biała Szuflada chirurgia zajmuje szczególne miejsce, nie jako doraźne działanie, ale jako przemyślany element szerszego planu leczenia. Zespół lekarzy specjalizujących się w tej dziedzinie pracuje w oparciu o doświadczenie, najnowszą wiedzę medyczną i zaawansowane technologie, skupiając się na umiejętnościach zabiegowych oraz empatycznym podejściu do pacjenta. O roli chirurgii we współczesnej stomatologii, najczęstszych wskazaniach do zabiegów oraz o tym, jak wygląda codzienna praca w tym obszarze, rozmawiamy z lek. dent. Piotrem Zaczkowskim oraz lek. dent. Bartłomiejem Matysikiem z Białej Szuflady.
Co najczęściej budzi obawy pacjentów przed zabiegiem chirurgicznym? Jak wygląda Wasze podejście do tego lęku?
Piotr Zaczkowski: Wciąż największy niepokój budzą ekstrak-
cje ósemek i zabiegi wymagające cięcia oraz szycia tkanek. Samo słowo „chirurgia” brzmi dla wielu pacjentów poważnie, wręcz groźnie. Źródłem lęku rzadko jest sam zabieg –częściej to wyobrażenia: o bólu, powikłaniach, długim dochodzeniu do siebie. Właśnie dlatego naszym zadaniem jest ten strach oswoić, tłumaczymy każdy krok, przewidujemy możliwe scenariusze, dajemy pacjentowi poczucie pełnej kontroli i bezpieczeństwa. Rozmowa, uważność i obecność to w moim odczuciu najskuteczniejsze narzędzia w radzeniu sobie z lękiem.
Bartłomiej Matysik: Najczęściej obawy dotyczą właśnie ekstrakcji właśnie zębów trzecich trzonowych, tzw. ósemek. To nie są najprzyjemniejsze zabiegi, ale odpowiednie przygotowanie mentalne pacjenta potrafi znacząco obniżyć poziom stresu. Szczegółowo omawiamy przebieg procedury, możliwe dolegliwości, a w wybranych przypadkach stosujemy także premedykację farmakologiczną, która wspiera pacjenta emocjonalnie przed zabiegiem.
Jakie problemy najczęściej sprowadzają dziś pacjentów do chirurga stomatologicznego? Czy zauważacie jakieś zmiany w tym zakresie?
P. Z.: Najczęściej to zatrzymane ósemki, zęby nieodwracalnie uszkodzone lub wymagające usunięcia z powodów protetycznych. Wzrasta też liczba pacjentów z chorobami przyzębia czy zmianami zapalnymi. Co ciekawe, coraz częściej zgłaszają się też osoby świadome, które wiedzą, że pewne zabiegi profilaktyczne w obrębie tkanek miękkich mogą uchronić je przed większymi problemami w przyszłości.
To dla mnie bardzo pozytywny sygnał – rośnie świadomość i odpowiedzialność za własne zdrowie.
B. M.: W ostatnich latach proporcje rzeczywiście się zmieniają – rośnie liczba zabiegów związanych z implantami, ale wciąż najczęściej usuwamy zęby z powodu powikłań po próchnicy. Tego typu zabiegi są podstawą naszej pracy, choć zakres działań znacznie się rozszerzył.
Czy są jakieś wskazania, które najczęściej kwalifikują pacjenta do zabiegów chirurgii stomatologicznej? Kiedy już jest ten moment, że to jedyne wyjście, bo inne metody już się nie sprawdzą?
P. Z.: Chirurgia w stomatologii to trochę jak ostatnia karta w talii – sięgamy po nią wtedy, kiedy inne rozwiązania zawiodły albo po prostu nie są już możliwe. Najczęściej jest to sytuacja, gdy ząb jest nie do uratowania – mimo leczenia zachowawczego czy endodontycznego. Chirurgia wkracza też, gdy konieczne jest przygotowanie jamy ustnej do dalszego leczenia – protetycznego, ortodontycznego czy implantologicznego. Dla pacjenta to moment trudny, bo brzmi jak ostateczność, ale w praktyce to często pierwszy krok do odzyskania komfortu, zdrowia i estetyki. Paradoksalnie więc zabieg, którego pacjent się boi, otwiera drogę do nowej jakości życia.
B. M.: Decydujące jest to, ile zęba pozostało nad dziąsłem. Jeśli ząb jest całkowicie zniszczony, trudno mówić o jego odbudowie. Czasem udaje się znaleźć niestandardowe rozwiązania, ale ostateczna decyzja zawsze opiera się na badaniu klinicznym i diagnostyce radiologicznej – to one dają pełny obraz sytuacji i nic tego nie zastąpi.
Jakie cechy poza wiedzą medyczną są dziś nieodzowne w pracy chirurga stomatologicznego?
P. Z.: Precyzja, cierpliwość i spokój – to oczywistości. Ale ogromną rolę odgrywają kompetencje miękkie: empatia, umiejętność słuchania, prowadzenia rozmowy. Pacjent może nie zapamiętać detali zabiegu, ale zapamięta, czy był potraktowany z uwagą i zrozumieniem.
B. M.: Empatia i otwartość. Trzeba umieć spojrzeć na problem pacjenta szerzej – czasem rozwiązanie leży poza naszą dziedziną, warto wtedy umieć współpracować z innymi specjalistami i nie zamykać się tylko we własnym obszarze.
Leczenie pacjenta – jak ono wygląda? Wymaga opieki kilku specjalistów? Czy w takich sytuacjach pacjent ma lekarza prowadzącego?
P. Z.: W praktyce przypomina to trochę orkiestrę. Każdy specjalista gra swoją partię, ale musi być dyrygent, który spaja całość. Zazwyczaj jest to lekarz prowadzący – ten, który pierwszy spotkał pacjenta i zna najlepiej jego potrzeby oraz oczekiwania. To on koordynuje leczenie, planuje kolejność wizyt i czuwa nad tym, aby poszczególne etapy układały
się w logiczną i skuteczną całość. Dla pacjenta to ogromna ulga – zamiast samemu „biegać” od specjalisty do specjalisty, ma poczucie, że ktoś prowadzi go krok po kroku, dbając o to, by każdy element leczenia był na najwyższym poziomie.
W czym tkwi największa wartość leczenia wszechstronnego, które jest domeną Białej Szuflady?
P. Z.: Największą wartością jest spójność i kompleksowość. Pacjent trafiający do Białej Szuflady nie musi zastanawiać się, kto zajmie się jego problemem, bo ma pewność, że pod jednym dachem znajdzie cały zespół specjalistów, którzy ze sobą współpracują, a nie działają w oderwaniu od siebie. To nie tylko wygoda, ale przede wszystkim gwarancja jakości –bo leczenie jest przemyślane, całościowe, a każdy etap uzupełnia kolejny.
B. M.: Stomatologia jest aktualnie tak rozległą dziedziną, że kompleksowe leczenie wymaga wiedzy z wielu jej dziedzin. Spojrzenie na problem pacjenta okiem chirurga, protetyka czy periodontologa zapewnia, że żaden z jego problemów nie zostanie pominięty a pacjent ma szanse na leczenie, które zapewni mu zdrowie jamy ustnej przez całe życie.
ul. Wyszyńskiego 14 lok U/01, 70-201 Szczecin | tel. +48 91 433 13 65 | email: info@bialaszuflada.pl ul. Koralowa 86/88, 71-220 Bezrzecze | tel. +48 533 943 394 | email: koralowa@bialaszuflada.pl ul. Mur Południowy 3, 73-200 Choszczno | tel. 95 71 59 059 | email: choszczno@bialaszuflada.pl
Zadbaj o swoje zdrowie i urodę w miejscu, gdzie wiedza medyczna spotyka się z nowoczesną technologią. Z myślą o Tobie stworzyliśmy wyjątkowe miejsce, które łączy profesjonalne zabiegi z zakresu urody i zdrowia.
Dr n. med. Katarzyna Romaniuk
– wieloletnia wykładowczyni akademicka, specjalizująca się w holistycznym podejściu do piękna i regeneracji
Mgr fizjoterapii Mateusz Dąbrowski
– specjalista terapii manualnej i pracy z bólem
ZABIEGI FIZJOTERAPEUTYCZNE
mgr Mateusz Dąbrowski
• Terapia manualna
• Rehabilitacja pourazowa i pooperacyjna
• Terapia blizn (m.in. po abdominoplastyce, operacjach piersi, cesarskich cięciach)
• Fizjoterapia po zabiegach estetycznych i chirurgicznych (w tym po zabiegach onkologicznych)
• Fizjoterapia stomatologiczna
• Fizjoterapia uroginekologiczna
Siła w kobiecości
– rozmowa z mgr fizjoterapii
Mateuszem Dąbrowskim
Fizjoterapia uroginekologiczna jeszcze kilka lat temu była niszową dziedziną. Dziś coraz częściej do gabinetów trafiają kobiety zarówno młode jak i w dojrzalszym wieku, które borykają się z problemami urologicznymi. O znaczeniu tej specjalizacji, metodach terapeutycznych i efektach pracy rozmawiamy z mgr fizjoterapii Mateuszem Dąbrowskim.
Fizjoterapia uroginekologiczna, to dziedzina, która realnie zmienia życie kobiet, przywraca zdrowie, komfort i poczucie kobiecości. Dzięki specjalistom kobiety odzyskują kontrolę nad swoim ciałem i pewność siebie. Profesjonalne podejście, wiedza kliniczna i indywidualne traktowanie pacjentek sprawiają, że ta dziedzina medycyny staje się nieodłącznym elementem współczesnej opieki nad kobietą.
Fizjoterapia oznacza zdrowie
– W mojej pracy spotykam pacjentki, które przez lata mierzyły się z dolegliwościami uznawanymi za „wstydliwe” – nietrzymaniem moczu, obniżeniem narządów rodnych, bolesnością okolic intymnych. Fizjoterapia pozwala im odzyskać zdrowie, a co za tym idzie – swobodę w codziennym funkcjonowaniu” – podkreśla Mateusz Dąbrowski.
Problemy, z którymi zgłaszają się pacjentki, mają bezpośredni wpływ na komfort życia – od aktywności zawodowej, przez uprawianie sportu, po życie intymne. Z tego powodu fizjoterapia uroginekologiczna staje się coraz bardziej doceniana także przez lekarzy ginekologów, którzy coraz częściej kierują pacjentki do fizjoterapeuty.
Nie tylko po ciąży
Choć najczęściej mówi się o powrocie do zdrowia po porodzie, zakres działań jest znacznie szerszy. – Pracuję zarówno z kobietami w okresie poporodowym, jak i z pacjentkami w okresie menopauzy czy w wieku senioralnym. Mięśnie dna miednicy mogą wymagać wsparcia na każdym etapie życia, a terapia zawsze przynosi wymierne efekty – zapewnia Mateusz Dąbrowski.
Dodaje, że wśród problemów, które mogą dotyczyć kobiet niezależnie od wieku, znajdują się m.in.: nietrzymanie moczu i gazów, uczucie ciężkości w podbrzuszu, bolesność podczas współżycia czy bóle w dolnej części pleców związane z dysfunkcjami dna miednicy.
Metody pracy
Fizjoterapia uroginekologiczna nie opiera się na jednym uniwersalnym schemacie. Każda pacjentka wymaga pre-
cyzyjnej diagnostyki i indywidualnie dobranego programu terapii. – Podstawą jest dokładny wywiad i badanie. Dzięki temu mogę ocenić funkcjonowanie mięśni dna miednicy, napięcie tkanek, koordynację oddechową. Następnie dobieram metody pracy – od technik manualnych, przez ćwiczenia wzmacniające i rozluźniające, aż po trening świadomości ciała – tłumaczy Dąbrowski.
Duży nacisk kładzie się na edukację pacjentek w zakresie codziennych nawyków: właściwej postawy, ergonomii pracy, prawidłowego oddychania i bezpiecznej aktywności fizycznej. – To ma ogromne znaczenie. Często proste zmiany w codziennym funkcjonowaniu przynoszą spektakularne efekty terapeutyczne – wyjaśnia fizjoterapeuta.
Czas profilaktyki
Fizjoterapia nie jest przeznaczona wyłącznie dla kobiet, które już doświadczają poważnych dolegliwości.
– Coraz częściej zgłaszają się pacjentki świadome, które chcą zadbać o profilaktykę. To szczególnie istotne w okresie ciąży i po porodzie, ale także w czasie menopauzy. Właściwe wsparcie w tym czasie zapobiega wielu problemom zdrowotnym w przyszłości – zaznacza Dąbrowski.
Do gabinetu warto udać się także wtedy, gdy pojawiają się pierwsze niepokojące objawy, takie jak: uczucie parcia, ból w dolnych partiach pleców czy epizodyczne nietrzymanie moczu. Wczesna interwencja zwiększa skuteczność terapii.
Efekty, które zmieniają życie
Choć dla wielu pacjentek rozpoczęcie terapii bywa wyzwaniem, efekty mówią same za siebie.
Największą satysfakcję daje moment, w którym pacjentka po kilku tygodniach mówi, że może znów biegać, ćwiczyć, cieszyć się bliskością z partnerem bez bólu i skrępowania.
To pokazuje, że nasza praca ma ogromną wartość – podkreśla fizjoterapeuta.
Wielu pacjentkom udaje się uniknąć zabiegów chirurgicznych i farmakoterapii, a poprawa jakości życia jest odczuwalna niemal natychmiast.
ul. Kardynała Stefana Wyszyńskiego 32/34 (gab. nr 4) 70-202 Szczecin | 504 325 073
Ćwiczenia, dieta i… brak efektu. Dlaczego nie mogę schudnąć?
„Gdy tylko wrócę z urlopu biorę się za siebie! Za rok na wakacje pojedzie nowy ja!” - zakończenie okresu wakacyjnego jest często czasem podejmowania decyzji o redukcji masy ciała. Gdy tylko przekraczamy próg domu bierzemy się do roboty: znajdujemy najnowszą modną dietę, zapisujemy się na ćwiczenia… Jednak po kilku obiecujących tygodniach efekty są coraz mniejsze, a rośnie nasza frustracja. Dlaczego nie możemy trwale schudnąć?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie warto zastanowić się nad tym w jaki sposób nasz organizm magazynuje energię dostarczaną mu z pożywienia i w jaki sposób ją następnie spożytkuje. Każdy zjedzony przez nas posiłek po strawieniu doprowadza do wzrostu poziomu glukozy w naszym krwiobiegu. Ta glukoza jest następnie transportowana do tkanek, które ją spożytkują. Do których tkanek trafia? Tu wchodzi na scenę insulina.
Insulina to hormon produkowany przez trzustkę, który działa jak klucz wpuszczający glukozę do tkanek. Im więcej glukozy jest w naszym krwiobiegu, tym więcej jest w nim insuliny.
Im więcej receptorów insulinowych posiada tkanka i im większa jest wrażliwość na działanie tego hormonu, tym więcej otrzymają energii w postaci glukozy. Przykładem tkanki bardzo wrażliwej na insulinę jest niestety tkanka tłuszczowa. Hormon ten odpowiada tam za proces lipogenezy, czyli zwiększania objętości komórek tłuszczowych. Rozrastająca się tkanka tłuszczowa napędza zaś wytwarzanie coraz większych ilości insuliny (aby starczyło jej dla innych tkanek) doprowadzając do zjawiska insulinooporności, stamtąd zaś niedaleko już do cukrzycy typu 2.
Dużo receptorów dla insuliny ma też tkanka mięśniowa –jednak niestety tylko w momencie wysiłku i bezpośrednio po nim. Oznacza to, że w momencie spoczynku znaczna część glukozy, nie wykorzystanej na utrzymanie nas przy życiu, zostanie zmagazynowana w postaci tłuszczu. Jednak wysiłek fizyczny promuje wykorzystanie jej przez komórki mięśniowe.
Czy oznacza to, że wystarczy przyjmować mniej kalorii niż potrzebujemy by chudnąć? Tak. I nie. Kiedy nasz organizm funkcjonuje w warunkach deficytu kalorycznego zużywa co prawda zapasy tkanki tłuszczowej, ale też redukuje tempo metabolizmu oraz „pozbywa się” tkanki mięśniowej, której utrzymanie wymaga dużych ilości energii. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt wytwarzania w tej sytuacji dużych ilości greliny- hormonu, który uaktywnia ośrodki głodu. W efekcie po pewnym czasie, by dalej chudnąć, musimy jeść coraz mniej jednocześnie mając coraz mniej energii i wciąż czując głód. Brzmi znajomo?
Czy możemy jakoś wyjść z tego błędnego koła? Możemy przestrzegać diety promującej stabilne, powolne wchłanianie glukozy, minimalizując gwałtowne wzrosty stężenia
insuliny. Powinniśmy komponować posiłki z produktów o niskim ładunku glikemicznym - takich jak zielone warzywa, pełnoziarniste produkty zbożowe, czy ryby. Drugim krokiem jest spożywanie odpowiedniej ilości białka, które promuje uczucie sytości i zmniejsza rozpad mięśni. Na zapotrzebowanie na białko wpływa poziom aktywności fizycznej, jednak dziennie nie powinniśmy jeść go mniej niż 0,8g na każdy kilogram masy ciała – rozdzielając tą ilość na wszystkie posiłki.
Aby zwiększyć codzienne spalanie kalorii zacznijmy ćwiczyć. Wbrew obiegowej opinii ćwiczenia aerobowe, takie jak np. bieganie, nie są jedyną drogą do upragnionej sylwetki- właściwie dobrane ćwiczenia siłowe przeciwdziałają utracie mięśni i podnoszą metabolizm spoczynkowy, czyli ilość energii, którą nasze ciała spalają w spoczynku.
Nie bez znaczenia pozostają też badania laboratoryjne – lekarz powinien doradzić nam oznaczenie lipidogramu, czyli poziomu cholesterolu. Cholesterol działa niczym klej zmniejszając wrażliwość tkanek na insulinę zmuszając trzustkę do cięższej pracy. Innym przydatnym badaniem jest jonogram z uwzględnieniem jonów magnezu. Zapotrzebowanie na ten jon może wzrastać nawet trzykrotnie u osób aktywnych fizycznie. Sprawdzić należy funkcję nerek, wątroby i morfologii krwi. Warto oznaczyć też poziom glukozy i insuliny oraz sprawdzić jak na ich poziom wpływa słodki posiłek.
Pamiętajmy też, że bezpieczna utrata tkanki tłuszczowej może być procesem długotrwałym, powinna mieć również dobrze zdefiniowany „punkt końcowy”- pewna jej ilość jest niezbędna dla zdrowia. Nie powinna się też odbywać kosztem masy mięśniowej, która jest tarczą hamującą procesy starzenia.
Niekiedy niezbędne będzie farmakologiczne wspomaganie walki z nadwagą, szczególnie w sytuacji gdy jesteśmy dotknięci znaczną otyłością - odpowiednio dobrane leki pozwalają zmniejszyć uczucie głodu czy pozytywnie wpłynąć na metabolizm. Pamiętajmy jednak, że nie istnieje „cudowna tabletka”, dzięki której bez wysiłku trwale schudniemy. Istotne jest wielokierunkowe podejście do problemu- najlepsze efekty osiągane są przez pacjentów korzystających ze wsparcia zespołu specjalistów, w którego skład może wejść dietetyk, psycholog, trener, fizjoterapeuta i lekarz. Skorzystajmy z ich wsparcia aby wypracowany przez nas wysiłek dał efekty, które utrzymają się przez całe życie.
Medycznie & Estetycznie
Bezpiecznie
w gabinecie
W dobie rosnącej popularności zabiegów medycyny estetycznej coraz więcej osób decyduje się na poprawę wyglądu i samopoczucia z pomocą specjalistów. Jednak za estetyką powinno iść przede wszystkim bezpieczeństwo. W rozmowie z dr. n. med. Marcinem Wiśniowskim, specjalistą chirurgii ogólnej i transplantologii klinicznej, poruszamy najważniejsze kwestie, które każdy pacjent powinien znać przed podjęciem decyzji o zabiegu. Rozmawiamy, m.in. jak zweryfikować kompetencje lekarza, czym charakteryzuje się rzetelna konsultacja medyczna i jakie prawa przysługują pacjentowi. Dzięki temu można uniknąć ryzyka i świadomie wybrać gabinet spełniający najwyższe standardy.
Panie doktorze, przy wyborze gabinetu medycyny estetycznej, na co trzeba zwrócić uwagę i co należy sprawdzić, by uniknąć ryzyka?
Przy wyborze gabinetu medycyny estetycznej warto zwrócić uwagę, by zabiegi wykonywał lekarz z odpowiednimi kwalifikacjami i doświadczeniem, a sam gabinet był wpisany do rejestru podmiotów leczniczych i spełniał standardy higieny oraz bezpieczeństwa. Należy upewnić się, że używane preparaty są oryginalne, certyfikowane i przechowywane zgodnie z wymogami, a przed zabiegiem przeprowadzana jest konsultacja medyczna z omówieniem przeciwwskazań i ryzyka. Istotne są także realne opinie pacjentów, transparentność gabinetu co do stosowanych metod i posiadanie ubezpieczenia OC, które dodatkowo chroni pacjenta w razie powikłań.
Czy pacjent ma prawo sprawdzić uprawnienia lekarza, jego certyfikaty, dyplomy? Można zapytać o wykształcenie i kwalifikacje?
Pacjent ma pełne prawo zapytać lekarza o jego wykształcenie, specjalizację i doświadczenie w medycynie estetycznej, a także poprosić o okazanie certyfikatów i dyplomów potwierdzających kwalifikacje oraz ukończone szkolenia, ponieważ są to informacje, które powinny być jawne i dostępne dla bezpieczeństwa i świadomej decyzji pacjenta. Kwalifikacje lekarza
można także sprawdzić w centralnym rejestrze lekarzy na stronie Naczelnej Izby Lekarskiej.
Kiedy już wybierzemy gabinet i lekarza, to jak powinna wyglądać prawidłowa konsultacja lekarska, czy musimy np. podpisywać dokumenty przed zabiegiem?
Prawidłowa konsultacja lekarska przed zabiegiem powinna obejmować dokładny wywiad medyczny, ocenę stanu zdrowia i skóry, omówienie wskazań, przeciwwskazań oraz możliwych efektów i powikłań. Lekarz powinien odpowiedzieć na pytania pacjenta i zaproponować najbezpieczniejsze rozwiązanie. Przed zabiegiem pacjent ma obowiązek podpisać świadomą zgodę, czyli dokument potwierdzający, że został poinformowany o procedurze, ryzyku i alternatywnych metodach leczenia.
O czym lekarz przed zabiegiem powinien nas poinformować?
Lekarz powinien poinformować pacjenta o celu i przebiegu procedury, spodziewanych efektach, możliwych powikłaniach i ryzyku, przeciwwskazaniach oraz dostępnych alternatywnych metodach, a także o zasadach postępowania po zabiegu.
Jeśli dojdzie do powikłań, to jak w tym przypadku wygląda procedura?
dr Wiśniowski Chirurgia i Medycyna Estetyczna ul. Janusza Kusocińskiego 12/LU3 | 70–237 Szczecin | tel.: 91 820 95 54 / dr WIŚNIOWSKI chirurgia i medycyna estetyczna | www.drwisniowski.pl
Fenomen
WŁAŚCIWOŚCI LUDZKIEGO ORGANIZMU
CZASU WYKORZYSTUJE TO MEDYCYNA, NE, W KTÓRYCH WYKORZYSTUJE SIĘ WŁASNY O FENOMENIE TERAPII AUTOLOGICZNEJ MEDYCYNY
Czym są zabiegi autologiczne?
W przypadku wystąpienia powikłań lekarz powinien niezwłocznie udzielić pomocy, zaproponować odpowiednie leczenie i monitorować stan pacjenta, a cały przebieg zdarzenia powinien zostać odnotowany w dokumentacji medycznej; jeśli sytuacja tego wymaga, pacjent może być skierowany do leczenia szpitalnego.
Zabiegi autologiczne to szeroki wachlarz regeneracyjnej, w których wykorzystujemy organizmu do odnowy i regeneracji. Najbardziej larnymi są zabiegi z wykorzystaniem osocza które uzyskujemy po odwirowaniu krwi pacjenta, W medycynie regeneracyjnej korzystamy także wej oraz wycinków skórnych.
Dla kogo jest przeznaczony ten rodzaj terapii ty?
Zabiegi te możemy wykonywać zarówno u mężczyzn w każdym wieku. Stosujemy je nie tylko w celu ale także w przypadku leczenia blizn, rozstępów, się ran, łysienia czy przewlekłych stanów zapalnych śniowo szkieletowego.
Na co jeszcze trzeba zwrócić uwagę? Poza kwalifikacjami lekarza, standardami higieny i legalnością gabinetu, warto zwrócić uwagę, także na jasne zasady komunikacji – lekarz powinien odpowiadać na wszystkie pytania w sposób zrozumiały i nie obiecywać efektów niemożliwych do osiągnięcia. Istotne jest też realne podejście do zdjęć „przed i po”, które powinny przedstawiać faktycznych pacjentów, a nie materiały reklamowe. Gabinet powinien zapewniać opiekę pozabiegową, być dostępny w razie niepokojących objawów i mieć jasno określoną procedurę postępowania w takich sytuacjach. Warto również upewnić się, że ceny są transparentne, a wszystkie ustalenia zapisane w dokumentacji medycznej.
Czym się te zabiegi różnią od tradycyjnych, nowej czy kwasu hialuronowego? Toksyna botulinowa jest lekiem o konkretnym cym połączenia nerwowo-mięśniowe, a co za jącym mięśnie. Nie uzyskamy dokładnie takich stosując zabiegi autologiczne. Inaczej jest w luronowego, który służy do uzupełniania ubytków Do tego celu możemy także użyć tkanki tłuszczowej nio przygotowanego osocza bogatopłytkowego, niu może stanowić autologiczny wypełniacz. oprócz samego wypełnienia uzyskujemy także
Jak w ogóle medycyna odkryła fakt, że własne zmu mają działanie regenerujące i odmładzające?
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Aneta Dolega / Fot. materiały prasowe
Po raz pierwszy osocze bogatopłytkowe zostało podczas operacji kardiochirurgicznej. Zauważono spiesza ono gojenie głębokich ran mostka. wania PRP ulegały rozszerzeniu i były coraz Kolejne badania potwierdzały skuteczność zabiegi autologiczne są szeroko stosowane medycyny.
Bariatria ratuje i zmienia życie
Otyłość to poważna choroba przewlekła, którą WHO określa wyzwaniem zdrowia publicznego naszych czasów. Według prognoz na 2025 rok, problem może dotyczyć blisko 26% kobiet i ponad 30% mężczyzn. Zabieg bariatryczny może być początkiem całkowitej zmiany – nie tylko sylwetki, ale także zdrowia, psychiki i stylu życia. O tym, jak wygląda nowoczesna opieka bariatryczna, opowiada dr n. med. Jarosław Lichota, chirurg bariatra z Domu Lekarskiego.
Panie Doktorze, kiedy pacjent kwalifikuje się do zabiegu bariatrycznego?
Operacje bariatryczne dedykowane są dla pacjentów z otyłością trzeciego stopnia, co oznacza, według najnowszych wytycznych, że pacjent z BMI powyżej 35 kwalifikuje się do operacji bariatrycznej, ale także pacjenci z otyłością z BMI powyżej 30, z chorobami towarzyszącymi takimi jak nadciśnienie tętnicze czy cukrzyca.
Wielu pacjentów traktuje zabieg bariatryczny jako „ostatnią deskę ratunku”. Jak jest w rzeczywistości?
Konsultacja chirurga bariatry nie zawsze prowadzi do leczenia operacyjnego. Leczenie otyłości jest procesem złożonym, w którym pacjent objęty jest opieką grupy specjalistów (m.in. chirurga, dietetyka, psychologa, fizjoterapeuty, endokrynologa). W trakcie pierwszej konsultacji oceniamy wskazania do zabiegu operacyjnego, dokonujemy pomiarów pacjenta oraz planujemy zakres diagnostyki niezbędnej do kwalifikacji. Kluczową rolę w całym procesie związanym z przygotowaniem do zabiegu, samej operacji oraz okresu pooperacyjnego odgrywa postawa i współpraca pacjenta.
Jak wygląda przygotowanie pacjenta do zabiegu?
Swoja drogę pacjent zaczyna od konsultacji z chirurgiem bariatrą i wspólnym ustaleniem planu diagnostyki i leczenia. Wraz z dr. n. med. Janem Pawlusem, również chirurgiem Domu Lekarskiego, jako jedyni bariatrzy w Szczecinie i regionie zachodniopomorskim posiadamy certyfikaty Towarzystwa Chirurgów Polskich, potwierdzające kwalifikacje w zakresie chirurgii bariatrycznej. Utrzymanie wysokich standardów przygotowania, operacji i opieki pooperacyjnej, zgodnych z wytycznymi IFSO dają szansę na zminimalizowanie ilości powikłań. Wszystkie zabiegi wykonujemy techniką laparoskopową – małoinwazyjną. Dotyczy to nie tylko operacji bariatrycznych, ale również innych zabiegów, które przeprowadzamy w Domu Lekarskim, w tym usunięcia pęcherzyka żółciowego czy operacji przepuklin (m.in. rozworu przełykowego i pachwinowych). Pacjenci zakwalifikowani do leczenia operacyjnego zostają objęci opieką Koordynatorki Opieki Szpitalnej – jest to indywidualny opiekun pacjenta od zgłoszenia do zabiegu, poprzez przygotowanie i opiekę pooperacyjną. To ważna osoba w opiece, która zapewnia komfort pacjentowi, ale również operatorowi, dbając o dopełnienie wszystkich wymaganych działań i ustalenie terminów; tym samym pacjent ma bezpośredni, codzienny kontakt do jednej osoby, dobrze znającej jego sytuację.
DR N. MED. JAROSŁAW LICHOTA, CHIRURG BARIATRA Z DOMU LEKARSKIEGO
Jak przebiega rekonwalescencja w pierwszych dniach po zabiegu?
Dzięki temu, że zabiegi wykonywane są w sposób małoinwazyjny, a pacjenci prowadzeni są w protokole ERAS (Enhanced Recovery After Surgery), okres hospitalizacji jest krótki i większość pacjentów opuszcza Szpital Domu Lekarskiego już w następnej dobie po zabiegu, po kontroli operującego chirurga. Cały okres przed- i pooperacyjny pacjent jest w kontakcie telefonicznym z Koordynatorką Opieki Szpitalnej. Pacjenci po zabiegach bariatrycznych pozostają pod naszą stałą opieką.
Co z popularnymi mitami, np. że chirurgia bariatryczna to „droga na skróty” albo że wystarczy mniej jeść, aby utrzymać efekty?
Operacja bariatryczna w żadnym wypadku nie jest drogą na skróty, a samo “jeść mniej” to zdecydowanie za mało. Pacjent, który przechodzi przez kolejne etapy leczenia, musi trwale zmienić swoje nawyki. Wraz z utratą wagi i poprawą sprawności, wiele osób naturalnie wraca do aktywności fizycznej – często także sportowej. Trwałe efekty zależą od przygotowania, świadomości i współpracy z zespołem specjalistów. Ponowny przyrost masy ciała wynika zazwyczaj z powrotu do starych nawyków: podjadania, jedzenia wysoko przetworzonych produktów, słodkich napojów czy pomijania aktywności. Zaniedbanie zaleceń dietetycznych oraz niedobory witamin i mikroelementów również zwiększają ryzyko nawrotu otyłości.
Jak zmienia się życie pacjentów po operacjach w kontekście chorób towarzyszących takich jak cukrzyca typu 2 czy nadciśnienie?
W ostatnich 15 latach stwierdzono, że skutki zabiegów bariatrycznych mają znacznie większy zasięg niż tylko utrata
Kameralne przyjęcie czy niezapomniane wesele?
Zapraszamy do Nowielic, wyjątkowego miejsca z dala od miejskiego zgiełku.
• 6 ha terenu zielonego - doskonałe tło dla ceremonii w plenerze, jak i sesji zdjęciowych
• 4 sale z wyjściem do ogrodu
• indywidualne podejście do każdego wydarzenia
• baza noclegowa dla 100 osób
• basen, sauny, grota solna, salka fitness, parking w cenie
wagi i realnie wpływają na regulację metabolizmu. Wykazano, że zabiegi wyłączające i ograniczające wchłanianie nie tylko obniżają masę ciała chorobliwie otyłych pacjentów, ale także wpływają na wszystkie komponenty zespołu metabolicznego (nadciśnienie, cukrzycę typu 2, hiperlipidemię, choroby serca, ryzyko zakrzepicy, stłuszczenie wątroby), które poprzednio były uważane za autonomiczne choroby. Wyłączenie części przewodu pokarmowego (dwunastnicy) skutkuje u wielu pacjentów (na zasadzie działania inkretyn) unormowaniem metabolizmu glukozy.
Tak z perspektywy lekarza, co najbardziej cieszy w obserwowaniu pacjentów po operacjach bariatrycznych?
Satysfakcję daje mi obserwowanie przemiany pacjentów –nie tylko fizycznej, ale też w sferze psychicznej, społecznej, zawodowej. Osoby, które na pierwszej wizycie z trudem wchodziły do gabinetu, rok czy dwa po operacji przesyłają zdjęcia z półmaratonu. To ogromna zmiana i nie chodzi tylko o zgubione kilogramy, ale też o odzyskaną sprawność, pewność siebie, często zupełnie nowe życie. Są pacjentki, które po redukcji wagi zaszły w ciążę – wcześniej niemożliwą. Inni zmieniają pracę, zaczynają trenować, podróżować, niektórzy zmieniają swój stan cywilny. Bariatrię traktuję jak narzędzie, które pomaga im przerwać błędne koło otyłości i wrócić do zdrowia. To jest najcenniejsze.
Od trychologii do aromaterapii – droga zawodowa Izabeli Szyszki to podróż przez ciało, emocje i zmysły. Od 18 lat pracuje z ludzką skórą i włosami, a od pięciu – równie intensywnie – z esencjami roślinnymi, które niosą nie tylko zapach, ale też ukojenie, siłę i zdrowie. Przyjmuje w klimatycznym gabinecie Auria na Pogodnie. Każda wizyta w gabinecie to niepowtarzalne doświadczenie dla ciała i ducha, o czym sami się przekonaliśmy na własnej skórze. – Aromaterapia to styl życia – mówi bez wahania. – To coś, co przenika każdy dzień i pomaga nie tylko w chwilach kryzysu, ale też na co dzień.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, aromaterapia to nie tylko ładnie pachnące olejki z drogerii za 20 zł. Te, z którymi pracuje Izabela, to naturalne esencje terapeutyczne, destylowane z największą dbałością – przez profesjonalną markę dōTERRA, która tworzy je z duszą i z sercem, pomagającej różnym fundacjom. Olejki te można pić – odpowiednio rozcieńczone, np. oregano na infekcje bakteryjne czy grzybicze, wdychać – np. miętę czy dziką pomarańczę na poprawę koncentracji lub nastroju, wcierać – szczególnie podczas masażu, zabiegów relaksacyjnych i terapeutycznych. – Nie ma jednego olejku dla wszystkich. Każdy z nas ma inne potrzeby: jedni potrzebują wsparcia na drogi oddechowe, inni na równowagę emocjonalną, inni zmagają się z bólem. Dlatego najpierw słucham, rozmawiam, ale też sama wyczuwam, co komu jest potrzebne – wyjaśnia terapeutka.
Aromaterapia i kobido – duet idealny
Izabela często łączy aromaterapię z japońskim masażem twarzy kobido – znanym z działania liftingującego, ale także relaksującego. – Kobido to nie tylko twarz. Masuję kark, szyję, dekolt, głowę, lekko pociągam za włosy, rozluźniam czepiec. Dopiero wtedy można mówić o prawdziwym odprężeniu – opowiada.
Zanim zacznie masaż, dobiera indywidualną mieszankę olejków. – Kiedy zaczynam zabieg, mówię klientce: „do zobaczenia za godzinę". To czas tylko dla niej – na relaks, drzemkę, a czasem po prostu sen.
Jednym ze sztandarowych zabiegów, które oferuje Izabela, jest AromaTouch – trwający 45 minut rytuał, w którym osiem specjalnie dobranych olejków eterycznych jest wmasowywanych wzdłuż kręgosłupa, a na końcu – w stopy.
– Wśród tych olejków znajduje się olejek Balance, od którego zaczynamy. Drzewny, wyciszający, balansujący między ciałem a duchem. Potem korzystnie działająca na układ nerwowy lawenda, którą wcieramy także w uszy. Są też olejki o silnym działaniu antyseptycznym, jak drzewo herbaciane
czy mieszanka On Guard, która zawiera m.in. goździk, cynamon i pomarańczę i działa przeciwbakteryjnie, przeciwgrzybicznie – opowiada. – Używam także Deep Blue, który doskonale działa przeciwbólowo, szczególnie na spięte mięśnie i stany zapalne.
Olejki w terapii wspomagającej
Izabela nie mówi, że aromaterapia leczy – ale że wspomaga leczenie. I ma na to wiele przykładów z własnego życia. – Olejki pomagają mojemu tacie, który zachorował na Parkinsona. Wspierają też osoby z depresją, stanami lękowymi czy Alzheimerem. Mój mąż z kolei – zapalony snowboardzista – po każdym upadku sięga po sztyft Deep Blue z olejkiem przeciwbólowym. I działa – śmieje się. W jej domu prawie nie ma leków – tylko te podstawowe, w apteczce. Całą resztę – infekcje, bóle głowy, zmęczenie, stres – reguluje naturalnie.
Wiedza, intuicja i energia
Izabela jest także dyplomowaną bioenergoterapeutką. – Od zawsze czułam, że mam w sobie coś więcej, ale nie wiedziałam, jak to nazwać. Dopiero kurs bioenergoterapii otworzył mi oczy – mówi. – Dziś pomaga innym uwolnić się od energetycznych blokad, traum, wewnętrznych przekonań. Łączy wiedzę, intuicję i naturalne metody.
Uwaga na olejki z nieznanych źródeł
– Byłabym bardzo ostrożna z kupowaniem przypadkowych olejków. Na rynku jest mnóstwo podróbek. Często nie wiadomo, skąd pochodzą, a ich skład nie ma nic wspólnego z naturą. Można sobie naprawdę zaszkodzić – przestrzega. Dlatego dla niej liczy się nie tylko skład, ale też intencja firmy, która olejek tworzy. Zaufanie to podstawa – i dotyczy to zarówno relacji z klientem, jak i z naturą. ad / fot. materiały prasowe
Razem boimy się mniej
Jesień, to już tradycyjnie czas zwiększonej uwagi na profilaktykę związaną z chorobami onkologicznymi m.in. rakiem piersi u kobiet. Ale nie można zapominać jak ważne w chorobie jest wsparcie i życzliwość najbliższych ludzi. Ich obecność, współpraca ze specjalistami oraz poczucie bycia rozumianym oraz akceptowanym zmniejsza lęk, daje poczucie bezpieczeństwa i wzmacnia nadzieję, co z kolei korzystnie wpływa na mobilizację do leczenia i wytrwałość w terapii. Na to wszystko zwraca uwagę kampania Zachodniopomorskiego Centrum Onkologii w Szczecinie – „Wsparcie daje siłę”.
Adrian Sikorski, dyrektor Zachodniopomorskiego Centrum Onkologii
Statystyki zgłaszalności na profilaktyczną mammografię w Zakładzie Diagnostyki Obrazowej i Medycyny Nuklearnej w ZCO zwyżkują w październiku i listopadzie, czyli wtedy, kiedy jeszcze na świeżo kampania pozostaje w pamięci odbiorczyń. W mojej ocenie warto walczyć o każdą pacjentkę i każde zgłoszenie. Skuteczność takich akcji promujących profilaktyczne badania potwierdza choćby historia naszej pacjentki, jednej z bohaterek kampanii, którą mąż zapisał na mammografię zainspirowany plakatem nawołującym do badań profilaktycznych. To nie jedyny przypadek, który pokazuje, że takie akcje mają sens. Dzięki kampaniom mamy też możliwość budowania świadomości onkologicznej u kobiet. Pokazując pacjentki, które zakończyły swoje terapie, uczymy, że dziś rak piersi, dzięki rozwojowi medycyny, to choroba przewlekła, a nie śmiertelna – oczywiście pod warunkiem wczesnego rozpoznania. Aspekt społeczny jest tu niezwykle istotny. Jeszcze niedawno na choroby onkologiczne patrzyło się tak, jak jeszcze w latach 90-tych na choroby psychiczne – to było coś groźnego, nieuleczalnego, budziło lęk. Dziś, dzięki coraz większej świadomości społecznej choroba nowotworowa nie jest już tak stygmatyzowana jak kiedyś, możliwe staje się aktywne, także zawodowo, życie z rakiem, a nie banicja i zamknięcie w samotności.
Dr n. med. Michał Bulsa, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie
Nie ma większej wartości niż ludzkie życie i zdrowie. Nie wie tego nikt tak dobrze, jak lekarze, którzy codziennie spotykają się z ludźmi, którzy słyszą diagnozy na zawsze zmieniające życie ich oraz ich bliskich. Choroba nie dotyka tylko chorego. Ona promieniuje na małżonków, rodziców, dzieci, zmienia życie całych rodzin, zmieniając priorytety i sprawiając, że walka o życie naszej bliskiej osoby staje się celem nadrzędnym. Kampania „Wsparcie daje siłę” jest więc kwintesencją tego, co jest ważne w walce z chorobą: determinacji pacjenta, ale także siły płynącej ze wsparcia i życzliwości najbliższych ludzi. Jako Okręgowa Izba Lekarska w Szczecinie jesteśmy już kolejny raz zaangażowani w kampanię Zachodniopomorskiego Centrum Onkologii w Szczecinie, doceniając kreatywność ZCO i wielką konsekwencję w tym, by pacjentów nie tylko leczyć, ale także informować i promować postawy prozdrowotne w społeczeństwie. W czasach szybkiej agregacji treści kampanie społeczne nie muszą być skazane na porażkę. Muszą za nimi iść wartości, a treść musi budzić w nas emocje. Każdy pacjent, który trafi do lekarza po zobaczeniu zdjęć przygotowanych w czasie tego projektu będzie naszym zwycięstwem i dowodem na to, że jest sens prowadzenia takich działań.
Dr n. med. Roman Dubiański, specjalista onkolog Kierownik Oddziału Onkologii Klinicznej ZCO Profilaktyka w ogóle, a w szczególności onkologiczna jest bardzo ważna społecznie – to właśnie ona ma bezpośredni wpływ na stan zdrowia społeczeństwa. Jej zadaniem jest poprawa wyników w kwestii zachorowalności. W profilaktyce pierwotnej uświadamiamy, edukujemy, mówimy o działaniach, jakie sami możemy podjąć w kontekście stylu życia, w profilaktyce wtórnej zapraszamy do badań przesiewowych. To trudne, bo musimy zachęcić do badań osoby zdrowe, bez objawów choroby - ale i niezwykle ważne, bo przecież to właśnie na tym wczesnym bezobjawowym etapie wystąpienia choroby onkologicznej mamy największe szanse na wyleczenie. W trakcie prowadzenia kampanii związanej z rakiem piersi i tuż po jej zakończeniu widzimy żywotne zainteresowanie mammografią w naszym ośrodku, jednak nie utrzymuje się ono na tym podwyższonym poziomie zbyt długo. Czy warto więc takie działania prowadzić? Przewrotnie zadałbym sobie pytanie, co stałoby się, gdybyśmy ich nie prowadzili. Kto i jak dowiadywałby się o takich badaniach? Czy pacjentki same szukałyby informacji o programach, gdyby nie wiedziały, że one istnieją? Jak mielibyśmy oswajać strach przed rakiem piersi, dziś już chorobą przewlekłą, gdybyśmy o nim nie mówili, nie zauważali go w przestrzeni publicznej? Skąd dowiadywalibyśmy się o terapiach prowadzonych z sukcesem dzięki wczesnemu wykryciu, gdybyśmy nie pokazywali ich efektów?
Głęboko wierzę, że takie kampanie profilaktyczno-edukacyjne mają sens – nawet jeśli statystyki są podnoszone tylko okresowo, to każdy wzrost świadomości onkologicznej jest w społeczeństwie bezcenny.
Martyna Pawlak-Modzelewska
Psycholog, psychoonkolog, kierownik Zakładu Psychoonkologii ZCO
Obecność bliskich, współpraca ze specjalistami oraz poczucie bycia rozumianym i akceptowanym znacząco zmniejsza lęk, obniża poziom stresu, daje poczucie bezpieczeństwa i wzmacnia nadzieję, co z kolei korzystnie wpływa na mobilizację do leczenia i wytrwałość w terapii. Najlepsze wsparcie to takie, którego dana osoba potrzebuje, dlatego słuchajmy się wzajemnie, stwórzmy przestrzeń na poznanie swoich oczekiwań i potrzeb, respektujmy autonomię naszych bliskich. Pamiętajmy, aby każdy członek rodziny dbał o swoje potrzeby emocjonalne, bo choroba angażuje wszystkich członków rodziny. Przez chorobę nikt nie powinien iść sam.
„Każdy się trochę boi – zauważył koń – ale razem boimy się mniej.” („Chłopiec, kret, lis i koń”, Charlie Mackesy)
foto: Karolina Tarnawska
O KAMPANII SPOŁECZNEJ WSPARCIE DAJE SIŁĘ, MOŻNA BĘDZIE PRZECZYTAĆ NA STRONIE INTERNETOWEJ: KAMPANIA.ONKOLOGIA.SZCZECIN.PL KTÓRA RUSZY OD 1 PAŹDZIERNIKA. PLAKATY Z HASŁEM KAMPANII „WSPARCIE DAJE SIŁĘ” ZAWISNĄ W WIATACH PRZYSTANKOWYCH NA TERENIE MIASTA. BĘDZIEMY PROWADZIĆ KAMPANIĘ TAKŻE W SOCIAL MEDIACH I W MEDIACH TRADYCYJNYCH. ORGANIZATORZY KAMPANII: ZACHODNIOPOMORSKIE CENTRUM ONKOLOGII, OKRĘGOWA IZBA LEKARSKA DOFINANSOWANIE Z BUDŻETU WOJEWÓDZTWA ZACHODNIOPOMORSKIEGO
PATRONATY HONOROWE: OLGIERD GEBLEWICZ, MARSZAŁEK WOJEWÓDZTWA ORAZ PIOTR KRZYSTEK, PREZYDENT MIASTA SZCZECIN
PARTNERZY: ZAMEK KSIĄŻĄT POMORSKICH W SZCZECINIE
In vitro w Polsce: rodzicielstwo na własnych warunkach
W Polsce toczy się przełomowa rewolucja w podejściu do planowania rodziny. Coraz więcej par sięga po zapłodnienie pozaustrojowe, walcząc z czasem, biologią i społecznymi oczekiwaniami, by spełnić marzenia o rodzicielstwie.
Za rosnącym zainteresowaniem metodą in vitro kryje się coś więcej niż suche statystyki – to historie ludzi, którzy stają przed wyzwaniami współczesnego życia, próbując odnaleźć swoje miejsce i czas na rodzinę. To także gotowość medycyny na zmieniające się potrzeby oraz system społeczny, który wreszcie zaczyna oferować realną pomoc. W rozmowie z ekspertami z kliniki TFP Vitrolive w Szczecinie odkrywamy, co się kryje za tym fenomenem i dlaczego zabezpieczenie płodności to jedna z najlepszych inwestycji w osobistą przyszłość.
Społeczne zmiany: odraczanie rodzicielstwa i nowe priorytety
Jak tłumaczy prof. Rafał Kurzawa, dyrektor medyczny z kliniki TFP Vitrolive, współczesne pokolenie nie spieszy się z decyzją o dziecku. – Obecne pokolenie coraz częściej odkłada decyzję o rodzicielstwie na późniejsze lata życia, kierując się potrzebami rozwoju zawodowego, osobistych aspiracji czy stabilizacji materialnej. To zjawisko jest naturalną reakcją na zmieniający się świat, ale nie pozostaje bez konsekwencji – biologiczne zegary nadal tykają, a rezerwa jajnikowa u kobiet oraz jakość biologiczna komórek rozrodczych u obu płci maleją z upływem czasu. Z tego po -
wodu wiele par trafia do nas z diagnozą obniżonej płodności, co nie zmienia faktu, że pragnienie dziecka jest bardzo silne. Terapia in vitro staje się więc nie tylko rozwiązaniem medycznym, lecz także narzędziem pozwalającym harmonijnie pogodzić ambicje życiowe z marzeniem o rodzinie. W tym kontekście edukacja na temat płodności i wczesna diagnostyka są kluczowe, by świadomie zarządzać swoim potencjałem rozrodczym i podejmować decyzje na własnych warunkach – mówi prof. Kurzawa. Tymczasem biologiczne okno płodności nie czeka – kobiety przekraczają najlepszy dla siebie czas na naturalne poczęcie. Ta nierówność między planami a biologią rodzi frustrację, ale także większą otwartość na terapię in vitro, która coraz częściej staje się wyborem nie tylko medycznym, ale i społecznym.
Kliniczne wyzwania: niskie AMH i nowoczesne metody ochrony płodności
W dobie nowoczesnej medycyny kobiety otrzymują coraz więcej możliwości ochrony płodności, ale kluczowa jest szybkość działania i świadomość potencjału własnego organizmu. – Badanie AMH, czyli badanie poziomu hormo-
nu we krwi jest prostym sposobem na ocenę rezerwy jajnikowej, czyli mówiąc najprościej czasu jaki pozostał nam na planowanie rodzicielstwa. Każda bezdzietna, ale planująca w przyszłości macierzyństwo kobieta, powinna sprezentować sobie takie badanie z okazji trzydziestych urodzin. Pozwala to ocenić potrzebę zabezpieczenia płodności na przyszłość – wyjaśnia lek. Marta Dąbrowska-Węgrzyn, specjalista leczenia niepłodności w TFP Vitrolive. – Jeśli diagnoza jest niekorzystna, można zdecydować się na mrożenie komórek jajowych lub zarodków – procedur, które pozwalają zatrzymać czas, by w przyszłości powrócić do marzenia o dziecku. Daje to realne szanse na pogodzenie planów życiowych i przyszłego rodzicielstwa – dodaje lekarka.
Demograficzne trendy: spadek urodzeń i rosnąca rola refundacji
Dr Anna Janicka, menedżer kliniki TFP Vitrolive zwraca uwagę, że spadek dzietności w Polsce i całej Europie jest faktem, który budzi niepokój. W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci – w 2023 roku liczba urodzeń wyniosła około 272 tysięcy, co jest najniższym wynikiem od czasów II wojny światowej. Te dane obrazują poważny kryzys demograficzny, z urodzeniami znacznie poniżej poziomu potrzebnego do zastąpienia pokoleń. Jednak programy in vitro mogą przyczynić się do zahamowania tego niepokojącego zjawiska i mają szansę odwrócić ten trend.
– Dzięki refundacji, która od 2024 roku znacznie obniżyła bariery finansowe, więcej par decyduje się na leczenie, a to przekłada się na realny wzrost urodzeń. Po 15 miesiącach trwania rządowego Programu na świat przyszło blisko 5 tys. dzieci, kolejne pary czekają na swoje maleństwo. Łącznie odnotowano ponad 18 tys. ciąż. Program Ministerstwa Zdrowia sprawia, że po swoje marzenie o rodziciel-
stwie sięgnąć mogą wszystkie niepłodne pary, bez względu na swój status materialny. Kryteria włączenia są bardzo szerokie i właściwie ograniczają się do wieku pacjentów: wiek kobiety do 42. roku życia (lub 45. przy dawstwie gamet lub zarodka), wiek mężczyzny – do 55 lat. Oczywiście, wymagana jest właściwa diagnoza i posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego. Co ważne, program wspiera również osoby z chorobą nowotworową – refundacją objęte są procedury zabezpieczenia płodności, tj. mrożenie komórek jajowych lub nasienia. Procedury te są bezpieczne, nie kolidują z terapią onkologiczną i dają realną szansę na zostanie mamą lub tatą w przyszłości.” – podkreśla Anna Janicka. Polska dzięki temu projektowi awansowała w europejskich rankingach dostępności do terapii niepłodności, dając nadzieję na dziecko tysiącom par.
Szansa dla świadomego rodzicielstwa
Wzrastające potrzeby w zakresie in vitro to nie tylko skutek przemian społecznych, które zmuszają nas do nowego spojrzenia na życie, ale także świadomy wybór w planowaniu rodziny i swojej przyszłości. To historia o odraczaniu macierzyństwa, ryzyku utraty płodności i jednoczesnym otwarciu na nowoczesne metody diagnostyki i ochrony zdrowia reprodukcyjnego. Wczesne badania, mrożenie komórek i programy zdrowotne to dziś fundament, na którym można budować własną przyszłość rodzinną z uwzględnieniem sytuacji osobistej czy planów zawodowych.
Klinika TFP Vitrolive w Szczecinie to przestrzeń, gdzie marzenia o rodzicielstwie nabierają realnych kształtów. Dzięki specjalistycznej wiedzy, wieloletniemu doświadczeniu i najnowszym technologiom pomaga mieszkańcom Pomorza Zachodniego zyskać nie tylko nadzieję na dziecko, lecz także pewność i spokój w planowaniu swojej przyszłości. foto: Alicja Uszyńska
Ekspert radzi
Doktorze, Od roku wykonuję zabiegi usuwania tatuażu. Niestety bezskutecznie. Skuszona korzystną ceną, rozpoczęłam ten żmudny proces. Aktualnie jestem po serii 8 zabiegów jakimś laserem. Każdy zabieg był bardzo bolesny i kończył się ranami i coraz gorszym wyglądem skóry. Tatuaż dalej jest, jak był i dodatkowo został pokryty wystającą blizną. Czy jest szansa na całkowite usunięcie pigmentu oraz powstałej blizny? Proszę o pomoc. Agnieszka
Pani Agnieszko, Niestety blizny są częstym powikłaniem zabiegów usuwania tatuażu laserami starszej generacji a czasami braku doświadczenia w laseroterapii. Działają one na barwnik termicznie paląc go i wywołując dodatkowy proces zapalny. Prowadzi to do przegrzania tkanek, zwiększając jeszcze bardziej ich uszkodzenie. Od lat używam lasery pikosekundowe i tylko taki krótki impuls lasera może rozbić barwnik z minimalnym ryzykiem termicznym. Nowoczesne lasery pikosekundowe poprzez fotomechanicznie działanie na pigment, nie powodują termicznej traumatyzacji tkanek. W kontrolowany i skuteczny sposób rozbijają barwnik bez intensywnego przegrzewania. Wykonywanie zabiegów ze zbyt dużą częstotliwością, to również czynnik, który mógł zwiększyć ryzyko powstania blizny. Dodatkowymi, ważnymi czynnikami warunkującymi skuteczność, jest rodzaj takiego lasera i jego spektrum fali — czyli na jakie kolory tatuażu działa. Najważniejsze jest również doświadczenie osoby wykonującej zabieg. Na konsultacji po dokładnej analizie stanu skóry oraz tatuażu, specjalista dobierze indywidualny program zabiegowy. W tym przypadku istotne jest jednoczesne działanie zarówno na pigment, jak i na bliznę. Barwnik, który pozostał w skórze najlepiej, aby usuwany był za pomocą lasera pikosekundowego o odpowiednim spektrum światła. Aby zredukować bliznę, należy dopełnić leczenie o inne odpowiednio dobrane lasery oraz terapie uzupełniające, które znacznie poprawią jej wygląd i strukturę i blizna będzie mniej widoczna. Procedury skojarzone są wykonywane w trakcie jednego spotkania. Ilość zabiegów jest indywidualna i zależy od stanu wyjściowego skóry.
Pozdrawiam, dr n. med. Piotr Zawodny
Panie Doktorze, Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad zabiegiem, ale nie wiem, od czego zacząć. Mam drobne przebarwienia i widoczne naczynka, a do tego moja skóra wygląda na poszarzałą i zmęczoną. Chciałabym, aby zabieg poprawił wygląd mojej cery, był bezpieczny i nie wymagał długiej rekonwalescencji. Głównie zależy mi na tym, aby zabieg był wysoce skuteczny, ale nie mogę pozwolić sobie na wyłączenie z życia codziennego. Czy istnieje zabieg, który sprosta moim wymaganiom?
Oliwia
Pani Oliwio, Jest wiele terapii, które selektywnie redukują problemy naczyniowe lub barwnikowe, niestety z mniejszym lub większym okresem rekonwalescencji. Rozwiązaniem dla pani będzie technologia światła szerokopasmowego i lasera pikosekundowego. Metody te, doskonale sprawdzają się w walce z oznakami fotostarzenia takimi jak naczynka i przebarwienia. Energia światła szerokopasmowego w zakresie odpowiedniego widma światła działa skutecznie i redukuje rozszerzone naczynka, przebarwienia posłoneczne a laser pikosekundowy w sposób rozbija barwnik w zmianach pigmentacyjnych. Jednocześnie technologie te stymulują fibroblasty do produkcji nowego kolagenu, co przekłada się na poprawę jędrności, kolorytu i ogólnej kondycji skóry. Dzięki technologii światła szerokopasmowego i wieloletniej pracy z nowoczesnymi laserami pikosekundowymi, zabiegi te są mało inwazyjne, komfortowe i nie wymagają okresu rekonwalescencji – po wyjściu z gabinetu można wrócić do codziennych zajęć. Niekiedy przebarwienia mogą delikatnie ściemnieć i złuszczyć się w kolejnych dniach, co jest naturalnym etapem regeneracji skóry. Efekt, o który pani pyta widzą pacjenci już po pierwszym zabiegu, ale najlepsze efekty uzyskujemy w serii kilku zabiegów, wykonywanych w określonych odstępach czasu.
Pozdrawiam, dr n. med. Piotr Zawodny
„Teściowie 3”
Sportretowane w „Teściach” rodziny Chrapków i Wilków to jedna z najcelniejszych i najodważniejszych filmowych karykatur współczesnej Polski. Kraju pękniętego dokładnie na pół – Polski A i Polski B, zachodniej i wschodniej, miastowej i wiejskiej, snobistycznej i takiej prostej, lecz konserwatywnej (katolickiej). To także dawno nie widziany w polskiej kinematografii jednoczesny sukces artystyczny, jakościowy i komercyjny.
Kiedy w 2021 roku reżyser Jakub Michalczuk i scenarzysta Marek Modzelewski pokazali pierwszą część „Teściów” filmowa polska oszalała. Dało się słyszeć: „Polskie kino wstaje z kolan!” albo „Nowa jakość rodzimej kinematografii”. Widzowie szturmowali kina by doznać dawno niespotykanej intensywności bólu przepony, krytycy nie nadążali z wyszukiwaniem synonimów słów określających „zachwyt”. Ich film był inny niż wszystkie dotychczasowe tzw. polskie komedie. Długie ujęcia (tzw. master shoty), atmosfera przypominjąca bardziej Teatr Telewizji niż fabularny film, a do tego brawurowe kreacje aktorskie. Michalczuk swoim scenariuszem udowodnił, że może być śmiesznie, mądrze, dynamicznie i spójnie! Dotychczas rzadkość w polskim kinie. Rzecz działa się na weselu Weroniki i Łukasza, ale głównymi bohaterami, zgodnie z tytułem, nie była młoda para, lecz ich rodzice. Obie familie pochodziły ze skrajnie różnych środowisk – bogate mieszczuchy vs. prości ludzie ze wsi. Dwa lata później doczekaliśmy się sequelu „Teściów”. Perypetie znanych bohaterów kontynuował Jakub Modzelewski, ale za reżyserię odpowiadała Kalina Alabrudzińska. Weronika z Łukaszem, których ślub nie doszedł o skutku, podjęli drugą próbę zawarcia małżeństwa, na którą oczywiście zjechali zwaśnieni rodzice pary. Nie był to zły film. Nadal był rzetelny, zabawny i solidnie nakręcony, ale niewiele w nim pozostało z atmosfery pierwszego obrazu Michalczuka. Bliżej było mu do średniej „polskiej komediowej”. Niezmiennie pyszne były aktorskie popisy Mai Ostaszewskiej, Izabeli Kuny i Adama Woronowicza. Rewelacyjnego w filmie z 2021 roku Marcina Dorocińskiego zastąpił młody Eryk Kulm (jako „partner” Małgorzaty).
Trzecia część „Teściów” to znów praca duetu Michalczyk & Modzelewski. To powrót to pierwotnych pomysłów, choć mniej tym razem formalnych eksperymentów. Na szczęście atmosfera bliska jest „jedynce” – ponownie mamy fragmenty łudząco przypominające Teatr TV, są też master shoty, znakomicie budujące dynamikę
i charakter filmu. Genialna jest muzyka i przestrzeń dźwiękowa Jerzego Rogiewicza – to głównie narastające dźwięki perkusji, które podkreślają nieustannie rosnące natężenie rodzinnego konfliktu.
Tym razem gościmy na chrzcinach Frania, syna Weroniki i Łukasza. Uroczystość organizują Chrapkowie u siebie, na głębokiej prowincji. Małgorzata przyjeżdża ze swoją przyjaciółką psycholożką – Grażyną Zięciną. Pojawia się także Andrzej, były mąż Gosi, wraz z synem z kolejnego małżeństwa. Od pierwszych scen mamy totalną jazdę bez trzymanki. Wzajemne okładanie się inwektywami (słownymi i nie tylko) toczy się tu na kilku planach. Czujni widzowie wyłapią „mamrotane” ale ostre jak żyleta teksty w drugim i trzecim planie. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek zachowawczości czy pudrowaniu. Niektórych może razić pełen ostrych wulgaryzmów język, ale uważam, że to jest bardzo prawdziwe i przede wszystkim naturalne. Jakakolwiek próba złagodzenia słownictwa popsuła by ów piorunujący efekt. Podobnie jak ilość przelanego przed kamerami alkoholu. Tak mamy i nie ma co udawać czy oszukiwać.
Dużym zaskoczeniem jest dość równomierne rozłożenie akcentów komediowych i dramatycznych. Tak, wbrew pozorom to dość smutny film. Po wyjściu z kina każdego będzie bolała przepona ze śmiechu, ale też mocno ruszy sumienie. Oprócz zabawy „Teściowe 3” to wnikliwa refleksja na temat kondycji współczesności i współczesnych. To co różni zwaśnione rodziny, czy poszczególnych bohaterów, ma charakter niebezpiecznie uniwersalny. Każdy z nich uwikłany jest nie tylko wiodącą rodzinną awanturę, ale własne konflikty, problemy, błędy, ułomności, tęsknoty. Komediowy sznyt nie zakłócił stworzenia bardzo prawdziwych i bliskich niemal każdemu postaci. Każdy szuka w życiu jednego… szczęścia. Bliskie i prawdziwe, racja?
Maja Ostaszewska jako Małgorzata Wilk znów przeszła samą siebie. Nie wiem, czy istnieje żmija posiadająca więcej jadu niż jej bohaterka. Jej wkurw osiąga tu absolutne apogeum. Dzięki temu jego kontrapunkt – tak, subtelne oblicze Małgorzaty(!) – wybrzmiewa wyjątkowo przejmująco. Izabela Kuna także dała popis brawurowego aktorstwa. Jej Wanda Chrapek to roztrzęsiona i rozsierdzona hetera, nieustannie żądna namiętności i czułości. Jest też w niej coś z Dulskiej, co tłumi owe namiętności… Dobrą kreacje stworzyła Magdalena Popławska, jednak jej postać (Grażyna Zięcina) została dziwnie poprowadzona, a w finale wręcz „urwana”, tak jakby zabrakło na nią pomysłu (co nie miało wpływu na znakomitą aktorską interpretację). Trudno znaleźć słowo celnie i wyczerpująco określające pracę Adama Woronowicza nad portretem Tadeusza Chrapka. Wooooow! Mistrzostwo i tyle! Podobnie należy spojrzeć na Marcina Dorocińskiego vel Andrzeja Wilka, który z nawiązką wynagrodził nieobecność w drugich „Teściach”. Jego duet z Woronowiczem i ich „nocne Polaków rozmowy” podlane ognistą (sic!) wodą powinny przejść do annałów polskiego kina. Wojciech Mecwaldowski vel Marek Vajs (właściciel Pensjonatu „Tropical”) postawił na bardzo szeroki komediowy gest i… słusznie! Jest jeszcze przerażający ojciec Wandy (Joachim Lamża), dobra dziecięca rola Noaha Lucewicza (syn Andrzeja) i cała plejada dalszej rodziny Chrapków. Nieco więcej tym razem „sprawców” trylogii, czyli Weroniki i Łukasza (Katarzyna Chojnacka oraz Ignacy Martusewicz), ale mam wrażenie, że twórcy celowo nie chcieli wysuwać ich na pierwszy plan, by ten niemal w całości pozostawiać tytułowym teściom. Takie potraktowanie ich postaci wskazuje też na niechybną kontynuację. Coś czuję, że teściowie odwiedzą wkrótce dzieci w Berlinie, gdzie mieszkają. Strach pomyśleć, jak mogłaby wyglądać kolejna rodzinna „wojna” wzbogacona walorami interkulturowymi.
Recenzje teatralne
Teatralne ekspedycje
Szczecińskie teatry pomału rozpoczynają nowy sezon artystyczny. Dotychczas tylko Polski pokazał nową produkcję – „Paryski spleen”. W październiku teatr ze Swarożyca zaprosi jeszcze na nowy spektakl na podstawie powieści Jerzego Pilcha, a Współczesny Henrika Ibsena, pozostałe sceny dopiero pracują nad nowymi propozycjami. Wpadłem na pomysł, by fakt „opóźnienia” wykorzystać i zaprosić Czytelników „Prestiżu” do teatralnych ekspedycji. Zapraszam na nowe produkcje do Teatru im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim (105 km) oraz w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie (175 km). Do obu miast ze Szczecina dojedziemy autem w około 1,5 godziny (nowe drogi ekspresowe), niewiele dłużej jedzie się autobusem czy pociągiem. Zaczynamy od Koszalina. Tutaj Wojciech Rogowski wyreżyserował mało znaną farsę „Chcesz się dobrze zbawić? Zadzwoń” kanadyjskiego duetu dramaturgicznego – Marcia Kash & Ian D. Clark. To dopiero druga inscenizacja tego tekstu w Polsce i jedna z pierwszych na świecie. Entuzjastyczne przyjęcie premierowego spektaklu przez koszalińską publiczność zapowiada, że będzie to repertuarowy przebój.
Henry oraz Charlotte planują romantyczny wyjazd do Paryża na zaległy (po jedynie 30. latach) miesiąc miodowy. Walizki spakowane, dom na okres wyjazdu wynajęty, nadzieje i namiętności rozbudzone, ale… Henry kilka miesięcy temu stracił pracę i nie miał odwagi powiedzieć o tym żonie. Gdy dowiaduje się o tym Tristan, mieszkający piętro wyżej aktor-kombinator, postanawia pomóc sąsiadowi odzyskać wydane już przecież oszczędności. Proponuje mu pracę w…. seks telefonie, w którym też dorabia po godzinach.
W główne postaci Charlotte i Henry’ego wcielili się Katarzyna Ulicka-Pyda oraz Wojciech Rogowski. Ich bohaterowie to charaktery skrajnie różne, ale znakomicie się uzupełniające. Aktorzy znakomicie sobie partnerowali, sprawiając, że ich wspólne sceny bawiły do łez. Pozostali poradzili sobie równie znakomicie, bawiąc publiczność zgromadzoną na widowni, ale ewidentnie także… siebie. Dobrze oglądać na scenie zgraną i zgodną ekipę. To z pewnością siła tego przedstawiania.
„Chcesz się dobrze zbawić? Zadzwoń” to klasyczna, rzetelnie zrealizowana farsa o dużym ładunku humoru. Proszę tylko o zachowanie czujności, bo… Współczesna obyczajowość jest w zupełnie innym miejscu niż choć-
by dekadę temu. Zabawne rubaszne sceny popularnych fars wówczas wybornie bawiły, a dziś oburzają. Prosty (prostacki?) humor i niewybredne żarty uchodzą za szczyt żenady albo skrajny infantylizm. W przypadku kilku głośnych tytułów, wciąż obecnych w repertuarach polskich teatrów, domagałbym się nawet czegoś w rodzaju „wstępów krytycznych”, które znamy z nowych wydań „Mein Kampf”. Rogowski przygotował na szczęście klasyczną inscenizację, wierną literze i atmosferze oryginału, co pozwala na nieco ulgowe potraktowanie obecnego tekście seksizmu. Zatem: chcesz się dobrze zabawić, przyjdź do teatru! Gorzowski Teatr im. Juliusza Osterwy rozpoczął sezon od klasyki. Błażej Peszek (z tych Peszków) na nowo zinterpretował „Antygonę” Sofoklesa. Ba! Na podstawie nowego tłumaczenia Jacka Kaduczaka. Ich (!) realizacja to wbrew starożytnemu rodowodowi na wskroś współczesna i bezceremonialnie aktualna opowieść. Antyk zdaje się być jedynie kostiumem do ilustracji bardzo potrzebnej rozmowy. Peszek pyta o świeckie i święte, dobre i złe, ale też o… rolę kobiet, bezsens przemocy, potrzebę dialogu i wreszcie o zwykłą empatię. Język nowego przekładu jest mniej archaiczny, czytelniejszy, szczególnie dla młodego pokolenia. Przy czym nie ma tu żadnych uwspółcześnień, slangu, popkulturowego infantylizmu czy nowomowy. Ot klarowna, czysta i poprawna litera.
Obok bardzo dobrze poprowadzonych aktorów, kolejnym bohaterami produkcji jest scenografia oraz kostiumy Joanny Sapkowskiej. Stroje, które zaproponowała nawiązują do wielkich dystopii (literackich, ale działających na wyobraźnie jako filmy) – choćby „Mad Maxa”, „Gwiezdnych Wojen”, „Diuny” albo podobnych zniszczonych światów pełnych kurzu. Jej scenografia to bezcenny atut przedstawienia Peszka. Scenografka zaproponowała dość klasyczną paradę korynckich i doryckich kolumn
oraz wszelkie towarzyszące atrybuty i przedmioty nawiązujące do epoki. Jednak, gdy wejrzeć weń intensywniej, klasyczna parada zmienia się w odważną, mocno ironiczną karykaturę. Kolumny stoją do góry nogami, a zdobione głowice okazują się podstawą. Mało tego, z udających (romantyczną) ruinę kamiennych kolumn wystają… zbrojeniowe pręty. Przepyszny żart! Jedna ze złamanych kolumn okazuje się tronem Kreona. Cudo! Cały sceniczny Akropol w kilku scenach poddaje się sile teatralnej maszynerii. To piękne, wręcz niemożliwe obrazy.
Przewrotnie i przekornie, taka inscenizacyjna wierność, jaką zaproponował Peszek, należy dziś uznać za dużą odwagę, a może nawet artystyczny eksperyment. Jednak, gdy wnikliwiej wejrzymy w pomysły reżysera dostrzeżemy ukrytą symbolikę, a często przebiegłe, ironiczne zabiegi oraz trafne riposty i komentarze.
Daniel Źródlewski
Kulturoznawca, animator i menedżer kultury, dziennikarz prasowy oraz telewizyjny, konferansjer, PR-owiec. Rzecznik prasowy Muzeum Narodowego w Szczecinie, związany także z Przeglądem Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie oraz świnoujskim Grechuta Festival. Założyciel i reżyser niezależnego Teatru Karton.
EUROMUSICDRAMA – TO JUŻ DZIESIĘĆ LAT!
Nie ma drugiego podobnego wydarzenia na całym świecie. Nie wiadomo więc dlaczego Szczecin nie chwali się nim jak tylko może. A przecież warto. Już 17 października w stolicy Pomorza Zachodniego rozpoczyna się 10 – jubileuszowa edycja Festiwalu Euromusicdrama Szczecin – „Muzyka w Teatrze, Teatr w Muzyce”
Został on stworzony przez założycieli znanego Teatru Kameralnego w Szczecinie przy współpracy z organizatorami Festiwalu Ars Musica w Brukseli i Europejskim Teatrem Sztuki w Paryżu.
– Główną intencją tego wydarzenia jest spotkanie dwóch wiodących europejskich sztuk scenicznych XXI wieku – dramatu i muzyki. Podkreśla rolę muzyki w teatrze, jej zadania i funkcje. Oprócz koncertów muzyki teatralnej, wykonywanej „na żywo” przez gwiazdy muzyki klasycznej, festiwal prezentuje także biograficzne sztuki o kompozytorach, czerpie inspiracje z muzyki kabaretowej, przenosi nas do salonów muzycznych np. XIX i XX wieku, organizuje wieczory improwizacji, koncerty z historią w tle, poemo – koncerty oraz warsztaty dla młodych twórców jak np. w tym roku „Muzyka w teatrze - odsłona druga” opowiadające jak pogłębić treść i podwoić uwagę widza dzięki interakcji tekstu z muzyką teatralną – podkreśla Michal Janicki, znany i popularny szczeciński aktor oraz jednocześnie reżyser Euromusicdramy.
Na przestrzeni lat z festiwalem współpracowały instytucje kulturalne, m.in.: Filharmonia Szczecińska, Teatr Polski, Akademia Sztuki. Festiwal gościł artystów o międzynarodowej renomie. Kolejnym edycjom patronowały najważniejsze
media w Polsce. Funkcję dyrektora artystycznego festiwalu objął wybitny muzyk – instrumentalista Jean Marc-Fessard. W tym roku inauguracja festiwalu odbędzie się 17 października w Teatrze Polskim premierą sztuki teatralnej pt. „Świt wolności” Patrycji Fessard – autorki i dramatopisarki od lat związanej ze szczecińską Euromusicdramą. Muzykę do spektaklu skomponował znany francuski kompozytor muzyki teatralnej Olivier Penard.
To już druga sztuka poświęcona legendzie Evity Peron jaka zostanie zaprezentowana w trakcie Euromusicdramy. Tym razem koncentruje się ona wokół ostatnich lat tej sławnej kobiety - aktorki i polityczki Argentyny. – Ale w trakcie tegorocznej edycji chcemy przypomnieć jeszcze jedną sławną kobietę, niestety, zapomnianą już nieco polską kompozytorkę i pianistkę Marię Szymanowską przełomu XVIII i XIX wieku. Z naszym sławnym kompozytorem Karolem Szymanowskim łączy ją tylko zbieżność nazwisk. Ale również ma na swym koncie wiele muzycznych osiągnięć. Dzięki niej w polskiej twórczości muzycznej zaistniały mazurki i polonezy. Wzorował się na niej młody Fryderyk Chopin, który był pod wrażeniem jej wirtuozerii i jej kompozycji, był na widowni jej recitali w Warszawie. Mało osób o tym wie, ale tak naprawdę to dzięki niej Adama Mickiewicz trafił na
światowe salony, dzięki niej poznał np. Johanna Wolfganga Goethego. Chcieliśmy przypomnieć sylwetkę tej wspaniałej kompozytorki. Wielu artystów nagrywało jej twórczość, ale mimo to pozostaje jakby na uboczu. Teraz, przy okazji festiwalu, możemy opowiedzieć o niej. Zaprezentujemy ją w sztuce teatralnej pt. „Sześć romansów dla Marii” Kompozycje Marii Szymanowskiej zostaną wykonane „na żywo” przez znanego pianistę Orlando Bass – opowiada Patrycja Fessard.
Kolejną atrakcją na pewno będzie koncert w Bazylice Archikatedralnej św. Jakuba Apostoła w Szczecinie. – Odbędzie się on 18 października. A wystąpią wspaniali młodzi muzycy, prawdziwi wirtuozi. Zagrają Armand Witold oraz Marco Jimenez a w ich wykonaniu zabrzmią utwory „Solo de Concours” na klarnet i organy kompozytorów Henri Rabaud, Henri Messager, Charles – Merie Widor i Wolfganga Amadeusza Mozarta. O genezie powstania tych pięknych utworów sięgających po inspirację i symbolikę do czasów rewolucji francuskiej opowie Jean Marc Fessard. To naprawdę będzie niezwykły koncert – zapewnia Michał Janicki. Dodaje, że festiwal Euromusicdrama robi się coraz bardziej istotny i potrzebny. – Wręcz bym powiedział, że nawet niezbędny, jeżeli spojrzymy na to się dzieje z muzyką w dobie ekspansji i inwazji tej muzyki tworzonej przez sztuczną Inteligencję. Bo jeszcze dusza, serce, głowa i ręce artystów są ważne. My staramy się wypełnić pewną lukę związaną z
muzyką teatralną, o której właściwie tak naprawdę to nikt nie mówił przed nami. Pokazujemy ją, ale nie przestajemy szukać ludzi, którzy są nią zainteresowani, jej uprawianiem, tworzeniem, a sięga do niej coraz mniej kompozytorów. U nas tworzy ją wspaniale np. Adam Opatowicz. Szukamy też muzyki, która już powstała, ale znajduje się gdzieś w jakichś archiwach np. radiowych w Polsce, Niemczech, Francji. Chcemy mówić o jej twórcach, ludziach, którzy umieją właśnie podkreślić muzykę w teatrze, podkreślić emocje jakie wywołuje. Ten festiwal, sztuka którą prezentuje, mam nadzieję będzie się rozprzestrzeniać. Naszym tropem, na razie kilkoma koncertami, poszła Filharmonia Śląska, ale myślę, że zainspiruje on również innych artystów i zespoły, również z Paryża, Brukseli, Niemiec. Bo ci artyści, którzy tu przyjeżdżają, na Euromusicdramę, połykają tego bakcyla i niosą tę muzykę dalej – podkreśla Michal Janicki.
Autor: Dariusz Staniewski /foto: Euromusicdrama
PRZEZ KOLEJNYCH 10 EDYCJI FESTIWAL EUROMUSICDRAMA WSPIERA: URZĄD MARSZAŁKOWSKI POD HONOROWYM PATRONATEM MARSZAŁKA WOJEWÓDZTWA ZACHODNIOPOMORSKIEGO OLGIERDA GEBLEWICZA, URZĄD MIASTA SZCZECIN, SEC, LOTTO, POLOR. TWÓRCY KIERUJĄ SWOJE PODZIĘKOWANIE ZA WSPARCIE 10 EDYCJI FESTIWALU: PORT SZCZECIN-ŚWINOUJŚCIE, ECO GENERATOR, COURTYARD BY MARRIOT, RENAULT POLMOTOR, PLENTY.
MASONI WRÓCILI DO SZCZECINA
Tak, to prawda. Od kilku miesięcy, w stolicy Pomorza Zachodniego, działa pierwsza od II wojny światowej loża masońska – Trzy Cyrkle. Historia wolnomularstwa w mieście jest bardzo bogata i sięga XVIII wieku. Masonami było wielu znanych szczecinian. A jak jest teraz? „Prestiż” jako pierwszy, dotarł do przedstawicieli loży. Jan Kotarbiński i Eligiusz Ryś – Oficerowie Loży Trzy Cyrkle opowiedzieli m.in. o kulisach działalności szczecińskich wolnomularzy, jakie cele stawiają przed sobą, czy Trzy Cyrkle jest kontynuatorką niemieckich lóż masońskich i kto może do niej należeć.
Czy wiadomo w jaki sposób wolnomularze trafili do Szczecina? Kiedy? Skąd przybyli? Początki ruchu wolnomularskiego lub inaczej masonerii z uwagi na bardzo skąpe dokumenty pochodzące z pierwotnego okresu działalności nie są znane. Istnieje kilka hipotez dotyczących powstania masonerii. Pierwszą organizacją zrzeszającą kilka lóż i tworząca strukturę terytorialną, dziś nazywana obediencją, była Wielka Loża Londynu zawiązana 17 czerwca 1717 roku w londyńskiej tawernie Pod Gęsią i Rusztem. Doszło tam do połączenia trzech lóż Londynu i jednej loży Westminster. Pierwszym wielkim mistrzem, czyli przewodniczącym organizacji został Anthony Sayer. Od tej chwili w krótkim czasie loże masońskie były powoływane w całej Europie. Działało to poprzez wyodrębnianie się lóż masońskich z tych już istniejących lub zawiązywanie nowych lóż przez grupy osób wcześniej inicjowanych w różnych lożach.
Tak było także w Szczecinie?
Owszem, w 1760 roku grupa masonów pośród austriackich jeńców wojennych zawiązała lożę L’union, czyli Jedność. Loża ta pracowała w rycie francuskim, a jej pierwszym mistrzem został porucznik artylerii Mazard. Była to loża wojskowa, do której niedługo po jej powołaniu przyjęto lokalnych kupców. Jednym z nich był Carl Wilhelm Schwitzky, który 24 maja 1761 roku został inicjowany do wolnomularstwa. Ze względu na różnice zdań dotyczące kierunku rozwoju loży i brak porozumienia doszło do rozwiązania loży L’union, która zakończyła swoją działalność we wrześniu 1761 roku. Już dwa miesiące później, bo w listopadzie 1761 roku dawni członkowie loży L’union, szczecińscy kupcy Carl Wilhelm Schwitzky, Andreas Gottlieb Fleck, Johann Friedrich Mölling, Andreas Gottlieb Stoltenburg oraz lekarz Pierre Beaudille Duguibert, założyli w całkowitej tajemnicy lożę La parfaite Union, czyli Pełna Jedność. Wkrótce też została włączona w struktury obediencji Zu den drei Weltku-
geln, czyli Pod Trzema Globami. Jeszcze tego samego roku podjęto decyzję o zmianie nazwy loży na Zu den Dreyen Cirkeln, później Zu den Drei Zirkeln, czyli Pod Trzema Cyrklami. Była to najdłużej funkcjonująca loża szczecińska. W kolejnych latach powstawały kolejne, a ruch wolnomularski w Szczecinie prężnie funkcjonował.
Ile lóż działało w Szczecinie i na Pomorzu Zachodnim do wybuchu II wojny światowej?
Niemieckie loże masońskie w Szczecinie funkcjonowały od powstania pierwszej loży masońskiej w 1760 roku do ich zamknięcia przez nazistów w 1935 roku. W ostatnim okresie funkcjonowania przedwojennego wolnomularstwa w Szczecinie pracowało siedem lóż masońskich, a były to: Drei Goldene Anker zu Liebe und Treue czyli Trzy Złote Kotwice Za Miłość i Wierność oraz Pegasus und Schiff czyli Pegaz i Statek pracujące przy ul. Passauerstraße 2 – dziś ul. Partyzantów; Zu den Drei Zirkeln, czyli Pod Trzema Cyrklami przy ul. Großen Wollweberstraße 29, teraz ul. Tkacka, Lindenstraße 11 – aktualnie ul. 3-go maja oraz Am Logengarten 5 - ul. Swarożyca; Tempel des Friedens czyli Świątynia Przyjaciół pracująca przy ul. Lindenstraße 11, także ul. 3-go maja; Leier und Schwert czyli Lira i Miecz w Hotelu Preußenhof przy ul. Luisenstraße 10-11, teraz ul. Staromłyńska oraz Haus Verein Junger Kaufleute Pölitzerstraße 15, czyli ul. Wyzwolenia; Friedrich der Edle, czyli Fryderyk Szlachetny oraz Tempel des Lichts und der Wahrheit czyli Świątynia Światła i Prawdy przy ul. Schillerstraße 5 – ul. Mazowiecka. Jeśli weźmiemy natomiast pod uwagę cały okres działalności przedwojennego wolnomularstwa, to można powiedzieć, że przed wojną działało w Szczecinie kilkanaście lóż masońskich.
W stolicy Pomorza Zachodniego przed wojną funkcjonowały także struktury Zakonu Dziwnych Towarzyszy znanego jako Odd Fellows oraz paramasońskiej organizacji Schlaraffia. Ponadto działały trzy loże druidów – Pomerania Loge, czyli Loża Pomorze; Hain zu Friedel, czyli Gaj u Friedela oraz Zu den drei Ringen, czyli Pod Trzema Pierścieniami. Te ostatnie funkcjonowały w budynku przy ul. Schlutowstrasse 3, czyli obecnie ul. Henryka Pobożnego 3.
Ilu członków skupiały?
Od kilku do nawet kilkuset. Przykładowo pierwsza cywilna szczecińska loża La parafite Union, przemianowana później na Zu den Drei Zirkeln, liczyła 9 członków, a do 1768 roku przyjęto do niej jeszcze 30 braci. Natomiast 30 października 1839 w obchodach poświęcenia nowego budynku lożowego położonego ul. Grosse Wollweberstraße 29 aktualnie ul. Tkacka brało udział 213 braci. Liczby pokazują popularność ruchu w przedwojennym Szczecinie.
Czy wśród wolnomularzy znajdowali się znani szczecinianie?
Do wolnomularstwa szczecińskiego należeli przedstawiciele arystokracji, wojskowi, kupcy i nauczyciele. Wśród gości loży Zu den Drei Zirkeln bywał m.in. Książe Carl Ferdinand. Pośród najbardziej znanych członków ówczesnego wolnomularstwa można wymienić choćby inicjowanego w 1799 Johana Jackooba Sella, który był radnym szkolnym, dyrektorem gimnazjum w Starym Szczecinie, profesorem historii i elokwencji, autorem szeregu książek poświęconych historii Księstwa Pomorskiego, historii handlu i niewolnictwa czy połowów śledzi. Kolejny przykład może dotyczyć inicjowa-
nego 10 czerwca 1829 do loży Zu den Drei Zirkeln wybitnego muzyka i kompozytora Johanna Carla Gottfrieda Loewe, organisty w kościele św. Jakuba oraz nauczyciela śpiewu i dyrektora muzycznego w Gimnazjum Mariackim. Loewe przez współczesnych zwany był „Schubertem północnych Niemiec”. Pisał on muzykę do wierszy poetów romantycznych, czym dał początek nowemu gatunkowi solowej ballady romantycznej. Skomponował muzykę do utworów Adama Mickiewicza w przekładzie Carla von Blankensee, które zostały opublikowane w 1835 pt. „Die polnischen Balladen”, czyli „Polskie ballady”. Pośród członków loży można wymienić jednego z czcigodnych mistrzów loży – królewskiego chirurga generalnego Johanna Christiana Antona Thedego, czy też Johannesa Heinricha Quistorpa szczecińskiego przedsiębiorcę i filantropa, którego imię nosiła wieża w Lesie Arkońskim. Listy członków przedwojennych szczecińskich lóż są ogólnie dostępne w bogatej literaturze tematu, w tym doczekały się analizy w polskojęzycznych publikacjach naukowych.
Czy loże działały w sposób oficjalny i jawny?
Wolnomularstwo z wyjątkiem odosobnionych przypadków nie było nigdy organizacją tajną. Jedna z podstawowych zasad zapisanych już w pierwszej konstytucji masońskiej wskazuje wprost, że mason ma obowiązek przestrzegać prawa kraju, w którym żyje. Osoby postronne często mylą dyskrecję związaną z rytuałem lub ujawnianiem członkostwa z tajnością zgromadzenia. Dyskrecja wynika z nieopisywalności procesu inicjacji, a ruch masoński jest inicjacyjny i poszczególne stopnie wtajemniczenia uzyskiwane są poprzez inicjację, czyli rytuał przejścia. Jako że proces ten dotyczy emocji jest nieprzekazywalny słowami. Ponadto istotą rytuałów inicjacyjnych jest to, że powinny być one dostępne wyłącznie dla inicjowanych i inicjujących, jako element tradycji wzmocnienia utrwalenia wiedzy przekazywanej przez pokolenia. Tajemnica dotycząca członkostwa dotyczy w zasadzie tego, że o przynależności do organizacji osób żyjących mogą one powiedzieć same o sobie, a bez ich zgody nikt nie może tego robić.
Jakie były efekty działalności szczecińskich lóż?
Loże działały oficjalnie angażując się w działalność dobroczynną i kulturalno-oświatową. Wolnomularstwo podejmuje się co do zasady działalności filantropijnej, a nie charytatywnej, tzn. pomoc loży jest kierowana ku konkretnym osobom w konkretnym celu, a fakt, że pomocy udzieliła
loża wolnomularska nie powinien zostać ujawniony beneficjentowi. Wbrew opinii zwolenników teorii spiskowych wolnomularstwo nie ma wszechobecnej władzy i zasadniczo nie realizuje działań zewnętrznych. U podstaw wolnomularstwa jest działalność na rzecz poprawy społeczeństwa poprzez doskonalenie swoich członków. Loża zawsze działa do środka, nigdy nie powinna działać na zewnątrz. Co to oznacza? Członkowie poprzez obecność w loży, wspólne prace i czerpanie z wiedzy i doświadczenia innych członków doskonalą sami siebie.
Czy wolnomularze działali po II wojnie światowej w Szczecinie lub na Pomorzu Zachodnim?
W okresie PRL w Polsce nie funkcjonowały loże masońskie, z wyjątkiem powołanej 12 lutego 1961 warszawskiej loży Kopernik, która była strukturą konspiracyjną. Jedyną lożą zewnętrzną z którą utrzymywała ona stosunki była paryska loża Copernic. Oczywiście pojedynczy niezrzeszeni w lożach wolnomularze w czasach PRL działalni samodzielnie, zgodnie z przedstawioną wcześniej zasadą, czyli tak jak każdy inny obywatel. W okresie III RP wolnomularstwo wróciło do Polski w formie oficjalnej, a poszczególne obediencje zrzeszone są i działają na mocy ustawy o stowarzyszeniach i są zarejestrowane oficjalnie w Krajowym Rejestrze Sądowym. Również w Szczecinie znaleźli się wolnomularze, którzy jednak chcąc uczestniczyć w pracach wolnomularskich musieli podróżować na spotkania do innych miast np. do Poznania, Bydgoszczy. Proces zakładania loży jest długotrwały i bardzo sformalizowany, a także wymagający odpowiedniego zaplecza osobowego członków mieszkających w niedalekiej odległości od siedziby loży. Po latach starań dopiero 12 października 2024 roku doszło do powołania do życia nowej loży Trzy Cyrkle działającej w Szczecinie.
Czy jest ona kontynuatorką działalności którejś z dawnych, niemieckich lóż?
Nie. Zarówno od strony przynależności obediencyjnej, zasad funkcjonowania, rytuału i obszaru zainteresowań powołana do życia loża Trzy Cyrkle nie stanowi kontynuacji działalności żadnej z przedwojennych szczecińskich lóż. Elementami wspólnymi są tylko przynależność do ruchu wolnomularskiego i siedziba, którą jest Szczecin. Nazwa loży Trzy Cyrkle odwołuje się do nazwy najbardziej znanej przedwojennej loży niemieckiej Pod Trzema Cyrklami, co stanowi nasz szacunek i formę wyrazu wspomnienia dla działalności przedwojennych wolnomularzy, a więc i wska-
zanie pewnej ciągłości tradycji naszego ruchu jako całości. Należy natomiast wskazać, że loża Trzy Cyrkle jest lożą polską. Jest pierwszą na terenach województwa zachodniopomorskiego lożą powołaną do życia po zakończeniu II wojny światowej. Nasza loża skupia się przede wszystkim na działalności filozoficznej, podczas gdy loża niemiecka działała głównie w obszarze prospołecznym. Wynika to zarówno z naszych potrzeb i możliwości, jak też ze specyfiki obecnego otoczenia społecznego. Nasza loża w przeciwieństwie do lóż niemieckich przyjmuje na równych zasadach mężczyzn i kobiety oraz nie wymaga deklarowania wiary w Boga. Widzimy więc, że jest to zupełnie inna struktura i w zasadzie poza miejscem funkcjonowania nie ma tu mowy o kontynuacji wolnomularstwa niemieckiego.
Jakie cele i zadania stawia przed sobą?
Loża realizuje cele przyświecające Wielkiemu Wschodowi Polski. To samodoskonalenie się członków, tak by stali się lepszymi ludźmi. Kwestia ujawnienia bądź nie swojej przynależności leży w gestii każdego członka. To znaczy, że każdy z nas masonów może się sam ujawnić, natomiast nikt z nas nie ma prawa mówić o członkostwie innych braci i sióstr, póki żyją, chyba że uzyskał w tym zakresie wyraźną zgodę lub dana osoba już się wcześniej ujawniła. Mając na uwadze realia naszej polskiej codzienności, nastroje społeczne i mity głoszone na temat wolnomularstwa ze strony promotorów teorii spiskowych większość z nas woli pozostać anonimowa. Jest to z jednej strony forma ochrony przed osobami agresywnie nastawionymi przez niektóre media prawicowe i fanatyków religijnych. Z drugiej strony anonimowość członkostwa wpisuje się podstawowy cel wolnomularstwa. Każdy z nas masonów pracuje w loży dla siebie, by się doskonalić. Nie mamy guru ani nauczycieli, każdy z nas czerpie z wiedzy i doświadczenia pozostałych w zakresie takim, jaki uzna za odpowiedni. Pracujemy nad sobą i nikt nas nie prowadzi za rękę, jak ma to miejsce np. w organizacjach religijnych. Podsumowując – o ile nie ma ważnych powodów, by ujawniać swoje członkostwo nie robimy tego. Co więcej warto sobie zadać pytanie, czy osoba, która się obnosi swoim członkostwem w loży jest osobą wiarygodną i skromną. Wolnomularstwo od pierwszych kroków w organizacji uczy nas skromności i pokory.
Kto może wstąpić do Trzech Cyrkli? Jakie warunki musi spełniać?
Można by tu przytoczyć dobre porównanie wyrażone przez jednego z polskich masonologów dr. Norberta Wójtowicza: „wolnomularstwo jest dla wszystkich, ale nie dla każdego”.
Zasada, którą się kierujemy przy przyjmowaniu członków jest niezmienna od początków ruchu. Mason musi być człowiekiem wolnym i dobrych obyczajów. W oparciu o wiedzę na temat kandydata i przeprowadzone z nim rozmowy członkowie loży podejmują decyzje o spełnieniu wymienionych kryteriów i przejście do kolejnych etapów procesu włączenia kandydata, nazywamy go postulantem do loży. Widzimy więc, że kryteria są dość płynne. Zasadniczo kandydat nie powinien być osobą uzależnioną fizycznie lub psychicznie, powinien być samodzielny finansowo, gotowy emocjonalnie i duchowo do pracy w loży, a także nie może on przejawiać poglądów skrajnych. Krótko mówiąc zależy nam na utrzymaniu harmonii funkcjonowania loży, by nie została ona zakłócona oraz na doborze członków w taki sposób, by masoneria wpisywała się właściwie oczekiwania postulanta. Wolnomularstwo nie jest dla osób, które szukają sławy, zaszczytów i bogactwa lub też liczą, że dzięki członkostwu uzyskają nowe kontrakty albo prominentne stanowiska. Nie jest to też organizacja dla tych, którzy liczą na zdobycie nowej tajemnej wiedzy na zasadzie mistrz-uczeń. Wolnomularstwo nie przekazuje członkom żadnej wiedzy, przynajmniej nie w ten sposób. Masoneria to metoda, która uczy rozumieć i analizować świat. Wiedza, którą może dać wolnomularstwo pochodzi z naszego wnętrza i każdy członek musi ją odkopać sam w sobie.
Jak wygląda ceremonia przyjęcia do loży? Czy przypomina np. tę zaprezentowaną w filmie „Popioły” w reżyserii Andrzeja Wajdy?
Proces weryfikacji i akceptacji postulanta trwa kilka miesięcy, zwykle mniej niż rok. W tym okresie kandydat jest odpowiednio weryfikowany i przechodzi kolejno przez trzy głosowania. Po ich pozytywnym zakończeniu przeprowadzana jest inicjacja kandydata, czyli rytualne włączenie go do łańcucha braci i sióstr obecnych w loży i organizacji. Nie możemy przedstawić szczegółów procesu przyjmowania do loży ani szczegółów dotyczących rytuału, gdyż są one dostępne wyłącznie dla członków organizacji. Możemy jednak powiedzieć, że przywołany fragment „Popiołów” zawiera pewne elementy obecne podczas inicjacji, inne zostały przemieszane lub pokazane w formie bardziej interpretacyjnej niż faktograficznej. Wynika to zapewne w dużej mierze z tego, że ani Żeromski, ani Wajda nie byli masonami. Zakładamy jednak, że nawet gdyby byli, to nie przedstawiliby rzeczywistego przebiegu inicjacji. Aby poznać ceremoniał przyjęcia do loży nie ma innej metody, jak tylko przeżyć to samemu.
autor: Dariusz Staniewski/ foto: Alicja Uszyńska
TAJEMNICE SZCZECIŃSKICH ULIC
Twórca wielkich przebojów, wiejska femme fatale i szczeciński generał
Wiele ze szczecińskich ulic nosi imiona lokalnych patriotów, ludzi ważnych dla miasta, bohaterów, poetów, pisarzy, malarzy, polityków, władców, wodzów, artystów. Są też nazwy przyrodnicze, geograficzne, krajobrazowe. Ale są też i takie, które budzą zdziwienie, rozbawienie, ale i ciekawość. Czy znamy bohaterów niektórych naszych ulic? Co oznaczają nazwy wielu z nich? Co miesiąc staramy się je rozszyfrować. Oto kolejne z nich.
Ulica Jagny
Imię przed laty bardzo popularne. Dziś prawie zupełnie zapomniane. Jagna to staropolskie zdrobnienie od imion żeńskich: Agnieszka, Jadwiga i Agata. Występuje także jako Jaguś, Jagienka, Jagusia, Jagódka, czy Jagata. W Polsce tak naprawdę znana jest tylko jedna Jagna – ta z powieści Władysława Reymonta pt. „Chłopi”. Otrzymał za nią literacką Nagrodę Nobla w 1924 roku a opisuje ona życie mieszkańców wsi Lipce. Jedną z głównych bohaterek jest Jagna – lokalna piękność, uwodzicielka i miejscowa „femme fatale”. Dziś byśmy powiedzieli, że była kobietą wyzwoloną, znającą swoją wartość, łamiącą konwenanse i buntowniczką. Ale wtedy odbierano ją zupełnie inaczej, głównie jako dziewczynę niemoralną. Wieś mogła przymykać oczy na jej głośny romans z żonatym Antkiem, na zaślubiny z jego ojcem – Boryną. Ale tego, że Jagna doprowadziła wójta do upadku (miał zdefraudować na jej zachcianki wiejskie pieniądze) oraz zaczęła uwodzić, kusić swymi niewątpliwymi wdziękami i namawiać do grzechu młode-
go księdza, to już ludność Lipiec nie wytrzymała. Taki grzech mogła spotkać tylko jedna kara – wypędzenie z wioski i ze społeczności. Najpierw Jagnę pobito, potem wywleczono z chaty, upokorzono wsadzając na wóz pełen gnojówki a potem wyrzucono na polnej drodze za wsią bez prawa powrotu. Natomiast mamy też sławną posiadaczkę zdrobnienia od Jagny, czyli Jagienkę – ze Zgorzelic – drugą główną żeńską postać bestselleru Henryka Sienkiewicza pt. „Krzyżacy”. W pewnym sensie to także pierwowzór dzisiejszych feministek. Polowała, jeździła konno i posługiwała się orężem nie gorzej od niejednego rycerza, pomogła m.in. głównemu bohaterowi – Zbyszkowi z Bogdańca upolować niedźwiedzia. Ale jednocześnie była atrakcyjną kobietą i damą. Pięknie ją zagrała Urszula Modrzyńska w filmowej adaptacji książki (m.in. pamiętna scena, kiedy nago płynęła po ustrzelonego bobra). Jak to mawiano kiedyś – „zagięła parol” na Zbyszka z Bogdańca i w końcu została jego żoną oraz obdarowała go czterema synami. Ale Sienkiewicz opisując jej postać, oprócz urody, cnót i talentów, przypisał jej też pewną spe-
cyficzną umiejętność, z której na wieki została zapamiętana – "orzechów nie potrzebuje gryźć, jeno na ławie ułoży i z nagła przysiędzie, to ci się wszystkie tak pokruszą, jakobyś je młyńskim kamieniem przycisnął". Nie wymazał tego nawet film – superprzebój polskiej kinematografii. Swoją wersję tej metody rozbijania orzechów przedstawił przed laty w swoim wierszu Andrzej Waligórski - znany poeta, pisarz i satyryk („Studio 202”). Oto fragmenty: „Laskowy orzech maleńki – to nie problem dla Jagienki/Mogła za jednym przysiadem stłuc i pół kilo... zadem./A gdy dorwała fistaszka – zostawała z niego kaszka/Niewiele też większej troski przysparzał jej orzech włoski/Aż przybył raz jakiś młokos przywożąc z Afryki kokos/I zwrócił się do Jagusi że mu tę rzecz roztłuc musi. /Spłoniła się nieco młódka, wzięła dech, napięła udka,/Pomodliła się przelotnie i w ten kokos jak nie grzmotnie/Niestety - twarda skorupa nawet przy tym nie zachrupa./Wrzasła Jaguś wniebogłosy, podskoczyła pod niebiosy/I jak drugi raz przywali – a ten bydlak – jak ze stali !/Natomiast biedna dziewczyna zrobiła się całkiem sina/Oddech jej się jakby urwał, wymamrotała: "O k....a!"/Potem się zaniosła wyciem i się pożegnała z życiem”.
Ulica Franciszka Karpińskiego
Poeta Oświecenia (określany jako „poeta serca”), prozaik, uznawany za najważniejszego przedstawiciela polskiego sentymentalizmu. Ale to także twórca wielu polskich przebojów z końca XVIII i XIX wieku. No bo kto nie zna (nawet ateiści) kolęd „Bóg się rodzi, moc truchleje” i „Bracia, patrzcie jeno…”, pieśni modlitewnych „Kiedy ranne wstają zorze” i „Wszystkie nasze dzienne sprawy” oraz sielanki „Laura i Filon”. Teksty do tych utworów wyszły właśnie spod jego pióra. Często nawiązywał do folkloru wiejskiego. To na jego stylu i twórczości wzorował się Adam Mickiewicz i inni romantycy. Karpiński zafascynowany wsią oraz ideami „powrotu do natury” głoszonymi przez znanego filozofa Jeana-Jacquesa Rousseau potrafił np. po wycofaniu się ze służby u magnatów osobiście uprawiać ziemię wraz ze swymi chłopami. Jego najpopularniejszym dziełem jest „Laura i Filon”, czyli – „Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły/I coś tam klaszcze za borem/Pewnie mnie czeka mój Filon miły Pod umówionym jaworem”. Melodia do tego utworu ma ludowe pochodzenie. Jej motywy wykorzystał np. Fryderyk Chopin. Pieśń ta i dzisiaj cieszy się pewną popularnością.
W swoim repertuarze ma ją wiele zespołów folklorystycznych m.in. Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze, wykonywała ją znana piosenkarka Anna Maria Jopek a nawet zespoły z kręgu muzyki biesiadnej i disco polo. Zgodnie więc z życzeniem poety trafiła ona „pod strzechy”.
Ulica generała Aleksandra Litwinowicza
To jeden z dwóch generałów przedwojennego Wojska Polskiego, który po wojnie osiedlił się i zmarł w Szczecinie. Ale ma swoją ulicę w odróżnieniu od generała Aleksandra Szychowskiego (piękna wojskowa karta – inżynier i oficer saperów Armii Imperium Rosyjskiego, potem uczestnik walk z bolszewikami, od 1938 roku generał brygady Wojska Polskiego, po II wojnie światowej pracował w zachodniopomorskich Polskich Kolejach Państwowych jako zastępca dyrektora Dyrekcji Okręgowej PKP w Szczecinie, zmarł w stolicy Pomorza Zachodniego w 1970 roku, ale pochowany jest na Powązkach w Warszawie). Aleksander Litwinowicz przed I wojną światową był członkiem Związku Walki Czynnej (powołanego z inicjatywy Józefa Piłsudskiego) założonego przez działaczy Organizacji Bojowej PPS. Żołnierz I Kompanii Kadrowej w Legionach Polskich. Jako działacz Polskiej Organizacji Wojskowej w Galicji prowadził działalność wywiadowczą i kontrwywiadowczą. Uczestniczył w walkach o Lwów. Był lekkoatletą, a podczas I wojny światowej grywał w piłkę w drużynach legionowych. Przed wojną wchodził też w skład galicyjskiego kolegium sędziów piłkarskich. W 1920 roku został pierwszym prezesem klubu WKS Legia Warszawa. Był też jednym z twórców Centralnego Okręgu Przemysłowego. 17 września 1939 roku wyjechał do Rumunii, gdzie został internowany i przebywał tam do końca wojny. W 1946 roku powrócił do kraju i zamieszkał w Szczecinie, gdzie pracował w Wydziale Planowania Biura Odbudowy Portów, a następnie, od października 1947 roku, w Urzędzie Pełnomocnika do Rozbudowy i Zagospodarowania Portu. Zmarł 14 stycznia 1948 roku w Szczecinie. Pochowany na Cmentarzu Centralnym. W czerwcu 2018 roku Minister Obrony Narodowej nadał 15 Wojskowemu Oddziałowi Gospodarczemu w Szczecinie (sformowany do zabezpieczenia finansowego i logistycznego jednostek wojskowych) imię generała Litwinowicza.
Autor: Dariusz Staniewski
TRZY ĆWIERCI DO ŚMIERCI
Monodram lalkowy inspirowany opowieściami z Supraśla, zebranymi i opracowanymi przez Wojciecha Załęskiego w zbiorze „Hecz precz stała się rzecz” oraz książką „Po trochu” Weroniki Gogoli. Spektakl lalkowy dla dorosłych, w którym postać Babuszki dosłownie ożywa na oczach widzów i prowadzi dialog z aktorką. Wszystko zaczęło się od prababki Weroniki, która przeniosła Śmierć przez rzekę i w ten sposób zapewniła kobietom w swojej rodzinie długowieczność. Ale bohaterka pragnie zakończyć swój zbyt długi żywot. Wcześniej jednak musi dokonać rachunku sumienia i na nowo zmierzyć się z przeszłością.
Szczecin, Teatr Lalek Pleciuga, 12 października, godz. 18
VERY IBSEN
Czarna komedia z elementami skandynawskiego horroru. Postaci zaczerpnięte z uniwersum ikonicznego norweskiego dramatopisarza Henrika Ibsena spotykają się po śmierci ojca. To klasyczne figury dramatu rodzinnego: matka, córka, syn, żona, mąż. Punktem wyjścia dla spektaklu nie są konkretne dramaty autora, ale to, co po nich pozostaje: emocjonalne wzorce, język. Wspólnie prześledzimy skrywane tajemnice opakowane w wełniane norweskie swetry. Te, które gryzą najbardziej.
Szczecin, Teatr Współczesny, październik - listopad 2025
FOTO: MATERIAŁY PRASOWE
Dziękujemy za wszystkie wspólne lata, za każde spotkanie przy stole, za uśmiechy i wspomnienia, które razem tworzymy.
Jesteście częścią naszej historii!
Serdecznie zapraszamy stałych bywalców i nowych Gości – świętujmy razem w miejscu, gdzie tradycja spotyka się ze smakiem.
Restauracja
Restauracja Sake ul. Rynek Sienny 2 u, 70-542
Szczecin
Tel. 914843618, 535125988 www.sushisake.pl
Restauracja Sake
restauracjasake restauracjaSake
21 lat smaku Azji w sercu Szczecina!
To wyjątkowa chwila w historii Szczecina – Restauracja Sake, pierwsza japońska restauracja w naszym mieście, świętuje 21 lat istnienia! To dzięki Wam, naszym Gościom – możemy świętować ten piękny jubileusz.
Nasza podróż rozpoczęła się w 2004 roku przy al. Piastów 1 – to tam stawialiśmy pierwsze kroki i zdobywaliśmy serca szczecinian miłością do kuchni japońskiej. Dziś, po latach, zapraszamy Was do naszej nowej, wyjątkowej przestrzeni w samym sercu miasta – na Rynek Sienny 2u – by razem świętować ten jubileusz.
Edukacja Cambridge w małych grupach od przedszkola do matury międzynarodowej. Codzienna komunikacja w języku angielskim w gronie międzynarodowych przyjaciół (m.in. z NATO)
Wyjątkowe warunki rekrutacji dla uczniów klas IV-VIII szkół podstawowych ze znajomością języka angielskiego (w miarę dostępności miejsc).
lub bezpośrednio w naszej szkole przy ul. Doktora Judyma 24 w Szczecinie
ROBINSON
Spektakl dotyka kryzysu wieku średniego, stanowi tragikomiczną rozprawę o sile i słabościach człowieka, które wybrzmiewają w konfrontacji przemijającym życiem. Wiek średni to z założenia „połowa oczekiwanego życia na ziemi”, która jest czasem weryfikacji planów i autoanalizy własnego “Ja” pod kątem małżeństwa, pracy zawodowej, rodziny, ogólnej sytuacji życiowej. Kim jesteśmy dla świata, a kim dla bliskich? Co jest w życiu ważne? Spektakl na scenie dla dorosłych
Szczecin, Teatr Lalek Pleciuga, 25 października, godz. 18 i 26 października, godz. 17
PILCH/DZIENNIKI
Poetycko-biograficzna opowieść o życiu Jerzego Pilcha. Ten jeden z najwybitniejszych, współczesnych pisarzy polskich słynął z zadziornego i odważnego spojrzenia na świat, nieprzeciętnego poczucia humoru i dystansu do siebie samego. W „Dziennikach” napisał: „Całymi latami marzyłem o byciu literackim urzędnikiem, a przyrosła mi cyganeryjna gęba lekkoducha, bankietowicza i Bóg wie kogo”.
Szczecin, Teatr Polski, PREMIERA – 18 PAŹDZIERNIKA, 16, 17, 19 października, godz. 19, 25, 26 października, godz. 16, 2 listopada, godz. 19, 8 i 9 listopada, godz. 16
FOTO: P. NYKOWSKI
SPOTKANIE Z HERMANEM LINDQVISTEM
Rozmowa dotyczyć będzie skandynawskiego odziaływania kulturowego na północne obszary dzisiejszej Rzeczpospolitej na przestrzeni wieków. Herman Lindqvist – historyk, dziennikarz, autor książki: „Przez Bałtyk. 1000 lat polsko-szwedzkich wojen i miłości”. Przez wiele lat pracował jako korespondent wojenny i mieszkał w Tokio, Madrycie, Hongkongu, Bangkoku, Kairze, Bejrucie i Paryżu. Napisał 61 książek, większość historycznych. Jego biografia Napoleona z 2004 roku osiągnęła w Szwecji status bestsellera. Od kilku lat mieszka w Warszawie. Spotkanie będzie tłumaczone z języka szwedzkiego na język polski
Szczecin, Zamek Ks. Pom. 17 października, godz. 18
ONA
Nowa wystawa znanej szczecińskiej malarki Izabeli E. Staśkiewicz. To cykl 26 nowych obrazów. Na tle ulotności zjawisk natury, autorka wnika w ten jakże różnorodny kobiecy świat. I czy to wiosenna magia, którą spowite są niektóre prace, czy zmysłowe eteryczne piękno kobiecego ciała, czy po prostu wakacyjny luz poparty pewnością konturów – wszystko to tworzy historie, w których główną bohaterką jest Ona. Całość zamknięta jest w gęstej impastowej materii malarskiej, jakże charakterystycznej dla twórczości Izabeli E. Staśkiewicz.
Szczecin, Książnica Pomorska, październik 2025
FOTO: MATERIAŁY PRASOWE
Andrzejki Black & White Bal Maskowy
Bilet 200 zł/os. z własnym alkoholem lub zakup alkoholu w cenach sklepowych
Drinki w przystępnych cenach
Ciepłe i zimne dania
Dekoracje Black & White
Mały parkiet z muzyką elektroniczną
Osoby ubrane w dedykowane kolory i maskę otrzymają welcome drinka
Obie imprezy poprowadzi
DJ Sobieski Music
Technika i obsługa sceniczna tel. 889 070 198
Sylwester w stylu Hoollywood Bal Maskowy
Bilet 490 zł/os. Alkohol no limit
Drinki no limit
Ciepłe i zimne dania
Światła bijące w niebo, czerwony dywan, ścianka do zdjęć z Oskarami, specjalne dekoracje
Mały parkiet z muzyką elektroniczną
Najpiękniejsze maski będą nagradzane!
TEL.: 502 082 600
ALA,FRANEK I KOSTEK RATUJĄ PLANETĘ
KORA – DZIECKO SŁOŃCA
Muzyczna opowieść o Korze, charyzmatycznej artystce, piosenkarce, autorce tekstów piosenek i wierszy oraz malarce. Scena była jej żywiołem, tu zmieniała się jak kameleon - raz była drapieżna, a za chwilę liryczna. Wraz z grupą Maanam wylansowała mnóstwo przebojów, które na stałe weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. Spektakl o Korze wyreżyserował Adam Opatowicz. Adrianna Szymańska za rolę w przedstawieniu „Kora – dziecko słońca” otrzymała nagrodę jury plebiscytu Bursztynowy Pierścień i tytuł najlepszej aktorki sezonu artystycznego 2023/2024. Utwory ze spektaklu zostały wydane na płycie.
Szczecin, Teatr Polski, 25 i 26 października, godz. 16, 8 listopada, godz. 16 – SETNE PRZEDSTAWIENIE i 9 listopada, godz. 16
MIĘDZY ISTNIENIEM A NIEISTNIENIEM
Tym razem w Szczecińskim Salonie Poezji utwory Tadeusza Różewicza, Mieczysława Jastruna i własne w wykonaniu Tomasza Jastruna. Oprawa muzyczna: Olga Bila (pianino). Tomasz Jastrun - poeta, prozaik, eseista, felietonista, reporter, krytyk literacki, dziennikarz radiowy, autor książek dla dzieci, długoletni współpracownik paryskiej „Kultury”. Autor kilkunastu powieści i wielu tomików poezji, m.in. „Tylko czułość idzie do nieba”. Laureat prestiżowych nagród m.in. PEN Clubu im. Roberta Gravesa, Fundacji im. Kościelskich, Nagrody Dziennikarzy Niezależnych im. A. Słonimskiego, Kawaler Orderu Odrodzenia Polski.
Szczecin, Zamek Ks. Pom. 30 października, godz. 17:30
W. PIĄTEK
FOTO:
FOTO: ANDRZEJ SZKOCKI, JAROSŁAW GASZYŃSKI
Creme de la crème, czyli towarzyskie korty
Invest in Szczecin Open 2025, to nie tylko emocjonujące pojedynki na korcie oraz walka z wyjątkowo kapryśną aurą. To także bogate życie towarzyskie i biznesowe w turniejowych kuluarach oraz przysłowiowa wisienka na korcie, czyli Koktajl Prezydencki – specjalny event, którego gospodarzem jest prezydent Szczecina. Dla wielu to najważniejsze wydarzenia w całorocznym kalendarzu w stolicy Pomorza Zachodniego. Wiadomo nie od dzisiaj, że sport nie dzieli a łączy i że jak się chce kogoś w Szczecinie znaleźć w pierwszych dniach września, to nie „w mieście” – na pewno będzie w turniejowej strefie VIP lub na koktajlu. My tam byliśmy, trunków i przekąsek spróbowaliśmy, dobrej muzyki posłuchaliśmy i naszych fotoreporterów do sporządzenia relacji namówiliśmy. ds
UROS JERAJ, BEATA ŚMIECIŃSKA, ANDŻELIKA BUTKO, TOMASZ WALBURG, MAGDALENA KAMIŃSKA
MAREK KOLBOWICZ Z ŻONĄ ALEKSANDRĄ
MICHAŁ PRZEPIERA I PIOTR KRZYSTEK
DANUTA GROCHULSKA, URSZULA DUDZIAK
TOMASZ GRODZKI, RYSZARD SIWIEC, OLGA ADAMSKA I JAN POSŁUSZNY
KAROLINA WAŁOWSKA, KONRAD KIJAK, BARTŁOMIEJ CZETOWICZ, KAROLINA CZYŻ
Dr n. med. Kacper Koryzna, właściciel Koryzna Clinic, już po raz czwarty zaprosił gości na wydarzenie łączące świat biznesu, sportu i pasji. We wrześniu pola Binowo Park Golf Club stały się areną dwudniowego turnieju Koryzna Clinic Golf Cup presented by Mercedes-Benz Mojsiuk, który przyciągnął nie tylko zawodników, ale również prawdziwych miłośników tego sportu oraz elegancji. ad
HANNA MOJSIUK, AGNIESZKA MOJSIUK, PIOTR BOBER, KACPER KORYZNA, TOMASZ BLATKIEWICZ, PRZEMYSŁAW PIETRZAK, SŁAWOMIR PIŃSKI
MAŁGORZATA STRZELCZYK
MICHAŁ ZDANOWSKI, TOMASZ SIKORA
ARTUR MELLER, AGNIESZKA MELLER
KACPER KORYZNA, MICHAŁ CIEĆWIERZ, JAN MICKIEWICZ, JUREK PACAK
KACPER KORYZNA
KATARZYNA KORDUS
MAX SAŁUDA, MARTA SAJEWICZ
Jubileusz z Mistrzem i Morzem
Na Patio Posejdona odbył się wernisaż trzynastej edycji wystawy Mistrz i Morze. To wydarzenie, organizowane corocznie przez galerię sztuki ArtGalle, tym razem miało szczególny wymiar – zbiegło się bowiem z jubileuszem 25-lecia działalności Galerii, prowadzonej przez Jolantę Szczepańską-Andrzejewską. Otwarcie zgromadziło przedstawicieli świata kultury, polityki i biznesu, a także artystów, którzy przyjechali na tę okazję z różnych stron Polski. Wystawa, choć zakorzeniona w tematyce morskiej, unika dosłownych, marynistycznych przedstawień. Zamiast tego prezentuje bogactwo form i mediów –od malarstwa i grafiki po rzeźbę – ukazując morze jako przestrzeń pełną symboli, emocji i metafor. ad
ADAM ZARZECZNY, KONRAD KIJAK
ARTYŚCI PODCZAS OTWARCIA WYSTAWY
JAROSŁAW MODZELEWSKI, JOLANTA SZCZEPAŃSKA ANDRZEJEWSKA, KONRAD KIJAK, EDYTA I ANDRZEJ ŁUC, EDYTA SZTYLKATOMPOROWSKA
RYSZARD FILIPOWICZ, MICHAŁ PRZEPIERA, JOLANTA SZCZEPAŃSKAANDRZEJEWSKA, MAŁGORZATA KALIŃSKA, DANIEL KRYSTA
MALINA MAJEWSKA
JOLANTA SZCZEPAŃSKA-ANDRZEJEWSKA
ALEKSANDRA TURBACZEWSKA, MARCIN I KATARZYNA ZAMARO
GRAŻYNA WÓDKIEWICZ
EWA KONOPIŃSKA, ANNA SOKOŁOWSKA, DOROTA MYŚLIWIEC, JOANNA MARTYNIUK, BEATA KARBOWIŃSKA
MIŁOŚNICZKI SZTUKI I FANKI GALERII ARTGALLE
lista dystrybucji
BIZNES
Acta Nova, Kapitańska 1/9
Aloha Biurowiec, Janosika 17
Eureka Restrukturyzacje, Bohaterów Warszawy 21 Foton Novelty Group Mickiewicza 69 HMI, Moczyńskiego 13B
Mennica Mazovia, Jagiellońska 85/8
Nova Praca Group, Krzywoustego, CH Kupiec
Pazim recepcja, Rodła 9
Piastów Office Center, Aleja Piastów 30 PKO Bank Polski (2piętro), Niepodległości 44 POLFUND Fundusz Poręczeń Kredytowych S.A., Brama Portowa 1
Północna Izba Gospodarcza, Wojska Polskiego 86 Technopark, Cyfrowa 6
Courtyard by Marriott Hotel, Brama Portowa 2 Hotel Atrium, Wojska Polskiego 75 Hotel Campanille, Wyszyńskiego Hotel Dana, Wyzwolenia 50 Hotel Focus, Małopolska 23 Hotel Grand Focus, 3 Maja 22
Hotel Grand Park, Słowackiego 18 Hotel Novotel, 3 Maja 31 Hotel Park, Plantowa 1 Hotel Plenty, Rynek Sienny 1
Hotel Radisson BLU (recepcja), Rodła 10
Hotel Restauracja Bosak, Podbórzańska 3 Ibis Styles, Panieńska 10
Bajgle Króla Jana, Nowy Rynek 6 Bananowa Szklarnia, Jana Pawła II 45 Bistro Na Zdrowie, Unii Lubelskiej 1 Bombay, Rynek Sienny 1 Bonjour, Małopolska 3 Brasileirinho Brazylijska Kuchnia & Bar, Sienna 10 Browar Wyszak, Księcia Mściwoja II 8 Chałupa, Południowa 9 Chief, Bulwar Gdyński 1 Colorado, Wały Chrobrego Columbus, Wały Chrobrego DeVibez Restaurant, Wojska Polskiego 50 Dzień dobry, Śląska 12 Emilio Restaurant, Jana Pawła II 43 Epicka, Bogusława 1-2 Figle Restaurant, Bulwar Piastowski - al. Żeglarzy 1 Food Port Montana, Hryniewickiego 1 Forno Nero, Brama Portowa 1 Jachtowa, Lipowa 5 Jagiellonka, Jagiellońska 10 Jin Du, Jana Pawła II 17 Karczma Polska Pod Kogutem, Plac Lotników Kitchen meet & eat, Bulwar Piastowski 3 KOKU Sushi, Wojska Polskiego 40 La Rotonda, Południowa 18/20 Mała Tumska, Mariacka Nad Piekarnią, Krzywoustego 15/U3 NAGA Thai & Sushi, Staromłyńska 5 Nowy Browar, Partyzantów 2 Orro, Arkońska 28 Paprykarz, Jana Pawła II 42 Podgrzany Talerz, Niepodległości 22 U Prosto z pieca, Jana z Kolna 7 Public Fontanny, Jana Pawła II 43 Ramen Shop, Zielonogórska 31 Razem, Janosika 17 Rosso Fuoco, Wielka Odrzańska 20 Sake, Rynek Sienny 2 Si, Słowackiego 18 Spotkanie, Jana Pawła II 45 Tkacka 7 Tkacka 7 Towarzyska, Bogusława Deptak 50 Trattoria Toscana, Plac Orła Białego U Kelnerów, Wyzwolenia 41/3A Ukraineczka, Panieńska 19 Unagi, Jana Pawła II 42 Yakku Sushi, Topolowa 2 C Zielone Patio, Posejdon, Brama Portowa 1 SKLEPY
10 Days, Kaskada 5 Plus, Jagiellońska 5 Arkadia perfumeria, Krzywoustego 7 Atelier Sylwia Majdan, Wojska Polskiego 45/2 Batlamp, Milczańska 30A Brancewicz, Jana Pawła II 48 Centrum Mody Ślubnej, Kaszubska 58 City Wine, Sienna 8 Cloche, Wojska Polskiego 14/U1 Concept store/zrobione w Szczecinie, Piastów /róg Małkowskiego 60 Dorothee Schumacher, Jana Pawła II 46/U1 Energy Sports, Welecka 1A Fine Wine, Nowy Rynek 3 GP Spółka z o.o. , Struga 80A Harley Davidson, Gdańska 22A Hexeline , Galaxy O pietro Hoca Candle, Jagiellońska 37 Jubiler Kleist, Rayskiego 20 Kaskada - do biura, Kaskada +4 Kwiaciarnia Prowansja, Szwedzka 28/U2 Madras Styl, Małopolska 9 Manufaktura Wzroku, Monte Cassino 40 Marella, Wojska Polskiego 20 MaxMara, Bogusława 43/1 Moda Club, Wyzwolenia 1 Mooi, Wojska Polskiego 20 OMNI Molo, Mieszka I 73 Optyk Lepert, Wojska Polskiego 60 Patrizia Aryton, Jagiellońska 96 Rosenthal, Bogusława 15/1A
Velpa, Bogusława 12 Velpa, Modra 62 WineLand, Wojska Polskiego 70 Winoteka 101, Wojska Polskiego 215
SPORT I REKREACJA
Astra, Wyzwolenia 85
Binowo Park Golf Club, Binowo 62 Fabryka Energii, Łukasińskiego 110 My Way Fitness, Sarnia 8 Polmotor Arena, Wojska Polskiego 127 PRIME Fitness Club, 5 Lipca 46 PRIME Fitness Club, Modra 80 Szczeciński Klub Tenisowy, Wojska Polskiego 127 ZdroFit, Galaxy ZdroFit, Kaskada
ZDROWIE I URODA Akademia Fryzjerska Gawęcki, Wojska Polskiego 20 Aspekt 3, Bogusława 10 Atelier Piękna, Mazurska 21 Atelier Zdrowia i Urody Magda Skowrońska, Łukasińskiego 41S/3
Beauty Hand & Feet - Katarzyna Woźniak, Bema 11/2 Centrum Rehabilitacji Duet, Wojska Polskiego 70 CMC Klinika Urody, Jagiellońska 77 De Novo, św. Wojciecha 11 DepiLab, Głowackiego 17 DNA Beauty Code, Emilii Plater 3/u1 Dom Lekarski, Piastów 30 Dr Irena Eris KOSMETYCZNY INSTYTUT, Felczaka 20 Enklawa Day Spa, Wojska Polskiego 40/2 Ernest Kawa, Jagiellońska 95 Fizjopomoc, Witkiewicza 61
Fryzjerskie Atelier Klim, Królowej Jadwigi 12/1
GabiBeauty, Rajkowo 50/21
Gabinet Posh Bogusława 45/10
Gabinet zdrowia, urody i fizjoterapii, Wyszyńskiego 32/34
Gabinety Niedziałkowskiego, Niedziałkowskiego 47/2 Hall No 1, Wyszyńskiego 37
Imperium Wizażu, Jagiellońska 7 JK Studio, Monte Cassino 1/14
Salon Fryzjerski Paweł Zieliński, Gorkiego 26 Salon Masażu Baliayu, Wielka Odrzańska 30 Shivago, Wyzwolenia 46 SPA Evita, Przecław 96E Studio Figura, Bohaterów Warszawy 40 Studio Monika Kołcz, Św.Wojciecha 1/9 Thai Lanna, Wojska Polskiego 42 Verabella, Jagiellońska 23 Wojciech Bukański Salon Fryzjerski, Reymonta 3
NNE
Animal Eden, Warzymice 105B Centrum Informacji Turystycznej, Aleja Kwiatowa Europejska 33 , Europejska 33
Event Arena, Staszica 1
Gazeta Wyborcza, Krasińskiego 10-11
Noraco, Mieszka I 73
Pałac w Ostoi, Ostoja 10
Pogoń Szczecin biuro marketingu, Karłowicza 28
Radio Super FM, Rodła 8
Sail International School, Judyma Szczecińska Szkoła Wyższa Collegium Balticum, Mieszka I 61C
Urząd Marszałkowski, Mazowiecka
Urząd Miejski prezydent Armii Krajowej 1
Urząd Wojewódzki biuro prasowe p.100, Wały Chrobrego Vetico, Wita Stwosza 13
/ niszczenie dokumentów
/ zarządzanie archiwami
/ normatywy archiwalne
/ archiwizacja dokumentów – kompleksowe wsparcie
/ przechowywanie dokumentów – archiwum zewnętrzne
/ depozyty dokumentów – sposób na zabezpieczenie danych
Kontakt: tel.+ 48 91 422 33 25 biuro@actanova.pl
Siedziba: ul. Kapitańska 1/9 71-602 Szczecin
Biuro i Składnica Akt: ul. Antosiewicza 1 71-642 Szczecin