04/2019 Prestiż / magazyn metropolii

Page 1

M A G A Z Y N

0 4 / 2 0 1 9

M E T R O P O L I I

SILNE I SZALONE +

ŚLĄSKIE MOTOCYKLISTKI

transfer wiedzy będzie możliwy

Nie jesteśmy modelkami

ważne są dwa p. Praca i pokora

Nie możemy też zapominać, iż wielkie kariery naukowe to inspiracja i wzór do naśladowania dla studentów i doktorantów z naszego regionu, którzy chcą się rozwijać

Są wśród nas mamy, lekarki, menadżerki. Są dziewczyny w średnim wieku oraz bardzo młode… Pasja do motocykli połączyła nas w dużą, silną grupę

Byliśmy wręcz tępieni za gwarę. Wyrobili w nas poczucie, że mówienie gwarą to obciach. próbowałam wymazać z mojego życia zawodowego tę śląskość MAGAZYN METROPOLII 1


NOWY DISCOVERY SPORT

NIGDY NIE PRZESTAWAJ ODKRYWAĆ

PRZEDSTAWIAMY NAJNOWSZĄ ODSŁONĘ NAJBARDZIEJ WSZECHSTRONNEGO, KOMPAKTOWEGO SUV-A KLASY PREMIUM.

0% WPŁATY WŁASNEJ OD 1.699 ZŁ NETTO/MIES.

Wyposażony standardowo m.in. w reflektory LED, legendarny napęd na 4 koła, automatyczną, 9-stopniową skrzynię biegów oraz 10" ekran dotykowy systemu multimedialnego Touch Pro dostępny jest w najnowszej ofercie Premium Lease bez wpłaty własnej z ratą od 1.699 zł netto/mies.

British Automotive Silesia ul. Rzepakowa 6, Katowice Tel: +48 32 706 98 50 | www.ba-silesia.landrover.pl

Przykładowa kalkulacja dla modelu Land Rover Discovery Sport w cenie katalogowej 169 900 zł brutto: opłata wstępna 0%, okres użytkowania 36 miesięcy, limit przebiegu 20 000 km/rocznie, rata 1.699 zł netto/miesięcznie. Powyższe ma charakter informacyjny i nie stanowi oferty handlowej w rozumieniu przepisów kodeksu cywilnego.

2

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 3


www.issuu.com/prestizmetropolia Zabrakło drukowanego magazynu w jednym z prestiżowych miejsc? Wejdź na stronę i czytaj online na tablecie lub komórce.

60%

internautów deklaruje czytanie prasy online 4

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 5


SPIS TREŚCI

19

40

24

46

METROPOLIA

LUDZIE

08 | KLIMATY: COUNTING MEMORIES

30 | ŚLĄSKI SZLAK KOBIET: BRONISŁAWA SZYMKOWIAKÓWNA

10 | KLIMATY: JESIENNA PERFEKCJA

32 | POMAGANIE: ŚLĄSKIE MOTOCYKLISTKI

12 | FELIETON / ZDANIEM NURKA: GĘSTOŚĆ ZALUDNIENIA I KAPELUSZE

40 | MIUOSH

14 | FELIETON / ROZWYDRZENIE KULTURALNE: NIE CZYTAM, OGLĄDAM

46 | SURFER ZE ŚLĄSKA

16 | LICZEBNIKI ŚLĄSKIE / NEWSROOM 24 | DACKO-PIKIEWICZ: ROZWÓJ OPARTY NA WIEDZY

ADRES REDAKCJI: ZWYCIĘSTWA 41/43, 44-100 GLIWICE TEL. 662 225 009

REDAKTOR NACZELNY: JAROSŁAW SOŁTYSEK, TEL. 601 53 71 73

EMAIL: REDAKCJA@PRESTIZMETROPOLIA.PL REKLAMA@PRESTIZMETROPOLIA.PL MARKETING@PRESTIZMETROPOLIA.PL

SEKRETARZ REDAKCJI: MAŁGORZATA KATAFIASZ, TEL. 662 225 009

WWW.PRESTIZMETROPOLIA.PL

Okładka: Śląskie Motocyklistki Foto: Dorota Ziętek

6

MAGAZYN METROPOLII

REKLAMA I PROMOCJA: ANNA LISZEWSKA, TEL. 505 505 988

WSPÓŁPRACOWNICY: MARCIN KOMAR BARANOWSKI MARCIN KURA KORCZAK KRZYSZTOF KRZEMIŃSKI ROBERT NEUMANN WOJCIECH NUREK MAŁGORZATA TKACZ-JANIK ADRIANA URGACZ-KUŹNIAK PIOTR SZARY JUSTYNA WYDRA


STYL

56

83

72

88 KULTURA

50 | OBIEKTY POŻĄDANIA

83 | GRAŻYNA BUŁKA: PRACA I POKORA

56 | MODA: FASHIONMANIA SILESIA 2019

88 | JUBILEUSZ: 15 LAT SZKOŁY AKTORSKIEJ

66 | MOTO: LAMBORGHINI – IL MOSTRO

92 | BUDKA SUFLERA

72 | DESIGN: TIKI BAR Z RECYKLINGU

94 | KOBYLIŃSKI I PALMJAZZ 2019

74 | KULINARIA: TO JE BOROWICZ

96 | IMPREZOWY NIEZBĘDNIK

76 | KULINARIA: FUNNY FOOD

98 | BIBLIOTECZKA PODRĘCZNA

WYDAWCA: ARTE MEDIA JAROSŁAW SOŁTYSEK 44-100 GLIWICE, UL. KRUCZA 4/19 M A G A Z Y N

DRUK: DRUKARNIA KOLUMB UL. KALINY 7, 41-506 CHORZÓW INFOLINIA +48 801 641 691 WWW.DRUKARNIAKOLUMB.PL Materiałów niezamówionych Redakcja nie zwraca. Na anonimy Redakcja nie odpowiada (każdy zgłoszony tekst musi być podpisany pełnym imieniem i nazwiskiem Autora). Redakcja zastrzega sobie prawo skracania materiałów i redagowania ich zgodnie z przyjętymi zasadami. Proces redagowania nie wpływa na merytoryczność tekstu Autora, lecz zmierza do ulepszenia jakości tekstu.

M E T R O P O L I I

MAGAZYN METROPOLII 7


KLIMATY

8

MAGAZYN METROPOLII


zdjęcie: Sonia Szeląg / Muzeum Śląskie

INSTALACJA W MUZEUM ŚLĄSKIM tytuł – Counting Memories autorka – Chiharu Shiota

MAGAZYN METROPOLII 9


KLIMATY zdjęcie: Robert Neumann / From the Sky

10

MAGAZYN METROPOLII


W obiektywie fotografa Roberta Neumanna

JESIENNY KLON INSTALACJA W PLENERZE tytuł – Perfekcja autorka – Natura

MAGAZYN METROPOLII 11


ZDANIEM NURKA

Gęstość zaludnienia i spadające kapelusze

Śląsk jest w kraju absolutnym i niedościgłym liderem w kategorii „gęstość zaludnienia”. Żyjemy w ponad trzykrotnie większym zagęszczeniu niż średnio żyją ludzie w Polsce. Z tego powodu nie lada problemem jest znalezienie sobie u nas w wolny i pogodny dzień ustronnego i bezludnego miejsca, pozwalającego na snucie leniwych rozważań nad sensem życia, związków monogamicznych czy też obranej drogi zawodowej. Gęstość zaludnienia przyzwyczaiła nas do ponadstandardowo wzmożonego ruchu samochodowego. Czujemy się trochę dziwnie na opustoszałych drogach lokalnych rzadko zaludnionych terenów Polski. Gęstość zaludnienia sprawiła, że od zarania gospodarki wolnorynkowej staliśmy się łakomym kąskiem dla wszelkich właścicieli współczesnych supersamów. Choć być może nie jesteśmy najlepszymi konsumentami luksusowych futer czy też pasztetów strasburskich, to w kategorii „podstawowy koszyk” możemy w Polsce nie mieć sobie równych. Istnieje też inny aspekt gęstości zaludnienia. Jesteśmy tu u nas nawykli do życia w otoczeniu licznych sąsiadów i sąsiadek. Fakt ten uczy nas, jak mocno potrafimy się różnić trybem życia, godzinami aktywności, organizacją życia rodzinnego, czy też zamiłowaniem do zwierząt domowych. Jeden lubi sport, inny seriale, a jeszcze inny lubi sobie golnąć. W budynkach wielomieszkaniowych wiadomo nawet, kiedy sąsiad napełnia wannę lub kiedy spuszcza wodę w toalecie. W niektórych kamienicach słychać bicie zegara lub bicie się współmałżonków. Doświadczenie uczy, że w gąszczu tych różnych postaci i postaw życiowych warto zabiegać o dobrosąsiedzkie stosunki. Odrażający pijak przy bliższym poznaniu potrafi okazać się niezwykle miłym i uczynnym człowiekiem trapionym czasowo przez nałóg, a sąsiadka z kwaśną miną to całkiem miła starsza pani Jadzia, nieoceniona przy dokarmianiu naszej ukochanej papużki podczas

12

MAGAZYN METROPOLII

urlopu. Do wytworzenia dobrosąsiedzkich stosunków wiele nie potrzeba. Wystarczy uśmiech, grzeczne „dzień dobry”, a czasem niezobowiązująca wymiana zdań. Przysłowiowy kapelusz nikomu tu z głowy spaść nie powinien. Ale oprócz bezpośredniego sąsiedztwa mamy też różne inne rodzaje sąsiedztwa. Na Śląsku doświadczamy rzadkiego sąsiadowania ze sobą miast. Nasze miasta do siebie ściśle przylegają, a czasem niemal się przenikają. Wydaje się, że i na tym poziomie warto zadbać o dobrosąsiedzkie stosunki. Różnice między miastami mamy już chyba rozpoznane na wszelkie możliwe sposoby. Część z nich opisali naukowcy, a inna część została opisana sprayem na elewacjach i wiaduktach. Drobne gesty i inicjatywy służące dobrosąsiedzkim, międzymiejskim stosunkom, mogą okazać się niemniej korzystne od walorów dobrosąsiedztwa bezpośredniego. To, z czym się jedno miasto pojedynczo nie upora, wespół z innymi miastami może okazać się igraszką. Dbałość o międzymiejskie dobrosąsiedztwo ma tę zaletę, że nie wymaga specjalnych nakładów. Można ją realizować indywidualnie oraz grupowo. Potem wystarczy przycupnąć i poczekać na liczne korzyści. Być może i na tym poziomie dbałości o dobrosąsiedztwo kapelusze z głów nam nie spadną? Wojtek Nurek Wojtek Nurek, gliwiczanin – mąż, ojciec, dziadzio i kolega. Miłośnik Gliwic, filmu, malarstwa, fotografii, książki, sensu i logiki. Piszący i niepalący rzeczoznawca majątkowy. W firmie realexperts.pl pracuje nad systemami ułatwiającymi Polakom dostęp do wiarygodnych wartości nieruchomości. Saper, operator koparki, starszy szeregowy. Przeniesiony do rezerwy.


UZEWNĘTRZNIJ SIĘ!

Skontaktuj się z nami

600 520 000

Jubileuszowy rabat 30%* na 30-lecie naszej firmy!

*Rabat udzielany jest jednorazowo od ceny katalogowej miesięcznej ekspozycji na standardowych nośnikach typu Billboard o wymiarach 12m2 (5,04m x 2,38m) oraz 18m2 (6,00m x 3,00m). Cena katalogowa nie zawiera kosztów druku i klejenia. Promocja obowiązuje od 04.10.2019r. do 31.10.2019r., przy umowach zawartych na minimum 12 miesięcy.

Gliwice, ul. Bojkowska 37L

OUTDOOR

GADŻETY REKLAMOWE MAGAZYN METROPOLII 13


ROZWYDRZENIE KULTURALNE

“Ja książek nie czytam, ja oglądam seriale” Około 35 tysięcy tytułów rocznie. Tyle mniej więcej książek ukazuje się każdego roku w Polsce, nie licząc podręczników. Beletrystyka, poradniki, poezja, książki dla dzieci. Rynek wydawniczy wchłonie wszystko. Ozdobi piękną okładką. Zareklamuje potężnym słowem. „Nowy Hemingway!” – zakrzyknie. „Bestseller New York Timesa” – ogłosi. „Nie zaśniesz, póki nie doczytasz do końca” – obieca. Wpuści do księgarń, e-księgarń, kiosków oraz dyskontów. Oszczędzając papier, zaproponuje wersję elektroniczną, odległą zaledwie o jedno kliknięcie. I jeden przelew. Ostatnie lata uczyniły książkę dobrem dostępnym tak łatwo, jak – nie przymierzając – alkohol. Niestety, w przeciwieństwie do taniego piwa i równie niedrogich „małpek”, literatura nie stała się dobrem pierwszej potrzeby. Boleją nad tym rzecz jasna pisarze, boleją księgarze, cierpią nauczyciele języka polskiego i psychologowie. Czytanie poprawia bowiem nie tylko sprawność intelektualną, trenuje umysł w logicznym myśleniu, rozwija wyobraźnię i podnosi sprawność retoryczną. Czytanie – także, a może przede wszystkim – ćwiczy nas w empatii. Papierowy, albo i nawet elektroniczny dostęp do głębi przeżyć drugiego człowieka, choćby wymyślonego, fikcyjnego bohatera książki, pozwala nam wejść w jego psychikę, żyć jego życiem, cierpieć z nim, cieszyć się wspólnie, dokonywać razem ważkich wyborów. W jakiej innej, pozaczytelniczej sytuacji, heteryk może bez wychodzenia z domu i bez czynienia przeciwnego własnej naturze wysiłku przekonać się, jak to jest być osobą homoseksualną? Gdzie samotna, bezdzietna kobieta odnajdzie całą paletę odczuć matki? Czy istnieje krótsza droga powrotu do własnego dzieciństwa, niż spoglądanie na świat oczami dziecięcego narratora powieści? Tego nie spotkacie nigdzie indziej. Ani w kinie, ani w telewizji, ani w piosence, ani nawet w bezpośredniej rozmowie z drugim człowiekiem. Tylko papier jest na tyle cierpliwy, by pomieścić nie tylko czyny, lecz także życie wewnętrzne bohatera opowieści i uczynić to w sposób, który pobudzi nasze neurony lustrzane… Wszystko to piękne i szlachetne, ale, czy tego chcemy, czy nie, w naszej świadomej obecności i przy naszej pełnej zgodzie, czytelnictwo zamiera. Książki może i kupujemy (na prezent i na półkę), ale ich nie czytamy. Albo inaczej: z roku na rok czytamy mniej. Czy to oznaka uwiądu cywilizacji? Nadejścia nowej

14

MAGAZYN METROPOLII

barbarii? Ostatecznego triumfu Edka z „Tanga” Mrożka? W swojej najnowszej książce, zbiorze filozoficznofuturystycznych esejów „Po piśmie” Jacek Dukaj stawia tezę, iż zanik kultury słowa pisanego stanowi objaw przejścia ludzkości do następnego etapu rozwoju – kultury bezpośredniego transferu przeżyć. Tak, jak dawno temu, wraz z wynalezieniem alfabetu i metod zapisu, w niepamięć odeszła tradycja oralna, z jej opowiadaczami i ludźmi-żywymi archiwami, tak teraz, w konsekwencji upowszechniania się dostępu do aparatów nagrywających każdą chwilę życia, technologii udostępniającej te chwile całemu światu (internet) oraz, w perspektywie, rzeczywistości wirtualnej i rozszerzonej, umrze piśmiennictwo, a co za tym idzie – czytelnictwo. Według Dukaja oraz innych myślicieli, których przytacza on w „Po piśmie”, zdolność do notowania myśli i do odczytywania ich pozwoliła w pełni wykształcić się ludzkiej samoświadomości. Dzięki abstrakcyjnym znakom, cierpliwie kaligrafowanym i powielanym maszynowo na płaskich połaciach papirusu i papieru, naga małpa ostatecznie zeszła z drzewa i rzekła o sobie z dumą: cogito, ergo sum! Co stanie się z ową małpą, gdy ostatecznie i nieodwołalnie seriale zastąpią powieści, rap zajmie miejsce poezji, a pisarze masowo przebranżowią się w celebrytów i porzucą pióra na rzecz smartfonów z dostępem do Instagrama? Cóż, tego może dowiecie się od Jacka Dukaja. A może nie. Wszak nic nie jest tak trudne do przewidzenia, jak przyszłość. Justyna Wydra

Justyna Wydra, gliwiczanka - od zawsze kocha się w słowach. Szczególnie tych pisanych, śpiewanych i wypowiadanych na kinowym ekranie. Pracuje z nimi jako copywriter i autorka artykułów dla prasy drukowanej oraz internetowej. Po godzinach czyta i pisuje książki, prowadzi bloga, słucha muzyki i stara się nadrobić filmowe zaległości. Autorka m.in. powieści Esesman i Żydówka oraz Ponieważ wróciłam. Z wykształcenia jest biologiem/zoologiem/entomologiem.


MAGAZYN METROPOLII 15


LICZEBNIKI ŚLĄSKIE

64

lata

liczy sobie Planetarium Śląskie – największe i najstarsze planetarium i obserwatorium astronomiczne w Polsce, założone 4 grudnia 1955 roku w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Zbudowano je na najwyższym wzniesieniu parku tzw. Górze Parkowej wg projektu architekta Zbigniewa Solawy. Centralnym urządzeniem Planetarium Śląskiego jest potężny projektor, wyprodukowany przez zakłady Zeissa w Jenie. Waży ponad 2 tony, jego wysokość przy pionowym ustawieniu wynosi 5 m. Odtwarza on wygląd nieba z dowolnego miejsca na Ziemi o dowolnej porze, naśladując rzeczywisty firmament. Ekranem projekcji jest największa w kraju kopuła o średnicy 23 metrów. Widownia może pomieścić 400 osób.

70

lat

ma najstarszy, ciągle kursujący tramwaj w Polsce. Jeździ na linii nr 38 w Bytomiu, począwszy od przystanku Bytom Kościół św. Trójcy, kończąc zaś na Bytom Powstańców Śląskich. Co ciekawe, jest to jedna z najkrótszych tras tramwajowych w Europie. Ma zaledwie 1350 metrów długości (5 przystanków) i jej przejechanie w jedną stronę zajmuje 6 minut. Tramwaj kursuje codziennie regularnie, zależnie od pory dnia, co 20 lub 30 minut. Wagon, zbudowany w 1949 roku, poza drobnymi przeróbkami technicznymi wymuszanymi względami bezpieczeństwa (głównie elektryka i system hamulcowy) nie zmienił się i nadal ma ręcznie przesuwane drzwi, czy drewniane ławki.

422

tys

to liczba zagranicznych turystów odwiedzających w ubiegłym roku województwo śląskie i korzystających tu z noclegu. Wśród nich najwięcej było Niemców (niecałe 99 tys.), Ukraińców (ponad 42 tys.) i, uwaga, Włochów (blisko 32 tys.). Z kolei Brytyjczyków, Czechów i Francuzów odwiedziło nas po około 20 tys. osób, a pierwszą ósemkę zamykają Holendrzy i Słowacy, którzy przybyli w liczbie po ok. 12 tysięcy turystów. Na terenie naszego województwa jest ponad 49 tysięcy miejsc noclegowych.

16

MAGAZYN METROPOLII

43,6 m

wynosi różnica poziomów wody na początku i końcu Kanału Gliwickiego – drogi wodnej o długości 40,6 km łączącej Gliwice z Odrą w Kędzierzynie-Koźlu. Pokonanie różnic poziomu wody przez jednostki umożliwia 6 bliźniaczych śluz wodnych, z których trzy (kolejno zaczynając od Portu Gliwice: Łabędy, Dzierżno i Rudziniec) znajdują się na terenie naszego województwa i trzy (Sławięcice, Nowa Wieś i Kłodnica) na terenie Opolszczyzny. Śluzy o szerokości 12 m i długości ponad 70 m mają spady od 4,2 m do ponad 10 m (dla zobrazowania – jest to wysokość przeciętnego 4-kondygnacyjnego budynku mieszkalnego). Sezon żeglugowy na kanale trwa przeciętnie 270 dni, od 15 marca do 15 grudnia.

2

pustynie

znajdują się na obszarze województwa śląskiego. Niewielka pustynia Siedlecka położona jest w gminie Janów (Jura Krakowsko-Częstochowska) i choć do jej powstania przyczynił się człowiek (dawne wyrobisko piasków formierskich) jest bardzo atrakcyjna turystycznie i przyrodniczo. Druga to Pustynia Błędowska, największa w Polsce. Obszar lotnych piasków zajmuje 33 km², od Dąbrowy Górniczej do gminy Klucze. Do jej powstania także przyczynił się człowiek, a dokładniej – trwająca od XIII w. wycinka drzew na potrzeby lokalnego górnictwa i hutnictwa srebra i ołowiu. Teren objęty jest programem ochrony Natura 2000.

27

miejsc

liczy Kulinarny Szlak Śląskie Smaki, powstały w 2012 roku jako jeden z pierwszych szlaków kulinarnych w kraju. Kuchnia śląska należy do najlepiej rozpoznawalnych kuchni regionalnych w Polsce. Każdy wie, że rolada z kluskami i modrą kapustą wywodzi się ze Śląska, tak jak Szampan z regionu Champagne. Ale na Szlaku znajdziemy też specjały kuchni beskidzkiej, jurajskiej, czy zagłębiowskiej. Członkiem Szlaku może być tylko ten, kto uzyskał certyfikat „Śląskie Smaki”, potwierdzający jakość dań i ich regionalną autentyczność.


>>>

MAGAZYN METROPOLII 17


>>> GALERIA ARTYSTÓW PRZY PLACU GRUNWALDZKIM Galeria upamiętniająca wybitne postacie kultury i sztuki - twórców związanych z Katowicami i regionem górnośląskim

JERZY DUDA- GRACZ, 1941-2004 Wybitny malarz, rysownik, scenograf i pedagog. Prace w zbiorach muzeów i galerii całego świata. Przez wiele lat mieszkał i pracował w Katowicach. Galeria została zaprojektowana przez architektów Alinę i Andrzeja Grzybowskich

18

MAGAZYN METROPOLII


NEWSROOM PO RAZ SZÓSTY PREZYDIUM RADY JĘZYKA POLSKIEGO PRZYZNAŁO TYTUŁ AMBASADORA POLSZCZYZNY, WYRÓŻNIAJĄC NIM OSOBY I INSTYTUCJE MAJĄCE WYBITNE ZASŁUGI W KRZEWIENIU PIĘKNEJ, POPRAWNEJ I ETYCZNEJ POLSZCZYZNY Gala Ambasador Polszczyzny odbyła się 29 września w Sali Koncertowej Katowice Miasto Ogrodów przy placu Sejmu Śląskiego. Wielkim Ambasadorem Polszczyzny została Olga Tokarczuk, która 8 lat temu uzyskała tytuł Ambasadora Polszczyzny w Piśmie. Uhonorowani zostali również: arcybiskup Grzegorz Ryś – Ambasador Polszczyzny w Mowie, Szczepan Twardoch – Ambasador Polszczyzny w Piśmie, profesor Thuat Nguyen Chi – Ambasador Polszczyzny poza Granicami Kraju, Małgorzata Rejmer – Młody Ambasador Polszczyzny (do 35 roku życia), prof. dr hab. Bogusław Wyderka – Ambasador Polszczyzny Regionalnej i Agnieszka Frączek – Ambasador Polszczyzny Literatury Dziecięcej i Młodzieżowej. Tytuł w kategorii Ambasador Polszczyzny poza Granicami Kraju przyznaje Marszałek Senatu RP, po konsultacjach z Kapitułą, a nagrodę Ambasador Polszczyzny Literatury Dziecięcej

i Młodzieżowej – Fundacja im. Krystyny Bochenek. Laureatami tytułu Ambasador Polszczyzny do tej pory zostali m.in. arcybiskup Tadeusz Gocłowski, prof. Andrzej Szczeklik, Bartek Chaciński, Danuta Szaflarska, Jacek Dehnel, Anna Dymna, Wojciech Młynarski, Andrzej Stasiuk, Andrzej Poniedzielski, a tytuł Wielkiego Ambasadora Polszczyzny otrzymali Tadeusz Konwicki, Krystyna Bochenek (pośmiertnie), Tadeusz Różewicz, Wiesław Myśliwski i Jacek Bocheński

SZCZEPAN TWARDOCH

Po raz pierwszy konkurs odbył się w 2008 roku, a kolejne w latach 2011, 2013, 2015 i 2017. Po uroczystym wręczeniu nagród odbył się recital Janusza Radka pt. „Kameralnie”. MK Fot. Arkadiusz Ławrywianiec / Materiały KMO

THUAT NGUYEN CHI

OLGA TOKARCZUK

AMBASADOR POLSZCZYZNY 2019

MAŁGORZATA REJMER

MAGAZYN METROPOLII 19


zdjęcie: mat. prasowe BA Silesia

NEWSROOM

W Śląskim Ogrodzie Zoologicznym w Chorzowie przez miesiąc – od 4 września do 3 października – mieszkał jaguar. Lecz zamiast łap miał... koła. Tymczasowym mieszkańcem był Jaguar E-Pace oklejony w charakterystyczne cętki. Można go było spotkać tuż przy bramie głównej. – Chcieliśmy zaangażować odwiedzających w ciekawy happening – mówi Aleksandra Kolek, pomysłodawczyni akcji w Śląskim Ogrodzie Zoologicznym, marketingowiec British Automotive Silesia, który jest jedynym w aglomeracji śląskiej autoryzowanym dealerem takich marek, jak Jaguar i Land Rover. – Zachęcaliśmy wszystkich do odwiedzenia śląskiego ZOO, a także do wygrania nagrody w specjalnym konkursie – dodaje. Co warto podkreślić – wydarzenie miało na celu również wsparcie zwierząt mieszkających w chorzowskim ZOO. I jak stwierdziła Jolanta Kopiec, dyrektor Śląskiego Ogrodu Zoologicznego – Takie akcje jak ta, podczas których promuje się samochody, są zawsze dodatkowym dochodem dla naszego ogrodu. Bilety są tanie, ich sprzedaż nie pokrywa kosztów utrzymania ZOO.

PRZEPIS NA DANIE MIĘSNE Trzeba mieć tylko nóż trzeba mieć gładki kamień ostrzem wypieścić głaz aż głaz się odwzajemni ma wchłonąć twardą czułość i unerwienie rąk Wszystko co potem proste Pień deska Szczypta soli Zieleń do smaku oczom I listek laurowy Wszystko co potem zwykłe Bo cała rzecz w przyprawach (Pamiętaj też o misie i zestawieniu barw) O ogień dzisiaj łatwo dzięki Prometejowi. Byle był nóż i kamień. Oraz uległy kark. Urszula Kozioł

GLIWICE: POETKI. OD SZUFLADY DO MANIFESTU 04.10.2019. Relację z październikowego gliwickiego spotkania KLUBU KSIĄŻKI KOBIECEJ nie bez powodu rozpoczynamy wierszem współczesnej polskiej poetki. Temat owego spotkania stanowiły bowiem właśnie „Poetki. Od szuflady do manifestu”. Jak to podczas dyskusji o liryce, było nastrojowo, refleksyjnie, nieco ciszej niż zwykle… Przy blasku świec zgromadzone w kobiecym kręgu śląskie miłośniczki literatury pisanej przez kobiety czytały, wybrane przez siebie, ulubione strofy – m.in.: Anny Świrszczyńskiej, Ewy Lipskiej, Wisławy Szymborskiej (a jakże!), Haliny Poświatowskiej czy Urszuli Kozioł. Rozmawiano o twórczości poetek, o przesłaniu, jakie każda z nich wysyła w świat swymi wierszami, o tym „co wypada, a czego nie wypada kobiecie lirycznej”, ale także – uwaga, chyba po raz pierwszy – o skandalu towarzyskim! Wszak Annę Świrszczyńską i Halinę Poświatowską łączył nie tylko wielki dar tworzenia. Również miłość do tego samego mężczyzny…

CHORZÓW: KENIJCZYK POBIŁ REKORD TRASY W niedzielę 6 października odbył się XI Silesia Marathon. W dość chłodny i wietrzny poranek biegacze wystartowali sprzed Stadionu Śląskiego i biegli ulicami czterech miast – Katowic, Mysłowic, Siemianowic Śląskich i Chorzowa. Meta usytuowana była na bieżni słynnego "Kotła Czarownic". Organizatorzy Silesia Marathon dbając o to, aby trasa obejmowała atrakcje dla osób spoza Śląska, poprowadzili ją m.in. przez zabytkowe katowickie osiedle Nikiszowiec. Na starcie biegu maratońskiego stanęło prawie 1700 osób. Wygrał Kenijczyk Evans Tamui Kipmoletich, który przybiegł na metę samotnie i czasem 2:21 pobił rekord trasy. (foto: www.silesiamarathon.pl)

20

MAGAZYN METROPOLII


DOM ANIOŁÓW STRÓŻÓW ŚWIĘTUJE 25-LECIE DZIAŁALNOŚCI Zaczęło się od tego, że ćwierć wieku temu na ulicach wokół katowickiego dworca pojawili się wolontariusze. Chodzili po melinach, zapuszczali się do miejsc, do których strach było zaglądać. Zaczęli rozmawiać z ludźmi mieszkającymi w kanałach czy dziećmi wąchającymi klej. Dziś Dom Aniołów Stróżów to wielowymiarowy system wsparcia dla młodzieży, dzieci i ich rodzin, gdzie każdy potrzebujący znajdzie pomoc. To świetlice terapeutyczne, kluby rozwoju dzieci i młodzieży, programy uliczne, poradnia rodzinna, akademie rozwoju talentów, programy aktywizacji społecznej i zawodowej młodzieży i dorosłych, prowadzone w śląskich i zagłębiowskich dzielnicach biedy: w Katowicach-Załężu, ChorzowieBatorym, Chorzowie-Centrum oraz Sosnowcu-Juliuszu. 7 października w Teatrze Śląskim odbyła się Gala 25-lecia Domu Aniołów Stróżów, i jak co roku podczas Święta Domu Aniołów Stróżów, zostały wręczone tytuły „PRZYJACIEL DZIECI”. Ta część scenariusza gali była tajemnicą do samego końca, by stać się niespodzianką dla uhonorowanych, którymi w tym roku zostali wieloletni pracownicy Aniołów: Agnieszka Kubera, Daria Mejsner, Wanda Opoka oraz Maciej Rogóż. Gala 25-lecia Domu Aniołów Stróżów nie mogła się odbyć bez części artystycznej. Na

scenie pojawiła się Barbara KaczmarczykWichary, która związana była z Aniołami przez kilkanaście lat, a która zaśpiewała zapożyczony z filmu „Pora na czarownice” utwór, będący swoistym hymnem Domu Aniołów Stróżów z latach 90. Wydarzenie uświetnił także koncert anielskiego dziecięcego chóru oraz Harcerskiego Zespołu Artystycznego Słoneczni z gościnnym udziałem Miousha. Tytuł Przyjaciela Dzieci – pierwotnie Tytuł Przyjaciela Ubogich Dzieci Miasta Katowic – jest przyznawany nieprzerwanie od 2000 roku osobom, instytucjom i firmom, które przez dłuższy czas wykazały się wsparciem i szczerym zaangażowaniem w pomoc dzieciom i młodzieży – podopiecznym Domu Aniołów Stróżów. Przez 19 lat uhonorowanych tym tytułem zostało ponad 200 niezwykłych osób i podmiotów. Wśród nich są prezydenci miast, wojewoda śląski, arcybiskup diecezji śląskiej, instytucje oświaty i kultury oraz prezesi dużych firm. Wolontariusze, osoby prywatne, czasami starsze, emerytowane, które dzieciom oddają przysłowiowy wdowi grosz. To szczególne grono niezwykłych ludzi, których łączy empatia, wrażliwość oraz poczucie odpowiedzialności i solidarności społecznej. MK Fot. mat. prasowe Stow. Dom Aniołów Stróżów

MAGAZYN METROPOLII 21


NEWSROOM OD 20 DO 29 WRZEŚNIA TRWAŁA 2. EDYCJA MIĘDZYNARODOWEGO FESTIWALU OPEN THE DOOR, KTÓRYM TEATR ŚLĄSKI KONTYNUUJE OTWIERANIE DRZWI NA INNĄ SZTUKĘ Zaproszono do Katowic artystów z Europy, aby przedstawić najciekawsze zjawiska światowego teatru. Teatru, który konfrontuje i łączy, który pokazuje i oswaja świat w całym jego skomplikowaniu. Bez retuszu i uproszczeń.

MULIER, tancerki z Hiszpanii na szczudłach / fot. Przemysław Jendroska

Podczas festiwalu zaprezentowano ponad 20 artystycznych wydarzeń, w tym 14 wyjątkowych spektakli z Polski, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Szkocji i Czech, dzięki którym mogliśmy usłyszeć głos tych, których okoliczności, społeczeństwo, choroba, brak środków, uwarunkowania społeczne i socjalne czy niepełnosprawność zepchnęły na margines. Mamy na Śląsku, i najpewniej jedyni w tej części Europy festiwal, który oddaje głos wykluczonym i pomijanym, w tym najlepszym artystom z różnymi niepełnosprawnościami. W programie obok teatru dramatycznego był teatr tańca, obok nowej sztuki cyrkowej – spektakle zupełnie pozbawione słów, a obok klasyki – odważny eksperyment. Teatr Śląski, organizator festiwalu, zainaugurował go w tym roku szczególną prapremierą – pokazano „Koszt życia” wg teksu nagrodzonego Pulitzerem. Autorka – Martyna Majok – urodzona w Bytomiu, a dziś odnosząca sukcesy w USA, przyleciała do Katowic z Nowego Jorku na spektakle na Scenie Kameralnej. W ramach Festiwalu realizowane były również warsztaty taneczne adresowane do osób z niepełnosprawnościami, które poprowadził brytyjski artysta Marc Brew. Warsztaty stanowiły część projektu „Taniec i niepełnosprawność – przekraczanie granic”.

"Kochankowie" Teatr Ogarnia Mandragora z Krakowa / fot. Przemysław Jendroska

IN TARSI nowa sztuka cyrku z Hiszpanii / fot. Przemysław Jendroska

W czasie 9 festiwalowych dni widzowie mogli uczestniczyć w szeregu wydarzeń dodatkowych, jak oprowadzanie w ciemnościach, czytanie nowych dramatów czy koncert islandzkiego muzyka Mara Gunnarssona. Twórcy festiwalu przekazali w ten sposób swoje głębokie przekonanie, że w teatrze – zarówno na scenie, jak i widowni – jest miejsce dla każdego, bez względu na pochodzenie, ograniczenia czy życiowe doświadczenia. MK Jeden Gest, Nowy Teatr z Warszawy / fot. Przemysław Jendroska

22

MAGAZYN METROPOLII

Finał Szkoły Pisania Sztuk - czytanie premierowe tekstów przez aktorów Teatru Śląskiego / fot. Przemysław Jendroska


PIERWSZA EDYCJA BIENNALE INDUSTRII – NOWEGO INTERDYSCYPLINARNEGO WYDARZENIA NA KULTURALNEJ MAPIE POLSKI ODBYŁA SIĘ W DNIACH 26–29 WRZEŚNIA 2019 R. W PRZESTRZENI MUZEUM ŚLĄSKIEGO W KATOWICACH Na program festiwalu, złożyły się interdyscyplinarne projekty artystyczne służące refleksji nad stanem kultury i społeczeństwa, w którym dziedzictwo przemysłowe odegrało i odgrywa nadal ważną rolę. Były to koncerty, wystawy, instalacje interaktywne, a także panele dyskusyjne i spotkania z artystami. To właśnie dziedzictwo industrialne było dominantą Biennale, które podjęło temat historii „źle obecnej” w polskiej kulturze, tym samym uzupełniając ją o tak potrzebne i wciąż marginalizowane kwestie związane z wpływem industrializacji na procesy społeczne czy na zdrowie publiczne i co się z tym wiąże – na świadomość jej nieodwracalności. Podczas otwarcia festiwalu w czwartek, 26 września, odbyły się wernisaże instalacji „Counting memories” japońskiej artystki

Chiharu Shioty, interwencji artystycznych „Stopnie nachylenia” Michała Łuczaka (można oglądać do 3 listopada) oraz instalacji „To co ukryte” Bartka Arobala Kociemby (ten wizualno-dźwiękowy pawilon pozostanie do 6 stycznia). Sercem pierwszej edycji Biennale Industrii był wyjątkowy 9-godzinny maraton koncertowy Johna Zorna, jednego z najważniejszych muzyków jazzowych, kompozytora i saksofonisty, który wraz z przyjaciółmi przygotował występy specjalnie z myślą o industrialnych przestrzeniach Muzeum Śląskiego. Jazzowy maraton trwający od godziny 11.00 do godziny 20.00 pozwolił doświadczyć, jak fizyczność postindustrialnej przestrzeni wraz z jej ograniczeniami, aspektami wizualnymi czy estetyką staje się pełnowymiarowym tworzywem, a nie tylko

artystyczną inspiracją. Natomiast na zakończenie, w niedzielę 29 września w budynku Łaźni Muzeum Śląskiego zaprezentowano widowisko muzycznofilmowe „Tryptyk w czerni i zieleni” według scenariusza Adama Kowalskiego – opowieść o relacji człowieka i przyrody na industrialnym Górnym Śląsku, wyrażoną obrazami i wykonywaną na żywo muzyką. Opowieść bardzo na czasie, gdy tak dużo mówi się o zmianach klimatycznych, erze człowieka i zrównoważonym rozwoju, i bardzo na miejscu w kontekście Górnego Śląska – regionu, który na przestrzeni 200 lat doświadczył bardzo dynamicznych zmian w środowisku naturalnym, krajobrazie, modelu życia. MK

Muzealny Chór Społeczny / foto Michał Jędrzejowski

Silesia ex machina, Karbido / foto Michał Jędrzejowski

Tryptyk w czerni i zieleni / foto Michał Jędrzejowski

Seminarium "Sztuka łączenia" / foto Sonia Szeląg

Dyskusja o scenie industrial / foto Michał Jędrzejowski

Konteksty Industrii / Rafał Wyrwich

Puce Mary, duńska artystka / foto Michał Jędrzejowski

MAGAZYN METROPOLII 23


metropolia DACKO-PIKIEWICZ

Metropolia stawia na rozwój oparty na wiedzy tekst: Adriana Urgacz-Kuźniak zdjęcie: archiwum Akademii WSB ilustracje: depositphotos

Wybitni naukowcy z najlepszych uczelni na świecie, w tym laureaci nagrody Nobla wkrótce prowadzić będą wykłady i zajęcia dla studentów i doktorantów uczelni, znajdujących się na terenie Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. Taki transfer wiedzy będzie możliwy dzięki Metropolitalnemu Funduszowi Wspierania Nauki, który uruchomiony zostanie w nadchodzących tygodniach. O programie tym rozmawiamy z dr Zdzisławą Dacko-Pikiewicz, prof. nadzw., rektor Akademii WSB.

24

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 25


metropolia DACKO-PIKIEWICZ

Pani Rektor, co dokładnie finansować ma ten fundusz? Program „Metropolitalny Fundusz Wspierania Nauki” jest nowatorską inicjatywą, dzięki której Metropolia będzie mogła skorzystać z wiedzy i doświadczenia znakomitych naukowców, reprezentujących najlepsze uniwersytety na świecie. Spotykając się z nimi, słuchając ich wykładów czy też korzystając z ich wiedzy oraz doświadczeń praktycznych nie tylko wzbogacamy się intelektualnie, ale przede wszystkim zyskujemy nowe inspiracje do działania na rzecz rozwoju naszego regionu. Zapewnienie środowisku akademickiemu, ale także specjalistom z wielu dziedzin, ekspertom i praktykom z naszego regionu możliwości kontaktu z naukowcami posiadającymi uznany na świecie dorobek jest wyraźnym sygnałem, że Metropolia stawia na rozwój gospodarki opartej na wiedzy. To także budowanie relacji zewnętrznych, które pozwolą na wykorzystanie wielu synergii, jakie występują pomiędzy ośrodkami naukowymi w naszym regionie i znakomitymi uczelniami partnerski-

26

MAGAZYN METROPOLII

mi z całego świata. Nie możemy też zapominać, iż wielkie kariery naukowe to inspiracja i wzór do naśladowania dla studentów i doktorantów z naszego regionu, którzy chcą rozwijać się zawodowo w środowisku akademickim. Przykłady udanych karier akademickich doskonale motywują młodych ludzi do nauki i rozwoju osobistego. Już od kilku lat Akademia WSB kładzie bardzo duży nacisk na rozwój współpracy międzynarodowej z tak znakomitymi ośrodkami naukowymi jak Harvard, Oxford czy Cambridge, ale także z wieloma innymi uczelniami, które można określić jako koła zamachowe rozwoju regionów, w których funkcjonują. Przykładami takich uczelni są m.in. Uniwersytet Extremadura w hiszpańskim regionie Extremadura, Uniwersytet Federalny w stanie Rio Grande do Sul w Brazylii oraz Uniwersytet na Maderze, który kształci kadry nie tylko dla tego autonomicznego terytorium Portugalii, ale także dla hiszpańskich Wysp Kanaryjskich. Znamy wartość tych kontaktów, ponieważ dzięki nim w


Akademii WSB podejmowane są nowe kierunki badań, a nasza kadra akademicka ma możliwość zdobywania międzynarodowych doświadczeń i jest obecna w wielu znaczących przedsięwzięciach edukacyjnych i naukowych, takich jak np. rozwój światowej sieci FabLabów, rozwój idei Open Manufacturing w ramach projektu finansowanego z programu Erasmus Plus czy budowa nowych strategii inkluzji społecznej dla dużych regionów europejskich w ramach programu Interreg Central Europe. Dlatego w mojej ocenie Metropolitalny Fundusz Wspierania Nauki będzie bardzo istotnym wsparciem, umożliwiającym wzrost zaangażowania najlepszych naukowców w rozwój intelektualny naszego regionu. Zaproszenie uznanych naukowców do wygłoszenia wykładów akademickich, zorganizowanie spotkań ze studentami, doktorantami oraz kadrą akademicką uczelni, a także zainicjowanie dyskusji naukowców z praktykami np. samorządowcami czy przedsiębiorcami to stworzenie płaszczyzny dialogu społeczno-gospodarczego opartego na wiedzy, który jest niezbędny w każdym nowoczesnym regionie. Na jakim etapie jest realizacja pomysłu? Czy fundusz już działa? Program jest w finalnej fazie przygotowania, na etapie konsultacji eksperckich. Prawdopodobnie w ciągu miesiąca nabór wniosków zostanie ogłoszony na stronie http://bip.metropoliagzm.pl/ Ile to będzie kosztować? Jaki limit wydatków przypada na jedną uczelnię? Kwota środków finansowych przeznaczonych na realizację Programu w latach 2019-2022 wynosi 8 mln zł. Minimalny wkład własny uczelni to 1% kosztów. Czy ta propozycja skierowana jest jedynie do uczelni publicznych? Program jest dostępny zarówno dla uczelni publicznych, jak i niepublicznych. Działające w Metropolii uczelnie często specjalizują się w wybranych dziedzinach nauk. W dobie rosnącego znaczenia interdyscyplinarnych zespołów badawczych, jeszcze wyraźniej widać synergię wynikającą ze współpracy ośrodków naukowych o różnych specjalizacjach. Bez znaczenia pozostaje tu fakt, czy są to uczelnie publiczne czy niepubliczne. Dlatego z pewnością dobrą praktyką stanie się, że każda z uczelni zapraszających naukowców w ramach Metropolitalnego Funduszu Wspierania Nauki będzie planowała ich spotkania w wielu miejscach i środowiskach, także w innych ośrodkach akademickich na terenie Metropolii. Myślę, że dzielenie się wiedzą i dyskurs intelektualny nie powinny być ograniczane wyłącznie do murów akademickich. Dlatego uważam, że Metropolitalny Fundusz Wspierania Nauki stworzy

również możliwość szerszej współpracy publicznych i niepublicznych podmiotów naukowo-badawczych w naszym regionie oraz innych ważnych interesariuszy, m.in. samorządów czy przedsiębiorców. W jakim momencie roku akademickiego uczelnia powinna złożyć wniosek o finansowanie zajęć z Funduszu? Nabór wniosków będzie realizowany w trybie ciągłym. Otrzymanie dotacji i jej wydatkowanie musi nastąpić w jednym roku budżetowym, dlatego rekomenduje się dostosowanie terminu złożenia wniosku do dostępności naukowca, którego dana uczelnia chciałaby zaprosić. Jakie należy spełniać kryteria? W jaki sposób uczelnie mogą starać się o pozyskanie grantu na zaproszenie do współpracy wybitnych naukowców? Nabór wniosków zostanie ogłoszony w formie otwartego konkursu. Szczegółowe kryteria będzie można znaleźć w regulaminie konkursu. Fundusz pozwoli na zaproszenie do naszego regionu światowej klasy naukowców, reprezentujących uczelnie znajdujące się na czołowych miejscach w światowych rankingach. Wydaje się zasadnym, aby możliwość czerpania z doświadczeń wybitnych osobistości nauki udostępnić jak najszerszej grupie odbiorców. Rozpoczynając od początkowych etapów kariery naukowej (wykłady otwarte dla studentów, seminaria dla doktorantów), przez zaawansowane prace badawcze (indywidualne konsultacje projektów naukowców z obszaru Metropolii) po spotkania z praktykami, samorządami i podmiotami budującymi kapitał naszego obszaru. Naukowcy z jakich dziedzin mają prowadzić zajęcia w Metropolii? Czy ten wybór ma związek z kierunkami, na które w szczególny sposób stawia Metropolia? Czy będą to jedynie nauki ścisłe? Obecnie rozwój myśli naukowej wymaga zarówno umiędzynarodowienia prac badawczych i procesu kształcenia, jak również ścisłej współpracy uczelni z jej otoczeniem społecznym i biznesowym. Dlatego Fundusz nie będzie ukierunkowany na konkretne obszary nauki, ale powinien wspierać szczególnie te obszary, które mają strategiczne znaczenie dla rozwoju Metropolii. Coraz popularniejsze holistyczne spojrzenie na naukę nie pozwala już na proste rozgraniczanie nauk ścisłych i pozostałych dziedzin nauki, ponieważ kluczową rolę w procesach badawczych odgrywa obecnie interdyscyplinarność. Jako przykład mogę wskazać m.in. badania procesów rewitalizacyjnych, w które także angażuje się Akademia WSB. Wymagają one współpracy naukowców z różnych dziedzin: socjologii, rozwoju regionalnego, prawa i administracji, zagospodarowania przestrzennego, ochrony środowiska, inżynierii lądowej, a także ekonomii i zarządzania. Jest to niezbędne z uwagi

MAGAZYN METROPOLII 27


metropolia DACKO-PIKIEWICZ

28

MAGAZYN METROPOLII


na złożoność procesów społeczno-gospodarczych, z jakimi spotykamy się w naszym otoczeniu. Czy wiadomo, którzy naukowcy mieliby prowadzić zajęcia ze studentami? Każda zainteresowana uczelnia powinna odpowiednio zdiagnozować zapotrzebowanie regionu na konkretną wiedzę i dobre praktyki, a także wykorzystać swoją sieć kontaktów akademickich, aby zachęcić do przyjazdu wybranego naukowca, a następnie zgłosić jego kandydaturę w ramach otwartego naboru wniosków. Akademia WSB z pewnością zaproponuje kilka kandydatur osobowości akademickich z wartościowym dorobkiem badawczym, reprezentujących m.in. Uniwersytet w Cambridge. Celem Funduszu jest m.in. poprawa oferty edukacyjnej naszych uczelni. Jaki jest stan obecny w porównaniu z ofertami innych polskich uczelni? Uczelnie w regionie od lat prężnie działają na arenie międzynarodowej. Przekłada się to na wysokiej jakości program edukacyjny, wspierany m.in. mobilnością w ramach programu Erasmus Plus, jak również na poziom badań naukowych, które np. Akademia WSB prowadzi w wielkich konsorcjach międzynarodowych, przykładowo w ramach Programu Horyzont 2020 czy Interreg Central Europe. Akademia WSB zawsze z wyprzedzeniem sonduje potrzeby rynku pracy, ale także weryfikuje trendy rozwojowe w Europie i na świecie, gdyż nie myślimy o przyszłości Uczelni wyłącznie w kategoriach krajowych. Nasza oferta przyciąga studentów z całej Polski, ale także wielu studentów z zagranicy, można powiedzieć, że z całego świata. W tej chwili w Akademii WSB studiują przedstawiciele wszystkich kontynentów poza Australią i jest to w mojej ocenie najlepszy dowód na konkurencyjność oferty edukacyjnej w naszym regionie. Dlatego z wielkim entuzjazmem przyjęliśmy informację o możliwościach, jakie daje nowa inicjatywa Metropolii czyli Metropolitalny Fundusz Wspierania Nauki. Uczelnia od wielu lat prowadzi badania oraz projekty edukacyjne i wdrożeniowe w międzynarodowych sieciach badawczych. Posiadamy obecnie ponad 100 partnerów naukowych z zagranicy, z którymi nasi pracownicy prowadzą badania i wspólnie publikują. Jesteśmy też inicjatorami ważnych wydarzeń naukowych, budujących wizerunek Metropolii, takich jak tegoroczny The International Congress on Sustainable Development, Public Management and Territorial Governance, który ściągnął do Dąbrowy Górniczej blisko 100 naukowców z wielu krajów świata. Wygłoszono około 60 referatów naukowych, a goście mieli okazję również zwiedzić nasz region. Partnerami Akademii WSB w tym wydarzeniu byli m.in. hiszpański Uniwersytet w Extremadurze, uczelnie portugalskie: Uniwersytet na Maderze oraz Politechnika w Portalegre,

a także organizacja naukowa FISAT z Peru. W 2020 roku w Portalegre odbędzie się kolejny kongres i tam również, w gronie naukowców z wielu krajów świata, pracownicy naukowi Akademii WSB będą promowali Górnośląsko-Zagłębiowską Metropolię. Uczelnie działające w Metropolii są także coraz bardziej widoczne w projektach międzynarodowych. Akademia WSB realizuje liczne projekty m.in. w ramach programu Horyzont 2020, Erasmus + czy np. Interreg Central Europe. Cenne doświadczenia, jakie zdobywamy dzięki projektowej współpracy badawczej z wiodącymi ośrodkami naukowymi na całym świecie pozwalają implementować naszej Uczelni nowatorskie rozwiązania, które są już stosowane np. w USA czy Chinach. Mogę stwierdzić, że największą siłą napędową rozwoju Akademii WSB są synergie wynikające ze współpracy międzynarodowej. W związku z dynamicznymi procesami integracji, rozwojem gospodarki opartej na wiedzy, ale zarazem gospodarki sieciowej, cyfrowej i sztucznej inteligencji, ale także w związku ze zmianami klimatycznymi i demograficznymi na świecie, właśnie umiędzynarodowienie badań nabiera szczególnego znaczenia w kontekście polityk publicznych oraz programowania procesów społeczno-gospodarczych. Jakie korzyści przyniesie Fundusz Metropolii? Dotychczasowe doświadczenia wskazują jasno, że najwyższy poziom efektywności wdrażania dobrych praktyk zapewnia wieloobszarowa współpraca międzynarodowa i transfer wiedzy. Spotkania ze światowymi autorytetami powinny generować impulsy rozwojowe w Metropolii, a także inspirować do dyskusji o korzystnych dla nas zmianach. W te dyskusje powinni angażować się zarówno akademicy, jak i praktycy. Interdyscyplinarność badań i ich wartościowe wyniki powinny być kompleksowo wykorzystywane dla rozwoju Metropolii. Wartość badań mierzy się także stopniem ich wykorzystania w praktyce. Międzyuczelniana i interdyscyplinarna współpraca może przynieść wymierne efekty dla budowania potencjału Metropolii, w czym pomocna będzie także Akademia WSB. Rozmawiała: Adriana Urgacz-Kuźniak

MAGAZYN METROPOLII 29


ludzie ŚLĄSKI SZLAK KOBIET

Śląski Szlak Kobiet grafika: Marta Frej

Poczet Posłanek Śląskich 1922-1939

Wydawcą pocztówek z wizerunkami posłanek autorstwa Marty Frej jest Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. Pocztówki można kupić w kompletach lub pojedynczo w Muzeum Powstań Śląskich. Cytowanie i publikowanie – koniecznie z podaniem źródła: Śląski Szlak Kobiet, Katowice 2009-2022.

30

MAGAZYN METROPOLII


Zapraszamy na kolejny, czwarty przystanek na ŚLĄSKIM SZLAKU KOBIET – spacerze śladami aktywnych, ale wciąż pozostających w cieniu wielkiej historii, kobiet z przedwojennego Górnego Śląska. Autorką idei Śląskiego Szlaku Kobiet jest dr Małgorzata TkaczJanik, memy-portrety posłanek stworzyła Marta Frej. Za nami odwiedziny w Sali Sejmu Śląskiego, w Korfantówce przy ulicy Powstańców w Katowicach i w kamienicy przy ulicy Wita Stwosza 5, gdzie „spotykaliśmy” kolejno Janinę Omańkowską, Elżbietę Korfantową i Marię Kujawską. Tym razem zatrzymamy się na katowickiej ulicy Andrzeja pod nr 2, gdzie przypomnimy Bronisławę Szymkowiakównę, przez dziesięciolecia zaangażowaną w pracę społeczną na rzecz kobiet i lokalnej społeczności. BRONISŁAWA SZYMKOWIAKÓWNA (1896 – 1975) urodziła się w Radzionkowie na Śląsku. Ojciec pochodził z Wielkopolski, matka z Krakowskiego. Oboje byli znanymi działaczami polskimi. Wkrótce przenieśli się do Katowic, gdzie Bronisława ukończyła niemiecką szkołę powszechną, a następnie niemieckie gimnazjum w Bytomiu. Narastający w dziewczynie bunt wobec niemieckiej szkoły i stosowanych tam praktyk germanizacyjnych zaowocował konspiracyjną działalnością w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” i Towarzystwie Czytelni Ludowych. Księgozbiór katowickiego koła TCL przechowała Szymkowiakówna wraz z ojcem podczas I wojny światowej w mieszkaniu przy ul. Andrzeja, udostępniała go robotnikom przybyłym do pracy w przemyśle, a ich dzieci uczyła czytania i pisania po polsku. Podczas I powstania śląskiego Bronisława Szymkowiakówna dbała o zaopatrzenie dla uczestników walk, a po upadku powstania o dostarczanie paczek więzionym powstańcom. Żywność kupowała za pieniądze zebrane ze składek polskich dzieci. Tym razem w swym mieszkaniu przechowywała broń i sztandary. Wygłaszała odczyty na nielegalnych spotkaniach, namawiała kobiety po raz pierwszy biorące udział w wyborach komunalnych na tym terenie do głosowania na polską listę wyborczą. Jak sama pisała: Nasze (…) wieczornice odbywały się z braku sal w stodołach, w starych szopach i warsztatach rzemieślniczych. Dzielne społecznice śląskie znosiły ze swych domów ławy, krzesła i stoły, stawiając przy pomocy swych mężów i braci prowizoryczną scenę, byleby tylko nie rezygnować z tych zebrań czy przedstawień teatralnych, które tak bardzo umacniały ducha polskiego (…). W okresie poprzedzającym II powstanie, z ramienia Polskiej Organizacji Wojskowej POW organizowała tajne służby sanitarne. Założyła też Polski Związek Służby Domowej pod wezwaniem Św. Zyty, którego celem było otoczenie opieką dziewcząt wiejskich przybyłych do miasta na służbę, udzielanie im pomocy w znalezieniu pracy, wyżywienia i noclegów. W czasie II powstania wraz z innymi kobietami z Towarzystwa Polek opiekowała się rodzinami powstańców, organizowała wyjazdy dzieci do Wielkopolski. W gorącym na Górnym Śląsku

okresie plebiscytu współredagowała pisma „Głos Polek” i „Głos Młodych Polek”. Została też członkinią Komisji Doradczej Komitetu Plebiscytowego w Katowicach. Jako przedstawicielka Komitetu Przyjmowania Emigrantów Polskich przybyłych na głosowanie zajmowała się ich zakwaterowaniem i wyżywieniem, należała też do Komitetu Parytetycznego Katowic. Gdy Ślązacy po raz trzeci chwycili za broń, Bronisława Szymkowiakówna zorganizowała w Ligocie stację sanitarną dla powstańców oraz schronisko dla rekonwalescentów, była także łączniczką. Po złączeniu części Górnego Śląska z Polską, Bronisława Szymkowiakówna została posłanką do Sejmu Śląskiego z listy Polskiego Bloku Narodowego. Podczas inauguracyjnego posiedzenia pełniła funkcję sekretarki, zabrała też głos na tej pierwszej, historycznej sesji. Należąc do Klubu Chrześcijańskiej Demokracji pracowała w Komisji Oświaty, gdzie mocno popierała sprawę celibatu nauczycielek, a w komisji socjalnej zajmowała się rentami dla wdów i sierot. Jako posłanka odwiedziła w 1927 r. polskie ośrodki emigracyjne w Belgii i Francji, a po powrocie wystarała się w Sejmie Śląskim o dotację na budowę polskiego szpitala dla górników w Lens w północnej Francji. Działała społecznie jako członkini Towarzystwa Polek, w ramach którego prowadziła biuro pośrednictwa pracy dla Polaków przesiedlających się z terenów pozostawionych Niemcom. Została zatrudniona we Wspólnocie Interesów Górniczo-Hutniczych, a swą ogromną potrzebę aktywności społecznej realizowała pracując też w Związku Obrony Kresów Zachodnich, Kole Przyjaciół Harcerstwa, Związku Sokołów. We wrześniu 1939 r. przeniosła się do Krakowa, gdzie działała w konspiracji. Aresztowana przez gestapo, została osadzona w 1942 r. w więzieniu na Montelupich, ciężko chora, w stanie wyniszczenia została warunkowo zwolniona. Po wojnie wróciła do Katowic, podjęła pracę w Hucie „Ferrum” i w Hucie „Kościuszko”, gdzie zajmowała się sprawami socjalnymi. Po przejściu na emeryturę w 1958 r. nadal pracowała społecznie, między innymi gromadząc dla Śląskiego Instytutu Naukowego materiały dotyczące działaczek ruchu kobiecego. Zmarła 12.VI.1975 r. w Katowicach, została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Śląskim Krzyżem Powstańczym i Plebiscytowym, a za udział w powstaniach śląskich została awansowana do stopnia podporucznika rezerwy. W swoim życiorysie Bronisława Szymkowiakówna napisała, że celem jej życia była praca dla Polski. opracowała Małgorzata Katafiasz

Przy opracowaniu korzystałam z między innymi artykułu Barbary Szmatloch „Poczet wielkich Ślązaczek” opublikowanego w Miesięczniku Społeczno-Kulturalnym „Śląsk” nr 5 (199), maj 2012

MAGAZYN METROPOLII 31


ludzie MOTOCYKLISTKI

32

MAGAZYN METROPOLII


Zawsze silne

czasem trochę zwariowane Jeżdżąc na motocyklach pokonujemy własne słabości i lęki, dzięki temu jesteśmy silniejsze i tą siłą chcemy się dzielić ze światem – mówią Izabela Piekło i Katarzyna Pietraszewska ze Stowarzyszenia Śląskie Motocyklistki.

rozmawia: Małgorzata Katafiasz

zdjęcia: Dorota Ziętek

MAGAZYN METROPOLII 33


ludzie MOTOCYKLISTKI

WIDZĄC SYLWETKĘ NA MOTOCYKLU MYŚLĘ – MOTOCYKLISTA. RZADKO PRZYJDZIE MI DO GŁOWY, ŻE TO KOBIETA. To zrozumiałe, bo w środowisku miłośników motocykli 80 procent to mężczyźni. Ale istnieje grupa prawie 1000 kobiet z różnych miast na Śląsku, które łączy pasja do motocykli. Oprócz tego, że jesteśmy kobietami i dzielimy wspólną pasję, to jesteśmy bardzo różne. Są wśród nas mamy, lekarki, menadżerki, kierowcy autobusów. Są dziewczyny w średnim wieku oraz bardzo młode… Pasja do motocykli połączyła nas w dużą, silną grupę, dała nam nie tylko nowe znajomości, ale także nowe i silne przyjaźnie. I TA DUŻA, SILNA GRUPA PEWNEGO RAZU POSTANOWIŁA WYDAĆ KALENDARZ. O, właśnie, przecież oprócz motocykli łączy nas chęć pomagania – to też nasza pasja. Jeżdżąc na motocyklach pokonujemy własne słabości i lęki, dzięki temu jesteśmy silniejsze i tą siłą chcemy się dzielić ze światem. A dlaczego kalendarz – bo na pięknych, dużych zdjęciach można pokazać naszą ekspresję, emocje. A z pięknych, dużych zdjęć najlepiej skomponować niebanalny kalendarz, którego sprzedaż przyniesie dochód, który można przekazać na wybrany cel… PIERWSZY CEL TO BYŁY NOWORODKI? Tak, kalendarz na 2017 rok pomyślany był jako pomoc dla pacjentów oddziału noworodków w szpitalu miejskim w Sosnowcu. Podczas drugiej edycji pomagałyśmy kobietom chorym na raka w szpitalu miejskim w Tychach. W trzeciej edycji wspierałyśmy wyjątkowe mamy, które wybudowały dom dla swoich niepełnosprawnych dzieci, niesamowity Dom Kulejących Aniołów w Piasku koło Pszczyny. Brakowało pieniędzy na wykończenie elewacji i dzięki kalendarzowi większość tej kwoty udało się uzyskać. Nasza radość jest ogromna. I na pewno współpraca z Domem na tym się nie skończy. W trzech dotychczasowych edycjach kalendarza udało nam się uzbierać kwotę ponad 85 000 zł, która w całości została przekazana na cele charytatywne. CZY W TYM ROKU TEŻ COŚ PRZYGOTOWUJECIE? Oczywiście! Kalendarz na 2020 rok jest już prawie gotowy, za około miesiąc premiera. Dochód z tego kalendarza zostanie przeznaczony na Oddział Ginekologiczno-Położniczy Szpitala Wojewódzkiego w Tychach. Każdy kalendarz jest inny. Chcemy zaskakiwać i robić coś niepowtarzalnego. A poza wydawaniem kalendarza organizujemy w Tychach akcje, których celem jest szerzenie wiedzy dotyczącej bezpieczeństwa na drodze. Nie jesteśmy modelkami, ale jesteśmy prawdziwe – nie tylko w wyglądzie, ale również w tym co robimy. Zawsze silne, czasem trochę zwariowane. rozmawiała Małgorzata Katafiasz

34

MAGAZYN METROPOLII


ZDJĘCIE DO NOWEGO KALENDARZA NA 2020 ROK

MAGAZYN METROPOLII 35


zdjęcie: Stowarzyszenie Śląskie Motocyklistki

ludzie MOTOCYKLISTKI

www.slaskiemotocyklistki.pl

36

MAGAZYN METROPOLII


>>>

MAGAZYN METROPOLII 37


>>> GALERIA ARTYSTÓW PRZY PLACU GRUNWALDZKIM Galeria upamiętniająca wybitne postacie kultury i sztuki - twórców związanych z Katowicami i regionem górnośląskim

JAN KYKS SKRZEK, 1953-2015 Śląski bluesman, muzyk i kompozytor, w swoich utworach identyfikujący się z Górnym Śląskiem, wirtuoz harmonijki ustnej, pianista. Galeria została zaprojektowana przez architektów Alinę i Andrzeja Grzybowskich

38

MAGAZYN METROPOLII


książki t fragmen

MAGAZYN METROPOLII 39


ludzie MIUOSH

40

MAGAZYN METROPOLII


MIUOSH tekst: Arkadiusz Gruszczyński / zdjęcia: Adrian Błachut

MIUOSH w szczerej rozmowie o swojej książce z Arkadiuszem Gruszczyńskim rysuje obraz Śląska widzianego z perspektywy trzydziestokilkulatków, Śląska – „piątej strony świata”, Śląska – stanu umysłu. Miejsca definiowanego przez zmiany, ciągły rozwój, doświadczenia pokoleniowe, gdzie nowe ze starym tworzą chropowatą układankę. Rozmowę uzupełnia FELIETONAMI, w których dzieli się spostrzeżeniami o Polsce, muzyce i show-biznesie. Trafia w punkt, przekonuje, że najważniejsze są dla niego rodzina, Śląsk i muzyka. Pozwala sobie na opowieść o tym, co go boli, czego nienawidzi, za czym tęskni i o czym marzy.

MAGAZYN METROPOLII 41


ludzie MIUOSH

Nigdy nie nagrywałem płyty tak długo, jak pisałem tę książkę – zajęło mi to trzy lata.

42

MAGAZYN METROPOLII


Jak doszło do powstania książki? Nigdy nie myślałem o tym, żeby pisać coś poza tekstami piosenek. Ale pewnego dnia skontaktował się ze mną Oskar Błachut z Wydawnictwa Znak. Powiedział mi, że wśród osób robiących podobną do mojej muzykę jest paru gości, którzy mogliby wziąć na siebie ciężar napisania czegoś w formie książkowej. Stwierdził, że ja jestem jednym z takich gości. Zajęło mi trochę przegadanie tego z samym sobą. W końcu się zgodziłem. To było dość dawno. Nigdy nie nagrywałem płyty tak długo, jak pisałem tę książkę – zajęło mi to trzy lata. Długo myśleliśmy nad formą. W końcu wykombinowaliśmy coś, co moim zdaniem jest bardzo ciekawym i nieczęsto spotykanym połączeniem. To nie jest autobiografia, biografia podpisana jako autobiografia, rozliczenie z przeszłością ani wywiad rzeka. W specyficzny sposób opisałem swoje pokolenie oraz miejsce, w którym się wychowałem, które mnie ukształtowało. Dostałem dużo swobody, mogłem pisać felietony na tematy mnie dotyczące, takie, które krążyły gdzieś wokół mnie. Czas poświęcony na pisanie książki zadziałał na jej korzyść. Gdybym zamknął to w ciągu dziewięciu-dwunastu miesięcy, pewnie wiele ciekawych rzeczy by się w niej nie znalazło. Szukałbym czegoś na siłę. Dzięki temu i cierpliwości wydawcy stworzyliśmy coś, co jest interesującą pozycją obok moich płyt. Czyli nie było tak, że stwierdziłeś: mam pewną pozycję, wyprzedałem ten Stadion Śląski, to teraz pyk-pyk, książeczka napisana w miesiąc. Bo fani na to czekają, a ja chcę coś podsumować, czuję, że jestem na stabilnym gruncie, kojarzy się mnie z czymś dobrym. Nie miałeś takich ambicji? Kiedy zgodziłem się na pisanie książki, na rynku nie było jeszcze płyty POP., nie było drugiego projektu z NOSPR-em i Smolikiem, nie myślałem o jakimkolwiek graniu koncertów na stadionie. Nie wiem nawet, czy moi słuchacze są zainteresowani czytaniem moich, brzydko mówiąc, wypocin, skoro przekazuję już treści w muzyce. Wydaje mi się jednak, że ciekawie było sprawdzić, jak idzie mi tworzenie tekstu innego niż w formie rymowanej, rytmicznej. Bardzo dużo się nauczyłem podczas pracy nad tą książką. Inaczej tworzy się tekst, nie będąc ograniczonym liczbą głosek czy sylab. A mnie zawsze ciągnęło do pisania. Mam jakieś doświadczenie dziennikarskie, zresztą skończyłem dziennikarstwo. Teraz czuję, że tworzenie literatury to tak naprawdę inny sposób pisania piosenek. Czasem bardzo uwalniający. Człowiek nie skupia się na rytmie, nie skupia się na muzyce, a po prostu na tym, co chce powiedzieć. I na tym, jak to powiedzieć bez ozdobników. Nie mogłem w przypadku książki pisać aż tak kwieciście, piosenkarsko, pseudopoetycko. Było trudniej, łatwiej? Trudniej dla mnie. Gdybyśmy poprosili na przykład Żulczyka, żeby napisał kawałek, to pewnie byłoby to dla niego bardziej wymagające niż pisanie powieści. W moim przypadku musiało być odwrotnie. Być może łatwiej pisałoby mi się rzeczy fabularne? Na razie, składając myśli i przygotowując się do przekucia ich na tekst piosenki, automatycznie myślę o tym, żeby było chwytliwie – ale nie na przykład w formie zdania na trzy słowa, które fajnie brzmi. A w książce takie rzeczy są potrzebne. Dopiero po czasie się tego nauczyłem. Wspomniałeś o mieście i regionie, z którego pochodzisz. Myślisz, że gdybyś zaczynał gdzie indziej, twoja droga artystyczna wyglądałaby inaczej?

Każde miejsce jest wyjątkowe, każde ma swoją piątą stronę świata. Zawsze to podkreślam. Mam szczęście, że ta moja przestrzeń fajnie rezonuje z moją muzyką. Zawsze potrafiła ciekawie na mnie wpływać. Potrafiłem ładnie o niej mówić. Plastyczność miejsc dookoła dawała mi łatwość ich opisu w tekście. Mam po prostu szczęście, że się tutaj urodziłem. Gdybym był wychowany w Warszawie albo gdzieś nad morzem, to pewnie pisałbym z taką samą wrażliwością o miejscach, które wówczas byłyby dla mnie ważne. Ale nie wiem, czy tam publiczność tak samo żarliwie i chętnie oddaje się utworom, które są poświęcone ich miejscu. Na Śląsku jest to zawsze mocno doceniane, jeśli jest dobrze zrobione. Od lat raczej staram się coraz mniej po ten Śląsk sięgać, żeby go jakoś specjalnie nie „wytrzeć”. Zdarza mi się jednak tworzyć na potrzeby spektakli, wydarzeń upamiętniających ważne momenty historii. Wtedy motywy związane ze Śląskiem na mnie czekają i do tej pory nie potrafię ich zużyć. Niektórzy mówią, że Śląsk powinien być ze mnie dumny, że jestem twarzą regionu. W rzeczywistości to ja mam fart, że się tutaj urodziłem. Wszystko dookoła jest tak płodne, ciekawe, kontrastowe, że gdy ma się jakąś wrażliwość, bardzo łatwo z tego czerpać. Zapytam jeszcze o Stadion Śląski i czerwcowy koncert na ponad 40 tysięcy osób, podsumowujący pewien etap twojej kariery. Jak się po nim czujesz? Czy coś się zmieniło, czy był to po prostu kolejny koncert, tylko ludzi więcej? Przez lata nauczyłem się zachowywać dystans do tego, co mnie spotyka. Bardzo łatwo mógłbym zapomnieć, że nie tworzę muzyki tylko po to, by potem żyć przeszłością. Bo przecież warto myśleć przede wszystkim o tym, co można zrobić w przyszłości. Przygotowywanie koncertu na stadionie trwało prawie rok. Przez ten czas mocno skupiałem się na tym, żeby przeżyć ten dzień spokojnie, potem odpocząć i znowu przejść do normalności. Żeby o tym specjalnie nie myśleć. Na szczęście się udało, chociaż czasem zamykam oczy i przypominam sobie niektóre rzeczy – parę z nich mnie zaskoczyło. Pierwszy raz dosłownie czułem, że ludzie klaszczą. Kiedy ponad 40 tysięcy ludzi uderza w ręce, to czuć to na całym ciele. To będę pamiętać. Ale w ogóle mnie to nie zatrzymało, przeszedłem nad tym do porządku dziennego, zacząłem pracę nad płytą, były kolejne koncerty. I tyle. Nie mam ochoty pisać o tym następnych książek ani piosenek. A są tacy, którzy nagrywali kawałki o tym, że grali koncert w Madison Square Garden. Tobie sodówa nie uderza do głowy? Nie uderza, przestała lata temu. Kiedyś każdy mały sukces wyolbrzymiało się do jakichś niesamowitych poziomów. Życie to potem jednak weryfikowało. Według mnie lepiej nie żyć za długo jakimiś wydarzeniami. Czasem czuję się trochę staro, bywam tym wszystkim zmęczony, ale jako muzyk nadal jestem dość młody. Fajnie, że takie rzeczy się dzieją, i fajnie, że nie na końcu mojej kariery. Twórcy wyprzedają stadiony na finałowych trasach swojego życia. Ja w ten sposób natomiast zamknąłem pewien etap z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia. To były po prostu świetna zabawa i świetne miejsce. Teraz trzeba przejść do innych rzeczy, które też są dla mnie motywujące. Ten stadion mnie już w ogóle nie zajmuje. Dziwnie, ale naturalnie przeskoczyłem do bycia szarakiem, jeżdżenia do studia tramwajem i nierozpamiętywania tego. Zdarza się co prawda, że ludzie zatrzymują mnie na ulicy i dziękują za ten koncert, co nie działo się wcześniej. Ale poza tym nie wracam do tego często.

MAGAZYN METROPOLII 43


ludzie MIUOSH

Problemy zaczęły się pojawiać, kiedy zacząłem dojrzewać jako człowiek.

44

MAGAZYN METROPOLII


A czy przemawia do ciebie taki model kariery „od pucybuta do milionera”? Bo przecież musiałeś trochę poczekać na sukces, bywało ciężko. Jesteś wzorem tego, jak przejść od trudnych początków do twórczego rozwinięcia się? Wszyscy moi koledzy i koleżanki, z którymi robię muzykę, przeszli taką samą drogę. Ci, którzy tej drogi nie przebyli, szybko się sprzedali, zostali wyprodukowani – i nie są moimi kolegami, bo nie szanuję takich zagrań. Nie czuję się więc wyjątkowo. Ludzie mogą brać jakiś przykład nie tylko ze mnie, lecz również z tych wszystkich moich znajomych. Omijanie dróg na skróty jest budujące. Czasami dostaje się po dupie. Czasem bardzo łatwo się przestraszyć i odpuścić. Ale nawet jeśli dostaje się po dupie przez parę lat, to po czasie wraca się z ogromną siłą. Jeżeli tylko ludzie wierzą w to, co robią, to powinni to robić. To jest moim zdaniem najważniejsze. Nieważne, czy mamy przed sobą 40 tysięcy ludzi, czy czterechsetną rzeźbę albo pięćsetny namalowany przez siebie obraz. Doceniam to, że moja muzyka dociera do ludzi. O wiele bardziej cieszę się jednak z tego, że cały czas mogę nagrywać, grać koncerty. To dostarcza mi satysfakcji. Czy ten dość trudny początek kariery zbudował twój charakter? Gdyby było inaczej, to byłbyś inny jako artysta? Książka też byłaby inna? Trudno mi powiedzieć, czy miałem aż tak ciężki początek kariery. Moje zadanie było jednak trochę ułatwione – ludzie wyciągali do mnie ręce, dzięki temu miałem dostęp do dość dużej publiki. Tylko że to było bardzo wcześnie, facetem dopiero miałem się stać. Problemy zaczęły się pojawiać, kiedy zacząłem dojrzewać jako człowiek. To jednak też miało sens, postawiło mnie do pionu, pokazało, którędy powinienem iść. W mojej muzyce bardzo trudno się sprzedać. Gdybym był pięknym śpiewającym chłopczykiem, można byłoby mnie wykorzystać jako „gębę”. A ja byłem brzydkim, grubym raperem. Nie miałem żadnej wartości marketingowej. Musiałem wszystko wypracować muzyką, pracą nad tekstem. Na pewno wszystko byłoby inne, gdybym wybrał inną drogę. Mogłem przecież w ogóle nie tworzyć muzyki. A to, że książkę napisałem po osiemnastu latach na scenie, jest bardzo ciekawe. To ciekawy pryzmat, na którym załamuje się moja historia. Kiedy podczas pisania zacząłem wspominać niektóre zdarzenia z mojego życia, okazało się, że już zupełnie inaczej na nie patrzę. Dystans i czas robią czasami dobrze. W przypadku takiego zbioru obserwacji – nie historii, ale właśnie głównie obserwacji – działa to bardzo fajnie. Gdzie teraz jesteś artystycznie? W tym momencie możesz chyba robić już ze swoją muzyką wszystko, co ci się podoba. Masz taki poziom wolności twórczej. Niektórzy nazywają cię jednak nadal raperem, inni mówią, że to przecież już żaden hip-hop.

To owocuje wolnością artystyczną. Przyzwyczaiłeś ludzi do wolt, do tego, że sięgasz po różne gatunki. Możesz sobie pozwolić na więcej. Pozwalam sobie na więcej z każdym utworem. Ostatnio nabrałem nawet tyle odwagi i bezczelności, że zapraszając innych artystów do wspólnej pracy nad utworami, pokazuję im rzeczy, których się obawiają. A ja wierzę, że się przełamią i będą razem ze mną przekraczać konwencje. Właśnie to jest najciekawsze. Każdy muzyk tak naprawdę ma swoją wolność artystyczną. Jego wyborem jest to, czy z niej korzysta, czy może ogranicza się tylko do zleceniowości. Ale u mnie chodzi też o coś więcej niż tylko o wolność. Chodzi o wyzwania. Wyzwaniem jest na przykład nauczenie nowej muzyki kilku osób w moim zespole, przedstawienie jej ludziom, którzy potem przygotowują ją do wydania. Wolność jest OK, ale wyzwania są najfajniejsze. A ja muszę uważać, żeby nie przekombinować. Żeby nie stać się odklejonym artystą grającym na kartonach, butelkach, używającym zupełnie z czapy bliskowschodnich instrumentów, żeby tylko być innym. Zawsze staram się odwoływać do muzyki, z którą jestem kojarzony. To mój artystyczny kręgosłup. Obudować to trzeba jednak zawsze na świeżo. A pisanie cię wciągnęło? Będzie kolejna książka? Niektórzy artyści idą w taką stronę – i to nie tylko muzycy. Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że musiałoby upłynąć dużo czasu. Musiałbym znaleźć taką część mojego świata, którą chciałbym przedstawić w ten sposób, i stwierdzić, że nie będzie się dublowała z tą publikacją. To jest trochę jak z projektami z NOSPR-em. Pierwszy dotyczył pewnej części moich albumów. Kolejny zupełnie innych okresów mojej twórczości. To się fajnie przenikało. Jeśli miałbym za dwa lata siąść do pisania książki i pracować nad nią w ten sam sposób, to pewnie nie mógłbym stworzyć zbyt wielu odkrywczych rzeczy. Ale może poszlibyśmy w coś zupełnie innego? Nie wiem. A czy gdybyś mógł przenieść się w czasie kilkanaście lat wstecz i opowiedzieć młodemu Miuoshowi o tym, co go czeka, to on by uwierzył? W uznanie od publiczności, w koncerty z orkiestrą, w książkę? Gdyby przez moment uwierzył w to, co usłyszał, toby się strasznie ucieszył. To nie jest też tak, że nabrałem chęci do tworzenia zróżnicowanej muzyki po czasie. W moim rodzinnym domu słychać było wiele gatunków, doceniało się muzykę na żywo, eksperymenty muzyczne. Sam przez krótki czas byłem zamknięty tylko w rapie, ale zawsze chciałem zrobić coś więcej. Ciągnęło mnie do żywych zespołów, do nietypowych rozwiązań. Ale jest na pewno o wiele, wiele lepiej, niż kiedykolwiek myślałem, że będzie. Bardzo się z tego cieszę.

Czuję się dobrze z daleka od hip-hopu, a hip-hop czuje się dobrze beze mnie. Zawsze jednak uważałem się za tekściarza. Ostatnio bywam również muzykiem, bo coraz więcej komponuję. Dużo się nauczyłem od swojego zespołu, Smolika, Michała „Foksa” Króla. To są ludzie, którzy bardzo zmotywowali mnie do tego, żeby nie przestawać kombinować i „otrzaskać” się pod względem edukacji muzycznej. Co prawda nadal rapuję swoje teksty, ale gatunkowo nie trzyma się to często rapu. Od pewnego czasu nie obchodzą mnie tak naprawdę żadne ramy gatunkowe, i tak naprawdę dopiero teraz czuję największą frajdę z tego, co robię.

MAGAZYN METROPOLII 45


ludzie SURFER

46

MAGAZYN METROPOLII


rozmawia: Adriana Urgacz-Kuźniak zdjęcia: Mikołaj Milewicz

surfer

ze Śląska

Do Bałtyku ma ponad 500 km. Nie mieszka nad morzem, tym większym sukcesem są zatem złote medale i tytuły, które przywozi z kolejnych zawodów w surfingu – dodajmy, bo to ważne – organizowanych właśnie nad Bałtykiem. Jest już trzykrotnym Mistrzem Polski w tej dyscyplinie, a ostatnio do listy osiągnięć dopisał tytuł Mistrza Pomorza Zachodniego. Jak mówi, ten sport ma w naszym kraju przyszłość, a jego obecni adepci osiągają wysoki, europejski poziom.

MAGAZYN METROPOLII 47


ludzie SURFER

Jak dziecko w wodzie

do olimpiady w Japonii?– pytam.

Jakub Kuzia pochodzi z Rudy Śląskiej. Ukończył I LO w Bytomiu, a teraz studiuje na katowickiej AWF. Jego rodzice z zamiłowaniem uprawiali windsurfing i tę swoją pasję próbowali też zaszczepić synowi. Coś jednak nie poszło – Kuba nie wykazywał większego zainteresowania tym sportem.

– Bo nie mamy założonego związku surferów, a taki jest wymóg – kwituje Kuzia. – Powoli coś zaczyna się dziać w tym temacie, ale wciąż brakuje organizacji, która mogłaby nas reprezentować.

– Gdy byłem mały, rodzice wraz ze mną jeździli nad nasze morze lub za granicę szukać dobrego wiatru. Mnie jednak windsurfing się nie podobał. Zawsze tam, gdzie pływali – czy to był Bałtyk czy Ocean Atlantycki – oprócz wiatru były też fale. I to one mnie hipnotyzowały – wyjaśnia Jakub. Do ewolucji na falach najlepiej nadawał się łatwo dostępny bodyboard. Kuba wspomina, że podczas wyjazdów z rodzicami nad morze godzinami nie wychodził z wody, z zacięciem ślizgając się na falach. Zajął się tym sportem profesjonalnie i zapewne osiągnąłby w nim znakomite wyniki, gdyby na jego drodze nie pojawił się surfing. Bo nie wziął ze sobą deski – Uwielbiałem bodyboard i nie rozstawałem się z moją deską podczas wyjazdów z rodzicami – mówi Kuba. – Aż pewnego razu lecieliśmy na Sardynię i rodzice przekonali mnie, żebym nie brał własnego sprzętu, argumentując, że dodatkowy bagaż kosztuje, a na miejscu z pewnością będę mógł wypożyczyć podobny bodyboard. Nie mając swojego sprzętu, po raz pierwszy spróbowałem tam surfingu na twardej desce. Wcześniej zdarzało mi się pływać na miękkiej, na której zazwyczaj zaczyna się przygodę z surfingiem. Ale postawienie nogi na profesjonalnym sprzęcie zupełnie zmieniło moje patrzenie na ten sport. Od tego czasu nie wracałem już bodyboardu – dodaje. Zainteresowanie Kuby surfingiem przypieczętowane zostało przez coś jeszcze – prezent od babci, którym był album wydany przez National Geographic, opowiadający o spotach surfingowych. Kuba miał wtedy 12 lat i ta książka żywo pobudziła jego młodzieńczą wyobraźnię. Zafascynowany zdjęciami postanowił, że będzie jak surferzy z tej książki zdobywał najlepsze fale. Cały czas na fali Jak postanowił, tak uczynił. Choć pierwszy raz stanął na (miękkiej!) desce surfingowej mając zaledwie 7 lat, na poważnie trenuje od 5. W tym czasie już trzykrotnie zdobył tytuł Mistrza Polski – stając na najwyższym stopniu podium w latach 2016, 2017 i 2019, a w 2018 roku osiągając wicemistrzostwo w tej dyscyplinie. Jako dziecko startował też w Mistrzostwach Świata Juniorów w Japonii i na Azorach. W Japonii udało mu się przejść do drugiej rundy. Wtedy jednak – jak podkreśla – nie był jeszcze tak doświadczony jak teraz. Niedawno Kuba wygrał lokalne zawody Coolum Boardriders w Australii, a zatem w kraju, w którym poziom przygotowania surferów jest niesamowicie wysoki. W historii jego zagranicznych występów zapisał się również rok 2017, w którym surfer ze Śląska doszedł do półfinału w rozgrywanych w Norwegii Nordic Surf Games. Dlaczego nie poserfujemy na olimpiadzie? Na nadchodzącej olimpiadzie w Japonii poczet dyscyplin poszerzony został m.in. o surfing. Na liście zespołów nie znalazła się jednak polska reprezentacja. – W Polsce mamy naprawdę znakomitych zawodników. Surferzy, którzy walczą o mistrzostwo Polski reprezentują europejski poziom pływania – podkreśla Jakub. – Co więcej, konkurować mogą z najlepszymi, bo w tym sporcie bardzo dużo zależy od fartu. Oczywiście, im więcej czasu poświęci się na trening, tym łatwiej wybrać dobrą falę, ale ona musi przyjść. A to już zależy od szczęścia. Dlaczego zatem polscy surferzy nie wzięli udziału w kwalifikacjach

48

MAGAZYN METROPOLII

Zimny Bałtyk – gorąca krew Udział polskich surferów w olimpiadzie byłby okazją do promocji tego sportu w Polsce, bo wciąż w oczach wielu surfowanie na bałtyckich falach wydaje się fantasmagorią. Tymczasem Chałupy urastają do rangi mekki surferów, i jak grzyby po deszczu wyrastają tam kolejne szkoły zaszczepiające młodym ludziom miłość do tego sportu. – Niedawno wrzuciłem na Facebooka zdjęcie w tunelu. Nikt nie chciał wierzyć, że to fala na Bałtyku – śmieje się Kuzia. – Być może tych fal nie widać zza parawanów, a poza tym, żeby zobaczyć bałtyckich surferów trzeba jechać w odpowiednie miejsca i w odpowiednim czasie. Najlepsze fale są poza sezonem, kiedy nad Bałtykiem jest już niewielu turystów. Dlatego też mało osób wie, że nad polskim morzem można uprawiać ten sport – ocenia. To prawda – Mistrzostwa Polski w Surfingu odbywają się we wrześniu, już po tym, jak przez plaże przewinie się fala turystów. Co ciekawe, od jakiegoś czasu zawody te nie mają z góry ustalonego terminu. Czas rywalizacji wyznacza pogoda. Takie rozwiązanie surferzy nazywają “zawodami na prognozę”. Surferzy uznają to za najlepsze rozwiązanie i mobilizują się wtedy, kiedy planowane są najwyższe fale. Zastanawiam się, czy nie przeraża ich zimna woda, z której Bałtyk słynie nawet latem? – Podczas zawodów Bałtyk miał w okolicach 16 stopni. To prawda, że jeśli w takiej wodzie zanurzy się nogę, to odczuwa się zimno. Jeśli jednak zaopatrzymy się w porządną piankę, to temperatura przestaje nam przeszkadzać. Dodatkowo grzeje nas ruch i adrenalina – wyjaśnia surfer. W Internecie znaleźć można film z udziałem Kuby Kuzi, opowiadający o surfowaniu zimą na Bałtyku. Opowieść o ekstremalnych wyczynach surferów nosi tytuł „Freezing to cold”. – Temperatura powietrza wynosiła wtedy -10, a wody 1 stopień – śmieje się Kuzia. Silesia Surf Na rodzinnym Śląsku Jakub Kuzia jest członkiem Śląskiego Stowarzyszenia Surfingu Silesia Surf. Jego celem jest promocja kultury surfingu, między innymi poprzez spotkania z dziećmi w szkołach. Pytam o to, czy w naszym regionie są miejsca gdzie można trenować ten sport. W odpowiedzi nasz rozmówca kiwa przecząco głową. W Polsce trenować surfing można jedynie na Bałtyku. Z kolei najbliższa sztuczna fala jest w dalekiej Walii. – Ja trenuję na Śląsku w dość nietypowy sposób, bo na desce Carver Surfskate. To rodzaj deskorolki stworzonej przez amerykańskich surferów, którzy chcieli przenieść dynamikę deski surfingowej na ulicę oraz do skateparku. I rzeczywiście, te deski dają możliwość „surfowania” po betonowej fali bez odpychania się. Ja najczęściej trenuję w skateparku na Kazimierzu w Sosnowcu – zdradza Kuzia. Patrząc na fotografie i filmy odczuwam, jak wielką magię ma w sobie surfing. Sama nie potrafię jednak sprecyzować, dlaczego. – Surfing jest w czołówce dyscyplin sportowych, w których człowiek ma największy kontakt z przyrodą – śląski surfer spieszy z pomocą moim myślom. – Mnie osobiście daje ogromne poczucie wolności. rozmawiała Adriana Urgacz-Kuźniak


MAGAZYN METROPOLII 49


OBIEKTY POŻĄDANIA

OBIEKTY POŻĄDANIA

50

MAGAZYN METROPOLII


OBIEKTY POŻĄDANIA

LLADRÓ HIGH PORCELAIN

ści i 110 cm średnicy. Firma ma w swojej ofercie kilka innych zestawów kolorystycznych tego żyrandola. Dostępne są również różne wielkości żyrandola z 12, 24 i 40 abażurami.

Piękność nocy. Tak nazywa się krzew, którego liście odbijają światło księżyca, dając magiczny efekt jarzenia się w ciemności. To niezwykłe zjawisko stało się inspiracją dla kolekcji lamp serii Belle de Nuit, a szczególnie czarnego metalowego żyrandola z 56 półprzezroczystymi, grawerowanymi abażurami z białej porcelany. Zestaw ma 175 cm wysoko-

Cena: 22 775 euro

1 MAGAZYN METROPOLII 51

foto: www.lladro.com

BELLE DE NUIT


OBIEKTY POŻĄDANIA

CLIVE CHRISTIAN

VANILLA ORCHID DLA NIEJ, CYPRESS DLA NIEGO foto: www.clivechristian.com

Noble XXI Art Deco to dwudziesta pierwsza w historii marki Clive Christian para zapachów. Kompozycje oddają hołd pełnej fantazji i wyrafinowania epoce art déco. Vanilla Orchid jest połączeniem klasyki i nowoczesności. Jak art déco łączyło geometryczną prostotę i chłód chromowanych zdobień z bogactwem kwiatowej ornamentyki, tak perfumy Vanilla Orchid otwierają się akcentem chłodnego galbanum i rześkim hiacyntem. Ich serce to eksplozja kwiatów i słodkiej wanilii, otulonej drzewem sandałowym,

piżmem i wetiwerią. Cypress to odważne, jasne i porywcze perfumy otwierające się wspaniałą nutą cytrusów, odrobiną bergamotki i bazylii. Egzotyczne, ciepłe tony goździków, imbiru i gałki muszkatołowej łączą się z nutą dębu inspirowaną beczkami brandy, wyczarowując ducha epoki jazzu, prohibicji i zakazanych koktajli. Perfumy odpowiednie dla wegan. Cena: 2 185 zł za 50 ml

2 52

MAGAZYN METROPOLII


OBIEKTY POŻĄDANIA

CHRISTIAN LOUBOUTIN

casie (10cm) to niezbędny element stylizacji gwiazd i marzenie niejednej fashionistki. Wykonane z najwyższej jakości cielęcej skóry z charakterystyczną dla marki podeszwą w kolorze intensywnej czerwieni to wybór Jennifer Lopez, Blake Lively oraz Beyonce.

Czy można kochać luksusowe buty, nie uwielbiając Christiana Louboutin? „Moim głównym celem jest stworzenie kobiety pięknej i seksownej, której nogi wyglądałyby na tak długie, jak jest to tylko możliwe” – deklaruje projektant. Pełne klasy, emanujące kobiecością i włoskim stylem klasyczne kozaki Botalili na niebotycznie wysokim ob-

Cena: 3 690 zł

3 MAGAZYN METROPOLII 53

foto: www.moliera2.com

JESIENNE KOZAKI BOTALILI


OBIEKTY POŻĄDANIA

CARL F. BUCHERER

SPORTOWY ZEGAREK ROKU 2019

rek dostępny jest w dwóch wersjach. Nam bardziej przypadła do gustu ta z cyferblatem typu „panda” tj. srebrną bazą, na którą trafiły czarne tarczki. Powstało 888 egzemplarzy, a cyfra ta nawiązuje do daty założenia firmy Carl F. Bucherer, czyli roku 1888. Model ten zwyciężył w kategorii „Zegarek Sportowy” tegorocznej 10. edycji konkursu „Zegarek Roku”

foto: www.ch24.pl

Linia Heritage zadebiutowała w portfolio firmy Carl F. Bucherer w 2018 roku. W jej skład mają wchodzić wyłącznie limitowane, stworzone na bazie historycznych modeli, zegarki. Jednym z pierwszych w tej kolekcji będzie czasomierz przygotowany na podstawie chronografu z 1956 roku – Heritage Chrono BiCompax Annual. Od pierwowzoru różni go m.in. wielkość koperty, którą dostosowano do panujących obecnie trendów (stawiając na rozmiar 41 mm). Zega-

Opracowanie: CH24.PL

4 54

MAGAZYN METROPOLII


OBIEKTY POŻĄDANIA

MB&F / MAXIMILIAN BÜSSER & FRIENDS

W 2019 r. niezależna marka MB&F przygotowała pierwszy w swojej ofercie zegarek stworzony z myślą o kobietach. Legacy Machine FlyingT – bo o nim mowa – powstał w trzech wariantach. Zdecydowanie najdroższy i zarazem najbardziej imponujący jest model z kopertą i cyferblatem wyłożonym 294 diamentami o bagietkowym szlifie, których łączna masa to ~8,2 ct. Czas odmierzają niewielkie wskazówki widoczne na małej, emaliowanej tarczy. Nachylono ją pod kątem 50° tak, by

aktualne wskazania mogła odczytać tylko właścicielka czasomierza. Obok nich – przez kopulaste, szafirowe szkiełko – widać mechanizm zegarka, w tym tourbillon. MB&F Legacy Machine FlyingT zwyciężył w kategorii „Zegarek Damski” tegorocznej 10. edycji konkursu „Zegarek Roku”. Cena: 278 000 euro (bez podatków) Opracowanie: CH24.PL

5 MAGAZYN METROPOLII 55

foto: www.ch24.pl

DAMSKI ZEGAREK ROKU 2019


styl MODA

Fashion is clever solution of Art... Czy moda jest sztuką? Odżegnują się od tej tezy tacy projektanci jak Karl Lagerfeld, Miuccia Prada czy Rei Kawakubo. A jednak trudno nie rozpatrywać mody w takich właśnie kategoriach, gdy patrzy się na kolekcje przywołujące na myśl rzeźby i gdy podziwia się ubrania, w których forma często dominuje nad funkcją. Tak było podczas celebrowanego we wrześniu w gliwickiej Arenie święta mody – FashionMania Silesia 2019, gdzie skutecznie splatały się ze sobą świat wyobraźni, blichtr salonów i codzienność miejskiej ulicy.

tekst: Adriana Urgacz-Kuźniak zdjęcia: Michał Buksa

56

MAGAZYN METROPOLII


W ramach głównych pokazów FashionManii 2019 swoje kolekcje skierowane do mężczyzn zaprezentowali Kordian Mędrala i Ania Nowak-Curyło. Damsko-męską odzież zaprojektował GABERON, a autorami pokazów dedykowanych paniom byli: Joanna Moskal, Maciej Domański, Anna Hasiak i Magdalena Czamara.

MAGAZYN METROPOLII 57


styl MODA

Modowym Odkryciem Roku 2019 okrzyknięta została kolekcja grupy Kju. To hołdująca idei no waste streetwearowa marka odzieżowa, której twórcy postawili na mocne kolory, łącząc ze sobą skrawki materiałów pochodzące z używanej odzieży.

58

MAGAZYN METROPOLII


– Nie potrafię popatrzeć na wydarzenie oraz prezentowane kolekcje jako zwykły odbiorca, ponieważ po pierwsze jestem zbyt mocno emocjonalnie związana z FashionManią Silesia, w związku z czym pewnie nie do końca jestem obiektywna, a po drugie osobiście wybierałam projektantów, których kolekcje chciałam pokazać – wyjaśnia Gosia Hatalska, organizatorka tego wspaniałej modowej imprezy. – Każdy z nich inaczej przedstawia modę, ma inną wizję i cele, jednak w ogromnej większości przypadków wyszukuję projektantów, których praca bezpośrednio koreluje ze sztuką. Zależy nam bowiem, aby w takim kontekście pokazywać modę – dodaje.

MAGAZYN METROPOLII 59


styl MODA

8 pokazów niezwykle utalentowanych projektantów powiodło gości w magiczny świat mody. W kolekcjach zaprezentowanych podczas FashionManii Silesia było wszystko to, czego może oczekiwać odbiorca: lekkość i zwiewność, wdzięk, drapieżność, kobiecość / męskość / uniwersalizm, ale i dziecięca niewinność. Nie zabrakło elementu zaskoczenia, pokusy zrewidowania swojego pojęcia o modzie i stylu, a także rozterki zbudowanej na konieczności wyboru pomiędzy celowo wyeksponowanym, wręcz przesłodzonym kolorem a zawsze aktualnym, subtelnym monochromem. Projektanci odważnie prezentowali swoje wizje, być może (kto wie?) będące wyznacznikami przyszłych losów i nastrojów kultury.

60

MAGAZYN METROPOLII


Kolekcje zaproszonych na to wydarzenie projektantów zaprezentowało 18 modelek i 12 modeli, a całość poprowadzili Nina Nocoń i Grzegorz Romanow. FashionManię Silesia zwieńczyło wręczenie statuetek dla Fashion Women oraz nagrody dla Modowego Odkrycia Roku 2019.

MAGAZYN METROPOLII 61


styl MODA

62

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 63


styl MODA

Doznania wynikające z obcowania z pięknem prezentowanych kolekcji uzupełniały występy artystyczne. O dobry humor zadbały energetyczne wokalistki z zespołu The Chance: Agnieszka Latusek, Magdalena Adamiak i Monika Marcol. Przypomnijmy, że to muzyczne trio zawiązało się w dość nietypowy sposób – w trakcie cas�ngów „X Factor” wokalistki występujące pierwotnie osobno, decyzją jurorów zostały połączone w jeden mocny skład. Ich opiekunem został Czesław Mozil, a The Chance zajęło w tej edycji zasłużone miejsce na podium.

64

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 65


LAMBO styl MOTORYZACJA

AVENTADOR SVJ

Il Mostro tekst: Piotr Szary / zdjęcia: https://en.wheelsage.org/lamborghini

66

MAGAZYN METROPOLII


ORGHINI LAMBORGHINI AVENTADOR TO JUŻ W ZASADZIE DINOZAUR W KLASIE TOPOWYCH SUPER-SAMOCHODÓW. ALE ZANIM ODJEDZIE NA ZASŁUŻONĄ EMERYTURĘ, STRASZY KONKURENCJĘ NOWĄ, TOPOWĄ WERSJĄ: SVJ.

ale to jeszcze nie szczyt możliwości „Lambo”.

AVENTADOR SVJ – DOSTĘPNY W WERSJACH COUPE I ROADSTER – MA 770 KM. To najlepszy wynik w historii tego modelu i do momentu, kiedy do produkcji nie trafi hybrydowe LamMinęło 8 lat, od kiedy w produkcji znajduje się borghini Sian, zarazem najmocniejsza seryjna wersja Lamborghini Aventador – topowy model tej marki i tej jednostki napędowej. Moc przenoszona jest asfalt zarazem jedyny produkowany seryjnie, który korzysta z za pośrednictwem 7-stopniowej, półautomatycznej wolnossącego silnika V12. 6,5-litrowa jednostka napę- skrzyni biegów i napędu na obie osie. Tradycyjnie dla dowa początkowo generowała maksymalnie 700 KM. topowych modeli Lamborghini, większość momentu Bazowa wersja, która jest obecnie oferowana – Avenobrotowego przenoszona jest na tylną oś. tador S – ma już stado 740 pełnokrwistych rumaków,

MAGAZYN METROPOLII 67


styl MOTORYZACJA

Lamborghini Aventador SVJ Roadster / 2019

68

MAGAZYN METROPOLII


POTĘGA CZYHAJĄCA W KOMORZE SILNIKA TŁUMACZY CZĘŚĆ NAZWY. „SV” to bowiem skrót od „Superveloce” – superszybki. Adekwatne, prawda? Nieco tajemniczym składnikiem nazwy wydaje się początkowo litera „J”, ale wszystko wyjaśnia się po spojrzeniu na historię Lamborghini. „J” jest nawiązaniem do klasycznego modelu Miura Jota – topowej wersji Miury, która z kolei swą nazwę wzięła od słynnego załącznika „J” do Międzynarodowego Kodeksu Sportowego FIA. Załącznika, który szczegółowo reguluje przepisy techniczne samochodów wyścigowych.

Innymi słowy – jeśli któreś Lamborghini jest oznaczane tą literą lub słowem „Jota”, to można oczekiwać, że będzie jeszcze szybsze i lepsze od wersji standardowej. POD WZGLĘDEM OSIĄGÓW, SVJ OFERUJE MNIEJ WIĘCEJ TYLE SAMO CO MODEL SV Z 2015 R. Oznacza to, że sprint do 100 km/h zajmuje zaledwie 2,8 sekundy (Roadster: 2,9), a do 200 km/h – 8,6-8,8 sekundy, zależnie od wersji nadwozia. Prędkość maksymalna przekracza 350 km/h. Nieźle, jak na monstrum mierzące ponad 4,95 metra długości…

MAGAZYN METROPOLII 69


styl MOTORYZACJA

Lamborghini Aventador SVJ / 2018

Lamborghini Aventador SVJ „63” Roadster / 2020

70

MAGAZYN METROPOLII


Niektórym z Czytelników może się oczywiście nasuwą. Tylko uwaga z ostrym hamowaniem: ze 100 km/h wać pytanie: skoro osiągi są takie, jak w modelu sprzed Lamborghini Aventador SVJ jest w stanie wyhamować 4 lat, to w czym SVJ jest lepsze? na odcinku zaledwie 30 metrów (31 w Roadsterze). To zapiera dech w piersi nie tylko w przenośni, ale i ODPOWIEDŹ BRZMI: W PROWADZENIU. dosłownie. Składa się na to oczywiście wiele czynników. Przede wszystkim, Aventador SVJ ma system aktywnej aero900+800+63 dynamiki, którego brakowało w LP750-4 SV. PopracoTyle powstanie egzemplarzy tego Lamborghini. 900 wano też nad podwoziem – nie tylko zawieszenie jest odnosi się do wersji Coupe, natomiast 800 do Roadsteteraz w stanie tłumić jeszcze większe siły, ale topowe ra. Skąd więc dodatkowe 63 sztuki? Mowa tu o wersji Lamborghini zyskało system wszystkich kół skrętnych. specjalnej Roadster „63”, która powstała by uczcić Poprawia on stabilność prowadzenia przy wysokich założenie marki w 1963 r. prędkościach, a przy niskich pomaga w manewrowaniu. Ceny? Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach… Przeprogramowano systemy kontroli trakcji i stabiAle bez posiadania na rachunku bankowym co najlizacji toru jazdy, a układ napędu przenosi na tylną oś mniej 2 mln zł lepiej do salonu nie zaglądać. jeszcze odrobinę więcej momentu obrotowego niż dotychczas. Nowe są też opony – to opracowane spePIOTR SZARY cjalnie dla SVJ gumy Pirelli P Zero Corsa. Zamiast tych www.v8supercharged.blogspot.com ostatnich można zamówić pół-wyczynowe ogumienie Pirelli P Zero Trofeo, które ma też homologację drogo-

MAGAZYN METROPOLII 71


design RECYKLING

72

MAGAZYN METROPOLII


TIKI BAR z recyklingu

Czy możliwe jest przywołanie we własnym ogrodzie kli-

matu polinezyjskich plaż i tiki barów, serwujących egzotyczne drinki, bez ocierania się o kicz? Wszystko wskazuje na to, że tak - a dowód na tę tezę cieszy oko na jednej ze śląskich działek rekreacyjnych.

Konstrukcja gliwickiego �ki baru wykonana według projektu pracowni DesignOff Mariusz Kuźniak, złożona jest z plas�kowych ażurowych palet transportowych. Zwieszony z sufitu barowy stół to paleta pokryta płytą OSB. Zasiąść do niego można na hokerach, które powstały z pomalowanych na czarno metalowych beczek. Podłoga wyścielona jest plas�kową okładziną, a nad barem, w aluminiowym profilu pulsują kolorowe światła led. Ciekawym elementem nadającym temu miejscu skromnej elegancji jest złocona rama, w którą włożona została tablica z kredowym napisem “Tiki bar”. Napis ten nie pozostawia wątpliwości, w jakim miejscu się znajdujemy. Architekt zadbał także o detale, które są nieodłącznym elementem takich lokali. Drinki - być może najpopularniejsze w �ki barach Mai Tai i Zombie podawane są w szklankach z wizerunkiem boga Tiki. Jego postać odnaleźć można również w totemie, o nieco przerażających, świecących ledami oczach.

Skąd pomysł na organizację w ogrodzie takiego właśnie miejsca? Jak wyjaśnia architekt - z zainteresowania surfingiem, z miłości do plaż i z chęci uchwycenia klimatu kipiących szczęściem egzotycznych wysp Polinezji. Jako pierwszy podjął się tego Don the Beachcomber, który w 1933 roku zaszczepił ideę i styl �ki baru w Hollywood. Za nim poszli kolejni wizjonerzy, dzięki którym w latach 60. na całym świecie było już kilkadziesiąt takich barów. W ślad za komercyjnymi barami �ki, na fali ich popularności, zaczęły powstawać także prywatne, przydomowe konstrukcje o takim charakterze. Jedną z nich jest właśnie gliwicki �ki bar, autorstwa pracowni DesignOff Mariusz Kuźniak. www.designoff.com.pl

MAGAZYN METROPOLII 73


styl KULINARIA

RAMEN WOŁOWY A’LA BOROWICZ

74

MAGAZYN METROPOLII


TO JE BOROWICZ Adam Borowicz - ślązak z krwi i kości. Vloger kulinarny, uwielbiający odkrywać ciekawe miejsca i nowe smaki. Rozgłos zdobył dzięki internetowej serii „Jestem Borowicz”. Zarabiał wtedy jeszcze na chleb jako budowlaniec, ale gotowanie od lat było jego wielką pasją. Kulinarnego bakcyla złapał w dzieciństwie, a pierwszą nauczycielką tej trudnej sztuki była babcia. Medialny potencjał Adama szybko dostrzeżono w Telewizji. Wielokrotnie gościł w popularnym paśmie „Pytanie na śniadanie”. Od trzech sezonów prowadzi

program „To je Borowicz. Podróże ze smakiem”, w którym zabiera widzów w różne zakątki Europy. Program emitowany jest w Dwójce, na regionalnych antenach TVP oraz kanale TVP Rozrywka. 27 września, na kanale YouTube pojawił się pierwszy odcinek nowego programu „Borowicz inaczej”, a w nim przepis na Ramen wołowy a’la Borowicz.

SKŁADNIKI: 100 ml jasnego sosu sojowego, 20 g miodu, 5-6 sztuk grzybów shitake 3 łyżki oliwy czosnkowej, 1 łyżka pasty pad thai, 1,5 litra bulionu wołowo-drobiowego,

1 ząbek czosnku, 1 łyżeczka pasty miso, sól, pieprz polędwica wołowa 100 g paczka makaronu pszennego błyskawicznego lub udon 1 szalotka drobno posiekana, jajko podzielone na pół

kiełki rzodkiewki, kilka grzybków shimeji, świeża melisa

Sos sojowy wlać do rondla, dodać pół szklanki wody, miód i pokrojone grzyby shitake. Gotować ok. 20 minut tuż poniżej temperatury wrzenia. Na gorącą patelnię wlać oliwę czosnkową, dodać pastę pad thai i podgrzewać 30 sekund aby uwolnić jej aromat. W garnku podgrzać bulion, dodać podsmażoną pastę i posiekany czosnek. Doprawić solą i kolorowym pieprzem. Dodać miso, zamieszać i gotować 15 minut.

4 minuty), odłożyć na deskę, by mięso odpoczęło, po kilku minutach pokroić na plasterki. Makaron włożyć do wrzątku na 3 minuty, odcedzić. Teraz trzeba danie skomponować w całość: w głębokim talerzu porcję makaronu zalać aromatycznym bulionem, posypać szalotką, ułożyć kawałki shitake i jajka. Ozdobić kiełkami rzodkiewki, grzybkami shimeji oraz dwoma-trzema plasterkami polędwicy. Zwieńczyć dwoma listkami melisy.

Stek z polędwicy położyć na suchą, mocno rozgrzaną patelnię, przyrumienić z obu stron (maksimum po

MAGAZYN METROPOLII 75


styl FUNNY FOOD

RADZIMY

? niem e z d e . aj zenia jadk d e i e j n z o ji oweg bione o m r o z ozyc d p i ć o k r z a a p ilka resow e obr k e n t z y e n s i e za wykl śmi tujem z n u Jak e w z m ó m t ć re oduk zenie ch p towa r c a i o p n g n o y a h r r c t Pr z m og rosty ych s y p n j n z e y l d o h” Je a. Na k anyc hni. c w har z u o c t k u o k g w ia ą „u raźn d ręk b o o p y cych być w e ż będą o m

76

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 77


styl FUNNY FOOD

78

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 79


styl FUNNY FOOD

80

MAGAZYN METROPOLII


>>>

MAGAZYN METROPOLII 81


>>> GALERIA ARTYSTÓW PRZY PLACU GRUNWALDZKIM Galeria upamiętniająca wybitne postacie kultury i sztuki - twórców związanych z Katowicami i regionem górnośląskim

BOGUMIŁ KOBIELA (Bobek), 1931-1969 Wybitny aktor kojarzony głównie z rolami komediowymi, jego życiową kreacją była rola Piszczyka w „Zezowatym szczęściu” Andrzeja Munka. Urodzony w Katowicach zmarł tragicznie w Gdańsku.

Galeria została zaprojektowana przez architektów Alinę i Andrzeja Grzybowskich

82

MAGAZYN METROPOLII


foto: Wojciech Plewiński

PRACA I POKORA Adriana Urgacz-Kuźniak: Bardzo ucieszyłam się na ten wywiad. Grażynę Bułkę widziałam na scenie Teatru Korez w spektaklu “Mianujom mie Hanka” i głęboko zapadła mi w serce, zarówno tą rolą, jak i cudownym, ciepłym i pełnym humoru usposobieniem, z jakiego dała się poznać podczas popremierowego rautu. Ta rozmowa tylko ugruntowała to pierwsze wrażenie. Przeplatana śląską godką, swobodnym śmiechem i szczerymi ocenami, mogłaby nie kończyć się wcale...

MAGAZYN METROPOLII 83


Teatr Śląski DRACH 84

MAGAZYN METROPOLII

fot. Przemysław Jendroska

fot. Przemysław Jendroska

kultura GRAŻYNA BUŁKA

Teatr Śląski PORWANIE EUROPY


(...) teatrze trzeba mieć miękkie serce i twardą dupę. To jest bardzo trudna

Nie pogniewa się Pani, jak nazwę ją Naczelną Ślązaczką naszych scen?

szkoła życia

Absolutnie od tego wizerunku nie uciekam. Wręcz przeciwnie – uważam, że to jest moja siła. Jak narodziła się Pani miłość do teatru? Szczególnie tego w śląskim wydaniu? Byłam w liceum, gdy poszłam z moją polonistką, nieżyjącą już Urszulą Gniełką do Teatru Śląskiego na premierę „Zapachu dojrzałej pigwy” w reżyserii Kazimierza Kutza. Poza tytułem, pamiętam z tej sztuki jedynie to, że grała w niej Iwona Świętochowska, czyli żona Kutza, i że mówiono w tym spektaklu gwarą śląską. Myślałam wtedy: „Boże, jak ja bardzo chciałabym być aktorką i zagrać po śląsku”. Dziś przypominając sobie o tym, mówię: „ludzie, ludzie, zastanówcie się o co prosicie Pana Boga, bo może się to spełnić”. Tak się stało w moim przypadku, bo zagrałam we wszystkich najważniejszych sztukach o Śląsku, po śląsku.

fot. Przemysław Jendroska

A jednak wcześniej chciała się Pani odciąć od tej śląskości. Dlaczego? Jestem stąd, a pracowałam również poza Śląskiem – bo przecież Bielsko-Biała, choć leży w tym samym województwie, śląskie nie jest – i ciągle słyszałam, że połykam samogłoski i że zaciągam. Reżyserzy, którzy przyjeżdżali gdzieś z Polski, odcisnęli na tej mojej grze bardzo silne piętno. Miałam taki moment, w którym wydawało mi się, że muszę zrobić wszystko, żeby się odciąć od gwary. Chciałam udowodnić, że potrafię też grać inaczej, nie po śląsku. Wybawieniem dla mnie był casting do „Cholonka”, od premiery którego w tym miesiącu mija dokładnie 15 lat. Oczywiście, nigdy nie odcięłam się od Śląska. W Świętochłowicach mieszka moja mama, w Bytomiu mieszka mój brat, moje bratanice i chrześnice. Trzeba jednak pamiętać, że do liceum i do podstawówki chodziłam w czasach, w których tępiono język śląski. Przyjeżdżali wtedy nauczyciele z tzw. nadania, zesłani na Śląsk i oni bardzo nas nie lubili. Byliśmy wręcz tępieni za gwarę. Wyrobili w nas poczucie, że mówienie gwarą to obciach. Być może dlatego właśnie przez kolejne 20 lat próbowałam wymazać z mojego życia zawodowego tę śląskość. I chyba wtedy Pan Bóg pokierował mnie na właściwą drogę. Pojechałam na casting do „Cholonka”, a tam dostałam rolę Świątkowej. To była chyba najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu zdarzyła! Zrozumiałam wtedy, że ta śląskość to jest moja największa siła i że nikt nie ma prawa wmawiać mi, że jest inaczej. Bo to dla mnie coś bardzo ważnego i osobistego. Do takich wniosków doszła Pani dopiero 15 lat temu? Może dobrze, że dopiero wtedy! Ja pierdzielę, nie wiem, jak wyglądałaby moja droga zawodowa, gdybym do takich wniosków doszła 37 lat temu, zaczynając pracę aktora. Już teraz Izabela Malik, moja przyjaciółka z Teatru Rozrywki i sceniczna córcia z Cholonka śmieje się, że jestem śląską Meryl Streep, zwłaszcza, gdy słyszy o kolejnych nominacjach do Złotych Masek. Mówi: „jerunie, ty jesteś jak ta Meryl Streep, ona wciąż jest do wszystkiego nominowana” (śmiech). Na szczęście nikt mnie nie posądzi o narcyzm albo kabotynizm. Nie, to nie ja. Ale gdybym przez 37 lat była tą twarzą śląską, to chyba trzeba by było koło Korfantego postawić już taki malutki pomniczek Grażyny Bułki (śmiech). Zatem chyba dobrze, że tę śląskość

Teatr Śląski HIMALAJE MAGAZYN METROPOLII 85


celebruję dopiero od 15 lat. Dostałam ją jako dar i wcale mi to nie przeszkadza, że się mnie nią stygmatyzuje… A jednak “stygmatyzuje”? To są bardzo dobre stygmaty (śmiech). One nie są bolesne. Są moje osobiste. Nie można uciekać od czegoś, z czego się wykiełkowało. Na każdym kroku podkreślam, że jestem Ślązaczką i dbam o naszŏ ślōnskŏ gŏdka. Ale chciałabym także, żeby zauważono w mojej pracy na scenie nie tylko te śląskie role. Chociaż udało mi się zagrać wszystkie te najważniejsze, z czego bardzo się cieszę. Jednak grałam i inne. Za nie również była Pani nagradzana. To prawda. Zaraz po Złotej Masce za rolę w „Cholonku”, dostałam tę samą nagrodę za „Utarczki” w reżyserii Doroty Ignatjew grane w Teatrze Polskim i za Panią Bouvier w spektaklu „Napis”. Ważną dla mnie nagrodą był również Ikar, przyznany za całokształt przez prezydenta Bielska-Białej. To jest bardzo prestiżowe wyróżnienie, przyznawane raz w roku. Śmieję się czasem, że dano mi tę nagrodę od razu za całokształt, żeby mieć mnie z głowy.

foto: Jeremi Astaszow, Teatr Korez, „Mianujom mie Hanka”

Kultura kultura GRAŻYNA BUŁKA BUŁKA

Ostatnio dostałam cegłę Janoscha. Myślę, że to jedna z najbardziej prestiżowych nagród. Zostałam również Hanysem Roku, a wcześniej dostałam Złotą Maskę za „Mianujom mie Hanka”. Nie pracuję jednak dla nagród. Najprzyjemniejsze jest, gdy ludzie przychodzą na moje spektakle i chcą ze mną pogadać, uściskać, i traktują mnie jak swoją bardzo dobrą znajomą. To jest dla mnie najważniejsze. Myślę, że teraz muszę trochę odczekać, zanim zdobędę kolejny laur. Nie chcę, żeby ludzie mówili „ja pierdzielę, znowu ta Bułka”. Wolę jakiś czas poczekać w cieniu. Bo lodówka się może zapełnić Bułką i co wtedy… Czytałam niedawno wywiad z pewną aktorką, która mocno akcentowała różnice w pracy na scenie wynikające z płci. Jej zdaniem kobiety ocenia się po tym, jak wyglądają, a nie jak grają, zaś mężczyzn wręcz przeciwnie. Z Pani doświadczenia, jakie jest miejsce kobiety w teatrze? Szczerze Pani powiem, że nie zauważyłam większych różnic w traktowaniu aktorów i aktorek. Zawsze jednak powtarzam, że w teatrze trzeba mieć miękkie serce i twardą dupę. To jest bardzo trudna szkoła życia. Wszystko zależy od tego, z kim się pracuje. Na mojej drodze zawodowej spotkały mnie różne sytuacje związane z fanaberiami reżyserów. Ale przyszedł taki moment, w którym powiedziałam DOŚĆ. Nigdy więcej nie pozwolę, żeby mnie lub kogokolwiek innego w mojej obecności obrażano i poniżano. Jeśli ktoś atakuje prywatne życie drugiego człowieka, ja wstaję i wychodzę, bez względu na konsekwencje. Mam w związku z tym listę reżyserów, z którymi nigdy nie będę pracować i oni o tym wiedzą. Czasem jednak myślę, że jak są takie dupy wołowe, że sobie na pewne rzeczy w teatrze pozwolą – mówię tu przede wszystkim o kobietach – to jest ich sprawa. A facetów także można zniszczyć i oni chyba gorzej wychodzą z takiego dołka niż kobiety. Chyba zbyt

86

MAGAZYN METROPOLII

foto: Joanna Kurdziel-Morytko Teatr Korez, „Swing”

A jakie wyróżnienia otrzymała Pani ostatnio?

foto: Radek Ragan, Teatr Korez, „Poczekalnia”

Tak. Pierwsza nagroda pojawiła się po 20 latach pracy zawodowej. Myślę, że ten czas był mi potrzebny, żebym osiągnęła pewien poziom. „Z niczego nie ma nic” – jak mawia Świątkowa.

foto: Radek Ragan, Teatr Korez, „2”

Ale zanim otworzył się worek z nagrodami, na pierwsze wyróżnienie musiała Pani “chwilę” poczekać.


foto: Radek Ragan, Teatr Korez, „2”

duże mają ego i jak się je zrani, ciężko się z tych ran leczą. Mój syn, Piotrek, mawia: „matka, ja podziwiam cię, że ty tyle lat wytrzymałaś w teatrze. Ja nie wiem, czy tyle wytrzymam”. Bo to trudny zawód. Daje tyle słodyczy, ile goryczy. On jest fajny dla tych, którym się w życiu udaje. Bo jeśliby się cały czas grało halabardę, to to jest najbardziej okrutny zawód na świecie. A są tacy aktorzy, którzy na tym poprzestają. Ja zawsze wszystkim powtarzam, że w tym zawodzie ważne są dwa P. Praca i pokora. Jeśli człowiek za dobrze się poczuje, widownia szybko zweryfikuje jego pychę. Czy Pani to się zdarzyło? Czy poczuła się Pani gwiazdą?

foto: Radek Ragan, Teatr Korez, „2”

Ja nawet nie lubię tego określenia. Gwiazdy są na niebie. Aktorstwo to dla mnie zwykły rzemieślniczy zawód. W moim przypadku podparty intuicją, która podpowiada mi jak grać, bo tego rzemiosła nie uczyłam się w szkole. Staram się też oddzielać pracę od życia prywatnego, choć z tym jest coraz trudniej bo i syn, i synowa pracują w teatrze. Mąż się czasem żartem złości, że z nami nie można w spokoju pooglądać filmu, bo wszystko zauważymy i skomentujemy. A to naszą uwagę zwróci zły montaż, a to niewłaściwe światło, a to fakt, że aktor wszedł z lewej, a miał z prawej strony... Cieszę się, że mój mąż nie jest związany z teatrem. W mojej rodzinie zresztą zajęłam się tym fachem pierwsza. Nie mam tradycji aktorskich. Żyję zwyczajnie. Nie przerastało mnie nigdy, że po pracy musiałam umyć klatkę schodową, zrobić dzieciom jedzenie, coś uprać czy uprasować. Codzienność łaskawie ściągała mnie z obłoków. A jak już spotka mnie w życiu coś dobrego, to mi Pōn Bócek czymś przywali, żeby mi nie odbiło i żebym utrzymała się w ryzach. Nie ma co się z nim wadzić i mówić „chopie, dej sie pokōj i patrz na inkszych”. Ino brać to na klatę. A jak już jest za dużo, to można mu powiedzieć, „ chopie, trochã mynij” (śmiech). Rozpoczął się nowy teatralny sezon. Zdradzi Pani, w czym będziemy Panią mogli zobaczyć? Trwają próby w Teatrze Śląskim do nowej sztuki w reżyserii Remigiusza Brzyka, na podstawie komiksów „Wilq Superbohater”, które są inspiracją do opowiedzenia historii o superbohaterze, który jest właściwie antybohaterem.

foto: Joanna Kurdziel-Morytko Teatr Korez, „Cholonek”

Bardzo chciałabym też zagrać w sztuce Agaty Dudy-Gracz, zwłaszcza w tym mieście, gdzie – jak się śmiejemy – co drugiej ulicy patronuje jej ojciec. Niedawno brałam udział w prowadzonych przez nią warsztatach. Na początku miałam co do nich wątpliwości. Mówiłam do Piotrka „synek, jŏ chyba niy pōdã na te warsztaty. Jakieś oddychanie, patrzenie sobie w oczy… Po co mi to?”. Na co on odpowiada: „matka idź, przecież ty jeszcze młoda jesteś”. To jak mi tak powiedział, to poszłam. I bardzo się cieszę, bo dostałam takiego kopa...

foto: Joanna Kurdziel-Morytko Teatr Korez, „Swing”

Bardzo mocno przygotowuję się do tego nadchodzącego sezonu, bo czeka nas ogrom wyzwań. Chodzę na fizjoterapię, wbijam sobie szpilki, robię spacery, mentalnie i fizycznie przygotowuję się jak do olimpiady. W Śląskim zaprosiliśmy do współpracy znakomitych reżyserów. Również w Korezie przygotowujemy nową premierę na Karnawał Komedii. Roboty – huk. Jak to strzimać? Jak udźwignąć wszystkie te nadchodzące sukcesy? (śmiech). Czasem głowa mi mówi „Bułka, dasz radę. Kto nie da, Ty? Dasz radę…”. A ciało na to odpowiada: „Spierdzielaj…”. rozmawiała: Adriana Urgacz-Kuźniak

MAGAZYN METROPOLII 87


kultura SZKOŁA AKTORSKA

88

MAGAZYN METROPOLII


rozmawia: Jarosław Sołtysek zdjęcia spektakli: Przemysław Jendroska

sprzedawcy marzeń

Szkoła Aktorska Teatru Śląskiego kształci przyszłych aktorów już od 15 lat. Adepci mają okazję poznać tę dziedzinę sztuki nie tylko w teorii, ale również na deskach zawodowego teatru. Obecnie studentów i studentki tej szkoły oglądać możemy w aż dziewięciu przedstawieniach Teatru Śląskiego. O idei i misji tej szkoły opowiada jej dyrektor, DR HAB. MAREK RACHOŃ

Kto i dlaczego założył tę szkołę? 15 lat temu, na prośbę ówczesnego dyrektora Teatru Henryka Baranowskiego, podwoje tej placówki otwarł Roman Michalski. To aktor Teatru Śląskiego, nestor, już na emeryturze, ale ciągle uczy w naszej w szkole. Po nim stery przejął Jerzy Kuczera, a ja jestem trzecim dyrektorem tej szkoły i obecnie pełnię tę funkcję już drugą kadencję. Ale to nie jest początek Aktorskiej Szkoły Teatru Śląskiego, a jej już trzecia odsłona. Szkoła powstała tuż po wojnie. Potem, na początku lat 70. została reaktywowana, a 15 lat temu otwarto ją po raz trzeci. Przyznam, że nie wiem dlaczego dwa razy została zamknięta, zwłaszcza, że na Śląsku nie ma innej szkoły aktorskiej. A co wyróżnia tę szkołę na tle innych działających w Polsce? Państwowe szkoły działają w ośrodkach akademickich, a zatem nie przy teatrze. To jest zupełnie inny sposób kształcenia. W naszej szkole, która założona została przy teatrze, studenci mają kontakt

ze sceną już od pierwszego roku, grając w spektaklach mniejsze lub większe role. No właśnie – czy usytuowanie szkoły przy teatrze gwarantuje jej absolwentom angaż? Oczywiście, że nie. Osoby, które uczęszczają do naszej szkoły grają w spektaklach w ramach studiów. Zdarza się tak, że ktoś dostanie rolę w spektaklu, który jest grany przez kilka lat. A zatem po ukończeniu szkoły gra w nim nadal. Są również studenci, którzy mają w naszym teatrze etat. Jak to się stało, że został Pan dyrektorem tej szkoły? Moim przełożonym jest dyrektor Teatru Śląskiego, czyli Robert Talarczyk. To on mnie powołał na to stanowisko. Od zawsze chciałem uczyć. Jestem adiunktem w Akademii Muzycznej w Łodzi. Tam robię również karierę naukową. Bo oprócz tego, że jestem z wykształcenia aktorem i logopedą, postawiłem także na karierę akademicką. Jak

MAGAZYN METROPOLII 89


kultura SZKOŁA AKTORSKA

dotąd uzyskałem stopień doktora habilitowanego. W Akademii Muzycznej zajmuję się prowadzeniem przedmiotów związanych z dykcją, podstawami gry aktorskiej i piosenką aktorską. Jak wygląda tryb kształcenia w Szkole Aktorskiej Teatru Śląskiego? To trzyletnia pomaturalna szkoła, w której edukacja kończy się spektaklem dyplomowym. Adepci otrzymują certyfikat potwierdzający ukończenie studiów z prawem do wykonywania zawodu aktora. Czym ich sytuacja różni się od sytuacji aktora, który ukończył państwową szkołę? Państwowe szkoły aktorskie dają tytuł magistra. Tak jest w przypadku zarówno Akademii Teatralnej w Warszawie, AST w Krakowie, jak i w PWSFTviT w Łodzi i we Wrocławiu. Dodam, że studia aktorskie są jednym z nielicznych kierunków, w cyklu których nie można uzyskać tytułu licencjata. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że po katowickiej szkole łatwiej się dostać do szkoły państwowej? Niekoniecznie. Tam często oczekują surowego studenta, z którego będą mogli sami ulepić aktora. Znam przypadek bardzo zdolnej naszej studentki, lepszej niż niejedna absolwentka państwowej szkoły, która nie dostała się do żadnej państwowej placówki moim zdaniem dlatego, że oni już tam nie mieli jej czego nauczyć. Czy posiadanie dyplomu aktorskiego bądź też certyfikatu, o którym Pan wspominał, jest w tych czasach konieczne, żeby wykonywać zawód aktora? Absolutnie nie jest konieczne. Ale przydaje się do tego, żeby mieć większą pewność siebie w życiu zawodowym. Żeby ubiegać się o pracę w wybranym teatrze lub żeby założyć własny. Każdy potrzebuje pewnej legitymacji, pewnego potwierdzenia, że nadaje się do wykonywania określonej pracy. Jak przebiega proces rekrutacji? Kto może zostać uczniem tej szkoły? Zainteresowana nauką w naszej szkole jest szalenie szeroka paleta ludzi, choć nie każdy zostaje przyjęty. Choć jestem zdania, że aktora można zrobić z każdego. Można, podobnie jak w cyrku, każdego wytresować. Ale żeby pracować w tym zawodzie, trzeba bardzo chcieć. Bez tego w życiu nic się nie osiągnie bez względu na to, jaką skończy się szkołę. Jeśli nie ma się motywacji do pracy i nie czuje związanej z nią pasji, to nic z tego nie będzie. Co roku do Szkoły Aktorskiej Teatru Śląskiego przyjmowane jest od 9 do 14 osób. Większość to kobiety – są roczniki, na których w ogóle nie ma chłopaków. Śmiejemy się czasem, że urealnia się scenariusz z Seksmisji. Czego oczekują od szkoły uczniowie? To zależy. Jak się ma 18 lat, to często nie wie się, co się chce w życiu robić. Wielu z nich myśli o tym, że zrobi karierę i będzie grać w teatrze. Są tacy, którzy przychodzą do naszej szkoły, bo gdzieś o nas usłyszeli i chcą sprawdzić, jak to jest. Przychodzą głównie ludzie młodzi, do 30 roku życia.

Spektakl dyplomowy „Młynarski. Chory na muzykę” w reżyserii Marka Rachonia; są to absolwenci w roku szkolnym 2017/2018, czyli przedostatni rocznik, który ukończył Szkołę

tym polega warsztat dobrego aktora. Sam aktor musi mieć jednak z tego jakąś korzyść. Musi się dobrze czuć z tym, że wychodzi na scenę, że się pokazuje i jest trochę takim ekshibicjonistą. To wszystko jest szalenie złożone. Jakich przedmiotów uczą się studenci? Oprócz zajęć praktycznych, których jest tutaj 90%, mają też zajęcia z historii dramatu, kultury współczesnej, czy z historii teatru na Górnym Śląsku. Pracują jednak przede wszystkim na scenie. Uczą się mówić prozą, wierszem, chodzić po scenie, tańczyć. Mają zajęcia z piosenki, emisji głosu, umuzykalniające, rytmikę, uczą się pracy przed kamerą, a także mają przedmiot związany z pracą z dziećmi i dla dzieci. Czy są wśród absolwentów tacy, którzy mają już na swoim koncie sukcesy? Tak. Niech wymienię chociażby Małgorzatę Gorol, Julię Wyszyńską, czy znanego u nas, na Śląsku, Michała Piotrowskiego. Wyjaśnię przy tym, że nie wszyscy kończą naszą szkołę. Niektórzy w niej zaczynają, po czym kontynuują naukę w szkole państwowej, a potem robią karierę. Przez te 15 lat szkołę ukończyło ok. 140 aktorów. Widuję ich bardzo często w reklamach, w serialach, a nawet w filmach. Jeśli ktoś bardzo chce ten zawód uprawiać, to ta szkoła mu to umożliwia, tylko trzeba mieć bardzo dużo zapału. A jakimi sukcesami może pochwalić się szkoła? Od 3 lat występujemy na Międzynarodowym Festiwalu Szkół Aktorskich w Pradze PidiFEST. W tegorocznej, już 8. edycji, wzięli udział studenci szkół aktorskich m.in. z Armenii, Węgier i Słowacji. Reprezentację Polski po raz kolejny stanowiła Szkoła Aktorska Teatru Śląskiego. Nasze studentki drugiego roku w składzie: Karolina Cieślar, Nicoletta Dragon, Justyna Dubiel, Magda Dymsza, Wiktoria Łucja Łuczak, Agata Nawrat, Kalina Piesik, Cecylia Wadas, Kamila Żymła zaprezentowały spektakl „Słabi. Ilustrowany banał teatralny” Magdaleny Drab w reżyserii Aliny Chechelskiej. Ten też spektakl gramy za dwa tygodnie jako wydarzenie towarzyszące festiwalu “Rzeczywistość przedstawiona” w Zabrzu. Co roku przygotowujemy też spektakl dyplomowy, który wchodzi do repertuaru Teatru Śląskiego i jest przez cały sezon grany na jego scenie. Z Polskim Radiem Katowice zrobiliśmy także dwa słuchowiska. Jedno z nich reżyserował Mikołaj Kolada. Ten znany reżyser prowadził w naszej szkole warsztaty, których efektem był spektakl „Marzec”. Graliśmy go w prywatnych mieszkaniach, a potem zarejestrowaliśmy jako słuchowisko radiowe. Czego pan by sobie życzył jako dyrektor tej szkoły? Życzyłbym sobie, aby ktoś regularnie wspierał naszą szkołę. Wtedy mielibyśmy większe nabory i więcej studentów. To jest marzeniem moim, jako dyrektora. Marzeniem zresztą niespełnionym. Teatr to bardzo dziwne miejsce. Są w nim cudowne chwile i okropne lata. Teatr wciąga jak narkotyk, a na te chwile, które przeżywa się na scenie, jesteśmy w stanie czekać nawet chude lata. opracowanie tekstu: Adrian Urgacz-Kuźniak

Ja chciałbym, żeby ci ludzie potrafili wzruszać widzów. Żeby umieli poruszyć w nich jakąś strunę tak, żeby widzowie wyszli rozrzewnieni bądź rozbawieni. To jest bardzo trudne, ale możliwe. Na

Spektakl „Śluby panieńskie” w reżyserii Aliny Chechelskiej, styczeń 2019 rok

90

MAGAZYN METROPOLII


Ja chciałbym, żeby ci ludzie potrafili wzruszać widzów. Żeby umieli poruszyć w nich jakąś strunę tak, żeby widzowie wyszli rozrzewnieni bądź rozbawieni

MAGAZYN METROPOLII 91


kultura

BUDKA SUFLERA AUTORKA: MAŁGORZATA KATAFIASZ

Zapada zmrok, opadają liście, zapad zmrok, podnosi się kurtyna… Jesień i teatr pasują do siebie.

BEREK, CZYLI UPIÓR W MOHERZE 2 Anna i Paweł, czyli para sąsiadów, których kiedyś połączyła nienawiść. Dziś oboje odłożyli na bok swoje uprzedzenia, wzajemna niechęć zamieniła się w sympatię. Dobra zmiana – bez dwóch zdań! Może nawet za dobra... Kiedy bezustanna, intensywna obecność Anny w życiu sąsiada doprowadza jego związek do rozpadu, Paweł postanawia coś z tym zrobić i znaleźć sąsiadce inne zajęcie. Co skutecznie odwróciłoby od niego uwagę starszej pani? Oczywiście mężczyzna! Teatr Rozrywki Chorzów 15 listopada 2019 | godz. 17:30 i 20:30 VERBUM NOBILE Ciągle trwa Rok Stanisława Moniuszki, więc warto wybrać się na jego operę, której premiera odbyła się 1 stycznia 1861 roku. Libretto napisał Jan Chęciński. Akcja toczy się w dworku polskim i przywołuje czasy kontuszowe, kiedy stan szlachecki cechował się etosem, na który składała się m.in. tradycja honorowo danego słowa. Jak napisał po premierze J.I. Kraszewski "Chęciński z niczego uplótł to caceczko, a Moniuszko tak je ubarwił i ustroił, tak wypieścił, że zeń mimo szczupłych rozmiarów uczynił jedną z najszczęśliwszych swych kreacji."

Małżeństwo z długim stażem i przyjaciel, który nie umie zbudować trwałego związku. Rozwiązanie problemu? Swing! Odkrycie amerykańskich naukowców, niezawodny sposób na rutynę i kobiety. Glen Miller przewraca się w grobie, a pozostali na sofie. Swing to seks, swing to emocje, swing to intryga! Na scenie dwaj przyjaciele: Mirosław Neinert i Dariusz Stach. Do tego żona zawodowa, żona prywatna i nie-żona (Grażyna Bułka, Katarzyna Tlałka, Barbara Lubos). Teatr Korez | 15 listopada 2019 | godz. 19:00

PLOTKA Antybohater. Ot, zwykły księgowy – Pignon, ciamajda i życiowy nieudacznik, którego zostawiła żona, a syn nie chce mieć z nim nic wspólnego, a na domiar złego chcą go zwolnić z pracy. Ba, nawet samobójstwa nie potrafi popełnić. I nagle na ratunek przychodzi plotka… Plotka, niczym czarodziejska różdżka zmienia nie tylko jego życie przydając mu kolorytu i nadając mu nowe sensy, ale też porusza serca innych.

Opera Śląska | 16, 17, 21 listopada 2019 | godz. 18:00

Teatr Miejski Gliwice 7, 8 listopada 2019 | godz. 19:00 10 listopada 2019 | godz. 18:00

DEAD GIRLS WANTED

ŻONA DO ADOPCJI

Laura Palmer z Miasteczka Twin Peaks, dziewczęce, często początkowo bezimienne zwłoki w serialach typu „Detektyw”, czy w „Ostrych przedmiotach” – od nich zaczyna się akcja wielu telewizyjnych produkcji ostatnich sezonów. Twórcy spektaklu „Dead Girls Wanted”, autorka tekstu Jolanta Janiczak i reżyser Wiktor Rubin, zajmują się kulturową fiksacją na temat martwych dziewczyn. Oddają głos zarówno fikcyjnym postaciom, rodzajom męskich projekcji i fantazji jak i realnym upadłym i martwym dziewczynom.

W życiu Adama wszystko miało swoje miejsce – dom praca, dom praca. Od czasu do czasu jakaś kontrolowana rozrywka. Ale w życiu każdego człowieka przychodzi taka chwila, że nawet dobrze naoliwiona maszyna przestaje funkcjonować i niebo zaczyna walić się na głowę. Żona Adama wyjeżdża. Mieszkanie nawiedza natrętny domokrążca i wróżbita. Niespodziewanie pojawia się również Filip, kolega z podstawówki. Czy prawdziwych przyjaciół rzeczywiście poznaje się w biedzie? Spektakl autorstwa Marka Pitucha w reżyserii Jakuba Ehricha.

Teatr Zagłębia | Sosnowiec 23, 24 listopada | godz. 18:00

Teatr Old Timers Garage | Katowice 9 listopada 2019 | godz. 19:00

SHIRLEY VALENTINE

WIELKI JOHN BARRYMORE

Legendarny spektakl Willy’ego Russela, byłego fryzjera, który podczas godzin spędzonych na wysłuchiwaniu klientek jak żaden inny mężczyzna zgłębił tajniki kobiecej duszy – jej tęsknot i pragnień. Hit teatralny w wykonaniu Anny Kadulskiej, wybitnej śląskiej aktorki, w reżyserii Piotra Wiśniewskiego. Spektakl w humorystyczny sposób opowiada historię kury domowej, która zajmując się domem i gotując mężowi sadzone z kartoflami zapomniała o własnych marzeniach.

John Barrymore (1882-1942) – aktor amerykański lat 20. i 30., dzisiaj kojarzony jedynie jako dziadek hollywoodzkiej gwiazdy – Drew Barrymore. W przedstawieniu Tetru STU Johna Barrymore’a gra Jerzy Trela. Dwie różne aktorskie osobowości, dwie odmienne biografie, dwa wielkie sceniczne talenty stanowią dla siebie zwierciadło. Historia życia pełna anegdot, poruszająca, ale i zabawna, chwilami pełna ciepła, momentami gorzka. Autor William Luce (tłum. Elżbieta Woźniak), reżyseria Krzysztof Jasiński.

Teatr Żelazny Katowice 10 listopada 2019 | godz. 18:00 15 listopada 2019 | godz. 19:00

92

SWING

MAGAZYN METROPOLII

Teatr Mały Tychy 18 listopada 2019 | godz. 18:00


fot. Przemysław Jendroska

PREMIERA

Wilq Superbohater Z Opola do Katowic? Dziwnym nie jest. Gdy na niebie pojawia się znak żółwia, wiedz, że coś się dzieje. Bo Wilq nosi znak żółwia i nie ma się tu nad czym zastanawiać. Wilq bardziej lubi nazwę Wilq, ale woli znak żółwia niż Wilq’a. Ma do tego prawo. W końcu to najlepszy polski superbohater. Najlepszy polski superbohater w Opolu. Ale tym razem wyląduje w Katowicach, by zmierzyć się z Doktorem Wyspą, kosmitami, groźnymi zarazkami, komisją WKU, aktorami, fanami komiksu i kogo tam jeszcze diabli nadadzą. Bo to właśnie on – Wilq Superbohater. Gwarantujemy mnóstwo słów na K., S., P., J., a nawet na H.! Zostaliście ostrzeżeni… Kultowy komiks Bartosza i Tomasza Minkiewiczów, który w ciągu ostatnich 20 lat zdążył obrazić wszystkich w tym kraju, po raz pierwszy na teatralnej scenie! Reżyseruje Remigiusz Brzyk, adaptuje Michał Kmiecik. Jak mówią twórcy: „To będzie przedstawienie o strachu, o społecznych lękach i fobiach, o niedopasowaniu i agresji, która nie jest na nie odpowiedzią. Ale też trochę jest”.

Teatr Śląski 11 listopada 2019 godz. 19:00 pokaz przedpremierowy 12 listopada 2019 godz. 19:00 premiera 13 listopada 2019 godz. 19:00

na zdjęciu reżyser Remigiusz Brzyk na jednej z pierwszych prób do spektaklu

MAGAZYN METROPOLII 93


kultura KOBYLIŃSKI

O aktualnie obranym kierunku twórczości i inspiracjach muzycznych oraz dlaczego tak istotny będzie 15 listopada bieżącego roku z KRZYSZTOFEM KOBYLIŃSKIM, kompozytorem, muzykiem, pomysłodawcą i organizatorem PalmJazz Festiwal rozmawia Kamil Rubik

KRZYSZTOF KOBYLIŃSKI to kompozytor, aranżer, pianista, muzyk zorientowany w kierunku jazzu, ale subtelnie wcielający w swoją twórczość również inne gatunki, takie jak etno czy muzyka klasyczna. Kobyliński jest jednym z najczęściej słuchanych artystów w świecie polskich jazzmanów (według statystyk muzycznego portalu Spotify). Autor kilkudziesięciu albumów i wersji koncertowych projektów, w których brała udział czołówka polskiej i światowej sceny okołojazzowej. Tworzy muzykę i koncertuje w wielu formatach: solo na pianinie, w duetach z Erikiem Truffaz, Danielem Di Bonaventurą, w polsko-izraelsko-kolumbijskim autorskim zespole KK Pearls oraz z orkiestrami smyczkowymi, symfonicznymi, a także z chórem gregoriańskim. Do najpopularniejszych kompozycji Krzysztofa Kobylińskiego należy między innymi Impression E Minor. Jego utwory wykonywali Randy Brecker, Mike Stern, Bill Evans, Trilok Gurtu i kilkudziesięciu innych artystów. Jego kompozycje można usłyszeć w rozgłośniach w Polsce, Europie, Ameryce i Azji. Regularnie koncertuje niemal na wszystkich kontynentach. Z pełnym zaangażowaniem uczestniczy w kreowaniu kultury, jako twórca Centrum Kultury Jazovia i dyrektor artystyczny realizowanych tam przedsięwzięć. Współtworzy wydarzenia artystyczne nie tylko w Polsce, udziela się również na międzynarodowych konferencjach, kongresach muzycznych, zawsze blisko muzyki i tego co z nią związane.

zdjęcie: Michał Mrozek

94

MAGAZYN METROPOLII


Krzysztofie, zacznę od istotnego wydarzenia, które odbędzie się w środku najbardziej mrocznego miesiąca jesieni – listopada. Postanowiłeś rozświetlić tę ponurą aurę zapraszając do swojego projektu wybitnych muzyków, artystów i gwiazdy w trakcie jubileuszowego 10. PalmJazz Festiwal. „Krzysztof Kobyliński & Friends” to przedsięwzięcie wyjątkowe pod każdym względem, bo po raz pierwszy PalmJazz zawita na scenie hali widowiskowej Arena Gliwice. Ciebie zobaczymy przy fortepianie wraz z plejadą znakomitych polskich i zagranicznych muzyków. Jaki był klucz doboru zaproszonych do wspólnego muzykowania gości? Czy zechciałbyś nieco zdradzić scenariusz koncertu, czy raczej ma on pozostać niespodzianką dla gliwickiej publiczności? Będą to głównie muzycy z którymi wielokrotnie grałem. Przede wszystkim KK Pearls – Reut Rivka, Dima Gorelik, Edi Sanchez, potem Orkiestra Aukso Marka Mosia, a następnie Staszek Soyka, którego nie trzeba przedstawiać i na końcu wystąpi Erik Truffaz – wybitny, światowej sławy trębacz jazzowy z Francji. Koncert będzie składał się z kilku części, rozpocznę przy fortepianie solo, potem duet z Erikiem, następnie trio z Reut Rivką i Dimą, aż skończymy na wspólnym występie, gdy wszyscy będą na scenie. 2019 rok to z pewnością czas obfity w koncertowanie. Rozpocząłeś go występem w monachijskim JazzClub Unterfahrt w duecie z Erikiem Truffazem, którego usłyszymy w Gliwicach właśnie 15 listopada z Tobą na jednej scenie. Sporo występowałeś z solowym fortepianowym projektem, ale też w duecie z Danielem di Bonaventurą, nie pomijając oczywiście zespołowego grania KK Pearls. Które z tych muzycznych doświadczeń bieżącego roku było dla Ciebie najbardziej inspirujące i wspominasz je jakoś szczególnie? Jestem jeszcze cały czas w trakcie koncertowania i chyba nie potrafię z odpowiednim dystansem odpowiedzieć na to pytanie. Było sporo nowych doświadczeń, w sumie okazjonalnych jak np. koncert z Orkiestrą Symfoniczną pod dyrekcją Piotra Steczka i jego instrumentacją Sagrady Familii, czy koncert z Maćkiem Pyszem w Mołdawii. Przede mną jeszcze koncerty z chórem gregoriańskim i ten właśnie projekt, jak mi się zdaje, będzie funkcjonował dłużej, ale to czas pokaże. Dla mnie najważniejszy jest fortepian solo, tu się na razie nic nie zmieni. To są zupełnie różne repertuary, być może na bis gram jeden czy dwa te same utwory, ale poza tym są to całkowicie odmienne programy. Z innymi wykonawcami gram mieszany repertuar, a z chórem jest parę nowych napisanych kompozycji, np. gramy poukładaną wersję chóralną i na melodykę „Płonie Ognisko”. Wprawdzie ten rok jeszcze nie dobiegł końca, ale z pewnością myślisz już o roku 2020 i występach w przeróżnych miejscach na świecie. Jeśli wierzyć astrologom – to będzie owocny czas dla wszystkich pracusiów, także muzycznych. Jaki będzie Twój kierunek w muzyce w 2020 roku? Czy jesteś czymś nadzwyczaj zainspirowany? Potencjalnie będzie premiera jednego istniejącego, ale zmodyfikowanego projektu. Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł wyjawić więcej szczegółów na jego temat. W tej chwili mogę powiedzieć, iż w planach są dwa duże przedsięwzięcia – jedno głównie na rynek polski, drugie na rynek europejski oraz USA, ale to będzie na przełomie 2020 i 2021 roku.

Ponadto mam już na przyszły rok solową Indonezję, solowy Egipt, solowe Chiny, być może Chiny z KK Pearls, także z chórem Bibliotekę Aleksandryjską i Watykan. Wszystkie te miejsca są fantastyczne. Prawdopodobnie – reasumując – będzie w 2020 roku mniej Europy Wschodniej, a więcej Europy Centralnej i Zachodniej. Powoli zaczynam także przygotowywać trasę w USA, planuję to zagrać w kwintecie z Reut Rivka i Dimą Gorelikiem oraz dwoma muzykami amerykańskimi – Fimą Ephron oraz Clarencem Pennem, jeszcze zobaczymy. Powinna dojść również Kanada, a więc kalendarz się zapełnia. PalmJazz obchodzi w tym roku swój jubileusz, będzie to 10. edycja festiwalu. Dekada wielu wspaniałych koncertów, zdarzeń, spotkań, uniesień oraz wspomnień. Sporo nowych twarzy przewinęło się przez scenę klubu Jazovia, a także wielkich gwiazd, o których pomarzyć mógłby niejeden festiwal jazzowy na świecie. Twoje trzy ulubione koncerty mijającej dekady w ramach PalmJazzu to...? I dlaczego właśnie one – jeśli da się to przełożyć na słowa? Z pewnością mógłbym powiedzieć o dwóch koncertach. Jeden to występ Daby Toure, muzyka ze środkowej Afryki, który zagrał wspaniały solowy koncert. Od tego czasu wiem, że będziemy współpracowali i grali. Drugi to być może nasz koncert z Aukso i Etnojazz Orchestra, on wywołał niezwykłe wzruszenie u ludzi, zarówno w Gliwicach jak i w Tychach – graliśmy bowiem dzień po dniu dwa koncerty. Atmosfera zarówno wśród muzyków na scenie, jak i u publiczności była niezwykła, bardzo emocjonalna. Kilka osób się popłakało. Było coś szczególnego w tych pierwszych koncertach Etnojazz Orchestry. Poza tym było jeszcze wiele wspaniałych koncertów, choćby takich jak Larry Grenadier z Rebeccą Mar�n, znakomity występ Richarda Galliano… wiesz, naprawdę ciężko jest powiedzieć. Tych koncertów było naprawdę bardzo dużo, trzy razy był Scofield, dwa razy Al di Meola, był Mike Stern, dwa razy Jan Garbarek, dwa razy był Trilok Gurtu – raz solo, raz z Węgrami, był Paolo Fresu z Bojanem, był Louis Sclavis, był Michel Portal. To wielka liczba fantastycznych muzyków i znakomitych koncertów, trudno je wymienić. Zapamiętałem tamte dwa ze względu na szczególną atmosferę i to zaskoczenie – nikt się nie spodziewał, że koncerty będą tak dobre. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku. W tym roku, jak wspomniałeś, jest X edycja – zrobiliśmy kilka powtórek, poczynając od Avishaia Cohena i Nilsa Pe�era Molvaera, choć oni grają na końcu fes�walu. Ponownie zawita do nas Roby Lakatos, który jest nadzwyczajnym muzykiem i jeśli miałbym wymienić trzy koncerty, to być może ten trzeci to byłby właśnie koncert Robiego. On grał wówczas ze swoim węgierskim zespołem, w tym roku zagra z bardzo dobrym polskim składem – m.in. z Dominikiem Wanią i z Szymonem Klimą. W tym roku Jean-Luc Ponty zawita do nas po raz pierwszy na dwa koncerty. Ponownie gościć będziemy Scofielda, również na dwóch koncertach, Davida Murraya z Austriakami i powtarzamy występ Marcina Wasilewskiego i Marcina Wyrostka. Taki był mój zamysł, by tych artystów przypomnieć palmjazzowej publiczności. Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę i życzę pomyślności w dalszej działalności artystycznej i organizatorskiej. I ja dziękuję.

MAGAZYN METROPOLII 95


kultura

IMPREZOWY NIEZBĘDNIK AUTORKA: MAŁGORZATA KATAFIASZ Przedstawiamy nasz subiektywny wybór wydarzeń kulturalnych w Metropolii.

NARODOWY BALET GRUZJI SUKHISHVILI

96

KONCERT 2. TRIBUTE TO...

Ich występ obejrzało ponad 90 mln widzów. Każdego roku czekają na nich w różnych krajach świata. Nazywają ich huraganem na scenie, duchem widowiska, unikalnym fenomenem, ósmym cudem świata. Tak potrafią tylko oni. Poczuj moc pozytywnych emocji. 100 tancerzy i 2500 kostiumów, niesamowita orkiestra i unikatowe instrumenty muzyczne. Mają wpływ na światową modę, kręcą o nich filmy i piszą książki. Ich taniec rzuca wyzwanie prawom grawitacji.

Podczas koncertu polscy wykonawcy złożą hołd takim wokalistom, jak: Michael Jackson, Elvis Presley, Whitney Houston, Joe Cocker, James Brown, Dolores O’Riordan, Chester Bennington, Freddie Mercury oraz Kora. Do współpracy zostali zaproszeni: Justyna Steczkowska, Kasia Kowalska, Anna Wyszkoni, Kasia Cerekwicka, Halina Mlynkova, Kasia Moś, Igor Herbut, Krzysztof Cugowski, Andrzej Piaseczny, Janusz Radek. Wydarzenie poprowadzą Gabi Drzewiecka i Piotr Polk.

Spodek | Katowice | 12 listopada 2019 | godz. 19:00

Spodek | Katowice | 27 października 2019

BUDKA SUFLERA "45 LAT! POWRÓT DO KORZENI"

LORD OF THE DANCE – DANGEROUS GAMES

Siedem miast, największe sale koncertowe, ponad sto tysięcy widzów. To najlepsza forma na świętowanie 45-lecia pracy artystycznej Zespołu. Cztery dekady wypełnione przebojami Budki. Dzięki utworom „Sen o dolinie”, „Cień wielkiej góry” przeniesiemy się wspomnieniami cztery dekady wstecz, do czasów gdy zespół rozpoczynał swoją karierę. Z okazji Jubileuszu zespół zaprosił do udziału w koncertach związanych z Budką Suflera gości. Będzie to także pierwsza okazja do usłyszenia nowego wokalisty zespołu.

W listopadzie 2019 roku największe obiekty widowiskowe w Polsce zadrżą pod stopami znakomitych tancerzy. Prosto z Irlandii przyjedzie grupa założona i prowadzona przez Michaela Flatleya. Setki tysięcy kilometrów przejechanych w trasie koncertowej po całej Europie, produkcja warta 5,5 mln euro, 8 tirów scenografii i sprzętu technicznego, 151.200 kroków tanecznych podczas jednego występu – te liczby robią wrażenie! Jeśli uważacie, że LORD OF THE DANCE niczym Was nie zaskoczą, przyjdźcie i sprawdźcie jak bardzo się mylicie.

Spodek | 25 października 2019 | godz. 19:00

Arena Gliwice | 13 listopada 2019 | godz. 19:00

JERZY MAKSYMIUK + JANUSZ OLEJNICZAK W HOŁDZIE CHOPINOWI

2. EDYCJA FADO W KATOWICACH

Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach uczci 170. rocznicę śmierci Fryderyka Chopina. Zespół pod batutą maestro Jerzego Maksymiuka wraz ze znakomitym polskim pianistą - Januszem Olejniczakiem, wykona dzieło II Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina! W programie usłyszymy także dzieła wybitnych neoklasyków - Nokturn B-dur Ignacego Jana Paderewskiego oraz I Symfonię D-dur „Klasyczną” Siergieja Prokofiewa.

Zapraszamy na drugą edycję „Fado w Katowicach”. Tym razem zaśpiewa Silvana Peres, która po raz pierwszy przyjedzie na koncert do Polski. W pięknych wnętrzach Filharmonii Śląskiej już po raz drugi przeniesiemy się do muzycznej Lizbony. Artystka wraz z zespołem zabierze nas w świat dźwięków Fado, ale nie tylko, bo repertuar Silvany inspirowany jest różnymi stylami muzycznymi, które łączy w projekcie „Fado no Pé”. Silvana Peres urodziła się w Lizbonie. W wieku 14 lat odkryła Fado i od tego czasu ciałem i duszą poświęciła się muzyce i tańcowi.

NOSPR | 27 października 2019 | godz. 12:00

Filharmonia Śląska | 9 listopada 2019 | godz. 18:00

ZADUSZKI JAZZOWE 2019

SARSA KLUBOWO

Stowarzyszenie Muzyczne Śląski Jazz Club zaprasza na niezapomniane chwile. Tego wieczoru muzyka będzie rozbrzmiewać niemal do rana. Dwa koncerty plus jam session. Jan Młynarczyk Old Jazz Production to skromniejsza formacja Orchestry Sami Swoi. Przygoda formacji grającej w małych składach, ma długą historię i swój początek w latach 70. W latach 90. Old Jazz Production grywali po klubach jazzowych Niemiec i Szwajcarii. Po latach powstał pomysł kontynuowania tego projektu.

Zapraszamy do wysłuchania zupełnie nowych, energetycznych oraz poruszających kompozycji Sarsy, które rozbrzmiewać będą w intymnej, klubowej atmosferze. „Zakryj” to trzeci album w dorobku Sarsy, następca płyt „Zapomnij mi” (2015) oraz „Pióropusze” (2017). Produkcje muzyczne i styl Sarsy wciąż wyróżniają się na tle innych artystów na rynku polskim. Sarsa jako autorka tekstu i kompozytorka, a także producent kreatywny albumu, konsekwentnie pozycjonuje swoją twórczość w obrębie szlachetnego popu.

REST. ORMIAŃSKA | GLIWICE | 2 listopada 2019

Klub P23 | Katowice | 10 listopada 2019 | godz. 18:00

MAGAZYN METROPOLII


MAGAZYN METROPOLII 97


kultura

BIBLIOTECZKA PODRĘCZNA AUTORKA: MAŁGORZATA KATAFIASZ Nadszedł czas złotej polskiej jesieni. Melancholia z nutą dekadencji. Rano czeka nas skrobanie szyb w aucie, może jeszcze nie z lodu, ale jesiennego szronu. A wieczorem dobra książka.

HISTORIA WILKÓW

Autorka EMILY FRIDLUND Tłumaczenie OLGA KWIECIEŃ Wydawnictwo EDITIO

Dorastanie bywa trudne i bolesne, zwłaszcza w świecie, który z każdej strony odrzuca młodego człowieka. Co by było, gdyby czternastoletnia Madeline zwana Lindą wychowała się w normalnej rodzinie, dobrze znała swoich rodziców i miała pewność, że jest dla nich najważniejsza na świecie? A gdyby w szkole znalazła bratnią duszę wśród rówieśników i mądrego mentora wśród nauczycieli? Wreszcie, co by było, gdyby do domu po drugiej stronie jeziora wprowadziła się zwykła rodzina?

PRAWDA ZAPISANA W POPIOŁACH.

TOM 1. MILCZENIE ANIOŁÓW Autorka JOANNA JAX Wydawnictwo VIDEOGRAF

Opowieść o zwykłych ludziach, którzy po wojnie próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Różne przeżycia i inne spojrzenie na sytuację w Polsce sprawiają, że nawet przy rodzinnych stołach dochodzi do konfliktów i zadrażnień. Bohaterowie tym razem zmagają się z szarą egzystencją lat pięćdziesiątych i demonami przeszłości, które nie pozwalają o sobie zapomnieć. Szymek Wielopolski, Mateusz Rosiński, a także Nela Domosławska, Nadia Niechowska i Kuba Staśko to tylko niektóre postaci, znane z poprzednich sag, które spotkacie na kartach tej powieści.

PRAWDZIWE ŻYCIE Autor ADAM ZAGAJEWSKI Wydawnictwo A5 Nowe wiersze Adama Zagajewskiego składają się na tom wyjątkowy. Wzrok poety jest skierowany w przeszłość, ale ton łagodnej melancholii, do którego zdążył nas przyzwyczaić, przełamuje nastrojem niepokoju. Utracone dzieciństwo i młodość; życie, które przepadło lub zostało unicestwione nie tyle przez czas, ile przez kosmiczne katastrofy – to motywy przewodnie. Nadchodzi kres czasów, mówi poeta, i nic nie można na to poradzić. Ratunkiem jest pamięć – zarówno przywołanie dni szczęścia i umiaru, jak i pamięć zbrodni i zła. To piękna i znacząca książka.

GOTOWANIE DLA GEEKÓW Autor JEFF POTTER Wydawnictwo HELION

Dociekliwy geek w kuchni nie zadowoli się prostym odtwarzaniem gotowych przepisów z czyjegoś bloga. Będzie drążyć, zastanawiać się, popróbuje eksperymentów. Być może da się ponieść intuicji. Tak pojmowana kuchnia staje się miejscem niezwykłym, gdzie nauka harmonijnie łączy się ze sztuką, przyjemność ze zdrowiem, a poszczególne detale przepisu uzyskują specjalne znaczenie. Dzięki własnej ciekawości i chęci eksperymentowania szybko odkryjesz, jak niezwykłym i przyjemnym miejscem jest Twoja kuchnia!

98

MAGAZYN METROPOLII

ZAJAWKA. ŚLĄSKI HIP-HOP 1993-2003

Redakcja SZYMON KOBYLARZ Wydawnictwo MUZEUM ŚLĄSKIE

Książka, która towarzyszyła wystawie „Zajawka. Śląski hip-hop 1993–2003”, jednej z pierwszych muzealnych ekspozycji traktujących o początkach hip-hopu w Polsce, jest próbą pokazania fenomenu subkultury, która jak żadna inna wpłynęła na kształt szeroko pojętego rynku rozrywki i kultury popularnej. Intencją tej publikacji jest poszerzenie kontekstu wystawy oraz zniuansowanie niektórych podejmowanych na niej zagadnień. Do współpracy zostali zaproszeni nie tylko znawcy tematu i lokalnej specyfiki, ale również eksperci spoza hip-hopowego środowiska.

SCENY Z ŻYCIA RODZINNEGO.

STRAJK KLIMATYCZNY GRETY

Autorzy: BEATA ERNMAN, GRETA THUNBERG, MALENA ERNMAN, SVANTE THUNBERG Wydawnictwo SONIA DRAGA

W sierpniu 2018 roku Greta, nikomu nieznana nastolatka ze Szwecji, rozpoczęła samotny strajk szkolny dla klimatu. Dziś nazwisko dziewczyny stało się symbolem walki o naszą planetę. Książka to zbiór krótkich opowieści o codzienności rodziny Grety Thunberg – zabawnych i wzruszających, zmuszających do refleksji nad przyszłością świata, który znamy. Książkę wieńczą przemówienia nastolatki, które ta przez ostatni rok konsekwentnie wygłaszała w europejskich stolicach.

GLIWICZANIE W FOTOGRAFII ODŚWIĘTNEJ.

PORTRET MIESZKAŃCÓW GLEIWITZ Autor LESZEK JODLIŃSKI Wydawnictwo AZORY

To album i opowieść o tym, jacy byli mieszkańcy Gleiwitz, a przede wszystkim jak wyglądali „od święta”, gdy z powodu narodzin dziecka, rocznicy jego urodzin, komunii, czy ślubu trafiali przed obiektyw fotografa. To gawęda w obrazach o mieszkańcach Śląska sprzed 1945 roku i fotografii tamtego czasu. Choć na stronach książki pojawiają się gliwiczanie, to jest to obrazkowa historia Górnego Śląska w II połowie XIX wieku i na początku XX stulecia.

GÓRY SŁOWACJI

Autor KRZYSZTOF BZOWSKI Wydawnictwo BEZDROŻA Od strzelistych turni Tatr Wysokich po płaskie jak stół, wapienne płaskowyże Słowackiego Krasu i od bieszczadzkich połonin i dzikich puszcz bukowych w Górach Bukowych po porośnięte winnicami i ciepłolubnymi dąbrowami stoki Małych Karpat. Jak Słowacja długa i szeroka, czekają tam na wędrowców dziesiątki niezwykle różnorodnych pasm górskich. W przewodniku autorzy opisali 40 wycieczek pośród tego górskiego bogactwa u naszych południowych sąsiadów. Opisane wycieczki bez wyjątku pokonać można w jeden dzień.


Znawca herbaty, Rafał Przybylok z kanału na YouTube „Czajnikowy.pl”, zabiera nas w fascynującą podróż do Ameryki Południowej, ojczyzny yerba mate. Przybliża historię rośliny i przygotowywanego z niej naparu, ale także wyjaśnia wszystko, co każdy miłośnik tego napoju wiedzieć powinien. Od rozmaitych rodzajów yerby, poprzez zawiłości produkcyjne, przyrządzanie i walory smakowe, po naczynia przeznaczone do podawania oraz ich właściwą konserwację. A wszystko w zwartej, uporządkowanej formie – bo tajniki mate można poznać nawet w tydzień.

MAGAZYN METROPOLII 99


100

MAGAZYN METROPOLII


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.