02/2019 Prestiż / magazyn metropolii

Page 88

sztuka JĘDRYK-CZARNOTA

To miejsce odpowiednie do zamieszkania królowej nimf i nie jest to nazwa pretensjonalna. Jechałam na spotkanie z czarodziejką, bo tak jawiła mi się twórczyni pięknego świata tajemniczych obrazów Ewa Jędryk-Czarnota. Bystra koło Żywca to wieś z tysiącem wijących się i łagodnie wznoszących dróżek, ścieżek, ślepych zaułków. Plątanina wydeptanych przez lata skrótów. I tak jak bezładnie biegną dróżki, tak bezładnie ponumerowano posadowione przy nich domy. Po kilku próbach odnalezienia siedziby malarki, dopiero przygodnie spotkana kobieta wskazała dom: - Trza jechać wyżej i tam będzie stary, drewniany dom – cały w rzeźbach! - dodała. Rzeczywiście. Dom pani Ewy Czarnoty wyróżnia się. Wita nas monumentalny anioł wygrzewający się w słońcu na frontowej ścianie domu. Gospodyni zaprasza do środka. Idziemy podjazdem wyłożonym otoczakami, spośród których wystają kępy nowych tej wiosny fiołków. Wokół skacze i cieszy się z gości George – wyżeł szorstkowłosy. Może najpierw obejrzymy ogród? - proponuję chcąc poznać charakter tej, która piękno natury wplątuje w każdy obraz czyniąc przyrodę istotną częścią swej twórczości. Ogród w stylu angielskim pełen przylaszczek i pierwiosnków odbijających się od szarych jeszcze krzewów malin i drzew. Zamyka go wielkiej urody stara furtka – dzieło męża Ewy Jędryk-Czarnoty, artysty malarza i rzeźbiarza Andrzeja Czarnoty, który scalił ją z kunsztownie kiedyś wykutych esów-floresów będących dowodem mistrzostwa dawnych kowali. Za furtką spadająca w dół ścieżka prowadząca do potoku, który głośnym szumem zaświadcza swoją obecność. Wracamy do domu. Małgorzata Stępień: Jednym z Twoich zainteresowań jest dekoracja wnętrz? - pytam rozglądając się po przytulnym wnętrzu. Projektowanie wnętrz, to również artystyczne wyżycie się, tym razem na sprzętach, tkaninach, drobiazgach, wśród których przyjdzie spędzać codzienność. Ewa Jędryk-Czarnota: Tak. Dbałość o otoczenie to moja pasja. Otoczenie ma duży wpływ na osobowość mieszkańców. Życie wśród pięknych przedmiotów tworzy wnętrze człowieka. W domu, który tchnie sztuką (niekoniecznie tą z najwyższej półki) inaczej się oddycha. Staram się ocalić od zapomnienia czasem bezimiennych twórców, którzy mieli wrodzone poczucie piękna. Kiedy kupiliśmy dom, był bardzo zniszczony, ale zwróć uwagę, staraliśmy się zachować to, co cenne. Stąd na wymienionej z konieczności belce stropowej znajduje się na przykład ocalały fragment starego sosrębu z wyrzeźbioną rozetą i wydłubaną datą 1827 r., stąd w nowej ścianie fragment dawnych bali, które utkałam własnoręcznie ukręconymi powrósłami i stary kaflowy piec kuchenny opalany drewnem. Każdy dom powinien mieć odpowiedni dla stylu klimat. Harmonia między architekturą a wnętrzem dobrze, jeśli jest zachowana. Wieczory spędzasz zatem słuchając trzaskającego pod blachą ognia? I tak i nie. Nie byłabym spełniona poświęcając czas sobie i własnej twórczości. Spotykam się z dziećmi i młodzieżą, którzy chcą być bliżej sztuki. Organizuję warsztaty malarskie, rękodzielnicze. Uwrażliwiam ich uczestników na kolor, na światło, na ładne rzeczy. Oni zadowoleni, bo uczą się czegoś nowego, ja, bo po śmierci męża (artysta malarz Andrzej Czarnota przyp. aut.) jestem otoczona przychylnymi mi osobami, mam satysfakcję z nauczania. I nie tylko ja uczę, ale też uczę się od nich nowego spojrzenia na świat. Inaczej byłoby trudno się rozwijać, a nie ma nic gorszego niż zastój. Górale są bardzo kreatywni. Wiele razy nas, mnie i

88

MAGAZYN METROPOLII

męża, zaskakiwali. Najwięcej przychodzi na spotkania dzieci, bo dla górali „dziecka” są najważniejsze, nawet domy ozdabiają tym, co dzieci zrobiły. Należałaś do bardzo mi odpowiadającej intelektualnie grupy artystów „Przekaz”, w której skupiali się przede wszystkim twórcy tkanin artystycznych. Dlaczego mówię, że credo tej grupy bardzo mi odpowiadało? Bo go właściwie nie było, całkowity brak jakichkolwiek ograniczeń. Grupę cechowała wolność osobowości twórczych. Najważniejszym kryterium był indywidualizm. Bardzo mile wspominam ten okres. Robiliśmy mnóstwo wystaw. Tkanina artystyczna nadal mnie interesuje, ale nie ta związana z tkactwem. Lubię łączyć różne materie, fascynuje mnie ich delikatność, którą czasem zestawiam ze zgrzebnością. Z pomocą kształtów i tkanin tworzę ograniczony, mały świat, a właściwie jego wyimek z aksamitów i koronek. „Przekaz” jest ostatnią formalną grupą artystyczną w Polsce. Ostatnie tkaniny powstały po śmierci męża, tkaniny te przepełnione są chorobą, śmiercią i pustką: Samotna poduszka z łóżkiem szpitalnym, Czerwona wdowa z pustym krzesłem i gorsetem i Miłość – przemieszanie detali damskich i męskich, pasek, podwiązka, koralik, nakrętka. Dla mnie bardzo ważne są detale, tak w obrazach, jak i w tkaninach. I aksamitem z koronkami dotykamy clou twojej twórczości – kobiety. Wiem, że temat ten zapoczątkowany został przez ciebie jeszcze w okresie studiów, kiedy portretowałaś kobiety Augusta Strindberga, według mnie niesłusznie zwanego mizoginem. Cóż to za mizogin, który trzykrotnie się żeni! Moim zdaniem kochał kobiety, ale zbytnio je idealizował, a ideałów nie ma i rozczarowanie z powodu braku kobiety idealnej spowodowało zbyt mroczny obraz kobiety w twórczości Strindberga. Cenię sobie to doświadczenie, choć bolą mnie te portrety w tonacji szaro-czarnej, które powstały w latach 1987–88. Najbardziej z okresu kiedy malowałam i czytałam Strindberga, utkwiła mi w pamięci nowelka wchodząca w skład „Historii miłosnych” nosząca tytuł: „Za zapłatę”. Główna bohaterka, Helena, emancypantka, prosi męża: „Albercie, bądź wielki, bądź szlachetny, i naucz się widzieć w kobiecie coś wyższego niż tylko kobietę. Uczyń tak, a będziesz szczęśliwy i wielki.” Słowa te stały się mottem mojego malarstwa. Zaczęłam zgłębiać kobiety tak, jak nigdy nie zrobiłby tego mężczyzna. Kobiety. Zamykając oczy po obejrzeniu kilkudziesięciu obrazów, widzę tęczę – to po pierwsze, a potem z tych kolorów wypływają twarze, a każda z nich piękna, z łabędzią szyją wysuwającą się z kształtnych ramion ozdobionych jędrnymi piersiami, delikatna, zwiewna, ze swoją własną historią biegnącą w głąb mojej wyobraźni. Tłoczą mi się zdarzenia, śmiechy, płacze, wzdychania … Marta Fox, pisarka i poetka, pięknie ujęła ich charakterystykę pisząc, że są grzechu winne i grzechu warte. Moje kobiety żyją. Każdą z nich nazwałam, każdy obraz ma swój tytuł, który sugeruje sens mojego przesłania. Obrazy: Cierpliwa, Nieśmiała, Bezpieczna, Tuli-Panna, Jesienna Nostalgia, Protektorka, zawierają zawsze jakiś element naprowadzający. Mam pamięć szczegółów, które potem nanoszę na obraz. Jako kobieta znam nasze troski, marzenia, naszą wewnętrzną delikatność i bogactwo duszy. One należą do pewnej rzeczywistości, którą staram się również namalować, ale nie wprost. Pewne elementy są dla tej rzeczywistości szczególne, jak np. ogród i w ogóle natura, stąd


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.