


To miał być kolorowy, radosny i dopracowany świąteczny numer. Niestety osobista tragedia, która dotknęła moją rodzinę i nasze stowarzyszenie wszystko zmieniła.
Najczarniejszy i najciemniejszy czas w roku okazał się też takim dla nas. Najkrótsza noc w roku, zwycięstwo światła nad ciemnością i symboliczne narodziny Jezusa nie miały w tym roku odniesienia do nas.
Odszedł od nas Michał Zażdżyk. Syn, przyjaciel, uczeń. Nasza nadzieja w mroku zgasła zbyt szybko pozostawiając wokół siebie tylko ciemność. Michał miał piętnaście lat. Od zawsze zaangażowany w działalność na rzecz Polonii w Walii. Reprezentował nas na wielu uroczystościach i imprezach. Od początku pisał do naszych polonijnych gazet. Mogliście czytać jego teksty o polskich komiksach, grach czy książkach. Michał tworzył świetną poezję i to między innymi dzięki jego zaangażowaniu powstał pomysł na stworzenia antologii poezji dziecięcej i młodzieżowej. Michał sobą i swoim postępowaniem reprezentował postawy, z których byliśmy niezmiernie dumni.
W obliczu tak wielkiej tragedii zmieniło się wszystko. Począwszy od bieżącego numeru gazety poprzez nasze plany i publikacje. Świat wywróci się dla nas do góry nogami.
Michał, tak jak i inni nasi młodzi dziennikarze był naszą nadzieją. Wnosił ze sobą mnóstwo światła i świeżości. Rozwijał swoje talenty dziennikarskie oraz poetyckie, i z dumą obserwowaliśmy, jak wyrasta na wspaniałego, dojrzałego mężczyznę. Odkrywał swój talent fotograficzny, pielęgnował swój talent plastyczny. Był świadomym młodym człowiekiem, którego bardzo będzie nam brakować.
Mam nadzieję, że wybaczycie nam to, że zimowy numer Dialog Magazine jest krótszy. Powinien być radosny i pełen światła. Mimo wszystko przygotowaliśmy dla was relacje z pierwszych polskich świąt w północnej Walii zorganizowanych przez Olimpię Bork, naszą reprezentantkę z północy Walii. Macie szansę na poznanie postaci niesamowitego artysty Stefana Knappa, który pochodził z Biłgoraja i związany był z walijską ziemią. W tym numerze znajdziecie relacje z premiery pierwszej w Walii antologii poezji polskiej „Szepty w desz-
czu” wydanej pod moją redakcją. Nie zabrakło zdjęć i relacji z odsłonięcia tablicy upamiętniającej polskich lotników poległych w Carmarthenshire. Możecie poznać bliżej „walijskie Soplicowo” w Penrhros. Wszystkie te wymienione i opisane w gazecie wydarzenia są w mniejszym lub większym stopniu efektem działalności naszego stowarzyszenia i naszej współpracy z Ludek Polish Community Group z Newport.
Zajrzyjcie do zimowego numeru, wspomnijcie Michała, i wczytajcie się w kolejne wydanie naszego kwartalnika.
Paulina Czubatka
Foto. Paulina Czubatka
Redaktor Naczelny: Agnieszka Raduj- Turko. Redaktor Wydania: Paulina Czubatka; Wydawca: Stowarzyszenie Dziennikarzy i Pisarzy Polskich w Walii „Dialog". Redakcja: Olimpia Bork, Paulina Czubatka, Wojciech Czubatka, Agnieszka Raduj-Turko, Moszcz Kortu, Wojciech Czubatka, Michał Zażdżyk Redakcja, skład i łamanie: Dialog
Korekta: Redakcja i przyjaciele. Zdjęcia: archiwum redakcji.
Kontakt: polishjournalismwales@gmail.com polishjournalismwales.blogspot.com dywizjon316.blogspot.com
deszczu” żyje.
Premiera Antologii
Premiera antologii "Szepty w deszczu" miała miejsce w 18 października w Llanelli. To wyjątkowe wydarzenie zgromadziło liczną grupę miłośników poezji i fotografii, którzy mieli okazję po raz pierwszy usłyszeć wiersze z naszej antologii.
W tym dniu towarzyszyli nam zarówno poeci, autorzy wierszy jak i przyjaciele, miłośnicy języka polskiego. Ich obecność oraz słowa uznania były dla nas niezwykle cenne.
Nasza książka nie powstałaby dzięki kilku osobom: Paulinie Czubatce - redaktorce projektu i menadżerce Stowarzyszenia Dziennikarzy i Pisarzy w Walii Dialog, Agnieszce Raduj-Turko- przewodniczącej Stowarzyszenia, Zuzce Hilton – przewodniczącej Ludek Polish Community Group, Fundacji Josefa Hermana, dzięki, której otrzymaliśmy prawa autorskie do obrazów mistrza, a także Konsulatowi Generalnemu RP w Manchesterze, który wsparł nasz pierwszy projekt wydawniczy.
Ponadto dziękujemy Olimpii Bork (projekt menadżerce; Walia Północna Stowarzyszenie Dziennikarzy i Pisarzy w Walii Dialog) za wspaniałe filmy z wierszami. Dzięki nim twoja poezja zyskała dodatkowy wymiar, choć żałujemy, że nie mogłaś być z nami w tym wyjątkowym dniu.
Dziękujemy także wszystkim poetkom i poetom: Olimpii Bork, Tomaszowi Brzezińskiemu, Paulinie Czubatce, Wojciechowi Czubatce, Małgorzacie Piotrowskiej, Mariuszowi Sobańskiemu oraz Danielowi Stefanowiczowi.
Promocji tomiku towarzyszyła wystawa fotograficzna „Wales Unseen”. Autorkami prac są: Olimpia Bork, Paulina Czubatka i Agnieszka Raduj– Turko. Pozwoliła spojrzeć zgromadzonej publiczności na Walię oczami Polonusów.
Stowarzyszenie Dziennikarzy i Pisarzy w Walii Dialog formalnie działa od 2022 roku. Organizacja wydaje magazyn Dialog, który ukazuje się pod redakcją Agnieszki Raduj- Turko od 2020 roku.
Wspieramy polską kulturę słowa na emigracji. Jesteśmy jedynym aktywnym tego rodzaju stowarzyszeniem w tej części świata, co napawa nas dumą i motywuje do dalszej pracy.
ART
Fot. Michał Zażdżyk, lider młodzieży polonijnej, młody poeta, dziennikarz Akademii Młodych Dziennikarzy.
W Llanelli odsłonięto tablicę pamiątkową poświęconą polskim żołnierzom i lotnikom poległym podczas II wojny światowej, pochowanych w hrabstwie Carmarthenshire.
Wydarzenie z 3 listopada zgromadziło przedstawicieli polsko-walijskiej społeczności. Oficjalne delegacje: konsulów, lokalnych władz oraz liderów społecznych, stworzyły wzruszającą ceremonię i okazję do oficjalnego upamiętnienia wspólnej historii i bohaterstwa naszych rodaków.
Uroczystość rozpoczęła się przemówieniem Króla Karola. Glos w jego imieniu zabrała Lord-Lieutenant of Dyfed Miss Sara Edwards, następnie Pan Ireneusz Truszkowski, Konsul Generalny RP, Konsul Honorowy RP prof. Keshav Singhal, oraz Dame Nia Griffith (MP), która tradycyjnie zwróciła się do zgromadzonych w kilku słowach w języku polskim. Wśród mówców nie zabrakło Cllr Roba Evansa, dzięki któremu projekt został doprowadzony do szczęśliwego finału we współpracy społeczeństwa polsko-walijskiego.
Szczególne podziękowania popłynęły do nas od Rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Ks. Prof. Dr Hab. Mirosława Kalinowskiego oraz od przewodniczącego Związku Lotników Polskich, Artura Bildziuka. Listy gratulacyjne odczytali Zuzanna Hilton absolwentka KUL oraz Dr Tadeusz Kossakow-
ski, który w tym dniu również wcielił się w rolę marszałka uroczystości.
Odsłonięcia tablicy dokonali Miss Sara Edwards, Konsul Ireneusz Truszkowski oraz przedstawiciele Akademii Młodych Dziennikarzy: Marysia Turko, uczennica szkoły Bryngwyn School i Michał Zażdżyk, uczeń St. John Lloyd Catholic Comprehensive School.
Za duchowy wymiar uroczystości i odpowiadali Ks. Krzysztof Kucharski Polska Misja Katolicka i Ojciec Martin Donellyproboszcz parafii Our Lady, Queen of Peace Roman Catholic Church.
Uroczystości patriotyczne zakończyły się złożeniem wieńców i kwiatów pod tablicą pamiątkową, a także zapaleniem zniczy.
Wydarzenie to było nie tylko hołdem dla bohaterów, ale także okazją do przypomnienia sobie o wspólnej historii i współpracy między narodami.
Agnieszka Raduj-Turko
To było pięknie przeżycie i wspaniałe doświadczenie. Nasi poeci Paulina i Wojciech Czubatkowie zostali zaproszeni do przeczytania swoich wierszy na wielokulturowym wieczorze poetyckim.
- Wzorem Miłosza uważamy, ze poeta jest w stanie wyrazić swoją dusze jedynie w języku rodzimym. Ponadto sam stoję na stanowisku iż moje wiersze w wielu momentach są nieprzetłumaczalne. Szczególnie te rymowane. Organizatorom zależało jednak byśmy pokazali jak brzmi poetycki język polski. Ze nie tyle chodzi o treść co o melodyjne poetykę brzmienie języka. Nie spodziewaliśmy się takiej reakcji i takiego odzewu ze strony publiczności i innych twórców. Czujemy się iż nasz język, polska twórczość
zostały docenione i odpowiednio wyeksponowane. Dziękuję bardzo za możliwość wzięcia udziału w tym wieczorze. mówi o wydarzeniu Wojciech Czubatka.
Uczestnictwo w takim evencie pokazało, że walijska publiczność czeka na polską poezję, jest jej ciekawa i chce ją poznać.
Wcz.
Foto. PSU
Ludek Polish Community Group był gospodarzem tegorocznych
To wyjątkowe wydarzenie w The Riverfront Theatre Newport, odbyło się w najbardziej reprezentacyjnym miejscu w mieście. Event miał na celu uczczenie najbardziej radosnego święta narodowego Polski – Odzyskania Niepodległości .
Uczestnicy mogli cieszyć się poczuciem wspólnoty i dumy z faktu, że są Polakami. Wystawa, którą zaprezentowało nasze stowarzyszenie, przybliżyła historię polskich lotników w Walii.
Spotkanie było okazją do nawiązywania nowych przyjaźni oraz spotkań ze starymi znajomymi.
Jednym z głównych punktów programu był występ chóru Ptasie Radio Cymru, który zachwycił publiczność swoją muzyką i ekspresją. Wydarzenie zakończyło się wspólnym świętowaniem przy pysznych góralskich potrawach przygotowanych przez Marcina Antoniego Zaziębło-Reś.
To już kolejne, nasze wspólne wydarzenie w ścisłej współpracy z „Ludnkiem”, które jak zawsze było okazją do wspólnego świętowania i integracji Polonii w Walii.
Po raz kolejny w Walii Północnej odbyło się spotkanie polskiego Kręgu Kobiet. Tym razem Panie przygotowywały dekoracje szydełkowe na świąteczny jarmark.
Potrzeba zainicjowania polskich spotkań zaistniała kilka miesięcy temu. Jest nas tu w Walii północnej wiele, często mieszkamy w małych wioskach, daleko od polskich sąsiadek. Mamy walijskich, angielskich lub jeszcze innych partnerów, nasze dzieci urodziły się tutaj, tutaj mieszkamy, pracujemy. Ale w głębi duszy brakuje nam tego kobiecego porozumienia. Tego zatrzymania się na chwilę i przy dobrej kawie powspominania, podyskutowania. Pierwsze nasze spotkania odbywały sięȩ w gościnnych progach M&J Bistro w Conwy, gdzie zaprosiła nas Magda, właścicielka, jedna z nas. Później zaczęłyśmy spotykać się w terenie - na spacery i wycieczki. Ostatni nasz krąg odbył się w Blaenau Ffestiniog- zaprosiła nas do siebie Ewa Szewczyk, utalentowana dziewiarka i mistrzyni wypieków. Kilka dni wcześniej, na lokalnej grupie społecznościowej pojawił się post o odsłonięciu nowego ręcznie malowanego logo hotelu w Dolwyddelan odrestaurowanego przez Helenę Zofię Wróblewską. Tak pięknie brzmiące polskie imię we wsi obok, a my tej Pani nie znamy? Postano-
Lubię atmosferę świąt. Ubieramy choinkę, pieczemy ciasta, odwiedzamy świąteczne jarmarki w poszukiwaniu upominków dla przyjaciół. Mamy również naszą tradycję odwiedzania zamków w grudniu.
Moim ulubionym na zimowe wycieczki jest Penrhyn koło Bangor. Zamek jest ogromny i można długo błądzić po jego komnatach i korytarzach. Wszystko udekorowane jest świątecznie. Na ogromnych choinkach wisi mnóstwo lampek i bombek. Można zapisać swoje życzenie na Nowy Rok i również powiesić je na choince. W zamkowej bawialni pod choinką leży dużo poduszek. Siadamy na nich i czytamy wiktoriańskie opowieści. Potem idziemy robić świąteczne kartki. Od strony zamkowej kuchni czuję pyszny zapach. Ktoś piecze cynamonowe ciasteczka, możemy się poczęstować.
Lubię zamki w grudniu. Większość obiektów zamkowych i muzealnych w Walii należących do Cadw oraz National
wiłyśmy odnaleźć Panią Helenę.
Okazało się, że jest ona wybitną artystką, malarką, córką polskich emigrantów. Zaprosiłyśmy ją na spotkanie.
Niedawno zamieszkałam w Dolwyddelan. Wspaniale jest poznać te urocze polskie kobiety. Na pierwszym spotkaniu haftowałyśmy, wymieniałyśmy się doświadczeniami, opowiadałyśmy dowcipy i jadłyśmy pyszne ciasta. Przez bardzo długi czas nie rozmawiałam po polsku. Pod koniec spotkania biegały mi po głowie nowe słowa i zwroty. Dziękuję za Waszą przyjaźń i gościnność - napisała po spotkaniu Helena.
Jeśli masz ochotę spotkać się z nami w Walii Północnej, napisz do mnie: olimpiabork@vp.pl.
Wyruszymy w wasze okolice na kolejne Kręgi Kobiet.
OLIMPIA BORK
Trust zaprasza w grudniu na świąteczne atrakcje. Wstęp jest wliczony w cenę członkostwa i wynosi miesięcznie £8.25 dla jednej osoby dorosłej i dzieci lub £13.25 dla dwóch dorosłych i dzieci.
Członkostwo podpisuje się na rok i nie ma limitu liczby wstępów do obiektów. Idealna inwestycja dla lubiących zwiedzać.
Jan Szwabinski
Pod patronatem Stowarzyszenia Polskich Dziennikarzy i Pisarzy w Walii, 5 grudnia odbyły się Polskie Święta w Blaenau Ffestiniog. Na bożonarodzeniowym jarmarku w Market Hall wystawiliśmy swój stragan promujący polską kulturę, tradycje i kuchnie. Panie z Kręgu Kobiet upiekły pyszne ciasta, chleb i paszteciki. Można było spróbować pajdy ze smalcem i kiszonym ogórkiem. Rozdawaliśmy opłatek i sianko.
Do nabycia były ostatnie numery Dialogu oraz Antologia Polskich Poetów w Walii „Szepty w deszczu”. Hitem były dziergane na Kręgu Kobiet wełniane czapki oraz ręcznie robione kartki świąteczne. Goście marketu wypytywali o wigilijne tradycje i czy rzeczywiście polskie zwierzaki w wigilię mówią ludzkim głosem. Wielu Walijczyków dzieliło się z nami rodzinnymi opowieściami o polskich przodkach oraz wspominało wspaniałe wakacje w Krakowie czy Gdańsku. Dopisali również rodacy, dojechali do nas z okolicznych miejscowości.
Polskie Święta odbyły się przy współpracy z
14 grudnia w Conwy odbyły się pierwsze Polskie Święta. Organizatorem było Stowarzyszenie Polskich Dziennikarzy I Pisarzy w Walii przy współpracy z Community Cohesion Team, M&J Bistro oraz North Wales Police Świątecznym uroczystościom towarzyszyło otwarcie wystawy fotograficznej “Wales Unseen” oraz pierwszej polskiej biblioteczki w regionie. Rozdawaliśmy opłatek, sianko i polskie słodycze. Goście mogli spróbować polskiej kuchni oraz wspaniałych wypieków. Dla dzieci wyświetlaliśmy filmy ze starego polskiego projektora “Ania”. Było również wspólne śpiewanie kolęd przy gitarze. Honorowym gościem Polskich Świąt była radna Conwy, Pam Owens oraz jej ojciec Kazimierz, których rodzina pochodzi z Podhala. Zaprezentowali nam wspaniałe ludowe stroje oraz góralskie pamiątki.
Community Cohesion Team
Anglesey oraz
North
Wales Police, która wspierała nas kampanią przeciw nienawiści.
OB
North Wales Police wsparła nas akcją przeciwko przemocy i rasizmowi. Uczestnicy dopisali, rodacy przyjechali z wielu części Walii a nawet ze Szkocji.
Mamy nadzieję, że Polskie Święta w Conwy na stałe wpiszą się w kalendarz polskich wydarzeń w północnej Walii.
OB
Michał był wyjątkowym młodym człowiekiem: wrażliwym, utalentowanym i mądrym.
Zawsze z książką w ręku, gotowy zgłębiać nowe światy, historie i idee. Jego bystry umysł i ciekawość świata sprawiały, że był nieprzeciętnie inteligentny. Prawdziwy dżentelmen. Pierwszy do niesienia pomocy, stawał w obronie słabszych i wspierał innych.
Jego artystyczna dusza pozwalała mu dostrzegać piękno tam, gdzie inni widzieli tylko codzienność. Michał miał niezwykły dar widzenia i doceniania rzeczy, które umykały uwadze większości z nas. Jego wrażliwość i głębokie zrozumienie świata były inspiracją dla wszystkich, którzy mieli szczęście go poznać.
Pozostawił po sobie nieopisaną pustkę, której nikt i nic nie wypełni. Może jeszcze nie jutro ale zapewne powrócimy do twoich pomysłów i projektów, nad
którymi pracowałeś. Może znowu uda nam się z pełnym uśmiechem wspominać historie z Twoim udziałem: pełne miłości, szczęścia i radości, przepełnione inspiracjami, szalonymi pomysłami oraz ogromną wiedzą.
Michał, Misiu, strasznie nam Ciebie brakuje, dziecko.
Pamiętajcie o nim, wspominajcie dobre i szczęśliwe chwile.
Niech żyje w nas i naszych wspomnieniach.
"Pełno nas, a jakoby nikogo nie było: Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło."
O Polskich bohaterach na walijskiej ziemi
Na półwyspie Llyn Peninsula, w hrabstwie Gwynedd w Walii Północnej znajduje się polskie Soplicowo.
W ciepły letni dzień wjeżdżamy na teren osiedla Penrhos. Od pierwszej chwili urzeka nas spokój. Rzędy małych domków, przydrożna kapliczka z Matką Boską, świetlica. Atmosfera jak w wakacyjnym ośrodku wypoczynkowym za starych czasów. Na białej ścianie plakat warszawskiej syrenki.
W czasie drugiej Wojny Światowej w Penrhos działała baza lotnicza Royal Air Force i szkolono tam obserwatorów lotniczych samolotów bombowych. Po wojnie Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia stworzył obóz przesiedleńczy dla Polaków, którzy z przyczyn politycznych nie mogli lub nie chcieli wrócić do kraju. Schorowani, ranni czy zagubieni w nowej emigracyjnej rzeczywistości potrzebowali jednak nie tylko dachu nad głową. Pragnęli swej małej ojczyzny, namiastki tego, co na zawsze utracili. I tym sposobem w 1947 powstał pomysł zorganizowania polskiego ośrodka mieszkaniowego. Pomysł przedstawili płk Zenon Starkiewicz oraz płk Zygmunt Morozewicz. Przedsięwzięcie poparły polskie organizacje na terenie Wielkiej Brytanii, w tym: Stowarzyszenie Polskich Kombatantów i Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, Polska YMCA, Towarzystwo Pomocy Polakom, Stowarzyszenie Lotników Polskich, Związek Inwalidów Wojennych PSZ, Fundusz Społeczny Żołnierza, Związek Lekarzy Polskich na Wychodźstwie i Związek Harcerstwa Polskiego. 12 sierpnia 1948 roku oficjalnie powstało w Penrhos Polskie Towarzystwo Mieszkaniowe, które przejęło budynki od Polskiego Obozu Przesiedleńczego a teren wydzierżawiło od Ministerstwa Lotnictwa. Pierwszym kierownikiem ośrodka został płk Tadeusz Skinder a po nim Stefan Soboniewski, któremu Penrhos zawdzięcza nazwę “Polskie Soplicowo”.
Osada z czasem urosła w piękno i siłę. Pojawiły się kolejne budynki - świetlica, jadalnia, pralnia, stanica harcerska, biblioteka. Mieszkańcy wybudowali kościół. Stanął on blisko krzyża, który polscy
przesiedleńcy złożyli z metalowego lotniczego złomu. Na krzyżu w trzech językach - polskim, angielskim i walijskim, napisano “W drodze do wolnej Polski”.
Chodzimy zacienionymi alejkami leśnymi w Penrhos. Z małego domku wychodzi starsza pani z kubeczkiem herbaty. Mówimy “Dzień dobry” a kobieta szeroko się do nas uśmiecha. Rozmawiamy przez chwile o pogodzie i staruszka wraca zgarbiona do podlewania róż. Między żywopłotem widzimy ścieżkę, która prowadzi nas do starych ogrodów działkowych. Widać ktoś kiedyś uprawiał tu warzywa i dbał o grządki. Przechodzimy pod przydrożną kapliczką i spotykamy pana Władka. Każdy mieszkaniec Penrhos wzrusza się słysząc polską mowę. Pan Władysław mieszkał w Manchesterze, gdy zachorował przyjechał do Penrhos, gdzie dostał znakomitą opiekę. Opowiada nam o świetności ośrodka, o koncertach, zabawach, regularnych mszach z polskim księdzem. W niedzielę koniecznie rosół i kotlety. Kończymy rozmowę, obiecujemy wrócić do pana Władka.
cych, polskiej Enigmy i cyklometru.
Irena Anders- pierwsza żona generała Władysława Andersa .
Czeka na nas kolejne miejsce. Cmentarz, oddalony o kilka mil od Penrhos. Miejsce, gdzie spoczywają nie tylko mieszkańcy osiedla, ale polscy emigranci, bohaterowie, zasłużeni dla kultury i historii. Ot takie walijskie Powązki. Tylko w polu i mniej okazałe. Szare łupkowe płyty i proste krzyże. Czasem wyrywamy trawę, żeby przeczytać nazwisko.
Władysław Powierza- generał brygady, walczył w pierwszej wojnie na froncie niemieckim, dowódca 23 dywizji piechoty, przetrzymywany w niewoli niemieckiej, zastępca dowódcy 3 Dywizji Strzelców Karpackich w 2 Korpusie Polskim we Włoszech, potem w Wielkiej Brytanii.
Leonard Danielewicz- inżynier, wynalazca, geniusz, współtwórca maszyn kodują-
Adam Moszynski herbu Łodzia- major artylerii Polskich Sił Zbrojnych
Olga Żeromska- żołnierka AK i Powstania Warszawskiego, więźniarka obozu w Lingen, reżyser i pedagog.
Wilhelm Obrzut – kapitan piechoty Wojska Polskiego i Polskich Sił Zbrojnych, w 1962 mianowany majorem przez Prezydenta RP na uchodźstwie.
Kazimierz Okulicz dziennikarz i polityk okresu II RP, poseł na Sejm II kadencji w latach 1928–1930 i minister sprawiedliwości w rządach RP na uchodźstwie
Na małym cmentarzu pośród walijskich wzgórz pochowani są również trzej pol-
scy piloci. Ich nagrobki stoją na pięknie skoszonym poletku, którym opiekuje się RAF. Na kamiennej ścianie kolumbarium, czarne tabliczki z polskimi nazwiskami. Chodzimy między nagrobkami czytając informacje o dziesiątkach bohaterów spoczywających na cmentarzu koło Penrhos. Przechodzą nas dreszcze, Tyle historii, tyle wydarzeń, tyle świadectw dziejowych. Zarasta. Czujemy się tacy malutcy i nic nie znaczący wobec tych postaci, które na drodze do wolnej polski, zostali w Walii na zawsze.
W 2020 roku zakończyło działalność Polskie Towarzystwo Mieszkaniowe w Penrhos. Po konsultacjach z lokalnymi władzami i przedstawicielami służby zdrowia, zamknięty został polski dom spokojnej starości.
Nowy zarządca terenu CwlydAlyn ogłosił projekt zburzenia wszystkich obiektów mieszkalnych w Penrhos i na ich miejsce wybudowania nowych domów.
Znikną również świetlice, budynek harcerskich zbiórek, pralnie, działeczki. Plany oszczędzą jedynie kościół.
Warto wybrać się do Penrhos zanim zmieni się na zawsze.
OLIMPIA BORK
Buntownik, szaleniec, geniusz – tak opisywano Stefana Knappa, wybitnego polskiego artystę, malarza i rzeźbiarza.
W październiku obchodziliśmy 28. rocznicę jego śmierci. Knapp, Polak pochodzący z Biłgoraja, emocjonalnie ostatnie lata życia związał z Walią. Spuścizna Polaka stała się fundamentem dla muzeum sztuki i pracy twórczej w Pembroke. Jego dzieła są nieodłącznym elementem tego miejsca, gdzie możemy podziwiać ogromną kolekcję jego prac.
Zawsze podkreślał, że pochodzi z Biłgoraja, był z tego dumny. A my biłgorajanie byliśmy dumni z niego.
BIŁGORAJ
Stefan Knap na świecie pojawił się w upalną lipcową noc (11-07-1921). Na „trzy Różańce przed złotą godziną”, jak o mawiano na wschodzie. Ten będzie do niego wracał przez cale życie, będzie odzwierciedlać się w jego pracach. Jego rodzice Antonii i Julia z domu Wnuk wychowywali już czwórkę dzieci, Stefan był piątym z kolei. Samotnik. Koledzy z podwórka mieli zakaz zabawy ze Stefanem i jego rodzeństwem ze względu na kontrowersyjne poglądy ojca. Już wtedy jako kilkuletni chłopiec zatapiał się w swoim świecie. Dostrzegał piękno biłgorajszczyzny w drobiazgach, rzeczach i sytuacjach codziennych. Swoje dziecięce fascynacje przenosił na papier. Mechanizm młyna, koło piętrzące wodę, geometryczne kształty, unikatowy krajobraz Puszczy Solskiej czy kształt koryta lokalnej Łady, przenosił na każdy możliwy materiał na którym dało się rysować, malować, zrobić szybki szkic. To natura miała wpływ na jego osobowość, to dzięki niej miał siłę aby tworzyć bez względu na okoliczności.
W stosunkach międzyludzkich był hartowany od najmłodszych lat. Problemy w szkole spowodowały, że na chwilę przed wybuchem wojny przeniósł się do szkoły średniej do Lwowa. Kontynuował naukę we lwowskiej Szkole Technicznej. Tam się odnalazł. Zaczął zdobywać pierwsze nagrody za swo-
„ […] Jakie to głupie i małostkowe próbować rozbić okruch granitu, nakreślić linię na wartkim nurcie rzeki, uchwycić w garść jeden promień słońca i wołać – to mój!’’
je prace plastyczne.
WOJNA
Kiedy wybuchła wojna miał 18 lat. We wrześniu 1939 w jego ukochanym Biłgoraju trwały ciężkie walki. W pierwszych dniach walk miasto zostało zbombardowane i podpalone. W wyniku działań wojennych zniszczeniu uległo 80% zabudowy miejskiej. Nastała niemiecka okupacja. Knapowie postanowili, że muszą wyprowadzić się do Lwowa. Na wschodzie była szansa, że dzieci będą mogły kontynuować naukę. Po napaści ZSRR na Polskę we wrześniu ’39 roku i okupacji tamtych terenów, władzę w szkołach przejęły tzw. komitety uczniowskie, usunięto część kadry profesorskiej, a liczba uczniów się zmniejszyła. Panował chaos, brak dyscypliny i wszędobylska propaganda.
Buntowniczy charakter i tęsknota do pierwszej miłości- Barbary nie pozwalały siedzieć bezczynnie. W 1940 roku, wraz z przyjacielem zdecydował się przekroczyć linię demarkacyjną do części okupowanej przez Niemców i powrócić na chwile do Biłgoraja. I o ile na zachód od Lwowa podróż odbyła się bez zakłóceń, o tyle powrót okazał się brutalny. Podróż na gapę szybko się skończyła, przyjaciół rozdzielono, a Stefan został aresztowany przez sowietów. Osadzony w areszcie w Rawie Ruskiej, zdołał uciec i powrócić do Lwowa. Nie miał jednak szczęścia w tym Lwowie. Kilka tygodni później wpadł w czasie łapanki na ulicach miasta. Aresztowany, zesłany do więzienia w Chersoniu.
Siedem miesięcy spędził w ciężkich warunkach obozowych. Oskarżano go o „skażenie kapitalistycznymi ideami”. Po tym czasie zapadł wyrok. Skazano go na pięć lat ciężkich prac w kołchozie pod Archangielskiem. Kiedy przetransportowano więźniów w głąb kraju okazało się, że obozu jeszcze nie ma. Zastali na plac budowy. To więźniowie sami musieli sobie ten obóz wybudować. W tych trudnych, nieludzkich warunkach nie porzucił pasji do sztuki. Ukojenia szukał w pracy twórczej, rzeźbił, lepił figurki w chlebie. Projektował hasła propagandowe i malował portrety współwięźniów barwnikami, które sam ekstraktowa: z sadzy, cebuli, wapna, barwnika do prania i krwi.
Może to wybrzmi makabrycznie ale w tej całej „beznadziei”, Knapp szukał pozytywów. Zachwycał się palonymi ogniskami, widokiem spracowanych i wycieńczonych robotników niosących nocą rozżarzone pochodnie.
We wspomnieniach pisał, że poszukiwał barw odbijających światło, kryształów w najdziwniejszych i kontrowersyjnych przedmiotach. Odcienie żółci, zieleni, czerwieni widział w rozkruszonym bloku zamarzniętego moczu. Ta umiejętność zarówno dostrzegania barw w otaczającym świecie jak i tworzenie własnych mieszanek barwników pozostaną z nim do końca życia. Sprawią, że będzie to jego znak rozpoznawczy. Teoretycznie wszystko miało zmienić się na lepsze latem ’41. Układ Sikorski-Majski sprawia, że może legalnie opuścić obóz. Jest wolny, tyle, że na końcu świata. Knapp i jego współtowarzysze otrzymują obywatelstwo ZSRR. Był to jeden z warunków aby wyjść na wolność. W praktyce rozpoczęła się wielka
wędrówka. Wraz transportem drewna, w wagonach towarowych przedostał się do Moskwy.
DROGA DO WOLNOŚCI
Jest tułaczem, biedakiem, żebrakiem. Bez pieniędzy, cennych przedmiotów na sprzedaż- głoduje. Żeby przeżyć poluje i kradnie. Pewnego dnia przypadkowo spotyka polskiego oficera. To on opowiada mu o tworzącym się z pomocą Brytyjczyków, wojsku polskim oraz rządzie na emigracji. Od tej chwili Knapp ma jeden cel- dołączyć do oddziału Władysława Andersa. Udaje mu się w Buzułuku. Skład dokumenty i zgłasza kandydaturę do lotnictwa. Kolejnym transportem zostaje odesłany drogą morską do Wielkiej Brytanii. Zmienia nazwisko, dodając literkę „k”. Od tej chwili znany jest jako Stefan Knapp. W czerwcu 29 czerwca 1942 r. rozpoczął kurs w teoretycznym w ośrodku szkolenia personelu latającego Air Crew Training Centre w Hucknall. Od tej chwili przechodzi gładko kilkanaście kursów. Zostaje pilotem. Otrzymał przydział do szkoły strzelców pokładowych 3 Air Gunnery School w Castle Kennedy. W czerwca 1944 r. zostaje przeniesiony na południe Europy, do Egiptu. Szkolił się jako pilot myśliwsko-bombowy. W 1944 roku otrzymuje przydział do wywiadu lotniczego RAF. A to wszystko za sprawą swojego talentu plastycznego i „studium figury damskiej”. Przebywając bowiem w egipskiej bazie, na prośbę kolegów maluje im na ścianach, nad łóżkami portrety nagich kobiet. Dowództwo dostrzega talent oraz zdolności Kanppa i uważa, że jego sokoli wzrok polskiego oficera będą przydatne w misjach poszukiwawczych właśnie we Włoszech.
Zimą 1944 r. otrzymał swój wymarzony przydział „ do swoich” czyli 318 Dywizjonu Myśliwsko-Rozpoznawczego „Gdańskiego” stacjonującego w Forli niedaleko Rawenny. W jednostce tej pozostał do końca wojny. Wykonywał loty rozpoznawcze, zajmował się fotografowaniem i dokumentacją wojskową. Życie w koszarach, w bezpiecznych warunkach powodują, że powoli wraca do malarstwa. Jego szkicowniki pękają w szach, tworzy portrety lotników z jednostki, maluje przyjaciół i przełożonych, a nawet gości lokalnego pubu w Brighton.
Świat widziany z kokpitu przez pilota Spitfirea, człowieka, który zachwyca się dosłownie wszystkim powracał w jego życiu i pracach jak bumerang. Wsie, miasta i miasteczka, wijące się rzeki i statyczne placki jezior. Żółć pól rzepakowych, oliwkowa zieleń sadów, zatarte granice, plamy kolorów, czy góry widzia-
ne z lotu ptaka i zapamiętane z perspektywy awiatora - zostaną utrwalone na zawsze w jego dziełach.
„ […] Jakie to głupie i małostkowe próbować rozbić okruch granitu, nakreślić linię na wartkim nurcie rzeki, uchwycić w garść jeden promień słońca i wołać – to mój!’’ towym Słońcu.
Do Wielkiej Brytanii powrócił w czerwcu 1945 roku i otrzymał przydział do Blackpool. Odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari (nr 11476), dwukrotnie: Krzyżem Walecznych i Medalem Lotniczym oraz Polowym Znakiem Pilota (nr 1798). Służbę w Polskich Siłach Powietrznych zakończył w polskim stopniu porucznika i brytyjskim Flying Officera (promocję oficerską otrzymał w 1943 r.).
Jego prace z tego okresu były inspirowane przeżyciami wojennymi i obozowymi. Miał traumę, a koszmary powracały we snie. Ogromna potrzeba uzewnętrznienia się, wyrzucenia z siebie całego zła jakie go spotkało. Szaleństwo definiował jego prace. Było wynikiem doprowadzenia człowieka na skraj człowieczeństwa. Codzienne zmagania się z poczuciem samotności, izolacji i utraty nadziei na lepszą przyszłość pogłębiały jego niepewność: „ (…) na tym etapie żaden z nas nie był jeszcze tak do końca przekonany, że ma prawo żyć – życie było raczej rodzajem jałmużny, którą należy przyjmować pokornie i z wdzięcznością.
Jego pierwsza indywidualna wystawa miała miejsce w London Gallery w 1947 roku. W latach 50. Knapp zaczął eksperymentować kolorami i z emalią na metalu. Do dzisiaj właśnie te ekspe-
Po zakończeniu wojny Knapp został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych, Medalem Lotniczym oraz Polowym Znakiem Pilota. Jego doświadczenia w RAF i Polskich Siłach Powietrznych w Wielkiej Brytanii były kluczowe dla jego rozwoju artystycznego i twórczości.
Osiadł w Anglii. Był pierwszym oficerem lotnictwa w historii, który jako wojskowy rozpoczął naukę w Central School of Arts and Crafts (Centralnej Szkole Sztuk Pięknych i Rzemiosł w Londynie). Niestety trudno było połączyć karierę pilota i studia artystyczne. Wziął bezpłatny urlop, co z kolei zmusiło go aby dorabiać komercyjnymi zleceniami. Po pierwszym roku studiów uzyskał rządowe stypendium dla byłych wojskowych. Równolegle podjął naukę w legendarnym Slade ( School of Fine Art.już w tedy najlepszej brytyjskiej instytucji edukującej w zakresie sztuki i projektowania).
roku przez Museum Press w Londynie.
To opowieść o jego doświadczeniach w syberyjskich łagrach. Tytuł jest parafrazą widoku z okna celi, a "kwadratowe słońce" było ich jedyną nadzieją na ucieczkę w świat marzeń o powrocie do kraju i rodziny.
biłgorajszczyzny. Lektura obowiązkowa lokalnych maturzystów.
W 1974 roku jego prace trafiły do Polski, miał retrospektywę w Galerii Zachęta w Warszawie. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Instytut Kultury Polskiej i Whitford Fine Art zaprezentowały jego prace jako drogę przez surrealizm, abstrakcję z dużymi wpływami Pop Artu.
Malował na szkle i stali. Uwielbiał emalię, którą wypalał w piecu własnego projektu. Prace
Knappa zdobią lotnisko Heathrow w Londynie, siedzibę ONZ w Genewie, a także liczne miejsca w USA i Polsce, w tym uniwersytet w Toruniu i Planetarium w Olsztynie.
Jako biłgorajanka i absolwentka Liceum ONZ w moim rodzinnym mieście, nie wypada mi pominąć faktu, iż jedno z licznych dzieł mistrza towarzyszyło mi od pierwszego dnia szkoły. To słynny w odcieniach zieleni portret Mikołaja Kopernika, bliźniaczo podobny do tego z fasady Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Obraz do Biłgoraja trafił w 1974 roku jako dar dla ukochanego miasta. Do
liceum ONZ trafił w 1979 roku.
Dzisiaj obecność artysty w jego rodzinnym mieście możemy spotkać na każdym kroku. W artykułach prasowych, ścieżkach edukacyjnych, jego prace pojawiły się w przestrzeni miejskiej.
Tak jak chciał, jak marzył aby tkankę miejską wypełnić sztuką, uwolnić galerie oddać je ludziom. Uważał, że tylko kolor w smutnych czasach może dać radość . Udowadniał, że nawet w najtrudniejszych momentach życia, sztuka może być źródłem nadziei i terapii.
Swoje ostatnie lata związał z Walią. Tutaj mieszka jego ostatnia żona. Prace artysty można oglądać w posiadłości z 1526 roku. Knapp , pozostawił żonie unikalną kolekcję obrazów i rzeźb, które są wystawione w domu twórczym, galerii i na terenie posiadłości. Cathy Knapp wdowa po światowej sławie Polaku chciała aby licznie przyjeżdżający tutaj artyści mieli odpowiednie i inspirujące warunki pracy. Wales Arts Centre w Caersws rozwinęło się dzięki inicjatywie Powys Arts Forum, "Harvesting the Arts" ( w wolnym tłumaczeniu Żniwa w sztuce). Do wspólnych
kreatywnych projektów w regionie zachęcani są artyści, którzy sami biorą czynny udział w kierowaniu centrum, oferując warsztaty, prelekcje i pokazy.
Kolekcja emalii i obrazów Stefana Kappa jest imponująca pod względem tematyki. Bezcenna dla nas Polaków. Niestety autorzy strony internetowej i o osobie artysty, na którym się promują, lakonicznie potraktowali bogaty życiorys biłgorajanina. Czujemy niedosyt.
Wspomnienia o Stefanie Knappie pozostają żywe, zarówno w jego rodzinnym Biłgoraju, w Londynie, Nowym Yorku, jak i w Walii, gdzie jego dzieła nadal inspirują kolejne pokolenia artystów. Stefan Knapp, zmarł na zawał serca, w swojej pracowni Sandhills 12 października 1996 roku, pozostawił po sobie niezatarte ślady w historii sztuki.
Jednym z najbardziej znanych dzieł Knappa jest mural na lotnisku Heathrow, przedstawiający Bitwę o Anglię. Prace Knappa charakteryzowały się ekspresyjnością i nowatorskimi technikami, które przyciągnęły uwagę krytyków sztuki na całym świecie. Jego prace były wystawiane w wielu krajach, w tym w Francji, Niemczech, Ameryce i Peru.
MIASTO RODZINNE
Jestem Polakiem, pochodzę z Biłgoraja-mawiał Stefan Knapp
Biłgorajanie są dumni z faktu, że tutaj urodził się tak wybitny artysta. Wielokrotnie honorowano Knappa i jego twórczość w wyjątkowy sposób. Wystawy, warsztaty artystyczne oraz konkursy dla młodych artystów, które mają na celu upamiętnienie i promowanie dorobku Stefana Knappa. Jego imię nosi jedna z ulic w mieście, co jest symbolicznym hołdem dla jego wkładu w rozwój sztuki i kultury.
Ciągle żywe wspomnienia stanowią inspirację dla kolejnych pokoleń artystów. Mieszkańcy miasta z dumą mówią o swoim znakomitym rodaku, który mimo trudnych życiowych doświadczeń, potrafił osiągnąć wielki sukces i pozostawić po sobie niezatarty ślad w historii sztuki.
Time Magazine (1954): „Abstrakcyjne malarstwo Knappa, po raz pierwszy zrealizowane w nowej technice, którą odkrył (…) Zlecenie serii murali dla lotniska Heathrow wykorzystało ten przełom technologiczny do spektakularnego efektu”.
Nigdy nie zapomnę tamtych Świąt. Pełnego nerwów ubierania choinki, przeglądania się w bombkach jak w krzywych lustrach lunaparku no i trwających w nieskończoność dniach biesiadowania. Ojciec, przy wtórze podskakujących na gazie pokrywek, od kilku dni „doglądał” przeżerającego się spirytusu, obiecując przy tym mamie: „dla ciebie będzie takie słodsze”. Jego wina już dawno były gotowe, przelane z pietyzmem do butelek po wermutach i innych zdobycznych łyskaczach. Słodkie, wzmocnione do konsystencji likieru malinowe, wonne ‘kupaże’ jeżyny, aronii i winogron od sąsiada, czy ‘nieudane’, bo musujące agrestowe, które jak szampan przeszło wtórną fermentację w butelce i po wypiciu którego jak legendarny Dom Perignon krzyczałem ‘Piję gwiazdy!!!’ (czy jakoś tak…). Wcześniej w całym mieszkaniu przez długie tygodnie dało się słyszeć ich bulgotanie jak odgłosy żabich godów. Kupowanie wina w tamtych czasach dla mojego ojca to była potwarz. A jak jest dzisiaj? Chyba trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek uroczystość bez wyjątkowej butelki, a co dopiero Święta! Specyfika polskiej kuchni nie czyni doboru wina łatwym, za to otwiera szerokie pole do eksperymentowania.
Wigilia
Logicznym wydaje się być łączenie polskiej kuchni z polskim winem i tak w istocie jest. Wszelkie dania zarówno świąteczne, jak i te codzienne znajdą idealnych partnerów wśród polskich rieslingów, pinotów, znakomitych win musujących jak i tych wytwarzanych z odmian hybrydo-
wych. Będąc z dala od ojczyzny trudno jednak o dostępność tychże, skupmy się więc na tym, co możemy dostać w lokalnych supermarketach. Osobiście do Wigilii staram się zawsze mieć na podorędziu butelkę dobrego pinot noir oraz chardonnay bądź rieslinga. Nie od dziś wiadomo, że riesling świetnie łączy się z kapustą (pamiętacie powiedzenie Gustlika: „Was ist das? – kapusta i kwas!” – to o rieslingu właśnie!?!), powinien więc dać sobie też radę z wszelkiej maści pierogami a nawet serwowanymi na różne sposoby śledziem czy karpiem. Do tej wdzięcznej ryby, smażonej na maśle jeszcze lepszymi towarzyszami będą tłuste chardonnay (Burgundia, Australia) czy nawet szczupłe czerwone pinot noir, notabene genialny kompan pierogów, uszek, fasoli itp. Tokajski wytrawny furmint, jako nasz bratanek od szklanki, również kocha polską kuchnię. Ze środkowej Europy można też znaleźć austriackiego grunera veltlinera, który ze względu na swoje upodobania do kapusty i panierki (wiener schnitzel) nie będzie się czuł obco na wigilijnym stole. Wielbicielom win różowych polecam kombinacje dań wigilijnych ze strukturalnym, kamiennym Tavel. Pamiętajcie, że pewniakiem do wszelkich uroczystych biesiad jest zawsze dobre wino musujące. Panuje przekonanie, iż szampan z dobrego domu może być serwowany w przeciągu całej kolacji. Powinien unieść przystawki, dania główne (syty różowy współgra nawet z wołowiną) jak
Nie od dziś wiadomo, że riesling świetnie łączy się z kapustą (pamiętacie powiedzenie
Gustlika: „Was ist das? – kapusta i kwas!” – to o rieslingu właśnie!?!)
Pierwszy i drugi dzień Świąt to już właściwie mięsna samowolka. Rodacy pozbawieni przez jedną dobę wysokowartościowego białka chętnie rzucają się na różne rodzaje mięsiwa. Pysznie rozpocząć ucztowanie od wina musującego. Schłodzona cava, cremant, szampan albo znakomite musujące wino z Anglii z pewnością umilą otwieranie prezentów, a i śledzik się ucieszy. Do zimnych wędlin oraz niektórych serów świetnie sprawdzą się lekkie acz charakterne czerwone wina znad Loary, bądź gamay z północnej Burgundii. Ich soczysta owocowość i dość wysoka kwasowość powinny unieść intensywność kiełbasy, pozwoli nawet iść w szranki z ćwikłą. Dania pieczyste, bogaty drób, jagnięcina czy steki z polędwicy to już prawdziwy plac zabaw dla domorosłych sommelierów. Eksperymentujcie z wszelkiej maści ‘bordoszczakami’, riojami, gęstym Rodanem (żelazna pięść w aksamitnej rękawiczce), supertoscanami, legendarną Kalifornią (‘przyprawiał’ nią już zespół Róże Europy), tłustymi czerwieniami z Australii wraz z
DR Loosen Riesling Mosel (Niemcy) – Asda
£6.50
Specially Selected Clare Valley Riesling (Australia) – Aldi
£8.49
Trimbach Riesling Alsace (Francja) – Tesco £18
Paul Mas Pinot Noir Reserve (Francja) – Morrisons £9.50
Palataia Pfalz Pinot Noir (Niemcy) – Marks & Spencer £10
Devil’s Corner Tasmania Pinot Noir (Australia) –Tesco £15
Louis Latour Bourgogne Chardonnay (Francja) –Tesco £16
Cave de Lugny Macon Villages (Francja) – Coop £9
Bodega Norton Chardonnay (Argentyna) – Marks & Spencer £8
Chateau Dereszla Tokaji Furmint (Węgry) – Lidl £7.99
Morrisons The Best Gruner Veltliner (Austria) –Morrisons £9.50
Arbousset Tavel Rose (Francja) – Tesco £12.50
M&S Tbilvino Qvevris Orange (Gruzja) – Marks & Spencer £10
M&S Found Organic Verdil Orange (Hiszpania)Marks & Spencer £9
Les Terrasses St Nicolas de Bourgueil Cabernet Franc (Francja) - Tesco £11
Louis Jadot Beaujolais Villages (Francja) - Tesco £10
M&S Etna Rosso DOC (Włochy) – Marks & Spencer - £14
Extra Special Rosso Di Montalcino (Włochy) –Asda £14.50
Château Les Trois Manoirs Cru Bourgeois Médoc (Francja) – Aldi £7.50
Faustino I Gran Reserva Rioja (Hiszpania) – Asda £17
M. Chapoutier Côtes du Rhône (Francja) – Asda
£10
Bonny Doon Vineyard Cigare Volant California (USA) – Tesco £16
Graham's Late Bottled Vintage Port (Portugalia) – Asda £12.50
Specially Selected Sauternes 37.5cl (Francja)Aldi £7.50
St Stephan's Crown Tokaj 50 Cl (Węgry)Tesco £19
Extra Special Mas Miralda Brut Rosé Cava (Hiszpania) – Asda £7
Specially Selected Cremant Du Jura (Francja) –Aldi £10.99
Bowler and Brolly English Sparkling (Anglia) –Aldi £14.99
Veuve Olivier & Fils Champagne Secret de Cave (Francja) – Asda £28
(Wina z Asdy, Tesco i Morrisonsa często dostępne w promocji 25% taniej przy zakupie 6ciu butelek).
całym winnym Nowym Światem. A na deser? Są wina które same w sobie zdają się być pysznym deserem. Tradycyjne polskie makowce, serniki czy inne pierniki (oby nie za stare) tylko zyskają w towarzystwie win z Porto, Jerez, Marsali, Sauternes czy ‘naszego’ słodkiego Tokaju zza miedzy. Pijcie więc, bawcie się i kochajcie, wino uderza niech w czulą strunę waszych serc, a nie do głów. Czego wam serdecznie życzy Wasz...
Moszcz Kortu
- wystawa Michała
Osobista i wstrząsająca opowieść o samotnej wędrówce z Walii do Polski. O poszukiwaniu sensu słowa „dom”. 1900 kilometrów i 105 dni - tyle trwała piesza podróż Michała Iwanowskiego. Artysta prowadził instagramowy dziennik swojej wyprawy, w którym dzielił się zdjęciami i swoimi przemyśleniami na temat postBrexitowej Europy. Efekt tej podróży mogliśmy oglądać w formie wystawy w Muzeum Narodowym w Cardiff.
W 2008 roku nieopodal swojego domu w Cardiff Michał Iwanowski zobaczył graffiti „Go Home Polish”, dziesięć lat później podczas Brexitu i ksenofobicznej nagonki na polskich emigrantów postanowił pójść do Polski. Podróż ta pokazuje trudy i samotność takiej
drogi, zmaganie się ze sobą i swoimi słabościami, dziwne i niesamowite rzeczy jakie na niej spotykamy. Podróż Michała Iwanowskiego, jego zdjęcia są symbolem i manifestem. Są głosem w dyskusji o „Go Home Polish”. Są poszukiwaniem sensu słowa „dom”.
Mój dziewięcioletni syn Maksymilian odebrał wystawę bardzo osobiście. Jako dziecko polskich emigrantów, urodzone już w Walii musi sobie układać rzeczy związane ze swoją tożsamością narodową. Powiedział, że obecność pol-
skiego artysty, opowiadającego o Polsce, pokazującego się z Polską flagą w miejscu takim jak Muzeum Narodowe w Cardiff jest dla niego bardzo ważne. Ze ściśniętym gardłem słuchaliśmy wraz z moim mężem, jak mówi o tym, że zdarza się, że jego polskość jest umniejszana, że słyszy od kolegów, że Polska jest mniej ważna niż inne kraje. Wystawa „Go Home Polish” Iwanowskiego jest dla niego po-
twierdzeniem, że Polska jest ważna w Walii, że bycie Polakiem jest ważne i ma znaczenie nie tylko dla niego. Powiedział, że dzięki temu poczuł się jak w domu.
też prześledzić trasę Iwanowskiego na rozrysowanej, symbolicznej mapie.
Wchodzimy do zaciemnionej sali o granatowych ścianach. Wystawa oddziałuje na nas w różnych płaszczyznach. Na jednej ze ścian mamy fotografie w dużym formacie. Obok wyświetlane są slajdy. Dzień po dniu, post po poście możemy również podziwiać istagramową relację Iwanowskiego, dokumentującą wyprawę. Wreszcie możemy stanąć przed ekranem, założyć słuchawki i dać ponieść się muzyce oraz obrazowi. Cała instalacja jest bardzo sugestywna i oddziałuje na nasze zmysły. Możemy
Połączenie multimedialności, doskonałych zdjęć, muzyki i filmu daje nam możliwość współczucia tego co artysta przeżywał podczas swojej podróży.
Krajobrazy wypełnione samotną wędrówką, krowy na polach do których artysta się przytula i martwe prosięta. Michał stojący pośród polany z niebieskimi dzwonkami. Widzimy, jak zakłada stabilizatory na kolana, by móc podołać następnym kilometrom. Sielskość i samotność.
Jednak to przyglądając się instagramowej relacji Iwanowskiego
Podróż Michała Iwanowskiego, jego zdjęcia są symbolem i manifestem. Są głosem w dyskusji o „Go Home Polish”. Są poszukiwaniemsensu słowa „dom”.
trafiłam na jedno wybitnie sugestywne zdjęcie. Iwanowski podczas swojej podróży znalazł na murze graffiti. Zwykły koślawy napis, namalowany pospiesznie sprayem.
„Nazi raus!” krzyczy do nas ściana, a efekt potęguje namalowana obok anarchia.
Czy wystawa jest dobra? Jest świetna!
Dla mnie emigrantki, która żyje w Walii od dziesięciu lat, która słyszała pod swoim oknem „Go Home Polish” Jest niczym katharsis. Czy zwątpiłam w ludzi słysząc takie ksenofobiczne hasła? Na chwilę na pewno tak. Siły dodaje jednak - jak to powiedział mój synzobaczenie tej wystawy w Muzeum Narodowym w Cardiff. Świadomość, że jej przesłanie wybrzmi w tych wszystkich osobach wszelkiej narodowości, które ją zobaczą.
Paulina Czubatka
Foto. Paulina Czubatka