8 minute read

Mauritius Wyspa Ptaka Dodo

Mauritius

WYSPA PTAKA DODO

podróże

Tekst i zdjęcia BOGDAN TRZCIONKA

Panoszący się bezczelnie na naszej planecie wirus po raz kolejny udaremnił fantastyczny plan nurkowania na wrakach Florydy. Odkładając Key West na dalszy plan, zmuszeni byliśmy rozejrzeć się za inną, równie ciekawą destynacją i tak oto dotarła do nas wieść, że po półtora roku całkowitej izolacji, w październiku 2021 r., otwiera się na turystów Mauritius.

Poznałem kiedyś Maurytyjkę, którą miałem okazję uczyć jazdy na nartach w Słowacji. Dziewczyna, która po raz pierwszy w życiu widziała biały puch chodziła po nim boso, pomimo że daliśmy jej buty. Ubzdurałem sobie zatem, że na Mauritiusie ludzie żyją w szałasach i nie znają butów. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie po wylądowaniu… (było nawet lotnisko!). Autostrady, aglomeracje miejskie, samochody, jakich w Europie nie widziałem – były nawet sklepy z obuwiem. Nie wszyscy wiedzą (ja też nie wiedziałem), że Republika Mauritiusu to nie pojedyncza wyspa, a państwo wyspiarskie położone w południowo-zachodniej części Oceanu Indyjskiego, około900 km na wschód od Madagaskaru. Procedury bezpieczeństwa wymagały od całej naszej 18-osobowej grupy szczepień, ale również dodatkowych testów 72 h przed wylotem, testów na miejscu w hotelu zaraz po przylocie oraz dodatkowych testów piątego dnia pobytu na wyspie. Trochę to przytłaczające, ale czego nie zrobi człowiek spragniony słońca i wody.

Na szczęście obyło się bez przykrych niespodzianek. Pomimo kilku drobnych niedociągnięć nasz hotel okazał się bardzo fajny, obsadzony palmami z 3 basenami, siłownią i spa. Zdecydowaliśmy się na zamieszkanie w północnej części wyspy w miejscowości Trou aux Biches („Trobisz” – jak wymawiają Kreole) ze względu na najlepsze warunki do nurkowania. Obsługujące nas, położone kilometr dalej centrum nurkowe Blue Water Divers zapewniało transfer hotelowy, a właściciel centrum, nasz przewodnik po bezkresie podwodnego świata Hugues okazał się prawdziwym pasjonatem i na każdym kroku widać było jak bardzo kocha to, co robi, pomimo tysięcy zanurzeń na swoim koncie. Mieliśmy szczęście, trafiając w to miejsce. Generalnie obszar nurkowań dzieli się tam na 3 strefy, my nurkowaliśmy w pierwszej strefie, w ramach podstawowego pakietu nurkowego – wszystkie nurkowania z łodzi na pobliskich rafach i wrakach oddalonych maksymalnie o 20 minut od mariny. Pory roku na Mauritiusie nie pokrywają się z naszymi. W październiku ledwo zaczynało się lato, które przypada na listopad – kwiecień, dlatego też nasze zapędy na dalsze wody i chęć nurkowania z rekinami skutecznie utemperował Hugues, informując o potężnych prądach o tej porze roku, z którymi i tak częściowo mieliśmy okazję się zmierzyć bliżej brzegu. Na jednym z nurkowań w strefie silniejszych prądów nasz kolega popełnił błąd, płynąc zbyt wysoko nad rafą i w ciągu chwili zniknął w wielkim błękicie. Takie sytuacje zawsze budzą we mnie niepokój, ale doświadczenie Marka, jego opanowanie i natychmiastowa decyzja o wypuszczeniu bojki sprawiły, że szybko został dostrzeżony i podjęty przez załogę naszej łodzi. Na oficjalnej stronie centrum nurkowego możemy przeczytać, że posiadanie minimum jednej bojki na parę jest wymagane. Podczas debriefingu głośno zastanawiałem się, co by było gdyby porwało osobę bez boi? Wybierając się na nurkowania w morzach i oceanach zdecydowanie każdy nurek powinien posiadać boję, kompas, a może nawet gwizdek i lusterko i umieć się nimi posługiwać.

Podwodny świat Mauritiusa bardzo różni się od tego znanego z Egiptu. Próżno tu szukać podobnych, kolorowych raf. W tym zakresie Morza Czerwonego nie pobije chyba nic. Jednak bogactwo życia w poszczególnych lokalizacjach oraz dostępność wraków na niedużych głębokościach bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Na kolejnych nurkowaniach mieliśmy okazję oglądać chętnie pozujące do zdjęć, dużych rozmiarów skrzydlice, mureny, sumiki rafowe, kraby, lucjany, elektryczne drętwy, szkaradnice i słodkie amphipriony, uwijające się w wielokolorowych ukwiałach. Były też olbrzymie żółwie i maleńkie ślimaki nagoskrzelne. Słowem wszystko, czego nurkowi potrzeba do szczęścia. Nie będę się wymądrzał i wyliczał tu wszystkich gatunków, ponieważ biologiem morza nie jestem. Z przekonaniem napiszę jednak, że warto to miejsce przynajmniej raz w życiu odwiedzić. Wartością dodaną był fakt trochę przypadkowego trafienia do Blue Water Divers, którego właściciel został chyba przez podwodne stworzenia uznany jako część ekosystemu. Wydając specyficzne gardłowe dźwięki pod wodą, potrafił przywołać olbrzymią murenę i zatańczyć z nią w toni podwodną salsę! Człowiek nie wie, co myśleć oglądając takie widowisko.

Ze względu na klimat i dosyć dużą roczną ilość opadów wyspa ptaka dodo jest bardzo zieloną, wulkaniczną krainą z magicznymi kraterami, majestatycznymi wodospadami, bujnymi lasami i zadziwiającymi ludzkie oko górami. Wybierając się w tak daleką podróż, trudno byłoby poprzestać jedynie na zwiedzaniu podwodnego świata. Po pięciu dniach nurkowych zdecydowaliśmy się na dokładniejsze poznanie natury i historii kraju. Naszą przewodniczką po wyspie była Gertruda – Polka mieszkająca na wyspie od 20 lat. Zdziwiła mnie informacja, że na wyspie nie ma rodowitych mieszkańców. Pierwszymi ludźmi byli tu Portugalczycy odwiedzający wyspę tylko po to, by uzupełnić zapasy wody na statkach. W ślad za Portugalczykami, na nieszczęście wspomnianego wcześniej, występującego tu endemicznie dużego ptaka dodo, pojawili się na wyspie w 1638 r. Holendrzy – ci jednak zdecydowali się na kolonizację wyspy i nazwali ją imieniem księcia Maurycego Orańskiego. Duży ptak oznaczał dużo mięsa, łatwo więc dopisać resztę historii. Holendrzy zjedli wszystkie ptaki i niemal nic nie wiadomo o ich życiu na wolności. Bez wdawania się w szczegóły – w XVIII wieku opanowali wyspę Francuzi, a w 1810 r. Brytyjczycy. Ci ostatni znieśli niewolnictwo i zaczęli sprowadzać robotników z Indii. Dlatego dziś ponad połowa mieszkańców wyspy to Hindusi. Mieliśmy okazję oglądać fantastyczne, wielokolorowe świątynie hinduskie, a także liczne ołtarzyki, nawet na plażach, na których wierni składali ofiary bogom w postaci darów natury i kadzidełek.

Hinduizm, Chrześcijaństwo i Islam to główne religie, które potrafią współistnieć ze sobą pokojowo. Język, którym najczęściej w mojej obecności posługiwali się mieszkańcy wydawał się bardzo podobny do francuskiego. Jak się od Gertrudy dowiedziałem, dla Kreoli – ludzi pochodzenia afrykańskiego z domieszką dowolnej innej krwi, język francuski był zbyt trudny i wykształcili własną odmianę tego języka. Jest on podobno używany przez 80 % mieszkańców wyspy. Jednak wyłącznie w mowie, stosunkowo rzadko bywa zapisywany. Odwiedzając wyspę, nie zapomnijcie zawołać na powitanie „kimanie” z akcentem na ostatnie „e” (pojęcia nie mam jak to się pisze), co wywoła uśmiech na twarzy i przychylność, albowiem oznacza coś w rodzaju „jak się masz?”.

Podczas dwóch dni przeznaczonych na wycieczki odwiedziliśmy stolicę Port Louis wraz z tamtejszym, przepełnionym kolorami i zapachami bazarem, krater wygasłego wulkanu, świątynię Śiwy, wodospad Chamarel, a także Ogród Botaniczny Pamplemousses – jeden z najstarszych ogrodów na świecie, zadziwiający niezwykłą, barwną i różnorodną roślinnością, w tym 82 gatunki palm. Na szczególną uwagę zasługuje miejsce nazwane Siedmioma Kolorami Ziemi.

Wygląd tego terenu jest efektem erozji pyłu wulkanicznego oraz bogactwa gleby pod względem nasycenia rozmaitymi minerałami. Nigdzie na świecie nie spotkałem się z podobnym zjawiskiem. Jednym z punktów zwiedzania był wybudowany w 1830 r. dom kolonialny Eureka nad rzeką Moka, gdzie mogliśmy poznać życie ówczesnych mieszkańców i poczuć klimat tamtych czasów. Podczas zwiedzania ogrodów należących do posiadłości można natknąć się na 4 przepiękne wodospady i endemiczną roślinność nad brzegiem rzeki. Urzekła mnie swoim pięknem róża porcelanowa zwana też imbirową lilią, która na swej długiej łodydze utrzymuje się prawie przez pół roku.

Odwiedzając Mauritius warto pamiętać, że jest to jeden z nielicznych krajów afrykańskich posiadających stabilną demokrację z regularnie odbywającymi się wolnymi wyborami i przestrzeganymi prawami człowieka. Dzięki rozwiniętemu sektorowi turystycznemu i inwestycjom zagranicznym

Mauritius osiągnął jeden z najwyższych w Afryce dochodów na obywatela. Wybierając się tam, nie trzeba obawiać się zorganizowanej przestępczości i chodzić z gazem pieprzowym w kieszeni. Owszem, zdarzają się kradzieże jak wszędzie na świecie, ale wystarczy odrobina pomyślunku, aby się przed tym uchronić. Nie ma też potrzeby dodatkowych szczepień przed wylotem. Bardziej niż na ludzi uważać trzeba na małpki. Żyjące na wolności nieduże makaki, choć dosyć inteligentne, nie znają się na żartach i łatwo wzbudzić w nich agresję. To dlatego ten, który strzelał niedawno boję w samotności, wracał z wycieczki boso (podobno nieszczęścia chodzą parami). Człowiek uczy się całe życie – nie da się szybko uciekać w japonkach.

Aktualnie używana waluta Mauritiusu to rupia maurytyjska. Bez problemu można płacić w euro, jednak lokalni sklepikarze oraz taksówkarze przeliczają walutę na oko, na niekorzyść turystów. Nie ma większego problemu z bankomatami, a płatność kartami kredytowymi jest możliwa, z wyjątkiem bazarów i małych sklepików. W październiku temperatura powietrza wynosiła 28°C, a wody 26°C. Bardzo dziękujemy tour operatorowi Safpol Safaris z RPA za świetną organizację. Ja tymczasem zabieram się za planowanie kolejnych wypraw w 2022 r. Do zobaczenia nad i pod wodą!

PERFECTDIVER nr 1(19)/2022 23