Nowy BregArt - nr 2/grudzień 2014

Page 1

NR 2 - GRUDZIEŃ 2014

Wiersze z wojny Wojna z wierszy

Kiedy działa wyrzutnia rakietowa Grad W dzielnicach mieszkalnych – Czy to są libańskie syryjskie gruzińskie dzielnice mieszkalne Czy dzielnice mieszkalne Mariupola Artemiwska Antracyta – Jest w tym coś naturalnego Powiedziałbym nawet codziennego zwyczajnego – Oczywiście jeśli jest coś naturalnego w tym Że działa wyrzutnia rakietowa Grad. Borys Humeniuk 1


WOJNA Z WIERSZY - WIERSZE Z WOJNY Tak, miało być szybko, sprawnie i w takt, wyszło inaczej. Pierwszy pilotażowy numer NBA pojawił się w maju 2014 i wracamy do sprawy w grudniu 2014, a co więcej w większości ten numer nie zawiera tych wszystkich wierszy, które dostaliśmy od Was po pierwszym numerze. To nie znaczy, że te nadesłane wiersze się nie ukażą, oczywiście, że się ukażą. Ale po kolei - zaraz po ukazaniu się pierwszego numeru Nowego BregArtu wpadliśmy w młyn imprezowy - najpierw zlot „Poeci Po Godzinach”, potem wakacje, po wakacjach trudny powrót do życia i składane i wydawane na akord książki - Maćka Filipka, Ryśka Słonecznego, Krystiana Ławreniuka i Wojtka Borosa oraz płyta Grześka Bukowskiego i Mateusza Dwornika, a potem szeregiem - spotkanie z Olgą Tokarczuk, Najazd Poetów na Zamek Piastów Śląskich w Brzegu, Syfon 2014 i cykl listopadowy „Listopart", a także autorskie rejzy Borosa i Ławreniuka na linii Wrocław-Brzeg-Opole i One Man Riot Rangzen Band na linii Nowa Ruda-Olkusz-Mława. Więc to nie tak, żeśmy znikli i przepadli, można powiedzieć - wręcz odwrotnie i w tym był problem. A teraz o tym numerze „Nowego BregArtu" - zdecydowaliśmy się poskładać go na bazie od lat dyskutowanego numeru zahibernowanego „Red."-a i rozlicznych pomysłów literackich krążących po Polsce od 2009 roku, który roboczo był nazywany „numerem wojennym". Jest spora grupa poetów (bo to jednak chłopaki o tym piszą) dla których zapośredniczone doświadczenie świata po-wojnie jest istotne, dla niektórych być może wręcz kluczowe w światopoglądzie wyłaniającym się z ich poezji. Nie było takich udanych prób zaprezentowania poezji polskiej z tej perspektywy. Wojna była dawno temu, ale ślady jej w powietrzu, odwiertach nicości wokół, dla pewnej grupy ludzi wydają się żywe i dojmujące. Ciągle. Nie ukazała się antologia wierszy wojennych Kuby Przybyłwoskiego i Wojtka Borosa w 2009 roku, nie ukazał się numer wojenny "Red."-a, ale jest kilka stron u nas, w art-zinie. To jest właśnie WOJNA Z WIERSZY. Niejako równolegle, kiedyśmy zbierali teksty o wojnie z wierszy Aneta Kamińska przysłała którejś nocy jednemu z nas plik WIERSZY Z WOJNY - tej niby odległej, a przecież bliskiej, tam, w Donbasie. Tych wierszy nie napisali tak zwani separatyści, kolesie, którzy w ramach urlopu zestrzeliwują cywilne samoloty z udanym sarkazmem rzucający do siebie w eter „a po co tam lazł". To bractwo Majdanu, zwykli ludzie, tuż obok, którzy często ochotniczo ruszyli nad Don bronić - jak wierzą - swojego kraju i swojej wolności, ludzi, którzy nie chcą być nowoczesną kolonią Rosji, Małorosją, jak uroczo odwołując się do języka XIX wiecznego rosyjskiego imperializmu nazywają Ukrainę nadęte buce z Moskwy. Postanowiliśmy zderzyć te dwie rzeczywistości, te dwa zestawy wierszy uznając, że to niezwykłe spotkanie, niezwykła okazja. A że na łamach art-zina, a nie na łamach wysokonakładowej prasy, czy chociażby pierwszoobiegowego pisma artystycznego - trudno. Takie czasy. I na koniec - nie zapomnieliśmy o nadsyłanych nam tłumaczeniach, tekstach, wierszach, recenzjach. 20 stron artzina nie mieści wszystkiego. W następnym numerze „BregArtu" albo „Red."-a (tak, tak, złożyliśmy wniosek do Ministra Kultury o galwanizację naszego pisma) - wszystko co jest drukowalne, znajdzie swoje miejsce. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, Nowego Roku życzymy wszystkim dobrego odbioru „Nowego BregArtu", wielu olśnień i jak najmniej zaćmień w 2015 roku. Czytajcie, kopiujcie i podawajcie dalej! Redakcja

2


Borys Humeniuk ***

Do najbliższej pompy Dzielna babcia już wracała Już przez szparę ją widziały Kiedy wybuchł pocisk i oderwał jej nogę Wtedy inna babcia wyczołgała się z piwnicy Podczołgała się do rannej Zabrała z jej rąk butelki wody Powiedziała wybacz Walu I poczołgała się z powrotem do piwnicy I to jest naturalne I to jest naturalne.

Kiedy działa wyrzutnia rakietowa Grad W dzielnicach mieszkalnych – Czy to są libańskie syryjskie gruzińskie dzielnice mieszkalne Czy dzielnice mieszkalne Mariupola Artemiwska Antracyta – Jest w tym coś naturalnego Powiedziałbym nawet codziennego zwyczajnego – Oczywiście jeśli jest coś naturalnego w tym Że działa wyrzutnia rakietowa Grad. Naturalne jest kiedy kule ogniste Wypuszczone przez wyrzutnię rakietową Grad Trafiają w dziecięce pokoje W których śpią maleńkie dzieci Naturalne jest kiedy wlatują Do przepełnionych ludźmi supermarketów Na dworce kolejowe lotniska Naturalne jest kiedy giną setki i tysiące Cywilnych mieszkańców Bo to jest naturalne kiedy cywilni mieszkańcy Giną na wojnie – Oczywiście jeśli to jest naturalne że trwa wojna Że działa wyrzutnia rakietowa Grad Że giną cywilni mieszkańcy.

Naturalne jest kiedy lekarka akuszerka z dwudziestoletnim stażem Ateistka bez żadnej łezki w oku Dzielnie zoperowała cały Majdan Biegnie do cerkwi postawić świeczki Bogu Pada na kolana lamentuje Boże będzie wojna Drugi miesiąc z rzędu rodzą się sami chłopcy. To jest naturalne kiedy na wojnie giną ludzie – Oczywiście jeśli to naturalne kiedy jest wojna: Wojny nie da się ominąć Wojny nie da się oblecieć na boeingu Na ponaddźwiękowej wysokości Wojny nie da się przesiedzieć przeczekać przebyć.

Naturalne jest kiedy dzieci wybiegają na place zabaw I znajdują zabawki zalane krwią Zabawki zabitych dzieci Które dzień wcześniej prosto z placu zabaw Zawieziono do kostnicy Dzieci jak to dzieci Tulą do siebie zabawki zalane krwią Zabawki martwych dzieci Rodzice usiłują odebrać im zabawki Dzieci płaczą Nie mają takich ładnych zabawek Zabawek zalanych krwią Ich rówieśników I to jest naturalne I to jest naturalne.

Naturalne jest kiedy pocisk wlatuje na cmentarz I ściera z oblicza ziemi groby naszych rodziców Naturalne jest kiedy żołnierze ryją na cmentarzu okopy Kopią transzeje wznoszą blindaże Bo cmentarz znajduje się w strategicznym miejscu Na dominującej wysokości I już nigdy nie dowiemy się Te okopy – to groby naszych ukochanych Czy groby ukochanych innych ludzi To wojna wszystkich przeciw wszystkim I dotyczy wszystkich Martwych żywych i nienarodzonych Nienaturalne jest na wojnie to że pocisk Wypuszczony z wyrzutni rakietowej Grad Wlatuje na pole To zupełnie nienaturalne Nie da się patrzeć kiedy płonie Dojrzałe nieskoszone żyto Nie da się słuchać jak krzyczą I spalają się w ogniu susły Jak rozbiegają się w różne strony myszy A ogień do pary z wojną

Naturalne jest kiedy niedołężne babcie Które rodziny zostawiły żeby pilnowały mieszkań A same ewakuowały się od wojny jak najdalej A tutaj wojna Na trzeci dzień siedzenia w piwnicy Bez wody i jedzenia Postanowiły wybrać najzdrowszą najmłodszą spośród siebie I wyprawić z dwoma dziesięciolitrowymi plastikowymi butelkami

3


Dogania i pożera je Bo ogień i wojna są nienasycone.

One krążą nad polem walki Nad polem gdzie leżą martwi W promieniach słońca które wschodzi i zachodzi – różowe Przekonuję siebie że to w promieniach słońca Nie w krwi Że to tylko flamingi bywają różowe Od ilości spożytych krewetek Że mewy nie mogą tak szybko poróżowieć Od spożytych ciał poległych z obu stron (Przynajmniej żeby osiągnąć taki ornitologiczny efekt wojna powinna byłaby trwać nie jeden rok). One krążą nad polem walki Nad polem które nie wiadomo teraz jak orać Jak budować na nim dom Jak siać chleb Jak rodzić dzieci.

Nie da się patrzeć Jak nad swoimi gniazdami Pochłoniętymi przez ogień i wojnę Krążą przepiórki Jak krzyczą o pomoc pisklęta Jak milkną jedne i drugie Jak w końcu wszystkie spalają się niewinnie. Przepiórek naprawdę szkoda Bo ta wojna powinna dotyczyć tylko ludzi Bo ta wojna dotyczy tylko ludzi Bo przepiórki nie są winne tej wojnie Przepiórki niczemu nie są winne. (tłum. Aneta Kamińska)

One krążą nad polem walki Spadają Łapią zdobycz I przez nasze pozycje lecą do morza Wszczynają bójki I zdarza się że wypuszczają zdobycz Kawałki ludzkiego ciała spadają nam pod nogi. (Najbardziej przykre że nie wiemy – to są kawałki ciał naszych przyjaciół czy naszych wrogów).

*** Te mewy nad polem walki są takie niedorzeczne Mogę jeszcze zrozumieć kruki One od dawna żywią się ciałami poległych żołnierzy. Przy czym krukom jest obojętne – to ciała naszych bohaterów czy naszych wrogów Nie wiem czy warto za to obrażać się na kruki jak bardzo by to nie było bolesne. Mogę jeszcze zrozumieć gołębie Są przyzwyczajone do grzebania się w ludzkich śmieciach Nawet jeśli będą wyrywać włosy Zlepione od krwi z przestrzelonych na wylot głów I wyścielać nimi swoje gniazda Zrozumiem je.

To takie dziwne kiedy z nieba Prosto pod twoje nogi Spada czyjś palec Czyjeś ucho. Czasem wydaje się Że jakby zebrać wszystkie kawałki do kupy Można byłoby złożyć człowieka – Przyjaciela czy nieprzyjaciela – Jakby tylko jeszcze znaleźć kogoś kto by go wskrzesił.

Rozumiem wróble Te po prostu chcą jeść Z radosnym ćwierkaniem Wydziobują z kieszeni i plecaków poległych (Tylko przypadkiem dotykając oczodołów) Resztki chleba ciasta cukru kawy I wszystkiego tego co dostało się wróblom jako trofea wojenne I już nigdy nie będzie potrzebne poległym.

Różowe mewy Wolałbym nigdy ich nie widzieć Największa okropność tej wojny I kawałki ludzkiego ciała Które spadają ci pod nogi prosto z nieba Z którymi po prostu nie wiesz co robić Przecież nie będziesz kopać grobu dla jednego Oderwanego przez wybuch albo mewy palca? Tym bardziej że nie wiesz – czyj on jest. (tłum. Aneta Kamińska)

Wróble mogę zrozumieć A mewy – nie.

4


Ołeksij Czupa ***

DONBAS RESISTANCE ‘14

Moim przyszłym dzieciom w udziale przypadnie tyle powstań, buntów i przewrotów, że zapomną jednej elementarnej rzeczy.

Wszystko jak zawsze, tylko teraz, kiedy zebrano niewidziany dotąd urodzaj śmierci na pograniczu, kiedy broń palna wyrasta spod ziemi, na przemian ze zbożem i kwiatami polnymi, chyląc się źdźbłami za słońcem: ze Wschodu na Zachód – nasze miasta wykrwawiają się.

Latarnie naprawdę służą do oświetlenia ulic. To naprawdę nie jest miejsce na stryczek, w którym kołysze się kolejny zdrajca ojczyzny.

Wszystko jak zawsze, tylko teraz z żalem będę czekać, jak za jakiś tam dziesiątek lat wyrosną dzieci z amputowaną wiedzą o tym, kto naprawdę jest wrogiem, ale i z do śmierci nabytą umiejętnością rozpoznawania po dźwięku, jakie właśnie pociski lecą w ich kierunku: ze strachem będę czekać, że za jakieś tam cztery dziesiątki lat polityka, ta ukraińska kość niezgody, może wpaść właśnie do ich rąk.

To raczej latarnia morska dla spóźnionego przechodnia. To więcej niż koło ratunkowe dla pijaczka, który wraca z hucznej imprezy i i który w ogóle powinien unikać miejskich ciemności, bo zanurzywszy się w nie pewnego razu, można po prostu nie wypłynąć. Czy nasze dzieci będą wiedzieć, po co, jeśli nie do wykonania przemówienia rewolucyjnego trybunału, istnieją latarnie?

Wszystko jak zawsze, tylko teraz, spacerując po ulicach mojego miasta z muzyką w uszach, nie słysząc ani płaczu, ani śmiechu, potykając się o dziury w rozwalonym asfalcie, zaczepiając spojrzeniem rozbite szkielety niedobudowanych wieżowców, karmiąc gołębie przed zniszczonym przez fabryczne sobki stadionem, zupełnie nie rozumiem: moje miasto już zbombardowano czy dotąd wszystko jest jak zawsze?

Za to my wiemy. Po to, żeby zakochani spotykali się pod nimi. Po to, żeby całować się pod nimi do zawrotu głowy. Tak właśnie jak my dzisiaj, kiedy po raz pierwszy wspomnieliśmy o naszych dzieciach. (tłum. Aneta Kamińska)

(tłum. Aneta Kamińska)

5


Lubow Jakymczuk MÓJ PIERWSZY WIERSZ O SZEWCZENCE

i ciężko jak bruk na Hruszewskiego powtarzała się jak hymn Ukrainy znowu i znów była labiryntem z książek i słów z barykad i ciał z ulic i grobów jak przewlekłe zapalenie płuc kiedy temperatura 39 a siły na zerze kiedy nie wiesz w jakim kraju się zbudzisz i czy w ogóle się zbudzisz

jak udało się przeżyć tę zimę? kiedy wirusy z tarczami pastwiły się prosto na ulicach Kijowa kiedy 100 lekkich dusz krążyło w powietrzu ze śniegiem jak udało się przeżyć tę zimę? najpierw zaczęła się grypa: witamina C ACC 200 i marsz miliona – chód zwiększa odporność nawet jeśli to jest odporność twojego kraju potem zapalenie oskrzeli: biseptol 480 ACC 200 i duża ilość płynu z armatek wodnych prosto na nasze głowy – oblewanie hartuje zwłaszcza nerwy

ale nastał poranek temperatura 37 azithromycin 100 Szewczenko 200 i słońce jaskrawe suszy rosę 12 marca 2014, Kijów

ale zima nie kończyła się ciągnęła się rdzawo jak granica wodociągów

(tłum. Aneta Kamińska)

6


Hałyna Kruk 18 LUTEGO 2014 ROKU

*** powiedzieć sobie szczerze, jak najszczerzej, jakby nie było już nic do stracenia: za długo żyliśmy, polegając na innych – jak książka pisze, co ludzie powiedzą, za bardzo przywykliśmy do tych wyszywanych koszul bezpieczeństwa, do tych wystawnych cerkiewno-gastronomicznych obrzędów, do tych fig w kieszeni, którymi często udajemy sprzeciw.

My wszyscy, Europo, jesteśmy tak głęboko zmartwieni, że niektórzy nawet martwi. Czyść częściej youtuby, żeby tutejsze okrucieństwo nie raziło twoich obywateli. Niektórzy z naszych nigdy cię nie zobaczą na własne oczy. Ty też masz coś ze wzrokiem, Europo, uparcie nie widzisz ich wybitych oczu i ran postrzałowych. Niektórzy więcej nie będą mogli, Europo, nie gniewaj się, nawet ręki ci podać (chyba że protezy!), nawet dotknąć kultury twojej minionych wieków. Strzeż swoich obrzeży, Europo, żeby nie dotknęło cię przypadkiem, wsłuchaj się, na wszelki wypadek, czy jeszcze krzyczymy od uderzeń kolb, wojskowych butów i pałek. Nasze dzieci wyrosną na złe, Europo, nie dadzą wiary histerycznym i łzawym twoim wiadomościom o bezdomych zwierzętach. Wybacz im, Europo, nie dziw się im, my wszyscy tu jak zwierzyna – odstrzeliwują nas, jak wściekłych, nabojami na wilki. Co ty, Europo, robiłaś w tym czasie – zestawiałaś zaginionych i zabitych? myłaś ręce? czekałaś na potwierdzenia? chowałaś się jak rzecz sama w sobie? Dla miru – mir, dla muru – mur, tylko pieniądze nie śmierdzą. I ofiary nie są warte obrony, jeśli to nie gołębie?

powiedzieć sobie jasno: nie wystarczy siół ani miasteczek, żeby każda chata była skraja, nie wystarczy wojowników, żeby pojedynczo wychodzić w pole, nie wystarczy pół, nawet kitajek nie wystarczy, nazwożonych z Chin. powiedzieć sobie bezlitośnie, nie chowając się za plecy innych, nie sięgając za każdym razem po sławę dziadów i pamięć bohaterów jak po chusteczkę na patriotyczne łzy i smarki, nie uciekając w tęskną pieśń powiedzieć sobie: ja – ostatnia litera alfabetu, bez którego mnie nie będzie, ja – ostatnie terytorium, ja – to, czego nie mogę się wyrzec, ja – cieśla belki we własnym oku, ja nie muszę ciosać z niej krzyża, jeśli nie chcę ja nie mogę oddać tego, co do mnie nie należy ja należę do tego narodu, ja – ten naród ja nie chcę, żebyśmy wiecznie chodzili takimi głuchymi drogami więc zaczynam od siebie – ja zaoruję miedze

(tłum. Aneta Kamińska)

ja – my, ja-my, jamy (tłum. Aneta Kamińska)

7


Hałyna Tkaczuk

Julija Musakowska

46

***

Hojności oderwało granatem rękę.

Mężczyźni noszą w sobie wojnę. Ona wysysa z nich soki, szczęka kośćmi jak bronią, okupuje ich mózg, wdziera się do snu, podczas gdy cień wroga wznosi się nad nimi jak góra. Ciężko tak długo nosić ją w sobie – i nie zrosnąć się z nią, nie zwierzać się jej, nie słuchać jej ruchów pod sercem. Cień wroga – jak worek – napełnia się trocinami, nabiera objętości, robi się szczelniejszy, pcha się na przełaj. Panie, daj im zimnego rozumu, tylko nie ugaś płomienia, który bije w piersi jak w przezroczystej butelce. Śnieg ziemią zasypano, wiatr ubiegłoroczną trawę skosił, czarne wielkie ptaki szukają krwi i złota. Wszystko, co najważnie – odbywa się w głębi. Cyt – bo wybuchną te słowa w wodzie na czerwono. Mężczyźni przygotowują się do narodzin i każdemu z nich strasznie jest stąpać pierwszy raz po nagim, po żywym.

Sprawiedliwość straciła oczy od gumowych kul. Modlitwę pobito pałkami na śmierć przy górnym wejściu do metra Chreszczatyk. Radość straciła dwóch synów. Uśmiechowi odcięto głowę. Słońce spaliło się żywcem w Domu Związków Zawodowych. 46 milionów świadków.

(tłum. Aneta Kamińska)

(tłum. Aneta Kamińska)

8


Ostap Sływynski

*** Coś stale paliło się na przedzie – nie punkt orientacyjny, nie ognisko, nie znak ostrzegawczy, niczyje domostwo, niczyje polowanie czy wojna, które zatrzymały się tu na zawsze, nie człowiek, nie zwierzę, nie suche drzewo, które wpadło do swojego czyśćca, nieodstępne jak dusza ciała niebieskiego, nie nakaz i nie pomoc, coś solidarne z nami w beznadziei, bezlitosne, kiedy jesteśmy niepocieszeni, spokojne, kiedy pogodziliśmy się ze stratą. Jednakowe w czas wojny i w czas pokoju, głuche na prośby, ale zaniepokojone, kiedy milczymy zbyt długo. Jednakowe dla królów kwartału i tych zrzucanych ze schodów. Krótkowzroczne i czujne jak matka w głębokiej starości. I nie nadzieja, bo bywa tak, że nie ma nadziei, a ono – jest. (tłum. Aneta Kamińska)

9


Radosław Wiśniewski

(MARCYSIA, JEWŁASZE, 1944) tego dnia nie wiem, co robi łączniczka, której ostatnią specjalnością stała się dywersja. czuję zapach ziemi, a ona szepcze, że są góry, jodłowy las i wiejskie meliny, które nie przyjmą mnie już nigdy więcej. wstaję, prostuję plecy i idę, jakbym szedł na spotkanie z tobą. a inni ruszają za mną, chociaż wcale tego nie chcę. wołają mnie odległe, ciemne punkty, jakby patrzyły na mnie oksydowane oczy. to już zostanie pomiędzy nami – te bruzdy, pole i świst, który rozdziera nasz świat, naszą pustynię na pół, jak nil. ty wiesz, nie jestem święty i nie dziwię się, gdy grudki ołowiu rozsiadają się w ciele i wypraszają mnie z własnego życia. przez tę chwilę widzę góry, jodły. to dlatego jestem ponury.

ARMIA „LUBLIN” BRONI ŚRODKOWEJ WISŁY. GENERAŁ PISKOR ODWRACA TWARZ NA POŁUDNIE I PATRZY NA PORTRET MARSZAŁKA RYDZA ŚMIGŁEGO, KTÓRY PRZYPOMINA Z PROFILU KSIĘCIA SIDDARTHĘ

1943-1944

ten cudzysłów jest postawiony w dobrym miejscu mapy, której zabraknie za kilka dni. co to za kraj, co to za rzeka, co to za armia? miał rację widziany na przedmościu rumun, najgorszą ze wszystkich trucizn jest iluzja. prawdziwy jest kurz na drodze za kolumną sztabowych automobilów uchodzących śmigle na południe. inne drogi prowadzą do lublina, pod chmury z napisem: cisza, tu umiera poeta. a ja powiadam – namnoży ci się, zaprawdę, namnoży się tych postaci i staną ogromnym tłumem. na razie cisza na łączach i brak dyspozycji. rzeki wsiąkają w mapy i prosta jest mowa kreślonych linii ostatecznego oporu. widzę na nich toporną mierzwę ciemnych klinów, pociągnięcia sztabowym ołówkiem w poprzek ich osi. a wszystko to ty chłopczyku. garść ołowianych kostek wrzucona w rzędy hełmów na podziemnych leżach, jak skorupy żółwi. odwrót nie zawsze jest ucieczką, czasem boli naprawdę, a wtedy linie na mapie podbiegają jak pręgi, pola porastają gęsto mosiężnymi łuskami. linia środkowej wisły nie jest żadną linią, a jednak nie zaprzestaję kreślenia nowych osi marszu. historia to nie zabawa w harcerzyków. to ty, to my na tym wysypisku.

JAR. NIKT WYKŁADA KATARZYNIE TEORIĘ TEJ BEZSENNOŚCI. to jest jak rytualny obrzęd grzebania w przypadkowym rowie. jak dygoczące dłonie starego człowieka w szarym drelichu widzianego zza okna pullmana obecnie pafawag, jego uparte poszukiwanie resztek korzeni, jadalnych dżdżownic, kruszcu.. to jest tak, jakbyś wprost nad twarzą przesiewała piasek, odłamki kości (kruszarka pracowała sumiennie ale nie wszystko śpi aniele popiele stróżu mój); to jak rąbanie przerębla w powietrzu tak twardym, że najtęższym pękały płuca i wypadały złote zęby. kiedy nocą ziemia pęka jak skóra na dłoniach starca, ujawnia się 33771 albo więcej powodów tej bezsenności, która jest jak damski but zgubiony na stromej ścieżce, porzucona lalka potem tylko jar. 29-30.09.1941

4-27.09.1939

10


SANDOR MARAI: BUDAPESZT 1945

Marcin Cielecki

Miasto wyje. Gorączkowa wyprzedaż życia: buty za marchew, sukienka w cenie jabłek, zaciskający się pierścień unieważnia wartość wróbla za asa. Papier w tych dniach nie ma ceny. Ptaki z ogrodu nauczyły się śpiewu pocisków, teraz ćwiczą nową pieśń godową. W jej takt wejdzie nienawiść i pogarda, nowy słownik wyrazów obcych. Dym i maligna. Które domy trwają jeszcze, a w których czeka na mnie moja dusza. Ogień jest żarłoczny i rozumiem jego głód: wiele było mi dane wbrew zrozumieniu. Fotografie, listy przewiązane żółtą wstążką, włożony między książki kwiat, rękopisy, nie mnie to oceniać. Dym i maligna. Miasto wyje. Leżę na podłodze, zasłuchany. Gdy stanę przed Panem, otworzę usta i wyjdzie z nich miasto. Nie powinno być świadków, Panie.

OLIVIER MESSIAEN, 15 STYCZNIA 1941 (PRAWYKONANIE) Moja wiara to wielki dramat mego życia. Jestem wierzący, więc śpiewam słowa Boga tym, którym wiary brak. Daję pieśni ptaków…

Do mojego domu żelazny ptak znosi jajo. 1945

Instrumenty nie psują się i nie milkną. Pomiędzy nami kładę wąską ścieżkę. Muzyka, w niej wije się drut. Struna krwi, pasiak władzy. Ręce łamią się jak drzewa, gdy śpiewa pejcz. Zamknięty w liniach, po których nic, tylko pisać. Łażą po mnie pchle nuty, zapisują nasz głód. Klarnet na moment łapie oddech świata, tak cicho stukały o poranku jej pantofelki. W inne dni, jak mówi wiolonczela, drobne stopy szeptały trawie tajemnice powierzone pościeli. W tamtych dniach rozumieliśmy język naszych ciał, szepczących liści. Mowa ptaków, nic innego już tego nie udźwignie. Przez partyturę przebiegł wróbel głodu, żółta pokrzewka strachu. Anioł końca czasu, ten z czerwonym brzuszkiem, przybywa na gody. 15.01.1941

11


Wojciech Boros

CIĘŻKO RANNY KAPITAN RAGINIS PODEJMUJE DECYZJĘ Ledwie widzę na oczy. Dym przegryza wszystko. Straszny jest ten wrześniowy upał. Trzymam się zawleczki. To metalowe kółeczko pozwala mi zrozumieć kolej rzeczy. Idźcie już, chłopcy. Wy musicie przetrwać. Ja w tym schronie zaczekam na lepsze czasy Idźcie już – ta cisza nie będzie trwać wiecznie. 10.09.1939

ŻURAW 3.09.1939 Armia „Pomorze” rozbita nikt nie bronił mego Gdańska-Chełma cóż – babka Helena ze strony ojca ma nazwisko Mueller - wystarczy mały umlaut Może najeźdźcy pozwolą mi Zasilić szeregi NSDAP i nadal wykonywać zawód nauczyciela historii droższy ciału bo w markach skórzany płaszcz to już mam a w październiku inkorporują nas do Rzeszy więc sikam samotnie na podarty plakat DJ Adolfa Hit zapowiadający koncert muzyki nacjo „Światło i dźwięk” po pięciu Bierach na tyłach kamieniczki swastycznej sikam - we mgle przypominam Wallenroda.

Tak – jako gauleiter i komendant Miasta w 1945 wieszałbym dezerterów i defetystów na jego haku. W ogóle spichlerze wzdłuż Motławy sprzyjałyby w mojej wizji zwycięzcom. Miałbym gest, wiarę w zwycięstwo i ostatni pas startowy. Powiedzmy na Westerplatte. Taki ponadczasowy witz. Zachowałbym dla siebie, córki, Anne-Marie i ukochanej sekretarki ostatniego He-111. Żadnych strzałów w skroń. Kapsułek cyjankali. Argentyński paszport – papierowa wunderwaffe. Z błogosławieństwem biskupa Hudala lot z Portugalii Hacjenda i szacunek. Aż po feralną kąpiel w Orinoko w 1978. 1945

3.09.1939

12


Paweł Podlipniak

KARMEL. EAU DE GETSEMANI Ogniem nas polewali żwawi cukiernicy jak lukrem, wprost ze srebrnych luster reflektorów. Noc pchała się pod śmigła – cięliśmy ją skrzętnie na cienkie paski z metalowej folii, które komary zrzucały przed pyski radarów. Ślepły, choć ósmeósemki wciąż uparcie pluły wzwyż cekinami. Strach nas utrzymywał w ryzach, kiedy benzedryna skwierczała jak skwarki po przedostatniej wieczerzy (menu: sok z pomarańczy, jajka na bekonie).

AVE LANCASTRIA GRATIA PLENA! Na wysokościach, gdzie była chwała, wywar piliśmy z popiołu, piołunu, szaleju. My, dzieci Gadareńczyków skryte w ptasich brzuchach. Łapali nas w strugi światła i ściągali na dół, a wtedy sypaliśmy iskry wprost z glinowych żagwi. Pod nami buzowała ziemia, kiedy tak na oślep wymierzaliśmy wyrok wrogim mrówkom. Termit topił tysiące kopców w zwartą bryłę. W mroku śmierć miała kolor i gładką fakturę bursztynu. Tak, krzycząc, zastygały miasta.

Skipper śmiał się hej, chłopcy, lećmy trzepać dywan, spłyną miedziane dachy i zapłoną bruki, gdy wiatr je przewróci lubieżnie na plecy, tratując doszczętnie pusty Rynek Pociech. I płoszyliśmy sowy, łamaliśmy mostom żebra. Na krawędziach skrzydeł osiadał nam szron – były nielotne, pachniały spalenizną, potem z getsemani. Tam nisko, w dali czekał autobus. Niebieski. My na jego końcu. Zmęczeni i spotkani. 1942-45

Na ich kamienne głowy zrzucaliśmy z siebie całą nienawiść, choć przecież ktoś inny powołał nas do życia w szeregu i wtłoczył w świńskie skóry z naszywkami. Szloch wysysał tlen z masek przed powrotem do życia. Pod spodem mieliśmy grozę, wewnątrz jedno imię dla wszystkich. W smyczach interkomów hulał głos wskazujący ścieżki do gniazd. Tarliśmy brzuchami o ziemię i czasem dawało się zasnąć bez pacierza mejdej, mejdej. 1942-1945

13


Marcin Zegadło

LIKWIDACJA. ZAPIS SNU. wycie psów w dzieciach. ujadanie. sny jak noże chwytane za ostrza. karuzele i ogień wysoko, do okien. latawce ze skóry, pełne krwi i mięsa. strzępy, skrawki. rzeźnik i przyjaciele rzeźnika w dopiętych kołnierzach i skórzanych butach. wirowanie bram i krawężników. dym czy mgła? idą ze snem w zanadrzu, tupiąc. ze śpiewem idą i nie ma w piosence nic o bielonych domach, drzewach i ich owocach. nie ma w piosence nic o kołysaniu wody, srebrnej łusce. ujadanie dzieci. psy rozpędzone jak zakażenie. krew. jej pulsująca obecność. dopaść do żył i płynąć z prądem. hycel i przyjaciele hycla w czapkach z trupkiem i w błyszczących butach. do budy – niesie piosenka. idą z wiatrem - malowani

IDĄC. może się jeszcze powtórzyć: duszna kwatera, ból zębów, kiedy przebijaliśmy się przez rozsypaną dzielnicę. gwiazdy dawida kołysały się jak izrael – na włosku. myślałem: zaniosło nas w ten kirkut, a oni patrzą na nas przez potłuczone szkło. wyłamują palce. a niebo w bezładnym natarciu. pójdziemy do piekła, moje serce. będziemy się w piekle smażyć za tę naszą miłość na złej ziemi, w złym łóżku - mówi piosenka i buja się w topolach, zrywa liście. potrącamy je idąc, spóźnieni na październik ostry jak technikolor. możemy nie zdążyć zapędzić do domów przeźroczystych dzieci. spójrz, jakie mają noski. trzeba im te noski poutrącać. na wypadek, gdyby wrócił po nie ogień i jego pomocnicy, na przykład okularnik adolf eichmann, w kapciach i niemodnych spodniach. całe dnie przesiadywał w biurze bawiąc się zapałkami. będziemy się smażyć w piekle, mój kwiatuszku, pójdziemy do pieca za to nasze kochanie pod niedobrą gwiazdą – tyle piosenka. a dzieci ułożone do snu jakby ktoś przymierzał je do trumny. i śnią im się rozpędzone pociągi. stukot kół w ciemności. szarpnięcia. 1942

chłopcy. ze śpiewem idą, tupiąc. i tylko strzępy, skrawki, okruchy. kotłowanie bram i krawężników. okna wybite jak oczy. dzielnica jest ślepa i bezpieczna. wiem, że jestem dzieckiem śpiącym przy krawężniku. mam wszy. 1943

WSCHÓD.UPAŁ. papierowe mapy i truskawki. cukier rozsypany i lepki. ośrodek czeka na sezon. ciemny pokój z oknem na las i strumień. jesteśmy dobrze ukryci. mamy koce, plastikową broń i lubimy deszcz. wychodzimy na most liczyć w wodzie kamienie jak trupy. wielu z nas padnie w trawie tego lata. przejdą po nas biedronki i czerwone mrówki. będziemy mieć blizny od ukąszeń. a kto będzie miał więcej, innych poprowadzi. i wskaże im spalony kościół, w którym lampka przy tabernakulum wciąż świeci. jakby ktoś eksmitował zmęczonego boga, a on się wkurwił i ciągnął prąd na lewo. tutaj miała być ukraina. żółta jak żniwa. wiązali ich za jelita do drzew –mówi dziadek – jeszcze żyli kiedy odcinał ich nasz patrol. dzieci, które wychodzą na most liczyć trupy. duchy idą przez wieś. idą straszyć po młynach i stodołach. jak diabły. czarne i kudłate. dziadek ma spłowiały mundur i twarz młodego żyda. innych zabili, a dziadka nie. głupio uśmiecha się na fotografii. a każdemu po równo: życia i miłości. świat cały, który się należy. 1943

14


Artur Nowaczewski

PUŁKOWNIK DĄBEK Pułkownik zrasta się z miejscem jak z Kamieńcem, a jego śmierć z wrześniem. w rozpiętym płaszczu, bezsenny nęci nasilający się ogień na parę chwil przed końcem opadł ze stopnia jak opadła Polska z sił, liści i koni i tylko wierni żołnierze mówią mu „pułkowniku, pułkowniku” a on w każdym ruchu (do przodu - pion nie cofa się nigdy) cytuje samego siebie z wydawnictwa szkoleniowego „Podchorążówka” przeznaczenie: baon piechoty w Zambrowie: rozpatrując walkę… z jej morderczością, z jej pełnymi grozy sytuacjami, widzimy, że wymaga ona ogromnej tężyzny ducha, wielkiej zdolności pokonywania wszelkich przeżyć wewnętrznych… zdanie trafia w cel i daży do kropki niezachwianie. osobisty strzał jest ledwo słyszalny w trzewiach kanonady. ale jest strzałem jest strzałem jest strzałem 19.09.1939

15


Kr ystian Ławreniuk

*** Nikt nie pamięta że kiedyś płynęła tędy woda latem młode szansonistki o krągłych piersiach rozbierane były wzrokiem strażaków grających znane melodie między jednym a drugim kuflem piwa bo każdy błysk reflektora każda iskra ulatująca z benzynowej zapalniczki przypomina wybuch czuć mdły zapach mięsa i krwi spomiędzy kamieni trupy ludzkie wyrzuciło na dach sąsiednich domów napisze później generał który z okien widział jak jego żołnierze zrastają się w jedno ciało

*** Nie umiem nawet nazwać miasta powiedzieć jaka była tamtego dnia pogoda i czy para która kilka dni później zamknęła się ze światem w łusce uniwersalnego karabinu inżyniera Grunera zdążyła jeszcze spotkać się za rogiem umówionej cukierni niepokoi mnie jedynie fakt że nikt ich nie uwiecznił można byłoby wówczas wyekstrahować postaci z jedwabistego papieru wyodrębnić z szumu postać strzelca który zawisł nad innowacyjnie ryglowanym zamkiem wykonanym przez firmę specjalizującą się w produkcji blaszanych opakowań metodą głębokiego tłoczenia blachy i zgrzewania chłopiec na muszce idzie dopiero lub wraca przez lepkie powietrze pachnące konfiturami ma ciągle w głowie jej idź już… może kiedyś… i nie dziwi go tak jak Brytyjczyków spod Bir Hakeim że wystrzał niesie ze sobą nieznany dotąd hałas przypominający darcie płótna

a przecież byli podejrzliwi – w tym morzu złapać Lewiatana na zwykłą sieć o drobnych oczkach… i może nawet kapitan ze swoim zastępcą paląc papierosy spierał się o której godzinie ich przyjaciel Wiktor spec od czarnej roboty i mitycznych bestii zacznie badać żelazne wnętrze potwora radość jednak eksploduje szybko gdy ruszyli spod Placu Zamkowego z okrzykami na ustach w mieście na moment ustało tykanie zegarów trudno powiedzieć gdzie był wtedy młody syn ślusarza może wędrował już myślą w czasie i gdy krzykliwi powstańcy przepływali na grzbiecie monstrualnej ryby przez malutką przystań ulicy Kilińskiego siedział już znając przyszłość na schodkach kreśląc krzywe linie liter ostatniej groteski wkrótce on też opuści Warszawę wraz z każdym widmem jego wierszy *** Tamta która później przyszła była zbyt młoda na to by zrozumieć choć paliła cygaretki cytowała Grochowiaka i wiedziała już że być szczęśliwą to nie jest życie nigdy jednak nie przebyła drogi pieszo na wskroś kamieni Wysokiego Zamku nie wśniła się w Panary… Nowe Miasto… Rossę Popławy i Belmont w twardą kreskę Żyda z Drohobycza zaszytego przez gestapo w czwartym roku wojny po nasypach przetoczyły się tony wiadomości tony piasku przemieliło w klepsydrach podkładów dziwią ją wysuszeni starcy na peronach kreślący bogobojnie ostry krzyż nad głowami rzeźbiony w orła jelec od drewnianej laski przecież tylko wracają stamtąd dokąd przyszli powracając do domu odjeżdżają od niego

16


Dariusz Pado

DWORZEC GDAŃSKI Pani Biecie więcej wiem o zagładzie niż o powstaniu opowiadam kobiecie idącej z palcu inwalidów po drodze na skróty przez dworzec Gdański do miejsca jej urodzenia gdzie ona ciągle mieszka skrótów od Mickiewicza do Zamenhoffa jest tyle ile języków zasłyszanych na starych drewnianych i nowych podkładach torów na peronach w poczekalni pośród góry tekturowych pudeł i cementowych worków

PLAC FARNY wianek wron krąży nad głową wznosi się galaktyka popiołów nie powiesz już przecież temu miastu i światu że to tylko dziobata korona jaką nakładasz figurce swego syna pod kopułą świtu paliczkami palców w innym kraju okrąg kilku stąd zamiata plac Farny teraz już milczysz bo usłyszałeś krucze włosy roztrzaskujące się o warkocze żalu wzlatujące ponad języki z odrobinami żaru by nad czarami wież uchwycić lekkość piór zapisać czarnym puchem w pierzu szkielet zdechłych ulic ości ryby wyrzucanych szpakom na brzeg rynsztoka gdzieś okrąg kilku stąd strzepuje pyłki ze skraju kapelusza gdyby je poskładali mieliby jeszcze płaszcz pól plan nieba nie mówisz nic gdy pismo wyciekło wściekło i stało się lepkim inkaustem przypływem wracającym do urny rzeki kałamarza nocy ciemnej aureoli ronda zmiatasz okrąg kilku płatki z kraju placów znaki istnienia głów synów rond kapeluszy

czytasz i gadasz a nic z tego jeszcze nie pojmujesz wyjaśnia mi kobieta wracająca na plac inwalidów popatrz dodaje na strzępy rozkładów moje i swoje dróżki i od nich jak ja naucz się wracać do siebie bez żadnej urazy

MIASTO W MIEŚCIE najłatwiej po tym mieście podróżuje się czasem nie środkami komunikacji które nas zawodzą nowy numer się spóźnia a szczury znają stare kanały bo tylko one zostały w tej samej sieci wyjść mamy przecież tyle ile ocalało zbiegów ulic których imiona dawno się nie pokrywają z foteli i pudeł zbudowano zaułek dla dzikich zwierząt jakie wracają same na stare śmieci emeryci karmią resztę bezdomnych którzy miauczą i śpią w piwnicach zasypanych popiołem bez znaczeń ich plany mogą być przydatne dla tych co wykopują nowa linie metra wstążkę wplątaną w miasto marzeń na ściance w autobusie czytamy i dopisujemy swoje skreślamy linie jakbyśmy mieli razem dożywocie z tym zwierzęciem które po świętach jest martwe w mieście które po śmierci jest święte a świeci i razi jak tramwaj z rudym dachem kość psa i spóźnione zdanie w nim lub pod są wolne domy a tam czeka puste miejsce jak szybka pewna śmierć

17


DUŚPASTERSTWO I INNE WYDARZENIA Czerwiec 2014 - Pewnie czekacie na wieści, co tam się działo z Krystianem Ławreniukiem - bez niespodzianek nie dotarł do Visby. 19-21 czerwca 2014 – współprodukowaliśmy zjazd „Poeci po godzinach", bardzo udane spotkania autorskie, mocne słowa, dużo grilla, wszystko zgodnie z planem. lipiec 2014 - Krystian Ławreniuk dojechał na rowerze do Pobierowa, razem 525 km przez polne drogi Dolnego Śląska, Wielkopolski i Zachodniego Pomorza, niestety dalsze oszołamiające postępy zatrzymał Bałtyk, który jak się okazało rozciąga się na północ od Pobierowa i zagradza tym samym drogę do Visby na Gotlandii, znowu się nie udało. Zdjęty swoim nagłym odkryciem w stuporze zamarł Ławreniuk do października (ale wcześniej wsiadł w pociąg i wrócił z Pobierowa) 3 września 2014 - ostatnie spotkanie Olgi Tokarczuk przed wydaniem „Ksiąg Jakubowych", pierwsze w Brzegu od siedmiu lat, czyli od czasu rozpoczęcia prac nad „Księgami Jakubowymi", oczywiście w Bibliotece, prowadził Adam Boberski, zagajał Radek Wiśniewski, fajnie. 6 września 2014 - na zlocie „Biała Lokomotywa" w Aleksandrowie Kujawskim zagrał One Man Riot Rangzen Band Wiśniewskiego oraz odbyło się spotkanie autorskie z okładką książki Wojciecha Borosa „Pies i Pan". Książka wyszła tydzień po premierze w Aleksandrowie Kujawskim. Wszyscy zgodnie twierdzili, że okładka była bardzo fajna, kolorowa i w ogóle, a książce już więcej kolorowych rzeczy nie było. Zatem znowu sukces. Wrzesień 2014 - wyszły pierwsze dwie książki w nowej serii wydawniczej Stowarzyszenia Żywych Poetów - „Faktorię prozy" otworzyła „Ziemia Wróżek" Krystiana Ławreniuka, a „Faktorię poezji" książka Wojciecha Borosa „Pies i Pan" 16-18 października 2014 - Syfon 2014 czyli festiwal debiutów w Brzegu, cztery spotkania autorskie, świetny koncert „Jógi", wygrana Marka Kołodziejskiego w konkursie Scherffera na tomik, znakomite performance'y HUBU Rozdzielczość Chleba, kompletnie nietrafiona dyskusja panelowa, ostatni turniej jednego wiersza jak poprowadził w Brzegu Łukasz Gamrot. Sukces goni sukces. 29 października 2014 - spotkanie wokół kolejnej książki wydawnictwa „Nokturn" - tym razem Ranko Rosijevica „Bośniacki Kat", autora znowu nie było, ale była tłumaczka Agnieszka Żuchowska-Arent, więc o co chodzi. 7-9 listopada 2014 - rejza One Man Riot Rangzen Band - Nowa Ruda-Olkusz-Mława, Wiśniewskiemu wysiadł wzmacniacz gitarowy, ale publiczność zgodnie uznała, że to bardzo dobrze, przynajmniej było słychać co czyta. Miażdżący sukces. 14 listopada - 12 grudnia 2014 - „Listopart”: wstrząsający miks spotkań autorskich i koncertów organizowany przez Miejską Biblioteką Publiczną i Stowarzyszenie, czytali i gadali m.in.: Przemek Owczarek, Szymon Domagała Jakuć, Rafał Gawin, Jerzy Sosnowski, Karol Samsel, Tadej Karabowycz, Juliusz Gabryel, Ryszard Chłopek, Sławek Kuźnicki, grali m.in. „Agnellus” i „Kalimba”, kompletnie nietrafiony pomysł z otwarta brzeską literacką. 10-12 grudnia - autorska rejza Ławreniuka i Borosa na linii Wrocław - Opole - Brzeg, autorzy sprzedali łącznie około 20 książek, przegadali łącznie 6 godzin, poza protokołem Boros wyjaśnił Ławreniukowi, że na Gotlandię płynie się promem do Vastervik, a potem dopiero kolejnym do Visby, chyba dotarło, jest szansa. Listopad - grudzień 2014 - ukazała się płyta duetu Bukowski/Dwornik sygnowana przez Stowarzyszenie, a także debiut i zarazem wiersze wybrane 1992-2012 Ryszarda Słonecznego pod postacią książki „Odczyn" w serii „Gniazdowniki". Ponadto debiut Macieja Filipka, triumfatora konkursu o Złoty Syfon Scherffera 2013.

18


W dobrych księgarniach internetowych

KRYSTIAN ŁAWRENIUK Ziemia Wróżek Wydawca: Stowarzyszenie Żywych Poetów Seria: Faktoria Prozy

WOJCIECH BOROS Pies i Pan Wydawca: Stowarzyszenie Żywych Poetów Seria: Faktoria Poezji

RYSZARD SŁONECZNY Odczyn Wydawca: Stowarzyszenie Żywych Poetów Seria: Gniazdowniki

MACIEJ FILIPEK Rezystory Wydawca: Stowarzyszenie Żywych Poetów Seria: Faktoria Poezji

19


ODKSERUJ, PODAJ DALEJ

OGŁOSZENIA PARAFILNE Spotkania w Niszy

Prenumerata

Po c z ą w s z y o d 9 s t y c z n i a 2 0 1 5 - k a ż d y czwartek od 17:00 do 19:00 w Niszy w piwnicy Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. Jana Pawła II 5 w Brzegu - otwarte robocze spotkania w czasie których rozmawiamy, czytamy sobie swoje i nieswoje wiersze, wygłupiamy się (to często), pijemy herbatę (jak jest), buszujemy w kiermaszu „książka za 1 zł" i nieustannie przekładamy książki z półek na półki. Po 19:00 - wirujemy niemal zawsze do „Herbaciarni", ul. Jana Pawła II 20, sto metrów w stronę ronda.

Papier – prosimy o przesłanie zaadresowanych do siebie i ofrankowanych znaczkami kopert formatu A5 PDF – prosimy o przesłanie pustego emaila na adres: nowybregart@wp.pl

Kolejne numery „Nowego BregArtu" w marcu chcemy wydać „NBA" pod hasłem „Wiersze dla Tybetu” - prosimy wysyłać wiersze do tego numeru do końca lutego 2015 w czerwcu chcemy wydać normalny numer „NBA" z nadesłanymi przez Was tekstami w tym nadchodzącym roku - termin nadsyłania tekstów, grafik i tak dalej do 15 maja 2015 adres zawsze ten sam: nowybregart@wp.pl „Red.", „Faktoria", „Gniazdowniki" jeszcze nie wiadomo co i jak, ale można pisać do nas jak zawsze: kit_szp@wp.pl, redaktor74@o2.pl

Squad Redakcji: Krystian Ławreniuk (skład) Radosław Wiśniewski (dodatki do pizzy) Kamil Osękowski (podpora mostów) Ryszard Słoneczny (ideolo) Adam Boberski (przecinki) Wydawnictwo: Strony Czarnoziemu Adres redakcji: Stowarzyszenie Żywych Poetów Miejska Biblioteka Publiczna w Brzegu. ul. Jana Pawła II 5 49-300 Brzeg N.I.S.Z.A. nowybregart@wp.pl kit_szp@wp.pl Nakład: Zamaszysty

Przekaż 1% swojego podatku na Stowarzyszenie Żywych Poetów KRS 0000061908 Ogłoszenia drobne W trosce o najwyższy standard świadczonych usług AGORA S.A. ogłasza nabór na członków kapituły nagrody literackiej NIKU w roku 2015. Mile widziane ukończenie szkoły średniej w mieście stołecznym Warszawa. Preferowane będą osoby z wykształceniem wyższym z kierunków; Budownictwo lądowe dróg i mostów, Ekonomia z elementami Kabały, Psychoterapia uzależnień od francuskich serów. Mile widziany epizod zakonny lub kapłański. Do zgłoszenia prosimy dołączyć oświadczenie o niezaleganiu z pożyczkami u osób ze środowiska literackiego oraz oświadczenie o braku zaistnienia konkubinatu z którymkolwiek z dotychczasowych lub przyszłych członków lub członkiń kapituły nagrody. Zgłoszenia prosimy nadsyłać na adres: Fundacja Nagrody Literackiej NIKU: ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa, tel. +48 22 555 44 59, nike@nike.org.pl

20


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.