Nasze Korzenie nr 9

Page 1

P ł o c k i e

S i e r p e c k i e

P ł o ń s k i e

G o s t y n i ń s k i e ISSN 2084-2600

9

numer

grudzień 2015 Półrocznik popularnonaukowy Muzeum Mazowieckiego w Płocku poświęcony przyrodzie, historii i kulturze północno-zachodniego Mazowsza

W numerze między innymi

Wizyta na Kępie Ośnickiej Noskowo – klejnot ziemi płońskiej Kościół w Szczawinie Kościelnym – dzieło dwóch architektów Płockie obchody jubileuszu 900-lecia chrztu Rusi w 1888 roku Historia pewnego domu, cz. 2 Pielgrzymka w setną rocznicę bitwy pod Blinnem


2

Od redakcji Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy do Państwa rąk 9. numer „Naszych Korzeni”. I tym razem dołożyliśmy wszelkich starań, by zgromadzić kilkanaście ciekawych, zróżnicowanych tematycznie, artykułów zawierających porcję rzetelnej wiedzy o przyrodzie, historii i kulturze północno-zachodniego Mazowsza. W niniejszym numerze na szczególne wyróżnienie zasługują opracowania przyrodnicze, zawierające odkrywcze prezentacje mało znanych, lecz fascynujących, zakątków naszego regionu. Gorąco polecam lekturę tekstów Jutty Dennerlein o Kępie Ośnickiej, Tomasza Kłoszewskiego i Sławomira Gajewskiego o Rezerwacie Przyrody Noskowo i o urokliwych krajobrazach w dolinie rzeczki Rosicy. Tradycyjnie już mocną stronę naszego półrocznika stanowią relacje i wspomnienia dokumentujące ludzkie losy w burzliwych czasach XIX i XX w. W tym nurcie mieszczą się artykuły o Jadwidze Nakwaskiej, szlachetnej dziedziczce Nakwasina i Kępy Polskiej, o Józefie Sadzawce, niezwykłym płocczaninie, który w końcu XIX w. zasłynął w Belgii jako producent papierosów, o niezłomnym gajowym z Brwilna – Władysławie Lewandowskim, załodze radzieckiego samolotu zwiadowczego zestrzelonego pod Wyszogrodem w styczniu 1945 r., dramatycznych losach polskiej rodziny spod Sierpca, osiadłej na Wołyniu w 1935 r. czy wreszcie o odbytej w 2015 r. pielgrzymce Jeana-Luka Fechtera w 100. rocznicę śmierci jego stryjecznego dziadka na polu bitwy w Blinnie, gm. Szczutowo. Godne polecenia są teksty omawiające zabytki architektury i budownictwa, zarówno te stojące na wysokim poziomie artystycznym, jak kościół w Szczawinie Kościelnym, jak i te pozbawione wybitnych walorów architektonicznych, ściśle natomiast związane z życiem codziennym dawnego Płocka. Do tych ostatnich należą nie istniejące już obiekty służące do dystrybucji wody czy budynek przy ul. Kościuszki 3 (druga część opracowania dziejów tej budzącej ciekawość wielu nieruchomości). Kontynuujemy cykl opracowań najcenniejszych zabytków archeologicznych w zbiorach naszego muzeum. Po przedstawieniu wczesnobrązowej siekierki z Milewka i kamiennej buławy z okolic Płocka (?), tym razem prezentujemy pozyskany przed drugą wojną światową rogowy harpun z Rękawczyna, gm. Gozdowo, unikatowe znalezisko z najstarszej fazy zasiedlenia Mazowsza u schyłku paleolitu. Wspomnijmy jeszcze o tekstach dotyczących zagadnienia wielokulturowości naszego miasta i regionu, które również często gości na łamach naszego periodyku. Tym razem proponujemy Państwu artykuły o płockich obchodach jubileuszu 900-lecia chrztu Rusi oraz o szczątkach cmentarza z lat pierwszej wojny światowej w Gąbinie. Życzymy Państwu wielu dobrych myśli podczas lektury „Naszych Korzeni” w roku 2016. Tomasz Kordala redaktor naczelny

„Nasze Korzenie” Półrocznik popularnonaukowy Muzeum Mazowieckiego w Płocku poświęcony przyrodzie, historii i kulturze północno-zachodniego Mazowsza (Płockie, Sierpeckie, Płońskie, Gostynińskie) Leonard Sobieraj – dyrektor Muzeum Mazowieckiego w Płocku Wydawca Muzeum Mazowieckie w Płocku 09-402 Płock, ul. Tumska 8 tel. 660 509 233, fax 24 262 44 93 e-mail: korzenie@muzeumplock.art.pl Redakcja Tomasz Kordala – redaktor naczelny Sławomir Gajewski – zastępca redaktora naczelnego Krzysztof Matusiak, Zbigniew Miecznikowski, Grzegorz Piaskowski, Barbara Rydzewska, Krystyna Suchanecka, Krzysztof Zadrożny, Leonard Sobieraj Zbigniew Chlewiński – sekretarz redakcji Sylwia Pogodzińska – skład, opracowanie graficzne

Magdalena Gałat – layout i winieta Współpracują Jolanta Borowska, Stanisław Czachorowski, Anna Górczyńska, Piotr Jarzyński, Ewa Jaszczak, Andrzej Jeznach, Adam Dariusz Kotkiewicz, Radosław Rękawiecki, Andrzej Rogoziński, Andrzej Tucholski Redakcja zastrzega sobie prawo wprowadzania zmian i skrótów w tekstach przyjętych do publikacji.

Nakład 600 egz. Na okładce: chałupa w Kraszewie, gm. Ojrzeń; fot. M. Krejpowicz.


3

33 40 46 58 64 72 74 76 78 82 88 91 92 93 94 96

Od redakcji Wizyta na Kępie Ośnickiej – Jutta Dennerlein Noskowo – klejnot ziemi płońskiej – Tomasz Kłoszewski, Sławomir Gajewski Wodospady na Rosicy – Sławomir Gajewski Kilka słów na temat schyłkowopaleolitycznego harpuna z Rękawczyna – Justyna Orłowska Kościół w Szczawinie Kościelnym – dzieło dwóch architektów – Przemysław Nowogórski Jadwiga Nakwaska (1843-1937) dziedziczka na Nakwasinie i Kępie Polskiej – Michał Korwin-Szymanowski Płockie obchody jubileuszu 900-lecia chrztu Rusi w 1888 roku – Bartosz Gralicki Z Płocka do Brukseli, czyli o tajemnicach pewnej walizki – Ewa Błyskowska, Gabriela Nowak Historia pewnego domu, część druga – Bernadeta Kamińska, Barbara Rydzewska, Katarzyna Stołoska-Fuz Płockie studnie, zdroje i budki sprzedaży wody – Andrzej Rogoziński Chaume de Lusse – Blinno 1 II 1915 – 1 II 2015. Pielgrzymka śladami Landsturm Infanterie Bataillon 1 Hagenau, z wysokich Wogezów do Polski, w setną rocznicę bitwy – Jean-Luc Fechter Listy do redakcji. Cmentarz z okresu pierwszej wojny światowej w Gąbinie – Piotr Jarzyński Wspomnienia z dawnych lat… – Marianna Kaczmarska Wiersze o Wołyniu – Lech Franczak Nieznana historia gajowego Władysława Lewandowskiego z Brwilna – Michał Umiński Ostatni lot samolotu Pe-2, numer 10-371 – Zdzisław Leszczyński Przegląd dawnej prasy płockiej – Katarzyna Stołoska-Fuz Dokument. Opis stanu i gospodarki miasta Wyszogrodu, powiatu Płockiego, ilustrujący 10-cio letni dorobek w czasie odzyskania Niepodległości Państwa Fotozagadka 9 Zabawy Przyjemne i Pożyteczne Czasopisma Regionalne. „Aktualności Teatru Płockiego” mają już 15 lat – Leszek Skierski Stowarzyszenia Regionalne. Stowarzyszenie Teatr Per Se – Mariusz Pogonowski

Spis treści

2 4 10 16 19 22 28


4

Jutta Dennerlein

Tłumaczenie z języka niemieckiego Piotr Rutkowski

Wizyta na Kępie Ośnickiej1

G

roźne burzowe1chmury właśnie zaczynają powoli rozpływać się po niebie, gdy w oddali, na tle sylwety wyspy, pojawia się łódka płynąca w naszą stronę. Jest to zwykła drewniana łódź wiosłowa, jakich wiele kursuje po Wiśle. Steruje nią Grzegorz. Jego celem jest prawy brzeg Wisły, gdzie Paweł Kowalski i ja już na niego czekamy. Grzegorz, którego hobby jest hodowanie roślin na wyspie, obiecał swemu kuzynowi Pawłowi i mnie pokazać wyspę. Według mnie jej nazwa brzmi „Kępa Tokarska”, a według Pawła – „Kępa Ośnicka”. Okazuje się, że obydwoje mamy rację. Dawniej bowiem na południowy wschód od Płocka były dwie wysepki: Kępa Ośnicka i Kępa Tokarska. Znajdowały się tam, gdzie Wisła na odcinku około 5 kilometrów płynie równoleżnikowo, by pod samym Płockiem powrócić do kursu na północny zachód. Rosły na nich duże drzewa i było kilka gospodarstw. Ich rozdzielenie nastąpiło w bliżej nieokreślonej przeszłości. Przez dłuższy czas Wisła

nie dawała pierwszeństwa żadnemu z dwóch ramion rzeki, jej wody przepływały wokół wysp i pomiędzy nimi. Wyspa znajdująca się bliżej lewego brzegu rzeki otrzymała nazwę „Kępa Tokarska”, od położonego opodal folwarku Tokary. Północno-wschodnia wyspa, ta bliżej prawego brzegu, otrzymała nazwę „Kępa Ośnicka”, od pobliskiej miejscowości Ośnica. W Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego z końca XIX wieku znajduje się następujący opis interesującego nas odcinka Wisły: pod Ośnicą dwie duże wyspy: Tokarska i Ośnicka, dzielą Wisłę na trzy ramiona, a prąd idzie pośrodku tych wysp wąskim pasem. Pod Płockiem, który wznosi się malowniczo na wysokim prawym brzegu, wyspa taka ułatwia przeprawę.2 Na początku XX wieku wyspy ostatecznie połączyły się w wyniku osadzania się piasku i mułu. Jednak w sensie administracyjnym obydwie części nadal były odróżniane. Część

1. Autorka artykułu mieszka w pobliżu Monachium. Niegdyś jej przodkowie żyli nad Wisłą i zapewne też kiedyś odwiedzili wyspę pod Płockiem.

2. B. Chlebowski [red.], Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. 13, Warszawa 1893, s. 583 (hasło Wisła).

Przypływa łódka.


północno-wschodnia znajdowała się w granicach gminy Bielino i parafii Płock, natomiast część południowo-zachodnia należała do gminy Dobrzyków i parafii Gąbin. Administracyjny podział wyspy nigdy nie przeszkadzał jej mieszkańcom. Wszyscy stanowili jakby jedną rodzinę zdaną na wybryki Wisły. Ożywione kontakty były także utrzymywane z obydwoma brzegami rzeki, do których docierano łódkami, a zimą to nawet wozem konnym. Tylko wczesną wiosną, gdy rzeką płynęła kra, mieszkańcy wyspy byli na krótko odcięci od reszty świata. Tymczasem dopływamy do wyspy, a Grzegorz umiejętnie wprowadza łódkę w odnogę rzeki, która wiedzie nas w sam środek kępy. Jest cicho, bardzo cicho. Wiszące nad wodą gałęzie i do połowy zanurzone drzewa sprawiają wrażenie zagubionej prahistorycznej krainy. Obecność ptaków wodnych i ścieżek bobrów potwierdza przypuszczenia, że człowiek pojawia się tu nadzwyczaj rzadko. Wreszcie docieramy do przystani. Z wąskiego pasa piasku rzecznego rozpościera się widok na niewielką łąkę i drewnianą palisadę. Czyżby ludzie chowali się tutaj przed naporem groźnych sił natury? Miejsce to kojarzy się z placówką jakiejś zaginionej cywilizacji. Dalej rozpościera się szeroka, urodzajna równina, na której widoczne są ślady ręcznej i maszynowej pracy człowieka. Pojawiające się tu i ówdzie grupy starych drzew sprawiają wrażenie parku. Nigdy bym nie pomyślała, że ta wyspa jest tak rozległa. Najpierw zwiedzamy jej północną część. Kim byli mieszkańcy wyspy? Co ich tu sprowadziło? Najstarszy znany dokument dotyczący Kępy Ośnickiej pochodzi z roku 1759. Historyk Albert Breyer podaje, że została wtedy zawarta umowa o dzierżawę z proboszczem Wolickim, upoważnionym przez biskupa kujawskiego. W opublikowanym przez Breyera dokumencie wymieniono nazwiska umawiających się stron: Pełnomocnik biskupstwa zawiera kontrakt z Holendrami, którzy osiądą na Kępie Ośnickiej, to jest z Chryzostomem Gołębiem, Michałem Bleykiem, Jorge Rynasem, Jorge Pucem (Penowem?, Ducowem?, Dwowem?), Michałem Perkrulowo, Michałem Malminem.3 Można podejrzewać, że chodzi tu o nazwiska Taube, Bleyke, Rynas, Putz (Penner?, Dux?, Duwe?), Pekrul i Malmin. Są one znane z ksiąg kościelnych. Wymienieni Holendrzy zostali określeni jako już mieszkający na wyspie. Z tego można wnioskować, że już wcześniej były zawierane jakieś umowy dotyczące wyspy. Zapewne nie oni też byli pierwszymi osadnikami holenderskimi w tych okolicach. Ale czy to naprawdę byli Holendrzy? Może pochodzili z Pomorza lub z Meklemburgii? Mogli to być również Polacy, bo przecież chodzi o tereny znajdujące w granicach Korony Polskiej. Ale w XVIII wieku narodowość osadników zasiedlających wyspę nie miała większego 3. A. Breyer, Aus der Geschichte der Niedrungsdörfer der Gemeinde Gombin, cz. 3, „Evangelisch-lutherischer Weichselbote”, Jg. 5, 1936, nr 15.

Obydwie kępy w roku 1839.

Około 1920 r. wyspy połączyły się. Nazwa „Okopy” właściwie przynależy do miejscowości położonej na lewym brzegu Wisły.

znaczenia. Bardziej istotne były wtedy sprawy swobodnego praktykowania religii, wolności osobistej oraz perspektyw prowadzenia działalności gospodarczej. Właśnie obawa przed represjami ze względu na wyznawaną religię powodowała, że ludzie ci uciekali do Polski. Ich pochodzenie i drogę odbytą przez Europę można badać poprzez analizę ich nazwisk. Tymczasem kontynuujemy naszą podróż po wyspie. Idziemy prostą drogą wiodącą poprzez dużą łąkę ku środkowi wyspy. Od razu rzuca się nam w oczy roślina z niebieskoliliowymi kwiatami, wyższa od trawy. Grzegorz oczywiście wie, co to jest. To ogórecznik lekarski (Borago officinalis L.). Czy ma on coś wspólnego z ogórkami? Tak, wydziela przyjemny, odświeżający zapach ogórków. Jest rośliną leczniczą, przyprawową i ozdobną. Zdziczały ogórecznik występuje tu w dużej ilości. Prawdopodobnie ktoś miał tu kiedyś ogródek z ziołami i przyprawami. Wyspa ma wiele osobliwości. Trzy tygodnie temu była powódź i zalała ją całą. Ziemia już się przesuszyła i jest twarda, ale w niektórych miejscach widać, że niedawno musiała być bardzo miękka. Widoczne są nieliczne ślady zwierząt kopyt-


6

Jutta Dennerlein

Dopływamy do wyspy.

Rozległa przestrzeń wyspy.

Krajobraz parkowy.

nych. Częstsze są dowody obecności bocianów. Gdy powódź ustępuje, to pozostają stawy z żabami, tworzące prawdziwy raj dla bocianów. Na żaby natrafiamy na każdym kroku. Grzegorz zwraca naszą uwagę na inną ciekawostkę, a mianowicie na szereg drzew pozbawionych liści. Dziwne to, bo wszystko wokół nich kwitnie pośród świeżej zieleni wiosennej. Po dokładnym przyjrzeniu się dostrzegam 6-7-centymetrowe ciernie na drzewach i błyszczące w trawie pod nimi 25-centymetrowe strąki. Takie strąki są mi znane z regionu śródziemnomorskiego. Czyżby to był szarańczyn strąkowy, inaczej drzewo karobowe, karob, ceratonia (Ceratonia siliqua L.)? Drzewo to występuje dziko i w uprawie w basenie Morza Śródziemnego, a jego strąki nazywane są „chlebem świętojańskim”. Ale jak ono mogło się tu dostać? Jak mogły te ciepłolubne drzewa przetrwać tutejsze mroźne zimy? To są pytania, na które na razie nie znajduję odpowiedzi. Dopiero później przeprowadzone poszukiwania wyjaśniły mi, że to jednak nie był szarańczyn strąkowy, lecz mrozoodporny gatunek z tej samej co szarańczyn rodziny drzew, a mianowicie glediczja (iglicznia) trójcierniowa (Gleditsia triacanthos L.). Gatunek pochodzi z Ameryki Północnej. Ze względu na atrakcyjny wygląd, zwłaszcza jesienią, drzewa te sadzi się w parkach miejskich. Dziś możemy sobie jedynie wyobrazić, jak one dotarły nad Wisłę. Prawdopodobnie jakiś miłośnik przyrody sprowadził je i zasadził na wyspie. Niektóre części strąków, zwłaszcza zmielone pestki, mogły być dawniej używane w zastępstwie cukru do słodzenia na przykład kakao. Strąkami można było też paść bydło. W pobliżu natknęliśmy się na resztki piwnicy i inne ślady domostwa. Dzięki temu można było zorientować się, że skupiska drzew wskazują lokalizację dawnych domów. Na sztucznych kopcach rosną duże lipy i kasztany wokół czegoś, co przypomina miejsca zamieszkania. Z pewnością domy były drewniane, zachowało się bowiem bardzo mało struktur murowanych. Niekiedy znajduje się części metalowe. W jednym z takich miejsc leży spory przedmiot, a my zastanawiamy się, co to mogłoby być. Grzegorz, który ma największe pojęcie o rolnictwie, wyjaśnia, że to kolanko będące częścią młyna. Z całą pewnością ma rację, bo przecież prawie w każdym okolicznym gospodarstwie funkcjonowały takie młyny o napędzie konnym. Najczęściej były one używane do mielenia śrutu. Odkładamy metalową część na swoje miejsce, nawet przez myśl nam nie przechodzi, aby znalezisko zabrać ze sobą. To przecież byłby rabunek dokonany na ludziach, którzy tu kiedyś żyli. Poza tym z muzeum też się nic nie zabiera.


W miejscu dawnego gospodarstwa znajdujemy starą studnię z wyrytą datą „1904”. Cementowa cembrowina jest zachowana w całości, a studnia jest jeszcze pełna wody. Cóż jednak możemy powiedzieć, zaglądając w głąb studni, o jej pierwotnych użytkownikach? Wyspy mają jakieś 140 hektarów powierzchni, co dawało wystarczająco dużo miejsca do zamieszkania dla około 6 rodzin. Taka ilość wynika z dokumentu z 1759 roku. Przez następnych 180 lat niewiele się w tym względzie zmieniło. Tylko nazwiska się pozmieniały na przestrzeni lat. W księgach kościelnych, pomiędzy rokiem 1760 i 1800, znajdują się następujące nazwiska: Zittlau, Taube i Dobslaw. Liczba mieszkańców w roku 1799 wynosiła 21 (4 rodziny).4 Po roku 1800 w księgach kościelnych Płocka i Gąbina występują nazwiska: Rossol, Schwenke, Tews, Jabs i Golnik. W roku 1882 zanotowano w Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego: Kępa tokarska śród Wisły położona ma 4 domy, 48 mieszkańców niemców, 101 mórg [56,54 ha] obszaru. [...] Kępa ośnicka leży w pobliżu wsi Ośnicy, ma 4 domy, 30 mieszkańców, 65 mórg [36,39 ha] roli (62 ornej).5 Wreszcie w roku 1945 wymienieni zostali, jako właściciele ziemscy, następujący osadnicy: Rossol, Schwenke, Tews i Jabs (na Kępie Tokarskiej) oraz Tews, Rossol, Schwenke, Eichmann i Jabs (na Kępie Ośnickiej).6 Wszystkie te zmiany zachodzące w okresie 180 lat i ogólnie nieduża liczba gospodarstw wydają się zrozumiałe. Można odnieść wrażenie, że na kępach rzecznych w ogóle, zmiany osadników następowały częściej niż gdzie indziej. Wynika to stąd, że – oprócz „normalnych” zmian nazwisk spowodowanych zawarciem związku małżeńskiego – często gospodarstwa te były po prostu sprzedawane, gdy na stałym lądzie znaleziono bezpieczniejsze miejsca do zamieszkania. Gdy przyjrzymy się markom powodziowym wyciętym na drzewach rosnących na małym cmentarzyku na Kępie Ośnickiej, to zrozumiemy, że cała wyspa jest regularnie zalewana (marki z 2006 r. wskazują poziom wody 1,5 m!). Tylko domy wzniesione na kopcach były stosunkowo bezpieczne. Podkreślam słowo „stosunkowo”, bo jednak podczas powodzi w bliskim sąsiedztwie nie przepływał mały strumyk, lecz wściekły, niepohamowany prąd wielkiej rzeki. Grzegorz zna anegdotę o Niemcach, którzy tutaj żyli podczas drugiej wojny światowej. Uznałam ją za interesującą i wartą przytoczenia, bo koresponduje z moim obrazem Olen4. Hans Quendau podaje dla 1799 r. następujące liczby osadników: Białobrzegi – 11 rodzin, 56 dusz; Kępa Ośnicka – 4 rodziny, 21 dusz; Kępa Liszyno – 5 rodzin, 25 dusz; zob. H. Quendau, Die Geschichte des Deutschtums im Departament Plock um 1807/15, „Altpreußische Forschungen”, t. 18, 1941, s. 71-116. 5. F. Sulimierski, B. Chlebowski, W. Walewski [red.], Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. 3, Warszawa 1882, s. 956-957 (hasło Kępa). 6. Bundesarchiv, Hast 14 – Kreis Schröttersburg und Hast 14 – Kreis Waldrode.

Ogórecznik lekarski.

Świeże ślady zwierzęcia.

Wiele rzeczy na wyspie wzbudziło nasze zainteresowanie.


8

Jutta Dennerlein

Niektóre rzeczy trzeba było zbadać dogłębnie.

Czy to szarańczyn strąkowy?

Spadły z drzewa strąk.

drów7: Dla niemieckich władz okupacyjnych mieszkańcy wysp byli bardzo podejrzani, ponieważ wydawali się zbyt niezależni w tych swoich małych domenach. Hitlerowcy nie mogli skutecznie kontrolować tego, co się dzieje na wysepkach. Nie podejrzewali osadników o intrygi polityczne, a raczej o to, że – wbrew zakazom – utrzymywali oni kontakty handlowe z Warszawą. Szmugiel odbywał się rzeką, pod osłoną nocy. A przecież Warszawa znajdowała się wtedy w Generalnym Gubernatorstwie, a więc za granicą. Kontakty handlowe z fabrykami warszawskimi miały długą tradycję. Po ostatniej wojnie Kępa Ośnicka i pobliskie tereny na lewym brzegu Wisły znalazły się w posiadaniu Wojska Polskiego. Na lewym brzegu rzeki świadczą jeszcze o tym betonowe ulice. Położenie wyspy na uboczu widocznie spodobało się wojsku. Dzisiaj wyspa jest dzierżawiona rolnikowi z Ośnicy. Naturalne granice wyspy pozwalają, żeby hodowane tu przezeń świnie mogły sobie swobodnie po niej chodzić. Podczas naszej wędrówki towarzyszyła nam, utrzymująca jednak spory dystans, locha ze swoimi prosiaczkami. W wysokiej trawie widoczne były tylko grzbiety prosiaków. Gdy małe schowały się za palisadą i były bezpieczne, pokazały się świnki dorastające, które były nami bardzo zainteresowane. Na dzisiejszych mapach wyspa występuje tylko pod nazwą Kępy Ośnickiej. Również mieszkańcy prawego brzegu Wisły nie znają już Kępy Tokarskiej. Mówią, że ta wyspa musiała zniknąć dawno temu. Lecz przecież jeszcze w 1945 roku są podawane, jako miejsce urodzenia i zamieszkania, obydwie wyspy, co sprawdził Paweł. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z jedną wyspą i dwiema nazwami. Myślę, że dobrze byłoby, by nazwa „Kępa Tokarska” nadal była używana. Ostatecznie jest to jedyna kępa, która występuje w sztuce teatralnej, autorstwa Fryderyka Ludwika Zachariasza Wernera (1768-1823)8. Tak kończy się nasza wizyta na Kępie Ośnickiej i Kępie Tokarskiej. Nawet połowy nie zobaczyliśmy, lecz mimo to wycieczka była imponująca i pouczająca. Bardzo się cieszę, że Paweł mógł ją zrealizować. Grzegorz zostaje na wyspie, a my już jesteśmy oczekiwani przez jego kuzyna Mariana. On nas zabierze na drugi brzeg rzeki.

7. Autorka użyła tu terminu „der Niedrunger”, pochodzącego od słowa „Niederung” – teren zagłębiony. 8. Z. Werner, Kreuz an der Ostsee [Krzyż nad Bałtykiem]. Akcja tego dramatu, powstałego w 1806 r., częściowo rozgrywa się na Kępie Tokarskiej.


Zachowana piwnica.

Cmentarz na Kępie Ośnickiej.

Resztki muru.

Znaki wycięte na drzewie wskazują poziom wody.

Studnia z 1904 roku.

Ciekawskie świnie.

Czy ta woda jest zdatna do picia?

W drodze do domu.


10 Tomasz Kłoszewski, Sławomir Gajewski Noskowo – klejnot ziemi płońskiej Puszcza [...] ma zostać na wieki wieków, jako las nietykalny, siedlisko bożyszcz starych, po którym Święty Jeleń chodzi – jako ucieczka anachoretów, wielki oddech ziemi i żywa pieśń wieczności! Puszcza jest niczyja – nie moja, ani twoja, ani nasza, jeno Boża, święta! Stefan Żeromski Wielką osobliwością przyrodniczą południowej części powiatu płońskiego jest Rezerwat Przyrody Noskowo. Znajduje się on w gminie Naruszewo i zajmuje obszar 75,79 ha. Na

Mazowszu Płockim, jednym z najsłabiej zalesionych zakątków naszego kraju, to nieduże uroczysko jest jak klejnot w koronie. Stanowi bezcenną pamiątkę po utraconym dziedzictwie bezkresnych mazowieckich puszcz. W typowo rolniczym pejzażu gminy obecne są rozdrobnione i rozrzucone monokultury sośnin, osiągające wiek zaledwie 60 lat. Jedynym większym kompleksem leśnym w sąsiedztwie noskowskiego rezerwatu jest las w rejonie miejscowości Nacpolsk, Stare Naruszewo i Strzembowo. Przecina go droga wojewódzka nr 570, wiodąca z Wróblewa – przez Naruszewo,

Lokalizacja Rezerwatu Przyrody Noskowo na współczesnej mapie topograficznej.


Poranek w Rezerwacie Przyrody Noskowo; fot. S. Gajewski.

Kębłowice – do Czerwińska nad Wisłą. Las jest nasadzenia sztucznego i prowadzi się w nim normalną gospodarkę leśną. Poza tym wyjątkiem pustosz krajobrazu przeplata się, niczym mozaika, z drobnymi laskami olszynowymi i łęgami porastającymi podmokłe zagłębienia terenu, najczęściej wzdłuż cieków. Towarzyszą im ginące na naszych oczach samotne kępy wierzby głowiastej (Salix alba i Salix fragilis). Uroczysko Noskowo objęto ochroną rezerwatową 4 kwietnia 1977 roku.1 Otoczone gruntami rolnymi stanowi przebogatą enklawę rzadkiej flory centralnego Niżu Polski i schronienie dla wielu gatunków zwierząt. O jego wyjątkowości decyduje starodrzew grądu niskiego o jednopiętrowej strukturze, zachowany w podzespołach Tilio-Carpinetum stachyetosum i Tilio-Carpinetum corydaletosum, w wieku 90-130 lat.2 Wspomniany grąd porasta siedlisko lasu wilgotnego, ze zbiorowiskiem drzewostanów jesionowych, olszowych, grabowych i brzozowych. Pośród nich mienią się szczególnym powabem okazy monumentalnych jesionów i grabów, nierzadko osiągające wymiary drzew pomnikowych. Niektóre z nich liczą sobie przeszło dwa wieki! Bez przesady można Rezerwat Noskowo dołączyć do panteonu najcenniejszych obszarów chronionych naszego kraju, z Białowieskim Parkiem Narodowym na czele. Płat lasu, o którym mowa, rośnie w środkowej i wschodniej części rezerwatu na niedużym morenowym wyniesieniu. Stanowi on niejako wododział pomiędzy dwoma strumykami, które tutaj płyną. Jeden z nich, o nazwie „Struga”, wypływa spod Strzembowa, ma 14 km długości i meandruje przez północną część ostoi. Drugi ciek, bezimienny, przepływa przez jej część południową. Dzięki tym ciekom dostrzec można strefowość roślinności wzdłuż ich brzegów. Porasta je dorodny, ponadstuletni, zespół łęgu olszowo-jesionowego 1. Zarządzenie Ministra Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego z dnia 4. 04. 1977 (M.P. Nr 10/1977, poz. 64). 2. Plan urządzenia lasu Nadleśnictwa Płońsk na lata 2013-2022 wg stanu lasu na 1. 01. 2013 r. Program ochrony przyrody. Wiele informacji z tego opracowania zaczerpnięto do niniejszego artykułu.

(Fraxino-Alnetum), składającego się z olsu – olszy czarnej z dużą domieszką jesionu wyniosłego, wiązów szypułkowych i klonu jaworowego. Tym, co najbardziej zachwyci wędrowca podziwiającego majestat leśnego uroczyska, są zdrowe, wysokopienne okazy wspomnianych jesionów. Strzelają śmiało w górę, jak gdyby popisywały się swoją krzepkością. Radośnie wypuszczają wiosenne liście na pierwsze słoneczne ciepło, które je ogrzeje. Ich obecność jest dla przyrodnika czymś krzepiącym, jesion bowiem ustępuje radykalnie z szaty polskich lasów. Sprawcą nieszczęścia jest tzw. choroba spiralna ekosystemów leśnych, której końcowym efektem jest obumieranie drzew zaatakowanych przez patogeny zabójczych grzybów. Choroba jesionowa jest na tyle groźna, że atakuje już młode wyrośla drzewek, zagrażając kolejnym jego pokoleniom. Do tego przyczynia się również dramatyczne osuszanie siedlisk i brak regularnych zalewów wodami opadowymi oraz pochodzącymi z wiosennych roztopów. Nie bez znaczenia są też nieprzemyślane prace melioracyjne, które zakłócają bezpowrotnie cały reżim wodny. W ten sposób osłabione drzewa są narażone na zarażenie wspomnianymi patogenami. Bezpośrednia przyczyna tej choroby dotychczas nie została rozpoznana. Należy mieć nadzieję, że światłe grono płońskich leśników wzięło pod uwagę możliwość matecznego korzystania z puli genowej siewek jesionu z noskowskiej ostoi.3 W rezerwacie widuje się co prawda jesiony porażone przez chorobę grzybową, ale większość sędziwych okazów nadal jest w znakomitej kondycji, bez żadnych oznak choroby. Bez wątpienia to ostatni bezpieczny skrawek zdrowego drzewostanu jesionowego na Mazowszu Płockim. Warto przy okazji wspomnieć, że w Rezerwacie Przyrody Noskowo, na krawędzi strumienia rośnie drugi co do wysokości jesion wyniosły w Polsce! Jego pierśnica wynosi 166 cm, 3. Szansa dla jesiona?, „Echa Leśne” 2013, nr 3 (613), s. 5. Znajduje się tu niewielka wzmianka o plantacji nasiennej jesionu, prowadzonej w Nadleśnictwie Łomża. Rośnie w niej 1,5 tys. drzewek liczących obecnie 15 lat.


12 Tomasz Kłoszewski, Sławomir Gajewski

Rezerwat w różnych porach roku; fot. S. Gajewski.

Łany kokoryczy w lesie grądowym w Noskowie; fot. S. Gajewski.

korona zaś sięga do 39 metrów.4 W czasach dawnych Słowian jesion, obok dębu, należał do drzew, które najczęściej porastało pogańskie święte gaje. Symbolizował słońce i ogień. Uważano, że jego wierzchołek sięga nieba, a korzenie przenikają do podziemi.5 Tutejsze graby o przepięknych kształtach z powodzeniem mogą konkurować z ich wspaniałymi pobratymcami z Rezerwatu Przyrody Nart w Puszczy Kampinoskiej. Przybierają one postać złowrogich staruchów, których konary głośno skrzypią za każdym podmuchem wiatru, jakby chciały przypomnieć potęgę swych młodych lat. Teraz dają cień i wytchnienie tym, którzy chcą je podziwiać. Niezwykle ważnym dopełnieniem biocenotycznym rezerwatu są zbiorowiska łęgów z rodzaju Ficario-Ulmetum. Porastają one skraj lasu. W niektórych miejscach zalega tam stagnujące lustro wód, zasilanych przez płynące cieki i wody podpowierzchniowe. Są one niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania i rozwoju lasów łęgowych. Jak podaje wybitny znawca rodzimej fitosocjologii, Władysław Matuszkiewicz (1921-2013), lasy grądowe stanowiły pierwotnie najistotniejszy komponent krajobrazów roślinnych na nizinnych i wyżynnych obszarach Polski. Grądy dominowały na 60 procentach powierzchni lub też miały swój istotny udział z innymi lasami liściastymi. Las noskowski w wielu fragmentach przypomina prawdziwą puszczę. Jej wskaźnikiem są wiekowe – często próchniejące – giganty, które z czasem obalają się same na dno leśnego runa. Leżące pnie porastane są przez liczne gatunki mchów, porostów i grzybów. Wielkie kłody i ich złamańce tworzą magiczną aurę pierwotnej kniei. Możemy sobie wyobrazić, że potężne wywroty z rozcapierzonymi zwisającymi korzeniami są schronieniem mitycznych istot, które chodzą na zakazane modły do starych bogów, odprawiane wśród leśnej głuszy. Intrygująco prezentują się skupiska kamieni, które ciągną się tu niczym alejki zbudowane z kocich łbów, osiągając szerokość do trzech metrów. Ciągi nieregularnych i porosłych mchami kamieni, ocienione przez piękne okazy dębu szypułkowego, biegną niekiedy 100-150 m w głąb uroczyska. Przypominają tajemnicze budowle z okresu neolitu, których na ziemi płońskiej jest więcej. Jak wieść gminna niesie, mogły to być obiekty wyznaczające granice między jedną a drugą posiadłością ziemiańską. Pytanie tylko, czemu tak głęboko w lesie? Może warto byłoby to sprawdzić? Rezerwat Przyrody Noskowo porasta typowa dla siedlisk grądowych warstwa krzewiasta. Należy do nich leszczyna pospolita, dereń świdwa, czeremcha zwyczajna oraz rośliny chronione prawem: kruszyna pospolita, kalina koralowa, 4. Najwyższy jesion wyniosły w Polsce rośnie w rezerwacie ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego i liczy sobie 42 m wysokości (informacja ustna przewodników parku, Janusza Korbela i Arkadiusza Szymury). Autorzy niniejszego artykułu twierdzą, iż noskowski jesion jest najwyższym żywym jesionem na Mazowszu i drugim w kraju. 5. L. Matela, Tajemnice Słowian. Poznaj sekrety słowiańskich przodków, Białystok 2005, s. 96-97.


porzeczka czarna i wawrzynek wilczełyko. Kiedy las jest jeszcze nagi i bezlistny, w uroczysku następuje masowy zakwit roślinności zielnej nazywanej „geofitami”. Powstaje wtedy różnokolorowy dywan ścielący się aż po najdalsze puszczańskie zakątki. Apogeum jego wzrostu następuje z początkiem marca i może trwać, w zależności od warunków pogodowych, do pierwszej połowy kwietnia, czasem dłużej. Wówczas można się nasycić widokiem kwitnących zawilców gajowych, gajowców żółtych, uraczyć oczy ziarnopłonami wiosennymi, miodunkami ćmami czy baśniowo wyglądającymi kokoryczami. Tutaj rosną jej dwie odmiany, fioletowa i biała. Wczesnowiosenne runo Rezerwatu Noskowo to także przylaszczka pospolita, gwiazdnica gajowa i wielkokwiatowa, niecierpek pospolity, piżmaczek wiosenny, marzanna wonna, groszek wiosenny, kopytnik pospolity, śledziennica skrętnolistna, knieć błotna i ciekawy czworolist pospolity, porastający podmokłe części lasu, wraz ze złocią żółtą. Tu nader powabny i dość liczny. Flora geofitów z początkiem lata traci liście, pozostałe zaś części roślin przeczekują w utajonej formie w glebie, w postaci cebulek, bulw i kłączy. I tak do kolejnej wiosny. Z uwagi na fakt, że chroniona ostoja przyrody położona jest na uboczu szlaków komunikacyjnych, nie dosięgła jej niszcząca antropopresja. Dzięki temu roślinności runa leśnego nie zagroziło zadeptanie i zaśmiecenie, tudzież nielegalne pozyskiwanie chronionej flory. O tym, jak bardzo naturalny charakter ma Noskowo, świadczy występowanie we wschodniej części lasu pasożytniczej rośliny o nazwie „łuskiewnik różowy”. Jej intrygujący i do dnia dzisiejszego nie poznany do końca aspekt rozmnażania, budzi zaciekawienie u wielu botaników. Roślina zajmuje jedno stanowisko o powierzchni zaledwie 50 metrów kwadratowych. Ta bezzieleniowa bylina, rzadki element flory naszych lasów, pasożytuje na korzeniach drzew, głównie na olszy, wiązie, grabach czy leszczynie. Pobiera substancje odżywcze z drewna, zatem nie zabija swojego żywiciela. Podziemne kłącze tego gagatka wyrasta dopiero po 10 latach swojego rozwoju w postaci pędu. Ów pęd nadziemny, pokryty różem łusek niczym mięciutki pancerz, kwitnie i owocuje wtedy w pełnej krasie. Jego kwiaty zapylane są przez trzmiele, nasionka zaś roznoszone przez mrówki. Ciekawostką jest fakt, że stare, dwudziestoletnie, kłącze może mieć do 150 cm długości! Występowanie łuskiewnika różowego w grądach i łęgach stanowi o wykształconej już szacie roślinnej lasu i bezwzględnie zasługuje na ochronę prawną. W dodatku jest to piękna roślina towarzysząca wspomnianym wyżej geofitom. Uroczysko w Noskowie to nie tylko sędziwe starodrzewia, bagienne dale gonnych pni, zapach kwitnącego kwiecia. To także ginące gatunki zwierząt i owadów. Podczas obserwacji zanotowano niedużą grupkę saren, nieliczną populację zająca,

Jesion mocarz; fot. M. Siwanowicz. Wykrot jesiona; fot. S. Gajewski.


14 Tomasz Kłoszewski, Sławomir Gajewski

ukrywające się stadko dzików, przechodzącego sporadycznie łosia (wieść gminna), a ponadto ślady bytności bobra na ciekach rezerwatu. W rolniczej krainie rezerwat stanowi schronienie i nieocenioną bazę pokarmową dla tutejszej zwierzyny. Z awifauny należy podkreślić obecność dzięcioła czarnego i jego zielonosiwego kuzyna. Żerują tu pełzacze, sikory, nad strumieniami rudziki, strzyżyki, słowiki, zalatuje bocian czarny (lęgu nie stwierdzono) i muchołówki. Z ptaków drapieżnych występuje puszczyk, myszołów zwyczajny, jastrząb i krogulec. Rzecz jasna są to gatunki odnotowane wybiórczo. Z uwagi na dziuplaste drzewa i spękania w korze, możliwa jest bytność leśnych gatunków nietoperzy. Ozdobą podmokłości rezerwatu są płazy i gady: rzadka rzekotka drzewna, ginący kumak nizinny, ropucha szara, a także traszka grzebieniasta i niegroźny zaskroniec. Ze świata owadów zasiedlających noskowski las koniecznie trzeba wymienić pachnicę dębową. Chrząszcz ten jest reliktem pierwotnych puszcz, które porastały ongiś tereny całego Mazowsza. Do życia i rozwoju potrzebuje on ciepłych liściastych lasów mieszanych, zbliżonych cechami do naturalnych. Wymaga starych i nadal żywych dziuplastych drzew, które zasiedla. Lubi stojące ponadstuletnie jesiony, wierzby i dęby. Tam, na różnych wysokościach pni, od poziomu poniżej szyi

Miodunka ćma; fot. S. Gajewski.

korzeniowej, aż po dziuple na wysokości 20 metrów, żeruje w pruchniskach i blisko matczynego otworu dziupli. Jak ważne są to wymagania, niechaj zaświadczy fakt, że cykl rozwojowy pachnicy trwa ponad 3-4 lata. W prawdziwej kniei, gdzie szkodliwa gospodarcza działalność człowieka nie zakłóca odwiecznego rytmu natury, taki stan jest czymś zupełnie normalnym. I puszcza radzi sobie świetnie bez jego pomocy! Rezerwat Przyrody Noskowo to prawdziwy klejnot ziemi płońskiej. Umiejscowiony w widłach Wisły i Wkry, nie ma sobie równych pod względem stopnia zachowanej dzikości. Wylesiony obszar północno-zachodniego Mazowsza na tle tego rezerwatu jawi się dramatycznie ubogo. Chociaż oficjalnie jest rezerwatem częściowym, to na jego terenie nie prowadzi się żadnej gospodarki leśnej. W praktyce mamy do czynienia z ochroną ścisłą, która jest najodpowiedniejszym sposobem ochrony tego wyjątkowo cennego lasu. W takich warunkach pozbawiona ludzkiej presji przyroda może pokazać cały swój twórczy potencjał. Niezakłócone procesy biologiczne przebiegają tak jak działo się to przez tysiąclecia, zanim człowiek nie ogłosił się samozwańczo panem, czy raczej tyranem, wszelkiego życia. Nie wolno nam utracić tego skrawka ojczystej przyrody. Nie ryzykujmy, aby duchowe zubożenie całkowicie pogrążyło nas w otchłani znieczulenia.

Łuskiewnik różowy; fot. S. Gajewski.


Czworonożni bywalcy Rezerwatu Przyrody Noskowo: sarna i łoś; fot. B. Perlikowski.

Jeżeli znikną nietknięte enklawy zielonej wolności natury, takie jak ta w Noskowie, pozostaną tylko złudzenia pochodzące ze sztucznego świata betonu i szkła. Jak bardzo ten problem się nasila, przekonują otaczające zewsząd noskowski rezerwat myśliwskie ambony. Straszydła te są niczym budki strażnicze pilnujące więźniów obozu koncentracyjnego. Chciwość i ludzka pycha sprawiają, że nawet tutaj przyrodzie i jej mieszkańcom nie daje się chwili spokoju. To bardzo smutne. Kamienna „aleja” ocieniona przez dorodne dęby szypułkowe; fot. M. Siwanowicz.

Namawiamy gorąco czytelników „Naszych Korzeni” do obejrzenia cudowności tej zielonej wyspy. Pielgrzymujcie tam jak do najświętszego sanktuarium przyrody. I wsłuchujcie się w siebie. To przygoda jakich mało. Autorzy artykułu dziękują kolegom Adamowi Dariuszowi Kotkiewiczowi i Markowi Siwanowiczowi za wsparcie logistyczne w dotarciu do rezerwatu i za cierpliwość podczas dokonywanej inwentaryzacji przyrodniczej obiektu.

Strumień Struga w Rezerwacie Przyrody Noskowo; fot. M. Siwanowicz.


16

Sławomir Gajewski

Fotografie autora

Wodospady na Rosicy

R

zeka Rosica, o długości zaledwie 9 km, wypływa z okolic Stróżewka w gminie Radzanowo. Począwszy od Nowego Boryszewa przeciska się nieśmiało w płytkim zagłębieniu pośród monotonnych łąk i pól, w szacie roślinnej bardzo już przekształconej przez człowieka. Nieopodal Imielnicy żłobi w krawędzi wysoczyzny głęboki i stromy wąwóz. Uchodzi do Wisły w prastarej wsi Ośnica, dziś stanowiącej część Płocka.

Najpiękniejszym pod względem krajobrazowym i zarazem mało poznanym od strony przyrodniczej jest środkowy i dolny odcinek rzeczki. Strome zbocza jaru, poprzetykane mniejszymi pagórkami i dolinkami, ocienia łęg z drzewostanu jesionowo-olszowego (Fraxino-Alnetum), z dużą domieszką wierzby (białej i kruchej) oraz topoli. Wiek najstarszych płatów lasu w dolinie oceniam na 70-80 lat. Ozdobą są pojedyncze okazy grabu zwyczajnego, zajmujące zbocza parowu,


a także potężne topole czarne. Zapewne jest to wynik oddziaływania Wisły na przyrodę jaru. Zauważa się powolny zanik jesionu wyniosłego na rzecz gatunków łąkowych. Warstwę krzewiastą łęgu w bliskości strumienia porastają takie zbiorowiska roślinne, jak bez czarny, czeremcha pospolita, trzmielina europejska, leszczyna zwyczajna. Na skraju lasu napotkamy krzewy tarniny, głogu, róży, rzadziej ligustru. W pełni lata tworzą one gąszcz naprawdę trudny do przebycia. Rzeczka Rosica płynie w jednej z czterech dolinek erozyjno-denudacyjnych w obrębie płockiej skarpy, w których toczą swe wody prawobrzeżne dopływy Wisły.1 Wyróżnia ją obfita sieć źródlisk, młak2 i podskórnych wysięków zasilających strumień. Wypływają one ze skarpy i licznych obrywów zboczy. Nurt cieku o kamienistym dnie przypomina tu górski potok, którego dziełem są efektowne twory w postaci wodospadzików i niskich progów. Urozmaicają je powalone złomy wykrotów, leżące w poprzek cieku pnie drzew i korzenne zatory sprzyjające powstawaniu wspomnianych wyżej mikroform wodnych. Ponieważ strumień niestrudzenie formuje na dnie jaru zakola, meandry oraz podcięcia brzegów, liczba i wielkość progów ciągle się zmienia. Jest to także uwarunkowane stanami pogodowymi, zwłaszcza obfitymi opadami deszczu, wiosennymi roztopami, ale i letnimi suszami. Najwyższy wodospad, zanotowany w lutym 1996 roku, miał 60-65 cm wysokości i ponad 4 m szerokości. Wysokość pozostałych waha się w granicach 15-25 cm. Warto podkreślić, że wodospady na Rosicy są wcale liczne. Tylko na długości dwóch kilometrów zanotowałem ich jedenaście. Tworzą one swoisty mikroklimat dla podwodnej flory i są źródłem rozwoju dla wielu mikroorganizmów, np. jętek. Do dziś w pobliżu progów chętnie żerują małe gatunki ptaków, np. waleczne rudziki i niepozorne strzyżyki. 1. Pozostałe trzy to: jar Brzeźnicy, dolinka niedużego cieku o nazwie „Mała Rosica” i jar rzeczki Gulczewki w Jarze Pisencja w granicach osiedla Płock Imielnica. 2. Młaka – powierzchniowy wypływ wód podziemnych, zwykle zabagniony, często porośnięty roślinnością bagienną.

Korzystają one z kryjówek w korzeniach powalonych olch, czasem lokując w nich swoje lęgi. Ciekawostką jest także obecność sikor, kowalików i – zimą – raniuszków kryjących się za ścianą wodospadu, gdzie się opłukują i zażywają krótkich kąpieli. Dla miłośnika ptaków to widoki bezcenne. Swoje siedliska znajduje tu lądowy ślimak winniczek, ciekawa mykoflora grzybów i mchów, a nawet drobna ichtiofauna ryb, której z roku na rok, niestety, ubywa. Poniżej progów szybki prąd rzeczki aż kipi, sięgając z dużą mocą żwirowatego podłoża i solidnie go dotleniając. Dalej zatrzymuje się nagle na zwaliskach starych gnijących kłód, gdzie swoje miejsca od-


18

Sławomir Gajewski

poczynku mają zaskroniec i jaszczurki: zwinka i żyworódka. Obecnie gady te są już tutaj rzadkością. Podczas wysokich wezbrań ciek niesie z sobą rumosz denny, zbutwiałe szczątki organiczne i zalegające w jego trzewiach zatory z drzew. Wówczas wiele niskich progów ulega zniszczeniu, by po jakimś czasie powstać w innych miejscach rzeczki. Jeśli ktoś pragnie ujrzeć je w pełnej krasie, polecam okres zimowy, gdy śnieżny całun bieli dodaje dolince Rosicy baśniowej aury. Można wtedy przysiąść i porozmyślać, upajając się wyjątkowością lasu olszowego albo misternymi budowlami bobrzych tam w ujściowym odcinku jaru. Wodospady na rzeczce Rosicy przypominają nieco krajobrazy znane wytrawnemu turyście z obszarów wyżynnych, choćby z Roztocza. Okazuje się, że w generalnie nizinnym mazowieckim pejzażu niektóre dolinki rzeczne, takie jak ta tutaj opisywana, mogą mile zaskoczyć obecnością naturalnych uskoków, piaszczystych usypisk w korycie cieku, tudzież swą dzikością. Sama natura tworzy takie krajobrazowe cudeńka. Dolina Rosicy podlega ochronie krajobrazowej dzięki utworzeniu Zespołu Przyrodniczo-Krajobrazowego Jar Rosicy. Obejmuje on obszar około 40 ha, w granicach miasta Płocka, w dzielnicy Podolszyce.3 3. Uchwała Rady Miasta Płocka o utworzeniu Zespołu Przyrodniczo-Krajobrazowego Jar Rosicy (uchwała nr 998/XLIX/z dnia 29 stycznia 2002 r.).

Niestety, od jakiegoś czasu postępuje degradacja i niszczenie niektórych fragmentów doliny. Przejawia się to w coraz większym zaśmiecaniu jaru i nielegalnym wysypywaniu ziemi i gruzu z pobliskich budów bloków mieszkalnych i domów jednorodzinnych.4 Ten niepokojący stan zaniechania ochrony przyrody trwa od lat. Najbardziej wstrząsający widok miłośnik przyrody ujrzy na lewym brzegu rzeczki, gdzie strome zbocze, porośnięte wspaniałym drzewostanem grabowym (w Płocku to wielka rzadkość!), jest nieubłaganie niszczone przez wandali rozjeżdżających go na motocyklach enduro. W tym rejonie wszelkie ptactwo i zwierzyna zostały pozbawione schronienia i warunków do rozrodu, a piękne zbocze jest narażone na erozję i obsuwanie się ku strumieniowi. Przedstawiony tu opis jaru Rosicy jest pokłosiem moich wieloletnich obserwacji i badań przyrodniczych. W niniejszym artykule skupiłem się tylko na urokliwych wodospadach, które niewielu mieszkańcom Płocka dane było podziwiać. Mam nadzieję, że w ten sposób zainteresuję płocczan losami doliny, co powinno przyczynić się do jej skuteczniejszej ochrony. Cudze chwalimy, swego nie znamy.

4. Taka sytuacja ma miejsce m.in. na wysokości ulic Czwartaków i Zubrzyckiego na osiedlu Podolszyce Południe oraz na przedłużeniu lokalnych uliczek Orzechowej, Śliwowej i Chmielnej w Imielnicy.


Justyna Orłowska Kilka słów na temat schyłkowopaleolitycznego harpuna z Rękawczyna

W

ystępowanie zabytków z kości i poroża na pradziejowych stanowiskach europejskich jest jednym z bardziej interesujących świadectw złożonej i bogatej wytwórczości ówczesnej ludności. W przypadku ziem polskich przedmioty tego typu stanowią stosunkowo niewielki odsetek odnajdywanych wytworów, szczególnie w porównaniu z liczbą wyrobów z surowców kamiennych. Wiele tego typu artefaktów odkrywanych jest przypadkowo, najczęściej poza ich pierwotnym kontekstem archeologicznym, mamy wtedy do czynienia z tzw. znaleziskami luźnymi (m.in. Galiński 1986). Do takich znalezisk należy m.in. harpun rogowy z Rękawczyna, gm. Gozdowo (ryc. 1), znajdujący się w zbiorach Działu Archeologii Muzeum Mazowieckiego w Płocku.

Harpun Prezentowany zabytek został znaleziony w 1931 roku w miejscowości Rękawczyn, stan. 33, pow. sierpecki, podczas wydobywania torfu (Antoniewicz 1953). Ze względu na brak bardziej szczegółowych informacji na temat warunków jego zalegania, względna chronologia zabytku została ustalona w oparciu o analogiczne znaleziska z terenów Niżu Europejskiego, co uplasowało go w gronie harpunów wiązanych ze społecznościami schyłkowopaleolitycznymi (Kozłowski 1977; Galiński 1986; 2013). Harpun będący przedmiotem niniejszego opracowania jest bardzo dobrze zachowany. Jego powierzchnię pokrywa charakterystyczna brązowa patyna torfowa. Zabytek ma wyodrębnioną symetryczną podstawę i jeden rząd masywnych zadziorów w liczbie trzech, charakteryzujących się „zwisającym”, prawie trójkątnym, kształtem o lekko łukowatej linii górnej. W przekroju jest on czworoboczny. Na bokach trzonu przy podstawie, jak i niemalże na całej długości jego tylca, widnieje zdobienie w postaci zygzaka. Okaz wykonany jest z poroża renifera (Antoniewicz 1953; Galiński 2013). W literaturze przedmiotu klasyfikowany jest on jako harpun jednorzędowy typu hawelańskiego, typ nr 12A wg J. G. D. Clarka (1936, s. 117), typ nr 12A1 wg S. K. Kozłowskiego (Kozłowski 1977) i typ Surbajny-Rękawczyn wg T. Galińskiego (1986; 2013). Z terenów Niżu Polskiego analogiczne zabytki odkryto na jedenastu stanowiskach (ryc. 2): Surbajny (fragment), Barniewice (fragment), Międzychód (fragment), Złotów (fragment, ornamentowany), Biskupin (fragment), Łukomie-Kolonia (fragment, ornamentowany), Barnowo (fragment), Krępkowice (fragment, ornamentowany), Łęgno (ornamentowany),

Ostrowo (fragment) i Nowe Juchy (Galiński 1986; 2013). Występowanie tego typu form jest ograniczone na naszych ziemiach do obszaru Kujaw, Pomorza, Mazowsza i Mazur. Omawiany harpun ma 14,5 cm długości, średnia szerokość trzonu to ok. 9 mm. Odległość pierwszego dolnego zadziora od podstawy wynosi ok. 4 cm, odstępy zaś między poszczególnymi zadziorami wynoszą od 10 do 13 mm. Pod względem chronologicznym harpuny jednorzędowe z wyodrębnionym trzonem, m.in. ze względu na swoje cechy surowcowo-morfologiczne i występujące na nich zdobienia (zygzaki, jodełki, rzędy krótkich, skośnych nacięć i krótkie nacięcia poziome ułożone w słupki), są łączone z późnym paleolitem, a dokładniej ze społecznościami technokompleksu z liściakami (okres Dryasu III i okres preborealny, 11 000 – 9000 BP; m.in. Galiński 1986; 2013). W przypadku zachodniego Pomorza i Mazowsza możliwe jest również łączenie ich z ugrupowaniami tylczakowymi (Płonka 2012, s. 110).

Ryc. 1. Harpun z Rękawczyna, stan. 33; rys. B. Kowalewska.


20

Justyna Orłowska

Ryc. 2. Rozprzestrzenienie harpunów typu Surbajny-Rękawczyn na Niżu Polskim (za: Galiński 2013). 1. Nowe Juchy, pow. ełcki; 2. Barniewice, pow. kartuski; 3. Surbajny, pow. iławski; 4. Barnowo, pow. bytowski; 5. Międzychód, pow. iławski; 6. Ostrowo, pow. ostródzki; 7. Krępkowice, pow. lęborski; 8. Złotów, pow. złotowski; 9. Biskupin, pow. żniński; 10. Łukomie-Kolonia, pow. sierpecki; 11. Łęgno, pow. olsztyński.

Przeznaczenie i funkcja harpunów Głównym zadaniem harpuna jest penetracja w ciele zwierzyny, która umożliwia jej zabicie, unieszkodliwienie i pozyskanie. Przykłady etnograficzne (Leroi-Gourhan 1945, s. 55) wskazują, że harpun jest zarezerwowany dla średnich i dużych zwierząt wodnych, ssaków, ryb i gadów. Broń ta ma ostrze (zaopatrzone w zadziory), które jest uwalniane z drzewca w momencie kontaktu z ofiarą (ryc. 2). Często jest ono dodatkowo połączone z drzewcem za pomocą sznura bądź rzemienia, co umożliwia w pewnym sensie zachowanie kontroli nad rannym/zabitym zwierzęciem. Ostrze łączy się z drzewcem rozszerzoną lub przedziurawioną podstawą. Przypuszcza się, że społeczności późnopaleolityczne wykorzystywały harpuny w ten sam sposób, a różnice w budowie harpunów (formy jedno- i dwurzędowe) wskazywały na mnogość gatunków zwierząt stanowiących cel polowania, zróżnicowanych co do wielkości i drapieżności (Julien 1982, s. 148).

Zagadnienia technologiczne Metody obrabiania materiałów kostnych tworzą ciąg czynności zwany „łańcuchem operacji” (z fr. chaine operatoire), podobnie jak ma to miejsce w przypadku obróbki surowców kamiennych (m.in. Leroi-Gourhan 1965). Ów łańcuch, obejmujący wszelkie etapy przetwarzania i użytkowania surowca, pozwala na umiejscowienie niemal każdego wyrobu w technicznym kontekście. Oczywiście należy pamiętać, że w przypadku harpuna z Rękawczyna, dysponujemy formą skończoną, stąd też wiele zabiegów technologicznych, chociażby tych wynikających z pozyskania odpowiednich wymiarów płytki z poroża, stanowiącej bazę dla analizowanej formy, jest dla nas nieczytelnych ze względu na silne jej przetworzenie.

Ze względu na stan zachowania omawianego harpuna, w tym m.in. z uwagi na utrudnienia w czytelności wielu śladów wynikających z pokrycia zabytku substancjami konserwującymi, na okazie udało się wyróżnić tylko pojedyncze ślady będące pozostałością po konkretnych zabiegach technologicznych.1 Zaliczyć do nich należy m.in. ślady intensywnego strugania całej powierzchni narzędzia, widoczne pod postacią płaszczyzn nadających zadziorom kształt wielościenny, a także jako swego rodzaju faliste powierzchnie obejmujące w głównej mierze przestrzenie między poszczególnymi zadziorami. Wiele z zaobserwowanych śladów charakteryzuje się obecnością tzw. chatter-marks (m.in. Luik 2011), tj. pojedynczych prostopadłych linii ułożonych w jednakowych odstępach od siebie (ryc. 3A). Ślady te powstają w wyniku silnego dociskania narzędzia albo trzymania go pod dużym kątem do obrabianego surowca (zazwyczaj słabo rozmiękczonego), przez co wpada ono w wibrację powodującą często „podskakiwanie” narzędzia. Na harpunie można wyróżnić również ślady związane z wykonywaniem jego podstawy, które tu są świadectwem po nacinaniu/napiłowywaniu poroża w tym miejscu, w celu wyodrębnienia podstawy od trzonu i usunięcia zbędnego materiału (ryc. 3B). Widoczne na harpunie zdobienie składa się z kilku elementów. Po obu stronach bocznych trzonu (bliżej podstawy) widoczny jest motyw zygzaka o długości około 2 cm. Linie tworzące zdobienie zostały wykonane w wyniku wielokrotnego nacinania, a tym samym pogłębiania/poszerzania danej linii (ryc. 3C). Nieco odmienny charakter mają linie tworzące 1. Obserwacje przeprowadzone zostały przy użyciu zestawu mikroskopowego Zeiss™ SteREO Discovery V8, który pozwala na uzyskiwanie powiększeń obiektywowych do 80× i zaopatrzony jest w aparaturę do cyfrowego przetwarzania obrazów.


zygzak ciągnący się przez blisko 9 cm na górnej powierzchni trzonu. W tym wypadku motyw ten wydaje się być wykonany zdecydowanie bardziej starannie, same linie zaś są szersze i zdają się być wykonane za pomocą rycia (ryc. 3D). Na powierzchni harpuna, a dokładniej na jego zadziorach, można wyróżnić jeszcze inne pojedyncze linie. Należą do nich m.in. pary nacięć widoczne po obu stronach środkowego zadziora harpuna (ryc. 3E), które są stosunkowo głębokie, a ich przekroje poprzeczne są V-kształtne. Innym przykładem nacięć są te widoczne bliżej wierzchołka i obejmujące trzon i część powierzchni pierwszego zadziora (ryc. 3F). Ślady te są zdecydowanie dłuższe, ale i delikatniejsze (płytsze), aniżeli te opisane wyżej. Oba typy zaobserwowanych nacięć z pewnością stanowiły istotny element całej kompozycji.

Podsumowanie Badania nad tzw. znaleziskami luźnymi dają możliwość ponownej analizy zabytków „archiwalnych”, które dotychczas funkcjonowały w literaturze przedmiotu przeważnie w kontekście ich typologii. Harpun z Rękawczyna należy z pewnością do znalezisk wyjątkowych, harpuny z tego okresu są bowiem w większości przypadków pozbawione ornamentu (Płonka 2012, s. 109). Egzemplarze zdobione są reprezentowane na Niżu Polskim wyłącznie przez pojedyncze formy (Kozłowski 1977). Należy przy tym podkreślić, że wytwory omawianego typu charakteryzuje duża zbieżność występujących na ich powierzchniach wątków zdobniczych. Najbliższymi analogiami dla zdobień widocznych na harpunie z Rękawczyna wydają się być te na okazach ze Złotowa (ryc. 2.8) i Łęgna (ryc. 2.11). W pierwszym przypadku mamy do czynienia z bardzo zbliżonym ornamentem w postaci zygzaka, występującym m.in. na jego trzonie. Z kolei w przypadku harpuna z Łęgna można zaobserwować zbieżność w umiejscowieniu i charakterze nacięć obecnych na zadziorach wytworu. Harpun z Rękawczyna stanowi bardzo istotny przejaw myśli technologicznej i symbolicznej społeczności schyłkowopaleolitycznych bytujących na naszych ziemiach. Jest on ponadto jednym z niewielu zachowanych egzemplarzy odkrytych przed drugą wojną światową. W wyniku zawieruchy wojennej wiele unikatowych zabytków tego typu zaginęło bezpowrotnie i jest znanych tylko dzięki danym archiwalnym (m.in. Galiński 2013). Tym bardziej warto poznać historię tego liczącego sobie kilka tysięcy lat zabytku.

Podziękowania Składam serdeczne podziękowania panu Dyrektorowi Muzeum Mazowieckiego w Płocku Leonardowi Sobierajowi i panu Zbigniewowi Miecznikowskiemu z Działu Archeologii za udostępnienie harpuna z Rękawczyna do moich badań i za wszelkie udzielone na jego temat informacje.

Ryc. 3. Przykładowe fotografie śladów technologicznych na harpunie z Rękawczyna; fot. J. Orłowska. A – ślady strugania i towarzyszące im chatter-marks; B – ślady cięcia przy podstawie; C – zbliżenie na motyw zygzaka widoczny na boku harpuna; D – zbliżenie na motyw zygzaka widoczny na stronie górnej okazu; E – zbliżenie na krótkie, równoległe względem siebie, nacięcia widoczne na środkowym zadziorze; F – zbliżenie na nacięcia obejmujące trzon i pierwszy zadzior od wierzchołka.

Bibliografia J. Antoniewicz, 1953 – Epipaleolityczny harpun znaleziony w Rękawczynie, pow. Sierpc na półn. Mazowszu, „Sprawozdania PMA”, t. 5, z. 1-2, s. 31-37. J. G. D. Clark, 1936 – The Mesolithic Settlement of Northern Europe, Cambridge. T. Galiński, 1986 – Późnoplejstoceńskie i wczesnoholoceńskie harpuny i ostrza kościane i rogowe na południowych wybrzeżach Bałtyku między ujściem Niemna i Odry, „Materiały Zachodniopomorskie”, t. 32, s. 7-69. T. Galiński, 2013 – Typological, chronological and cultural verification of Pleistocene and early Holocene bone and antler harpoons and point from the southern Baltic zone, „Przegląd Archeologiczny”, t. 61, s. 93-144. M. Julien, 1982 – Les harpons magdaléniens. Supplément à Gallia Préhistoire, Paris. S. K. Kozłowski, 1977 – Jednorzędowe harpuny typu hawelańskiego w basenie Morza Bałtyckiego, „Archeologia Polski”, t. 22, s. 73-95. A. Leroi-Gourhan, 1945 – Évolution et techniques, Paris. A. Leroi-Gourhan, 1965 – Préhistoire de l’art occidental, Paris. H. Luik, 2011 – Material, technology and meaning: antler artefacts and antler working on the eastern shore of the Baltic in the Late Bronze Age, „Estonian Journal of Archaeology”, t. 15, s. 32-55. T. Płonka, 2012 – Kultura symboliczna społeczeństw łowiecko-zbierackich środkowej Europy u schyłku paleolitu, Wrocław.


22

Przemysław Nowogórski Kościół w Szczawinie Kościelnym – dzieło dwóch architektów

N

a dziedzictwo kulturowe składają się nie tylko znane i powszechnie odwiedzane obiekty, ale również te mniej znane, położone poza uczęszczanymi szlakami turystycznymi. Są one godne uwagi, gdyż świadczą o przeszłości danego miejsca i jego dawnej świetności. Często stanowią też ważne dzieła artystyczne. Niewątpliwie do takich miejsc należy kościół w Szczawinie Kościelnym, wsi położonej około 12 kilometrów na południowy wschód od Gostynina. Pierwotnie był on częścią klasztornego założenia franciszkanów-reformatów. Dziś stoi samotnie, jedynie z niewielkim fragmentem wschodniego skrzydła dawnego klasztoru. Jest dziełem dwóch architektów – Isidora Affaitatiego i Hilarego Szpilowskiego – i pochodzi z XVII i XVIII wieku. Tym samym łączy w sobie dwie artystyczne epoki – barok i klasycyzm.

Ordo Fratrum Minorum Strictioris Observantiae S. Francisi Reformatorum, czyli reformaci Historia zakonu franciszkańskiego jest dość skomplikowanym zagadnieniem, zwłaszcza gdy chodzi o wszelkie ruchy reformistyczne. Niemal natychmiast po śmierci Franciszka z Asyżu (1226 r.) w założonym przez niego w roku 1209

zakonie pojawiły się różnice w interpretacji ślubu ubóstwa. Coraz jaskrawiej krystalizowały się dwa nurty: obserwancki i konwentualny. Ten pierwszy nakazywał ścisłe przestrzeganie Reguły zakonu i zaleceń Testamentu Franciszka. Natomiast konwentualizm zakładał bardziej liberalne podejście zarówno do własności kościołów i klasztorów, jak i posługiwania się pieniędzmi. Przez kilka wieków trwały spory obserwantów ze zwolennikami konwentualizmu.1 W 1517 roku papież Leon X usankcjonował podział na trzy odrębne zakony franciszkańskie: Zakon Braci Mniejszych Obserwantów (jako kontynuatora dzieła Franciszka z Asyżu), Zakon Braci Mniejszych Konwentualnych i Zakon Braci Mniejszych Kapucynów. W ramach gałęzi obserwanckiej nadal dochodziło do przemian i rodzenia się oddolnych ruchów reformistycznych. Około połowy XVI wieku powstały kolejne ugrupowania obserwanckie, a wśród nich Zakon Braci Mniejszych Ściślejszej Obserwancji Reformatów. Pierwsze próby sprowadzenia reformatów do Polski w początkach XVII wieku zakończyły się niepowodzeniem. Dopiero zaangażowanie szlachty małopolskiej i przychylność króla Zygmunta III umożliwiły powstanie pierwszego klaszto1. H. E. Wyczawski, Krótka historia Zakonu Braci Mniejszych, [w:] H. E. Wyczawski [red.], Klasztory bernardyńskie w Polsce w jej granicach historycznych, Kalwaria Zebrzydowska 1985, s. 581-671.

Lokalizacja Szczawina Kościelnego na współczesnej mapie topograficznej, skala 1:100 000.


ru reformackiego na ziemiach polskich, w 1622 roku, w Zakliczynie nad Dunajcem. W krótkim czasie powstawały kolejne placówki reformackie w Małopolsce i Wielkopolsce.2 Można było wówczas stworzyć ramy organizacyjne dwóch prowincji: małopolskiej w Krakowie i wielkopolskiej w Poznaniu. Ta druga, pw. św. Antoniego z Padwy, objęła swoim zasięgiem również Mazowsze. Warto wspomnieć, że wiele pierwszych klasztorów reformackich w Polsce powstawało w pobliżu ośrodków różnowierczych, zwłaszcza braci polskich.3 Nuncjusz apostolski w Polsce Cosima de Torres napisał w liście do papieża, że heretycy polscy z wielkim zbudowaniem zapatrują się na ojców reformatów, którzy przy wzorowym postępowaniu nic innego nie mają na celu, tylko chwałę Bożą.4 Wczesne kościoły i klasztory reformackie odznaczały się skromnością, a nawet ubóstwem. Zalecały to postanowienia kapituły zakonnej obradującej w Zakliczynie w 1623 roku. Niewielkich rozmiarów budynki wznoszono z drewna, techniką szachulcową, co wyraźnie zanotował Adam Jarzębski w swoim opisie Warszawy z roku 1642.5 Po dziś dzień jedynie w Polsce tradycyjnie używana jest nazwa „reformaci”. Pod koniec XIX wieku papież Leon XIII zjednoczył w jeden Zakon Braci Mniejszych wszystkie gałęzie obserwanckie franciszkanów. Skomplikowane dzieje zakonu na ziemiach polskich pod zaborami, głównie austriackim, przyczyniły się do funkcjonowania nawet obecnie dwóch niezależnych prowincji obserwanckich (bernardyńskiej i reformackiej), prawie na pokrywającym się terytorium.

Fasada kościoła w Szczawinie Kościelnym, styczeń 2016; fot. Z. Miecznikowski.

Isidoro Affaitati – królewski architekt z Lombardii Isidoro Affaitati urodził się w Albogasio, niewielkim mieście w gminie Valsolda na terenie Lombardii (nad jeziorem Lugano), 25 grudnia 1622. Był jednym z ośmiorga dzieci Domenica Affaitatiego i jego żony, Lucii Ferrari. Już jako osiemnastoletni młodzieniec rozpoczął karierę wojskową – oficera inżynierii (architekta wojskowego) w armii cesarskiej. W 1640 roku Isidoro ożenił się z Francescą Barerą, a pod koniec tego roku urodził się jego pierworodny syn Domenico, późniejszy kupiec warszawski. W sumie architekt doczekał się czterech synów i jednej córki. Najmłodszy z nich, Isidoro Tomaso (urodzony w lutym 1659), również był królewskim architektem w Rzeczypospolitej.6 2. A. H. Błaszkiewicz, Powstanie małopolskiej prowincji reformatów (1587-1639), „Nasza Przeszłość”, t. 14, 1961, s. 71-85 (tu również o problemach początków obecności reformatów w Polsce). 3. Zob. np. H. Błaszkiewicz, Antyariańska działalność franciszkanów-reformatów w Zakliczynie, [w:] P. Nowogórski, D. Skalska-Cygan [red.], Arianie i socynianizm w kulturze europejskiej, Zakliczyn 2002, s. 47-54. 4. Relacje nuncjuszów apostolskich i innych osób o Polsce od roku 1548 do 1690, t. 2, Berlin-Poznań 1864, s. 144. 5. A. Jarzębski, Gościniec abo opisanie Warszawy, opracował i wstępem opatrzył W. Tomkiewicz, Warszawa 1947, s. 164-165. 6. Dokładna i analityczna biografia Isidora Affaitatiego znajduje się w pracy prof. dr. hab. Mariusza Karpowicza Architekt królewski Isidoro Affaitati (1622-1684), Warszawa 2011. Książka ta uściśla i wyjaśnia wiele elementów biograficznych oraz z twórczości Affaitatiego. Dziękuję bardzo Panu Profesorowi za zwrócenie mojej uwagi na związki projektu Isidora Affaitatiego kościoła reformatów warszawskich ze Szczawinem Kościelnym.

Kościół i zachowane skrzydło dawnego klasztoru reformatów w Szczawinie Kościelnym, widok od północnego zachodu, styczeń 2016; fot. Z. Miecznikowski.

Kościół i zachowane skrzydło dawnego klasztoru reformatów w Szczawinie Kościelnym, widok od południowego wschodu, styczeń 2016; fot. Z. Miecznikowski.


24

Przemysław Nowogórski

Po zakończeniu wojny trzydziestoletniej Isidoro Affaitati skończył służbę wojskową i zapewne w niedługim czasie, około roku 1650, przeszedł na służbę króla polskiego Jana Kazimierza. Mając spore doświadczenie w zakresie inżynierii, czyli architektury wojskowej, był odpowiednim specjalistą w trudnych dla Rzeczypospolitej czasach wojen moskiewskich, powstania kozackiego, a zwłaszcza najazdu szwedzkiego. Nic dziwnego, że Jan Kazimierz zlecił mu ufortyfikowanie Krakowa i przygotowanie go do obrony przed Szwedami. Ostatecznie Szwedzi Kraków zdobyli w październiku 1655 roku, ale dwa lata później Isidoro był wśród polskich wojsk odbierających im dawną stolicę. Wykonał wówczas plany i rysunki przedstawiające polskie oblężenie Krakowa. Podobnie było w następnym roku pod Toruniem. Jako inżynier wojskowy współkierował oblężeniem tego miasta. Za te i jeszcze inne zasługi wojskowe otrzymał od króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego w 1673 roku potwierdzenie swego szlachectwa na terenie Rzeczypospolitej, zaakceptowane przez sejm trzy lata później. Pod koniec potopu szwedzkiego Isidoro Affaitati odbył kilkumiesięczną podróż do rodzinnego Albogasio. Jeszcze raz odwiedził je na przełomie 1665 i 1666 roku. Wraz z nim przybył wówczas do Polski syn Carlo, który w krótkim czasie zrobił karierę duchowną. Powrót Affaitatiego zbiegł się z odbudową kraju po szwedzkiej zawierusze wojennej, a Isidoro stał się pierwszym architektem króla Jana Kazimierza.7 Jed7. Zajął wówczas miejsce takich architektów, jak Giovanni Battista Gisleni (1600-1672) i Agostino Locci (1601-1660).

Kościół w Szczawinie Kościelnym, czerwiec 1941; fot. Kappel; Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Warszawie Delegatura w Płocku.

nocześnie nawiązał bardzo liczne kontakty z magnaterią polską, która również korzystała z jego prac. Co najmniej ostatnie dziesięć lat życia spędził Isidoro nie tylko jako uznany i szanowany architekt, ale również człowiek majętny, właściciel kilku podwarszawskich wsi. Zmarł w Warszawie w 1684 lub 1685 roku. Spuścizna Isidora Affaitatiego jest ogromna. Był bowiem autorem licznych kościołów, rezydencji i małej architektury (ołtarzy). Widać w nich wiele nowatorskich rozwiązań. Warto w tym miejscu wspomnieć o wklęsłej fasadzie kościołów, systemie ścienno-filarowym czy porządku wielkim. Pozostawił po sobie nawet łacińskojęzyczny traktat o architekturze wojskowej Architectura Militaris. Nas interesuje twórczość Affaitatiego w kontekście kościoła szczawińskiego, stąd tylko nad tym zagadnieniem się zatrzymam.

Hilary Szpilowski – propagator klasycyzmu na Mazowszu Drugi z architektów kościoła w Szczawinie Kościelnym to Hilary Szpilowski, zdecydowanie lepiej znany na Mazowszu. Autor wielu rezydencji i kościołów. Wielką zasługą Szpilowskiego jest rozpowszechnienie w mazowieckich miastach i wsiach architektury klasycystycznej. Warto też pamiętać, że jako jeden z pierwszych wprowadził on również neogotyk do tutejszego budownictwa (pod koniec życia, np. kościół ewangelicki w Gostyninie). W porównaniu z Affaitatim życiorys Szpilowskiego jest udokumentowany znacznie lepiej, choć niektóre wątki do dnia dzisiejszego są tajemnicą.8 Wiadomo, że urodził się w roku 1753, ale niejasne jest jego pochodzenie. Prawdopodobnie był nieślubnym dzieckiem któregoś z Nerowiczów Szpilowskich (Szpilewskich) z okolic Pińska. W latach 1781-1783 pracował u architekta Stanisława Zawadzkiego.9 Przełomowym dla Szpilowskiego był rok 1783, gdy rozpoczął prace przy pałacu w Walewicach koło Łowicza, dla Atanazego Walewskiego. To zaś pociągnęło za sobą kolejne zamówienia od szlachty mazowieckiej. Od roku 1792 Hilary Szpilowski na stałe osiedlił się w Warszawie, w której pozostał do końca życia 8. S. Hiż, Zarys życia i twórczości Hilarego Szpilowskiego, „Biuletyn Historii Sztuki” 1954, t. 3, s. 335-339; M. Getka-Kenig, Szpilowski (Szpilewski) Hilary, Polski Słownik Biograficzny, t. 49/1, z. 200, Warszawa – Kraków 2013, s. 1-4. 9. Stanisław Zawadzki (1743-1806) – architekt i generał wojsk polskich. Ukończył studia w Akademii Świętego Łukasza w Rzymie, gdzie zetknął się z klasycyzującą twórczością Andrei Palladia. Autor oryginalnego budynku pałacu w Dobrzycy. W 1783 r. jego uczeń, Hilary Szpilowski, oskarżył go o wadliwy projekt koszar w Kamieńcu Podolskim, co skutkowało dymisją z wojska. Od tej chwili Zawadzki zajmował się budownictwem cywilnym.


(zmarł tu w roku 1827). Największe ożywienie jego aktywności twórczej przypada na czasy porozbiorowe, a zwłaszcza na okres Królestwa Kongresowego. Stał się wówczas jednym z najbardziej twórczych architektów. Dorobek Szpilowskiego jest olbrzymi. Obejmuje pałace, kamienice, ratusze i kościoły, głównie realizowane w małych miastach i wsiach na Mazowszu. W niedalekiej odległości od Szczawina wzniesiono według projektu Szpilowskiego kościoły w Suserzu i Trębkach oraz ewangelicki kościół w Gostyninie.10 Ważne miejsce w jego twórczości zajmują prace przy kościele reformatów w Szczawinie.

Reformaci w Szczawinie Kościelnym Odtworzenie w pełni dziejów kościoła i klasztoru w Szczawinie Kościelnym właściwie jest niemożliwe. W niejasnych okolicznościach i w niewiadomym czasie zaginęła kronika klasztorna, fundamentalne źródło historyczne. Nadal jedynym źródłem informacji pozostaje sprawozdanie z wizytacji arcybiskupa Wincentego Teofila Chościaka Popiela, metropolity warszawskiego, którą przeprowadził w dekanacie gostynińskim w 1887 roku.11 Czytając to sprawozdanie odnosi się wrażenie, że jego autor miał dostęp do kroniki klasztoru, choć sam konwent uległ likwidacji w roku 1864. Kościół był w tym czasie filialną świątynią parafii w Suserzu. Akta klasztorne zebrane były w dwóch tomach: pierwszy obejmował lata 1661-1783, drugi zaś 1784-1797. Tu również dołączono dokumenty aż do roku 1858.12 Reformaci przybyli do Szczawina dzięki staraniom właściciela wsi, Jakuba Olbrachta Szczawińskiego, wojewody inowrocławskiego i starosty gąbińskiego. Szczawiński kilkakrotnie zwracał się do zarządu prowincji wielkopolskiej reformatów. Dopiero na posiedzeniu kapituły prowincjonalnej 9 sierpnia 1661 roku zapadła pozytywna decyzja o objęciu placówki w Szczawinie. Był to czas, kiedy reformaci stali się bardzo popularnym zakonem w Rzeczypospolitej, choć na jej ziemiach byli obecni dopiero od nieco ponad czterdziestu lat. W krótkim czasie klasztor szczawiński stał się ważnym obiektem w wielkopolskiej prowincji reformatów. Świadczy o tym choćby to, że przez wiele lat znajdował się tu nowicjat dla kandydatów do zakonu. Mieszkało w nim i pracowało wielu wybitnych zakonników. Według informacji zamieszczonej w „Przeglądzie Katolickim”, biskup poznański Wojciech Tolibowski wprowadził 8 listopada 1661 roku reformatów do kościoła w Szczawinie, 10. O tym ostatnim wspominałem w „Naszych Korzeniach” przy okazji omawiania problemu odbudowy zamku gostynińskiego: Mit odbudowy zamku w Gostyninie „Nasze Korzenie” 2013, nr 5, s. 14-19. 11. Wizytacja Arcypasterska w Dekanacie Gostynińskim /C.D./, „Przegląd Katolicki” 1887, s. 811-814; dekanat gostyniński należał w l. 1818-1925 do archidiecezji warszawskiej. 12. „Przegląd Katolicki” 1887, s. 814; wynikało to z przynależności Szczawina w tym czasie do diecezji poznańskiej.

Wnętrze kościoła w Szczawinie Kościelnym, lipiec 1941; Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Warszawie Delegatura w Płocku.

Ołtarz główny kościoła w Szczawinie Kościelnym, 1959; fot. A. Zborski; Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Warszawie Delegatura w Płocku.


26

Przemysław Nowogórski

a kilka dni później, 20 listopada, kościół ten konsekrował.13 Zapewne był to niewielki drewniany kościół, wzniesiony w technice szachulcowej. W aktach z roku 1802 zamieszczony został opis pierwszego kościoła szczawińskiego: w plantę krzyża wbudowany był, kryty blachą ołowianą; lecz żadnej wiadomości nie masz, kto kamień jego pierwszy kładł, bo przodkowie nasi do takiego przyszli. Był pięciowieżysty i na każdym końcu i na środku u niego wieża była.14 Czy powyższy opis odnosi się do kościoła specjalnie wzniesionego dla reformatów, czy do jakiegoś wcześniej już istniejącego, a może do budowli według projektu Affaitatiego, i czy w ogóle jest wiarygodny? Na te pytania nie można (jak na razie) udzielić odpowiedzi, a być może nigdy już nie będą one możliwe! Profesor Mariusz Karpowicz sugeruje, że informacja odnosząca się do dnia 20 listopada 1661 roku została błędnie podana w sprawozdaniu, gdyż nie chodzi tu o konsekrację, ale o położenie kamienia węgielnego pod budowę nowej, murowanej świątyni.15 W aktach klasztornych zanotowano pod datą 1669 dalsze prace budowlane, przy których uczestniczył reformat brat Ludwik Borzęcki jako doradca z ramienia zakonu.16 Może więc budowano nie tylko klasztor, lecz także i kościół. Ów murowany kościół, w znacznej części zachowany po dziś dzień, wzniesiono najpewniej według projektu Isidora Affaitatiego. Stanowi on przeniesienie wzoru kościoła reformackiego z Warszawy. Warszawski kościół pw. św. Antoniego z Padwy został zaprojektowany przez Affaitatiego w 1666 roku. Budowę rozpoczęto w roku 1668, dzięki znacznemu wsparciu finansowemu króla Jana Kazimierza. Ukończono w 1679. Charakterystycznymi cechami architektury kościoła warszawskiego są: plan krzyża łacińskiego o wydłużonym prezbiterium (w tylnej części znajdował się chór zakonny), mocno zaakcentowany transept (nawa poprzeczna) i stosunkowo krótka nawa. Dziś z zewnątrz w bryle tego kościoła uwagę przyciąga właśnie transept o tej samej wysokości, co nawa. We wnętrzu natomiast uwagę zwracają mury międzykapliczne, będące niejako filarami podtrzymującymi sklepienie. Kaplice boczne wydają się zbyt wąskie i wysokie w stosunku do szerokości. Na nawę otwarte są arkadami sięgającymi sklepienia kaplicy. Należy także zwrócić uwagę na fasadę, nawiązującą do inspiracji lombardzkich w twórczości Affaitatiego: płaska, sucha, oszczędna, pozbawiona finezyjnych elementów dekora13. „Przegląd Katolicki” 1887, s. 812. 14. Tamże, s. 812. 15. M. Karpowicz, dz. cyt., s. 65. 16. „Przegląd Katolicki” 1887, s. 812.

cyjnych. Wszystko to wpisuje się w zasady życia reformatów, także architekturę ich kościołów i klasztorów.17 Wiele wskazuje na to, że podobny wzór zastosowano w architekturze kościoła szczawińskiego. Wspólną cechą jest przestrzeń nawy: masywne filary tworzące głębokie wnęki ołtarzowe półkoliście zamknięte. Identyczne są również parzyście umieszczone na licu filarów pilastry na cokołach i z toskańskimi głowicami. Inaczej natomiast wygląda prezbiterium zakończone apsydą i z inaczej zaaranżowanym wnętrzem. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wczesne kościoły reformackie na ziemiach polskich (czyli te z XVII w.) miały prostokątne prezbiteria, zakończone prostym murem. Kościół szczawiński pozbawiony jest również transeptu, tak charakterystycznego dla kościoła warszawskiego. Podobne jak w Warszawie, również i tu duże okna znajdują się w ścianie nawy, dając tym samym dobre oświetlenie wnętrza. Nie wiadomo, jak wyglądała fasada kościoła szczawińskiego. Obecna bowiem pochodzi z drugiej połowy XVIII wieku, a o wcześniejszej brak informacji. Około połowy XVIII wieku kościół reformatów był mocno zniszczony, co zmusiło zakon do podjęcia decyzji o pracach remontowo-budowlanych. W 1759 roku Tomasz Szczawiński dokonał pierwszego zapisu na rzecz tych prac. Miarkując oczywistą a fundamentis ruinę kościoła Szczawińskiego oo. Reformatów, fundacji JW. Antecessorów moich [...] za czym ja świątobliwie naśladując Ich veatigia occorendo tej ruinie [...] dla przysposobienia cegły pozwalam gruntu na kopanie cegły [...].18 Jednak dopiero w 1783 roku zakonnicy zdołali zebrać odpowiednią sumę, w wysokości 13 486 złotych. Przystąpiono wówczas do prac, którymi kierował Henryk Burger, według projektu architekta Syssnera. I w tym miejscu pojawiają się wątpliwości: czy rozebrano starą budowlę, by na jej miejscu wznieść całkiem nowy kościół, czy też zamierzano jedynie naprawić już istniejący? Syssner okazał się budowniczym bez odpowiednich umiejętności, i zastąpiono go Hajslingerem, architektem z Płocka. Prace postanowiono zrealizować do końca roku 1783.19 Z tak krótkiego czasu można wnioskować, że chodziło jedynie o prace naprawcze. Także i ten budowniczy nie podołał zadaniu. Dwa lata później zakonnicy ponownie starali się zatrudnić Syssnera, ale bezskutecznie. Podobnie przedstawiała się sprawa ponownego zaangażowania Hajslingera. Zdecydowanej poprawie sytuacja uległa, gdy 17. M. Karpowicz, dz. cyt., s. 61 i 63. 18. „Przegląd Katolicki” 1887, s. 812. 19. Tamże, s. 812.


w 1786 roku sprowadzono z Warszawy Hilarego Szpilowskiego.20 Był to znany już wówczas na Mazowszu architekt, autor kilku pałaców i kościołów także na ziemi gostynińskiej. Do prac przystąpił Szpilowski w roku 1787 i po kilku miesiącach (27 września tego roku) ukończona została znaczna część prac. Według rachunków ich koszt wyniósł 35 972 złotych.21 Mimo to prace trwały jeszcze przez kilka lat i dotyczyły głównie wystroju kościoła. Brak wiadomości o stanie i ewentualnych pracach przy klasztorze. Nie ulega wątpliwości, że dziełem Szpilowskiego jest monumentalna klasycystyczna fasada i obiegające wnętrze kościoła belkowanie z gładkim fryzem i ząbkowanym gzymsem. Wydaje mi się, że także prezbiterium, zwłaszcza część ołtarzowa, jest efektem zmian wprowadzonych przez Szpilowskiego. Istotnie, trójdzielna fasada przykuwa uwagę. Środkowa część dwukondygnacyjna jest lekko cofnięta w stosunku do części bocznych. W części środkowej ujęta jest dwiema półkolumnami toskańskimi, w górnej zaś jońskimi, a wieńczy ją trójkątny fronton. Boczne części dolnej kondygnacji flankują pilastry toskańskie. Zwieńczeniem tych części są kwadratowe dwupoziomowe wieżyczki nakryte ostrosłupami. Kondygnacje rozdziela belkowanie z fryzem tryglifowo-metopowym. Pomiędzy pilastrami i półkolumnami znajdują się odcinki gzymsów kordonowych i płyciny. W górnej kondygnacji części środkowej umieszczono dwie wnęki: niższą, prostokątną, z krzyżem (pod nim napis „1851”) i górną, zamkniętą półkoliście. Na tablicy fundacyjnej nad wejściem znajduje się napis: „Królowi wieków” Tim. wystawiony MDCCLXXXVIII We wnętrzu kościoła uwagę zwraca również prezbiterium, a zwłaszcza jego część ołtarzowa. Prezbiterium zamyka apsyda, a nie prosta ściana. Część z ołtarzem jest zdecydowanie z niego wyizolowana. W kościołach reformackich (ale spotykamy to również w kościołach innych zakonów obserwanckich) w prezbiterium za ołtarzem znajdował się chór zakonny. Stąd ołtarze nie były zawieszone na tylnej ścianie prezbiterium. W przypadku kościoła szczawińskiego w dolnej kondygnacji apsydy znajdowała się zakrystia, chór zaś w kondygnacji górnej (z oknami). Ponadto prezbiterium po bokach zaopatrzone zostało w wąskie piętrowe aneksy wpisane w bryłę kościoła. Znajdowały się w nich skarbczyki (strona południowa) i korytarz łączący kościół z klasztorem (strona północna). Pozostawiając kwestie zasad organizacji przestrzeni prezbiterialnej kościołów klasztornych, należy zwrócić uwagę, że w innych kościołach autorstwa Hilarego Szpilowskiego, które nie stanowiły świątyń zakonnych, wyizolowanie części ołtarzowej prezbiterium jest pewną cechą 20. Tamże, s. 813. 21. Tamże.

Plan sytuacyjny kościoła i klasztoru w Szczawinie Kościelnym, 1983; Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Warszawie Delegatura w Płocku.

zwracającą uwagę (np. w Suserzu i częściowo w Słubicach). Trudno orzec, czy apsyda zamykająca prezbiterium jest integralną częścią kościoła nawiązującego do projektu Affaitatiego, czy stanowi dzieło Szpilowskiego. Umieszczenie zaś okien tylko w górnej kondygnacji byłoby nawiązaniem do architektury Affaitatiego z XVII wieku.

Zakończenie Jak się okazuje, wiele interesujących zagadnień badawczych z zakresu historii i historii sztuki dostarczają miejsca leżące poza najbardziej uczęszczanymi szlakami turystycznymi czy ścieżkami badawczymi uczonych. Inspiracji królewskich budowli można doszukać się także w miejscach, które wielu wydają się mało ciekawe. Kościół reformatów w Szczawinie Kościelnym jest tego znakomitym przykładem. Zapewne dzieło dwóch architektów – Hilarego Szpilowskiego i starszego Isidora Affaitatiego – będzie przedmiotem badań jeszcze przez wiele lat. Uprzejmie dziękuję pani Ewie Jaszczak, kierowniczce Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków Delegatura w Płocku, za łaskawe udostępnienie materiałów archiwalnych dotyczących kościoła w Szczawinie Kościelnym.


28

Michał Korwin-Szymanowski Jadwiga Nakwaska (1843-1937) dziedziczka na Nakwasinie i Kępie Polskiej

J

adwiga Korwin-Szymanowska herbu Jezierza/Ślepowron1 urodziła się 23 października 1843 roku w Warszawie jako drugie spośród czwórki dzieci Feliksa Szymona (1791-1867) i Marii z hrabiów Łubieńskich herbu Pomian (1812-1899). Ojciec Jadwigi był jednym z urzędników Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, a w latach 1855-1866 pełnił funkcję dyrektora Banku Polskiego w Warszawie. An-

Herb Nakwaskich.

gażował się w projekty gospodarcze, między innymi w budowę kombinatu przemysłowego w Żyrardowie. Feliks Korwin-Szymanowski zasłużył się jednak przede wszystkim jako kapitan kirasjerów Księstwa Warszawskiego, biorąc udział w wojnach, które toczyło księstwo od 1812 do 1814 roku, w tym w wyprawie na Moskwę. W pierwszych latach po urodzeniu Jadwiga mieszkała wraz z rodzicami i licznym kuzynostwem przy ulicy Królewskiej w Warszawie, w pałacu swego dziadka, Piotra Łubieńskiego, który tytułował ją w listach ukochaną wnusią. Następnie familia zamieszkała w kamienicy przy ulicy Boni1. W XIX w. przedstawiciele rodziny używali herbu Ślepowron. Kwestia herbu Szymanowskich została poruszona w artykule: M. Korwin-Szymanowski, Jak Michał (Korwin) Szymanowski starostwo wyszogrodzkie objął, „Nasze Korzenie” 2015, nr 8, s. 33-35.

fraterskiej. Jak wynika ze wspomnień, rodzina spędzała lato we dworze w Cygowie pod Wołominem w majątku rodzinnym Korwin-Szymanowskich. Bywali tam jej krewni i powinowaci: malarz Jacek Malczewski, redemptorysta Bernard Łubieński (obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny) oraz młodzi Skarżyńscy, Łuszczewscy i Świdzińscy. Nie wiemy nic o wykształceniu Jadwigi, możemy jedynie przypuszczać, że miała prywatną nauczycielkę. Jeszcze w domu rodzinnym nauczyła się francuskiego, którym władała biegle, a z czasem – angielskiego i rosyjskiego. Za mąż wyszła w wieku 23 lat za Bolesława Nakwaskiego herbu Prus-Wilczekosy (1833-1910), syna Henryka – polityka i działacza społecznego na emigracji. Sakrament małżeństwa zawarto w warszawskim kościele Świętego Krzyża 26 kwietnia 1866 roku. O wysokiej randze towarzyskiej tego wydarzenia świadczy lista świadków podpisanych pod aktem ślubu. Poza rodzinami państwa młodych na uroczystość przybyli przedstawiciele rodzin Skarżyńskich, Świdzińskich, Sobańskich, Łubieńskich. Ceremonii ślubnej przewodniczył przyszły biskup pomocniczy płocki Henryk Piotr Kossowski. Rodzina Jadwigi była z nim spokrewniona zarówno przez rodzinę matki, z domu Łubieńskiej, jak i przez rodzinę swojej przyszłej szwagierki, Julii Jełowickiej-Perejasławskiej (z rodu kniaziów Perejasławskich). Znajomość między rodzinami Nakwaskich i Szymanowskich została nawiązana znacznie wcześniej, prawdopodobnie jeszcze w XVII wieku. Jednak dopiero po objęciu przez Szymanowskich starostwa wyszogrodzkiego w roku 1715 stali się oni na przeszło 80 lat sąsiadami Nakwaskich. Okres współistnienia obu możnych rodów w ziemi wyszogrodzkiej odznaczał się stałymi walkami politycznymi o dominację w regionie, czego świadectwem są lauda sejmikowe ziemi wyszogrodzkiej z XVIII wieku. Jeszcze przed 1795 rokiem Nakwascy zakupili majątek Lipiny pod Wołominem, co spowodowało, że stali się sąsiadami dziadka Jadwigi, Teodora Szymanowskiego. W następnych latach aktywni politycznie przedstawiciele obydwu rodzin mieli wielokrotnie możliwość spotykania się i współdziałania przy okazji ważnych dla kraju wydarzeń. W tym miejscu warto wspomnieć o małżonku Jadwigi, Bolesławie, który urodził się 10 stycznia 1833 roku w Dreźnie jako jedno z siedmiorga dzieci Henryka Nakwaskiego (1800-1876) i Karoliny Potockiej. Nie wiemy niestety prawie nic o jego młodości. Tak jak i jego ojciec miał obywatelstwo szwajcarskie, które potem uzyskała także jego małżonka. Jak chce widzieć rodzinna tradycja, około 1853 roku Bolesław


miał ukończyć szkołę rolniczą w Pruszkowie pod Warszawą. Jeszcze przed ślubem brał udział w odzyskaniu protokołów sejmowych z lat 1830-1831. Protokoły te, będące zapisem pracy sejmu Królestwa Polskiego z tragicznego okresu Powstania Listopadowego, ukrył przed rosyjskimi agentami jego ojciec w zborze protestanckim w Getyndze. Po ślubie Jadwiga zamieszkała w rodowej siedzibie w Nakwasinie, wyremontowanej w latach pięćdziesiątych XIX wieku staraniem dziadka Bolesława – Franciszka Salezego Nakwaskiego. W tym okresie utworzyła szkołę w Nakwasinie i ochronkę dla dzieci w Kępie Polskiej. Wraz z mężem wspierała także pozostałe okoliczne szkoły i parafie w Zakrzewie Kościelnym i Orszymowie, między innymi poprzez darowizny ziemi. Kilkakrotnie udawała się w podróże do Francji i Szwajcarii, gdzie każdorazowo przebywała po kilka miesięcy. Francuski kierunek wojaży znajduje podwójne uzasadnienie. Po pierwsze, Francja – zamieszkana przez liczną emigrację popowstaniową – stanowiła tradycyjne miejsce wyjazdów polskich ziemian. Po drugie, teść Jadwigi mieszkał na stałe w Genewie, a następnie w Paryżu i Tours. Ponadto Jadwiga, jak wskazują dokumenty, miała krąg przyjaciół mieszkających na stałe we Francji. Co ciekawe, jej francuscy znajomi w listach tytułują ją hrabiną, podobnie jak i jej małżonka – hrabią. Jadwiga z małżeństwa z Bolesławem nie doczekała się dorosłych dzieci. Macierzyńskie uczucia przelała przeto na potomstwo swojego brata, Teodora Korwin-Szymanowskiego (1846-1901). Podczas wakacji w Nakwasinie wielokrotnie gościła swoich bratanków, synów Teodora: Feliksa Franciszka (1875-1943), Eustachego Henryka (1876-1936), Józefa Augusta (1878-1945), Bolesława Jakuba (1880-1935), Aleksandra Grzegorza (1883-1939), Franciszka Ksawerego (1893-1934) i bratanicę Marię (1888-1981). Ich liczne zachowane listy wskazują na wielką miłość i przywiązanie, jakim dzieci Teodora darzyły najukochańszą cioteczkę. Dzięki wsparciu jej i Bolesława, bratankowie mieli możliwość studiowania na najlepszych uczelniach Europy, m.in. Feliks w École Centrale des Arts et Manufactures w Paryżu, Eustachy2 w Écoles Supérieures de Commerce Reconnues w Paryżu, Bolesław (przyszły prałat i szambelan papieski) w Seminarium w Salzburgu. Opieką i wsparciem otaczała także członków rodziny Nakwaskich, rodzeństwo Bolesława i ich dzieci. Będąc już dorosłą osobą pozostawała w bliskich relacjach z członkami spokrewnionych rodzin, darząc szczególnym uczuciem Michała Sobańskiego, jednego z najzamożniejszych Polaków jej czasów. Utrzymywaniu relacji towarzyskich sprzyjało posiadanie mieszkania w Warszawie. Willę w alei Róż w Warszawie zakupił jej mąż przed 1880 rokiem. 2. Artykuł na jego temat: M. Korwin-Szymanowski, Eustachy KorwinSzymanowski (1876-1936) – bankowiec, polityk, Mazowszanin, „Nasze Korzenie” 2014, nr 6, s. 57-60.

Młoda Jadwinia.

Jadwiga Nakwaska po ślubie z Bolesławem.


30

Michał Korwin-Szymanowski

Dom sąsiadował z pałacykiem Sobańskich, w którym do 1926 roku mieszkała jej siostra, Maria Korwin-Szymanowska, i liczne kuzynki rówieśniczki Jadwigi. Wielokrotnie też gościła w pałacu w Guzowie należącym do rodziny Łubieńskich, a następnie Sobańskich. Powinowactwo z familią Sobańskich zaowocowało zadzierzgnięciem przyjaznych relacji z rodzinami Przeździeckich, Woronieckich, Michałowskich i Drohojowskich, czego ślady znajdujemy w obfitej korespondencji i na fotografiach. Dwór w Nakwasinie urządzony był z niezwykłym przepychem, godnym senatorskiej powagi Franciszka Salezego, dziadka Bolesława. On też miał być autorem przebudowy i remontu dworu w Nakwasinie w stylu willi szwajcarskiej. Właśnie w Nakwasinie około roku 1880 zostały zdeponowane przez brata Jadwigi rodzinne skarby Szymanowskich, między innymi ich biblioteka i archiwum rodzinne. W latach osiemdziesiątych XIX wieku Bolesław, wobec braku dziedzica, zdecydował się na adopcję Jerzego Bogusławskiego, dorosłego już człowieka, i przekazanie mu mająt-

ków Nakwasin, Liwino, Wilkanowo, Kępa Polska. Jadwiga, poprzez rodziny Jełowickich i Sultyckich, była spowinowacona z żoną Jerzego, Henryką Skarżyńską. Małżeństwo przybranego syna nie doczekało się dzieci. Po śmierci Jerzego w 1919 roku i wstąpieniu jego małżonki do Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek, wymienione wyżej dobra wróciły do Jadwigi Nakwaskiej. Z racji podeszłego wieku Jadwigi, sprawa zarządu rozległym majątkiem stała się na nowo aktualna. W 1919 roku podzieliła ona swój majątek, odsprzedając za 200 tysięcy złotych Nakwasin, poważnie zniszczony w trakcie pierwszej wojny światowej, bratankowi Franciszkowi Korwin-Szymanowskiemu, absolwentowi szkoły rolniczej we Lwowie, Kępę Polską zostawiając sobie. Po bezpotomnej śmierci Franciszka Ksawerego, pochowanego na cmentarzu w Orszymowie, majątek Nakwasin trafił do Tadeusza Korwin-Szymanowskiego, syna Eustachego Korwin-Szymanowskiego – dyrektora naczelnego Banku Gospodarstwa Krajowego (bratanka Jadwigi, a rodzonego brata Franciszka). Kępa Polska pozostawała w ręku Jadwigi aż

Bolesław Nakwaski z adoptowanym synem Jerzym Bogusławskim na tarasie pałacu w Nakwasinie, ok. 1900 r.

Jerzy Bogusławski Nakwaski.


do jej śmierci w lipcu 1937 roku, kiedy to przeszła na Marię z Korwin-Szymanowskich, jej ukochaną bratanicę. Po spaleniu dworu w Nakwasinie w 1915 roku przez wojska rosyjskie, Kępa Polska awansowała do roli letniej siedziby rodu. Wybór wydaje się zrozumiały z racji wieloletniego związku wsi z rodziną Nakwaskich i wyjątkowo malowniczego usytuowania. Jadwiga była związana z Kępą od lat siedemdziesiątych XIX wieku. Zachowane rysunki przedstawiają ją, młodą urodziwą kobietę, pływającą wraz z mężem i jego gośćmi łodzią po Wiśle. Ocalałe resztki założenia parkowego wskazują, że wybudowany w latach trzydziestych XX wieku dom jest kontynuacją wcześniejszej – XIX- lub XVIII-wiecznej – rezydencji należącej do Nakwaskich. W korespondencji Jadwigi widoczna jest miłość do nadwiślańskiej wioski. Zachowane listy zawierają świadectwo troski zarówno o miejscowy kościół, krajobraz, jak i o mieszkańców. W ukochanej Kępie, w domu z widokiem na Wisłę, Jadwiga spędziła ostatnie lata życia. Tu też, jak i w willi w alei Róż, towarzyszyła jej w trudzie ostatnich lat bratanica Maria Korwin-Szymanowska, opiekując się ciotką. Jadwiga zmarła 7 lipca 1937 roku. Po śmierci została pochowana w krypcie grzebalnej kościoła pod wezwaniem św. Klemensa w Kępie Polskiej, obok męża i kilku pokoleń jego przodków. W nawie głównej świątyni znajduje się tablica epitafijna poświęcona jej osobie, ufundowana przez Teodora i Grzegorza (Korwin) Szymanowskich, odsłonięta w czerwcu 2015 roku. Jadwiga zapisała się w rodzinnej pamięci jako niezwykle serdeczna, świątobliwa, ale i wymagająca pani. Działalność dobroczynna, zarówno na rzecz członków rodziny, jak i ludzi całkiem obcych, była szczególnie bliska jej sercu. Troską otaczała Zgromadzenie Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny (siostry wizytki), zajmujące się prowadzeniem szkół dla dziewcząt. Na jego rzecz przekazała też swoją willę w alei Róż. Od bratanków, których traktowała jak własne dzieci, wymagała miłości do ojczyzny, pobożności i odpowiedzialności za otaczający świat. W lipcu 2015 roku mój dziadek Teodor Szymanowski, będący synem bratanka Jadwigi – Feliksa, upomniał się o upamiętnienie jej osoby. Korzystając z Fundacji Zielony Promień i możliwości programu grantowego „Tu mieszkam Tu zmieniam” Banku Zachodniego WBK, postanowiliśmy zrealizować projekt edukacyjny przeznaczony dla uczniów z gimnazjum z oddziałem integracyjnym w Małej Wsi, imienia Anny Nakwaskiej. Ideą, która nam przyświecała, było włączenie miejscowej młodzieży do badania dzieła i życia Jadwigi oraz wspólnego przygotowania wystawy na jej temat. Chcieliśmy zaktywizować młodzież, a przy tym zainteresować ją ciekawą postacią z lokalnej historii. Jednym z efektów projektu było powstanie publikacji przygotowanej przez miejscowych miłośników historii. Było to możliwe dzięki wsparciu, którego udzielił nam pan Mariusz Bieniek, starota płocki, za co jesteśmy mu ogromnie wdzięczni.

Henrynia Bogusławska, żona Jerzego.

Pałac w Nakwasinie od frontu.


32

Michał Korwin-Szymanowski

Pałac w Nakwasinie po spaleniu w czasie pierwszej wojny światowej.

Postscriptum Wszystkie osoby posiadające informacje związane z rodzinami Szymanowskich i Nakwaskich zapraszam do kontaktu via mejl michal.korwin-szymanowski@wp.pl. Willa w alei Róż.

Dom na Kępie Polskiej, ok. 1950 r.

Źródła i literatura Archiwum parafii w Kępie Polskiej, księga zgonów 1937, nr 35. Archiwum rodziny Korwin-Szymanowskich. M. Korwin-Szymanowski, Jadwiga z Korwin-Szymanowskich Nakwaska, [w:] M. Korwin-Szymanowski [red.], Zasłużone osoby i rody z gminy Mała Wieś, Warszawa 2015, s. 23-33. T. Korwin-Szymanowski, Przyszłość Europy w zakresie gospodarczym, społecznym i politycznym, przeł. M. Dąbrowska, oprac. i posłowie R. P. Żurawski vel Grajewski, Warszawa 2015. Informacje pozyskane od pana Bogdana Nakwaskiego z Warszawy. Informacje pozyskane od pana Mariusza Wojtylaka z Płocka.


Bartosz Gralicki Płockie obchody jubileuszu 900-lecia chrztu Rusi w 1888 roku

Z

amach na cara Aleksandra II, który miał miejsce 1 (13) marca 1881 roku, stanowił punkt zwrotny w polityce wewnętrznej Imperium Rosyjskiego w drugiej połowie XIX wieku. Tuż po tragicznej śmierci monarchy na tron wstąpił jego syn Aleksander III. Od pierwszych dni jego panowania decydujący głos w sprawach państwowych otrzymali konserwatyści i przeciwnicy liberalnych reform z lat 60. i 70. XIX wieku. Te ostatnie były dla Rosji ogromnym bodźcem modernizacyjnym, jednak – zdaniem wielu – kraj zapłacił za nie zbyt wysoką cenę. Dlatego też podważono dotychczasowe założenia ideologiczne leżące u podstaw monarchii i dokonano głębokiej rewizji postrzegania wielu zagadnień życia publicznego i społecznego. W odróżnieniu od ojca, Aleksander III nie akcentował przywiązania do tradycji zachodnioeuropejskich, pozostawał natomiast pod wpływem myśli słowianofilskiej, wierząc w szczególne przeznaczenie Rosji w świecie. W wizerunku władcy mocno eksponowane były dwa elementy, narodowy i religijny. Aleksandra III ukazywano jako obrońcę i opiekuna narodu, wyraziciela cech prawdziwie „ruskich”, który rządzi krajem wyłącznie z woli Opatrzności. Idea więzi między carem a poddanymi przejawiała się w szczególnym, moralnym i duchowym, związku „prawosławnego ludu ruskiego” z carem. Tym samym odwoływano się do politycznej doktryny „oficjalnej narodowości” z czasów Mikołaja I, wyrażającej się w maksymie: prawosławie, samodzierżawie, ludowość. Wiązał się z tym między innymi wzrost znaczenia Cerkwi. W omawianym okresie uważano ją za narzędzie polityki państwowej i sprawdzony środek jednoczenia społeczeństwa wokół władzy. Wpływ na to miał między innymi Konstantin Pietrowicz Pobiedonoscew (1827-1907) – prawnik i jeden z głównych ideologów rosyjskiego konserwatyzmu, który w latach 1880-1905, pozostając człowiekiem świeckim, sprawował funkcję przewodniczącego (oberprokuratora) Świątobliwego Synodu Rządzącego, a więc był de facto głową Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. W takich uwarunkowaniach politycznych narodziła się idea uroczystego świętowania jubileuszu 900-lecia chrztu Rusi. Jubileusze były zjawiskiem ogólnoeuropejskim, wpisującym się w kulturę świąteczną końca XIX i początku XX wieku. Organizatorami mogło być państwo, rządząca dynastia, Kościół, organizacja polityczna lub społeczna, a ich celem było oddziaływanie na nastroje społeczne. Okrągłe rocznice powinny skłaniać do refleksji nad minionym czasem i tworzyć atmosferę dialogu z przeszłością. Miały one przekonywać, że organizatorzy dbają o zachowanie historycznej

Konstanty Miller (1836-1911), gubernator płocki w l. 1887-1890; źródło: Rosyjska Biblioteka Państwowa w Moskwie <http://dlib.rsl.ru/viewer/01003795559#?page=168>.

ciągłości. W rzeczywistości tego typu uroczystości często były narzędziem politycznej i ideologicznej propagandy oraz zależały w swojej wymowie od doraźnych potrzeb inicjatorów świętowania. Ze względu na charakter wydarzenia jubileusze możemy podzielić na państwowe (np. Tysiąclecie Rosji – 1862), dynastyczne (np. 300-lecie dynastii Romanowów – 1913), osobiste (np. 50-lecie służby państwowej) lub religijne. W latach 1881-1895 w Rosji zdecydowanie dominowały jubileusze religijne. Odbyło się ich aż siedemnaście (licząc tylko te największe, świętowane w wielu miejscach jednocześnie i połączone z procesją).1 Jednak jubileuszem zorganizowanym z największym rozmachem okazało się 900-lecie chrztu Rusi. Obchody te otrzymały bardzo wysoką rangę ze względu na wagę wspominanych wydarzeń. Mowa przecież o przyjęciu chrześcijaństwa przez Włodzimierza Wielkiego i o samych początkach państwowości ruskiej. Z tego względu w obchodach teoretycznie czysto religijnych możemy zaobserwować obecność elementów ważkich politycznie. 1. K. N. Cymbajew, Fienomien jubilejemanii w rossijskoj obszczestwiennoj żyzni konca XIX – naczała XX wieka, „Woprosy Istorii” 2005, nr 11, s. 98-101.


34

Inicjatywa uczczenia wydarzeń z końca X wieku pojawiła się już w październiku 1885 roku na zebraniu Słowiańskiego Towarzystwa Dobroczynnego w Petersburgu. Organizacja ta powstała w 1858 roku w środowisku moskiewskich słowianofilów pod nazwą „Komitetu Słowiańskiego”. Jej celem było wspieranie Słowian i wyznawców prawosławia w Rosji i poza jej granicami. Aktywność organizacji przejawiała się w przyznawaniu stypendiów dla studentów (głównie imigrantów z Bałkanów), prowadzeniu działalności wydawniczej, otwieraniu i współfinansowaniu rosyjskich szkół w rejonach pogranicznych. Ważnym zadaniem było także wspieranie badań naukowych nad dziedzictwem kulturowym Słowiańszczyzny. Przewodniczącymi towarzystwa byli m.in. Michaił Pogodin (w l. 1861-1875) i Iwan Aksakow (1875-1878), znani ideolodzy ruchu słowianofilskiego.2 Równolegle podobna idea narodziła się w środowisku metropolity kijowskiego Płatona, który w tym samym roku przedstawił autorski projekt obchodów ograniczających się, w przeciwieństwie do idei Towarzystwa Dobroczynnego, jedynie do Kijowa. Ostatecznie to towarzystwo otrzymało w kwietniu 1887 roku pozytywną opinię Świątobliwego Synodu i przedsięwzięło niezbędne kroki organizacyjne i propagandowe. Jednak dopiero w lutym 1888 roku synod oficjalnie postanowił, że uroczystości będą miały charakter ogólnorosyjski.3 Jako centralny dzień obchodów wyznaczono 15 (27) lipca 1888 roku – według kalendarza liturgicznego dzień Świętego Równego Apostołom Kniazia Włodzimierza. Ustalono również ramowy porządek nabożeństw: 14 lipca miało się odbyć całonocne czuwanie we wszystkich cerkwiach imperium, 15 (27) lipca – święta liturgia w soborach katedralnych lub innej najważniejszej świątyni w okolicy, po której miał nastąpić molebien4 z kriestnym chodem5 nad rzekę lub inne źródło wodne w celu dokonania zanurzenia krzyża. Od tego momentu przygotowania w całym państwie weszły w decydującą fazę. W guberni płockiej do organizacji obchodów przystąpiono dość późno. 16 czerwca 1888 roku Ministerstwo Spraw 2. Sławianskoje błagotworitielnoje obszczestwo, [w:] Encykłopiediczeskij słowar’ F. A. Brokgauza i I. A. Jefrona, Sankt-Petersburg 1890-1907; dostępny online [w:] <http://dic.academic.ru/dic.nsf/brokgauz_efron/> [dostęp 20 VIII 2015]. 3. A. Busłajew, Impierskije jubilei – tysiaczeletije Rossii (1862 god) i diewiatisotletije krieszczenija Rusi (1888 god): organizacyja, simwolika, wosprijatije obszczestwom, Moskwa 2010, s. 161 (maszynopis pracy doktorskiej). 4. Molebien – w liturgii prawosławnej krótkie prywatne nabożeństwo o charakterze błagalnym lub dziękczynnym, odprawiane najczęściej w rocznice ważnych wydarzeń; zob. A. Znosko, Słownik cerkiewnosłowiańsko-polski, Białystok 1996, s. 171. 5. Kriestnyj chod – uroczysta, połączona ze śpiewem, procesja duchowieństwa i wiernych, poprzedzona niesieniem krzyża i innych przedmiotów sakralnych; zob. A. Znosko, dz. cyt., s. 148.

Bartosz Gralicki Wewnętrznych rozesłało gubernatorom cyrkularz, w którym poinformowano władze gubernialne o ukazie carskim z 28 maja, który poleca do obchodów szczególnie doniosłego wydarzenia chrztu ludu ruskiego, 15 lipca bieżącego roku zaangażować wszystkie jednostki wojskowe, uwolniwszy je tego dnia od zajęć. Udział wojsk w obchodach polegać będzie na ustawieniu ich w miejscach pobytu szpalerami po jednej stronie drogi, którą będzie podążać procesja [kriestnyj chod] z miejscowego kościoła katedralnego w celu poświęcenia wody poprzez zanurzenie w niej krzyża [wodooswjaszczenije6]. W trakcie przechodzenia procesji żołnierze oddadzą honory według ustalonego porządku, muzykanci wykonają hymn Kol’ Slawien, a w momencie zanurzenia krzyża w wodzie nastąpi salwa 101 wystrzałów.7 W dalszej części dokumentu ustalenie pozostałych szczegółów udziału wojsk w uroczystościach powierzono dowódcom garnizonów w porozumieniu z lokalną administracją cywilną i duchowną. Informacja o ukazie z 28 maja dotarła do dowódcy garnizonu płockiego generała majora Iwana Cytowicza8 wcześniej, bo już 15 czerwca za pośrednictwem sztabu Warszawskiego Okręgu Wojskowego. 19 czerwca w rozkazie nr 19 dla garnizonu płockiego generał Cytowicz zwolnił wszystkie jednostki z obowiązkowych zajęć 15 (27) lipca i wydał instrukcje dotyczące udziału żołnierzy w obchodach zgodnie z ustalonym porządkiem9. W tym samym czasie prace przygotowawcze podjęto w płockim magistracie. 5 lipca postanowiono w związku z nadchodzącymi obchodami aktywnie włączyć się w organizację święta na tyle, na ile pozwalają środki, podobnie innym miastom Rosji i Kraju Przywiślańskiego.10 Rada Miasta zwróciła się do gubernatora o zgodę na asygnowanie na ten cel 300 rubli z ekstraordynaryjnych środków Kasy Miejskiej na rok 1888. Pieniądze te miały być przeznaczone na: ● wybudowanie na Wiśle drewnianego pomostu z namiotem, 6. Wodooswjaszczenije – poświęcenie wody poprzez zanurzenie w niej krzyża świętego; zob. A. Znosko, dz. cyt., s. 53. 7. Archiwum Państwowe w Płocku (APP), Kancelaria Gubernatora Płockiego (KGP), sygn. 1270, k. 3. 8. Iwan Ilarionowicz Cytowicz (1836-1891) – ukończył Pawłowski Korpus Kadetów w Petersburgu (1855); podporucznik (1856), kapitan gwardii (1868), pułkownik (1872), generał major (1888). Brał udział w stłumieniu Powstania Styczniowego (1863-1864) i w wojnie rosyjsko-tureckiej (1877-1878). Od 1888 r. dowódca 2. Brygady 6. Dywizji Piechoty. Kawaler orderów: św. Anny (3 stopnia), św. Stanisława (3 i 2 stopnia), św. Włodzimierza (4 i 3 stopnia). Zob. Pamiatnaja kniżka płockoj gubierni na 1889 god (dalej: Pamiatnaja kniżka 1889), Płock 1889, s. 148; Cytowicz Iwan Iłłarionowicz [w:] S. W. Wołkow [red.], Gienieralitiet Rossijskoj impierii. Encykłopiediczeskij słowar’ gienierałow i admirałow ot Pietra I do Nikołaja II, t. 2, Moskwa 2009, s. 724. 9. APP, KGP, sygn. 1270, k. 6. 10. APP, Akta Miasta Płocka (AMP), sygn. 12192, k. 3-4.


spełniającym funkcje czasowni (kaplicy), ozdobionego flagami, kwiatami i zielenią, na którym będzie miał miejsce obrzęd wodooswjaszczenia; ● zorganizowanie iluminacji na placu Floriańskim poprzez rozmieszczenie różnokolorowych lampek i zimnych ogni (ogni bengalskich); ● przygotowanie transparentu z symboliką odpowiadającą świętu; ● przeznaczenie pewnej sumy pieniędzy na datki dla biednych mieszkańców miasta (w kwocie do 30 rubli) i na inne wydatki, które zostaną skonsultowane z gubernatorem. Środki te asygnowano na podstawie postanowienia Płockiego Rządu Gubernialnego z 9 lipca.11 Równolegle z pracami administracji wojskowej i cywilnej przygotowania czyniono w Płockiej Parafii Prawosławnej. To w soborze Przemienienia Pańskiego na placu Floriańskim, głównej świątyni prawosławnej Płocka, planowane były centralne uroczystości obchodów jubileuszowych. Duchowieństwo opracowało cykl wydarzeń religijnych, które miały przygotować wiernych do godnego świętowania. Informowano o tym między innymi za pośrednictwem ulotek zawierających program nabożeństw związanych z planowanym na 15 lipca świętem.12 Już w niedzielę 10 lipca o godzinie 18, w wigilię dnia poświęconego świętej księżnej Oldze, miało miejsce całonocne czuwanie, które zwieńczyła liturgia o godzinie 9 dnia następnego. 13 lipca o godzinie 18 odbyło się całonocne czuwanie za zmarłych, a 14 lipca liturgia z panichidą w intencji wszystkich prawowiernych i miłujących Chrystusa Imperatorów i Imperatorowe, Carów i Caryce, Kniaziów i Księżne, i wszystkich zasłużonych w rozprzestrzenianiu Wiary Prawosławnej i Cerkwi. Właściwe obchody rozpoczęły się 14 lipca o godzinie 18 całonocnym czuwaniem połączonym z litiją, wieliczaniem i czytaniem akafistu13 do świętego kniazia Włodzimierza, o czym oznajmiło bicie cerkiewnych dzwonów. Przy namaszczeniu olejami rozdawano przygotowane przez Opiekę Parafialną specjalnie z okazji święta Troickija listki [kniżki] – książeczki poświęcone postaci świętego Włodzimierza. O godzinie 21, gdy czuwanie dobiegało końca, rozpętała się burza i – jak przekonuje autor relacji – wszyscy ze smutkiem myśleli, że następnego dnia będzie zła pogoda, która przeszkodzi w realizacji programu, przygotowanego przez Opiekę Parafialną z inicjatywy i pod kierownictwem gubernatora

11. Tamże, k. 3-4. 12. APP, KGP, sygn. 1270, k. 8. 13. Litija to forma skróconej panichidy – nabożeństwa zadusznego odprawianego podczas wyprowadzenia z domu zwłok i na grobie zmarłego, a także w innych przypadkach; wieliczanije – hymn liturgiczny (pochwalny, uwielbienia) śpiewany na cześć święta (względnie świętego lub świętych) w trakcie Jutrzni Całonocnego Czuwania po polieleosie; akafist (akatyst) – hymn liturgiczny ku czci Chrystusa, Matki Bożej lub świętego (świętych), śpiewany i słuchany na stojąco. Zob. A. Znosko, dz. cyt., s. 12, 44, 155.

Cerkiew Przemienienia Pańskiego na pl. Floriańskim (ob. pl. Obrońców Warszawy) w Płocku, pocz. XX w.; pocztówka ze zb. MMP.

Cerkiew Przemienia Pańskiego w Płocku, pocz. XX w.; pocztówka ze zb. MMP.

Millera.14 Następnego dnia jednak wypogodziło się i prawosławni z radością szli do cerkwi wysłuchać Świętej Liturgii. 15 (27) lipca o godzinie 9.30 rozległo się bicie dzwonów, które znów oznajmiły wiernym i miastu o państwowym święcie. Sobór był już wypełniony po brzegi, gdy równo o godzinie 10 proboszcz płockiej parafii prawosławnej – Grigorij Liwotow15 – rozpoczął liturgię. Chór cerkiewny pod kierownictwem

14. Otczet’ o diejatielnosti Plockogo Prawoslawnogo Popieczitielstwa za 1888 god, [w:] Pamiatnaja kniżka 1889, s. 23 (osobna paginacja). 15. Grigorij Liwotow (1856-?) – urodził się we wsi Michajłowa Góra (pow. nowotorżski, gub. twerska) w rodzinie duchownego. Ukończył Twerskie Seminarium Duchowne (1877) i Kijowską Akademię Duchowną (1881). Następnie został wykładowcą homiletyki, katechezy i pedagogiki (1881), języka rosyjskiego i historii Rosji (1882) oraz czasowo arytmetyki (1883) w Chełmskim Seminarium Duchownym. W l. 1883-1887 był inspektorem tej instytucji. Święcenia kapłańskie przyjął 23 X 1883 (diakon), w tydzień później został podniesiony do godności prezbitera, a 30 VIII 1887 mianowany protojerejem. Proboszcz parafii Przemienienia Pańskiego w Płocku w l. 1887-1904. Nauczyciel religii w Gimnazjum Męskim w Płocku (1887), Dwuklasowej Szkole Miejskiej (1887) i Czteroklasowej Szkole Miejskiej (1889-1890). Kawaler orderu św. Anny 3 stopnia (1899). Żonaty z Marią Iwanowną Odincewą (ur. 1857), miał dzieci: Pawła (ur. 1884), Wierę (ur. 1886), Elżbietę (ur. 1894), Włodzimierza (brak daty urodzenia). Zob. Wiedomost’ o cerkwi za 1899 god (rękopis, Parafia Przemienienia Pańskiego w Płocku).


36

Bartosz Gralicki

Widok na pl. Floriański i cerkiew prawosławną od strony siedziby Rządu Gubernialnego (dawnej kamery pruskiej), pocz. XX w.; pocztówka ze zb. MMP.

Ulica Warszawska (ob. T. Kościuszki) w Płocku, w głębi cerkiew prawosławna, pocz. XX w. Tędy w 1888 r. przechodziła procesja spod cerkwi nad Wisłę; pocztówka ze zb. MMP.

Iwana Bordjugowskiego16, złożony z urzędników amatorów i wychowanków prowadzonego przez opiekę przytułku dla dzieci prawosławnych osiągnął, zdaniem autora relacji, wyżyny swoich możliwości. W czasie gdy wierni przystępowali do sakramentu komunii, chór zamiast tradycyjnej, przewidzianej kanonem modlitwy, wykonał kantatę Leonida Malaszkina (1842-1902), rosyjskiego kompozytora, który zajmował się między innymi współczesnymi aranżacjami tradycyjnych utworów cerkiewnych. Po sakramencie, sprawujący liturgię Grigorij Liwotow, wygłosił kazanie, w którym podkre16. Iwan Leontijewicz Bordjugowski – urodził się w powiecie nowogródzko-wołyńskim guberni wołyńskiej. Ukończył Wołyńskie Seminarium Duchowne (1884) i został psalmistą we wsi Kostiuchnówka (pow. łucki, gub. wołyńska). Następnie przeniósł się do parafii św. Cyryla i Metodego w Ostrowie (1885), a w roku następnym do Warszawy jako nauczyciel śpiewu w Pierwszym Gimnazjum Męskim. W Płocku zajmował stanowisko najpierw młodszego (1887), a następnie starszego psalmisty (1889), nauczyciela śpiewu w Gimnazjum Męskim (1888) i nauczyciela w Płockiej Dwuklasowej Prawosławnej Szkole Miejskiej (1888) i Czteroklasowej Szkole Miejskiej (1889). Zob. Wiedomost’ o cerkwi za 1899 god, dz. cyt.

ślił „w odpowiednich słowach” znaczenie chrztu przyjętego przez Włodzimierza i omówił następstwa tego wydarzenia. Wkrótce po zakończeniu kazania na plac przed cerkwią przybył kriestnyj chod złożony z żołnierzy 21. Muromskiego Pułku Piechoty, wraz z chórem pułkowym, prowadzony przez kapelana jednostki – Fiodora Żdanowa. Po zakończeniu liturgii w soborze połączone grupy wiernych, wojskowych i cywilów sformowały jeden pochód, który przy dźwiękach dzwonów i wykonywanego przez orkiestrę pułku muromskiego hymnu Kol’ Slawien ruszył spod cerkwi na placu Floriańskim ulicami Warszawską i Mostową nad Wisłę, gdzie miało odbyć się wodooswjaszczenije. Procesję prowadzili duchowni ubrani w białe ornaty, w otoczeniu chorągwi i ikon z wizerunkami świętych, a zaraz za nimi szli najwyżsi urzędnicy guberni na czele z gubernatorem Konstantym Millerem17 wraz z małżonką18 i dowódcą 6. Dywizji Piechoty, generałem porucznikiem Adolfem Wernerem19, również z żoną. Na całej trasie procesji stały szpalery wojska. Na ostatnim odcinku oprawę muzyczną wspomogli żołnierze innej rosyjskiej jednostki – 22. Niżegorodzkiego Pułku Piechoty. Orkiestry połączyły się jeszcze na ulicy Mostowej, tuż przed ostatnimi schodami prowadzącymi nad Wisłę. Wybrzmiały wtedy tropariony20 do Chrystusa Zbawiciela, Matki Bożej, Świętego Włodzimierza 17. Konstanty Konstantynowicz Miller (1836-1911) – ukończył 2. Korpus Kadetów w Petersburgu (1855), w czasie wojny krymskiej służył w Korpusie Bałtyckim ochraniającym wybrzeża Liflandii (Inflant). W l. 1863-1864 brał udział w stłumieniu Powstania Styczniowego. Od 1865 w służbie cywilnej na terenie Królestwa Polskiego jako komisarz do spraw włościańskich w pow. ostrowskim gub. łomżyńskiej (1866-1879), stały członek płockiego Urzędu do Spraw Włościańskich (1879-1884), wicegubernator kielecki (1885-1887), gubernator płocki (1887-1890), gubernator piotrkowski (1890-1904). W 1904 mianowany senatorem. Kawaler orderów: św. Włodzimierza (3 i 4 stopnia), św. Anny (2 i 3 stopnia), św. Stanisława (2 stopnia) i medali: srebrnego „Za pracę przy uwłaszczeniu chłopów w Królestwie Polskim” i okolicznościowego „Za uśmierzenie polskiego buntu 1863-1864”. Autor niepublikowanych dzienników z l. 1895-1910 i wspomnień o służbie w królestwie w l. 1863-1895. Zmarł w Petersburgu. Zob. Ł. Chimiak, Dziennik gubernatora piotrkowskiego Konstantina Millera jako źródło do dziejów Królestwa Polskiego, [w:] A. Szwarc, P. Wieczorkiewicz [red.], Unifikacja za wszelką cenę. Sprawy polskie w polityce rosyjskiej na przełomie XIX i XX wieku. Studia i materiały, Warszawa 2002, s. 227-232; Wiera Efanowa (Miller) – wospominanija, [w:] Obszczestwo pamiati G. F. Millera (strona internetowa); dostępny w: <http:// www.muller.org.ru/cntnt/left/odnaizvetv.html> [dostęp 20 VIII 2015]; Pamiatnaja kniżka 1889, s. 35. 18. Anna Aleksandra Miller z d. Koncewicz (? – zm. po 1888) – córka Dominika Koncewicza i Józefiny z d. Mońkiewicz, szlachty dziedzicznej z gub. kowieńskiej. Żona Konstantego Millera, matka Borysa (1866), Konstantyna (1869) i Olgi (1875). Wyznania rzymskokatolickiego. Zob. Wiera Efanowa (Miller) – wospominanija, [w:] Obszczestwo pamiati..., jw. 19. Adolf Iwanowicz Werner (ok. 1830 – ?) – generał major (1869), generał porucznik (1879); dowódca 29. Dywizji Piechoty (1878-1882), 6. Dywizji Piechoty (1882-1889); zob. Pamiatnaja kniżka 1889, s. 148. 20. Troparion (tropar’) – pieśń liturgiczna stanowiąca wykładnię istoty święta lub obchodzonego przez Kościół wydarzenia, względnie przedstawiająca wydarzenia zaczerpnięte z Żywota Świętego; z troparionów zbudowane są pieśni Kanonów; zob. A. Znosko, dz. cyt., s. 351.


37 i innych świętych, których ikony były niesione w procesji. Miejsce, gdzie miało nastąpić rytualne poświęcenie wody, zostało odpowiednio przygotowane przez Magistrat Miasta Płocka. Tuż przy brzegu zakotwiczono dwie płaskodenne łodzie, za którymi na większej głębokości przycumowano dużych rozmiarów barkę. To właśnie z niej miało nastąpić zanurzenie krzyża w wodzie. Łodzie były ze sobą połączone niewielkimi pomostami, usłane dywanami i ogrodzone barierkami, na których zawieszono liczne wianki, girlandy i flagi. Na Wiśle, w miejscu gdzie duchowny zanurzył krzyż w wodzie, dryfował spleciony z zielonych roślin, znaczących rozmiarów wianek w kształcie krzyża. Po odprawieniu jeszcze jednej krótkiej modlitwy procesja tą samą drogą i w tym samym porządku ruszyła z powrotem. Wspinający się na górę pochód obserwowali „innowierni” mieszkańcy Płocka.21 W miarę jak procesja zbliżała się na plac Floriański, żołnierze, do tej pory rozstawieni w równym szpalerze, zaczęli dołączać do wiernych. Kiedy więc czoło pochodu dotarło do drzwi soboru, na asfaltowym placu przed cerkwią rozstawiały się już w określonym porządku wojska, zamykając przestrzeń wokół soboru z trzech stron. Gdy jednostki ustawiły się w szyku, Grigorij Liwotow rozpoczął molebien do świętego kniazia Włodzimierza. Obrzęd zakończyło odmówienie specjalnej modlitwy, po czym kapłan wzniósł prośbę o długie lata życia dla Imperatora, Imperatorowej, Następcy Tronu, Wielkiego Kniazia Włodzimierza Aleksandrowicza i całego Domu Panującego oraz członków Świętego Synodu, w tym dla Wielce Błogosławionego Leoncjusza, arcybiskupa Chełmskiego i Warszawskiego […] oraz wszystkich przyczyniających się do rozprzestrzenienia Wiary Prawosławnej i Cerkwi. Wezwał także do modlitwy za miłujące Chrystusa wojsko i wszystkich prawosławnych chrześcijan. Liwotow w asyście zwierzchnika 6. dywizji poświęcił sztandary pułków muromskiego i niżegorodzkiego oraz przeszedł przed czołem wojsk błogosławiąc żołnierzy. Po zakończeniu molebnia, w trakcie całowania krzyża, przez około godzinę były rozdawane wspomniane wcześniej Troickija listki. Uroczystości cerkiewne zakończyły się około godziny 14, ale bicie dzwonów trwało cały dzień.22 Na tym jednak obchody w Płocku nie zakończyły się. O godzinie 16 członkowie Płockiej Prawosławnej Opieki Parafialnej w towarzystwie rodzin ze swoim przewodniczącym – gubernatorem Millerem na czele, zebrali się w siedzibie prowadzonego przez tę organizację przytułku dla dzieci przy ulicy Warszawskiej.23 Proboszcz Liwotow, który również był członkiem opieki, odsłużył jeszcze jeden molebien, tym razem specjalnie w intencji dobroczyńców, kierownictwa, nauczających i uczących się. Następnie wygłosił dla wychowanków w sposób odpowiedni dla dziecięcego rozumienia, lekcję, 21. Otczet’..., [w:] Pamiatnaja kniżka 1889, s. 25. 22. Tamże, s. 26. 23. Więcej na temat przytułku zob.: E. Piórkowska, Płocki przytułek prawosławny – przyczynek do dziejów wspólnoty prawosławnej w Płocku w II połowie XIX i I ćwierci XX wieku, „Notatki Płockie” 2003, nr 4, s. 22-31.

w której przedstawił życie i zasługi świętego Włodzimierza, szczególną uwagę zwracając na jego troskę o biednych i wychowanie dzieci.24 Następnie chór cerkiewny, którego, jak już wspomniano, członkami byli także wychowankowie przytułku, wykonał kantatę Malaszkina i hymn do świętego Włodzimierza z muzyką A. Archangielskiego, ponadto Rus’ Swjataja, Kol’ Slawien i Boże, Carja chrani. W przerwach pomiędzy poszczególnymi pieśniami recytowano wiersze: K’ 900-letiju (Na 900-lecie), Kiew’ (Kijów) i Swjataja Rus’ (Święta Ruś). Po zakończeniu części artystycznej głos zabrał gubernator Miller, który podziękował chórzystom i dzieciom za przygotowanie programu. Następnie wszyscy zebrani udali się na poczęstunek przygotowany przez kierowniczkę przytułku Marię Plec – była herbata, słodycze, owoce itp. Spotkanie trwało około dwóch godzin. W tym samym czasie prezydent Płocka Jegor Wołkow25, zgodnie z postanowieniem magistratu, rozdał biednym wszystkich wyznań datki na łączną sumę 30 rubli. Wieczorem Płock rozświetliła świąteczna iluminacja. Szczególnie efektownie oświetlono ogród przed budynkiem Rządu Gubernialnego26, w którym mieściło się także mieszkanie gubernatora Millera. Na balkonie zawisł dużych rozmiarów transparent, wykonany przez fotografa Franciszka Pawłowskiego27. Na czarnej, szerokiej, lekko pofalowanej wstędze, która przecinała transparent w poprzek, wielkimi kolorowymi literami przedstawiono liczbę 900. W górnej części na środku widniał krzyż z rozchodzącymi się wokół niego promieniami. Nieco niżej po prawej stronie znajdowała się carskaja dzierżawa (jabłko koronacyjne), a po lewej – berło i korona. Pod napisem w środkowej części pojawiła się scena przedstawiająca warega-wojownika w pełnym uzbrojeniu, który swoim toporem dopiero co rozbił figurę Peruna. Posąg pogrążył się w odmętach rzeki, a na brzegu pozostały jedynie szczątki. Po lewej stronie wojownika wyobrażono klęczącego Słowianina-poganina, który przygnieciony nieszczęściem i przerażony niewysłowionym strachem na widok takiego zbezczeszczenia tego, kogo do tej pory czcił, oczekuje z minuty na minutę, że jego gromowładne bożyszcze ukarze niegodziwca i bluźniercę. Zdaniem autora relacji, transparent ów dobrze oświetlony, wywarł wielkie wrażenie na wszystkich obecnych.28 Na balkonie po bokach umieszczono także popiersia imperatora i imperatorowej. 24. Otczet’..., [w:] Pamiatnaja kniżka 1889, s. 26. 25. Jegor Andriejewicz Wołkow – brał udział w wojnie krymskiej (1853-1856) i w stłumieniu Powstania Styczniowego (1863-1864). W służbie państwowej od 1855 r., od 1 VII 1886 – prezydent Płocka (w randze urzędowej radcy stanu). Kawaler orderów: św. Anny (4 i 3 stopnia) i św. Stanisława (3 i 2 stopnia). Zob. Pamiatnaja kniżka 1889, s. 51. 26. Budynek przy ul. Kolegialnej 15 (dawna kamera pruska). 27. Franciszek Pawłowski (1856-1922) prowadził zakład fotograficzny w Płocku przy ulicy Kolegialnej 12, następnie przeniesiony do lokalu przy Rynku Kanonicznym (obecnie pl. Narutowicza). Istniała także filia zakładu w Sierpcu. Zob. G. Nowak, Niepogoda nie robi różnicy w zdjęciach – o płockim fotografie Mieczysławie Zientarskim słów kilka, „Nasze Korzenie” 2012, nr 3, s. 42; Kalendarz. Informator Płocki na rok 1899, s. 114. 28. Otczet’..., [w:] Pamiatnaja kniżka 1889, s. 27.


38

Na wieczornych uroczystościach były obecne obie orkiestry pułkowe – pułku muromskiego i niżegorodzkiego, które wykonywały swój muzyczny repertuar do godziny 22. Cały dzień utrzymywała się dobra pogoda, było słonecznie, niewielkie zachmurzenie łagodziło lipcową spiekotę. Za przygotowanie obchodów od strony organizacyjno-technicznej odpowiedzialność spadła na magistrat. Na podstawie zbiorczego rachunku kosztów29 jesteśmy w stanie odtworzyć wartość poszczególnych elementów składowych. Wspomniany wyżej transparent przedstawiający warega wykonany został w atelier fotografa Pawłowskiego za 40 rubli. Za umieszczenie go na balkonie budynku Rządu Gubernialnego kwotę 3 rubli 75 kopiejek otrzymał Franciszek Przymanowski, mistrz ciesielski. W związku z iluminacją ogrodu przed budynkiem rządu zakupiono 100 lampek po 12 kopiejek za sztukę i 10 sztuk po 25 kopiejek. Za realizację zamówienia odpowiedzialny był mieszkaniec Płocka Antoni Kuten30. Stearynowe świeczki do lampek, na łączną sumę 9 rubli, dostarczył kupiec Nikołaj Żołobow31. Istotnym elementem iluminacji były także bengalskie ognie. Na zamówienie organizatorów Antoni Kuten zakupił ich 2,5 funta (1 kg) u pirotechnika Kollera za 9 rubli. Dodatkowo pewną ilość dostarczył, za 5 rubli 60 kopiejek, kupiec Kempner32. W związku z potrzebą przygotowania na Wiśle pływającej platformy, stosowne zlecenie otrzymał cieśla Józef Krysztof, który powiązał ze sobą łodzie stanowiące oparcie dla konstrukcji. Wykonał także pomost i stopnie łączące platformę z nabrzeżem. Otrzymał za to 9 rubli. Teren wokół cerkwi miał uporządkować i przygotować ogrodnik Frajer, który otrzymał na ten cel 17 rubli 31 kopiejek, co stanowi największy z jednorazowych wydatków poniesionych przez magistrat. Na placu przed świątynią należało także przygotować podesty, na których odbyły się modlitwy. Zamówienie na ich wykonanie otrzymał wspomniany już cieśla Przymanowski. Zobowiązano go, za kwotę 5 rubli, do zrobienia podestów z własnych materiałów i siłami 29. APP, AMP, sygn. 12192, k. 7. 30. Antoni Kuten (zm. 1897) – syn Szabsa i Ruchli, wyznania rzymskokatolickiego, żonaty z Józefą Gutkowską, a następnie z Joanną Niedzielską; dzieci: Stanisław (ur. 1875), Janina (ur. 1887), Maryanna (ur. 1889, zm. 1889), Henryka (ur. 1897); zob. Akta stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Płocku z lat 1826-1907. Dostępny online w: <http://www.archiwum.plock. com/acts.php> [dostęp 15 VII 2015]. 31. Nikołaj Andriejewicz Żołobow – kupiec 2. Gildii, w l. 1894-1902 starosta parafii prawosławnej w Płocku; zob. Wiedomost’ o cerkwi za 1898 god (rękopis, Parafia Przemienienia Pańskiego w Płocku). 32. Prawdopodobnie Ludwik Kempner (1851-1908) – płocki księgarz i właściciel drukarni, żydowskiego pochodzenia. Syn Chaima Rafała (zm. 1870), założyciela księgarni przy ulicy Grodzkiej, i Estery Fajgi z d. Erlich. Przedsiębiorstwo L. Kempnera zajmowało się drukiem i rozprowadzaniem wydawnictw lokalnych, broszur, książek, kalendarzy itp. Zob. J. Stefański, Płock od A do Z, Płock 1995, s. 178-179.

Bartosz Gralicki własnych pracowników, a po skończonych uroczystościach – do rozebrania konstrukcji. Dodatkowo zakupiono 15 funtów (6,1 kg) sznurka po 30 kopiejek za funt, na co 4 ruble i 50 kopiejek otrzymał handlarz Kessel. Wśród wydatków znalazło się jeszcze zamówienie na dwie beczki i dziesięć butelek piwa, na łączną sumę 4 rubli 40 kopiejek, złożone u sklepikarza zajmującego się dystrybucją alkoholi. Zwraca uwagę fakt, że nie stosowano żadnego klucza narodowościowego czy wyznaniowego w doborze podwykonawców organizacji święta. Zamówienia zostały złożone u tych miejscowych przedsiębiorców, którzy byli w stanie zrealizować zapotrzebowanie, a wśród nich znaleźli się Rosjanie, Polacy, Żydzi i Niemcy. W sumie bezpośrednie wydatki, jakie poniósł magistrat, wyniosły 122 ruble i 22 kopiejki, co nie stanowi nawet połowy kwoty asygnowanej ze środków ekstraordynaryjnych Kasy Miejskiej (łącznie 300 rubli). Pozostała kwota, 177 rubli 78 kopiejek, została w styczniu 1889 roku zwrócona przez magistrat do Kasy Miejskiej.33 Tak istotne wydarzenie nie mogło pozostać bez echa w prasie. Relacje o przebiegu uroczystości, a także komentarze i artykuły polemiczne, pojawiały się przede wszystkim w prasie rosyjskiej wydawanej w Petersburgu, Moskwie, Kijowie, a więc tam, gdzie obchody miały największy rozmach. Można przypuszczać, że także w periodykach z terenu Królestwa Polskiego znalazły się podobne relacje. Potwierdza to kwerenda przeprowadzona w polskojęzycznych gazetach z tego okresu: dwóch warszawskich („Gazecie Warszawskiej” i „Tygodniku Ilustrowanym”) i jednej lokalnej („Korrespondencie Płockim”). Jej zasięg został na potrzeby niniejszego opracowania ograniczony jedynie do kilku wybranych tytułów ze względu na trudności z dostępem do egzemplarzy z przełomu lipca i sierpnia 1888. Jednak nawet zupełnie podstawowa analiza ich zawartości prowadzi do pewnych wniosków. Prasa polskojęzyczna była oszczędna w informowaniu czytelników o wydarzeniach związanych z przebiegiem święta. Potraktowano je drugorzędnie, a przekazywane informacje były niekiedy nieścisłe. Co zrozumiałe, w prasie rosyjskojęzycznej zainteresowanie było znacznie większe. Przykładem mogą być „Gubiernskija Wiedomosti” – wydawnictwo o charakterze oficjalnym, redagowane i wydawane przez poszczególne rządy gubernialne. To właśnie w numerze 23. „Płockich Gubiernskich Wiedomostiej” z 1888 roku znalazła się obszerna relacja o obchodach jubileuszowych, stanowiąca podstawowe źródło dla niniejszego artykułu. 33. APP, AMP, sygn. 12192, k. 9.


39 Najpierw przyjrzyjmy się „Gazecie Warszawskiej”. Oprócz popularnonaukowego artykułu zatytułowanego „Chrzest Rusi”34, który przedstawiał historyczne tło obchodów, cenne źródłowo są notatki prasowe nadesłane przez korespondentów gazety z głównych miast Rosji, zawarte w rubryce Telegramy Gazety Warszawskiej. Dotyczą one głównie Kijowa i Petersburga. Informują między innymi o przybyciu do Kijowa Konstantego Pobiedonoscewa, biskupów i gości zagranicznych. Opisują także przebieg obchodów cerkiewnych.35 Aleksander III wraz z rodziną i dworem brał udział w uroczystościach petersburskich. Nabożeństwo nocne odbyło się ze szczególną uroczystością, a jednocześnie zaczęto miasto ozdabiać flagami. Najwspanialej ozdobione były ulice, przez które przeciągała processya [z soboru św. Izaaka do cerkwi św. Włodzimierza]. Nad Newą urządzono pawilon dla poświęcenia wody.36 Pierwszego dnia w sali petersburskiego Towarzystwa Kredytowego Miejskiego odbyło się także uroczyste zebranie Słowiańskiego Towarzystwa Dobroczynnego. Jak donosi Telegram z 17 (29) lipca: na posiedzeniu znajdowali się poseł serbski Zimicz i dr Żivny. Ostatni miał mowę po rusku, w której analizował cywilizacyjne, religijne i literackie właściwości panslawizmu oraz wysławiał panslawizm jako ideał cywilizacyjny, nie zaś polityczny.37 Obchody kijowskie natomiast rozpoczęły się niespodziewanym wydarzeniem, które rzuciło cień na dalszy przebieg uroczystości. 15 (27) lipca w trakcie przeglądu wojsk zmarł nagle generał gubernator kijowski Aleksander Drenteln. Już bez jego udziału odbyła się wielka processya ze wszystkich cerkwi kijowskich oraz poświęcenie wody w Dnieprze. […] Processya z obrazami i chorągwiami wyruszyła przy odgłosie dzwonów z soboru św. Zofii do górnego pomnika św. Włodzimierza, skąd po modłach i pobłogosławieniu ludu zwróciła się ku Górze Aleksandrowskiej. […] Cały pochód zatrzymał się na wybrzeżu Dniepru […] Dniepr był pokryty mnóstwem statków: dwadzieścia wielkich statków parowych przepełnionych publicznością, towarzyszyło ceremonii poświęcenia wody. Po ukończeniu święcenia wody i odśpiewaniu pieśni zabrzmiało 101 wystrzałów armatnich przy biciu we dzwony we wszystkich cerkwiach.38 Wieczorem tego dnia na bulwarach naddnieprzańskich miała także miejsce zabawa przy illuminacji okolicznych gór i miasta.39 W Warszawie porządek uroczystości, które miały miejsce w związku z jubileuszem był następujący. 14 (26) lipca w soborze Świętej Trójcy o godzinie 17 rozpoczęło się całonocne czuwanie, na którym byli obecni przedstawiciele władz cy-

34. „Gazeta Warszawska”, 27 VII 1888, s. 2. 35. Tamże, s. 4. 36. Tamże, 28 VII 1888, s. 4; Tamże, 29 VII 1888, s. 4. 37. Tamże, s. 4. 38. Tamże, 27 VII 1888, s. 4. 39. Tamże, s. 4.

wilnych i wojskowych.40 O 10 dnia następnego odprawiono nabożeństwo w intencji cara i domu panującego, przy udziale archijereja i duchowieństwa prawosławnego Warszawy. O 12.15 przed soborem uformowała się procesja, która skierowała się przez Miodową, Krakowskie Przedmieście i dziedziniec byłego zamku ku Wiśle.41 Tam dokonano poświęcenia wody, oddana została także salwa ze 101 armat ustawionych po przeciwległej, praskiej stronie rzeki. Procesji towarzyszyło bicie dzwonów wszystkich prawosławnych świątyń miasta. Z kolei w „Korrespondencie Płockim”, jedynej polskojęzycznej gazecie lokalnej w Płocku tego okresu, pojawiła się wzmianka o uroczystościach, która pokazuje, jak bardzo obchody państwowego, prawosławnego jubileuszu były obojętne środowisku polskiemu. Krótka informacja o uroczystościach znalazła się co prawda na pierwszej stronie wydania z 19 (31) lipca, ale została zdominowana przez wiadomości miejscowe: o planowanych regatach na Wiśle czy o powrocie biskupa Kossowskiego do diecezji. Wiele do życzenia pozostawia również jakość informacji. Zdaniem redakcji całe obchody rozpoczęły się w piątek 15 (27) lipca o godzinie 11, chociaż w rzeczywistości liturgia tego dnia rozpoczęła się o 10. Całość natomiast miała jakoby zakończyć się do godziny 13. Odnotowano obecność przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych oraz fakt uroczystej procesji nad Wisłę ulicami Warszawską i Mostową.42 Zabrakło zupełnie informacji o nieformalnej, wieczornej części obchodów i o tym, że, zgodnie z harmonogramem, miała miejsce salwa armatnia ze 101 dział. Programy uroczystości w Kijowie, Petersburgu, Warszawie czy Płocku wykazują daleko idącą zbieżność. Wynika to z ujednoliconego i narzuconego odgórnie formatu obchodów, które w części oficjalnej w całym imperium miały wyglądać identycznie i składać się z tych samych elementów: całonocnego czuwania z 14 na 15 lipca, świętej liturgii 15 lipca rano, procesji nad źródło wodne połączonej z poświęceniem wody, udziału przedstawicieli władz duchownych, cywilnych i wojskowych. W pewnym sensie opisane wydarzenia w Płocku potwierdzają sygnalizowaną na wstępie dominację konserwatywnego kursu w polityce wewnętrznej cara Aleksandra III, obliczonego na wzmocnienie ideologicznego fundamentu monarchii. Przy okazji udało się także zaobserwować całą wspólnotę prawosławną w działaniu. W obchody jubileuszu chrztu Rusi zaangażowały się bowiem wszystkie jej grupy społeczne i zawodowe: duchowieństwo, urzędnicy, oficerowie, kupcy, nauczyciele, żołnierze. Z tej perspektywy opisane uroczystości są ciekawym świadectwem życia kulturalnego i duchowego prawosławnych mieszkańców Płocka w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku.

40. „Tygodnik Ilustrowany”, 4 VIII 1888, s. 6-7. 41. Tamże. 42. „Korrespondent Płocki”, 19 (31) VII 1888, s. 1.


40 Ewa Błyskowska, Gabriela Nowak Z Płocka do Brukseli, czyli o tajemnicach pewnej walizki

Józef Sadzawka.

Maria Ungermann, żona Józefa Sadzawki.

biorców2, prawnuków Józefa Sadzawki, z którymi Ewa Błyskowska skontaktowała się jesienią 2014 roku. Wspomnienie pradziadka (zarazem brata szwagra dziadka Ewy – Izydora Weizmana) przywiodło na myśl Ernestowi starą, przedwojenną walizkę ukrytą na strychu, w której przechowywał pamiątki rodzinne, jak się miało okazać – związane z Płockiem, o którym wcześniej prawie nic nie słyszał. Pod wpływem opowiadań Ewy stare fotografie i dokumenty ożyły, a zapomniane, pokryte kurzem czasu historie otrzymały nowy kontekst dzięki wydobytym na światło dzienne danym archiwalnym.

Zapomniana historia pewnego przedsiębiorczego emigranta z Płocka, który rozwinął z wielkim sukcesem przemysł tytoniowy w Brukseli i którego syn służył z nadzwyczajną dystynkcją w wojsku belgijskim podczas pierwszej wojny światowej, ujrzała ponownie światło dzienne dzięki pracy rozpoczętej podczas genealogicznej kwerendy archiwalnej w płockim sądzie rejonowym. Kwerenda dotycząca korzeni Ewy Błyskowskiej1 ujawniła pewną notatkę w księdze hipotecznej dla nieruchomości przy ulicy Bielskiej nr 243B. Wśród licznych dokumentów ówczesnych jej właścicieli, żydowskiej rodziny Sadzawków, znajdował się dokument sporządzony u notariusza G. J. Swolfsa w Laeken (dzielnica Brukseli), z którego wynika, że w roku 1907 Józef Sadzawka, który wcześniej wyemigrował do Belgii, zrzekł się roszczeń do wspomnianej nieruchomości na rzecz swego brata, Mojżesza Arona Sadzawki. Odkrycie tej niepozornej na pierwszy rzut oka informacji uruchomiło ciąg zdarzeń, które zmieniły życie wielu ludzi. Zasadnicze pytanie, które nasunęło się podczas lektury notatki, dotyczyło potencjalnych potomków Józefa Sadzawki. Odpowiedź nań nieoczekiwanie została znaleziona w… książce teleadresowej. Nie co dzień otrzymujemy telefony od nieznanych, dalekich krewnych, którzy nagle uświadamiają nam, gdzie tkwią nasze korzenie. Tak było w przypadku Ernesta Józefa i Alaina Sadzawków, dwóch brukselskich przedsię-

Józef Sadzawka wywodził się z rodziny żydowskich handlarzy, którzy byli związani z Płockiem co najmniej od końca XVIII wieku. Najstarszym znanym przedstawicielem tej rodziny był Josek vel Józef Sadzawka (1782-1838)3. Około roku 1800 poślubił on Surę (brak informacji o nazwisku rodowym), z którą miał syna Szaję Zajnwela. Wraz z drugą żoną – Bajlą z Szymków – Josek Sadzawka zakupił w roku 1824 kamienicę mieszczącą się pod numerem hipotecznym 243B przy ulicy Bielskiej w Płocku. Źródła odnotowują Joska Sadzawkę jako handlarza i właściciela płockiej nieruchomości, ale przede wszystkim jako jednego z Żydów prowadzących w mieście prywatny dom modlitwy. Akta miasta Płocka przy-

1. Na ten temat: E. Błyskowska, G. Nowak, W poszukiwaniu własnych korzeni…, „Nasze Korzenie” 2014, nr 7, s. 67-77.

2. Ernest Józef Sadzawka (ur. 1951) jest właścicielem przedsiębiorstwa budowlanego, Alain Sadzawka (ur. 1955) – przedsiębiorstwa izolacji termicznej i akustycznej. 3. Archiwum Państwowe w Płocku (dalej: APP), Akta stanu cywilnego wyznania mojżeszowego gminy wyznaniowej Płock, 1838, nr aktu zgonu 21.

Płock


wołują m.in. opis pewnego incydentu. Otóż 31 października 1828 roku w domu przy ulicy Bielskiej zebrała się grupa mężczyzn na modlitwę szabasową. Tego dnia słońce zaszło po 16.31. Wśród zebranych był właściciel nieruchomości, Josek Sadzawka, i jego 28-letni wówczas syn – Szaja. Uroczystość przerwało wtargnięcie dozorcy policyjnego Paprockiego, który na polecenie Urzędu Municypalnego rewidował żydowskie domy w poszukiwaniu prywatnych modlitewni, których legalność podważało nie tylko oficjalne prawo, lecz również władze gminy żydowskiej, zaniepokojone spadkiem dochodów bożniczych. Waćpan nie masz żadnego prawa kontrolowania Żydów modlących się w domach! – miał krzyknąć Szaja do Paprockiego, szarpiąc zarazem towarzyszącego mu żołnierza weteranów korpusowych. Na jego stanowcze polecenie zgromadzeni mężczyźni nie rozeszli się do domów i kontynuowali spotkanie. Za ten czyn Szaja został skazany na 24 godziny aresztu, a jego ojciec – na grzywnę w wysokości 6 zł. To jednak nie powstrzymało ich przed prowadzeniem prywatnej izby modlitewnej4, podobnie zresztą jak wielu innych płockich Żydów.5 Josek Sadzawka był ojcem wspomnianego wyżej Szai Zajnwela, a także Wolfa, Abrahama, Lejbusza oraz córek Itty, Dyny i Ryfki.6 Szaja Zajnwel, z zawodu tłumacz, był żonaty z Gitlą (1828-1900), córką Kazriela i Bajli Granatów. Ich najstarszy syn Józef urodził się 13 stycznia 1856 roku.7 W kolejnych latach na świat przyszli: Tyszla Małka (17 III 1858), Emanuel (17 III 1860) i Moszek Aron (8 VII 1864). Żoną Emanuela Sadzawki była Małka z Askanasów, córka Jakowa Szulima i Marii Perelgryc, urodzona w 1855 roku w Płocku. Ich dziećmi byli Łaja (ur. 1888) i Jakow Szmul (ur. 1889). Emanuel Sadzawka na co dzień sprzedawał napoje gazowane w budce przy placu Konstantynowskim.8 Moszek Aron Sadzawka ożenił się z Ryfką Weizman z Wyszogrodu, córką Jochima Weizmana i Estery Sury Albert. Wspólne dzieci Ryfki i Moszka Arona to: Samuel (ur. 1896), Bajla (ur. 1897), Dyna (ur. 1898), Małka (1899-1918), Szaja 4. APP, Akta miasta Płocka (dalej: AMP), sygn. 325, k. 64: Gdy Starozakonny Josek Sadzawka, pomimo licznych zakazów dozwala w domu swoim gromadzić się starozakonnym, do domu swego i tam odprawiać modlitwy jak to w dniu 28 września wedle rapportu Dozorcy policyjnego uczynił, przeto za to na karę zł 6. sześć skazany został, którą natychmiast do kontrolli skarbowej wnieść jest obowiązany, albowiem Żydzi po domach modlić się nie mogą, lecz w Bożnicy i w szkole żydowskiej modlitwy odprawiać winni. Nadto oświadcza Urząd Municypalny Star. Joskowi Sadzawka, że na drugi raz, jeżeli podobne uchybienie popełni, na karę zł 12 skazany zostanie. 5. W okresie tym w Płocku funkcjonowało ponad 16 domów modlitwy, zlokalizowanych przy ul. Synagogalnej, Niecałej, Szerokiej, Jerozolimskiej i Kolegialnej. Ich właścicielami byli m.in. Fajwel Belfer, Kazriel Granat, Samuel Sandomierski, Juda Rotsztejn, Markus Łopatka i Lejzer Kohen (APP, AMP, sygn. 325). 6. Lejbusz Sadzawka, ur. 1821, był żonaty z Ruchlą Burgant, z którą miał dzieci: Taubę Ittę (ur. 1852, wyszła za mąż za Szymona Brykmana) i Esterę Dwojrę (ur. 1853, wyszła za mąż za robotnika z Wyszogrodu, Szlamę Mendla Wintera). Dyna Sadzawka, po mężu Dobrzyner, urodziła się w 1823 r., Ryfka Sadzawka, po mężu Złotak, urodziła się w 1810 r. 7. APP, Akta stanu cywilnego wyznania mojżeszowego gminy wyznaniowej Płock, 1856, nr aktu urodzenia 14. 8. APP, AMP, sygn. 14137.

Dowód tożsamości Józefa Sadzawki.

Akt ślubu Józefa Sadzawki z Marią Ungermann.

(ur. 1901), Kasryel (1903-1910) i Gitla (ur. 1907).9 Od początku lat 80. XIX wieku Moszek Aron Sadzawka zajmował się w Płocku handlem wyrobami tytoniowymi.10 W okresie międzywojnia prowadził firmę sprzedającą meble. 9. Samuel Sadzawka był żonaty ze Złatą z domu Benet, córką Fiszela Jonasa i Pessy z Gajzlerów, urodzoną w 1896; ich dzieckiem była Fajga Rachela, ur. 1925. Bajla Sadzawka, ur. 1897, wyszła za mąż za mieszkańca miasta Bieżunia – Noecha Elechnowicza. Dyna Sadzawka wyszła za mąż za niejakiego Berlanda. 10. APP, AMP, sygn. 16311, 16398, 18354, 18544, 19564, 19816, 19892.


42 Ewa Błyskowska, Gabriela Nowak

Józef Sadzawka z żoną Marią, dziećmi i wnukami.

Wielopokoleniowa rodzina Sadzawków mieszkała przy ulicy Bielskiej do wybuchu drugiej wojny światowej. Od 1860 roku właścicielką nieruchomości była Gitla Sadzawka.11 Nieruchomość tę odkupiła od Abrama Jagody, który nabył ją na publicznej sprzedaży w drodze działów po spadkobiercach Joska i Bajli. Po śmierci Gitli, w 1908 roku właścicielami zostały jej dzieci: Moszek Aron, Emanuel, Józef i Tyszla Małka. Jeszcze w tym samym roku Moszek przejął części należące do rodzeństwa i został jedynym właścicielem nieruchomości, aż do śmierci w 1936 roku.12 Ostatnim przedwojennym właścicielem nieruchomości był Abram Sadzawka. Niestety, obiekt ten został zniszczony po drugiej wojnie światowej, dziś w tym miejscu znajduje się pusty plac. Próżno by też szukać w Płocku potomków rodziny Sadzawków, wszyscy oni zostali wymordowani przez Niemców podczas wojny.

11. Na temat nieruchomości: APP, AMP, sygn. 11654, 12453, 12921, 14481, 14570, 14665, 14671, 14879, 20942. 12. G. Nowak, A. Wojciechowska, Żydowski Płock – architektoniczne wizje i realizacje (katalog wystawy), Płock 2014, s. 102.

Bruksela Przed 1882 rokiem Józef Sadzawka wyjechał do Belgii i pokonując wszelkie trudności, które stały na drodze młodego imigranta w obcym kraju, zdobył imponującą pozycję w belgijskim przemyśle i społeczeństwie. W wieku 26 lat ożenił się z pochodzącą z Dahleram (Niemcy) Marią Ungermann (ur. 10 IX 1859), córką Mathiasa i Julianne Matheÿ. Józef i Maria mieli czworo dzieci: Emila (ur. 1882), Julię (ur. 1884), Jeanne (ur. 1888) i Ernesta Leona (1890-1960). Sadzawkowie mieszkali w północno-zachodniej dzielnicy Brukseli, wspomnianej wyżej Laeken, która dziś kojarzy się zapewne przede wszystkim z mieszczącym się tu Atomium. Józef Sadzawka zrobił w Brukseli oszałamiającą karierę w przemyśle tytoniowym. Przed 1888 rokiem założył znaną manufakturę papierosów i tytoniu tureckiego (Manufacture de Cigarettes & Tabacs Turcs J. Sadzawka), zlokalizowaną przy rue Linnée pod numerem 62, następnie przy Avenue de la Reine 286. O jego sukcesach na tym polu świadczyć może Grand Prix, którą uzyskał podczas światowej wystawy w Brukseli


43 w 1897 roku. Swoją firmę i jej produkty prezentował następnie podczas światowej wystawy w Liège w roku 1905. Warto zaznaczyć, że przemysł tytoniowy był wówczas stosunkowo młodą gałęzią przemysłu. Pierwsze fabryki cygar powstały w Antwerpii i Gandawie między 1840 a 1850 rokiem. Następnie przemysł ten rozpowszechnił się w innych miastach, a fabryki belgijskie szybko stały się znane na całym świecie. Fabrykacja papierosów rozpoczęła się jeszcze później. Józef, który założył w Brukseli manufakturę pod koniec lat 80., pojawił się na rynku światowym dość wcześnie (pierwszymi fabrykantami papierosów w Belgii byli obcokrajowcy lub Belgowie, którzy uprzednio nie mieli nic wspólnego z przemysłem tytoniowym). Sukcesy w interesach i łączący się z nimi awans społeczny rodziny Sadzawków kontynuował syn Józefa, Ernest Leon Sadzawka, bohater pierwszej wojny światowej. Służbę wojskową rozpoczął 12 października 1914 roku jako wolontariusz, po czym walczył w kolejnych kampaniach aż do końca wojny. Na kartach historii wojskowości belgijskiej zapisał się jako wzorowy i odważny adiutant, dowódca patrolu plutonu I pułku liniowego 5. Dywizji Piechoty, która nocą z 30 czerwca na 1 lipca 1918 roku przeprowadziła bohaterski szturm na posterunek wroga w pobliżu Merkem przy skrzyżowaniu Londen (front Yser)13. Za szczególne zasługi na polu walki Ernest Leon otrzymał dziewięć odznaczeń, w tym Order Korony, Order Leopolda, Krzyż Wojenny, Medal Zwycięstwa, Medal Wolontariusza-Kombatanta i Medal-Uczczenie stulecia Belgii. W aktach Archiwum Armii Belgijskiej odnaleźć można wyjątkowo pozytywne opinie odnośnie jego osoby, wydane przez bezpośrednich przełożonych: Doskonały oficer rezerwista, który ma temperament wojskowy, wspaniałe wojskowe kwalifikacje, działa z zimną krwią, odwagą i śmiałością. Zachował się świetnie we wszystkich okolicznościach i użył swojej inteligencji, zdrowego rozsądku i siły charakteru dla służby swojej ojczyzny… Znakomity porucznik, wzbudzający podziw swoich przełożonych i podwładnych podczas całej kampanii wojennej, za swój zapał, werwę, poczucie humoru i poświęcenie w najtrudniejszych sytuacjach. Uzbrojony w doskonałe wykształcenie, dystyngowane wychowanie, obdarzony wyjątkowymi uzdolnieniami wojskowymi, był prawdziwym dowódcą.14 Choć dwukrotnie został poważnie ranny w walce (27 VIII 1916, 1 VII 1918; amputacja lewego kciuka i głęboka rana lewego uda spowodowana ułamkiem pocisku), dopie13. Na początku pierwszej wojny światowej, w 1914 roku, oddziały wojsk niemieckich zostały zatrzymane na terytorium Belgii na froncie Yser (rzeka w północnej Francji i północno-zachodniej Belgii, zachodnia Flandria). Żołnierze w ciągu 4 lat bronili się wzdłuż frontu Yser, będąc chronieni przez obszary ciągnące się wzdłuż rzeki, celowo zalane przez wodę. Armia liczyła tysiąc żołnierzy patrolowych. Nocą robili wypady do niemieckich okopów, badając siły wroga i starając się brać więźniów do niewoli. Ernest Sadzawka, najmłodszy syn Józefa, był jednym z nich. 14. Archiwum Armii Belgijskiej, nr teczki: DO11411.

ro w lutym 1919 roku Ernest Leon zwrócił się z prośbą do rządu o udzielenie urlopu, do czego skłoniła go trudna sytuacja materialna i zdrowotna jego ojca Józefa, który podczas wojny odmówił pracy dla wroga, zaprzestając działalności w swojej fabryce tytoniu. Ernest pisał w liście do ministra: Mój ojciec, przemysłowiec w branży tytoniu i papierosów, pracujący w Brukseli, odmawiając pracy dla wroga, widział swoje zapasy towaru zagarnięte i przyrządy mechaniczne opieczętowane podczas okresu całej wojny, mógł pracować tylko jeden rok. Chorowity, w wieku 64 lat, nie może sam rozpocząć pracy, co powoduje bezrobocie personelu i nieproduktywność maszyn. Tym bardziej, w obecnej sytuacji przemysłu i handlu, należy rozpocząć natychmiast pracę... Dzięki Ernestowi Leonowi, Józef i Maria w roku 1920 otrzymali belgijskie dowody tożsamości, stając się pełnoprawnymi obywatelami kraju. Ernest Sadzawka zapisał się także w historii najstarszego klubu żeglarskiego w Belgii (pierwszy klub żeglarski powstał w Brukseli w 1890 r.). Prasa belgijska z 1914 roku, wychodząca zarówno w języku francuskim jak i flamandzkim, informowała wielokrotnie o uczestnictwie i sukcesach Ernesta w międzynarodowych regatach w Ostendzie i w Liège.15 W 1925 roku Ernest został prezesem prestiżowego C.R.N.B. (Klub Królewski Żeglarski w Brukseli). Funkcję tę pełnił przez 35 lat.

Fragment rachunku z manufaktury Józefa Sadzawki.

13 lipca 1920 roku Józef Sadzawka sprzedał firmę. Kontrakt kupna-sprzedaży jest interesującym dokumentem, wartym przytoczenia, ponieważ rzuca pewne światło na sposób funkcjonowania i wygląd przedsiębiorstwa. Kontrakt kupna-sprzedaży między Panem Józefem Sadzawką, fabrykantem i pośrednikiem tytoniu, zamieszkałym w Brukseli, Avenue de la Reine nr 278, z pierwszej strony, a Fabryką Papierosów i Tytoniu A. N. Bogdanoff i Co, reprezentowaną przez delegowanego administratora Pana Paula Bobroff, z drugiej strony. 15. M.in. „La dernière heure” z 15 VI 1914; „La Flandre liberale” z 15 VI 1914; „L’étoile belge” z 23 VI 1914; „Vlaamshe gazetvan Brussel” z 25 VI 1914.


44 Ewa Błyskowska, Gabriela Nowak

Etykietki pudełek papierosów firmy Józefa Sadzawki z wizerunkiem sławnej francuskiej tancerki Cléo de Mérode; źródło: www.europeana.eu.

Zostało postanowione jak poniżej: Art. 1 Pan Sadzawka sprzedaje wyżej wspomnianej spółce urządzenia znajdujące się w budynku położonym na tyłach nieruchomości pod nr 278, av. de la Reine, a wśród nich: – maszynę do papierosów Excelsior z drukarnią (dwa kolory), aparat do produkcji zakończeń (złoto i korek; trzy długości i trzy formaty papierosów); – maszynę Excelsior Ideal, model „C”, do produkcji papierosów z zakończeniem kartonowym (różne długości, dwa formaty papierosów); – maszynę do papierosów „UM” z drukiem o dwóch kolorach oraz aparatem stosowanym do ustników ze złota, korka i bursztynu (cztery długości i cztery formaty papierosów); – maszynę do ostrzenia noży okrągłych; – maszynę precyzyjną do cięcia tytoniu system Quester, model „B. S°”, z otworem ruchomym, szerokości 326 m/m i dwunastoma nożami; – aparat przenośny do tytoniu marki Quester model „E. L. K.” z cylindrem rotacyjnym i wentylatorem z żelaza stopionego z przewodami rurowymi; – maszynę do przesiewania i ochładzania tytoniu, marki Quester model „A.O°”, z cylindrem sześciokątnym oraz sitem zawierającym odkurzacz ze smarowaniem obrączkowym; – maszynę do ostrzenia mechanicznego noży marki Quester, model „U.F.”;

– motor na gaz marki Deutz (4 konie mechaniczne z rezerwuarem wody); – motor elektryczny (8 koni mechanicznych). Wszystkie te maszyny w dobrym stanie funkcjonowania z częściami napędowymi, według przepisów Inspekcji Pracy,

Walizka Ernesta Józefa Sadzawki.


Ernest Leon Sadzawka.

Alain i Ernest Sadzawkowie.

z częściami stolarskimi, a także klisze do drukowania etykiet, stół, imadło, małe narzędzia i filtry do oleju. Instalacja wewnętrzna zawierająca: – ogrzewanie centralne z grzejnikami, instalacja elektryczna (częściowo na gaz i prąd przemysłowy); – regały, stoły, szafy, krzesła, drabinę podwójną, drabinę zwykłą, 200 pudełek na papierosy, 22 ramy z płótna do suszenia tytoniu, duży pulpit na cztery osoby, 20 skrzynek na tytoń, rozpylacz, dwa sita, trzy wagi, wagę dziesiętną, wózek na dwóch kołach. Reasumując, całe przedsiębiorstwo eksploatowane obecnie przez Pana Sadzawkę. Każdy przedmiot nie wyliczony powyżej, a używany przez przedsiębiorstwo, będzie także częścią cesji. Sprzedaż osiąga cenę 440.000 franków. Suma, która została zapłacona przy podpisie obecnych, jest dowodem tej sprzedaży. Art. 2. Druga strona ma prawo do wszystkich materiałów, które Pan Sadzawka posiada w magazynie: papier do pakowania, szpule, papier i złoto, etykiety (nalepki albo winiety), reklamy, materiały biurowe, etc., które nie przekroczą sumy 40.000 franków.

Przodkowie i potomkowie Józefa Sadzawki.

Z bogatej korespondencji Marii Ungermann z dziećmi, przede wszystkim z Ernestem, pisanej z Vichy Hotel w Nicei na początku 1925 roku, wynika, iż Józef Sadzawka zmarł w wyniku powikłań wywołanych przez bronchit. Został pochowany na cmentarzu w Laeken. Dzięki Józefowi, który wyemigrował do Belgii, jedna gałąź rodu Sadzawków została ocalona od zapomnienia i przetrwała rozproszona po świecie. Jego potomkowie mieszkają dziś w Belgii, Francji, a nawet Chile.


46

Bernadeta Kamińska Barbara Rydzewska Katarzyna Stołoska-Fuz Historia pewnego domu część druga III Niezwykle ciekawe były dzieje nieruchomości miejskiej o numerze hipotecznym 280 i numerze rejestru policyjnego 3 w okresie międzywojennym. W przededniu odzyskania niepodległości, a dokładnie w roku 1917, nastąpiła zmiana nazwy ulicy, przy której mieści się omawiana posesja. Fragment ulicy Warszawskiej obejmujący odcinek od placu Kanonicznego aż do placu Floriańskiego otrzymał imię Tadeusza Kościuszki. Wybór nazwy związany był z uroczystymi obchodami setnej rocznicy śmierci Naczelnika, jakie odbyły się w Płocku 15 października 1917 roku.1 Propozycję zmiany nazwy ulicy wysunęła specjalnie powołana delegacja Rady

1. M. Macieszyna, Pamiętnik płocczanki, oprac. A. M. Stogowska, Płock 1996, s. 291.

Miejskiej, pełniąca funkcje komitetu organizacyjnego uroczystości rocznicowych i współpracująca z przedstawicielami lokalnych związków, stowarzyszeń i instytucji.2 W dniu 10 października 1917 roku radni podjęli decyzję o wystosowaniu pisma do władzy nadzorczej o przemianowaniu części ulicy Warszawskiej (od Dominikańskiej do Tumskiej) na ul. im. Kościuszki.3 Zgodnie z ustalonym programem obchodów, w dniu uroczystości o godzinie 11 odbyło się specjalne posiedzenie Rady Miejskiej, a następnie zawieszenie tablicy na nowoprzemianowanej ulicy Tadeusza Kościuszki i zasadzenie drzewa ku pamięci bohatera na placu Tumskim.4 2. „Kurier Płocki” 1917, nr 199, s. 4. 3. „Kurier Płocki” 1917, nr 233, s. 3. 4. „Kurier Płocki” 1917, nr 235, s. 5.

Plan miasta Płocka z 1922 r., oryginał w zbiorach MMP.


47 Liczne pomysły i plany władz miasta względem intersującej nas nieruchomości powodowały, iż informacje o niej często gościły w dokumentach (obecnie w zespole archiwalnym Akta Miasta Płocka) oraz w artykułach i notatkach lokalnej prasy z tamtego czasu. Jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej, a dokładnie 7 lutego 1914 roku, mocą dekretu wydanego przez Płocki Rząd Gubernialny, posesję tę wydzierżawiono na okres trzech lat Płockiemu Zgromadzeniu Społecznemu.5 O dalszych losach historycznego budynku przy Warszawskiej 3 zadecydował już wybuch wojny. Stacjonujące w Płocku władze rosyjskie otrzymały w nocy z 1 na 2 sierpnia 1914 roku telegram informujący o wypowiedzeniu wojny. Miesiąc później pojawiły się w mieście po raz pierwszy wojska niemieckie, które ostatecznie przejęły tu władzę 15 lutego 1915 roku, po definitywnym odejściu Rosjan.6 Działania wojenne diametralnie pogorszyły warunki życia społecznego i materialnego mieszkańców. Jedną z nielicznych instytucji, której zadaniem w tym trudnym okresie było udzielanie pomocy najuboższym płocczanom, był lokalny oddział Podkomitetu Poznańskiego.7 Działalność charytatywna organizacji skupiała się między innymi na organizowaniu i wydawaniu posiłków w tzw. Taniej Kuchni lub Kuchni Poznańskiej. Jej oficjalne otwarcie nastąpiło 2 października 1915 o godzinie 12 w domu miejskim przy ul. Warszawskiej 3.8 W miejscu tym swoją siedzibę miała także od niedawna kancelaria Wydziału Miejskiego wspomnianej instytucji.9 Zajmowane przez Podkomitet lokale urządzono ze środków komendantury niemieckiej, a pozwolenia na prowadzenie działalności charytatywnej udzielił mu z ramienia władz okupacyjnych komendant wojskowy mjr von Poseck, a następnie gen. mjr von der Lancken.10 W związku z otwarciem Kuchni Poznańskiej w prasie ukazały się szczegółowe notatki informujące, że biuro Taniej Kuchni Podkomitetu Poznańskiego, w którym rozdawane są bony obiadowe, zajmuje pierwszy pokój domu miejskiego przy ul. Warszawskiej 3. Dalej w dużym, widnym pokoju, umiejscowiona jest jadalnia, przy której w dwóch pokojach bocznych przechowuje się zapasy żywności oraz gotowe porcje chleba. Na końcu pomieszczenia urządzono kuchnię z olbrzymimi kotłami na podmurowaniu.11 5. APP, AMP, sygn. 14934, k. 5. 6. T. Świecki, F. Wybult, Mazowsze Płockie w czasach wojny światowej i powstania państwa polskiego, Toruń 1933, s. 26. 7. M. Chudzyński, Płocczanie wobec wydarzeń lat 1914-1918, „Notatki Płockie” 1981, nr 3, s. 25-27. 8. „Kurier Płocki” 1915, nr 107, s. 3. 9. Płocki Podkomitet Poznański obejmował zasięgiem 4 powiaty: płocki, sierpecki, lipnowski i rypiński. W jego skład wchodził Wydział Miejski, opiekujący się Kuchnią Poznańską, oraz Wydział Wiejski utworzony z Wydziału Pożyczek i Pomocy przy Towarzystwie Rolniczym. 10. A. J. Papierowski, Komitety Obywatelskie i Rady Opiekuńcze w Płocku i ich wpływ na życie mieszkańców w czasie I wojny światowej, „Notatki Płockie” 2005, nr 2, s. 18-20. 11. „Kurier Płocki” 1915, nr 109, s. 4.

Obok Wydziału Miejskiego Podkomitetu Poznańskiego wydawaniem posiłków dla najuboższych płocczan zajmowało się również Towarzystwo Dobroczynności. Pod koniec 1915 roku członkowie jego zarządu podjęli decyzję o powołaniu tzw. Kuchni Współdzielnej, przeznaczonej wyłącznie dla inteligencji, natomiast ciężar wydawania bezpłatnych obiadów najbiedniejszym mieszkańcom przekazano całkowicie w ręce Kuchni Poznańskiej, na rzecz której Towarzystwo Dobroczynności przekazywało comiesięcznie określone sumy pieniężne.12

Powiększony fragment planu Płocka z 1922 r. z terenem należącym do nieruchomości miejskiej nr 280 przy ul. Kościuszki 3.

W grudniu 1916 roku zapadła odgórna decyzja likwidująca sieci Podkomitetów Poznańskich. Na ich miejsce powołano powiatowe lub miejscowe Rady Opiekuńcze. Taka sytuacja miała miejsce również w Płocku, gdzie Radę Opiekuńczą Miejską podzielono na Wydział Handlowy, Wydział Kuchni Poznańskiej i Wydział Opieki nad Dziećmi i Młodzieżą.13 Ten ostatni organizował akcję kolonii letnich i zimowych dla dzieci i od 28 sierpnia 1916 roku akcję rozdawania mleka pod nazwą „Kropla Mleka”, w dawnym lokalu jenerałów rosyjskich.14 Idea Kropli Mleka sięga w Płocku roku 1903, kiedy organizacją dystrybucji tego pożywnego napoju wśród najbiedniejszych zajmowała się, z ramienia Towarzystwa Dobroczynności, Maria Detry. W kolejnych latach w ramach prac Komitetu Opieki nad Ubogą Matką i jej Dzieckiem w akcję zaangażowany był również dr Aleksander Zaleski. Dopiero w 1916 roku, dzięki inicjatywie Aleksandra Macieszy, magistrat miasta przekazał na tę działalność pomieszczenia budynku zlokalizowanego przy ul. Warszawskiej 3: w Kuchni Poznańskiej, dawnej rezydencji generałów, w domu sławnym z pobytu w nim Aleksandra I, o czym głosi murowana tablica, mieści się również biuro Rady Opiekuńczej, które Oleś odpowiednio urządził: „Kropla mleka”, bezpłatna kuchnia zwana Kuchnia Poznańska (za pieniądze nadesłane z poznańskiego), półkolonie letnie, tabor Rady Opiekuńczej o czym stoi napisane na dwóch tablicach. Napisy te imponują naszej publicz12. „Kurier Płocki” 1915, nr 136, s. 3. 13. T. Świecki, F. Wybult, dz. cyt., s. 123. 14. „Kurier Płocki” 1916, nr 189, s. 3.


48

Bernadeta Kamińska Barbara Rydzewska Katarzyna Stołoska-Fuz

ności. Dom ten należący do miasta, który ciągle generałowie kazali sobie przerabiać i miasto wciąż pakowało w niego olbrzymie sumy, dopiero teraz przynosi rzetelny pożytek.15 W 1916 roku faktyczne zarządzanie całą akcją rozdawania mleka przejęła Stacja Opieki nad Dziećmi w Płocku.16 W dwa lata później obowiązki przewodniczącej stacji objęła współpracująca już wcześniej z doktorem Zaleskim Izabela Ligowska.17 Pełniła ona powierzone funkcje aż do śmierci w 1938 roku.18 Zgodnie z uchwałą Magistratu miasta Płocka z 28 marca 1924 roku Stacja Opieki przez kilka lat korzystała bezpłatnie z lokalu w domu miejskim przy ul. Kościuszki 3.19 Następnie otrzymywała od magistratu miasta cykliczne subsydia pokrywające w większej części opłaty za lokal.20 Ostatecznie 20 kwietnia 1935 roku instytucja została wcielona w struktury Miejskiego Ośrodka Zdrowia, na skutek czego w czerwcu tego samego roku Wydział Zdrowia Publicznego Zarządu Miejskiego zwolnił ją z obowiązku wpłaty komornego za zajmowane pomieszczenia domu miejskiego.21 Wracając do Rady Opiekuńczej miasta Płocka, która również posiadała swoją siedzibę przy ul. Kościuszki 3, należy 15. M. Macieszyna, Pamiętnik płocczanki, dz. cyt., s. 84. 16. S. Palczewski, Tradycje medycyny płockiej w walce o zdrowie dziecka, „Notatki Płockie” 1979, nr 4, s. 50-51. 17. Kalendarz Informator Płocki na rok przestępny 1924, s. 98. 18. „Głos Mazowiecki” 1938, nr 41, s. 3. 19. APP, AMP, sygn. 25472, k. 8. 20. „Głos Mazowiecki” 1934, nr 16, s. 4. 21. APP, AMP, sygn. 26560, k. 19-20. Wykaz ubezpieczeniowy dla nieruchomości miejskiej nr 280 przy ul. Kościuszki 3, oryginał w zbiorach Archiwum Państwowego w Płocku,AMP, sygn. 25204.

podsumować, iż od 1916 roku zarządzała ona zarówno Kuchnią Poznańską, Kuchnią dla Inteligencji, Wydziałem Opieki nad Dziećmi, jak i Sekcją Półkolonii Letnich i Zimowych.22 Z jej inicjatywy od września 1917 roku w ramach akcji Kropla Mleka uruchomiono Kleikarnię, która każdego dnia wydawała kleik owsiany na maśle dla chorych i niedożywionych mieszkańców.23 Decyzją Rady Ministrów z 8 grudnia 1920 roku zlikwidowano Radę Główną Opiekuńczą i wszystkie jej lokalne oddziały. W praktyce prowadzoną do tej pory działalność charytatywną przejął powołany w roku 1921 Polsko-Amerykański Komitet Pomocy Dzieciom. Płocką filię tego komitetu ulokowano w części pomieszczeń budynku przy ul. Kościuszki 3.24 Magistrat wydał zezwolenie na użytkowanie lokalu wstępnie do 1 czerwca 1923 roku.25 Decyzją prezydenta Płocka część pozostałych pomieszczeń nieruchomości przekazano 22 lipca 1922 roku Sekcji Opieki Społecznej przy Towarzystwie Dobroczynności.26 Pod zarząd sekcji weszła również działająca w tym miejscu Kuchnia Poznańska.27 W tym samym roku Komisja Finansowo-Budżetowa Rady Miasta Płocka ustaliła dla nieruchomości miejskiej o numerze hipotecznym 280 wartość czynszu dzierżawczego na sumę 64 000 marek polskich. W przygotowanym projekcie budżetowym określono także, na sumę 15 000 marek polskich, wysokość kwoty potrzebnej na utrzymanie tej posesji i, na sumę 100 000 marek polskich, wysokość kwoty niezbędnej do przeprowadzenia w niej remontu.28 Zgodnie z treścią zachowanych dokumentów na całość posesji nr 280, ubezpieczonej na sumę 1 005 070 marek polskich, składał się dom parterowy z mieszkaniami poddaszowymi i przybudówką, oficyna parterowa z przybudówką, altana, wozownia i ustępy.29 Niezabudowany plac należący do nieruchomości, wynajmowany był w ogromnej części Stanisławowi i Józefowi Górnickim. Dzierżawa powierzchni placu przeznaczona była pod magazyny służące eksploatacji zarządzanej przez nich elektrowni.30 W latach 20. XX wieku w omawianym budynku dokonywano na koszt miasta licznych napraw i remontów: reperowano podłogi w pomieszczeniach zajmowanych przez Kuch22. „Kurier Płocki” 1918, nr 252, s. 3. 23. „Kurier Płocki” 1917, nr 209, s. 3. 24. APP, AMP, sygn. 24474, k. 4. 25. APP, AMP, sygn. 25285, k. 22-24. 26. APP, AMP, sygn. 25279, k. 2. 27. APP, AMP, sygn. 25472, k. 11. 28. APP, AMP, sygn. 22150, k. 45. 29. APP, AMP, sygn. 25204, brak foliacji. 30. APP, AMP, sygn. 25285, k. 25.


nię Poznańską, naprawiano i wybielano ściany w pokojach i korytarzu, reperowano dach i parkan, przeczyszczano umywalki, krany i rury odpływowe w lokalach Polsko-Amerykańskiego Komitetu Pomocy Dzieciom.31 W kwietniu 1923 roku Towarzystwo Wioślarskie skierowało do Magistratu Miasta Płocka pismo z prośbą o wyrażenie zgody na dzierżawę części pomieszczeń w nieruchomości przy ul. Kościuszki 3. Prośba spotkała się jednak z odpowiedzią negatywną. Palące potrzeby związane z oświatą i wynikające z braku budynków szkolnych na terenie miasta zadecydowały, że lokale w tej posesji miejskiej przekazane zostaną pod zarząd Dozoru Szkolnego.32 Wielokrotnie na posiedzeniach Rady Miasta dyskutowano na temat umieszczenia w tym gmachu 7-klasowej Powszechnej Szkoły Męskiej nr 2, która do tej pory posiadała sale lekcyjne w budynkach mieszczących się przy ul. Warszawskiej 13 i Warszawskiej 22.33 Ostatecznie wniosek w tej sprawie zapadł 30 czerwca 1925 roku. Równocześnie podjęto decyzję o przeniesieniu do innych lokali, funkcjonujących wciąż pod tym adresem, Kuchni Poznańskiej i Kropli Mleka.34 Przekazanie całego budynku na potrzeby szkolnictwa okazało się jednak procesem bardzo długotrwałym, który mimo podjętej przez radnych decyzji, musiał czekać na finalizację kilka lat.35 Dopiero w dokumentach z 1930 roku pojawiają się informacje dotyczące gruntownej przebudowy nieruchomości nr 280 na potrzeby szkoły powszechnej.36 Placówka korzystała z przekazanych przez miasto lokali bezpłatnie jeszcze w latach 1935-1936.37 Dopiero w związku z planami przeznaczenia tego terenu pod budowę Miejskiego Ośrodka Zdrowia nastąpiła konieczność zmiany lokalizacji szkoły. Ostatecznie przeniesiono ją do lokalu mieszczącego się przy ul. 1 Maja 3.38 W październiku 1923 roku na skutek oględzin mieszkań, przeprowadzonych w omawianej nieruchomości przez ławnika Wydziału Majątku Miejskiego, inspektora mieszkaniowego i urzędnika Wydziału Majątku Miejskiego, sporządzono protokół o następującej treści: mieszkanie w suterenie składające się z pokoju i kuchni należy oddać do dyspozycji Urzędu Mieszkaniowego; węgiel mieszczący się w pomieszczeniu kuchennym przenieść do piwnicy Kuchni Poznańskiej i odgrodzić; pokój na piętrze zajęty do tej pory przez Polsko-Amerykański Komitet Pomocy Dzieciom oddać pod zarząd Urzędu Mieszkaniowego, a wyposażenie tegoż pokoju przenieść do jednego z dwóch pokoi zajmowanych przez 31. APP, AMP, sygn. 24781, k. 56. 32. APP, AMP, sygn. 25285, k. 27. 33. APP, AMP, sygn. 22099, brak foliacji. 34. APP, AMP, sygn. 22102, k. 31. 35. Ks. kan. F. Klimkiewicz, Sprawozdanie z działalności Dozoru Szkolnego m. Płocka w 1925 r., [w:] Dzień Szkoły Powszechnej w Płocku 30 maj 1926 r., s. 9. 36. APP, AMP, sygn. 25032, k. 5. 37. APP, AMP, sygn. 26834, k. 14. 38. Kalendarz Informator Mazowsza Płockiego i Ziem Sąsiednich na rok 1937, s. 42.

Plan posesji miejskiej przy ul. Kościuszki 3 w zbiorze dowodów Księgi Hipotecznej nieruchomości nr 280, Archiwum Sądu Rejonowego.

Plan miasta Płocka z 1936 r., oryginał w zbiorach MMP. Powiększony fragment planu Płocka z 1936 r. z terenem należącym do nieruchomości miejskiej nr 280 przy ul. Kościuszki 3.


50

Bernadeta Kamińska Barbara Rydzewska Katarzyna Stołoska-Fuz

Kuchnię Poznańską, której przestrzeń należy ograniczyć tylko do jednego pokoju.39 W kolejnych latach Wydział Majątku Miejskiego zawiadujący nieruchomością nr 280 podejmował liczne decyzje mające na celu wydzierżawienie poszczególnych pomieszczeń budynku i otaczającego go terenu osobom prywatnym, z przeznaczeniem na działalność gospodarczą, dla przykładu: Innocencie Malechowskiej w celu urządzenia składu węgla, Antoniemu Sobocińskiemu na warsztat malarski i punkt sprzedaży szkła okiennego czy też wspomnianym wcześniej Stanisławowi i Józefowi Górnickim na potrzeby elektrowni.40 Oprócz pomieszczeń przeznaczonych na działalność gospodarczą w omawianej posesji znajdowały się też mieszkania wynajmowane prywatnym lokatorom. Według spisu mieszkańców z 1931 roku, sporządzonego na potrzeby ewidencyjne magistratu, w pięciu lokalach mieszkalnych domu miejskiego nr 280 zameldowani byli: Helena Ciechowska, Jan Kolczyński, Stanisława Oliwianka, Wiktoria Nowakowska, Wanda Nowosadko, Rozalia Reszczyńska, Teofil Skierski, Kazimierz Zakrzewski i Antoni Ziemicki.41 Następny spis, sporządzony tuż przed wybuchem wojny, 25 sierpnia 1939, podaje już tylko cztery nazwiska lokatorów: Jan Gujewicz, Stanisław Jabłoński, Stanisława Oliwianka i Rozalia Reszczyńska42. Jak już wcześniej wspomniano, część pomieszczeń przekazano do dyspozycji Szkole Powszechnej nr 2. W salach tych oprócz zajęć lekcyjnych odbywały się również cyklicznie zajęcia teoretyczne prowadzone przez instruktorów obwodu powiatowego Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Już w drugiej połowie lat 20. XX wieku pojawiły się wśród członków zarządu tej organizacji pierwsze pomysły i plany pobudowania własnego ośrodka przeznaczonego na pomieszczenia biurowe, sale ćwiczeń, magazyny, komorę gazową, laboratorium i schron przeciwgazowy.43 Projekt budowy ośrodka został ukończony w maju 1934 roku. Zarząd LOPP zwrócił się do władz miasta z prośbą o wydzierżawienie części terenu należącego do posiadłości miejskiej nr 280 i wydania zezwolenia na budowę w tym miejscu schronu.44 W dniu 3 lipca 1934 roku prezydent miasta Płocka podjął decyzję o zatwierdzeniu zgłoszonego przez obwód powiatowy LOPP projektu schronu przeciwgazowego i decyzję

o wydzierżawieniu wstępnie na okres trzech lat, za kwotę 5 zł rocznie, części placu przy ul. Kościuszki 3 z przeznaczeniem na budowę tego ośrodka.45 Niedługo potem na terenie posesji, tuż za sklepem Promień, zgromadzono materiały niezbędne do budowy ośrodka z dwoma przedsionkami na parterze przeznaczonymi na miejskie i powiatowe biura organizacji, wraz ze schronem w piwnicach budynku. Jak donosiła ówczesna prasa: Wymiary schronu 8 × 4 × 20. Pomieszczenia na 60 osób w dużej, przestronnej sali. Roboty rozpoczną się po spłynięciu wód na Wiśle. Powódź spowoduje zwłokę w budowie schronu.46 Prace budowlane koordynowane przez inżyniera Jerzego Szaniawskiego postępowały bardzo szybko. Już we wrześniu tego samego roku wykończono fundamenty, ściany i futryny okienne.47 Wstępnie okres dzierżawy terenu przy Kościuszki 3 określono na trzy lata, jednak już 30 października 1935 roku Rada Miejska miasta Płocka podjęła decyzję o jego wydłużeniu na okres 30 lat, z datą końcową przewidzianą na 24 września 1964 roku. Wysokość rocznej opłaty za wynajmowany teren nie zmieniła się.48 Kilka miesięcy później postanowiono powiększyć istniejący już ośrodek. W tym celu przeprowadzono roboty przy częściowej rozbiórce domu miejskiego nr 280.49 Prawdopodobnie wtedy nastąpiło jego skrócenie. W maju tego samego roku rozpoczęto rozbudowę ośrodka. W głównej mierze prace polegały na nadbudowaniu komory gazowej.50 Ostatecznie 26 września 1937 roku dokonano uroczystego poświęcenia nowo otwartego Ośrodka działalności L.O.P.P. przy ul. Kościuszki 3.51 Rok 1934 był dość istotnym momentem w historii omawianej nieruchomości miejskiej. W tym czasie nie tylko zapadła pozytywna decyzja w sprawie budowy schronu przeciwgazowego, ale również na posiedzeniach Rady Miejskiej rozpoczęły się dyskusje na temat przebudowy domu miejskiego i ulokowania w jego pomieszczeniach wszystkich oddziałów Miejskiego Ośrodka Zdrowia. W związku z powyższym do Płocka przyjechał z wizytą delegat Ministerstwa Opieki Społecznej, inżynier architekt Marcin Heyman. Plan techniczny utworzenia przy ul. Kościuszki 3 Miejskiego Ośrodka Zdrowia przewidywał ulokowanie w tym miejscu Samodzielnego Referatu Zdrowia Zarządu Miejskiego, a co za tym idzie – wszystkich urządzeń i instytucji miejskich mających

39. APP, AMP, sygn. 25285, k. 32. 40. APP, AMP, sygn. 25353, k. 7; APP, AMP, sygn. 25396, k. 16. 41. APP, AMP, sygn. 25646, k. 15. 42. APP, AMP, sygn. 26524, k. 2. 43. J. Szaniawski, Rozwój i działalność Oddziału Płockiego L.O.P.P., „Życie Mazowsza” 1935, nr 9, s. 258-261. 44. „Dziennik Płocki” 1934, nr 105, s. 3.

45. APP, AMP, sygn. 26575, k. 68. 46. „Dziennik Płocki” 1934, nr 167, s. 3. 47. „Dziennik Płocki” 1934, nr 202, s. 3. 48. APP, AMP, sygn. 22138, k. 4. 49. „Głos Mazowiecki” 1936, nr 63, s. 3. 50. „Głos Mazowiecki” 1936, nr 102, s. 3. 51. „Życie Mazowsza. Miesięcznik Regionalny” 1937, nr 11, s. 169.


na celu ochronę zdrowia mieszkańców i podniesienia ogólnego stanu zdrowia sanitarnego w Płocku.52 Jak pisała lokalna prasa, tymczasowy Zarząd Miejski w Płocku postanowił obrócić na Miejski Ośrodek Zdrowia jeden z najpiękniejszych, najcenniejszych i w najlepszym punkcie centralnym miasta położonych posesji miejskich, a mianowicie dom i ogród przy ul. Kościuszki 3. W pomieszczeniach na parterze zaplanowano umieszczenie Laboratorium Badań Klinicznych i Artykułów Spożywczych, jak również przychodni ogólnej, przeciwgruźliczej, przeciwjaglicznej, przeciwwenerycznej i chorób społecznych.53 Zamierzano przenieść tu, również utworzoną w 1934 roku przy Szpitalu św. Trójcy w Płocku, Poradnię Przeciwalkoholową.54 Na terenie należącym do posesji, ale już w oddzielnych budynkach, planowano ulokowanie Półsanatorium dla Dzieci, kąpieli miejskich i dezynfekcyjnych oraz mieszkań dla sanitariuszy i członków obsługi.55 Zgodnie z informacjami przesłanymi do Urzędu Wojewódzkiego w Warszawie całkowity koszt remontu nieruchomości oszacowano na 2 633 350 zł, a zakończenie prac przewidziano na 15 grudnia 1936 roku. Równocześnie Zarząd Miejski w Płocku kierował do władz centralnych pisma zawierające wnioski o udzielenie dofinansowania z przeznaczeniem na pokrycie części wydatków związanych z podjętymi pracami remontowo-budowlanymi domu miejskiego przy ul. Kościuszki 3.56 Również w kwestii budowy kąpieliska miejskiego, do Wydziału Zdrowia Publicznego Urzędu Województwa Warszawskiego docierały dokumenty zawierające szczegółowe projekty techniczne budowy jednopiętrowego murowanego, krytego blachą budynku o powierzchni całkowitej 212 metrów kwadratowych i kosztorysy szacujące jego wykonanie na kwotę 55 476 zł.57 Przez kolejne lata projekt był wielokrotnie poprawiany i uzupełniany. Dopiero w lutym 1938 roku Urząd Wojewódzki w Warszawie ostatecznie go zatwierdził.58 Mimo uzyskania pozytywnej decyzji w sprawie budowy, nigdy nie doszło do jej pomyślnego zakończenia. W związku z podjętymi pracami Samodzielny Referat Techniczny wystosował 12 września 1935 roku pismo z prośbą o usunięcie z budynku wszystkich lokatorów.59 Już w kwietniu następnego roku prace adaptacyjne przy przebudowie ośrodka zbliżały się do końca. Ostatnie miesiące przez upływem obowiązującego terminu finalizacji działań poświęcono na roboty przy zewnętrznej elewacji budynku.60 W tym czasie do Płocka przybył naczelnik Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego. Celem jego wizyty było ostatecz52. „Dziennik Płocki” 1934, nr 131, s. 3. 53. „Dziennik Płocki” 1934, nr 210, s. 3. 54. W. Dąbrowski, Czterdziestoletnia działalność Płockiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Higienicznego, „Życie Mazowsza” 1937, nr 4-6, s. 78. 55. „Dziennik Płocki” 1934, nr 210, s. 3. 56. APP, AMP, sygn. 27542, k. 29. 57. APP, AMP, sygn. 27561, k. 12. 58. APP, AMP, sygn. 27589, k. 4. 59. APP, AMP, sygn. 27539, k. 7. 60. „Głos Mazowiecki” 1936, nr 91, s. 5.

Budynek komory gazowej L.O.P.P. przy ul. Kościuszki 3; źródło: „Życie Mazowsza” 1935, nr 9-10, s. 259.

ne doprecyzowanie formalności związanych z urządzeniem Miejskiego Ośrodka Zdrowia przy ul. Kościuszki 3.61 W dniu 14 listopada 1936 roku o godzinie 12, w obecności wojewody warszawskiego Bronisława Nakoniecznikowa-Klukowskiego i przedstawicieli władz centralnych, odbyło się uroczyste poświęcenie nowo otwartego gmachu Miejskiego Ośrodka Zdrowia.62 Po akcie poświęcenia, którego dokonał ks. Stanisław Figielski, kilka słów przemówienia wygłosili: prezydent miasta Stanisław Wasiak, dr Stanisław Tubiasz i dr Czesław Wojciechowski. Goście udali się następnie na zwiedzanie pomieszczeń budynku, po których oprowadzał lekarz miejski dr Władysław Frankowski.63 Władze miasta początkowo przyjęły teoretyczne założenia, według których wszystkie pomieszczenia domu miejskiego miały zostać przeznaczone na Ośrodek Zdrowia. Jednak w praktyce nie udało się ich zrealizować. Pomimo bowiem wydanego w 1935 roku nakazu usunięcia lokatorów z budynku głównego, jego część nadal zachowała funkcje mieszkalne. Potwierdza to wspomniany już wcześniej spis mieszkańców sporządzony w roku 1939. Oprócz Ośrodka Zdrowia i budynków LOPP na terenie posesji znajdowała się także Cieplarnia Miejska. Pomysły i plany 61. „Głos Mazowiecki” 1936, nr 92, s. 3. 62. „Głos Mazowiecki” 1936, nr 267, s. 1. 63. „Kurier Mazowiecki” 1936, nr 268, s. 1.


Bernadeta Kamińska Barbara Rydzewska Katarzyna Stołoska-Fuz

52

Zaproszenie na uroczystość otwarcia Miejskiej Biblioteki Publicznej w Płocku, 1937, własność: MMP.

co do jej wybudowania pojawiły się na posiedzeniach Zarządu Miasta już na początku 1935 roku. Zgodnie z założeniami miał to być budynek o wymiarach 11 na 4,18 metra z dwoma komorami, kotłownią i pokojem ogrodnika.64 W lutym 1936 roku miasto zleciło przeprowadzenie pierwszych prac ogrodniczych na terenie cieplarni.65 W kolejnych latach Referat Plantacji Miejskich hodował w tym miejscu rośliny przeznaczone do obsadzania terenów zieleni miejskiej.66 Dopiero w maju 1938 roku Magistrat miasta Płocka przyjął ostatecznie kosztorys i projekt budowy mieszkania dla ogrodnika i polecił Wydziałowi Technicznemu wykonanie tego zamierzenia.67 Jak podaje sporządzony w 1936 roku wykaz majątku gminy miasta Płock, pod adresem Kościuszki 3 mieści się dom murowany 1-piętrowy z ogrodem o wartości 120.000 zł. Dom ten został przebudowany na Ośrodek Zdrowia. Część terenu zajmują lokale i urządzenia L.O.P.P. W ogrodzie mieszczą się cieplarnie i szkółki dla plantacji miejskich.68 Niespełna rok później lokalna prasa lokalizuje pod tym samym adresem także siedzibę Organizacji Młodzieży Pracującej Ognisko w Płocku wraz z Klubem Sportowym Jur, która już wcześniej, w kwietniu 1935 roku, decyzją prezydenta miasta otrzymała w dzierżawę szopę w oficynie nieruchomości nr 280 na okres ośmiu lat, w zamian za przeprowadzenie remontu i wykończenie budowy całkowitej szopy.69 W dniu 14 listopada 1937 roku z inicjatywy Inspektoratu Szkolnego w jednym z budynków tej posesji nastąpiło poświęcenie i uroczyste otwarcie Miejskiej Biblioteki Publicznej. Faktyczne uruchomienie placówki odbyło się dzięki pracom prowadzonym przez Sekcję Publiczną Miejskiej Komisji Oświaty Pozaszkolnej, której przewodniczyła Maria Wasiak.70 O dalszych losach historycznej posesji zadecydował już wybuch drugiej wojny światowej. Bernadeta Perkowska IV Lata okupacji niemieckiej nie wniosły niczego dobrego do historii interesującej nas nieruchomości. W tym czasie po raz kolejny „zmieniła ona swój adres” na skutek zmian dokonanych w nazewnictwie ulic. U schyłku 1939 roku ulicę

Ogólny plan miasta Płocka, 1942, własność: MMP.

64. „Dziennik Płocki” 1935, nr 60, s. 3. 65. „Głos Mazowiecki” 1936, nr 33, s. 3. 66. T. Borkowski, Ogród zoologiczny w Płocku, miejsce i rok? [maszynopis w posiadaniu Działu Historii MMP]. 67. APP, AMP, sygn. 26569, k. 38. 68. APP, AMP, sygn. 26860, k. 6. 69. APP, AMP, sygn. 26575, k. 75; Kalendarz... na rok 1937, s. 96. 70. „Głos Mazowiecki” 1937, nr 263, s. 1.


Tadeusza Kościuszki przemianowano na „Küchler Strasse”71, a około 1941 roku przyjęła ona imię słynnego architekta pruskiego Dawida Gilly (1748-1808), którego projekty znalazły swe realizacje także na terenie Płocka.72 Ta ostatnia nazwa utrzymała się do końca wojny. Dom pod trójką zachował swoje funkcje mieszkalne i, jak wykazują listy gospodarstw rodzinnych sporządzone przez Zarząd Miejski około 1940 roku, nie zmienił się (przynajmniej w tym okresie) skład jego mieszkańców. Podobnie jak przed wojną, zamieszkiwały w nim rodziny: Reszczyńskich, Gujewiczów, Jabłońskich i Oliwów w łącznej liczbie trzynastu osób, które zajmowały cztery lokale mieszkalne. Byli wśród nich: dozorca, woźny starostwa, ślusarz, murarz, ogrodnik zatrudniony w magistracie, a także pielęgniarka Miejskiego Ośrodka Zdrowia i nauczycielka „pozostająca bez pracy”. Były też kobiety „przy mężach” nieposiadające zawodu i dzieci pozostające „przy rodzicach”.73 Niestety, niewiele wiadomo o życiu tych ludzi w trudnych wojennych czasach. Podobnie niewiele można powiedzieć o instytucjach funkcjonujących w obrębie nieruchomości, mimo że zachował się obszerny zespół źródeł archiwalnych z tego czasu i roczniki niemieckiej prasy. Wiadomo, że na skutek restrykcyjnej polityki władz okupacyjnych, zmierzających do likwidacji polskości we wszelkich jej przejawach, dewastacji uległy w tym czasie zbiory Miejskiej Biblioteki Publicznej liczące ponad cztery tysiące woluminów74. Zamknięto także ośrodek administracyjno-szkoleniowy LOPP. Utrzymane zostało natomiast funkcjonowanie służb dawnego Referatu Plantacji Miejskich i Miejskiego Ośrodka Zdrowia, jako że placówki te podlegały Zarządowi Miejskiemu. Historia tego miejsca ożywiła się na nowo dopiero w okresie powojennym, gdy społeczność miasta uwolniona została spod rygorów restrykcyjnej polityki okupanta. Pierwsze czynności podjęte zostały przez właściciela wkrótce po zakończeniu działań wojennych. Zarząd Miejski uznawszy, że stan techniczny wiekowej budowli głównej jest bardzo zły, umieścił ją na liście obiektów wymagających natychmiastowych prac naprawczych. Podobnie jak katedra, kościół parafialny w Radziwiu, ratusz, Szpital św. Trójcy, miejskie szkoły powszechne czy poniemieckie domy mieszkalne przy ul. Sienkiewicza i Jachowicza, dom przy ul. Kościuszki 3 zakwalifikowano do rewitalizacji w oparciu o środki pochodzące w znacznej mierze z kredytów Ministerstwa Odbudowy.75 71. E. Szubska-Bieroń rozwija tę nazwę jako Georg von Küchler-Strasse, zob E. Szubska-Bieroń, Płock na łamach lokalnej prasy NSDAP 1939-1945, Płock 2015, s. 88. 72. Według projektu Dawida Gilly wzniesiono w Płocku ok. 1802 r. m.in. gmach więzienia (przy ob. ul. Henryka Sienkiewicza) i gmach Kamery Wojny i Domen (ob. Delegatura Urzędu Marszałkowskiego przy ul. Kolegialnej). 73. APP, Stadtverwaltung 1939-1944, sygn. 121, k. 43. 74. „Jedność Mazowiecka„ 1948, nr 2, s. 1. 75. APP, AMP 1945-1950, t. VII, cz. 3, sygn. 29063, s. 135-139.

Koszty prac remontowych oszacowane zostały przez Wydział Techniczno-Budowlany Zarządu Miejskiego na kwotę 526 902 zł.76 Dokonano podziału powierzchni budowli według skali zniszczeń, zamykającej się w przedziałach 30% i 50%, i zgodnie z tym podziałem sukcesywnie prowadzono prace remontowe w latach 1945-1947. Dokumentacja powstała w związku z ruchem budowlanym odbywającym się na tej posesji podaje różne liczby mieszczących się tam lokali. W niektórych dokumentach widnieje łączna liczba piętnastu izb, w innych jest mowa o czterech mieszkaniach liczących łącznie dziewięć izb.77 Według zapisów zawartych w Domowej Książce Meldunkowej z 1954 roku, w latach 1945-1954 w trzynastu lokalach domu nr 3 oznaczonych numerami 1, 2, 3, 3a, 4, 4a, 5, 5a, 6, 7, 8, 9, plus pokój służbowy, zamieszkiwały czasowo lub na stałe 53 osoby, spośród których część związana była stosunkiem pracy z Zarządem Miejskim.78 Przeznaczenie budynku dla celów wyłącznie mieszkalnych możliwe było dzięki rezygnacji władz miejskich z zamiaru urządzenia w nim (wzorem lat poprzednich) Miejskiego Ośrodka Zdrowia. Decyzja ta, po części wymuszona stanowiskiem samych mieszkańców, którzy wobec szczególnie trudnej sytuacji lokalowej w mieście zdecydowanie odmówili wyprowadzenia się z zajmowanych przez siebie mieszkań, postawiła jednak zarząd przed problemem znalezienia nowej lokalizacji dla ośrodka. Ostatecznie wypracowana została koncepcja wzniesienia nowej jego siedziby w głębi posesji Kościuszki 3, wystąpiono nawet do władz zwierzchnich z wnioskiem o włączenie inwestycji do państwowego planu inwestycyjnego na rok 194679. Według prognoz Zarządu Miejskiego w ciągu trzech kwartałów tego roku na podwórzu posesji miał stanąć nowy gmach placówki, która zgodnie z przedwojenną inicjatywą władz stanowiłaby centrum opieki zdrowotnej dla mieszkańców miasta. Projekt przewidywał gmach o kubaturze 2500 metrów sześciennych, murowany, piętrowy, kryty blachą ocynkowaną.80 Nigdy jednak nie został on zrealizowany w obrębie tej nieruchomości. Udało się natomiast przywrócić działalność innej przedwojennej placówki, a mianowicie biblioteki miejskiej. Pomysł uruchomienia jej zgłoszony został na posiedzeniu Miejskiej Rady Narodowej 6 czerwca 1947 roku81 przez Tadeusza Gierzyńskiego (1905-1968) – adwokata, społecznika związanego z Towarzystwem Naukowym Płockim, wówczas radnego Miejskiej Rady Narodowej z ramienia Stronnictwa Demokratycznego.82 Projekt napotkał jednak trudności spowodowane zarówno brakiem środków na zakup księgozbioru, jak i bra76. Tamże, s. 137. 77. Tamże, s. 130. 78. APP, Domowa Książka Meldunkowa, s. 13, 14. 79. APP, AMP 1945-1950, t. VII, sygn. 29063, k. 90, 91. 80. Tamże. 81. APP, AMP 1945-1950, t. VII, sygn. 2811, k. 76. 82. A. Papierowski, J. Stefański, Płocczanie znani i nieznani. Słownik biograficzny, Płock 2002, s. 172-173.


54

Bernadeta Kamińska Barbara Rydzewska Katarzyna Stołoska-Fuz kiem lokalu, przedwojenna siedziba bowiem znajdowała się w stanie ruiny, a w dodatku zajęta została przez działaczy Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego i wypełniona sprzętami szybowcowymi należącymi do LOPP. Dla organizacji biblioteki powołany został społeczny Komitet Biblioteczny, na czele którego stanął księgarz Jerzy Sawwa, utworzono również specjalną komisję biblioteczną przy Miejskiej Radzie Narodowej83. Biblioteka miała być zbiorową fundacją wszystkich organizacji społecznych. W związku z tym komitet wydał odezwę do społeczeństwa o zbiórkę książek. Wydano również okolicznościowe cegiełki, napływały ofiary pieniężne, między innymi od Związku Cechów, który przeznaczył na ten cel 8000 zł.84 Na dzień 5 lutego 1948 roku wiadomo było jedynie, że plany uruchomienia placówki, w oparciu o zakup w Warszawie biblioteki prywatnej, spełzły na niczym z powodu wycofania się właściciela zbiorów, który nie zgodził się na obniżenie ceny sprzedaży swych książek.85 Jednak nadal trwała akcja komitetu społecznego, a wraz z nią zbiórka książek i środków finansowych, która miała być prowadzona do 20 lutego 1948 roku. Zgodnie z sugestiami radnych Miejskiej Rady Narodowej biblioteka otwarta została 21 lutego 1948 roku podczas specjalnego, uroczystego posiedzenia rady, w trzecią rocznicę jej ukonstytuowania się.86 Nie ma jednak w ówczesnej prasie wzmianki o siedzibie biblioteki. Według ewidencji ruchu budowlanego w mieście za lata 1946-1952, remont budynku bibliotecznego przy Kościuszki 3 rozpoczęty został 8 marca 1948 roku i trwał do 31 lipca tego roku.87 Znalazła tam w końcu siedzibę Miejska Biblioteka Publiczna, a w dalszych latach – jej kolejni sukcesorzy. Obecnie Książnica Płocka im. Władysława Broniewskiego prowadzi w tym miejscu Dział Zbiorów Audiowizualnych. Istotnym przeobrażeniom uległa w ciągu pierwszych powojennych lat przestrzeń wykorzystywana przez Referat Plantacji Miejskich. Zakład hodowlany utworzony wokół cieplarni w 1938 roku przeniesiony został w roku 1948 na ul. Topolową, a jego miejsce przy ul. Kościuszki 3 zajął ozdobny ogródek, w którym wybudowano basenik z ciosów kamienia polnego, umieszczając w nim wodotrysk, do budowy którego wykorzystano części wodotrysku zdobiącego przed

Ogródek botaniczny przy ul. Kościuszki 3; własność: Maria Radomska-Borkowska.

83. APP, AMP 1945-1950, t. VII, sygn. 2811, k. 133 v. 84. Społeczeństwo płockie stworzy Publiczną Bibliotekę Miejską, „Jedność Mazowiecka” 1948, nr 5, s. 3; III rok pracy Miejskiej Rady Narodowej w Płocku, „Jedność Mazowiecka” 1948, nr 6, s. 3. 85. APP, AMP 1945-1950, t. VII, sygn. 2811, s. 139-140. 86. 3 lata pracy samorządu miejskiego, „Jedność Mazowiecka” 1948, nr 7, s. 3. 87. APP, PMRN, sygn. 1337, k. 4.


wojną park Florjański, który w czasie wojny został rozebrany i znalazł się na wysypisku śmieci. Był to piękny posążek Neptuna, co prawda okaleczony, bez jednej stopy, ale ustawiony na skale granitowej z przysłoniętą stopą był elementem bardzo dekoracyjnym. W baseniku posadzono wielobarwne grzybienie oraz hodowano w nim złote karasie i żółwia błotnego. Wokół baseniku posadzono hortensje zimotrwałe. Brzydkie parkany i tyły szpetnych zabudowań sąsiednich nieruchomości przesłonięto drzewami, krzewami i roślinami pnącymi. Budyneczek mieszkalny w północno-wschodnim narożu ogródka otoczono lasem mieszanym, w którym znalazły się niemal wszystkie drzewa i krzewy podszycia naszych lasów, a nawet rośliny runi leśnej jak jagoda czarna, borówka, wrzos, konwalia itp. Granicę południowo-zachodnią obsadzono również drzewami liściastymi i iglakami, a na skarpkach pomiędzy różnymi poziomami terenu posadzono korówkę tatrzańską. Budynek Ligi Przeciwlotniczej wydzielono z całości wysokim szpalerem grabowym. [...] Na skarpie przy wejściu urządzono alpinarium między ciosami piaskowca, gdzie znalazły miejsce prawie wszystkie znane rośliny skalne. Nad skarpami ustawiono cztery alegoryczne posążki amorków symbolizujące cztery pory roku. Perspektywę wejścia w parterze zamykała różanka, na której zgromadzono kilkadziesiąt odmian róż szlachetnych krzaczastych, sztamowych i pnących, prowadzonych w kształcie kopic. Cały ogródek podzielono alejkami ograniczającymi małe trawniczki z akcentami rzadkich roślin piennych, krzaczastych i bylin kłączowych oraz cebulkowych i bulwiastych. W cieplarni zebrano dużą ilość roślin tropikalnych, między innymi dużą kolekcję kaktusów i tłustoszy oraz storczyków [...]. Ponad 50% roślin otrzymano od nestora ogrodnictwa pana Stanisława Przedpełskiego. Tak urządzony ogródek wzbudzał zachwyt publiczności i stał się miejscem najgęściej zaludnionym, ze wszystkich zieleńców i parków do tego stopnia, że wkrótce musiano skasować ławki, aby powiększyć przepływ publiczności, która zaczęła okupować ogródek nie dopuszczając innych pragnących skorzystać z nagromadzonego materiału roślinnego [...]88. Wydarzeniem, które miało zadecydować o dalszej funkcji tej przestrzeni miejskiej, stała się doroczna wystawa osiągnięć płockich hodowców roślin. Jej część eksponowana na terenie ogródka botanicznego przy ul. Kościuszki 3 wzbogacona została o prezentację przyjaciół i wrogów ogrodnika i sadownika […] ustawiono więc między kwiatami w cieplarni pomieszczenia za szkłem, w których umieszczono kreta, jeża, nietoperza, 88. T. Borkowski, Zieleń Miejska w Płocku, opracowanie na prawach rękopisu w zbiorach MMP, s. 32-33. Wspomniany tu Stanisław Przedpełski był założycielem i właścicielem firmy „Szkółki drzew i krzewów. Hodowla i skład nasion”, prosperującej w Płocku niemal nieprzerwanie od chwili powstania w 1905 r. Jako pasjonat i utalentowany handlowiec rozwinął niezwykle szeroką działalność gospodarczą, zaopatrując rynki Europy zachodniej, Ameryki i Australii w doborowe sadzonki i nasiona. Do kraju zaś sprowadzał najbardziej nawet wyszukane egzotyczne rośliny. Na temat jego działalności zob.: 25 lecie firmy Stanisław Przedpełski. Szkółki drzew i krzewów. Hodowla i skład nasion, „Mazowsze Płockie i Kujawy” 1930, nr 6-8, s. 48-52.

Projekt-szkic elewacji frontowej budynku administracyjno-biurowego Zarządu Zieleni Miejskiej, 1960; własność: Urząd Miasta Płocka.

zaskrońca, w klatkach skrzydlatych śpiewaków wypożyczonych od znajomych oraz przypadkiem zdobytego żółwia greckiego. […] Efekt był niezwykły, przez ogródek przepływał żywy wąż publiczności, grubiejący przed wejściem do cieplarni do paru rzędów. Widząc efekt tej małej imprezy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, na wniosek kierownika Plantacji Miejskich, wyraziło zgodę na zorganizowanie w ogródku przy ul. Kościuszki 3 małego ogródka ZOO-Botanicznego.89 Jego budowa trwała całą zimę, a zarządzał nią ogrodnik Stefański. Wiosną 1949 roku zorganizowano uroczyste otwarcie mini ZOO. Jednakże już w roku 1951 przeniesiono wszystkie rośliny i zwierzęta do nowo wybudowanego ogrodu zoologicznego przy ul. Warszawskiej 30.90 Przeniesienie ogródka sprawiło, że podwórze nieruchomości przestało pełnić funkcję rekreacyjno-edukacyjnej przestrzeni publicznej i przekształciło się w zaplecze gospodarcze Zarządu Zieleni Miejskiej. Miejsce ogródka zajął ciąg szklarni skupionych wokół starej kotłowni, drewniany barak służący za przechowalnię cebulek i tereny uprawne urządzone przy wschodniej ścianie posesji. W 1965 roku dobudowano przy zachodniej granicy szklarnię chłodną, pełniącą funkcję przechowalni kwiatów, a w następnym roku przy oficynie domu głównego stanął niewielki parterowy budynek gospodarczy mający służyć za skład narzędzi dla działu konserwacji terenów zielonych.91 Zmiany objęły także front posesji. Około 1962 roku wzniesiono w tej części czterokondygnacyjny budynek administra89. Tamże. 90. Tamże, s. 34-37. 91. Archiwum Zakładowe Urzędu Miasta Płocka (dalej: AZ UMP), sygn. 457/3239, k. nlb.


Bernadeta Kamińska Barbara Rydzewska Katarzyna Stołoska-Fuz

56

Projekt-szkic wnętrza kwiaciarni Tulipan urządzonej w budynku administracyjno-biurowym Zarządu Zieleni Miejskiej, 1960; własność: Urząd Miasta Płocka.

cyjno-biurowy Zarządu Zieleni Miejskiej, którego projekt, zatwierdzony przez Prezydium MRN 20 września 1960 roku, przygotował Jan Rubinowicz z Wojewódzkiego Biura Projektów w Warszawie.92 Dysponując powierzchnią użytkową 562 metrów kwadratowych, pomieścił on w partii parteru kwiaciarnię i przejazd bramny, w piwnicy archiwum i chłodnię kwiaciarni, a na trzech kondygnacjach pięter pomieszczenia biurowe.93 Gmach ten wypełnił przestrzeń uzyskaną w latach 30. XX wieku w wyniku skrócenia domu głównego, tworząc wraz z sąsiednimi budynkami system zwartej obrzeżnej zabudowy. Tego typu rozwiązanie wymagało jednak wprowadzenia znacznych przeróbek w obrębie domu głównego, w związku z czym w marcu 1962 roku przedstawiony został uzupełniający projekt adaptacji budynku, pozostającego w gestii Miejskiego Zarządu Budynków Mieszkalnych. Adaptacja miała polegać na likwidacji okien znajdujących się w partii ściany bocznej na wysokości strychu, wykonaniu nowych okien we frontowej połaci dachu i przeprowadzeniu wewnątrz budynku robót związanych z przestawieniem pieców, łazienek i instalacji kanalizacyjnej.94 W efekcie zabudowa posesji silnie zróżnicowała się pod względem architektonicznym. W jednym szeregu stanęły trzy bardzo różniące się bryły: wiekowa budowla główna, która mimo kolejnych modernizacji wciąż tchnęła duchem 92. AZ UMP, sygn. 457/3207, k. nlb. 93. AZ UMP, sygn. 457/3246, k. nlb. 94. AZ UMP, sygn. 457/3207, 457/1064, k. nlb.

pruskiego klasycyzmu, niezmienny w swej szacie, ciekawy także poprzez zróżnicowanie poziomów parteru, modernistyczny budynek LOPP, i nowoczesny wielokondygnacyjny biurowiec. Ten ostatni wiosną 1973 roku przystrojono neonem semaforowym w postaci ponadpięciometrowego tulipana, pełniącym funkcję reklamy kwiaciarni noszącej tę samą nazwę. Autorem projektu był inż. Jan Tlappa95. Kluczowym okresem dla dalszych losów nieruchomości okazała się ostatnia dekada XX wieku. Uruchomiono wówczas ciąg działań, które w perspektywie czasowej diametralnie zmieniły oblicze posesji. Pierwsze lata owej dekady stanęły pod znakiem przekształceń własnościowych nieruchomości, której powierzchnię, ustaloną tym razem na 4306 metrów kwadratowych, podzielono na cztery mniejsze działki oznaczone numerami 815, 816, 817, 818.96 W dniu 17 września 1991 roku ówczesny wojewoda płocki Jerzy Wawszczak podjął decyzję o nabyciu 1323 metrów kwadratowych gruntu z tej nieruchomości, co odpowiadało działkom oznaczonym numerami 815, 817, 818. Z kolei 9 grudnia tego roku zapadła decyzja o nabyciu przez Gminę Płock działki oznaczonej nr 816, której powierzchnia wynosiła 2983 metry kwadratowe.97 Trzy lata później, a dokładnie 13 czerwca 1994, Wydział VI Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Płocku, działając na podstawie wniosku Wydziału Geodezji i Gospodarki Gruntami Urzędu Miasta Płocka z 18 maja 1993 roku, dokonał wyłączenia z księgi hipotecznej 280 uregulowanej w niej nieruchomości. Dla działek 815, 816, 817, 818 urządzona została nowa księga wieczysta. Prawo własności do nich przyznane zostało Skarbowi Państwa.98 W tym samym roku pod datą 29 czerwca zawarty został przed notariuszem Marią Świecką akt notarialny, na mocy którego Gmina Płock, działając na podstawie uchwały Rady Miasta Płocka z 29 marca 1994 roku, nabyła od Aeroklubu Ziemi Mazowieckiej – sukcesora LOPP i wieloletniego dzierżawcy części nieruchomości – prawa do nakładów budowlanych poczynionych na działce nr 818 w postaci budynku mieszkalnego99, popularnie nazywanego przez płocczan „komorą gazową”. Proces tych przekształceń wiązał się z przyjęciem przez Radę Miasta Płocka w marcu 1994 roku miejscowego planu szczegółowego zagospodarowania śródmieścia, który zakła95. AZ UMP, sygn. 457/1822, k. 1. 96. ASRP, Księga Wieczysta nr 69329, k. 3. 97. Tamże, k. 4, 5. 98. Tamże, k. 1. 99. Tamże, k. 7.


Nieruchomość nr 280 przy ul. Kościuszki 3 na tle zabudowy centrum Płocka, 2010; fot. Artur Kras.

dał między innymi urządzenie przy ul. Kościuszki 3 publicznego parkingu dla samochodów osobowych na co najmniej pięćdziesiąt miejsc postojowych.100 W 1998 roku aspirowała do utworzenia parkingu strzeżonego w tym miejscu Płocka Gospodarka Komunalna Spółka z o.o. – firma dziedzicząca w pewnym sensie tradycje dawnych Plantacji Miejskich. Wniosek złożony przez nią do władz miejskich w sprawie bezpłatnej dzierżawy placu na parking został jednak odrzucony.101 W dziesięć lat później SITA Płocka Gospodarka Komunalna Sp. z o.o. zdecydowała się na sprzedaż Towarzystwu Naukowemu Płockiemu ostatnich swych aktywów przy Kościuszki 3 w postaci biurowca, wyzbywając się tym samym wszelkich praw do nieruchomości.102 Projekt parkingu dojrzewał w płockim ratuszu przez kilka kadencji władz, ewoluując od koncepcji wyburzenia historycznej oficyny domu głównego do wchłonięcia budynku zbiorów audiowizualnych Książnicy Płockiej, w celu zapewnienia optymalnych dróg dojazdowych. Realnych kształtów nabrał około roku 2008, gdy ogłoszono przetarg na zaprojektowanie parkingu wielopoziomowego dla około 350 pojazdów. Budynek o powierzchni ponad 12,2 tys. metrów kwadratowych i prawie 14 metrów wysokości miał składać się z dwóch kondygnacji podziemnych i czterech nadziemnych, na których miały znaleźć się m.in. mieszkania komunalne i pomieszczenia na zbiory audiowizualne książnicy. Koncepcja zakładała też konieczność wyburzenia dawnej „komory gazowej” jako kolidującej z planowaną inwestycją i aplikację o środki unijne, jako że objęto nią tereny rewitalizowane.103 Przygotowanie projektu powierzono kon100. AZ UMP, sygn. 242/195, k. nlb. 101. Tamże. 102. Sprawozdanie z działalności Towarzystwa Naukowego Płockiego za rok 2008, Płock 2009, s. 161. 103. Parkingi na Starym Mieście pną się do góry, „Gazeta Wyborcza Płock”, 30 VI 2008, s. 1.

sorcjum firm Henczke-Budownictwo we Włocławku, Studio Architektoniczne APP i Pracownia Projektowa Włodzimierz Kocik z Płocka.104 Początek budowy przewidziano na przełom 2009 i 2010 roku. Problemy budżetowe miasta sprawiły, że konieczna okazała się zmiana koncepcji parkingu z wielopoziomowego na płaski i przesunięcie terminu realizacji projektu. Właściwe, choć rozpoczęte z opóźnieniem, roboty budowlane poprzedziło zburzenie budynku dawnej komory, w którym przez ostatnie lata Polski Komitet Pomocy Społecznej prowadził noclegownię dla kobiet bezdomnych. Zadanie realizowała spółka z o.o. Inwestycje Miejskie, na rzecz której Gmina Płock dokonała przeniesienia prawa własności nieruchomości mocą aktu notarialnego z 10 maja 2012 roku.105 Wykonawcą inwestycji, której koszt zamknął się w kwocie brutto 677 730 zł była Firma Remontowo-Budowlana Lipowski s.j. z Płocka. Miejsce dawnego ogrodu Wilhelma Juliusza Rudolfa zur Megede’go i Rajmunda Hiacynta Rembielińskiego, który ulicą był na dwie części podzielony, na prawej ręce [mając] ogród spacerowy na sposób angielski założony, [...] na lewej zaś ręce [...] ogród fruktowy106, zastąpiła przestrzeń zaopatrzona w nawierzchnię z płyt ażurowych, w budynek stróżówki, instalacje wodno-kanalizacyjne, elektryczne i monitoring. Dom główny, aktualnie wyłączony z użytkowania, oczekuje na kolejną edycję działań rewitalizacyjnych. Barbara Rydzewska

104. M. Sobczak, Miał być wielopoziomowy, będzie płaski, [w:] <www. portalplock.pl> [dostęp 31 I 2012]. 105. ASRP, Ks. w. nr 69329, k. nlb. 106. AGAD, KRSW, sygn. 6311, k. 171, 172.


58

Andrzej Rogoziński Płockie studnie, zdroje i budki sprzedaży wody

J

ednym z bardziej charakterystycznych budynków obecnych w panoramie dzisiejszego Płocka jest licząca sobie ponad 120 lat wieża ciśnień. To prawdopodobnie ostatni z ocalałych obiektów dziewiętnastowiecznych wodociągów. Przez pewien czas nieużytkowany, przetrwał do naszych czasów, by po gruntownym remoncie i zmianie funkcji nadal służyć płocczanom. Należy pamiętać, że – wraz z pobudowaniem tego niegdyś najwyższego budynku w mieście – wzniesiono również kilka małych ceglanych budek o zbliżonej architekturze, które były miejscami sprzedaży wody. Zlokalizowano je w najbardziej ruchliwych punktach miasta, tak by dostęp mieszkańców do nich był jak najmniej kłopotliwy. Prawie sto lat temu towarzyszyły miejscowej ludności w ich codziennym życiu, dziś nie ma już po nich śladu. Podobny los spotkał naturalne źródełko wody zwane „lewkiem”, i ono bezpowrotnie zniknęło z płockiego krajobrazu. Do naszych czasów zachowały się jeszcze trzy, prawdopodobnie ostatnie, ujęcia wody. Służyły one prywatnym osobom, zaopatrując w wodę ich posesje.

„Lewek”, naturalne źródło wody na zboczu Wzgórza Tumskiego; fot. A. Maciesza, ok. 1930, zbiory Muzeum Mazowieckiego w Płocku.

O istnieniu takich właśnie obiektów, pełniących funkcje czysto użytkowe, możemy obecnie dowiedzieć się jedynie ze starych fotografii czy obrazów przedstawiających dawny Płock. Nawet najstarsi płocczanie nie potrafią już dokładnie określić lokalizacji wspomnianych budek czy urokliwego lewka. Chęć przypomnienia tych nieobecnych już zabytków małej i dużej architektury wodociągowej skłoniła mnie do zajęcia się tematem wody w dawnym Płocku. Moją intencją jest zasygnalizowanie tej problematyki w sposób popularnonaukowy, na tyle szeroki, na ile pozwalają ramy tej publikacji. Historia samych wodociągów płockich była już przedmiotem szczegółowych badań naukowych. Dlatego też w niniejszym artykule postaram się zestawić wcześniej zebrane fakty z informacjami do tej pory niepublikowanymi. W ten sposób chciałbym przypomnieć dzieje płockich studzien, zdrojów i wodociągów. W dawnych wiekach mieszkańcy czerpali wodę z Wisły lub z wykopanych studzien. Żadne z tych źródeł nie gwarantowało wody dobrej jakości i w pożądanej ilości. Mankamentem wody rzecznej był utrudniony do niej dostęp. Ze względu na wysoką skarpę wymagała ona uciążliwego transportu, a jej jakość, zwłaszcza w porze wiosennych przyborów i zimowych roztopów, pozostawiała wiele do życzenia. Dostarczaniem wiślanej wody trudnili się zawodowo tzw. woziwodowie. Transportowali ją w drewnianych beczkach na koronę Wzgórza Tumskiego i tam sprzedawali na wiadra lub beczki. Na mniejszą skalę tę samą funkcję pełnili roznosiciele wody. Zaopatrzeni w dwa kubełki przewieszone przez barki na tzw. szońdach, krok po kroku wielokrotnie w ciągu dnia pokonywali strome wzniesienie skarpy.1 Również studnie nie gwarantowały dostatecznej ilości wody dobrej jakości. Najczęściej była to tzw. woda podskórna, mętna, pozyskiwana z bardzo płytkich pokładów. Pod powierzchnią płockich ulic i skwerów zachowały się relikty takich ujęć jeszcze z okresu średniowiecza. O lokalizacji niektórych z nich wiemy z badań archeologicznych. Relikty takich obiektów odnaleziono w 1995 roku podczas eksploracji terenu obecnego placu Narutowicza. W części północno-zachodniej badanej parceli odkryto wówczas ślad regularnego wkopu o blisko metrowej średnicy, bez zachowanej cembrowiny, datowany na przełom XI i XII wieku. Opodal odkopano nieco młodszą studnię o przekroju czworobocznym.2 Również w części południowej badanego 1. „Życie Mazowsza” 1936, nr 1. 2. A. Gołembnik, Rozwój osadnictwa otwartego i pierwsza lokacja miasta, [w:] tenże [red.], Płock wczesnośredniowieczny, Warszawa 2011, s. 222-228.


Panorama Płocka z wieży strażackiej, ok. 1905, na Starym Rynku widoczna budka sprzedaży wody; zbiory MMP.

Targowisko miejsce w Płocku (ob. Nowy Rynek), ok. 1905, z widoczną budką sprzedaży wody; zbiory MMP.

terenu natrafiono na podobne znalezisko, tym razem o przeszło metrowej średnicy.3 Nie tylko prace archeologiczne mówią nam o istnieniu dawnych studzien. Również źródła pisane przypominają o ich istnieniu. Najlepszym przykładem może być wystawiony przez biskupa Piotra I Półkozica dokument lokacyjny miasta Płocka z 1237 roku. Wspomina on mianowicie o studni przy kościele Wojsławowej i drugiej studni żydowskiej, które wyznaczały zasięg powołanego miasta.4 Niestety, nie sposób dziś w sposób bezsporny wskazać położenia wymienionych w dokumencie obiektów. W okresie ostatnich dziesięcioleci badacze różnie je umiejscawiali. Studnię żydowską widziano niegdyś na obszarze dzisiejszego placu 13 Straconych. Obecnie jest ona lokalizowana przez archeologów w rejonie budynku Muzeum Żydów Mazowieckich. Natomiast studnię przy tajemniczym kościele Wojsławowej początkowo umiejscawiano w rejonie kościoła św. Michała, potem zaś w miejscu pałacu biskupiego.5 Ostatnio formułowane interpretacje pozwalają także sądzić, że mogły one spełniać jeszcze inną funkcję, mianowicie być częścią systemu irygacyjnego, a więc dbać o równowagę hydrologiczną skarpy.6 Z całą pewnością możemy natomiast stwierdzić, że studnia istniała na terenie Wzgórza Tumskiego, w zabudowaniach zamkowych. Wspomina o niej Wincenty Hipolit Gawarecki w opisie miasta zatytułowanym „Wiadomość o mieście Płocku”. Przywołując lustrację z 1616 roku, opisuje on ją w następujący sposób: studnia gontami pobita.7 O odkrytej przy katedrze studni, być może tej samej, wspomina również Antoni Julian Nowowiejski, opisując ją jako porządnie w okręg dobieranym kamieniem ocembrowaną.8

Gawarecki we wspomnianej wyżej publikacji wymienia dwie inne studnie, podkreślając ich szczególne walory. O pierwszej z nich, zlokalizowanej na terenie dawnego folwarku jezuitów, pisze następująco: czystego źródła i nieprzebraney wody, pamiętna z długiego processu między Magistratem a XX. Jezuitami wiedzionego, i gdy w końcu między stronami w sporze będącemi ugoda w roku 1729 zaszła […]. Drugą studnię opisuje tak: podobnej dobroci wody zimney zdróy pod górą zamkową znayduie się, zwany powszechnie studnią Króla Zygmunta.9 Położenie tej ostatniej mogłoby pokrywać się z lokalizacją studni przy ulicy Mostowej, o której wzmiankę znajdujemy w prasie lokalnej z roku 1883. Miała do niej spływać woda z tzw. źródełka S-go Zygmunta.10 Ciekawą informację znajdujemy w tej samej gazecie trzy lata później, kiedy to dowiadujemy się o złym stanie frontonu zdobiącego zdrój u stóp Góry Tumskiej.11 Możliwe, że notatka ta odnosi się do popularnego lewka znajdującego się gdzieś w połowie Wzgórza Tumskiego i istniejącego jeszcze w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku. Było to naturalnie bijące źródełko wody wypływające z ujęcia w formie płaskorzeźby przedstawiającej głowę lwa. Z całą pewnością obiekt taki istniał w Płocku, czego dowodem są fotografie z nieco późniejszego okresu. Prawdopodobnie były dwa takie lewki, każdy o nieco innej architekturze, jednak dokładnej ich lokalizacji nie sposób już dziś wskazać z uwagi na zmiany krajobrazu podnóża skarpy. W literaturze możemy odnaleźć informację, że jedno z tych źródeł przestało funkcjonować prawdopodobnie podczas budowy dojazdów do mostu w 1938 roku.12 Wspomnienia osób starszych pozwalają jednak sądzić, iż miało to miejsce nieco później – w drugiej połowie XX wieku.

3. Tamże, s. 231-232. 4. Tamże, s. 270. 5. A. Gołembnik, Historia Płocka w ziemi zapisana, Płock 2011, s. 43-44. 6. Tenże, Rozwój osadnictwa otwartego..., [w:] tenże, Płock..., dz. cyt., s. 264. 7. W. H. Gawarecki, Wiadomość o mieście Płocku, Warszawa 1821, s. 47. 8. A. J. Nowowiejski, Płock. Monografja historyczna napisana podczas wojny wszechświatowej, poprawiona i uzupełniona w roku 1930, Płock 1931, s. 147.

9. W. H. Gawarecki, Wiadomość..., dz. cyt., s. 71. 10. „Korrespondent Płocki”, 16 (28) XII 1883, nr 102. 11. „Korrespondent Płocki”, 13 (25) V 1886, nr 41. 12. W. Serafimowicz, B. Trębala, Z dziejów budownictwa w Płocku, Płock 2008, s. 30.


60

Andrzej Rogoziński

Budka sprzedaży wody na Starym Rynku, karta pocztowa z l. 1905-1915; zbiory MMP.

Problem dostępności wody znalazł swoje miejsce również w kolejnym opisie Płocka, tym razem z 1860 roku. Dokument Opis topograficzny i statystyczno-historyczny miasta Płocka z 1860 roku jako jedną z głównych potrzeb rozwijającej się aglomeracji wymienia wodociągi.13 Sprawozdanie to wprawdzie nie informuje nas o liczbie płockich studzien, ale z wydanego jedenaście lat wcześniej Przeglądu Wojskowo-Statystycznego Imperium Rosyjskiego dowiadujemy się o 76 studniach.14 Nie wiemy, czy jest to pełna liczba tych obiektów, w aktach Płocka bowiem znajdujemy informację z 1864 roku, że na 592 domy przypada 245 studzien.15 Problem zaopatrzenia w wodę był również poruszany przez lokalną prasę. Dzięki niej wiemy o próbie wykopania dwóch studzien, jednej przy ulicy Szerokiej, drugiej na skwerze przed ratuszem. Sztuki tej podjął się warszawski przedsiębiorca robót hydraulicznych Julian Billing.16 Choć studnię na Szerokiej kopano w miejscu wskazanym przez znanego hydrognosta Werschowetza17, po prawie półrocznych pracach i osiągnięciu 60 łokci głębokości, wody nie znaleziono.18 Po upływie prawie półtora roku studnia nadal nie była gotowa.19 Ponieważ kopanie kolejnych studzien pociągało wysokie koszty i nie przynosiło zadowalających efektów, rząd gubernialny polecił lokalnym władzom zapoznanie się z problemem dostępności wody w pobliskim Zakroczymiu, gdzie 13. A. Stogowska, Opis topograficzny i statystyczno-historyczny miasta gubernialnego Płocka z 1860 r., „Płocki Rocznik Historyczno-Archiwalny” 1998, t. 4, s. 111. 14. „Przegląd Wojskowo-Statystyczny Imperium Rosyjskiego” t. 15, cz. 2, Sankt Petersburg 1849, s. 134. 15. Archiwum Państwowe w Płocku (dalej: APP), Akta miasta Płocka (dalej: AMP), Akta pomp i studni, sygn. 671, k. 510-520. 16. „Korrespondent Płocki”, 13 (25) V 1886, nr 41. 17. „Korrespondent Płocki”, 10 (22) VI 1886, nr 49. 18. „Korrespondent Płocki”, 21 X (2 XI) 1886, nr 87. 19. „Korrespondent Płocki”, 12 (24) VII 1888, nr 57.

został on rozwiązany prawdopodobnie przy zastosowaniu znacznie tańszych studzien świdrowych.20 Oprócz liczby studzien i ilości dostępnej w nich wody, istotny był również sposób jej pozyskania. Prymitywne urządzenia służące do jej wydobycia nagminnie się psuły. Co prawda w mieście była osoba odpowiedzialna za ich właściwe funkcjonowanie, jednak – jak wskazują wspomniane wyżej akta miasta Płocka – nie zawsze była ona w stanie sprostać swym obowiązkom. I tak w 1856 roku przekazano opiekę nad płockimi pompami Janowi Sitakowskiemu, gdyż dotychczasowy konserwator Kowalski nie spełniał należycie powierzonego mu zadania.21 Dwa lata później licytację na konserwację ośmiu studzien miejskich z pompami, w okresie od 15 sierpnia 1858 do końca grudnia 1859 roku, wygrał Henryk Jurgens, który zobowiązał się wykonywać swoją pracę za 115 rubli rocznie.22 On również sprawował pieczę nad tymi urządzeniami w kolejnym roku. Jego opiece podlegały następujące pompy: na rynku starego miasta przed Ratuszem żela-

Budka sprzedaży wody przy ul. Sienkiewicza na obrazie A. Poraj-Różyckiego Obrona Płocka w 1920 r.; zbiory MMP.

zna, na rynku starego miasta przed domem N2 żelazna, w rynku Kanonicznym żelazna, przy Kościele Tumskim żelazna, na placu spacerowym przed Rządem Gubernialnym drewniana, przy Jatkach drewniana, przy domu Olszewitza drewniana, przy domu Obóz Pułkowy zwanym drewniana.23 W kolejnych latach brakowało jednak fachowca potrafiącego sprawnie reperować te urządzenia, o czym świadczy 20. APP, AMP, Akta pomp i studni, sygn. 671, k. 47-48. 21. Tamże, k. 1-2. 22. Tamże, k. 198. 23. Tamże, k. 328-329.


pismo wystosowane w październiku 1865 roku do burmistrza Gąbina z zapytaniem, czy tamtejszy – uchodzący za zdolnego rzemieślnika – konserwator nie podjąłby się podobnych obowiązków w Płocku.24 Z korespondencji Szpitala św. Aleksego z władzami miejskimi, z maja 1867, wiemy natomiast, że robotą ciesielską i pompiarską w mieście Płocku trudnił się Ignacy Szubski.25 W drugiej połowie XIX wieku konieczność pobudowania wodociągów stała się dla władz miasta oczywista. Nie był to pomysł zupełnie nowy, pierwsze bowiem próby zaopatrzenia miasta w wodę w ten sposób pochodzą z końca XV wieku. W 1498 roku władze miejskie uzyskały od króla Jana Olbrachta pozwolenie na budowę wodociągu, z którego dochód miał służyć miastu. Niedługo później (w 1509 r.) opracowano plan doprowadzenia wody z dopływu Wisły – Brzeźnicy. Organizatorem przedsięwzięcia był biskup Erazm Ciołek. Jednak prawdopodobnie ze względu na trudności finansowe i techniczne sprawy nie sfinalizowano. Prawie ćwierć wieku później kwestia wodociągów ponownie stała się aktualna za sprawą zmarłego w 1533 roku kupca Stanisława Tureckiego. Zapisał on na ten cel 25 kop groszy, co odpowiadało wartość 50 zł. Władze miejskie przeznaczyły 300 zł, uzyskane rok wcześniej tytułem odszkodowania od gospodarzy Torunia. Kolejne 100 zł pochodziło od Pawła Sulisławica z Łyczek. Jako wykonawcę wybrano Mikołaja Łuszczka z Bochni spisując z nim 21 lipca 1534 roku szczegółową umowę. Wykonawca miał ponosić koszty prac pomocniczych i czuwać nad działaniem instalacji rok po jej ukończeniu. Miasto zaś dostarczyło materiały budowlane i udostępniło „stare rury”, prawdopodobnie pozostałość wspomnianej inwestycji biskupa Erazma Ciołka. Wynagrodzenie należne specjaliście z Bochni oszacowano na kwotę 800 zł. Była to suma o 350 zł wyższa niż zgromadzony na ten cel budżet. Brakującą różnicę zobowiązał się pokryć, na dogodnych dla siebie warunkach, burmistrz Alantsee. Odpowiednią umowę spisano 24 lipca 1534 roku. Niezadowalający postęp prac w ciągu pierwszego roku doprowadził do otwartego konfliktu między burmistrzem, władzami miasta i mieszkańcami. Sprawa była na tyle poważna, że w kwietniu 1536 roku król wyznaczył komisarzy, którzy zbadali podłoże płockiego konfliktu. Wyrok korzystny dla miasta (28 mieszczan skazano na rok wieży na zamku) zatwierdzono w lutym następnego roku, miesiąc wcześniej wspomniani komisarze doprowadzili do ugody z burmistrzem. Czy prace ukończono i czy zostały one wykonane w planowanym zakresie, tego niestety nie wiemy. Zachowały się natomiast zapiski informujące, że w latach 1538-1560 pobierano czynsz wodny. Pod koniec XVI wieku wodociągi już nie funkcjonowały, o czym wspomina Jędrzej Święcicki. W Najstarszym opisie 24. Tamże, sygn. 681, k. 50-51. 25. Tamże, k. 70-71.

Projekt rezerwuaru wody pitnej przy ul. Dobrzyńskiej, przedstawiający budkę sprzedaży wody Salomona Świętosławskiego; źródło: G. Nowak, A. Wojciechowska, Żydowski Płock – architektoniczne wizje i realizacje (katalog wystawy), Płock 2014, s. 73.

Schemat płockich wodociągów; źródło: „Przegląd Techniczny” 1895, t. 32.


62

Andrzej Rogoziński

Mazowsza autor ten, charakteryzując Płock, o zaopatrywaniu się mieszczan w wodę pisze następująco: Do pełni wygód miasta brakuje tylko tego, że miasto cierpi na brak wody, którą ludność miejska musi brać z […] rzeki do mycia, picia i innego użytku, czerpiąc dzbanami musi nosić ciężar pod górę. W całym bowiem mieście nie ma nigdzie wodociągu, a studnie, choć wykopane głęboko ze względu na wysokość położenia, skąpo zaopatrują w wodę wyschłymi kanałami prowadzącymi od źródeł.26 Nie znajdujemy również śladów ich infrastruktury na planach miasta z końca XVIII i początku XIX wieku. Także wymienione wyżej opisy miasta z lat 1820 i 1860 nie wspominają o działających wodociągach. Na kolejne inwestycje w tym zakresie przyszło płocczanom czekać do drugiej połowy XIX wieku. Wtedy to próby uruchomienia lokalnych instalacji podejmowali obywatele miasta. W 1856 roku zgodę na pobudowanie wodociągu i młyna parowego na swojej posesji przy ulicy Piekarskiej uzyskał niejaki Łondyński, lecz z powodu braku funduszy prace zostały przerwane. Zdążył on jednak ułożyć przy brzegu Wisły drewnianą rurę i wybudować trzy studnie pełniące funkcje zbiorników. Ślady ich podobno zachowały się jeszcze do pierwszych dziesięcioleci XX wieku.27 Większe sukcesy na tym polu odniósł Salomon Świętosławski. On to w roku 1879 zwrócił się do władz miejskich z prośbą o wykupienie części ziemi na placu poreformackim pod łaźnię i o postawienie w wąwozie dobrzyńskim budynku z instalacją pobierania wody z Wisły. Stamtąd woda miała być tłoczona rurami do dwupiętrowego drewnianego rezerwuaru przy ulicy Dobrzyńskiej (obecnie rejon skrzyżowania ulic Kazimierza Wielkiego i Stefana Okrzei). Zapewne plany te zostały zrealizowane, bowiem dwa lata później zięć Świętosławskiego, Monstejn, planował wystawić na terenie miasta 12 budek do sprzedaży wody.28 Jego oferta nie spotkała się z aprobatą władz, co nie oznacza, że inwestycja upadła. Jak bowiem donosiła lokalna prasa, w 1886 roku Świętosławski wystąpił do miasta z propozycją sprzedaży swojego wodociągu za kwotę 14 000 rs.29 Jest bardzo prawdopodobne, że wodociąg ten działał przez jakiś czas i to nie w formie lokalnej instalacji. Projekt 26. S. Pazyra, Najstarszy opis Mazowsza Jędrzeja Święcickiego [Topographia sive Masoviae descriptio authore Andrea Swiecicki], przekład i objaśnienia H. Pazyrzyna, Warszawa 1974, s. 180; S. M. Szacherska, Płock za Jagiellonów (1495-1580), [w:] M. Kallas [red.], Dzieje Płocka, t. 1, Historia miasta do 1793 roku, Płock 2000, s. 145-153. 27. A. J. Nowowiejski, Płock..., dz. cyt., s. 161. 28. G. Nowak, A. Wojciechowska, Żydowski Płock – architektoniczne wizje i realizacje (katalog wystawy), Płock 2014, s. 72-73. 29. „Korrespondent Płocki”, 4 (16) XI 1886, nr 91.

wspomnianej wyżej dwupiętrowej drewnianej budki z rezerwuarem zachował się w aktach miejskich do dnia dzisiejszego. Rysunek techniczny tego budynku w dużym stopniu przypomina konstrukcje, jakie jeszcze na początku XX wieku znajdowały się w kilku punktach miasta. Na podstawie źródeł ikonograficznych takie obiekty możemy wskazać przy nieistniejących obecnie rogatkach bielskich i na Starym Rynku, w miejscu, gdzie obecnie znajduje się tzw. letnia scena. Sprawa wodociągów płockich budziła duże zainteresowanie również wśród inwestorów spoza miasta. W 1864 roku przedsiębiorca spod Warszawy, Henryk Chełmicki, przedstawił miastu propozycję wybudowania wodociągu połączonego z młynem i piekarnią. Jego projekt, opracowany przez fabrykę Lilpop i Rau, nie został zaakceptowany. Rok później aprobaty swoich planów w tym zakresie oczekiwał inżynier wodociągów warszawskich Grotowski. Jednak i jego oferta spotkała się z odmową. Kilka lat potem, w 1873 roku, mieszkaniec Kalisza Ludwik Immerwar przymierzał się do założenia oświetlenia gazowego i wodociągów w Płocku. Podobną ofertę złożył też niejaki Krupienikow z Omska. Żadna z tych propozycji nie uzyskała zgody władz Płocka.30 W roku 1880 miasto odrzuciło projekt kontraktu przedstawiony przez niejakiego Rozenbluma.31 Pięć lat później prasa donosiła, że Szulc, agent bliżej nieznanego towarzystwa handlowego z Warszawy, zbiera dane dla obliczenia kosztów budowy wodociągów w Płocku.32 Mimo dużego zainteresowania ze strony potencjalnych wykonawców, budowa wodociągów przez kolejne lata nie dochodziła do skutku. Prawdopodobnie decydował o tym ograniczony budżet, jakim dysponowało miasto. Pierwsza sesja Komitetu Budowy Wodociągów odbyła się jeszcze w styczniu 1865 roku, a wstępny koszt inwestycji oszacowano wtedy na 15 000 rubli.33 Na wodociągi płocczanie musieli więc czekać do końca XIX wieku. Ojcami sukcesu okazali się inżynierowie Chessing i A. Weissblat. Opis wodociągów i schemat sieci zamieszczono w „Przeglądzie Technicznym” z 1895 roku. Zgodnie z planami stacja poboru wody zlokalizowana została nad brzegiem Wisły. W jej skład wchodziły: maszynownia z kotłownią, młyn parowy, osadniki, filtry i zbiornik czystej wody. Woda miała być pompowana do wieży ciśnień, z której rozprowadzana głównymi rurami trafiała do północnej (ulica Warszawska, Grodzka i Stary Rynek) i południowej (ulica Misjonarska, Kolegialna, Więzienna) części miasta. Można ją było nabyć 30. A. J. Nowowiejski, Płock…, dz. cyt., s. 161-162. 31. „Korrespondent Płocki”, 23 IX (5 X) 1880, nr 78. 32. „Korrespondent Płocki”, 3 (15) IX 1885, nr 72. 33. APP, AMP, Akta wodociągu w Płocku, sygn. 854, k. 62.


Żeton na zakup wody w budkach wodnych, znaleziony w Płocku, obecnie w prywatnych zbiorach płockiego kolekcjonera.

Ujęcie wody dla prywatnej posesji przy ul. Kolegialnej 1; fot. A. Rogoziński.

w wieży ciśnień, jak również w sześciu domkach zdrojowych. Oprócz tego doprowadzano wodę bezpośrednio do domów, lecz liczba takich instalacji była niewielka. Na wypadek tzw. pożogi przewidziano specjalne krany pożarowe. Wspomniane na początku artykułu budki sprzedaży wody, zwane „domkami zdrojowymi”, miały znajdować się w następujących punktach Płocka: plac Kanoniczny (ob. pl. Gabriela Narutowicza), Stary Rynek, ulica Szeroka (ob. Kwiatka), Więzienna (ob. Henryka Sienkiewicza), bazar (ob. Nowy Rynek), zbieg obecnych ulic Misjonarskiej i Zygmunta Padlewskiego. Siódme miejsce poboru wody miała stanowić zachowana do dnia dzisiejszego wieża ciśnień.34 Prace przy jej budowie rozpoczęto w 1894 roku.35 Na jej szczycie znajdował się zbiornik wody wykonany przez warszawską fabrykę Repphana o pojemności 7000 wiader. Został on podzielony na dwie części, by w razie reperacji nie został całkowicie wyłączony z eksploatacji. Całkowity koszt budowy sieci oszacowano na kwotę 200 000 rubli. Wykorzystano 900 000 sztuk cegły i 22 000 pudów rur.36 Cenne informacje o wodociągach znajdujemy także w monografii Antoniego Juliana Nowowiejskiego. Autor podaje, że propozycja niejakiego Chessyna (występuje taka pisownia) wpłynęła do miasta w 1879 roku, a koncesję uzyskał on w roku 1892. Wspomina również, że z wodociągami połączonych zostało około 160 domów, kilkadziesiąt z nich skanalizowano, głównie sposobem Moigneau.37 Co ciekawe, według Nowowiejskiego jeden z sześciu domków zdrojowych znajdował się na ulicy Dobrzyńskiej (ob. Kazimierza Wielkiego), natomiast „Przegląd Techniczny” lokalizuje go na placu Kanonicznym. Dziś trudno już przesądzić, która wersja jest zgodna z prawdą. Brak bowiem, poza wspomnianymi opisami, zachowanych śladów ich istnienia. To samo zresztą dotyczy domku z ulicy Szerokiej (Kwiatka). Położenie pozostałych obiektów, w świetle źródeł ikonograficznych i doniesień lokalnej prasy, nie budzi wątpliwości. 34. „Przegląd Techniczny” 1895, t. 32. 35. W 2011 r. podczas remontu wieży ciśnień znaleziono butelkę, w której znajdowała się miedziana tabliczka z napisem „14/26 maja 1894 r. od narodzenia Chrystusa wykonano zakładkę pod wieżę ciśnień wodociągu miasta Płocka”. 36. „Przegląd Techniczny”, dz. cyt. 37. A. J. Nowowiejski, Płock..., dz. cyt., s. 164.

Ujęcie wody dla prywatnej posesji przy ul. Tumskiej 10; fot. A. Rogoziński.

Ujęcie wody dla prywatnej posesji przy ul. Kolegialnej 5; fot. A. Rogoziński.

Domki zdrojowe zostały zburzone przed i w czasie drugiej wojny światowej. W 1933 roku jeden z płockich dzienników apelował o usunięcie budki znajdującej się na Nowym Rynku.38 Budyneczki z ulic Sienkiewicza i Misjonarskiej usunięto rok później.39 Budka na Starym Rynku natomiast została zdemontowana podczas drugiej wojny światowej, w czasie remontu ratusza i przebudowy placu przez okupanta niemieckiego, co wiemy dzięki dokumentacji fotograficznej z tamtego okresu. Pobudowanie nowoczesnych wodociągów znacznie polepszyło jakość życia płocczan. Realizacja inwestycji wymagała jednak czasu, toteż jeszcze kilka lat po otwarciu wodociągu wielu mieszkańców miasta nadal nie korzystało z wody z sieci. W roku 1899 w Płocku sprzedawano 14 000 wiader na dobę, a więc mniej niż pół wiadra na jednego mieszkańca. Oznacza to, że część ludności nadal używała wody studziennej i wiślanej, prawdopodobnie ze względu na cenę.40 Tak pokrótce przedstawia się historia płockich studzien, zdrojów i budek sprzedaży wody, a więc architektury wodociągowej, która powoli znikała z krajobrazu naszego miasta. Jako elementy typowo użytkowej infrastruktury technicznej obiekty te były szczególnie podatne na negatywne działanie upływającego czasu. Z jednej strony ulegały niszczeniu podczas codziennej eksploatacji, z drugiej zaś ich żywotność skracał nieubłagany postęp techniczny. Postępująca szybko ich degradacja powodowała, że praktycznie nigdy nie były one traktowane jako elementy zabytkowe wymagające upamiętnienia. Dlatego chciałbym, by niniejszy artykuł stał się wspomnieniem ich obecności i przesłanką do dalszego szukania informacji na ich temat. Nadal bowiem bez odpowiedzi pozostaje wiele pytań. Jedno z nich dotyczy ewentualnych nawiązań kształtu płockiej wieży ciśnień do formy wieży ratuszowej. Na weryfikację czekają również sensacyjne doniesienia prasowe sprzed blisko dziewięćdziesięciu lat, które wspominają, że wielki astronom Mikołaj Kopernik miał budować płockie wodociągi.41 38. „Dziennik Płocki”, 13 IV 1933, nr 87. 39. „Dziennik Płocki”, 8 XI 1934, nr 256. 40. „Echa Płockie i Łomżyńskie” 1899, nr 58. 41. „Mazowsze Płockie i Kujawy” 1929, nr 5.


64

Jean-Luc Fechter Tłumaczenie z języka francuskiego Andrzej Kordala

Chaume de Lusse – Blinno 1 II 1915 – 1 II 2015. Pielgrzymka śladami Landsturm Infanterie Bataillon 1 Hagenau, z wysokich Wogezów do Polski, w setną rocznicę bitwy Przedstawiamy Państwu przetłumaczony na język polski artykuł francuskiego autora Jean-Luc Fechtera. Oryginalna wersja tego opracowania, zatytułowana „Chaume de Lusse – Blinno 1. 2. 1915 – 1. 2. 2015. Pèlegrinage du centenaire sur la trace du Landsturm Infanterie Bataillon 1 Hagenau des hautes Vosges en Pologne”, ukazała się w czasopiśmie „L’Outre-Forȇt. Revue du Cercle d’Histoire et d’Archéologie de l’Alsace du Nord” 2015, nr 171, s. 57-62. Poniższy artykuł nawiązuje tematycznie do wcześniejszego elaboratu J.-L. Fechtera, poświęconego wojennym losom jego stryjecznego dziadka Józefa Fechtera, poległego pod Blinnem 1 lutego 1915 roku. Autor odbył niezwykłą pielgrzymkę z Alzacji do Polski, śladami swojego przodka i jego towarzyszy broni, w setną rocznicę bitwy pod Blinnem, o czym pisze niezwykle ciekawie, z iście reporterską ekspresją. Artykuł stanowi ponadto interesujące świadectwo, jak przybysz z Zachodu postrzega polską rzeczywistość.[tk] W nawiązaniu do artykułu opisującego tragiczny los owego batalionu piechoty pospolitego ruszenia (Landsturmu), który ukazał się w czasopiśmie „L’Outre Forêt”, nr 167, biorąc pod uwagę bliską jego publikację w Polsce1, jak również odrestau1. Przetłumaczony na język polski artykuł J.-L. Fechtera, Blinno, 1 lutego 1915. Tragiczny los Landsturm Infanterie Bataillon 1 Hagenau, ukazał się w „Naszych Korzeniach” 2014, nr 7 [przyp. red.].

rowanie przez lokalne władze zbiorowej mogiły poległych w Blinnie żołnierzy, przyszło mi na myśl, że najmniejszą rzeczą, jaką mógłbym obecnie uczynić, jest udać się do Blinna z okazji setnej rocznicy tragicznych wydarzeń i w ten sposób uczcić pamięć mojego stryjecznego dziadka Józefa Fechtera (1874-1915) i jego towarzyszy niedoli. Decyzję, by tam pojechać, podejmuję natychmiast. Nasuwa mi się takie oto rozwiązanie: pieszo i pociągiem powtórzę tę samą trasę, którą pokonał batalion 100 lat temu! Droga, którą trzeba przebyć, jest znana dzięki zapoznaniu się z wieloma dokumentami odnalezionymi przeze mnie u rodzin żołnierzy, w trakcie moich poprzednich poszukiwań. Łącznie do pokonania mam 1200 kilometrów. Pierwszych 30 pokonam pieszo, aby dotrzeć na dworzec w Sélestat, gdzie batalion został załadowany na wagony 22 stycznia 1915 roku, by odjechać o godzinie 16.30 do Golubia, miasta granicznego pomiędzy Polską a Rosją. Następnie 55 kilometrów znów przejdę pieszo, by dotrzeć do Blinna w trzech etapach, przez Rypin i Zamość, osadę położoną blisko wioski Sosnowo. Podróż zapowiada się ryzykownie, polska zima może być bardzo sroga, ale to nieważne, decyzja już zapadła! Z historycznego punktu widzenia mój plan jest poprawny. Zresztą tamtym żołnierzom także nie dano wyboru, załadowano ich po prostu na wagony, w których odjechali w stronę niepewnej przyszłości!

Zwycięstwo 3 pułku z Uralu, pod dowództwem Martinowa, w Blinnie; ze zbiorów Krzysztofa Menela.


Eliza Vogel z Mothern, bardzo entuzjastycznie nastawiona do mojego pomysłu, będzie mi towarzyszyć w podróży do Strasburga. Obecność Elizy będzie jak najbardziej na miejscu, ponieważ jest ona wnuczką Alfonsa Vogela, żołnierza ocalonego z bitwy, który spędził wiele lat w niewoli na Syberii i zostawił nam dziennik wojenny, jakże cenny, jeśli chodzi o przebieg bitwy pod Blinnem i opis jego niewoli. Zwróciłem się do DNA [„Dernières Nouvelles d’Alsace”, lokalne czasopismo z północnej Alzacji – przyp. tłum.] w Sainte Marie aux Mines, aby dowiedzieć się, czy nasza wyprawa mogłaby ich zainteresować. Odpowiedź jest twierdząca i oto jesteśmy w Sainte Croix aux Mines w dniu 21 stycznia 2015, aby udzielić wywiadu lokalnej korespondentce. Jej mąż José, fotograf, konwojuje nas do farmy Chaume de Lusse, która jest tak zasypana śniegiem, że nawet posługując się jego samochodem terenowym nie jest nam łatwo odnaleźć właściwą trasę w labiryncie dróg. W końcu człowiek zatrudniony przy uprawie winorośli okaże nam wielką pomoc i zaprowadzi na miejsce przeznaczenia. Po wykonaniu serii obowiązkowych zdjęć, z odrobiną wzruszenia wspominamy tych żołnierzy, którzy sto lat temu opuszczali z dnia na dzień swoje kwatery. My jednak, nie znając grozy wojny, raczej z lekkim sercem kontynuujemy nasz marsz w ciszy i spokoju, zanurzając nogi w śniegu. Przypuszczalnie tamci żołnierze byli w podobnym nastroju, ponieważ utrzymywano ich w przeświadczeniu, że miejscem ich przeznaczenia będzie Saarbrücken, dokąd udają się na urlop. Później, po przekroczeniu Renu, w mieście Kehl, zrozumieją swój błąd i dowiedzą się, że jadą na pogranicze polsko-rosyjskie! Na trasie do Sélestat, wiodąca przez las i bardzo malownicze pastwiska droga do Hingrie, przybliża nas do końca pierwszego etapu naszej wędrówki, którym będzie pensjonat La Pierresegoutte w miasteczku Rombach-le-Franc, dawnym Deutsch Rumbach (Niemiecki Rumbach). Miejscowość ta została wymieniona przez członka Landsturmu, Martina Junga z Hunspach. Zasłużony odpoczynek po pokonaniu ostatniego stromego podejścia prowadzącego do tego uroczego miejsca i lekki posiłek podany przez panią domu pozwoli nam odzyskać siły potrzebne na kolejnym etapie. Następnego dnia, tj. 22 stycznia, kupujemy w delikatesach lokalny dziennik, który w pięknym artykule opisuje naszą podróż. Przed kościołem znajduje się wielki plac z pomnikiem ku czci poległych, gdzie batalion prawdopodobnie zebrał się na apel przed odjazdem. Pokonanie etapu do Sélestat będzie wymagało od nas dużej ostrożności, ponieważ musimy skorzystać z jedynej drogi prowadzącej do doliny, a mianowicie z dość zatłoczonej drogi krajowej, która 100 lat temu z pewnością nie była aż tak uczęszczana. Wybieramy tę stronę drogi, która jest bardziej bezpieczna, ponadto jesteśmy zaopatrzeni w kamizelki odblaskowe stosownie do warunków na drodze. Po lekkim posiłku spożytym na placu przeznaczonym na odpoczynek pod dużymi platanami,

Eliza Vogel na przełęczy Hingrie.

kontynuujemy nasz marsz. Châtenois jest widoczne w oddali, bardzo charakterystyczny punkt, jakim jest wieża ciśnień w Sélestat, rysuje się na horyzoncie. Wieża ta będzie naszym punktem orientacyjnym, dworzec kolejowy znajduje się tuż obok. W miarę jak jej sylwetka powiększa się, zaczynam odczuwać poważny problem w lewym kolanie, który jest następstwem wstrząsu sprzed ośmiu dni. Zmiana chorobowa, która była w trakcie remisji, została na nowo pobudzona przez ten nieco forsowny marsz, aż do tego stopnia, że przez ostatni kilometr wlokę się niemiłosiernie. Bardzo zadowoleni, że dotarliśmy do Sélestat, zajmujemy miejsca w pociągu do Strasburga kilka minut przed godziną 16.30. To, że jesteśmy w pociągu właśnie o tej porze jest dla nas powodem do zadowolenia. Biorąc pod uwagę względy historyczne nie mogło być lepiej!!! Okazuje się, że tego wieczoru nie ma już połączenia ze Strasburga do Kehl. Trzeba więc, chcąc nie chcąc, sprawę nieco odwlec. Ale przecież pociągi w dobie obecnej są szybsze. A ponadto jest mój problem z kolanem. Po zastanowieniu się, co powinno być dla mnie priorytetem w danej chwili, stwierdzam, że jest to sprawa mojego kolana! Jeśli nie będzie ono w dobrym stanie, nie będę mógł dobrze pokierować moją wyprawą. Udaję się więc na ostry dyżur do szpitala Sainte-Odile, aby uzyskać diagnozę mojej dolegliwości. Okazuje się, że zaostrzenie choroby nie jest poważne. Zażywanie leku diclofenac, odrobina odpoczynku i opaska na kolano powinny mnie wybawić z kłopotu. W każdym razie, mam taką nadzieję... Mam jeszcze trzy dni, aby odzyskać siły, poważny wysiłek czeka mnie nie wcześniej jak w Golubiu. Stamtąd będę


66

Jean-Luc Fechter

Pocztówka wysłana 22 stycznia 1915 przez podoficera Jacques’a Langa z Landsturm Bataillon 1 Hagenau, z miejscowości Weiler, Kreis Schlettstadt (ob. Villé w pobliżu Sélestat), w południowej części Wogezów.

Panorama południowych Wogezów (w prawym dolnym rogu miejscowość Chaume de Lusse na wzgórzach Sainte-Marie-aux-Mines, gdzie znajdowała się kwatera Landsturm Infanterie Bataillon 1 Hagenau). Pocztówka wysłana przez Jacques’a Langa do rodziny wkrótce po bitwie pod Blinnem.

Dworzec kolejowy w Golubiu, pocztówka z początku XX w.

musiał przejść 28 kilometrów do Rypina w ciągu jednego dnia. Zespół medyczny życzy mi powodzenia, a sanitariusz na dyżurze okazuje mi grzeczność i odprowadza do miasta, co pozwali mi uniknąć ponownego korzystania z taksówki. Jeszcze raz mu za to dziękuję! Nazajutrz wzywam Elizę, która opuściła mnie poprzedniego dnia, a ona oznajmia mi, że w prasie wychodzącej

w Wissembourgu ukazał się duży artykuł na temat mojej zbliżającej się wyprawy do Polski! Jest rzeczą niemożliwą, aby teraz zrezygnować, muszę to zrobić za wszelką cenę! Nie ma mowy, by zdradzić czytelników, tu chodzi o mój honor! Podróż pociągiem odbędzie się na początku bez szczególnych problemów, w większej jej części był to przejazd trasą historyczną aż do Cottbus, gdzie spędzam noc we wspaniałym, ale tanim hotelu. Decyduję się zakupić kijki do marszu, aby odciążyć kolano, a ponadto mogą one posłużyć do obrony, nigdy nic nie wiadomo! Sprawa zacznie się komplikować w pobliżu polskiej granicy. Kupiłem mianowicie bilet, lecz kontrolerka nie potrafi mi powiedzieć, do jakiej stacji jest on ważny, a to dlatego, że nie znajduje dokumentu, który pozwoliłby jej to stwierdzić. Staje się nerwowa, traci cierpliwość i radzi mi, abym poinformował się na dworcu w Görlitz. Tak właśnie mam zamiar zrobić po przybyciu do Görlitz. Ale tam znajduję tylko puste okienka! Nie ma możliwości zasięgnięcia informacji! Nikogo na horyzoncie! Lecz oto sytuacja się poprawia, moja droga kontrolerka pojawia się nagle w hallu dworcowym, z koleżanką. Zwracam jej uwagę, w przejściu, że sprawy przybierają zły obrót! Was wollen Sie, wir sind im tiefsten Osten!2 – wykrzykuje. Zrozumiałem, że wymagałem zbyt wiele! Bez najmniejszego wahania bierze klucz, otwiera przeszkloną gablotę i wyciąga stamtąd dużą mapę, wielkości około metra kwadratowego, z następującym objaśnieniem: To jest jedna strona, a to druga strona, proszę bardzo! Proszę się obsłużyć!. Ta sytuacja czyni mnie bezradnym! Stan mojego kolana wyraźnie się poprawia i wyruszam w dalszą podróż, pełen ufności w powodzenie mojej przygody. Ale zaraz po przekroczeniu granicy, z powodu mojej nieznajomości języka polskiego wszystko zacznie się komplikować, o czym muszę napisać kilka słów. Gdy zadowolony jadę pociągiem, nagle uświadamiam sobie, że mój nowy bilet, który kontroler trzyma w dłoniach, stanowi jakiś problem. Niemożność porozumienia się! Pasażer stojący za mną telefonuje do przyjaciela, który posługuje się językiem niemieckim, aby posłużył jako tłumacz. Mój bilet jest nieważny, ponieważ znajduję się w pociągu rzekomo pośpiesznym (z trudem przekracza on 100 km/h). Muszę kupić nowy bilet i prosić w Toruniu o zwrot pieniędzy za stary bilet. Dojeżdżamy do Poznania. Pociąg jakby z innej epoki, przepełniony i bardzo hałaśliwy, zabiera nas w nocną podróż do Torunia. Na trasie do Torunia mam okazję dotknąć rze2. A czego pan się spodziewa, jesteśmy na zapadłym Wschodzie!


czywistości niezmienionej od stu lat. Liczne stare dworce z cegły, jeszcze nienaruszone, omiatane przez wiatr i śnieg, oświetlone bladym światłem nielicznych latarń, przesuwają się niczym w marzeniu sennym. Wrażenie jest tak silne, że nie mogę powstrzymać się, aby się z kimś nim podzielić. Przywołuję Bernarda Weigla, by i on mógł delektować się podróżą w czasie i owym spektaklem dźwiękowym dobywającym się z niegdysiejszego pociągu wijącego się pośród polskiej nocy! Pozostawiam czytelnikowi zadanie, aby wyobraził sobie, w jakim stanie ducha tamci żołnierze mogli znajdować się w tym momencie? Dla wielu z nich będzie to ich ostatnia podróż, lecz oni jeszcze o tym nie wiedzą... Jest prawie jedenasta wieczór, gdy pociąg przybywa do Torunia. Wysiadam z pustym brzuchem i bez zapewnionego dachu nad głową. Ale z pomocą często przychodzi przypadek... Położona tuż obok mała pizzeria jest bliska zamknięcia, próbuję szczęścia. OK, piec jeszcze ciepły, zrobimy panu pizzę. Skromny pokój w bardzo tanim hotelu naprzeciwko dworca załatwi sprawę na tę noc. Następnego dnia, tj. 25 stycznia, należy coś postanowić, aby jakoś dotrzeć do Golubia, ponieważ linia kolejowa nie funkcjonuje już od kilku lat. Ah, byłbym zapomniał, w kieszeni mam ciągle mój bilet kolejowy umożliwiający zwrot pieniędzy. Jest on wypełniony bazgrołami nieczytelnymi dla mnie. Dama w okienku usiłuje zrozumieć zapisane polecenie kontrolera, zadaje mi pytania, ale ja nie mogę nic jej wyjaśnić. Nie mówię po polsku, tylko tyle potrafię powiedzieć w tym języku. Wzywa swoją przełożoną i obie żwawo deliberują nad moim przypadkiem. Tymczasem za mną ustawiła się już długa kolejka. Co ciekawe, ludzie stojący w kolejce mają doskonale stoicki wygląd, czekają całkowicie zrezygnowani. Interpretuję ten fatalizm jako ciągle żywe dziedzictwo ery komunistycznej! Potem jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej komputer wyrzuca kawałek papieru i oto trzydzieści złotych zostaje mi zwrócone! Do Golubia kursuje autobus, ale miejscowy taksówkarz obiecał, że mnie tam zawiezie. Ustalona cena sto dwadzieścia złotych. Wysadza mnie przy wjeździe do miasteczka i pod oszukańczym pretekstem żąda ode mnie sto pięćdziesiąt za kurs. To absolutnie nie było uzgodnione! Co ja mogę zrobić? Moje rzeczy są w bagażniku, narażam się, że odjedzie, jeśli się z nim nie dogadam. W tej sytuacji proponuję mu dwadzieścia złotych więcej, na co on się zgadza. Dowiem się w przyszłości, że jest to pospolite oszustwo polskich taksówkarzy wobec turystów. W każdym razie, lekcja została zapamiętana! A oto i słynny Golub! Sławny zamek krzyżacki króluje na wzgórzu i urzeka swym majestatem. Wszystkie kominy w okolicy wyrzucają wielkie kłęby szarego i czarnego dymu węglowego. Jego zapach, gryzący i wszechobecny, zdaje się nie przeszkadzać tym wszystkim mieszkańcom, którzy tego niedzielnego poranka wychodzą z kościoła po mszy. Uderza

Siedziba żandarmerii w Golubiu, w głębi ruiny zamku, pocztówka z początku XX w.

mnie rozdźwięk między tym, co widzę, a tym, o czym się mówi na temat zanieczyszczenia środowiska i co budzi wielką troskę we Francji i w Niemczech! Sklepy są otwarte, z czego skwapliwie korzystam, dokonując pełnego zaopatrzenia, ponieważ dzień będzie długi. Stary dworzec już nie istnieje, ale w centrum miasteczka znajduje się ogromny plac, gdzie batalion musiał się zebrać tamtego ranka, dokładnie sto lat temu, przed wymarszem do Rypina. Moment skupienia tuż przed wymarszem pogrążył mnie w myślach na temat drogi, którą przebył batalion Landsturmu. Marsz jest przyjemny na mało uczęszczanej drodze, która jak okiem sięgnąć wije się malowniczą wstęgą, by zniknąć na horyzoncie. Moje kolano odzyskało sprawność i dlatego z wielkim zapałem wbijam kijki w śnieg, żywiąc głębokie przekonanie, że potrafię dojść dokładnie tam, gdzie dzisiaj sobie zaplanowałem! Kilometry przesuwają się jeden za drugim pośród pól, lasów brzozowych i sosnowych, a kilka mijanych przystanków autobusowych pozwala mi od czasu do czasu odpocząć. Wszechobecne psy sygnalizują bardzo często moje przejście, czasami z odległości dwustu lub trzystu metrów, prawdopodobnie zaintrygowane widokiem dziwnego podróżnego pojawiającego się znikąd. Po południu kilka psów, raczej agresywnych, wybiega gwałtownie z podwórek, ale wycofują się na mój widok. Ale ostatecznie, kiedy jestem już nieco oddalony, one nie przechodzą na drugą stronę drogi. Skończyło się na małym strachu. Kijki marszowe mogłyby być moją jedyną ucieczką, ale rezultat jednakże mógłby być niepewny! Szpaler, więcej niż niezwykły, kilkusetletnich buków obramowuje drogę w pobliżu Radomina. Niektóre z nich mają dwa metry średnicy, jestem bardzo wzruszony, tym bardziej, że są one żywymi świadkami przejścia Landsturm Bataillon 1 Hagenau, może o podobnej godzinie przed stu laty!!! Doznałem tam jeszcze jednego momentu bardzo intensywnego wzruszenia. Zbliżam się do wsi wraz z uderzeniem dwunastej, niedzielna msza, przekazywana na zewnątrz przez głośniki, roznosi się po całej okolicy. Opóźniam nieco swój marsz, by nasycić się żarliwością religijną, jeszcze nienaruszoną w tej wiejskiej części Polski. Pod koniec dnia


68

Jean-Luc Fechter

u stóp zbocza pojawia się Rypin! Bardzo zadowolony z przybycia na miejsce przeznaczenia, przyśpieszam kroku mimo odrobiny zmęczenia, które daje się odczuć. Dzień się kończy, muszę jeszcze znaleźć miejsce na nocleg. Los jeszcze raz przyjdzie mi z pomocą, kiedy wymieniam kilka słów na chodniku z pewnym dziadkiem, któremu nie śpieszy się do domu. Za pomocą mojego kijka rysuje jakiś niewyraźny szkic na śniegu, ale w końcu proponuje, aby mnie odprowadzić. Przechodzimy przez miasto i docieramy do Stadionhotelu, tuż obok boiska piłkarskiego. Rozumiem, że temu panu chce się pić, kiedy mówi mi chyba coś o piwie. Słusznie zauważyłem, że on oczekuje napiwku za swoją przysługę. Na końcu wszyscy są zadowoleni, ja, że mam swój pokój, i on, że odchodzi z kwotą dziesięciu złotych. Powiedzą mi później, że nie jedno, ale co najmniej trzy lub cztery piwa będzie mógł sobie zafundować za tę sumę. Tym lepiej dla niego. Na zdrowie. Pokój jest w porządku, ale przegrzany do przesady. Nie ma możliwości uregulowania grzejnika, mówią mi, że trzeba otworzyć okno... i wpuścić dodatkowo dym z węgla. Węgiel musi tu być wyjątkowo tani! Dzisiaj, 26 stycznia 2015, etap do miejscowości Zamość [gm. Rogowo, pow. rypiński – przyp. tłum.], małej osady liczącej około piętnaście domów. Nie będzie on dłuższy niż 15 kilometrów, co jest drobnostką w porównaniu z odcinkiem z poprzedniego dnia. Jest ponuro, temperatura około zera,

idealna pogoda do marszu. Ten etap jest szczególnie bliski mojemu sercu, ponieważ został on szczegółowo opisany przez Alfonsa Vogela i namalowany przez Otto Lediga (zobacz artykuł w „L’Outre Forêt”, nr 167). Nie mając żadnych planów na noc, przedsięwziąłem środki ostrożności i zrobiłem odbitki zdjęć zrobionych w tym miejscu jedenaście lat temu. Zamierzam je ofiarować osobom napotkanym obecnie i w ten sposób wynegocjować spędzenie nocy w stodole w Zamościu, co odpowiadałoby dokładnie przebiegowi wydarzeń w 1915 roku. Ale oto niespodzianka, mój przyjaciel i kontakt w Polsce, Günter Fuchs, właśnie mi przysłał SMS. Znalazł rodzinę o nazwisku Motylewscy, zamieszkałą w Zamościu pod numerem 4, która zgodziła się przyjąć mnie na noc. To wspaniała wiadomość, nie oczekiwałem tyle! Nie byłem spodziewany przed godziną 15.30, ale gdy przybyłem około 14.00, dźwięk klaksonu zabrzmiał za moimi plecami. To była pani domu, jeszcze jeden zadziwiający zbieg okoliczności. Poznaję Elę, jej męża Marka, ich szesnastoletnią córkę Olę, jej brata i przede wszystkim babcię Jadwigę, żyjącą pamięć tego domu. Cała rodzina przyjmuje mnie bardzo gorąco i szybko czuję się jak u siebie. Ofiaruję im zdjęcia, na których przez przypadek znaleźli się syn i synowa babci i jej przyjaciółka, dziś już nieżyjąca, która miała wówczas dziewięćdziesiąt lat! Świat staje się nieuchronnie jeszcze mniejszy w tej maleńkiej osadzie.

Autor w drodze do Rypina.


Kilka późniejszych wyjaśnień na temat powodu mojego przybycia do Zamościa i widok obrazu Otto Lediga, namalowanego dokładnie sto lat temu, szczególnie wzruszają babcię. To miejsce, prawie nie do znalezienia na mapie, niespodziewanie nabrało ogromnej rangi w dniu przejścia batalionu przed stu laty, o czym wspomnienie pogrążyło się w otchłani historii! Jadwiga przypomina sobie nawet miejsce, gdzie była studnia z żurawiem, dziś już nieistniejąca, i trzy drzewa w okolicy, które znajdowały się dokładnie naprzeciwko! Jest zafascynowana moją opowieścią i nie życzyłaby sobie, abym odjechał. Ela przygotowuje posiłek i od tego czasu nie ma już mowy, abym spał w stodole. Zimno, zimno! – mówią domownicy. Spędzam tam wieczór pełen silnych wzruszeń, który pozostanie na zawsze w mojej pamięci! 27 stycznia 2015. Ponieważ wszystkie dobre rzeczy na tym świecie mają swój kres, rankiem następnego dnia trzeba pomyśleć o wyjściu w kierunku ostatecznego celu mojej pielgrzymki – Blinna. Po wykonaniu kilku pamiątkowych zdjęć i obowiązkowej wizycie w oborze i chlewni Marka, opuszczam z żalem tę rodzinę, tak ujmującą. Marek odprowadza mnie kawałek po oblodzonej drodze, aby pokazać mi właściwy kierunek marszu. Jeszcze raz stokrotne dzięki... Za zakrętem w prawo droga zagłębia się w las i oto jestem na ostatniej prostej mojej podróży, jeśli tak można powiedzieć. Stawiając kroki w nietkniętym śniegu, mając głowę wypełnioną jeszcze wspomnieniami z dni poprzednich, jestem ciekaw, co przyniesie mi ten dzień! Delektuję się ciszą tego lasu, nieliczne płatki śniegu szeleszczą na moim kapturze. Wyłaniające się od czasu do czasu w oddali gospodarstwo, skulone pod śniegiem, dodatkowo potęguje malowniczy charakter tego krajobrazu. Wyłania się horyzont, wychodzę z lasu. Według mojej mapy widoczną wioską powinno być Podlesie. Jest to miejsce również historyczne, ponieważ pierwsza i druga kompanie batalionu zajęły kwatery właśnie tu. Stara blaszana tablica z nazwą wsi Podlesie, przekreślona, sugeruje, że ja wychodzę z wioski, podczas gdy ja właśnie do niej wchodzę! W istocie tablica swobodnie obróciła się

Na pielgrzymim szlaku – Radomin.

Na pielgrzymim szlaku – ziemia dobrzyńska w zimowej szacie.

w miejscu swego zainstalowania, obrót o sto osiemdziesiąt stopni przywróci ją na właściwe miejsce. Wiele starych budynków musiało przyjmować żołnierzy Landsturmu w tamtym czasie. Nie rozpoznaję już małych dróżek, którymi chodziłem jedenaście lat temu, teraz są szersze, a i pola bardziej rozległe. Nowoczesność musiała w końcu dosięgnąć tych oddalonych miejsc. Niemniej wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze..., kiedy po pokonaniu niewielkiego wzniesienia dostrzegam z lewej strony kilka budynków. Ależ to jest Blinno! Odnowiony grób powinien więc znajdować się gdzieś z prawej strony! Dreszcz przenika mnie od głowy do stóp na widok wielkiego krzyża wyłaniającego się z lasu na dalszym planie. Stoi on tam niewzruszony, jako wieczny symbol tragicznego wydarzenia z 1 lutego 1915 roku. Z wielkim uczuciem spełnienia kroczę drogą, która wiedzie mnie od odkrycia nazwy „Blinno” w księdze zgonów, aż po tak bardzo nieoczekiwany finał tej tak mało znanej historii! Gospodarz mieszkający obok, Sławomir Domagalski, już mnie wyśledził, a ja usiłuję jak mogę porozumieć się z nim. Powiadomieni telefonicznie o moim przybyciu Ela i Józef Topolewscy odnajdują mnie trochę później. Spotkanie po jedenastu latach będzie bardzo serdeczne. Idziemy razem, aby zgromadzić się nad świeżo odrestaurowanym grobem. Dni pomiędzy 29 i 31 stycznia 2015 roku będą zarezerwowane dla Günthera i Ireny Fuchsów i przeznaczone na spotkanie z pasjonującymi się pierwszą wojną światową członkami grupy rekonstrukcyjnej, niedaleko Bolimowa. Niektórzy z nich są bardzo zaangażowani w wyszukiwanie


70

Jean-Luc Fechter

Jadwiga i Ola Motylewskie w miejscu, gdzie znajdowała się studnia, dziś już nieistniejąca, w Zamościu.

Cmentarz wojenny w Blinnie.

i porządkowanie starych cmentarzy i grobów pochodzących z tej epoki, które są rozsiane po lasach i polach. W swoich poszukiwaniach wykorzystują oni środki, które robią na mnie wrażenie (zdjęcia lotnicze na podczerwień i Lidar). Ich doroczne spotkanie i przemarsz upamiętnia smutne, ale znane wydarzenie, a mianowicie pierwsze użycie gazów bojowych na wschodnim froncie przez Niemców w roku 1915. Czyż to nie jakiś przedziwny zbieg okoliczności, że maleńka osada Mogiły nad rzeką Rawką, miejsce śmierci innego członka mojej rodziny (Georga Fechtera), zlokalizowane zaledwie kilka tygodni temu po latach poszukiwań, znajduje się tuż obok? Czyż nie jest to znak od losu, by podjąć się następnej przygody historyczno-genealogicznej? 1 lutego 2015. W ten niedzielny poranek, który oznacza setną rocznicę śmierci 53 żołnierzy w Blinnie, atmosfera wśród domowników jest raczej gorączkowa. Msza jest przewidziana w Gójsku, gdzie spotykamy się tuż przed południem. Mam przyjemność zobaczyć ponownie Zenka Baryłę i poznać kilka osób, a wśród nich Krzysztofa Menela, polskiego badacza, który zachowa dla mnie kilka pięknych eksponatów, a także wójta gminy Szczutowo, Andrzeja Twardowskiego, jak również panią sołtys wsi Blinno, Lillę Bigorajską.

Są obecni także zastępca dyrektora Muzeum Mazowieckiego w Płocku Tomasz Kordala, z małżonką Ewą, którym towarzyszy przyjaciel fotograf, Sławomir Gajewski. Chwila jest uroczysta, kiedy wchodzimy do tej pięknej świątyni, ozdobionej jeszcze drzewkami bożonarodzeniowymi. Śpiewy i modlitwy, zanoszone z wielką żarliwością, mieszają się ze sobą. Na zakończenie uroczystości kapłan podejmuje głębszą refleksję i wspomina żołnierzy poległych w Blinnie w tamtą niedzielę, 1 lutego 1915 roku o świcie. Rozumiem, że wspomina moją obecność, kiedy wszyscy zebrani spoglądają na mnie. Msza kończy się o godzinie 13.15, kierunek marszu – cmentarz w Blinnie. Nasza niewielka gromadka zapuszcza się w piaszczystą drogę owiewaną lodowatym wiatrem, lecz intensywność przeżywanych wrażeń każe mi zapomnieć o chłodzie. Złożenie wiązanki kwiatów w kolorze niebieskim, białym i czerwonym przez Günthera i Irenę Fuchsów, zakupionej na moją cześć, jak również złożenie wiązanki przez Tomasza Kordalę. Ze wzruszeniem rozsypuję odrobinę ziemi z Alzacji, gdzie mój stryjeczny dziadek i jego rodacy się urodzili. Ola Topolewska, która ma największą zasługę w tej sprawie, polegającą na tym, że wspólnie z Jackiem, jej obecnym mężem, przed dwunastu

Wyjazd z Chaume de Lusse, 21 stycznia 2015; fot. José Antenat.

Przybycie do Blinna, 1 lutego 2015.


laty wydobyła z ziemi kawałki płyt nagrobnych, trzyma proporczyk-flagę. To spina klamrą zarówno moją tegoroczną pielgrzymkę, rozpoczętą w Chaume de Lusse jedenaście dni temu, jak i wszystkie moje poszukiwania prowadzone od roku 2003. Wbijam flagę alzacką i polską po obu stronach tablicy pamiątkowej. Fragmenty oryginalnych płyt nagrobnych zostały ułożone na płycie betonowej, podobnie jak sterta kamieni, które przed stu laty posłużyły do wzniesienia pomnika. Ja również korzystam z tego stosu, aby zebrać próbkę tej ziemi, tak bardzo przenikniętej historią, dla rodzin, które pozostały w Alzacji. Po tych wszystkich wzruszeniach, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, jesteśmy szczęśliwi, że możemy spotkać się w ciepłej sali gminnej w Szczutowie przy dobrej kawie i ciastkach, uprzejmie ofiarowanych przez władze gminy. Krzysztof Menel dzieli się ze mną swym odkryciem dotyczącym interesującej mnie sprawy. Jest to mianowicie rosyjska ilustracja bitwy pod Blinnem, zamieszczona w codziennej gazecie rosyjskiej z tamtych czasów. Głównodowodzącym wojsk carskich był kozak Martinow z 3 pułku z Uralu, który za zwycięstwo pod Blinnem został odznaczony. Wszystko to pozwala mi przypuszczać, że wchodząc głębiej w niezbadane meandry pamiętnego dnia 1 lutego 1915 roku, uzyskam w przyszłości jeszcze bardziej dokładny obraz tych wydarzeń. Spędzam jeszcze kilka szczęśliwych dni w Szczutowie przed moim powrotem. Dzień jutrzejszy będzie przeznaczony na powtórne połączenie fragmentów płyt nagrobnych, ułożonych nierówno, z pomocą Józefa Topolewskiego i Sławomira Domagalskiego. Dzień 4 lutego pozostanie również godny zapamiętania, biorąc pod uwagę następujące wydarzenia: prezentacja wyników moich poszukiwań w szkole gminnej w Szczutowie, wywiad ze mną przeprowadzony przez dziennikarkę w muzeum w Płocku, wręczenie mi pamiątkowego medalu Muzeum Mazowieckiego przez Tomasza Kordalę i zaproszenie do restauracji.

Podziękowania Wzruszony tymi wszystkimi objawami grzeczności, na zakończenie wyrażam moją głęboką wdzięczność dla osób wymienionych wyżej, które przyczyniły się, w różnym stopniu, do sukcesu mojego projektu. Szczególne podziękowania kieruję do Günthera i Ireny Fuchsów z Gostynina, rodziny Topolewskich ze Szczutowa, a także do Tomasza Kordali, zastępcy dyrektora muzeum w Płocku, i jego zespołu, który zajmował się tłumaczeniem i publikacją w Polsce mojego poprzedniego artykułu. Możliwość przyczynienia się do upowszechnienia wiedzy wśród miejscowej ludności, dotyczącej historii zapomnianego niegdyś cmentarza, będzie dla mnie, raz jeszcze, wspaniałą nagrodą!

Msza św. w kościele parafialnym w Gójsku, 1 lutego 2015.

Józef Topolewski i Sławomir Domagalski przed odrestaurowanymi płytami nagrobnymi. Na dalszym planie wieś Blinno.

Ola Topolewska, Janek, jej mąż Jacek Wochowski i autor po zakończeniu uroczystości. Gójsk, 1 lutego 2015, przed mszą św. w miejscowym kościele. Stoją od lewej: Krzysztof Menel, Ola Topolewska, Zenek Baryła, Józef Topolewski, autor, Tomasz i Ewa Kordalowie, Günther Fuchs, Andrzej Twardowski, Irena Fuchs, Elżbieta Topolewska.


72 Listy do redakcji Piotr Jarzyński Cmentarz z okresu pierwszej wojny światowej w Gąbinie Staraniem członków płockiego Stowarzyszenia Tradytor, przy wsparciu technicznym Pracowni Geodezyjnej Geoexpres s.c. z Płocka, reprezentowanej przez mgra inż. Sławomira Wiśniewskiego, w 2015 roku dokonano rozpoznania cmentarza z okresu pierwszej wojny światowej w Gąbinie. Obiekt ten, pomimo oczywistego przeznaczenia, nie widnieje w ewidencji zabytków, nie jest także odpowiednio oznakowany. Dzięki kilkakrotnym odwiedzinom cmentarza udało nam się wyznaczyć orientacyjny jego zasięg i oszacować liczbę spoczywających tam żołnierzy. Cmentarz zlokalizowany jest w północno-wschodniej części miasta, na części działki nr 407/2, graniczącej z dwiema innymi nekropoliami, katolicką (od wschodu) i żydowską (od zachodu). Od południa znajduje się zarośnięte wyrobisko, ograniczone ulicą Kilińskiego. Dokładne wyznaczenie powierzchni przeznaczonej na groby i zbiorowe mogiły jest obecnie problematyczne z uwagi na zniszczenie zajmowanej dziś przez parking części cmentarza. Również roślinność utrudnia obserwację terenu, zwłaszcza w północnej części działki. Ze względu na trudności z ustaleniem rozmieszczenia Lokalizacja cmentarza.

Plan sytuacyjny cmentarza.


Resztki kamiennego cokołu pomnika.

grobów i mogił, dane o ich liczbie mogą być jedynie orientacyjne. Postępująca dewastacja i zaśmiecanie cmentarza może doprowadzić już niebawem do jego całkowitego zatarcia na powierzchni gruntu. Dzięki wielokrotnym oględzinom i pomiarom wyróżniono trzy wyraźnie wyodrębniające się kwatery grobowe: ● kwatera I, wysunięta na zachód, o powierzchni ok. 500 m2. Stanowi ją 5 lub 6 rzędów pojedynczych grobów. Ponieważ liczba grobów w rzędzie przekracza 15, szacunkowo przyjęto liczbę pochowanych tam osób na 80; ● kwatera II, położona w części północnej. Znajduje się w niej od 4 do 7 mogił zbiorowych, na powierzchni ok. 200 m2; ● kwatera III to 3 rzędy grobów (po 20 w każdym), ciągnących się wzdłuż ogrodzenia cmentarza katolickiego. Obejmuje powierzchnię ok. 240 m2. Wszystkie opisane wyżej kwatery porasta sosna w wieku ok. 60-70 lat i różnorodne krzewy. Dające się zidentyfikować groby są kopcami ziemnymi o kształcie zbliżonym do prostokąta i wymiarach 1,5 × 0,8 m. Wystają one ponad powierzchnię gruntu o 30, rzadziej o 40 cm. Za mogiły zbiorowe uznano wyodrębniające się w terenie wyniosłości o regularnych, prostokątnych zarysach. Nie ma pewności co do datowania pochówków w poszczególnych kwaterach. Podczas przeprowadzania wywiadu pojawiła się hipoteza o dokonywaniu powtórnych pochówków w latach drugiej wojny światowej. Łączna powierzchnia cmentarza mogła znacznie przekraczać sumę podanych wyżej powierzchni kwater grobowych, dochodząc nawet do 4000 m2. Oprócz wyróżniających się na powierzchni ziemnych kopców, na cmentarzu znajduje się jeden pomnik (nagrobek) kamienny, informujący o spoczywającym pod nim niemieckim kapralu, i pozostałości po kamiennej budowli, którą najprawdopodobniej był cokół pomnika upamiętniającego poległych żołnierzy. Zachowała się jedynie jego kolista część przyziemna, o średnicy ok. 1 m, zbudowana z regularnych bloków kamiennych, umieszczona na kwadratowym w rzucie fundamencie. Cmentarz wymaga natychmiastowej interwencji konserwatorskiej, jeśli ma przetrwać choćby w postaci symbolicznej.

Ocalała płyta nagrobna z inskrypcją.

W szczerym polu biały krzyż...


74

Marianna Kaczmarska Wspomnienia z dawnych lat…

N

azywam się Marianna Kaczmarska. Urodziłam się 28 listopada 1924 roku we wsi Kolczyn, gm. Mochowo, pow. sierpecki. W Kolczynie mieszkałam do roku 1935, to jest do czasu, gdy mój ojciec sprzedał gospodarstwo o powierzchni pięciu hektarów i wyjechał z rodziną na Kresy Wschodnie, na Wołyń. Dlaczego to

Marianna Kaczmarska i Tomasz Kordala, Bożewo, 18 XII 2014; fot. K. Matusiak.

zrobił? W domu nie przelewało się, gospodarstwo było małe, za to dzieci – aż dziewięcioro. Trzeba je było posyłać na służbę do bogatszych gospodarzy. W Polsce ukazywały się wtedy broszurki zachęcające do osiedlania się na kresach, gdzie było dużo ziemi do zagospodarowania. Ojciec czytywał te broszurki i to ostatecznie go skłoniło do opuszczenia rodzinnych stron. Na Wołyń pojechali rodzice wraz z pięciorgiem dzieci, wśród których i ja się znalazłam. Czwórka najstarszych, mających już własne rodziny, pozostała w Kolczynie. Przed wyjazdem na kresy uczęszczałam do czteroklasowej szkoły w Golejewie. Na Wołyniu osiedliliśmy się we wsi Niweck, gm. Dąbrowica, pow. sarneński, woj. wołyńskie (obecnie obwód rówieński na Ukrainie). Wieś ta znajdowała się około dwadzieścia kilometrów na północny zachód od miasta Sarny. Ojciec kupił w Niwecku piętnaście hektarów ziemi. Przyjechaliśmy tam koleją, z całym dobytkiem: koniem, krowami, sieczkarnią, młynkiem, meblami, narzędziami. Ojciec ciężko pracował, pole trzeba było najpierw oczyścić z krzewów i zarośli. Ja również uczestniczyłam w pracach polowych, wykopywałam karpy, kosiłam kosą zboże etc. Niweck był sporą wsią z murowanymi domami, w których mieszkali osadnicy wojskowi, osiedleni po wojnie polsko-

-bolszewickiej 1920 roku. Rodziny takie jak nasza stanowiły nową falę polskiego osadnictwa na Wołyniu. Dzieci mogły się uczyć w czteroklasowej polskiej szkole w sąsiedniej wsi Tryputnia. Do kościoła chodziliśmy nie do Dąbrowicy, gdzie była siedziba naszej parafii, lecz do nieco bliżej leżącej Bereźnicy. Droga do kościoła w większości wiodła przez las. W czasie wojny opowiadano mi, że w tym lesie Niemiec zastrzelił uciekającego chłopca żydowskiego. W tamtych stronach mieszkała ludność zróżnicowana etnicznie i religijnie: Ukraińcy, Żydzi, Polacy. Ilustracją tej różnorodności mogą być obiekty kultu religijnego w Dąbrowicy. Znajdowały się tam: rokokowy kościół katolicki pw. św. Jana Chrzciciela (w 1938 r. parafia rzymskokatolicka, do której należał Niweck, liczyła 1045 wiernych), dwie cerkwie i trzy synagogi (u schyłku lat 30. XX w. Żydzi stanowili blisko połowę liczącej 7,5 tys. mieszkańców ludności Dąbrowicy). Niedaleko od miasteczka, we wsi Worobin, znajdował się pałac hrabiów Platerów. Była to więc okolica bogata w zabytki architektury i sztuki, o skomplikowanej i burzliwej historii. Mieszkaliśmy tam do 1943 roku… Przed drugą wojną światową nie było konfliktów na tle narodowościowym. Stosunki między mieszkającymi po sąsiedzku Polakami i Ukraińcami były poprawne. Na co dzień rozmawialiśmy z nimi po polsku, młodzi Ukraińcy uczyli się w polskiej szkole w Tryputni. Ta sytuacja utrzymała się także po 17 września 1939 roku, gdy wkroczyli Rosjanie. Ziemi rolnikom nie zabrali, natomiast wprowadzili sklepy kooperatywne. U sąsiada w leśniczówce, gdzie był duży dom, szybko zorganizowali szkołę. Uczyła w niej młodziutka Rosjanka. Starsi uczniowie dokuczali jej, więc po niespełna roku wyjechała zrezygnowana. Wszystko zmieniło się po wejściu Niemców latem 1941 roku. Żydów z Dąbrowicy hitlerowcy rozstrzeliwali w okolicznych lasach. Robili to w ten sposób, że nad wykopanym dołem przerzucali deskę i kazali Żydom wchodzić na nią. W tym momencie padały strzały. Sąsiedzi opowiadali, że jeszcze wiele dni po egzekucji ziemia się poruszała i widać było wypływającą krew. Wśród polskich mieszkańców istniało silne przekonanie, że to niemieccy okupanci namówili Ukraińców do mordowania Polaków. To rzekomo miało im zapewnić niepodległe państwo, samostijnu Ukrainu, jak mawiali. W naszej okolicy napady Ukraińców rozpoczęły się już w lutym 1943 roku. Zmiana ich stosunku do polskich sąsiadów nastąpiła nagle i nieoczekiwanie, o czym może świadczyć przygoda mojej mamy. Otóż pewnego razu sąsiad Ukrainiec poprosił mamę,


Lokalizacja Niwecka na współczesnej mapie fizycznej.

by popilnowała jego domu, bo on z żoną wybierał się na wesele. Gdy wrócił, był już innym człowiekiem. Wziąwszy nóż zaczął krzyczeć: Wsiech Poljakow porezat’!. Chciał zabić mamę, ale na szczęście powstrzymała go żona. W pierwszej kolejności Ukraińcy zabijali młodych mężczyzn. Zamordowali ojca mojej najlepszej koleżanki. Jej matka przeżyła, gdyż schroniła się w kufrze. Dopuszczali się straszliwych okrucieństw. Nie darowali nawet małym dzieciom, które nabijali na zaostrzone kołki. Sąsiadowi, który razem z nami przyjechał na kresy, obcięli ręce i nogi i tak zostawili. Do dzisiaj słyszę jego przeraźliwe krzyki. Nie przepuszczali nawet swoim. Pamiętam, że zabili młodego księdza prawosławnego za to, że był zbyt dobry dla Polaków. Ponieważ napady na okoliczne wsie z polską ludnością organizowane były w nocy, więc dla bezpieczeństwa z końcem dnia ojciec wywoził nas wozem do lasu. Tam spędzaliśmy noc, a rano wracaliśmy do domu. Ja wtedy byłam już zamężna. W 1942 roku poślubiłam człowieka, który przyjechał z centralnej Polski w odwiedziny do siostry. Niestety, małżeństwem tym dane mi było cieszyć się tylko przez osiem miesięcy. Pewnego razu, gdy gotowałam obiad, przybiegł sąsiad ostrzegając nas przed Ukraińcami, którzy wkraczali do naszej wsi. Ale mój mąż został w domu, twierdząc że przecież nikomu nic nie jest winien, więc nie grozi mu niebezpieczeństwo. Jednak Ukraińcy go zamordowali. I tak zakończył życie mój młody mąż. Tej nocy w lesie, gdzie się schroniliśmy, zrobiło się tak jasno od płonących drewnianych zabudowań naszej wsi, że widoczne było nawet leżące na ziemi igliwie. Wiele osób zginęło wtedy w płomieniach, między innymi licz-

na rodzina sąsiada, która ukryła się w piwnicy wykopanej w stodole. Zginęła też moja siostra z dwojgiem dzieci. Do domu nie było więc powrotu. Pojechaliśmy wtedy do oddalonej o osiemnaście – dwadzieścia kilometrów na południowy zachód od Niwecka wsi Stachówka, gdzie zaopiekowali się nami tamtejsi mieszkańcy. Przebywaliśmy tam niedługo, tydzień lub dwa. Prosiliśmy Niemców, by pozwolili nam dotrzeć do Bugu. Ci jednak zorganizowali transport Polaków na roboty do Rzeszy. Dla nas było to wybawienie. W wagonach osobowych, w asyście niemieckich strażników, opuściliśmy upiorny kraj. Pamiętam, że jechaliśmy między innymi przez Równe, gdzie przyszło nam spędzić Wielkanoc 1943 roku, i przez Kowel. Podróżował z nami pewien żołnierz jadący z frontu wschodniego do domu na urlop. Pokazywał nam swój medalik, a jeden z naszych mężczyzn rozmawiał z nim po niemiecku. Żołnierz zapewniał, że nie żywi wrogości do Polaków. Po kilkudniowej podróży dotarliśmy do Hanoweru. Najpierw trzymano nas trzy dni w barakach, aż przyjechali niemieccy bauerzy, by wybrać sobie ludzi do pracy. My, to jest moi rodzice, ja i trzy siostry, trafiliśmy do majątku oddalonego o sześć – siedem kilometrów od Brunszwiku. Tam wykonywaliśmy wszelkie prace rolników rolnych, głównie przy uprawie warzyw. Właścicielami majątku byli starsi ludzie. Dziedzic od czasu do czasu przyjeżdżał do rodziny. Nosił mundur wojskowy, na czapce była „trupia główka”. Nie był zły dla pracowników, podobnie jak pozostali domownicy i niemiecki nadzorca. Gdy ojciec zachorował, to dwukrotnie zawieźli go do szpitala. Ale sił do pracy już nie odzyskał. Po-


76

Marianna Kaczmarska

zostali w Polsce synowie, dowiedziawszy się o tym, napisali list, w którym prosili, żeby pozwolono ojcu przyjechać do nich, pod ich opiekę. Niemcy jednak nie zgodzili się na to i umieścili tatę w przytułku dla starców. Tam ojciec zmarł. Było to w roku 1944. W majątku pod Brunszwikiem przebywaliśmy do końca wojny. Gdy wkroczyli Amerykanie, zostaliśmy umieszczeni w urządzonym w koszarach obozie przejściowym, gdzie spędziliśmy całe lato 1945 roku. Mieliśmy tam do dyspozycji swój pokój i dostawaliśmy paczki od „cioci Unrry” (UNRRA – United Nations Relief and Rehabilitation Administration, Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy). Warunki bytowe były bardzo dobre. Do Polski dotarliśmy przed Bożym Narodzeniem. Było nas wtedy już tylko trzy: mama, ja i siostra. Pozostałe dwie siostry wyszły za mąż w Niemczech i tam zostały. Potem jedna z nich wyjechała z mężem do Australii, a druga z czasem przyjechała do Polski. Powrót do Kolczyna był dość skomplikowany. Pamiętam, że do Szczecina przyjechałyśmy pociągiem, który był tak przeładowany, że i na dachu siedziało mnóstwo ludzi. My nie mogłyśmy dostać się do wagonu, ale pewien uprzejmy wojskowy wprowadził nas do niego i oknem podał bagaże. Ze Szczecina jechałyśmy pociągiem do Kutna, a następnie do Radziwia. Przez Wisłę przewieziono nas promem. Jako od repatriantów nie pobrano od nas opłaty. Następnie pewien energiczny chłopiec, może dwunastoletni, przewiózł nas furmanką do Dzięgielewa (gm. Gozdowo, pow. sierpecki), gdzie przebywał mój brat, jeden z tych, którzy nie wyjechali na kresy. Brat mieszkał w budynku podworskim. Gdy tam dotarłyśmy, była już noc. Pukałam do okien i dopiero po dłuższej chwili wyszedł jakiś pan i zapytał, kim jesteśmy. Gdy dowiedział się, że wracamy z przymusowych robót w Rzeszy, głośno zawołał: Wawrzek, Wawrzek, wstawaj! Twoja rodzona matka przyjechała z Prus!. Wtedy brat wyszedł. Co to było za spotkanie po tylu latach! W Dzięgielewie dostaliśmy osiemnastohektarowe gospodarstwo po kolonistach niemieckich. Lecz wkrótce władza „ludowa” orzekła, że to za dużo dla jednej rodziny. Ten, kto miał więcej niż piętnaście hektarów, został uznany za kułaka. Gospodarstwo podzielono na dwie równe części (po 9 ha) i jedną z nich przyznano nam. W Dzięgielewie wyszłam po raz drugi za mąż. Tam też zmarła, w 1953 roku, moja matka. Obecnie mieszkam w Bożewie. Wspomnienia Marianny Kaczmarskiej 18 grudnia 2014 spisał Tomasz Kordala.

wiersze

WOŁYŃ 1943 Ej, drogami, drogami, ścieżynq, Ej, polami, polami, na przestrzał, cierpka wiśnia do wargi podpłynie, w czarnej ziemi krew ciepła szeleści. Jan Śpiewak chodź już czas może ukryje nas Bóg i ocali dom nad którym jeszcze wciąż modlą się jaskółki – słyszę głos matki tam gdzie spłonął nasz raj o niebo wsparty i łuny krwawej dotyk dogorywał mojego domu szkielet wiatr żagwie ogniste rozrzucał wciąż dookoła w gnieździe żyta ukryła mój płacz dotykała lękiem księżyc umykający z pożogi zimne strużki lipcowej nocy wnikały w sen budziły ją dzieci - aniołki niewinności porąbane siekierą i powbijane na sztachety rzucane do studni i te z wyłupanymi oczami by już nigdy tego co widziały nie mogły opisać oprawcy wiedzcie ich dusze są wszechwidzące cudownie ocalały z wołyńskiej gehenny dziś świadek niewygodny ściskam twój różaniec nie będę się kajał przed nikim Matko wołyńska każdy kto milczy wobec zła rozzuchwala je kazałaś z prawdą iść pod wiatr przebaczenie kuć z chwil potłuczonych lepić nadzieję już jutro moje serce w twoje serce przeniosę


o

Wołyniu UCIECZKA Banderowcy byli wszędzie, w każdej wsi, za każdym drzewem, za każdym rogiem. Mogli być za płotem, koło ciebie, w stogu siana, w sadzie, nad rzeką, w lesie. Na ludzi padł strach. Ludzie bali się wychodzić z domu, a trzeba było. Dookoła już palono domy, wioski, kolonie. Stanisław Srokowski

LEch Franczak JAK ULEPIĆ CZŁOWIEKA... Wszystko mi mogą odebrać, ale losu mojego nikt mi nie odbierze. Wiesław Myśliwski głębiej niż ból noszę w sobie pamięć Wołynia nie ma dziś tamtych chat krytych strzechą w mojej nie zaskrzypi już belka pod sufitem

od kiedy wieczność stała się wędrowaniem

i nie jęknie chwila nad matczynym różańcem

czas moje życie nazwał ucieczką uciekałem przed bandami Heroda jak przed wilczym stadem

Panie Boże trudno będzie nam znów ulepić miłość na obraz i podobieństwo Twoje

razem ze mną umykała pamięć

gdy zło wycinać nakazało pędy najmniejsze

tak by nie zagubić twarzy ojca i matki

jeśli były z ogrodu biało-czerwonego

to pamięć była moją relikwią nastał czas Kaina polującego z siekierą w dłoni wołyńskie ścieżki szeleściły modlitwą

nienawiść zakwitła nagle w tysiącach twarzy

czułem na sobie oddech Świętej Rodziny –

cienie o zatrutej krwi bratniej

był wszechobecny

wybierały rzeź jak Wołyń długi i szeroki

jak ziemia pod stopami i nocy blask nad Gurowem czy ja niczym nie obwiniony potrafię wejść prowadziła mnie gwiazda pełna metafor

do miejsc tamtej zbrodni? czy zechcę znów śnić

które nie zdążyły spłonąć w ogniu wojny

o życiu i nadziei? widzę wciąż matkę i ojca

chronił zegar serca co z piekła wyniósł ciszę

zapisanych w księdze kresowej pamięci

był afirmacją ludzkiego istnienia na drogach naszej rzeczywistości

będą dawać świadectwo prawdzie pokazywać tragedię i wstrząsać sumieniami

pomagał rozpoznawać przychodzącego do nas Boga

by miłość odrodzić się mogła

i Jego czuwanie które nazywaliśmy Opatrznością

dwa narody jak dwie Matki – Ojczyzny łącząc

On wie najlepiej że nie wszystkie ucieczki mają wymiar nieśmiertelny dziś zapisze je dotyk pamięci ocaleni z pogromu wyciągają ręce w górę ku słońcu


78

Michał Umiński Nieznana historia gajowego Władysława Lewandowskiego z Brwilna

O

d wielu lat zajmuję się amatorsko tematyką historyczną, która jest jedną z moich największych życiowych pasji. W swoich publikacjach staram się przede wszystkim opisywać fakty, nie wdając się w polemiki i pogłębione oceny. Niekiedy jednak trzeba podjąć zagadnienie kontrowersyjne, nie dające się przedstawić w sposób uproszczony. Jednym z takich tematów jest przedstawiona poniżej historia gajowego Władysława Lewandowskiego, zamordowanego przez hitlerowców w 1944 roku za ukrywanie w lesie żołnierzy Armii Krajowej. Od dłużnego czasu zbierałem informacje dotyczące tej postaci, przeszukując archiwa, rozmawiając z członkami rodziny i okolicznymi mieszkańcami. Z zebranych materiałów wyłonił się obraz patrioty o silnym charakterze, ale także – różnie ocenianego przez sąsiadów – bezkompromisowego leśnika, podchodzącego do swoich obowiązków z niezwykłą sumiennością i oddaniem. Wypada wyjaśnić, że przed wybuchem drugiej wojny światowej praca leśnika nie była wdzięcznym zajęciem. Pisze o tym ostatnio na łamach polskiego portalu historycznego ciekawostkihistoryczne.pl Kamil Janicki w artykule Gajowy. Najniebezpieczniejszy zawód II Rzeczpospolitej. W swojej publikacji stwierdza on między innymi: Sąsiad sąsiadowi był przed wojną wilkiem. To nie ulega wątpliwości. Jednak najgorzej mieli przedstawiciele jednego, konkretnego zawodu. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że był to najniebezpieczniejszy fach w przedwojennej Polsce. O jakim zawodzie mowa? Ano, o… gajowych. Gajowy przed wojną był przede wszystkim stróżem prawa. Nie strzegł jednak ludzi, ale lasów – przed kłusownictwem, kradzieżą drewna, niedozwolonym zbieractwem. Według danych sądowych były to najczęstsze przestępstwa w przedwojennej Polsce. Przykładowo w „Roczniku statystyki Rzeczypospolitej Polskiej” za rok 1928 odnotowano 62 tysiące przypadków kradzieży z pola i lasu, 1420 kradzieży koni i 1150 kradzieży bydła oraz 8348 przypadków kłusownictwa. Gajowi mieli ręce pełne roboty, a chłopi robili wszystko, by nie dać się złapać. Pomiędzy jednymi i drugimi trwała nieustanna wojna. I to nierówna wojna, bo jej ofiarami padali niemal wyłącznie gajowi. W dalszej części opracowania autor opisuje szereg zbrodni dokonanych na leśnikach, którzy z narażeniem życia, ratując dobro państwowe, mieli odwagę przeciwstawić się różnorodnym przejawom kradzieży i kłusownictwa. Taki właśnie zawód wykonywał mój bohater. Nic dziwnego, że nie wszyscy mieli powody dobrze go wspominać.

Władysław Lewandowski z synami.

Władysław Lewandowski urodził się w 1887 roku. Był gajowym w lesie Brwilno, które w tamtym czasie należało do Nadleśnictwa Góry (dziś Nadleśnictwo Płock). Wielokrotnie w rozmowach z przyjaciółmi ubolewał, że wkoło lasu mieszka tak wielu niemieckich kolonistów. Odnosił się do nich nieufnie. Jeden z moich rozmówców w następujący sposób określił jego stosunek do kolonistów: Lewandowski jeszcze przed wojną nie przepadał za Niemczakami i przeganiał ich z lasu pod byle pretekstem. Zresztą ta niechęć okazywana była z wzajemnością. Mówił, że jak wybuchnie wojna to oni i tak pójdą za Hitlerem, mimo że przez tyle lat karmiła ich polska ziemia. Wielu mieszkańców uważało, że za śmiercią Lewandowskiego stał na pewno kolonista Fobel, który mieszkał niedaleko lasu. Była to wybitna kanalia nienawidząca Polaków. To ten sam Szwab, który zwabił do lasu dwóch studentów i tam ich zastrzelił.1 Gajowy Władysław Lewandowski od początku wojny zaangażował się w działalność konspiracyjną. Należał do kierownictwa Podziemnej Organizacji Młodzieży (POM). 1. Wspomnienia Jana Zapędowskiego.


79 Przyjął pseudonim „Świerk”. W lesie brwileńskim wraz z kolegami z konspiracji, Malinowskim (POM) oraz Majewskim i Gajewskim (Wisła), wybudował magazyn, w którym ukrywano broń i amunicję, w tym karabin maszynowy zdobyty na żołnierzach niemieckich pod koniec 1939 roku, a także maszynę do pisania i powielacz drukarski. Bohaterski leśnik należał również do grupy piszącej teksty i kolportującej podziemne gazetki. Pierwsze pismo, zatytułowane „Orka”, miało nakład 1000 egzemplarzy i kolportowane było w całym powiecie płockim.2 Starsi mieszkańcy Brwilna opowiadali mi, że właśnie od gajowego Lewandowskiego dowiadywali się, jaka jest aktualna sytuacja w okupowanej Polsce. Był uważany za najważniejsze i najbardziej wiarygodne źródło informacji na te tematy. Mało osób wie, że w brwileńskim lesie funkcjonowała również tajna radiostacja, która nie tylko odbierała, ale i nadawała raporty konspiracyjne. Jeden z mieszkańców wspominał, że jako dziecko, spacerując pewnego dnia po lesie, zaplątał się w jakieś druty rozwieszone na drzewach. Po latach dowiedział się, że była to antena konspiracyjnej radiostacji.3 W brwileńskim lesie i w jego sąsiedztwie odbywały się również ćwiczenia wojskowe prowadzone przez polskich partyzantów. Wykorzystywano do tego celu głęboki jar rzeki Skrwy Prawej i skraj wysoczyzny przebiegający przez wsie Biskupice, Brwilno, Maszewo, Biała.4 Jak wspomina syn gajowego Lewandowskiego, Edward Lewandowski, wiosną 1943 roku do gajówki przybył Tadeusz Krzechowski z prośbą o schronienie. Początkowo zamelinowano go w kryjówce znajdującej się w stodole. Po pewnym czasie kryjówkę przeniesiono do świerkowego młodnika, w pobliżu wsi Brwilno.5 Bunkier w ziemi miał wymiary około 2 × 3 metry i wysokość zbliżoną do 2,5 metra. Ściany wykonane były z okrąglaków, natomiast strop dodatkowo zabezpieczony został papą i maskującą ściółką. Do schronu prowadził długi, trzymetrowy, wijący się niczym wąż korytarz. Całość zakończona była włazem wejściowym, na którym „rósł” świerk. Niestety, konstrukcja schronu, mimo swojej złożoności, miała niedostateczną wentylację, co sprawiało, że co jakiś czas należało przewietrzyć pomieszczenie. Mieszkańcy schronu opuszczali go późnym wieczorem lub wczesnym rankiem, udając się do gajówki po prowiant lub po prostu w celu rozprostowania kości. W schronie tym przebywał między innymi szef prasy i propagandy AK w Inspektoracie Płocko-Sierpeckim, Tadeusz Krzechowski, ps. „Kres”. Okres konspiracji w Brwilnie wspomina on tak: Bunkier ten budowałem bardzo długo. Każdy gwóźdź wbijałem z dużymi przerwami uderzeń młotka, by nie zdradzić, że ktoś w lesie

„majstruje”. Uciążliwe było rozplantowanie ziemi z wykopu, bo przecież nie mogłem jej wywozić. Roznosiłem więc ją długo, czuwając by w danym miejscu nie powstała wyraźna górka. Częściowo oblepione gałązki świerków ziemią gliniastą obmywały mi deszcze, a najczęściej własny mocz. Nie mogłem mieć też przerwy w czuwaniu w dzień i noc, by ktoś nie zauważył mnie, bo musiałbym odejść w nieznane, zdekonspirowany. I wreszcie marzyłem, by spokojnie położyć się w tym schronie i wyspać. [...] Łóżko z okrąglaków, poduszka + pierzyna + prześcieradło + siennik. Radio czynne na słuchawki, książki do czytania. Życie jakby się człowiek wyprowadził z okupowanej Polski za granicę. Tym bardziej jeśli się przeżyło kilka polowań z nagonką i psami. Bezpiecznie! Światło w środku miałem z dostarczonej bardzo dobrej lampy karbidówki, sprowadzonej z Rzeszy. W nocy odbywało się wietrzenie bunkra, właz był otwarty. Zamykałem go przed świtem. Każdej nocy o godzinie 24-ej, podczas spożywania pod krzaczkiem gorącego obiadu, miałem kartkową łączność organizacyjną. W razie alarmu z jednej czy drugiej strony, moja kartka wędrowała tą drogą do Romualda Krakowiaka, st. wachmistrza, ps. „Ryś”, a on znanym mu sposobem łączności doręczał adresatom.6 Zarówno schronem, jak i jego mieszkańcami, opiekował się gajowy Władysław Lewandowski wraz z całą rodziną. Dostarczał prowiant i gazety oraz – na przemian z synem Edwardem – towarzyszył podczas spotkań z łącznikiem, które odbywały się w znacznej odległości od schronu. Sam Krzechowski dosyć często przychodził wieczorami do gajówki, by porozmawiać z domownikami, zjeść coś ciepłego lub zabrać zapasy na kolejne dni.7 W brwileńskich schronie ukrywał się również szef kontrwywiadu i wywiadu AK w Inspektoracie Płocko-Sierpeckim, Ludwik Kamiński, ps. „Wyrwa”. Przy budowie bunkra w lesie Brwilno pomagał Wiktor Kaźmierowicz, ps. „Okoń”8. Wspomina on to tak: Na początku lipca otrzymałem wiadomość od „Wyrwy”, że chce się ze mną pilnie spotkać. Na miejsce spotkania wybrał Wyszynę, w pobliżu młyna Wodnickich, o północy. Gdy się zjawiłem „Wyrwa” czekał już na mnie, ubezpieczali go dwaj ludzie. Odeszliśmy na bok i wówczas „Wyrwa” wyjaśnił mi cel spotkania. Chodziło o budowę bunkra w lesie Brwilno, jako kwatery dla niego. Moim zadaniem było dostarczenie budulca w wyznaczonym terminie. Zgromadzenie desek, balików, papy zajęło mi kilka dni. [...] Wozem załadowanym po brzegi materiałami wyruszyłem wcześnie rano, dopóki ludzie nie wyszli do pracy lub nie pojawili się

2. J. Kowalewski, Bataliony Chłopskie w walce o wolność Ziemi Płockiej, „Notatki Płockie” 1964, nr 4, s. 24-30. 3. Wspomnienia Ireny Sztupeckiej i Stanisława Rosiaka. 4. J. Kowalewski, Bataliony Chłopskie…, dz. cyt. 5. Wspomnienia Edwarda Lewandowskiego, syna gajowego Lewandowskiego.

6. Pamiętnik inż. Tadeusza Krzechowskiego, cz. 3, „Nasze Korzenie” 2015, nr 8, s. 103-104. 7. Wspomnienia Edwarda Lewandowskiego. 8. Wiktor Kaźmierowicz, ps. „Okoń”, żołnierz Armii Krajowej, w wydanej w 2014 r. książce Początki władzy ludowej postrzegane oczami mieszkańca pewnej gminy opisuje m.in. wydarzenia z lasu Brwilno.


80

Michał Umiński

Zeznanie Edwarda Lachowskiego z 31 XII 1947.

w młynie. Konie skierowałem na szosę płocką. Przed wjazdem do Maszewa skręciłem w prawo i wjechałem w las. Po drodze spotkałem się z rowerzystą, który pozdrowił mnie umówionym hasłem. Kilka skrętów po duktach leśnych i byliśmy na miejscu (małej polance). Najbardziej niebezpieczny do przebycia był odcinek od Wyszyny do lasu Brwilno. Jego odległość wynosiła 4 km. Przed wjazdem do Maszewa trzeba było skręcić w prawo w trakt prowadzący w głąb do lasu. Cały szkopuł tkwił w tym, że Maszewo zamieszkane było w całości przez

niemieckich kolonistów, a na dodatek zatwardziałych hitlerowców i trzeba było w tym miejscu niepostrzeżenie przemknąć, nie zwracając niczyjej uwagi. Gdyby zatrzymał mnie folksdojcz, to nawet najgłupszy z nich nie uwierzyłby, że wiozę furę pełną drzewa do lasu. Na szczęście obyło się bez kłopotów. W dalszej części wspomnień Kaźmierowicza czytamy: Krótki był los tego bunkra. Po lecie, na przełomie lata i jesieni, wczesnym rankiem wyszedł z niego „Wyrwa”, aby złapać łyk świeżego powietrza. Natknął się na małą dziewczynkę,


która zbierała grzyby. Dziecko zaczęło bardzo krzyczeć i za chwilę na miejscu pojawiła się matka. „Wyrwa” próbował się wytłumaczyć i prosić matkę o dyskrecję. Naturalnie natychmiast zarządzono ewakuację. Jak się później okazało, kobieta znana była z lekkich obyczajów i bardzo szybko doniosła o sprawie hitlerowcom.9 Za kilka dni na miejscu pojawiła się żandarmeria niemiecka, a dopiero po tygodniu oddział gestapo, który po gruntownym przeszukaniu, wysadził bunkier. Niestety, okupanci bardzo szybko powiązali schron z osobą gajowego Lewandowskiego. Bohaterski leśnik przeczuwał nadciągające niebezpieczeństwo. Tuż przed śmiercią zwierzył się przyjacielowi, Adamowi Wawrzyńskiemu z Dziarnowa, ze swoich obaw o los swój i rodziny. Ten, usłyszawszy o tym, co wydarzyło się w lesie, zaklinał go, aby ukrył się w jego gospodarstwie i tam przeczekał najtrudniejszy okres. Lewandowski odparł, że rozważa taką ewentualność, ale najpierw musi załatwić bardzo ważną sprawę. Następnego dnia do domostwa Wawrzyńskich dotarła tragiczna wiadomość. 9 sierpnia 1944 roku na dukcie w pobliżu zdekonspirowanego bunkra gajowy Władysław Lewandowski został rozstrzelany przez niemieckich oprawców.10 Ciało leśnika znalazł zaniepokojony odgłosami strzałów syn Zdzisław. Kiedy rodzina wieczorem wróciła po ciało, już go tam nie było. Na miejscu odnaleźli tylko kilka rzeczy osobistych. Niemcy zabrali ciało zabitego leśnika i pochowali na cmentarzu w Brwilnie, gdzie spoczywa do dnia dzisiejszego.11 Przez dłuższy czas brwileńska ostoja przeczesywana była przez okupanta. W rolę radzieckich partyzantów wcielali się kolaborujący z hitlerowcami Rosjanie z oddziałów tzw. własowców. Podczas jednej z obław schwytali w lesie strażnika łowieckiego, Juliana Skrzyńskiego.12 Kobieta, niemiecka konfidentka, która przyczyniła się do śmierci gajowego, kilka miesięcy po zakończaniu wojny zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.13 Historię związaną ze śmiercią gajowego Lewandowskiego potwierdził w złożonym na piśmie zeznaniu ówczesny leśniczy Edward Lachowski, zamieszkały w leśniczówce Brwilno. W swoim oświadczeniu napisał on: […] ś. p. Władysław Lewandowski pracował ze mną w Leśnictwie Brwilno od 1921 do 9 sierpnia 1944 r. […] Wiadomo mi jest, że ś. p. gajowy Lewandowski Władysław został zabity w dniu 9 sierpnia 1944 r. przez gestapo w czasie pełnienia służby w od. 81 Leśnictwa Brwilno. Osobami, które pierwsze dowiedziały się o wypadku oprócz mnie byli: Matlęga Józef i Eugeniusz Różycki, obaj zamieszkali we wsi Brwilno, gm. Biała, pow. płocki. W miejscu, w którym zginął bohaterski leśnik, strażacy z OSP Brwilno, wśród nich również piszący te słowa, ustawili 9. Pamiętnik inż. Tadeusza Krzechowskiego…, dz. cyt., s. 104. 10. Wspomnienia Marianny Kowalewskiej, córki Adama Wawrzyńskiego. 11. Wspomnienia Edwarda Lewandowskiego. 12. Wspomnienia Edwarda Lewandowskiego. 13. Wspomnienia Wiktora Kaźmierowicza, ps. „Okoń”.

Miejsce egzekucji Władysława Lewandowskiego w lesie brwileńskim.

w 2014 roku brzozowy krzyż i pamiątkowy kamień z tablicą wspominającą tragiczne wydarzenie. W pracach przy urządzeniu miejsca pamięci pomagał brwileński senior, pan Stanisław Rosiak, który przy okazji przeprowadził z pracownikami żywą lekcję historii. To właśnie on wskazał miejsce egzekucji Władysława Lewandowskiego i pozostałości po wysadzonym bunkrze. Pisząc niniejsze uwagi zastanawiałem się, ilu z nas potrafiłoby dziś narażać życie swoje i bliskich dla Ojczyzny, podejmując walkę z równie bezwzględnym wrogiem, jakim byli hitlerowcy. Gajowy Władysław Lewandowski był postacią nietuzinkową, która nie wymaga pośmiertnych adwokatów. Jego bohaterska postawa powinna być wzorem do naśladowania. Poświęcenie swojego życia jest największym darem, jakie można złożyć Ojczyźnie. Za to należy się Pamięć, Cześć i Chwała Bohaterom. Od dziesiątków lat zawód leśnika to służba, nie praca. Przez stulecia, podczas wojen, zaborów i powstań narodowych, polscy leśnicy walczyli o wolność naszego kraju. Nawet dziś, po 26 latach od odzyskania suwerenności, są wzorem do naśladowania. Od wielu lat współpracuję zarówno z brwileńskimi, jak i płockimi leśnikami. Wielokrotnie doświadczyłem, że dobro wspólne jest dla nich bezcenną wartością, a mundur, który noszą z dumą, zobowiązuje do bezinteresownej pracy na rzecz swoich społeczności.


82

Zdzisław Leszczyński Ostatni lot samolotu Pe-2, numer 10-371

W

sierpniu 2015 roku członkowie Stowarzyszenia Sakwa wydobyli ze starorzecza Bzury wrak samolotu z czasów drugiej wojny światowej. Relacje ustne wskazywały, że maszyna została zestrzelona zimą 1945 roku i że prawdopodobnie był to samolot radziecki. W trakcie eksploracji pojawiali się nowi „świadkowie” katastrofy, których relacje często były ze sobą sprzeczne. Jedni przekonywali, że samolot wylądował na bagnie, a załoga uratowała się, inni twierdzili, że został ostrzelany przez niemiecką artylerię przeciwlotniczą rozlokowaną przy kościele we wsi Kamion, jeszcze inni utrzymywali, że strzelano do niego z karabinów maszynowych z okolic mostu na Wiśle lub z Kępy Wyszogrodzkiej. Odnalezione w bagnie fragmenty wyposażenia kabiny, szczątki mundurów i trzy pistolety TT wz. 33 wskazywały na inny przebieg zdarzenia. Aby ustalić typ samolotu i formację, do jakiej należała maszyna, trzeba było odszukać jego numery. Na wydobytym w całości silniku typu BK-105 MF zachowała się tabliczka z opisem motoru. Na tej podstawie rosyjski historyk Borys

Władimirowicz Dawidow ustalił, że silnik został zamontowany w samolocie Pe-2, który opuścił fabrykę w Kazaniu 1 września 1944 roku. Maszynę przydzielono do stacjonującego w Kazaniu 9 Zapasowego Pułku Lotnictwa Bombowego (9-й запасной бомбардировочный авиационный полк), wchodzącego w skład 8 Zapasowej Brygady Lotnictwa Bombowego (8-я запасная авиабригада). Można przypuszczać, że na początku października samolot został przydzielony do 72 Samodzielnego Pułku Rozpoznania Lotniczego (72-й отдельный разведывательный авиационный полк), wchodzącego w skład 6 Armii Lotniczej, a po jej rozformowaniu, w końcu października, wszedł w skład 16 Armii Lotniczej działającej w rejonie od górnej Wisły aż do Wyszogrodu. W okresie od 6 grudnia 1944 do 20 stycznia 1945 roku 72 SPRL bazował na przedwojennym lotnisku polowym Dąbrowa, piętnaście kilometrów na południe od Łukowa, a do końca stycznia jeszcze kolejno na lotniskach w Janowie, Sochaczewie, Kutnie i Lubaniu. W dalszej kolejności należało ustalić skład załogi. Sytuację komplikował fakt, że w okolicy Wyszogrodu zaginęły dwa

Porucznik Eustachy Nikołajewicz Czułowski, pilot samolotu Pe-2, numer 10-371.

Porucznik Iwan Iljicz Żywotowski, nawigator samolotu Pe-2, numer 10-371.


83

Starszy sierżant Jakub Konstantinowicz Polkin, strzelec radiotelegrafista samolotu Pe-2, numer 10-371.

samoloty wspomnianego pułku. Jeden nie wrócił z wykonywanego zadania 18 stycznia, a drugi 19 stycznia 1945 roku. Wśród wydobytych szczątków wraku znajdował się ebonitowy owalny element o średnicy około pięćdziesięciu milimetrów, na którym wyryto ostrym narzędziem nazwisko „Diaczenko NF” i „21 12 44”. Ten mały element, stanowiący prawdopodobnie część maski tlenowej, zmylił kierunek naszych poszukiwań. Wydawało się, że jest to nazwisko jednego z członków załogi. Historycy rosyjscy ustalili, że przez krótki czas Nikołaj Fiodorowicz Diaczenko (odznaczony 23 III 1943 Orderem Gwiazdy) rzeczywiście był członkiem załogi „naszego” samolotu. Dlaczego zmienił załogę, nie wiadomo. N. F. Diaczenko latał potem w tym samym pułku w załodze Piotra Trofimowicza Pomozniewa, którego Pe-2 zaatakowały cztery samoloty typu Focke-Wulf 190, w czasie wykonywania zadania w dniu 18 kwietnia 1945 roku. Z palącym się silnikiem dwa razy podchodził do lądowania, zawadził o korony drzew i rozbił się na lotnisku w Boczowie k. Rzepina, w powiecie lubuskim. Ranny Diaczenko, po przewiezieniu do szpitala w Cybince, zmarł 26 kwietnia i został pochowany 30 kwietnia na cmentarzu wojskowym w tym miasteczku (mogiła nr 95). W trakcie eksploracji miejsca katastrofy odnaleziono ebonitową kapsułkę, a w niej rolkę papieru. Na papierze zachowały się tylko drukowane litery, tekstu pisanego nie można było odczytać. Był to nieśmiertelnik, który przekazano do analizy Antonowi Torgaszewowi, redaktorowi moskiewskiego czasopisma „Wojennaja Archeologia”. Jego odczytanie przy pomocy specjalistycznego sprzętu pomogło ostatecz-

nie ustalić skład załogi samolotu podczas feralnego lotu. Nieśmiertelnik należał do pilota Eustachego Czułowskiego. Znając nazwisko pilota, Borys Dawidow odszukał dokumenty 72 SPRL w Centralnym Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej w Podolsku. Na ich podstawie ustalił, że w zestrzelonym pod Wyszogrodem samolocie zginęli: porucznik Eustachy Nikołajewicz Czułowski – pilot (6 lotów bojowych), porucznik Iwan Iljicz Żywotowski – nawigator (9 lotów bojowych), starszy sierżant Jakub Konstantinowicz Polkin – strzelec radiotelegrafista (6 lotów bojowych). Na początku 1945 roku sytuacja na froncie wschodnim była bardzo dynamiczna. 14 stycznia ruszyła ofensywa I Frontu Białoruskiego. 16 stycznia, przed przybyciem sił ogólnowojskowych, wydzielone oddziały pancerne Armii Czerwonej przecięły w rejonie Szymanowa i Paprotni, na wschód od Sochaczewa, szosę i linię kolejową Warszawa – Sochaczew. Pierwszym zadaniem oddziałów radzieckich było zdobycie sprawnego lotniska pod Sochaczewem. 17 stycznia Niemcy opuścili Warszawę i Sochaczew. Niemieckie jednostki, a mianowicie 391 Dywizja Ochrony (DO), 251 Dywizja Piechoty i 542 Dywizja Grenadierów Ludowych, wycofywały się pospiesznie w kierunku mostu w Wyszogrodzie i w kierunku Łowicza. Doktor Marek Mistewicz, autor monografii drewnianego mostu w Wyszogrodzie1, ustalił, że przeprawy tej bronili żołnierze niemieckiego XXVII Korpusu Armijnego, dowodzonego przez generała majora artylerii Maximiliana Felzmanna. Jednak 18 stycznia już ich w Wyszogrodzie nie było. Potwierdzają to zapiski kapelana wojskowego Ernsta Ufera, który 17 stycznia przejeżdżał przez Wyszogród. W swoim pamiętniku napisał on: 18. I. 1945. Wczoraj przed południem został wydany rozkaz zniszczenia przez poszczególne oddziały zbędnego bagażu i sprzętu biurowego ponieważ liczono się z awariami pojazdów oraz długim marszem i walkami. Wczoraj znaleźliśmy się nad Wisłą w okolicach Hohenburga (Wyszogrodu), przy moście do Płocka (Schröttersburg), ostrzeliwanym gwałtownie przez samoloty, które nie napotykając obrony nieprzerwanie atakowały nas lotem koszącym. A więc według Ufera, 17 stycznia w okolicy Wyszogrodu nie było artylerii przeciwlotniczej. Pozostali tylko saperzy, którzy przygotowywali most do wysadzenia, co nastąpiło 18 stycznia wieczorem. 18 stycznia 1945 roku załoga Eustachego Czułowskiego otrzymała zadanie obserwacji kierunków wycofywania się wojsk niemieckich przed nacierającym I Frontem Białoruskim. Załoga miała fotografować szosy, drogi polne i tory kolejowe na trasie Łowicz – Kutno – Łęczyca i Łowicz – Skierniewice. Przed startem zostali ostrzeżeni o możliwości ostrzału małokalibrową artylerią przeciwlotniczą kal. 20 mm. Po utracie samolotu, w meldunku do przełożonych szef sztabu 1. M. Mistewicz, Dawny most przez Wisłę w Wyszogrodzie, Warszawa 2015.


84

Zdzisław Leszczyński

Centralne Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej w Podolsku pod Moskwą, rozkaz Krasnosielskiego 72 Samodzielnego Pułku Rozpoznania Lotniczego z 13 II 1945, dotyczący przemieszczania samolotów i silników (§2, p. 1 dotyczy wykreślenia z ewidencji wojennej pułku samolotu Pe-2, numer 10-371, który nie powrócił z zadania wykonywanego 18 I 1945); kopię dokumentu przekazał autorowi rosyjski historyk Borys Władimirowicz Dawidow.

Centralne Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej w Podolsku pod Moskwą, rozkaz Krasnosielskiego 72 Samodzielnego Pułku Rozpoznania Lotniczego z 14 II 1945, dotyczący wykreślenia ze stanu osobowego pułku członków załogi samolotu Pe-2, numer 10-371, który nie powrócił z zadania 18 I 1945; kopię dokumentu przekazał autorowi rosyjski historyk Borys Władimirowicz Dawidow.

72 SPRL wyjaśniał, jakich instrukcji udzielono załodze przed startem. Były one następujące: ● w razie spotkania z myśliwcem wroga chować się w chmurach, ● rejony niewidoczne omijać, ● przy ograniczeniu widoczności do 2 km zadania nie wykonywać, ● zapasowe lotniska: Radzyń, Gocław. Wyjaśnienia szefa sztabu 72 SPRL pozostają w sprzeczności z innym dokumentem, który opisuje warunki pogodowe panujące w rejonie wykonywania zadania, o których meldowały załogi innych samolotów wracające z tych okolic. Samolot Czułowski ystartował z lotniska Dąbrowa o godzinie 11.30. Pogoda tego dnia była fatalna: zachmurzenie całkowite, przy wysokości chmur 300-350 metrów. W związku z tym załoga była zmuszona wykonywać zadanie lecąc na małej wysokości. W protokole z procesu obróbki błon fotograficznych odnalezionych we wraku stwierdzono, że większość filmu w aparacie fotograficznym pozostała na szpuli nadaw-

czej, szpula odbiorcza zaś była tylko nieznacznie nawinięta. Świadczy to o niewielkiej liczbie wykonanych zdjęć. Prawdopodobnie samolot został trafiony w początkowej fazie wykonywania zadania. W dokumentach 72 Samodzielnego Pułku Rozpoznania Lotniczego, pod datą 18 stycznia 1945, odnotowano, że samolot nr 10-371 nie wrócił z zadania bojowego, ponieważ ze względu na pogodę […] musiał lecieć na niskiej wysokości i został zestrzelony przez małokalibrową artylerię przeciwlotniczą (M3A). Tyle źródła rosyjskie, szczegółów dalszych losów maszyny możemy się domyślać na podstawie stanu wydobytych fragmentów wraku i relacji świadków. Najprawdopodobniej samolot, lecąc na małej wysokości, dość szybko został trafiony w lewy silnik (ten, z którego udało się pozyskać małe części) i zaczął płonąć. Pilot zawrócił zgodnie z rozkazem na zapasowe lotnisko Gocław i leciał wzdłuż Wisły. W okolicy mostu w Wyszogrodzie został ostrzelany przez żołnierzy niemieckich, którzy przygotowywali most do wysadzenia. Jest to zgodne z relacją jednego ze świadków, który jako dziecko obserwował nisko lecący


samolot od strony „okrągłej góry” w Drwałach. Może wtedy pociski trafiły w kabinę nawigatora. Świadczą o tym odłamki szkła, które znaleziono podczas konserwacji karabinu nawigatora, w jego komorze nabojowej, i które spowodowały zacięcie broni. Pilot próbował uciekać w kierunku Sochaczewa i tam lądować na zajętym już przez wojska radzieckie lotnisku. Po wykonaniu skrętu za ujściem Bzury zawadził prawym skrzydłem o lód. Część maszyny została pod wodą, pozostała spłonęła. Dwa z trzech odnalezionych pistoletów TT były przeładowane, a w jednym z nich brakowało jednego naboju. Nasuwa się pytanie, czy mogło to nastąpić samoczynnie na skutek gwałtownego zderzenia z ziemią, czy też dwaj członkowie załogi, którzy przeżyli ostrzał (pilot i strzelec radiotelegrafista), liczyli się z koniecznością szybkiego posadzenia maszyny gdzieś na polu i ucieczką do odległych o kilka kilometrów pozycji radzieckich. Stan zachowania elementów wyposażenia kabiny pilota (fotel pilota, panel przyrządów, wolant) i radiotelegrafisty (połamany karabin SzKas, zmiażdżona radiostacja) raczej wykluczą tezę, że ktokolwiek z załogi przeżył katastrofę. Lidia Czułowska w wydanej w 2002 roku w Omsku książce o rodzinie Czułowskich2 napisała o Eustachym, że kochał Polskę i tam zginął. Eustachy Czułowski był potomkiem polskiego zesłańca, szlachcica Jana A. Czułowskiego, urodzonego na początku XVIII wieku w miejscowości Markowa koło Mohylewa. Jana aresztowano na granicy z Rosją w 1749 roku i na rozkaz Tajnej Kancelarii w Moskwie zesłano w roku 1754 w okolice Tobolska na Syberii. Zmarł w 1792 roku. Jego potomkowie osiedlili się w różnych miastach Rosji. W książce Lidii Czułowskiej czytamy: W roku 1749, Iwan A. został zatrzymany na granicy Polski, a w 1754 roku został zesłany na Syberię w Tobolsku na zlecenie Kancelarii Tajnej w Moskwie. Dziś nie znamy przyczyn królewskiego niezadowolenia. Ale ponieważ śledztwo prowadziła Kancelaria Tajna, na pewno nie był zwykłym przestępcą, lecz politycznym. Wielu Polaków, którzy walczyli o niepodległość Polski, skończyło na Syberii. Prawdopodobnie Iwan A. Czułowski był jednym z nich. […] Obecnie nazwisko Czułowski jest jednym z najstarszych i chyba najbardziej znanych nazwisk w naszym mieście. Dziś w Omsku pracuje kolejne pokolenie lekarzy Czułowskich. Jest to tradycja rodzinna, która rozpoczęła się pod koniec XIX wieku. Założycielem tej lekarskiej dynastii był Iwan Aleksandrowicz Czułowski. Eustachy ukończył 7 klas szkoły podstawowej. Do Armii Czerwonej został wcielony w 1940 roku. Rodzina przechowuje rozkaz, zgodnie z którym miał się stawić w Omskiej Szkole Pilotów Lotnictwa Wojskowego w dniu 29 listopada 1940 roku o godzinie 12. Szkołę tę ukończył w roku 1942. Stopień sierżanta otrzymał 2 marca tego roku, podobno na 2. L. Czułowska, Чуловские – страницы семенной истории, Omsk 2002.

Centralne Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej w Podolsku pod Moskwą, dokument Krasnosielskiego 72 Samodzielnego Pułku Rozpoznania Lotniczego wymieniający członków załogi i omawiający okoliczności utraty samolotu Pe-2, numer 10-371; kopię dokumentu przekazał autorowi rosyjski historyk Borys Władimirowicz Dawidow.


86

Zdzisław Leszczyński

Niemiecka małokalibrowa artyleria przeciwlotnicza w Wyszogrodzie.

zakończenie omskiej szkoły. W kwietniu 1942 roku został wysłany do 168 Lotniczego Pułku Rezerwowego na front dalekowschodni (według Siergieja Kuzniecowa był to Komsomolsk nad Amurem). 6 października 1942 roku był pilotem 538 Pułku Bombowego. Wspomniany jest w tym pułku pod datą 9 września 1943 roku. Został awansowany 26 kwietnia 1943 roku na stopień młodszego lejtnanta. W roku następnym znalazł się w szkole zwiadu lotniczego w mieście Dawliekanowo (Давлеканово) w Baszkirii (Давлекановское военное авиационное училище разведчико – ВАУР). ВАУР utworzono dla oficerów zwiadu wiosną 1942 roku, ze szkół przeniesionych z Homla na Białorusi i Taganrogu nad Morzem Azowskim. Tu załogi uczyły się pilotażu na nowych samolotach Pe-2. Być może Czułowski był tam instruktorem. W drugiej połowie 1944 roku przydzielono go do 15 Samodzielnego Pułku Rozpoznania Lotniczego (отдельный разведывательный запасной авиа полк), gdzie przechodził dalsze szkolenie na samolocie Pe-2, w Pietrowsku i Atarsku (Atkarsku) w Rejonie Saratowskim. Latał wtedy z nawigatorem Grigorijem Khrapko i strzelcem radiotelegrafistą Jakowem Polkinem. Prawdopodobnie w grudniu 1944 roku, po przydzieleniu do 72 SPRL stacjonującego na lotnisku w Dąbrowie, załoga zmieniła nawigatora, a Khrapko odszedł do lotnictwa transportowego. Jego miejsce w samolocie zajął wspomniany wcześniej Diaczenko. Po przej-

ściu Diaczenki do innej załogi, stanowisko nawigatora objął Żywotowski, który w sierpniu 1944 roku przebywał w okolicy Lublina, jak o tym świadczy jego fotografia z adnotacją „miasto Lublin 20. 08. 1944 r.”. Eustachy Czułowski był utalentowanym muzykiem pianistą. W dzieciństwie i młodości dużo grywał na fortepianie, na cztery ręce ze swoją siostrą Natalią (matką Andrzeja Czułowskiego). Oboje byli uczniami znanej polskiej pianistki, absolwentki warszawskiego konserwatorium, Marii Karczewskiej-Krzyżanowskiej, dzięki czemu przejęli tradycje polskiej pianistyki. Na festiwalach muzycznych w Omsku wykonywali dzieła Mozarta, Schuberta, Brahmsa i Chopina. Lidia Czułowska, nie znając jeszcze miejsca śmierci Eustachego, tak o niej napisała w swojej książce: Jego ostatni heroiczny lot odbył się w styczniu 1945 roku w okolicy Żelazowej Woli – miejscu urodzin wielkiego polskiego kompozytora Fryderyka Chopina (terytorium, które zostało zajęte przez nazistów). W jednym z ostatnich listów z Polski w listopadzie 1944 roku skierowanym do Natalii, pisał: „jak pamiętasz mam trochę wiedzy o literaturze i muzyce i próbuję teraz zrozumieć, jak to wszystko jest możliwe.” Być może jest to symboliczne, że zginął w pobliżu miejsca naznaczonego duchem Chopina...3

3. L. Czułowska, Чуловские…, dz. cyt., s. 127.


Silnik samolotu i tabliczka z jego opisem.

Jeden z pistoletรณw TT wz. 33 po konserwacji.

Karabin maszynowy po konserwacji.

Transport wydobytego fragmentu samolotu.


88 Przegląd dawnej prasy płockiej

Przygotowała Katarzyna Stołoska-Fuz

rok 1878 Telefony zjawiły się już w Lublinie, jak donosi „gaz. Lubel.” Sprowadził je optyk tamtejszy i przygotowuje próbę publiczną. My, płocczanie, pochwalić się jeszcze takim postępem nie możemy. 3/15 stycznia 1878 (wtorek), nr 5, s. 2. JW. Gubernator Płocki, generał major baron Wrangel, w dniu 3(15) b.m. wyjechał za urlopem do Petersburga. Zastępstwo w zarządzie gubernią objął Vice Gubernator Anastasjew. 10/22 stycznia 1878 (wtorek), nr 7, s. 1. Gliceryna ma być dostępną trucizną na szczury. Gospodarz pewien, któremu flaszeczka z gliceryną w kuchni się wylała, znalazł tam na drugi dzień zdechłego szczura, w skutek czego kazał robić pigułki wielkości bobu z gliceryny i mąki żytniej z dodatkiem cokolwiek cukru i pokładł je we wszystkie dziury szczurze jako też w sklepie jak i na spichrzu. Pigułki te zostały zjedzone i znaleziono kilka zdechłych szczurów; odtąd już ani jeden

Chorobą panującą w okolicach Płocka jest tyfus petociowy z objawami mózgowemi, przebieg choroby długi, nie występuje jednak epidemicznie.

szczur się nie pokazał.

7/19 lutego 1878 (wtorek), nr 15, s. 2.

31 stycznia/ 12 lutego 1878 (wtorek), nr 13, s. 2.

Pytanie? Na co jest wystawiona latarnia na rynku kanonicznym – czy tylko od kształtu czyli też dla oświecenia miasta? a jeżeli dla oświecenia, to dla czegóż jej w sobotę do godz. w pół do dziesiątej nie zapalili? 14/29 lutego 1878 (wtorek), nr 17, s. 2. Nowa fabryka. Pomiędzy wielu różnemi niedostatkami przemysłu naszego miasta, dotąd dawał się czuć także brak zakładu rzeźbiarsko-pozłotniczego; otóż przyjemnie nam jest donieść, że takowy w tych dniach otwarty został. Jego właściciel pan J. Piotrowski kształcił się w swym zawodzie zagranicą, a mianowicie w Monachium i Berlinie; czas zaś dłuższy pracował w Poznaniu. Po zakładzie zostającym pod tak uzdolnionym kierownictwem, mamy prawo się spodziewać nie tylko dokładnych wyrobów, ale wykończenia i smaku prawdziwie artystycznego. Bliższe szczegóły, co do tej nowej fabryki, czytelnicy znajdą w dziale ogłoszenia. 24 lutego/ 8 marca 1878 (piątek), nr 20, s. 2. Łososie powracające na lato z morza do źródeł Wisły, aby tam w żywych kryształach górskich weselne obchodzić gody, od dni kilku obficie poławiają się pod Płockiem. Rybacy sprzedają piękne sztuki tej wykwintnej ryby funt po kop. 50. 7/19 marca 1878 (wtorek), nr 23, s. 2. Pan T. Chodźko pierwotny założyciel istniejącego przy ulicy Kollegialnej zakładu fotograficznego, mieszkający w Warszawie, a chwilowo będący


w Płocku, szczęśliwą powziął myśl. Odbywa on podróż po naszej prowincji, dla odszukiwania portretów historycznych i zasłużonych krajowi ludzi, dla ich kopiowania sposobem fotograficznym, i wydanie następnie odpowiedniego albumu. Szczerze życzymy mu powodzenia na tej drodze i zachęcamy naszych ziomków do ułatwienia mu w dopięciu tego celu, przez dostarczenie posiadanych obrazów na krótką chwilę potrzebną dla odfotografowania. – Bliższe szczegóły w ogłoszeniu. 7/19 marca 1878 (wtorek), nr 23, s. 2. Wczoraj wieczorem po godz. 10ej, miasto nasze przerażone zostało odgłosem trąbek pożarnych, a wkrótce potem turkotem jadącej sikawki w stronę Warszawskiej ulicy. Strach jednak okazał się płonnym, gdyż niebawem przekonano się, że pożar ten nawiedził miejscowość o wiorst pięć przynajmniej odległej od miasta, w kierunku Imielnicy.

Biuro Policmajstra m. Płocka przeniesione zostało do domu p. Barańskiego, przy rogu ulicy Tumskiej i Szerokiej na pierwszym piętrze. 7/19 lipca 1878 (piątek), nr 57, s. 2.

2/14 maja 1878 (wtorek), nr 38, s. 2. Używający przechadzki po Placu uskarżają się na zbyt gruby żwir w głównej alei, którego ostre kamienie dolegliwie stopom czuć się dają. W

Wczoraj o godzinie 8 rano Marcin Prętkowski, furman od omnibusów, pławiąc konie w Wiśle wprost teatru, utonął.

ogrodzie po-Dominikańskim dotąd ulice wszystkie nie są uporządkowane

18/30 lipca 1878 (wtorek), nr 60, s. 2.

i brak jest ławek. 5/17 maja 1878 (piątek), nr 39, s. 2.

Papiernia w Soczewce, jakkolwiek do guberni Warszawskiej należąca, ale położona tak blisko Płocka, że dym z jej komina się wznoszący dostrzegamy z łatwością z wirydarza Tumskiego – należy niewątpliwie do tych zakładów fabrycznych, których rozwój jako miejscowych żywo nas obchodzić powinien. Z przyjemnością więc dowiadujemy się, że wyroby Soczewki na tegorocznej wystawie Powszechnej w Paryżu zwracają na siebie uwagę, a ceny ich wytrzymują porównanie z taniością zagraniczną. Papiernia ta – największa z krajowych – daje utrzymanie 480 robotnikom, produkcja zaś jej wynosi około 9 000 cetnarów papieru, wartości 360,000 rsr. Dodajemy do tego, że ustalony w Soczewce stosunek pomiędzy chlebodawcami a robotnikami, dbałość zarządu fabryki o polepszenie stanu materialnego i moralnego tych ostatnich, mogłaby za wzór służyć innym naszym zakładom fabrycznym. 15/27 sierpnia 1878 (wtorek), nr 68, s. 3. Dla dogodności chorych Szpital Ś-tej Trójcy zaopatrzony został w przyrząd do oddychania zgęszczonym powietrzem, pomysł Dr Vajla. Przy-

Omnibusy Płockie wożące do Kutna i z Kutna, przez swe zaniedbanie,

rząd ten znalazł obszerne zastosowanie szczególniej w chorobach płuc i

brak względów na wygodę, wreszcie wstrętny brud wewnątrz i zwierzchu,

opłucnej. Obecnie dowiadujemy się, że oprócz szpitalnych i chorzy przy-

dają ciągły powód nieszczęśliwym podróżnym do utyskiwań. Niema jed-

chodni za odpowiedniem wynagrodzeniem będą mogli z dobrodziejstwa

nego tygodnia, abyśmy nie odbierali listów przepełnionych wyrzekaniami.

tego korzystać.

9/21 czerwca 1878 (wtorek), nr 49, s. 2. Mularz Bronka zacierający we wtorek ściany pokoju w domu p. B., przy ulicy Grodzkiej, spadł z drabinki i złamał nogę. 9/21 czerwca 1878 (wtorek), nr 49, s. 2. Towarzystwo śpiewaków p. Laveriell, produkujące się w Sali cukierni Semadenie’go, z powodzeniem często zbyt ... hałaśliwem, zapowiada na środę przyszłą ostatnie swoje przedstawienie. 4/16 lipca 1878 (wtorek), nr 56, s. 1.

8/20 września 1878 (piątek), nr 69, s. 2.


90 Przegląd dawnej prasy płockiej

Dorożka pierwsza z zapowiedzianych, kursowała w niedzielę po ulicach naszego miasta; za godzinę jazdy jednak żądała i brała po rsr. jeden, to jest dwa razy nad projektowaną taksą, którą i tak opinia miejscowa i zamiejscowa uważa za wygórowaną, zbytecznie. 3/15 października 1878 (wtorek), nr 76, s. 1. Cukiernia p. Semadeni w nowym lokalu, urządzonym świeżo i wykwintnie przy skwerze rynku Kanonicznego, wprost pałacu po-biskupiego, w dniu wczorajszym otworzoną została. Na nowem miejscu życzymy jej właścicielom najlepszego powodzenia. 6/18 października 1878 (piątek), nr 77, s. 2. Ofiara. Optyk tutejszy pan Moritz Schönwitz złożył w kasie teatralnej 10 lornetek dla wynajmowania ich publiczności po kop. 15 za wieczór, a dochód jaki ztąd osiągniętym zostanie w ciągu czterech tygodni, przeznacza na rzecz Ochronki przy Domu Starców i Kalek – Czyn ten, jako zaszczyt przynoszący ofiarodawcy podajemy do wiadomości publicznej. 31 października/ 12 listopada 1878 (wtorek), nr 84, s. 2. Szkarlatyna od kilku miesięcy panująca w mieście naszem i okolicy, nie przestaje zbierać swe ofiary. Ilość zmarłych dzieci na szkarlatynę w tym czasie jest przestraszająca; są rodziny, które w ciągu dni kilku osierocone zostały, tracąc prawie dzień po dniu wszystką swą dziatwę. 21 listopada/ 3 października 1878 (wtorek), nr 90, s. 1.


dokument Opis stanu i gospodarki miasta Wyszogrodu, powiatu Płockiego, ilustrujący 10-cio letni dorobek w czasie odzyskania Niepodległości Państwa [zachowano oryginalną pisownię]

W dziesięcioletnim dorobku Odrodzonej Polski niemały udział ma samorząd. Jednym z tych organizmów samorządowych jest miasto Wyszogród, położone na wzgórzu nad Wisłą, którego dorobek samorządowy w latach od 1918 [do] 1928 poniżej przedstawiamy. Wyszogród w 1918 roku liczył 4.322 mieszkańców, w roku 1928-mym 4.843 mieszkańców. Porównanie gospodarki miejskiej Wyszogrodu z lat przedwojennych i 1918 do 1928 daje obraz bardzo charakterystyczny. Występują w nim wielkie kontrasty, których zasadniczą przyczyną jest różnica warunków, w jakich znajdowały się miasteczka polskie w czasach zaboru rosyjskiego, a w jakich bytują obecnie. Jakiemi te dawne warunki były, wystarczy wskazać, że zaborca rosyjski żadnych inwestycji w Wyszogrodzie nie przeprowadzał poza drobną naprawą bruków. Jak kardynalnym warunkiem do rozwoju polskiego życia społecznego, gospodarczego i t.d. we wszelkich jego przejawach stała się niepodległość świadczy to, co w Polsce w tak stosunkowo krótkim, a bardzo ciężkim naogół czasie, na każdem polu, a więc i w samorządzie zdziałano. Podając wyniki działalności samorządowej miasta Wyszogrodu, najlepiej porównać wartość majątku miejskiego, który przedstawia się jak następuje: w roku 1928 majątek miasta wynosił 213.966 zł 04 gr. w roku 1918 majątek miasta wynosił 129.300 zł 00 gr. --------------------------------------------------------------w okresie 10-lecia przyrost stanowi 84.666 zł. 04 gr. Finanse miejskie, dwukrotnie zreformowane w ciągu ubiegłego 10-lecia, charakteryzuje wykorzystanie obecnie do maximum wszystkich źródeł dochodów prawnopublicznych, dozwolonych na podstawia obowiązujących ustaw. Skutkiem tego wpływy podatkowe osiągnęły w roku 1927/28 sumę 79.296 zł. 35 gr. Stan ogólnego majątku nieruchomego w roku 1918 i 1928 przedstawia co następuje: w roku 1918 miasto posiadało: 1) około 21 ha nieużytków tzw. „Stare-Miasto”, 2) rzeźnię miejską w opłakanym stanie, 3) budynek szkolny; w ciągu 10-lecia posiadło lub zbudowało: 1) budynek przeznaczony dla Sądu Grodzkiego, 2) budynek przeznaczony na remizę strażacką, 3) budynek przeznaczony na areszt miejski,

4) przybudówkę budynku szkolnego, 5) przybudówkę rzeźni, przyczem całą rzeźnię dostosowano do nowoczesnych wymagań sanitarnych. Wartość wybudowanych w 10-letnim okresie budowli, wynosi zł. 63.800, a znajdujących się na składzie materjałów budowlanych 20.866 zł. 04 gr. Leżącą dawniej wspomnianą pod punktem 1-m ziemię o przestrzeni 21 ha, zamieniono w ciągu 10-lecia Niepodległości w znacznej części na ogród owocowy, w części na aleję spacerową, około 1½ ha przeznaczono na budowę gmachu szkolnego, boiska i t.p. Na pozostałym terenie urządzono plac dochodowy – targowisko zwierzęce obok rzeźni, mające b. duże znaczenie dla życia gospodarczego i zdrowotności miasta, gdyż targi na zwierzęta odbywały się dawniej w śródmieściu. W dziedzinie dróg samorząd miasta zrobił bardzo dużo. W roku 1918 było ulic zabrukowanych 4 klm. 950 mtr., obecnie zaś jest 5 klm. 750 mtr., zabrukowano zatem 800 mtr. o przestrzeni 8.800 mtr. kw. nie licząc pobrukowania ulic i naprawy bruków. Większość ulic w tym czasie zadrzewiono. Do wymienionego wyżej dorobku w dziedzinie komunikacji dochodzi pobudowanie mostu betonowego przez parów na „Stare-Miasto”, z nasypem 100 mtr. i wysokości 15 mtr. most ten stał się przedłużeniem (wydłużeniem) nowowybudowanej ulicy Niepodległości. Obecnie miasto przystępuje do budowy schodów betonowych do Wisły przy synagodze i chodników poza ...jerami na głównej ulicy przy przejściu przez parów, gdyż wzmożony ruch samochodowy zwłaszcza w dni targowe w tym punkcie miasta utrudnia ruch pieszy. W dziedzinie oświaty wykazał Wyszogród bardzo wielki postęp. W roku 1918 liczba dzieci w szkołach powszechnych przewyższała 400, dziś zaś wynosi 714. Sal wykładowych było wówczas 5, obecnie 14. Wreszcie dobre intencje samorządu miasta w dziale oświaty daje fakt przystąpienia do budowy gmachu szkoły powszechnej. Wstępne kroki do budowy tej są poczynione: plan zatwierdzony, zakupiona cegła, wapno i część drzewa, dalsza praca postępuje bardzo powoli, gdyż subsydja państwowe i prywatne, jak również przewidywane pożyczki dotąd prawie zupełnie zawiodły. Z dziedziny zdrowotnej w roku 1918 nic godnego uwagi miasto nie miało. Obecnie buduje się studnię artezyjską w śródmieściu. Wykopano już 102 mtr., jednak wody spodziewać się można według obliczeń fachowych dopiero na głębokości 180 mtr. koszt wybudowania tej studni pochło-


92

nie około 40.000 zł., narazie wykonano robót na sumę około 20.000 zł. Uporządkowano w całym mieście podwórza, doły kloaczne i t.d. W zakresie opieki społecznej miasto udziela subsydjów różnym instytucjom dobroczynnym. Z działalności budowlanej wymienić należy stosowanie obecnie przymusu remontowania elewacji domów, skutkiem czego miasto w b. szybkim czasie przybrało o wiele więcej estetyczny wygląd. W zakresie działalności samorządu miasta Wyszogrodu tyczącej się bezpieczeństwa publicznego, zasługuje na przytoczenie: 1) subsydjowanie Ochotniczej Straży Ogniowej i zakup sikawek, 2) oświetlenie wszystkich przedmieść, 3) zaprowadzenie oświetlenia korytarzy. Z nakreślonego wyżej przeglądu 10-letniego dorobku samorządu miasta Wyszogrodu jasno widać, iż jest on naprawdę poważny. Działalność samorządu wyszogrodzkiego wykazuje tendencję do coraz doskonalszego rozwoju. Sądzić o tem można z następujących przejawów myśli społecznej i życia zbiorowego: 1) w samorządzie wyszogrodzkim powstało już przeświadczenie, iż gospodarkę miejską winni prowadzić ludzie, mający po temu najwięcej fachowych kwalifikacji; 2) również i wśród mieszkańców miasta następuje zrozumienie, iż do władz samorządowych należy wybierać ludzi, uzdol-

nionych do decydowania o kierunku działalności samorządu. Kończąc opis działalności samorządu miasta Wyszogrodu, należy również spojrzeć w przyszłość miasta, jako całości. Otóż biorąc pod uwagę wskazany dorobek, dogodną komunikację z innemi miastami, wzrastające stale targi i ewentualne zrealizowanie w niedługim czasie projektu pobudowania kolei – spodziewać się można z całą pewnością podniesienia dobrobytu mieszkańców i że miasto Wyszogród w niedalekiej przyszłości stanie na równi z miastami, w których tętno życia gospodarczego, rzemiosło, handel i przemysł stoją na wysokości zadania. miasto Wyszogród, dnia 24 maja 1929 roku BURMISTRZ MIASTA WYSZOGRODU A. Skotak SEKRETARZ St. Milke Archiwum Muzeum Mazowieckiego w Płocku, Skoroszyt akt Okręgowej Wystawy Regjonalnej w Płocku 1929 r., k. 28, 28v., 29.

fot. K. Matusiak

Rozwiązanie fotozagadki nr 8 (z czerwca 2015): gotycki kościół pw. Matki Bożej Różańcowej i św. Stanisława Biskupa w Drobinie, pow. płocki. Nagrodę książkową wylosował Józef Gońda z Łodzi. Gratulujemy, nagrodę prześlemy pocztą.

Fotozagadka 9

Prosimy podać, komu poświęcony jest pomnik-ławeczka ustawiony na Starym Rynku w Płocku, przed Domem Darmstadt. Rozwiązania prosimy przysyłać na kartkach pocztowych pod adresem redakcji do 31 grudnia 2016. Wśród czytelników, którzy nadeślą prawidłowe rozwiązania, rozlosujemy nagrody książkowe.


zabawy przyjemne i pożyteczne

Autor krzyżówki – Robert Romanowski, Płocki Klub Miłośników Rozrywek Umysłowych

KrzyżówkA 1 6

2

3 ●

4

5

7 ●

8

9 ●

● 10 ●

11

12

13

14 ● 15

16

17 18 21

19

20

● 22

23

LITERY W POLACH Z KROPKĄ, CZYTANE RZĘDAMI, UTWORZĄ KOŃCOWE HASŁO.

PIONOWO: 1. węzełkowe pismo Inków, 2. kruszący materiał wybuchowy, 3. cierpienie, katusza, 4. pociąg z wojskiem, 5. bajkopisarz grecki z Frygii, 8. wysuszona trawa, 9. broń drzewcowa dawnej piechoty, 12. elektroda dodatnia, 13. trójporozumienie, 14. naczynie na zupę, 16. Michał, prawoskrzydłowy polskiej reprezentacji w piłce ręcznej, 18. przesmyk koryncki, 19. Jan Sebastian znany XVIII-wieczny kompozytor niemiecki, 20. Rita lub Nina.

POZIOMO: 3. lokata w rankingu, 6. nasiona roślin oleistych, 7. mebel przy stole, 9. esencja dowcipu, 10. harcownik, żołnierz ochotnik wyzywający dawniej przeciwnika do walki przed walną bitwą, 11. otwór na szczycie wulkanu, 15. księstwo w Pirenejach, 17. koło zataczane podczas jazdy konnej, 19. przydomek Mike’a Tysona, 21. pomieszczenie, w którym można zostawić ubranie, 22. niezbyt lubiany przedmiot szkolny, 23. luksusowy samochód produkcji niemieckiej.

Rozwiązanie krzyżówki, wystarczy samo hasło, prosimy przysyłać na kartkach pocztowych pod adresem redakcji do 31 grudnia 2016. Wśród czytelników, którzy nadeślą prawidłowe rozwiązania rozlosujemy nagrody ufundowane przez Muzeum Mazowieckie w Płocku. Nagrodę książkową za prawidłowe rozwiązanie krzyżówki z numeru 8 (z czerwca 2015) wylosowała Zofia Belina z Płocka. Gratulujemy, nagrodę prześlemy pocztą.


94

czasopisma regionalne „Aktualności Teatru Płockiego” mają już 15 lat

W styczniu 2016 roku minęło 15 lat od powstania pierwszego w powojennej historii płockiego teatru biuletynu informacyjnego, zatytułowanego „Aktualności Teatru Płockiego”. Dwumiesięcznik adresowany jest do szerokiego grona odbiorców sztuki teatralnej. Jego geneza nie jest „oczywista”, lecz nie dlatego, że ludzie teatru nie mogą zgodzić się, kto był ojcem chrzestnym ATP, a dlatego, że płocka Melpomena stworzyć musiała sama dla siebie zapotrzebowanie na tego rodzaju dialog z widzem. To był naturalny wynik oczekiwań publiczności, chcącej bliższego kontaktu z aktorem, a nade wszystko dialogu ze sceną. Jak wspomina dyrektor Marek Mokrowiecki: Poszukiwaliśmy nowej formy przekazu, sposobu dotarcia do płocczan z informacjami o Teatrze. Chcieliśmy dzielić się z widzem naszymi emocjami, tym co najważniejsze w minionym okresie i wszechstronnie komentowane. W pierwszym numerze pisma, w słowie od wydawcy, Bohdan Urbankowski napisał: Zbliża się trzecie tysiąclecie, a z nim podobno koniec świata. Czas najwyższy, by zacząć wydawać nasze pisemko. Jeśli bowiem nie zaczniemy wydawać go teraz – może się zdarzyć, iż nie wydamy go nigdy. A przecież, jeszcze przed tym końcem, chciałoby się z kimś tak od serca pogadać o ambicjach i bolączkach teatru, pochwalić sukcesami, pomarzyć o przyszłych przedstawieniach… Warto nadmienić, że ważnym impulsem sprawczym w powstawaniu ATP mógł być efekt rocznej współpracy Leszka Skierskiego z Zespołem Placówek Doskonalenia Nauczycieli w Płocku i redakcją biuletynu pedagogicznego „Kaganek” – redaktor naczelną Joanną Banasiak, dziś dyrektorką Książnicy Płockiej. Skierski okrzyknięty został wówczas żartobliwie „kagankiem”. Z czasem żarty ustały i narodziło się pismo. Jego redaktorem naczelnym został Marek Mokrowiecki, a nad zawartością merytoryczną czuwał kierownik literacki teatru Bohdan Urbankowski. Ale żeby dać „świadectwo prawdziwe” – wspomina Marek Mokrowiecki – muszę przyznać, że jednym z motywów „narodzin” ATP była… zazdrość. Teatr w Czeskim Cieszynie pod koniec każdego sezonu wydaje „Rocznik Teatru”, zawierający omówienie sezonów. Pomyśleliśmy, że może spróbujemy i my. Potem w dyskusjach narodził się pomysł, żeby stworzyć periodyk, który będzie rejestrował to, co się w naszym Teatrze dzieje. Bowiem recenzje, coraz bardziej skrótowe, nie oddają życia Teatru. I tak powstało ATP. Przypomnijmy, pierwszy numer wydany został w formacie zeszytowym w styczniu 2001 roku (okładka kolorowa). Na pierwszej stronie znalazło się zdjęcie z bajki Hej


95 na Smoka, następnie wstępniak Bohdana Urbankowskiego i zapowiedź Ptaka Jerzego Szaniawskiego, z artykułem reżysera Jana Skotnickiego. Na rozkładówce przedstawiono: repertuar teatru na styczeń, zespół aktorski i tytuły spektakli w bieżącym repertuarze teatru (Hej na Smoka w reż. Antoniego Baniukiewicza; Ferdydurke Witolda Gombrowicza w reż. Andrzeja Marii Marczewskiego; Ptak Jerzego Szaniawskiego w reż. Jana Skotnickiego; Na pełnym morzu Sławomira Mrożka, Scena Inicjatyw Aktorskich; Proszę... zrób mi dziecko Mirko Stiebera; Gdyby Bogusława Schaeffera w reż. Krzysztofa Prusa; monodram Spowiedź szaleńca Augusta Strindberga w wykonaniu Jacka Mąki). Na stronie przedostatniej pojawił się teatralny św. Mikołaj w płockich szpitalach, a na ostatniej – Happening Broniewski z Kawiarni Artystycznej Chimera Krzysztofa Świerada. W pierwszym numerze ATP zamieszczono również krótkie notki biograficzne nowych aktorów płockiej sceny, Bogumiła Karbowskiego i Mariusza Pogonowskiego (pierwszego rodowitego płocczanina w naszym teatrze). Prócz tego w numerze znalazły się: informacja o tym, że w rankingu „Myśli Polskiej” na Dziesięć książek Dziesięciolecia III Rzeczypospolitej znalazła się książka naszego kierownika literackiego, Bohdana Urbankowskiego, Czerwona msza czyli uśmiech Stalina, relacje z naszych sportowych wyczynów na Mistrzostwach Polski Aktorów w Żeglarstwie i Pływaniu, anegdoty o aktorach oraz poemat Piotra Bały o bajce Hej na Smoka. W 2001 roku periodyk drukowany był w cyklu miesięcznym w nakładzie 300 egzemplarzy. Numery rozchodziły się błyskawicznie. Przez pierwsze dziewięć lat pismo ukazywało się nieregularnie. Powodem był brak środków finansowych. Drukowano je w teatralnej pracowni poligraficznej prowadzonej przez Waldemara Lawendowskiego, gdzie do dnia dzisiejszego odbywa się jego skład i druk. Służy do tego stara, niezawodna maszyna drukarska firmy Romayor 313 z 1974 roku, którą teatr otrzymał dzięki uprzejmości ówczesnej dyrektorki Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego w Płocku pani Natalii Kalinowskiej-Witek, w spadku po likwidowanym Wojewódzkim Domu Kultury (reforma administracyjna kraju). Od stycznia 2010 roku w rozpoczynającym się roku jubileuszowym 35-lecia powojennej historii płockiego teatru powrócono do tradycji wydawniczej ATP, która trwa nieprzerwanie po dziś dzień. Zwiększył się też nakład pisma do 1000 egzemplarzy, wydawanego jako dwumiesięcznik. W skład redakcji weszli wówczas: Marek Mokrowiecki (red. nacz.), Monika Mioduszewska-Olszewska, Leszek Skierski i Waldemar Lawendowski – Valdi Lav (zdjęcia, skład komputerowy). W okresie od stycznia 2001 do marca 2016 roku ukazało się 37 numerów, liczących w sumie ponad 500 stron.

„Aktualności Teatru Płockiego” przez piętnaście lat swojego istnienia stworzyły szerokie grono odbiorców i współpracowników. Na jego łamach, oprócz ludzi teatru, pojawiali się również uznani krytycy, a także osoby cieszące się dużym autorytetem nie tylko w środowisku teatralnym. Do wypowiedzi zapraszani byli twórcy przedstawień, aktorzy i dyrektorzy teatrów. Czytam go po piętnastu latach ze wzruszeniem – wspomina dyrektor Mokrowiecki – Niektórzy odeszli do innych teatrów, bądź na emeryturę. A czworo naszych koleżanek i kolegów pożegnaliśmy na zawsze: Krysię Michel, Jurka Bieleckiego, Czarka Kaplińskiego i Jurka Wieczorka. I po to też wydajemy nasze ATP. Liczne wywiady przybliżają kulisy powstawania widowisk, wizję artystyczną twórców, stanowią formę krótkiego szkicu i wypowiedzi o przedstawieniu. Z perspektywy historii teatru nieocenioną wartość ATP stanowią artykuły utrwalające życie teatru od kulis – zespołu artystycznego i pracowników zaplecza sceny. Pozwala to dostrzec płocką Melpomenę jako splot niezwykle skomplikowanych relacji zawodowych i osobistych. Bo taki jest nasz Teatr – podkreśla Marek Mokrowiecki – dla każdego. Teatr jest sztuką przemijającą, dziejącą się „tu i teraz”. Wydając nasz periodyk chcemy zachować to, czym i jak płocki Teatr żyje. Nie ma w ATP fachowych, „uczonych” artykułów. Jest kronika wydarzeń, czasami anegdoty, których bohaterami są związani z Teatrem ludzie. To ważne. Za ileś lat ATP będzie źródłem wiedzy dla ludzi piszących o nas. W tym miejscu warto zacytować również słowa Jana Skotnickiego, założyciela i pierwszego dyrektora: Teatr jest potrzebny nawet dla tych, którzy do niego nie chodzą – bo istnieje jako alternatywa – jako wyrzut sumienia – jako obiekt zazdrości i nienawiści – ale istnieje. I to jest najważniejsze. Bo istnienie kultury w krwiobiegu życia naszego społeczeństwa wypływa właśnie z poczucia odpowiedzialności wobec tradycji i kultury narodowej. Podczas uroczystości nadania Scenie Kameralnej imienia Jana Skotnickiego Marszałek Województwa Mazowieckiego Adam Struzik powiedział: Warto ocalać od zapomnienia osoby związane z tym teatrem w sposób bezpośredni, bo przecież te 40 lat to ponad 200 różnego rodzaju premier, to olbrzymi dorobek kulturalny. Utrzymanie tej ważnej instytucji kultury jest nie do przecenienia. To miejsce ważne dla każdego płocczanina i również dla każdego Mazowszanina. Dlatego misją wydawcy „Aktualności Teatru Płockiego” jest utrwalić to zjawisko w kulturze narodowej i nadawać mu nowy wymiar – ponadczasowy. Leszek Skierski


96

stowarzyszenia regionalne Stowarzyszenie Teatr Per Se

Stowarzyszenie Teatr Per Se to organizacja pożytku publicznego, która została założona w Płocku w 2007 roku, z inicjatywy Mariusza Pogonowskiego, i działa do dnia dzisiejszego. Nasze stowarzyszenie tworzy niewielka grupa dorosłych ludzi, których fascynuje teatr. Na co dzień pracują oni w domach opieki społecznej, szkołach, fabrykach, kawiarniach etc. Mimo to udaje się im dwa razy w roku wystawić premierę. Stowarzyszenie to również około czterdziestoosobowa grupa młodzieży, która za chwilę skończy osiemnaście lat i pójdzie na studia. Zazwyczaj są oni w stowarzyszeniu przez dwa lata. Gramy w zróżnicowanej przestrzeni. Czasem jest to powierzchnia handlowa (np. surowa, wydzielona przestrzeń nieczynnego sklepu, z betonową jeszcze posadzką), czasem rynek starego miasta, galeria sztuki. Niekiedy za scenę służy samochód dostawczy marki Lublin. Bywa, że nasze spektakle nie zawierają słów, innym znów razem posługują się wyłącznie językiem poetyckim. Czasem widz pozostaje bez odpowiedzi na pytanie, czy to, co widział, to był teatr czy realne zdarzenie. Transport, montaż i demontaż scenografii zawsze leży po stronie występujących. Do roku 2013 stowarzyszenie średnio organizowało rocznie 8 premier i zrealizowało bisko 700 godzin bezpłatnych warsztatów teatralnych wspomagających teatr. Obywały się warsztaty fotograficzne, radiowe, dziennikarskie, dykcyjne. Wszystkie prezentacje i warsztaty odbywają się nieodpłatnie.

Obecnie specjalizujemy się w krótkoterminowych warsztatach dla młodzieży. Ich efektem zawsze jest spektakl, prezentowany średnio dziewięć razy płockiej publiczności. W warsztatach może uczestniczyć każdy bez względu na wiek, rasę, poglądy, wiarę, wykształcenie, sprawność fizyczną czy intelektualną. Działamy lokalnie w Płocku i jesteśmy jedyną organizacją, w której młodzież szkolna ma okazję uczyć się od zawodowych aktorów. Realizujemy również spektakle, w których występują tylko zawodowcy, na przykład: spektakl Faling, autorstwa i w reżyserii Mariusza Pogonowskiego i Przemysława Pawlickiego, który notabene dostał się do finału konkursu na wystawienie polskiej dramaturgii współczesnej (15. edycja 2008/2009 r.); Pan Tom buduje dom, bajka na podstawie wiersza Stefana Themersona pod tym samym tytułem, zagrana 35 razy; Kac Life, spektakl profilaktyczny o alkoholizmie, zagrany 20 razy dla młodzieży płockich szkół. Stowarzyszenie organizuje również odsłuchy muzyki elektronicznej, wystawy i panele naukowe. Jednego roku wydaliśmy sześć numerów czasopisma „Huta Płock”, był to jednobarwny zin. W ciągu ostatnich dwóch lat zrealizowaliśmy następujące projekty finansowane ze środków publicznych: ● 2013 Huta Płock, dofinansowanie w wysokości 80 000 zł,


Gmina Miasto Płock 150 uczestników, 650 godzin warsztatów teatralnych, tanecznych, filmowych, radiowych, 11 premier, 21 pokazów, 2 produkcje filmowe, 30 audycji radiowych. ● 2013 Lato w Teatrze, dofinansowanie w wysokości 40 000 zł, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego 210 godzin warsztatów teatralnych w formie półkolonii, 27 uczestników w trzech grupach, wizyta w Polskim Radiu, zwiedzanie teatru, 1 premiera, 2 pokazy. ● 2014 „Biała Dama”, finansowanie 10 000 zł, Gmina Miasto Płock 60 godzin warsztatów teatralnych, 15 uczestników, 1 premiera, 3 pokazy. ● 2014 „Wakacje z kulturą”, finansowanie 10 000 zł, Gmina Miasto Płock 87 godzin warsztatów teatralnych, 14 uczestników, 1 premiera, 9 pokazów. ● 2014 Molo Music, finansowanie – wolontariat i wkład własny 4 koncerty muzyki elektronicznej na płockim molo. ● 2014 „Pan Tom buduje dom”, wartość projektu 10 000 zł, realizowany dla PEFRON 12 godzin warsztatów teatralnych, 6 spektakli Pan Tom buduje dom, 203 osoby niepełnosprawne uczestniczące w warsztatach. ● Projekt „Kiedyś było inaczej”, finansowanie 6000 zł, Ochotnicza Straż Pożarna w Radzanowie 50 godzin warsztatów teatralnych, 1 premiera, 2 pokazy, 1 film, 24 uczestników. ● 2014 Lato w Teatrze, 40 000 zł, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego 29 osób w 3 grupach, 234 godziny warsztatów teatralnych, 1 premiera, 2 pokazy, 1 blog, 1 film. ● 2014 Premiera „Żydzi Płoccy”, 2500 zł, Muzeum Mazowieckie w Płocku 50 godzin warsztatów teatralnych, 10 uczestników, 1 prapremiera, 2 spektakle. Nagrody dla Stowarzyszenia Teatr Per Se: ● w plebiscycie Z Tumskiego Wzgórza, organizowanym przez „Tygodnik Płocki”, kulturalną imprezą roku 2011 uznany został cykl letnich przedstawień teatralnych Płocki Spacerniak Teatralny, realizowany przez Stowarzyszenie Teatr Per Se; ● najlepszą organizacją pozarządową 2012 roku w Płocku zostało Stowarzyszenie Teatr Per Se prowadzone przez Mariusza Pogonowskiego (Mariusz Pogonowski jest liderem Stowarzyszenia i jednym z najbardziej rozpoznawalnych płockich aktorów. Jego osiągnięcia i osoba uwiarygadniają markę Stowarzyszenia i stanowią nierozerwalną całość). Nagrody dla Mariusza Pogonowskiego: ● za pracę artystyczną w roku 2000;

● Srebrna Maska, nagroda Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru, w latach 2006 i 2015; ● dwukrotna nominacja do tytułu Płocczanin Roku, w 2006 i 2009 roku; ● pierwsza nagroda w San Remo w 2009 roku za musical Drogi życia, zrealizowany w MDK Płock, w reżyserii Mariusza Pogonowskiego; ● najlepszy animator społeczny 2011 roku, I Nagroda Prezydenta Miasta Płocka; ● Brązowy Krzyż Zasługi, rok nadania: 2012. ● Misja: Propagowanie idei teatru poprzez próbę zrozumienia i opisania skomplikowanej istoty, jaką jest człowiek, który ma poczucie głębokiego odosobnienia i smutku, a wszystko, czego pragnie, to w końcu być szczęśliwym. Marzenie: Stworzenie niezależnego amatorskiego teatru ze stałym repertuarem. ● Miejsce: Scena off off, Płock, ul. 3 Maja 18. Działamy w piwnicy administrowanej przez Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki. Piwnica została odnaleziona, zaciemniona i wyremontowana przez członków stowarzyszenia. Mamy oświetlenie, nagłośnienie i mnóstwo elementów scenograficznych, które coraz bardziej zabierają naszą przestrzeń pracy. Publiczność ma do dyspozycji 90 miejsc. ● Współpraca: Książnica Płocka im. Władysława Broniewskiego, Urząd Miasta Płocka, Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki, Młodzieżowy Dom Kultury, Spółdzielczy Dom Kultury, Teatr Dramatyczny w Płocku. ● Sponsorzy: PKN Orlen, PSS Społem Zgoda, DES Agencja Ochrony, Petrotel sp. z o.o., BikerChem – Ratownictwo Chemiczne. ● Media: „Tygodnik Płocki”, „Gazeta Wyborcza”, Portal Płock, Radio Eska, Radio dla Ciebie, Katolickie Radio Płock. ● Kontakt: Stowarzyszenie Teatr Per Se, ul. Boczna 2, 09-402 Płock. KRS 0000271735, NIP 774-298-22-90, e-mail:teatrperse@gmail.com, www.plockteatr.pl, www.facebook.com/ TeatrPerSe, prezes zarządu Mariusz Pogonowski, tel.+48 606 373 922. Stowarzyszenie Teatr Per Se.


Â


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.