9 minute read

Troszkę roztrzepana, bardzo czekoladowa rozmowa z Niną Behnke�������������������������������������������������������������������������������������

Troszkę roztrzepana,

Advertisement

W mediach społecznościowych opowiada o swojej codzienności, macierzyństwie, pokazuje, jak powstają jej czekoladki. Równie ważny jak sprzedaż produktu jest dla niej zwyczajny i bliski kontakt z kupującym. I choć z nazwy jest roztrzepana, świetnie radzi sobie z prowadzeniem firmy oraz macierzyństwem. Oto Nina

Behnke, czyli „Troszkę roztrzepana”.

bardzo czekoladowa

„ Rozmawiała:

Natalia Aurora Ignacek

Natalia Aurora Ignacek: W jakich okolicznościach przepadłaś w świecie czekolady?

Nina Behnke: Od liceum marzyłam o słodkim biznesie. Studiując zupełnie niezwiązany z tym kierunek na Akademii Sztuk Pięknych, śniłam o nim dniami i nocami. W pierwszej pracy uciułałam studenckie grosiki, które przeznaczyłam na szkolenie w Akademii Czekolady Callebaut w Łodzi i od razu zakochałam się w czekoladzie! Do teraz pamiętam smak ich mlecznej javy!

To była odwzajemniona miłość?

Cóż… Postanowiłam spróbować swoich sił w robieniu pralin na zamówienie i… poległam. Totalnie. Kupiłam 10 kg czekolady (wydawało mi się wtedy, że to kosmicznie dużo!), kilogram masła kakaowego (wciąż mam je w szufladzie, jest już roztemperowane, ale nadaje się do smażenia), absurdalnie drogie, ale rewelacyjnej jakości barwniki na maśle kakaowym (ok. 100 zł za kolor, a kupiłam 4) i zaczęłam w robić praliny. Dostałam jedno zamówienie od koleżanki dla gości weselnych i... tyle. Nigdy więcej żadnego. Jakby tego było mało, przyszło lato i kamienica, w której mieszkałam, nagrzała się niemal do tropikalnej temperatury. I te moje bezcenne czekolady zaczęły się topić, tworząc w workach 2,5-kilogramowe czekoladowe bagienka.

Jednym słowem, musiałaś się tej miłości nauczyć.

Tak, tymczasem skupiłam się na pracy na etacie (cukierniczym ofc!) i nawet nie byłam pewna, czy wrócę jeszcze do czekolady. Gdy zaczynałam pracę w Uno w Poznaniu, szefowa zapytała mnie, gdzie się widzę za kilka lat. Ku swojemu zdziwieniu po kilkudziesięciu sekundach namysłu odpowiedziałam, że chciałabym produkować czekoladowe praliny, a kiedyś otworzyć własny czekoladowy butik. Minął kolejny rok. Zaczęłam haftować i sprzedawać hafty. Minął kolejny rok. Zaszłam w ciążę, krótko potem ją straciłam i przeżyłam załamanie. Wróciłam do pracy, zajęłam się produkcją lodów. Znowu zaszłam w ciążę i w trakcie pewnego bardzo złego hormonalnego epizodu odniosłam wrażenie, że w życiu zawodowym nic mnie już dobrego nie spotka.

??

W pewnym momencie dowiedziałam się, że od 2019 r. można legalnie prowadzić gastronomiczny biznes w kuchni domowej. WOW! To był ostatni miesiąc przed porodem, a ja poczułam, jak rosną mi skrzydła. Zdałam sobie sprawę, że w moim zasięgu pojawiło się to, o czym marzyłam od liceum. Zatem kilka miesięcy po porodzie zalegalizowałam kuchnię i zaczęłam piec torty na zamówienie. Bardzo lubię to robić, ale przy tortach trzeba być uporządkowanym czasowo. Nie możesz zbyt wiele przygotować przed czasem, a jeśli w ostatniej chwili coś się nie uda, to zarywasz nocki, żeby postawić tort do pionu. Uświadomiłam sobie, że nie dam rady tego robić z dzieckiem. Myślałam, myślałam i wymyśliłam. Czekoladki!

Czekolada upomniała się o Ciebie! Czyli to była jednak prawdziwa miłość!

Gdy postanowiłam spróbować ponownie swoich sił z czekoladą, czułam, jakby wszechświat zaczął mi sprzyjać, a puzzle wskakiwać na miejsce. W pierwszym tygodniu sprzedałam cztery pudełka czekoladek dziewczynom, które obserwowały mnie na Instagramie jeszcze od czasów haftów na zamówienie. Poleciły mnie dalej, napisały wspaniałe opinie. W kolejnym tygodniu zamówień było 8. W kolejnym już 13. A potem przyszły listopad i grudzień – a z nimi świąteczna jazda bez trzymanki. I teraz jestem tu. To tak w skrócie. De facto nadal się uczę! Jak gąbka chłonę wszystko, co mogę w każdej wolnej chwili. Czekolada to kapryśna panna, czasami jedna mała zmienna w procesie potrafi nieźle namieszać, a później wyśledzić ten błąd nie jest tak łatwo.

Nino, jakie czekoladki możemy znaleźć w Twojej ofercie?

W mojej ofercie królują czekoladowe medaliony, zrodziły się one z mojej niechęci do polerowania foremek. Taki ze mnie leń (śmiech)! W moim życiu tyle się dzieje, że nie znalazłabym na to czasu, choć bardzo bym chciała! Zapragnęłam przybliżyć moim klientom przepyszną belgijską czekoladę, ale bez zbędnego nadęcia, w moich oczach praliny były czymś, co je się od święta, a ja chciałam, by wysokiej jakości czekolada była uczestnikiem codziennego życia (uśmiech).

Wiesz, miałam dokładnie takie same przemyślenia, zajadając się Twoimi medalionami. Co jeszcze lubisz tworzyć w czekoladzie?

Przyznam, że uwielbiałam robić łamańce z bałwankami, choć niestety nie cieszyły się popularnością, czułam czystą dziecięcą radość, robiąc je. Teraz chyba najbardziej cieszy mnie każdy nowy „dwutygodnik smaków”, czyli kompozycja trzech smaków czekoladek współtworzona co 2 tygodnie wraz z moją społecznością. Mogę posłuchać, jakie smaki im w duszy grają – czy chcą już nimi przywołać lato, czy jeszcze otulić się w korzennej, ciężkiej zimie. A potem puścić wodze fantazji i stworzyć dla nich coś wyjątkowego, łącząc ich sugestie z tym, co mi w duszy gra. Dzięki temu czuję, że nie przestaję się rozwijać i mogę stale testować nowe smaki.

Aktualnie co jest bestsellerem?

Bestsellerem są właśnie te czekoladki, mam klientów, którzy zamawiają u mnie dostawy co 1-2 tygodnie, by nie przegapić żadnej nowości i razem ze mną odkrywać niesamowite możliwości czekolady. Osoby, które zamawiają po raz pierwszy, bardzo często zaczynają od „wesołego miksu”, czyli pudełka niespodzianki, gdzie niemal każda czekoladka jest inna. Dzięki temu mogą spróbować prawie wszystkiego z mojej oferty i wrócić, by wybrać ulubione czekoladki. Nie mogę też nie wspomnieć o moich firmowych smakach – prawdziwe wow w okresie świątecznym zrobiły „przesztosy”, czyli karmelowe czekoladki z ciasteczkami speculoos, liofilizowaną śliwką i cynamonem. Spływały do mnie opinie, że „smakują jak święta”, „zabierają w kosmos i z powrotem”. Jakiś czas później wymyśliłam „trusKawy”, czyli połączenie białej czekolady, 100% arabiki i liofilizowanej truskawki, a niedawno „przeSmatchki” – połączenie białej czekolady, matchy, liofilizowanego ananasa, truskawki, cytryny i chrupiących kuleczek zanurzonych w ruby – to chyba najbardziej złożony smak w mojej ofercie i na ten moment mój ulubiony!

Jak wygląda Twoja codzienna praca? Jesteś mamą malu-

cha, jak zatem dajesz sobie radę? Ktoś Ci pomaga?

Firmę prowadzę sama, ale bez ogromnej pomocy męża i najbliższej rodziny, która porywa córeczkę na długie spacery, gdy muszę skupić się na produkcji, nie dałabym rady. Mąż twardo stąpa po ziemi, pomaga mi opanować moją osobowość biznesowej ośmiornicy, trochę zwolnić, znaleźć czas na życie (śmiech). Pracownia mieści się w mojej domowej kuchni – nie jest łatwo, bo wymagania sanepidu są bardzo wyśrubowane, ale to wszystko po to, by zapewnić maksymalne bezpieczeństwo klienta. Liczę, że niebawem wyniosę się z produkcją do innego lokalu, ale wtedy będę bardzo tęsknić za wszechobecnym zapachem czekolady w naszym domu. Na ten moment czekoladki sprzedaję przez Instagrama, a niedawno ruszył także mój sklep online pod adresem www.troszkeroztrzepana.pl.

To, co mnie urzekło w Twoich czekoladkach, to ich optymistyczne barwy. A jednak to nie sztuczne barwniki, bo mocno dbasz o tzw. czystą etykietę. I to chyba właśnie jeszcze bardziej wzbudziło moją sympatię!

Tak, teraz to dla mnie bardzo istotna kwestia, choć kiedyś nie był to mój priorytet. Jakość miała być jak najwyższa, ale naturalność jakimś trafem nie była pierwsza na mojej liście. Używałam więc barwników wysokiej jakości, by tworzyć piękne kolory, ale ich intensywność była dla mnie ważniejsza niż źródło pochodzenia. Dużo zmieniło się, gdy zaszłam w ciążę. Od samego początku zdiagnozowano u mnie cukrzycę ciążową, więc poza tym, że musiałam odstawić cukier (o matulu!), musiałam też nauczyć się czytać składy i robić to dobrze. Zyskałam w tym okresie dużo świadomości i cennej wiedzy, którą wykorzystuję teraz jako mama. Choć moja córeczka jeszcze długo – mam nadzieję – obejdzie się bez cukru, to już teraz myślę o tym, że moje produkty muszą być tak dobre, bym z czystym sumieniem mogła je kiedyś zaserwować dziecku. Dlatego obecnie pracuję na wysokiej jakości belgijskich czekoladach firmy Callebaut, liofilizowanych owocach (bomby witamin i smaku!), suszonych owocach bez dodatku cukru (przecież same w sobie są przesłodkie!) i wysokiej jakości kawach, herbatach, olejkach eterycznych. Dobrej jakości składniki to gwarancja dobrego smaku.

Wygląd, smak i skład Twoich czekoladek sprawiają, że wydają się one być idealnym produktem skrojonym na potrzeby współczesnej kobiety. Taki był od początku Twój cel?

Właściwie nie myślałam o moich czekoladkach jako o produkcie kobiecym, ale trzeba przyznać, że czekolada to niezła kokietka, jest w niej coś bardzo kobiecego. Moje medaliony kupuje również wielu panów, choć nie wykluczam, że właśnie dla kobiet ważnych w ich życiu (śmiech). Jednak faktycznie 95% mojej społeczności stanowią kobiety. To przyszło w sposób naturalny – jestem mamą i takie treści czasami również się pojawiają w moich mediach społecznościowych. Stawiam na autentyczność, pokazuję prawdziwe życie wbrew wyidealizowanemu Instagramowi. I tej codzienności jest bardzo dużo na moich stories, które oglądają inne kobiety, dzięki czemu czują się przez tę prawdziwość umocnione.

Jak już jesteśmy po tej realnej stronie życia, opowiedz nam o trudnościach w pracy z czekoladą…

W tej chwili najwięcej trudności sprawia mi… logistyka. Mam małą córeczkę, a chcę sprzedawać produkt trwały i z długą datą przydatności, ale robiony na zamówienie, w miarę możliwości dostosowany do potrzeb i pragnień klienta. Ciągle szukam złotego środka. Ta praca daje mi też sporo satysfakcji. Wymyślanie nowych smaków i osobisty kontakt z klientem naprawdę sprawia mi przyjemność. Dlatego, nawet gdy wystartuje już sklep, który usprawni sprzedaż, na pewno nie zniknę z Instagrama, nadal chcę być do dyspozycji każdego, kto będzie miał ochotę ze mną pogadać! Kontakt z człowiekiem to podstawa. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że bardzo mocno zakorzeniony jest we mnie archetyp „błazna” w najlepszym tego słowa znaczeniu. Lubię być w centrum uwagi i rozśmieszać ludzi. Dlatego ostatnio moje motto brzmi „nieść uśmiech czekoladą i sucharkami” – na moim Instagramie coraz więcej jest stories i rolek, które mają sprawić, że oglądający po prostu się uśmiechnie. Nie kliknie w produkt, nie kupi, nie konwersja i statystyki – tylko mały uśmiech do ekranu.

Sama nazwa firmy – bardzo nietypowa! – wskazuje, że mamy do czynienia nie z kolejnym produktem, który ma się sprzedać, ale z intrygującą kobietą, którą aż chce się poznać. A potem też jej produkty.

Już w 2017 r. wykupiłam domenę roztrzepana.pl, a wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym się będę w życiu zajmować (śmiech)! Ta nazwa sprawiała, że mocniej biło mi serduszko. Marzyłam wtedy o cukiernictwie i wyobrażałam sobie logo z rózgą czy inną trzepaczką. Z upływem czasu zdałam sobie sprawę, jak bardzo słowo „roztrzepana” pasuje nie tylko do zawodu, którego zaczęłam się uczyć, ale też do mojej osobowości. Naprawdę świetnie opisuje mnie i tysiące niezamykających się szufladek w moim mózgu (śmiech). A dlaczego troszkę? Prozaicznie – pierwszą domenę, gdy wygasła, kupiła firma odsprzedająca domeny i wołająca za nie straszne stawki! Wtedy pomyślałam, że mam też inne mocne strony i przecież „roztrzepana” jestem tylko odrobinę!

W rzeczy samej! W końcu spełniłaś swoje marzenie, jako mama prowadzisz prężnie rozwijającą się markę i w bardzo oryginalny sposób ogarniasz media społecznościowe. Chyba bardziej niż troszkę jesteś też zorganizowana i tego Ci gratuluję. Dziękuję za rozmowę! „

reklama

REKLAMA OGÓLNA / PROPOZYCJA PODANIA

KOMPLET Soft Sand

100 % mieszanka do produkcji ciast biszkoptowo - tłuszczowych o wilgotnej, delikatnej konsystencji.

www.komplet.pl