wizji, niechęć do badania potrzeb swoich klientów oraz odwoływanie się do przemocy prawnej sprawiły, że jedynym winnym upadku wypożyczalni DVD oraz sklepów muzycznych są właśnie wytwórnie filmowe i muzyczne. Gdyby owi giganci zareagowali odpowiednio wcześniej i sami wykreowali nowoczesny rynek dostępu do cyfrowych materiałów oraz wspierali internetowe formy sprzedaży i wypożyczeń filmów i muzyki, wiele sklepów i wypożyczalni miałoby szansę przetrwać. Niestety nie otrzymały one żadnego biznesowego wsparcia oraz narzędzi do poruszania się w nowej internetowej rzeczywistości. Próba zaganiania kijem klientów do sklepów zakończyła się ich upadkiem, bo chociaż ludzie wciąż kupowali płyty, to na wielką skalę zaczęli robić to przez internet. Z kolei miejscem do dyskusji o muzyce stały się fora internetowe i blogi – pozostawieni sami sobie sprzedawcy detaliczni nie mieli w tej kwestii nic do powiedzenia. Pozostaje jedynie żal, że wielka fala zmian zachowań konsumentów utopiła nie tych, których powinna. Przykład przemian modelu sprzedaży muzyki i filmów sprowadza nas do nierozłącznych tematów: wzrostu wydajności oraz rosnącej wprost proporcjonalnie doń wygody. Autorka podąża intelektualnym tropem Roberta Solowa, który nie potra-
fił odnaleźć wpływu komputerów na wydajność w gospodarce – jego słynna uwaga o tym, że komputery można znaleźć wszędzie, lecz nie w statystykach, zyskała nazwę paradoksu Solowa. Niestety autorka zapomniała dodać, że paradoks Solowa został już dawno temu rozwiązany – między innymi przez Erika Brynjolfssona, współautora „Race Against The Machine”. Co prawda sama książka zostaje wspomniana w tekście, ale pomija się najważniejszy jej wniosek, który stwierdza, że internet znacząco zwiększa wydajność gospodarki – problem tkwi w tym, że niezbyt chętnie generuje dużą ilość nowych miejsc pracy. Stąd też wiele mówiący tytuł, który dotyczy nie tylko gospodarki internetowej, lecz także całego systemu ekonomicznego, w ramach którego wzrost gospodarczy zapewnia kapitał w postaci maszyn, a nie ludzka praca. Właściwie z punktu widzenia ekonomii trudno jest to nazywać problemem – taka jest w końcu istota podnoszenia wydajności – mniej pracujących osób produkuje wciąż więcej i więcej. A to wszystko dzięki inwestycji w nowy lepszy kapitał, który de facto odbiera ludziom pracę. Dzieje się tak od kilkuset lat – a co najmniej od rewolucji przemysłowej. Autorka powołując się na „Race Against The Machine”, powtarza za autorami, że rewolucja przemysłowa w ostatecznym
rozrachunku wyszła prawie wszystkim na dobre. Koniec końców rewolucja przyniosła dużo pracy: „kosztem rewolucji przemysłowej była likwidacja niektórych zawodów czy branż, to jednak dotyczyło to dosyć wąskiej grupy” – pisze Czubkowska. Zapomina jednak, że tak pozytywne zbilansowanie rewolucji przemysłowej stało się możliwe dopiero po życiu (i śmierci) kilku pokoleń. Doskonale pokazał to harwardzki profesor historii gospodarczej Dawid Landes w swojej nieocenionej pozycji „Bogactwo i nędza narodów. Dlaczego jedni są tak bogaci, a inni tak ubodzy?”. Przytacza w niej wiele przykładów tego, jak destrukcyjna dla zastanych struktur była rewolucja przemysłowa. Jako przykład podaje kazus angielskich przodków, którzy przywykli do pracy w swoich domach, zostali przymuszeni do 12-godzinnego dnia pracy w izolowanym środowisku fabryki. Taka była też rola rewolucji przemysłowej – łamała struktury rodzinne, zamykała manufaktury, cechy i gildie, zniszczyła rękodzielnictwo i samodzielność wytwórczą większych osad ludzkich. W tamtych czasach była to siła destrukcyjna, która dla przeciętnego człowieka niejednokrotnie odbierała pracę, nie dając w zamian nic, poza rozmytą wizją nowoczesnej gospodarki i państwa; wizją, którą nie sposób było „pokroić i położyć na talerzu głodujących nieraz rodzin”.
Rzecz o tym dlaczego internet nie niszczy gospodarki
27