2B STYLE No# 12

Page 1

Jedyny taki magazyn lifestylowy

ale numer! 3[12] 2014 czasopismo bezpłatne ISSN 2084-4867 czerwiec - sierpien 2014 www.2bstyle.pl

JANUSZ SZYMURA

REKORD, MOJA MAŁA REWOLUCJA

KLAUDIUSZ KOMOR

Medycyna moja najlepsza decyzja

LUCYNA GRABOWSKA CHCIAŁAM BYĆ DYRYGENTEM

IRENA ERIS

NIE BOJĘ SIĘ MARZYĆ

IRENA

Moje Anioły

HUSKY MÓJ BRAT Fundacja SOS Animals

Pszczyński Zamek jakiego nie znamy 1


NOWOŚĆ!

ZABIEG Z TECHNOLOGIĄ REDUKCJI ZMARSZCZEK MIMICZNYCH

TECHNOLOGIA REDUKCJI OBJAWÓW MIOSTARZENIA: NEOBOTULINE – ultraaktywny neuropeptyd redukujący skurcze mięśni prowadzące do powstania zmarszczek mimicznych. Hamuje proces powstawania i pogłębiania się zmarszczek mimicznych oraz nie pozwala na ich utrwalanie się i przekształcanie w bruzdy. MOLEKUŁY HYDROINFUSION – innowacyjne, superskuteczne cząsteczki zdolne do trójwymiarowego nawilżania skóry. Poprawiają cyrkulację wodną między komórkami skóry, odbudowują zasoby fizjologicznego kwasu hialuronowego. AMINOFIRM COMPLEX – zaawansowany technologicznie lipofilizowany aminokwas, który działa niczym katalizator syntezy kolagenu, znacząco przyspieszając i usprawniając jego produkcję w skórze. Poprawia mikrorzeźbę naskórka, pomaga przywrócić doskonałą jędrność i elastyczność. EKSTRAKT Z KWIATU BUDDLEJA DAVIDII – komórki macierzyste z MOTYLEGO KWIATU, chronią przed uszkodzeniami i hamują toczące się już w skórze mikrostany zapalne*. Silnie ograniczają aktywność enzymu rozkładającego kolagen w skórze, opóźniają starzenie oraz wzmacniają stelaż białkowy skóry. *Proces ten opisywany jest jako INFLAMMAGING – czyli starzenie w wyniku chronicznego mikrostanu zapalnego.

INTENSYWNA PIELĘGNACJA DOMOWA

AKTYWNY KOREKTOR ZMARSZCZEK Specjalistyczny krem przeznaczony do intensywnej pielęgnacji skóry po zabiegach NEOBOTULINE

Dostępny tylko w salonach kosmetycznych DERMIKA SALON & SPA, ul.Wyspiańskiego 8, 43-300 Bielsko-Biała

2

tel. kom. 533 463 443, tel. 33 810 69 89 www.bielsko-biala.dermikasalony.pl

ZNAJDŹ NAS NA FACEBOOKU! www.facebook.com/ dermikasalonispa.bielskobiala


3


4

POZOSTAW SWÓJ SAMOCHÓD W ROZLICZENIU I ZYSKAJ DODATKOWY RABAT NA SAMOCHÓD* *szczegóły oferty w salonie Peugeot Magurka


AUTORYZOWANY KONCESJONER PEUGEOT Bielsko-Biała, Międzyrzecze Górne 380 tel. 33 81 00 406

5


Zdjęcie na okładce: tittle: Moda przeszła... po naszych zdjęciach, ale nie mamy jej tego za złe, a wręcz przeciwnie photo & concept: Koty 2 (www.koty2.com) model: Magdalena Roman @D’Vision stylist: Anna Jandura makeup & hair: Sylwia Smuniewska

napisz do nas: redakcja@2bstyle.pl

czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48 Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała e-mail: mediani@mediani.pl 2B STYLE ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała przedstawicielstwo: ul. Mostowa 1, 43-300 Bielsko-Biała ul. Cieszyńska 2, 43-300 Bielsko-Biała e-mail: redakcja@2bstyle.pl www.2bstyle.pl Redaktor Naczelny: Agnieszka Ściera

Jakbyś ją znał

Wiele razy, Drogi Czytelniku, przechadzasz się ulicą, mijasz jakiegoś człowieka i zastanawiasz się: kim on jest, czym się zajmuje, jak mieszka? Czy jest szczęśliwy? Po czym szybko zapominasz o mijanej osobie, a kiedy spotykasz ją po raz kolejny, to już tak, jakbyś ją znał. Tylko nie pamiętasz skąd. Próbujesz umiejscowić ją w zakamarkach pamięci. Pewną niezwykłą maleńką kobietę minąłeś wiele razy i choć jej nie znałeś, podobnie jak ja, przez dłuższą chwilę zatrzymywałeś wzrok na filigranowej postaci, jakby porcelanowej laleczce. Za każdym razem misternie ułożone loczki okalały drobną twarz, ubarwioną nienagannym makijażem. Garsonka doskonale skrojona, wykończona koronkami, malutkie buciki, róże, później czerń. Wszystko takie cudowne i słodkie… Gdy już skończysz czytać artykuł o pani Stefanii Grabys-Szypule i gdy znowu spacerując, Drogi Czytelniku, po Bielsku-Białej, spotkasz tę bajkową postać, już będziesz wiedział, że ją znasz. Polecam ten artykuł w szczególności i w pierwszej kolejności, bo ta ciepła osoba jest jednym z niewielu już pozostałych świadków przedwojennej rzeczywistości Małego Wiednia, dając nam malutkie wyobrażenie tego, jak wyglądało Bielsko-Biała dawniej. Redaktor Naczelna Agnieszka Ściera

Reklama: reklama@2bstyle.pl Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera (tekst), Monika Gaj (foto & tekst), Natasha Pavluchenko (fashion), Roman Kolano (tekst), Katarzyna Górna-Oremus (tekst), Adrian Lach (foto), Bartłomiej Nowicki (tekst), Ewa Krokosińska-Surowiec (kultura), Gaba Kliś (architektura & design), Magdalena Zbyrowska (architektura & design), Marcin Nikiel (sport), Anna PopisWitkowska (korekta), Marcin Urbaniak (IT) Grafika i skład: Mediani | www.mediani.pl Druk: Drukarnia Printimus, ul. Bernardyńska 1, 41-902 Bytom www.printimus.pl Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Copyright © MEDIANI Anita Szymańska Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Listy: e-mail: redakcja@2bstyle.pl Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach. 2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej

Materiały promocyjne na stronach: 19, 31, 39, 51, 55, 79 QR CODE Reklamy na stronach: 2, 3, 4-5, 67, 69, 80, 81, 82 Wygenerowano na www.qr-online.pl Artykuły sponsorowane na stronach: 7, 50, 52-53, 54-55, 57-59, 60-61, 62-63

JESTEŚMY NA

I TU

6

7-11 12-15 16-19 20-23 24-25 26-29 30 32-35 36-38 39 40-49 50 52-61 62-63 64-65 66 68-69 70-73 74-77 78-70

okoliczności Dama z granicy epok Rekord moja mała rewolucja.Janusz Szymura Chciałam być dyrygentem. Lucyna Grabowska Felieton Moje Anioły Na Kolanie – Kiełbas Nie boję się marzyć. Irena Eris Medycyna – moja najlepsza decyzja. Klaudiusz Komor Akademia Lekarza Rodzinnego Fashion Nasz test kosmetyczny Kulinaria Ekologia Inicjatywy Sport Podróże Pszczyński Zamek jakiego nie znamy Nie Zza Firanki Architektura & Design

FOTO: Anita Szymańska, makijaż Beata Bojda, sukienka Jacpot/Cottonfield

na wstępie


ul. Frycza-Modrzewskiego 20, bielsko-Biała, www.chianti-studio.pl

Jak oddać się relaksowi, kiedy na zewnątrz rzęsisty deszcz, i wyjść po dwóch godzinach odmienioną, prosto w promienie słońca? To jest możliwe chyba tylko po przekroczeniu progu nowego miejsca dedykowanego kobietom dbającym o siebie, potrzebującym odmiany i relaksu. Chianti Luxury & Harmony, mieszczące się dotąd w bielskim budynku BiT, zmieniło siedzibę na stojący w centrum miasta pieczołowicie odrestaurowany budynek, w którym mieszczą się teraz showroom włoskich marek, salon fryzjerski, pracownia pięknych paznokci, miejsce metamorfoz i rozwoju osobistego. Jednym zdaniem: holistyczne podejście do zewnętrznego i wewnętrznego piękna człowieka. Twórczynią marki Chianti Luxury & Harmony jest Maria Lachowicz-Bogunia. Stworzyła ona miejsce sprzyjające pozytywnym zmianom zarówno w wyglądzie, samopoczuciu, jak i rozwoju osobistym. Przekraczając próg Chianti, otrzymujemy opiekę długofalową i kompleksową, porady mające nauczyć nas, jak się ubierać i dobrze czuć z samym sobą oraz jak we współczesnym, zabieganym świecie znaleźć czas na odkr ywanie piękna w sobie. Co znajdziemy w Chianti? Profesjonalne porady dotyczące wizerunku i stylu, w oparciu o najwyższej jakości włoskie ubrania, dostępne w butiku. Chianti to jedyne miejsce w Bielsku-Białej, gdzie swoje kolekcje prezentuje też znakomity polski projektant Maciej Zień. Znajdują się tu również studio fryzjerskie i pracownia kosmetyczna, a w niedalekiej przyszłości także SPA. Wszystko po to, aby zadbać o kobietę nie jednorazowo, ale wspierać w cza-

foto: Paweł Górowicz

Miejsce, które zmienia na lepsze

sie proces kształtowania jej wizerunku. Atmosfera studia przywodzi na myśl skojarzenia z oddalonym od zgiełku miasta miejscem, gdzie można zapomnieć na trochę o obowiązkach i pozwolić sobie na chwilę tylko dla siebie. 2B STYLE miało okazję uczestniczyć w otwarciu tego niezwykłego miejsca, w którym potrzeby kobiet spotykają się z możliwością ich realizacji dzięki pasji właścicielki, Marii Lachowicz-Boguni.

7


okoliczności

WYDARZYŁO SIĘ

„SKARB”

Taneczne święto w „Kubiszówce”

18 czerwca na Dużej Scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej odbyły się dwa premierowe przedstawienia widowiska „Skarb” z udziałem ponad dwudziestu młodych aktorów w wieku od 7 do 17 lat, którzy przez dziewięć miesięcy pracowali pod okiem profesjonalnych artystów związanych zawodowo z Bielskiem-Białą. „Skarb” to wzruszająca historia opowiadająca o rzeczach, które tak łatwo zatracić w dzisiejszym świecie: o miłości, wierności i przyjaźni. Zobaczyliśmy przedstawienie pełne uczuć i emocji, z jednej strony minimalistyczne, a z drugiej pełne ekspresji. Pełne autentyzmu i szczerego zaangażowania dzieci i młodzieży. W przedsięwzięcie zaangażowało się wielu ludzi i instytucji kulturalnych Bielska-Białej. Premiera muzycznego spektaklu „Skarb” pokazuje, jak wiele można osiągnąć, mając wizję, pasję i chęci. Dla młodych widzów może stać się inspiracją do rozwijania własnych zainteresowań i przykładem, że nagrodą za wysiłek nie musi być rzecz, ale – umiejętność.

Miłośnicy tańca mogą być zadowoleni. 7 czerwca w Domu Kultury im. W. Kubisz odbyła się Letnia Gala Tańca sygnowana przez Saida Dance Academy. 2B STYLE objął patronat medialny nad wydarzeniem. Wydarzenie dostarczyło widzom wiele radości. Podziwiali bowiem występy mistrzyni Saidy – tym razem w dwóch odsłonach: flamenco oraz tańca orientalnego, ale również grup, które ćwiczą pod czujnym okiem wykwalifikowanych instruktorów Saida Dance Academy. Nie zabrakło zatem zespołów: cheerleaderek, dancehallu, tańca brzucha czy współczesnego. Znakomicie wypadła również grupa Szeherezada. Kolejna edycja gali już za rok.

Wielka Gala Modowa

foto: materiały prasowe firm, Adrian Lach, 2B STYLE

24 maja w Hotelu Angelo w K atowicach odbyła się Wielka Gala Mody zorganizowana przez firmę AMPrestige Edyta Dwornik & Extomusic. Modelki wystąpiły w kreacjach marek: Furelle, Mitas Design, Natasha Pavluchenko, Kamil Sobczyk. Gospodarzem wieczoru była Monika Gozdzialska, a cały wieczór uwieńczył występ Wojciecha Ezzata. AMPrestige jest na Śląsku liderem w organizacji pokazów mody i imprez biznesowych, m. in. Look of the Year Bielsko-Biała i Miss Polonia Podbeskidzia. Zdjęcia: Impact photo production. | www.amprestige.pl

8

FARO „OSTRE CIĘCIE” w Milówce 8 czerwca w Milówce w hotelu Tycja odbyło się szkolenie fryzjerskie przygotowane przez hurtownię fryzjerską „FARO I z Bielska-Białej. Gwiazdy programu telewizyjnego „Ostre cięcie”, Andrzej Wierzbicki oraz Tomasz Szmidt, przygotowali i zaprezentowali fryzjerom-klientom firmy FARO I najnowszą kolekcję koloryzacji oraz strzyżeń. Główną atrakcją pokazu były metamorfozy wybranych wcześniej modelek, które kolejny raz udowodniły, że każda kobieta może być piękna i atrakcyjna.

Sanctus et Reliquiae w Pałacu Czeczów 6 czerwca, w Pałacu Czeczów w Kozach miał miejsce wernisaż prac młodego, niespełna 18-letniego artysty o niespokojnej duszy i prawdziwie wrażliwym wnętrzu, Jacka Kućki. Pierwsza wystawa i od razu w pałacu... Ciekawe gdzie wystawiane będą jego dzieła za kilka lat? Gratulujemy!


WYDARZYŁO SIĘ VI edycja Cubana Show Dance 24 maja w Bielskim Centrum Kultury odbyła się doroczna impreza Szkoły Tańca Cubana. W niezwykłym tanecznym show udział wzięli uczniowie oraz nauczyciele Szkoły Tańca Cubana. Wśród gości na scenie znaleźli się także: Michał „Kaczorex” Kaczorowski, Jakub i Katarzyna Pursowie, grupa Art Dance Complex, Catch The Flava oraz Patman Crew. Czekamy na kolejny wielki spektakl! | www.cubana.bielsko.pl

C&N Family Office na III Kongresie Firm Rodzinnych Trendy Hair Fashion – afrykańska przygoda Dzięki zaproszeniu Anny Kulec-Karampotis, właścicielki salonów fryzjerskich Trendy Hair Fashion, uczestniczyliśmy w niezwykle wzruszającym wydarzeniu. Był nim finał 6-miesięcznego szkolenia, które właścicielka Trendów ufundowała i ...zorganizowała dla trzech bardzo młodych ludzi z RPA. Dzięki jej zaangażowaniu, ofiarności i pomocy wielu osób udało się w profesjonalny sposób przygotować do zawodu fryzjera dwie dziewczyny i jednego chłopaka, którzy do Bielska-Białej przylecieli wprost z afrykańskiej wioski. Tu poznali obcą im kulturę, klimat i... język. Zżyli się jak rodzina ze swoimi polskimi opiekunami. Na dzisiejszym spotkaniu, wieńczącym wielomiesięczną naukę, nie zabrakło podziękowań i łez wzruszenia. Podziwialiśmy żywiołowy taniec afrykańskich gości oraz fryzury przygotowane przez nich na finał. Nie sposób pominąć ogrom zaangażowania, jaki w ich wyszkolenie włożyli Anna Kulec-Karampotis oraz osoby pomagające jej w tym przedsięwzięciu całkowicie bezpłatnie. Gratulujemy inicjatywy!

Przeprowadzenie sukcesji, prowadzenie spraw majątkowych i prawnych to tylko niektóre z podstawowych, niezwykle skomplikowanych procesów w funkcjonowaniu firm rodzinnych. Co zrobić, gdy nagle na nowo trzeba rozdzielić role w firmie? Jak zareagować na niechęć bądź duże zaangażowanie niektórych członków rodziny? O tym i nie tylko o tym debatowano 10 czerwca w Bielsku-Białej przy okazji III Kongresu Firm Rodzinnych. Do udziału zaproszono również C&N Family Office – ekspertów w prowadzeniu spraw rodzinnych. Kongres Firm Rodzinnych organizowany jest przez Regionalną Izbę Handlu i Przemysłu w Bielsku-Białej, jego trzecia edycja odbyła się w Hotelu Magura. C&N Family Office objęło patronat merytoryczny nad wydarzeniem, gościem specjalnym zaś był profesor Jerzy Buzek. www.kongresfr.pl oraz www.cnfamilyoffice.pl

Dzień Piękna w „Tyszkiewiczu” Makłowicz w Dworku W ostatnim dniu maja pan Mirek Drewniak, szef kuchni Dworek New Restaurant zaprosił do poprowadzenia kulinarnego wieczoru inną słynną postać świata kuchni – Roberta Makłowicza. Ten znany obieżyświat, koneser win i smakosz umilał wieczór gościom, opowiadając barwne historie ze swoich podróży. Popisał się także znakomitą wiedzą o winach, które tego wieczoru gościom zaserwowano. Wszystkie dania przyrządzane były przez szefa kuchni osobiście i na oczach gości. Nam do gustu przypadły rumiana krewetka z ogniem w tle i rumiany ser koryciński. | Bielsko-Biała, Żywiecka 193 , www.dworekbielsko.pl

Bezpłatne zabiegi z wizażu, masażu oraz stylizacji, a także ciekawa oferta warsztatów to tylko niektóre z atrakcji jakie Bielska Wyższa Szkoła im. J. Tyszkiewicza zaoferowała podczas Dnia Piękna, organizowanego dla mam z okazji Dnia Mamy, ale nie tylko. Wszystko wykonywane przez studentki kosmetologii o specjalności wizaż i kreowanie wizerunku oraz odnowa biologiczna. Dzień Piękna w „Tyszkiewiczu” to zapowiedź oferty Instytutu Wiedzy Praktycznej, który powstaje w oparciu o ponad 20-letnie doświadczenie w prowadzeniu zajęć dla studentów BWS im. J. Tyszkiewicza. Instytut Wiedzy Praktycznej, poza kursami i szkoleniami, będzie oferował także zabiegi wykonywane przez studentki kierunku kosmetologia z 30% bonifikatą w stosunku do cen rynkowych. www.tyszkiewicz.edu.pl

9


okoliczności

POLECAMY

Pokochaj Latanie – warsztaty

Make Up Artist Beata Bojda w nowym atelier Makijażystka z 17-letnią praktyką. Autorka tekstów o tajnikach makijażu dla „LNE” i „Make-Up Trendy.” Jurorka w międzynarodowych konkursach makijażu w Polsce i za granicą. Współpracuje z wieloma agencjami i projektantami mody, tworząc dla nich makijaże sesyjne i wybiegowe. Jako charakteryzator filmowy pracowała między innymi z Anną Guzik, Anną Cieślak, Jagodą Kołeczek, Andrzejem Chyrą, Piotrem Machalicą, Janem Nowickim. Dwa razy w roku prowadzi wykłady na Międzynarodowych Targach Kosmetycznych w Krakowie. Make Up Artist Beata Bojda, Bielsko-Biała, ul. Cieszyńska 2. | www.pachnidlo.com

26-27 lipca Dla wielu osób przelot samolotem to ekscytujące przeżycie. Wiemy jednak, że część pasażerów pewniej czuje się na ziemi niż w powietrzu. Z myślą o nich powstał projekt Pokochaj Latanie, który ma na celu sprawić, aby każdy lot był czymś naturalnym i miłym. Pokonaj swój strach i odwiedź miejsce, które zawsze chciałeś zwiedzić. | www.pokochajlatanie.pl

3. Bielski Festiwal Sztuk Wizualnych

foto: materiały prasowe firm, 2B STYLE

Forum Bielszczanek

10

26 czerwca w bielskim Hotelu Qubus miało miejsce trzecie spotkanie networkingowe w ramach Forum Bielszczanek. Kobiety dynamicznie rozwijały swoje kontakty – zarówno te biznesowe, jak i osobiste. Wzajemnie inspirowały się i mobilizowały do najrozmaitszych działań. Networking podczas Forum Bielszczanek to budowanie sieci kontaktów z kobietami biznesu z Bielska-Białej i okolic. Służy on zdobywaniu wiedzy o prowadzeniu firmy i rozwijaniu jej. Ma niebagatelne znaczenie dla poznawania inspirujących, kreatywnych osób. W jego ramach możemy wymieniać się doświadczeniami biznesowymi z innymi kobietami, a także włączać się w rozmowy o mieście, w którym żyjemy i działamy. Uczestniczki, dyskutując, wymieniają się wizytówkami i nawiązują biznesowe relacje, a także lepiej wzajemnie się poznają. Czas upływa w niesamowicie przyjemnej atmosferze, a Forum wieńczy rozstrzygnięcie konkursu i wręczenie wyjątkowych nagród. W trakcie trwania Forum jest również okazja do konsultacji na eksperckich stoiskach, dostępnych w foyer centrum konferencyjnego. | www.babskiebielsko.pl

27 czerwca – 24 sierpnia 2014 r. Otwarcie festiwalu: piątek, 27 czerwca 2014, godz. 18.00 Od 27 czerwca do 24 sierpnia, w Bielsku-Białej trwać będzie 3. Bielski Festiwal Sztuk Wizualnych. Ma on charakter interdyscyplinarny, obejmuje 13 kategorii z różnych obszarów sztuki wizualnej: malarstwo, rysunek, grafikę, plakat, fotografię, rzeźbę, obiekt, instalację, ceramikę, tkaninę, film, wideo i performans. – Festiwal, który jest naturalną kontynuacją wystaw środowiskowych, ma szansę stać się konfrontacją różnych postaw twórczych i prezentacją najnowszych prac wykonywanych po poprzedniej edycji, czyli od drugiej połowy 2011 roku. Do udziału w nim zapraszamy nie tylko członków Związku Polskich Artystów Plastyków (ta zasada przestała obowiązywać w 1991 roku, kiedy to odbyła się pierwsza po reaktywacji Związku wystawa środowiskowa, której komisarzem była Elżbieta Bińczak-Hańderek) ale wszystkich absolwentów wyższych uczelni plastycznych, co umożliwia poznanie zwłaszcza młodych, dotychczas niewystawiających artystów. Tradycyjnie też, już od 2007 roku, wydarzenie to otwarte jest dla artystów nieposiadających dyplomu akademii, jeśli tylko mogą pochwalić się ciekawym dorobkiem twórczym – mówi Agata Smalcerz, kurator wystawy, dyrektor Galerii Bielskiej BWA. Prace blisko 150 artystów będą eksponowane w Galerii Bielskiej BWA, Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej: na Zamku książąt Sułkowskich i Starej Fabryce, Galerii Fotografii B&B oraz Fundacji Centrum Fotografii na Rynku. Oprócz tego, tak jak w poprzednich latach, festiwal wyjdzie poza wnętrza galerii i muzeów, prezentując dzieła artystów również w przestrzeni publicznej. | www.galeriabielsko.pl


POLECAMY AFTER DANCE PARTY 26 września w Hali Pod Dębowcem w Bielsku-Białej planowana jest impreza dance, podczas której wystąpią: B-Qll („Bunga bunga”, „Czy to czujesz”, „Łapy w górę”, „Za każdy dotyk”, „Baby go”, „Uouou”), D-Bomb („O Ela”, „Mamy weekend”, „Jeżeli to grzech”, „Najbardziej dzisiaj chcę”, „Do szaleństwa”, „Lubię kiedy”, „32 sekundy”), gwiazda wieczoru – Long&Junior („Tańcz tańcz tańcz”, „Taka jesteś”, „Lubię to się bawię”, „Tańczyć chcę”, „Śpiewać uczę się”, „Powiedz jak to jest”, „Helenka”). Bilety indywidualne w cenie: 30 zł | Więcej o wydarzeniu: www.itmegroup.eu/AfterDanceParty.pdf

90’Festival 19 lipca, scena Pod Dębowcem Na scenie zagrają największe gwiazdy lat 90., których przeboje wiodły prym na światowych listach przebojów, a wśród nich m.in. Dr. Alban, Mr. President, Alexia, Fun Factory, Vengaboys, 2Brothers 4th Floor oraz DJ Quicksilver. Ponadto działać będzie potężne wesołe miasteczko o powierzchni 4000m2, nie zabraknie również skoków na bungee. Całość imprezy poprowadzi jeden z najpopularniejszych polskich dziennikarzy muzycznych Marek Sierocki. | www.90festiwal.pl

Mroczne pragnienia Sara, nauczycielka języka angielskiego, która w opuszczonym magazynie odnajduje tajemnicze pamiętniki Rebeki, mimo grożącego jej niebezpieczeństwa postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się, co stało się z ich autorką. Świat Rebeki całkowicie zawładnął nauczycielką, kobieta jest rozdarta między teraźniejszością a przeszłością. Sara zatraca się w nieznanym dotąd jej świecie, nie wie, kim tak naprawdę jest, kim się stała, a mroczne pragnienia i sekrety owładnęły nią. W poszukiwaniach prawdy na temat zniknięcia właścicielki pamiętników pomaga jej seksowny i pociągający artysta Chirs. Mark również oferuje jej pomoc. Dzięki niemu ma dowiedzieć się do czego doprowadzą ją jej mroczne pragnienia i do czego doprowadziły Rebekę. Ale czy ona może mu zaufać? Czy Mark wie, co przytrafiło się autorce pamiętników? Czy to kolejna erotyczna gra surowego i władczego mężczyzny? | www.pascal.pl

Surfing w Goczałkowicach-Zdroju od lipca! Znakomita wiadomość dla mieszkańców regionu. Od lipca rusza Wake Park w Goczałkowicach-Zdroju, gdzie do dyspozycji będą renomowane deski Nobile. Pływania na desce na wyciągu to nowy sport, który zdobywa ogromną popularność na całym świecie. Przede wszystkim ze względu na dostępność i łatwość z jaką można nauczyć się zabawy na jednej desce na wodzie. Goczałkowicki wake park wyposażony będzie w dwa wyciągi, dwusłupowe z 200-metrowymi torami jazdy. To idealne warunki dla początkujących jak i dla doświadczonych miłośników wakeboardingu. Oficjalne otwarcie: weekend, 26-28 lipiec 2014. | Goczałkowice Zdrój, Staw Maciek Mały www.wakego.pl

Pascal bajk Wskakuj na bajka i poczuj świat wszystkimi zmysłami. Rower jest niezależny, szybki, zdrowy, tani i demokratyczny. Górski, szosowy, crossowy i trekkingowy. Rower po prostu sprawia przyjemność! Z Pascalem będzie ona jeszcze większa. Tego przewodnika się nie czyta, (z) tym przewodnikiem się jedzie! „Pascal bajk” to unikatowy przewodnik dla miłośników dwóch kółek. Zawiera propozycje tras, czas ich przebycia, stopień trudności. Przewodnik to także propozycje miejsc, które warto zobaczyć, a także mini poradnik Bajkowy. Poręczny format, miękka, laminowana obwoluta. | www.pascal.pl

11


ludzie

12


Dama na granicy epok tekst i zdjęcia: Katarzyna Górna-Oremus

Nieśmiały uśmiech na twarzy, oczy pełne miłości i zrozumienia dla świata. Filigranowa postać, delikatne dłonie, zawsze zadbane. Artystka, malarka, pianistka oraz tancerka – Stefania Grabys-Szypuła od kilkudziesięciu lat kreuje bielską kulturę. Jej postać znają niemal wszyscy. Choć mało kto wie, kim naprawdę jest ta dama, która żyje na pograniczu epok i stanowi jedno z ostatnich spoiw łączących współczesne Bielsko-Białą z Małym Wiedniem.

– Naprawdę nie trzeba. Nie rozumiem, dlaczego robią sobie państwo kłopot. Jestem przecież zwykłą osobą, która znajduje się u kresu swojej drogi. Czy naprawdę to takie ważne, abym opowiedziała o minionych latach? – zapytuje nas Stefania Grabys-Szypuła z chwilą, gdy przekraczamy próg jej skromnego mieszkanka. Artystkę znają wszyscy. Także młodsze pokolenie, które uczęszczało na zajęcia do Liceum im. S. Żeromskiego. Absolwenci szkoły pamiętają ją, gdy dumnie kroczyła ulicą Bohaterów Warszawy, ubrana w koronkową kreację i dopasowane rękawiczki, u boku swojego ukochanego męża Stanisława. – Swoje blond włosy zwykle upinała w misterny kok, do tego perfekcyjny makijaż. Nie można było przejść obok niej obojętnie. Była synonimem elegancji dawnego Bielska-Białej – wspominają nasi rozmówcy.

Urodziła się w styczniu 1925 roku. Jej rodzina przybyła do Bielska z Krakowa. Piękno Małego Wiednia tak bardzo ich urzekło, że postanowili zadomowić się na stałe w dzisiejszej stolicy Podbeskidzia. Stefania oraz jej siostra Aniela były wychowywane w atmosferze miłości i poszanowania ojczyzny, a także przywiązania do rodziny. Poznała także kilka języków obcych, w których do dziś potrafi biegle rozmawiać. Artystka swoje powołanie odkryła bardzo wcześnie. – Od dziecka wiedziałam, że swoje życie poświęcę sztuce. Pociągało mnie nie tylko malarstwo, ale również taniec, a przede wszystkim muzyka. Przed wojną uczęszczałam na prywatne lekcje do najlepszych profesorów, którzy nauczyli mnie grać na fortepianie. Pobierałam lekcje baletu w Teatrze Polskim. To były piękne czasy. Jak dziś pamiętam nasze

13


wspólne zajęcia z Marią Koterbską oraz Stefanią Lucy, mo- jednak pobrali, musiało minąć kilkanaście lat. Ona sama imi najdroższymi przyjaciółkami. Kiedy ten czas przeminął? rozpoczęła naukę w Szkole Malarstwa, Rysunku oraz Jak to się stało, że jednego dnia jestem młodą, pełną życia Rzeźby z siedzibą na Zamku Sułkowskich. Ukończyła ją i energii kobietą, a następnego starszą w 1956 roku. Wcześniej rozpoczęła panią, która rozpoczęła 90 rok życia? pracę dla Studia Filmów Rysunko„Wtedy zaopiekował się – zastanawia się z rozrzewnieniem wych. Wprowadziła do produkcji mną mój przyszły mąż. Popani Stefania. filmów animowanych innowacyjną prosił mnie o rękę, Gdy wybuchła druga wojna technikę. a ja zgodziłam się wyjść światowa, musiała zmienić przy– Zrezygnowałam z tego wszystza niego. To była najlepsza zwyczajenia. kiego. Z chwilą, gdy dowiedziałam decyzja w moim życiu. Stał się, że moja mama ciężko zachoro– To było jak grom z jasnego zawsze u mojego boku. nieba. Musiałam wyjechać z Bielska. wała, nie liczyło się nic innego. DlaDzięki jego cierpliwości Jako Polka nie byłam mile widziana tego zwolniłam się z pracy. Byłam i wyrozumiałości w swoim ukochanym mieście. Przez z nią do końca. Po jej śmierci nie zrealizowałam swoje pasje rok pracowałam u niemieckiego byłam w stanie tam wrócić. Wtedy i marzenia. Mogłam gospodarza. Później wróciłam do zaopiekował się mną mój przyszły w spokoju malować domu. Zostałam opiekunką kilkumąż. Poprosił mnie o rękę, a ja zgoi spełniać się zawodowo ” . miesięcznej wówczas dziewczynki, dziłam się wyjść za niego. To była z którą do dziś mam kontakt. Jest najlepsza decyzja w moim życiu. Stał diwą operową. Piszemy do siebie listy – podkreśla. zawsze u mojego boku. Dzięki jego cierpliwości i wyroPo wojnie poznała męża. Przystojnego i oczytanego zumiałości zrealizowałam swoje pasje i marzenia. MoStanisława Szypułę, który się nią zaopiekował. Zanim się głam w spokoju malować i spełniać się zawodowo. Pracę

14


foto: zdjęcia archiwalne ze zbiorów Stefanii Grabys-Szypuły

rozpoczynałam z samego rana, malowałam do południa. nach. – To jest taka laleczka. Nawet miała kiedyś taką Lubiłam, gdy wchodził do pokoju, w którym stały sztalugi, ksywkę: Lala. Była tak urzekająca. Niczym Marilyn Moni przyglądał się moim dziełom. Uwielbiał, gdy grałam na roe – twierdzi Kukioła. pianinie. Potrafił słuchać, a gdy przestaDaty zlewają się dziś w jedną całość. wałam na chwilę wygrywać nuty, prosił Pozostaje wspomnienie minionych lat, – Swoje srebrne o jeszcze jeden utwór… Odszedł w ubiezgiełku Małego Wiednia i śmiechu piękwłosy zwykle głym roku – dodaje po chwili. – Wszystko nych pań, błysku w oku, które właśnie doupinała w misterny się zmieniło. Od tamtej pory moje palce strzegło urzekające zjawisko na horyzoncie. kok, do tego nie dotknęły klawiszy pianina, a sztalugi Świat pani Stefanii był piękny. Eleperfekcyjny makijaż. pokryły się kurzem. gancki, pełen dystynkcji i dobrych manier. Nie można było Stefania Grabys-Szypuła całe swoje Pięknych i wyszukanych kreacji. Prawdziprzejść obok niej życie poświęciła sztuce. Chętnie brała wych dżentelmenów. Do dziś taki pozostaobojętnie. Była udział w życiu kulturalnym Bielska-Białej. je. Dla niej samej. Samotna postać, ubrana synonimem elegancji Jej prace spotkały się z uznaniem krytyw koronkową kreację, stawiająca maleńkie dawnego Bielskaków, a przede wszystkim samych widzów. kroczki, zmierzająca ulicą Bohaterów WarŚwiadczą o tym wspomnienia, księgi pa- Białej – wspominają szawy w kierunku Zamku Sułkowskich, nasi rozmówcy. miątkowe, w których swoje przemyślenia wciąż pozostaje sobą. Małą dziewczynką pozostawiali fani jej talentu. z wielką burzą loków na głowie, która – Dzień dobry, pani ładna – uśmiepokochała sztukę. Wzruszająca pomimo cha się do Stefanii Franciszek Kukioła, właściciel Galerii upływu lat. Znika za rogiem, niczym dama we mgle. „Wzgórze”, który często gościł ją pod swoim dachem. Po Zdjęcia dzięki uprzejmości Muzeum Historycznego w Bielsku–Białej, czym przytula ją mocno, a ona sama znika w jego ramio- Zamek książąt Sułkowskich.

15


ludzie

Rekord

moja mała rewolucja Janusz Szymura – prezes zarządu: Rekord Systemy Informatyczne sp. z o.o., Rekord Kraków Systemy Informatyczne sp. z o.o., Rekord Sportowa Spółka Akcyjna. Piastuje wiele funkcji w organizacjach społecznych: wieloletni prezes Beskidzkiego Towarzystwa Sportowego Rekord (od 1998 r.), wiceprezes Polsko-Słowackiej Fundacji Centrum Nowych Technologii, członek Business Center Club, Członek Polskiego Rynku Oprogramowania, członek Rady Regionalnej Izby Handlu i Przemysłu w Bielsku-Białej, członek Śląskiego Klubu Biznesu, fundator budowy Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Bielsku-Biała.

Z Januszem Szymurą rozmawia Agnieszka Ściera

foto: Janusz Pilszak, foto: Coputerworld

Agnieszka Ściera: Prowadzi Pan firmę od 25 lat. Czy bycie producentem w Polsce jest wyzwaniem? Janusz Szymura: Nam do producentów globalnych jeszcze bardzo daleko, natomiast prowadzenie firmy, która coś tworzy, jest wyzwaniem – i wydaje mi się, że nam się to udaje. To jest też nasz cel również na następne lata. Nie chcemy być odsprzedawcą jakichś myśli, chcemy pewne rzeczy kreować.

16

: Otrzymał Pan oferty sprzedaży firmy. Nie kusiło Pana, aby z którejś skorzystać? J. Sz.: Owszem, takie oferty były. Bardziej potraktowałem to jak flirt niż zamysł sprzedaży firmy. Wyobrażałem sobie, że jak ktoś chce kupić firmę, to przede wszystkim chce w tę firmę sporo zainwestować. Konkretną ofertę złożyła największa na polskim rynku firma w branży informatycznej, więc można się domyślić, kto chciał nas kupić. Mnie w tym jedna rzecz mocno zdziwiła. Trzeba wiedzieć, że Rekord nigdy nie posiłkował się kredytami i rozwijał się zawsze

w oparciu o wcześniej zarobione pieniądze. Z tego powodu nie tak spektakularnie jak globalne koncerny. Sądziłem, że dzięki takiej sprzedaży wreszcie tych środków będzie więcej i wtedy można by technologicznie przeskoczyć konkurencję w pewnych obszarach. Ale za tą propozycją to się nie kryło i to mnie rozczarowało. : Do rozwoju firmy nie jest potrzebne zaciąganie kredytów? J. Sz.: Powiem tak, na przykład w firmach handlowych zastrzyk finansowy ma kluczowe znaczenie. Dla firm produkcyjnych również te dodatkowe finanse mają znaczenie istotne. W przypadku takiej firmy jak nasza kapitał finansowy ma mniejsze znaczenie, ponieważ korzystamy z wytworów ludzkiego umysłu. : Jak duża jest firma, czy mieści się tylko w tej pięknej willi? J. Sz.: Oczywiście nie. Firma mieści się obecnie w trzech budynkach położonych obok siebie. Mamy też oddziały w Krakowie i od początku tego roku w Szczecinie.


: Stoi Pan na czele wielu spółek. J. Sz.: Tak, ale już powoli zmieniam filozofię. Nie chcę być fikcyjnym prezesem, jak wydaje mi się, że było w ostatnim czasie w Krakowie. Prezes zarządu musi czynnie prowadzić firmę, a w oddziałach zamiejscowych jest to, logicznie rzecz ujmując, niemożliwe. Pozostawię sobie więc prawdopodobnie jedynie nadzór właścicielski.

systemów płacowych. Wtedy informatyka skupiona była wokół dużych ośrodków obliczeniowych. W swojej pracy magisterskiej pokazałem, że można takie programy tworzyć z wykorzystaniem małych komputerów stacjonarnych. Wówczas było to takie niewyobrażalne i nowatorskie. Taka rewolucja. Wiedziałem, że ta rewolucja może nastąpić.

: Cofnijmy się nieco w czasie. Rekord to dwuznaczna nazwa, ale nie od razu miała kojarzyć się ze sportem. Skąd ta nazwa się wzięła? J. Sz.: Będę nieskromny i powiem, że to mój autorski pomysł. Mam nadzieję, że także Pani Rekord kojarzy się informatycznie. Często się przecież mówi: „A ile macie rekordów w bazie?”. Bo rekord to jest taki podstawowy termin informatyczny, w wolnym tłumaczeniu jest to zapis mówiący m.in. o informacjach związanych z kontrahentem, mieszkańcem, pracownikiem itp. Łączy w sobie zwykle kilkanaście, kilkadziesiąt pól, które dotyczą jakiegoś podmiotu. A ze względu na osobiste zacięcie sportowe, które towarzyszyło mi od zawsze, to naturalnie Rekord stał się także częścią sportową mojego życia. Do dzisiaj się dziwię, że nikt inny 25 lat temu nie wpadł na to, aby firmę informatyczną tak nazwać. Oczywiście nazwa została zastrzeżona i świadomie spolszczona, aby dać wyraz temu, że nie jesteśmy obcokrajową firmą. Że jesteśmy tu, stąd, z Polski.

: Jest Pan wizjonerem… J. Sz.: Tak by można było powiedzieć. Da się przewidzieć przyszłość, jeżeli popatrzy się na inne kraje, bardziej zaawansowane technologicznie od nas – co się w nich stało. I na tej podstawie można przewidzieć, co się stanie u nas. Np. sieć restauracji McDonald’s. Kiedyś dziwiono się, dlaczego ktoś chce tu takiego McDonalda zakładać w Polsce. Ta korporacja wiedziała jednak, że Polska wkrótce się rozwinie, i wykupiła strategiczne miejsca pod budowę swoich restauracji. W moim przypadku początkowo nie był to jeszcze pomysł na firmę, tylko pomysł na samego siebie. Odpowiedź na proste pytanie: z czego żyć w przyszłości? Pomyślałem, że dobrym, przyszłościowym zawodem będzie zawód programisty. Ważne dla mnie było, by posiąść odpowiednią wiedzę i w tym kierunku się rozwijać. I faktycznie moja pierwsza praca informatyczna związana była z państwowym przedsiębiorstwem, pracowałem jako szef działu, który tym właśnie się zajmował. W ten sposób rozpocząłem pisanie pierwszych programów.

: No właśnie, a dlaczego Bielsko-Biała? J. Sz.: Dlaczego Bielsko-Biała? Bo tutaj mieszkam. To także taka naturalna i wygodna forma prowadzenia działalności. Uważam, że człowiek powinien starać się wzbogacać miejsce, w którym mieszka.

: Tworzył Pan sam. Nie zatrudniał Pan jeszcze do tego ludzi? J. Sz.: Tak, sam pisałem. Zresztą mnie to fascynowało. Dlatego o tym tak mówię, że gdy jakieś 15 lat temu napisałem własnoręcznie ostatnie linijki kodu, to było mi tak po ludzku bardzo żal, że tego już nie będę robił w przyszłości.

: Nie byłoby łatwiej prowadzić firmę w większym mieście? Właściwie dzięki globalizacji obecnie można taką firmę prowadzić w każdym zakątku ziemi. J. Sz.: Muszę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że Bielsko-Biała to jest bardzo dobre miejsce dla producenta oprogramowania. Są zresztą liczne dowody na to, że nie dałoby się firmy o takim charakterze prowadzić z powodzeniem w większym mieście. Mianowicie w tych większych ośrodkach jest co prawda większa podaż na rynku pracy, ale też fluktuacja kadr jest siłą rzeczy większa. Naciski związane z wielkością wynagrodzeń też są mocniejsze. Proces tworzenia określonego oprogramowania trwa miesiącami, a nawet latami. Dlatego bardzo ważna jest stabilność zatrudnienia pracowników oraz dobre relacje z nimi. To jest podstawowy czynnik sukcesu.

: Dlaczego Pan już nie pisze programów? J. Sz.: Nie mam już na to po prostu czasu. I byłbym już teraz gorszy od swoich ludzi. Bo czy można zarządzać tak znaczącą liczbą ludzi i jednocześnie tworzyć oprogramowanie? A wracając do początków firmy. Był to rok 1989. Dobrze to pamiętam. Miałem jako młody człowiek mocne zacięcie opozycjonisty, więc ten rok kojarzy mi się z dwoma faktami. Założyłem wtedy firmę Rekord. Bo wiedziałem, że coś się będzie działo, i to właśnie także w informatyce. I wydawało mi się, że nie założyć wtedy firmy to tak jakby się nie spełniło patriotycznego obowiązku. A druga sprawa to 4 czerwca 1989 roku. Wtedy dopiero po raz pierwszy w życiu, mając 28 lat, poszedłem na wybory. Przedtem nigdy na nie nie chodziłem, uważając, zresztą słusznie, że wybory były manipulowane. Dlatego niełatwo mi się pogodzić z faktem, że obecnie, kiedy mamy wolność wyboru, nie korzystamy z tego przywileju. Mam tu na myśli niską frekwencję wyborczą.

: Jak firma dzisiaj wygląda, każdy widzi, ale mnie ciekawi, jakie były jej początki. J. Sz.: Gdyby tak sięgnąć faktycznie lata wstecz, to jeszcze jako licealista miałem dwie pasje: sport i architekturę. Grałem wtedy w bielskim BKS-ie jako nieźle zapowiadający się junior i byłem przekonany, że pójdę na architekturę. Ale w klasie maturalnej stwierdziłem, że jednak chcę się realizować w zarządzaniu firmą, zresztą miałem już pewne doświadczenia w tym zakresie i sądziłem, że może to być dobry wybór. Wybrałem się więc na takie właśnie studia, wówczas nowatorskie, organizacja i zarządzanie produkcją na Politechnice Śląskiej. W okresie studiów nie byłem już tym aż tak bardzo zachwycony i pamiętam, że na czwartym roku pomyślałem: „Co człowiek będzie robił w tym życiu?”. Ponieważ zawsze kwestie matematyczne były mi bliskie, zafascynowały mnie tematy informatyczne. Nic więc dziwnego, że już pracę magisterską pisałem ze spraw związanych z informatyzacją

: 1989 rok. Ile osób było w firmie? J. Sz.: To ja byłem sam na pół etatu (śmiech). A pierwsi pracownicy pojawili się w 1991 roku. Sukcesywnie do firmy dochodzili kolejni. Początkowo byli koledzy z okresu studiów. : Pierwsza siedziba? J. Sz.: Na Placu Wolności 9. Teraz z rozrzewnieniem wspominam tamte czasy. Taką zabawną historię przytoczę. Wynająłem wtedy dwa pokoje. Byłem niezwykle dumny, że tego dopiąłem. Było nas już trzech. Ja siedziałem w jednym pokoju, a koledzy w drugim, na II piętrze. Ale kiedy przyszliśmy w poniedziałek do pracy, upojeni tą nową rzeczywistością, patrzymy, a tam przed tym budynkiem tłumy ludzi. Myślę: „Dowiedzieli się, że firma powstała?” (śmiech). Nie mogłem się dostać do biura. Na wszyst-

17


ludzie musieliśmy wyremontować obiekt. Paradoksalnie łatwiej było mi wybudować od podstaw nowy budynek szkolny. Przy projektowaniu szkoły jako niedoszły architekt po części mogłem się spełnić, bo projekt tego budynku powstał w mojej głowie. Oczyma wyobraźni widziałem, jak ma wyglądać, aż spotkałem architekta – Arkadiusza Płomeckiego z Gliwic, który ten pomysł urzeczywistnił. I uważam, może subiektywnie, że jest to jeden z najładniejszych budynków w naszym mieście. Moim zdaniem jest to super szkoła w sensie budynku i samego pomysłu. Naszym problemem jest fakt, że nie jesteśmy jako klub właścicielem Ośrodka Sportowego. Choć wielokrotnie się o to ubiegaliśmy. Mimo wszystko cieszy, że to, co robimy, przez władze miejskie jest doceniane. Wszystkie inwestycje prowadzimy z własnych środków. Miałem swego czasu żal, że ktoś inny miał i ma obecnie łatwiej. Bo aby nasza młodzież mogła grać w odpowiednich warunkach, to musieliśmy wydać sporo środków, aby stworzyć odpowiednią infrastrukturę. A po latach uważam, że to świetnie, że jest właśnie tak. Bo mi nikt nigdy nie powie, że nam to po prostu dał. Może nie zbudowaliśmy tego w rok, pracowaliśmy na to sporo lat, ale satysfakcja jest ogromna.

kich korytarzach wszędzie było czarno od ludzi. Co się okazało, o czym nie miałem zielonego pojęcia, obok nas biuro wynajęła agencja, która zajmowała się pośrednictwem pracy dla ludzi w Kanadzie. I to były właśnie zapisy chętnych do podjęcia pracy w Kanadzie. Naprawdę, tam chyba z 1000 osób było. Największy problem mieliśmy z komunikacją między sobą, bo nasze dwa pokoje były niezależne, niepołączone ze sobą. Wtedy jeszcze komórek nie było. Nie mogliśmy w ogóle wyjść na korytarz. : Czyli praca w trudnych warunkach. J. Sz.: Tak, to były trudne warunki. Ta nawałnica trwała przez miesiąc. W tym miejscu byliśmy jeszcze przez cztery lata i w ciągu tego czasu ciągle ktoś do nas pukał i dopytywał się o pracę w Kanadzie. : Został Pan doceniony niedawno przez kapitułę Akademii Przedsiębiorczości i Sukcesu APIS, która przyznała Panu w tym roku Beskidzkiego Anioła Sukcesu. Czy jest Pan aniołem? J. Sz.: Czy jestem aniołem? No nie (śmiech). Nazwa tej nagrody jest bardzo odważna. Czytałem artykuł w Kronice Beskidzkiej, że Rekord został wzięty do nieba. Można oczywiście do tego humorystycznie podejść. Na pewno wzbudza zainteresowanie. I zapewne organizatorom konkursu leżało na sercu, aby taki efekt osiągnąć. Tak że nie czuję się aniołem. Czuję się normalnym śmiertelnikiem. : Ale robi Pan bardzo dużo dobrego dla bielskiego społeczeństwa, z czego zwykły bielszczanin nie do końca może zdawać sobie sprawę. Zbudował Pan dla młodzieży szkołę. Mówię tu o Szkole Mistrzostwa Sportowego i Ośrodku Sportowym. Za Pana sprawą gruntownie zmodernizowano też stadion w Cygańskim Lesie. Kupił Pan Hotel Elektron, który stanie się internatem dla szkoły. Wydaje Pan 50% zysków firmy na te cele. Skąd to zaangażowanie? J. Sz.: Dla mnie jest to rzecz tak naturalna, że ja się już nad tym w ogóle nie zastanawiam. Zdaję sobie jednak sprawę, że Anioła nie otrzymałbym bez tego społecznego zaangażowania. Początki modernizacji Ośrodka Sportowego Rekord w Cygańskim Lesie były trudne. Obiekt był zniszczony, łatwiej było całą zastaną infrastrukturę stadionowo-hotelową zrównać z ziemią i zacząć wszystko od początku. Ale według umowy z miastem

18

: Klub Sportowy Rekord to nie tylko młodzież. J. Sz.: Oczywiście, mamy także drużyny seniorów. Na dużym boisku gramy w III lidze śląsko-opolskiej. A nasza futsalowa drużyna jest mistrzem Polski. Oczywiście drużyny seniorskie wymagają sporych nakładów finansowych. Seniorzy nie grają za darmo… : Klub Sportowy Rekord to tylko piłka nożna? J. Sz.: Wszystko, co robimy, związane jest z piłką nożną, tylko w różnych wydaniach. Są trzy takie sfery: klasyczna piłka nożna, halowa piłka nożna, czyli futsal, która jest naszym wyróżnikiem, oraz trzecia sfera – piłka nożna kobiet. Jesteśmy jedynym klubem w Bielsku-Białej, w którym grają dziewczyny. Przyznaję, że to nie ja byłem pomysłodawcą kobiecego futbolu w naszym klubie. To była inicjatywa oddolna. Ale popełniłbym błąd, gdybym na realizację tej inicjatywy się nie zgodził. Trzeba wiedzieć, że to najszybciej rozwijająca się dyscyplina sportowa w tej chwili na świecie. To naprawdę fajna sprawa dla dziewczyn. Bo dziewczyny kojarzy się przede wszystkim z siatkówką lub koszykówką. Ale ta dyscyplina dopuszcza do gry tylko wysokie dziewczyny. A w piłkę nożną może grać każdy, i wysoki, i niski. Gra jest zespołowa, wyzwala olbrzymie emocje i daje dziewczętom wiele radości. Problemem są dość częste kontuzje. Dziewczyny grają w naszym klubie wyłącznie amatorsko i za darmo. Nawet w szkole, choć początkowo pani dyrektor Krystyna Kocoł zarzekała się, że nie przyjmie dziewcząt, uczy się ich obecnie 5 – i sądzę, że ta liczba będzie wzrastać. : Czy Pan grywa w piłkę nożną? J. Sz.: Jeszcze tak. Jak tylko czas na to pozwala, choć wolałbym częściej. Ale przynajmniej raz w tygodniu staram się poruszać. : Gdzie można Pana spotkać? Czy ma Pan swoje ulubione miejsca, oprócz oczywiście Rekordu jednego i drugiego? J. Sz.: Faktycznie w Klubie Sportowym Rekord popołudniami można mnie spotkać najczęściej. A w samym Bielsku-Białej? Nie mam ulubionego miejsca, bywam w wielu. Lubię Park Słowackiego, rynek, Plac Chrobrego i zwykle gdy tam jestem, to zaglądam do Cafe Mucha, a to za sprawą kryminalnej opowieści, której akcja toczy się w naszym mieście. A w Cafe Mucha odbywały się spotkania powieściowych bohaterów (śmiech).


: Może to Pan napisał tę książkę? J. Sz.: Nie, oczywiście nie (śmiech). : Czy praca nadal Pana bawi? Bo z Pana słów wynika, że to nigdy nie było tylko pracą, ale pasją. Pytam w kontekście tego, co będzie Pan robił za 10 lat? J. Sz.: Powiem w ten sposób. Czy mnie bawi? Myślę, że już trochę mniej niż kiedyś, ale nadal w wysokim stopniu. Kiedyś sam pisałem programy, prezentowałem je klientom, a następnie je wdrażałem. Stopniowo to się zmieniało. Teraz różne osoby w firmie odpowiadają za poszczególne fazy obsługi klientów i wykonują to zasadnie dobrze. Moja zbytnia ingerencja byłaby nie na miejscu, chociaż nie ukrywam, że czasami mi tego brakuje. Teraz skupiam się głównie na organizowaniu i zarządzaniu. Jest tego ogrom i muszę pilnować, czy o czymś nie zapomniałem. To, przyznaję, trochę doskwiera. : Przygotowuje Pan następców? J. Sz.: Syn Piotr pracuje w Rekordzie i bardzo dobrze sobie radzi z tematami informatycznymi. Pracuje w pionie rozwoju i w tej chwili pełni funkcję zastępcy kierownika działu. Cieszy fakt, że doceniany jest zawodowo przez bezpośrednich przełożonych, a także innych programistów. Jest autorem naszego sztandarowego obecnie produktu eDokument, który służy do usprawnienia zarządzania obiegiem dokumentów w urzędzie lub przedsiębiorstwie. Widzę, że też interesują go kwestie projektowania. Największy kapitał, jaki obecnie posiada, to umiejętność współpracy w ramach zespołu. Z pewnością pomocne w tym jest to, że od wielu lat jest czynnym sportowcem, a zarazem kapitanem drużyny Mistrzów Polski w futsalu. Bycie kapitanem w drużynie to wyróżnienie, ponieważ to zawodnicy sami wybierają swojego kapitana. Jest także trenerem i dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski z drużynami młodzieżowymi. : Jest porównywany do Pana? J. Sz.: W naturze ludzkiej to jest, że ludzie ze świeczników są bardziej obserwowani. On po prostu musi być dwa razy lepszy niż każdy inny. Ja do tych rzeczy w firmie dochodziłem przez lata, więc było to dla mnie prostsze. On właściwie wchodzi do korporacji. Jestem pewny, że będzie w stanie sobie z tym poradzić. Formalnie pracuje jednak na szeregowym stanowisku. Nie dało by się prowadzić firmy, jednocześnie wyjeżdżając na mecze do Szczecina, Chojnic czy Gdańska. Córka Barbara jest absolwentką Uniwersytetu Ekonomicznego i zajmuje się sprawami księgowymi w klubie, co niektórych dziwi, bo jest to dziewczyna, która ma wiele cech nietypowych dla księgowej. Jest młodsza, ma sporo różnorakich superpomysłów i wtłaczanie jej w obecne firmowe zarządzanie nie jest z pewnością tym, czego ona dzisiaj od życia oczekuje. Mówię o następcach w sensie rodzinnym, bo tak ukierunkowane jest Pani pytanie, ale w najbliższej przewidywalnej przyszłości mogę spokojnie liczyć na wsparcie licznego grona współpracowników, na których autentycznie mogę polegać. : Tak już domyślam się, na podstawie naszej rozmowy, co mi Pan powie, ale chcę zapytać Pana o trzy najważniejsze rzeczy w Pana życiu. J. Sz.: Nie wiem, czy na trzech stanie. Na pewno rodzina. Także wiara. Praca ze społecznym zaangażowaniem. Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, gdy praca służy tylko celom zarobkowym. : Dziękuję za rozmowę.

19


ludzie

Chciałam być dyrygentem Z Lucyną Grabowską rozmawia Anita Szymańska

Lucyna Grabowska. W Bielsku-Białej, a nawet mam wrażenie, że we wszechświecie, zna ją chyba każdy. Człowiek instytucja, inicjatorka i organizatorka wyborów regionalnych miss, misterów i nastolatek na Podbeskidziu, organizatorka licznych gal, wyborów piękności, pokazów mody, w tym najsłynniejszego charytatywnego Pokazu Ludzi Wielkiego Serca. Właścicielka agencji Grabowska Models. Kobieta o niespożytej energii, którą obdarowuje otoczenie. foto: Sawomir Jurczak, archiwum prywatne Lucyny Grabowskiej

20


: Na samym początku Twojej zawodowej drogi było…? Zacznę od tego, że bardzo marzyłam o tym, aby być dyrygentem. I coś mi z tego kierowania zostało. I od zawsze śpiewałam. Chodziłam na prywatne lekcje śpiewu. Teraz tego nie słychać, bo jestem po operacji tarczycy i straciłam głos, ale byłam sopranem koloraturowym. Uczyłam się śpiewu u pani Eleonory Plackowskiej. Śpiewałam nawet w Zespole Pieśni i Tańca „Śląsk”. Potem ze Śląska odeszłam. Pan profesor Hadyna był zachwycony moim głosem, ale orzekł: „Pani nie ma takiej ludowej urody”. Tak mi delikatnie powiedział, że może na medycynę? Poszłam do studium nauczycielskiego na wychowanie muzyczne… : Bo na medycynie nie było kierunku muzycznego? Nie było (śmiech), była zbliżona do muzyki laryngologia. Ale to mnie jakoś nie interesowało. Skończyłam wychowanie muzyczne i poszłam uczyć do szkoły. To był 1965 rok. To były takie czasy… Rozpoczęłam pracę w nowej, pięknej „tysiąclatce” – szkole nr 20 w Bielsku-Białej.

Pasją Lucyny Grabowskiej są podróże... i nowe doświadczenia.

25-lecie konkursu Miss Beskidów z dotychczasowymi zwyciężczyniami.

: Lucynko, a Ty pochodzisz z Bielska-Białej? Mieszkam w Bielska-Białej od szóstego roku życia, ale urodziłam się w Brzeszczach. Gdy rozpoczęłam naukę w szkole, uczyłam muzyki i zajmowałam się klasami początkowymi. Uczyłam w sposób niekonwencjonalny, pisałam z dziećmi bajki, wystawialiśmy spektakle. Od początku chciałam coś tworzyć, a nie wiernie odtwarzać to, co w podręczniku. W międzyczasie nawet uczyłam zoologii, bo brakowało nauczyciela zoologii i fizyki. To już wolałam zoologię. I tak to wyszło. To było zabawne, bo gdy przychodziłam na pierwszą lekcję, dzieci wyciągały zeszyty nutowe, a ja mówiłam: „Nie, nie, dzisiaj zoologia, nie przejmujcie się, będę się uczyła z wami”. No i musiałam być za każdym razem o jedną lekcję do przodu. Zawsze uważałam, że z młodzieżą i dziećmi trzeba rozmawiać szczerze, a nie udawać, że jest się nie wiadomo kim. Wtedy ma się lepsze relacje. I tak uczyłam 10 lat. Nawet prowadziłam szczep harcerski. I uczyłam plastyki. Jean-Jacques Rousseau powiedział, że nauczyciel powinien uczyć tylko 10 lat, po dekadzie więc odeszłam ze szkoły. Wtedy mnie to już znudziło. Poszłam na studia – pedagogikę pracy kulturalno-oświatowej na Uniwersytecie Śląskim. I rozpoczęłam pracę w domu wczasowym Transportowiec jako instruktor kulturalno-oświatowy. To był cudowny okres. Jeździłam z wczasowiczami konno i na nartach, graliśmy w brydża. Fajna praca. Taka relaksowa, ale traktowałam to bardzo serio. Co tam jeszcze po drodze było? Dużo było. Byłam kierownikiem zarządu Beskidzkiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Cały czas z tą kulturą. A ewenementem na Akademii Ekonomicznej w Katowicach były moje i mojej córki wspólne studia podyplomowe Public Relations. : A Twój epizod z Empikiem? Tak, jeszcze „po drodze” pracowałam w Empiku na Stojałowskiego i tam zaczął się mój kontakt z autorami i artystami. Zapraszałam wybitne postacie na spotkania.

21


ludzie Jeździłam z nimi po klubach prasy i książki Ruch. Wtedy zrobiłam pierwsze wybory miss. I z pierwszą miss Bielska-Białej, Renatą Fatlą, jeździłam do tych klubów. Młode dziewczyny pytały, jak to zrobić, żeby startować w tym konkursie, przyszło mi więc do głowy, żeby założyć agencję. Tak powstała Grabowska Models. To już ponad 26 lat temu…

Z choreograf Zdzisławą Maślanką i finalistkami konkursu Miss Polonia 1994

Lucyna Grabowska, Janusz Kaps, Bogusawa Bryczek – spektakl charytatywny „Zakochana syrenka”.

Lucyna Grabowska, Janusz Kaps spektakl charytatywny „Kopciuszek i krasnoludki”.

22

: Jak organizacyjnie wyglądały wtedy eliminacje do wyborów miss? To były wtedy pierwsze wybory miss u nas, bo wcześniej nikt tego nie organizował. I kiedy Renata Fatla zgłosiła się do konkursu i została Miss Polonia, bo wtedy był tylko jeden konkurs, postanowiłam to kontynuować. Założyłam agencję modelek Grabowska Models. Potem powstawało Bielskie Centrum Kultury, wtedy Dom Muzyki. Z dużymi perturbacjami przeszłam z Empiku na stanowisko wicedyrektora Domu Muzyki. Starały się o to stanowisko też inne osoby, ale najwyraźniej moja propozycja wydała się najciekawsza. I niezmiennie przez 25 lat pracowałam w BCK. Tam organizowałam wybory miss, potem mistera, wybory nastolatek... Nastolatek tylko dla większych dziewczyn. Jestem wrogiem konkursów piękności dla dzieci. : Takich w amerykańskim stylu? To jest katastrofa. Dosyć często jestem w Stanach u córki. Tam miałam okazję oglądać tego typu wybory. Jestem zbulwersowana tym, jak te małe dziewczynki mają przyklejane rzęsy, robione brwi, farbowane włosy. Niespełnione matki przeżywają to tak, jakby one startowały w takim konkursie. Katują te dzieci, a one płaczą. Uważam, że to jest straszna krzywda dla psychiki dziecka. Wiadomo, że każda kobieta chce się podobać, być podziwiana, osiągnąć sukces. Ale to nie znaczy, że od małego należy zasiewać takie ziarno przegranej, niezadowolenia. Dzieciom nie powinno się zabierać dzieciństwa. Robię konkursy piękności i pokazy mody nie wyłącznie dla podziwiania tych dziewczyn, bo one są piękne, ale sugeruję, wychowuję, aby to miało jakiś pozytywny wydźwięk. Gdy mówi się „piękno w imię dobra”, to jestem pewna, że w regionalnych konkursach piękności tylko my działamy charytatywnie. Te uczestniczki odwiedzają dzieci w domu dziecka, przynoszą prezenty – żeby zobaczyły, że nie wszystkie dzieci mają tak jak one. I trzeba im trochę pomóc. Choć wiem, że świata nie uzdrowimy. : Jak dziewczyny do tego podchodzą? Część młodzieży jest bardzo roszczeniowa. Gdy trzeba dać coś od siebie, nie jest tak różowo. Na pewno gdzieś tam po kątach niektórzy mówią: „A po co? A musimy?”... Wolę, kiedy to jest z serca. Dlatego mówię: „Nie chcesz, to nie przynoś, ale popatrz, jakie to jest miłe, kiedy zobaczysz radość w oczach dziecka, które dostało fajną książkę czy grę. Nie słodycze. Odwiedź te dzieci, pograj z nimi. Zrób cokolwiek”. To jest istotne. A ponieważ 11 lat temu wymyśliłam sobie, że zrobię taki pokaz z udziałem dorosłych, no to zrobiłam Pokaz Ludzi Wielkiego Serca. Ci ludzie – biznesmeni, szefowie, prezesi, lekarze, ludzie kultury – płacą za to, że idą w tym pokazie. Każdy z nas ma w sobie trochę próżności.


Ale to są ludzie, którzy chętnie dają, chętnie pomagają. Oni się też integrują, poznają. Pomagają sobie potem wzajemnie. Uważam, że to jest fajne. I te środki, które uzyskujemy, są zawsze komisyjnie wręczane w domu dziecka. W tym roku pieniądze pójdą na wakacje tych dzieci nad morzem. Was też jeszcze zobaczę na tej scenie (śmiech). A jeśli chodzi o nagrody w konkursach piękności, to nie dajemy laptopów czy innych zabawek, ale stypendia do bielskich uczelni. I kursy językowe. To jest super, jeśli ktoś chce skorzystać. Fantastyczna sprawa. Myślę, że będę to kontynuować, póki mi zdrowie pozwoli. Bo ja też mam swoje lata, ale jeszcze mi się chce. : No właśnie, czy Ty masz w ogóle taki dzień, że rano się budzisz i myślisz sobie: „Nie chce mi się dziś nic robić”? Nie. Nie mam. Miałam taki dzień, kiedy miałam rwę kulszową i nie mogłam wstać. Byłam nieszczęśliwa. : Czyli ciągle Cię gdzieś gna. Jak wicher. Kiedyś nawet mi ktoś powiedział, że na scenę z balkonikiem pójdę i będę prowadzić. No, to jednak nie (śmiech). : Ale skąd bierzesz tę energię? Nie wiem, myślę, że to jest sprawa genów. Mój tata taki był. Był do samego końca sprawny. Jak ktoś szybko przechodził przez ul. 11 Listopada, to był mój tata. Charakterystyczna postać z aksamitką w kokardkę, w berecie. Taki prawdziwy artysta, malarz. On nie był w stanie usiedzieć. Mama z kolei pracowała jako położna w szpitalu w Białej, gdzie odebrała około 5000 porodów. Z domu, który był domem otwartym, wyniosłam miłość do sztuki, do ludzi... Mam też bardzo uzdolnione rodzeństwo: starszą siostrę Marię i młodszego brata Stanisława. : Lubisz ludzi? Bardzo. Mam taką cechę, która nie wszystkim odpowiada: zawsze mówię szczerze to, co myślę. Wiem, że nie wszyscy lubią prawdę. Ale wychodzę z założenia, że jeśli chcesz ze mną przebywać, to musisz wiedzieć, co akceptuję, a co mi się nie podoba. Kiedyś Marilyn Monroe powiedziała: „Jeśli nie tolerujesz moich wad, to nie zasługujesz na to, aby oglądać moje zalety”. Kocham ludzi, ale mam świadomość, że nie wszyscy kochają mnie. : Jak to się dzieje, że znajdujesz wspólny język z tymi młodymi dziewczynami?

Kiedyś, nie tak dawno, mówiłam, że jestem jak ich zastępcza mama, a teraz już powinnam mówić, że jestem jak ich zastępcza babcia, bo przecież mam wnuczkę w wieku tych dziewczyn. Staram się być na bieżąco, czytam, słucham muzyki. Nie chodzę do dyskoteki (śmiech), ale staram się interesować tym, czym młodzież. Wydaje mi się, że mam z nimi kontakt. Mają zaufanie. Czasami wiem więcej niż ich rodzice. One przychodzą, zwierzają się. U moich rodziców był dom otwarty i u mnie też. Zawsze każdy może przyjść, jeśli ma problem. Staram się pomóc. Nie odmawiam. : Prowadzisz agencję modelek. W czym biorą udział Twoi modele? Różnie, obsługujemy i pokazy mody, i sesje fotograficzne, konferencje, targi międzynarodowe. Ale gdy ktoś zamawia u mnie hostessy na imprezę i mówi, że od godziny 18.00 do 2.00 w nocy, to ja mówię: „Przepraszam, ale to pomyłka. My możemy być do kolacji czy do 22.00, jeśli to wynika z harmonogramu imprezy. Ale nie do 2.00, bo to nie są damy do towarzystwa. Od tego są inne firmy”. : Praca jest Twoją pasją, a poza pracą? Podróże. Uwielbiam zwiedzać, poznawać, oglądać świat. Ale nie lubię takich wczasów w hotelu nad basenem. Jeżdżę szczególnie chętnie z wnuczką. Uczyłam ją geografii Europy na żywo, w praktyce. Sara studiuje w Bielsku-Białej, kończy czwarty rok zarządzania w ATH. Pomaga mi w pracy w agencji Grabowska Models i mam nadzieje, że kiedyś przejmie i poprowadzi agencję samodzielnie. Wielu ludzi się dziwi, że wnuczka jest ze mną. Ale to chyba dobrze. : Twoje siły są niespożyte. No właśnie (śmiech). Teraz gdy robię próbę, pokazuję, uczę, ćwiczę, po dwóch godzinach widzę, że ci młodzi ludzie są już znużeni. A ja bym jeszcze dalej robiła. Ale nie stwierdzono u mnie ADHD. : Jest coś, co Cię denerwuje? Można Cię wytrącić z równowagi? Można, ale trudno. Ja jestem zodiakalny Byk. I generalnie bardzo tolerancyjna, ale jak już ktoś mi nadepnie na odcisk, to… No, bywam pamiętliwa. Chociaż Agata Dworniczek, która ze mną pracowała wiele lat, mówiła mi: „Oj, jak ty nie pamiętasz”, kiedy kolejny raz współpracowałam z kimś, z kim nie chciałam. Nie umiem się gniewać. Moi rodzice przeżyli ze sobą 54 lata i w życiu nie słyszałam, żeby się pokłócili. To był dobry wzór. : Ale planów z Ciebie nie wyciągnę? Mam plany, mam marzenia i nie zawaham się ich użyć. Niektóre może mi się spełnią wcześniej, niż myślę. Ale o zawodowych, z wiadomych względów, nie będę opowiadać. Mam jeszcze parę pomysłów. Na pewno zaproszę ciebie i Agnieszkę do kolejnego pokazu. Tak więc marzenia i plany mam i zrealizuję je.

Z grupą przyjaciół podczas przyjęcia z okazji 70 urodzin.

23


felieton

„Wszechświat z niczego”

Tekst: Bartłomiej Nowicki Z wykształcenia filolog anglista, z zamiłowania bielszczanin i czytelnik, a raczej kolekcjoner książek. Górołaz beskidofil. Poprawny pesymista.

24

Lawrence M. Krauss sprawnym popularyzatorem nauki jest. Jego książka „Wszechświat z niczego” nie tylko doskonale wpisuje się w pochód wspaniałych publikacji przybliżających nam, maluczkim, odkrycia w dziedzinie fizyki teoretycznej i astronomii (niedościgłym prekursorem tego trendu wydaje mi się „Krótka historia czasu” Stephena Hawkinga), ale także – w szerszym kontekście – należy do tych cennych książek, które wskazują nam nasze miejsce w szeregu, że tak rzecz ujmę. OK, Richard Dawkins może i nieco przesadził, twierdząc, iż „Wszechświat z niczego” jest dla kosmologii tym, czym „O powstawaniu gatunków” Darwina jest dla biologii, ale nie da się ukryć, że… coś w tym jest. Niewiele znam książek, które z taką mocą i siłą argumentu, trafnym słowem i obrazem zmuszałyby do przyjęcia bardziej pokornej postawy względem tego, czym jesteśmy, co znaczymy i dokąd zmierzamy. Pomijając aspekt „ateistyczny” książki – Krauss na każdym kroku przypomina nam, że kreacjonizm to w najlepszym wypadku zbędna hipoteza, a nasza obecna wiedza o kosmosie powinna wierzących w Dobrego Stwórcę Wszystkiego co najmniej zaniepokoić – jej urzekającą cechą jest niezwykle śmiałe i plastyczne nakreślenie (wielo)świata, w którym żyjemy. Oczywiście w wielu przypadkach ocieramy się jedynie o hipotezy, domniemania i obliczenia, ale tak to już z tą współczesną nauką jest – większość odkryć „powstaje” w akademickich aulach i matematycznych „laboratoriach”. To właśnie tam tęgie umysły tworzą obrazy rzeczywistości, odmalowując ją przy pomocy wzorów i równań, przy których E = mc2 wydaje się tak cudownie proste, że aż „niewspółczesne”. Dopiero później, bardzo często przez przypadek, okazuje się, że niektóre wcześniejsze obliczenia okazały się trafne i... bingo!, świat znowu jest taki, jakim obliczyli go naukowcy. Tak było już w czasach Einsteina, tak jest tym bardziej dziś. Liczby, dane i… jeszcze raz liczby. Kosmos zdumiewa, musi zdumiewać. Najmniejsza nawet próba ogarnięcia tych wszystkich prędkości, ilości i skali w sensie ścisłym zrzuca nas z piedestału, który tak mozolnie od zarania dziejów w większości znanych nam cywilizacji sobie budowaliśmy. Powiedzieć, że jesteśmy pyłkiem marnym i nic w kosmicznej skali nieznaczącym wybrykiem ewolucji, to nie powiedzieć nic. Te wszystkie przyprawiające o zawrót głowy i mierzone w latach świetlnych odległości, cząstki wirtualne, kwantowe nicości, fluktuacje gęstości, inflacje (kosmiczne, nie gospodarcze), ciemne materie i równie ciemne energie… Jeden wielki zawrót głowy. Sama myśl o przemieszczaniu się z prędkością światła w przestrzeni międzygwiezdnej onieśmiela – trzeba bardzo uważać, gdy się z taką prędkością „podróżuje”, gdyż można dostać kataru, a już na pewno zwiewa czapkę. A gromady galaktyk? Pojedyncza galaktyka to już jest cudo niepojęte – weźmy na ten przykład naszą Drogę Mleczną, na peryferiach której krążymy zawieszeni w Układzie Słonecznym. W jaki sposób samą tylko wyobraźnią ogarnąć ponad 300 miliardów gwiazd wirujących wokół jądra czegoś o rozmiarach ok. 100 000 lat świetlnych?! Ja Was proszę, nie udawajcie, że ogarniacie! Wyobraźcie sobie, że nasz Układ Słoneczny potrzebuje 225 milionów lat na jedno pełne „galaktyczne” okrążenie. To znaczy, że ostatnim razem, gdy „byliśmy” w miejscu, w którym się obecnie znajdujemy... dinozaury stawiały pierwsze kroki na naszej planecie! No jak nie zdumiewa, jak TAK! A to jeszcze nie wszystko. Zastanówmy się nad wspomnianymi powyżej gromadami galaktyk, czyli obiektami, które mogą składać się z tysięcy (!!!) pojedynczych galaktyk. Nasza droga Droga


czyli... śmierć pychy

Mleczna należy do gromady w Pannie. Jej centrum znajduje się w odległości 60 milionów lat świetlnych od Słońca! 60 milionów lat świetlnych... Ogarniacie? Czym „Wszechświat z niczego” razi albo też do czego ja – marny pył jedynie i okruch materii, pędzący z niewyobrażalną prędkością przez jeszcze bardziej niewyobrażalny bezmiar kosmosu – mógłbym się przyczepić? Krauss, który, jak już wspomniałem wyżej, na każdym kroku przypomina nam, że kreacjonizm i nasze wyobrażenie o nas samych jako zwieńczeniu stworzenia należy między bajki włożyć, sam wydaje się momentami stawiać człowieka współczesnego w centrum historii, a przynajmniej historii nauki. Używając bezpiecznej dawki subtelnego humoru, pisze o tym tak: „Żyjemy w bardzo szczególnym czasie... w jedynym, gdy obserwacyjnie możemy potwierdzić, że żyjemy w szczególnym czasie!”. Hm, czy aby na pewno? OK, żyjemy w rozszerzającym się wszechświecie, w którym, o czym przekonuje nas autor, za dwa biliony lat (!!!) każdy naukowiec astronom czy fizyk teoretyk, zamieszkujący jedną z wielu otaczających nas galaktyk, nie będzie w stanie ze względu na tempo ekspansji dokonać obserwacji i obliczeń, których my w chwili obecnej dokonać możemy. Nigdy więc nie dowie się o Wielkim Wybuchu (po „godzinie zero” nie będzie żadnego już śladu), nigdy nie zobaczy tych galaktyk, które my dziś obserwujemy (te najdalsze będą się oddalały od niego z prędkością przekraczającą prędkość światła, więc po prostu... „znikną”). Ha, jakimiż kosmicznymi farciarzami zatem jesteśmy! I tylko – pozwolę sobie skromnie zauważyć – co, jeżeli to my żyjemy w takim właśnie punkcie czasoprzestrzennym „wieloświata”, w którym podstawowe informacje o nim są i będą już na zawsze dla nas niedostępne? Jakie mamy prawo twierdzić, że to właśnie my jesteśmy tymi szczęściarzami, którzy mają dostęp do danych, które za jakiś czas (za jakieś niewiele znaczące dwa biliony lat) będą absolutnie i nieodwracalnie niedostępne?! Jest rzeczą wielce prawdopodobną, że wszystko to, co o rzeczywistości wiemy, ma się nijak do tego, czym ta rzeczywistość faktycznie jest, już choćby tylko z tego powodu, że nie mamy i mieć nie będziemy dostępu do wszystkich tych zjawisk, które takie „poprawne” poznanie by nam umożliwiały. Co więcej, nawet nie wiemy, czego nie wiemy! Cóż, najwyraźniej rzeczywistość jest dużo dziwniejsza – i ciekawsza! – niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Ot, taka moja mała refleksja na marginesie wielkiej kosmologii. Wieczór. Pora przyjemna, pogoda dopisuje. Ona i on oraz lotnisko w Aleksandrowicach. Wznieś rękę ku niebu, w kierunku, skąd nie widać żadnych gwiazd, on cytuje Kraussa. Otóż... w małym kole o powierzchni mniej więcej złotówki mieszczącym się między kciukiem a palcem wskazującym za pomocą dzisiejszych teleskopów moglibyśmy dostrzec sto tysięcy galaktyk – sto tysięcy! – z których każda ma około miliarda gwiazd. W każdej z tych galaktyk raz na sto lat eksploduje supernowa, a więc w tym niewielkim polu widzenia pomiędzy twoimi palcami możemy oczekiwać średnio trzech takich eksplozji w ciągu jednej nocy. My tu sobie spacerujemy, snujemy odważne plany na przyszłość, zadręczamy się drobiazgami życia codziennego, a tam właśnie, hen, daleko, i dokładnie teraz – tzn. tysiące i miliony lat świetlnych temu! – rozgrywa się kilka kosmicznych dramatów, o skali i skutkach niewyobrażalnych dla nas, uwięzionych tu i w chwili obecnej. Jeżeli kiedykolwiek więc przytłoczy cię ziemska proza życia codziennego – głowa do góry, dosłownie i w przenośni – ponownie spójrz w niebo i wsłuchaj się w lirykę rzeczy niepojętych...

25


moje anioły Każda osoba, którą spotykamy na swojej drodze życia, wnosi do niego coś dobrego i ważnego. Każda osoba, nawet ta, której nie lubimy, której zachowanie może nam sprawiać przykrość. Takie osoby są często dla nas zwierciadłem i pomagają nam zobaczyć to, co w nas domaga się uleczenia. Czasem natomiast pojawiają się obok nas osoby, które szczególnie rozświetlają nasz świat, dodają słońca każdej naszej chwili, wnoszą ciepło, cudowną energię, dobro, radość, miłość. Wspaniale jest ogrzać się w cieple takich osób, wspaniale jest czerpać z ich energii, zarażać się tą ogromną radością życia i miłością do świata. To takie ziemskie anioły, które tu na ziemi ukryły skrzydła, ale serca mają na dłoni, serca dla świata i ludzi. Mam to cudowne szczęście, że spotykam coraz więcej takich wspaniałych osób, które dodają mojemu życiu nowych barw. A może po prostu zaczęłam się dokładniej rozglądać wokoło. W kolejnych kilku odcinkach chciałabym Wam przedstawić kilkoro z ziemskich aniołów, które spotkałam w swoim życiu. Zachęcam każdego do uważnego rozglądania się. Anioły są wśród nas.

IRENA foto: Jacek Honkisz

Z Ireną Awieruszko-Ptaszkiewicz rozmawia Beata Gregorczyk

26


Anioł, którego dziś chcę przedstawić, ma na imię Irena, ma piękne kręcone włosy, zielone oczy, z których bije ogromna radość, malutkie ciałko, z którego bije energia mogąca ogrzać całe miasto, serce, z którego płynie wielka miłość do ludzi, świata i oczywiście do zumby, która jest jej pasją. Irenka jest osobą niepełnosprawną, z genetyczną chorobą układu kostno-stawowego, która powoduje ograniczenia sprawności, deformacje kostne, zwyrodnienie stawowe, ból. Medycyna niewiele może jej pomóc, lekarze twierdzą, że będzie coraz gorzej, że z czasem grozi jej nawet poruszanie się na wózku inwalidzkim, natomiast Irenka jest instruktorem zumby, plastyczką, pedagogiem. Zumba okazała się lekiem na ból i ograniczenia ciała. Na swoich zajęciach Irenka zaraża swoją pasją, radością, odwagą, nadzieją. Nie da się nie poczuć tego ciepła i radości, nie da się nie odpowiedzieć na ten anielski uśmiech, nie da się nie poczuć tej niebiańskiej energii. Irenkę spotkałam na zajęciach zumby rodzinnej, na którą wybrałam się ze swoimi dziećmi. Moje dzieciaki sobie odpuściły, natomiast ja wpadłam po uszy, całkowicie zaraziłam się zumbą. I tak zaczęła się moja przyjaźń z Irenką i jej zumbą. Ta przyjaźń trwa, rozwija się, daje mi wiele radości, dużo pozytywnej energii. Irenka i zumba zagościły w mojej duszy. Poznajcie ją, proszę, i poczujcie tę energię.

: Irenko, przeczytałam gdzieś piękne słowa, że osoby niepełnosprawne to cudowne istoty, które pojawiły się na świecie, by uczyć innych prawdziwej radości życia, wiary w siebie, w swoją moc, uczyć pokonywania własnych ograniczeń. Kiedy patrzę na Ciebie, gdy skaczesz na zumbie, właśnie to widzę. Irena: Zumba to moja pasja, to radość, ja tym żyję, tą chwilą, w której wszystko jest możliwe – a ja jestem dowodem na to i pokazuję to innym. Poprzez swoją postawę, poprzez swój taniec chcę dawać innym nadzieję, wiarę w siebie, siłę do walki o siebie, o swoją sprawność. Chcę pokazać, że każdy ma siłę, żeby pokonywać swoje ograniczenia – wystarczy tylko to w sobie odkryć. Oczywiście ja nie doznałam jakiegoś cudownego uzdrowienia ciała – nadal jestem chora, ale uzdrowiła się moja dusza – bo teraz mam siłę do walki z postępami choroby, żeby utrzymać chociaż tę sprawność, jaką mam. Ta siła jest też pewnie wynikiem tego, że bardzo zależy mi na tym, żeby jak najdłużej móc prowadzić zumbę, bo chcę

również pokazywać ludziom, ile radości i energii daje zumba, że jest to zabawa dla każdego, dla osób o różnej sprawności ruchowej, że jest lekarstwem na ból, choroby i smutek. Można powiedzieć, że zumba to pigułka zdrowia, radości i młodości, bo podczas ćwiczenia zumby zmienia się spojrzenia człowieka na świat, na otaczających ludzi, na osobistą sytuację – docenia się to, co się ma, kim się jest. W sercu rodzi się akceptacja siebie, radość i zaufanie do siebie i do innych. Zyskujemy pogodę ducha, spokój wewnętrzny, a jednocześnie mnóstwo energii i siły, by wrócić z radością do swoich codziennych zajęć. : Z czego płyną Twoja radość i energia, z czego je czerpiesz? Irena: Ta siła płynie ze mnie, z mojego wnętrza. Czerpię od Boga. Zumba była lekarstwem na moją depresję, na beznadzieję, jaką przedstawili mi lekarze, że mam siedzieć, nie ruszać się i czekać, aż stopniowo będzie coraz gorzej, że z czasem to może i wózek inwalidzki,

27


moje anioły że lepiej się dostosować, przestać walczyć, bo medycyna niewiele może pomóc – tylko ewentualnie łagodzić skutki lekami przeciwbólowymi, przeciwzapalnymi itp. Ja tak nie chciałam żyć. Modliłam się o drogę, o cel, o sposób wyjścia ze stanu, w jakim byłam. Moje modlitwy zostały wysłuchane, zobaczyłam wyjście! Gdy człowiek to zobaczy, to zupełnie zmienia się sposób patrzenia na życie, na swoją sytuację, na to, co się ma – docenia się wtedy to, co się dostało od życia. Czuję się obdarowana, i to obdarowana podwójnie. Po pierwsze, otrzymałam wskazówkę, jak uczynić moje życie radosnym i szczęśliwym, takim jakie jest teraz. Z drugiej zaś strony – obdarowana zostałam chorobą, żeby odnaleźć w niej siłę, żeby dostrzec radość życia, dostrzec ten piękny dar: życie. Pomimo bólu i ograniczeń – cudowne życie. Radość i energię daje mi sam taniec, ale również radość uczestników na moich zajęciach. To dla mnie niesamowite, kiedy widzę tę niepohamowaną energię innych, ich uśmiechy, słyszę śmiech pomimo zmęczenia i potu. Jak z dnia na dzień sprawia im to coraz większą frajdę, gdy w niejednej osobie budzi się dawno uśpione radosne dziecko, a uczestniczki uwalniają swoją kobiecość. Wtedy po prostu dostaję skrzydeł i daję z siebie jeszcze więcej. : Nie dość, że dajesz nam tyle swojego ciepła, radości i pozytywnej energii, to jeszcze marzysz o pomaganiu potrzebującym i zaczynasz już to realizować. Irena: Moim marzeniem jest, żeby poprzez zumbę pomagać innym. Często bywam na charytatywnych maratonach zumba fitness, gdzie całkowity dochód z biletów-cegiełek i przeróżnych licytacji jest przekazywany potrzebującym. W sierpniu będę współorganizować z koleżanką i innymi instruktorami taki maraton na rzecz Stowarzyszenia Bielskich Amazonek, natomiast jesienią planuję zorganizować we współpracy z zaprzyjaźnionymi instruktorami maraton dla dziewczynki chorej na nowotwór mózgu. W czerwcu dołączam do ekipy instruktorskiej charytatywnego maratonu w Krakowie, gdzie będziemy zbierać środki finansowe na rehabilitację instruktora narciarstwa z Bielska-Białej, sparaliżowanego po wypadku. Potrzeb jest bardzo dużo, wystarczy się rozejrzeć wokół. Natomiast takie maratony są niezwykłą okazją, by połączyć dobrą zabawę z pomaganiem – i to jest piękne! Poza tym chcę odwiedzać osoby starsze w domu opieki oraz dzieci w szpitalach i prowadzić dla nich zajęcia zumby, dać im uśmiech i dobrą zabawę. Sama jako dziecko bardzo wiele czasu spędziłam w szpitalu i wiem, jak dzieci czekają na odwiedziny, na jakieś radosne wydarzenia, podobnie jak ludzie starsi, często samotni. Chcę się dzielić z każdym dobrą energią. : Twoje logo to właśnie anioł, zresztą Twojego autorstwa, anioł tańczący zumbę. Co to logo mówi o Tobie? Irena: Na zajęciach zumby fitness, szczególnie gdy prowadzę własną zumbę, za każdym razem pokonuję swoje ciało, swoje ograniczenia, czuję się jak ten właśnie anioł – piękna, wolna, silna. Po prostu fruwam wtedy na skrzydłach radości. Ten anioł to ja – tak przynajmniej się widzę, gdy zumbuję.

28

: Jak zaczęła się Twoja przygoda z zumbą? Irena: Trzy lata temu, gdy nie widziałam wyjścia z beznadziei, w której tkwiłam, koleżanka namówiła mnie, żebyśmy się przeszły do pewnego klubu popatrzeć, czym jest zumba, bo coś na ten temat słyszała, że to takie fajne, radosne. Generalnie obie czułyśmy wtedy, że jesteśmy „na dnie swojego życia”, nie mamy nic do stracenia, możemy więc pójść zobaczyć, może się spodoba, może nie… Ten pierwszy raz tylko oglądałyśmy zumbę przez szybę i spodobało się nam. Następnym razem już dołączyłyśmy do grupy ćwiczących. Na początku było bardzo ciężko wytrzymać choćby te 5 minut, czas jakby się zatrzymał – i jak tu wytrwać do końca, ale dałyśmy radę. Potem stopniowo było coraz lepiej, a ja to pokochałam od pierwszego wejrzenia i postanowiłam sobie, że na miarę swoich możliwości chcę to robić, a nawet chcę przekraczać swoje ograniczenia, żeby zumba w moim wykonaniu była coraz lepsza. Pragnęłam oprócz zabawy doskonalić również swój warsztat, zawsze blisko instruktora, blisko lustra, żeby dopracowywać szczegóły kolejnych ruchów. Myślę, że przez ten cały czas przygotowywałam się do bycia instruktorem, chociaż początkowo trudno mi było się do tego przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed innymi. Jedynie swojemu mężowi czasem wzdychałam, że marzy mi się bycie instruktorem zumby fitness. I w tamtym roku na moje urodziny mój mąż zrobił mi piękny prezent – zafundował mi kurs instruktora zumby. I od lipca 2013 r. jestem instruktorem zumby fitness! : Jesteś artystyczną duszą, jesteś plastyczką, ale też artystką zumby, często sama tworzysz układy choreograficzne. Twoim popisowym układem jest choreografia do utworu Rusłany „Heart on Fire”. Co chcesz innym przekazać przez ten taniec? Irena: To utwór szczególny dla mnie, to moje przesłanie dla świata. Chcę pokazać ogień, który mam w sobie, swoją energię, chcę tym zarażać. W tym tańcu daję każdemu nadzieję, że wszystko jest możliwe, chcę pokazać, że mamy w sobie ogień i siłę, każdy ją ma i każdy może do niej dotrzeć. Miałam to szczęście, że na kilku maratonach mogłam zatańczyć ten układ na scenie. Spotkał się on z dużym zainteresowaniem i uznaniem ze strony innych instruktorów, zwłaszcza Izy Kin, niezwykłej osoby, pełnej charyzmy i pasji, która jest jedynym szkoleniowcem instruktorów zumby w Polsce (ZES, czyli Zumba Education Specialist). To dzięki niej zumba fitness zawitała do Polski i dzięki niej ja i wszyscy inni instruktorzy jesteśmy instruktorami, bo ona nas wyszkoliła i wciąż dokształca na przeróżnych szkoleniach zumby fitness. To ona, widząc, jak tańczę swoją choreografię do „Heart on Fire”, zobaczyła we mnie siłę, energię i pasję, a ja byłam przeszczęśliwa, widząc uznanie w oczach takiego autorytetu! Uczestnicy tych maratonów też rewelacyjnie przyjmowali ten układ w moim wykonaniu. W takich chwilach czuję wielkie szczęście i potwierdzenie, że to, co robię ma sens, że to jest to, co chcę robić w życiu. : Jesteś plastyczką, pedagogiem z cudownym podejściem do dzieci. Obserwowałam Cię kilka razy, jak malujesz dzieciaki, jak


tworzysz arcydzieła na ich buziach. W Twojej karierze była również przygoda ze szkolnictwem. Czym jest dla Ciebie praca z dziećmi? Irena: Tak, pracowałam 5 lat w szkolnictwie, jako nauczycielka plastyki. To były piękne lata, cudownie jest rozwijać kreatywność, pasję twórczą i talenty dzieci. Uwielbiam pracę z dziećmi, dlatego wybieram się też na szkolenie zumby kids – żeby mieć uprawnienia do prowadzenia zumby dla dzieci. Dzieci są prawdziwe, szczere, naturalne i potrafią cieszyć się z drobiazgów. Cieszą się z życia, z tego, co je otacza. Gdy czasem maluję dzieciom obrazki na buziach lub rączkach i potem widzę ich zachwyt, radość, szczęście, to też jestem szczęśliwa, bo roześmiana buźka dziecka to najlepsza nagroda. : Uwielbiasz maratony zumby, często bierzesz w nich udział, a ostatnio coraz częściej występujesz na scenie. Co Cię tak pociąga w maratonach? Irena: Na maratonach zumby fitness spotyka się ogromna liczba ludzi, których łączy miłość do zumby. Energia, jaka się tworzy podczas wspólnego tańca i zabawy, jest nie do opisania. Wszyscy ładujemy wtedy baterie. Bardzo się cieszę, że ostatnio coraz częściej występuję na scenie takich maratonów, bo dzięki temu mogę coraz większej liczbie osób prezentować swoje przesłanie, swoją nadzieję, że wszystko jest możliwe i że każdy może czerpać radość i szczęście z zumby. : Twój mąż jest dla Ciebie wielkim wsparciem, jeździ z Tobą na treningi i maratony, sam będzie robił kurs instruktora zumby. To musi być miłość… Zdradź nam, proszę, receptę na tak szczęśliwy związek. Irena: Śmieję się z moim mężem Czesiem, że od jakiegoś czasu żyjemy jakby w stanie upojenia miłością, jest nam po prostu z sobą dobrze na co dzień. Robimy sobie herbatki pełne miłości, koktajle pełne miłości, bo cokolwiek robi się dla ukochanej osoby, robi się to z miłością! Ale ważna jest też pasja i spełnienie obojga. Gdy osoby będące w związku są spełnione, mają to, co je nakręca pozytywnie, co daje im radość i energię na co dzień, to sprawia, że wciąż pomimo upływu lat są dla siebie atrakcyjne, poznają się na nowo, odkrywają, są sobą zafascynowane. A poza tym jeśli każda ze stron związku czuje się sama z sobą dobrze, ma w życiu to, co ją cieszy, co nadaje jej życiu smak, to związek takich ludzi jest pełen ciepła i wzajemnego wsparcia, bo mają z czego dawać tej drugiej osobie i z radością potrafią przyjmować. A ja i Czesio od kilku lat żyjemy zumbą, więc łączy nas wspólna pasja. Wkrótce Czesio będzie również instruktorem zumby, więc razem będziemy mogli występować na scenach maratonów jako Zumba Ptaszki (nasz pseudonim artystyczny – pochodzi od naszego nazwiska). W ten sposób też można dawać świetny przykład małżeńskiej miłości. : Czym dla Ciebie jest szczęście? Irena: Szczęście to życie tu i teraz, to rodzina i przyjaciele wokół nas, miłość ukochanego mężczyzny, doświadczanie tej miłości i odwzajemnianie jej, pasja i energia zumby, pasja tworzenia, radość i zabawa uczestników na zajęciach mojej zumby, doświadczanie i świadomość miłości

i dobra w nas i wokół nas, podziwianie piękna przyrody. O szczęściu można by długo pisać. Szczęście to po prostu cud życia, to, że się rano wstaje i jest kolejny poranek, kolejna szansa, by przeżyć piękny dzień – kwestią naszego wyboru jest to, jak interpretujemy to, co wydarza się w naszym życiu. Dopóki życie trwa, warto się nim cieszyć. Irenko, Twoje plany na najbliższy czas, kolejne marzenia do spełnienia? Irena: Oczywiście to, co już mówiłam wcześniej, te charytatywne maratony, to, żeby mieć wciąż siłę, by prowadzić zumbę dla uczestniczek i uczestników moich zajęć (prowadzę swoje zajęcia w domach kultury w Bielsku-Białej). Marzy mi się też prowadzenie zumby w klubie fitness, szczególnie w tym, w którym wszystko się zaczęło (czyli w Modelarni w Bielsku-Białej). Tam już przez te 3 lata poznałam wiele osób, które są świadkami mojej stopniowej przemiany, mojego pokonywania siebie. Dla wielu klientek Modelarni już jestem dobrym przykładem, ile mogą zdziałać konsekwencja i wiara w to, że jednak można coś zrobić ze swoim życiem, nawet w takiej sytuacji jak moja. Marzę o tym, żeby pracować w klubie fitness i prowadzić zajęcia dla sprawnych osób, żeby łamać stereotypy i przekonania, że niepełnosprawny instruktor to ewentualnie dla grupy niepełnosprawnych osób. U mnie na zajęciach w domach kultury w Kamienicy lub w Olszówce sprawne osoby maja niezły wycisk, potrafią się porządnie zmęczyć. W klubach fitness też pewnie byłoby tak samo. Oczywiście chcę też prowadzić zajęcia dla osób z obniżoną sprawnością, dla osób starszych, chorych – ale to już jest inny rodzaj zumby – zumba gold, o wiele spokojniejsza. Na pewno utworzę taką grupę, bo jestem świeżo po szkoleniu z zumby gold. Natomiast w klubie fitness chciałabym mieć zajęcia zumby fitness, żeby pokazać, jaką energię i moc mam w sobie, i przez to udowodnić, że skoro ja z takim ciałem, z taką sprawnością tyle mogłam osiągnąć, to o ile więcej osoby pełnosprawne mogą, jeśli tylko uwierzą i będą konsekwentne w pracy nad sobą! : Dziękuję Ci za rozmowę, dziękuję Ci za przyjaźń, dziękuję za radość, jaką mi dajesz zumbą, za to, że pokazujesz mi swoją postawą, iż każdy ma w sobie siłę i moc, żeby czerpać z życia to, co najlepsze. Irena: Ja Tobie, Beatko, również dziękuję za naszą przyjaźń, że pojawiłaś się na mojej drodze życia, że kiedyś przyszłaś na moją zumbę i już zostałaś. Dziękuję za to, że patrzysz na ludzi sercem, więc widzisz więcej, za Twoją wrażliwość i odwagę, by tak żyć, za Twoją ogromną radość i energię na mojej zumbie, za Twoje pozytywne spojrzenie na świat, za ciepło i życzliwość oraz za Twój pomysł, by napisać ten artykuł. Dziękuję Wam, czytelnikom 2B STYLE, za poświęcenie tych kilku chwil na przeczytanie tego artykułu o mnie i o mojej pasji, jaką jest zumba. Zapraszam na moje zajęcia zumby fitness, na maratony zumby. Informacje można znaleźć na mojej stronie www.irenaa.zumba.com i na moim profilu facebookowym, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę moje imię i nazwisko: Irena Awieruszko-Ptaszkiewicz. Tam jest całe moje zumbowe życie.

29


na kolanie

kiełbas Roman Kolano. Degustator pokarmowy. Nie lubi gdy ktoś zagląda mu przez ramię.

Nie przypuszczałem, że kiełbasa może wyzwolić tyle emocji. Nadszedł czas, by emocje zastąpiła refleksja. Zapraszam do degustacji. Kiełbasa jaka jest, każdy widzi. Ale czy słyszy? Moi znajomi twierdzą, że słyszeli, jak śpiewa. Ja im wierzę. Wiadomo, że przy grillowanej imprezie zawsze jest coś do popicia. Jak skończy się przekąska, zostają tylko płyny, wtedy wszystko zaczyna śpiewać, nawet wujek Leszek. Skoro Leszek może śpiewać, to i kiełbasa też. Należy poruszyć kwestię, że kiełbasa może być z rusztu, ale może też być wyborcza, podobnie jak gazeta. Łącząc te dwa wątki, możemy dojść do całkiem słusznego przekonania, że kiełbasę można również zapakować w gazetę. Kiełbasa wyborcza smakuje inaczej. Podnosi nas na duchu, dodaje otuchy, rodzi nadzieję na lepsze jutro. Może się zdarzyć, że czytając „Wyborczą”, zagryzamy wyborną i popijamy wyborową. Na temat kiełbasy powinien się wypowiedzieć jakiś autorytet: Modest Amaro (mężczyzna, l. 42), Ewa Wachowicz (kobieta, l. 44), Robert Makłowicz (z Krakowa, l. 51), a nie tam jakiś Orzech (komentator, l. 50), który tylko nazwisko ma kulinarne. Co on wie o kiełbasie?! Orzechy to raczej dodaje się do ciasta, a nie do mięsa. Orzech, ze względu na to, że jest twardy, nie nadaje się do zgryzienia. À propos zgryzienia, podczas konsumpcji rzeczonej wędliny można trafić na kieł basa, co mi się niejednokrotnie przydarzyło. Przeważnie jest lśniącobiały, bardzo twardy. Niektóre kawałki okazały się twardsze od moich zębów. Jakieś potężne zwierzę ten bas. Wnioskuję, że składa się głównie z mięsa i jest obrośnięte jak żubr. Skoro w kiełbasie znaleźć można kawałki kości, to i włosy mogą się trafić. Co z tego, że kręcone? Dzisiaj nic już nie jest proste. Widziałem kiedyś, jak moja znajoma smażonego kurczaka z chrupiącą, skwierczącą, przyrumienioną skórką posypała dwiema stołowymi łyżkami cukru. Autentyk. Ja tego nie jadłem, ale ten cukier to mi do dzisiaj w mózgu zgrzyta. Każdy ma w sobie perwersję. Hipokryzja, dwulicowość na każdym kroku. Placki ziemniaczane – niby nic, a jednak. Te same placki jedna osoba raz słodzi, raz soli. Co z odruchami układu pokarmowego? Przecież tam też musi się coś dziać, musi dochodzić do jakiś napięć, nieporozumień, konfliktów. Każdy ma jakieś odruchy, nawet jelito, choć go nie czujemy. Coś mu się może nie spodobać, może w jedną stronę szarpnąć albo coś niemile odburknąć w drugą. Więcej tolerancji i zrozumienia. Usta – piękne, nawet zmysłowe, ale to przecież początek układu pokarmowego, jaki jest jego koniec, wszyscy wiemy. Nie jest już taki chlubny i podziwiany. Wstyd! Nie dajmy się sprowokować do nietolerancji i obrzydzenia. Kawa jest gorzka, mój znajomy walczy z tym nieprzyjemnym gorzkim odczuciem za pomocą cukru. Zabija czarny kolor kawy czterema łyżeczkami białego jak śnieg cukru. Cukier znika, ale kawa nie zmienia koloru. Dotąd nie udało mu się ustalić, ile tego cukru trzeba wsypać, żeby kawa wreszcie zmieniła kolor. Jak już jesteśmy przy kawie i jelicie. Czy ktoś ma ochotę na kopi

30

luwak? Zapewne ci obrzydliwie bogaci. Skoro producenci nie mają oporów, żeby sprzedawać pół kilo za 5 tysięcy złotych, to i ja pozbędę się uprzedzeń i przyznam wprost, skąd pochodzą te aromatyczne ziarenka – z łasiczej dupy. One nie wypadają z chromowanego, niklowanego, błyszczącego ekspresu do kawy. Kontrowersje przeważnie wzbudzają obrzydzenie. Zrobiło się niesmacznie. Poruszyłem temat tabu. Odświeżmy atmosferę. No to z kwiatka na kwiatek. Zapachniało, co? Pszczółki co robią? Słodki miód. A jaki jest jeden z najzdrowszych wytworów natury? Miód spadziowy. A co to jest spadź? To płynne odchody mszyc. Czy to jest obraźliwe? A te wszystkie piękne kwiaty to na czym rosną takie bujne? Na gównie głównie. Na nawozie, który najpierw był na wozie. Zapominamy o tym w restauracji, popijając czerwone wino ze sfermentowanych winogron, zagryzając pleśniowym serem, który wali ściany i pogłębia podziały międzyludzkie, podobnie jak cebula, czosnek... A kiedy czosnek zacznie śpiewać? Od tego pisania urosła mi broda. Idę się ogolić. Lubię śpiewać przy goleniu, pod prysznicem, zwłaszcza kiedy żona się goli. Ale nie z kiełbasą. Uważam, że każdy powinien jeść to, co chce. Ja się tylko golę, ale moja żona potrafi nawet ogolić golenie. Szukając przepisu na dania z kiełbasy, znalazłem przepis o nazwie „chłopski garnek”. Jawna dyskryminacja, homofobia, hekatomba, słoń Trąbalski. Taką nazwę mógł wymyślić tylko kawał baby. Kiełbasa gotowa może być ugotowana. Ci bardziej dotknięci ideologią gotują się sami na widok kiełbasy. Mają zakusy, żeby kiełbasę ugotować we wrzątku albo podpiec na stosie. Ale przecież kiełbasa też człowiek, jak pies czy nawet, jak twierdzą ortodoksyjni ludzie – kobieta. Kiełbasę można rozpoznać po smaku i nie należy mylić jej z bananem. Banan jest żółty z taką naklejką „Chiquta”. Banan i kiełbasa śląska są nieco zakrzywione – jak bumerang, ale na tym podobieństwa się kończą. Kiełbasa śląska rzucona w knieje nie wraca. W szkole pasztet był niechlubną kategorią, do której nie chciała się zaliczać żadna nasza koleżanka. Domyślam się, że dzisiaj w szkole przynależność do katalogu „kiełbasa” to prawdziwa nobilitacja. Gusta się zmieniają. Ponoć kiełbasę można przegłosować zdecydowaną mniejszością głosów przez dyskryminowaną większość, oddaną na większość przez mniejszość, większością na inność. Żona nie pozwala mi głosować przed posiłkami. Nie protestuję przeciw tej smacznej dyktaturze. Przekonałem się, że lśniąca kiełbasa może okazać się ponurą, smutną kaszaną. Kiełbasa zazwyczaj pachnie smażona na grillu, ale nie jestem pewien, czy kiełbasa może też pachnieć Chanel No. 5. Rozumiem kiełbasę w jelicie, ale w sukni z cekinami? Zdegustowany niewiedzą, zirytowany zdezorientowaniem, kto z kim, jakim jaką, jak to, w jaki sposób, zniesmaczony podziałem na pieprz zielony i czarny i wieczną wojną o niedomyte jaja, przytoczę na koniec, stary jak świat, kawał z brodą, który ostatnimi czasy nabrał nowego sensu: „Przychodzi baba do lekarza, a lekarz też baba”.


REKLAMA

31


ludzie

32


Nie boję się marzyć Z Dr Ireną Eris rozmawia Anita Szymańska

Marka Dr Irena Eris jako jedyna polska marka selektywna została przyjęta do prestiżowej francuskiej organizacji Comité Colbert, która zrzesza 75 najbardziej luksusowych marek na świecie. Organizacja powstała w latach 50. z inicjatywy Pierre’a-François Guerlaina, który stworzył elitarne grono – wówczas jedynie francuskich firm. W 2012 do tej organizacji dołączyła Dr Irena Eris. W maju w Bielsku-Białej został otwarty Kosmetyczny Instytut Dr Irena Eris. Właścicielka firmy wraz ze swoim mężem uczestniczyła w tym wydarzeniu. Mieliśmy okazję porozmawiać z Ireną Eris o tym, jak powstawał jej biznes i jakie ma dziś oblicze.

33


ludzie lionów sztuk produktów rocznie, a marka Dr Irena Eris jest jedną z najcenniejszych i najbardziej znanych polskich marek. Idziemy do przodu.

: Jak wyglądał ówczesny rynek kosmetyków? I.E.: Na rynku odczuwało się niedosyt

Miejscem, w którym Dr Irena Eris czuje się najlepiej, jest laboratorium.

foto: materiay prasowe Dr Irena Eris

: Jakie były początki? Irena Eris: Początki nie były łatwe. Firma,

34

którą założyłam, w niczym dzisiaj nie przypomina tego małego zakładu sprzed ponad 30 lat. Kiedy zaczynałam, był 1983 rok. Założeniu własnej działalności nie sprzyjała sytuacja polityczna w naszym kraju. Stanęłam na rozstaju dróg zawodowych z pytaniem, czy ryzykować i iść na „swoje”, czy zostać na państwowej posadzie w warszawskiej Polfie. Pragnienie spełniania marzeń i realizowania swoich pasji wygrało. Niestety za decyzję pracy we własnej firmie zapłaciłam wysoką cenę. Miałam już wówczas doktorat, znajomość dwóch zachodnich języków. Jak na ówczesne czasy byłam wykształcona, świat stał przede mną otworem. Ale musiałam

zejść z poziomu naukowca do poziomu rzemieślnika, bo tylko w tym sektorze można było wówczas prowadzić biznes. Na początku – z braku środków finansowych – produkowałam tylko jeden krem, ale marzyłam o stworzeniu dla polskich kobiet całej serii kosmetyków do pielęgnacji twarzy. Już wtedy podjęłam decyzję, że będę podpisywać się na produkowanych kosmetykach swoją osobą, i tak powstała marka Dr Irena Eris. Chciałam dać klientom sygnał, że osobiście ręczę za każdy kosmetyk, że biorę odpowiedzialność za jego działanie. Potwierdzam jego skuteczność, bezpieczeństwo stosowania. Obecnie nasze produkty sprzedawane są w ponad 40 krajach świata. Firma zatrudnia ponad 800 pracowników, wytwarza ponad 25 mi-

wszystkiego, był rok osiemdziesiąty trzeci, a jednak sklepy paradoksalnie broniły się przed nowym produktem. W sklepach państwowych generalnie unikano kontaktów z prywatnymi firmami. Z kolei prywatne, tzw. ajencyjne, też odmawiały zakupu nikomu nieznanych wyrobów. W świetle ówczesnych niestabilnych przepisów sklepy te mogły być w każdej chwili zamknięte, więc właściciele nie chcieli ryzykować i znaleźć się w sytuacji, kiedy coś się nie sprzeda. Stawiali na obrót trudno osiągalnymi, ale znanymi produktami. Nie załamaliśmy jednak rąk, a mój mąż jeździł po całym kraju i próbował sprzedawać to, co wyprodukowaliśmy. Od samego początku miałam marzenie, by stworzyć całą gamę kosmetyków, zróżnicowaną, jeśli chodzi o potrzeby polskich kobiet i różne typy skóry. Jednak, jak wspomniałam wcześniej, mogłam zacząć tylko od produkcji jednego kremu. Był to krem półtłusty – najbardziej uniwersalny, którego sprzedaż powoli, dzięki reklamie szeptanej, rosła. Klientki polecały go sobie nawzajem, chwaląc i doceniając jego jakość. Tak rodziło się zapotrzebowanie, a ja stopniowo mogłam zwiększać asortyment i spełniać swoje marzenia o produkcji całych linii kosmetyków. Rok 1989 zmienił wszystko, również świadomość produktu wśród konsumentów. Polki z zapartym tchem śledziły w prasie kolorowej nowinki kosmetyczne. Wtedy właśnie mogłam też wprowadzać na rynek produkty, których receptury stworzyłam znacznie wcześniej, ale czekałam na lepszy moment. Takim produktem był np. peeling cukrowy.

: Doskwiera Pani konkurencja? I.E.: Konkurencję zawsze obserwowałam

i szanowałam, ale nigdy jej nie naśladowałam. Kreatywność i podążanie własną drogą są wpisane w strategię naszej firmy. Od początku mojej działalności motorem napędowym było innowacyjne myślenie i wytyczanie nowych kierunków rozwoju. Staramy się wyznaczać trendy, choć nie jest to łatwe w obecnej sytuacji rynkowej. Naszym atutem jest, unikalne w branży, Centrum Naukowo-Badawcze, które od wielu lat stoi za światowym sukcesem marki Dr Irena Eris. Zespół naukowców naszego Centrum tworzą biolodzy, biolo-


dzy molekularni, lekarze dermatolodzy, alergolodzy. Inspirują się nawzajem i uzupełniają. A efekt ich pracy widoczny jest zarówno w wysokiej jakości, innowacyjnych kosmetykach, własnych patentach, jak i w kontekście naukowych osiągnięć na arenie międzynarodowej. Dzięki Centrum Naukowo-Badawczemu nie musimy nikogo naśladować i podążać za trendami, bo sami je wyznaczamy. Jeżeli człowiek nie jest kreatywny, boi się wyzwań, nie słucha intuicji (ona też jest bardzo ważna), nie obserwuje rynku i nie podejmuje ryzyka, to stoi w miejscu, nie rozwija się, a nawet uwstecznia, cofa. Każda stagnacja może prowadzić do sytuacji, że wypadnie się z rynku. Dlatego musimy nieustannie szukać nowatorskich rozwiązań. Kosmetyki mają być bezpieczne, skuteczne, innowacyjne. I to jest mój autorski przepis na sukces.

: Lubi Pani swoją pracę? I.E.: Praca to moja pasja. Każdy dzień wy-

tycza mi nowe cele, a ja lubię podejmować nowe wyzwania. Najważniejsze jest jednak to, że dzięki wszystkim swoim klientom mam poczucie, iż to, co robię, spotyka się z ich uznaniem. Docenienie mojej pracy dodaje mi skrzydeł i mobilizuje do jeszcze bardziej wytężonych wysiłków.

: Skąd pomysł na Kosmetyczne Instytuty? I.E.: Już na początku własnej działalno-

ści wiedziałam, że sam kosmetyk, nawet najlepszej jakości, nie wystarcza. Niezbędna jest również dobra usługa, czyli profesjonalny – oparty na specjalnych preparatach – zabieg. Musi on być wykonany przez wysoko wykwalifikowaną, kompetentną kosmetyczkę, z którą współpracuje dermatolog. Przy czym z jednej strony obszary ich działalności powinny być rozdzielone, a z drugiej – ściśle się uzupełniające. Inne są przecież kompetencje i odpowiedzialność dermatologa, a inne kosmetyczki. Powinni współpracować ze sobą, aby klient w jednym miejscu mógł korzystać z tego, czym dysponują nowoczesna kosmetologia i medycyna estetyczna. Stąd właśnie pomysł na stworzenie sieci Kosmetycznych Instytutów Dr Irena Eris. Z założenia są to miejsca, w których realizujemy holistyczne podejście do człowieka, troszcząc się nie tylko o jego ciało, ale i ducha. Oferując możliwość oderwania się od codzienności i zanurzenia w relaksie. Obecnie istnieją 24 ekskluzywne placówki, w tym dwie hotelowe, mieszczące się w Hotelach SPA Dr Irena Eris pośród Wzgórz Dylewskich oraz w Krynicy

Zdroju, oraz jedna placówka partnerska Dr Irena Eris Beauty Partner. Pod koniec roku, w grudniu, otworzymy kolejny pięciogwiazdkowy Hotel SPA – w Polanicy-Zdroju, z kolejnym Instytutem, dokąd już serdecznie zapraszam.

: Czy Pani czasem bywa w Instytutach? I.E.: Staram się je odwiedzać i bardzo to

lubię. Te wizyty, choć nie tak częste, jak by mi się marzyło, są wyjątkowym momentem, kiedy mogę oderwać się od codzienności. Zostawić cały świat za drzwiami gabinetu. Zatopić się w orientalnych aromatach, zatroszczyć się o swoje ciało i ducha.

: Jakimi klientkami są Polki?

I.E.: Każda kobieta, bez względu na to,

czy jest Polką, Rosjanką, Brytyjką lub też Amerykanką, lubi dbać o swój wygląd. Wszystkie jesteśmy tu podobne. Zależy nam, aby otulać się pięknem w szerokim tego słowa znaczeniu. Jedne lubią otaczać się ładnymi przedmiotami, inne z kolei dbają o siebie – odwiedzając salony kosmetyczne czy też SPA. Dzięki dostępowi do wiedzy, podróżom etc. mamy dziś większą świadomość tego, czego potrzebujemy, czego oczekujemy od kosmetyku, zabiegu, wypoczynku. Dlatego też my podążamy za najnowszymi trendami kosmetycznymi oraz SPA, by móc zaoferować klientkom Kosmetycznych Instytutów Dr Irena Eris profesjonalną pielęgnację. W każdym Instytucie mamy taką sama ofertę zabiegową. Gwarantujemy wysoki poziom świadczonych tu usług oraz niezwykłą troskę o klienta i profesjonalne podejście – czyli indywidualną diagnozę skóry, konsultację der-

matologiczną i kosmetologiczną. Program autorskich zabiegów został stworzony na bazie profesjonalnych preparatów Dr Irena Eris Prosystem. Odrębną linię, dostępną wyłącznie w Instytutach, stanowią kosmetyki Prosystem Home Care, składające się na dopasowany przez kosmetyczki program pielęgnacyjny do użytku domowego. Po diagnozie stanu skóry preparaty te dobierane są idealnie do indywidualnych potrzeb. Stosowanie ich przedłuża efekt zabiegów kosmetycznych podczas codziennej pielęgnacji domowej.

: Nie boi się Pani marzyć? I.E.: Nie boję! Każdy człowiek powinien mieć marzenia. Może nie zawsze się spełniają, ale częściej udaje się je realizować, więc warto marzyć.

: W prowadzeniu firmy zawsze są wzloty i upadki. Jaka jest Pani filozofia „stawania na nogi”? I.E.: Nie ma takiej filozofii. Każdy człowiek musi nauczyć się radzić z niepowodzeniami. Porażki są naturalnym elementem życia. Ale ważne jest, by wyciągać wnioski i nie poddawać się. Trzeba iść zawsze do przodu.

: Na zakończenie, jakie są trzy najważniejsze rzeczy w Pani życiu? I.E.: Nie będę oryginalna. Dla mnie praca jest niezmiernie ważna. Robię to, co lubię. Realizuję się zawodowo. Cieszę się, że dzięki pasji, systematycznemu dążeniu do celu udało mi się już tak wiele w życiu osiągnąć. Ale obok pracy ważna jest również rodzina. Bo to ona daje mi siłę potrzebną do działania. A trzecia rzecz… spokój ducha i zdrowie.

Otwarcie Kosmetycznego Instytutu w Bielsku-Białej.

35


ludzie

foto: 2B STYLE

Klaudiusz Komor. Lekarz kardiolog. Prezes Beskidzkiej Izby Lekarskiej. Prezes Stowarzyszenia APIS. Społecznik. Mąż. Ojciec. Pasjonat i orędownik zdrowego stylu życia.

36


Medycyna –

– moja najlepsza decyzja Z Klaudiuszem Komorem rozmawia Agnieszka Ściera

: Kim chciał Pan zostać będąc jeszcze małym chłopcem? Klaudiusz Komor: We wczesnym dzieciństwie chciałem zostać biologiem. Zawsze podobał mi się świat zwierząt. Chciałem jeździć po świecie i je fotografować. Marzenia zweryfikowało życie, bo nie jest to niestety zawód, który może zapewnić utrzymanie rodzinie. Natomiast myśl o medycynie przyszła w 4 klasie liceum. W ostatniej chwili przed podjęciem decyzji, z jakich przedmiotów pisać maturę, pojawiła się właśnie opcja medycyny – i myślę, że to była bardzo dobra decyzja. Najlepsza w życiu. : Czyli nie robił Pan w dzieciństwie sekcji zwłok żabom? K.K.: Nie, wręcz przeciwnie. Muszę się przyznać, że na widok krwi zawsze mdlałem (śmiech). : To jak Pan sobie radzi jako lekarz? K.K.: Jak to się potocznie u nas mówi: teraz jestem z tej bezpiecznej strony igły. : Czy w czasach studenckich należał Pan do grona kujonów, czy też szalał Pan w klubach studenckich? K.K.: Kto nie studiował medycy, nie do końca wie, jak te studia wyglądają. Bo rzeczywiście przez dwa pierwsze lata życie zamyka się na nauce. Tutaj nie ma czasu na to, aby zakosztować życia studenckiego. Dlatego że praktycznie zaraz po powrocie z zajęć siada się do książki i uczy tak długo, aż sen to przerywa. Niektórzy potrafili uczyć się przez całą noc, różnie to bywało. Te dwa pierwsze lata są więc zupełnie wycięte z życiorysu. Natomiast później, kiedy już ilość nauki zmalała, to rzeczywiście znajdowałem trochę czasu, głównie na sport. Zostałem szefem AZS-u w naszej Akademii Medycznej w Katowicach. Właściwie byłem inicjatorem reaktywacji AZS-u. Utarło się bowiem, że studenci medycyny nie mają czasu, nie uprawiają żadnego sportu. Wraz z kolegami zmieniliśmy to myślenie, zakładając drużynę siatkówki. Kiedy kończyłem studia, AZS działał już bardzo prężnie.

: Zamiłowanie do sportu ma swój dalszy ciąg. K.K.: Tak. Muszę przyznać, że sport to bardzo ważna część mojego życia i tak się staram częściowo je uporządkować, aby na sport znaleźć czas. Moi koledzy czasem śmieją się ze mnie, wiedząc, że zdarzało mi się wracać z kursu w Warszawie specjalnie na wtorek wieczorem, żeby zagrać w siatkówkę i w środę rano jechać z powrotem. To tylko 350 km (śmiech). Zdarzyło mi się nawet wracać z konferencji z Lizbony specjalnym nocnym samolotem, żeby w niedzielę móc zagrać w Mistrzostwach Lekarzy w Siatkówce. Jak widać, sport jest dla mnie bardzo ważny. Myślę, że również z punktu widzenia medycznego, bo dla pacjentów jest to dobry przykład. : Obraz współczesnego lekarza zmienia się na korzyść w porównaniu z tym, co było kiedyś. W gabinetach co raz rzadziej przyjmują otyli, zaniedbani, palący lekarze. Pan wręcz pokazuje, że tak nie powinno być. Zachęca Pan swoich kolegów po fachu żeby dbali o siebie. K.K.: I muszę przyznać, że to, co Pani mówi, rzeczywiście widać. Lekarze zaczynają się ruszać. W ostatnim Biegu Fiata lekarze byli chyba największą grupą zawodową, która miała swoją odrębną kategorię. Były to Mistrzostwa Polski Lekarzy w Biegu na 10 km. Obsada była bardzo liczna we wszystkich grupach wiekowych. Praktycznie od lekarzy zaraz po studiach aż do takich naprawdę zaawansowanych wiekowo. Już teraz większość lekarzy bardzo aktywnie wypoczywa, jeżdżą na rowerach, grają w tenisa, żeglują i uprawiają mnóstwo innych dyscyplin. : Czy namawia Pan również swoich pacjentów do uprawiania sportu? K.K.: W rozmowie z pacjentem kładę bardzo duży nacisk na dwie rzeczy – na niepalenie papierosów i na aktywność fizyczną. Dlatego że wszystkie badania kardiologiczne ostatnio wskazują, że to są dwa najważniejsze czynniki tzw. zdrowego stylu życia. Że bez tego cała reszta jest niewystarczająca.

37


ludzie : Wiem, że nie tylko sport Pana pasjonuje. K.K.: iedyś, świeżo po wyborze na prezesa BIL-u, odebrałem kilka telefonów od dziennikarzy, udzielając krótkich wywiadów. I jedna z dziennikarek zapytała mnie bardzo prosto: jakie jest pana największe marzenie? Odpowiedziałem, że to największe marzenie już się spełniło. Zawsze chciałem mieć samochód kempingowy (śmiech). No i od kilku lat taki samochód posiadam. Mogę teraz doświadczyć, czym jest prawdziwa, nieograniczona wolność, kiedy nie trzeba planować urlopu, a decyzje o tym, gdzie się spędzi weekend czy wolny czas, można podjąć tak naprawdę na 5 minut przed wyjazdem. I to jest piękne. Jesteśmy z żoną zrzeszeni w kole karawaningowym Ondraszek, działającym na naszym terenie, liczącym ponad 50 załóg. Tak się nazywa obsada każdego kampera bądź przyczepy. Są to wszystko ludzie zakręceni, dla których celem nie jest dotarcie do danego miejsca, ale droga, przemieszczanie się w sposób zupełnie nieograniczony, samowystarczalny. Zawsze gorąco namawiam innych do tego, żeby spróbowali tej wolności. Na pewno nie każdemu może się to spodobać, bo wiąże się częściowo ze spartańskimi warunkami, ale za to ten kontakt z przyrodą, z naturą jest niesamowity. Człowiek budzi się nad brzegiem morza np. w Chorwacji i podziwia wschód słońca. Wrażenia są nie do opowiedzenia. : Czy córka z Państwem podróżuje? K.K.: Tak, zaraziła się od nas tą pasją i tak zapaliła do tego, że nawet w zeszłym roku na wakacje wraz ze swoimi przyjaciółmi wybrali się w podróż dwoma kamperami. : Jak trafił Pan na medycynę to już wiem, a skąd wybór specjalizacji – kardiologia? K.K.: Pytano mnie o to także na egzaminie specjalizacyjnym (śmiech). W mojej rodzinie nie ma tradycji lekarskich. Jestem pierwszym lekarzem. O chorobach mówiło się w sposób laicki. I zawsze taką najgroźniejszą chorobą, której wszyscy się bali, co pamiętam z dzieciństwa, był zawał serca. W tamtych czasach na zawał zwykle się umierało, ewentualnie osoba po zawale leżała długo w szpitalu i później do końca życia była niecałkiem sprawna. I tak sobie pomyślałem, że jak już tym lekarzem zdecydowałem się zostać, fajnie byłoby umieć leczyć właśnie ten zawał. Automatycznie pojawiła się kardiologia. Chociaż, jak każdy zapewne mężczyzna, myślałem o chirurgii. Ale moje warunki fizyczne, czyli wysoki wzrost, stanowią przeszkodę. Bo jak wiadomo, większość operacji odbywa się na stojąco i kręgosłup po kilku godzinach daje o sobie znać. O dziwo moi koledzy ze studiów, z którymi grałem w drużynie, w większości również zostali kardiologiami. : Jest Pan bardzo aktywny zawodowo. Działa Pan na różnych polach. I jeszcze Pan podróżuje. Jak znajduje Pan na to wszystko czas. K.K.: No właśnie, to jest największy problem, aby znaleźć odpowiednią ilość czasu. Muszę przyznać, że dużo w tym zasługi mojej żony, która ma bardzo liberalne podejście moich pomysłów. Wręcz cieszy się z tej mojej pasji sportowej i działalności społecznej. Pozwala mi bardzo mało przebywać w domu (śmiech). Tak naprawdę odbywa się to kosztem tego czasu, który zwykli ludzie spędzają na kanapie, przed telewizorem czy też z rodziną. W o tyle dobrej sytuacji jesteśmy z moją żoną, że oboje jesteśmy lekarzami, razem pracujemy,

38

więc widzimy się codziennie w pracy. Po pracy możemy realizować swoje pasje. : Gdyby Pana żona nie była lekarzem miałaby kłopot ze zrozumieniem Pana. Mogłaby po prostu tego nie wytrzymać. K.K.: Trudno założyć, że tak by było. Myślę, że jednak byłoby to dużo bardziej prawdopodobne. Moi rodzice i przyjaciel czasem dziwią się, że taki styl życia jest w ogóle możliwy. Obecnie każdy lekarz zawodowo pracuje na różnych polach, bo nie chodzi tylko o pracę zarobkową, chodzi również o pracę naukową, badania, doktoraty. To zajmuje mnóstwo czasu. : Niedawno został Pan wybrany na stanowisko Prezesa Beskidzkiej Izby Lekarskiej. Co się zmieni? K.K.: Plany są wielkie, zobaczymy co się uda zrobić. Natomiast moja wizja działania Izby jest taka, żeby się zbliżyć do lekarzy, żeby nasi lekarze, członkowie BIL-u, mówiąc o niej, mówili NASZA, MOJA. Bo niestety, tak to się szczególnie przyjęło w większych miastach, że lekarze tak nie do końca się ze swoją izbą, ze swoim samorządem, identyfikują. I wtedy często padają pytania z ich strony: „A po co ta Izba? A co ta Izba robi? Dlaczego ja muszę do niej należeć?”. Chcę lekarzom pokazać, że Izba tak naprawdę funkcjonuje po to, żeby im w życiu było łatwiej. Chociażby w załatwianiu różnych czasochłonnych formalności. Chcemy też aktywnie wspierać zdrowy styl życia, sport lekarski, kulturę, mamy tutaj na terenie naszej Izby dobrze działające Koło Seniorów, czyli to, co w Europie już się przyjęło: „Healthy Aging” – zdrowe starzenie się. Nasze społeczeństwo starzeje się bardzo szybko i bardzo ważne jest to, aby coraz większe grupy ludzi starzały się w taki dobry sposób. : Rozumiem, że celem BIL-u jest dbanie o lekarzy na wielu płaszczyznach. K.K.: Izba Lekarska jest samorządem zawodowym stricte ukierunkowanym na lekarzy. My tak naprawdę musimy dbać o prawa lekarzy, ale również w naszym zakresie jest dbałość o etykę zawodu, o prawidłowe wykonywanie zawodu. W gestii Samorządu Lekarskiego jest sądownictwo lekarskie, staże podyplomowe, rejestr lekarzy, rejestr praktyk. : Odkurzy Pan nieco wizerunek BIL-u? K.K.: Tak, chciałbym mocno otworzyć się na media. To byłby dobry zwyczaj, żeby w sytuacjach, kiedy pojawiają się tematy, o których mówią wszyscy, opinia, która pojawia się w mediach podpisana przez środowisko lekarskie, pochodziła z Izby Lekarskiej jako tej organizacji, która reprezentuje wszystkich lekarzy. Obecnie odbywa się to tak, że dziennikarze piszący artykuł szukają wśród swoich znajomych lekarza i zadają mu pytanie. Ten wypowiada swoją opinię, która nie do końca musi być prawdziwa i zgodna z etyką czy z naszym prawem. : Lubię zadawać swoim rozmówcom pytanie, które zwykle kończy wywiad: trzy najważniejsze rzeczy w Pana życiu. K.K.: Na pierwszym miejscu zdrowie. Na drugim miejscu rodzina. I na trzecim miejscu pasja, czyli w moim wypadku sport. : Dziękuję za rozmowę.


Zawód lekarza należy do tych, w których ze względu na specyfikę swojej pracy trzeba stale się douczać, uczestniczyć w różnego rodzaju kursach doszkalających. Na Podbeskidziu ruszyła Akademia Lekarza Rodzinnego zainicjowana przez Beskidzką Izbę Lekarską. Lekarze rodzinni będą mogli systematycznie podnosić swoje kwalifikacje w ramach ustawicznego kształcenia z zakresu podstawowych specjalizacji: chorób wewnętrznych, chirurgii, kardiologii, pediatrii, pulmonologii, diabetologii, laryngologii, radiologii i diagnostyki onkologicznej. Akademia Lekarza Rodzinnego ułatwia lekarzom poruszanie się w gąszczu ofert oraz systematyzuje dostępność warsztatów. Te zainicjowane w ramach Akademii prowa-

dzone są w siedzibie Beskidzkiej Izby Lekarskiej raz w miesiącu. Dodatkowo Beskidzka Izba Lekarska umożliwia odbycie praktyki w wybranych SZPITALNYCH ODDZIAŁACH RATUNKOWYCH, IZBACH PRZYJĘĆ, ODDZIAŁACH SZPITALNYCH na terenie działania Beskidzkiej Izby Lekarskiej. Zajęcia praktyczne umożliwią lekarzowi rodzinnemu kontakt ze specjalistycznymi jednostkami szpitalnymi oraz obserwowanie losu pacjenta od skierowania od niego, poprzez diagnostykę wstępną w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, Izbach Przyjęć, a następnie w oddziałach szpitalnych, aż do wypisu. Lekarz będzie miał możliwość udziału w ostrych dyżurach oraz w obchodach lekarskich

na podstawie umowy trójstronnej na zasadach wolontariatu (BIL – lekarz – szpital). Zainteresowani zgłębianiem tematu więcej informacji znajdą na stronie internetowej: www.bil.bielsko.pl. Projektem Akademii zajmuje się Koordynator Ośrodka Kształcenia Medycznego Beskidzkiej Izby Lekarskiej lek. Agnieszka Gorgoń-Komor.

foto: © Minerva Studio - Fotolia.com

Akademia Lekarza Rodzinnego

PROMOCJA

39


fashion

afera koronkowa

tekst: Beata Bojda „Afera koronkowa” zaczęła się zupełnie przypadkiem. Kiedy poproszono mnie o zrobienie ślubnych makijaży do czerwcowego wydania „Make Up Trendy”, długo szukałam inspiracji do zrobienia czegoś nowoczesnego, ale opartego na tradycji. Spotkałam się z Lucyną Ligocką-Kohut, pracującą w istebniańskim GOK-u góralką, która zainicjowała powstanie największej koronki świata. Koniakowskie koronki są tradycyjnie ręcznie robione i z pewnością mogą być piękną wizytówką południowej Polski. Największa koronka świata została wpisana do Księgi Guinnessa 18 sierpnia 2013 roku. Ma ona 5 m średnicy, wykonało ją z 50 km nici 5 koronczarek: Marta Haratyk, Mariola Legierska, Renata Krasowska, Danuta Krasowska i Urszula Gruszka. Praca nad koronką trwała 5 miesięcy, a co ciekawe, powtarzające się piątki są zupełnym przypadkiem. Dzięki Lucynie poznałam Mariolę Wojtas, która mając 12 lat, już „heklowała”, czyli robiła koronki. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że w przyszłości będzie to nie tylko jej pasja, ale i sposób na życie. Mariola w oparciu o moje projekty zrobiła dla mnie ślubne opaski i biżuterię. Biżuterię robiła już wcześniej, między innymi dla znanej restauratorki Magdy Gessler. Tradycyjne koniakowskie koronki składają się z wielu motywów, które połączone ze sobą, tworzą istne cuda. Obok elementów zaczerpniętych z przyrody – kwiaty, liście, pnącza – w skład koronek wchodzą elementy geometryczne: romby, kwadraty, powtarzalne wzory liniowe. Koniakowskie koronczarki to przykład, że nie trzeba opuszczać rodzinnych stron, aby tworzyć coś, co podziwia świat.

40

foto: Iwona Wolak makeup: Beata Bojda model: Magda Chachlica / Fashioncolor


41


42


43


fashion

Neo Fashion Jamboree 2014 Trzecia edycja festiwalu mody za nami. Tym razem spojrzeliśmy na nią od strony biznesowej, pokazując młodym ludziom, że warto rozwijać swoje zainteresowania! Współorganizatorami wydarzenia były Miasto Bielsko-Biała i Muzeum Historyczne, będące główną lokalizacją imprezy. Festiwal sprowokował do dyskusji nad biznesowym wymiarem sztuki i połączony był z ogólnopolską Nocą Muzeów. Jej uczestnicy wzięli udział w warsztatach z tworzenia mood boardów i „markowym” happeningu, pokazującym możliwości Visual Merchandisingu. Językowe haute couture czy raczej ready-to-wear? Na to pytanie próbował odpowiedzieć Tobiasz Kujawa, autor bloga Freestyle Voguing. Zaproszenie na festiwal przyjęła również Anna Puślecka – właścicielka i współautorka portalu Do You Know Fashion, dzięki której spojrzeliśmy na modę od jej medialnej strony. Swoje siły połączyli Natalia Kacper-Mleczak i fotograf Artur Nyk, którzy zaprosili uczestników na warsztaty scenograficzno-fotograficzne. Patronat nad częścią edukacyjną festiwalu objęły ATH w Bielsku-Białej oraz WST w Katowicach. Festiwal to także wystawy! Minimalistyczne fotografie Mate’a Moro, celebryci w obiektywie Piotra Domagały, ilustracje mody Adriany Krawcewicz, „Moda przeszła” oczami finalistów konkursu Dream Team – to tylko niektóre z nich. Nie zabrakło też pokazów mody! Młodzi projektanci zaprezentowali swoje kolekcje w przestrzeni Loft Showroom & Fitness Club. Było też designersko dzięki Strefie Designu w Sferze Wnętrz w Galerii SFERA. Festiwal zakończyła gala finałowa na przeszklonym dziedzińcu Zamku książąt Sułkowskich, gdzie swoje kolekcje zaprezentowały Natasha Pavluchenko i Sophie Kula. Podczas gali odbył się również premierowy pokaz Wojtka Haratyka, który zaprezentował część kolekcji na sezon jesień-zima 2014/15. Na gali swoją premierę miało wino Fanaberi. Dodatkowo stylowe torby zaprezentowała marka Doca, a największa w Polsce sieć salonów fryzjerskich Trendy Hair Fashion zaskoczyła choreograficznym rozmachem fryzjerskiego show „Bubble Dream”. 2B STYLE objęło patronat medialny nad wydarzeniem, a także ufundowało publikację zwycięskiej sesji zdjęciowej konkursu Dream Team, którą prezentujemy obok. Sesja pt. „Moda przeszła.. po naszych zdjęciach, ale nie mamy jej tego za złe, a wręcz przeciwnie” została zrealizowana przez zespół Koty 2 w składzie: photo & concept: Koty 2 (www. koty2.com), model: Magdalena Roman @D’Vision, stylist: Anna Jandura, makeup & hair: Sylwia Smuniewska.

44


tittle: Moda przeszła... po naszych zdjęciach, ale nie mamy jej tego za złe, a wręcz przeciwnie photo & concept: Koty 2 (www.koty2.com) model: Magdalena Roman @D’Vision stylist: Anna Jandura makeup & hair: Sylwia Smuniewska Wardrobe: photo 1 (okładka) płaszcz CHARLOTTE ROUGE suknia KATARZYNA KRÓLAK spódnica KATARZYNA KRÓLAK photo 2 sukienka CHARLOTTE ROUGE spódnica BOSKA BY ELIZA BORKOWSKA baskinka MONIKA BŁAŻUSIAK pierścionek LEWANOWICZ photo 3 suknia PLICH płaszcz MONIKA BŁAŻUSIAK naszyjnik LEWANOWICZ photo 4 sukienka MONIKA BŁAŻUSIAK peleryna ANNISS biżuteria LEWANOWICZ

45


46


47


NEO FASHION JAMBOREE PHOTO FLASH by ADRIAN LACH

48


49


uroda & zdrowie

testujemy zabiegi kosmetyczne

Odmładzające Mikroalgi Tatiana Pruhło-Motoszko: Kosmetyki Microlife oparte są na spirulinie pozyskiwanej z alg poławianych koło Padwy we Włoszech. Co ciekawe, algi wydobywa z morza ręcznie pewien starszy, o twarzy pooranej zmarszczkami, człowiek. Lecz jego ręce są gładkie i młode... Algi w kosmetyce znalazły wiele zastosowań. Dzięki wysokiej zawartości lipidów, białek, aminokwasów, witamin i również minerałów, mikroalgi stymulują endogenne wytwarzanie kolagenu i kwasu hialuronowego i pozwalają na tworzenie bariery przed utratą wody wskutek parowania. Mikroalgi działają na skórę również regenerująco i przeciwutleniająco.

foto: © godfer - Fotolia.com

W Instytucie Ideallist przeprowadzane są zabiegi dla skór trądzikowych, odwodnionych, z problemem wiotkości skóry, zabiegi witaminowe i anty aging.

50

Zabieg Microlife rozpoczyna się od demakijażu twarzy, następnie wykonywany jest peeling drobnoziarnisty. Po oczyszczeniu skóry aplikowane są składniki aktywne, nakładane jest serum odpowiednio dobrane do skóry i potrzeb klientki. Kolejny etap to masaż twarzy z użyciem kremu, który możemy wymieszać z naturalnymi olejkami eterycznymi odpowiednimi dla danej skóry. Po wykonaniu masażu nakładana jest maska głęboko nawilżająca i odprężająca, mogą zostać do niej dodane: spirulina w czystej postaci bądź chlorelle. Końcowym etapem zabiegu jest zmycie maski i nałożenie odpowiedniego kremu.

tel. 33 497 27 14, tel. 792 713 002 ul. Pięciu Stawów 4/1, 43-300 Bielsko Biała kontakt@ideallist.pl

Agnieszka: Testowanie zabiegów kosmetycznych jest prawie tak samo przyjemne jak testowanie potraw, o czym przekonuję się po raz kolejny, oddając się w ręce pani kosmetolog z Salonu Ideallist. Często tu goszczę, więc tym bardziej ciekawa jestem, czym zostanę zaskoczona. Mojej podwójnej ocenie zostaną poddani właśnie nowo zatrudniona pani kosmetolog oraz zabieg kosmetyczny, który rozpoczyna się od oczyszczenia twarzy płynem micelarnym. Wygodnie leżę, a pani Asia wypytuje mnie o moje zwyczaje kosmetyczne. To na plus, bo dobry kosmetolog powinien wiedzieć, czego używamy, czego nie lubimy, na co jesteśmy uczulone, aby nam nie zaszkodzić. Jest osobą bardzo empatyczną, z ogromnym wyczuciem, nie usiłuje wciągnąć mnie w plotkowanie. To kolejny plus. Ale najważniejsze jeszcze przede mną. Teraz skóra na twarzy i dekolcie jest poddana peelingowi. W ten sposób jest jeszcze dokładniej oczyszczona, zostają usunięte resztki martwego naskórka, otwierają się pory. Teraz można zacząć właściwy zabieg. Ponownie na twarz i dekolt nałożona zostaje papka, nie widzę jej koloru, ale czuję zapach. Nie jest to zapach fiołków, raczej szarego mydła. Ale jako osoba od lat walcząca z alergiami wiem, że kosmetyki bez sztucznych zapachów są bezpieczne. Pani Asia przez kilka minut wmasowuje krem w skórę twarzy, szyi i dekoltu, przy okazji rozluźniając moje mięśnie. Ale zdziwiłby się ktoś, myśląc, że to jedynie relaks. Ruchy rąk pani Asi są zdecydowane i poruszają warstwy podskórne głębiej umiejscowione. Miłe uczucie rozluźnienia będzie mi towarzyszyło do końca dnia. Tymczasem jeszcze kilkunastominutowy relaks, aby resztki kremu się wchłonęły. Po półtoragodzinnym seansie czuję się rozluźniona, w dobrym nastroju. Moja skóra, zwykle spierzchnięta, jest doskonale nawilżona. Wracam do swoich obowiązków z żalem, ale i z mocnym postanowieniem, że będę tu wracać przynajmniej raz w miesiącu, aby zabieg powtórzyć.


Aleja Armii Krajowej 193 43-309 Bielsko-Biała tel. (33) 815 15 15 kom. 697 15 15 15 www.polmedico.com mail: info@polmedico.com

Zdrowe zęby to spokojny wypoczynek Twojego dziecka i Twój! Przyjdź z dzieckiem na badanie kontrolne stanu uzębienia.

Zdrowy uśmiech zawdzięczamy SPECJALISTOM 14 znakomitych lekarzy

11 klimatyzowanych gabinetów stomatologicznych PROMOCJA

51

PROMOCJA

super nowoczesna diagnostyka – tomograf 3D 7 stanowisk ortodontycznych leczenie bez bólu łatwy dojazd i wygodny parking


kulinaria

Karczma Rogata śląskie smaki na beskidzkim stole

Danie konkursowe – pasztet z królika i gęsi z suszoną żurawiną i powidłami śliwkowo – czekoladowymi.

Miłośnicy smacznie przyrządzonych regionalnych potraw są częstymi gośćmi Karczmy Rogatej. Od kilku lat Karczma jest wizytówką i ambasadorem beskidzkich smaków w Bielsku-Białej, dzięki czemu chętnie zaglądają tu zarówno mieszkańcy, jak i turyści. Kunszt kucharski został nagrodzony po raz kolejny w prestiżowym konkursie „Śląskie Smaki”. Konkurencja była ogromna i jury miało twardy orzech do zgryzienia, bowiem mimo nazwy konkursowe kuchnie miały rozmaite pochodzenie. Sabina Cul, manager Karczmy Rogatej, mocno podkreśla – i widać to wyraźnie w recepturach potraw znajdujących się w menu – że czerpie z tradycji beskidzkich stołów. Tym bardziej jest to miłe i nobilitujące, że konkursowe propozycje Karczmy zostały tak wysoko ocenione i znalazły się w czołówce nagrodzonych. Widać wyraź­nie, że Karczma Rogata stara się zachęcić także młodych adeptów sztuki kulinarnej – uczniów szkół gastronomicznych i wspiera ich działania, bo wie, że dzięki tym młodym ludziom, mocno zachęcanym przez swo­ ich nauczycieli, jest szansa, że beskidzka kuchnia będzie w podobnych konkursach zawsze osiągać najlepsze rezultaty. Szlak

52

Jury konkursowe wszystkich grup przy stole degustacyjnym.

Kulinarny „Śląskie Smaki”® powstał z inicjatywy Śląskiej Organizacji Turystycznej w celu ochrony i promowania dziedzictwa kulinarnego województwa śląskiego. Znajduje się na nim obecnie 31 restauracji z całego regionu, reprezentujących różne „stoły” i różne tradycje. Warunkiem przystąpienia do Szlaku jest przejście ścisłego procesu certyfikacji, obejmującego zarów-

no kwestie smaku potraw, ich przygotowania, użytych składników, jak i jakość samej restauracji – czystość czy dbałość o obsługę. Podróżując Szlakiem, można skosztować nie tylko typowej kuchni śląskiej, ale również jurajskiej, zagłębiowskiej czy beskidzkiej i przekonać się, jak bardzo różnorodne to smaki. Warto spróbować typowej kuchni śląskiej: rolady z kluskami


foto: Jan Dziędziel

Nagranie programu„Rączka Gotuje” w Karczmie Rogata.

i modrą kapustą, wodzionki czy hekeli, ale również potraw mniej znanych: gałuszek, gęsich pipek, kućmoka i kurziny. IX Festiwal okazał się jednym z trudniejszych konkursów w regionie, a to za sprawą składu sędziowskiego, w którym mógł zasiąść niemal każdy. Można było w nim znaleźć bardzo znane nazwiska, m.in. panią Hannę Szymanderską, doświadczoną specjalistkę kuchni polskiej, dziennikarkę i autorkę ponad trzydziestu książek kulinarnych, chodzącą encyklopedię wiedzy kulinarnej. Kilkudziesięciu kucharzy, zarówno amatorów, jak i profesjonalistów, próbowało zawładnąć podniebieniami Ślązaków i sprostać wymaganiom krytycznego jury. Obok Karczmy Rogatej w szranki konkursowe stanęli także nauczyciele oraz uczniowie Zespołu Szkół Gastronomicznych i Handlowych w Bielsku-Białej pod wodzą pasjonatki kulinariów dyrektor Jolanty Wikło. Adepci tej szkoły łatwo znajdują zatrudnienie dzięki wysokiemu poziomowi nauki i nowatorskiemu, pełnemu pasji podejściu kadry nauczycielskiej do nauczania. O niejednym absolwencie jeszcze będzie głośno!

A to już wyniki tegorocznego IX Festiwalu Śląskie Smaki: Konkurs profesjonalistów – III miejsce: Karczma Rogata w Bielsku-Białej (Tomasz Nycz, Kamil Jaworski) za: pasztet z królika i gęsi z suszoną żurawiną i powidłami śliwkowo-czekoladowymi, tradycyjny schab z kością w 3 marynatach podany z chipsami z kwaka, marchewką w miodzie lipowym, młodą kapustą i grillowanymi ziemniakami oraz ciastko z bryndzą. konkurs w kategorii szkół gastronomicznych: I miejsce: Kucharska Brygada – Zespół Szkół Gastronomicznych w Bielsku-Białej (Patryk Sawula, Dimitri Petrov; opiekun: Barbara Ormaniec) za: grillowaną cukinię faszerowaną kolorowymi warzywami w asyście ziemniaczanych chipsów, aksamitny sernik z korzennym aromatem, polany białą czekoladą oraz polędwiczkę wieprzową w cieście drożdżowym, faszerowaną pieczarkami i śliwkami w sosie, z dodatkiem kolorowego purée i z musem pietruszkowym w otoczce buraczka. III miejsce: Cwaniary z Gastronoma – Zespół Szkół Gastronomicznych w Bielsku-Białej (Paulina Pustelnik, Marta Czuba; opiekun: Bernardyna Zielińska) za: panna cottę z chrzanem i sosem ze świeżego buraka, krem z czerwonej kapusty podany ze smażonym podgrzybkiem i chipsem bekonowym, comber z szaraka otulony czosnkiem niedźwiedzim, aromatyzowany drewnem jabłoni, podany w towarzystwie klusek kładzionych z pokrzywą, sosem ze śliwek węgierek oraz młodą karotką glazurowaną płatkami róży. Dokonania kucharzy z Karczmy Rogatej zostały dostrzeżone przez znaną postać świata kuchni i mediów, restauratora Remigiusza Rączkę, bliżej znanego z programu „Rączka gotuje”. Kilka nowych odcinków zostało nakręconych niedawno właśnie tu, w Rogatej.

53


kulinaria

Celebruj chwile

Kiedy w 1830 roku rodzina Zipperów rozpoczęła budowę swojej letniej rezydencji, nikt nie mógł nawet przypuszczać, że po ponad 180 latach kaczki zamiast przed budynkiem, pojawią się na stołach tutejszej restauracji. Budynek w Bielsku-Białej, w którym obecnie mieści się Dworek New Restaurant, aż do wojny pozostawał w rękach rodziny Zipperów. Dopiero powojenne burzliwe losy fundowały mu coraz to nowych gospodarzy. Wystarczy wspomnieć, że mieściły się tu między innymi magazyny PSS Społem, przedszkole, a następnie różne lokale gastronomiczne. Ale dopiero gruntowna renowacja w latach 2008-2012 spowodowała, że Dworek New Restaurant stał się miejscem wyjątkowym, magicznym, gdzie najwyższa jakość aranżacji wnętrz splata się z mistrzowską kuchnią, prowadzoną przez samego mistrza kuchni, Mirka Drewniaka.

54

Restauracja dysponuje 185 miejscami siedzącymi w 6 niezależnych salach o różnym standardzie i wystroju. Piękna i reprezentacyjna sala zabytkowa z kominkiem może przyjąć przy okrągłych stołach do 50 osób, kameralna sala z piecem drzewnym i nieograniczonym dostępem do baru ugości 20 osób, a nowoczesne, oszklone patio z niezależnym wyjściem na zewnątrz pomieści maksymalnie 30 osób. Sala wyposażona w media konferencyjne pomieści do 50 osób, natomiast piwniczka z pięknym widokiem parkowego starodrzewu w wygodnych, szerokich fotelach posiada 32 miejsca,

a w razie potrzeby może zostać zaaranżowana konferencyjnie lub rozrywkowo. W piwnicy z barem znajduje się otwarta kuchnia, gdzie przez szybę można obserwować pracę kucharzy. Restauracja mieści 4 bary, w tym bar z lodowymi kieliszkami. Ale sercem Dworku jest jego kuchnia. Receptury wypracowane przez samego mistrza Mirka Drewniaka robią wrażenie! Smak przygotowywanych przez niego dań pozostaje w pamięci na tyle długo, by przywołując wspomnienia, kolejny raz zawitać do Dworku w poszukiwaniu nowych doznań. Filozofia dań oparta jest na najlepszych standardach europejskich, a ich


ul. Żywiecka 193, 43-300 Bielsko-Biała tel. 33 817 83 40

Piękna bez skalpela Popołudniowe warsztaty, które nauczą Cię, jak skorygować niedoskonałości i upływające lata za pomocą makijażu. W trakcie warsztatów między innymi dowiesz się: jak wybrać najlepszy podkład dla siebie, jakie są funkcje korektora (nie tylko koryguje!), co wybrać: puder sypki czy prasowany, co to jest „kredka do zadań specjalnych”, kiedy wybrać róż, a kiedy puder brązujący, czym i jak wykonywać makijaż, aby utrzymał się cały dzień. cechą charakterystyczną jest finezja połączona z prostotą oraz naturalna dekoracja, która doskonale komponuje się z całością. W Dworek New Restaurant profesjonalnie prowadzone księgi receptur minimalizują ryzyko błędu, dzięki czemu zapewniona jest powtarzalność dań. Wyłącznie naturalne i bezwzględnie świeże składniki najwyższej jakości, bez półproduktów – to jeden z elementów sukcesu dworkowej kuchni. W karcie znajdziemy między innymi takie przysmaki, jak krewetki na klarowanym maśle z tagliatelle mocno zrumienioe anyżówką, polędwiczkę wieprzową w parmezanie z młodym szpinakiem i tagliatelle czy chateaubriand dla 2 osób na grzankach z groszkiem cukrowym, sosem madera i pieczonym ziemniakiem. Specjalnością Dworku są przygotowywane na miejscu wędliny i pieczywo. Oferta Dworek New Restaurant jest doceniana przez gości oczekujących nowych doznań, pragnących czegoś więcej,niż zaspokojenia głodu – wyjście do Dworek New Restaurant jest… jak wyjście do teatru.

Termin: 1 sierpnia 2014, godz. 18.00 - 21.00 Koszt: 50 zł od osoby Zapisy: redakcja@2bstyle.pl Zajęcia poprowadzi Beata Bojda, makijażystka z 17-letnią praktyką. Autorka tekstów o tajnikach makijażu dla „LNE” i „Make-Up Trendy”. Jurorka w międzynarodowych konkursach makijażu w Polsce i za granicą. Współpracuje z wieloma agencjami i projektantami mody tworząc dla nich makijaże sesyjne i wybiegowe. Jako charakteryzator filmowy pracowała między innymi z Anną Guzik, Anną Cieślak, Jagodą Kołeczek, Andrzejem Chyrą, Piotrem Machalicą, Janem Nowickim. Dwa razy w roku ma wykłady na Międzynarodowych Targach Kosmetycznych w Krakowie, gdzie oprócz teorii dzieli się także swoim doświadczeniem, prowadząc warsztaty praktyczne.

55


kulinaria

POLECAMY Klubokawiarnia Aquarium I piętro Galerii Bielskiej BWA, przestronne pomieszczenie z 6-metrowymi oknami do samego sufitu, drewniany parapet, przy którym można napić się świeżo palonej kawy z widokiem na park i stare kamienice. Latem ogródek na placu przed Banialuką. Poza tym ekologiczne herbaty, domowe ciasta, zdrowe kanapki, piwo z niewielkich browarów, dobre wino. I wiele różnorodnych wydarzeń kulturalnych – spotkania, warsztaty, koncerty, pokazy filmów. To wszystko w wyjątkowym miejscu, w otoczeniu sztuki. | www.galeriabielska.pl

Słodownia Beer & Bistro Jest jednym z młodszych lokali w Bielsku-Białej, a już powoli zdobywa uznanie miejscowych smakoszy. I nie ma w tym nic dziwnego, bo menu jest interesujące. Nigdzie w okolicy nie dostanie się takich smażonych pierogów z kaszą gryczaną, z serem, z mięsem czy szpinakiem. Od niedawna także kucharze polecają wyśmienite placki ziemniaczane z blachy z różnymi dodatkami: śmietaną, gulaszem i sosem grzybowym. A do tego wszystkiego piwa z Browaru Miejskiego. | Bielsko-Biała, Rynek 1, www.facebook.com/slodowniabielsko

TO-MA-TO To nasze cudowne odkrycie, tutaj można zjeść smaczne i tanie wegańskie obiady. Bistro otworzyła Ania i Olga, które od lat działają w bielskim stowarzyszeniu Vege Inicjatywa, promującym dietę roślinną. W ofercie TO-MA-TO codziennie inne dania obiadowe m.in.: lasagne warzywna z tofu, naleśniki z mąki orkiszowej z kapustą i sosem pieczarkowym kotlety z kasz, zapiekanki warzywne, zupy, ciasta, napoje, koktajle warzywno-owocowe i nasze ulubione falafle. Do każdego z dań woda. | Bielsko-Biała, Sikorskiego 10 , www.tomatobistro.pl

foto: mat. własne firm

Restauracja Warsztaty Smaku

56

Restauracja wkomponowana została w industrialne wnętrza starych warsztatów szkoleniowych. Klimatem i charakterem nawiązuje do typowych dla Górnego Śląska fabryk, kopalń i zakładów przemysłowych. Zdobiące ściany dzieła wybitnych lokalnych twórców, z malarstwem legendarnych już śląskich prymitywistów na czele, pokazują Górny Śląsk w najróżniejszych odsłonach. To nie tylko klasyczna restauracja, to także miejsce spotkań kulinarnych i warsztatów. Świetne miejsce na zorganizowanie imprezy. W menu dominuje kuchnia włoska, ale i smakosze polskiej kuchni będą zaspokojeni. Restauracja oferuje także bogatą kartę win. | Tychy, Wejchertów 20, www.warsztatysmaku.com

Cafe Bergson w Oświęcimiu Mieści się w domu ostatniego żydowskiego oświęcimianina Szymona Klugera (1925-2000). To wyjątkowe miejsce w Oświęcimiu, położone tuż obok Zamku i ostatniej w mieście synagogi. W jasnych, przestronnych wnętrzach urządzane są wystawy czasowe. Na miejscu można zakupić pamiątki związane z miejscem oraz książki i czasopisma dotyczącej historii i współczesności Oświęcimia. W menu smaczne kawy, w tym wypróbowana przez nas mrożona i różne słodycze, wśród nich: ciasto marchewkowe, ciastka z czekoladą i orzechami z Karmy oraz swieża baklawa. I coś dla orzeźwienia i poprawy nastroju: piwo, cydr i maniack (wino + kola). | www.facebook.com/cafebergson

SZYB MACIEJ Nowa restauracja, w której wszystko jest możliwe. Restauracja SZYB MACIEJ znajduje się w zabytkowym budynku dawnej KWK „Concordia” w Zabrzu. Serwowana tu kuchnia jest mieszanką wielu stylów i smaków. Wszystko przyrządzane i gotowane jest na wodzie wydobywanej z głębokości 80 metrów z wodonośnego poziomu Triasu. SZYB MACIEJ zaprasza na śniadania i lunche biznesowe, przyjęcia firmowe i świąteczne, bankiety, czy koktajle, koncerty i wystawy, a także imprezy plenerowe na „Placu przy wiadukcie”. Bistro Maciej – pn-nd: od 10.00 do 20.00 Restauracja Szyb Maciej – wt-nd: od 13.00 do 22.00


Zdjęcia: Hubert Gacek, hubertgacek.com Z Pawłem Ziarnikiem managerem i miksologiem Dog’s Bollocks Pub w Bielsku-Białej rozmawia Agnieszka Ściera

Ale wymyślił!

Dotychczas Dogsa odwiedziłam może ze dwa razy. W środku gwar, wesoło, ale nie dla mnie, myślę. W karcie klasyka – piwo, drinki, nuda.. No właśnie, do dzisiaj. Piszę o tym nie tylko dlatego, że mi za to płacą i zostałam poczęstowana drinkami. Piszę, bo to bodaj największe zaskoczenie kulinarne od czasu, kiedy wraz z 2B STYLE przemierzam okoliczne restauracje, puby i kluby w poszukiwaniu ciekawych dań i napojów. Wierzcie mi bądź nie, ale karta napojów wszelakich w Dogsie jest zaskakująca. Zwraca uwagę wielością kombinacji warzyw i owoców z sokami i ziołami i miksem alkoholi. Niby to lemoniada, cóż oryginalnego ktoś spyta, ale w środku czai się smak niesamowity, na gorące dni pięknie chłodzący. Skąd wziął się pomysł na te napoje zapytałam menagera Dogsa, Pawła Ziarnika.

Paweł Ziarnik. Pomysł kiełkował przez długi czas. Pracuję w Do-

gsie od samego początku. Zawsze było to miejsce z klimatem, przyjemna muzyka, wygodne fotele, natomiast menu skupiało się głównie na tematach kawowych i kilku propozycjach sezonowych. Już wtedy w mojej głowie narodził się pomysł, aby serwować coś odmiennego niż w innych knajpach w mieście. Szczególnie, że mnie i moim znajomym brakowało oryginalnych propozycji . W międzyczasie zdobywałem wiedzę i doświadczenie, szukałem inspiracji w innych miastach: Katowicach, Krakowie, gdzie już funkcjonowały lokale podążające nowymi ścieżkami. Kopalnią inspiracji był i jest dla mnie także Internet. Moim założeniem było wyróżnienie Dogsa poprzez sam produkt. Chciałem sprawić, aby ludzie odwiedzali nas w konkretnym celu , a nie tylko szukając wolnego miejsca na spotkanie ze znajomymi, bo tych jest w Bielsku-Białej mnóstwo.

AŚ: Dlaczego sądzisz, że się Wam uda namówić bywalców bielskich lokali do spróbowania tych nowości. To niszowe produkty. P.Z.: Nie wystarczy mieć możliwości i zaplecza do serwowania takich

napojów i koktajli, do tego trzeba przede wszystkim zaangażowania i pasji. Nam tego nie brakuje, co znajduje odzwierciedlenie w menu i codziennej pracy. Zrobiliśmy pierwszy krok, aby w Dogsie zaczęło dziać się coś oryginalnego, świeżego. Obecny właściciel ma otwartą głowę, przychylnie patrzy na nasze eksperymenty i poszukiwania. Chce stworzyć w Bielsku-Białej nową jakość, pokazać nowe trendy, nie tylko te z większych polskich miast, ale również koncepcje z innych krajów. Bez oszukiwania ludzi na składnikach, bez zbyt-

niego grzebania im po kieszeniach. Naszym celem jest zachęcić do próbowania nowych rzeczy, a nie skupić wokół siebie wyłącznie grupę klientów z zasobniejszym portfelem. Chcemy, żeby każdy mógł znaleźć w Dog’s Bollocks coś dla siebie.

: Ile cytryn musicie wycisnąć dziennie? P.Z.: Na dużą porcję lemoniady, podawaną w karafce, zużywamy

około 80ml soku z cytryny. Jeśli podajemy kilkanaście karafek dziennie, to okazuje się, że potrzebujemy 10 kg cytryn w ciągu dnia, które musimy wycisnąć. Praktycznie z dnia na dzień zapotrzebowanie na świeże owoce wzrosło o setki procent. Ten sok przelewa się po prostu litrami. Mam nadzieję, że niedługo będziemy musieli kupować 20 kg cytryn dziennie (śmiech). Obok lemoniad proponujemy tzw. smoothies, czyli napoje przygotowywane na bazie owoców i warzyw, z dodatkiem soku czy jogurtu. To też jest nowy trend, który przyjął się w dużych miastach. Taki napój świetnie sprawdzi się w roli śniadania lub lunchu. Jest pożywny i do tego smaczny. Może zasmakować także dzieciom, które nie przepadają za warzywami w tradycyjnej formie. Sprytnie ukryliśmy je w recepturach do tego stopnia, że gdyby nie opis w karcie niejedna osoba w ogóle nie odgadłaby składników.

: Szpinak w drinku, to chyba już dla odważnych? P.Z.: Przyznaję – po przeczytaniu składu reakcje bywają scep-

tyczne, ale zapewniam jeśli już ktoś spróbuje, to przekonuje się, że to nie taki typowy smak szpinaku, jaki kojarzy się nam z latami dziecięcymi.

57


: Ty jesteś autorem receptur. P.Z.: Tak, to ja byłem odpowiedzialny za przygotowanie nowej

karty. Oczywiście wspomagałem się doświadczeniem i podpowiedziami załogi, przy tworzeniu niektórych receptur, ale również przy wymyślaniu nazw. W pewnym momencie moja wyobraźnia przeżywała kryzys i pomysły na nazwy się skończyły. Z pomocą przyszła załoga - całkiem przez przypadek połączyliśmy nazwy na smoothies z bajkowymi postaciami. Jak zajrzysz do karty, to znajdziesz wśród nich Baltazara Gąbkę czy Popeye, to właśnie ten ze szpinakiem.

: Nie boisz się, że menu szybko się znudzi? P.Z.: Nie, akurat o to się nie obawiam. Nasza karta jest tak wyko-

nana, aby łatwo było ją modyfikować. Możemy dowolnie dopinać do niej strony i tak to zapewne będzie robione, gdy wpadną nam do głowy kolejne szalone pomysły.

: Kultura spożywania u nas jaka jest każdy widzi, Wy jednak idziecie pod prąd. P.Z.: Mamy świadomość, również jako konsumenci, że wiele osób

kupuje oczami, dlatego też chcemy obraz tej oszronionej szklanki piwa zamienić na widok smakowitych, orzeźwiających i ciekawych koktajli. Kombinacje są praktycznie nieskończone, ograniczone jedynie naszą wyobraźnią. Na bazie owoców i warzyw można tworzyć bardzo interesujące i zaskakujące połączenia.

: Poniekąd jest to promocja zdrowego trybu życia, odżywiania się. P.Z.: Tak, z pewnością niektóre z naszych propozycji można zali-

czyć do nurtu zdrowego odżywiania się. Natomiast trzeba pamiętać, że koktajle z alkoholem, to już zupełnie inna bajka.

: Jak do tych zmian odnoszą się stali bywalcy Dogsa? P.Z.: Myślę, że wszyscy są pozytywnie zaskoczeni, choć te zmiany są niejako naturalną konsekwencją dotychczasowych działań, bo dzięki indywidualnemu podejściu do potrzeb gości nie raz barmani serwowali swoje autorskie pomysły. Czasem odbywało się to bardzo spontanicznie, nie ograniczaliśmy się nigdy wyłącznie do zawartości karty. Część z tych „jednorazowych koncepcji” stała się na tyle popularna, że były zamawiane regularnie pomimo braku fizycznej obecności w karcie.

: Ile czasu było by potrzeba, aby wszystkiego z karty spróbować? P.Z.: Zależy, czy w czasie jednego posiedzenia, czy nie. Mie-

liśmy taki dzień próbny, gdzie Szymon, nasz szef, przyszedł na tak zwane testy z grupą swoich znajomych. No i zamówili mnóstwo z tej karty, ale kiedy przeszli do sekcji alkoholowych, to spasowali mniej więcej w połowie. Myślę, że ciężko było by spróbować wszystkiego w trakcie jednego wieczoru.

: Zwykle w pubach serwowane są przekąski, ale nie w Dogsie. P.Z.: Nie mamy odpowiedniego zaplecza, aby zapewnić odpowiedni poziom w tym zakresie. Niemniej wkrótce otwieramy tuż obok, Szpilkę, gdzie chcemy serwować dużo świeżych rzeczy na wysokiej jakości składnikach przygotowywanych na bieżąco. I mam nadzieję, że będzie to takim uzupełnieniem karty napojów w Dogsie.

: Zatem ja już planuję wypad na miasto ze znajomymi. P.Z.: Zapraszam serdecznie. NA ZDJĘCIACH ZNAJDUJĄ SIĘ NAPOJE BEZALKOHOLOWE

58


Mrożona Herbata Rooibos

Lemoniada Grejpfrut mówi rozmaryn

Lemoniada Imbir vs. Ogórek

Smoothie Baltazar Gąbka

Szejk American

59


kulinaria

PRAGNIENIE, SZCZEGÓLNIE W LETNIE DNI, NAJLEPIEJ GASI… GORĄCA HERBATA. A LEKKA I SŁODKA ŚWIETNIE UZUPEŁNIA PŁYNY. ALE TO OCZYWIŚCIE NIE JEDYNE WŁAŚCIWOŚCI HERBATY, KTÓRE POZYTYWNIE WPŁYWAJĄ NA NASZE SAMOPOCZUCIE I WYGLĄD. Ileż prawdy jest w słowach piosenki Kabaretu Starszych Panów: „Bo póki ciebie, ciebie nam pić, póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć, herbatko, herbatko, herbatko”. Niemal każda herbata może bowiem pomóc naszemu zdrowiu i urodzie. Warto jednak wiedzieć, jak najlepiej wykorzystywać różne rodzaje i właściwości tego popularnego napoju. Zwłaszcza latem, gdy urodzie i zdrowiu poświęcamy sporo czasu. Legendarna zielona? Ważna jest zwłaszcza zgrabna sylwetka. Wtedy przecież panie odsłaniają najwięcej swojego ciała. Wie o tym doskonale Kirsten Dunst, laureatka Złotej Palmy z Cannes w 2011 roku („Melancholia” Larsa von Triera). Aktorka bowiem nie tylko regularnie pływa, uprawia pilates

60

i ćwiczy na świeżym powietrzu, ale stosuje też dietę z dużą ilością... zielonej herbaty! Z pewnością słusznie. Pozytywne właściwości tego napoju śmiało można określić jako legendarne. Czy rzeczywiście zielona herbata jest aż tak doskonała? W ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci przechodziła ona wiele testów medycznych. Miały potwierdzić jej właściwości zdrowotne, a szczególnie wpływ na kontrolę wagi ciała i zmniejszenie ryzyka zachorowania na niektóre odmiany raka. Nie wszystkie te teorie udało się udowodnić, wiadomo jednak, że ma działanie przeciwzmarszczkowe, pozytywnie wpływa na redukowanie cellulitu i służy kontrolowaniu wagi ciała. Dzieje się tak głównie za sprawą zawartej w niej kofeinie i katechinach, które pomagają w spalaniu tłuszczu, a także oczyszczają organizm z toksyn.

Badania naparów herbacianych wykazały, że najwięcej katechin uwalnia się w ciągu pierwszych dwóch minut parzenia. Dodanie miodu lub cytryny do zaparzonej herbaty wzmocni jej działanie przeciwutleniające. Najważniejsze latem Jako że lato za pasem, warto pomyśleć nie tylko o zdrowiu, wyglądzie i redukcji cellulitu, ale także o gaszeniu pragnienia i uzupełnianiu płynów. Co ciekawe, w gorące dni pragnienie najlepiej gasi... gorąca herbata. W ten sposób radzą sobie mieszkańcy ciepłych rejonów naszej planety, jak choćby państw arabskich, czy Kazachstanu. Często preferowana jest tam dobrze osłodzona miętowa herbata. Spowodowane to jest prostym mechanizmem – organizm człowieka musi cały czas za-


chowywać stałą temperaturę i dlatego na zimny napój reaguje... poceniem się – co w efekcie wzmaga nasze pragnienie. Ulga jest więc chwilowa. Z gorącą herbatą sprawa wygląda inaczej. Zamiast obniżać temperaturę organizmu, podnosi ją, co sprawia, że wydaje nam się, że na zewnątrz jest chłodniej niż w rzeczywistości. Należy jednak uważać na to pozorne uczucie chłodu – nie zapominajmy, że w gorące dni powinniśmy intensywnie nawadniać organizm. Płyny najlepiej uzupełniać słabą herbatą, która nadaje się do tego doskonale. Najlepiej w tym celu stosować różne rodzaje herbat – czarną, zieloną, herbatki owocowe, czerwone itp. Jak ze wszystkim, także i z ilością pitej herbaty, nie należy przesadzać. Przyjmuje się, że codziennie można wypić 5-6 filiżanek. Jednak jest to liczba orientacyjna. Badania nad wpływem herbaty i zawartych w niej substancji czynnych trwają. Jak zwykle w takich sytuacjach, uczeni podzielili się co do maksymalnej ilości herbaty, jaką można wypić codziennie. Jak lato, to wakacje. A jak wakacje, to... ...relaks. Najlepiej relaksuje herbata nieco dłużej zaparzana. Na początku parzenia wydziela się teina, a po 3-5 minutach – polifenole. Składniki te neutralizują działanie teiny, tak więc po pewnym czasie napar może być całkowicie pozbawiony teiny i nie ma już właściwości pobudzających. Relaks może wtedy okazać się znacznie łatwiejszy. Relaksacyjne „właściwości” herbaty powinny wynikać ze sposobu jej picia. Dobrym przykładem jest tu japońska ceremonia herbaciana – czyli skodyfikowana i uroczysta forma spędzania czasu. W specjalnych czarkach podaje się wówczas napar powstały ze sproszkowanej zielonej herbaty (matcha). Celebrowanie to służy stworzeniu jedynej w swoim rodzaju atmosfery, w której wszyscy uczestnicy czują się akceptowani i życzliwie przyjęci.. Jest to okazja na odcięcie się od zabieganej rzeczywistości i związanych z tym napięć, czas na spokojną refleksję lub przyjemną rozmowę o sztuce i literaturze. I właśnie o taki relaks, połączony z dbałością o zdrowie i urodę, powinniśmy postarać się latem. Najlepszym partnerem w tych staraniach będzie rzecz jasna – herbata.

| Zdaniem eksperta

Sylwia Mokrysz z zarządu Mokate, producenta herbat Loyd, Minutka i Babcia Jagoda Herbata, zarówno biała, czarna, czerwona jak i zielona, jest bogatym źródłem antyoksydantów. Neutralizują one tzw. wolne rodniki, powodujące przedwczesne starzenie się skóry. Ponadto w naparze występują również witaminy o pozytywnych dla organizmu właściwościach. Idealną herbatą do picia na co dzień, jest znana ze swoich dobroczynnych właściwości Rooibos. Rano pobudzi organizm do życia, w ciągu dnia skutecznie ugasi pragnienie, a wieczorem uspokoi i odpręży. Olejki eteryczne odgrywają dużą rolę w zwalczaniu złego nastroju, a flawonoidy obecne w Rooibosie są naturalnymi środkami antydepresyjnymi, pobudzając „hormon dobrego nastroju”.

61


ekologia

EKO trendy

Czym jest myślenie ekologiczne? To styl życia, wpływający na nasze codzienne decyzje. Od nich zależy, w jakim świecie będziemy żyć my i kolejne pokolenia. Z tego założenia wychodzą osoby z bielskiej Fundacji ekologicznej ARKA, z jej prezesem Wojciechem Owczarzem na czele. Edukują, bawią, pokazują dobre wzorce, a przez to uczą, co zrobić, żeby żyło się nam czyściej i przyjemniej.

Listy dla Ziemi „Listy dla Ziemi” to edukacyjna akcja proekologiczna zainicjowana przez Fundację Ekologiczną ARKA w 2013 roku. W akcji pilotażowej wzięło udział 350 gmin, około 4000 placówek oświatowych i prawie 500 tysięcy dzieci i młodzieży. Akcja „Listy dla Ziemi” polega na pisaniu przez młodych ludzi listów na wykonanym z makulatury papierze. Pisanie listów jest poprzedzone lekcjami tematycznymi w szkołach. W listach dzieci namawiają dorosłych do działań proekologicznych. W 2013 roku głównym tematem listów były gospodarka odpadami i recykling. W 2014 roku tematem programu było palenie śmieci w piecach domowych oraz problematyka niskiej emisji. Po napisaniu listów dzieci przekazały je dorosłym (rodzicom, dziadkom), aby wspólnie z nimi zrealizować zadeklarowane działania. Kolejnym krokiem jest przesyłanie relacji, które prezentowane są na Facebooku: www.facebook.com/listydlaziemi. Jak zrodził się pomysł „Listów dla Ziemi”? – Już w pierwszym roku funkcjonowania ARKI realizowaliśmy dwa projekty, które wykorzystywały podobne metody edukacji. Prowadziłem wówczas w szkołach warsztaty dotyczące spalania śmieci w piecach. Dorośli bardzo często nie mają świadomości, jakie zagrożenia, np. dla zdrowia, niesie ze sobą ten proceder. Pomyślałem, że byłoby fajnie, gdyby uświadomiły im to dzieci, pisząc do nich listy – mówi pomysłodawca akcji, Wojciech Owczarz, prezes Fundacji Ekologicznej Arka.

Sztafeta rowerowa Fundacja Ekologiczna ARKA wraz z przyjaciółmi przejechała na rowerach wzdłuż Wisły od morza do jej źródeł. W 10 miastach odbyły się happeningi, warsztaty i akcje medialne dotyczące promocji komunikacji rowerowej i ograniczania emisji CO2. Polacy pokochali rowery. A te mają dobroczynny wpływ na zdrowie i stan środowiska naturalnego. Systematyczna jazda na rowerze m.in. poprawia kondycję, normalizuje poziom cukru we krwi, zwiększa pojemność płuc, natlenia krew, poprawia pracę serca. Rower nie wydziela spalin. Na www.sztafetarowerowa.pl jest kalkulator, który pozwala oszacować, o ile uczestnikom akcji wspólnie udało się ograniczyć emisję dwutlenku węgla. Jak podaje WWF, transport drogowy jest źródłem ¼ światowej emisji CO2. Samochodowe silniki spalinowe emitują do atmosfery również tlenki siarki i azotu, pyły i toksyny, metale ciężkie i węglowodory. W Polsce udział samochodów w ogólnym zanieczyszczeniu atmosfery wynosi 30%, a w dużych miastach wzrasta nawet do 90%. Jazda na rowerze ułatwia kontakt z naturą, zmniejsza napięcie i stres. Daje większą swobodę i szybkość w przemieszczaniu się po mieście, oszczędza czas, nie naraża na wyczekiwanie w ulicznych korkach i wdychanie spalin. To nowa inicjatywa Fundacji Ekologicznej ARKA. Do sztafety mógł dołączyć każdy i w każdym miejscu. Wystarczy, że przejechał 10 km na rowerze, wszedł na stronę www.sztafetarowerowa.pl i dołączył do akcji, wpisując swoje imię i nazwisko, przejechaną trasę, liczbę kilometrów. Uczestnicy mogli przesyłać do ARKI także relacje i zdjęcia ze swoich podróży rowerowych, zamieszczane w kronice akcji na stronie sztafety.

62


Dzień Dobrych Uczynków Fundacja Ekologiczna ARKA wraz z partnerami zorganizowała 19 maja V Dzień Dobrych Uczynków. Jest to święto społecznych, bezinteresownych działań. Jak to działa? Pieczemy ciasteczka. Wkładamy do nich karteczki z pomysłami na Dobry Uczynek i rozdajemy. Do wspólnego świętowania i rozdawania zapraszamy znajomych, lokalnych liderów, władze, media. Fundacja Ekologiczna ARKA zachęcała, aby w tym dniu jak najwięcej osób zrobiło coś dobrego dla ludzi, zwierząt, środowiska. W akcję zaangażowało się kilkaset szkół i organizacji z całej Polski. Szkoły i organizacje zorganizowały zbiórki zabawek, książek, upominków oraz występy i niespodzianki dla domów dziecka, domów pomocy społecznej, świetlic środowiskowych. Przygotowywane były akcje sadzenia Drzew Dobrych Uczynków, tworzenia całych alei, akcje sprzątania, zbiórki surowców wtórnych, pomoc schroniskom dla zwierząt, a także organizowano uliczne akcje rozdawania dobrych życzeń, uśmiechów. Jedną ze zgłoszonych propozycji było: „Powiemy swoim bliskim, że są dla nas ważni”. W ramach akcji zachęcamy do podejmowania różnych inicjatyw na rzecz ludzi, zwierząt i przyrody. Podczas tegorocznej akcji szczególnie zachęcamy młodzież szkolną do pomocy wybranej przez nią organizacji społecznej. Zachęcamy także organizacje do otwarcia się i poszukania sprzymierzeńców ich działań właśnie wśród młodzieży szkolnej. W tym znaczeniu nasza akcja promuje wzorcowe postawy obywatelskie i społeczne oraz wolontariat.

Ubierz swój dom Fundacja Ekologiczna ARKA jest inicjatorem ogólnopolskiej trasy „Ubierz swój dom”, promującej budownictwo energooszczędne i oszczędzanie energii w domach. Jej celem jest promocja budownictwa energooszczędnego oraz sposobów oszczędzania energii w gospodarstwach domowych. W jej ramach zorganizowano we wszystkich województwach 20 akcji medialnych i festynów, w których wzięło udział 20 000 osób. Organizowane były happeningi, konkursy, wystawy, warsztaty. Projekt wykorzystuje nowoczesne technologie multimedialne i internetowe. – W każdym mieście wspólnie z młodzieżą szkolną budujemy nasz piękny kolorowy domek – przekonuje Wojciech Owczarz, prezes ARKI. – Domek jest stylizowany na budynek, który obecnie fundacja remontuje w Bielsku-Białej, stosując różnorodne energooszczędne rozwiązania. Ważnym elementem kampanii jest realizacja interaktywnego poradnika „Energooszczędni”, uczącego, jak oszczędzać energię i pieniądze, kupując, budując lub remontując dom. Z poradnika można korzystać na stronach: www.fundacjaarka.pl, www.fer.org.pl. Kampanię dofinansowały Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska w Katowicach. Partnerem strategicznym jest Fundacja EkoRozwoju. Współpraca – Partnerstwo dla Klimatu. Partnerzy: Koalicja Klimatyczna, Fundacja Zielonej Ligi.

63


inicjatywy

Husky – mój brat Fundacja SOS ANIMALS pomaga zwierzętom w Bielsku-Białej

Tekst: Agnieszka Ściera, foto: SOS Animals

Prawie rok temu, idąc ulicą 11 Listopada w Bielsku-Białej, natknęłam się na kilka kudłatych kupek, a kiedy się do nich zbliżyłam, rozpoznałam poszczególne zwierzęta. Sześć nieprawdopodobnie spokojnych husky. Wszystkie na smyczy, skupione wokół człowieka, który – jak miało się później okazać – jest ich dobrym duchem, opiekunem. Człowiek i psy kwestowali na karmę i leki. Nikt z przechodniów nie przeszedł obok nich obojętnie. Często też do puszki wpadały drobne datki.

64

I znowu kilka dni temu natknęłam się na tę niezwykłą grupę. Moja dwuletnia córeczka bez strachu przytuliła się do znacznie od niej większego psa. Ten cierpliwie dał się obejmować i głaskać. Najstarsza w grupie to 10-letnia suka bez ogona. Wszystkie psy zostały interwencyjnie odebrane właścicielom, którzy nad nimi się znęcali bądź przetrzymywali je w niewłaściwych warunkach. Niektóre znajdują nowe domy, ale potencjalni właściciele są mocno sprawdzani pod kątem tego, czy za-

pewnią psom odpowiednie warunki. Husky musi codziennie przebiec kilka kilometrów. Wtedy jest spokojny. W innym przypadku wyrywa się ze smyczy, bywa, że staje się agresywny. Krzysztof Skiermut, z zawodu kucharz, pracuje w firmie instalatorskiej, w ten sposób dokładając do ciągle dziurawego budżetu Fundacji „SOS Animals” Ogólnopolski Ruch Obrony Zwierząt, której jest współzałożycielem. Wraz z narzeczoną wynajmuje gospodarstwo, w którym znalazło schronienie około


60 psów i kotów, ze wszystkich 150 pod opieką Fundacji. W czasie wakacji ta liczba zwykle zatrważająco się zwiększa. Krzysztof jest pasjonatem psich zaprzęgów. Dlatego jego husky czują się u niego wyśmienicie. Od 13 lat jeździ w psim zaprzęgu. A pasja zaczęła się od przypadkowego spotkania w lesie, gdzie Krzysztof natknął się na mężczyznę prowadzącego taki zaprzęg i stwierdził, że musi tego spróbować. Tak się to zaczęło i trwa do dziś. Nigdy nie kupił psa. Wszystkie są odbierane ze schronisk lub od osób, które nie mogą lub nie potrafią zapewnić psom tej rasy odpowiedniego traktowania. Kiedyś zajmował się psami bullowatymi, socjalizował je. Znalazł dom dla 12 psów tych ras. Ale z obawy o bezpieczeństwo dziecka musiał porzucić socjalizowanie amstafów. Na interwencje pochodzące ze zgłoszeń od ludzi jeździ nawet w nocy. Niestety, na 10 zgłoszeń 7 okazuje się fałszywych, kończą się zazwyczaj pouczeniem. Krzysztof wspomina jedną z interwencji, podczas której inspektorzy SOS Animals zastali u pewnej kobiety mieszkającej na II piętrze w kamienicy zaniedbaną wietnamską świnkę. Fundacja pomaga wszystkim zwierzętom, które tego potrzebują. Warto wiedzieć, że Fundacja pomaga na wiele sposobów. Pomaga wszystkim zwierzętom i jeśli jest taka potrzeba, warto zwrócić się do niej o pomoc. Przeprowadza także prelekcje dla dzieci głównie w szkołach, przedszkolach oraz domach dziecka i świetlicach środowiskowych. – Najważniejsze jest to, że niczego nie osiągnąłbym, gdyby nie moja dobra dusza Marzenka, która jest prezesem SOS Animals i prezesem mojego serducha – mówi Krzysztof Skiermut. Jego wielkim marzeniem jest stworzenie organizacji działającej na terenie całego kraju. Fundacja SOS Animals ma siedzibę w Częstochowie i poszukuje osób chętnych do pomocy w charakterze inspektorów ds. ochrony zwierząt w Bielsku-Białej.

Kontakt: Fundacja „SOS Animals” Ogólnopolski Ruch Obrony Zwierząt ul. Focha 19/21 pok. 46, 42-200 Częstochowa, ww.sos-animals.pl

Dingo

Kuba

Strzałka

65


sport

Szczyrk znany jest głównie ze sportów zimowych i odpowiedniej ku temu bazy. Ale w ostatnim okresie odnalazł też swoje miejsce w chyba najbardziej masowej formie aktywnego spędzania czasu, jaką jest bieganie. To akurat zupełnie nieprzypadkowe. Organizacją imprez biegowych „zaraziło” szczyrkowskie władze m.in. Stowarzyszenie Światowe Igrzyska Polonijne Polonia Austria, które postanowiło przenieść ideę biegu wokół ratusza wiedeńskiego do Szczyrku. I tak powstał Bieg po Serce Zbója Szczyrka. Oprócz Fundacji Kardiochirurgii bieg wspiera także działania Stowarzyszenia Zbója Szczyrka. Władze miasta przyczyniły się do wzrostu zainteresowania bieganiem nie tylko tym, że ze środków unijnych wyremontowały nawierzchnie i oświetlenie popularnego „deptaka”. Swoje skuteczne działania dołożył tamtejszy Miejski Ośrodek Kultury, Promocji i Informacji. Wkład w popularyzację to jednak przede wszystkim sami amatorzy tego sportu. Można ich spotkać każdego dnia na szczyrkowskich ścieżkach, wraz z nimi kalorie w górskim kurorcie spalają rowerzyści i rolkarze, co nadaje miastu zupełnie nowe, bardzo przyjazne i atrakcyjne oblicze. Bieganie w Szczyrku to również propozycja dla bardziej zaawansowanych w tej dyscyplinie sportu. Górskimi ścieżkami wyznaczone zostały profesjonalne trasy biegowe. Swoje umiejętności sprawdzić można na czterech szlakach o zróżnicowanym stopniu trudności. Kulminacją biegowego szaleństwa w Szczyrku jest organizowany dwa razy w roku Bieg po Serce Zbója Szczyrka, którego najbliższa edycja odbędzie się już 6 lipca. Setki miłośników biegania, a na starcie stanąć może każda chętna osoba, przyciąga w Beskidy idea aktywności fizycznej, ale i szczytna, związana z działalnością charytatywną. Uczestnicy wspierają bowiem Fundację Rozwoju Kardiochirurgii im. prof. Zbigniewa Religi w Zabrzu. Co ciekawe, trasę można pokonać nie tylko biegiem, ale równie dobrze przejechać na rowerze, hulajnodze, deskorolce lub rolkach. Podczas każdej edycji biegowi towarzyszą dodatkowe atrakcje, m.in. kapela góralska, stoiska z wyrobami rękodzieła sztuki ludowej, punkty medyczne oraz stoiska partnerów akcji. Baza całej imprezy znajduje się na placu św. Jakuba w samym centrum Szczyrku. Trasy biegowe wyznaczyli w Szczyrku świetni biegacze z Bielska-Białej – Arkadiusz Baranowski i Michał Kołodziejczyk.

66

Trasa 1: poziom trudności – łatwy. Trasa wiedzie deptakiem przy Żylicy, ze Szczyrku aż do ronda w Buczkowicach. To odcinek płaski, asfaltowy, a zarazem przyjemny i chętnie uczęszczany przez biegaczy.

Trasa 2: poziom trudności – średni. Prowadzi biegacza w kierunku Salmopola. Początek trasy następuje pod skocznią Skalite, w stronę centrum Szczyrku wiedzie drogą z płyt chodnikowych (ulica Spacerowa), aż do osiedla Skalite. Następny cel to popularne Siodło, skąd w kierunku Buczkowic konieczne jest pokonanie kilku mniejszych wzniesień. Trasę uznaje się powszechnie za atrakcyjną ze względu na jej malownicze widoki.

Trasa 3: poziom trudności – wysoki. Spore przewyższenia i ostre podbiegi – to krótka charakterystyka trasy na Skrzyczne, która także znajduje śmiałków chętnych do jej użytkowania. Od skoczni narciarskiej w Szczyrku, kolejno przebiegamy ul. Leśną, przez osiedle Skalite na Siodło. Następny cel to stok narciarski przy Huczkuli, wreszcie na Skrzyczne od strony Ostrego. Powrót odbywa się również szlakiem na Ostre z zakończeniem przy skoczni.

Trasa 4: poziom trudności – wysoki. Biegniemy ul. Leśną na osiedle Skalite do Huczkuli, skąd na Skrzyczne od strony Ostrego, lecz z wykorzystaniem przełęczy Salmopol. Trasę kontynuujemy czerwonym szlakiem do przełęczy Karkoszczonka przy Chacie Wuja Toma, aż do centrum miasta. I tu zwraca uwagę spore przewyższenie, trudne podbiegi i długość trasy.


67


podróże

Lanzarote

POCZTÓWKA Z KSIĘŻYCA

Tekst: Katarzyna Dziemba, foto: Atlantis Pasjonatka podróży, współwłaścicielka Biura Podróży Atlantis. Przemierza świat, bo to najlepsza forma wypoczynku i pogłębiania wiedzy. Sprawdza trendy w turystyce i pomaga innym spełniać marzenia.

Miałam okazję odwiedzić wszystkie większe Wyspy Kanaryjskie, a Lanzarote została na deser. Ta wyspa należąca do Hiszpanii jest położona bliżej Afryki niż Europy. Lądując na wyspie, poczułam, jakbym wylądowała na... Księżycu. Lanzarote (jak pozostałe Wyspy Kanaryjskie) jest pochodzenia wulkanicznego: większą część jej powierzchni

68

pokrywa zastygła lawa, nad którą góruje ponad 300 wulkanicznych stożków! Niektóre z wulkanów wciąż są aktywne, ale bez obaw – ostatnia erupcja miała miejsce w 1824 r., a profilaktycznie wszystkie są pod kontrolą sejsmologów. Słoneczna wyspa mieni się brązowymi i czerwonymi odcieniami, a kontrast dla nich stanowią jasne zatoki piaszczystych plaż. Wyspa ma 60 km długości i 20 km szerokości, czyli jest raczej niewielka. Doskonale nadaje się na zwiedzanie samochodem, co też uczyniliśmy, by odkryć uroki tej niesamowitej wysepki. Koniecznie muszę wspomnieć o Césarze Manrique’u – wybitnym artyście, któremu Lanzarote zawdzięcza swój wyjątkowy charakter. Z jego inicjatywy wprowadzono zakaz stawiania budynków mających wię-

cej niż dwa piętra, a w przypadku hoteli – cztery. Zwiedzanie zaczęliśmy od Jameos del Agua – to jaskinia, którą rozgrzana lawa przedostawała się do oceanu, a staraniem Manrique’a została zamieniona w jedyną w swoim rodzaju atrakcję. Po schodach dostajemy się 10 metrów pod ziemię i stajemy u wejścia do wulkanicznego tunelu. U naszych stóp rozlewa się jeziorko z kryształową wodą zamieszkane przez malutkie ślepe kraby albinosy. Następnie ogród z egzotycznymi roślinami, a za nim urokliwy sztuczny basen w kształcie oka z błękitną


wodą, za nim zaś sala koncertowa na 600 osób. Wszystko cudownie wkomponowane w naturę. Na północy znajduje się Mirador del Rio, wzgórze, z którego kiedyś obserwowano, czy nie zbliżają się piraci. Dziś słynie ono z tarasu usytuowanego nad prawie 450-metrową przepaścią, z zapierającym dech widokiem na cieśninę El Rio i malutką wyspę Graciosa. Pośrodku wyspy na przedmieściach Tahiche znajduje się dawna rezydencja Césara Manrique’a, obecnie siedziba fundacji jego imienia. Miejsce ciekawe, stanowiące przykład, jak pozornie bezużyteczny teren zalany szarą lawą można zamienić w inspirujący charakterem dom, w którym znajdziemy fantazyjnie zaprojektowane małe i większe pokoje, kręte przejścia, uroczy mały basen i zadbany ogród. Teraz jest to muzeum artysty. Wystawiane są tu też prace innych znanych twórców, takich jak np. Picasso czy Miró. Niesamowite, że tak trudna do uprawy ziemia ma swoje winnice. W rejonie La Geria uprawia się winogrona w specyficzny sposób – rosną na polach lawy, w otoczonych kamiennymi murkami dołkach, które nie tylko zabezpieczają przed wiatrem, lecz także ułatwiają akumulowanie wody pochodzącej z deszczu i rosy. Warte zobaczenia jest także zielone jezioro Charco de los Clicos koło wioski El Golfo. Żyjące tam algi nadają mu wyjątkowo intensywny kolor, kontrastujący z czarną plażą i czerwonawymi klifami. Miejsce to zostało uwiecznione w filmie Pedra Almodóvara „Przerwane objęcia”. Jedną z największych atrakcji turystycznych wyspy jest Park Narodowy Timanfaya założony na terenach objętych erupcjami wulkanów w latach 1730-1736. Przy wjeździe do parku stoi drogowskaz z figurką diabełka, symbolem tego miejsca. Do parku wiedzie asfaltowa droga pośród wzgórz lawy, brak tu zieleni, brak zabudowy i jest nadzwyczaj spokojnie, a żar leje się z nieba... Momentami wydaje się to przerażające, a zarazem magiczne. To niezwykle księżycowe krajobrazy. W centralnym punkcie parku (przy kompleksie zaprojektowanym oczywiście przez Césara Manrique’a) możemy uczestniczyć w eksperymentach udowadniających, że tuż pod nami jest ziejące gorącem „piekło” (zaledwie kilka metrów głębiej temperatura przekracza 400 °C!). W ramach obiadu możemy zafundować sobie np. stek upieczony na ruszcie rozłożonym ponad szybem kończącym się w czeluściach wulkanu. Pracownicy parku wrzucają do zagłębień w ziemi suche gałęzie, które natychmiast zaczynają płonąć, lub wlewają do szczelin w ziemi wodę, która wybucha jak gejzer. To nie wszystkie atrakcje tej niesamowitej wyspy uznawanej za cud przyrody, w 1993 r. wpisanej na listę UNESCO jako Światowy Rezerwat Bio­sfery. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, a przede wszystkim słońce przez cały rok i malownicze piaszczyste plaże… Lanzarote jest magiczna.

Biuro Podróży Atlantis – od 15 lat na rynku, jedno z największych biur podróży na Podbeskidziu, największy wybór ofert wczasów i wycieczek. Lider w sprzedaży Neckermann, TUI, Rainbow Tours, Itaka, Grecos Holiday, Dertour, Exim Tours, Alfa Star i innych touroperatorów. Wielokrotnie nagradzani za jakość i za najlepszą sprzedaż ofert. Tu także można zakupić bilety lotnicze, autokarowe i promowe oraz ubezpieczenia turystyczne. Firma poleca tylko sprawdzone miejsca i hotele. Motto firmy to „byliśmy, sprawdziliśmy, więc polecamy”. Biuro Podróży Atlantis Bielsko-Biała, ul. Ratuszowa 2 tel./fax 33 812 54 65, 33 812 62 64 kom. 504 104 505 atlantis@atlantistravel.pl www.atlantistravel.pl

Zaoszczędż swój czas – wstąp lub zadzwoń do nas!

Sezon zimowy 2014/15 już otwarty! Egzotyka – bezpośrednie loty Dreamlinerem GWARANCJA zwrotu kosztów GWARANCJA najniższej ceny GWARANCJA niezmiennej ceny GWARANCJA bezpłatnej zmiany terminu zniżki do 35% zaliczka tylko 20% największy wybór ofert Powiedz nam jak lubisz wypoczywać lub zwiedzać a my dobierzemy najlepszą ofertę! Szczegóły w naszym biurze. Zapraszamy

KUPON

na parking przy lotnisku – GRATIS* *szczegóły w biurze

69


miejsca

Pszczyński zamek jakiego nie znamy Tekst: Ewa Krokosińska, foto: 2B STYLE

Zachodnia elewacja Zamku

70

Księżna Daisy


W położonej zaledwie 20 km od Bielska-Białej w kierunku Katowic Pszczynie znajduje się wspaniały pałac otoczony rozległym parkiem. Jedno z najpiękniejszych miejsc na Śląsku. Pszczyński zamek pamięta czasy panowania Piastów, wizytę księżniczki mediolańskiej Bony Sforzy, podążającej na Wawel do przyszłego męża. Pamięta kolejne rody, w posiadaniu których była ziemia pszczyńska. Najpierw ziemią pszczyńską władali Piastowie, po nich węgierscy możnowładcy Turzowie, którzy utworzyli w 1517 roku Wolne Państwo Stanowe ze stolicą w Pszczynie. Przez dwa kolejne wieki ziemia pszczyńska była w posiadaniu Promnitzów (1548-1765). Za ich to panowania zamek pszczyński przekształca się z gotyckiej budowli najpierw w renesansowy, a potem barokowy pałac. Kolejni właściciele dóbr pszczyńskich, Anhaltowie, rezydowali na zamku do 1846 roku. Po wygaśnięciu książęcej linii Anhalt Köthen-Pless dobra pszczyńskie przejął ród Hochbergów. Hochbergowie byli ostatnimi władcami na ziemi pszczyńskiej. Za ich panowania, w drugiej połowie XIX wieku dokonano ponownie przebudowy zamku. Dzisiejszy wizerunek pałacu pszczyńskiego to efekt tej ostatniej przebudowy.

NIEUDOSTĘPNIONE DLA ZWIEDZAJĄCYCH: Na strychu pszczyńskiego zamku mieszczą się obecnie pracownie konserwatorskie, w których pieczołowicie odnawiane są zbiory czekające na ekspozycję. Na strychu też znajdują się olbrzymie dawne zbiorniki wody, z których woda była rozprowadzana po całym zamku dzięki systemowi hydraulicznemu. Po lewej archaiczna łódź „dłubanka” znaleziona w korycie rzeki Wisły w Zarzeczu k. Pszczyny.

71


miejsca Działające w pałacu Muzeum Zamkowe eksponuje wnętrza pałacowe z początku XX wieku, z czasów ostatnich włodarzy – księcia pszczyńskiego Henryka XV Hochberga i jego żony Marii Teresy Olivii Cornwallis-West, słynnej z urody Angielki, księżnej Daisy. Odtworzenie wnętrz pałacowych z tego okresu było możliwe dzięki zachowanej ikonografii, archiwalnym spisom inwentarzowym oraz ocalałemu w ponad 80% oryginalnemu pałacowemu wyposażeniu pochodzącemu z przełomu XIX i XX wieku. Za projekt rekonstrukcji wnętrz Muzeum zostało w konkursie w 1995 r. nagrodzone dyplomem honorowym „Za pieczołowite odtworzenie wnętrz zamku z ich wyposażeniem, oparte na wnikliwych historycznych badaniach, które przywróciły blask początku XX wieku” przez organizację Europa Nostra z siedzibą w Hadze, zajmującą się ochroną europejskiego dziedzictwa kulturowego i środowiska naturalnego. Dzięki uprzejmości pana Macieja Klussa, dyrektora Muzeum Zamkowego w Pszczynie, możemy zaprosić Państwa do obejrzenia wnętrz pałacowych nieudostępnianych na co dzień zwiedzającym.

OTWARTE DLA ZWIEDZAJĄCYCH: Muzeum Zamkowe zawiaduje również Stajniami Książęcymi, które zostały niedawno wyremontowane przez Gminę Pszczyna z funduszy unijnych. W Stajniach Książęcych prezentowane są bardzo ciekawe wystawy czasowe.

72


NIEUDOSTĘPNIONE DLA ZWIEDZAJĄCYCH: Prywatne apartamenty księżnej Daisy znajdują się w sąsiedztwie apartamentów księcia. Do salonu księżnej zajrzeć można jedynie przez drzwi z korytarza, ale dalsze pomieszczenia nie są udostępniane zwiedzającym. Są to sypialnia, buduar i łazienka księżnej Daisy.

Co ciekawe, to właśnie księżna była tą, która wprowadziła do zamku łazienki z bieżącą wodą. Jej buduar z niemal sekretnym przejściem do łazienki obudowanym lustrami to miejsce tajemnicze. Wystarczy użyć wyobraźni dla przywołania obrazu księżnej dokonującej toalety czy czeszącej się. Na uwagę zasługują detale: złocenia ścian, drobiazgowe ornamenty kwiatowe na suficie, dopieszczona w każdym calu marmurowa wanna z magicznymi „kranami” w postaci muszli.

73


nie zza firanki

szach, ale nie mat‌

74


tekst i stylizacja wnętrza: Gaba Kliś www.gabaklis.pl foto: Adrian Lach

Czy można zakochać się w mieszkaniu w sekundę po wejściu do niego? Można i ja jestem tego dowodem, tym bardziej że od razu poczułam, że skądś to mieszkanie znam! Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę po wejściu do mieszkania Ewy Krokosińskiej-Surowiec, to piękna czarno-biała podłoga w układzie diagonalnym, przywołująca na myśl eleganckie francuskie kamienice. Położenie takiej podłogi to zabieg dość ryzykowny i odważny, gdyż sam fakt ogromnego kontrastu między bielą a czernią stwarza ryzyko szybkiego opatrzenia i znudzenia się tematem. Nie mówiąc już o tym, że położenie jej na dużej powierzchni bardzo dominuje wnętrze i to, co w tym wnętrzu się znajduje. W mieszkaniu Ewy takiego ryzyka nie ma, ponieważ podłogowy Pierrot wspaniale koresponduje z eklektycznym, wysublimowanym wnętrzem. Ale czy to nie jest nieeleganckie: zaczynać temat od podłogi, a nie od właścicieli mieszkania? Tym bardziej że zostałam przywitana pięknymi, czerwonymi różami z przykamienicznego ogródka! Od razu wyczułam dobrą energię, artystyczne dusze, dużo uśmiechu i pozytywnych wibracji. Mieszkanie pełne sztuki, tu Kalarus, tam Olbiński, z każdym wiążą się wspomnienia, anegdoty, w tle muzyka klasyczna... Magiczny zakątek w centrum Bielska-Białej. Siadamy w kuchni, monochromatycznej, biało-czarnej. Nowoczesna bryła kuchennej zabudowy mocno kontrastuje z ludwikowskim stołem z marmurowym blatem i starymi krzesłami, dodatkowo międzywojenna drewniana szafeczka na kółeczkach daje element ciepła w chłodnej, ale jakże przewrotnie przytulnej kuchni. Tak eklektyzm lubię, jest mi bliski – czyste formy, duże kontrasty, odważnie i ze smakiem. I wszędzie ta podłoga... Mam do niej ogromny sentyment. Za czasów studenckich mieszkałam w Paryżu w kamienicy z taką samą podłogą. Również to wspomnienie na myśl przywodzi mój pierwszy sukces na łamach prasy ogólnopolskiej, kiedy to wystylizowałam przepiękne mieszkanie w kamienicy w Krakowie nieopodal Rynku i w chwilę później zostało ono opublikowane w czasopiśmie „Czas na Wnętrze”. Piszę o tym nieprzypadkowo, ponieważ – jak się okazało – ma to związek z moimi obecnymi rozmówcami. Powiedzieć by się chciało: jaki ten świat jest mały... Owo krakowskie cudo stylizowane przeze mnie znane jest również pani Ewie. Zamieszkiwała w nim jej córka za czasów studiów w Krakowie. Takim właśnie zbiegiem okoliczności znalazłyśmy tzw. wspólny mianownik.

Ewa Krokosińska-Surowiec

75


nie zza firanki

Do kuchni przylega gabinet pani domu, w ciepłych waniliach, z piękną tapetą i stylizowanym fotelem. To miejsce, gdzie łatwo się wyciszyć i otulić jego ciepłem, również z tego pomieszczenia słychać muzykę. Salonik zdominowany przez biedermeierowską sofę jest jednocześnie pokojem przechodnim, z którego prowadzą schody na drugi, prywatny poziom mieszkania. Piękna okazała toaletka z masywnym lustrem dumnie puszy się w wejściu do kuchni, stanowiąc okazałą ozdobę saloniku. Stąd też wchodzi się do biblioteki, skarbnicy wiedzy i pasji właścicieli mieszkania, tutaj trochę secesji i lampka by Alfons Mucha, na którą moją uwagę zwraca pani domu. Mieszanka artystyczna, wysublimowana, wyważona i wydawałoby się, że przemyślana i skalkulowana, a jednak zrobiona z sercem i intuicją... Complimenti.

76


77


architektura i design

Natura nie wieje nuda… Ogród tak samo jak człowiek... każdy jest inny. Zarówno styl, pochodzenie, jak i wnętrze mogą różnić się diametralnie, dzięki czemu nasze otoczenie nie jest nudne i każdy w tak szerokiej palecie może znaleźć coś dla siebie. Oprócz założeń angielskich, francuskich można zaaranżować ogrody wrzosowe, tamaryszkowe lub senosryczne, które mają za zadanie oddziaływać głęboko na nasze zmysły. Ciekawe są również ogrody nawiązujące tematem do żywiołów, czyli ogród ognia, wody lub wiatru.

Magdalena Zbyrowska inż. mgr architekt krajobrazu, estodesign.at

OGRODY NOWOCZESNE To bardzo szerokie pojęcie, którego nie można jednoznacznie sklasyfikować. Są nimi przestrzenie o prostych geometrycznych liniach. Przy urządzaniu nowoczesnych ogrodów, tak jak we wnętrzach, stawia się na minimalizm i ciekawe materiały, jak szkło, plastik lub beton.

OGRÓD JAPOŃSKI Jest wiele zasad, którymi należy się kierować przy projektowaniu ogrodu japońskiego. Skrywa on wiele tajemnic. Głównymi elementami są niezwykłe gatunki roślin, takie jak np. klon palmowy, oraz kamienie ułożone w triady. Niezwykłą rolę w ogrodach japońskich odgrywają woda oraz żwir.

78


OGRÓD WIEJSKI Charakteryzuje się tym, że możemy w nim znaleźć rośliny takie, jakie rosły u naszej babci w ogródku, np. malwy czy rumianek. Sprawia wrażenie ciepłego, przytulnego miejsca, rośliny wręcz wylewają się poza jego granice...

OGRODY SENSORYCZNE Inaczej zwane ogrodami zmysłów. Charakteryzują się zastosowaniem wielu faktur w nawierzchni, roślinami o silnym zapachu, miejscami, gdzie można usłyszeć szum wody, lub trawami, które „tańczą”, jak im wiatr zagra.

foto: fotolia.com

OGRODY SKALNE To miejsca dla roślin, które lubią ekstremalne warunki uprawy. Ciekawa kompozycja z kamieni jest doskonałym tłem dla bardzo dekoracyjnych rozchodników. Ogrody skalne pięknie wyglądają w sąsiedztwie stawu lub strumienia.

Nowoczesny makijaż Jeśli jesteś kosmetyczką, fryzjerką, fascynuje Cię makijaż, zapraszamy na jednodniowe warsztaty nowoczesnego makijażu. W programie: tajniki makijażu fotograficznego, nowoczesne techniki aplikacji produktów do makijażu, co to są kosmetyki wielofunkcyjne i do czego służą, korygowanie i utrwalanie makijażu, najnowsze trendy w makijażu letnim. Zajęcia poprowadzi Beata Bojda, makijażystka z 17-letnią praktyką. Autorka tekstów o tajnikach makijażu dla LNE I Make-Up Trendy. Jurorka w międzynarodowych konkursach makijażu w Polsce i za granicą. Współpracuje z wieloma agencjami i projektantami mody tworząc dla nich makijaże sesyjne i wybiegowe. Jako charakteryzator filmowy pracowała między innymi z Anną Guzik, Anną Cieślak, Jagodą Kołeczek, Andrzejem Chyrą, Piotrem Machalicą, Janem Nowickim. Dwa razy w roku ma wykłady na Międzynarodowych Targach Kosmetycznych w Krakowie, gdzie oprócz teorii dzieli się także swoim doświadczeniem, prowadząc warsztaty praktyczne.

termin: 31 lipca 2014, godz. 9.00 - 17.00 koszt: 100 zł od osoby zapisy: redakcja@2bstyle.pl

79


D R U K A R N I A

nowoczesny park maszynowy

wieloletnie

doświadczenie elastyczność

terminowość jakość... sprawdź nas!

80

MKC Print Sp. z o.o. 41-902 Bytom, ul. Bernardyńska 1 tel. +48 32 243 50 35, kom. +48 607DRUKUJ drukarnia@printimus.pl · www.printimus.pl


WEKTOR

salon i serwis

www.wektor.pl

81


82


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.