2B STYLE No# 8

Page 1

Jedyny taki lifestylowy magazyn na Podbeskidziu

ale numer! 3[8] 2013 czasopismo bezpłatne ISSN 2084-4867 wrzesien - listopad 2013 www.2bstyle.pl

Ula KÓSKA deep inside Emil BILIŃSKI photography

I love BB kocham to miasto

Ireneusz

Jak Polak z Włochem Yachting Piotr Kowalski Moje Chiny Agnieszka Kuśnierz Pocztówka z Indii Katarzyna Dziemba

Zakrętka – Centrum Edukacji i Warsztatów Niebanalnych

DUDEK

Ciągle odmawiam Małgorzata

KALICIŃSKA Przykładać wagę do jakości dni

Nie zza firanki – skandynawska lekkość bytu

1


NOWOŚĆ

NAJSMACZNIEJSZA OD SAMEGO RANA

REKLAMA

www.bielmar.pl

2


Na zdjęciu z okładki Irek Dudek foto: Łukasz Rak eOBRAZ.pl

Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała e-mail: mediani@mediani.pl 2B STYLE ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała przedstawicielstwo: ul. Mostowa 1, 43-300 Bielsko-Biała e-mail: redakcja@2bstyle.pl www.2bstyle.pl Redaktor Naczelny: Agnieszka Ściera Reklama: reklama@2bstyle.pl Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera (tekst) Anita Szymańska (foto & tekst) Natasha Pavluchenko (dział mody) Yaro (tekst i foto) Iwona Kopeć (felieton) Bartłomiej Nowicki (teksty) Grafika i skład: Mediani MCD www.mediani.pl Druk: Drukarnia Printimus ul. Bernardyńska 1, 41-902 Bytom www.printimus.pl Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Copyright © MEDIANI Anita Szymańska Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Listy: e-mail: redakcja@2bstyle.pl Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach. 2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej

Wisienka Ostatnio nachodzą mnie refleksje o nas, współczesnych, żyjących w wielkich facebookowych, twitterowych i tym podobnych społecznościach, a jednocześnie bardzo samotnych. O nas dążących do doskonałości, stabilności, pragnących więcej i więcej. Ale czy potrafiących się jeszcze cieszyć z tego, co posiadamy? Niech przypowiastka naszego redakcyjnego kolegi, Bartłomieja Nowickiego o wisience będzie próbą zgłębienia tej kwestii. Ot, historyjka z morałem, podobno z tradycji buddyjskiej wysnuta, uniwersalna, ciekawa, pasuje jak ulał do naszych obecnych czasów. Na wysokiej gałęzi siedzi sobie jakiś człowiek, niech mu będzie Fu Mang Chu. Nad nim... tygrys (swoją drogą ciekawe skąd się tam wziął, ale załóżmy hipotetycznie, że tam jest, i że skrada się, powoli zbliża do naszego bohatera). Pod nim kolejny tygrys – ten dla odmiany wspina się by pożreć naszego biednego Fu. Niczym w kleszczach, Mang Chu siedzi sobie na tej gałęzi, bezradny. Siedzi i nagle spostrzega tuż obok, na wyciągniecie ręki, wiszącą wisienkę. Piękną, soczystą, kuszącą. Zapominając na chwilę o tygrysach, Fu sięga po wisienkę, zrywa ją, wkłada do ust i rozkoszuje się jej smakiem. I tyle. Koniec bajki. OK, zgoda, gdyby wszyscy nasi przodkowie z taką beztroską do kwestii tygrysów podchodzili, pewnie by Homo Sapiens „z drzewa” nigdy nie zszedł, ale nie o taki morał, myślę, w tej bajce chodzi. Wydaje mi się, iż nadmierne skupianie się na tygrysach-problemach, dostrzeganie ich wszędzie, czyhających, rzucających się nam do gardeł z każdego możliwego miejsca o każdej porze dnia i nocy, nieumiejętność oderwania się od nich... okrada nas z radości rozkoszowania się małymi wisienkami dnia codziennego. Zatem zostawmy już te tygrysy, zapomnijmy o nich choć przez chwilę. One i tak do nas przyjdą. Nie te to inne, wszak jeszcze się taki nie urodził, co by kłopotów nie zaznał. Skupmy się raczej na wisienkach, rozkoszujmy ich dojrzałą słodyczą, przemijającą soczystością :) Smacznego!

FOTO: Anita Szymańska, makijaż Beata Bojda, sukienka Jacpot/Cottonfield

czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48

Redaktor Naczelna Agnieszka Ściera

QR CODE

Wygenerowano na www.qr-online.pl

JESTEŚMY NA

I TU

3


No. 3/8/2013 OKOLICZNOSCI 6-7 8-10 12 14-15

Music stops never – Mayday Forever Wydarzyło się Ogólnopolski Kongres Rynku Pracy Więcej niż make-up – nowe wyzwanie Beaty Bojdy

KULTURA 29 30-31

Rezydencje / Poza czasem Roztańczone rozśpiewane: Barbara i Aleksandra Komarnickie-Drużbicz

FELIETON 32-33 34-35

Okiem kobiety: jak zrobić konfiturę na zimę? Okiem mężczyzny: piękna sprawa

LIFESTYLE 40-41 80-81

LUDZIE 18-25 26-28

Jak Polak z Włochem Yachting

Irek Dudek: ciągle odmawiam Małgorzata Kalicińska: przykładać wagę do jakości dni

FASHION 16-17 36-39 46-51 52-53 54-59

4

MaBiBi dla najmłodszych Kocham to miasto Emil Biliński photography Alta Roma backstage Deep Inside: Ula Kóska

REPORTAZ 42-45

Spółdzielnia Zakrętka

ZDROWIE & URODA 60-61 62 63

Dbaj o zęby z Polmedico Nasz test – długie i piękne włosy w jeden dzień Makijaż permanentny

KULINARIA 64-65 66-67 68-69

Restauracja Pod Dębowcem Oliwa północy Piwo i coś jeszcze

INSPIRACJE 70-71

Mokate inspiruje

REGION 72-73

Galeria Lider

ARCHITEKTURA & DESIGN 74-77 78-79

Nie zza firanki. Skandynawska lekkość bytu Biblijny raj był ogrodem

PODROZE 82-83 84-85

Agnieszka Kuśnierz : Moje Chiny Katarzyna Dziemba: Pocztówka z Indii

TO WARTO 86 87 88

Bicie serca – inaczej KODO Polecamy Czytamy & słuchamy


Odkryj nową jesienną kolekcję W SALONIE PANDORA GALERIA SFERA BIELSKO-BIAŁA

Charmsy ze srebra od 99 zł

MOJA HISTORIA, MÓJ STYL

5

REKLAMA

Poznaj nową, olśniewającą kolekcję biżuterii PANDORA na jesień. Odkryj niezwykły charms z zielonego szlifowanego szkła Murano - wyjątkowy jak Ty. Stwórz własny projekt na pandora.net i dołącz do fanów PANDORA Polska na Facebooku.


MUSIC STOPS NEVER – Bielska firma Mayday Polska organizuje imprezy spod szyldu MAYDAY od samego początku istnienia, czyli od 2000 roku. Założycielem i organizatorem jest rodowity bielszczanin Jerzy Kupczak, jednakże wszyscy łącznie z rodziną zwracają się do niego Kuba. W późnych latach 90. prowadził w Bielsku-Białej kultowy na cały Śląsk klub Techno Planet a później Happy Planet. Klub ten kształtował i edukował muzycznie młode pokolenie. Na niezapomnianych „Nocach pojednania”, które trwały 24 gfodziny, grała ówczesna śmietanka najlepszych DJ’ów w Europie! Czasy się zmieniły, klub przestał istnieć, ale miłość do muzyki pozostała. Po wizycie w Niemczech Kuba postanowił sprowadzić do Polski najlepszą i największą imprezę z elektroniczną muzyką taneczną – MAYDAY. Pierwsza edycja MAYDAY odbyła się w 2000 roku w katowickim Spodku i był to pierwszy MAYDAY poza granicami Niemiec. Każda edycja to nowy layout, nowe motto przewodnie i nowy hymn. Kulminacyjnym punktem każdego MAYDAY jest tzw. MEMBERS OF MAYDAY. Moment w którym grane są hymny z poprzednich lat, a część uczestników może wejść na scenę, bawić się, tańczyć i niemal skakać po stole DJ’skim z artystami! Dodatkowo specjalna oprawa wizualna, efekty pirotechniczne, wyrzutnie confetti, pokaz laserowy sprawiają, że chwila ta jest bardzo emocjonująca! Wielu naszych fanów, nawet organizator Kuba, ma swoje ulubione hymny z ubiegłych edycji. Usłyszenie ich na żywo w wypełnionym po brzegi Spodku przyprawia o gęsią skórkę! Impreza MAYDAY od samego początku wytycza standardy oraz niezmiennie budzi zachwyt. Jest największą ze wszystkich tego typu organizowanych w Europie. MAYDAY to z pewnością jedna z najlepiej zorganizowanych i przygotowanych logistycznie imprez halowych w Polsce i wielu, naprawdę wielu mogłoby się tutaj sporo nauczyć. Każdy rok przynosi nowe wyzwania. Każdego roku chcemy zaskakiwać naszych fanów nowymi rozwiązaniami technicznymi. Szczerze mówiąc, udaje nam się to od 13 lat. Grunt to nie popadać w rutynę. Do każdej imprezy podchodzimy z nowym zapałem. I nawet jeżeli MAYDAY ma miejsce w listopadzie, my pracujemy nad nią już od stycznia. Jest wiele spraw do załatwienia – najważniejszą jest oczywiście odpowiedni dobór artystów. Bardzo zależy nam na promowaniu również naszych rodzimych DJ’ów, którzy coraz częściej nie odbiegają stylem czy techniką od tych zagranicznych. W miarę upływu czasu, polski MAYDAY zyskiwał na sile i rozmiarach. I tak jak pierwsze edycje odbywały się wyłącznie na płycie głównej Spodka, tak teraz zajmujemy wszystkie przylegające do kompleksu MOSiR hale, tj. Lodowisko i Salę Gimnastyczną. Obecnie rynek eventowy na świecie jest gigantyczny, a otwar-

6

tość młodych ludzi, znajomość języków obcych oraz łatwość podróżowania sprawiają, że bardzo chętnie odwiedzają oni zagraniczne imprezy. Celem Kuby jest sprawienie, aby młodzież lubiąca wielkie imprezy masowe z najlepszą muzyką nie była zmuszona szukać ich poza granicami Polski, ale otrzymała światowej jakości produkt na miejscu w kraju. O wciąż rosnącej popularności MAYDAY świadczy fakt, że rokrocznie, niezmiennie gromadzi tysiące fanów: klubowiczów, raverów, technomaniaków i pasjonatów muzyki elektronicznej z wielu krajów. MAYDAY uczy młodych ludzi wartości takich jak: tolerancja, szacunek i otwartość. Kreuje pewien styl życia, wskazuje trend, przeciera nowe szlaki, wyznacza kierunek, łączy miłość i pasję do muzyki elektronicznej. Najwierniejsi fani imprezy nazywają siebie MEMBERS OF MAYDAY. Co roku pomagają nam w przygotowaniach, wskazują których artystów chcieliby zobaczyć, usłyszeć, biorą czynny


MAYDAY FOREVER

udział w promocji eventu, rozklejają plakaty w klubach w swoich miastach. Po tych kilkunastu latach wiemy doskonale, że nasi fani są wyjątkowi. To dla nich staramy się co roku zagwarantować show na najwyższym światowym poziomie. Jeżeli chcecie zobaczyć i usłyszeć dobrze wam znanych ambasadorów MAYDAY oraz najbardziej znanych i popularnych DJ’ów, a także nowatorskich artystów z różnych krajów zapraszamy do świata muzyki, kultury i sztuki. Już 9 listopada katowickim Spodkiem ponownie zawładnie najlepsza prawdziwa elektronika! DJ’e z przeróżnych zakątków świata przyjadą podzielić się z Wami swoim talentem podczas 14. edycji MAYDAY Poland „never stop raving”. Więcej szczegółów znajdziecie na oficjalnej stronie imprezy www.mayday.pl oraz na profilu na Facebook’u www.facebook. com/MaydayPoland

KONKURS Do wygrania 4 podwójne zaproszenia. 4 najszybszych czytelników, którzy w dniu 30 października prześlą na adres: redakcja@2bstyle.pl prawidłową odpowiedź na pytanie: „Gdzie odbędzie się tegoroczny Mayday Festiwal” otrzyma podwójne zaproszenia na festiwal. Prosimy o podanie danych: imienia, nazwiska oraz numeru telefonu.

7


okoliczności

WYDARZYŁO SIĘ Energy Show Energy Show to wydarzenie towarzyszące Międzynarodowym Targom Energetycznym w Bielsku-Białej. Podczas imprezy, zorganizowanej przez Edytę Dwornik, właścicielkę AMPRESTIGE wystąpiło 10 modelek – finalistek Miss Polonia Podbeskidzia oraz finalistki The Look Of The Year. Oprócz pokazu bielizny oraz butów można było zobaczyć pokaz akrobatyczny ze wstążką w wykonaniu Miss Polonia Podbeskidzia 2012, Angeliki Cieślak.

Trendy w Afryce Janusz Głowacki w Oświęcimiu Kolejna płyta pamiatkowa dedykowana znanemu współczesnemu polskiemu pisarzowi Januszowi Głowackiemu – dramaturgowi, prozaikowi, felietoniście, autorowi scenariuszy filmowych – została odsłonięta 27 września w w Alei Pisarzy przy Bibliotece GALERII KSIĄŻKI w Oświęcimiu. Janusz Głowacki to trzeci pisarz, który wyraził zgodę na wmurowanie płyty opatrzonej jego cytatem i nazwiskiem. Był gościem GALERII KSIĄŻKI już po premierze oczekiwanego filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei” w reżyserii Andrzeja Wajdy na 70. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Janusz Głowacki jest autorem scenariusza tego filmu, który w kinach pojawił się od 4 października tego roku. Janusz Głowacki to wyjątkowa osoba, mająca za sobą bogaty dorobek literacki. Wydał kilka tomów opowiadań m.in.: „Wirówka nonsensu”, „Nowy taniec la-ba-da”, „Polowanie na muchy”, „Raport Piłata”, „My sweet Raskolnikow”, „Coraz trudniej kochać”, „Rose Cafe” oraz dwa tomy felietonów: „W nocy gorzej widać”, „Powrót hrabiego Monte Christo” i powieści: „Moc truchleje”, „Ostatni cieć”, „Tego się nie tańczy”, „Nie mogę narzekać”, „Z głowy”, „Jak być kochanym”, „Pięć i pół”, „Good night”, „Dżerzi”. Światowy sukces przyniosły jednak Głowackiemu sztuki teatralne. W grudniu 1981 roku, na kilka dni przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego, Głowacki wyjechał do Londynu na premierę sztuki „Kopciuch” w Royal Court Theatre w reżyserii Danny Boyl (Trainspot-

Studenci pokazali poziom opracowanie: redakcja, materiały osób i firm

Studenci Architektury Wnętrz i Architektury Krajobrazu bielskiego „Tyszkiewicza” zaskoczyli oryginalnymi rozwiązaniami i niekonwencjonalnymi aranżacjami. To wszystko podczas końcoworocznej wystawy prac, jaka odbyła się w siedzibie Bielskiej Wyższej Szkoły im. J. Tyszkiewicza. Wystawa jest prawdziwą wizytówką programu kształcenia. Znajdują się

8

ting). The Guardian i London Times uznały ją za najlepszą produkcję roku. Jego sztuki grane są od Nowego Jorku, Los Angeles, Las Vegas, Toronto, Londynu, Marsylii, Sydney i Bonn po Pragę, Warszawę, Moskwę, Petersburg, Dagestan, Seul i Tajpej. W 1986 roku w Buenos Aires „Kopciuch” otrzymał najbardziej prestiżową nagrodę teatralną argentyńskiej krytyki Premio Moliere. Aleja przy Bibliotece GALERII KSIĄŻKI w Oświęcimiu ma na celu upamiętniać wybitnych żyjących pisarzy, którzy osobiście biorą udział w uroczystościach odsłonięcia w pamiątkowej płyty, ozdobionej ich autografem i wybranym cytatem z ich twórczości. Idea Alei Pisarzy w Oświęcimiu nawiązuje do popularnych na całym świecie alej gwiazd, przy czym w odróżnieniu od idolów masowej kultury medialnej, dowartościowaniu podlega tu sztuka o najwyższej wartości kulturowej – sztuka słowa. Projekt wstępnie zakłada wmurowanie w Alei Pisarzy około 30 płyt z brązu.

na niej prace między innymi z pracowni projektowania mebli, wystaw, wnętrz, a także projektowania architektonicznego i graficznego. Oryginalnymi rozwiązaniami zaskakują szczególnie projekty wystaw i prototypy mebli wykonane w skali 1:1, dzięki współpracy Uczelni z firmą Polsport. Młodzi architekci mieli już okazję niejednokrotnie się wykazać. Projektowali m.in. dla Urzędu Miasta Bielska-Białej, ale również dla firmy Mokate S.A., która jest członkiem

W listopadzie 2010 Schwarzkopf Professional rozpoczął ogólnoświatowy program charytatywny „Shaping Future”. Program jest realizowany przy współpracy z największą organizacją typu non-profit, SOS Children’s Villages oraz z fryzjerami wolontariuszami i ma na celu umożliwić młodym ludziom z ubogich rejonów dostęp do sztuki fryzjerstwa. Obecnie program z powodzeniem funkcjonuje w Indiach, Maroku, Peru, Brazylii, Kolumbii, Wietnamie i Łotwie. Od 12 sierpnia do 8 września tego roku szkolenie odbyło się także w Afryce Południowej. 30 studentów w Johannesburgu, w specjalnej wiosce stworzonej przez SOS Children’s Village, przez 6 tygodni było szkolonych z zakresu fryzjerstwa. Tym razem Schwarzkopf Professional do programu zaprosił dyrektor kreatywną marki i właścicielkę sieci salonów Trendy Hair Fashion – Annę Kulec-Karampotis, która to zaproszenie przyjęła jako wielkie wyróżnienie. „Jestem przekonana, że pomaganie przez edukację to najlepszy sposób. Program traktuję jako wielkie wyzwanie i jednocześnie mój obowiązek” – podsumowuje dyrektor. Program składa się z czterech modułów: strzyżenie, układanie, koloryzacja i modelowanie włosów. Studenci otrzymują certyfikat ukończenia kursu, produkty i narzędzia umożliwiające rozpoczęcie pracy. Aby zwiększyć szanse, przeszkolone osoby będą miały możliwość spotkania się z właścicielami lokalnych salonów i dzięki temu będą mieli szanse na zdobycie pierwszego stażu czy pracy.

Rady Pracodawców BWS im. J. Tyszkiewicza. Przed nimi kolejna szansa na nowe wyzwania. Bielski „Tyszkiewicz” nawiązał niedawno współpracę z firmą Marbet. – Świeże spojrzenie na design jest dla nas ważne, dlatego bardzo chętnie podjęliśmy współpracę z Bielską Wyższą Szkołą im. J. Tyszkiewicza – mówi Włodzimierz Mysłowski, Przewodniczący Rady Nadzorczej MARBET.


Nadleciała „Mucha” 20 września na lotnisku Górskiej Szkoły Szybowcowej „Żar” został uroczyście przekazany młodzieży do użytkowania szybowiec SZD – 12A „Mucha 100 A”. Uczniowie ZSTiH na odbudowanym przez siebie szybowcu będą mogli doskonalić swoje umiejętności lotnicze. Za sprawą pozytywnie „zakręconych” chłopaków, pasjonatów lotnictwa i wielu sprzyjających ludzi udało się przywrócić do latania jeden ze wspaniałych, wybudowanych w Szybowcowym Zakładzie Doświadczalnym w Bielsku-Białej szybowców. Zostanie ocalony od zapomnienia kawałek chlubnej historii polskiego lotnictwa.

Nowa marka odzieżowa MEDICINE everyday therapy 30 sierpnia 2013 r. firma BRANDBQ Sp. z o. o. zadebiutowała z nową marką odzieżową – MEDICINE everyday therapy. Kolekcje damskie i męskie zaprojektowane przez zespół młodych projektantów dedykowane są osobom w przedziale 20-35 lat, choć tak naprawdę wiek metrykalny nie ma tu większego znaczenia, bardziej chodzi o świadomość mody i nieszablonowość. Tworzymy ubrania dla Tych, którzy dopasowują modę do swoich potrzeb, posiadają własny styl wpisujący się w światowe trendy, ale jednak oryginalny. Są otwarci na nowości, poszukują wygodnych, casualowych ubrań, które można nosić do pracy i w weekendy. Doceniają rzeczy estetyczne, dobrej jakości i w przystępnych cenach. Startujemy z nową marką, która już w dniu premiery 30 sierpnia 2013 miała 60 salonów w całej Polsce oraz własny sklep on-line. Koncept odzieżowy MEDICINE powstał z potrzeby stworzenia czegoś co pozwoli nam lepiej realizować kreatywne pomysły naszych projektantów oraz zapewni większe możliwości rozwoju. Chcemy mocno wyróżnić się na rynku, stworzyć nową jakość, zaintrygować i zainteresować Klientów. Lubimy tworzyć i chcemy powołać

Ruszyło Centrum Edukacyjno-Artystyczne Proscenion Proscenion to wyjątkowa inicjatywa artystów związanych z bielskim Teatrem Polskim – Katarzyny Zielonki i Rafała Sawickiego, skierowana do młodych ludzi (dzieci i młodzież w wieku od 7 do 18 lat), zarówno zainteresowanych teatrem, tańcem i sztuką, jak i tych, którzy dopiero szukają swojej pasji. To szansa na rozwój talentu poprzez spotkanie z doświadczonymi instruktorami, a jednocześnie praktykującymi artystami: aktorami, tancerzami, wokalistami, muzykami. To możliwość twórczego zapełnienia wolnego czasu, poszerzenia umiejętności, szkoła konsekwencji i nauka dyscypliny. Wreszcie to niezwykła przygoda. W pierwszej części warsztatów uczestnicy będą uczyć się technik koncentracji, umożliwiających pokonanie tremy, interpretacji tekstu, używania emocji, a także rozwijać wyobraźnię, pracować nad emisją głosu, ćwiczyć zadania z działania scenicznego i panowania nad ciałem, łączenia ruchu ze słowem i muzyką, będą poznawać choreografie oddające charaktery i nastroje oraz szlifować różne techniki tańca, np. modern dance, jazz, taniec współczesny, Broadway dance. Efekt? Kondycja, sprawność, radość, swoboda w wyrażaniu siebie! Druga część do życia charakterystyczny brand na polskim rynku odzieżowym – wyjaśnia Prezes Krzysztof Bajołek, twórca takich marek jak: House, Mohito, Answear.com i reaktywowanego REPORTERA. Doszliśmy do wniosku, że firmy odzieżowe coraz bardziej upodabniają się do siebie zarówno pod względem kolekcji, jak i sposobu działania. Nie chcemy dołączyć do tej uniformizacji. Dlatego szukaliśmy nazwy, która już samym brzmieniem mocno się wyróżni, będzie na rynku odzieżowym czymś zaskakującym. MEDICINE zwraca uwagę, intryguje i nie pozwala o sobie zapomnieć. Atutami marki są: autorskie projekty młodych twórców i wyjątkowe kolekcje limitowane. Premierowa jesienno-zimowa kolekcja MEDICINE jest mocno osadzona w najnowszych trendach, które są dla nas punktem wyjścia do tworzenia nowych projektów. Pierwsza – specjalnie opracowana dla MEDICINE – limitowana kolekcja t-shirtów jest autorstwa ilustratora mody i grafika –Tomka Sadurskiego. To artysta pochodzący z Polski, który obecnie mieszka i tworzy za granicą. Plany rozwoju brandu na najbliższe lata to: otwarcie 10 salonów rocznie w głównych miastach i galeriach handlowych powiększanie do ok. 300 metrów powierzchni salonów

Katarzyny Zielonka

zajęć zostanie poświęcona przygotowaniu musicalu „Skarb”, autorstwa Marty Sawickiej, aktorki Teatru Polskiego, oraz kompozytora Krzysztofa Maciejowskiego, którego prapremiera zakończy tegoroczną edycję warsztatów aktorsko-musicalowych Centrum Edukacyjno-Artystycznego Proscenion. I właśnie zdobycie umiejętności aktorsko-tanecznych i szansa na ich pokazanie na profesjonalnej scenie jest nagrodą za miesiące ćwiczeń. poszerzanie kolekcji rozwijanie sprzedaży on-line rozwój obecnej sieci sprzedaży również za granicą Zapraszamy do salonów MEDICINE w całej Polsce oraz na www.wearmedicine.com Jeden ze sklepó MEDICINE every therapy został otwarty w żywieckiej Galerii LIDER. | MEDICINE every therapy, Galeria Lider, ull. Zielona 3, Żywiec

opracowanie: redakcja, materiały osób i firm

WYDARZYŁO SIĘ

9


okoliczności

ZAPOWIADAMY 5-th Avenue& – miejsce inne niż wszystkie!

opracowanie: redakcja, materiały osób i firm. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za zmiany w repertuarach i terminach imprez.

12 października odbędzie się otwarcie ekskluzywnego butiku 5-th Avenue, położonego w samym centrum miasta Bielska-Białej, przy ul. Łukowej 7, na tyłach znanej restauracji Nowy Świat. 5-th Avenue butik/komis światowych marek to ciekawe miejsce, które zachwyci Cię swoim oryginalnym wnętrzem, bogatym asortymentem, świetną atmosferą i pyszną włoską kawą. Znajdziesz tutaj światowe marki, domy mody – BURBERRY, VERSACE, GUCCI, PRADA, ARMANI, DIOR, MAX MARA, PINKO, MANILA GRACE, ELISABETTA FRANCHI i wiele innych, rzeczy nowe, używane i oryginalne. Butik oferuje ekskluzywną odzież, torby, buty, dodatki z pierwszej i z drugiej ręki

&

5th Avenue

w atrakcyjnych cenach. Nie zabraknie też pięknej biżuterii, na początek trzy propozycje marek: szwajcarska Sal Y Limon, duńska Dyrberg/Kern oraz włoska Nomination. Każda z nich niesie ze sobą coś wyjątkowego, inny klimat, piękno, niepowtarzalność. Ponadto asortyment butiku wzbogacą ciekawe elementy wyposażenia wnętrz, świece, zapachy, perfumy do wnętrz m.in. ekskluzywnej kolekcji Tales of London A&B, która została uznana za jedną z wiodących marek zapachowych do wnętrz, plasując się wśród tak znanych na całym świecie marek perfumeryjnych, jak: Guerlain, Tom Ford, czy Jean Paul Gautier.

Wyprawa Sebastiana Kawy w Himalaje Za kilka miesięcy Sebastian Kawa będzie latał w Himalajach. Wyprawa ma charakter rekonesansu. Alpy europejskie, Alpy nowozelandzkie, Andy – to wszystko jest szybownikom dobrze znane. Filmy tam nakręcone efektownie i efektywnie promują sport, wzbudzają marzenia... Ale Himalaje to następna liga. Są duże. Szczyty zanurzone często w prądzie strumieniowym (200km/h). Gęstość powietrza znacząco zmienia bezpieczne zakresy prędkości. Wydaje się że nikt jeszcze nie próbował latać w tworzących się tam rotorach, nikt w najwyższych partiach nie latał szybowcem, ale obserwacje z 1985 roku sugerują szacunek. Tym razem będzie tam pilot, który nie będzie stronił od przelatywania blisko i ponad wystającymi w górę szczytami. Jeżeli ktoś potrafi te rejony bezpiecznie spenetrować, to własnie Sebastian Kawa. Jak dotąd wszędzie, gdzie gościł „w obcych górach” błyskawicznie wyczuwał je lepiej od lokalnych pilotów. W Himalajach, w najwyższych rejonach, nie ma lokalnych pilotów szybowcowych. Jak dotąd. I to jest wyzwanie... Jeżeli chcesz w tym uczestniczyć, możesz. Wystarczy że jakieś 1000 osób złoży się po mniej więcej tyle, ile kosztuje wstęp na koncert czy mecz. To się uda, ale fajnie jest w takim koncercie uczestniczyć, prawda? W premierze. Bo będą następne. Jedna z legend właśnie się rodzi... Projekt można wesprzeć bezpośrednio wpłacając na konto Górskiej Szkoły Szybowcowej Żar: GSS AP Żar tytuł: dotacja dla Everest Gliding Project Bank Spółdzielczy w Kętach 92 8120 0003 2001 0053 2426 0003 SWIFT POLUPLPR IBAN PL92 8120 0003 2001 0053 2426 0003 | Więcej: www.everest.glidezarokucom

10


REKLAMA

11


okoliczności Nowa płyta Golec uOrkiestry już od 15 października!

“THE BEST OF GOLEC UORKIESTRA” to imponująco wydany album dwupłytowy, którym bracia Golec postanowili uczcić jubileusz 15-lecia działalności swojego zespołu. Zawiera aż 26 piosenek, w tym komplet kultowych i znanych wszystkim hitów w nowych, zaskakująco świeżych wersjach, jak również utwory premierowe, min. promującą płytę piosenkę „Młody maj” – obsypaną licznymi nagrodami zdobywczynię Super Premiery 2013 na 50. Krajowym Fe-

Fashion by Anna Drabczyńska Bielska projektantka mody, Anna Drabczyńska, rozpoczęła współpracę w zakresie projektowania ubiorów dla zespołu Golec uOrkiestra, czego efekty mogliśmy zobaczyć między innymi podczas tegorocznego 50. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej OPOLE 2013. Projekty Drabczyńskiej można było podziwiać take podczas tegorocznego Warsaw Fashion Weekend oraz na Gali Finałowej II Edycji Modnego Śląska™ 2013 i Metropolii Silesia w Starym Dworcu podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. Gratulujemy sukcesów i czekamy na kolejne propozycje utalentowanej projektantki. / foto mutek. ownlog.com, Tomasz Fritz /

| Więcej: www.drabczynska.pl

stiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Dzięki współpracy z najlepszymi polskimi aranżerami i producentami muzycznymi utwory, które od zgoła piętnastu już lat poprawiają Polakom samopoczucie brzmią tak, jakby otrzymały drugie życie. I nie ma w tym cienia przesady, mimo, że dla wielu sztuka ta wydawać by się mogła niemożliwą do osiągnięcia. Bo niby w jaki sposób dodać werwy utworom, które do melancholijnych raczej nie należą, ba, niejednokrotnie są prawdziwymi wulkanami energii? A jednak zamierzenie to udało się zrealizować. I to w sposób mistrzowski. Album od pierwszych sekund emanujący nieprawdopodobną siłą i autentycznością, pozbawiony jest jakichkolwiek dłużyzn. Zaskakuje również wieloma niespodziankami, jak choćby bonusem „Kalashnikov” - nigdy dotąd nie wydanym bałkańskim mega hitem, który zespół brawurowo zaprezentował podczas najbardziej osobliwego na świecie Festiwa-

Trzy pierwsze osoby, które 25 października prześlą na adres: redakcja@2bstyle.pl odpowiedź na pytanie „Którą z kolei płytą Golec uOrkiestra jest THE BEST OF GOLEC UORKIESTRA”? otrzymają płytę z autografem braci Golec.

Ogólnopolski Kongres Rynku Pracy

Daniel Dziewit, prezes Stowarzyszenia „Edukacja-Praca-Przedsiębiorczość”

Najistotniejsze zagadnienia związane z funkcjonowaniem obecnego rynku pracy, również w kontekście jego przyszłości, poruszone zostaną podczas październikowego Ogólnopolskiego Kongresu Rynku Pracy. Znaczącej rangi wydarzenie odbędzie się już niebawem w Częstochowie. Z problemem bezrobocia boryka się wielu Polaków, także osób wykształconych, w młodym wieku, które często decydują się na wyjazd poza granicę kraju. Ta negatywna tendencja niestety nie ulega w ostatnim okresie zahamowaniu, a poziom bezrobocia wzrasta. Stąd potrzeba i konieczność przedyskutowania obecnej sytuacji na rynku pracy i znalezienia takich rozwiązań, które pozwolą ograniczyć wspomniane zjawisko.

12

lu Trębaczy w Guči (Serbia) w 2010 roku, czy na przykład „Dobrą piosenką” – przeuroczą kompozycją z gościnnym udziałem chóru dziecięcego działającego przy założonej przez braci Fundacji Braci Golec. Ale taka już jest Golec uOrkiestra – zaskakująca, łącząca wiele stylów, kolorowa, a przede wszystkim zawsze bogata w najprzeróżniejsze instrumentarium, które ani na moment nie pozwala oderwać ucha od jakiegokolwiek fragmentu prezentowanych utworów. Wsłuchując się w płytę “THE BEST...” z całą pewnością można stwierdzić jedno: bracia Golcowie to stale poszukujący i doskonalący się perfekcjoniści, którzy nie potrafią zadowolić się tym, co już osiągnęli. A to z kolei znakomita wróżba na przyszłość pozwalająca żywić nadzieję, że ich najlepsze dokonania wciąż jeszcze przed nimi. Już od 15 października płyta dostępna w dobrych sklepach płytowych oraz przez oficjalną stronę zespołu www.golec.pl

Idea ta przyświeca zbliżającemu się Ogólnopolskiemu Kongresowi Rynku Pracy, który z inicjatywy Stowarzyszenia „Edukacja-Praca-Przedsiębiorczość” odbędzie się w dniach 23-25 października w Częstochowie. – Zależy nam na tym, by zwrócić uwagę na problem bezrobocia, a w perspektywie doprowadzić do wypracowania skuteczniejszych rozwiązań w aktywizacji osób bezrobotnych. Chodzi też o to, aby uczestnicy kongresu dowiedzieli się, jak kształtują się perspektywy finansowe w nowym „rozdaniu” środków unijnych, które na zwalczanie bezrobocia przeznaczyć chce Parlament Europejski – podkreśla Daniel Dziewit, prezes Stowarzyszenia „Edukacja-Praca-Przedsiębiorczość”. Częstochowski Kongres Rynku Pracy to jednocześnie doskonałe przygotowanie jego uczestników do zmian, jakie zamierza wprowadzić rząd w zakresie funkcjonowania Urzędów Pracy. Plany są bowiem takie, aby część usług – obecnie będących w gestii Urzędów – zlecić prywatnym agencjom pracy. Tematyka przedsięwzięcia, nawiązująca do aktualnych potrzeb społecznych, jest zatem bardzo ważna w skali całego kraju. Nic dziwnego, że do Częstochowy zawita liczne i fachowe grono ekspertów, z Ministrem Pracy i Polityki Społecznej Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem na czele. Równolegle do trwających przez trzy dni paneli dyskusyjnych uczestnicy zaznajomią się z wystawą projektów innowacyjnych i ponadnarodowych w obszarze zatrudnienia i integracji społecznej.


REKLAMA

13


foto: Anita Szymańska, arch. Beata Bojda

okoliczności

wiecej niz make-up 14

Poznały się podczas trzydniowych warsztatów makijażu w „Pachnidle” w Bielsku-Białej. Dziś otwierają szkołę uczącą sztuki makijażu, stylizacji i miejsce spotkań z urodą – „School of Art. Visage”. Ewelina Koźlik i Beata Bojda, właścicielka „Pachnidła”, stworzyły miejsce niebanalne, mające służyć głównie kobietom. W odnowionej kamienicy przy ulicy Mickiewicza 28 w Bielsku-Białej na przyszłe specjalistki od wizażu czekają już przestronne, piękne i funkcjonalnie urządzone sale szkoleniowe. Wyposażone w stanowiska do ćwiczenia makijażu i salę wykładową stanowią znakomite miejsce, aby tu właśnie rozpocząć swoją przygodę z profesjonalnym makijażem. Pomysłodawczynie inicjatywy oferują roczną szkołę, w której słuchaczki nauczą się praktycznej sztuki makijażu z wykorzystaniem produktów i możliwości, które daje współczesny przemysł kosmetyki kolorowej. Szkoła ma też plany wprowadzenia elementów z historii sztuki, kina, teorii barw, stylizacji. W tym celu poszczególne zajęcia prowadzić będą specjaliści z danej dziedziny. – Najmodniejszym kolorem włosów w latach 60. był blond, który pasował do opalonej skóry. Oczy mocno podkreślano tuszem, dramatyczną kreską i beżowymi cieniami – miały wyglądać jak oczy lalki czy aktorki, Brigitte Bardot. Wcześniej, w latach 50., kobiety nawet odkurzając miały pełny makijaż. A już w starożytności powstawały specjalne miejsca tylko dla kobiet, gdzie dopieszczały one swe ciała. Dzisiaj makijaż wykonywany w pośpiechu więcej ma wspólnego z obowiązkowym myciem zębów przed wyjściem, niż ze sztuką. „School of Art. Visage” chce


to zmienić – mówi Beata Bojda, właścicielka „Pachnidła” i dyrektor artystyczny szkoły. Do kogo adresowana jest oferta szkoły? Przede wszystkim do pań, które planują związać swoją zawodową przyszłość z wizażem, na przykład jako makijażystki, stylistki, asystentki podczas sesji fotograficznych. Ale też dla kobiet, które chcą profesjonalnie zarządzać swoim wizerunkiem, wydobyć atuty urody, umiejętnie o nią dbać i podkreślać w zależności od okazji. Zdobyta wiedza teoretyczna i praktyczna pomogą młodym kobietom podczas poszukiwania pracy. Nie tylko będą mogły wpisać w CV niecodzienne umiejętności, ale też zapoznane z tajnikami stylizacji, będą wiedziały jak dobrze wypaść podczas rozmowy z pracodawcą. W „School of Art. Visage” ma się nie tylko odbywać kurs wizażu czy seminaria poświęcone tej tematyce. W przestrzeni, która pomieścić może ok. 60 – 80 osób możliwa jest organizacja szkoleń, spotkań tematycznych oraz sesji zdjęciowych. Wyposażenie szkoły sprzyja wszelkim kobiecym inicjatywom, które odbywać się mają w przyjaznym i pięknym otoczeniu. „School of Art. Visage” wystartowała 13 września w piątek, a 2B STYLE życzy, aby była to data jak najbardziej szczęśliwa!

15


fashion

foto: MaBiBi

Na bielskim rynku odzieżowym pojawiła się ostatnio nowość, która wzbudza spore zainteresowanie. Głównie wśród „posiadaczy” potomstwa, bowiem MaBiBi to kolorowe i wesołe ciuszki dla dzieciaków

– Muszę sprostować – śmieje się Magda, założycielka MaBiBi.– MaBiBi podbija nie tylko bielski rynek. Nasze spodnie są już w Rzeszowie i Krakowie, kominy pojechały do Wrocławia i Warszawy, a czapeczki poleciały do... Londynu! Młoda projektantka dodaje też, że choć zamysł rzeczywiście był taki, żeby szyć dla dzieci, to obecnie powstają także odpowiedniki dla dorosłych.

16

– Któregoś dnia dostałam zapytanie od pewnej pani czy nie uszyłabym dla niej takiej samej czapki, jak zrobiłam jej chrześnicy. Pomyślałam – dlaczego nie? I tak zrodził się pomysł na szycie „parami”, czyli takich samych spodni dla taty i syna, takich samych czapek dla mamy i córki, itd – opowiada Magda. – Jako młoda mama wiem, że czasem fajnie i śmiesznie jest założyć podobne sukienki na wesele i zawsze uśmiecham się kiedy na ulicy widzę tatę i syna w takiej samej czapce z daszkiem. Dlaczego ubranka z metką MaBiBi zyskują coraz więcej fanów? Bo są kolorowe, jednocześnie dziecięce i modne, nietuzinkowe – inne niż te dostępne w sklepach, a przede wszystkim wygodne i praktyczne. W większości wykonane z dresowych materiałów lub miękkich dzianin. Projektowane przez mamę, która jak sama mówi „testuje je na swoim dziecku”, co dla rodziców jest najlepszą rekomendacją. To właśnie córeczka Karolina była dla Magdy inspiracją do stworzenia MaBiBi. – Najpierw chciałam kupić

Małej taką długą czapę, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Wzięłam więc kawałek materiału, igłę, nitkę i zmaterializowałam moją wizję. Okazało się, że kolejne znajome, które widziały Karolę w czapie prosiły, żebym uszyła im taką samą. Historia powtórzyła się przy spodniach dresowych z niskim krokiem (miejsce na pieluszkę wielorazową). Tak właśnie zaczęło rodzić się MaBiBi. Dodatkową zaletą ubierania swojego dziecka w kolekcję ubranek młodej bielszczanki jest możliwość składania specjalnych zamówień (w kwestii rozmiarów i dobierania kolorów). Topowymi produktami MaBiBi są dwustronne czapki – dostępne w wersji wiosennej (na chłodne wieczory) oraz jesienno-zimowej, dresowe spodnie z niskim krokiem, kominy (czyli połączenie kaptura i szala) oraz kolorowe, dresowe bluzy z kapturem właśnie w formie komina. Wszystkie wymienione oraz pozostałe ciuszki z Bielska-Białej rodem można znaleźć na facebookowym profilu MaBiBi.


MaBiBi – tworzone w Bielsku-Białej

17


irek dudek ciÄ…gle odmawiam

18


Irek Dudek – kompozytor, wokalista, bluesman. Pseudonim sceniczny – Shakin Dudi. W lutym 2012 w Memphis odebrał ufundowaną przez The Blues Foundation – największą organizację bluesową na świecie – nagrodę Keeping Blues Alive 2012 w kategorii „Festiwal Międzynarodowy”. foto: Łukasz Rak, eOBRAZ.pl

Spotkaliśmy się w bielskiej kawiarni „Karmello”. Miało być o muzyce, a rozmowa zeszła na wiele torów… Nie był to typowy wywiad. Irek Dudek okazał się wdzięcznym gawędziarzem, więc słuchałyśmy, słuchałyśmy….

Blues nie jest muzyką staruchów Blues u nas był troszeczkę traktowany po macoszemu. Kojarzony z muzyką dokonaną, muzyką staruchów, słuchaną najlepiej przy piwie w klubie zadymionym cygaretkami i oczywiście kojarzoną z grupą „Dżem”. W jakimś stopniu jest to prawdą, ale to tylko wycinek bluesa. Patrząc na cały przegląd bluesa światowego, chcę pokazać, także poprzez wybór wykonawców, których w tym roku zapraszam, że blues jest rodzajem muzyki pomiędzy dobrym popem a dobrym jazzem. Po prostu, gdyby nie było bluesa, nie byłoby popu czy jazzu. I dlatego wrzucenie go do jakiejś dokonanej, garażowej, grunge’owej muzyki, takiej przeszłej muzyki staruchów nie ma żadnego sensu, bo blues jest wpisany w jazz. Gdyby nie było bluesa, nie byłoby jazzu. Przez całe swoje życie walczyłem o to, aby blues był postrzegany inaczej, bo jazzmani traktowali bluesmanów jako niedouczonych klientów, a rockmani jako staruchów.

Najlepsi wykonawcy za najniższą cenę Dlatego teraz chcę udowodnić, że blues w takim wymiarze, w jakim jest na Rawie Blues, czyli: bardzo dobra sala, bardzo dobra aparatura, wykonawcy z górnej półki, nawet najlepsza realizacja telewizyjna bluesa na całym świecie (bo to wszystko śledzę na bieżąco), dorównuje festiwalom innego rodzaju muzyki. Zaproponowałem to miejsce („Karmello” – przyp. red.), bo wystrój wnętrza mi się spodobał. Wcześniej sprawdziłem ceny. Zawsze zwracam uwagę na ceny. Dzięki temu Rawa Blues jest najtańszym festiwalem, a poziom wykonawców wysoki. W tamtym roku był Robert Cray, sześciokrotny zdobywca Grammy – na niego samego byłyby drogie bilety. W tym roku mamy takich wykonawców, że Jay Sieleman – prezes The Blues Foundation, napisał trzy dni temu gratulacje i zaproponował, że wstawi layout Festiwalu na swojej stronie internetowej, żeby pokazać, jakich wykonawców się zaprasza na Rawę Blues w Katowicach. Ameryka – wielki świat, a Katowice zawsze gdzieś tam na uboczu były. A teraz, dzięki Rawie, coraz więcej się o tym mówi.

Chodzi mi o to, aby nie patrzeć tylko w kategoriach regionu, czy nawet Polski, ale świata – w tym znaczeniu, żeby mieć do zaproponowania coś innego. Zresztą to Jay powiedział nawet, że ta produkcja nie przynależy do bluesa, bo w bluesie nie ma tyle pieniędzy. Jednak dzięki przyjaźniom zawartym poprzez muzykę z różnymi ludźmi, mogę liczyć na barter od gazety, radia czy telewizji. Dzięki temu mogę całe otrzymane pieniądze przeznaczyć na wykonawców. To jest najistotniejsze. Jednak nie obciążam potem tym kosztem fanów, tych, którzy kupują bilety, tylko daję im je po bardzo niskiej cenie. Na Rawę Blues właściwie każdy może przyjść za parę złotych i otrzyma za to 12 godzin dobrej muzyki.

Muzyka nie potrzebuje dopalaczy I co jest też ważne? Poziom, produkcja jest bardzo wysoka i nie ma piwa. Czyli odbiór muzyki bez jakiegokolwiek dopalacza. Albo muzyka kręci albo nie. Ktoś mi powiedział: „No jak to może nie być piwa na bluesie?”. Odpowiedziałem mu: „ Jak idziesz na klasykę, to jest szampan?”. Po prostu nie kojarzmy napojów z muzyką. Myśląc w ten sposób, techno kojarzymy z extasy. Jeśli tak jest naprawdę, to to jest złe, bo albo muzyka kręci sama w sobie, albo musisz mieć dopalacza. Jak masz dopalacza, to może się okazać finalnie, że dla takiego klienta wystarczy już tylko dopalacz, a muzyka jest zbędna. Można popaść w nałóg. Grałem na takim jednym festiwalu bluesowym, gdzie było piwo. To był klub w Toruniu. Namówili mnie, choć bardzo rzadko grywam solo. Wziąłem gitarę i pojechałem. Wiadomo, że jak jest solo, to należałoby się trochę skupić. Zacząłem grać. Dość dużo ludzi siedziało przy scenie i chcieli słuchać, ale z tyłu, na półpiętrze, był bar i tam sprzedawano piwo. Ci, którzy pili to piwo, nie interesowali się tym, co dzieje się na scenie. Przekrzykiwali mnie. Grając, miałem, po prostu, dyskomfort. Przywykliśmy do czegoś takiego, że wszystko, co idzie z Zachodu, przyjmujemy bezkrytycznie. Otóż sprzeciwiam się temu, bo doświadczenia Zachodu pokazują nam czasami przykłady, aby tych samych błędów nie popełniać. Trzeba umiejętnie patrzeć na dokonania Zachodu i umiejętnie przenosić niektóre rzeczy tu, na nasz teren, wykorzystując przede wszystkim nasze możliwości. To jest ważne.

Blues to muzyka life Bardzo dużo jest u nas ludzi wyedukowanych, bardzo dużo ludzi inteligentnych, szczególnie młodzieży (ja wierzę

19


ludzie

w młodzież). Mają dużo do powiedzenia. Dla nich to robię. Na Rawę Blues przychodzi młodzież, która potem zaprasza swojego tatę lub dziadka nawet. Chodzi mi o to, aby pod hasłem „blues” pokazać, że może być koncert muzyki żywej, life. U nas zapomniano, że muzyka musi być life. Zobaczcie, ile tych półplaybacków się wkradło w nasze przyzwyczajenie. A przyzwyczajenie jest najgorszą rzeczą. Tak jak przyzwyczajeniem jest stereotyp łączenia piwa z bluesem. Tak samo ten playback. Ostatnio odmówiłem udziału w pewnym programie (ja często odmawiam). Odmówiłem też udziału w Bitwie na Głosy i The Voice of Poland (jeszcze do tego tematu wrócę). Dostałem propozycję, żeby zagrać jakieś złote przeboje, ale warunkiem udziału był półplayback. Mówię im: „Wiecie o tym, że ja gram life”, a oni: „To jest warunek telewizyjny”, a ja na to: „Dlaczego mówicie, że jest to warunek telewizyjny, kiedy ja już w tym roku dla Dwójki we Wrocławiu grałem life w zimie na Sylwestra? Może jesteście menadżerami zespołów, które się boją zagrać life, które się wstydzą swoich nieumiejętności?”. To jest najgorsze, że jesteśmy karmieni pewnymi produkcjami, które sztucznie są robione w studiach, przy wykorzystaniu różnych komputerów. Mój kolega opowiadał, jak pewien zespół nagrywał u niego (nawiasem mówiąc, nagrałem u niego płytę Shakin Dudi, więc doświadczenie ma ogromne) i musiał im powiedzieć prawdę: „Słuchajcie panowie, nierówno było, kurcze balans. Metronom mam wam puścić?” A oni odpowiedzieli: „A od czego jest komputer? On wszystko wyczyści!”.

Kult młodości Mamy photoshop dla nieumiejętnych fotografów, którzy nie wiedzą, jak światłem operować. I czyścimy zmarchy. Dziwię się, że ludzie starzy wstydzą się swoich zmarszczek. Byłem ostatnio na scenie ze znaną piosenkarką i co tu dużo kryć, widać, że wiek robi swoje. Ja też mam 62 lata i czego mam się wstydzić? Dzisiaj już przepłynąłem dwa i pół kilometra stylem dowolnym. Codziennie pływam w hotelu „Jawor”, tam jest 25-metrowy basen. Rano jestem zwykle sam, bo o siódmej prawie nikt nie pływa. To mi zajmuje godzinę. I mam ener-

20

gię, wychodzę na scenę i mogę śpiewać, mogę tańczyć, mogę wszystko robić, żadnej zadyszki – niczego.

Chodzi o to, żeby być innym w sztuce Wylansowałem się przez przypadek. Nota bene, dopiero gdy miałem 33 lata – przez Shakin Dudi. Wszyscy mi na to zwracali uwagę. A jak to się stało? Kiedyś Borysewicz, mój – jak gdyby – uczeń, bo stawiał pierwsze kroki w mojej „Apokalipsie”, kiedy miał już „Lady Punk”, zapytał: „Irek, ty ciągle tego bluesa?” A ja na to: „Takie pierdoły, jak wy gracie, to ja mógłbym zaraz zagrać choćby dziś”. Kiedyś Chełstowski dał mi scenę bluesową w Jarocinie, gdzie pokazywałem całe środowisko śląskie i tam zobaczyłem „Śmierć Kliniczną”. Spodobał mi się ten zespół i Darek Dusza. Stwierdziłem, że punk jest świetny, ale ja już mam 32 lata i za stary jestem na takie młode doświadczenie i zacząłem patrzeć skąd się te rytmy biorą. Okazało się, że z rock and roll’a. A jeszcze mnie sprowokował Shakin Stevens, który grał disco, taki rockandrollowiec po photoshopie. Poszedłem w garaż i zaprosiłem: dwóch punkowców – Duszę i Czapelskiego na bębny, dwóch – bluesmana i jazzmana czyli Głucha i Błędowskiego, któremu kazałem grać na saksofonie, a nie na skrzypcach, żeby było śmieszniej. To miał być happening, wygłup. Rusek na kontrabasie – po raz pierwszy, bo zawsze grał na basie, a ja wokal. Dusza miał napisać teksty, rymy częstochowskie, bez jakiejkolwiek korekty. Teksty miały być o naszej rzeczywistości. Napisane w sposób śmieszny i zagrane tak, żeby było jak najgorzej – wszystko miało odzwierciedlać, jak w tym kraju jest. Ale wiadomo, że jeżeli muzycy potrafią grać, to nie mogą źle zagrać. Wokale nagrałem w ciągu czterech godzin bez poprawek. Moi koledzy też bardzo szybko uporali się z muzyką. Potem spotkałem Borysewicza gdzieś tam w Polsce: „Jezu, „Au sza la la la”, Irek, co to za numer żeś wymyślił?!” O to chodzi, żeby być innym w sztuce. Chciałem, aby Shakin Dudi było nazwą zespołu, ale moi koledzy wstydzili się tego pomysłu. Koncert w „Arenie” okazał się wielkim sukcesem i, mimo że to wszystko wymyśliłem od A do Z, nie chciałem całego splendoru przypisać sobie. Kie-


dy wymieniłem dziennikarzom po tym koncercie nazwiska chłopaków, oni obrazili się na mnie. Powiedziałem wtedy: „Pamiętajcie panowie! Od teraz Shakin Dudi to jest mój pseudonim”. On się ciągnie za mną do teraz i tego się nie wstydzę. Pomogło to także w rozpropagowaniu kolejnej płyty, która była już bluesowa.

Inny wykonawca Chenier, syn króla Zydeco, dwa razy był u nas, bo mnie zauroczył ten rodzaj bluesa. To rodzaj bluesa związany z emigracją Francuzów do Luizjany. Służył do tańca. Muzyka bardzo taneczna. A znowu Teksas Blues jest bardzo ostry. W Nowym Jorku znowu poszukują. Są różne odmiany, gałęzie bluesa.

Ja ciągle odmawiam

W Polsce ciągle jest jeszcze takie pół na pół dżemowate

Potem tę inność potwierdziłem w inny sposób, kiedy dostałem za „Au sza la la la” nagrodę publiczności. Zawsze była taka zasada, że zapraszali do Sopotu na recital. Zadzwonił jeden facet do mnie: „Panie Irku, zapraszamy na recital”. Przedstawiłem, że mam taki pomysł, aby zagrać część Shakin Dudi i potem zakończyć swoim big bandem. Stwierdził jednak, że chce tylko Shakin Dudi. W czasie rozmowy każdy upierał się przy swoim, więc w końcu zapytał: „To co, jak my nie pozwolimy, to pan zrezygnuje?” Potwierdziłem. Wtedy stwierdził, jestem tak inny, że aż nie pasuję do tego festiwalu. To był dla mnie największy komplement. Innym razem otrzymałem zaproszenie do Stanów Zjednoczonych, aby zagrać dla Polonii. O mały włos, a bym się złamał. W pierwszej części koncertu miałem zagrać swoje, a w drugiej podgrywać Vondračkovej. Oczywiście nie zagrałem. Jak widać bardzo wiele rzeczy odmawiam, dlatego mnie nie ma w mediach. Ale jestem dzięki temu spokojny. Raz w roku na Rawie Blues się pokazuję. Kolejny przykład. Po odebraniu nagrody Keeping Blues Alive w Memphis, przyznawanej raz w roku festiwalom, które dbają o bluesa w świecie (w Europie 3 lub 4 festiwale otrzymały tę nagrodę), zahaczyłem o Nowy Jork, na 5ht Avenue kupiłem garnitur u Prady i pokazałem swój big band, którym Jay się zachwycił. Zaprosił mnie do Memphis. Chciałem grać w sali, gdzie odbywa się finał, w takim pięknym teatrze. On chciał, abym zagrał w takim kinie na początku imprezy i jeszcze zamierzał mi dać dwóch bluesmanów: jednego z Australii, drugiego ze Stanów. Znowu powiedziałem nie. Ciągle odmawiam, ale nie fanaberyjnie. Odmówiłem dlatego, że po prostu uważam, że skoro biorę na siebie ciężar finansowania koncertu (przewiezienie 20 osób na tamten kontynent), to mam prawo wyboru, a już na pewno nie wejdzie mi ktoś inny na scenę, bo to jest wszystko przemyślane, zaaranżowane. Mój koncert jest, owszem, spontaniczny, ale dlatego, że jest przemyślany. Kiedy od A do Z jest przygotowany, wtedy dopiero można improwizować.

Bo z jednej strony był taki okres, który wypracował przede wszystkim Riedel poprzez swoje życie – takie bardzo ryzykanckie. To nie znaczy, że my wszyscy byliśmy czyści. Ja też byłem umoczony, ale nie w narkotykach. Wolałem wypić. Natomiast on był wiarygodny – pisał o swoich przejściach, a młodzi, mający podobne problemy, lubią ten rodzaj opowieści, bo młodzi szukają prawdy, a to była prawda, szczera aż do bólu. Tylko potem, jak się kojarzy bluesa z na przykład filmem „Skazany na bluesa”, to już jest bardzo złe, bo tu się pokazuje tragedię muzyka, który był w sumie rockmanem. Generalnie też jestem rockmanem bardziej. Z tym, że ja się wychowałem na muzyce lat 60. – oczywiście zachodniej czyli na Stonesach, na Jimmy Hendrixie, Spancer Davisie, zespole Them, to było wszystko bardzo zakorzenione w bluesie, rytm & bluesie. Bo to, co w Polsce się działo, to dla mnie było be. Poszedłem potem w kierunku czarnej muzyki i w kierunku typowego bluesa, dlatego moje spojrzenie na bluesa jest inne. Na wielu koncertach pokazywałem, że bluesa można grać nie tylko w triadzie, można grać w bardziej poważnie rozpisanych akordach. W tym pomagał mi Bronek Duży i razem stworzyliśmy niesamowitą wizję w ogóle bluesa innego – symphonic blues. Bardzo mało festiwali to pokazuje. Cały czas Rawa Blues jest innym festiwalem, ale ja się cieszę, bo to jest jedyny festiwal, gdzie rządzi muzyka, a nie biznes.

Wykonawcy

Blues ciągle ewoluuje

Dobierając wykonawców pokazuję różnorodność, żeby ludzie, nawet nie związani z bluesem, chcąc posłuchać dobrej muzyki life, coś dla siebie znaleźli. Dzięki Rawie Blues powstało około siedemdziesiąt festiwali. Ja stwarzam małą scenę, boczną, dla ludzi, którzy jeszcze chcą walczyć i wejść w ten bluesowy świat. Chociaż tam, na małej scenie, nie raz grają ważne już nazwiska. Ja ciągle traktuję Rawę Blues jako festiwal edukacyjny, festiwal, na który przyjdziesz i zrozumiesz, co to jest blues, ale również się zabawisz i pokochasz ten rodzaj muzyki. Bo ludzie, którzy przychodzą na Rawę potem są już prawie co roku.

Ludziom wydaje się, że bluesa gra się ot tak, spontanicznie. Wszystko jest przemyślane i poukładane. Blues to nie jest granie triady czyli improwizacji byle czego w trzech akordach. Blues to jest piosenka. Tylko, że była ona komponowana przez ludzi niewyedukowanych muzycznie, a oni wzięli najprostszy system harmonizowania linii melodycznej z klasyki, czyli triadę. Trzy akordy załatwiają każdą linię melodyczną. Tak powstał blues – przez zbicie harmonii europejskiej z rytmem afrykańskim na terenie Stanów Zjednoczonych. Ale te piosenki ciągle ewoluują.

Na samym początku to było trochę inaczej. Była Piwnica Bluesowa w Akancie i tam był dżem session, a wcześniej w Pałacu Młodzieży dla 500 osób. Po pięciu latach wszedł już do Spodka na stałe. Kiedyś był pod patronatem studentów – w komunie, bo wtedy nie mogłem mieć swojego prywatnego festiwalu. Ciężko było ściągnąć do Polski zagranicznych wykonawców ze względu na przelicznik walut obcych. Potem zaczęło się to zmieniać, wyjechałem do Amsterdamu i nawiązałem tam

Rawa kiedyś i dziś.

21


kontakty z ludźmi, którzy pochodzą ze Stanów, a w Holandii koncertują. Po raz pierwszy zobaczyłem Cheniera i Luthera Alisona i zaczęliśmy rozmawiać. W pewnym momencie poprosiłem ich o specjalne ceny, bo gdybym te ich zwyczajowe koszty wrzucił w bilety, to byłby koniec festiwalu, nikt by nie przyszedł. Byli uprzejmi i dawali specjalne ceny dla mnie. Potem, kiedy już cena dolara znormalniała, zaczęło się to już inaczej kalkulować. Teraz pełno Amerykanów gra w tym kraju i to znanych i mniej znanych. Festiwal ma już taką renomę, że poszedłem do prezydenta Katowic i zapytałem, czy uważa, że Festiwal promuje Katowice, a jeśli tak, to niech wspomoże. I wspomógł. Ministerstwo też. Cały czas dbam o to, aby poziom zapraszanych gości był wysoki. Zależy mi na tym, aby każdy mógł znaleźć się na Festiwalu. Ceny biletów są zróżnicowane. Dla gości specjalnych jest nawet loża z cateringiem, ale nigdzie nie ma, nawet tam, gdzie jest catering zamknięty, nigdzie nie ma alkoholu. Zasady te są nadrzędne i obowiązują każdego. Czyli nikt nie może być pijany, nikt nie może być zaćpany, bo zaraz wynocha. Dbam o czystość. Jako pierwszy wprowadziłem w Spodku podczas Festiwalu zakaz palenia, kiedy jeszcze nie obowiązywał ustawowo. Afera była, ale jakoś przeszło. Sam też nie palę.

Dlaczego Katowice, nie Bielsko, nie inne miejsce Chciałem w Bielsku-Białej zrobić rozgrzewkę, bo zrobiłem ją kiedyś w Ustroniu. I nawet nieźle było w tamtejszym amfiteatrze, tylko tam po dwudziestej drugiej przyszli do mnie ludzie, a ja jestem taki, że nie lekceważę nawet jednej osoby, i mówią: „Panie Irku, taki hałas”. No to już im nie hałasuję. Zrezygnowałem z tego. Były przymiarki także do Klimatu, ale zabrakło na to sponsora. Nie uważam, że za zespoły, które startują w jakimś wyścigu, konkursie, pomimo tego, że te zespoły niejednokrotnie są znane, ludzie mieliby płacić. No, może symbolicznie 5 złotych. Pewnie teraz byłoby mi łatwiej znaleźć na to pieniądze, ale uważam, że tyle się dzieje w muzyce, tyle jest różnych koncertów, że Rawa powinna pokazać to najlepsze. Jest bardzo wiele klubów, mniejszych koncertów i fajnie. Niech tak jest. Nie mogę się po prostu rozdrabniać. Chcę jedną rzecz robić, a dobrze. Teraz wykorzystuję zamiast rozgrzewki Internet. A niech tam się ścigają!

Współpraca ze mną powinna być pewną stymulacją Jeżeli mam do czynienia z kimś, kto ma ochotę ze mną pracować, to podejmuję ryzyko. Mam pewną wyobraźnię, ale się otwieram na tych ludzi i słucham. Jak mi się coś zaczyna podobać, to wspieram – idź w tym kierunku, jak czegoś nie rozumiem, to proszę o wytłumaczenie, a jak czasami jest bzdurne, to oczywiście mówię nie. Mówię kolegom: ”U mnie grasz przez pewien okres, ale później sam możesz stać się liderem. I też doprowadzaj do tego, abyś się nim stał”. To jest najlepsze. Ale chyba tylko jeden facet wziął sobie to do serca, to jest Grzesiu Kapołka, który ma swój band, ma swoje bardzo dobre trio, nagrywa płyty. Miał nawet nominację do Fryderyka.

22


Jestem czarno-biały

Nie chcę się kłócić

Dostałem nagrodę Fryderyka za „Bluesy”. Wymyśliłem sobie takie coś, to była taka moja nowa forma bluesowania, że wszedłem do studia i jak gdyby od tyłu nagrałem. Wziąłem gitarę, zacząłem śpiewać po polsku. Bo zwykle śpiewałem rock and rolla po polsku, a wszystko co było związane z bluesem, było śpiewane po angielsku. Doszedłem jednak do wniosku, że w pewnym momencie powinienem zaryzykować i spróbować po polsku, aby w tej otwartej Europie, w tym otwartym świecie się utożsamiać. Gdy ktoś mówi, że jest Europejczykiem, to ja pytam: „A to jest takie państwo Europa? Masz paszport albo dowód osobisty Europejczyka?” Nie ma takiego pojęcia dla mnie. Jesteś albo Niemcem, albo Holendrem albo Polakiem mieszkającym w Europie. Ja jestem Polakiem mieszkającym w Europie, ale jeżdżącym po całym świecie. Nie muszę siebie nazywać Europejczykiem, ponieważ jestem otwarty itp. To jakieś bzdury po prostu. Teraz ludzie na siłę chcą być tacy nijacy. Jak jestem Europejczykiem, to jestem nijaki, bo nigdzie nie mieszkam, nie mam żadnej kultury własnej, nie mam się do czego odnieść, nie mam swoich korzeni. Człowiek bez korzeni lewituje jakoś w takim niebycie. Dlatego, tym bardziej, kiedy otworzyły się granice, bardziej trzeba być Polakiem. Co nie znaczy, że trzeba być szowinistą. Jeśli się jest Polakiem, to katolikiem. Ja nie wstydzę się swoich poglądów. Jestem katolikiem. Polska to jest 90% ochrzczonych w katolicyzmie. Oczywiście 50% już się nie przyznaje do tego, ale przecież my wszyscy tworzymy jeden Kościół. Niektórzy tłumaczą odejście od Kościoła takimi albo innymi zachowaniami księży, ale naprawiać należy od siebie, nie patrzeć na drugiego, tylko na to, jaki ja jestem, co ja mogę zrobić. Gdy patrzę rano w lustro, zastanawiam się: „Cholera jasna, co ja mam ze sobą dzisiaj zrobić?” Po prostu nie naprawiać innych. Nie piętnować innych – „ty jesteś taki czy owaki”. Trzeba umiejętnie rozważyć kwestie obnoszenia się z wiarą. Otóż trzeba konkretnie powiedzieć, bo ja jestem taki czarno – biały – coś jest grzechem, coś nie. Nie zapraszają mnie w jedno miejsce, bo użyłem słowo „pedał”. Gdy mieszkałem w Amsterdamie, to było powszechne. Nikt się nie obrażał. U nas się strasznie obrażają na to. „Ja jestem homoseksualistą”, ale po co tyle mówić. Mam nawet takich kolegów i ich lubię. Ostatnio, gdy kupowałem garnitur u Paula Smitha, to specjalnie poczekałem na dzień, kiedy pracował mój kolega pedał, który mnie świetnie obsługuje. Oni są niezwykle wrażliwi, oni mają inną wrażliwość – taką kobiecą, oni umieją coś doradzić. A ja jestem trochę taki fanaberyjny, gdy już coś chcę kupić na scenę, to musi być nie tylko garnitur, ale dodatki ekstra. Dlatego wręcz ich lubię. Ale muszę powiedzieć, że to jest grzech, to nie jest inność, to jest grzech. Ale grzechem jest również zdrada małżeńska. Jeżeli myślisz kategorią czarno – białą, to wtedy nie błądzisz w życiu. Nie dajesz sobie „excusu” na małe szwindle, bo z tych małych się większe wywodzą, potem jeszcze większe. To jest niedobre, niemiłe Bogu. Mnie nie wolno tak postępować, bo sobie sam zabałaganię życie na ziemi. To są wskazówki, aby nam się tu lepiej działo. Przecież Bóg nas nie potrzebuje, to my Go potrzebujemy.

Błądziłem w swoim życiu, dlatego jestem wiarygodny. Dlatego mogę na ten temat się wypowiadać. Zaproszono mnie do TVN-u w związku z wyborem papieża, zapraszali już księży i innych, ale nie było muzyków. Do TVN-u to troszeczkę mnie tak wstrzymywało, bo przyznam szczerze, że ta liberalna telewizja TVN i liberalna Gazeta Wyborcza niby to jest dla ludzi inteligentnych, a reszta to głąby. No to jestem głąbem. Raczej nie wchodzę w ten ich liberalizm. Natomiast nie odmawiam czasami, jeżeli sprawdzę, kto tam będzie. Okazało się, że ten z Arki Noego. On też jest wierzący. Świetnie się uzupełnialiśmy. Po raz pierwszy nie widziałem hai. On się zgadzał, ja się zgadzałem, dopełnialiśmy się, a mówiliśmy czasami o różnych rzeczach. I można mówić. Pewnie, gdyby mi kogoś innego przedstawili, to bym odmówił. Bo ja nie chcę się kłócić. Mogę się kłócić, jeżeli dostanę odpowiednią ilość czasu, ale jeżeli ktoś przyciskiem w clou sprawy, kiedy nie powiem, o co mi chodzi i mnie wyłączy, to na głąba wyjdę. Czasami więcej zła mogę narobić dla swoich poglądów niż dobra. Dlatego trzeba bardzo umiejętnie korzystać z mediów, bo można sobie niechcąco nabałaganić. I sądzę, że bardzo wielu ludzi bałagani. Odmówiłem udziału w The Voice of Poland i w Bitwie na Głosy. Jestem takim prawdziwym rockandrollowcem, zrezygnowałem ze studiów, rzuciłem się na głęboką wodę, wziąłem taki gorszy (niż teraz) plecak, skrzypce, harmonijkę, poleciałem w Polskę na parę dobrych lat. Byle gdzie spałem, byle gdzie grałem. Ale miałem jakiś cel w życiu. I przez to nauczyłem się walki, grania, ćwiczenia – wszystkiego. Nie wierzę, aby jakiś jeden program nagle pokazał cię. Pokażą cię, ale za pół roku zapomną o tobie. I potem są rozczarowania. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że udział w takim programie jest tylko przyczynkiem dla telewizji, aby miała oglądalność. Gdy mnie się zaprasza jako jurora, to dla lansu. A ta osoba, dla której niby ten program jest robiony, jest takim mięsem armatnim. Nie zgadzam się na to. Nie zgadzam się również, aby telewizja publiczna kupowała za duże pieniądze produkcje zachodnie. Ścigają się z komercyjnymi telewizjami chociaż i tak nie wygrają i to jest bez sensu. Myślałem, że telewizja publiczna będzie służyć publice dla edukacji, ale w sposób inteligentny, żeby człowiek w pewnym momencie mógł wybrać co chce oglądać. To jest tak, jak z tym jajkiem. Co było pierwsze: kura czy jajko? Odpowiedziałbym, że pierwsza była stymulacja od strony telewizji w wyniku czego nauczono tych ludzi nie wymagania niczego od siebie. Widzowie, którzy włączają telewizor, automatycznie wyłączają swój umysł. Teraz ciężko zmienić to. Ale po to telewizja publiczna jest. Gdyby wszyscy płacili abonament, zabroniłbym emitowania reklam w telewizji publicznej. Nawet umocowałbym jej finanse w budżecie państwa, ale bym bardzo ich śledził, żeby nie było badziewia. Przede wszystkim reklam by nie było. Coś na kształt BBC1 i 2. Gdy byłem w Holandii, to były dwie telewizje: holenderska i angielska. Holenderska to było to badziewie, które teraz my mamy. I nie można powiedzieć, że tak jest na Zachodzie, bo jest wspomniane BBC i tam nie ma badziewia. Chociaż i tam się to już zmienia. Zauważcie jak było 25 lat temu, jak myśmy się

23


ludzie śmiali z seriali południowoamerykańskich. A co my robimy? Kiedyś był jeden czy dwa, a teraz mamy fafnaście. I całe pieniądze telewizji publicznej idą na takie cele. Nie powinni tego robić. Brakuje ważnych, dobrych, niezakłamanych produkcji, polskich, mówiących o czymś.

Nie możemy się dać zastraszać Nie możemy się bać, aby słowami kogoś nie obrazić. Przecież jeżeli ja mam swoje sumienie, mam ochotę pisania o dobrym i nie chcę naprawdę nikomu ubliżyć, ale ktoś po przeczytaniu tego artykułu jest oburzony, to jest jego problem. Po prostu moim weryfikatorem jest moje sumienie. Jeżeli coś jest związane z moim sumieniem, to wtedy to jest w miarę czyste. To wtedy jest mniejsze prawdopodobieństwo obrażenia kogoś. Kiedy rozmawiam publicznie, to nie obawiam się, że swoimi słowami kogoś obrażę. Nie, od tego mam sumienie swoje. Sumienie mi mówi, że to mam mówić i koniec. Dzięki temu zrezygnowałem choćby z opieki jednej z gazet w tym roku. Bo to jest dla mnie obraźliwe, żebym ja sobie miał kupować artykuły o ludziach, którzy są znani na całym świecie. I w tym roku będzie wielka haja. Są inne gazety Gazeta Polska i Nowe Państwo, ale nie dlatego, że ja mam takie czy inne poglądy, tylko oni bez przerwy piszą o Rawie, dali mi reklamy w barterze na poważną sumę, jakiej nigdy nie miałem. Młode dziewczyny – dziennikarki tak są zaangażowane, tak chcą o bluesie pisać, że naprawdę nie należy kojarzyć tego z tytułem. Ludzie tam są wrażliwi na to, a w tej innej gazecie nie. Więc będę zawsze współpracować z takimi ludźmi, którzy chcą pomóc bluesowi.

Tożsamość Urodziłem się w Katowicach. W Jaworzu mieszkam od ponad dwudziestu lat. Ale często bywam w Katowicach i się utożsamiam z Katowicami, bo moi rodzice byli z Katowic i dziadkowie tak samo. Nawet pomysł Niny Terentiew przeniesienia Festiwalu do Warszawy storpedowałem. Jako katowiczanin cieszę się, że Katowice idą w tym kierunku, w jakim idą – czyli nowoczesnego miasta. Mój tata opowiadał, a był przedwojenny, że ludzie z Krakowa przyjeżdżali do Katowic, żeby zobaczyć, jak wygląda miasto nowoczesne. Tam po raz pierwszy mieliśmy przecież drapacz chmur na ul. Żwirki i Wigury. Teraz jest oczywiście niski, ale wtedy to był najwyższy dom w Polsce. To jest młode miasto. Katowice mają coś w sobie i dalej się rozbudowują. Moja córka zdała na Akademię Muzyczną na fortepian, gdzie poziom jest naprawdę wysoki. Tam Konior zrobił taką super salę. Teraz będzie też budowana sala obok Spodka. Też Konior to zaprojektował, ale wnętrze i całą akustykę zrobią Japończycy. On poprzez kontakt z Zimmermanem poznał ludzi, którzy są najlepsi w tej dziedzinie. I to będzie jedna z najlepszych na świecie pod względem akustycznym sal. Rozmawialiśmy z panią Nazarową, że, prawdopodobnie, gdy to zostanie już otwarte, to zrobię tam piątek, na przykład, trzy godziny akustycznego bluesa. Jak widać – ciągle się rozwijam. Ciągle coś wymyślam. Ale interesuje mnie górna półka.

24

Mój azyl Pochodzę z Katowic, ale mieszkam w Jaworzu, tutaj mi się podoba. Mieszkam przy lesie, mam strumyk, swój azyl, przychodzą na mój teren zwierzęta. Lubię sobie rano grać na harmonijce, jak bluesmani na przyzbie. Od czterech lat pływam. Kiedyś zresztą byłem w GKS-ie Katowice pływakiem do 15 roku życia – zanim nie dostałem harmonijki. Ale tam mam dobry basen – dwudziestopięciometrowy i teraz już codziennie niemal pływam. Oprócz niedzieli, bo to dzień wolny od pracy. Bo pływanie traktuję jako pracę. Uważam, że Jaworze jest bardzo dobrym miejscem. Zresztą okazało się, że teraz stało się dzielnicą bogatych. Ja natomiast mam paru znajomych, którzy tam mieszkają od pokoleń. W czasie wolnym odwiedzam zaprzyjaźnioną rodzinę, siedzimy sobie i gadamy. Bardzo ich zresztą poważam, zawsze daję za wzór rodziny. Mają bardzo dobrze wychowane dzieci, właśnie „po bożemu”. Tam widać tę miłość rodzinną. Dbanie o dziadków. To wszystko, co Europa chce już przekreślić, bo kultywuje młodość zapominając po drodze o seniorach. Przecież w każdej kulturze starzy ludzie byli wyrocznią dla młodych. A myśmy o tym zapomnieli. Jeżeli młodzi mają rządzić, to będziemy się narażać na różnego rodzaju błędy. Nie można rządzić odcinając się od starych, od doświadczeń, od historii. Zauważcie, że się jakoś dziwnie wstydzimy swojej historii. Ostatnio usłyszałem, że będziemy przepraszać za II wojnę światową.

Patriotyzm Dla mnie wielkim patriotą – Polakiem jest Marek Jurek. Był w PIS-ie i kiedy odbywało się głosowanie nad nowelizacją do ustawy aborcyjnej, to on – jako katolik – nie mógł w tym uczestniczyć. Nie mógł zaakceptować czegoś, co jest niezgodne z jego wiarą. No i zrezygnował. To jest patriotyzm. Patriotyzm jest wtedy, kiedy rezygnujesz ze swojego ja na korzyść państwa. Gdyby postrzegano aborcję jako coś złego, to może bylibyśmy teraz (choć powinno to już być rozpoczęte w komunizmie), krajem 60 milionowym. Teraz boimy się, kto będzie na emerytury pracował. Chodzi o to, abyśmy umieli wyważyć, co jest ważne w życiu. Nie chcę mówić o tym, że trzeba rezygnować z sukcesu zawodowego na korzyść wychowywania dzieci, ale umiejętność wyważenia jest bardzo istotną rzeczą i wtedy państwo, jeżeli dba o to, to może zrobić i powinno stać je na roczne albo nawet dwuletnie urlopy macierzyńskie. Tym bardziej, że w dobie Internetu kobieta może pracować w domu, a nie musi wstać i jechać do biura. Harmonijka. Teraz wiele ćwiczę na harmonijce dlatego, że postawiłem sobie takie wyzwanie. Otóż kiedy usłyszałem solowy koncert Jamesa Blooda Ulmera, który po śmierci Johniego Lee Hookera jest najlepszym wokalistą bluesowym, a także rewelacyjnym gitarzystą, zaproponowałem mu wspólny występ w duecie, gdzie ja grałbym na harmonijce. Od razu zaakceptował ten pomysł. Więc przyjeżdża trochę wcześniej i zrobimy jedną próbę tylko. To jest wyzwanie. Byłem pierwszym, który grał w tym kraju na harmonijce i dlatego, że trochę tych in-


strumentów miałem, chcę się skoncentrować na harmonijce, chcę z nim zagrać, ale znowu inaczej. Bo wszyscy używają takich specjalnych mikrofonów na harmonijkę, przez to im łatwiej grać i efekt jest lepszy. A ja dlatego, że chcę pokazać różnorodność dźwięku. Gram na akustycznej harmonijce wyłącznie, bez efekciarstwa, żeby pokazać, jakie mam wibrato, wszelkie niuanse. Ale to wymaga ćwiczenia i przypomnienia sobie. Więc ćwiczę już od roku. Myślę, że będę przygotowany do tego. Teraz pokażę się jako harmonijkarz. Moja przygoda z bluesem rozpoczęła się od harmonijki. Pierwszą harmonijkę dostałem od takiego faceta, który grał w klubie studenckim „Ciapek” w Katowicach przy ul. Kościuszki, gdzie moi koledzy grali do tańca. Tam grał na basie Wojtek Taboł. To był czas, kiedy uczyłem się gry na skrzypcach w Pałacu Młodzieży. Miałem wtedy może 15 lat. Wtedy, mając tyle lat, nie mogliśmy wejść do klubu studenckiego, więc latem staliśmy na zewnątrz pod oknem, a zimą od tyłu – na klatce schodowej pod drzwiami nawet po 4 godziny i słuchaliśmy, jak starsi koledzy grają. Przyuważył mnie Wojtek Taboł i powiedział: „Tu masz harmonijkę. Jak się nauczysz, to będziesz z nami grał”. Po dwóch latach już z nimi grałem jako zawodowiec. Byłem chyba najmłodszy, który zarabiał pieniądze. Umiałem zarobić pieniądze nawet na tym bluesie. Mam również dar menadżeryjny.

Stawiam na ludzi, którzy nie szukają łatwizny Potrafię pasję łączyć z biznesem i dlatego chcę uczyć młodych. Dlatego jest ten konkurs internetowy. Nauczcie się promować siebie, dbać o siebie. „Talent to nie jest wszystko – mawiał mój profesoroku – Najważniejsza jest praca i ciągłe ćwiczenie”. Przecież należę do ludzi mniej utalentowanych, bo jakbym był bardziej utalentowany, to już prawdopodobnie bym gdzieś zginął na Karaibach, chałturząc gdzieś na statkach, grając wszystko i nic zarazm. Był taki Andrzej Nowak, który grał z Cześkiem Niemenem i chodził razem ze Stańko do szkoły. Stańko miał trójki, a on miał piątki. Upraszczam oczywiście. No i o nim nikt nie wie, a Stańko znany jest na całym świecie. Gdy coś łatwo przychodzi, nie pracujemy nad sobą. Myślę, że powinniśmy stawiać na ludzi, którzy coś od życia wymagają, ale nie łatwizny. Wszystko, co łatwo przychodzi, to łatwo odchodzi i nawet nie masz z tego satysfakcji. Czasem ludzie, którzy mają parę minut wielkiej sławy, a ona potem mija, stają się zgorzkniali. Mają pretensje do całego świata, do wszystkiego. Obecnie jestem dużo mniej popularny niż kiedyś, ale czy ja wyglądam na człowieka zgorzkniałego, który ma pretensje do życia, że mnie nie puszczają w radio? Nikt nie wie, że nagrałem rok temu płytę, ale się z tym godzę. Niech młodzi teraz walczą. Nie muszę być na listach przebojów. Jak będę miał ochotę od czasu do czasu coś zrobić, nagrać jakąś płytę, to ją nagram. Jeśli świat będzie się chciał dowiedzieć o tym, to się dowie, a jak nie – to nie.

25


26


Małgorzata Kalicińska

Przykładać wagę do jakości dni Z Małgorzatą Kalicińską rozmawia Agnieszka Ściera foto: Magda Wiśniewska Krasińska

Czy gdzieś, nad jakimś rozlewiskiem, stoi ten dom? Małgorzata Kalicińska: Takich domów jest mnóstwo! Od morza do Tatr – jak to mówią. I tak naprawdę, to czytelnicy nie chcą wiedzieć, czy on – akurat ten dom Basi „Gnoma”, czyli wcześniej Broni – jest namacalny czy nie. Podobnie nie chcą wiedzieć, czy istniało Bullerbyn, Skiroławki i inne miejsca, w których kokosiliśmy nasze literackie sympatie, w których daliśmy pole dla naszej wyobraźni. Zapewne czytelnicy piszą. Czy Pani opowiadania pomogły komuś, kto znajdował się akurat na zakręcie życiowym? Małgorzata Kalicińska: Wiem tylko tyle, ile dostałam maili, opowieści, zapewnień. Tak, są osoby, które twierdzą, że trylogia była bodźcem, pociechą, lustrem, pomocą. Są czytelnicy, którzy wracają, szukają zdań – czegoś, co dla nich ważne i odkrywcze, choć mnie się wydaje, że nie jestem żadnym odkrywcą. Ostatnio słynny Budda Boy powiedział: „Jeśli w religii nie ma poszanowania dla życia, szacunku dla żyjących istot i miłującej dobroci, to taka religia jest nic niewarta”. To nic nowego, ale powiedział to ktoś, kto dla wielu osób jest autorytetem. W „Miłości nad rozlewiskiem” powiedziałam: „Dziecko to nie zbiór komórek – to zbiór naszych uczuć”. Ale to już było – żadna nowość. A jednak jestem w Wikicytatach – to miłe.

Także mężczyźni znaleźli do mnie drogę po wydaniu „Zwyczajnego faceta”, żeby mi napisać, opowiedzieć o swoich problemach z pola walki domowej. „Lilka” – to osobny temat. Też dostaję maile o tym, że to potrzebna książka. Że mamy teraz, jako dorośli ludzie, dużo znajomych chorujących, bliscy nam umierają i o tym warto czytać, poznawać ludzkie problemy i sposoby na to, jak rozmawiać z kimś, kto nam zaufał i chce rozmawiać o śmierci. To zaufanie i podziękowania od czytelników są najwspanialszą nagrodą za pisanie! Główna bohaterka, poturbowana przez życie, odnajduje nareszcie swoje miejsce na ziemi. Czy jej pierwowzorem jest Pani? Małgorzata Kalicińska: Chodzi o Gosię z „Domu nad rozlewiskiem”? I tak, i nie. To, że książka jest pisana w pierwszej osobie, nie oznacza, że to mój pamiętnik. To jest kreacja, choć oczywiście wiele czerpałam z własnych obserwacji, rozmów, wiedzy. Ale już „Lilka” to głębokie doświadczenie własne. Tak rzeczywiście było, że spotkałam Majkę, moją niegdysiejszą sąsiadkę i… nie miałam z nią „po drodze”. Lata minęły, ona zachorowała i zaczęłam się o nią troszczyć, dbać. Wkrótce odkryłam, że bardzo ją kocham. Jak siostrę. To było natchnienie, choć cała „Lilka” to też kreacja.

27


ludzie A historia babci, czy to także rodzinna historia, czy też wyłącznie fikcja literacka? Małgorzata Kalicińska: Ja się bronię przed zdradzaniem takich tajemnic. Czytelniczki tego nie chcą, choć przecież na wielu spotkaniach mówię o tym, że pisanie w pierwszej osobie lubię, bo jesteśmy wtedy bliżej siebie – ja i osoba czytająca, ale nie należy tego odczytywać jako autobiografii, bo przecież „Zwyczajny facet” też jest napisany w pierwszej osobie. Tylko „Fikołki na trzepaku” – moje wspomnienie z dzieciństwa – to faktycznie ja od początku do końca. I moi koledzy z podwórka, i nauczycielka, rodzina. Tamten czas zaklęty we wspomnieniach, czas oplutego PRL! A przecież nie dam tknąć moich koleżanek z podwórka, kolegów, naszych zabaw „w Zorro” i „w dom”, moich wizyt u stryjostwa, wakacji w Szafranach nad Biebrzą, szkoły, która dała mi dobre wykształcenie i pierwszych dziecięcych radości – krówek ciągutek, oranżady w proszku, gumy balonowej. Czy pisanie sprawia Pani przyjemność? Jak, gdzie rodzą się pomysły na fabułę? Czy także, jak wielu znanych pisarzy i poetów, zapisuje Pani pomysły na papierowych serwetkach w restauracji? Małgorzata Kalicińska: Chyba nie pisałabym, gdyby nie owa przyjemność. Odkryłam wspaniałą moc i urok słowa, zaklinania myśli w opowieść napisaną literami. Do dzisiaj wolę napisać maila, niż ględzić przez telefon. Nie lubię sms-ów, choć doceniam je jako krótką formę porozumienia. Nie chodzę po restauracjach, nie siedzę na „kawkach”, więc i te serwetki – to nie ja. Nie zapisuję kawałków myśli na papierze. Czasem otwieram jakąś elektroniczną „serwetkę” czy dokument w komputerze i zapisuję. Dla kogo Pani pisze. O jakim odbiorcy Pani marzy? Małgorzata Kalicińska: Nie marzę. Mam wyśnionych odbiorców – wrażliwych, umiejętnie czytających i wpisujących się w mój nastrój, myśli, jakbyśmy sobie razem rozmawiali. Są też krytycy, którzy nie lubią moich książek – tak dla równowagi. Krytyka jest potrzebna. Wieczna kąpiel w maśle hamuje, osadza. Piszę dla osób dojrzałych, choć czasem są nimi osoby bardzo młode. Na przykład dwie panie, które napisały w oparciu o moje książki prace magisterskie (!), jedna – licencjat, dwie inne – matury z polskiego. Głównie jednak czytają mnie ze zrozumieniem i empatią osoby w moim wieku. Przeżyliśmy to samo, mamy ten sam bagaż „na plecach”. Nie od razu została Pani pisarką. Kiedy odkryła Pani w sobie ten talent? Małgorzata Kalicińska: Nigdy. To mój wydawca Tadeusz Zysk stwierdził, że umiem pisać, że potrafię zająć swoim pisaniem czytelnika, że mam swój styl. Mój znakomity kolega poeta i prozaik, intelektualista i myśliciel, twórca sztuk teatralnych Andrzej Ballo nazwał mnie neorealistką. To, że stałam się poczytna, znana – zawdzięczam moim czytelnikom, bo moje pisanie jest proste, zwyczajne. To im należy się ukłon za to, że doceniają te moje banałki… A może nie całkiem banałki, ale… zwyczajnostki? Tak, to lepsze słowo.

28

Czy Pani życie zmieniło się po sukcesie powieści i ich sfilmowaniu? Małgorzata Kalicińska: Trochę tak. Nabrałam pewności siebie, bo sukces tak właśnie na nas wpływa. Znalazłam swoją ścieżkę szczęścia w pracy, a to takie wspaniałe! Mówi się „odnalazłam siebie”, a może tylko zmieniłam się na lepsze? Moje życie obecnie jest pełniejsze, mam świadomość, co jest naprawdę ważne, a co jakimś nieporozumieniem, śmieciem, który tylko uprzykrza życie. Mam świadomość lat, jakie minęły i jakie, być może, przyjdzie mi jeszcze przeżyć, więc zaczęłam przykładać wielką wagę do jakości przeżywanych dni. To takie ważne, żeby to były dobre dni, dobre myśli, uśmiech, serdeczność, a stąd też zdrowie. Żadne życzenia nie są tak ważne dzisiaj jak: „Bądź zdrów/ zdrowa!”. I tak staram się myśleć – zdrowo. Pozbywam się z otoczenia złych ludzi, złych myśli i złego jedzenia (choć jedzenia nie ortodoksyjnie i czasem grzeszę jakimiś frytkami czy kurczakiem ze smażalni). Nic nas tak nie niszczy jak złe emocje, więc jeśli źródłem są toksyczni ludzie, trzeba ich unikać, a kochać i lubić tych, którzy są tego warci, którzy nadają naszemu życiu wartości. Mam, na przykład, coraz większą potrzebę posiadania mistrzów. Z różnych dziedzin. To pisarze, myśliciele, albo po prostu mądrzy, fajni ludzie, z których można czerpać czytając ich, słuchając. Nie wymienię, ale jest takie grono – żyjących i już umarłych, ale żywych swoimi ideami. To pomaga. Każdy z nas ma marzenia. Czy udało się Pani któreś z ważnych, może najważniejszych swoich marzeń zrealizować? Małgorzata Kalicińska: Jak dotąd – wiele. Profesor Maria Szyszkowska sporo pisała o marzeniach w życiu. To ważne – marzyć, bo marząc zawsze tworzymy sobie jakiś projekt, a potem plan i już tylko krok do realizacji! Chciałam mieć dwójkę dzieci i mam! Chciałam mieć świetną rodzinę i ją miałam. Mimo rozstania z mężem, nadal uważam, że było wspaniale. Rozeszliśmy się w zgodzie, nasza rodzina nie ucierpiała. A rodzina to od zawsze takie marzenie – żeby była wesoła, wspierająca się, fajna. I taką mam. Marzyłam o wielu rzeczach – choćby podróże. Też się spełniło. W ogóle ważne są chyba też te malutkie marzenia. Z nich powstaje nasz świat, między innymi. I na zakończenie trzy najważniejsze sprawy w Pani życiu? Małgorzata Kalicińska: Miłość i zdrowie – w dowolnej kolejności, bo to rzeczy równorzędne. Jestem zdrowa, bo o siebie dbam i żyję zdrowo. Miłość? Zawsze była, a i teraz jest. Wspaniała, spokojna, dojrzała, mądra. Szacunek – to ważny dodatek do miłości. Pieniądze? O, tak – czasami nie do przecenienia. Wiem, bo znam uczucie ich braku. Wiem, ile kosztuje leczenie, podróże, realizacja celów – to też często pieniądze, więc trzeba je zarabiać, a więc – praca. Praca nie tylko jako źródło dochodów, ale też rodzaj twórczości, samej pracy, bo jako osoba dojrzała nie potrafiłabym tylko leżeć do góry brzuchem i odpoczywać. O, nie! No i rodzina. Czyli wymieniłam więcej niż trzy. Na koniec powiem słówko o szczęściu. Kiedyś zapytano Sophię Loren podczas wywiadu, czy jest kobietą szczęśliwą. Zamyśliła się i odpowiedziała z wielkim uśmiechem: „Contenta!”. I to chyba najważniejsze.


Rezydencje / Poza czasem Działania artystyczne w Galerii BWA w Bielsku-Białej foto: Jacek Kućka

Galeria Bielskiej BWA rozpoczęła program międzynarodowych rezydencji artystycznych pod hasłem „Beyond time / Poza czasem”. Są one kontynuacją działań Galerii rozpoczętych w 2009 roku podczas rezydencji artystycznych „Incydenty”, których efektem było wykonanie czterech rzeźb umieszczonych na stałe w przestrzeni miejskiej przez polskich i norweskich artystów. Tegoroczne rezydencje zainaugurował tygodniowym pobytem Bogdan Konopka, znakomity polski fotograf mieszkający w Par yżu. Jego fotografie znajdują się w wielu międzynarodowych kolekcjach sztuki; wyróżniają się mistrzowskim wykorzystaniem pełnej gamy szarości (stąd tytuły znanych cykli np. „Szary Paryż”). Od lat 90. używa kamer wielkoformatowych wykonując odbitki w technice stykowej. W Bielsku-Białej i okolicy artysta wykonał fotografie, z których część zaprezentowanych będzie podczas najbliższego Foto Art Festiwalu. W rezydencjach „Beyond time / Poza czasem” bierze udział międzynarodowe grono artystów sztuk wizualnych, którym Galeria zobowiązała się zapewnić mieszkanie na czas pobytu oraz pomoc w organizacji spotkań autorskich, warsztatów i w zdobyciu potrzebnych uprawnień do ekspozycji ich dzieł w przestrzeni publicznej. Od artystów aplikujących oczekiwane były projekty typu site-specific art – prac stworzonych z myślą o funkcjonowaniu w precyzyjnie określonym miejscu, czyli w tym przypadku w przestrzeni publicznej Bielska-Białej – w kontekście historii i charakteru tego miasta. Rezydencje cieszyły się sporym zainteresowaniem – chęć udziału zgłosiło 26 artystów z 18 krajów. Galeria wybrała i zaprosiła do bielskich rezydencji pięcioro artystów: Yasuakiego Onishi z Japonii, duet artystów: Titę Salinę & Irwana Ahmetta z Indonezji, Esperanzę Cortes z USA oraz Michaela Vincenta Manalo z Filipin. Do końca sierpnia artyści w wybranym przez siebie terminie tworzyli swoje prace oraz zaprezentowali swoją twórczość podczas warsztatów i spotkań z widzami. źródło: www.galeriabielska.pl

29


kultura

Roztańczone, rozśpiewane „Ko ko ko ko Euro spoko” to hit zespołu „Jarzębina” znanego z folkowego hymnu Euro 2012. Jednak w Bielsku-Białej już od 1986 roku działają inne, bardziej utytułowane, roztańczone i średnio dwa pokolenia młodsze „Jarzębinki”. To dzieci i młodzież w wieku od 4 do 17 lat, tańczące pod okiem znakomitych instruktorek i choreografów – Barbary i Aleksandy Komarnickich-Drużbicz.

foto: arch. Barbary i Aleksandry Komarnickich-Drużbicz

Zespół działający przy Bielskim Centrum Kultury to ponad stuosobowa grupa dzieci i młodzieży, których łączy pasja, jaką jest taniec. Zespół posiada w swoim dorobku kilkadziesiąt układów choreograficznych, a w aktualnym repertuarze jest ich ponad 20. Opiekujące się nim Barbara i Aleksandra Komarnickie-Drużbicz mają głowy pełne pomysłów związanych z kolejnymi choreografiami. Kilkugodzinne próby, występy, wyjazdy na festiwale przeplatają się z nauką i innymi obowiązkami. Pod okiem pani Barbary i Aleksandry dziewczęta dają jednak radę łączyć pasję z obowiązkami, czego najlepszym dowodem są trzy Złote Jodły w tym Złota Jodła Wychowawcza, otrzymane na tegorocznym festiwalu w Kielcach. W pracy starają się kłaść nacisk nie tylko na pracę artystyczną – ćwiczenia ogólnorozwojowe, technika barre au sol, doskonalenie techniki tanecznej, wprowadzanie nowych technik tanecznych, opracowywanie repertuaru oraz doskonalenie jego wykonania – ale przede wszystkim na pracę wychowawczą, jaką jest nauka współdziałania w zespole, koleżeństwo, życzliwość, szacunek do koleżanek i kolegów oraz osób dorosłych. Złota Jodła

Wychowawcza jest niezwykle cenna dla zespołu, bo potwierdza, że oprócz talentu, jest jeszcze coś, co sprawia, że dobrze czują ze sobą, a to jest prawdziwy klucz do sukcesu. Aby zdobyć Złotą Jodłę Wychowawczą należy efektownie zaprezentować się w Korowodzie Festiwalowym, dobrze promować swoje miasto i region, być aktywnym podczas trwania całego festiwalu, zrobić coś szczególnego dla obozu, wykazać się nienaganną dyscypliną i zaangażowaniem na warsztatach tanecznych oraz w obozie a także kulturą osobistą, życzliwością wobec wszystkich uczestników festiwalu. O sukcesach zespołu można by zresztą pisać bez końca. Liczne nagrody, wyróżnienia na festiwalach polskich i zagranicznych potwierdzają wysoki i wciąż rosnący poziom artystyczny grupy. W swojej 27-letniej działalności „Jarzębinki” zdobyły między innymi w 2001 roku Grand Prix kieleckiego festiwalu, było to piąte Grand Prix przyznane w ciągu 28-letniej historii festiwalu. Festiwal w Kielcach jest najważniejszym tego typu przeglądem dziecięcych i młodzieżowych zespołów taneczno-wokalnych w Polsce. Jego formuła opiera się na kilkunastodniowym po-

1994 rok – Jarzębinki po raz pierwszy na kieleckim festiwalu

30

Aleksandra i Barbara Komarnickie

bycie, który zaczyna się od przeglądów konkursowych, zespoły uczestniczą w warsztatach, występach na terenie ziemi kieleckiej oraz próbach do Koncertu Galowego, co daje możliwość bliższego poznania ich przez członków jury. Aby otrzymać Grand Prix festiwalu, należy wcześniej zdobyć przynajmniej trzykrotnie Złote Jodły, które dają możliwość do ubiegania się o tę nagrodę oraz zaprezentować kolejnym razem repertuar „godny” na miarę Grand Prix. Jarzębinkom udało się to w rekordowym czasie, ponieważ po raz pierwszy na festiwalu pojawiły się w 1994 roku a do 2013 roku zespół miał na swoim „kieleckim koncie” pięć Złotych Jodeł i Grand-Prix. Repertuar bardzo spodobał się i mile zaskoczył jury, ponieważ po raz pierwszy „Jarzębinki” pokazały program w „nowej odsłonie”, czyli w miniaturach tanecznych. Układy taneczne zostały dostrzeżone przez obecnych na przeglądzie przedstawicieli Ministerstwa Kultury i Sztuki, którzy gratulowali pedagogom zespołu wysokiego poziomu i owocnej pracy z grupą. Aleksandra Komarnicka-Drużbicz otrzymała też wyróżnienie „Za przygotowanie oryginalnych układów choreograficznych, w których

Zespół w czasie warsztatów w Kielcach


Festiwal Kielce 2013

widoczna jest dbałość o technikę wykonania i ciekawe podejście do prezentowanego tematu”. Jest to dla pań prowadzących „Jarzębinki” powód do dumy z ich podopiecznych, ogromny zaszczyt i świadomość, jak wiele pracy włożyły dziewczęta, by wykonać perfekcyjne tak trudne układy choreograficzne – patrząc na dwie Złote statuetki. Warto dodać, że w marcu 2013 roku „Jarzębinki” zdobyły również I miejsce na X Ogólnopolskich Spotkaniach Tanecznych „Spotnan 2013” w Warszawie. Na obecny repertuar zespołu składa się dwugodzinne widowisko, w którym zobaczyć możemy układy choreograficzne oparte na technikach tańca modern, tańca współczesnego, jazzowego, Broadway jazz, elementy tańca klasycznego, teatru tańca, akrobatyki, tańca

Kielce 2013 – trzy Złote Jodły w kategoriach: miniatura taneczna do lat 12, miniatura taneczna do lat 16 i Zota Jodła Wychowawcza.

towarzyskiego. W jego skład wchodzi grupa paradna, repertuar mażoretkowy i cheerleaders. Zespół w ciągu swojego istnienia dał ponad 700 koncertów. Występował we Francji, w Chorwacji, na Węgrzech, na wyspie Korfu, dwukrotnie w Czechach i w Hiszpanii, trzykrotnie w Bułgarii, czterokrotnie

we Włoszech, pięciokrotnie w Grecji. Obecnie prace z zespołem prowadzi także Aleksandra Komarnicka-Drużbicz, specjalizująca się w tańcu modern i technice tańca współczesnego i przygotowuje etiudy taneczne i mini-spektakle, oparte na tych właśnie technikach, zarówno dla starszych jak i młodszych dziewcząt. Przez 27 lat przez zespół przewinęło się kilka tysięcy dzieci i młodzieży, dziś w zespole tańczą już dzieci pierwszych podopiecznych. – Liczne nagrody są ukoronowaniem ciężkiej pracy, ale naprawdę najistotniejsze jest to, że widać błysk w oczach tancerek i tancerzy, ich autentyczne zaangażowanie w to co robią i miłość do tańca, bo taniec jest pasją i dobrze się czują w zespole – podsumowuje Barbara Komarnicka-Drużbicz. REKLAMA

31


felieton: okiem kobiety

Jak zrobić konfitury na zimę? Od gorąca twych płomieni zapłonęły liście drzew Od zieleni do czerwieni krążył lata senny lew Mała chmurka nad jej czołem, mała łezka, słony smak Pociemniało, poszarzało – jesień, jak to tak? Jesień, jesień, jak to tak?

Iwona Kopeć Manager ds. Marketingu, matka 2 nastolatków. Kobieta – myśląca czasami po męsku.

32

Jakby na to nie patrzyć – choć w dniu pisania tego tekstu kalendarzowe wciąż jeszcze trwa, dla mnie lato zawsze kończy się wraz z końcem wakacji. Czuję to całą sobą. Końcem sierpnia zawsze zbiera się we mnie nieokreślona wściekłość. Jest wiele spraw, które powodują, że się wściekam i chciałabym aby wściekały też innych, ale czy warto marnować papier na pisanie o nieistniejącej polityce socjalnej w naszym kraju? Szczególnie we wrześniu, kiedy to wypłata staje się inwestycją w rozwój intelektualny przyszłych emerytów, którzy emerytury prawdopodobnie nigdy nie zobaczą. Jednak to nie tylko inwestycja w moją młodzież powoduje u mnie ten stan. Jest tak co roku i mam nieodparte wrażenie, że ten stan pojawia się również u innych. Czyżby zbierała mnie jesienna chandra? „Jak sobie radzisz z chandrą?” – zadała mi ostatnio takie pytanie moja przyjaciółka specjalizująca się w zadawaniu niełatwych pytań... W do-

datku zadała to pytanie w czasie, kiedy właśnie sobie z chandrą nie bardzo radzę, bo niebo stalowe nade mną, a gardło obrzęknięte i bolące od pierwszego przeziębienia... Jako osoba zaprawiona w radzeniu sobie ze wszystkim próbuję więc ustalić co mam w swojej domowej apteczce i na gardło i chandrę. To pierwsze załatwię chemicznie, szkoda, że z drugim się tak nie da. Choć sposób chyba najlepszy, w końcu miłość to podobno sama chemia, więc najlepszy sposób na jesienną chandrę to po prostu zakochać się. Pytaniem nieokreślonym pozostaje tylko obiekt, ale to już pozostawiam każdemu do wyboru własnego. Zawsze można zakochać się w sobie samym. Nam Polakom przydałoby się trochę takiej miłości własnej jako narodowi, pomogło by to też naszej gospodarce – jestem o tym przekonana, ale to temat na odrębny felieton. A wracając do naszej chandry – czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego


co roku przechodzimy to samo i nie potrafimy sobie z tym radzić? Po pierwsze aby sprawnie opisać dręczące nas zmory i ośmielę się użyć tego terminu – pomóc czytelnikowi nieco, wspomóc radą, należy przygotować i opisać rozkład problematyki. W odróżnieniu od pasztetu z dyskontu – problematyka ta nie rozkłada się sama, więc należy zakasać tzw. rękawy. Co to właściwie jest ta jesienna chandra i co ją wywołuje? Mądry Wujek G. pisze, że to stan apatii, beznadziejności, przygnębienia. Są też jej różne rodzaje. Jeśli jest to tak zwana chandra losowo-przyczynowa – to wiemy, że wywołała ją konkretna sytuacja. Na przykład nie mam kasy, bo wszystko wydałam na wyprawki szkolne. Rozwiązanie problemu przyjdzie wraz z następną wypłatą i pierwszymi piątkami naszych pociech. Jeśli cierpimy z powodu drugiego człowieka – bo wraz z latem skończyła się miłość lub w ogóle się nie przytrafiła – no cóż, tu najlepiej dać czasowi czas… Kiedy cierpimy z powodu samotności, bo jesteśmy piękni, mądrzy a wciąż sami… hmm warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie tego właśnie chcieliśmy. Jak to powiedział ktoś mądry – rewolucjonistą nie da się być tylko w niedzielę i święta. Więc jeśli nie chcesz być sam, to tak postanów, a zobaczysz, że sporo się zmieni. Gorzej jeśli nie potrafimy określić tego co nas dręczy. Jak śpiewała kiedyś Urszula: „…nienazwana myśl rysą jest na szkle…”. No i tu jest sedno problemu nie tylko mojego. Za taką nienazwaną chandrą, może czaić się o wiele poważniejsza sprawa, która jest zmorą naszych czasów, a nazywa się depresja. Moja znajoma lekarka powiedziałaby zaraz, że to nie zmora, ale normalna choroba, którą leczy się farmakologicznie i nie ma co siać paniki. Mnie osobiście zawsze przerażało branie jakichkolwiek farmaceutyków, a już w szczególności budzą we mnie lęk leki na myślenie. Zaskakuje mnie to przy każdej okazji, kiedy podczas rozmowy ktoś z lekkością opowiada, że od iluś tam miesięcy bierze to i to.. hmmm, dziwnie się z tym czuję. Uprzedzę tu od razu falę krytyki pod moim adresem i powiem,

że jeśli to prawdziwa depresja, to nie da rady – trzeba iść do lekarza. Mnie z pewnością to nie dolega, nie chcę też łykać proszków. No to jak sobie z tym syfem poradzić? Nie pociesza mnie za bardzo tłumaczenie, że problem ten dotyka wielu wybitnych artystów, uczonych i w ogóle wszystkich, którzy dokonali czegoś ważnego w życiu. Kiedy dopada mnie ciężka chandra wolałabym niczego nie dokonać, nie należeć do żadnej grupy „wybranych”, byle móc wstać z łóżka z poczuciem sensu tej czynności, cieszyć się czymkolwiek, z radością witać każdy dzień swojego życia... Szczególnie jeśli tą radością należy zarazić jeszcze pozostałych domowników, którzy też chyba zapadli na podobną dolegliwość. A może zacząć w końcu korzystać z mądrości ubiegłych pokoleń. Odstawić komputery, komórki zostawić w torebkach, wyłączyć telewizory. Rozpocząć sezon jesiennych spacerów. Aktywność fizyczna uwalnia endorfiny – hormony poprawiające nastrój. Najtańszy, a w zasadzie darmowy sport, który może się okazać lekiem na wszystkie rodzaje jesiennej chandry. Trzeba z tych spacerów zrobić na zimę odpowiednie zapasy i przetwory, żeby w pochmurne dni wyjmować je niczym babcine konfitury. Badania przeprowadzone na jednym z angielskich Uniwersytetów dowiodły, że „ekoterapia” działa. 90 % ludzi, którzy brali udział w programie ćwiczeń na świeżym powietrzu stwierdziło, że połączenie kontaktu z naturą i aktywności fizycznej jest najważniejszym czynnikiem determinującym ich samopoczucie. Ponad 94 % odpowiedziało, że ćwiczenia

na świeżym powietrzu poprawiły ich zdrowie psychiczne. W drugiej grupie, która zamiast tego zajmowała się robieniem zakupów w centrach handlowych odczuwało po fakcie spadek poczucia własnej wartości. I broń Boże nie wolno problemu przesypiać. Jeśli jesteście senni i uważacie, że najlepiej to wszystko przespać – nic bardziej mylnego. Należy z tym zdecydowanie walczyć. Jeśli będziesz siedział osowiały w domu i unikał ludzi, twoja chandra nie odejdzie. Postaraj się spędzać czas z osobami, które poprawiają ci humor lub nawet pogorszą. Jeśli nie masz ogródka, w którym trzeba codziennie grabić liście i wnerwiać się na sąsiada, jeśli nie masz siły na spacer – usiądź na balkonie i zamiast łykać kolorowe pigułki lepiej zjedz czekoladę – działanie to samo, a i wymusza na nas działanie, no bo przecież trzeba się potem jakoś tego nadmiaru kilogramów pozbyć. A co z samą chandrą – chyba ją po prostu zaakceptować. I uznać, że to nic wstydliwego i dotyka każdego z nas. Taka kolej rzeczy, że po lecie zawsze przychodzi jesień, odziana we wszystkie kolory tego świata. A ja idę grabić liście, a potem na spacer, może dostanę natchnienie do napisania kolejnego felietonu. Na koniec przypomniał mi się dowcip: pewien mężczyzna będący w depresji chce popełnić samobójstwo. Wiesza linę na gałęzi drzewa, które rośnie nad jeziorem i zakłada ją sobie na szyję. Nagle gałąź pęka i facet ląduje w jeziorze. Macha rękami, łyka wodę, ale wychodzi wreszcie na brzeg i mówi: – No żesz k…. mać przez to wieszanie byłbym się utopił!

33


felieton: okiem mężczyzny

Piękna sprawa

Roman Kolano Zwolennik gładkiej cery, przeciwnik ceraty w kuchni. Esteta, bobrofil, kropka.

Panowie, to co nam kołysze wzrok, co tak lubimy miętlać i miętosić, to syntetyczne polimery krzemoorganiczne o strukturze siloksanów, w których wszystkie atomy krzemu podstawione są grupami alkilowymi (najczęściej metylowymi lub etylowymi) lub arylowymi (najczęściej fenylowymi). W zależności od warunków produkcji otrzymuje się je w postaci olejów bądź żywic silikonowych, a także elastomerów. Silikony mają jeszcze większą odporność chemiczną i termiczną od siloksanów, w których atomy krzemu połączone są z atomami wodoru. Czar prysł, a miało być tak miło. To definicja naukowa. Z punktu widzenia mężczyzny to po prostu cycki. Dla kobiet, może to być środek do celu dosłownie, doustnie

34

i w przenośni. Nie wiem jak na sprawę zapatrują się naukowcy-mężczyźni. Która natura bierze górę, kiedy trzeba wybrać między naukowym dogmatem a cielesną przyjemnością? Nie sądzę jednak, żeby ta naukowa wiedza ugasiła nasze pragnienia i powstrzymała rozgrzane spojrzenia wpadające do studni dekoltu. No to co z tego, że uzyskiwane w procesie chemicznym, metoda sztuczna, ale przyrost naturalny. To dlatego mówi się, że czasem między mężczyzną a kobietą powstaje chemia... a jeżeli jest to dodatkowo mężczyzna z zasadami a między nimi nie ma kwasów – związek gotowy. Zasady zasadami, ale który nie chciałby pomiętolić, choćby to był polimerowy konglomerat. Żeby nie było, że tylko żartuję – teraz będzie horror z elementami gothic thillera. Kobiety wstrzykują sobie jad! Nie sobie nawzajem, tylko same sobie. Botox – dobra nazwa dla bomby atomowej. Produkowany jest z jadu kiełbasianego. To jedna z najsilniejszych trucizn. No i proszę, to co dla nas jest zabójcze dla kobiet jest wybawieniem. Śmiercionośny jad odpowiednio przygotowany staje się eliksirem młodości. Jadam kiełbasę bez jadu. Taką podsuszaną, trochę pomarszczoną i pewnie z tego powodu powstają u mnie takie zmarszczki na twarzy. Zjadam je z kiełbasą. Uwaga, będą opisy drastycznych scen dlatego wszystkie dzieci mogą przeczytać resztę artykułu dopiero po 22.00. Kiedyś unikano kobiet, które przesiąknięte były jadem. Dzisiaj im kobieta ma w sobie więcej jadu, tym bardziej atrakcyjna. Ciekawe kto odkrył te cudowne właściwości trutki. Pewnie jakiś zdesperowany mąż chciał się pozbyć pryszczatej, pomarszczonej żony i dla pewności, że trucizna zadziała, zamiast podać ją w kieliszku z winem, wolał zaaplikować ją bezpośrednio (z pominięciem świadomości ofiary) czyli wstrzyknąć małżonce w czasie snu. Czoło wydało mu się najbardziej odpowiednim miejscem w sypialni. Głowa jako organ, bez którego reszta organizmu zasadniczo obejść się nie może, potwierdzała skuteczność metody. Nie chciał używać do podstępu wina, bo natychmiast wydałoby się, że to jego wina. Wbił tę igłę ile sił w nogach. Zapewne ostatnim obrazem jaki widział przed niespodziewa-

ną śmiercią, była twarz jego żony, która w mgnieniu oka promieniście wypiękniała. Zginął pchnięty prosto w serce opróżnioną strzykawką do usypiania koni. Szkoda chłopa. Dawniej kobiety, które miały cokolwiek wspólnego z jadem były prześladowane i dyskryminowane, najczęściej przy pomocy ognia i wrzątku. Nawet podejrzenie o posiadanie tego specyfiku w jakimś sekretnym flakoniku pomiędzy innymi perfumami powodującymi różne rodzaje śmierci i boleści, mogło doprowadzić niejedną czarującą kobietę do spalenia na stosie. Od momentu, gdy okazało się, że twarze po wstrzyknięciu jadu pięknieją, zaczęto je wykorzystywać do zdjęć i umieszczać na okładkach gazet. Później odkryto wirtualną chirurgię plastyczną czyli Photoshopa. To dzięki temu geniuszowi, który zamienił skalpel na myszkę, możemy podziwiać oblicza aktorów na okładkach magazynów z programem telewizyjnym na cały tydzień, które wyglądają jak porcelanowe nocniki. Demiurg bezkarnego klonowania, zabójca zmarszczek, bezlitosny prześladowca cellulitu, bezwzględny morderca pryszczy zamieniający mordy w twarze. Pogromca zanieczyszczeń w porach. Cudotwórca, upiększanie przeprowadza całkowicie bezboleśnie, co więcej na zabiegu nie trzeba nawet być osobiście. Można tyko przesłać zdjęcie. Odmładza, zmienia, ujędrnia. Spełnia wszystkie życzenia. Po obróbce, właściwie od razu, na lustrze możemy przykleić sobie zdjęcie Dawida Beckhama albo Ageliny Jolie. No jest pewien mankament, po dłuższym okresie pracy nad wirtualnym pięknem pozbywamy się go w realu. Pojawiają się podkrążone oczy, przemęczenie, alkohol, depresja i skolioza kręgosłupa. Z operacjami nie można przesadzać. Mój sąsiad ogrodnik przesadził. A było to w listopadzie. Wiadomo, że na jesień się nie przesadza. Uparł się na ten przeszczep, ale mu się nie przyjął. A żona go ostrzegała, że szczypiorku się nie przesadza i rzeczywiście. Głowę miał zieloną tylko do rana. Gdy słońce wzeszło wszystko zwiędło, trzeba było trzepać poduszkę i pościel, zresztą trzepanie zawsze dostarczało mu skrywanej przyjemności. Kobieta z natury zmienną jest. Jeżeli przez dłuższy czas się nie zmienia, to


znaczy, że wstrzyknęła sobie botoks. Niektórzy mężczyźni stosują zasadę, że jeżeli kobieta się zmienia, to trzeba zmienić kobietę. To dobry moment, żeby kolejny raz utrwalić sobie prawdę, że kobieta zmienna jest także od nastroju. Jej nastrój zależy od stroju jaki na siebie włoży lub odwrotnie zależy jaki nastrój ma, taki strój na siebie włoży, chyba, że włoży strój odwrotnie, wtedy jest nerwowa i ostatnia możliwość – na jaki strój ma taki sobie kupi. Uwaga: jeżeli ubiera strój zamiast go zdejmować, to znaczy, że nie ma nastroju. Może mieć też zmiany nastroju: często napadowe lub na stroju w postaci plam. Na jedno i na drugie bierze proszek. Kobiety się więc zmieniają. Zmieniają oczy, usta, brody, nogi... Kto wie, jak wygląda naprawdę na przykład Natalia Siwiec? Operacje plastyczne dotykają także mężczyzn, ale głównie finansowo. Bywa, że kobieta przeszczepia sobie skórę, żeby obedrzeć ze skóry mężczyznę. Nie jest tajemnicą, że chirurgiczna poprawa wizerunku kosztuje i nie każdego na nią stać. Są instytucje, które sponsorują takie zabiegi – i to dobra wiadomość. Zła – niestety, ta rewelacyjna oferta przeznaczona jest tylko dla VIP-ów, to znaczy dla przestępców, którzy najpierw zarobili nieuczciwą pracą z haraczy, wyłudzeń, oszustw, kradzieży i innej działalności gospodarczej a później dobrowolnie zgłosili się na policję i zgodzili na chirurgiczną interwencję. Państwo do tego dorzuca gratis mieszkanie i pracę do końca życia dla całej rodziny. Takiego pacjenta nazywa się świadkiem koronnym, żyje jak król. Sponsorem operacji jest NFZ. Oczywiście wszystko odbywa się w największej tajemnicy w trosce o bezpieczeństwo klienta, przed zazdrosnymi kolegami z pracy. Ci, którzy pracują uczciwie, za kilkaset lat oszczędzania mogą sobie zafundować zmianę wyglądu za własne pieniądze. Nie oszukujmy się hipokryzją. Wszyscy albo przynajmniej większość z nas śmiertelników, poprawia naturę. Codziennie po kilka razy. Niektórzy robią to bez znieczulenia inni go potrzebują, jeżeli na przykład rankiem włosy się skołtunią. Wiadomo, że najbardziej dostępnym, naturalnym środkiem znieczulającym i powszechnie stosowanym

w takich sytuacjach jest krzyk. Niestety powoduje skutki uboczne, najczęściej otępienie słuchu u osób w najbliższym otoczeniu. Bez znieczulenia używamy bezinwazyjnego mydła, grzebienia, pasty do zębów, żyletki. Żyletki niechcąco możemy użyć także inwazyjnie. Niektórzy ludzie zaczynają swoją ekscytującą przygodę estetyczną od mycia, ale nie wszyscy. Plotkarskie portale publikują rankingi gwiazd najczęściej z Hollywood, które się nie myją, śmierdzą i pocą pod pachami. Niektóre plamy potu przybierają nawet kształt stanu Kalifornia. Cenna wiedza. Dobrze, że te zdjęcia nie wydzielają zapachów. Wystarczy raz się umyć i można stracić miejsce w rywalizacji. Ponoć taki prawdziwy Johny Deep cuchnie jak Jack Sparrow. W ogóle wszystko na odwrót. W Hollywood ludzie, którzy się nie myją, najczęściej robią to dlatego, że ich na to stać. W Polsce, która jest prawie po przeciwnej stronie kuli ziemskiej, odwrotnie – nie myją się, bo ich nie stać. Z drugiej strony jest dużo obrzydliwie bogatych osób, które stosują operacje plastyczne zamiast kombinacji mydła, wody i ręcznika. Gdzie jest więc złoty środek? Moja stara znajoma miała złoty środek. Właściwie złoto miała w środku ciała. Dokładnie górną jedynkę i dwójkę a siódemkę nieco z boku. Dla mojego znacznie starszego znajomego była obiektem westchnień. Pociągająca i atrakcyjna, imponowała mu urodą i wagą, odważnie podając w elastycznym fartuchu w kwiatki ostatni kawałek pasztetówki spod lady. Ale to było dawno temu, teraz pewnie chciałaby wyglądać inaczej – chudo, w krótkiej spódniczce i wytatuowanym koliberkiem na d... Widać niektóre lubią mieć jakiegoś ptaszka zawsze przy sobie, choćby malutkiego. Widać, że jak nie widać, to rozmiar nie ma znaczenia. Koliberek to jeszcze pół biedy, ale chińskie znaki? Są tacy erudyci, którzy tatuują sobie takie egzotyczne inskrypcje. Kto to sprawdzi czy tam błędów ortograficznych nie ma? Można się przed jakimś chińczykiem nieświadomie ośmieszyć. A w chińskim to jeszcze trudniej niż w polskim. Nawet grubość kreski ma znaczenie. A bo to wiadomo, czy to ma być „ch” (cecha), czy „u” (otwarte), czy „j”? A w ogóle to ja nie rozróżniam czy to jest chiński czy japoński. Ale takiego gościa to od razu rozpoznaję – po pierw-

sze ma tatuaż, po drugie łysą głowę. Łysa głowa o niczym jeszcze nie przesądza, ale słuchając języka, którym usiłują posługiwać się osoby o takim wyglądzie, przypuszczam, że nie znają ani polskiego ani chińskiego. Nie wiadomo nawet, czy ten wydziarany napis nie jest napisany do góry nogami. Nasze poczucie piękna określają kanony, które zmieniają się w czasie. Dajmy na to taka Doda. Żeby ktokolwiek w paleolicie albo baroku chciał oglądać jej refreny, musiałaby sobie brzuch dossać a nie odessać i pogrubić uda grubą warstwą cellulitu. Natura nie jest sprawiedliwa, nie obdarowała każdego po równo. Niektórych obdarzyła, innych obrzydziła. Bolesna to prawda, że naturalnie nie znaczy pięknie. Natura jest niedoskonała, ponieważ nie spełnia naszych oczekiwań. Taka już ludzka natura. Ten sam nos dla jednych jest prosty, dla drugich krzywy a dla trzecich dziurawy. Brygida* chciała poprawić urodę i przeszczepiła sobie skórę. Teraz ma zamarszczki na d... i cellulit na twarzy. Ironia losu – najmniej zmarszczek jest tam, gdzie najrzadziej zaglądamy, właściwie sami sobie wcale nie zaglądamy z powodu umiejscowienia fizycznego. No chyba, że w lustrze. Nie wszystkie operacje kończą się sukcesem, istnieje pewne ryzyko, że po zabiegu można smarkać uszami a słyszeć nosem. Gdyby ktoś w trakcie lektury zaczął rozpaczliwie płakać po urodzie, która przeminęła lub panicznie, że go w ogóle ominęła, śmiać bez powodu, mimowolnie marszczyć czoło, lub choćby otwierać oczy ze zdumienia informuję profilaktycznie, że tak właśnie powstają zmarszczki. Zabieg ich usunięcia będzie kosztowny i bolesny. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Wszystkim, którzy nie przeczytali tego artykułu dziękuje za uwagę. Zdesperowanym, naturalnym brzydalom chciałbym przypomnieć, że istnieje taka część ludzkiego ciała, która powinna być jak najbardziej pomarszczona. Mózg powinien się marszczyć ustawicznie i bez ograniczeń a to się dzieje pod wpływem myślenia, co jest ponoć zbawienne dla urody. Eliminuje lub łagodzi skutki brzydoty. Intelekt w skutkach ubocznych znieczula uczucie przemijania. Życzę wszystkim mózgu zmarszczonego jak suszona śliwka. *Prawdziwe imię Katarzyna.

35


fashion

Kocham to miasto sesja I \ foto Ania Pawleta \ makeup Izabela Zielinska \ fryzury studio Cococabana \ modelki Aneta Cybulska, Helena Bieniek, Dominika Tereszkiewicz, Dominika Robak sesja II \ foto Bartosz Lubicz-Gembalski \ makeup Natalia Skotarczak \ modelki Natalia Filipek, Kasia Dudek

36


IloveBB, Sweet Home Bielsko-Biała czy 43300 to tylko kilka nazw łączących jeden projekt – to marka odzieżowa dedykowana ludziom dumnym z własnego pochodzenia i korzeni. Przeznaczona dla osób kochających to miasto i utożsamiających się z nim. Sporą grupę odbiorców stanowią bielszczanie mieszkający za granicą, którzy chcą w ten sposób podkreślić swój lokalny patriotyzm. Na Facebooku profil ma już ponad 7000 użytkowników i wciąż rośnie w siłę. Fanów miasta kochających je za to, że po prostu jest, można rozpoznać po bluzach, t-shirtach albo skarpetkach. – Naszym głównym celem jest promowanie naszego kochanego miasta Bielska-Białej, promocje lokalnych imprez muzycznych, sportowych i kulturalnych, prowadzenie profilu informacyjnego na FB związanego z miastem i okolicami – mówi Marek Bushman Lachowski, współtwórca marki. – Staramy się również wspierać liczne lokalne inicjatywy, biznesy, zespoły muzyczne (m.in: „Gooral”, „zDolne Przedmieście”), związane z naszym

miastem. Często ludzie kontaktują się z nami poprzez e-mail lub wiadomość na FB z prośbą o wsparcie ich konkretnego pomysłu lub działalności. Kładziemy duży nacisk na to aby jak największa liczba produktów wykonywana była w Bielsku-Białej oraz zwracamy dużą uwagę na estetyczny sposób pakowania produktów. – dodaje jego wspólnik, Maciej Staf Startek. Dotąd można było kupić skarpety zimowe narciarskie/snowboardowe, t-shirty damskie, męskie i dziecięce, bluzy z kapturem (kangurki) damskie i męskie, bluzy klasyczne męskie, kubki, spodnie jeansowe męskie oraz smyczki. Od listopada dostępne będą kominy, czapki zimowe i bandany. Osoby zainteresowane kupnem produktów ilovebb proszone są o kontakt na e-mail: ilovebb.pl@gmail.com. Do końca roku 2013 planowane jest otwarcie sklepu internetowego. Produkty będą również dostępne w stacjonarnych sklepach w Bielsku-Białej: HipHop Shop BBA, ul. 3 Maja i Lulagoga, ul. Partyzantów 61.

37


ludzie

38


39


lifestyle

O dwóch takich, którzy mieli porozmawiać o pięknych kobietach, dobrym jedzeniu i gorącym futbolu, czyli przychodzi Polak do Włocha, i co z tego wynika

rysunki: Anita Szymańska

Bartłomiej Nowicki

W dniu, w którym miałem się spotkać z Fulvio, z nieba lał się niemiłosierny żar. Słońce chłostało po plecach, asfalt topił się pod stopami. Z ukropu wpłynąłem do klimatyzowanego wnętrza Ristorante Italia. Przyjemne kolory, stonowane światło, kameralna atmosfera. W takim miejscu nawet deserowe paluszki z colą smakują jak zabaglione z chianti. Oto jest, bohater niniejszego artykułu, Fulvio Viola, moje fizyczne przeciwieństwo – niższy ode mnie, dobrze zbudowany. Łączy nas fryzura, a raczej spektakularny jej brak. Uśmiecha się serdecznie, wita mnie kordialnym uściskiem dłoni i zaprasza do stolika. Siadamy, zamawiamy posiłek. Wyciągam dyktafon. Założenie jest takie, iż mamy po prostu porozmawiać. Żadnych wywiadów, z góry założonych celów, precyzyjnie opracowanych strategii, dopieszczonych pytań. Ot, mamy po prostu porozmawiać. Jak Polak z Włochem. Start. – Przyjeżdża Włoch do Polski… – nieśmiało zaczynam. Na stole lądują apetycznie wyglądające krewetki, a ja czuję się jak dziennikarz sportowy zadający pytanie, które pytaniem nie jest. „Graliście dzisiaj świetnie, ale przeciwnik grał jeszcze lepiej”. – I co dalej? – prędko dodaję, aby nadać pierwszemu „pytaniu” elementarnej poprawności. – Jakie były pana początki w tym kraju? Co pana tu ściągnęło i co zatrzymało? – Był rok 1985. Przyjechałem do Polski, chociaż nie do końca wiedziałem, gdzie dokładnie jestem – na twarzy mojego rozmówcy pojawia się szeroki uśmiech. – Dla nas wtedy Polska była zimnym i odległym krajem, odseparowaną od reszty Europy częścią Rosji. Tak to wtedy widzieliśmy. Trafiłem tu poprzez Austrię – czarno-białą i nieciekawą – i poprzez Czechosłowację, która wyda-

40

Jak Polak z Wlochem

wała mi się okrutnie ponura. Po szarych ulicach przemykali smutni, pozbawieni uśmiechu i zamknięci w sobie ludzie. Każdy osobno, takie roboty, automaty. Przejmująca, ciężka atmosfera, jak z jakiegoś filmu science-fiction o strasznej utopii. Wyjeżdżamy do Polski. Na granicy... szok! Psy, druty kolczaste, przeszukiwanie bagażu, każda rzecz sprawdzona, nawet książki. Po przekroczeniu granicy – kolejny szok! Tym razem na plus. Polskie ulice były tak inne, takie wesołe, pełne młodych ludzi, pięknych kobiet, które, nawet pomimo tego, iż w socjalizmie się „nie przelewało”, potrafiły o siebie zadbać, potrafiły wymyślić „coś z niczego”, same robiły sobie jakieś kokardy (jak motyle), którymi przyozdabiały włosy, i tego typu rzeczy. To był lipiec. Słoneczny dzień, kwiaty w restauracji, uśmiechy na ulicach. Tak to pamiętam. Zakochałem się w tym kraju. Oczywiście nie wszystko było

takie kolorowe – kontynuował Fulvio. – W tamtych czasach ciężko było dostać nawet produkty pierwszej potrzeby, wszędzie gigantyczne kolejki, a bez kawy czy koniaku trudno było cokolwiek załatwić i bardzo mnie to dziwiło. Ale ludzie generalnie radzili sobie, kombinowali, handlowali, byli bardzo zaradni. Potem dotarłem do Bielska. Pasowało mi to miasto. Tutaj poznałem żonę, z którą mam dwójkę dzieci. Tutaj założyłem firmę. Początki, jak się dowiedziałem, nie były łatwe, nawet jeżeli „to, co kosztowało tutaj „jeden”, we Włoszech kosztowało „sto”. Fulvio pracuje ciężko, wytrwale. Wierzy w sukces. Po pracy na etacie, do późna w nocy... też pracuje, tym razem w swojej rozrastającej się firmie. Jak sam przyznaje: „Z własnym biznesem jest jak z dzieckiem: Mała firma, mały problem. Duża firma, duży problem”. Dziś Techmet jest znaczącym dostawcą w zakresie technologii przemysłowych

Fulvio Viola


na rynku polskim oraz zagranicznym. Zakłada restaurację. To jego „hobby”. Fulvio lubi czytać, lubi historię. Co jakiś czas częstuje mnie jakimś cytatem. – Przypominają mi się słowa Massimo d’Azeglio wypowiedziane ponad 150 lat temu: „Stworzyliśmy Włochy, teraz trzeba stworzyć Włochów” – zmieniamy temat, rozmawiamy o wspólnej Europie. – Słowa te nie straciły ani trochę na aktualności, tylko że teraz dotyczą Europy. Ja czuję się europejczykiem i kosmopolitą. Dużo podróżowałem i pracowałem w kilku krajach: w Niemczech, w Szwecji, w Wielkiej Brytanii. Wszędzie czułem się dobrze, gdyż wszędzie, gdzie byś się nie udał, znajdziesz kogoś, z kim warto się zaprzyjaźnić. Więc uważam, że zjednoczenie Europy to bardzo dobry pomysł. Musimy jeszcze przyjąć jedną walutę, a w dalszej przyszłości mieć jednego prezydenta, na wzór USA. Dobrze by było mieć także wspólny język. Szkoda, że esperanto się nie sprawdziło. Może angielski? W każdym razie, przed nami Stany Zjednoczone Europy. Oczywiście każdy kraj powinien posiadać pewną autonomię, tak jak każdy stan ma swojego gubernatora i własne wewnętrzne regulacje, ale bez zjednoczenia Europa będzie coraz słabsza. Moim zdaniem przyszłość należy do USA, Chin i Zjednoczonej Europy. Te trzy ośrodki dyktować będą warunki w globalnej gospodarce. I nie bójmy się wspólnej waluty. Przecież to absurd, żeby euro winić za cokolwiek. Jeżeli któryś ze stanów w Ameryce źle sobie radzi finansowo, to nikt nie wini za to dolara. Problemy w poszczególnych krajach Europy wynikają przede wszystkim z niewydolnego i słabego zarządzania. Przeciwnikom zjednoczonej Europy i wspólnej waluty mogę tylko powiedzieć: „Zdecydujcie się! Nie można sięgać po dotacje, a równocześnie być przeciwnikiem Unii. Albo rybka, albo akwarium. Nie błądźmy. Jak powiedział Seneka Starszy: Errare humanum est, in errore perservare stultum, czyli: Błądzenie jest rzeczą ludzką, trwać w błędzie – głupotą. Wow, Stany Zjednoczone Europy brzmią nieźle, fantastycznie wręcz! Na moment zawieszam moje wątpliwości, czy są one w ogóle „wykonalne” i koncentruję się na mocy słów mojego rozmówcy. Jest w nich jakaś siła obrazu. Zamykam oczy i... nie, nie zamykam oczu, tak się tylko pisze w sentymentalnych romansidłach

Bartłomiej Nowicki (Ha, wiem o tym, bo ich nie czytam). Ot, wizualizuję sobie nasz kontynent na tyle zintegrowany, iż faktycznie będzie można powiedzieć, iż mamy do czynienia ze Stanami Zjednoczonymi Europy. Wygląda to nieźle! I tylko... kim będziemy? Jakimś Ohio, czy może Nebraską, oby tylko nie Utah. Raczej nie Kalifornią, ha! OK, idziemy dalej. W punkcie „światopogląd”, Fulio zaskoczył mnie chyba najbardziej. Nie chodzi bynajmniej o to, iż najwyraźniej nie jest wyznawcą żadnej nominalnej religii – taka postawa już chyba nikogo nie szokuje – ile raczej zdumiało mnie (i zarazem bardzo przypadło mi do gustu) jego oryginalne nazwanie własnego religijnego światopoglądu. – Jestem wierzącym ateistą – wypalił akurat w momencie, gdy próbowałem przełknąć zbyt duży kawałek pysznej pizzy. No proszę – pomyślałem sobie – każdego dnia uczymy się czegoś nowego! Przypomniał mi się Wojciech Orliński, który w bardzo dobrej książce „Ameryka nie istnieje” opisał swoje spotkanie z niejakim Eoin, niewierzącym praktykującym (sic!). Jeżeli nasz krajobraz religijny zdominowany jest przez „wierzących niepraktykujących”, Purytanizm Ojców Pielgrzymów w USA mógł wyewoluować w kierunku „niewierzących praktykujących”, to dlaczego Zjednoczona Europa nie miałaby obfitować w wierzących ateistów? I tylko – co się kryje za tą nazwą? Proszę o szczegóły.

– Każdy z nas wie, że się urodził, i wie, że kiedyś umrze. Nie wiemy niestety skąd przybyliśmy, nie wiemy także dokąd zmierzamy. I niestety ciężko się żyje ze świadomością tej niewiedzy. Wierzę, iż potrzebujemy jakiegoś wsparcia, źródła siły, ale ponieważ nie ma jednego uniwersalnego Boga, każdy idzie własną drogą. I to jest dobre. Jeden zostanie wiernym kibicem Juventusu, inny pójdzie do kościoła, jeszcze inny będzie szukał swojego szczęścia gdzieś indziej. Wybór należy do nas. Jeżeli chodzi o mnie, moją „siłą” jest moja praca, moja rodzina. Jestem jak stachanowiec (przodownik pracy – przyp. red.), wyrabiam 180% normy, to jest moja wiara. Nie mam celów na 50 lat do przodu, robię to, co mam w danej chwili zrobić. – W tej sytuacji szalenie ważnym jest, abyśmy jako społeczeństwo rozwijali w sobie szeroko rozumianą tolerancję, nieprawdaż? – próbuję nieco pociągnąć ten wątek. – Oczywiście, tolerancja jest bardzo ważna. Bez niej w zjednoczonej i zróżnicowanej Europie daleko nie zajdziemy. I tego się trzymajmy, chciałoby się powiedzieć na podsumowanie naszej rozmowy. To chyba dobre podsumowanie. „Bez tolerancji daleko nie zajdziemy”. Wyłączam dyktafon. Stop. Spotkanie dobiegło końca. Dziękuję mojemu rozmówcy i opuszczam lokal. W popołudniowym upale wracam do domu, niosąc ciężką od nowych obrazów głowę. Wow, Stany Zjednoczone Europy!

41


reportaż

zakretka Anita Szymańska

Pięć kobiet – każda ze swoją historią, życiem i marzeniami. Zanim się spotkały, w zasadzie były sobie obce. Razem stworzyły w Bielsku-Białej interesujące miejsce dla dzieci i ich rodziców – Centrum Edukacji i Warsztatów Niebanalnych „Zakrętka”. W przyjemnie urządzonych salach warsztatowych w budynku przy ulicy Brodzińskiego 2 pomagają w pracy twórczej i podczas miłych spotkań, zarówno dzieci jak i dorosłych.

foto: Anita Szymańska

Aleksandra organizuje pracę „Zakrętki” – pełni rolę jej prezesa.

42

Droga prowadząca wśród drzew nad Zaporę w Wapienicy sprzyja rozmowom i snuciu planów. Przekonały się o tym Aleksandra i Wioletta, które ponad rok temu wybrały się tam na długi spaceroku Po raz pierwszy od wielu lat mogły sobie pozwolić na czas poświęcony tylko sobie. Przyjaciółki znały się od szkoły podstawowej, w średniej też były razem. W dorosłym życiu ich drogi edukacyjne nieco się rozeszły, ale ciągle utrzymywały ze sobą kontakt. Obie mieszkają w Jaworzu obok Bielska-Białej i dystans do siebie pokonują rowerem zaledwie w 4 minuty. Codzienność jednak wymusza dzielenie czasu między pracę a wychowanie dzieci i prowadzenie domu. Dlatego, kiedy spotkały się w tamto popołudnie „tylko dla siebie”, zaczęły snuć plany, co dalej po „odchowaniu” dzieci, co dalej zrobić ze swoim życiem – czasem i pracą. – Pomysł na „Zakrętkę” narodził się z pasji kobiet, które chciały stworzyć w Bielsku-Białej miejsce, w którym będą mogły równolegle pracować i zarazem

dzielić się swoimi twórczymi pomysłami z innymi. Wziąć sprawy osobiste i zawodowe w swoje ręce po to, aby przejść trudną drogę z bierności do rozwoju urzeczywistniania zainteresowań we własnej firmie – mówi Barbara Górka, coach spółdzielni socjalnych przy Bielskim Stowarzyszeniu Artystycznym „Teatr Grodzki”.

Aleksandra. Biały fartuch Aleksandra pracowała jako farmaceutka. Kilkanaście lat w aptece, rytm otwarć i zamknięć, półki z lekami, które pomagają ludziom, ale też ciągle zmieniające się przepisy NFZ, niemożność wydania leku. W domu dwie córki. Świat zorganizowany według godzin dyżurów. Teraz organizuje pracę „Zakrętki” – pełni rolę jej prezesa. Sama przyznaje, że nie lubi nazwy tej funkcji. Wolałaby „organizator”. Bo tak właśnie jest – cały czas na telefonie, papiery, załatwiania. Ciągle coś organizować – to jej cecha charakteru.


Pasją Wioletty jest decoupage – to hobby, o którym potrafi opowiadać godzinami, a spod jej rąk wychodzą prawdziwe arcydzieła.

– Potrzebowałam zmiany zawodowej – mówi Aleksandra. – Kiedy poczułam, że czas na coś innego, spotkałam się z Wiolą, która po wychowaniu dzieci miała coraz więcej czasu dla siebie. Od słowa do słowa okazało się, że chcemy coś robić razem, że odpowiadałaby nam praca z dziećmi, stworzenie czegoś w rodzaju kreatywnej pracowni łączącej edukację z zabawą. Ale jak to w życiu bywa, od pomysłu do realizacji droga daleka. Aleksandra mówi, że jeszcze kiedyś założy biały fartuch. Bo kiedy się całe życie wykonuje tylko to, po radykalnej zmianie czasem ciągnie do tego, co się wcześniej robiło. Dlatego nie wyklucza, że kilka godzin dyżurów w aptece chętnie jeszcze weźmie. Dla różnorodności.

Wioletta. Marzenia w pudełku z decoupage Wychowuje dwójkę dzieci. Po edukacji o profilu ekonomicznym wpadła w wir życia rodzinnego i na wiele lat odłożyła realizowanie się w pracy. Poza prowadzeniem domu, pasją Wioletty jest decoupage – to hobby, o którym potrafi opowiadać godzinami, a spod jej rąk wychodzą prawdziwe arcydzieła. Ale dzieci podrosły i nie wymagały już tak wiele uwagi, zaczęły mieć własne życie. Czasu zrobiło się więcej.

Spółdzielnia socjalna to forma prawna podmiotu łączącego cechy przedsiębiorstwa oraz organizacji pozarządowej, mająca umożliwić jej członkom, którymi muszą być w 50% osoby zagrożone wykluczeniem społecznym, powrót do uregulowanego życia społecznego i aktywności na rynku pracy. Spółdzielnia socjalna, jako rodzaj spółdzielni pracy, opiera się na zasadzie osobistego świadczenia pracy przez jej członków. – Obie byłyśmy wtedy na zawodowym rozdrożu. Szukałyśmy koncepcji dla naszego pomysłu i pojawiła się propozycja stowarzyszenia. Na szczęście trafiłyśmy wtedy do Inkubatora Społecznej Przedsiębiorczości, gdzie szybko wybito nam z głowy pomysł stowarzyszenia, a zaproponowano formę spółdzielni socjalnej. Tym bardziej, że na jej utworzenie rozpisany był akurat konkurs z możliwością dofinansowania – dodaje Wioletta. W Polsce nazwa „spółdzielnia socjalna” nie kojarzy się najlepiej. Mało osób rozumie istotę takiej działalności, a przymiotnik „socjalna” kojarzy się z bezrobociem, biedą, pomocą. – Lepsza byłaby nazwa „przedsiębiorstwo społeczne” – dodaje Aleksandra – bardziej oddaje ona ideę naszej firmy.

Spółdzielnia Socjalna „Zakrętka” – Centrum Edukacji i Warsztatów Niebanalnych powstała pod patronatem Mobilnego Inkubatora Społecznej Przedsiębiorczości prowadzonego przez Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne „Teatr Grodzki”. Spółdzielnia realizuje projekty autorskie oraz dwa na zasadzie franczyzy, realizując doskonale przygotowane zajęcia edukacyjno-warsztatowe dla dzieci i młodzieży. Można tutaj malować obrazy, wykonywać biżuterię, poznać techniki decoupage czy wyprodukować własne... mydło! Zajęcia w „Zakrętce” to sposób na spędzenie wolnego czasu w domowej, przyjaznej atmosferze. Ciekawym pomysłem jest – poza zorganizowanymi zajęciami – połączenie sklepu z ogólnodostępną pracownią. Można tu przyjść, kupić akcesoria np. do wyrobu biżuterii i na miejscu ją wykonać. Do „Zakrętki” przyciągnie też coś, czego w Bielsku-Białej jeszcze nie było – Arty Party, czyli urodziny, w czasie których realizowane są zajęcia artystyczne – nikt się nie nudzi, a goście wychodzą z samodzielnie wykonanym rękodziełem. W czasie roku szkolnego realizowane są programy edukacyjno-artystyczne, indywidualne zajęcia czy spotkania. Warto zapoznać się z proponowaną ofertą choćby po to, aby dać własnemu dziecku alternatywę na spędzanie wolnego czasu.

43


region Co prawda wymogi dotyczące spółdzielni socjalnej mówią o tym, że utworzyć może ją minimum 5 osób zagrożonych tak zwanym wykluczeniem społecznym czyli popularnie zwanym bezrobociem. Ze względu na wiek lub płeć w praktyce oznacza to, że właśnie kobiety najbardziej narażone są na bycie bezrobotnymi. Po latach zajmowania się dziećmi, ciężko jest im wrócić na rynek pracy, choć to w większości świetnie zorganizowane osoby. Muszą takimi być, ogarniając całą domową logistykę. W czasie szkoleń organizowanych przez Inkubator do zespołu dołączyła Beata.

Kasia sama o sobie mówi, że bez dzieci nie mogłaby żyć. Mama dwóch dziewczynek, ale zawsze otoczona jest gromadką innych dzieci.

Beata. Zabawa w podróżowanie Beata jest mamą dwóch chłopców. Ubolewa, że nie chcą się z nią już bawić, dlatego swój czas i chęci z przyjemnością poświęca artystycznej pracy z dziećmi.

Na zajęciach prowadzonych przez Beatę dzieci się nie uczą – one bawią się, podróżują po świecie, przeprowadzają eksperymenty naukowe.

Zawodowo pracowała w wielu miejscach, ale najdłużej związana była z działalnością call center – w coraz to innych firmach. – W którymś momencie przestała mnie ta praca interesować. To jest tak, że właściwie robisz ciągle to samo, mimo zmiany miejsc pracy. Wyszukują cię różni head hunterzy, ale praca wciąż ta sama. Postanowiłam to zmienić. I tak znalazłam się na szkoleniach organizowanych przez Inkubator Społecznej Aktywności, na których poznałam Wiolę i Olę. Na zajęciach prowadzonych przez Beatę w „Zakrętce” dzieci się nie uczą – one bawią się, podróżują po świecie, przeprowadzają eksperymenty naukowe. A ona pomaga im w odkrywaniu swoich pasji i zaszczepia w nich bakcyla podróżników – nawet, jeśli podróże odbywają się z jednego końca stołu na drugi, po drodze odwiedzając Mediolan czy Karaiby.

Katarzyna. Gromadka dzieci Kasia sama o sobie mówi, że bez dzieci nie mogłaby żyć. Mama dwóch dziewczynek, ale zawsze otoczona jest gromadką innych dzieci. Zabiera je na wycieczki, na rowery, organizuje różne atrakcje. Ciągle ich pełno w jej domu. Kiedy postanowiła poszukać pracy, okazało się to nie takie proste. Tygodnie poszukiwań i nic. Znalazła się w podobnej sytu-

44


acji, jak wiele kobiet wracających na rynek pracy. Zarejestrowała się więc w Gminnym Ośrodku Pracy w Jaworzu, skąd któregoś dnia zadzwonił telefon. – Panie zapytały mnie, czy byłabym zainteresowana pracą z dziećmi, informując o tworzącej się właśnie spółdzielni socjalnej, do której poszukiwane były osoby. Dziewczyny złożyły bowiem w naszym GOP-ie zapotrzebowanie na osoby bezrobotne do spółdzielni o określonym profilu – zajmującej się warsztatami edukacyjnymi dla dzieci. Przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Chyba się spodobałam. I tak trafiłam do „Zakrętki”. Bardzo się z tego cieszę, bo tu z dziećmi mogłabym pracować całymi dniami. Co robię? Po prostu zajęcia według realizowanego przez nas programu. Każdy może wybrać to, co mu najbardziej odpowiada, a ja pomagam mu dobrać odpowiednie techniki, podpowiedzieć rozwiązania. Zajęć organizowanych mamy sporo, o różnym profilu, naprawdę tutaj nie można się nudzić – dodaje Kasia.

– Wystarczy wyjść z domu, ruszyć jeden kamyczek, żeby potoczyła się lawina różnych wydarzeń. – mówi Gosia.

Małgorzata. Życie jak koraliki – Do „Zakrętki” trafiłam z ogłoszenia. Po prostu znalazłam w Internecie informację o tym, że jest nabór, zadzwoniłam, umówiłam się na spotkanie i oto jestem – mówi roześmiana Gosia. Po skończonej szkole policealnej nie mogła znaleźć zatrudnienia. Pojawiały się jakieś dorywcze zajęcia, ale to wciąż nie było to. Kiedy znalazła ogłoszenie o naborze do spółdzielni socjalnej, od razu przewertowała Internet w poszukiwaniu wyjaśnienia tej tajemniczej i dziwnej nazwy. „Ok – pomyślała – dlaczego nie spróbować?”. A że praca w „Zakrętce” to połączenie jej pasji do własnoręcznie robionej biżuterii z pracą z dziećmi – nadawała się idealnie. Tymczasem... musiała przejść szkolenie z arteterapii w firmie, w której właśnie zwolniło się miejsce i także zaproponowano jej pracę. Małgosia śmieje się, że z osoby, która siedziała w domu i nie wiedziała, co ze sobą zrobić, teraz stała się bardzo zapracowana i właściwie nie ma czasu dla siebie. – Tak to jest, wystarczy wyjść z domu, ruszyć jeden kamyczek, żeby potoczyła się lawina różnych wydarzeń. Ze mną było tak samo, odpowiedziałam na ogłoszenie i proszę, dalej potoczyło się już

szybko – mówi Gosia. – Teraz mogę z czystym sumieniem łączyć to, co uwielbiam – pracę z koralikami z uczeniem dzieci jak tworzyć biżuterię. ***

To, że te pięć kobiet spotkało się w tym miejscu w określonym czasie nie jest - jak sądzą – czystym przypadkiem. Razem udowadniają, że przezwyciężeniem trudności w znalezieniu pracy jest własna inicjatywa. Razem musiały przejść przez prawny gąszcz wymogów, napisać projekt, biznesplan, urządzić wnętrza. Jako jedna z trzech spółdzielni socjalnych w województwie śląskim otrzymały dofinansowanie. Ich projekt spodobał się na tyle, że mają nadal wsparcie z GOP-u

w Jaworzu i z „Teatru Grodzkiego”. Wszystkie mają nadzieję, że miejsce to stanie się kreatywną przystanią dla wszystkich, którzy chcą spędzać czas robiąc coś pięknego i pożytecznego. – Wdrożenie pomysłu trwało wiele miesięcy, poprzedzone było udziałem całej grupy w szkoleniach oraz doradztwie specjalistycznym. Uczestniczki projektu spędziły wiele czasu nad dopracowaniem biznesplanu przedsięwzięcia, zdecydowały się również wykorzystać narzędzie biznesowe, jakim jest franczyza. Ich praca została doceniona – otrzymały dofinansowanie na swoją działalność i aktualnie promują intensywnie spółdzielnię, zyskując coraz większe grono klientów – podsumowuje Barbara Górka z „Teatru Grodzkiego”.

45


EMIL BILIŃSKI Urodził się w Polsce, wychował w Wiedniu. Fotografii i projektowania wizualnego uczył się w Graphische Bundes Lehr-und Versuchsanstalt Wien. Zawodowym fotografem jest od 18 lat. Zaczynał od fotografowania ślubów i eventów, później robił reportaże, dokumentował pokazy, treningi. Jednak największą fascynacją Emila jest sam człowiek i to, co ukryte głęboko w jego wnętrzu. Jak sam mówi, pożycza duszę fotografowanej osoby i uwiecznia na zdjęciu. Mieszkał i pracował w Monachium, Berlinie, Hamburgu i Mediolanie. 4 lata temu postanowił wrócić do Polski i tu zacząć od nowa. Chociaż mógł pochwalić się dużym dorobkiem artystycznym, musiał włożyć wiele wysiłku, aby przekonać ludzi do siebie i swoich fotografii. Obecnie zaliczany jest do grona najlepszych, dzięki swojemu niepowtarzalnemu stylowi, który charakteryzuje się indywidualnym wyczuciem estetyki, klasycznym ujęciem, ale także licznymi nawiązaniami do geometrii i komiksu. Lubi łamać zasady i wprowadzać nowatorskie rozwiazania do swoich zdjęć, jednak bardzo istotna jest dla niego także klasyka, której uczył się od mistrzów fotografii. Mimo iż wielu ocenia jego zdjęcia jako kontrowersyjne i przerysowane, lista osób, które chcą z nim pracować z dnia na dzień rośnie. Jest autorem kampanii dla takich koncernów jak L’oreal, Carlo Rossi, Schwarzkopf, Atlantic, Timotei czy Braun. Jego fotografie znajdziemy w największych modowych magazynach: Elle, Harper’s Baazar, Matador, Diva, Women, Playboy czy Joy. Współpracował z telewizją TVP przy realizacji programu Supermodelki a także z telewizją TVN, przy realizacji programu Top Model. Już wkrótce planuje swoją pierwszą autorską wystawę w Polsce.

46


47


48


49


50


51


Emil Biliński foto

AltaRoma backstage

Latem Natasha Pavluchenko po raz kolejny zaprezentowała swoją kolekcję haute couture w Rzymie. Warto zaznaczyć, że jest pierwszą w historii projektantką z Polski, która przeszła szereg eliminacji rady programowej włoskiego święta „wysokiej mody” Alta Roma Alta Moda.Jednym z etapów tych eliminacji był styczniowy pokaz „NeoCouture”, bardzo dobrze

52

przyjęty przez rzymską publiczność i prasę, natomiast jej najnowsza kolekcja „SENSES” to ukoronowanie tych starań – Natasha Pavluchenko, już jako pełnoprawny członek Alta Roma Alta Moda, otworzyła pokazy kalendarza głównego w sobotę 6 lipca 2013 roku, o godz. 11.30. w Complesso Monumentale di Santo Spirito in Sassia w Rzymie. Propozycja Natashy

Pavluchenko na wiosnę i lato 2014 roku to, z jednej strony kontynuacja – tak pod względem wizualnym, jak i sposobu jej tworzenia – wcześniejszej kolekcji, przedstawiającej silną i niezależną kobietę-wojownika, z drugiej zaś próba pokazania tej kobiecości w mniej agresywny, choć ciągle bardzo stanowczy, sposób. 27 sylwetek zaprezentowanych na wybiegu


przedstawiało „kobietę-lalkę”. Kontrastowość kolekcji i całego pokazu wzmocniona została dodatkowo bardzo mocnym światłem, które z jednej strony podkreśliło minimalizm i „czystość” każdej stylizacji, z drugiej zaś pozwoliło dostrzec każdy ich element. Dzięki fotografiom Emila Bilińskiego zaglądamy za kulisy tego niezwykłego pokazu...

Wśród publiczności zasiedli nie tylko przedstawiciele zagranicznych i polskich mediów, lecz również przedstawiciele Ambasady Polskiej i Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji w Rzymie, którzy objęli swoim honorowym patronatem cały pokaz, Pani prezydent Alta Roma Alta Moda – Silvia Venturini Fendi, a także wspierająca medialnie wszystkie krajowe i zagraniczne pokazy haute couture Natashy Dorota Wróblewska z www.sophisti.pl oraz Michał Zaczyński „Fashion Magazine”.

Ogromne wsparcie Natasha otrzymała również od producenta herbaty „Loyd Tea”, a także innych lokalnych marek, od dawna wspierających twórcze działania projektantki. Nie mogło więc zabraknąć wśród nich marki: „Czaniecki”, „Concept77”, platformy multimedialnej „Edbox” oraz Park Hotelu „Papuga” z Bielska – Białej. Partnerem pokazu było również biuro podróży „EximTours”. 2B STYLE było oficjalnym patronem medialnym wydarzenia.

53


deep i deep deep in deep in

fashion: Klaudia Kasińska | photo: Ula Kóska | model: Iza Patro Sesja dla 2B STYLE została zrealizowana aparatem analogowym nad pięknym, polskim morzem, w sierpniu 2013.

54


inside p inside nside inside nside

55


56


57


58


59


zdrowie i uroda

Kompleksowe leczenie

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

chirurgia stomatologiczna, implantologia, protetyka, stomatologia estetyczna, dziecięca, ortodoncja, tomatologia odmładzająca Od nowoczesnej diagnostyki, przez chirurgię, implantologię, ortodoncję po wybielanie i to wszystko w jednym miejscu. Bielska Poliklinika Stomatologiczna „Pod Szyndzielnią” dba o zęby mieszkańców Podbeskidzia już od 15 lat. – Zawsze marzyłem o dużej i profesjonalnej klinice stomatologicznej – mówi dr Claudius Becker, który wspólnie z żoną założył i prowadzi placówkę. – Nie spodziewałem się jednak, że uda mi się osiągnąć aż tyle i to na najwyższym poziomie. Poliklinikę stomatologiczną małżeństwo założyło w 1998 roku. Mieściła się ona w gmachu Zakładu Informatyki i Automatyki, niecałe 500 metrów od aktualnej siedziby. Lokalizacja to jedyne co łączy oba budynki. Wcześniej stomatolodzy polikliniki leczyli pacjentów w jednym dużym pomieszczeniu, podzielonym na małe gabinety. W sumie siedem stanowisk, w tym jedno chirurgiczne. Nowy budynek jest dziesięciokrotnie większy od wcześniejszej siedziby. – Zatrudniamy 15 najwyższej klasy lekarzy, którzy przez sześć dni w tygodniu przyjmują pacjentów – wymienia właściciel. – Do ich dyspozycji jest 11 gabinetów z najlepszym sprzętem, w tym specjalistycznymi mikroskopami. To nie wszystko, Poliklinika „Pod Szyndzielnią” dysponuje również dwoma salami ortodontycznymi z siedmioma stanowiskami. – Nie tylko leczymy wady zgryzu, ale również uczymy przyszłych lekarzy tej dyscypliny stomatologicznej – dodaje dr Katarzyna Becker, współwłaścicielka bielskiej polikliniki, która posiada prawo prowadzenia specjalizacji z ortodoncji. – Lekarze z mojego zespołu aktywnie uczestniczą w życiu naukowym, dla przykładu na najbliższym ogólnopolskim zjeździe Polskiego Towarzystwa Ortodontycznego zaprezentujemy cztery prace naukowe. Na terenie kliniki odbywają się liczne szkolenia w nowoczesnej sali konferencyjnej, która wykorzystywana jest również podczas seminariów branżowych oraz wielu akcji, które prowadzi placówka. Najbardziej rozpowszechnioną są badania profilaktyczne dla uczniów szkół

60

podstawowych. – Wiemy jak bardzo ważne jest dbanie o zęby od najmłodszych lat – mówi dr Claudius Beckeroku – Dlatego zapraszamy do naszej kliniki dzieci i opowiadamy im m.in. o zdrowym odżywianiu oraz o tym jak często i jak długo trzeba myć zęby. Wszystko po to, aby wyrobić w maluchach dobre nawyki, które zaowocują w przyszłości. Szkoły, które przyłączają się do akcji polikliniki mają zapewniony bezpłatny transport, a uczniowie, oprócz wiedzy, przegląd uzębienia i ewentualne wskazania do leczenia. Profilaktyczne i bezpłatne badania dla dzieci prowadzone są od sześciu lat. – Widzimy coraz większe zainteresowanie – mówi właściciel. – W zeszłym roku, w ramach akcji, przebadaliśmy trzy tysiące uczniów, w tym już odwiedziło nas ponad cztery tysiące dzieci. Działania profilaktyczne polikliniki nie ograniczają się tylko do stomatologii. W zeszłym roku jej pracownicy uczestniczyli w przesiewowych badaniach słuchu. Od 2014 roku dzieci, które odwiedzą bielską klinikę, będą mogły

Poliklinika Stomatologiczna „Pod Szyndzielnią” w Bielsku-Białej jest wielospecjalistyczną kliniką stomatologiczną, oferująca kompleksowe leczenie pacjentom w każdym wieku w przyjaznej i bezstresowej atmosferze. Polmedico to ponad 15 lat doświadczenia, 18 nowoczesnych stanowisk dentystycznych, wykwalifikowani specjaliści, miła i profesjonalna obsługa, indywidualne podejście do każdego klienta, najnowocześniejszy sprzęt medyczny oraz wieloletnia współpraca ze Ślaską Akademią Medyczna i dwoma innymi wyższymi uczelniami na Ślasku.

skorzystać z nowoczesnego urządzenia do badania mowy, słuchu i wzroku. Inwestycja została częściowo sfinansowana z pozyskanych pieniędzy unijnych. – Również dzięki nim, w gabinetach pojawiły się nowe unity stomatologiczne (fotele dentystyczne wraz z całą aparaturą – przyp. red.) – mówi dr Claudius Beckeroku – Kupiliśmy także m.in. skaner wewnątrzustny i tomograf komputerowy. Ostatnie z wymienionych urządzeń jest jednym z dwóch tego typu w regionie. Tomograf to „serce” centrum diagnostycznego. Dzięki niemu obrazowanie stanu uzębienia pacjenta i innych struktur twarzoczaszki jest precyzyjne, a trójwymiarowy obraz daje większe możliwości planowania skomplikowanych zabiegów (implantologicznych i z zakresu chirurgii stomatologicznej). – Staramy się najlepiej jak potrafimy, rozwiązać każdy problem pacjenta z jakim do nas przychodzi. To właśnie troska o naszych Pacjentów od 15 lat wyznacza standardy działania w mojej poliklinice – kończy dr Claudius Becker.

Aleja Armii Krajowej 193 43-309 Bielsko-Biała tel: (033) 815 15 15 kom: 0 697 15 15 15 www.polmedico.com mail: info@polmedico.com


Technologia w służbie naszego uśmiechu Czy wyobrażasz sobie życie bez nowych technologii, które umilają i oszczędzają Twój czas. Inteligentne urządzania przenikają do naszego codziennego życia i stają się jego integralną częścią. O ile warto zastanowić się, czy nowinki technologiczne nie przeobraziły zbytnio naszej pracy, czy nie zawładnęły czasem wolnym, to już ich wykorzystanie w stomatologii nie powinno wzbudzać żadnych zastrzeżeń. Współczesne rozwiązania sprawiają, że leczenie dentystyczne staje się coraz bardziej przyjazne dla pacjenta, a wizyta w gabinecie dentystycznym nie kojarzy się już z przykrym obowiązkiem. Zanim wybierzesz się na kolejną wizytę do stomatologa poznaj bliżej nowoczesne narzędzia, dzięki którym łatwiej uzyskasz swój wymarzony, zdrowy uśmiech. W leczeniu stomatologicznym ważnym etapem jest diagnozowanie. Do niedawna w diagnozowaniu pomagały typowe aparaty rentgenowskie. Dzięki nim dentysta otrzymywał zdjęcia punktowe i panoramiczne i na ich podstawie określał stan naszego uzębienia. Jednak dwuwymiarowe zdjęcia nie pozwalały na precyzyjne wykonanie pomiarów koniecznych na przykład do planowania zabiegu implantacji. Z biegiem czasu zaczęto dostrzegać konieczność zastosowania diagnozowania trójwymiarowego w stomatologii. Obecnie najbardziej zaawansowaną technologią jest tomografia stożkowa, zapewniająca najwyższą dokładność przy absolutnie minimalnych, niezauważalnych dla organizmu, dawkach promieniowania w trakcie samego badania. Aparaty w tej technologii stosowane są w najlepszych

klinikach stomatologicznych, jako najbardziej skuteczne narzędzie umożliwiające diagnozowanie nie tylko skomplikowanych przypadków medycznych. Tomograf I-CAT pozwala na wykonanie badania w wygodnej siedzącej pozycji. Ramię urządzenia obraca się wokół głowy pacjenta wykonując serię projekcji. Detektory rejestrują obrazy z różnych stron dając w rezultacie trójwymiarowy obraz, który może być przetwarzany na nieskończoną ilość sposobów dając przy

perfekcyjne rezultaty. Standardowe leczenie protetyczne wymaga od pacjenta od dwóch do trzech wizyt w gabinecie dentystycznym oraz kilkutygodniowego oczekiwania na wypełnienie. Dziś leczenie protetyczne ogranicza się do jednej wizyty. Wszystko dzięki systemowi CEREC, który zapewnia natychmiastowy rezultat w postaci idealnie dopasowanego wypełnienia, pełnej satysfakcji pacjenta i co nie bez znaczenia obniża koszty całego zabiegu. Cała wizyta odbywa się bezstresowo i bezboleśnie. Na początku za pomocą

tym niesamowite możliwości diagnostyczne. Dane uzyskane w trakcie jednego obrotu lampy, trwającego niecałą minutę, pozwalają uzyskać obrazy, które do tej pory wymagały wykonania wielu zdjęć radiologicznych. Tomograf I-CAT emituje również aż 100 razy mniejszą niż powszechnie stosowane tomografy dawkę promieniowania dając przy tym wielokrotnie większą dokładność. Na koniec badania oprogramowanie komputerowe dokonuje precyzyjnego pomiaru oraz określa dokładne położenie struktur anatomicznych, co jest niezbędne podczas planowania dalszych zabiegów stomatologicznych. Kolejne coraz częściej stosowane, innowacyjne rozwiązanie w stomatologii wykorzystywane jest w leczeniu protetycznym. Chodzi o system CEREC, który pozwala na wykonanie uzupełnień typu wkład/nakład, koron czy mostów bezpośrednio przy pacjencie bez konieczności pobierania wycisków. Nie ma wątpliwości, że jest to rozwiązanie, które zrewolucjonizowało protetykę, ponieważ pomaga znacząco skrócić czas leczenia i gwarantuje pacjentowi

skanera dokonywany jest skan ubytku, co trwa kilkanaście sekund. W efekcie dentysta otrzymuje wirtualny wycisk, a sam pacjent może określić, czy końcowy wygląd zęba będzie mu odpowiadał. Dodatkowo system precyzyjnie dopasowuje wypełnienie do warunków artykulacyjnych, powierzchni żującej, dzięki czemu jest ono idealnie wpasowane. Użycie skanera wewnątrzustnego jest procedurą przyjazną dla pacjenta, i stanowi atrakcyjną alternatywę dla dyskomfortu, który zwykle towarzyszył tradycyjnemu pobieraniu wycisku w masie plastycznej. Wykorzystanie nowoczesnych technologii w stomatologii daje nam nie tylko poczucie precyzyjnie wykonanego badania oraz samego zabiegu , ale przede wszystkim poczucie komfortu i bezpieczeństwa, które dla wielu pacjentów jest rzeczą najważniejszą. Szczególnie w gabinecie stomatologicznym, który tradycyjnie był kojarzony ze stresem i bólem. Innowacyjne rozwiązania w połączeniu z kompetentnym i troskliwym personelem powoli zmieniają ten stereotyp.

61


uroda

Długie i piękne włosy w jeden dzień Wydaje Ci się, że zapuszczanie włosów trwa wieczność, a i tak efekt jest daleki od oczekiwanego? Twoje włosy są cienkie albo rzadkie, a ty marzysz o bujnych i długich lokach? Jak to zrobić? Z myślą o tobie tym razem przetestowałyśmy zabieg przedłużania włosów w bielskim salonie Cococabana.

Na czym polega zabieg?

U Ani zastosowaliśmy przedłużenie i zagęszczenie włosami naturalnymi metodą easy hair. Polega ona na łączeniu włosów naturalnych z włosami klientki za pomocą mikroskopijnych miedzianych tulejek. Jest to metoda bezinwazyjna bez użycia kleju i temperatury. Dlatego metoda ta jest całkowicie bezpieczna i może być stosowana do włosów naturalnie cienkich, słabych a nawet zniszczonych. Miejsca łączeń są całkowicie niewidoczne, co daje efekt bardzo naturalnej fryzury. Włosy przedłużane można nosić maksymalnie do 3 miesięcy – po tym czasie włosy należy skorygować o odrost i nadal cieszyć się pięknymi, gęstymi i długimi włosami. Cały zabieg trwa około 2 godzin. przed zabiegiem

po zabiegu

Nasza testerka, Ania wraz z właścicielką salonu Cococabana, Aniką.

Nasza testerka ANIA:

Jestem bardzo zadowolona z efektu! Moje naturalne włosy są bardzo słabe i cienkie, po dwóch ciążach sporo z nich wypadło – zwłaszcza z przodu. Przedłużanie pozwoliło mi osiągnąć efekt, o jakim zawsze marzyłam – gęstych, długich włosów. Co ciekawe, już drugi raz przedłużam włosami od... mojej córki. Tak więc mam naturalne włosy, niemal jak własne. O włosy dbam tak, jak o swoje własne, normalnie można je farbować, czesać i myć tymi samymi preparatami, jak dotąd. Podczas przedłużania w salonie Cococabana panuje rewelacyjna atmosfera. Luz i poczucie humoru towarzyszą Anice, właścicielce salonu. To prawdziwa cudotwórczyni jeśli chodzi o przedłużanie włosów, potrafi wyczarować efektowną i bardzo naturalnie wyglądającą fryzurę niemal z niczego, na bazie bardzo słabych albo krótkich włosów właścicielki. Czasem przeglądam metamorfozy, jakie pojawiają się na jej profilu na Facebooku i nie mogę wyjść z podziwu, jak można tak szybko i tak fantastycznie zmienić kobietę!

Studio Fryzur Alternatywnych Cococabana ul. Barlickiego 21/1 43-300 Bielsko-Biała tel. 503 836 306

www.cococabana.pl | www.facebook.com/anikastanclik | www.facebook.com/studiofryzuralternatywnychcococabana make up Ola Rucka www.facebook.com/GlamArtWizaz?ref=ts&fref=ts

62


REKLAMA

63


kulinaria

Restauracja Pod Dębowcem

Lubię jak wszystkim smakuje

Agnieszka Ściera

„Restauracja Pod Dębowcem” w Bielsku-Białej istnieje już od ponad 3 lat, a jesteśmy tu po raz pierwszy. Poleciła nam to miejsce znajoma i to nie ze względu na dania, ale ze względu na właściciela, który według niej oddaje się temu co robi z pasją i sercem. Postanowiłyśmy się o tym przekonać. Miejsce na grill, drewniane ławki pod parasolami oraz wyremontowana niedawno przytulna restauracyjka na 30 osób. Letni poranek, zapowiada się kolejny gorący dzień. Pan Grzegorz Gutowski, właściciel „Restauracji Pod Dębowcem”, częstuje nas kawą i pysznymi ciasteczkami. Jest przed południem, a już klienci zaglądają...

foto: Anita Szymańska

Gotowanie, podróże, pasja Skąd zamiłowanie do gotowania? – Nie pamiętam – śmieje się restaurator – Zaczęło się od planów pójścia do szkoły ogrodniczej. W domu zawsze kulinarnie kręciło się wokół ekologii, produkty załatwiało się gdzieś po wiosce, od znajomych. To mi się zawsze podobało. Dlatego chciałem hodować rośliny. Tak, jak mój ojciec, którego chciałem naśladować. Ale gdzieś po drodze zrodził się pomysł szkoły gastronomicznej

64

i tak już zostało. Przy tym wszystkim odkryłem w sobie pasję do gotowania. Do tego dołączyły podróże i wszystko się tak fajnie połączyło, że jestem tutaj teraz gdzie jestem. A knajpa? Zawsze człowiek myśli o czymś swoim, gdy zaczyna w tym wszystkim odkrywać swoją pasję, dąży do tego, aby to robić na własny rachunek gdzieś tam kiedyś. Chciałby w każdym razie mieć większy wpływ na to, niż gdy pracuje gdzieś w jakimś zakładzie, gdzie ktoś inny steruje. Nie miałem z tym nigdy na szczęście problemu, bo zawsze potrafiłem wykazać się kreatywnością i umiejętnościami zarządzania itd. I nie przeszkadzało to właścicielom. Dawali wolną rękę. Dobrze mi się pracowało, dlatego nigdy nie byłem pod presją, że muszę zrobić coś swojego. To właściwie wyszło samo. Najpierw zrodziła się myśl ze wspólnikiem, że otworzymy kawiarnię z sałatkami, wegetariańską, czy coś w tym stylu. Kiedy plany się już skrystalizowały, natrafiliśmy na problem z lokalem, który chcieliśmy wynająć, no i wszystko spaliło na panewce w jeden dzień. Ale zadzwonił do mnie ojciec z propozycją od swojego kolegi, wynajęcia tego tutaj miejsca. Pierwotny plan zmienił się szybciutko. Początkowo miał być tylko grill, bez

żadnej knajpy, bo warunki socjalne są tutaj nieco spartańskie, bardziej jadłodajnia, ale na dobrym poziomie. No i niskim nakładem finansowym udało się nam stworzyć coś całkiem fajnego. Z opinii gości, którzy nas odwiedzili wydaje mi się, że nam wyszło. Możesz zamówić to, na co masz ochotę Mamy swój pewien kanon, do którego klienci są przyzwyczajeni i którego nie możemy ot tak sobie zmienić. Jest siedem dań. Serwujemy naszą specjalną kaczkę, barana, sałatki codziennie po 3 – 4 różne, ale wśród naszych klientów funkcjonuje zasada, że każdy może sobie zamówić to, na co ma ochotę. Jeśli tylko mamy surowiec, to po prostu to robimy. Jesteśmy bardzo elastyczni pod tym względem.

Jak w domu Dania przygotowywane są tak, jak kiedyś w jego domu: zawsze ze świeżych, starannie dobranych produktów. Mięso, warzywa i owoce zamawiane są od zaprzyjaźnionego, sprawdzonego dostawcy. Ale w 80% produkty zawsze rano wybiera i dowozi osobiście. Hołduje sezonowości. Czyli w lecie nie posmakujemy flaczków, za to lekkie zupy i dania chłodniki, botwinki, tak, aby skorzystać


ze świeżych warzyw. – Zależy nam, żeby gość miał zawsze danie świeże – mówi pan Grzegorz. Stawiamy główny nacisk na świeżość.

Przepisy same się wymyślają A przepisy? Same się wymyślają. – Uważam – mówi pan Grzegorz – że kuchnia, przepisy, nie są niczyją własnością. Więc jak jest przepis w książce to z niego korzystam. Ważne, aby robić to tak, aby smakowało. Ja sam, nie jest to wcale wstydem, przyznam się, że korzystam z pomocy prasy fachowej. Bo jednak człowiek nie ma aż tyle czasu, żeby jeździć na wszystkie targi, żeby podróżować we wszystkie zakątki świata, które go interesują kulinarnie, więc prasa fachowa jest wybawieniem, bo jest tam po trosze ze wszystkiego, z każdego regionu i nowe trendy.

Lubię jak wszystkim smakuje – Ciasta lubię piec, gotować ryby, sałaty. Po prostu lubię jak wszystkim smakuje – mówi pan Grzegorz – Zmienia się menu, nie ma rutyny, można poeksperymentować. Wielu klientów przychodzi tu z nadzieją na coś nowego. Na pewno za długo w menu dania nie będące w obowiązkowym kanonie, nie zagrzeją miejsca.

Gęsina, kaczka W „Restauracji Pod Dębowcem” można posmakować wyśmienitej dziczyzny, ptactwa, czegoś, czego się u nas po knajpach nie jada. Gdzie indziej są to okazjonalnie serwowane potrawy czy z gęsiny, czy z kaczki. Tutaj jest to stałym elementem menu. Raz w roku Restauracja uczestniczy w programie organizowanym przez Wojewodę Kujawsko-Pomorskiego „Czas na gęsinę”. Przez jakiś czas było to jedyne miejsce na mapie Bielska-Białej, gdzie można było zamówić gęsinę, teraz dołączają kolejne. Bowiem jest to szeroko lobbowane w telewizji. Gęsina przyjęła się w restauracji, sprzedaje się tu dużo dań. Powróciliśmy do dań z półgęsków – chwali się pan Grzegorz – w starej książce kucharskiej z lat 20. odszukaliśmy przepisy, gdzie dania podawano z gryczakiem (placek z kaszy gryczanej), to też jest taki nasz rozpoznawalny placek bo go nikt w oko-

licy nie robił od lat. Robiliśmy go np. do gulaszu z jelenia, bardzo te placki się przyjęły. Stały się także dodatkiem do warzyw i sosów grzybowych. Jeśli się ma na to ochotę, to można taki placek zamówić.

Nie eksperymentujemy z zupami Właściciele restauracji nie eksperymentują jedynie z zupami. Grzybowa, żurek wiadomo muszą być po naszemu. Sezonowo tak coś ze szpinaku, ale nie znajdzie się tu zup kremów, bo przez zupę musi „być widać dno” w talerzu.

Na nic nie mam czasu – Na rodzinnych spotkaniach nie gotuję – mówi pan Grzegorz – Czasem coś przygotuję, jak mnie poproszą. Jest jeszcze tyle innych rzeczy do zrobienia. Pierwszy raz jestem na takim etapie swojego życia, że na nic nie mam czasu. Jak mam tylko trochę wolnego czasu to wyjeżdżam. Rower, góry, spacery, znajo-

mi i podróże głównie kulinarne. Od kilku już lat jeżdżę po świecie i próbuję co serwują w knajpach. Podróżuję by jeść, kosztować, próbować, głównie na ulicy. Bo takie gotowanie jest najbardziej miarodajne. Restauracje wiadomo też gotują jakieś regionalne dania, ale tam dodają już takich przypraw europejskich, ulepszaczy dostępnych w hipermarketach. Ja nie używam przypraw gotowych, jedynie maggi do zup czasami, bo do tego klienci są przyzwyczajeni. Kiedyś jedna klientka powiedziała, że jada u nas, bo tu nigdy nie ma po naszych zupach czy sałatkach kłopotów z żołądkiem, co wielokrotnie zdarzyło się jej gdzie indziej. Za 10 lat będę pewnie tu, a jak nie tu na pewno w jakiejś swojej własnej restauracji, takiej zupełnie swojej. Jeśli tylko się coś nie zmieni w moim życiu, jeśli gdzieś nie wyjadę i tam mi się nie spodoba. Zawsze podobał mi się bar na plaży żeby sobie smażyć ryby na grillu... Zgłodniałyśmy, więc spróbowałyśmy przepysznych sałatek, które specjalnie dla naszych czytelników uwieczniłyśmy na zdjęciach.

65


kulinaria

Oliwa północy

Od wielu lat zauważa się wyraźną zmianę w nawykach żywieniowych Polaków, wzrasta świadomość konsumencka oraz wiedza o produktach i ich właściwościach odżywczych. Polacy coraz częściej zastępują tłuszcze zwierzęce roślinnymi, a najchętniej wybieranym olejem jest rodzimy olej rzepakowy – ze względu na swój skład biochemiczny oraz walory zdrowotne, zwany również „oliwą północy”.

66

Najwyższą jakość oleju rzepakowego (np. olej Beskidzki) zapewnia proces produkcji metodą głębokiego tłoczenia, która pozwala na zachowanie wysokich wartości odżywczych. Olej ten pomaga przeciwdziałać miażdżycy, zmniejsza prawdopodobieństwo wystąpienia choroby mięśnia sercowego, łagodzi objawy zapalenia stawów i reguluje przemianę materii. Dodatkowo pomaga w leczeniu depresji i zapobiega stanom lekowym. Właściwości te czynią olej rzepakowy najzdrowszym spośród wszystkich olejów roślinnych. Oto powody tak pozytywnej opinii: • Olej rzepakowy zawiera dużą zawartość jednonienasyconego kwasu oleinowego (65%), NNKT (26%) – w tym kwasów z grupy omega-3 i omega-6 oraz witaminy E (63 mg/100g). • To najcenniejsza grupa kwasów

tłuszczowych, bo organizm ludzki ich nie wytwarza i muszą być dostarczane z pożywieniem. Są niezbędne do prawidłowej pracy układu krążenia, nerek oraz właściwej kondycji skóry, utrzymują prawidłowy poziom cholesterolu we krwi, działają przeciwkrzepliwie, wpływają na cykl metaboliczny komórek, rozwój mózgu i wzroku. Za bardzo ważny czynnik uważa się odpowiednie proporcje tych kwasów, najkorzystniej 6:3 – 2:1 i właśnie w oleju rzepakowym występuje taki ich stosunek (w oleju słonecznikowym 126:1, a w oliwie z oliwek 10:1). • Występuje w nim największa ilość naturalnej, rozpuszczalnej w tłuszczach witaminy E posiadającej silne właściwości antyoksydacyjne (witamina młodości). Pozytywnie wpływa na układ krążenia, hamuje reakcje zapalne oraz wspomaga tkankę łączną i mięśnie szkieletowe.


KONKURS Śniadanie z wyobraźnią!

• Olej rzepakowy zawiera również B-karoten, witaminę K, fosfatydylocholinę stosowaną głównie w profilaktyce schorzeń wątroby i fosfatydyloserynę zapobiegającą degradacji komórek mózgowych. • Chroni zawartą w pożywieniu witaminę C, oraz witaminy z grupy B przed szkodliwym działaniem światła i powietrza oraz ułatwia przyswajanie witamin rozpuszczalnych w tłuszczach A, D, E i K, które nie zostaną wchłonięte i przyswojone przez organizm bez nawet niewielkiej ilości tłuszczu. Olej rzepakowy, ze względu na walory smakowe, zyskał szerokie uznanie w branży gastronomicznej. Wykorzystywany jest do smażenia, duszenia potraw i przygotowywania surówek. Aby zakupiony olej rzepakowy jak najdłużej zachował swoje właściwości, należy przechowywać go w ciemnym, chłodnym miejscu, najlepiej w lodówce. Im olej starszy, tym uzyskuje ciemniejszą barwę. Po otwarciu butelki najzdrowiej jest zużyć zawartość w ciągu 3 tygodni.

Jeśli dobre śniadanie, to takie przygotowane z wyobraźnią! Fanów zdrowego odżywiania zapraszamy do wzięcia udziału w śniadaniowym konkursie – atrakcyjne nagrody czekają. Firma Z.T. Bielmar Sp. z o.o. ruszyła z ogólnopolskim konkursem „Śniadanie z wyobraźnią”, odbywającym się na profilu „Polskie Smaki” na portalu Facebook.com. W konkursie może wziąć udział każdy, kto zostanie fanem profilu „Polskie Smaki”, wykona autorskie zdjęcie przedstawiające śniadaniową stylizację potraw wraz z produktem Z.T. Bielmar Sp. z o.o. wykorzystanym do ich przyrządzenia i doda je na konkursową aplikację. Nagrodami w konkursie jest sprzęt gospodarstwa domowego. Konkurs potrwa do 15 października 2013 roku. Po więcej informacji zapraszamy na: https://www.facebook.com/PolskieSmaki?fref=ts

67


kulinaria

Piwo i coś jeszcze...

foto: Anita Szymańska, fotolia.com

W poszukiwaniu interesujących smaków udaliśmy się tym razem do Browaru Miejskiego w Bielsku-Białej, w którym warzy się najprawdziwsze z prawdziwych i najbardziej bielskie piwo. Kuchnia browaru stoi jednak otworem przed smakoszami dobrego jedzenia w wersji tradycyjnej jak i bardziej alternatywnej. Do piwa, które jest tu warzone w kilku rodzajach, warto zamówić coś ze smakowicie brzmiącej karty. Specjalnie dla czytelników 2B STYLE szef browarnej kuchni uchylił rąbka tajemnicy, jak przygotować... ale o tym już obok.

68

Zupa czosnkowa bulion 200ml, czosnek polski 2 ząbki, grzanki 50 g, żółtko 1 szt., natka pietruszki Do wcześniej ugotowanego bulionu ścieramy czosnek na tarce. Pozostawiamy na wolnym ogniu do zagotowania. W tym czasie na talerzu układamy żółtko i posiekaną natkę pietruszki. Wszystko zalewamy gorącą zupą, a na koniec posypujemy grzankami


Filet z sandacza w cieście piwnym filet z sandacza ze skórą 200 g, sól, pieprz, olej 200ml Ciasto piwne: piwo jasne 150 ml, jajko 1 szt, mąka tortowa 120 g, sól, pieprz, natka pietruszki, koper, cytryna Filet z sandacza kroimy na dwa mniejsze kawałki, przyprawiamy solą i pieprzem. Do miski wlewamy piwo, dodajemy jajko, mąkę, sok z cytryny, posiekaną pietruszkę i koper, całość mieszamy do momentu uzyskania jednolitej masy (zbliżonej w konsystencji do ciasta naleśnikowego) doprawiamy solą i pieprzem. Wcześniej przygotowanego sandacza panierujemy w mące, a następnie w cieście piwnym, smażymy na rozgrzanej patelni z olejem z obu stron do uzyskania złotego koloru. Najlepiej smakuje z gotowanymi warzywami (brokuł, kalafior, marchewka).

Sałatka szefa kuchni pierś z kaczki 1 szt. (ok. 200 g), sałata lodowa, rukola, pomidory suszone, ser pleśniowy 50g, oliwki czarne, cebula czerwona, sos winegret z dodatkiem miodu Marynata do kaczki: wino czerwone półwytrawne 100 ml, ocet winny biały 2 łyżki, sól, pieprz, rozmaryn, sok jabłkowy 100 ml Przygotowaną marynatą zalewamy kaczkę i odstawiamy do lodówki na ok. dwie godziny. Po upływie czasu przekładamy kaczkę do naczynia żaroodpornego i pieczemy w piekarniku w temp 180oC przez ok .15 minut. Odstawiamy do ostudzenia. W tym czasie na talerzu układamy sałatę, rukolę, pomidory, oliwki, ser, cebulę. Na górze układamy pokrojoną pierś z kaczki (która w środku powinna być lekko różowa) i całość polewamy sosem. Podajmy ze świeżą bagietką.

69


inspiracje

Mokate inspiruje Kiedy słupki rtęci w termometrach nieubłagalnie zbliżają się do zera, a na drzewach czerwienią się liście, szukamy inspiracji w naturze, która obdarza nas bogactwem aromatycznych smaków i rozgrzewających przypraw. Gdy poczujemy, że nadszedł czas na kawę, ale zupełnie nie mamy ochoty wychodzić z domu do ulubionej kawiarni, możemy zaprosić przyjaciół i wspólnie delektować się kawami z linii Mokate „Moje inspiracje”, stworzonymi w oparciu o najbardziej lubiane kawiarniane przysmaki. Aby poprawić sobie nastrój owocowo-korzennym smakiem i zapachem, zachęca-

my do sięgnięcia po rozgrzewające herbaty z linii Loyd Warming Tea. Ich wyjątkowy skład sprawi, że chętnie zagoszczą na naszym stole, biurku czy w... termosie. Zabierzcie je Państwo na jesienną wędrówkę po górach czy lesie, a ich ciepło przyjemnie rozpłynie się już po pierwszym łyku! Od dawna wiemy, że Mokate inspiruje. Być może właśnie podczas długich jesiennych wieczorów z kubkiem herbaty lub filiżanką ulubionej kawy w ręce powstaną pomysły na niebanalną zimową wyprawę, nowy biznes albo ciekawy wypoczynek po pracy? Jedno jest pewne, z kawami Mokate i herbatami Loyd świat nabiera smaku! Adam Mokrysz z zarządu Mokate

ADAM MOKRYSZ

NOWA ULUBIONA KAWA Mokate wprowadziło do swojej oferty kolejny miks kawowy 3in1 Delicious – wersję z cukrem. Innowacyjna, poręczna torba mieszcząca w sobie optymalną ilość paluszków: 5 + 1 gratis, idealnie wpasowuje się w potrzeby klienta. Miks kawowy Mokate 3in1 Delicious oferowany jest w nowoczesnym opakowaniu, wyróżniającym się przejrzystą grafiką, składającą się m.in. z piktogramów podkreślających najważniejsze cechy produktu. 3in1 Delicious, jako jedyny miks kawowy w swojej kategorii, ma subtelną, delikatną piankę – cremę. Produkt skierowany jest do ludzi ceniących wygodę oraz szybki sposób przygotowania swojej ulubionej kawy z mlekiem i cukrem.

ROZGRZEWAJĄCA WARMING TEA Linia Loyd Warming Tea to ciekawe połączenie soczystego smaku owoców z aromatycznymi przyprawami o charakterze rozgrzewającym. Herbatki swoim aromatem i właściwościami rozgrzewającymi idealnie wpisują się w jesienno– zimową aurę, kiedy to podczas słotnych i chłodnych dni chętnie sięgamy po ciepłe napoje. Oferta obejmuje trzy smaki: pomarańczę z cynamonem i goździkami, imbir z cytryną i miodem, słodkiej śliwki i figi z imbirem i cynamonem.

70


Kawowe tematy Większość z nas nie wyobraża sobie początku dnia bez wypicia filiżanki aromatycznej kawy a i później nie stronimy od tego pobudzającego napoju. Rankiem najczęściej wybieramy mocne espresso, w ciągu dnia kawę z mlekiem i innymi dodatkami lub gotowe napoje kawowe. Na temat kawy, sposobu jej podawania i dodatków mówi Adam Mokrysz z zarządu Mokate.

Kawa najlepiej smakuje gorąca, więc powinniśmy stosować naczynia jak najdłużej utrzymujące ciepło – najlepsza pod tym względem jest filiżanka z kamionki, ogrzana przed nalaniem kawy. Kawę pija się również w grubych szklankach (doskonale w prezentuje się warstwowe latte), filiżankach i kubkach z porcelany (uwaga – w nich kawa najszybciej stygnie) oraz papierowych kubkach. Espresso z kolei podaje się w małej (70 ml) białej filiżance – napełniamy ją do połowy. Cappuccino również w filiżance, lecz większej – sztywna pianka mleczna powinna się z niej prawie „wylewać”. Często do espresso podaje się szklaneczkę wody, ale nie do łagodzenia mocy wypitej już kawy, lecz do przepłukania ust przed każdym następnym łykiem, aby lepiej poczuć jej wspaniały smak Często stosujemy dodatki do kawy, jest ich wiele. Najbardziej popularny jest... cukier – najlepiej rozpuszcza się ten w kryształkach a nie w kostkach, nie niszczy cremy. Niektórzy uważają, że najlepszy jest cukier trzcinowy, ponieważ najlepiej podkreśla smak kawy. Kolejny popularny dodatek to mleko – najlepsza pianka powstaje z tłustego i zimnego mle-

ka, do klasycznego espresso dodaje się czasami bitą śmietanę. Do kawy dodaje się również słodkie alkohole (na przykład brandy, koniak, rum) oraz coraz bardziej popularne syropy smakowe (np. waniliowy, karmelowy, cynamonowy). Nie można zapomnieć o przyprawach – cynamon, kardamon, goździki – nadają kawie wyjątkowy smak. Niektórzy dodają do kawy utarte żółtko jajka (kogel-mogel) z miodem lub rodzynkami. Nie można zapomnieć o małym i kruchym ciasteczku do kawy – we Włoszech do porannego espresso podaje się bamboloni, czyli małe pączki z kremem budyniowym, śmietaną lub dżemem. Chcąc zrobić wrażenie na gościach, można podać latte macchiato – co po włosku oznacza „poplamione mleko”, a jest napojem złożonym z mleka, piany mlecznej i espresso. Przepis nie jest skomplikowany: do wysokiej szklanki wystarczy nalać ciepłe mleko, na nim umieścić piankę, a na koniec ostrożnie wlać espresso. Dobrze przygotowana latte macchiato powinna składać się właśnie z tych trzech wyraźnych warstw. Przygotowanie takiej kawy jest dość pracochłonne. Dlatego Mo-

kate wymyśliło linię produktów „Moje inspiracje”. To napoje bardzo proste w przygotowaniu, które smakują doskonale, jak z ulubionej kawiarni. Ideą przyświecającą jej opracowaniu było stworzenie produktu, który oddawałby to, co najlepsze i najbardziej atrakcyjne w kawach przygotowywanych w modnych kawiarniach przez wyszkolonych baristów z wykorzystaniem profesjonalnych, wysokociśnieniowych ekspresów. Teraz, bez wychodzenia z domu, można w prosty i szybki sposób przygotować wyśmienite kawy i przenieść się w klimat ulubionej kawiarni. Linia kawiarniana Mokate Moje inspiracje składa się z produktów kawowych i czekoladowych z puszystą mleczną pianką: Latte Classic, Latte Karmelowe, Cafe Cappuccino, Cafe Macchiato, Cafe Mocha, Latte Waniliowe, Choco Duo i Ice Latte. Wszystkie pakowane są do wygodnej duo-saszetki. W pierwszej, większej części opakowania, znajduje się mleczna pianka, którą wystarczy zalać gorącą wodą; w drugiej jest kawa lub czekolada instant. Po dodaniu rozpuszczonej kawy lub czekolady do mlecznej pianki powstają pyszne napoje.

71


region Chcesz wiedzieć więcej o organizowanych przez nas wydarzeniach? Zobacz:

www.

.pl

Zeskanuj kod i kliknij lubię to

Dołącz do nas na Facebook-u www.facebook.com/GALERIALIDER

Styl Studio Vena ma już 15 lat!

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Piąty rok z rzędu firma Styl Studio Vena prezentowała swoje najnowsze kolekcje na jubileuszowym dziesiątym już Światowym Festiwalu Kwaśnicy w Żywcu. W tegorocznym pokazie Mody uczestniczyły modelki i modele z firmy Grabowska Models, z którą Styl Studio Vena współpracuje od początku istnienia, oraz dzieci z żywieckiej szkoły tańca Angeliny Kudzia. W sobotnim pokazie zaprezentowano kolekcje damską i męską, w których dominowały najnowsze fasony, piękne kolory z odrobiną ekstrawagancji. Niedzielny pokaz dziecięcych kolekcji to pełne wzruszeń chwile, bajkowe sukienki i rockowe dziecięce szaleństwo. Nasi najmłodsi, którym za udział w pokazie właścicielka Jadwiga Stachura dziękuje najbardziej, prezentowali się na wybiegu jak światowi model. Najnowsze trendy mody dostępne w salonach Styl Studio Vena w poprzednich latach prezentowali m.in. włodarze Żywca z burmistrzem Antonim Szlagorem lub ekipa Radia Bielsko z prezesem Jerzym Handzlikiem. Styl Studio Vena to nie tylko piękne kolekcje pochodzące od europejskich projektantów, ale również polska moda na co dzień i dla każdego. Wszystko dostępne w rozmiarach od 34 do 54, jak również dobierane indywidualnie. Rok 2013 to dla salonów Styl Studio Vena szczególny czas, ponieważ w maju firma obchodziła 15-lecie istnienia. Od 1998 roku Jadwiga Stachura jako projektantka i stylistka w swojej firmie nie tylko ubiera całe rodziny, ale również jest często wsparciem dla ogromnej rzeszy kobiet, dodając im wiary w siebie, podnosząc na duchu i służąc swoją osobą i dobrym słowem. Bierze udział w pokazach charytatywnych wspierając w ten sposób dzieci z domów dziecka. Wybory Miss Polski, Miss Polonia, Mister Polski, Miss Nastolatek to wydarzenia, na których Vena prezentuje najnowsze kolekcje sukni wieczorowych i koktajlowych, zachwycających publiczność. Pani Jadwiga wraz ze swoimi stylistkami w salonach pokazuje paniom i panom niezależnie od wieku i rozmiaru, jak powinno ubierać się w tak pięknych miastach, jakim są Żywiec i Bielsko-Biała. Przesłaniem Styl Studio Vena jest Moda dla każdego, bo piękno jest w każdym z nas. Firmowe Salony Styl Studio Vena mieszczą się: w Żywcu w Galerii Lider przy ul. Zielonej 9 w Bielsku-Białej przy ul. 11 Listopada 23 Serdecznie zapraszamy!

72


73


architektura & design

Nie zza firanki

Skandynawska lekkość bytu tekst: Gaba Kliś stylizacja wnętrza: Gaba Kliś | www.gabaklis.pl foto: Dorota Koperska | www.dorotakoperskaphotography.blogspot.com meble i dodatki: www.h-design.pl

Gaba Kliś

74

Większość z nas kojarzy takie dekoracje z aurą zimowych, śnieżnych wieczorów. Ale u Magdy – właścicielki mieszkania utrzymanego w stylu skandynawskim – żartobliwy biały jeleń gości cały rok i to nie przypadkowo na białej ceglanej ścianie. Jest to trend dość często spotykany we wnętrzach. Wykonując zawód projektantki i stylistki wnętrz, coraz czę-


75


architektura & design

ściej zauważam inspiracje pochodzące ze Skandynawii. Są one kwintesencją prostoty, minimalizmu, funkcjonalności i uniwersalnych rozwiązań zarówno dekoracyjnych jak i użytkowych. Z pozoru chłodne i nieprzyjazne, dzięki zastosowaniu ciepłych i przytulnych dodatków w postaci wełnianych, moherowych tkanin, ciepłych dywanów, pledów, kocy, otulają nas subtelnym delikatnym klimatem i poczuciem czystości, harmonii i uporządkowania. Również Magda inspirując się tym, co w tradycji skandynawskiej najbardziej charakterystyczne, oparła swoją wizję na zastosowaniu bieli i grafitu jako bazy, drewnianej podłogi o ciepłej barwie, białych mebli w prostej formie, ocieplając wnętrze mocnymi akcentami kolorystycznymi w postaci cieplutkich puf i fotela, wełnianego kolorowego dywanu, wełnianych pledów.

Centralnym punktem mieszkania jest biała ceglana ściana stanowiąca idealne tło do tworzenia coraz to nowych scenerii nawiązujących do pór roku, świąt i nastroju domowników. To jedyny element we wnętrzu ulegający cyklicznym zmianom. Bardzo charakterystycznym elementem stylu skandynawskiego są dekoracyjne litery do tworzenia wyrazów. Takie graficzne dekoracje doskonale budują przestrzeń a wnętrze staje się nieoczywiste. Styl skandynawski to także ekologia, życie w zgodzie z naturą ze względu na zastosowanie naturalnych surowców. Przed wyborem adaptacji wnętrza w tym właśnie stylu warto przyjrzeć się pracy najbardziej znanych skandynawskich projektantów takich jak Aarne Jacobsen, Alvar Aalto a także zajrzeć na moją stronę www.gabaklis.pl.

76


Jeśli jesteś posiadaczem ciekawego wnętrza, pasjonatem aranżowania wnętrz i designerskich klimatów napisz do nas na pracownia@gabaklis.pl a może „Nie zza firanki „zaglądnie i do ciebie :))

77


architektura & design

Biblijny raj był ogrodem... Mówi się, że w każdym człowieku tkwi odwieczna tęsknota za utraconym rajem. Być może dlatego panuje utarte przekonanie, że współczesny mężczyzna powinien wybudować dom, spłodzić syna i posadzić drzewo... Tylko gdzie to drzewo posadzić?

Magdalena Zbyrowska mgr inż. architekt krajobrazu

Każdy człowiek powinien tak aranżować przestrzeń, w której żyje, aby działała odprężająco na jego zmysły, współgrała z jego wnętrzem i pozytywnie wpływała na jego nastrój. Warto więc włożyć nieco wysiłku, aby wnętrze naszego domu oraz otaczający go ogród były naszym małym rajem – miejscem, w którym możemy się w pełni zrelaksować, wyciszyć, naładować nasze wewnętrzne baterie. Zasada ta nie dotyczy jednak tylko przestrzeni prywatnych. Rośliny hodowane w biurach oraz zielone patia biurowców również mogą wpływać odprężająco na przebywających w nich ludzi, a tym samym przyczynić się do większej efektywności pracowników. Mogą być również istotnym elementem wystroju wnętrza firmy, często dużo ważniejszym niż drogie skórzane kanapy czy marmurowe posadzki, gdyż to właśnie one nadają wnętrzu życia – są jego duszą. Dobrze zaprojektowany ogród jest nie tylko piękny, ale również funkcjonalny i dostosowany do indywidualnych potrzeb użytkownika. Planując tereny zieleni, trzeba posiadać fachową wiedzę, która nie pozwoli na popełnienie pewnych klasycznych błędów, spotykanych w prywatnych ogrodach. Do

78

lamusa odeszły już zarówno zakopane do połowy i pomalowane na biało opony, jak i upiorne rzędy tui, sadzone rządkiem przy płotach. Ogrody składające się wyłącznie z iglaków są może praktyczne, ale monotonne – bogactwo gatunków roślin przebarwiających w zależności od pory roku swoje liście lub kwitnących w różnych miesiącach, jakie obecnie oferują centra ogrodnicze, dają nam ogromne pole do popisu i umożliwiają stworzenie ogrodu, który będzie atrakcyjny przez cały rok. Na przykład czerwone gałązki derenia jadalnego dopiero zimą rzucają się w oczy i w pełni eksponują swoje piękno. Tworząc wymarzony ogród, warto bazować nie tylko na naszych gustach i wyobrażeniach, ale zdać się na doświadczenie specjalistów od projektowania ogrodów. Dzięki nim unikniemy wielu niepowodzeń, a nierzadko również... zaoszczędzimy pieniądze. Po co załamywać ręce nad klonem palmowym, który kupiliśmy za niemałe pieniądze, a z niewiadomych dla nas przyczyn nie przeżył jednej zimy? Profesjonalny projekt powinien zwracać uwagę na...

Podział przestrzeni i funkcjonalność Aby ogród był przestrzenią harmonijnie współgrającą z naszymi potrzebami, należy przy jego projektowaniu zastosować podział na strefy funkcjonalne. W większości ogrodów można wyróżnić trzy podstawowe strefy: wejściową (frontową), gospodarczą oraz wypoczynkową. Nie jest to jednak sztywny podział i każdy ogród może mieć inne strefy oraz większą ich liczbę. Sięgając po porady architekta krajobrazu, mamy pewność, że ogród zostanie zaplanowany zgodnie z naszymi potrzebami. Specjalista zapoznając się z klientem i jego ogrodem, potrafi zadać pytania, które pozornie mogą wydawać się zbędne, ale pomagają zaplanować między innymi układ roślinności czy

dobrać gatunki. Na przykład jeżeli w ogrodzie przebywać będą dzieci lub zwierzęta, to absolutnie nie mogą się tam pojawić rośliny o trujących owocach lub ostrych kolcach.

Przemyślany styl ogrodu Ogrody można sklasyfikować według ich charakteru. Teren może być zagospodarowany w stylu rustykalnym, krajobrazowym, nowoczesnym lub japońskim. A to tylko kilka przykładów. Często nie potrafimy sprecyzować swoich upodobań dotyczących wnętrza domu. Tak samo jest z ogrodem. Stosując pewne rośliny, możemy nadać mu zupełnie inny charakter, niż wcześniej planowaliśmy. Na przykład malwy czy hortensje są zarezerwowane dla ogrodów wiejskich, a klony palmowe zazwyczaj pojawiają się w ogrodach japońskich. Oczywiście można eksperymentować, ale warto pamiętać o ogólnym wizerunku danej przestrze-


ni, aby przypadkiem nie zrobić w niej bałaganu pod względem stylu.

Co będzie za 5 lat? Kupując małe drzewko, należy wziąć pod uwagę, że z biegiem lat będzie ono nie tylko pięło się w górę, ale również nabierało objętości. Bardzo często widuję ogrody, w których ten aspekt nie był brany pod uwagę, rośliny rozrastają się do swoich właściwych rozmiarów i odbywa się miedzy nimi istna walka o światło, wodę i przestrzeń. Właściciele zastanawiają się dopiero po fakcie, jak temu zaradzić – pozostaje tylko przesadzanie lub usunięcie mniejszych roślin.

Prawidłowy dobór gatunków Rośliny ogrodowe mają różne wymagania siedliskowe i glebowe. Każdy gatunek ma inne zapotrzebowanie na światło oraz wilgotność miejsca,

Aby ogród był przestrzenią harmonijnie współgrającą z naszymi potrzebami, należy przy jego projektowaniu zastosować podział na strefy funkcjonalne. w którym będzie się czuł dobrze. Zdarza się, że właściciel ogrodu jedzie do szkółki, kupuje to, co mu się spodoba, ale nie wie nic na temat wymagań danej rośliny. Przyjeżdża na działkę i sadzi rośliny tam, gdzie wydaje mu się, że będą ładnie wyglądały. Po jakimś czasie zauważa, że dana roślina usycha albo nie rośnie i wtedy ją usuwa. Na temat wymagań siedliskowych roślin należy posiadać odpowiednią wiedzę, zasięgnąć opinii architekta krajobrazu lub sięgnąć do literatury fachowej. Jednak wymagania siedliskowe to nie wszystko – są rośliny, które nie mogą zostać posadzone obok konkretnych gatunków, bo różnego rodzaju związki wydzielane przez nie do gleby na to nie pozwalają. Jest to tak zwana allelopatia. Przykładem takiej rośliny jest choćby popularny w naszych ogrodach orzech.

Wymienione aspekty są tylko jednymi z wielu, na które należy zwrócić uwagę, projektując przestrzeń, mogącą nam służyć przez długie lata. Może dlatego warto powierzyć zaplanowanie naszego małego raju specjaliście, który posługując się swoją wiedzą i doświadczeniem, o niczym nie zapomni i sprawi, że przebywanie w ogrodzie będzie prawdziwą przyjemnością. W każdym z nas tkwi przecież ukryta tęsknota za rajem, z którego nasi prarodzice zostali wygnani. Na szczęście przy odrobinie wysiłku możemy stworzyć jego namiastkę wokół siebie. Materiał powstał przy współpracy z firmą esto.pl

79


podróże

YACHTING Tamtejsi operatorzy podnosząc się z wojennych zniszczeń otworzyli się na współpracę z europejskimi i tak zaczęła się zawodowa przygoda pana Piotra.

Czasem bywa groźnie Piotr Kowalski Kapitan jachtowy, motorowodny, instruktor żeglarstwa. Wspólnie z żoną prowadzi firmę Charterokupl. Kilka miesięcy w roku spędza na morzu. Choć zwiedził prawie cały świat, to wybrał właśnie Bielsko-Białą na swoją przystań. Wraca tu po kolejnych rejsach już od 25 lat.

Jak to się zaczęło? Pływanie na jachtach zaczęło się we wczesnej młodości, szkolnej, kiedy z grupą przyjaciół przemierzał Solinę i Jezioro Żywieckie, by zrozumieć, że pływanie na otwartych wodach jest jego pasją. Wiedział, że żeglarstwo stanie się ważne w jego życiu, ale jeszcze nie przypuszczał, że pasja stanie się także jego sposobem na zarabianie. W Polsce w latach 90. nie było łatwo w żeglarstwie. Paradoksalnie dzięki wojnie w byłej Jugosławii ten stan rzeczy mógł się zmienić.

80

To był jeden z pierwszych rejsów po Adriatyku. Flotylla składała się z dwóch jachtów. Październik, końcówka lat 90. I jak często bywa, młody człowiek, niedoświadczony żeglarz, ufny w swoją niezniszczalność, nie zwracając uwagi na komunikaty pogodowe, wpakował się w prawdziwe tarapaty. Po godzinie 22.00 rozpętał się sztorm. Przez całą noc załoga flotylli zmagała się z ży-

wiołem, by nad ranem, zmęczona i nie bez strat w sprzęcie, dobić do portu. Starzy „wyjadacze” byli mocno zdziwieni widokiem wymęczonej po nocnej walce z żywiołem młodej załogi. Od tego czasu Piotr Kowalski zwraca szczególną uwagę na bezpieczeństwo rejsów, nie lekceważy prognoz pogody. Za przykładem starych wilków morskich przeczekuje sztorm w porcie przy szklaneczce rumu. Dlaczego morze? Pływanie śródlądowe daje poczucie bezpieczeństwa. Na morzu zagrożenia są realne. Tam zdarzyć może się wszystko. Ta niewiadoma ciągnie i kusi, bo „każde wyjście w morze jest ryzykiem życia”. Co wcale nie oznacza, że pan Piotr


ryzykuje. Jest świadomy zagrożeń, a to w jego pracy jest atutem, bowiem, pod jego opieką żeglują osoby, które nierzadko wypływają w morze po raz pierwszy. Popłynąć można wszędzie. Wraz z żoną najpierw wybierają się na rekonesans. Wsiadają do łodzi, wyznaczają kierunek. Sprawdzają porty, miejsca, dostępność pod kątem atrakcyjności dla turystów. Jeśli miejsce jest obiecujące, włączają go do oferty. W zasadzie ktoś, kto ma chęć i jest wystarczająco zasobny może popłynąć w każde miejsce na ziemi. Najczęściej jednak rejsy odbywają się w grupach zorganizowanych na trasach i do miejsc znajdujących się w ofercie firmy Piotra Kowalskiego. Do najpopularniejszych i zarazem najpiękniejszych kierun-

ków należą greckie Cyklady, które zwiedzane z lądu są piękne, ale z morza, kiedy można się pomiędzy nimi przemieszczać, pobyć przez „chwilę” to na jednej, to na innej wyspie, są po prostu bajeczne. Z panem Piotrem można popłynąć także w zimniejsze części kuli ziemskiej, np. w rejs po Morzu Północnym.

ciekawostki

Rejs to nie wczasy. Uczestnicy rejsu wchodząc na pokład stają się częścią załogi i biorą w jej życiu czynny udział – od mycia pokładu, poprzez przygotowanie posiłków po pracę przy żaglach, sterowanie i dyżurów na wachcie. Ci, którzy szukają biernego wypoczynku może zainteresować wyprawa żaglowcem pływającym komercyjnie. W Polsce jest ich kilka – Zawisza Czarny, Chopin, Pogoria, Kapitan Berhard.

2.Śródlądowe. Ma zazwyczaj charakter turystyczny.

żeglarstwo można podzielić na 3 kategorie: 1.Sportowe. Szkolenie prowadzone jest pod kątem uczestnictwa w przyszłości w zawodach i rozpoczyna się zwykle w 5-6 roku życia na jachtach Optymist.

3.Morskie

81


podróże

Moje Chiny

Agnieszka Kuśnierz

Czy po piętnastu dniach podróży można powiedzieć, że poznało się Chiny? Na pewno nie. Ale jest to wystarczający czas, aby się nimi zauroczyć.

82

Swoją podróż rozpoczęłam od Pekinu, gdzie dotarłam w godzinach porannych. W stolicy Chin, która liczy ponad 14 milionów mieszkańców, budowle pamiętające czasy dynastii Ming przeplatają się z nowoczesnymi drapaczami chmur. Ogromne wrażenie robi okolone murami Zakazane Miasto. Ilość samochodów i rowerów na ulicach jest tak wielka, że przejście przez jezdnię nawet na zielonym świetle sprawia trudności, zwłaszcza że kierowcy w większości przypadków nie zwracają uwagi na pieszych. Stolica to także miasto rozrywki – można udać się do słynnej opery pekińskiej, zobaczyć pokaz akrobatyczny, czy też posłuchać muzyki na żywo w jednym z ulicznych barów. Od samego początku wielką trudność sprawiało mi przemieszczanie się po mieście na własną rękę, jeśli zaszła taka potrzeba. O ile w hotelach zawsze znajdziemy kogoś kto mówi po angielsku, tak już np. na dworcu niekoniecznie. Na dodatek w zasadzie wszystkie nazwy ulic, drogowskazy i rozkłady jazdy są tylko w języku chińskim.


Z pekińskiego dworca udałam się nocnym pociągiem w ponad 1000kilometrową podróż do Xi’an. Muszę przyznać, że koleje chińskie są na bardzo wysokim poziomie. Szybkie, czyste i zawsze na czas. W Xi’an warta zobaczenia jest świetnie przygotowana dla zwiedzających ekspozycją Terakotowej Armii. Można obejrzeć tam tysiące wojowników, z których każdy ma inną twarz, co daje niesamowite wrażenie. Żołnierze mają różne fryzury i nakrycia głowy odzwierciedlające ich przynależność etniczną. Legenda głosi, że pozostał jeszcze nie odkryty grób cesarza, który jest pułapką. Podobno zawiera on rekonstrukcję starożytnej stolicy wraz z rzekami i jeziorami rtęciowymi. Być może kiedyś dowiemy się czy to prawda. Warte zobaczenia są też świetnie zachowane mury otaczające miasto. Można na miejscu wypożyczyć rower i objechać je dookoła, pięknie wyglądają też wieczorem, kiedy oświetlają je tysiące czerwonych lampionów. Z Xi’an przemieszczałam się w kierunku Szanghaju zwiedzając po drodze Louyang, Nankin, Suzhou i kilka innych „mniejszych” miejscowości. Każde z tych miejsc oferuje coś innego. Louyang to przepiękne groty Longmen z wykutymi w skałach

dziesiątkami tysięcy posągów Buddy. Nankin to przede wszystkim Świątynia Konfucjusza, a Suzhou to miasto ogrodów i kanałów, nazywane bardzo często Wenecją wschodu. Zwieńczeniem mojej podróży był natomiast Szanghaj – największe miasto Państwa Środka. Leży nad brzegiem handlowej rzeki Huangpu, gdzie możemy podziwiać Bund, który zachwyca kolonialną architekturą. Największe wrażenie wybrzeże robi jednak w nocy, kiedy oświetlone jest milionami świateł. Najlepiej wtedy podziwiać je z pokładu statku. Po drugiej stronie rzeki rozciąga się dzielnica Pudong, nowoczesna część miasta. Szczyci się ona posiadaniem najwyższego hotelu na świecie, ogromnych drapaczy chmur i jednego z najwyższych tarasów widokowych w Azji. Wyjechanie na wieżę telewizyjną i spacerowanie po szklanej podłodze zwieszonej ok. 350 m nad ziemią było dla mnie nie lada wyzwaniem, ponieważ mam lęk wysokości. Ale było warto! Po wyczerpującym zwiedzaniu polecam też spacer w ogrodach Yu Yuan, w których mieści się słynna herbaciarnia goszcząca kiedyś samą królową Elżbietę II. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. W zasadzie to co udało mi się zobaczyć zrobiło na mnie niesamo-

wite wrażenie. Począwszy od Wielkiego Muru, Zakazanego Miasta, poprzez Armię Terakotową, słynne ogrody czy nadbrzeże Szanghaju. Czym więcej się czytam na temat tego kraju, tym więcej miejsc chciałabym odwiedzić. Ale Chiny to nie tylko zachwycające krajobrazy, perełki architektury i przepiękne ogrody. To także przepyszna i zdrowa kuchnia oraz ludzie. Miejskie parki wypełnione przez ćwiczących Tai Chi o poranku, gdyż Chińczycy starają się prowadzić zdrowy tryb życia. Lekarza odwiedzają przede wszystkim po to, aby zapobiegać chorobom. Z moim największym uznaniem spotkało się jednak to, w jaki sposób odnoszą się do osób starszych i jakim darzą ich szacunkiem. W wielu miejscach można było spotkać także wiele starszych, już niepracujących osób, które umilały sobie wolny czas różnego rodzaju grami czy po prostu rozmową. Warto byłoby taki zwyczaj wprowadzić w naszym kraju, sami wiemy ilu samotnych ludzi zamkniętych jest w swoich czterech ścianach. Chiny polecam wszystkim tym, którym podoba się kultura Dalekiego Wschodu. Ja mam nadzieję tam wrócić, pozostało przecież jeszcze wiele ciekawych miejsc do zobaczenia.

83


podróże

Pocztówka z Indii Katarzyna Dziemba Pasjonatka podróży, współwłaścicielka Biura Podróży Atlantis. Przemierza świat, bo to najlepsza forma wypoczynku i pogłębiania wiedzy. Sprawdza trendy w turystyce i pomaga innym spełniać marzenia.

Leciałam do Indii by zobaczyć słynny Złoty Trójkąt: Delhi – Agra – Jaipur i zastanawiałam się, jak odbiorę ten kraj, o którym słyszałam tak różne opinie. Naszą grupkę przywitano ukłonem i „Namaste”! (co jest tradycyjnym przywitaniem w tym kraju), zawieszono na szyi pachnący wieniec z jaśminowych kwiatów i zapakowano do komfortowego minibusa. Młody chłopak serwował nam wodę na srebrnej tacy. Zza szyby mogłam przyjrzeć się pierwszym kontrastom jakie towarzyszą Indiom. Podczas gdy my byliśmy dopieszczani, na ulicach widzieliśmy chorych biedaków, małe dziewczynki z potarganymi włosami, wyciągających do nas dłonie. Gdy tylko wysiadaliśmy z busa dopadały nas tłumy handlarzy oferujących dosłownie wszystko od owoców, korali po wyroby rękodzielnicze. Delhi to ogromne miasto z szerokimi ulicami i milionem korków, w zależności od pory dnia trzeba uważać, by nie utknąć w jednym, gdy nam się śpieszy. Jeżdżą tu chyba wszystkim czym się da: na rikszach, motorach i różnych pojazdach, które czasem trudno nazwać samochodem. Czy autobus ma określoną pojemność? Okazuje się, że nie, przecież jest też miejsce na dachu. No i uwaga na święte krowy, których nie obowiązują żadne przepisy ruchu drogowego. Gdy wkraczamy przez robiące ogromne wrażenie mury Czerwonego Fortu (dawny pałac szacha) spotykamy ekipę z Bollywood. Na planie kilkunastu mężczyzn z obsługi groźnie patrzy i zasłania nam aparaty, gdy chcemy sfotografować jedną z gwiazd bollywoodzkich. No i nie udaje się zrobić fotki. Nie można ominąć bazaru. Barwne produkty wystawiane są

84

przez całą długość i szerokość małych stoisk. Najbarwniejsze to ubrania i tkaniny, ale tu uwaga na podróbki, często jedwab nie jest 100% jedwabiem, a z domieszką innych tekstyliów, o czym dowiadujemy się w profesjonalnym sklepie. Jedwabna nitka podpalona ma zbliżony zapach do palonego ludzkiego włosa. Tu zostaję przebrana w hinduskie sari –tradycyjny kobiecy ubiór. Jestem opleciona 6-metrową jedwabną tkaniną. Gdy przyjeżdżamy do hotelu w Agrze na drzwiach balkonowych dostrzegamy dużą kartkę: „małpy wokoło, prosimy trzymaj drzwi zamknięte, nie wieszaj swoich rzeczy na balkonie”. No tak, te miłe małe stworzonka potrafią być także złośliwe. Agra znana jest przede wszystkim z mauzoleum Taj Mahal, wybudowanego przez cesarza Szachjahana ku czci swojej żony Mumtaz Mahal. Budowla nie mająca porównywalne-


Biuro Podróży Atlantis – od 15 lat na rynku, jedno z największych biur podróży na Podbeskidziu, największy wybór ofert wczasów i wycieczek. Lider w sprzedaży Neckermann, TUI, Rainbow Tours, Itaka, Grecos Holidays i innych touroperatorów. Wielokrotnie nagradzani za jakość i za najlepszą sprzedaż ofert. Tu także można zakupić bilety lotnicze, autokarowe i promowe oraz ubezpieczenia turystyczne. Firma poleca tylko sprawdzone miejsca i hotele. Motto firmy to „byliśmy, sprawdziliśmy, więc polecamy”. Biuro Podróży Atlantis ul. Ratuszowa 2 43-300 Bielsko-Biała tel./fax 33 812 54 65 tel./fax 33 812 62 64 504 atlantis@atlantistravel.pl www.atlantistravel.pl

REKLAMA

go odpowiednika w świecie, została wzniesiona z białego marmuru przez 22 tysięcy rzemieślników, a wszystko trwało 22 lata. Rzeczywiście robi wrażenie, wraz z okalającymi ogrodami jest idealnym miejscem na rodzinne wycieczki a Hindusi w swych barwnych strojach robią sobie zdjęcia na tle pięknej budowli i z nami…Tak miło poczuć się jak gwiazda, okazuje się, że my Polacy z jasnymi oczami i włosami jesteśmy dla nich tak atrakcyjni, jak oni dla nas. Jaipur jest nazywany również Różowym Miastem ze względu na różowy kolor budynków w Starym Mieście (choć ja bym się upierała, że wpadają w kolor rudy). Ich kolor przypisuje się pomysłowi maharadży Ram Singh. Do Jaipuru miał zawitać książę Walii, więc maharadża rozkazał przemalować budynki na kolor różowy, ponieważ według tradycji hinduskiej jest to kolor gościnności. Wokół Starego Miasta rozciąga się mur, przez który na starówkę można dostać się przez jedną z siedmiu ciekawie zdobionych bram. Forteca Amber to kompleks budowli obronnych i pałacowych. Położona jest na wzgórzu i tu niespodzianka, na górę zabiorą nas słonie. Te olbrzymie zwierzęta ważące do 5 ton i wysokie na 3 metry robią wrażenie z bliska, choć jak się dowiadujemy słoń indyjski jest łagodny (ale nigdy nie wiadomo). Na grzbiet słonia wdrapujemy się po specjalnie stworzonej do tych celów piramidce schodkowej. Słoń zabiera nas w miarę wygodnym siedzisku i można powiedzieć, że widoki z jego grzbietu warte są tego poświęcenia. Zwiedzaniu fortecy towarzyszą nam figlarne małpki, widzę, że zakamarki twierdzy są dla nich schronieniem i miejscem zabaw. Powoli nasz pobyt w Indiach dobiega końca i wiem, że ta podróż była fascynująca pomimo tak ogromnych różnic klasowych widocznych na ulicach. Największym kontrastem są bieda i bogactwo oraz nowoczesność i tradycja, ale powoli wszystko się zmienia, wiec warto już teraz wyruszyć do tego kolorowego magicznego świata.

85


to warto

Bicie serca – inaczej KODO

Kiedy bierzesz do ust pierwszy kawałek wyśmienitego sashimi, na twojej twarzy powinna wymalować się najpierw zaduma, a zaraz po niej uśmiech, któremu towarzyszyć będzie przyspieszony rytm serca i wulkan serotoniny. Właśnie dlatego restauracja nosi nazwę KODO. Kiedy w 2010 roku otworzyliśmy restaurację wraz z obecnie już żoną Agnieszką, mieliśmy tylko siebie nawzajem i kredyt w banku, wiedzieliśmy już wtedy, że czeka nas dużo ciężkiej pracy i że nie będzie łatwo zaistnieć w obcym mieście. Pamiętam jak dziś, gdy wytykano nas palcami i stawiano zakłady, kiedy splajtujemy w tym miejscu, w którym było już prawie wszystko. Przez kolejne 3 lata pracowaliśmy na zaufanie naszych gości, szczególnie że „górale” zaufania nie dają w kredycie, trzeba na nie sobie zasłużyć, ale sukces wtedy smakuje o wiele lepiej. Teraz po trzech latach twardo stoimy na podbeskidzkim rynku gastronomicznym, mamy za sobą już spore doświadczenie jednak ciągle szukamy nowych wyzwań i stawiamy sobie wyżej poprzeczkę. Ogromnym wyróżnieniem była dla nas KORONA SMAKOSZA, przyznana przez mieszkańców Bielska-Białej.

86

Kuchnia japońska jest niezwykła w każdym calu, prostota na przemian łączy się z precyzją i teksturą smaków, wyrafinowane dania często powstają w kilkadziesiąt sekund ale poprzedzone jest to wieloletnimi przygotowaniami i żmudnym treningiem, nie tylko umiejętności kucharza ale i jego osobowości. W Sushi na Michałowicza 1 w Bielsku-Białej nie spotkacie przebranych w japońskie kimona kucharzy czy kelnerek próbujących przekonać was, że oni sami w połowie są Japończykami, spotkacie tam natomiast ludzi, których łączy pasja do sushi i japońskich smaków połączonych z kuchnią fusion. Przez ostatnie 6 miesięcy pracowaliśmy nad nowym menu, wychodzimy teraz do naszych klientów z zupełnie nową koncepcją, postanowiliśmy odchudzić kartę o 30 % zarówno jeśli chodzi o jej zawartość jak i o ceny, dodatkowo wprowadzamy więcej sezonowych produktów, ryb warzyw i owoców. Chcemy zarazić miłością do kwaśnego ryżu jeszcze więcej „górali” . KODO, ul. Michałowicza 1, Bielsko-Biała


POLECAMY

W Bielsku-Białej takiego miejsca jeszcze nie było! Jest słodkie, puszyste, kolorowe. Ma pastelowe wnętrze i pachnie świeżo mieloną kawą. I co najważniejsze – serwuje najlepsze Cupcake’s na całym Śląsku. A mowa o nowo powstałej cukierenko-kawiarence The Bakery. W The Bakery wszystkie Cupcake’s wypiekane są każdego dnia ze świeżych, najlepszej jakości składników – zaczynając od wanilii prosto z Madagaskaru, a kończąc na owocach z pobliskiego sadu. Nowością są muffiny na słono – ze szpinakiem, bekonem, oliwkami, grzybami. A do tego wszystkiego aromatyczna, świeżo palona kawa spowodują, że w ciągu kilku chwil można zaserwować sobie świetny humor. | ul. Nad Niprem 5, Bielsko-Biała

Kosmetyki Ollson Produkty Olsson to ekskluzywna linia kosmetyków zarówno do pielęgnacji jak i stylizacji włosów zapewniająca profesjonalną ochronę skóry. Stworzone z myślą o pięknych i zdrowych włosach, a także skórze głowy. Polecane zarówno dla dzieci i matek, jak i dla osób z bardzo wrażliwą skórą oraz osób z alergią i astmą. Olsson wyciąga pomocną dłoń do walki z alergią oraz z innymi schorzeniami skóry głowy. Nasze produkty łagodzą objawy uporczywych dolegliwości, a także poprzez swoją delikatność niepodrażniają skóry zapobiegając różnym dolegliwościom skalpu. Kosmetyki do stylizacji Olsson to jedyna profesjonalna stylizacja do włosów skierowana do skóry wrażliwej. Ponadto, jest to specjalista w profesjonalnej ochronie włosów i skóry głowy. | Więcej na: www.olssoncosmetic.pl

Organizatorzy cieszącej się dużym zainteresowaniem The Human Body Exhibition przygotowali dwie niespodzianki dla wszystkich tych, którzy jeszcze nie zdążyli odwiedzić wystawy. Ekspozycja w Krakowie będzie otwarta dla zwiedzających jeszcze przez dodatkowe dwa miesiące, aż do 3 listopada. Rodziny planujące wypoczynek w sercu małopolski będą mogły liczyć na specjalną, promocyjną cenę biletu. Wystawa The Human Body to wyjątkowe edukacyjne przedsięwzięcie. Można dzięki niej zapoznać się z kompletną anatomią ludzkiego organizmu i dokładnie dowiedzieć jak on funkcjonuje. Wystawę tworzą ciała i różne ich fragmenty, wypreparowane za pomocą fachowej metody plastynacji. Krakowska ekspozycja obejmuje około 200 eksponatów zaprezentowanych w dziewięciu salach. Każda poświęcona jest innemu układowi w ciele człowieka, m.in.: kostnym, mięśniowym, nerwowym, sercowo-naczyniowym, oddechowym, pokarmowym, rozrodczym i prezentacji wyglądu ciała ludzkiego w przyszłości. Obecność przewodnika pozwala dostosować poziom i szczegółowość przekazywanych informacji zależnie od wieku i wiedzy zwiedzających. Dlatego The Human Body Exhibition jest miejscem bardzo przyjaznym całym rodzinom – wstęp mają dzieci w każdym wieku. Organizatorzy widząc duże zainteresowanie wśród rodziców, chcących wraz z dziećmi przeżyć tę niezwykłą lekcję edukacji, zdecydowali się na ofertę biletu rodzinnego. Bilet obejmuje dwie osoby dorosłe plus maksymalnie trójkę dzieci w wieku od 6-15 lat. Młodsze dzieci mają wstęp darmowy. Bilet rodzinny będzie obowiązywać do końca trwania wystawy.

Hotel Polonia Ol Inkluzif Koniec Świata rusza w najbardziej nietypową trasę koncertową tej jesieni i zimy – „Hotel Polonia Ol Inkluzif” Tak o pomyśle „Hotel Polonia Ol Inkluzif” mówią sami muzycy: „Gdy zagraliśmy wszystkie koncerty plenerowe tego lata i wracaliśmy do domu, stwierdziliśmy, że będziemy tęsknić za ciepłą pogodą. Jak większość Polaków zaczęliśmy narzekać na mokrą i chłodną jesień i na mroźną zimę. Wtedy też zakiełkował w nas pomysł, by na przekór aurze złapać się kurczowo lata i zrobić taką wakacyjno-letnią trasę w środku zimy. I to dosłownie. Zamierzamy przebrać się w plażowe stroje, pić drinki z parasoleczkami i smarować mleczkiem do opalania. Zaklinamy rzeczywistość. Rok temu jeździliśmy z koncertami promującymi nasz najnowszy album „Hotel Polonia”, gdzie również przebieraliśmy się w niestandardowe stroje. Spodobał nam się ten zabieg i tym razem zamierzamy kontynuować te przebieranki w wydaniu urlopowym. Na naszych koncertach jest coraz więcej ludzi, co oczywiście niezmiernie nas cieszy, dzięki temu atmosfera za każdym razem jest coraz gorętsza. Mamy nadzieję, że publiczność włączy się w realizację pomysłu plażowych koncertów. Zachęcamy wszystkich, którzy wybierają się na nasze koncerty, by przynieśli ze sobą wakacyjne rekwizyty. Mogą to być hawajskie koszule, dmuchane koła ratunkowe, słomkowe kapelusze lub cokolwiek innego, co kojarzy się z latem, plażą i wakacjami. Ci najbardziej zaangażowani zostaną nagrodzeni!”. Trasa „Hotel Polonia Ol Inkluzif” rozpocznie się 18 października w Chorzowie, czyli tuż obok matecznika Końca Świata. Wcześniej zespół wystąpi jeszcze 3 października w krakowskim Żaczku na studenckich Beanaliach. | Więcej: www.koniecswiata.art.pl

Do niedawna w tym miejscu razem współistniały pod wspólną nazwą Słodkie Słówka Kawiarnia Delicato oraz Księgarnia dla Dzieci. Teraz w 100% możemy delektować się słodyczami rodem ze Szwecji. Do tego właściciele Iwona i Piotr Gierula zapraszają codziennie na zdrowe obiady. Jeśli komuś zamarzy się przytulne miejsce ze świetną kuchnią do urządzenia uroczystości czy to rodzinnej czy firmowej, to jest to godne polecenia miejsce. | Delicato szwedzka cukiernia i kawiarnia, ul. Wzgórze 12, Bielsko-Biała

opracowanie: redakcja, materiały osób i firm

The Bakery Cupcakes & Coffee

Oferta specjalna dla rodzin – The Human Body Exhibition zaprasza!

87


to warto

CZYTAMY & SŁUCHAMY Pentimento „Nieważne, jak usilnie będziesz się starał, nigdy nie zmienisz swojej prawdziwej natury”. Alfredo Bonacci w bolesny sposób przekonał się o prawdzie ukrytej w tych słowach. Jako najstarszy z rodu, pomimo doświadczenia i bogactwa, jakie zdobył w złotych czasach rodzin mafijnych, postanowił, że jego dzieci oraz wnuki nie będą musiały nigdy oglądać się za siebie. Nie był jednak w stanie kontrolować wszystkiego. Gdy młode pokolenie pragnie wrócić do swych korzeni, nie pozostaje nic innego niż dać mu na to ciche przyzwolenie, a Dante, wnuk Dona, okazuje się być idealnym następcą swego dziadka… Pentimento to opowieść o walce na śmierć i życie w imię rodziny oraz o próbie kierowania się honorem w świecie, w którym panuje kłamstwo i obłuda.

Kawa. Sekrety parzenia Niektórzy mawiają, że najlepsza kawa jest czarna jak piekło, mocna jak śmierć i słodka jak miłość. Ale gatunków i sposób parzenia jest tak wiele, że osoby, które wolą łagodniejsze smaki również znajdą coś dla siebie. Wyśmienity smak kawy zależy zarówno od gatunku, jakości ziaren i wody, ale również od sposobu wypalania i parzenia. W prezentowanej książce doświadczony bielski barista zdradza tajniki przygotowania tego szlachetnego napoju oraz sposoby jego dekoracji. Prezentuje również sprawdzone przepisy na kawy smakowe i koktajle, oraz opisuje alternatywne metody parzenia kawy. Autor Szymon Jackowski właściciel kawiarni Barometr Coffee & Bar mieszczącej się w samym sercu Bielska-Białej, na bielskiej starówce.

Nie mów nic, kocham cię! Ciepła opowieść o prawdziwej miłości, którą niektórzy mylą z przyjaźnią. Romantyczna jak Pamiętnik Nicholasa Sparksa, zabawna jak Dziennik Bridget Jones, urocza jak Notting Hill. Co byś zrobiła, gdyby nagle w drzwiach pojawiła się twoja niespełniona miłość sprzed lat? Mężczyzna, o którym bardzo chciałaś zapomnieć... Manchesteroku Miasto na tyle duże, żeby się w nim nie nudzić, ale i wystarczająco małe,by natknąć się za rogiem na ducha z przeszłości. Rachel. Trzydziestolatka na rozdrożu. Świeżo upieczona singielka. Ben. Początkujący prawnik. Właśnie przeprowadził się z żoną do miasta. Rachel i Ben. Kiedyś najlepsi przyjaciele, nierozłączni na studiach. On był jej rycerzem, ona jego głosem rozsądku. A potem coś poszło nie tak... Dziesięć lat później wpadają na siebie w bibliotece. Odżywają stare wspomnienia i ciepłe uczucia. Ich znajomość dostaje drugą szansę. Ale czy można przyjaźnić się z kimś, kto był miłością twojego życia? Oboje zadają sobie to samo pytanie.

Hrabina Tragiczna historia Elżbiety Batory Jak głosi legenda tuż przed odkryciem jej zgonu, ludzie słyszeli stukot racic na schodach wieży, jak gdyby sam Belzebub zjawił się po duszę nieszczęsnej… Jedenastoletnia Elżbieta, siostrzenica Stefana Batorego opuszcza rodzinny dom i zostaje zmuszona do zaręczyn wbrew swojej woli. Sama wśród obcych ludzi dysponujących władzą, zabiega o ich względy by przetrwać w świecie pełnym wyrafinowanych intryg. najważniejsze – odnaleźć się w roli żony i kochanki. Hrabina to napisana z rozmachem opowieść o jednej z najbardziej inteligentnych i światłych kobiet swoich czasów. W otoczeniu pełnym intryg, gry o władzę i przemocy Elżbieta wykorzystuje swój talent w przewrotny sposób. Nieszczęśliwa żona, niespełniona kochanka zostaje oskarżona o czary, morderstwa młodych kobiet, a nawet kąpiel w krwi ludzkiej, aby zachować młodość.

Opracowanie: redakcja, foto: mat. prasowe firm

Aby działy się cuda Książka w przejmujący sposób tłumaczy, co oznacza współpracować z Bogiem. To niezwykle inspirujący przewodnik dla każdego, kto pragnie widzieć, jak Boże Królestwo nawiedza ziemię. Bill dzieli się tym, w jaki sposób możemy osobiście doświadczać potęgi Bożej chwały. By widzieć duchową rzeczywistość, musimy być uwolnieni od ograniczeń religijności. Dopiero wtedy nasze umysły mogą poddać się Bożej przemianie. Radykalna miłość do Boga sprawia w nas głód przeżywania i doświadczania tego, kim Bóg jest. Ta książka pomaga nam odkrywać naturę Boga, wykraczającą poza to, co naturalne i poza nasze wyobrażenia. Jakie wydawnictwo wydało książkę „Aby działy się cuda” Billa Johnsona? Trzy pierwsze osoby, które dnia 30 października 2013 roku prześlą na adres: redakcja@2bstyle.pl prawidłową odpowiedź, otrzymają egzemplarz książki.

88


D R U K A R N I A

nowoczesny park maszynowy

wieloletnie

doświadczenie elastyczność

terminowość jakość... MKC Print Sp. z o.o. 41-902 Bytom, ul. Bernardyńska 1 tel. +48 32 243 50 35, kom. +48 607DRUKUJ drukarnia@printimus.pl · www.printimus.pl

89

REKLAMA

sprawdź nas!


90


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.