Typografia magazyn 2023

Page 14

ultra_maryna

MACIEJ KAWALSKI FILMOWIEC Z DYPLOMEM Z MEDYCYNY

ANIA LEON

Uwielbiam jak ciężki bas włazi w ciało

Młoda artystka o niezwykłej wrażliwości, czerpiąca inspiracje z popowych obrzeży i życiowych, autentycznych doświadczeń.

Nie tak dawno temu wykonała pierwszy istotny krok w stronę artystycznego zdefiniowania samej siebie – wydała debiutancką płytę.

Kim jest Ania Leon? Artystka uchyla przed nami rąbek tajemnicy i wprowadza nas do swojego niecodziennego świata, przepełnionego dźwiękami spoza radiowych rejestrów.

Ś
C
W I E Ż A _
R E W

Początki… Już jako dzieciak lubiłam śpiewać – zawsze coś nuciłam pod nosem, ale jak tylko miałam coś zaśpiewać nie pod prysznicem, to kompletnie wymiękałam. Ten strach przed oceną był tak paraliżujący, że dałam sobie z tym spokój. Jednak siedziało to we mnie na tyle długo, że po maturze postanowiłam zrobić kolejne podejście. Poleciałam do szkoły muzycznej w Stanach, gdzie w końcu muzyka była na pierwszym planie. Poznałam fantastycznych ludzi, którzy tak jak ja chcieli się sprawdzić i doszkolić. Nie było łatwo, ale na pewno warto. Od tamtej pory w pełni żyję muzyką, a od 3-4 lat wiem, jakim gatunkiem muzycznym chcę się zajmować. Można powiedzieć, że znalazłam swoje miejsce w tym dziwnym świecie :)

Po studiach… wróciłam do Polski, ale jeszcze w trakcie studiów szukałam ludzi, którzy chcieliby mi pomóc w tworzeniu muzy. I poznałam takich ludzi – głównie dzięki mojej babci i jej przyjaciółce, która okazała się być mamą Muńka Staszczyka. To on posłuchał moich pierwszych kawałków i pomógł mi w poszukiwaniu producentów, za co już do końca życia będę mu brdzo wdzięczna!

Co do pierwszej płyty… tak poznałam Mariusza Obijalskiego, który do projektu zaprosił Arka Koperę i nasze trio zaczęło współpracę. Tworzenie płyty z chłopakami szybko przeobraziło się w przyjaźń i tak naprawdę te spotkania nie były odczuwalne jako praca. Dużo razem siedzieliśmy, słuchaliśmy fajnej muzy, szukaliśmy inspiracji, wylewaliśmy swoje gorzkie żale (haha). I tak powstał mój pierwszy album „Łezki”. 11 piosenek, które kocham całym sercem i mam taką cichą nadzieję, że inni też pokochają. Myślę, że brzmieniowo mocno wyróżnia się na tle innych płyt na polskim rynku – jest mroczna, elektroniczna, ciężki bas włazi ci w ciało – co uwielbiam, a tekstowo jest zupełnie jak inne (haha)! Piszę głównie o miłości, rozstaniach czy trudnych relacjach.

Ostatnio mój każdy dzień to… głównie studio muzyczne – czasami czuję się tam jak w drugim domu. Od rana do wieczora tworzymy nowe kawałki, którymi mam nadzieję, że uda nam się podzielić jeszcze w tym roku. Codziennie dzielimy się jakimiś

inspiracjami muzycznymi. Dzisiaj na przykład słuchaliśmy całego albumu HVOB „Too”. Polecam! Moim największym osiągnięciem muzycznym są… z pewnością występy na największych festiwalach – Tauron, Open’er, Męskie Granie. Nie spodziewałam się, że tak szybko mnie to spotka!

To był wielki zaszczyt i cudowne przeżycia, które ledwo pamiętam z nadmiaru stresu oraz euforii jednocześnie (haha). Ale dobrze, że są zdjęcia! To zdecydowanie coś, czym będę się chwalić do końca życia.

Nie mogłabym też nie wspomnieć o współpracy z Bokką i Igorem Herbutem. Trudno określić poziom wdzięczności za zaufanie i wsparcie, które od nich dostałam. Mam tylko nadzieję, że kiedyś to ja komuś zrobię taką niespodziankę!

Ostatnio bardzo doceniam… swoje cztery ściany. Stałam się taką domatorką! Kiedyś ciężko mi było wysiedzieć w jednym miejscu dłużej niż godzinę, a teraz mogłabym głównie siedzieć na swojej kanapie pod kocykiem z lampką wina, słuchać muzy, przytulać psiaka i oglądać filmy.

Nie lubię… braku chęci do rozwoju.

Mój związek ze Śląskiem… chyba jest tylko taki, że jestem z Częstochowy, a Częstochowa jest w województwie śląskim. Wiadomo, Częstochowa ma mało wspólnego ze Śląskiem, ale co mogę powiedzieć – kocham kluski śląskie, zalewajkę (tylko już bez mięcha), a do tego mówię „zrywka” na siatki i „chapcie” na kapcie.

Moim marzeniem jest… wydać drugi album jeszcze w tym roku, także trzymajcie kciuki!

—PawełĆwikliński

ZDJĘCIE:PIOTRPORĘBSKI

3

U L T R A _ T E M A T

MACIEJ KAWALSKI

Filmowiec z dyplomem z medycyny

Andrzej Seweryn powiedział, że praca z nim to przygoda. Tomasz Kot zgodził się zagrać w jego krótkometrażowym filmie „Atlas” (2018). Kim jest Maciej Kawalski, którego fabularny debiut długometrażowy „Niebezpieczni dżentelmeni” zobaczyło około 300 tysięcy widzów w kinie?

LEKARZ, KTÓRY ROBI FILMY

Tomasz Kot opowiadał w jednym z wywiadów, że pytano go czy poznał tego lekarza, który kręci filmy. Tak, to prawda: Maciej Kawalski skończył medycynę. Myślał nawet o kardiologii jako specjalizacji, ale medycyna przegrała z filmem. Równolegle ze studiami na Śląskim Uniwersytecie Medycznym zaczął reżyserię w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego (wtedy: Wydział Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego). Dyplomu nie obronił, ale wciągnęło go robienie filmu. Na sukcesy nie trzeba było długo czekać. Jego krótki film „The Last Waltz” (2014) zgarnął sporo nagród na Los Angeles Cinema Festival of Hollywood (najlepszy film krótkometrażowy, najlepszy reżyser, aktor, zdjęcia i muzyka). Co znamienne, film dzieje się w 1914 roku, jest gatunkowo przypisany do filmu sensacyjnego i skrzy się czarnym humorem.

Kolejna realizacja Kawalskiego, wspomniany „Atlas” – historia pacjenta szpitala psychiatrycznego – jeździ po całym świecie i na koncie ma już nagrody m.in. z festiwali z Nowego Jorku, Rzymu, Miami, Waszyngtonu czy Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

Swój warsztat reżyserski szlifował także przy serialu „Mały zgon” (2020), w którym wyreżyserował trzy odcinki, a który jest (a jakże) kryminalną czarną komedią.

HISTORIA DOBRZE OPOWIEDZIANA

Maciej Kawalski jest scenarzystą swoich filmów. Bierze się to z jego zamiłowania do czytania – każdy temat, który go interesuje, poprzedza lekturą książek z danej dziedziny. I to merytoryczne przygotowanie widać w znaczących szczegółach i dobrze dobranych detalach.

Kawalski umiejscawia swoje realizacje w konkretnej epoce, ale opowiada bardzo współcześnie i z lekkością. Pociąga go kino gatunkowe, ale poprzez świetne prowadzenie aktorów i sposób opowiadania, soczyste dialogi i siłę wyobraźni wychodzi poza jego ramy.

Aby przekonująco opowiadać w kinie, trzeba mieć

dobrego speca od obrazu. Maciej współpracuje z Pawłem Dyllusem, autorem zdjęć m.in. do filmów „Chce się żyć” (2013) czy „Jestem mordercą” (2016), a panowie znają się z czasów liceum, gdyż obydwaj pochodzą z Katowic. Z reżyserem rozmawiamy o pracy nad „Niebezpiecznymi dżentelmenami” i nie tylko.

Ultramaryna: Do którego liceum chodziłeś?

Maciej Kawalski: Do Konopnickiej.

I tam się zaczęła twoja fascynacja filmem?

Zaczęł a się jeszcze przed liceum, od kółka fotograficznego w Pałacu Młodzieży w Katowicach. Miałem tam okazję poznać świat fotografii analogowej – pracę z odczynnikami w ciemni, różne rodzaje aparatów i obiektywów. Fascynująca sprawa. Tam też poznałem Pawła Dyllusa, świetnego operatora, z którym przyjaźnimy się od ponad 20 lat.

I który doskonale uzupełnia wizję twoich filmów poprzez obraz…

Tak! Mam szczęście i dużą przyjemność pracować z Pawłem od ładnych paru lat. W pracy liczą się przede wszystkim kompetencje, ale gdy wielki talent i doświadczenie, takie jak u Pawła, łączą się z prywatną znajomością, to współpraca jest jeszcze lepsza. Paweł lubi eksperymentować z formą. Sprawdza różnego rodzaju możliwości techniczne, które pasują do określonego klimatu…

Stąd ten specyficzny sposób filmowania w „Niebezpiecznych dżentelmenach”. Mamy opowieść z epoki, ale sfilmowaną bardzo współcześnie…

Zgadza się. Przed właściwymi zdjęciami zrobiliśmy sporo zdjęć próbnych. Przetestowaliśmy wiele różnych kombinacji obiektywów, kamer, korekcji barwnych. Pracochłonny proces, który dał bardzo wiele na etapie realizacji.

Skąd pomysł, by w fikcyjną historię kryminalną włożyć prawdziwe postaci z polskiej historii, i to nie byle jakie – wręcz ikony kultury: Tadeusz Boy Żeleński, Witkacy, Bronisław Malinowski, Joseph Conrad…

Od dawna fascynowałem się Boyem Żeleńskim, tym co robił, jak pisał. Zaczęło się to jeszcze

5

w czasach licealnych, kiedy wypatrzyłem w antykwariacie jego książkę „Reflektorem w mrok”. Zafascynowało mnie, że można o poważnych sprawach pisać w lekki i zabawny sposób, co paradoksalnie zwiększa siłę. Bardzo inspirująca była dla mnie biografia Boya „Boy-Żeleński. Błazen-wielki mąż”

Józefa Hena. Zainteresowała mnie toksyczna przyjaźń Boya i Witkacego, oraz Witkacego i Malinowskiego. A gdy jeszcze znalazłem informację, że Joseph Conrad był w Zakopanem niemal w tym samym czasie co pozostała trójka, to coś kliknęło i poczułem, że jest w tym film.

To mogłoby się nie udać, gdyby nie gra aktorska. Udało ci się – debiutantowi w długometrażowej fabule zgromadzić naprawdę głośne nazwiska i, co ważne, bardzo dobrych aktorów: Marcina Dorocińskiego, Tomasza Kota, Andrzeja Seweryna i Wojciecha Mecwaldowskiego. Jak wyglądała twoja metoda prowadzenia aktorów przy tym filmie?

I tutaj także miałem dużo szczęścia – przed właściwymi zdjęciami mogliśmy zrobić sporo prób, w tym próby na lokacji. Rzadko się zdarza, żeby było to możliwe. Tutaj, dzięki dużemu zaangażowaniu aktorów, to się udało i okazało bezcenne. Mogliśmy przetestować różne podejścia, style, poziomy ekspresji. A gdy jeden z aktorów coś proponował, pozostali natychmiast dostrajali się do nowego pomysłu. Miałem dużą przyjemność obserwować w pracy taką zgraną drużynę świetnych instrumentalistów, którzy się nawzajem inspirują i prześcigają. To dało filmowi dużo energii. Udało się oddać intensywność czasów, w jakich żyli ci bohaterowie.

Nie byłoby tego gdyby nie scenariusz, który napisałeś. A był on już gotowy w 2016 roku…

W 2016 roku gotowa była pierwsza wersja scenariusza, która zmieniała się przez lata, a nawet można powiedzieć, że jak pisałem kolejne wersje to jakbym zaczynał od nowa. Zmiany, które nastąpiły w scenariuszu, nie były bowiem delikatne, nie zmieniałem tylko słów na inne synonimy, ale zdarzało się, że usuwałem 70 procent tego, co było napisane i pisałem kolejną wersję. I mamy do czynienia z filmem, który z jednej strony jest

gatunkowy, a z drugiej wymyka się szufladkowaniu poprzez specyficzny, czarny humor…

Ważne było dla mnie, by „Niebezpieczni dżentelmeni” nie byli kolejnym zakurzonym filmem z epoki i stąd potrzebne było przeła manie konwencji humorem. Wszystkie fakty są dostępne w podręcznikach czy na wikipedii. A przy tworzeniu filmu zależało mi na świeżym podejściu i zaskakującej opowieści.

Powiedziałeś w jednym z wywiadów: „W świecie realnym otacza nas taka ilość cierpienia i smutku, że nie potrzebuję tego w kinie”.

Tak. Szukam w kinie odskoczni, innej perspektywy, doświadczenia czegoś, czego nie doświadczam w życiu codziennym. W kinie gatunkowym, w którym mogą się dziać rzeczy nieprzewidywalne i szalone, można zawrzeć refleksje na temat codzienności, które przez formę podania nie są przytłaczające czy moralizatorskie. Jeśli chodzi o realną pomoc – wydaje mi się, że lepiej to robić w życiu naprawdę.

W twoim filmie ważne są także detale. Zwraca uwagę scenografia, która została zrobiona przez nominowanych do Oscara, a także wykładających na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach – Katarzynę Sobańską i Marcela Sławińskiego. Kasia i Marcel, wraz ze swoim świetnym zespołem, bardzo się zaangażowali w tworzenie tego filmu. Poziom ich researchu o Zakopanem z tamtej epoki był absolutnie porażający. Stworzyli ponad 200-stronicowy moodboard, tak żebyśmy wszyscy dostroili się do tamtej estetyki i wyskoczyli w świat fikcji w oparciu o mocne fundamenty faktografii. Dbali o to, by widz uwierzył, że akcja dzieje się w 1914 roku, a nie jest nakręcona w studio na styropianowej zastawce. Tą samą pieczołowitością wykazała się autorka kostiumów, Emilia Czartoryska, czy autor charakteryzacji Dariusz Krysiak. Czy realizując ten film zakładałeś, ile osób go obejrzy?

Po pandemii zupełnie zmieniła się sytuacja i frekwencja w kinie. Filmy, które kiedyś oglądało milion osób, teraz osiągają wynik na poziomie sto

6

tysięcy. Nie miałem więc żadnych założeń, ale sądzę, że film znalazł swoją publiczność.

Co dalej? Jakie kolejne projekty w planach?

Mi się marzy film, którego głównym bohaterem byłby Bronisław Malinowski, w którego książkach zaczytywałem się na studiach na kulturoznawstwie.

Zabawne, że jesteś kolejną osobą, która o tym mówi. Ostatnio miałem wykład na Antropologii na Uniwersytecie Warszawskim i padło to samo życzenie. Marzy mi się powrót do tego świata w kolejnych częściach. Aktualnie mam też w planach dwa kolejne filmy, ale jeszcze jest zbyt wcześnie, żebym mógł coś o nich zdradzić.

Twoje ulubione miejsca w Katowicach?

Biblioteka Śląska – mam do niej ogromny sentyment, spędziłem w niej niezliczone ilości godzin pisząc scenariusze i przygotowując się do egzaminów na reżyserię.

NOSPR – jak nie kochać najlepszej sali koncertowej w Polsce?

Dolina Trzech Stawów – myślę, że gdybym zliczył wszystkie kilometry przespacerowane po „Muchowcu”, to zbliżam się do obejścia Ziemi wokół równika.

Kino Światowid – unikalny klimat studyjnego kina, w którym po raz pierwszy zobaczyłem wiele klasyków kina, które zostały ze mną na zawsze. Sezonovo – letnie spotkanie ze znajomymi na Dolinie Trzech Stawów przy świetnej pizzy to esencja dobrego życia.

A ulubione filmy?

„8½” i „Słodkie życie” – Fellini roztacza unikalny czar, który wiele lat temu mnie zachwycił i trzyma dalej.

„Dr. Strangelove” – lubię wszystkie filmy Kubricka, ale jakoś ten jest najbliższy mojemu sercu. Śmieszny do rozpuku, a jednocześnie przenikliwie aktualny.

„Imperium Słońca” – podobnie jak z Kubrickiem, cenię cały dorobek Spielberga, ale jakoś do tego filmu jest mi najbliżej.

7

M U Z Y K A

Ra diohead na fortepian solo to gratka zarówno dla fanów Thoma Yorka i jego zespołu, jak i melomanów regularnie odwiedzających filharmonię.

Jednych i drugich w naszym kraju nie brakuje.

Zalicza się do nich także Bartek Wąsik, który postanowił wziąć na warsztat ulubione kompozycje „radiogłowych” i zagrać je po swojemu. Z głową i sercem. Bez silenia się na radiowe playlisty.

Efekt jest dalece bardziej zaskakujący niż sugerowałby tytuł jednego z utworów, choć wszystko wydaje się być na swoim miejscu, jak wskazuje inny. „No Surprises” i „Everything In Its Right Place” to jedne z najjaśniejszych momentów albumu „Daydreamer”, ale z pewnością nie jedyne. Autorskie dzieło czołowego polskiego pianisty jest płytą z kategorii tych, których należy słuchać od deski do deski. Ten model postępowania z długogrającymi nośnikami znany jest doskonale tym,

którzy w przeszłości zetknęli się z „OK Computer” i późniejszymi dokonaniami piątki z Oksfordu. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że bilety na występ Wąsika w specjalnej, rzadko dostępnej Czarnej Sali Hipnozy rozejdą się w mgnieniu oka.

8
12.03 > g. 19 > Katowice > Jazz Club Hipnoza Bartek Wąsik plays Radiohead Radiohead na poważnie

17.03 > g. 23 > Katowice > P23

VTSS

For Your Entertainment

Każdy, kto choć trochę interesuje się polskim techno, wie, że VTSS to aktualnie jeden z największych skarbów na krajowej scenie. Wszechstronna DJ-ka, która nie boi się żadnego parkietu i gdziekolwiek rozstawi się z deckami, jest zdolna porwać za sobą publiczność.

Tym razem jej sprzęt stanie na samym środku P23, a podczas całonocnej imprezy odbywającej się pod hasłem „For Your Entertainment” towarzyszyć będzie jej jedna z legend londyńskiego techno, Mani Dee, czyli człowiek, który dał nam m.in. porywający „War Cry” Obok dwójki głównych gwiazd wieczoru, po których możemy spodziewać się atomowych basów i industrialnego masażu hałasem, ze swoimi setami zaprezentują się także Monster i Adnable, czyli najmłodsze pokolenie polskiej technosceny.

—Marceli Szpak

9

M U Z Y K A

Każde pokolenie ma swojego Leonarda Cohena czy innego Włodzimierza Wysockiego. My żyjemy w tych szczęśliwych czasach, że rolę najsmutniejszego bardadla ludzi w średnim wieku pełni wreszcie kobieta.Michelle Gurevich, znana kiedyś jako Chinawoman, od lat dostarcza w swoich piosenkach opowieści o nieudanych miłościach i codziennych smutkach, zdolnych wzruszyć nawet najbardziej zatwardziałych cyników. Każda kolejna płyta Kanadyjki o rosyjskich korzeniach to eklektyczna mieszanka gatunków i aranżacji, inspirowanych równie mocno piosenką aktorską, co radiowym popem.

Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce na prezentację tej twórczości niż Rialto, które wypełni się historiami o rosyjskich balerinach. Wypełni się też po brzegi słuchaczami, bo wszystkie bilety są wyprzedane.

10
18.03 > g. 20:30 > Katowice > Kinoteatr Rialto MICHELLE GUREVICH Bardka

20.04 > g. 20 > Katowice > NOSPR

PORTICO QUARTET & DOBRAWA CZOCHER Nie

Londyńska formacja Portico Quartet działa niemal nieprzerwalnie od 2005 roku, a jej sława już dawno wykroczyła poza granice Wielkiej Brytanii. Wszystko za sprawą świetnie ocenionych przez krytykę i koneserów nu jazzu albumów wydanych jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku „Knee-Deep

In The North Sea” i „Isla”. Po kilku chudszych latach saksofonista Jack Wyllie, perkusista Duncan Bellamy, basista Milo Fitzpatrick i klawiszowiec Keir Vine wracają do wysokiej formy, czego dowodem są ich dwa ostatnie studyjne dzieła: LP „Monument” i EP „Next Stop”.

W twórczości Portico Quarter coś dla siebie znajdą wszyscy malkontenci tradycyjnego jazzu, którym bliskie są dokonania Radiohead, The Cinematic Orchestra, GoGoPenguin, Steve’a Reicha oraz

Phillipa Glassa. Jazz i klasyka miesza się tutaj z elektroniką i ambientem w proporcjach godnych

mistrzów kucharskiego rzemiosła. Na scenie

tego wieczoru zaprezentuje się ponadto znana ze współpracy z Hanią Rani utalentowana polska

wiolonczelistka Dobrawa Czocher.

—Roman Szczepanek

ZDJĘCIE: GIULIA SPADAFORA

11
tylko dla malkontentów

M U Z Y K A

Niewiele jest polskich kapel, które niemal z płyty na płytę zmieniają swoje oblicze. Poszukują inspiracji w coraz to nowych obszarach muzycznych i aranżują je w natychmiast rozpoznawalnym, charakterystycznym dla siebie stylu. Nie tracą przy tym swojego radiowego i komercyjnego potencjału.Jeśli mielibyśmy wskazać prawdziwych mistrzów takich stylistycznych przewrotek, trudno o lepszy przykład niż Ludziki, prowadzone przez Pablopavo. Kiedy postawimy obok siebie ich siedem dotychczas opublikowanych płyt, jasnym się staje, że muzykę tę spina najmocniej poetycka i literacka wrażliwość wokalisty, i jego talent do przerabiania banalnych, codziennych scenek i obserwacji w głęboko liryczne piosenki, nad którymi zazwyczaj ciąży poczucie nostalgicznego smutku i empatii do osób zmarginalizowanych przez rzeczywistość. Nie inaczej też jest na ostatniej płycie, zatytułowanej „Mozaika”, która – jak twierdzi sam zespół – miała być wycieczką w stronę nieco bardziej tanecznej muzyki. Jednak wraz

z porywającymi rytmami i świetnymi aranżami, przyniosła nam też kilka kolejnych pamiętnych postaci, opisanych w piosenkach Pawła. Niezależnie od tego, czy na ich występ w Tychach przyciągną was wiosenne nastroje, czy potrzeba słuchania piosenek z tekstami nie sprowadzającymi się tylko do chwytnych refrenów (choć i tych nie brakuje na najnowszym albumie), kwietniowy koncert nie powinien wam sprawić zawodu.— Marceli Szpak

12
15.04 > g. 19 > Tychy > Mediateka PABLOPAVO I LUDZIKI Mistrzowie stylistycznych przewrotek

Trudno uwierzyć, że Niechęć towarzyszy polskim fanom jazzu już od 15 lat i wciąż łatwiej doczekać się ich występu na żywo niż kolejnej płyty. Jak uczy nas doświadczenie lat poprzednich, jest to zespół, który lubi sobie mocno poeksperymentować przed wejściem do studia. Nie tylko z muzyką, ale też zamianą składu instrumentów i osób. Dlatego nadzieje, że podczas koncertu w Rialcie usłyszymy materiał z ich ubiegłorocznej (dopiero trzeciej!) płyty „Unsubscribe” mogą okazać się płonne. Ale nie musi to być powód do zmartwień, bo Niechęć to wciąż Niechęć – jeden z najbardziej energetycznych i nieprzewidywalnych zespołów w tym stuleciu. Inspirujący się równie mocno słodkimi melodiami spod znaku ECM, co gitarowym zgrzytem Sonic Youth czy Neila Younga. Nie bojący się długich, transowych numerów zbudowanych wokół wyrazistych rytmów, oplecionych saksofonowymi solówkami lub partiami klawiszy, które dodają ich kompozycjom nowego napędu i świeżości.

13
21.04 > g. 20 > Katowice> Kinoteatr Rialto NIECHĘĆ
Nieprzewidywalni

M U Z Y K A

„Kreatywność to zamiana skomplikowanego w proste” – pod takim hasłem, zaczerpniętym z wypowiedzi jednego z największych jazzmanów świata Charlesa Mingusa, odbędzie się tegoroczna 12. edycja Katowice JazzArt Festival. Na inaugurację usłyszymy premierowy koncert w ramach trasy promującej album „Ysla” Yumi Ito. Szwajcarskiej wokalistce i fortepianistce o japońsko brzmiącym nazwisku na scenie będzie towarzyszył polski kontrabasista Kuba Dworak i hiszpański perkusista

Iago Fernandez.

W programie festiwalu ponadto znalazło się miejsce dla przedstawicieli jazzu skandynawskiego, polsko-duński kolektyw Artur Tuźnik

Sextet, polską wokalistkę wielogatunkową Anię Rybacką, która poza działalnością artystyczną pracuje w jednej z kopenhaskich klinik jako psycholog specjalizująca się w terapii osób kreatywnych oraz trzykrotnego zdobywcę Danish Music Awards

Stefana Pasborga, energetycznego perkusistę z charakterem posiadającego w swoim CV

współpracę z tuzami muzyki improwizowanej. Warto sprawdzić, dlaczego Skandynawia jazzem stoi.

—Roman Szczepanek

POD ZDJĘCIEM: YUMI ITO

14
25–30.04 > Katowice > Jazz Club Hipnoza 12. KATOWICE JAZZ ART FESTIVAL Prosty jazz

28.04 > g. 20 > Katowice > Spodek

TORI AMOS

Tori z Kornwalii

Od maleńkości zadziwiała genialnym słuchem i muzykalnością. W wieku dwóch lat posiadła umiejętność odtworzenia na fortepianie zasłyszanej melodii, a chwilę później zaczęła pisać pierwsze piosenki. Pomimo komercyjnej klapy jej pierwszego projektu Y Kant Tori Read solowy debiut Tori Amos „Little Earthquakes” wywołał nie małe, a prawdziwe trzęsienie ziemi. Co więcej, sukces komercyjny i artystyczny, amerykańska artystka zdołała powtórzyć kolejnymi wydawnictwami z lat 90.: „Under The Pink”, „Boys For Pele” i „From The Choirgirl Hotel”. Świetnie radziły sobie także na listach przebojów jej kolejne single: „Crucify”, „Silent All These Years”, „Winter”, „God”, „Pretty Good Year” i jeden z większych hitów 1994 roku „Cornflake Girl”. Amos może pochwalić się ośmioma nominacjami do nagrody Grammy, choć cenna statuetka nigdy nie powędrowała do jej rąk. Za to pasmo sukcesów zaowocowało zamianą podzwrotnikowego klimatu stanu Maryland na

piękne krajobrazy dzikiej Kornwalii, w której stworzyła sobie własny raj na Ziemi. W brytyjskim hrabstwie postanowiła nie tylko osiąść, ale i tworzyć kolejne płyty, co umożliwiła jej inwestycja we własne, wyposażone w najwyższej klasy sprzęt audio studio nagraniowe. Jej ostatni, 16. album „Ocean To Ocean” ukazał się w październiku 2021 roku. W Polsce Tori Amos występowała wielokrotnie, a za sprawą legendy Programu III Polskiego Radia Piotra Kaczkowskiego, jej największego nad Wisłą i najbardziej znanego adoratora, doczekała się rzeszy wiernych słuchaczy i słuchaczek. O frekwencję na zbliżającym się koncercie martwić się nie powinna.—Roman Szczepanek

15

S Z T U K A

Fotografia jako medium przedstawiające bywa bardzo osobistym zapisem miejsca i czasu. Tak jest w przypadku trzech projektów fotograficznych, które pod wspólną nazwą „Doświadczanie miejsca” pokazują perspektywę bycia na Śląsku. Każdy na swój autorski sposób definiuje pojęcia: tożsamość, lokalność, relacja między przestrzenią a człowiekiem. Kaja Rata w cyklu „kajnikaj” przełamuje fotografię dokumentalną elementami kreacji. Pomiędzy jawą a snem jest miejsce na poczucie humoru i poetyckość tego, co niby codzienne, a odrealnione. Tomasz Liboska w „Odwrocie” operuje czułym spojrzeniem, które kieruje na zakamarki naszego regionu. Twarze z jego portretów wyrażają szerokie spektrum emocji, jak i różnorodne doświadczenie życiowe. Całości dopełniają przestrzenie z nadwyżką metafizyczną powstałą na post-industrialnym krajobrazie. Krzysztof Szewczyk w cyklu fotograficznym „Drżenia” pokazuje skutki wstrząsów sejsmicznych. Trzy wizje świata, trzy różne wrażliwości. Multum

Miejsce z historią

możliwych interpretacji i możliwości do refleksji.

—Adrian Chorębała

POD ZDJĘCIEM: KAJA RATA „KAJNIKAJ”

16
do 21.05 > Katowice > Muzeum Śląskie DOŚWIADCZANIE
MIEJSCA

Młoda sztuka z Krakowa atakuje! Po sukcesach

Potencji, Alicji Pakosz, Emilii Kiny i Veroniki

Hapchenko czas na Szaber. Kolektyw samoorganizujący się w składzie: Wiktoria Kieniksman, Michał Maliński, Sebastian Mikoś, Olivia Rosa, Paweł Zięba. Baczni obserwatorzy codzienności, wyłapywacze absurdów i posiadacze nieokrzesanej wyobraźni. Bezczelnie miksują sztukę z życiem, a analogową rzeczywistość z Internetem. „Zmierzch bezkarności” to pierwsza prezentacja prac kolektywu w tak dużym natężeniu poza Krakowem. Ich projekty będzie można obserwować w obszernym kluczu tematycznym: od dotyku, sensualności, poprzez chęć tworzenia nowej rzeczywistości, mity, horror vacui po hotelową zaściankowość.

Ich obrazy wychodzą poza ramy, obiekty wymykają się typowym materiałom, a rzeźby chorują na manię wielkości. Szaber zainfekuje swoją sztuką nie tylko Galerię+ w Rondzie Sztuki, ale także Wolno i parę miejsc, które będzie można odkrywać

jak kolejne levele w grze.

—Adam Szykulski

Trzem pokazom mistrzowskim towarzyszyć będzie osiem spektakli konkursowych. I wystarczy jeden motyf, by się z nimi zmierzyć… i czegoś nauczyć o kondycji ludzkiej duszy.

—Magdalena Gościniak

ZDJĘCIE:

POD ZDJĘCIEM: „WOKÓŁ SZEKSPIRA”

ANDRZEJ SEWERYN

17
KOLEKTYW SZABER Raport z grzechów dzieciństwa
15.04–20.05 > Katowice > Rondo Sztuki

S Z T U K A

ZE SZPACZEJ BUDKI 12

Czy marzec to już wiosna?

Odpowiedź na tytułowe pytanie zależy w dużej mierze od indywidualnej odporności na temperatury i tego, czy aktualnie pada śnieg. A że właśnie pada, kiedy to piszę, to propozycje kulturalne na ten miesiąc raczej nie będą wymagały od was wychodzenia z domu.

OGLĄDANIE

Bo i po co, skoro można sobie na przykład puścić „Rozterki Fleishmana” (Disney+) i przez osiem godzin oglądać sobie Nowy Jork z perspektywy wyższych sfer klasy wyższej, opisany za pomocą luźnej narracji, kojarzącej się z miejsca z najbardziej nowojorskimi i psychoanalitycznymi filmami Woody’ego Allena czy prozą Philipa Rotha. Towarzyszy temu zwiedzaniu miasta prosta opowieść o rozwodach i powrotach 40-latków na rynek randkowy – świetne role Jessego

Eisenberga, Claire Danes i Lizzy Kaplan – oraz regularne żarty takiego kalibru, jakiego raczej nie spodziewalibyśmy się na kanale firmowanym przez Myszkę Miki.

Jeśli jednak nie macie ochoty na romantyczne rozterki ludzi w średnim wieku, albo religia zabrania wam korzystania z usług największego pasożyta na rynku popkultury, to być może dacie się zachęcić do obejrzenia jednego z najbardziej bezkompromisowych i anarchicznych filmów obecnych aktualnie na platformach streamingowych. Jego autora, Romaina Gavrasa, nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi współczesnego kina, jest on bowiem twórcą bodaj najbardziej szokujących i pamiętnych teledysków z XXI wieku – od legendarnego „Stress” Justice, przez wciąż poruszające „Born Free” Mii, po monumentalne video do „Gosh” Jamiego XX.

W swojej debiutanckiej pełnometrażowej „Athenie” (Netflix) wykorzystuje wszystko, czego nauczył się przy tworzeniu tych 10-minutowych epickich obrazów. Spodziewajcie się więc filmu zrobionego kilkoma długimi ujęciami bez cięć, które potrafią przejść przez 4 kilometry betonowej dżungli paryskich osiedli. Spodziewajcie się też wybuchów przemocy, która nie wyglądała tak widowiskowo od czasów wczesnego Tarantino i klasyków z Hong-Kongu. A wszystko to po to, by opowiedzieć spójną i przekonującą historię o źródłach niepokojów społecznych we Francji i lokalnej polityce (anty)emigracyjnej, co oczywiście natychmiast przywołuje skojarzenia z legendarną „Nienawiścią” sprzed 30 lat i przypomina, że pewne rzeczy pozostają niezmienne.

CZYTANIE

Skoro już ustaliliśmy, że wychodzenie z domu w marcu może grozić zawianiem i przeziębieniami, to można się po prostu wybrać na pierwszy wiosenny spacer do książki i tu trudno o lepszy wybór, niż opublikowany właśnie reportaż Paula Scratona „Dookoła. Pieszo po obrzeżach Berlina”. Pomysł na tekst jest prosty – autor po 15 latach mieszkania w samym centrum miasta stwierdza, że nigdy jeszcze nie widział jego przedmieść, więc wyrusza tam z wyprawą, zaczynając od ostatniego przystanku metra. Powstaje z tego fascynująca opowieść o historii Berlina, ludziach, którzy w nim mieszkają i architekturze, która dyktuje jego klimat i mentalność. Jeśli lubicie psychogeograficzne narracje – jedna z najciekawszych premier marca.

SŁUCHANIE

Przedwiośnie to też dobry moment, żeby przypomnieć sobie za co lubimy fortepiany. Pomogą nam w tym dwie płyty – „Canto Ostinato” Erika Halla – wspaniała aranżacja jednego z klasyków minimalu, skomponowanego przez Simeona Ten Holta w 1976 roku oraz najnowsza płyta Hani Rani –„On Giacometti”, stanowiąca hołd dla jednego z największych rzeźbiarzy XX wieku.

I tak właśnie przetrwamy do prawdziwej wiosny.

19

S Z T U K A

TYSKI FESTIWAL MONODRAMU MOTYF

Trzeba mieć motyf

Motywacja to coś, co każe nam działać, porusza do zmiany. Teatr w Tychach może i jest mały, ale ma mocne motywacje, aby robić rzetelne festiwale teatralne. Nawet jeśli są one liczone nie zespołami, a monodramami.

teksrtej na faktach… postanowiła się z nią zmierzyć. Brunhilda Pomsel była sekretarką Goebbelsa, a mając 102 lata udzieliła jedynego, trwającego kilkanaście godzin wywiadu w życiu, podczas którego opowiedziała o swojej pracy w Ministerstwie Propagandy III Rzeszy.

Spektakl jest opowieścią o zwykłym życiu kobiety, która urodziła się przed I Wojną Światową – pamięta i ruch nazistowski, i II WŚ, i wszystkie jej konsekwencje. Pomsel pracowała, robiła, co do niej należało, nie zadawała pytań, z Goebbelsem pijała herbatkę. Czas był zły, ona nie. Nic nie mogła zrobić. I owo „nic” dźwięczy na scenie brawurowo. Kontrapunktem dla postaci Brunhildy jest Zosia. A tak po prawdzie Zofia Książek-Bregułowa, w której postać wciela się Ewa Ziętek. U niej zamiast „nic” mamy „wszystko”. W czasie II Wojny Światowej była łączniczką AK. Jej wspomnienia

Ewa Ziętek uzupełnia własnymi, na scenie mamy więc de facto dwie postacie. Ale to Zosia w czasie

Powstania Warszawskiego straciła w wyniku wybuchu wzrok. A była aktorką. Co poświęciła, a co zyskała, oddając swoje życie scenie i walcząc o powrót na nią? W jaki sposób można zestawiać ze sobą życiowe wybory i porównywać ich konsekwencje? Tu na scenie brawurowe jest Wszystko.

I w końcu Szekspir w niezliczonej ilości masek i twarzy zakładanych przez Andrzeja Seweryna. Monodram zbudowany jest na wycinkach zarówno tragedii, jaki i komedii szekspirowskich. Mistrzowska ułuda, czasem groza, czasem blaga prowadzi widza przez historie życia postaci niby dawnych, a jednak rezonujących mocno ze współczesnością. Szekspirowskie typy nic nie tracą na aktualności, diagnozy niestety również. Władza kusi i wielkich, i maluczkich. Konsekwencje wyborów ponoszą i ci, którzy jak Brunhilda nie mogą zrobić „nic”, i ci, którzy jak Zofia decydują się zrobić „wszystko”. Pytanie być albo nie być – przychodzi taki moment – zadaje sobie każdy z nas. O czym chcemy, a o czym nie chcemy wiedzieć?

Trzem pokazom mistrzowskim towarzyszyć będzie osiem spektakli konkursowych. I wystarczy jeden motyf, by się z nimi zmierzyć… i czegoś nauczyć o kondycji ludzkiej duszy.

—Magdalena Gościniak

ZDJĘCIE: POD ZDJĘCIEM: „WOKÓŁ SZEKSPIRA”

ANDRZEJ SEWERYN

21
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.