Magnifier 5/2016

Page 1


Gdy wakacje dobiegają końca… czas powrócić do rzeczywistości. Koniec leniuchowania, trzeba znów za­ siąść do swoich obowiązków i wziąć się za siebie. O tym, dlaczego czasem boimy się działać, przeczytacie w tekście Pauliny Bulek. Natomiast wraz z końcem wakacji, czas powrócić do szkoły czy na studia. Joanna Wrona przyjrzała się temu, co zrobić, by nie zmarnować kolejnego roku. Trochę miejsca poświęciliśmy też muzyce – tej, która potrafi nas przenieść do innego świata, oraz takiej, której niby nikt nie słucha, ale jednak wszyscy znają. Przeczytacie także o grach komputerowych oraz Fot. Dominika Mosio-Mosiewska o tym, że robienie remake'ów, wcale nie jest najlepsze. Zaś dla tych, których nowy rok rozpoczyna się jednak we wrześniu lub w październiku, w imieniu całej redakcji, życzę wytrwałości, i realizacji zamierzonych planów. Zapraszam do lektury! Klaudia Chwastek Redaktor Naczelna

Redaktor naczelna: Klaudia Chwastek

Redakcja: Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa, Joanna Wrona Współpraca: Anna Chomiak, Paulina Bulek, Mateusz Tkaczyk, Krystian Juźwiak Korekta: Tomasz Jakut Skład: Klaudia Chwastek Zdjecie na okładce: Klaudia Chwastek Kontakt: redakcja@e­magnifier.pl www.e­magnifier.pl Facebook: @czasopismomagnifier Instagram: @czasopismomagnifier Twitter: @magnifier__ Poglądy wyrażone w artykułach są wyłącznie poglądami ich autorów i nie mogą być uznane za poglądy Redakcji Czasopisma Magnifier. Przedruki, kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie dozwolone jest tylko za uprzednią zgodą wydawcy. Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków

2


SPIS TREŚCI: LUDZIE Nie „cyckaj” się 6 Ach, te podziały 9 Jak radzić sobie z tym co pomyślą o nas inni? 10 Niewolnictwo level Poland 15 Miłość zamiast skalpela 17 Dwa kroki w przód, zero w tył! 20 Przesadna sterylność 23

KULTURA Zegar Pana Ergo 26 Muzyka przenosząca nas do innego świata 28 „Przez twe oczy, te oczy zielone, oszalałem…” 32 Krynica Zdrój 35 Znowu uwiodłem Keirę Knightley 40 Jestem graczem 43 „Ciąg dalszy nastąpił…” 46

3




Nie „cyckaj” się


doświadczona matka dodam od siebie, że jest to ekonomiczne, przyjemne, „łatwe w obsłudze” i do tego pozwala wytworzyć niesamowitą wieź emocjonalną między ży­ wicielką a dzieckiem. Oczywiście nadal trzeba społeczeństwo uświadamiać i oswa­ jać, że karmienie piersią jest naturalne, ale to, w jakiej formie to się odbywa, również się liczy. Obecna afera niestety nie służy całej idei naturalnego karmienia dziecka.

N

a pewno w ciągu ostatnich tygodni obiła Ci się o uszy afera na temat karmienia piersią w miejscach publicz­ nych. Nie wiem czy to z powodu sezonu ogórkowego, czy też dla sławy i kontrow­ ersji, ale od pewnego czasu temat kobiecych cycków nie schodzi z ust całej Polski. Jako posiadaczka kobiecego biustu, matka i kobieta w ciąży mam już po dziurki w nosie tej ody do absurdu. Forma też się liczy Tak naprawdę nie byłoby całej sprawy, gdyby nie fakt, że niektóre osoby odczuwają ogromne parcie na szkło. W pogoni za „sławą”, wątpliwą pop­ ularnością, ale zawsze popularnością, politycy, lekarze, teolodzy oraz każdy przeciętny obywatel zabierają głos w sprawie. Karmienie piersią jest naturalną formą zaspokajania potrzeb żywieniowych niemowlaka. Świ­ atowa Organizacja Zdrowia rekomen­ duje wyłączne karmienie naturalne do 6 miesiąca życia każdego dziecka. Kilka faktów medycz­ nych dowodzi, że jest to najzdrowsza, na­ jbezpieczniejsza metoda odżywiania niemowląt. Jako

Matka wariatka Medialna bohaterka, której zwró­ cono uwagę w restauracji, żeby nakarmiła swoje dziecię w toalecie, domaga się swoi­ ch praw w sądzie. Doszło do tego, że z oczywistej oczywistości zrobiono cyrk na kółkach. Internetowe trolle zacierają rączki i stukają w klawiaturę coraz to śmielsze komentarze. Osoby publiczne podzieliły się na dwa obozy: wspierające polityka Migalskiego, który porównuje karmienie naturalne do załatwiania in­ nych potrzeb fizjologicznych, lub Ministra Zdrowia, który apeluje o nieszykanowanie karmiących matek. Wizerunek Matki Polki znów ucierpiał. Dopisuje się chorą ideologię do czynności naturalnej, niezbędnej i, co najważniejsze, zalecanej przez lekarzy. Mama ma karmić niemow­ laka na żądanie, czyli zawsze wtedy, kiedy dziecko zasygnalizuje, że chce jeść. Proste? Okazuje, się że nie dla wszystkich.

Karmienie piersią jest naturalną formą zaspokajania potrzeb żywieniowych niemowlaka. Światowa Organizacja Zdrowia rekomenduje wyłączne karmienie naturalne do 6 miesiąca życia każdego dziecka. 7


Walka z wiatrakami Zabieranie głosu w tej dyskusji nie miałoby większego sensu, gdyby nie fakt, że nasze społeczeństwo naprawdę należy oświecić. Wywlekanie na światło dzienne historii o matkach wariatkach, które paradują z gołym cycem po supermarket­ ach, są bezczelne i nie przestrzegają żad­ nych norm społecznych, w moim odczuciu są dużym nadużyciem. Oczywiście, zdar­ zają się i takie oryginały, ale są to przypadki marginalne. Naprawdę mama, która karmi piersią swoje dziecko, prawie zawsze czuje się niekomfortowo. Stara się zrobić to najbardziej dyskretnie, niein­ wazyjnie i to, co można zrobić dla niej w takiej sytuacji, to po prostu nie utrudni­ ać. Nie czepiać się, nie zaglądać, nie wyzywać, nie stresować. Dziesięć minut i po sprawie, jeśli damy matce z dzieckiem czas bez publiczności i zbędnych koment­ arzy. Matka na margines Dochodzi do sytuacji, kiedy polityka prospołeczna naszego kraju zjada swój własny ogon. Najpierw zachęcamy kobiety do rodzenia (żeby wskaźnik demo­ graficzny wzrósł). W tym celu propagow­ ane są inicjatywy poprawy warunków opieki okołoporodowej (nadal niestety z kiepskim skutkiem), wsparcia lak­ tacyjnego (zdecydowanie za mało) itd. Następnie tworzy się program 500+, który ma wesprzeć rodziny ekonomicznie w wy­ chowaniu potomstwa. I wszystko wydawałoby się piękne, do momentu, kiedy nie stanie z nami twarzą w twarz ży­ wa matka z dzieckiem. Dopiero wtedy za­ czynają się schody, bo: wyciąga „obleśne cyce”, „świeci melonami”, „robi za dojarkę”. A jeżeli jeszcze poprosi o miejsce siedzące w komunikacji publicznej albo poprosi o pomoc przy wniesieniu wózka, bo nie ma windy, to już staje się wrogiem publicznym numer jeden. Rodzić, wychowywać i ukrywać się Współczesna Polka decydująca się na potomstwo powinna mieć świadomość tego, że w dniu, w którym na teście ciążowym pojawią się dwie kreski, jej

8

prawa jako człowieka przestają obowiązy­ wać. Od tej pory „gruba świnia”, która mogła tyle „nie żreć” w czasie ciąży, pow­ inna stać się dla społeczeństwa niewidzi­ alna. Skoro sama chciała, to teraz ma i niech nie wymaga, że kogoś wzruszy wielki ciążowy brzuch. Nawet jeśli w niek­ tórych miejscach jest informacja o tym, że ciężarne i matki z dziećmi są uprzywile­ jowane, to i tak nie będzie mogła z tego skorzystać, bo ludzie tego nie respektują. Jeśli wydaje się jej, że nawet dyskretne karmienie piersią w przestrzeni publicznej jest w porządku, to niech wie, że się myli. Dobra matka to taka, która albo jest za­ pobiegliwa i ściąga pokarm, podaje butle (to bez znaczenia, że większość niemowląt karmionych naturalnie nie toleruje smoczków), nakarmi dzieciaka na zapas, albo po prostu siedzi grzecznie w domu i się nie wychyla. Nie ma co narażać się na zniesmaczenie opinii publicznej. Matko karmiąca, pamiętaj jedno: z Tobą nikt nie będzie się w tym kraju „cyckać”. Twoje piersi, od kiedy urodzisz, nie są już Twoje. Twoje prawa nie istnieją, a Ty zamiast się pchać „do miasta, do ludzi”, powinnaś grzecznie siedzieć w domu i cieszyć się nową rolą. W końcu tego chciałaś, prawda?

Anna Chomiak nieidealnaanna.pl


Ach, te podziały P

atrząc na obecną sytuację na świecie, raczej nie jest ona ciekawa. Bo jakkolwiek byśmy na nią spojrzeli, zawsze coś jest nie tak. Zawsze też znajdą się dwie strony i ludzie stojący po dwóch stronach barykady. Świetnie to widać u nas w Polsce. Dwie strony, całkiem nie do po­ godzenia, które zarzucają sobie wiele. I o ile najlepiej to odczuwamy u siebie, bo w końcu to nasz kraj, władza, spłeczeństwo i podziały, to przecież nie tylko tak jest u nas. Dwie strony barykady widać chyba już dosłownie wszędzie – zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie polityczne. To, co jednak jest w tym wszystkim na­ jgorsze, to to, że ludzie potrafią zarzucać się oszczerstwami. Dla niektórych jest tylko jedna prawda i jeden możliwy sposób myślenia. Nie wysłucha się drugiej osoby i jej argumentacji, ani co ją skłoniło do takich poglądów. Nie zastanawiamy się DLACZEGO ktoś tak myśli. Często nawet kogoś nie znając, gdy słyszymy, że myśli inaczej niż my, jesteśmy w stanie wyrobić sobie o nim zdanie, obrazić, a już na pewno nie kontynuować znajomości. Wy­ chodzi na to, że jednak nie potrafimy rozmawiać. Ani twarzą w twarz, ani wirtu­ alnie. Od razu przeradza się to w kłótnie, wyzwiska… Czemu nie potrafimy wysłuchać drugiej strony? Nie chodzi już

o zgodę z poglądami, ale wysłuchanie i może zrozumienie tej drugiej strony. Nie chodzi już o politykę, choć ta najbardziej rzuca się w oczy. Ale tak jest w wielu kwestiach. Nie potrafimy trochę i słuchać i rozmawiać. Toczyć rozmowy, debaty, wymieniać się argumentami. Dominuje „BO TAK!”. Umiemy tak odpowiedzieć na wszystko. Uzasadnić jakoś inaczej już niekoniecznie nam wychodzi. Nawet próba podania jakiegokolwiek argumentu. Jednak podziały są nie tylko u nas. Świetnym przykładem jest w ostatnim czasie Wielka Brytania. Brexit – to słowo było na ustach wszystkich w pewnym mo­ mencie. W Wielkiej Brytanii przeprowad­ zone zostało referendum. Nieznaczna większość Brytyjczyków opowiedziała się za wyjściem z Unii Europejskiej. Było prawie 50:50. Dwie strony barykady. Stany Zjednoczone? Przy obecnej kam­ panii wyborczej widać to doskonale. Aus­ tralia? Ostatnio miałam możliwość rozmawiać z Australijczykami i u nich jest tak samo. Czy tak ciężko naprawdę jest nam słuchać? Nie kłócić się i wyzywać tylko rozzmawiać i wymieniać się poglądami? Ciężko! Ale nic w tym kierunku nie robimy, wręcz mam wrażenie, że jest coraz gorzej.

Klaudia Chwastek

9


Jak radzić sobie z tym co pomyślą o nas inni? Czasami to, co myślą o nas inni ludzie, jest korzystne – jeżeli np. dotyczy norm społecznych. Gdybyśmy zupełnie nie zwracali uwagi na innych, kradzieże, morderstwa i inne przestępstwa byłyby na porządku dziennym.

Z

darza się, że to, co pomyślą o nas inni, staje się psychozą i lękiem. Ludzie obawiają się podejmować działań ze względu na to, że po prostu boją się opinii innych. Zanim przejdę do sposobów radzenia sobie z tym, co pomyślą o nas inni, opowiem Ci krótką historię: Wyobraź sobie małą dziewczynkę – Zuzię. Zuzia jest pogodnym dzieckiem. Marzy o tym, by zostać tancerką. Rodzice dziewczynki nie podziela‐ ją jej entuzjazmu. Nie doceniają jej nieporadnych prób tanecznych i przy każdej okazji mówią, że rusza się jak słoń w składzie porcelany. Poza tym tłumaczą jej, że powinna pomyśleć o jakimś innym sensownym zajęciu, bo przecież co by ludzie powiedzieli jakby zaczęła tańczyć… na pewno by ją wyśmiali.

10

Dziewczynka wierzy rodzicom. Dlaczego ma nie wierzyć? W końcu są jej najbliższymi osobami. Odpuszcza taniec. Ale wiesz co? Taniec to nie jedyna dziedz‐ ina, w której Zuzia musi obawiać się innych osób… Dziewczynka ma już wdrukowane odpuszczanie sobie w każdej dziedzinie życia. Zuzia dorasta i staje się taką szarą myszką… Boi się innych. Nie ubierze sukienki, bo na pewno innym by się nie spodobała. Nie porozmawia w obcym języku, bo inni zrobią to lepiej. Nie zgłosi się do projektu, bo sobie nie poradzi. Nowe hobby? Zapomnij! Co by ludzie powiedzieli?

Ilu z nas wciąż wierzy w to, że nie może czegoś zrobić, bo co by powiedzieli inni? Ilu z nas nie podejmuje różnych ciekawych interakcji ze światem, bo boi się reakcji innych ludzi?


Może ostatnio w sklepie widziałeś jakiś czadowy ciuch, ale nie kupiłeś go, bo obawiałeś się, że znajomi skrytykują Cię za niego? A może chcesz zmienić pracę? Ale nie robisz tego, tylko tkwisz w miejscu, które pogarsza Twoje samopoczucie, bo boisz się usłyszeć złe opinie innych w przypadku niepowodzenia? Może chcesz założyć własny biznes i rzucić pracę na etacie? Ale ludzie, z którymi przebywasz na co dzień na wszystkie możliwe sposoby odciągają Cię od tego pomysłu? Bo to strach, bo nie warto, bo się nie uda, bo kto to otwiera firmę? Lepiej porozmawiaj z ludźmi, którzy ten biznes już prowadzą i posłuchaj dalszej części historii o Zuzi… Zwykły i szary dzień jak co dzień. Zuzia idzie ulicą i myśli o tych wszystkich niespełnionych marzeniach i strachu, który ją paraliżuje… Nagle dziewczyna wpada pod auto. Ląduje w szpitalu. Przez kilka tygodni musi leżeć w łóżku.

Spotyka w szpitalu przystojnego doktora. Dużo rozmawiają. Pan Doktor ma zupełnie inne poglądy na świat niż Zuzia. Dwa światy zderzają się. Dziewczyna nie może uciec, musi słuchać tego, co mówi lekarz. Gdy wychodzi ze szpitala, jest zupełnie in‐ ną osobą. Zaczyna odważnie iść przez życie. Nawet zapisuje się na kurs tańca. Co stało się po drodze? Co Pan Doktor powiedział Zuzi, że przestała obawiać się tego, co pomyślą o niej inni? Pan Doktor uświadomił jej kilka ważnych rzeczy – dzięki czemu uzdrowił nie tylko jej ciało, ale też i duszę.

Nie czekaj tak jak Zuzia na jakąś katastrofę życiową, by móc zmienić swoje blokujące poglądy i żyć pełnią życia! Uśmiechnij się do siebie samego i odważ się na przekraczanie własnych barier. Zobaczysz, jak bardzo zaowocuje to w przyszłości!

11


Co powiedział Pan Doktor Zuzi, a co możesz zastosować w życiu także Ty? 1. Nie pozwól, by inni kontrolowali Twoje emocje! Pojawił się w Twoim życiu nowy pomysł – pojedziesz na wycieczkę za gran­ icę albo spróbujesz nowego sportu np. że­ glarstwa. Jesteś przepełniony radością. Mówisz wszystkim dookoła, jak bardzo się cieszysz z nowej aktywności, a tu nagle pojawia się ktoś, kto zaburza Twój ra­ dosny nastrój. Co robi…? …usiłuje wpłynąć na Twoją decyzję? Mówi Ci, że jak zrobisz to, co zamierzasz, to sprawisz mu przykrość albo będzie się o Ciebie martwić? Albo co gor­ sza, że nikt z Waszego otoczenia tak nie robi? No bo jak możesz jechać za gran­ icę? Przecież to daleko! Na pewno się zgu­ bisz. Nie poradzisz sobie! Chcesz żeglować? Nie waż się! Przecież możesz się utopić albo ktoś wypchnie Cię za burtę! Lepiej nie ryzykuj! To mi pachnie szantażem emocjon­ alnym!

Nie daj się. Nikt nie powinien in­ gerować w Twoje plany. Wiem, że moje przykłady są dość mocno przerysowane i pewnie, Drogi Czytelniku, nie musisz się z nimi borykać. Chcę tylko pokazać Ci prosty schemat, w jakim inni ludzie usiłują zmusić nas do swojego i jedynego sposobu postrzegania świata. Może Ty musisz zmagać się z innymi problemami? Może inni chcą Ci narzucić swój sposób wychowania dzieci, poglądy religijne lub polityczne? A może najzwyczajniej w świecie po prostu boisz się mieć własne zdanie, bo ktoś kiedyś wmówił Ci, że tak właśnie ma być? 2. Nie pozwól, by inni sterowali tym, w co wierzysz Książka Pozwól, że Ci opowiem. Bajki, które nauczyły mnie jak żyć, której autorem jest Jorge Bucay, opowiada m.in. bajkę o słoniu, który mieszkał w cyrku. Zwierzę od najmłodszych lat było przywiązane do wielkiego słupa na mocnej linie. Gdy słonik był mały, szarpał z całych sił, by się uwolnić. Jednak nie udawało mu


się to, bo słup i lina były zbyt potężne, by mógł je pokonać. Z czasem zaprzestał prób uwolnienia się, linę zamieniono na cieńszą, a słup zastąpiono małym pal­ ikiem. Słoń dorósł i był już olbrzymim zwierzęciem. Nie podejmował prób ucieczki, bo wierzył, że jest za słaby by zerwać linę i przewrócić pal, które trzymają go na uwięzi. Zdarza się tak, że inni ludzie mówią nam coś, w co potem uwierzymy: „Jesteś za słaby!” „Nie nadajesz się!” „Jesteś gorszego sortu!” „Nie zasłużyłeś!” „Nie dasz sobie rady!” „Jesteś brzydki, gruby…” „Nie jesteś godzien” Kiedyś uwierzyłam w to, że jestem nieśmiała i przez długi czas walczyłam z tym, by pozbyć się tej nieśmiałości. Na szczęście udało się. Uwierzyłam w swoją śmiałość i przestałam się przejmować tym, co wtłaczali mi inni – moją nieśmi­ ałością. 3. Skoncentruj się na sobie Innych nie obchodzi nic więcej, niż czubek ich nosa. Naprawdę! Może Ty przeżywasz katusze, zastanawiając się, co on/ona/oni sobie pomyślą? A obchodzi ich to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Masz dobrze czuć się w swojej skórze. Wyobraź sobie naszą Zuzię. Spotykają się jej dwie przyjaciółki. Jedna mówi do drugiej:–Ale ta nasza Zuzia zmieniła się po tym wypadku. Zupełnie nie ta dziew‐ czyna.–Masz rację. Jest nie do poznania. Słysza‐ łaś, że zapisała się na kurs tańca i w przyszłym

miesiącu jedzie na urlop na wybrzeże Francji?–Żartujesz? To niesamowite! Chyba sama się rzucę pod samochód, żeby też się tak odblokować! –No dobra, ale zostawmy Zuzię w spokoju. Wiesz jak u mnie teraz ciężko? Dzieciaki płaczą, chłop ciągle w delegacji, nie mam czasu dla siebie… –Oj, kochana, a jak ja mam źle… Ciągle tylko ta praca i praca, nic wolnego dla siebie…

Pomyśl – ile razy jest tak, że ktoś dziwnie ubrany zwróci Twoją uwagę na ulicy? Albo jak dużą część Twoich wewnętrznych przemyśleń zajmują inni ludzie, a jak dużo tych przemyśleń poświęcasz na własną osobę i własne życie? No właśnie… inni też zajmują się SWOIMI WŁASNYMI problemami dnia codziennego, a o innych myślą tylko przez niewielki ułamek czasu. 4. Zaufaj sobie i pozwól na doświadczanie życia Kiedyś spotkałam się z następującym internetowym stwier­ dzeniem: ,,Nie będziesz za mnie umier­ ać, więc nie mów mi, jak mam żyć”. Dlatego zaufaj sobie, swoim po­ trzebom, swoim marzeniom i zacznij realizować się według swojego pomysłu. Nie bądź kopią innych ludzi. Życie ma Ci naprawdę dużo do zaoferowania. Daj mu tylko szansę. 5. Zaryzykuj i zrób pierwszy krok To właśnie pierwszy krok jest na­ jtrudniejszy. To od niego zależy, czy w ogóle wyruszymy w podróż. Dlatego zaryzykuj! Zrób pierwszy krok!

13


Załóż nową sukienkę. Idź do fryzjera i zrób sobie fryzurę, o której od dawna marzysz, ale boisz się tego, jak za­ reagują inni. Zobaczysz, jak bardzo na plus zmi­ eni się Twoje życie, gdy odważysz się żyć w zgodzie z sobą. A reakcje innych? Z czasem przest­ aniesz je zauważać. Nabierzesz pewności siebie i z dystansem będziesz podchodzić do nich – o ile w ogóle pojawią się jakieś reakcje. 6. Daj wolność sobie i innym Pamiętaj o tym, by być toler­ ancyjnym dla innych ludzi i pozwolić im na życie ich własnym życiem. Nie zmuszaj ich na siłę do zmiany przekonań.

14

Wiem, że nie chcesz, by opinie in­ nych ludzi ograniczały Twoje działania. Pracujesz nad tym, by uwolnić się od ich paraliżującego wpływu. Dlatego dawaj innym ludziom wolność w przekonaniach i działaniach, której sam od nich oczekujesz.

Paulina Bulek krainarozwoju.pl


Niewolnictwo level Poland N

iewolnictwo umarło w XIX wieku, prawda? Jak się okazuje, tak nie bardzo… Niewolnictwo wciąż jest niezwykle żywotnym problemem w wielu wysoko rozwiniętych społecznościach. Problemem tym dotkliwszym, że nikt nie nazywa go już wprost niewolnictwem. Problemem, który istnieje w dużej mierze dlatego, że nikt nie odważy się głośno powiedzieć: „tak, ten problem istnieje i należałoby go czym prędzej rozwiązać”. Zamiast tego zamiata się go pod dywan i udaje, że wszystko jest w porządku. Zgodnie z Globalnym Indeksem Niewolnictwa, w Polsce żyje ok. 181 tysięcy współczesnych niewolników. Jest to jeden z najwyższych poziomów niewolnictwa w Europie! Mimo wszystko wskaźnik ten dotyka tylko oficjalnego problemu niewolnictwa. Nieoficjalne może być zdecydowanie poważniejszym problemem – zarówno jeśli chodzi o skalę, jak i o możliwość rozwiązania.

Co rozumiem pod pojęciem nieofic­ jalne niewolnictwo? Posłużę się pewną anegdotką, nie tak w sumie dawno usłysz­ aną. Był sobie wykład z prawa pracy na jednym z bardziej znanych uniwersytetów w Polsce (ale nie aż tak znanym). A że kierunek zaoczny, to spora liczba osób uczęszczających na zajęcia miała już pew­ ien staż pracy. I na tymże wykładzie biedny pan profesor wykładał jak wygląda prawo pracy w polskim systemie prawnym, co spotykało się z ogólną wesołością grupy zajęciowej. W końcu prowadzący nie wytrzymał i zapytał wprost, co tak wszystkich bawi. Stwierdz­ ili, że to, co mówi. I zaczęli opisywać rzeczywistość: praca po 12 godzin, mob­ bing, wykonywanie obowiązków niewynikających z umowy o pracę itp. itd. Pan profesor pobladł i stwierdził, że prze­ cież to niemożliwe, że prawo zabrania… co spotkało się z jeszcze większą wesołością. W końcu prowadzący, w akcie ostatecznej desperacji, zapytał, gdzie zgromadzeni pracują. Na to pytanie jednakże odpow­

15


ie działa mu cisza. Cisza, której nie rozumiał, a którą w końcu wytłumaczył mu jeden ze studentów: „Nie możemy panu profe­ sorowi powiedzieć, bo nikt z nas nie chce stracić pracy”. I tu pojawia się niesamowita dwoistość problemu niewolnictwa. Z jed­ nej strony trzeba stwierdzić jasno i zdecy­ dowanie, że w polskich zakładach pracy szefowie często zachowują się niczym poganiacze budowniczych piramid w Egipcie (często zapominając, że ci wyk­ walifikowani robotnicy tak naprawdę byli wolnymi obywatelami!). Że łamane są nie tylko podstawowe prawa pracownika, ale też i człowieka (bo przecież BHP jest za drogie a poza tym nic się nie stanie, jak będziemy trzymać pracowników w nieus­ tannym strachu, prawda?). Że zarabianie pieniędzy jest o wiele ważniejsze niż zdrowie jakiegoś tam człowieka, którego łatwo można zastąpić skończoną liczbą studentów. Że… itp. itd.

16

Niemniej jest to tylko jedna strona problemu. Druga jest o wiele poważniejsza i można ją streścić słowami, jakie usłyszał pan profesor: nikt z nas nie chce stra­ cić pracy. Nikt z nas nie chce stra­ cić tych kilku groszy, które zarabia za 18 godzin morderczej pracy (chciałoby się rzecz „w palącym słońcu pustyni” – chociaż kto wie!). Dlatego dajemy się poniżać, opluwać, być może niektórzy dają się nawet bić. Bo praca jest na­ jważniejsza, bez niej nic nie można. Kapitalistyczny kult pracy, religia XXI wieku. Przeciwstawić się, by polepszyć swój los? Przecież to nie do pomyślenia – cóż byśmy osiągnęli… I dzięki takiemu myśleniu nic nie osiągamy. Ten strach przed sięganiem po swoje w porównaniu do naszej historii jest dziwnie niezrozumiały. Jak to – potomkowie wielkich, sar­ mackich magnatów, którzy nie bali się nawet króla, którzy nie bali się sprzedać własnego kraju tylko i wyłącznie w celu ochrony własnych interesów, nie są w stanie prze­ ciwstawić się chuderlawemu młokosowi, będącemu ich kierownikiem, który w dod­ atku nie ma nawet szabli przy boku i je­ dynie może nakrzyczeć? Czyżby już w nas zakrzepła ta niebieska, porywcza krew dawnych czasów? Oby nie, bo właśnie teraz, w czas­ ach, gdy każdy może walczyć o swoje (bo tylko swoje istnieje), nasza dawna sar­ mackość jest potrzebna jak nigdy. Tęsknię za grubym Sarmatą, który trząsł szabelką i podkręcał wąsa, śmiejąc się rubasznie, ale który – gdy coś mu nie w smak – tę samą szabelką potrafił urżnąć komuś głowę czy rozpłatać brzuch. Po prostu tęsknię…

Tomasz Jakut


Miłość zamiast skalpela Żyjemy w czasach, w których za wszelką cenę chce się nam wmówić, że plastikowy wyraz twarzy, nadmuchane usta i silikonowe piersi są nowym kanonem piękna. Brakuje społecznego przyzwolenia na defekty ciała. Blizny, rozstępy, cellulit, jakiekolwiek znamiona świadczące o tym, że jesteśmy niedoskonali, powodują, że stajemy się nieatrakcyjni. Dyktatura botoksu Czy naprawdę tego chcesz i potrze­ bujesz? Marzysz o tym, aby Twoje lustrz­ ane odbicie przypominało klona z mediów? Wystarczy, że wybierzesz nu­ mer i zadzwonisz do kliniki. Usta w stylu Natalii Siwiec? Proszę bardzo. Cycki na Dodę? Ależ nie ma nic prostszego. A może masz ochotę cofnąć metrykę jak „Lady” Małgorzata Rozenek? Nie ma sprawy, je­ dyne co Cię ogranicza, to suma kasy na koncie. Jeżeli hajs się zgadza, to bądź pewny, że po kilku cięciach/za­ strzykach/wypełnieniach będziesz jak nowy. Zupełnie nowy, kolejny klon celebrytów.

Twoje własne piekło To, że próbujesz leczyć kompleksy zabiegami upiększającymi, nie spowoduje, że Twoje życie zmieni się jak za dotknię­ ciem czarodziejskiej różdżki. Sama porównujesz się do miliona innych kobiet z okładek. Masochistycznie scrollujesz Facebooka w poszukiwaniu nowych zdjęć „zrobionych” znajomych. Nakręcasz się, napędzasz spiralę niezadowolenia. Wmawiasz sobie, że tylko w rozmiarze XS będziesz piękna. Że dopiero jak Twój biust będzie przypominał dwa ogromne melony, znajdziesz miłość. Uważasz, że liczba seansów na solarium jest wprost proporc­ jonalna do sukcesu w znalezieniu nowej, lepiej płatnej pracy. Nie wystarcza i to, że

17


18


codziennie biegasz, stosujesz detoks, wyrzuciłaś z diety węglowodany, a każdą zarobioną gotówkę inwestujesz w siebie. Co tydzień nowe ciuchy, te, które lansują szafiarki na blogach. Przynajmniej raz w tygodniu starasz się być na masażu, mimo że nawet nie dobijasz do trzydzi­ estki. Twoje włosy od tych wszystkich „magicznych mikstur” przypominają si­ ano. Zamiast chodzić na regularny mani­ cure do kosmetyczki, zainwestowałaś we własny zestaw do paznokci hybrydowych… Ciągle Ci mało. W lustrze nadal widzisz nieidealną, zmęczona, pospolitą twarz, która nie ma szans na lepsze jutro. Niemy krzyk Każda komórka Twojego ciała od dłuższego czasu krzyczy. Drze się, drżysz na samą myśl, co będzie, gdy ktoś Cię w końcu usłyszy. Ale nie martw się, tego jęku nikt poza Tobą nie jest w stanie dosłyszeć. Brak akceptacji, poczucie bezn­ adziejności, niespełniona potrzeba miłości – to wszystko starasz się ukryć pod kole­ jną warstwą pudru. Jeszcze dodatkowa porcja tuszu na rzęsy, konturówka do ust i koniecznie błyszczyk na środkową wargę (taki trik żeby usta wydawały się pełniejsze, przeczytałaś o tym w „Cosmo” albo innym „JOYu”). Być albo nie być A gdyby tak zacząć być sobą? Przestać udawać, że kocha się dietę wegańską, że interesują Cię te modowe bzdety. Odpuścić sobie trzygodzinny rytu­ ał każdego ranka na rzecz lekkiego maki­ jażu? Przecież kiedyś do szczęścia wystarczał Ci tusz na rzęsach i lekko zaru­ mienione policzki. To on powodował, że miałaś ten słodki, nieco figlarny rumieniec na twarzy. Pamiętasz jak witryny skle­

powe się do Ciebie uśmiechały? Każdego dnia mijając przechodniów w drodze do pracy uważałaś się za szczęściarę. On był Twoim szczęściem. To on sprawiał, że czułaś się absolutnie najpiękniejszą kobi­ etą we wszechświecie. A wtedy, gdy po up­ ojnej nocy wyznał Ci, że najbardziej uwielbia w Tobie naturalność, to jak cudownie wyglądasz tuż po przebudzeniu? Pamiętasz jeszcze jak to jest być sobą? Pokochaj siebie Nie potrzebujesz kolejnej sukienki z wyprzedaży. Piętnastocentymetrowe szpilki nie sprawią, że nagle staniesz się pewna siebie. Wypełnione usta nie są namiętne, tak naprawdę powodują, że wy­ glądasz komicznie – coś jakby dwie napęczniałe parówki. Pieniądze, które odkładałaś na operację biustu, zainwestuj w podróżowanie. To lepsza terapia niż skalpel. Przestań wmawiać sobie, że jesteś nikim. Uśmiechnij się do własnego odbi­ cia. Widzisz tą piękną, nieco zagubioną kobietę? Nikt tak doskonale się nią nie za­ opiekuje jak Ty sama. Nie potrzebujesz kolejnej wizyty u kosmetyczki. Za te pien­ iądze zaszalej i kup trzy ulubione książki. Zamiast katować się dietą bezglutenową, wybierz się na gorące pączki, te, które ser­ wują na Starym Rynku. Wróć do domu, włącz ulubioną płytę (tę samą, którą on uznał za przestarzałą) i odpocznij. Ukój nerwy, zrelaksuj się. Pokochaj siebie, bo naprawdę jesteś piękna. Pamiętasz jeszcze, że najcudowniej wyglądasz tuż po przebudzeniu?

Anna Chomiak nieidealnaanna.pl

19


Dwa kroki w przód, zero w tył! Dostałeś się na wymarzoną uczelnię i wybrałeś kierunek studiów? Właśnie cieszysz się końcówką najdłuższych wakacji w trakcie swojej edukacji, by od października oficjalnie rozpocząć studenckie życie? Gratuluję! Musisz jednak zdać sobie sprawę, iż samo studiowanie (czytaj: chodzenie na wykłady i zdawanie egzaminów) to nie wszystko. Powiem nawet więcej – to po prostu za mało.

20


P

o pierwsze – bądź aktywny. Skoro już dostałeś się na te studia, wynieś z samych zajęć maksimum wiedzy i umiejętności. O ile w liceum może nie warto było się odzywać na lekcji niepy­ tanym, o tyle na wykładach lub ćwicze­ niach udzielaj się jak najwięcej. Mów, pytaj, wyjaśniaj wszystkie kwestie. To naprawdę procentuje. Program danego kierunku studiów jest jak cytryna, a Twoja wiedza i umiejętności to pusty dzbanek. Moim zdaniem chodzi o to, żeby zrobić z tego jak najwięcej jak najsmaczniejszej lemoniady. Do tego dochodzi jeszcze jedna zasada: nie oglądaj się na innych. Nie w znaczeniu bycia egoistycznym, stu­ denckim snobem, ale w sensie postępow­ ania zgodnie ze swoim rozumem i sercem. Jeśli grupa Twoich znajomych siedzi cicho, bezrefleksyjnie notując słowa wykładowcy, a Ty jednak masz ochotę dopytać, o co dokładnie chodzi i czy jest tak, jak Ci się wydaje – nie krępuj się. Bycie aktywnym uczestnikiem zajęć nie

jest według mnie ani żadnym wstydem, ani tym bardziej obciachem. Oczywiście nie należy przesadzać. Nie zostań tym typem studenta, na którego gest podnie­ sionej do góry ręki wszyscy wywracają oczami. To nie o to chodzi. Po prostu nie zapominaj o starym, lecz ponadczasowym powiedzeniu: kto pyta, nie błądzi. Po drugie – działaj. Same studia to nie wszystko, co oferują nam uczelnie w kwestii edukacji oraz rozwoju w wybranym przez nas kierunku. Sprawdź jakie organizacje działają na Twoim wydziale i – jeśli oczywiście któreś z nich Ci podpasują – dołącz do nich! Nieważne, czy będzie to studenckie radio, gazeta, sekcja sportowa, koło naukowe, czy grupa studentów organizująca różne kulturalne eventy. Wszystko może Ci się przydać, jeżeli tylko idzie w podobnym kierunku, co przyszłość widziana Twoimi oczami. Nie łap kilku srok za ogon, bo nic z tego nie wyjdzie. Rób to, co naprawdę Ci się przyda, a przy okazji będzie sprawiało fra­ jdę i umilało czas poza zajęciami. Wydaje się to błahe, ale sądzę, że działając nawet

21


w takim mało prestiżowym środowisku jak grono studenck­ ie, można nabyć cennego doświadczenia, dać się zauważyć oraz poznać wiele rzeczy „od kuchni". Spróbuj. Nie spodoba Ci się – zrezygnujesz. Lepiej tak, niż później pluć sobie w brodę, że nie zrobiłeś wszystkiego, co mogłeś, żeby do maksimum wykorzystać czas studiów. Żeby nie było, że wszystko sprowadza się do działal­ ności naukowej lub paranaukowej: integruj się! Chodź na imprezy zapoznawcze, bierz udział w wyjazdach. Jednym słowem – poznawaj ludzi. To będzie procentowało przez całe życie studenckie o wiele bardziej niż wiedza, bo będzie czymś, z czego skorzystasz na co dzień. Nie warto spędzić tych pięciu lat samotnie lub tylko w wąskim gronie znajo­ mych. Życie studenckie może być najlepszym okresem w ży­ ciu, a głównym czynnikiem, który może to sprawić, są właśnie ludzie wokół Ciebie. Na koniec jeszcze jeden krok wyjdź poza uczelnię. W sensie przenośnym oczywiście. Szkolenia, warsztaty, praktyki, staże… Tak naprawdę to jest najważniejsze. Z samym dyplomem w ręku jesteś bezradny. Mając wachlarz odbytych praktyk czy potwierdzeń uczestnictwa w różnorakich kursach, możesz dużo więcej, kiedy będziesz już szukać pracy w takim dziale rynku, który Cię rzeczywiście interesuje i dla którego kończyłeś taki, a nie inny kierunek. Wiele osób podkreśla, że najcenniejsze, co wynieśli z okresu studiów, to co im się tam naprawdę przydało później w kwestii zawodowej, to takie doświadczenie, które zdoby­ wali na własną rękę. Bo sam plan zajęć czy status studenta to za mało. Na razie – świeżo upieczony studencie – ciesz się końcówką najdłuższych (poza emeryturą) wakacji w życiu. Ale od października miej w głowie te kilka rad. Dostanie się na wybraną uczelnię oraz kierunek to dwa kroki naprzód na ścieżce edukacji. Jednak bierne lub przeciętnie aktywne stu­ diowanie sprawia, że cofamy się o jeden krok. Mam jednak nadzieję, że te wskazówki pozwolą Ci zrobić dwa kroki do przodu i ani jednego w tył. Powodzenia!

Joanna Wrona

22


Przesadna sterylność M

amuśki są teraz w modzie. Prowadzą blogi, radzą jak wychowywać dzieci, co robić, jak być fit. Z jednej strony mamy zwolenników karmienia piersia w miejscach publicznych, z drugiej prze­ ciwników. Niektóre pokazują jak to maci­ erzyństwo jest super, inne – całkowitą odwrotność. Jednak trochę mi w tym wszystkim brakuje dzieci. Panuje teraz gigantyczna moda na naturalność, naturalne składniki, bycie eko. Owszem, sprawdzanie czego się uży­ wa, jakie ma składniki jest ważne. Nie każdy produkt będzie na tyle odpowieni, by użyć go na dziecku czy dać do spożycia – nawet jeśli tak głosi napis na etykiecie. Otacza nas w końcu mnóstwo chemii. Jed­

nak przesadna dbałość też może zaszkodz­ ić. Smarowanie tylko naturalnymi produktami, szaleństwa, co dać dziecku do spożycia, odkażanie wszelkiej możliwej powierzchni. I takie specjalistki się znaj­ dują, jednak nie potrzeba tutaj spec­ jalistycznej wiedzy, by dojść do wniosku, że taka przesadna dbałość może zaskodzić. Brak kontaktu z jakimikolwiek bakteriami spowoduje, że dziecko się nie uodporni, a w efekcie będzie jednym wielkim aler­ gikiem i zbyt łatwego życia mieć nie będzie. Jeszcze nie tak dawno wszystkie dzieciaki wychowywały się na pod­ wórkach, łaziły po drzewach, a jeśli ktoś nie miał obdartych kolan, nie było frajdy. Nic się nie działo, mama odkaziła, trochę łez może i poleciało, ale wracało się i baw­ iło się dalej. Grzebało się w piasku

23


i w ziemi, robiło niestworzone rzeczy i raczej nikt nie zwracał uwagi, czy nam to zaszkodzi, czy nie. Chodziło tylko o to, by nie zrobić sobie krzywdy. Dzisiaj ta wręcz sterylność u niek­ tórych mnie przeraża. Brak jakiejkolwiek frajdy dla dziecka – bo przecież nawet spocić się nie może. Nie może poszaleć, poskakać, połazić po drzewach. Owszem, podwórek już nie ma, samo dziecko też strach wypuścić – niestety w takich czas­ ach żyjemy. Ale jednak gdzieś ten balans zaginął. A może i nawet zdrowy rozsądek. Chuhanie i dmuchanie na dziecko, by na pewno nic mu się nie stało. Je to, ale nie tamto… Takie zamykanie w bańce. A po­ tem efekt może być różny.

24

Dawniej się szalało i ci rodzice, którzy tak przesadnie dbają, pewnie też szaleli. Ale tego szaleństwa mi dzisiaj brakuje, bo nie widzę go nigdzie. Z drugiej strony nie ma w zasadzie gdzie. Podwórek i placów zabaw trochę brak. Ale nawet gdy się wyjedzie na wieś, raczej nie zobaczymy dzieciaków szalejących po drzewach, a nawet jeżdżących na rowerach. Troche to smutne. I okej, może wolą siedzieć przed komputerem, telewizorem, konsolą czy smartphonem, ale to też wiele zależy od rodziców. Jeśli nie pokażą dziecku al­ ternatywy, to nic z tego nie będzie.

Delanowska



Zegar Pana Ergo W

domu Pana Ergo zwykle panowała absolutna cisza. Była tak bardzo obecna, że nawet muchy zdawały się nie bzyczeć, by nie mącić tego całkowitego, perfekcyjnego spokoju. Tylko jedna rzecz była uprawniona do jego mącenia – stary, wysłużony zegar stojący pośrodku domu. Jego miarowe tykanie nadawało rytm całej egzystencji wielkiego, Er­ gowego gmachu. Tik­tak ozna­ jmiało moment przebudzenia, tik­tak wzywało na śniadanie, tik­tak przypominało, że roślinom też należy się uwaga, tik­tak oznaczało w końcu czas powrotu do legowiska. Wieczne i niczym niezmącone tykanie.

Pan Ergo lubił niezmi­ ernie swój zegar i dbał o niego. Wszak był to jego jedyny partner do rozmowy w tym wielkim, pustym i cichym domu. Pan Ergo opowiadał mu dawne dzieje, snuł narzekania na współczesny świat, wspominał swe dawne wzruszenia i miłości, a zegar niestrudzenie potakiwał. Tik­tak, tik­tak. Ich rozmowy trwały długie godz­ iny, starzy przyjaciele często się ze sobą przekomarzali… Ale ostatecznie to zawsze zegar mi­ ał ostatnie słowo, pokonując


Zegar, który stanął, nie tyka.

Autor nieznany

Pana Ergo w tej codzi­ enniej, re­ torycznej rozrywce. Pewnego dnia Pan Ergo jednak nie przyszedł porozmawiać ze swoim przyja­ cielem, mimo że ten nawoływał go nieustannie. Pan Ergo bowiem, uśpiony nieustannym szeptem swego odwiecznego kompana, zasnął. I śnił rzeczy przeszłe, które – jakże naiwnie myślał! – prze­ padły na zawsze. Znów biegał jako mały chłopiec po zło­ tokłosych polach, ciągnących się hen za horyzont. Znów leżał wśród wysokich źdźbeł i patrzył w wielkie, gorące słońce, mrużąc przy tym młode

oczy. I leżał tak godzinami, dniami, latami, stuleciami… Leżał i patrzył w słońce. Aż jego tarcza zmieniła się w twarz jego ukochanej, która – niczym życiodajny promień światła – stąpiła z niego z nieba, by ucałować swego ukochanego. I trwali tak, w tym miłosnym zjednoczeniu, dłużej niż trwa cały Wszechświat, jakby zawieszeni poza czasem i przestrzeniem, poza życiem… I wtem bicie zegara obudziło Pana Ergo. Niez­ liczone wieki szczęśliwego ist­ nienia rozpadły się w proch i pył w ciągu jednej sekundy. Porwał się wówczas Pan Ergo ze swego posłania, chwycił siekierę i rzucił się na zegar. – Oddaj mój czas, prowoku!!! – zawrzasnął. – Zdrayco!! Łay­ daku!! Oddaj mój czas!!! Tomasz Jakut


Muzyka przenosząca nas do innego świata Muzyka – większości z nas towarzyszy na co dzień. Większość z nas nie wyobraża sobie bez niej naszego życia. I o ile są różne jej gatunki, to bez pewnego jej typu ciężko byłoby nam wyobrazić sobie życie. Bo ta muzyka ubogaca, powoduje często ciarki, urozmaica nam odbiór. Soundtrack – bez niego film wyglądałby zupełnie inaczej.

28


Muzyka powodująca ciary Każdy ma pewnie swoje ulubione, do których sięga, może nie często, ale cza­ sami. Jest w stanie je rozpoznać bez więk­ szych problemów, a tym bardziej gdy słyszymy dany motyw, wyobrażamy sobie daną filmową scenę. Bo ulubione soundtracki są zazwyczaj tymi z naszych ulubionych filmów. Choć niekoniecznie. Trzeba jednak przyznać, że niektóre moty­ wy, nawet bez obrazu przed oczami, po­ wodują ciary. He’s a Pirate Każdy z nas pewnie wskazałby motyw z Piratów z Karaibów jako ten, który rozpozna wszędzie i o każdej porze. Owszem jest bardzo charakterystyczny. W pierwszej części za muzykę odpowiadał Klaus Bedet, w późniejszych jednak częściach już Hans Zimmer. Dlaczego tak? Zimmer miał skomponować muzykę również do pierwszej części, jednak wcześniejsze zobowiązania spowodowały, że na swoje miejsce polecił swojego przy­ jaciela Klausa. Jednak i to nie spo­ wodowało, że Zimmer nie tworzył

utworów do Czarnej Perły. Stworzył, w tym razem z Klausem, motyw He’s a Pirate, potem The Jack Sparrow Theme – bardziej dopracowany, przemyślany, nad którym pracował już tylko Hans Zimmer. Ten główny piracki motyw jednak stał się tak popularny, że każdy jest w stanie go zanucić izostał zremiksowany tak wiele razy, że mógł zbrzydnąć. Batman A skoro już przy Hansie Zimmerze jesteśmy, to chciałam powrócić do trylogii Batmana w reżyserii Christophera Nolana. Filmy, które uwielbiam, ale moim zdaniem soundtrack jest mistrzowski. Tu znowu objawia się geniusz Zimmera. Wszystko jest spójne i nie tylko współgra z filmem, ale też idealnie się słucha. Jest to jeden z moich ulubionych soundtrack­ ów, do którego bardzo często wracam. Momentami spokojny, momentami pełen grozy i niepokoju. Uwielbiam – zarówno podczas trylogii, jak i posłuchać tego ot tak, przy pracy czy nawet idąc ulicą. Bo ten soundrack jest mroczny, jak sam Bat­ man.

29


Time Nie da się także pominąć Incepcji. Motyw, który na listach przebojów muzyki filmowej znajduje się od dawna. Time – kolejny objaw geniuszu Zimmera. Spoko­ jny i zarazem pełen niepokoju utwór, który potrafi wywołać gęsią skórkę. Niby spokojny, ale jednak pełen niepokoju – Zimmer umie łączyć w muzyce różne emocje, a o to przecież chodzi. Kilar i Dębski Nie da się ukryć, że mistrz Zimmer potrafi tworzyć nastroje. Jednak i na pol­ skim gruncie znajdą się kompozytorzy, którzy stworzyli niezapomniane utwory. Jednym z nich, i z pewnością niezapomni­ anym, jest Wojciech Kilar. Jego utwór z Pana Tadeusza zna każdy. W końcu większość z nas tańczyło poloneza na studniówce. Utwór obowiązkowy.

30

Utwór otwiera charakterystyczny żywiołowy temat, który zaintonow­ any przez obój, przechodzi kolejno przez flet, trąbkę aż do pełnego tutti orkiestrowego. W części środkowej, utrzymanej w tonacji molowej, na pierwszy plan wychodzą waltornie. (http://wojciechkilar.pl/muzyka­filmowa)

Za tę kompozycję otrzymał Orła, Platynową Płytę oraz Złotą Kaczkę. I nie ma się co dziwić. Pewnie większość z nas zaintonuje początek a później popłynie w polonezie, bo ten Ogińskiego raczej już dawno został zapomniany. Jednak Kilar współpracował także z Romanem Polańskim przy takich fil­ mach jak Pianista, Dziewiąte Wrota, Śmi­ erć i Dziewczyna czy przy filmach Zanussiego (Życie za życie, Kontrakt, Ilu­ minacja), a także z Andrzejem Wajdą (Zemsta, Ziemia Obiecana). Starsze pokolenie pewnie pamięta jeszcze walc z Trędowatej, który też coś niezapomni­ anego w sobie ma.


Obok Kilara warto wspomnieć również Krzesimira Dębskiego. Choć młodsze pokolenie z pewnością zna twór­ czość jego syna Radzimira, to on ma również niezły dorobek – Ogniem i mieczem, Stara Baśń, a także współ­ praca przy filmach Juliusza Machulskiego – Pieniądze to nie wszystko, Szwadron, Deja Vu, Kingsajz. Odpowiadał także za muzykę do serialu Ranczo. Choć jego dorobek jest znacznie bogatszy. Taniec Eleny Muszę przyznać, że gdy pierwszy raz usłyszałam ten utwór, to się w nim za­ kochałam. Jest niesamowity, z czegoś po­ wolnego nabiera tempa i jest pełen dynamiki. Uwielbiam go słuchać i słuchać tego, jak się rozkręca, aż w końcu „zami­ era”. Taniec Eleny skomponował Michał Lorenc, a pochodzi ze ścieżki dźwiękowej do filmu Bandyta. Jednak Lorenc również

jest zdobywcą wielu nagród za muzykę do filmu, a komponował do takich jak Psy, Różyczka czy Kołysanka. Magia przenosząca nas do innego świata Muzyka filmowa spełnia różne role, poza tą oczywistą. Nie tylko towarzyszy danym scenom w filmie – nadaje tempa, uspokaja, mrozi krew w żyłach. Gdyby pozbawić film muzyki, pewnie wiele scen nie wyglądałoby tak jak wygląda. Ale muzyka filmowa towarzyszy wielu ludziom także w życiu codziennym i róż­ nych sytuacjach. Każdy ma swoją ulu­ bioną, do której sięga, której przyjemnie mu się słucha. A także, dzięki swojej ma­ gii, przenosi nas do innego świata – nie tyle filmu, co wyobraźni.

Klaudia Chwastek

31


„Przez twe oczy, te oczy zielone, oszalałem…”,

Screen z teledysku "Przez twe oczy zielone" zespołu Akcent

czyli jak to jest z tym disco polo?


N

iby szmira. Ale jak przyjdzie co do czego, to wszyscy znają przynajm­ niej refreny, które z szerokim uśmiechem na ustach wykrzykują na weselnych albo klubowych parkietach. Niby muzyczne dno. Ale po zakwalifikowaniu się do Euro 2016, to między innymi piosenkę Zenona Martyniuka śpiewali w szatni polscy piłkarze. No więc – co takiego ma w sobie, bo na pierwszy rzut oka faktycznie coś ma, to disco polo? Jeśli nie jesteście pewni, czym właściwie charakteryzuje się ten gatunek muzyczny, odpowiem najprościej, jak się

da: łatwym do zapamiętania tekstem w ojczystym języku połączonym z na­ jbanalniejszym schematem piosenki – zwrotka + refren i tak w koło Macieju. I to jest już w zasadzie pełny opis muzyki disco polo. Zdziwieni? Niepotrzebnie. Prostota wydaje się być clou fenomenu pi­ osenek takich reprezentantów gatunku jak Akcent, Mig, Czadoman, Weekend czy After Party. Warto zaznaczyć, że większość tekstów disco opowiada o kobietach, miłości, seksie, alkoholu, dobrej zabawie… Słowa poniżej przeciętnej, a jednak na parkiecie trafią do każdego słuchacza. No właśnie – na parkiecie. Wydaje mi się, co znalazło również potwierdzenie w wypow­ iedziach moich znajomych, że disco polo mało kto słucha na co dzień. To specy­ ficzny rodzaj muzyki, który nadaje się za­ równo na wiejską zabawę w remizie, by rozkręcić potańcówkę, jak i na klasyczną domówkę, żeby rozluźnić towarzystwo. Jednak zawsze elementem wspólnym zda­ je się być właśnie impreza.


Żeby lepiej sprawdzić, czym jest owe „coś”, co niewątpliwie mają w sobie piosenki disco polo, zapytałam o ich feno­ men swoją przyjaciółkę Justynę, która, gdy na jakiejkolwiek studenckiej imprezie dorwie laptopa, zawsze włącza właśnie tę, a nie inną muzykę. Na pytanie jak to jest z tym disco polo, odpowiada: „Z muzyką disco polo jest tak, że nikt jej nie słucha, ale wszyscy znają. Wstyd puścić, ale jak już leci, to wszyscy tańczą i śpiewają. Jej fenomen polega na wręcz banalnie prostym tekście i rytmicznej, schematycznej linii melodycznej. To połączenie kiczu i wesołości daje niepowtarzalny klimat, którego nie może zabraknąć na żadnym weselu – to na­ jlepszy gatunek muzyki do tańca”. Jak wszyscy wiemy, ten specyficzny rodzaj muzyki nie cieszy się raczej dobrą opinią publiczną. „Nie bardzo rozumiem tego wstydu ludzi do disco, to nieodłączny ele­ ment naszej kultury. Był Chopin, Staszewski, a teraz przeżywamy kult Zen­ ka Martyniuka (Akcent). Wielu koneserów uważa, że polska muzyka się stacza. Ja uważam, że ona ewoluuje, a w epoce uwielbienia kiczu oraz kultury masowej disco polo przeżywa swój rozkwit” – tak komentuje tę sytuację Justyna. „Mimo to nie mam pretensji, kiedy wspominam coś o disco polo i widzę pełne pogardy spojrzenie rozmówcy. Niestety, ten rodzaj muzyki kojarzy się ludziom tylko ze słomą wystającą z butów”. I dodaje szybko: „Żeby nie było – ja nie słucham disco polo na co dzień! To jest idealne na imprezy i czasem po ciężkim dniu, żeby sie zrelak­ sować”.

34

Ciekawą kwestią są też sami muzycy reprezentujący ten gatunek. Można się zastanawiać, dlaczego poszli akurat tą pełną kiczu drogą, o zabarwieniu jedynie zabawowym, a nie niosącą (już z założenia) żadnych głębszych wartości. Pojawiając się w różnorakiego rodzaju tal­ ent show w TV, zazwyczaj są krytykowani przez jury, a uwielbiani przez publiczność oraz widzów. Tak zrodziła się pewnie niejedna, co najmniej lokalna, kariera. Powiem jedno: nie należy z góry margin­ alizować artystów disco polo. Wiedzieliście, że Patryk Pegza (After Party) jest absolwentem szkoły muzycznej i potrafi pięknie, profesjonalnie grać na pianinie? Ja do niedawna też nie wiedzi­ ałam. To pokazuje, że czasami wybór kari­ ery w muzyce disco polo jest świadomą decyzją, wynikającą z pasji. A owej pasji nie brakuje zarówno wykonawcom, jak i – a może przede wszystkim – słuchaczom tego rodzaju muzyki! O gustach się nie dyskutuje. Muzyka disco polo jest jaka jest, ale podejrzewam, że jeszcze długo (jeśli nie zawsze) będzie brylować na weselnych oraz imprezowych parkietach. Nie należy więc jej lekceważyć. Moja rada? Przestać robić naburmuszoną minę i zacząć bawić się do jej rytmów. A rada od muzyków disco polo? „Olej smutki, żale i baw się doskonale!”

Joanna Wrona


Krynica Zdrój W

akacje. Jedni wybierają góry, inni morze, niektórzy jeziora. Ja w tym roku postawiłam na góry, choć może i dobrze, że nie tatrzańskie szlaki, bo tam ponoć były korki jak na Zakopiance. Krynica Zdrój – z czym się kojarzy? Uzdrowiska, pijalnie i seniorzy. No, można by dorzucić do tego jeszcze Niki­ fora. Jednak to nie wszystko! Mam jeden problem, a może nie tyle problem, co szok. Gdziekolwiek nie jadę, przyzwyczajona do Krakowa, spodziewam się tego samego. Kawiarnie, knajpki, nie knajpki pootwierane do późna. I masa ludzi – o każdej porze. Czy Berlin, czy polskie morze, czy góry. Za­ wsze pierwszego dnia przeżywam szok. No

bo jak to, zamknięte już o 17:00 czy 21:00 na cztery spusty? Bardzo często się tak zdarza. Do tego w zasadzie jedna główna ulica… To mi uświadamia, że jednak za bardzo przywiązuję się do tego, gdzie żyję, a ten szok w końcu zamienia się w odkry­ wanie zakamarków na tej jednej ulicy. Krynica mnie urzekła. Zwłaszcza swą ar­ chitekturą i pięknymi drewnianymi wil­ lami, z ciekawymi zdobieniami. Byłam tam już kiedyś, jednak teraz wróciłam po latach i ona nadal coś w sobie ma. Perła polskich uzdrowisk Nie bez powodu jest tak nazywana. Jest tu bardzo rozwinięta baza zabiegowa, ponoć specyficzny alpejski klimat, no i wody lecznicze. Co prawda uzdrowiska i zabiegi – nie ukrywajmy – są raczej

35


36


przeznaczone dla seniorów. Niestety, patrząc na niektóre budynki tych uzdrow­ isk, można by sądzić, że pamiętają lata młodości tych seniorów, ale zabiegi jak zabiegi. Jeśli ktoś chce się obłożyć borow­ iną, nie widzę problemu. Jednak to wody lecznice są tym, z czego słynie Krynica. Zuber, Jan, Józef, Tadeusz, Słotwinka… ja ograniczyłam się do Kryniczanki. Co prawda nie ma jakiś gigantycznych właś­ ciwości leczniczych, jednak jeśli ktoś choć raz próbował tych wyżej wymienionych, raczej pamięta i ich smak i zapach. Kryn­ iczanka pozostawała neutralna. A skoro już o wodzie mowa, nie można pominąć pijalni. Pijalnia Główna – czyli ta najwięk­ sza usytuowana na Deptaku przy Bulwarze Dietla. Oddana do użytku w 1971 roku, a w pełni zmodernizowana w 2014 roku. A w niej pełno zieleni i wygodne kanapy, pozajmowane przez turystów i wczasow­

iczów. Wizyta w niej obowiązkowo minim­ um raz dziennie. Drewniane wille Piękne, drewniane, istny majster­ sztyk. Są jednym z piękniejszych ele­ mentów Krynicy. Swój rozkwit Krynica przeżyła w II połowie XIX wieku i to właśnie wtedy zaczęto je budować. Są w dwóch stylach. Pierwszy to styl zakopi­ ański, czyli połączenie secesji ze sztuką ludową, drugi zaś to szwajcarski bądź nor­ weski z licznymi balkonikami i pięknie zdobionymi balustradami. Jednak ar­ chitektura Krynicy to także drewniane pi­ jalnie, liczne altany oraz cerkwie łemkowskie i Kościoły, które również zna­ jdują się w okolicy Krynicy.

37


Nikifor i Kiepura W jednej z krynickich willi, „Ro­ manówce”, mieści się muzeum Nikifora. Odrzucony przez społeczeństwo, uważany za upośledzonego, który po matce odzied­ ziczył wrodzoną wadę słuchu i wymowy. Malarz samouk, siedzący na murku, malujący na kartonach czy urzędowych drukach. Siadał na murku i malował to, co widział – cerkwie, wille i kuracjuszy. Odkryty został w 1930 roku przez ukraińskiego malarza Romana Turyna. Aż w końcu zagraniczne salony otworzyły się na jego prostą sztukę i mistrzowskie op­ erowanie barwami. W muzeum możemy zobaczyć życie Niki­ fora – jego przenośny warsztat malarski, liczne pamiątki, zdjęcia i dzieła, a także obejrzeć krótki film o nim oraz przeczytać twórczość artystów, którzy Nikifora wzięli „na warsztat”. Jednak ważną postacią Krynicy jest także Jan Kiepura, na cześć którego co roku w sierpniu odbywa się festiwal. Rok

38

rocznie ściągają na niego wielkie gwiazdy, by upamiętnić wielkiego tenora. Bo Kie­ pura nie był zwykłym wczasowiczem, był mieszkańcem Krynicy. Góry, góry i pagórki Trzeba przyznać, że jeśli ktoś myśli, że Krynica ogranicza się do Góry Parkowej i Jaworzyny Krynickiej, to jest w błędzie. Owszem, dla narciarzy warunki idealne, jednak w sezonie letnim jest gdzie spacerować. Bo to teren górzysty – jeśli ktoś nie mieszka przy samym deptaku bądź ulicy, raczej musi się trochę „powspinać”, by dotrzeć do miejsca zam­ ieszkania. Szczytów też się trochę zna­ jdzie. Klimat wręcz idealny do spacerów po lesie i nie tylko. Jaworzyna Krynicka, na którą i tak większość wyjeżdża, czy Góra Parkowa, gdzie wszyscy rzucają się na Rajskie Ślizgawki. Zjeżdżają i duzi i mali. Frajdę ma każdy. Ale to nie wszys­ tko!


Nie tylko seniorzy Jednak jeśli ktoś sądził, że w Krynicy znajdą się sami seniorzy, którzy przyjechali do uzdrowisk i na wypoczynek połączony z licznymi zabiegami, jest w błędzie. Owszem – jest ich sporo. Widać to wieczorami, gdy zaczynają się dancingi, a starsze panie, elegancko ubrane, przemierzają Deptak. Jednak jest też sporo młodych ludzi, nie tylko małżeństw z dziećmi. Dużym plusem z pewnością jest to, że Krynica­Zdrój nie jest miejscem, do którego przyjeżdżają tłumy. Nie ma ścisku jak na Krupówkach czy plażach. Gdzie ten pamiątkowy kicz? Po prostu go nie ma! Nie ma budek z pamiątkami na każdym rogu i dziwnych, nieprzydatnych rzeczy z napisem „Kryn­ ica­Zdrój”. Przynajmniej nie było tego tyle, by rzucało się w oczy. Jedyne, co widziałam z nazwą miejscowości, to pan­ tofle. Jedno mnie tylko zaskoczyło. Gdy

byłam w Krynicy jakieś dobre parę lat temu, wszyscy chodzili z charak­ terystycznymi kuflami do pijalni, by napić się leczniczych wód. Tego, poza jednym stanowiskiem, nie widziałam już w ogóle. Wszyscy stawiają na butelki i jednorazowe plastikowe kubeczki. Szkoda trochę, bo jednak było to charakterystyczne. Może poza Krynicą mało przydatne, ale jednak. Krynica­Zdrój pozostanie urokliwym miejscem, gdzie jednak czas płynie ciut wolniej. Może to i ze względu na architek­ turę, pijalnie, a może i ze względu na seni­ orów, którzy jednak żyją ciut inaczej niż my.

Tekst i zdjęcia: Klaudia Chwastek

39


Znowu uwiodłem Keirę Knightley Z

bierałem pokemony na przełomie wieków, więc teraz ta pogoń za pikachu nie bardzo mnie interesuje. A może tak sobie wmawiam, bo mam Lu­ mię? Niemniej teraz wróciłem do pod­ stawówki i znów zostałem piratem. Kanadyjski programista Sid Meier przenosił już graczy wszędzie. Naprawdę wszędzie. Były pola golfowe, były też odmęty kosmosu. Siadało się za sterami myśliwców F­19. Kładło się tory wirtu­ alnym lokomotywom, a nawet budowało cywilizację od początków. W bujnym świecie Meiera powró­ ciłem na Karaiby. Znów zasiadłem za sterami pirackiego statku. Pierwszy ro­ mans z Sid Meier’s Pirates! zaliczyłem w 2004 roku. Był to rok premiery Piratów. Polsat już wtedy zwątpił w Pokemony i uszczał Yu­gi­oh!. Tak więc historia zatoczyła, małe, ale koło.

40

Z historią tak to jest, że lubi się powtarzać. Nie tylko ja wróciłem do gry Sid Meier’s Pirates!. Pierwszy zrobił to… sam twórca. Opisywana gra jest bowiem remake’iem hitu z lat 80. XX wieku. Może to i odgrzewanie kotletów, ale takiego schabowego nie zafunduje Wam nawet Amaro. Zanim wziąłem ster w dłonie, myłem podłogi mokrą szmatą. Ogólnie kapitan, niegodziwy Anglik, był „fu” i „be”. Tak więc wszcząłem bunt i teraz ja tu dowodzę. Moją misją jest odnalezienie rodziny, którą uprowadził inny nikczem­ nik, Montalban. I w gruncie rzeczy na tym opiera się cała fabuła gry. Jednak to nie jest tak, że pływam od wyspy do wyspy i robię głupie misje. Co prawda zadania dość szybko robią się monotonne, ale tak naprawdę… mogę je mieć w głębokim poważaniu. Ja tu jestem kowalem sternikiem własnego losu.


Źródło: megagames.com

Otwarty świat gry sprawia, że mogę robić, co mi się rzewnie podoba. Wraz z moją załogą siejemy terror w rajskich Karaibach. Port Royal? Wielka Bahama? To tylko zgliszcza po Anglikach. Nic im nie zostanie w tej części świata! Nie bez po­ wodu mój statek nazywa się „Zemsta. Tamten kapitan mógł mnie dobrze trak­ tować. W Sid Meier’s Pirates! mamy dokładnie odwzorowany świat. XVII­ wieczne Karaiby zostały pieczołowicie odzwierciedlone. Dzięki temu plądrujemy rzeczywiste miasta. Piraci grasujący w tym rejonie też żyli naprawdę. Czarnobrody i w grze, i w rzeczywistości, w latach 1716–1718 pływał na statku „Zemsta Królowej Anny”. Gra popycha nas w kierunku rozwiązania fabuły. Wpadając do tawerny możemy usłyszeć o tym, gdzie pływa ten podły Montalban i jego sługus baron Ray­

mondo, ale naprawdę nie musimy się tym kierować. Są inne bodźce, które popychają historię do przodu. Ja niszczę angielskie kolonie. Kto inny może np. walczyć o tytuł największego pirata na świecie. Odnalezienie rodziny też jest jakimś sposobem na rozgrywkę, ale po co mamy się tym przejmować skoro duży ar­ chipelag Karaibów można odkrywać wedle własnego widzimisię. Koniec końców ja mszczę się na Imperium Brytyjskim. Anglikom zostały 3 miasteczka. Sam sprzymierzyłem się z Hiszpaniami. Francuzi już dawno się nie liczą. Właśnie zrabowałem Tortugę i płynę na drugi koniec mapy zaorać ostatnią holenderską posiadłość – Curacao. Po drodze zahaczam o Antiguę. Wpadam do gubernatora. „Diuku Krysti­ anie, jak wiesz, prowadzimy wojnę z tymi podstępnymi Anglikami. Cieszę, że zrabowałeś Tortugę. Zwiększam twoją

41


Jestem najgroźniejszym piratem na Karaibach. Rzuciłem Czarnobrodego na pożarcie rekinom. Podbiłem 23 osady. Zn­ alazłem kilka skarbów. Zaskarbiłem sobie serca kilkunastu Keir Knightley. Nie wspominając o tym, ile złota przewaliło się przez mój okręt. No ale co z tego jak nie złapałem nawet głupiego Bullbasaura.

Krystian Jóźwiak

Źródło: megagames.com

ziemię o kolejne 100 akrów.” – mówi. Po­ tem wpada jego córka. Podziwia moją bufiastą koszulę i zaprasza na bal. Tak, życie pirata to nie tylko abor­ daże i poszukiwanie skarbów. To przecież i romanse. Potańczyłem trochę z dziewoją. Ograniczało się to do klikania klawiszy na klawiaturze numerycznej. I choć żaden ze mnie Jack Sparrow, ani inny Orlando Bloom, to właśnie uwiodłem kolejną Keirę Knightley. W skrócie Sid Meier’s Pirates! to piękny otwarty świat + liczne minigierki. Tańce z córkami gubernatorów, pojedynki na miecze i szachowe inwazje na miasta. To wszystko może dość szybko nużyć. Ale zamiast tego wciąga. A mówimy tu o starej (!) grze. To cały urok Sida Meiera. On tworzy produkcje, do których chętnie się wraca.


Jestem graczem „J

estem graczem”. Kiedyś powiedzenie czegoś takiego o sobie świad­ czyłoby o byciu niedojrzałym emocjonal­ nie, pełnym beztroski dużym dzieckiem. Dziś wiele się zmieniło, bo zmieniły się gry. Dziś bycie graczem tylko tym nieświadomym obecnej rzeczywistości kojarzyć się będzie z dziecinnością. W swoich początkach gry wideo były tylko zlepkiem wielokątów, które składały się na to, co mogliśmy zobaczyć na ekranie. Prosty ping­pong polegający na odbijaniu piłeczki pomiędzy dwiema „belkami” poruszającymi się jedynie w górę i w dół jest chyba najbardziej roz­ poznawalną grą na świecie. Wtedy, a mówimy o latach 70. XX wieku, rzeczy­ wiście chodziło jedynie o rozrywkę i za­ bawę, jaką można było czerpać z gry. Dziś – 40 lat później – zmienił sie sprzęt;

obecnie mamy ósmą generację konsol. Generację, która wynosi świat wirtualnej rozrywki na zupełnie inny poziom. O jakim poziomie mowa? Gry już kilkadziesiąt lat temu przestały być tylko grami. Jednak to właśnie poprzednia oraz aktualna generacja konsol pozwoliła mi dostrzec to, czym się stały. Teraz gry można nazwać sztuką – są jak muzyka, filmy czy teatr. Jak każdy z tych gatunków mają swoich dobrych i złych przedstaw­ icieli. I z każdego z tych gatunków gry mają trochę w sobie. Mają też jednak coś, czego żaden film, sztuka czy piosenka mieć nigdy nie będzie. Mają tzw. game­ play. To my prowadzimy historię, my decydujemy o tym, co zrobi nasz bohater. Oczywiście jest to tylko pozorne zjawisko, bo wszystko dzieje się w obrębie napisane­ go wcześniej algorytmu. Mimo to są gry, które świetnie to wykorzystują. Dają nam możliwość wyboru: wybieramy jak po­

43


toczy się rozmowa, czy skręcimy w lewo, czy w prawo. Każda z tych decyzji będzie mieć swój skutek w przyszłości. I ta przyszłość budzi w nas skrajne emocje. Złość, radość, smutek, współczucie. Sta­ jemy się częścią opowieści – przeżywamy razem z bohaterem przygody, których nie doświadczylibyśmy naprawdę. Tak gry wyglądają dla nas, dla graczy. Jak jednak postrzegane są przez resztę społeczeństwa? W erze smartfonów tak naprawę każdy jest po części graczem. Drobne gry na telefon opierają się na głównym aspekcie wirtualnej rozrywki, czyli właśnie na gameplayu. Jednak czy ktoś, kto na co dzień gra właśnie w takie produkcje, zastanawia się, czym tak naprawdę są gry w obecnej rzeczywis­ tości? Otóż wrócę do tego, co powiedzi­ ałem wcześniej: gry są sztuką. Sztuką przez wielu niedocenianą, taką, której rzekomo nie warto poświęcać uwagi. Taką,

44

która podobno nie wniesie do naszego ży­ cia nic wartościowego. Jest to bardzo myl­ ne podejście. Na pierwszy rzut oka może rzeczywiście wydawać się, że gry nie mają żadnych walorów, które w pewien sposób wpłynęłyby pozytywnie na postrzeganie otaczającego nas świata. Ale spójrzcie na to inaczej: na pierwszy rzut oka taniec to tylko zlepek ładnych kroków. Z grami jest podobnie. Trzeba je poznać, żeby dostrzec ich atuty. Kiedy to zrobimy, gry zaczną nas wzruszać, zaczniemy cierpieć razem z bo­ haterami. Będziemy patrzeć na ojca, który traci córkę. Będziemy patrzeć na żołnierzy, którzy giną w obronie swoich narodów. Na nowo poznamy Jądro ciem­ ności, tym razem w wirtualnej adaptacji. Kiedy poznamy gry, staniemy się częścią społeczności, staniemy się częścią kultury niedocenianej i bardzo często też nieak­ ceptowanej. Nie będziecie jednak żałować, bo gry dadzą wam coś, czego nie można


dostać nigdzie indziej. Poznacie samych siebie, będziecie musieli podjąć decyzje, podjąć ryzyko, zabić błagającą Was o to osobę czy zachować nabój tak cenny, który może pozwolić później zachować własne życie. Poznacie swoje mroczne i jasne strony. Niestety, gry wciąż mają (utrwalaną przez mass media) opinię złych i niekorzystnie wpły­ wających na ludzi zabawek. Są główną przyczyną agresji i braku zainteresowania sportem wśród młodzieży. Niestety, owe mass media pokazują tylko negatywne strony gier wideo. Nie spotkałem się do tej pory z re­ portażem, który w pozytywny sposób pokazałby wirtualną rozrywkę. Doskonale wiem, że niek­ tórzy nie potrafią zachować zdrowego rozsądku w graniu, ale wszystko potrafi być szkodliwe, jeśli nie zna się umiaru. Od gier trzeba odpoczy­ wać, poza tym nie da się grać cały czas. Po prostu staje się to męczące, my bardziej rozko­ jarzeni, a co za tym idzie – zaczynamy przegry­ wać. W ostatecznym rozrachunku gry są bardzo pozytywną częścią kultury. Zloty fanów danej produkcji dostarczają niesamowicie dużo frajdy, masa konkursów i turniejów daje nam możliwość rywalizacji i zdobywania nagród. Na­ jważniejszą cechą tej „game kultury” jest to, że każdy może do niej dołączyć. Kto tylko ma na to ochotę, niech spróbuje swoich sił: wystarczy konsola, komputer lub telefon. Pozostaje tylko jedno ważne pytanie. Czy Ty jesteś gotowa lub gotowy na to, aby zostać graczem?

Mateusz Tkaczyk

45


„Ciąg dalszy nastąpił…” P

amiętam, gdy pierwszy raz mama puściła mi w starym kineskopowym telewizorze Gwiezdne wojny. To było coś niezwykłego, coś niesamowitego, czego nigdy wcześniej nie dane mi było ujrzeć. Oczarowany tym widokiem na długie lata stałem się miłośnikiem świata Lucasa. Pamiętam również, gdy oderwawszy się od komiksów, dostrzegłem filmową wersję przygód o Mścicielu z Gotham. Batmana ubóstwiam do dziś. I jeszcze wart wspom­ nienia jest Władca Pierścieni – jedna z największych produkcji jakie widział świat. Oczywiście wymieniać można by długo. Wiele filmów odcisnęło się na moim życiu. Niejednokrotnie używam cytatów z różnych klasyków kina jako uzu­ pełnienie myśli. To świadczy również o tym, że niektóre tytuły oglądałem wielokrotnie. Są takie filmy, do których z przyjemnością wracam po raz piąty, siódmy i trzydziesty. Dlaczego? Bo war­ tości w nich zawarte są nadal aktualne, bo

46

wciąż bawią, smucą i przerażają w takim samym stopniu. Poniekąd fascynuje mnie to, jak wiele rzeczywistych zdarzeń udało się przewidzieć reżyserom. Jak wiele z ich fikcji wydarzyło się naprawdę. Dostrzegam tą samą ironię, którą widzę czytając książki – dlaczego nie próbujemy z tych dzieł wyciągać pewnych nauk i choć w minimalnym stopniu dostrzegać zagrożeń, które mogą przekroczyć do naszego świata, a którym, przynajmniej na początku, da się zapobiec? Ale to luźne przemyślenia, zupełnie niezwiązane z tematem tej rozprawki… Jak wspomniałem, lubię wracać do niektórych tytułów. Jednak, na litość, dostrzegam pewną niepokojącą tendencję w świecie kina! Zupełnie jakby grono reżyserów światowej klasy również pokochało powroty do klasyków i zamiast kino rozwijać, proponują nam powtórkę z jego historii! Film, który kiedyś się przyjął, zdobył rzesze fanów i wpisał na karty dziejów filmu, jest nam serwowany w nowej, odświeżonej wersji, z udziałem współczesnych aktorów! Tytuły, które


w teorii zakończyły się lata temu, nies­ podziewanie doczekały się kontynu­ acji!Wydaje się nie być niczego złego w chęci ukazania czegoś we współczesnych barwach, ale jeżeli przegląd tegorocznych, i przyszłorocznych, premier jest wypełniony w porażającej liczbie re­ make'ami, to znaczy, że zaczyna się dziać coś złego. A mianowicie – kino przestaje być gałęzią kreatywną. Pomysły się wyczerpały. „Szpetność upięknia, piękność szpeci…” Pod koniec ubiegłego roku na ekrany polskich kin wkroczył Makbet. Australijski reżyser, Justin Kurzel, zdecy­ dował się na przedstawienie szek­ spirowskiego arcydzieła za pomocą współczesnych możliwości. Odpowiedni budżet i świetna obsada pozwoliły na stworzenie produkcji niezwykłej. Makbet jest pełen mroku, tajemnic i cierpienia. Film jest bardzo widowiskowy, a muzyka, stworzona notabene przez młodszego brata reżysera – Jeda Kurzela, jest tak

przykra i psychodeliczna chwilami, że trudno jest, nawet najbardziej odpornym, oglądnąć ów film, od początku do końca, bez emocji. Jednak chcąc być zupełnie uczciwym, trzeba przyznać, że nowe dzieło Kurzela ciężko jest nazwać… dramatem szekspirowskim. Oczywiście, chcąc wy­ chodzić współczesnemu światu naprzeciw, twórcy nie mogą pozwolić sobie na zamknięcie w starych, wypracowanych schematach, a mało kto zdecyduje się udać do kin, by zapłacić za nakręconą sztukę teatralną (chociaż ostatnie lata pokazują, że i takie produkcje odnoszą wielkie sukcesy). Drugim, co mnie zastanawia, to fakt, że choćby był to naprawdę świetny film, jakim w zasadzie jest, to jednak nadal powtórka z rozrywki, którą nie jeden już raz zaserwowali nam twórcy kina na przestrzeni lat. I przede wszystkim – czy można Michaela Fassbendera, choć uważam go za świetnego aktora, porówny­ wać do Orsona Wellesa?

47


„Żegluj, żegluj…” Pod koniec zeszłego roku świat obiegła informacja, że w ostatnim kwartale 2016 będzie miała miejsce kole­ jna głośna premiera. Jack Sparrow powróci w piątej odsłonie Piratów z Karaibów. Pamiętam pierwszą trylogię, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zabawna, dynamiczna akcja, a także lo­ giczna i wciągająca fabuła. Historia „Czarnej Perły” miała w sobie pewną ma­ gię, która nie pozwalała oderwać wzroku do ostatniej minuty. Lecz potem twórcy podjęli kolejną próbę – Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach. I choć Johnny Depp robił co mógł, by utrzymać poziom filmu, a Penélope Cruz świetnie wyglądała w pirackich strojach, poziom czwartej odsłony był stanowczo niższy. Żeby nie powiedzieć, że piracka opowieść, z niezwykłej, stała się przecięt­ ną. Dlatego też, z ogromnym niepokojem, oczekuję, przesuniętej już na rok 2017, premiery Piratów z Karaibów 5. Być może będzie świetnie – tego życzę tak sobie, jak i wszystkim fanom zwariowane­ go pirata – lecz może się film okazać całkowitym fiaskiem, vanitas vanitatum, et omnia vanitas…

48

„Ben­Hur” Blisko sześćdziesiąt lat temu Willi­ am Wyler stworzył film, który zdobył aż jedenaście statuetek. Ben Hur z 1959 roku to klasa sama w sobie. Jedna z najwięk­ szych produkcji w swoim gatunku. Świet­ ny scenariusz, piękna muzyka i genialny wygląd całego dzieła. Historia dzieje się w czasach Rzym­ skiego Imperium. Człowiek, będący izrael­ skim księciem, zostaje pozbawiony wszystkiego i skazany na wygnanie, w wyniku zdrady i spisku. Poprzysięga zemstę i zdoławszy uciec z galer, roz­ poczyna długą drogę powrotną. Jego podróż pełna jest niebezpieczeństw, a twórcy zadbali, by widzowie mogli zobaczyć głęboką przemianę życia i poglądów bohatera. I choć nie jestem miłośnikiem tej tematyki, nie mogę nie przyznać, że jest to film niemal perfek­ cyjny. Fabuła, dialogi, kostiumy i muzyka. I genialna kreacja Charltona Hestona, który wcielił się w tytułową rolę. Aż dzi­ wnym wydaje się pomysł, by na nowo przedstawiać historię Judy Ben­Hura. A jednak… Od miesięcy kinowe widowiska poprzedza trailer „największej i na­ jbardziej oczekiwanej produkcji tego roku”. Ben­Hur w reżyserii Timura Bekmambetova. Ma być świetny, głośny, fantastyczny i widowiskowy. Poziom


rozgłosu i reklamy na każdym roku wyraźnie wskazują na to, że twórcy chcą pokonać legendę. Chcą stworzyć film, który pobije wszelkie rankingi, stanie się jedynym skojarzeniem na dźwięk tytułu Ben­Hur. Co z tego wyjdzie? Poprzeczka jest postawiona naprawdę wysoko, a w ob­ sadzie nie odnajduję żadnych naprawdę wybitnych nazwisk. I przede wszystkim: po co? Po co poprawiać coś, co było dobre? „Fantastyczna siódemka” Największe zaskoczenie wśród tegorocznych premier. W 1960 roku grupa świetnych aktorów, wśród których nie za­ brakło Stevea McQueena, Charlesa Bron­ sona czy Eliego Wallacha, zagrało w jednym z największych westernów w dziejach. Siedmiu wspaniałych to klasyk. Jeden z filmów, które oglądali niemal wszyscy, a z pewnością każdy o nich słyszał. Opowieść o siedmiu rewolwerow­ cach, którzy pomagają pewnej biednej wiosce rozprawić się z terroryzującymi ją bandytami. To jest historia, która nie tylko ukazuje realia tamtych czasów, ale pokazuje wiele bardzo dobrych wartości. Dlaczego zatem ktoś decyduje się na re­ make tak wielkiego hitu jakim było Sied­ miu wspaniałych w reżyserii Johna

Sturgesa, prawdziwej legendy kina? Zapowiada się całkiem dobrze. His­ toria jest znana i lubiana. Reżyser, Ant­ oine Fuqua, ma na koncie wiele dobrych filmów, takich jak Do utraty sił, Łzy słońca czy Dzień próby. Również obsada robi wrażenie (Washington, Hawke), a muzyką zajął się James Horner, zdobyw­ ca Oscara za soundtrack do filmu Titanic. Wydaje się, że nie może się nie udać. I z pewnością – Siedmiu wspaniałych 2016 to będzie kawał dobrego kina, lecz niestety jest to tylko i wyłącznie potwier­ dzenie postawionej na początku tezy, że pomysły się skończyły. Nie ma nic złego we wzorowaniu się. Również jest zrozumiałe, że rozwój techniki pozwala na poprawienie i przed­ stawienie w znacząco lepszy sposób opow­ ieści, które znamy z czasów kina czarno­białego, co wydaje się słuszne. Jednak kino MUSI się rozwijać, wciąż muszą się pojawiać coraz lepsze pomysły, a przede wszystkim coraz nowsze pomysły. Dlatego niepokojem może na­ pawać statystyka, wskazująca na zbliżanie się liczby remake’ów i sequeli do liczby rocznych premier nowatorskich scenari­ uszy. Lecz przede wszystkim – co zostawi obecne kino dla następnych pokoleń? In­ spiracje czy marazm?

Grzegorz Stokłosa

49



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.