Magazyn 204 Nr 5-6/2018

Page 1

Miłość w literaturze rosyjskiej

Nr 5-6/2018 (15-16)

Historia Jazz Jamboree

Krótka historia budowy warszawskiego metra


Wieczność, jedno z najbardziej nadużywanych słów na świecie. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie ma żadnych desygnatów, ani nawet ich przejawów. Czy ktokolwiek ją kiedyś widział? Miłości też pewnie nikt nie ujrzał, ale wystarczy podsłuchać rozmowę kochanków lub obejrzeć Casablancę (filmy nie kłamią - przyp. red) i wiemy, że gdzieś się kryje w naszej rzeczywistości. Możemy więc założyć, że wszystko ma swój koniec. Zostaje kwestia życia po śmierci, ale to już inny temat. Konsekwencje całej sytuacji, są zarówno pozytywne jak i negatywne. Nie pójdziemy już na koncert The Doors czy nie przeczytamy nowej książki Dostojewskiego, z drugiej strony możemy wyjść do warzywniaka bez obawy, że triceratops zje nam całą sałatę w drodze powrotnej.

skiej, następnie skupimy się na najdłuższej przeprowadzanej inwestycji w Polsce. Zastanowimy się co przerażającego jest w ostatnim miesiącu w roku.

Nasz najnowszy numer skupia się na fragmentach świata historycznego. Etapach czy momentach, które zostały zakończone, które często dały początek czemuś nowemu, jak mawiał legendarny trener piłki nożnej reprezentacji Niemiec: nigdy nie jestem po meczu, zawsze

W naszej redakcji również kończy się pewien etap — drobna zmiana kadrowa, jest to ostatni numer pod moją wodzą, dziękuję Wam drodzy czytelnicy, za to że byliście z nami przez ostatni rok.

jestem przed nim.

Życzę miłej lektury

Przedstawimy krótką historię Jazz Jamboree, festiwalu, który swoje początki miał w czasach, głębokiego socrealizmu, gdy Jazz w Polsce cieszył się największą popularnością. Przybliżymy temat miłość w literaturze rosyj-

Bartosz Abramczuk

Zespół redakcyjny Redaktor Naczelny: Bartosz Abramczuk Zastępca Redaktora Naczelnego: Marta Kowalczyk, Monika Zielińska Sekretarz Redakcji: Filip Pilarski Redakcja: Zuzanna Borkowska Korekta: Olga Kwiatkowska, Dominik Wosiek

Krzysztof Jędrzejuk, Elżbieta Pawelec, Katarzyna Cieślak Skład i łamanie: Bartosz Abramczuk

Nr 5-6/2018

2


Spis treści

ARTYKUŁY Do trzech razy sztuka, czyli jak budowano metro w stolicy/ 11-12 Miłość w krainie milczenia/ 6-10

Felietony Grudzień/ 4-5 Impreza buntu—historia Jazz Jamboree/ 13

Opowiadania Obcykról/ 14-15

Wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego Adres redakcji: Krakowskie Przedmieście 24, 00-927 Warszawa; budynek Samorządu Studentów, pokój 204 Kontakt: magazyn204@nzs.org.pl

Nr 5-6/2018

3


Felietony

Przyjemny to miesiąc. Mimo chłodu, coraz rzadszego śniegu, krótkiego dnia i zabiegania wszyscy go lubią. Przecież zaraz dom będzie pachniał przyprawami korzennymi i świerkiem. Przecież zaraz będziemy wtulać się w najbliższych z nadzieją, że jeszcze wiele lat będziemy mogli sobie składać życzenia. Zaraz będzie tak ciepło na sercu, że przez te dni będziemy mieli wszystko. A jednak jest w grudniu coś przerażającego. Jakby zło musiało wykonać budżet przed sylwestrem. Nr 5-6/2018

4


Felietony

Filip Pilarski ok 1944. Warszawa. Nie ma już powstańców, nie ma ulic, pomników, pałaców ani kamienic. Jest morze wypalonych ruin. Niemcy wyburzają ostatnie nadające się do zamieszkania pomieszczenia w mieście. Ogłuszająca cisza na skrzyżowaniach i placach. Pod gruzami spoczęli nie tylko cywile i żołnierze. Padł nawet Chrystus sprzed kościoła Świętego Krzyża. Wygłodzenie Leningradu czy wypalenie Stalingradu miało przynajmniej jakiekolwiek strategiczne znaczenie. Ten cmentarz powstał jak gdyby przypadkiem, bez większej refleksji. Ot tak, jeden rozkaz, by zatrzymać miliony żołnierzy na pół roku po wschodniej stronie Wisły. Rzeka, która tyle Polakom przyniosła, teraz odebrała resztę nadziei na uratowanie choćby godności zburzonego miasta. Czy robinsonowie łamali się opłatkiem? Czy Wesołych Świąt w ogóle przechodziło im przez gardło? Czy raczej siedzieli w ciszy, paląc jakąś połamaną komodę, nie wiedząc, ile jeszcze Gruzin czy Austriak pozwoli im oddychać? Ten sam rok. Auschwitz. Tu trwa z kolei wielkie sprzątanie. Ordnung muss sein, jak od czasów Bismarcka mawiają Niemcy. Trwa demontaż fabryki. Jedno krematorium już zostało rozebrane, trzy pozostałe są demontowane i wywożone na zachód. Krematorium V pozostaje w pełnej gotowości aż do połowy stycznia. Więźniowie zdolni do trzymania kilofa przez Dolny Śląsk maszerują do Rzeszy. Drewniaki i więzienne pasiaki przeciwko wyjątkowo mroźnej zimie i karabinom SS. Co czwarty nie przeżyje ewakuacji. Ci, którzy nie byli w stanie iść, są sukcesywnie mordowani. Ostatni giną, gdy słychać było już silniki wyzwolicieli. Kierownictwo fabryki pewnie stroiło choinki i wybierało prezenty dla swoich dzieci. Żony były zadowolone, bo nie musiały martwić się o zakupy. Żona dyrektora fabryki. To brzmi dumnie.

błędów Partii, to można spokojnie żyć. Ale jednak koledzy Wiesława uznali, że przyszedł czas na świąteczne porządki i podwyżkę cen. W Gdańsku spłonął Komitet Wojewódzki. Robotnicy wyszli na ulice od Elbląga po Szczecin. Wojciech na polecenie Wiesława przystąpił do porządków. Wiesław jeszcze nie spodziewał się, że w ramach porządków sam będzie musiał iść na emeryturę. Na Wybrzeżu przybyło wdów i matek w żałobie. Nocami na cmentarzach pojawiały się nowe groby. W aresztach i więzieniach też trwała ciężka praca. Ścieżki zdrowia, przesłuchania i pobicia, by przypadkiem aresztowany nie usiadł za wigilijnym stołem. Koledzy Wiesława z podwyżek się wycofali, ale jak donieść choinkę do mieszkania czy zrobić zakupy, gdy oczy łzawią od gazu zalegającego przez wiele dni w przejściach podziemnych i pod wiaduktami? Rok 1981. Katowice. Ten sam Wojciech dorósł. Nikt mu już rozkazów nie wydawał. Sam zawiesił działanie konstytucji i zdelegalizował związki zawodowe. W jedną noc

Mimo wszystkich zamordowanych dziadków, zagazowanych sąsiadów, zgwałconych przy wyzwalaniu ciotek, pobitych ojców i przesłuchiwanych matek — jesteśmy. To cud. Cieszmy się jak dzieci, zwłaszcza gdy słyszymy z okolic kuchni Nikt mi nie pomaga!. Możemy tak zwyczajnie usiąść za stołem, pół godziny męczyć się z karpiem, oparzyć się barszczem. Możemy nawet pokłócić się z wujkiem o politykę. Tak zwyczajnie, tak po prostu — być.

Fot.

Rok 1970. Gdańsk. Nic szczególnego się nie działo. Wiesław może nudny i skrzekliwy, ale jak się nie żąda wolności albo nie wytyka

Nr 5-6/2018

setki ludzi zmieniło miejsce zamieszkania. Inni, którzy zamknęli się w swoich kopalniach, hutach czy stoczniach, płacili często jeszcze wyższą cenę, a ich rodziny już nigdy nie będą tak samo zasiadać do wieczerzy. W Arłamowie, na Białołęce, w Raciborzu czy Strzelcach Opolskich święta też zresztą miały specyficzny posmak. Bo przecież, choć pobici i bez pracy, żyli. I może kiedyś ich wypuszczą. Może jeszcze kiedyś bez towarzystwa będzie można przejść się ulicą i bez obserwacji złożyć najbliższym życzenia.

5


Felietony


Felietony


Artykuł

Elżbieta Pawelec tóż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości? A niechże wyrwą temu kłamcy plugawy język! Za mną, czytelniku mój, podążaj za mną, a ja ci ukażę taką miłość! ~M. Bułhakow ,,Mistrz i Małgorzata” ŻÓŁTE KWIATY Wszystko zaczęło się od żółtych kwiatów. Ona je niosła, a on na nią patrzył. I oboje nie zdawali sobie sprawy, że ta historia będzie trwała dalej.

Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu. (…) Ona zresztą utrzymywała później, że to nie było tak, że musieliśmy się kochać już od dawna, jeszcze się nie znając i zanim się jeszcze spotkaliśmy – powie później Mistrz. Na miłość Mistrza i Małgorzaty ukazaną na kartach książki Bułhakowa na pewno zwróciłby uwagę Platon. W końcu to w stworzonym przez niego micie androgynicznym istniała istota idealna – androgyn, składająca się z pierwiastków męskiego i żeńskiego. Zeus rozdzielił jednak ten genialny twór na dwie połówki. Od tej pory mężczyzna i kobieta szukają się wzajemnie dążąc do pierwotnej pełni. Ale nie zawsze jest tak, że od razu udaje znaleźć się tę brakującą cząstkę siebie zawartą w drugim człowieku. Mistrz był wcześniej z kimś innym. Małgorzata miała męża. Ale dopiero będąc ze sobą odnaleźli to, czego nie odkryli w żadnej innej kobiecie czy żadnym innym mężczyźnie. Zrozumieli, co miał na myśli Platon. Pomimo całego fałszu otaczającej ich radzieckiej rzeczywistości przylgnęli do siebie tworząc świat pełny wiary, nadziei i spokoju. To miłość uzdolniła ich do poświęceń – Małgorzata poszła w

Nr 5-6/2018

Miłość to coś najbardziej wolnego, co istnieje. ~św. Edyta Stein końcu na bal do samego szatana, żeby móc odzyskać ukochanego Mistrza. To miłość zastąpiła im wszystko, co materialne – potrafili być razem w biedzie i załamaniu historyka po odmowie wydania jego książki. To miłość była kluczem do klatki, w jakiej zamknęła ich totalitarna rzeczywistość. Ale czy uczucie Mistrza i Małgorzaty ogranicza się tylko do kilkuset stron jednej z najbardziej poczytnych powieści wszechczasów? Książki, którą w komunistycznym ZSRR udało się wydać (i to w wersji ocenzurowanej) dopiero po 27 latach od daty powstania? Małgorzata to naprawdę Jelena Szyłowska - trzecia żona Bułhakowa. Pisarz otwarcie podkreślał, że to właśnie na nią czekał całe życie. Poznali się na przyjęciu. Bułhakow zostawił dla niej żonę. Jelena chciała odejść dla niego od męża. W czasie wspólnego spotkania gen. Armii Czerwonej Eugeniusz Szyłowski w którymś momencie chwycił za rewolwer. W ostatnim momencie się opanował. Pisarz uszedł z życiem. Jelena zerwała kontakt, ale los wziął sprawy w swoje ręce. Któregoś razu przypadkiem spotykają się na ulicy - wszystko się zaczyna. Stają się nierozłączni. Po 8 latach małżeństwa to Jelena wnosi ostatnie poprawki do najważniejszego tekstu swojego męża. Po jego śmierci tak jak Małgorzata dogadywała się z Wolandem, tak ona udaje się do Stalina starając się o wydrukowanie dzieł Michaiła. Później przez lata dba o grób i spuściznę literacką męża. Na nagrobku stawia wyrzucony kamień z pomnika Gogola, którego Bułhakow uwielbiał. A wokół sadzi podobno żółte kwiaty.

8

MIŁOŚĆ Z LODU I MGŁY

Wtedy przyszła nieprawda na ziemię rosyjską. Największym nieszczęściem, rdzeniem przyszłego zła była utrata wiary w wartość własnego zdania. Ludzie wyobrazili sobie, że czasy, w których kierowano się nakazami poczucia moralnego, minęły, że teraz należy śpiewać jednym głosem i żyć wedle obcych, narzuconych wszystkim wyobrażeń. Rozpanoszyła się władza frazesu, najpierw monarchistycznego, potem - rewolucyjnego. ~B. Pasternak, Doktor Żywago Jak żyć w kraju, w którym nie można mówić własnym głosem? Jak żyć w krainie milczenia, gdzie cisza wdziera się pod strzechy i zastępuje wszelką prawdę? Jak żyć w mrozach dalekiej Syberii, gdzie nawet nie ma do kogo otworzyć ust?

I to jest właśnie Lara. Z życiem i istnieniem nie można rozmawiać, a ona jest ich przedstawicielką, ich wyrazem, darem słuchu i słowa, ofiarowanym bezgłosym pierwiastkom istnienia – J. Żywago o Larze Historia Lary i doktora Jurija Żywago jest tak samo pogmatwana jak losy kraju, w którym przyszło im żyć. Każde z nich jeszcze jako nastolatkowie marzyło o prawdziwej, wiecznej miłości. I każde z nich takiej szukało. Niestety z marnym skutkiem. Lara początkowo znalazła się w ramionach dużo starszego mężczyzny. Później wyszła za mąż za rewolucjonistę, który wyczuwał, że uczucie żony oparte jest jedynie na szlachetnym obowiązku. W tym czasie Jurij związał się z przyjaciółką z dzieciństwa. Los jednak skutecznie przecierał ich szlaki. Początkowo spotkali się jeszcze, kiedy


Artykuły doktor służył na froncie. Później znaleźli się razem na dalekiej Syberii. Kim dla Żywagi była Lara? Całą elektrycznością świata. Opisując ją mówi o tym czymś, co ją rozświetla. Nadzwyczajnej prostocie i płynności, które tworzą z niej wręcz istotę duchową.

(...) znów dostrzegł, jak cudowna jest ta szalona, zawzięta dziewczyna. Od razu było widać, że jest inna niż wszystkie. Zawsze było w niej coś niezwykłego. Ale jakże dotkliwie i nieodwracalnie okaleczyło ją życie! Jakże ona się szarpie, jak wciąż się buntuje i walczy. ~B. Pasternak, ,,Doktor Żywago” Wydawać by się mogło, że Lara dla książkowego doktora była nadzieją. Wrażliwy lekarz i poeta to w niej upatrywał ostoję w rozedrganym rewolucyjnym świecie. Kraju Rad, w którym on jako indywidualista był skazany na zagładę. To przy Larze tworzył. To przy niej leczył. To z nią starał się ocalać okruchy walącego się świata. Miłość Lary i Żywagi ma jednak w powieści Pasternaka swój kres. Doktor, chcąc ratować ciężarną Larę i jej córkę przed niebezpieczeństwem, okłamuje ją. Ona wyjeżdża w przekonaniu, że jej ukochany do nich dołączy. A dziecko – wieczny owoc ich uczucia, wiedzie później ciężki żywot. Przedstawiona w ,,Doktorze Żywago” miłość ma swój pierwowzór. Lara nazywała się Olga Iwińska, a książkowy Jurij tak naprawdę miał na imię Borys. Borys Pasternak. Spotkali się w 1946 r. Ona była redaktorką czasopisma ,,Nowyj Mir” i była od niego młodsza o 20 lat. On miał już za sobą studia filozoficzne, próbę samobójczą (wypił jodynę), nieudane małżeństwo i chorobę psychiczną (do której przyczyniła się wizyta literatów w skolektywizowanej wsi – widok biedy i zacofania pozostawił druzgocące wrażenie). Anna Achmatowa o uczuciu Olgi i Borysa powiedziała: straszna star-

cza miłość do drapieżnej, tłustej i głupiej kobiety. Sami zainteresowani zdawali się mieć zgoła inne zdanie. Miłość w ZSRR nigdy nie była łatwa. Szczególnie, kiedy w tle pojawiało się widmo zsyłki na Syberię. W 1949 r. ciężarna Olga została aresztowana. Starano się wymusić na niej zeznania obciążające Paster-

Nr 5-6/2018

naka. Kobieta odmówiła. W efekcie poroniła, a kolejne 5 lat spędziła na dalekiej Syberii. Wróciła jako inna osoba, a Pasternak do końca życia nie mógł pozbyć się poczucia winy.

A czyż teraz w Rosji w ogóle jest jakaś rzeczywistość? Moim zdaniem tak ją zastraszono, że się ukrywa. ~B. Pasternak, ,,Doktor Żywago” Kiedy po 10 latach ,,Doktor Żywago” został ukończony i maszynopis trafił do wydawnictwa, główny ideolog państwa, szef wydziału propagandy Michaił Susłow oznajmił: Ta-

ka powieść może być wydana nie wcześniej niż za 200 lat. Redakcja ,,Nowego miru” wtórowała: Według pana Rewolucja Październiko-

9

wa, Wojna Ojczyźniana i związane z nimi zmiany nie przyniosły narodowi niczego oprócz cierpień, a inteligencję rosyjską zniszczyły fizycznie lub moralnie. W pańskim wyobrażeniu Żywago to szczytowe osiągnięcie ducha inteligencji rosyjskiej. W naszym pojęciu - to jej błoto. Kiedy w 1958 r. Pasternak otrzymał Nagrodę Nobla, rozpętała się prawdziwa nagonka. Postulowano jego deportację. Pod presją oraz za namową ukochanej Olgi pisarz zrzekł się nagrody. Odebrał ją dopiero jego syn w 1989 r. WIARA, NADZIEJA, MIŁOŚĆ Miłość w literaturze rosyjskiej to nie tylko siła uwalniająca od pułapki


Felietony zastawionej przez ducha totalitaryzmu. To także wolność od swojego własnego zniewolenia.

W niej szukał tej głębi duszy człowieka, która miała go uratować, ukoić, ona też pójdzie wraz z nim, gdziekolwiek rzuci go los. ~F. Dostojewski ,,Zbrodnia i kara” Uczucie Soni i Raskolnikowa ukazane w Zbrodni i karze Dostojewskiego wydaje się być najdoskonalszą formą miłości. Bezsprzecznie prowadzi ono ku dobremu, powoduje duchową przemianę byłego studenta prawa i zbudowane jest na trwałym fundamencie wiary. Pycha Raskolnikowa zostaje skontrastowana z pokorą Soni, ciekawość z wiarą, zwątpienie z nadzieją. Nietzsche i Schopenhauer ustępują miejsca Chrystusowi. Cynizm Raskolnikowa zanika, egoizm wymiera. Sonia jest tą, która naprawdę potrafi otworzyć serce zabójcy starej lichwiarki. Jej kruchość i wytrwałość w czynieniu dobra mają niezwykłą moc. To właśnie dzięki świętej grzesznicy Rodion znajduje samego siebie. I chociaż jest to długi i wyczerpujący proces, Sonia nigdy go nie zostawia. W efekcie nawet w mrozach dalekiej Syberii, na nieludzkiej ziemi,

Nr 5-6/2018

potrafi być prawdziwie wolny. Wolny wewnętrznie. GDZIEŚ W NAS Ponoć w dzisiejszych czasach da się kupić wszystko. Zdecydowanie się z tym nie zgadzam i głęboko wierzę, że pod moimi słowami podpisaliby się wszyscy bohaterowie tego artykułu. Ale dlaczego się nie da? – zapytacie. Odpowiedź kryje się w samej istocie miłości. Czym więc jest miłość? Nie wiem i boję się momentu, w którym poznałabym jej gotową definicję. Sprowadzenie miłości do kilku ładnie brzmiących słów byłoby niewyobrażalnym jej spłyceniem. Wiem natomiast, że to coś pięknego. Coś tak czystego, co potrafi przetrwać nawet największe mrozy dzikiej Syberii. Coś, co rodzi się z najwyższego podziwu i szacunku do drugiej osoby. Coś, co sprawia, że jest się w stanie zejść do ostatnich kręgów piekieł, żeby ratować ukochaną osobę. Miłość pozwala tworzyć, uwrażliwia, powoduje, że jest się gotowym uchylić drzwi do swojego świata i pokazać tej osobie zarówno to, co najpiękniejsze, jak i to, co najgorsze. Przed nią uginają się największe reżimy świata. I obecnie ma ponad 7,5 miliarda twarzy, bo każdy jest powołany do miłości.

10

Miłość czasami może zacząć się od sprawdzania listy. Możemy ją odnaleźć w żółtych kwiatach na cmentarzu. Może być także przerwą, podczas której dojrzewamy i uświadamiamy sobie, że tylko ta jedna osoba jest dla nas całym światem. I nie potrafimy, nie chcemy być z żadną inną na świecie. Może być porankami w Pirenejach i zachodami słońca na greckiej wyspie, momentem, kiedy mówisz sobie dość, ale wtedy spotykasz tego kogoś, dziwiąc się, jak zawrotny może być los. I nieważne, czy to kościół czy przepełniony ludźmi bruk Krakowskiego Przedmieścia w upalny. Miłość może trwać nawet w krainie milczenia, kiedy mówić nie wypada. Można próbować ją przelać na papier, jednak ten potok słów jako miłość będzie zrozumiała tylko osobie, do której piszemy. Coś jak szyfr, do którego klucz ma tylko ona. I nie tyczy się to jedynie świata przemalowanego na kolor czerwony, ale każdej rzeczywistości. Naszego tu i teraz. Miłość? To coś gdzieś w nas. Co wcale nie lubi najkrótszych dróg. I chociaż są tacy, co chcieliby ją kupić, ona się nigdy nie sprzeda. W końcu miłość to coś najbardziej wolnego, co istnieje.


Artykuły

Krzysztof Jędrzejuk

Pomimo tego, że warszawiacy mogą korzystać z metra dopiero od kilkunastu lat, historia jego budowy sięga prawie 100 lat, a władze stolicy aż trzy razy na poważnie przymierzały się do budowy tego środka transportu. o zakończeniu I wojny światowej Warszawa stała się stolicą i głównym centrum życia gospodarczego i społecznego świeżo odrodzonego państwa polskiego. Miasto znacząco wyróżniało się na tle reszty kraju. Na początku lat 20. liczyło 936 tys. mieszkańców. Było to przeszło 2 razy więcej niż w drugiej co do wielkości Łodzi i prawie 4 razy tyle co w 3. – w tym zestawieniu – Lwowie. Szybko zwiększająca się liczba ludności i bardzo gęste zaludnienie, w centrum dochodzące nawet do 10 tys. mieszkańców na km2, stanowiły poważne wyzwanie dla planistów. W dwudziestoleciu międzywojennym głównym środkiem transportu w Warszawie była sieć tramwajów. W

Plan metra warszawskiego z czasów dwudziestolecia międzywojennego

Nr 5-6/2018

1919 r. liczyła 44,5 km torów. Pomimo systematycznej rozbudowy torowisk, daleko było do zaspokojenia potrzeb transportowych mieszkańców. W pierwszych latach niepodległości natężenie ruchu na Krakowskim Przedmieściu, jednej z głównych arterii komunikacyjnych ówczesnej Warszawy, wynosiło 240-300 wozów na godzinę w obydwu kierunkach. W związku z tym 22.09.1925 r. Zarząd Tramwajów podjął uchwałę w sprawie opracowania projektu kolei podziemnej. Tę datę można uważać za symboliczny początek historii budowy metra w stolicy. 7.03.1927 r. komisja do spraw budowy kolei podziemnej zatwierdziła szkicowy plan koncepcji tras metra. Plan zakładał powstanie dwóch nitek metra: A – od pl. Unii Lubelskiej do Muranowa oraz B – z Woli na Pragę (patrz rys. 2). Zaczęto nawet wiercenia geologiczne. Niestety wielki kryzys wstrzymał wszelkie prace, a Warszawa, tak jak reszta kraju, pogrążyła się w recesji. Do idei budowy kolei podziemnej powrócono w drugiej połowie lat 30. Za prezydentury Stefana Starzyńskiego podjęto decyzję o utworzeniu przy Dyrekcji Tramwajów autonomicznego Biura Studiów Kolei Podziemnej, a na kierownika biura powołano inż. Jana Kubalskiego. W toku prac wrócono do koncepcji metra sprzed dekady. Zdecydowano, że najpilniejsza jest potrzeba budowy metra w kierunku północ-południe (linia A), wydłużając projekt linii z dwóch stron tak, by swym zasięgiem objęło także dzielnice Mokotów i Żoliborz (wtedy peryferyjne). Długość linii miała wynosić 7,5 km. Dodatkowo opracowano koncepcję rozwoju sieci metra. Przewidywano tam, że do 1975 r. Warszawa będzie posiadała system składający się z 5 linii i 46 km tuneli. Oczywiście planów tych nie udało się zrealizować, prace przerwał wybuch wojny. Po raz drugi do budowy metra przystąpiono po wojnie. Prace koncepcyjne ruszyły już w 1946 r., jednak z powodu skali zniszczeń jakich doznała stolica, nie był to początkowo projekt priorytetowy. W 1948 r. opracowa-

11


Artykuły no plan Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM), który miał stanowić nową podstawę systemu komunikacyjnego stolicy. Jeżeli chodzi o plan przebiegu trasy, nie różnił się on wiele od projektów przedwojennego metra. Cała trasa, z wyjątkiem odcinka śródmiejskiego, miała przebiegać w nieznacznym zagłębieniu, w otwartych wykopach. Wydawało się, że właśnie ten model rozwoju transportu szynowego zostanie wdrożony w stolicy. W 1950 r. zupełnie niespodziewanie zdecydowano o zmianie koncepcji i stworzeniu w Warszawie tzw. metra głębokiego, na wzór moskiewski. Doszło także do znacznego przyspieszenia praca. Jeszcze w tym samym roku powstało Biuro Projektów Metroprojekt, któremu powierzono pracę nad przygotowaniem i budową kolei podziemnej w Warszawie. W 1952 r. ukończono wstępny projekt centralnego odcinka, który miał wynosić 7,5 km i biec w 3 kierunkach :

todą tarczową. Budowę początkowo planowano zakończyć do roku 1957 r. Z powodu trudności, między innymi przez niekorzystne warunki gruntowe, planowany termin otwarcia przesunięto jednak na rok 1959. Pomimo początkowych komplikacji praca szła sprawnie. Do 1953 r. wykonano w okolicach ulicy Targowej prawie kilometr tunelu. Przy inwestycji pracowało kilka tysięcy robotników. Wydawało się, że nic już nie przerwie inwestycji, jednakże koniec prac okazał się jeszcze bardziej zaskakujący niż sama decyzja o budowie w takim wariancie. Nagle 1.10.1953 r. uchwałą rządu prace przy budowie metra zostały wstrzymane. Nie podano przyczyn tej decyzji. Przez pewien czas kontynuowano jeszcze roboty wykończeniowe przy już powstałym kilometrowym odcinku po praskiej stronie, który miał się stać tzw. odcinkiem doświadczalnym, jednakże większa część tunelu, zaraz po zakończeniu prac, została zatopiona. Resztę oddano do użytku jako magazyn. Na tym zakończył się epizod metra głębokiego w Warszawie i na kilkanaście lat zaniechano prac nad koleją podziemną.

Do pomysłów budowy metra w Warszawie wrócono na poważnie dopiero na początku latach 70. Po raz kolejny zmieniono koncepcję, tym razem decydując się na budowę metra płytkiego, którego głębokość miała nie przekraczać 20 m. W toku prac postanowiono działać ostrożniej i skupić się na budowie jednej linii. Jej przebieg w dużej mierze pokrywał się z przebiegiem linii projektu SKM, z tą różnicą, że wydłużono ją z obydwu stron. Trasa miała biec na północy: od Huty Warszawa przez Bielany, Żoliborz, Centrum, Mokotów i dalej przez Ursynów aż do Kabat. W 1983 r. utworzono Generalną Dyrekcję Budowy Metra (GDBM), która stała się głównym realizatorem projektu. W marcu tego samego roku rozpoczęto pierwsze prace ziemne, choć za symboliczny początek budowy uważa się 15 kwietnia, kiedy to nastąpiło wbicie pierwszego pala obudowy wykopu. Po raz kolejny nie obyło się bez poważnych problemów. Co prawda początkowo prace szły dobrze, jednak wkrótce pogłębiający się kryzys gospodarczy drugiej połowy lat 80. zaczął dawać się we znaki budowniczym. Od 1985 r. roczne wydatki przeznaczane na budowę zaczęły znacznie odbiegać od pierwotnych harmonogramów, a roboty coraz bardziej ograniczano. PlanowaProjekt metra głębokiego z lat 50 ne na rok 1990 otwarcie pierwszego odcinka okazało Głębokość nakrycia miała się wahać od 20 do 45 m. się nierealne. Po przemianach ustrojowych rozważano Dlaczego wybrano akurat taką koncepcję metra, odrzu- nawet zaniechanie budowy. Na szczęście zwyciężył pocając znacznie tańszą i prostszą w realizacji koncepcje mysł, by kontynuować prace. Finansowanie pokrywało SKM? Wiele poszlak wskazuje na to, że była to decyzja zaledwie jedną trzecią rzeczywistych potrzeb dlatego czysto polityczna i zapadła (jak większość takich decyzji też roboty się przeciągały. W końcu po wielu przeciwwtedy) na Kremlu. W pracach uczestniczyli zaproszeni nościach, 7 kwietnia 1995 r., równo 12 lat od rozpoczędoradcy radzieccy, a tunel pod Wisłą zaprojektowano cia robót i przeszło 70 lat od podjęcia pierwszej decyzji tak aby była możliwość transportowania nim wagonów o budowie, miało miejsce uroczyste otwarcie pierwszekolejowych i czołgów na wypadek wojny z zachodem. go odcinka metra w Warszawie, biegnącego z Kabat na Samo metro było zaś zaprojektowane bez uwzględnie- Politechnikę. W następnych latach otwierano dalsze nia rzeczywistych potrzeb mieszkańców miasta. Niektó- fragmenty I linii. Jej budowa zakończyła się w 2008 r. re stacje zlokalizowano w niezbyt sensownych miejscach, wyjścia z nich były skierowane tylko w jedną Historia metra Warszawskiego to historia bodaj najdłustronę, a duża głębokość znacznie wydłużała czas doj- żej przeprowadzonej inwestycji w Polsce. Jest to także ścia na peron. historia, które jeszcze się nie zakończyła. Prace nad dalszymi odcinkami II linii metra trwają, a już za kilka mieRoboty rozpoczęto szybko: już w 1950 r. w prawobrzeż- sięcy warszawiacy będą mogli korzystać z 6 nowych nej części miasta przystąpiono do drążenia tunelu me- stacji.

Nr 5-6/2018

12


Felietony

Katarzyna Cieślak

Międzynarodowy Festiwal Jazz Jamboree rzenosimy się 60 lat wstecz. Warszawa, czasy głębokiego PRL-u, silnej indoktrynacji komunistycznej, reglamentacji dóbr i powszechnych zakazów. Trafiamy do znanego nam miejsca – Klubu Stodoła. W 1958 roku funkcjonował pod nazwą „Centralny Klub Studentów Politechniki Warszawskiej” przy ul. Emilii Plater. To właśnie tu rozpoczyna się historia najważniejszego festiwalu jazzowego w Europie – Festiwalu Jazz Jamboree. Impreza buntu Pierwszy festiwal jazzowy w Polsce został zorganizowany w 1956 roku w Sopocie. Po dwóch cieszących się dużym powodzeniem edycjach w 1958 roku ówczesne władze i Milicja Obywatelska zakazały jego organizacji. Sopockie wydarzenie określono jako Szko-

dliwa dla ładu społecznego impreza.

rozpoznawczym Jazz Jamboree; od tamtego czasu niemal wszystkie festiwale rozpoczynały się od odegrania tej melodii.

Jazz Jamboree W 1959 roku doszło do przemianowania Jazz 58 na Jazz Jamboree, czyli – na wzór harcerskich jamboree – na jazzowy zlot. Wymyślenie tej nazwy przypisuje się Leopoldowi Tyrmandowi, pisarzowi, wielkiemu propagatorowi jazzu, barwnej postaci ówczesnej Warszawy. Wiele osób ze środowiska jazzowego uważa jednak, że autorem tego określenia był Jerzy Skarżyński, krakowski rysownik, malarz, scenograf, który po raz pierwszy umieścił nazwę Jazz Jamboree na swoim plakacie, towarzyszącym festiwalowi w Sopocie w 1956 roku. Co więcej, nie tylko nazwa się zmieniła, ale i miejsca, w których organizowano festiwal. Pierwsza i dwie następne edycje Jazz Jamboree miały miejsce w Stodole, a część koncertów grano w Krakowie. Potem festiwal gościł w Filharmonii Narodowej, a od roku 1965 kolejne edycje Jazz Jamboree odbywały się w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury i Nauki.

Jednak niepokorni i niezadowoleni miłośnicy jazzu zgromadzeni w Hot Clubie Hybrydy postanowili zorganizować swoje własne święto jazzu w Warszawie. Pod wodzą Jana Borkowskiego, Leopolda Tyrmanda, Romana Wschko oraz Andrzeja Melzera z Jazz Clubu w Krakowie we wrześniu 1958 roku w warszawskiej Stodole zabrzmiały pierwsze dźwięki festiwalu Jazz 58, swoistego wyrazu buntu i nonkonformistycznej postawy wobec panujących praw.

Najstarszy i najbardziej prestiżowy Jazz Jamboree szybko stał się jednym z największych i najważniejszych festiwali w Europie. W trwającej przeszło 60 lat historii na jego estradzie gościły największe gwiazdy światowego jazzu. Wśród najsłynniejszych z nich wymienić należy Duke'a Ellingtona, Milesa Davisa, Theloniousa Monka, Dizzy Gillespie'ego, Dave'a Brubecka, Benny'ego Goodmana, Wyntona Marsalisa, Abbey Lincoln.

Jazz 58 18 września 1958 r. ze sceny Stodoły popłynęły pierwsze dźwięki jazzowych zespołów. Klub wypełnił się przedstawicielami elity świata literatury, muzyki i dziennikarstwa. A ci, którzy przyjeżdżali dotychczas do Sopotu – ludzie zakochani w Armstrongu i Ellingtonie, Parkerze i Gillespie'm, Mulliganie i Brubecku – pojawili się w stolicy. Sam Leopold Tyrmand uczestniczył osobiście w dwóch pierwszych edycjach festiwalu.

Wybitni muzycy goszczący na to wydarzenie byli magnesem przyciągającym nie tylko polską publiczność. Na festiwal do Warszawy przyjeżdżali przez długie lata miłośnicy jazzu, m.in. z Niemiec, Austrii, Skandynawii czy Węgier.

Janusz Zabiegliński otworzył uroczyście Festiwal Jazz 58, grając na klarnecie słynny utwór Stephena Fostera Old Folks at Home znany jako Swanee River. Ta stara murzyńska pieśń napisana w 1851 r. stała się znakiem

Nr 5-6/2018

Ponadto scenę Jazz Jamboree można uznać za kolebkę wielu polskich muzyków. Na festiwalowej scenie mieli oni okazję spotkać się, skonfrontować, a często grać wspólnie ze światowymi sławami. Większość polskich jazzmanów uczestniczyła w Jazz Jamboree.

Blaski dawnych czasów Współcześnie o Jazz Jamboree nadal mówi się jako o pierwszym i najbardziej prestiżowym widowisku jazzowym w Europie. Niestety, zainteresowanie samą muzyką spada, a festiwalowi w ostatnich latach przybyła też konkurencja w postaci Warsaw Summer Jazz Days.

13


Opowiadania

Marta Kowalczyk iedyś wydawało mi się, że opowieści o istotach pozaziemskich, które nagle i raczej niespodziewanie nawiedzają tę planetę, to tylko temat niezbyt lotnych, amerykańskich filmów o wielu wybuchach i szczęśliwych zakończeniach. W rozmowie z ludźmi, którym nie ufam, dalej twierdzę, że takie właśnie są moje poglądy na tematy obcych, UFO, kreatur z latających spodków i innych takich. Kiedyś komuś niepotrzebnie zaufałem, a następnego dnia odebrano mi dzieci, bo podobno mogę mieć na nie zły wpływ. Teraz został mi już tylko kot i choć często dochodzę do wniosku, że po stokroć wolę psy, nie chcę tracić nawet jego. Szedłem kiedyś na pociąg, miałem wybrać się w podróż koleją transsyberyjską. Nie pamiętam już po co, ale na pewno jakiś cel miałem. Zresztą nawet nie wsiadłem do pociągu, bo jakieś trzy ulice wcześniej spotkałem pierwszego przedstawiciela ideologii UFO życiu . Wyglądał bardzo przeciętnie, powiedziałbym, że jego styl przypominający bezdomnego idealnie komponował się z ogólnym charakterem miasta. Spojrzał na mnie z pewnym zdezorientowaniem i powiedział: - Przepraszam, czy my się przypadkiem już nie spotkaliśmy? Wtedy sobie przypomniałem. Kiedyś mieszkaliśmy przy jednej ulicy, ale potem przestał przyswajać gluten i zaczął robić sobie okłady z rozmoczonych papierosów (to podobno ma odwracać procesy rakotwórcze), a potem to już słuch o nim zaginął. I w ten sposób odnajduje go w centrum, po niemal pięćdziesięciu latach, kiedy próbuję się nie spóźnić na pociąg.

Nr 5-6/2018

- Rzeczywiście. Co dobrego słychać? - Powiedziałem, zanim dostrzegłem, że karton, w którym mieszkał właśnie stanął w płomieniach, kiedy zbuntowana mutacja szczura próbowała rozpalić obok niego ognisko i upiec półprzytomnego gołębia. - No cóż... - Zamyślił się. - Niby to było wszystko, co miałem, ale to wciąż nie jest warte łez. - Usiadł na środku chodnika. Ani smutku. - Położył się. - Ani w ogóle. Niczego. Spojrzałem na zegarek. Mój pociąg odjechał dwa lata temu. Nie wiedziałem, co mam zrobić, więc położyłem się obok niego. - Dlaczego zjawiłeś się właśnie teraz, Antoni? - Nie wiem, po prostu czułem, że muszę wreszcie wyjść z ukrycia. - A gdzie się ukrywałeś? I przed czym? - Nie pamiętam. - Rozumiem. Patrzyłem na chmury układające się w kształty jeźdźców apokalipsy albo kowboja Czaczy. Piękny widok. - Chciałbym wrócić do domu. - Powiedział w końcu.

- Tylko że - nigdy nie wiem, jak ubrać w słowa prawdy oczywiste - twój dom właśnie spłonął... o, tam. - Wskazałem na tlące się jeszcze zgliszcza. - To nie był dom, tylko karton, w którym mieszkałem przez ostatnie dwadzieścia lat. Teraz już takich nie produkują. - Wes-

14


Opowiadania

tchnął. - Mój prawdziwy dom - spojrzał w niebo – to czterdziesta czwarta galaktyka, licząc z tego miejsca.

dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy ją spotkałem po raz pierwszy, czyli kiedy mogłem mieć jakieś cztery lata.

- Rozumiem. - Skłamałem i zacząłem się od niego dyskretnie odsuwać.

Stanąłem jak wryty i patrzyłem, jak powoli wypuszcza z ust dym. Miała tę samą chropowato-czerwoną szminkę, którą zawsze mazała mi policzki. Patrzyłem na nią ze zdziwieniem, nie bardzo wiedząc, co robi w namiocie i dlaczego mój dawny sąsiad, który okazał się kosmitą, zaprowadził mnie do niej.

- Nic nie rozumiesz. To dlatego się czołgasz, prawda? Ale dlaczego kłamiesz; powiedz, czy ja cię kiedyś okłamałem? Zastanowiłem się chwilę. Nie, Antoni nigdy mnie nie okłamał, wręcz przeciwnie. To on powiedział mi, że to żaden Mikołaj prezentów nie przynosi, że w starej wierzbie naprzeciwko szkoły nie mieszka czarownica, a dzieci nie przynosi bocian. Zatrzymałem się. Leżałem na trawniku, opuszkami palców dotknąłem jego nosa. - Nigdy mnie nie okłamałeś.

- To jest nasz król, Obcykról. Cała zagadka jego istnienia polega na tym, że każdy widzi go inaczej. Na przykład dla mnie ma fizjonomię mojego dawnego kolegi z drużyny saneczkarskiej, w którym się chyba kiedyś podkochiwałem. Freud by pewnie coś o tym powiedział. A ty? Kogo widzisz? Postanowiłem puścić to pytanie mimo uszu.

- Teraz też nie kłamię. Chodź, pokażę ci coś. Zerwał się tak nagle, że przestraszył stadko wron czających się na suchych badylach jarzębiny. Odleciały głośno kracząc, a ja pobiegłem za nim. Przemierzyliśmy siedem osiedlowych uliczek, siedem szpitali, siedem osiedli zamkniętych, gdzie trzeba było skakać przez płoty i uciekać przed psami, siedem linii torów tramwajowych i siedem aquaparków połączonych z kręgielniami, barami fastfoodów, sklepami z tanią odzieżą z Niemiec i parkingami, gdzie można kupić tanie papierosy z Rosji. Za tym wszystkim doszliśmy do niewielkiego wzgórza, pod którym stał mały namiot, jakby pozostałość po jakimś oddziale stacjonującym dawno temu w Afganistanie. Zajrzeliśmy do środka.

- O co w tym chodzi? - To koniec planety Ziemia pod waszym, ziemskim władaniem. - Odpowiedział Obcykról w osobie mojej ciotki Matyldy. Tylko głos miał zupełnie inny, męski, bardzo niski. - Zbyt długo trwonicie czas na opuszczanie głów, oglądanie swoich palców i kompulsywne ruchy chwytnym kciukiem. Bardzo to denerwujące. Wysyłacie nam ciągłe sygnały świetlne. Bardzo to denerwujące. Musimy was podbić. - I co potem? - Zapytałem coraz bardziej zdenerwowany. - Potem - zaczął wolno Obykról - potem będzie już tylko dziwniej.

Ku mojemu zdziwieniu, siedziała tam moja ciotka Matylda. Była zawinięta w koronkowy szal i paliła fajkę. Poza tym wyglądała

Nr 5-6/2018

15



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.