KRYTYKA LITERACKA wiosna 2019

Page 1

ISSN 2084-1124 Nr 1•2019

KRYTYKA LITERACKA LITERATURA • SZTUKA • FILOZOFIA

W NUMERZE: Andriej Bazilewskij • Michał Bąkowski • Remigiusz Czyżewski Isabella Degen • Stanisław Dłuski • Anna K. J. Issaieff E. J. Koh • Adrian Ligęza • Anna Mila Milewska Jekatierina Polgujewa • Wojciech Józef Rogowski • Oleg Skobla Tomasz Marek Sobieraj • Stary chrzan Jacek Świerk • Andrzej Walter


__________________________________________________________________________________ Krytyka Literacka Rok XI ISSN 2084-1124 Nr 1 (21•82) 2019

REDAKCJA Tomasz Marek Sobieraj (red. nacz.), Witold Egerth, Janusz Najder, Wioletta Sobieraj ADRES ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź E-POCZTA editionssurner@gmail.com WYDAWCA Editions Sur Ner * Archiwum i Biblioteka Krytyki Literackiej http://chomikuj.pl/KrytykaLiteracka Czytelnia Krytyki Literackiej online http://issuu.com/krytykaliteracka Strona internetowa http://www.krytykaliteracka.blogspot.com Wydania elektroniczne Krytyki Literackiej są bezpłatne; cena egzemplarza papierowego wynosi 10 zł. Pismo można otrzymać dokonując wpłaty na konto dowolnego hospicjum i wysyłając potwierdzenie na adres e-poczty redakcji. * 1 str. okładki: Georgia O’Keeffe, Rysunek XIII, węgiel, 1915r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

33 Stanisław Dłuski FILOZOFIA PONOWOCZESNA Z PERSPEKTYWY POETY 35 Andriej Bazilewskij WIERSZ 37 Andriej Bazilewskij ODPRYSKI TĘCZY. WSPÓŁCZESNA POEZJA ROSYJSKA 37 Jekatierina Polgujewa WIERSZE 41 Oleg Skobla WIERSZE 44 Wojciech Józef Rogowski WIERSZE 46 Anna K. J. Issaieff FENOMENOLOGIA I ESTETYKA 47 Tomasz Marek Sobieraj WYCIECZKA

*

SPIS TREŚCI 1 Michał Bąkowski „RYNNA NARODOWEGO FARYZEIZMU” 7 Adrian Ligęza WIERSZE 11 Jacek Świerk WIERSZE 14 Andrzej Walter POEZJA JEST TYLKO SNEM Dwoje na wzgórzu T. M. Sobieraja 18 Stary chrzan MINOTAUR W NIEEUKLIDESOWYM LABIRYNCIE 21 Remigiusz Czyżewski WIERSZE 23 Isabella Degen CHRISTIAN MEDARD MANTEUFFEL – POETA W CIENIU POLSKIEJ LITERATURY 28 E. J. Koh WIERSZE 30 Anna Mila Milewska WIERSZE

S Ł O W O

N A

W I O S N Ę

(...) laik bowiem od krytyka nie różni się u nas niczym, poza tym tylko, że krytyk pisze krytyki, od czego laik się wstrzymuje, i ma rację. (...) chodzi właśnie o to, aby krytyką zajęli się ludzie mądrzy, a nie jełopy. Tylko nasz krytyk korzysta z praw wyjątkowych. Niedouczone to przeważnie, ledwie opierzone, nie wychowane towarzystwo, rzadko z natury inteligentne, a pcha się na pierwsze miejsce i głos zabiera z powagą niesłychaną. Brak środków jest mu podporą, bo niejasność myśli sprawia, że dużo mówić może tam, gdzie ktoś mający sprecyzowane pojęcia załatwi kwestię w dwóch słowach. Często zdarza się u nas, że fałszywa skromność kryje za sobą otchłań pychy, która uniemożliwia wszelki postęp. Przyczyną wszystkich nieszczęść u nas, nie tylko w sferze literatury, jest intelektualny niedorozwój (...). Zjawisko to występuje jako niedorozwój naszych jednostek wybitnych i jako niski współczynnik średni inteligencji całego społeczeństwa. (...) To wszystko razem stwarza tę zabójczą atmosferę naszej literatury, ten mdły zapaszek zagwazdranego podwórka małego domku prowincjonalnego miasteczka. Stanisław Ignacy Witkiewicz Bez kompromisu


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Michał Bąkowski „RYNNA NARODOWEGO FARYZEIZMU”

P

ewien młody człowiek, z którym koresponduję od czasu do czasu, zapytał mnie przed laty, dlaczego zostały opublikowane prywatne listy Mackiewiczów do Redaktorów Wiadomości. W domyśle było tu chyba inne pytanie: czy Mackiewicz zgodziłby się na publikację prywatnej korespondencji, która w dużej mierze zajmuje się materialną stroną egzystencji emigranta, a mówiąc brutalnie: pieniędzmi, zabieganiami o honoraria i najogólniej – borykaniem się z nędzą. Wydaje mi się oczywiste, że Mackiewicz nie chciałby publikować takich listów, ani by mu na myśl nie przyszło, żeby coś takiego ogłaszać. Afiszowanie się ze swą biedą i codziennymi zmartwieniami nie było w jego stylu. Na tym polega prywatność korespondencji. Ale oboje Mackiewiczowie są postaciami historycznymi, ich listy mają inne znaczenie, niż np. moja, pożal się Boże, epistolografia, mają charakter źródłowy dla zainteresowanych tą twórczością. Tak jest zresztą w wypadku każdego twórcy. A jednak przypadek Józefa i Barbary Mackiewiczów różni się zasadniczo od innych pisarzy. Waga ich korespondencji jest odmienna, a znaczenie ich listów bez porównania większe, niż miało to miejsce w okolicznościach życiowych innych twórców. Otóż ich listy – zwłaszcza te pisane do redakcyj tak ważnych pism emigracyjnych, jak Wiadomości i Kultura, ale nie tylko – zawierają opinie, nawet poszczególne słowa i określenia, a niekiedy wręcz całe konsekwentne argumentacje, których w takiej formie nie mogli nigdzie wypowiedzieć publicznie. Znamy wypadki tekstów, których, pomimo ponawianych prób, nie udało im się opublikować w zamierzonej pierwotnie formie (dopiero w ostatnich latach opublikowała je Kontra). Nie było w owych czasach internetu, Mackiewicz tylko z rzadka decydował się na „samizdat”, wydawanie swych pism własnym sumptem. Wydał w ten sposób na przykład Zwycięstwo prowokacji, jedną z najważniejszych książek politycznych XX wieku. Decydował się na ten krok rzadko, ale chyba nie z powodu swych warunków materialnych, choć było to zapewne nie bez znaczenia. Odnoszę wrażenie, że w grę wchodziły tu raczej względy prestiżowe. Wolał publikować w poważnych pismach, a na wydawanie własnym kosztem decydował się tylko wówczas, gdy spodziewał się z góry, że pozycja nie może liczyć na wydawcę. Z tego właśnie powodu, korespondencja obojga Mackiewiczów jest źródłem nadzwyczajnej wagi. Znajdujemy w niej bowiem wypowiedzi nie przeznaczone dla szerszej publiczności, nie obciążone próbami dostosowania tonu wypowiedzi do gustu redaktora. W wypadku Barbary Toporskiej i Józefa Mackiewicza publikacja ich korespondencji wydaje mi się koniecznością. Co do trudności związanej z ogłaszaniem szczegółowych zabiegań o pieniądze, o posady czy nawet o zasiłki, to ich trudna sytuacja materialna była powszechnie znana. Istniało nawet Koło Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza, którego jedynym celem było zbieranie składek, by umożliwić pisanie najważniejszemu pisarzowi polskiej emigracji, utrzymującemu się wyłącznie z pisarstwa. Bieda była więc faktem znanym. Ale Listy ukazują jeszcze dwa inne aspekty. W pierwszym rzędzie, kulturę, klasę i wielkoduszność ludzi, którzy pomimo trudnych warunków osobistych nigdy nie przestali wysyłać paczek do prlu. W wielu wypadkach prosili np. o przesłanie honorariów wprost do Tazaba, firmy wysyłkowej Tadeusza Zabłockiego. Nie muszę dodawać, że jedną z adresatek tych prlowskich paczek była panna Mackiewiczówna; ta sama, która później wyraziła chęć „poprawienia” Zwycięstwa prowokacji... Dochodzi tu jeszcze inny aspekt, nazwijmy to tak, polityczno-literacki. Wielokrotnie zarzucano Mackiewiczowi na emigracji, że krytykuje literaturę prlowską jako nie-polską, a literatów z prlu jako sługusów reżymu, podczas gdy wszyscy ci Brandysowie, Andrzejewscy, Wańkowicze i Iwaszkiewicze „walczyli w trudnych warunkach w Kraju, kiedy my tu na Zachodzie opływamy we wszystko” albo, jak z odwrotnej perspektywy mówiło się z sarkazmem o emigrantach w prlu w latach 80.: żyjcie wy godnie, a my będziemy żyli wygodnie. Otóż epistolografia Mackiewiczów obnaża fałsz tamtej krytyki, ale także naszej ówczesnej perspektywy, druzgocze prlowskie poczucie moralnej wyższości wobec emigracji, pokazuje bowiem codzienną walkę o byt, o materialne przetrwanie pary schorowanych antykomunistów, w czasach, gdy wielkie gwiazdy prlowskiej

1


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

literatury, jak tenże Wańkowicz i Iwaszkiewicz, którzy „ach, jak walczyli”, w rzeczywistości opływali we wszystko. Było zatem dokładnie na odwrót, niż to się nam kiedyś wydawało: to my żyliśmy wygodnie, a od emigrantów oczekiwaliśmy godności. Skoro już mowa o Melchiorze Wańkowiczu, to pozwolę sobie przytoczyć fragment z listu Mackiewicza: Miałem onegdaj telefon z Warszawy, że Melchior Wańkowicz gotów byłby nawet przeprosić mnie za to, co napisał w Życiu Warszawy, jeżeli... etc. Odpowiedziałem na to, że gdyby taka szmata jak Wańkowicz miał mnie przepraszać w Życiu Warszawy, znacznie obniżyłby mnie w moich własnych oczach.

Przepraszać – rzekomo przepraszać – miał Wańkowicz za takie perełki pod adresem Mackiewicza, którego zresztą znał osobiście: Pan Kowalewski jednak tak śmierdzi, że tego odoru nie zniosła nawet „Wolna Europa”, odmawiając mu współpracownictwa, jak odmówiła współpracownictwa byłemu kolaborantowi Józefowi Mackiewiczowi, współpracownikowi niemieckiej gadzinówki. Ten Mackiewicz, na którym ciąży wyrok śmierci Armii Krajowej, jest obecnie proklamowany jako „największy pisarz emigracji” (patrz list redakcji Wiadomości londyńskich) i na razie nie na Zamek, lecz na niego płyną szerokim strumieniem składki obałamuconych.

„Pan Kowalewski”, w tym arcydziele lekkości stylu, krzepiącym i cukrzanym, jak to w warszawskim życiu, to emigracyjny publicysta i przyjaciel Mackiewicza, Janusz Kowalewski. Toporska pisała o takich pisarzach w liście do Grydzewskiego, na marginesie sprawy pokajania się Pasternaka: Sympatii do pisarzy sowieckich, jak zresztą do polskich, nie mam. Chcieliby wolności, lecz jednocześnie utrzymania przywilejów garnuszka. Miły proletariat niech dostarcza papu, odzienia, służby, willi i samochodów, a my mu za to poemacik, lub powieść. A ponieważ istnieje obawa, że proletariat wolałby drugą parę butów, więc niech się tym „sprawiedliwym” rozdziałem zajmuje dyktatura państwowa. To jest ta moralność, z którą się nigdy nie pogodzę, i dlatego, jak ktoś piszczy o wolność a jednocześnie chce zostać na statusie państwowego urzędnika, łzy mi z nosa nie kapią.

Szczerze wątpię, czy Grydzewski opublikowałby takie słowa w Wiadomościach. Na tym polega niemoralność istnienia komunizmu, że albo jest się niewinnym głupcem, albo za skórę włazi tropiciel.

Ani Toporska, ani jej mąż nie mieli żadnej ochoty tropić spisków, jak się im to zarzuca, ale odmawiali być głuchoniemymi głupcami. Jeszcze o komunizmie z długiego listu do Grydza z 24 października 1961: Oto, co ja uważam za istotę komunizmu: że wszyscy zaczynają się zachowywać, jak nie chcą, i jak nie powinni, bez wyraźnego przymusu.

Bo czy ktokolwiek kazał Wańkowiczowi napisać takie rzeczy dla prlowskiej gazetki? Kazali mu pisać, tu wyboru nie miał, taka była cena za te warszawskie luksusy. Ale słowa były jego. I tenże Wańkowicz otoczony jest w dzisiejszym prlu nimbem niemalże męczennika „opozycji wobec komunizmu”, wraz z Jasienicą, Słonimskim czy Kisielewskim. Ech... Toporska pisała o postawach wobec komunizmu: W rzeczywistości komunistycznej racjonalne zachowanie jest zarezerwowane dla komunistów. Inni zachowują się jak umysłowo chorzy: nieprzyzwoicie, bez celu, i bez przyczyn. Zachować racjonalność w państwie komunistycznym można tylko przez

2


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

stworzenie rzeczywistości antykomunistycznego oporu. Jest to trudne, i od tego jest emigracja. Właśnie dlatego, że jej łatwo, co tam trudno, dlatego, że nie pod działaniem koszmaru. A nie od tego jest emigracja, by wysłuchiwać bełkotu ludzi pod psychiczną presją, i twierdzić, że jest to zdrowy, rozsądny „głos Kraju”.

I wreszcie wniosek na temat konieczności walki: I tylko one [tj. szczegóły, dające pogląd na psychologiczne działanie komunizmu] dają odpowiedź na pytanie: czy trzeba walczyć, czy walka jest zbrodnią? Moim zdaniem, walka jest niemożliwa, więc tym bardziej należy do niej dążyć. Tzn. wypracować takie metody walki, jakimi komuniści walczą w krajach niekomunistycznych. To nie jest dla mnie zagadnienie red versus dead, ale kwestia zło – dobro, gnicie – życie, schizofrenia – pięć klepek.

Moralna degrengolada była w jej oczach o wiele ważniejszym zagrożeniem, niż rzekoma groźba biologicznego wyniszczenia narodu (choć ten akurat list ukazał się w Wiadomościach w maju 1971): Należę zresztą do tych nielicznych, których się dziś w pejoratywny sposób nazywa „antykomunistami” za to, że wyniszczanie moralne jednostek i narodów uważają za niebezpieczeństwo większe niż straty biologiczne, jakie pociągnęłaby walka czy wojna. A mówiąc o wyniszczaniu moralnym mam na myśli nie tylko terror i jego powszednie skutki, ale przede wszystkim ową potworną reżyserię zwaną polityką kulturalną, która rozdziela role, ustawia na scenie, fabrykuje – gdy trzeba – z najwierniejszych komunistów „wrogów ludu”, a – gdy trzeba – przebiera ich za „liberałów”, rozdziela głosy w dyskusjach, daje przydziały na „patriotyzm” i „nieortodoksyjność”, przydziały w ludziach i w papierze, zmieniając w ten sposób szczerość w kłamstwo, a kłamstwo w szczerość, ale pilnując przy tym, aby nikt nie zapomniał, że jest prowokatorem, bo biada temu, kto się nie zatrzyma na gwizdek. W ten sposób ma się spełnić proroctwo, że wolność jest tylko w komunizmie, bo tylko przez zespolenie woli własnej z komunizmem postępować można z czystym sumieniem.

Zaledwie 18 lat później, komuniści, gdy im było potrzeba, rozdzielili na głosy, kto liberałem, a kto opozycjonistą, kto katolikiem z łaski, a kto socjaldemokratą (choć wszyscy bez wyjątku musieli otrzymać przydział na polrealistyczny patriotyzm), i dali wolność wyboru, nazwali to demokracją i Wolną Polską. W ten sposób okazało się, że wolność jest tylko w komunizmie i wszyscy – z własnej, nieprzymuszonej woli – zatrzymują się na gwizdek. A cały tzw. wolny świat wsłuchiwał się w bełkot ludzi pod psychiczną presją, i twierdził, że jest to zdrowy, rozsądny „głos Kraju”. Mackiewicz dorzucał o statusie prlu: A dla „sprawy polskiej” byłoby lepiej, żeby PRL włączony został do SSSR. Natomiast gdybym był ideowym komunistą, to oczywiście byłbym za PRL, za rewizjonizmem, za reformizmem, za ewolucjonizmem etc., tj. za wszystkim co komunizm wzmacnia i uatrakcyjnia na świecie.

Myśl, że włączenie prlu do sowietów byłoby na rękę „sprawie polskiej”, była anatemą dla wszystkich Polaków, czym jednoczyła emigrację z prlem. Emigracja była dumna z każdego przejawu niezależności polskich komunistów, czym doprawdy kompromitowała się jako emigracja polityczna. Nic więc dziwnego, że myśl taka nie mogła być wypowiedziana w pismach „emigracji tzw. wolnościowej”, jak ją nazywał Mackiewicz. Podobnych przykładów jest w ich korespondencji mnóstwo. Weźmy np. spór Mackiewicza z Grydzem na temat rzekomej polskiej tendencji do nadmiernego przelewu krwi. Redaktor domagał się skreślenia (z odpowiedzi na Ankietę Mickiewiczowską) niepochlebnych określeń na temat Samosierry i San Domingo, na co Mackiewicz odpierał, że nie ufa polskim źródłom, gdyż są notorycznie stronnicze.

3


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Po ostatniej wojnie, którą przebyłem w kraju pod okupacją i widziałem wszystko własnymi oczyma, a teraz mogę przed własnym sumieniem i Bogiem stwierdzić, że 85% wydrukowanych relacji stanowi jakieś hipnotyczne, masowe łgarstwo, z którym walczyć jest fizycznym niepodobieństwem, gdyż 1.000 świadków przysięgnie w każdej chwili, że było tak, jak – nie było... – nie wierzę w żadne źródła polskie!

Prawdziwy ogień zachował dopiero dla mitu polskiej gotowości do przelewania krwi: Bieda jest oczywiście nie w tym, że my „przelewamy krew za kogoś”, tylko, że nie chcemy przelewać jej nawet za własną ojczyznę i dlatego bili nas wszyscy po kolei i rozbierali Polskę od dwiestu lat jak kto chce. Podczas ostatniej wojny na prosowieckich kolaborantów, czyli AK, spadał taki deszcz dolarów i złota, że każdy zabity przez nich Niemiec ważył na pewno mniej i to o wiele. A teraz krzyczymy, że „nas sprzedali” bolszewikom!

Mackiewicz mógł to napisać tylko w liście, a nie w artykule, gdyż każdy redaktor, nawet Grydzewski i Giedroyc, obawiał się potężnych sfer nacisku związanych z AK. Londyńska Kontra wydała już kilka tomów korespondencji obojga Mackiewiczów: „Listy do Redaktorów Wiadomości” (warto podkreślić, że II wydanie z roku 2018 zawiera nowo znalezione listy i jest w znacznie rozszerzonym opracowaniu Niny Karsov); „Listy do i od Redaktorów Kultury”; Korespondencja z Pawłem Jankowskim w tomie 26 Dzieł. Ostatnio ukazał się tom 27 Dzieł, zawierający korespondencję z Juliuszem Sakowskim. * Z wyjątkiem ostatniego, pisaliśmy tu już o tych tomach kilkakrotnie, ale żadne omówienia nie wyczerpią bogactwa tej korespondencji. Najnowszy tom Dzieł zasługuje na osobną, szczegółową analizę, między innymi ze względu na postać Juliusza Sakowskiego, powszechnie zapomnianego tytana emigracji londyńskiej. Znajdujemy w nim wiele błyskotliwych zwrotów, krótkich druzgocących ocen, drobnych perełek rozsianych wśród prywatnych listów. „Maria Czapska...” Osobiście uważałem ją zawsze za drabinę wspartą o rynnę narodowego faryzeizmu.

Przyznajmy, łatwo zbyć te słowa jako złośliwość zgryźliwego, rozgoryczonego emigranta, ale siła obrazu w tej metaforze jest najwyższej miary. Wysoka i szczupła, arystokratycznie wyniosła hrabianka Hutten-Czapska, wspierała się całe życie o rynnę, którą spływały z dachu ścieki polskiego narodowego zakłamania. Jakże to trafne, jak świetnie powiedziane. Inna wielkość emigracji, Tadeusz Nowakowski, przyjaciel Jana Nowaka, podejrzewany szeroko o utrącenie wydań przekładów powieści obojga Mackiewiczów w Niemczech. Czy jednak sam Tadeusz Nowakowski jest istotnie „urażony i zgnębiony”, czy może trochę inaczej... nie jestem zupełnie pewny. Mało się nim interesuję, ale wydaje mi się być węgorzem w ludzkim ciele.

W 1957 roku Mackiewicz napisał List do Redakcji Wiadomości, pt. „Przesada”, który ujrzał światło dzienne dopiero w tomie Kontry. Zarzucał w nim Nowakowskiemu narodową megalomanię „w dziedzinie zarówno bohaterstwa jak w dziedzinie cierpiętnictwa”. „Cóż mają – pisze p. Nowakowski – ci i tamci (wymienia różne narody) do powiedzenia! – My jedni wiemy co to było i jak to było. All copyrights reserved. For Poles only.” – Hm... Jeżeli autor był pod okupacją, to chyba pamięta, że Żyd, któremu udało się wykombinować „polskie papiery” („aryjskie”!), uważał się w praktyce za uratowanego. Oczywiście pod warunkiem, że go ktoś z Polaków nie wyda. W zestawieniu więc z losem Żydów, owo „Poles only” wydaje się monopolizacją cierpiętnictwa wbrew prawdzie historycznej. Ale czy tylko w zestawieniu do Żydów? Ostatecznie w kacetach hitlerowskich i łagrach bolszewickich znajdował się tylko pewien procent Polaków.

4


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Czy te słowa nie są adekwatnym komentarzem do dzisiejszych dyskusji w prlu bis na temat wyjątkowości polskiej martyrologii? Pisał w jednym z listów do Juliusza Sakowskiego, na temat „ogłupiania narodu”: Moim zdaniem, nie można budować ideologii, racji stanu, „realnej polityki” i postawy całego narodu na świadomym łudzeniu tego narodu. Tak właśnie postępował zarówno rząd w Londynie, jak zwłaszcza AK w kraju, podczas wojny. Ludzie z tej tradycji wyrośli chcą tę politykę kontynuować. Jest to polityka, w moim przekonaniu, zgubna. Nie usprawiedliwia jej fakt, że za jej uprawianie zasilani są z kas obcych państw, podczas gdy za mówienie prawdy grozi strata pomocy materialnej. Sprowadzilibyśmy wtedy rolę naszej emigracji do ciasnego dziedzińca koszarowego, na którym regulaminowe slogany „podnoszące na duchu” aplikowałby feldfebel, czy jak w wypadku Nowaka, obcy łaps wg instrukcji obcego państwa. – Ale abstrahując od polityki. Cóż by to była za katastrofa, gdybyśmy cenzurą tego skoszarowania objęli literaturę, publicystykę; rozciągnęli na zakaz krytyki i innego zdania! Episkopat polski (Wyszyński) jest dziś w skutkach najbardziej niebezpiecznym propagatorem tendencji kapitulacyjnych. Jakże możemy mu w tym pomagać, zamiast ostrzegać i demaskować? Pogłębiając masowe oszukaństwo i usypianie społeczeństwa. Społeczeństwo w kraju jest w znacznym stopniu dlatego tak ospałe i gnijące, że daje się właśnie usypiać przez tych, w których wierzy, że są ich przywódcami duchowymi. Naszym zadaniem jest raczej budzić go do świadomości zagrożenia.

Ale ta koszarowa cenzura objęła literaturę, objęła publicystykę, i tak dopełzliśmy do dzisiejszego wcielenia prlu. Nowakowie i Nowakowscy wygrali i ze wszech stron słychać regulaminowe slogany podnoszące na duchu, a jakże, wykrzykiwane tonem internetowego feldfebla. W 1976 roku pisał Mackiewicz do Sakowskiego o stosunku emigracji do prlu: Tytuł na pierwszej stronie, na pierwszym miejscu, w Dzienniku z dn. 28.1.76. Brzmi: POLACY W ANGLII PROTESTUJĄ przeciw nowym zmianom w Konstytucji PRL Tytuł jest paradoksalny, jeżeli nie absurdalny. (Nie mówiąc już o wszędzie: „Konstytucji” z dużego K!) Znaczy Polacy w Anglii chcą zachować konstytucję dotychczasową, stalinowską nb.? Z dalszych artykułów, wypowiedzi, uchwał, cytat w rodzaju z kazania Wyszyńskiego etc. etc. wynika jednak, że to nie paradoks, że to jest logiczne stanowisko, w którym się m. in. mówi o: „Zagrożeniu Suwerenności PRL” (!!!). Przecież „suwerenność” PRL jest fikcją, wymyśloną przez Moskwę dla oszukania opinii światowej, i dla oszukania samych Polaków. Naszym obowiązkiem jest demaskować tę fikcję. Ale nie stawać w jej OBRONIE!!!

To znowu aktualny komentarz do dzisiejszych „dyskusji” w prlu bis na temat rzekomej ich konstytucji i rzekomej ich suwerenności. Ale prawdziwy paradoks pojawia się dopiero dziś. Bo oto tzw. „wszyscy” uznają teraz, patrząc wstecz, niesuwerenność ówczesnego prlu, to znaczy tego sprzed „przemian ustrojowych pokojowej rewolucji roku 1989”, tego, o którym pisał Mackiewicz. „Społeczeństwo w kraju jest tak ospałe”, że aż odrzuciło post factum istnienie tamtego prlu w numeracji ich „pospolitych rzeczy”, nadając prlowi bis miano iiirp. A zatem dzisiaj, poniewczasie, Polacy zgadzają się z Mackiewiczem. Ach, jak niewygodnie! Bo jeżeli tak, to rzecz jasna, tak samo nie mają racji we współczesnych nam czasach, zawodząc coś niejasno na temat „Wolnej Polski”, „suwerenności i demokracji”, „konstytucyjnego” bądź „niekonstytucyjnego” postępowania ich zarządców. Rację miała Barbara Toporska, pisząc do Sakowskiego w 1976: A ten powszechny kult dla propagandy, i te „kulty jednostek” i ten kult „jednomyślności”, w naturalny sposób związany ze wstrętem do myślenia – oczywiście żadnej polskiej antykomunistycznej emigracji nie ma! Jest antyrosyjska, bo to i tradycja, i w zgodzie z polskim nacjonalizmem nienawidzić wszystkich wokoło, ale niechby to

5


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Polakom przypadła rola Moskwy, nie byłoby tu ani jednego emigranta, a Sołżenicyna zadeptano by butami nim by zdołał pisnąć.

Trafna myśl i nasuwająca smutne refleksje: gdyby to Warszawa, a nie Moskwa, była centrum międzynarodowej rewolucji, rozsadnikiem zarazy, nie byłoby Polaka na świecie, który nie odczuwałby dumy z triumfów polskości. Tfu, co za koszmar. Oczywiście żadnej antykomunistycznej emigracji nigdy nie było, tak samo jak nie było nigdy żadnego antykomunizmu w Polsce. Tylko antyrosyjskość, tylko nienawiść do kacapów, i podpieranie się o rynnę narodowego faryzeizmu. Bibliografia: 1.

Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Listy do Redaktorów „Wiadomości”, Kontra, Londyn 2018 (wydanie II rozszerzone, w opracowaniu Niny Karsov). 2. Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Listy do i od Redakcji „Kultury”, Dzieła, tom 21, Kontra, Londyn 2015 (w opracowaniu Niny Karsov). 3. Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Paweł Jankowski, Listy, Dzieła, tom 26, Kontra, Londyn 2017 (w opracowaniu Niny Karsov). 4. Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Juliusz Sakowski, Listy, Dzieła, tom 27, Kontra, Londyn 2019 (w opracowaniu Niny Karsov).

Za: Wydawnictwo Podziemne

Leonardo da Vinci, Maria Dziewica, rysunek kredką, ołówkiem, tuszem, kredą, 1510 – 1513 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

6


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

ADRIAN LIGĘZA

Dlaczego? na jednej z dzikich plaż stoimy naprzeciw siebie po kolana zanurzeni w ciepłym italijskim morzu dlaczego się zatrzymałeś podszedłeś i ująłeś moją twarz w swoje boskie dłonie co tobą kierowało o jaśniejący Apollonie gdy na moim czole złożyłeś przytrzymany przez chwilę miękki pocałunek opina mnie skóra blada i miękka naciągają ją chyba geny małż i chitonów daleko jej do tych ramion i torsu cięciwą podszytych łydek i ud na wątłym mostku okopcony wianek pokręcone łodyżki rozgniecione rozetki pogubiły się łebki różowych stokrotek licho tu smutno i cicho poniżej biodra bogini płodności wyścielane maczaną w smalcu watą mogłyby dzieci rodzić planety przesuwać wulkany zatykać plecy mam wygięte na kształt łuku kojca w którym warował mnie wściekły pies głowę trzymam nisko chronię krtań unikam spojrzeń kulę tył żal patrzeć nigdy nie będę taki jak ty regularnie i z prostotą zdobiony zalanymi żywicą muszlami i otoczakami muśniętymi miodem ja nie lubię słońca słońce zwłaszcza mi dokucza i obnaża ciebie czczą fotony pryzmaty i fale ciebie wylizały podniecone promienie żal patrzeć zetrzyj ze mnie ślad swoich warg wyssij wpuszczony przez nozdrza oddech zatrzymaj podarunek pochopnie ofiarowany zbyt blady i płytki by podobać się krytykom zbyt swędzący i ciernisty by o nim zapomnieć

7


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Spacer Spacer był naprawdę udany. Szliśmy w spiekocie po żwirowej ścieżce wśród smużek kurzu i mżawek pyłków, włosia z polnych kwiatów, traw i zbóż. Grzywacze oddawały się spokojnym powiewom, spienione chabry, maki i żyto opasały w szmaty odziane strachy. Świat dookoła nas trząsł się, drżał od warkotu owadów, miraży spieczonego powietrza, dusząco-dławiących zapachów, oparów butwiejącej gleby. Dzieci były zachwycone, odbiegały, by dać się pomuskać kłosom i źdźbłom, zrobić sobie makijaż pudrem z kaczeńców, spuścić desant z przekwitłego mniszka. W zwartym korycie kamienistej stróżki płynął chichot maluchów, i wózek i zmęczeni rodzice pięć sztuk życia w pięciu sztukach mięsa. Dzieci były zachwycone, chodziły po nich biedronki i inne robaczki, wiły się na dłoniach ujęte rozkoszną obietnicą posmakowania krwią pachnących tkanek. Spod ubrań, potu, skóry wyczuwały do głębi wgraną śmierć.

Phyllis lubiła tańczyć i cherry i kwiaty na jasnych sukienkach perełki nosiła zapachy piwonii róż na ustach stare zdjęcia labradora perełka chcę zawsze być czysta mówiła zostawiaj mnie zawsze czystą

8


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

gdzie jest mój dom krzyczała gdzie pokój łóżko gdzie pies to cud że jeszcze żyję wzdychała serce przechytrza lekarzy i śmierć nie miałam dzieci płakała topiłam się sama we własnym odbiciu jest we mnie ona ta noc wrześniowa gdy na brzegach ciała krople duszy nabierały kształtu przed runięciem w punkt bieli co migotał perełka Bill z brzucha i penisa sterczą rurki ze skóry strupy i wybroczyny drapane ciało odbiło się w prześcieradle mapa z krwi cypryjskiego gołębia wychwycony ruch dźwięk skłania wąskie jak korpus upadłego motyla wargi do kruchego trzepotu czy to ty droga matko pytanie nie do wyczerpania odpada od ust jak mięso od kości skłonne do zwłoki wypełnienie jak z dna oceanu sącząca się magma snuje się wokół

9


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Oddech lekko rzęziła ale pod spodem była cisza a pod nią jakby szepty ostatni oddech śmieć stoczył się z łukowatych warg na przyporę gardzieli na arkady piersi na sierpowe żebra jakby na moich oczach waliła się gotycka katedra wiatrowskaz w hełm rybi pęcherz w szpros rozeta w wimpergę archiwolta w portal trwało to ledwie moment bez cienia ruchu weszło we mnie jak powietrze

Louis Lagrenée, Akt, rysunek, ok. 1770 r., The Meteropolitan Museum of Art, Nowy Jork

10


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

JACEK ŚWIERK Rozdwojony Człowiek Jestem skłócony ze swoim cieniem. W windzie przyglądam się butom, Zaś on gapi się w sufit, jakby krążył samolot. Po wyjściu z bloku mój cień Idzie w przeciwną stronę. A kiedy przyjmuję księdza po kolędzie, Albo znajomych, bez słowa, Zamyka się w swoim pokoju. W restauracji siada do mnie plecami. Zamawia kawę, koniak, tort orzechowy. Śmieje się, bo proszę tylko o wodę. Ma ochotę kiwnąć na kelnera, By takiego dziada, jak ja, wywalić za drzwi. Czytam Pieśń nad Pieśniami I robię notatki. Mój cień wertuje Kamasutrę I klepie kelnerki w pośladki. Ja płacę bilonem, gdy on – po wielkopańsku – Wyciąga dwie stówy napiwku I złotą kartę kredytową. Wracam do domu na piechotę. Mój cień odjeżdża luksusową taksówką Z piskiem opon. I, co gorsza, spisaliśmy testament. Mnie pochowają w trumnie I dadzą na gregorianki. Mój cień wybrał kremację I rozsypanie nad oceanem.

Odchodzenie Boję się pustki, Mamo, tego, Że od niechcenia powiem: Jutro się zobaczymy! A za kilka dni Twój nekrolog Zakleją TUNEZJĄ LAST MINUTE.

11


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Geneza Moje korzenie to upokorzenie. Zapuściło się we mnie dogłębnie. I oto właśnie wczoraj Drwal, nie harfiarz, wziął się za grę na mojej harfie. Tuż przed koncertem chciał ją nastroić Tak dobrze, że aż porwał struny I rozbił pudło rezonansowe. Archaniołowie i cała śmietanka niebiańska Opuścili widownię. Tylko Anioł Stróż bił mi brawo, Że w ogóle to zniosłem. Kolejny drwal, nie harfiarz, Uznał moją harfę za pudło nic niewarte. – Eviva l'arte?

Karabin Niepokalanej W magazynku znajduje się 59 kul dum-dum Z ewangelicznych słów. Ładuję cały magazynek miłości Na ulicy, w banku, w busie, kolejce, szkole, w parku… W Ojca Świętego, w Rodzinę, W obcych, przyjaciół, winowajców, W słabych, chorych i cierpiących, i tak dalej. Każdy pasjonat, snajper wie o tym – służy do ostrzeliwania Złego – jest funkcja samoczynnego ładowania – amunicja jest bezłuskowa – nie strzela się z tej broni sportowo – nie musi się mieć na nią pozwolenia – są kluby, koła strzeleckie – występują różne modele Nie wpadną ci do domu antyterroryści. Ale jest taki jeden gość, który będzie się starał Zwędzić ci ten rozpylacz, mówiąc: „Odłóż go. Strzelasz ślepakami, miernoto!” Karabin Niepokalanej noszę przy sobie Zawsze gotowy do wystrzału, Jak rewolwerowiec, żołnierz piechoty I uzbrojony po zęby domownik.

12


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Detronizacja W trakcie detronizacji król życia Wyrywa sobie pychę z głowy i zawodzi… Zawodzi brat-łata, końskie zdrowie, Pani w banku, bo wzdycha, bo mówi: Następny!, Pani w sklepie, bo już się nie uśmiecha, ino ofukuje I prawie: Wynocha!, ale patrzą ludzie. Piękna żona zawodzi, słodka córcia i super synek, Zawodzi dorobek Oraz maksyma Chcieć to móc!... Za to nie zawodzi Pan Bóg i pleban, I cymbał z sąsiedztwa.

Pieter van der Heyden, wg Pietera Bruegela Starszego, Chciwość, z cyklu Siedem grzechów głównych, miedzioryt, 1558 r.,The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

13


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Andrzej Walter POEZJA JEST TYLKO SNEM Dwoje na wzgórzu Tomasza Marka Sobieraja

M

amy kolejny niesamowity tom poezji. Jeszcze „ciepły”. Jakże edytorsko apetyczny. Jeden z piękniejszych, jakie dane mi było poznać. Do czytania wielokrotnego, do rozsmakowywania się, do delektowania, aż wreszcie do permanentnego odkrywania tych gorących uczuć, głębokich sensów i ukrytych znaczeń. Trzymam w dłoniach małe arcydzieło Tomasza Marka Sobieraja zatytułowane Dwoje na wzgórzu. To właśnie jest ten wymiar poezji, o którym Adam Zagajewski jakże słusznie powiedział: Tylko w cudzym pięknie jest pocieszenie, w cudzej muzyce i w obcych wierszach. Tylko u innych jest zbawienie, choćby samotność smakowała jak opium.

Postawmy tu wyraźnie akcent na słowie „zbawienie” oraz na znany wszem i wobec, jakże dojmujący smak i aspekt samotności. Kiedy rodzimy się, jeszcze nie mamy tego poczucia, tego, powiedzmy Heideggerowskiego wymiaru naszego „bycia ku śmierci”. Jednak z czasem, z doznaniem pierwszej straty, z odczuciem pierwszej klęski, z dokładniejszym poznaniem siebie i świata zaczynamy coraz lepiej pojmować słowa Williama Shakespeare’a, który tak oto stwierdził w Królu Learze: Gdy się rodzimy, płaczemy, że trzeba wejść na ogromną scenę i wziąć udział w tej błazeńskiej farsie.

Tomasz Marek Sobieraj, jako kolejny poeta tego padołu, nie zgadza się na śmierć. Tak. Tak sobie uważam. Ona krąży wokół Niego, dotyka Go, szturcha i zaczepia, a On się na nią po prostu nie zgadza. Choć przecież wszyscy jak jeden mąż jesteśmy tutaj jej sługami, ofiarami i nosicielami. Skażeni – było nie było – wirusem fryburskiego filozofa, naznaczeni znamionami przemijania oraz zniewoleni w kleszczach pojęcia (jednak jakże względnego) tego absurdalnego przecież, paskudnego wymiaru czasu, dryfujemy nieuchronnie ku... no właśnie. Dokąd zmierzamy? Czy jesteśmy owym „chłopcem we mgle” z otwierającego tom niesamowitego wiersza – porywającego obrazu malarza impresjonisty, który zamienił swój artystyczny pędzel w wirtuozerię słów, aby w finale dobić nas refleksją o naszym nieuchronnym... roznoszeniu śmierci? I czy choćby zdajemy sobie z tego sprawę? Czy rozumiemy, co się do nas mówi? Czy dopiero plastyczność obozu koncentracyjnego z klocków Lego w wykonaniu Zbyszka Libery może nami wstrząsnąć? Poeta nie pyta i nie odpowiada. On prowadzi nas na inne łąki, niebiańskie, na ukojenie poezją, prowadzi do snu, do spełnienia, do jedynej szansy na ratunek, poza byt, poza świadomość i codzienność, poza nawias. Daje, a może piękniej powiedzieć – ofiarowuje nam tymi wierszami potężny oręż, jakby tarczę z poezji, fantastycznie pokazaną choćby w wierszu „Fotografia”: Jest wiele rzeczy niewidocznych na fotografii, zrobionej niedawno tym starym aparatem znalezionym na strychu. Chociażby zapach ciała i smak ust, szelest włosów na poduszce, słońca żar za oknem, parskanie koni, trzask migawki

14


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

czy kolor ścian tak niezdecydowany, jaki tylko mogą mieć domy na wsi pod Orvieto. Aromat herbaty, dźwięk odstawianej filiżanki. „Sen Antiope” Corregia nad łóżkiem, obok „Zmartwychwstanie” Belliniego (oczywiście kopie, niezbyt udane, miejscowego mistrza). Kropla wina na prześcieradle. Napięcie i ekstaza. Nasze oddechy, myśli, wilgoć skóry. Nawet senny śpiew ptaków, i dzwony kościoła w pobliskim Prato. Tylko my wiemy, co naprawdę jest na tej fotografii, i poza jej krawędzią.

Oto poezja Tomka Sobieraja opowiada nam fragmenty tego, co się wydarza „poza krawędzią”... Poza krawędzią każdego życia, każdego obrazu i każdego umierania. Dzieli się z nami gąszczem uczuć, dzieli się tym, czym chce się podzielić, znając i czując, jaką odpowiedzialność ponosi poeta wobec świata i ludzi, a ile z tego może zostawić... tylko dla siebie. Zapewniam Was, Drodzy Czytelnicy, Poeta zostawił w tym tomie bardzo wiele „tylko dla siebie”. Tom ten jest wystarczająco ogromny, żeby uchylić nam rąbka tajemnicy, żeby nami wstrząsnąć, żeby nas oszołomić, pobudzić do myślenia, napocząć, a całą resztę... ech, wróćmy do Mistrza Williama: Reszta jest (przecież) milczeniem.

Ten tom obfituje w znakomite wiersze. Piękne są: „Chłopiec we mgle”, „Fotografia”, „Chwila pełnej jasności”, „Dwoje na wzgórzu”. Dojmujące, zajmujące i przejmujące to „Park Źródliska”, „Tumor Jelitowicz” (to wiersz – nie wiersz, zrozumiany jedynie podskórnie i w kontekście, taki poetyczny eksperyment, choć mocny w efekcie – poczytajcie sobie posłowie, świetne posłowie Jacka Świerka) czy choćby „Stare kobiety nie powinny opłakiwać swoich synów” (wiersz w zasadzie genialny). Wybaczcie mój szczery i być może nadpobudliwy entuzjazm, ale mam ostatnimi czasy ogromny przegląd wydawanej w Polsce poezji – zarówno debiutanckiej, jak i tej już dojrzalszej (aspirującej kontynuacją pasowania na poetę) czy wreszcie sam się zaopatruję bądź też otrzymuję obficie tomy od znanych i uznanych już poetów. Szczerze powiem – zbiór Tomka Marka Sobieraja wyrasta swym wymiarem i znaczeniem grubo ponad tę obfitą przeciętność. Porównałbym go do Asymetrii Adama Zagajewskiego czy Nożyka profesora Tadeusza Różewicza. Choć w poezji jakiekolwiek porównania, tak, wiem, to orgia i profanum. Czynność grzeszna i absurdalna. I owszem. Ja podkreślam jedynie znaczenie i wagę tego tomu. Dwoje na wzgórzu Sobieraja stanowi zbiór wierszy, który zostanie już z Wami na zawsze. Obiecuję. Wstawicie go na półkę nienaruszalną, tę z Wojaczkiem, Stachurą czy Norwidem... albo sami sobie wstawcie Waszych bezcennych poetów, na tę półkę, z której tomów poezji już nigdy nie ubywa, tylko ona pęcznieje i krzepnie jak lawa, jako podstawa naszego bytu, naszego jestestwa i uzasadnienia naszej tu obecności. Czymże jest bowiem człowiek bez poezji? Jest człowiekiem pozbawionym świadomości... i serca. W kończącym tom wierszu „Dwoje na wzgórzu” (wiersz jednocześnie tytułowy) Emilia Patzer przeżyła po śmierci Gottlieba jeszcze tylko cztery miesiące. Można by powiedzieć, a w zasadzie śmiało zasugerować, pomyśleć i wyobrazić sobie, że umarła z miłości, tęsknoty i przyjaźni. Widziałem już takich historii w naszym realnym i prawdziwym życiu bardzo wiele. Mój Stryj tak zmarł, miesiąc po śmierci Cioci... Ktoś odchodził, a ktoś drugi chciał jakże szybko odejść „do niego”... Taki mamy w sobie zew natury i taką skłonność. Nie ma w tym życiu życia bez drugiego człowieka, a nasze wybory są często na wieczność. I chyba tak wyobrażamy sobie wieczność...

15


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

ukrytą za wieczną miłością. Warto zatem jej szukać. Przez całe życie i w najprzeróżniejszych wymiarach. W wierszu tym widzę, pomimo przejmującego epilogu w postaci drugiej jego części ostatecznie kończącej tom – otóż widzę w nim pokłady ogromnej nadziei oraz tej przywołanej wcześniej negacji śmierci. Co do zasady – ze śmiercią nie wygramy i musimy się z tym pogodzić, jest trochę czasu – mniej czy więcej, ale ten czas jest. Natomiast to, co jest poza krawędzią słów i fotografii, poza krawędzią nas samych, poza granicą snu – to wszystko stanowi sens, ideały, esencję życia. Żyjemy dla wspomnień. Dla bogactwa przeżyć – ukrytych w realności, w lekturach, w świecie naszych myśli i bogactwie ducha. Tam ukrywają się nieśmiertelność, wiara, nadzieja i miłość, wieczność, życie i śmierć oraz cała o nich prawda. Tego spróbował dotknąć Tomek Marek Sobieraj. Czy mu się to udało i jak mu się to udało, ocenicie już sami. Czy o to w istocie panu chodziło, panie Kant?

Pyta ot tak sobie, powiedzielibyśmy, że wręcz bezczelnie, Sobieraj w jednym z wierszy. Wolno mu. Nam też wolno spytać o kilka rzeczy panów Kanta, Heideggera, Tischnera, a nawet Marksa i Engelsa (o Leninie, wiecznie żywym nie wspomnę, pana Junkersa nie warto pytać, często bywa w stanie wskazującym...). Mną najbardziej wstrząsnął wiersz „Stare kobiety nie powinny opłakiwać swoich synów”, a porwała mnie wręcz „Fotografia” (jak napisał w posłowiu Jacek Świerk – zaparła dech w piersiach). Bo to jest właśnie tom, wobec którego nie przechodzi się obojętnie. O tym chciałbym Was przekonać. Chyba o to chodziło Kantowi i innym domokrążnym filozofom, których filozofia dziś pogrąża się w ruinie, jak całe dziedzictwo Zachodu. Wstrząsnąć z posad bryłę świata, wzlatywać nad poziomy, sięgać, gdzie wzrok nie sięga. Dla poszukiwań, dla fermentu, dla odkrycia, dla życia... a może nawet i z nudów? Z ambicji i z egoizmu. Te wymiary też tam są obecne. To ludzka legenda i silna potrzeba mitu stwarza całą tę aurę „poświęcenia dla ludzkości”. Tak. To zapewne też tam jest. Pytanie tylko o proporcje. Nasz postmodernistyczny naturalizm pyta już bowiem o wszystko. Obaliliśmy w dociekliwości wszelkie tabu. I czytajmy dalej ten niesamowity wiersz – „Dwoje na wzgórzu II”, o ludziach, którzy żyli w prostocie, nie stworzyli wiekopomnych dzieł, koncertów, powieści ani fresków, pomarli, jak i my wszyscy pomrzemy. Świat, świat intelektu i idei, dochodzi dziś (także i w tym przypadku) do wniosku, że ratunkiem dla niego, chyba jedynym ratunkiem dla powszechności ignorancji, barbarzyństwa, destrukcji i głupoty będzie duchowa emigracja, stworzenie form prostych, wręcz najprostszych, powrót do źródeł i to tak, że wszelkie ocalenie odbywać się będzie we wspólnotach zbliżonych do pierwotnych. Oto szansa na wskrzeszenie solidarności – słowa zapomnianego. To nawet wieści papież po abdykacji, Jego Eminencja Joseph Ratzinger, który dostrzegał ten problem już w roku 1969, w roku, w którym przyszedłem, o ironio, na ten świat. W roku, w którym rozpocząłem swoje własne „być ku śmierci”... Czy o to panu chodziło? Panie Heidegger? – Nie sądzę. I dlatego sięgamy wciąż po pióro. Piszemy wiersze. Niektóre stają się poezją. Poszukujemy, kopiemy się z tym życiem i ze słowami... jak w wierszu „Chwila pełnej jasności”: (...) a poezja to tylko sen śniony w obecności rozumu – tak zresztą, jak chciał tego Twój inny sługa Tommaso Ceva. (...) Więc próbuję dotknąć niewidzialnego, ale boję się, bardzo się boję.

Doskonale wiemy, czego boi się autor, a nawet podzielamy ów lęk, strach czy nawet i przerażenie (w wielu przypadkach). Kiedy wydarza się nieodwracalne, kiedy się zbliża, nadciąga, nadchodzi – mamy jeszcze poezję, ale to sen, to tylko sen, śniony w obecności rozumu i drugiego człowieka.

16


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Tylko bliźni uzasadniają tu naszą obecność. Chyba warto nigdy o tym nie zapomnieć. Śpieszmy się kochać... Resztę pozostawmy… milczeniu albo poezji... All that we see or seen Is but a dream within a dream Czy wszystko, co widzimy, czy nam się wydaje, jest tylko snem we śnie... Egdar Allan Poe

Tomasz Marek Sobieraj, Dwoje na wzgórzu; Wydawnictwo Editions Sur Ner, Łódź; seria „Biblioteka Krytyki Literackiej”, 2018, stron 50. ISBN 978-83-928664-6-6.

Pieter van der Heyden, wg Pietera Bruegela Starszego, Lenistwo, z cyklu Siedem grzechów głównych, miedzioryt, 1558 r.,The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

17


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Stary chrzan MINOTAUR W NIEEUKLIDESOWYM LABIRYNCIE

Z

żera mię tęsknota do świata, gdzie dwie linie równoległe nie mogą się zetknąć – nawet w nieskończoności. Do świata, w którym jabłko spada i uderza w głowę Newtona – bęc, i sprawa zamknięta; kiedy woda pokrywa się lodem, to temperatura jest zero stopni, a gdy bulgocze i kipi, to niechybnie musi być około stu stopni. W tym świecie można było ślizgać się po zamarzniętych stawach, zrywać niedojrzałe owoce prosto z drzewa, a mleko pochodziło od krowy, nie z lodówki. Kilka leśnych poziomek na kopie bitej śmietany, maliny z trudem zerwane z kolczastych krzaków w niedostępnym chruśniaku i dwa rydze znalezione w gaiku, nieopodal uczęszczanej drogi – wszystko to były niezrównane skarby. Powidła i konfitury rozświetlały zimowe wieczory, gdy czytało się na głos o Polsce skowanej. Ba! Ale geometria przestrzeni w istocie nie jest euklidesowa, jabłko spada wewnątrz spadającej windy i pływa nieważkie wokół głowy zachwyconego Newtona. Zero stopni, to nie żadne zero. Promień światła nie jest prosty jak strzała, ani zresztą strzała nie jest ani prosta, ani w ogóle nie jest. Nic w ogóle nie jest proste. A skoro nie ma powrotu do euklidesowego świata, gdzie kwadrat to nie jest szczególny przypadek rombu, a kryształ nie jest zrobiony z galarety, gdzie cichy kąt i ciepły piec nie zostały zastąpione przez twitter i facebook – czymkolwiek są te tajemne fenomeny – to nie ma już żadnych stałych, wszystko płynie i w ułamku sekundy staje się przeżytkiem, a kurczowe czepianie się przekonania, że wiatrak to tylko wiatrak, że koło młyńskie mle pszenicę na mąkę, by z mąki upiec chleb, jest śmieszne, bo nie ma ani młyna, ani mąki, ani chleba, jest tylko logistyczny proces dostarczenia produkcji na czas na rynek zbytu – proces bezosobowy i martwy. Labirynt jest ciemny i prowadzi donikąd. Minotaur nie wyjdzie na światło dnia, ponieważ promienie świetlne zagięły się wokół wielkiej, ciemnej masy, która domaga się, by pisać o niej z wielkich liter. Myślałem naiwnie, że jestem młodym Tezeuszem, z nicią ukochanej Ariadny w dłoniach, podążającym śmiało, by zmierzyć się w walce z potworem, by uwolnić świat od przeraźliwego monstrum. W uszach brzmiał mi jeszcze szept wybranki i miłość rozświetlała mi drogę, ale to był tylko sen, ułuda odziana w strzępy znanego mitu. I wówczas namacałem w ciemnościach głowę byka... Bicie mego przerażonego serca odbijało się echem w nieprzeniknionej czerni Labiryntu – bycza głowa była na moim własnym karku. To ja jestem ofiarą, starym, bezużytecznym Minotaurem, niedobitkiem innego świata, w którym dwie równoległe linie z szacunkiem nie przecinały się nigdy, do głowy by im nie przyszło, ani nie rozchodziły się nigdy, pozostawały na wieczność równo odległe, stałe w swej nudnej przewidywalności, oburzająco nudne w swym przywiązaniu do pewnych zasad, przewidywalne w swej stałości jedna wobec drugiej, przysięgały, durne, że się nigdy nie rozejdą, więc tkwią tak, niezmienne, w swej zaprzysięgłej równoległości. Czy nie słyszały, że świat się zmienił? Czy nie dotarło do nich, że mogą dostać dyspensę? Przecież były takie młode, kiedy poprzysięgły sobie wieczną równoległość, czy nie mogą pojąć, że nic nie jest na zawsze? Nie mogą pojąć. I nie dotarło do nich. Tak jak nie dotarło do mnie, potwora z głową byka, ukrytego w ciemnym labiryncie. Dochodzi czasami mych uszu poszczekiwanie sfory, słyszę niekiedy nawoływania zbliżającej się nagonki, ale psy gończe gubią ślad w labiryntach. Kiedy zdarzy im się dopaść potwora, to rozrywają go na strzępy, bo choćby nawet chciał – a ja odmawiam! – to nie wpisać że go do kolektywu, nie maszerować że mu równo w nogę. Jakże włączyć go do radosnej twórczości, gdy w swej prostolinijnej potworności odważa się mieć byczy łeb? Jakże postawić go w równym szeregu, gdy w swej potwornej, tępej prostolinijności odrzuca zaginanie promieni Światłości? Światu nie wystarczy zamknięcie potworów w ciemnych labiryntach, odizolowanie ich na szczytach gór, gdzie z orły dzielą samotność; nie wystarczy ich wegetacja w zapomnianych puszczach lub odcięcie na niedostępnych trzęsawiskach. Nie ma już samotności! Bagna osuszyć! Lasy wyciąć w pień. Góry zniwelować, odwrócić bieg rzek, a w labirynty zapuścić nagonkę. Huczy równy krok świata na niekończącej się defiladzie. I tylko jedno truchło w mysim oleju,

18


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

ukryte w brutalistycznej architekturze bunkra z czerwonego granitu, pozostanie wyniesione samotnie ponad świat. A tam, ot, straszny kamienny posąg Komandora – nie, zaraz, to chyba mundur generalissimusa – ściska prawicę nieudacznego Don Juana z dziwaczną czupryną, by ściągnąć go za sobą do piekieł. Przebiegły Mefisto zdjął z siebie partyjne wdzianko, zapięte pod szyję, przebrał się w dobrze skrojony garnitur, zawiązał czerwony krawat i z elokwencją przekonuje rozkojarzonego Fausta na siódmym kacu, że Małgorzata nie jest w więzieniu, że jest naprawdę Minotaurem w Labiryncie. Zapatrzony w swój własny pępek Faust, próbuje bez skutku rozstrzygnąć, czy jest mężczyzną, czy niewiastą, a jeżeli jest damą, to czy wolno mu wchodzić do damskiej toalety, a skoro mu wolno, to czy nie należy mu się więcej pieniędzy w imię równości, wolności i siostrzeństwa? Wergiliusz oprowadza wziętego Poetę po Piekle. Poeta nie wykazuje większego zainteresowania pierwszym kręgiem Piekła, wypełnionym nieletnimi delikwentami. Dzieci, którym wszystko wolno, rozbisurmanione wcielenia egotyzmu. W drugim kole młodzież, Poeta widział to na studiach. Każdy taki sam, żadnej byczej głowy, żadnej własnej myśli. Odmawiają dyskusji i wzbraniają jej innym. Na każdym kroku czują się dotknięci i tak bardzo pragną nikogo nie obrazić, że są obrazą dla Pana Boga i jego Przykazań. W trzecim kole dorośli, którzy są jak dzieci. Marzą, aby cofnąć się do dziecięctwa, by ktoś wreszcie zdjął z nich odpowiedzialność. Poeta poczuł się niepewnie. Wstąpili w czwarty krąg, wypełniony starymi ludźmi. Dogorywają w domach starców; postradali rozum i zmysły, kontrolę nad sobą i swym organizmem, nie mają woli ani pojęcia o sobie samych, a co dopiero mówić o szczątkach godności, ale czepiają się każdej namiastki życia. Piąty krąg wypełniają niewiasty, co pragną być mężami, i vice versa, chudzi, co chcieliby być grubi, i tłuściochy zapatrzone w chudość, biali, co chcą być czarni, i czarni, którzy wszystko by oddali, byle tylko stać się białymi, matki, które nie chciały dzieci, i nieobecni ojcowie. Poeta zauważył nawet pustelnika, marzącego o salonach. Ale oto otwiera się przed przerażonym wzrokiem Poety szósty krąg, a w nim duszą się w sosie własnego narcyzmu, zachwycone sobą feministki i rozmiłowani w swym machismo męscy samcy, a obok czarni rasiści i niedorozwinięte półgłówki z Ku Klux Klanu z białą skórą, ale z czerwonymi karkami i czerwonymi duszami, a wokół nich globalna międzynarodówka nacjonalistów wszystkich krajów połączona z niewolnikami metod statystycznych. Wszyscy są zapatrzeni w ekrany swych telefonów, a w nich we własne blade odbicia. Zaprzedali tę oto chwilę, ten jeden, wyjątkowy moment swego niepowtarzalnego istnienia, za złudzenie bycia gdzie indziej, za iluzję kontaktu z Innym (choć takim samym), kto sam przestał istnieć, bo przemienił duchową cząstkę swego bytu w wirtualny sztafaż. Poeta rzucił okiem na swój telefon i znalazł się w ostatnim kręgu: wśród czterech białych ścian, w przeraźliwie ostrym, zimno-białym świetle, przy groźnym pomruku chmury miliona komputerów, które nie wróżyły niczego dobrego. Oddalony głos Wergiliusza oznajmił mu, że tu, w procesie przyspieszonej ewolucji, przemienia się niedoskonałego człowieka w wyższy gatunek, gatunek pod tytułem h+. W transhumanistycznym laboratorium, ludzki intelekt spotęgowany zostanie dzięki sztucznej inteligencji, fizjologiczne ograniczenia będą usunięte, bioniczne mechanizmy zastąpią członki i organy ludzkie. Śmiertelność przestanie być przekleństwem ludzkości, choć pozostanie nadal problem nudy w poniedziałkowe popołudnia. Poetę oblał zimny pot, bo lubił z wyższością udawać znudzenie. Modny wierszokleta zdołał uciec ze swej piekielnej wycieczki krajoznawczej i poczuł, że i jego zakuty poetycki łeb także przemieniać się zaczął w byczą potworność. Bez ostrzeżenia, bez śladu względów dla zachowania pozorów, świat przemienił się w swoje przeciwieństwo, obrócił się na nice, jak znoszony szynel. Ale przenicowana kapota może nadal okryć człowieka przed burzą, gdy świat obrócony na nice ma w sobie coś niezrozumiałego i obcego, wobec czego byczy łeb wydawać się może znanym i swojskim, i mile widzianym punktem odniesienia. Toteż Poeta powitał ciemności Labiryntu z nieskrywaną ulgą, a może nawet z radością, choć przy panujących wokół ciemnościach, nie musiał się do tego przyznawać nawet sobie samemu. Wobec kręgów piekielnych, bycza samotność nie wygląda nagle tak źle. Ja, Minotaur, monstrum skrywane przed światem, potworny przedmiot polowania z nagonką, zachowuję wiarę w euklidesową moralność. Ja, Minotaur, karmiony krwawymi odpadkami

19


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

wielkich kultur, deklaruję newtonowską prawdę. Ja, Minotaur, bezkształtny pół-zwierz, pół-duch, podtrzymuję ufność w kantowską powinność. W ciemnościach Labiryntu świadczę prostolinijnej Światłości. Za: Wydawnictwo Podziemne

Marcantonio Raimondi, Apollo, wg rzeźby z Watykanu, miedzioryt, 1510 – 1527 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

20


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

REMIGIUSZ CZYŻEWSKI

Łza powoli odrywa się od powieki i płynie po policzku wzdłuż tej bruzdy którą wypracowałem pozorami uśmiechu jest w niej sól tych wszystkich dni podczas których próbowałem coś zmienić na lepsze i mieni się przede wszystkim wszystkimi kolorami nadziei odbijasz się w niej masz dziwną minę tak jakbym patrzył na ścianę kiedy w końcu upadnie będę jakby wyrwany podejdę do drzwi i je zamknę najciszej jak potrafię

Wersja alternatywna Chrystus ma dzisiaj 47 lat i patrzy na świat z tylnego siedzenia samochodu zastanawia się co by się stało gdyby wtedy dał się zabić czy życie byłoby trochę lepsze Chrystus podaje dziś eucharystię razem z prozakiem a dobrą nowinę głosi z ekranu telewizora jest wtedy gwoździem programu Bóg jeden wie co by się stało gdyby to on dał się zabić a nie pozabijał wtedy ich wszystkich zapala więc papierosa i milczy a w tym milczeniu kryje się tajemnica istnienia

Jak wystrzał Nasze drzazgi mają się dobrze utkane z czasu wrośnięte w tkankę mózgu prowadzą do serca arteriami smutku a ono bije majestatycznie czasami liczyłem uderzenia dopóki nie zorientowałem się że nie są moje

21


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

nasze gesty są w zupełnym porządku w przeciwieństwie do słów potrafią kreślić w powietrzu spirale niemego bólu które i tak znikają dymem z papierosa coraz bardziej uważamy żeby się przypadkiem nie dotknąć wklęśnięci w sobie na dwóch różnych biegunach łóżka uderzenia serca rozlegają się w pustce jak wystrzał

Przez nas płaczesz bo jesteś płaczliwa przecież nic takiego nie robię nie unoszę zaciśniętej pięści nie uderzam kolanem lub łokciem jeszcze tego by brakowało nie moje ciosy są bardziej subtelne są w słowach i tonie głosu ale są bardzo celne i odbierają nadzieję potem przepraszam ty płaczesz bo jesteś płaczliwa a ja przez chwilę wierzę moje strzały przewiercają na wylot na przestrzał wiatr przechodzi przez ciała żywych i umarłych umarłych i żywych przez nas

22


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Isabella Degen CHRISTIAN MEDARD MANTEUFFEL – POETA W CIENIU POLSKIEJ LITERATURY Christian Medard Manteuffel vel Krystian Czerwiński, polski poeta, prozaik i eseista – w ubiegłym roku obchodził dwa jubileusze: 80-lecie urodzin oraz 57-lecie twórczości literackiej. Tworzy prozę, poezję i eseje, którymi buduje literackie pomosty o wymiarach europejskich.

Biografia Urodził się 28 maja 1938 r. w Brześciu Kujawskim. W 1962 roku zadebiutował na łamach tygodnika „Pomorze“, wydawanego w Bydgoszczy. W roku 1968 ukazał się pierwszy zbiór jego opowiadań pt: Stemplowanie siwych koni. W latach 70.– do chwili wprowadzenia stanu wojennego w 1981 roku, publikował pod nazwiskiem Czerwiński w czasopismach drugiego obiegu. Drukował m.in. w „Solidarności“, „Bratniaku“, „Wolnych Związkach“. Nazwisko Czerwiński ukazywało się też w podziemnym wydaniu Poezji stanu wojennego, obok m.in. Czesława Miłosza i Bertolta Brechta, (Poezja odnowy, Warszawa 1981). Z powodu choroby i konieczności przeprowadzenia operacji serca, w 1988 r. wyemigrował do Niemiec. Tam przyjął obywatelstwo niemieckie, zatrzymując jednocześnie obywatelstwo polskie. W tym czasie publikował i dokonywał przekładów z języka niemieckiego na polski, pod nazwiskiem swojej matki – Manteuffel. Został członkiem stowarzyszenia literackiego Else-LaskerSchüler-Gesellschaft e.V, które statutowo zajmuje się przywracaniem literaturze europejskiej twórczości zniszczonej masowoprzez hitlerowców po 1933 roku. Publikował swoje wiersze w almanachach wydawnictwa Wortundmensch. Jego utwory włączono do trzech zbiorów poetyckich utworów wydanych w serii Bibliothek des deutschsprachigen Gedichtes. Początkowo mieszkał w Leningen (Badenia), tam powstała jego poezja opiewająca piękno Wyżyny Szwabskiej. W 2016 roku przeprowadził się z rodziną do Frankfurtu nad Menem gdzie mieszka obecnie. Od lat tworzy eseje, w których przedstawia polskie powiązania z kulturą europejską. Prezentuje wybitne postacie, m.in. Karla Dedeciusa i Marcela Recha-Ranickiego, podkreślając ich zasługi w przybliżaniu Niemcom literatury polskiej. Poeta Kujaw i Szwabii Christian Manteuffel jest niczym zegarmistrz poszukujący minionego czasu, wycięty z przeszłości, stale kluczacy między wersami w poszukiwaniu prawdy. Jest autorem autorrefleksyjnych, lirycznych wierszy, który dobrze wie, że w każdym śnie może mieszkać ból, a życie jest wydzieraniem kolejnych oddechów wzbliżaniu się i w oddalaniu od tajemnicy istnienia. To poeta mitu, dla którego Polska była i jest miejscem odświętnym − jego sacrum. Zawsze wiedział, że los życia to wzięcie odpowiedzialności za swoje przeznaczenie. Jego szlaki życia przeplatają często rozstajne drogi. Pod tym też tytułem wydaje wiersze w wersji niemieckiej Gedichte aus den Scheidenwegen (część wierszy w tomiku została przetłumaczona na język niemiecki przez jego córkę). W Polsce w roku 2011, Manteuffel uznany został przez rodzinne miasto – za twórcę Ziemi Brzeskiej (Kujawy), ale w Niemczech pozostaje związany z Ziemią Szwabską. Te rozstajne drogi prowadzą go nieustannie do domu matki – do Niemiec i do kraju ojca – do Polski. Reportaż z podróży do nieistnienia ...Można zgubić szczęście, majątek, można książki spalić, nie czuć, że Bóg podąża jeszcze zawikłanym tropem,

23


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

dumą się unieść i cień rzucić na ziemię. Z popiołów ku niebu ulecieć, można gniew oddalić, można wierzyć Bogu, że jeszcze nie stracił nas z oczu, lecz nie można istnieć bez własnego cienia... Niemcy, Jura Szwabska, 1990

W wierszach, które powstały w Niemczech, przedstawia proces adaptowania się do krajobrazu Ziemi Szwabskiej i Doliny Lenningen, które przypominały mu najpiękniejsze zakątki naszych Bieszczad. Zbocza porośnięte bukami, które zimą stoją bezlistne, wprawiały go w nostalgiczny nastrój. Nutą dramatyzmu oplata życiowe przemiany, w poezji czuje się refleksyjność i wrażliwość na każdy drobny szczegół. Integracja w bukowym lesie ...idę przez las w naprzeciw słońcu; jego ciepło przenika do mojej krwi; moja dusza unosi się ponad drzewami ...pod moimi stopami pękają bukowe orzeszki; moja dusza pochłania dolinę; moje ramiona sięgaję do słońca; moje stopy puszczają korzenie; moje plecy porasta omszała kora Schwäbische Alb, 2004

W tomiku pt. Słone chabry, Comedie Larmoyante, Christian Medard Manteuffel opisuje pogorzelisko egzystencjalne i rozdarcie wewnętrzne, jest to zapis dochodzenia do bolesnej samoświadomości. Wiersze te są chyba najbardziej przejmujące i głębokie w jego poezji – oswaja w nich kres życia i twórczości, odchodzenie, dobieganie do mety. Ten poeta, którego miejscami najbliższymi stawały się lasy, doliny i łąki, zawsze kroczył własnymi ścieżkami i duktami, starając się zostawić w tyle hałas dochodzący ze świata. Niebawem „Niebawem – zapomnisz wszystko, Niebawem – wszystko Ciebie zapomni“ Marek Aureliusz ...w nowym świecie zbudzony w zapomnieniu brodzisz, które chłód nocy przywlókł aż do progu twych drzwi; nic nie zostało z tamtych niespokojnych godzin; możesz o nich zapomnieć, możesz nawet z nich drwić Tak, to już nie tamten, to słoneczny i czysty dom; żadnej rdzawej plamy, patyny przeszłości; stałeś się panem słowa, więcej – własnych myśli, czy pomyślałeś kiedyś, że to takie proste? Drzwi otwarłeś, więc może wszedł ktoś nieproszony? To tylko mgła, to tylko kropla świeżej rosy i słońce spoza gór, wszak to dzień wstaje jasny

24


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Na twym biurku wiersz leży jeszcze nieskończony; nie znalazłeś w nim puenty, kiedy zamkniesz oczy, nie znajdziesz także siebie – chciałeś tego właśnie? Dolina Lenningen, 2001

Miłość – motyw poezji i życia W poezji Christiana M. Manteuffla znajdziemy iskrę z rzemiosła przypominającego poezję Cypriana K. Norwida. Daje się zauważyć, że Norwid był i jest jego mistrzem, zapewne też dlatego, że łączy ich miłość do ojczyzny z perspektywy życia na obczyźnie. Cytatem z jego korespondencji rozpoczyna swą książkę poetycką – Listy do Kamy. „... Co piszę? – mnie pytałeś – oto list ten piszę do Ciebie – Zaś nie powiedz, iż drobną szlę Ci dań – tylko poezję! Tę, która bez złota uboga jest – lecz złoto bez niej, Powiadam Ci, zaprawdę, jest nędzą-nędz... Zniknie i przepełźnie obfitość rozmaita, Skarby i siły przewieją – ogóły całe zadrżą, Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic...“ C. K. Norwid, (z listu do Bronisława Z.)

W tomiku Listy do Kamy, Christian Medard Manteuffel składa hołd swojej muzie i małżonce. Poeta zdradza nam odwieczną zagadkę swego życia, stawia odwieczne pytanie o sens egzystencji. Ten sens odnajduje w spotkaniu dwojga kochających się ludzi, określa w swojej poezji to, czym dla niego są prawdziwe uczucia. Opowieść liryczna dokumentuje ich miłość, potajemne spotkania, uczucie bliskości i pojednania. Potem dalsze życie, chwile szczęścia i chwile pozbawione radości. W tych listach poetyckich poeta tworzy piękny i wyrazisty portret miłości do kobiety i obraz ich wspólnych losów; wiersze pełne są melancholii, nastrojowych obrazów, przemilczeń, niedokończonych myśli. Pomiędzy wierszami jest wiele prozatorskich uzupełnień, które pozwalają czytelnikowi zrozumieć zapis tych wspomnień. Odpływ Kamie …teraz nastąpi odpływ– …jeszcze nasze ślady jak nietrwałe formy poddają się fali …z pióropuszu morza odrywa się ptactwo i dopada brzegu jak myśliwska sfora …tutaj wśród resztek roztrzaskanej łodzi morze zaznacza mą ostatnią przystań …wśród zgiełku odpływu znajduję Twe imię krążące nad morzem nim zamknie się w bursztyn Listy do Kamy, 1998

25


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Pod drzewem Kamie, towarzyszce mojego życia ...starość podeszła pod nasze drzewo, bada znaki na korze pozostawione przez czas, czytelne wciąż litery w mniej czytelnych kształtach wyrytych niegdyś serc. Nad nami para młodych ptaków krąży nim pogodzi się z dalą. Tak już pozostanie, aż do dnia, w którym wiatr strąci gniazdo. I nikt nas nie rozpozna wśród opadłych liści Zaklęcia, 2008

Listy do Kamy to także liryczny pean o miłości do ziemi ojczystej, do Ziemi Brzeskiej z której pochodzi poeta.Wszystko zaczęło się 1945, kiedy siedmioletni Krystian czekając, na powrót najbliższych stojąc, przy drodze, zaklinał konie w taborach wojennych, a zarazem kciukiem stemplował na drugiej dłoni swoje dziecięce marzenia. Potem czekały na niego nie tylko marzenia, ale jeszcze inne trudności poprzez kolejne etapy życia. Wizyta w Brześciu Kujawskim w 2001 roku, jest jakby pożegnaniem się z tym, co już przeminęło... i nie powróci. Przejazdem w Brześciu ...pamięci mojej własnej dedykuję ten wiersz ...tu, przy tym domu, który ledwie starość swoją dźwiga stemplowałem marzenia galopujące ulicą Żeromskiego ...tutaj odpiąłem im uzdy, aby poszły wolno i wszelkie tropy giną w kurzu poza fosą ...słyszałem tę muzykę jeszcze, gdy Bugaj mijałem i smukłe topole kładły długie cienie na Smętowa lustrze ...Bóg jeden wie, jak mi trudno powiedzieć: „Nigdy tu nie wrócę...“ nie odnajdę, nie zawrócę rozpędzonych koni przed ten kamień, na którym siadały legendy Brześć Kujawski, 2001

26


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Summa poetica Dolina Fosylii. Polscy twórcy w krajobrazie niemieckiej kultury jest zbiorem esejów wydanych w roku 2013 przez Miejską Bibliotekę Publiczną we Włocławku. W różnych kontekstach i układach kulturowych pojawiają się m.in. Czesław Miłosz, Fryderyk Chopin, Marcel Reich-Ranicki, Stanisław Przybyszewski, Tadeusz Kwiatkowski-Cugow, Jerzy Grupiński, Yvan i Claire Goll, Else Lasker-Schüler oraz inni. Dalej wnikliwie, z pasją i precyzją ukazuje nierozerwalne związki między literaturą polską i europejską, publikuje swoje eseje m.in. w polskich czasopismach literackich, takich jak „Odra“, „Krytyka Literacka“ czy „Akant“. Zaistniał również w periodykach polonijnych w Wiedniu, Paryżu, Wilnie, a także w Niemczech. Gdy poeta czy pisarz szczęśliwie doczeka dostojnego wieku, to zwykle podsumowuje swoje minione lata. Wtedy poezja metafizyczna, egzystencjalna, profetyczna w wieszczeniu kresu własnego życia, staje się piętrem najwyższym, jakiego możemy sięgnąć. Poeta rozprawia się z tym tematem niezwykle subtelnie i z wielką mądrością, tą którą nasyciło go życie. Cechuje go stoicyzm, łagodność, pogodzenie z losem i bezpretensjonalność. Tak jak kiedyś wsłuchiwał się z lękiem w odgłosy chorego serca, tak teraz wsłuchuje się w echa dobiegające do niego ze wszechświata. Ten wątek jest jak apogeum, wiersze jego są pełne pogodnego smutku, wnikliwego, intymnego oswajania się z własną podróżą na drugi brzeg. Definiuje to w zbiorze prozy i poezji Słone chabry, Comedie Larmoyante z 2005 r. „...Jesteśmy kontekstem czegoś wielkiego i niepojetego... Nasze życie jest poezją. Pojawiliśmy się w niej wyłącznie po to, aby ją podnieść i aż do ostatniego słowa przenieść jej posłanie. Jesteśmy kontekstem, nasze słowa unoszą się w kontekście umarłych zburzonych, zapomnianych kultur z całą niedoskonałą odpowiedzialnością za to, co dalej poniesione będzie...“ (Jesteśmy kontekstem. Zamiast posłowia)

Tymi słowami Christian Medard Manteuffel podsumowuje własną twórczość, która niesie humanistyczne przesłanie tego, co w jego poezji jest najważniejsze, najpiękniejsze, najbardziej dramatyczne i zwyczajnie ludzkie.

27


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

E. J. KOH

Showtime Coś, co mówię zawczasu: Jal butak hapnida Co tłumaczy się na Proszę bądź mi miła, ale sugeruje: Nawet jeśli się poniżę, proszę bądź mi miła. W lustrze znaczy to: Nawet w moim palcie zachłyśniętego sumienia, proszę bądź mi miła.

Miłość odnaleziona w trzech wersach Chłopak tańczył. Objawił mi się jako Budda. W nocy przeistoczył się w dwie rzeki. Podkradłam się do niego i wnet utonęłam.

Do mojej matki klęczącej w kaktusowym ogrodzie Miesiąc myślałam, co powinnam powiedzieć. Ile to już razy przeciągałaś kuchennym nożem po dekolcie mówiąc Tak to się robi. Tak rozbija się małżeństwo. Ile jeszcze świec zapalisz Panu Bogu. W twoich oczach widzę, że go nie znasz. Jak nazwałabyś uczucie porzucenia, nieufności, ale i wytchnienia, które nie pozwalają mi się od ciebie oderwać? Pozwól mi być mężem, o którego się modliłaś. Synem, którego pragnęłaś, Matką, która cię nosiła. Zbuduję ci nową huśtawkę ogrodową, poskładam twoją pościel, obmyję twoje strudzone stopy w ciepłej wodzie. Stałaś mi się więzieniem własnego blasku. Zasadzę sałatę i twoją ukochaną zieloną pietruszkę i zrobię z nich zimne kanapki. Położę je tak, żebyś nie musiała daleko sięgać.

28


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Składowe wspomnień z możliwością wykorzystania jako materiały wybuchowe Nie mam już trosk; jestem u szczytu. Zdzieram gardło, aż moje ciało wyjdzie w końcu z sieni, styrane i wściekłe. Kiedy umiera papież, należy go według tradycji uderzyć trzy razy srebrnym młotem aby sprawdzić, czy żyje: koong koong koong koong. Tyloma byłam już papieżami. Pancerz śmiechu cały jest spękany. Otwórz drzwi i oznajmij im, że nie mam już trosk. Nieraz już niosła pojemnik na lunch dusza o jasnozielonych paznokciach — Czy dusza może zapłakać ze szczęścia? To jest ten jedyny raz, kiedy płacze. Jestem w zgodzie ze sobą - spójrz na moje czoło - jestem młoda, ale zawsze zapominam, co miałam powiedzieć; poza tym że żyję! Nie zejdę z góry tylko dlatego, że wieje wiatr. Ma ostry dziób i kły i słyszał, że nie mam już trosk.

6 CO2 + 6 H2O light → C6H12O6 + 6 O2 Próbuję ułożyć równanie transformujące światło w jakiś sensowny dwutlenek. Zaciśnij pięści i unieś je wysoko, a potem powiedz: staję oko w oko z przyszłością, jeśli jestem dobrym tygrysem płynącym pod wodą. Będę mieszkał nad rzeką w małym domku, bo tak naprawdę jestem naukowcem. Gdybym była przybyszem z kosmosu, najbardziej bawiłby mnie koncept rodziny. Biologiczna loteria: trzymanie się kogoś kto cię nudzi albo kogoś kogo po prostu urodzisz. Cecha naczelnych: żywienie nadziei, że Nie znienawidzisz tych, których bliżej poznasz/będziesz miał szczęście nie poznawać. Osobowość depresyjna + Osobowość nienawistna → Osobowość zamknięta Osobowość zamknięta + Osobowość pozytywna → Osobowość zakłamana Mamo, tato - zniszczyliście to. Przemieniliście gatunek ludzki w stos kłamstw. 4 Miliardy lat powinny przeprowadzić fotosyntezę rozumu i waszych toksycznych genów, żeby uwolnić dobrą duszę. Dobre dusze: Kiedy dostrzeżesz jedną, widzisz je wszędzie, Nazywają to syndromem Baadera Meinhofa, co brzmi jakby dotyczyło baseballisty latającego z bronią, martwego człowieka o kolorze spieczonego kurczaka; albo żywego srebra Nie chcę, żeby goniło mnie szczęście. Chcę składanki z metalicznie brzmiącym bluesem. Wierz mi, nie chcesz kalkulować molekularności swojego życia, chcesz być za każdym razem zdumiony. Tłum. z jęz. angielskiego Piotr Pacześniak

29


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

ANNA MILA MILEWSKA

W mieście o nazwie Tęsknota Kawiarnia w Lavaur, piszę wiersz, przeglądam się w sobie, a widzę ciebie. Piszesz, masz czas, dużo czasu, dużo kaw możesz pić, wiatr znad gór rozpuszcza brud i mocniej czuć zapach i bardziej już wiesz, że ona to przestrzeń pomiędzy palcami, rozpycha tak, że dłonią ruszyć się nie da, tak bardzo nierówno, przejściowy stan, gdy czekasz na deszcz i czekasz na wiersz, jeszcze nie tu albo już niezbyt i tam.

Kera Mantra Drogi Człowieku o twarzach sąsiada, z którym co noc wsiadam do tej samej windy i zawsze mówię – „dobry wieczór, mam na imię, więc jestem”. Tyle parterów i pięter za nami, jeden schodek, dwa schody a potem życia labirynt. A kiedy jestem wysoko to proszę Państwa wysiadam. To miejsce wygląda jak niebo, a co zbyt piękne, to zgnije.

30


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Wojna wielkie wojny zaczynają kiełkować w takie dni chłopiec przytrzymuje mamę by nie upadła tato odchodzi a ona swą dłoń ma w jego dłoni wciąż kurczowo ta ręka tak długa jest że zamknąć drzwi się nie da przeciągi będą ją budzić w każdą noc nie zaśnie przez wrzask co z szeptu zrodzony jak nożyk z kuchennej szuflady jesteś najgorszy, synu przez ciebie to wszystko masz w oczach ten błysk rzucasz jego cień zostaw mamo nóż już więcej krwi nie mam - pozwól mi spać potem wychodzi idzie w życie w kieszeni ma garść kasztanów w oczach morderczy strach

matka Matka wie najlepiej kiedy dziecko chce być porzucone i czego nigdy nie będzie chciało usłyszeć, (więc delikatnie układa w śmietniku, lekką główkę kładzie na zgniłych pomidorach, tak będzie miękko). Matka dobrze radzi, by nie śpiewać kołysanki ładnie, nie zostawiać grzechotki ani nie dawać buziaków, (przecież ratuje dziecko od przeziębień w każdą jesień,

31


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

braku miłości i mandatu za złe parkowanie). Ale matka zapomniała. Należało wyjąć z rączek dziecka zdumienie, bo ono pozwoli mu wrócić na rodzinne śniadanie i dziecko usiądzie obok matki, ukroi chlebek szeroko otwartymi oczkami, pogłaszcze z czułością swoj ukochany kubeczek z misiem, Bóg nie wpuści go do nieba, jeśli nie powie dobranoc mamusi.

świat To jest Ziemia pełna niechcianych dziewczynek bez posagu i chłopców którym utopiono narzeczone a kiedyś świat stanął przed nami otworem Lecz szybko zakrztusił się przeciskamy się w jego przełyku bez pardonu i tak dużo nas, i tacy jesteśmy głośni a z ran sączy się gęsta ropa paliwo, na którym będziemy jeszcze zarabiać i gdzie nie spojrzę puszki Pandory wybuchają pod wpływem ciśnienia. Tracimy grunt pod nogami. Staczamy się, tak szybko, a przecież mamy tak wciąż i tak bardzo pod górę.

32


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Stanisław Dłuski FILOZOFIA PONOWOCZESNA Z PERSPEKTYWY POETY

C

o zostało z tzw. filozofii ponowoczesnej dzisiaj, po ataku na WTC 11 września? Przedstawiciele tej ponowoczesnej utopii, np. Derrida, Rorty, Foucault, Bauman, stanowczo odrzucając esencjalizm (Sartre: „egzystencja poprzedza esencję”), ustąpili pola pragmatyzmowi; zwalczając tradycyjną ontologię i epistemologię, stworzyli nowe utopie: neoliberalną i technologiczną, uznali, że człowiek może znaleźć oparcie jedynie w „nowej etyce”. Bauman, guru liberałów i homoseksualistów w Polsce zaproponował „praktyczną i praktykowaną moralność”. Ciekawe, że ten socjolog często publikujący na łamach „Gazety Wyborczej” nie potrafił się rozliczyć ze swoją „praktykowaną moralnością” z czasów stalinowskich. W demokracji liberalnej wszystko stało się względne. Nastąpił odwrót od myśli Tożsamości w stronę Inności. Po 11 września taka filozofia legła w gruzach, bo pojawił w społeczeństwach demokratycznych problem Obcego, który zburzył spokojną konsumpcję zachodniego świata. Filozofia ponowoczesna odrzucając moralność opartą na Dekalogu znalazła się w ślepej uliczce. Młodzi ludzie, którzy kilka lat temu protestowali we Wrocławiu przeciwko – delikatnie mówiąc – zakłamaniu Baumana, byli represjonowani przez policję. Tak, państwo polskie przyznaje prawa mniejszości seksualnej, ale odbiera prawo do protestu. Dlaczego? Bo Zygmunt Bauman to „profesor”, celebryta, idol Michnika, Magdaleny Środy, Kazimiery Szczuki i im podobnych autorytetów? (zob. też T. Eagleton, Iluzje postmodernizmu, Warszawa 1998). Dzisiaj w życiu społecznym i intelektualnym zbieramy owoce ślepego przyjmowania mody płynącej z Zachodu. I cóż nam maluczkim pozostaje, by dalej nie tracić rozumu? Odbudowywać więź humanistyki i filozofii z życiem – powrócić do źródeł kultury europejskiej, do myśli konserwatywnej, w obronie obiektywnej prawdy, tradycyjnego modelu rodziny, elementarnego dobra i klasycznie rozumianego piękna. Heraklit czy Sokrates wciąż nam zadają fundamentalne pytania, a ten ostatni na pychę postmodernistów i lewaków mówi prosto: „Wiem, że nic nie wiem”. A czy cynik Diogenes nie odpowiada na nowe utopie, kiedy chodzi w biały dzień po ulicy i ze świecą szuka... człowieka, do którego Buber skierował znamienne słowa: „Pamiętaj, że jesteś synem Króla”. A kto jest Twoim Królem? Liberalizm i utopia technologiczna nie gwarantują nam błogiego snu w satynowej pościeli, odpowiedzi trzeba szukać w Kazaniu na Górze czy też w zdaniu Adama Mickiewicza, że „trudniej dzień dobrze przeżyć niż napisać księgę”. Chrystus nie obiecuje nam raju na ziemi, mówi o trudzie życia, o wyzwaniach i pokusach, które nam Lucyfer oferuje (kto dzisiaj wierzy w „ludzi zbiesionych” Dostojewskiego?), o tym, że miłość wiąże się z odpowiedzialnością; dla cichych i pokornego serca nie ma miejsca w technologicznym świecie, są „nawozem historii”, która wciąż pożera niewinnych. W poezji Krzysztofa Karaska, który wprowadzał mnie do poezji polskiej, odnajduję głos Kasandry, ostrzegający przed „niebezpieczeństwami duchowymi”, jak też próbę zbudowania trudnej etyki, trudnej nadziei, najważniejszej cnoty dla autora Godziny jastrzębi. W wierszu bez tytułu z 2006 roku, zaczyna gorzko, burząc mit antropocentryzmu i samozadowolenia: „Serce rośnie patrząc na te czasy”. Komu rośnie temu rośnie, mnie nie. Co by powiedzieli na to ci, którzy przeszli przez Auschwitz lub przez piekło World Trade Center?”

Jest w tej poezji, jak w każdej wielkiej poezji, przeczucie Niewyrażalnego, jest Nikt, Bóg, o którym jak gnostycy chrześcijańscy możemy mówić jedynie przez negację. Teologia biednemu człowiekowi niczego nie ułatwia, wręcz przeciwnie, wiele zaciemnia. Jest „o parę centymetrów za

33


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

wysoko”, jak pisał Czesław Miłosz. Czy nie wystarczy podać ręki sponiewieranemu, nawet podzielić się dobrym słowem jak chlebem, wesprzeć upadającego, ale daleko od zgiełku mediów (bo niektórzy swoją działalnością charytatywną chełpią się w telewizji…). Są też w poezji Karaska proste prawdy, sentencje, paradoksy: „Muszę wyruszyć w podróż./ Wszystko czego się dotknę/ rani mnie./ Nie mam nic własnego. (…) Umarli nie mają głosu,/ ale mają nam coś ważnego do powiedzenia. (…) Ile granic trzeba przekroczyć/ aby wrócić do siebie?” (z tomu Gondwana i inne wiersze). Wrócić do siebie, to wrócić do prawd wypowiedzianych w Kazaniu na Górze. Filozofowie po tym największym Mistrzu nic nowego nie wymyślili; zagubili się w erudycji i meandrach quasiintelektualnego języka. Boją się prostoty Ewangelii, bo w jej świetle ich uczone księgi są prochem. „Jeśli ktoś jest spragniony/niech przyjdzie do Mnie i pije” (J 7,37). Ile pokory mnicha odnajduję od lat w zapiskach A. de Mello SJ, którego słowami można podsumować całą filozofię po „końcu filozofii”: Kiedyś Mistrz zapytał uczniów: – Co jest ważniejsze: mądrość czy działanie? Uczniowie jednogłośnie odpowiedzieli: – Oczywiście, działanie. Cóż warta jest mądrość, jeśli nie wyrazi się w działaniu? Mistrz odrzekł: – A jaką wartość ma działanie, które pochodzi z nieoświeconego serca? (tłum. ks. Bogusław Steczek SJ)

Cóż wart jest ten osławiony pragmatyzm „filozofów ponowoczesnych”, jeśli w sercach brak światła?

Lucas van Leyden, Mleczarka, miedzioryt, 1510 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

34


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

ANDRIEJ BAZILEWSKIJ

Trzynasta (Aria Kat’ki) Leż na tym śniegu, głupia suko… A. Błok

Nowe ikony, lecz barak ten sam: Przedrewolucyjny żółty mroku chłam. Wiatr i zawieja, nic nie widzisz zza chmur. Gęsiego gna po kole niecerkiewny chór. A jednak oniemiałej Kat’ki żal mi dziś. Czy to już babom nie wolno nawet wyć? Du-u-uszno… „W czymże wam nie dogodziłam kochaneńcy chłopcy? Ja kochałam, jak umiałam, czy swoi czy obcy. A po coście w dudkę dęli, kiedy szliście w tan? Ja urazy nie chowałam, wybaczałam wam. Warkocz mój się zaplatał i rozwiewał złociście. Rozdmuchując płomienie, o czym wy myśleliście? «Wróć do domu – o to jedno upraszałam cię Póki stoi, choć bez krzyża, mieć żywego chcę!» Oj, mój losie, nie dasz skłamać, los jak kulą w płot: Wolna wola zniewolona – bohater czy łotr. Kto do kogo przypasował, to pasuje już. Ech Pierucha, niech cię chroni i Matka, i Bóg… U-u-uch!.. Ja o nikim nie zapomnę – rozdam czartom po medalu! Gdy w Judasza celowali, kogo rozstrzelali? Czy trzynastkę feralną diabli nam na wiek przynieśli? Czy za grzechy zasłużone ukarani jesteśmy? Wszystkich pięknie was pozdrawiam – Finem żeś czy Francuzem. Ruś poszczuta kierowym tuzem. No a ze mną kto? Tylko Chrystus sam. Czyś bandyta, czyś bohater – bywaj nam! …Śpij córeczko moja mała, mój syneczku śpij. Odpocznijcie razem ze mną, niech się wam sen śni.

35


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Gdzie jest miłość, gdzie litość? Nad kim kto leje łzy? Zostało tylko w głos z rozpaczy wyć: Stra-a-sznie…”. Urzędasy oraz klechy, krasomówcy i burżuje łby poobijane niosą – cudze żarcie im smakuje. Sztandar rewolucyjny w górę wznieś. Nowe są trony, lecz stary wróg – rebelii wieprz. Ciężko i chwiejnie,z chybotem w dal. Niczego nie żal już. I tylko Kat’ki żal. Tłum. z jęz. rosyjskiego Anna Bednarczyk

Melchior Meier, Apollo i Marsjasz, miedzioryt, 1581 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

36


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Andriej Bazilewskij ODPRYSKI TĘCZY. WSPÓŁCZESNA POEZJA ROSYJSKA (VIII) Jekatierina Polgujewa urodziła się w 1971 r. w Moskwie. Poetka, prozaiczka, publicystka. Z zawodu bibliotekarz-bibliograf i nauczycielka matematyki, obecnie dziennikarz i zastępca naczelnego redaktora czasopisma „Sowietskaja Rossija”. Autorka powieści-paraboli dla dzieci Na sekundę przed wybuchem. Wiersze publikowała w licznych periodykach, tłumaczenia w antologiach poezji serbskiej i w almanachu Sierbsko-russkij krug. Ekspresywna poezja Polgujewej, zabarwiona medytacją, pełna tragicznych realiów współczesności, potwierdza, że moralne źródło prawdziwej twórczości to wrażliwość na ludzką krzywdę, zdolność do żarliwego współczucia, do ofiarnej i bezinteresownej miłości. Oleg Skobla urodził się w 1963 r. w Korostieniu na Ukrainie. Poeta, kompozytor, pieśniarz. Absolwent wydziału aktorskiego Leningradzkiego Państwowego Instytutu Teatru, Muzyki i Kinematografii. Z sukcesem zadebiutował w kinie, ale porzucił aktorstwo, ukończył w Leningradzie seminarium duchowne i Wydział Teologiczny Akademii Duchownej. Mitroforny protojerej Rosyjskiej cerkwi prawosławnej, proboszcz Simeonowskiej świątyni w Petersburgu. W jego poezji, skierowanej do dusz w rozterce, zjednoczone są służenie duszpasterskie i sztuka. Pieśni Skobli, utrzymane w stylu rock (albumy Krzyż kuty, Jasna nieskończoność i inne), to hymny, pełne skruchy, bólu i nadziei; one, jego zdaniem, nadają w świat “atmosferę rzeczywistości świata duchowego”, niosą światło, wypędzając ciemność.

JEKATIERINA POLGUJEWA

*** Wszystko mną było, lecz ja byłam mną, Nie pamiętając, nic nie zapomniałam, Słuchając jak godziny, bijąc mkną, Zrozumieć czasu jeszcze nie umiałam. Lecz rozumiałam wiatr i deszcz, i śnieg, Istotę ziemi, nie wróżbę pogody, Panem przyrody nie był wtedy człek, Lecz niepodzielna w jedności przyroda, Gdzie równość ptaków, domów, równość drzew – Tego, co widzę, tego co spotykam, Słów nie odróżniam wszystkich, ale zew Słyszę niejasnej mowy i muzykę. Strzałek zegara niespokojny bieg Spędza sen z powiek i w noce, i we dnie… …Gdy na prologu i na kresu brzeg Świat pękł, zwyczajny stał się i spowszedniał.

37


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Zamieć w Moskwie Bezbrzeżny śnieg za moim oknem mknie, I w dzień i w nocy – blade wirowanie. Idzie na dno, już prawie jest na dnie Lutowe miasto w śniegach zaplątane. Absurd tygodni, niedorzeczność mgnień, Latarnie ślepe, popłoch reflektorów. Mówią: zawieja dmie już czwarty dzień, To strzępy nieba, co wypadło z torów. Podśnieżny świat – innego brzegu próg Daje nam jeszcze próbę ostateczną, Jak gdyby swoją prędką ręką Bóg Próbował żywą nitką łatać wieczność.

Lotnik Czy przyszłych wojen przywidzenie Jadem zatruło biedny mózg, Nocny latawcu, ty na ziemię Przynosisz dynamitu gruz. A. Błok, Awiator

Nie widział dachów ani drzew, (I po cóż by w dół patrzeć miał?) Gdy bombardując miasto Nisz Ogień i śmierć nad ziemią siał. Nie głuchł od syren i od bomb – I któż powstrzymać by go mógł, Gorąca go nie dusił kłąb, I był jak Bóg, wcale nie Bóg, Ale posłuszna, karna broń, W ręku zabójców tajny pakt. Na mapach przyfrontowych stron – Świątyń, szpitali, ludzi – brak. Nie młody i nie stary był, Nie gnał go ból, ni zemsty chęć. Chrystus i Allach – próba sił, Meczet i krzyż, i gdzie tu sens – Nieważne, wszystko jedno kto Ofiarą jest, a czyj jest grzech. Wspaniałe kino, to jest to! Więc po zwycięstwo trzeba biec.

38


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Nie spojrzał ani razu w dół, Wojna wciągnęła go jak gra, Świetny mechanizm – niebo pruł I w chwale bohatersko trwał! Ale czym może zająć się Gdy nawet śmierci nie jest wart? Nie może przecież umrzeć ten, Co nie żył, nie rozdawał kart… Dusza? To woda jest i lód! U innych – próchno, tłuszcz i proch. Przekroczył samolotu próg Zwykły pasażer, zwykły lot. A jednak stery w ręce wziął – I z drogi zwykłej zboczył czas, Gdy w niebo samolotem rwał, Na zawsze autopilot zgasł. Granicy przekroczywszy mur, Nie drgnąwszy, w Babilonu dom Skierował skrzydła spoza chmur, Ściął wszystkie piętra z wszystkich stron. I runął betonowy strop, Bez podstaw i filarów legł. Ale śmierć była - żywa śmierć! Ale krew była – żywa krew! Nie do zniesienia był ten żar Ostatkiem sił skręcając się, Zawołał: „Allach” i „akbar”, Pomyślał: „Boże ratuj mnie”. W natłoku niepojętych słów, Ściskając palce w dziwny skos. Na zapomnianej rzece już Pożar ostatni spalił most. W Nowego Jorku dachach dziś Rozpadłszy się, zmieniając w gaz, Nagle zobaczył miasto Nisz Raz pierwszy i ostatni raz.

39


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

*** Ja wierzę w to, że nie istnieje Bóg, W pustce kosmicznej wciąż samotnie trwamy. A przecież duszę niezniszczalną mamy. I nie jest ludzkim dziełem świata cud. Bóg nie istnieje, lecz marzenie trwa, Jest wolna wola, wolny ból istnienia. Modlitwa – rozpaczliwy krzyk sumienia, Gdy świat od wieków tylko boleść zna. Choć Boga nie ma, przedłużamy lot, Mimo że z prochu prochem się staniemy. A kiedyś na płonące cekaemy, Zdusiwszy strach rzucali się przez mrok, Ze śmierci szydząc śmiercią swą, jak On, I bez nadziei, że się im cud stanie, Szli niewierzący w łaskę zmartwychwstania: Nie dla nich rajskie gaje, zieleń łąk. Ich śmierć uświęca nasze życie dziś, Ratując to, co ponad życie było, – Szacunek, przyjaźń, do Ojczyzny miłość, Pragnienie prawdy i pragnienie wzwyż – Do Boga? Któż by odpowiedzieć mógł? Na tę odpowiedź na próżno czekamy. A przecież duszę nieśmiertelną mamy. I nie jest ludzkim dziełem świata cud. Tłum. Anna Bednarczyk

40


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

OLEG SKOBLA

Odstępca Bóg i sumienie zapomniane, Pamięć ukrywa rzeczy spis. Łańcuch wydarzeń rozerwany, Zaczynam tak jak inni żyć. Znowu oślepło moje serce, I wolny jestem, niczyj, sam, W popiele brnę, gdzie w poniewierce Fetysze, których dość już mam. Pójdę, gdzie życie słodko płynie Przez bramy triumfalnej próg. Nie oglądając się, ominę Miejsca, gdzie mieszka stary Bóg. I w sercu się zapala iskra I niebo dzikim wzrokiem tnę, I jak na rzymskich popieliskach Sługa w mej duszy cieszy się! A na ruinach synagogi Bożek ofiarę porwał w mrok. I serce, które kocha Boga Tak cierpi jak biblijny Lot! Bóg i sumienie zapomniane, Pamięć ukrywa rzeczy spis. Łańcuch wydarzeń rozerwany, Zaczynam tak jak inni żyć. Pasja A w mieście poruszenie, Zdjąwszy kajdany z nóg Chrystusa na stracenie Legionów wiedzie pułk. Zgiełkliwy tłum na mieście Zagłusza szlochy żon: „Uczniowie, gdzieście, gdzieście” – Krzyki ze wszystkich stron. Nie w kraju Samarytan, Gdzie szczyt Garizim trwa, Na krzyżu świętym dzisiaj Syn Boży skonać ma.

41


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Sad pusty w Getsemani Jęk się nie zrywa z ust. Śmierć dzisiaj pokonamy I precz odejdzie wróg. Cicho ustaje życie W ogniu z piekielnych nisz, A nad Golgotą pnie się W górę skrwawiony krzyż.

Chwała Ci, Panie Zamykam w swojej dłoni Ciepłe deszczowe łzy. Nie tykaj mojej duszy, Zabierz kuszące sny. Nie życie mnie zmęczyło – Samotności mam dość. Nie trać więc swych słów nadaremno – „Wasza wysokość”… Panie mój, chwała Tobie! Poborcy śpiewajcie ze mną! Bądź nam miłościw, za sobą W niebiańską zabierz codzienność. Ktoś zauważył słusznie: „Trzeba odejść na czas”. W wiecznym pośpiechu świata Piwo warzyłem nie raz. A w niebie grom nad stawem, Jakby proroczy znak. Od samotności na zawsze odchodzę, Za Panem ruszam w ślad… W niebie Sędzia Najwyższy Zwleka nim odda głos To nie był jego wyrok – Rozłączył nas „zły los”. Motywy nasze wszystkie Ojciec Niebieski zna, Chłód nocny, który w samotnych sercach Przeciągle długo trwa.

42


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Zagraj w miłość Zagraj w miłość, jeszcze w miłość graj, Lecz pamiętaj – fałszywe są dni. Wśród przyjaciół tę zaśpiewaj pieśń, I nade mną zechciej przelać łzy. Powiedz mi jak urządzono świat Czemu światło zżarła mroku ćma? Powiedz co w niepamięć szło od lat, Wśród wędrówek zbłąkanego łba. I zawołaj Tego, co na krzyżu, Który za nas życie oddał Swe! Myślisz: diabeł śpi i nic nie widzi, A nad tobą lecą biesy złe! Nie ocalą cię włodarze złud, W garderobie nie ma świętych szat. Pod nogami pustych pragnień kurz. Powiedz ileś łez matczynych skradł! Wołam, czeka cię Niebiański Raj, Lecz raj ziemski chyba bliższy ci. Pod fujarki dźwięk do taktu łkaj, Nad zgubioną duszą lejąc łzy. Tłum. Anna Bednarczyk

43


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

WOJCIECH JÓZEF ROGOWSKI

Noc i lśnienia Lecisz przez noc jak zimowy meteor. Przedzierasz się do świateł i do ludzi. Zaglądasz w oczy i w okna, one mienią się jak grudniowe choinki, ciepłym poblaskiem, który zawsze tu był niedostrzegany na co dzień przez nikogo. I nie wiadomo już, co się stanie i wydarzy. Czy będziesz istniał jedynie na marginesach miasta, podczas gdy w wielkiej retorcie nieba uciera się czas i noc – lśnienia miłości i człowiek. grudzień 2018

Ta wiosna Słowa, jak krajobrazy, które krzyczą, szeleszczą i wibrują. Zawirowania i uspokojenie, ziemia w maju oddycha po deszczach. Strumienie woni przemieniają się i fale oparów mieszają. Chmury powoli zanikają i przymglony dach nieba rozsuwa się. Kolory w słońcu ostre i czyste. Nad naszą dzielnicą wiosna – unoszą się pyłki i spojrzenia kierują ponad wierzchołki drzew. maj 2o17

44


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Przeszło lato To było długie i suche lato, pełne migotania, jarzenia i lśnień. Cytrynowy motyl, jak słoneczny duch, pojawił się na początku, a potem przyleciały ptaki i zaroiło się od obłoków, owadów i owoców. To było lato smaków i zapachów, przejażdżek, wspomnień – chodzenia i czekania. To było mocne i prawdziwe lato – w promieniach, które omiatały i przenikały wszystko. wrzesień 2016

Largo Odeszło paru i jest tak, jak gdyby zabrakło pół miasta. Jeszcze te dziewczyny, o pięknych rosyjskich imionach, pojawiły się i znikły. I jeszcze ciemny listopad nad głową, o którym Tobie już nie opowiem. Miasto prawie puste, mówię i oddaję nocy to, co wcześniej otrzymałem. Drgnienia myśli i słów, ślady stóp i napowietrzne skrzenie. listopad 2018

45


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Anna K. J. Issaieff FENOMENOLOGIA I ESTETYKA

C

zy epoka postmodernistyczna wymazała pytanie o istotę sztuki? Czy wprowadzenie idei „sztuki jako towaru” zakończyło zaufanie do estetyki jako ważnej dyscypliny filozoficznej? Jednocześnie, czy posthumanizm – wraz z jego odnowionym zainteresowaniem podstawami ludzkiej egzystencji – ponownie skupił się na estetyce? Jaką rolę fenomenologiczna estetyka może odegrać we współczesnym badaniu, nie tylko sztuki i jej percepcji, ale także w powiązaniu z naturą/ekologią, kulturą, osią estetyki/etyki, tożsamością człowieka, ludzkimi namiętnościami, tożsamością płciową i postrzeganymi przez nią estetycznymi oczekiwaniami, klasyfikacją sztuk, estetycznymi zasadami narracji, etc. Odpowiadając na powyższe kwestie, nie będę odwoływać się do panujących powszechnie opinii. Nie będę badać zastanych stanowisk oraz obowiązujących obecnie trendów. Nie będę powoływać się tym samym na autorytety, które przypisuje się tej dziedzinie ludzkiego działania, jaką jest w tym przypadku estetyka. Zdaję sobie sprawę z tego, jak duże ryzyko wiąże się z moją postawą. Jest to postawa nonkonformistyczna. Postawa prawdziwie wolna. Ale też jest to postawa trudna. Trudność ta przejawia się zarówno w utrzymaniu takiej postawy, jak i również w odbiorze człowieka ją przejawiającego. Niełatwo jest bowiem odpierać nieustanne ataki ze strony ludzi zawistnych; takich, którzy będąc utrapieniem dla siebie, przyczyniają się także do bycia utrapieniem dla Drugiego Człowieka. Nie twierdzę, że nie należy cenić swojego życia, jednak zachowanie prawidłowych proporcji w ocenie samego siebie winno nieustannie towarzyszyć wszelkiemu ludzkiemu działaniu. To się nazywa uczciwość. Uczciwość wobec siebie samego oraz wobec Drugiego Człowieka. Świadomość. Przytomność umysłu. Potrzeba odwagi do oświadczenia: Nie jestem doskonały. Jednak znacznie więcej odwagi potrzeba do tego, ażeby stwierdzić: Mam w sobie tyle samozaparcia, tyle wewnętrznej siły, że mimo wszelkich przeciwności, jakich doświadczam, nie będą one wyznaczały kierunku mojego działania. Nie ustanę, dopóki sam o tym nie zadecyduję. Tym samym jest to postawa nienaganna moralnie. Ponieważ moje działanie nie jest zależne od innych ludzi, tylko ode mnie! Odpowiadam w pełni za swoje czyny. Tylko ja. Nikt inny. Zawsze. Nawet jeśli moja postawa – i.e. w pełni autentyczna ekspresja samego siebie – okaże się być niewygodną dla pozostałych; nawet jeśli będą oni świadomie dążyć do unicestwienia takiej jednostki – nie może ona się poddawać! Będzie jej niezmiernie trudno zachować siebie, jednak pod żadnym pozorem nie wolno jej choć przez chwilę w siebie zwątpić. W to, że jest w pełni wartościowym człowiekiem. Musi ona wiedzieć, że całkiem prawdopodobne, iż znacznie przewyższa tych ludzi, którzy próbują ją zniszczyć. Dlatego właśnie owa jednostka staje się często obiektem szyderstw i kpin. Zdaje się, że każdy wartościowy umysł – zanim uzyska należne mu prawo głosu – musi doświadczyć oporu ze strony ludzi niedorównujących mu pod względem intelektualnym (często też moralnym). Przykładem niech będzie sam Edmund Husserl: Sytuacja Husserla na uniwersytecie getyngeńskim była przez szereg lat trudna. Został on bowiem mianowany profesorem wbrew woli wydziału, który pragnął przyznać katedrę historykowi filozofii. Jego powołanie przez berlińskie ministerstwo na profesora zwyczajnego w Getyndze załatwione zostało przez Wilhelma Diltheya; była to przy tym katedra osobista, nie związana formalnie z wydziałem. Wskutek tego był Husserl przez szereg lat bojkotowany. Gdy w roku 1907 ministerstwo zamierzało uczynić go profesorem zwyczajnym, wydział sprzeciwił się temu twierdząc, iż jest on pozbawiony talentu. Zdarzenie to przygnębiło go bardzo. W swych wykładach musiał więc Husserl początkowo zdobywać sobie również słuchaczy. W pierwszych latach miewał on na sali

46


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

wykładowej tylko po kilku studentów. W dodatku mówił do swych słuchaczy o rzeczach, z których pojmowali oni bardzo niewiele. [http://www.iphils.uj.edu.pl/ ~m.kuninski/Edmund%20Husserl%20%20Alicja%20Bochenska.htm, (dostęp: 08.04.2018)]

Nie jest to przypadek, że swoje rozważania rozpoczęłam od kilku uwag natury etycznej. Greckie słowo αἰσθητικος (aisthetikos) oznacza nie tylko „dotyczący poznania zmysłowego”, ale również „wrażliwy”. Jak należy rozumieć „wrażliwość”? Można być przecież wrażliwym na określoną barwę albo przejawiać szczególną wrażliwość względem określonego dźwięku. Idąc dalej, można posiadać wrażliwość wobec konkretnego kształtu (forma), jak też w stosunku do konkretnej skali dźwiękowej (harmonia). Jednak przy wszelkich rozważaniach natury estetycznej szczególna uwaga winna być poświęcona wrażliwości intelektualno-moralnej. Ponieważ moje stanowisko wobec powyższego zagadnienia nie wydaje się stać w radykalnej sprzeczności ze stanowiskiem Immanuela Kanta, pozwolę sobie – na drodze wyjątku – przytoczyć pewien relewantny fragment wypowiedzi wspomnianego autora: Genialność (...) jest talentem (darem przyrody), który ustanawia prawidła dla sztuki. Ponieważ talent jako wrodzona zdolność twórcza artysty sam należy do przyrody, można by też tak się wyrazić: genialność jest wrodzoną dyspozycją umysłu (...), za pomocą której przyroda ustanawia prawidła dla sztuki. Jakkolwiek miałaby się rzecz z tą definicją i niezależnie od tego czy jest ona tylko arbitralna, czy też zgodna z pojęciem, jakie zazwyczaj łączy się ze słowem „genialność”, czy nie (...) – można przecież już z góry dowieść, że (...) sztuki piękne muszą być koniecznie uważane za sztuki geniuszu. [Immanuel Kant, Krytyka władzy sądzenia, tłum. Jerzy Gałecki, Warszawa 1986, s. 231]

Co oznaczają te słowa? Każde indywiduum ludzkie zostało obdarzone nie tylko życiem, ale też różnorodnymi możliwościami realizacyjnymi tegoż życia – jedynie jemu dostępnymi – na mocy najwyższych praw przyrody, które to prawa stanowią również fundament dla realizacji otaczającego nas świata. Wobec powyższego, każdy człowiek ma obowiązek moralny, ażeby doskonalić posiadane przezeń umiejętności. Spełniając swój obowiązek moralny – poprzez doskonalenie umiejętności przez siebie posiadanych – jednostka ludzka umacnia się także moralnie. Pojawia się weń poczucie odpowiedzialności za swój jednostkowy byt. Jeśli zaś w człowieku pojawia się odpowiedzialność względem samego siebie, naturalnym następstwem tegoż będzie pojawienie się poczucia wspólnoty oraz odpowiedzialności wobec Drugiego Człowieka. Wtedy – i tylko wtedy – możliwe jest działanie uczciwe, tj. takie postępowanie, które nie polega na oszukiwaniu Drugiego Człowieka. Uczciwość winna być podstawą każdego działania. Jak jednakże uzyskać odpowiedni wgląd w to, co konkretnie jest uczciwe, oraz jak osiągnąć rozeznanie w tym, co uczciwe nie jest? Cóż zatem będzie owym głównym sygnifikatorem moralnego postępowania? Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna – jest to odpowiedzialność. Jednak, czy da się to zmierzyć? Jeśli da się – to w jaki sposób? Odpowiedzialność będzie mierzalna jedynie poprzez czyn. Ale przecież są różne „czyny”... Nie chodzi tu wszak o czyny trywialne, takie jak na przykład przestrzeganie etykiety postępowania (inaczej: konwencjonalizm). Uczynię coś, ponieważ tak wypada, ponieważ tego się ode mnie oczekuje, bo tak zostałem wychowany, bo takie panują dziś normy. Nie. Uczynię coś, ponieważ jest to dla mnie autentycznie ważne, tj. dany czyn posiada wartość rzeczywista,̨ ponieważ czynię coś przez wzgląd na wartość moralną samego uczynku. Wartością moralną będzie w tym przypadku uczciwość wobec mnie samego. Jestem zatem odpowiedzialny względem samego siebie, ponieważ jestem wobec siebie uczciwy. Wiem, że są takie obszary życia, w których mogę być lepszy. Skoro wiem, że mogę być lepszy – oraz umiem konkretnie określić, co oznacza słowo „lepszy” – robię wszystko, co trzeba, ażeby stać się lepszym. Jednakowoż nie narzucam

47


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

sobie przy tym wykonania danego działania. Czynię tak a tak, ponieważ posiadam zmysł moralny, który nadaje właściwy kierunek mojemu postępowaniu. Wobec tego, każdy relewantny uczynek jest naturalną konsekwencją mojej moralnej konstytucji, która tym samym stanowi konstytucję mojego osobowego Ja. Teraz należałoby wyjaśnić, jak powyższe ma się do problemu estetyki per se. Ponieważ obszar estetyki mieści się w obszarze ludzkiego doświadczenia – jak również rozumienia owego ludzkiego doświadczenia – przeto nie może być mowy o tym, ażeby sama estetyka mogła być ufundowana na czymś pozaludzkim, tj. na czymś, co byłoby transcendentne wobec wymiaru ludzkiego doświadczenia. Jednak rozważmy tu kwestię następującą: Otóż, jeśli mówimy o wymiarze ludzkiego doświadczenia, to wydaje się, iż wymiar ten opiera się na czymś wobec niego pierwotnym, tj. na czynniku ten wymiar konstytuującym. Zatem, jakże możliwe jest w tym przypadku pominięcie sfery transcendentnej wobec człowieka? Czy mówiąc o wymiarze ludzkiego doświadczenia, możemy w ogóle nie rozważać fundamentu, na którym owo ludzkie doświadczenie się opiera? W sensie ontycznym – absolutnie nie. Pominięcie gruntu, na którym wyrasta roślina, uniemożliwia określenie warunków, jakie niezbędne są do jej rozwoju, do jej indywidualnej konstytucji. Jednakowoż, wzrastająca roślina zwraca się jedynie ku światłu, jakie niezbędne jest do życia. Kwiat nie potrzebuje mieć rozeznania na temat gruntu, jak i miejsca, w którym się znajduje, oraz którego stanowi on komplementarną część. Kwiat jest. Kwiat doświadcza. Roślina nie potrzebuje opisywać otaczającej jej materii i związanych z tym wrażeń. Być może roślina jest samym wrażeniem (tu: odczuwaniem). Dla człowieka natomiast świat jest przedstawieniem. Świat się jawi i to jawienie się jest zarazem główną przyczyną, wobec której jednostka ludzka pretenduje do tego, ażeby ów fenomen zrozumieć. Poprzez próbę zrozumienia fenomenu świata człowiek stara się bowiem osiągnąć rozumienie siebie w tym, co go otacza i co mu się przedstawia. W wymiarze ogólnym człowiek najpierw pyta o to, co widzi, następnie zaś zadaje pytanie odnośnie tego, jak dany obiekt jest przez niego postrzegany. Kolejność tych pytań nie jest tu wynikiem przypadku. Zostaje ona bowiem określona poprzez naturalną ludzką orientację. Mamy naturalną tendencję do tego, ażeby świat nam przedstawiony uznawać za realnie istniejący – w taki sposób, w jaki on się nam przedstawia. Postrzegając dany fenomen, uznajemy istnienie danego obiektu, którego proporcje ma nam ów fenomen określać. Powyższą kwestię określił Husserl poprzez dystynkcję pomiędzy nauką naturalną oraz nauką filozoficzna.̨ I tak: (...) W n a t u r a l n e j p o s t a w i e d u c h o w e j nie troszczymy się jeszcze o krytykę poznania. W postawie tej, ujmując naocznie i myśląc, zwróceni jesteśmy ku r z e c z o m, te zaś są nam każdorazowo dane, i to, że są nam dane, rozumie się samo przez się, choć dane są nam na różne sposoby i jako istniejące na różne sposoby zależnie od źródła i szczebla poznania. [Edmund Husserl, Idea Fenomenologii, tłum. Janusz Sidorek, Warszawa 2008, s. 28]

Zatem postrzegając jedynie dany obiekt x, znajdujemy się w fazie rozwijającego się kwiatu. Dany obiekt x stanowi komplementarną część otaczającego nas świata. Nie musimy tedy jeszcze zadawać sobie relewantnego trudu, ażeby ów fenomen zrozumieć. Można nawet powiedzieć, iż na tym najmniej absorbującym nas poziomie fenomen x zostaje utożsamiony z obiektem x. Przyjmujemy zatem ów fenomen-obiekt w granice naszej świadomości, nie wytwarzając przy tym żadnego dystansu, umożliwiającego powstanie przestrzeni, która następnie stanowi warunek do tego, ażeby mógł zostać zainicjowany proces poznawczy wyższego rzędu, tj. taki proces, gdzie uaktywnione zostają wyższe struktury poznawcze podmiotu. Podejmując jednakowoż trud, jaki wiąże się z wszelką aktywnością poznawczą podmiotu ludzkiego wobec otaczającego go świata, jednostka ludzka tworzy w sobie indywidualną tożsamość. W ten właśnie sposób każdy człowiek – sam będąc częścią świata, który go otacza – 48


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

buduje swoją odrębność. Istnieją różne poziomy wspomnianej odrębności. Jednak za najważniejszy i najbardziej znaczący poziom tejże odrębności należy uznać działanie ludzkiego intelektu. Mówiąc o działaniu ludzkiego intelektu, trzeba podkreślić jego autonomię. Autonomia intelektualna nie jest związana z dystrybucją powszechnie panujących norm, zwyczajów, jak i również takich zachowań ludzkich, których afirmacja prowadziłaby w konsekwencji do wytworzenia się zachowań konwencjonalnych – czego dalszym rezultatem byłoby osadzenie tychże zachowań na gruncie społeczno–prawnym. W konsekwencji otrzymamy bowiem nie tyle przyzwolenie, ile nakaz w postaci wytycznych, jakie mają określać ludzkie postępowanie. Samodzielność intelektualna stanowi zatem wyznacznik podmiotowej orientacji wobec otaczającego go świata. Dlatego rozwój intelektualny będzie mieć kluczowe znaczenie dla weryfikacji danych nam fenomenów. Człowiek niesamodzielny, tj. taki, który pozbawiony jest umiejętności analityczno-syntetycznej wobec napływających do niego informacji, będzie zawsze zadowalał się byle czym, co tylko spełnia kryteria potocznie rozumianej przyzwoitości. To znaczy, dane człowiekowi przedstawienie winno być miłe dla oka, oraz łagodne dla umysłu. Obraz nie może jawić się jako zbyt skomplikowany, a przez to niewygodny dla percepcji umysłowej podmiotu. Kiedy mówimy o percepcji podmiotowej, która ma znajdować się w obszarze estetyki, nie winniśmy redukować fenomenu li tylko do samego aktu postrzegania go. Należy mieć na uwadze fakt, iż mamy tu do czynienia z formą intencjonalną. Intencjonalność fenomenu polega na tym, iż wiąże się z nim określona treść. Chociaż istotnie jest tak, iż każdy dostępny nam fenomen zawiera w sobie treść, nie zawsze jest ona komunikatem, jaki nadawca adresuje do odbiorcy. Jednakowoż możemy rozważyć sytuację, gdzie to, co widzimy, stanowi swoisty „komunikat” od czegoś dla nas do końca nieuchwytnego. Moglibyśmy wtedy przystać na to, iż owo coś, co winno być tutaj widziane jako realnie istniejący byt, umożliwia nam percepcję danego fenomenu, po to, ażeby zapośredniczyć nam przezeń własne istnienie. Dlatego też ważne jest, aby dokonać dystynkcji w odniesieniu do wymiaru przedmiotu poznania, w celu uzyskania możliwie największej precyzji, która pozwoli nam uzyskać właściwe proporcje względem owego przedmiotu poznania. Z tego też powodu Husserl napisał następującą wskazówkę: (...) Jeżeli pominiemy metafizyczne zamierzenia krytyki poznania i będziemy trzymać się jej zadania polegającego na rozjaśnieniu istoty poznania i przedmiotu poznania, wówczas będziemy mieli do czynienia z fenomenologią poznania i przedmiotu p o z n an i a, tworzącą pierwszy i podstawowy zrąb fenomenologii w ogóle. [Edmund Husserl, Idea Fenomenologii, tłum. Janusz Sidorek, Warszawa 2008, s. 36]

Przeto należy mieć na uwadze, iż owa dystynkcja winna być pierwszym krokiem, jaki powinien zostać podjęty w celu naszych dalszych rozważań. Estetyka wiąże się stricte z obszarem działania człowieka – to zaś znaczy, iż jest to taki wymiar, gdzie człowiek znajduje się na pozycji dlań uprzywilejowanej. W miejscu tym – w pełni zależnym od jednostki ludzkiej – panują nieco inne zasady relewancji (tu: sposobu istnienia istotnych wartości). Wobec powyższego nie patrzymy na przejawy bytu realnego, tylko mamy do czynienia z bytem intencjonalnym. Człowiek konstruuje swe dzieło, nadając określony kształt określonej formie, w określonym wymiarze. Wszystko przebiega podług ustalonych reguł, tj. tak, aby powstały w wyniku zamierzenia obraz mógł być dostępny dla drugiego człowieka, który staje się odbiorcą dla nadanej wcześniej przez twórcę treści. Nie ma przy tym większego znaczenia, czy obraz ten będzie dostępny jedynie dla oka, słuchu, dotyku, czy też ów obraz okaże się fuzją, angażującą kilka zmysłów jednocześnie. Nadawca – poprzez określony przez siebie obraz – konstruuje określony komunikat, będący tu zarazem treścią powstałego w ten sposób fenomenu. Adresatem takiego fenomenu może być jedynie drugi człowiek. Wynika to stąd, iż wszelkie wytworzone przez człowieka obrazy (niezależnie od formy) stanowią swoisty język znaków, który – poprzez nadanie mu określonej formy – okazuje się być zaszyfrowanym komunikatem, jaki nadawca kieruje do odbiorcy. Zatem fenomen tego rodzaju należy tu uznać za szczególny, ponieważ nie ma on

49


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

w wymiarze pozaludzkim żadnego znaczenia. To, co dla nas jest tu fenomenem, jest nim ze względu na to, iż mamy zdolność dokonania interpretacji przedstawionej nam przezeń treści. Dzieje się tak za sprawą mentalnej analizy oraz syntezy dostępnego nam zjawiska. Gdyby spojrzeć na powstały w ten sposób obraz z perspektywy obszaru anektującego sobą wymiar ludzkiego doświadczenia, mielibyśmy do czynienia jedynie z danym obiektem x będącym elementem bytu realnego X. Taki obiekt zostałby automatycznie pozbawiony jakiejkolwiek treści. Przeto Husserl słusznie zauważył, że: (...) Ja jako osoba, jako rzecz w świecie, oraz przeżycie jako przeżycie tej osoby, włączone w obiektywny czas, choćby w sposób całkiem nieokreślony – to wszystko są transcendensy i jako takie są one dla teorii poznania niczym. [Edmund Husserl, Idea Fenomenologii, tłum. Janusz Sidorek, Warszawa 2008, s. 58]

Nas jednakowoż interesuje jedynie wymiar ludzkiego doświadczenia, a w nim taki obiekt, który zawiera określony obraz, generujący tym samym określony fenomen. Tak samo, jak w przypadku języka pisanego, istnieją różne poziomy języka znaku i/lub symbolu. Poziom danego języka będzie tu w pełni zależny od poziomu mentalnego prezentowanego przez użytkownika tegoż języka. W wymiarze estetyki użytkownik języka znaków często staje się twórcą nieznanej wcześniej nikomu wizualizacji owego dostępnego mu uprzednio języka naturalnego. Ponieważ komunikacja zachodząca pomiędzy nadawcą–twórcą a adresatem–odbiorcą wydarza się jedynie w granicach, jakie określone są przez wymiar ludzki, przeto należy podkreślić, iż estetyka per se może mieć charakter jedynie intersubiektywny. Jeżeli zaś dany komunikat w postaci określonego fenomenu w pełni zależny jest od nadawcy – czyli od podmiotu konstruującego ów komunikat – poziom treści owego komunikatu będzie tu również zależny od podmiotu, jaki ów komunikat generuje. Jeśli istotnie tak jest, to oczywistym wydaje się być także sytuacja odwrotna. Im wyższy poziom analityczno–syntetyczny adresata–odbiorcy, tym większa będzie jego zdolność receptywna komunikatów o wysokim poziomie abstrakcji. Wtedy też pojawi się u odbiorcy szczególna wrażliwość i wyczucie na to, co jest rzeczywistym przejawem danego człowieka. Trzeba wszak mieć na uwadze działania nie wiążące się z uczciwością względem Drugiego – dobrym przykładem będą tu wszelakie działania związane z propagandą – gdzie jedynym celem okazuje się być osiąganie korzyści materialnych przez jednostki, które stosują w tym celu rozmaite zabiegi manipulacyjne. Konsekwencją takich działań jest sprowadzenie podmiotu ludzkiego do rangi przedmiotu rynkowego. Jednakże skonsolidowany wewnętrznie odbiorca będzie posiadał orientację odnośnie rzeczywistej wartości tego, co postrzega. Innymi słowy, świadomość odbiorcy jest tak samo ważna jak świadomość nadawcy, ponieważ bez tego pierwszego nie ma tego drugiego. Wynika z tego jasno, że obowiązek doskonalenia siebie w sensie moralnym nie dotyczy jedynie twórców – dotyczy on również odbiorców. Ponieważ jedynie wtedy, gdy obie strony wzrastają wewnętrznie, dochodzi do wzajemnej otwartości i możliwym staje się autentyczny dialog Człowieka z Drugim Człowiekiem.

50


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Tomasz Marek Sobieraj WYCIECZKA

W

yłonił się z mgły niespodziewanie. Czerwoną gębą przebił mleczną, wilgotną zasłonę, a snopy żółtawych świateł rozjaśniły dziurawy asfalt ulicy i krzywą wstęgę szyn. Jak większość rzeczy w moim mieście, nie był do końca prawdziwy. Nigdy nie mogłem jednoznacznie stwierdzić, który z jego elementów należał do grupy właściwej tramwajom, a który do zupełnie z nimi niezwiązanej. Nie miałem też pewności, czy naprawdę nadjechał – często dawałem się zmylić przebiegłej naturze rzeczy i ludzi w moim mieście, biorąc za prawdę zdarzenia i słowa, które w istocie stanowiły jedynie pozbawioną znaczenia i konsekwencji projekcję. Wymieszanie bytów, pojęć, zjawisk i praw, pełna ich niespójność i nielogiczność, wyróżniały to miejsce na Ziemi i wywierały tragikomiczne piętno na wszystkim, co miało z nim najmniejszy choćby związek. Mieszkańcy już się do tego stanu przyzwyczaili i nie widzieli w nim niczego niezwykłego. Większość nawet nie odróżniała fikcji od prawdy. Szczęśliwi, koncentrowali się jedynie na udawaniu pracy, oglądaniu telewizji, chorobliwym pożądaniu rzeczy zbędnych i wzajemnym upodabnianiu się, nie dostrzegali natomiast otaczającej ich niedorzeczności. Nikt też nie pamiętał jej przyczyny, bowiem refleksja i pamięć były obce maszynom, w które, w wyniku sterowanej przez media i korporacje ewolucji, zamieniali się powoli i nieodwracalnie. Podbiegłem żwawo do tramwaju, chwyciłem za poręcz, wgramoliłem się po wysokich stopniach i zająłem wygodne miejsce z tyłu wagonu, na brudnozielonym, plastikowym siedzisku. Przez szyby, ciemne od wyschniętych liszajów z zalewającej je w czasie deszczu rdzawej wody, miałem doskonały widok na ulicę, a lekko obracając głowę, mogłem obserwować pasażerów. Rozpierało mnie zadowolenie, zapowiadał się wspaniały dzień, i cudowna niedzielna wycieczka. Wycieczka, na jaką nie każdy mógł sobie pozwolić, nawet pracując, bowiem bilety komunikacji miejskiej sporo kosztowały. Niekiedy rozdawano je pracownikom jako prezenty gwiazdkowe lub jednorazowe nagrody za pracę, co stanowiło znaczące wyróżnienie, natychmiast omawiane szeroko w mediach. Jazda tramwajem należała do elitarnych rozrywek, czego dowodziły zawistne spojrzenia pieszych, które mi towarzyszyły od kilku dni, gdy z twarzą przylepioną do okna mknąłem wygodnie przez miasto, czując na piersi rozkoszną twardość i ciepło miesięcznego biletu na przejazdy dowolnym środkiem miejskiego transportu. Biletu, dodam z dumą, wygranego w konkursie jednego wiersza o Brylantową Zwrotnicę, zorganizowanym przez Miejski Dom Kultury i Warsztaty Naprawcze Taboru Szynowego. Patrzyłem z podziwem na motorniczego, prowadzącego tramwaj z zawadiacko wystającym z kącika ust papierosem, i przypominałem sobie zagraniczne filmy, na których ludzie traktowali ten pojazd jak zwyczajny środek lokomocji, całkowicie pozbawiony tajemniczości i poetyki, tak typowej dla naszych tramwajów. Podejrzewałem, że to bzdurna filmowa fikcja albo ordynarna propaganda, bo nauczony doświadczeniem wiedziałem, iż tak złożona maszyna w realnym świecie bywa nieprawdziwa, a nawet jeśli jest rzeczywista, nie zawsze dojedzie na wyznaczone miejsce, a to przecież warunek konieczny osiągnięcia celu. Zresztą, kto tak naprawdę wie, co to takiego rzeczywistość, prawda, świat realny i inne tego typu wydumane pojęcia, których wyjaśnienie i tak niczego nie zmieni? W każdym razie, dzisiejszą podróż starannie planowałem od tygodnia, drobiazgowo analizując rozkład jazdy i możliwe trasy przejazdu, dokładnie też przyglądałem się wagonom, by wybrać najładniejszy. Każdego wieczora i rano śledziłem w dziennikach informacje o ewentualnych utrudnieniach w ruchu. Rozmawiałem z doświadczonymi pasażerami, słuchałem plotek i barwnych tramwajowych opowieści, snutych przez sędziwych mieszkańców mojej kamienicy. Wszystko po to, by wybrać najlepszą z możliwości. Owszem, istniało ryzyko niepowodzenia, miałem jednak dużo wolnego czasu, niespożyty optymizm i żyłkę hazardzisty, więc specjalnie się tym nie przejmowałem. Jedno pragnienie napędzało mnie od dawna, powodując wzmożone wydzielanie adrenaliny i hormonów szczęścia: chciałem zobaczyć nowy park przy krańcówce. Była to dopiero druga próba dotarcia do tej oazy zieleni, ale intuicja podpowiadała mi, że tym razem odniosę sukces i spędzę piękny majowy dzień na łonie przyrody,

51


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

w miłym towarzystwie spragnionych intelektualnej dysputy członków zakładowego kółka poetyckiego Niezapominajki, do którego od niedawna należałem. Mgła opadła gwałtownie i niemrawe słońce oświetliło fioletowoszare twarze gapiów. Drzwi zamknęły się ze zgrzytem, wprawiając w wibrację cały wagon. Rozległ się jazgotliwo-skrzekliwy dzwonek. Z wyższością spojrzałem na stojących na przystanku ludzi, którzy przyszli podziwiać odjazd tramwaju. Gdy pojazd ruszył niepewnie, chybotliwie tocząc się po krzywych szynach, grupa wyrostków zaczęła za nim biec, jednocześnie wesoło pokrzykując i rzucając kamieniami. Kiedyś takie zachowanie uznawano za naganne. Obecnie, zgodnie z teoriami nowej psychologii, dowodziło ambicji, i stanowiło doskonały trening przed właściwą drogą do sukcesu. Stojące w bramach zadowolone matki pokazywały młodszemu rodzeństwu dzielnych braci, wyzwolonych z pęt staromodnych konwenansów, a dumni ojcowie hałaśliwie i z pasją robili zakłady, czyj syn jako ostatni zakończy bieg i zostanie zwycięzcą. Dziewczęta chichotały, zakrywając dłońmi usta, wybierając potajemnie przyszłych dawców najlepszych genów – każda liczyła, że urodzi dziecko zwycięzcy, i żadna w zasadzie się nie myliła. Mądra Matka Natura wiedziała, jak z powodzi niepełnowartościowego materiału wyłonić idealnych kandydatów na reproduktorów. Wychowywani w szkole i w domu w duchu sportowej rywalizacji, obywatele miasta mieli na ulicach swoje codzienne igrzyska. Ja jednak, mimo upływu lat i raczej pogodnego, tolerancyjnego usposobienia, nie przyzwyczaiłem się do rozpanoszenia kultury fizycznej. Uniki, skłony i pady, które wykonywałem każdego dnia, żeby uniknąć ciosu pałką czy uderzenia kamieniem, spowodowały u mnie pewną nerwowość, która pojawiała się automatycznie, gdy tylko wychodziłem z domu. Dla postronnego obserwatora mogło to nawet wyglądać komicznie, gdy przemykałem do pracy pod ścianami kamienic, z odruchowym bolesnym grymasem na twarzy, zgarbiony, osłaniając głowę teczką wypchaną dokumentami i drugim śniadaniem, co chwila podskakując, by utrudnić rozradowanej gawiedzi trafienie. Trwało to niezmiennie, odkąd sięgam pamięcią. Z czasem nerwowe tiki i wiecznie zgarbiona sylwetka zaczęły się utrwalać i przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu – miałem trudności ze zwyczajnym wyprostowaniem się, sięgnięciem po cukier do kredensu czy wypiciem herbaty tak, by nie wyciekała mi ze skrzywionych ust, dlatego jakiś miesiąc temu podjąłem męską decyzję i postanowiłem się bronić, a właściwie chronić, pomny słów pewnego generała, iż najlepszym atakiem jest obrona. Parafrazując genialnego wodza, napisałem na kartkach: „najlepszą obroną jest ochrona” i, zgodnie z zaleceniem zakładowego trenera-psychologa, zawiesiłem nad łóżkiem, w kuchni i w łazience. Nietrudno się domyślić, że najbezpieczniej, poza własnym mieszkaniem i pracą, było w tramwajach, gdyż dzięki uzbrojonym w metalową siatkę szybom, do środka mogły się dostać co najwyżej kule z broni palnej. Wystarczyło jednak przykucnąć na podłodze pojazdu, aby pod osłoną solidnej blaszano– tekturowej konstrukcji bezpiecznie pokonać obszar ewentualnej strzelaniny. Natomiast tradycyjne rzucanie kamieniami i butelkami, tudzież inne przejawy miejskiego folkloru nie stanowiły najmniejszego zagrożenia dla podróżujących w pancernych środkach transportu miejskiego. Wygrany w konkursie miesięczny bilet ułatwił i przyspieszył nieuniknioną decyzję o zmianie statusu społecznego z pieszego na pasażera. W ten sposób, trochę z konieczności, trochę z przypadku, zostałem członkiem elit, tym samym znacznie podnosząc poziom własnego bezpieczeństwa. Tramwaj sunął rozkołysany, dodatkowo wibrując, skacząc i zgrzytając. Za szybą przesuwały się miejskie pejzaże, szlachetne w swej szarości, gęsto upstrzonej radosnymi kolorami plastikowych lub tekturowych reklam i szyldów. Całe miasto przeżywało okres przemian na lepsze, stan niezwykle już długotrwały, bowiem jedne, lepsze przemiany, systematycznie zastępowano nowymi, jeszcze lepszymi. Nie było widać końca coraz doskonalszych rozwiązań, nad którymi pracowały wyspecjalizowane kadry, corocznie zasilane nowymi, młodymi i zdolnymi absolwentami słynnych w całym regionie szkół. Niestety, wrogie, bliżej nieokreślone, i tym bardziej niebezpieczne siły, uniemożliwiały pełny rozkwit reform i stabilizację. Dlatego też wrażenie pozorności i tymczasowości jako pierwsze ogarniało obcych, nielicznych przybyszów. Drugie wrażenie, a właściwie już bezsporny fakt, to brud, który wieloletnią patyną pokrywał domy, ludzi i ulice. Towarzyszył mu permanentny stan zaśmiecenia, który miał jednak swoje zalety. Skrawki opakowań, foliowe torby i papiery, w codziennym tanecznym korowodzie sunęły ulicami,

52


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

niesione nieobliczalnymi w sile i kierunku podmuchami wiatru, wzbudzając zachwyt w błyszczących oczach mieszkańców, którzy już zapomnieli o prawdziwych paradach i świętach – zbyt frywolnych, kosztownych i moralnie podejrzanych, dlatego słusznie zakazanych przez władze. Psie odchody połyskiwały wesoło z chodników, gdzieniegdzie rozmazane przez nieuważnego przechodnia. Fraktale zacieków na ścianach bram dowodziły właściwej pracy nerek mieszkańców oraz braku zahamowań, tak typowego dla wyzwolonych społeczeństw. I tutaj rzecz niezwykle ciekawa: w ostatnim czasie wielu naukowców rozpoczęło badania tych endemicznych urynofresków. Opisywane matematycznymi wzorami, analizowane przez historyków sztuki, kulturoznawców i filozofów, stały się niespodziewanie materiałem do wielu prac naukowych i przedmiotem zażartych, intelektualnych dyskusji. Sporo czytałem na ten temat, dlatego traktowałem zjawisko sztuki ekskremalnej w sposób świadomy i dojrzały, nie jak zwykłe ślady moczu na ścianie czy niby przypadkowo zrobioną w kącie kupę, ale przejawy artystycznego geniuszu mas, dla których życie stało się sztuką. Sztuką, która w końcu opuściła zatęchłe muzea i dumnie wkroczyła w przestrzeń publiczną. Dzisiaj, w stanie lekkiej euforii spowodowanej podróżą, jeszcze intensywniej i z większą świadomością odbierałem artystyczną twórczość i ogromny, wyzwolony potencjał mieszkańców mojego miasta, oraz jego niebanalną urodę. Jechałem dumnie wyprostowany. Odwinąłem z zatłuszczonego papieru kanapkę z salcesonem i sałatą, którą zakupiłem kilka dni temu w sieci ekskluzywnych jadłodajń i pieczołowicie przechowywałem w lodówce, specjalnie na tę okazję. Wywinąłem papier tak, aby wszyscy widzieli nazwę producenta. Jestem trochę snobem, jak wszyscy. Urwałem spory kęs i żując powoli, spoglądałem na życie ulicy. Fascynowali mnie ludzie. Ten gatunek zwierząt, żartobliwie zwany homo sapiens, ewoluował niezwykle, tworząc przedziwne formy, których bym nie wymyślił nawet w narkotycznym widzie czy po spożyciu zupy w proszku. Większość to osobniki pozornie szczupłe – mieli pociągłe twarze opięte na małych czaszkach, co na pierwszy rzut oka dawało wrażenie ogólnej smukłości, ale tuż pod nimi wyrastał tułów, zazwyczaj z ogromnymi, zarówno u samic jak i samców, biodrami i brzuchem. Niewielkie piersi u mężczyzn i wąsy u kobiet nie należały do rzadkości. Wszyscy poruszali się podobnie, w sposób pośredni między turlaniem a kołysaniem, sunięciem a podskokiem. Wśród młodszych, otaczanych powszechnym kultem przedstawicieli gatunku, dymorfizm płciowy zaznaczał się nieco silniej niż w przypadku osobników dojrzałych, choć skłonności do tycia jawiły się już wyraźnie – ich ciała przy dotknięciu przypominały pozbawioną mięśni galaretę, szyje mieli grube, dłonie pulchne niczym wielkie buły z powtykanymi parówkami. U całej populacji występowały braki w uzębieniu, ale nie miało to praktycznego znaczenia, gdyż większość powszechnie dostępnych pokarmów była przetworzona, zmielona, miękka i zakonserwowana. Kobiety zwykle nosiły pończochy, pod którymi zalotnie wiły się włosy, również włosy pod pachami należały do dobrego tonu. Higienę osobistą uważano za temat tabu, mycie się zaliczano do czynności wstydliwych i ryzykownych dla zdrowia a nawet życia, bowiem znane były wcale nierzadkie przypadki zgonów z powodu nadmiernego wysuszenia i wyjałowienia skóry po użyciu mydła. Ubierano się różnorodnie, moda ulegała szybkim zmianom, chociaż pewne elementy stroju trwały niezmiennie od lat. Należały do nich świecące brokatem, szkiełkami i cekinami buty, często z długim spiczastym czubem, krótkie spódnice odsłaniające powabne, tłuste uda i łona, oraz kuse podkoszulki, spod których wylewały się brzuchy, ozdobione ogromnymi niczym bombowe leje, pępkami, dodatkowo finezyjnie wykończonymi kawałkami metalu lub koralikami. Okulary noszono na czole, a czapki daszkiem do tyłu. Nie wiedzieć czemu, pewnie przez niedopatrzenie dyktatorów mody i stylistów, chodzono przodem do przodu. Spodnie, głównie u męskiej części populacji, zwisały smętnie, pozostawiając wiele miejsca w kroku, prawdopodobnie w celu lepszej wentylacji. Wytworni mężczyźni, których oglądałem w telewizji, nosili błękitne koszule, różowe krawaty, lub odwrotnie, a siadając nie rozpinali ciasnych, zazwyczaj czarnych, pogrzebowych marynarek. Eleganckie kobiety malowały powieki na niebiesko i zakładały suknie odsłaniające zgarbione plecy. Prawie wszyscy mieszkańcy miasta żelowali włosy, a bogatsi smarowali się czymś na brązowo, by symulować zdrową opaleniznę. Wielu popularnych artystów, szczególnie estradowych, nigdy nie zdejmowało nakryć głowy i, wyjątkowo w ich przypadku, konwencjonalnie noszonych na nosie ciemnych okularów, z godnością zalewając się potem w upalne dni, a w nocy wpadając na słupy i drzewa. Zdarzało się nawet, że z powodu

53


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

ciemnych szkieł nie mogli trafić do drzwi, co dodatkowo podkreślało typowe dla ludzi sztuki roztargnienie i wdzięk. Społecznym nakazem stały się młodzieńcza werwa i uśmiech, które należało prezentować bez wytchnienia, zawsze i wszędzie, by nie zostać posądzonym o wstecznictwo, surowo karane zesłaniem do obozów reedukacyjnych. Siedzące na wprost mnie dziecko pożądliwie spoglądało na elegancki papier po mojej kanapce, który dyskretnie trzymałem w kieszeni marynarki, tak, aby wystawał i dawał świadectwo mojej pozycji społecznej. Po chwili zastanowienia wyjąłem go i podałem chłopcu. Twarz mu rozpromieniała, siedząca obok niego kobieta, zapewne matka, podziękowała mi wzrokiem. Była wdzięczna za prezent, a ja poczułem radość, mogąc wykonać tak prosty a elegancki w swej nonszalancji gest. Rozparłem się wygodnie. Głowę zaprzątały mi miejskie krajobrazy migające za oknem i perspektywa wypoczynku pośród zieleni przy krańcówce tramwaju. Niestety, w miarę zbliżania się do celu, widziałem przez okno coraz liczniejsze tłumy zmierzające wesołym korowodem do centrum rozrywki, zbudowanego nieopodal parku. W grupach i całymi rodzinami, objuczeni torbami, radiami i hulajnogami, sunęli rozkołysani i podrygujący, niczym jakaś dziwaczna wspólnota podobna do stada ogromnych jucznych kaczek, pragnąc pokazać się razem, wziąć udział w misterium zbiorowego wypoczynku. Wyglądało na to, że chcąc uciec od szarej codzienności, wpadnę w niecodzienność kolorową, pełną straganów, baloników, rozkapryszonych dzieci i jazgotu mechanicznej muzyki. Trochę jednak liczyłem na to, że długa droga zmęczy pielgrzymów i zasną po pierwszych kuflach piwa i kęsach kaszanki na gorąco, pozwalając mi na relaks w cieniu pobliskich drzew. Ten scenariusz nieco mnie uspokoił, chociaż, co już powoli przeczuwałem, zakrawał na naiwność. W miarę jak tłum gęstniał, nabierałem pewności, że nie odpocznę. Wysiadłem na końcowym przystanku. Owionął mnie zapach skwaśniałego piwa, pieczonej kiełbasy i potu. Zdjąłem marynarkę, założyłem na czoło okulary, resztki włosów szybko pośliniłem i nastroszyłem na wzór sierści zjeżonego psa lub, jak twierdzą niektórzy znawcy drobiu, koguciego grzebienia, aby się nieco upodobnić do tłumu. Kupiłem porcję przesiąkniętych starym tłuszczem frytek i, nie mając innego wyjścia, pozwoliłem radosnej gawiedzi by mnie uniosła. Płynęliśmy niczym leniwa rzeka w kierunku czegoś, co wyglądało jak objazdowe wesołe miasteczko czy lunapark. Karuzele, strzelnice, zamki strachu, młyńskie koło, kolejki górskie, były dosłownie oblepione spragnionymi wrażeń obywatelami miasta. Charkot muzyki, wrzask, śmiech, dowodziły, że zabawa jest wyśmienita. Próbowałem jakoś wydostać się z ciżby, jednak nie miałem dosyć siły, a tłum nie chciał mnie wypuścić, mimo że z przepraszającym uśmiechem starałem się kierować w bok. Wielkie piersi i brzuchy, karki i ramiona, włosy i oddechy, ściskały mnie, decydowały o moim losie. Mokry od potu kapiącego z ludzi, tłuszczu kaszanki i lepkiej oranżady, traciłem oddech, ale dreptałem mimowolnie w stronę gabinetu śmiechu, skąd dochodziły okrzyki radości, zapewne tych, którzy oglądali swoje odbicia w krzywych zwierciadłach. Gdy przesunięto mnie bliżej, zauważyłem, że ich karykaturalne ciała i twarze, w pokrzywionych taflach szkła wyglądały normalnie, niektóre nawet pięknie, co wzbudzało ogólny, szyderczy i bezmyślny śmiech. Jak iloczyny dwóch liczb ujemnych są liczbą dodatnią, tak suma niedoskonałości człowieka i lustra dawała obraz doskonały. Przyszła moja kolej. Tłum wepchnął mnie przed lustro. Niestety, mimo iż bardzo mi zależało, aby upodobnić się do reszty ludzi, ten zabieg zupełnie mi nie wyszedł. Prawa fizyki okazały swoją ścisłą bezwzględność. Moje odbicie było karykaturą, czyli dopiero w krzywym zwierciadle wyglądałem jak zwyczajny człowiek. Wcale mnie to nie rozbawiło, wręcz przeciwnie, stałem bezradny i przestraszony, z uczuciem obrzydzenia do całego świata. Patrzyłem ponuro na siebie, wokół powoli zapadała cisza. Zapanował dziwny, zimny bezruch. Trwaliśmy przez moment niczym terakotowa armia Pierwszego Cesarza. Po chwili poczułem z boku czyjeś kłujące spojrzenie. Odwróciłem lekko głowę. Chłopiec, któremu podarowałem w tramwaju papier po kanapce, z dziecięcym, okrutnym uśmiechem wskazywał mi drzwi z napisem „Utylizacja”.

54


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

Tomasz Marek Sobieraj, z cyklu Za bramami Ziemi Obiecanej, fotografia srebrowa, 2012 r.

55


KRYTYKA LITERACKA

1•2019

12. FESTIWAL FILMÓW POLSKICH „WISŁA”

12. Festiwal Filmów Polskich „Wisła” od kwietnia do grudnia 2019 r. odwiedzi kilkanaście krajów: Rosję, Gruzję, Białoruś, Chorwację, Serbię, Azerbejdżan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kazachstan, Kirgistan, Turcję, Słowację, Czechy, Islandię i Chile. Główna edycja projektu odbędzie się w dniach 23 – 30 maja br. w Moskwie. Następnie polskie filmy zagrają kina w kilkunastu rosyjskich miastach. 12. Festiwal „Wisła” odkryje przed widzami znakomite debiuty oraz nowe obrazy twórców, którzy zdążyli już zgromadzić bogatą kolekcję nagród filmowych. Pokażemy ambitne kino arthousowe, jak również produkcje mainstreamowe. W programie znajdą się filmy ciepłe, kameralne, pełne zadumy oraz produkcje zrealizowane z dużym rozmachem, zachwycające scenografią i wyszukanymi kostiumami. Najnowsze rodzime kino autorskie zaprezentujemy w ramach Konkursu Filmów Fabularnych. Widzowie zobaczą m.in. najnowszy obraz Jana Jakuba Kolskiego Ułaskawienie, Kamerdynera Filipa Bajona, 7 uczuć Marka Koterskiego, Fugę Agnieszki Smoczyńskiej czy Córkę trenera Łukasza Grzegorzka. „Panorama Polskiego Kina” zaproponuje nowe produkcje o dużej różnorodności tematycznej i gatunkowej. Wśród nich Zabawa zabawa Kingi Dębskiej, Juliusz Aleksandra Pietrzaka i Planeta Singli 2 i 3 w reżyserii Sama Akina i Michała Chacińskiego (trzecia część). Miłośników filmów dokumentalnych zaprosimy na blok „Polska w dokumencie”, a w nim Over the Limit Marty Prus, Dreamland Stanisława Berbeki oraz Wieś pływających krów Katarzyny Trzaski. Przed widzami odkryjemy twórczość braci Andrzeja i Janusza Kondratiuków. W ramach retrospektywy pokażemy najnowszy film Janusza Kondratiuka Jak pies z kotem, będący słodkogorzkim obrazem relacji między braćmi. Zaprezentujemy także Dziewczyny do wzięcia młodszego z braci oraz Hydrozagadkę i Wrzeciono czasu w reżyserii Andrzeja Kondratiuka. W nawiązaniu do ogłoszenia w Polsce 2019 r. Rokiem Powstań Śląskich, na 12. „Wiśle” przedstawimy trylogię śląską Kazimierza Kutza. Widzowie będą mieli okazję zobaczyć Sól ziemi czarnej, Perłę w koronie i Paciorki jednego różańca. W ramach weekendowych pokazów filmów familijnych dzieci i młodzież wraz z rodzicami zaprosimy m.in. na zwariowaną przygodę z Klubem Włóczykijów Tomasza Szafrańskiego. Wspólnie z Instytutem Polskim w Moskwie po raz kolejny zrealizujemy cykl „Teatr na ekranie”, czyli pokazy najlepszych polskich spektakli telewizyjnych. W programie tradycyjnie znajdą się etiudy studentów i absolwentów Szkoły Filmowej w Łodzi, Studia Munka oraz Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Wszystkich zainteresowanych formą krótkiego metrażu zaprosimy również na profesjonalne warsztaty filmowe. Projekcjom towarzyszyć będą liczne wydarzenia kulturalne, m.in. panele dyskusyjne z twórcami, masterclassy czy wystawy.

56



Pieter van der Heyden, wg Pietera Bruegela Starszego, Duża ryba połyka małą rybę, miedzioryt, 1557 r. Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.