KRYTYKA LITERACKA wiosna-lato 2020

Page 1

ISSN 2084-1124 Nr 1-2•2020

KRYTYKA LITERACKA LITERATURA • SZTUKA • FILOZOFIA

W NUMERZE: David Day • Dominika Hęćka • Peter Thabit Jones • Jerzy Lengauer Adrian Ligęza • Kyung-Nyun Kim Richards • Steven Sher • Tomasz Stefaniuk Jacek Świerk • Dorota Tereszkiewicz • Anne Weichberger


__________________________________________________________________________________ Krytyka Literacka Rok XII ISSN 2084-1124 Nr 1-2•2020

REDAKCJA Tomasz Marek Sobieraj (red. nacz.), Witold Egerth, Wioletta Sobieraj Jacek Świerk ADRES ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź WYDAWCA Editions Sur Ner

39 Jacek Świerk AUTORSKI WTĘP BHP DO ZŁOŻA BOLEŚCI 40 Dominika Hęćka WIERSZE 44 Dominika Hęćka TRZY ŚWIATY – TU, NA ZEWNĄTRZ I WEWNĄTRZ MNIE

* Archiwum i Biblioteka Krytyki Literackiej http://chomikuj.pl/KrytykaLiteracka Czytelnia Krytyki Literackiej online http://issuu.com/krytykaliteracka Strona internetowa http://www.krytykaliteracka.blogspot.com Wydania elektroniczne Krytyki Literackiej są bezpłatne; cena egzemplarza papierowego wynosi 10 zł. Pismo można otrzymać dokonując wpłaty na konto dowolnego hospicjum

57 Dorota Tereszkiewicz WIERSZE

*

S Ł O W O I

N A

W I O S N Ę

L A T O

* 1 str. okładki: Lucas van Leyden, Św. Sebastian, miedzioryt, 1510, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork SPIS TREŚCI 1 Adrian Ligęza TUMOR JELITOWICZ DOPROWADZA DO GRANIC Sześć wierszy Tomasza Marka Sobieraja w świetle koncepcji sytuacji granicznych Karla Jaspersa oraz romantycznej wizji poety i poezji 7 Tomasz Stefaniuk Z ŻYCIA PAJACA I ROMANTYKA WIERSZE 15 Jerzy Lengauer GEORGI GOSPODINOW Fizyka smutku 18 Anne Weichberger WIERSZE 19 David Day WIERSZE 23 Peter Thabit Jones WIERSZE 27 Kyung-Nyun Kim Richards WIERSZE 29 Steven Sher WIERSZE 31 Jacek Świerk WIERSZE

Wyzute ze sprawiedliwości państwo, czyż nie jest bandą rozbójniczą? Bo i banda jest małym królestwem. Tam przecież szajka ludzi także podlega rządom dowódcy, jest skrępowana umową społeczną i podług pewnych praw umówionych dzieli się zdobyczą. Gdy przez napływ nowych różnych wyrzutków wzrasta do tyla, że okolicę jakąś zajmuje i stałe w niej siedlisko zakłada, zajmuje miasta, ujarzmia ludzkie gromady, wreszcie już jawnie nazwę królestwa przybiera, do czego ją upoważnia nie już chciwość nigdy nie zmniejszona, lecz coraz większa bezkarność. Św. Augustyn, De Civitate Dei

Obecną panikę wywołują celowo niemiłościwie nam panujące bydlaki i durne media. Po co? Bo lud powinien żyć w strachu, wtedy łatwiej się nim rządzi, można wprowadzać prawa, których nie dałoby się wprowadzić w stanie tzw. normalnym (...) Oczywiście tzw. ludzkość na nic lepszego niż bat i chomąto nie zasługuje, skoro politycy jeszcze nie wiszą na latarniach od Tokio do Londynu i dalej, do Waszyngtonu. Jak powiedział Perykles, "Nie znamy przyszłości, ale musimy być na nią przygotowani". Ja jestem pewien, że będzie jak u Orwella i Huxleya już za parę lat. Trzeba się przygotować, bo przed nami parę dekad lewacko-ekologiczno-pseudokapitalistycznego zamordyzmu, w czasie którego będziemy z rozrzewnieniem wspominać szeroki zakres swobód obywatelskich w czasach PRL-u a nawet stanu wojennego. Tomasz Marek Sobieraj, List z Niedorzecza (w czasie zarazy), Wydawnictwo Podziemne, marzec 2020


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Adrian Ligęza TUMOR JELITOWICZ DOPROWADZA DO GRANIC Sześć wierszy Tomasza Marka Sobieraja w świetle koncepcji sytuacji granicznych Karla Jaspersa oraz romantycznej wizji poety i poezji.

W

niniejszej próbie interpretacji koncentruję się jedynie na kilku tekstach z wydanego w roku 2018 tomiku Dwoje na wzgórzu autorstwa Tomasza Marka Sobieraja. Interesuje mnie zakres utworów wcale nie centralnych w kompozycji tomu – przedział rozpoczynający się od wiersza Tumor Jelitowicz, a kończący na wierszu Rozmowa z Józkiem Baranem1 – jednak w moim rozumieniu kluczowy dla objaśnienia zarówno tej poetyckiej książeczki, jak i twórczości tego poety. Zatem wyrywam sześć następujących po sobie wierszy, które stanowią promieniujące jądro sensów i podtekstów, i traktuję je jako monolit cechujący się własną dynamiką. Nie odnoszę się ani do tekstów poprzedzających, ani następujących – moim zadaniem jest ukazanie wspomnianych utworów jako tych, bez których wyjaśnianie dorobku Tomasza Marka Sobieraja nie może być spójne i niepowierzchowne. Bo jakże by być mogło, jeśli traktują one o wyrwaniu się z pewnego uśpienia, pozyskiwaniu samoświadomości, mierzeniu się z i mierzeniu samego siebie w obliczu tragedii. Bo jakże by być mogło, jeśli mówią one o cierpieniu, chorobie, umieraniu, o sytuacjach, które – jak pisał Karl Jaspers – są jak mur, o który uderzamy, o który się rozbijamy. Nie potrafimy ich zmienić, lecz jedynie naświetlić.2 Koncepcja sytuacji granicznych Karla Jaspersa omawia podmiot, który w wyniku radykalnego a nieprzewidywalnego wstrząsu (śmierć, walka, cierpienie, wina) traci grunt pod nogami, co stawia go wobec możliwości samopoznania, bycia prawdziwie sobą, doświadczenia autentyczności ludzkiego istnienia. Osoba dotąd uśpiona życiem bez cierpienia przegląda na oczy, gdyż nagle znajduje się na granicy, w przestrzeni pomiędzy, gdzie ogołocona z fundamentów i filarów, niczym bohater mitologii, ma sposobność, by powrócić do samej siebie. Niczym bohater greckiej tragedii dochodzi do granic wiedzy o sobie, o swojej emocjonalności i wewnętrznej sile, o swoich przekonaniach i wierzeniach, i musi dokonać wyborów, które odmienią całe życie. Niczym bohater świętej księgi staje w obliczu Tajemnicy i własną skończoność kieruje w stronę tego, co nie przemija, aby narodzić się na nowo. Sytuacją graniczną, wobec której stoi podmiot liryczny wyodrębnionych przeze mnie wierszy, podmiot utożsamiany z autorem, jest śmiertelnie niebezpieczna choroba. Tumor3 Jelitowicz w tomie Dwoje na wzgórzu pojawia się tak niespodziewanie, jak zapewne zaskakująco zjawił się w życiu podmiotu mówiącego. Ni stąd, ni zowąd napotykamy opatrzony kilkoma datami skrótowy i rzeczowy, szybki opis medycznego przypadku. Ten pośpiech jest wyraźnie wyczuwalny nie tylko dzięki nagromadzeniu czasowników – w podtekście można umieścić wydłużające się kolejki w placówkach służby zdrowia, dysproporcję wzrostu ilości chorych w stosunku do liczby medyków i rutynizację pracy specjalistów wobec tej wzbierającej i niekończącej się rzeki kazusu za kazusem, numeru za numerem, kuracjusza za kuracjuszem. W takich warunkach, męczących dla obu stron, leczących i leczonych, nie ma czasu na relacje osobowe. Lekarz myśli przede wszystkim o problemie natury medycznej i o sposobie jego rozwiązania za pomocą oferowanych przez jego specjalizację metod. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni raz napisał podobne sprawozdanie. Ile mógł ich dotąd sporządzić? Setki? Tysiące? Ile przed nim? Pośpiech i fachowy język uwypuklają zarówno osamotnienie poważnie chorej osoby w sytuacji zagrożenia życia, jak również proces jej reifikacji. Nie sposób nie przywołać kartezjańskiego mechanicyzmu, interpretując utwór, w którym ciało ludzkie jest prezentowane jako maszyna. Niektóre fragmenty oglądu wnętrza organizmu (głównie za sprawą wielości czasowników w formie bezosobowej: wprowadzono, pobrano, otwarto, skontrolowano, zlokalizowano, uwidoczniono, wypreparowano, podwiązano, wykonano, zespolono, założono, rozcięto) niewiele różnią się od raportu z przeglądu technicznego auta: na dwudziestym drugim – dwudziestym piątym 1


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

centymetrze okrężny naciek; kontrola szczelności i drożności zespolenia; w okolicy zespolenia założono dreny. Wybierając udostępnienie wglądu w poufny raport medyczny, jako sposób podzielenia się z czytelnikiem tragiczną informacją o zachorowaniu na nowotwór jelita, podmiot mówiący daje mu sposobność zmierzenia się z mocą redukcjonizmu. Serwuje przekaz, jaki sam otrzymał – specjalistyczny, surowy język medycyny potęguje poczucie bezradności i niezrozumienia nie tylko wobec tego opisu, ale i wobec życiowej sytuacji, w jakiej się znalazł. Radykalny wstrząs, jakim jest stanięcie w kwiecie wieku w obliczu śmierci, wzmacnia fakt rozszczepiania podmiotu na poddawane technicznej analizie części, oddzielania ciała od osobowości, od podmiotowości, od duszy. Demontująca moc języka jest tożsama z rozkładającą mocą samej śmierci, która odrywa duszę od ciała, a ciało defragmentuje aż do finalnego rozkładu. To dezintegrowanie musi prowadzić do poszukiwania prawdy o samym sobie, do ponownego definiowania lub potwierdzania. A jeśli nie ono, to rozłożone w czasie cierpienie i dwanaście cykli chemioterapii. Tego dylematu nie da się uniknąć – w samotności trzeba podołać temu, co przyniósł los. Podjęcie wyzwania i początek zmagania się z przeznaczeniem objawia tytuł wiersza Tumor Jelitowicz. Potrzeba nazwania, nadania imienia, personifikacji tego, co nieznane, niepojęte czy też wrogie i niebezpieczne, nawet jeśli abstrakcyjne, nieożywione, jest naturalną skłonnością człowieka, starą jak sama ludzkość. Tytułowanie umożliwia oswojenie zagrożenia, znalezienie się wobec niego w relacji osobowej, nawet jeśli wrogiej. Nazwanie zła czy przeciwnika pomaga w walce z nim, zwłaszcza jeśli jest ono pogardliwe, bo dostrzegam tu nie tylko próbę okiełznania, ale i wykpienia. To jest swoiste oświadczenie, że nie jesteśmy w stanie pokoju, znak pogardy i niezgody. W końcu podmiot mówiący ma do czynienia ze śmiertelnym wrogiem, który gwałtem się w nim zrodził i nim się karmi, w nim się rozrasta, próbując pozbawić sił, nadziei, woli, życia. Podmiot mówiący, któremu techniczny język medycyny oraz mechanizmy rządzące służbą zdrowia i pracą lekarzy odmówiły podmiotowości, zachowuje ją, chroni i wzmacnia, nadając ją guzowi jelita. Obdarzając go imieniem Tumor Jelitowicz, sprzeciwia się naukowemu językowi, jego bezduszności i chłodowi, nazywa sprawy po swojemu, bierze je w swoje ręce, by się z nimi mocować. Zatem bój z nowotworem staje się wyrazem starcia osoby w obronie własnej integralności, podmiotowości. Najdonioślejszą interwencją na tym polu, najpotężniejszym ciosem jest wprowadzenie języka raportu medycznego w dziedzinę poezji. Rozdzielenie ciała od ducha zostało przełamane, mur z formalnych stwierdzeń leży w ruinach, sprawozdanie lekarskie jest teraz poezją, a ulokowane w strefie ducha, podmiotowości i kultury już się z niej nie wymknie. Pomiędzy jego wersami znaczenia nadaje psyche, istność. Nawet jeśli coraz bardziej stechnicyzowane procedury i struktury opieki zdrowotnej, coraz bardziej zdehumanizowana obsługa medyczna czy wzięty w niewolę bezdusznej precyzyjności język zapominają o tym, że obcują z osobami, to poezja i poeta pamiętają. I nawet jeśli narzędzie śmierci, rak, dopnie swego, to nie zwycięży w pełni, gdyż wpisany w pamięć poezji i kultury podmiot chroni się od zapomnienia i nie wszystek umrze. Tumor Jelitowicz został zlokalizowany, wycięty, zbadany, nazwany przez medycynę i zatruty chemią – tak skrótowo można wyodrębnić szereg wydarzeń opatrzonych datami, serię rozłożonych w czasie, bliżej nieopisanych potyczek z rakiem. Nie poświęcono im zbyt wiele uwagi, argumentów za tym ominięciem jest kilka: po pierwsze – utwór Tumor Jelitowicz wystarczająco obrazuje i przybliża medyczne procedury, po drugie – walkę wręcz z chorobą nowotworową (dzięki swoim błogosławionym umiejętnościom i wiedzy) prowadzą lekarze, pacjentowi pozostają liczne potyczki, głównie natury egzystencjalnej, psychologicznej i emocjonalnej, po trzecie – bój o podmiotowość wymaga położenia głównego akcentu na sferze duchowej, co następuje w kolejnych wierszach. Rak jelita grubego (adenocarcinoma sigmae) – Tumor Jelitowicz doprowadza podmiot mówiący do granicy, do skraju wiedzy o samym sobie i własnej egzystencji. Objawia mu drugą stronę i stawia pomiędzy przeszłością i przyszłością, znanym i niepojętym, życiem i śmiercią. Postawiony wobec sytuacji granicznej podmiot oswaja egzystencję z transcendencją. Ja zwraca się ku Ty, ku Tajemnicy, ku Bogu, ku Osobie. Wiersz Chwila pełnej jasności jest modlitwą

2


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

zaczynającą się od zaakceptowania swojego położenia, zgody na prawdę o sobie samym, od postawy uległości i pokory. Uznaje, że jest przez Niego stworzony, wyznaje wiarę i próbuje zrozumieć Jego plan. To, co przemijalne, skończone, nietrwałe – samego siebie, swoje bytowanie, ale i swoją poezję – podmiot kieruje w stronę tego, co nieskończone i nieprzemijalne. Dokonuje się w nim przemiana, misterium, powstanie nowego życia. Rak jelita grubego – nowotwór inicjuje narodziny nowego tworu – nowego człowieka, nowego poety. Autotematyzm w Chwili pełnej jasności nawiązuje do tradycji romantycznej. W wierszu zostaje przywołany Tommaso Ceva, jezuita, uczony i poeta, członek Akademii Arkadyjskiej, klasyk żyjący w XVII wieku. Podmiot liryczny w chwili oświecenia przyznaje między innymi, że jego poezja to tylko sen śniony w obecności rozumu, co jest cytatem z twórczości włoskiego artysty. Nieco dalej jednak mówi do Stwórcy: Pozwalasz mi widzieć głębiej, / dałeś wewnętrzną swobodę, / bym mógł podjąć próbę oddania / najskromniejszego istnienia. / Więc próbuję dotknąć niewidzialnego, ale boję się, bardzo się boję. Doświadczenie graniczne i religijne doprowadzają podmiot do odwrócenia się od klasycyzmu w stronę prezentowanej przez romantyków koncepcji poety-pośrednika między światem realnym a nadprzyrodzonym, widzialnym a ukrytym. Cierpiący, naznaczony chorobą poeta, jak Orcio z Nie-Boskiej Komedii, dostrzega i pojmuje rzeczy i zjawiska niedostępne dla innych, ponieważ otrzymany przez niego dar poetycki jest błogosławieństwem od samego Boga. Złoto oczyszcza się w ogniu. Podmiot mówiący – już odmieniony, inny, wiedzący o sobie więcej, inaczej postrzegający siebie i swój byt – przyjmuje odpowiedzialność za własną egzystencję i twórczość, choć bardzo się boi. Niemniej nadal pozostaje w sytuacji granicznej, przyznaje się do niewiedzy, światło, które otrzymał, nie likwiduje zaciemnienia tajemnicy, wypełniają go obawy. Czy choroba i cierpienie są ceną za prawo dotknięcie rąbka Tajemnicy, / Czy jeszcze czekają gdzieś niezapłacone rachunki? Czy to drugie pytanie jest wyrazem strachu przed wzmożeniem lub nawrotem choroby, jeśliby długi nie zostały w pełni pokryte? Czy też wyrazem przeczucia, że za dalsze i głębsze obcowanie z Tajemnicą przyjdzie zapłacić więcej? Proces poznawczy trwa. Czy zatem Chwila pełnej jasności rzeczywiście przyniosła pełną jasność, skoro nadal wyzwala wątpliwości i pytania? Jeśli przyjmiemy, że jej źródłem jest twardo postawiona, niepodważalna diagnoza śmiertelnie niebezpiecznej choroby i fakt znalezienia się w sytuacji granicznej, to należy odpowiedzieć przecząco. Czy zatem tytuł wiersza jest przewrotny? Nie, jeśli uznamy, że owa jasność wypływa od Najwyższego, jest doznaniem, jakie próbują opisać mistycy, którzy im bardziej starają się naświetlić swoje doświadczenie, tym bardziej je zaciemniają, gdyż nie da się wyrazić niewyrażalnego. Zanurzeni w pełnej jasności mistycy często zadają Bogu pytania, odczuwają bojaźń wobec świętości. Zatem tytuł wiersza należałoby odczytywać nie jako moment pełnego zrozumienia, lecz jako mistyczne obcowanie z Bogiem, z Tajemnicą, która się odkrywa i jednocześnie pozostaje zakryta, której pojąć się nie da, a którą można zgłębiać czy smakować na wzór przechodzenia z komnaty do komnaty. Otwierające się drzwi odkrywają światło, widzimy piękno i bogactwo komnaty w pełni i prawdziwie, ale dostrzegamy w niej drzwi do kolejnej, a jest ich wiele. W wierszu Stare kobiety nie powinny opłakiwać swoich synów zawarte są wyznania i spostrzeżenia podmiotu – romantycznego poety w szpitalnej pidżamie, z wenflonem wkłutym w dłoń z popękanymi żyłami. Po raz kolejny znajduje się na męskiej sali wspólnej oddziału onkologicznego i, jak sam mówi, jest szczęściarzem, ponieważ śmierć go unika. Samotny obserwator spogląda zza książki na krzątające się wokół łóżek chorych synów stare matki, chcąc nie chcąc jest świadkiem ich rozmów, gestów, milczenia. I widzi coś jeszcze, czego inni nie dostrzegają – powoli nadchodzącą, smakującą swoje poczynania Śmierć. Nie jest tu ona rzadkim gościem, czuje się jak u siebie, spokojnie czeka w kątach pomieszczenia, aż wypełni się ostatnia sekunda czyjegoś żywota. Podmiot wyraźnie słyszy jej kroki, nie stłumi ich ani modlitwa, ani kapanie roztworów kroplówek, które miarowo i bez litości odmierzają pozostały pacjentom czas. Ta Śmierć jest egzaltowana – delektuje się każdym swoim gestem. Czy zawsze popada w manieryczność, czy też teatralizuje swoje działania, gdyż jest świadoma tego, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś, kto ją realnie dostrzega i obserwuje? Czy to właśnie dlatego jest dla niego łaskawa, gdyż jest artystą słowa?

3


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Motyw romantycznego poety nie ogranicza się tu jedynie do kontaktu ze światem nadprzyrodzonym, ale także przywołuje zmysłową miłość z powabną dziewczyną. Piękna nazwa ,,Oxaliplatyna’’ nie odnosi się jednak do kobiety, ale do leku stosowanego w chemioterapii, jej bowiem podmiot mówiący jest właśnie poddawany. Ten zmysłowy związek, podobnie jak te opisywane w dobie romantyzmu, będzie krótkotrwały i przyniesie cierpienie i wyniszczające skutki uboczne (uszkodzenie błon śluzowych, osłabienie, nudności, utrata włosów, objawy oczne, biegunka). Można również dodać – w domyśle – że bez swej ,,kochanki’’ podmiot nie może żyć. Dominującym tematem wiersza Stare kobiety nie powinny opłakiwać swoich synów jest jednak podejście do śmierci, do umierania, do sytuacji granicznej. Truizmem jest stwierdzenie, że w śmierć wpisany jest lęk i że nie ma jednej wobec niej postawy – nie tylko wśród różniących się od siebie ludzi, ale również w ramach konkretnego, indywidualnego bytu. Stosunek do śmierci rozwija się przez całe życie, można powiedzieć, że śmierć zmienia się wraz z dynamicznym podmiotem. Ponadto sytuacja graniczna ogarnia ludzi nagle, nie sposób się do niej przygotować, i tak się o nią rozbijemy. Tragedia po prostu spotyka człowieka – tak, jak leżących w szpitalnej sali synów, którzy wiją się w bólu i smrodzie gnijącego ciała, podłączeni do kroplówek dawkujących sen, tak, jak odwiedzające ich matki, które nie potrafią się w tym wszystkim odnaleźć, które nie powinny opłakiwać swoich dzieci, ale cieszyć się ich życiem. Ale co zrobić? Stało się. Postawy wobec sytuacji granicznej można przyjąć rozmaite. Niektórzy udają, że to tylko mały zakręt życia, a za nim długa / piękna droga. Uśmiechają się, ale nie patrzą sobie w oczy. / Podobni do zwierząt w sidłach, nie do końca pewni wyroku losu. Inni opiekują się swoimi bliskimi, planują przyszłość, ale drżą im ręce, milczą, szukają nadziei, opowiadają o czynnościach i wydarzeniach z codziennego, zwyczajnego życia (opowiada o tym, / że spalił jej się czajnik.). Wycieńczeni i wijący się z bólu uciekają w błogosławiony sen, nieświadomość, nieprzytomność. Podmiot mówiący, który widzi i słyszy nadchodzącą Śmierć, odwraca głowę i udaje, że czyta. Doświadczenia graniczne można próbować racjonalizować czy bagatelizować. Można udawać, że nic się nie dzieje, okłamywać siebie samego, ludzi wokoło nas lub topić się w nadziei. Można milczeć, odwracać głowę, udawać, obserwować. Prawda jest jednak taka, że w tego typu zdarzeniach nawet, jeśli wybieramy ,,nic nie robić’’, to i tak wyjdziemy z nich nie tacy sami, inni. Nic nie będzie już takie samo. Doświadczenia te nie zbliżą nas do ludzi, nie uczynią relacji z najbliższymi bardziej zażyłymi, ale uwypuklą samotność i trudności w zwerbalizowaniu stanu, w którym zostaliśmy postawieni i pozostawieni. A jest to jeszcze dotkliwsze w pozbawionej prywatności przestrzeni wspólnej sali w publicznym szpitalu w czasach, w których zatracono umiejętności zrytualizowanego towarzyszenia umierającemu w ostatniej drodze, wspólnotowego czuwania w atmosferze modlitewnego skupienia, czy choćby zapewnienia konającym niewyzbywającej godności sfery intymnej w placówkach medycznych. Czwarty wiersz jest odpowiedzią na pytanie, które musiało, prędzej czy później, zostać postawione – co będzie po mojej śmierci? Pada ona już w tytule: Będą za nami tęsknić psy. Tekst zaczyna się od opisu zdaje się ulubionego miejsca w domu, prywatnego kąta, gdzie pod lampą stoi fotel i stolik, na którym leżą codziennie używane przedmioty: okulary, książki, telefon, gazety, warcaby. Przy fotelu właściciela zazwyczaj leżał jego pies – bohater utworu. Następuje, przywołujący na myśl wiersz Wisławy Szymborskiej Kot w pustym mieszkaniu, opis poczynań i reakcji zwierzęcia na niespodziewane zniknięcie pana. Pies czeka, wypatruje, przypuszczalnie wspomina i śni o właścicielu i prowadzonych z nim zabawach, wilgotnym nosem wciąga zapach, / lekko porusza ogonem. Na początku wszystko pozostawało na swoim miejscu, jakby ten, którego już nie ma, wcale nie odszedł, jednak wraz z mijającym czasem róg pokoju zmienia się, znikają używane dawniej osobiste przedmioty zmarłego. Ludzie są bardziej gotowi, aby zaingerować w obszar, który został w tekście nazwany ołtarzem powoli ginącym w mroku, niknącym w zapomnieniu. Obraz ten może zostać odczytany jako jeszcze jedno nawiązanie do romantycznej tradycji, bowiem przywołuje on motyw poety kapłana (czy to w tym fotelu komponuje?), poety niedocenianego przez żywych, odchodzącego w niepamięć. Pamięta o nim jedynie wierny i tęskniący pies. Wiersz Ty, który... jest operującą kontrastowym zestawieniem odezwą podmiotu mówiącego do innych pisarzy. Rzecz dotyczy kompetencji i praw poetów do podejmowania tematów

4


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

najistotniejszych: przemijania, rozpaczy, tragedii istnienia. Według niego ci, którzy nie poznali strachu umierania, nie gryźli z bólu poduszki, nie słyszeli jęku konających, nie czuli ostrej woni rozkładających się ciał, nie pożegnali swoich bliskich, nie zazdrościli bezdomnemu psu, nie powinni podejmować wyżej wymienionych kwestii. Lepiej żeby nadal cieszyli się błogim życiem i w wolnych chwilach układali strofy o smaku egzotycznych owoców, które obierają srebrnymi nożykami do otwierania listów od ważnych osobistości. Ty, który... to kolejny wiersz odwołujący się do tradycji romantycznej, do opozycji poeta fałszywy – poeta prawdziwy. Poeta fałszywy to ten, któremu brak doświadczenia przemiany, w wyniku znalezienia się w sytuacji granicznej, uniemożliwia autentyczne bytowanie. Brak cierpienia, bólu, strachu, rozpaczy, życie w szczęściu i dostatku, wśród piękna krajobrazu, przedmiotów i ludzkich wdzięków – to istnienie w uśpieniu, w nieświadomości. Tak trwający artysta nie jest w stanie napisać prawdy o życiu, nawet jeśliby płynął przez niego strumień piękności. Poeta celebryta, skąpany w cieple słońca, morza i zapachach podniecających ciał, oddalony od pełnego egzystowania nie ma pojęcia o całej reszcie ponurych imponderabiliów. Uniemożliwia mu to szczęście. Poeta prawdziwy przeszedł piekło na ziemi, dotarł do granicy bytu i bólu. Ma prawo o nich pisać, ponieważ ich doświadczył. Cierpienie przywróciło mu wzrok i świadomość, objawiło mu autentyczny wymiar ludzkiego istnienia, uwzniośliło. Wybrzmiewają tu echa romantycznych manifestów, radykalnie wiążących poezję z duchowością, cierpieniem, tragicznością losu, bólem, osamotnieniem i równie zdecydowanie odmawiających słuszności i wiarygodności poetom i utworom wyzbytym tych przymiotów. Ponadto w tekście tym da się wyczuć protekcjonalizm i ironiczną postawę podmiotu mówiącego wobec antagonistów – mówi im, o czym powinni lub nie powinni pisać, wytyka brak pojęcia o imponderabiliach. Przekonany o swoich racjach autorytatywnie stawia ponad twórczość radości życia poezję ukazującą tragizm egzystencji i argumentuje to faktem doświadczenia głębszych, dramatyczniejszych i boleśniejszych doznań, zdobycia wnikliwej wiedzy o egzystencji. Podobnie zresztą robili pisarze doby romantyzmu. Jego podejście ulegnie jednak dalszej zmianie, co obrazuje wiersz-relacja z Rozmowy z Józkiem Baranem. W Borzęcinie spotykają się dwaj przyjaźnie do siebie nastawieni mężczyźni, spacerują w towarzystwie księżyca i psa i rozmawiają o sprawach wielkich i małych, o sobie zaś nade wszystko (podmiot mówiący ciągle jeszcze jest słaby, domyślamy się, że powoli wraca do formy po długotrwałym i wyczerpującym leczeniu). Konfrontacja dwóch poetów i dwóch poetyk – świata afirmator to Józef Baran, poszukiwacz prawdy to autorski podmiot mówiący. Piewca piękna i harmonii uniwersum wszędzie dookoła dostrzega poezję – dar dostępny dla każdego. Poszukiwacz prawdy przychylnie akceptuje taką wizję poezji, ale domaga się dostrzeżenia jej i świata niejednorodności, nie chce zatrzymywać się na stwierdzeniach, że kosmos jest urodziwy i spójny, zadaje pytania o majestat. Stwierdza, że nie może powstać wiersz ważny, jeśli nie jest pytaniem o Boga – bez tego warunku nie mamy do czynienia z wielką czy choćby dobrą poezją, ale z pozbawionym myśli destylatem, pomijając Stwórcę wybieramy lub dostrzegamy nie żywą i realną rybę, ale filet, który jest przecież jej absolutną niemożliwością. Zatem powracający do zdrowia podmiot, zwycięzca w starciu ze śmiertelnym wrogiem, pozostaje przy swoim – ideał poezji odnoszącej się do Boga i imponderabiliów, poszukującej głębi i próbującej dotknąć Tajemnicy, zarysowany w wierszach Chwila pełnej jasności i Ty, który... jest aktualny. Zmienia się jednak sposób mówienia o twórczości, zadaniach poety i poezji – bez ironii, bez nakazów czy zakazów, bez dążenia do konfrontacji, ale pogodnie, spokojnie, z mądrym dystansem i pokorą: Rozmawiamy tak i przyznajemy sobie rację, / bo mamy ją razem i każdy z osobna. / A gwiazdy – obojętne. One wiedzą, / że to tylko powierzchnia, napięta tafla wody, na której / jesteśmy nartnikami. Gdy zostajemy wrzuceni w sytuację graniczną, nasza egzystencja ulega radykalnej zmianie, zostajemy wybici z rutyny, oswojone schematy pękają i osuwają się, przestają działać przyjęte modele postępowania, reagowania, myślenia. Szok, chaos, poczucie zagubienia, strach – to, czego nie chcieliśmy, nadeszło. Niebezpieczeństwo przynosi jednak nowe perspektywy, a egzystencja rozjaśnia się, gdy pojmiemy, że mamy szansę być sobą w inny sposób niż dotychczas. Przyglądamy się sobie w chwili zagrożenia i dowiadujemy się nowych rzeczy, a odkrycie granic, których nie

5


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

sposób przekroczyć, może okazać się źródłem swobody i wolności w ramach przestrzeni przez nie okalanej. Dynamika rozwoju osobowości zmienia tempo i kierunki, tworzy się nowa jakość bytu. Podmiot mówiący interpretowanych wierszy przeszedł wszystkie te etapy, ale swoją historią dzieli się z nami powściągliwie i fragmentarycznie. Niewiele mówi o emocjach, daje nam do wglądu dokumentację medyczną, opisuje ludzi w szpitalu i to, jak sobie wyobraża tęsknotę swojego psa. Bardziej się obnaża, gdy podejmuje temat poezji i doznań natury religijnej, więcej bolesnych szczegółów podaje w wyliczeniu na początku utworu Ty, który. To sprawia, że cechą znamienną tego wewnętrznego cyklu wierszy jest przemilczenie, odsłanianie i zasłanianie, co zresztą jest mocno osadzone w teorii sytuacji granicznych, których nie da się oddać i wyjaśnić, a jedynie naświetlić. Podmiot odsłania detal swojej historii, otwiera drogę domysłom i następnie zasłania całą jej połać. Milczy. Otwiera przed nami zapiski z raportów lekarzy i nie mówi nic o swojej i swoich bliskich reakcji, o rzeczach, które możemy jedynie założyć – o dojmującym strachu, przeszywającej rozpaczy, o gruzowisku z planów, nadziei i życia zawodowego, o reakcji rodziny. Podmiot wspomina zmysłowy związek z Oxaliplatyną i zakrywa przed nami reakcje organizmu i psychiki na leczenie, nie komentuje szerzej licznych pobytów w szpitalu, operacji, rekonwalescencji, skutków ubocznych. Ani słowa o życiu codziennym osoby walczącej z nowotworem, poddawanej długoterminowej chemioterapii. Myśli, uczucia, emocje, lęki, jakie musiały się w nim rodzić – zakryte. Nawet, wydawałoby się, bardziej intymny i bezpośredni wiersz Chwila pełnej jasności przesłania więcej niż ujawnia, obfituje w stwierdzenia nieprecyzyjne, mgliste i niejednoznaczne: pojąłem Twoje argumenty (jakie?), pozwalasz mi widzieć głębiej (co?). W moim odczuciu nie chodzi tu o otwartość poezji na mnożenie się sensów, o jej wieloznaczność, ale o granice bezradnego wobec cierpienia języka. Udręczeni i pogrążeni w bólu ludzie, ofiary gwałtu, pokrzywdzeni przez los milczą, odsuwają się na skraj wspólnoty i przeżywają swój czyściec w samotności – brak bowiem słów, aby wyrazić to, co trzeba doświadczyć samemu. Nie ma innej drogi, tak trzeba – krocząc tą ścieżką przemieniony podmiot oswoił i przyswoił nowego siebie. Przypisy: 1.

„Tumor Jelitowicz”, „Chwila pełnej jasności”, „Stare kobiety nie powinny opłakiwać swoich synów”, „Będą za nami tęsknić psy”, „Ty, który...”, „Rozmowa z Józkiem Baranem”, w: T. M. Sobieraj, Dwoje na wzgórzu, Łódź 2018, s. 10-21. Wszystkie cytaty z tegoż wydania.

2.

K. Jaspers, Sytuacje graniczne, tłum. M. Skwieciński, w: R. Rudziński, Jaspers, Warszawa 1978, s. 187.

3.

Angielskie słowo tumor oznacza guz, nowotwór.

6


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

TOMASZ STEFANIUK Z ŻYCIA PAJACA I ROMANTYKA

Uniwerek Ze studentami to jest tak: Najpierw przychodzą nieco onieśmieleni Wzrok wbity w podłogę Najwyżej trochę przeskanują twoją twarz, bo być może Da się z niej coś wyczytać Uśmiechną się grzecznie Rękę podniosą: Przepraszam Czy można spytać? A potem, już po pierwszych zajęciach Między sobą: O, normalny O, normalnie. Da się z nim Pogadać Więc gadamy Normalnie Dogadujemy się. Trwa to przez pewien czas, a oni Są bardzo mili i starają się rzeczowo Odpowiadać na wszystkie pytania I panie profesorze to… I panie profesorze tamto… (Czasami sobie nawet podyskutujemy trochę O życiu) Potem, po skończonych zajęciach Rozpoznają cię coraz rzadziej Ściany i poniszczony sufit skrywają najwidoczniej jakieś Nieodgadnione tajemnice i koniecznie należy Owych tajemnic z nadzieją wypatrywać Potem nie rozpoznają cię już W ogóle Potem idziesz sobie korytarzem Na ścianach podobizny Sokratesa, Kartezjusza i innych A oni, nie dostrzegłszy cię nawet Odwróceni plecami Już tylko: A to chuj pierdolony! A to chuj taki! A to chuj owaki! A to pajac jebany!

7


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Zając Kiedyś na tym osiedlu żył sobie Robi, zwany też Zającem. Był starszym bratem, drogowskazem, przywódcą naszego Plemienia. To on uczył nas zaciągać się papierosem. On Najlepiej wiedział, co robią chłopaki z dziewczynami. On Tłumaczył nam świat, a przy tym był przecież Jednym z nas. Nie bał się nikogo i niczego, z wyjątkiem być może Zbyt ciężkiej ręki swojego ojca, zawodowego żołnierza Kiedy Robi opowiadał jakiś dowcip, zawsze był to Najlepszy dowcip. Kiedy Robi coś przeskrobał, zawsze było to Najzabawniejsze. Każdy z nas chciał być Robim, a każda dziewczyna Chciała być dziewczyną Robiego Potem nasze drogi rozeszły się. Większość wyjechała z tej okolicy Przeprowadzając się na inną dzielnicę, do innego miasta, ewentualnie Na inną planetę. Ja zostałem, ale szczerze mówiąc, kiedy zacząłem studia Nie za bardzo wiedziałem, o czym miałbym rozmawiać z Robim Zwanym również Zającem Jestem pewien, że jego sprośne dowcipy nadal były najzabawniejsze, ale ja Miałem już coś innego w głowie Dzisiaj widuję go czasami pod dworcem, kiedy rano przejeżdżam tamtędy W drodze do pracy. Trzeba jechać powoli, więc wszystko dobrze widać Robi wygląda na dużo starszego, niż jest w rzeczywistości, może o jakieś Dwadzieścia lat. Jest łysy, prawie nie ma zębów, ale czasami można jeszcze Dostrzec ten błysk w jego oczach. To na pewno on „Trzymaj się , Zając!”, mówię wtedy, ściszając radio w aucie. „Trzymaj się!” Pewnie nadal jesteś przywódcą, choć już innego plemienia. I widzę, że kiedy Opowiada dowcip dworcowym bezdomnym i dworcowym alkoholikom Śmieją się naprawdę głośno. „Trzymaj się!”, powtarzam, ale nie zatrzymuję się Nie wysiadam z samochodu W tym starym gruchocie jest mi całkiem wygodnie

Pan od etyki Pan etyki, jak co dzień, z samego rana kupił sobie kawę Z automatu. Wypicie takiej kawy doskonale ukrywa zapach Wypitej wódy (Dzisiaj będzie o słowie „bliźni”) W domu jak to w domu: został z psem. Telewizor, na szczęście Też mu zostawili. Alimentów nie płaci od pół roku Życie Aha, myśli Trzeba będzie zrobić jeszcze jakąś powtórkę Przed końcem roku Sprawdzimy, mówi Czy te gnojki czegoś się nauczyły A wieczorem już tylko: Zakupy w markecie I monopolowy I jedzonko dla tego psa, bo to nawet Miłe psisko I parę stron w necie

8


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

A w pracy już tylko Etyka, która jest, jak wiadomo Dość ważnym przedmiotem Tak, nie ulega wątpliwości: Etyka Ważna sprawa

Who is who (sylogizm polski, 09.11.2019) Prawdziwi Polacy to: Staszek Janusz Grażyna Halina Sebix Alan Fabian Maksymilian (Maksiu) Oliwia Nikola Dżeskika Nieprawdziwi (udawani) Polacy to: Tomek Janek Zosia Ten cały pan Władysław I pani Maria, ta z dzieckiem bez ojca Prawdziwe polskie psy to: Rudy, Koral i Łatka Nieprawdziwe (udawane) polskie psy to: Tokaj, Kaszmir i Afgan Prawdziwie polskie elementy przyrody to: Rzeka Wisła, Bałtyk, dąb, buk i wierzba, zwłaszcza płacząca Nieprawdziwe (udawane) elementy polskiej przyrody to: Pustynia, sawanna i przede wszystkim palma Mam palmę, czasami mi odbija, ergo Jestem nieprawdziwy (Uf, całe szczęście, że jestem Nieprawdziwy)

Wkurw To, że samochód nie chciał rano odpalić, bo zima I w ogóle, to ja nawet rozumiem, ale że akurat Dzisiaj? No, ale to jakoś jeszcze zniosłem Wtedy, w tamtej chwili, nie byłem jeszcze tak bardzo… Wtedy panowałem jeszcze nad sobą. Ale później, rozumiecie Ale później, rozumiecie, nadszedł wkurw. Może jeszcze Nie maksymalny, ale już dość spory, taki, który

9


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Zamienia się zwykle w coś znacznie gorszego, w coś bardziej Przerażającego. Bo wiecie, kiedy już sobie człowiek wyobraża Latające głowy, poukładane w stosy ciała, wojnę i karabiny maszynowe Wtedy można już prawie wszystko. Ale to przychodzi zwykle nieco później To przychodzi zwykle nieco później, ale tym razem nie przyszło. (Najpierw Warto kogoś do końca wysłuchać, zanim się go będzie oceniać, nieprawdaż?) Z początku był tylko ten cholerny samochód, złom pieprzony, ale później Wyobraźcie sobie tylko: 1. Później wywaliłem się w śnieg, tuż przed schodami Prowadzącymi do wejścia do firmy. 2. I te dziewczyny się śmiały, no, lały po prostu Następnie (3) podśmiewał się ze mnie facet w recepcji, widocznie tak wyglądałem Cholerny nieudacznik! Co taki osiągnął w życiu? Potem zaś Potem zaś normalnie: była nasiadówa. Dyrek coś pieprzył trzy po trzy, ale Kazał mi też zabrać głos. Wiadomo, moja komisja i zmiany W przepisach. I źle mi to wszystko wyszło! Ręce mi się trzęsły z nerwów, a te chuje Się tylko gapiły. Gapiły i podśmiewały w myślach, mogę się założyć. No, źle Źle było. Wyszedłem na jakiegoś frajera, a przecież przez całe życie pilnowałem Aby nie być frajerem. Sukces się liczył, tylko sukces, rozumiecie, te Sprawy. Więc wieczorem, kiedy już sobie wracałem do domu Kiedy już sobie wracałem do domu, wydarzył się ten mały wypadek. Stłuczka Draśnięcie właściwe. I to było to! Nie musiałeś, gnoju jadący przede mną tak Od razu dzwonić na psy. Jakoś przecież dogadalibyśmy się (mam pieniądze). Ty jednak Wolałeś po swojemu. No, dobra, pomyślałem. Dobra, zobaczymy, kto kogo Teraz siedzę sobie na dachu najwyższego wieżowca w mieście (psy oczywiście Na dole) i niedbałym ruchem ręki strącam kolejny przelatujący nade mną Helikopter. Walą do mnie z ostrej, ale ja się tylko śmieję: „Za ciency jesteście, frajerzy, za ciency!” Jeśli to się kiedykolwiek ma skończyć, to Tylko na moich zasadach! Tak mówię, a oni, tocząc się tam, na dole Jak jakieś mróweczki, jak ludzki plankton, zadzierają tylko w górę te swoje Śmieszne buźki, te małe, niedorozwinięte główki, i mówią I mówią: „To Kong!”. Tak właśnie teraz gadają te małe, podłe szczurki „To Kong!” A ja tylko ryczę: „Tak, gnojki, to ja!” A zatem przyślijcie mi Kolejny pieprzony samolot, kolejny czołg lub helikopter Wszystko pójdzie w drzazgi Do strącenia, do rozgniecenia! Tak, gnojki, to miasto jeszcze mnie popamięta Aha, i w końcu należy mi się jakaś porządna soczysta blondyna, z takimi Cycami! No, dawać ją tu! Kong czeka! No, gdzie moja blondyna? Gdzie moja Naomi Watts? Gdzie moja młoda Jessica Lange?

Wyżej, wyżej! Kiedyś, chodząc po ulicy, spoglądałem tylko pod swoje nogi. To zrozumiałe Biorąc pod uwagę to, jak wyglądają nasze chodniki: wyboiście, dziury, pułapki, łatwo Można się wypierdolić Kiedyś jednak postanowiłem spojrzeć nieco wyżej, sam nie wiem, dlaczego Wyżej, wyżej – byli ludzie. O, pomyślałem, wreszcie coś się dzieje, ale oni Zwykle gadali głupoty, czepiali się. No, można było mieć ich dość, spojrzałem więc Wyżej. Wyżej były ich głowy. O, głowy pomyślałem, to coś więcej. To trochę wyżej Wyżej. Do takiej głowy zawsze można sobie wejść. Więc wszedłem. Więc wchodziłem Co ciekawe, w swoich głowach nie byli tacy źli, jak zauważyłem. Dało się wytrzymać Ale co by było, gdyby pójść jeszcze wyżej?, pomyślałem. Tam były dachy domów, drzewa, no Banał. Ale jeszcze wyżej było niebo. Niebo!, rozumiecie. To już jest coś. Poszedłem więc Jeszcze wyżej, wyżej – i było całkiem znośnie. Ludzie z tej perspektywy byli raczej

10


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

W porządku, ale co byłoby jeszcze wyżej, wyżej? Czy jest coś jeszcze ponad niebem?, pomyślałem Wyżej, wyżej!, pomyślałem. Ponad niebem Tam – wyżej, wyżej

Dziwna ryba Morze wyrzuciło dziwną rybę na brzeg, dziwną rybę To była dziwna ryba, więc ludzie dziwili się. Zbiegowisko To znaczy na początku tylko kilka osób, głównie dorosłych, bo Dzieciom nie pozwalano patrzeć, ale one i tak przyglądały się Niektóre, z odległości, zza pleców rodziców – tej rybie, tej dziwnej Rybie, którą wyrzuciło morze. A to przecież koniec lipca, środek Wakacji, więc w sumie dobrze, że są ludzie, że coś się dzieje, ale Coś takiego? No, kto by pomyślał! Rozumiem, tak mówili, rozumiem Że gdzieś indziej, w krainach za górami, za morzami (no, właśnie, za morzami!) Na jakichś innych kontynentach, bo przecież są inne kontynenty, nieprawdaż Tak mówiono. I gapili się ludzie dalej, gapili, na tę rybę, na dziwną rybę, którą Wyrzuciło morze. I cóż było robić? No, przykre to jest właściwie Dlaczego nie, bardzo przykre. No, właśnie, mówiono, nie co dzień człowiek Doświadcza czegoś takiego, ale trzeba żyć dalej, mówiono. Życie toczy się dalej Nieprawdaż. Więc przyszła policja, porobili zdjęcia, popytali, pogadali, spisali Jakiś protokół, ale trwało to dość długo, może nawet kilka minut albo kilka godzin. Ludzie rozeszli się w końcu, wszystkim na amen Odechciało się pływać w morzu. Na amen, rozumiecie. No, w końcu Coś może być w takiej wodzie, nie wiadomo, coś może być. Lepiej Nie ryzykować. Dzieci odesłano najpierw: do wynajętych mieszkań i do Hotelów, zostało kilkoro dorosłych, no, i ten policjant, jeden Z nich, młody chłopak właściwie. Wszystkim trochę go było szkoda, bo musiał Podejść, przyjrzeć się dokładnie, a to na pewno takie nieprzyjemne To takie nieprzyjemne znaleźć taką dziwną rybę wyrzuconą na brzeg Morza, dziwną rybę wielkości dziecka, spoglądającą bezmyślnie w niebo, wielkimi Pięknymi oczami, bo tak właśnie spoglądają takie ryby, takie dziwne ryby wyrzucone Na brzeg morza. Nie nauczono jej pływać, tak mówiono, Więc po co przeprawiała się Przez morze, przez ocean? Wiadomo, woda to ryzyko, to niebezpieczeństwo, nie to Że jakieś potwory, ale wszystko się może zdarzyć, a teraz A teraz już tylko ta dziwna ryba wyrzucona na brzeg morza, dziwna ryba, i ten Policjant, i prasa, i samotna matka załamująca ręce, jak to matka, skrzecząca W jakimś dziwnym, niezrozumiałym języku. Płacząca w tym języku nad Rybą, dziwną rybą, którą morze wyrzuciło na brzeg, na brzeg morza

Wielkie mocarstwa Wielkie mocarstwa ustaliły Wielkie traktaty potwierdziły By wielkie bomby spadły z nieba I by nazwano to pokojem Spadają z nieba płatki śniegu Spadają chętnie wraz z bombami Z nimi traktaty, racja, siła

11


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Lecz któż jest z nami? Zginął już stary nauczyciel Sprzedawca mleka też nie żyje Ja siedzę w rogu, tu, skulona A matka trzyma się za szyję Ojca nie było od tygodnia Siostra już dawno pochowana Jest też najgorsza, niewidzialna W tym młodym sercu świeża rana Wielkie mocarstwa maję rację Racja po stronie silniejszego Wielkie traktaty bardzo pięknie…

Napisać wiersz Niektórzy powiedzą, że jestem leniwy No, bo tak siedzieć i tylko się zastanawiać Niektórzy A ty pytasz, dlaczego piszę, po co w ogóle Pisać No, cóż Czasami czegoś mi brakuje, chyba Spokoju Nie wiem, duszy, która Nigdzie się nie wyrywa i która Chce w spokoju żyć Być Tak sobie, normalnie W zgodzie z samym sobą, po ludzku, a zatem Sama rozumiesz, muszę Od czasu do czasu jakoś z tym sobie poradzić: Włożyć komuś palec w oko Kogoś zamordować Przestraszyć lub opluć Wywołać wojnę Nie wiem Napisać jakiś wiersz

Dorosłe Dzieci Alkoholików (życie na innych planetach) Trochę się nudzę. Pomyślałem, że, nie wiem Zjadłbym coś, obejrzał albo przeleciał Się gdzieś, ale wszystko już było, no, trochę nuda Trzeba się zabawić, pomyślałem. Na początek wyrwałem sobie Kilka włosów z głowy, potem wszystkie pozostałe, potem Paznokcie, jakoś tak to poszło. Potem wzięła mnie ochota Na coś jeszcze lepszego, jeszcze bardziej Rockandrollowego. Poszedłem więc po brzytwę Młotek i piłkę do metalu. Jakoś tak wyszło

12


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Teraz stoję, nie – teraz leżę sobie w kałuży krwi, a obok Na podłodze: moje ucho, stopa i kilka palców. Pies gapi się na mnie Jakoś tak dziwnie, pewnie dlatego, że rozmawiam z kimś Kogo nie ma Kogo nie ma i nie było Kogo nie ma i nie było, i nie będzie: Czy teraz dobrze, tato? Czy teraz już porządku Czy wreszcie zrobiłem sobie wystarczającą Krzywdę? Przepraszam, że się urodziłem. To już się więcej Nie powtórzy . . . Już będę grzeczny

Welur, plusz, aksamit Mówią, że słowem można zranić bardziej niż nożem, ale Dlaczego zaraz nożem, dlaczego nie czymś jeszcze większym Dlaczego nie siekierą, nie mieczem samurajskim? Dlaczego nie piłą Łańcuchową Kiedy zaczęliśmy, z początku było dość kulturalnie. Owszem Poszła ci, co prawda, krew z nosa, a mi na czole zrobił się Siniak, ale to nic takiego, tak bywa dość często, ale kultura jednak Była. Potem Zrobiło się znacznie weselej. Potem poszliśmy już na całość. Tamtym Słowem przecięłaś mnie na pół. Wykrwawiłem się prawie do końca, ale Jakoś udało mi się doczołgać, obu połówkom, do lodówki, skąd wziąłem zapas Krwi. Szybka Transfuzja, zszyłem się elegancko i po wszystkim. I dalej walka, dalej uczciwa Walka. Z tobą nigdy nie jest łatwo, zwykle bronisz się do końca, nigdy się Nie poddajesz, ale wiesz, z porządnym kawałkiem metalu wbitym w bok nawet tobie Trudno będzie to kontynuować Byłem z siebie taki dumny: doskonały dobór słów! Teraz już po tobie, teraz Już na pewno po tobie. Pozostał jeszcze tylko coup de grâce. To po francusku Idiotko, to oznacza cios łaski. W tym przypadku będzie to No, cóż W tym przypadku było to ścięcie głowy: te dwa proste słowa w zupełności mi Wystarczyły. To działa, pomyślałem, jak to świetnie działa! Teraz gapię się Na twoją głowę leżącą u mych stóp, patrzę w te pięknie zdziwione oczy, spoglądam Na krew: Nie wiem, może nie warto tego kontynuować?, mówię. Czasami po prostu Nie wychodzi. Ludzie się starają, owszem, próbują coś naprawić – coś Co i tak jednak nie przetrwa. Nie wiem, może zostalibyśmy Przyjaciółmi

13


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Buntownik Kiedy dzieci były już w przedszkolu, a żona w pracy, puściłem sobie Dość głośno fajną muzę z czasów młodości. Nie powiem, co to Było, wspomnę tylko, że śpiewał Axl, a na gitarze wygłupiał się Slash Poczułem się dość swobodnie i tylko mój wielki brzuch, kiedy odlewałem się do zlewu w łazience, przypomniał mi, że nie jestem już Buntownikiem No, dobrze, posłuchaj, brzuchu! Posłuchaj, jeśli koniecznie chcesz pogadać Czy wiesz, że swego czasu ja i moi kolesie trzęśliśmy tym osiedlem? Kiedy Wieczorami wychodziliśmy się zabawić, matki zamykały okna, aby dzieci mogły Spokojnie spać Zaś ojcowie sprawdzali, czy ich córki na pewno zostają na noc w swych domach Wszystkie dzieciaki, podobnie jak starsi, musieli się z nami liczyć, a policja wołała się Tu nie zapuszczać Wiosny były wtedy jakoś tak bardziej prawdziwe, a latem, no cóż – latem było Naprawdę jak latem! Nie mieliśmy niczego, oprócz rozwalającego się Magnetofonu i piłki do gry w kosza, ale było wszystko. Bo jeśli ma się czas A człowiekowi nie za bardzo na czymkolwiek zależy, to wtedy właśnie posiada się Cały świat Tak było, brzuchu, w tamtych latach. Jestem pewien, że jeszcze zaskoczę cię niejedną Historią, a widzę, że chcesz posłuchać Dobrze, zaraz dokończę, tylko pozwól, że zrobię sobie Jajecznicę

Stefano della Bella, Śmierć niosąca dziecko, 1648 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

14


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Jerzy Lengauer GEORGI GOSPODINOW FIZYKA SMUTKU

J

est coś dziwnego w prozie bałkańskiej, w tym wyjątkowo dużym nagromadzeniu w tekście środków poetyckich, używaniu formuły szkatułkowości w fabule, zmaganiu się autora, narratora, czy czasami wręcz podmiotu lirycznego z własną pamięcią o dzieciństwie, wspomnieniami rodzinnymi, tajemnicami przeszłości, onirycznymi, mglistymi interpretacjami, męczącymi duszę skojarzeniami… Danilo Kiš, Mirko Kovač, László Krasznahorkai, Milorad Pavić chociażby. Teraz Georgi Gospodinow, którego Fizyka smutku z 2011 roku została wyróżniona kilkoma nominacjami lub nagrodzona. Cztery lata temu amerykański Pen Club uznał ją za jedną z pięciu najlepszych książek obcojęzycznych. W ubiegłym roku Gospodinow za tę powieść otrzymał Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus. Na polskim rynku Fizyka smutku pojawiła się w 2018 roku, w siedem lat po zbiorze opowiadań I inne historie, w dziewięć po Powieści naturalnej. Cóż zatem jest w literaturze Europy Środkowej, szczególnie, zdaje się, w bałkańskiej jej części, że pozorny spokój historii, współczesny status w miarę unormowanych relacji społecznych, kulturalnych, religijnych, ekonomicznych i politycznych powoduje odśrodkowe, ksobne, ekstrawertyczne potrzeby wypowiedzenia emocji odbieranych przez czytelnika jak sen, romantyczny poemat, antyczna tragedia, mit? Ot, jakby wszyscy tamtejsi pisarze byli szczególnie umiłowani i doświadczani przez Kalliope, Melpomene, Mnemosyne i Klio. Jakby w jakiś nieprawdopodobny sposób tylko oni spośród śmiertelników mogli być świadkami sporów, swarów, utarczek na Olimpie, na który z Bałkanów było wyjątkowo blisko. Do siedziby bogów greckich bardzo krótką drogę miał Georgi Gospodinow. Kim stamtąd wrócił, jakie piętno albo może dar przyniósł ze sobą? Dla nas, śmiertelników, „ludzi śmierci podległych” jak pisał Tolkien, wydawać się może, że towarzyszki Apolla pomieszały Gospodinowi zmysły. Przez umysł pisarza przebiegają wspomnienia jego dziadka i ojca. Są tak silne, niebywale nachalne, obrazotwórcze, że pierwszoosobowy narrator powieści nie jest w stanie utkać swojej epiki w logiczny wątek. Urodził się w 1913 roku z końcem drugiej wojny bałkańskiej. A może jednak ostatniego lata drugiej wojny światowej, w roku obalenia bułgarskiej monarchii? Czy na kilka miesięcy przed rozpoczęciem operacji „Dunaj” w Czechosłowacji? Gospodinow przyszedł na świat trzy razy. W momentach przytłaczających dwudziestowiecznego Bułgara. Dziadka, ojca, syna-wnuka. Wynurzające się wspomnienia nie wiadomo od kogo pochodzą: „Zdaję sobie sprawę z tej niepewnej pierwszej osoby, która lekko przechodzi w trzecią, a potem znów wraca do pierwszej. Ale kto może stwierdzić z pewnością – że tamten chłopiec tam czterdzieści lat temu to byłem ja, że tamto ciało jest tym samym, które jest tu?”1. W owych trzech wydarzeniach historycznych mógł wziąć udział każdy z nich. Powodem według Gospodinowa jest wspólnota pamięci i przeżywania. Ciąg emocji rodzinnych przekazywanych kolejnemu pokoleniu. Oddawanych młodszym zachowaniem, drobnym zdarzeniem, urywanymi słowami, krótkimi zdaniami, niewyraźnymi rozmowami późnymi wieczorami lub o świcie, cichym skrzypnięciem drzwi, smutnym spojrzeniem, próbą bladego, uspokajającego uśmiechu, przytuleniem – jakby było ostatnie. Tak jakby każdy z tej trójki urodził się tylko na chwilę, albo na zawsze: „Urodziłem się dwie godziny przed wschodem słońca jako muszka owocowa. Umrę dziś wieczorem po zachodzie słońca (…). Jestem urodzony od zawsze. Wciąż jeszcze pamiętam początek epoki lodowcowej i koniec zimnej wojny2 (…). Pamiętam, że urodziłem się jako krzew dzikiej róży, kuropatwa, miłorząb japoński, ślimak, czerwcowa chmura (wspomnienie jest krótkie), fioletowy jesienny szafran w pobliżu Halense, przedwcześnie zakwitła czereśnia, sparaliżowana śniegiem pod koniec kwietnia, śnieg który sparaliżował oszukane czereśniowe drzewo…”3, jako każde ziarno piasku, każdy liść, każda gwiazda nad bułgarskim niebem – monarszym, socjalistycznym, demokratycznym… Naznaczony przez bogów, wskazany przez nich jako ten, który widzi prawdę dramatu Bułgarii przez trzy pokolenia wstecz, Gospodinow rozdrapuje niedawno zagojone rany, dotyka rodzinnych blizn, znajduje przedmioty układające się w zdarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, wwierca się 15


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

wzrokiem w szpary w podłodze, zakurzone kąty, zdrapuje farbę i tynk ze ścian i wspomina, gdziekolwiek i kimkolwiek jest. To ciężko się czyta. Myśli, wspomnienia, dygresje, skojarzenia pisarza wydają się kłębowiskiem, natłokiem, pomieszaniem. Jednak nie ma się wrażenia braku zamysłu. Kalejdoskop wydarzeń jest skrzętnie prowadzony i podtrzymywany. Czytelnik przyzwyczaja się do tego, że konstrukcja powieści będzie już cały czas trudna w odbiorze. Poetyka, retrospekcja, ciężki lub ozdrowieńczy sen pisarza, omówienie, przenośnia stanowią stałą, nieodwracalną, a nawet potrzebną oprawę dla smutnej fabuły. Przecież tytułowa fizyka to przemienianie, przepływanie materii, energii, zjawisk, wzajemne ich oddziaływanie na siebie. Tutaj nie może być spokoju, procesu bez niespodzianek, który odtwarzany jest według opracowanej teorii. Retrospektywy ulegają przemianom w zależności od tego, w jakim stanie emocjonalnym jest narrator, jakiego wydarzenia był niedawno uczestnikiem czy świadkiem. Pisarz wydaje się pozostawać pod ciągłym wpływem sytuacji czy nastroju asocjatywnego. Czytelnik czasami odbiera to tak, że widzi siedzącego obok wędrownego pieśniarza, epika, opowiadacza, recytatora, sprzedawcy historii (tak narrator nazywa siebie), tego, który przekazuje rodzinie, wspólnocie, plemieniu, narodowi opowieści stanowiące o jego jedności kulturowej i historycznej. Zbierającego opowieści, do których reszta nie ma dostępu lub je odrzuca. Publiczność nie tylko je odbiera. Słuchacze zadają pytania, dziwią się, sami coś dorzucają. Czasami rodzi się z tego rozmowa, wspólne opowiadanie ze wstawkami nie mającymi niczego wspólnego z zamierzoną fabułą. Takie wrażenie podkreślają umieszczone gęsto tytuły. W zasadzie bardziej stanowią podkreślenia tego, co ważne w opowieści recytatora, służą wzmocnieniu uwagi u słuchaczaczytelnika, są raz wykrzyknikiem, innym razem zawieszeniem głosu. Stąd w moim odczuciu swoboda w przemieszczaniu się w czasie i miejscach fabuły, powroty do czegoś, co można przyjąć za kanwę dla niej, i oddalanie się w rejony kompletnie z nią nie związane. Gospodinow, mimo, że miejscami układa bardzo czytelnie opowiadania z dziejów rodziny, jest szarpany potwornymi emocjami. Oczywiście, pisze o swoim dziadku, o ojcu, omawia poszczególne daty ważne dla rodziny i kraju, czyli krąży wokół roku 1944 i 1968, wysuwa się przed nie i cofa: „Czy mamy wrócić do historii ojca, czy ruszyć naprzód, co w tym przypadku oznacza cofnięcie się, do Minotaurów dzieciństwa… Nie jestem w stanie zaproponować linearnej, ponieważ żaden labirynt i żadna historia nie jest linearna”4. Zatrzymuje się przy traumach, wpakowuje w dygresje. Czytanie pamiętnika rodziny Gospodinowów nagle zamienia się w dziennik pisarza. Przelatuje lata osiemdziesiąte, dziewięćdziesiąte, dwudziesty pierwszy wiek. Podobnie zróżnicowany jest pejzaż miejsc: Niemcy, Finlandia, Rzym, Normandia, Lizbona, Lublana, Zagrzeb, Saloniki, Rouen, San Diego, stary hotel, lotnisko, muzeum piętnastowieczny hotel w starej Pradze, królewski hotel w Pizie, najtańszy paryski hotel… Skacze na chwilę dokładnie w połowę dwudziestego stulecia lub do 1932 roku. Teraz przed czytelnikiem krótkie, humorystyczne opowiadania. Trochę jakby zapiski Umberto Eco, albo ironie i groteski Woody’ego Allena. Czasami wygląda to jak żartobliwy pod maską powagi Henry Kuttner w Stosie kłopotów bądź scenariusz do któregoś odcinka Strefy mroku. Odpoczynek od rodziny: można obserwować otoczenie, zapisywać w pamięci toczące się obok dialogi, delektować widokami, doceniać szczegóły. Nie da się uciec od pytania, kim jest narrator tej powieści? Kim jest Gospodinow? On sam daje nam kilka odpowiedzi, ale i tak nie są one wyczerpujące: „Kiedyś mogłem być we wszystkim, być wszystkim. Teraz, w nieudolności dojrzałych, chciałem zebrać wszystko wokół siebie, w ramach drobnej kompensacji tego, co straciłem”5; „Piszę w pierwszej osobie, żeby mieć pewność, że jeszcze żyję. Piszę w trzeciej osobie, żeby mieć pewność, że nie jestem tylko projekcją własnego »ja«, że jestem trójwymiarowy i mam ciało”6; „Oto co mnie obecnie zajmuje. Czy cofanie się w czasie z przypominaniem sobie nawet najdrobniejszych szczegółów, włączającym wszystkie zmysły, może wywołać punkt krytyczny zmiany? Przeskoczy jakiś mechanizm i Wszechświat ruszy z powrotem z całą swoją maszynerią (…). Nie wiem, czy będziemy mogli ingerować w nadchodzące minione dni. Na nowo będziemy musieli przeżyć swoje porażki i depresje, ale i kilka szczęśliwych minut pośród nich”7. Ach, ta ogromna potrzeba ciągłego bycia, zbierania historii, opowieści, pamiętania wydarzeń, słów obok niego wypowiadanych! Strach przed porzuceniem? Cienie dziadka i ojca krążą posępnie obok Georgiego. Podobnie komunistyczna Bułgaria jest nieprzyjemną, tragiczną i komiczną zarazem częścią życia pisarza. Zatrzymać, złapać, jeszcze raz przeżyć. Albo pozbierać

16


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

wszystko, co się da, te drobiazgi wygrzebane z głębi szafek, szuflad, na dnie garderoby, gdzieś w wersalce pod starymi kołdrami. Zapakować do szkatułki i wysłać w kosmos. Już nie tylko mieć dla siebie, lecz umiejscowić na zawsze we Wszechświecie, niech krąży, tuła się, będzie zawsze. Niech za kilka miliardów okrążeń wróci tutaj, tak jak wróciła do Gospodinowa Bułgaria z lat młodości. Wstrętna, szara, przaśna, ale jakże bliska, bo tworząca jeden czas dla dziadka, ojca i Georgiego: „Ostatnim razem, kiedy wróciłem do T., zauważyłem dziwne rzeczy. Odbudowano pomnik na placu z 1980 roku”8. „W związku z tym wszystkim i z bezowocnymi próbami na cząstkach elementarnych przeszłości nasunęło mi się pewne podejrzenie, które postanowiłem poskromić, zmieniając je w niby-wymyśloną historię”9. W rodzinie Gospodinowów opowiadana jest pewna historia. Jeden z dziadków, będąc trzyletnim dzieckiem, został na chwilę zapomniany. Odjechano bez niego. Zasnął na workach z mąką na dziedzińcu młyna. Budzi się: „Mamo? Pierwszy krzyk – to nawet nie krzyk, ma na końcu znak zapytania. Mamoo? Ostatnie »o« się wydłuża, ponieważ rozpacz wzrasta. Mamooo…Mamooooooo…”10. Strach. W gardle wielka kula, nie do przełknięcia. Serce i żołądek zamieniają się miejscami. Potężny huk w uszach. Spazmy. Drżenie podrywa całe małe ciało. Ta opowieść ma pierwszą część, dotyczącą wydarzenia sprzed dziewięciu lat. Dlaczego jest pierwsza choć chronologicznie późniejsza? Gospodinow nie przywiązuje wagi do ciągłości opowieści w czasie. A zatem dwunastoletni chłopiec wraca z jarmarku i nie odzywa się. Nie mówi. Zaniemówił. Oniemiał. „Tylko muczy”11; „Po sześciu miesiącach samo z siebie przeszło”12. Wiele lat później ojciec pisarza wspomina coś o minotaurach w piwnicy. Syn pyta, co to jest Minotaur? W odpowiedzi otrzymuje zbiór greckich mitów. Książka i Minotaur pozostają z nim na zawsze. Ale jakże to? Przecież już w 1925 roku dziadek, także o imieniu Georgi, spotyka na jarmarku Minotaura… Czy to ja urodzony w 1913 roku, czy ten, który przyszedł na świat 1 stycznia 1968 roku, jak pisze na pierwszych stronach powieści Gospodinow? To ten, który jest urodzony od zawsze. Gospodinow z mitów. Ten, który wykrzykiwane w rozpaczy słowo »mamo« wywodzi od smutnego, rozpaczliwego wołania zabijanego Minotaura, porzuconego w labiryncie syna: „Jedyne słowo, które we wszystkich językach – ludzi, zwierząt i bestii – brzmi tak samo: Mamoooooooooo… Labirynt amfiteatru wyłapuje ten krzyk, niesie go między ścianami swoich korytarzy, odsyła w stronę najdalszych odnóg, odbija go i zawraca nieco wykrzywiony do labiryntu ludzkiego ucha jako niekończące się: Muuuuuuuuuuuuuu… A to jest podmiana. Zupełnie niewielka podmiana. Labirynt zmienił »o« w »u«. Gdyby tylko człowiek wiedział, że to jest to samo słowo, to samo Mamoooo… - historia świata i historia śmierci (nic dziwnego, że chodzi o tę samą historię) byłaby inna” 13. Przypisy: 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13.

Georgi Gospodinow, Fizyka smutku, przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo Literackie 2018, str. 54. Tamże, str.7. Tamże, str. 8. Tamże, str. 47. Tamże, str. 135. Tamże, str. 273. Tamże, str. 277. Tamże, str. 298. Tamże, str. 299. Tamże, str. 20-21. Tamże, str. 18. Tamże, str. 19. Tamże, str. 175.

17


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

ANNE WEICHBERGER Przełożył Jacek Świerk

*** Prochy z nas po nas wszystkich czeka koniec Prochy po tobie w oceanie spoczną Zeszliśmy wszyscy na brzeg Tej wielkiej wody Trzymałam w małej puszce Pozostałości Po swoim mężu tak małe Jak około pół litra farby Przeczytaliśmy na zmianę wiersz Ośmioletniego Laurenta O wstrząsie po stracie Potem pomodliliśmy się I prosto z puszki oddałam cię Bogu Ocean połknął wszystkie Drobinki Po twojej istocie Wtedy w końcu uwierzyłam Że już nie istniejesz I tak się odwróciłam I odeszłam 8/31/201

*** gdyby słowa miały moc przestawić ci życie na inne tory nie wzbraniaj im niech to zrobią jeśli potrafią budować relacje pozwól im działać jeśli są cię w stanie pocieszyć nie broń im tego jeśli słowa mogą zranić nie bądź brutalna jeśli mogą skrzywdzić nie zioń nienawiścią słowami mosty buduj słowami docieraj do nieserdecznych ludzi bądź duchem tu gdzie właśnie bawisz w teraźniejszości i nieuwiązaniu

18


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

DAVID DAY Przełożył Jacek Świerk

Nieidealna para Poznali się na match.com. Oboje byli dosyć atrakcyjni, Obecnie niezaangażowani I każde szukało Drugiej połowy. Byli też łatwo dostępni. Ona była bezrobotna, Ale bardzo chciała zostać aktorką, Liberalna w poglądach, co dzień uprawiała jogging, Uwielbiała koty, była na diecie bezglutenowej I nigdy nie przegapiła odcinka Seksu w Wielkim Mieście. Natomiast on był Człowiekiem z innej bajki: Pośrednikiem handlowym, Krypto-konserwatystą, Jeździł taksówkami, nie znosił kotów, Kochał psy, bajgle i Knicksów. Po burzliwych zalotach Na pikantne sms-y i tweety, Skonsumowali swój romans Sami ze sobą Gorącym i ostrym Seksem przez telefon komórkowy. Ale ich związek się zakończył. Kilka miesięcy później, Kiedy dowiedziała się, Że zdradzał ją Z jej współlokatorką Przez komputer. Kiedy sezon koszykarski się skończył, Gapił się na swoją komórkę I wspominał te wszystkie schadzki, Jakie mieli na czacie; I zastanawiał się, Czy ona mu kiedykolwiek wybaczy.

19


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Żebraczy lament Okrutna Zimo, napełniłaś mój kubek na datki śniegiem i zdmuchnęłaś moje łóżko z liści. Co ja mam teraz zrobić i dokąd mam pójść? Ja jestem starym człowiekiem bez rodziny i przyjaciół, i kogoś, kto by mnie przygarnął. Moja broda jest pokryta szronem i ciało zdrętwiałe od zimna. Och, ażeby tak dostać miskę gorącej zupy i ciepłe miejsce, żeby położyć głowę.

Ucząc się zamiłowania do rzezi ze wspomnień z dzieciństwa A. H. około 1901 roku

Zabiłem dzisiaj gąsienicę, co wypełzła z naszego ogrodu i wczołgała się na taras. Jak z takiego brzydactwa mógłby powstać motyl, nie jestem w stanie tego pojąć. Żeby zaspokoić rosnącą ciekawość, podniosłem ją i zmiażdżyłem na śmierć między kciukiem, a palcem wskazującym. Najpierw nie poczułem nic, prócz obrzydzenia do klejących się wnętrzności, przeciekających mi między palcami. Ale, gdy wytarłem je o swoje skórzane szorty, doznałem nagle przepięknej emanacji radości, której na pewno znowu będę szukał. Deszczowa muzyka Jest coś takiego w brzmieniu nocnego deszczu, że, kiedy pada na dach mojej chaty, gra, jak wirtuoz, do moich myśli i snów. Wystarczy, że rozłożę się na łóżku, zamknę oczy i wsłucham się w jego krople. Zwykle gra jedną z etiud Chopina albo Wariacji Goldbergowskich Bacha, natomiast w burzowe noce

20


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

strzela gromami Dziewiątej Beethovena. Zawsze wtedy włączam się do niej, śpiewając półgłosem swoją własną Odę do radości.

Przygnębiony Włóczęga Idąc tyłem na przedmieściach Cheyenne, z kciukiem w górze, łapiąc okazję gdzieś, gdzie nigdy nie byłem, z brzuchem pełnym fasoli, z kilkoma dolcami w jeansach i mając świat w nosie. Nie wiedziałem, że trzydzieści lat później będę wracał stamtąd drugą stroną drogi głodny i spłukany, zmęczony i zmarznięty, stary włóczęga, co nie ma skąd zadzwonić do domu.

Pytania bez odpowiedzi I cóż z tego, że umrzemy i zgnijemy, i zostaniemy zapomniani – czyż nie jest to los wszystkich ludzi? Czy nasz lot przez życie jest bardziej znaczący od lotu pierwszej lepszej ćmy, wlatującej do oświetlonego pokoju przez jedno okno, a wylatujące przez drugie w niewiadome?

Runo leśne Zawsze, ilekroć słyszę sąsiadów, jak rozprawiają z zachwytem O swoich ogrodach i o tym, co i kiedy planują zasadzić, Zaczynam uśmiechać się złośliwie i śmiać się z tego całą gębą, Kiedy tak myślę o tej całej robocie, jaką mają w planach, Po to tylko, żeby zebrać jedną jarzynkę, góra dwie. Podczas gdy ja z kolei jestem w lesie Rozwalony pod drzewem, biorąc życie na luzie I żyjąc z obfitości tej ziemi. Nigdy nie musiałem obsiewać, Podlewać roślin i wyrywać chwastów,

21


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Tak jak oni to robią. Ja zbieram dzikie pory i liście gorczycy, Mniszka pospolitego, paprocie i pokrzywy, Mlecza zwyczajnego, grzyby i płatki lilii. A przez ten czas, kiedy oni zaczynają sadzić, Jestem w lesie, wybierając I dostając wszystko z runa leśnego, co chcę. To nie dlatego, że jestem tak mądry, Że nie mam ogrodu; Na pewno nie jestem głupi, Skoro warzywnika nie potrzebuję; Mam dobrą rękę do runa leśnego.

Max Ernst, ilustracja do Une semaine de bonté ou les sept éléments capitaux, „collage-novel”, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

22


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

PETER THABIT JONES Przełożył Jacek Świerk

Grajek uliczny w Carmarthen Jak zdjęty fuzją ptak O zakrwawionym skrzydle, Wyśpiewujesz swoje smutki W wielkim mieście, na ulicy W ferworze zakupów. Rzępolisz na gitarze Tak głośno, jak tylko możesz, Tak jakby na rockowo Ręka cierpiała ci od ran, Jakie dotąd poznało twoje młode życie. Ludzie przechodzą W przedświątecznej panice, Kiedy twój wokal, jak świeże fale, Liże tylko ich zabiegane umysły. U boku rodziców, małe dziecko Wrzuca ci monetę do kapelusza, Na chodnik, pod nogi – Osiada w małej kałuży błyszczącej Od niezłego zarobku.

Pieśń żałobna za żołnierzy pierwszej wojny światowej (pamięci mojego dziadka)

W historii z waszej krwi Pozostał w okopach rdzawy kurz. Wasze szczątki błyszczą W błotnistej mazi dziejowej ciszy. Dusze wasze zawodzą na pobitewnym wietrze. Noszę po was Rumieniec na twarzy I kir w oczach zesztywniałych z żalu. Moje pokolenie oczy ma usłane Waszymi grobami.

23


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Szlochacie po nocach, Kiedy my nie możemy zasnąć, Kiedy deszcz obmywa Listopadowe obumarłe drzewa I niebo jest zimne tak, Jak prochy poległych.

Modris Modris przesiaduje na ciepłym progu W pulowerze wydzierganym Przez niewidomą siostrę. Szeroko uśmiecha się do młodziutkich dziewczyn, Które stukają koturnami Na ulicy przy patrzeniu zamazanej od słońca. Kląska z dezaprobatą na syna starego, Hinduskiego doktora, który gra W piłkę nożną pod drzwiami do garażu; Wita z uśmiechem ciasto domowej roboty Od młodej mężatki z naprzeciwka, za drogą; Częstuje dzieci gorącą miętą; Odpytuje mnie z Keatsa. Wchodzi do środka około dwudziestej drugiej. Mieszkam trzy domy stąd. O północy słyszę, jak u siebie kaszle.

Nastolatek Idzie przez Gorseinon Na zachód od Swansea, Mijając zatłoczone sklepy, A jego wyciągnięte ręce Ruszają w przód wiotkimi dłońmi, jak szalone, Nad trzęsącą się głową, Tak jak ktoś, kto z przesadą Odmachuje innym na „Dzień dobry”. Długie nogi chwieją mu się niezdarnie, Jak u żyrafiątka uczącego się chodzić, Albo rosłego pijaka, co się potyka, próbując iść prosto. Moja żona, pielęgniarka, mówi: „To porażenie mózgowe”. Zmieniają się światła i ruszam dalej, Lecz to zniszczone nastoletnie ciało Znika mi z oczu, żądając spisania, Gdy kościół mijamy u szczytu drogi I znak głoszący: „Jezus zbawia”.

24


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Dziecko wojny Oczy tego ledwie dziewięcioletniego chłopca, O duszy stulatka, zaczynają zalewać się Gwałtownymi łzami, a brunatne palce Trzęsą mu się o brodę, pod raną na wargach. Cofa się myślami do widoku kurzawy Zniszczenia, do od bomb zawalonego Domu, w którym mu zabiło rodziców, Trzech braci i dwie siostry. Jest sam na świecie. Sam na sam ze swoim strachem. Chłopięcy bagaż doświadczeń jest już pękaty. Zachodni reporter i kamerzysta Wrócą do hotelu i zmontują naprędce Kolejną relację z wojny, kiedy ten chłopiec będzie się błąkał Po zrujnowanej miejscowości, gdzie horror Goni horror, gdzie samoloty z warkotem Tną nocne niebo i przerywają normalny poranek. Chłopiec potrząsa brudną głową, w szoku odebrało mu mowę, Kiedy jego oczy na wskroś przenikają ciało Tak zwanej cywilizacji – zwrócone Ku wstrętnym i krwawym szczątkom rzeczywistości.

Wdowa (dla Jill)

Coś straciła, ta strata jest poważniejsza niż żałoba, Bardziej raniąca od stęchlizny w garderobie. Kiedy kapie do wanny z zepsutego kranu, czuje, Jakby to łzy jej do głowy kapały. Autem, o które jej mąż dbał, jak o kochankę, jeździ Na warsztaty, gdzie trenuje umysł, Pisząc wiersze, które, jak się zdaje, rymować się nie muszą; Na znak żałoby po mężu zawsze ubiera coś czarnego. Dzieci przychodzą z problemami i po pożyczki, I z pytaniami, czemu ciągle jest tyle czasu poza domem.

25


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Ich ciągłe uwagi niszczą jej wzloty ku swobodzie, W mikrofali podgrzewa posiłek dla jednej osoby. Krępują się przy niej znajomi, bo nadal mają kogoś; Jej zmilczane cierpienie bandażują gadką szmatką. Niektóre dni są ciężkie tak, jakby miała grypę, W ciszy wpada w sidła myśli: co ma teraz ze sobą zrobić? Włącza telewizor i gasi, Odbiera komórkę, ale nie rozmawia. Mąż gapi się ze zdjęć na ścianach. Tak nie cierpiał malować, że raz zbluzgał je farbą. Zdaje się być na pokaz: żywy, z troską uśmiechnięty; Trzymają ją za rękę, jak gdyby był zakochany. Odsłania zasłony, gdy nagle pojawia się słońce, I gapi się na długi przerośnięty trawnik.

Andrea Mantegna, Madonna, ok. 1490 r., National Gallery of Art, Waszyngton

26


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

KYUNG-NYUN KIM RICHARDS Przełożył Jacek Świerk

Lśniące długie włosy Lśniące długie włosy, mięśnie kipiące energią, skóra bijąca w oczy sprężystością, kształtne nogi i ramiona. Widok jej pleców przyciąga spojrzenia przechodniów, kiedy biegnie po chodniku, jak gazela. Czy był taki czas, kiedy patrzyłam na nią w ten sposób? Czy powinnam jej zazdrościć? Och, nie! Czego kiedykolwiek miałabym zazdrościć? Teraz przepełnia mnie szczęście. 2014

Plewienie Jak małpy w zoo iskają swoje małpiątka, tak ja, w naszym ogródku, wyrywam chwasty: źdźbła, łodygi, korzenie, pęki z ziemią i całą resztę. Wyrwałam je tak, jakbym tępiła „trójpokoleniową rodzinę chwastów”. Lecz, niestety, mnóstwo nasion zdążyło już się rozsiać, jakby coś komuś, na cały ogródek, z rąk wytrąciło miskę z sezamem. W przyszłym roku, wraz z pierwszym, wiosennym deszczem, nasiona chwastów w akcie zemsty odzyskają prawo do ojczystej ziemi. Przetrwają najsilniejsi! 6/6/2016

27


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Opadające liście Gdy myślę o tym, jak opuszczamy ten świat, z pustymi rękami i cali nadzy, nie ma niczego, czego bym chciała lub potrzebowała. Czyli co? Być może niczego po sobie nie zostawię? Możliwe, że tym czymś jest miłość. Która nie polega na gromadzeniu ulotnych rzeczy. Jak płatki zrzucane przez kwiat, jak liście – przez drzewo, tak je wszystkie należy rozrzucić na wietrze. 2014

Rembrandt van Rijn, Trzy drzewa, 1643 r., akwaforta, miedzioryt, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

28


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

STEVEN SHER Przełożył Jacek Świerk

Dzień Żałoby Napisane po masakrze w Paryżu w Kosher Market w styczniu 2015 roku

Mimo że nie byli obywatelami, to dzisiaj się nimi stali, kiedy spuszczano ich do ziemi, obok poległych w obronie Izraela. Ich zwłoki sprowadzono tutaj samolotem, gdzie wielu Żydów przybywa, by umrzeć, i gdzie nie wystarczy przybyć, by żyć; jednak cały czas czekamy na powrót wszystkich do ojczyzny, gdzie pierwszy lepszy Żyd też może być zabity, jak wtedy we Francji, przez terrorystę, z tym, że tu może bez obaw nosić jarmułkę i chodzić w niej po ulicach. Może tutaj żyć otwarcie, jako Żyd.

Przeprawa promowa, port w Nowym Jorku Przepływamy przez kilwater chińskiego frachtowca z kontenerami ułożonymi w stos; holownik powoli ciągnie go daleko w morze z wilgotnego portu. Kołyszą się łódki o dok; zwiotczałe żagle czekają na wiatr. Pierwszy podmuch podwiewa sukienki; do nóg ją sobie dociska pewna kobieta. Pozując na pokładzie promu, turyści rzucają się na poręcz.

29


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Obrastanie w nową skórę Mojemu synowi buzują hormony, stąd na podeszwach stóp złuszcza mu się pasami wilgotny blady płat. Nowa skóra mu rośnie: różowieje i napina się, wygładza, jak u salamandry. Meszek pojawia się na twarzy i klatce piersiowej, pod pachami. Z profilu zbyt prawy, dumny, jak na swój wiek, z głębokim przedziałkiem na brodzie. Stopy rosną mu szybko jak szczeniakowi łapy; głos na tyle mu zgrubiał, że ludzie mylić nas będą przez telefon. Gęstnieją w nim emocje bardziej, niż kości. Nowe światło wstępuje w to ciało.

Lustro Kiedy spojrzałem w lustro po tym, jak umarł mój ojciec, spostrzegłem jego twarz na swojej. A teraz znowu przed nim stoję i widzę tym razem swoje podobieństwo do matki. Sam już nie wiem, która fizjonomia należy do mnie. Przez to łzy, płynące ze straty, nie pocieszają. Przylgniętymi palcami badam krawędzie tej twarzy, pragnąc zobaczyć blaknącą twarz matki.

30


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

JACEK ŚWIERK

Kwestionariusz Fahrenheita

I. Skończył technikum rolnicze I psychicznie rodzinę, A więc wie, jak się uprawia Nowoczesny wiersz, Jak wiele zależy od dopłat, Cen na skupie, Od wujka-wójta i brzydkiej pogody ducha. Nauczyli go też dobrze Obrabiać swój ugór, notes I móżdżek, pupy kolegom po piórze, I tego, że wiele ton wierszówki W mig może wyrosnąć Na NIC NIEWARTYM życiu I trafić na półki. II. – Poeta cierpi za miliony? Polubień pod swoim opus magnum. Szuka się w wyszukiwarce. Dłubie palcem w słowie, wyciera smarki ze słów O galowe spodnie. Wkleja do Sieci świeży wierszyk I apiać Cierpi za miliony Lajków pod swoim opus magnum. III. – Do współczucia się dorasta? Do niego zmaleć trzeba. Także poeta rośnie w miarę malenia. To wszystko, kiedy pośród nas W najlepsze trwa wcinanie drożdży Na wyścigi I hasło: Naj! Naj! Naj! I okrzyk: Ja! Ja! Ja! Wypełnia nasze mózgi i kiszki.

Człowiek Bez Pojęcia Mylą mi się kierunki: Lewa i prawa, góra i dół, tył i przód. Mylą mi się kierunki w sztuce. Myli mi się nogawka z rękawem, Nóż z nożyczkami, chleb z chlebakiem.

31


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Myli mi się Inferno z Edenem, Bóg z Bozią, Budda z Jezusem, Ożenek z wyjściem za mąż, „Czysty” seks z agape. Nie mam pojęcia, którędy po prawdę.

Na Wydziale Ewangelii Sukcesu Wpaja się śmiech i szczerzenie zębów. Każdy wybiera sobie sam: Przykłada do ciała przed lustrem, Spaceruje i robi Parę przysiadów na próbę. Tu się grymasi, Co do kosztu, rozmiaru i wagi. Dobiera się miłą fakturę I kolor na każdą okazję. A to po to, By wyjść w blasku chwały Na ulicę Z wygodnym i twarzowym Krzyżem.

Człowiek Bez Skóry Człowiek Bez Skóry, jak poparzony, Przytula się do ludzi. Uważaj! Nie dotykaj mu twarzy, Bo z niej płatami odłażą Myśli, emocje, przeżycia, nastroje I to, co niewerbalne. I do łez Nie wzruszaj Człowieka Bez Skóry. Solenie ran jest przecież nieludzkie.

Pieta Miałeś dwadzieścia cztery centymetry wyciągany szczypcami na blat. To nazwy wypaczone: mąż i żona, mama i tata, człowiek i zwierzę, ciało i rzecz. Wypatroszyli mnie, jak kurę. Słuchają z zatkanymi uszami

32


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

rozdartych dzieci na kawałki, które nie będą się bawić. Jednako waży miłosierdzie i grzech. Poznałam człowieka, który był na równi wzorowym ojcem i dzieciobójcą. Szukam Ci ojca i opiekuna: niech złoży w całość głowę, korpus, nogi, ręce, trzewia i brzuch, niech pocznie Cię ze mną i oczekuje, i niech owinie w pieluszki. Miałeś dwadzieścia cztery centymetry wyciągany szczypcami na blat.

Środki Masowego Pokazu Do prania mózgu Potrzebny jest płyn do zmiękczania I wypłukiwania rozumu. Proszek do prania Wrogów po przysłowiowej mordzie Usuwa plamy na honorze. Mózg należy strzepać, rozprostować, Rozwiesić na balkonie, A upał i smog zrobi swoje.

Ludożerczyni Musiałem z nim zerwać Wszelkie kontakty po tym, jak ożenił się Z córką kanibali. A ta zaczęła go zżerać od języka, Z koktajlem z mózgu Na popitkę. Serce zakisiła w słoikach Na długą i ostrą zimę. Także palce zżera, a zwłaszcza Te dwa środkowe: na pohybel. Najchętniej wyżera mu trzewia. Tak bardzo uwielbia Pęcherzyk żółciowy, że żółć jej spływa Po rękach, po brodzie. Uszy i oczy ma na zakąskę, Gdy stoi pijana za płotem, Siorbiąc i mlaszcząc na całą wioskę. Niedługo zostaną z niego kości Bez szpiku i chrząstek. Tak właśnie go zżera, Kiedy się za niego modlę, Wielka Nienawiść do mnie.

33


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Poczta głosowa Ktoś mi ostatnio powiedział, Boży z Pana człowiek, tylko że moich zwojów mózgowych nikt nie odnajdzie w glinianym naczyniu w środku pustkowia (to galareta, a nie papirus) I nie od wczoraj przez żadną swoją komórkę mózgową nie mogę dodzwonić się do Boga.

Wypis z Indeksu Ksiąg Zakażanych Jest taka książka. Przestudiowałem ją za młodu I prawie na dwadzieścia lat Utkwiła mi na żołądku. Popielato-siny na buzi Obejmowałem Wiadro, miednicę, klozet, Ale nie miałem Odruchów wymiotnych. Nie pomagało Wkładanie palców, Umyślne wstrząsanie Przeponą i gardłem. Snując się po mieszkaniu W patrzałkach przeciwsłonecznych, Kosz na koszmary Opróżniając bez przerwy, zrozumiałem, Jak trudno zwrócić Do biblioteki bezbożne treści.

Chłopiec bez powiek Pewien katecheta Rzekł, że ten, kto zgrzeszył, jest Mordercą Pana Jezusa. Zajrzałem do słownika: inaczej zabójca. A przecież mówił o mnie: „Chłopak na medal!” Wkrótce potem

34


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Za tacowe piłem herbatę, lizałem lody: „Bądź zimny albo gorący!” – Idę na piłkę do Stacha! Poszedłem… na komisariat. (no, popatrz, i – w dodatku – kłamca) Dyżurny roześmiał się I kazał mi spadać Z ciężarem na sercu, mnie, Seryjnemu mordercy.

Sztuka robienia Robi sweterki na drutach, kołysze się W fotelu na biegunach, ogląda Krwawy zachód słońca. Jej pierworodny robi W holdingu od rana do nocy, Córka rozkręca firmę, Wnuczek ma szansę na awans W prestiżowym piśmie. Harowała przy garach, Chorym Ojcu i hodowli drobiu, A jej zmarły mąż Wypruwał sobie żyły w kopalni soli. Niedługo z kolan kłębek się sturla Prosto pod łapkę Trójnożnego mruczka I całe miasteczko Dowie się na cmentarzu, Że Pani Sława Zrobiła zawrotną karierę W Raju.

Mikrokosmos Nikt nie zadzwonił O trzeciej nad ranem, wymownie nie stał Na progu niemy i blady. Nie zawyłem na głos ani razu, ale – jak gdyby nigdy nic – Po śniadaniu usiadłem do pracy. Matka kuśtyka po mieszkaniu. Ojciec z nudów rozkręca radio po dziadku. W środku nocy, otoczony Przez płonący księgozbiór uczuć i emocji, Z łopatą w ręku Stałem nad wielką dziurą W sercu, patrząc na zwłoki swoich dzieci, Które nigdy, ani się nie poczęły, Ani się nie urodziły.

35


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

W oślej ławce Uczę się pokory. Jestem najgłupszy w klasie. Nogi nie mieszczą mi się pod ławką: Chłop jak dąb pośród pierwszaków. Belfer ma mnie non-stop na widoku: „Żebyś nie przeszkadzał reszcie pokornieć!” Prymusi podrzucają mi ściągi. Nie śmiali się, kiedy mi wstawiał Jedynkę z mówienia przepraszam. Pomogli mi wtedy odrobić Nauczki domowe, np. napisać tysiąc razy: „Nie jestem pępkiem świata!” Teraz stoję z próżną głową, Czerwony, jak burak ćwikłowy: Nic nie wiem O nierobieniu szumu wokół siebie.

Ścigany Czas biegnie nieubłaganie. To już nie jogging, to sprint przez płotki. Nie mogę sprintera dogonić. Dostałem zadyszki. Bolą mnie plecy i łydki. Trasa biegnie przez wyboje. Oby czas potknął się, połamał ręce i nogi.

Testament starego poety Nie zaczerniajcie papieru. Nie doktoryzujcie się na mnie. Szkoda czasu, wody i lasów. Nie wymyślajcie Fundacji, festiwali, nagród i szkół Pod moim wezwaniem. Psu na budę taka pamięć. Zmówcie choćby zdrowaśkę za mnie.

Teatralia Z nigdy niegasnącym zapałem żonglujesz semantyką i sarkazmem. Wkładasz maski, kostiumy z epoki. Zmieniasz płeć i życiorys. Miny głupie robisz, i szum taki, By nikt nigdy nie wpadł na to, że marzysz na szaro:

36


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

jesteś głodny bliskości, chciałbyś mieć dom z ogródkiem, stałą posadę, dzień ojca, wywiadówki, wczasy pod gruszą, teściową z kawałów; chciałbyś się z teściem wymykać na sznapsa do garażu, a więc na co dzień czuć według średniej krajowej. A gdybyś jeszcze tak sumienie proste miał, jak budowa cepa, to ten wypisany na twarzy głód prawdy, dobra, piękna, to nie byłaby przepaść, ale Hiperrealistyczny make-up.

Supersam Jestem tu sam, jak supersam, A w nim znajdziesz dział: Dobrych rad i pocieszeń, Leków, czuwań i spełnionych życzeń. W tym samie co rusz są same Promocje, rabaty, I daję coś specjalnie gratis, Czyli w domyśle: Przyjdźcie, zrozumcie, do siebie przyjmijcie. Na co dzień Nikogo nie obchodzę, Ja nie obchodzę nikogo Szerokim łukiem, Oni wszyscy obchodzą mnie Tak, mimo że jestem Chrystusem.

Konkurs Miss Poezja Casting na poezję lekkostrawną czas zacząć. Palce poety czekają na sygnał: AKCJA Pierwsza: skrzydełka motylka, słonecznik przypięty do klapy. Po chwili, siostry bliźniaczki: jednojajowe epigonki własne. Nazwisko w alei powiatowych gwiazd, klucze do bram miast, laudacje, ordery, dyplomy, pióra złote, przydługie noty… Nie poprawiło się w piątek, mimo że dzień postny.

37


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Sobotni, niedzielni, na przód marsz do Tworek. Z wyjątkiem jednej, nabazgranej, najpierw dokładnie obśmianej. – Wielka jesteś Poezjo. Jesteś zajebista. – Już stoję w kolejce po Twój tomik. – Jestem Twoim fanem. – Gotowy materiał na gwiazdę. – Przełom w liryce. Odkrycie dekady. – Niby niestrawna, a prosta i fenomenalna! Gdzie byłaś, kiedy Cię nie było? – pytają. – Poznawałam Inferno od podstaw. OKLASKI. WIWATY. – Przechodzisz do „docinków” na żywo.

Andrea Mantegna, Bitwa bóstw morskich, miedzioryt, ok. 1475 r., Narodowe Muzeum Sztuki Zachodniej, Tokio

38


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Jacek Świerk AUTORSKI WSTĘP BHP DO ZŁOŻA BOLEŚCI

W

świecie, w którym to pieniądz dyktuje warunki, w którym liczy się wydajność i użyteczność, gdzie zdrowie, uroda i status społeczny stanowią o wartości człowieka, autor tego tomu wierszy wyróżnia „ludzi z defektem”. Ale Złoże Boleści nie jest gloryfikacją nędzy i porażki, bólu i wyobcowania, tylko głosem sprzeciwu wobec spychania na margines osób dotkliwie dotkniętych przez los. To poetycka dywersja, reakcja na to, że człowiek – centrum i korona stworzenia – jest jednym z mnóstwa, zwykle bezimiennych trybików w bezdusznej maszynie do pomnażania kapitału. A ten, kto sprawia, że ta maszyna się zacina, jest usuwany. Zastępuje się go wydajniejszym, zawsze dyspozycyjnym – idealnie pasującym do niej trybikiem. Lecz i ten szybko ulega uszkodzeniu, więc znowu zastępuje się go nowym, lepiej wykształconym, niemającym jeszcze problemów z funkcjonowaniem. Ta machina posiada w sobie coś demonicznego: wolę i moc niszczenia tego, co najcenniejsze – ludzkiej duszy. Jest wrogo nastawiona do dobrych i prostodusznych. Wynaturza wierzących w przesyt: zajętych zaspokajaniem własnych ambicji, podstawowych instynktów i potrzeb fizjologicznych. Nie może być tak, że jedni żyją zepchnięci na margines, a drudzy rozpychają się i konsumują bez opamiętania. Nie godzi się, że tu dzieci bawią się jedzeniem, a za ścianą – bieda, desperacja i pogarda ze strony rodziny, sąsiadów, rówieśników. Masz? Jesteś kimś – słyszysz: Zapraszam! Dzień dobry! Dziękuję! Proszę bardzo! Do zobaczenia! Zapraszamy ponownie! – A kiedy nie masz, przestaje być miło, budzisz skrępowanie, niechęć, wstydzą się ciebie, unikają i wypraszają, nie masz wstępu, jak żebrak, śmiertelnie chory, inny, obcy, uzależniony, stary i niedołężny. Jak się okazuje, miarą człowieczeństwa jest nasz stosunek do wykluczonych i zdeformowanych chorobą, bezdomnością, nędzą materialną, przemocą, nałogiem, starością. To w nich odbija się Oblicze Cierpiącego Chrystusa. Dwie siły odśrodkowe poruszają tą książką. Pierwszą z nich jest ironiczny, czy wręcz sarkastyczny dystans do rzeczywistości, jako ratunkowy gest wobec bezczelnego, podstępnego zła i znieczulicy, a drugą – przenikliwy ból spowodowany przez grzech i konflikty sumienia, jakie rodzą się w doświadczeniach granicznych. Stąd wiersze z tego poematu są również żywym dowodem na to, że łamanie Przykazania Dekalogu odbiera prawdziwą wartość, właściwy kierunek i sens ludzkiemu życiu. A zatem w świecie, w którym różne bóle i niemożności dyktują warunki, w którym – żeby przetrwać kolejny dzień – niezbędne jest wsparcie bliskich, i gdzie złe i dramatyczne wydarzenia i wybory weryfikują priorytety, relacje i miejsce pośród ludzi, autor tego tomu uczy się, jak bezręki kowal, arcytrudnej sztuki przekuwania słabości w siłę.

39


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

DOMINIKA HĘĆKA

Peron umówiliśmy się na dworcu wyszłam Ci naprzeciw wyszłam za wcześnie paląc papierosa wciągałam do płuc wszystkie sny tego miasta wyobrażałam sobie jak biegnę do Ciebie jak wykrzykuję Twoje imię jak wtulam się wreszcie w Ciebie próbując zedrzeć z siebie cały ból siłą mych ramion ja jak samotne zwierzę szukające stada gdy doszłam na miejsce czekałam na Ciebie kilka lat i kilka nocy aż zapomniałam z którego peronu pożegnaliśmy się na zawsze

Ściana spójrz żyję jeszcze przebijam szpilkami serce i dłonie krwią zapisuję na ścianie jedno słowo żyję

40


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

a płacz odbija się echem po czterech kątach mojego trwania więc piszę krwią ż y j ę a ściana pozostaje wciąż biała

Jesienią po gałęziach drzew przypływa znów jesień oplata ramiona chłodnym dotykiem całuje zimnymi ustami z potarganych włosów wytrąca jeszcze ostatnie kwiaty które pamiętały czuły dotyk lata rozrzuca po ulicy układa pod stopy jesienią chodzę wolniej stąpam ciszej jesienią patrzę przez brudne szyby tramwajów i tęsknię za latem którego znów nie uchwyciłam kruchością moich ramion jesienią wtulam się mocniej w poduszkę wspomnień i płaczę ciszej płaczę głębiej

41


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Mimo wszystko musisz wstać i wyjść odpowiedzieć na dzień dobry i do widzenia posmarować kromkę chleba musisz się uśmiechnąć zatrzymać na światłach załatwić kilka spraw odebrać telefon musisz zachować twarz i pozory pamiętaj nikogo i tak nie obchodzi jak w nocy wyjesz z tęsknoty kurczysz się z rozpaczy konasz samotnie w tym milionowym mieście a jutro znów uśmiechniesz się odbierzesz telefon zatrzymasz się na światłach mimo wszystko

wiersz, który nie wiem jak nazwać Niewypowiedziany obraz przestrzeń pod zamkniętymi powiekami Będzie jeszcze tyle dni i tyle samo będzie nocy Więcej będzie nocy niewypowiedzianych niemych A potem będą powtarzać jak mantrę w kółko i w kółko aż zakręci się sens Ziemia, ziemia, ziemia Niebo

42


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Za oknami kolejny świt tłuką szkło z tych okien, których nie ma Kaleczysz się o to szkło, którego nie ma i powtarzasz znów te słowa jak mantrę w kółko i w kółko Otwieram oczy znikła przestrzeń, której nie było Wstaję i patrzę przez okno kroczę po szkle

Max Klinger, Śmierć, 1887 – 1903, miedzioryt, akwaforta, akwatinta, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

43


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

DOMINIKA HĘĆKA TRZY ŚWIATY – TU, NA ZEWNĄTRZ I WEWNĄTRZ MNIE (mój mały dzienniczek, chaotycznie spisywany w dziwnym szpitalu)

A ci, którzy tańczyli zostali uznani za szaleńców przez tych, którzy nie słyszeli muzyki Friedrich Nietzsche

I Pierwsze kroki Raz, dwa, trzy, cztery Na początku jest dobrze. A potem nagle wszystko się zmienia, nic już nie jest proste, takie samo jak wcześniej i nie rozumiesz dlaczego. Dwadzieścia dwa, dwadzieścia cztery, dwadzieścia sześć Czasem myślę, że niczego już nie odzyskam, że w końcu się sobą uduszę. Trzydzieści dwa, trzydzieści cztery, trzydzieści sześć.Ale przypominam sobie, że mamy siebie. Może jeszcze dam radę, jeszcze spróbuję. Czterdzieści dwa, czterdzieści cztery, czterdzieści sześć Chcę biec, muszę biec, nie wytrzymam już dłużej. Pięćdziesiąt dwa, pięćdziesiąt cztery, pięćdziesiąt sześć Ale tutaj już nie mogę biec. Sześćdziesiąt dwa, Sześćdziesiąt cztery. Każdy korytarz musi mieć koniec. Ten tutaj ma sto dwadzieścia kwadratowych kratek. Chodzę i liczę co dwie.

44


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

II Kiedy poznałam JEGO Najpiękniejsza jest Nike w momencie kiedy się waha prawa ręka piękna jak rozkaz opiera się o powietrze ale skrzydła drżą Zbigniew Herbert, Nike która się waha

Biegnij dziecinko, biegnij, uciekaj. Nie odwracaj się, szybciej, szybciej, biegnij. Moja mała głupia dziewczynko nikt Cię nie kocha, nikt Cię nie potrzebuje. Mała naiwna dziewczynka myślałaś, że ktoś Cię może chcieć? ty głupia dziecinko! Masz tylko mnie, tylko ja będę z Tobą na zawsze. Nie bój się biec jestem przecież przy Tobie. Zamknij oczy malutka, biegnij szybciej i szybciej. Uciekaj kruszynko moja! Teraz przyłóż rączkę do tego szorstkiego muru i biegnij, nie zatrzymuj się, nie odrywaj dłoni. Taka mała głupiutka dziecina z Ciebie. Czujesz to moja mała? Lepiej Ci prawda? Przyjemniej? Zawsze będę nad Tobą czuwał tylko słuchaj uważnie co mówię. Już krzyczysz ? Już nie dajesz rady ? Słaba, głupia dziewczynka. Masz tylko mnie, pamiętaj, jestem twoim przyjacielem, jedynym przyjacielem. Nie odrzucaj mnie nigdy bo zostaniesz samiutka dziecinko. Powinnaś się cieszyć, że Cię wybrałem. Ja i Ty na zawsze, głupie moje dziecko. Wstań z ziemi i biegnij dalej! Uciekaj! Całe życie będziesz uciekać, pamiętaj. Odezwij się wreszcie do mnie! Tylko ja Cię wysłucham nikogo innego nie obchodzisz! Dalej, powiedz coś do mnie, słucham Cię! - Jak masz na imię? - Samuel maleńka. - Boję się Samuelu…

45


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

III Poznawanie Byłem chory na tęsknotę za czymś nieokreślonym. Odetchnąłem innym powietrzem, jak człowiek, który nie wiedząc o tym, dusił się przez całe życie. Gustaw Herling- Grudziński, Inny świat

Pierwsze dni to strach, wstyd i niepewność. Poznawanie i błądzenie. Miejsce, w którym nigdy wcześniej się nie było, jak pierwsze wejście do szkolnej klasy, zamknięcie drzwi drzewa za oknem tęsknota. Inny świat za szczelnie zamkniętymi drzwiami, z oknami bez klamek. Mała przestrzeń, w której nagle się znajdujesz wraz z innymi ludźmi, o chorych duszach i zdrowych ciałach. Papieros, papieros i jeszcze jeden. To otwiera najbardziej. Ludzkie lęki wypuszczane ustami. Małe kwadratowe, zadymione okrutnie pomieszczenie. To jeszcze inny świat, wewnątrz tamtego. Tu drzwi się zamykają i jest trochę łatwiej wypowiedzieć jakieś słowa, zamyślić się, pośmiać się czy popłakać. Słuchać historii rozbitych dusz. Każdy świat rządzi się swoimi prawami, ten również. Dowiaduję się od razu, że należy pilnować swoich rzeczy. W szczególności oczywiście papierosów i jedzenia. Jeśli masz te rzeczy i z własnej woli się podzielisz to jesteś kimś. Trzeba jednak zachowywać odpowiedni dystans, żeby nikt nie wszedł Ci na głowę i nie zaczął wykorzystywać. Kolejną ważna rzeczą jest rytm dnia, ściśle określony, którego należy przestrzegać. Dzięki temu czas płynie trochę szybciej, przelewa się po kolejnych godzinach. Teraz mam tylko siebie, w kółko i w kółko siebie, bez ustanku. Nie mogę się zagłuszyć niczym. Kołuje się w sobie. Słyszę siebie bez przerwy. Nie mogę tego znieść. Dobrze, że Was mam. Niecierpliwe czekanie, ramiona. Staram się mówić co czuję. Muszę to w końcu z siebie wypluć, wykrztusić. Inaczej się uduszę.

46


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Nie rozumiem, dlaczego jeszcze przy mnie jesteście, po tym wszystkim co było złe. Walczę ze sobą, nie mogę znieść tego jak cierpicie przeze mnie. Nie mogę znieść tego jak bardzo mnie kochacie. Nie zasługuję na to. Nie potrafię znaleźć sobie miejsca, skupić na chwilę uwagi. Przerażam się tych wszystkich oczu, ludzkich strachów, ludzkich postrzępionych żyć. Kręci mi się w głowie, cała drżę. Siadam na podłodze, kulę się w sobie. Chyba zaraz zwymiotuje. Nie wytrzymam tu dłużej, zabierz mnie do domu. Dobrze, że Was mam. Uśmiecham się. Nie chcę żebyśmy się zatracili.

IV Spacerniak Spustoszony przez śmiech i słowa pobity przez małe uczucia i rzeczy przez pół miłości i pół nienawiści tam gdzie trzeba krzyczeć mówię szeptem Tadeusz Różewicz, Nie śmiem.

Zaczynam lękać się normalnego życia. Życia po tamtej stronie i poczucia, że cały dzień będzie zależał ode mnie, że nie będę potrafiła się już odnaleźć. Boję się wolności. Boję się, że znów zawiodę. Wychodzę pierwszy raz na dwór, na pierwszy spacer po tygodniu zamknięcia. Jest gorąco, powietrze oblepia ciało. Czuję wszystko dwa razy silniej. Szum ulicy, każdy stukot. Wiruje mi w głowie. Ludzie biegną, pogrążeni w swoich sprawach, w swoich światach. Tętni życiem. Myślę o tym, że będzie mi bardzo trudno na nowo odnaleźć się w tym tłumie. Ale teraz to jeszcze nie tak ważne, można to przecież odłożyć na później. Jesteśmy razem i mówię Ci co czuję, opowiadam Ci wszystko co się działo i dzieje. Nie myślę nawet, że tak po prostu to robię. I wtedy to zauważasz, choć ja tego wcale nie dostrzegam. I mówisz, że to chyba pierwszy raz, że nigdy tak nie było i że się cieszysz.

47


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Nie rozumiem, a potem nagle już wiem. To takie proste, banalne, jednak potrafię. Później siadamy już w trójkę i chciałabym żeby trwało to jak najdłużej, choć wiem, że muszę tam zaraz wrócić i że to tylko chwila. Ale takie chwile zapamiętuję się do końca. Niezwykłe w swojej prostocie. Zastanawiam się, siedząc tam z Wami, za co najbardziej lubię życie. Za słońce i niebo. Za wiatr i deszcz. Za drzewa i trawę. I za tych, których kocham. Nic więcej przecież nie potrzebuję. W końcu znów wszystko odzyskam. Lecz później w nocy, śpiąc na białym, szpitalnym łóżku śniło mi się, że znów płaczesz przeze mnie. Przerażam się sobą. Wychodzę drugi raz, teraz z Tobą mamo i wszystko jest inaczej. Zaczynam dusić się w tym świecie. Strasznie mnie denerwuje każda drobna rzecz. Zaczynam krzyczeć i trząść się. Chcę tam wrócić natychmiast. Ranię Cię i strasznie się boisz, wiem. Nie rozumiesz mojego zachowania i nie potrafisz sobie ze mną poradzić. A ja nie potrafię sobie poradzić ze sobą. Musicie pozwolić mi odejść, nie potrafię sobie pomóc, to mnie zabija, nie mogę znieść siebie, swoich myśli, swoich lęków. Czuję się ciężarem, który przytłacza Wasze szczęście. Ten czas tutaj przelewa się przez rany wspomnień. Drażni, a nie koi.

V Niepokój Tylko przy tobie zdarzają mi się takie kwadranse w czasie których nie myślę o śmierci Tylko przy tobie umieram wolniej ciszej po ludzku Jarosław Boroszewicz, Mroki

Teraz zauważam, że chyba od zawsze myślałam często o śmierci. Odkąd pamiętam wyobrażałam sobie wojnę. Zawsze chciałam zostać żołnierzem. Fascynowały mnie książki, filmy wojenne, historia

48


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

cierpienia i śmierci. Pragnęłam walczyć i ginąć. Ciągle zbierałam ostre przedmioty, wymyślałam nowe bronie. Przebierałam się i bawiłam się w wojnę. Stale wyobrażałam sobie swoją śmierć na polu bitwy. Miałam poczucie, że to jedyna piękna śmierć. Cisi bohaterowie, konający na gruzach miasta, broczący we krwi. Marzyłam o takiej śmierci, o kulach i krwi. Marzyłam o bólu, strachu i łzach. Czułam, że tylko wtedy zrozumiem wszystko, cała istotę życia i śmierci. Cała istotę siebie. Byłam złym dzieckiem. Żadne dziecko nie powinno marzyć o takich rzeczach. Teraz leżąc tutaj też często myślę o śmierci. Ale nie obchodzi mnie zupełnie, jaka ona miałaby być. Chcę po prostu, żeby to wszystko się już skończyło, zamieniło się w ciemność i ciszę. Nie wierzę już, że jest cokolwiek po tamtej stronie. Chciałabym przestać istnieć i przestać w końcu cierpieć. Unicestwić siebie. Jestem złym człowiekiem.

VI Za zamkniętymi drzwiami Świat za zamkniętymi drzwiami odkryłam już bardzo dobrze. Poznałam tu ludzi, z którymi się zbliżyłam. Wysłuchałam wielu smutnych i przerażających historii, ale muszę też przyznać, że sporo się śmiejemy i wymyślamy różne głupoty i kawały. Rysujemy razem i o zgrozo nawet wzięłam się za szycie! (co wychodzi mi oczywiście szkaradnie) Odnalazłam się tu szybko, a ludzie zaczęli przychodzić do mnie w różnych potrzebach. Wcale nie muszę niczego chować i pilnować, bo jak ktoś czegoś ode mnie potrzebuje to zawsze zapyta. Muszę się jedynie nauczyć częściej odmawiać, ale to przychodzi mi z ogromnym trudem i niedługo pozbędę się chyba wszystkich rzeczy. Tu jestem kimś. Polubiłam ten świat i nie chcę wracać do normalnego. Zrozumiałam też wiele i jeszcze więcej stało się dla mnie zagadką. Wiem także, że są światy i dusze, których nie da się naprawić. Boję się miejsc, w których podświadomie chciałabym się znaleźć żeby poczuć, żeby nakarmić tą cząstkę mnie, która stale ciągnie mnie

49


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

na samo dno ludzkich istnień, na samo dno mnie. Dół.. Muszę coś wymyślić. Nie wytrzymam dłużej. Nie potrafię już nawet płakać. Przypominam sobie wszystkie dobre chwile i nic nie pomaga. Muszę to zrobić, bo nie dam rady. Dziś Teraz

VII O matmie, bagażniku i śmierci - Wiesz kiedy kończy się dzieciństwo? - pyta Wiktor. - Chyba wtedy gdy przestaje się wierzyć w świętego Mikołaja – śmieję się. - Nie. Dzieciństwo kończy się wtedy gdy po raz pierwszy uświadomisz sobie śmierć. Śmierć w ogóle i tę swoją. Po takim czymś już nie można być dzieckiem. Jarosław Boroszewicz, Mroki

Ciągle ta cholerna matma, gdybym nie była taka głupia, nie miałabym z nią tylu kłopotów. Nie miałabym z niczym problemów. Wszystko byłoby prostsze gdyby nie ja… Zmuszasz mnie do tych przeklętych korków, bo jestem tak beznadziejna, że boisz się, że nie zdam głupich egzaminów gimnazjalnych. No i dwója z matmy to wstyd i gówno. Jedno wielkie gówno! Czekam pod szkołą żebyś mnie tam zawiozła, jestem zła, bardzo zła. Ja pierdolę, jak mogła zapomnieć zamknąć bagażnika! Podjeżdża tak z otwartym na maksa cholernym bagażnikiem! Zaraz wszyscy to zobaczą i jeszcze bardziej będą się ze mnie śmiać. Nie wytrzymam tego wszystkiego dłużej. Podbiegam. Zatrzaskuję ten cholerny bagażnik. Wsiadam i krzyczę, że jak jeździ i w ogóle wszystko. Jestem wściekła. Dlaczego wszystko jest takie beznadziejne? Coś jest jednak nie tak. Milczy i odwraca się do mnie. Rozumiem już, choć tak bardzo nie chcę. Jedno zdanie. To najgorsze zdanie. To zawsze jest i będzie najgorsze zdanie świata. Słowa. Dławiące, przemieniające się w płacz, we wycie. Czasem zaś w najstraszniejszą, paraliżującą ciszę. Palące słowa. I później wspomnienia przelatujące przez głowę. I to jedno najwyraźniejsze, moje ulubione. Jak powiedziałam, że mama nie chce kupić mi trampek w moro, bo są dla chłopców i że muszę już trochę dorosnąć. Marzyłam o nich. Nie pamiętam dokładnie, ile miałam wtedy lat. Akurat przyjechałaś w odwiedziny, poszłyśmy na targ i potem dumnie biegałam w tych wspaniałych trampach za 10 zł. A Ty się śmiałaś. Zawsze się śmiałaś, całe życie byłaś wesoła. Nawet jak strasznie cierpiałaś, uśmiechałaś się do mnie. Chciałam być taka jak Ty. Dawać ludziom radość. Nic mi z tego nie wyszło.

50


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Dlaczego wtedy mamo, mimo wszystkiego zawiozłaś mnie na tą przeklętą matematykę?! Dlaczego to było dla Ciebie ważniejsze? Tak strasznie płakałam, patrząc w nic nie znaczące cyferki. Dlaczego nie pozwoliłaś mi po ludzku, pierwszy raz oswoić się ze stratą? Oswoić się ze śmiercią. Strasznie Cię kochałam ciociu, moja trzecia cudowna babciu i wiedziałyśmy obie, że te dwie prawdziwe babcie są trochę zazdrosne. Strasznie Cię kochałam. A w dniu Twojej śmierci musiałam zamykać bagażnik i liczyć równania. Kilka lat później tłumaczyłaś mi, że do śmierci trzeba się przyzwyczaić, że tak musi być, że ludzie mi bliscy będą odchodzić. Trzeba się z tym pogodzić. Potrafić z tym żyć. A ja wciąż czuję ten okropny niepokój. Strasznie się boję, każdego dnia. Kiedy ktoś nie odpisuje, bądź nie odbiera przez kilka godzin, sprawdzam wszystkie informacje o różnych wypadkach w poszczególnych miastach. To szaleństwo. Kiedyś na języku polskim pani zapytała, czy ktoś odczuwa niepokój na sygnał telefonu? Czy czuje wówczas, że coś mogło się wydarzyć? Że to może jakaś zła wiadomość. Wszyscy się śmiali, a ja zrozumiałam, że pewnie będę to odczuwać do końca życia. Ale wymyśliłam wtedy, że jest tylko jeden sposób, żeby to zmienić, żeby przestać się bać. Odejść, zanim odejdą inni.

VIII Najdłuższy dzień w roku Najważniejsze jest życie, a jak jest życie, to najważniejsza jest wolność. Ale potem oddaje się życie za wolność i wtedy nie wiadomo, Co jest ważniejsze. Marek Edelman, Zdążyć przed Panem Bogiem

Przestaję wierzyć w rzeczy, których nie przynosi życie. Chcę do domu, którego nie ma, nigdy nie było i nie będzie. Chcę przestać myśleć, istnieć i czuć. Wyjść na deszcz. Wszystko jest poezją. Ale nikt z nas nie jest poetą. Oszaleję tu jeszcze bardziej. Strasznie mnie to przytłacza, te wszystkie historie, cierpienia. Po takim czymś już nie można być taką samą osobą. Najdłuższy dzień w roku. Chciałabym bardzo spędzić go z kimś, kogo kocham. Leżeć na trawie. Milczeć. A potem kiedy zaszłoby słońce, patrzylibyśmy w gwiazdy, nie myśląc o życiu. To niemożliwe. Nikt mnie nawet nie przytuli do snu. Muszę tłuc się w klatce, która wcale nie prowadzi do życia. W której nie widzę gwiazd. 51


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

IX Nocne przemierzanie siebie Boże jaki miły wieczór tyle wódki tyle piwa a potem plątanina w kulisach tego raju między pluszową kotarą a kuchnią za kratą czułem jak wyzwalam się od zbędnego nadmiaru energii w którą wyposażyła mnie młodość możliwe że mógłbym użyć jej inaczej np. napisać 4 reportaże o perspektywach rozwoju małych miasteczek ale .......mam w dupie małe miasteczka .......mam w dupie małe miasteczka .......mam w dupie małe miasteczka Andrzej Bursa, Sobota

Nigdy nie lubiłam tego miasta. Choć nieustannie je chłonęłam w siebie. Te wszystkie miejsca, uliczki, bary z pod ciemnej gwiazdy, były moją metą. Tyle razy konał mi nad rozlanym piwem wiersz, który się tam rodził i umierał. Miasta nocą stają się ciekawsze, pociągające, niebezpieczniejsze. A ja spacerując nocą czułam się kimś. „Chodź pokaże Ci wspaniały skrót, nie bój się, ja nigdy się nie gubię. Teraz tutaj w tą ciemną uliczkę, po kocich łbach pod górę, a potem przez ten mały płot i już zaraz będziemy na miejscu. Zaufaj mi”. Nie powinno się mi ufać. Nie powinnam ufać sobie. Tyle razy wszystkich zawiodłam. Tyle razy zawiodłam siebie. Gdy ktoś pyta mi się, co lubię, jakie mam zainteresowania itp. myślę wtedy: „Lubię się włóczyć w nocy, po brudnym bruku grzesznych miast. Tworząc w myśli wiersz, który nigdy nie zaistnieje. Tak, to właśnie ja”. Ale odpowiadam kłamiąc: „Lubię książki, podróże, sport”. Banał, który każdy chce usłyszeć. Banał, dzięki któremu nie uznają Cię za szaleńca. Pamiętam jak kiedyś w środku nocy biegałam po wszystkich nocnych sklepach, błagając o kawałek kartki i długopis. Wiersz rósł we mnie. Zakwitał na ustach. W końcu wyżebrałam kartkę z totolotka i pożyczyłam od kogoś długopis. Usiadłam na chodniku. Wiersz rodził się w szale. Słowa, których nie potrafiłam normalnie wypowiedzieć, wydzierały się ze mnie. Gdy rano znalazłam w kieszeni tą pomiętą kartkę nie mogłam odczytać żadnego słowa. Czasem jednak było inaczej. Kiedy wiedziałam, że czekasz na mnie w domu, walczyłam ze sobą. I z głosem. „Dziś nie mogę Samuelu. Nie namówisz mnie. Nawet nie chodzi o to, że nie mogę ale wcale nie

52


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

chcę. Nie chcę Samuelu spędzać czasu z tobą. Daj mi spokój. Wolę być w domu. Chcę być bezpieczna, nie chcę znów zawieść.” Nie zawsze mi się to udawało.

X Brud Codziennie kiedy wieczorem idę w szpitalu pod prysznic do tej wspólnej łazienki, rozbieram się na środku jak wszystkie kobiety. Nagość jest zwyczajnością, prywatność jest zabroniona, nigdzie nie przekluczy się zamka w drzwiach. Potem wchodzę pod prysznic, podnoszę twarz pod strumień letniej wody i zamykam oczy. Każdego dnia widzę pod powiekami ten sam obraz. Tamtą kąpiel, pod tamtym prysznicem, w tym wynajmowanym mieszkaniu, do którego mnie wtedy zabraliście. Kiedy już było po wszystkim. Kąpiel, która miała zmyć 48 h brudu. Potu, piwa, wódki, papierosów, krwi i łez. Mówiliście mi wszyscy wtedy: „wykąp się, zmyj to z siebie, teraz już wszystko będzie dobrze, najgorsze się już stało, poradzimy sobie z tym”. Wierzyłam i szorując się z całych sił, tarłam skórę aż do czerwoności płacząc. Udało mi się zmyć wszystko. Oprócz jego. Przeniknął mi pod skórę. Zabrudził duszę.

XI Leginsy na kaloryferze. Nie myślałam, że coś takiego się wydarzy tutaj. Już wczoraj z koleżanką z mojego pokoju było źle, leżała na podłodze i nie reagowała na nic. Była strasznie nieobecna. Zgłosiłyśmy to pielęgniarkom ale nic nie zdziałały. Następnego dnia pod wieczór znalazłam ją w łazience, stała odwrócona i patrzyła w okno. Zapytałam, czy któraś kabina wolna, nie odpowiedziała i nie odwróciła się do mnie. Pomyślałam, że szuka spokoju, bo przecież tutaj tak trudno znaleźć miejsce do samotnych rozmyślań i załatwiwszy swoją potrzebę, wyszłam z łazienki zostawiając ją samą. Chwilę później usłyszałyśmy krzyk. Nie powinnam była wtedy odejść. Koleżanka znalazła ją wiszącą na kaloryferze na własnych leginsach. Uratowali ją. Nie mogę nigdy Wam tego zrobić. Jest mi wstyd, że tak strasznie się o mnie martwicie. Kochacie mnie a ja na to nie zasługuję. Wiem, że będę cierpieć każdego dnia, ale muszę postarać się żyć dla Was. Tylko to mnie trzyma na świecie. Na niczym już mi oprócz tego nie zależy, nie mam już planów i marzeń, ale mam Was. Ta dziewczyna nie ma nikogo. Rozumiem jej wybór, ale strasznie cieszę się, że żyję. Ciągle jestem roztrzęsiona.

53


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

On znów się pojawił. Boję się tego, że wrócił znów. Mówi do mnie, boję się jego głosu. Kazał mi narysować jego portret, nasz portret. Mówił jaką kredkę mam wybrać i dokładnie instruował jak mam rysować. Strasznie się bałam. Potem musiałam narysować siebie w jego mackach, tak jak chciał. Znów mam natłok myśli, nie mogę na chwilę usiąść, uspokoić się. Przemyciłam dziś z domu tabletki na uspokojenie. Wzięłam i na moment wszystko trochę spowolniło. Przytłumiłam trochę emocje. Potem pod prysznicem lekko wbiłam naostrzoną wcześniej końcówkę plastikowej łyżeczki we wcześniejsze cięcia. Chyba wcale nie czuję się lepiej. Zastanawiam się czy nie jest nawet gorzej, ale wciąż staram się Wam wierzyć, że będzie dobrze, wszystko się jakoś ułoży. Czytam przed snem Małego Księcia i oglądam nasze zdjęcia, które tu wzięłam. Zasypiam już spokojniej, przytulając moją owieczkę.

XII Przepustka Pisałem chwilę albo godzinę wieczór noc ogarnął mnie gniew drżałem albo niemy siedziałem obok siebie oczy zachodziły mi łzami pisałem już bardzo długo nagle spostrzegłem że nie mam w ręku pióra Tadeusz Różewicz, Pisałem

Nie mogę się za nic zabrać. Chodzę w kółko. Mieszają mi się słowa i myśli. Miesza mi się życie. Nie wiem już, kim jestem i czego pragnę. Wszystko stało się dla mnie obojętne. Na podłodze w pokoju mam porozrzucane rzeczy. Plątają mi się pod stopami. Przez trzy dni myślałam o tym, żeby je posprzątać. Poukładać wszystko na właściwe miejsca. Zacząć najpierw od tej drobnej rzeczy. A później poskładać na nowo. Życie porozrywane na strzępy. Myślałam o tym bardzo długo noc i dzień drżałam a oczy obojętnie patrzyły w ścianę

54


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

nagle zrozumiałam że nie można poskładać czegoś co nigdy nie istniało

XIII Koniec i początek Trzy tygodnie i trzy światy. Ten w szpitalu, ten na zewnątrz i ten wewnątrz mnie. Trzy światy przeplatające się wzajemnie. Zadające ból. Wiem, że nie jestem sama, w żadnych przestrzeniach. Mam rodzinę i przyjaciół, którzy mi ciągle pomagają. Kochają mnie. Ciągle ktoś mnie odwiedzał, zapamiętałam wszystkie te spotkania, każdy cudowny spacer. Byli tu ludzie, których nikt nie odwiedzał, byli sami. Starałam się im jakoś pomóc, lubiłam to robić, to też dawało mi siłę na wytrwanie. Najbardziej lubię dawać uśmiech, rozśmieszać innych, kiedy mi się to udaje, jestem szczęśliwa, mimo że wewnątrz stale czuję lęk, to cieszę się, kiedy widzę, że ludzie się śmieją. Robiłam to w szpitalu codziennie nawet kiedy było bardzo źle. Poznałam tu kilka osób, z którymi mam nadzieję, że będę utrzymywać kontakt, bardzo miło jest wspierać się wzajemnie. Nauczyłam się także wyrzucać się z siebie słowa i myśli. Nigdy wcześniej nie mówiłam tak dużo i tak szczerze. To rzeczywiście pomaga. Choć i tak kryję jeszcze trochę tajemnic, trzeba zachować cząstkę siebie, tylko dla siebie. Starałam się bardziej zrozumieć siebie, swoje lęki i odczucia. Wiem także, że wszyscy starali się zrozumieć mnie i mi pomóc. Dowiedziałam się też, że życie jest jeszcze bardziej trudne niż myślałam, przepełnione niewyobrażalnym ludzkim cierpieniem. Patrzyłam na ludzi, których nie da się zbawić. Którzy dzień i noc leżeli na łóżkach patrząc w sufit, nie dostrzegając świata. Ludzi bez życia i nadziei. Nieistniejących naprawdę. Nie wyszłam stąd odmieniona, pełna życia i planów. Nadal nie wiem, czego pragnę i czy cokolwiek ma większy sens. Nie wiem, jak się do czegoś zabrać, jak podjąć jakieś decyzję. Nie wiem jak żyć. Nie potrafię poradzić sobie z wieloma rzeczami i z wieloma myślami i z sobą. Nadal myślę o śmierci. Tej długotrwałej, powolnej i tej nagłej szybkiej. Na wolności zrobiło się chłodniej, powietrze nie jest już tak gęste i lepkie. Czuję łagodny powiew lekkiego, letniego wiatru. Tak jak lubię najbardziej. Cieszę się w sumie, że trzy tygodnie największych dotychczas upałów spędziłam w zamkniętym klimatyzowanym pomieszczeniu nie musząc nic robić. Nie odwracam się za siebie, chociaż trochę mi nawet smutno. Nie było tam aż tak źle. Potraktowałam to trochę jako przygodę i szczerze mówiąc zdecydowałam się pójść tam również

55


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

z tego powodu. Z ciekawości i możliwości doświadczenia czegoś innego, przerażającego i zadziwiającego jednocześnie. Nie był to oczywiście najważniejszy i główny powód znalezienia się w psychiatryku. Ciągle mam przed oczami ten bezpośredni powód ale o tym opowiem kiedy indziej. Każda historia musi się gdzieś rozpoczynać i gdzieś kończyć. Tej jeszcze nie kończę. Wrócę do niej ale wybaczcie, muszę teraz w końcu posprzątać pokój.

Mistrz Die, Psyche w łodzi Charona, miedzioryt, 1530 – 1560, The Metropolitan Museum of Art., Nowy Jork

56


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

DOROTA TERESZKIEWICZ

Była jabłoń w sadzie i śliwa węgierka W gorące noce ojciec rozkładał materace i mogliśmy widzieć gwiazdy płynące żyłami gałęzi Najlepsze jabłka pod słońcem! Tak babki na straganie między amerykańskim garniturem a miodem mówiły Gdyby jeszcze tak nie pachniało w pokojach malowanych jak liście jabłoni Figury Matki Boskiej o twarzach wniebowziętych w trzech lustrach się przeglądały Na podłodze guziki rzucone fiolki lekarstw szkatułki metalowe Ziemniaków parujący gar jedliśmy cały dzień i kwaśne mleko pod jabłonią Aż przyszedł czas ostatnich jabłek Siostrzeńców uśmiech w irysach I ich już nie ma

Dom starców w La Mancha Nieruchome sylwetki w odświętnych dresach i swetrach w gwiazdy Wszechświat dawnych dni który zapodział się gdzieś po drodze Ktoś czyta w holu gazetę i dźwięki popołudniowej audycji przylatują do nas z oddali W gościnnym pokoju orchidea w prezencie z ostatniej dostawy Lidla Maszyny ze słodką kawą dają nadzieję na ciepły dom Hortensja ma krótkie włosy i uśmiech zbyt rześki

57


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

jak na skończone dziewięćdziesiąt cztery lata Agripina ze słońcem i z tysiącem słów zalewa opowieściami o burzliwym synu Pielęgniarki tarmoszą siwe czupryny z czułością Cierpliwie wznoszą oczy do nieba Za oknem rdzawe już pola nieuchronnie zapowiadają ostatnie winogrona Wieczór się kłania więc Don Kichot zasypia zmęczony na całkiem fajnym wózku

Jeszcze poczekaj lato Zanurzę gołe stopy w wilgotnej trawie o świcie Napełnię się słońcem po same brzegi Jeszcze nie czas na smutne pożegnania Jeszcze nie nadszedł czas dla szarości nieba I październików coraz dłuższych Niekończące się zimy przyjdą lecz jeszcze trochę Poczekaj lato Kobieta jest miękka i ciepła - napisałam w krótkim do ciebie liście Bukiety dawno zebranych kłosów zeschły się w zakurzonym flakonie Czasem można się spotkać tak zupełnie przypadkiem Usta ogrzać i dłonie Choćby tylko spojrzeniem Ogniska już rozpalone Jesienny dym wznosi się nad dalekim horyzontem

58


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Ostatnia opowieść matki Syczy wiatr ale mówiłaś Tak bieda piszczy Między szpary można wepchnąć kulki słomy ale i tak nic nie pomoże na ten smutek Przez okno jęzor słońca omiata czerwone pelargonie by spocząć niedaleko stołu I zniknąć za Kamieńcem Łąki takie falujące jak dzisiaj Soczyste i dalekie, że hen... Ze strychu kapie krew drobnym taktem nadawanym przez radio A babka roniła dziecko za dzieckiem I niech cię Bóg obroni przed takim mężem I nie babka tylko babcia. Mamooo, out pieje na południe!

Ostatnie lato Przeszłość pachnie jak stare zdjęcia wyciągnięte z przepastnej szuflady Oglądamy i wzdychamy nad uśpionymi żywotami starych ciotek i porcelany do kawy Drzewa szumią tak samo i słońce tym samym łukiem wpada przez okno do pokoju Będzie burza mówisz i ręką kreślisz znak krzyża Masz władzę w słowach bo sinieje nagle niebo i groźny granat rozlewa się nad horyzontem A tam popatrz umarłych pył znaczy ślad w stronę naszego kościoła Leniwy czas Senny Niech trwa wieczność Niech wejdzie w pory

59


KRYTYKA LITERACKA

1-2•2020

Śniła mi się łąka Na naszej starej ziemi od Skotni w dół tunelem topoli smukłych postać wskazywała drogę Ojciec mówił że Staszek Borys im śpiewał I czasem pogubili razem krowy Łąki w czerwcu jak włosy długie słońcem falowały Pod czerwonym krzakiem porzeczek spałam I kiedyś wnuk od chłopa zaorał traw puszyste warkocze Tamtego lata zahaczyliśmy o drobne piersi Wstydu nie mieliśmy za to ciepło i miękkość Jeszcze się śni Samotna postać zatopiona w błękicie i zieleni Odwraca głowę żeby spojrzeć Zapamiętać do kolejnego lata Ale ja już nigdy nie wróciłam do łąk mojej skóry Niech boli Zostanie tak ocalony od zapomnienia

60


Rembrandt van Rijn, Zรกotnik, drzeworyt, 1655, The Metropolitan Museum of Art., Nowy Jork


Simon Valle, Wskrzeszenie Ĺ azarza, miedzioryt, 1729, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.