2 minute read

Daria Widawska

Prywatnie: spełniona matka, szczęśliwa mężatka, oddana przyjaciółka. Rodowita gdynianka, absolwentka szkoły muzycznej w klasie fortepianu, która aktorstwem zafascynowała się, gdy uciekła na wagary do Teatru Muzycznego w Gdyni. Zadebiutowała rolą służącej Karolci w kultowych „Tygrysach Europy”. Zasłynęła dzięki serialom: „Magda M.”, „39 i pół” „Prawo Agaty” i zaszokowała w filmie „Plagi Breslau” Patryka Vegi i komedii „Święta inaczej”.

W której z filmowych ról lubi pani siebie najbardziej? Trudne pytanie. Zawsze jestem krytyczna wobec siebie. Oglądam i myślę: może trzeba było jeszcze więcej pokombinować, głębiej, z innej perspektywy... Lubię moją postać z filmu „Plagi Breslau” Patryka Vegi. Wymagała ode mnie przemyślenia, w jaki sposób ją przedstawić, żeby nie przerysować. Jak pokazać dramatyzm skomplikowanej bohaterki, która posuwa się do ostatecznych rozwiązań w życiu osobistym. Bliskie są mi również prawniczka Dorota Gawron z „Prawa Agaty” czy Agata Bielecka, elegancka szefowa w banku z serialu „Magda M.”

Słyszałam, że serial „Magda M.” wiele zmienił w pani życiu, również tym niezawodowym.

To prawda. Otworzył mi zawodowo parę drzwi, ale przede wszystkim dzięki tej pracy poczułam, że może istnieć wspaniała więź między dziewczynami, przyjaźń oparta na wzajemnym szacunku, chęci przebywania razem. Wcześniej częściej kumplowałam się z mężczyznami. Nie był to świadomy wybór, lecz po prostu tak się składało. Na osiedlu, gdzie mieszkałam z rodzicami, było więcej chłopców w okolicy. Wspinałam się z nimi po drzewach, grałam w piłkę nożną. W trakcie kręcenia „Magdy M.” zostałam wprowadzona przez Joasię Brodzik do kręgu dziewczyn, który nazwałyśmy później klubem księżniczek, bo co wtorek o 21:40, kiedy w telewizji była emisja kolejnego odcinka „Magdy M.”, spotykałyśmy się przy lampce wina i razem oglądałyśmy serial. Joasia miała wtedy większe doświadczenie aktorskie, ja przy niej byłam młodym, nieopierzonym tworem, którego wzięła pod swoje skrzydła.

Na Scenie I Ekranie

„PrawoAgaty”.

Naprawdę? Wielu aktorów mówi, że trudno o bliską relację w tym środowisku, bo za dużo jest rywalizacji. Nigdy nie poczułam między nami cienia gwiazdorzenia, zazdrości, zawiści, konkurencji. Księżniczki ratowały mnie z różnych nieprzyjemnych sytuacji, ale też były przy mnie w momentach szczęścia i sukcesu. Byłyśmy razem, kiedy rodziły nam się dzieci, odchodzili rodzice. Dziś każda z naszej paczki ma własne życie, ale w ważnych momentach jesteśmy dla siebie. Z pracy zawodowej wyniosłam również przyjaźń z Agnieszką Dygant, z którą grałyśmy w „Prawie Agaty”.

Policzyłam, wypada blisko 20 lat nieustannej przyjaźni, ma pani na to swój patent?

W dzisiejszych czasach ludzie, chcąc utrzymać takie relacje, wpisują do kalendarza hasło: „Zadzwoń do przyjaciółki…”. Mam je zawsze z tyłu głowy. Uważam, że każda przyjaźń i relacja wymagają poświęcania im czasu, uwagi, pamięci o tej drugiej osobie. Staram się jak najczęściej dzwonić do moich przyjaciółek tylko po to, by zapytać: „Co u ciebie słychać?”. I szczerze mnie to interesuje. Przez lata naszej przyjaźni wytworzyło się coś takiego, że po prostu tęsknię za nimi, mam potrzebę wspólnego obgadania różnych rzeczy, pogadania o życiu, o czymkolwiek.

Widziałam pani ostatni film „Święta inaczej”, gdzie bohaterce świat w jednej chwili wali się na głowę. Pani w takiej sytuacji ćwiczy jogę, idzie do terapeuty czy podwija rękawy i mierzy się z życiem?

Natychmiast zabieram się do działania. Nie lubię odkładać spraw na później, uważam, że problemy, które nie zostaną rozwiązane tu i teraz, za chwilę się odezwą i wrócą do nas ze zdwojoną siłą. Nie panikuję, kieruję się intuicją i szkoda mi czasu na zamartwianie się.

Ta odporność psychiczna, dystans i odwaga to po tacie historyku, synu przedwojennego oficera, czy mamie, radcy prawnym?

Rodzice wyposażyli mnie na życie w plecak wypełniony ogromną miłością, zaufaniem i akceptacją w każdej sytuacji. Nawet jeśli się na coś nie zgadzali, toczyliśmy dyskusje czasami do rana. Z tych rozmów wiele wyniosłam. Pamiętam, kiedy zdawałam do warszawskiej szkoły teatralnej, a miałam już indeks na dwa inne kierunki: politologię i stosunki międzynarodowe, mama, twardo stąpająca po ziemi, w duchu liczyła, że się nie dostanę, bo było 40 kandydatów na miejsce. Kiedy zadzwoniłam, że zostałam przyjęta, popłakała się, ale w tej samej sekundzie usłyszałam, jak tata podnosi słuchawkę w drugim pokoju i mówi: „Przestań płakać, dziecko chce, marzy. Dziecko trzeba wspierać”. Mama od razu przestała i odpowiedziała mi: „No dobra, to trzeba zorganizować mieszkanie”.

Czerwiec kojarzy nam się z dniem ojca. Pani tata wysoko zawieszał poprzeczkę, a może wręcz rozpieszczał swoją jedynaczkę?

This article is from: