28
HISTORIA
Legion Orła Białego cz. II GMINA SWIEDZIEBNIA Wiosną 1941 roku kilkunastu młodych mieszkańców Świedziebni i okolic postanowiło założyć niepodległościową organizację pod nazwą Legion Orła Białego. Po kilku śmiałych, choć nieostrożnych akcjach LEORBI, Niemcy – będący w przededniu inwazji na Rosję – nie mogąc od razu wykryć sprawców wzięli ze Świedziebni oraz sąsiedztwa 23 zakładników, jako gwarancję spokoju
Krzyż na miejscu rozstrzelania Mając 23 zakładników, tymczasowo uwięzionych w jednym z obiektów świedziebnieńskiej parafii (tzw. „garażu”) gestapowcy z Rypina przystąpili do brutalnych przesłuchań. Po kolei wywoływali więźniów, prowadzili pod eskortą do siedziby żandarmerii, która znajdowała się w środku wsi i tam metodą tortur próbowali „wycisnąć” z aresztowanych gospodarzy jakieś informacje na temat sprawców włamań do niemieckich obiektów, a także podpalenia gospodarstwa zawłaszczonego przez osadnika -Niemca z Besarabii. Zdecydowana część zakładników mogła nie mieć żadnego pojęcia o sprawie, bo najwyraźniej aresztowania odbyły się na podstawie wskazań faszystowskich szpiclów, typujących rolników nie na zasadzie domniemania związku ze spiskowcami, a tych, którzy od zawsze odznaczali się jednoznaczną postawą polskiego patrioty. Pozostali, jeśli nawet cokolwiek wiedzieli - mężnie znosząc męczarnie – milczeli (a co najmniej pięciu wiedziało wszystko). Skatowanych mężczyzn żandarmi odprowadzali ponownie do „garażu”, a od rana kolejnego dnia ponownie rozkręcali bandycką karuzelę. W niedzielę 22 czerwca 1941 roku prawie 3 milionowa armia niemiecka runęła na swojego dotychczasowego sojusznika ZSRR, jednocześnie wzmógł się terror na zapleczu, czyli okupowanej
BRODNICA–CBR.PL
Czwartek, 6 sierpnia 2015
Polsce. Dwa dni później dowódca grudziądzkiego gestapo, gdzie przekazano śledztwo w sprawie wypadków w Świedziebni nakazał przewiezienie wszystkich zakładników do aresztu rejonowego gestapo w Grudziądzu. Początkowo „badaniem” uwięzionych zajęli się śledczy z pionu kryminalnego ale prawdopodobnie albo niczego nie wskórali, albo zdołali uzyskać jakiś ślad sugerujący, że zajścia w Świedziebni nie miały kryminalnej natury, w każdym razie sprawę dość szybko oddano sadystom z pionu politycznego SS. Tajemnicze zajście na komendzie Tymczasem, pozostający na wolności przywódca Legionu Orła Białego Jan Turowski ani myślał rezygnować z działalności antyniemieckiej. Najwyraźniej uznał, że kolejna akcja przeprowadzona dalej od rodzinnej wsi, może zmienić przekonanie gestapowców, że stanowi ona centrum spiskowców. W tym celu potrzebował jakiegoś środka lokomocji i wpadł na dość nieszczęśliwy pomysł „buchnięcia” w biały dzień roweru miejscowego volksdeutscha. Miał pecha, bo wyjeżdżając z jego posesji omal nie rozjechał niemieckiego żandarma. Ten w lot zrozumiał co się dzieje, po czym schwytał dziewiętnastoletniego Janka za kołnierz i zawlókł na komisariat. Tu wydarzyło się coś, czego pewnie do końca nie da się wyjaśnić,
bo istnieją dwie wersje, a świadków nie ma. Jedna mówi o tym, że Niemcy z posterunku żandarmerii w Świedziebni, kompletnie nieświadomi kogo schwytali zupełnie zlekceważyli Turowskiego, taktując go jak gówniarza przyłapanego na pachtowaniu gruszek (co do tego zgodne są obydwie wersje). Na chwilę zostawili go samego w pokoju komendanta, nie krępując mu rąk, nie zamykając drzwi, a nawet nie zdjęli z wieszaka pasa komendanta do którego była przytroczona kabura z pistoletem(!). Wówczas chłopak niewiele myśląc wyrwał broń i wybiegł z budynku. Druga z wersji mówi, iż pistolet miał przy sobie w momencie zatrzymania, lecz go nie zrewidowano. Wprawdzie komendant Brüner natychmiast poderwał swoich podwładnych do pościgu, ale Janek miał dziewiętnaście lat, znał w okolicy każdy krzak i każdy kamień, trzymał w garści spluwę komendanta z pełnym magazynkiem, a przede wszystkim miał w sobie tę lekkomyślną brawurę zmieszaną z cudowną bezczelną odwagą, jaka często nawiedza młodych mężczyzn, sprawiając, że ich czyny są wielkie, bohaterskie, albo… głupie. Gdy żandarmi wybiegli z budynku Turowski niewiele myśląc ostrzelał ich z pistoletu, skutecznie osadzając na miejscu. Zdołał zbiec, zaś potem przez jakiś czas ukrywał się na pograniczu Prus Wschodnich i w wielkim kompleksie lasów koło Bryńska. Gestapo na tropie Po incydencie ze strzelaniną pod budynkiem żandarmerii w Świedziebni gestapowcy podeszli do sprawy z całą ich bandycką profesjonalnością. Ponieważ Turowski pracował jako parobek u jednego z miejscowych volkdeutschów natychmiast „przetrzepano” jego zabudowania, a szczególnie komórkę, którą chłopak zajmował. Znaleziono tam opaski z orłem i napisem LEORBI, spis nazwisk, natomiast z pobliskiej sterty torfu wyciągnięto maszynę do pisania oraz pieczątki Urzędu Gminy Schwetheim (Świedziebnia). Tymczasem żandarmi buszowali w domu rodzinnym Janka,
w Zdunach. Przy pomocy cukierków, podstępem wyciągnęli od jednego z małoletnich domowników niektóre nazwiska „panów odwiedzających wujka Janka”. Potem porównano to ze znalezionym spisem i wyszło, że wszystko się zgadza - to byli członkowie Legionu Orła Białego. W drugiej połowie lipca, w ciągu jednej nocy aresztowano prawie wszystkich: Bonifacego Jabłońskiego z Zasadek (28 lat), Józefa Jabłońskiego z Zasadek (22 lat), Edwarda Kaczmarka ze Świedziebni (19 lat), Romana Klimowskiego z Księtego (16 lat), Jana Kulwickiego z Janowa (21 lat), Kazimierza Nadolskiego z Księtego (19 lat), Antoniego Strzeszewskiego ze Świedziebni (21 lat, był zakonnikiem). Szybko też wyszło, że wśród wcześniej aresztowanych zakładników (w nocy z 21 na 22 maja) jest co najmniej pięciu kolejnych członków LEORBI: Jan Boćkowski z Granatów (21), Jan Budzanowski (24) z Księtego, Stanisław Getka (27) z Okalewka, Tadeusz Klimowski (22) ze Świedziebni i Feliks Kulwicki (36) z Janowa. Na drugi dzień po ostatnich aresztach gestapo zatrzymało też Wacława Twarogowskiego (26) ze Świedziebni. Wszystkich wywieziono do straszliwego więzienia śledczego w Grudziądzu. Jeszcze w lipcu gestapo wydało listy gończe za Janem Turowskim, Zygmuntem Sarnowskim z Gołkowa i Stanisławem Kucińskim z Księtego. W liście informowano, że wszyscy trzej są członkami „grupy terrorystycznej, która dokonywała włamań i podpaleń”. 32 aresztowanych Polaków przetrzymywano w Grudziądzkim więzieniu do 3 października 1941 roku, choć słowo „przetrzymywano” nie jest tu może zbyt stosowne, bo niemal każdego dnia poddawano ich nieludzkim metodom faszystowskiego śledztwa. Wreszcie skatowanych i ledwo żywych wywieziono do niemieckiego obozu śmierci w Stutthofie, gdzie prawdopodobnie dalej prowadzono „dochodzenie”, lub po prostu starano się ich zakatować, bo w październiku przyszła wiadomość o śmierci Tadeusza Grochowalskiego (Stanisław zginął w styczniu 42) , a w grudniu Wacława Twarogowskiego, Józefa Rakoczego i Tadeusza Klimowskiego. W końcu oprawcy doszli do wniosku, że w sprawie już wszystko ustalono, bo zwolnili część zakładników. W obozie zamordowano jeszcze Antoniego Błażejewskiego oraz Franciszka Skibickiego. Jan Lisiecki, zakładnik ze Świedziebni, co do którego nie ma całkowitej pewności, iż był członkiem Legionu został przeniesiony ze Stutthofu do niemieckiego obozu śmierci w Dachau, gdzie krótko przed jego zajęciem przez VII
Armię Amerykańską został także zamordowany. Tragiczny finał Niemcy zwolnili część zakładników ale nie mieli zamiaru tego samego zrobić z członkami Legionu Orła Białego. Oni musieli ponieść odpowiedzialność. Ustalono, że było to 20 osób. Trzech im się wymknęło: Jan Turowski, Jan Kulwicki i Zygmunt Sarnowski. Rankiem 20 stycznia 1942 roku, Niemcy wjechali do Janowa, Świedziebni, Księtego, Mełna, Brodniczki i okolicznych przysiółków, po czym zaczęli wypędzać ludzi na jedną z zaśnieżonych wówczas łąk przed księtskim lasem. Oprócz grupki skrępowanych powrozami ludzi i funkcjonariuszy w gestapowskich uniformach, sterczało tam już ze zmarzniętej ziemi dziesięć drewnianych pali, do których żandarmi po kolei, niespiesznie przywiązywali więźniów. Byli to zatrzymani jeszcze w lipcu poprzedniego roku członkowie Legionu Orła Białego: Bonifacy Jabłoński, Józef Jabłoński, Edward Kaczmarek, Roman Klimowski, Jan Kulwicki, Kazimierz Nadolski, Antoni Strzeszewski, Jan Strzeszewski, Stanisław Znamiecki i jeszcze ktoś, dotąd nieznany, kogo Niemcy aresztowali w Szczutowie (prawdopodobnie przebywał tam wówczas tymczasowo). Oprawcy wszystkim zawiązali oczy, a następnie dowódca rozkazał podległym sobie funkcjonariuszom uformowanie plutonu egzekucyjnego. Krótko coś powiedział do zgromadzonych, po czym żołnierzom dał rozkaz do salwy. Część kul nie zadała śmiertelnych ran, toteż prowadzący egzekucję wyciągnął swój pistolet i niemal z przyłożenia dobijał rannych, przy czym raz musiał wymienić magazynek… Natychmiast po tym nakazano zgromadzonym pośpiesznie oddalić się do domów, zaś zwłoki pod strażą leżały na śniegu do wieczora. Wówczas hitlerowcy sprowadzili sanie i trzem więźniom - specjalnie na to ściągniętym z obozu Stutthof mieszkańcom okolic Świedziebni: Janowi Boćkowskiemu, Janowi Budzanowskiemu i Stanisławowi Getce rozkazali przewieźć zwłoki parę kilometrów dalej do wcześniej przygotowanego dołu… Dwa dni później i tych trzech powieszono na dziedzińcu więzienia w Lipnie. Mieszkańcy Księtego odnaleźli zbiorowy grób, przenieśli zwłoki na cmentarz, a miejsca egzekucji i zbiorowej mogiły są dziś dobrze oznaczone. Co się stało z założycielem LEORBI Janem Turowskim? Ooo, to już zupełnie inna historia, do której wkrótce pewnie wrócę. Piotr Grążawski