Zacznijmy od fundamentów i definicji – czego nie cierpisz w sztuce? A co jest dobre i piękne?
Uczono mnie sztuki przez 10 lat, najpierw w liceum, potem na ASP, siłą rzeczy nabrałem niechęci do języka artystycznego panującego w „moich czasach”. Mówię o zwykłej, naturalnej niechęci, takiej jak u punkowców, którym znudził się schemat: zwrotka – refren – zwrotka – refren – solówka. Znienawidziłem lightboxy, napisy „z czegoś”, neony, performance ze zdejmowaniem butów, estetykę dalekiego wschodu – układanie kamieni, mandale, itp. – nagość, sztukę kobiecą, gejowską, krytyczną. Tego było pełno. Pod koniec liceum wielkie wrażenie zrobiła na mnie grupa Ładnie. Gdy zobaczyłem te kserowane komiksy, obrazy z okładkami dobrych płyt, pomyślałem: Boże kochany! Nareszcie ktoś mówi o rzeczach, które mnie dotyczą, w sposób, który mnie nie żenuje. Później znalazłem kilkoro mistrzów, którzy mówią o świecie po swojemu. Myślę, że tacy artyści zainteresowanie ogółu budzą dlatego, że są „piękni i dobrzy”. Odpycha mnie publicystyka, bo uważam, że mocny przekaz indywidualny, przez częściowe pokrewieństwo wszystkich ludzkich dusz, jest uniwersalny. Skoro jest uniwersalny, to siłą rzeczy też publicystyczny. Może więc zaspokoić więcej pragnień. Nic jednak bardziej mnie nie podnieca niż przekaz tajemny, oferujący „nieznane przyjemności”1. To jest poziom jeszcze wyższy. Doraźna publicystyka jest przy czymś takim zwykłą gazetą, zwykłą szmatą. Można o niej uczyć w brykach.
Wojtek Bąkowski, Dałniarskie zamyśleniesię rozdziwipapa na kawałek osiedla, obiekt audio, 2008
Masz swoją rubrykę w „Wyborczej”. Rysujesz do gazety na zmianę z Twożywem. Jakie rysunki tam dajesz?
Takie, które da się zrozumieć bez specjalnego przygotowania. Pewna część mojej sztuki jest właśnie taka. Tak mi się przynajmniej wydaje. Próbuję robić dobry pop. Cenię u innych artystów umiejętność tworzenia komunikatów przyswajalnych dla dużej grupy odbiorców. To jest takie wyczuwanie wypadkowego myślenia wszystkich, poruszanie się między tysiącem różnych wrażliwości i infekowanie ich sobą. Nie wiem czy to potrafię. Próbuję. A ja mam wrażenie, że to są rysunki maksymalnie „zmulone”, zagęszczenie obrazu i tekstu na nich jest tak duże, że przypominają ogłoszenia naklejone przez freaka na wiacie przystanku. W stylu „Zaginęła Pusia. Piesek w czarne łaty, nie ma głowy”. Kpina z typografii, żart z konwencji „rysunek w gazecie”. Każdy dotyczy jakiegoś drobiazgu, nieważnego/ważnego detalu jak jakiś pijacki gest, albo neologizm. Więc czytelnicy gazety patrzą na Twoja rubrykę i widzą coś z innej rzeczywistości.
No tak. Wychodzi na to, że jestem bardziej zamknięty niż mi się zdaje. Myślę jednak, że w porównaniu z innymi moimi pracami, te są najłatwiej przyswajane. Zmulenie jest i musi być, bo inaczej byłoby błyskotliwie, a ja błyskotliwości nie lubię. Cieszę się, że tak odbierasz te rysunki. Staram się żeby od razu było widać, że ma się do czynienia z czymś, co nie próbuje być klasycznym rysunkiem prasowym. W tym celu trzeba przesadzać, zgrubiać, stosować niską jakość, estetyzować w tym kierunku, i w tym sensie jest to popularne czy nawet konfekcyjne. 80
notes.54 czytelnia
→→ Mocny przekaz indywidualny, przez częściowe pokrewieństwo wszystkich ludzkich dusz, jest uniwersalny. czytelnia
notes.54
81