Więzienna terapeutka. W celi z mordercami i przestępcami seksualnymi

Page 1



WIĘZIENNA TERAPEUTKA W CELI Z MORDERCAMI I PRZESTĘPCAMI SEKSUALNYMI

PRZEKŁAD

TOMASZ ILLG

WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2024


Tytuł oryginału Inside Job. Treating Murderers and Sex Offenders. The Life of a Prison Psychologist © Dr Rebecca Myers 2022 Projekt okładki Adam Gutkowski goodkowskydesign.com (w grafice wykorzystano elementy z Designed by Freepik) Redaktor inicjujący Michał Jakubik Redaktorki prowadzące Kinga Janas Marta Brzezińska-Waleszczyk Opieka redakcyjna Katarzyna Mach Adiustacja Barbara Wójcik Korekta Barbara Gąsiorowska Justyna Jagódka Łamanie Piotr Poniedziałek

Copyright © for the translation by Tomasz Illg © Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024 ISBN 978-83-240-6825-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, 2024. Printed in EU


Rozdział pierwszy Więzienna dziewica

Serce wali mi w piersi jak uwięziony ptak o szybę. Po mojej prawej stronie znajduje się ogromna betonowa ściana, zwieńczona metalową rurą i zwisającym na niej zwojem drutu kolczastego. Natomiast po lewej mam jedno ze skrzydeł Graymoor – wzniesionego z czerwonej cegły gmachu więzienia o zaostrzonym rygorze, upstrzone rzędami małych białych zakratowanych okienek. Więziennych cel. Powietrze wilgotne od dżdżu przecina zaczepny gwizd oraz krzyk. Nie wiem, skąd dochodzą, ale wiem, że ktoś mnie widzi. Samotny pas zieleni u podnóża muru patroluje mężczyzna z owczarkiem niemieckim. Pies napręża smycz, ciągnąc za sobą funkcjonariusza. Zarówno zwierzę, jak i mężczyzna spuszczają wzrok, szukając kontrabandy przerzuconej przez mur. Idziemy szeroką asfaltową ścieżką, którą docieramy do łukowatych drewnianych drzwi starego więzienia. Towarzyszy mi moja nowo mianowana przełożona Louise pełniąca funkcję starszej psycholog sądowej. Ze skórzanej saszetki przy pasku wyciąga pęk wielkich kluczy i otwiera drzwi, odsłaniając zakratowaną bramę. Ta po otwarciu się szeroko do wewnątrz wpuszcza nas do tak zwanego Centrum więzienia. Spoglądam w górę, nie spodziewając się wysokiego sufitu. Znajdujemy się w przestrzeni, 9


WIĘZIENNA TERAPEUTKA

z której rozchodzą się promieniście cztery skrzydła, wysokie na cztery piętra, wszystkie otoczone metalowymi prętami w kolorze kremowym oraz stalową siatką. Pierwsze, co mnie uderza, to charakterystyczny fetor będący mieszaniną zapachów niemytych ciał osadzonych mężczyzn oraz gotowanych warzyw, których aromat rozchodzi się przez cyrkulację zatęchłego powietrza w systemie ogrzewania i wentylacji wiktoriańskiego więzienia. Drugą rzeczą jest hałas. Głośny, głęboki ciągły pomruk rozmawiających mężczyzn. Nie można wyodrębnić jednego głosu, to raczej strumień dźwięków, przypominający dudniącą rzekę. Od czasu do czasu daje się słyszeć krzyk lub nawoływanie, jeden głos wznoszący się ponad inne. I szczęk zamka. Chrobot metalu o metal. Ten niepokojący dźwięk oznacza zamykanie drzwi celi. Stoję na szarej posadzce, próbując złapać oddech; mam sucho w ustach. Czuję się jak w wielkiej metalowej klatce. Z miejsca, w którym się znajduję, przez zakratowane bramy widzę każde skrzydło, mogę też spojrzeć w dół. Na każdym piętrze po obu stronach znajdują się rzędy zielonych metalowych drzwi. Nie ma tu okien, a mimo to wysoki biały sufit stwarza niezwykłą iluzję wolności i przestrzeni. W więzieniu jest właśnie pora obiadowa. Osadzeni wracają do swoich cel po porannych zajęciach lub warsztatach edukacyjnych. Nie są skuci kajdankami, po prostu idą jak mężczyźni opuszczający biuro lub fabrykę po zakończonej zmianie. Zbiorowisko różnych ludzi ubranych w niebieskie dżinsy i biało-niebieskie koszule w paski. Wyglądają jak zwyczajni mężczyźni. Młodzi i starzy, jedni czarnoskórzy, inni biali, niektórzy bystrzy, w większości niechlujni, ale ich więzienne ubrania i świadomość, że wszyscy popełnili ohydne zbrodnie, sprawiają, że czuję się onieśmielona i nie wiem, gdzie podziać wzrok. Patrzę w dół na swoje 10


Więzienna dziewica

eleganckie, wypolerowane szpilki i odsłonięte nogi w cienkich rajstopach. Żałuję, że włożyłam spódnicę. Mam na sobie kurtkę z paskiem, który podkreśla moją wąską talię, i z ogromnym futrzanym kołnierzem w kolorze palonej pomarańczy. Wygląda to tak, jakbym owinęła sobie wokół szyi ciepłego, szorstkiego lisa. Czuję, jak oblewa mnie pot. Podążam w ślad za Louise, która przystaje w milczeniu, pozwalając mężczyznom przejść. Od czasu do czasu któryś z więźniów odzywa się do niej. – Cześć, panienko. – Słyszy i kiwa głową w odpowiedzi. Przyciągam powłóczyste spojrzenia wyrażające zaciekawienie. Rozglądam się. Jesteśmy z Louise jedynymi kobietami w zasięgu wzroku. Mam dwadzieścia dwa lata. Szczupła blondynka, absolwentka psychologii. W tym więzieniu jest osadzonych około ośmiuset mężczyzn, i są oni w ciągłym ruchu. Zbiorowisko morderców, gwałcicieli i tych, którzy molestowali dzieci. Przez głowę przelatuje mi myśl, że jeśli w tym momencie wszyscy więźniowie zechcieliby spróbować ucieczki, to skromna liczba funkcjonariuszy niewiele byłaby w stanie zdziałać wobec tego ludzkiego strumienia. Czuję się bezbronna, stojąc tak jako obserwator, choć nie widzę oznak zbliżającego się buntu. Skazani przepływają obok mnie i odnajdują właściwe skrzydło więzienia, stosując się karnie do panujących reguł. Z ulgą przyjmuję to, że dla bezpieczeństwa przenosimy się do biura Centrum. Moje „ułaskawienie” jest tymczasowe. Wejście do biura Centrum jest jak znalezienie się w legowisku pająka. Kłębi się tam tłumek kilkunastu funkcjonariuszy więziennych w oficjalnych niebiesko-białych uniformach i lśniących butach. Ja stoję w moim nowym kostiumie z Topshopu totalnie onieśmielona. Ponownie wbijam wzrok w podłogę i kurczę się, cofając za Louise. Czuję się jak mucha w pajęczej sieci. Nie jestem pewna, gdzie skupiam na sobie niechcianą uwagę: w biurze z męskim personelem czy 11


WIĘZIENNA TERAPEUTKA

stojąc na zewnątrz z mordercami i gwałcicielami. Kilku pracowników przerywa swoje zadania, aby przyjrzeć się jedynej spódniczce w zasięgu ich wzroku, z nieskrywaną satysfakcją lustrując mnie od góry do dołu. Są późne lata dziewięćdziesiąte. Młode, niewinnie wyglądające kobiety stanowią niezwykle rzadki widok w więzieniach o zaostrzonym rygorze. Zwłaszcza takie odziane w futro. – Co ta dziewczynka tu robi? Szkoła już się skończyła? – mruczy jeden z nich. Inny chichocze w odpowiedzi. Biuro Centrum to najbardziej strategiczne miejsce budynku; przez duże szklane okna pracownicy mogą śledzić każde skrzydło i spojrzeć w dół na każdy podest, tak jak w wiktoriańskich więzieniach. Nie ma tu żadnych zakamarków, które zasłaniałyby widok, co pomaga zapewnić bezpieczeństwo personelu i osadzonych oraz porządek i kontrolę w obiekcie. To ruchliwe miejsce. Kilku funkcjonariuszy obserwuje „trasę kolejki” – więźniów przemieszczających się jeden za drugim po korytarzach, pod nadzorem personelu. Pracownicy wchodzą i wychodzą, a krótkofalówki przy ich paskach trzeszczą i bzyczą niczym rój os. W każdym dostępnym miejscu na ceglanych ścianach wiszą chaotycznie porozwieszane tablice z listami obecności, zaś z tyłu widzę dużą drewnianą tablicę z wypisanymi kredą numerami. Zostaję przedstawiona oficerowi karnemu. Niski i przysadzisty, z papierosem zwisającym z cienkich ust jakby na przekór grawitacji, jest człowiekiem odpowiedzialnym za Centrum. Objaśnia mi rolę, jaką odgrywa tablica z numerami, a papieros tkwi dalej na swoim miejscu. Na tablicy w dowolnej chwili można sprawdzić całkowitą liczbę więźniów, za których oficer jest odpowiedzialny, jak również to, gdzie w danym momencie powinni się znajdować. Weryfikacja, czy nie ma ucieczek lub zgonów, to poważna sprawa. 12


Więzienna dziewica

Z przyczyn naturalnych lub innych, jak z przymrużeniem oka mówi mężczyzna. Sprawdzanie listy odbywa się kilka razy dziennie. Być może, aby podkreślić swój punkt widzenia, oficer opowiada historię o najbardziej niesławnej kontroli listy w więzieniu Graymoor. Jak głosi swego rodzaju legenda, pewnego razu seryjny morderca Robert Maudsley wszedł do biura w jednym ze skrzydeł więzienia, położył nóż na biurku przed funkcjonariuszami i powiedział: „Dziś wieczorem będzie was dwóch na liście”. Maudsley, cieszący się złą sławą z powodu wcześniejszego morderstwa i aktu kanibalizmu na pacjencie w szpitalu, zabił dwóch więźniów, a ciało jednego z nich ukrył pod swoim łóżkiem. W ten sposób liczba jego ofiar wzrosła do czterech. – Wszystko w porządku – uspokaja niski oficer karny. – To było dawno temu. Odkąd sięgam pamięcią, Bob mieszka na bloku. I prawdopodobnie pozostanie tam tak długo, jak będzie mógł – mówi ze śmiechem. Mężczyzna ma na myśli blok segregacyjny, w którym więźniowie są trzymani w izolacji dla bezpieczeństwa własnego lub innych osadzonych. Zauważam, że pozostali funkcjonariusze czekają na moją reakcję. Naśladuję podejście Louise i niezobowiązująco kiwam głową, starając się zachować spokój. Przez cienkie szklane okna widzę, jak więźniowie przepływają obok, nie dalej niż kilka metrów ode mnie. Jak i skąd mieliby wziąć nóż? Wtedy nie zastanawiałam się zbytnio nad swoim bezpieczeństwem. Uznałam, że nie zostanę sam na sam z więźniem, zwłaszcza z niebezpiecznym albo z recydywistą. Choć to właśnie ci ostatni stanowili jeden z powodów, dla których zainteresowałam się tą pracą. Byłam zapaloną fanką programów telewizyjnych o więzieniach i pożeraczką książek kryminalnych. Takie zbrodnie przyciągają uwagę opinii publicznej w niezwykłym stopniu, a im 13


WIĘZIENNA TERAPEUTKA

bardziej makabryczne, tym „lepiej”. Ludzie chcą krwawych szczegółów, historii z pierwszej ręki. Mnie jednak chodziło o coś innego niż makabryczne szczegóły. Chciałam spróbować zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie podejmują tak straszne decyzje i popełniają potworne czyny, narażając siebie i innych na przerażające konsekwencje. Nie byłam w stanie wymyślić nic ciekawszego, czym mogłabym się zajmować w życiu. Pociągał mnie również nieco wojerystyczny altruizm i zależało mi, aby spotkać się i porozmawiać z tymi dziwnymi, skrytymi, zamkniętymi w klatkach istotami i zobaczyć, czym różnią się od nas. Przez cały okres studiów nastawiałam się na taką ścieżkę zawodową i dokładnie wiedziałam, gdzie chcę pracować: w męskim więzieniu o zaostrzonym rygorze. Nigdy nie byłam zainteresowana pracą z kobietami. Wydawały się zbyt skomplikowane, tragiczne i emocjonalne. Mężczyźni sprawiali wrażenie o wiele prostszych. Być może zrezygnowałam z prób zrozumienia kobiet z powodu mojej trudnej relacji z własną matką. Porzuciła dom rodzinny – mnie, mojego ojca i dwie młodsze siostry – kiedy miałam mniej więcej czternaście lat, po tym, jak wdała się w romans. Moja siostra powiedziała mi, że pewnego dnia wróciłyśmy ze szkoły, a jej nie było. Wyjechała. Zostałyśmy porzucone jak trzy pisklęta w gnieździe, zanim zdążyłyśmy z niego wyfrunąć. Tak naprawdę tego nie pamiętam. Myślę, że wyparłam odrzucenie i stratę, odłożyłam je na bok, a potem stałam się tak zbuntowana, beztroska i nieodpowiedzialna, jak tylko mogłam – zadawałam się z drobnymi przestępcami, chłopakami „do naprawy” – wszystko to w autodestrukcyjnej próbie zwrócenia na siebie uwagi. Mój niezawodny, oddany ojciec wziął się w garść. Kiedy już mogłam, opuściłam dom i ruszyłam w podróż. Potem trafiłam do Londynu i na studia, by zakosztować jeszcze więcej przyjemności, zwłaszcza że początek lat dziewięćdziesiątych 14


Więzienna dziewica

to był czas, gdy narodziła się i eksplodowała scena muzyki house i rave. Ubrana w najbardziej kuse i błyszczące stroje, wydobyte z mgły Camden Market, nie stroniłam od różnych oferowanych mi stymulantów, dzięki czemu mogłam tańczyć przez dziesięć godzin z rzędu w ogromnych, dudniących muzyką magazynach z mokrymi od wilgoci ścianami. Weekendy były dla mnie hedonistyczną ucieczką, która nie pozostawiała w głowie nic poza relaksującym rytmem muzyki. Miałam kilka tatuaży i kolczyków (być może była to forma samookaleczenia) – wszystkie musiałam później usunąć lub zakryć zgodnie z regulaminem w mojej nowej pracy i z szacunku dla służby więziennej. To był świat zupełnie inny od tego upragnionego miejsca pod sceną z głośnikami. Co najmniej dwóch moich byłych chłopaków skończyło w więzieniu. Jeden z nich miał szklane oko zamiast prawdzi­ wego, po tym gdy stracił je w strzelaninie; miał też pitbulla i mnóstwo tatuaży Union Jack. Świeżo po wyjściu z więzienia był dobrze znanym twardzielem, a bycie jego dziewczyną wiązało się z określonym statusem. Zastanawiam się, czy ciągnęło mnie do naprawiania trudnych mężczyzn. Może był to sposób na odwrócenie uwagi od tego, że sama potrzebowałam naprawy. Może ci, którzy przeszli jakiś rodzaj traumy, lgną do innych z psychicznymi defektami. Praca w więzieniu Graymoor z pewnością stanowiła największe wyzwanie dla tego typu ludzi. W pierwszym tygodniu pracy, zanim dostałam klucze, poproszono mnie o wzięcie udziału w „rozmowie na temat bezpieczeństwa”. Poszłam korytarzem bloku administracyjnego i znalazłam się w małym zagraconym pokoju z trzema funkcjonariuszami służby więziennej, tłoczącymi się wokół nieuporządkowanych biurek. Jeden z nich był niezwykle przystojny i niewiele starszy ode mnie. Miał kasztanowe włosy, skórę w odcieniu karmelu i czekoladowe 15


WIĘZIENNA TERAPEUTKA

oczy, a w mundurze prezentował się jeszcze korzystniej. Uśmiechnął się do mnie, a ja zwróciłam uwagę na jego idealne zęby. – Ty pewnie jesteś Rebecca. Ja mam na imię Dominic. Poczułam, jak się rumienię; czerwień powoli wstępowała jak wschód słońca na moją szyję i napływała na policzki. Jeden z pozostałych strażników zauważył to, niczym drapieżnik czyhający na swoją ofiarę. – Jasna cholera, widzisz to, Dom? Spójrz tylko na kolor policzków tej dziewczyny! – Przejdźmy do rzeczy – odparł z uśmiechem Dominic. – Tylko spokojnie, chłopcze! – zawołał tamten drugi. Przypominał jajko: z łysą głową i błyszczącą, pozbawioną zarostu twarzą. – Chodźmy dokądś, jak najdalej od tych idiotów – zaproponował Dominic. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, gdy jego kolega wykonał lubieżny gest ręką. Wciąż czułam, jak oblewa mnie rumieniec, ale przynajmniej cieszyłam się, że mogę opuścić tę ich jaskinię. Dominic spędził ze mną poranek, omawiając podstawy bezpieczeństwa, między innymi to, czego nie wolno wnosić na teren więzienia: parasoli i metalowych sztućców (potencjalna broń), gumy do żucia i masy klejącej Blu Tack (przydatne do blokowania dziurek od kluczy, mogą być również używane przez więźniów do odciskania, a następnie kopiowania kluczy). Obowiązują ścisłe reguły dotyczące ubioru, które obejmują zakaz noszenia szalików, naszyjników (ryzyko uduszenia) lub czegokolwiek odsłaniającego ciało, a także zakaz noszenia butów na wysokim obcasie, na wypadek gdyby trzeba było uciekać. Nie wspomniał o futrze, ale już wykreśliłam je z mojej listy. Mówił o uwodzeniu i manipulacji. O tym, w jaki sposób więźniowie mogą z czasem budować silne relacje z personelem, a następnie zachęcać go do wnoszenia lub wynoszenia zakazanych przedmiotów, popełniania wykroczeń lub wyświadczania przysług. 16


Więzienna dziewica

Nadszedł czas na wizytę w „Czarnym Muzeum”, jak nazwał je Dominic. Chodziło mu o zakurzoną szklaną gablotę w korytarzu, pełną nielegalnych przedmiotów wykonanych lub zdobytych przez więźniów. Zajrzałam do środka. Dominic stanął za mną, wyraźnie przyglądając się moim pośladkom. W gablocie zobaczyłam szczoteczki do zębów „uzbrojone” w kilka zardzewiałych żyletek. Te naprawdę śmiercionośne miały zamiast włosia dwie żyletki obok siebie, więc gdy ktoś się nimi skaleczył, lekarzom nie było łatwo go pozszywać. Widziałam ogromne, paskudne noże, wykonane ręcznie z plastiku, metalu lub szkła, a także małe śmiercionośne ostrza owinięte brudnym sznurkiem, dzięki czemu sprawca mógł je trzymać bez zranienia się. Wyglądało na to, że jedyne, czego potrzebowali ich twórcy, to czas, pomysłowość i improwizacja. Teraz już wiem, skąd Maudsley wziął nóż. W gablocie był nawet improwizowany pistolet – Dominic z dumą zapewnił mnie, że ma działający mechanizm. Przyglądałam się tej bogatej kolekcji broni oraz narzędzi służących do ucieczki, zastanawiając się, czy jedynym celem tego „muzeum” było nastraszenie nowych pracowników. Dominic przeprowadził ze mną również „rozmowę o kluczach”. Nie mogłam uwierzyć, że dadzą mi zestaw kluczy do więzienia o zaostrzonym rygorze i zaufają, że będę z nimi chodzić i zamykać za sobą wszystkie drzwi. W domu z trudem pamiętałam o wyłączeniu prostownicy do włosów. Modliłam się po cichu, żeby nie zawieść ich zaufania. Wyobraźcie sobie bycie odpowiedzialnym za ucieczkę więźnia. Wiedziałam, że będę się cały czas martwić o te klucze. – Znajdźcie sobie jakiś wolny pokój! – zawołał za nami jajogłowy oficer, gdy wyszliśmy na blok segregacyjny.

17


WIĘZIENNA TERAPEUTKA

Na bloku siedziała grupa mężczyzn, którzy popijali herbatę, bez wątpienia gotowych do działania i oczekujących na porę karmienia, jak opiekunowie w zoo. Patrzyli na mnie jak na nowy eksponat. Strażniczką oddziałową okazała się kobieta. Jedyna, którą do tej pory spotkałam poza sterylną częścią administracyjną i która – ku mojej uldze – zaoferowała oprowadzenie. Gdy schodziłyśmy po metalowych schodach do wybetonowanych wnętrz bloku, po jednej stronie widziałam rząd cel – w każdej z nich osadzony był jeden człowiek. Przypominało mi to schronisko dla bezdomnych psów. Znajdowałyśmy się pod ziemią; sztuczne światło odbijało się od białych ścian i lśniącej szarej podłogi. Nie widziałam jednak żadnych więźniów. Ruszyłyśmy wzdłuż rzędu cel. Przed każdą z nich stała para pozbawionych sznurówek więziennych butów czekających na swojego właściciela. W stalowych drzwiach znajdowały się małe wizjery; gdy przechodziłyśmy obok jednej z cel, w okienku pojawiła się ciemna źrenica. Więzień przycisnął gałkę oczną do szyby. Nie byłam pewna, na której z nas skupił swój wzrok. Odwróciłam się pierwsza. – A tu siedzi Maudsley – powiedziała strażniczka, wskazując na nietypową celę. Maudsley miał do dyspozycji pomieszczenie przypominające akwarium, inne niż wszystkie cele. Można do niego zaglądać, a on widzi to, co dzieje się na zewnątrz. Przypominało to obserwowanie stworzenia w pozbawionym wody akwarium, na przykład rzadkiego rekina żyjącego w niewoli. Maudsley podniósł wzrok. Był blady, chudy i miał siwe rozczochrane włosy. Był pierwszym mężczyzną, który otrzymał karę dożywotniego pozbawienia wolności (co oznacza, że jego wniosek nigdy nie zostanie ­rozpatrzony przez komisję do spraw zwolnień warunkowych), po tym jak zabił dwóch więźniów w Graymoor. Jego przeznaczeniem było 18


Więzienna dziewica

żyć i umrzeć w tej dziwnej podziemnej szklanej klatce. Zapytałam, czym się zajmuje przez cały dzień. Moja zniecierpliwiona przewodniczka odparła, że poezją. – Mamy też Bronsona – rzekła, wskazując na inną celę. Słyszałam o Charlesie Bronsonie. Był jednym z najbardziej brutalnych i cieszących się największą estymą więźniów w całym systemie. Kusiło mnie, ale nie miałam odwagi spojrzeć na najsłynniejszego lokatora w zakładzie – w obawie, że może się do mnie odezwać, a ja nie będę miała bladego pojęcia, co mu odpowiedzieć. – Charlie lubi brać personel jako zakładników i nie da się nad nim zapanować na normalnym oddziale. Ale ja naprawdę dobrze się z nim dogaduję – stwierdziła strażniczka. Jak udało jej się to osiągnąć? Jak można „dobrze się dogadywać” z najbardziej wrogimi i groźnymi więźniami w zakładzie? Zastanawiało mnie to. Obawiałam się, że nie będę umiała poradzić sobie z funkcjonariuszami, a co dopiero ze skazanymi. Moja wycieczka po bloku segregacyjnym dobiegła końca. Dominic zabrał mnie teraz do innych skrzydeł więzienia. Weszliśmy do biura skrzydła Bravo – ciasnego, obskurnego pomieszczenia w sercu „dwójki” (na parterze), skąd personel nadzorował bezpieczeństwo i funkcjonowanie skrzydła. Na ścianach wisiały obowiązkowe tablice z listą nazwisk i numerów więziennych. Imiona są tu zbędne. Na ścianie dostrzegłam kalendarz z nagą modelką, której piersi zakryte były naklejkami NSPCC*. Dominic przedstawił mnie starszemu oficerowi dyżurnemu. – To jest Rebecca, nasza nowa psycholog. Przyjechała, żeby zrobić tu porządek! * NSPCC – National Society for the Prevention of Cruelty to Children (Stowarzyszenie na rzecz Przeciwdziałania Przemocy wobec Dzieci).

19


WIĘZIENNA TERAPEUTKA

Starszy oficer zarządzający skrzydłem – wysoki, chudy mężczyzna z głębokimi niczym kratery bliznami po trądziku – skinął głową w moim kierunku, lustrując przy tym mój biust. Naciągnęłam kurtkę na piersi. Przy biurku siedział pulchny, spocony oficer z włosami przypominającymi przejrzały mniszek lekarski i czytał jakiś brukowiec. Spojrzałam na niego, zastanawiając się, jak się stąd wydostanie i ucieknie w razie jakiegoś nagłego wypadku w skrzydle. Mężczyzna westchnął z irytacją. – Więcej cholernych dobroczyńców. To strata czasu. Tych frajerów należałoby powiesić za jaja. A te wszystkie laski tutaj… O co im chodzi, Dom? Cholerne zbawczynie świata, jeśli chcesz znać moje zdanie – mruknął, nie odrywając wzroku od gazety i pociągając porządny łyk herbaty. Dominic uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Przymknęłam oko na kalendarz z zaklejonymi piersiami, szowinistyczne odzywki i seksistowskie zachowania. Byłam tym wszystkim przytłoczona, a oni mieli przewagę liczebną. Nie stanęłam w obronie praw człowieka, feminizmu ani równości i czułam wyraźny brak girl power. Poznałam mały, ale rozwijający się wydział psychologii. Louise, moja przełożona, miała łagodne usposobienie, ale mocno feministyczne poglądy. Zastanawiałam się, dlaczego wybrała pracę w Graymoor. Alex Bull była świeżo upieczonym psychologiem. Rzucająca się w oczy, krzepka, rudowłosa Szkotka lubiła opowiadać o sobie i swojej karierze wojskowej, a do tego paliła jak smok. Bronwyn, kolejna stażystka tak jak ja, ciepła i dowcipna, szybko stała się moją powierniczką i wspólniczką zbrodni. Szefową działu była drobna, ale silna blondynka o imieniu Maxine, która nigdy nie pokazywała się bez pełnego makijażu, błyszczyka w kolorze 20


Więzienna dziewica

fuksji i perfekcyjnego manicure. Potrafiła zauważyć drobny błąd stażysty z odległości tysiąca kroków. – Max to kobieta ostrzejsza niż topór – stwierdziła z zachwytem Bronwyn pewnego dnia. W ten sposób Max otrzymała ksywę „Zabójczyni z toporem”, a my pilnowałyśmy się nawzajem jak jastrzębie. Rola psychologów w zakładzie karnym polega na przeprowadzaniu rozmów z więźniami i sporządzaniu ocen ryzyka dla komisji do spraw zwolnień warunkowych, realizacji programów i dokonywaniu ocen psychologicznych. Ja zostałam zatrudniona po to, aby zająć się nowo wdrażanymi programami. Skazańcy z Graymoor to jedni z najgorszych zwyrodnialców, najbardziej niebezpiecznych przestępców seksualnych w całym brytyjskim systemie penitencjarnym, obciążonych największym ryzykiem recydywy. Jako świeżo upieczona absolwentka, która przyjechała tu po wakacyjnej pracy i tańcach w greckich barach przez całe lato, nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Przydzielono mi celę w starym bloku szpitalnym, gdzie mieścił się wydział psychologii. Moje nowe biuro miało zakratowane okno wychodzące na plac ćwiczeń dla więźniów, po którym dwa razy dziennie krążą faceci w więziennych drelichach, paląc i rozmawiając. System ogrzewania składał się z pomalowanej, odrapanej rury biegnącej wzdłuż dolnej części ściany. Uprzedzono mnie, że ogrzewanie nie zostanie włączone, dopóki na wewnętrznej stronie okna nie pojawi się lód. W pomieszczeniu były jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do starej, poplamionej metalowej ubikacji oraz umywalki z zimną bieżącą wodą. To była łazienka. Paliłam w biurze, aby dodać tu trochę klimatu. Co ciekawe, na drzwiach miałam tabliczkę z imieniem i nazwiskiem oraz tytułem „Psycholog stażysta”.


Rozdział drugi Program leczenia przestępców seksualnych

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku w Służbie Więziennej Jej Królewskiej Mości w Anglii i Walii ruszyła lawina terapii poznawczo-behawioralnych, na którą składały się: programy radzenia sobie ze stresem i ograniczania przemocy, nauki umiejętności logicznego myślenia, a także program terapii przestępców seksualnych (sex offender treatment programme – SOTP). U podstaw wszystkich tych programów leżało przekonanie, że jeżeli można zmienić myślenie, można też zmienić zachowanie. Zapoczątkowany w 1992 roku SOTP zakładał intensywną pracę grupową, składającą się z 80–90 sesji (około 180 godzin) terapii prowadzonej przez zespół trzech przeszkolonych, multidyscyplinarnych moderatorów: psychologów, funkcjonariuszy służby więziennej i kuratorów, a czasami także pracowników oświaty i kapelanów. Od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku rozwijały się zarówno badania obejmujące mężczyzn, którzy popełnili przestępstwa seksualne, jak i programy terapeutyczne, a SOTP realizowany przez brytyjską Służbę Więzienną Jej Królewskiej Mości uważano za czołowy. Chociaż początkowe założe­nia zapożyczono z Kanady, nigdzie indziej na świecie nie było takiego skoordynowanego instytucjonalnie katalogu opartych na badaniach programów 22


Program leczenia przestępców seksualnych

wdrożonych w tak wielu zakładach karnych w całym kraju. Długoterminowa ocena jego skuteczności będzie miała kluczowe znaczenie, ale nie została jeszcze przeprowadzona, ponieważ w latach dziewięćdziesiątych wciąż byliśmy na wczesnym etapie jego realizacji. Zgodnie z podstawowym założeniem SOTP przestępcy seksualni nie mogą zostać wyleczeni, za to mogą rozwinąć umiejętności rozpoznawania u siebie przejawów szkodliwego schematu myślenia i zachowania i zarządzania nimi. Mogą się wyuczyć, jak zaprzestać popełniania przestępstw, jeśli są do tego zmotywowani, ale muszą ćwiczyć te umiejętności przez resztę życia. Szybko zaangażowałam się w ocenę przestępców seksualnych dla grup uczestniczących w SOTP, w tym więźniów, którzy dopuścili się gwałtu, wykorzystywania dzieci i morderstw na tle seksualnym. Psychologowie i ich asystenci przeprowadzają te oceny indywidualnie. Obejmują one poznanie historii osadzonego (zebranie tak zwanego wywiadu), w tym jego zachowań i preferencji seksu­alnych, udokumentowanie zakresu i rodzaju przestępstw seksualnych, sprawdzenie, czy więzień nie wypiera się całkowicie swoich czynów oraz czy jest skłonny porozmawiać o swoich motywacjach i przestępstwach na najbliższym spotkaniu w zorganizowanej grupie. Mniej więcej połowa tych, do których się zwracamy, zaprzecza swoim występkom – albo wprost („nie było mnie tam” lub: „zostałem niesłusznie skazany”), albo częściowo („uprawialiśmy seks, ale za obopólną zgodą” bądź: „zdarzyło się to tylko raz”). W ramach SOTP przeprowadziłam kilka ocen w towarzystwie asystentki psychologicznej, a następnie zostałam zachęcona do samodzielnego działania. Byłam przerażona. Nie czułam się gotowa. Znajdę się sam na sam z przestępcą seksualnym w skrzydle więzienia, w pokoju przesłuchań będącym dawną celą, z której usunięto pryczę i zastąpiono ją biurkiem. 23


WIĘZIENNA TERAPEUTKA

Udałam się na miejsce zdenerwowana perspektywą wejścia do biura prawie tak samo jak wizją spotkania z przestępcą seksualnym. To, na ile będzie ono onieśmielające, a na ile pracownicy okażą się skłonni do pomocy, było kwestią szczęścia. Przy każdej okazji starałam się im przypodobać, dostosowując się do ich potrzeb, niczym społeczny kameleon. Oznaczało to bycie miłą, wesołą i pokorną, ale też niezbyt bystrą. A także posługiwanie się pewną dozą sprytnego flirtu, aby uzyskać niejaki wpływ na przebieg zdarzeń i sprawić, że moi rozmówcy będą chcieli ze mną współpracować. Ukrywałam kobiecość pod ubraniem, ale jednocześnie musiała ona działać na moją korzyść. To była moja tajna moc, nad którą pracowałam każdego dnia. Po wejściu do skrzydła, w którym stacjonują strażnicy, zostałam zupełnie zignorowana. Poczęstowałam ich marlboro light, zaśmiałam się z niestosownego żartu na temat koleżanki z pracy, przestawiłam się na nieco twardszy akcent, by nie zdradzać swojego pochodzenia z klasy średniej, i spytałam o więźnia. Jeden z siedzących funkcjonariuszy nachylił się, przesunął szklaną szybę i krzyknął: „JONES, PSYCHOLOG CIĘ WZYWA!”. W końcu mój pierwszy „podopieczny” przyszedł na spotkanie. Mógł mieć niespełna metr pięćdziesiąt wzrostu, miał twarz pomarszczoną ze starości i cały wyglądał, jakby potrzebował dobrego żelazka. Brakowało mu zębów i jednego palca, a pozostałe palce miał pożółkłe od nikotyny. Cuchnął brudem, którego nie potrafiłam zidentyfikować – mieszaniną potu, dymu i kosza na gnijące odpadki. Zaprowadziłam go do pokoju przesłuchań i starając się pamiętać o zasadach protokołu bezpieczeństwa w biurze, posadziłam z dala od drzwi, abym w razie potrzeby sama mogła wyjść. Sprawdziłam, czy znajdujący się pod biurkiem przycisk alarmu działa, ale nie włączy się przypadkowo, zwołując tu natychmiast funkcjonariuszy. Zwróciłam też uwagę na położenie skrzynki alarmowej na ścianie, 24


Spis treści

Rozdział pierwszy. Więzienna dziewica Rozdział drugi. Program leczenia przestępców seksualnych Rozdział trzeci. Sześciu skazanych Rozdział czwarty. Moja własna grupa Rozdział piąty. Program leczenia przestępców seksualnych w praktyce Rozdział szósty. „Gorące krzesło” Rozdział siódmy. Kłopoty w grupie Rozdział ósmy. Robię postępy Rozdział dziewiąty. Profesor i listy do ofiar Rozdział dziesiąty. Ponowne odtwarzanie przestępstw Rozdział jedenasty. Odgrywanie empatii wobec ofiar Rozdział dwunasty. Syndrom oszusta Rozdział trzynasty. Koniec grupy Rozdział czternasty. Psychopata Rozdział piętnasty. Program rozszerzony Rozdział szesnasty. Mapy życia Rozdział siedemnasty. Sięgając głębiej Rozdział osiemnasty. Coś jest ze mną nie tak Rozdział dziewiętnasty. Wszyscy jesteśmy ludźmi Rozdział dwudziesty. Schematy Rozdział dwudziesty pierwszy. Modyfikacja schematów Rozdział dwudziesty drugi. Style przywiązania

281

9 22 32 41 50 60 69 76 90 99 105 111 124 135 146 156 166 180 188 204 211 223


Spis treści

Rozdział dwudziesty trzeci. Seks i związki Rozdział dwudziesty czwarty. Zakładniczka Rozdział dwudziesty piąty. Wewnętrzna zmiana Rozdział dwudziesty szósty. Dwadzieścia lat później

230 239 249 258

Epilog Podziękowania

271 279




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.