Monopol na zbawienie

Page 1



ILUSTRACJE

WYDAWNICTWO ZNAK | KRAKÓW 2009



PRZESTROGI


[ 7. ] NIE

KRADNIJ

21 października 2002 roku, Nowy Jork, 8.00 rano. Na rogu Broad i Wall Street grupa na oko 50 osób. Większość ma pewnie dwadzieścia parę lat. Ubrani jak uczestnicy zlotu rowerowych kurierów, kilkunastu z nich to prawdopodobnie bezdomni. Każdy trzyma coś w ręku: kubek po kawie, papierową torbę, plecak. Stopniowo dołączają do nich inni – od rana wędrowali po dolnym Manhattanie, zostawiając dwudolarowe banknoty w budkach telefonicznych, na ławkach, w restauracjach, a zaskoczone spojrzenia kwitowali życzeniami: Happy Jubilee! („Szczęśliwego Jubileuszu!”). Ci, którym wydawało się, że to efekt jakieś nowej polityki państwa wobec osób niedomagających psychicznie, oddychają z ulgą, gdy chwilę po 8.00 na schodach prowadzących do świątyni światowych finansów staje ubrany na czarno człowiek, bierze do ręki megafon i wyraźnie zestresowany zaczyna: „Drodzy bracia i siostry!”. Uff. A więc to tylko chrześcijanie. Wysoki, przeraźliwie chudy człowiek wyglądający jak Struś Pędziwiatr to Shane Claiborne, jeden z założycieli działającej w Filadelfii chrześcijańskiej wspólnoty The Simple Way. Konty-

54


nuuje przemowę, tłumacząc, że rok jubileuszowy to święto, które Żydzi zgodnie z nakazem Jahwe mieli obchodzić co 50 lat. Niewolnicy (co prawda tylko Żydzi, ale zawsze to już coś) mieli odzyskiwać wolność, wydziedziczeni odzyskiwać prawo do majątku, ziemia skonfiskowana za długi miała wracać do właścicieli. Wszystko po to, by przypomnieć ludziom, że ponad pisanymi przez nich prawami jest Prawo ustanowione, gdy nie było jeszcze planety Ziemi. „Niektórzy z nas pracowali na Wall Street, niektórzy na niej spali. Niektórzy uzależnili się od kasy, inni od narkotyków. Wszyscy jesteśmy słabymi ludźmi, wszyscy zepsuliśmy ten świat, ale teraz chcemy stworzyć nowy. Bo nowy świat jest możliwy, jest niezbędny. Nowy świat zaczyna się tutaj!” Przechodnie, którzy do tej pory mijali całe zbiegowisko, zatrzymują się, gdy z jednego z balkonów lecą w powietrze setki jedno-, dwu- i pięciodolarowych banknotów. Na Wall Street robi się kolorowo od transparentów („Miłość”, „Dziel się tym, co masz”, niedający się zgrabnie przełożyć na polski cytat z Gandhiego: „There’s enough for everyone’s need but not enough for everyone’s greed”), w niebo fruną dziesiątki baloników. Prawdziwe szaleństwo zaczyna się, gdy happenerzy naraz opróżniają swoje torby, plecaki i kubki. Na Wall Street z brzękiem wypada kilkadziesiąt tysięcy monet. Zbierają wszyscy. Bezdomni, idący do pracy pracownicy giełdy, przechodnie. Na miejscu zjawia się policja. Tworzy kordon i spycha happenerów z dala od wejścia do giełdy. Nie wie, że ci zawczasu obstawili także drugie wejście. Tam też na schodach lądują setki dolarów w bilonie. Miejsce, w którym codziennie waży się życie i śmierć setek milionów ludzi, wygląda teraz naprawdę komicznie. Na całym placu tłum ludzi ganiających z miejsca na miejsce. Gdy gdzieś wyzbierano monety, ludzie z The Simple Way rozrzucają je zaraz w innym miejscu. Happening kończy się po 9.00. Policjanci profilaktycznie aresztują jednego z uczestników, by kilka godzin później wypuścić go bez stawiania zarzutów. Uczestnicy powoli się rozchodzą. Jakaś kobieta kupuje torbę kanapek i głośno deklaruje, że idzie

55


podzielić się z głodnymi. Po 10.00 na Wall Street o tym, co stało się rano, przypominają tylko wypisane kredą na chodniku hasła. Znikną najbliższej nocy, gdy setki kiepsko opłacanych imigrantów wyruszą na ulice, by posprzątać miasto. Czy nie lepiej byłoby oddać te pieniędze biednym, kupić za nie koce, zupę, zapłacić czynsz jakiejś biednej rodzinie? Jeśli chcesz być świadkiem debaty – czy lepiej dać 50 złotych żebrzącemu, czy te same pieniądze wpłacić fundacji, która zajmie się tym, by biednych ludzi nie było, zerknij do Testu, do odpowiedzi na pytanie nr 8. Jeśli komuś nie podoba się to, co ze swoimi pieniędzmi zrobili koledzy Claiborne‘a (10 000 rozrzuconych dolarów pochodziło z darowizny złożonej przy okazji wykładów dawanych przez Shane’a), powinien najpierw zadać sobie pytanie, co robi ze swoimi. Metoda Shane’a Claiborne’a nie jest może najbardziej efektywna, jeśli idzie o ograniczanie światowej biedy. Ale naprawdę trudno zarzucić jej coś, gdy spojrzy się na nią nie jako na akt polityczny, ale po prostu decyzję ucznia Chrystusa, który – jakby nie było – nakarmił głodnych dziś, nawet jeśli wiedział, że jutro znów nie będą mieli co jeść. W jednej ze swoich książek Claiborne opowiada, jak zaczęła się jego przygoda z The Simple Way. Jesienią 1995 roku na kampusie filadelfijskiego Eastern College (prowadzonego przez jeden z kościołów ewangelikalnych, czyli „hardkorowo” protestanckich), gruchnęła wieść, że miasto chce eksmitować 40 bezdomnych rodzin, które włamały się i zamieszkały w opuszczonej katolickiej katedrze Świętego Edwarda w północnej Filadelfii, postindustrialnej okolicy, gdzie nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien się raczej zapuszczać. Grupie przewodziła Cheri Honkala, założycielka organizacji od lat uprzykrzającej życie władzom miasta choćby poprzez walkę z systemem „certyfikacji” bezdomnych. System ów zakładał, że każdy bezdomny musi przejść badania, które pokażą, co jest przyczyną jego bezdomności (problemy rodzinne, choroba, uzależnienie) i co mogłoby pomóc mu z niej wyjść. Dopiero wtedy wpisywano go na listę osób czekających na miejsce

56


w schronisku i prawo do dodatkowych zasiłków. Władze tłumaczyły, że skoro wydają na pomoc społeczną rocznie ponad dwa miliardy dolarów, chcą mieć pewność, że pieniądze podatników nie będą marnowane. Cheri Honkala miała ten temat swoje zdanie. Bezdomni i bez certyfikacji doskonale wiedzą, dlaczego nie mają domu, a w wyludniającym się mieście w którym stoi 27 000 pustostanów, paranoją jest upychanie tych ludzi w schroniskach, skoro można im dać prawdziwy dom. W tym, co (i jak) robiła Cheri, trudno nie dopatrzyć się awanturnictwa. Miasto początkowo szło jej na rękę, robiąc wyjątki dla ludzi z jej organizacji. W końcu jednak powiedziano: pas. W odpowiedzi Honkala ze swoimi ludźmi zbudowała regularne miasto namiotowe. Gdy przyszły jesienne chłody, pojawił się pomysł, by włamać się do opuszczonej katedry. Cheri doskonale wiedziała, że władze kościelne nie zaryzykują wypuszczenia w świat newsa o tym, jak źli księża wyrzucają na mróz biednych ludzi. Nie było do końca jasne, jak zachowają się władze miejskie i policja. To, co dla Cheri było kolejnym, tyle że tym razem podlanym religijnym sosem, etapem toczonej od lat walki, dla młodych ludzi było wstrząsem – jak sami mówili, po raz pierwszy dotarło do nich, że chrześcijaństwo to nie tylko debaty o tym, skąd się wziął homoseksualizm i czy trzymanie się za ręce na randce to grzech. Niezwykły entourage – wielki, opuszczony kościół, w nim 40 biedaków, bawiące się na stopniach ołtarza dzieci, starsi suszący pranie. „To tu dotarło do mnie, że Chrystus nie jest na wieki zaklęty w wielkich witrażach albo w podręcznikach do biblistyki i teologii. Że nie jestem zainteresowany chrześcijaństwem, które obiecuje pałace ze złota w niebie ludziom, którzy na tej ziemi nie mają nawet łóżka, podczas gdy przeciętny chrześcijanin ma w domu co najmniej dwa”. Shane i spółka wydrukowali ulotki („Wyrzucają Jezusa z kościoła. Na pomoc!”), zaczęli na zmianę dyżurować w katedrze. Sam Claiborne, wychowany na amerykańskim protestantyzmie, z jego wielkimi „salami modlitwy”, centrami konferencyjnymi i precyzyjnymi programami pozwalającymi „zaliczać” kolejne stopnie

57


wiary, pisze, że w tej nobliwej ruinie poczuł się jak święty Franciszek, który usłyszał od Boga wezwanie: „Idź, odbuduj mój Kościół, który leży w gruzach”. Przed upływem 48 godzin, jakie otrzymali od policji na opuszczenie katedry, ludzie Shane’a zorganizowali bezdomnym „Ostatnią Wieczerzę” („kiedy dzieliliśmy się jabłecznikiem, czułem się, jakbyśmy łamali chleb z Jezusem”). Na dachu katedry zamontowali syrenę, za pomocą której – w razie przyjazdu policji – natychmiast ściągali na miejsce kilkudziesięciu kolegów z Eastern College. Na miejsce zleciały się media. Cheri korzystała z sytuacji, realizując się przed kamerami w opowieściach, jak to „Bóg pozwolił nam tu mieszkać, w końcu to jego miejsce, a on powiedział że jesteśmy tu mile widziani”. Zgłaszają się ludzie z darowiznami – ktoś wielkodusznie przysłał... pudło popcornu z łaskawą adnotacją „Dla bezdomnych”, lokalni gangsterzy postanowili kupić dzieciakom rowery, strażacy podarowali czujniki dymu, by nie można było wyrzucić protestujących, powołując się na przepisy przeciwpożarowe. Ostatecznie bezdomni zostają w kościele jeszcze przez dwa miesiące. Cheri w międzyczasie zdobywa listę miejskich pustostanów i robi wypady z katedry, włamując się do nich i przygotowując je do zamieszkania. Większość z jej podopiecznych spędzi Święta w nowym – co z tego, że znów nielegalnie zajętym – domu. O Cheri Honkali Ameryka usłyszy jeszcze nieraz, od czasu wydarzeń w katedrze aresztowano ją (zwykle w świetle kamer, na różnego rodzaju demonstracjach) w sumie około 100 razy. Shane Claiborne wraz z przyjaciółmi ze studiów po historii w katederze zakłada The Simple Way (www.thesimpleway.org). Na mieszkanie wybierają sobie opuszczony dom w północnej Filadelfii. Do wspólnoty mogą należeć chrześcijanie różnych wyznań, celibatariusze (jak Shane) i małżeństwa, ich cel to po pierwsze modlitwa, po drugie – zmienianie świata wokół siebie tak, by naprawdę stawał się „planetą ludzi”. Claiborne, zafascynowany Matką Teresą z Kalkuty, w której domach w Indiach pracował, próbuje po prostu być z najbiedniejszymi. On i jego ludzie odrabiają lekcje

58


TEST


[ 1. ] Jest piątek, przed tobą leżą parówki wołowe A. Podgrzewasz je przez pięć minut B. Spożywasz je na zimno, z majonezem C. Sycisz nozdrza wonią, lecz wybierasz serek

Krótko: Prawidłowa jest odpowiedź C. Pysznie! Jeden punkt! Gratulacje! Choć jeszcze kilkadziesiąt lat temu pewnie nie byłoby do nich podstaw, niektóre źródła podają bowiem, że konsu-

100


mowanie w dni zakazane żółtego sera dozwolone było wyłącznie na podstawie specjalnego papieskiego zezwolenia (indultu). Wydany w 1960 roku podręcznik Nauka Boża. Dekalog precyzował zaś, że spożycie w takim dniu więcej niż 60 gramów mięsa „jest z całą pewnością grzechem ciężkim”. Kościelne regulacje w dziedzinie gastronomii są skomplikowane. Rządzą nimi nieapetycznie brzmiące pojęcia – post ilościowy oraz jakościowy. Ten drugi to na przykład słynny postrach wędliniarzy – wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. Jakościowy z ilościowym stosowane łącznie dają zaś post ścisły. Według Kodeksu prawa kanonicznego post ścisły obowiązuje każdego katolika między czternastym a sześćdziesiątym rokiem życia w Środę Popielcową i w Wielki Piątek. W te dwa dni w roku może on co prawda zjeść trzy posiłki, ale tylko jeden z nich może być posiłkiem do syta (kościelni spece od żywienia wyliczyli, że może on trwać maksymalnie dwie godziny i być przerwany tylko raz i tylko na 15 minut). Wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych obowiązuje w polskim Kościele we wszystkie piątki, w kościołach w Wielkiej Brytanii czy Niemczech episkopaty zniosły ten obyczaj. Jeśli w piątek wypada jakaś kościelna uroczystość, postu nie ma. Na specjalne okazje można uzyskać dyspensę proboszcza – w parafii, biskupa – dla całej diecezji. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mięska nie jadano także w środy i w niektórych zakonach praktykuje się to do dzisiaj. Dłużej: Czas na pytanie fundamentalne: dlaczego wstrzemięźliwość właśnie od pokarmów mięsnych? Przecież jeśli chodzi o umartwienie, to co jest większym umartwieniem dla katolika – nielegalne spożycie paskudnego mielonego typu „przegląd tygodnia” za dziesięć pięćdziesiąt w stołówce czy zamówienie wypasionej porcji rybiej surowizny, na którą trzeba będzie wydać (w zależności od apetytu i tego, czy zestaw zawiera zupę miso czy nie) pięć albo dziesięć razy tyle (znajomy właściel warszawskiego sushi baru przed każdą Środą Popielcową zaciera ręce – „Uwielbiam, jak mój katolicki naród pości” – deklaruje). A jeśli ktoś jest

101


wegetarianinem? Do przepisów stosuje się dokładnie, ale nie jest to przecież dla niego umartwienie. Tu dochodzimy do sedna. Z postem jest tak jak z przepisami ruchu drogowego. Można je potraktować w tym samym stylu co pewien ekscentryczny polski polityk, który twierdzi, że nie należy zapinać pasów ani przestrzegać znaków, bo to ogranicza ludzką wolność. Rzecz zaczyna wyglądać inaczej, gdy zechcemy pojąć, że przepisy wprowadzono po to, by chronić wszystkich uczestników ruchu – w tym nas – przed fantazją i wolnością innych kierowców, i że prawo, jeśli jest mądrze zrobione, choć czasem ogranicza, to po to, by pomóc nam w budowaniu sensownych relacji ze światem. W którym – według badań FAO – średnio co pięć sekund ktoś umiera z głodu, w którym prawie miliard osób nie je tyle, ile powinno. Postne wyrzeczenie to nie duchowa kulturystyka. Jeśli odmawiasz sobie czegoś, oddaj to komuś, kto nie ma. W Wielkim Poście nie kupujesz czekolady – zaoszczędzoną kwotę wpłać na PAH albo przekaż siostrze Chmielewskiej, zanieś siostrom Misjonarkom Miłości (tym od Matki Teresy) lub złóż w Caritasie. Post chrześcijański to – podobnie jak wszelkie świeckie systemy dietetyczno-relaksacyjne – oczyszczanie się z nadmiaru. Tyle że my nie robimy tego dla siebie. Jeśli czegoś sobie odmawiamy, to dla innych. Jeśli próbujemy się wyciszyć, to po to, by lepiej słyszeć Boga. Paradoksalnie post, odcięcie kilku nitek łączących nas ze światem, przybliża nas do niego jeszcze bardziej, mocniej i sensowniej nas z nim wiąże. Pokazuje, że nikt z nas nie jest samotną wyspą. To, że katolik mógłby zjeść troszeczkę mniej na początku i na końcu Wielkiego Postu albo odmówić sobie parówki w piątek, przestaje być też perwersją kościelnych prawników, gdy założymy, że prawdziwa jest filozoficzna koncepcja głosząca, iż czas jest wyłącznie narzędziem potrzebnym nam, ludziom, a w rzeczywistości, w której mieszka Bóg, nie ma przyszłości i przeszłości, jest wyłącznie „teraz”. Poszcząc, solidaryzujesz się więc z Jezusem, który siedział bez pożywienia na pustyni, zmagając się z po-

102


kusami i w ten sposób nabierając sił do przeprowadzenia swojej misji (fascynująca rzecz – Jezus pokazuje, że pozorne osłabienie przez walkę może być źródłem siły na przyszłość). W piątek, który w myśl kościelnych przykazań jest „dniem pokuty”, kiedy katolik powinien powstrzymać się nie tylko od mięsa, ale i od balowania – swoim skupieniem i małym wyrzeczeniem wspierasz Jezusa, który właśnie wtedy idzie wąskimi uliczkami Jerozolimy, aby dać się zabić Rzymianom. Wszystko pięknie, powtórzmy jednak pytanie: co ma do tego mięso? Pierwsze wzmianki o wstrzemięźliwości od mięsa spotykamy w czasach, gdy było ono dobrem luksusowym, a więc rezygnacja z niego miała być wyrzeczeniem się przyjemności. Inne wyjaśnienie w wyrzeczeniu się mięsa widzi odwrócenie się od cielesności (czy to znaczy, że jedzenie na przykład twarożku można uznać za synonim duchowości?). Najważniejsze jest jednak zupełnie co innego. Sama świadomość, że tego dnia nie możesz zjeść wszystkiego, co chcesz, jest już jakimś umartwieniem. Jeśli zaś nie możesz odmówić sobie mięsa (jesteś w podróży, twój organizm potrzebuje takiej właśnie diety, jesteś w gościnie i swoją odmową sprawiłbyś poważną przykrość gospodarzowi, który mocno się napracował, żeby cię ugościć), na znak solidarności z twoim Szefem i ze wszystkimi cierpiącymi tego dnia braćmi zafunduj sobie inną drobną dolegliwość. Zrób dawno odkładane porządki, wpłać jakąś sumę na dobry cel, odrób lekcje z dzieckiem sąsiadów, wyłącz telewizor albo powiedz teściowej, że ją kochasz. Jeszcze dłużej: Dla współczesnego chrześcijanina znacznie bardziej dolegliwy od mięsnych wyrzeczeń jest zakaz uczestnictwa w piątkowych zabawach. Tyle że tu znów prawem nie należy zastępować rozsądku. Ostry clubbing w piątek nie ma wiele wspólnego ze świadomie przeżywanym katolicyzmem, ale już „lajtowe” spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, z odrobiną wina i muzyki jest do pomyślenia. Bóg nie jest księgowym, który będzie nas rozliczał z poziomu decybeli i z każdej obgryzionej

103


w piątek kosteczki. Komunikat jest jasny – jeśli możesz, w tych kilkadziesiąt dni w roku zmień coś w swoim życiu. Zmień tak, żebyś poczuł, w co wierzysz, żebyś zauważył, że wokół ciebie byli i są inni, którym może nie wiedzie się najlepiej. Jeśli twoja pokuta nic nikomu nie daje – współczucia, zrozumienia, znaku nadziei, kromki chleba – daruj ją sobie. Człowiek, który pości sam dla siebie, żeby pokazać, że umie i potrafi, pogrąża się w duchowym autoerotyzmie. Jeszcze jeszcze dłużej: Na koniec bonus za cierpliwość: szybki przegląd gastronomiczno-religijnych ciekawostek. Czy wiesz, że pączki znano już w starożytnym Rzymie, ale to nasz polski katolicyzm przywrócił je światu (zawsze chętnie dzieliśmy się z pogańskim światem tym, co w naszej wierze najlepsze)? Popularność pączków jest ściśle związana ze Środą Popielcową, a konkretniej – przypadającym przed nią Tłustym Czwartkiem. Pączki, w tradycyjnej polskiej postaci, która – jak twierdzi Jędrzej Kitowicz – przywędrowała do nas z Francji mają nawet za oceanem lobbującą za nimi organizację – National Pączki Promotional Board. Wspieramy ją dobrą myślą, niech walczy o to, by nie wyparły ich tandente amerykańskie donuty. Znane w kręgach piwoszy piwo Salvator powstało w XVII wieku, kiedy mnisi z opactwa Neudeck w pobliżu Monachium postanowili przyrządzić sobie napój, który miał im nieco osłodzić trudy Wielkiego Postu – piętnastoprocentowe, ciemne dopplebockbier. Aby wszystko było lege artis, wysłali beczułkę trunku Ojcu Świętemu, by pobłogosławił ich nowemu umartwieniu. Beczułka utknęła jednak w trybach już wówczas rozbuchanej włoskiej biurokracji, a piwo dotarło do papieża w takim stanie, że był on pełen podziwu dla ascetycznego ducha niemieckich mnichów gotowych przez 40 dni dobrowolnie raczyć się takim świństwem. W 1780 roku zachwycone bawarskie władze pozwoliły mnichom handlować ich postnym piwkiem. Dziś – jakże trafny komentarz do stanu religijności zachodniego świata – mnichów już dawno

104


w opactwie nie ma, zostało po nich tylko piwo i obyczaj. Każdego roku na początku Wielkiego Postu uroczyście odbija się pierwszą baryłkę salvatora, a pierwszy kufel spełnia sam burmistrz Monachium. Niemcy zawsze były krajem, w którym widać było silne związki Kościoła i państwa. Miłośnicy kuchni włoskiej z pewnością znają rodzaj pasty zwanej strozzapretti (z grubsza wygląda to jak wstążka skręcana), co w wolnym tłumaczeniu oznacza „księżowski zapychacz”. Legenda głosi, że ta jakże malownicza nazwa ma korzenie w czasach, gdy w rzymskich restauracjach monsignorzy mogli stołować się za darmo. Właściele podawali im tę tanią pastę jako pierwsze danie, licząc, że duchowne żołądki zapchają się tak, iż nie poproszą o więcej. „National Catholic Reporter” donosi, że strozzapretti wykorzystywane są obecnie przez antyklerykałów jako danie o wielkim potencjale symbolicznym – serwowano je podobno w 2000 roku, gdy antykościelne środowiska zorganizowały w Rzymie obchody „Antyjubileuszu” wymierzone w ogłoszony przez Jana Pawła II Wielki Jubileusz. W 1962 roku Louis Grouen prowadzący restaurację należącą do sieci McDonald’s w Cincinnatti zauważył, że w piątki kanapki mięsne nie sprzedają się najlepiej, a dochód firmy leci na łeb na szyję. Za zgodą sieci wprowadził do menu kanapkę rybną, a pomysł skopiowały inne restauracje. Po kanapce rybnej, dzięki której katolicy znów mogli spokojnie w piątek podjeżdżać do McDrive’a, w menu fast foodów pojawiły się w piątki nawet rybne zupy dnia. W 2008 roku miesięcznik „Focus” doniósł, że trwają prace nad wyhodowaniem mięsa in vitro (samych komórek mięśniowych, bez konieczności zabijania zwierząt). Aby uzyskać kilogram wołowiny, trzeba „zainwestować” kilkanaście kilogramów paszy, którą – zwłaszcza w przypadku masowych hodowli – może być ziarno takie jak kukurydza czy soja. Przez to jedno ogniwo pośrednie w łańcuchu pokarmowym traci się mnóstwo energii, bo krowa poza mięsem „wytwarza” także rogi, kopyta, sierść oraz inne niejadalne elementy. Nic dziwnego, że uczeni od pewnego

105


czasu pracują nad metodami wydajnej produkcji mięsa in vitro. Hodowla tkanek w specjalnie dobranych pożywkach nie jest dziś niczym niezwykłym. Chodzi o to, by dało się ją prowadzić na masową skalę po cenach konkurencyjnych wobec produktów z farm. Profesor Stig William Omholt z norweskiego Uniwersytetu Nauk Przyrodniczych wyliczył, że cena mięsa z probówki wyniosłaby dziś około 3,5 tysiąca euro za tonę. A to już całkiem blisko realiów rynkowych – w Europie przeciętny koszt hodowli kurcząt i wołowiny to odpowiednio 1,8 tysiąca i nieco ponad 3,5 tysiąca euro za tonę (z uwzględnieniem unijnych dopłat). Organizacja People for the Ethical Treatment of Animals ufundowała nagrodę w wysokości miliona dolarów dla tego, kto jako pierwszy opracuje metodę otrzymywania kurzego mięsa in vitro na skalę przemysłową. Kościół nie wypowiedział się jeszcze, czy tego typu produkt będzie naruszał wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych.


czasu, kiedy przez – jak się obecnie przyjmuje – 37 lat chodził po tej ziemi), wystawił nas też na pokusę. Jedni za wszelką cenę próbują naukowo stwierdzić Jego obecność tutaj, inni tymi samymi metodami próbują bezspornie wykazać, że Go ani z nami nie było, ani nie ma. Wszyscy chyba dopiero po śmierci dowiedzą się, jak było naprawdę, póki co, każdy może twierdzić, co chce. Spór o ewolucję ma też jeszcze jedno oblicze. Towarzyszy mu bezprecedensowa erupcja naukowego słowotwórstwa, która naukową debatę zmienia w niekończącą się partyjkę Scrabble. Jeśli więc ktoś ma ochotę pogrążać się w debatach z DARWINISTĄ na temat wielospecyfikowanej złożoności oraz psychizmu albo ustalić, czym różni się ID od ewolucjonizmu teistycznego – droga wolna. Punktacja: DARWINISTY nie zatrzymuj, nie pytaj, on sam nic nie wie przecież na pewno. Po spotkaniu z DARWINISTĄ nie zyskujesz więc ani nie tracisz punktu.

[ 4. ] Poszedłeś na niedzielną mszę; kazanie trwa już pół godziny A. Nie przerywasz drzemki B. Przerywasz drzemkę, żeby wyjść z kościoła C. Próbujesz się modlić, w końcu nie dla księdza tu przyszedłeś

Krótko: Punkt przysługuje za odpowiedź C. Naprawdę – nie ma się o co wściekać. Żyjący na przełomie XIV i XV wieku Wincenty Ferreriusz, dominikanin wieszczący rychły koniec świata

115


i nazywany przez wdzięcznych słuchaczy Aniołem Apokalipsy, pouczał swoje owieczki z ambony przez – bywało – trzy albo cztery godziny. Jego siedemnastowieczny kolega Jacek Mijakowski w swoim słynnym kazaniu „Kokosz panom krakowianom w kazaniu za kolędę dana” wspomina, że przecież ta godzinka, którą spędzą z nim jego słuchacze, to pestka i w ogóle nie ma o czym mówić. Jest za co dziękować Opatrzności, żyjemy w naprawdę szczęśliwych czasach. W polskich kościołach ciężko dziś natknąć się na orację trwającą dłużej niż pół godziny. Wszystko przez napięty porządek mszy niedzielnych oraz rozpowszechnione przekonanie, że niedzielna msza „ze wszystkim” (czyli z nabożeństwami ekstra, takimi jak poświęcenia, litanie czy nowenny) powinna trwać mniej więcej godzinę. Jeśli trwa krócej, bywa specjalnie promowana. Warszawscy dominikanie wymyślili odprawianą w niedzielne popołudnie „mszę dla spacerowiczów” i na postawionym przed kościołem drogowskazie zaznaczyli, że trwa ona 45 minut. Msze trwające dłużej też bywają zaznaczone w parafialnym grafiku. Najczęściej pod nazwą sumy – tak przed II Soborem Watykańskim nazywano najbardziej uroczystą niedzielną mszę, z procesją, pokropieniem wodą święconą i uroczystymi śpiewami. Gdy babcia szła na sumę, wiadomo było, że nie będzie jej dobre półtorej godziny. Osobiście znałem księdza, który reguły „msza w godzinę” przestrzegał na tyle skrupulatnie, że w jej trakcie przyspieszał albo zwalniał tempo celebracji, tak by odejść od ołtarza dokładnie w 59. minucie, a w 60. zakomunikować ministrantom z niekłamaną dumą: „W godzinkę żeśmy oblecieli! I obiadek zasłużony!”. Dłużej: Z technicznego punktu widzenia, skoro msza ma trwać 60 minut, kazanie można by teoretycznie mówić przez minut około 40 (moje obserwacje wskazują, że mszę „sauté”, bez kazania, da się odprawić w dzień powszedni w 22 minuty, w dzień świąteczny – w 27). Zwykle jednak w niedziele kaznodzieje starają się

116


nie przekroczyć kwadransa, a w dni powszednie (jest usilne zalecenie, żeby na każdej mszy ksiądz powiedział jednak parę słów od siebie) nie przekraczają dziesięciu. Generalnie sprawdza się zasada, że im krótsze kazanie, tym zwykle ciekawsze i lepiej przemyślane. Gdy ksiądz się nie przygotuje, powodowany lękiem, by za wcześnie nie skończyć, popada zwykle w zjawisko nazywane w branży „mówi się”, czyli neurotyczną niemożność opuszczenia ambony. Co chwila zbacza w kolejne dygresyjne uliczki, a słuchacz ma wrażenie, że wciąż słyszy tych samych kilkadziesiąt pobożnych zdań wymieszanych i podanych w losowej kolejności. Gdy kaznodzieje spod znaku „mówi się” zakończą ziemską wędrówkę, trafią pewnie na niebiański dywanik do Szefa, który umiał mówić tak, że parę tysięcy ludzi otwierało buzie ze zdumienia. Jezus preferował styl przekazujący proste (co nie znaczy łatwe) prawdy w taki sposób, by nie dało się nie zająć wobec nich stanowiska. Ten styl przejęli Jego uczniowie i uczniowie Jego uczniów; proste sprawy zaczęliśmy komplikować w Kościele wtedy, gdy zaangażowani świadkowie wiary zostali zastąpieni przez poważnych publicystów-wykładowców starających się dać odpór rozkwitającym herezjom. W średniowieczu, gdy chrześcijaństwo zaczęło się gwałtownie rozprzestrzeniać wśród niewykształconych mas, furorę robiły kazania przypominające współczesne występy typu standing comedian, z mnóstwem tricków aktorskich, rekwizytów, wskakiwaniem do grobów, potrząsaniem łańcuchami etc. Później były między innymi mętne kazania renesansowe, kompletnie nie z tej ziemi pod względem formy i pomysłowości kazania barokowe, klasycystyczne oraz wczesnoromantyczne (Johann Lorenz Helbig wydał wówczas zbiór kazań Mistyczna i moralna anatomia psa, a znany głównie z patronowania pewnej warszawskiej ulicy Jan Paweł Woronicz odkrył, że Polska jest „Chrystusem narodów”). W wiek XX wjechaliśmy zaś na wysokim C patosu, uwarunkowanego głównie nową rolą, jaka spadła na barki Kościoła w Polsce. Najpierw musiał się odnaleźć w odbudowie państwowości, później była wojna, później komuna,

117


to wszystko w czasie, gdy kaznodzieje na Zachodzie mogli głosić sobie refleksje duchowe i dowolne. Co księża powinni mówić dzisiaj? Kościół lansuje dziś homilie, kazania uznając za gatunek z lekka passè. Kazanie to, z grubsza rzecz biorąc, miniwykład na ściśle zadany temat (czytania mszalne, katechizm). Homilia (to greckie słowo oznacza – jak wyjaśnia historyk polskiego kaznodziejstwa ksiądz Kazimierz Panuś – „rozmowę prowadzoną w atmosferze bliskości, zażyłości, utrzymaną w tonie rodzinnym, bez namaszczonego tonu retorów”), może łączyć w sobie różne wątki – czytania mszalne z anegdotami z życia, przykładami z literatury lub swobodnymi refleksjami kaznodziei. Jeszcze dłużej: Kilka lat temu miałem okazję prowadzić objazdowe wykłady dla duchownych pod zbiorczym tytułem „Siedem grzechów głównych polskiego kaznodziejstwa”. Jechałem po całości, wychodząc z założenia, że zanim zaproponuje się leczenie, ząb należy najpierw oczyścić, i ze zdumieniem obserwowałem narastający entuzjazm księży, w miarę jak przykład po przykładzie coraz bardziej poniżałem ich kolegów po fachu. Na każdym spotkaniu był też co najmniej jeden głos oburzenia, opowiadający zawsze tę samą historię: „Pan tak narzeka, a ja pamiętam, jak kiedyś siedziałem w konfesjonale, kolega mówił kazanie tak, że nie dało się tego słuchać, aż tu nagle klęka człowiek i ze łzami w oczach mówi, że nie był u spowiedzi 25 lat i właśnie się nawrócił. I co pan na to?! Duch Święty tchnie, kędy chce, panie redaktorze!”. Jasne, tylko dlaczego mamy stawiać Go pod ścianą i kazać Mu czynić cuda? Błagałem duchownych, by zlitowali się nad wiernymi, by kazania koncentrowały się wokół jednej myśli, były próbą odpowiedzi na jedno pytanie (tylko wtedy kazanie może naprawdę dotknąć, gdy zaś porusza za wiele wątków zmienia się w – excuzes-moi – pobożną „obmacywankę”. Wielu księży, którzy kiedyś, udając, że mówią z głowy, czytali kazania drukowane w „Ateneum Kapłańskim” czy „Współczesnej Ambonie”, korzysta dziś z gotowców

118


z internetu. Ich prosiłem, żeby zamiast czytać, wygłaszali własnymi słowami streszczenie. Słucham pewnie około 200 kazań w roku, słyszałem dwuminutowe perełki, byłem świadkiem sytuacji zaskakujących (podczas liturgii w Wielki Piątek odprawiający ją kolega przytoczył sytuację z życia: znajomy kupował w kiosku papierosy, trafiło mu się pudełko z wielkim napisem: „Palenie powoduje impotencję”, oddał je kioskarce, prosząc: „Pani mi da te z rakiem...”). Znam dobrze niemiłosiernie dłużące się elaboraty, w których kaznodzieja zachwycał sam siebie pustymi retorycznymi wtrąceniami. Boję się dni, w których ksiądz, mając do dyspozycji mocną, klarowną ewangelię, czuje, że nie musi wkładać w homilię żadnego wysiłku, powtarza więc pięć razy to, co powiedział Pan Jezus, tyle że własnymi słowami (czyli gorzej), a brak refleksji stara się pokryć sztuczkami z dziedziny modulacji głosu. Słyszałem wstrząsające głębią refleksje typu „rodzimy się ludźmi, ale później każdy musi stać się człowiekiem”, oraz historie o „macicy Serca Jezusowego” (do którego co dowcipniejsi koledzy kaznodziei – też księża – zaraz dorobili frazy o „nasieniowodzie łaski” i „spirali grzechu, która uniemożliwia jej zagnieżdżenie się”) oraz „o grzesznikach, którzy w kościele śmierdzą jak – państwo wybaczą – psia kupa”. Co robić, gdy ksiądz niemiłosiernie bredzi? Na krótką metę – jasne, można oddać się modlitwie. Ale patrząc perspektywicznie – słabe kazania będą niczym rozcieńczająca religijny zapał woda, która prędzej czy później zaleje nasze dobre chęci do szczętu. Jeśli jest to nasz kościół parafialny – trzeba najpierw poeksperymentować ze słownymi produkcjami innych księży, jeśli mamy kontakt z proboszczem, pogadać z nim szczerze. Jeśli nie mamy lub jakość kazań się nie poprawi – szukać innego kościoła, takiego, o którym będzie można powiedzieć – to mój kościół, moja msza. To nie grzech szukać miejsca, w którym kaznodzieje szanują naszą wrażliwość, intelekt, nasz czas. Ofiara Chrystusa wszędzie jest tak samo ważna, dlaczego jednak nie mielibyśmy przeżywać jej

119


głębiej? Żeby nasz sprzeciw nie poszedł na marne, warto jednak wysłać sygnał, że coś jest nie tak. Powiedzieć o tym na przykład na kolędzie. To już nie te czasy, żeby ksiądz się miał obrazić. Dziś księża biorą to sobie głęboko do serca (jedna z osób która czytała tę książkę przed drukiem, widać ciężko doświadczana z polskich ambon – dopisała w tym miejscu: „a niektórzy tak bardzo, że aż ląduje im to w dolnej części kręgosłupa...”).


Wstęp 5 Podziękowania 9 Instrukcja do gry 13 PRZESTROGI NA DROGĘ Przestrogi Boskie • [1.] Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną – 21 • [2.] Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno – 26 • [3.] Pamiętaj, abyś dzień święty święcił – 32 • [4.] Czcij ojca swego i matkę swoją – 38 • [5.] Nie zabijaj – 41 • [6.] Nie cudzołóż – 50 • [7.] Nie kradnij – 54 • [8.] Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu – 61 • [9.] Nie pożądaj żony bliźniego swego – 67 • [10.] Ani żadnej rzeczy, która jego jest – 72 Przestrogi ludzkie • [11.] Nie poganiaj Opatrzności – 79 • [12.] Nie bój się latać, zadbaliśmy o twoje bezpieczeństwo – 81 • [13.] W ciąży? Zajrzyj do katolickiego sennika – 83 • [14.] Nie strzelaj, to nie Pan Bóg kule nosi – 85 • [15.] Niewierzący to (czasem) też człowiek – 87 • [16] Omijaj zakazany owoc (łukiem)– 89 • [17.] Nie dłub w zębach (bo cię zje sam kardynał Richelieu) – 90 • [18.] Uważaj, zanim poprosisz o coś papieża – 91 • [19.] Przeczytaj wreszcie Dzieje Apostolskie! – 92 • [20.] Nie czekaj do jutra – 94 TEST • Spotykasz KSIĘDZA, KTÓRY MÓWI DZIWNYM GŁOSEM – 99 • [1.] Jest piątek, przed tobą leżą parówki wołowe – 100 • [2.] Spotykasz proboszcza, który wita się z tobą: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”, odpowiadasz: – 106 • [3.] Usłyszałeś, że w parafii zaczyna się wieczysta adoracja – 108 • Spotykasz DARWINISTĘ – 113 • [4.] Poszedłeś na niedzielną mszę; kazanie trwa już pół godziny – 115 • [5.] Po raz trzydziesty w tym roku rozpadł ci się związek; przyjaciele radzą, byś czym prędzej udał się do wróżki – 120 • [6.] W Zaduszki odwiedzasz cmentarz.

477


Ksiądz mówi, że możesz uzyskać odpust zupełny – 128 • Spotykasz BISKUPA CRISPIANA HOLLISA (I JEGO KOLEGÓW) – 132 • [7.] O szóstej rano dziecko wyciąga cię na roraty – 136 • [8.] Pod kościołem spotykasz dwóch ludzi z puszkami, na jednej logo WOŚP, na drugiej Caritas Polska – 138 • [9.] W autobusie znalazłeś różaniec – 148 • [10.] Podczas domówki stoisz ze znajomymi na balkonie i tylko ty się zastanawiasz, czy palenie trawy to grzech – 153 • Spotykasz DZIEWICĘ KONSEKROWANĄ – 158 • [11.] Jest Halloween, dziecko sąsiadów lata z dynią na głowie – 164 • Spotykasz CZŁOWIEKA, KTÓRY UWAŻA, ŻE WSZYSCY KSIĘŻA MOLESTUJĄ DZIECI – 171 • [12.] Zamawiasz mszę, a ksiądz mówi, że to kosztuje „co łaska” – 178 • [13.] Jest Wigilia, w lodówce masz tylko szyneczkę babuni – 188 • [14.] Dowiedziałeś się, że proboszcz chce zrzucić sutannę, plotki mówią, że ma kobietę i dziecko – 192 • [15.] Oglądasz w telewizji debatę na temat zapłodnienia in vitro – 197 • [16.] Ksiądz odprawia mszę w tęczowym ornacie – 202 • [17.] W księgarni katolickiej szukasz prezentu. Trafiasz na ikonę „Jezus z przyjacielem” – 205 • [18.] Kolega bierze ślub nie w swojej parafii, lecz u zakonników – 211 • Spotykasz POLITYKA – 213 • [19.] Nachodzi cię myśl, że może i poszedłbyś do spowiedzi, ale boisz się, że nie dostaniesz rozgrzeszenia – 217 • [20.] Niechcący pogryzłeś Komunię świętą – 225 • [21.] U kolegi zdiagnozowano nowotwór, pyta cię o namaszczenie chorych – 233 • [22.] Na przystanku stoi ksiądz w sutannie z purpurowymi guzikami – 238 • [23.] Wakacje na Mazurach. Widzisz księdza, który odprawia mszę na stercie plecaków. Znajomy pyta cię, czy to w porządku – 245 • [24.] Jest niedziela, chcesz iść do supermarketu – 247 • [25.] Czytasz w prasie, że Komisja Majątkowa przyznała zakonowi dwie wsie, cztery miasteczka i wyspę – 252 • [26.] Wraz z kolegami z ministrantury dochodzicie do wniosku, że z Kowalskim nie da się już wytrzymać; zaplanowaliście egzorcyzmy – 256 • [27.] Nie byłeś u spowiedzi trzy miesiące, wahasz się, czy możesz pójść do Komunii – 264 • [28.] Umiera sąsiad, który deklarował się jako niewierzący. Mimo próśb rodziny ksiądz nie chce zjawić się na cmentarzu – 271 • Spotykasz LEFEBRYSTĘ – 278 • [29.] Wychodząc z kościoła po niedzielnej mszy – 282 • [30.] Na klatce schodowej pojawił się ksiądz chodzący po kolędzie – 286 • [31.] Znajomi nie mają kościelnego ślubu, zastanawiają się, czy ochrzcić dziecko, co radzisz? – 290 • [32.] Podczas spowiedzi ksiądz pyta cię, czy nie naruszyłeś pięciu przykazań kościelnych – 296 • [33.] Na drzwiach kancelarii widnieje napis: „ojciec mgr lic. Jan Kowalski OFMCap, wikariusz” – 300 • Spotykasz CZŁOWIEKA UPADŁEGO – 307 • [34.] Dowiedziałeś się, że jeśli w dziewięć kolejnych pierwszych

478


piątków miesiąca przyjmiesz na mszy świętej Komunię, pójdziesz prosto do nieba – 310 • [35.] U cioci na imieninach trwa debata: co jest ważniejsze – święcenie jajek czy Pasterka? – 313 • [36.] Kolega ministrant wyciąga cię na mszę – 317

PATRONI DO WZIĘCIA • [1.] Dla polityków – 325 • [2.] Dla dostawców żywności – 330 • [3.] Dla tych, co mają ochotę wiać z kraju – 332 • [4.] Dla tych, co chcieliby być wiecznie młodzi – 337 • [5.] Dla tych, co jednak lubią życie – 340 • [6.] Dla tych, co są na bakier – 346 • [7.] Dla pań w każdym wieku – 348 • [8.] Dla nieuków i uczonych – 351 • [9.] (Jednak nie) dla gejów – 356 • [10.] Dla tych, co lubią czytać – 358 • [11.] Dla tych, co boją się księży – 362 • [12.] Dla tych, co robią coś bez opamiętania – 367 • [13 ] Dla tych, co lubią wypić coś pod truskaweczkę – 369 • [14.] Dla tych, co chodzą na europejskie wybory – 371 • [15.] Dla tych, co czują, że Boga chyba nie ma – 375 • [16.] Dla tych, co proszą o cuda i nie otrzymują – 378 • [17.] Dla tych, którym umierają dzieci – 380 • [18.] Dla tych, których Kościół nuży – 385 • [19.] Dla tych, co boją się ruszyć z miejsca – 388 • [20.] Dla tych, którym czasem jest za głośno – 392

PYTANIA FUNDAMENTALNE • Po co jest Bóg? – 397 • Dlaczego właśnie Jezus? – 404 • Dlaczego trzeba wierzyć w Kościele? – 410 • Dlaczego trzeba się modlić? – 419 • A może Boga nie ma, skoro na świecie jest cierpienie? – 425 • Skąd wiadomo, że dobro zwycięży? – 432

MODLITEWNIK • Modlitwa Jeana Paula Barre – 441 • Modlitwa kardynała Rogera Etchegeraya – 442 • Modlitwa św. Patryka – 443 • Modlitwa świętego Franciszka z Asyżu – 443 • Modlitwa papieża Leona XIII – 444 • Modlitwa świętego Symeona Metafrastesa (z prawosławnej Liturgii Świętego Jana Chryzostoma) – 445 • Hymn do Ducha Świętego – 446

Zakończenie 449 Bibliografia 453


Dlaczego Monopol na zbawienie?

W największym skrócie – by podekscytować i na chwilę zająć uwagę tych, dla których życie to gra, gdzie trzeba zdobywać punkty, być w stałym pędzie do mety. Aby zbulwersować tych, których bulwersuje wszystko. Wreszcie – by zagrzać do boju tych, którzy w tytule będą się doszukiwać śladów katolickiego triumfalizmu. Monopol na zbawienie – czy to znaczy, że do nieba mają szansę trafić tylko katolicy? Odpowiedź na jednym z pól gry. (fragment Wstępu)

Zagraj o swoją duszę! Z książką powiązana jest gra planszowa. Każde pole zbliża do nieba, duszy przegrać nie można, a zabawa jest przednia (żeby nie powiedzieć „boska”).

Grając, możesz natknąć się na przykład na takie pytania:

W autobusie znalazłeś różaniec A. To dobry znak, jak człowiek trzy razy dziennie całuje różaniec, to odpędza choroby. B. Może kiedyś się na nim pomodlisz, ale najpierw musisz sobie przypomnieć, „jak to idzie”. C. Chowasz różaniec na „czarną godzinę”, człowiek modli się na różańcu, jak jest stary, chory lub umiera.

O szóstej rano dziecko wyciąga cię na roraty A. Idziesz, a po powrocie szukasz w Internecie stron z poradami, jak uśmiercić katechetkę. B. Idziesz, a po powrocie chwalisz dziecko, że jest takie religijne. C. Nie idziesz – jeśli Bóg cię kocha, z pewnością nie chciałby, żebyś wstawał tak wcześnie.

Patron medialny:

Cena detal. 49,90 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.