Farmazony. O tym, jak stałem się własną matką

Page 1


2025

Kraków

© Copyright by Eryk Bielawski

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

Redaktorka inicjująca: Aleksandra Marton

Redaktorka prowadząca: Karina Krysiak

Projekt okładki i stron tytułowych: Bogna Brewczyk

Zdjęcie na okładce: © Michał Lichtański

Zdjęcie na czwartej stronie okładki: fot. z archiwum autora

Redakcja: Anna Kopeć-Śledzikowska

Opieka redakcyjna: Sylwia Stojak

Adiustacja: Magdalena Wołoszyn-Cępa | Obłędnie Bezbłędnie

Korekta: Karolina Mrozek, Kinga Kosiba

Łamanie: Piotr Poniedziałek

Opieka produkcyjna: Dawid Kwoka

Opieka promocyjna: Weronika Krupińska

ISBN 978-83-8367-648-7

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Wydanie I, Kraków 2025

Druk: Abedik

Mój tata w pewnych kręgach jest in uencerem. Nie jest to szerokie grono, można nawet doprecyzować, że to pewna nisza, jednak ma on na nią duży wpływ. W skład tej grupy wchodzą mój dziadek, wujek Kazik oraz sąsiad zza płotu, którego imienia nie znam… Szczerze mówiąc, nie wiem, czy nawet mój tata wie, jak ma na imię ten sąsiad, bo zawsze zwraca się do niego przewrotnie per SĄSIEDZIE.

Jakiś czas temu tata kupił sobie pasek do spodni z tak zwaną spadochronową klamrą. Oczywiście od razu po zakupie wymienił w spodniach stary pasek na nowy. Zrobił to, zanim zdążył wyjść ze sklepu militarnego. Jeszcze tego samego dnia po powrocie do domu zdążył zachęcić wszystkich do zakupu tego jakże niesamowitego paska. Wszystkich, czyli dziadka, wujka Kazika oraz bezimiennego sąsiada.

–Oj, Kazik, dzięki Bogu, że znasz się na furach, bo u mechanika to bym pewnie z dwa tysiaki dał za naprawę…

(tu trzeba wstawić losowe słowo związane z autami, którego nie znam). Ale oszczędziłbyś mi widoku tego twojego rowu mariańskiego… – zaśmiał się tata, spoglądając na tył wujka majstrującego coś pod samochodem.

–Co?! Ożeż piorun! – krzyknął wujek, uderzając głową o spód samochodu. – Co gadasz do mnie? – dopytał.

–Spodnie ci lecą z dupy! Jakbyś miał taki pasek, jak JA mam, to wszystko byłoby elegancko! – odpowiedział tata, pokazując mu swój nowy nabytek.

–A skąd to i po ile?

–Siedem dyszek, jak chcesz, to i tak tam będę za kilka dni jechał, to ci wezmę.

– Re ektowałbym!

–To załatwione, zamiast aszki za naprawę dostaniesz pasek! – odpowiedział mój tata, a potem krzyknął, podchodząc do ogrodzenia, za którym sąsiad plewił coś w ogródku: – Sąsiedzie, sąsiedzie, patrz na to!

–Witam, na co mam patrzeć? – spytał sąsiad.

Tata złapał za pasek do spodni, kliknął na spadochronową klamrę i w sekundzie pasek się rozpiął z megagłośnym dźwiękiem metalowej sprzączki.

–Sekunda i jestem gotowy podlać ci grządki! – zażartował tata.

–Głupi pan, panie Piotrze, jak nie wiem – zaśmiał się sąsiad.

Tata lekko się skrzywił, choć w głębi duszy był zadowolony, że pasek wzbudził zainteresowanie.

–To co, kupić panu, jak będę przy okazji?

–No jak nie, jak tak!

Tego dnia pojechaliśmy również po dziadków, by przywieźć ich do nas na grilla. Przed wyjściem dziadek zaczął się przebierać w wyjściowe jeansy i  anelową koszulę, a podczas zakładania paska mój tata od razu zaatakował:

– Ty, tato, w twoim wieku z takim ustrojstwem się męczysz, kupiłbyś sobie taki pasek, jak ja mam, na jeden klik, i byłoby elegancko! A nie w te dziurki celujesz, celujesz i ucelować nie możesz…

–Z czym elegancko? – zapytał dziadek.

–No zobacz! – Tata po raz kolejny zaprezentował działanie paska.

Po chwili trzecia ryba została złowiona na haczyk, jak by tata powiedział w żargonie wędkarza. Oczywiście tata zobligował się do zakupu, bo przecież i tak miał się do tego militarnego sklepu wybierać nie wiadomo po co.

No i to jest ten moment, w którym można pomyśleć, że to musi być megadowalony pasek lub że mój tata idealnie odnalazłby się w sprzedaży telewizyjnej w programie typu Mango. Uważam, że za taką darmową reklamę należałaby mu się prowizja albo co namniej solidny rabat na kolejny pasek.

Pamiętam, że jak byłem młodszy, to w ten sam sposób wszyscy z jego polecenia kupili militarną kamizelkę z wieloma kieszeniami. Wtedy sprzedał ją za pomocą historii, o której do dziś nie wiem, czy ma znamiona prawdy, czy jest czystą literacką kcją. Tata zarzeka się, że było to prawdziwe zdarzenie, tak zwany fakt AUTENTYCZNY.

Były to czasy, kiedy tata jeszcze jadł pieczywo. Równie dobrze mogło to być wczoraj, kiedy wieczorem jadł piętkę chleba, mówiąc, że piętka to nie chleb, ale w rzeczywistości było to ze dwadzieścia lat temu. Kupił sobie wtedy na bazarze kamizelkę z milionem kieszeni. Wynalazł ją na stoisku wędkarskim, dokąd poszedł po żywą przynętę.

Oczywiście była moro i miała milion kieszeni. Wewnątrz z dwóch stron były po dwie małe kieszonki oraz dwie duże kieszenie, na których były inne kieszonki z  siatki. Na zewnątrz u góry z jednej strony była gumka jak w piórnikach

do trzymania kredek, a z drugiej strony jeszcze jedna kieszonka z wbudowaną z zewnątrz kolejną kieszonką, tym razem pionową, zapinaną na zamek. Poniżej z obu stron były po dwie kieszonki i dosłownie każdą zamykało się w inny sposób. Jedna na rzep, jedna na zatrzask, jedna na zamek błyskawiczny i jedna tak zszyta, że aby coś z niej wyciągnąć, trzeba było włożyć rękę pod klapkę.

To nie koniec. Poniżej po każdej stronie były kolejne kieszenie i każda z nich miała w sobie kieszenie wewnętrzne. Kieszenie były także na szwach, jakby tata chciał trzymać w nich ręce. I na koniec z tyłu były dodatkowa kieszeń oraz szlufki, gdyby ktoś chciał dopiąć coś do niej na karabińczykach.

No i właśnie w tej kamizelce tata wybrał się do banku wypłacić pieniądze, a dokładnie kilka tysięcy na zakup telewizora. Banknoty włożył do jednej z wewnętrznych kieszonek największej zewnętrznej kieszeni (mam nadzieję, że wiecie, o którą chodzi). Wracał do domu zadowolony, myśląc już o nowym telewizorze, gdy nagle tuż obok garaży zaczepił go jakiś bandzior z nożem.

– Wyskakuj z kasy, złamasie! – krzyknął do mojego taty.

–Sam jesteś złamas! – Mój tata na pewno tak nie powiedział, ale w późniejszych wersjach historii twierdził uparcie, że tak było. – Nie mam żadnych pieniędzy, przysięgam!

–Jak to nie?! Widziałem, jak wychodziłeś z banku! –Niby coś takiego powiedział bandzior.

–Byłem tylko sikać, nie mam żadnych pieniędzy, przysięgam! – Rzeczywiście, tata często chodził tam do łazienki, bo była to jedyna toaleta blisko bazaru, i to była pierwsza myśl, jaka wpadła mu do głowy.

– Łżesz jak pies! – krzyknął złodziej, dzierżąc wielką maczetę w ręce. Raz miał nóż, raz scyzoryk, w każdej opowieści taty było inaczej. Nie zdziwiłbym się, jakby tata, opowiadając to dziś, powiedział, że miał karabin maszynowy.

–Przyrzekam na wszystko, że nic nie mam oprócz dowodu! – odparł tata. – Mogę pokazać.

–Byle szybko, spieszy mi się!

Tata zaczął otwierać powoli każdą kieszeń.

–Tutaj nic nie ma, pusto! Tutaj też nic, o, zobacz sam!

Tutaj jest chusteczka, ale już zużyta – dodał, jakby złodziej chciał się połasić na chusteczkę do nosa.

–Dobra! Pokazuj wewnętrzne kieszenie, jak masz hajs, to na pewno tam! – Złodziejaszek zaczął wymachiwać siekierą.

Tata zaczął prezentować po kolei kieszenie.

–Tu nie ma. Tu też nie. Tu coś może być, bo dawno tutaj nie zaglądałem. A nie, jednak nic nie ma…

W tym momencie w dróżkę z garażami wjechało auto, napastnik się przestraszył i uciekł, a tata z ulgą poszedł do domu. Ta historia wydaje mi się najbardziej zgodna z prawdą, ale czasem tata opowiadał, że odwrócił uwagę złodzieja kieszeniami, a następnie zrobił salto – kopnął

go przy tym w głowę i powalił na ziemię. Innym razem twierdził, że przeszukując kieszenie, włożył rękę do jednej z nich i udał, że ma tam spluwę, a złodziej się przestraszył i uciekł. Nieza leżnie od tego, która wersja była prawdziwa, coś w niej zachęciło bezimiennego sąsiada, dziadka oraz wujka Kazika do zakupu tej wspaniałej kamizelki.

Całkiem niedawno po raz pierwszy zobaczyłem, że mimo in uencerskich zdolności mojego taty całe szczęście nikt nie dał się namówić na jego nowe odkrycie.

Przyjechałem do rodziców w odwiedziny na weekend. W sobotni poranek, kiedy wszedłem do salonu, siedział tam tata. Oglądał telewizję, a w niej ekspert podolog opowiadał, że ułożenie stóp podczas chodu odpowiada za siedemdziesiąt procent postawy człowieka. Zaprezentował też kilka modeli butów, wszystkie je skrytykował, po czym pokazał te dramatyczne buty pięciopalczaste…

Tata zapragnął je mieć. Kiedy? Oczywiście natychmiast, bo przecież pół wieku chodził w zwykłych adidasach, które niemal go zabiły.

–Zbieramy się do sklepu, jedziesz ze mną! – krzyknął do mnie. – Sprawdź, w którym takie znajdę.

–To może online zamówię? – Po pierwsze, wątpiłem, że te buty są gdzieś dostępne stacjonarnie, no bo kto je kupuje? A po drugie, miałem nadzieję, że mama zdąży wrócić do domu i wybić mu ten pomysł z głowy.

–Nie, nie! Zbieraj się, jedziemy!

–Serio, takie buty?! Tata, będziesz wyglądał jak pajac!

Nie przyznam się do ciebie! – zaśmiałem się.

–Taaa?! Ciekawe, kto będzie pajacował, jak na starość skończysz ze skrzywionym kręgosłupem od złej postawy stóp lub z haluksami.

Pojechaliśmy do sklepu oddalonego o pięćdziesiąt cztery kilometry od naszego domu i faktycznie były tam te buty, i to w każdym rozmiarze. Założę się, że właściciel sklepu kupił po parze i nigdy nie znalazł na nie ani jednego amatora.

–Chcę takie! Tylko całe czarne! – powiedział tata do właściciela sklepu.

–Te są przecież czarne – zdziwił się sprzedawca.

–Ale logo jest żółte, o tutaj! – powiedział tata.

–Innych nie ma, logo marki jest żółte i w każdym modelu jest takie samo.

– Też wydziwiają! Logo powinno być niewidoczne, czarne.

A tak to będę chodził i świecił na żółto. Dobra, to przymierzę

rozmiar czterdzieści cztery, ale słyszałem, że są jakieś rozmiary pomiędzy! – dodał.

–Tak, są nawet co jedną trzecią rozmiaru.

–To od razu przymierzę czterdzieści trzy i dwie trzecie, czterdzieści cztery i czterdzieści cztery i jedną trzecią.

–Nie ma problemu!

Po przymierzeniu każdej pary po pięć razy tata nalnie stwierdził, że rozmiar czterdzieści cztery jest chyba najrozsądniejszy, bo jakby chciał odsprzedać kiedyś te buty na OLX-ie – oczywiście nie dlatego, że by w nich nie chodził, ale gdyby marka wprowadziła bardziej zaawansowany model – to czterdzieści cztery najłatwiej się opchnie.

–Zapakować do torby?

–Nie, nie! Ja już teraz je włożę, tylko metki poodrywam! – Tata się uśmiechnął.

Chwilę później, gdy wracaliśmy do domu, tata co rusz powtarzał, że bardzo dziwnie się czuje, wciskając pedały, bo jest tak, jakby wcale nie miał na sobie butów, no i może w międzyczasie, nie wiadomo po co, ruszać każdym palcem. Po drodze zadzwoniła również mama z prośbą, byśmy wyskoczyli na chwilę do galerii po kilka rzeczy. Wprawiło mnie to w lekki niepokój, że w galerii w  mieście rodzinnym spotkam znajomych z przeszłości, gdy będę szedł z tatą w pięciopalczastych butach. Całe szczęście żadnego kolegi nie było, ale napotkaliśmy znajomego taty – Grubego. Tak, do kompletu Rudego i Łysego też znał. GRUBY

w rzeczywistości był chudy – i nie chodzi o to, że był w dzieciństwie pulchny, a teraz, koło pięćdziesiątki, zaczął chodzić na cross t. On podobno od zawsze był jak przecinek i nieważne, ile zjadł, to był szczupły.

–O, Gruby! Kopę lat! – krzyknął tata i w tym momencie odwrócił się w jego stronę nie tylko Gruby, ale i kilku losowych mężczyzn ze skrzywioną miną.

–Witam, witam, słyszałem, że teraz co niedziela na rowerku popylasz! – zaśmiał się Gruby.

–A od kogo?! – zdziwił się tata.

–Marzenka cię widziała kilka razy, jak z młodymi spacerowała.

–To może trzy razy mnie widziała, bo trzy razy byłem, ale patrz, chudy to jestem teraz prawie jak ty, ale to od niejedzenia pieczywa! – dodał tata, klepiąc się po brzuchu.

–A co ty masz na nogach za karaczany?! – zdziwił się Gruby.

–Kurde, nie karaczany, tylko buty pięciopalczaste, zobaczysz, na starość będziesz powyginany jak wierzba, a ja elegancko wyprostowany!

Wracając do domu, podjechaliśmy jeszcze pod garaże, gdzie tata wynajmował jeden jako magazynek na różne sprzęty. Były to te same garaże, przy których kiedyś pokonał bandytę za pomocą swojej kamizelki.

–Zobacz, co za kretyn tu deskę z gwoździami na środku drogi zostawił! – krzyknął tata, podjeżdżając autem. –Dobrze, że zauważyłem, bo kapeć gwarantowany.

Wysiadł i przerzucił deskę na bok, aby nikt w nią nie wjechał. Po kilkunastu minutach grzebania w garażu tata stwierdził, że to, czego szukał, jest pewnie w domu. Wychodząc, obrócił się, by zamknąć drzwi, i pech chciał, że wpadł na deskę z gwoździami.

–Ożeż kur… nie! – krzyknął.

Wybiegłem z auta i spytałem, co się stało.

–Wpadłem na tę zasraną deskę, nie podnoszę nogi, bo się wykrwawię! – krzyknął z przerażeniem.

–Wbiłeś sobie gwóźdź! Boli?!

–Nic nie czuję, ale chyba to z tego szoku urazowego!

Coś zaczyna mnie mrowić!

–To podnieś nogę i zobacz.

–A jak się wykrwawię? Trzeba z całą deską jechać do szpitala, żeby sprawdzili! Muszą mi dać szczepionkę na tężec.

– Możemy poczekać do zimy, to zjedziesz jak na nartach.

–Tak, tak… – Nagle tata wybuchnął śmiechem. – Ja to mam szczęście!

Spojrzałem w dół, a tam gwóźdź tkwił między dwoma palcami w jego pięciopalczastym bucie.

–Już się pogodziłem z dziurą w stopie, ale najbardziej żal mi było tych nowych butów… A tu popatrz, pierwszy dzień mam je na nogach i już uratowały mi życie!

–Jak opowiem o tym w domu, wszyscy posikają się ze śmiechu! – ucieszyłem się. – Chociaż może wystarczy, że zobaczą twoje buty.

Po powrocie do domu mama od razu zjechała z góry do dołu pięciopalczaste buty i wymieniła wszystkich swoich chłopaków z dawnych lat, narzekając, że gdyby była teraz z którymś z nich, to na pewno nie musiałaby się obawiać publicznego pokazywania z mężem.

W przeciwieństwie do innych gadżetów taty ten nowy zakup nie znalazł ani jednego zwolennika. Wszyscy wyśmiali go równo, co jednak wcale nie zniechęciło taty do tego obuwia. Sytuacja zmieniła się natomiast po weekendzie, gdy tata poszedł do pracy i wyśmiał go współpracownik, który chodzi w sandałach i skarpetkach. Tata stwierdził, że jeśli nawet on się z niego nabija, to chyba będzie musiał zrezygnować z tych ekstrawaganckich butów. Uznał też, że to po części wina producenta, bo przez to żółte logo buty rzucają się w oczy, a gdyby były całe czarne, nikt nie zwróciłby uwagi na pięć osobnych palców. No nie wiem, nie jestem do końca przekonany.

Wieczorem tata wystawił buty na OLX-ie. Mimo że wziął je w rozmiarze, który powinien ułatwić sprzedaż, nikt się na nie nigdy nie skusił. Hm, ciekawe dlaczego.

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.