Całe życie

Page 1



R O BERT SEET H A L ER

T Ł UM AC Z E NIE E WA KOC HA N OWS K A

KRAKÓW 2017


Tytuł oryginału: Ein ganzes Leben © Hanser Berlin im Carl Hanser Verlag München 2014 Copyright © for the translation by Ewa Kochanowska Opieka redakcyjna: Olga Orzeł-Wargskog Opracowanie typograficzne książki: Wydawnictwo PLUS Adiustacja, korekta, łamanie: Wydawnictwo PLUS Projekt okładki: Matthew Garrett / Picador Art Department Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Eliza Luty Fotografie na okładce: chata – © whitewizzard / Can Stock Photo Inc., wędrowiec – © Anton Gvozdikov / Shutterstock.com Grafika na okładce – © Angie Makes / Shutterstock.com ISBN 978-83-7515-441-2

www.otwarte.eu Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl


P

ewnego lutowego poranka tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego roku Andreas Egger dźwignął z przesiąkłego na wskroś wilgocią i zalatującego kwaśnawą wonią siennika umierającego pasterza kóz Johannesa Kalischkę, którego mieszkańcy doliny wołali Rogaty Jasiek, by trzykilometrową, zagrzebaną pod grubą warstwą śniegu górską ścieżką znieść go do wioski. Wiedziony osobliwym przeczuciem udał się do Rogatego Jaśka i znalazł go w jego chacie zwiniętego pod górą starych kozich skór za dawno wygasłym piecem. Wychudzony jak szkielet i blady jak upiór nieruchomym wzrokiem wpatrywał się z ciemności w Eggera, który zrozumiał, że śmierć stoi już u wezgłowia. Wziął go jak dziecko na ręce i ostrożnie usadowił 5


Robert Seethaler

na wyścielonym suchym mchem drewnianym nosidle, w którym Rogaty Jasiek przez całe życie, uginając się pod ciężarem, dźwigał po stokach drewno na opał i ranne kozy. Opasał go postronkiem, przywiązał do ramy nosidła i zaciągnął węzły tak mocno, że aż drewno zatrzeszczało. Gdy spytał Rogatego Jaśka, czy coś go boli, ten potrząsnął głową i wykrzywił się w uśmiechu, ale Egger wiedział, że kłamie. Pierwsze tygodnie roku były niezwyczajnie ciepłe. W dolinach stopniał śnieg, a w wiosce słychać było bezustanne kapanie i chlupanie wody roztopowej. Jednak kilka dni temu znowu chwycił lodowaty ziąb, a z nieba śnieg sypał tak gęsto i nieprzerwanie, że zdawał się pochłaniać cały świat wraz z jego miękką codziennością i dławić wszelkie życie i każdy szmer. Przez pierwszych kilkaset metrów Egger nie odzywał się do drżącego mężczyzny na swoich plecach. Jego uwagę wystarczająco zaprzątała droga, która wiła się w dół stromymi zakosami i którą w śnieżnej zamieci wyczuwał raczej, niż widział. Co pewien czas czuł, że Rogaty Jasiek się porusza. – Tylko mi teraz nie umrzyj – rzekł głośno, nie oczekując odpowiedzi. A jednak gdy minęło już niemal pół godziny, a w uszach słyszał tylko swój ciężki oddech, z tyłu dobiegła odpowiedź: – Śmierć nie byłaby taka najgorsza. 6


Całe życie

– Ale nie na moim grzbiecie! – odparł Egger i zatrzymał się, by poprawić skórzane rzemienie na ramionach. Przez chwilę wsłuchiwał się w bezgłośnie padający śnieg. Cisza była zupełna. To było milczenie gór, które tak dobrze znał, a które nadal lękiem przeszywało mu serce. – Nie na moim grzbiecie – powtórzył i ruszył dalej. Za każdym zakrętem śnieg zdawał się padać jeszcze gęściej, nieprzerwanie, miękko i bez najmniejszego szmeru. Z tyłu Rogaty Jasiek poruszał się coraz rzadziej, póki ostatecznie nie znieruchomiał i Egger liczył się już z najgorszym. – Umarłeś? – zapytał. – Nie, ty kulawy czorcie! – padła zaskakująco wyraźna odpowiedź. – Tak tylko mówię. Musisz jeszcze wytrzymać do wioski. Potem możesz robić, co chcesz. – A jeśli nie chcę wytrzymać do wioski? – Musisz! – powiedział Egger. Uznał, że dość już pogadali i przez następne pół godziny dążyli przed siebie w milczeniu. Niecałe trzysta metrów nad wioską, na wysokości Sępiej Baszty, gdzie pierwsze kosówki kuliły się pod śniegiem niczym garbate krasnale, Egger zboczył z drogi, potknął się, siadł na tyłku i zjechał dwadzieścia metrów w dół po zboczu, póki nie zatrzymał go głaz wielki jak człowiek. Pod osłoną skały powietrze stało nieruchome, a śnieg 7


Robert Seethaler

zdawał się padać jeszcze wolniej, jeszcze ciszej. Egger siedział na ziemi, plecami lekko oparty o nosidła. W lewym kolanie czuł kłujący ból, ale do wytrzymania, a noga była cała. Rogaty Jasiek przez chwilę się nie ruszał, po czym nagle zaczął kaszleć, a wreszcie mówić ochrypłym głosem i tak cicho, że ledwie dało się go zrozumieć: – Andreasie Eggerze, gdzie chcesz leżeć? – Co? – W jakiej ziemi chcesz być pochowany? – Nie wiem – odparł Egger. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, zresztą jego zdaniem nie opłacało się trwonić czasu i myśli na takie rzeczy. – Ziemia to ziemia, a gdzie człowiek leży, na jedno wychodzi. – Może i na jedno wychodzi, tak jak w końcu wszystko na jedno wychodzi – usłyszał szept Rogatego Jaśka. – Ale tam będzie ziąb. Ziąb, który człowiekowi kości przeżera. I duszę. – I duszę? – zapytał Egger, któremu nagle dreszcz przebiegł po plecach. – Przede wszystkim duszę! – odpowiedział Rogaty Jasiek. Wysunął głowę jak najwyżej ponad krawędź nosideł i nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w ścianę z mgły i sypiącego śniegu. – Duszę i kości, i ducha, i wszystko, w co wierzył i czego przez całe życie się trzymał. Wszystko przeżre w człowieku ten 8


Całe życie

wieczny ziąb. Tak jest napisane, tak to właśnie słyszałem. Ludzie powiadają, że śmierć rodzi nowe życie. Ale ludzie są głupsi od najgłupszej kozy. Powiadam, że śmierć niczego nie rodzi! Śmierć to Zimna Pani. – To... co? – Zimna Pani – powtórzył Rogaty Jasiek. – Idzie ponad górą, skrada się doliną. Przychodzi, kiedy chce, i bierze, czego potrzebuje. Nie ma twarzy i nie ma głosu. Zimna Pani przychodzi i bierze, i idzie. To wszystko. Dopada cię w przelocie i zabiera ze sobą, i wciska do jakiegoś dołu. I w ostatnim skrawku nieba, jaki widzisz, zanim na zawsze cię zakopie, pojawia się raz jeszcze, i czujesz na twarzy jej tchnienie. I wszystko, co ci zostaje, to ciemność. I ziąb. Egger spojrzał w zaśnieżone niebo i na chwilę ogarnął go strach, że coś mogłoby się tam pojawić i owiać mu twarz swym oddechem. – Jezu – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – To paskudnie. – Tak, to jest paskudne – odparł Rogaty Jasiek głosem ochrypłym ze strachu. Obaj mężczyźni zamarli w bezruchu. Poprzez zastygłe powietrze słychać było teraz cichy śpiew wiatru, który wiał ponad skalną granią, wzbijając fontanny śniegu. Nagle Egger poczuł jakiś ruch i sekundę później przewrócił się, padając plecami na śnieg. Rogaty Jasiek zdołał w jakiś sposób 9


Robert Seethaler

rozluźnić węzeł i błyskawicznie wygramolić się z nosidła. Stał teraz przed nim, wyschnięty na wiór pod okrywającymi go łachmanami, i lekko chwiał się na wietrze. Eggera znów przeszył dreszcz. – W tej chwili siadaj z powrotem – powiedział. – Jeszcze coś złapiesz. Rogaty Jasiek znieruchomiał z wyciągniętą głową. Przez chwilę zdawał się nasłuchiwać pochłanianych przez śnieg słów Eggera. Po czym obrócił się i wielkimi susami zaczął zbiegać z góry. Egger podniósł się z trudem, pośliznął, klnąc, upadł z powrotem na wznak, podparł się obiema rękami i znowu stanął na nogi. – Wracaj! – zawołał za umykającym ze zdumiewającą prędkością pasterzem kóz. Jednak Rogaty Jasiek już go nie słyszał. Egger ściągnął rzemienie z ramion, odrzucił nosidło i pognał za nim. Ale już po paru metrach musiał przystanąć, ciężko dysząc, zbocze w tym miejscu było nadto strome i z każdym krokiem zapadał się w śniegu aż po pas. Koścista sylwetka szybko malała, póki wreszcie nie znikła całkowicie w nieprzejrzanej bieli śnieżnej zawieruchy. Egger stulił przy ustach dłonie w trąbkę i ryknął na całe gardło: „Stój, stój, ty durny psie! Przed śmiercią jeszcze nikt nie uciekł!”. Na darmo jednak, Rogaty Jasiek przepadł. 10


Całe życie

* Andreas Egger zszedł ostatnie paręset metrów do wioski, by w gospodzie Pod Złotą Kozicą rozgrzać swą do głębi przerażoną duszę miską pączków na smalcu i pędzoną domowym sposobem ziołową wódką. Znalazł sobie miejsce tuż koło starego, kaflowego pieca, położył dłonie na stole i poczuł, jak ciepła krew powoli zaczyna krążyć mu w palcach. Drzwiczki pieca były uchylone, wewnątrz buzował ogień. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że dostrzega w płomieniach twarz pasterza kóz, wpatrującego się w niego nieruchomo. Prędko zamknął palenisko i z zaciśniętymi oczyma wychylił sznapsa. Gdy znów je otworzył, stała przed nim młoda kobieta. Po prostu tak stała, z rękoma wspartymi na biodrach, i patrzyła na niego. Włosy miała krótkie i jasne jak len, jej skóra nabrała różowej barwy od ciepła pieca. Eggerowi przyszły na myśl dopiero co urodzone prosięta, które jako mały chłopiec wyciągał czasem ze słomy i w których miękkie brzuszki, pachnące ziemią, mlekiem i świńskim łajnem, wtulał twarz. Opuścił wzrok na swoje ręce. Nagle wydały mu się dziwne, gdy tak leżały; ciężkie, bezużyteczne i głupie. – Jeszcze jednego? – zapytała młoda kobieta, a Egger kiwnął głową. Wzięła nowy kieliszek, a gdy się 11


Robert Seethaler

pochyliła, by postawić go na stole, musnęła ramię Eggera fałdką bluzki. Muśnięcie było niemal niewyczuwalne, a jednak zostawiło po sobie subtelny ból, który z każdą sekundą zdawał się coraz głębiej wnikać mu w ciało. Spojrzał na nią, a ona się uśmiechnęła. Andreas Egger przez całe życie wracał myślami do tej chwili, do tego ulotnego uśmiechu tamtego popołudnia przy cicho trzaskającym piecu gospody. * Kiedy później wyszedł na dwór, właśnie przestało padać. Było zimno, a powietrze przejrzyste. Strzępy mgły pięły się po górach, których szczyty błyszczały już w słońcu. Egger zostawił za sobą wioskę i brnął przez gęsty śnieg z powrotem do domu. Nad potokiem, parę metrów poniżej starej drewnianej kładki, dokazywały dzieciaki. Rzuciły w śnieg tornistry i rozbiegły się po całym korycie potoku. Kilkoro zjeżdżało na siedzeniach w dół zamarzniętego strumienia, inne zaś pełzały na czworakach po lodzie, nasłuchując dobiegającego spod niego cichego bulgotu. Gdy zobaczyły Eggera, zbiegły się wszystkie i zaczęły wrzeszczeć: „Kuternoga! Kuternoga!”. Głosy ich rozbrzmiewały jasno i czysto w szklanym powietrzu, jak okrzyki młodych orłów przednich, 12


Całe życie

krążących na wysokościach nad doliną i porywających kozice, które runęły w przepaść, i kozy z pastwiska. „Kuternoga! Kulawiec!” Egger odstawił nosidła, odłamał z lodu zwisającego nad brzegiem strumienia bryłę wielkości pięści, zamachnął się szeroko i cisnął w stronę dzieci. Celował o wiele za wysoko i kawał lodu przeleciał daleko ponad ich głowami. W szczytowym punkcie lotu wyglądał przez moment tak, jakby po prostu zawisł w górze – maleńkie, rozbłyskujące w słońcu ciało niebieskie. Po czym runęło na ziemię i znikło bezgłośnie w cieniu tonących w śniegu jodeł.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.