2 minute read

Dzień, wspomnienie lata…

ANIA STOCH | Cañon City, CO

akacje - czas odpoczynku, śmiechu, muzyki, spotkań z przyjaciółmi, zakochania, długich spacerów, gór, morza, słońca, wszystkiego, co najpiękniejsze i najsłodsze. Śpiew ptaków w koronach drzew, świergot świerszczy towarzyszący zachodowi słońca, zapach siana, schnącego na farmie po przeciwnej stronie drogi, to wszystko, jakby mimochodem, przenosi w lata, kiedy czas był wyznaczany pierwszym i ostatnim dniem lata.

Advertisement

się dobrze kończy.” W końcu przyszedł moment opuszczenia basenu, w drodze do łazienki przeszedł mnie zimny dreszcz, spojrzałam w lustro i omal nie zemdlałam - moja twarz miała kolor dojrzałego pomidora. Do dziś mam przebarwienia po tamtym oparzeniu słonecznym. Z resztą pewnie nie tylko ja.

Piękny, lipcowy dzień, piąta albo szósta klasa szkoły podstawowej. Razem z koleżanką, której babcię musiałam przekonywać przez długi czas, by z przerażoną do granic możliwości, babcią koleżanki. W panice dotykała swoją wnuczkę po rękach i twarzy. W końcu, odzyskując głos, zapytała o ukąszenie węża. Jaki wąż? – zapytałyśmy jednocześnie. – Bartek mówił, że Basię ugryzł wąż, że siedzi w krzakach i nie może się ruszyć. Popatrzyłyśmy po sobie, czując jednocześnie, że wybuch śmiechu nie polepszy w niczym naszej mocno opłakanej sytuacji. To był, jak się potem okazało, nasz ostatni wspólny wypad do lasu bez dorosłych.

Otóż my też postanowiliśmy znaleźć dla siebie sprawiedliwość. Czekaliśmy ukryci za bramą, aż wyżej wymieniony urwis zdecyduje się odwiedzić babcię (naszą sąsiadkę z naprzeciwka). W końcu się pojawił w towarzystwie swojej mamy, która skądinąd była przyjaciółką naszej. Brat założył śrut z drutu na gumkę od procy i przyjął pozycje gotowości. Miał czekać na nasz sygnał (znaczy mój i takiego jednego, równie grzecznego jak my, chłopca). Kiedy nasz zniesławiony towarzysz zabaw pojawił się w polu rażenia, Wojtek wypuścił

Chicago, moje pierwsze lato w USA, upalny, letni dzień. Nasz kolega miał przed domem basen, zawodów pływackich by w nim nie urządził, ale był wystarczająco głęboki, by się zanurzyć po szyję i ochłodzić. Imprezę rozpoczęliśmy może o dziewiątej rano, wodę opuszczając tylko z powodów fizjologicznych. Za jedzenie służył arbuz i krakersy, lodówka z napojami mniej lub bardziej wyskokowymi stała na wyciagnięcie ręki. Upajaliśmy się idealną temperaturą wody i beztroskim relaksem młodości i życia bez zobowiązań. Jest takie stare, mądre przysłowie: „Wszystko dobre, co pozwoliła jej pójść (z niewiadomych dla mnie przyczyn, nie darzyła mnie zbyt głębokim zaufaniem), wybrałyśmy się na borówki. Miałyśmy wrócić po trzech godzinach, tymczasem usadowiłyśmy się wygodnie w krzaczkach borówek, pojemniki niemal puste, za to buzie i ręce umorusane do granic możliwości, kolejne kilka godzin minęło niepostrzeżenie. W końcu podbiegł do nas kuzyn Baśki, popatrzył, odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę wsi. Zaczynało zmierzchać więc zdecydowałyśmy wracać, na pierogi z nazbieranych przez nas borówek nie było widoku. W drodze powrotnej spotkałyśmy się oko w oko, mały, ostry śrut, który jakimś niefartem, zamiast trafić tylną część ciała naszego ciemiężcy, utkwił w szyi, tuż za uchem, jego mamy. Żadne z nas nie pokazało się w domu aż do zmroku, naiwnie myśląc, że unikniemy konsekwencji. Nie zagłębiając się w szczegóły, powiem tylko, że bezstresowe wychowanie nie było częścią naszego dzieciństwa.

Mój starszy brat jako dziecko, był mistrzem w konstrukcji broni o nieskomplikowanej budowie i małym polu rażenia, tzn. kusze, łuki, proce. Na naszej ulicy mieszkał jeden, wszystkim zmierzły, „cwaniaczek”. Rozpieszczony, rozwydrzony, stale wszystkim dokuczał, naśmiewał się ze wszystkich, uprzykrzał życie (pojęcie „wszyscy” dotyczy oczywiście jego rówieśników, mnie i mojego rodzeństwa włącznie). Któregoś dnia uknuliśmy plan, jak wsiąść sprawiedliwość w swoje ręce, kto miał kolegów „z podwórka” wie, że każda taka paczki kieruje się prawami “Dzikiego Zachodu” na swój własny sposób.

Lato powinno budzić uśmiech, napawać spokojem, przynosić wytchnienie. Cieszmy się nim całym sercem Droga Polonio! Życzę wszystkim spokoju i beztroski. Do zobaczenia we wrześniu.

This article is from: