Wici.Info nr37

Page 41

81 czy zdrowie nam pozwala na uprawianie spadochroniarstwa wydaje lekarz orzecznik. Jeśli zdrowie pozwala nam skakać, wtedy pozostaje nam zdobyć jeszcze „indywidualną polisę OC osoby eksploatującej statek powietrzny na kwotę 50 000 PLN”. Technicznie sprowadza się to do udania do któregoś ubezpieczyciela, zapłaty kilkudziesięciu PLN i podpisaniu odpowiedniej polisy.

Uzbrojeni w orzeczenie lekarskie, polisę ubezpieczeniową oraz własny dowód osobisty udajemy się w wyznaczonym wcześniej terminie na lotnisko aeroklubowe. Jeśli nie mamy 18 lat, ale mamy więcej niż 16, potrzebujemy zgodę rodziców lub opiekunów. Kurs składa się z 30 godzin teorii, wielu ćwiczeń na ziemi i skoczni. Poznajemy budowę spadochronu i dowiadujemy się, jak to w ogóle działa. Poznajemy prawo lotnicze oraz uczymy się, jak prawidłowo wyskoczyć z samolotu i jak nasze ciało będzie się w powietrzu zachowywało. Bardzo ważne jest, aby przyswoić sobie procedury ratunkowe w powietrzu, gdyż tam na górze skazani będziemy tylko na swoje umiejętności. No i jeszcze nieodzowne skoki na kupkę piasku. Kurs trwa zazwyczaj od środy do niedzieli, przy czym w sobotę i niedzielę odbywają się skoki szkoleniowe, których wykonujemy trzy . Wszystkie z wysokości 1200 m z samoczynnie otwieranym spadochronem. Skoki odbędą się oczywiście po pozytywnym zaliczeniu egzaminu teoretycznego i praktycznego.

Pełna euforia... zakładamy spadochrony, kaski, wysokościomierze i po chwili wszyscy gotowi. Ostatnie rady instruktora jak lecieć, gdzie lecieć oraz gdzie lądować. Jeszcze kontrola sprzętu i pada magiczna komenda: „do samolotu!”. Wsiadamy do przecudnej urody samolotu AN-2 popularnie Antkiem zwanym. Drzwi się zamykają, przerażający ryk silnika zagłusza dokładnie wszystko. Kołujemy na koniec pasa startowego... i start. Ci, co siedzą tu po raz pierwszy mają przerażenie w oczach. Samolot trzęsie się, jakby miał się za chwilę rozpaść. Ale po oderwaniu kół od nierównej nawierzchni pasa wszystko się uspokaja. Wznosząc się powoli, przez okienka podziwiamy okolicę z ptasiej perspektywy. W kabinie zaczynają się rozmowy, ktoś powie dowcip..., ale „studenci” się nie śmieją. W skupieniu każdy spogląda na swój wysokościomierz, którego wskazówka nieustannie się przesuwa. Spojrzenie na ścianę, porównanie z wysokościomierzem samolotowym – i cóż… wszystko się zgadza. Na wysokości 900 m drzwi się otwierają. Jak to, już czas? Okazuje się, że to tylko kontrola miejsca oraz siły i kierunku wiatru... Uff. Do naszej wysokości jeszcze chwila, ale robi się nerwowo.

Pada komenda:„powstań!” Doświadczony skoczek, który jest odpowiedzialny za wyskok „studentów” sprawdza jeszcze sprzęt. Przypina linę desantową, która automatycznie otworzy spadochron, po

tym jak skoczek opuści samolot. Po chwili drzwi ponownie się otwierają. Do kabiny wciska się powietrze i świst powietrza... W końcu lecimy ok 130 km/h. Widzę, że jestem trzeci do drzwi. Dostajemy znak. Pierwszy skoczek na progu, komenda „skok!” i kolega znika. Następna jest koleżanka. Pada komenda i widzę, jak i ona znika za drzwiami. Teraz ja. Podchodzę do progu. Ustawiam się tak jak tłumaczył instruktor. Pęd i świst powietrza jest przerażający. Pada komenda i jak zahipnotyzowany wykonuję skok.

Zdążyłem tylko zobaczyć oddalający się samolot i... zamknąłem oczy Po chwili usłyszałem tylko wyczekiwany dźwięk otwierającego się spadochronu. Spoglądam w górę – jest rozłożony, czyli wszystko w porządku. Pierwsza myśl... genialnie... uczucie, jak żadne inne. Spoglądam na wysokościomierz, okazuje się, że spadłem jakieś 300 m. Zaczynam się bawić spadochronem. Raz w lewo, raz w prawo i zgodnie z zaleceniami instruktora kieruję się ku ziemi. Pierwsze lądowanie – podręcznikowo, instruktor może być dumny..


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.