Wehikuł czasu nr 11

Page 1



ZAMIAST WSTĘPU

WEHIKUŁ CZASU

Zamiast Wstępu W Waszych rękach znajduje się kolejny numer Wehikułu Czasu - magazynu Studenckiego Koła Naukowego Historyków Uniwersytetu Pedagogicznego. To trzeci numer w niezmienionionym składzie od roku redakcji, a pierwszy w nowym roku akademickim 2010/2011. Co ważne, od tego wydania magazynu, Wehikuł Czasu posiada ISSN, czyli Międzynarodowy Znormalizowany Numer Wydawnictwa Ciągłego, nadawany po spełnieniu formalności przez Narodowy Ośrodek ISSN przy Bibliotece Narodowej w Warszawie. Został on zarejestrowany w międzynarodowym systemie informacji o wydawnictwach ciągłych z symbolem ISSN 2081-9439. Ponadto dzięki zgodzie na dotację Wehikułu przez Dziekana Wydziału Humanistycznego naszej uczelni - Profesora Kazimierza Karolczaka, obecny numer został wydany w rekordowej liczbie - 500 egzemplarzy. O czym możecie przeczytać w najnowszym wydaniu magazynu? Znajdziecie relacje i zdjęcia z wyjazdów i obozów naukowych SKNH UP m.in. do Gdowa i Leicester. Artykuły dotyczące nowych odkryć podczas inwentaryzacji grobów wojennych na terenie Małopolski. Ponadto zachęcamy do zapoznania się z wywiadem z Prof. K. Karolczakiem przeprowadzonym przez naszych redakcyjnych kolegów. Podobnie jak w poprzednich Wehikułach, prosimy wszystkich zainteresowanych do współtworzenia magazynu studentów, nawiązaniem kontaktu i współpracą z naszą redakcją. Artykuły, teksty, rysunki o tematyce historycznej przyjmujemy cały rok akademicki. Swoją twórczość można przesyłać na elektroniczny adres redakcji albo zgłaszać się do nas bezpośrednio. Mile widziane są u nas również osoby z zacięciem korektorskim, reporterskim, informatycznym czy graficznym. Pozdrawiamy serdecznie i życzymy miłej lektury !

Redakcja

Magazyn Studenckiego Koła Naukowego Historyków

Pozdrawiamy serdecznie i życzymy miłej lektury! Instytutu Historii

Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie Redakcja Wehikuł Czasu Wydawca: Instytut Historii UP Druk: KMK Poligrafia ul. Domagały 1, 30-741 Kraków Nakład: 500 egzemplarzy Adres redakcji: ul. Podchorążych 2, pok 10 E 30-084 Kraków.

Nr 11 Styczeń 2011 ISSN 2081 - 9439

SPIS TREŚCI WYWIADY

4 Wywiad z Dziekanem Prof. dr hab. Kazimierzem Karolczakiem.

Z ŻYCIA KOŁA

8 Sprawozdanie z Obozu Naukowego w Gdowie. 8 Mogiła Elizy. 9 Mogiła Konfederatów Barskich. 10 Wyprawa Naukowa do Leicester.

HISTORIE WSZELAKIE

12 La Morte amoureuse. 14 Łukasz Kretschmer – życie rodzinne.

i kariera w podgórskim magistracie. 16 Marche Funebré z Sonaty b-moll op. 35 – marszem dusz. 17 Turecka odsiecz wiedeńska. 20 Szlachetny eksperyment na kliszach. Weegee’go. 22 Miasto Dębica w wojnie obronnej 1939 r. 26 Slightly out of Focus. 27Wybory prezydencka w USA oczami „Trybuny Ludu”. 31 Co Miś Uszatek je na kolację? Czyli o dobranockach w PRL.

POZA HISTORIĄ

32 Gdy region opisuje historyk z geografem.

Redakcja: Magdalena Kliś: redaktor naczelny, Krzysztof Śmigielski: v-ce redaktor, Marcin Daniel, Krzysztof Bassara. Współpraca: Ewa Dyngosz, Adam Sasinowski, Anna Hejczyk, Alicja Śmigielska, Krzysztof Kloc, Mariusz Solarz, Katarzyna Kotula, Witold Jucha Opieka Redakcyjna: dr Hubert Chudzio Skład i design: Krzysztof Śmigielski Okładka: Marcin Daniel e-mail:

wehikulczasu.up@gmail.com Wehikuł Czasu nr 11/2011

3


WYWIADY O biografiach i nie tylko... Wywiad z Prof. dr hab. Kazimierzem Karolczakiem Dziekanem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Przeprowadzili; Ewa Dyngosz, Krzysztof Śmigielski WCz: Czy Pana zdaniem jest możliwe, aby napisać rzetelną biografię w pełni oddającą rzeczywistość z uwzględnieniem poprawności politycznej, moralnej? Prof. K. Karolczak: Wszystko jest możliwe. Ważne tylko, jak badacz chce do tego podejść i jakimi dysponuje źródłami. Jeżeli nadmiernie nie przywiązuje się i nie identyfikuje z opisywaną postacią, to szansa na obiektywne przedstawienie postaci wzrasta. Jakiekolwiek negatywne bądź pozytywne związki z bohaterem wpływają niekorzystnie na późniejszą biografię. Lepiej wyrabiać sobie zdanie o życiu poprzez źródła, twórczość, poprzez to co pozostało po człowieku. Wtedy unikamy nadmiernego subiektywizmu w ocenach. Krótko mówiąc, nie dobrze jest pisać o kimś, kto ma zdecydowanie podobne poglądy polityczne jak autor. W takiej sytuacji, biografia powstaje ze z góry założoną tezą, a to dla badania historycznego nie jest dobre. Z drugiej strony, jeżeli ktoś ma bardzo sprecyzowane poglądy i zabiera się za pisanie biografii człowieka, którego kompletnie nie akceptuje, to takie skażenie subiektywizmem w drugą stronę, również spowoduje zniekształcenie. Historycy bardzo często mówią, że dobrze jak ktoś zostawił po sobie wspomnienia, bo można w prosty sposób odtworzyć życie opisywanego człowieka. Twierdzę natomiast, że jest to niekomfortowa sytuacja. Pamiętnik jest źródłem subiektywnym. Jeżeli będziemy opierać się tylko na wiadomościach i poglądach zawartych przez bohatera, to też jesteśmy skażeni subiektywnym prowadzeniem swojego dowodzenia, przejmujemy oceny i poglądy bohatera. Nie jestem zwolennikiem pisania prostych biografii, które są poszerzonym życiorysem, gdyż jest to łatwe do napisania, ale nic z tego nie wynika. Najlepsze są bio-

4

Wehikuł Czasu nr 11/2011

grafie pretekstowe, czyli pokazanie człowieka nie tylko w jego osobistym życiu, ale na tle epoki. Oczywiście łatwiej jest pisać, gdy ktoś pozostawił po sobie ślad w tej epoce, nie tylko był konsumentem, ale wpływał na otoczenie. Wtedy po takim człowieku pozostaje dużo źródeł, sporo różnych dokonań, pozostaje cały kontekst historyczny, bo to on uczestniczył w tworzeniu historii. Takie biografie pretekstowe są najcenniejsze. Jakiś gorący wzór czegoś nowego, a nie z dalekiej przeszłości... sugeruję biografię Bismarcka pióra Lecha Trzeciakowskiego1, to jest właśnie biografia pretekstowa. Takie szczególnie cenię i polecam, a nie poszerzone życiorysy, bo w tym nie ma ducha epoki. Ta biografia pokazuje człowieka, jego motywy i historię Europy Środkowo-Wschodniej XIX w. Musi do tego być dobry warsztat historyczny, dobry język, dobre pióro, rzetelność, fachowość i najważniejsze źródła. Jest to recepta na dobry produkt. Produkt, który miałem okazję recenzować na poziomie wydawniczym, wydana przez Ossolineum, przedstawia świat kiedy Bismarck się urodził i jak ten świat się przekształca. Najpierw obok Bismarcka, później z jego udziałem. Niewątpliwie Bismarck był różnie przedstawiany. Dla historyków niemieckich to wielka postać, są zachwyceni jego skutecznością, zaś polscy autorzy przez lata byli skażeni negatywnym stosunkiem do Bismarcka, wykreowanym na polakożercę. Można również napisać, tak jak ja to zrobiłem, czyli zbiorową biografię całego rodu Dzieduszyckich2. WCz: Nawiązując do Pana ostatniej sentencji, chcielibyśmy zapytać o Pana książkę, która jak wiemy, odniosła duży sukces. Czy spodziewał się Pan tego? Prof. K. Karolczak: Cóż, to pytanie nie powinno być do mnie adresowane. To, co ja mogę powiedzieć ze swojej strony, to że zawsze staram się pisać dobre książki. Wiele osób pisze dobre książki, lecz nie jest powiedziane, że muszą one odnieść sukces. Trafiają do zbyt wąskiego kręgu odbiorców i nie przebijają się. Książka odnosi sukces m.in. dzięki zabiegom marketingowym wydawnictwa, znanemu nazwisku autora, bądź dzięki przypadkowi, co również ma miejsce.


WYWIADY Muszę Państwu przyznać, że jeszcze nikt nie zadał mi takiego pytania, dlatego zastanawiam się nad tym, co mogło przynieść sukces książce. Bądź co bądź, sprzedały się dwa wydania w ciągu roku. Dostrzegam dwa wyraźne powody. Pierwszym z tych powodów jest to, że rodzina Dzieduszyckich – moi bohaterowie od zawsze byli głęboko zakorzenieni w historię kilku stuleci naszego kraju. Również to, że rodzina ta była skoligacona z wieloma polskimi rodzinami arystokratycznymi, o których do tej pory możemy usłyszeć. Dlatego też w momencie pojawienia się mojej książki, wiele osób, które były powiązane w pewien sposób z tą rodziną, chciała dowiedzieć się historii tego rodu. Próbując odnaleźć swoich przodków, dowiedzieć się ja-ką rolę odgrywali, jak są postrzegani przez historyków. Kolejnym ważnym czynnikiem sukcesu tej książki był czas jej wydania, gdyż prace o polskim ziemiaństwie nie były wydawane po II wojnie światowej. Moja książka stanowiła uzupełnienie luki w biografiach ziemiaństwa. Owszem, wcześniej pojawiały się pojedyncze prace, ale zostały przesiąknięte podziałami na klasy oraz stereotypowym przedstawieniem tych ludzi. W czasie kiedy ja wydawałem książkę o Dzieduszyckich, w dalszym ciągu można było zauważyć prace o ziemiaństwie, które miały charakter sentymentalno – wspomnieniowy, opowiadające zamierzchłe, dobre czasy, które minęły wraz z II wojną światową. Natomiast moja książka okazała się czymś innym, rzetelnym opracowaniem naukowym bez wspomnianego sentymentalnego zabarwienia, a dzieje ich rodu badałem przez ponad osiem lat. I tak się stało, że trafiła w dobry czas, dobre środowisko, które na tą książkę oczekiwało, a trzeba przypomnieć, że była produktem nietypowym - zbiorową biografią pretekstową, którą nie jest łatwo napisać. Myślę, że człowiek na początku swojej kariery naukowej nie byłby w stanie napisać takiej książki. Do tego potrzeba doświadczenia i wybitnego zrozumienia historii tak trudnego XIX wieku, w kontekście nie tylko polskich wydarzeń lecz całej Europy. Książka o Dzieduszyckich została bardzo szybko zauważona, a to zdecydowało o tym, że nie mogła zostać

zapomniana, o czym świadczą dwa wydania, czyli duże zapotrzebowanie na nią. WCz: Czy planuje Pan może trzecie wydanie książki? Pomimo naszych usilnych prób nie udało mi się jej nigdzie nabyć. Prof. K. Karolczak: Z propozycją, żeby wydać książkę ponownie, spotykam się od kilku lat. Wychodzi ona z różnych kręgów, również z tego kręgu, w którym ja bardzo się zaangażowałem. Stworzyliśmy przed dwoma laty Muzeum Dzieduszyckich w pałacu w Zarzeczu, jest ono filią Muzeum Narodowego. To muzeum chciałoby mieć na stanie moją książkę, aby móc ją sprzedawać czy udostępniać. Przyznaję, że mam kilka egzemplarzy przy sobie, które wykupiłem w ostatniej chwili i wiozę je ze sobą na bale charytatywne organizowane w Zarzeczu. Charakter balu pozwala na przeprowadzenie licytacji na którą zawsze staram się przynieść choć jeden egzemplarz. Moja książka osiąga kwotę 1000 – 1500 zł. za sztukę, cel jest oczywiście charytatywny. Prawdopodobnie Związek Dzieduszyckich wystąpi z prośbą do wydawnictwa naszej uczelni o ponowne wydania tej książki. Przyznaję, że już kilka lat temu prowadziłem rozmowy na temat wznowienia wydania mojej książki, lecz poraził mnie argument braku matrycy, że nic się nie zachowało, a wszystko należy robić od nowa, trzeba kompletować na nowo fotografie. Niektóre z nich mam w swoim posiadaniu, ale niektóre z nich wypożyczałem na 2 lub 3 dni od rodziny porozrzucanej na całym świecie, zostało to tylko wykorzystane przez wydawnictwo i oddawane. Bardzo możliwe jest, że drugi raz mogę do tych zdjęć nie dotrzeć, okazuje się, że tego nie ma, że ktoś je zgubił - tak mi się odpowiada. Okazuje się, że trzeba na nowo wykonać pracę, przepisać tekst. To nie jest problemem, natomiast tworzenie na nowo tej dokumentacji fotograficznej może okazać się trudne. Nie odtworzę drugi raz dokładnie tego samego, chociaż i tak warto próbować, pytanie tylko czy będzie to interesowało Wydawnictwo. Gdybym ja sam miał prawa do tej książki, to nie byłoby problemu. W tej chwili wiele wydawnictw by to wydało, ale współwłaścicielem praw jest Wydawnictwo Naukowe naszego Uniwer-

Wehikuł Czasu nr 11/2011

5


WYWIADY sytetu. Teraz pytanie, czy to Wydawnictwo zechciałoby się tych praw wyrzec. WCz: Czy można zatem pokusić się o stwierdzenie, że Wydawnictwo nie stanęło na wysokości zdania, bo zapotrzebowanie jest duże, ale brak chęci wydania książki? Prof. K. Karolczak: Pytanie jest takie, czy Wydawnictwu zależy na tym, żeby wydawać także ze względów finansowych. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że żadne wydawnictwo naukowe nie jest wydawnictwem dochodowym. Książka, która przynosiłaby realny zysk musiałaby być wydawana w nakładzie wielu tysięcy egzemplarzy. Żadna książka naukowa takiego nakładu nie osiąga, bo muszą to być, tu przepraszam za wyrażenie „czytadła”, które będą się sprzedawały na takiej zasadzie, że ktoś jadąc w podróży może je przeczytać. To nie jest książka, którą można czytać do podróży. Ciągle słyszę głosy ze strony Dzieduszyckich, że pomimo kilkukrotnego przeczytania książki ciągle do czegoś wracają i odkrywają coś nowego. Wobec czego, wydawnictwa wiedząc, że książka nie sprzeda się w takim dużym nakładzie, nie zarabiają na książkach, wręcz przeciwnie wydawnictwa naukowe są dotowane przez uczelnie, na których pracują. Dla wydawnictwa najlepiej jest wydawać nową książkę, na którą można dostać dotacje, choćby od dziekana albo od rektora do spraw nauki. Na wznowienie książki środków nie ma, stąd pytanie czy wydawnictwo będzie chciało wydać książkę, na której już wiedzą, że nie zarobią. WCz: W jaki sposób Pan Profesor zaczął odnosić pierwsze sukcesy pisarskie? Czy kiedykolwiek myślał Pan, że tak potoczą się koleje losu. Czy marzył Pan o zostaniu Profesorem i wykładaniu na uczelni? Czy miał Pan swojego Mentora? Prof. K.Karolczak: Mogę się tylko uśmiechać, zacznę od tego jak w ogóle układam swoje życie. Uważam że jestem szczęśliwy w życiu. Gdyż nigdy nie oczekuję od życia więcej niż ono mi daje. I to jest podstawą mojego szczęścia. Ma to skutek taki, że jestem pozbawiony uczucia zazdrości, mnie sukcesy innych cieszą. To się doskonale sprawdza, jako że jestem dziekanem i mam nadzieję,

6

Wehikuł Czasu nr 11/2011

że widzą to moi współpracownicy. Cieszy mnie to, że ktoś odnosi sukces, zawsze takiej osobie mogę pomóc, czy ją wesprzeć. Czasem ludzie dziwią się, że cieszę się bardziej z czyjegoś sukcesu niż on sam, to jest kwestia chyba charakteru. Czy sukcesem jest, że człowiek napisał jedną czy dwie książki, może za kilkadziesiąt lat nikt ich nawet nie będzie czytał. Jeżeli ktoś potrzebuje sukcesu, to o tym myśli. Czy ja chciałem być dziekanem? Czy chciałem pracować na uczelni? Nigdy o tym nie myślałem. Czy ja chciałem być historykiem od małego? Też o tym nie myślałem. Człowiekiem rządzą przypadki, dobre przypadki... W szkole średniej utrwaliło się, że chcę iść na prawo, a na dobrą sprawę młoda osoba w szkole średniej nie ma pojęcia co będzie robić w przyszłości. Nie dostanie się na studia oznaczało pójście do wojska na dwa lata. Pojechałem zdawać na prawo, okazało się że jest ośmiu kandydatów na jedno miejsce. A ze względu na swoje pochodzenie, nie mogłem liczyć na dodatkowe punkty. Oceniłem szanse, zabrałem papiery i złożyłem na historię. Zdałem na historię i po pierwszym semestrze usiłowałem się przenieść na prawo. A ówczesny prodziekan usiłował mnie przekonać abym pozostał. Prodziekan u którego miałem egzamin, dopytywał się, dlaczego chcę się przenieść. Później obiecywał stypendium, akademik... zostałem trochę przekupiony. A później wciągnięto mnie do Koła Naukowego i trudno było to wszystko porzucić. Ale tak patrząc, czy ja miałem mistrza mentora, chyba nie miałem. Na pewno Prof. Przyboś nauczył mnie pedantyzmu i rzetelności w warsztacie historyka. Prof. Kołodziejczyk, u którego pisałem pracę doktorską, pomógł mi poznawać ludzi, którzy zajmowali się podobnymi co ja tematami, mogłem wymieniać z nimi doświadczenia. To wszystko uczyło mnie dowodzenia i udowadniania, tego co pisałem w pracy. A dziekanem zostałem zupełnie przez przypadek. Jak patrzę na swoje życie, to ja nie mam duszy zastępcy. Nigdy mi się nie zdarzało, abym był czyimś podwykonawcą. Niby w życiu jest tak, że człowiek wchodzi po szczeblach kariery, mnie musi ktoś namówić na kandydowanie. Kiedyś zrobiono mnie, przez absolutny przypadek


WYWIADY przewodniczącym akademickiego Związku Nauczycielstwa Polskiego, choć nawet do niego nie należałem. Dopiero jak pojechałem z ZNP na wycieczkę do NRD, musiałem się zapisać. Później powiedzieli mi, żebym tylko chodził na zebrania. Z kolei na zebraniu namówiono mnie do zarządu, a jak zarząd miał się konstytuować to zostałem prezesem. Z dziekanem było bardzo podobnie, w instytucie stwierdzono że ktoś powinien kandydować to składu dziekańskiego. Na początku na prodziekana. Później na dziekana. I w końcu beż żadnej kampanii zostałem dziekanem. A tu druga kadencja, cóż pracownicy chyba dobrze ocenili pierwszą kadencję. Pamiętam nawet liczby na wyborach, nie wiem w prawdzie co jedynki oznaczają, ale; 111 za, 11 wstrzymało się, 1 przeciw. To była satysfakcja, a czasem ktoś przechodzi jednym głosem. Chcę być normalnym człowiekiem, nie chcę marzyć. Marzycielem jestem słabym, raczej realistą. Jak ktoś za dużo marzy to doznaje zawodu. WCz: Czy miał Pan kiedyś jakieś marzenie pisarskie? Czy chciał Pan kiedyś o czymś napisać? Prof. K. Karolczak: Marzeniem jest tylko pisać, a ostatnio mam coraz mniej czasu na pisanie i to jest najgorsze. Marzenie... Nie każdy chciałby pisać na zamówienie. Mam ten komfort, że zawsze pisałem, ale bardzo rzadko na zamówienie. Zawsze wybierałem w życiu to co chcę. Piszę dla własnej satysfakcji, a nie dla pieniędzy. Chciałbym zrobić to, co Dzieduszyckim dawno już obiecałem - napisać całą ich genealogię. Sama linia poturzycko – zarzecka jest raptem 1/5 całego rodowodu. To byłoby dopełnienie mojej biografii pretekstowej o Dzieduszyckich. Nowoczesna genealogia, która wykorzystywałaby tysiące źródeł rozproszonych po całym świecie, jednocześnie powinna być dobrze ilustrowana. Chciałbym to skończyć, a mogłem to zrobić parę lat temu. Może się uda, to jest moje marzenie pisarskie. Choć, marzenie... lubię pisać o podróżach, ale znowu nie ma czasu podróżować. Zawsze pasjonowało mnie opisywane zwyczajów, ludzi, których spotykam, doświadczeń z podróżowania, z środowiska do którego się wchodzi. A ja lubię

pisać dowcipnie, więc nie piszę tylko o rzeczach naukowych . WCz: Czy mógłby nam Pan zdradzić jak wygląda dzień z życia dziekana? Prof. K. Karolczak: Dzień z życia dziekana, cóż każdy dzień jest inny. To może dzisiejszy dzień. Wstaję o 6.00 gdyż mój pies ma swój zegar biologiczny, więc idziemy na spacer. Śniadanie. Później jadę do pracy, czasem trwa to pół godziny, czasem godzinę, mimo że mieszkam w tej samej dzielnicy, w której pracuję. Dziś przyjechałem tutaj o 8.30, o 9.00 miałem dyżur, więc wcześniej załatwiłem „papierkowe sprawy”. Trwało to do godziny 11.00, później poszedłem otworzyć konferencję „Los jeńców sowieckich w czasie II Wojny Światowej”. O 12.00 wróciłem, załatwiłem kilka spraw formalnych. Między 12 a 13 miałem dyżur w instytucie. O 13.00 zaczynam seminarium, o 13.30 znowu otwierałem kolejną polsko – czeską konferencję. A dziekan - gospodarz wydziału, musi być. Zrobiła się godzina 16.00 to biegłem do Was. O 19.00 mam uroczystą kolację i jeszcze muszę odstawić samochód do domu, bo kolacja najpewniej będzie przy lampce wina. To właśnie był mój dzień. Największa szkoda to, to że przez to wszystko nie mogę pisać... WCz. : Bardzo zatem dziękujemy Panie Profesorze, Panie Dziekanie. Dziękujemy za poświęcony czas oraz za wiele szczerości i wylewności w wywiadzie. Prof. Karolczak: Dziękuję Państwu bardzo. Pozostałą część wywiadu z Profesorem Kazimierzem Karolczakiem - Dziekanem Wydziału Humanistycznego UP, będzie można przeczytać w nastepnym numerze: KONSPEKTU - Pisma Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

L. Trzeciakowski, „Otto von Bismarck”, Ossolineum, Wrocław 2009. 2 K. Karolczak, „Dzieduszyccy. Dzieje rodu. Linia poturzycko - zarzecka”, WNUP, Kraków 2000. 1

Wehikuł Czasu nr 11/2011

7


Z ŻYCIA KOŁA Inwentaryzacja grobów i cmentarzy wojennych na terenie Małopolski – obóz naukowy: Gdów 19 – 29 VIII 2010 Magdalena Kliś Po raz kolejny studenci Koła Naukowego Historii Uniwersytetu Pedagogicznego przeprowadzili inwentaryzację grobów oraz cmentarzy wojennych położonych na obszarze województwa małopolskiego. Zadanie to wykonywane było na zlecenie Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie. Tym razem terenem działań SKNH został powiat myślenicki oraz gminy Niepołomice i Biskupice, znajdujące się w powiecie wielickim. Dodatkowo zinwentaryzowano obiekty wojenne w gminie Gdów, należącej także do powiatu wielickiego. Miejscem, w którym przez dziesięć dni (19 - 29 VIII 2010) przebywała grupa obozowiczów, został wspomniany wyżej Gdów. W tym roku od MUW studenci otrzymali spis 116 obiektów, które należało odszukać, a następnie zinwentaryzować, czyli sprawdzić stan faktyczny danych obiektów. Oprócz tego piętnastoosobowa grupa na czele z opiekunem Koła dr. Hubertem Chudzio odkryła 34 obiekty, które nie znalazły się wcześniej w ewidencji przekazanej przez Urząd Wojewódzki. Jak i w ubiegłych latach, Koło Naukowe otrzymało z UW z Wydziału Rewaloryzacji Zabytków Krakowa i Dziedzictwa Narodowego upoważnienia. Pełnomocnictwami tymi studenci legitymowali się podczas poszukiwania w różnych Urzędach Gmin potrzebnych danych do obiektu, którym wówczas się zajmowali. Ponadto o projekcie inwentaryzacji grobów i cmentarzy wojennych powiadomiona została Kuria Metropolitalna w Krakowie, która mocno wspiera powyższy projekt. Obóz naukowy to nie tylko praca, a co za tym idzie, wyjazdy do różnych miejscowości z ankietami, w celu dokonania ich weryfikacji, poszukiwanie osób, które mogłyby podać informacje o danym grobie czy cmentarzu, jest to także czas wspólnego odpoczynku, zabawy po dobrze wypełnionej pracy. Co jednak najważniejsze, wykonywana praca

8

Wehikuł Czasu nr 11/2011

przez studentów historii UP przynosi im wewnętrzną satysfakcję, że udało się ocalić od zniszczenia i zapomnienia wiele mogił tych znanych i tych, które dopiero zostały odkryte, a co najważniejsze, być może udało się ocalić pamięć osób, które oddały życie za wolność ojczyzny. Przydatne Linki związane z obozem, które warto znać:

h t t p : / / w w w. t v p . p l / k r a k o w / a k t u a l n o s c i / rozmaitosci/w-okolicach-gdowa-odkrytonieznana-mogile/2499635/w-okolicachgdowa-odkryto-nieznana-mogile/2499679 http://www.tvp.pl/krakow/aktualnosci/rozmaitosci/donosil-czy-nie-tragiczna-historiasprzed-70-lat/2551649/donosil-czy-nie-tragiczna-historia-sprzed-70-lat/2552994 http://www.tvp.pl/krakow/informacja/kronika/ wideo/13-x-2010-godz-1830/2991831 http://www.dziennik.krakow.pl/pl/region/ miasto-krakow/1068532-krakowscy-studenci-odnajduja-pamiec-o-dawnych-czasach. html,0:pag:2,0:pag:1#nav0

Mogiła Elizy Anna Hejczyk Tegoroczny obóz naukowy odbył się w Gdowie. Tym razem mieliśmy za zadanie zinwentaryzować groby wojenne w powiecie myślenickim i w dwóch gminach powiatu wielickiego: Biskupicach i Niepołomicach. Podobnie, jak w latach ubiegłych nie ograniczyliśmy się jedynie do weryfikowania wskazanych nam przez Małopolski Urząd Wojewódzki obiektów, ale szukaliśmy także niezinwentaryzowanych jeszcze grobów. Już pierwszego, roboczego dnia obozu, razem z Mariuszem Solarzem dokonaliśmy pierwszego odkrycia. Rano odwiedziliśmy Urząd Gminy Biskupice, aby uzyskać niezbędne informacje do uzupełnienia ankiet. W trakcie rozmowy pytaliśmy oczywiście o groby wojenne znajdujące się w okolicy. Jedna z urzędniczek wspomniała nam o grobie Żydówki z II wojny światowej. W przybliżeniu określiła nam miejsce pochówku. W dokumentacji, którą otrzy-


Z ŻYCIA KOŁA maliśmy z Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego takiego obiektu nie było. Mieliśmy więc szansę na odkrycie! Cały dzień spędziliśmy jednak jeżdżąc na rowerach od cmentarza do cmentarza na terenie gminy Biskupice. Musieliśmy bowiem najpierw zinwentaryzować obiekty wskazane przez Urząd. Pod wieczór byliśmy już zmęczeni i głodni, ale myśl o mogile Żydówki nie dawała nam spokoju. Ustaliliśmy, że jeśli nie znajdziemy jej w ciągu pół godziny, wracamy do naszej „bazy” w Gdowie i spróbujemy innym razem. Miejscowa ludność skierowała nas do domu Pana Leszka Wrześniaka, który „powinien wiedzieć więcej”. Faktycznie. Pan Leszek wskazał nam grób Żydówki (mogiła znajduje się naprzeciwko jego domu, po drugiej stronie ulicy, pod lasem). Opowiedział nam również o losie Żydówki, którą to historię zna z opowieści rodzinnych. W czasie II wojny światowej Pan Ludwik Wrześniak, ojciec Leszka, razem z rodziną udzielił schronienia pewnej Żydówce. Eliza, bo tak miała na imię, ukrywana była w stodole. Pewnego dnia przez wieś przechodził niemiecki patrol. Eliza postanowiła uciekać. Została złapana przez hitlerowców niedaleko wspomnianej stodoły. Przed śmiercią bito ją i torturowano, żeby zdradziła nazwiska osób, które ją ukrywały. Eliza nie wydała jednak rodziny Wrześniaków. Niemcy rozkazali Władysławie i Alfredzie – córkom Ludwika wykopać grób. Dziewczyny nie wiedziały, kto ma zostać tam pochowany. Nie wiedziały jeszcze o tym, co się stało. Bały się o swoje życie. W mogile pod lasem spoczęła jednak Eliza. Jej grób nie zmienił się wiele od czasów wojny. Jest to kurhan z krzyżem, co może być zaskakujące, jeśli wiemy, że spoczywa tam osoba wyznania mojżeszowego. Myślę jednak, że nie istotny jest w tym przypadku rodzaj mogiły. Ważne, że lokalna społeczność wsi Biskupice zadbała o pamięć o tragicznym losie Elizy. Od czasu do czasu, najprawdopodobniej w okolicach Święta Wszystkich Świętych, jej grób odwiedzany jest przez uczniów szkoły podstawowej. Dokonane przez nas odkrycie pociągnęło za sobą dwa ważne skutki. Po pierwsze grób Elizy zostanie wciągnięty do

rejestru cmentarzy i grobów wojennych Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego. Od tego momentu państwo będzie miało obowiązek objęcia go opieką. Myśląc realnie nie należy spodziewać się budowania pomniku na miejscu istniejącego krzyża czy też innych wielkich zmian. Sądzę z resztą, że niepotrzebnych. Możemy mieć jednak pewność, że mogiła uzyska ochronę prawną, nie będzie jej można zlikwidować. Po drugie historią Elizy zainteresowały się media. W „Kronice” TVP Kraków pojawił się na ten temat materiał filmowy. Tym samym przedstawiony został nie tylko tragiczny los Elizy, ale także bohaterska postawa rodziny Wrześniaków. Historia ta przypomina również o wielu innych Polakach, którzy narażając swoje życie pomagali ratować ludność żydowską. Takich „przypomnień” nigdy za wiele.

Mogiła Elizy - Żydówki zamordowanej przez Niemców w czasie II Wojny Światowej w podkrakowskich Biskupicach.

Mogiła Konfederatów Barskich Ewa Dyngosz, Krzysztof Śmigielski

Mogiła Zbiorowa Konfederatów Barskich – znajduje się na wzgórzu Groby 547 m. n.p.m. w Beskidzie Makowskim, ok. 3 km na południowy – zachód od Sułkowic. Jest to miejsce, w którym stoczono potyczkę – część bitwy pod Lanckoroną. Tło Historyczne Armia carska dowodzona przez pułkownika Aleksandra Suworowa, po nieudanej próbie zdobycia klasztoru tynieckiego skie-

Wehikuł Czasu nr 11/2011

9


Z ŻYCIA KOŁA rowała się w kierunku Lanckorony, gdzie zbierały się siły konfederackie pod wodzą późniejszego głównego dowódcy armii I Republiki Francuskiej Karola Franciszka Dumourieza. Słysząc o pochodzie wojsk carskich, Dumouriez zebrał siły około 1300 żołnierzy i kilka armat. W skład sił gen. Aleksandra Suworowa wchodziły 2 pułki piechoty ok. 4500 ludzi. Ostatecznie Dumouriezowi udało się zebrać całą armię konfederatów na jednym z pagórków położonych na południe od miasta. 23 maja 1771 r. nastąpił atak wojsk carskich z rejonu wsi Palcza. Na widok Rosjan polska piechota stojąca w centrum szyku rzuciła się do ucieczki. Tymczasem ustawiona na lewym skrzydle kawaleria konederacka, wykonując niefortunnie manewr okrążenia sił Suworowa, starła się z wrogą kawalerią. Podobnie jak wcześniej piechota, tak jazda, zaledwie zobaczywszy Rosjan, rzuciła się do ucieczki. Konfederaci stracili w bitwie ok. 300 żołnierzy. Straty rosyjskie zamknęły się w liczbie 4-5 żołnierzy i co najciekawsze zginęli oni w wyniku ostrzału prowadzonego z lanckorońskiej twierdzy.

mająca w obwodzie 4 metry. Mogiła jest położona w środku iglastego lasu. Można do niej dojść niebieskim szlakiem turystycznym z przełęczy Sanguszki na północny zachód w stronę Lanckorony. Najprawdopodobniej po bitwie w miejsce dawnego kościoła ściągano zwłoki Konfederatów, którzy zginęli na tym wzniesieniu. Przemawia za tym fakt, że chowano przeważnie na ziemi tzw. poświęconej. Lipa która dochowała się naszych czasów może być świadkiem bitwy, lub została zasadzona ku pamięci poległych tu Konfederatów.

Kaplica oraz rozłożysta lipa w miejscu zbiorowej mogiły Konfedertaów Barskich.

Napisano na podstawie informacji z wizji lokalnej i informacji zawartych w kaplicy znajdującej się na miejscu mogiły, oraz: Władysław Konopczyński, „O wolność i niepodległość, Konfederacja Barska”, tom 1-2, Warszawa 1991.

Zbiorowa Mogiła Konfederatów Barskich, wraz z widocznymi

Biało – czerwone Leicester Wyprawa Studenckiego Koła Naukowego Historyków UP do Wielkiej Brytanii.

symbolicznymi krzyżami.

Anna Hejczyk Stan Obecny Niegdyś na miejscu bitwy znajdował się drewniany kościół sięgający swoimi początkami XIV w. Obecnie znajduje się tam drewniana kaplica p.w. św. Michała oraz masowa mogiła z siedmioma symbolicznymi krzyżami: sześcioma kamiennymi z piaskowca i jednym metalowym krzyżem z rur. Kwatera ma kształt prostokąta o bokach 10x15 metrów. Ogrodzona jest drewnianym płotkiem. Po środku rośnie okazała i rozłożysta lipa

10 Wehikuł Czasu nr 11/2011

SKNH UP od kilku lat zajmuje się przeprowadzaniem wywiadów ze świadkami historii. Na obozach naukowych realizowano projekty: “Ziemie Zachodnie jako przykład migracji ludności polskiej, niemieckiej i ukraińskiej w czasie i po II wojnie światowej”, czy “Akcja “Wisła” we wspomnieniach ludności Łemkowszczyzny”. Ponadto studenci samodzielnie przeprowadzili również wiele rozmów z Sybirakami. Obecnie na nośnikach cyfrowych, a także w formie pisemnej zebra-


Z ŻYCIA KOŁA nych jest ok. 220 relacji. Do liczy tej należy dodać kolejne 21 wywiadów przeprowadzonych podczas pobytu SKNH UP w Wielkiej Brytanii. Leicester to jedno z najstarszych angielskich miast, oddalone 100 mil na północ od Londynu. Tam właśnie znajduje się duży ośrodek polonijny. Jak nasi rodacy się tam znaleźli? Pomijając tzw. „nową emigrację”, większość Polaków to Sybiracy, którzy po układzie Sikorski – Majski opuścili ZSRR i zamieszkali w osiedlach na terenie Indii i Afryki. Pod koniec lat 40 tych XX w., kiedy zamykano osiedla, Polacy byli zmuszeni podjąć decyzję, która zaważyła na całym ich życiu. Część wróciła do kraju, gdzie musieli zmierzyć się nie tylko z trudną, powojenną codziennością, ale także z piętnem swojej przeszłości. Traktowani byli bowiem przez komunistyczne władze jako element niepewny politycznie, co przekładało się na trudności związane ze znalezieniem pracy czy kontynuacją nauki. Większość Polaków zdecydowała się jednak na emigrację do Kanady, Australii czy Wielkiej Brytanii. Trzeba zaznaczyć, że do tej ostatniej wyjechać mogły jedynie rodziny osób walczących tam w czasie II wojny światowej. Na Polaków przybywających do Wielkiej Brytanii nie czekały jednak komfortowe warunki. Ulokowani zostali oni w kilkunastu angielskich miastach, w tzw. „osiedlach przejściowych”. Faktycznie jednak mieszkali tam nawet 12 czy 15 lat. Warunki mieszkalne były bardzo skromne. Domy zastępowały Polakom tzw. „beczki śmiechu” (widoczne na zdjęciu). Każda z nich zamieszkiwana była przez dwie, trzy rodziny. Tutaj również problem stanowiło znalezienie zatrudnienia. Naszym rodakom proponowano pracę głównie w kopalniach i fabrykach. Z czasem jednak stopa życia się podnosiła, Polacy uniezależniali się i powoli, przynajmniej na pozór „wtapiali” w społeczeństwo angielskie. Rozmawiając z tymi ludźmi czuje się jednak duży sentyment i tęsknotę za krajem, w którym mieszkali tylko kilka pierwszych lat swojego życia. Wychowani w duchu patriotyzmu, mimo posiadania angielskiego obywatelstwa, nigdy tak naprawdę nie uznali Wielkiej Brytanii za

swoją ojczyznę. Dobrze oddają to pierwsze słowa rozmowy z jednym z Sybiraków: „Nazywam się Edward Merkis i niestety mieszkam w Anglii od 1948 r.” 22 listopada bieżącego roku do Leicester wyruszyła wyprawa naukowa, której celem było przeprowadzenie wywiadów z polskimi Sybirakami. Wzięło w niej udział czterech członków SKNH UP oraz dr Hubert Chudzio, opiekun Koła. Dzięki uprzejmości prezesa Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, pana Kazimierza Wernera zamieszkaliśmy w kamienicy należącej do tej organizacji. Bez przesady można powiedzieć, że podczas naszego pobytu SPK odżyło. Informacja o naszym przyjeździe rozniosła się wśród członków stowarzyszenia, podawana była również podczas mszy w polskim kościele. W efekcie zgłosiło się do nas wielu Sybiraków chętnych do rozmowy. W związku z tym, że mieliśmy do dyspozycji całą kamienicę, często przeprowadzaliśmy kilka wywiadów jednocześnie w różnych pomieszczeniach. Łącznie nagraliśmy 21 rozmów. Tymczasem tak naprawdę każdy z tych wywiadów byłby świetnym materiałem na scenariusz filmowy. Losy pana Jerzego Kazimierza Sielickiego, żołnierza 2 Korpusu Polskiego pod dowództwem gen. Andersa czy pani Janiny Lewszuk, sieroty zamieszkałej w polskim osiedlu Tengeru w Afryce, to tylko przykłady wielu ciekawych życiorysów, które mieliśmy okazję poznać.

Tzw. Beczka Śmiechu

Poza relacjami, które już same w sobie mają ogromną wartość, otrzymaliśmy wiele dokumentów i niezwykłych zdjęć, a tak-

Wehikuł Czasu nr 11/2011

11


HISTORIE WSZELAKIE że dwa mundury (w tym jeden oryginalny, 5 Kresowej Dywizji Piechoty). Niektórzy członkowie wyprawy odwiedzili również ważne dla Polaków miejsca, np. największy w Wielkiej Brytanii cmentarz polskich lotników w Newark. Ja osobiście byłam w Northwick i Springhill. Tam właśnie znajdowały się wspomniane już wcześniej obozy przejściowe dla Polaków, przybywających do Wielkiej Brytanii. Obecnie zabudowania jednego z nich użytkowane są przez angielskie firmy, natomiast drugi jest zupełnie zniszczony. Przez krótki czas naszego pobytu w Leicestrer (22 – 29 X 2010 r.) udało nam się zgromadzić duży materiał źródłowy. Wszystko to dzięki uprzejmości naszych rozmówców. Udzielając wywiadów byli bardzo cierpliwi, odpowiadając na kolejne, często trudne pytania. Dzięki temu mogliśmy spojrzeć na wydarzenia z przeszłości oczami ich uczestników. Wydaje mi się, że poznawanie historii przez pryzmat jednostki, pozwala ją lepiej zrozumieć. Trzeba oczywiście starać się zachować jak najbardziej obiektywną i profesjonalną postawę, choć często nie jest to łatwe. Przeprowadzenie dobrego wywiadu uważam za swego rodzaju sztukę. Jest to już jednak ostatni moment aby zbierać relacje osób, które przeżyły II wojnę światową. Dlatego uważam, że trzeba ten czas dobrze wykorzystać. Dzięki dobrym kontaktom SKNH UP ze środowiskami sybirackimi w kraju. Liczę na to że nasze zbiory systematycznie powiększać się będą o kolejne relacje. Mam również nadzieję, że wyprawa do Leicester była tylko początkiem projektu zbierania wywiadów z Sybirakami za granicą. Są przecież jeszcze polskie skupiska w Kanadzie, RPA czy Australii…

Wywiad z Sybirakiem

12 Wehikuł Czasu nr 11/2011

La Morte amoureuse...1 Krzysztof Bassara Wszystkie nadnaturalne zjawiska, wymykające się rozumowi od wieków budziły strach wśród ludzi. Najbardziej przerażającym i żywotnym przesądem był mit wampira – pariasa nawet w świecie demonów. Zabobony, strach i barbarzyńskie metody uśmiercania umarłych pozostały po wierze w „krwiopijców”. Zdarza się, że nawet współcześnie w pewnych częściach świata, a także nieodległych od Polski zakątkach Europy w Transylwanii, Słowenii czy Grecji, wieśniacy biorą prawo w swe własne ręce i doszczętnie niszczą zwłoki, które – jak oni wierzą – w nocy mogą wyłaniać się z swego niepoświęconego grobu po to, by siać swoją chorobę – śmierć. Mit wampira kroczył z cywilizacją od jej zarania. Tradycja ta obejmuje niemal cały świat. Najstarszy znany do tej pory przykład pogrzebu wampirycznego pochodzi sprzed 4 000 lat. Grobowiec „krwiopijcy” odkryty został w pobliżu miejscowości Mikulovice we wschodnich Czechach. Archeologowie podczas badań celtyckiego cmentarzyska z epoki żelaza zauważyli, że jeden ze zmarłych pochowany został nieco na uboczu. Szkielet przygniatały dwa duże kamienie, jeden położony na piersiach, drugi na głowie. Według naukowców zwłoki nie zostały przygniecione w sposób przypadkowy. Ustawiono je umyślnie po to, by z grobu nie powstał umarły. Jednak można sięgając dalej w głąb historii spotkać się z innymi przypadkami wampiryzmu. Niemal każda kultura starożytna wykształciła wiarę w demony żywiące się ludzką krwią. Istoty te – będąc projekcją odwiecznych lęków i obsesji, niewytłumaczalnych wówczas zachowań – budziły strach, w starożytnej Asyrii, w Meksyku – i to na długo przed przybyciem Hernána Cortésa do Ameryki Płd., w Chinach, Indiach oraz w całej Europie i Azji Środkowej. Pod różnymi imionami krył się upiór żywiący ludzką krwią. Pod starotestamentowym terminem aquila(h) („pijawka”; Biblia, Prz 30, 15), fenickim lhst lmzh („ssący krew”), w greckich mitach istniała Lamia, wiele wam-


HISTORIE WSZELAKIE pirycznych cech posiadały empuzy, wzmiankowane przez Arystofanesa oraz strzygi (łac. strix), o których pisał Owidiusz. Również tak na marginesie warto zaznaczyć, że samo pojęcie „wampir” pojawiło się stosunkowo późno. Jego najstarsze pochodzenie wywodzi się z języków słowiańskich (ros. „upiyr”; pol. „upier”, „wąpir”, „wąpierz”, „strzyga”; bułg. „vepir” – wszystkie wywodzą się od starosłowiańskiego słowa ąpir). Za sprawą germańskiego przedrostka „v” słowiańskie „ąpir” zamieniło się w „wampira”. W Europie Zachodniej „wampiry” pod wpływem prasy i literatury pojawiły się dopiero w XVIII wieku. Niemniej jednak, jak wykazywał w swych pracach opat Calmet pierwsza wzmianka o „wampirze” pojawiła się w zapiskach S. Libenzio, biskupa z Bremy przed 1013 rokiem. Ruskie źródła datowały pojawienie się „wampirów” w 1047 roku. Klasyczna definicja wampira utożsamia go z duchem zmarłej osoby lub jej zwłokami, ożywionym przez własnego ducha lub demona, który w nocy powraca, żywiąc się życiodajną krwią ludzką. Na przestrzenie wieków w tradycji ludowej wampir przybierał różnorodne formy. W średniowieczu demoniczna natura wampira ostatecznie przybrała ludzki kształt. Wampiryzm w wiekach średnich przypisywano wszystkim osobom przedwcześnie zmarłym lub tym, których pozaziemskie życie nie było szczęśliwe, a nawet osobom chorym, których nie umiano wyleczyć (np. na porfirię). Wraz z nadejściem kolejnych epok stosunek do wampiryzmu obierał inny charakter. W dobie baroku wśród możnych – zwłaszcza na Zachodzie Europy – popularne zaczęły być różne dewiacje seksualne (np.: masochizm, sadyzm oraz ich połączenia z paralelnymi aktami wampiryzmu: nekrofagii, nekrosadyzmu, nekrofilii). Terminy te, wraz z „wampiryzmem seksualnym” na poziomie fizycznym, powstały dużo później... wraz z psychoanalizą. Obawa przed zmarłymi i ich powrotem do świata żywych budził strach. Dwa podstawowe tematy – krew (symbolizująca życie) i śmierć oraz ich wzajemne powiązania leżą, jak się zdaje, u podstawy mitu wampira. Także obawy przed zemstą „źle

umarłych” potęgowały niepokój przed tymi istotami, które po śmierci miałyby się mścić za cierpienia za życia. Mit wampira utrwalał szereg wątków w folklorze ludowym o charakterze przesądów, jak też pewnych substratów faktów, których nie umieli wytłumaczyć ludzie w danej epoce. W Europie jeszcze na długo przed przybyciem chrześcijaństwa otaczano kultem dusze umarłych. Rozpowszechniona wiara w zmarłych powracających na Ziemię, jaka skrystalizowała się w legendach celtycko – anglosaskich Samhain i Halloween czy słowiańskich dziadów (1 listopada; które uległy „chrystianizacji” funkcjonują po dziś dzień w święcie Zaduszek 2 listopada) mocno się zakorzeniła w systemie wierzeń ludowych. Praktyki stosowane podczas choćby dziadów miały na celu zaspokoić dusze zmarłych, by te nie wracały do świata żywych. Realne istnienie maniaków złaknionych krwi – seryjnych morderców, złoczyńców, psychopatów – było żywym dowodem na istnienie demonicznych istot, które zabijały z czystej przyjemności, by zakosztować smaku krwi. Do historii na trwałe przeszedł Vlad Palownik zwany Drakulą – znany ze swojego zamiłowania do okrucieństwa i krwi hospodar wołoski. Rzadkie przypadki tego rodzaju nie miały nic wspólnego z kanibalizmem rytualnym czy wywołanym koniecznością (głodem). Również pogrzebani żywcem przynosili pożywki dla ludowej demonologii. Jeszcze do XIX wieku przedwczesne pogrzeby ludzi tylko pozornie zmarłych zdarzały się dość często. Ongiś, ze względu na niski poziom wiedzy medycznej zjawisko to było powszechne. Wysiłki żywcem pogrzebanego, by uwolnić się z trumny, tłumaczyły jego zniekształcone rysy czy ślady krwi. Także ludzka natura, dodajmy mściwa domagająca się np.: kary dla złoczyńców zaowocowała „pochówkiem wampirycznym”. Dała ona początek religijnym systemom kar pośmiertnych dla grzeszników. Wampirami mogli zatem zostać złoczyńcy i rozpustnicy, wyklęci i przeklęci, pochowani bez sakramentów, samobójcy, bękarty, a nawet ci, nad których zwłokami przeskoczył kot lub przele-

Wehikuł Czasu nr 11/2011

13


HISTORIE WSZELAKIE ciał ptak. Wreszcie, każda niezwykła czy rzadka cecha mogła stać się znamieniem wampira; zajęcza warga, owłosione wnętrza dłoni, niebieskie oczy, rude włosy, również odmienność psychiczna itd. Koincydencja doniesień o przypadkach wampiryzmu z okresowym pojawieniem się zarazy (moru) rozbudzały ludzką fantazję. Toteż od dawna wiązano smród, jaki miał wydzielać wampir, zapowiadał zarazę i jej towarzyszył. W XIX wieku w świat demonów wkroczyła nauka – interpretacja psychoanalityczna i psychiatria. Jeden z wybitniejszych uczniów Freuda, Anglik Ernest Jones, pisał, że wampir to „…nocny duch, który kopuluje ze śniącym [człowiekiem] i wysysa jego krew; jest on oczywiście wytworem koszmaru”. Jeśli konflikty seksualne rodzą erotyczne sny, to stłumienie normalnych aspektów w seksualności nadaje konfliktom takim formy skrajne, jak wilkołactwo i wampiryzm. Do tego rodzaju wampirów w demonologii ludowej stanowczo zaliczano inkuby (męskie diabły czy demony) i sukkuby (diabły i demony żeńskie), które nawiedzają – odpowiednio – kobiety i mężczyzn w ich snach, ale czynią to w celach wyłącznie erotycznych i pozbawionych sadyzmu. Zgodnie z powszechnym przekonaniem, wampira można zniszczyć, odkrywając jego grób, ekshumując zwłoki, które okazują się w doskonałym stanie, i jednym ciosem przebijając ich serca włócznią lub szpadą, kołkiem, itd. Również pod płytą Rynku Głównego, około 4 metrów pod ziemią znajdują się świadectwa lęków i obaw średniowiecznych mieszkańców Krakowa przed wampirami. Podczas wykopalisk archeologicznych w latach 2004 - 2010 pod płytą Rynku Głównego w Krakowie odkryto wiele interesujących eksponatów z okresu wczesnego średniowiecza. Wśród nich odkopane zostały na cmentarzu z X-XI wieku nietypowe pochówki – świadczące o strachu przed powstaniem z grobów umarłych. Pochowane „wampiry” (8 nietypowych grobów) na wczesnośredniowiecznym cmentarzu na tle innych pochówków wyróżniały się wyraźną formą

14 Wehikuł Czasu nr 11/2011

unieruchomienia i skrępowania ciał. Wszystko to na wypadek, gdyby chcieli powstać ze swych grobów... Bibliografia: E. Petoia, Wampiry i wilkołaki: źródła, historia, legendy od antyku do współczesności, Kraków 2003; M. Janion, Wampir: biografia symboliczna, Gdańsk 2002; Cz. Robotycki, Wampiry. Od wierzeń ludowych do filmowych fantomów, „Polska Sztuka Ludowa”, 1992, nr 3-4; K. Stachowski, Wampir na rozdrożu. Etymologia słowa upiór - wampir w językach słowiańskich, [w]: „Rocznik Slawistyczny”, LV, Kraków 2005; Przypisy: 1 Tytuł pochodzi z noweli autorstwa Théophile`a Gautier`a pt.: La Morte amoureuse (franc. „Zakochana śmierć”, rok wyd. 1836). Gautier dużo miejsca w swoich opowiadań poświęcił komunikacji z zaświatami i tajemnicy pisma dyktowanego przez siły wyższe. Gauthier`a fascynowała przede wszystkim nieśmiertelność i niezniszczalność kobiecości. Często bohaterki jego opowiadań były zakochanymi kobietami z piekła rodem; wampirzycami, które kusiły i niszczyły mężczyzn.

Łukasz Kretschmer – życie rodzinne i kariera urzędnicza w podgórskim magistracie. Adam Sasinowski Łukasz Kretschmer urzędnik magistratu podgórskiego z przełomu XVIII / XIX wieku, nie występuje w publikacjach o Podgórzu, dlatego w artykule chciałbym przedstawić jego życie rodzinne i karierę urzędniczą w urzędzie miasta Podgórza. Jego osoba jest warta zwrócenia uwagi nie tylko ze względu na pracę w magistracie, ale także dotyczy najstarszego okresu funkcjonowania miasta Podgórze.


HISTORIE WSZELAKIE Życie rodzinne Na podstawie dokumentów spadkowych z 1817 roku po Kretschmerze dowiadujemy się, że rodzicami byli Jan i Kunegunda. Miał także brata Michała, który mieszkał w Białoczowie (ówczesne Królestwo Polskie). Łukasz Kretschmer ożenił się z Anną z domu Katerlanka, związek małżeński zawarto w dniu 8 marca 1791 roku. W momencie zawarcia ślubu miał lat 25, a panna młoda lat 22. Mieli dwójkę dzieci, pierwszym był Antonii Franciszek, który urodził się 7 czerwca 1791 roku, a drugim była córka Karolina, która urodziła się w 1793 roku. Dzieci zmarły w młodym wieku. Antonii Franciszek zmarł 18 lipca 1791, czyli żył zaledwie ponad miesiąc. Natomiast Karolina zmarła w dniu 11 kwietnia 1793 roku, dożywając 9 miesięcy. Śmierć dzieci w młodym wieku w tamtym czasie była na porządku dziennym. Powodem zgonów dzieci były panujące trudne warunki życia, stan higieny, poziom medycyny, choroby. Metryka parafii św. Józefa w Podgórzu nie wykazuje, aby Łukasz Kretschmer i Anna Katerlanka mieli więcej dzieci. Los w życiu rodzinnym obszedł się z nim w sposób okrutny. Zabrał mu dwójkę dzieci w wieku niemowlęcym. Taka strata przyniosła mu wielki ból i cierpienie. Pomimo tego Kretschmer pełnił funkcje publiczną w magistracie, którą w dalszej części chciałbym przedstawić. Kariera urzędnicza Łukasza Kretschmera O pierwszej wzmiance o pełnieniu funkcji w podgórskim magistracie, dowiadujemy się na podstawie wpisu przy narodzinach jego syna Antoniego Franciszka z roku 1791 roku, gdzie podane jest, że Nobilis Lukas Kretschmer ad praesens cancelista Magistratus Podgorzen. Jasno z wpisu wynika, że był pochodzenia szlacheckiego i pełnił urząd kancelisty w magistracie. Jest to zarazem najstarsza wzmianka o byciu na tym stanowisku, nie wykluczone że sprawował urząd kancelisty przed rokiem 1791, ale brak dokumentów archiwalnych na potwierdzenie tej hipotezy. W krótkim czasie zostaje mianowany na stanowisko protokolisty magi-

stratu podgórskiego. Na podstawie aktów metrykalnych parafii św. Józefa w Podgórzu, głownie z Liber Copulatorum, gdzie występuje jako świadek zawarcia związku małżeńskiego uzyskujemy informację, że przed rokiem 1800 sprawuje urząd protokolisty. Apogeum kariery urzędniczej osiąga między rokiem 1810/1811, kiedy zostaje mianowany na stanowisko Intendenta Policji miasta Podgórza. W oparciu o dokument z jednostki archiwalnej P 842, s. 6 -7, pod tytułem Wyciąg z księgi kontowej dochodu i rozchodu kasy miejskiej Podgórskiej od dnia 26 maja 1813 do dnia 23 marca 1816, dowiadujemy się, że otrzymywał wynagrodzenie w wysokości 1800 złotych reńskich w skali rocznej. Jego praca w magistracie jest dobrze udokumentowana w aktach metrykalnych parafii św. Józefa w Podgórzu, aktach spadkowych mieszkańców miasta Podgórza jak i w aktach kasowych magistratu podgórskiego. Oprócz pracy w magistracie, działał społecznie. Za przykład można podać odnowienie chorągwi szkolnej podgórskiej za którą otrzymał 9 złotych reńskich od prezydenta municypalnego miasta Krakowa (w latach 1810 – 1815 Podgórze wchodziło w skład miasta Krakowa). Łukasz Kretschmer był także ojcem chrzestnym Teodora Ka rola Feliksa ( 24 V 1813) syna Józefa Serkowskiego i Elżbiety z Naizerów. Józef Serkowski był w tym czasie kasjerem kasy podgórskiej, a później sekretarzem magistratu podgórskiego. Łukasz Kretschmer zmarł 26 lipca 1817 roku w Nowym Targu. Wyjechał do Nowego Targu na miesięczny wypoczynek. W chwili śmierci miał 51 lat. Pogrzeb odbył się w Nowym Targu. W aktach spadkowych jest opisana niecodzienna sytuacja: otóż żona zmarłego Anna Katerlanka domagała się zwrotu swojego psa o imieniu Szpicel oraz rzeczy które zabrał ze sobą mąż na wyjazd. Majątek po Łukaszu Kretschmerze przeszedł w posiadanie miasta Podgórze, po wcześniejszym zrzeczeniu pretensji małżonki. Sam testament Łukasza Kretschmera został przez niego napisany 23 listopada 1816 roku. Powodem napisania artykułu o nim jest zainteresowanie urzędnikami magistratu

Wehikuł Czasu nr 11/2011

15


HISTORIE WSZELAKIE podgórskiego. O Łukaszu Kretschmerze brak informacji w opracowaniach o Podgórzu co było kazusem napisania krótkiego artykułu na jego temat. Bibliografia 1. Archiwum Państwowe w Krakowie, Mikrofilmy akt metrykalnych z Ksiąg Urodzeń, Ślubów, Zgonów parafii św. Józefa w Podgórzu, MF 5 – 534 – 5 – 546. 2. Archiwum Państwowe w Krakowie, Akta miasta Podgórze, P 842, s. 6-7. 3.. Archiwum Państwowe w Krakowie, Akta miasta Podgórze, P 279, s. 35 – 287 (Akta spadkowe po Łukaszu Kretschmerze). 4. Archiwum Państwowe w Krakowie, Mag I 722, s. 194.

Marche Funebré z Sonaty b-moll op. 35 – marszem dusz. Mariusz Solarz Marche Funebré z Sonaty b-moll Fryderyka Chopina, uważam za jeden z najlepszych utworów tego kompozytora. Wydaje się, że pozostawił w tym dziele kawałek swojej duszy. Jest to muzyka łącząca nasz „przyziemny świat” ze światem duchów. W dzisiejszym świecie, przy całej masie muzyki współczesnej i tej pisanej w przeszłości, człowiek dokonuje pewnej selekcji według własnego upodobania. Wybiera muzykę i utwory, które chce słuchać. Często zależy to od charakteru, nastroju w danej chwili, sytuacji. Wielokrotnie bywa tak, że muzyka służy do upiększania naszych uroczystości. Utwór, na którym skupię się w tym artykule, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych dzieł muzycznych. Jego charakter nie pozostawia żadnych wątpliwości, że jest to muzyka ilustrująca żałobę, tragedię. Utwór ten jest tak popularny, że już po pierwszych akordach większość osób jest w stanie powiedzieć, że jest to Marsz żałobny/pogrzebowy. Niestety bywa tak, że niektórzy nie są już w stanie podać autora tego dzieła, a jeszcze mniej osób kojarzy ten marsz z sonatą fortepianową. Sonata b-moll op. 35, składa się z czterech części. Marche Funebré występuje jako

16 Wehikuł Czasu nr 11/2011

trzeci. Zieliński pisze, że taki układ nie jest przypadkowy. Po wielkim rozmachu dwóch pierwszych części, nagła tragiczna klęska mogła być wyrażona w sposób lapidarny i prosty. Autor biografii Chopina porównuje to do życia człowieka: po bujnym i skomplikowanym życiu akt śmierci jest lapidarny1. Marsz został napisany przez Chopina w 1837 roku. W wigilię rocznicy Powstania Listopadowego Chopin zapisał trio z tego marszu w sztambuchu nieznanej nam osoby2. Dwa lata później kompozytor w liście do Fontany wspominał, że jest w trakcie pisania sonaty b-moll i powiadomił go, że umieścił w niej znany mu marsz3. Sonata została skomponowana w Nohant w maju 1840 r., stamtąd też pochodzi wspominany wcześniej list. Utwór ten reprezentuje twórczość dojrzałą kompozytora. Zasady komponowania cykli sonatowych poznał dzięki Elsnerowi. Zetknął się również z sonatami Mozarta, Haydna, Hummla i najprawdopodobniej Webera, Schuberta i Beethovena. Sonata b-moll jest zaliczana do dzieła fortepianowego o randze najwyższej. Utwór ten porusza do głębi. Cała sonata powstała wokół marszu, który stał się punktem kulminacyjnym i centralnym. Reprezentuje katastrofę nieuniknioną i nieuchronną4. Ekspresja o charakterze żałobnym, użyta w marszu, jest osiągnięta bardzo oszczędnymi środkami. Przede wszystkim Chopin wykorzystał kontrast. Punktowana melodia ściszana i „wybuchająca” tworzy wspaniałe napięcie dramatyczne. Poprzez oszczędność środków, prostotę, marsz ten ukazuje cały tragizm. Powtarzane akordy przypominają bicie dzwonów. Melodia sprowadzona jest do minimum. Trio marsza jest melodią dość prostą, w tonacji Des-dur. Jakby pewna nadzieja, opamiętanie się, czy pogodzenie z losem. Słuchając tego utworu można odczuć na własnym karku oddech śmierci. Jest w nim coś co wprowadza nas w pewien trans, przedstawiający drogę zmarłego. Liszt uznał, że w marszu słychać pochód narodu pogrążonego w żałobie, opłakującego swą własną zagładę5. Niektórzy uważają, że utwór ten cechuje charakter heroiczno - tragiczny, wyraz ponury, przepojony bólem6. Schumann napisał: Potem nastę-


HISTORIE WSZELAKIE puje część jeszcze bardziej ponura Macia funebre, która zawiera nawet coś odpychającego7. Można by się zastanowić co wpłynęło na taki opis Schumanna, skąd taka reakcja. Czy problem śmierci podjęty przez Chopina w tym utworze jest tak świetnie zilustrowany, że aż przeraża?! Z listu Chopina do Solange Clésinger czytamy o pełnym przeżyciu Chopina podczas koncertu odbywającego się w Anglii, 9 IX 1848 roku, dla przyjaciół. Zdarzyło się wówczas coś niesamowitego. Chopin pisał: wykonałem mniej więcej poprawnie allegro i scherzo i już miałem zacząć marsz, gdy nagle ujrzałem wyłaniające się z na wpół otwartego pudła fortepianu przeklęte widziadła, które pewnego wieczoru ukazały mi się w Chartreuse8. Musiałem wyjść na chwilę żeby się opamiętać, po czym bez słowa zacząłem grać dalej9. Rok po koncercie w Anglii, 30 października 1849 roku, marsz ten zabrzmiał na pogrzebie Fryderyka Chopina na cmentarzu Père - Lachaise. Instrumentacji dokonał N. H. Réber10. Marszem tym inspirowali się muzycy przez lata, pisząc coraz to nowsze transkrypcje – jest ich blisko 400. Powstało wiele wybitnych wierszy, m. in. Richarda Dehmela, a także dzieł pisanych prozą – tu należy wspomnieć przede wszystkim o Przybyszewskim - które to dzieła były inspirowane tym właśnie utworem. Marsz ten jednoznacznie kojarzy się ludziom z uroczystościami pogrzebowymi. Grany jest na nich przez organistów lub dęte orkiestry. Często też wykorzystuje się go w filmach fabularnych, a także animowanych, zazwyczaj cytuje się wówczas pierwsze takty marszu. Chopin musiał wiedzieć, że stworzył coś niesamowitego dla człowieka i jego duszy. Pozostaje jeszcze pytanie: czy spodziewał się, że marsz ten zdobędzie taką „popularność” i czy sobie tego w ogóle życzył? Przecież Sonata b-moll op. 35 nie była przez niego wykonywana na paryskich koncertach publicznych11, a także w Anglii grał ją wyłącznie dla znajomych. Bibliografia: Schumann R., O Fryderyku Chopinie, tłum.

Koło Naukowe Nr 3 Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach, Katowice 1963. Tomaszewski T., Muzyka Chopina na nowo odczytana, Kraków 1996. Tomaszewski T., Chopin: człowiek, dzieło, rezonans, Kraków 2005. Zieliński A. T., Chopin. Życie i droga twórcza, Kraków 1998. Przypisy: Zieliński T. A., Chopin. Życie i droga twórcza, Kraków 1998, s. 451. 2 Tomaszewski M., Chopin: człowiek, dzieło, rezonans, Kraków 2005, s. 78. 3 Ibidem, s. 85, 483. 4 Tomaszewski M., Chopin: człowiek…, op. cit., s. 484. 5 Ibidem, s. 489. 6 Określenia użyte przez Helmana Z. i Chomińskiego. Patrz: Tomaszewski M., Chopin: człowiek…, op. cit., s. 489. 7 Schumann R., O Fryderyku Chopinie, Katowice 1963, s. 43. 8 Na Majorce. 9 Tomaszewski M., Chopin: człowiek…, op. cit., s. 118. 10 Ibidem, s. 124. 11 Tomaszewski M., Chopin: człowiek…, op. cit., s. 142. 1

Turecka odsiecz wiedeńska. Osmańska epopeja z galicyjskiego frontu wschodniego 1916-19171. Krzysztof Bassara „...Zadarły kiecki, ale jak już [...] wspomniałem, nie było pod nimi śladu pantalonów, szarawarów, czy mówiąc wprost «gaci». Jeśli więc wyobrazicie sobie te podwinięte spódnice, to waszym oczom ukaże się następująca scena: My dwaj, w jednakowym odruchu, osłupiali patrzymy na siebie, a kobiety, nie zwracając na nas uwagi włażą do wody potrząsając obfitymi udami. Ładniutka dziewczyna, przy-

Wehikuł Czasu nr 11/2011

17


HISTORIE WSZELAKIE trzymująca na piersiach rąbek spódnicy odwraca się w naszą stronę i w zupełnie dla nas nie zrozumiałym języku, jak nakręcona za-czyna coś opowiadać o rzece. Kolega krzyczy: «Na Boga, kobieto, wejdźże trochę głębiej, niech ci woda chociaż do pępka sięgnie, a potem powiesz nam co masz do powiedzenia». Ale czy ona coś sobie z tego robiła? Dalej nawijała swoje. Przeszedłszy z tą figlarną babeczką całą rzekę, wyszliśmy na przeciwległy brzeg i wróciliśmy, ale niczego nie dowiedzieliśmy się na temat brodu. Ustaliliśmy więc, że biegnącą zygzakiem przeprawę namacamy żerdziami, no ale to już nie była robota dla tych kobiet2” . Dla tych dwóch żołnierzy zwiadu pozostało tylko czekać, aż nadejdzie reszta ich kompanii. Jakieś pół godziny później nad rzeką pojawili się towarzysze broni... „Żołnierze rozebrali się do pasa, ale wmurowało ich gdy spostrzegli, że mające im towarzyszyć kobiety zakasały spódnice i wysforowały się przed nich. Wybałuszone gały wlepili w kołyszące się […] baby. Po chwili zaczęli szeptem wymieniać między sobą uwagi i podśmiechiwać się. W końcu jeden z nich [...] powiedział: «Co za cholerny kraj! Jak ktoś nie widział ognia bezpiecznie palącego się koło beczki prochu, ani wilka chodzącego z owcą za pan brat, to niech przyjedzie do tej Polaków krainy i sobie popatrzy3»” .- tak zaczęła się wojenna ekspedycja Turków nad Seretem w Galicji. Latem 1916 roku strona rosyjska pod kierownictwem gen. Alieksieja Brusiłowa opracowała plan zmasowanego natarcia na wojska austro - węgierskie operujące w Galicji. Na początku czerwca 1916 roku oddziały rosyjskie realizując ofensywny plan gen. Brusiłowa przełamały front. Siły państw centralnych były w odwrocie. Austriacy ustępowali Rosjanom na całej linii frontu. Ofensywa Brusiłowa była prawdziwym szokiem na froncie wschodnim. Bezpośrednio zostały zagrożone przełęcze na łuku Karpackim – ostatniej wielkiej barierze naturalnej, która mogłaby zatrzymać Rosjan przed dostaniem się na Nizinę Węgierską. Dzięki niezdecydowaniu sztabu gen. Brusiłowa Niemcom udało się zreorganizować swoje siły i przystąpić do obrony. Jednak austro -

18 Wehikuł Czasu nr 11/2011

węgierskie jednostki pod dowództwem feldmarszałka von Hötzendorfa potrzebowały wsparcia. Wojska C. i K. ponosiły ogromne straty. Trzeba było „łatać dziury” w obronie galicyjskiego frontu. Austriacy i Niemcy prosili o wsparcie swoich sojuszników. Turcja zaoferowała swoją pomoc wysyłając oddziały do Europy na Bałkany, a także do odległej Galicji. Do tej „Polaków krainy” strona turecka przysłała elitarny XV korpus (niem. XV. Kais. Osm. Armeekorps) składający się z dwóch dywizji piechoty (19 i 20 DP)4. Pomysłodawcą tego niebanalnego przedsięwzięcia został Enver Pasza – turecki minister wojny. Dowódcą XV Korpusu posiłkowego został sławny gen. Cebat Pasza (Cevat Pasha Çobanlı) – weteran zaciekłych walk o Dardanele. Na dzień 10 czerwca 1916 roku korpus liczył 30 tysięcy ludzi, lecz ostatecznie skład XV Cesarsko - osmańskiego Korpusu Armijnego osiągnął etat 33 000 żołnierzy (docelowo w planach dowództwo zamierzało utworzyć korpus posiłkowy w sile 40 000 żołnierzy). Dzięki nowo otwartej linii kolejowej Bagdad – Berlin do Galicji przybył pierwszy transport tureckich żołnierzy, a w zasadzie jak się później okazało kontyngentu Kanonenfutter (pol. „mięso armatnie”). Głośno wtedy było w prasie państw centralnych o wytrawnych żołnierzach z Turcji... Jak głosiło biuro prasowe Wolffa z Berlina (27 lipca) „Wojska tureckie w Galicyi. Jak słychać, niebawem liczyć się trzeba z pojawieniem się wojsk tureckich w walkach przeciwko Rosyanom w Galicyi. Fakt ten stanowi dowód bitności wojsk Turcyi, i jednolitości frontu bojowego mocarstw centralnych”5. Etapami z Krakowa do Przemyśla, a później Lwowa osmańscy żołnierze pociągami dojeżdżali na galicyjski teatr wojenny. Po przegrupowaniu Turcy ruszyli od razu na front. 19 DP przypadł odcinek frontu wzdłuż Złotej Lipy (północny dopływ Dniestru; ob. obwód tarnopolski na Ukrainie) na linii Potutory – Bożyków. 20 DP zajęła okopy pomiędzy Bożykowem a Łysą. Stanowiska przejęto oficjalnie 22 sierpnia. Turcy wypełnili tu lukę po zdziesiątkowanej 54 dywizji austriackiej.


HISTORIE WSZELAKIE Już od początku wojska osmańskie miały ogromne problemy. Nonszalancja dowódców, złe zaopatrzenia, braki w amunicji, broni, mundurach oraz trudne warunki klimatyczne sprawiły, że dla austro-węgierskich i niemieckich dowódców Turcy stanowili „dziecko specjalnej troski”. Niemcy szkolili dzielne oddziały Stoßtruppen, które wielokrotnie dowodziły swojego bohaterstwa i męskości bijąc się na bagnety i granaty z przeciwnikiem. Z kolei austriacki wywiad „rakietami i innymi środkami pirotechnicznymi” oraz „zielonymi sztandarami z półksiężycem i gwiazdą”, wabił wyznawców religii Proroka służących w armii rosyjskiej. Opinie o umiejętnościach oraz wyposażeniu Turków nie były, delikatnie mówiąc, zbyt pochlebne. Minusem był brak wyszkolonych oficerów, wielu z nich nie znało języka niemieckiego, już nie wspominając o prostych żołnierzach szeregowych (tak nawiasem dzięki temu rozwinęła się polska turkologia – w szpitalach potrzebni byli tłumacze; m.in. prof. T. Kowalski). Co gorsza nawet Turcy nie mogli się sami ze sobą dogadać… W wielonarodowym imperium niewielu znało język turecki. Niemniej jednak osmańscy żołnierze bili się dzielnie, wielokrotnie ponosząc wysokie straty6 . Wielokrotnie odpierali rosyjskie zmasowane ataki gazowe, nawet jak kończyła się amunicja nie ustępowali... przechodzili do walk wręcz, na bagnety, granaty ręczne. W bojach stoczonych przez XV korpus nad Seretem, w okopach w Galicji, a także szpitalach w Krakowie zmarło w skutek ran, czy zaginęło lub zostało wziętych do niewoli ok. 25 000 żołnierzy. Niemymi świadkami tych walk i ofiar żołnierzy tureckich są wycinki z gazet, listy które nigdy nie doszły do swych odbiorców, nieliczne zdjęcia i wspomnienia, a także kwatery wojenne nr XXIII (tzw. „kwatera bośniacka”)7 oraz XXVI (tzw. „turecka”; w latach PRL została zrównana z ziemią wraz z kilkoma nagrobkami tureckimi; ostatnio na ich miejscu chowano chrześcijan) na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Na kwaterze numer XXIII, która zachowała dawnego ducha „Wielkiej Wojny” chowano zgodnie z ideą poszanowania wszy-

stkich uczestników tej wojny. W mogiłach obok siebie spoczęli żołnierze własnych i wrogich armii – niezależnie od wyznania, pochodzenia i statusu społecznego, którzy walczyli „pierś w pierś”, a spoczęli „ramię w ramię”. Między innymi obok Niemców, Austriaków, Bośniaków, Polaków i Rosjan zostali pochowani Turcy. Godnego symbolicznego nagrobku dla żołnierzy sułtana, którzy walczyli z Rosjanami w 1916 - 1917 doczekano się w roku 1997. Dzięki inicjatywie krakowskich turkologów, Beaty i Piotra Nykielów, oraz attaché wojskowego Republiki Turcji w Warszawie płk. Sabri Doğara udało się postawić symboliczny grób na Cmentarzu Rakowickim na kwaterze bośniackiej (dawna turecka została szczelnie wypełniona współczesnymi grobami chrześcijańskimi). Jego odsłonięcia dokonał 9 maja 1997 roku ówczesny prezydent Turcji Süleyman Demirel, podczas oficjalnej wizyty w Polsce. Bibliografia: Czas, 1916, nr 375, 457. The New York Times, 1916, July 26, 27, 31. Galik P., Gdy Turek w Dniestrze napoi swe konie..., „Odkrywca. Skarby – Wojna – Historia”, 2008, nr 2 (109), s. 48-50. Kołodziejczyk A., Cmentarze muzułmańskie w Polsce, Warszawa 1998. Nykiel P., Słów kilka o tym, co łączy Wernyhorę z krakowską turkologią, (referat wygłoszony przez autora na III Ogólnopolskiej Konferencji Turkologicznej w Krakowie w dn. 28-29 maja 2009; Nykiel P. i B., Walki między oddziałami tureckimi i rosyjskimi w Galicji I w.ś., „Komandos”, 1998, nr 11(75) – I cz., s. 43-46; nr 12(76) – cz. II, s. 40-41; Niniejszy artykuł stanowi pokłosie projektu Inwentaryzacji grobów wojennych na terenie województwa małopolskiego w 2009 roku. Zaciekawiony dziejami mogiły żołnierzy tureckich z XV korpusu pochowanych w Krakowie podjąłem się własnych badań nad losami tej formacji w Galicji. 2 Cytat za: P. Nykiel: Słów kilka o tym, co łączy Wernyhorę z krakowską turkologią, (referat 1

Wehikuł Czasu nr 11/2011

19


HISTORIE WSZELAKIE wygłoszony przez autora na III Ogólnopolskiej Konferencji Turkologicznej w Krakowie w dn. 28-29 maja 2009. 3 Ibidem. 4 W skład 19 DP (dow.: ppłk Şefik) wchodziły trzy czterobatalionowe pułki piechoty: 57 pp (mjr Hayri), 72 pp (mjr Rifat) i 77 pp (mjr Yarbay Saip) oraz kombinowany pułk artylerii (mjr Ziya), złożony z dwóch dywizjonów: II/25 p. art. i I/9 p. art. (razem etatowo 24 działa w sześciu bateriach). Dywizyjną jazdę stanowił 5 szwadron 4 pułku kawalerii (w sumie tylko 100 koni), a wojska techniczne reprezentowała 4 kompania 3 batalionu saperów. Służby dywizyjne uzupełniała kompania łączności, kompania sanitarna i tabory oraz pododdziały logistyczne. Bliźniacza 20 DP (ppłk Yasin Hilmi) miała analogiczny skład, współtworzyły ją 61 pp (ppłk Bahattin), 62 pp (mjr Nazmi Bey), 63 pp (mjr Ahmed Muhtar) oraz 20 pułk artylerii (mjr Suleyman Avni), 4 kompania 4 batalionu saperów i 6 szwadron 12 pułku kawalerii wraz z odpowiednimi służbami tyłowymi. 5 Cytat za: Czas, 1916, nr 374 (27 VII). 6 Podczas jednodniowej potyczki z III Kaukaskim Korpusem dn. 30 XI 1916 straty tureckie wyniosły ponad 5 000 zabitych. 7 Pod koniec czerwca 1915 roku na Cmentarzu Rakowickim został wyznaczony plac przez Oddział Grobów Wojennych C. i K. Komendantury Wojskowej w Krakowie (niem. Kriegsgräber-Abteilung K.u.K. Militär-Kommando Krakau) jako miejsce spoczynku dla żołnierzy C.i K. którzy wyznawali islam. Wydano nakaz dla zarządcy Cmentarza Rakowickiego by „... zmarłych w Krakowie mahometan grzebał razem, na osobnej na ten cel wyznaczyć się mającej części cmentarza miejskiego i to w sposób dla mahometan przepisany, tj. twarzą zwróconą ku wschodowi”. Pierwotnie chowano tam Niemców i Austriaków, później muzułmańskich żołnierzy państw centralnych, głównie Bośniaków (stąd nazwa kwatery) oraz jeńców rosyjskich.

20 Wehikuł Czasu nr 11/2011

Szlachetny eksperyment na kliszach Weegee’go Katarzyna Kotula 16 stycznia 1920 roku w USA wchodzi w życie tzw. XVIII Poprawka do Konstytucji. Od tej chwili wytwarzanie, sprzedaż i przewóz napojów „wyskokowych” (tj. zawierających więcej niż 0,5 % alkoholu) jest zabronione. Od tej chwili, przez najbliższe trzynaście lat na terenie USA obowiązuje prohibicja. Ów „szlachetny eksperyment” miał przynieść Ameryce wolność od nędzy, przestępczości, mo-ralnej degradacji... Jednak jego rzeczywiste skutki okazały się zgoła odmienne od zamierzonych, jak powszechnie wiadomo, „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”... Oczywistym jest, że nowe prawo nie zyskało wielu zwolenników ani tym bardziej, nie przekonało ludzi do patrzenie na świat trzeźwym okiem. Wręcz przeciwnie - uwydatniło w nich kreatywność i pomysłowość w szukaniu nowych sposobów zaspokajania swego alkoholowego pragnienia. Alkohol przemycano zza meksykańskiej granicy, bądź sprowadzano oczywiście nielegalnie z Wysp Bahama, czy Indii Zachodnich (wokół głównych portów, zwłaszcza Wschodniego Wybrzeża, były zakładane nawet pływające miasteczka wyposażone w sieć drobnych destylarni, sklepów czy saloonów!). Sprowadzany trunek poddawano destylacji, po której dodawano do niego różnego rodzaju substancje smakowe i zapachowe; dzięki temu spragnione podniebienie czuło smak ginu, burbonu czy whiskey. Nagminnie metodą chałupniczą wytwarzano piwo lub wódkę (tzw. bathtub gin czyli dosłownie: gin wytwarzany w wannie). Zdarzało się, że mszalne wino wykorzystywane było nie tylko w celach sakralnych, a gorliwi lekarze skrzętnie wypisywali recepty na alkohol „w celach zdrowotnych”. W większych miastach bujnie kwitły lokale, jak legendarny Cotton Club, w których alkohol lał się strumieniami. Umieszczane na ścianach przyciski alarmowe służyły do ostrzegania gości przed nalotem policji, gdy rozlegał się ich dźwięk, pospiesznie dopijano procentowe trunki ser-


HISTORIE WSZELAKIE wowane w filiżankach do kawy. Szybkie usuwanie „śladów zbrodni” powodowało, że klienci, jak i właściciele lokalu czuli się bezkarni.

Ponieważ „zakazany owoc” smakuje najlepiej, w latach prohibicji ludzie częściej zaglądali do kieliszka, a ogólna liczba osób aresztowanych za nietrzeźwość w miejscach publicznych drastycznie poszła w górę. Znany jest przypadek, gdy w 1928 roku w San Francisco przed obliczem sądu stanęła cała ława przysięgłych, która uprzednio sama miała sądzić innego „alkoholowego przestępcę”. Przysięgli zażądali wydania dowodów rzeczowych, a po ich intensywnych oględzinach zostały... tylko puste butelki. Ostatecznie oskarżonego oraz ławników uniewinniono. Nowe prawo było na masową wręcz skalę łamane (dosłownie!) wszędzie, nie wyłączając Białego Domu. Dopiero po śmierci Warrena Hardinga wyszło na jaw, że sam prezydent, bynajmniej, nie „wylewał za kołnierz”, a dla swoich gości do dyspozycji miał pełny barek różnych trunków. Niedaleko Austin w Teksasie, lokalne władze odkryły destylarnię o dziennej wydajności nawet 130 galonów. Co interesujące, owa nielegalna działalność prowadzona była na farmie Morrisa Sheparda - „ojca narodowej prohibicji”.

Jednym z ważniejszych skutków wprowadzenia prohibicji, była ogólnie odczuwalna intensyfikacja brutalności w życiu społecznym. Rozwijający się nielegalny rynek handlu alkoholem, obejmujący cały teren kraju, do sprawnego funkcjonowania po-

trzebował działań grupowych. Z tego względu zaczęły powstawać olbrzymie, dobrze zorganizowane i uzbrojone grupy przestępcze, rywalizujące między sobą. Po uzyskaniu monopolu na produkcję i dystrybucję napojów „wyskokowych”, poszerzyły one zakres swojej „działalności” zwracając się ku hazardowi, narkotykom czy prostytucji. Na tym gruncie prowadzone były „wojny gangów”, w czasie których używano wyłącznie „argumentów pięści”, co pociągało za sobą śmierć dziesiątek osób. Nie mogąc rozstrzygać swoich sporów drogą sądową, gangsterzy wymierzali sprawiedliwość na własną rękę poprzez uliczne walki i zabójstwa (tylko pomiędzy 1926 a 1929 rokiem śmierć poniosło 1291 osób). Szacuje się, że przemoc, która rozwinęła się w czasie trwania prohibicji, pochłonęła więcej ofiar, niż wypadki samochodowe spowodowane przez „zakrapianych” kierowców czy marskość wątroby! Człowiekiem nr 1 świata przestępczego owych lat był wszystkim dobrze znany Al. Capone. Ów legendarny „człowiek z blizną” w 1920 roku osiadł w Chicago i w przeciągu kilku lat został niekwestionowanym królem świata hazardu, handlu alkoholem i rozpusty. Całkowitą kontrolę nad miastem przejmuje w wyniku tzw. masakry Św. Walentego. Dokładnie 14 lutego 1928 roku na polecenie Capona, zlikwidowanych zostaje siedem osób z konkurencyjnego gangu Bugsa Morana, co doprowadziło do jego upadku. Oblicza się, że za sam 1927 rok zyski Capona uzyskane z tytułu prowadzonej działalności przestępczej, wyniosły 60 mln dolarów. Ta opisywana „gangsterska”, ciemna strona życia w USA w latach prohibicji udokumentowana została przez fotografa - amatora Weegee’go. Za pomocą swych zdjęć stworzył on przejmujący obraz wojny gangów, morderstw czy biedy nowojorskich ulic. Tak naprawdę nazywał się Asher Felling. Urodził się w 1899 roku; co ciekawe, jego rodzinną miejscowością był Złoczów niedaleko Lwowa (artysta ten więc posiada polskie korzenie!). Na wskutek coraz dotkliwszych antysemickich prześladowań, wraz z całą rodziną emigruje do Stanów Zjednoczonych w pierwszych latach wieku XX. Bez reszty

Wehikuł Czasu nr 11/2011

21


HISTORIE WSZELAKIE zafascynowany nocnym życiem Nowego Jorku, w wieku 18 lat przerywa naukę i opuszcza dom rodzinny. Jako bezdomny, włóczy się po najciemniejszych zakamarkach miasta, chłonąc bez reszty jego specyficzną atmosferę (doświadczenia wielkiej biedy wyniesione z lat młodości uodporniły go na głód czy przejmujące zimno). Z czasem znajduje pracę w laboratorium fotograficznym „New York Timesa”, by następnie zostać zatrudnionym przez agencję “Acme Newspictures”. Z tą chwilą, używając pseudonimu Weegee, rozpoczyna swoją przygodę jako nocny reporter miasta. Warsztatem jego pracy zostaje samochód. Tutaj przechowuje cały swój sprzęt i prowizoryczne laboratorium, aby zaraz po zrobieniu zdjęcia móc je od razu wywołać. Jako jedyny otrzymuje oficjalne pozwolenie na podsłuchiwanie policyjnych fal radiowych, co umożliwia mu błyskawiczne działanie. Zawsze jako pierwszy zjawia się na miejscu zbrodni. Sam artysta tak opisuje rozkładówkę swojego zwykłego „dnia” pracy: „(…) rundkę zaczynałem zwykle o północy. Najpierw sprawdzałem policyjny teleks, żeby się zorientować, co się wydarzyło. Potem do samochodu (…) Między pierwszą a drugą napady z bronią w ręku na całodobowe delikatesy (...) Między drugą a trzecią wypadki samochodowe i pożary... (....) O czwartej sprawy przybierały żywszy obrót. O tej godzinie zamykano bary, a chłopcy byli już zmiękczeni przez drinki. (...) Później, między czwartą a piątą telefony o włamaniach i wybijaniu witryn sklepowych. Po piątej zaczynała się godzina najtragiczniejsza ze wszystkich. Ludzie przez całą noc nie kładli się spać, bo zamartwiali się o swoje zdrowie, o pieniądze i z powodu problemów miłosnych. Wtedy odporność fizyczna i psychiczna była najmniejsza, i w końcu rzucali się z okna (…)”1 .

w zdjęciach, które z powodzeniem mogłyby służyć za ilustracje do kryminalnych kronik. Głównymi aktorami jego prac są głównie ludzie z marginesu społecznego. Najbliższe mu tematy to występek i zbrodnia. Powszechnie znany jest z braku skrupułów w fotografowaniu ofiar wypadków czy morderstw. Niektórzy sprowadzają go roli zwykłego paparazzi szukającego sensacji; jednak Weegee jest kimś więcej. Jest jedynym kronikarzem nocnego życia ówczesnego miasta. Jego swoiste credo brzmi: „Żyłem pełnią życia i spróbowałem już wszystkiego. Co dla ciebie mogłoby być nienormalne, dla mnie jest normalne. Gdybym miał swoje życie przeżyć jeszcze raz, żyłbym tak samo... tylko że jeszcze intensywniej. Wszystko, co tutaj piszę, jest prawdą... na dowód mam zdjęcia, rachunki, wspomnienia i blizny”.2 Przypisy: 1 http://www.fotopolis.pl/index.php?g=366, dostęp:8 X 2010. 2 Ibidem, 8 X 2010. Bibliografia: M. Bankowicz, Historia polityczna świata XX wieku: 1901- 1945, Kraków 2004. A. Bartnicki, Historia Stanów Zjednoczonych Ameryki 1917- 1945, Warszawa 1995. M. A Jones, Historia USA, Gdańsk 2003. G. B Tindall, Historia Stanów Zjednoczonych, Poznań 2002. http://www.fotopolis.pl/index.php?g=366, dostęp: 8 X 2010. http://www.swiatobrazu.pl/weegee_8211_ zdjecia_z_kolekcji_berinsona_w_paryzu. html, dostęp: 8 X 2010. www.weegee.org, dostęp: 12 X 2010.

Miasto Dębica w wojnie obronnej 1939 roku. Krzysztof Kloc

Jak widać, Weegee specjalizował się

22 Wehikuł Czasu nr 11/2011

Wrzesień 1939 roku to największa tragedia w historii polskiego państwa. Nigdy dotąd polska państwowość nie została zniszczona, a sam kraj zniewolony, w tak kró-


HISTORIE WSZELAKIE tkim czasie. Następstwem przegranej wojny było, niespotykane w dotychczasowej historii, prześladowanie oraz ludobójstwo na polskim narodzie. Wojna i okupacja w różny sposób dotknęły każdy zakątek Polski, jak i każdego jej mieszkańca. Wyjątkiem nie jest także miasto Dębica, które – bez obrony – zostało zajęte przez niemieckie wojska 8 września 1939 roku. Przebieg działań wojennych Już w kwietniu 1939 roku mieszkańcy Dębicy bardzo hojnie dokonywali wpłat na rzecz Funduszu Obrony Narodowej; w samym mieście przeprowadzano ćwiczenia jak się zachować w przypadku rozpylenia przez wroga gazu oraz ochoczo trenowano bierną obronę przeciwlotniczą. Wszystko to pokazuje, że Dębiczanie zdawali sobie sprawę z nadchodzącego zagrożenia. Wspomnieć należy, że w przededniu wojny – według G. Brzęka – w rejonie Dębicy bardzo aktywna była niemiecka V Kolumna. Jej działalność dowodzi, że niemieccy planiści znakomicie zdawali sobie sprawę ze strategicznej roli jaką posiadało miasto, szczególnie w kontekście przebiegającej przez nie, wspomnianej już magistrali kolejowej. Fakt ten miał już niebawem okazać się zgubnym dla Dębicy i jej mieszkańców. W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku w Dębicy, z oddziałów wojskowych, stacjonował tylko Ośrodek Zapasowy Krakowskiej Brygady Kawalerii oraz utworzony z rezerwistów batalion wartowniczy, w którego skład wchodziły 4 kompanie piechoty oraz 1 pluton CeKaeM - ów. Nie było natomiast w mieście 5. Pułku Strzelców Konnych, tak bardzo związanego z Dębicą i stale w niej koszarującego. 23 sierpnia został zmobilizowany, a następnie w dniach 26 i 27 sierpnia został przetransportowany do Zawiercia. Podczas kampanii wrześniowej działał w Krakowskiej Brygadzie Kawalerii. W czasie wojny, Dębica miała być broniona przez 22. Dywizję Piechoty Górskiej, potocznie zwanej „przemyską”, pod dowództwem pułkownika dyplomowanego Leopolda Endel – Ragusa, która wchodziła w skład 2 dywizji południowego odwodu Naczelnego

Wodza. Pojawiła się ona w Dębicy rankiem 1 września i około godziny 10.00 zaczęła się rozładowywać, by już wieczorem, w skutek bardzo ciężkiej sytuacji w jakiej znalazła się Armia „Kraków”, opuścić miasto bezpowrotnie i przejść pod dowództwo wspomnianej armii. W pierwszym tygodniu września Dębica przekonała się, że zajmowała bardzo istotne miejsce w planach operacyjnych niemieckiego lotnictwa – Luftwaffe. Wynikało to ze znaczenia magistrali kolejowej Kraków – Lwów, która była bardzo ważna dla nieprzyjaciela, bowiem Niemcy zdawali sobie sprawę, że owo połączenie krzyżujące się w Dębicy z linią biegnącą w kierunku Tarnobrzega i dalej na północ, będzie kluczowe dla transportu polskich wojsk w tym rejonie wojennych działań. Jak wspomina R. Siedlisker-Sarid, pierwsze samoloty Luftwaffe pojawiły się nad Dębicą już o godzinie 11.00. Także E. Skowron i A. Stańko podają w swej pracy informację, że już 1 września zbombardowany został dębicki dworzec, budynek poczty oraz kilka domów mieszkalnych. Są to bardzo istotne wiadomości, do tej pory bowiem uważano, że pierwszy nalot na miasto miał miejsce 2 września. Nalot na Dębicę, który miał miejsce drugiego dnia wojny był potężny i niszczycielski. Fragment komunikatu informacyjnego Armii „Karpaty” mówi: „(…) O godz. 18.00, 30 samolotów rzuciło ok. 60 bomb na Dębicę czyniąc znaczne szkody w mieście. Ludność była ostrzeliwana z km(…)”. Tego samego dnia bombardowano także Rzeszów; głównie Zakłady Cegielskiego i okolice dworca kolejowego. Jednak jak przyznaje w swych wspomnieniach generał Kazimierz Sosnkowski, 2 września to Dębica była głównym celem ataków niemieckiego lotnictwa. Niestety brak źródeł uniemożliwia próbę określenia strat spowodowanych przez ten nalot zarówno wśród mieszkańców, jak i w infrastrukturze miasta. Można się także tylko domyślać jak wpłynął na ludność Dębicy zbrodniczy proceder niemieckich lotników, którzy, jak wspomina powyższy komunikat, ostrzeliwali cywili. Bez wątpienia była to taktyka niemieckiego dowództwa, która po przez takie działania,

Wehikuł Czasu nr 11/2011

23


HISTORIE WSZELAKIE miała na celu wywołanie paniki wśród ludności cywilnej, zmuszenie jej do masowych ucieczek, co prowadziło do ogromnego tłoku na polskich drogach, a w konsekwencji uniemożliwiało sprawny ruch i komunikację polskiego wojska. Dramatyczną atmosferę panującą wśród Dębiczan, wywołaną przez systematyczne naloty niemieckiego lotnictwa, opisuje świadek A. Darłak: „Początkowo chroniono się na peryferiach miejskich, byle się znaleźć jak najdalej od celów ataków lotniczych. Wkrótce pod hasłem <ratuj się, kto może> ucieczki nabrały charakteru eksodusu narodowego. Uciekać byle szybko, byle gdzie, byle oddalić się od nacierającej armii niemieckiej, która, jak niosła fama, morduje każdego napotkanego człowieka. Ciągnęły więc na wschód całe kolumny furmanek z uciekinierami(…). Zapanował niesamowity chaos, nie dający się opisać.” W ciągu całego dnia 3 września, Luftwaffe z ogromnym impetem bombardowało i ostrzeliwało magistralę Kraków – Lwów. Źródła wspominają, że szczególnie nękana była Dębica. Najprawdopodobniej wiązało się to z tym, że wówczas przez miasto przetaczały się ogromne transporty kolejowe polskiego wojska zarówno z zachodu na wschód, jak i w przeciwnym kierunku. Mimo ogromnych zniszczeń oraz kolejnych fal niemieckich nalotów transport w tym dniu nie został zatrzymany. Przyczyniło się do tego wielkie poświęcenie polskich żołnierzy, kolejarzy oraz mieszkańców Dębicy, którzy wykazali się wielką odwagą i patriotyzmem. Po 4 września ruch kolejowy na tej linii trwał na odcinku od Tarnowa przez Dębice i dalej na wschód, do momentu zajmowania jej poszczególnych części przez oddziały Wehrmachtu. Tymczasem sytuacja na froncie była fatalna. XIV Armia niemiecka pod dowództwem generała Wilhelma Lista, która znajdowała się najbliżej parła w kierunku Tarnowa i Dębicy. W nocy z 5 na 6 września Armia „Kraków” otrzymała informację o ogromnych postępach jednostek pancernych należących do armii Lista – miały one znajdować się już w Uszewie nieopodal Brzeska. Jedyną formacją polskiego wojska,

24 Wehikuł Czasu nr 11/2011

która mogła przeciwstawić się w tamtym rejonie niemieckim siłom, była 24. Dywizja Piechoty pod dowództwem pułkownika dyplomowanego Bolesława Krzyżanowskiego. Dywizja ta, jak wynika z zachowanego rozkazu, na prośbę dowódcy Armii „Kraków”, generała Szylinga miała być przekazana przez gen. Fabrycego pod dowództwo tego pierwszego, a następnie przetransportowana już 3 września w okolicę Tarnowa i Dębicy. Oczywiście nie sposób było przewidzieć, że w tym dniu rejon Dębicy zostanie poddany, wspomnianym już, potężnym nalotom niemieckiego wojska. Wiemy z całą pewnością, że w momencie szybkich ruchów XIV Armii niemieckiej 24. DP znajdowała się w okolicach linii Tarnów – Zakliczyn – Gromnik oraz, że jej dowódca został telefonicznie poinformowany przez gen. Szylinga o zaistniałym niebezpieczeństwie. W tej rozmowie dowódca Armii „Kraków” dał płk. Krzyżanowskiemu do zrozumienia, że bardzo liczy na 24. DP jeśli chodzi o zabezpieczenie linii Dunajca w momencie wycofywania się przez tę rzekę innych polskich oddziałów. Mimo wielu wątpliwości dowódca 24. DP postanowił dać wyraz sugestiom gen. Szylinga, choć zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie zabezpieczyć szosy Bochnia – Tarnów przez którą przetaczały się oddziały dokonywujące odwrotu. Gen. Szyllingowi chodziło głównie o osłonę Grupy Operacyjnej Boruta, która to jednak poniosła ciężkie straty 6 września w okolicy Bochni i Niepołomic. Mimo ciężkiej sytuacji płk. Krzyżanowski podczas kolejnej rozmowy telefonicznej, tym razem z gen. Fabrycym, ponownie zapewnił, że postara się wykonać powierzone mu zadania, chyba, że nastąpi jakaś „katastrofa”. Tego dnia wojska niemieckie sforsowały Dunajec w okolicach Zakliczyna oraz Nowego Sącza, co oznaczało dla 24. DP nieuniknione nadejście wspomnianej przez Krzyżanowskiego „katastrofy”. W takiej sytuacji gen. Fabrycy, jako dowódca Armii „Małopolska” (utworzonej 6 września z resztek Armii „Kraków” oraz „Karpaty”) postanowił przesunąć 24. DP w rejon Dębicy oraz Pilzna. Zdecydowało o tym przede wszystkim położenie obydwu miejscowo-


HISTORIE WSZELAKIE ści nad naturalną barierą obronną jaką jest rzeka Wisłoka. We wszystkie te decyzje i rozkazy wkradał się coraz większy chaos i nieporozumienie. Świadczy o tym bardzo późna godzina wydania rozkazu dla 24. DP, przez co nie wszystkie jej oddziały od razu ruszyły do odwrotu, a którym przyszło za to słono zapłacić. Podczas odwrotu 24. DP została zaatakowana przez niemiecką 4. Dywizję Lekką, co przyniosło jej znaczne straty w sprzęcie i ludziach. W wielkim nieładzie i bardzo różnym czasie poszczególne oddziały 24. DP dotarły do linii Wisłoki. Zważywszy na to, że właśnie ta jednostka miała bronić Dębicy, jej destabilizacja i demoralizacja, wskutek ciągłego odwrotu i porażek, miała fatalne konsekwencje dla losów miasta. Sytuację w jakiej się znalazła 24. DP opisuje major J. Pawłowski: „Wyjechałem na szosę w stronę Dębicy i zastałem taki obraz: kolumna długości kilka kilometrów, pomieszane wozy taborowe z działami, ludźmi i końmi, na wozach piechota, wszystko to bezładne(...) Wszystkich ogarnęła tępota i apatia(...)”. Tuż za 24. DP, z rejonu Tarnowa opustoszałego po odwrocie polskich jednostek na linię Wisłoki, postępował XXII Korpus Pancerny – gdyby przyszło w tym momencie do konfrontacji, polskie oddziały zostałyby doszczętnie zniszczone, prawdopodobnie bez jakiejkolwiek walki. Wszystko wskazywało na to, że Dębicy nie będzie już miał kto bronić. Dowództwo 24. DP dotarło do Pilzna o świcie 7 września; tam też zaczęło tymczasowo kwaterować. Plan obrony linii Wisłoki zaczęto opracowywać natychmiast w pobliskim Latoszynie. W dowództwie dywizji panowała fatalna atmosfera. Upadłe morale, załamanie, apatia, zmęczenie i zwątpienie – to wszystko charakteryzowało 24. DP; także samego płk. Krzyżanowskiego, który podobno miał się znajdować w głębokiej depresji. Jeden z żołnierz pisał: „(...)już w pierwszym etapie odwrotu(24. DP – przyp. K.K.) wystąpiły niepokojące objawy upadku ducha, a nawet wręcz załamania się niektórych dowódców[...]. Mogła je zdusić w zarodku energiczna interwencja przełożonego, lecz kto miał interweniować, gdy dowódca dywizji stracił wiarę we własne siły.”

Informację o bardzo niskim morale 24. DP oraz o jej ogólnej kondycji po walkach z 4. DLek doszły do gen. Fabrycego. Wiadomości te, wraz z innymi niepokojącymi wieściami z frontu (m.in. rozbicie GO Boruta) przyczyniły się do wydania rozkazu przez gen. Fabrycego o odwrocie i dalszej obronie na rzece San. Warto dodać, że jeszcze przed oficjalnym rozkazem, płk. Krzyżanowski postanowił odejść z rejonu Dębicy i udać się na pd. – wsch. w kierunku rzeki Wisłok. Mamy więc do czynienia z przejawem niesubordynacji. To tylko potwierdza ogromny chaos i zamieszanie w oddziałach, które mogłyby bronić Dębicy. Zajęcie miasta O świcie 8 września 1939 roku 24. DP pod dowództwem płk. dypl. B. Krzyżanowskiego odeszła z rejonu Dębicy na pd. – wsch. w kierunku rzeki Wisłok. Miasto pozostało bezbronne i osamotnione. W pobliżu nie było żadnej polskiej jednostki zdolnej do podjęcia obrony miasta oraz przeprawy na Wisłoce. Po wycofaniu się 24. DP, w kierunku Dębicy parł XXII KP pod dowództwem gen. Kleista. W historiografii, swego czasu nie było jednomyślności co do daty zajęcia Dębicy przez wojska niemieckie. W. Stebnik uważa, że 4. DLek po ataku, o którym wspominałem, na 24. DP koło Tuchowa zajęła Pilzno, a następnie wieczorem 7 września Dębicę; według niego właśnie wskutek bezpośredniego działania 4. DLek 24. DP odeszła na linię Wisłoku. Z kolei R. Dalecki twierdzi, że już po zarządzeniu odwrotu i wymarszu 24. DP, Niemcy zajęli Dębice w nocy z 7 na 8 września.. Jeszcze inaczej twierdzi L. Moczulski. Mianowicie podaje on, że 4. DLek wieczorem 7 września po krótkiej walce zajęła Dębice, a jednocześnie uderzyła na Pilzno. Wydaje się, że można wykluczyć taką sytuację, że Niemcy opanowali Dębice w wyniku nawet drobnych walk. Oprócz L. Moczulskiego nie wspomina o tym żaden inny badacz. Z całą pewnością 24. DP zdążyła się już ewakuować w momencie przybycia jednostek niemieckich. Źródła nie podają jakiejkolwiek informacji by mieszkańcy miasta próbowali podjąć jakąś próbę oporu wobec

Wehikuł Czasu nr 11/2011

25


HISTORIE WSZELAKIE wkraczających wojsk nieprzyjaciela. Znając fakt, że Niemcy sforsowali Wisłokę późną nocą 7/8 września oraz, że 24. DP odeszła z rejonu Dębicy o świcie 8 września, śmiało można stwierdzić, że zajęcie Dębicy nastąpiło właśnie w tym dniu. Dokonały tego wojska wspomnianego XXII KP, który to stale postępował w ślad 24. DP. A. Stańko podaje, że opanowanie miasta nastąpiło dokładnie o godzinie 7.00 rano. Mimo marginalnego znaczenia Dębicy w przekroju całego Września jest to jednak świetny przykład, który doskonale obrazuje sytuację całej Polski – bombardowania, ofiarność mieszkańców, chaos, zniszczenie, nieustająca wędrówka cywili. Był to jednak dopiero przedsmak tego co miała przynieść okupacja – prześladowania, eksterminacja, przymusowe wywózki do Rzeszy, getto i holocaust, obóz i egzekucje. Wszystko to niestety także odcisnęło się na historii miasta. Dębica zdała jednak i ten egzamin wspaniale zapisując się w historii Polskiego Państwa Podziemnego jako jeden z najlepiej działających okręgów AK, który na swym koncie posiada znaczące sukcesy w skali całego kraju.

kiej brygadzie legionów. Legioniści w walkach o niepodległość i odbudowę kraju, Dębica 2004. Sosnkowski K., Cieniom września, Warszawa 1988. Stańko A., Gdzie Karpat progi..., Warszawa 1984. Steblik W., Armia Kraków, Warszawa 1975. Wójcik W., Zapach dymu. Wspomnienia Dworzana, Dębica 1992.

Bibliografia: Bonusiak W., Podczas wojny obronnej i okupacji niemieckiej, [w:] Dębica. Zarys dziejów miasta i regionu, red. J. Buszko, F. Kiryk, Kraków 1995. Brzęk G., Tajna oświata cywilna i wojskowa w Rzeszowskiem i Dębickiem w mrokach hitlerowskiej okupacji, Rzeszów 1988. Dalecki R., Armia Karpaty w wojnie 1939, Rzeszów 1989. Moczulski L., Wojna polska. Rozgrywka dyplomatyczna w przededniu wojny i działania obronne we wrześniu – październiku 1939, Poznań 1972. Mroczka L., Dębica w latach drugiej niepodległości, [w:] Dębica. Zarys dziejów miasta i regionu, red. J. Buszko, F. Kiryk, Kraków 1995. Siedlisker – Sarid R., Zagłada Żydów dębickich, [w:] Księga pamięci Dębicy, http:// jewishgen.org/Yizkor/debica/demp141.html [14.03.2010] Skowron E., Stańko A., Dębica w karpac-

6 czerwca 1944 roku pod osłoną nocy żołnierze trzech dywizji spadochronowych tj. brytyjskiej 6 oraz amerykańskiej 82 i 101 Dywizji Powietrzno - Desantowej wylądowali na plaży Utah w Normandii. Był to początek operacji morsko - desantowej, która (tak pod względem skali przygotowań jak i użytych sił) stała się jedną z największych operacji tego typu w dziejach wojen. Lądowanie wojsk alianckich w Normandii miało na celu utworzenie tzw. „drugiego frontu” w zachodniej Europie i wyzwolenie Francji; w konsekwencji, „Overlord” (kryptonim operacji morsko - powietrznej aliantów w II wojnie światowej w północnej Francji (VII-VIII 1944) miał stanowić początek końca III Rzeszy. Lądowanie wojsk alianckich w Normandii zostało utrwalone na filmie negatywowym przez Roberta Capa i dzięki jego odwadze, zachowało się do dziś. Capa (właściwie Endré Ernő Friedmann) pochodził z rodziny węgierskich Żydów. Po dojściu Hitlera do władzy w 1933 roku przeniósł się do Paryża,

26 Wehikuł Czasu nr 11/2011

„Slightly out of Focus” („Trochę nieostre”) Katarzyna Kotula


HISTORIE WSZELAKIE gdzie poznał osoby, które na zawsze odmieniły jego życie: Henriego Cartiera-Bressona, młodego polskiego fotografa Dawida Szymina (znanego jako Chim) i Gerdę Taro (Gertę Pohorylle). Przyjaźń ta, zapoczątkowała nowy rozdział w życiu Friedmann’a: zmienia on nazwisko na Robert Capa i rozpoczyna swoją przygodę jako niezależny fotograf. Na początku II Wojny Światowej przedostał się do Ameryki. Tam niemal w „ostatniej chwili” w ostatni dzień ważności wizy – udało mu się zawrzeć związek małżeński z Amerykanką, przez co uniknął problemów z urzędem imigracyjnym. Na miejscu podjął pracę dla magazynu „Life”. 6 czerwca 1944 Capa jako akredytowany przy armii amerykańskiej dziennikarz sfotografował desant wojsk alianckich w Normandii. Ze swym aparatem wylądował w najtrudniejszym odcinku walk na plaży Omaha, błyskawicznie go rejestrując do czego zużywa dwie rolki filmu. Negatywy zostały szybko przetransportowane przez kuriera do Londynu. Ponieważ czas naglił, chcąc przyspieszyć proces suszenia mokrych negatywów, nadgorliwy laborant bezmyślnie podkręca temperaturę w ciemni. Emulsja na negatywach zaczyna się topić... W konsekwencji spośród 72 naświetlonych klatek ocalało tylko 11 zaś obraz na nich utrwalony pozostał rozmyty. Można by przypuszczać, że w gorączce krwawego desantu dłonie Capy drżały, co spowodowało nieostrość zdjęć. Początkowo laboranci „Life” wypierają się błędu, tłumacząc uszkodzenie negatywu nieszczelnością aparatu, do którego dostała się słona morska woda. Gdy prawda wychodzi na jaw, Capa nie krył wściekłości, wręcz zarzekał się, że nigdy więcej nie przyjmie zlecenia od „Life”. Zdjęcia Capy zostały opatrzone redakcyjnym komentarzem tłumaczący ich techniczną niedoskonałość. Parę lat później Capa nadał swojej autobiograficznej książce ironiczny tytuł „Slightly out of Focus” („Trochę nieostre”). Fot. Robert Capa Bibliografia: Świat obrazu, nr 4/2008, Wydawnictwo Irys Studio,Kraków 2008 www.fotopolis.pl

Historia polityczna świata XX w, t. I, M. Bankowicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2004

Propagandowa stonka w PRLowskiej prasie” - przykład USA oraz prezydenckich wyborów roku 1952 i 1960 oczami „Trybuny Ludu”. Alicja Śmigielska „Kłamstwo potrafi przebyć pół drogi wokół świata w czasie gdy prawda dopiero wkłada buty”1 - to myśl, która stała się inspiracją dla podjęcia przeze mnie prób badawczych. Podstawą swojej analizy uczyniłam słowa Bernarda Cohena, politologa, który wypowiadając się na temat środków masowego przekazu stwierdził, że „w wielu przypadkach mogą nie być skuteczne, gdy mówią ludziom co myśleć, lecz są zadziwiająco skuteczne, gdy mówią swoim czytelnikom o czym mają myśleć... różnym ludziom świat będzie wydawał się różny, zależnie od mapy jaką nakreślili dla nich autorzy, redaktorzy i wydawcy gazet, które ci ludzie czytają” 2. Prasę codzienną w okresie PRLu, można oceniać jako medium dążące do umocnienia obowiązującej antykapitalistycznej i antyamerykańskiej ideologii. Partia oraz „przyjaciele z bloku wschodniego” determinowali kształt informacji. Istotnym jest fakt, iż każda transformacja w systemie politycznym skutkowała zmianami w machinie propagandowej3. Analizując teksty dotyczące amerykańskich kampanii wyborczych, naszym oczom ukazuje się kraj pogrążony w moralnym upadku. Działania kół rządzących

Wehikuł Czasu nr 11/2011

27


HISTORIE WSZELAKIE ilustrują zgniliznę i łapówkarstwo. W niezwykle barwnym słowotoku propagandysta prezentuje „istotę” kampanii wyborczej „wybór polega na tym, kto będzie w interesie monopolistów amerykańskich opanowanych rządzą panowania nad światem, ssał miliony dolarów z ubożejących z każdym dniem mas ludowych4” . Należy mieć świadomość, że głównym zadaniem mediów nie było informowanie, ani komentowanie wydarzeń. Ich obowiązek sprowadzał się do „dostarczania propagandowej papki, zamawianej z centrali”5. W ostatnich dniach poprzedzających wybory 1952 [kandydowali w nich: Dwight Eisenhower oraz Adlai Ewing Stevenson; przyp. red.], „obrzucanie błotem” przedstawia się jako główny środek walki politycznej. „Moralni pigmeje, łapownicy, dudki polityczne, demagodzy, wodzone za nos cielęta”- oto tylko niewielki wachlarz epitetów jakimi obrzucali się obaj politycy6”. Kampania przyrównywana jest do cyrkowego widowiska mającego na celu odwrócenie uwagi obywateli amerykańskich od „palących zagadnień7”. Propaganda stosując rozmaite zabiegi próbowała wpoić czytelnikom, że „socjalistyczny system wyborczy góruje nad tym, który obowiązuje w krajach zachodnich, tam bowiem demokracja ma charakter jedynie formalny, nie każdy może kandydować, ważne są ograniczenia wynikające ze statusu finansowego. Kapitalistyczna demokracja jest demokracją dla bogatych. Przywódcy zachodni nie reprezentują całego społeczeństwa, którym rządzą ”8. Manipulowanie informacjami ma swój ukryty cel. Propagandysta dąży do wywołania w odbiorcy przeświadczenia, że w USA grupy sprawujące władzę nie liczą się z opinią publiczną, panuje tam chaos, a nawet bezprawie. Amerykańska kampania ‘52 w polskiej prasie, jawi się nie jako poważne wydarzenie, lecz jako cyrk, a wystąpienia Stevensona i Eisenhowera, przyrównywane są do komedianckich występów. Dokumentując swoją tezę, „Trybuna Ludu” powołuje się na obserwacje waszyngtońskiego korespondenta paryskiego „Le Monde” - Henri’ego Pierze’a - głosząc, iż kandydaci na stano-

28 Wehikuł Czasu nr 11/2011

wisko prezydenckie „skrupulatnie przestrzegają odwiecznych zasad kampanii wyborczej ubierając się w zależności od potrzeby w indiańskie pióropusze, meksykańskie sombrera czy kowbojskie kapelusze9 ”. Mianem „wyborczego cyrku” nazywa się wystąpienia radiowe i telewizyjne oraz polityczne reklamówki – czyli normalne narzędzia jakimi posługuje się w kampanii politycznej. Utrzymuje się, że społeczeństwo amerykańskie musi być przeświadczone, że samo może decydować o tym, kto zostanie głową państwa. Jednak spisek został zdemaskowany, „w rzeczywistości nie udało się menerom politycznym USA ukryć podstawowego faktu: że obaj kandydaci – choć kłócą się i wymyślają sobie wzajemnie – są w gruncie rzeczy dwiema kartami w rękach jednego gracza – Wall Street10”. Po raz kolejny następuje powrót do wątku polityki w służbie złowrogiego kapitalizmu. Wielokrotnie wypomina się również, że wynik „komedii wyborczej”, jakim było obranie na prezydenta USA gen. Eisenhowera, nie przyczyni się do jakichkolwiek zmian. Co najwyżej zaprocentuje jeszcze większym upadkiem społeczeństwa, „kosztem pozbawienia elementarnych potrzeb życiowych człowieka pracy”11 i wyzyskiem przez zwiększające się podatki. Nieustannie powtarza się ustaloną kalkę: „i pozostanie polityka imperializmu, polityka zbrojeń i planów agresji, polityka ujarzmiania Zachodniej Europy i odradzania się imperializmu niemieckiego, polityka kontynuowania wojny w Korei i dławienia wolności narodów ”12. Niezwykle „obrazowo” ukazana jest sylwetka przeciętnego wyborcy w 1960 „Po 12 tygodniach istnego szału i bezsennych nocy (...) stał się igraszką w rękach potwornej armii komentatorów radiowych, reporterów, aferzystów poltycznych, którzy do ostatniej chwili z oszałamiającym hasłem, wbijają mu do głowy hasła obu partii”13. Obywatel zdaje się być bezwolną istotą w rękach reżimu. Konsekwentnie porusza się temat rzekomego braku demokratycznego charakteru tych wyborów. Policjanci czuwający nad bezpieczeństwem obywateli, przyrównywani są do dzierżących rewolwery bliźnia-


HISTORIE WSZELAKIE ków gangsterów. Kampania uznana została za niesprawiedliwą, a głównym argumentem, na jaki się powołuje nadawca komunikatu, jest wielomilionowe wsparcie finansowe dla partii demokratycznej i republikańskiej („Mobilizuje się więc nie tylko żony, ale szwagrów, teściów, świekry oraz kuzynów po mieczu, po kądzieli i po piątej wodzie po kisielu”14) zestawione z prześladowaniami i nagonką „zjednoczonych sił reakcji” wobec Partii Posępowej. Tekstem doskonale odzwierciedlającym postawę polskiej propagandy wobec amerykańskich wyborów prezydenckich 1962 jest fragment felietonu z 28.10. publikowanego za „New York Herald Tribune”. Przesłanie w swym pierwotnym znaczeniu ma charakter żartobliwy i raczej przyjacielski, jednakże przedruk w „Trybunie Ludu” fragmentu wyrwanego z całego kontekstu sprawia, że nabiera on tonu ironicznego i prześmiewczego. Stara się sugerować podejście z dziecięcą pobłażliwością do owego cyrku nie mającego nic wspólnego z powagą wyborów. Autor artykułu wyjaśnia „niuanse” wyborczych sporów między kandydującymi senatorami. Dochodzi do wniosku, że sednem sporu jest kłótnia o wyspy, z których żadna nie należy do USA. Kpi, iż w obliczu niemożności porozumienia co do Matsu, Quemoy i Kuby woli nie zastanawiać się, co w zanadrzu chowają jeśli chodzi o Korsykę. Kolejną poruszaną sprawą jest kwestia prestiżu. „Senator Kennedy uważa, że Ameryka ma go za mało, a prezydent Nixon powiada, że istnieją nadwyżki prestiżu amerykańskiego i nie ma co z nim zrobić”15. W następnych akapitach autor mnoży przykłady trywialności sporu między J.F. Kennedy’m i R. Nixonem: „Senator Kennedy utrzymuje, że świat ma więcej prestiżu niż my, p. Nixon dowodzi, że będąc w 70 krajach nigdy nie widział tyle prestiżu. Nawet Ci, którzy obrzucili go pomidorami w Ameryce Łacińskiej uczynili to ze względów politycznych”16. Mimo wszystko w ciągu omawianej dekady, prasa przeszła transformację. Chodziło już nie tyle o podporę dla systemu politycznego, co o przekazywanie treści o charakterze neutralnym w kontekście do owe-

go systemu. Działalność propagandowa nie była już w swej treści aż tak wulgarna i bezpośrednia. Można by kolokwialnie powiedzieć, że zyskała pewną świeżość, a perswazja była bardziej ukryta. Reasumując, wybory roku 1952 plasowały się w samym środku epoki stalinizmu. PAP posiadała wtedy wyłączność na serwis informacji zagranicznych. Wszelkie decyzje związane z publikacjami miały swoje źródło w organach partyjnych. Szczegółowe wytyczne obejmowały zwłaszcza zakres publikacji, tzn. szerzej i częściej pisano o krajach socjalistycznych niż o Zachodzie, nie wspominając już o kwestii Stanów Zjednoczonych. Język, jakim posługiwał się propagandysta, był sztampowy, często operował sloganami. Komunistyczna nowomowa używała swoistych słów – kluczy, o konotacjach negatywnych opisujących Zachód i USA. Każdy tekst był przesycony wrogością, podtrzymywał w czytelniku nieustanne poczucie zagrożenia. Kampania roku 1960 przedstawiana jest w zupełnie innej konwencji. Po śmierci Stalina w roku 1953 następuje odwilż. Artykuły zdają się bardziej atrakcyjne poprzez zmianę charakteru wypowiedzi. Informacje przekazywane są za pomocą języka widocznie bogatszego w swej formie i zdecydowanie łagodniejszej treści. System medialny nadal jest częścią systemu politycznego, jednak na pierwszy rzut oka nie jest to, aż tak wyraźnie widoczne. Dotychczasowe wypowiedzi o agresywnym nacechowaniu zastępuje żart i ironia. Co więcej, nie brak informacji neutralnych a nawet, rzec by można – przyjacielskich, zwłaszcza na temat faworyta wyścigu do prezydenckiego fotela – Johna F. Kennedy’ego. Kampania Stevenson vs. Eisenhower aż roi się od ogólnikowych komunikatów. Informacje mają charakter oszczerczy, brak elementów merytorycznych. Filarami przekazu są inwektywy oraz obelgi. Główną obowiązującą zasadą publikacji była „luźna semantyka” - można było stosować różne zwroty w dowolnym znaczeniu, byle tylko odpowiednio deprecjonowały przeciwnika. Analizując propagandowe „chwyty”, jakimi sza-

Wehikuł Czasu nr 11/2011

29


HISTORIE WSZELAKIE fowano w latach 50., na pierwszy plan wysuwa się dołączanie epitetów. Zabieg ten ma na celu wywołanie uprzedzenia, nienawiści, na zasadzie utartych niepochlebnych skojarzeń, u odbiorców komunikatów. Dwie kolejne pozycje w swoistej liście rankingowej najpopularniejszych technik propagandowych zajmuje operowanie etykietami i stereotypami. I tak, osoby prowadzące działalność na amerykańskiej arenie politycznej to nie politycy, a „politykierzy”, „słudzy imperializmu”, „złodzieje”, „poddani Wall Street”. Całkowicie można zgodzić się z teorią W. Lippmanna, według której stereotyp „zawiera uproszczoną i często fałszywą wizję rzeczywistości, trudną do wykorzenienia, gdyż niosącą ze sobą duży ładunek emocji ”17. Mimo sita cenzury, z publikowanych w „Trybunie Ludu” artykułów dotyczących kampanii 1960 r., można dowiedzieć się o wiele więcej o senatorach i ich programach wyborczych. Chwytem, który może świadczyć o złagodzeniu perswazyjnych działań, jest zarzucenie używania inwektyw pod adresem kandydatów na prezydencki urząd, a zamiast tego powoływanie się w artykułach prasowych na opinie autorytetów. Polega to na „posługiwaniu się cytatami, często wyrwanymi z kontekstu, lub na powoływaniu się w inny sposób na osoby, instytucje cieszące się prestiżem”18. Chodzi tu o wspieranie idei zgodnych z celem propagandysty. Zarówno w jednej, jak i w drugiej kampanii działania perswazyjne kierowane są do audytorium krajowego, bez szczególnego uwzględnienia grupy społecznej. Odbiorcami są wszyscy obywatele „kraju demokracji ludowej, który rośnie w siłę a ludziom żyje się dostatnio”. Przytaczając słowa hitlerowskiego propagandysty – J. Goebbelsa, sekret propagandy stanowi prosty zabieg - „ci którzy mają być przez nią przekonani, powinni być zewsząd otoczeni propagandowymi ideami, nie zdając sobie z tego sprawy”19. W PRLu bywało z tym różnie. Jedno jest pewne, prasowe informacje kierowane do czytelników, miały charakter stricte jednokierunkowy i jednowymiarowy, ale zawsze ich sens, czy to jawny, czy ukryty, kierowany był

30 Wehikuł Czasu nr 11/2011

przeciw Stanom Zjednoczonym Ameryki. Bibliografia: 1 Pratkanis A., Aronson E., Wiek propagandy. Używanie i nadużywanie perswazji na co dzień, Warszawa, 2003, s. 100-101. 2 Ibidem, s. 78. 3 Dobek-Ostrowska B., Fras J., Ociepka B., Teoria i praktyka propagandy, Wrocław 1997, s. 63. 4 Miarka Z., Targowisko kandydatów Wall Street, 11.10.1952, Nr 283(1345) „Trybuna Ludu”, s. 8. 5 Głowiński M., Mowa w stanie oblężenia, Warszawa 1996, s. 258. 6 Broniarek Z. Eisenhower, Stevenson, Wall Street, 4.11.1952, nr 307(1369) „Trybuna Ludu“, s. 3. 7 Broniarek Z. Tydzień na arenie świata, 2.11.1952, nr 305 (1367) „Trybuna Ludu”, s. 4. 8 Głowiński M. Mowa w stanie oblężenia, op. cit., s. 211 - 212. 9 Broniarek Z. Eisenhower,Stevenson,Wall Street, 4.11.1952, Nr 307(1369) „Trybuna Ludu“, s. 3. 10 Ibidem 11 Wybory w Stanach Zjednoczonych NY (PAP) 6.11.1952, nr 309 (1371), „Trybuna Ludu”, s. 2. 12 Wybory, które nic nie zmieniły (mp), 7.11.1952, nr 310 (1372), „Trybuna Ludu”, s. 2. 13 Co pokazały wybory w USA: Artykuł wstępny dziennika „Prawda”, (Moskwa) (PAP), 17.11.1952, NR 320 (1382), „Trybuna Ludu”, s. 2. 14 Ostatnia faza kampanii wyborczej w USA Eisenhower spieszy z pomocą kandydatowi Republikanów NY(PAP), 4.11.1960, nr 306 (4257)” Trybuna Ludu”, s. 2. 15 List o wyborach amerykańskich, Francois, 4.11.1960, nr 306 (4257), ”Trybuna Ludu”, s. 2. 16 Ibidem 17 Stereotyp wg Lippmanna – generalizacja jaką posługują się jednostki, a która ujawnia się również w opinii publicznej. Dobek -Ostrowska B.,Fras J., Ociepka B., „Teoria i praktyka propagandy”, op. cit., s. 71, cytat za: Kuśmierski S. Świadomość społeczna, opinia publiczna, propaganda, Warszawa 1980, s, 86. 18 Kula H.M., Propaganda współczesna, Toruń, 2005 s. 163. 19 Pratkanis A., Aronson E., op.cit., s. 78.


HISTORIE WSZELAKIE Co Miś Uszatek je na kolację? Pora na dobranoc1. Czyli słów kilka o dobranockach w PRL. Magdalena Kliś Któż z nas jako dziecko nie zasiadał wieczorem przed telewizorem, aby oglądnąć wieczorynkę. Dziś dobranocka w Polsce ma już kilkadziesiąt lat i trudno sobie wyobrazić, aby tej pozycji programowej mogło zabraknąć w ramówce telewizji polskiej. Ówczesne dobranocki niosły za sobą walor edukujący i wychowujący, ale przede wszystkim, tak jak i dzisiejsze bajki - walor ludyczny, czyli pełniły funkcję rozrywkową. Skłaniały dzieci do zabawy, ale też do samodzielnego myślenia. Pokazywały świat pełen radości i ciepła. Poziom technologiczny produkowa nych bajek, odzwierciedlał poziom zaawansowania rozwoju telewizji w Polsce, która to w 1952 r. rozpoczynała swoją działalność w bardzo skromnych warunkach. Jedną z pierwszych polskich dobranocek były Przygody Gąski Balbinki. Początkowo historyjki o sympatycznej gąsce drukowane były w formie komiksu w czasopiśmie dla dzieci i młodzieży Płomyczek. W 1959 r. bajka ta została zaadaptowana na potrzeby telewizji, gdzie lektorzy czytali przygotowane dialogi pod pojawiające się na ekranie obrazki przedstawiające Gąskę Balbinkę i jej rozmówcę - kurczaka Ptysia. Jacek i Agatka to kolejna kultowa dobranocka PRL-u. Wyemitowana po raz pierwszy w telewizji w 1962 r., była nietypową bajką, ponieważ za głowy głównych postaci, czyli Jacka i Agatki służyły… piłeczki pingpongowe, które wetknięte zostały na palce dłoni. W 1963 r. dzieci poznały Bolka i Lolka. Serial ten produkowano w Studiu Filmów Rysunkowych w Bielsku – Białej. Kilka lat później u boku Bolka i Lolka pojawiła się ich koleżanka Tola, sprawiając jednak „spore problemy” twórcom bajki. Jeden z dyrektorów studia, reżyser, scenarzysta, scenograf - Zdzisław Kudła, tak wyrażał się o postaci Toli: (…) Jak jest dwóch chłopców i dziewczynka, to pojawiają się problemy płci.

A to nie było mile widziane. No bo jak? To bardzo trudne do opowiadania. Podczas kolaudacji mówiono, ze Tola się plącze po ekranie i nie wiadomo, co z nią zrobić. I do dziś nie ma zgody, czy z Tolą było dobrze, czy źle2. Ostatecznie przyjaciółka Bolka i Lolka „wystąpiła” w kilkudziesięciu odcinkach serialu i zniknęła po kilku latach od momentu pojawienia się na ekranie. SFR istniejące od 1947 po dziś dzień, oprócz wspomnianego Bolka i Lolka, w okresie PRL stworzyło w filmach animowanych postaci Reksia, Smoka wawelskiego, Bartłomieja Bartoliniego herbu Zielona Pietruszka „mistrza patelni”, czy profesora Baltazara Gąbki. Drugim ważnym ośrodkiem produkcji filmów animowanych, a także lalkowych był Se – ma – for w Łodzi, powstały podobnie jak SFR, w 1947 roku. Najbardziej znane seriale animowane - wieczorynki tej wytwórni to: Przygody Misia Coralgola, Mały Pingwin Pik – Pok, W krainie Czarnoksiężnika Oza, Przygody kota Filemona oraz znany w kilkunastu krajach świata Miś Uszatek. Postać Misia Uszatka została wykreowana w 1957 r. na potrzeby czasopisma Miś. Natomiast „telewizyjną karierę” Uszatek rozpoczął udziałem w 1962 r. w filmie pt. Miś Uszatek, a trzynaście lat później stworzono serial animowany z nim w roli głównej. Do 1987 r., czyli do momentu podjęcia decyzji o zaprzestaniu produkcji o misiu z klapniętym uszkiem, wyemitowano 104 odcinki. Podbił on nie tylko serca polskich dzieci, ale także serca najmłodszych telewidzów w różnych państwach m.in. w Finlandii (Nalle Luppakorva), na Słowacji (Medvedek Uhec), na Węgrzech (Fules Macko), czy nawet Japonii (Kumachan). Oprócz rodzimych bajek, dzieci oglądały dobranocki z krajów socjalistycznych, m.in. bajki produkcji czechosłowackiej: Rumcajs (O loupezniku Rumcajsovi), Krecik (Krtek), Bajki z mchu i paproci (Pohadky z mechu a kapradi,) (w Polsce znana bardziej jako Żwirek i Muchomorek), z NRD Piaskowego Dziadka (Unser Sandmännchen), a ze ZSRR słynnego Wilka i Zająca (Nu, pogodi!). Ponieważ władza ludowa nie tylko

Wehikuł Czasu nr 11/2011

31


POZA HISTORIĄ w Polsce, ale również w krajach po wschodniej stronie żelaznej kurtyny bała się wszelkich aluzji, które mogłyby godzić w dobre imię partii, wobec tego aluzji politycznych doszukiwano się nawet w dobranockach. Np. twórcom czechosłowackiego serialu Sąsiedzi (A je to!) zarzucano, że kolory bluz dwóch głównych bohaterów – czerwony i żółty – odzwierciedlały ZSRR i Chiny. Z kolei Piaskowy Dziadek (…) był bardziej zideologizowany niż bajki krajowe lub z Czechosłowacji. Skrzata (…) wcielono do ludowej armii, do straży granicznej na Odrze i Nysie (…). Z drugiej strony w sympatyczny sposób portretował kraje socjalistyczne3. Piaskowy Dziadek „odwiedził” też kilka razy Polskę. Wizytował Warszawę (odc. 113, Warschau / RallyeWagen, 1970), Kraków (odc. 214, Krakau - Winter / Goralenschlitten, 1979), zahaczył również o Tatry (odc. 178, Tatra IV/Pferdeschlitten, 1978). Ogromnym powodzeniem cieszyły się kreskówki z wytwórni Walta Disneya oraz innego słynnego amerykańskiego studia produkującego filmy rysunkowe Hanna - Barbera. Bajki studia Walta Disneya, na które czekały z niecierpliwością nie tylko dzieci, ale także dorośli emitowane były najczęściej w okresie Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Był to zabieg propagandowy, aby odciągnąć najmłodszych i zarazem dorosłych od mszy w kościele. Obecnie większość dobranocek z okresu PRL nosi miano kultowych i mimo upływu lat cieszy się popularnością już u kolejnego pokolenia dzieci. W bajkach z okresu PRL musi istnieć siła, która przyciąga tych młodszych i tych starszych oraz przekonanie, że niosą one ze sobą pozytywne wartości, które należy przekazywać najmłodszym pokoleniom. Oczywiście wiele wieczorynek obecnie nie znalazłoby już takiego poklasku u dzieci, jak w czasach swojej świetności. Pomimo to, u osób dorosłych, które wychowywały się na tych dobranockach, bajki te mają znaczenie sentymentalne, są powrotem do beztroskich lat dzieciństwa. Przypisy: 1 Zob. Koziczyński B., 333 popkulturowe rze-

32 Wehikuł Czasu nr 11/2011

czy… PRL, Poznań 2007, s. 212. Forma żartu językowego wiązała się z tekstem piosenki kończącej bajkę o Misiu Uszatku: Pora na dobranoc, bo już księżyc świeci. Dzieci lubią misie, misie lubią dzieci. 2 Ibidem, s. 51. 3 Ibidem, s. 263. Literatura: Grzelewska D. i in., Prasa, radio i telewizja w Polsce. Zarys Dziejów, Warszawa 2001. Jama W., Muzeum Dobranocek z kolekcji Wojciecha Jamy w Rzeszowie, Rzeszów 2009. Koziczyński B., 333 popkulturowe rzeczy… PRL, Poznań 2007. http://www.muzeumdobranocek.pl/op_piaskdz.htm, dostęp: 28 X 2010. http://www.nostalgia.pl/, dostęp: 20 X 2010. http://www.se-ma-for.com/, dostęp: 20 X 2010. http://www.sfr.com.pl/, dostęp: 20 X 2010.

Gdy region opisuje historyk z geografem… Witold Jucha I rok (SUM) geografii UP Każdego roku w maju odbywają się regionalne ćwiczenia terenowe dla studentów poszczególnych lat geografii, na których poznają oni szczegółowo regiony Polski pod względem zarówno wiedzy geograficznej jak i historycznej. Odbywa się to poprzez prowadzenie poszczególnych tematów przez samych studentów. W tym roku Studenckie Koło Naukowe Geografów UP we współpracy z Studenckim Kołem Naukowym Historyków UP rozszerzyło tematykę zajęć w regionie Karpaty poprzez poprowadzenie trasy ćwiczeń przez Kotlinę Żywiecką, którą dotychczas traktowano jako „wstęp do właściwych zajęć” w Tatrach. W zajęciach uczestniczyli studenci drugiego roku geografii, natomiast poprowadzili je Jakub Rosiek (SKNH, III rok historii) i Witold Jucha (SKNG, III rok geografii), za pozwoleniem i pod kierunkiem naukowym dr Krzysztofa Wiedermanna i dr Joanny Zawiejskiej.


POZA HISTORIĄ Atutem prowadzonych zajęć była duża wiedza i znajomość obszaru Kotliny Żywieckiej, wynikająca z faktu, że obaj studenci prowadzący pochodzą z rejonu Żywiecczyzny. Wstęp do geografii Kotliny Żywieckiej został wygłoszony nad brzegiem Zbiornika Żywieckiego, jako punktu otwarcia widokowego na całą Kotlinę i otaczające ją góry. Odbyło się tam również wyjaśnienie historycznej przynależności Żywiecczyzny do Małopolski i aktualnej jej przynależności do Województwa Śląskiego. W centrum Kotliny leży miasto Żywiec, od którego pochodzi nazwa jej samej. Geografowie zwykle omijali miasto zatrzymując się na chwilę przy browarze, aby posłuchać o jego historii, natomiast w tym roku rozszerzono postój w Żywcu o zwiedzanie Rynku z zabytkowym układem ulic, Ratuszem ze związaną z nim historią, oraz kościoła parafialnego. Z Rynku grupa przeszła do żywieckiego Zamku Starego, w którym odbył się referat dotyczący historii Zamku, miasta, oraz prezentacja strojów mieszczan i górali żywieckich, z użyciem multimediów. Odbył się ponadto spacer przez zabytkowy park Habsburgów, zrewitalizowany w latach 2009 2010.

Z Żywca grupa udała się do Węgierskiej Górki, gdzie stoją zachowane fortyfikacje z okresu II wojny światowej. W tym miejscu została szczegółowo omówiona historia bohaterskiej obrony Kotliny Żywieckiej podczas Kampanii Wrześniowej w 1939. Ten epizod został porównany później przez historyków do obrony Westerplatte. Do dziś Węgierska Górka nazywana jest „Westerplatte południa”. Grupa oddała hołd poległym Obrońcom Ojczyzny w Węgierskiej Górce, po czym kontynuowała ćwiczenia terenowe.

W taki sposób, organizacja ćwiczeń terenowych dla geografów, odbyła się po raz pierwszy i w opinii opiekunów naukowych była udana. Dzięki grupie złożonej z przedstawiciela historii i geografii udało się w sposób interesujący i spójny ukazać studentom bogatą historię i geografię regionu Kotliny Żywieckiej. Wyjazd ten, jest dobrym przykładem nawiązywania i rozwijania dalszej współpracy historyków z geografami. Fot. 1. Zamek żywiecki – Jakub Rosiek przedstawia historię zamku i miasta. (po lewej) Fot. 2. Fort w Węgierskiej Górce – zdjęcie grupowe. (powyżej)

Wehikuł Czasu nr 11/2011

33


WYMOGI „Wehikuł Czasu” - magazyn Studenckiego Koła Naukowego Historyków UP Zachęcamy wszystkich chętnych do publikowania swoich artykułów, rysunków, czy zdjęć na łamach „Wehikułu Czasu”. Można je przesyłać przez cały rok akademicki na mail-a: wehikulczasu.up@gmail.com Wymogi redakcyjne: · · · ·

standardowe ustawienia w Wordzie (marginesy 2,5cm; czcionka Arial 12, interlinia 1,5); ilość stron: 2-5; tekst pisany w 2 kolumnach; przypisy dołączane na końcu tekstu dokumentu

Przypisy: · · · · · · · ·

przypisy końcowe zakończone kropką; przypisy łacińskie zamiast polskich tj. Ibidem zamiast Tamże, op. cit., zamiast dz. cyt. itd.; na końcu zdania przypis przed kropką; (np.: ...ziemie Bułgarów znad Wołgi2.); po cytacie: cudzysłów – przypis – kropka; (np.: „...w sobie od jednej do dziesięciu wbitych strzał”3.); prasa: „nazwa gazety” – data numeru – numer całościowy w roku – strona (np.: Z Serbii, [w]: „Gazeta Lwowska”, 9 X 1885, nr 230, s. 6.); materiały internetowe – pełen adres strony internetowej oraz data odczytu (np.: A. Nowak, Zeszyty naukowe, [internet:] http://www.knsr.yoyo.pl/info1.html, 25 III 2008.); publikacje: inicjał imienia autora – nazwisko autora – tytuł kursywą – miejsce i rok wydania – strona (np.: J. Rubacha, Bułgarski sen o Bizancjum. Polityka zagraniczna Bułgarii w latach 1878-1913, Warszawa 2004, s. 98-100.); prace zbiorowe: autor i tytuł artykułu – nazwa publikacji zbiorowej – strony (np.: A. Potocki, Kościół i wielokulturowość. Z doświadczeń w czasie i przestrzeni, [w:] „Integralnokulturowe badanie kontaktu kulturowego. Wybrane problemy społeczne i prawne”, pod red. J. Królikowska, Warszawa 2009, s. 48- 71.);

Cytowanie: · · ·

cytaty w cudzysłowie, a nie kursywą; nawias okrągły z kropkami (...) przy pomijaniu fragmentu cytatu w środku; nawias kwadratowy [...] przy uwagach edytorskich lub wyjaśnianiu; (np.: …były one [zeszyty nau kowe] rozpowszechniane);

Każdy artykuł naukowy zostanie sprawdzony przez redakcję oraz redaktora naukowego dr. Huberta Chudzio pod względem merytorycznym i językowym, następnie odesłany do poprawy. Redakcja zastrzega sobie prawo do poprawiania i skracania otrzymanych artykułów!

34 Wehikuł Czasu nr 11/2011




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.