NA DYŻURZE - Magazyn ratowników Grupy Wałbrzysko-Kłodzkiej GOPR - Nr 2

Page 1

NA DYŻURZE

#02 JESIEŃ 2018

MAGAZYN RATOWNIKÓW GRUPY WAŁBRZYSKO-KŁODZKIEJ GOPR

Niezła tura na skiturach

XXIV Ogólnopolskie Zawody w Ratownictwie Górskim s. 2 Wyprawa rowerowa Klubu Calcium s. 7 Sezon szkoleniowy s. 4-5 Alek Chruściel w jaskiniach i nie tylko s. 10

Relacja z Zimowej Wyprawy na K2 s.8


Ogólnopolskie Zawody w Ratownictwie Górskim

Ratownicy w akcji i dużo atrakcji

W tym roku nieco odświeżyliśmy formułę zawodów, przenosząc miejsce startu i pierwszej konkurencji na główny deptak Karłowa. Wzbogaciliśmy też strefę startu o ściankę wspinaczkowa dla najmłodszych oraz warsztaty pierwszej pomocy dla wszystkich zainteresowanych. W tle głównego nurtu zawodów odbyło się również spotkanie z himalaistą, Piotrkiem Snopczyńskim, który opowiadał o swoich wrażeniach z ostatniej wyprawy na K2. Sądząc po życzliwym odbiorze i sporym zainteresowaniu turystów, były to bardzo dobre posunięcia.

W dniach 7-9 września już po raz 24 mieliśmy zaszczyt organizować w imieniu Zarządu Głównego oraz Naczelnika GOPR Ogólnopolskie Zawody w Ratownictwie Górskim.

Fot. Marcin Tomczyk

Rywalizacja przebiegła w iście rycerskim duchu. Nie zdarzyły się żadne poważne kontuzje a sędziowie nie mieli konieczności nakładania jakiejkolwiek kary, zatem wszyscy konkurenci powrócili ze Szczelińca „z tarczą“. O wysokim poziomie zawodów niech świadczy to, że na 18 startujących zespołów różnice w czasach pomiędzy pierwszą ósemką były naprawdę niewielkie. Tym wiekszą radością jest dla nas fakt, że w kategorii OPEN drugie miejsce zajęła reprezentacja naszej Grupy w składzie: Arkady Dąbrowski, Patryk Czermak i moja skromna osoba :) A za rok... jubileusz! 25 Ogólnopolskie Zawody w Ratownictwie Górskim, na które już teraz zapraszamy. Bądźcie pewni, że będzie to turniej jakiego jeszcze nie widzieliśmy. Możecie na nas polegać…. jak na Zawiszy!

A po zawodach chwila relaksu na hamaku

Sławek Parzonka P.S. Zawody nie odbyłyby się, gdyby nie zaangażowanie wielu spośród nas. Koleżanki i Koledzy - dziękujemy. To nasze wspólne dzieło! Wielkiego wsparcia udzielili również życzliwi nam ludzie: właściciele i przedstawiciele firm, fundatorów nagród: Pracownia Sprzętu Alpinistycznego Małachowski, Skalnik, Gal, Hejszowina, Salewa, Mercedes Benz Polska, LG, Tatra, Land Rover Team, Piotr Hercog, Himal Sport, Schiller Polska, Mactronic, Jacek Koziarek i Piotr Snopczyński. Specjane podziękowania również dla firmy Alpin Sport z Zakopanego.

Wyniki Kategoria OPEN 1. miejsce - Grupa Bieszczadzka GOPR: Wojciech Pawul, Dominik Jagieła, Tomasz Januszczak, czas 50:43 2. miejsce - Grupa Wałbrzysko-Kłodzka GOPR: Arkady Dąbrowski, Patryk Czermak, Sławomir Parzonka: czas 53:33 3. miejsce - KGHM JRGH Lubin: Tomasz Zawadzki, Adrian Szpilewski, Paweł Ścisłowski, czas 54:44

Tak, tak – to już prawie ćwierć wieku mija od chwili kiedy po raz pierwszy przedstawiciele wszystkich Grup Regionalnych GOPR, spotkali się w przepięknej scenerii Gór Stołowych aby stanąć w szranki. W tym roku mieliśmy przyjemność gościć, tak jak poprzednimi laty, również przedstawicieli innych służb ratowniczych: Państwowej Straży Pożarnej, Jednostki Ratownictwa Górniczo- Hutniczego KGHM, Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, Bergwachtu a także funkcjonariuszy Służby Ochrony Państwa.

Kategoria: Grupa Wałbrzysko-Kłodzka GOPR 1. miejsce - Andrzej Kwiatkowski, Jan Rychlewski, Piotr Hercog, czas: 57:46 2. miejsce - Łukasz Pokorski, Krystian Mokrycki, Radosław Sobczyk, czas: 1h07:30 3. miejsce - Roman Dziedzic, Jan Puzanowski, Andrzej Wysota, czas: 1h21:16 4. miejsce Michał Jasionowski, Karolina Kucharska, Bartłomiej Żytkiewicz, czas: 1h58:49

Konwencja zawodów ewoluowała przez lata, aby dzisiaj przyjąć formę około 6 kilometrowego biegu z 7 trudnymi technicznie konkurencjami linowymi. Ratownictwo górskie to działanie zespołowe, zatem i w zawodach na linii startu stają z otwartymi przyłbicami trzyosobowe drużyny, aby po trudnym podbiegu dotrzeć do południowych ścian Szczelińca. Tam, przy dość dużej ekspozycji, wychodzą po linach, zjeżdżają, ratują poszkodowanego ze szczeliny i pokonują poziome odcinki linowe.

2


w skRÓcie

na wieczną służbĘ odeszLi….

9 czerwca odbyło się XI Wyborcze Walnego Zebranie Grupy, na którym został powołany nowy zarząd grupy w składzie: Jacek Koziarek – Prezes Zarządu, Wiceprezes Zarządu - Michał Koksa, Sekretarz - Roman Dziedzic, Sławomir Parzonka, Andrzej Wysota, Bartosz Górecki, Łukasz Felcenloben, Andrzej Rapacz.

Fot. B. Kwiatkowski

W lipcu Wałbrzyskie Zakłady Koksownicze VICTORIA S.A. przekazały naszej grupie ultralekkie nosze ratownicze, które umożliwiają nie tylko transport na barkach ratowników, ale także po doczepieniu koła spełniają funkcje wózka transportowego. Po zamontowaniu pasów można ich używać do opuszczania poszkodowanego na linie lub w transporcie przy pomocy helikoptera. Dziękujemy!

władysław Puzoń W dniu 21.04 na wieczną służbę odszedł nasz kolega, członek honorowy GOPR Władysław Puzoń. Od roku 1955 był on kandydatem na ratownika Grupy Sudeckiej GOPR. W 1962 roku został członkiem rzeczywistym GOPR. Od 1976 r. ratownik Grupy Wałbrzysko-Kłodzkiej. Pomimo przejścia w 10.05.1986 r. w stan pozasłużbowy nie zaprzestał działalności w naszej organizacji. Brał udział w ponad 100 wyprawach i akcjach ratunkowych ratujących zdrowie i życie ludzkie. Za swoją działalność uhonorowany został w 1996 r. Odznaką Honorową Zasłużony dla Ratownictwa Górskiego.

jerzy adamus

W wyniku wewnętrznego konkursu decyzją nowego Zarządu z dniem 1 września nowym naczelnikiem grupy został nasz kolega i instruktor GOPR Łukasz Pokorski. Łukasz od urodzenia mieszka na terenie działania naszej Grupy. Doświadczenie górskie zbiera od wielu lat, działając również w górach wysokich. Jego aktywności górskie to między innymi wspinaczka, eksploracja jaskiń, skialpinizm, rowery górskie. Łukasz od wielu lat bardzo aktywnie i z pasją pracuje na rzecz GOPR dyżurując, szkoląc i organizując obozy szkoleniowe dla ratowników. Życzymy powodzenia w nowej roli!

3

W dniu 6.09 na wieczną służbę odszedł nasz kolega, członek honorowy GOPR Jerzy Adamus. Pasjonat gór i narciarstwa w okresie powojennych wędrówek Polaków osiadł w Wałbrzychu. Jako absolwent akademii medycznej i miłośnik aktywnego wypoczynku swoje zainteresowania skierował w stronę wykraczającą poza obowiązki wynikające z wykonywanego zawodu a pozwalającą posiadane umiejętności spożytkować dla ratowania ludzi w Górach ,a przede wszystkim dla szkolenia tworzącej się w Sudetach braci ratowników górskich. Do Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego wstąpił w czerwcu 1968 roku gdzie jako ratownik Grupy Sudeckiej GOPR wprowadzał nowe standardy udzielania pierwszej pomocy. Od 1976 roku ratownik Grupy Wałbrzysko Kłodzkiej jest dla całego pokolenia ratowników górskich pierwszym nauczycielem i wykładowcą zagadnień medycznych. Wielokrotnie wyróżniany za swoje zaangażowanie, aktywnie uczestniczył w pracach Władz Grupy w zakresie zagadnień medycznych jak i funkcjonowania Grupy. Na szczególną uwagę jednak zasługuje jego postawa. Postawa kolegi, niezłomnego obrońcy dobrego imienia ratownika GOPR, jak i wzoru do naśladowania w odniesieniu do poszanowania dla symboli i wartości GOPR.


Ratownictwo narciarskie Fot. K. Baldy

SZKOLENIA

A czy są może akie z napędem?

Praktyka czyni mistrza Chyba odkryliśmy nowe przejście

S

zkolenia - może nie brzmi to tak atrakcyjnie i dramatycznie jak akcja, to jednak jest to nieodłączny element naszej działalności. Powiem krótko, bez szkoleń nie zrobimy zbyt wielu kroków naprzód. Nawiązując trochę do wątków marynistycznych „gdy nauczysz się pływać po morzu bez problemu dasz sobie radę na jeziorze”. W tym roku udało nam się zorganizować specjalne szkolenia zimowe dla naszych kandydatów. Mają one na celu podniesienie umiejętności przed szkoleniem pierwszego stopnia, które na przestrzeni lat obejmuje coraz większy zakres materiału. Pierwszym z cyklu było szkolenie z doskonalenia techniki jazdy na nartach zjazdowych pod okiem naszego ratownika będącego instruktorem PZN Darka Romana. Szkoleniowe doświadczenie Darka oraz jego sukcesy jako reprezentanta naszej grupy na zawodach narciarskich dało efekt. Nasi kandydaci wyraźnie poprawili swoją technikę ponad to, co już musieli pokazać na egzaminie wstępnym. Na kolejnym szkoleniu narciarskim ćwiczono jazdę ze sprzętem ewakuacyjnym. Wszyscy wiemy jak wygodnie udziela się pomocy quadem czy skuterem ale są momenty gdy stromizna terenu czy usterki mechaniczne uniemożliwiają nam na ewakuację w ten sposób i umiejętności klasycznej ewakuacji w akii czy desce kanadyjskiej jak najbardziej się przydają.

tknięciach podczas wyjazdów skiturowych, gdyż właśnie na własnych błędach człowiek się uczy i dobrze tłumaczy jak uniknąć ich w przyszłości. Obóz jaskiniowy odbywający się w Tatrach to dla jednych szkolenie i utrwalanie umiejętności poruszania się w jaskiniach, zwłaszcza tych gdzie do poruszania się wymagane jest użycie technik linowych a dla części jest to kurs na Kartę Taternika Jaskinowego. Kurs odbywa się przy współudziale Klubu Alpinistycznego GOPR przy Grupie Beskidzkiej, do którego wielu z nas należy. Kursanci oprócz szeregu szkoleń „linowych” muszą zaliczyć zimowe i letnie wejścia do jaskiń oraz sami zorganizować wyjście do wyznaczonej jaskini. Składa się na to nawigacja, dobór sprzętu, podział na grupy itp. Praktycznie muszą być w danym momencie przewodnikiem oczywiście wszystko

Kolejnym z cyklu szkoleń dla kandydatów było skiturowe na Śnieżniku prowadzone przez Alka Chruściela. Omawiane i ćwiczone były podstawy poruszania się w terenie oraz zagadnienia lawinowe. Był też czas by omówić sobie zasady wygodnego i praktycznego pakowania plecaka tak, by mieć w nim wszystko co niezbędne a jednocześnie żeby był on lekki i umożliwiał sprawne poruszanie się w terenie. Wieczorem oczywiście były opowieści Alka, Radka i moje zarówno o sukcesach jak i po-

4


Fot. P. Kajzerek

Miała być pozoracja, a jest prawdziwa akcja

pod okiem instruktora. Ma to przygotować ich do samodzielnego chodzenia po jaskiniach w Tatrach. Latem czekają ich jeszcze zajęcia z ochrony przyrody w TPN.

Lepiej ratować niż żałować

Następnie przechodzimy do szkolenia, które od kilku już lat mam przyjemność współorganizować. Szkolenie skiturowe w Alpach, które jest kontynuacją centralnych wyjazdów skiturowych wymyślonych i zapoczątkowanych przez Alka Chruściela. Od początku nasza grupa dominowała na liście uczestników a od kilku lat jest już samodzielnym organizatorem tych wyjazdów. W tym roku ze względu na późny termin wyjazdu i strach o braki śniegu zrezygnowaliśmy z stosunkowo łatwego wyjazdu na Stubai i zdecydowaliśmy się na trawers Wysokich Taurów z trasą wymagająca zarówno kondycyjnie jak i technicznie.

W dniach 5-6 czerwca w Kluczborku, odbyły się warsztaty arborystyczne dotyczące ratownictwa z drzew pt.: „Lepiej ratować niż żałować”, zorganizowane przez Opolską Szkołę Arborystyczną. W warsztatach udział wzięli ratownicy instruktorzy GOPR, członkowie podkomisji ds. ewakuacji z drzew, konstrukcji i kolejek linowych - Arkady Dąbrowski i Marcin Trybała. Program składał się ze szkolenia z pierwszej pomocy oraz zadań praktycznych. Zadania praktyczne składały się z 7 części, z których każda obejmowała inne zagadnienie związane z wypadkiem na drzewie, na którego wykonanie wyznaczono limit czasowy 5 -9 minut w zależności od zadania.

Jak co roku pojechali stali uczestnicy oraz nowicjusze. Ze względu na warunki pogodowe mieliśmy doskonałą okazję szlifować umiejętność nawigacji przede wszystkim mapa/kompas/ wysokościomierz a jak już nic nie było widać GPS. Śnieg też nie rozpieszczał. Jadąc od góry praktycznie mieliśmy wszystko co w naturze występuje od nierównego twardego podłoża na górze po kompletny zmięk w dolinach. Niezmiernie cieszy to, że każdy uczestnik mimo trudów i niedogodności po powrocie przyznaje iż była to dobra szkoła górskiego rzemiosła i najczęściej zgłasza się już na kolejny wyjazd.

Podczas warsztatów Ratownicy GOPR wszystkie ewakuacje poszkodowanego przeprowadzali w oparciu o schemat i wytyczne obecnie obowiązujące w GOPR. Ratownicy ukończyli w limicie czasu wszystkie 7 zadań, a 5 wykonali w najkrótszym czasie z pośród 14 ekip (dwa zadania wykonali w 3 minuty), w których m. in.: znajdowali się finaliści Mistrzostw Polski we wspinaczce drzewnej. Dobre noty od sędziów otrzymali za prostotę ale zarazem niebywałą funkcjonalność zastosowanej techniki oraz zaangażowanie i współpracę zespołu. Wszystkie jej elementy, począwszy od stanowiska poprzez dotarcie do poszkodowanego, przejęcie go oraz opuszczenie i likwidację stanowisk tworzyły płynne i harmonijne przejścia, co wpływało na efektywność i ergonomię pracy.

Łukasz Pokorski

Arkady Dąbrowski

Szkolenie skitourowe fot. M. Kaszubski

5


SZKOLENIA

Fot. M. Kieżuń

Jedynka zaliczona!

Do pozowanego zdjęcia jak zwykle uśmiech numer 5

Z

a nami kolejna „jedynka” - upragniony dla kandydatów na ratowników egzamin, który jest najważniejszym sprawdzianem do upragnionej „blachy”. W tym roku do kursu dopuszczonych zostało 7 kandydatów: Karolina Kucharska, Piotr Hercog, Krzysztof Baldy, Bartek Żytkiewicz, Darek Bałys, Michał Jasionowski i Mateusz Kaszubski.

W dniach 18-25.03.2018 odbyła się część zimowa kursu I stopnia. Wraz z kolegami z Grupy Karkonoskiej (8 kandydatów) i Grupy Beskidzkiej (3 kandydatów) przyszli ratownicy szkolili się w Zieleńcu z ratownictwa przywyciągowego, w Karkonoszach zaś - z wszelkich aspektów ratownictwa i turystyki górskiej w warunkach zimowych. Część dotycząca ratownictwa przywyciągowego poświęcona była głównie doskonaleniu umiejętności poruszania się ze środkami transportu - akią i deską kanadyjską. Była też dobrą okazją do doskonalenia technik narciarskich. Aura nie była

łaskawa - siarczyste mrozy dawały się we znaki zarówno kandydatom jak i kadrze. Ta część kursu została zakończona egzaminem (pozorowana akcja ratunkowa w 2-osobowych zespołach), którą wszyscy zdali pomyślnie. Następnie kandydaci wraz z kadrą instruktorską przenieśli się do Strzechy Akademickiej. Poruszanie się na nartach skiturowych, w rakach z użyciem czekana, lawinoznawstwo i organizacja nocnej akcji poszukiwawczej były elementami tej części kursu. W tym miejscu należą się podziękowania dla instruktorów - M. Grudnia, Ł. Pokorskiego i M. Stanisławskiego za bardzo realistyczne pozorowanie :-) Najważniejszym doświadczeniem z części zimowej, poza nabyciem lub doskonaleniem pewnych umiejętności, była współpraca z ludźmi, których się nie zna. Do wykonywania zadań łączono w zespoły kandydatów z różnych grup regionalnych, co nieznacznie utrudniało wykonywanie

Idziemy po jednym śladzie Fot. M. Stempek

Po części zimowej przyszedł czas na bardziej techniczną część, czyli letni kurs I stopnia. Tu również nie było niespodzianek - terenem działania był Masyw Szczelińca Wielkiego. Tym razem jednak kandydaci szkolili się już tylko we własnym gronie. Ta część kursu był czasem na poznanie i doskonalenie wiedzy i umiejętności z zakresu wykorzystywania technik linowych i poruszania się w terenie eksponowanym. Pogoda sprzyjała i od rana do wieczora czas spędzany był w ścianach tarasów południowo-wschodnich. Część letnia również zakończyła się pozytywnym zaliczeniem. Mateusz Kaszubski

Będzie żył

No to zjeżdzamy

Fot. B. Żytkiewicz

zadań, ale pokazało jedno - poziom wyszkolenia w poszczególnych grupach jest taki sam i niezależnie od tego, komu i w jakim składzie przyszło wykonywać wszystkie były wykonywane pozytywnie.

Fot. W. Miśta


NAsZE wYpRAwY

P

onieważ nie samymi górami żyje ratownik GOPR, w dniach 19-28 maja 2018 roku miała miejsce wspólna wyprawa rowerowa kolegów z naszej grupy oraz Grupy Karkonoskiej GOPR, stanowiąca symboliczny powrót do korzeni czyli Grupy Sudeckiej. Wyprawa „Szlakiem Latarni Morskich” prowadziła od Świnoujścia i wiodła na Hel. Została one zorganizowana przez Kolegów aktywnych i czynnych ratowników, którzy z racji osiągnięcia wieku emerytalnego dostąpili zaszczytu zrzeszenia się w elitarnym Klubie Seniora działającym przy naszej grupie jak również przy Grupie GOPR Karkonosze. Pomysłodawcą przedsięwzięcia i samej formuły jest kolega Jacek Malinowski, na wyprawie pełniący rolę „oficera łącznikowego”, dzięki

przede wszystkim misja - promowanie bezpiecznego wypoczynku w górach. Koledzy odwiedzali miejsca symboliczne, miejsca szczególne i zaprzyjaźnione, spotykali się z młodzieżą szkolną, oraz kolegami z SAR a także włodarzami i gospodarzami miejscowości nadmorskich. Wprawdzie GOPR działa w górach, znacznie oddalonych od morza, ale mamy znakomitego łącznika GOPRu z morzem w osobie Generała Mariusza Zaruskiego. Pioniera polskiego żeglarstwa, ale także inicjatora zorganizowanego ratownictwa w górach, którego pomnik w Kołobrzegu odwiedzili uczestnicy opisywanej wyprawy. Atmosfera tego przedsięwzięcia, była kwintesencją partnerstwa, przyjaźni i dą-

uczestnicy przejechali bez najmniejszej kontuzji i bez awarii sprzętowej, co zapewne było efektem doskonałego przygotowania kondycyjnego i sprzętowego, z naciskiem na kondycyjnego, gdyż sprzęt był zdecydowanie młodszy niż uczestnicy. Jako ciekawostkę podam jedną cyfrę: 1000 (słownie: jeden tysiąc lat) – tyle wynosił łączny wiek wszystkich uczestników wyprawy. Ale jednak ten sukces jest sukcesem zdecydowanie wszystkich uczestników, którzy budowali klimat wyprawy swoim zaangażowaniem. O jakości i poziomie organizacji napiszę jedynie, że koledzy zadbali nawet o warunki atmosferyczne podczas przejazdu - deszcz padał jedynie w nocy, kiedy kolarze odpoczywali.

„touR de caLcium” szLakiem LataRni moRskicH

któremu mieliśmy doskonały przekaz informacji z trasy. Nad sprawnym i planowym przebiegiem inicjatywy cały czas czuwał kolejny uczestnik a jednocześnie szef wyprawy kolega Zbigniew Urbanowski, dzięki któremu wyjazd przebiegł zgodnie ze starannie przygotowanym planem. Wydarzenie to z racji swojej nietuzinkowości, natychmiast odbiło się szerokim echem w mediach wszelakich. Wyprawa to nie tylko rajd rowerowy, to

żenia do wspólnego celu ramię w ramię. Zapewne czynnikiem sprzyjającym było to, że większość uczestników, łączy silny wspólny mianownik w postaci dawnej Grupy Sudeckiej GOPR, będącej podwalinami dla naszej grupy i Grupy Karkonoskiej, gdyż wspomniany Klub Seniora działa w obydwu grupach. Wyprawa była spektakularnym sukcesem, pod każdym względem. Całość trasy 508 km z imponującą średnią prędkością 16,3 km/h

7

Wszyscy uczestnicy, na czele z jej inicjatorem Jackiem Malinowskim i kierownikiem wyprawy a zarazem prezesem Klubu Seniora Zbigniewem Urbanowskim, bardzo serdecznie dziękują wszystkim, którzy wspierali tą inicjatywę, gdyż jak wiemy, nie ma nic za darmo… no może poza ratownictwem w górach ;) Romek Dziedzic

Kurczę! Żeby nam tylko rowerów nie skubnęli kiedy tutaj pozujemy!


Fot. P. Snopczyński

WYPRAWY

K2

niezdobyte zimą … jeszcze

Zimową wyprawą Polaków na K2 kilka miesięcy temu żyła cała Polska i nie tylko. O wrażenia zapytaliśmy kierownika bazy pod K2 i jednocześnie ratownika naszej grupy Piotra Snopczyńskiego. Oto co nam powiedział. Jak wyglądają przygotowania do wypraw w ramach Polskiego Himalaizmu Zimowego? Moim zdaniem Polacy są najlepiej na świecie przygotowaną ekipą do takich wypraw. W ramach programu Polski Himalaizm Zimowy każdy zespół jest profesjonalnie przygotowywany do wyjazdu z przez zespół lekarzy sportowych, dietetyków, psychologów i innych specjalistów. Każdy uczy się m.in. rozpoznania objawów choroby wysokościowej u siebie i partnera, sprawdzania stanu zdrowia i wydolności m.in. tętna, ciśnienia i wysycenia tlenem, robienia iniekcji podskórnych i domięśniowych itp.

i w związku z tym ściany i kuluary są bardziej pionowe oraz śliskie. Mamy do czynienia z twardym lodem. Wyobrażaliśmy sobie, że łatwiej nam pójdzie zakładanie poszczególnych obozów. Ale w tak trudnych warunkach nawet założenie pierwszego obozu udało się dopiero przy trzecim wyjściu.

Gotowy na atak

Jak oceniasz efekty tej wyprawy? Wybitny polski himalaista Andrzej Zawada miał takie powiedzenie – „wyprawa była szczęśliwa, bo wszyscy wrócili cali i zdrowi”. A czy była udana? Myślę że po części również. Dużo nas na pewno nauczyła. Sądzę, że mimo wszystko wybór drogi wejścia na górę czyli tzw. Drogi Basków był dobry. Przy innych założeniach logistyki poręczowania, tak by uniknąć zrzutu kamieni w czasie, gdy operuje słońce a przez to by uniknąć wypadków, które miały miejsce, mogłoby się udać założyć trzeci obóz. Wtedy byłoby duże prawdopodobieństwo wejścia na szczyt. Zima w Karakorum ma to do siebie, że jest mniej śniegu a więcej lodu

drugie utrzymanie wszystkich tych funkcji łącznie z nadzorem nad kuchnią, spisywaniem i wydawaniem sprzętu – lin, karabinków, taśm, śrub, namiotów, maszynek do gotowania, apteczek, butli tlenowych, radiostacji itp. oraz żywności. Przed wyjazdem przygotowaliśmy specjalną żywność jak liofilizowany, czyli pozbawiony wody, kurczak, specjalnie przygotowywana wołowina, zupy, pieczywo, suszone owoce, sery itp. oraz gotowe zestawy wysokokaloryczne, wysokobiałkowe i szybko przyswajalne. Całość sprzętu zabieranego przez jedną osobę z bazy do działań nie przekraczała 12 kilogramów. Na tak dużych wysokościach liczy się każdy zaoszczędzony gram. Czy była jakaś różnica pomiędzy ostatnią wyprawą a poprzednimi?

Jaka była Twoja rola w zespole? To moja czwarta wyprawa zimowa. Jako szef bazy miałem szeroki zakres obowiązków. Po pierwsze samo zbudowanie bazy tak, by była ona funkcjonalna i miała wszystkie niezbędne elementy takie jak system ogrzewania/pieców, kuchnię, stołówkę, stanowisko łączności itp. Po

8

Była to pierwsza wyprawa w historii himalaizmu ze stałym dostępem do Internetu oraz satelitarną transmisją głosu dzięki zainstalowanej antenie nadawczej. Ponadto na miejscu były obecne ekipy telewizyjne z TVN i TVP, które nadawały z bazy, co było swego rodzaju wyzwaniem. Mieliśmy też z tego powodu problemy, gdy dziennikarze na bieżąco relacjonowali sytuację w bazie. Trzeba sobie zdawać sprawę, że jeśli ktoś jest przez kilka miesięcy zamknięty w tym samym środowisku w warunkach ekstremalnych, to po przeżyciu trudnej sytuacji np. zejścia lawiny i złamania ręki


ma prawo odreagować tak jak potrafi np. poprzez niecenzuralne słowo, choć nie jest to zachowanie medialne. Tylko ktoś kto to przeżył, jest w stanie to zrozumieć. Jak wygląda system ratowniczy w Himalajach? W Nepalu sytuacja wygląda najlepiej. Są tam ratownicy zawodowi i śmigłowce przystosowane do transportu poszkodowanych. Ważne by się ubezpieczyć, bo inaczej koszty ew. akcji ratowniczej ponosi poszkodowany. W Chinach nie ma w ogóle ratownictwa śmigłowcowego i ratownictwa górskiego jako takiego. W Pakistanie śmigłowcami dysponuje jedynie wojsko, które jako jedne jest w stanie zareagować na jakąś nagłą sytuacji w górach. W przypadku akcji ratowania himalaistów – obywateli obcych państw nie zrobi jednak tego bez gwarancji pokrycia kosztów ze strony ubezpieczyciela, poszkodowanych czy też państwa, którego obywatele są w kłopocie. Koszty nie są małe, bo jeden taki lot wyceniany jest na kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Tak też było w przypadku akcji ratowania Tomka Mackiewicza i Elisabeth Revol, kiedy to gwarancji udzielił polski rząd. Co było największym wyzwaniem tej akcji ratunkowej? Na pewno najważniejszy był czynnik czasowy – liczyła się przecież każda godzina. Dzięki pomocy polskiej ambasady udało się uruchomić pakistański śmigłowiec wojskowy. Po raz pierwszy Pakistańczycy podlecieli od strony doliny Diamir aż na wysokość pierwszego obozu pod Nanga Parbat, co zaoszczędziło 4-5 dodatkowych godzin podejścia. Mimo zapadających ciemności Adam Bielecki i Denis Urubko natychmiast ruszyli w górę i dokonali prawdziwego cudu w ciągu około ośmiu godzin, w niezwykle trudnym terenie, na studiowanie którego nie mieli czasu, w warunkach nocnych, bez przygotowanych lin poręczowych, pokonując 1200 metrów przewyższenia dotarli do wysokości 5970 metrów i około drugiej w nocy miejscowego czasu odnaleźli Elisabeth Revol, a następnie ściągnęli ją na dół. To prawdziwe mistrzostwo świata. Niestety na realną pomoc Tomkowi Mackiewiczowi nie było już szans. Każdy w takiej sytuacji potrafi komentować i wyrażać swoje zdziwienie czy też dezaprobatę dla niektórych decyzji, ale trzeba pamiętać, że zza biurka sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż w rzeczywistości, a uczestnicy wyprawy byli w tej

Jaka jutro pogoda?

rzeczywistości i to oni ryzykowali swoje zdrowie i życie. I chwała im za to, że wszyscy wrócili zdrowi, co oznacza, że decyzje były słuszne. Jak oceniasz próbę samotnego ataku szczytowego Denisa Urubki? Według mnie, i nie tylko mnie, jego zachowanie, kiedy to nie konsultując z nikim swoich zamiarów postanowił sam zaatakować szczyt, było poniżej moralności i etyki wspinania. Naraził na ewentulane niebezpieczeństwo nie tylko siebie ale też inne osoby z ekipy. Gdyby cokolwiek mu się stało, reszta ekipy musiałaby być zaangażowana w jego ratowanie. Ponadto swoją indywidualną decyzją zablokował możliwość ataku szczytowego, bo poza nim tylko Adam Bielecki był na taki atak gotów. Trzeba jeszcze dodać, że wyprawa organizowana pod egidą programu Polski Himalaizm Zimowy i brak uzgodnień Denisa z kierownictwem uważam za wysoce naganny. Co dalej z zimową wyprawą na k2? Bogatsi o zdobyte doświadczenie polska ekipa chce ponownie zaatakować K2 zimą i mamy na to bardzo dużą szansę jeszcze w tym roku. Jest taka koncepcja, by całą wyprawę podzielić na dwie grupy. Pierwsza grupa, która wyruszyłaby znacznie wcześniej, miałaby za zadanie założyć obóz pierwszy i drugi oraz zaporęczować drogę dla drugiej grupy, która w tym czasie aklimatyzowałaby się np. na Acongangua

9

w Ameryce Południowej, a po przyjeździe do Karakorum od razu ruszyłaby zakładać obóz trzeci. W ten sposób grupa ta oszczędziłoby dużo energii, którą się traci w wyniku mrozu, wiatru i ogólnie trudnych warunków panujących zimą. Wierzę, że nam się to prędzej czy później uda. W końcu kto miałby zdobyć K2 zimą jak nie Polacy. Andrzej Bargiel, z którym miałem przyjemność dwa lata temu współpracować przy pierwszej jego próbie zjazdu z K2 udowodnił ostatnio, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych.

Rozmawiał Piotr Sandomierski

Piotr Snopczynski pod K2


NASI RATOWNICY

Eksplorować świat na kolejny egzamin. Człowiek był absolutnie wolny i mógł sobie na to pozwolić. W międzyczasie zacząłem trochę pływać i wcześniej niż górskim zostałem ratownikiem wodnym. Jeździliśmy całą paczką na kolonie, gdzie trochę pracowałem jako ratownik, a trochę żeglowałem. Było pięknie. Po skończeniu studiów 5 lat pracowałem na uczelni i wciąż miałem dużo wolnego czasu. To był złoty okres mojej działalności w jaskiniach. Między nami, Jaskiniowcami Dąbrowa była wspaniała. To były czasy, kiedy nie miało się prywatnych samochodów, a stamtąd było wszędzie blisko. Wsiadałem do autobusu i za godzinę byłem w Podzamczu, a za kolejne 5-10 minut już na skałkach. Mimo że klub był jaskiniowy, sporo się wspinaliśmy. Równolegle należałem też do AKA w Katowicach. Jednak, o ile jaskinie jako środowisko odpowiadały mi mniej, to towarzysko bardziej mi leżały. W klubach wspinaczkowych powierzchniowych działało się w parach, a akcje jaskiniowe były takie „zaciężne”, sprzętu trzeba było wynieść sporo, wejścia do jaskiń były 6-,7-, lub 8-osobowe i wymagały współpracy większego grona ludzi. Ciekawsze było życie towarzyskie, które wtedy człowiek przedkładał nad wyniki. Zresztą ja nigdy nie miałem „parcia na cyfrę” i na osiągnięcia. Liczyło się fajne towarzystwo i ciekawe wyjazdy. To dlatego wolałem jaskinie, chociaż zdarzały się takie lata, kiedy 2/3 mojej aktywności to było wspinanie.

Aleksander Chruściel – osoba, której nikomu przedstawiać nie trzeba. Trudno więc, przybliżając jego sylwetkę, nie powtarzać tego, co właściwie wszyscy wiedzą – jeden z najlepszych i najbardziej znanych instruktorów ratownictwa górskiego i taternictwa jaskiniowego, wieloletni Szef Wyszkolenia GOPR, a jednocześnie skromny, sympatyczny i pozytywnie nastawiony do innych człowiek. Dla naszego magazynu Alek opowiada o swoich początkach w górach, latach kiedy współtworzył obecny system szkolenia i dlaczego wolał jaskinie od wspinania, a żeglarstwo to nuda. Wyciągnęliśmy też kilka rad dla przyszłych instruktorów i podpytaliśmy jak leci początek emerytury w rejonie działania grupy Wałbrzysko-Kłodzkiej.

Koniec lat 70-tych to okres najintensywniejszej działalności w jaskiniach. Były organizowane ogólnopolskie, nawet 3-tygodniowe, obozy jaskiniowe w Tatrach i miałem obowiązek je zaliczyć. Niekiedy nawet przez 3 dni chodziło się do jaskini, potem dzień odpoczynku i znów 2-3 akcje jaskiniowe. W tym okresie miałem rocznie po 12-15 dość ciekawych jaskiń na koncie.

Studenckie ścieżki

Podziemne Eldorado

Tutaj (w domu na dusznickim Podgórzu, w którym rozmawiamy – przyp. autorki) jest moje trzecie miejsce, w którym mieszkam na stałe. Urodziłem się i 30 lat mieszkałem w Dąbrowie Górniczej. Tam się to wszystko zaczęło, kiedy braciszek wziął mnie kiedyś na wycieczkę w Beskidy. Studiowałem na Filii Politechniki Śląskiej w Dąbrowie Górniczej, która nie jest miastem szczególnie akademickim. Klub był jeden, jakaś knajpka, a studia były dość „lightowe” w związku z czym od pierwszego roku zacząłem się włóczyć po Beskidach. Tym bardziej, że nasza filia miała w nich swoją chatkę. Politechnika Śląska i Uniwersytet miały w sumie 8-9 chatek, a w tej w Wiśle Czarnym spędzałem praktycznie każdy wolny weekend. Jednocześnie robiłem kurs studenckiego przewodnika beskidzkiego, a na II roku trafiłem do speleoklubu, który działał przy oddziale PTTK w Dąbrowie Górniczej i zacząłem bawić się w jaskinie.

Koniec lat 70-tych to wyjazdy do Austrii, czyli wtedy na tzw. zachód. Austria i Hiszpania były jaskiniowym Eldorado. Zdarzały się takie lata, kiedy z Polski jechało tam 6-8 wypraw z różnych klubów. Było to stosunkowo blisko i tanio, co wtedy się liczyło, a praktycznie cała Austria leży na wapieniu i niewiele jest tam gór nie krasowych. Polacy odkryli w nich co najmniej 3 jaskinie 1000-metrowe. Niekoniecznie od zera. Na swoim koncie mam 9 wyjazdów letnich i zimowych do Lampo czyli jaskini Lamprechtsofen, która w pewnym momencie była najgłębsza na świecie i to właśnie Polacy ją wyeksplorowali. Eksplorowało się ją z dołu do góry, przez co była dość trudna. Początkowo działali tam Austriacy, a potem, od 1000 metrów w górę, Polacy, którzy znaleźli kilka górnych jaskiń i połączyli je w jeden system. Przez parę lat tasowaliśmy się z Francuzami przy eksploracji najgłębszej jaskini. Kiedy my wychodziliśmy na pierwsze miejsce, to oni się sprężali i pogłębiali swoją Miroldę i tak na zmianę. Trzeba jednak zaznaczyć, że tam środowisko jaskiniowe liczyło ponad 30 tysięcy osób, a u nas zaledwie kilkaset. W tamtych czasach

Na studiach miałem dużo wolnego czasu. Po skończeniu inżynierskich drugi fakultet robiłem systemem indywidualnym. Zdawało się więc egzamin, na 3 tygodnie jechało w góry, wracało

10


Polska była ścisłą czołówką. Obok Francuzów, Włochów i Hiszpanów miała najwięcej wyników eksploracyjnych. W jaskiniach właśnie poznałem swoją pierwszą żonę Zosię, która też jest grotołazem. Potem, gdy w wyniku reformy mój instytut przeniósł się do Gliwic, zrezygnowałem z pracy w nim i przeprowadziłem się do Bielska, gdzie mieszkałem kolejne 30 lat. W latach 80tych też dość dużo jeździłem. Nawet jak urodziły się dzieci moja aktywność nie zmalała. Wtedy 80% najciekawszych systemów jaskiniowych leżało w Europie, głównie we Francji, Austrii, Włoszech i Hiszpanii. Mimo że wyjeżdżałem dość dużo, wyprawy eksploracyjne nie do końca mi leżały, ponieważ generalnie słabo śpię w jaskiniach. Są ludzie, o których się mówi, że mogą się w jaskiniach rozmnażać. Ja nie. Jeździłem, bo to była możliwość żeby gdzieś się wyrwać. Czasy radosnej eksploracji Wielokrotnie odkrywaliśmy nowe partie i zdarzało się chodzić tam, gdzie nikt inny nie był wcześniej. Na wyprawach obowiązywała taka zasada: gdy schodziło się na 4-5 dni, to pierwszy dzień szło się na pierwszy biwak, spało się, drugi dzień na drugi biwak, spało się i dopiero 3-4 dzień to były szychty tzw. robocze, a potem powrót. To było dość wykańczające i jak człowiek się w końcu dorywał do przodka to chciał eksplorować dużo. Skończyły się czasy radosnej eksploracji, bo za każdym biwakiem trzeba było udokumentować wyniki. Teraz robi się to na miejscu i są takie urządzenia, dzięki którym można eksplorować metodycznie w miejscach najbardziej perspektywicznych, a nie tylko tam gdzie puszcza. Niekiedy puszcza w 5 miejscach - otwierają się piękne korytarze, studnie, kominy, ale atakuje się tylko ten, który jest perspektywiczny, zbliża nas do innego systemu czy jaskini albo ten, który rokuje najlepiej ze względu np. na budowę geologiczną, poziom wód itp. Nawet mimo woli człowiek dostawał amoku, kiedy szedł korytarzem, a tam glinka, żadnego śladu i my zakładamy pierwszy.

To ja sobie tu teraz na nich poczekam

Polacy nie gęsi… Jeżdżąc do Lampo, dwukrotnie mieliśmy ćwiczenia z ratownikami jaskiniowymi z Austrii. To był początek lat 90-ych, byliśmy po transformacjach i bardzo otwarci na dostępny już i u nas sprzęt techniczny. Okazało się, że ratownicy z Austrii mają mniej przyrządów „petzlowskich” niż my. Oni działali jeszcze na 8-kach i pętelkach. Oczywiście z tego też można zrobić wszystkie układy, ale tak się szkoli wojskowych z survivalu. W profesjonalnej służbie powinno się posiadać najnowocześniejszy sprzęt i umieć go wykorzystywać. Oni tego nie potrafili, a my, którzy świeżo wyszliśmy z komuny, gdzie przez szereg lat mieliśmy bardzo ograniczony dostęp do dobrego sprzętu, tak. Kiedy pierwszy raz jechałem na wyprawę do Austrii, przywiozłem sobie shunta i chyba poignee z crollem. Rolkę to u nas ktoś tam jeszcze robił sam i dało się ją zastąpić. Żeby kupić sobie ten sprzęt, przez pół roku spłacałem pożyczkę, którą wziąłem na kupno dolarów, oczywiście „na lewo”. Od 77 roku miałem uprawnienia instruktora jaskiniowego. W klubie w Dąbrowie przez wiele lat byłem jedynym instruktorem. Kiedyś w dawnym województwie katowickim było 17 klubów jaskiniowych. W takich miastach jak Katowice czy Gliwice były duże kluby, ale działało też dużo małych klubików jak ten w Dąbrowie. Będąc jedynym instruktorem zostałem szefem szkolenia i to chyba na 3 kadencje. Potem byłem członkiem Komisji Szkolenia Taternictwa Jaskiniowego przy PZA i tam zacząłem już szkolić instruktorów. To

11


Największa frajda

mi się spodobało i tak jestem instruktorem od 41 lat. Praktycznie nie było roku, kiedy nie byłem zaangażowany w jakiś kurs.

Kiedy wstępowałem do GOPR-u miałem już uprawnienia instruktora jaskiniowego i prowadziłem część zajęć, szczególnie linowych. Techniki jaskiniowe to 80% roboty technicznej w ratownictwie, więc znajomość tych technik bardzo mi pomagała. Wiadomo, że umiejętność i pewność poruszania się w terenie górskim jest konieczna, ale to techniki jaskiniowe najbardziej przydają się w samych działaniach. Potem był taki moment że miałem firmę i znów miałem trochę czasu. W 1989 roku dostałem propozycję zostania ratownikiem zawodowym i równocześnie na 3 lata Szefem Szkolenia w grupie Beskidzkiej GOPR.

Początki przygody z GOPR-em W Bielsku mieszkałem kolejne 30 lat. Środowisko ratownicze było tam bardzo silne, była centrala grupy Beskidzkiej, a sama sekcja Bielsko liczyła 80-90 osób, więc ratowników się widziało wszędzie. Kolega, który też chodził po jaskiniach i z którym byłem na paru akcjach w Tatrach, zachęcił mnie jakoś i załatwił mi jeszcze jednego wprowadzającego, bo wtedy trzeba było mieć dwóch i w 1981 roku wstąpiłem do GOPR-u. Trochę późno, bo już miałem koło 30-tki, ale byłem dość dobrze do tego przygotowany. Już wtedy byłem przewodnikiem beskidzkim, instruktorem jaskiniowym i instruktorem PZN. Kiedy wdepnąłem w to środowisko szybko się zaraziłem. Pierwszy i drugi stopień robiłem w Samotni. Kiedy pojechałem na pierwszy stopień poznałem Basię. Byliśmy razem na „jedynce” w 83 roku. W 86 roku zrobiłem „dwójkę”, a w 89 zostałem instruktorem.

ktor Kiedy przyszły instru rawnienia, zaczyna zdobywać up bardzo ważne jest, żeby sam prezentował wysoki poziom.

Jak było w GOPR-ze w latach 80-tych? Fajnie, bo roboty było dużo, większość to ratownictwo przywyciągowe, ale w Beskidach mieliśmy też Babią – naszą „świętą” górę, gdzie zimą było już troszkę trudniej. Poza ratownictwem narciarskim najwięcej było akcji poszukiwawczych typu grzybiarz lub staruszka z alzheimerem. Wyprawy te były zazwyczaj długotrwałe. Bywało, że szukało się 3 dni. Wszystko robiło się „z buta”. Samochody terenowe UAZ nie były zbyt pewne. Nie było telefonów komórkowych, a radiostacje nawet jeśli działały, to było ich niewiele. Ostatecznie najbardziej liczyła się kondycja, umiejętność przemieszczania się i znajomość topografii. Również na nartach, wtedy już turowych, które wówczas zacząłem testować na niektórych wyprawach jaskiniowych zimą, kiedy podchodziliśmy pod otwory. Najbardziej pamiętna moja pierwsza akcja była najmniej przyjemna, czyli pierwszy nieboszczyk. To był zawał serca zaraz na początku sezonu. Jest to wydarzenie, które chciałbym wyciąć z pamięci, ale zawsze się przypomina. Bardzo spektakularnych akcji w górach nie miałem. W jaskiniach już się zdarzały.

Autoratownictwo na wagę życia W Wielkiej Litworowej koleżanka Ania K. szła jako ostatnia w ekipie poręczującej. Myśmy wchodzili jako druga grupa, żeby reporęczować. Im szło wolniej i po pierwszej 50-tce dogoniliśmy ich. Słyszeliśmy że idą, więc zrobiliśmy sobie biwaczek, herbatkę itp. Zszedłem do wody, która kapała trochę niżej i usłyszałem jak Anka tam walczy. Zostawili ją na końcu, a tam jest taki paskudny trawers nad studnią, w którym ona zawisła i trzeba było wykorzystać technikę autoratownictwa, a właściwie ratownictwa partnerskiego. Przez te czterdzieści parę lat kiedy chodzę po jaskiniach miałem dwukrotnie okazję ją wykorzystać. Zawsze to opowiadam na szkoleniach przy nauce autoratownictwa, będącej zmorą wszystkich kursantów. W Hiszpanii był taki przypadek, który wydarzył się podczas przypływu wody, bo była burza na zewnątrz. Dwójka grotołazów wychodziła z jaskini po biwaku przy tym przyborze wody i właśnie tam jeden drugiemu nie potrafił pomóc. Ten, który został jako drugi, prawdopodobnie był wychłodzony i nie mógł przejść ostatniej przepinki. Kolega będący już u góry zjechał do niego, ale nie potrafił uwolnić go z crolla i przyszło mu żyć ze świadomością, że nie dał rady. Dlatego my tych technik uczymy, męczymy nimi kursantów, bo jest to istotny element. Oby nie był przez całe życie potrzebny, ale jak raz będzie, to żeby umiało się to zrobić.

Co mi się spodobało w pracy szkoleniowej? Po prostu to jak się uczy nowych ratowników. U nas w GOPR efekty tej nauki nie są tak szybko widoczne, bo szkolenie jest rozciągnięte w czasie, rozłożone na miesiące, a nawet lata. Rezultat szkolenia najlepiej widać na tygodniowych szkoleniach zewnętrznych, kiedy szkolimy np. ratowników górniczych czy wojsko. Przychodzą na początku goście, z których połowa, co jest naturalne, ma lęki, paraliżuje ich ekspozycja i nie bardzo wiedzą jak założyć linę do rolki. Pierwszego dnia ten kursant to jest człowiek, któremu trzeba nawet dać po łapach „no powieś się wreszcie!” żeby obciążył linę, a po 5 dniach śmiga góra-dół, góra-dół i robi to całkiem sprawnie. To jest największa frajda i satysfakcja. Zawodowo szkoleniem w GOPR zajmowałem się 18 lat – 3 lata w Beskidach, 15 lat w całym GOPR. Ratownikiem górskim jestem

12


36 lat, czyli połowę byłem ochotnikiem, a połowę zawodowym jako instruktor. Kiedy zaczynałem pracę w Zakopanem, byłem takim trochę „człowiekiem znikąd”. Po 92 roku miałem około 8 lat przerwy w pracy w GOPR, aż w 1999 roku dostałam propozycję pracy w Centrali. Wtedy odszedł naczelnik grupy Podhalańskiej, jego miejsce zajął Mariusz Zaród, który wcześniej był Szefem Wyszkolenia. Szukając kogoś zadzwonili z propozycją do mnie i się zaczęło. Nie było to łatwe, bo mieszkałem w Bielsku, pracowałem w Zakopanem, a pod koniec zacząłem jeszcze przyjeżdżać do mojego drugiego domu do Dusznik. W ciągu pierwszego roku pracy w Zakopanem udało mi się wokół siebie stworzyć ekipę, która jako ówczesna komisja szkolenia była autorem zmian w systemie szkolenia ratowników. Wcześniej były

dowo, kiedy zaczynałem w całej Polsce było 11 czy 12 wyciągów krzesełkowych. Kiedyś nawet zdarzyła się jakaś ewakuacja w Karkonoszach, ale przemilczmy lepiej jak to się skończyło. GOPR nie był zupełnie przygotowany do takich akcji. Pojawili się też w górach np. rowerzyści i zaczęto chodzić nie tylko po jaskiniach na Jurze, ale również np. w Beskidach. Nigdy wcześniej nie było tam ratownictwa jaskiniowego, bo przez dwadzieścia parę lat była jedna jaskinia o długości 1000 metrów. Teraz jest ich 5 lub 6 i są to jaskinie częściowo techniczne. W ubiegłym roku był już drugi przypadek uwięzienia w zacisku kiedy trzeba było poszkodowanego wyciągać z wykorzystaniem technik linowych. Tego ratownictwa technicznego pojawiało się coraz więcej i właśnie w takim ciekawym okresie miałem okazję działać. Po oddzieleniu TOPR-u cała baza szkoleniowa w postaci Tatr z ich jaskiniami i ścianami nam odpadła, a w pierwszych latach stosunki z TOPR-em, jak to po rozwodzie, nie były idealne. W związku z tym sporo tworzyliśmy sami i wydaje mi się, że nowy system szkolenia w GOPR, który udało nam się stworzyć, sprawdził się, a my ciągle go modyfikowaliśmy. Otworzyliśmy się na Europę, zaczęliśmy wyjeżdżać w Alpy, nie baliśmy się konfrontacji z górami wyższymi, z lodowcami, z jaskiniami trochę większymi niż nasze. Pojawiały się często pytania czy to są wycieczki, czy to nagroda, czy to szkolenie. Wiele razy musiałem się tłumaczyć na Zarządzie Głównym dlaczego np. wydajemy 3 lub 5 tysięcy na wyjazd skiturowy. Moim zdaniem ratownik musi być „otrzaskany” z górami wyższymi, poznać środowisko i warunki o wiele trudniejsze, nawet jako turysta wysokogórski czy wspinacz, bo lepiej sobie poradzi w górach mniejszych już jako ratownik. Nawet na Jurze zdarzyły się akcje typowo ścianowe np. kiedy kobieta spadła z murów na zamku w Mirowie i wcięła między jedno jedyne rosnące tam drzewko a mur. Chłopaki do niej dojeżdżali, w ścianie pakowali w nosze ze względu na uraz biodra, podejrzenie urazu kręgosłupa i miednicy, opuszczali do podstawy ściany. Była to akcja na wysokości kilkunastu metrów, więc w skali mikro, ale stricte ścianowa, w której trzeba było być oswojonym z ekspozycją. Po oddzieleniu się TOPR-u czyli po 93 roku zupełnie nie szkoliliśmy się w Tatrach. Do tej pory jeśli tam jesteśmy, to nie są to szkolenia w ścisłym znaczeniu tego słowa. My w Tatrach nie ratujemy, więc nie szkolimy się z ratownictwa, ale jeździmy tam, żeby oswajać się i zdobywać doświadczenie w większych górach. Ratownictwo na dobrym poziomie Obecnie, w kwestii poziomu wyszkolenia naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Od lat jesteśmy członkiem IKAR. Ktoś od nas zawsze jeździ na kongresy ikarowskie, które kiedyś były co 4 lata, a teraz odbywają się co roku. Moim zdaniem niepotrzebnie, bo nie ma już tak dynamicznych zmian w ratownictwie, żeby trzeba było zbierać się co roku w grupie około 350 ludzi z ponad stu krajów i żeby oni wciąż coś nowego wprowadzali do dyskusji. Byłem na takim kongresie dwa razy – w Szwajcarii i w Chamonix we Francji, a trzy razy kongres IKAR odbył się w Polsce. Dwukrotnie organizatorem był GOPR, raz TOPR. W 2012 roku robiliśmy kongres IKAR w Krynicy. Te wydarzenia pokazały, że z ratownictwem u nas jest nieźle. Także konfrontacje z ratownikami z innych krajów w formie takiej zabawy jak zawody w Karłowie, na które przyjeżdżają Czesi czy Niemcy pokazują, że nie powinniśmy mieć kompleksów. Poziom ratownictwa u nas jest na przyzwoitym europejskim poziomie, a nawet wyższy niż w niektórych krajach zachodnich. Jeżeli jest w tym jakiś ułamek mojego wkładu to tylko cieszy.

zupełnie inne zasady szkolenia, a czasy bardzo się zmieniały. Kiedyś ratownicy byli oddelegowywani na szkolenia, kursy i akcje. Szczególnie jeżeli pracowali w państwowych zakładach, ale też w niektórych prywatnych. „Dwójka” była w formie dwóch tygodniowych, stacjonarnych szkoleń – zimowego i letniego. Teraz trzeba było znaleźć sposób, żeby całe szkolenie oprzeć na krótszych 3-4 dniowych bardzo intensywnych wyjazdach, których z kolei musiało być więcej. Coraz więcej wyzwań Na kursach niewiele było elementów technicznych, a wyzwań dla ratownictwa górskiego pojawiało się coraz więcej. Przykła-

13


musimy się Zawsze uważałem, że prawie jak dużo szkolić. […] To w wojsku. Wojny mamy bardzo rzadko, na szczęście. Ale wojsk o

szkoli się cały czas, aby być gotowe na najgorszy scenariusz.

Dobre rady dla młodych instruktorów

jest, co ma dobrze opanowane. Tych nowości pojawia się teraz dużo, nawet zbyt dużo np. przyrządów do asekuracji jest teraz kilkanaście. Nie wolno robić zamieszania w głowie młodym ludziom. Lepiej żeby oni poznali jeden czy dwa a nie piętnaście, bo mogą się pogubić lub zapomnieć jak to działa i popełnić jakiś błąd. Rolą instruktora jest doradzić, a żeby doradzić, trzeba wszystko samemu sprawdzić. Jak się czyta w katalogach to wszystko jest wspaniałe, bo każdy producent uważa, że tylko jego sprzęt jest najlepszy, a trzeba się opierać na własnym doświadczeniu i na własnych testach praktycznych.

Zawsze uważałem, że musimy się dużo szkolić. Jedynie przy ratownictwie narciarskim, można mieć komfort i przez dobry sezon uczestniczyć nawet w kilkudziesięciu akcjach. Inne akcje: jaskiniowe jak w Niedźwiedziej, czy ewakuacja z kolei, drzew może nam się przytrafić raz na kilkanaście lub więcej lat. Ale jak się trafi, musimy sobie z tym poradzić. I po to te ciągłe szkolenia. To prawie jak w wojsku. Wojny mamy bardzo rzadko, na szczęście. Ale wojsko szkoli się cały czas, aby być gotowe na najgorszy scenariusz.

Kiedy przyszły instruktor zaczyna zdobywać uprawnienia, bardzo ważne jest, żeby sam prezentował wysoki poziom. Zwracam też uwagę na to, żeby się nie bać i pchać wszędzie - na szkolenia grupowe i centralne, żeby nabrać doświadczenia w szkoleniu. Dobrym instruktorem jest się dopiero 2-3 lata po kursie. Dlatego najważniejsze żeby młody instruktor nie bał się konfrontacji. Często kiedy jakiś temat mu „nie leży”, to wybiera inne zajęcia do prowadzenia, a powinno być przeciwnie. Przecież gdy pojedzie na szkolenie nikt, go nie wypuści w ciemno na poprowadzenie jakiegoś wykładu z zaskoczenia i nikt go nie będzie przy kursantach złośliwie poprawiał czy komentował. Jest zasada, że dopiero później można coś podpowiedzieć. Natomiast trzeba się

Istotny jest stały rozwój. Kiedy ja zaczynałem, chodziłem na prusikach. Pierwszy system Wielkiej Śnieżnej w 76 lub 77 roku robiłem właśnie na nich. Miałem wprawdzie wtedy takie pierwsze „małpki” - odpowiednik dzisiejszych dresslerów, ale były niedoskonałe, nie miały ząbków tylko takie poprzeczne wgłębienia, a liny nie były rdzeniowe, więc mocno się klinowały. Trzeba było się nawalczyć, żeby to odblokować i przesunąć. Próbowałem na tym wyjść z dna studni i owszem, wyszedłem, bo ma ok. 40 metrów, ale schowałem to do worka i resztę robiłem na prusikach. Instruktor musi być otwarty i samodzielnie sprawdzać wszystkie nowości, które się pojawiają i nie zatrzymywać się na tym co

14


pchać na te szkolenia i wykłady, bo dopiero po paru samodzielnie przeprowadzonych zostaje się prawdziwym instruktorem. Siła doświadczenia Teraz już jestem w takim wieku, że za chwilę dam sobie spokój ze szkoleniami, bo nie będzie już wypadało żeby 70-letni dziadek jeszcze kogoś tam uczył. Poszedłem na emeryturę będąc jeszcze Szefem Wyszkolenia i to ciągle mnie mobilizowało, trzeba było trochę potu wylać, ale kalendarza nie da się oszukać. Można próbować, kombinować trochę techniką, trochę doświadczeniem i rutyną. Dzięki temu, że do końca zajmowałem się szkoleniem, miałem motywację, żeby jeszcze walczyć i tak całkiem nie dać się młodym. Ale teraz kiedy idziemy do jaskiń, to chłopaki czekają na mnie 5-10 minut, bo nie chcę się zarzynać. Wiadomo, że już nie dam rady iść tak szybko jak młode wilczki. Natomiast nadrabiam w jaskini. Tam póki co to ja czekam na nich. I to też daje satysfakcję. W międzyczasie jeszcze miałem firmę bo GOPR jest fajną instytucją, daje ciekawą pracę, ale trudno jest przeżyć jedynie z goprowskiej pensji. Firma była maleńka, niszowa, ale to ona tak naprawdę utrzymywała rodzinę. Zajmowała się produkcją odzieży i sprzętu jaskiniowego. Działa dalej, teraz prowadzi ją moja córka. Na emeryturę przeszedłem radykalnie, firma trafiła w ręce Oli, a ja przeniosłem się do Dusznik-Zdroju. Nie porzuciłem całkiem tylko działalności szkoleniowej, ale jak już będę musiał na wózku podjeżdżać pod skałkę, to chyba odpuszczę. Jesienią kończymy taki kurs na kartę taternika jaskiniowego i to jest na pewno mój ostatni taki kurs.

Ciągnie mnie północ. Lubię jak jest zimno i chłód. W 1979 roku był u nas w klubie jaskiniowym Marian Pulina – historia speleologii, pochodził z Wrocławia, pracował jako hydrogeolog na Uniwersytecie Wrocławskim. Był kierownikiem wyprawy na Spitsbergen. Dogadaliśmy się z nim i pojechaliśmy jako taka grupa wsparcia. Podczas badań na lodowcu pomagaliśmy naukowcom, zjeżdżaliśmy do szczelin i wkładaliśmy tam czujniki temperatury czy czujniki ruchu pokazujące jak ruszają się lodowce. Przy okazji odwiedzaliśmy przepiękne jaskinie lodowe. Stanowiska się robiło ze śrub i zjeżdżało do jaskiń w rakach. Były np. 2 studnie z przepinką gdzie dojeżdżało się do cieku wodnego z pontonem. Mam takie zdjęcie jak płynę na pontonie, w gumiakach na nogach, a na gumiakach mam raki. Potem były tam jeszcze dwie takie wyprawy w celu badania jaskiń lodowych. Piękna sprawa. Drugi raz pojechałem na Spitsbergen żeby przejść go na nartach. Wylądowaliśmy w Longyear, czyli w połowie archipelagu, ale lot śmigłowcem na północ okazał się zbyt drogi. Przeszliśmy więc tylko połowę wyspy do bazy w Hornsundzie. Zajęło to 9 dni. Teraz to chyba najbardziej lubię majsterkowanie przy domu, a w przerwach wyjazdy na narty zjazdowe, turowe, na obozy wspinaczkowe w Tatry i Alpy. Dopóki mam jeszcze przyzwoitą kondycję i nie czuję się ciężarem dla kolegów, staram się też pomagać w szkoleniach w naszej Grupie. wspomnienia spisała Iwona Pawelec-Pudło korekta językowa: Basia Fornalska

A gdzie Wikingowie?

Poza górami i jaskiniami - koty, majsterkowanie i… góry. Kiedy mieszkałem z rodzicami zawsze mieliśmy psy. Do dziesiątego roku życia wychowywałem się z taką sunią, bokserką. Potem kiedy tato zmarł, mama bała się dużych psów, więc nastała era małych kundelków. Cały czas myślałem, że ja jestem psiarzem. Zresztą moje dzieci też wychowywały się z psami. Dopiero kiedy przeprowadziłem się tutaj, a Basia miała kota, okazało się, że jestem zadeklarowanym też kociarzem. Teraz mamy trójkę dachowców. A dopiero od dwóch miesięcy jestem szczęśliwym dziadkiem, więc wcześniej nie miałem kogo rozpieszczać, to rozpieszczałem koty. Mam patent sternika jachtowego, motorowodnego i kiedyś nawet udawało mi się żeglować. Raz nawet, była to końcówka studiów, spędziłem 2 tygodnie na Wigrach. Ale ileż razy można przepłynąć te Wigry w tę i z powrotem? Wpadłem po tym do domu, przepakowałem się i pojechałem na obóz w Tatry. Przecież ja tam umierałem. Na tych Wigrach to tylko się siedziało i najwyżej tymi szotami operowało. Natomiast z kondycją to nic nie miało wspólnego i trudno było pogodzić jedno i drugie. Potem doszły ograniczenia czasowe, był taki okres, że gdzieś tam pracowałem, miałem tego urlopu 26 dni, a to GOPR, wyprawy, jaskinie, narty, trzeba było się na coś zdecydować i tak zostały tylko góry i góry.

Szwecja

NA DYŻURZE REDAkcYJNYm BYli: Projekt graficzny: P. Sandomierski Skład: Drukarnia Poldruk Rysunek na okładce: Marek Bachmatiuk

piOtR iwONA mAtEUsZ sANDOmiERski pAwElEc-pUDŁO kAsZUBski

ROmEk DZiEDZic

sŁAwEk pARZONkA

ŁUkAsZ pOkORski

Chcesz zgłosić temat lub dołączyć do grona redakcyjnego? Wyślij swoją propozycję na adres media.w-k@gopr.pl Zespół redakcyjny weźmie pod uwagę wszystkie nadesłane zgłoszenia przy planowaniu kolejnych numerów.


pEwNEgO RAZU gDZiEŚ w góRAcH - historia nieprawdziwa

Wszystko na “P” lecz nie jak w “NIE” Zastanawiałem się kiedyś czy można stworzyć górską opowieść tautogramową, czyli taką w której każdy wyraz zaczynałby się na tę samą literę alfabetu. Hmmm... czy wydaje się to możliwe? Powiecie: poniosło! Popatrzmy:P Pewnego październikowego, piątkowego poranka, Paweł Pigwa pseudo “Pigi” podrzucił przyjacielowi Piotrowi Pastorowi pewien pomysł: – „Proponuję, pójdźmy połoić ponad południowe piarżyska” – „Pięknie! Pragnę przygody!”- podchwycił Piotrek. Przygotowne plecaki, pełne pomocnych produktów pochwycono pod pachy. Podszedłszy poniżej pochyłych półek, podnieśli patrzałki ponad poziom pierwszych połogości. – „Popatrz, portaledge! Przypuszczalnie pozostawiony podczas powrotu, ponieważ potargany”- Paweł podał prawdopodobną przyczynę porzucenia prostokątnej płachty. – „Paskudne paproki! Powinni posprzątać”- parsknął Piotr pogardliwie, po profesji przyrodnik – pełnoetatowy pracownik Pienińskiego Parku – „Prawda, przyroda powinna pałać pięknem!” - przytaknął Paweł. Poczęli przegrzebywać przyniesione plecaki. Przed półwieczem przynieśliby podówczas produkt przemysłu powroźniczego. Piątkowym przedpołudniem przesuwali płynnie palcami po pięknych pomarańczowo połyskujących pocienionych potomkach podciągów, prawie paracordach. Podczas przygotowań ponad panami przeleciał Pomurnik. – „Powinniśmy przyspieszyć. Podmuchuje. Popatrz, padają płatki puchu. Pogoda płata psikusa”- popłynął poszept Piotrka. Pierwsza partia pionu poza partnerami. Przeszli przeszeroką

przerysę. Parę półek, parapetów. Pętle, plakietki. Przelot ponad przelotem. Pętle prusików pomagają Pawłowi pokonać przewieszone partie. Przedostani planowy problem. Parę parchatych, porfirowych płyt. Początkowo Paweł przyspotował partnera. – „Pomocy!” Przytłumiony przerażeniem pogłos popłynął po przestrzeni. Połoga, podmokła, pokryta puchem płyta pozbawiła podeszwy Piotra przyczepności. Poleciał. “Pigi” przyasekurował prawidłowo. – „Proszę, podaj pomocną prawicę”- Piotrek przytrzymywał pękniętą płetwę. Przeżył. – „Pardon! Przegiąłem. Przyczyna poślizgnięcia- przyjąłem pozycję pozbawioną pewnego punktu podparcia”. Po półgodzinie przybili piątki. Pod partnerami połacie płyt. Przestrzeń. Przed parą powrót. Proste partie. Perć. Potem piargi. Pointa: poszukuj przygód przy pomocy przyjaciół. Patrzcie! Poszło!;))) podpisane: Pan Parzonka :D parę podpowiedzi: portaledge

rodzaj platformy na stelażu służącej do biwakowania w ścianie w minionym wieku, rodzaj liny bezrdzeniowej rodzimej produkcji linka pomocnicza rzadki ptak górski z rodziny kowalikowatych więcej niż rysa, mniej niż kominek wąska półka asekurować „z rąk” do pierwszej wpinki

podciąg paracord Pomurnik przerysa parapet przyspotować

Sponsorzy i Partnerzy GOPR

Działalność ratownicza GOPR jest współfinansowana przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji

Wydanie sfinansowane przez Zarząd Główny GOPR w Zakopanem


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.