
12 minute read
Rea, mysz i kot, nasze społeczne prace domowe…
rozmowa z Weroniką Teplicką
Magda Swacha: Opowiedz o ostatnim filmowaniu Rei. Jak przebiegało?
Advertisement
Gdzie i kiedy nagrywałyście? Co sprawiało wam trudność, a co raczej radość?
Wideo miało być formą dokumentu, krótką relacją albo okiem kamery pomiędzy spojrzeniem Twoim i Rei...?
Weronika Teplicka: Wszystko rozpoczęło się od pomysłu dokumentowania mojego życia na prowincji. Nagrywałam siebie podczas pracy (moja pracownia jest w moim mieszkaniu). Mój sposób malowania wymagał przerw, więc w międzyczasie wykonywałam inne czynności domowe: przygotowywałam obiad, robiłam pranie, prasowałam. Zawsze obok była Rea, a ja stopniowo rezygnowałam z wyganiania jej z kadru. Zaczęłam więc rejestrować psa, najpierw podczas mojej krzątaniny, potem zostawiałam kamerę włączoną na czas mojej nieobecności. Nagrywałam Reę na spacerach, czekając na jakiś decydujący moment, ale taki nie nastąpił. Podążałyśmy za jej węchem: węszyła śmieci, czasem rozgryzała spróchniałe pieńki, witała się z innymi psami. Powstało wiele godzin nagrań. Obecnie nagrywam ją w raczej sterylnej przestrzeni galeryjnej, jak rozgryza kawałki moich nieudanych obrazów, stare rzeczy nasiąknięte różnymi zapachami, bawi się resztkami mojej sztuki.
Pamiętam, że zawsze z wielkim entuzjazmem mówiłaś o energii Rei, a kiedy byłam u Ciebie, była spokojna, ułożona, wręcz ugrzeczniona. Czy to wynika z tego, że jest 50-letnią (w przeliczeniu na wiek ludzki) suczką, czy to efekt wychowania? Jak to było z wami na początku? Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?
Pierwsze spotkanie z Reą odbyło się podczas II edycji Festiwalu Sztuki Koszart przy rzeźbie Płonące ptaki Władysława Hasiora, które wtedy naprawdę płonęły. Nagle jakiś pies zaczął na mnie wskakiwać i powstała taka legenda, że to ona mnie wybrała, a nie Jacek. Ja wtedy jeszcze bałam się psów i nie wyobrażałam sobie możliwości życia z psem pod jednym dachem. Kiedy wprowadziłam się do Jacka i Rei, ona wtedy w przeliczeniu na wiek ludzki miała 18 lat, i zaczęły się trudności, ponieważ musiałyśmy się w tej nowej sytuacji odnaleźć.
Zaczęło się poznawanie, ona cały czas mnie obserwowała, sprawdzała, jak bardzo może przekroczyć ustalone reguły, więc musiałam nauczyć się ją poskramiać. Szukałam sposobów, jak to zrobić, przydało się kilka książek i rady Jacka. Najważniejsze to być konsekwentną, nie ulegać psu, budować swój autorytet. Rea to Staffordshire Bull Terrier, pies bojowy, stworzony do walki z innymi zwierzętami. Przodkowie tej rasy, czyli buldogi wykorzystywane były do walk z bykami. Gdy ten proceder stał się nielegalny, łatwiej było prowadzić walki między samymi psami. W tym celu skrzyżowano buldoga angielskiego z angielskim terrierem. Wybierano osobniki, które nie wykazywały agresji wobec ludzi, ale wobec zwierząt i o budowie anatomicznej ułatwiającej walkę: silne, szerokie szczęki, muskularna budowa, szeroko rozstawione łapy. Rea rzeczywiście nie potrafi być agresywna wobec ludzi, ale próbowała dominować, kładąc na mnie łapy, skacząc, podgryzając czy próbując zajrzeć do mojego talerza. Teraz faktycznie jest spokojniejsza, ale to chyba przez starzenie się.
Jak wyglądała praca nad waszą relacją?
Relacja, która tworzyła się między nami na początku, to dosłownie bycie między gatunkami, które ustawicznie walczą o dominację. Nasze wzajemne docieranie trwało około roku. Stosowałam dwa znane sposoby szkolenia. Pierwszy sposób oparty jest na teorii dominacji – archaiczny, ale często skuteczny. Jadłam wcześniej od niej, pierwsza przechodziłam przez drzwi, podsumowując – zawsze moje było na wierzchu. Stosowałam jednak częściej drugą metodę –pozytywne szkolenie, czyli nagradzałam pożądane zachowania. Gdy tylko Rea zrobiła coś właściwego, otrzymywała smakołyk, była głaskana, zapraszałam ją do zabawy i tak dalej. Zgodnie z nowoczesnymi podręcznikami starałam się i nadal staram być jej opiekunką i przewodniczką, a nie właścicielką. Sądzę, że Rea zrozumiała, iż dwoje opiekunów oznacza dwa razy więcej głaskania, spacerów i potencjalnych nagród.
I dopiero po tej wspólnej pracy i tresurze staliście się rodziną?
Tak, staliśmy się rodziną, w której każdy zna swoje miejsce. Regularność i powtarzalność pewnych czynności, jakie wymusza życie z psem, sprawia, że czujemy się bezpiecznie. Opiekujemy się Reą, ale ona nie ma żadnych obowiązków, nie jest psem stróżującym, nie oczekujemy też, że będzie nas bronić. To istota tylko do kochania. Nie sądzę, że szkolenie było tu decydujące. Gdyby Rea była niewychowana, a trochę jeszcze taka jest i pewnie zawsze będzie, to naszą relację nadal można by było nazwać rodziną, może tylko trochę bardziej toksyczną.
Zdominowaliście i podporządkowaliście ją sobie całkowicie. Wprowadziliście bardzo systematyczny porządek dnia, który kolejno jako taka powtarzalność przekłada się na hierarchię.
Tak, Rea wie, że to Jacek jest przewodnikiem stada, ale ja jestem na równi z nim. Do domu wchodzimy pierwsi, pierwsi też jemy posiłki. Nie powinno zmieniać się tego typu zasad. To jest hierarchia stada. Niestety, gdy teraz Rea jest starsza i spokojniejsza, bywamy mniej konsekwentni i częściej odpuszczamy.
A czym się dzielicie?
Dzielimy się przestrzenią życiową i czasem. Jedzeniem na pewno nie. Bywa, że grzebię w jej misce i udaję, że jem. Ona musi wiedzieć, że ja mogę jeść jej jedzenie, ale ona mojego nie. Pies jest tutaj tym zdominowanym, poza tym z wielu względów pies nie powinien jeść ludzkiego jedzenia. Niestety zupełnie nie zdają sobie z tego sprawy ludzie wyrzucający resztki jedzenia na trawniki, zwłaszcza po okresie świątecznym. Wtedy nasze wspólne spacery to zwykle omijanie takich miejsc. Ona węszy za chlebem, ja z kolei uczę się, jak najszybciej go omijać.
A jaką macie wspólną płaszczyznę porozumienia?
Mamy nasze wspólne rytuały. Ten najbardziej podstawowy to kontakt – głaskanie uspokaja psa, a u człowieka spowalnia akcję serca, obniża poziom hormonu stresu, wyzwala endorfiny. Wszystkie wspólne czynności takie jak powitania, przytulania, zabawa i wiele innych są podstawą naszej płaszczyzny porozumienia.
Warto zauważyć, że utrzymanie więzi międzygatunkowych, interakcji, wpływa na poczucie komfortu (pasywnego i aktywnego czerpania z życiowej radości i przyjemności).Taka sytuacja wymaga ciągłej pracy na zasadzie wymiany praca za coś innego. Niesamowitą pracę wykonuje Rea. To, co wam daje, to jej umiejętności, zdolności, wysiłek, czyli kapitał pracy. Karol Marks określał go jako „normalną czynność życiową (…) wobec własnych zdolności do pracy”.
Aktualnie kwestionowany jest podział na płeć biologiczną i uważa się, że płeć jest tylko relacją. Kim jest Rea, kim jest dla Was?
Z jednej strony staram się nie traktować jej jak owłosione dziecko, tylko jak psa, ale z drugiej strony czasami mam ochotę wziąć ją na ręce i przytulić jak bobasa – ona zwykle się wyrywa, więc odpuszczam. Jacek zdecydowanie mówi, że Rea to jego córka. Takie stwierdzenie u osób, które wychowują psa od wieku szczenięcego, jest zresztą bardzo częste. Nie jestem pewna czy płeć u zwierząt jest tylko relacją. Jacek świadomie wybrał sukę, ponieważ jest łagodniejsza i łatwiejsza do prowadzenia. Przed rozpoczęciem zabawy właściciele psów pytają zawsze o płeć i wtedy dopiero wiadomo, czy psy mogą się bawić.
Czy nadal trwa między Wami gender trouble w sensie nie tylko płci, ale i rywalizacji o pana?
Nie, zdecydowanie nie. Rea wyraźnie korzysta z posiadania dwóch opiekunów i doskonale rozumie, że teraz – upraszczając nieco wszystko mnoży się razy dwa: głaskanie, smakołyki, spacery. Być może to bardziej my, opiekunowie, rywalizujemy o względy psa.
A co według Ciebie jest najbardziej kobiecą cechą Staffordshire’a?
Najbardziej kobiecą i jednocześnie najbardziej ludzką cechą Rei jest empatia. Rea jest żywym dowodem na to, że zwierzęta potrafią współczuć. Każda nasza drobna gwałtowność, uniesienie, zdenerwowanie mocno ją obchodzą. Angażuje się w jakiś sposób w nasze kłopoty, sprawdza, czy już nam przeszło i czy wszystko wróciło do normy. To taka jej potrzeba kontroli sytuacji, bardzo wzruszająca.
Ta cecha to też opiekuńczość połączona ze swoistym dbaniem o dom i oporządzaniem poza domem. Prócz cech kobiecych, Rea jest też jak dziecko.
Myślę, że tak. Dzieci bardzo często podczas zabawy psują przed- mioty. A tak naprawdę chcą je dokładnie poznać poprzez sprawdzenie ich wnętrza, struktury, podatności na zniszczenia. Dla Rei sposobem poznania jest przede wszystkim poczucie zapachu, a w dalszej kolejności rozgryzienie rzeczy.
Czy wtedy wydaje z siebie jakieś dźwięki odmienne od szczekania, bo podobno tym charakteryzuje się ta rasa?
Jest zainteresowana przedmiotem, dopóki nie rozgryzie go na strzępy, a potem po prostu odchodzi. Rea nie wydaje wtedy żadnych dźwięków, ale faktycznie psy jej rasy nie potrafią szczekać w klasyczny sposób. Czasami próbuje, wydając dość dziwne dźwięki przypominające miauczenie. Najczęściej wtedy, gdy stara się zwrócić na siebie uwagę, czuje się nieswojo w nowym miejscu albo coś jej nie pasuje.
Jaką umiejętność czy cechę charakteru, osobowości podałabyś jako typową dla waszej rodziny i czy jest ona odziedziczona przez Reę? Czy pojawia się ona u niej jako swoista indywidualna wspólna ścieżka rodu, cecha rodzinna, genealogiczna (wyznacznik przepływu emocji)?
Na pewno wspólną cechą genealogiczną mojego rodu jest fobia społeczna i zalęknienie. Od lat bezskutecznie walczę z ich wyeliminowaniem, z moją skłonnością do kompromisów, którą odziedziczyłam po przodkach. Być może wspólne życie z psem, który po swoich przodkach posiada niezwykłą odwagę, bojowość i nieustępliwość mi pomaga. Na pewno czuję się przy niej bardziej bezpiecznie, a opiekowanie się psem, który dzięki popkulturze ma opinie psa groźnego, jest szalenie podbudowujące. Zatem dużo zyskujemy na naszej znajomości – Rea jest bardziej subtelna, ja natomiast przejęłam jej dynamikę.
Ostatnio wspomniałaś mi o tym, że twój pies rzuca się bezwiednie na wszelkie otaczające ją rzeczy, chcąc je tylko rozerwać. Gryzie, mieli, rozdrabnia, tak się zastanawiam, czy wynika to bardziej z pewnej ukrytej agresji, czy dziecięcej zabawy, domowego i pozadomowego krzątactwa Rei?
To dla niej po prostu zabawa, szczególnie jeśli przedmioty nasączone są intensywnymi zapachami. Dla psa zapach jest nośnikiem największej ilości informacji, więc jest to dla niej forma poznania przedmiotu. To też czysto fizjologiczne zachowania, bo podczas rozgryzania u psa uwalniają się endorfiny. Najczęściej rozgryza jakieś spróchniałe konary drzew, poluje na śmieci do rozdrobnienia.
Podobnie dzieci odkrywają prawdę o przedmiotach, chcąc poznać ich zapach, smak, dowiedzieć się, co kryją w środku.
Dla mnie te zachowania Rei przypominają nieco proces powstawania artefaktów, które pokazałaś na swojej ostatniej wystawie Kunstkamera (Galeria Scena, Koszalin, marzec 2018). Były tam między innymi obiekty utworzone z pokawałkowanych, pociętych i posklejanych na nowo koszul lub innych przedmiotów po Twoim zmarłym ojcu. Czyli Ciebie też interesują resztki, „odpady ciała”, rzeczy naszych bliskich. Być może te rzeczy, po zmianie, rozszarpaniu czy pocięciu zyskują nowy sens?
Tak, wszystko zaczęło się od potrzeby uporządkowania rzeczy po moim zmarłym ojcu i znalezienia jakiegoś sposobu na ich przechowywanie. Nie chciałam ich wyrzucać, więc postanowiła zmienić ich funkcję przez skondensowanie do mniejszej formy. Postanowiłam je ciąć w pasy, sklejać, miażdżyć i zatapiać w kleju i silikonie. Niektóre nadal funkcjonują w dotychczasowej formie, ale po pokazaniu ich w galerii zmieniły swój status. Tak, być może pewną inspiracją było umiłowanie do przedmiotów, jakie przejawia mój pies. On co prawda tylko je rozdrabnia i nie składa już później w inną całość, ale sam proces rozdrabniania i emocje, jakie Rei przy tym towarzyszą, mogły mnie jakoś nakierować. Obie wybieramy przedmioty dla nas ważne. Ciężar emocjonalny tych rzeczy jest w jakimś stopniu porównywalny, choć pewnie instynkty decydujące o wyborze nieco odmienne.
Sama forma zbliżania i analizowania przed końcowym efektem tworzenia jest interesująca. Wolfgang Welsch wspominał o zjawisku bliskości jako bardziej znaczącym w kontekście kształtowania się tożsamości niż samo pochodzenie… Być może te ceremoniały obchodzenia się z przedmiotami, na pozór zdające się być prostymi czynnościami, są niezwykle wiążące… Jak wygląda życie Rei wśród rówieśników z jej gatunku?
Proces socjalizacji psa można by przyrównać do zabawy w kotka i myszkę?
- DON’T BE A MAYBE!
- ANOMALIE, KATATONIE…
rozmowa z Izabelą Chamczyk
Magda Swacha: Gatunek ludzki, ale nie tylko, mierzy się dziś z różnymi dolegliwościami na tle psychicznym, które mają swoje źródło w zmieniającej się cywilizacji. Wśród nich są problemy psychiczne i społeczne, zaburzenia świadomości i osobowości44, chodzi o depresje, nerwice (na przykład zespół Roszpunki – niedrożność jelit z powodu nerwowego wyrywania i zjadania włosów), schorzenia psychogenne. Interesują mnie twoje obserwacje sytuacji nietypowych, stanów odbiegających od norm psychofizycznych.
Izabela Chamczyk: Tymi zagadnieniami zajmowałam się w 2015 roku w projekcie Psychoanimalja. Zaburzenia odzwierzęce. Dokonałam tam niejakiej imputacji, przeniesienia – przypisałam ludzkie zaburzenia i choroby psychiczne zwierzętom. Czyli stworzyłam sytuację sztuczną, całkiem wykreowaną, choć opartą na wnikliwej analizie ludzkich chorób psychicznych, której dokonała moja przyjaciółka, współpracująca przy tym projekcie psycholożka Renata Iwaniec. Projekt był oparty na kręconych przeze mnie materiałach filmowych. Skupiałam się w nich na obserwacji naturalnych zachowań zwierząt, które o takim samym wyglądzie, u ludzi byłyby prawdopodobnie kwalifikowane jako choroby psychiczne. Pierwszym, rozpoczynającym cykl filmem był ten o nieustannie kiwających się flamingach, którym przypisałyśmy schizofrenię katatoniczną, a okazało się, że one po prostu szukają w wodzie ryb. Zarówno zwierzęta, jak i ludzie mają psychikę, która, jak wszystko, ulega schorzeniom, jednak psychologia to co innego niż sztuka. Ja zajmuję się sztuką i czasem sięgam do innych dziedzin, inspiruję się nimi, wspieram, współpracuję z ludźmi, którzy są specjalistami.
44 Przykłady badań: Hans Selye w badaniach nad stresem udowodnił, że dezorganizacja emocjonalna może przyczynić się do powstania wielu chorób fizycznych; 3,5 mln Polaków ma depresję, 6 mln osób ma zaburzenia z klasyfikacji ICD-10 i DSM-IV (substancje psychoaktywne, nerwice, zmiany nastroju, zaburzenia kontroli impulsów i zachowań autodestrukcyjnych wg badań EZOP zgodnych z metodologią Światowej Organizacji Zdrowia WHO we współpracy Konsorcjum World Mental Health [WMH]). Zbliżone statystyki ww. danych dot. Polski podaje Ministerstwo Zdrowia. Na świecie to ok. 350 mln osób.
Na czym opiera się tworzenie rodziny zastępczej ludzkiej i nie-ludzkiej zarazem?
Wymyśliłam sobie, że będę robiła coś dobrego dla świata oprócz sztuki i postanowiłam stworzyć dla kotów dom tymczasowy, dzięki któremu ratuję kolejne koty z klatek, w jakich zazwyczaj przetrzymywane są one w fundacjach. Dzięki temu kot może u mnie swobodnie egzystować, a ja mogę go poznać, oswoić i przedstawić przyszłym właścicielom. Prowadząc taki dom tymczasowy, trzeba pamiętać, że zwierzęta są różne, każde ma inną psychikę, charakter. Trzeba mieć dla nich dużo zrozumienia, atencji, uważności, wnikliwości, zwracać uwagę na ich potrzeby. Zwierzęta towarzyszą mi całe życie, w domu rodzinnym miałam psy, koty, chomiki, papugi, wiele lat jeździłam konno. Wydaje mi się, że mam duże zrozumienie dla zwierząt, że czujemy się ze sobą dobrze i po prostu potrafimy wspólnie tworzyć rodzinę. Jednak różnica między ludźmi a zwierzętami jest taka, że to my się nimi opiekujemy, zapewniamy im byt i bezpieczeństwo, świadomie o nich decydujemy.
Pamiętajmy jednocześnie o słowach Donalda Griffina 45, twórcy etologii kognitywistycznej, który jako jeden z pierwszych sformułował tezę, że zwierzęta muszą być wyposażone w zbliżone do ludzkich zdolności myślenia i rozumowania, a nawet posiadają świadomość46. Jak długo zajmuje Ci budowanie relacji z nowym kotem?
Zależy od kota, one są bardzo różne. Przedostatnia kotka, która była u mnie na „tymczasie” 47, miała na imię Kredka. To bardzo spokojna, uległa kotka, do wszystkich się tuliła, wkupiła się w łaski. Myślę, że postępowała tak dlatego, iż zaznała w życiu głodu, zimna i bezdomności, prawdopodobnie była przygarnięta z ulicy i nie chciała stracić tego, co teraz ma. Zadomowiła się u mnie dość szybko, już po tygodniu wskakiwała na kolana, mrucząc. Nawiązywanie relacji ze zwierzęciem zależy zawsze od niego. Niektóre przekonują się do mnie po dwóch dniach, inne po dwóch miesiącach. Jednak z „tymczasami” (jak sama nazwa wskazuje, są to koty przebywające u mnie tymczasowo) jest inaczej niż z moim własnym kotem, czyli czarną Magią. Nazywam ją kotem personalnym, ponieważ nasza więź jest wyjątkowa. Porozumiewamy się ze sobą (jak mówię „pa, pa” na pożegnanie, ona odpowiada dwiema sylabami miauków „miau, miau”), rano przychodzi do łóżka i mruczy mi nad uchem: „Wstawaj, już dziewiąta!”. Uważam, że zwierzęta bardzo dużo kojarzą i czują, odczytują nasze emocje, przekazy. Ja po prostu rozmawiam ze zwierzętami jak z ludźmi, jest to dla mnie naturalne. Z informacji popularnonaukowych wiadomo, że koty, psy, konie i inne zwierzęta mają poziom umysłowy trzyletniego dziecka, więc prawdopodobnie nadążają za tym, co się do nich mówi. Możemy nawiązywać z nimi więź nie tylko pozawerbalną, ale i słowną, wystarczy spróbować.
45 Pionier obserwacji zwierząt w ich naturalnym środowisku; studiował lot ptaków morskich przy użyciu latawców, a jego zainteresowania naukowe koncentrowały się wokół funkcjonowania narządów zmysłów, orientacji przestrzennej i nawigacji u zwierząt; autor terminu „echolokacja” (1944).
46 Tezę tę zawarł w The Question of Animals Awareness, Nowy Jork 1976.
47 Potocznie dom tymczasowy dla zwierząt.
Zachowanie instynktowne było bardzo szeroko definiowane już przez stoików, to „pierwszy popęd istoty żywej, który zwraca się ku zachowaniu własnej istoty”, aby ”zachować swój ustrój i swoją świadomość” osobnika.
Myśl tę kontynuował William McDougall, który uważał instynkt (pobudzenie i emocję) za podstawę zachowania umysłu i życia emocjonalnego człowieka. Odwołać się można i bezpośrednio również do renesansowego humanisty i filozofa Michela de Montaigne’a, który pisał: „Kiedy igram z moją kotką, któż wie, czy ona bardziej nie bawi się mną niż ja nią…? (…) Widzimy dostatecznie w niezliczonej mnogości dzieł, o ile zwierzęta celują w nich ponad nami jak słabą jest nasza sztuka w naśladowaniu ich”.
Jaka jest według Ciebie rola zachowań instynktownych w procesie komunikacji ze zwierzętami? Czy poza słowami, gestami, węchem i dotykiem bierzesz pod uwagę taką na przykład telepatię?
Nie wiem, czy wierzę w telepatię, jednak cały czas doświadczam porozumienia ze zwierzętami. Może to mowa ciała, obserwacja, zmysły, uważność na siebie nawzajem, a może jakieś przekazywanie myśli. Uważam, że wszystko po trochu. Zwierzęta mocniej posługują się instynktem, który my czasem wypieramy, dlatego może rozumieją i widzą więcej, reagują bardziej empatycznie, możemy się od nich uczyć.
Wykonujesz różne role w życiu – przede wszystkim jesteś artystką i mamą zastępczą. Obie wymagają silnego zaangażowania emocjonalnego, ale czy dają Ci tę samą energię, satysfakcję, szczęście?
Słowo mama niekoniecznie pasuje do tej roli. Ja nie mam potrzeby bycia matką. Spełniam się jako artystka, a kotami się opiekuję, więc jestem ich opiekunką, nie matką. Każda z tych ról jest inna, angażująca w inny sposób. Bycie artystką to mój życiowy wybór, moja droga i cel, to mnie kształtuje i prowadzi. Bycie opiekunką tymczasową dla kotów to zajęcie dodatkowe, chociaż codzienne. Twórczość to moja sfera wolności, tworzę z wewnętrznej, nieodpartej potrzeby. Działam w obszarze abstrakcji, która jest nieco odklejona od realnego świata i skupia się na emocjach, na byciu tu i teraz, na abstrakcyjnym oglądzie rzeczywistości. Zwierzę natomiast jest totalnie realne, wiążą się z nim codzienne obowiązki: pójście do weterynarza, wymiana kuwety, karmienie i tak dalej. Nie łączę sztuki z zaangażowaniem w zwierzęta, to są dwie różne sprawy. Jednak w obecności zwierząt czuję się bardzo bezpiecznie i spokojnie, wiem, że jestem im potrzebna, że niejednokrotnie uratowałam im życie, że mnie potrzebują, czuję, że w tym też się jakoś spełniam.
Don’t be a maybe. Nasz sposób wartościowania jest wtórny, nie podąża bezpośrednio za intuicją. Czy przekraczając granice, zbliżając się aż do anomalii, człowiek staje się bardziej prawdziwy? A może jest to aktualnie jedyna forma bycia naturalnym?
Ja jestem dość mocno instynktowna, atawistyczna, intuicyjna. Dzięki tej bliskości z samą sobą jestem często bardzo naturalna, podobnie jak zwierzęta, może dlatego są mi one tak bliskie. Jednak życie w społeczeństwie wymaga pewnego rodzaju dostosowania. Musimy odgrywać jakieś role, wypełniać funkcje społeczne, panować nad instynktami. Naturalne ludzkie odruchy zanikają. Jest to domeną człowieczeństwa, tym też różnimy się od zwierząt, taka nasza rola. Czasem ubolewam, że nie możemy być tacy bezpośredni jak zwierzęta, prosto komunikować swoich potrzeb (jak boli, to krzyczeć i gryźć, jak jest nam źle, to płakać), ale dzięki temu przechodzimy kolejne etapy, pokonujemy trudności. Mimo iż jesteśmy zwierzętami, to w jakimś stopniu już nimi nie jesteśmy. Prawdziwość i naturalność dla każdego oznacza co innego.