„Happiness is holding someone in your arms and knowing you hold the whole world� - Orhan Pamuk
zdjęcia: Joanna Izydor makeup: Magdalena Cichońska chusta: Aumai Slings modelka: Hedwych Veeman
2
DRODZY CZYTELNICY,
OKŁADKA: zdjęcie: Joanna Izydor chusta: Aumai Slings modelka: Hedwych Veeman
Cześć i czołem w 2019! Nowy numer SPLOTu, choć powstawał zimą to jest cieplutki, niczym zbliżająca się wielkimi krokami wiosna. Chodźcie i czytajcie! W siódmym numerze nacieszycie oczy zdjęciami pełnymi śniegu, którym delektowaliśmy się podczas Zamotanej Sesji. Były z nią niezłe przeboje, bo żeby powstała potrzeba było aż trzech fotografów - w końcu się udało, choć organizatorka, Kasia Lewandowska z Lublińca, ledwo wyszła z tego cało. Udało się nam także napisać pełną zabawnych anegdotek relację z podróży służbowej do Holandii. Widzicie okładkę? Ta kolorowa pani zaprosiła nas w swoje skromne progi - odwiedzając ją, spełniłyśmy chustoświrskie marzenia i pewnie teraz każdy, czytający SPLOTa będzie nam tego zazdrościł. Przeczytajcie artykuł, a dowiecie się, jak wyglądał najbardziej spontaniczny i szalony eurotrip założycielek tego magazynu.
SPLOT nr 7/2019
Co więcej? Wywiady, analizy, felietony, trzy artykuły gościnne i ciąg dalszy cyklu „Noszenie dookoła świata”. Recenzja chusty nowej marki, wlot na chatę kolejnej chustoświrki oraz coś nowego - a mianowicie co założyć na stopę chuściocha, który już wyrósł z chusty i chce na własnych nogach eksplorować otoczenie. Wszystko to opatrzone pięknymi zdjęciami, pełnymi miłości i bliskości. Czego chcieć więcej? Miłej lektury i do zobaczenia w maju, na wrocławskim Festiwalu Chustowym #nicminiewisi!
W imieniu redakcji, Magdalena Cichońska redaktor naczelna
3 Nasze wydania w wersji elektronicznej możecie znaleźć pod adresem:
SPIS TREŚCI
www.splotbliskosci.pl lub też zakupić wersję drukowaną pierwszego numeru na stronie wydawnictwa „Moroszka”: www.moroszka.com Dodatkowych informacji można zasięgnąć pod adresem wspolpraca@splotbliskosci.com SPLOT Ogólnoświatowy kwartalnik bliskości ISSN 2544-2716 www.splotbliskosci.pl miejsce wydania Wrocław wydawca Moroszka Joanna Izydor
redaktor naczelna Magdalena Cichońska grafika i skład Joanna Izydor korekta Aleksandra Kramkowska główny fotograf Ewa Sulka Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo do redagowania nadesłanych tekstów, nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń.
nr 7 / 2019
4 (Przy)wiązanie 7
Wychowanie bezstresowe vs wychowanie w szacunku
9
Modna Maria Montessori
11
High need baby
14
Osteopatia - co to takiego?
17
Nie, nie, nie...
18
Karmienie piersią - pomocy!
20
Matka Boska karmiąca
22
Kobieta kobiecie doulą
24
Azjatyckie spotkanie z bliskością
28
Noszenie dookoła świata: Korea Południowa
30
One way ticket
34
Wrap you in love
45
Nie noś, bo rozpieścisz...
48
Tkana droga
51
Poznaj producenta
60
Dziecięce obuwie krok po kroku
62
Przewożenie starszaków w samochodzie
65
Zamotana sesja
75
Wlot na chatę chustoświrki
78
Analiza wiązania: chusta elastyczna
80 Chustorecenzje 82
Felieton ojca
www.splotbliskosci.pl
4
Marta Kamińska psycholog
(PRZY)WIĄZANIE Budowanie więzi w okresie ciąży Wieź i przywiązanie nie stanowią synonimów. W okresie ciąży, kiedy to dziecko mieszka we wnętrzu swojej mamy, tę zasadniczą różnicę można bardzo łatwo uchwycić. Maleństwo jest przywiązane do mamy – czy tego chce czy nie jest do niej przytwierdzone (na stałe) za pomocą liny zwanej pępowiną. Ojciec dziecka, nawet jeśli chciałby przywiązać dziecko do siebie w okresie prenatalnym, nie ma bezpośredniej możliwości… ewentualnie może przywiązać się do matki dziecka jakimś sznurem. Jednak oboje jako rodzice mogą budować więź z dzieckiem w brzuchu. Pojawia się zatem szereg pytań, ale jak…? Czy to ma sens, skoro dziecka jeszcze nie ma? Czy ta więź między dzieckiem a rodzicem przeniesie się na życie po porodzie? Po co poświęcać czas w ciąży na więź z dzieckiem, kiedy są to ostatnie chwile „sam na sam” rodziców? I pewnie jeszcze wiele innych… Tworzenie więzi wymaga kilku „składników” Chcąc stworzyć więź potrzebujemy następujących „składników”: wiele dobrych chęci, dużo pozytywnej energii i pomysłów, minimum dwóch osób i przede wszystkim mnóstwo czasu. Z całą pewnością w okresie ciąży są dwie osoby!
SPLOT nr 7/2019
Trzeba uświadomić sobie, że dziecko wewnątrz ciała matki jest osobną istotą, chociaż niewidzialną, niesłyszalną, niedotykalną, ale bardzo świadomą i nastawioną na relację. To od rodziców zależy czy znajdą pozostałe składniki, aby wpierać rozwój swojego maluszka już od pierwszych dni ciąży. Warto wspomnieć, że sam okres ciąży zarówno dla kobiety, jak i dla całej rodziny to czas wielu zmian, więc w „tym szaleństwie” warto dbać także o relację między rodzicami. Dziecko po narodzinach staje się „centrum świata”, ponieważ jest całkowicie zależne od otoczenia, a więc w ciąży warto utrzymać w centrum najbliższą osobę, spędzając z nią wspaniałe chwile, wzmacniające więź. Mocna, trwała i autentyczna relacja między rodzicami daje dziecku poczucie bezpieczeństwa i granic, daje przestrzeń na poznawanie świata, a także stanowi wzór tworzenia relacji z drugim człowiekiem. „Bo kobieta ma łatwiej…” Jak już wspomniałam, dziecko jest przywiązane do matki, czyli jeśli kobieta nie zrobi w trakcie ciąży nic, aby zbudować więź z dzieckiem to ta więź i tak się stworzy.
5 Układ hormonalny matki został zaprojektowany przez naturę tak, aby od początku była nastawiona na miłość do dziecka – czasem podszytą troskę czy wręcz strachem, ale jednak bezwarunkową miłość. Ojciec dziecka musi włożyć wiele wysiłku w budowanie więzi, ponieważ dopóki dziecko się nie urodzi, mężczyzna ojcostwo odczuwa nieco wirtualnie. Wynika to z faktu, że mężczyźni są wzrokowcami, a dziecka nie da się zobaczyć (możecie zapytać mężczyznę czy „zdjęcie z usg” to dla niego unaocznienie jego dziecko - 90% odpowie, że „poczekam, aż się urodzi, wtedy zobaczę!”). A nawet kiedy dziecko się urodzi to tata jako „działacz” (to mama jest od „gadania”) chciałby coś z tym dzieckiem zrobić, np. pójść na spacer, pograć w nogę lub pokolorować kolorowankę, więc pierwsze etapy życia dziecka to dla mężczyzny ciężka orka w budowaniu więzi. Nie bez przyczyny w starożytnej Grecji chłopcy trafiali pod męskie wychowanie w wieki 7 lat. Warto więc zachęcać tatę dziecka do budowania relacji podpowiadając konkretne rozwiązania, które również mamie pomogą budować więź, lepszej jakości. Rozwój zmysłów u dziecka Zdecydowanie łatwiej budować więź z kimś, kogo widzimy, możemy dotknąć lub przytulić, wiemy, że słyszy nasze żarty, czuje zapach nowych perfum użytych na spotkanie z nim… Jednak dziecko wiele z naszych komunikatów skierowanych w jego stronę także może odebrać dzięki rozwijającym się w trakcie ciąży zmysłom:
Rytuały, które budują więź Coraz więcej mówi się o różnych formach budowania więzi w trakcie ciąży. Dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy jest nazwanie dziecka. Nie chodzi mi tu o wybór imienia, ponieważ płeć można określić nie szybciej niż w 13 tyg. ciąży (chyba, że lekarz posiada bardzo nowoczesny sprzęt usg), a część rodziców do porodu nie chce znać płci dziecka. Chodzi mi raczej o „osobistą nazwę”, dla jednych to będzie Fasolka, dla innych Felicja, Okruszek lub Mimiś. Kiedy myślimy o dziecko jako o „kimś”, tworzymy wyjątkową, spersonalizowaną więź. Warto także „rozmawiać z brzuszkiem”, ponieważ wg badań takie zachowanie pomaga w regulacji hormonalnej matki, co sprzyja zmniejszeniu ilości kortyzolu (hormon stresu!), umożliwiając lepszy rozwój emocjonalny maluszka. Ponadto, jeśli tata mówi do brzucha, to dziecko po porodzie łatwiej może rozpoznać tatę, jako kogoś bliższego niż np. babcia czy położna środowiskowa. Podobnie działa rozmowa przez dotyk – dziecko szybko orientuje się czy „rozmawia z nim” ręka mama czy tata, a może zupełnie obcej osoby.
1. Dotyk – jego rozwój możemy zaobserwować już w połowie 8 tyg. ciąży, kiedy drażniona dotykiem dłoń dziecka zaciska się, w 14 tyg. poprzez rozwój nerwów czaszkowych dziecko staje się bardzo wrażliwe na dotyk. W trzecim trymestrze dziecko swobodnie dotyka ściany macicy, pępowinę, a także własną twarz. 2. Zmysł równowagi – błędnik kształtuje się już w 8 tyg. ciąży, kiedy powstaje ucho wewnętrzne. Od 14 /15 tyg. każdy ruch mamy rozwija ten zmysł, ale pełną dojrzałość osiągnie od długo po porodzie. 3. Smak – w 13/14 tyg. maluszek zaczyna połykać wody płodowe ucząc się ich smaku, zawierają one wiele składników, które zawiera pot i mleko matki. 4. Słuch – rozwija się już od 16 tyg. ciąży, w 22 tyg. głośne dźwięki są w stanie wybudzić maluszka śpiącego w brzuchu. 5. Węch – aparat węchu ukształtowany jest już w 9 tyg. dziecko jednak zaczyna wdychać i wydychać wody płodowe ok. 30 tyg. przygotowując się do oddychania. 6. Wzrok – oko jest rozwinięte już w 10 tyg. ciąży, jednak dziecko reaguje na światło dopiero w siódmym miesiącu ciąży.
www.splotbliskosci.pl
6
Z mamą dziecko łatwo wchodzi w zabawę – głaskanie powoduje kopniecie lub wypchnięcie piąstki. Tata na „pierwszego kopniaka” musi poczekać, ale jeśli będzie cierpliwy, to z całą pewnością po narodzinach dziecka będzie odczuwał mniejszy stres w kontakcie z potomkiem. Z dzieckiem w brzuchu można budować relację poprzez wspólne słuchanie muzyki, ale także taniec (doskonale stymulujący zmysł równowagi dziecka). Taniec w parze dodatkowo pogłębia relację rodziców. Matki, które obserwują zachowanie dziecka w brzuchu i starają się unikać sytuacji, w których dziecko wyraźni daje objawy stresu (napięty brzuch, nadmierna ruchliwość) łatwiej odczytują potrzeby dziecka po porodzie. Ponadto w budowaniu więzi pomaga cała aura przygotowań do przyjęcia nowego członka rodziny, tj. zakup łóżeczka, wózka, ubranek, chusty (dla tego właśnie malucha!) etc. Kiedy staramy się wyobrazić sobie, jakie będzie nasze dziecko łatwiej nam z radością wyszukiwać idealny kolorystycznie kocyk lub ręcznik. Cześć mam w trakcie ciąży w ramach budowania więzi stara się motać brzuch. Jest to praktyka, której źródeł pochodzenia należy szukać w Meksyku i Ameryce Środkowej. Tam każda położna w swojej torbie dla ciężarnej i rodzącej ma chustę
SPLOT nr 7/2019
rebozo, która służy do masowania ciała kobiety, dającego odprężenie. Jest także wykorzystywana w trakcie porodu, aby łagodzić ból porodowy i przyspieszyć sam poród. Nie ma badań dotyczących wpływu motania brzucha w chusty tkane, jednak kobiety pytane o cel motania brzucha wskazywały na potrzebę zaopiekowania i oddzielenia brzuszka od świata zewnętrznego oraz na doskonałe odciążenie dla ich kręgosłupa. Świadome budowanie Pokolenie współczesnych rodziców jest coraz bardziej świadome, ma dostęp do szerokiej wiedzy oraz licznych specjalistów. Dlatego dla większości z nich nawiązywanie relacji z dzieckiem w brzuchu jest zupełnie naturalne. Mam nadzieję, że ta chęć bycia w relacji będzie kontynuowana przez rodziców nie tylko w okresie niemowlęctwa, ale przez całe życie ich dzieci. Zdjęcia: Dorota Karaś
7
Joanna Bomba
Doradca noszenia, instruktor masażu Shantala
Wychowanie bezstresowe vs wychowanie w szacunku Wchodząc w ciąży do księgarni, natknęłam się na dział: Wychowanie dzieci. Wzięłam do ręki kilka pozycji i zaczęłam przeglądać kartki. Czego można się z nich dowiedzieć o wychowaniu? W jednej spotkałam się z teorią, że dziecko ma być podporządkowane rodzicom. Znalazłam tu wskazówki, jak sprawić, żeby dziecko robiło to, co chcemy, nie biegało w sklepie, spało 12 godzin w nocy oraz zjadało brukselkę z uśmiechem. W innej książce znowu spotykam teorię, że dziecko to mały człowiek, ma prawo do okazywania radości, złości, smutku. Kilka książek o wychowywaniu bez kar i budowaniu relacji. Która książka to ta właściwa? Prawdopodobnie nigdy nie znajdę odpowiedzi, postanowiłam jednak wybrać opcję najbliższą swojemu rozsądkowi. Zadałam sobie pytanie, jakie cechy ma mieć moje dziecko, gdy dorośnie. Czy chcę, żeby było podporządkowane władzom w 100%? Czy ma się przymusowo dzielić swoim wynagrodzeniem z innymi dorosłymi? Czy ma ślepo podążać za poleceniami szefostwa, nie patrząc na własne potrzeby i pomysły? Czy ma zjadać wszystko, co dostanie pod nos, bez względu na własne potrzeby? Wykonywać polecenia małżonka bez zająknięcia? Większość rodziców odpowie, że zdecydowanie nie! Uległe dzieci to ulegli dorośli. Chcemy, aby nasze pociechy wyrosły na ambitnych, samodzielnych, pewnych siebie dorosłych. Oczekujemy, że dziecko nawiąże z nami więź, będzie dzwoniło, żeby opowiedzieć o swoich przygodach, smutkach oraz
Zdjęcie: Izabela Gawron
sukcesach. I tak jak ja, większość świadomych rodziców wybierze podręcznik o wychowywaniu w relacji i wzajemnym szacunku. W pewnym momencie jednak pojawiają się wątpliwości – czy dziecko nie wejdzie mi na głowę? Mam przed oczami obraz dwulatka, które rzuca się po podłodze w sklepie, żądając czekoladki. Siedmiolatka, który spoliczkował babcię, oraz trzynastolatka, który wrzucił nauczycielowi śmietnik na głowę. „Wszystkiemu winne bezstresowe wychowanie” – takie komunikaty podają media. Postanowiłam zgłębić temat. Na pierwszy rzut oka mamy dwa filary wychowywania dzieci – tradycyjne wychowanie vs wychowanie bezstresowe. Surowa dyscyplina kontra maksymalna swoboda. Białe kontra czarne. A może w wychowaniu są jakieś szarości? Wychowanie bezstresowe Wychowanie bezstresowe stało się swego rodzaju mitem, który powielany jest przez media i starsze pokolenia. Geneza tego pojęcia sięga połowy XX wieku, a za autora uznaje się pediatrę Benjamina Spocka. Sprzeciwił się on podmiotowemu traktowaniu dzieci, zwracając uwagę również na ich prawa: wyboru zabawy, aktywności i spontaniczności, a także wyrażania własnych emocji. Inne osoby, które opowiadały się za takimi wartościami to między innymi Maria Montessori czy Janusz Korczak.
www.splotbliskosci.pl
8 Nigdzie jednak nie padły sformułowania, że dzieciom wolno wszystko. Wszystkie publikacje zakładały, że w wychowywaniu konieczne są jasno ustalone granice, tylko muszą być szersze niż w założeniu klasycznym. Co równie ważne – granice są stawiane również przez dziecko wobec rodziców. Dlaczego wychowanie bezstresowe jest mitem? Ponieważ nie da się wychować dziecka bez stresu – jest on zupełnie naturalnym elementem rozwoju. Jedyne co możemy zrobić, to nie dokładać go dziecku dodatkowo, poprzez masę nakazów i zakazów, zwłaszcza tych, których maluch nie potrafi zrozumieć. Dziecko, które wszystko może i nie ma ustalonych żadnych granic, staje się później dorosłym zagubionym w rzeczywistości, ponieważ świat dorosłych pełen jest zakazów i sytuacji stresujących. Drugi powód, dla którego „bezstresowe wychowanie” tak często pojawia się w negatywnym, prześmiewczym kontekście to próba usprawiedliwienia siebie. Większość dzisiejszych dorosłych była wychowana według metod klasycznych, często z użyciem przemocy. Narzędzia wychowawcze, które znają rodzice to krzyk, stawianie do kąta oraz „liczenie do trzech”. Często nie wiedzą, jak rozmawiać z dzieckiem i jak postawić granice bez stosowania agresji. Dlatego spotykając innych rodziców, którzy mają tę umiejętność, bardzo często pojawia się zazdrość i poczucie bycia ocenianym, stąd próba zdyskredytowania wszystkiego, co inne. Wychowanie w szacunku Wychowanie w szacunku leży gdzieś pomiędzy surową dyscypliną a dzieckiem, które robi wszystko, co tylko zamarzy. Naturalne jest, że oczekujemy od dzieci szacunku do siebie, starszych członków rodziny i naszych bliskich. Chcielibyśmy, by szanowali uczucia innych osób, odnosili się do słabszych z empatią. Jak je tego nauczyć? Przez naśladowanie! Podstawowe założenie wychowania w szacunku to budowanie z dzieckiem więzi oraz stwarzanie mu bezpiecznego środowiska, w którym może się rozwijać. W praktyce oznacza to naukę wyrażania własnych emocji i potrzeb, brak przemocy, także słownej, oraz niestosowanie kar i nagród. Bez kar i nagród Wychowanie bez przemocy to jasna sprawa, ale brak kar i nagród? W mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Jak można wychowywać dziecko, nie stosując kar i nagród? Według psychologów i pedagogów kary nie pełnią roli motywacyjnej, a stanowią tylko zewnętrzny czynnik przymusu, strach przed byciem przyłapanym. Czy dziecko, które biega, przewróci się i zbije kolano powinno zostać jeszcze ukarane? Wydaje mi się, że nie. Często naturalna konsekwencja jest dużo bardziej dotkliwa. Jeśli się gdzieś spóźnię, sama muszę tłumaczyć się i wstydzić. Jeśli zgubię
SPLOT nr 7/2019
pieniądze – nie mogę kupić sobie kawy w automacie. Gdy jadę zbyt szybko, mogę stracić panowanie nad kółkiem i spowodować wypadek. Chyba, że zostanę ukarana przez policję. Tylko czy perspektywa mandatu sprawia, że jestem ostrożniejszym kierowcą? Nie, raczej sprawia, że zwalniam przed fotoradarem. Tak samo działają dzieci. A co złego jest w nagrodach? Otóż nagrody to po prostu odwrotność kary. Jeśli nie będę chciał ubrać butów, nie pójdę na lody. Jeśli grzecznie ubiorę buty – dostanę lizaka. Czy to nie ten sam system? Postępowanie w ten sposób uczy, że wszystko robimy w jakimś celu. Pewnego dnia jednak przyjdzie dzień, w którym rodzic już nie da dziecku lizaka. Takie dziecko czuje się oszukane – ubrało buty jak zawsze, a nie spotkała go żadna nagroda. Pojawia się wtedy uczucie żalu, a brak nagrody zaczyna być tak samo dotkliwy jak kara. Czy dziecko następnym razem ubierze buty chętnie? Wątpię. Jak więc wyznaczać granice, nie stosując kar i nagród? Zacznijmy od tego, że dzieci z zasady nie są złośliwe. To, że robią coś, co nie jest przyjęte społecznie, jest efektem niewiedzy, brakiem koordynacji, zapomnienia o panujących zasadach. Zwykle największą „karą” jest po prostu naturalna konsekwencja. Naturalna – czyli wynikająca z natury. Jeśli dziecko urwało lalce głowę, nie ma już lalki, którą może się bawić. Zwykle jest smutne, rozżalone. Widzi też emocje mamy, która prawdopodobnie jest zła, bo lalka swoje kosztowała. I tyle. Dla kilkulatka to naprawdę spory kocioł emocji, nie ma potrzeby dodawać teraz „a nie mówiłam” oraz „za karę idź do swojego pokoju”. Właściwym zachowaniem byłoby wytłumaczenie dziecku, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Wyjaśnienie, jakie emocje teraz nim targają i jak można sobie z nimi poradzić. Może istnieje jakiś sposób, żeby naprawić szkodę? Inna sytuacja – dziecko uderzyło kolegę. Kolega płacze, nie chce się z nim już bawić. Czy odtrącenie nie jest naturalną konsekwencją? Oczywiście, sytuacja nie powinna przejść bez echa, wytłumaczmy, że nikt nie lubi, gdy się go bije. Pokażmy inne sposoby radzenia sobie z gniewem, jednak nie myślmy, że „za karę idziemy do domu” zmieni cokolwiek w zachowaniu naszej pociechy. Karanie a konsekwencja to nie jest to samo. Kara powoduje strach – nie przed „złym” zachowaniem, ale przed byciem nakrytym. Podsumowując: czy wychowanie bez kar i nagród to najlepsza opcja? Czy podręczniki o wychowaniu w szacunku to najlepsze książki w branży? Dla mnie ta droga jest przekonująca i intuicyjna. Chcę pomóc mojemu dziecku iść przez życie, ale nie chcę być dla niego wyrocznią i szefem. A jak będzie? Poczekam na naturalne konsekwencje.
9
Natalia Sajnok
matka Polka katoliczka
Modna Maria Montessori
O tym, jak Montessori wpasowała się w trendy XXI wieku W Polsce działa kilkadziesiąt placówek Montessori na każdym szczeblu edukacji. W ostatnim czasie można jednak zauważyć swoisty boom wśród rodziców na system Montessori stosowany w domu. Dlaczego metoda włoskiej pedagog tak podoba się rodzicom XXI wieku? Żyjąca na przełomie XIX i XX wieku Maria Montessori zapewne nie spodziewała się, że wpisze się w trendy wychowawcze kolejnego stulecia. Jej metodyka była nowatorska i rewolucyjna. Wychodziła z założenia, że dziecko wykazuje naturalną chęć nauki, jeżeli mu się na to pozwoli, dając mu ku temu przestrzeń i możliwości. Współcześni rodzice są świadomi swoich kompetencji i słabości, dlatego szukają metody wychowawczej odpowiedniej dla ich rodziny, stylu i trybu życia. Czerpią z różnych myśli pedagogicznych, wykorzystując systemy wychowawcze w całości lub ich wybrane elementy. Wychowanie w bliskości W dobie, gdy można znaleźć poradniki i kursy na wszystko, rodzice coraz częściej ufają swojemu instynktowi. I choć porady autorytetów czy osób bliskich mogą być wartościowe i pomocne, to wskazówki teściowej, profesora czy pani z telewizji nie robią już takiego wrażenia jak dawniej. Wspólne spanie, karmienie piersią i bliskość wynikająca ze spędzania czasu razem, w tym wypełniania obowiązków, to wychowanie naturalne, będące jednocześnie wartościowe dla dziecka i wygodne dla rodzica. Wielu rodziców, choć nie zna nazewnictwa czy teorii, stosuje zasady Rodzicielstwa Bliskości, bo te wydają się im in-
stynktowne i dobre dla budowania relacji. Odpowiedź na próby komunikacji, czyli po prostu na dziecięcy płacz, oraz spełnianie potrzeb – tych wyższych, jak i fizjologicznych – to spojrzenie na dziecko jak na małego człowieka, pełnoprawnego członka rodziny. Dzięki odczytywaniu sygnałów i odpowiedniej reakcji mamy i taty, maluch czuje się bezpiecznie i nabiera pewności siebie. To poczucie własnej wartości i mocy sprawczej oraz czułość i bliskość rodziców pozwalają mu na rozwój samodzielności, doskonalenie umiejętności i ciekawość świata. Traktowanie dziecka z szacunkiem jako indywidualnej jednostki to fundament systemu Marii Montessori i punkt wspólny łączący jej metodykę z Rodzicielstwem Bliskości. Czułość, dawanie poczucia bezpieczeństwa, karmienie piersią, współspanie czy noszenie korespondują z tym, co Maria Montessori mówiła o naturalnej, instynktownej relacji między matką a dzieckiem. Większość rodziców nie ma potrzeby formułowania zasad, jakimi kierują się w wychowywaniu swoich pociech, ale podświadomie czują, że poszanowanie godności małego człowieka to coś, co przyciąga ich do metody włoskiej pedagog. Macierzyństwo w trybie slow Przeciwwagą dla konsumpcjonizmu, wyścigu szczurów i życia w pędzie jest slow life – życie tu i teraz, celebracja chwil, postawa wdzięczności, jakość nad ilością. Slow może być jedzenie, może być moda, może być również rodzicielstwo.
www.splotbliskosci.pl
10 Matki i ojcowie chcą spędzać z dziećmi czas w sposób wartościowy, owocny, dający radość. Przeżywają swoje rodzicielstwo świadomie, a nie na zasadzie szybkiego wypełnienia obowiązków. Stąd poszukiwanie alternatywnych sposobów spędzania czasu z dzieckiem – angażujących, rozwojowych, ciekawych.
Oprócz kształcenia ekologicznego sensu stricto, metoda Montessori to również ekopomoce – zabawki wykonane z naturalnych materiałów lub po prostu samodzielnie z tego, co znajduje się w domu. Ci, którzy żyją w stylu zero waste, docenią montessoriańskie zabawki drewniane i zrobione własnoręcznie.
Obecność rodzica, obserwowanie dziecka, odpowiedź na jego potrzeby, nieprzeszkadzanie to fundamenty metodyki Montessori. Wpisują się one w macierzyństwo w wersji slow, kiedy to rodzic jest uważny i podąża za dzieckiem – podsuwa mu materiały, gdy widzi zainteresowanie danym tematem, włącza malucha do prac domowych, by rozwijać jego samodzielność, nie tłumi chęci poznawania i spontaniczności dziecka, rozmawia i stara się zrozumieć, nie używając siły czy przemocy słownej.
Modny minimalizm
Uważność to klucz do życia w trybie slow, gdy docenia się dany moment. I nie chodzi tu o codzienną ekstazę i zapewnianie dziecku fajerwerek, ale radość z bycia tu i teraz, nawet jeśli jest to czytanie po raz dziesiąty tej samej książki tego popołudnia. Zgoda na rozwój dziecka w jego własnym tempie wymaga cierpliwości, ale włącza dorosłego w proces poznawania świata. To owocne doświadczenie dla obu stron. EkoMontessori Edukacja kosmiczna i życie praktycznie to działy nauczania metody Montessori. Edukacja kosmiczna, choć sam termin brzmi kosmicznie (sic!), to nic innego jak poznawanie świata – w kontekście Układu Słonecznego, ale i historii, geografii, przyrody, biologii, zjawisk fizycznych czy wreszcie ekologii. Życie praktyczne oznacza angażowanie dziecka w codzienne czynności i dbałości o otoczenie i samego siebie. Poszanowanie dla Ziemi i natury wpisane jest w metodę wychowawczą Montessori, tak jak poszanowanie dla siebie samego i drugiego człowieka. Jeżeli rodzice dbają o środowisko, naturalnie włączą dziecko w takie działania, angażując maluchy do codziennej segregacji śmieci, pracy w ogrodzie czy dbania o rośliny doniczkowe. Rozwiązania wnętrzarskie charakterystyczne dla Montessori, takie jak nisko zamontowane włączniki światła czy strefa higieny dostępna dla dziecka, uczą oszczędzać prąd i wodę, uwrażliwiając dziecko na kwestię ekologii. Kształcenie świadomości ekologicznej i odpowiedzialności za środowisko to ważne aspekty wychowawcze. Nie są one obojętne dla rodziców XXI wieku, a Maria Montessori daje ku temu odpowiednie narzędzia.
SPLOT nr 7/2019
Niektórych rodziców do metody Montessori przyciąga… estetyka. Zauroczeni powierzchownością z czasem zgłębiają istotę tego systemu pedagogicznego, poznają zasady i zmieniają spojrzenie na własną pociechę. Przestrzeń w stylu Montessori jest dość surowa, minimalistyczna, jasna, dostosowana wielkością do dziecka. Bo to dziecko i jego potrzeby są tutaj najważniejsze, a nie design. Pokój pozbawiony wielu kolorów, wzorów i fikcyjnych postaci tworzy spokojne tło do zabawy i rozwoju, nie drażni, nie przestymulowuje wrażliwego umysłu. Dodatki takie jak tkaniny czy obrazki powinny być wysokiej jakości, estetyczne, aby dostarczać dziecku przyjemnych bodźców i kształtować jego gust. Odpowiednio wyeksponowane pomoce na niskich półkach tworzą porządek i zachęcają do pracy. Przestrzeń w stylu Montessori daje oddech i wpuszcza światło do przejaskrawionych, czasem wręcz kiczowatych pokoi dzieci, przepełnionych przedmiotami, zabałaganionych i chaotycznych. Minimalizm i styl skandynawski to wnętrzarskie trendy, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem od kilku sezonów, a Montessori świetnie się w nich odnajduje. Ograniczone formy i nieduża ilość elementów cieszą rodziców, którym prostota wnętrzarską jest bliska, a wspomagają rozwój dziecka, jego samodzielność i budują poczucie estetyki. Co więcej – zaaranżowanie przestrzeni w stylu Montessori nie wymaga dużych pieniędzy, a własnego zaangażowania i pomysłu. Obecnie trudno znaleźć blog parentingowy bez wzmianki o Marii Montessori. Rodzice, którzy szukają, czytają i chcą więcej od swojego rodzicielstwa prędzej czy później natrafią na to nazwisko. Może zainspirują się i wprowadzą wybrane elementy tej pedagogiki do swojej rodziny lub całkowicie przepadną, dokonując rewolucji w wychowywaniu dzieci, na remoncie mieszkania kończąc. Moda ma to do siebie, że przemija, ale są trendy ponadczasowe, które z mody nie wychodzą. Oby tak było z modą na Montessori.
11
Dorota Semenov
Trener umiejętności społecznych TUS SST
High Need Baby
czyli dzieci szczególnie wrażliwe Gdy pierwszy raz usłyszałam określenie High Need Baby (HNB), byłam matką dwójki dzieci, które są szczególnie grzeczne. Nie spodziewałam się, że za kilka czy kilkanaście miesięcy będę wczytywać się w materiały źródłowe dotyczące High Need Baby. To już wtedy bardzo spodobało mi się to określenie i dostrzeżenie tych szczególnych potrzeb małego człowieka. Co to jest High Need Baby? W internecie przeczytacie – wymagające dziecko, dzieci o wyjątkowych potrzebach. Termin wcieliło w życie doświadczone rodzicielsko i wywodzące się ze środowiska medycznego (pediatra i pielęgniarka) małżeństwo – twórcy rodzicielstwa bliskości Martha i Wiliam Searsowie, którzy dostrzegli, że są dzieci o specyficznych zachowaniach uwarunkowanych budową i sposobem funkcjonowania układu nerwowego. Dzieci HNB są dokładnym zaprzeczeniem niemowlaka, które tylko je i śpi. Od pierwszych godzin życia wystawiają rodziców na ciężkie próby, a dotychczasowe ich funkcjonowanie wynoszą do życia nie tylko na krawędzi, ale na wiecznie wysokim C.
Zdjęcie: Ewa Sulka
High Need Baby nie jest jednak terminem medycznym, a badania nad tym, czy jest to zaburzenie i może świadczyć o problemach rozwojowych, póki co nie istnieją. Termin jest na tyle młody, że wszelkie opracowania oparte są na obserwacji terapeutów, neurologów, fizjoterapeutów w niewielkich grupach. Warto jednak wykluczyć medyczne i środowiskowe powody zachowania małych „hajnidów”. Kto nie dozna, nie zrozumie. Poczuć na własnej skórze Pierwszy raz zetknęłam się z HNB, będąc w odwiedzinach u koleżanki, która urodziła córkę jakieś 9 miesięcy wcześniej. To było nasze pierwsze spotkanie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie możemy się spotkać wcześniej. Dzieci przecież odwiedza się prawie że zaraz po ich urodzeniu, a tu aż 9 miesięcy!? Winowajcą miało być HNB. Po kilku miesiącach od tego spotkania sama urodziłam córeczkę, która od pierwszych chwil życia pokazała, że wie, czego chce. Wtedy ponownie dopuściłam do siebie myśli o HNB. Tak poznaję High Need Baby już ponad 2 lata,
www.splotbliskosci.pl
12 Ci,których najtrudniej kochać, najbardziej potrzebują naszej miłości” – Dan Milman HNB nie mija z wiekiem niemowlęcym, a przebrnięcie przez niego to prawdziwe pole minowe, na którym miny wybuchają co chwilę, z wzmożoną intensywnością przy każdym skoku rozwojowym. To kolejna moja lekcja pokory – wychowałam dwoje dzieci i nie odczuwałam wtedy żadnych skoków rozwojowych, którymi wszystkie matki tłumaczą różne zachowania potomstwa. Teraz przekonałam się, co to skoki rozwojowe… i nie uwierzyłabym, gdybym nie poczuła tego na własnej skórze.
a razem z nim uczę się pokory, cierpliwości i zrozumienia. I chociaż dziecko przestaje być „baby”, to szczególne potrzeby i wysokie wymagania są codziennością. Kiedy wydaje się, że rzeczywistość wydaje się prostsza, przed nami stają kolejne wyzwania – skoki rozwojowe, uczestniczenie w życiu społecznym, nocnikowanie. Charakterystyczne zachowania Nadmierna płaczliwość, nadwrażliwość na dźwięki, brak snu, intensywne reakcje na bodźce i najmniejsze uczucie dyskomfortu. Można powiedzieć, że HNB nie dają żadnych sygnałów ostrzegawczych. U nich wszystko jest pożarem: wózek, łóżeczko, goście, nowe miejsce. Najbezpieczniej czują się w ramionach rodzica. Ich płacz jest częściej wrzaskiem nijak nieprzypominającym cichutkiego płaczu niemowlęcia. „Wobec ich przejmującego płaczu nie da się pozostać obojętnym. Trudno ułożyć je do snu, wybudza je byle szelest. Ukojenie znajdują jedynie przy piersi lub kołysane w ramionach opiekuna. Wywracają do góry nogami życie rodzinne, domagając się 100% uwagi. Zapewnienie im spokoju i komfortu jest dla rodziców ogromnym wyzwaniem. Sielankowa wizja rodzicielstwa bardzo szybko traci rację bytu.
SPLOT nr 7/2019
Nawet jeśli nie planowaliście wychowywać dziecka w paradygmacie rodzicielstwa bliskości, to High Need Baby Was do tego zmusi, przekona, że nie ma innej, lepszej drogi. Receptą na sukces z pewnością jest chusta, która pozwala funkcjonować rodzicowi i zapewnia bliskość, której HNB potrzebują ponad przeciętnie. Zasypianie tego małego, wrażliwego dziecka, to kolejna lekcja. – Bujaj mnie mamo, nuć kołysanki i pozwól być przy piersi, a jeśli chcesz bym nie wybudzał się w nocy na dłużej, pozwól mi spać blisko ciebie – takie myśli krążą w głowie małego „hajnida”. Dziecko zasypia w chuście, która ratuje ręce i skołatane serce rodzica, jednak śpi w niej tylko wtedy, kiedy rodzic jest blisko. Wszelkie transfery okazują się być niemożliwe, próby odłożenia do łóżeczka kończą się niepowodzeniem. Dziecko o szczególnych potrzebach nie zaśnie samo, często nienawidzi jeździć w wózku, a jeśli to się uda, rodzic zmuszony jest do wielogodzinnych spacerów po dworze, bez wejścia do pomieszczenia, sklepu czy galerii. „Hajnidy” mają w sobie ten „czujnik” – o ile biały szum działa na nie kojąco, o tyle nagła cisza, obce głosy albo duży hałas zaraz wprowadzają niepokój. W podróży wcale nie bywa lżej, chociaż wydawałoby się, że miarowe kołysanie i szum ukołyszą do spokojnego snu. Sen dziecka HNB jest bardzo lekki, wybudza je byle szelest, skrzypnięcie, stuknięcie. Rodzice HNB mogą tylko zagryźć zęby na „dobre rady” bliskich, którzy zapewniają, że dziecko należy przyzwyczajać do hałasu. Nawet teraz, gdy to piszę na samo wspomnienie mam ochotę krzyczeć. Kiedy dziecko szczególnie wymagające zaśnie, nie masz wcale dwóch czy trzech godzin na zrobienie obiadu, posprzątanie, kąpiel… Przy dziecku HNB strach się ruszyć, bo nigdy nie wiadomo, ile ma się czasu. Raz Twoje dziecko obudzi się po 5 minutach i będziesz obwiniać się, bo się ruszyłaś, bo zaszeleściło, bo coś spadło… Innym razem dla odmiany zrobi Ci psikusa i raz na pół roku prześpi 3 godziny, a Ty te 3 godziny przesiedziałaś, nic nie zrobiłaś, bo bałaś się ruszyć. Znacie to? Jeśli nie – dziękujcie Opatrzności.
13 O lekkim śnie można pisać godzinami. Rada jest jedna – przytulcie się do dziecka i zaśnijcie z nim. Odpoczniecie, bo tego wypoczynku brakuje przecież każdemu rodzicowi.
naszym dzieciom nie zaszkodzi, o tyle, wszystko wskazuje na to, że nie wszystkie dzieci HNB zaburzenia SI mają, choć uznawane są jako grupa ryzyka.
A co z odwiedzinami?
Najtrudniejsze pierwsze kilka lat
Dzieci HNB są nieprzewidywalne i ciężko ustalić im rytm. Choć osobiście staram się pilnować stałego rytmu, wychodząc z założenia, że jest on potrzebny każdemu dziecku. Jednak często rodzic nie jest w stanie zaplanować czegokolwiek, obawiając się o sen dziecka, o to, czy uda się spacerować z wózkiem, czy dziecko w razie „awarii” da się uspokoić chociaż w chuście lub przy piersi albo czy goście odwiedzający nas w domu nie dostarczą za wielu bodźców. Zdarzy się, że dziecko w wersji marketingowej zaprezentuje się obcym jako słodkie, spokojne i radosne dziecko, a wtedy nikt nie uwierzy, że jest HNB, że wrzeszczy najgłośniej w mieście i na każdym kroku wybiera sobie, który rodzic teraz jest ok, a który passe.
Z HNB się nie wyrasta, tak jak nie wyrasta się z temperamentu i choć tych pierwszych kilka lat nie jest łatwym czasem zarówno dla małego „hajnida”, jak i dla jego rodziców i otoczenia, to właśnie on ze swoimi szczególnymi cechami aktywnością, wrażliwością, determinacją, zaangażowaniem, samodzielnością a także czułością, może być tym, który będzie zdobywał szczyty w dorosłym życiu. Rysunki: Zuzanna Semenov
Jeśli zatem Ty lub ktoś w Twoim otoczeniu, ma dziecko nadwrażliwe, nadaktywne, wymagające, nieodkładalne i nieprzewidywalne to wiedz, że masz przyjemność poznać wyjątkowego „hajnida”. Zaburzenia samoregulacji Wszystkie te cechy specjaliści określają jako zaburzenia samoregulacji, a część dzieci określanych przez swoich rodziców jako High Need Baby ma zdiagnozowane zaburzenia integracji sensorycznej. Są to jednak tak małe próby badawcze, że nadal nie możemy tu postawić żadnych wniosków i jedyne co należałoby zrobić obserwować dziecko i zareagować w odpowiednim momencie, by np. wykluczyć zaburzenia SI i wsłuchiwać w szczególne potrzeby dziecka. Celowo nie będę się w tym miejscu rozpisywać na temat zaburzeń integracji sensorycznej, bo o ile wiedza podstawowa i stymulowanie zabaw pod tym kątem z pewnością
www.splotbliskosci.pl
14
Dominika Kalkowska doradca noszenia dzieci
Osteopatia – co to takiego? Wywiad z osteopatą Marią Lenart-Korczyk
Czym zajmuje się osteopata? Jak wyglądają konsultacje? Kiedy i z jakimi dolegliwościami warto udać się po pomoc do tego specjalisty? Jaki ma on stosunek do noszenia w chuście? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedzi w rozmowie z Marią Lenart-Korczyk, absolwentką Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego i Akademii Osteopatii w Krakowie, która jest właścicielką i terapeutką w gabinecie Be Active, a prywatnie spełnia się jako żona i mama dwójki urwisów. Dominika Kalkowska: Mario, jesteś osteopatą i w swoim gabinecie Be Active w Krakowie pomagasz wielu pacjentom w leczeniu dolegliwości o różnym podłożu. Na początek wyjaśnij, czym jest osteopatia? Maria Lenart-Korczyk: Może zacznę od tego, że osteopatą może zostać osoba, która ukończyła studia lekarskie lub jest fizjoterapeutą. Składa się na nie w moim przypadku pięcio-, a obecnie czteroletni cykl szkoleń z szeroko pojętej medycyny. Osteopatia to nauka, która łączy ze sobą wiele dziedzin medycyny konwencjonalnej, ale także tej alternatywnej. Bazuje na holistycznym podejściu do człowieka. Przez pięć lat studiów uczyliśmy się przykładowo, jak połączyć ból głowy z urazem stopy czy wzdęcia z bólem kręgosłupa. Nie bez znaczenia pozostają dla nas stare urazy, poród czy nasza sytuacja społeczna i życiowa. Osteopatia jest zatem nauką zawierającą wiele składowych, pozwalających nam na dokładną diagnostykę i pracę z pacjentem z różnorodnymi dolegliwościami. Nie tylko tymi kręgosłupowymi. D.K: Czym różni się fizjoterapeuta od osteopaty? M.L-K.: Na to pytanie częściowo odpowiedź znajdziecie powyżej. Osteopatia szerzej patrzy na pacjenta. Nie zajmuje się tylko narządem ruchu. Coraz częściej osteopatami zostają lekarze np. interniści. Można więc powiedzieć, że osteopatia jest niezależną dziedziną, aczkolwiek w połączeniu z fizjoterapią daje terapeucie szeroki obraz pacjenta. W pracy czasem łączę obie te dziedziny, a czasem pracuję zupełnie niezależnie. D.K: Kiedy warto wybrać się do osteopaty? W jakich (nie) oczywistych dolegliwościach osteopatia może okazać się pomocna? M.L-K.: Holistyczne podejście do pacjenta daje nam możliwość pracy zarówno w dolegliwościach typowo nazwijmy
SPLOT nr 7/2019
to ortopedycznych, czyli wszelkich problemów bólowych kręgosłupa i innych stawów, jak i umożliwia nam także pracę z pacjentem mającym problemy trzewne. Inaczej mówiąc, możemy okazać się pomocni w leczeniu zgagi, wzdęć, problemów z pęcherzem czy bólami w obrębie miednicy. W gabinecie mam pacjentki w ciąży, po ciąży, dzieci, osoby starsze. Przekrój dolegliwości, z jakimi przychodzą pacjenci do gabinetu Be Active jest bardzo szeroki. Dlatego warto udać się na konsultacje do osteopaty. Szeroka wiedza z zakresu diagnostyki pozwala nam podejść do problemu z innej perspektywy. Jeżeli nie uda nam się znaleźć przyczyny problemu, staramy się kierować pacjenta dalej. Większość osteopatów współpracuje z lekarzami różnych specjalizacji. Nie zastąpimy bowiem internisty, endokrynologa czy neurochirurga, ale możemy ze sobą współpracować, co pozwala na skuteczniejsze leczenie. D.K: Z jakim rodzajem dolegliwości najczęściej zgłaszają się do Ciebie kobiety w okresie ciąży i tuż po niej? M.L-K.: Ciąża to naprawdę intensywny czas w życiu kobiety. Nawet jeżeli większość czasu spędzamy, leżąc, to nasze ciało cały czas zmienia się, aby sprostać zadaniu, jakim jest wydanie na świat maleństwa. W zależności od etapu ciąży, zmieniają się dolegliwości. Jeżeli ciąża przebiega prawidłowo, już w pierwszym trymestrze możemy popracować nad takimi dolegliwościami jak bóle głowy, kości krzyżowej czy mdłości. W kolejnych etapach są to głównie problemy przeciążeniowe związane z rosnącym brzuszkiem. Fajną sprawą jest to, że możemy pomóc na tym etapie nie tylko mamie, ale też dziecku. Dzięki naszej pracy, dziecko ma więcej miejsca, co za tym idzie łatwiej mu się prawidłowo wstawić w kanał rodny czy obrócić główką w dół. Może to zapobiec także problemom asymetrii u maleństwa i ułatwić poród. Nie zapominamy też o ćwiczeniach dna miednicy, które są bardzo istotne. Ich prawidłowa praca potrzebna jest w ciąży, przy porodzie i po nim. Ale to już temat na kolejny artykuł (śmiech). Natomiast czas po ciąży, często jest bardzo intensywny. Na świecie pojawia się istota zupełnie zależna od nas. Myślę, że każda matka chce zrobić wszystko, aby dzidzia była zadowolona. Często zapominamy o sobie lub po prostu mały człowiek absorbuje cały nasz czas. Warto jednak zadbać o siebie w tym czasie. To właśnie jest moja praca z mamami po ciąży. Uczę je dbać o swoje ciało. Należy mu się ogromny szacunek za to, co zrobiło. Czy kobieta urodziła siłami natury czy przez cesarskie cięcie, jej ciało potrzebuje czasu i często naszego
15 wsparcia w odzyskaniu formy. Ważna jest praca z blizną i nie tylko ta po cesarskim cięciu, ale także ta po nacięciu krocza. Czasem u kobiet pojawiają się bóle po znieczuleniu. Mogą wystąpić w obrębie kręgosłupa, ale często są to bóle głowy. Problemy pojawić mogą się także ze zrostami, przeciążeniami, stresem czy zajściem w kolejną ciążę. Tutaj lista jest bardzo długa. W swoim gabinecie Be Active praktykuję darmowe konsultacje, na których omawiany problem. Czasem jest to praca typowa dla fizjoterapeuty np. rozstęp mięśnia prostego, czasem potrzebujemy dodatkowych badań lub konsultacji ginekologicznej, ale zwykle jesteśmy w stanie ulżyć mamie w jej dolegliwościach. D.K: Czy osteopata zajmuje się również terapią niemowląt i dzieci i w jakim zakresie? M.L-K.: Osteopaci przyjmują dzieci w każdym wieku, od 3. tygodnia życia. Oczywiście, o ile pracują z takimi maluszkami. Ja osobiście pracuję ze starszymi dziećmi od 2. roku życia. W planach mam studia podyplomowe na Akademii Osteopatii z zakresu pediatrii. Ale najpierw moi chłopcy muszą podrosnąć. Jeżeli chodzi o zakres działań osteopatii, to będę nudna i powiem, że jest bardzo szeroki. Mogą to być problemy poporodowe, zaburzenia napięcia mięśniowego, problemy z zatokami, nawracające problemy z drogami oddechowymi, skoliozy i wiele innych. D.K: Obecnie coraz więcej rodziców chcąc świadomie budować więź ze swoimi dziećmi, rozumiejąc korzystny wpływ dotyku i bliskości na rozwój emocjonalny, społeczny, a także ruchowy, nosi swoje dzieci w chustach i nosidłach ergonomicznych. Czy jako osteopata polecasz tę formę noszenia niemowląt?
Innej pozycji będzie wymagał noworodek, niemowlak czy starszak. Dziecko zmienia się z tygodnia na tydzień. Myślę, że do stałych elementów, które mogłabym wymienić i uważam za ważne są: - brak przeciwwskazań (o tym za chwilę) zarówno u dziecka, jak i noszącego; - temperament dziecka i jego motoryka. Są dzieci, które nie pokochają noszenia, a są takie które mogą być noszone non stop. Zauważyłam, że mniej chustowe są te dzieci, które miały „niełatwo” w życiu płodowym np. stwierdzoną ciasnotę wewnątrzmaciczną czy problemy z małą ilość wód płodowych. Oczywiście nie jest to regułą, tylko moim prywatnym spostrzeżeniem. Z drugiej strony pamiętajmy, że totalne chuściochy, też potrzebują czasu na rozwój swojej motoryki w innych pozycjach. Dziecko musi być stymulowane wielopłaszczyznowo, aby rozwijało się prawidłowo; - odpowiednie bodźce. Ważne jest prawidłowe wiązanie, długość panela w nosidłach i jego rodzaj, a przede wszystkim pozycja dziecka. Wszystko to, aby stymulować dziecko prawidłowo. Chodzi tu nie tylko o narząd ruchu (np. stawy biodrowe), ale o aspekty neurologiczne (np. czucie głębokie). Dziecko noszone dostaje bardzo dużo bodźców. Musimy zadbać, aby były prawidłowe. D.K: Co według Ciebie może być przeciwwskazaniem do noszenia w chuście lub nosidle ergonomicznym, zarówno jeżeli chodzi o dziecko, jak i rodzica?
M.L-K.: Oczywiście dla dzieci nie ma nic cenniejszego od bliskości! Zawsze, polecając przyszłym czy obecnym rodzicom chusty, śmieję się, że to takie przedłużone kangurowanie. A to ma bezcenne właściwości dla dziecka. Co więcej, sama pozycja dziecka w chuście może mieć właściwości terapeutyczne, np. dla prawidłowego rozwoju stawów biodrowych czy prawidłowego ułożenia miednicy i kręgosłupa. Dzieci z natury kochają zgięciowe, niewymuszone pozycje, gdyż tak prawidłowo układają się u mamy w brzuchu, a właśnie takie możliwości daje prawidłowo zamotana chusta. D.K: Na co przede wszystkim powinni zwracać uwagę rodzice, nosząc swoje dzieci w chustach i nosidłach ergonomicznych z punktu widzenia rozwoju narządu ruchu? M.L-K.: Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Tutaj wiele zmienia się wraz z wiekiem dziecka. Dlatego zawsze namawiam rodziców na spotkanie z doradcą.
Maria Lenart-Korczyk
www.splotbliskosci.pl
16 M.L-K.: Jeżeli chodzi o przeciwwskazania, to myślę, że są one bardzo indywidualne i zawsze należy je skonsultować z lekarzem, fizjoterapeutą, osteopatą, a przede wszystkim z doświadczonym doradcą. Pamiętajmy o problemach napięciowych u dzieci. Dlaczego? Tak jak rozmawiałyśmy powyżej, dziecko musi mieć: raz odpowiednią pozycję, która u dziecka z problem może być ciężko uzyskać, dwa – odpowiednie bodźce, a tu może, ale nie musi, być to zaburzone. Przeciwwskazaniem będą też niektóre wady wrodzone wymagające specjalistycznego leczenia. Niestety, widziałam sytuację, gdzie mama postanowiła zamienić aparat korygujący ustawienie bioderek na szerokie pieluchowanie i chustę ze skutkiem marnym dla maleństwa. Pamiętajmy też o dzieciach nadwrażliwych. Ich często drażni metka w ubraniu czy dotyk. Ilość bodźców płynących z noszenia może i znów nie musi być dla nich zbyt duża. Wszelkie wady w ustawieniu miednicy i kręgosłupa wymagają bezwzględnej konsultacji z terapeutą i doradcą. Jeżeli chodzi o mamę. Pamiętajmy o sześciu tygodniach połogu. Jeżeli chodzi o noszenie nowonarodzonego, a poród przebiegł bez komplikacji i mama czuje się na siłach, to nie widzę problemu. Ale często po domu biega starszy fan noszenia i na niego musimy już uważać, a najlepiej niech w ten czas nosi tata! Jeżeli ciąża zakończona była cesarskim cięciem, to konieczne trzeba zwrócić uwagę na stan blizny i ogólną kondycję mamy.
Starajmy się też stopniowo przyzwyczajać nasze plecy do nowej sytuacji, wydłużając czas noszenia. Problemem mogą okazać się też przewlekle dolegliwości ze strony kręgosłupa u noszącego. Są to jednak dodatkowe kilogramy, które mogą wywołać zaostrzenie dolegliwości. Nie bez znaczenia pozostają także spore asymetrie noszącego. Wzorzec, który przekazujemy dziecku, może być problematyczny i źle odczytany przez dziecko. D.K: Jesteś nie tylko osteopatą, ale przede wszystkim mamą. Czy w swoim życiu codziennym i opiece nad dziećmi wykorzystujesz również chustę i nosidło ergonomiczne? M.L-K.: Osobiście byłam mocno nastawiona na noszeniem starszego syna w chuście. Udało mi się przez sześć miesięcy. Staś okazał się bardzo ruchliwym, ciekawskimi dzieckiem średnio lubiącym ograniczenia. Czasem korzystamy z nosidła, ale mały daje się nosić jak już jest bardzo zmęczony. Nie ukrywam, że czasem nad tym ubolewam, bo oboje z mężem uwielbiamy piesze wycieczki. Noszenie ułatwiłoby nam sprawę i pozwoliło na większy kilometraż. Zobaczymy, jak mały Józek zareaguje na chustę. Obecnie ma sześć tygodni i na pewno spróbuję przekonać go do motania. Trzymajcie kciuki. D.K: Dziękuje za rozmowę.
Mle-con 2019 SAVE THE DATE
pokaz mody, projekcja filmu, warsztaty i wykłady, kiermasz
8 czerwca 2019 | Warszawa partnerzy/sponsorzy: mlecon@hafija.pl więcej: mle-con.hafija.pl
organizator: www.hafija.pl SPLOT nr 7/2019
17
Anna Jakóbik
certyfikowany terapeuta uroginekologiczny
Nie, nie, nie…
o tym, jak nie powinno się nosić! Prawidłowa pielęgnacja dziecka od pierwszych dni pozwala zmniejszyć ryzyko dysfunkcji układu ruchu na późniejszym etapie życia, a także stanowi element wsparcia rozwoju malucha. Jest tak również w przypadku noszenia. Sprzeczne informacje dostępne na rynku propagowane przez niektórych producentów chust i nosideł powodują, że niektórzy rodzice nie wiedzą, jak powinni prawidłowo nosić swoje pociechy. Dlaczego dziecko w chuście powinno leżeć tylko przodem do rodzica? Aby noszenie w chuście było bezpiecznie i wygodne, należy zadbać o prawidłową pozycję dziecka i osoby noszącej. Żadne nosidło ani najbardziej wymyślne wiązanie nie zapewni prawidłowego ułożenia ciała dziecku ustawionemu plecami do rodzica. Bezpieczne noszenie dziecka niesiadającego samodzielnie ma sprawić, by niedojrzały kręgosłup nie był obciążony. Ten cel możemy osiągnąć, dostosowując jego ustawienie w przestrzeni zależnie od etapu rozwoju. U noworodków dbamy o to, by kręgosłup był zaokrąglony w kształt litery „C” na całej jego długości. U niemowląt kontrolujących głowę oraz starszych dbamy o takie ustawienie podczas snu, „na jawie” dostosowując pozycję i rodzaj wiązania w zależności od etapu rozwoju kręgosłupa. Oparcie dziecka plecami o ciało rodzica uniemożliwia prawidłowe ustawienie, a tym samym odciążenie kręgosłupa. U dzieci, które nie osiągnęły pierwszego kamienia milowego rozwoju, czyli umiejętności trzymania głowy przeciwko sile grawitacji, opadanie jej do tyłu może być niebezpieczne, szczególnie podczas snu. Ważnym elementem warunkującym ustawienie kręgosłupa jest ułożenie miednicy w tyłopochyleniu. Pozycja neutralna lub przodopochylenie będą powodowały przeprost, a tym samym obciążenie kręgosłupa. Dzięki tyłopochyleniu istnieje też szansa osiągnięcia przez stawy biodrowe pozycji zgięciowo-odwiedzeniowej, która jest wskazana do stymulacji rozwoju panewki stawu.
czynnikiem warunkującym centralizację głowy kości udowej w panewce. Jeśli dziecko jest ustawione przodem do rodzica, staw biodrowy ma szansę się „ustabilizować”, na co nie mają szans nóżki u dziecka ustawionego przodem do świata, w najlepszym wypadku podparte, ale swobodnie zwisające. Ponad to, szczególnie wrażliwe dzieci, narażone są na odbiór dużej ilości bodźców z otoczenia, które mogą być przyczyną rozdrażnienia bądź kłopotów z zaśnięciem. Noszenie dziecka przodem do świata może być przyczyną dyskomfortu odczuwanego przez osobę noszącą w plecach, szczególnie w okolicy lędźwiowej. Dlaczego nie należy używać wkładek do nosideł dla noworodka? Kręgosłup dziecka, który nie osiągnął etapu rozwoju umożliwiającego mu przyjmowanie i przenoszenie obciążeń, nie powinien być poddawany działaniu siły grawitacji. Nosidła ergonomiczne są stworzone dla dzieci, których kręgosłup jest już na to gotowy a ich stawy biodrowe osiągnęły etap rozwoju, w którym niekorzystny wpływ dużego odwiedzenia nie będzie tak wyraźny. Świadczy o tym chociażby wielkość nosidła. Wszelkie próby wprowadzania do nosiła noworodków i wczesnych niemowląt, niezależnie od wykorzystania wkładek wypełniających zbędną przestrzeń, nie zapewnią prawidłowej pielęgnacji maluchów. Brak możliwości ustawienia miednicy w tyłopochyleniu, zbyt duże odwiedzenie stawów biodrowych, przeprost kręgosłupa oraz brak stabilizacji bocznej będą przemawiały za wykorzystaniem nosideł we wcześniejszym etapie niż gotowość dziecka tylko w szczególnie uzasadnionych przypadkach.
Warto zwrócić uwagę na konstrukcję panelu, na którym siedzi dziecko. Często bywa zbyt wąski przez co większość ciężaru dziecka spoczywa na jego kroczu powodując dyskomfort. Może on być również odczuwany w okolicach pachwin powodując nawet zaburzenia krążenia. Należy podkreślić, że szerokość panelu nie jest jedynym
www.splotbliskosci.pl
18
Ilona Karkoszka
promotor karmienia piersią
Karmienie piersią – pomocy! Specjalista potrzebny od zaraz
Niemowlę przestało chwytać brodawkę? Mama gorączkuje i wyczuwa zgrubienie w piersi? Wędzidełko – a co to jest? I co w końcu z tą dietą matki karmiącej? To zaledwie próbka pytań, wątpliwości i problemów, jakie mogą towarzyszyć kobiecie i dziecku w ich wspólnej mlecznej drodze. Gdzie szukać profesjonalnej pomocy w laktacji? Do kogo się zwrócić? Sprawa wydaje się z pozoru łatwa. Mam problem z piersiami podczas laktacji, więc pójdę do ginekologa. No dobrze. Obejrzy, zbada, być może przepisze lek… ale zaraz, a co z dzieckiem? Ginekolog badający niemowlę? Raczej nie... a to przecież ono sprawiło, że mam poranioną brodawkę. Już wiem, pediatra! Oczywiście! Zbada dziecko, zważy, poda zalecenia, być może skierowania do specjalistów. A co z moimi piersiami? To przecież nie ja jestem pacjentką u pediatry. Kto w takim razie je obejrzy? O, może internista! No tak, przepisze lek. A czy na pewno mogę przyjmować dany lek podczas karmienia piersią...? Kłopoty ze wzrokiem? Okulista. Wysypka? Dermatolog. Złamana noga? Chirurg. Kto natomiast zajmie się jednocześnie piersiami, ich laktacją i tym małym człowiekiem, który jest nią najbardziej zainteresowany? Przestaje być łatwo... Certyfikowany Doradca Laktacyjny (CDL) Tytuł Certyfikowanego Doradcy Laktacyjnego nadaje warszawskie Centrum Nauki o Laktacji (CNoL), które istnieje od 2006 roku. Celem CNoL jest kształcenie w zakresie opieki nad matkami i dziećmi, opieki okołoporodowej, zwłaszcza poradnictwa laktacyjnego oraz żywienia. Certyfikat ten uzyskać mogą jedynie osoby z wykształceniem medycznym: lekarz, położna lub pielęgniarka, które podczas kształcenia podyplomowego zdobędą w CNoL profesjonalną wiedzę, umiejętności oraz zdadzą teoretyczny i praktyczny egzamin. Obecnie w Polsce ważny certyfikat (co 7 lat konieczne jest jego odnowienie) posiadają 503 osoby i to one potrafią przeprowadzić prawidłową konsultację laktacyjną dotyczącą mamy i dziecka oraz udzielić rzetelnej informacji. Jedyny, kompletny i aktualizowany wykaz CDL znajduje się na stronie CNoL. Można dokonać w nim weryfikacji zawodu, ważności certyfikatu oraz wyszukać doradcę wg miasta. Jak wygląda spotkanie z CDL? Bardzo cenne może okazać się spotkanie doradcy laktacyjnego przed lub tuż po porodzie na oddziale położniczym
SPLOT nr 7/2019
lub noworodkowym w szpitalu. Dzięki temu już na samym początku laktacyjnej drogi mamy mogą uzyskać fachową pomoc i praktyczne wsparcie. Każda kobieta, już w trakcie trwania ciąży, powinna otrzymywać rzetelne informacje na temat korzyści, jakie płyną z karmienia naturalnego, aby móc podjąć właściwą decyzję co do sposobu żywienia swojego dziecka. Na późniejszym etapie karmienia piersią możliwa jest wizyta doradcy w domu pacjenta lub konsultacja w poradni laktacyjnej, przychodni lub szpitalu. Doradca, w zależności od tego, z jakim problemem laktacyjnym ma do czynienia, przeprowadza szczegółowy wywiad dotyczący dziecka (waga urodzeniowa, waga po spadku, bieżąca waga, liczba moczonych i brudzonych pieluszek, liczba karmień w ciągu dnia i w nocy, długość karmień, zachowanie dziecka podczas przystawiania do piersi, używanie smoczka, butelki, długość drzemek i snu w nocy itd.) i mamy (w której dobie po porodzie pojawił się pokarm, czy dziecko było dokarmiane, czy pojawił się nawał pokarmu, czy dziecko chętnie ssie z obu piersi itd.). Kolejnym etapem jest fizyczne zbadanie dziecka oraz mamy. CDL sprawdza jamę ustną dziecka (wędzidełko, odruch ssania itd.) oraz piersi mamy (brodawki, budowę gruczołów mlecznych itd.), ocenia technikę przystawiania maluszka do piersi i efektywność pobierania pokarmu. Niezwykle istotne podczas takiego spotkania jest to, aby mama i jej potrzeby zostały wysłuchane, aby atmosfera sprzyjała akceptacji jej wyborów, celu laktacyjnego, dylematów, aż wreszcie, aby otrzymała odpowiednie wsparcie i możliwość wspólnego ustalenia rozwiązań. Wsparcie i akceptacja jest szczególnie ważne w przypadkach, kiedy z jakichś powodów mama, pomimo chęci dalszego karmienia piersią, zmuszona jest do zakończenia laktacji. Oprócz wiedzy teoretycznej mama na konsultacji otrzymuje praktyczne wskazówki i kompleksowy plan działania na najbliższy czas. Mama wie, na co powinna zwrócić szczególną uwagę, co obserwować, jaki namacalny efekt powinno przynieść jej działanie. Niektóre CDL pozostają ze swoimi pacjentkami w stałym kontakcie telefonicznym, często ustalana jest również wizyta kontrolna. Międzynarodowy Dyplomowany Konsultant Laktacyjny (IBCLC) Międzynarodowy Dyplomowany Konsultant Laktacyjny (IBCLC) to światowy odpowiednik polskiego CDL. CNoL, jako jedyna instytucja w Polsce, przygotowuje doradców do międzynarodowego egzaminu, po którego zdaniu
19
Zdjęcie: Elżbieta Bednarek
otrzymują tytuł IBCLC. W związku z rozkwitem badań naukowych w temacie laktacji i koniecznością aktualizowania wiedzy w tej dziedzinie certyfikat IBCLC należy odnawiać co 5 lat. Promotor Karmienia Piersią (PKP) Jakie w takim razie kompetencje posiada Promotor Karmienia Piersią (PKP)? Centrum nadaje również tytuł osobom, które nie posiadają wykształcenia medycznego i nie są związane bezpośrednio ze służbą zdrowia. Niesie to za sobą pewne ograniczenia i różnicuje kompetencje w porównaniu z CDL. PKP ma za zadanie przede wszystkim wspierać, promować i tworzyć warunki sprzyjające karmieniu naturalnemu. Może prowadzić lokalne grupy wsparcia i podejmować wszelkie działania mające na celu zwiększenie liczby mam karmiących piersią. Promotor podczas indywidualnego spotkania z mamą i dzieckiem może udzielać wsparcia w zakresie fizjologii laktacji i podstawowych procesów jej towarzyszących. W razie stwierdzenia symptomów podstawowych problemów laktacyjnych PKP może przeanalizować wskaźniki skutecznego karmienia: przybieranie na wadze, liczba moczonych i brudzonych pieluszek, a następnie przyjrzeć się temu, w jaki sposób mama przystawia dziecko do piersi. Bez wchodzenia w cielesną interakcję promotor może zaobserwować czy dziecko odpowiednio chwyta brodawkę i czy skutecznie pobiera pokarm. PKP potrafi odpowiednio zareagować w momencie, kiedy niezbędna staje się
interwencja CDL lub kiedy konieczne jest udzielenie pomocy medycznej przez specjalistę. Z mojego własnego promotorskiego doświadczenia wynika, że kobiety, które szukają pomocy na początku swojej drogi mlecznej, potrzebują przede wszystkim potwierdzenia swoich matczynych kompetencji i intuicji. Potrzebują poklepania po ramieniu i usłyszenia „Dobra robota!”. Zagubione w gąszczu mitów, sprzecznych informacji i porad szukają głosu rozsądku i kogoś, kto rzetelnie i zgodnie z najnowszą wiedzą laktacyjną udzieli im wsparcia i wyjaśni nurtujące ich kwestie. Każda osoba posiadająca tytuł CDL, IBCLC lub PKP podpisuje kodeks etyczny i zobowiązuje się do jego przestrzegania. Osobiście niezmiennie wzruszają mnie sytuacje, kiedy młode stażem mamy, zagubione na początku swojej nowej drogi, z burzą hormonów w swoim ciele i maleńkim człowiekiem u boku, szukają pomocy i wsparcia laktacyjnego. Drążą, pytają, martwią się, proszą o wyjaśnienie, potwierdzenie. Widzę w tym ogromną siłę i determinację, i przede wszystkim świadomość, jak ważne jest dla nich naturalne karmienie. Tekst powstał w oparciu o informacje zamieszczone na stronie internetowej Centrum Nauki o Laktacji: www.kobiety.med.pl
www.splotbliskosci.pl
20
Maria Zagrodzka
autorka bloga artefakty.blog
Matka Boska Karmiąca
Dlaczego nagie piersi nie są już mile widziane w kościele? Karmienie piersią w miejscach publicznych było powodem niezliczonych internetowych dyskusji, które następnie – mówiąc delikatnie – zmieniały się w regularne awantury pełne najwymyślniejszych wyzwisk. Bardzo często podczas takiej komentarzowej wymiany ognia pojawia się porównanie do średniowiecza jako oczywistego synonimu zacofania, ale prawda jest taka, że przynajmniej w tym kontekście, to kompletnie chybiona analogia. Dla wielu osób może się to wydać szokujące, ale zapewniam Was, że swego czasu nawet Matka Boska otwarcie karmiła swojego małego Synka, a obrazy przedstawiające tę szczególną chwilę zdobiły kościoły i wcale nie gorszyły wiernych ani duchownych. Co więcej, to nie była jedyna sytuacja, w której można było podziwiać na malowidłach nagi biust Maryi! Zacznijmy od tego, że w średniowieczu naga pierś matki nie budziła takiego poruszenia jak obecnie, gdyż widok kobiety karmiącej w ten sposób dziecko był czymś
„Madonna Litta” Obraz przypisywany Leonardo da Vinci, ok. 1490 Ermitaż, Petersburg
SPLOT nr 7/2019
po prostu naturalnym. Co innego damskie nogi – to one przed wiekami rozpalały męską wyobraźnię, stąd o ile jeszcze wśród starych malowideł możecie natrafić na Matkę Boską prezentującą swój biust, tak z pewnością nie znajdziecie jej w sukni z rozcięciem, jak u Angeliny Jolie. To jednak wcale nie znaczy, że przedstawienie Maryi z małym Jezuskiem przy jej piersi nie było czymś szczególnym. Wręcz przeciwnie, scenę tego typu we Wschodnim Kościele określano jako Galaktotrophousa, zaś w Zachodnim jako Maria Lactans i stosowano je głównie po to, by podkreślić zarówno ludzką naturę Chrystusa, jak i opiewać wyjątkowe macierzyństwo Maryi. Nie zapominajmy bowiem, że mowa tutaj o dziewicy, która została matką! Przecież mleko takiej kobiety musiało posiadać szczególną moc i faktycznie, w czasach gdy takie przedstawienia były popularne, jego znaczenie było porównywalne wręcz do krwi Chrystusa. Chociaż nie znano się wówczas tak dobrze na biologii, to w pewnym sensie zdawano sobie sprawę z tego, że Zbawiciel mógł przybierać na sile dzięki mleku swej Matki, ergo jego potęga pochodzi również od Niej. Niektóre źródła powołują się nawet na teksty z apokryfów, według których Maryja obmyła nowo narodzonego Syna właśnie w swoim mleku, co tylko podkreśla jego cudowne właściwości. Wróćmy na chwilę jeszcze do wspomnianej wcześniej ludzkiej natury Zbawiciela. Wizerunek karmiącej Madonny był bowiem ważny jeszcze z jednego powodu, mianowicie przypominał on wszystkim wierzącym, że Maryja cieszy się szczególnymi względami u swego Syna – i jednocześnie Boga – ze względu właśnie na to, że była dla niego matką. Jej naga pierś stanowiła symbol wszystkich przyziemnych spraw, które czyniły z Jezusa człowieka, dlatego też zdarzało się, że artyści sięgali po ten motyw przy okazji tworzenia obrazów przedstawiających inną scenę, na przykład Sądu Ostatecznego. I tak właśnie na XV-wiecznych freskach z kościoła św. Augustyna w toskańskim San Gimignano można zauważyć Matkę Boską, która klęcząc przed Bogiem, prezentuje Mu swój nagi biust. Współcześnie brzmi to absolutnie skandalicznie, ale to naprawdę nic innego jak właśnie omawiany motyw w nieco innej scenerii. Co więcej, naprzeciwko Maryi klęczy Jezus pokazujący Ojcu swoje rany, które odniósł podczas ukrzyżowania, więc można być pewnym, że oboje starają się wstawić u Stwórcy w imieniu ludzkości, przypominając Mu o ziemskim
21
„Odpoczynek w czasie ucieczkido Egiptu” Orazio Gentileschi, 1625 -1626 r., Kunsthistoriches Musem w Wiedniu pochodzeniu Zbawiciela. Dlaczego więc obecnie nie ma obrazów Matki Boskiej Karmiącej? Co takiego musiało się wydarzyć, że kompletnie naturalną czynność zaczęliśmy postrzegać jako coś gorszącego i na pewno obraźliwego dla samej Maryi? Odpowiedź jest całkiem prosta, chociaż w pierwszej chwili może wydawać się zupełnie oderwana od tematu. Otóż za tymi zmianami stoi nic innego jak upowszechnienie się druku. To właśnie większa dostępność drukowanych materiałów spowodowała, że Kościół zaczął tak negatywnie postrzegać nagość. A dokładniej to dwa rodzaje tych materiałów: po pierwsze anatomiczne ryciny, które tworzono w celach medycznych, a po drugie wczesne treści pornograficzne skupiające się oczywiście głównie na kobiecych walorach. W efekcie nasza cielesna powłoka bezpowrotnie utraciła swą wyjątkowość i zaczęła być zgoła inaczej traktowana, stąd wśród reform uchwalonych podczas Soboru Trydenckiego w latach 1545–1563 znalazła się m. in. cenzura traktująca nagość jako coś niewłaściwego, a Maria Lactans powoli zaczęła znikać z płócien artystów. Naturalnie również widok matki karmiącej piersią stopniowo stawał się dla społeczeństwa czymś niewłaściwym, stąd można się
pokusić o stwierdzenie, że to postęp technologiczny jest winny krzywym spojrzeniom wycelowanym w kobiety, których nieuznająca butelek pociecha zgłodniała na spacerze. Jedno jest natomiast pewne: w kontekście karmienia piersią to akurat nam, przedstawicielom XXI wieku, wiele brakuje do średniowiecznych norm. Pamiętajcie o tym przy okazji następnej internetowej burzy. Może uda Wam się zagiąć tym faktem jakiegoś furiata?
DOBRZE WIEDZIEĆ: Związana jest z tym nawet ciekawa historia: otóż w sztuce można natknąć się na motyw Lactatio Bernardi nawiązujący do legendy, według której w XII wieku świętemu Bernardowi z Clairvaux objawiła się Matka Boska. Z jej piersi oczywiście sączyło się mleko, a wypiwszy je, zakonnik znacząco zyskał na mądrości.
www.splotbliskosci.pl
22
Maria Gierszewska
doula i prezes Fundacji Makatka
Kobieta kobiecie doulą Krótka historia o wsparciu przy porodzie
Słowo doula pochodzi z języka starogreckiego (δούλη) i oznacza służącą albo nawet niewolnicę. Pozornie niezbyt miłe określenie, ale tym właśnie jest doulowanie – służbą, ofiarą z siebie dla innej kobiecości. Wsparciem w sytuacji granicznej, jaką jest misterium porodu. To nie jest prosta profesja, nie każda kobieta się dla niej nadaje. Jest jednak bardzo cenna: mimo że doula pozostaje w cieniu, może wiele zmienić.
bardziej doświadczonych towarzyszek, które ofiarowały opiekę i wsparcie. Poczucie bezpieczeństwa, zaopiekowania, spokoju – to często kluczowe kwestie, które decydują o dobrym przebiegu porodu. A zarazem, to rzeczy, o które najtrudniej we współczesnych szpitalach. W takich sytuacjach nieodzowna jest pomoc douli, asystentki przy porodzie, która niesie pomoc niemedyczną, niefarmakologiczną – ale istotną, często kluczową.
Rodzenie prawie zawsze było sprawą kobiet. To, co stanowi wyłączną przypadłość kobiecej natury, siłą rzeczy pozostawało też w kobiecym gronie. Dopiero XX wiek, wraz z upowszechnieniem porodów szpitalnych, upowszechnił obecność mężczyzn podczas porodów. I to oba te zjawiska łącznie: wyrwanie narodzin nowego życia z otoczenia domowego oraz włożenie go w – skądinąd fachowe – ręce personelu sprawiły, że poród przestał być postrzegany jako normalne, choć niezwykłe wydarzenie w życiu kobiety. Stał się problemem medycznym.
Współczesne doulowaniu zostało odkryte nieomal przez przypadek. W latach 70 dwaj lekarze, Marshall Klaus i John Kennell, prowadzili w Gwatemali badania nad powstawaniem więzi. Do tego celu służyły im ankiety przeprowadzane z rodzącą kobietą – ich zbieraniem zajmowały się studentki. Badacze zwrócili uwagę, iż jedna z grup ankietowanych znacząco odstaje od pozostałych: porody były krótsze, z mniejszą liczbą interwencji, zaś same matki były w lepszej formie i postrzegały całość doświadczenia pozytywniej. Grupę tę wyróżniała jedynie osoba ankieterki – studentki Wendy Fried. Okazało się, że Wendy po zakończeniu procesu ankiety nie opuszczała sali porodowej. Zostawała z kobietami i… pozornie nie robiła nic wielkiego. Po prostu była, uśmiechała się, czasem w milczeniu, czasem we wspierającej rozmowie, oferowała trzymanie za rękę i kojący dotyk. Niby nic – a zmieniło tak wiele.
Kobiety niejako zapomniały, że są w stanie poradzić sobie same z wydaniem na świat dziecka. Same, ale nie samodzielnie. Normą było rodzenie w kręgu kobiet, wśród
Ta różnica na tyle zaintrygowała badaczy, że przeprowadzili oni dalsze badania. Efekty były jednoznaczne i stały się podwaliną współczesnego podejścia do towarzyszenia w porodzie. Wsparcie psychiczne sprawia, że porody są krótsze, mniej zmedykalizowane, zaś same kobiety czują się po prostu lepiej (zarówno w trakcie, jak i po). Klaus i Kennel nie pozostawili wyników swoich badań w próżni. Posługując się określeniem zaproponowanym przez Danę Raphael (była to antropolog zajmująca się tematyką wsparcia w okresie okołoporodowym, początkowo w kontekście karmienia piersią), wraz z kilkorgiem innych lekarzy stworzyli stowarzyszenie DONA – Doulas of North America. Dało ono początek rozmaitym organizacjom doulowym na całym świecie.
Ilustracja: Joanna Izydor
SPLOT nr 7/2019
Niemal do legendy przeszedł fakt, że pierwsze szkolenia doulowe trwały kilka godzin. Tak naprawdę niepotrzebne jest wiele więcej: podstawowe informacje o fizjologicznych aspektach porodu oraz pozytywne nastawienie (zazwyczaj związane z pozytywnym doświadczeniem własnego porodu).
23
Zdjęcie: Ewa Sulka Doulowanie trafiło do Polski za sprawą Fundacji Rodzić po Ludzku, dzięki której trenerki z Holandii przeszkoliły pierwszą grupę Polek. W 2011 zostało założone Stowarzyszenie Doula w Polsce. Ma na celu szkolenie i zrzeszanie doul oraz edukację społeczną na temat wsparcia okołoporodowego. Na jego stronie znaleźć można również listę zrzeszonych doul i kontakt do nich. Doula to oficjalny zawód – w 2015 roku został wpisany do ministerialnego rejestru. Na czym jednak polega konkretnie działalność takiej osoby? Doule to przede wszystkim towarzyszki porodów. Zastępują mężów i partnerów, jeśli jest taka potrzeba, ale często także współpracują z nimi. Opieka okołoporodowa zawiera zazwyczaj spotkania odbywające się przed porodem, które pozwalają rozwiać lęki i wątpliwości oraz wizyty domowe po porodzie, które niosą wsparcie we wrażliwym okresie połogu. Doula nie niesie fachowej opieki laktacyjnej, psychologicznej, fizjoterapeutycznej – ale może dostrzec potrzebę i pokierować do odpowiedniej osoby. Prócz wsparcia okołoporodowego, doule zajmują się szeroko pojętą edukacją oraz wsparciem kobiet w okresie macierzyństwa. Najpopularniejszą formą są kręgi: przede wszystkim opowieści porodowych, ale także
ciążowe czy dotyczące tematu straty dziecka. Krąg kobiet to coś więcej niż zwykłe spotkanie – można podczas nich doświadczyć uwalniającego działania opowiedzenia swojej historii, nieoceniającego wsparcia, przerobienia trudnych emocji. Mniej angażującą formą spotkań są różnego rodzaju grupy wsparcia – miejsce swobodnych rozmów, wymiany doświadczeń oraz poznania nowych osób na podobnym etapie życia. Dla wielu młodych mam możliwość wyjścia z domu i spędzenia czasu w bezpiecznej przestrzeni to coś, czego szukają i bardzo potrzebują. Wiele doul prowadzi ponadto działalność popularyzatorską: prowadzą strony i blogi w internecie, moderują grupy, publikują tekst w prasie macierzyńskiej. Wszystko w celu szerzenia rzetelnych i sprawdzonych informacji o macierzyństwie – niestety, w tej tematyce wciąż krąży wiele mitów i przekłamań. A znalezienie prawdziwych informacji jest ważną częścią dobrostanu początkującej (i nie tylko!) matki. Choć doula nie dla wszystkich będzie wydawać się niezbędna, często okazuje się pomocna na różnych etapach macierzyństwa: od samego przygotowania, przez ciążę, po wszelkie blaski i cienie macierzyństwa. Życzliwe, nieoceniające wsparcie jest czymś, czego tak naprawdę potrzebuje każda z nas. Warto to sobie zapewnić.
www.splotbliskosci.pl
24
Joanna Izydor
Artystka, współzałożycielka SPLOTu i wyd. Moroszka
Azjatyckie spotkanie z bliskością Korea Południowa
Dla nas, Europejczyków, rodzicielstwo bliskości to poniekąd nowe, modne pojęcie. Chustonoszenie od kilku lat przeżywa tu swój renesans. Co chwilę pojawiają się nowe firmy robiące wypusty pod każdy nawet bardzo wybredny gust. Tkane ręcznie przez tygodnie i miesiące chusty o jedynym niepowtarzalnym na całym świecie wzorze, sięgające cen nawet kilku tysięcy euro. DISO1 u nie jednego z nas te słowa powodują, że serce zaczyna bić jak oszalałe. Macierzyństwo stało się czymś więcej niż dotychczas. Otaczamy się goodsami, wychowujemy nie według utartych przyzwyczajeń, ale całkiem nowych zdrowych zasad, mających na celu zbudowanie niesamowitej więzi i stworzenie przyszłości dla pewnego siebie i szczęśliwego człowieka. Jesienią wybrałam się do Korei Południowej, z której pochodzi mój mąż. To dla mnie drugi dom, ze względu na
to, że bywam tam dość często od lat, a także mam sentyment do koreańskiej kultury i pełnych moich najlepszych wspomnień miejsc. Podczas ponad miesięcznego wyjazdu postanowiłam przyjrzeć się dla Was trochę koreańskiemu rodzicielstwu. A co to bliskość? Kuzynki roześmiały się, gdy opowiadałam im o naszej modzie na chustonoszenie. Każda z nich miała na sobie prawidłowo założone nosidło, przykryte sprytnie kołderką odpowiednią dla jesiennej temperatury. W kraju położonym w większości na terenie górzystym wózki służą jedynie dla… psich miniaturek. Nie żartuję! Kilka lat temu wypożyczyłam tutaj wózek, to był najgorszy pomysł w moim życiu. Brak chodników, wieczne podchodzenie pod górkę, wąskie windy i przedpokoje metr na metr przeznaczone tylko na zostawienie swoich butów – wszystko zdawało się mówić: wózek zostaw w Europie! Zarzuć dziecko na plecy! Jednak same chusty już nie były modne. Właściwie, to chusty zostały tutaj wpisane w przeszłość – podaegi2, także zostało praktycznie zastąpione zachodnimi nosidłami, jednak w dość ciekawej formie – skrzętnie schowane pod kocykiem przypominającym jego tradycyjną wersję. Do dziś jednak Koreańczycy uwielbiają nosić dzieci na plecach, czy to w nosidle czy też nie. Właściwie bardzo rzadkim widokiem jest trzymanie bobasa na rękach. Dałam jednej z kuzynek toddlerowe nosidło. Nieświadoma, chciałam pouczyć ją, że nie powinno się nosić dziecka przodem do świata, a tu zaskoczenie: wszyscy wiedzą przecież, że tak się nie nosi! Odetchnęłam z ulgą. Natomiast kuzynka kontynuowała: Ach i to nosidło nie będzie mi już potrzebne raczej. Jak to? To większych dzieci tu się nie nosi? To nie jest praktyczne – stanie na nogi to ma iść sam i tyle. No, ale bliskość? Kuzynka po chwili zastanowienia zapytała: A co to jest bliskość? Przechadzając się dzień w dzień po plaży Yeongildae bliskość widziałam wszędzie. Jak to możliwe, że nie wiedziała o co mi chodzi? Odpowiedź jest prosta – w Korei nikt się nie zastanawia nad samym pojęciem bliskości, tutaj jest to rzecz oczywista przypisana do zdrowego wychowywania Rzeźba przedstawiająca kobietę w chuście sprzedającą ryby, w porcie niedaleko plaży Yeongildae w Pohang 1 DISO (Desperately In Search Of) - chusta bardzo poszukiwana
SPLOT nr 7/2019
2 podaegi - tradycyjne koreańskie nosidło
25
swojego potomka, na którym to głównie matka, poświęca pierwsze kilka lat w zaciszu domowym. Wszystko dzięki istniejącej nadal (lecz powoli zanikającej) hierarchii w rodzinie. Konserwatywna rodzina Mimo powszechnej globalizacji zakątków świata i wieloletniego wpływu Ameryki na ten półwysep, Korea Południowa jest jednym z tych krajów, w których można poczuć jeszcze prawdziwą starodawną kulturę i tradycję. Niech was nie zmyli nowoczesność prezentowana za każdym zakamarkiem, której my Polacy, szczerze moglibyśmy im pozazdrościć. Koreańczycy poza industrialnym rozwojem, dbają też o swoje dziedzictwo, co wprawia w zachwyt każdego podróżnego. Tradycyjne wioski, liczne pałace, miejsca kultu i wyznań, wszystko idealnie zachowane i regularnie restaurowane. A ta kuchnia! Podobno cały rok codziennie możesz jeść inną potrawę, a nadal nie spróbujesz wszystkich! Jednak, by poznać prawdziwą koreańską kulturę nie wystarczy tutaj przyjechać i zachwycać się tym, co spotkane na drodze zwiedzania. Właściwie to też nie wystarczy tutaj pomieszkać. Trzeba wejść w rodzinę i kilka lat poczekać, aż przestanie się być obcą w towarzystwie. Bach! Wielkie, nieprzyjemne zderzenie kulturowe. Nawet wyżej wspomniana bliskość zaczyna się wydawać jakaś daleka.
Prędzej czy później pojawiają się przeszkody nie do przeskoczenia. Pozostaje nam je zaakceptować, zminimalizować… albo od nich uciec do własnej ojczyzny. Zaprzeczenie to jednak nie wynika w naszej rodzinie ze stosunków z teściami, a dotyczy samej starej koreańskiej kultury, która notabene jest zawsze lontem zapalnym każdej waśni w rodzinach multikulturowej. Przypomnę, Korea jest niesamowicie przemysłowo rozwiniętym krajem, znacznie bardziej niż Polska, jednak trzeba tu zaznaczyć, że praktycznie do końca XX wieku była lekko ujmując – jedną wielką wioską. Pola, pola i jeszcze raz pola. A wśród tych pól nadal istniejąca w ludziach tradycja. A co się dzieje, gdy tradycja zderza się z nowoczesnością? Okropny konserwatyzm zestawiony z najnowszą technologiczną zabawką w ręce. Mimo powszechnego postępu nadal panuje tutaj wcześniej wspomniana hierarchia w wielu rodzinach (by nie napisać, że we wszystkich – przez ostatnie kilka lat i tak dużo się tutaj pozmieniało), w których mąż ma zarabiać pieniądze, a żona mu, dzieciom oraz swoim teściom służyć w domu i okazywać o każdej porze dnia szacunek. Kobiety, nieważne na jakim stanowisku, po ślubie mogą pożegnać się z ambicjami i karierą. Urodzenie dziecka oznacza, że muszą mu się poświęcić, więc stają się bezwartościowe dla pracodawcy.
www.splotbliskosci.pl
26
Główne hasło koreańskiej kultury pracy brzmi: jesteśmy jedną wielką rodziną. Pracujemy razem, więc żyjemy i pijemy razem. Teamwork jest superważny, zwłaszcza stosunki między szefem a jego pracownikami. Dlatego też mężowie zostają do późnych godzin w pracy, póki szef nie wstanie zza biurka, a wieczorem… wybierają się razem na zakrapianą kolację, nie raz ubarwioną panienkami z karaoke. Ten, kto trafi do firmy, w której nie ma nadgodzin jest naprawdę szczęśliwcem. Takie warunki pracy jak widzicie, po prostu nie sprzyjają matkom, które o godzinie 15-16 muszą pędzić po swoją pociechę do przedszkola czy szkoły, a ich nieobecność na integracjach nie podoba się zespołowi oraz szefowi. W związku z tym kobiety po ślubie zostają w domach albo imają się pracy jako nauczycielka w tzw. hagwonach3, czy też dorabiają w sklepach/restauracjach/ budkach z jedzeniem. W porównaniu do naszych wywalczonych praw i pozycji kobiet w Europie to brzmi strasznie, prawda? W takim razie co z dziećmi? Cóż, może się wydawać, że bliskość matki z dzieckiem tu rozkwita, za to z ojcem prawie nie istnieje, co oczywiście nie jest prawdą. Chociaż ojca na co dzień nie ma, rekompensują sobie to weekendowymi rytuałami, czyli wspólnymi wypadami i piknikami. Brzmi znajomo prawda?
Dzieci przytulone 24h na dobę do matki, która tylko gotuje i sprząta są przesycone jej obecnością. Poniekąd można im pozazdrościć, gdyż w Polsce niewiele rodzin jest stać na to by jedna z osób po prostu została w domu i nie wróciła do pracy po macierzyńskim. Do tego w Korei każda rodzina otrzymuje co miesiąc becikowe, trwające 6 lat. Matki razem z dziećmi spotykają się ze sobą codziennie w licznych kawiarniach i knajpkach, umilając sobie samotny czas. Ich koncentracja na wychowywaniu potomka jest wręcz godna pozazdroszczenia. Patrząc na koreański stosunek już dorosłych dzieci do rodziców, można powiedzieć szczerze, że bliskość odniosła swój sukces. Wiele razy widziałam przechadzających się dorosłych synów ze swoimi ojcami za ręce, co z początku wydawało mi się trochę śmieszne, ale po chwili uznałam to za wspaniałe zjawisko. W wieku dorosłym rodzice często też mieszkają z rodzinami swoich dzieci, czego w Polsce staramy się unikać. Wielu z nas nie wyobraża sobie nawet mieszkać tuż obok teściów, a co dopiero żyć pod jednym dachem, prawda? Córki oraz synowie także wracają często do rodzinnego domu i matki, która jest ich ostoją. Wiąże ich z nią od urodzenia ogromna więź, ona uczy ich podstawowych społecznych wartości. Jedną z nich jednak jest niezbyt spotykane u nas bezgraniczne posłuszeństwo.
3 hagwon - szkoła pozalekcyjna
SPLOT nr 7/2019
27 Posłuszne dzieci Posłuszeństwo w kulturze koreańskiej to pierwsza rzecz, jaką do niedawna wpajano dzieciom. Każde dziecko powinno być posłuszne rodzicom, by następnie być posłuszne nauczycielowi i posłusznie wykonywać swoje obowiązki w dorosłym życiu. Posłuszeństwo gwarantuje high life w koreańskiej klatce. Dlatego Korea Południowa jest krajem z najwyższym współczynnikiem samobójstw na świecie, a także wielu narodowych tragedii. Pamiętam to jak dziś, wiosną 2014 r. polecieliśmy do Korei planując spędzić wolny czas na jednej z wysp niedaleko rodzinnego miasta mojego męża. Wtedy też pasażerski statek „Sewol” zaczął tonąć. Kilka dni zajęło mu, by pochłonąć życie… 304 osób, głównie licealistów. Oglądaliśmy wraz z całą Koreą, jak powoli znika pod powierzchnią wody. Każdy się pytał, dlaczego ich nie ratują? A w ogóle jak to się stało, że dzieci zostały w kajutach? Otóż nauczyciele kazali zostać im w pomieszczeniach i czekać na pomoc, z czego duża część dorosłych… sama się uratowała plus niewielka ilość dzieci, które nie posłuchały starszych, lecz swojego instynktu. Po tej tragedii zaczęto kwestionować wartości, jakie wpaja się dzieciom od maleńkiego i ruszyła wielka maszyna przemian, która powoli, ale jednak odczarowują magię konserwatywnego wychowania w tym kraju. Obecnie także na ulicach oficjalnie zaczęły się pojawiać młode małżeństwa, które w ostatnich latach były rzadkim widokiem. Koreańczycy zaczęli się nieco buntować przeciwko życiu w firmie, skupiając się na swoich pasjach
i rodzinie. Ciąża przed ślubem przestała być tak ogromnym tabu. Natomiast dzieci mają więcej swobody, jednak jest to dalekie nadal od naszych standardów wychowania. Kraj otworzył się na zachodnie wartości choć troszkę i z każdą moją podróżą widzę coraz większe przemiany na własne oczy. *** Niedzielnym wieczorem siedząc na Yeongildae, plaży obok mojego drugiego domu, patrząc na przechadzające się brzegiem plaży rodziny, uśmiechnięte, bliskie, wszystkie różnice kulturowe rozpływają się. Mimo licznych kłód, które wydaje się, że nadal rzuca im pochodzenie pod nogi, dają radę znaleźć to, co inni na całym świecie. Nie ma kraju idealnego, prawda? Równie dobrze możemy się przyczepić do tego, jak żyje się u nas, ale nadal potrafimy być w Europie szczęśliwi. Uwielbiam patrzeć się na te wszystkie pozytywne i urocze momenty życia, które nas na całym świecie łączą. Jeśli chodzi o bliskość, to nie ma różnicy, czy jesteśmy Azjatami, czy też Europejczykami. Każdy z nas potrafi być z drugim człowiekiem tak samo blisko, przy czym jedni mają więcej możliwości, a niektórzy mniej. Ważne, by sobie zdawać sprawę z istnienia bliskości i poświęcać jej naturalnie tyle czasu, na ile potrzebujemy. Jak kiedyś wybierzecie się w te rejony, usiądźcie kiedyś jak ja i przyjrzyjcie się przechodzącym ludziom. Może wtedy zrozumiecie, dlaczego od kilkunastu lat ten kraj (mimo niesnasek) nadal mnie zachwyca i dlaczego nazywam go swoim drugim domem.
Yeongildae w Pohang
www.splotbliskosci.pl
28
Aleksandra Kramkowska
dziennikarka i specjalistka ds. komunikacji społecznej
Noszenie dookoła świata Czy koreańskie podaegi nadal są modne?
Azjaci przez setki lat używali do noszenia ratanowych koszy, drewnianych półek, materiałów. Używali ich zarówno do noszenia towarów, jak i dzieci. W różnych częściach Azji w procesie ewolucji pojawiły się rodzime, charakterystyczne w danym kraju nosidła – Korea słynęła z podaegów. Jednak obecnie swojskie nosidło zastąpiono zachodnimi nosidłami, które ciekawie ukrywane są pod kocykiem, co upodabnia je do tradycyjnych podaegów.
W większości krajów na miękkie nosidła, charakterystyczne dla poszczególnych rejonów Azji. Najbardziej znane nosidła azjatyckie to mei tai z Chin, onbuhimo z Japonii i właśnie koreańskie podaegi, które na skutek migracji stały się popularne także w innych częściach świata. Na skutek migracji, także do Korei dotarły zachodnie nosidła, które w drodze ewolucji zaczęły wypierać tradycyjne podaegi, jak wcześniej one wyparły kosze czy chusty.
Noszenie dzieci było znanym i praktykowanym zwyczajem w różnych częściach Azji, stąd nosidła cieszyły się sporą popularnością i ewoluowały na przestrzeni wieków. Przede wszystkim z czasem kosze zamieniono na materiały.
Jak noszono dawniej? Koreańczycy przez setki lat, jak inne azjatyckie narodowości, korzystali z plecionych koszy czy półek, których głównym zadaniem było transportowanie towarów. Takie sztywne nosidła przy pomocy miękkich pasów ubierało się, jak plecak na ramiona, sprawdzano także nośność różnego rodzaju materiałów, w tym odzienia. Noszono także po dwa kosze zahaczone na długim drągu, które trzeba było równomiernie obciążyć, by człowiek nie stracił równowagi. Ostatecznie jednak w Korei najpopularniejsze rodzime nosidło to Podaegi – prostokątny kawałek materiału, do którego jednej z dłuższych krawędzi przyszyty jest długi pas. Materiał zwisa z tego pasa, przypominając fartuszek. Podaegi zawiązuje się wokół tułowia rodzica, a dziecko najczęściej umiejscowione bywa na jego plecach – centralna część, płachta materiału zwana kocem, znajduje się na plecach dziecka, natomiast pozostałe części materiału przechodzące pod pachami noszącego krzyżuje się na jego klatce piersiowej. Pasy zostają przeprowadzone w stronę dziecka i skrzyżowane pod jego pupą, a następnie wracają do przodu, gdzie na wysokości mostku noszącego (pod biustem kobiet) zostają związane w węzeł. To oryginalne wiązanie, jednak w raz rosnącą popularnością tego uniwersalnego nosidła dla dzieci, opracowano również inne, nowe metody wiązania pasów, które pozwolą przytrzymać dziecko blisko rodzica. Jednym z takich sposobów jest noszenie dziecka z przodu, wówczas nosidło wiązane jest raczej, jak chiński Mei Tai, a pasy pozwalają na rozłożenie ciężaru na ramionach noszącego.
SPLOT nr 7/2019
29
Do wyboru, do koloru
Konkurencja dla podaegów
Podobne nosidła to Hmong, a także Bei Bei czy Iu-Mien – to różne, ale identyczne krojem nosidła dla dzieci. Hmong używane było głównie przez grupę etniczną Hmong (stąd jego nazwa), odłam ludu Miao, który zamieszkuje Azję Południowo-Wschodnią, a także południowe Chiny. Nosidło to przypomina koreańskie Podaegi, ponieważ również jest prostokątnym kawałkiem materiału z jednym długim pasem do wiązania, przymocowanym do jednej z dłuższych krawędzi tkaniny – przy czym wiązania tych nosideł różnią się od siebie. Hmong wyróżnia się z pośród innych nosideł misternymi haftowanymi wzorami, które również stanowią symboliczną ochronę dziecka przed złymi duchami. Dla odmiany Bei Bei charakteryzuje się przede wszystkim węższym i krótszym panelem oraz tym, że pasy przystosowane są do wiązania na ramionach oraz wokół ciała noszącego. Poza tym dziecko często zamiast w „pozycji na żabkę” ma nogi stosunkowo blisko siebie, podtrzymane pasami, co ogranicza jego ruchy.
Warto pamiętać, że koreańskie nosidła z czasem ewoluowały, zaczęto usztywniać i zaokrąglać panele, wypełniać je dodatkowo by zwiększyć komfort zarówno noszących, jak noszonych, a nawet przeszywano pasy w taki sposób, by łatwiej było układać je na ramionach, zamiast wiązać wyłącznie wokół klatki piersiowej – takie wiązania bardziej przypominały wiązanie chińskich Mei Tai’ów. Jak zostało wcześniej wspomniane, koreańskie Podaegi dotarły do innych części świata. Produkcją tego typu nosideł zajęli się z sukcesem producenci Amerykańscy, a nawet Europejscy. Wytwórstwo odbywały się również w małych firmach tzw. WAHM (Work At Home Moms), ponieważ zainteresowanie na te nosidła rosło, a nie wszyscy chętni do kupna rodzice mieli możliwość zamówienia swojego egzemplarza bezpośrednio z Korei. Tradycyjne Podaegi stale były udoskonalane, upodabniane do dobrze wypełnionych i wygodnych ergonomicznych nosideł, chcąc zachować jednak charakterystyczny fason. Wraz z dostępem do zagranicznych nosideł Podaegi cieszyły się mniejszą popularnością w swoim kraju, jednak ciągle są dostępne dla wszystkich, którzy chcą sprawdzić koreańskie nosidło.
www.splotbliskosci.pl
30
Magdalena Cichońska
inicjatorka kampanii społecznej #nicminiewisi
One way ticket
Czyli o tym, jak moroszki poleciały w kosmos Tytułowy bilet w jedną stronę jest trochę dwuznaczny, bo przecież wszyscy wiedzą, że razem z Joanną Izydor, moją drugą połówką maliny, wróciłyśmy całe i zdrowe z grudniowej podróży do Holandii. Hmm. O co tu więc chodzi? Lubię sobie strzelać gole. To naturalna cecha ludzi z ambicjami – stawiać wysoko poprzeczkę, by następnie czuć dziką satysfakcję z przeskoczenia jej. Jednak wiadomo, że każdy kij ma dwa końce i każdy medal ma dwie strony. Jak długo można to ciągnąć? Ile razy podnosić wysokość tyczki? Na pewno niezaliczenie skoku spowoduje bolesne obicie pupki i spadek motywacji. Podczas realizacji trzeciej edycji eventu chustowego czułam, że muszę zrobić największy i absolutnie najlepszy festiwal w skali kraju. Podniosłam więc poprzeczkę na taki poziom, że prawie przypłaciłam ten skok życiem (no dobra, bez przesady, ale zdrowiem na pewno). Rozmiar imprezy był ogromny, miejsce jeszcze większe, roboty przy
SPLOT nr 7/2019
tym – najwięcej. Do tego doszło wydanie książek, nowe wzory kubków, chusta, a jeszcze przecież rodzina i inne przyziemne sprawy… Pamiętam, że już wtedy chodził mi po głowie pomysł zaproszenia „Kolorowej”, ale z ówczesnym Mecenasem podjęliśmy decyzje o wydaniu książki, więc i gość został wybrany całkiem inny (dr Rosie Knowles – przyp. red.). Dlatego, gdy emocje po trzecim feście opadły i wiedziałam, że zbliża się czas organizacji kolejnej edycji, pomyślałam, że nie będę nikogo pytać o zdanie, pozwolenie czy finansowanie tego przedsięwzięcia – po prostu napisałam do Hedwych maila. Odpowiedź szła pieszo z Holandii, czekałam na nią całe wieki. I gdy już praktycznie straciłam nadzieję, przyszedł mail. Każdy kto nosi(ł) dziecko w chuście, zna tę osobę. Mamę z kolorowymi włosami, która nosi we wszystkim i na wszystkie sposoby. Można powiedzieć, że to ikona branży, scalona ze środowiskiem babywearingu niczym Daniel Radcliffe z rolą Harrego Pottera.
31 Wracając do maila, to co w nim wyczytałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania, ponieważ w jednej chwili okazało się, że mam Gwiazdę na swoją imprezę, że SPLOT ma modelkę na kolejną okładkę, a wisienką na torcie było zaproszenie. I to nie byle jakie. Otóż Hedwych Veeman, najsławniejsza kobieta światowego babywearingu, zaprosiła mnie do swojego domu. Niewiele myśląc, napisałam do Joanny Izydor, współzałożycielki tego magazynu i wydawnictwa Moroszka, że szykuje nam się pierwsza prawdziwa podróż służbowa! Chwilę trwało dogranie wszystkich szczegółów, terminów, lotów i planu podróży, ale... udało się! I tak w pierwszej połowie grudnia siedziałyśmy we dwie w samolocie lecącym do Eindhoven. To nie była łatwa podróż. Najpierw zaplanowałyśmy jazdę autem, potem zmieniłyśmy zdanie i szukałyśmy autobusu, potem kombinowałyśmy, że może samolotem, ale na lotnisku wynajmiemy samochód... Wszystkie to spełzło na niczym – ostatecznie postawiłyśmy na typowego Eurotripa, spontaniczną podróż z delikatną nutką chaosu, tak bardzo w naszym stylu. W międzyczasie okazało się, że Hedwych mieszka na totalnym końcu świata, pięknym, ale jakże niedostępnym! Podróż do niej zajęła nam całe dwie doby i sprawiła, że skorzystałyśmy chyba ze wszelkich możliwych rodzajów transportu – począwszy od samolotu, przez pociąg, autobus, własne nogi i na końcu rowery. Czy było warto? Na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź – TAK! Niedawno opublikowałam film na facebookowym fanpejdżu SPLOTu, gdzie można obejrzeć to, o czym tu napisałam. Ale ostrzegam! Po pierwszej części można dostać solidnych zakwasów. Film powstał spontanicznie, to znaczy, że lecąc do Holandii, wcale nie zamierzałam go kręcić. Ba, myśląc, że wszyscy od razu się domyślą gdzie i u kogo jesteśmy, obie z Joanną miałyśmy niezłego stracha przed jakąkolwiek aktywnością w sieci. Jednak jak się okazało – NIKT! Dosłownie nikt nie zorientował się, że nasza podróż do kraju położonego poniżej poziomu morza, związana jest z Hedwych. Przy okazji zwiedziłyśmy kawał Holandii. Część co prawda widziałyśmy tylko z okna autobusu czy pociągu, ale cóż to były za widoki! Tam było po prostu przepięknie. Mnóstwo zieleni i zwierząt – czaple, kaczki z czubkiem na głowie, stada owiec, czy dzikich gęsi. Do tego pogoda w iście bollywoodzkim stylu („czasem słońce, czasem deszcz”). Zaskoczyła nas otwartość Holendrów, ich cudowny język, to, że nie wszędzie można było się dogadać po angielsku i, że mieszkańcy (zwłaszcza tych mniejszych lokalizacji, które zaliczałyśmy po drodze do celu) byli serdeczni i żywo zainteresowani tym „co my tu właściwie robimy”. Podróż wycisnęłyśmy jak cytrynkę, oglądałyśmy wszystko po drodze, chłonąc otoczenie. Byłyśmy na szarej plaży, widziałyśmy skaczące po wydmach króliki, a nawet nielegalnie wlazłyśmy na pomost, gdzie stały łodzie z tęczowymi flagami na
www.splotbliskosci.pl
32
masztach. Piłyśmy dużo kawy, zagryzając krakersami, a nawet udało nam się zaliczyć typowy zagraniczny szoping (ale przed coffeeshopem obleciał nas klasyczny cykor). Będąc już prawie u celu podróży planowałyśmy ostatni, 5-kilometrowy odcinek pokonać na własnych nogach. Jednak bladym świtem oślepił nas blask słońca i własnej genialności – hej, czy my przypadkiem nie jesteśmy w Ho-
landii? A jak tak, to czy tutaj nie ma tych... no... jak im tam… ROWERÓW? Ten pomysł dosłownie zwalił nas z nóg. Dlaczego nie wpadłyśmy na to wcześniej? W wiosce, w której się zatrzymałyśmy, nie było co prawda typowego spożywczaka, ale wielka wypożyczalnia rowerów owszem. W blasku porannego słońca poszłyśmy więc do centrum, które było dosłownie dwa kroki i osiemset oszałamiających widoków dalej, i wypożyczyłyśmy dwa białe rumaki. Po pierwszym kilometrze już żałowałyśmy, że nie zdecydowałyśmy się na elektryczne. Podróż z Makkum do Buren na długo pozostanie w naszych wspomnieniach. To była absolutnie cudowna podróż wałem wzdłuż morza, przez bezkresne pola i łąki, po których biegały stada owiec i grupowały się dzikie gęsi. Ludzi oczywiście nie było. Dojeżdżając do domu Hedwych czułyśmy silne emocje, ale zanim znalazłyśmy jej mieszkanko, które było dosłownie wielkości łupinki orzecha, zdążyłyśmy się jeszcze trzy razy zgubić, mimo iż miejscowość miała dwie ulice na krzyż. Hedwych mieszka na absolutnie rajskim skrawku ziemi – z okna widzi morze, w ogrodzie ma piękne drzewo z malutkimi jabłuszkami i mnóstwo niskiej zieleni. Przed drzwiami posadzona jest kępa tęczowego wrzosu. Sama lokatorka jest niezwykle miłą i ciepłą osobą. Była dla nas oazą spokoju i konkretu – wbrew krążącemu po internetach stereotypowi, ciągle się uśmiecha i ma radosne usposobienie. Dom
SPLOT nr 7/2019
33
jest cały w kolorach tęczy, malutki, lecz bardzo przemyślany. Czułyśmy się tam jak u siebie! To był też ten moment, kiedy wypiłam najlepszą kawę w całym 2018 roku. Ach, co ta Holandia robi z człowiekiem (śmiech). Hedwych udzieliła nam wywiadu, porozmawiałyśmy o różnicach w rodzicielstwie w Polsce i w Holandii, o porodzie, o noszeniu w chustach. Konkretnie podeszłyśmy do sprawy zaproszenia jej na festiwal – ku naszej uciesze była bardzo pozytywnie nastawiona i zgodziła się przyjechać w charakterze gościa specjalnego. Po kawie i wszystkich ustaleniach zrobiłam jej makijaż, a Joanna wyszła z nią na wały w celu zrobienia zdjęć na okładkę i na potrzeby promocji festu. Było zimno, ale jej dzieciaki są już chyba mocno za-
hartowane – Felice nawet nie pisnął, a nam przeszło przez myśl, że to chyba najbardziej radosne dziecko w światowym babywearingu. Pozostałe dzieci były w szkole. O tym, co Hedwych będzie robić w maju we Wrocławiu dowiecie się śledząc facebookowe wydarzenie na stronie NICMINIEWISI. Regularnie udostępniamy tam newsy, a w grupie pod tą samą nazwą trwają konkursy skierowane do lokalnych grup noszących bobasy i chcących przyjechać na majowe zamotane święto. Ta edycja będzie szczególna – będzie tytułowym golem, biletem w jedną stronę i pięknym podsumowaniem mojego dotychczasowego wkładu w promocję prawidłowego noszenia dzieci w chustach i nosidłach miękkich w Polsce.
www.splotbliskosci.pl
34
Joanna Izydor
Artystka, współzałożycielka SPLOTu i wyd. Moroszka
Wrap you in Love
Ciekawoski o życiu ikony chustonoszenia w Holandii Podczas naszego krótkiego, aczkolwiek szalonego pobytu w Holandii udało mi się porozmawiać z Hedwych z Wrap You in Love o jej życiu nieopodal Makkum i naszych różnicach kulturowych. Hedwych jest nie tylko gwiazdą chustonoszenia, ale także pogodną, cudowną mamą czterech wiecznie uśmiechniętych nicponi. Zaprosiła nas do siebie uchylając troszkę swojej prywatności. Życie codzienne Hedwych wydawała nam się dość niezwykłą osobą, lecz gdy ją poznałyśmy bliżej... Okazało się, że jest taką samą mamą jak każda z nas! Uśmiechnięta wykonuje swoje codzienne czynności nie różniące się praktycznie od obowiązków każdej mamy na świecie.
Joanna Izydor: Jak wygląda twój dzień w Holandii? Hedwych Veeman: Poranne przygotowanie dzieci do szkoły jest u mnie nieco chaotyczne. Pakuję im lunch, ubieram je. Zazwyczaj jeżdżę z dzieciakami do szkoły rowerem lub samochodem, do której mamy tylko 15 minut. Szkoła zaczyna się o 8:30. Po powrocie do domu robię pranie i jadę na zakupy. J.I.: Czy wyjeżdżasz gdzieś ze swoimi dziećmi w weekend? H.V.: Często jeździmy na obiad do moich rodziców, którzy mieszkają 5 kilometrów stąd. Mojego ojca sobotnią specjalnością jest pizza, którą uwielbiamy. Czasami też, gdy jest dobra pogoda spędzamy czas tutaj nad morzem lub jedziemy na plażę (w Makkum). J.I.: Twoje życie tutaj wygląda na bardzo podobne do naszego. My także jeździmy do rodziców na obiady w weekendy, oczywiście jeśli mieszkają niedaleko nas. Czy podróżujesz też w wolnym czasie z dziećmi? H.V.: Próbuję je zabierać na eventy, na które jestem zapraszana, jednak jest to czasem zbyt ciężkie by zabrać wszystkie dzieciaki na raz. Zwłaszcza, jeśli to jest tylko jednodniowy event. Zajmuje to zbyt dużo czasu i wysiłku, ponieważ muszę wszystkich przygotować i zabrać ze sobą na lotnisko w Amsterdamie. Jednakże staram się, by większość moich zawodowych podróży była wspólna. Poród domowy Hedwych swoje czwarte dziecko rodziła w zaciszu domowym. Poród domowy to temat dość kontrowersyjny dla Polaków, natomiast wygląda na to, że Holendrzy mają do niego całkiem inne podejście. J.I.: Jak wygląda poród domowy w Holandii? W Polsce nadal jest to ciężki wybór. Nie każda kobieta może wybrać miejsce porodu i jest to także dość drogie doświadczenie. H.V.: W Holandii jest to łatwiejsze, ale niezbyt popularne. Do niedawna wiele osób decydowało się na poród w domu, ale teraz większość wybiera szpital. Obecnie jest o wiele mniej szpitali u nas, więc to stwarza też problem z dostaniem się z dalszych zakątków kraju.
SPLOT nr 7/2019
35 Jeśli mieszkasz 30 minut od szpitala to jest już bardzo duże ryzyko dla życia spowodowane komplikacjami, które mogą wystąpić podczas porodu domowego. J.I.: A jakie jest podejście Holendrów do samego porodu w domu? W Polsce jest to obecnie kontrowersyjna sprawa, traktowana bardziej jako wybryk „modnej” matki, niż jej świadomy wybór. Niejednokrotnie, jeśli wystąpią komplikacje zostają one oskarżone o spowodowanie niebezpieczeństwa dla swojego dziecka. Polki boją się rodzić w domu i są nastawione do niego negatywnie. A jak jest tutaj? H.V.: Holendrzy są bardziej otwarci na poród w domu, ponieważ większość z nich urodziła się w ten sposób. Dla nas jest to coś bardziej naturalnego. Jednocześnie jest dla nas także nieco problematyczny, ze względu na trudny dostęp do doul, których jest obecnie niewiele. Jednak nadal poród w domu kojarzy się u nas bardzo pozytywnie.
urodzone. Jeśli urodzisz dziecko po terminie to niestety masz mniej tygodni do wykorzystania. J.I.: To bardzo mało! Sam połóg trwa około 8 tygodni. Holenderka musi wrócić do pracy nawet jeśli jeszcze się nie skończył? H.V.: Ten czas jest krótki jednak zależy także od sytuacji finansowej. Jeśli weźmiesz więcej niż 12 tygodni macierzyńskiego to nie możesz zarabiać pieniędzy. Dla Holandii jest to zbyt duże obciążenie by dawać wsparcie finansowe dla rodziców jeśli urlop macierzyński trwałby dłużej. J.I.: Dziękuję za rozmowę.
J.I.: W Polsce praca douli cieszy się coraz większą popularnością dzięki większej świadomości rodziców decydujących się na pomoc przy porodzie. Czy w Holandii też można zaobserwować taką modę w ostatnich latach? H.V.: Tak myślę. Holendrzy także zaczęli doceniać teraz bardziej wszystko co naturalne (jak reszta Europy). Chustonoszenie Nie mogłam się powstrzymać przed jednym, bardzo kluczowym pytaniem. W końcu Hedwych to ikona chustonoszenia! J.I.: Czy chustonoszenie w Holandii jest popularne? H.V.: Wielu rodziców tutaj na codzień porusza się rowerem. Chustonoszenie w Holandii jest niepraktyczne i poniekąd niebezpieczne podczas przemieszczania się. Jednak w dużych miastach można zauważyć częściej chustujących rodziców, gdyż tam nieraz budynki są zbyt ciasne, by poruszać się w nich wózkiem. Wsparcie dla matek Ciekawym tematem zwłaszcza w erze naszych polskich sporów jest urlop macierzyński. Otóż okazuje się, że wcale tak źle nie wypadamy na tle pozostałych europejskich krajów. J.I.: Czy rząd Holandii wspiera macierzyństwo? H.V.: Holandia ma bardzo dobrą pomoc dla świeżo upieczonych rodziców, jednak większość z nich musi po porodzie wrócić do pracy po niecałych 6-12 tygodniach. Długość macierzyńskiego zależy od tego kiedy dziecko jest
www.splotbliskosci.pl
36
SPLOT nr 7/2019
zdjęcia: Joanna Izydor 37 makeup: Magdalena Cichońska chusta: Aumai Slings modelka: Hedwych Veeman
www.splotbliskosci.pl
38
SPLOT nr 7/2019
39
www.splotbliskosci.pl
40
SPLOT nr 7/2019
41
www.splotbliskosci.pl
42
SPLOT nr 7/2019
43
www.splotbliskosci.pl
44
warsztaty * wykłady * strefa targowa
IV FESTIWAL CHUSTONOSZENIA
#NICMINIEWISI
25 maja 2019 r.
NOT
ul. Piłsudskiego 74 Wrocław SPLOT nr 7/2019
Gość specjalny:
HEDWYCH VEEMAN @wrapyouinlove
szczegółowe informacje i bilety:
fb.com/nicminiewisi
45
Dagmara Stolarczyk
doradca noszenia dzieci
Nie noś, bo rozpieścisz... Mit, który najwyższa pora obalić „Nie noś, bo rozpieścisz”, „Nie noś, bo się przyzwyczai”, „Nie bujaj, nie kołysz, on na Tobie wszystko wymusza” (...) to zdania, które słyszała chyba każda mama. Mity powtarzane przez lata, choć dawno temu badania dowiodły czegoś całkiem innego.
tworzenia więzi między matką a dzieckiem. Kiedyś uważano, że podstawą tworzenia takiej więzi jest zaspokajanie głodu i pragnienia. Jednak jego badania (i wiele późniejszych) dowodzą, że to poczucie bezpieczeństwa jest naszą największą potrzebą.
Mit nie wziął się znikąd, gdzieś ma swoje fundamenty. Dawniej eksperci od wychowania radzili, by nie brać dzieci na ręce, właśnie w obawie przed rozpieszczeniem. Jednak nauka poszła do przodu i wiemy już, że noszeniem nie rozpieścimy dziecka. Noszenie ma pozytywnie wpływa na mózg dziecka i wspiera jego rozwój.
Na czym polegały badania Harlowa? W jednym ze swoich eksperymentów Harlow umieścił nowonarodzone małpki w klatkach ze sztucznymi „mamami”. Jedną udawał goły drut z butelką z mlekiem, a druga nie dawała mleka, ale była pokryta miękkim materiałem, do którego małpki mogły się przytulić. Podczas eksperymentu okazało się, że wszystkie małpki wybierają „materiałową” mamę. Do tej z butelką podchodziły tylko w momencie, gdy były głodne. Mama z materiału była też bezpiecznym legowiskiem i schronieniem w razie niebezpieczeństwa. Jego badania, mimo że kontrowersyjne, pokazały, że potrzeba więzi jest wrodzoną potrzebą młodych naczelnych, a bezpieczna więź warunkiem optymalnego rozwoju emocjonalnego.
Każde dziecko ma takie same potrzeby. Chce czuć się bezpiecznie, doświadczać ruchu, dotyku, komunikacji. Ważne jednak, że każde dziecko jest inne. Nie każde będzie potrzebowało takiej samej porcji bliskości. Ale, jeśli słuchając dziecka, widzisz, że jej potrzebuje – zapewnij mu ją, nie oglądając się na innych. Badania naukowe są po Twojej stronie. Czasami instynkt macierzyński, podpowiada nam, że robimy dobrze, nosząc nasze dziecko, kiedy ono tego potrzebuje. Czasem jednak im więcej „dobrych rad” słyszymy, tym więcej rodzi się w nas wątpliwości, czy faktycznie postępujemy dobrze. Przede wszystkim – bezpieczeństwo Nasz mózg dąży przede wszystkim do poczucia bezpieczeństwa. Dzieci mają kilka lat na stworzenie więzi i zbudowanie poczucia bezpieczeństwa. Dlatego tak ważne jest szczególnie tych kilka pierwszych lat życia dziecka. Największa potrzeba bliskości pojawia się w trzech pierwszych miesiącach życia. Z tego też powodu często ten czas nazywany jest czwartym trymestrem ciąży. Po przyjściu na świat wszystko jest dla dzieci nowe – inne, głośniejsze... Dlatego będzie dążyło do tego, by czuć się bezpiecznie. Jesteśmy noszakami, przez to naszą podstawową potrzebą jest kontakt fizyczny z rodzicem. To z kolei nie ma nic wspólnego z rozpieszczaniem. Harry Harlow przeprowadził przełomowe doświadczenia w tym zakresie. Obserwował zachowanie małpek, ale jego odkrycia odnoszą się też do ludzkich noworodków. Przedmiotem zainteresowania Harlowa były mechanizmy
Badania Harlowa były inspiracją dla wielu badaczy m.in. dla Johna Bowlby’ego – twórcy teorii przywiązania u ludzi, która mówi, że każde zachowanie, które ma na celu osiąganie lub utrzymanie bliskości jest zachowaniem instynktownym, pełniącym rolę w przetrwaniu gatunku. Noszone dzieci płaczą mniej Udowodniono, że bliski kontakt fizyczny jest najlepszym sposobem na uspokojenie dziecka. Wiele nas, dorosłych, w trudnych momentach lubi się przytulić i od razu czujemy się lepiej. Nie warto więc odmawiać tego naszym dzieciom. Naukowcy z Japonii zbadali, dlaczego biorąc dziecko na ręce, przestaje płakać. W badaniu wzięły udział dzieci do 6. miesiąca życia. Monitorowano natężenie płaczu i pracę serca, biorąc pod uwagę to, czy mama siedzi czy chodzi po pokoju z dzieckiem na rękach. W chwili, kiedy mama zaczynała nosić dziecko, praca serca dziecka szybko się normowała. Dziecko uspokajało się, przestawało miotać i wyginać. Przy czym samo trzymanie dziecka przez mamę siedzącą w fotelu nie dawało już takich rezultatów. Badania pokazują, że dzieci noszone płaczą ok. 50% mniej od nienoszonych. Może mieć to związek z szybszą reakcją na potrzeby dziecka.
www.splotbliskosci.pl
46
Zdjęcie: Ewelina Tyczka Jeśli jesteśmy blisko, jest nam łatwiej wyczuć sygnały wysyłane przez dziecko, a jednocześnie zaspokoić jego potrzeby. W tym temacie jest ciekawe badanie, które przeprowadzono wśród grupy mam. Po urodzeniu dziecka jedna grupa mam dostała leżaczki, a druga chusty do noszenia. Te, które otrzymały chusty zostały poproszone, by codziennie nosiły swoje dziecko. Obserwowano je i przeprowadzano z nimi wywiady podczas pierwszego roku życia. Na tej podstawie oceniano więź, jaka powstała między mamą a dzieckiem. Co ważne, tylko połowa mam z grupy chustowej faktycznie nosiła dzieci codzienne – reszta nosiła dzieci 2–3 razy w tygodniu lub rzadziej. Okazało się, że po kilku miesiącach chustomamy były bardziej wrażliwe i szybciej reagowały na potrzeby dzieci niż mamy, które otrzymały leżaczki. Bezpieczną więź opartą na zaufaniu prezentowało 83%, w tym grupie nienoszonych było to tylko 38%. Te 38% było też wynikiem nieco zaburzonym, ponieważ kilka mam z grupy leżaczkowej zdecydowało się nosić dziecko w chuście po ok. 2 miesiącach od urodzenia, co nieco zaburzyło wynik badania. Zdecydowanie noszenie łączy się z mniejszą ilością płaczu. Zadowolone dziecko to zadowolony rodzic. Tym samym mniej stresu. Noszenie działa uspokajająco i odstresowująco. Jeśli noszone dzieci płaczą mniej, to ma to wpływ na samopoczucie rodziców, bo czują się wtedy kompetentni. Dziecko, które ma zwykle dobry humor, powoduje, że rodzice są spokojniejsi w sytuacji większego rozdrażnienia.
SPLOT nr 7/2019
Rodzice znając potrzeby dziecka, szybciej je zaspokajają, tym samym dziecko płacze krócej. I tak koło się zamyka. Noszenie prowadzi do większej samodzielności Czasem pojawiają się też wątpliwości, czy noszeniem nie ograniczamy samodzielności dziecka. Tu też wyniki są bardzo ciekawe. Okazuje się, że dzieci noszone, są bardziej samodzielne! Będąc blisko i zaspokajając potrzeby dziecka, budujemy w nim poczucie bezpieczeństwa, zaufania i poczucie wartości. Badania pokazują, że ucząc dziecko niezależności, możemy sprawić, że będzie od nas bardziej zależne. Za to reagowanie na jego potrzeby, w momencie, kiedy tego potrzebuje, będzie prowadzić do większej niezależności w późniejszym wieku. Dzieje się też tak, dlatego że noszenie wzmacnia zaufanie bazalne (wrodzone zaufanie między dzieckiem i rodzicem) i zwiększa pewność siebie. Dziecko buduje ufną więź z ludźmi, którzy szybko i odpowiednio reagują na jego potrzeby. Jeśli dziecko na początku odbiera otoczenie z bezpiecznego dla siebie miejsca, a jest włączone w codzienny rytm rodziny, łagodniej wejdzie w życie i nauczy się właściwych relacji z otoczeniem. Badania pokazały, że dzieci, które są przytulane i którym poświęcono dużo uwagi we wczesnym dzieciństwie, jako osoby dorosłe lepiej radzą sobie ze stresem i potrafią
47 lepiej regulować swoje stany emocjonalne. Są też pozytywniej nastawione do życia, a tym samym lepiej radzą sobie w trudnych sytuacjach. Dzieci rodzą się całkowicie od nas zależne. Jeśli ich potrzeby nie zostają zaspokojone, stają się bardziej świadome poczucia bezradności. Z kolei poczucie bezpieczeństwa zwiększa umiejętność dziecka do radzenia sobie z problemami. Co ważne, szczególne znaczenie mają doświadczenia emocjonalne, które dziecko zdobywa w pierwszym okresie życia. Dzieci, które są otaczane miłością, łatwiej odbierają wydarzenia w sposób pozytywny, mają poczucie bezpieczeństwa, a tym samym większe poczucie własnej wartości i pewności siebie. Badań dotyczących tego tematu89789 jest coraz więcej. Naukowcy nadal badają, jaki wpływ na rozwój dzieci mają bliskość, dotyk, noszenie, a ich wyniki są czasem jeszcze ciekawsze. Przykładowo, w ostatnim czasie trafiłam na badania z 2017 r., które pokazują, że bliski kontakt z mamą lub tatą może zmienić DNA. W tym badaniu DNA dzieci często i rzadko dotykanych, noszonych itp. różniło się w pięciu obszarach, które odpowiedzialne są za metabolizm i układ odpornościowy. To pierwsze takie badanie, które na pewno da początek innym. Może za jakiś czas zostanie potwierdzone, że tak proste czynności jak przytulanie i noszenie mogą wpływać na dzieci też w taki sposób. Ten aspekt będzie nadal badany, ale jeśli to się potwierdzi, chyba na zawsze pożegnamy mit „nie noś, bo się przyzwyczai”. Tu „przytulanie na zdrowie” nabiera jeszcze dodatkowego znaczenia. Wiemy też, że bliskość ma ogromny wpływ na rozwój mózgu. Noszenie, kołysanie nie tylko zaspokaja poczucie bezpieczeństwa, ale też dzięki niej dzieci szybciej się uczą i zaczynają mówić. To byłby jednak temat na całkiem nowy artykuł. Mimo tylu niepodważalnych korzyści z noszenia, mit jego związku z rozpieszczeniem nadal jest dość silny. Co ciekawe, w USA przeprowadzono wśród rodziców ankietę, z której wynikało, że 57% rodziców uważa, że już sześciomiesięczne dziecko może być rozpieszczone. 44% rodziców uważa, że branie trzymiesięcznego niemowlęcia na ręce za każdym razem, gdy płacze jest rozpieszczaniem... Mam nadzieję, że coraz większa liczba badań i publikacji w tym zakresie znacząco zmniejszy ten odsetek lub taka ankieta w Polsce wypadłaby inaczej. Musimy pamiętać, że niemowlaki nie płaczą po to, by nami manipulować, ale jest to dla nich jedyna znana forma komunikacji – walka o przetrwanie. Biorąc dziecko na ręce, uczymy je, że może na nas liczyć. Dodatkowo zmniejszamy u niego poziom stresu.
Samo noszenie oczywiście nie jest gwarancją udanej więzi. Zalety pojawiają się wtedy, gdy obie strony czerpią z tego przyjemność. Bliskość można zapewnić dziecku nie tylko przez noszenie, ale też przez dotyk, obejmowanie, masaże i inne czynności, które sprawiają dziecku przyjemność. Najważniejsze jest to, że rozpieszczenie dziecka dużą ilością kontaktu emocjonalnego, uwagą, dotykiem i miłością nie jest możliwe. Kiedy widzimy, że nasze dzieci tego potrzebują, bądźmy przy nich. Dzieci są różne. Jeśli czujesz, że Twoje dziecko chce być noszone, po prostu noś, nie przejmując się rozpieszczaniem, bo jak widzisz to niemożliwe. Jeśli rodzic buja dziecko, to znaczy, że zakomunikowało mu taką potrzebę, a on na nią odpowiada. Jeśli przytulaniem i bliskością do czegoś przyzwyczaimy, to nie do noszenia, a poczucia bezpieczeństwa i samodzielności w przyszłości. Na podstawie: - Esposito G., Yoshida S., Ohnishi R i in.. Infant calming responses during maternal carrying in humans and mice. Curr Biol. 2013 6;23(9):739-45 - Eliot L. Co tam się dzieje? Jak rozwija się mózg i umysł w pierwszych pięciu latach życia, Media Rodzina, 2010 - Gerhardt S. Znaczenie miłości. Jak uczucia wpływają na rozwój mózgu, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, 2016 - Hewlett B., Lamb M. Hunter-gatherer childhoods, New York, 2005 - Kirkilions E. Więź daje siłę. Emocjonalne bezpieczeństwo na dobry początek, Mamania, Warszawa, 2016 - Medina J. Jak wychować szczęśliwe dziecko, Wydawnictwo Literackie, 2012 - Moore S.R., McEwan L.M., Quirt J., Morin A. Epigenetic correlates of neonatal contact in humans, Development and Psychopathology, 2017 - Sears W.M. Księga wymagającego dziecka, Mamania, Warszawa, 2015. - Sears W. M. Księga rodzicielstwa bliskości, Mamania, 2013 - Sunderland M. Mądrzy rodzice, Warszawa, Świat Książki 2008 - Siegiel D., Bryson T. Grzeczne dziecko, poradnik dla mądrych rodziców, MUZA SA.Warszawa, 2015 - What Grown-Ups Understand About Child Development - A National Benchmark Survey, 2005
www.splotbliskosci.pl
48
Karolina Rachfał
doradca noszenia dzieci
Tkana Droga
Jak spełniać marzenia? Wywiad z Hoją Czy znajdujesz jakieś wady w chustowaniu? – Tak, tylko jedną: za późno pokochałam chusty i chustonoszenie za szybko się dla mnie skończyło. Na co dzień jest mamą czwórki dzieci, ale swojego prywatnego życia strzeże jak lwica. Za to chętnie opowiada o pasji i pracy, ponieważ kocha to, co robi. A wielu z Was z pewnością słyszało o chustach, które tworzy. Poznajcie twórczynię pięknych szmatek… Hoja we własnej osobie! Karolina Rachfał: Tworzysz własną markę chust. Skąd się wziął pomysł na tkanie?
Można się porwać z motyką na słońce, ale czasem trzeba pokornie przyznać, że jeszcze mam za krótkie ręce. K.R.: Czy decydując się na tworzenie chust, założyłaś sobie jakiś konkretny cel, ideę, misję? H.: Tkać tak, aby w każdej chuście czuć było serce. Ja kiedyś dostałam taką chustę, utkaną właśnie przez Lucynę. Kiedy ją dotknęłam, to tak jakbym poczuła, że jeszcze jest ciepła, że został w niej dotyk pracujących nad nią rąk. I mnóstwo serca.
Hoja (Joanna Gierczyńska): Od zawsze pociągały mnie różne prace rękodzielnicze. Już jako mała dziewczynka wycinałam lalce sukienki z materiałów mamy. Potem zaczęłam szyć, robić na szydełku i drutach. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam i dotknęłam ręcznie tkanej chusty, to moja natura sama się odezwała i popchnęła w tym kierunku. Poza tym pozwoliło mi to pozostać w środowisku chustowym po przejściu na chustoemeryturę.
K.R.: Co Cię inspiruje, skąd czerpiesz pomysły?
K.R.: Ciężko było się nauczyć obsługi krosna? Ile tkałaś swoją pierwszą chustę?
K.R.: Dla mnie osobiście takie manualne prace są przerażające, podziwiam Twoją pracę. Tkanie wymaga wiele cierpliwości?
H.: Obsługi krosna nauczyła mnie Lucyna Michałowska na trzydniowym kursie. To w zasadzie wystarczy, aby pojąć podstawy. Ale tylko podstawy, bo tkactwo to bogactwo (uśmiech). Pierwszą chustę tkałam trzy tygodnie. To pamiętam, pewnie nigdy nie zapomnę. Ale pod słowem „tkałam” rozumiem nie sam etap przerzucania czółenka, ale cały proces. Od zaprojektowania do wykończenia. K.R.: Czy było Ci ciężko? Miałaś chwile zwątpienia? H.: Przy pierwszej chuście czy w ogóle w mojej pracy tkackiej? Przy pierwszej nie. Najtrudniej było mi się zdecydować CO utkać. Zamówienie przędzy to długie oczekiwanie, jeśli jej akurat nie ma na stanie w sklepie. Wtedy jeszcze zamawiałam przędzę tylko u nas w Polsce. A ja chciałam już! Więc zdecydowała dostępna kolorystyka. A potem już było mnóstwo ekscytacji i radości. Dużo trudniej tkać na zamówienie. Tak, tu miałam chwile zwątpienia. Pomocą służy mi wtedy najstarsza córka, wysłuchując mojego jęczenia i powtarzając „Tak, dobrze wygląda, już ci mówiłam”. Z czasem uczę się, że są projekty, na które nie jestem gotowa i że mogę nie być gotowa.
SPLOT nr 7/2019
H.: Zewsząd (uśmiech). Niedawno kupiłam wielkiego lizaka w sklepie i nie pozwalam dzieciom go zjeść. Ma piękne kolory, bardzo ciekawie skomponowane. Najczęściej jednak tkam customy, a wtedy pomysły, inspiracje nie są moje. Do mnie należy wykonanie, przeniesienie inspiracji na tkaninę.
H.: Tak! Z pewnością (uśmiech). Te czynności, które wymagają jej wiele i wydają się monotonne, są moimi ulubionymi. Osnowa składa się z wielu setek nitek. Każdą trzeba przewlec przez odpowiednią strunę na krośnie i najlepiej się nie pomylić. To długa praca, kilkugodzinna, ale ja ją bardzo lubię. Nie przepadam tylko za kręceniem frędzli, ale właśnie próbuję sobie z tym poradzić i zbudować małe urządzenie, które nieco usprawni żmudny proces. K.R.: Ile czasu zajmuje Ci przygotowanie krosna do pracy? Czy sama się w jakiś konkretny sposób przygotowujesz? H.: Przygotowanie krosna do tkania zajmuje około 3 dni. Najpierw trzeba nawinąć osnowę na wał. Tu przydaje się pomoc i całe szczęście mam takiego pomocnika. Wtedy praca idzie znacznie sprawniej. Potem właśnie przewlekanie przez struny. Każda niteczka przez swoją strunę wg wymagań splotu. A potem jeszcze przez płochę – to taki grzebień, którym dobijamy wątek do osnowy. I na koniec powiązanie półstopni i podnóżków. Mnóstwo sznurków, niezła plątanina. Czy ja się przygotowuję?
49
Psychicznie czasami tak. Jeśli mam farbowaną osnowę, co do której mam obawy, jak będzie wyglądać rozłożona na krośnie to łapię się na tym, że odwlekam moment ubierania krosna. Szukam sobie innych zajęć, aż dojrzeję. K.R.: Jak długo tkasz taką standardową chustę 4, 2m? H.: Sam etap tkania, gdy wątki są zafarbowane, potwierdzone z mamą i sprawdzony efekt, to już przyjemność i szybka praca. Dla chusty 4,2 m to około 3 dni pracy. Tylko znów w grę wchodzi moje dojrzewanie. Często jest tak, że zaczynam i… „No nie wiem, może jak będzie odrobinę inny kolor wątku będzie lepiej?” (śmiech). Często po 30 cm muszę się oswoić z widokiem. Robię zdjęcia i wysyłam do mamy, dla której tkam chustę. Czasem poprawiamy kolor wątku, nieraz sama sugeruję, żeby coś zmienić. To wymaga czasu. Ale gdy już wszystko jest gotowe to siadam, wyłączam powiadomienia, zakładam słuchawki i tkam, tkam, tkam. To jest wtedy to. K.R.: Na jakich przędzach lubisz najbardziej pracować? Sama bawełna czy domieszki? H.: Lubię bawełnę, ale ciekawa też jestem innych włókien. W zasadzie oprócz pierwszej chusty nie tkałam samą bawełną aż do niedawna. I miło było do bawełny wrócić. Zdarzało mi się również tkać chusty no-cotton, w ogóle niezawierające bawełny. Mam swoją ulubioną przędzę do tkania – alpaka/jedwab/len. Nie wiem, czy byłaby moją ulubienicą w noszeniu, ale tka się nią wspaniale. Chciałabym kiedyś spróbować utkać chustę tylko z niej, również w osnowie.
K.R.: Z tego, co wiem, krosna potrafią zajmować sporo miejsca. Jak wygląda Twoja przestrzeń do pracy? Masz w domu krosno? H.: Moje krosno stoi w kąciku pokoju, nie mam osobnej pracowni. I to ma swoje dobre strony. Może kiedyś będzie tak, że posiądę pracownię z dwoma krosnami, dużym stołem do farbowania i miejscem na wszystkie „przydasie”, ale w całym dobrodziejstwie takiego stanu pewnie będzie mi trochę żal początków w kąciku. Moje krosno to Glimakra Standard, najmniejsze krosno z pełnowymiarowych tej firmy. Przerobiłam je na 8 nicielnic z początkowych 4. K.R.: A jak wygląda proces tkania chusty? H.: To w pewnym stopniu zależy od rodzaju farbowania i sposobu ubierania krosna, ale najczęściej u mnie wygląda tak: po pierwsze, odmierzam osnowę. Osnowa składa się z setek nitek tej samej długości, trzeba je odmierzyć. Ale całe szczęście nie robię tego metrem krawieckim. Do tego służy mi rama do snucia. Wygląda jak rama okienna z kołeczkami dookoła i snując nić, zaczepiam ją kolejno o kołki, w prawo, w lewo itd., aż osiągnę wymaganą długość. I tak kilkaset razy. Zazwyczaj dopiero później osnowę farbuję, a następnie piorę. To żmudny proces, np. kolory niebieskie i granatowe wymagają bardzo długiego płukania. Gdy osnowa wyschnie, można ubierać krosno.
K.R.: Miałaś jakieś szczególnie trudne zamówienie czy też takie, które zostanie z Tobą w pamięci na długo? H.: Powiem tak – właśnie mam i będę to zamówienie pamiętać z pewnością długo. W tym momencie nie mogę nic więcej powiedzieć. K.R.: Masz ulubiony splot? H.: Odkrywam właśnie „Networked twill”. Dzięki mamie aktualnego trudnego, customowego wyzwania. Znałam już network i wiedziałam, że jest ceniony za dobre właściwości nośne. Umiałam zaprojektować własne proste sploty i korzystałam z nich. Ale tym razem co wymyśliłam, to czułam, że to nie to. Mama też nie czuła, że już mamy właściwy splot. I tak rysując przez kilka dni coraz nowe sploty, odkrywałam wielkie ich bogactwo. I nie zawaham się z niego skorzystać (śmiech).
www.splotbliskosci.pl
50 Najpierw nawinięcie na wał z tyłu krosna. Później każdą nić trzeba przewlec przez odpowiednią strunę na odpowiedniej nicielnicy wg obranego splotu. Następnie znów kolejno każdą nić przez szczeliny w płosze. Zostaje jeszcze powiązać wg splotu półstopnie. I w sumie można tkać, to taka wisienka na torcie. Gdy już tkanina jest utkana, zazwyczaj trzeba skręcić frędzle, koniecznie ją wyprać i nie zaszkodzi wyprasować. K.R.: Wiem, że każdy splot wymaga przygotowań, zaprojektowania, przekłada się to również na samo tkanie. Czy są podstawy, które zawsze się powtarzają, a reszta to już Twoja inwencja? H.: Sploty. Wydaje się, że w internecie pełno jest dostępnych od ręki pięknych splotów. I są, oczywiście. Cześć z nich jednak nie nadaje się na chusty, ponieważ mają zbyt długie przeploty. Czym jest taki przeplot? Wątek biegnie nad nićmi osnowy, a potem pomiędzy nimi przechodzi w dół, biegnie pod nićmi osnowy i znów pojawia się nad nimi. To, ile nitek osnowy naraz jest mijanych przez wątek, będzie przeplotem. Stara szkoła uczy, aby nie przekraczać trzech. Już ten wymóg dyskwalifikuje wiele splotów. Tworzenie nowych, własnych splotów wymaga sporo wiedzy, one rządzą się swoimi regułami. Pomocne są książki znawców w tej dziedzinie. Czy mam stałe podstawy, gdy próbuję narysować coś własnego? Tak, i chodzę wtedy w kółko, złoszcząc się, że nic nowego mi nie wychodzi – kiedy wychodzę poza stałe ramy, udaje mi się narysować
SPLOT nr 7/2019
coś, co może zadowolić. Bogactwo tematu jest ogromne, ale nie daje się łatwo odkryć. Wymaga wgryzania się w temat i poświęcenia wielu godzin. K.R.: Tkactwo to bogactwo. Tak powiedziałaś. Jak bogate są Twoje zapasy przędzy? H.: Uwielbiam gromadzić przędzę, mam swój skarbczyk w pięknej skrzyni – już się biedna nie domyka. No i jeszcze w kilku innych miejscach, bo duże cewki w skrzyni się nie mieszczą, a tę formę przędzy lubię najbardziej – wielkie zwoje cudnych nitek. K.R.: Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w tkaniu? H.: Spełnianie marzeń i wysyłanie zdjęć. Mąż mi użyczył całkiem dobrego aparatu fotograficznego. Ja dokładam starań, aby zdjęcia były realne, ale wciąż nie jest to dokładnie to, co ja widzę. A wystarczy przecież popatrzeć pod innym kątem i wiele się zmienia. Raz bardziej widać wątek, raz więcej nitki osnowy. A spełnianie marzeń dlatego, że nigdy nie wiem, czy mi się to udało. Pamiętam jeszcze jak bardzo czeka się na chustę i na to pierwsze wrażenie. Z czasem się trochę uodporniłam, ale nadal bardzo przeżywam moment, gdy chusta dociera do swojego domu. I czekam z bijącym sercem na pierwsze słowa i pierwsze wrażenia. K.R.: Dziękuję za rozmowę.
51
Magdalena Cichońska
inicjatorka kampanii społecznej #nicminiewisi
Poznaj producenta Wywiad z Agnieszką Zamorską, właścicielką marki Aumai Slings Magdalena Cichońska: Aumai Slings wyskoczyło jak spod ziemi. Nowa marka, chusta z motywem świnki – niby wszyscy wiedzą, że chustoświrki to „świnki”, ale nikt wcześniej nie wpadł na taki print. Długo zastanawiałaś się nad uruchomieniem firmy? Agnieszka Zamorska: Firma istnieje już od listopada 2017 roku, od decyzji o założeniu firmy do jej rejestracji minęły niecałe 3 miesiące. Potem nadszedł czas na wybór najlepszej tkalni. Najlepszej, czyli takiej, która zapewniła najwyższą jakość tkania, a także wybór najlepszych jakościowo przędz, wzorów, fotografa, dodatków do chust... i tak dopiero po roku byłam gotowa podzielić się z chustowym światem moim dziełem. Po roku ciężkiej i owocnej pracy – kilka tygodni temu – wrzuciłam swój pierwszy post na Facebooka i przedstawiłam światu Aumai Slings.
M.C.: Powiesz nam o sobie coś więcej. A kim jest Agnieszka, założycielka Aumai? Jesteś świrką na chustoemeryturze, która postanowiła tkać czy może wiąże się z Tobą inna historia? A.Z.: Agnieszka jest mamą dwóch chłopców, siostrą, partnerką wspaniałego mężczyzny. Jestem zabieganym rodzicem! Historia jest krótka i nosi nazwę „praktyczność” – wiąże się z chęcią ułatwienia sobie życia. Gdy urodził się mój drugi syn Ignacy Teodor, zaś pierwszy – Antoni – nadal, a może nawet bardziej, potrzebował mojej uwagi, szukałam rozwiązań jak podzielić me macierzyństwo między 2,5 latkiem, który jest wysokoenergetycznym dzieckiem, a noworodkiem. Wtedy poznałam Ewę – świrkę, która pokazała mi ten cudowny świat.
Pytasz o świnki. Jasne, że będąc chustoświrką nie mogłam przejść obok tego wzoru obojętnie! Czuję się Świnką... ups, Świrką w 100%! M.C.: Chusty, wzory, frędzelki, ładne opakowania, wysyłki... brzmi jak praca marzeń dla zapalonej chustomamy. Czy rzeczywiście tak jest? Szykowanie paczek do różnych zakątków świata daje satysfakcję? A.Z.: Dopiero pierwszy wypust przede mną, ale jestem bardzo podekscytowana i jednocześnie trochę przerażona. Zastanawiam się czy wszystko się uda, czy paczki nie zaginą i tego, czy moja marka i mój produkt się spodobają. Czy to praca marzeń? Chyba można tak powiedzieć. Jestem blisko rodziny i robię to, co sprawia mi ogromną radość. Ale są też i minusy – niedotrzymane terminy w tkalni, kurier gubiący paczkę z workoplecakami i już stres gwarantowany. Do tego dochodzi kwestia wzorów. Ja swoje chusty mam już od ok. 7 miesięcy w domu i cały czas zastanawiam się, czy ktoś w międzyczasie nie wypuści czegoś podobnego! Ze świnkami bałam się najbardziej, przecież tyle świrek ma swoje marki! Konkurencja też jest spora. M.C.: Co czujesz, gdy widzisz rodzica zamotanego w Twoją chustę? A.Z.: Czuję radość, satysfakcję. To jest kawałek mnie.
www.splotbliskosci.pl
52
Z czasem miłość do chust urosła tak bardzo, że stworzyłam Aumai Slings, by pomóc takim mamom jak ja, które potrzebują wolnych rąk, by sprostać obowiązkom codziennego dnia. M.C.: Na koniec jeszcze jedno krótkie pytanie: AUMAI – co znaczy? Czy w ogóle coś znaczy? Etymologia nazw różnych firm jest fascynująca. Zdradzisz? A.Z.: Oczywiście! Jest to piękna historia. Trochę „rainbow puke” (śmiech). Mój partner jest z wykształcenia antropologiem fascynującym się Oceanią. W wieku 20 lat po raz pierwszy wyjechał na wyspy Polinezji, po których podróżował przez trzy miesiące. Sporą część tego czasu spędził na wyspie Takapoto w archipelagu Tuamotu. Żył z tamtą społecznością. Mieszkał u hodowcy czarnych pereł i to tam poznał wspaniałą, pełną życia dziewczynkę o imieniu Aumai. Gdy się poznaliśmy, opowiadał mi o tych ludziach, o życiu tam. Opowieści sprawiły, że poczułam, jakbym tam była. Gdy postanowiłam otworzyć firmę i zaczęłam myśleć nad nazwą, Kuba po 20 latach odnalazł Aumai na Facebooku! Po tylu latach mógł znowu z nią porozmawiać, dowiedzieć się, jak potoczyło się życie jego dawnych znajomych z drugiego końca świata, a także wysłać wreszcie zdjęcia, które zrobił w czasie, gdy mieszkał z nimi przed wieloma
SPLOT nr 7/2019
laty. A ja uznałam to za znak! Napisaliśmy Aumai o moim pomyśle na nazwę, opowiedziałam jej o świecie mam chustujacych, a ona się zgodziła i napisała, że będzie zaszczycona! Z jej facebookowego profilu dowiedzieliśmy się, że jest uwielbianą przez wszystkich, zawsze uśmiechniętą pielęgniarką, zawsze gotową do niesienie pomocy innym. Cała Aumai! Bardzo cieszymy się, że mamy jej patronat. Samo imię Aumai w języku paumotu oznacza „płyń do mnie”, natomiast w języku samoańskim oraz kilku innych językach polinezyjskich oznacza „przynosić”, a także „nosić”, „dźwigać”, „podtrzymywać”! Także było to przeznaczenie! Znaczenie tego słowa, to wszystko, co oznaczają chusty! Nie trzeba nic więcej! O rany! To jest dopiero historia. Dziękuję, że się nią ze mną (i z czytelnikami rzecz jasna!) podzieliłaś. Życzę Ci dużo sukcesów i radości z tworzenia nowych wzorów chustowych. Zdjęcia: Klaudia Czaplińska
53
warsztaty * wykłady * strefa targowa
IV FESTIWAL CHUSTONOSZENIA
#NICMINIEWISI
25 maja 2019 r.
NOT
ul. Piłsudskiego 74 Wrocław
Gość specjalny:
HEDWYCH VEEMAN @wrapyouinlove
szczegółowe informacje i bilety:
fb.com/nicminiewisi
www.splotbliskosci.pl
54
SPLOT nr 7/2019
Zdjęcia: Ewa Sulka 55 Chusty: Aumai Slings
www.splotbliskosci.pl
56
SPLOT nr 7/2019
57
www.splotbliskosci.pl
58
SPLOT nr 7/2019
59
www.splotbliskosci.pl
60
Magdalena Chiaravalloti specjalistka od barefootingu
Dziecięce obuwie – krok po kroku Szerokość buta – przedefiniowanie normy
Istnieje wiele mitów oraz sprzecznych przekonań na temat tego, jakie powinny być odpowiednie buty dla małych dzieci. Na początek weźmiemy pod lupę cechę, która często jest zupełnie niedoceniania i najczęściej pomijana w dyskusjach, mianowicie szerokość buta. Po co stopie 33 stawy? Odpowiedź na to pytanie zaczniemy od stwierdzenia faktu: zdecydowana większość butów jest za ciasna. Dr Rossi, wielki zwolennik „uwolnienia ludzkich stóp”, w swojej publikacji z 1999 r. Why shoes make „normal” gait impossible stwierdził, że ślad stopy w obuwiu będzie nawet do 65% mniejszy od śladu bosej stopy. Zestawił ten fakt z następującą obserwacją: jako gatunek cechujący się postawą pionową mamy stosunkowo mała podstawę, której środek ciężkości ulokowany jest w okolicy bioder. Dla porównania, pies ma swój środek ciężkości znaczniej niżej, z dużo większą podstawą i ciałem opierającym się na czterech łapach. Właśnie to porównanie wyjaśnia fenomen ludzkiego aparatu ruchu. Aby móc pełnić swoją funkcję, stopy zostały zaprojektowane jako niezwykle skomplikowany i jednocześnie piękny system, który Leonardo Da Vinci nazwał „arcydziełem inżynierii i dziełem sztuki”. W każdej ze stóp znajdują się aż 33 stawy, co łącznie stanowi ponad ¼ wszystkich kości w ciele! Stawy wzmocnione są ponad 107 mięśniami oraz licznymi więzadłami, ścięgnami, receptorami. Wszystko po to, by ta niewielka względem całego
SPLOT nr 7/2019
ciała płaszczyzna mogła nas dźwigać i nosić przez całe życie. Dlaczego odpowiednio szerokie buty są tak ważne dla dzieci? Dobrze dopasowane na szerokość buty są ważne zawsze i dla wszystkich, ale dla dzieci w szczególności. Ich stopy przez pierwsze lata życia nie są jeszcze „produktem skończonym”. Alicja Koczwara, lekarka z oddziału Rehabilitacji Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, określiła to w ten sposób: „stopa dziecka przypomina woreczek, w którym zawieszone są drobne kości otoczone mięśniami i tkanką tłuszczową”. Kości te mają w większości postać chrzęstną, co czyni je niezwykle plastycznymi, z dużym zakresem adaptacji. Co ciekawe, proces ossyfikacji, czyli ukostnienia i stwardnienia, nie jest równomierny dla wszystkich kości stóp i jest rozłożony w czasie, którego koniec można ustalić koło 16–18 roku życia. Wewnątrz dziecięcej stopy brakuje struktur, które mogłyby opierać się uciskowi i wynikającej z niego deformacji. Można śmiało powiedzieć, że większość producentów obuwia pierwsze buty tworzy wystarczająco szerokie – przynajmniej w palcach. Niestety, nie wszyscy i wciąż można zaobserwować dzieci uczące się chodzić w butach wyglądających jak miniaturka obuwia dla dorosłych. Co dzieje się ze stopą w takich małych „dorosłych” butach? Jako przedstawiciele rasy ludzkiej rodzimy się ze stopami, które w bardzo szybkim czasie uzyskują formę trójkąta – są węższe w pięcie, a najszersze w palcach.
61
Bose dzieci i dorośli w krajach afrykańskich, azjatyckich lub południowoamerykańskich utrzymują taki kształt stóp przez całe życie. Wraz z utrzymanie tego kształtu, pozostają zachowane naturalne funkcje stopy. Natomiast w krajach, gdzie normą jest chodzenie w butach, bardzo szybko stopy przyjmują kształt, który można nazwać rombem – wąskie w pięcie, szerokie w śródstopiu oraz wąskie w palcach. Palce stóp zbiegają się ku środkowi, nachodzą na siebie, a duży paluch nie jest najdłuższy. Nie jest to kwestia jedynie estetyczna. Palce powinny brać aktywny udział w utrzymywaniu równowagi – tylko wtedy obciążenia w stopie rozkładają się równomiernie na poszczególne części. Wyłączenie palców z pełnienia tej funkcji poprzez ściśnięcie ich w wąskim czubku buta zaburza ten proces i prowadzi do nadmiernych obciążeń pozostałych elementów. Wkładając naszym dzieciom pierwsze „normalne” buty ze zwężanymi czubkami, rozpoczynamy – najczęściej nieświadomie – proces zmiany kształtu ich stóp. Dlaczego buty są za wąskie? Buty są za wąskie, ponieważ mogą takie być. Ludzkie stopy cechuje pewna właściwość, która pozwala na to, abyśmy regularnie i bez większych bezpośrednich konsekwencji chodzili w za ciasnych butach. W języku polskim można
ją nazwać zakresem bezbolesnej kompresji. Dla zdecydowanej większości użytkowników noszone buty są za wąskie nie tylko w czubku, ale na całej swojej długości, jednak nie powoduje to dolegliwości bólowych. Zachęcam do wykonania małego eksperymentu – wystarczy odrysować kształt obu stóp podczas dźwigania ciężaru ciała i porównać z kształtem podeszwy najwygodniejszej pary butów. Buty są za wąskie również dlatego, że mniej lub bardziej świadomie uznajemy wąskie stopy za estetyczne. Jeden z producentów wiodącej marki obuwia dla dzieci wymieniając korzyści płynące z noszenia swoich produktów, wymienia „zgrabne nogi”. Takie podejście pokutuje od momentu, kiedy obuwie stało się częścią życia codziennego i od przynajmniej 120 lat nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nasze dzieci, którym jeszcze nie założyliśmy „normalnych butów”, mają szansę być pierwszym pokoleniem, które będzie cieszyć się naturalnym kształtem stóp. Może kanony piękna zdążą zmienić lub poszerzyć się na tyle, by szansę na to miały również dziewczynki. W ich przypadku przemysł obuwniczy i stojące za nim poczucie estetyki są wyjątkowo bezwzględne. Mnie ciekawi, o ile mniej kłopotów z całym aparatem ruchu – od stóp do kręgosłupa – miałyby nasze dzieci, gdyby ta zmiana rzeczywiście nastąpiła. A Wy jesteście ciekawi?
www.splotbliskosci.pl
62
Marta Istelska
autorka bloga Fotelove
Przewożenie starszaków w samochodzie Co jest lepsze – fotelik czy podstawka samochodowa Dla bezpieczeństwa dzieci należy je przewozić w fotelikach samochodowych – zakładam, że wszyscy wiedzą o tym dobrze. Wielu rodziców pyta jednak, jak długo dziecko powinno jeździć w foteliku. Według polskiego prawa dziecko powinno być przewożone w foteliku samochodowym lub urządzeniu przytrzymującym do osiągnięcia przez nie 150 cm wzrostu. Wielu rodzicom wydaje się, że foteliki starczają tylko do czwartego roku życia, a potem można już kupić tzw. podstawkę, potocznie zwaną „poddupnikiem”. Owszem, zgodnie z przepisami można posadzić czterolatka na takiej podstawce, jednak specjaliści zachęcają do zrezygnowania z takiego rozwiązania na rzecz pełnych fotelików samochodowych. Dlaczego?
dziecko jedzie na podstawce lub bez niczego – pas bardzo często idzie dziecku po szyi, a to spowodować może poważne obrażenia kręgów szyjnych.
Dlaczego fotelik jest lepszy od podstawki? Po pierwsze – ochrona boczna dziecka. Kluczowym argumentem za przewożeniem dziecka w foteliku, zamiast na podstawce, jest ochrona boczna głowy i torsu. W obecnych czasach samochody w większości wyposażone są w takie elementy bezpieczeństwa biernego pojazdu jak poduszki boczne oraz kurtyny. Kurtyna to poduszka powietrzna, która ma za zadanie chronić głowę. Poduszka boczna chroni barki. Faktem jednak jest, że nadal wiele rodzin posiada starsze samochody, które nie są wyposażone w wyżej wymienione elementy bezpieczeństwa. W przypadku, w którym nie posiadamy kurtyn i poduszek bocznych, dziecko siedzące na podstawce lub bez niczego, w momencie zderzenia może uderzyć głową oraz barkami w bok drzwi czy szybę, co skutkować będzie poważnymi obrażeniami. Dlatego tak ważne jest używanie pełnego fotelika, wyposażonego w osłony boczne oraz porządny zagłówek dostosowany i dopasowany do dziecka. Po drugie – prowadzenie pasa. Kolejnym aspektem przemawiającym za używaniem fotelika, a nie podstawki, jest prowadzenie pasa. W związku z tym, że podstawka jest zwykle „styropianowym klockiem”, nie posiada podłokietników, tym samym nie wpływa na przebieg pasa biodrowego, który dziecku przesuwa się na brzuch. Oprócz obrażeń narządów wewnętrznych, spowodowanych zaciskającym się na nich pasem, dochodzi także efekt tzw. nurkowania, czyli wysuwania się ciała dziecka dołem, pod pasem biodrowym. Foteliki pozwalają nie tylko na prawidłowe prowadzenie pasa biodrowego, ale także prowadzenie pasa barkowego. W przypadku braku prowadnicy – kiedy
SPLOT nr 7/2019
Po trzecie – pozycja dziecka. Zawsze należy zwracać uwagę na pozycję dziecka, szczególnie jeżeli zdarza mu się w samochodzie zasnąć. Fotelik sprawia, że dziecko siedzi w granicach osłon bocznych fotelika, które je stabilizują. Wprawdzie zdarzają się dzieci, które podczas snu zginają się do przodu – tak, że czołem praktycznie dotykają kolan, ale istnieją także foteliki z pozycją lekko odchyloną, w których dziecko nie siedzi całkiem pionowo, ale znajduje się w pozycji, w której pochylenie do przodu w trakcie snu jest mniej prawdopodobne. W przypadku braku fotelika, kiedy dziecko zasypia, musi gdzieś oprzeć głowę i najczęściej robi to o bok drzwi lub szybę. Tak siedzące dziecko wysuwa się bokiem z pasów i w trakcie zdarzenia drogowego pasy te nie zadziałają poprawnie. Są oczywiście specjalne poduszki, które mogą pomóc, lecz i tak dużo lepiej jest użyć fotelika niż podstawki.
63 Zalety podstawek: - niska cena - brak mandatu podczas kontroli policji - ładne tapicerki z postaciami z bajek - złudzenie, że dziecko jest bezpieczne w podróży - brak problemów w szkole, bo koledzy się nie śmieją, że dziecko jeździ jak dzidzia
Po czwarte – montaż. Jeśli samochód posiada isofix, zalecamy jego używanie. W podstawkach nie ma tego systemu, stabilizacja podstawki jest zatem dużo gorsza niż fotelika z ww. systemem. Dziecko za duże do fotelika? Spora część rodziców uważa, że ich dzieci są za duże na jazdę w foteliku samochodowym. Według polskiego prawa dziecko ważące 40 kg oraz mierzące 140 cm mogłoby warunkowo jeździć na tylnej kanapie bez niczego, zapięte wyłącznie pasami samochodowymi, ponieważ nie można dobrać mu fotelika odpowiedniego ze względu masę i wzrost (KD art. 39 ust. 3b). Wraz z wprowadzeniem nowej homologacji iSize dla fotelików „dużych”, czyli po staremu 15–36 kg zniknęły problemy z wagą dzieci, ponieważ takie foteliki nie posiadają już limitu wagi. Dziecko może ważyć zarówno 30, jak i 45 kg. Wygląda na to, że z czasem ten przepis zniknie, ponieważ obecnie bardzo ciężko go respektować. Podsumowując…
Pojawia się jeszcze jedno pytanie, skoro urządzenia przytrzymujące są złe i zagrażają bezpieczeństwu, to dlaczego ludzie je kupują? Odpowiedź jest prosta – cena i niewiedza. Podstawki są tanie, koszt zakupu „poddupnika” waha się od 12 do około 50 złotych. W takiej cenie można kupić kawałek styropianu, ciężko jednak mówić o zapewnieniu dziecku bezpieczeństwa w razie wypadku. Na podstawkach i innych urządzeniach tego typu pojawiają się slogany, które przyciągają wzrok klientów – „posiada atest”. Tak, posiada, jednak problem polega na tym, że każdy produkt posiada jakiś atest. Zabawka, fotelik, jogurt. Bez atestu produkt nie zostanie dopuszczony do sprzedaży. Ten popularny „atest”, na który powołują się producenci i w który wierzą rodzice to po prostu homologacja, w tym wypadku o nazwie ECE R44/04. Natomiast to, co jest najważniejsze, to wyniki testów prowadzonych przez niezależne instytuty, w których biorą udział podstawki – oceny tych produktów są marne. Jeżeli zależy Wam na bezpieczeństwie dziecka – zdecydujecie się na fotelik samochodowy, a nie urządzenie przytrzymujące. Pamiętajcie, że podstawka to nie fotelik samochodowy.
Wady podstawek: - brak ochrony bocznej - brak możliwości poprawnego prowadzenia pasa w części barkowej oraz biodrowej - brak zagłówka - ześlizgiwanie się dziecka lub wysuwanie się dołem - brak systemu isofix - marne wykonanie – często jest to kawałek styro pianu obity tkaniną
www.splotbliskosci.pl
Tylem.pl
64
świadomy wybór bezpieczna podróż
pierwsze specjalistyczne sklepy z fotelikami montonowanymi tyłem do kierunku jazdy
Warszawa
Al. Prymasa Tysiąclecia 76D lok 2, 02-242 tel +48 735 915 566 SPLOT nr 7/2019
Szczecin
ul. Santocka 39, 71-083 tel +48 786 200 644
pomoc@tylem.pl
65
ZAMOTANA SESJA Zdjęcia: Panorama Studio Aleksandra Korzus Makijaż : Mobilny Salon Kosmetyczny Venus Agnieszka Błaszczyk Organizatorka sesji: Kasia Lewandowska Nosidła: Joy & Leo Babycarriers
www.splotbliskosci.pl
66
SPLOT nr 7/2019
67
www.splotbliskosci.pl
68
SPLOT nr 7/2019
69
www.splotbliskosci.pl
70
SPLOT nr 7/2019
71
www.splotbliskosci.pl
72
SPLOT nr 7/2019
73
www.splotbliskosci.pl
74Zdjęcie: Fotografka w glanach Ola Szczygieł Nosidła: Joy & Leo Babycarriers
SPLOT nr 7/2019
75
Eulalia Średzińska
doradca noszenia dzieci
Wlot na chatę chustoświrki Przystanek Miłosna Chustoświrstwo to dużo, dużo chust. To miłości na chwilę i na dłużej. Chustoświrstwo to macierzyństwo, które niejednokrotnie pomaga odkryć swoje życiowe powołanie… Dziś rozmawiałam z prawdziwą mamą renesansu! Kobietą, która na co dzień jest malarką, blogerką, doradcą chustowym, modelką i... oczywiście chustoświrką! Poznajcie Sonię Sobieraj-Brzeźniak. Eulalia Średzińska: Soniu, aktualnie jesteś osoba rozpoznawalną w chustoświecie nie tylko dzięki wystawianym co jakiś czas stosom szmat, wśród których można znaleźć perełki ściągane zza oceanu. Jesteś również związana z dwoma firmami chustowymi, a chyba przede wszystkim jesteś twórczynią wyjątkowego miejsca w sieci. Jak to wszystko się zaczęło? Sonia Sobieraj-Brzeźniak: Zaczęło się dość niefortunnie, ponieważ będąc w ciąży z Bianką kupiłam wisiadło. I to nie byle jakie, bo wisiadło za 300 zł z wkładką noworodkową! Chusty wydawały mi się niewygodne, a wiązanie czasochłonne, chciałam być sprytniejsza i nosić w nosidle. Na szczęście jeszcze przed urodzeniem dowiedziałam się o zagrożeniach, jakie z tego płyną i tuż po urodzeniu namówiłam męża na zakup chusty. E.Ś.: A Przystanek Miłosna? To oryginalne miejsce w świecie, które zdaje się, promuje noszenie – podobnie jak nasz kwartalnik?
S.S-B.: Jeśli chodzi o Przystanek Miłosna to początkowo miał być blogiem o urządzaniu się w nowym domu. Ale życie zweryfikowało nasze plany, dzieci zajmują niemalże całą naszą przestrzeń, dlatego obecnie pod tą nazwą kryje się moja rodzina, malarstwo i w dużej mierze właśnie babywearing. Jeśli mam jakikolwiek zasięg wśród młodych lub przyszłych mam, czuję obowiązek z tego skorzystać i pokazać im, czym jest poprawne noszenie, aby nie popełniły moich błędów. Niby mówi się o poprawnym noszeniu coraz więcej, a jednak wisiadła wciąż się sprzedają. Jednym z moich celów jest promowanie dobrego noszenia i pokazywanie mamom, że chusty są wygodne, pomagają w ciężkiej codzienności z bobasem, wspomagają rozwój i są po prostu piękne! E.Ś.: Wróćmy więc do Twojej pierwszej chusty. Jaka to była chusta? Pamiętasz, masz ją jeszcze? S.S-B.: Pamiętam, była to żakardowa chusta w żabie łapki, ale nie poradziłam sobie z nią. Nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby mieć dwie chusty, więc sprzedałam ją i kupiłam pasiaka, z którym wreszcie się polubiliśmy. E.Ś.: Czyli zaczęłaś od żakardu i zrobiłaś krok w tył… Co było potem? Kiedy ściągnęłaś pierwszą chustę z innego kontynentu?
www.splotbliskosci.pl
76 S.S-B.: Potem zamarzyłam o pięknej chuście z pięknym wzorem. Namawiałam męża, bo to w końcu 400 złotych za kawałek materiału! No i się zaczęło: sprzedawanie, kupowanie, testowanie, macanie... Mąż twierdzi, że już wtedy ześwirowałam, a ja myślę, że dopiero po zajściu w drugą ciążę, bo miałam w perspektywie dłuuuugie noszenie. Druga ciąża była dla mnie przełomowa, właśnie wtedy ściągnęłam dwie chusty z daleka, swoje zaczęłam wysyłać na macanki, a na telefonie miałam tylko powiadomienia z grup chustowych od innych chustomam. E.Ś.: Następnym krokiem było tworzenie płótna z zachustowanymi kobietami? S.S-B.: Tak, jeszcze przed wyprowadzką z Warszawy do Sulejówka, czyli przed drugą ciążą, poczułam wielką chęć na malowanie. To był dla mnie powrót, bo kilka ładnych lat tego nie robiłam, choć mam dyplom z malarstwa. Zasiadłam do płótna i namalowałam matkę z dzieckiem w chuście. Było blisko, ciepło i miłośnie. Pokazując tę pracę, nie sądziłam, że będzie tak wielka i pozytywna reakcja. Mamy mają dużą potrzebę upamiętnienia ważnego dla nich czasu noszenia i karmienia piersią, a mnie niezwykle inspirują kobiety, zwłaszcza w czasie wczesnego macierzyństwa, ponieważ sama tego teraz doświadczam. Z każdą nową chustomamą było coraz więcej dobrych słów, co utwierdziło mnie, że to właściwa droga i że robię dla noszących mam coś dobrego. E.Ś.: I teraz pod postem bardzo znanej psycholog, można znaleźć komentarze: „O, kubek od Soni!”. Aktualnie jesteś jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób chustoświatka, stąd droga do współpracy z firmami chustowymi chyba była już prosta? S.S-B.: Tak! Ale przyznam, że jestem bardzo zaskoczona tak pozytywnym odbiorem moich prac. Zastanawiałam się czy rozpowszechniać je na kubkach, ale skoro mają
SPLOT nr 7/2019
dawać radość przy porannej kawie, to pozostało mi drukować takich kubków więcej. Tak, jakoś już naturalnie to wyszło. Miałam za sobą krótkie współprace, ale ta firma odpowiadała mi najbardziej. Wzornictwo, oprawa wizualna, zdjęcia, ich filozofia. Nie chciałam pozować tylko po to, żeby pozować. Właściciel firmy jest artystą, może dlatego tam się odnajduję. E.Ś.: To wszystko brzmi trochę jak macierzyński sen. Z jednej strony bycie mamą pochłania większość czasu i energii, a jednak może być inspiracją. S.S-B.: A wiesz, przed pierwszą ciążą często zastanawiałam się, co chcę robić w życiu i wiele osób mówiło mi, że macierzyństwo otwiera kobiety. I tak też stało się ze mną, mam niewiele czasu dla siebie, bo zajmuje się dziećmi, ale w zamian urosły mi skrzydła i odnalazłam fajną ścieżkę, która, mam nadzieję doprowadzi mnie do właściwej drogi. Paradoksalnie – im mniej mam czasu – tym więcej robię. Tak... bycie mamą jest bardzo inspirujące. Zmiany, które w nas zachodzą, są nie do opisania. E.Ś.: Znam to! No dobra, to przyznaj się, ile chust masz w domu? Ile miałaś w szczytowym momencie? S.S-B.: Hmm… policzyłam. 15 chust i 2 nosidła. I trzy mam na macankach... Na dodatek właśnie przyszła do mnie paczka... E.Ś.: Masz w domu specjalne miejsce na chusty, czy upychasz je po kątach? S.S-B.: Kilka chust, których używam najczęściej wala się po całym domu, mąż je zbiera i układa. Reszta na półce w pokoju dzieciaków cieszy oczy (śmiech). E.Ś: Prawidłowo po chustoświrsku – wszak chusty są nie tylko do motania… Dziękuję za rozmowę!
77
www.splotbliskosci.pl
78
Małgorzata Naumowicz-Kuleta Akademia Aktywnej Mamy
Chusta elastyczna analiza wiązania
Chusta elastyczna to chusta bawełniana z domieszką elastanu, zazwyczaj około 3-5%. Chusta ta jest szyta z materiału dzianinowego i bardzo mocno rozciąga się na wszystkie strony, pod wpływem dużego ciężaru sprężynuje. Zazwyczaj występuje w jednej długości – 5 metrów. Co więcej mogę o niej napisać? Na pewno jest bardzo miękka od nowości, swoją strukturą przypomina delikatną bluzkę. Jak nosimy w chuście elastycznej? Dla tej chusty zostało przewidziane jedno wiązanie i jest to kieszonka z chusty elastycznej, wiążemy ją jednak inaczej, niż kieszonkę z chusty tkanej – odwrotnie. Rozłożone poły chusty przechodzą pod spodem, bezpośrednio po ciele dziecka, a następnie na poły zaciągnięty jest panel. Wiązanie chusty elastycznej wykonujemy w całości przed włożeniem dziecka – starając się dociągnąć maksymalnie jak to możliwe materiał, gdyż po włożeniu dziecka nie ma za wiele możliwości dociągania. Dociągając musimy pamiętać jednak o tym, żeby pozostawić odpowiednią przestrzeń na włożenie dziecka – i to już jest dość uciążliwy zabieg. Nie będę tutaj przytaczała kolejnych kroków wiązania,
SPLOT nr 7/2019
bo te możecie odnaleźć w instrukcji dołączonej do chusty, skupię się tutaj na analizie tego wiązania w ujęciu noszący – noszony. Noszony – dziecko Przebieg wiązania – poły rozciągnięte na kościach udowych i pleckach (dwie warstwy) do tego zaciągnięty na plecy panel powoduje, że dziecko jest przykryte trzema warstwami materiału, dość grubego. Dodatkowo ten przebieg powoduje, że odwiedzenie nóg w stawach biodrowych jest dużo większe niż w kieszonce z chusty tkanej, skoro większe odwiedzenie to i większe przyklejenie miednicy do noszącego i mniejsze zgięcie w stawach biodrowych. Pozycja dziecka w tym wiązaniu daleka jest od pozycji zgięciowo-odwiedzeniowej, zalecanej przy noszeniu dziecka w chuście. Co więcej dziecko w prawidłowo zawiązanej chuście nie powinno odbierać naszych drgań występujących podczas chodzenia, przemieszczania się – w chuście elastycznej trudno jest tę zasadę zachować. W związku z tym, że chusta jest elastyczna to nie daje takiego komfortu noszenia jak chusta tkana – związane jest to z jej
79
sprężynowaniem, ze względu też na te właściwości nie polecam jej dla dziecka cięższego niż 6-7 kg. A ze względu na jej przebieg i sposób wiązania trudno jest mi ją polecić na jakimkolwiek etapie noszenia. Chusty elastycznej na pewno nie powinniśmy używać jeśli mamy do czynienia z wcześniakiem lub dzieckiem z obniżonym napięciem mięśniowym. Noszący – rodzic Chusta zawiera w składzie elastan, co powoduje, że sprężynuje, a co za tym idzie nie odciąża w sposób właściwy kręgosłupa noszącego. Co więcej wiązanie to może powodować, u kobiet zwłaszcza po ciąży, pogłębienie hiperlordozy lędźwiowej. Noszenie dziecka w chuście co do zasady ma wspierać zarówno właściwą pozycję noszącego jak i noszonego – przy tym rozwiązaniu ta zasada niestety przestaje obowiązywać. Podsumowanie – dla kogo? Uważam, że przy dzisiejszej wiedzy i dostępie do chust tkanych są one zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Chusty elastyczne po okresie boomu odchodzą już dziś na drugi plan. Rodzice coraz częściej są świadomi ich wad i poszukując rozwiązań dopasowanych do siebie wybierają chusty tkane, co mnie jako doradcę cieszy. To dla kogo mogę polecić? Dla bardzo wąskiej grupy rodziców, borykających się z wadami kończyn górnych powodującymi brak możliwości dociągania chusty tkanej. To chyba tyle, choć zawsze powtarzam, że dobór wiązania i rozwiązania najlepiej powierzyć doradcy noszenia.
www.splotbliskosci.pl
80
Eulalia Średzińska
doradca noszenia dzieci
Chustorecenzje Przegląd nowości
Lolly Wovens - Caro Powder Chusta Caro Powder to jeden z wzorów nowej na rynku marki chustowej Lolly Wovens – klimatyczne chusty twórców Luluny, w bardziej budżetowym wydaniu. Mamy tu do czynienia z ciekawie tkanym żakardem. Splot ten określony został jako „caro weave”. Moim pierwszym odczuciem, po wyjęciu chusty z paczki, było zdziwienie. Chusta sprawiała wrażenie, jakby była bardzo cienka. Zastanawiałam się, czy poniesie mojego toddlera i czy będę w stanie opisać jej faktyczne właściwości w recenzji. Ujęła mnie jej uniwersalna kolorystyka – czerń z wrzosowym akcentem, a także regularny i subtelny wzór (drobne kwadraty tworzące romby to powiew świeżości w chustoświatku). Print, w moim odczuciu, dodaje chuście sznytu i elegancji. Jak już wspomniałam, materiał sprawiał wrażenie cienkiego i lekkiego. Sprawiał... bo gdy tylko zaczęłam motać, od razu musiałam zmienić o nim zdanie. Choć chusta nie jest grubaskiem, jej luźny splot oraz 100% bawełny czesanej w składzie powodują, że gramatura (250 gsm), poniesie naprawdę sporo. Jej przyjemna, puszysta struktura sprawia, że jest to szmata wybaczająca błędy, choć jako doradca
SPLOT nr 7/2019
piszę to z przymrużeniem oka. Luzy w chuście zawsze należy poprawnie dociągnąć (ale to już wiecie, prawda?). Podczas pracy nad tą recenzją, chusta Caro Powder niejednokrotnie nosiła do snu moją 15-kilogramową córę, na dodatek – z przodu w kieszonce! Ze względu na niewielką gramaturę i miękkość od pierwszego motania, jest to dobra propozycja do wiązań warstwowych, takich jak 2X czy plecak z koszulką. Wiązania te są zdecydowanie bardziej “chustożerne”, a ta chusta doskonale radzi sobie z większą ilością warstw na sobie. Zgodnie z zapewnieniem producenta, Caro Powder należy do chust “samomotających”, to znaczy takich, które niedoświadczony w motaniu rodzic bez problemu będzie umiał zawiązać. Dlatego z czystym sumieniem mogę ją zarekomendować, jako inwestycję od maluszka po toddlera, tym bardziej, że oprócz łatwości w dociąganiu, ma inaczej niż wszystkie chusty zaszyte krawędzie co na początek jest niewątpliwym plusem. Jest to bardzo istotne podczas nauki chustowania i ułatwia pracę z tak oznaczonym materiałem. Piankowa lekkość Caro zachęciła mnie do przejrzenia oferty producenta i nie ukrywam, że przymierzam się do wiosennych zakupów jakiegoś nowego wypustu.
81
Lolly Wovens - Caro Powder Zdjęcia: Natalia Kulas
www.splotbliskosci.pl
82
Tadeusz Mincer tata Mirka & Irka
Wege Bobas Dzieci nie muszą jeść mięsa Pamiętam z czasów, gdy we Wrocławiu istniała tylko jedna wegetariańska restauracja, a tofu było towarem rzadko spotykanym. Pamiętam też, jak koleżanka zareagowała na myśl, że jako młoda matka mogłaby odmówić dziecku jedzenia mięsa. Samemu można co prawda eksperymentować z dietą, ale dziecko to odpowiedzialność. Dziecku należy dać wszystko, co najlepsze. Dziecku należy podawać mięso. Wegetarianizm stoi zatem w sprzeczności z mądrym rodzicielstwem. I chociaż obecnie tofu można już kupić w prawie każdym sklepie, a większość restauracji ma jarską propozycję to nadal spotkać się można z przekonaniem, że wegetarianizm nie jest zgodny z dobrem dziecka. A jak jest naprawdę? Ustalmy na początek fakty – dobrze zbilansowana dieta wegetariańska jest bezpieczna i odpowiednia dla wszystkich, również dzieci. Jest ona dopuszczona w zbiorowym żywieniu przez instytucje krajowe i międzynarodowe. Wiemy też coraz więcej o niekorzystnym wpływie nadmierne-
SPLOT nr 7/2019
go spożycia mięsa na organizm ludzki, jak również katastrofalnym wpływie przemysłu mięsnego na środowisko. W obliczu tej wiedzy, to dieta, w której dominuje mięso, jest „nienormalna”. Co zaś ciekawe, o zdrowie wegedzieci najczęściej pytają ci, którzy sami nie dbają, by mięsny posiłek dostarczał odpowiedniej ilości białka, błonnika czy witamin. Słowo „dieta” pochodzi z języka starogreckiego, gdzie oznaczała nie tylko sposób odżywania, ale i styl życia. Wegetarianizm i weganizm nie jest więc tylko zmianą jadłospisu, ale zmianą podejścia do rzeczywistości. To wybór moralny, w którym uznajemy, że nie zgadzamy się na to, by nasz sposób życia był obciążający dla środowiska oraz wiązał się z niepotrzebnym zadawaniem bólu zwierzętom. Wegetarianizm jest również pewnym modelem wychowania – związany nie tylko z tym, jakie posiłki przygotowujemy naszemu dziecku, ale też jakiego świata chcemy
83
dla naszych dzieci. W tym miejscu należy rozprawić się z mitem, według którego wegetarianizm ma być narzucaniem pociechom jakiegoś stylu życia; że jest to niby decyzja ideologiczna – tak jakby każda inna taka nie była. Naiwnością jest przekonanie, że można wychować dziecko tak po prostu, naturalnie, niczego nie zabierając. Każda decyzja dotycząca przyszłości naszego dziecka jest jakimś wyborem. Każda jest zatem pewnym ograniczeniem – będzie nim zarówno zapisanie dziecka na kółko szachowe, jak i posłanie do Pierwszej Komunii. Dobrze by było, byśmy te decyzje podejmowali świadomie. Główną trudnością w wegetarianizmie naszych dzieci jest praktyka żłobków i przedszkoli. Wiele w tej materii się zmienia, ale nadal istnieją placówki, które nie są w stanie przygotować bezmięsnej alternatywy. Za argumentami praktycznymi („nie mamy małego garnka, by gotować zupę dla jednego dziecka”) kryje się najczęściej niechęć do odejścia od utartych schematów. Zmiana nie nastąpi szybko, ale też nie zrobi się sama. Z pewnością zupełnie nieskuteczne będzie awanturowanie się – takich rodziców żaden dyrektor placówki nie będzie traktował poważne. Należy zacząć od rzeczowej rozmowy z dyrekcją, poszukać sojuszników (wegedzieci z pewnością jest więcej). Warto
też zaangażować się w prace rady rodziców i zasugerować zmiany w jadłospisie, a także pokazywać jak atrakcyjne mogą być wegetariańskie i wegańskie potrawy. Istotą wegerodzicielstwa jest to, że w jego centrum zawsze znajduje się dziecko. Jest to bowiem troska o przyszłość, w jakiej i z jaką przyjdzie mu żyć. Nie zapominajmy o wyjaśnieniu dziecku naszych wyborów – ma do tego prawo. Bez tego może stać się obiektem drwin rówieśników. Mój trzyipółletni syn nie je mięsa, ale też – oczywiście w ramach swoich możliwości – wie, dlaczego mięsa nie jemy. Zdaje sobie również sprawę, że parówki nie pochodzą od uśmiechniętych świnek. W bibliotekach i księgarniach znaleźć można również przystosowaną do wieku dzieci literaturę. Pojawiają się czasami pytania, co zrobię, jeżeli w przyszłości mój syn zacznie jeść mięso. Będzie mieć do tego prawo, ale będzie też mieć świadomość, z czym związana jest taka decyzja. Zakazy i nakazy są nieskuteczną metodą wychowawczą. Dzieciom należy się szczerość i uczciwość. Wegetarianizm nie jest żywnościową fanaberią. Jest przekonaniem, że dziecko i jego zdrowotne, środowiskowe i aksjologiczne potrzeby są w centrum naszego rodzicielstwa.
www.splotbliskosci.pl
www.moroszka.com fb.com/wydawnictwomoroszka kontakt@moroszka.com