Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

Page 1

WIERDELNIK Ò KÙLTURZE GROMICZNIK 2O14 Wiera Małamá Jensen - medyk na misji i z misją - - - - - str. 4

Operacja Nowy Świat - - - - - - - - str. 3 O Gryf i krzyż - powieść pomorska - str. 1 O Kriket? Nié, milordze, knypa! - - - str. 24


---------------------------- - - - - - - - Ò D REDAC H TO RA - - - - - - - -

WIERDELNIK Ò KÙLTURZE

ADRESA e-mail: skra.redakcejo@gmail.com jinterneta issuu.com/skra.redakcejo facebook.com/skra.redakcejo REDACHTORZË Macéj Bańdur Gracjana Pòtrëkùs Dôwid Miklosz Adóm Hébel Pioter Szatkòwsczi Jan Jablonsczi GRAFICZNY PROJECHT Gracjana Pòtrëkùs WËDÔWCA Kaszëbsczi Jinstitut Rozwiju Publikacje objęte są prawem autorskim. fot. Marta Sucherska (na obklôdce téż)

Mòjn mòjn! Pòtikómë sã pierszi rôz w ju nié dëcht nowim 2015 rokù. Ten stôri zamklë jesmë zdarzenim wôżnym dlô SKRË, bò slédny lońsczi numer bél téż pierszim numrã drëkòwónym. Òd terô jidze nas dostac w Mùzeùm Pismieniznë ë Kaszëbskò-Pòmòrsczi Mùzyczi w Wejrowie. Bądzemë miec téż starã, cobë placów, w chtërnëch jidze SKRÃ nabëc, bëlo wiedno wicé. Përzinkã przë pòzdze na nowòroczné żëczbë, tej jedurnym winszowanim niech bądze to: niech sã Wama dobrze czëtô, bò zëmòwòzymkòwi lekturë serwùjemë dosc tëlé. A jeżlë jidze ò lëteraturã, òsoblëwie zachãcajã dac óbacht na roman „Gryf i krzyż”, przigòdowòhistoriczną knyżkã ò strzédnowieczny Zôpadny Pòmòrsce. Co je w ni òsoblëwé? Prze wszëtkò to, że Johannes von Thadden napisôl jã jakò Pòmòrzón ë z pòmòrsczi perspektiwë, tj. bez kómpleksów. Je to dërch òsoblëwòsc wôrtnô òdnotérowaniô! Macéj Bańdur ----------------------------


--------------------------------------------- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - SPIS - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Òd redachtora - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 WIERA JENSEN (LORENTZEN) - MEDYK NA MISJI I Z MISJĄ - gôdôł Macéj Bańdur - - 4 MAMMA DOC - KRIGSLÆGE PÅ MISSION (wëjimk) - Wiera Jensen (Lorentzen) - - - 7 FÒLKLOR TO NIE JE SKANSEN - Adóm Hébel - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 8 W SPÒRTOWIM CELE PAŃSTWA DËCH! - Pioter Szatkòwsczi - - - - - - - - - - - - - 9 POMERANIABALL ADWENCZERS - Jarosław Kociuba - - - - - - - - - - - - - - - - 9 GRYF I KRZYŻ JOHANNESA VON THADDEN - Dôwid Miklosz - - - - - - - - - - - - 1O REBEKA NIE ZACHWYCIŁA - Artur Jablonsczi - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 12 KASZËBSKÔ AGÒRAFÒBIA - Macéj Bańdur - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 13 Z ŻËCÔ MAZURSCZÉGÒ EMIGRANTA - Pioter Szatkòwsczi - - - - - - - - - - - - - 14 KASZËBSCZI NIÉ DO PÒCZÃTNIKÓW, dzél 1 - Macéj Bańdur - - - - - - - - - - - - 15 PÒEZËJÔ - Miklosz, Bańdur, Pòtrëkùs - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 16 GALERËJÔ - WRACANIE DO SIEBIE - Anna Faustyna Wacławek - - - - - - - - - - - 18 KASZËBSCZI NIÉ DO PÒCZÃTNIKÓW, dzél 2 - Macéj Bańdur - - - - - - - - - - - - 22 KASZËBSCZI SZPRÉTK - Paùel Pògòrzelsczi - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 23 SPÒRT - CHCEMË LE ZAGRAC W KASZËBSKĄ KNYPÃ, MILORDZE - Adóm Hébel - 24 CYTACËJE - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 25 KLUCZ ÒD DÔDOMÙ, dzél 2 - Artur Jablonsczi - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 26 PROZA - OPERACJA NOWY ŚWIAT - Michał Pienschke, Michał Kozłowski - - - - 3O


4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Medyk na misji I z misją wëwiôd z Wierą Jensen (Lorentzen), gôdôł Macéj Bańdur Wiera Małamá Jensen (wcześniej Lorentzen) - kobieta ze wszech miar nieprzeciętna. Mamma doc - bo tak wołali na nią kompani. Lekarz wojskowy z powołania. Postanowiła opisać swoje przeżycia z misji na Bałkanach i w Afganistanie, by wesprzeć tym innych medyków wojennych - cichych bohaterów i świadków wielu ludzkich tragedii. Często niezauważanych, gdy światła reflektorów skupiają się na żołnierzach. Jej książka jest właściwie autobiografią, poświęconą nie tylko doświadczeniom z wojny, ale też z młodzieńczych lat w Polsce. Niezwykle burzliwe życie Wiera zamknęła na kartach swojej książki. Dziś mieszka z rodziną i pracuje jako lekarz w Danii. W przyszłości być może doczekamy się przekładu na polski dzięki studentom skandynawistyki z koła tłumaczy z Uniwersytetu Gdańskiego. Fragment w języku kaszubskim Czytelnicy znajdą już teraz, na następnych stronach. W swoim życiu w różnych miejscach i w różnym czasie doświadczyłaś nienawiści, która miała podłoże narodowościowe. I w Polsce, i w Danii, nie mówiąc już o Bałkanach. Skąd się bierze ta nienawiść Twoim zdaniem? Z nietolerancji i niewiedzy. Jak ludzie są biedni, jak nie mają pieniędzy i wykształcenia, nie mają możliwości usłyszeć, co się na świecie dzieje i jak ktoś się boi, że straci dziecko, to gdy przychodzi jakiś zabobonny głupiec i mówi, że to inni kradną, to wierzy w to i potem jeszcze innym coś podobnego powtórzy i tak się rodzi nienawiść. To samo widziałam i w Afganistanie, i na Bałkanach, że to po prostu zabobony. Ludzie się nie uczą, nie mają wiedzy. A jak się nie ma wiedzy, to można głupstwa

opowiadać, a jeszcze jak jest się biednym i jak się mówi, że to jest wina sąsiada, że się jest biednym, bo sąsiad jest inny to bardzo łatwo mieć wymówkę, żeby na kogoś napaść, bo to przecież jest wróg. I wtedy się wymyśla, że niby nie o to chodzi, że się komuś zrobiło krzywdę, ale że się swoim pomogło, że niby taki Robin Hood, a to przecież nieprawda. Jeżeli się walczy z ignorancją i niewiedzą, jeżeli się da ludziom wykształcenie, to naprawdę można zapobiec nie tylko pogromom, ale i wojnom. Gdy mieszkałaś w Polsce w pierwszych latach swojego życia, z uwagi na mieszane pochodzenie różnie to bywało z traktowaniem. Pytam o sąsiadów, ludzi, którzy Cię otaczali. To było różnie. Bo dużo dzieci sąsiadów tłukło i mnie, i mojego brata. Za to, że mój ojciec był Żydem, a mama Rosjanką. A moje imię Wiera jest typowo rosyjskie. Więc jak my się chcieliśmy bawić, to bili nas, kopali, pluli na nas, aż matka powiedziała, żebyśmy się bronili. W szkole podstawowej leżałam długo w szpitalu, bo miałam zapalenie stawów i jak chodziłam o kulach, to mi podstawiali nogę. I to było moje dzieciństwo. Bawiłam się czasami z jedną dziewczynką, ona nie była Żydówką ani pół-Żydówką, ani pół-Rosjanką, ale jej ojciec był bardzo biedny. Był szewcem i oni mieszkali w piwnicy. Ale inne dzieci z nią nie chciały mieć nic wspólnego, bo widać było, że to bardzo biedna rodzina była. Akceptację znalazłam dopiero w liceum, gdy poszłam do harcerstwa, tam mnie zaakceptowali taką, jaką jestem. Ale też muszę pamiętać, że tatuś mi opowiadał, jak w 1967 roku, gdy go wyrzucili z pracy za Gomułki, to przyszli jego starzy koledzy, żeby mu


-- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 5

pomóc i tatuś dostał pracę jako pikolo, taki co pomaga w fabryce. I potem jeszcze inni próbowali mu ekonomicznie pomóc. Przynosili mu jakieś żarówki, to jakaś firma elektryczna była. To, że oni mu te żarówki dawali, może było trochę nieuczciwe. Ale w ten sposób próbowali mu pomóc. Także byli też ludzie, którzy chcieli pomóc. A jak to wyglądało, kiedy jako nastolatka przyjechałaś do Danii? Jak myśmy przyjechali do Danii, to najpierw mieszkaliśmy na takim okręcie, wtedy przybyło do Danii 2-3 tysiące ludzi pochodzenia żydowskiego, w większości pół-Żydzi jak ja, ale „cali” Żydzi też byli, to nie ma znaczenia. Ale było bardzo dużo szlachetnych Duńczyków, co nam pomagali. Myśmy nic ze sobą nie mieli. Oni przynosili odzież, meble, zapraszali nas na różne imprezy. Ale jak poszłam do liceum w Kopenhadze, to ono było w dzielnicy, gdzie jest prostytucja, narkomania, alkoholizm. I w tej mojej klasie to się czepiali niektórzy, nie wszyscy, ale niektórzy czepiali się mnie i mojego kolegi Marka, który także był pół-Żydem. Rozrabiali jak wszyscy młodzi ludzie, ale zawsze spychali winę na mnie i Marka. I wtedy dostałam bzika, bo sobie pomyślałam: w Polsce mnie nie akceptowali jako człowieka, w Danii mnie też szkalowali. Myślałam wtedy, że skoro i Duńczycy nie chcieli mnie akceptować, to ja do Izraela może sobie wyjadę, bo na czole wtedy nie jest napisane, jakiego ja pochodzenia jestem. I jedyne do czego tęskniłam, to żeby być zaakceptowana jako człowiek. Więc w Danii też są problemy i to jest typowe, że problemy były wśród nieuków i tam gdzie jest biedota, gdzie się nie ma wykształcenia. A ci, co

pomagali ludziom, to na ogół byli ludzie wykształceni. I to jest dowód jeszcze raz na to, o czym mówię. Jeśli ludziom da się wykształcenie, możliwość pracy i możliwość wrzucenia czegoś do garnka, to nie mają potrzeby, żeby być złośliwym i zawistnym. A kiedy przyszedł ten czas, że w końcu poczułaś się akceptowana? To było w trzeciej klasie licealnej. Ja się pobrałam wtedy z moim małżonkiem między drugą a trzecią klasą, a zaszłam w ciążę w trzeciej klasie, bo myśmy nie chcieli być starymi rodzicami. Jest taki obyczaj w Kopenhadze, że jak się zda maturę, to się biega naokoło w centrum i wtedy właśnie ktoś zauważył, że mój brzuch jest trochę duży i spytał, czy jestem w ciąży. I wtedy nagle zaczęli uważać na mnie, gdzie mam siedzieć, uważać, bym nie daj Boże nie upadła i wtedy zauważyłam nagle akceptację, bo miałam mieć dziecko z Duńczykiem. Wtedy właśnie mnie zaakceptowali. Opowiadałaś, że jak jechałaś pierwszy raz na Bałkany, to tak naprawdę medycy nie byli przygotowani na to, co tam może ich spotkać i że to były przeżycia traumatyczne. Ale gdy jechałaś potem już w inne miejsca, do Afganistanu, wiedziałaś, co Cię czeka, a mimo tego chciałaś pomagać na wojnie z własnego wyboru. Dlaczego? To zdaje się, że i przez moje pochodzenie, i przez historię. Dlatego, że jak byłam dzieckiem, to się opowiadało o harcerzach i sanitariuszach w powstaniu warszawskim, o tym jak pomagali ludziom, nawet dzieci. A poza tym dwóch przodków z rodziny od


6 - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

strony mojej mamy, która pochodzi ze staroruskiej szlachty, było chirurgami wojennymi w carskiej armii. I tak mi się wydaje, że to, że się ratuje ludzi i się nie patrzy, czy samemu się jest zagrożonym, to jest najlepszy uczynek lekarski. Żeby ratować ludzi. A to, że strzelają naokoło... to po prostu dla mnie ideał był, ci moi przodkowie. Taki wielki ideał, że ludzie ratują i nie myślą o sobie, obojętnie co się dzieje, nieważne, że strzelają i granaty wybuchają. I chyba stąd to się wzięło. Około 1,5 roku przed wyjazdem z Polski byłam harcerką i nas uczono, jak się strzela, jak maski gazowe działają. I uczono nas, że jak kraj będzie zaatakowany, to my harcerze musimy go bronić. Sądzę, że od tego czasu to siedziało we mnie. Że chcę jakimś wojakiem być i jednocześnie lekarzem, i chcę ratować życie. Historia Twojego rodu to też niesamowita opowieść. Mój protoplasta nazywał się Małóm (w literaturze polskiej znany jako Mał - przyp. autor) i był księciem plemienia Drewlan, którzy zamieszkiwali dzisiejszą Ukrainę. On chciał poślubić księżniczkę Olgę, której męża zabił. Mój prapradziadek był marszałkiem carskiego dworu i jego zamordowano razem z carem Mikołajem II. Z babki strony moja rodzina nazywała się Runicz, a dziadek był pół-Serbem. I on też był lekarzem, chirurgiem u cara, który zginął na Kamczatce razem z białymi, bo nie chciał iść do komunistów, do czerwonych. A drugi też był lekarzem i też zginął, ale niedawno się okazało że ktoś z rodziny uciekł na Maltę, on także był lekarzem i jego potomkowie tam do dziś żyją. Co myślą o tej bardzo skomplikowanej, ale i arcyciekawej historii rodzinnej Twoje dzieci?

Mój dziadek miał tylko dwoje dzieci. Syna z czwartej żony i moją mamę. I jego syn miał tylko jednego syna, który się nazywał Misza, który zaczął szukać informacji o naszym rodzie. I znalazł w Moskwie w bibliotece historię naszej rodziny, spisaną przez naszych przodków. Tam jest genealogia od X wieku. Ale Misza chciał być popem i nie miał dzieci. To pomyślałam sobie, że skoro moja rodzina jest taka stara, to moje dzieci muszą o tym wiedzieć i spytałam moich trzech synów, skoro ród po Miszy zaginie, czy nie chcą przyjąć nazwiska po mojej matce. I cała trójka przyjęła to nazwisko i teraz piątka moich wnuków też się nazywa Małamá. Ale okazało się, że Misza już nie ma chęci zostać duchownym, ożenił się i ma trzech synów. Zatem ród Małamá dalej egzystuje. Co wiesz o Kaszubach? Ja bardzo malutko wiem. Oczywiście żeśmy słyszeli w szkole o Kaszubach, że Kaszubi też się bili o swoją wolność. To nam w szkole podstawowej już mówili. Na moim ostatnim obozie harcerskim na Kaszubach wieczorem było ognisko i żeśmy okolicznych mieszkańców zaprosili i niektórzy zaczęli mówić po kaszubsku i nic nie mogłam zrozumieć. Dlatego to mnie bardzo ciekawi, co to są za ludzie, czy to są jacyś potomkowie Wikingów? Mam wrażenie jakby kaszubski to była taka mieszanka skandynawskiego, polskiego i czegoś jeszcze innego, ale nie wiem czego. Czytałam historię Danii i czytałam o księciu kaszubskim, którego usynowiła nasza królowa Małgorzata i który został potem skandynawskim królem. Nazywa się po duńsku Erik af Pommern, Eryk Pomorski. Rozmówczyni zdecydowanie nalegała, by - wzorem skandynawskim - mówić jej na ty. fotografie ze zbiorów W. Jensen

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 7

Mamma doc: Krigslæge på mission - wëjimk Wiera Małamá Lorentzen z deńsczégò jãzëka tłom. Macéj Bańdur - Shit! Granôtnik! - wòłô Casper, dowódca wòza. Widzã jak krëje sã za luką, czej maszinjéwera zapãcała salwą sztëk dalé. - Dochtôrkò, natëchstopach wëcygnice pistólã! zakòmandérowôł. Jô wiém, że zrobiło sã pòwôżno. Eżlë bądzemë mùszelë òstawic wóz, mùszã miec bróń w pòszëkù - temù, że ni móżemë ji òstawic, co òna bë wpadła w rãce talibów, ë temù, cobë sã òbronic bùten, chdze kùle dërch pãcają w metalowi srąb Piranije. - Co taczi Neuhausen móże tam pòmòc? - pitajã sama se, czej jô nalazła pistólã. Krëwia w żëłach chùdzé biegnie, czej mëszlã ò wińscym na westrzódk placu bòju, terôz jednak jezdzymë donąd a nazôd, co talibòwie bë mielë trudnié nas ùstrzelëc. - Nilusz, jô bë tak barzo chca ùzdrzec ce zôs - mëszlã. Mòje serdce bije jak hômer ë jô jem gwës, że òno je czëc chòc strzód ògłëszającëch eksplozyj. Mëszlã ò żôlnérzach, gazétnikach ë sanitariuszach, co tëch talibòwie mielë wzãté w pònimanié. Przedstôwiajã so nieprzëjemné scenë, ale zmùszajã sã do racjonalnégò mëszleniô. Jô jem òficéra, dochtôrz ë białka. To robi mie wôrtnym pònimańcã. Przëbôczajã so z kùrsów, że jidze ó to, co człowiek bë béł pòriwaczóm przëgódny, jeżlë chce przeżëc. Przëszło mie do głowë, że móm wzãté mët swòjã gitarã. - Jô bë jim Bòbów Dylanów lëferkã tak szëkùtała, co òni bë jesz pieniãdze dalë, cobë sã le òde mie ùwòlnilë. - gôdajã do se. Kòncentrëjã sã tej na Niluszu, chtëren żdaje doma. Czej zamknã òczë, wnet czëjã jegò remiona wkół se ë zdrok jegò cemnobrunëch, żôlącëch sã dlô mie òczu ë to dôwô mie ùbëtk, chòcô bùten trëwô bój. W mëslach mògã czëc jak

rzecze: le spòkójno, môłô niastkò, jesz przińdzesz dodóm do mie. Słowa przënoszą mie òdpòczëcé. Mùszã wzyc sã w nacht, bò chòc nie pòmògã we strzélanim, mògã zrobic co le pòtrafiã, bë knôpi mielë jak nôlepszé warënczi swòjã robòtã czënic. - Chcesz të kawë? - pitajã dowódcã. Tu bënë je casno ë gòrąco, a wiém, że w gardle robi sã sëchò, czej adrenalina skôcze. Nódto kawa pòmôgô sã òbdac. Mòji knôpi są ùzbrojony le w maszinpistóle, ale jesz na wiérzk są téż żôlnérze w Òrzłach z cãżczimë maszinjéweramë, chtërny robią co mògą, bë dobëc nad talibamë na terenie za wieską. Ni móm pòjmieniô jak długò warô bój. Pò jednémù mie sã widzy, że to blós czile sekùńd, pò drëdżémù móże mómë tu wësedzałé wiele dni. Je tak, czejbë czas w wòjnie sã rozmił. Ni mògã nic zrobic, tej jak ju móm dóné knôpóm kawë ë miodnoscy, wëjimajã roman ò Jindiôkach z Nordowé Américzi w dobie kamienia ë bierzã sã do czëtaniô. - Kòpanita mie abò szmërgnita mie czim w głowã, jeżlë bądze wama co do brëkù - krzikajã do dowódcë. Za chtëren czas mògã czëc słabé brzëmienié, zwãk znôjma robi sã wëższi ë wëższi. - Wspiarcé z pòwietrzô - mëszlã. Wnym przez tumùlt przebijô sã zwãk eksplozje. Zemia drëżi pòd Piraniją. Pònemù stało sã sztël. - Ju pò wszëtczémù - scwierdzô dowódca. Dostôwómë rediã rozkôz jachac dalé. Czej wëjéżdżómë na òtemkłi teren, rëchtëjemë môl do schronieniô ë stôwiómë lôjer. - Pòj le tu zazdrzec - gôdô dowódca. Piranijô je czësto pòdzurawionô, zbiorniczi z ògniczim pòtłëkłé w përzënë, a réfë pòprzebité. - Wejle jo, dzysô më dostalë wczidłé - kònstatëjã.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Fòlklor to nie je skansen Adóm Hébel

Jeżlë më gôdómë ò tim, żebë nasza kùltura bëła ùtwórczô, nié òdtwórczô, tedë wiele z nas mëszli „to je czas pòkazac, że kaszëbizna to nie je blós fòlklor, le téż to co më znajemë z òglowòswiatowi kùlturë”. Wedle tegò zdrzeniô lëdowi kùńszt to leno sztiwné òdtwòrziwanié czegòs z ùszłotë. Jô tuwò nie gôdóm ò cygniãcym z tegò jinspiracje, np. fòlkòwëch elemeńtach w jazzu ëtd.. Mie jidze ò czësto lëdowé ùtwórstwò- pòdług tegò mëszleniô òdtwórstwò. Tak je temù, że wiele elemeńtów naji kùlturë zesztiwniało, nabrało jednégò sztôłtu we wigódnëch zalach swietlëców dodomów kùlturë. Chcemë za przikłôd wzyc kaszëbsczé nótë. Dze doma abò pò wiesołach òne są spiéwóné? Terô jich môl je w szkòłach ë na festinach. Temù òne przëjimnãłë jednã fòrmã. Przódë tak nie bëło, czãsto spiéwë bëłë jimprowizowóné, pasowałë zamkłoscą do leżnosców. Terô drãgò je do te wrócëc, chòcbë przez „òbrońców tradicje”lëdzy co gôdają, że przódë sã spiéwało tak, jak òni to robią (bëlë naùczony w dodomù kùlturë przez wëdzelonégò jima szpecjalistã). Naszim òbrzészkã je nie wierzëc taczim lëdzóm. Òni sã z tim nie zgòdzą, le më twòrzącë np. swòje wersje nótów, barżi sã trzimiemë tradicje jak òni. Jich gôdanié tuwò nick nie dô, bò pò pierszé më sygómë głãbi jak òni, pò drëdżé më nie pòwtôrzómë bez namëszlënkù jednégò mòdła, le robimë to, co sã przódë robiło- twòrzimë. Tak to je robioné m. jin. Na zajmach Rómana Drzéżdżona w Mùzeùm Kaszëbskò-Pòmòrsczi Pismieniznë ë Mùzyczi.

Chtos bë móg spëtac, za czim nama retanié lëdowi kùlturë ë ji ùtwórczoscë. Tëc nasza kùltura sã mô rozwijac. Niech fòlklor so cwiardnieje w swietlëcowi fòrmie, a më doch mòżemë sebie wërazëc dzysdniowima, òglowòswiatowima strzodkama. To je prôwda i bëlno, że më jesmë ôpen i do te sygómë. To równak nie je wszëtkò. Dzysô są czasë, czej w zglobalizowónym i ùproszczonym swiece lëdze pëtają kim są i òdpòwiesc „jô jem X, bò mie sã ùmëkcëło” sã wiedno mni widzy. Lëdztwù sã wëdôwało, że relatiwizna pòstmòderniznë rozrzeszi wszelejaczé tôkle juwernotë. Tak sã nie stało, bò jak ùznac za wôżną deklaracjã, chtërną sã stwòrzëło sóm bez niżódnégò spòdlégò? Tim, za czim sã szukô w òpisanim swòjégò jô w nieklarownym swiece, dze wszëtkò kòżdi mòże, je swiąda sukcesje. Jô sebie za kògòs ùznôwóm, bò jem ùczãstnikã kùlturë, nôleżnikã czegòs, co mie przerôstô, je starszé, wikszé jak jô i jô to leno móm wzãté, bùdëjã i òstôwióm drëdżim. Zanurziwóm sã w tim, to mie definiuje na długò, a nié na sztërk. Mie tuwò nie jidze ò geneticzné pòchôdanié, le ò ùdzél w żëwi kùlturze, sparłãczony z wiedzą, że na kùltura je wzãtô z czegòs, co przerôstô jednégò człowieka. Mie zrozmienié tegò pôrã lat wzãło. Lata bùńtu, chãcë dokôzaniô, że naja kùltura je mòdernô, sczerowónô na zôpôd i na przódk. Jô dali tak cwierdzã, le to dlô mie nie sygnie, żebë rzec, że jô jem nôleżnikã nôrodu, jaczi tu warô. Warô, le téż żëje i twòrzi. Lëdowô kùltura mie przerôstô, bò bëła przede mną i dali mie jinspirëje, dzywi i dali dôwô sã sztôłtowac. Czemù tegò nie wëzwëskac? - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


-- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 9

W spòrtowim cele państwa dëch! Pioter Szatkòwsczi

Òj, cëda sã dzejałë w ùszłim ju rokù w naszim państwie. Nie za baro mie sã widzy terôzka roztrząsac co, chto i dlôcze, ale jaczi kùń je – kòżdi widzy. I nawetka jeżlë do chromòtë nick ni móm, czedë ò lëdzy jidze, to chromé państwò ju nie wëzdrzi w mòjich òczach snôżo. Jedną razą sedzôł jô w swòji norze, czasã dlô szpòrtu jizbą zwóny, a tak rozmiszlôł… dlôcze nicht nie reagùje, dlôcze, jak wiôldżi amerikańsczi komik George Carlin gôdôł, „nobody seems to notice, nobody seems to care”? A òdpòwiésc bëła w pùdle z gôdającëma głowama. W mòjim mieszkanim TV je wierzã blós z przënãceniô, baro nie chcã jesc sóm, to włączóm swòjégò plastikòwégò drëcha i czëjã. A tegò dnia bëło gôdóné ò madżarsczi rewòlce wicy jak pół wiekù do tëłu. Jak baro kòntrowersyjnô bë nie bëła teza aùtora dokùmeńtu, wôrt je wząc to pòd rozwagã. A òn rzek – rewòlta bëła bezpòstrzédno efektã pôrã przegrónëch szpelów we fùsbalã. Jo, gwës, że nôród nie béł rôd, że w krómach próżno, że je drãgò. Ale slédną, a téż efektiwną skrą béł fakt, że jich nôrodné karno ju nie rozmiało szpelac! Jakòs to tak je, że lakmùsã dlô kòndicëje, dlô òbtaksowaniô wôrtnotë państwa, baro czãsto w głowach lëdzy są sukcesë w spòrce. Bò jeżlë chtërno państwò mô dobrëch spòrtowców – to je pòznaka, że mô dëtczi, ergò je mòcné. A jaczi béł nen rok w spòrce dlô Pòlsczi? Nôlepszi w dzejach. Tak to wëzdrzi: - szesc medalów na Òlimpijsczim Growiszczu,

- Kamil Stoch dobéł Pùchar Swiata, - baro dobré szpelanié szczëpiornistów a szczëpiornistk, - sukcesë w letczi atletice, w tim swiatowi rekòrd Anitë Włodarczyk, - dobëcé mésterstwa w sécbalë, - co baro wôżné – dobré wëstãpë w fùsbalë, - a co nôwôżniészé – dokòpanié miemiecczim karnóm w kòżdim spòrce. Ë co? Ë terô je „Poland stronk”, jak to w jinternetach piszą. I nawetka jeżlë mòja analiza nie je za pòwôżnô, mòże cos w tim je – pòd swiądą sedzy, że më, òbiwatele Pòlsczi, jidzemë w dobrim czerënkù, że swiat mòże nas achtnąc, bò Grunwald i tak dali. I chòc lëchò sã dzeje w pòlsczim państwie, dëch sã cëszi, dëch sã smieje. A dlôcze mëslita, że taczi Łukaszenka abò jinszi Kim robi taką presjã na spòrt? Nigdë nie zabãdã taczi nordowòkorejańsczi sztangistczi, chtërna paniczno rëczała, bò mia drëdżi môl, a teòreticzno bëła nôlepszô. To nie bëłë łzë człowieka, chtëren nie dobéł, a miôł starã. To bëłë łzë człowieka, chtëren miôł strach ò se a nôblëższich. Bò terô Kim nie mdze móg rzec do nôrodu „më jesmë ale dobri, mómë złoto”! I chòc wcyg jesmë demòkraticznym państwã i chòc nicht za lëché słowò abò gest nie je zamkłi, to mechanizm òstôwô nen sóm dlô wszëtczich rządów – ni mómë czim sã chwalëc, bãdzemë bùszny ze spòrtu. Rôczima medalistów dodóm do prezydenta, jémë frisztëk a pózni miodnëchnô fòtograficznô sesjô. Lëdze to kùpią.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


1 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Johannes von Thadden Gryf i krzyż Dôwid Miklosz Gryf i krzyż to powieść, której akcja rozgrywa się na Pomorzu w czasie misji chrystianizacyjnej Ottona z Bambergu. Osią fabuły jest wzajemna relacja trzech młodych bohaterów, Maksymiliana z Frankonii, Jana z Polski i Bogusława z Pomorza. Dwaj pierwsi, chrześcijanie, z rozkazu księcia polskiego Bolesława Krzywoustego są członkami pocztu biskupa Ottona. Pomorzanin Bogusław jest poganinem, wraz z ojcem towarzyszy księciu Warcisławowi I, który pod groźbą wojny ze strony Polski zgodził się ochrzcić Pomorze i wesprzeć w tym bamberskiego duchownego. Powieść wykorzystuje w prosty i klarowny sposób najbardziej znane motywy historycznych wydarzeń lat 1124-1125, niemalże kosmetycznie uzupełniając tkankę faktów postaciami fikcyjnymi. Wielką zaletą książki jest, rzadkie niestety, ujęcie tematu z typowo pomorskiego punktu widzenia. Nie czyni to jednak powieści w żaden sposób tendencyjnej, każda bowiem ze stron - Pomorzanin, Polak, Niemiec czy też poganin albo chrześcijanin - ma swoje racje, do tego swoje jasne i ciemne strony. Z jednej strony biskup Otton sprzeciwiający się otwartej agresji przeciwko Pomorzanom, z drugiej strony kapłan Trygława, który chce ofiary z chrześcijan; z jednej strony Pomorzanie, którzy pragną jedynie wolności i zachowania dawnego obyczaju, z drugiej niechętne im rycerstwo chrześcijańskie, dla którego istotniejszy jest sam akt chrztu, nawet pod źle skrywanym przymusem, niż faktyczne głoszenie nauk chrześcijańskich. Gdyby na Pomorzu była realizowana edukacja regionalna, Gryf i krzyż byłby bez wątpienia dobrą lekturą dla tego typu zajęć. Pomocnym byłoby również to, że autor do powieści dołączył niewielkie posłowie, które w sposób niezwykle syntetyczny przedstawia kontekst historyczny książkowych wydarzeń. Johannes von Thadden nie ustrzegł się jednak kilku pomyłek. Między innymi nazwał Perunem bóstwo czczone obok Trygława na Pomorzu (konkretnie w Wolinie), który jak wiemy poświadczony pod tym imieniem jest jedynie na Rusi - w pomorskim kręgu mitologicznym spodziewalibyśmy się raczej Świętowita (czy choćby i nawet Jarowita, który w powieści czczony jest w Pyrzycach). Inną nieścisłością

jest ahistoryczne utożsamienie Kaszub z czasów średniowiecza z regionem, który dziś nazywamy Kaszubami. W dodatku młoda Kaszubka z Nieznachowa, Anna, która również pojawia się w powieści, jest z jednej strony Pomorzanką tak jak Bogusław, a jednak w pewien sposób podkreślono jej odmienność - co jest dość niekonsekwentne. Poza jednak drobiazgami von Thadden wykorzystał materię historii bardzo dobrze do przerobienia jej na opowieść o losach Pomorzan w XII wieku. Dwudziestego siódmego października br. miała miejsce uroczysta prezentacja książki Książkę przetłumaczoną z niemieckiego oryginału wydała


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 1

Książnica Pomorska przy wsparciu Zachodniopomorskiego Urzędu Marszałkowskiego w ramach obchodów Roku Gryfa (więcej informacji na http:// rokgryfa.pl). Wrócę jeszcze do wspomnianego wcześniej spotkania autorskiego, warto bowiem przybliżyć postać autora powieści. Rodzina von Thadden, wywodząca swe nazwisko od wsi Tadzino (csb. Tadzëno) w powiecie wejherowskim to pomorska szlachta, która według słów Johannesa von Thaddena nie zatraciła świadomości swojego kaszubsko-pomorskiego pochodzenia. W podziękowaniach do wydania oryginalnego pisze von Thadden o wdzięczności dla swego ojca za „sympatię dla Pomorzan, Kaszubów i Polaków, której mnie nauczył” (ojcem Johannesa był Franz-Lorenz von Thadden - niemiecki polityk (CDU), a dziadkiem Reinold von Thadden-Trieglaff - prawnik i polityk - obaj byli aktywnymi członkami „Kościoła Wyznającego” (Bekennende Kirche) - ruchu w niemieckim Kościele ewangelickim sprzeciwiającego się narodowemu socjalizmowi). Kiedy po spotkaniu udało mi się przedstawić i zamienić kilka słów z autorem przy podpisywaniu książek, dedykację ujął sympatycznymi i prostymi słowami: „von Pommer zu Pommer”, a wręczając mi podpisany już egzemplarz, dodał: „...und von Kaschube zu Kaschube”. W czasie spotkania Johannes von Thadden, tłumacząc się niejako z perspektywy narracji w jego powieści, podzielił się dość oczywistą - tym niemniej ważną - refleksją na temat własnego poznawania historii Pomorza przez pryzmat poznawania historii własnej rodziny, nierozerwalnie z Pomorzem związanej. Otóż dziwiło go, że na podstawie jednego źródła niemiecka i polska historiografia potrafią zbudować dwie zupełnie odmienne wizje dziejów. Dlatego on sam - jako Pomorzanin, opisując losy swojego kraju (a w zasadzie kraju jego przodków...), przyjął perspektywę możliwie najbardziej wewnętrzną. Rzadkość takiej perspektywy tłumaczy von Thadden niemalże unicestwioną świadomością pomorską, której kres nadszedł wraz z reformacją. Pomorscy protestanci wnikali coraz to głębiej w kulturę niemiecką, katolicy z drugiej strony ciążyli w stronę polskości. Wspólny mianownik, jakim była etniczna jedność, tracił z czasem na znaczeniu. Osobiście liczę, że Johannes von Thadden, ekonomista, historyk i politolog, znawca problematyki międzynarodowej, specjalista od stosunków polsko-niemieckich, pracownik europejskiej spółki ko-

smicznej EADS Astrium nie poprzestanie na tej jednej, debiutanckiej powieści. Wszak Pomorzanie tak naprawdę nie dali się schrystianizować w czasie misji zakończonej w 1125 roku, zatem historia Bogusława mogłaby być z powodzeniem kontynuowana.

Podsumowując, Gryf i krzyż mimo kilku niedociągnięć to bez wątpienia przyjemna lektura, jakich zdecydowanie powinniśmy sobie życzyć (a nawet domagać się!) więcej. Johannes von Thadden pokazał, że i dziś można wciąż jeszcze przy użyciu klasycznych i prostych sposobów popularyzować historię Pomorza, która w swoim bogactwie posiada wiele wątków będących gotowymi tematami na ciekawe opowieści. PS. Książkę można nabyć w Książnicy Pomorskiej w Szczecinie (ul. Podgórna 15/16), na miejscu lub wysyłkowo.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


12- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

rebeka nie zachwyciła Artur Jabłoński

kiem kaszubskim, lecz z tym problemem boryka się dziś niestety większość wykonawców.

Pierwsza opera kaszubska to opowieść o miłości żydowskiej sieroty o imieniu Rebeka do polskiego etnografa Karskiego. Rzecz rozgrywa się gdzieś na Pomorzu, w scenerii dziewiętnastowiecznej wsi, której kaszubska ludność ciemiężona jest przez pruską władzę.

Scenografia i kostiumy przygotowane zostały z dużą starannością. Słyszałem co prawda komentarze, że kaszubscy „rąbcy” przypominali nieco chłopów białoruskich, ale z tą opinią się nie zgadzam. Dla mnie to dość charakterystyczne dla języka opery, że stroje, w których występują artyści, dalekie są od nazwijmy to „dosłowności”.

Dwa prapremierowe przedstawienia Rebeki z muzyką Michała Dobrzyńskiego i librettem Tomasza Fopke w dniach 13 i 14 grudnia 2014 r. obejrzało blisko 600 osób. Wystawienie tej opery na scenie Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie było bez wątpienia wydarzeniem medialnym. Profesjonalna promocja w Internecie, w pomorskiej prasie, radiu i telewizji oraz „odnotowanie” kaszubskiej opery w ogólnopolskich publikatorach sprawiły, że długo jeszcze będziemy pamiętali o tym spektaklu jako o pierwszej tego typu realizacji w języku kaszubskim.

Orkiestra kameralna Progress pod dyrekcją Szymona Morusa zagrała, rzec by można, z pewną dozą ostrożności, przez co nie ujawniła w pełni potencjału tego zespołu. W pewnym sensie również nie pozwoliła na to sama kompozycja tej opery. Wszak muzyka w tego typu realizacjach wokalno-instrumentalnych współdziała z librettem, a więc z akcją, działaniem postaci w świecie przedstawionym. Stąd też w muzyce do Rebeki wyraźne motywy żydowskie widoczne w ariach oraz nie do końca wyzyskany temat i bogactwo kaszubskiej muzyki.

Nie mogę jednak o Rebece napisać, że była również wielkim wydarzeniem artystycznym. Od solidnej opery oczekuję tego samego, co od każdego spektaklu teatralnego, filmu czy koncertu muzycznego. Sztuka sceniczna (każda sztuka) ma poruszyć moje zmysły. Ma bawić, śmieszyć, wzruszać, uczyć i wyzwalać emocje. Tego wszystkiego zabrakło w pierwszej operze kaszubskiej. Rebeka mnie nie zachwyciła.

To właśnie słabość fabuły pierwszej kaszubskiej opery sprawia, że pomimo widocznego wysiłku tak wielu osób zaangażowanych w tę realizację, Rebeka ostatecznie nie broni się jako dzieło sceniczne. Opera zostanie zapewne wystawiona jeszcze kilkakrotnie na Kaszubach, ale nie sięgnie po nią żaden z teatrów operowych w Polsce czy za granicą.

Uznanie i szacunek budzą zaangażowanie i trud włożony w przedstawienie przez jego reżyserkę Jolantę Rożyńską oraz wszystkich aktorów. W szczególny sposób chcę wyróżnić śpiewaków z „chóru rąbców”, ale także podkreślić dobre przygotowanie solistów. Nie umknęło jednak uwadze widzów, że nie wszyscy mają na co dzień do czynienia z języ-

Żałuję, że wejherowski projekt e-Kultura i tradycja – nowe spojrzenie, który zakłada „zaangażowanie lokalnej społeczności w tworzenie nowych aranżacji tradycyjnej twórczości muzycznej”, inspirowanej pracami Oskara Kolberga, nie został w pełni wykorzystany do stworzenia oraz wypromowania dzieła rzeczywiście nowego jakościowo i może bardziej współczesnego Kaszubom dwudziestego pierwszego wieku.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 13

Kaszëbskô agòrafòbia Macéj Bańdur - Dobri wieczór! Wieleż to kòsztô gòdzëna ridowaniô? - jak wiedno jô zacząn gôdkã òd kaszëbsczégò. Doch jô jem na Kaszëbach. Mlodô mietka kòniarnié ë maneża przëzdrza sã përznã ùrzaslô na swòjéhò chlopa. - Nie zrozumiałam ani słowa - wërzekla, barżé do niehò jak do mie. - Tej nicht tu nie gôdô pò kaszëbskù? - jô spitôl zadzëwòwóny, bò pò stójni chôdalo fùl robòtników. Bialka pòkrąca glową. Ôchnąn jem cëchò ë ju miôl miec przeszlé na pòlszczëznã, czej w bialczënëch òczach zalisnã „eùreka!”, krziknã „pan Antek!” ë biega za stójnią krzikającë. Pò chwili halala chlopa, tak przez pińcdzesąt roków stôréhò. Chlop wëzdrzôl na zadzëwòwónéhò jesz wicé jak jô. Tak më wszëtkò troje stãnalë w gromadze ë so pòwiôdalë: - Wieleż to przińdze za jednã gòdzënã? - On się pyta ile kosztuje godzina. - Pięćdziesiąt złotych. - Pińcdzesąt zlotëch. - A bùten téż jidze wëridowac? Wedlą strądu przejachac? - Pyta się, czy po plaży może pojeździć. - Po plaży też można. Albo na maneżu. A kiedy on by chciał? - Jo, to sã dô. A czej? - Na witro pòrénë bë szlo sã ùgadac? - Pyta się, czy jutro rano można. Tak më pò czile mënutach bëlë doma. Drëdżéhò dnia jô tam pòtkôl jinstruktorkã, chtërna sã pòkôza bëc jiną bialką. Pò pôrã mënutach w sodle taką gôdkã trzima: - Ale mam prośbę. Możesz mówić po polsku? Nie rozumiem cię, kiedy mówisz po kaszubsku. - To szkòda. Ty nie stąd? - Jestem z Sopotu. Nigdy się nie nauczyłam po kaszubsku. - A warto znac, w końcu robòtę masz na Kaszëbach. - Nie na Kaszubach, tylko na Pomorzu. - Kaszuby to téż Pomorze. Môlczenié.

- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę, mógłbyś nie mówić „jo”? - Nie przesadzaj, jesteś z Sopotu, to to chyba rozumiesz! - Mam łatwość do języków, znam angielski, ale kaszubskiego nigdy się nie nauczę. - We can switch to English as well. Môlczenié. Z wiksza to jednak më kaszëbòfòni môlczimë. A móże wôrt nie pòddawac kaszëbsczégò w pùblëcznym rëmie, nie pòddawac szoséhò, krómów, bilietowëch kôs? Móże jednak ni ma cwëkù sã sromac jic w króm ë zrobic sprawùnczi pò kaszëbskù. Òsoblëwie we wsy, w chtërny jesz przed pôrãdzesąt latamë nicht nie gôdôl pò pòlaskù. Kòżden nawiédzô ò jeden miesąc czile, czilenôsce różnëch krómów, mijómë sã na tëch jistnëch banofach, w tëch jistnëch centrach. Chòcô ë 300 dzyrsczich lëdzy móże pòdniesc w Trzëgardze ë òkòlëcy pòczëcé, że żëjemë w dwajãzëkòwim rëmie. Ni miôl jem klopòtu òbsztelowac so pôlnié na kòscérsczim rënkù. Anié kùpic knyżkã w knygarni. Anié dostac òdpòwiesc òd mlodégò dzéwczëca chdze nalézã nôblëższą bankmaszinã w Krokòwie. Abò nabëc sznekã w Chwaszczënie, Wejrowie bądz Pierwòszënie. Procëmno, nôczãstnié to sã pòtikalo z zajinteresowanim ë ùsmiéchã. Jak gôdô pòlasczé przislowié, „nasz klient, nasz pan”. Nicht tak nie sztôltëje rënkù jak kùpc. Teòreticznie nieprzestóny kóntakt z kaszëbsczim jãzëkã móże bëc przëczëną tehò, że pòdjimcowie zaczną miec za swój atut dëbeltjãzëkòwé reklamë abò mienié robòtnika, co rozmieje òbslëżëc kùpca pò kaszëbskù. Wôrt sã ó tim dokònac. Ë sprôwdzëc jak barzo kaszëbsczi je akceptowóny w prôwdzëwim żëcym. Dalek òd szkòlowi lawë, konferencëje, lëteracczéhò pòtkaniô, staren gazétë. Bùten.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


1 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Przez cekawòsc móm żałosc abò z żëcégò mazursczégò emigranta – 1. dzél Pioter Szatkòwsczi

Na zaczątkù zeptembra, jô, dopiérze wëpùszczony z prôwdzëwi kùznicë talentów, znany téż jakno Gduńsczi Ùniwersytet, tak so ùdbôł, że je mie trzeba jachac do Deńsczi. Jô ju pò prôwdze miôł baro dosc wszëtczégò, co sã dzejało w Pòlsce, dlôte jô chcôł czegòs nowégò, mòże nawetka lepszégò. I tak ganc w cemno z dwójką drëchów jô sã tam nalôz. Tëlé mie gôdalë belfrzë na sztudiach, że to je jak Òbiecanô Zemia, że je robòta, że lëdze dobri, że państwò tak fejn zòrganizowané, że taczi germańsczi òrnung. A jak to bëło tak richtich? Mieszkôł jô w taczim dzélu Kòpenhadżi, że wszãdze - ale to wirklëch wszãdze - emigrancë abò jich dzecë, ju barżi deńsczé jak cëzé. Òjc gôdô pò arabskù, knôpiszk òdrzékô w tatków mòwie, le do swòjégò bracynë òn ju gôdô w tak czim, co tuwò sã nazéwô perkerdansk (perker òznôczô emigranta z jislamsczich krajów, nôwicy z Persji a Turcji). To je takô gôdka, chtërna je żëwszô jak sztandardowô deńskô, kąsk brzëmi jakbë chtos chcôł ritm do mòdlëtwë w minarece wëklepac. Rôz chùdzy, rôz wòlno. Letkò je mòżno nalezc w ti gôdce szlachë arabiznë. Wallah – na Bòga, habibi – drëch, para – dëtczi. Za òjcã i wkół biegającym dzeckã majestaticznô jidze matka, òd stóp do głów òblekłô w dłëgą, czôrną bùrkã. Nie gôdają ze sobą, a mie je felëje smiałoscë rzëcëc òkã w ji stôrnã. Jidã dali – za rogã piérszi rôz czëł jô pòlsczi. Bë bëło fejn, czejbë le nen głos nie béł ùżarti. Kòl krómù widzã zrzódło głosu – sztërzech chłopów a plëskòtka. Gôdô a gôdô, a w lëfce je czëc tónym piwã. Blós rôz jô jich tam ùzdrzôł, jesz nie wiedzącë, że tegò téż mie mdze felac. Kòłã jachac tu mòżesz w kòżdi plac, kòłowich stegnów w stolëcë je fùl, czasã zdôwô sã, że chùdzy mdzesz jak jadącë aùtołã, bò tam wszëtcë jadą tak, jak je napisané – piãcdzesąt i ani kąsk wicy. A jak sã wiele aùtołów pòzbierze i jadą jesz wòlni, tedë môsz leżnosc mijac je, cesknącë mimò i wëszczérzającë sã: jaczé to są nimki (z mazursczégò tak gôdóm, to òznôczô niepòradnëch lëdzy). Kap… kap-kap… kap-kap-kap… sssszzzzzzuuu! Lunãło i jô ju nie béł tak mądri. Z ùrzãdnikama jô ni miôł za baro kòńtaktu. Ale drëszë, chtërnym chtos dôł robòtã (mie nie chcôł

nicht, bò jô jem gbùrczón ë blós na gbùrstwie rozmiejã fejn robic), ò matkò – co òni sã z nima mielë! A to taczi drëczk je nié do kùńca tak, jak jima sã widzy, a to pòdatkòwégò numra dac nie chcą, bò… nie jidze tegò wbic w kòmpùter – królewô jedna znaje przëczënã. Ale prôwdzëwi méstrowie to robilë w bankach. Nôprzód to òni nie chcą cë dac rechùnkù, téż bez przëczënë. Jesz w jinszim òni zgùbilë papiórë. W placu, chtërny mô trzëmac wachtã nad twòjim majątkã nicht nie wié, dze leżi twòje pismiono. Dze nen òrnung je? Në je, blós w jinszëch placach. Wszãdze zelono, czësto, bùdlów a biksów na zemi nie ùzdrzisz. Kòżdi wiãkszy market mô aùtomat, chtërnémù òddôwôsz co òstało z ùszłégò wieczora, a òn nie pitô – môsz të cedel, że to kòl naju kùpioné? Nié, òn bierze, a pózni wëchôdô papiórk z nôdpisã, kùli krónów të nazôd dostôł. Jidzesz z tim do kasë i mòżesz wząc ne dëtczi abò, jeżlë môsz jaczés sprawùnczi, òdejmną cë òd zôpłatë. A pòstãpnégò dnia jô miôł sã karowac do taczégò cekawégò dzéla gardu, Christianie…

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - ù c z b a - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 5

NR 4

KASZËBSCZI NIÉ DO PÒCZÃTNIKÓW, 1. dzél

Macéj Bańdur

Tekst 1. Wësokô (pòl. Wysoka Zaborska), chònicczi kréz

na brak odpowiedniego znaku w obecnej pisowni kaszubskiej

Rôz bëł król, ten wiedzôł wszëstkò, cò w jegò królestwie sã stałò. Ji nicht nie wiedzôł, chtò mu tò powiedzôł. Każdi dzéń, jak ón jôd òbiôd, jeden sługa mu muszôł zakrëtą mniskã przëniesc, a ón nie jôd prãdzé, jaż ón bëł sóm. Ten sługa bëł cekawi ji chcôł wiedzec, cò bëłò w ti mnisce. Rôz jak ón nazôd niós, ón jã niós dò swojé jizbë ji òtworzëł, tej leżałò jednò serce ptôcha w ti mnisce. Ón jeden kawałek urznąn ji jôd, tedë ón rozumniôł, cò të wróble na òknie mówiłë. Na drudżi dzéń ta królowô zgubiła piersceń ji wszëstcy gôdali, że ten sługa gò ukrôd. Tedë ten król zawołôł tegò sługã ji mówił: „Czedë ten piersceń jutrò nie bãdze tu, tedë të bãdzesz powieszóny”. Tedë ten sługa szed bez dwór, ón słuszôł, cò kaczczi mówiłë. Tedë jedna mówiła: „Jô połkła renò ten piersceń té królowé ji ten mnie leżi czãżkò w żołądku”. Jak ten sługa tò uczuł, złapił tã kaczkã ji zaniós temu kucharzowi ji mówił: „Zabij tu tã, óna je tłustô dosc”. (...) Jak ón jã rozprół, ón znalôz w żołądku ten piersceń. Tedë ón gò zaniós królowi ji król sã radowôł, że ten sługa bëł niewinny. Ji podarowôł mu za tò wiele pieniãdzy.

- konsekwentne przejście dawnego pomorskiego ě w y (brzmiące jak polskie y), np. wiyrzba, syrce, czwiyrc, cyrpiec (por. ogólnokasz. wierzba, serce, czwierc, cerpiec); w powyższym tekście cecha nienotowana ze względu na brak odpowiedniego znaku w obecnej pisowni kaszubskiej

Objaśnienia: Wysunięta najdalej na południe kraina dzisiejszych Kaszub to Zabory. To obszar szczególny także pod względem językowym, ponieważ jednym z trzech dialektów języka kaszubskiego jest właśnie dialekt zaborski. W jego skład wchodzą przede wszystkim gwary konarska, brusko-wielewska, lipuska i kościerska. Choć dialekt zaborski nie jest, całe szczęście, jednorodny, wybijają się w nim następujące dominujące cechy: - konsekwentne pochylenie się jasnego o przed spółgłoskami nosowymi n, ń, m, np. stróna, bróna, ón, zrobióny, dómu (por. ogólnokasz. strona, brona, òn, zrobiony, domù) - konsekwentne przejście jasnego e w y (brzmiące jak polskie y) przed spółgłoskami nosowymi n, ń, m, np. tyn, jedyn, òżynic, lyno, sënym (por. ogólnokasz. ten, jeden, òżenic, leno, sënem/sënã); w powyższym tekście cecha nienotowana ze względu

- obecność ruchomego e, np. młotek, kotek (por. ogólnokasz. młotk, kòtk) - brak przejścia krótkiego i w szwę po l, np. lis, rzekli, szczesliwi (por. ogólnokasz. lës, rzeklë, szczestlëwi) - akcent inicjalny, tj. na pierwszą sylabę, tak jak w języku czeskim -powszechne przejście miękkiego m’ w mń, np. mniasto, mnie, mniska (por. ogólnokasz. miasto, mie, miska) - powszechne przejście miękkiego p’ w pch’ lub psz’, np. pch’ic, pch’yrszi, pch’isôrz albo psz’ic, psz’yrszi, psz’isôrz (por. ogólnokasz. pic, pierszi, pisôrz); w powyższym tekście cecha nienotowana ze względu na brak odpowiedniego znaku w obecnej pisowni kaszubskiej - konsekwentny brak labializacji u, zamiast niej wymowa u pochylonego w każdej pozycji; w wymowie jest to dźwięk bliski niemieckiemu ü (por. ogólnokasz. wymowa tü, dzüra), np. kura, zgubiła, uczuł (por. ogólnokasz. kùra, zgùbiła, ùczuł) - labializacja o zachodzi tylko w nagłosie i wygłosie, jeśli o jest pierwszą lub ostatnią głoską i, w przeciwieństwie do innych dialektów, na końcu wyrazu zachodzi po każdej spółgłosce, np. cò, chtò, jegò, jutrò, òstôł, òrac, ale połkła, poszed, most (por. ogólnokasz. co, chto, jegò, jutro, òstôł, òrac, pòłkła, pòszed, mòst); cecha ta nie dotyczy północnych Zaborów, gdzie labializacja zachodzi według prawideł centralnokaszubskich Ź ró d ł o : L ore nt z F. , Tek st y pomorskie , Kr a ków 1 9 1 3

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


1 6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - P Ò EZ Ë J Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

DÔWID MIKLOSZ

Trzy Marie w piątkowe popołudnie

Żywioł d. Tryptyk

Pierwsza była matką boga który się zrodził we mnie latem pachnąca migdałami gwiazda betlejemska wiodła z pustyni w stajenkę jej szyi

I. Die Geburt der Tragödie... z najprzedniejszych jakie znam melodii wyrzeźbiłem ją z przydomkiem Anadiomene nasłuchując kroków pulsu drwiłem z siebie słodko Pigmalion Ateista II.

Druga była siostrą Łazarza kochali się w niej podmiejscy złoczyńcy znosili jej daktyle na palmowych liściach o niej były refreny ich bandyckich pieśni Trzecią cieszyło się już wielu szekle i sestercje jak ciepłe pocałunki spływały po jej dłoniach wonnych balsamami jej twarz widziałem zamykając oczy wisząc na smutnym na piątkowym krzyżu

...aus dem Geiste der Musik z dwóch równorzędnych racji u podbramia z plątaniny tak i nie Szlachetna Eris wysnuła ostateczną wespół z Dionizosem esencję słodkiej drwiny dytyramb nad dysonansem III. ...oder Griechenthum und Pessimismus z pisanej dla pogan ewangelii Łukasza wykreślono zapewne historię Ariadny dlatego właśnie to Marii z Magdali w chwili jej odrzucenia dane było spotkać boga wina z wody przemienionego [gdy pisał na piasku „euoe!”]

Macéj Bańdur Za smãtôrzową brómą Jeden szadi czerz spiéwie stã gardluszk môlëch warbelków Na szadim krzu co sok pije z grzëpë pòtlëklëch grobów bùdel pò sznapsu stôrëch krutopów ë swinich gnôtów spiéwają ptôszë Że czas bieżi wkól a nié przed sebie tam na szadim krzu spiéwają ptôszë Ju nie nalézesz rzeklë ludkòwie blós nen szadi czerz na grzëpie smiecy Na szadim krzu jô nalôz Waj’ wszëtczich Piesniã Mlodoscë Na Bómie Żëcô


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 7

GRACJANA PÒTRËKÙS

zachwiana pora świat jest taki ciężki kiedy umiera jesienią naciska na czoło zgnilizną jeszcze świeci słońce ale jest już brązowe i wieczorem spadnie z drzew

dëchóm swiãtim mój dzéń jesz wcyg wòniô tobą czejbë të bëł lëftã wkół na mëslë zaòstôł ritm dëchów na mëslë krący sã głowa na wietrze

kąt oczu kiedy patrzysz na rytm świateł bez końca biegnących czas zaczyna dobiegać końca twoich oczu

po myślach w najciemniejszym z moich niepokoi siedzi na ziemi wspomnienie twoich pogrzebów. zmartwione ciało opłakuję palcami. nie pamiętam twojego zapachu ale widzę skórę bijącą ciepłem. w najciemniejszym z moich niepokoi siedzę zawsze w dwóch duchach i jak serce biję się po myślach

po myślach w najciemniejszym z moich niepokoi świeci listopad i powietrze jest coraz cięższe na żebrach przykrytych październikowym lasem i zapachem czasu pogrzebanego na cholerę

po sprawdzeniu tętna po sprawdzeniu tętna położyłam się obok na twardej ziemi i nie zamknęłam oczu w ciemność. chyba nawet przez chwilę byłam sama ciemnością byłam matką lub przynajmniej byłam blisko. nieruchomy wieczór nie poruszył myślami tylko skóra coraz mniej napięta uległa ulegała grawitacji wtulała się całym zapachem w ramiona i korzenie matki. leżałam jak drży powietrze i dłonie i ulica jedzie. a potem było rano i wszyscy jednak żyli


1 8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - G ALER Ë J Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Wracanie do siebie

A n n a Fa u s t y n a W a c ł a w e k


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 9


2 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - G ALER Ë J Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


-- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 1


2 2 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - ù c z b a - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

nr 4 Kaszëbsczi nié do pòczãtników, 2.dzél Co z tymi końcówkami? Czyli o morfologii kaszubskiej. Macéj Bańdur Zainteresowanie niektórych naszych czytelników wzbudziła morfologia stosowana w moich kaszubskojęzycznych artykułach. W odpowiedzi na to zainteresowanie poświęcam czwartą część Kaszëbsczégò nié do pòczãtników właśnie tym zagadnieniom. Z nadzieją, że rozwieję wszystkie wątpliwości. 1. Wicé, barżé, dalé i kwestia wygłosowego é. W dużym uproszczeniu gwary języka kaszubskiego możemy podzielić na te, w których é w wygłosie utrzymało swoje brzmienie i na te, w których zrównało się w brzmieniu z i, y. To zrównanie się wprowadziło do gramatyki kaszubskiej mnóstwo zamieszania, których skutki są obecne w języku tzw. literackim do dziś. Już od dawna to długie e niekonsekwentnie było zapisywane, wystarczy wspomnieć choćby pierwsze wydanie Żëcô i przigòdów Remùsa z 1938 r., którego podtytuł zapisany jest Zvjercadło kaszubskji. W całej zresztą książce zanikło rozróżnienie między mianownikowymi formami przymiotnika rodzajów męskiego i nijakiego. É znika też w liczbie mnogiej, stąd czytamy na przykład: Vozeł Remus na svoji karze takji pjesnjikji, jakji norod kaszubskji lubjił vëspjevivac. Takie formy oczywiście nie są reprezentatywne dla całego języka kaszubskiego, a zwłaszcza dla dialektu północnego, w którym generalnie utrzymała się opozycja é : i. Wyraźnie słychać to tam także w formach przysłówków w stopniu wyższym, np. lepié, gòrzé, wicé, dalé. Z wygłosowym é zapisują przysłówki najważniejsi słownikarze i językoznawcy, Bernard Sychta w swoim Słowniku gwar kaszubskich na tle kultury ludowej notuje długie e bez wyjątku, np. dalė, gořė, lëšė, rëχlė. Także Friedrich Lorentz w Kaschubische Grammatik ma proscé, křëvjé, dalé, vjicé itd. W Gramatyce pomorskiej wspomniany językoznawca pisał tak: Weźmy prasł. *daľeje: wskutek zaniku j i kontrakcji samogłosek musiało ono dać pom. dalė i tej formy wymaga się rzeczywiście od dzisiejszych gwar. Możemy zatem sobie przedstawić rozwój prasłowiańskiej formy następująco: *daľeje -> *daľee -> *daľē -> dalé. Formy z długim e godzą cały obszar

językowy, pozostawiając wymowę miejscowym właściwościom dialektalnym. 2. Té dobré rolé i konsekwentna apofonia dawnych samogłosek długich. Generalnie w dialekcie północnym samogłoski ô, é, ą alternują w wygłosie w inne dawne długie w bierniku, dopełniaczu i mianowniku liczby mnogiej. Jak pisał F. Lorentz, (...) liczne północne gwary pomorskie wykazują wyraźnie w gen. końcówkę -ė, a w dat. loc. -ï (...). W pom. znajdujemy w gen. w kilku gwarach formy tė, ńė, dobrė, w innych tï ńï dobrï, w jeszcze innych ukazują się obydwa rodzaje obok siebie, w dat. loc. wszędzie tï jï dobrï. W prasł. odpowiadały im gen. *tojě *jejě *dobryjě, w dat. loc *toji *jeji *dobrěji. Formy dopełniacza z wygłosowym -ė dla rzeczowników typu volå, rolå, mšå przedkładał również B. Sychta w swym Słowniku gwar kaszubskich na tle kultury ludowej. Rzeczowniki typu mszô, rolô; zaimki typu ta, chtërna oraz przymiotniki typu dobrô, piãknô odmieniają się zatem w dialekcie północnym następująco: M (chto? co?) ta dobrô mszô, rolô D (kògò? czegò?) té dobré mszé, rolé C (kòmù? czemù?) ti dobri mszi, roli B (kògò? co?) tã dobrą mszą, rolą N (z kògùm? czim?) tą dobrą mszą, rolą Msc (ò kògùm? czim?) ti dobri mszi, roli W ta dobrô mszo, rolo 3. Kwestia odmiany zaimków, czyli dlaczego formy typu të jednë onë chtërnë wszëtczi. Żeby należycie to wytłumaczyć możemy najpierw podejrzeć nieco naszego najbliższego językowego sąsiada. Zenon Klemensiewicz w swojej Historii języka polskiego pisał o staropolszczyźnie tak: Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na te archaiczne formacje, które kontynuują stan doby przedpiśmiennej, a nie utrzymują się w języku okresów późniejszych, należą tu: biernik l.poj. r. ż. z końcówką -ę, np. rękę twoję, chudobę naszę, wszytkę radę, winnicę tę; mianownik l. mn. r. m. (...), np. śladowie moi, sądowie twoi, wszytcy krajowie; mianownik l. mn.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 3

r. m. naszy, waszy, np. dziadowie naszy; mianownik i biernik l. mn. wszystkich rodzajów zaimków twardotematowych z końcówką -y (-i), np. mian. ty pieniądze, samy zwony, wszytki drogi, ty rzeczy, ony drzewa, tyto książęta; (...) Otóż sąsiednia pomorszczyzna okazała się dużo bardziej konserwatywna i formy o jeszcze mocno prasłowiańskim rodowodzie, które polszczyzna pożegnała dawno temu, zachowała do dziś. Niestety, o ile biernik l.poj. r. ż. z końcówkę -ã, np. twòjã rãkã, wszëtkã radã oraz mianownik l. mn. r. m. na-

szi, waszi, np. naszi starkòwie, waszi sënowie są dobrze znane dzisiejszej gramatyce kaszubskiej, o tyle mianownik i biernik l. mn. zaimków z końcówką -ë, -i gdzieś w kaszubskim językoznawstwie się zapodział. A szkoda, bo olbrzymi materiał językowy zebrany w Tekstach pomorskich Friedricha Lorentza bezsprzecznie dowodzi, że dla całego obszaru języka kaszubskiego słusznymi i najczęściej jedynymi są formy typu: të pieniądze, samë zwònë, wszëtczi drodżi, të rzeczë, niejednë dzéwczãta, chtërnë chójczi, në bómë, ònë dwie. Jasne e mają natomiast zaimki dzierżawcze, np. mòje, naje, twòje itd.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Kaszëbsczi szprétk Paùel Pògòrzelsczi

Nadeszła zima, więc i temat zimowy: okrycia wierzchnie (wiérzchnica), czyli wasza zimowa wizytówka (jesienna zresztą też). Temat mi bliski, bo od niego zaczęła się moja przygoda z klasyczną elegancją. Kiedy w ostatniej klasie gimnazjum zaczął się sezon na egzaminy, nie mogłem znieść świadomości, że mój garnitur (ancug) wystaje na dole spod kurtki (lëtewka) i zainwestowałem w pierwszy krótki, tani płaszcz (mantel, mańtel). Pamiętam słowa mojej matki, która stwierdziła, że nie opłaca się wydawać pieniędzy na drogi płaszcz, bo i tak go ubiorę najwyżej kilka razy. W pewnym sensie miała rację, bo szybko mi się znudził i zacząłem się rozglądać za długimi. Klasyczny męski płaszcz powinien sięgać za kolano, jednak z biegiem czasu i tu elegancja musiała ustąpić wygodzie i, tak jak z skrócenia fraków i surdutów na wzór bluz robotniczych powstały garnitury i smokingi, tak i płaszcze zostały skrócone na tyle, żeby tylko zasłaniać marynarkę, co niewątpliwie jest wygodne przy prowadzeniu i wysiadaniu z samochodu. Tak jak w przypadku garniturów, płaszcze występują obecnie przeważnie w wersji jednorzędowej, choć, co jest zaskakujące, dwurzędówki powróciły znacznie wcześniej niż dwurzędowe (dwarégòwé) marynarki, niestety tylko w skróconej wersji i w sklepach kojarzonych raczej z odzieżą codzienną. Osobną myśl można poświęcić płaszczom jesiennym, czyli prochowcom. Czasami używa się wymiennie

nazwy prochowiec i trencz, ale ta druga powinna być zarezerwowana dla klasycznego jasnego płaszcza, którego wzór nie zmienił się od ponad stulecia. Pierwotnie został zaprojektowany jako płaszcz wojskowy dla żołnierzy brytyjskich, stąd jego nazwa (ang. trench – okop) i krój (wszelkie paski i sprzączki). Po pierwszej wojnie światowej stał się elementem mody cywilnej i od tamtej pory był kojarzony z detektywami (np. Peter Falk w Colombo), a przede wszystkim z Humphreyem Bogartem w Casablance. Z czasem niestety zaczął być kojarzony przede wszystkim z mężczyznami obnażającymi się w miejscach publicznych… Jak wspomniałem wcześniej, większość współczesnych, produkowanych masowo i płaszczów zimowych, i prochowców to ciemne modele jednorzędowe o długości mniej więcej do połowy uda i nie ma od tego wzoru zbyt wielu odstępstw. W poprzednim numerze zaznaczyłem, że będę starał się też doradzić, jak ubierać się elegancko i nie wydawać na to majątku. Otóż jeśli ktoś chce sobie pozwolić na większą ekstrawagancję, a jednocześnie nie chce szyć płaszcza na miarę (gdzie dwurzędowy płaszcz z futrzanym kołnierzem [kòżëchòwi kòlnérz] to wydatek kilku tysięcy złotych), powinien odwiedzić salon odzieży używanej, zwany też ciucholandem. Często można tam znaleźć unikalne egzemplarze w idealnym stanie, w cenie od kilku złotych za kilogram. Z doświadczenia co prawda wiem, że przeważnie odzież męska występuje tam w rozmiarach, w jakich zmieściłoby się dwóch statystycznych panów, jednak z przeróbkami krawieckimi wciąż da się zmieścić z eleganckim płaszczem lub garniturem w stu, ewentualnie dwustu złotych.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


2 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Kriket, pòlo? Chcemë le zagrac w kaszëbską knypã, milordze ! Adóm Hébel Aktiwny ôrt żëcégò nie darwô òznaczac bieganiô dłudżich kilométrów, mòkniãcô i niechaniô rozmajitëch przijemnosców. Samò wińdzenié bùten nama pòmòże, a wstanié òd kòmpùtra pò prôwdze nie bòli- a zycher mni jak wielegòdzënowé sedzenié... Wińdzenié mô cwëk tim barżi, że przedstôwióm Cebie spòrt, jaczi mdze miôł Cebie wcygnioné na wiele gòdzënów a nie wëmôgô przezebleczeniô sã, wiôldżi mòcë ë rozgrzéwczi. To je barżi drësznô jigra- to znaczi mòżesz w niã grac na pòtkanim z drëchama, przë grilu abò piwkù. Wëòbrażë sowòniô karkòwinë, jakô wiesoło skwierczi na krôtce, chtërna spłiwô sëtim, co robi ji akòmpaniameńt. Słuńce ju nie pôli, bò jidze wieczór. Wiodro je lubné, pò cepłim dniu chtos jakbë sprzątnął dãp i òsta le swiéżosc ë wòrztë na grilu. To wszëtkò òbònioné zëmnym piwã. Terô, jak ju môsz òdecknioné teskniączkã za latã, mògã rzec ò co jidze. Grilowi sezón je nôlepszim cządã na knypã, abò jinaczi knyp, knip, klósk, klóskã, klipã... To je stôrô kaszëbskô jigra, jakô zajima całé niedzele najim ópóm na pólnëch drogach ë pòdwòrzach. Të do ni nick nie brëkùjesz, leno czij abò sztachétã do czidaniô ë klóska- drzewiany pòdługòwati klock ze szpëcama pò dwùch stronach. Wiém, to sã zdôwô, że w to mòże grac leno jak ju pò prôwdze ni ma co robic. Jô téż

tak mëszlôł, jaż jem czidnął. Klock leżi na zemi, jô skùpiony ùderziwóm w jegò szpëcowati zberk i òn òbrócywającë sã pòdskôkiwô na jaczis 1,20m i tej czidóm gò jak nôdali... nié dali jak 4 métrë. Jak czëjã zwãk zderzeniô sztachétë z klóskã, ju wiém skądka jegò drëgô pòzwa- knip. Pòsobné próbë jidą wiedno lepi. Zresztą, to baro òdsztresowiwô. Jô ni mògã ò niczim mëslec, bò móm jaż 3 rëchë do zrobieniô, z czegò kòżdi mùszi bëc zrobiony w swòjim czasu z dokładnoscą do dzélëka sekùńdë. Mùszã ùderzëc w klock tak, żebë pòdskòknął, tej òbezdrzec jak chùtkò i jak wësok lecy, w jaką stronã i jak mòckò sã òbrôcô, zrechòwac to wszëtkò i zlokalizowac, dze sztachéta pòtkô sã z knypą i prawie tam wëdac zwãk „knyp” i wësłac przibiór jigrë jak nôdali. To je pò prôwdze ùczba panowaniô nad sobą, òbzéraniô rësznëch elemeńtów, chùtkòscë, wëczëcô, a pò cziledzesąt nieùdónëch próbach pòkòrë. Sama regla czidaniô je prostô- pòdczidniãcé i òdczidniãcé. Nôlepi, żebë czij béł dłudżi òd zemie do najëch rãków, klock kòl 15 cm dłudżi, 2,5cm szeroczi, pò 2,5 cm dłudżé szpëcë robiącé sztërëscón. Nôlepi z bùka- taczi sã flot nie skażi. Pòdczidniãcé robisz letkò zdżibłi. Prawòrãczny mùszi ùderzëc w lewi szpëc klocka, prawą rãkã mającë blëżi klocka. Tej òdczidniãcé sã kùńczi trzëmiącë czij jistno jak w gòlfie. To są techniczné drobnotë- kùńc kùńców kòżdi i tak robi to na swój ôrt. Jistno kòżdi na swój ôrt mòże twòrzëc regle spòrtu. Mój ópa mie òdkôzôł wersjã, w jaczi klósk na kòżdi scanie mô rzimską cyferkã òd I do IV. Na zaczątkù mùszi gò cësnąc w krąg, i ta scana, jakô mdze


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 5

widzec ga òn wëlądëje, pòkazywô wiele òn mô pòdeńsców. Jeżlë trafi na IV, tej mô sztërë pòdeńsca, za kòżdą razą zaczinającë tam, dze klósk wëlądowôł przë rëchlészi zagriwce. Jiné regle gôdają ò tim, że w krãgù są rozmajité zonë i mô sã tëli pòdeńsców, wiele je namienioné zonie, w jaką sã trafiło- tuwò nie jidze ju ò szczescé, le célnosc. W knypa më mòżemë zagrac wszãdze dze je kąsk rëmù, na jaczim ni ma lëdzy, ani czegòs, co mòże sã stłëc. Mòżemë to robic przë rozegracji abò wòlnym pòpôłnim. Placã, dze mómë sprzãt je np. Òrlik w Lëzënie, dze w òbrëmienim òglowòeùropejsczi spòrtowi akcje Move week jeden dzéń béł temù namieniony.

Regle są sprawą do òdkrëcô, a téż twòrzeniô. Tak czë jinak, fejn bë bëło, żebë na jigra sã sta codniową rozegracją, jistno jak pétanque we Francëji abò frizyjsczi spòrt kooitjetipelen, w jaczim jidze ò grzimniãcé kamiszka, co leżi na sztëczkù drzewa pòłożonym na zberkù cegłë- baro szlachùjąco wëzdrzi. Ta jigra to leno jedna z wiele zajmów, jaczé wëfùlowiwałë wòlny czas najim òjcóm. Mòże wôrt zrobic rewòlucjã prawie w tim dzélu najégò żëcô i nasz ôrt rozriwaniô sã sparłãczëc z nają kùlturą? Jeżlë w òdkriwanim swòji swiądë dôwómë bôczënk na to jak fejrowac swiãta ë òsoblëwé żëcowé leżnoscë, tej wôrt do tegò dodac codniowòsc- to òna wëpełniwô nasze bëcé na tim swiece.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - CYTAC Ë JE - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Le acz to znaczi - môłi nôród? Lakònicznosc w pisanim Bédëjã hewò taką definicëją: je nôlepszim zagwësnienim môłi nôród to taczi, chtërnégò òstaniô przeczëtónym. bëcé mòże òstac w kòżdim sztóce Rudolf Wiérchòwa zakwestionowóné, chtëren mòże zdżinąc ë chtëren to wié. Milan Kundera Lëdze nie mieszkają w kraju, mieszkają w jãzëkù. Jaume Cabré

Człowiek, chtëren nie je wòlny, wiedno jidealizëje swòjã niewòlą. Kùltura to pòlitika Bòris Pasternôk môłégò nôrodu. Josef Kroutvor

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


2 6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Klucz òd dôdomù Artur Jablonsczi

Piesactwò chùtkò sã zlazlo. Jakbë z cali Sétmëgardzczi Wëszawë. Docz jô zawrzeszczôl „ùrnóm psa!”, jak më nã panã zlapilë? Aùto wchôdalo w zôkręt ë to bél mòmeńt. W nym jô jaczisz cëzy zwęk slôdë kampra czëjã. Pò ùjachanim ju 1500 kilométrów, jô doch wiém jak co grochòce w tim stôrim Dukato. Tere leżã na brzegù asfaltë ë so mëszlã, że glodny pies wilka sã nie bòji. Hewò, ne szczërze sadlë wkól kampra ë wzerają, jakbë sã na tëch òtrębach znalë. Jô ju ni miôl kòla zmieniôné abò ë trzë lata. Macéj gôdô, że cosz mù sã mëkcy jak z jehò ópą to robil, a Karól nawetka nie próbùje lgac, że sã na tim chòc përznã znaje. Nëże, te mùtrë są zarznięté ë bez WD40 më tehò nie òdszruwùjemë. Jidã za ną cëdowną ceklëną. Jô ni mògã jima pòkazac, co jô móm strach. - Pies nie ùgrëze pòkądka mù na ògón nie nastąpisz – rzek mie nic, tobie nic Macéj. - Në, në… – Karól taczi dzyrzczi nie bél. – Psowi, kòniowi a bialce, tim ni móże nigdë wierzëc, a jesz taczim psóm, co ni mają pana. Wa widzyta, że to tu ùrmamë lażi w ti Rumùnie. Lëdze to òstawilë. Móże Cëgónowie, czej przecygalë w jiny plac. Nicht sã tu za tima psamë nie czerëje. - Jo, lepi medzë psë nie wchadac… – jô so pòd nosã zamërmòtôl ë króm WD40 jem jesz mlotk wząn. Pól gòdzënë pózni nasz kamper rëszil. Za nim no wszëtczëch dwanôsce szczërzów. Ne wiôldżé jak miedwiedze czë ne môlé jak lasëce, czôrné, bruné,

2. dzél biôlé, równo jaczé, szlë na nas czejbë na pòcztowéhò. Czësto jak niejedny lëdze. Nic sobie pòmòc ni mògą, le brzechają jak psë na wiater. Greńcznô wacha Jesz jedna krzëwizna ë jesz jedno nôkòlé. Za tim nôwrotã? W nym kalkòwi Òksëp Seklerów stanąn przed namë jak jakô wiôlgô Kopjafa. Nagrobnô stolpa. Przódë blós na seklersczëch grobach je stôwialë. Glowa, szëja, srąb, nodżi. Chlopskô. Bialkòwskô. Dzecnô. Òbalëtô – cemnobrunô a cemnomòdrô dlô stôrëch. Cenkô ë wësokô – z jasnéhò drzewa – dlô mlodëch. Môlô ë żôrotnô – biôlô – dlô dzôtk. Czasã z rovásírás. Runamë, jaczé bëlë jaż do pòlowë 19. stalatéhò w Sétmëgardze ùżiwôné. Dzyse dnia są wszędze znakã madżarsczi érë. A pòd ną stolpą, pòd ną górą stolëmną bëlo Torockó. Przez Rumùnów pòzwôné Rimetea. Przez Niemców jakno Eisenburg. Na calim swiece ta wies Seklerów je mést nôbarżi znônô. Zalożonô w 13. stalatim przez górników zlota – Sasów ë Seklerów. Székely. Greńczny wachtôrz. Chto tam dzyse wié skądka òni przëszlë. Móże są òd Hùnów, móże òd Awarów abò Wòlochów? Wéle, do Gepidów, Pieczingów a Pòlowców òni téż bë sã rôd przëznalë. - Ale te jich brómë są apartné. Richtich bôjkòwé! – skòmeńtérowôl Macéj, czédë më ju òbeszlë calą


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 7

wies. - Kò jô sã nie zdzywiã, jak sã dowiém, że Tolkien mô je òd Seklerów wzęté. Chëcze stojalë w równy rédze. Jak sniég biôlé. A przed kòżdą lawa. Ë ne brómë. Drzewiané. Bruné abò czôrné. Môlô dlô lëdzy. Wiôlgô, cobë przez nią fùra sana wjachala. Czim machtniészô, tim bòkadniészi gòspòdôrz. A na jednëch nôdpisë rozmajité, że rôczą, że kòżden wlezc móże. Zôs na jinëch przëbité blaszané tôfelczi z wębórkã, z beczką abò z bilkã. Znanka robòtë gòspòdarza we fòjerwerze. Rôd so czlowiek przed taczim dôdomã sadnie ë bezpiek pòczëje. Nawetka czédë je blós turistą. Gòsc doma – bóg doma. Në a eùro mët. Za jizbã ze frisztëkã dlô trzech na jedną noc – 80 lejów. Z môltëchã na cali dzéń – 20 eùro. Kò Macejowi, chtëren ze stôrą Seklerką pò rumùńskù gôdôl, chòc òna le czilesz slów w nym cëzym jęzëkù znala, na bialka chcala jizbã za 10 lejów òddac. Leno òna wòdë ni mia, a nama sã nie chcalo do stëdnie nëkac. Zó to dobrą Pálinkã ze slëwów miala. Kòżden miôl. Na brómie biôli cedel. Plastikòwô, litrowô bùdla za 30. Domôcé wino za 15. Czejbë nié Karolowô angina, co jã dostôl zare pò wëjachanim òd Lemków, më bë nie darwalë tëli tehò wszëtczéhò w nëch bùdlach kùpiac, le so tam tim, na môlu naczëc. Kò ma z Macejã sã nie żalowa. Biôlé wino szmakalo za wicy. Nôbarżi to w Izvor Forrás Quelle. Jo, tam jo. Kò to bél nasz flach, richtich nasza kwela. Nic wiôldżéhò, hewòle taczi sklep z tómbachã ë drzewianëma lawamë, a jesz czilesz stolów i kloców bùten. - Mëslisz të Macéj, że ma dwaji na ten czëp nehò Òksëpù Seklerów bë wlazla? – rozgrzôny winã jô sã

jaczisz mlodszi czul. - Kò jô tak wzerajã ë sóm nie wiém. Jakùż tam je wësok? – Macéj bél richtich cekawi. - Chcema sã spëtac tëch knôpów, co òni prawie nehò beemiksa ùprôwiają… - Have you climbed this mountain? – spitôl Macéj. - Yes, we have – òdrzek nôstarszi z knôpów, ten dwadzescelatny. - Many times. - How long does it take to reach the top? - One and a half hour. - Òn gôdô, że tam sã jidze póltora gòdzënë. – Macéj przërzek do mie. - Jo, jô rozmiejã. - Co wa tu robita? – Macéj dali pitôl. - Më z naszim tatkã prowadzymë nã kwelã. - Jesta wa stądka? - Jo, le nasza rodzëna czilesz lat témù wëcygnęna do miasta, tu niedalek, do Aiud. Më przëjeżdżômë blós na lato. - Kùli lëdzy mieszkô dërch w Torockó? - To tak mdze kòl 450 sztëk. Z tehò 400 je wicy jak 60 lat stôrô. - A cëż tu mlodi robią? - Wëjéżdżają. - Nicht nie òstôwô? - Za czim tu òstawac. Robòta je blós w turistice ë nick wicy. Tu ni ma niżódny przińdnotë. - Wszëtcë tu gôdają pò madżarskù? - Wszëtcë. - Ale wa jesta Sekleramë, doch jo? - Seklersczi to je le dialecht madżarsczéhò. Móże czilesz slów je różnëch. Blós tëli. Më jesmë Madżaramë. W sto proceńtach jô jem Madżarą.


2 8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Czédë më to pòwiôdalë Karolowi, w tim samim placu, leno wieczór, òn le pòkôzôl na bùdink rumùńsczéhò òrtodoksnéhò kòscola, co stojôl tak òsmëdzesąt métrów dali ë rzek: - Pòwiôdają, że ten kòscól Rumùnowie tu zbùdowalë, chòc nicht w òkòlim do niehò nie chòdzy. Seklerowie są katolëkamë abò ùnitarianamë. Jinëch lëdzy tu ni ma. Rumùnów tu ni ma. Rozmiejeta wa to? Przëzdrzeta sã na te państwòwé fanë. Òne są blós na kòscele ë na bùdinkù gminë. Na chëczach wiszą madżarsczé. A tã szlachòtã „Tima Rumùnamë co zdżinęnë na Pierszi Swiatowi Wòjnie” wa widza? Kò tima Sekleramë jakbë chto w pësk dôl. To doch dërch ó to jidze kòmù Sétmëgard slëchô. Pò 1920 rokù to tu wszëtkò dosta Rumùniô. Ale Madżarowie nigdë nie chcelë tehò òddac. W zélnikù 1940 rokù Seklerszczëzna przëszla nazôd na 4 lata do Madżarsczi. Zôs w 1944 Ruscë jima to wzęnë, chòc sã tutak zgòdzëlë na Madżarsczi Aùtonomiczny Krôj. Dopiérze w 1960 rumùńsczi kòmùniscë mòcno nã aùtonomiã òberznęnë. 15 strëmiannika 2006 rokù w Székelyudvarhely Seklerowie jednym glosã wòlalë za fùl aùtonomią, a rok pózni apelowalë do Eùropejsczi Ùnie, cobë sprawa jich aùtonomie bëla jednym z warënków przëjicéhò Rumùnie do Eùropejsczi Jednotë. - Téj, jak òni są tak apartny, czémù ten mlodi rzek, że są w 100% Madżaramë? - Je prôwdą, że ju w 90. latach dwadzestéhò stalatéhò w spisënkù blós le jeden tësąc zapisôl sã jakno Seklerzë. Chòc je jich kòle 650 tësący. To móże swiadczëc ò kóncu procesë zjinaczi jich pòczëcéhò, co je zrzeszoné z cëskã madżarizacje ë brëkòwnotą òbrónë swòji tożsamòscë w procëmnocë do rumùnizacje. – dokónczil Karól. Nen „cësk madżarizacje” w Torockó më na kòżdim krokù mielë widzoné. Madżarsczé tôfle na ùrzędze. Bùrméster z Demòkraticzny Zrzeszë Madżarów w Rumùńsczi. Rótë lëdzy wësëpùjący sã z aùtobùsów z blachamë „H”. W jizbie pò sąsedzkù letnicë z Szentendre. W kòżdi chëczi jaczisz Istvan! Madżarskô telewizjô ë radio. W krómie za chlebã Madżarzë. W wòzu z „flotfùdrã” Lángos. W pamiątkach… Snôżi bél ten „cësk” w krómie z suweniramë. Wësoczi ë szlęk. W dludżëch brunëch wlosach. Richtich taczi do przëzdrzeniéhò sã. Tak dzesz kòl òsmë dwadzesce lat stôri. Przëjachala do Torockó pińc lat nazôd z Bùdapestë. Zdąża sã tu òżenic ë ju nawetka rozdac. Le dërch òb lato zazérô tutak. Na tidzéń abò dwie niedzele. Robi w tim krómie, bò jehò miéwca, fòtografa Klotz Miklós, móże w tim czasu òdjimac ne krëszënë czôrno-biôléhò òdchôdającéhò seklersczéhò swiata. Stand by Erdély XXI. Jesz le

to na tëch òdjimkach je prôwdzëwie seklersczi. Twarze stôrëch lëdzy. Reszta je made in Hungary. Òbrôzk nehò dzéwczëca z krómù w Torockó bél z namë nawetka tédë wieczór, czédë ze sklamë rómù w ręce ë Marlbòro w lëpach, jesmë wzéralë w bërneńsczim Savoju na tóncëjącëch w ritmach Latino. To bél pò prôwdze dludżi dzéń… Trochã sambë, cza-czë a rumbë dobrze nama zrobi. Le co tam na tim parkéce wëstwôrzôl nen kruzowati chlop w grëbëch brëlach, za wiôldżim zaczerce, z szormã w ręce ë skórową taszą na remieniu? To nie bëlo snienié. Wéle, jo. Róbert Keprt nas nalôz! Wëjąn z taszë trzë bùdle mòrawszczéhò wina ë wëstawil przed namë na kònsolã czësto òglëpialéhò klubòwéhò didżeja. Pòkôzôl òczamë, że to je dlô nas. Òn ni móg gadac, bò tak glosno grala mùzyka. Jak chùtkò wnëkôl na tã zalã, tak téż chùtkò nama zdżinąn. Zdążil sã jesz òddzëkòwac skrzëwienim mùnie, co mòglo szlachòwac za ùsmiéwkã. Bò nôprzód bél fejsbók, a téj ten chlop na kòlu, co z nim wszed do Pegazë. Stojimë z pszenym piwã w gróscy ë sã òbzérômë za naszima mòrawsczima gòspòdarzamë. Mómë nôdzejã jich pòznac z òdjimka. Jesmë zadowòlniony, że w taczi tipiczny karczmie mdzemë bawilë. A tu ten kòlôrz, mie nic tobie nic, so przëszed. W kaskù, krótczëch bùkskach, żôlti lajkrowi kòszulce. Pòprowadzyl kòlo medzë stolamë ë zmierzali jaczisz wëszed. Pòtémù zazwònila Karolowô móbilka. Zwònil Róbert. Róbert Keprt z fejsbóka. Òdebrôl Macéj, to je Eckart z fejsbóka. - Czë co? Jesmë më w Pegazu? Jo… Nie waralo dlugò a do karczmë wczadzyl jeden kruzowati. Jak òn wëzdrzôl wa ju wiéta. Nie mdã sã pòwtôrzôl. A za Keprtã leze zôs nen z tim kòlã. Cëż je lóz!? Kòlega kòlôrz lëchò znôszô piwò ë cygaretë. Je nót zmienic môl. Chùtkò, bò dosc tëli padô, pòznôwômë nôpiękniészé place ë bùdińczi Bërna. Jaż w kóncu dochôdômë do Domù Pana z Lipé, co je na nim fejn wiôldżima lëtramë napisôné: Moravska Jednota. Czédësz bél niedalek Mòrawsczi Bank, bëla Mòrawskô Ksążnica. Tere to wszëtkò ùpôdô. Abò Czeszë przejęnë, abò medzënôrodné pieniężtwò. Mają tu fejn brzadową lemóniadã. Róbert nie żdże za kelnerã, le zare wëcygô z kòfra ksążczi ë fòldrë. Ten drëdżi bierze so jeden z Mòrawsczëch Historëcznëch Zbiérków ë zaczinô czëtac. Keprt ni móże òprzestac gadac. - Największym faux pas jest powiedzieć, że się jest w Czechach będąc na Morawach. Do narodowości morawskiej, w spisie z 2011 roku przyznaje sie bli-


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 9

sko 600 tysięcy z nas. Więcej niż 100 tysięcy mówi po morawsku. Nasz język nie jest skodyfikowany. Mówimy w trzech równorzędnych dialektach. Odwołujemy się do historii państwa wielkomorawskiego. Do roku 1834 byliśmy jednym narodem morawskim, bez względu na to, czy ktoś mówił po słowiańsku, czy po niemiecku. Potem pojawił się Frantiszek Palacki. Urodził się w małej wsi Hodslavice na pograniczu Moraw i Śląska. To autor kilkutomowych Dziejów narodu czeskiego w Czechach i na Morawach, którego tom I wyszedł po niemiecku (1836). Palacki udowadniał wszędzie, że Morawianie są Czechami, tylko o tym nie wiedzą. Część uwierzyła w tę opowieść. Zaraz po II wojnie światowej chcieliśmy federacji czesko-morawsko-słowackiej. Do puczu komunistów w 1948 roku powstawały morawskie samorządy i instytucje. Ludzie sami je zakładali. Potem zaczął się stalinowski reżim i nie było już z kim i o czym rozmawiać. Po demokratycznych zmianach roku 1989, to było w maju. W Brnie demonstrowało kilkadziesiąt tysięcy Morawian. Domagali sie demokracji i prawa do autonomii. Do Pragi pojechało 40 autokarów Morawian, żeby nowa władza pamiętała, że w Czechach żyje taki naród. Domagaliśmy się uznania naszej narodowości i autonomii dla Moraw. A w Pradze powiedzieli nam – nie jesteście narodem, bo nie macie swojego języka, swojej literatury. Morawianie odjechali stamtąd do swoich domów i to był w zasadzie koniec protestów. W 1992 roku była głosowana w parlamencie czeskim ustawa zasadnicza. Znowu pojawił się pomysł, żeby nazwa państwa brzmiała Republika Czesko-Morawska, albo Republika Czech i Moraw. Mówił mi jeden poseł z Moraw, że dawali naszym przedsta-

wicielom w parlamencie i wszystkim, którzy chcieli tej zmiany, kluczyki do nowych samochodów... W tamtym czasie w spisie zadeklarowało się jeszcze ponad półtora miliona Morawian. Zakładaliśmy stowarzyszenia i partie polityczne. Wiele osób przychodziło na różne wydarzenia organizowane przez te grupy. Z czasem jednak zainteresowanie morawskimi sprawami malało. Nie mamy swojej gazety, sporadycznie tylko wydajemy jakieś historyczne najczęściej książki, nie mamy współczesnej literatury. W 2006 roku jeden student podjął się próby kodyfikacji morawskiego. Doprowadził tę pracę od początku do końca, tylko że ta kodyfikacja dla nikogo nie była zrozumiała. Była martwa od samego początku. Nie mamy dotacji na naszą kulturę od państwa. Na Słowacji jest inaczej, tam Morawianie mają oficjalnie prawa mniejszości narodowej. Tylko, że tam naszych jest zaledwie 2000 osób. - Móm jô recht? Drëchù! Je to prôwda? – Róbert Keprt wezdrzôl na kòlarza. - Ale ò co cë jidze, Róberce? Nie widzysz të, że jô czëtajã? - Në jo. Bò ten tu drëch je baro dobrim historikã. Nôbarżi sã znaje na mòrawsczëch greńcach. Jô jem turistnym prowadnikã. Szkòda, że wa ni móżeta dlëżi òstac. Jô bë waju zawióz tam, dze robią nôlepszé mòrawsczé wino. Piwò je czesczé. A wa wiéta, że tédë, pò tim, në jak no 40 aùtobùsów bëlo w ny Pradze ë nama kôzalë dôdom jachac, gôdalo sã jesz ò tim, cobë òstawic czeskò-mòrawsczé greńce? Nie doszlo do tehò, bò më nie jesmë separatistamë, le blós aùtonomistamë. - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


3 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

*

*

* * *

* **

* * *

* *

*

*

** * * * *

*

* *

*

Operacja Nowy Świat Michał Pienschke, Michał Kozłowski

PRELUDIUM Niewiarygodnie olbrzymia, zawieszona w pustce kosmicznej próżni kula reakcji termojądrowych wyrzuca z siebie w każdej sekundzie życia ogromne pokłady ciepła i oślepiająco jasnego światła, które dociera do wszystkich planet układu. W tym konkretnym przypadku światło omiatało też biały korpus wirującej stacji orbitalnej nad trzecią planetą od słońca. Malutkie z tak wielkich odległości gwiazdy migotały spokojnie na tle stacji, nadając jej samej, jak i wielu pocztówkom, wielkiego uroku. Jej mogący pomieścić ponad pięć tysięcy ludzi walcowaty ogrom obracał się powoli, ukazując z każdej strony nieskazitelną jasność powłok, przyciągając wzrok zwłaszcza do wyraźnie odcinającego się, ułożonego z czarnych liter napisu ,,Gagarin”. Ze względu na jego obecne położenie nie posiadał okien wychodzących na odpowiednią stronę, ale gdyby je miał, uzbrojeni w lornetki mieszkańcy stacji mogliby podziwiać jasne światła pozycyjne stałej bazy badawczej na w tej chwili nieoświetlonej przez Słońce północnej półkuli Marsa, tuż pod czapą polarną. W

takiej sytuacji oświetlenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nad Ziemią byłoby już tylko formalnością, lecz, po pokonaniu 150 milionów kilometrów dzielących Słońce od ludzkiej planety, fotony z przykrością stwierdziły, że ISS znalazł się w cieniu Ziemi. Stacjonującym wciąż na pokładzie pierwszej stałej ludzkiej stacji w kosmosie astronautom zdawało się to nie przeszkadzać. Stację rozbudowywano wielokrotnie - mało przypominała teraz swą pierwotną wersję. Oczywiście nadal nie zamontowano tam wirujących modułów mieszkalnych - niektóre doświadczenia naukowe wymagały warunków zera grawitacji i musiano przeprowadzać je na ISS. A gwiazdy migotały powoli. Od zarania dziejów patrzący na nie ludzie zdumiewali się oszałamiającym ogromem przestrzeni nad ich głowami. Podziw dla kosmosu i tych dalekich punkcików rósł niepomiernie od pierwszych prób podboju wszechświata. A cała nasza Droga Mleczna, choć szeroka aż na 120 tysięcy lat świetlnych, pozostaje jedną z mniejszych galaktyk. Zawiera ona od 100 do 400 miliardów


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 3 1

gwiazd, z których gołym okiem jesteśmy w stanie dostrzec mniej niż dwa tysiące. Jak bliskie się wydają! Niestety, to tylko złudzenie- najbliższa Ziemi gwiazda, Proxima Centauri, oddalona jest od Ziemi na odległość 4,2 roku świetlnego. *** -A rok świetlny to 6,5 biliona kilometrów, wysoki sądzie. Na tej podstawie wyliczyliśmy resztę parametrów - zdenerwowanym głosem wygłosił profesor fizyki uniwersytetu Harvarda, Jan Aasimov. Nie dodawał reszty szczegółów z szeregu powodów, z których najważniejszym było przekonanie, że sędzia niewiele by z tego zrozumiał. Jakby ktokolwiek mógł to w ogóle zrozumieć. -Mhm. W jaki sposób doszło do zamknięcia się tego, jak pan powiedział, tunelu? - patrzący na Jana sędzia spoglądał na niego uważnie. -Nie wiem, wysoki sądzie. Sala Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości wypełniona była ludźmi. Po sędzim i świadkach znać już było zmęczenie, pomimo że było to pierwsze posiedzenie w tej sprawie. -A co, pańskim zdaniem, mogło spowodować to zdarzenie? - spytał siedzący obok składu sędziowskiego Prokurator Generalny. Wyglądał na zaintrygowanego. -Jest wiele... opcji - ostrożnie zaczął naukowiec. Nagłe zamknięcie portalu było dużym zaskoczeniem dla całego świata. Wszyscy pamiętali szumne obietnice poznania nowego, lepszego świata nie w innej przestrzeni, jak dotychczas odbywało się to w historii gatunku ludzkiego, lecz w czasie. Z wysłaną ekspedycją naukową wiązano ogromne nadzieje. Slogan ,,przywitamy prawnuków”, widniejący na nagłówku jednej z ówczesnych amerykańskich gazet, nie sprawdził się. Stworzony przez elitę żyjących naukowców mechanizm zdołał utworzyć tunel czasoprzestrzenny obdarzony dwoma końcami - jednym umiejscowionym na pokładzie ,,Hawkinga”, statku kosmicznego szybkich prędkości - a drugim utrzymywanym w działaniu przez naziemne stacje badawcze na Hawajach. - Można było zamknąć go z obu stron, nie stanowiło to problemu. Wiem, że my tego nie zrobiliśmy. Oczywiście - dodał pospiesznie - prawdopodobieństwo popełnienia błędu w naszych obliczeniach jest ekstremalnie małe, ale istnieje. -Jakiej wielkości był tunel? - indagował prokurator.

-Wejście i wyjście były wielkości atomu. Nie mieliśmy energii na nic większego i liczyliśmy, że po drugiej stronie uda się dostatecznie poszerzyć tunel, aby móc przez niego przejść. -Czyli nie można było z niego skorzystać? -Dopóki pozostawał tak mały, tylko pojedyncze atomy mogły się przedostać. -Rozumiem... - poza głosem sędziego żaden odgłos nie dał się słyszeć na sali rozpraw. - Rozumiem, że nie byliście w stanie komunikować się ze statkiem? -Nie, nie byliśmy w stanie.- Aasimov podrapał się po nosie. Ręka mu drżała. Dopóki Hawking rozpędzał się powoli, z kontaktem nie było problemu. Jednak już po pół roku wszelki kontakt musiał się urwać, z racji odległości i prędkości jaką zaczął rozwijać. Po kilku latach podróży sięgnął 90% prędkości światła, nieustannie pędząc w kierunku gwiazd. -Kiedy statek powróci?- spytał sędzia. Na dźwięk tego pytania obserwatorzy z sali chciwie nastawili uszu. -Jeśli statek wciąż istnieje - naukowiec powoli przesunął wzrokiem po składzie sędziowskim- skontaktuje się z nami za około tysiąc lat. ROZDZIAŁ I W opalizującej jasności naramiennych latarek oddział powoli posuwał się do przodu. Metalowy korytarz wydawał się ciągnąć bez końca. Delikatny odgłos przesuwających się stóp mieszał się z dźwiękiem wydawanym przez krople wody spadające z wylotów zepsutej klimatyzacji. Każdy członek sześcioosobowego oddziału ściskał mocno karabiny Gaussa przydzielone im do tej misji. Szli raczej swobodnie niż z niepokojem- odziani byli w czarne skafandry bojowe najnowszej generacji, będące jeszcze w fazie testowej. Każdy z nich w swoim hełmie patrzył na wyświetlające się informacje z pola walki- trzystusześćdziesięciostopniowe obrazy w infrawizji, przetrawione wstępnie już przez ich komputery osobiste, oraz efekty ultradźwiękowego badania zawartości ścian, podłogi i sufitu. Żadna istota, żywa lub sztuczna, nie mogła znaleźć się w odległości mniejszej niż 50 metrów od nich bez ich wiedzy. Znajomość położenia każdego członka drużyny, pozwalała mi iść w pozornie przypadkowym szyku, będącym jednak efektem wielu lat szkoleń i doskonalenia umiejętności bitewnych. Przypadkowy obserwator, znalazłszy się w tym miejscu, usłyszałby z tego pochodu niewiele lub zgoła nic poza delikatnymi stąpnięciami obutych w nanotechnologiczne cuda stóp. Były to jednak


3 2 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

tylko spostrzeżenia świata zewnętrznego- systemy komunikacyjne szalały na najwyższych obrotach, przekazując sobie wzajemnie, bez udziału ludzi, informacje dotyczące ich położenia w przestrzeni, stanu kondycyjnego, ilości tlenu w tętnicach i ciśnienia krwi. Kanał drugi, służący do komunikacji werbalnej, zapełniony był nieustającą wesołą rozmową, przerwaną brutalnie przez dowódcę: - Cisza, zaśmiecacie kanał! - głuche warknięcie rozbrzmiało wyraźnie w głośnikach każdego z mężczyzn, wywołując natychmiastowe zaprzestanie rozmów. Widać było respekt okazywany mu przez pozostałych. Dalej szli w skupieniu, posuwając się w tempie odrobinę większym od spacerowego, aby ich czujniki mogły działać z najwyższą skutecznością. Po minucie doszli do załomu korytarza w prawo. Idący na przedzie człowiek bez słowa sięgnął do torby umocowanej u pasa, wyjmując z niej okrągły przedmiot z wieloma wypustkami i okrągłymi przeszklonymi otworami umocowanymi dookoła całej jego konstrukcji. Po położeniu na ziemi, przedmiot ów odtoczył się bardzo szybko i bezgłośnie za róg korytarza, omiatając go niewidzialnymi wiązkami promieniowania z czujników i przesyłając w czasie rzeczywistym wszystkie dane do komputerów oddziału. Po odczekaniu kilku chwil wszyscy ruszyli korytarzem dalej, a kula, kierowana sztuczną inteligencją, powróciła do tego, który ją wypuścił. Ta część korytarza była w dużo gorszym staniewiększe dziury ziały ze ścian, sufitu i podłogi co kilka metrów, a niezliczona ilość małych dziur, przez które można było ledwie przełożyć palec, wyglądały jak widziane w negatywie gwiazdy na niebie. Zaczęły się również pojawiać duże metalowe pudła, niektóre poszatkowane na drobne drzazgi i osmalone od ognia. Pomimo widocznych wszędzie śladów walki, nigdzie nie można było ujrzeć krwi ani ciał. Po komendzie dowódcy maszerujący rozluźnili szyk, powiększając odległości między sobą. Doszli w końcu do zwężenia korytarza, gdzie w stalowym obramowaniu spoczywały pierwsze wsuwane drzwi śluzy powietrznej, a przed nimi, na pojedynczym kablu, kołysała się lekko przygasająca już jarzeniówka. Po podejściu do niej ponownie rozbłysła jaskrawym światłem, tworząc na dziurawych ścianach mozaikę cieni i powodując przyciemnienie wizjerów w hełmach. Tym razem żołnierz idący na samym końcu grupy przeszedł na początek, zbliżając się bezpośrednio do drzwi. Te, jakby wyczuwając jego podejście, zaświeciły na zielono kilka

uprzednio czerwonych lampek, ulokowanych na wysokości oczu, i otworzyły się niknąc z cichym syknięciem w górnym, szczelnym otworze w ścianie. Oddział wszedł do komory śluzy, dużej akurat na tyle, aby pomieścić małą grupkę ludzi. Poza ich latarkami nie było w środku żadnego, nawet szczątkowego oświetlenia, a sufit niknął w ciemnościach nad ich głowami. Gdy pierwsze drzwi osunęły się z powrotem na swoje miejsce i rozległy się szczęknięcia blokad, systemy podtrzymywania życia w ich kombinezonach rozświetliły się naraz alarmującym, czerwonym światłem. Z pomieszczenia wypompowano tlen, zastępując go w całości azotem - zwykła rzecz w przypadku magazynu, do którego właśnie mieli wejść, lecz jakże niepożądana w warunkach bojowych - rozerwanie kombinezonu lub jego rozszczelnienie powstałe w wyniku urazu mogło skończyć się tragicznym w skutkach wypadkiem. -Kod 202!- na dany przez dowódcę znak wszystkie światła oddziału zgasły, pogrążając żołnierzy w absolutnej ciemności. Zasłony twarzy opadły na swoje miejsca, odcinając ich oczy od świata zewnętrznego, lecz komputer natychmiast wyświetlił na ich wewnętrznej powierzchni ultra-realistyczny obraz zastępujący im widok z oczu. Obraz ten, będąc połączeniem wizji ultrafioletowej i infrawizji, dopełniał obrazu rzeczywistości, nanosząc na siebie dane echolokacyjne na wypadek walki z niewidzialnym przeciwnikiem. Czarne dotąd kombinezony bojowe przełączyły się na tryb walki, całkowicie stapiając się z otoczeniem i wstrzykując markery do krwi żołnierzy, by można było natychmiast wykryć jakiekolwiek uszkodzenie drogocennej zawartości. -Po wejściu trzymać się w ukryciu - polecenia padały wolno, jakby ich autor dokładnie namyślał się przed wypowiedzeniem każdego słowa. -Dwóch z was- tu dowódca dotknął stojących najbliżej niego kompanów- skieruje się w lewo, do punktu zdalnego sterowania oświetleniem hangaru. Reszta pójdzie wzdłuż prawej ściany i przyczai się, czekając na rozkaz do działania. Ja zrobię co należy do mnie. Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał na drzwi naprzeciwko niego. Te otworzyły się, zalewając pomieszczenie delikatnym, czerwonym światłem dobiegającym z lamp awaryjnych, rozlokowanych po kilka na każdej ścianie pomieszczenia. Po ostrożnym wejściu do środka ujrzeli i sam magazyn, mniej więcej wielkości boiska piłkarskiego. Widok zasłaniały im ogromne pakunki, wysokości dwójki dorosłych ludzi. Nie widzieli zawartości. Uderzył ich kontrast: zniszczony korytarz, po którym przed


-- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 3 3

chwilą szli, zdawał się kłócić z nienaruszaną hala towarową, rozciągającą się przed oddziałem. Żaden pakunek nie wyglądał nawet na przewrócony. Odczekawszy na oddalenie się dwóch grup, pozostały przy śluzie człowiek delikatnie ruszył przed siebie. Gdyby ktokolwiek mógł ujrzeć pokrytego maskującą powłoką mężczyznę, szybko doszedłby do wniosku, że ten czegoś szuka. Rozglądając się na wszystkie strony, podążał wolno wśród labiryntu beczek, pudeł i ogromnych skrzyń. Przez cały ten czas nasłuchiwał sztucznie wzmocnionych odgłosów otoczenia, starając się wyłapać dźwięk niebędący delikatnym, choć coraz szybszym odgłosem bicia swego serca. Wreszcie znalazł to, czego szukał - kilka pakunków zgrupowanych tuż obok siebie, akurat tak blisko, by móc, zaczynając od najmniejszego, w miarę wygodnie dostać się na sam szczyt konstrukcji. Doszedłszy do ich podstawy, zatrzymał się nagle jakby jakaś niewidzialna siła osadziła go w miejscu - to jego komputer wysłał mu ostrzeżenie. Tam, gdzie właśnie miał położyć rękę, znajdował się malutki czip, niezauważalny dla każdego, kto nie miał wzmocnionego sztucznie wzroku. Zauważył trzy dalsze, wszystkie biegnące wzdłuż krawędzi najniższej ze skrzyń. Wyciągnął rękę tuż nad nie, po kolei, od lewej do prawej, czekając kilka sekund nad każdym, po czym, najwyraźniej zadowolony ze swojego działania, całkiem już swobodnie wszedł na szczyt pakunków. Pośrodku hali, pod zwisającymi z sufitu szynami dźwigu, rozlokowała się grupa ludzi używając metalowych skrzyń jako barykady wzniesionej dookoła swojej pozycji. Na pewnej przestrzeni wokół usunęli wszelkie przeszkody, by móc swobodnie obserwować teren i prawdopodobnie utrudnić ewentualne próby niezauważonego dostania się do nich. Obserwujący ich mężczyzna jęknął ze zgrozą i włączył kanał drugi. -Mają Viresa. - odpowiedział mu chór jęknięć. Pośrodku obserwowanej grupki wznosiła się ponura szara bryła humanoidalnego robota bojowego - zamknięte klapy górnego pancerza świadczyły, że operator siedzi w środku. - Nie narzekać, mogło być gorzej. Jak światło? -Przygotowane- jedno suche słowo zabrzmiało jak wypowiedziane tuż obok niego. Sięgnął lewą ręką do prawego nadgarstka i wcisnął tam jeden z kilku przycisków. Widziany przez niego obraz stał się teraz widoczny dla każdego członka jego grupy. -Zgłaszać pozycję i meldować gotowość bojową- na

komendę wpierw zaczęły spływać do niego informacje o położeniu i planowanym kierunku natarcia poszczególnych mężczyzn, po czym szorstkie potwierdzenia. -Gotowy! -Gotowy! -Gotowy! -Gotowy! -Gotowy! Po otrzymaniu wszystkich wywołań ułożył się na plandece spoczywającego pod nim pakunku. Położywszy karabin przed sobą, ustalił suwakiem skrajnie lewą pozycję- broń wydłużyła lufę, dopasowując się do polecenia właściciela, a wizjer wygospodarował mu przestrzeń przed oczami na tę widzianą z perspektywy lufy. -Zaczynać- powiedziawszy to, wycelował w głowę jednego ze znajdujących się pośrodku ludzi, po czym nacisnął spust. Gorące powietrze opuściło lufę razem z rozgrzanym pociskiem pędzącym przez powietrze z sześciokrotną szybkością dźwięku- uderzenie rozsadziło głowę ofiary, pryskając resztkami jej mózgu na pancerz stojącego za nią Viresa. Ogłuszający huk efektu granicznego doszedł do zbitej pośrodku grupki razem z falą oślepiającego światła lamp magazynowych, które po dwóch sekundach zgasły razem z oświetleniem awaryjnym, pogrążając halę w absolutnych ciemnościach. Wyposażonym w kombinezony ludziom to nie przeszkadzało- dowódca wymierzył w kolejnego zdezorientowanego człowieka i skrócił jego żywot. Zobaczył również trójkę swoich ludzi, którzy otworzyli ogień zaporowy z jego prawej strony. Niestety, przewaga zaskoczenia nie może trwać długo. Spoczywający na pakunkach mężczyzna zeskoczył na ziemię w ostatniej chwili. Smuga lasera mknącego od Viresa przecięła miejsce w którym znajdował się jeszcze chwilę temu. Rozgrzane do kilku tysięcy stopni powietrze stopiło metal na którym leżał. Pobiegł przed siebie, po czym skręcił w lewo, cały czas klucząc wśród zmagazynowanych towarów. Naraz punkty oznaczające położenie jego towarzyszy w przestrzeni zniknęły bez śladu, a huk wystrzałów zdawał się narastać z każdą chwilą. -Meldować!- na wpół krzyknął do mikrofonu, wciąż okrążając nieprzyjaciela, lecz odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Zaklął głośno, po czym wyszedł wreszcie w pobliże oczyszczonego środka hali, gdzie trwała zacięta walka. Ponad połowa przeciwników leżała na ziemi, podczas gdy on widział czterech swoich ludzi ostrzeliwujących


3 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

się z ocalałymi. Piątego nigdzie nie mógł znaleźć. Wystrzelił do walczących prawie bez celowania, w biegu, trafiając jednego z nich w klatkę piersiową. Schowawszy się za róg pakunku, zdjął z pleców prostokątny, szary przedmiot, wcześniej zdający się być częścią jego pancerza. W świetle wystrzelonych przez przeciwników flar położył dziwny kształt na ziemi i gestem wydał mu polecenia. Tamten, bez żadnego zauważalnego poruszającego go elementu ruszył z nieprawdopodobną prędkością w stronę wroga. Mknął prosto w kierunku najgroźniejszego elementu toczonej batalii- Viresa, który, kierowany wprawną ręką operatora, podnosił właśnie z podłogi kilkutonowy element spadłego dźwigu i z niebywałą lekkością rzucił go w stronę atakujących. Na sam ten widok przeciwnicy rozpierzchli się na obie strony, unikając zagrożenia. Wszystko co znalazło się na drodze lecącego przedmiotu w huczącej kakofonii dźwięków zmieniło się w pogniecione bryły metalu. Czyjeś niedalekie wrzaski wzbiły się ponad jazgot żelastwa. Ten moment wybrał tajemniczy przedmiot wysłany w stronę broniącej się garstki - podsunąwszy się pod Viresa, wybuchł, wysyłając śmiertelną dla elektroniki wiązkę skoncentrowanego impulsu elektromagnetycznego wprost nad siebie, unieruchamiając potwora. Widząc to, dowódca zmienił ustawienia broni, wiedząc, że każdy z jego podkomendnych robi teraz dokładnie to samo i wystrzelił w kierunku ocalałych dwóch ludzi. Ci, porażeni wiązką z karabinu, padli na ziemię. Cisza jaka zapadła w hangarze zdawała się być głośniejsza niż wcześniejsze odgłosy walk. Po podejściu do zastygłej bryły robota bojowego ludzie w czarnych skafandrach związali taśmami nieprzytomną, leżącą dwójkę. Operatorem Viresa nie musieli się przejmować- siedząc zamkniętym w niezdolnej do ruchu kilkutonowej maszynie, nie był dla nich zagrożeniem, nie mogąc otworzyć włazu. Dowódca przełączył komunikator na pasmo trzecie. -Zadanie wykonane.- Przez chwilę słyszał tylko suchy trzask zakłóceń, po czym wyraźny i opanowany głos sztuczniaka odpowiedział mu. - Rozumiem, rozpoczynam sekwencję odkodowywania. Świat wokół nich zafalował lekko i rozpłynął się w coraz mniejszych drganiach powietrza. Ciała leżące na podłodze, wszystkie pakunki oraz Vires rozproszyły się i zniknęły bez śladu. Ich miejsce zastąpił widok monstrualnie wielkiej hali, gdzie powoli rozpalały się światła umocowane u sufitu. Ramiona wysięgników holoplastycznych cofnęły się z pozycji nad ich głowami do swoich wnęk w podłodze.

-Całkiem dobrze James, ale chyba ktoś ci uciekł, co? -Nie uciekł, poruczniku- odparł jeden z towarzyszy Jamesa, zdejmując hełm. Widać było po nim powoli ustępujące upojenie niedawną walką i dziwne, okrutne zadowolenie. Dorwałem go- mówiąc to, poklepał po przymocowanym do uda czerwonym korpusie broni. James, widząc ją, zdziwił się. Był to typ MK-3, oficjalnie zakazany do stosowania przeciw ludziom. -Nie kazałem wam zabierać tej broni- powiedział powoli. Jeszcze w Akademii Wojskowej zrobili im przeszkolenie z nietypowych rodzajów uzbrojenia, a MK-3 zajmował wśród nich poczesne miejsce. Wystrzeliwał nie konwencjonalne pociski, lecz kule, które po dostaniu się do wnętrza ciała uwalniały zawarte w nich toksyczne substancje. Poprzez najbliższe nerwy wyszukiwały drogę do mózgu, paląc wszystko po drodze. James przypomniał sobie zdjęcia ofiar. Poza charakterystyczną siatką na ciele, przedstawiającą wypaloną drogę trucizny po nitkach nerwów do mózgu, najbardziej zapamiętał ich twarze, wykrzywione z bólu, zawsze z otwartymi do krzyku ustami. Przypomniał sobie coś- na sali ktoś krzyczał, teraz już wiedział dlaczego. -Liczy się skuteczność- sucho stwierdził porucznik Marty- a to cholerstwo ma jej mnóstwo. -W walce nie chodzi o to, jak bardzo kogoś zabijeszJames sprawiał wrażenie zamyślonego, ale szybko podniósł błękitne oczy na rozmówcę- Tylko jak szybko, Marty. A MK-3 robi to wolno.- odwrócił się do podwładnego i powiedział beznamiętnie. -Odnieś to do magazynu i nie przynoś więcej.- Na widok otwierających się do sprzeciwu ust żołnierza, dodał- wykonać.- Jego podwładny doskonale kryjąc emocje, jeśli w ogóle je odczuwał, zasalutował mu i odszedł wykonać rozkaz. James potoczył wzrokiem po reszcie oddziału. Byli wyraźnie niżsi od niego- z danych dopuszczonych tylko do oczu oficerów powyżej stopnia kapitana dowiedział się kilka lat temu, że było to zaplanowaną różnicą fizyczną, mającą powodować po pierwsze, biologicznie uwarunkowany wzrost szacunku i posłuszeństwa względem starszych szarżą, a po drugie- widoczną na pierwszy rzut oka różnicę między wydającymi rozkazy a wykonującymi je. Osobiście uznawał to za smutne- całe życie z góry zaplanowane na takiej, a nie innej pozycji społecznej bez szans na zmianę, chyba że na gorsze. Oczywiście on, jako oficer z możliwością awansu musiał być pozbawiony wszelkich defektów fizycznych, a jako ewentualny dowódca na polu bitwy pozostał wolny od zmian


-- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 3 5

psychicznych. Ze smutkiem pomyślał, że jego ,,doskonałość” jest tak samo efektem jego wolnego wyboru, jak defekty fizyczne ludności usługowej. Wydał podwładnym rozkaz rozejścia się. Marty bez słowa odwrócił się i odszedł w kierunku widocznych z oddali, jaskrawoczerwonych drzwi punktu sterowania. James ruszył dokładnie w przeciwną stronę, ku żółtym z czarnymi pasami wrotom wewnętrznego eskalatora. Nie czuł się najlepiej - co prawda odpoczął już po niedawnym wysiłku, ale myśli mącił mu doświadczany od dawna niepokój. Był to ten najgorszy rodzaj niepokoju, pojawiający się z rzadka i nie dający spokoju na długo, na dodatek nie wypływający z żadnego konkretnego źródła. Naprawdę martwiło go to. Może powinien udać się do lekarza? Machnął ręką na ten pomysł. Przechodził komplet badań co pół roku, to nie mogło być nic fizycznego. Kiedy już pogodził się w duchu z myślą o postępującym krok w krok za nim niepokoju, jego dalsze przemyślania przerwały otwierające się drzwi windy. Stanął pośrodku obszernego pomieszczenia i winda bez najmniejszego szarpnięcia ruszyła. Nie musiał martwić się wciskaniem przycisków- system rozpoznał go natychmiast po wejściu i sam, na podstawie wytycznych, ustalił dokąd zmierza. James spoglądał na widok rozciągający się za oknem. A właściwie na wyświetlaczu. Wyświetlaczu pokazującym widok jaki roztaczałby się przed nim, gdyby budynek nie mieścił się pod ziemią, a wystrzelał w górę na wysokość równą swojej głębokości. Za „oknem” pasma szarej mgły snuły się leniwie wokół gruzów świata krzyżując swe kłęby raz po raz z rzekami radioaktywnego odpadu. Nie było żadnych drzew, ani tym bardziej ptaków ni innych zwierząt. Świat był brudny i szaro bury- zwłaszcza dołujący był widok nieba, permanentnie zasnutego czarnym smogiem. W lewym dolnym rogu ekranu widniała reklama, w kwadratowym oknie ukazująca skąpaną w słonecznym blasku zieloną łąkę pośrodku której dwójka młodych ludzi, leżąc na kocyku w kratę, posilała się śmiejąc wesoło. Białe, wesołe obłoczki na reklamie nie przypominały w niczym chmur na zewnątrz budynku. Pod kwadratem zawierającym łączkę widniał zielony napis ,,Nadchodzi Nowy Świat”. Odwróciwszy się od ekranu nie czekał nawet dziesięciu sekund, gdy drzwi otworzyły się przed nim. -Kapitan James 1234- usłyszał spokojny, ciepły głosdo rozpoczęcia spotkania zostały jeszcze dwie minuty.- pośrodku okrągłego, szarego pomieszczenia

widniała wyprostowana półprzezroczysta sylwetka młodej, skromnie ubranej kobiety. Jej stopy unosiły się kilka centymetrów nad małym otworem w posadzce. -Proszę tędy, kapitanie- mówiąc to, wskazała na stalowoszare drzwi po swojej lewej stronie. James, ledwie zaszczycając spojrzeniem sekretarkę z holoprojektora, przeszedł przez właściwe drzwi. Widok auli wykładowej wypełnionej ludźmi (których było nie więcej niż stu) nie zaskoczył go. Szukając wolnego miejsca zastanawiał się który to już raz jest na podobnym spotkaniu. O ile w początkach jego wojskowej kariery przeprowadzane były co roku, teraz zbierano ich dwukrotnie częściej. Zebrania dotyczyły ogólnych wytycznych na nadchodzące miesiące oraz ogólników odnoszących się do przyszłych misji, w tym tajemniczego ,,Projektu Zero” o którego szczegółach wiedzieli wciąż niewiele. Po zajęciu jednego z kilku wolnych miejsc, James zapatrzył się na wejście. W przeszłości szkolenia przeprowadzali jego dowódcy, ale od czasu ostatniego awansu zaczął chodzić na osobiste przemówienia Nadświadomości. Początkowo widok ich awatara-androida robił na nim wielkie wrażenie- teraz spotkania były dla niego stratą czasu. Po głośnych rozmowach na sali domyślał się, że tak też jest dla innych. Wszystkie one ucięły się jednak z chwilą otwarcia jajowatej śluzy na podwyższeniu za pulpitem mówcy. Android nie wyróżniał się absolutnie niczym szczególnym, a jego monotonny głos szybko uśpił mniej uważnych słuchaczy. Nadświadomość jak zwykle poczęstowała zgromadzonych znajomą porcją frazesów. Samo spotkanie nie było dłuższe od innych i ludzie opuszczali je w pośpiechu - nikt nie chciał dłużej trwać pod spojrzeniem szklanych oczu przemawiającego androida. Po powrocie do swojej kwatery James nie wiedział co ze sobą zrobić- nie czuł już w ogóle zmęczenia po wcześniejszych ćwiczeniach, a nie chciało mu się spać. Niepokój, odczuwany od dłuższego już czasu, przestał nękać go zupełnie. Zrobił kilka kroków po ciasnej sypialni. Nie miała okien, jak wszystkie pomieszczenia jego małego mieszkania. Zrobił ruch jakby zamierzał wyjść, ale wzruszył ramionami i nagłym wyrzutem ciała znalazł się na ziemi. Po zrobieniu pięćdziesięciu pompek wstał i poszedł pod orzeźwiający prysznic. Po dotarciu do łóżka zasnął twardym snem bez marzeń. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.