VIP Biznes&Styl Nr 66

Page 1



VIP BIZNES&STYL

64-69 Marta Kraus: Chcę wierzyć, że Jaśliska będą przeżywać swoje pięć minut, ale wiele zależy od samych mieszkańców i lokalnego zaangażowania. Sebastian Szałaj oraz były konsul RP w Los Angeles i Londynie, Jakub Zaborowski, który osiadł w Jaśliskach, są mocno zaangażowani, by wspólnie z filmowcami z „Bożego Ciała” w sierpniu tego roku zorganizować tutaj Karpacki Festiwal Filmowy. Przy kościele powstaje karczma, w jednej ze starych chałup zostanie otwarte muzeum. Jaśliska szukają na siebie pomysłu.

LUDZIE ARCHITEKTURY

RAPORTY I REPORTAŻE

Stanisław Kokoszka Złej książki możemy nie czytać, ze złą architekturą musimy obcować na co dzień!

Anna Koniecka Psychologia pozytywna

30

VIP TYLKO PYTA

64

Aneta Gieroń rozmawia z Martą Kraus, kierownikiem Podkarpackiej Komisji Filmowej Chcę wierzyć, że Jaśliska będą przeżywać swoje pięć minut!

SYLWETKI

70

Janusz Stachyra W żużlu sukces rodzi się w bólach!

78

Tadeusz Kantor Do teatru nie wchodzi się bezkarnie…

82 92

Karolina Brzuzan Gorzki smak czarnego cukru. Co je głodny świat?!

102

Kolej w Rzeszowie Rewitalizacja za 205 mln zł

KULTURA

24

Teatr Festiwal „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor”

108

VIP Kultura Jacek Hazuka Miejskie zwierzę chciałoby w Polsce trochę Francji


92

70

108

112

PAMIĘĆ

12

„Rudniczanie Wyznania Mojżeszowego” do końca marca w Rudniku nad Sanem

BIZNES

36

98

Targi Budownictwa EXPO DOM w Rzeszowie

42 48

Wystawcy i Plan Targów EXPO DOM

Kongres Smart Z architektami o nowoczesnym budownictwie

54

Podkarpacki Kongres Budownictwa Infrastrukturalnego

74

98

78

Piotr Dobrowolski i Kamil Ruszała Wpinamy wtyczkę i giełda jest nasza

ROZMOWY

9

Dariusz Tworzydło Sztuka komunikowania

74

Styl życia Śmiało mogę postawić tezę, że w Rzeszowie jest złoto Azteków!

MODA

112

54

Z miłości do ubrań Ekoubrania z Połomi – moda ręcznie malowana

36 4

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020



REDAKCJA redaktor naczelna

Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl

zespół redakcyjny

Alina Bosak alina@vipbiznesistyl.pl Natalia Chrapek natalia@vipbiznesistyl.pl

fotograf

Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl

skład

Artur Buk

współpracownicy i korespondenci

Anna Koniecka, Magdalena Louis, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens

REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. reklamy

Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. kom. 501 509 004

dyrektor marketingu

Dariusz Chyła dariusz.chyla@sagier.pl tel. kom. 607 073 333

ADRES REDAKCJI

ul. Mieszka I 48/50 35-303 Rzeszów tel. 17 850 75 99

www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl

WYDAWCA SAGIER Sp. z o.o. ul. Mieszka I 48/50 35-303 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl


OD REDAKCJI

„Zły obraz można postawić za szafą, złej muzyki można nie słuchać, złej książki – nie czytać. Z koszmarną architekturą musimy obcować na co dzień. Bije „po oczach”, wypacza gusty, staje się obowiązującym wzorcem prestiżu i bogactwa. Co gorsza, zła architektura funkcjonuje w całkowitym chaosie urbanistycznym, a przecież kultura narodu to także dbałość o przestrzeń wspólną”. Tak mówi Stanisław Kokoszka, legenda rzeszowskiej architektury, i trudno się z nim nie zgodzić, choć coraz częściej, także na Podkarpaciu, zdarzają się inwestorzy, którzy myślą w perspektywie szerszej niż tylko jedno pokolenie. Postęp, jaki wszyscy uczyniliśmy w architekturze krajobrazu daje nadzieję, że do dobrej architektury też dorośniemy, choć pewnie nie tak szybko. Dużo wcześniej powinniśmy dostrzec sukcesy młodych rzeszowian: Piotra Dobrowolskiego i Kamila Ruszały, którzy wykorzystując prawa fizyki jądrowej w programie zarządzającym inwestycjami na giełdzie są pewni, że skutecznie i z zyskiem będą konkurować z podmiotami wykorzystującymi najszybszy przesył danych. Confessor Capital ma już dwóch inwestorów, którzy zainwestują na giełdzie z pomocą ich oprogramowania. Szuka kolejnych. Na razie wśród banków, funduszy inwestycyjnych oraz firm z nadwyżkami budżetowymi, które w czasie topniejących oprocentowań lokat chcą korzystnie inwestować. Już możemy się cieszyć z sukcesu „Bożego Ciała”, a radość jest tym większa, że Podkarpacka Komisja Filmowa jest jedynym funduszem filmowym w Polsce, który wsparł tę produkcję. Ekipa oscarowego filmu wybrała właśnie Podkarpacie i w naszym regionie zrealizowała opowieść. Same Jaśliska wyrastają na niezwykłą miejscowość, gdzie co trzeci mieszkaniec jest aktorem, a „Boże Ciało” usankcjonowało ich filmowy potencjał. Co dalej? Łatwego przepisu na sukces nie ma! W książce „Wolni i zniewoleni” Robert Krool, ekspert w dziedzinie zarządzania oraz doradztwa biznesowego, sformułował twierdzenie: „Jeśli chcesz mieć coś, czego nie masz, musisz zrobić coś, czego jeszcze nie robiłeś”. Musisz zrobić, a nie zacząć robić! 

redaktor naczelna


Koncert Serca Sercom Iwona Raś w zwycięskiej sesji magazynu VIP Biznes&Styl

Śpiewanie i pomaganie! Miał być występ w telewizji, ale szczęśliwie zakończyło się na profesjonalnej sesji fotograficznej na łamach naszego magazynu VIP Biznes&Styl. Wszystko dzięki charytatywnemu koncertowi „Serca Sercom”, podczas którego rzeszowscy dziennikarze wspólnie z aktorami kolędowali na rzecz wychowanków Domu Dziecka w Strzyżowie, a goście licytowali cenne nagrody. Sesję przed obiektywem Tadeusza Poźniaka najdrożej wycenił Andrzej Raś z Korczyny k. Krosna, który początkowo marzył, by zobaczyć żonę jako prezenterkę pogody w TVP 3 Rzeszów, ale gdy usłyszał o pięknych fotografiach, nie miał żadnych wątpliwości, że będzie to najlepszy prezent dla żony.

K

Iwona Raś.

oncert „Serca Sercom” w Teatrze Maska w tym roku odbył się już po raz trzynasty, a edycja okazała się na tyle szczęśliwa, że dziennikarzom udało się zebrać prawie 13 tys. Pieniądze pozwolą zorganizować letnie wakacje w Łebie. Ogromna w tym zasługa aktorów Teatru Maska i Teatru im. Wandy Siemaszkowej oraz znakomitego rzeszowskiego zespołu The Freeborn Brothers, którzy śpiewająco wspierali dziennikarzy we wspólnym kolędowaniu. Gardeł i grosza nie szczędziła też publiczność, która hojnie wsparła zbiórkę do kapelusza oraz licytacje. Najwyższą cenę, 667 zł, – osiągnął w tym roku udział w programie Poranek z TVP 3 Rzeszów, który wylicytowała firma Sagier Sp. z o.o., wydawca magazynu VIP Biznes&Styl. Dobrą cenę – 550 zł – osiągnęła też profesjonalna sesja z naszym magazynem przed obiektywem Tadeusza Poźniaka. Iwona i Andrzej Raś z Korczyny k. Krosna w charytatywnym koncercie wzięli udział po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni, a co najważniejsze, zdjęcia z wylicytowanej sesji zapoczątkują galerię fotograficzną w ich domu. – Byliśmy zachwyceni oryginalnymi aranżacjami kolęd i pastorałek w wykonaniu zespołu The Freeborn Brothers oraz wspaniałą atmosferą panującą na widowni, która przyłączyła się do wspólnego śpiewania – wspomina Iwona Raś. – Sama od 8 lat śpiewam w amatorskim, ale najstarszym w Archidiecezji Przemyskiej chórze „Chorus”, który działa przy parafii NMP Królowej Polski w Korczynie pod mecenatem kustosza sanktuarium św. Józefa Sebastiana Pelczara, proboszcza korczyńskiego ks. prałata Edwarda Sznaja i gminy Korczyna. Dyrygentem i kierownikiem artystycznym chóru jest organista, Stanisław Szostak, a sam zespół wykonuje nie Iwona i Andrzej Raś. tylko pieśni religijne, ale też patriotyczne, a bywa, że i biesiadne. Iwona i Andrzej Raś zgodnie przyznają, że najważniejsza była dla nich możliwość pomocy dzieciom z domu dziecka, choć bardzo przyjemne było także wspólne kolędowanie oraz możliwość wylicytowania nagrody, która okazała się rodzinną niespodzianką. Tę przygotował Andrzej Raś, który o koncercie usłyszał w audycji Radia Rzeszów i namówił żonę oraz teściową na wycieczkę do Rzeszowa. Od początku miał też plan, by wylicytować dla żony udział w prowadzeniu prognozy pogody. Zdanie szybko zmienił, gdy okazało się, że do wygrania jest profesjonalna sesja fotograficzna. – Do dziś w szufladzie przechowuję ukochanego „Zenita” – śmieje się. – Oboje z żoną bardzo lubimy fotografować. Obecnie najczęściej już telefonem komórkowym, ale w domu mamy naprawdę pokaźną kolekcję zdjęć, nie tylko w formie elektronicznej. W domu państwa Rasiów na kuchennej ścianie wisi kilka ulubionych zdjęć rodzinnych z córkami: Moniką i Marleną, ale nadszedł już chyba czas, by pomyśleć o większej galerii, która zawiśnie w salonie, a którą zapoczątkują fotografie z wylicytowanej sesji. – Będą nam przypominały o koncercie i Rzeszowie, który bardzo lubimy i gdzie często bywamy – dodaje Iwona Raś. – Uwielbiamy z mężem teatr i dość często zaglądamy do Ave Teatru, Teatru BO TAK oraz Teatru im. Wandy Siemaszkowej. W Korczynie mieszkamy już kilkadziesiąt lat i w cieniu fredrowskiego zamku naprawdę nam dobrze. Maż prowadzi niewielki biznes, ja od niedawna własną działalność gospodarczą – jestem jedynym w Polsce dystrybutorem tureckich ogrodzeń i balustrad. Dla Andrzeja Rasia wygrana sesja jest pierwszą, w której to nie on pełnił rolę rodzinnego fotografa, ale mógł się zdać na pracę profesjonalisty. – Bardzo przyjemne uczucie – żartuje pan Andrzej. – Żona jest zachwycona efektami, córki, które na co dzień mieszkają we Wrocławiu i Holandii, żałują i odrobinę zazdroszczą, że same nie mogły wziąć udziału, a ja mam powód, by za rok znów wrócić na koncert „Serca Sercom” w Rzeszowie. Wspaniale jest móc pomagać, wspólnie śpiewać i jeszcze cieszyć się z pamiątkowych zdjęć. 

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak Sesja fotograficzna z udziałem Iwony i Andrzeja Rasiów powstała w Grand Hotelu w Rzeszowie.


Współczesny

PR?

Każdy może wygenerować kryzys dla marki i siebie

Z dr. hab. prof. Uniwersytetu Warszawskiego Dariuszem Tworzydłą, organizatorem Kongresu Profesjonalistów PR, rozmawia Alina Bosak Fotografia Archiwum Dariusza Tworzydły Alina Bosak: Jaką drogę przeszła sztuka komunikowania w public relations w ciągu dwudziestu lat, mijających od pierwszego Kongresu Profesjonalistów PR? Prof. Dariusz Tworzydło: Dwadzieścia lat temu komunikacja, tworzenie treści i ich dystrybucja odbywały się zdecydowanie wolniej niż obecnie. Teraz Dariusz Tworzydło. wszystko odbywa się dynamicznie. Tu i teraz wytwarzany jest komunikat, który od razu dociera do odbiorcy. Dwadzieścia lat temu mieliśmy dużo czasu na przygotowanie treści, jej weryfikację, opracowanie materiałów eksperckich i późniejszą ich dystrybucję. Obecnie wszystko dzieje się w czasie rzeczywistym. Każdy dziś może być „dziennikarzem”, blogerem, youtuberem, copywriterem, może tworzyć treści i je dystrybuować. Bywa, że nie ma czasu na przemyślenie dokładnej strategii. Zdarza się, że musimy działać natychmiast, zanim informacja, którą chcemy przekazać, przestanie być aktualna. Kiedyś kryzysy trwały tygodniami. Teraz bywa, że wybuchają, destabilizują markę i kończą się w ciągu kilku godzin. To efekt między innymi social mediów. Wygenerowany w mediach społecznościowych kryzys w ciągu kilku minut trafia do internetowych dzienników i telewizji. Właśnie dlatego od ekspertów public relations, osób zajmujących się komunikacją w firmie, wymaga się stałej obecności i czuwania. Nakłady na monitoring mediów u nas w firmie wzrosły w ciągu ostatnich trzech lat dziesięciokrotnie. Musimy być stale gotowi na szybką reakcję. Komunikat, który o godz. 17 jest newsem, o 8 rano następnego dnia jest już tak rozpowszechniony, że jeśli nie podejmiemy wcześniej odpowiednich działań, szkody mogą być nieodwracalne. Jak się na to przygotować? Aby reakcja była nie tylko błyskawiczna, ale i prawidłowa, współczesny PR potrzebuje schematów, gotowych treści i tematów, które zabezpieczą nas na wypadek sytuacji kryzysowej. Jeszcze przed wydostaniem się poza mury firmy niepożądanych informacji, tworzy się odpowiednie wzorcowe treści. Musimy mieć także dyspozycyjnych pracowników, gotowych podjąć pracę, jeśli kryzys wystąpi na przykład o godz. 21. Oczywiście, to nie są sytuacje codzienne, ale ekspert PR musi być dostępny dla klientów o różnych porach dnia. Bywa, że dla naszych klientów pracujemy o godz. 2 w nocy, bo o godz. 6 rano musimy wysłać komunikat do mediów, aby przekaz został uwzględniony. Jakie najciekawsze zjawiska w PR postawiłbyś w pierwszej trójce zjawisk dwudziestolecia? Każdy z nas stał się twórcą przekazu i partycypuje w tworzeniu rzeczywistości. Każdy także może wygenerować kryzys dla marki, ale również dla siebie. Może w krótkim czasie stać się gwiazdą Internetu, ale równie szybko zgasnąć. Kiedyś w ciągu kilku minut to nie było możliwe. A teraz tak. Pamiętam niektóre sytuacje kryzysowe marek, kiedy fake news udostępniono 500 razy w ciągu paru minut, a do mediów tradycyjnych trafiał po kilkudziesięciu minutach, bez weryfikacji. Aby nad tym zapanować, trzeba było między innymi dotrzeć do źródła fałszywej informacji i tam ją zablokować, aby nie eskalowała. Fake newsy to drugie istotne, ale negatywne zjawisko ostatnich lat. Bardzo wiele złych i nieprawdziwych informacji ukazuje się w przestrzeni internetowej. To powoduje, że żyjemy jak w matriksie, w niewiedzy i braku zaufania do mediów, a szczególnie treści publikowanych w Internecie, nawet jeżeli są generowane przez portale ogólnoinformacyjne. Tym bardziej, że i one publikują nieprawdziwe informacje. To bardzo duży problem, który wymusza na nas większą aktywność i czujność. Trzecie zjawisko, które zmieniło świat komunikacji, to rozwój narzędzi komunikacyjnych oraz informatycznych, a także poszukiwanie i tworzenie wiarygodnych źródeł wewnętrznych. Mamy nadmiar portali, social mediów i miejsc przekazu zewnętrznego, gdzie doszukiwanie się faktów i wiarygodnych przekazów może spowodować błąd w ocenie sytuacji. Dlatego rozwój wewnętrznych kanałów firmowych, które są adresowane także na zewnątrz, to kierunek, który będzie ewaluował. Marki będą także coraz silniej rozwijać swoje media społecznościowe, by docierać do odbiorców zewnętrznych. Komunikacja tą drogą z klientami, odbiorcami, będzie się coraz bardziej profesjonalizowała.

*** XX Kongres Profesjonalistów Public Relations w Rzeszowie odbędzie się 23–24 kwietnia. Kongres to najważniejsze w Polsce wydarzenie integrujące branżę i pozwalające na wymianę doświadczeń pomiędzy praktykami i naukowcami. Szczegółowe informacje wraz z formularzem zgłoszeniowym można znaleźć na stronie www.kongrespr.pl.




PAMIĘĆ Barbara Tutka i prof. Piotr Tutka.

„Rudniczanie Wyznania Mojżeszowego” do końca marca w Rudniku nad Sanem Cyrla Lipiner lat 38. Jehudit Lipiner lat 7. Vital Lipiner lat 5. Ojciec Abraham Mordechaj Marcus Neûwirth lat 71. Wszyscy zginęli w 1942 roku w Bełżcu albo w drodze do Bełżca, podobnie jak prawie 1000 innych rudnickich Żydów. Pamięć o tych, po których nie zostało prawie nic, przywracają Barbara Tutka i jej brat, prof. Piotr Tutka, organizatorzy wystawy „Rudniczanie Wyznania Mojżeszowego”, którą do końca marca można oglądać w Centrum Wikliniarstwa w Rudniku nad Sanem. Wśród prezentowanych fotografii oraz judykaliów czarny bukowy kredens. Piękny, lśniący i… z ascetyczną kartką z nazwiskami Cyrli za szybą. To wszystko, co pozostało po żydowskich sąsiadach. Nie uchowało się ani jedno zdjęcie Lipinerów, jedynie opowieść o płaczącej Cyrli w domu dziadków Barbary i Piotra Tutków.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak

To

już czwarta wystawa w ostatnich trzech latach zorganizowana przez rodzeństwo, Barbarę i Piotra Tutków, którzy chcąc uczcić pamięć swojej tragicznie zmarłej matki, Stanisławy Tutki – wieloletniej nauczycielki w Rudniku nad Sanem, kilka lat temu założyli Fundację „Ocalić od zapomnienia”, a ta przynajmniej raz w roku zabiera rudniczan w sentymentalną podróż do dawnego Rudnika. Prof. Piotr Tutka to ekspert w dziedzinie farmakologii klinicznej, wykładowca na kierunku lekarskim Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz endokrynolog, jego siostra Barbara jest dermatologiem. Jednak to nie z medycyną, ale z działalnością „Ocalić od zapomnienia” są w ostatnim czasie kojarzeni najczęściej. I rzeczywiście, praca, jaką wykonali przygotowując ostatnią wystawę, jest ogromna. Prezentują

12 VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

na niej 67 fotografii i ponad 200 osób narodowości żydowskiej. Większość z nich udało się im opisać i ustalić ich tożsamość, co zdaje się nieprawdopodobne jeśli dodać, że jeszcze rok temu znali zaledwie dwa nazwiska z pokaźnej kolekcji zdjęć. Fotografie, które można oglądać w Rudniku na Sanem, udostępnił Włodzimierz Skoczylas, krewny Stanisławy Skoczylasówny, rudniczanki, która przed wojną prowadziła w miasteczku atelier fotograficzne „Mimoza” i w kadrze zachowała wiele rudnickich rodzin oraz scen obyczajowych. Po śmierci kobiety w 1948 roku zakład prowadził jej brat Eugeniusz Skoczylas, a po jego śmierci pudło z bezcenną kolekcją zdjęć, dokumentujących także przedwojennych Żydów, trafiło do Włodzimierza Skoczylasa.


– Dzięki temu mogła powstać wystawa, o której marzę od lat, a która jest hołdem złożonym naszym nieżyjącym już sąsiadom – opowiada Barbara Tutka. – Żydzi pojawili się w Rudniku już w 1552 roku, czyli w momencie lokacji miasta. Dokumenty z XVII wieku wspominają o pierwszej synagodze. W 1921 roku Rudnik zamieszkiwało 805 osób wyznania mojżeszowego, a w miasteczku były dwie synagogi, cheder, łaźnia i dwa cmentarze. Na przestrzeni wieków liczba żydowskich mieszkańców wahała się od kilkuset do nawet 2 tys. Początek końca nastąpił 13 września 1939 roku – tego dnia wkroczyli Niemcy i rozpoczęli eksterminację Żydów. Ci trafili do Ulanowa, z czasem do getta w Tarnogrodzie. Komu nie udało się uciec, zginął w Bełżcu. Polsko-żydowskie sąsiedztwo

I

właściwie nie od fotografii, ale od czarnego bukowego kredensu, który udało się odrestaurować, rozpoczyna się opowieść o rudnickich Żydach. Cyrla Lipiner oraz jej rodzina przed wojną byli bliskimi sąsiadami dziadków Barbary Tutki, a jej mama Stanisława przyjaźniła się z córeczkami Cyrli. Po wkroczeniu Niemców do Rudnika rodzina Lipinerów przeniosła się do Ulanowa, a ich domem zaopiekowali się dziadkowie Tutków. W tamtym czasie niespełna 10-letnia Stanisława kilkukrotnie przenosiła wiadomości i pieniądze dla Cyrli do Ulanowa. Małe dziecko nie wzbudzało zainteresowania żołnierzy i dzięki temu udawało się jej przenosić czapki, które szył brat Cyrli, Chaim, a które na targu w Rudniku sprzedawali im polscy sąsiedzi. Zarobione pieniądze mała Stasia zanosiła Cyrli i jej rodzinie. – Wiele lat później mama wspominała, jak ona i dziadkowie ostatni raz widzieli Cyrlę pod koniec lata 1942 roku – opowiada Barbara Tutka. – Przyszła wtedy do babci i do dziś nie wiadomo, jak udało się jej zdobyć przepustkę z getta w Tarnogrodzie. Mąż ją opuścił, ojciec opiekował się dziewczynkami, a ona pracowała przy budowie drogi z Tarnogrodu do Krzeszowa. Bardzo wtedy płakała i mówiła, że jak skończą budować drogę, Niemcy zabiją wszystkich Żydów. Próbowała jeszcze zdobyć metrykę chrztu dla córek, ale bez skutku. Cyrla i jej najbliżsi zginęli w Bełżcu albo w drodze do Bełżca. Czarny kredens to wszystko, co po nich zostało. To też jeden z nielicznych przedmiotów, jaki się uchował, bo po rudnickich Żydach nie ma dziś prawie nic. Synagogi spłonęły, cmentarze zostały zrównane z ziemią, podobnie jak łaźnia i cheder. 


W

identyfikacji historycznych zdjęć ogromnie pomocny okazał się m.in. Perets Zucker z Izraela. Jego dziadek, Leib Zucker, urodził się w Rudniku w 1894 roku i był właścicielem składu drewna oraz materiałów budowlanych. Tutaj też wychowywało się troje jego dzieci: Lea, Kitla i Mojżesz Eliasz. W 1939 roku cała rodzina została deportowana za San, a następnie przez Kowel i Nowosybirsk dotarła do Kazachstanu. Po wojnie Leib Zucker z Leą i synem Mojżeszem, ojcem Peretsa Zuckera, udali się do Izraela, Gitla osiadła w Stanach Zjednoczonych. Perets Zucker był obecny na otwarciu wystawy, wcześniej kilkakrotnie przyjeżdżał do Rudnika, mocno się też zaangażował w poszukiwania rodzin rudnickich Żydów w mediach społecznościowych. Dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności prof. Piotr Tutka dotarł także do dr. Harveya Rosenbluma, cenionego w Nowym Jorku okulisty, który kilka lat temu przeprowadził operację przywracającą wzrok Polakowi z Rudnika. Okazało się, że rodzina jego żony, Loli Rosenblum, pochodzi z Rudnika nad Sanem. Ona sama nie rozpoznała nikogo na fotografiach z archiwum Stanisławy Skoczylasówny, ale przekazała kilka cennych zdjęć z prywatnego albumu. Za jej pośrednictwem udało się też skontaktować z Borisem Dovino Shechterem z Monte Carlo, który wśród historycznych fotografii rozpoznał nastoletniego ojca – Abrahama Chaima Shechtera, syna przedwojennego rzeźnika uboju rytualnego. – Boris Shechter był tak wzruszony i poruszony zdjęciem, jak się okazało jedynym z wczesnej młodości ojca, że mimo iż zaledwie tydzień wcześniej dowiedział się o wystawie w Rudniku nad Sanem, przełożył wszystkie zobowiązania biznesowe i przyleciał na Podkarpacie – opowiada prof. Piotr Tutka. – Zaskoczył nas bardzo dobrą znajomością języka polskiego, mimo że od zawsze mieszka poza granicami Polski. Podobnie zresztą jak Lola Rosenblum, która cały czas podtrzymuje i kultywuje swoją znajomość polskiego oraz rudnickich korzeni.

14

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

Dynastia rabinów Halberstam – Kilka dni po otwarciu wystawy skontaktował się z nami wnuk ostatniego rabina Rudnika, Benjamina Halberstama, i przesłał zdjęcia dziadka oraz pradziadka. To bezcenna pamiątka – dodaje Barbra Tutka. Benjamin Halberstam należał do dynastii rabinów założonej przez Chaima Halberstama, urodzonego w 1793 roku w Tarnogrodzie, który był też rabinem w Rudniku nad Sanem, a od 1830 roku cadykiem w Nowym Sączu. Chaim Halberstam to założyciel dynastii chasydzkiej w Nowym Sączu, protoplasta dynastii w Bobowej, Grybowie, Gorlicach, Żmigrodzie i Klausenbergu w Rumunii. Przy okazji wystawy uczczono również pamięć rodziny Galzerów, zamordowanej przez Niemców 4 października 1942 roku. – Salomea Galzer i jej kilkuletni syn Emil zostali aresztowani przez gestapo stacjonujące w Nisku. Ojciec rodziny, Ernest, mógł uniknąć śmierci, ponieważ był Austriakiem, ale do końca został z rodziną. Wszyscy zostali rozstrzelani na cmentarzu żydowskim, a w 1960 roku ich zwłoki zostały ekshumowane i pochowane na cmentarzu parafialnym, gdzie spoczywają do dziś. To właściwie jedyny żydowski symbol w Rudniku nad Sanem – dodaje Barbara Tutka. Na wystawie „Rudniczanie Wyznania Mojżeszowego”, która była częścią XII Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu na Podkarpaciu, oprócz 67 fotografii, znalazły się też dokumenty (rachunki z handlowych transakcji), naczynia liturgiczne, modlitewnik na święto Paschy oraz fragment Tory. Samo zaś zorganizowanie wystawy nie byłoby możliwe, gdyby nie wsparcie i zaangażowanie: Andrzeja Olaka, Instytutu Pamięci Narodowej z Rzeszowa, prof. Wacława Wierzbieńca z Uniwersytetu Rzeszowskiego, Joanny Chowaniec, Arkadiusza Urbana, Pawła Sekulskiego oraz Anny Przybyszewskiej-Drozd z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. 







Wielkie Pytania W kulturze arabskiej mówi się, że udany seks to przedsmak raju. Potrafi pocieszyć, zmniejsza depresję, działa przeciwbólowo i jest chyba najlepszym środkiem nasennym. Uprawiany regularnie spowalnia spadek funkcji poznawczych i reguluje gospodarkę hormonalną, a do tego zmniejsza ryzyko wystąpienia zawałów i udarów – mówił prof. Zbigniew Lew-Starowicz w Rzeszowie. Znany psychiatra i seksuolog wspólnie z ojcem Ksawerym Knotzem, teologiem oraz duszpasterzem małżeństw i rodzin, starał się wytłumaczyć, co zrobić, aby seks był źródłem wielkiej radości i stanowił o sile człowieka, a nie był przyczyną jego słabości.

Tekst Natalia Chrapek Fotografie Tadeusz Poźniak

O

Zbigniew Lew-Starowicz

Seks w Rzeszowie:

to zdrowie!

twarte wykłady i debaty, organizowane od prawie czterech lat przez Wyższą Szkołę Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, zawsze cieszą się dużym zainteresowaniem. W przypadku spotkania z prof. Zbigniewem Lwem-Starowiczem i ojcem Ksawerym Knotzem nie było inaczej – publiczność szczelnie wypełniła salę koncertową Filharmonii Podkarpackiej, przy czym sam temat rozmów nie był tu bez znaczenia, bo eksperci rozprawiali o seksualności Polaków, a dokładnie – o prawdach i mitach z nią związanych. Goście tegorocznej edycji cyklu „Wielkie Pytania w Nauce” opowiadali więc, jak cieszyć się seksem oraz jak należy rozumieć seksualność w świetle etyki chrześcijańskiej. Debatę poprowadził Artur Sporniak, kierownik działu „Wiara” w „Tygodniku Powszechnym”, a także autor bloga „Kościół – seks – moralność”. – Jak religia wpływa na seks? – dopytywał już na początku spotkania prowadzący. – Czy może być afrodyzjakiem, czy wręcz przeciwnie? – Wszystko zależy od tego, w jaki sposób ją przeżywamy – odpowiadał prof.

20 VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

Zbigniew Lew-Starowicz. – Jeśli wiara jest dla nas na co dzień źródłem lęku przed karcącym Bogiem, to dokładnie takie podejście przełożymy na naszą seksualność. Dzieje się tak zwłaszcza na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie ludzie wyznają tzw. konserwatyzm społeczny. Łatwo się więc domyślić, że właśnie tam odsetek osób borykających się z własną seksualnością wciąż wzrasta. Podobnie jak współczynnik oglądalności pornografii... Jeśli jednak wiara dostarcza nam radości i otwartości – zyska też na tym nasz seks i relacja z partnerem. Obok religii, padło też pytanie o modlitwę podczas aktu seksualnego. Czy ta pomaga i pozwala jednocześnie na jeszcze intensywniejsze doznania z bliską nam osobą? – Zależy, co przez modlitwę rozumiemy – zastanawiał się ojciec Ksawery Knotz. – Jeżeli mówimy o „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, to nie pomaga – wyjaśniał z uśmiechem. – Natomiast jest pewna świadomość obecności Boga akurat w tej chwili, która dowartościowuje naszą więź i sprawia, że przeżywamy ją z wielkim namaszczeniem i miłością. Według


Prof. Zbigniew Lew-Starowicz.

O. Ksawery Knotz.

kapucyna, cielesność w związku jest niesłychanie ważna, bo w czułości do drugiej osoby objawia się Bóg. Jej zaniedbywanie powoduje problemy natury moralnej.

sprzyja również długowieczności. Mahomet pisał, że akt seksualny rozjaśnia umysł, a jeszcze inni Arabowie twierdzili, że udany seks to przedsmak raju. Jeśli nie uprawiamy miłości, musimy liczyć się z frustracjami, których wynikiem w przypadku kobiet jest napięcie, złość czy niska samoocena. Co do mężczyzn, to ci stają się agresywni, spada im poziom testosteronu i szybciej się starzeją – wyliczał. – Zachęcam małżonków do współżycia – wtrącił ojciec Knotz. – Adam i Ewa nie trzymali się w raju tylko za rączki, ale również kochali się i współżyli ze sobą, dlatego, że w człowieku od zarania dziejów istnieje ogromna potrzeba i gotowość do przeżywania więzi z bliską nam osobą w sposób wyjątkowy, niepowtarzalny.

Polacy lubią seks

Z

badań opartych na reprezentatywnej próbie dorosłych Polaków wynika, że nastawienie do seksu w naszym kraju jest pozytywne, nawet u seniorów po 70. roku życia. – Na przekór rozwodom, separacjom i burzliwym rozstaniom, o których informują media, potrafimy się jeszcze nim cieszyć, również jako seniorzy – kontynuował Lew-Starowicz. – A nieaktywność seksualna u osób starszych wynika najczęściej tylko z tego, że nie mają już z kim dzielić swojego pożądania – dodał, po czym przestrzegł, że namiętne uczucie trzeba pielęgnować i wciąż podsycać, bo nawet u młodych małżeństw może dość szybko wygasnąć. – Jeżeli kłócicie się i rozchodzicie do różnych sypialni, uważajcie, bo po trzech tygodniach przerwy ośrodek pożądania do partnera lub partnerki zaczyna słabnąć – mówił. – Tutaj akurat przyda się religia – dopowiedział z uśmiechem Artur Sporniak. Psychoterapeuta, pytany o wpływ seksu na życie człowieka, przekonywał, że intymna relacja to dla partnerów samo zdrowie, bo potrafi pocieszyć, zmniejsza depresję, działa przeciwbólowo i jest chyba najlepszym środkiem nasennym. Uprawiany regularnie, spowalnia spadek funkcji poznawczych i reguluje gospodarkę hormonalną, a do tego zmniejsza ryzyko wystąpienia zawałów i udarów. – Tysiące lat wcześniej, w kulturze chińskiej czy islamskiej, mówiono już o prozdrowotnych właściwościach seksu, który

Związek a seks

Z

badań przeprowadzanych w siedmiu stanach USA wynika, że typy związków przekładają się na jakość seksu między partnerami – opowiadał Lew-Starowicz pytany przez prowadzącego o wpływ wieloletniej relacji na seksualność. – Badaniom poddano trzy grupy. Pierwsza to kochankowie bez zobowiązań. Druga to ludzie, którzy planują wspólną przyszłość, ale na razie tylko ze sobą pomieszkują. Ostatnia to już partnerzy w związku małżeńskim. Wyniki pokazywały jasno, że najbardziej udanym seksem cieszyli się właśnie małżonkowie, zwłaszcza kobiety, które czuły się bezpiecznie i stabilnie. Single bez zobowiązań nie czerpały aż takiej przyjemności ze zbliżenia. Profesor tłumaczył, że po pewnym czasie u kobiet w takich związkach spada libido. Wzrasta dopiero wtedy, gdy mężczyzna zaczyna postrzegać swoją partnerkę jako wieloletnią towarzyszkę życia. Sztuka kochania – Z seksem jest jak z tańcem – opowiadał pod koniec spotkania Lew-Starowicz. – Są urodzeni mistrzowie, którzy zatańczą wszystko – od walca po oberki. Bywają też tacy, którzy muszą pójść do szkoły, aby móc się więcej nauczyć. Istnieje również grupa osób, która ma dwie lewe nogi do tańca i tutaj akurat nic nie pomoże – podsumował z uśmiechem seksuolog. 

Od lewej: prof. Zbigniew Lew-Starowicz, o. Ksawery Knotz, Artur Sporniak.

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020 21




TEATR

Irena Jun.

Do Rzeszowa wraca festiwal „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor”

J

ak zapowiadano w mieście, chociaż na festiwal zabrakło pieniędzy w 2019 roku, w 2020 wydarzenie wróci do rzeszowskiego repertuaru. I to nie jesienią, jak to było w przypadku dotychczasowych edycji, ale już na wiosnę. – Niewykluczone, że będzie to stała zmiana pory roku dla „Źródeł Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor” – mówi Aneta Adamska, dyrektor artystyczny festiwalu i założycielka Teatru Przedmieście, która niemal dekadę temu wymyśliła wydarzenie dedykowane trzem uznanym reformatorom teatru. Przypomniała tym samym rzeszowianom, że wyjątkowym zbiegiem okoliczności, który sprawił, że najgłośniejsze nazwiska powojennej polskiej sceny wywodzą się właśnie z Podkarpacia, warto się chwalić. W Rzeszowie urodzili się Józef Szajna i Jerzy Grotowski, a w Wielopolu Skrzyńskim Tadeusz Kantor. Na festiwal „Źródła Pamięci” przyjeżdżają teatry, które w jakiś sposób kontynuują tradycje wspomnianych twórców, oraz kustosze ich spuścizny, teoretycy i krytycy teatralni. W tym roku Rzeszów powita wszystkich 25 marca (w środę) i będzie gościł przez cztery dni, do 28 marca (sobota). – Królował będzie absurdalny humor i spektakle nieoczywiste – zapowiada Aneta Adamska. – Dwa wystawią rzeszowscy artyści z Teatru Przedmieście i Teatru Maska. Będzie również pięć spektakli gościnnych. Będą sztuki premierowe. Pojawią się artyści w Rzeszowie dobrze znani i lubiani, jak Irena Jun. Aktorka wystąpi w sztuce „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” wg Witolda Gombrowicza. Chociaż spektakle zagoszczą na scenach gospodarzy festiwalu – Teatru Przemieście i Teatru Maska – to akurat Irena Jun ma wystąpić w zupełnie nowej przestrzeni. – Na razie to niespodzianka, którą zdradzimy w najbliższych dniach – informuje Aneta Adamska. W repertuarze festiwalu są również spektakle: „Wiosna” wg Schulza w wykonaniu Teatru Malabar Hotel, „Gęstość zaludnienia” Teatru Kana ze Szczecina, „Raport panika” Arti Grabowskiego. Arti Grabowski pojawi się również w drugim z zaproszonych do Rzeszowa spektakli – „Warunki zabudowy”, wraz ze Zbigniewem Szumskim. – Festiwalowi, jak zawsze, towarzyszą wydarzenia dodatkowe – zapewnia Aneta Adamska. – Jednym z nich jest otwarcie wystawy plakatów Zbyszka Szumskiego z Teatru Cinema. Ponadto przez dwa dni będziemy spotykać się na debatach o teatrze, a jednym z punktów programu jest promocja książki Krzysztofa Pleśniarowicza. To poszerzona i uzupełniona przez autora biografia Tadeusza Kantora pt. „Nigdy tu już nie powrócę”. Szczegółowy program festiwalu „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor”, a także bilety na spektakle, są dostępne na stronie internetowej Teatru Maska. Teatr Maska i Urząd Miasta Rzeszowa są też organizatorami wydarzenia, a Teatr Przedmieście – partnerem. 

Siedem spektakli teatralnych, dwa dni debat, wernisaż plakatów teatralnych i promocja książki Krzysztofa Pleśniarowicza o Tadeuszu Kantorze – znalazły się w programie festiwalu „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor”. Zapoczątkowane dziesięć lat temu wydarzenie poświęcone jest trzem sławnym reżyserom teatralnym pochodzącym z Podkarpacia. W ubiegłym roku nie odbyło się z powodu braku pieniędzy w budżecie miasta. Teraz wraca do repertuaru imprez kulturalnych Rzeszowa. Dziewiąta edycja potrwa od 25 do 28 marca. Królował będzie absurdalny humor i sztuki nieoczywiste.

Tekst Alina Bosak Fotografia Tadeusz Poźniak

PROGRAM FESTIWALU środa, 25 marca 2020 Teatr Maska, ul. Mickiewicza 13 17.30 Otwarcie festiwalu, wystawa plakatu Zbigniewa Szumskiego (foyer) 18.00 „ARSZENIK” Teatr Maska w Rzeszowie – premiera czwartek, 26 marca 2020 Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania, ul. Sucharskiego 2 11.00 Prelekcje: dr hab. Tadeusz Kornaś (Uniwersytet Jagielloński, Kraków), dr Agnieszka Kallaus (Uniwersytet Rzeszowski), Krzysztof Czyżewski (Ośrodek „Pogranicze”, Sejny), prowadzenie: Grażyna Bochenek Teatr Maska, ul. Mickiewicza 13 18.00 „WARUNKI ZABUDOWY” Arti Grabowski, Zbigniew Szumski Teatr Przedmieście, ul. Reformacka 4 20.00 „OTELLO TONIGHT!” Teatr Przedmieście piątek, 27 marca 2020 Muzeum Okręgowe, ul. 3 Maja 19 11.00 Panel dyskusyjny Udział biorą: Arti Grabowski (ASP, Kraków), Zbigniew Szumski (Teatr Cinema), Agnieszka Kołodziej-Adamczuk (Centrum Scenografii Polskiej, Katowice), Roman Siwulak (aktor Cricot2), prowadzenie: Adam Głaczyński Teatr Przedmieście, ul. Reformacka 4 18.00 „RAPORT PANIKA” Arti Grabowski Zamek Lubomirskich, plac Śreniawitów 3 20.00 ”BIESIADA U HRABINY KOTŁUBAJ” Irena Jun po spektaklu spotkanie z aktorką, prowadzenie: Michał Mizera sobota, 28 marca 2020 Teatr Przedmieście, ul. Reformacka 4 11.00 Promocja książki „Tadeusz Kantor. Nigdy tu już nie powrócę” prof. Krzysztofa Pleśniarowicza, prowadzenie: Michał Mizera Teatr Maska, ul. Mickiewicza 13 18.00 „GĘSTOŚĆ ZALUDNIENIA”, Teatr Kana Teatr Przedmieście, ul. Reformacka 4 20.00 „WIOSNA” Teatr Malabar Hotel Zakończenie festiwalu





h i s t o r i a

Francuskie polonica w Krośnie Stowarzyszenie Muzeum Wojska Polskiego we Francji przekazało krajowi dziewięć tysięcy eksponatów. Wybór padł na Muzeum Podkarpackie w Krośnie, które tym samym uplasowało się w czołówce polskich muzeów, jeżeli chodzi o warunki przechowywania, bezpieczeństwo zbiorów czy fachową nad nimi opiekę. Krosno wyprzedziło tym samym najpoważniejsze placówki ogólnopolskie.

Tekst Antoni Adamski Fotografie Tadeusz Poźniak

A

diunkt Łukasz Kyc, kierownik Działu Historycznego krośnieńskiego Muzeum, opowiedział, iż w roku 2016 przyjechali do Polski przedstawiciele paryskiego Stowarzyszenia, aby obejrzeć różne placówki w kraju. Po zwiedzeniu kilkunastu z nich, ich wybór padł na Muzeum Podkarpackie w Krośnie. Paryskie stowarzyszenie muzealne powstało w roku 1993 z inicjatywy Edmunda Blicharczyka. Funkcję jego prezesa pełni obecnie Grażyna Aloszko. Kolekcja, gromadzona od czasów Wielkiej Emigracji po Powstaniu Listopadowym 1830, złożona była w Domu Kombatanta, zakupionym w roku 1947 z funduszy Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Bogate zbiory nigdy nie były w Paryżu pokazywane w całości ze względu na szczupłość miejsca. Stąd decyzja o ich przekazaniu do kraju. Latem 2017 roku zorganizowany został pierwszy transport do Krosna, w październiku 2018 drugi, a w lipcu 2019 trzeci – ostatni.

28

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

Bogata, różnorodna kolekcja obejmuje dzieła sztuki, pamiątki historyczne, dokumenty i fotografie, dewocjonalia oraz liczący cztery tysiące woluminów księgozbiór. Zbiory obejmują najważniejsze okresy polskiego wychodźstwa: od roku 1831 po lata 80. XX w. – czasy emigracji solidarnościowej – mówi Łukasz Kyc. Najstarszym zabytkiem kolekcji jest medalion z popiersiem Zygmunta III Wazy z przełomu XVI i XVII w. Do najcenniejszych odznaczeń należy Złoty Krzyż Virtuti Militari IV klasy oraz Legia Honorowa Leopolda Marcina Kraczkiewicza. Był on powstańcem listopadowym. W 1831 r. schronił się we Francji. W czasie Wiosny Ludów został członkiem Legionu Polskiego gen. Józefa Bema. W 1863, walcząc w Powstaniu Styczniowym, został szefem sztabu Ludwika Mierosławskiego. Kraczkiewicz zadomowił się we Francji, gdzie został merem miasta Saint-Martin-de Re, za co otrzymał najwyższe odznaczenie tego kraju. W czasie


Powstania Listopadowego wybijany był dukat ze złota pochodzącego ze zbiórek społecznych, który jest jednym z najcenniejszych eksponatów tej kolekcji. śród dokumentów znajdziemy zbiór z sekretariatu gen. Władysława Sikorskiego. Najwcześniejszym jest pismo generała z 5 września 1939 r., w którym – po raz kolejny – bezskutecznie prosi marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego o przydział. Kolejne pochodzą z archiwum Zofii Marii Bitner, sekretarki i jednej z najbardziej zaufanych osób gen. Sikorskiego. Z dokumentami powiązane są osobiste pamiątki. To srebrna papierośnica Z. M. Bitner – dar od gen. Sikorskiego oraz srebrna papierośnica – dar dla Józefa Lipskiego od pracowników ambasady polskiej w Paryżu. Ważne i mało znane dokumenty wyszły spod pióra Józefa Retingera – doradcy generała (np. opis podróży do ZSRR). Inne noszą podpisy generałów: Władysława Andersa i Stanisława Sosabowskiego. Po niesłusznie zapomnianym wynalazcy Stanisławie Drzewieckim pozostały 53 rysunki techniczne łodzi podwodnych, nad którymi pracował już od przełomu XIX i XX wieku. Uważany za twórcę łodzi podwodnej, najpierw pracował dla armii carskiej, zaś po rewolucji wyemigrował do Francji. Niektóre rozwiązania techniczne zaproponowane przez wynalazcę są stosowane do dziś. W kolekcji paryskiej znalazło się dwieście polskich orłów wojskowych. Niektóre z nich znacznie przekraczają wymiarami te z czapek żołnierskich. Zdobiły one czaka ułańskie. Do najcenniejszych należą orły: 1 Pułku Ułanów Polskich (tzw. orzeł gen. Beliny-Prażmowskiego) oraz Kawalerii II Brygady Legionów Polskich. Srebrny, stojący na postumencie orzeł trzyma kulistą urnę z ziemią polską i litewską. Wedle tradycji miał go zaprojektować Joachim Lelewel. Najstarszego orła przedstawia grafika Tomasza Trettera (odbitka autorska z 1600 r.) – sekretarza Anny

W

Jagiellonki, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy. Wizerunek orła połączony jest z drzewem genealogicznym królów polskich. Jako ostatni przedstawiony został Zygmunt III Waza. Malowana na płytce szklanej tarcza herbowa przedstawia Orła i Pogoń (1898); była przeznaczona dla Kazimierza Dłuskiego, twórcy znanego sanatorium w Zakopanem, założyciela TOPR i Muzeum Tatrzańskiego, oraz jego żony Bronisławy – twórczyni Instytutu Radowego w Warszawie. Wśród periodyków na uwagę zasługuje egzemplarz paryskiego „Le Petit Journal” z datą 22 stycznia 1920 r., pokazujący na pierwszej stronie granice Polski. Tygodnik „Match” z 14 września 1939 poświęcony został kampanii wrześniowej, a londyński „Dziennik Polski” z 6 lipca 1943 r. przyniósł wiadomość o katastrofie gibraltarskiej. Szeroki jest wybór plakatów: od wydanego przez armię generała Hallera we Francji w 1918, poprzez afisz mobilizacyjny rządu londyńskiego, po plakat z hasłem: „Uwolnić kardynała Wyszyńskiego!” z 1953 r. z tekstem w językach polskim i francuskim. zdobą są fotografie wybitnych Polaków opatrzone ich autografami, np. Ignacego Jana Paderewskiego u progu kariery (1890), Jana Kiepury (1935), czy – wówczas pułkownika – Władysława Sikorskiego z datą 6 listopada 1924 r. Do najcenniejszych zbiorów militarnych zalicza się ładownica z pasem z okresu Legionów Polskich we Włoszech (ok. 1800), hełmy i mundury z okresu II wojny światowej oraz pamiątki żołnierskie. Jak poinformował Jan Garncarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, pierwsza wystawa paryskiej kolekcji otwarta zostanie w kwietniu br. Część eksponatów przekazanych przez Stowarzyszenie Muzeum Wojska Polskiego we Francji zostanie umieszczona na stałej wystawie historycznej w Muzeum Podkarpackim w Krośnie.

O

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

29


Złej książki możemy nie czytać, z koszmarną architekturą musimy obcować na co dzień! Ze Stanisławem Kokoszką, architektem, autorem projektów m.in. Skarbca NBP oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego w Rzeszowie, rozmawia Aneta Gieroń Aneta Gieroń: Nestor rzeszowskich architektów mówią o Panu młodsi koledzy… Stanisław Kokoszka: To miłe, ale chyba niezasłużone wyróżnienie. Z zawodem jestem związany 57 lat – doskonale pamiętam swój pierwszy dzień w pracy, 7 lipca 1967 roku, w Rzeszowskim Przedsiębiorstwie Budowlanym. Ukończyłem architekturę na Politechnice Krakowskiej i wróciłem w rodzinne strony odpracować stypendium fundowane. Pochodzę ze Świlczy, w Rzeszowie ukończyłem II LO i mimo studiów w Krakowie, od zawsze wiedziałem, że wrócę na Rzeszowszczyznę. W tamtym czasie były tylko cztery wydziały architektury w Polsce i uważam, że była to wystarczająca liczba. Dziś jest aż 37, także w miastach, które właściwie pozbawione są dobrej architektury, co jest absurdalne. Architekt, a już na pewno student architektury, powinien nieustannie przebywać wśród najlepszej architektury. I tylko tak ukształtuje swój warsztat. Gdy w latach 60.–70. XX wieku zlikwidowano na wsi ostatnie strzechy, w przeszłość odeszła architektura regionalna. Domy ulegały licznym zmianom, architektura ulegała modom… Zmiany, jakie zaszły w powojennym budownictwie, są nieodwracalne. Nie ma już prawie domów ze strzechami i żałuję, bo to była świetna architektura jeśli chodzi o proporcje zrębu do dachu. Do mieszkania może nie najwygodniejsze, ale krajobrazowo wyglądało to rewelacyjnie, zwłaszcza zimą, kiedy czapy śniegu leżały na strzechach. Pozostały już tylko obrazy i fotografie… Wraz z socjalizmem wieś opanowało budownictwo typowe. Powstały wtedy „sześciany” oraz PGR-owskie bloki – współczesna wersja dworskich „czworaków”. Straszyły one w polskim pejzażu do końca lat 80. Duże zmiany nastąpiły po 1989 roku, kiedy zaczęliśmy mieć dostęp do technologii i materiałów budowlanych. Co nie oznacza, że coraz lepsza była też architektura. Wraz ze zmianami gospodarczymi pojawiła się nowa grupa inwestorów. To przedsiębiorcy – ludzie, którzy wyprowadzili się z bloków, aby postawić własny dom na zakupionej działce. I co powstało? iewyobrażalna kakofonia. Uwielbiamy podkreślać swój indywidualizm, a dom ma być większy od willi sąsiada i koniecznie w innym kolorze. Ogrodzenia i stolarka są „od Sasa do lasa”. Część z nich współgra z architekturą domków, która co wrażliwszym narzuciła dobre, oszczędne rozwiązania. W innych przeważyło zamiłowanie do bogactwa, o czym przypominają ozdobne, solidnie kute kraty. Przeważają domy z katalogów – niemal każdy jest inny; ustawione wzdłuż ulicy są ilustracją przysłowia „Polak na zagrodzie równy wojewodzie”. Dobitnie świadczą o tym, że każdy rodak jest sam dla siebie projektantem, bo każdy lubi być lepszy od sąsiada. Nikt nas nie uczy, czym jest architektura? W szkole mówi się o literaturze, plastyce, są koncerty dla młodzieży. Zły obraz można postawić za szafą, złej muzyki można nie słuchać, złej książki – nie czytać. Z koszmarną architekturą musimy obcować na co dzień. Bije „po oczach”, wypacza gusty, staje się obowiązującym wzorcem prestiżu i bogactwa. Co gorsza, zła architektura funkcjonuje w całkowitym chaosie urbanistycznym. Kultura narodu to także dbałość o przestrzeń wspólną.

N

30

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


LUDZIE architektury

Stanisław Kokoszka.

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

31


LUDZIE architektury Dlatego szybko miał Pan ambicje, by uprawiać zawód architekta na swoich warunkach? Od zawsze jestem głodny projektowania, choć to niełatwy zawód, szalenie absorbujący, o feudalnym charakterze, gdzie najsilniejsi narzucają swoją wizję pozostałym. I choć nigdy o to nie zabiegałem, a wręcz przeciwnie, to architektoniczną pasję przekazałem synowi oraz córce i wnuczce, które ze mną pracują. Syn ma własną pracownię. Żona, która jest inżynierem budowlanym, żartuje niekiedy, że jest jedyną normalną osobą w naszej rodzinie. Gdy w 1982 roku otrzymałem zlecenie na zaprojektowanie kościoła pw. Ducha Świętego w Mielcu, byłem pracownikiem „Inwestprojektu” Rzeszów. Już wtedy uznałem, że warto zawalczyć o swoją architekturę, bo takie zlecenie może się nie powtórzyć. Zrezygnowałem ze stabilizacji i postanowiłem na własną rękę działać na rynku. W tamtym czasie budowa kościoła wiązała się z licznymi kłopotami, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze, że powstał obiekt sakralny, który do dziś umieszczany jest w rankingach najładniejszych kościołów w Polsce. Zawsze też powtarzam, że architekt powinien umieć wszystko zbudować, a najtrudniejsza jest kapliczka. Sam mam tylko jedną na koncie – zrobiłem ją dla koleżanki mamy. Żałuję, że nie więcej, bo kapliczki to przepiękna polska tradycja, która wymiera z krajobrazu. Coraz rzadziej wracamy do kapliczek, bo są trudne i wymagają niebywałej sztuki łączenia prostoty z uniwersalizmem. Na tym właśnie polega dobra architektura – człowiek przystaje i tkwi w zachwycie. Lata 80. XX wieku, komuna dookoła, a Pan buduje kościół. Nie bał się Pan, że już nic więcej nie zaprojektuje?

Jak człowiek jest młody, mniej kalkuluje, na szczęście. Gdy skończyła się budowa kościoła w Mielcu, zająłem się szeregówką dla swojej rodziny na osiedlu Baranówka, a poza tym zawsze było coś do roboty. Od pierwszego dnia po skończeniu studiów wszedłem w ten zawód i od razu byłem zachłanny na pracę. Pamiętam, że pierwszy dom zrobiłem w pierwszym roku po studiach, kiedy nie miałem jeszcze uprawnień. Ten dom do dziś stoi w Rzeszowie i właściciele są zadowoleni. Prosta, funkcjonalna bryła z płaskim dachem – klasyczna moderna, dobrze zaprojektowana. W kolejnych latach przyszły zamówienia na kościoły w Domatkowie oraz Woliczce. Udał się też kościół w Strzelcach Wielkich w Małopolsce, a trzeba pamiętać, że budownictwo sakralne jest wymagające, trudne, nie znosi sztampy, a jednocześnie musi mieć w sobie sacrum. W 1991 roku założyłem autorską pracownię architektoniczną B.U.I. ARCHITEKT i od tego czasu nie wychodzę z biura, nawet emeryturę spędzam w pracy (śmiech). Lata 80. XX wieku w Pana przypadku to nie tylko budowa kościołów, ale też pierwszego w Rzeszowie domu ze spadzistym dachem. Zbudowałem go w Miłocinie dla znanej rodziny śpiewaków operowych Polatyńskich – Pustelak (dziś to siedziba firmy Małek Media Adama Małka). Pokryty czerwoną ceramiczną dachówką (załatwianą „po znajomości” u jedynego wówczas wytwórcy w kraju) ma zróżnicowaną formę: wyższy nad częścią mieszkalną, bardziej stromy nad garażem. Okap ozdobiono ludową ciesiołką. To pamiątka po cieślach – góralach, którzy wykonywali więźbę. W całości bryły nie widać jednak inspiracji stylem zakopiańskim, ani jakimkolwiek innym. Ja nigdy niczym się nie inspiruję, uwielbiam prostotę. Jakoś samo wychodzi, po prostu projektuję. W swoich pracach posługuję się też niekiedy… żartem. Ten żart to dwie jońskie kolumny przy ścianie frontowej. Wbrew regułom, nie podtrzymują niczego. Na ich kapitelach umieszczono żarówki oświetlające od dołu okap dachu. W kolejnych latach też proponował Pan ciekawe rozwiązania w rzeszowskim budownictwie jednorodzinnym. Dom miejski na osiedlu Kmity w Rzeszowie powstał w 2005 r. Ma czterospadowy dach kryty niemiecką dachówką w kształcie rombów. Jego prostą, dyskretną architekturę ogarnąć można jednym spojrzeniem. Fasada ogrodowa zaakcentowana została ryzalitem z sięgającymi do ziemi porte-fenetre (okna, które są zarazem drzwiami). Takie same portes-fenetres miały być również w bocznych częściach parteru, ale właściciele obawiali się naszego surowego klimatu. Nad oknami bocznymi balkony. Piętro wyłożone jest surowym drewnem, z którym kontrastuje gładki tynk parteru. Cokół z cegły klinkierowej harmonizuje z kolorem dachu oraz granitową kostką w tym samym odcieniu ułożoną przed wejściem. Dom pozbawiony jest rynien. Zostały one ukryte w okapie, a ich wyloty w ścianach. Zadowolony też jestem z rezydencji w Rzeszowie – Słocinie, zbudowanej na planie dwóch połączonych pawilonikami kwadratów o boku 12 i 9 m. Dzięki tym połączeniom powstał wewnętrzny dziedziniec z fontanną. Ciemny dach, białe ściany, portes-fenetres parterowej zabudowy (nad którą wznosi się duży namiot dachu części głównej), wejście zaakcentowane klinkierową cegłą – prostota, którą uwielbiam i promuję od ponad 50 lat. Jakie domy wybieramy dziś w budownictwie jednorodzinnym? Różne. Na pewno nie mamy domów charakterystycznych dla Podkarpacia. To, co powstaje, podoba się Panu? iekoniecznie, ale trafiają się świetne projekty, które są nie tylko budownictwem, ale już architekturą. W Rzeszowie znakomita była architektura mieszkaniowa w okresie międzywojennym – prosta, solidna, „dobrze uczesana”, gdzie człowiek dobrze się czuł. Świetny jest budynek przy ulicy Leszczyńskiego w Rzeszowie. Osiedle domków przy ulicy Poznańskiej, zbudowanych dla pracowników Fabryki Obrabiarek Cegielskiego – ładne, jednakowe w bryle i kolorystyce. Dziś już prawie niespotykana estetyka, a przecież gdy na osiedlu stoi obok siebie 10 domów, nawet bardzo ładnych, ale diametralnie różnych, to jest naprawdę męczące. Spójne osiedle próbowałem zrobić pod Głogowem Młp., na Niwie. W zamyśle było ponad 50 domów, powstało około 30, ale dobrze zaprojektowanych, harmonijnie wpisujących się w krajobraz. Tak się buduje na świecie, w Danii, Holandii, Niemczech. Wszystko

N

32

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


LUDZIE architektury zaczyna się od dobrej urbanistyki. Zamość jest piękny, bo projektował go jeden architekt. Stalowa Wola jest bardzo dobra, bo powstała w okresie międzywojennym na podstawie dobrze zaprojektowanych planów. Także Nowa Huta, dzielnica Krakowa, to świetny przykład urbanistyki miasta. Może estetyka Wschodu jest nam bliższa niż Zachodu, wielbiącego prostotę i funkcjonalność? Cyganie uwielbiają bogatą ornamentykę, my mamy podobny gust, niestety. Nie rozumiemy architektury bez względu na wykształcenie. Wydaje się nam, że im większa bryła i bogatsze wzornictwo, tym lepiej. Ponad 90 proc. budowanych domów jednorodzinnych to gotowe projekty, co chyba nie sprzyja dobrej architekturze… Nie każdy projekt jest na każdą działkę, ale gotowe projekty są najtańsze. Nie do końca podzielam tę argumentację, tym bardziej że cena projektu stanowi ledwie kilka procent całego budżetu budowanego domu i zazwyczaj najtańszy projekt wcale nie oznacza najtańszego domu w budowie, a potem w eksploatacji. Dla mnie każdy projekt zaczyna się od urbanistyki. Patrzę, co jest dookoła, jaki jest dojazd, ukształtowanie terenu itd. Projekt ok. 150-metrowego domu z całą dokumentacją wyceniam na ok. 15 tys. zł., a z roku na rok biurokracji jest więcej. W 1967 roku pozwolenie na budowę domu dostałem w oparciu o projekt na 9 kartkach formatu A4. Obecnie, zanim otrzymam pozwolenie na dom, przygotowuję 100-stronicową księgę, gdzie większość papierów nie ma żadnej wartości. Proszę spojrzeć na Dom Kultury WSK w Rzeszowie, gdzie obecnie mieści się Instytut Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz budynki dookoła, to jedne z nielicznych przykładów dobrej zabudowy miasta. Dlatego tak ważna jest urbanistyka, ona jest podstawą może nie najlepszej, ale na pewno dobrej architektury. Podoba się Panu przestrzeń miejska Rzeszowa? Są fragmenty, które wyglądają całkiem dobrze. Pojawia się coraz więcej przyzwoitych projektów. Na czym polega dobra urbanistyka najlepiej zrozumieć jadąc ulicą Hetmańską, gdzie człowiek dobrze się czuje, a potem przenieść się na Nowe Miasto, gdzie funkcjonuje bardzo źle. Będąc na Podhalu, Mazurach od razu wiemy, jaki styl architektoniczny nas otacza. Na Podkarpaciu, oprócz łemkowskich czy bojkowskich chyży, mamy typową dla naszego regionu architekturę? Nie mamy jakiegoś charakterystycznego stylu i raczej nie będziemy mieć. Dobrze zaprojektowany dom to już sukces. Podobnie jak dobrze odrestaurowany budynek historyczny? umny jestem z rewitalizacji przepięknej kamienicy Tekielskiego przy ulicy 3 Maja oraz domu pod numerem 24 na rzeszowskim Rynku. Kamienica ma układ trójosiowy, trzytraktowy z centralnym korytarzem o sklepieniu łukowo-segmentowym ceglanym prowadzącym do klatki schodowej oraz otwartej galerii przez wszystkie kondygnacje, która przykryta jest przeszklonym świetlikiem. W nadbudowanej attyce udało się zamontować słoneczny zegar pomiędzy dwoma znakami zodiaku: Bliźnięta i Koziorożec. Nad zegarem napis Vita brevis, ars longa – życie krótkie, sztuka długa, według łacińskiej sentencji, będącej tłumaczeniem greckiej maksymy Hipokratesa. Budynek się wyróżnia i jestem z niego zadowolony. Jednak to nie z projektów budynków mieszkalnych, ale użyteczności publicznej jest Pan najbardziej znany. Siedziby ICN Polfa i Naczelnego Sądu Administracyjnego, Skarbiec Narodowego Banku Polskiego oraz budynek Wyższej Szkoły Prawa i Administracji to wszystko Pana architektura w przestrzeni miejskiej Rzeszowa.

D

Z budynku Naczelnego Sądu Administracyjnego przy ulicy Kraszewskiego jestem bardzo zadowolony, udało się zachować skromność na zewnątrz oraz wygodę i funkcjonalność wewnątrz. Architektura skarbca ma ukrywać, a nie pokazywać. Prosta, monumentalna ściana kamiennej fasady kojarzy się z bastionami rzeszowskiego zamku. Gdy projektowałem ten budynek, który jest dla mnie bardzo ważny, często myślałem o egipskich piramidach. W siedzibie Wyższej Szkoły Prawa i Administracji powstało zielone patio, które jest jedną z większych atrakcji tego budynku. Teraz przygotowuję projekt budynku mieszkalnego w okolicach ulicy Panoramicznej w Rzeszowie, który może być najciekawszym budynkiem mieszkalnym, jaki dotychczas zaprojektowałem. Z zimowymi ogrodami, wejściem do mieszkań z galerii i licznymi rozwiązaniami pasywnymi w budynku. Ekologia na dobre weszła do architektury i budownictwa? Wchodzi coraz mocniej, czego doświadczam w projektowanym budynku przy ulicy Panoramicznej. W podziemnych garażach zaplanowane są m.in. stoiska do elektrycznego ładowania samochodów w każdym boksie – za pięć lat ekomobilność będzie standardem. Wszystkie windy, podlewanie kwiatów sterowne są elektronicznie, a zasilanie pochodzi z fotowoltaiki. Będą też zbiornik retencyjny z wodą do podlewania roślin. Z galerii będzie się wchodziło do mieszkań, patrząc na całoroczny, zielony ogród, a całość zostanie przeszklona. Technologicznie świat pędzi do przodu i na pewno wymusza lepsze budownictwo. Ale sama technologia architektury nie zrobi. W architekturze, tak samo jak w muzyce, najważniejsze są rytm i proporcje. Architekturą się nasiąka i gdyby to ode mnie zależało, kazałbym wszystkim studiować w Wenecji, gdzie na każdym kroku otaczają nas przepiękne budowle. Obawiam się, że gdyby dziś do Rzeszowa przyjechał najlepszy architekt świata, przetrwałby tyle, ile wytrzymałby bez jedzenia, bo nikt nie dałby mu zlecenia. Ciągle najwyżej cenimy sobie projekty, które są tanie i szybkie w realizacji, choć zdarzają się inwestorzy, którzy myślą w trochę szerszej perspektywie niż tylko jedno pokolenie. I to jest nadzieja na przyszłość? Tę dostrzegam w postępach, jakie uczyniliśmy w małej architekturze oraz aranżacji zieleni i ogrodów – cudowna zmiana nastąpiła w ostatnich latach. Dlatego ciągle mam nadzieję, że do dobrej architektury w końcu też dorośniemy, choć nie tak szybko.

Więcej informacji i wywiadów na portalu www.biznesistyl.pl




WYDARZENIE

Jubileuszowe Targi Budownictwa EXPO DOM w Rzeszowie pełne nowości!

T

trzy dni, od 6 do 8 marca br., i weźmie argi Budownictwa, Aranżacji Już 6 marca, w piątek, w rzeszowskiej w nich udział ok. 200 firm z regioWnętrz i Nieruchomości EXPO hali Podpromie rozpoczną się najstarsze nu, Polski i zagranicy. Organizatorzy DOM w Rzeszowie to najpoi największe w tej części Polski targi – MTR Międzynarodowe Targi Rzepularniejsza impreza wystawiennicza budownictwa – EXPO Dom Rzeszów szowskie oraz firma Sagier – szykują we wschodniej Polsce. Od lat ułatwia 2020. Około 200 wystawców umożliwi prawdziwe święto branży wnętrzarosobom inwestującym w budowę lub zwiedzającym zapoznanie się w ciągu skiej, budowlanej i projektowej. Tarzakup nieruchomości zapoznanie się trzech dni z bogatą ofertą materiałów gi Budownictwa wzbogacone zostały z dostępną na rynku ofertą. Odwiedzabudowlanych i wykończeniowych. Będą specjalne promocje i rabaty. o Targi Nieruchomości. Dodatkowo, nie kolejnych sklepów budowlanych, Podczas jubileuszowej, 25. edycji, pierwszego dnia targów, w piątek, odrozrzuconych po całym regionie, odbędą się także Targi Nieruchomości będzie się I Podkarpacki Kongres Buzajęłoby sporo czasu, a w hali Podz udziałem najważniejszych downictwa Infrastrukturalnego, a takpromie w jednym miejscu dokonuje deweloperów realizujących inwestycje że prezentacje ofert pracy dla uczniów się przeglądu oferty, konsultuje ją ze mieszkaniowe w Rzeszowie. szkół budowlanych, szkolenia i warszsprzedawcami i uzyskuje atrakcyjne Wydarzeniu towarzyszą dwa kongresy taty związane z budowlanym rynkiem rabaty. Można tu znaleźć wszystko, dotyczące nowoczesnych rozwiązań architektonicznych i budownictwa pracy. Bezpłatne szkolenie zakończoczego potrzeba, by kupić działkę czy infrastrukturalnego, giełda ne certyfikatem pt. „Zatrudnienie cumieszkanie, wybudować dom od funkooperacyjna dla przedsiębiorców dzoziemców i delegowanie pracownidamentów po dach i urządzić go tak, oraz szkolenia na temat budowlanego ków do krajów UE i EOG w branży by stał się ciepłym azylem na wiele rynku pracy. Co jeszcze? budowlanej – wyzwania w roku 2020” lat. W czasie trzydniowego wydapoprowadzi doświadczony prawnik rzenia halę Podpromie w Rzeszowie Tekst Alina Bosak Łukasz Żak (wystarczy zgłosić swój odwiedza około 12–15 tysięcy osób Fotografie Archiwum MTR udział w tym seminarium, wysyłając i podobnej liczby gości organizatorzy email na adres: een@wsiz.rzeszow.pl). spodziewają się w tym roku. Jubileuszowa, 25. edycja, zapowiada się szczególnie atrak- Natomiast w sobotę, przy okazji targów, architekci zapraszają cyjnie nie tylko za sprawą wystawców i ich promocyjnych na III Kongres Smart Project, Building & City, na którym bęofert, ale również dzięki wielu ciekawym wydarzeniom, o dzie mowa o najnowszych trendach w projektowaniu domów, które w tym roku wzbogacono program targów. Potrwają one ale i całych miast. 

36

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020



WYDARZENIE

P

rzez trzy marcowe dni dużym zainteresowaniem na pewno będą się cieszyć Targi Nieruchomości. Stolica Podkarpacia, wg analiz Narodowego Banku Polskiego, jest miastem z największą liczbą deweloperów w Polsce! W 2018 roku w Rzeszowie sprzedano niemal 2,6 tys. mieszkań, z tego 1,4 tys. to wynik deweloperów. Popyt na mieszkania jest tak wielki, że najpopularniejsze metraże sprzedaje się na etapie projektu, a na odbiór kluczy kupiec musi poczekać dwa lata. Ceny także szybują. Kupimy wprawdzie mieszkanie w stanie deweloperskim za ok. 5 tys. zł/mkw., ale na rynku jest też wiele ofert sięgających 8,5 tys. zł/mkw., gdzie w bonusie dostaje się np. garaż. Kupno mieszkania – życiowa decyzja – bywa zatem wyścigiem do najlepszej oferty. Jakie obecnie mieszkania są dostępne na rynku, jakie inwestycje deweloperzy mają w planach, będzie można dowiedzieć się właśnie w hali Podpromie, ponieważ z ofertą pojawią się czołowi deweloperzy. Na stoiskach producentów materiałów budowlanych i wykończeniowych będzie można z kolei zapytać o najnowsze rozwiązania, dotyczące energooszczędnych i praktycznych rozwiązań. Okna, drzwi, podłogi, urządzenia grzewcze – to produkty, które zawsze interesują zwiedzających. Na targach mogą na ich temat rozmawiać z fachowcami. Co więcej, w tym roku podczas EXPO DOM do dyspozycji zwiedzających oddana zostanie Strefa Porad Inżyniera. Tu będzie można rozwiać swoje wątpliwości i poradzić się, jak rozwiązać problemy konstrukcyjne, instalacyjne itp., jakie pojawiają się przy niemal każdej inwestycji. – EXPO DOM to z pewnością najważniejsze wydarzenie branży budowlanej we wschodniej Polsce – mówi Robert Bielówka, prezes MTR Międzynarodowych Targów Rzeszowskich. – Zapraszamy na nie profesjonalistów zajmujących się budowaniem, architektów, inżynierów, deweloperów, ale również wszystkich, którzy przystępują do własnej inwestycji. Niezależnie od tego, czy są na etapie poszukiwania działki lub gotowego mieszkania, czy już je budują, czy może zabierają się za remont, na Targach Budownictwa z pewnością znajdą coś wartościowego dla siebie i realizowanego przedsięwzięcia. Targi to jedyna okazja, aby w jednym miejscu obejrzeć produkty na własne oczy i podyskutować o nich ze specjalistami. Producenci

przysyłają na to wydarzenie fachowców, którzy mają znacznie większą wiedzę niż sprzedawcy w marketach budowlanych. W dodatku opinię jednego producenta od razu można zweryfikować na stoisku konkurencji i szybko wrócić do tego, którego oferta jest atrakcyjniejsza. Nowinkom technicznym, rozwiązaniom IT będzie poświęcony także Kongres Smart Project, Building & City, na który także warto się zarejestrować, jeśli ktoś buduje dom – podpowiada prezes Bielówka, przypominając stare budowlane porzekadło: „Pierwszy dom buduje się dla wroga, drugi dla przyjaciela, trzeci dla siebie”. – Tak się mówi, ponieważ budując pierwszy dom, popełniamy wiele błędów. Trzeba uzbroić się w wiele informacji, aby podczas takiej inwestycji podejmować właściwe decyzje. Tej wiedzy nie zdobędzie się w internecie, ale właśnie na targach budownictwa. argi Budownictwa EXPO DOM w piątek i sobotę, 6 i 7 marca, można zwiedzać w godz. 10.00–18.00, w niedzielę od 10.00 do 17.00. Bilet wstępu kosztuje 15 zł. Bezpłatny wstęp na targi przysługuje uczestnikom kongresów (w dniu, kiedy te kongresy się odbywają): I Podkarpackiego Kongresu Budownictwa Infrastrukturalnego (6 marca) oraz III Kongresu Smart Project, Building & City (7 marca). Aby wziąć w nich udział, wystarczy zarejestrować się poprzez formularz internetowy. Nie wymagana jest żadna opłata, trzeba jednak wypełnić zgłoszenie do 4 marca. Istnieje również możliwość rejestracji telefonicznie: 515 897 356 lub mailowo: rejestracja@targirzeszowskie.pl. 

T





WYSTAWCA

NR STOISKA

WYSTAWCA

NR STOISKA

3 THERMO DOMOWA ENERGIA.COM.PL

179

ELWA S.J

66

ACORDI & AITA

153

ENERGO-THERM (REQPERATORY.PL)

93

144

ENTERPRISE EUROPE NETWORK

51, 68

EURO PROJEKT DEVELOPMENT

63

EXCELENT (BOKARO)

25

EXPANDER ADVISORS SP. Z O.O.

5

FABRYKA DOMÓW GOLBALUX

24

AGENCJA MIENIA WOJSKOWEGO ANGIES CUBE ANGELIKA ROSIECKA APARTAMENTY TATARSKA4 (GALISZKIEWICZ I FORYŚ NIERUCHOMOŚCI)

62

APROBUD DEVELOPMENT SP. Z O.O. SP.K.

60

ARCHETON SP. Z O.O.

84

ASK ENERGOOSZCZĘDNE INSTALACJE

159

ATAG KOTŁY KONDENSACYJNE

12

AUTO SPEKTRUM RENAULT I DACIA

80, z24

FERDO S.C.

149A

FHU J&J JOLANTA TETLAK

55

FIRMA DREW-DACH ANTONI SZCZYGIEŁ

22

AZART RZESZÓW

72

FIX FORUM LIDER SP. Z O.O. - AUTORYZOWANY DEALER CITROEN

BAUER (SOLARTIME)

184

FPH MAX-BAYER ZYGMUNT WOJDYŁA

16

BAUTHERM

112

FPHU POLCHIMET MIECZYSŁAW CHILIK

z10

BEMA-RES MAREK BEDNARZ NOWOCZESNE OKNA I DRZWI

175

GALISZKIEWICZ I FORYŚ NIERUCHOMOŚCI

62

GERARD AHI ROOFING (DOMSTYL)

z22

BOKARO SZELIGOWSCY SPÓŁKA JAWNA

25

BOZ DEVELOPMENT SP. Z O.O. SP. K.

105

BRISTON

73a

BRUK-BET / MARKUB

190

BRYKSY

176

BUD-MAR MARIUSZ TABAKA

18

CAME (DOPS)

171

CASTORAMA RZESZÓW

141

CEMEX POLSKA SP. Z O.O.

23

CERRAD (BOKARO)

25

COLUMBUS ENERGY

189

DACH SYSTEM S.J. ROMAN KOTRA, JAN ŚMIGIEL

148

DANZZ SP. Z O.O. / CKR MEDIA SP. Z O.O. SP. K.

133

DARMOWEOGRZEWANIE.COM

2

DEANTE (BOKARO)

25

DECOBEL (GRUPA LP)

152

DECOECO (GRUPA LP)

152

DEFRO

z13

DELIS

8,z6

DEMONET MAREK SZCZYPIŃSKI

54

DEVELOPRES SP. Z O.O.

103

DIR CZACH MERCEDES

77, z25

DOBRY DOM SP. Z O.O. SP. KOMANDYTOWA

81

DOLLKEN (ROJAR)

124

82, z14

G-MAX MARLENA GRUDZIECKA

29

GÓR-STAL (DOMSTYL)

z22

GRAITEC SP. Z O.O.

14

GREINPLAST SP. Z O.O.

102

GRUPA LP ŁUKASZ PISAREK

52,152

GZT TELKOM-TELMOR SP. Z O.O. (AZART)

72

HEATAPP (ATAG KOTŁY KONDENSACYJNE)

12

HERON - MASZYNY BUDOWLANE

129

HKS LAZAR

z11

HOMEEVAP (ASK ENERGOOSZCZĘDNE INSTALACJE)

159

HORMANN (DOPS)

171

HYDROMAX DACHY

158

IBR DEVELOPMENT

139

INNEFTECH GROUP SP. Z O.O.

20

INTERAUTO – SALON ŠKODA KRASNE

82A

INTERNORM (BEMA-RES)

175

INŻYNIERIA RZESZÓW S.A. / IR DEVELOPMENT

104

IVECO STC RZESZÓW

z23

KARABELA SP. Z O.O. OCHRONA OSÓB I MIENIA

87

KISAN SP. Z O.O.

17

KL DOCIEPLENIA KACPER LEW

123

KLINK INTERNATIONAL SP. Z O.O.

61

KOMANDOR SYSTEM

188

KOWALSKI OKNA SP. Z O.O.

185 164

DOMEL (PLUS PROJEKT)

155, 156

DOMSTYL SYLWIA SOWA

z22

KRIS CHRISTIAN SCHMEISSNER

DOPS SP. Z O.O.

171

z15

DRE (WEPA)

183

KRÓL & KNAPIK SP. Z O.O. AUTORYZOWANY DEALER PEUGEOT

DWERNIK MICHAŁ KRZANOWSKI

128

KVS EKODIVIZE (PIECE POLSKA)

161

DZIELNICA PARKOWA - NG DEVELOPMENT

137

LA NORDICA-EXTRAFLAME (PIECE POLSKA)

161

EASY DOOR POLSKA SP. J.

107

LAMMI-FUNDAMENT SP. Z O.O.

31

EDOMUS DEWELOPER

172

ELEKTRO-METAL GRZEGORZ GOLENIA

32

ELEMENTS

138

42 VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

LEROY MERLIN

10

LOFT RZESZÓW

134

MARCHEWKA SCHODY PODŁOGI WNĘTRZA SP. Z O.O. SP. KOMANDYTOWA

119


WYSTAWCA

NR STOISKA

WYSTAWCA

NR STOISKA

155, 156

SIGMA SP. Z O.O.

135

MARMA POLSKIE FOLIE

170

SLABB (BOKARO)

25

MASTER (ZATECHS OSUSZANIE BUDYNKÓW)

127

SOLARTIME SP. Z O.O.

184

MAXBUDOWA SP. Z O.O.

91

SPAW-GAZ

145

MEBLEX SP. Z O.O. SP. K.

4

STAL- BUD NAWOJOWA

90

METALBET

z8

STANDARD

19

METAL-PLAST WAŁBRZYCH

71

STECA (SOLARTIME)

184

MFINANSE S.A.

3

STERNA POLSKA

21

NESLING.PL

53

STOLMAT PAWEŁ ŁĄTKA

150

NOVATIK (HYDROMAX DACHY)

158

STREFA PORAD INŻYNIERA

13

NOWA GALA (BOKARO)

25

STYL-PROFIL PAULINA SZYSZKA

64

OGRODY FRANCZYKOWSCY

83

STYROBUD B.T.K. RADOMSCY SP. J.

OGRODZ.PL

187

SUNECTOR SP. Z O.O.

7

OKNOPLAST SP. Z O.O.

149

SUN-VITA ALEKSANDRA BERNARD

73

OPTIMAGLASS (GRUPA LP)

152

ORANGE

57

SZKOŁA DOBREGO SMAKU SP. Z O.O. (RONIC POLSKA)

65

ORCON (ASK ENERGOOSZCZĘDNE INSTALACJE)

159

SZKÓLKA ROSLIN OZDOBNYCH DĄBEK

11

ORTIKON SZYNY SUFITOWE FOREST

140

SZKÓŁKA KRZEW OWOCOWYCH MIROSŁAW SZYMALA

85

OSIEDLE PRZY DOLINIE LOTNICZEJ (BUD-MAR)

18

TER HURNE - PODŁOGI (STOLMAT)

150

P&M DEVELOPMENT (MEBLEX)

4

TERMAR RZESZÓW

120

TERMOIDEA S.C.

121

TEXPOL (SCHED-POL)

15

THESSLA GREEN (ASK ENERGOOSZCZĘDNE INSTALACJE)

159

MAR-DOM (PLUS PROJEKT)

PGENERGIA.PL - FOTOWOLTAIKA PHU AMBA

132 67, z5

PIECE POLSKA

161

PL INWESTYCJE

58

PLUS PROJEKT OKNA I DRZWI PODKARPACKIE STOWARZYSZENIE POŚREDNIKÓW I DORADCÓW RYNKU NIERUCHOMOŚCI

155, 156 6

TOOLMEX TRUCK / PKO LEASING

z17, z18

56 z26, z27

TOYOTA DAKAR TRAFFKA NATALIA MOSKAL

131 z20

POL-SKONE (DOPS)

171

TT BRUK

PPH TEKLA KRZYSZTOF TEKLA

z16

UNIQA TU S.A.

86

PPHU GAMART S.A.

165

VELUX (HYDROMAX DACHY)

158

PPHU SOLO SOBOTA MARCIN

180

VERDON STANIEK ARKADIUSZ

182

150

WANAS REKUPERATORY

177

PREFA POLSKA SP. Z O.O.

160

WARMUP GREEN LEAF

106

PRO SERWIS WIESŁAW KLUZ

122

WENINGER (ROJAR)

124

PROFIEUROPE SP. Z O.O.

125

WEPA SP. Z O.O. SP. K

183

PROLAN DEVELOPER

186

WIATRAK (ROJAR)

124

PRO-M STUDIO MEBLI I HETTICH

92

WIKĘD (DOPS)

171

PRO-WELLNESS SP. J.

113

WINDHAGER POLSKA - BADO

z12

PRUSZYŃSKI (HYDROMAX DACHY)

158

WINDOORMATIC (BEMA-RES)

175

PSA FINANCE (CITROEN)

82

WOBET-HYDRET SP. J. CICHECKI

166

PV SYSTEM

146

WODAR INSTALACJE SANITARNE

z21

REQPERATORY.PL

93

XELLA POLSKA SP. Z O.O.

147

162

XL-TAPE INTERNATIONAL SP. Z O.O.

126

ROJAR PODŁOGI OKNA DRZWI

124

ZATECHS OSUSZANIE BUDYNKÓW

127

ROOM MEBLE PRODUCENT MEBLI

163

ZEHNDER (ASK ENERGOOSZCZĘDNE INSTALACJE)

159

RUKKI (HYDROMAX DACHY)

158

ZMK SAS SPÓŁKA Z O.O.

RUSZEL.NET INSTALACJE ELEKTRYCZNE

76

SANTERRA

142

ZPUH DREW-MET S.C. LUBERA MARIA & LUBERA STANISŁAW

SAWE II SP. Z O.O.

181

SCHED-POL-SH PPHU STEFAN SCHAEDLER

15

PRAMAX-DRZWI (STOLMAT)

RESWIL LIBET

9 z28

LISTA WYSTAWCÓW AKTUALNA NA DZIEŃ 28.02.2020.


HALA PODPROMIE

POZIOM B

TERENY ZEWNĘTRZNE

POZIOM A2

PARTER

BIURO TARGÓW

POZIOM A1

PARTER

POZIOM A1

POZIOM A2

KASA BILETOWA


POZIOM C

PIĘTRO II

POZIOM A

POZIOM B / POZIOM C

RESTAURACJA

PIĘTRO I

POZIOM C

PIĘTRO II

POZIOM A

POZIOM B

POZIOM B / POZIOM C

`20

I Podkarpacki Kongres Budownictwa Infrastrukturalnego

III Kongres Smart Project, Building & City

6 MARCA

7 MARCA PLAN STOISK AKTUALNY NA DZIEŃ 28.02.2020.




III Kongres Smart na EXPO DOM – z architektami o nowoczesnym budownictwie Prelekcje o najnowszych rozwiązaniach w projektowaniu, budownictwie i architekturze, publiczne debaty uznanych architektów i inżynierów, z udziałem wykonawców i inwestorów, w końcu okazja do kuluarowych rozmów podczas Wieczoru VIP, a w międzyczasie możliwość zwiedzenia największych w tej części Polski 25. Targów Budownictwa – wstęp na wszystkie te wydarzenia jest bezpłatny dla uczestników III Kongresu „Smart Project, Building & City”, który odbędzie się 7 marca 2020 r. Wystarczy zarejestrować się. Decyduje kolejność zgłoszeń!

Fotografie Tadeusz Poźniak III Kongres „Smart Project, Building & City” jest integralną częścią XXV Targów Budownictwa, Aranżacji Wnętrz i Nieruchomości EXPO DOM w Rzeszowie. Zaplanowano je na drugi dzień targów – sobotę, 7 marca 2020 roku. Na wydarzenie przyjeżdżają architekci i inżynierowie z całej Polski, by wymienić się opiniami na temat najnowszych trendów w budownictwie, debatować nad innowacyjnymi technologiami i polską urbanistyką. Uczestnikami Kongresu są również deweloperzy, przedstawiciele gmin i samorządów, inwestorzy indywidualni oraz naukowcy.

48

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

Rejestracja – Dwie poprzednie edycje kongresu okazały się sukcesem. Uczestnicy byli zadowoleni z tematyki, bardzo wysokiego poziomu merytorycznego wykładów i prelegentów, wśród których nie brakowało autorytetów – mówi arch. Maciej Jamroży, prezes pracowni architektonicznej URBAN Project Sp. z o.o. i członek zarządu rzeszowskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich. – W tym roku zmieniamy nieco formułę kongresu. Wykłady połączymy z debatami ekspertów z całego kraju, a tematykę poszerzymy o obszary interesujące również inżynierów budownictwa. Zależy nam na integracji środowiska architektów i inżynierów, ponieważ na co dzień działamy na tym samym rynku, podejmujemy te same tematy. Działanie inżynierów jest naturalnym przedłużeniem pracy architekta. Architekt kreśli wizję, a inżynier uzupełnia ją wiedzą z zakresu konstrukcji, instalacji sanitarnej czy elektrycznej itp. W Kongresie mogą wziąć udział wszyscy zainteresowani tematem nowoczesnego budownictwa. Rejestracja na wydarzenie możliwa jest za pośrednictwem formularza na stronie internetowej (adres: http://budownictwo.targirzeszowskie. pl/pl/rejestracja_pbc/), telefonicznie: 515 897 356 lub mailowo: rejestracja@targirzeszowskie.pl. Uczestnik poprzez formularz rejestracji uzyskuje nieodpłatny wstęp na Kongres Smart, Targi Budownictwa EXPO DOM (w dzień Kongresu Smart) oraz Wieczór VIP (również 7 marca br.). Rejestracja już się rozpoczęła i potrwa do 4 marca 2020 roku. Jednak z uwagi na ograniczoną liczbę miejsc, o wstępie na Kongres zdecyduje kolejność zgłoszeń. 



ARCHITEKTURA Tematyka III Kongres „Smart Project, Building & City” rozpocznie się o godz. 11.30 i poprowadzi go dr hab. inż. arch. Magdalena Jagiełło-Kowalczyk. Kongres podzielony jest na trzy panele tematyczne: Inteligentne projektowanie XXI wieku, Nowoczesne i energooszczędne budynki oraz Inteligentne miasta przyszłości. Pierwszy panel adresowany jest w szczególności do projektantów, praktyków i deweloperów. Będzie w nim mowa o odpowiedniej strategii projektowania budynków energooszczędnych oraz idei współpracy międzybranżowej, o Building Information Modeling (BIM), a więc projekcie jako budowie wirtualnego budynku, powiązanego z bazą danych, a także o inwentaryzacji budynków w 3D, czyli skanowaniu laserowym oraz obróbce cyfrowej chmury punktów. Podsumowaniem tej części będzie debata Smart Project, do której wykłady otwierające wygłoszą: Jan Kuczałek z firmy Promost, członek zespołu ds. BIM Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa, oraz arch. Maciej Jamroży z Urban Project, członek Izby Architektów RP i Zarządu SARP. Debatę poprowadzi profesor Politechniki Krakowskiej dr hab. inż. arch. Przemysław Markiewicz. Wezmą w niej udział przedstawiciele Małopolskiej Okręgowej Izby Architektów, Stowarzyszenia Architektów Polskich Kraków, SARP Rzeszów, Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa, MAD Engineers, firmy Budimex, rzeszowscy deweloperzy, przedstawiciele administracji i samorządu.

O

projektowaniu z użyciem BIM debatowano także podczas ubiegłorocznego kongresu. Maciej Jamroży tłumaczył wtedy, że ta metodologia postępowania w procesie projektowym, która pozwala stworzyć wirtualny budynek i zarządzać nim, umożliwia współpracę międzybranżową i stworzenie wspólnej bazy danych, pozwala także na poszukiwanie form najbardziej korzystnego wykorzystywania przestrzeni w miastach, np. ze względu na duże nasłonecznienie. Pozwala badać certyfikację energetyczną projektów już na etapie projektowania, wykonywać analizy akustyczne i termowizyjne, analizy wpływu wiatrów i dynamiki powietrza oraz na niesamowitą precyzję. BIM pozwala na szybkie wykrywanie konfliktów międzybranżowych i reakcję na ewentualne błędy, a tym samym na oszczędność. Dzięki BIM widać to, czego nie widać w projekcie budynku na papierze.


P

odczas drugiego panelu tematycznego będzie mowa o nowoczesnych i energooszczędnych budynkach i jest to sekcja szczególnie polecana projektantom, wykonawcom i deweloperom. Budynki inteligentne: energooszczędne i zapewniające wyższy komfort użytkowania, stają się już nie tylko ekskluzywną alternatywą, lecz powszechną koniecznością, wynikającą ze względów środowiskowych, ekonomicznych i społecznych oraz prawnych. Tematy dotyczą: instalacji OZE (Odnawialnych Źródeł Energii), systemów inteligentnego budynku i innych innowacyjnych rozwiązań instalacyjnych, a także wskaźników Cyklu Życia Budynku. O ciekawych rozwiązaniach opowie przedstawiciel firmy Marma Polskie Folie oraz Bema-Res – Internorm. Panel zakończy debata Smart Building, a wprowadzą do niej uczestników dwaj wykładowcy: prof. dr hab. inż. arch. Wacław Celadyn z Instytutu Projektowania Budowlanego na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej oraz Wacław Kamiński z Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa. Debatę poprowadzi dr inż. arch. Bogdan Siedlecki z Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej. Wezmą w niej udział eksperci z SARP Rzeszów, Izby Architektów RP, Politechniki Krakowskiej, Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa, Klastra BIM, a także Vegacom SA Rzeszów, Warbudu, deweloperzy i przedstawiciele administracji. Ostatni panel dedykowany jest miastom przyszłości, a do udziału szczególnie zaproszeni są projektanci, samorządowcy, wykonawcy i deweloperzy. Sporo dowiedzą się o projektowaniu i zarządzaniu w skali urbanistycznej całego miasta, w oparciu o technologię informacyjną IT (Information Technology). Idea Smart City promuje też rozwój miasta w oparciu o zasady rozwoju zrównoważonego. Wykłady otwarcia wygłoszą: dr hab. inż. arch. Patrycja Haupt z Politechniki Krakowskiej oraz dr inż. Lesław Bichajło z Politechniki Rzeszowskiej, członek Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa. Debatę natomiast poprowadzi dr inż. arch. Wojciech Sumlet z Instytutu Projektowania Urbanistycznego Politechniki Krakowskiej. Zaproszono do niej ekspertów z Izby Architektów RP, SARP Rzeszów, SARP Kraków, Politechniki Krakowskiej i Politechniki Rzeszowskiej, Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa, Centrum Systemów Bezpieczeństwa, Towarzystwa Urbanistów, a także specjalistę od rynku nieruchomości, przedstawiciela generalnego wykonawcy oraz administracji i samorządu. Podczas każdej debaty przewidziano aktywny udział publiczności – sekcję pytań i odpowiedzi. Uroczystym zakończeniem kongresu będzie Wieczór VIP, który rozpocznie się o godz. 19. Wszystko wydarzy się w hali Podpromie. Organizatorami są: MTR Międzynarodowe Targi Rzeszowskie, SAGIER i Urban Project Sp. z o.o. Partnerami merytorycznymi wydarzenia są: Stowarzyszenie Architektów Polskich Oddział w Rzeszowie, Podkarpacka Okręgowa Izba Architektów, Wydział Architektury Politechniki Krakowskiej, BIM Klaster oraz SPA Strefa Porad Architektów.



`20

11:30 - 12:00

Rejestracja uczestników

III Kongres Smart Project, Building & City 2020

12:00 - 12:30

Networking

7 marca 2020 r. Hala Podpromie, Rzeszów

12:30 - 13:00 Uroczyste otwarcie kongresu i przywitanie gości z przedstawicielami władz Otwarcie i prowadzenie kongresu:

DR HAB. INŻ. ARCH. MAGDALENA JAGIEŁŁO-KOWALCZYK, PROF. POLITECHNIKI KRAKOWSKIEJ

15:00 - 17:00

17:00 - 19:00

Panel tematyczny SMART BUILDING

Panel tematyczny SMART CITY

Nowoczesne i energooszczędne budynki

Inteligentne miasta przyszłości

Sekcja szczególnie polecana dla:

Sekcja szczególnie polecana dla:

Projektantów, Wykonawców i Deweloperów

Projektantów, Samorządów, Wykonawców i Deweloperów

Budynki inteligentne: energooszczędne, zapewniające wyższy komfort użytkowania. Budynki takie stają się już nie tylko ekskluzywną alternatywą, lecz powszechną koniecznością, wynikającą ze względów środowiskowych, ekonomicznych i społecznych oraz prawnych.

Projektowanie i zarządzanie w skali urbanistycznej całego miasta, w oparciu o technologię informacyjną IT (Information Technology). Wykorzystanie nowoczesnych technologii informacyjno-komunikacyjnych ma służyć zwiększeniu interaktywności i wydajności infrastruktury miejskiej oraz podniesieniu świadomości mieszkańców odnośnie funkcjonowania miasta. Idea Smart City promuje też rozwój miasta w oparciu o zasady rozwoju zrównoważonego.

13:00 - 15:00 Panel tematyczny SMART PROJECT

Inteligentne projektowanie XXI wieku Sekcja szczególnie polecana dla:

Projektantów, Praktyków i Deweloperów Wdrażanie nowych narzędzi projektowych, które w rewolucyjny sposób zmieniają współczesne projektowanie architektoniczno-budowlane. Integrated Energy Design Odpowiednia strategia projektowania budynków energooszczędnych oraz idea współpracy międzybranżowej. Building Information Modeling Projekt jako budowa wirtualnego budynku, powiązanego z bazą danych. Inwentaryzacje budynków w 3D Skanowanie laserowe oraz obróbka cyfrowa chmury punktów w praktyce. Wykład Otwarcia Panelu SMART PROJECT - Inżynieria: JAN KUCZAŁEK Promost, Członek zespołu ds. BIM Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa Wykład Otwarcia Panelu SMART PROJECT - Architektura: ARCH. MACIEJ JAMROŻY Urban Project, Izba Architektów RP, Zarząd SARP, BIM Klaster Prelekcja GRAITEC Technologia BIM oraz jej wdrażanie i certyfikacja w systemie Graitec BIM Up. DEBATA: SMART PROJECT Prowadzący:

DR HAB. INŻ. ARCH. PRZEMYSŁAW MARKIEWICZ prof. Politechniki Krakowskiej, Instytut Projektowania Budowlanego, Wydział Architektury Uczestnicy debaty:

ARCH. MAREK TARKO Przewodniczący Małopolskiej Okręgowej Izby Architektów RP ARCH. BOHDAN (BIŚ) LISOWSKI Prezes Stowarzyszenia Architektów Polskich ARCH. MACIEJ JAMROŻY Urban Project, Izba Architektów RP, Zarząd SARP Oddział Rzeszów, BIM Klaster PIOTR CHMURA Członek Rady PDK OIIB, Przewodniczący Zespołu ds. Cyfryzacji i Promocji JAN KUCZAŁEK Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa MACIEJ DEJER MAD Engineers, Klaster BIM Kraków Budimex - Przedstawiciele Generalnego Wykonawcy Przedstawiciele Rzeszowskich Deweloperów Przedstawiciele Administracji i Samorządu Sekcja pytań i odpowiedzi Rozmowa uczestników konferencji z prelegentami

Nowoczesne materiały i technologie budowlane Techniczne Wyposażenie Budynku Instalacje OZE (Odnawialne Źródła Energii) Systemy inteligentnego budynku i inne innowacyjne rozwiązania instalacyjne Life Cycle Assessment (wskaźniki Cyklu Życia Budynku) Optymalizacja procesu budowlanego, która uwzględnia wszystkie jego etapy, czyli: projektowanie, wznoszenie, eksploatację i rozbiórkę obiektów budowlanych. Wykład Otwarcia Panelu SMART BUILDING - Architektura: PROF. DR HAB. INŻ. ARCH. WACŁAW CELADYN Instytut Projektowania Budowlanego, Wydział Architektury - Politechnika Krakowska Wykład Otwarcia Panelu SMART BUILDING - Inżynieria: WACŁAW KAMIŃSKI Podkarpacka Okręgowa Izby Inżynierów Budownictwa Nowości w ofercie Marma Polskie Folie: MGR INŻ. KRZYSZTOF PATOKA Prelekcja Bema-Res - Internorm DEBATA: SMART BUILDING Prowadzący:

DR INŻ. ARCH. BOGDAN SIEDLECKI Instytut Projektowania Budowlanego, Wydział Architektury - Politechnika Krakowska Uczestnicy debaty:

ARCH. PIOTR RZEŹWICKI Prezes SARP Oddział Rzeszów, Izba Architektów RP ARCH. MARIUSZ TWARDOWSKI Izba Architektów RP, SARP, Politechnika Krakowska ARCH. AGNIESZKA PUCHYR Urban Project, Izba Architektów RP, Zarząd SARP Oddział Rzeszów GRZEGORZ DUBIK Przewodniczący Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa WACŁAW KAMIŃSKI Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa ANDRZEJ SZARATA Wydział Inżynierii Lądowej, Politechnika Krakowska TOMASZ OLENIACZ Vegacom SA Rzeszów Przedstawiciel Klastra BIM Warbud - Przedstawiciel Generalnego Wykonawcy Przedstawiciel Dewelopera Przedstawiciel Organów Administracji Sekcja pytań i odpowiedzi Rozmowa uczestników konferencji z prelegentami

Wykład Otwarcia Panelu SMART CITY - Architektura: DR HAB. INŻ. ARCH. PATRYCJA HAUPT Instytut Projektowania, Wydział Architektury - Politechnika Krakowska Wykład Otwarcia Panelu SMART CITY - Inżynieria: Smart City - w kontekście rozwoju systemów transportowych DR INŻ MATEUSZ SZARATA Elements - Łazienka w przestrzeni miejskiej ALEKSANDRA WROBLOWSKA, SZEF SPRZEDAŻY DELABIE Prelekcja Kisan DEBATA: SMART CITY Prowadzący:

DR INŻ. ARCH. WOJCIECH SUMLET Politechnika Krakowska, Instytut Projektowania Urbanistycznego Uczestnicy debaty:

ARCH. RENATA ŚWIECIŃSKA Przewodnicząca Podkarpackiej Okręgowej Izby Architektów RP, SARP Rzeszów ARCH. TOMASZ KAPECKI Izba Architektów RP, SARP, Politechnika Krakowska, Kraków ARCH. MACIEJ ŁOBOS Izba Architektów RP, MWM, Rzeszów STANISŁAW RYBICKI Wydział Inżynierii Środowiska, Politechnika Krakowska DR INŻ. LESŁAW BICHAJŁO Politechnika Rzeszowska, Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa DANIEL JAMRÓZ Centrum Systemów Bezpieczeństwa JAROMIR RAJZER Doradca rynku nieruchomości, Polskie Konsorcjum Nieruchomości. Certus Przedstawiciel Generalnego Wykonawcy Przedstawiciel Towarzystwa Urbanistów Przedstawiciel Administracji i Samorządu Sekcja pytań i odpowiedzi Rozmowa uczestników konferencji z prelegentami

19:00 - 23:00 Uroczyste zakończenie kongresu Wieczorny bankiet i rozdanie nagród (Hala Podpromie - antresola) Organizator zastrzega sobie prawo do zmian w programie.


INFRASTRUKTURA

I Podkarpacki Kongres Budownictwa Infrastrukturalnego. Weź udział w spotkaniu inżynierów i inwestorów Inżynierowie i projektanci infrastruktury, reprezentanci tak znanych wykonawców jak Mostostal Warszawa czy Budimex, oraz najwięksi inwestorzy, z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad na czele, wezmą udział w debatach podczas I Podkarpackiego Kongresu Budownictwa Infrastrukturalnego, 6 marca 2020 roku w hali Podpromie w Rzeszowie. Wydarzenie towarzyszy XXV Targom Budownictwa EXPO DOM. Tematem będą drogi, mosty i kubatura – inwestycje często kosztowne i wymagające. Uczestnicy kongresu dowiedzą się, jakie przetargi będą ogłaszane w najbliższych latach, a także, jak rozwiązywać problemy pojawiające się w trakcie realizacji kontraktu. Będzie też mowa o najnowszych technologiach. Obok praktyków wystąpią naukowcy. Udział jest bezpłatny, ale ze względu na ograniczoną liczbę miejsc wymagana jest rejestracja.

Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak

To

pierwsze na Podkarpaciu wydarzenie, które zgromadzi przedstawicieli tak wielu obszarów związanych z realizacją inwestycji. Od zamawiającego projekt inwestora, poprzez projektantów i inżynierów zrzeszonych w branżowych stowarzyszeniach (inżynierów budownictwa czy elektryków), teoretyków pracujących nad nowymi technologiami, po duże firmy wykonawcze, które z pomocą podwykonawców realizują zarówno obiekty kubaturowe, jak również drogi oraz mosty.

54

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

I Podkarpacki Kongres Budownictwa Infrastrukturalnego towarzyszy XXV Targom Budownictwa EXPO DOM Rzeszów 2020, które są największą imprezą wystawienniczą na Podkarpaciu i potrwają od 6 do 8 marca. Kongres zaplanowano na pierwszy dzień targów – piątek, 6 marca. Jego organizatorami są Międzynarodowe Targi Rzeszowskie i Sagier Sp. z o.o., a partnerami Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa, Politechnika Rzeszowska oraz Promost Consulting.



INFRASTRUKTURA

– Podczas Kongresu przedstawione zostaną plany inwestycji na Podkarpaciu, zarówno tych finansowanych przez rząd, jak i PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. oraz samorządy, z Rzeszowem i Urzędem Marszałkowskim Województwa Podkarpackiego na czele. Powiedzą o nich dyrektorzy i przedstawiciele tych instytucji – zapowiada Grzegorz Dubik, przewodniczący Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa. dział w Kongresie potwierdził Bogdan Tarnawski, dyrektor rzeszowskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, czuwającego nad najważniejszą w regionie inwestycją, jaką jest obecnie droga ekspresowa S19, ale przygotowującego się także do zamówień dotyczących budowy obwodnic w ramach rządowego programu. O planach inwestycyjnych Urzędu Marszałkowskiego powie Piotr Miąso, dyrektor naczelny Podkarpackiego Zarządu Dróg Wojewódzkich, a Rzeszowa – Marek Ustrobiński, zastępca prezydenta miasta. Kolejny blok tematyczny obejmuje branżowe wykłady na temat nowych technologii w budownictwie infrastrukturalnym, w zakresie budowy dróg, mostów i tuneli. Tego typu inwestycje są na Podkarpaciu budowane lub projektowane. Niedługo powstanie pierwszy tunel na drodze S19, między Rzeszowem a Babicą. O stosowanych w tego typu inwestycjach rozwiązaniach opowiedzą eksperci z Politechniki Wrocławskiej, Rzeszowskiej oraz z Akademii Górniczo-Hutniczej: prof. dr hab. inż. Antoni Szydło, prof. dr hab. inż. Tomasz Siwowski, prof. dr hab. inż. Marek Cała oraz dr inż. Lesław Bichajło. Kolejną częścią Kongresu są panele dyskusyjne, w których będą uczestniczyć przedstawiciele m.in. takich firm jak: Budimex S.A., Mostostal Warszawa S.A., Mosty Łódź S.A., ZBM Inwestor Zastępczy S.A., Promost Consulting. – Pierwszy z paneli dotyczy przygotowania inwestycji infrastrukturalnych, a więc projektowania przedrealizacyj-

U

nego. Wezmą w nim udział osoby, które wydają pozwolenia, uczestniczą w procesie projektowym, jak i nadzorują budowę. W drugim panelu eksperci będą dyskutować na temat problemów, z jakimi mierzą się wykonawcy, oraz postarają się rekomendować sposoby ich rozwiązywania. Projekty infrastrukturalne należą do inwestycji, przy których szereg problemów pojawia się także na etapie projektowym. Wymiana opinii może pomóc w radzeniu sobie z nimi w przyszłości – mówi Grzegorz Dubik. – Na Kongres zapraszamy inżynierów budownictwa, ale też wykonawców, osoby, które pracują przy projektowaniu i w nadzorze, także inwestorów i studentów, przedstawicieli firm, które dostarczają materiały i rozwiązania dla budownictwa. roczystym momentem podczas piątkowego spotkania będzie wręczenie nagród dla absolwentów Politechniki Rzeszowskiej za najlepszą dyplomową pracę magisterską z dziedziny Budownictwo. To sposób promocji zawodów inżynierskich, które obejmują wiele specjalizacji. Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa zrzesza 6,5 tys. fachowców z dziewięciu branż budowlanych. Są to inżynierowie: konstruktorzy, sanitarni, teletechnicy, elektrycy, wodno-melioranci, hydrotechnicy, wyburzeniowcy, drogowcy i mostowcy. Ciąży na nich duża odpowiedzialność za bezpieczeństwo użytkowników zrealizowanych obiektów. To zawód zaufania publicznego i jego specyfice poświęcony zostanie wykład inaugurujący I Podkarpacki Kongres Budownictwa Infrastrukturalnego, a wygłoszą go: mgr inż. Wacław Kamiński, mgr inż. Anna Malinowska oraz radca prawny Jolanta Szewczyk z Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa. by go usłyszeć, a potem dowiedzieć się o planach inwestycyjnych na Podkarpaciu, nowych technologiach i sposobach radzenia sobie z problemami podczas projektowania i realizacji, wystarczy do 4 marca br. zgłosić swój udział w Kongresie poprzez formularz rejestracyjny na stronie internetowej http://budownictwo. targirzeszowskie.pl/pl/rejestracja/. Istnieje również możliwość rejestracji telefonicznie: 515 897 356 lub mailowo: rejestracja@targirzeszowskie.pl. Uczestnik poprzez formularz rejestracji uzyskuje nieodpłatny wstęp na Kongres Budownictwa Infrastrukturalnego, a także na XXV Targi Budownictwa EXPO DOM Rzeszów 2020 w dniu odbywania się Kongresu, czyli 6 marca. Liczba miejsc jest ograniczona, więc o udziale decyduje kolejność rejestracji. Wieczorem odbędzie się wieczór branżowy VIP, w którym udział jest odpłatny. Więcej informacji na stronie: http://budownictwo.targirzeszowskie.pl/ 

U

A

Więcej informacji biznesowych na portalu www.biznesistyl.pl




I Podkarpacki Kongres Budownictwa Infrastrukturalnego 6 marca 2020 r. • Hala Podpromie, Rzeszów 10:30 Wykład inauguracyjny: Zawód i praca inżyniera

Uczestnicy:

• Mgr inż. WACŁAW KAMIŃSKI - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa - PDK OIIB

• MAREK BAJDAK - Dyrektor Wydziału Nieruchomości, Podkarpacki Urząd Wojewódzki

• Mgr inż. ANNA MALINOWSKA - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa - PDK OIIB

• KRZYSZTOF SOPEL - Dyrektor Wydziału Infrastruktury, Podkarpacki Urząd Wojewódzki

Inżynier - zawód zaufania publicznego na tle innych zawodów, odpowiedzialność inżyniera w procesie inwestycyjnym (prawa i obowiązki: projektant, kierownik budowy, inspektor nadzoru).

• WOJCIECH WDOWIK - Regionalny Dyrektor, Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska

• JOLANTA SZEWCZYK - Radca Prawny PIIB 11:45 Przerwa kawowa 12:00 Powitanie i oficjalne otwarcie kongresu PKBI

Otwarcie i Prowadzenie Kongresu: • DARIUSZ CHYŁA - Międzynarodowe Targi Rzeszowskie • TOMASZ SIWOWSKI - Politechnika Rzeszowska • GRZEGORZ DUBIK - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa 12:10 Inwestycje infrastrukturalne kluczem do rozwoju regionu

• Plany inwestycyjne Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, oddział Rzeszów BOGDAN TARNAWSKI - Dyrektor Oddziału, GDDKiA o/Rzeszów • Plany inwestycyjne Urzędu Marszałkowskiego PIOTR MIĄSO - Dyrektor Naczelny, Podkarpacki Zarząd Dróg Wojewódzkich • Plany inwestycyjne Miasta Rzeszów MAREK USTROBIŃSKI - Zastępca Prezydenta Miasta Rzeszowa, Gmina i Miasto Rzeszów • Plany inwestycyjne PKP PLK S.A. Przedstawiciel PKP PLK S.A. 13:10 Przerwa kawowa 13:25 Nowe technologie w budownictwie infrastrukturalnym

• Nawierzchnie betonowe dróg krajowych i samorządowych Prof. dr hab. inż. ANTONI SZYDŁO - Politechnika Wrocławska • Nowe materiały i technologie w budowie mostów Prof. dr hab. inż. TOMASZ SIWOWSKI - Politechnika Rzeszowska • Budowa tuneli w Małopolsce i na Podkarpaciu Prof. dr hab. inż. MAREK CAŁA - Akademia Górniczo-Hutnicza • Nowoczesne metody diagnostyki i zarządzania infrastrukturą drogową Dr inż. LESŁAW BICHAJŁO - Politechnika Rzeszowska 14:45 Lunch 15:30 Panel projektowy: Przygotowanie inwestycji infrastrukturalnych

Moderator: • GRZEGORZ DUBIK - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa

• WIESŁAW SOWA - Zastępca Dyrektora ds. Inwestycji, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad • PIOTR MIĄSO - Dyrektor Naczelny, Podkarpacki Zarząd Dróg Wojewódzkich • JAROSŁAW WIELOPOLSKI - Prezes zarządu, Multiconsult Polska • TOMASZ SIWOWSKI - Prezes, Promost Consulting 16:45 Przerwa kawowa 17:00 Panel wykonawców: Realizacja inwestycji infrastrukturalnych

Moderator: • TOMASZ SIWOWSKI - Politechnika Rzeszowska Uczestnicy: • BOGDAN TARNAWSKI - Dyrektor Oddziału, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad • ARTUR POPKO - Wiceprezes, Budimex S.A. • SŁAWOMIR BARCZAK - Dyrektor Obszaru Infrastruktury, Mostostal Warszawa S.A. • WOJCIECH PATER - Prezes i Dyrektor Naczelny, Mosty Łódź S.A. • ŁUKASZ ŁAWNICZAK - Prezes Zarządu, ZBM Inwestor Zastępczy S.A. • JOLANTA MILCZANOWSKA - Dyrektor, Promost Consulting 18:15 Wręczenie nagród: Najlepsza Dyplomowa Praca Magisterska

z dziedziny Budownictwo

• GRZEGORZ DUBIK - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa - PDK OIIB • WACŁAW KAMIŃSKI - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa - PDK OIIB • ANNA MALINOWSKA - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa - PDK OIIB • MARCIN KANIUCZAK - Podkarpacka Okręgowa Izba Inżynierów Budownictwa - PDK OIIB Partnerzy Podkarpackiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa: • EWA MICHALAK - Związek Mostowców RP • LESŁAW BICHAJŁO - Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Komunikacji • JACEK HESS - Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa • LESZEK KACZMARCZYK - Polski Związek Inżynierów i Techników Sanitarnych • BARBARA KOPEĆ - Stowarzyszenie Elektryków Polskich 18:45 Uroczyste zakończenie Kongresu 20:00 Branżowy wieczór VIP

Organizator zastrzega sobie prawo do zmian w programie.

Hotel Hilton Garden Inn (udział odpłatny, koszt 200 PLN netto / os.)






Aneta Gieroń rozmawia...


Chcę wierzyć, swoje pięć minut!

Fotografie Tadeusz Poźniak

...z Martą Kraus, kierownikiem Podkarpackiej Komisji Filmowej

że Jaśliska będą przeżywać


Marta Kraus,

rzeszowianka, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, od 2016 roku kierownik Podkarpackiej Komisji Filmowej

Aneta Gieroń: Jest rok 2019 i „Zimna wojna” w reżyserii Pawła Pawlikowskiego, której Podkarpacka Komisja Filmowa była koproducentem, walczy o „Oscara” dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Mija rok i Polska znów ma oscarowy film, a Podkarpacka Komisja Filmowa znów jest koproducentem kinowego przeboju, tym razem „Bożego Ciała’’ wyreżyserowanego przez Jana Komasę. Jak się znajduje pewniaki do Oscara? Marta Kraus: Nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć przyznaję, że to bardzo miłe, iż dwa lata pod rząd polskie filmy walczą o Oscara i są to obrazy, które plany zdjęciowe miały na Podkarpaciu, a my mieliśmy swój udział, także finansowy, w ich produkcji. Podkarpacka Komisja Filmowa powstała w 2016 roku z inicjatywy Sejmiku Województwa Podkarpackiego i jest dysponentem pieniędzy, jakie posiada Podkarpacki Regionalny Fundusz Filmowy. Działa w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie. W pierwszym roku finansowania do Funduszu przystąpiło też Miasto Rzeszów. W tym roku jesteśmy na moment przed ogłoszeniem czwartego już konkursu na dofinansowania, a Miasto Rzeszów, po dwuletniej przerwie, znów chce się przyłączyć do finansowania filmowych przedsięwzięć promujących Podkarpacie. Ile pieniędzy do podziału będzie w tym roku? 600 tys. zł wyłożył samorząd województwa podkarpackiego, a 500 tys. zł – władze Rzeszowa. To spory budżet – w pierwszy roku działalności mieliśmy 600 tys. zł. Przez kolejne dwa lata po pół miliona zł. To pierwszy namacalny sukces „Bożego Ciała” na Podkarpaciu? Po tym, jak film odniósł sukces artystyczny i komercyjny, samorządowcy uwierzyli w skuteczną promocję miasta i regionu za pośrednictwem filmu? Mam nadzieję, że przez ostatnie 4 lata udaje się nam swoją pracą udowadniać, że Podkarpacka Komisja Filmowa jest potrzebna i jej działania przynoszą wiele dobrego dla regionu. Ale aż dwie nominacje do Oscara dla filmów, które samorząd województwa podkarpackiego wsparł finansowo w ostatnich latach, cieszą tak bardzo, że aż paraliżują?

66

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


VIP tylko pyta

W

pierwszej edycji dofinansowaliśmy: „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego, „Eter” Krzysztofa Zanussiego, „Ułaskawienie” Jana Jakuba Kolskiego oraz „Władców przygód. Stąd do Oblivio” Tomasza Szafrańskiego. W II edycji mieliśmy 500 tys. zł do podziału i największą dotację, czyli 330 tys. zł – otrzymało „Boże Ciało” w reżyserii Jana Komasy. To największa suma, jaką dotychczas wsparliśmy filmowców na Podkarpaciu. Odrobinę mniej – 300 tys. zł – otrzymało „Ułaskawienie”. Rok temu zdecydowaliśmy się wspomóc produkcję „Sonaty” w reżyserii Bartosza Blaschke. Filmu opartego na faktach, opowiadającego o chłopaku nazywanym Beethovenem z Murzasichla, który genialnie gra na fortepianie, a jest osobą niedosłyszącą. Pieniądze otrzymała też Marta Karwowska, reżyserka kina familijnego „Tarapaty 2”, oraz Piotr Chrzan, reżyser i scenarzysta pochodzący z Przemyśla, który pracuje nad filmem „Jedyny gatunek z rodzaju człowieka”. W tym roku dofinansowania zostaną przyznane po raz czwarty i mam nadzieję, że będą to tak samo dobrze zainwestowane pieniądze, jak w latach poprzednich. Zawsze też podkreślam, że fundusz filmowy to nie dotacja, ale wkłady koprodukcyjne i jeżeli film trafia do dystrybucji kinowej, przynosi zyski, my z tego korzystamy na równych prawach z innym koproducentami. 100 tys. zł, jakie zainwestowaliśmy w „Zimną wojnę”, już dawno się nam zwróciło, a ciągle jeszcze zarabiamy, bo film nadal jest prezentowany w kinach, na nośnikach CD i innych. „Boże Ciało” już ma na koncie ponad 1,5 mln widzów i prawie 30 mln zł. To jeden z większych przebojów kasowych, jeśli chodzi o polskie kino w ostatnich latach. Sam film był stosunkowo niedrogi, z około 5 milionowym budżetem. Pieniądze, jakie Podkarpacka Komisja Filmowa zarabia z wpływów filmowych, wykorzystujemy na działania edukacyjne, wsparcie produkcji filmowej, wydarzenia filmowe, warsztaty artystyczne oraz upowszechnianie kinematografii w regionie. Tworzymy też Podkarpacki Szlak Filmowy, który został wpisany do Strategii Województwa Podkarpackiego i ma powstać do 2030 roku. Może więc przepis na sukces jest prosty – w pierwszej kolejności trzeba wspierać filmy uznanych reżyserów? Co jednak w sytuacji, gdy w kolejnych edycjach po pieniądze zgłoszą się sami debiutanci?

Z

nane nazwisko na pewno pomaga, ale nie przesądza o sukcesie (śmiech). Za decyzją o przyznaniu finansowania stoi rozbudowana procedura oraz sztab osób, które rozstrzygają konkurs. W Polsce średni budżet filmowy wynosi 4-6 mln zł. Większe sięgają 15-20 mln zł. Pieniądze, jakie oferujemy jako koproducenci, są niewielką częścią budżetu filmowego, a jeszcze wymagamy od producentów, by potwierdzili, że mają zabezpieczone środki na realizację filmu oraz szanse zaistnieć w dystrybucji kinowej. Zaangażowanie w produkcję Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej też jest dla nas ważnym atutem.

Co więc skłania producentów, by sięgać po tak niewielkie pieniądze w samorządach? Często są to pieniądze brakujące na domknięcie budżetu filmu. Nawet znanym reżyserom, Pawłowi Pawlikowskiemu czy Jankowi Komasie, wcale nie jest łatwo zdobyć ostatni milion na realizację. W Polsce rynek inwestorów prywatnych jest ciągle mały, a biznes nie widzi w przemyśle filmowym dobrego interesu, na którym można szybko zarobić. Dlatego filmowcy często i chętnie szukają pieniędzy w samorządach. Kiedy wykładaliście 330 tys. zł na „Boże Ciało”, od początku było wiadomo, że będzie to najbardziej podkarpacka produkcja filmowa, a Jaśliska ważnym i rozpoznawalnym „bohaterem” filmowym? Już na etapie wnioskowanie widzieliśmy, jakie są plany wykorzystania Podkarpacia i że w Jaśliskach ma być 20 dni zdjęciowych. Marek Zawierucha, scenograf „Bożego Ciała”, który wcześniej pracował przy „Twarzy” Małgorzaty Szumowskiej, która też kręciła w Jaśliskach, przekonał ekipę Janka Komasy, że idealna sceneria do filmu jest nie na Mazurach, ale właśnie na Podkarpaciu, w Beskidzie Niskim. To był ważny argument, ale bez naszego finansowania być może nie daliby się ostatecznie przekonać. Od początku zależało nam na współpracy, bo cenimy firmę producencką Aurum Film, która ma na koncie m.in. produkcję „Ostatniej rodziny”, filmu o Zdzisławie Beksińskim, który był pokazywany na festiwalach, a sukces artystyczny udało mu się połączyć z komercyjnym. 20 dni zdjęciowych to też była skala zaangażowania, jakiej na Podkarpaciu jeszcze nie było. Wcześniejsze filmy, które dofinansowaliśmy, miały w naszym regionie od 2 do 5 dni filmowych. Tylko „Ułaskawienie” Jana Jakuba Kolskiego miało powyżej 10 dni. W żadnym też wcześniej dofinansowanym filmie Podkarpacie nie jest tak widoczne i rozpoznawalne, jak Jaśliska w „Bożym Ciele”. W przypadku „Bożego Ciała” jesteśmy jedynym funduszem filmowym w Polsce, który wsparł produkcję tego filmu. Tym większy sukces, że ekipa wybrała właśnie Podkarpacie i w naszym regionie zrealizowała całą opowieść. Same Jaśliska wyrastają na niezwykłą miejscowość, gdzie właściwie co trzeci mieszkaniec jest aktorem, a po „Winie truskawkowym” Dariusza Jabłońskiego oraz „Twarzy” Małgorzaty Szumowskiej, które też tutaj były kręcone, „Boże Ciało” usankcjonowało ich filmowy potencjał. 

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

67


VIP tylko pyta To tłumaczy, dlaczego w przypadku „Zimnej wojny” nie reprezentowałaś Podkarpacia w Los Angeles, a za „Boże Ciało” trzymałaś kciuki w Hollywood. W przypadku „Zimnej wojny” było tak wielu koproducentów polskich oraz zagranicznych, że logistycznie nie było możliwości wszystkich zaprosić do Los Angeles. „Boże Ciało”, które jest kameralnym filmem o chłopaku, który udaje księdza, a mimo to ma zbawienny wpływ na skłóconą lokalną społeczność, rozmiarem sukcesu zaskoczyło chyba nawet samych twórców, którzy nieustannie podkreślają swoją wdzięczność dla widzów, ale dla nas, koproducentów, także. Świat chyba dostrzegł w tym obrazie uniwersalne przesłanie, choć początkowo wszyscy się obawiali, iż jest tak bardzo polski w przekazie, że aż niezrozumiały dla innych. Być może członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej potrafili odczytać w nim to, czego nawet my nie dostrzegamy. Niekiedy egzotyka jakiejś historii okazuje się nieprawdopodobnym magnesem dla widzów. Bardzo się wzruszyłaś samą ceremonią Oscarów?

O

gromnie się wzruszyłam w styczniu tego roku, kiedy okazało się, że „Boże Ciało” znalazło się na krótkiej liście filmów nominowanych do Oscara. I choć byłam w Los Angeles w trakcie rozdania statuetek, to fizycznie w Dolby Theatre nie byłam, więc wzruszenie nie było tak wielkie, choć emocje duże. Nieustannie to podkreślam, bo po moim pobycie w Hollywood wszyscy mnie pytają o wrażenia z oscarowej gali i kogo z gwiazd kina poznałam osobiście (śmiech). W Dolby Theatre było około 10 osób z ekipy „Bożego Ciała”, z czego na dobre miejsca mógł liczyć Jan Komasa z żoną, producenci i Bartek Bielenia. Ja w tym czasie byłam na imprezie zamkniętej, gdzie z około 20 osobami, Polakami i Amerykanami, wpatrywałam się w ekran telewizora z nadzieją, że zobaczę Oscara dla „Bożego Ciała”. Niestety, „Parasite” okazało się bezkonkurencyjne. Jak „Boże Ciało” było przyjmowane na zamkniętych pokazach i wydarzeniach filmowych w Stanach Zjednoczonych? arto mieć świadomość, że w Ameryce filmy nie sprzedają się same i nie docierają do szerokiej publiczności oraz członków Akademii Filmowej, jeżeli nie mają wsparcia ogromnej machiny marketingowej. Netflix na kampanię oscarową wydaje średnio od 10 do 20 mln dolarów. Gdy okazało się, że „Boże Ciało” ma szansę na Oscara, Polski Instytut Sztuki Filmowej przeznaczył około 750 tys. zł na kampanię reklamową filmu w USA, co na polskie możliwości nie jest małą kwotą. Dzięki tym pieniądzom udało się zwrócić uwagę na Janka Komasę, który był dużo mniej rozpoznawalny w tym środowisku niż rok temu Paweł Pawlikowski. Polski kandydat do Oscara miał profesjonalną agencję PR, która już wcześniej zajmowała się promocją filmów ubiegających się o najsłynniejszą statuetkę, a reżyser filmu przez ponad dwa miesiące promował obraz w USA. Międzynarodowemu agentowi sprzedaży New Europe Film Sales udało się sprzedać „Boże Ciało” do 45 krajów. Wkrótce po Oscarach film wszedł na ekrany do około 80 kin w USA, co nie jest rekordowym wynikiem, ale i tak dużym sukcesem. Przebić się na rynku amerykańskim z filmem europejskim, ze wschodniej Europy, jest sporym osiągnięciem. Podsumowując, 330 tys. zł, jakie wydało Podkarpacie na wsparcie „Bożego Ciała”, to naprawdę świetnie wydane pieniądze, które zagwarantowały bezcenne korzyści wizerunkowe. Jan Komasa wszędzie podkreśla ogromną rolę Podkarpacia w powstaniu filmu. Jest autentycznym i zaangażowanym ambasadorem marki Podkarpacie. „Boże Ciało” dostało też aż 15 nominacji do Polskich Nagród Filmowych Orły. Rozdanie statuetek 2 marca i jestem pewna, że o Podkarpaciu znów będzie głośno. To, co się dzieje od początku roku przy okazji „Bożego Ciała”, może odmienić Jaśliska? Jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. Mamy nadzieję, że kolejne nabory w ramach Podkarpackiego Regionalnego Funduszu Filmowego będą się cieszyć jeszcze większym zainteresowaniem filmowców. W regionie mamy świetne plenery, miejsca unikatowe w skali Polski i Europy, chociażby Beskid Niski i Bieszczady. Chcę wierzyć, że Jaśliska będą przeżywać swoje pięć minut, ale wiele zależy od samych mieszkańców i lokalnego zaangażowania. Sebastian Szałaj oraz były konsul RP w Los Angeles i Londynie, Jakub Zaborowski, który osiadł w Jaśliskach, są mocno zaangażowani, by wspólnie z filmowcami z „Bożego Ciała” w sierpniu tego roku zorganizować tutaj festiwal filmowy. Przy kościele powstaje karczma, w jednej ze starych chałup zostanie otwarte muzeum. Jaśliska szukają na siebie pomysłu. Jest szansa, że obok baru Czeremcha, w budynku, gdzie kiedyś było kino, znów będzie można oglądać filmy. Dla mnie Jaśliska to mikrokosmos, z piękną, drewnianą architekturą, której nie zniszczyły kolejne dekady. Dookoła dzikie tereny i piękny Beskid Niski. Dużym atutem wsi jest brak drogi tranzytowej – Rynek objeżdża się mało ruchliwą

W

68

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


VIP tylko pyta

Filmowa plebania księdza Daniela w „Bożym Ciele” w Jaśliskach.

drogą. Wszyscy tutaj są oswojeni z kamerą i filmowcami, właściwie oczekują, że znów doczekają się jakiejś produkcji filmowej, po której w telefonach zostaną im pamiątkowe zdjęcia z gwiazdami, jak to było po „Bożym Ciele”. Na Podkarpaciu jest więcej miejsc, które są gotowym planem filmowym? bok Jaślisk, wspaniałym miejscem jest Przemyśl – bardzo popularny wśród filmowców, wykorzystywany jako znakomita scenografia do filmów przedwojennych. Kierujemy tam scenografów, którzy pytają o miasta, w których można nakręcić sceny sprzed II wojny światowej albo z okresu wojny. W Przemyślu są uliczki, które zachowały przedwojenny charakter. W kwietniu rusza tam plan dużego serialu, ale nie mogę jeszcze zdradzić tytułu. Jan Jakub Kolski, reżyser „Ułaskawienia”, realizował tam zdjęcia w klasztorze, na ulicy do niego wiodącej i sfilmował też liceum. Także zdjęcia do serialu Telewizji Polskiej „Ziuk. Młody Piłsudski” powstawały na przemyskich uliczkach. W filmową promocję Przemyśla mocno angażuje się tamtejszy Urząd Miasta. Dorota Kędzierzawska i Arthur Reinhart, którzy kręcili tam „Żużel”, zakochali się w Przemyślu i są jego ambasadorami. Oboje zwracają też uwagę na ogromne wsparcie logistyczne, jakie otrzymywali na miejscu, a to dla producentów bardzo ważne. Koszt każdego dnia zdjęciowego jest ogromny, dlatego elastyczność miejscowych władz oraz lokalnych wolontariuszy jest bezcenna. Jaśliska były dla Komasy pierwszym planem filmowym, który realizował poza Warszawą. Wszystkie jego wcześniejsze obrazy powstawały w stolicy. Ostatecznie bardzo polubił Jaśliska i chwalił sobie pracę tutaj. Inne jeszcze miejsca na Podkarpaciu? Filmowym miastem jest również Jarosław. Znakomite miejsce dla filmów o czasach przedwojennych, wojennych, powojennych. Jego dawny klimat bardzo podoba się filmowcom, choć pewnie niekoniecznie samym mieszkańcom. O Bieszczadach i Beskidzie Niskim musiałabym długo opowiadać, a po sukcesie „Watahy” na HBO już nic chyba nie muszę dodawać. Tereny Beskidu Niskiego przyciągają w ostatnim czasie nie tylko filmowców. Osiadł tu były konsul RP w Los Angeles, ziemię kupił aktor Leszek Lichota, w pobliskiej Daliowej zamieszkał Sławomir Shuty. Wydawnictwo Czarne Andrzeja Stasiuka i Moniki Sznajderman w Wołowcu, z tymi terenami związane jest od dawna. Rzeszów nie wydaje się zbyt ciekawy historycznie ani architektonicznie. Czy ma potencjał filmowy? Są historie filmowe, które potrzebują ładnego, prowincjonalnego miasta z ładnym Rynkiem, niską zabudową i odnowionymi kamienicami – taka właśnie jest stolica Podkarpacia. Dla scenariuszy obyczajowych albo seriali Rzeszów może być ciekawym miastem. Zachwycił w „Rzeszowskich januszach”, filmach, jakie powstały w ramach Podkarpackiej Kroniki Filmowej. To program wsparcia produkcji filmów dokumentujących historię, ludzi oraz dziedzictwo kulturowe Podkarpacia. Działa od 2016 roku. Udało się nam też zorganizować cztery edycje ComOn – warsztatów twórczych kreujących i skupiających środowisko młodych twórców filmowych z Podkarpacia. W regionie nie mamy szkół filmowych, producentów i rynku filmowego, ale postanowiliśmy zaryzykować i otworzyć się na filmowe realizacje. Warto było – pomysłów na filmowe Podkarpacie jest coraz więcej! 

O

Fotografie do wywiadu powstały w Jaśliskach na Podkarpaciu


Janusz Ż Stachyra: W żużlu sukces rodzi się w bólach! Rok 1991. Mecz żużlowy Stali Westa Rzeszów z Wybrzeżem Gdańsk. Janusz Stachyra zderza się na torze z Anglikiem Marvynem Coxem i doznaje wieloodłamowego złamania obojczyka. W powtórzonym biegu wygrywa na torze. Tego samego dnia transportują go do Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich, gdzie nastawiają mu odłamy i stabilizują za pomocą śrub oraz drutów. Miesiąc później Stachyra, nadal mocno kontuzjowany, wychodzi ze szpitala na przepustkę. Gdzie? Do Poznania, na mecz Żurawi z Polonezem Poznań. Jeśli wygrają, wejdą do I ligi. Początki ścigania nie wyglądają najlepiej. Pada deszcz, gospodarze za wszelką cenę chcą rozstrzygnąć spotkanie na swoją korzyść. W trakcie zawodów na tor wyjeżdża Stachyra – zwyciężają. Koledzy odwożą nad ranem niepokornego pacjenta z powrotem do szpitala, ordynator podczas porannego obchodu, trzymając w ręce katowicki dodatek sportowy, kiwa głową z niedowierzaniem. – Albo śnię, albo w gazecie się pomylili. No bo jak wytłumaczyć, że jeździłeś wczoraj po poznańskim torze? - pyta lekarz i przygotowuje wypis. Ale Janusz Stachyra wie swoje. – Sukces rodzi się w bólach! – powtarza po latach swoim podopiecznym jako trener Rzeszowskiego Towarzystwa Żużlowego.

Tekst Natalia Chrapek Fotografie Tadeusz Poźniak

70

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

użel pokochał dzięki rodzicom. Od małego zabierali go na mecze drużyny Motor Lublin, a on podziwiał ścigających się zawodników i obiecywał sobie, że kiedyś do nich dołączy. Rodzice, chociaż zafascynowani czarnym sportem, nie chcieli się na to zgodzić, dlatego pierwszy raz na motor wsiadł dopiero jako dziewiętnastolatek. – To były inne czasy. Gdyby dzisiaj przyszedł do nas adept w wieku 19 lat, od razu padłoby pytanie: dlaczego tak późno, i najpewniej podziękowalibyśmy mu za współpracę. Wszystko dlatego, że im szybciej zawodnik rozpocznie karierę na torze, tym większa szansa, że będzie odnosił sukcesy – mówi Janusz Stachyra, były żużlowiec i obecny trener Rzeszowskiego Towarzystwa Żużlowego. W 1979 roku zapisał się do szkółki żużlowej w Lublinie, by zaledwie po trzech miesiącach zdobyć w Opolu licencję na ściganie. Długa kariera w Motorze Lublin nie była mu jednak pisana, bo na jednym z treningów nabawił się poważnej kontuzji nadgarstka, która wykluczyła go ze startów na pięć miesięcy. Gdy młody Stachyra zastanawiał się co dalej, w prasie natknął się przypadkiem na artykuł, w którym pojawiła się informacja o braku juniorów w rzeszowskiej sekcji żużlowej. Był 1981 rok. Przyjechał do stolicy Podkarpacia razem z Dariuszem Fornalem. Do klubu „Żurawi” przyjęli ich: Józef Rzepka, ówczesny kierownik, oraz Józef Batko – trener. – To dzięki nim zadomowiłem się w Rzeszowie. Dali mi szansę i stworzyli dobre warunki do rozwijania się. To wszystko miało potem wpływ na moją jazdę – opowiada szkoleniowiec. Na przebicie się do głównego składu czekał dwa miesiące, ale gdy się już dostał, ścigał się z niebieskim żurawiem na piersi aż do 1993 roku. Pierwszym meczem, w jakim przyszło mu walczyć o punkty, był wyjazd do Tarnowa na derby z miejscową Unią. Rzeszowie zostałby może i dłużej, ale kolejni działacze przestali wypłacać zawodnikom pieniądze. Sam musiał czekać na zaległą sumę prawie dwa lata. Podjął decyzję o przejściu do Włókniarza Częstochowa. Przyjechali po niego, zapłacili Stali Rzeszów i dopiero w ten sposób odzyskał zaległą kwotę. Na częstochowskim torze ścigał się przez trzy lata. Dobrze pamięta ten czas, szczególnie 1996 rok, kiedy razem z biało-zielonymi „Lwami”, prowadzonymi przez Marka Cieślaka, zdobył złoto w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Rok wcześniej, podczas turnieju Marka Kępy w Lublinie, musiał zmierzyć się z kolejną kontuzją. Podczas jednego z próbnych startów wciągnęło mu nogę pomiędzy hak a tor. Złamał wtedy obojczyk, łopatce też się dostało, a że przed laty wśród żużlowców było modne tzw. spawanie obojczyków, poleciał do Ipswich w Wielkiej Brytanii. Chodziło o uśmierzenie bólu poprzez intensywne stosowanie pola magnetycznego i częste oddziaływanie laserem. Ten zabieg wykonywał tylko jeden lekarz – Brian Simpson. Po przygodzie z włókniarzami rozpoczął kolejną, tym razem powtórnie w Stali Rzeszów, bo jak mówi, to właśnie tutaj zdobywał najlepsze wyniki na torze. W Częstochowie nie robili mu problemów z odejściem, chociaż chcieli, aby został. W Rzeszowie ścigał się więc przez kolejne trzy lata, by na zakończenie kariery zawodniczej w 2001 roku powrócić w rodzinne strony – do Towarzystwa Żużlowego Lublin. Ówczesne władze klubu chciały odbudować drużynę, która utrzymywała się przez kilka lat w drugiej lidze na ostatnim miejscu. – Wtedy zaproponowano mi stanowisko trenera jeżdżącego, aby maksymalnie zminimalizować koszty. Ten system się nawet sprawdził – nie tylko przeskoczyliśmy do pierwszej ligi, ale podjęliśmy walkę z Zieloną Górą o wejście do Ekstraligi – wspomina.

W


PORTRET

Janusz Stachyra. Sukcesy poparte dobrym sprzętem

J

anusz Stachyra pytany o powód rozpoczęcia kariery żużlowej, odpowiada, że to adrenalina, szybkość i jazda bez hamulca wyzwala w młodym zawodniku pasję nie do zatrzymania, i to dosłownie. Do tego dochodzi jeszcze zapach metanolu, który, jak mówi, oddziałuje niczym woń benzyny, czyli wywołuje hormony szczęścia. – Na torze zawsze czułem euforię. Gdy kończył się sezon i mieliśmy przerwę od ścigania, wybieraliśmy się w ramach treningów na motocrossy w okolice Rudnej Małej. Czuliśmy głód rywalizacji – tłumaczy trener, który przez 24 lata kariery zgroma-

dził na swoim koncie wiele sukcesów. Najwięcej było tych z krajowego podwórka. Stachyra jest dwukrotnym medalistą Drużynowych Mistrzostw Polski – w 1996 roku zdobył złoto, a w 1998 – brąz. Cztery lata wcześniej wygrał Drużynowy Puchar Polski w Częstochowie. Siedmiokrotnie uczestniczył w finałach Mistrzostw Polski Par Klubowych, dwukrotnie zdobywając srebrne medale (1989, 1990). Był również siedmiokrotnym finalistą Indywidualnych Mistrzostw Polski, najlepsze wyniki osiągając w latach 1988 i 1989 w Lesznie, gdzie dwukrotnie zajął 4. miejsce. Również w 1989 roku uplasował się na trzecim miejscu w turnieju o „Złoty Kask”. Dwukrotnie okazał się też bezkonkurencyjny 

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

71


PORTRET

w Memoriałach im. Eugeniusza Nazimka w Rzeszowie. Trzykrotnie startował w eliminacjach Indywidualnych Mistrzostw Świata, największy sukces odnosząc w 1987 roku we włoskim Lonigo, gdzie w finale kontynentalnym zajął 8. miejsce. Za każdym razem przypomina, że to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie dobry motocykl. Taki, który nie posiada skrzyni biegów, hamulców oraz żadnego oświetlenia, a konstrukcyjnie przystosowany jest do jazdy w lewo (chociaż kierownica skręca się w obie strony) oraz pokonywania łuków ślizgiem kontrolowanym. W żużlu klasycznym silniki mają pojemność skokową do 500 centymetrów sześciennych i spalają czysty spirytus metylowy – tzw. metanol, przy czym pojemność baku to średnio od 1,5 do 2 litrów paliwa. Jednym z czołowych producentów motocykli jest obecnie włoska marka GM, która swoją nazwę wzięła od inicjałów byłego żużlowca – Giuseppe Marzotto. Warto jednak przypomnieć, że pierwszym polskim motocyklem żużlowym był WSK FIS, skonstruowany w latach 1953–1954 w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Rzeszowie przez Tadeusza Fedkę i Romualda Iżewskiego. Tutaj, zanim nowy silnik został wykorzystany w wyścigu, zazwyczaj przechodził tuning, który wykonywała niewielka grupa specjalistów. To często ich misterna praca decydowała o dobrym występie zawodnika. Jednym z najlepszych mechaników, z którym współpracował Janusz Stachyra, był Andrzej Krawczyk z Ostrowa Wielkopolskiego. Ściągnął go do Rzeszowa nieżyjący już Stanisław Skowron, trener Stali Rzeszów w latach 80. XX wieku. Fachowiec stuningował silnik żużlowca akurat przed wyjazdem na zgrupowanie do Bułgarii. Na zaskakujące efekty nie trzeba było długo czekać – Stachyra w pięciu biegach zdobył komplet 15 punktów. Był poza zasięgiem, inni zawodnicy nie mogli go dogonić.

Walka o przetrwanie – Kiedyś z żużlem było inaczej – mówi Janusz Stachyra. Dzisiaj każdy z zawodników ma własnego mechanika i menedżera, który organizuje mu spotkania, loty, a także czuwa nad harmonogramem treningów. – Gdy ja jeździłem na torze, trzeba było samemu zadbać o sprzęt, a specjalista od mechaniki był jeden w WSK, i to na całą drużynę. Interweniował tylko przy poważnych usterkach, dlatego nieraz samodzielnie wymienia-

72

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

ło się zębatki, koła, gaźniki czy sprzęgła – opowiada trener, po czym dodaje, że gdy jeździł na dwóch motocyklach, sam musiał je przetransportowywać z bazy na WSK na parking żużlowy przy ul. Hetmańskiej. W jedną stronę to ok. kilometr do pokonania. – Przed treningiem trzeba było najpierw pójść po pierwszy, następnie po drugi motocykl. Potem szybka kąpiel i odprowadzanie sprzętu dokładnie w taki sam sposób – wyjaśnia. Zwykle przed niedzielnym meczem, czyli w sobotę, był już o 7 rano u mechanika na WSK i przygotowywał motocykle do ścigania. Następnego dnia po meczu doprowadzał je do porządku, również o 7 rano. Musiał się nieźle napocić, bo wtedy nie było jeszcze myjki ciśnieniowej, czyli uwielbianego przez wielu karchera. Po tym wszystkim szedł pokopać w piłkę przez półtorej godziny, albo pobiegać. O to dbał już dobry kolega z drużyny – Ryszard Czarnecki, który był wielkim fanem futbolu. – A jak się pojechało na zgrupowanie w Bieszczady, to biegaliśmy z chłopakami od pomnika generała Karola Świerczewskiego w Jabłonkach do ośrodka w Bystrem. Pamiętam, że raz zabrakło nam po prostu sił. Zabrał nas wtedy na przyczepę miejscowy gospodarz przejeżdżający akurat traktorem – wspomina z uśmiechem. W klubie obowiązywała zasada: ten, kto załapał się do składu, nie chodził do pracy. A jak się nie załapał, to musiał przepracować dziennie cztery godziny – od 6.00 do 10.00, a potem dopiero mógł iść na warsztat. Dawniej inaczej wyglądało też budowanie składu żużlowego. Oprócz podstawowych zawodników, w drużynie było jeszcze pięciu lub sześciu jeźdźców. Najlepsi na torze musieli być czujni i mieć się na baczności, bo w każdej chwili inny zawodnik, który akurat był w dobrej formie, mógł zająć ich miejsce. – Jak się jeden rozbił i miał miesiąc czy dwa przerwy, ktoś inny miał szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności i „wbicie się” do czołówki. To była walka o przetrwanie, niczym w buszu – mówi Stachyra. zisiaj, gdy poza głównym składem w drużynie znajduje się chociaż jeden zawodnik więcej, zaczyna się stres i zdenerwowanie, bo sportowcy zdają sobie sprawę, że mają przed sobą być może przyszłego eliminatora. Tak przyszło dorastać synowi trenera – Dawidowi. Chłopak szybko poszedł w ślady ojca. Jako nastolatek zaczynał na torze w Rzeszowie. Jego największe osiągnięcia to złote medale Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski i Młodzieżowych Mistrzostw

D


i wrzucił do mediów społecznościowych. Zawrzało tym bardziej, że drużyna przegrała 42:47. – Pod koniec sezonu nie było pieniędzy nawet na karetkę – opowiada Stachyra i dodaje, że nieraz jeździł na zawody w pięcioosobowym składzie, przy czym trzech zawodników stanowili juniorzy. Seniorzy nie chcieli jeździć bez wypłaconych pieniędzy, a to drogi sport. W 2018 roku „jeźdźcy znad Wisłoka”, prowadzeni najpierw przez Mirosława Kowalika, następnie przez Lecha Kędziorę, po znakomitym sezonie w drugiej lidze, którą wygrali bez żadnej porażki na koncie, awansowali na zaplecze PGE Ekstraligi. – Trenerzy przyjeżdżali do Rzeszowa tylko na piątkowy lub sobotni trening tuż przed samym meczem. Przygotowanie toru oraz wszystkich meczowych spraw należało zawsze do mnie, nie wspominając już o szkoleniu samych zawodników i adeptów – wtrąca Stachyra. Finalnie Prezydium Polskiego Związku Motorowego odmówiło Żurawiom licencji żużlowej na 2019 rok. Powodem było niespełnienie wymogów regulaminowych. Polski Par Klubowych, zdobyte w sezonie 2006. W tym samym roku sportowiec otarł się o podium Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski, a w Srebrnym Kasku uplasował się na piątym miejscu. Reprezentował barwy Stali Rzeszów, Kolejarza Opole, TŻ Lublin, a także brytyjskie Ipswich Witches i Pool Pitrates oraz duńskie Fjested. – Na samym początku żona postawiła Dawidowi warunek: jeśli będzie się dobrze uczył, może jeździć na torze. Chłopak miał więc motywację. Poszedł na studia i ukończył filologię rosyjską oraz angielską. Jestem dumny, że udało mu się pogodzić obowiązki z pasją – tłumaczy. Nie byłoby to możliwe bez wsparcia Małgorzaty, żony Janusza Stachyry, która przez lata dzielnie znosiła każdy upadek męża i syna na torze. Cieszyła się, gdy wygrywali mecze, ale też zagrzewała do walki, kiedy ponosili porażki.

Być albo nie być

J

anusz Stachyra uprawnienia trenera zrobił w trakcie kariery zawodniczej. Gdy zaczął szkolić młodzież, był jeszcze czynnym zawodnikiem Stali Rzeszów. Później doświadczenie szkoleniowca zdobywał w Ostrowie Wielkopolskim, Częstochowie i Lublinie. Spod jego skrzydeł wyszli m.in. Karol Baran, Paweł Miesiąc oraz Michał i Bartosz Curzytkowie, a także Dawid i Wiktor Lampartowie. Ten ostatni już jako 13-latek zaskakiwał szybkością i sprytem na torze. Na stołku trenerskim w klubie pierwszoligowych Żurawi Stachyra zasiadł oficjalnie w 2016 roku, zastępując Janusza Ślączkę. Mówiło się o nim, że jest twardym i bezkompromisowym nauczycielem, a on po prostu pilnował dyscypliny. Nie każdemu zawodnikowi i działaczowi to się podobało… W 2017 roku nastąpił krach w rzeszowskim żużlu. – Byłem wtedy trenerem, a zawodnikom nie wypłacano pieniędzy. Niektórzy z członków zarządu do dzisiaj nie odbierają telefonów, chociaż na co dzień mieszkają w Rzeszowie – mówi szkoleniowiec i wspomina, że na meczu inauguracyjnym z Polonią Piła w kwietniu 2017 roku Duńczyk Nicklas Porsing odmówił jazdy, bo nie dostał zaległych kilkunastu tysięcy złotych. W czasie meczu kupił bilet i usiadł na trybunie, po czym zrobił sobie zdjęcie z podpisem: „Zamiast wspierać kolegów, oglądam mecz na trybunie”

RzTŻ Rzeszów

T

eraz wszystko ma się zmienić. Po ponad rocznej przerwie „jeźdźcy znad Wisłoka” pod nazwą Rzeszowskiego Towarzystwa Żużlowego, które powstało we wrześniu ubiegłego roku, będą reprezentować stolicę Podkarpacia w drugiej lidze. Kto wie, może powtórzą sukcesy sprzed lat i zawalczą o awans do pierwszej ligi, a następnie do Ekstraligi, by sięgnąć po tytuł mistrza Polski? Wszystko dzięki decyzji Głównej Komisji Sportu Żużlowego, która przyznała drużynie z Rzeszowa licencję warunkową. Oficjalna prezentacja 14 zawodników RzTŻ odbyła się pod koniec stycznia br. Szeregi biało-niebieskich zasiliło 5 juniorów i 9 seniorów. W tym pierwszym gronie znaleźli się młodzi żużlowcy z rocznika 2003: Jakub Sroka, Hubert Banaś, Patryk Zieliński, Mateusz Majcher i Konrad Mikłoś. Seniorów w nowym zespole jest więcej. Prym wiedzie 21-letni Patryk Rolnicki, który również z wyboru kibiców został kapitanem. To były zawodnik Unii Tarnów i GKM Grudziądz. Na swoim koncie ma złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów, 4. miejsce w finale Brązowego Kasku oraz tytuł najlepszego juniora Nice Polskiej Ligi Żużlowej z 2018 roku. RzTŻ reprezentować też będą: Stanisław Burza, Marcin Rempała, Edward Mazur oraz Dawid Stachyra. W nowym zespole pojawiły się również zagraniczne nazwiska. Duńczycy – Kenneth Hansen i Patrick Hansen; Rosjanin Ilja Czałow oraz Anglik Adam Ellis. Nad całą drużyną czuwa już Janusz Stachyra, wybrany na nowego trenera rzeszowskiego składu. – To nowe stowarzyszenie, więc trzeba mocno trzymać za nie kciuki. Łatwo nie będzie, bo zaczynamy od zera, dlatego proszę sponsorów o cierpliwość, a kibiców o wsparcie i zachęcam, aby zostali naszym „ósmym zawodnikiem”, bo wielki sukces często rodzi się w bólach. Będziemy musieli zostawić całe serce na torze i wylać na nim hektolitry potu, aby sprostać oczekiwaniom fanów żużla. Pracujemy też nad atmosferą w klubie. Zależy nam, aby zawodnicy sobie wzajemnie pomagali. Każdy z nich będzie się chciał teraz pokazać z jak najlepszej strony, ale jeździć będą ci najlepsi – kwituje Stachyra. Tych będzie można zobaczyć już 5 kwietnia na meczu inauguracyjnym z Kolejarzem Opole. Wcześniej, na Stadionie Miejskim podczas treningów. Na Hetmańską 69 powróci długo wyczekiwany warkot motocykli i unoszący się między tumanami kurzu zapach metanolu.

Więcej informacji i wywiadów na portalu www.biznesistyl.pl


Jan Madej.

Śmiało mogę postawić tezę, że w Rzeszowie jest złoto Azteków! Z Janem Madejem, współwłaścicielem Pracowni Złotniczej BM w Rzeszowie, rozmawia Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak Aneta Gieroń: „Diamonds are a girl’s best friend” – śpiewała Marilyn Monroe. I trudno nie pomyśleć, że osoba, która szlifuje diamenty, także jest najlepszym przyjacielem kobiety… Jan Madej: Na pewno dzięki kobiecie – mojej żonie Barbarze Świetlik-Madej – zostałem złotnikiem, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Pierwszą pracownię otworzyliśmy w 1981 roku w Łańcucie i miała niespełna 9 metrów kw. A zaczęło się właściwie przez przypadek. W tamtym czasie żona uczyła się w jednym z zakładów złotniczych na terenie Rzeszowa, ja pracowałem w nieistniejącej już firmie Polsrebro. W siermiężnych czasach PRL-u, kiedy na rynku nie było narzędzi, surowca, a wyroby mogły powstawać tylko z powierzonego materiału, własna pracownia zdawała się szaleństwem. Ja jednak pokochałem tę pracę – uwielbiałem i nadal uwielbiam przesiadywać w otoczeniu pięknych przedmiotów, biżuteria nigdy mnie nie nudzi. Gdy w 1989 roku zmieniała się Polska, musiał się też zmienić rynek złotników.

74

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


STYL życia

Z

aczęliśmy mieć dostęp do surowców oraz kamieni, ale kto chciał zajmować się sprzedażą złota, musiał otrzymać koncesję z ministerstwa finansów. W tamtym czasie przenieśliśmy pracownię z Łańcuta do Rzeszowa i byliśmy siódmą firmą w Polsce, czyli jedną z pierwszych, którą III RP usankcjonowała jako legalną pracownię złotniczą. W ostatnich 30 latach trwa odbudowa wzornictwa i przedwojennych tradycji, jakie mieli polscy złotnicy. Czas PRL-u, to czas straconych możliwości. Zabraniano nam inwestować w maszyny, nowe technologie, szkolenia. Do dziś pamiętam, jak na początku lat 90. XX wieku za 300 dolarów kupiliśmy pierwszy palnik acetylenowo-tlenowy. To była mała fortuna, a za równowartość 20 dolarów można było przeżyć cały miesiąc z rodziną. Teściowa była przerażona moimi pomysłami, które skwitowała: „Wiedziałam, że jesteś zwariowany, ale żeby aż tak głupi?!” (śmiech). Nikt nie wierzył, że nadchodzi normalność. Nadzieja pojawiała się, gdy klient przychodził z przedmiotem do naprawy, a dzięki wspomnianemu palnikowi biżuteria po godzinie była gotowa do odbioru. Takie wieści szybko rozchodziły się po mieście, a do pracowni coraz liczniej zaczęli zaglądać klienci. Swego czasu mieliśmy nawet 26 sklepów partnerskich i aspiracje, by sprzedawać biżuterię hurtowo. Po długich naradach rodzinnych uznaliśmy jednak, że skoncentrujemy się na dwóch pracowniach w Rzeszowie, które będą oferowały autorską, świetnej jakości biżuterię, na którą jest coraz większe zapotrzebowanie. Nie chcieliśmy pędzić w wyścigu z marketami jubilerskimi, gdzie od jakości ważniejsza jest ilość sprzedanych wyrobów. Szacuje się, że wartość rynku dóbr luksusowych w Polsce wynosi ponad 24 mld zł. Najwięcej wydajemy na drogie samochody, ale zaraz po nich najchętniej nabywamy luksusowe ubrania oraz biżuterię. ostatnich latach zainteresowanie dobrą biżuterią wzrasta, ale ciągle z większą łatwością wydajemy 5 tys. zł na nowy model telefonu komórkowego niż ładne kolczyki. Najwięcej klientów jest gotowych zapłacić za biżuterię od 1 tys. do 3 tys. zł. 10 tys. zł traktowane jest jak duży wydatek na wyjątkową okazję. Powyżej tej sumy otrzymujemy indywidualne zamówienia, ale nie brakuje klientów, którzy zamawiają 20-karatowy opal za ok. 10 tys. zł, czy 20-karatowy ametyst za 7 tys. zł. 15-karatowy szafir w pięknym, chabrowym kolorze to wydatek około 300 tys. zł, a i na taki kamień znajdują się chętni, bo wiedzą, że najpiękniejsze kamienie oraz oprawę można znaleźć właśnie w złotniczych butikach. Coraz częściej szukamy pięknej biżuterii, ale czy umiemy ją nosić? To zabawne, ale często mamy kontakt z osobami, które mają bardzo drogą biżuterię, a nie zdejmują jej przy robieniu przysłowiowych pierogów. Smutek ogarnia złotnika, gdy naprawia piękny pierścionek, gdzie kamień trzyma się tylko dlatego, że jest oblepiony dużą ilością ciasta... To zazwyczaj pierścionek zaręczynowy albo obrączka? Bardzo często, gdyż Polki nie noszą jeszcze biżuterii w takim rozumieniu, jak robią to Francuzki czy Włoszki. Tam kupuje się nowy pierścionek jak nową torebkę. To oczywiste, że jak stać nas na dobrą apaszkę czy buty, to ważna jest też dobra biżuteria. Francuzka, kupując nową sukienkę, myśli też o kolczykach, które będą do niej pasowały. Coraz częściej osoby, które przed laty kupiły u nas obrączki, wracają po pierścionek z pięknym naturalnym kamieniem przy okazji 10. czy 20. rocznicy ślubu, co jest nawiązaniem do pierścionka zaręczynowego sprzed lat, ale z syntetycznym kamieniem, bo wówczas klientów nie było stać na droższą biżuterię. Bywa też, że z okazji kolejnych rocznic do skromnej złotej obrączki dokładane są diamenty, a ta staje się zupełnie nową biżuterią. I tak jak w ostatnich latach widać skokowy rozwój Rzeszowa, tak jego mieszkańcy skokowo chcą korzystać z dostępu do dóbr luksusowych? Jako rzeszowianin jestem dumny z rozwoju Rzeszowa, bo jest się z czego cieszyć. I rzeczywiście, jeszcze 10 lat temu obrót i koniunkturę napędzała sprzedaż przysłowiowych łańcuszków, a dziś robią to diamenty i drogie kamienie. Kolorowe pochodzą z Ameryki Południowej oraz Afryki i Azji, diamenty kupujemy głównie z Belgii. Największy diament, jaki oprawialiśmy w pracowni, był kamieniem powierzonym przez klienta: 4,9 karata, o szlifie schodkowym, nieskazitelnie czysty, w barwie G. Piękny. Złoto wykorzystywane w produkcji biżuterii pochodzi głównie ze skupu i często żartuję, że to chyba pierwszy surowiec w dziejach ludzkości, który poddawany był recyklingowi. Dzięki temu śmiało mogę postawić tezę, że na terenie Rzeszowa jest złoto Azteków (śmiech).

W

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

75


STYL życia I znów wracamy do diamentów. Na czym polega ich fenomen? To przepiękny, nieprawdopodobnie twardy kamień, choć dość powszechnie występujący w przyrodzie. Żeby zrozumieć jego piękno, warto uzmysłowić sobie, na czym polega różnica między naturalną deską a płytą pilśniową. To samo można powiedzieć porównując diament i cyrkonię. Aby dokonać fachowej oceny jakości oraz wartości kamienia, pod uwagę bierze się tzw. „cztery C” – parametry, których skrót pochodzi od pierwszych liter angielskich słów: carat (jednostka masy), colour (barwa), clarity (czystość) oraz cut (szlif). To właśnie od konfiguracji tych parametrów zależy ostateczna cena kamienia, a nie od masy, którą często przyjmuje się jako wyznacznik wartości. Surowy, nieoszlifowany diament jest matowy, bez połysku. Dopiero dzięki odpowiedniej obróbce można podziwiać jego brylancję. Zjawisko brylancji powstaje na skutek całkowitego wewnętrznego odbicia i rozszczepienia promieni świetlnych, jak również odbicia światła od zewnętrznych powierzchni (faset). Przy zbyt płytkim szlifie światło wydostaje się przez dolną część diamentu, przez co powierzchnia matowieje. Za głębokie cięcie powoduje, że światło rozchodzi się na boki i diament staje się ciemny. Najbardziej znany jest szlif brylantowy, uważany za szczyt osiągnięć w dziedzinie obróbki kamieni jubilerskich. Pełny, klasyczny szlif brylantowy zawiera 56 faset i taflę. Kamień szlifowany w ten sposób, oglądany z góry, jest okrągły. Biżuterię z diamentami kupujemy najchętniej? Świetnie sprzedają się pierścionki z diamentami w białym złocie, ale ja często namawiam klientów do kupna innych kamieni szlachetnych, które też są piękne. W ostatnim czasie bardzo popularny stał się prasiolit, będący zieloną, bardzo rzadko spotykaną w naturze odmianą kwarcu, czyli zielony ametyst. Zawsze dobrze sprzedają się szafiry, a że jest ich coraz mniej, są coraz droższe. Za mało doceniamy też opale, perły i topazy, które są zachwycające. Topaz jest kamieniem powszechnie występującym w przyrodzie, a dzięki obecnym metodom poprawiania kolorów uzyskuje się naprawdę piękne barwy. Pamiętam, jak około 20 lat temu firma Cartier wypuściła na rynek biżuterię z tanzanitem i nagle stał się on tak popularny, że wszyscy chcieli go mieć. Dziś moda na tanzanit zmalała, a szkoda, bo to piękny kamień. Jego nazwa pochodzi od Tanzanii – kraju, gdzie go odkryto. W surowej postaci ma barwę czerwonawo-brązową. Na potrzeby jubilerskie poddaje się go obróbce termicznej, po której otrzymuje pożądaną, niebiesko-fioletową barwę. Spore zainteresowanie wzbudza morganit – różowa odmiana berylu. Z tej grupy równie piękny jest akwamaryn, błękitny lub niebiesko-zielony (w zależności od ilości domieszek związków żelaza) oraz szmaragd, który ma piękną zieloną barwę. A polski bursztyn? W złocie rzadko się sprzedaje, dużo lepiej wygląda w srebrze. Poza tym Polki nie przepadają za bursztynem, dużo częściej są nim zainteresowani Polonusi ze względu na sentyment i polskie konotacje bursztynu. Przed wojną w każdym polskim dworze był też koral. I rzeczywiście koral znów przeżywa swój renesans, ale wybierają go raczej dojrzałe klientki. Klientami sklepów jubilerskich są również mężczyźni, choć utarło się przekonanie, że dla panów jedyną biżuterią jest zegarek i obrączka ślubna.

M

ężczyzna w biżuterii chce zawrzeć ważne dla siebie przeżycia, doświadczenia, wspomnienia. Swego czasu mieliśmy klienta, który opowiadał o dziadku. Był on niezamożnym chłopem, ale klient miał po nim pamiątkowy agat, który chciał wykorzystać w sygnecie dla siebie. Agat został ozdobiony diamentami, klient dołożył swoje inicjały oraz fakt, że jest lekarzem, czyli laskę Eskulapa wraz z wężem, i powstała biżuteria, z której był bardzo zadowolony.

Takich zamówień jest coraz więcej? Tak. Lekarze, prawnicy, przedsiębiorcy zamawiają indywidualne projekty bransoletek, spinek do mankietów, sygnetów oraz zawieszek, które nie tylko podkreślają ich status społeczny, ale i dobry gust. Niekoniecznie są tak widoczne jak drogi samochód, ale klientów świadomych, czym jest dobra biżuteria, Rzeszów ma coraz więcej. Świadomie też wybieramy białe lub żółte złoto, albo decydujemy się na platynę? Platyna to diametralnie inny metal niż złoto. Jest bardzo gęsty i o 10 proc. cięższy od złota. Platyna ma też bardzo wysoką temperaturę topnienia, przez co niewiele pracowni dysponuje możliwością przetapiania oraz wytwarzania z niej wyrobów – jesteśmy jedną z dwóch lub trzech pracowni na Podkarpaciu, która wykonuje wyroby z platyny. Złotą biżuterię wytwarzamy ze stopu złota z dodatkami, którymi są miedź, srebro lub pallad. Jeśli do złota dodamy głównie miedź, otrzymamy tzw. czerwone złoto. Jeśli palladu lub niklu, mamy białe złoto. W ostatnich lata w Polsce powstało sporo sklepów sieciowych z biżuterią, gdzie złoto jest dużo gorszej próby niż w naszej pracowni złotniczej, gdzie używa się zazwyczaj 14- i 18-karatowego. Klienci są tego coraz bardziej świadomi, tak samo jak wartości unikatowej biżuterii. Jeśli dodać do tego fakt, że coraz chętniej wybieramy precjoza z naturalnymi kamieniami, to mamy pewność, że to jedyny taki wyrób na świecie – dwóch jednakowych szafirów, szmaragdów, albo topazów w przyrodzie nie ma. Zawsze różnią się między sobą chociażby wielkością, szlifem lub kolorem.

76

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020



Do teatru

nie wchodzi się bezkarnie... Antoni Adamski rozmawia z prof. dr hab. Krzysztofem Pleśniarowiczem, autorem dwóch polskich biografii Tadeusza Kantora (1997 i 2019) oraz monografii Teatru Śmierci (opublikowanej m.in. w Wielkiej Brytanii – 2004 i na Węgrzech – 2007), wydawcą „Pism” Kantora w Polsce (2000 i 2004) oraz Rumunii (2014), dyrektorem Ośrodka Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka (1994–2000).

Fotografie Tadeusz Poźniak Antoni Adamski: Gmach Cricoteki przy ul. Nadwiślańskiej w Krakowie zwraca uwagę swoją formą architektoniczną: w nowoczesny kształt wpleciony jest budynek starej elektrowni. Prof. Krzysztof Pleśniarowicz: Kiedy w 1979 roku, po światowym sukcesie „Umarłej klasy”, władze Florencji zaprosiły Kantora, by tam przygotował swój kolejny spektakl – „Wielopole, Wielopole”, w Krakowie przestraszono się, iż artysta wraz z teatrem Cricot 2 zostanie we Włoszech na stałe. Decyzją Franciszka Dąbrowskiego z Komitetu Krakowskiego PZPR przydzielono Teatrowi Cricot 2 świeżo oddany lokal galerii BWA w kamieniczce przy ul. Kanoniczej 5. Było to miejsce dla archiwum teatru, wystaw i konferencji, a także przechowywania obiektów teatralnych (we Florencji zbudowano dla Kantora salę teatralną w zdesakralizowanym kościele). Już po śmierci artysty, w 1994 roku Ośrodek Teatru Cricot 2 przy Kanoniczej przemianowano na Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora. W roku 2005 zapadła decyzja o budowie nowej siedziby Cricoteki. (Wcześniej Marek Rostworowski, ówczesny minister kultury, marzył o Muzeum Kantora w kształcie szklanej wieży na rogu ulic: Szczepańskiej i Jagiellońskiej, przy Pałacu „Pod Krzysztofory”, siedzibie legendarnej Grupy Krakowskiej i teatru Cricot 2.) Ostatecznie wybrano lokalizację nad Wisłą, na starym Podgórzu. W czasie okupacji Niemcy przesiedlili tutaj z Krowodrzy rodzinę Kantora. Zamieszkali przy niedalekiej ulicy Węgierskiej, tuż za wytyczoną przez Niemców granicą getta. Skąd wziął się kształt architektoniczny siedziby Cricoteki? Nawiązuje on do rysunku Kantora, przedstawiającego człowieka niosącego stół. To ucieleśnienie idei bio-obiektu, która czyni z Kantorowskiego aktora „żywy organ” nadrzędnego przedmiotu, tworząc niezwykłe scenariusze teatralnej gry. W przestrzeni nadwiślańskiego bulwaru architektura, nawiązująca do idei Kantora, rozpoczyna grę z przechodniem, czy raczej widzem tego osobliwego miejskiego spektaklu. Gry przerwanej, niedokończonej…

78

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


TEATR

Dlaczego niedokończonej? antor tworzył projekty Pomników Architektury Niemożliwej, czyli najbanalniejszych przedmiotów. Umieszczał je w nobliwych przestrzeniach krakowskiego Starego Miasta: olbrzymią żarówkę na Małym Rynku, takież krzesło na Rynku Głównym czy gigantyczny wieszak, przerzucony przez Wisłę jak most nieopodal Wawelu. Wisząca kładka dla pieszych, jaką postawiono w pobliżu nowego gmachu Cricoteki, mogła kształtem do tego wieszaka nawiązać. Ale zabrakło odwagi. Monumentalne przedmioty Kantora pozostały w Krakowie tylko projektem: niezrealizowanym, absurdalnym, niemieszczącym się w potocznej rzeczywistości i wyobraźni decydentów. Jak „Drabina do nieba”, projekt Józefa Szajny dla Rzeszowa, którego władze nie ośmieliły się zrealizować. W przypadku Kantora jest jeden wyjątek. To pomnik krzesła, postawiony w wersji drewnianej koło Oslo oraz w wersji betonowej w Hucisku koło Gdowa – miejscu, gdzie artysta zbudował dom, w którym nie zdążył zamieszkać. Ostatnio Kantorowski pomnik Krzesła wzniesiono również we Wrocławiu. W Norwegii, gdy wiatr zerwał oparcie krzesła, Kantor nie zgodził się na pozostawienie okaleczonego, zredukowanego do funkcji siedziska taboretu. Kazał pomnik rozebrać. Porzucone dziesiątki metalowych krzeseł stanęły za to – tuż obok Cricoteki! – na placu Bohaterów Getta – według projektu Piotra Lewickiego i Kazimierza Łataka. Instalacja ta nawiązuje do tragicznych wydarzeń 1943 roku, gdy po wywózce Żydów do obozów śmierci na tym właśnie, opustoszałym placu, pozostały porzucone meble. To jak gdyby połączenie idei Krzeseł Kantora z pamięcią ofiar Holokaustu (obecną przecież w Teatrze Śmierci). Rozmawiamy o twórczości Kantora w sytuacji zupełnie beznadziejnej. Nie istnieje już teatr dramatyczny np. w jednej z inscenizacji akcja „Dziadów” rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych na boisku koszykówki. W akcji bierze udział Marilyn Monroe, która śpiewa „Happy birthday Mr President”… zisiejszy, postdramatyczny, często postartystyczny teatr zmienia swą społeczną funkcję; zmienia się też formuła teatralności. Reżyserzy tworzą luźne epizody, które mają oddziaływać na widza obyczajowym skandalem, użyciem nowych mediów (wszechobecne na scenie monitory), agresywnym dźwiękiem, międleniem frazesów aktualnej polityki. Metody te przyciągają publiczność, szczególnie młodzież. Jak na tym tle wygląda teatr Tadeusza Kantora? On nie chciał być uważany za tradycyjnego reżysera z teatru dramatycznej iluzji. Był twórcą autonomicznym, który zawsze obecny na scenie, na oczach widza swój teatr stwarzał. Kantor pozbawiał racji istnienia teatr zastany. Na jego gruzach budował własną wizję spektaklu estetycznego. A także swoją osobistą wizję świata. Tworzył własny przekaz wysokiej próby, który tak sugestywnie oddziaływał na widzów, reagujących entuzjastycznym przyjęciem na całym świecie. Miałem kiedyś podczas festiwalu w Sao Paulo niesłychanie ciekawą rozmowę z brazylijską Indianką, która podeszła do mnie po projekcji filmowych wersji kilku spektakli Kantora i opowiedziała o swym cudownym ocaleniu z wymordowanej amazońskiej wioski. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa powróciły do niej w chwili, gdy oglądała obrazy z teatru Kantora. Stwierdziła, że dzięki Kantorowi rozumie sens wyrażenia: Déjà vu. Co było w teatrze Kantora najważniejsze? Odwołanie do przeszłości. Przywoływał w swych spektaklach „klisze umarłej pamięci” – obrazy pozbawione dramaturgicznej fabuły, za to powiązane ze sobą w rytmach powtarzalności, w nieuchwytnych związkach emocjonalnych, w materii „wizualnej muzyczności”. Tworzył swój teatr odwołując się do obrazów z dzieciństwa: „Byłem znów małym chłopcem, siedziałem w biednej wiejskiej klasie, w ławce pokaleczonej kozikami...” – pisał w komentarzu do „Umarłej klasy” – do swego przełomowego Teatru Śmierci.

K

D

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

79


Artysta awangardowy – jak Gombrowicz – zanurzony w niedojrzałości? Na tym polega jego paradoks. Ten „komiwojażer światowych nowinek artystycznych” – jak przezywali go polscy złośliwcy, walczył o pamięć, upominał się o nią. Twierdził, że jej brak jest źródłem kryzysów i to nie tylko w sztuce. Kantor był przecież świadkiem dwóch wojen światowych, krótkiego okresu niepodległości i powojennych kryzysów realnego socjalizmu. Był uczestnikiem wzlotów i upadków licznych kierunków neoawangardowej sztuki. Nie chodziło mu o oczyszczający powrót do niedojrzałości, ale o potrzebę wyciągania wniosków z doświadczanej na nowo przeszłości – w artystycznej, rzecz jasna, formule. Stąd idea Teatru Śmierci jako argumentu przeciwko konformizmowi – sztuki i życia. Jego teatr stał się bliski Japończykom, gdyż zobaczyli w nim pokrewieństwo z własnym teatrem no – który jest teatrem umarłych. Sam obecny na scenie Kantor jest jak Waki z teatru no. To pośrednik między światem żywych i umarłych. Za to w kraju przyjmowany był najchłodniej. Nawet polscy krytycy o renomowanych nazwiskach umniejszali i poddawali jego działania w wątpliwość (może z wyjątkiem „Umarłej klasy”). Jako amatorszczyznę? ego Cricot 2 był w gruncie rzeczy grupą przyjaciół-artystów, ludzi różnych zawodów. Zostali przez Kantora wybrani do zrealizowania jego teatralnych idei. Musieli sprostać bezwzględnemu wymogowi całkowitego zaangażowania. To samo dotyczyło publiczności. Już w okupacyjnym spektaklu „Powrotu Odysa” według Stanisława Wyspiańskiego z 1944 roku w Teatrze Niezależnym, Kantor napisał na drzwiach pokoju prywatnego mieszkania: „do teatru nie wchodzi się bezkarnie”. (Wtedy udział Polaków w takim przedstawieniu pod niemiecką okupacją naprawdę groził karą śmierci). Wysokie wymagania wobec wszystkich uczestników i świadków własnej sztuki, każdej sztuki prawdziwej i wolnej, rodziły utrwalone w licznych anegdotach owe „spięcia z otoczeniem”, barwne awantury, kojarzone trwale z osobą Kantora. Teatr Kantora wyrażał jego artystyczne idee, obecne równolegle w malarstwie, instalacjach, akcjach happeningowych i „niemożliwych”. W czasie okupacji, w swoim Teatrze Niezależnym, artysta odkrywał ideę „realności najniższej rangi”. Wyraża ją wystawiana w Cricotece rekonstrukcja pokoju, do którego miał wrócić Odys – żołnierz latem 1944 roku, z przedmiotami „biednymi”: deską, kołem od wozu, atrapą armaty. Teatr informelowy z 1961 roku, czyli spektakl Cricot 2, bliski ideowo taszystowskiemu okresowi w malarstwie Kantora, reprezentuje instalacja, nazywana też rzeźbą: „Sieroty w wózku na śmieci” (manekiny dzieci w metalowym wózku – w spektaklu według „W małym dworku” Witkacego z 1961 roku, tkwiły w nim aktorki grające Zosię i Anielkę Nibekówny). Ideę sztuki „zerowej” wyraża z kolei obecna na tej wystawie „Maszyna z krzeseł”, nazwana „Anenatyzacyjną”. Ruchomy symbol Zagłady, uniemożliwiający aktorom podawanie dialogów z „Wariata i zakonnicy” Witkacego (spektakl Cricot 2 z 1963 roku). Teatr happeningowy z 1967 roku, zacierający granice pomiędzy zdarzeniem teatralnym i realnym życiem, reprezentuje instalacja (rzeźba) tytułowej „Kurki Wodnej” (z dramatu Witkacego) – manekin kobiety w wannie (w spektaklu żywą aktorkę polewano gorącą wodą). Ideę słynnego Teatru Śmierci, teatru niemożliwego uobecnienia tego-co-było, ukazuje przede wszystkim instalacja „Umarłej klasy”(nawiązująca do spektaklu z 1975 roku): manekiny dzieci w szkolnych mundurkach, siedzące w rzędach prostych, drewnianych ławek. Kantorowska klisza pamięci, przywołana z umarłej przeszłości – zgodnie z „metodą klisz”, wykorzystywaną we wszystkich spektaklach Cricot 2 z cyklu Teatru Śmierci (1975–1990).

J

80

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


TEATR

Pracownia artysty Dalszy ciąg rozmowy odbywa się w pracowni artysty na poddaszu kamienicy przy ul. Siennej 7/5. W pracowni – tak jak za życia artysty – panuje pedantyczny porządek: równo zasłane łóżko, szafy z dokumentami, stolik obok łóżka, a na nim francuskie wydanie „Nieznośnej lekkości bytu” M. Kundery oraz pism J. Geneta. Przez okno widok na dach kościoła oo. Dominikanów; za nim rysuje się sylwetka katedry wawelskiej. Gołębie na dachu kamienicy przy ul. Siennej były tematem ostatniego rysunku Kantora. Prof. Krzysztof Pleśniarowicz: Widok pracowni wciąż jest dla mnie wstrząsający. Byłem świadkiem ostatniego dnia życia Kantora przed blisko trzydziestu laty. 7 grudnia 1990 r., w czasie próby spektaklu „Dziś są moje urodziny” w wynajętej sali Urzędu Miasta, na rogu ulic Zaleskiego i Grunwaldzkiej, artysta poczuł się źle. Po południu nieoczekiwanie zjawił się w Cricotece. Był w dobrym humorze, snuł plany na przyszłość, żartował. Przyszedłem za nim do pracowni, by dostarczyć mu z Cricoteki włoską przesyłkę – złotą (dosłownie) Nagrodę im. Luigiego Pirandella. Pod wieczór stan artysty znacznie się pogorszył. Wezwał znajomą lekarkę, Wandę Koromblową, która opiekowała się nim od dawna. Doktor Koromblowa ostrożnie sprowadziła go z wysokich schodów. Idąc do tramwaju przez Mały Rynek zobaczyłem, jak wsiadają do jej wartburga. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Samochód szybko odjechał do Szpitala Narutowicza, gdzie Kantor przeszedł nad ranem ciężki zawał. Nie przeżył go. Zmarł 8 grudnia o godzinie piątej. O jego śmierci dowiedziałem się, gdy przyszedłem rano na zapowiedzianą próbę. Powitała mnie głucha cisza zebranych aktorów. W pracowni przy ul. Siennej Tadeusz Kantor spędził ostatnie cztery lata swego życia. Tu mieszkał i pracował, przygotowując się do prób i tournée teatru Cricot 2, rysował i malował, redagował swoje pisma teoretyczne, przechowywane do publikacji w przeszklonej szafce. Posługiwał się przywiezioną z Paryża walizkową maszyną do pisania. Miała ona francuskie czcionki, które ręcznie, z użyciem kolorowych flamastrów, zamieniał na polskie znaki językowe. Przy stole w tej pracowni przeprowadziłem z nim mój ostatni wywiad („Teatr” nr 2, 1990 r.). Gdy kończyłem, zauważył: „Nikt mnie nie chce nagrywać, a mam jeszcze tyle do powiedzenia”. Na ścianach i sztalugach znajduje się kilka oprawionych prac z ostatnich lat życia. Wśród nich „Ma maison” („Mój dom”) – przedstawia na wpół zrujnowany, podparty kołkiem komin. Autor objaśniał sens tej wizji: „Każdy mój obraz był moim domem. Nie miałem innego. Kolejno ginęły spalone. Zostawał zawsze komin”. Na wiosnę 1990 powstał ostatni obraz Kantora pod tytułem „Klęska wrześniowa”. Szkice przygotowywane były w pracowni, wielkoformatowy obraz powstawał w „Cricotece”. Namalował go na prośbę weteranów Światowego Związku Żołnierzy AK – do powstającego wówczas w Krakowie Muzeum Armii Krajowej (zgodnie z ironią historii w miejscu zlikwidowanego właśnie Muzeum Lenina przy ulicy Topolowej). Choć był wrogiem sztuki zaangażowanej, prośbę kombatantów potraktował szalenie poważnie. Jego obraz przedstawia rozjechanego przez czołg żołnierza, rozpiętego na krzyżu wpisanym w mapę przedwojennej Polski, z wyraźnie zaznaczoną poprzecznie granicą z paktu Ribbentrop – Mołotow. Żołnierz ma twarz Kantora, ubrany jest w naklejony na płótno mundur uszyty na tę okazję, lecz z oryginalnymi guzikami z 1939 r.

Kantor w Rzeszowie Gdzie znany jest Kantor? Praktycznie na całym świecie: w Europie Zachodniej, Japonii, Stanach Zjednoczonych, Argentynie i Brazylii: w Sao Paulo zorganizowano ostatnio festiwal Kantorowski… A gdzie pozostaje nieznany? Za naszą wschodnią granicą, choć w środowiskach teatralnych także tam żywa jest legenda Kantora. W latach 90. organizowałem wystawę twórczości artysty w Kijowie, Cricoteka bywała też zapraszana do Wilna i Moskwy. To nie jest kompletna lista, bo Kantor permanentnie nieobecny jest w Rzeszowie. Kiedyś miał swój mały kącik na półpiętrze, przy schodach prowadzących do Galerii Szajny. Pozostało jego popiersie nieopodal wejścia. To duże wyzwanie, jak przypominać światu i jak wypromować fakt, że w Rzeszowie i okolicach w pierwszej połowie XX wieku urodzili się najsławniejsi Polacy we współczesnym światowym teatrze: Kantor, Grotowski, Szajna. Pamiątką po Kantorze na Podkarpaciu jest plebania - muzeum w Wielopolu Skrzyńskim i piękny pomnik małego Tadzia i jego siostry Zosi na wielopolskim Rynku. Grotowski ma swój plac obok Filharmonii Rzeszowskiej (głośne w świecie były tutejsze spory, czy jest godzien takiego upamiętnienia). Szajna ma swoją skromną Galerię w Teatrze Siemaszkowej… Tym bardziej cenić trzeba Festiwal „Źródła Pamięci. Szajna-Grotowski-Kantor” w Rzeszowie. W tym roku Festiwal, organizowany przez Anetę Adamską, twórczynię Teatru Przedmieście, odbędzie się – po rocznej przerwie – pod koniec marca. Zostałem zaproszony do zaprezentowania mojej najnowszej książki o Kantorze.

Więcej informacji kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl


PSYCHOLOGIA pozytywna

Cierpiętnicy i szczęściarze Jeśli chcemy mieć coś, czego do tej pory nie mieliśmy, trzeba zacząć robić coś, czego do tej pory nie robiliśmy. Niby proste, logiczne, ale gdzie tu jest „hak”? Tacy jesteśmy – proste recepty tak od razu nas nie przekonują. Nie lubimy napominania, że coś powinniśmy, że trzeba tamto, siamto i owamto. Czasami jednak to działa – jak przebudzenie w samą porę. Tekst Anna Koniecka

82

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

W

książce „Wolni i zniewoleni” Robert Krool, ekspert w dziedzinie zarządzania oraz doradztwa biznesowego, sformułował dosadniej tę receptę: „Jeśli chcesz mieć coś, czego nie masz, musisz zrobić coś, czego jeszcze nie robiłeś”. Musisz! zrobić, a nie zacząć robić. Jest różnica? Jest. Per analogiam: chcesz być szczęśliwy, czy [wystarczy ci, że] chcesz zacząć być szczęśliwy? Chcesz rozwiązać konflikt w zespole, którym kierujesz, czy chcesz zacząć go rozwiązywać [a co dalej „się zobaczy”]? W różnych wariantach, łagodnie perswazyjnych czy bardziej na ostro – zależnie od sytuacji, ćwiczą to na nas szkoleniowcy, trenerzy personalni i inni specjaliści od rozkminiania problemów zawodowych czy ogólnie uwierającej nas rzeczywistości. Próbując pomóc nam tę zawodowo-życiową rzeczywistość uczynić bardziej znośną albo nawet szczęśliw(sz)ą, sięgają po argumenty i motywacje, w jakie wyposażyła nas psychologia pozytywna.


PSYCHOLOGIA pozytywna Zamiast się zamartwiać, działaj!

P

sychologia pozytywna koncentruje się na tym, co sprawia, że życie jest warte życia. Tak ujął sens tej nowej nauki prof. Martin Seligman, kiedy powstawała w Ameryce w połowie zeszłego stulecia. A teraz zyskuje w świecie coraz bardziej na znaczeniu. Jest – przypomnijmy – nauką o szczęściu, sile i pozytywnych cechach/ cnotach człowieka. Stawia na rozwój tych pozytywnych cech, na wzmocnienie i wykorzystanie w pełni posiadanego potencjału, by żyć szczęśliwiej, w dobrym zdrowiu, mieć dobre relacje w rodzinie i w pracy, być w harmonii z samym sobą i z naturą. Co nie znaczy, że mamy patrzeć na świat przez różowe okulary. Liczy się suma doświadczeń, tych dobrych i tych złych. One też nas kształtują, uczą. Są potrzebne! Pomaganie ludziom w optymalizacji ich życiowych doświadczeń jest jednym z celów pozytywnej psychologii. Tak samo ważne jak wspieranie zdrowia i dobrego samopoczucia. Zainteresowanych problematyką pozytywności w życiu człowieka jest coraz więcej nie tylko na Zachodzie, również w Polsce – badaczy i ludzi niezwiązanych bezpośrednio z nauką. Też chcemy żyć szczęśliwiej. Szukamy sposobów. Kwitnie przy okazji przemysł poradnikowy. Zniesmaczeni zalewającą rynek pop-wiedzą naukowcy ostrzegają nas, że większość podanych tą drogą informacji nie została poparta badaniami empirycznymi. I tu zgoda – co do jednego: warto włączyć krytyczne myślenie, kiedy się czyta o przeróżnych receptach na szczęśliwe życie. (Jednej uniwersalnej recepty, która by wszystkim pasowała, jeszcze nikt nie wymyślił.) Jeśli jednak komuś to pomaga, jeśli inspiruje, podrywa z kanapy i powiada – działaj!, warte jest swojej ceny. I lepsze od łykania pigułek. Z całym szacunkiem dla luminarzy nauki, ale zwykły odbiorca nie jest w stanie pojąć hermetycznego języka wykładu ani dysertacji produkowanych z powodu imponująco licznych badań. Zapewne ważnych i potrzebnych, tylko czemu samej nauce? A my?!

Z

darzają się nomen omen szczęśliwie popularyzatorskie wyjątki. Wspomnę o jednym w nadziei, że organizatorzy konferencji (nt. roli pozytywnej psychologii w biznesie i szczęścia w pracy) głowy mi nie zetną. Otóż wśród wielu dobrych, nawet bardzo dobrych wystąpień, prezentacji i wykładów zapamiętałam jako wybitny na maksa wykład psycholożki dr Doroty Jasielskiej. Jest adiunktem w Zakładzie Psychologii Społecznej Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Jest też autorką książki pt. „Co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi?” Trudna książka, ale temat na czasie. Obala mity nt. szczęścia. Możemy się mocno zdziwić. Bo co tak naprawdę jest w stanie nas uszczęśliwić? Większy dom? Lepszy samochód? Lepszy wygląd? Więcej pieniędzy? Więcej wolnego czasu? Kolejny sukces, awans, błyskawiczna kariera? NIC! Do każ-

Demokryt z Abdery.

dej z tych zmian po pewnym czasie się przyzwyczaimy i przestaniemy ją zauważać. Czy można być trwale szczęśliwym? Tak. Jeśli poprzez szczęście rozumiemy pozytywny stosunek do siebie i świata. Nie – jeśli szczęście to dla nas ciągłe doświadczanie pozytywnych emocji. Fakty, które też warto w cichości przymierzyć do siebie: • Szczęśliwi ludzie żyją dłużej i rzadziej chorują • Mają więcej przyjaciół, są lepszymi przywódcami i negocjatorami • Doświadczanie pozytywnych emocji zwiększa chęć pomocy innym ludziom • Szczęśliwi ludzie są bardziej życzliwi dla otoczenia i generalnie ufają ludziom • Szczęśliwe kobiety szybciej wychodzą za mąż i rzadziej się rozwodzą • Szczęśliwi ludzie są lepszymi pracownikami i czerpią więcej radości z wykonywanej pracy • Szczęśliwi ludzie są bardziej odporni na kryzysy. Szczęśliwi ludzie dostrzegają więcej powodów do radości! – podkreśla dr Dorota Jasielska. „Zamiast się dołować, doceńmy dobro, które mamy, którego doświadczamy tu i teraz. Choćby było go niewiele. Doceniając je i ciesząc się nim, mamy poczucie, że ono się jakby rozrasta” – pisze na blogu inna psycholożka, Joanna Stelmach.

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

83


PSYCHOLOGIA pozytywna Osobna historia, dlaczego tak nam trudno dostrzec coś pozytywnego w otaczającej nas rzeczywistości i dlaczego martwimy się na zapas. Naszym głównym wrogiem okazuje się… nasz umysł, wyćwiczony przez tysiące lat na wyszukiwaniu negatywnych emocji, interpretujący większość zachowań innych ludzi jako wrogie, zagrażające życiu. Bo tak w istocie było. Ewolucja się z tym nie uporała. Dlatego nasz umysł ma „radar” wciąż nastawiony na wychwytywanie negatywnych bodźców. Zło bardziej przyciąga naszą uwagę – pcha się na pierwszy plan. Żeby dostrzec coś pozytywnego w otaczającej nas rzeczywistości musimy mocno wytężyć uwagę. Potrzeba aż pięć razy więcej pozytywnych doznań niż negatywnych, żebyśmy poczuli się harmonijnie. A co dopiero szczęśliwie! Jeżeli chcecie mówić o szczęściu, to jest to coś, za czym warto podążyć – radził dawno temu pewien Grek, który z racji wyjątkowo radosnego usposobienia został zapamiętany jako śmiejący się filozof. Nazywał się Demokryt. Sporo podróżował – za swoje; dostał spadek, a jego przemyślenia teraz my dziedziczymy. Nie schrzańmy tego, cośmy za friko dostali. Wspominam o tym nie żeby amerykańskiej nauce umniejszyć odkrywczej chwały w kwestii szczęścia pojmowanego przez pryzmat pozytywnej psychologii. Szczęście ma charakter ponadczasowy i ponadnarodowy

K

ażdy kraj ma swoją specyfikę, ale na koniec dnia, wszyscy chcą się dobrze czuć w pracy i poza nią. Duńczycy mogliby reszcie świata udzielić lekcji jak to się robi. Bo to oni są najszczęśliwszym narodem wśród szczęśliwych. Hygge – czyli szczęście w miejscu pracy, po duńsku wygląda tak: To nie jest tylko biuro przytulnie po domowemu urządzone, wspólne posiłki, bliskość. To również styl zarządzania i komunikacji w firmie: dialog, otwartość, fair play. Menedżerowie są dostępni dla wszystkich; nie bogowie, nie „węże w garniturach”. Kultura doceniania i nagradzania – w realu, nie na papierze. Pracownicy mają faktyczny wpływ na rozwój osobistej kariery. Sami decydują o formie wykonywania pracy oraz ilości godzin spędzanych w pracy. Tak wygląda raj pracoszczęściarzy. W wielkim skrócie. Hygge to jest duńska filozofia, jak żyć szczęśliwie. Szczęśliwa praca jest tylko (aż?) jednym z życiowych epizodów. U nas temat happinessatwork pojawia się w wielu firmach. Wiele potrzebuje jeszcze czasu, żeby się z tym oswoić, zrozumieć, jakie to ważne dla przyszłości firmy i pracowników (jeżeli w ogóle o nich myśli w innych kategoriach oprócz tych – że trzeba za robotę płacić). Jak na razie jest więcej dyskusji niż działania. Argumenty na NIE są standardowe: na Zachodzie łatwiej two-

rzyć szczęśliwe miejsca pracy, bo tam są inne (lepsze) warunki, inna mentalność, inna kultura pracy, filozofia pracy też inna. A my wciąż doganiamy, doganiamy… Sama idea budzi często niedowierzanie, że w ogóle tak można, że warto, że to jest deal dla obu stron korzystny: dla firmy i dla pracowników. Że da się ułożyć relacje z pracownikami nie wilcze, że warto inwestować w rozwój pracowników, zamiast hodować wypalonych Syzyfów. ożna się spodziewać, że większe przyspieszenie wymusi wkrótce sam rynek pracy. To już się zaczyna dziać. Polacy– jak ich koledzy na Zachodzie – mają podobne oczekiwania wobec pracodawców. Dla firm, gdzie myśli się i zarządza po staremu, to zła wiadomość. I tu nie chodzi tylko o kwestie zarobkowe. Owszem, dla starszych pracowników (40+) warunki płacowe są najważniejsze (70 proc. badanych tak uważa). Ale dla młodych (18-24 lat) najważniejsza w pracy jest możliwość osobistego rozwoju. 70 proc. badanych rozwój stawia na pierwszym miejscu! Na drugim – elastyczne warunki pracy. Według OECD zajmujemy 7. miejsce na świecie pod względem liczby przepracowanych godzin. Jesteśmy pracusiami, ale – uwaga – rzadko lubimy swoją pracę. Wyjątek stanowią programiści, specjaliści od marketingu i zarządzania oraz inżynierowie. Oni nie narzekają. Na co narzeka cała reszta? „Zwykle skazani jesteśmy na pracę, w której czujemy się zagrożeni” – mówiła w wywiadzie dla „Polityki” prof. Mirosława Marody, socjolożka z Uniwersytetu Warszawskiego. „Polacy boją się tego, co się dzieje w pracy. Polskie firmy często stosują zarządzanie strachem. Szef bywa niestabilny emocjonalnie i nie zawsze wiemy, czego od nas wymaga. Nierzadko zdarza się mobbing. Wiele firm nie wytworzyło na tyle jednoznacznych reguł, żeby ludzie, którzy się do nich stosują, czuli się pewni własnej pozycji”. Ponad połowa pracowników z dużych miast (powyżej 500 tys. mieszkańców) chciałaby pracę zmienić. Ci z mniejszych miast, w dodatku po pięćdziesiątce, już tacy skorzy do zmian nie są. Realiści. Wśród młodych tendencja jest taka: 20 proc. planuje zmianę pracy w ciągu dwóch lat. Zmieniliby pracę szybciej – gdyby mogli.

M

Kto ich zastąpi? Roboty?

Z

anim usiądą z nami przy biurkach i będą patrzeć nam na ręce, czyhać na nasze stołki, zanim w końcu odbiorą nam pracę, upłynie jakieś piętnaście lat. Tak ocenia dr Aleksandra Przegalińska, filozofka, badaczka nowych technologii. Jest autorką jednego z ważnych badań dotyczących komunikacji człowieka z maszyną. Robotyzacja rynku pracy jest nieunikniona. Tak zarządziła demografia! Jak będą wyglądały nasze relacje służbowe z kolegą robotem? Czy się dogadamy, jeśli z kolegą Kowalskim nie potrafimy? 

Na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy odbędzie się 12-14 czerwca 2020 r. IV Konferencja Psychologii Pozytywnej. Więcej o konferencji https://kpp2020.ukw.edu.pl/

84

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020



BĄDŹMY szczerzy

Zdychająca(?) wojna pozycyjna

JAROSŁAW A. SZCZEPAŃSKI

Przeglądając ostatnio raport Komisji Weneckiej z 2007 roku trafiłem na taką oto ciekawą konstatację: „Choć nie ma w Europie jednego modelu, który można zastosować do wszystkich państw, (…) w starych demokracjach władza wykonawcza ma czasem decydujący wpływ na mianowanie sędziów. Taki system może działać dobrze w praktyce i umożliwiać niezależne sądownictwo, ponieważ uprawnienia te są ograniczane przez kulturę prawną i tradycje, które rosły przez długi czas. Jednak nowe demokracje nie wprowadziły jeszcze zmian w celu rozwinięcia tych tradycji, które mogą zapobiec nadużyciom, dlatego też przynajmniej w tych krajach potrzebne są wyraźne przepisy konstytucyjne i prawne jako zabezpieczenie przed politycznymi nadużyciami przy mianowaniu sędziów”. Komisja Wenecka jest organem doradczym Rady Europy (nie mylić z Radą Europejską, ważnym organem Unii Europejskiej) do spraw prawa konstytucyjnego, powołanym w roku 1990 w związku z upadkiem komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej, aby pomóc państwom wydobywającym się z komunizmu w demokratycznych przemianach. Akurat polskie sądownictwo przeszło w sta-

nie niemal nienaruszonym do wolnej Polski. Pierwsze próby odkomunizowania sądownictwa pojawiły się w latach 2005-2007 za pierwszych rządów PiS. Wtedy to się nie mogło udać, choćby z powodu kiepskiej dla konserwatywnej prawicy arytmetyki parlamentarnej. W międzyczasie kasta sędziowska – jak ją nazwała z dumą jedna z sędziów – zdołała się w znacznym stopniu pokoleniowo zreprodukować w myśl zasady: jaki mistrz, taki uczeń. Od jesieni 2015 roku trwa mozolna reforma wymiaru sprawiedliwości i mimo gigantycznego oporu o charakterze korporacyjnym, z próbami wywołania chaosu i anarchii w sądownictwie włącznie, nie jest łatwo tę reformę wstrzymać, bo wyborcy ponownie dali prawicy większość sejmową. Na razie opozycja totalna ciągle uruchamia zagraniczne gremia w nadziei, że to się jeszcze da odwrócić. Sądząc po frekwencji w Strasburgu na „polskich sesjach” PE, mamy teraz fazę zdychającej wojny pozycyjnej. Przytoczony wyżej fragment raportu Komisji Weneckiej odpowiada na argument polskiego rządu, że reformy nie naruszają w żadnym wypadku rozwiązań europejskich. Odpowiada, że, owszem, są rozwiązania w – jak to nazywa raport – starych demokracjach, do których jednak my jeszcze nie dorośliśmy, bo brakuje nam odpowiedniego doświadczenia i tradycji! Tradycji!!! Tymczasem państwa o najbardziej ugruntowanych praktykach demokratycznych w Europie, to Wielka Brytania i Rzeczpospolita. W Polsce właściwie nie było nigdy monarchii absolutnej. Władza królewska przypominała bardziej współczesną władzę prezydencką. A pierwszą w dziejach Europy konstytucję uchwalono przecież w Warszawie. Może Komisja Wenecka o tym nie wie, choć wątpię. A jeśli naprawdę nie wie, to właściwie szkoda, że jest. Odnoszę wrażenie, że liberalne środowiska zachodniej części Europy uważają Polaków za tak skażonych komunizmem, że aż demokratycznie niepełnosprawnych. Przypomina to sytuację po I wojnie światowej, kiedy ówczesna Liga Narodów wpisała do traktatu wersalskiego pakt stanowiący, że terytoria zamorskie państw przegranych, czyli kolonie po Niemczech i Turcji, to tzw. terytoria mandatowe, które będą zarządzane przez Wielką Brytanię, Francję i Japonię do czasu, gdy dojrzeją społecznie i gospodarczo do pełnej suwerenności. Był nawet pomysł, autorstwa Jana Christiaana Smutsa, kanclerza Uniwersytetu Cambridge, aby takim terytorium mandatowym była... Polska jako słabo rozwinięte terytorium porosyjskie. Na szczęście 100 lat temu nie było jeszcze dzisiejszych liberalno-lewicowych totalsów, dla których taki status Polski byłby wymarzony, z czym dzisiaj nawet się nie kryją, a w Parlamencie Europejskim wręcz demonstrują gotowość odgrywania wobec euromainstreamu roli warstwy tubylczych pośredników. A jeśli nawet sto lat temu byli, to nie mieli nic do gadania. Spór o polskie sądownictwo jeszcze potrwa. Jednak na wszelkie zastrzeżenia najlepszą odpowiedzią jest szybki i mądry rozwój gospodarczy.

Jarosław A. Szczepański. Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

86

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020



POLSKA po angielsku

Dress code w Rzeszowie

MAGDA LOUIS

Felieton piszę w przeddzień protestu uczennic i uczniów I LO w Rzeszowie przeciwko zapowiedzi surowszego egzekwowania dress code’u, jaki obowiązuje na terenie szkoły. Media papierowe i ekranowe podchwyciły temat, ścigając się na hasła, z których – obowiązek noszenia biustonoszy – wzbudził najwięcej emocji oraz skojarzeń. Bo jak biustonosz, to i cycki, a o cyckach wiadomo, wielu marzy na jawie, we śnie, czasem pod kołdrą. Słowa jednej z nauczycielek, która podobno zwróciła się do uczennic luźnym tekstem – „… dziewczyny, im więcej ukrywacie, tym bardziej pociągacie…”, pociągnęły i mnie do napisania tego tekstu. Jestem absolwentką I LO w Rzeszowie, zatem temat dress code’u nie jest mi nowy. Sto lat temu rozpoczęłam naukę w tej wówczas elitarnej i wspaniałej szkole w centrum Rzeszowa. Nie było szatni, ani gdzie usiąść na przerwie, poza parapetem okiennym, z którego nas kon-

sekwentnie przeganiano, sklepik był miernie zaopatrzony ze względu na kryzys, na papierosa szło się albo do toalety, albo za stertę desek na tyłach kościoła, a pani woźna Władzia i jej miotła posiadały władzę absolutną. Cztery lata minęły w cudownej atmosferze oraz przekonaniu, że po maturze świat możemy sobie wziąć na barana i ponieść, gdzie tylko nam się zamarzy. Wciąż spotykam absolwentów I LO (różne roczniki) i z przyjemnością stwierdzam, że stanowimy sentymentalną grupę gotową sobie wzajemnie pomagać i przy byle okazji wspominać – choćby sławnego historyka, który lubił sobie „postrzelać z biustonoszy” uczennic, kiedy te pochylone nad kartką pisały sprawdzian. Pani dyrektor I LO, Lidia Wal, często osobiście przeprowadzała kontrole na obecność tarczy. Przyszyta miała być, nie wisieć na agrafce! Mnie się od Pani Dyrektor dostało nie za agrafkę, tylko za kolor sweterka. W czerwonym, ręcznie wydzierganym sweterku, przyszłam do szkoły spóźniona i pecha miałam, gdyż Pani Dyrektor akurat też się spóźniła. Spotkałyśmy się przy tych najcięższych na świecie drzwiach wejściowych. Ja grzecznie, dzień dobry, proszę bardzo, wrota pcham, Panią Dyrektor puszczam przodem, ona wchodzi, ja za nią, stajemy w przedsionku. Patrzy na mnie chłodno i mówi – „Słuchaj lalu, są inne sposoby zwrócenia na siebie uwagi, niż ubiór. Nie chodzimy do szkoły w takim kolorze”. No i nie chodziłyśmy kilka miesięcy, aż do zmiany na dyrektorskim stołku. Nowy dyrektor nie zwracał się do nas per lalu i za jego kadencji można się było kolorowo, lecz skromnie, ubierać. Nikt nic nie odsłaniał, nosiło się raczej długie niż krótkie, buty płaskie, włosy na trwało, a czarne rajstopy robiły za afrodyzjak. A jednak w tych przaśnych i zapiętych pod szyję czasach z „pociąganiem” nie było problemów… Wszystko działało jak trzeba, spojrzenia jak lawa gorące i odbicia zimne jak lód. Dziś półnagość zastąpiła nagość, wyobraźnia umarła z nudów. Dyrekcja się denerwuje, rodzice się denerwują, uczniowie się denerwują, ksiądz-katecheta żegna się przerażony, bo jak tu religię wykładać młodzieży, kiedy tyle gołego ciała wyziera spod ubrania. I kusi… Kończę felieton propozycją, która, jak wszystkie propozycje na świecie, jednych wykluczy, poniży i obrazi, innych uskrzydli i pchnie do działania. Dress Code dla uczniów I LO im. Stanisława Konarskiego w Rzeszowie. Punkt pierwszy i ostatni: Kiedy osiągniesz średnią ocen 5.0, możesz przyjść do szkoły w czym chcesz, nawet w bikini z węża strażackiego lub w koszuli hawajskiej rozpiętej na klacie do samego pępka. Dla wszystkich pozostałych, bez osiągu 5.0 – szary dres, pod dresem golf, a zamiast butów juniorki, koniecznie w kolorze czerwonym. 

Magda Louis. Rzeszowianka, która po latach spędzonych na emigracji w Anglii i USA, w 2014 r. wróciła na stałe do Polski. Pisarka, tłumaczka, felietonistka, autorka 6 powieści: „Ślady hamowania”, powieść nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, „Pola” oraz „Kilka przypadków szczęśliwych”, za które otrzymała nagrodę czytelniczek i jury na Festiwalu Literatury w Siedlcach, „Zaginione”, „Chcę wierzyć w waszą niewinność” oraz wydana w 2019 r. w Świecie Książki „Sonia”. Obecnie pracuje jako rzecznik prasowy w WSIiZ.

Więcej felietonów na portalu www.biznesistyl.pl



AS z rękawa

Nikt nie jest tak ślepy, jak ten, kto nie chce widzieć

KRZYSZTOF MARTENS „Jak jest cieplej, to jest lepiej. Jak będzie cieplej, to zimą będzie można prowadzić roboty budowlane. Jak stopią się lody, będzie można podróżować statkiem z Syberii do Kanady. I świetnie! Niech będzie cieplej”. Janusz Korwin-Mikke mówi głośno to, o czym myśli wielu Polaków. Znam Korwina od 40 lat i nie jest takim idiotą, jakby to wynikało z jego słów. No cóż, nikt nie jest tak ślepy, jak ten, kto nie chce widzieć. Czynne zaprzeczanie rzeczywistości wynika z ignorancji. Modele klimatologiczne wskazują, że Polsce zagrażają susze. Powodzie będą następstwem coraz rzadszych, ale za to gwałtownych, ulewnych deszczów. Silne wiatry, trąby powietrzne czynić będą ogromne szkody. Poważnym problemem stanie się brak wody pitnej. W dalszej perspektywie ujście Wisły do morza znajdzie się w okolicach Bydgoszczy. „Ekologizm to zjawisko bardzo niebezpieczne. Aktywistka Greta Thunberg staje się wyrocznią dla wszystkich sił politycznych, społecznych. Postulaty ekologów oraz kwestie związane ze zmianami klimatycznymi są sprzeczne z Biblią. Już w pierwszych rozdziałach Księgi Rodzaju jest wyraźnie powiedziane „czyńcie sobie ziemię poddaną" – powiedział abp Marek Jędraszewski w świątecznej rozmowie z TV Republika. W ubiegłym roku firma saudyjska „Aramco” przyniosła zysk 111 miliardów dolarów (3,5 tys. na sekundę), produkując 13,6 miliona baryłek ropy naftowej dziennie. Miliony drapieżnych firm eksploatację Ziemi usprawiedliwiało biblijnym: „czyńcie sobie ziemię poddaną” i uczyniło

naszą planetę miejscem katastrof klimatycznych. Pamiętam reportaż telewizyjny z wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej. Z leśnikami przybyłymi czynić sobie ziemię poddaną pojawiła się spora grupa księży. Z protestującymi ekologami – próbującymi czynić naszą planetę przyjazną człowiekowi – nie było żadnego. Wtedy się dziwiłem, teraz rozumiem. Znając realia XXI wieku zmieniłbym zapis w Księdze Rodzaju na „i czyńcie Ziemię przyjazną człowiekowi, bezpieczną i pozwalającą się kochać”. Natomiast młodych ludzi, działających w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym, czy w Extention Rebellion, na czele z Gretą – która inspiruje polityków do działania – traktowałbym poważnie i z szacunkiem. Kiedy Ziemia cierpi, ich prawem i obowiązkiem jest walka o zmiany w globalnym traktowaniu wyzwań ekologicznych. „Nie zabierajcie nam przyszłości”, „Dzisiaj decyduje się piekło przyszłych pokoleń”, „ZALEŻY NAM” . Polski Kościół, ustami abp. Jędraszewskiego, Głódzia, ojca Rydzyka i wielu innych, ostrzega przed ideologią ekologizmu. Według nich, ekolodzy są odłamem marksistów, którzy wypowiedzieli wojnę porządnym chrześcijanom. Mnie to zaskakuje, ponieważ prowadzi do utraty przez Kościół kontaktu z grupą wartościowej, wrażliwej młodzieży. Na dokładkę, instytucja, która na przestrzeni wieków prowadziła politykę obliczoną na dziesiątki lat – nagle zajmuje agresywne stanowisko wobec ekologii. Nikt nie jest tak ślepy, jak ten, kto nie chce widzieć. Szybko może się okazać, że to duży błąd. Co powiedzą hierarchowie swoim wiernym, gdy już w tym roku – w następstwie ocieplenia klimatu – polscy rolnicy przeżyją dotkliwą suszę? Taka była wola Boża? Gorąco bym arcybiskupom rekomendował – więcej pytań, mniej arbitralnych odpowiedzi. „Klimat jest ważny, ale nie naszym kosztem” – powiedziała szczerze i pragmatycznie była premier Beata Szydło. I tu leży pies pogrzebany. Na świecie toczy się gorący spór o to, czyim kosztem ma się odbyć walka z ociepleniem klimatu. Nie ma chętnych. USA ma Trumpa. Azja dopiero wyszła z biedy i zaczęła budować własną klasę średnią. Kraje arabskie żyją z ropy. Australia zarabia miliardy na eksporcie węgla. Południowa Ameryka przeżywa kłopoty gospodarcze. Afryki się nikt nie pyta. W Europie – ludy, narody i społeczeństwa nie pozwolą nikomu na politykę wyrzeczeń, poświęceń i ograniczeń. Suweren, niewygodnych informacji i analiz dotyczących przyszłości nie przyjmuje do wiadomości. Jeżeli jakieś docierają – to je wypiera ze świadomości. Liczy się tu i teraz. Nikt nie jest tak ślepy, jak ten, kto nie chce widzieć. Ogłoszony przez Unię Europejską „Zielony ład”, choć bardziej jest definicją celu niż programem działania – już stał się workiem treningowym dla populistów. Ja widzę szansę na cywilizacyjny skok. Europa może stać się światowym liderem, jak zainwestuje w nowoczesną, oszczędzającą zasoby gospodarkę, na miarę XXI wieku. Na tym tle wyróżnia się Skandynawia. W kraju Grety Thunberg w celu ograniczenia konsumpcji zainicjowano akcję „köpskam" – czyli wstyd przed kupowaniem. Szwedzi na nowo uczą się cerować i kupują odzież używaną. Innym pomysłem jest „flygskam”, czyli wstyd przed lataniem samolotem oraz „Tagskryt” – chwalenie się jazdą pociągiem. Nowoczesne pociągi zużywają mało energii i emitują dużo mniej gazów cieplarnianych niż samoloty. Duńczycy gremialnie przesiedli się z samochodów na rowery. Urocze, romantyczne i poprawiające samopoczucie, ale...

Krzysztof Martens. Brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

90

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020



Karolina Brzuzan.

Gorzki smak czarnego cukru Co je głodny świat Z Karoliną Brzuzan,

artystką i rzeźbiarką, autorką „Głodowej książki kucharskiej”, rozmawia Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak, Bartosz Górka

92 VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

Rzeźba „Trzy cale”, kość i stal.


SMAK świata Lubisz jeść? Bardzo. Karolina Brzuzan A gotować? (ur. w 1983 r. w Rzeszowie) Również. Ten projekt powstał po części z tego właśnie. Kilka lat po studiach, podArtystka, rzeźbiarka, czas przerwy w pracy twórczej, kiedy dopadły mnie wątpliwości, czy robienie sztuki mieszka i pracuje w ogóle ma sens, dużo gotowałam. To mnie relaksowało. I czytałam. Książki o świew Warszawie. Jej prace cie, by go lepiej zrozumieć. Zastanawiałam się, czy sztuka potrafi wnosić jakieś znaskupiają się wokół czenia. Wtedy to do mnie przyszło. politycznych problemów Placki ze zgniłych ziemniaków, cukierek z gliny, kisiel z kleju stolarskiego. egzystencji współczesnego Na białym talerzu kawałek czegoś, co przypomina oblepiony smołą kawałek placzłowieka. Autorka stiku. Wygląda całkiem estetycznie, ale nie kojarzy się z jedzeniem. Właśnie takie instalacji, obiektów, wideo, dania pokazujesz światu w artystycznym projekcie „Głodowa książka kucharpublikacji. Od kilku lat ska”. Dlaczego? pracuje nad projektem Bo taka jest rzeczywistość. Funkcjonujemy w świecie, który jest absurdalny. Z niego „Głodowa książka wynikają te potrawy. To dosyć radykalna selekcja „produktów spożywczych”, które pokucharska”, w ramach chodzą z radykalnych kryzysów żywnościowych. Często bliżej im do substancji rzeźktórego przygotowuje biarskiej niż czegoś, co przypomina pokarm. Glina, klej stolarski. Z tego łatwiej zrobić wystawy, akcje artystyczne rzeźbę niż zjeść. Ale w „Głodowej książce kucharskiej” potraw jest o wiele więcej i czaoraz książkę. Książka ma sami są stworzone z produktów znacznie bardziej nadających się do zjedzenia. być zbiorem przepisów Skąd bierzesz przepisy? kulinarnych, tworzonych ałożyłam, że badając ten temat będę sięgać nie dalej niż do czasów, które i stosowanych przez pamiętają jeszcze żywi świadkowie. Chronologicznie zaczynam książkę od ludzi skazanych na głód wielkiego głodu na Ukrainie, ale nie hołodomor był powodem jej powstania. i niedożywienie. Praca ma Zastanawiałam się, jak wygląda prawdziwa kuchnia świata. Mamy mnóstwo pięknych charakter badawczy, ale książek, które pokazują ekskluzywne potrawy. Tymczasem cały czas jedna ósma ludformalnie wykorzystuje ności jest niedożywiona i cierpi głód. Jak zatem wygląda prawdziwa kuchnia świajęzyk sztuki. Karolina ta? Co je ta większość ludzi, której nie stać na luksusowe potrawy? Jaka substancja Brzuzan jest córką znanych wypełnia ich brzuchy? Co jest prawdziwym smakiem świata? Spektakularne są takie rzeszowskich artystów, przykłady jak zupa z kleju stolarskiego, ale dziś dużo bardziej istotnym problemem Anny Hass-Brzuzan świata są „głody ślamazarne”. Wpisane strukturalnie w pewne narody, grupy społeczi Krzysztofa Brzuzana. ne. Już praktycznie niezauważalne. Jak niedożywienie dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Skoro zdecydowałaś się pokazać potrawy, których świadkowie jeszcze żyją, to zawsze z nimi rozmawiasz? Wspólnie gotujesz, próbujesz? Bardzo bym chciała, ale nie zawsze jest to możliwe. Pracuję więc z tym, co mam. Czasem rzeczywiście ucząc się potrawy bezpośrednio od świadka, a czasem korzystając z innych źródeł, przy czym każdy przepis staram się potwierdzić w kilku źródłach. O Wielkim Głodzie na Ukrainie rozmawiałaś ze świadkami. otarłam do nich dzięki Maksowi, koledze z Ukrainy, który studiował w Rzeszowie malarstwo. Opowiedział o swojej prababci Jadwidze, pamiętającej czas Wielkiego Głodu. Pojechałam ją poznać. Udało mi się porozmawiać z czterema kobietami – świadkami. Jedna z nich była młodsza, pamiętała późniejszy głód i potrawy, które podawała jej mama, a wywodzące się czasów hołodomoru. Gotowałam razem z nią. Towarzyszyła nam jej wnuczka, która wcześniej z babcią o tym nie rozmawiała, a teraz chłonęła każde słowo. I było to doświadczenie bardzo wzruszające. Gotowałyśmy placki z mąki, z dodatkiem różnych liści. Koniczyną, głogiem,… To klasyka. Na całym świecie w przypadku niedoboru jedzenia gotuje się placki z dodatkiem składników, które nie są przystosowane do układu pokarmowego człowieka i mają niewiele wartości odżywczych, ale pozwalają zaspokoić głód. Na przykład w Korei Północnej w latach 90. można bylo kupić mąkę zrobioną z kory drzewa, a dokładniej z podkorza, które można ściągnąć, wysuszyć i przemleć. To produkt trudny do strawienia, ale mimo to jedzony. Potrawy nie tylko odtwarzasz, nadajesz im estetyczną formę, ale również umożliwiasz ich spróbowanie innym. Chcesz, żeby zobaczyli, jak smakuje głód? Ten projekt często funkcjonuje jako działania o zupełnie innej naturze i wykorzystujące inne medium niż książka. Zapraszam ludzi na kolacje, bankiety, podczas których próbują zrekonstruowanych przeze mnie potraw głodowych. Zmieniam ich kształt, tworząc sample, które dosyć estetycznie wyglądają, ale materia zostaje zachowana, razem ze smakiem i zapachem. Nie wszystko jestem w stanie zrekonstruować, ponieważ podania i przekazy nie zawsze są dokładne. Zdecydowałam się jednak o nich pisać w książce, bo dają wyobrażenie o zdarzeniach, do których doszło w jakimś miejscu na świecie. Zdobycie składników na taką głodową kolację jest trudne? Czasami dochodzi do absurdalnej sytuacji, kiedy głodowa potrawa okazuje się relatywnie droga. Kiedy chcę odtworzyć syryjską potrawę z szarańczy, to muszę owady kupić, bo nie da się ich złapać na polskim trawniku.

Z

D

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

93


SMAK świata Cukierkami z gliny, spalonym cukrem częstowałaś w grudniu gości w Centrum Sztuki Współczesnej Zamku Ujazdowskim po projekcji filmu „Zielona pożywka” Richarda Fleischera, z lat 70., który opowiada świecie, w którym ludzie już nie mają dostępu do naturalnej żywności i muszą zjadać syntetyczną zieloną pożywkę… ażne jest dla mnie, aby człowiek mógł głodowych potraw spróbować. Oprócz zdjęć, rozmów, wymiany myśli i warstwy werbalnej, mógł skonfrontować się z własną decyzją, czy ma odwagę i chce włożyć do ust taką potrawę. To ważny moment przełamania się i decyzji, że weźmiemy udział we współodczuwaniu, chociaż narażamy się przy tym na dyskomfort. Z drugiej strony, bardzo ważne jest to, że w tym projekcie otwieramy swoje ciało na takie doświadczenia, ponieważ ciało o wiele więcej pamięta i o wiele więcej może zrozumieć niż my intelektualnie. Kto pali cukier?! To potrawa „stworzona” przez wojnę. Niemcy bombardowali cukrownie, aby zniszczyć zasoby jedzenia. W zgliszczach tych zniszczonych fabryk ludzie znajdowali spalony cukier. Niektóre podania mówią, że były to zwęglone kawałki. Babcia mojej koleżanki opowiadała o swoim mężu, który kilofem odrąbywał je z tej masy. Ale ludzie znajdowali maleńkie fragmenty zmieszane z ziemią. Filtrowali je i robili ekstrakt z kawy. Ta babcia mówiła, że tyle go jedli, iż po wojnie już cukru nie tknęła. Zdarzało się znaleźć też cukier nie do końca spalony, skarmelizowany. Przypominał cukierki i taki jest akurat dobrym wspomnieniem w pamięci tych, którzy przeżyli wojnę. Cukier, którym ja częstuję ludzi, jest spalony, ale nie brudny. Został przeze mnie przerobiony, jednak biorąc go na język poczujemy niezbyt przyjemny smak. Gorzki smak czarnego cukru, który w normalnych warunkach jest biały i słodki – metafora wojny. Jak ludzie reagują na przygotowane przez ciebie głodowe potrawy? Różnie. Zależy od człowieka. Często zaczynają się śmiać, co wydaje się oznaką nerwowości. Kiedyś we Francji pewna starsza para bardzo uważnie próbowała każdej z potraw. Byli bardzo wzruszeni. Długo siedzieli i z namaszczeniem wkładali to wszystko do ust. Wiele osób brzydzi się takiego jedzenia. Nie chce próbować. Bardzo otwarte na nowe doświadczenie są dzieci. Niektóre rzeczy są całkiem smaczne, jak obierki z ziemniaków uprażone na suchej patelni. To potrawa mocno wpisana w historię Holocaustu. W czasie wojny obierki wykopywano ze śmietników w różnym stanie. Rozmaicie przyrządzano. W archiwach Shoah odnalazłam pewne wspomnienie… Na pytanie prowadzącego wywiad: „Co pani pamięta z getta?”, kobieta odpowiada: „Głód i że jadło się obierki z ziemniaków”. Często pamieć wojny to pamięć smaku. Ten zmysł staje się narzędziem politycznym. Ten głód opisywała Hanna Krall w książce „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Lekarze w getcie prowadzili badania nad głodem. Jeszcze nigdy, pisali, medycyna nie dysponowała tak obfitym materiałem badawczym… Zdania, które padają w tej książce, są przerażające: „Do II stopnia wychudzenia należą prawie wszystkie spostrzegane przez nas przypadki. Wyjątek stanowią przypadki III stopnia w postaci charłactwa głodowego, będącego najczęściej stanem przedśmiertnym. (…) Waga wynosiła przeciętnie od 30 do 40 kg i była niższa o 20–25 procent od wagi przedwojennej”. Nigdy więcej – mówimy, obchodząc rocznicę wyzwolenia Auschwitz. A tymczasem, jak ktoś policzył, po Holocauście doszło jeszcze do sześciu ludobójstw, a część ludzkości wciąż głoduje. Twoja sztuka o tym przypomina, puka w plecy, odwrócone głowy i upomina się o wrażliwość. Jest zaangażowana.

W

J

edna z moich rzeźb zatytuowana jest „3 cale”. To kostka wycięta z kości zwierzęcej, o wymiarach 8 na 8 centymetrów. Umieściłam ją na metalowym stelażu. Stelaż ma wysokość taką samą, jak przeciętny mężczyzna z Korei Północnej. Kostka podnosi tę całą strukturę do wysokości Koreańczyka z Południa. Koreańczycy to etnicznie ten sam lud. Ale od czasu podziału kraju średnia wzrostu mężczyzny w Korei Północnej zmniejszyła się o 8 centymetrów. Sposób rządzenia państwem odbija się na 8 centymetrach kości. Bardzo konkretnie. W „Głodowej książce kucharskiej” nie poruszam spraw fizjologii głodu. Ale chcę zapisać pamięć smaków, aby mówić o rzeczach politycznych. Badam tylko te przepisy, które powstają podczas głodu sztucznie wywołanego – konfliktami zbrojnymi, decyzjami politycznymi, systemem ekonomicznym. Jesteśmy w stanie wyprodukować dość żywności, by zaspokoić potrzeby wszystkich ludzi, ale miliony dotyka głód lub niedożywienie. Żywność może być używana jako broń – tak było w przypadku hołodomoru, kiedy Związek Sowiecki wysyłał statki pełne zboża do innych krajów, a ponad 3 miliony Ukraińców umarły z głodu. Wciąż jest. Często słyszę w relacjach uchodźców przechodzących przez Libię o szmuglerach, dających im do picia wodę z solą albo z benzyną. Woda z solą jest podawana spragnionym za karę. Za drobne przewinienia. Woda z benzyną – by zaoszczędzić. Ma wstrętny smak i zapach, więc nawet spragniony człowiek wypije jej mniej. Sposobów, by wykorzystać jedzenie do karania, jest bardzo wiele. Jak dużo głodu znalazłaś za opłotkami Europy? Myślimy o głodzie jako o czymś odległym. Tymczasem w samej Europie i w tak zwanych krajach rozwiniętych mamy

94

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


SMAK świata Performance na wystawie „NOMA” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie.

problem z jedzeniem. I owszem, na Starym Kontynencie mniej jest głodu spowodowanego w ogóle takim brakiem dostępu do żywności jak w Azji Południowo-Wschodniej czy w Afryce. Jednak w kraje rozwinięte wpisane jest niedożywienie spowodowane tym, że ludzi nie stać na wartościowe i odżywcze produkty. To głód nowoczesny i skandaliczny. Jeszcze przed wiekiem, kiedy na wsi brakowało na przednówku jedzenia, powodem były kończące się zapasy. Teraz jedzenie jest, ale ludzi nie stać na zakup. Nowoczesny głód często objawia się otyłością. Jest efektem spożywania śmieciowego jedzenia. Będąc na rezydencji w Londynie, zobaczyłam spisy posiłków spożywanych przez biedne rodziny. W takich domach dzieci jedzą na śniadanie ciasteczka. Zamiast warzyw, które są w Anglii drogie, kupują tanie pieczywo tostowe. Ta bieda jest wpisana w całe pokolenia, które nie są w stanie właściwie się żywić, a zatem i właściwie rozwijać. To z pewnością głód mniej spektakularny niż ten poza Europą. I trudno się dziwić, że bardziej zwracamy uwagę na to, co dzieje się np. w Jemenie, gdzie z powodu trwającej od czterech lat wojny ludzie rzeczywiście umierają z głodu. W 2018 roku 400 tys. dzieci poniżej piątego roku życia potrzebowało leczenia ostrego ciężkiego niedożywienia. Matki zamiast mleka dają maluchom niemal bezwartościową wodę po przegotowanym ryżu. W Azji głód dotyka wiele krajów. Jego skutki miałaś okazję badać w Birmie, prawda? To był ważny wyjazd. Pojechałam tam z myślą, że będę rozmawiać z ludźmi, którzy przeżyli cyklon Nargis w 2008 roku. Spustoszył on całą deltę Irawadi, a jednocześnie zniszczył zapasy ziarna, przez co nie było czym zasiać pól. Wiele osob dotknął głód, ponieważ rządząca krajem junta wojskowa nie chciała wpuścić pomocy humanitarnej. Kiedy tam pojechałam, okazało się że nie to jest najbardzej skandalicznym przykładem wygenerowania sztucznego głodu w Birmie. Na miejscu okazało się (świat jeszcze wtedy o tym nie mówił), że trzeba jechać do obozów Rohindża – znienawidzonej w tym kraju mniejszości muzułmańskiej. Ta nienawiść doprowadziła w Birmie do ludobójstwa na tle rasowym i religijnym, które zainspirowane zostało przez buddyjskiego mnicha. To wszystko brzmi kuriozalnie nie tylko ze względu na to, jak 

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

95


SMAK świata pokojowy jest buddyzm w ogóle, ale dodatkowo ze względu na pamięć wspaniałej postawy buddyjskich mnichów, broniących praw obywateli w okresie rządów junty. Agresja wobec Rohindża spowodowała, że tę mniejszość pozamykano właśnie w obozach. Tam występuje głód. Niektórzy nie otrzymują żadnej pomocy. Do obozu Kutupalong zawiózł mnie na motocyklu przemytnik. Dotarłam tam, chociaż wielu dziennikarzom to uniemożliwiono. Byłam jeden dzień. Pierwsze wrażenie – porządek, czystość. Głód na pierwszy rzut oka niewidoczny. Kobiety bardzo chciały mi pokazać te wszystkie produkty, z których przygotowują posiłki. Wyciągnęły fasolę i sałatę. Było co jeść. Tylko że… miały tylko to. Przez cały rok te same produkty. Za mało białka, niedobory wielu składników potrzebnych organizmowi. W najbiedniejszej części obozu brakowało i tych podstawowych produktów. Spotkalam kobietę kupującą rybie flaki. Całe ryby tam nie docierały. Tylko resztki. Piękne było to, jak długo kobieta je myła i oczyszczała, by w końcu mnie poczęstować. Danie z rybich flaków też sama przygotowałaś? Pomógł mi kolega kucharz. Pokazaliśmy je na wystawie w Centrum Nauki Kopernik. Ale tam nie wolno było degustować. Jak smakują? Ostro doprawione są całkiem smaczne. Jest coś pięknego w tym, jak ludzie, nawet w przypadku niedostatków, wymyślają przepisy, używają dostępnych przypraw i starają się, by jedzenie było jednak smaczne. W ten sposób ocalają swoją ludzką godność. W jednym z wywiadów poradziłaś, by wstukać w wyszukiwarkę internetową słowo noma. Zrobiłam tak. W wynikach „wyskoczyła” słynna kopenhaska restauracja, wielokrotnie wskazywana jako najlepsza na świecie, posiadaczka dwóch gwiazdek Michelin. A niżej zdjęcia dzieci o zdeformowanych twarzach, cierpiących na raka wodnego, chorobę wywołaną niedożywieniem. Ona także nazywa się noma. Dualizm świata na przykładzie jednego słowa. To jakieś wariactwo. Z jednej strony mamy tak bardzo dużo, jesteśmy tak bardzo bogaci. Jednak w fundamencie tego dobrobytu są ludzie, którzy pracują za bardzo małe wynagrodzenie i cierpią głód. Analizy mówią, że do 2050 roku produkcja żywności musi wzrosnąć o 60 proc., by wyżywić rosnącą liczbę ludności. To oznacza rozwój wysokowydajnego rolnictwa, a nie np. ekoupraw.

O

by to nie oznaczało realizacji pomysłu, o którym kiedyś czytałam – całkowite odchłopienie świata: absolutne stechnicyzowanie rolnictwa i stworzenie monokulturowego przemysłu rolno-spożywczego, w którym małe gospodarstwa nie mają racji bytu. Dziś te małe poletka ratują tych, których na zakup żywności nie stać. Nie mam nic do inteligentnego rozwoju rolnictwa i jego technicyzacji, ale na świecie jest wciąż ogromna liczba rodzin utrzymująca się z upraw swego niewielkiego poletka ziemi. Gdyby kilka wielkich firm przejęło kontrolę nad produkcją żywności, przepaść między biednym a bogatym światem jeszcze by wzrosła, a cała ta masa ludzi straciłaby podstawy swego bytu.

Mówiłyśmy o modzie na odpowiedzialną konsumpcję, a co rusz pojawia się przykład, jak dostatnie społeczeństwa żerują na biedniejszych. Obejrzałam niedawno spektakl „Jak ocalić świat na małej scenie”. Senegalczyk Mamadou Ba opowiadał o tym, jak w jego ojczyźnie biały człowiek zmusił miejscowych do uprawy orzeszków ziemnych, które świetnie sprzedawały się w Europie. Senegalczycy przestali siać warzywa, bo wszystko musiało być obsadzone orzeszkami. Wycięli lasy, wyjałowili swoje gleby. Inny paradoks właśnie dotyka Meksyk. Tam też wycina się lasy, bo na świecie zapanowała moda na awokado. iedyś tak Indie obsadzane był przez Brytyjczyków bawełną. Zabrakło ziemi na produkcję żywności dla miejscowych, bo bawełna bardziej się opłacała. Wiele jest przykładów produktów, które nam smakują, ale ich produkcja społecznie jest zbyt kosztowna. Bardzo lubię komosę ryżową. Ale kiedy Europa i Ameryka Północna rozsmakowały się w niej, to ceny zaczęły rosnąć i staje się zbyt droga dla mieszkańców Ameryki Południowej, dla których była jednym z podstawowych produktów. Powtarza się to, co było za czasów Wielkiego Głodu, kiedy Stalin eksportował tony żywności, podobnie robił Mao Tse Tung – sprzedając za granicę ryż. Wywozi się żywność, a miejscowi cierpią głód. To kwestia etyki. Chęć zysku często jest silniejsza. Czy to, co robisz, zmieniło Twój stosunek do jedzenia? Zaczęłam robić zapasy. Jakby mózg, przyjmując nieustannie informacje o głodzie, wyczuwał zagrożenie i skłaniał mnie do przygotowań na wypadek wojny, klęski, katastrofy. I pewnie nie marnujesz jedzenia… Dużo się o tym mówi. Jak i o racjonalnym korzystaniu z zasobów naturalnych. Zauważasz modę na konsumpcyjną ascezę? Być może żyję w bańce – gronie znajomych, którzy tak właśnie myślą. Chcą świadomie konsumować. Nie marnują jedzenia, nie kupują stosów ubrań, bo wiedzą, że moda generuje ogromny ślad węglowy. W Warszawie w wielu miejscach są jadłodzielnie. Coś się zmienia. Wierzę, że nastała moda na dobro. Ale mam też obawę, że odpowiedzialność za świat będzie udziałem tych, których na to stać. 

K

96

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020



Piotr Dobrowolski i Kamil Ruszała:

Wpinamy wtyczkę

i giełda jest nasza To karkołomne zadanie – przekonać świat do pomysłu, który może przynieść ogromny zysk, ale którego w całości zaprezentować nie możesz, aby nie został wykradziony. W dodatku posługujesz się językiem skomplikowanej matematyki. Piotrowi Dobrowolskiemu i Kamilowi Ruszale, założycielom spółki Confessor Capital, pomógł profesor Józef Banaś z Politechniki Rzeszowskiej, autorytet w dziedzinie statystyki. Potwierdził, że zastosowanie praw fizyki jądrowej w programie zarządzającym inwestycjami na giełdzie przyniesie zysk. Na komercjalizację projektu startup zdobył milion złotych z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości i kilka kolejnych milionów od inwestorów na pierwsze operacje na giełdzie. Jeszcze w tym roku wprowadzi na rynek oprogramowanie, które pozwoli konkurować z podmiotami wykorzystującymi najszybszy przesył danych.

Tekst Alina Bosak Fotografia Tadeusz Poźniak

98 VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


INNOWACJE

Z

ysk ma wynosić kilkadziesiąt procent rocznie. Spółka Confessor Capital wpina swoje oprogramowanie do terminala udostępnionego przez dom maklerski. Oprogramowanie przejmuje kontrolę nad terminalem – podejmuje decyzje i wysyła brokerowi zlecenia – na której giełdzie i w jaki sposób ma zawrzeć transakcje, by zarobić. – W ciągu najbliższych miesięcy dostarczymy taką wtyczkę pierwszym klientom. My ponosimy odpowiedzialność za działanie i wyniki algorytmu. Ich zysk będzie oznaczał nasz sukces i wywoła efekt kuli śnieżnej – zapowiadają Piotr Dobrowolski (CEO) i Kamil Ruszała, 29-letni założyciele Confessor Capital. Spółka powstała w marcu 2019 roku w ramach Platformy Startowej „Start in Podkarpackie”, stworzonej przez Rzeszowską Agencję Rozwoju Regionalnego S.A. Startup został przygotowany do wejścia na rynek i w grudniu otrzymał milion złotych dofinansowania z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości na realizację innowacyjnego projektu. Piotr i Kamil poświęcili mu kilka ostatnich lat. Czy zdążą zarobić pierwszy milion przed „trzydziestką”?

Inwestowanie na giełdzie od liceum Piotr Dobrowolski pochodzi spod Mielca. Giełdą zainteresował się w 2008 roku. Był wtedy jeszcze w szkole średniej. – Zainspirował mnie dziadek – mówi. – Grał na giełdzie hobbystycznie. Zacząłem się temu przyglądać i uczyć się. Najpierw jakąś kwotę zainwestowałem w fundusze inwestycyjne, potem przeszedłem do rynku akcji na giełdach amerykańskich, gdzie znajdują się najsłynniejsze spółki technologiczne. Nimi interesowałem się najbardziej. Z Kamilem poznali się w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. W kole naukowym studentów ekonomii. Piotr, prezes koła, został wytypowany do udziału w konkursie inwestycyjnym Rotman International Trading Competition, który miał się odbyć w kanadyjskim Toronto w 2014 roku. W tych zawodach rywalizują zespoły reprezentujące uczelnie z całego świata. Piotr musiał skompletować swoją drużynę i ktoś polecił mu Kamila. – Już po pierwszym spotkaniu wiedziałem, że jest kimś, kogo szukam – przyznaje. Kamil Ruszała, rzeszowianin, nie od razu myślał o studiach. Wpierw wybrał szkołę zawodową. Potem zainteresował się handlem na giełdzie. – Wziąłem się ostro za naukę – opowiada. – Pochłaniałem wszystkie książki branżowe, całą wiedzę, którą można było na ten temat znaleźć. Przy okazji nadrobiłem liceum i dostałem się na studia. A potem przystałem do zespołu szykującego się na konkurs w Kanadzie. yło ich czterech. Obok Kamila i Piotra, jeszcze dwóch studentów WSIiZ. W Nowym Jorku do zespołu dołączył jeszcze jeden kolega, który nie brał jednak bezpośredniego udziału w konkursie. Dodatkowo przez całą podróż wspierało ich dwóch doktorów Instytutu Badań i Analiz Finansowych, działającego przy WSIiZ. Jeden fizycznie w podróży, drugi zaś na odległość z Rzeszowa. Do rozgrywki przygotowywali się przez kilka miesięcy.

B

– Praca u podstaw – oceniają tamten etap. – Wiedzieliśmy, że nie będziemy zespołem tak doinwestowanym, jak konkurenci z najbogatszych uczelni na świecie. Nie mieliśmy nawet dostępu do terminalu Bloomberga, oprogramowania typowo analitycznego, które wiodące uczelnie udostępniają swoim studentom. Terminal Bloomberga to drogie, ale i nieodłączne narzędzie, którym dysponuje dziś ok. 325 tys. osób na świecie – osób zarządzających funduszami, analityków, ekonomistów, polityków. Jest największą bazą danych z zakresu finansów, biznesu i gospodarki, do której dostęp chcą mieć duże spółki giełdowe i instytucje finansowe, szefowie banków centralnych i każde ministerstwo skarbu. Licencja na to oprogramowanie wynosi 20 tys. dolarów rocznie. Stać na nie takie uczelnie jak słynny amerykański MIT (Massachusetts Institute of Technology), Uniwersytet Stanforda czy Akademia Wojskowa Stanów Zjednoczonych w West Point, z którymi zespół z Rzeszowa konkurował i z którymi wygrał.

– Pokonaliśmy ich niekonwencjonalnym podejściem do tematu – mówią. – Nie zostaliśmy wprawdzie zwycięzcami. Palma pierwszeństwa przypadła studentom z Indii. Ale wynik, jaki osiągnęliśmy, dodał nam wiatru w skrzydła i przekonał, że skoro nasze algorytmy tak dobrze się sprawdzają, to warto zająć się handlem algorytmicznym. Konkurs dotyczył spekulacji giełdowych. – Jeśli cena dolara na giełdzie w Nowym Jorku wynosi 3 zł, a ktoś w tej samej sekundzie chce go odkupić w Tokio po 3,10 zł, to te 10 groszy mogą dać nam natychmiastowy zysk, pozbawiony ryzyka. Jedynym mankamentem jest to, że cały rynek widzi możliwość tego zysku. Ścigamy się zatem, kto będzie pierwszy. Nasz kolega wymyślił bardzo sprytny sposób, jak tę konkurencję wygrać – opisuje Kamil Ruszała. – Konkurs pokazał nam, że to wszystko, czego uczyliśmy się z literatury przedmiotu, co jest kanonem wiedzy, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Podczas konkursu zobaczyliśmy rzeczy wyprzedzające nas o ponad 20 lat. Bardzo zaawansowane prace badawczo-rozwojowe, dotyczące systemów ilościowych, sztucznej inteligencji, maszynowego uczenia się. Zaraz po konkursie polecieli na Nowojorską Giełdę Papierów Wartościowych i do siedziby Bloomberga. – Od razu po konkursie zaczęliśmy zbierać informacje i analizować wszystkie dane, które udało nam się zgromadzić w Toronto – opisuje Kamil. – Wtedy zaczęła kiełkować koncepcja, którą rozwijamy dzisiaj i która okazuje się być przełomowa w skali świata. 

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

99


INNOWACJE Świat zarabia na handlu algorytmicznym

H

andel algorytmiczny, inaczej handel wysokich częstotliwości (z języka angielskiego High Frequency Trading, w skrócie HFT), polega na automatycznym zawieraniu transakcji giełdowych. Odpowiada za nie algorytm komputerowy zastosowany w systemie. Na bieżąco przetwarza on dane rynkowe, a więc ceny akcji, walut itp., i na tej podstawie ustala warunki i zawiera transakcje. Dzieje się to bez udziału człowieka. W tym wirtualnym świecie toczy się morderczy wyścig o prędkość przesyłania danych i już milisekundy decydują o milionach zysku lub straty, chociaż sama giełda wydaje się bardzo spokojnym miejscem – to już nie wielka hala pełna rozkrzyczanych maklerów, ale cichy open space, gdzie pracują głównie systemy komputerowe.

Jak dużą część transakcji giełdowych stanowi dziś handel wysokich częstotliwości? Już 10 lat temu na HFT przypadało 56 proc. wszystkich transakcji giełdowych w Stanach Zjednoczonych i 38 proc. w Europie. – Ale dostęp do twardych danych na ten temat jest utrudniony – stwierdza Piotr Dobrowolski. – Zwłaszcza, kiedy handel wysokich częstotliwości zaczęto obwiniać o tzw. flashcrash, czyli błyskawiczne krachy na giełdzie. Chociaż HFT z pewnością nie jest jedynym winowajcą takich sytuacji. – Trudno do końca usystematyzować dziejące się na giełdzie procesy – zauważa Kamil. – Są pewne prawidła, ale to wszystko jest dosyć płynne, miękkie. Czyjeś podejście zarabia, a dziesięciu kolejnych osób już nie. Jak tłumaczy Piotr, wpływ mają chociażby newsy. – Prezydent Donald Trump „wsiada do samolotu” i to zmienia kursy walut. Przykładowo, na kursie dolara zapanowało szaleństwo podczas liczenia głosów przed pierwszą elekcją Trumpa. Kluczowa była Floryda. Kiedy z kolejnych tamtejszych obwodów wyborczych spływały wyniki, kurs dolara był nieprawdopodobnie zmienny i agresywny. Można było na tym bardzo dobrze zarobić. Na zwykłym chaosie. Kamil Ruszała dodaje: – Handel algorytmiczny to szerokie pojęcie. Aby wspomagać swoje decyzje dotyczące handlu, możemy wykorzystywać bardzo wiele narzędzi – od prostych automatów, które podpowiadają, w co inwestować, po bardzo zaawansowane kompleksowe systemy, które wymagają specjalnej infrastruktury. Paleta rozwiązań jest nieprawdopodobnie obszerna. Trudno zatem powiedzieć, ile tego handlu algorytmicznego

100

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

dzisiaj jest, tym bardziej że każdy rynek się różni. Kluczowy HFT zdaje się być w odwrocie, ale życie nie znosi próżni i bardzo szybko wchodzą nowe rzeczy. Mamy nadzieję, że jedną z nich będzie nasze rozwiązanie.

Jak rozbić bank

K

oszty „milisekund”, tak decydujących w handlu algorytmicznym, są bardzo wysokie – tłumaczy Piotr Dobrowolski. – My proponujemy rozwiązanie, które nie wymaga aż takiej prędkości, natomiast pozwala osiągać porównywalny zysk, a więc kilkadziesiąt procent w skali roku. Na etapie inkubacji, dzięki wsparciu menedżerów Platformy Startowej „Start in Podkarpackie”, nawiązaliśmy współpracę z jednym z najbardziej znanych specjalistów w zakresie statystyki nieliniowej. Jego zdaniem, nasze rozwiązanie, które nie polega na szybkości, ale na pomyśle zahaczającym o fizykę jądrową, ma duże szanse na sukces. Skąd fizyka jądrowa? Stąd, że chodzi o rozwiązanie podobne do tego, jakie musieli wymyśleć konstruktorzy pierwszej bomby atomowej, by nie wybuchła ona już w laboratorium. – Chodziło o takie sterowanie eksplozjami w atomach i ich rozchodzeniem się, by mogły one nawzajem znosić swoją energię – wyjaśnia prezes Confessor Capital. – Porównałbym to do wrzucenia kamienia do jeziora i rozchodzenia się fal. Kiedy obok wrzucimy drugi kamień, fale, które się spotkają, zaczną nawzajem znosić swoją energię i przekazywać ją w określonym kierunku. Podobne tzw. procesy gałązkowe chcemy wykorzystać w handlu algorytmicznym. Nakładając na siebie ileś takich transakcji „eksplozji”, jesteśmy w stanie tak sterować ryzykiem transakcyjnym, aby je zminimalizować niemal do zera. Niezależnie od tego, czy rynek pójdzie w górę, czy w dół, my i nasz klient mamy szansę dobrze zarobić. Sprawimy, że inwestorzy nie będą musieli ścigać się na takich zasadach jak wszyscy inni, a i tak wygrają podobny zysk. Handel wysokich częstotliwości wymaga kosztownej architektury. Za dzierżawę odpowiednich serwerów, podpiętych sieciami światłowodowymi możliwie jak najbliżej różnego rodzaju giełd finansowych czy surowcowych, jeden podmiot płaci rocznie nawet kilkadziesiąt milionów dolarów. Nasze rozwiązanie pozwala zmniejszyć te koszty o kilkadziesiąt procent. Nad algorytmami pracowali od 2014 roku, ale pomysł tego konkretnego rozwiązania przyszedł w 2016 roku. Na pomysł wpadli w autobusie, który jechał na lotnisko. Środek nocy. Zmęczeni. Ale zaczęli rozpisywać pierwsze równania w laptopie. Myśl zaczęła kiełkować. Kamil tłumaczy: – Musieliśmy wrócić do początku. Dane, które zebraliśmy podczas konkursu, nie chciały dać się połączyć w jeden algorytm. Zaczęliśmy schodzić z tych rozbudowanych systemów do coraz prostszych poziomów – rozbierać wszystko na części pierwsze. Staraliśmy się zapomnieć, czego nauczyliśmy się z książek. Stopień po stopniu zeszliśmy do prostej logiki, do poziomu wykresu, który pokazuje, że cena może pójść w górę lub w dół. I za-


INNOWACJE częliśmy wszystko budować od nowa, aż doszliśmy do rozwiązania, które jest unikalne, pozwala zarabiać na giełdzie, nie ścigając się na prędkość światłowodu. – Podstawą do wymyślenia czegoś nowego, do innowacji, jest zakwestionowanie bieżącego stanu rzeczy – zauważa Piotr. – Kiedy wszyscy dookoła mówią, że coś działa w określony sposób, trzeba poddawać takie rozwiązanie w wątpliwość. Tak powstają nowe i wspaniałe produkty przyszłości. Cztery lata pracy, setki zapisanych stron. Rozbudowane sieci neutronowe, bo i przez ten etap przechodzili, i inne analizy – laika przyprawiłyby o zawrót głowy. – Przez te ostatnie lata wszystkiego musieliśmy się uczyć sami od podstaw. Kiedy przyszło nam pracować nad sieciami neuronowymi, wiedzę na ich temat czerpaliśmy z książek – przyznają. I dodają: – Ten projekt jest trudny w komunikacji. Nie było możliwości podzielenia się pracą z innym zespołem. Równie trudno było wytłumaczyć inwestorom, jak działa. Już to, co przedstawialiśmy, było plikiem wielu stron i opracowań technicznych. Chcieliśmy chronić swój pomysł przed kradzieżą. Nie mogliśmy powiedzieć za dużo, ani za mało. Za dużo, bo nam to wykradną, za mało, bo nikogo nie przekonamy. Tymczasem znalezienie inwestora, który zechce wypróbować „wtyczkę” i z jej pomocą zagrać na giełdzie, było konieczne. – Jeżeli chodzi o branżę finansową i rozwiązanie nawiązujące do handlu wysokich częstotliwości, są bardzo wysokie, finansowe bariery wejścia – tłumaczą. – Sama matematyka nie wystarczy. Jest kwestia różnego rodzaju opłat. Inwestowaliśmy z Kamilem z sukcesami na giełdzie, ale to, co jesteśmy w stanie zarobić, to ułamek tego, ile potrzebujemy zasobów, aby wprowadzić w świat HFT nasze rozwiązanie w takiej formie jak trzeba. ięc chociaż pracy nad algorytmami poświęcili tysiące godzin, był moment, kiedy los pomysłu wisiał na włosku. Uratowali go: projekt Platformy Startowe „Start In Podkarpackie” Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, profesor Józef Banaś z Politechniki Rzeszowskiej oraz Mateusz Tułecki, były organizator konferencji Internet Beta i „Człowiek Roku Polskiego Internetu 2010”. – Kilkuletnie prace miały swoją cenę. W Polsce praca nad innowacją to praca chałupnicza. Nasz znajomy dostawał miliony na rozwój rozwiązania, jakich na rynku jest na pęczki, a myśmy odbijali się od ściany – stwierdzają. Piotr tłumaczy: – Nam zdobyć finansowanie dla rozwiązania wyjątkowego w skali świata było naprawdę trudno. Prowadziliśmy rozmowy z różnymi funduszami, potencjalnymi inwestorami. Były próby wykradzenia naszego rozwiązania. Polska jest krajem mało przyjaznym przedsięwzięciom, które są unikatowe. Trudno powiedzieć, czy w Stanach udałoby nam się szybciej zebrać środki na dokończenie tego projektu, ale wydaje się, że innowacyjne projekty nie są tam traktowane tak po macoszemu, jak w Polsce. Mamy ogrom inteligentnych ludzi, którzy mogą zmieniać świat, ale mają pod górkę. Myśmy także mieli. Kamil mówi, że na początku 2018 roku znalazł się na życiowym zakręcie i chciał się już wycofać. – Ale wtedy

W

spotkaliśmy się z Mateuszem Tułeckim. Uratował ten projekt. Okazał się człowiekiem bardzo przyjaznym innowacjom. Jego zachęta, przy wielu głosach sceptyków, którzy uważali, że nic ciekawego nie wymyślimy, była ogromnym wsparciem. Zaczął nam podsuwać nowe pomysły. Wskazywać ciekawe możliwości. Mówił: „Okej, macie robota, który może zarabiać na giełdzie. Może zbadajcie, czy te rozwiązania nadają się do innych branż” – wspomina Kamil. Piotr dodaje: – Otworzył nam oczy na nowe możliwości i taką formę rozwiązań, w jakiej rynek by to od nas pozyskał. Bo przecież technologia bez realnego zastosowania nie daje zysku. ateusz Tułecki umówił ich na rozmowy z ciekawymi inwestorami, co otworzyło szansę na komercjalizację pomysłu. Dzięki niemu udało im się w końcu wypracować sposób, w jaki mogą przedstawiać swój projekt, aby ich prawa autorskie były bezpieczne, a jednocześnie, aby idealnie oddać sedno pomysłu i powiedzieć, co go wyróżnia. W 2019 roku zostali zakwalifikowani do projektu Platformy Startowe – Start in Podkarpackie. Założyli spółkę i dopracowali projekt pod okiem ekspertów zatrudnionych przez Rzeszowską Agencję Rozwoju Regionalnego. W grudniu Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości przyznała im milion złotych dofinansowania na wprowadzenie ich produktu na rynek. Mateusz Tułecki bierze udział w tym projekcie. Confessor Capital ma już również dwóch inwestorów, którzy zainwestują na giełdzie z pomocą ich oprogramowania. Szuka kolejnych. Na razie wśród banków, funduszy inwestycyjnych czy firm z nadwyżkami budżetowymi, które w czasie topniejących oprocentowań lokat chcą korzystnie inwestować. – Algorytm jest już gotowy. Trwa jeszcze implementacja dodatkowego rozwiązania, które uprości pewne procesy, zmniejszając ryzyko pomyłek – tłumaczy Piotr. – Wkrótce nasza „wtyczka” zostanie wpięta do terminala pierwszego klienta. Opłaci on licencję za używanie naszego programu. Nie będzie miał dostępu do rdzenia systemu. My ponosimy odpowiedzialność za wyniki algorytmu. Podział zysków ustalamy w odrębnych umowach. To bazowa wersja. Później sami będziemy chcieli wytworzyć terminal, a w końcu aplikację, która pozwoli skutecznie grać na giełdzie indywidualnym klientom. Chcemy zaoferować coś innego niż klasyczne aplikacje bankowe. Klient będzie widział swoje pieniądze i obserwował, jak rosną więcej niż kilka procent rocznie.

M

Kiedy już się uda… Piotr: – Zostanę w Rzeszowie. To moje miejsce na ziemi. Tu czuję się szczęśliwy, spełniony. Chciałbym, aby miasto rosło, a nasza firma stała się jego wizytówką. Kamil: – Mieszkam na Nowym Mieście. Z wysokiego piętra mam widok w stronę Łańcuta – na wielki plac budowy. Rzeszów rozwija się w bardzo dużym tempie. Biznes z Krakowa będzie się tu powoli przenosił. Chcielibyśmy mieć udział w tym rozwoju. 

Więcej informacji biznesowych na portalu www.biznesistyl.pl


Kolej w Rzeszowie

wraca na właściwe tory Pomogła rewitalizacja za 205 mln zł Latem PKP Polskie Linie Kolejowe zakończą dwuletnią modernizację kolei w Rzeszowie wartą 205 mln zł. Już teraz podróżni korzystają z dwóch odnowionych peronów i części podziemnego przejścia na stacji Rzeszów Główny oraz z nowo wybudowanego przystanku Rzeszów Zachodni i przebudowanych po sąsiedzku trzech wiaduktów przy al. Wyzwolenia. Nie sposób nie wspomnieć o zmodernizowanym przejeździe drogowo-kolejowym przy ul. Marii Konopnickiej. Mieszkańcom Rzeszowa do szczęścia brakuje już tylko wyremontowanego peronu nr 3, rozbudowanego tunelu pod torami – aż do ul. Kochanowskiego, wybudowanego na nowo wiaduktu przy ul. Batorego oraz zrewitalizowanego budynku Dworca Głównego PKP. O ile pierwsze trzy inwestycje kolejarze planują zakończyć jeszcze na wakacjach, o tyle na wyremontowanie obiektu przy ul. Grottgera 1 trzeba będzie poczekać.

Tekst Natalia Chrapek Fotografie Tadeusz Poźniak

R

zeszów posiada największy węzeł kolejowy w województwie podkarpackim i jeden z najważniejszych w południowo-wschodniej Polsce. W jego skład wchodzą dwie stacje: Rzeszów Główny i Rzeszów Staroniwa. Do tej pory w mieście były trzy przystanki kolejowe: Rzeszów Osiedle, Rzeszów Załęże i Rzeszów Zwięczyca. Po kompleksowej modernizacji infrastruktury kolejowej

102

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

prowadzonej przez PKP Polskie Linie Kolejowe, rzeszowianie doczekali się czwartego obiektu – Rzeszów Zachodni, który został oddany do użytku w czerwcu 2019 r., a wraz z nim dwóch nowych peronów w rejonie al. Wyzwolenia. Pierwszy usprawnia komunikację linii 71 na trasie Kolbuszowa – Rzeszów, drugi ułatwia podróżowanie pociągami relacji 91, między Krakowem a Rzeszowem.


INWESTYCJE Daje to kilkanaście regularnie kursujących pociągów, m.in. w stronę Lublina, Stalowej Woli i Przemyśla. Tutaj antypoślizgowe nawierzchnie na dwóch peronach, linie naprowadzające, ruchome schody, winda oraz pochylnia ułatwiają poruszanie się osobom starszym i niepełnosprawnym. Dla komfortu rozlokowano także wiaty, ławki oraz nowoczesne tablice informacyjne. Przy al. Wyzwolenia przebudowano też trzy mosty, aby ułatwić dostęp do pociągów, zwłaszcza mieszkańcom Staromieścia i Baranówki. Równocześnie kolejarze podjęli się modernizacji przejazdu kolejowego przy ul. Marii Konopnickiej w Rzeszowie. Na efekty nie trzeba było długo czekać – od ośmiu miesięcy przekraczanie tego skrzyżowania jest znacznie sprawniejsze, m.in. dzięki przebudowie znajdującej się w tym rejonie linii kolejowej i zamontowaniu na przejeździe kolejowo-drogowym nowych urządzeń zabezpieczenia ruchu. Nierówne płyty, które funkcjonowały tu przed remontem, zastąpiono nową nawierzchnią, która pozwala komfortowo pokonać tory samochodem. Nowe oblicze stacji Rzeszów Główny Drugim etapem 205-milionowej inwestycji PKP PLK była przebudowa i modernizacja trzech peronów na stacji Rzeszów Główny. Dwa z nich są już gotowe i oddane do użytku – większe, wyższe i wygodniejsze przy wsiadaniu do pociągów. Z nowymi wiatami, ławkami oraz czytelnymi tablicami informacyjnymi, ledowym oświetleniem i nowoczesnym nagłośnieniem. Do tego w pełni zadaszone i wyposażone w granitowe nawierzchnie oraz linie naprowadzające, dzięki którym osoby starsze, niepełnosprawne i słabo widzące bez problemu dotrą do wybranego przez siebie miejsca. – Specjaliści zainstalują oraz przetestują na stacji system sterowania ruchem. Dzięki nowym urządzeniom dyżurni będą sprawniej przygotowywać trasy przejazdów pociągów. Zwiększy się też poziom bezpieczeństwa w obsłudze składów – mówi Piotr Hamarnik z zespołu prasowego PKP PLK. Co do peronu trzeciego, ten ze wszystkich jest najkrótszy, najwęższy i w najgorszym stanie. Nie ma zadaszenia ani jakichkolwiek elementów małej architektury, oprócz tablicy informacyjnej oczywiście. Po przebudowie, która powinna zakończyć się na wakacjach 2020 r., pojawi się na nim podwyższona platforma, jasne oświetlenie i odpowiednie oznakowanie. Tunel, jakiego w Rzeszowie jeszcze nie było

J

edną z najważniejszych inwestycji realizowanych przez kolejarzy jest budowa podziemnego tunelu, który zastąpi kultową kładkę nad torami i – podobnie jak jego „poprzedniczka” – połączy dworzec kolejowy i centrum miasta z os. 1000-lecia. Całość ma być gotowa na wakacjach, ale już 17 lutego br. do użytku została oddana pierwsza część obiektu, łącząca 1. i 2. peron. Wejście do tunelu znajduje się po stronie budynku dworca PKP, tuż obok schodów prowadzących na kładkę.

W

tym samym czasie wykonawca ruszył z kolejnymi etapami budowy obiektu, który docelowo zostanie połączony z trzecim peronem. Przy podziemnym przejściu pracuje codziennie kilkadziesiąt osób, korzystających z palownic, dźwigów i wiertnic. Do budowy kolejarze użyją ponad 3 tys. metrów sześciennych betonu i 267 kilometrów stali – prawie tyle samo, ile liczy trasa kolejowa z Przemyśla do Krakowa. Całkowita długość przejścia wyniesie 137 metrów, a wysokość – 2,8 metra. Co do szerokości, ta planowana jest na 6 do 10 metrów. Do tego dochodzi jeszcze wyposażenie: schody, schody ruchome oraz pięć wind z myślą o osobach z ograniczonymi możliwościami poruszania się. – W pierwszej kolejności demontowane są elementy starego przejścia, później powstaje wykop. W nim budowana jest zbrojona konstrukcja tunelu, która na koniec zalewana jest betonem – tłumaczy Piotr Hamarnik. A co czeka zabytkową kładkę, która przez dziesięciolecia służyła mieszkańcom, ułatwiając komunikację w centrum miasta? Na razie nie została zdemontowana i nadal ułatwia mieszkańcom przedostanie się z centrum na os. 1000-lecia. PKP PLK zapowiadają jednak, że gdy tylko budowa podziemnego tunelu dobiegnie końca, konstrukcję nad torami odnowią i przeniosą w inne lokalizacje. Szersza jej część wróci na swoje historyczne miejsce jako łącznik ul. Grunwaldzkiej z ul. Sienkiewicza, natomiast węższa trafi na stację Rzeszów Staroniwa. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nastąpi to podczas tegorocznych wakacji. Wiadukt na Batorego z nowym przejazdem

R

emont wiaduktu przy ul. Batorego w Rzeszowie, który rozpoczął się we wrześniu ubiegłego roku, to długo wyczekiwana przez mieszkańców inwestycja. Od lat odbywa się tu ruch wahadłowy, sterowany sygnalizacją świetlną, co w godzinach szczytu utrudnia kierowcom przejazd w kierunku m.in. ul. Siemieńskiego, Kosynierów, placu Głowackiego, czy ul. Warszawskiej. Po gruntownej przebudowie, za którą odpowiadają kolejarze i ratusz, droga pod obiektem będzie miała dwa szersze pasy ruchu oraz dodatkowy – awaryjny. Nie da się ich wybudować pod obecnie istniejącym wiaduktem, dlatego konieczne jest wyburzenie betonowych ścian, podtrzymujących całą konstrukcję. Z nowej jezdni będą mogły korzystać nawet blisko 4-metrowe autobusy. Do tej pory maksymalna wysokość pojazdów wjeżdżających pod wiadukt nie mogła przekraczać 2,8 metra. Z myślą o okolicznych mieszkańcach pojawią się też dwustronne chodniki i ścieżki rowerowe. – Najtrudniejsze prace do wykonania są właśnie pod wiaduktem, bo nowo powstała droga musi być obniżona w stosunku do chodnika o prawie 2,5 metra – mówi Andrzej Skowroński z Miejskiego Zarządu Dróg w Rzeszowie i dodaje: – To pierwsza tego typu jezdnia w mieście. Drugiej takiej w Rzeszowie nie znajdziemy. Dokumentacja projektowa inwestycji jest już gotowa. Pozostało znaleźć wykonawcę, którego miasto wybierze w postępowaniu przetargowym jeszcze w marcu br.

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

103


INWESTYCJE W tym samym czasie kolejarze rozpoczną drugi etap prac rozbiórkowych wiaduktu i wykonają kolejne elementy lekkiej, żelbetowej konstrukcji. Pierwszą połowę robót mają już za sobą. – Gotowa jest połowa obiektu, na której położyliśmy nowy tor – informuje Hamarnik. – Budowa samego wiaduktu powinna zakończyć się na wakacjach.

Po wyłonieniu wykonawcy i zakończonej przebudowie samego wiaduktu przez PKP PLK, Miejski Zarząd Dróg rozpocznie prace nad poszerzeniem i pogłębieniem drogi pod obiektem (2-kilometrowy odcinek – od al. Piłsudskiego do ul. Siemieńskiego na wysokości Drugiego Urzędu Skarbowego). Stanie się to najprawdopodobniej na przełomie wiosny i lata 2020. Nie wiadomo jednak, czy ten nowo powstający układ komunikacyjny będzie oddawany kierowcom do użytku fragmentami. Jedno jest pewne, posiadacze samochodów i okoliczni mieszkańcy, którzy korzystają z zastępczej komunikacji miejskiej (autobusy linii nr: 5, 9, 12, 29, 59 oraz N1 w trakcie prac remontowych jeżdżą innymi trasami) muszą uzbroić się w cierpliwość, bo zakończenie robót budowlanych na Batorego planowane jest dopiero w 2021 roku. Budynek dworca PKP jak za dawnych lat

Z

informacji podanych przez Aleksandrę Rudzińską-Rdzanek z biura prasowego Polskich Kolei Państwowych S.A. wynika, że przebudowa budynku Dworca Głównego w Rzeszowie rozpocznie się w drugiej połowie 2020 roku i potrwa ponad dwa lata. Za wykonanie prac projektowych wartych prawie pół miliona złotych odpo-

104

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

wiedzialne były pracownie z Zakopanego i Krakowa, które musiały opracować dokumentację w ścisłej współpracy z konserwatorami zabytków. Wszystko dlatego, że część zabudowań w rejonie dworcowego budynku wpisana jest do rejestru zabytków, nie mogą więc ulec zniszczeniu. – Koszt przebudowy obiektu będzie uzależniony od wyniku postępowania przetargowego na wykonawcę robót budowlanych, które zostanie ogłoszone jeszcze w marcu. PKP S.A. odpowiadają za modernizację budynku oraz połączenie go z podziemnym przejściem pod torami, które jest w tej chwili rozbudowywane na stacji, a także parkingiem powstałego w przyszłości Rzeszowskiego Centrum Komunikacyjnego – informuje Aleksandra Rudzińska-Rdzanek. Po renowacji obiekt nadal zachowa swój modernistyczny charakter, a jego hol zostanie odtworzony zgodnie z zaleceniami konserwatora zabytków. Pozostała część ma być przebudowana w taki sposób, by zwiększyć komfort obsługi pasażerów: pojawią się windy, ścieżki prowadzące, odpowiednio dostosowane toalety i pochylnie dla osób niepełnosprawnych. Budynek ma odzyskać wygląd z początku lat 60. XX wieku. W południowo-zachodnim narożniku budynku ponownie zawiśnie zegar, który przez wiele lat wyróżniał rzeszowski dworzec. W pobliżu ma być też więcej stoisk handlowych i gastronomicznych. Inwestycja będzie realizowana we współpracy z gminą miasto Rzeszów. *** Przebudowa stacji Rzeszów Główny za 205 mln zł, z wyjątkiem remontu samego budynku dworca PKP, odbywa się w ramach Projektu Krajowego Programu Kolejowego „Poprawa stanu technicznego infrastruktury obsługi podróżnych” i obejmuje trzy stacje: Szczecin Główny, Gdańsk Główny i Rzeszów Główny. Wykonawcą prac na Podkarpaciu jest konsorcjum składające się z 4 firm: Track Tec Construction Sp. z o.o., Inżynieria Rzeszów S.A., INTOP WARSZAWA Sp. z o.o. oraz INFRAKOL Sp. z o.o. Sp. k.



BIZNES z klasą

Łuk triumfalny Wielkim z powodu faktycznie wielkich zasług dla swego kraju i ludu, który wyciągnął z nędzy, kradł obeliski wznoszone ku chwale poprzedników. Na jednym z takich obelisków z szarego granitu, który trafił do muzeum w Poznaniu (drugi widziałam w Kairze), faraon kazał umieścić inskrypcje mające upamiętnić jego imię oraz nadzwyczajny ziemski status – niemal boski. A imiona poprzedników kazał „wygumkować”. To była zresztą powszechna praktyka w starożytnych czasach. Co brzmi jak znane i dziś usprawiedliwienie: „a wyście też kradli, to czemu się nas czepiacie”. starożytnym Egipcie obeliski uosabiały rolę faraona jako pośrednika między ludzkością a światem boskim. Było zatem o co zabiegać! Chociaż metody, a i same monumenty – tak na oko dobrych parę ton granitu w jednym bloku – specjalnego zachwytu nie budzą. Ale kiedyś… Przy ówczesnej technice wyciosanie w litej skale oraz transport w jednym kawałku(!) wysokiego na parę metrów monumentu były nie lada wyzwaniem. A rządzącym, jak zawsze i wszędzie na świecie, się spieszyło, żeby jeszcze za żywota zasmakować nieśmiertelnej sławy, więc kombinowali. W Egipcie faraonów panowało przekonanie, że co jak co, ale kamień będzie zawsze najtrwalszym nośnikiem informacji, jakie należy zostawić potomności żeby zapamiętała to co trzeba. I tu się pomylili! Zresztą, nie oni jedni. Faraon Ramzes II, który rządził Egiptem trzy tysiące lat temu, co trochę daje znać o sobie. W dzielnicy slumsów we wschodnim Kairze odnaleziono trzy lata temu jego posąg – gigant. Sensacja! Wykopy na osiem metrów głębokie; dwie koparki dźwigały samą głowę. Nie wiadomo było z początku czyja ona jest. Wreszcie archeolodzy to odkryli. I znów sensacja – że w takim miejscu! To było miejsce, gdzie mieszkał bóg słońca. Faraonowie wierzyli, że właśnie tam powstał świat. A dziś śmietnisko, bezpańskie psy grasują w biały dzień, walają się puszki, wszechobecne foliowe torebki roznosi wiatr. Rudoczerwoną ziemię przeciął płytki ściek wypełniony wodą. Trochę dalej bieda-blokowisko. Jedyny plus – nie ma turystów. Jest (ulotna) duma z nowego odkrycia. Epokowe! Epokowe! Współczesne odkopaliska lubią chodzić parami. Ale nie każde cieszą. Dziewiętnastometrowy pomnik Lenina, który stał za enerdowskich czasów we wschodnim Berlinie, pocięto na kawałki i zakopano w lesie pod miastem. Przeleżał tam prawie ćwierć wieku, aż komuś przyszło do głowy, żeby go odszukać i pokazać światu „ku refleksji nad przeszłością”. Zrobiła się z tego wielka awantura; względy poznawcze zdawały się przegrywać z obawami. Między innymi o los jaszczurek, które się tam zadomowiły, zaś prace ziemne mogły naruszyć ten ich domowy mir. Ale nie tylko ich! Spór (całkiem poważny) toczył się również o to, czy uwieczniony w solidnym radzieckim granicie wódz rewolucji nie obudzi niechcący swym widokiem demonów z przeszłości. Pomniki przechowują wszak potężną moc: pamięć o historii. Dobrej i złej – nie ma zmiłuj. Niektórzy wierzą, że wo-

W

ANNA KONIECKA publicystka VIP Biznes&Styl

Co wyczyniali władcy różnej rangi, królowie, faraonowie, kapłani, partyjni kacykowie czy wielcy przywódcy, żeby zapamiętano ich po wsze czasy a nawet czczono niczym bogów, bo i takie miewali ambicje, zaraźliwe niestety, można by długo opowiadać. To pouczające historie, jeśli wziąć pod uwagę, że czas nie okazał się na ogół łaskawy ani dla dobrych władców, ani dla złych.

D

obrym dobro zapomniał. Złym zła nie wybaczył. A ich pomniki, tudzież inne upamiętniacze stawiane gorliwie przez klakierów, powyrzucał bez ceregieli na śmietnik historii. Niezależnie od epoki reguła jest bowiem taka, że im gorliwiej wznoszone są pomniki, tym burzliwiej rozprawia się z nimi historia, by w końcu skazać je na wieczne zapomnienie. A niech zarastają zielskiem gdzieś pod płotem. Albo kurzem na strychu nieboszczki partii czy innej bywszej władzy, upchnięte wstydliwie pośród rupieci z epoki, z którymi nie wiadomo co zrobić. No, chyba że to jest artefakt ze starożytną metryką. Wtedy zawsze się znajdzie paru chętnych, żeby go „przytulić”. Używam tego określenia, bo jakoś niezręcznie powiedzieć wprost – że nawet władca Egiptu, faraon Ramzes II, nazwany

106

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


jując z pomnikami można złą przeszłość wymazać. I zostawić tylko dobrą. Czyli cofnąć czas, stworzyć świat od nowa według swojej wersji dobra. Boscy są wśród nas! Nie trzeba jechać aż do Kairu. Po wielu perypetiach na wystawie urządzonej w Muzeum Historii w Berlinie, pokazano publice czterotonową głowę granitowego Lenina, wykopaną z podmiejskiego lasu. Żeby nie straszyć jaszczurczej społeczności, ewakuowano ją wpierw w inne, spokojniejsze miejsce. Monstrualnych rozmiarów głowa spoczęła u stóp zwiedzających na niskim postumencie, ale i tak góruje „na pół chłopa” nad otoczeniem. Robi wrażenie. Co tu dużo mówić – jest atrakcją większą niż zgromadzone na wystawie liczne pomniki pruskich królów, cesarzy Niemiec i innych historycznych postaci też swego czasu strąconych z piedestału. Czy ekspozycja spełnia zamierzony cel? Z powodu braku danych naukowych, na razie taka refleksja: gdy patrzy się na te pomniki, będące w dość opłakanym stanie, z utrąconymi nosami, bezuche, jednorękie, chrome, określenie „śmietnisko historii” ma sens – dosłowny. Bardzo ludzki i bardzo przygnębiający. Dlaczego o tym piszę akurat teraz? Bo w naszym wciąż jeszcze europejskim kraju, niestety coraz ostrzej skręcającym na Wschód (niektórzy nazywają to sowietyzacją i mają dużo racji), przeżywamy istne szaleństwo pomnikowe. Wznosimy, upamiętniamy, wmurowujemy, odsłaniamy; miód szczerozłoty płynie z ust. Jesteśmy na najlepszej drodze do tego, jak szlachetny nawet zamiar zamienić w karykaturę. Upamiętnień pomnikowo-tablicowych samego tylko Lecha Kaczyńskiego były 143 do czerwca 2018 roku. Ile od tamtej pory przybyło? Internetowy licznik chyba padł z wrażenia, bo nie podaje. okazji 100-lecia niepodległości w całej Polsce zaczęto na gwałt stawiać pomniki Józefa Piłsudskiego. Chętnych zgłosiło się tak wielu, że w odlewniach porobiły się kolejki. Okazało się, że nie wszystkie miasta zdążą z odsłonięciem przed 11 listopada 2018 roku. Dramat! Bo potem to już żadne miasto bez pomnika Piłsudskiego nie będzie się liczyć. I na nic cały ten wysiłek i ta wielka (szlachetna?) rywalizacja tocząca się o to, które miasto wystawi większy pomnik. Pytanie: czy teraz, po dwóch latach dowiemy się, które miasto wygrało tę patriotyczną konkurencję? W moim mieście, gdzie stąpniesz – też jakiś nowy pomnik wyrasta z chodnika. Już się nie da przejść na skróty do poczty na rogu ulicy, bo drogę zatarasował, a ściślej zaludnił pomnik. Oczywiście jedynie słusznych obecnie bohaterów. Wyklętych. Strach chodzić tamtędy po ciemku, żeby nie nadepnąć albo nie zawadzić niechcący siatką z zakupami, bo można być posądzonym o profanację. 20 maja będziemy obchodzić setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Spodziewam się, że z tej okazji znów przybędzie pomników. Czy stanie w Warszawie łuk triumfalny, o co zabiega od lat satyryk Jan Pietrzak? „Łuk triumfalny jest potrzebny Polsce, niezbędny dla Polaków” – twierdzi satyryk. I premier jest tego samego zdania. Pochwalił się Polakom: „Sam osobiście wpłaciłem środki na fundację, która zbiera pieniądze na łuk triumfalny”. Ale czy to wystarczy? Tak się zastanawiam, co kieruje tym pomnikowym polskim szaleństwem? Szczera miłość do ojczyzny, czy nadęty patriotyzm? 

Z


Jacek Hazuka

Miejskie zwierzę chciałoby w Polsce trochę Francji

Może gdyby w 1981 roku wiedział, że mur berliński padnie, nigdy by z Polski nie wyjechał? Ale też Francja dała mu szansę jako artyście.Tam doskonalił warsztat, prowadził szkołę rysunku, namalował pierwsze miejskie impresje i wielkoformatowe płótna z europejskimi metropoliami. Siedem lat temu Jacek Hazuka zamienił Lille na Rzeszów. W Millenium Hall otworzył pracownię i portretuje miasto, które stało się jego nowym domem. Rytm ulic i deptaków inspiruje go. – Na odludziu zwariowałbym – mówi i przyznaje, że przeprowadzki nie żałuje, ale trochę tęskni za profesjonalizmem Francuzów i ich zamiłowaniem do sztuki. Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak

108

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020


nie w całej okazałości. Tak samo jest na kwadratowych obrazach z Rzeszowem. Z ulicznego zgiełku wyłaniają się znane miejsca – pomnik Walk Rewolucyjnych, okrągła kładka. Będzie jeszcze zamek i wieża farna… – Nad piątym motywem wciąż się zastanawiam. Bo planuję pięć serii. W każdej po dziewięć obrazów. Zamknięty cykl. Numerowane, małe formaty. Coś na każdą kieszeń – uśmiecha się artysta, którego obraz wystarczy raz zobaczyć, by rozpoznać autora w dowolnej galerii na świecie. mpresje łączy z malarstwem figuratywnym. – W tym właśnie połączeniu tkwi największa trudność – do którego momentu budować ten aspekt figuratywny, kiedy rozmyć postaci, aby nie zepsuć obrazu. W pewnym momencie trzeba się zatrzymać, chociaż chęć do dalszej kontynuacji realistycznego obrazu drzemie w środku. Trzeba zadbać o odpowiednie proporcje, logikę – tłumaczy Hazuka, przyznając, że nie maluje w plenerze. Woli zdjęcia. Strzępki wspomnień. – Będąc w jakimś miejscu, w jakichś realiach, podświadomie chcesz je przedstawić. A ze zdjęcia i wspomnień możesz zrobić, co chcesz. Nie ma na nie wpływu dzisiejszy moment. Wolę malować moje wyobrażenie o mieście. Połączenie abstraktu z emocją jest sztuką. Najpierw maluje tło. Ono buduje nastrój całości. Rozmyte, malowane zdecydowanymi pociągnięciami pędzla odzwierciedla zgiełk miasta, spieszących gdzieś ludzi. Właściwie nie wiadomo, co się dzieje, ale czuć zamieszanie, ruch powietrza. Jest w tym coś pozytywnego, dodającego energii. – Dawniej moje miejskie impresje były bardziej mroczne – stwierdza artysta. – Teraz są wybielone, jasne. Wolę odejść od polskiej szarzyzny. Czy nie tęskni za Paryżem? – W jakimś sensie tęsknię – potwierdza. – Wróciłem do Polski, przyjechałem do Rzeszowa i wiele w moim życiu się zmieniło. Wciąż próbuję się tu „zainstalować”. Nie tylko fizycznie. Czasem czuję się tu, jakbym żył w innym kosmosie. Ale to normalne, kiedy wcześniej mieszkałeś w Paryżu, Lille, i innych miastach francuskich. Odzwyczaiłem się chyba od polskiej mentalności. Nabrałem dystansu i zauważam wady, które sam jako Polak także mam. Dostrzegam w nas jakiś brak odpowiedzialności. Począwszy od tego, że trudno nam się umówić z kimś na konkretną godzinę. Małe są szanse, że będzie punktualny. Wielu angażuje się w różne sprawy i nie dotrzymuje słowa. Okazuje się, że jesteśmy mniej obowiązkowi niż Francuzi. Właśnie tak. Ten słynny francuski bon vivant – korzystający z uciech życia – zawsze oddzwoni, zawsze da znać, jeśli nie będzie mógł dotrzymać terminu czy słowa. We Francji ceni się też profesjonalizm. Nam go w wielu dziedzinach brakuje. Być może to wina naszej historii. Co jeszcze wyróżnia Polaków? Religijność niespotykana nigdzie indziej w Europie.

I

M

iasta są do siebie podobne. Gęsto zaludnione, w nieustannym ruchu, ciągłej zmianie. Inspirują. Widok za oknem jest więc w sam raz. Na wprost, za mostem zamek Lubomirskich, po prawej wieżowce nad Wisłokiem, po lewej Nowe Miasto. – To mogłaby być najładniejsza aleja w Polsce – mówi pokazując na al. Kopisto. – Od starego miasta przez Most Zamkowy wjeżdżałoby się w bardzo współczesne centrum – betonowe, przeszklone fasady, z tarasami. Wegetalne mury, z zielenią. W alei obsadzonej drzewami… Ręką kreśli za oknem niewidzialny szkic, niczym przymiarkę do wielkiego płótna. 4 na 2 metry. Takiej wielkości były obrazy z rozpoczętego po przyjeździe do Rzeszowa cyklu „Europa”. Powstało ich kilka i pojechały w świat. Ale parę wielkoformatowych prac można zobaczyć w showroomie, który sąsiaduje z pracownią. Przez cztery lata była tu DAgArt Galerie, pierwsza prywatna galeria sztuki współczesnej w Rzeszowie. Teraz całą tę przestrzeń zajęło Atelier Jacka Hazuki. Na jednej ze ścian kawałek Rzymu, na innej Warszawy. Rozpoznawalne nie dzięki przechodniom z pierwszego planu, ale za sprawą architektury. Jej fragmenty wyłaniają się z rozmazanego tła miejskich impresji. Fontanna Czterech Rzek na Piazza Navona, kolumna Zygmunta na placu Zamkowym. Odtworzone z fotograficzną dokładnością, choć

Miejskie zwierzę Przyjaciółka, pisarka Magda Louis, nazwała go kiedyś zwierzęciem miejskim. – Trafnie – uśmiecha się Jacek Hazuka. – W domu pod lasem, na odludziu, zwariowałbym. Co wcale nie znaczy, że urokliwe zielone zakątki nie są przekonujące. Natura, przyroda mają dla mnie duże znaczenie.

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

109


MALARSTWO zarys postaci, a w pracowni idealny porządek. – To będzie Kraków. W górze już widać fragment pomnika Mickiewicza. Sukiennice też są, ale one gdzieś giną – opowiada i dodaje: – Im większy obraz, tym trudniejszy kompozycyjnie. Przed malowaniem dużego formatu zawsze robię szkic olejny. Francja artystów

Daga, olej na płótnie.

Ale wolę mieszkać w mieście. Kiedyś pojechałem na wieś, do domu pod Tarnowem. Próbowałem malować. Nie byłem w stanie. Za duża cisza nie pozwalała się skoncentrować. Ruch i zgiełk miasta nie przeszkadzają mi w pracy, świadomość, że obok coś dzieje, toczy się życie – pomaga. Natomiast zupełne odizolowanie się jest wejściem w jakąś całkowicie odmienną rzeczywistość. Nie potrafię się wtedy skoncentrować, w głowie pojawia się pustka. Zatem wybiera miasto, ale ulubionego nie ma. O europejskich mówi: – Nie ma różnic. Jako dziecko, nastolatek lubił włóczyć się po swoim pierwszym mieście – Tarnowie. Tam właśnie przyszedł na świat w 1959 roku. Spędził całe dzieciństwo i dostał się do liceum plastycznego. Jedyne plastyczne kierunki, jakie szkoła oferowała, to meblarstwo i tkactwo. Wybrał meblarstwo. Nie zrobił ani jednego mebla, ale zanim go wyrzucili, poznał podstawy rysunku i malarstwa. artystycznym rzemiośle miał pojęcie za sprawą ojca. – Nie nauczyłem się od niego techniki, ale podglądnąłem, czym jest świadomość sztuki. Wskoczyłem do tej wanny, w której przez całe życie kąpał się mój ojciec. „Zahaczyłem się” o tworzenie, o manualne przedstawianie czegoś. Ojciec robił szyldy reklamowe. Tłoczył blachę. Malował, umieszczał opisy. Dawniej nie było druku cyfrowego. Mój ojciec miał kabłąk – patyk z kulką – który przystawiał do planszy i malował wszystkie litery ręcznie. Albo je wycinał w papierze, naklejał na tablicę i wypełniał szablonsprayem, jeśli akurat miał spray. Częściej natryskiwał farbę, używając grzebienia. Wymagało to pewnej dokładności. Jego podejście do pracy przelało się na moje malowanie. Nawet przy małym formacie dokładność mnie pociąga. I nie lubię bałaganu w otoczeniu. Rzeczywiście. W pracowni panuje idealny porządek. Na ścianie wisi wielkie płótno – początek kolejnego obrazu. Jest już tło – kolor i atmosfera – i delikatnie zaznaczony kredą

O

110

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

To we Francji ukształtował się styl Hazuki, który dziś znajduje tak wielu admiratorów. W miniaturach, które malował w latach 2005–2006, już widać zalążki techniki, łączącej abstrakcję z malarstwem figuratywnym. Nad Loarą i Sekwaną spędził 30 lat. Wyjechał bardzo młodo. Średnią szkołę plastyczną skończył jeszcze w Polsce. – Z różnymi przygodami. Chodziłem do trzech liceów, w: Tarnowie, Zakopanem i Kielcach. Z dwóch pierwszych byłem usuwany za różne przewinienia. Nieobecności, aroganckie, zdaniem niektórych nauczycieli, zachowanie. Była we mnie zawsze jakaś niechęć do zwierzchnictwa – wyjaśnia tamte wydarzenia. – Bardzo nie lubiłem braku logiki, głupoty ludzkiej, bezinteresownej złośliwości. Kiedy zauważyłem, że ktoś świadomie chce kogoś upokorzyć, buntowałem się. A w szkole traktowano to jak rewoltę. Moich wybryków było sporo, ale oceniam je jako niegroźne – uśmiecha się artysta. – Maturę zdałem w Kielcach. Wziąłem udział w kursie rysowania aktu na ASP w Krakowie i planowałem studia na tej uczelni. Ale wtedy otrzymałem wizę i paszport, co było niełatwe w tamtych czasach. Wyjechałem do Belgii w 1980 roku i zostałem. Niedługo po moim wyjeździe w Polsce został ogłoszony stan wojenny, a ja za granicą miałem przyjaciół, którzy obiecali pomóc jakoś się urządzić. Z perspektywy minionego czasu ta decyzja może wydawać się nie najlepsza. Przecież kilka lat później upadł mur berliński. W Polsce nastąpiły zmiany, o których nie marzyłem. Gdybym o tym wiedział, nie wiem, czy zdecydowałbym się na wyjazd. Bo Zachód na początku oznaczał walkę o byt i dużo fizycznej pracy. Z Belgii dość szybko przeprowadził się do Paryża. Działał na wyobraźnię. Miasto artystów. Słynna dzielnica Montmartre. – A potem przeprowadziłem się do Arras na północy Francji. Mieszkałem tam aż 20 lat. Przez pewien czas także z drugą żoną, Dagmarą. Potem przeprowadziliśmy się do Lille. Na parterze wynajętej kamienicy Dagmara, która przez wiele lat była moim marszandem, a jej firma DagArt miała ogromny wpływ na promocję mojej sztuki, prowadziła także galerię. Na piętrze ja miałem swoją pracownię. Kiedy urodziła nam się córeczka Dafne, postanowiliśmy wracać do Polski.


Był już cenionym artystą. W dorobku kilkadziesiąt wystaw w całej Europie i regularne prezentacje obrazów na Międzynarodowych Targach Sztuki Współczesnej – od Miami, przez Paryż, po Szanghaj. – Chociaż na emigracji nie od razu mogłem żyć ze sztuki, to bez niej także żyć nie potrafiłem – wraca pamięcią do początków tej drogi. – Malowałem więc w domu, odwiedzałem galerie. Miałem jedną ulubioną w Arras. Często tam zaglądałem i zacząłem rozmawiać z właścicielką. Przyznałem się, że trochę maluję. Namawiała, aby jej pokazać swoje prace. Przyniosłem zdjęcia obrazów. To był cykl scen rodzajowych, utrzymany w konwencji malarstwa szkół rosyjskich. Dzieci na plaży, bawiące się w piasku itp. Od razu zdecydowała, że zrobi mi wystawę w galerii. Przyniosłem jej 20 płócien, a ona w krótkim czasie sprzedała 16. A potem zapytała, czy nie mógłbym uczyć innych, bo różni ludzie pytają, czy daję lekcje rysunku. Udostępniła mi małe pomieszczenie nad galerią i tak się zaczęło. Od 2–3 uczniów. Potem było ich coraz więcej. W końcu założyłem firmę i otworzyłem szkołę w centrum Arras. Ciekawi przechodnie zerkali przez przeszklone ściany na rozstawione w środku sztalugi i zajętych malowaniem ludzi. W ciągu tygodnia przez szkołę przewijało się 160 uczniów. W atelier w Rzeszowie Jacek Hazuka także zamierza prowadzić kursy rysunku i malarstwa. – Raz w tygodniu, po dwie godziny. W mojej pracowni zmieszczą się sztalugi dla siedmiu uczniów – mówi i pokazuje, gdzie je ustawi. ariera artysty we Francji? – Nie wiem, czy kariera to właściwe słowo. Tam jest tak wielka liczba artystów, że już możliwość funkcjonowania w świecie sztuki i zajmowania się wyłącznie twórczością jest osiągnięciem. Mimo dużej konkurencji artyście we Francji łatwiej jest żyć. W porównaniu z Polską jest to różnica kolosalna. Chociaż muszę zaznaczyć, że mówię też z perspektywy Rzeszowa, a nie np. Warszawy czy innych wielkich miast. Kultura zakupu dzieła sztuki wśród nowych elit jeszcze nie rozwinęła się. Bardzo niewielu mniej lub bardziej zamożnych ludzi kupuje obrazy, rzeźby. Sądzę, że świadomość prestiżu, jakiego dodaje otaczanie się dziełami sztuki, większa była w czasach PRL niż obecnie. Dawniej ludzie wysokiej kultury bywali częstymi gośćmi galerii i nabywcami wystawianych tam dzieł. Potrzebna jest zatem edukacja. Takim miejscem, umożliwiającym spotkanie ze sztuką i artystą ma być jego atelier. Showroom jest czynny w godzinach otwarcia Millenium Hall, a o określonych porach można także zapukać do pracowni Hazuki. – Showroom ma uświadomić, że dzieła sztuki są w zasięgu możliwości finansowych wielu osób. Mój obraz będzie można kupić już za 3 tys. zł. Chociaż są i takie, które kosztują 200 tys. zł – mówi. – W dodatku, aby jeszcze zwiększyć ich dostępność, pracuję nad możliwością sprzedaży ratalnej i leasingowej. Obrazy Jacka Hazuki kupują kolekcjonerzy z Polski i zagranicy. Także biznesmeni z Rzeszowa. Niektórzy eksponują je w swoich firmach, przywiązując wagę do zewnętrznych symboli przynależności do elit. – Dla bardzo zamożnych biznesmenów francuskich fakt posiadania luksusowego samochodu jest czymś zupełnie obojętnym – stwierdza artysta. – Uważają, że od innych może ich od-

Impresje rzeszowskie, olej na płótnie.

K

Atelier Jacka Hazuki w Millenium Hall. różnić właśnie udział w rynku sztuki. Dlatego tworzą fundacje, muzea, są mecenasami sztuki.Wspiera ich w tym państwo – firma, która kupuje dzieło sztuki, wydatek odlicza od podatku. Amortyzacja zakupu dzieła sztuki trwa przez 5 lat i wynosi 20 procent jego ceny rocznie, co sprawia, że po tych pięciu latach firma może odzyskać znaczną część kwoty zainwestowanej. Warunkiem jest, by dzieło przez te 5 lat było eksponowane w przestrzeni publicznej. W Polsce sztuka, niestety, nie jest tak dobrze promowana, ani wystarczająco udostępniana. Przykładem może być Rzeszów. To miasto, które wspaniale się rozwija. Rosną firmy, wieżowce, więc i sztuka mogłaby się równie fantastycznie rozwijać, czyniąc je bardziej atrakcyjnym dla mieszkańców i turystów. Ale, moim zdaniem, nie jest tu wystarczająco doceniana. Kiedy muzeum zorganizowało wystawę Andy’ego Warhola, informował o tym plakat na drzwiach. Gdyby w Lille we Francji, tam gdzie żyłem i pracowałem, zorganizowano taką wystawę, afiszami oblepiono by całe bulwary. W Polsce musimy się jeszcze wiele nauczyć. 

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

111


Justyna Sumis i Grzegorz Jurasz.

Ekoubrania z Połomi – moda ręcznie malowana

Połomia, niewielka miejscowość kilkanaście kilometrów od Rzeszowa. Mały domek przy bocznej dróżce na wzgórzu porośniętym drzewami. Wnętrze pełne drobiazgów, które co rusz przyciągają uwagę. Podobnie jak gospodarze – Justyna Sumis i Grzegorz Jurasz, których kilka lat temu połączyła miłość do ubrań. Ich ręcznie malowane płaszcze, spodnie, sukienki, koszule oraz spódnice podbijają rynki modowe na całym świecie. I to nie tylko ze względu na jakość tkanin czy ich wielofunkcyjność, ale przede wszystkim unikatowość. – Maluję na nich swoje myśli – mówi Grzegorz, nazywany przez miejscowych Jurijem.

Tekst Natalia Chrapek Fotografie Tadeusz Poźniak

112

VIP B&S LUTY-MARZEC 2020

G

rzegorz pochodzi ze Strzyżowa, ale to Połomia stała się jego oazą i twórczą inspiracją. To tutaj, w przydomowej pracowni, ozdabia ubrania, które sam projektuje. Te, gdy tylko zostaną uszyte z wysokogatunkowej, polskiej bawełny w zaprzyjaźnionej, rzeszowskiej szwalni, trafiają pod jego pędzel. – Przenoszę na płótno swoje myśli. Gdy maluję, nie mam konkretnego planu. Puszczam wodze fantazji, tak po prostu, a inspirują mnie uczucia, pory roku i zmieniające się kolory – opowiada. 22 lata temu stworzył markę odzieżową Jurij.pl, w której umiejętnie zestawia ze sobą całą paletę barw, tworząc nieregularne wzory, niekiedy zamknięte w precyzyjnych bryłach. Obrazy przypominają latorośle, drzewa, kwiaty, owady i ptaki. Nie sposób spotkać drugich takich na rynku, tym bardziej że do ich tworzenia Grzegorz wykorzystuje ekologiczne farby, które po wyschnięciu utrwala w wysokiej temperaturze. Dzięki temu ma pewność, że produkty nie wywołają reakcji alergicznych. – Można nimi ozdabiać nawet body dla niemowląt i inne ubrania dla dzieci – wtrąca.



MODA

U

brania, zaprojektowane i ozdobione przez Jurija cieszą się ogromną popularnością wśród klientów z całego świata bez względu na wiek. Tworzone z myślą zarówno o kobietach, jak i mężczyznach, sprzedawane są przez Internet do Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Anglii, Hiszpanii i Włoch. – Często dostajemy zdjęcia od klientów, którzy w naszych stylizacjach podbijają najbardziej zadziwiające miejsca. To bardzo miłe uczucie – dodaje z dumą.

Razem, a jednak osobno Świat Jurija, również ten artystyczny, diametralnie się zmienił, gdy kilka lat temu poznał Justynę Sumis, rodowitą łodziankę, której moda gra w duszy od dziecka. Spotkali się przypadkiem na targach mody i designu. Po jakimś czasie zaczęli wspólnie tworzyć niespotykaną linię odzieży. – To moje miejsce na ziemi. Myślałam, że bliższe memu sercu jest polskie morze, a to w Połomi znalazłam szczęście – mówi Justyna. na projektuje, on maluje ubrania. Tworzą zgrany duet, bo, jak mówią, rozumieją się bez słów, a to pomaga przekuć pasję w opłacalny i rozpoznawalny biznes. Poszerzyli swoją produkcję o drugą szwalnię w Łodzi, inwestują też w oryginalne, zagraniczne sesje fotograficzne, dzięki którym klienci mogą poznać ich pro-

O

dukty. Zdjęcia w undergroundowym stylu przełamują rozmaite tabu: estetyczne, społeczne, obyczajowe i polityczne.

Nun-mi Justyna wspomina, że zanim poznała Jurija, na Podkarpaciu była już jako dziecko. Kilkulatka zapisała wtedy na skrawku papieru listę marzeń do zrealizowania. Kartkę wrzuciła do szklanej butelki i zakopała obiecując sobie, że jeszcze kiedyś powróci w te strony i być może zostanie na zawsze. – Gdy miałam sześć lat, szyłam ubranka dla lalek ze skrawków materiałów. W kolejnych latach przerabiałam i urozmaicałam swoją odzież, a także tworzyłam ją na nowo. Podobnie jak biżuterię czy torebki – wspomina. Ukończone studia z tekstyliów, materiałoznawstwa i konstrukcji na Politechnice Łódzkiej utwierdziły ją w przekonaniu, że właśnie to chce w życiu robić. W 2013 roku stworzyła pierwszą kolekcję ubrań dla kobiet w każdym wieku. Te ukrywały mankamenty sylwetki oraz w oryginalny sposób podkreślały jej atuty. Z czasem pojawił się pomysł na markę Nun-mi. Co to dokładnie oznacza? Justyna nie zdradza, choć przekonuje, że zawiera w sobie wszystko, co chce światu przekazać. Projektuje koszule, spódnice, spodnie, marynarki, basicowe T-shirty i płaszcze, opierając się na trendzie slow fashion – stawia na dobrą jakość, czyste środowisko oraz uczciwość wobec konsumentów. Wszystkie elemen-


MODA

ty garderoby szyte są ze 100-proc. bawełny, wiskozy, albo syntetycznego jedwabiu. Niekiedy też z kaszmiru oraz materiałów pochodzących z kolekcji czołowych zagranicznych projektantów.

– Te ubrania nie zagracają szafy. Każde z nich ma znacznie więcej zastosowań i są wielofunkcyjne – tłumaczy projektantka. – Bawię się nimi, często zmieniam im charakter. Intuicyjnie wiem, co chciałaby założyć na siebie kobieta, która ma gorszy nastrój lub po prostu jest szczęśliwa. Stąd różnorodna kolorystyka: od subtelnej bieli, przez klasyczną czerń przełamaną nutą burgundowej ekstrawagancji, aż po ogniste pomarańcze i czerwienie. Na niektórych modelach nietypowe wzory, jakie tylko „artystyczna” wyobraźnia może podsunąć. Pojawiają się też paski, zapinki stylizujące i kryształki Swarovskiego. – Od kilku lat dodaję kobietom skrzydeł, i to dosłownie. Ręcznie malowane przez Jurija na moich ubraniach, poprawiają nastrój, dodają pewności siebie i poczucia wolności. Nasza odzież odzwierciedla nasze emocje i po prostu uskrzydla – kwituje Justyna.


Miejsce: Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Pretekst: 26. Rzeszowskie Spotkania Karnawałowe.

Spektakl „Salto w tył” w wykonaniu Teatru Ludowego w Krakowie.

Od lewej: Wojciech Buczak, z-ca dyrektora ds. przygotowania inwestycji w Podkarpackim Zarządzie Dróg Wojewódzkich, z żoną Elżbietą; Waldemar Szumny, radny Rzeszowa.

Magdalena Mach, redaktor naczelna Gazety Wyborczej Rzeszów, z mężem Maciejem.

Marcin Zborniak, dyrektor generalny Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego, z żoną Anną.

Od lewej: Maria Dańczyszyn, aktorka Teatru Maska w Rzeszowie; Grażyna Gugała-Gubernat, była redaktor naczelna Gazety Wyborczej Rzeszów; Danuta Zatorska.


Spektakl „Salto w tył” w wykonaniu Teatru Ludowego w Krakowie.

Od lewej: Mateusz Mikoś i Michał Chołka, aktorzy Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.

Agnieszka Gawron, zastępca dyrektora ds. administracyjnofinansowych Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie; Jan Nowara, dyrektor Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.

Dr Barbara Półtorak, psycholog; Dariusz Dubiel, były dyrektor Estrady Rzeszowskiej.

Danuta Stępień, dyrektor IV LO w Rzeszowie i dr Wiesław Stępień, Politechnika Rzeszowska.


Miejsce: Teatr Maska w Rzeszowie. Pretekst: Koncert Charytatywny „Serca Sercom”.

Dziennikarze, aktorzy, przyjaciele i zespół The Freeborn Brothers.

Ilona Małek i Grzegorz Boratyn, dziennikarze TVP Rzeszów.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Jadwiga Domka, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej; Ilona Małek, dziennikarka TVP Rzeszów; Karolina Ciesielska, dziennikarka TVP Rzeszów.

Iwona i Andrzej Raś z Korczyny k. Krosna, zwycięzcy licytacji sesji zdjęciowej z magazynem VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Grzegorz Boratyn, dziennikarz TVP Rzeszów; Monika Szela, dyrektor Teatru Maska w Rzeszowie; Piotr Socha, sekretarz programu TVP Rzeszów. Od lewej: Małgorzata PruchnikChołka i Justyna Król, aktorki Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.

Od lewej: Adam Głaczyński, dziennikarz Polskiego Radia Rzeszów; Grzegorz Boratyn, dziennikarz TVP Rzeszów.

Od lewej: Anna Sabat-Pezdan, dziennikarka TVP Rzeszów; Alina Bosak, dziennikarka VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Natalia Szela; Martyna Małek; Filip i Lena Sobol; Karol Myc. Od lewej: Michał Chołka i Małgorzata Pruchnik-Chołka, aktorzy Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie; Andrzej Piecuch, aktor Teatru Maska w Rzeszowie. Od lewej: Bogdan Florek, dyrektor Domu Dziecka w Strzyżowie; Maria Kornaga, dziennikarka Polskiego Radia Rzeszów; Piotr Socha, sekretarz programu TVP Rzeszów.

Od lewej: Natalia Szela; Martyna Małek.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.