VIP Listopad-Grudzień

Page 1

dwumiesięcznik podkarpacki

Numer 5 (55)

Listopad-Grudzień 2017

NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA 2017

VIP TYLKO PYTA Z MARKIEM DARECKIM O PRZEMYŚLE 4.0

ISSN 1899-6477

wyzwania

nauka

Ks. prof. Michał Heller i prof. Krzysztof Jakowicz

Rusza zimowa wyprawa na K2 Na okładce

Ryszard Jania, Wit Karol Wojtowicz, Marta Półtorak, Tomasz Poręba



VIP BIZNES&STYL

40-45

Marek Darecki.

Marek Darecki: W Przemyśle 4.0 technologia, model biznesowy i pracownik przyszłości mogą być równie wielkim błogosławieństwem, co gwoździem do trumny. Polska, Podkarpacie, Dolina Lotnicza już muszą się przygotowywać na te zmiany – idzie fala tsunami i ona nas zmiecie, jeśli nie będziemy w stanie sprostać rzeczywistości, a ta się zmienia w galopującym tempie. Elementarnym obowiązkiem nas wszystkich: przedsiębiorców, nauczycieli, polityków, jest zrozumieć istotę Przemysłu 4.0. Kluczem do sukcesu i przetrwania będzie wiedza. Brak wiedzy jest dziś grzechem śmiertelnym i ci, którzy się spowiadają, powinni się z tego też spowiadać. Mówię to jak najbardziej poważnie.

RANKING VIP

RAPORTY i REPORTAŻE

Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 VIP Polityka, VIP Biznes, VIP Kultura

Anna Koniecka Mała Rosja

24

54

VIP TYLKO PYTA

80

Aneta Gieroń rozmawia z Markiem Dareckim, prezesem Pratt & Whitney Rzeszów Kto dziś ma dane i potrafi je przetwarzać, będzie bogaty!

KULTURA

SYLWETKI

Fotografia Tomasz Tomaszewski: Fascynuje mnie dobro

40 16

Michał Heller i Krzysztof Jakowicz Wszechświat jest zapisany jak muzyczna partytura

48

Barbara i Piotr Tutka Rudnik nad Sanem w krwiobiegu

Historia Archiwum z rozstrzelanego Przemyśla

18 72

VIP Kultura Leszek Kuchniak. Kolorowe światy i moja Anuszka

76

Teatr Po 04 Festiwalu Nowego Teatru


16

72

BIZNES

12

Kongres 590 Jaka jest polska przedsiębiorczość

92

Biznes z klasą Czyja jest ta Polska

FELIETONY

66

Magdalena Zimny-Louis Niech żyje bal…

68

Krzysztof Martens Researching – przyszłość już nadeszła

18

48 86

ROZMOWY

58

58

Anna Dziewit-Meller Feminizm jest dla mnie opowieścią także o mężczyznach!

WYZWANIA

86

Polski himalaizm Rusza zimowa wyprawa na K2

94

MODA

94

Obuwnik z Przemyśla Personalizacja butów z całego świata

4

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

80

54


OD REDAKCJI

Już po raz piąty wręczyliśmy statuetki w rankingu magazynu VIP Biznes&Styl – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017. W tym roku najbardziej wpływowym w polityce wybrany został europoseł Tomasz Poręba, w kulturze Wit Karol Wojtowicz, za najbardziej wpływową w biznesie uznana została Marta Półtorak, współwłaścicielka firmy Marma Polskie Folie, zaś tytuł VIP Odkrycie Roku przypadł Ryszardowi Jani. Gratulujemy! Jest się z czego cieszyć i są powody do dumy. Tym bardziej, że zwycięzcy wiele mówią o Podkarpaciu, a przede wszystkim o nas samych. Tomasz Poręba, poseł Prawa i Sprawiedliwości do Parlamentu Europejskiego, w Brukseli reprezentuje nas od 8 lat i od początku swojej europejskiej działalności jest orędownikiem budowy szlaku Via Carpathia, którego częścią jest droga ekspresowa S19, biegnąca z północy na południe Polski, jej wschodnimi krańcami. Dla Podkarpacia jej powstanie oznacza rozwojowe być albo nie być, a Tomasz Poręba sam przyznaje, że S19, stanowiąca część szlaku Via Carpathia, to dla niego projekt życia. Wit Karol Wojtowicz, od 27 lat dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie, w ostatnich latach przeprowadził największy po wojnie remont magnackiej rezydencji, przywracając jej świetność do stanu niemal przedwojennego. W tym samym czasie wyzwaniem była też budowa Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej. Udało się jedno i drugie. Tytuł najbardziej wpływowej w biznesie dla Marty Półtorak, współwłaścicielki firmy Marma Polskie Folie, potwierdza, że w zarabianiu pieniędzy równie ważna jest społeczna odpowiedzialność biznesu. Okazuje się, że w niespełna trzy dekady można zbudować markę znaną na świecie, opartą na najnowszych technologiach i zatrudniającą ponad 2 tys. osób, ale można też działać na rzecz lokalnej społeczności i chcieć odmieniać najbiedniejsze obszary Podkarpacia. Statuetka Odkrycie Roku dla Ryszarda Jani, prezesa Pilkington Automotive oraz pomysłodawcy i prezesa Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, przypomina, że zawsze warto sobie stawiać cele i wiek nie ma tu nic do rzeczy. Jesteśmy regionem o znakomitych tradycjach przemysłu lotniczego. Prezes Jania jest przekonany, że równie dobrze będzie się rozwijał przemysł motoryzacyjny. I jeszcze jeden wspaniały akcent – VIP Honorowy dla człowieka nader skromnego, ale cieszącego się wielkim uznaniem literackiego świata, ambasadora polskiej kultury – poety Janusza Szubera, który od początku istnienia magazynu VIP Biznes&Styl dzieli się z nami słowem. Tego też Państwu życzę na czas Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2018 – byśmy umieli się dzielić wszelkim dobrem! 

redaktor naczelna


REDAKCJA redaktor naczelna

Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862 22 21

zespół redakcyjny fotograf

Ewelina Czyżewska biuro@biznesistyl.pl Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl

skład

Artur Buk

współpracownicy i korespondenci

Anna Koniecka, Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens

REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. reklamy

Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862 22 21 tel. kom. 501 509 004

dyrektor marketingu Dariusz Chyła dariusz.chyla@sagier.pl tel. kom. 607 073 333

ADRES REDAKCJI

ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów tel. 17 862 22 21 fax. 17 862 22 21

www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl

WYDAWCA SAGIER Sp. z o.o. ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl




Klimat świąt

Bombki, choinki, sople, kielichy kwiatowe – miasto rozświetlają łącznie 473 elementy dekoracyjne.

Bożonarodzeniowe iluminacje bajkowo rozświetlają Rzeszów Trudno już sobie wyobrazić świąteczną atmosferę Rzeszowa bez pięknych ledowych iluminacji, jakie co roku rozświetlają miasto. Świąteczne oświetlenie zdobi Rynek, główne ulice oraz ronda, tworząc bajkową scenerię i zachęcając mieszkańców oraz turystów do wieczornych spacerów i fotografowania. Najpiękniej oczywiście jest, gdy Rzeszów dodatkowo otulony jest śniegiem.

N

ajwiększą ozdobą Rynku jest 15-metrowa choinka udekorowana światełkami w kształcie płatków śniegu, mieniących się ciepłym oraz zimnym ledowym światłem. Dach studni przyozdobiony jest mieniącymi się kryształkami, zaś latarnie – dekoracjami w kształcie kielichów kwiatowych. Mienią się także drzewa znajdujące na Rynku. Nowością w tym sezonie świątecznym i przy okazji dużą atrakcją dla mieszkańców jest duża bombka 3D na ulicy 3 Maja. To przestrzenna bombka o wysokości 4,5 metra, do której można wejść i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie – tę możliwość chętnie wykorzystują mieszkańcy. Dekoracje 3D zdobią rzeszowskie ronda: na rondzie Pobitno jest to 5-ramienna gwiazda, na rondzie Ulmów – dekoracja latarniowa w postaci „sopelków” światła, Kuronia – dekoracja latarniowa i Pileckiego – bombka z kokardą. Świąteczne iluminacje można podziwiać, spacerując ulicami: Kościuszki, Grunwaldzkiej, Jagiellońskiej oraz placem Farnym i ulicą Mickiewicza. Ozdoby świąteczne znalazły się również przy ul. Marszałkowskiej, na wiadukcie Tarnobrzeskim, rondzie im. Jana Pawła II, al. Cieplińskiego, ul. Lisa-Kuli, placu Śreniawitów, ul. Słowackiego, ul. Kilara, skrzyżowaniu alei Kopisto, Rejtana z al. Niepodległości, Moście Zamkowym, ul. Grottgera, Asnyka, Piłsudskiego, Matejki, Sokoła, Hetmańskiej, Krakowskiej oraz Wiadukcie Śląskim. Tegoroczne oświetlenie kosztowało miasto ponad milion złotych. Świąteczne dekoracje będą zdobić Rzeszów do połowy lutego. 

Fotografie Tadeusz Poźniak


S19 na Podkarpaciu: mamy czwarty odcinek S19 i łącznik Rzeszowa z ekspresówką Ponad 6-kilometrowy odcinek S19 Świlcza - węzeł Rzeszów Południe (Kielanówka) oraz 3,5 kilometra drogi łączącej Rzeszów od ul. Podkarpackiej z ekspresówką – dwie ważne dla miasta inwestycje drogowe zostały 7 grudnia oddane do użytku kierowców. Nowe drogi mają upłynnić ruch w mieście i odkorkować południową stronę miasta. Obecnie na Podkarpaciu można przejechać czterema odcinkami S19. Kierowcy korzystają z 12,5-kilometrowego odcinka Sokołów MałopolskiStobierna, 6,9-kilometrowego odcinka Stobierna - Rzeszów Wschód, 4,4-kilometrowego odcinka Rzeszów Zachód - Świlcza oraz najnowszego, 6,3-kilometrowego odcinka Świlcza - Rzeszów Południe (Kielanówka). Łącznie to 30 kilometrów ekspresówki. Ekspresówka Świlcza - Kielanówka była gotowa trzy miesiące wcześniej

O

dcinek ekspresówki węzeł Świlcza (bez węzła) - Rzeszów Południe (Kielanówka) był gotowy trzy miesiące temu. Wykonawca zakończył prace na początku września br. bez żadnych opóźnień, jednak ruch nie mógł zostać puszczony ze względu na trwającą budowę łącznika. Odcinek ten ma długość 6,3 km i jest zlokalizowany w powiecie rzeszowskim, na terenach gmin: Rzeszów, Boguchwała, Świlcza. Wykonawcą prac było konsorcjum: Eurovia Polska S.A. i Warbud S.A., które zrealizowało roboty za kwotę 342 566 799,40 zł brutto. Prace budowlane zaczęły się w czerwcu 2015 roku. Ich zakres obejmował wykonanie drogi 2-jezdniowej, 4-pasowej wraz z budową obiektów inżynierskich, węzła, przebudową kolidującej infrastruktury technicznej oraz budową dróg dojazdowych dla zapewnienia połączeń lokalnych oraz urządzeń ochrony środowiska. W ramach budowy odcinka S19 w. Świlcza - w. Rzeszów Płd. wybudowano 12 obiektów inżynierskich, w tym węzeł Rzeszów Południe (Kielanówka) łączący S19 z realizowanym odcinkiem drogi wojewódzkiej nr 878 oraz estakadę E-1 nad ul. Dębicką w Rzeszowie. Odcinek realizowany był systemem optymalizuj – buduj. Jest to czwarty odcinek S19 na Podkarpaciu. Otwarcie łącznika i odcinka S19 z udziałem wiceministra

W

raz z odcinkiem między Świlczą a Kielanówką został oddany długo wyczekiwany łącznik Rzeszowa z ekspresówką. W otwarciu dróg udział wzięli wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński, Jacek Gryga, dyrektor GDDKiA, wojewoda Ewa Leniart, biskup senior Kazimierz Górny oraz wiceprezydent Rzeszowa Marek Ustrobiński. Było uroczyste przecięcie wstęgi oraz szampan. Wiceminister Jerzy Kwieciński podkreślał znacznie łącznika i dziękował tym, którzy przyczynili się do jego powstania. Zwrócił uwagę, że S19 będzie częścią Via Carpathii, która pomoże w rozwoju wschodniej Polski. Budowa łącznika Rzeszowa z drogą ekspresową S19 – Projekt Budowa DW na odcinku od skrzyżowania ul. Podkarpackiej z ul. 9. Dywizji Piechoty w Rzeszowie (DK19) do węzła Rzeszów Południe (S19) podzielony na dwa zadania – miejski i wojewódzki; łączna wartość 105 501 647,61 zł, w tym 65 345 011,27 zł dofinansowanie z UE – obejmowała m.in. budowę odcinka drogi wojewódzkiej (dwie jezdnie po 2 pasy ruchu) o łącznej długości ok. 3,46 km, rozbudowę odcinka drogi krajowej DK 19 długości ok. 0,56 km, budowę wiaduktu w ciągu ul. Podkarpackiej o dł. konstrukcji nośnej 107,8 m, budowę 3 skrzyżowań typu rondo, budowa dróg serwisowych o łącznej długości 6,95 km, dwóch zatok autobusowych, chodników oraz ścieżek rowerowych o łącznej długości 3,15 km. Prace budowlane potrwają jeszcze do kwietnia 2018 r. Oddanie łącznika do użytku nie oznacza końca prac budowlanych na południowej stronie miasta. Obecnie trwa tu rozbudowa ulicy Podkarpackiej, która do granicy Rzeszowa z Boguchwałą do końca października 2018 r. zamieni się w czteropasmową jezdnię, z dodatkowymi ścieżkami rowerowymi. Obie inwestycje (i łącznik, i odcinek S19) są efektem starań podjętych w 2010 roku przez władze miasta, województwa i GDDKiA. Mają upłynnić ruch na obwodnicach i odkorkować południową stronę miasta. Ciężarówki nie będą już wjeżdżać do miasta, tylko po dojeździe do ulicy Podkarpackiej skręcać w łącznik z S19 i dojeżdżać do autostrady A4 w kierunku na wschód i zachód, a także do S19 na Lublin i Warszawę. 

Fotografie Tadeusz Poźniak



WYDARZENIE

Kongres 590: jaka jest polska przedsiębiorczość i jak budować demokratyczny kapitalizm Tematy polskiej przedsiębiorczości i demokratycznego kapitalizmu zdominowały drugą edycję Kongresu 590, jaki w dniach 16 - 17 listopada odbył się w Centrum Wystawienniczo-Kongresowym G2A Arena w Jasionce. Przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło i wicepremiera Mateusza Morawieckiego, oraz liczne panele dyskusyjne z udziałem ekspertów ściągnęły do Jasionki setki przedsiębiorców, przedstawicieli instytucji otoczenia biznesu i świata nauki, samorządowców oraz polityków.

Fotografie Tadeusz Poźniak

Beata Szydło, premier RP. Kongres 590 uznawany jest za jedno z najważniejszych gospodarczych wydarzeń w Polsce. Jego celem jest nadanie polskiej gospodarce większej dynamiki wzrostu poprzez m.in. stworzenie – na bazie wysnutych na kongresie wniosków – takich projektów ustaw, które ułatwią funkcjonowanie polskim przedsiębiorcom.

Prezydent Andrzej Duda o wyższych pensjach dla kobiet

P

olskiej przedsiębiorczości było poświęcone przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy, który apelował do pracodawców o odwagę inwestycyjną i godne wynagradzanie pracowników, zwłaszcza kobiet. Prezydent stwierdził, że rozumie kobiety, które mając do wyboru świadczenie 500+ na dwoje dzieci i pracę za niską pensję, wybierają to pierwsze rozwiązanie. Dodał też, że kobieta nie zrezygnuje z pracy, jeśli tylko będzie za nią odpowiednio wynagradzana. – Polska gospodarka nie będzie się dobrze rozwijała, jeżeli pracownik nie będzie dobrze wynagradzany. Moją wielką ambicją jest to, żebyśmy pod względem płac, a więc poziomu życia rodzin, zbliżali się do Europy Zachodniej. Nie będziemy się zbliżali, jeżeli Polska będzie krajem taniej siły roboczej – mówił Andrzej Duda. 

12

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017



Andrzej Duda, prezydent RP.

– Kiedy zdecydowałem się startować w wyborach prezydenckich, miałem jedną idee fixe: aby po pięciu latach popatrzeć na Polskę i zobaczyć, że poprawił się poziom życia obywateli – dodał prezydent, stwierdzając, że ten poziom już się trochę poprawił m.in. dzięki 500+. Ponieważ podczas kongresu minęły dwa lata od rządów PiS, premier Beata Szydło podsumowywała ostatnie 24 miesiące pracy swojego gabinetu. – Od dwóch lat robimy wszystko, by marzenia Polaków spełniały się nad Wisłą. Jestem dumna z tego, że mieszkam w Polsce, pięknym kraju, w którym jest miejsce dla każdego, bez względu na poglądy – mówiła Beata Szydło. icepremier Mateusz Morawiecki w panelu otwierającym kongres podsumowywał kilkanaście miesięcy funkcjonowania Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju i opowiadał o budowaniu demokratycznego kapitalizmu. – Wyszliśmy z założenia, że zasady kapitalizmu nie są święte, jedyne, nieubłagane. Kapitalizm jest różny w różnych krajach, a jego zasady ewoluują. Kapitalizm musi być prospołeczny, ale musi też tworzyć dobre warunki dla przedsiębiorców – podkreślał w debacie z Desmondem Lachmanem, reprezentującym think tank American Enterprise Institute oraz włoskim profesorem Alberto Bagnai.

W

Polscy przedsiębiorcy o swoich sukcesach Sukcesami gospodarczymi chwalili się na Kongresie 590 polscy przedsiębiorcy. Prezes spółki Ursus mówił, jak spółka z powodzeniem weszła na rynek afrykański i promuje tam polskie marki. Spółka zaprezentowała też prototyp pierwszego w pełni polskiego, elektrycznego, trzyosobowego samochodu dostawczego ELVI, który może osiągnąć maksymalną prędkość 100 km/h. Tył tego pojazdu może być zamieniony w chłodnię, plandekę, kontener lub otwartą skrzynię. dam Góral, prezes Asseco Poland S.A, opowiadał o rozwoju spółki, która jest szóstą co do wielkości firmą informatyczną na świecie. Firma zainwestuje też 80 mln zł w budowę Asseco Innovation Hub – centrum badawczo-rozwojowego, w którym pracę znajdzie 400 osób. Budynek powstanie przy siedzibie firmy w Rzeszowie. Centrum będzie się koncentrowało na badaniach z zakresie sztucznej inteligencji, elektromobilności i telemedycynie. Będzie miało 9000 mkw. i pięć kondygnacji. Ponad 26 mln zł na inwestycję będzie pochodzić z Ministerstwa Rozwoju. Prezes zdradził też, że jego firma rozpoczyna współpracę z IBM, a inicjatywa współpracy wyszła od globalnego giganta. – Czekałem na ten moment 26 lat – powiedział. Na jednym z paneli debatowano na temat projektu budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK) pod Warszawą, który może okazać się wielkim sukcesem komercyjnym, m.in. dzięki temu, że obok projektowanej inwestycji przebiega Centralna Magistrala Kolejowa. Po jej modernizacji pasażerowie z Małopolski i Śląska dojadą do stolicy w 90 - 100 minut. Wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński zapewniał, że polskie rolnictwo świetnie się prezentuje na tle innych krajów i pod względem produkcji żywności zajmuje 6. miejsce. – Prowadzone przez nas działania mogą ten segment gospodarki jeszcze bardziej wzmocnić. Baliśmy się wejścia do Unii Europejskiej, również w obszarze rolnictwa. Wielu uznało, że nie wytrzymamy konkurencji ze strony innych europejskich krajów. A to właśnie wieś najbardziej skorzystała na wejściu do UE. W momencie akcesu nasz eksport wynosił 4 mld euro, a teraz osiągnął poziom ponad 20 mld euro – mówił Jerzy Kwieciński.

A

Nagroda od prezydenta dla firmy Melex W ramach Kongresu 590 odbyła się również gala wręczenia Nagród Gospodarczych Prezydenta RP. Nagrody były przyznawane w kilku kategoriach, do których kapituła konkursowa nominowała po kilka firm. W kategorii „Międzynarodowy sukces” statuetka trafiła do mieleckiej spółki Melex, producenta pojazdów napędzanych silnikiem elektrycznym, która ma w swojej ofercie ponad 100 wersji pojazdów pasażerskich, bagażowych, specjalnych i homologowanych, a jej produkty trafiają na rynki całego świata. 

14

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017



Prof. Heller:

Wszechświat jest zapisany jak muzyczna partytura

Od lewej: dr Wergiliusz Gołąbek, Wojciech Bonowicz, ks. prof. Michał Heller, prof. Krzysztof Jakowicz.

Czy świat gra jakąś melodię? Czy została ona zapisana w jakiejś partyturze? Ks. prof. Heller uważa, że tak. Dowód przeprowadził podczas otwartego wykładu w Filharmonii Podkarpackiej, który zorganizowała Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania pod patronatem „Tygodnika Powszechnego”. Wybitny filozof sprawił, że publiczność usłyszała, co „zaśpiewał” Wszechświat stygnący po Wielkim Wybuchu i jaki dźwięk „wydały” wpadające na siebie czarne dziury. Partyturę tej kosmicznej melodii skonfrontował z muzyką Bacha. Sonaty i partity tego najlepszego matematyka wśród kompozytorów grał na skrzypcach podczas wykładu prof. Krzysztof Jakowicz.

Fotografie Tadeusz Poźniak

W

ykład „Od Bacha do gwiazd” w ramach cyklu „Wielkie pytania w nauce i kulturze” zorganizowała Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie pod patronatem „Tygodnika Powszechnego”. Spotkanie poprowadził Wojciech Bonowicz – poeta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, a jego gośćmi byli dwaj znakomici twórcy. Jednym z nich był prof. Krzysztof Jakowicz, wybitny skrzypek, zdobywca nagród i juror na najważniejszych konkursach skrzypcowych. W 2012 r. nagrał „Sonaty i partity na skrzypce solo” Jana Sebastiana Bacha i fragmenty tych właśnie utworów zagrał w Rzeszowie. Muzyka Bacha stała się pretekstem do rozważań o muzyce sfer i partyturze wszechświata. Wnioskami, jakie z nich płyną, podzielił się prowadzący wykład ks. prof. Michał Heller, wybitny kosmolog i filozof, laureat Nagrody Templetona „za budowanie mostów pomiędzy nauką a re-

16

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

ligią, autor kilkudziesięciu książek, a przy tym człowiek obdarzony wspaniałym poczuciem humoru i znakomity mówca. – Aby polecieć do gwiazd i oderwać się od ziemi, musimy pokonać grawitację i codzienne troski, pomoże nam w tym Bach – uśmiechał się wskazując na prof. Jakowicza, a wykład zaczął od muzyki sfer. – Od niepamiętnych czasów mówiło się o muzyce sfer. Czym jest muzyka sfer? Świat gra jakiś koncert, jakąś melodię. Trzeba nauczyć się ją czytać – mówił ks. prof. Heller i opowiedział o genezie tego terminu. – Pewnego razu, jak głosi legenda, Pitagoras przechodząc obok warsztatu kowalskiego usłyszał harmonijne dźwięki kowadeł, wydawane przez uderzające młoty. I rozpoznał w nich znane współbrzmienia – oktawy, kwinty i kwarty – tzw. interwały czyste. Zauważył, że są one uzależnione od stosunku ciężaru kowalskich młotów. Ciężary w proporcji 1:2 dawały oktawę, w stosunku 2:3 brzmiały jak czysta kwinta, a 3:4 – czysty


NAUKA kwartet. Bardzo to zafrapowało Pitagorasa. Po powrocie do domu zaczął eksperymentować z dzwoneczkami, instrumentami i odkrył proporcje muzyczne. Pitagoras i jego następcy zaczęli szukać analogii w kosmosie, który uznawali za zbudowany w oparciu o liczby. Dopatrzyli się w nim także muzyki sfer. Mogli już ocenić względną odległość planet, na podstawie ich jasności, czasu obrotów. Stwierdzili, że odległość między Ziemią a Księżycem wydaje dźwięk o wysokości jednego tonu. Odległość między Księżycem a Merkurym – pół tonu, między Merkurym a Wenus – pół tonu itd. Od Ziemi do gwiazd stałych jest pełna oktawa. Zwykły śmiertelnik tych głosów nie słyszy, ale matematyk, gdy się wsłucha w matematyczne proporcje, może ten dźwięk intelektualnym uchem wychwycić. Od lewej: ks. prof. Michał Heller łuchaczom w filharmonii dostęp do i prof. Krzysztof Jakowicz. tej wyższej matematyki miał umożliwić Bach – największy matematyk wśród muzyków. Skoro w jego muzyce odnajdujemy matematyczne prawidłowości, to i w ma- ła cząstki w przeciwnym kierunku. Współdziałanie tych sił tematycznych zapisach wszechświata brzmi jakaś muzyka. powodowało zagęszczenia i rozrzedzenia tej gorącej plazMatematyczne wzory, opisujące ruch, pozwalają tworzyć my. Czyli powodowało powstanie fali akustycznej, tyle że portrety fazowe. To obraz struktur, jakie kryją się za licz- nie w powietrzu, ale w pierwotnej plazmie. Rozpracowując bami. Takie struktury kryją się również pod partyturą. Moż- obrazy z satelity, fizycy odkryli fale akustyczne z wczesnena stworzyć portret fazowy ruchu wahadła i portret fazowy go wszechświata. Czy można je usłyszeć? Tylko po odpodrgającej struny. – Kiedy muzykolodzy analizują utwory Ba- wiednim przestrojeniu – ich długość to 22 tys. lat świetlcha, odnajdują w nich takie struktury matematyczne – mówił nych. Inne wielkie odkrycie, sprzed 2-3 lat, to dźwięk uczony, wskazując także wiele innych analogii między par- dwóch zderzających się czarnych dziur. Nie jest to fala wytwarzająca się w plazmie ani w powietrzu. To jest fala tyturą świata a partyturą muzyczną. – Czy w kosmosie panuje cisza? – zastanawiał się ks. w czasoprzestrzeni – fala grawitacyjna. Udało się ją odkryć prof. Heller. – Wydaje się, że tak, bo aby rozchodziła się i odcyfrować zapis. Z tego wykresu można odczytać ciekafala głosowa, musi być atmosfera. Fala głosowa to prze- we rzeczy – czarne dziury krążą wokół siebie, coraz barcież zagęszczenia i rozrzedzenia powietrza, które dociera- dziej się zbliżając, w końcu na siebie wpadają i tworzą jedją do naszego ucha. W kosmosie wydaje się nie istnieć. Ale ną czarną dziurę. Fale są coraz krótsze, coraz krótsze. Te nie jest to do końca prawdą. W kosmosie mamy do czynie- fale również udało się przekalibrować tak, by usłyszało je nia z falami uderzeniowymi. Wybuchająca gwiazda wyrzu- nasze ucho. Fizycy nazwali ten dźwięk „ćwierkiem”. Zjaca gazy, które się spotykają z innymi gazami albo polami wisko trwało ułamek sekundy, dlatego trzeba było je rozciągnąć w czasie na nagraniu. I „ćwierk”, i fale, która romagnetycznymi i powstaje fala uderzeniowa. rof. Heller pokazał obraz z satelity Planck, która zeszły się w pierwotnej plazmie, ks. prof. Heller odtworzył od 2009 do 2013 roku obserwowała mikrofalowe z nagrania opracowanego przez naukowców. Tak w filharpromowanie tła oraz badała ewolucję gwiazd i ga- monii zabrzmiała muzyka sfer. potem uczony przypomniał zapis nutowy ostatlaktyk. Dzięki przesłanym przez nią danym udaniego dzieła Bacha – Die Kunst der Fuge i ostatło się stworzyć mapę bardzo wczesnego wszechświata, obnie akordy tworu. Dźwięki B, A, C, H. – Bach raz mniej więcej 400 tys. lat po Wielkim Wybuchu, czyli się podpisał – uśmiechnął się naukowiec, po właściwie tuż po, bo dziś od tego wydarzenia dzieli nas już 14 mld lat. Z tamtej epoki wciąż dociera do nas promienio- czym pokazał serię zdjęć wszechświata. – Te obrazy wywanie elektromagnetyczne, w pewnych miejscach bardziej dają się statyczne, zamarłe, ale tak nie jest. Świat jest pegorące, w innych bardziej zimne. Te różnice temperatur są łen dynamiki, wykonuje partyturę w sposób dynamiczbardzo malutkie, ale bardzo ważne, bo mówią nam o roz- ny. A zdjęcia wydają nam się statyczne, bo całe nasze żykładzie materii w bardzo wczesnym okresie wszechświata. cie, cała historia naszej Ziemi to tylko momencik. Zamro– Okazuje się, że we wczesnym wszechświecie świat żony. My widzimy tylko ten momencik, a on się rozciąbył wypełniony gorącą plazmą – mówił uczony. – Działa- ga na miliardy lat. Tutaj też mamy podpis kompozytora. ły tam dwie siły: jedna – grawitacji, która cząstki do sie- Wszystko to jest jego podpisem. Cały wszechświat jest bie przyciągała; druga – promieniowania, która odpycha- jednym wielkim podpisem. 

S

P

A

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

17


F O T O G R A F I A Tomasz Tomaszewski: w człowieku i fotografii fascynuje mnie dobro

Kilkanaście czarno-białych fotografii niewielkiego rozmiaru, a potrafią zrobić ogromne wrażenie. Mężczyzna w sile wieku, masujący oliwką stopę swojej żonie, dojrzała kobieta w zwiewnej sukni tańcząca pod barem w uścisku partnera, dziewczyny w uśmiechu odsłaniającym popsute zęby, stringi porzucone na parkomacie – do 23 stycznia 2018 r. w rzeszowskiej Galerii Dwa Plany można podziwiać fantastyczne fotografie jednego z najlepszych polskich fotografów, cieszącego się uznaniem na świecie: Tomasza Tomaszewskiego.

Z

Tomasz Tomaszewski.

djęcia powstawały w Polsce przez kilka tygodni 2016 roku i złożyły się na cykl „Wszystko może być wszystkim”, który artysta kontynuuje. Na fotografiach prezentowanych w Galerii Dwa Plany można zobaczyć kilkanaście czarno-białych zdjęć przedstawiających niezwykłe, nieoczywiste sytuacje, które – jak mówi autor zdjęć – często nie miały prawa się zdarzyć. Zdjęcia są wynikiem fascynacji i zachwytu Tomaszewskiego codziennością i dobrem, jakie go spotyka. – To dobro fascynuje mnie niezależnie od tego, gdzie jestem, a byłem już w większości krajów. Dzięki temu dobru mogę bezkonfliktowo zrobić zdjęcie z niewielkiej odległości – tłumaczył. Tytuł wystawy „Wszystko może być wszystkim” jest, jak zaznaczył autor, „mniej inteligentną, mniej wartościową” wersją myśli Alberta Einsteina, który kiedyś stwierdził, że najtrudniej jest zrozumieć, dlaczego w ogóle cokolwiek rozumiemy. Tłumacząc tytuł wystawy, wyjaśniał, że zrobienie dobrego zdjęcia niekoniecznie zależy od warsztatu i umiejętności, a często jest wynikiem właściwego zachowania i siły wyższej. Dobry fotograf zrobi dobre zdjęcie i małym aparatem – Zauważyłem, że jeśli się dobrze zachowuję przez dwa, trzy dni, to potrafią mnie spotkać miłe rzeczy. Jeśli jestem miły i grzeczny, zaraz przydarzy mi się jakieś miłe zdjęcie, a gdy zachowuję się okropnie i poświęcam się zbyt poważnie konsumpcji np. Single malta, to żadne zdjęcie mi się nie przydarzy. Jak widać, to wszystko ma związek i sens. Radzę sobie wszystko przemyśleć i poczytać o zakładzie Pascala, dzięki czemu raz na zawsze wyjaśnimy sobie pewne problemy i wątpliwości – mówił Tomasz Tomaszewski. omasz Tomaszewski opowiadał publiczności o sprzęcie, którym fotografuje. Od lat jest wierny marce Sony i fotografuje niewielkim aparatem, z niewielkim, przytwierdzonym na stałe obiektywem. – To budzi współczucie – przyznał. – Ludzie myślą „o, kolejny, któremu w życiu się nie udało” i dopuszczają mnie do siebie. Gdybym wyszedł z wielkim, inwazyjnym sprzętem, to wystraszyłbym. Natomiast jak pokazuję się z tym małym pikusiem, to przecież nikomu żadnej krzywdy nim nie zrobię. Oczywiście, nie oszukuję moich rozmówców, że jestem amatorem. Mówię, że pracuję nad książką i robię pewien cykl zdjęć.

T

Fotografia ma wydobyć nas z potoczności, oczywistości Zdaniem Tomaszewskiego, fotografując, trzeba dostrzegać człowieka. Jego zdaniem, we współczesnej fotografii nie ma humanizmu. Młodzi fotograficy fotografują to, co na rynku dobrze się sprzedaje, a człowieka traktują przedmiotowo. Zdjęcia są chłodne i pokazują zjawisko „samotnego w tłumie”. Radził młodym adeptom tej sztuki, aby zamiast tworzyć magię, kompozycję, światło i ustawiać bohaterów – co na pewno daje efekty – wkładali więcej serca w swoją pracę. – Jeśli fotografia ma czemuś służyć, to przede wszystkim temu, żeby nas wydobyć z oczywistych, potocznych doświadczeń. Proponuję powrót do źródeł. Tomasz Tomaszewski zdradził, że po latach współpracy i próbowania wielu polskich drukarni, jest wierny drukarni w Rzeszowie. Zdjęcia drukuje w NajlepszeFoto.pl (jednej ze spółek rzeszowianina Piotra Leszczyńskiego, właściciela firmy CyfrowaFoto w Zaczerniu – przyp. red.). Podziękował też Piotrowi Piechowi i Mariuszowi Guzkowi, założycielom galerii, za zaproszenie do stolicy Podkarpacia. Wystawę „Wszystko może być wszystkim” można oglądać w Galerii Dwa Plany (CH Nowy Świat) do 23 stycznia. 

Fotografie Tadeusz Poźniak

18

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017



LOTNICTWO

Od lewej: Mieczysław Górak, Władysław Ortyl, prof. Tadeusz Markowski.

Nowy samolot i otwarcie drogi kołowania w Ośrodku Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej

P

rzekazany „Tampico” TB-9 jest już zarejestrowany oraz ubezpieczony w Polsce i właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by studenci mogli rozpocząć na nim szkolenie. Dotychczas flota samolotowa OKL-u składała się z siedemnastu maszyn: sześciu samolotów „Tampico” TB - 9, dwóch „Piper” PA – 28 Arrow, trzech „Piper” PA – 34 Seneca V, pięciu samolotów „Liberty” XL-2 oraz jednego ZLIN – 242L. Najnowsza maszyna kupiona została od niemieckiego właściciela i wyposażona jest w istotne urządzenie radiowo-nawigacyjne, spełniające warunki lotów w przestrzeni kontrolowanej. Za nowe, tak wyposażone „Tampico”, trzeba zapłacić ponad 1,5 mln zł. Sprowadzony samolot wyróżnia się pięknym, bordowym kolorem i owiewkami na kołach. Jest wyposażony w stałe śmigło oraz stałe podwozie trójkołowe. Zaprojektowany w latach 70. XX wieku jest powszechnie używany w lotnictwie szkoleniowym i turystycznym, a w porównaniu do innych czteromiejscowych jednosilnikowych samolotów jest stosunkowo przestronny. – Dla OKL-u jest cennym nabytkiem. W chwili obecnej w szkoleniu zintegrowanym mamy 152 studentów, od lutego 2017 roku na pilotaż przyjęliśmy 38 osób, a od lutego 2018 roku planujemy przyjąć rekordową liczbę chętnych, aż 40 studentów – wylicza Mieczysław Górak, dyrektor Ośrodka Kształcenia Lotniczego. – Gdyby wsparcie finansowe od marszałka w 2018 roku się potwierdziło, na pewno chcielibyśmy kupić kolejny samolot - „Piper” PA – 28 Arrow. Prof. Tadeusz Markowski, rektor Politechniki Rzeszowskiej, dziękując samorządowi województwa za 350 tys. zł wsparcia, które uczelnia wykorzystała na zakup samolotu oraz wyposażenie nawigacyjne do symulatorów lotu, nie krył, że ekstra Mikołaj też byłby mile widziany. – Wszystko przed nami, Mikołaj przychodzi w różnych okresach, ale widać, że z nami jest –żartował Władysław Ortyl. – Cieszę się, że możemy przekazać ten samolot, bo sam jestem absolwentem Politechniki Rzeszowskiej i dobre projekty, dobre pomysły zasługują na wsparcie, a tak jest w tym przypadku. To są dobrze wykorzystane pieniądze w Ośrodku Kształcenia Lotniczego, gdzie wyszkoliły się już setki pilotów lotnictwa cywilnego, a samo miejsce - w znakomitym sąsiedztwie lotniska i Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego – robi duże wrażenie. Marszałek województwa, przekazując kluczyki do samolotu, otworzył również nową drogę kołowania do pasa startowego. Dzięki temu zwiększy się przepustowość samolotów podczas szkoleń lotniczych studentów pilotażu oraz możliwe będzie dużo szybsze opuszczanie drogi startowej przez statki powietrzne, co wyeliminuje zagrożenia wynikające z równoczesnego szkolenia studentów na kilkunastu samolotach szkoleniowych. Droga kołowania będzie też pełniła funkcję drogi ratowniczo-pożarowej. Inwestycja została dofinansowana ze środków Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Sam Ośrodek Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej obchodził w tym roku okrągłe, czterdzieste urodziny. To tutaj prowadzi się szkolenie pilotów lotnictwa cywilnego, a od 2007 roku również mechaników lotniczych obsługi. Ośrodek dysponuje dobrze wyposażoną i nowoczesną bazą szkoleniową. Samoloty, symulatory lotu, infrastruktura, w tym hangary, betonowy pas startowy, drogi kołowania, kadra instruktorska, profesjonalni mechanicy – wszystko to sprawia, że Politechnika Rzeszowska pozostaje jednym z najlepszych i największych ośrodków w kraju, kształcących pilotów lotnictwa cywilnego i mechaników lotniczych obsługi.  W Ośrodku Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej marszałek województwa, Władysław Ortyl przekazał symbolicznie prof. Tadeuszowi Markowskiemu jak najbardziej autentyczne kluczyki do szkolnego samolotu produkcji francuskiej „Tampico” TB -9, który za 300 tys. zł udało się kupić dla studentów pilotażu dzięki wsparciu samorządu województwa. Obaj panowie otwarli też nową drogę kołowania do pasa startowego na terenie OKL-u, a i nie zabrakło mikołajkowych żartów. Rektorowi Politechniki marzyłby się kolejny samolot od marszałka, a Władysław Ortyl nie mówi „nie”.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak





Od lewej: Ryszard Jania, Odkrycie Roku Magazynu VIP; Wit Karol Wojtowicz, zwycięzca w kategorii VIP Kultura; Marta Półtorak, laureatka statuetki w kategorii VIP Biznes; Tomasz Poręba, najbardziej wpływowy polityk 2017.

Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 Zamek, który jest największą atrakcją turystyczną regionu, strategiczna dla województwa droga S19 i firmy imponujące skalą eksportu oraz wpływem na podkarpacki przemysł. Za tymi sukcesami stoją ludzie, których wyróżniliśmy podczas VIII Gali VIP-a w Filharmonii Podkarpackiej. Prestiżowy tytuł Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 otrzymali: w kulturze – Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie; w polityce – europoseł Tomasz Poręba; w biznesie – Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie. Tytuł VIP Odkrycie Roku przypadł Ryszardowi Jani, prezesowi Pilkington Automotive Poland, współtwórcy Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego. W tym roku po raz pierwszy wręczyliśmy VIP-a Honorowego. Powędrował on do poety – Janusza Szubera.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak – Nie traćcie nadziei. Róbcie to, co robicie, wciąż dobrze, a nagroda przyjdzie – mówił z uśmiechem do gości gali VIP-a – biznesmenów, polityków, ludzi kultury i nauki – Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland i orędownik współpracy przemysłu motoryzacyjnego na Podkarpaciu, odbierając statuetkę VIP-a w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. ala opiniotwórczego magazynu VIP Biznes&Styl to jedno z najważniejszych wydarzeń towarzyskich na Podkarpaciu, które gromadzi elity świata biznesu, polityki i kultury. Od 9 lat organizuje je wydawca VIP-a – firma Sagier. Wyczekiwanym punktem programu jest wręczenie statuetek dla Najbardziej Wpływowych Osób Podkarpacia w trzech kategoriach: VIP Kultura, VIP Biznes,

G 24

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

VIP Polityka. Magazyn VIP Biznes&Styl przyznaje też nagrody specjalne – VIP Odkrycie Roku i, od tego roku, VIP Honorowy. Nominowanych do tytułu Najbardziej Wpływowych Osób Podkarpacia wskazali czytelnicy oraz szerokie grono osób, które gościły na łamach magazynu VIP Biznes& Styl. Zwycięzców spośród osób nominowanych w poszczególnych kategoriach wybrała Kapituła, w skład której weszli: prof. Marek Koziorowski, prorektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; prof. Grzegorz Budzik, prorektor Politechniki Rzeszowskiej; dr Wergiliusz Gołąbek, rektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista; mec. Jerzy Borcz, adwokat; Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka; Aneta Gieroń; Alina Bosak.


Ranking VIP B&S

Od lewej: Wiesław Banach, Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz, Alina Bosak, Janusz Szuber, Aneta Gieroń, Katarzyna Grzebyk, Leszek Puchała.

L

aureaci to osoby, które odpowiadają różnym definicjom „wpływowości”, przez jednych rozumianej jako możliwość podejmowania najważniejszych decyzji dotyczących regionu, przez innych – jako inspirowanie i propagowanie najlepszych praktyk w życiu publicznym o fundamentalnym znaczeniu dla rozwoju Podkarpacia, albo jeszcze inaczej – jako możliwość wpływania na sposób myślenia ludzi i kształtowania ich postaw. Statuetka VIP za drogę S19 W poprzedniej edycji nagród VIP-a w kategorii polityka wygrał nie tyle polityk, co samorządowiec – Piotr Przytocki, prezydent Krosna. We wcześniejszych latach tytuł zdobył także Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa. Tym razem wśród nominowanych królowali posłowie. Wśród nich Marek Kuchciński, który od 2015 roku jest marszałkiem Sejmu, członkiem Prawa i Sprawiedliwości oraz posłem na Sejm IV, V, VI, VII i VIII kadencji. Pochodzi z Przemyśla, gdzie w latach 80. należał do środowiska kultury niezależnej i zajmował się redakcją kwartalnika „Strych Kulturalny”. Nominację do nagrody otrzymała również Krystyna Wróblewska, posłanka Prawa i Sprawiedliwości, była radna Rzeszowa i dyrektor Podkarpackiego Centrum Edukacji Nauczycieli w Rzeszowie, która w 2017 roku została przewodniczącą wojewódzkiego zespołu okręgowego PiS ds. wyborów samorządowych w 2018 roku. Trzecim nominowanym był Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego VII i VIII kadencji. Z wykształcenia historyk i politolog. Od początku swojej obecności w Brukseli orędownik budowy szlaku Via Carpathia, którego częścią jest droga ekspresowa S19, oraz strategii makroregionalnej dla Karpat. I to właśnie Tomasz Poręba zdobył statuetkę w kategorii Polityka – za lobbowanie na rzecz S19, której realizacja początkowo przewi-

dywana była po roku 2030, a dziś wiadomo, że będzie ona gotowa do 2023, a tym samym przyspieszy rozwój gospodarczy regionu. Cywilizacyjnym krokiem dla Podkarpacia było niedawne podpisanie kontraktu z rządem na budowę S19 od Rzeszowa do Barwinka na granicy ze Słowacją na kwotę 24 mld zł. A Tomasz Poręba przyznaje, że S19, stanowiąca część szlaku Via Carpathia, to dla niego projekt życia. – Jeszcze kilka lat temu o tej drodze w PE mało kto słyszał, z trudem walczyliśmy o każdą konferencję i poprawkę w tej sprawie. Dziś mój raport w sprawie dostępności komunikacyjnej w Europie Wschodniej, ze szczególnym uwzględnieniem szlaku Via Carpathia, został przyjęty głosami blisko 600 europosłów – podkreśla zdobywca statuetki VIP i zarazem jeden z trzech najaktywniejszych polskich posłów w Parlamencie Europejskim. – To jest od początku mój pomysł na siebie jako europosła. Wykorzystuję swoją pozycję, wiedzę i umiejętności po to, aby twardo zabiegać o interesy Podkarpacia i wpływać na jego rozwój. Zdaniem dr. Bartłomieja Biskupa, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, wszystkie rankingi, które dotyczą osób z życia publicznego, także polityków, są bacznie obserwowane – tym bardziej że w przypadku statuetek przyznawanych przez magazyn VIP Biznes&Styl o nominacjach decydują przedstawiciele biznesu, kultury, nauki, czyli osoby z natury swojej działalności wpływowe, a tym samym ranga nagrody jest niebanalna, oddająca pewne wyobrażenia mieszkańców Podkarpacia o poszczególnych politykach. wycięstwo Tomasza Poręby, posła PiS do Parlamentu Europejskiego, może niektórych zaskoczyć, biorąc pod uwagę, że wśród nominowanych był Marek Kuchciński, marszałek Sejmu, ale gdy bliżej się temu przyjrzeć, ma to swoje wytłumaczenie – mówi politolog. – Marek Kuchciński jest bardzo popularny, co wynika z funkcji, jaką sprawuje, ale oceniając już jego realną obecność na Podkarpaciu, to zdaje się bardziej koncentrować na polityce kadrowej, niekoniecznie mającej związek z rozwojem infrastrukturalnym i cywilizacyjnym regionu. Na pewno zastanawiająca i zauważalna jest jego nieobecność na pierwszej, ale i na drugiej edycji Kongresu 590, kiedy to w podrzeszowskiej Jasionce biło gospodarcze serce Polski, z premierem i prezydentem RP na czele, ale bez udziału marszałka Sejmu, który przecież z Podkarpacia pochodzi. Według Bartłomieja Biskupa, w ostatnich kilku latach Tomasz Poręba umiał wypracować sobie wizerunek polityka, który na brukselskich salonach zręcznie zabiega o budowę Via Carpathii, a tym samym drogi ekspresowej S19, która biegnie z północy na południe Polski, jej wschodnimi krańcami. 

Z


Ranking VIP B&S Dla takiego regionu jak Podkarpacie, to kluczowa inwestycja, z postępującymi robotami, na której kolejne odcinki są oddawane do użytku, jak choćby ten oddany kilkanaście dni temu w okolicach Rzeszowa. Statuetka magazynu VIP jest takim właśnie wyróżnieniem za konkretną inwestycję, z którą poseł się kojarzy, i choć nie jest tak popularny jak marszałek Kuchciński, to w długofalowym działaniu wcale nie musi być to wadą. – Dla mnie wydaje się on naturalnym kandydatem na prezydenta Rzeszowa – dodaje politolog. – Chociaż wiem, że już od dawna to Wojciech Buczak jest typowany na głównego konkurenta Tadeusza Ferenca w przyszłorocznych wyborach. arto też na pewno śledzić dalsze polityczne losy Krystyny Wróblewskiej, byłej radnej Rzeszowa, obecnie posłanki i koordynatorki PiS ds. wyborów samorządowych na Podkarpaciu w 2018 roku. – W tym konkretnym przypadku najbliższe miesiące potwierdzą, lub nie, na ile mocna może być pozycja Krystyny Wróblewskiej, której politycznych ambicji nie sposób odmówić – dodaje politolog. – Na pewno mocno walczy o swoją pozycję wśród rzeszowskich parlamentarzystów. I choć z punktu widzenia Warszawy nie należy do najpopularniejszych posłanek, to na pewno na Podkarpaciu cieszy się dużym zaufaniem m.in. marszałka Kuchcińskiego.

Tomasz Poręba.

W

VIP za biznes, któremu nie brak lokalnego patriotyzmu Trudno byłoby marzyć o silnym gospodarczo Podkarpaciu bez przedsiębiorców. To dzięki ich inteligencji, pracowitości i odwadze powstają w regionie firmy konkurujące na polskich i światowych rynkach. Do takich z pewnością należy Marta Półtorak – uznana za Najbardziej Wpływową w ka-

tegorii VIP Biznes 2017. Prezes Marma Polskie Folie, jednego z największych w Europie przetwórców tworzyw sztucznych i producentów folii dla ogrodnictwa, budownictwa oraz przemysłu, jest również prezesem Develop Investment, właściciela Centrum Handlowo-Rozrywkowego Millenium Hall w Rzeszowie. – Bardzo jesteśmy dumni, że na przestrzeni tych ponad dwóch dekad Marma Polskie Folie tak dobrze się rozwinęła, także technologicznie – podkreśla Marta Półtorak. – Mamy pięć zakładów produkcyjnych: w Kańczudze, Nowej Dębie, Kędzierzynie-Koźlu, Bielsku-Białej i Wilkowicach, gdzie zatrudnionych jest ponad 2 tys. osób. I pewnie rzadko o tym mówię, ale ileś produktów, które codziennie większość z nas bierze do ręki, są to produkty w opakowaniach z naszych fabryk. To cieszy, tak samo jak nieustanna możliwość rozwoju. Nasi pracownicy są szkoleni na całym świecie: w Europie, Japonii, w Stanach Zjednoczonych. Na przestrzeni tych lat rozwijała się firma, ale i bogacili się ludzie u nas zatrudnieni. Zależy nam na rozwoju miejsca, skąd pochodzimy i gdzie mieszkamy. Zależy mi na Rzeszowie, Podkarpaciu. I tak, czuję się lokalną patriotką, choć wiem, jak to stwierdzenie zostało zbanalizowane w ostatnich latach. Przywiązuję się do miejsc, ludzi i jestem dumna, że pochodzę właśnie z Podkarpacia. bok Marty Półtorak, do nagrody VIP-a nominowani zostali również Artur Kazienko, prezes przemyskiej spółki Kazar, największego dziś w Polsce producenta obuwia i torebek premium, firmy, która w 2013 roku otworzyła swój pierwszy zagraniczny salon w Bukareszcie, by w kolejnych latach święcić triumfy m.in. na rynku arabskim; a także Edyta Stanek i Dawid Cycoń, założyciele i właściciele firmy ML System z Zaczernia k. Rzeszowa, spółki produkującej systemy fotowoltaiczne zintegrowane z budynkami, która jako pierwsza na świecie wdrożyła do seryjnej produkcji drukowane ogniwa fotowoltaiczne wykorzystywane w budownictwie.

O

Wit Karol Wojtowicz.

26

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017


Ranking VIP B&S

W

ynik głosowania Kapituły Artur Chmaj, ekonomista i dyrektor Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, komentuje w sposób następujący: – Cieszy mnie to, że w takich rankingach jest spośród kogo wybierać zwycięzcę, bo sięgając pamięcią 20-30 lat wstecz, znalezienie w gospodarce Podkarpacia takiej plejady firm, które wyróżniają się w Europie i na świecie, było bardzo trudne. Dzisiaj takich przedsiębiorstw jest bardzo dużo i ciężko jest z tego grona wytypować zwycięzcę. Jako ekonomistę bardzo mnie to cieszy, bo świadczy o rozwoju naszej gospodarki. Zarówno firma Kazar, jak i Marma obecne są w świadomości przedsiębiorców na świecie, nie tylko na Podkarpaciu, więc nominowanie tych firm w rankingu jest dla mnie oczywiste. To firmy zaawansowane technologicznie, z dużym doświadczeniem na rynku. Moim zdaniem, zwycięstwo pani Marty Półtorak to nagroda za całokształt sukcesów biznesowych, gdyż pani Marta znana jest ze swej przedsiębiorczości i budowania od podstaw bardzo dużej firmy produkującej na cały świat i konkurującej z najlepszymi. Marta Półtorak postawiła na nogi Millenium Hall – wszyscy przecież pamiętamy różne koleje losu budowy tej galerii, nazywanej galerią-widmo. Uważam, że jej zwycięstwo w kategorii biznes to nagroda za sukcesy biznesowe, odważne i śmiałe decyzje prowadzące do czegoś spektakularnego. Choć wybór kapituły konkursowej jest subiektywny, to dla mnie jest to wybór uzasadniony i Marta Półtorak z pewnością zasługuje na tę nagrodę. Artur Chmaj zauważył, że spośród trzech nominowanych firm najmłodszą, ale najbardziej zaawansowaną technologicznie jest ML System. – W tej młodości jednak jest siła. Zauważmy, że Marma i Kazar mają za sobą lata rozwoju, natomiast ML System rozwija się bardzo szybko, czego dowodem są nagrody dla niej na arenie ogólnopolskiej. Jeszcze kilka lat temu firmy nie było na rynku, ale już jest roz-

Marta Półtorak.

poznawalna i doceniana. Tempo, w jakim ML System goni czołówkę podkarpackich firm, budzi podziw. Chapeau bas z mojej strony. – W ciągu ostatnich 27 lat mieliśmy takie „epoki” w gospodarce Podkarpacia, że w rankingach były „pewniaki”. W danym czasie w panteonie przedsiębiorców wyróżniała się dana osoba, która była naszą lokalną gwiazdą i odsuwała w cień innych przedsiębiorców. Dziś takich gwiazd mamy więcej, więc wskazanie i wytypowanie lidera w danej kategorii jest trudne, a w przyszłości będzie jeszcze trudniejsze, bo Podkarpacie bogaci się w osoby, które odniosły sukces gospodarczy. Lista osób nominowanych w biznesie będzie się wydłużać, więc warto rozszerzyć formułę rankingu – dodaje ekonomista.

K

Ryszard Jania.

VIP Kultura za Łańcut

apituła nie miała również łatwego wyboru, decydując, kto zostanie uznany za najbardziej wypływowego w kategorii Kultura. Wśród nominowanych znaleźli się ludzie ze znaczącym dorobkiem. Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, jest twórcą Galerii Zdzisława Beksińskiego i to jemu sanocki zamek zawdzięcza największą na świecie kolekcję prac Beksińskiego. Jacek Koszczan założył i jest prezesem Stowarzyszenia Na Rzecz Ochrony Dziedzictwa Żydów Ziemi Dukielskiej – Sztetl Dukla. To inicjator i budowniczy pomnika upamiętniającego 70. rocznicę zagłady dukielskich Żydów, opiekun cmentarzy żydowskich oraz ruin synagogi w Dukli. W końcu, Wit Karol Wojtowicz – historyk sztuki, absolwent KUL i działacz opozycji demokratycznej w okresie PRL, od 1990 roku dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie, podkarpackiej perły, która dzięki wielomilionowym inwestycjom i dotacjom pozyskanym z Unii Europejskiej jest dziś jedną z najpiękniej odrestaurowanych rezydencji magnackich w Polsce. 

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

27


Ranking VIP B&S Andrzej Gutkowski.

była także odpowiedzialnym zobowiązaniem do właściwej opieki nad tym wspaniałym wielkim domem. Odkrycie Roku za sojusz w motoryzacji

C

K

apituła doceniła zmiany, jakim uległ w czasach rządów dyrektora Wojtowicza łańcucki zamek i właśnie jemu przyznała zwycięstwo. Krystyna Lenkowska, pisarka i poetka, podkreśla, że osoby nominowane do Nagrody VIP Kultura 2017 to wybitne postaci naszego regionu, a lista zasług Wita Wojtowicza jest naprawdę długa. – W czasie swojej pracy menedżerskiej przywrócił świetność majątku Lubomirskich i Potockich do stanu niemal przedwojennego – zauważa poetka. – Pod jego nadzorem przeprowadzono w muzeum cały szereg remontów, konserwacji i inwestycji, na które pozyskano wiele milionów złotych. Mowa tu m.in. o rewitalizacji Storczykarni, dawnego Kasyna oraz Maneżu, konserwacji klatki schodowej, pracach remontowo-renowacyjnych więźby dachowej nad budynkiem Biblioteki i skrzydła nad Wielką Jadalnią, Glorietty, tarasu i schodów wieży budynku ekspozycyjnego, rzeźb parkowych. Niemal równocześnie prowadzono budowę Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej. Zbudowano też system rezerwacji i sprzedaży biletów online oraz wdrożono system stacjonarnych audioprzewodników. Ostatnio pozyskano też pieniądze na kolejne projekty: dotyczą one prac remontowo-konserwatorskich w Oranżerii i Ujeżdżalni oraz wykreowania nowych przestrzeni ekspozycyjnych w budynku zamku oraz w zabytkowym parku. – Cieszy fakt, że atrakcyjność Muzeum-Zamku w Łańcucie oceniana jest bardzo wysoko – mówi dyrektor Wojtowicz. – Dumny jestem z jego wysokiego miejsca, jakie zajmuje na muzealnej mapie Polski. Urodziłem się w Łańcucie, w rodzinie tu osiadłej od wielu pokoleń i zespół zamkowo-parkowy od dziecka budził mój zachwyt. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę pracować w tym wyjątkowym muzeum i że udało się zrobić dla niego wiele dobrego. Praca tutaj zawsze dawała mi wiele radości i satysfakcji. Zawsze

28

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

o roku przyznajemy jeszcze jedno szczególne wyróżnienie – VIP Odkrycie Roku. Otrzymał je Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland oraz pomysłodawca i prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego. Kiedy w 1993 roku Pilkington jako producent szkła budowlanego wchodził do Polski, Ryszard Jania był tarnobrzeskim wicewojewodą. Gdy na fali motoryzacyjnego boomu w Polsce w 1997 roku powstawał Pilkington Automotive Poland, on już w brytyjskim koncernie był odpowiedzialny za budowę fabryki w Sandomierzu. W 2000 roku został prezesem Pilkington Automotive Poland. Firma, która miała zatrudniać około 500 pracowników, dziś ma ich ponad 2000 w fabrykach w Sandomierzu i Chmielowie. Ta ostatnia, wybudowana za prawie 500 mln zł, jest jedną z najnowocześniejszych na świecie. Prezes Jania nie poprzestał na zarządzaniu fabryką światowego giganta. W 2015 roku zainicjował utworzenie Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego – klastra skupiającego firmy automotive z Podkarpacia, które dzięki temu zwiększyły siłę negocjacyjną w różnych obszarach, a także dostęp do wiedzy. Dziś w Sojuszu jest już około 30 członków, a wśród firm nie tylko motoryzacyjni giganci z północy regionu, ale przedsiębiorstwa z całego Podkarpacia. Bo branża motoryzacyjna to obecnie poważny gracz na rynku, zatrudnia co najmniej 20 tys. osób w regionie i przekracza 20 mld zł rocznego obrotu. – Chcemy wymieniać się doświadczeniami i oddziaływać na środowisko przemysłu, nie tylko motoryzacyjnego – zależy nam na podnoszeniu kultury organizacyjnej i technologicznej przedsiębiorstw – mówi prezes Jania.

Marcin Zaborniak.


Ranking VIP B&S Z wizytą u Janusza Szubera

W

tym roku po raz pierwszy zdecydowaliśmy się także przyznać specjalną statuetkę – VIP Honorowy – która ma być wyrazem ogromnego uznania dla osób w spektakularny sposób odmieniających Podkarpacie i nasze o nim postrzeganie, a przede wszystkim będących źródłem nieustających inspiracji. Pierwszego VIP-a Honorowego odebrał człowiek nader skromny, a cieszący się wielkim uznaniem literackiego świata, ambasador polskiej kultury, którego książki przetłumaczono na 12 języków – poeta Janusz Szuber. Urodził się w 1947 roku w Sanoku, debiutował dopiero w 1994 roku. Przez 27 lat swoje wiersze pisał do szuflady, a dziś obok Zbigniewa Herberta, Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej, Stanisława Barańczaka, wymieniany jest wśród najlepszych polskich poetów współczesnych. Jest autorem kilkunastu tomów poetyckich. Jego wiersze są przedmiotem analiz, a przede wszystkim wspaniałą lekturą, na każdym kroku przypominającą, jaką moc ma słowo. Zawsze i wszędzie. Janusz Szuber od 9 lat jest także czytelnikiem VIP-a i parokrotnie gościł na łamach magazynu. Nie mógł przyjechać na galę w Filharmonii Podkarpackiej, więc zorganizowaliśmy dla niego uroczystość w Sanoku. Janusz Szuber, odbierając statuetkę, przyznał, że wyróżnienie jest mu bliskie z kilku powodów. Jak każda nagroda cieszy, ale jest też kontynuacją rozmowy, jaka od dobrych kilku lat toczy się z udziałem Janusza i dziennikarzy magazynu. W VIP -ie kilkakrotnie wypowiadał się, będąc bohaterem wywiadów i publikując na naszych łamach wiersze dla niego najważniejsze. – Cieszy mnie, że magazynowi VIP Biznes&Styl udaje się trudna sztuka pokazywania ludzi i rzeczywistości, rzeczy wartościowych, wspólnych dla nas wszystkich, a to jest najważniejsze w budowaniu nowoczesnego społeczeństwa – mówił poeta. – VIP kreuje wizję nowoczesnej Polski, gdzie sukces nie jest czymś wstydliwym, a wręcz przeciwnie inspirującym, zachęcającym do pracy i wyzwań. Wręczenie statuetki VIP-a odbyło się w Muzeum Historycznym w Sanoku, które na zawsze już kojarzyć się będzie z obrazami Zdzisława Beksińskiego, innego wybitnego sanoczanina, ale i poezją Janusza Szubera, nieraz rozbrzmiewającą w tych murach. – Tutaj, na dziedzińcu tego zamku, patrząc na ukochane Góry Słonne, mogę co jakiś czas „wystrzelić jak z armat” – mówił poeta, dla którego mijający rok jest wyjątkowy. 8 grudnia w Muzeum Historycznym w Sanoku odebrał tytuł Honorowego Obywatela Sanoka. Promujemy talenty Ciepłe słowa poety z Sanoka zostały zarejestrowane i mogliśmy je przekazać gościom VIII Gali w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego. Film poprzedziło wręczenie statuetek Najbardziej Wpływowym Podkarpacia 2017. Zaszczyt ten przypadł przedstawicielom sponsorów oraz Nadziejom Podkarpacia – młodym, już odnoszącym sukcesy, studentom. W ten sposób magazyn VIP promuje osoby utalentowane i stawiające na profesjonalizm w nauce i pracy.

Od lewej: Tomasz Poręba i Władysław Ortyl. Statuetkę VIP Kultura wręczyli: Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Banku, oraz Mikołaj Garlak, 21-letni fotograf, filmowiec, grafik, muzyk, student trzeciego roku Grafiki na Uniwersytecie Rzeszowskim, miłośnik filmowej twórczości Nolana i poszukujący grafik, głównie w technikach druku płaskiego, zakwalifikowany na prestiżową wystawę X Biennale Grafiki Studenckiej w Poznaniu i aktywnie uczestniczący w projektach graficznych polskich oraz zagranicznych. – Jestem niezmiernie uradowany tą nagrodą – przyznał Wit Karol Wojtowicz, dziękując organizatorom i sponsorom gali, opiekunom zamku z samorządu i ministerstwa, swojej rodzinie i współpracownikom, a szczególnie Grażynie Ulmie, swojej zastępczyni w Muzeum-Zamku w Łańcucie. – Bez niej by mnie tu nie było. A nagrodę traktuję również jako zobowiązanie na przyszłość. tatuetkę VIP Polityka Tomasz Poręba odebrał z rąk Stanisława Myszkowskiego, właściciel Harley Davidson Rzeszów oraz młodego społecznika Dawida Brudka. Dawid jest studentem I roku ekonomii na studiach magisterskich o specjalności Ekonomia Usług Biznesowych, członkiem Rady Wydziału Ekonomii i Parlamentu Studentów Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz koordynatorem Uniwersyteckiego Centrum Coworkingowego, w ramach którego podejmuje współpracę z Kołami Naukowymi oraz innymi organizacjami studenckimi w celu wypracowania wspólnych pomysłów, takich jak organizacja Dnia Inteligencji Finansowej, Warsztatów z Zakładania oraz Rozwijania Startupów. – Rzeczywiście, sporo waży – stwierdził Tomasz Poręba, przyjmując statuetkę VIP. – I ja również dużą wagę przywiązuję do tej nagrody. Chcę za nią serdecznie podziękować Kapitule, magazynowi VIP Biznes&Styl, a przede wszystkim mieszkańcom Podkarpacia. Traktuję ją jako wyraz poparcia dla tego kierunku rozwoju województwa podkarpackiego, o który staram się zabiegać w Brukseli, ale też 

S

Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl


Ranking VIP B&S w Polsce i na Podkarpaciu. To województwo otwarte, które ma dobrą dostępność komunikacyjną i wielki potencjał na przyszłość. Z rozwiniętą infrastrukturą komunikacyjną, bogatą kulturą, piękną naturą, a zarazem innowacyjnością i przemysłem, jaki funkcjonuje m.in. w ramach Doliny Lotniczej, mamy szansę stać się polską Bawarią. Nie brakuje nam niczego, by to marzenie ziścić. Będziemy robić wszystko, aby tak się stało. Kiedyś, za 20-30 lat, nasze dzieci i wnuki zapytają, co dla rozwoju naszego regionu zrobiliśmy. Zrobią to niezależnie od sympatii politycznych i poglądów. Dlatego tak ważne jest to, co dla Podkarpacia każdy z nas robi – dodał poseł, dziękując gościom i gospodarzom gali za działania na rzecz rozwoju województwa. – Pozwólcie, że podziękuję także swoim współpracownikom i rodzinie, szczególnie zaś osobie, która dużo znosi i wytrzymuje to tempo, w jakim pracuję, bez której tutaj bym nie stał. Tę nagrodę dedykuję mojej żonie Agnieszce – powiedział Tomasz Poręba. arcie Półtorak, zwyciężczyni w kategorii VIP Biznes, nagrodę wręczyli: Agnieszka Łoza, dyrektor regionalny Ubezpieczeń Grupowych AVIVA, oraz Łukasz Kolman, student mechatroniki na Wydziale Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej, laureat ogólnopolskiego konkursu „Student-Wynalazca”. Łukasz Kolman wiosną 2017 roku zdobył brązowy medal podczas 45. Międzynarodowej Wystawy Wynalazków w Genewie za urządzenie do wspomagania osób niewidomych i niedowidzących. Jego wynalazek to nowatorska laska, która pozwala użytkownikowi bezpiecznie poruszać się w przestrzeni miejskiej lub we własnym domu. Urządzenie jest wyposażone w zaawansowane moduły (m.in. GPS, GSM, Bluetooth, podzespół radiowy i mechanizm samobalansujący), które sprawiają, że jest ono znacznie użyteczniejsze niż tradycyjna laska dla osób niewidomych i niedowidzących. – Żyjemy w czasach, kiedy chwalenie innych nie jest do końca modne, tym przyjemniej jest zatem być pochwalonym przez magazyn VIP Biznes&Styl – przyznała uśmiechnięta Marta Półtorak. – Kiedy dowiedziałam się, że kapituła uznała mnie za osobę wpływową, najpierw poczułam zaskoczenie, a potem bardzo się ucieszyłam, bo rozumiem tę wpływowość jako możliwość realizacji ciekawych projektów i nakłonienie do wspólnej pracy nad nimi. Takich wpływowych na Podkarpaciu jest wielu, to dzięki nim Rzeszów pięknieje w oczach. Cieszy to również mnie, ponieważ czuję się lokalną patriotką. Moje dzieci, które wyjeżdżają też w świat, chętnie wracają do tego miasta, które dla nich nadal jest atrakcyjne. Warto pracować dla tego miasta – zapewniła prezes Marmy Polskie Folie. – Chciałem pogratulować wszystkim nagrodzonym i nominowanym, także tym wszystkim, którzy poza nominowanymi jeszcze byli w kolejce do nagrody. Bo tylko naprawdę duża liczba osób i wzajemna współpraca może tworzyć takie dobro, które sprzyja rozwojowi jakiejś części regionu – zauważył prezes Ryszard Jania, uhonorowany statuetką VIP Odkrycie Roku. – Cały czas jestem pod wrażeniem decyzji kapituły, która jest w stanie odkryć człowieka w moim wieku. Patrząc na numer pesel bliżej jest mi do zakrycia niż odkrycia – zażartował laureat. – Chyba jesteście w tym Państwo podobni do Szwedzkiej Akademii Nauk, która najczę-

M

30

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

ściej wyróżnia osoby po 70-tce. Dziękuję za to wyróżnienie, a szczególnie moim najbliższym – żonie, dzięki której trafiłem na Podkarpacie i odbieram dziś tę nagrodę. o nagroda szczególnie nam bliska – podkreśliła Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, ogłaszając zwycięstwo prezesa Pilkingtona. – Przyznajemy ją osobie, która w ciągu ostatniego roku była z nami w sposób szczególny związana. Wręczamy nagrody w kategorii biznes, kultura i polityka. To bardzo różne obszary działalności, ale jako magazyn od początku naszej działalności stawiamy sobie za cel tworzenie płaszczyzny porozumienia. W przestrzeniach, gdzie spotykają się różne osobowości, powstają najlepsze rzeczy. Nasz region jest właśnie taki, nasze korzenie są właśnie takie. Mamy wielonarodowe, wielokulturowe dziedzictwo i proszę zobaczyć, jak to nasze położenie geograficzne wspaniale na nas wszystkich wpływa. Bardzo się cieszę, że statuetka VIP Odkrycie Roku trafia w ręce człowieka, który nie tylko odnosi sukcesy w pracy zawodowej, ale ma także chęć postrzegania województwa w szerszym kontekście. Klaster Wschodni Sojusz Motoryzacyjny, którego pomysłodawcą jest Ryszard Jania, postawił sobie za cel zjednoczenie przemysłu motoryzacyjnego na Podkarpaciu. Jesteśmy regionem o znakomitych tradycjach przemysłu lotniczego. Prezes Jania jest przekonany, że równie dobrze będzie się rozwijał przemysł motoryzacyjny. Zwycięzcom gratulowali także goście specjalni gali. Marszałek podkarpacki Władysław Ortyl szczególnie dziękował Tomaszowi Porębie. – Kiedy podpisaliśmy aneks do kontraktu terytorialnego na drogę ekspresową S19 od Rzeszowa do Barwinka, było to wydarzenie moim zdaniem niezmiernie ważne i dla naszego regionu historyczne. Wtedy pan poseł Poręba powiedział: „Mamy to!”. I miał rację – zauważył marszałek Ortyl. – Gratuluję organizatorom kontynuacji tego dzieła, jakim jest nagroda dla Najbardziej Wpływowych Osób Podkarpacia. Na sukces pracuje wiele osób, ale wciąż potrzebujemy liderów, którzy wyznaczają drogę i kierunek rozwoju. Na Kongresie 590 wiele mówiliśmy o patriotyzmie gospodarczym. Każdy z wyróżnionych wkłada wiele pracy w rozwój regionu, znacznie wykraczając poza swoje obowiązki zawodowe i za to szczególnie chcę podziękować. Słowa uznania nagrodzonym w imieniu prezydenta Tadeusz Ferenca przekazał także wiceprezydent Andrzej Gutkowski, a list od wojewody podkarpackiej Ewy Leniart przeczytał Marcin Zaborniak, dyrektor generalny Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego. zęść oficjalną zakończył klimatyczny koncert Olgi Bończyk, aktorki i wokalistki, niegdyś gwiazdy serialu „Na dobre i na złe”. Anegdoty z kuluarów sceny i artystycznego życia ubarwiły występ i przeplatały się z przebojami z repertuaru Ireny Santor, Kabaretu Starszych Panów, Anny Jantar i Krzysztofa Krawczyka. Aktorka zaśpiewała również piosenkę swojego autorstwa, którą napisała dla swoich nieżyjących rodziców. A po muzycznej uczcie przyszedł czas na towarzyskie rozmowy, bankietowe smakołyki i dodatkowe atrakcje przygotowane przez sponsorów – konkurs wizytówkowy oraz pokaz mody ekskluzywnej marki Vivaldi Boutique. 

T

C



Ranking VIP B&S Zależy mi na rozwoju miejsca, skąd pochodzę i gdzie mieszkam!

Z Martą Półtorak,

Fotografia Tadeusz Poźniak

prezesem i współwłaścicielką Marma Polskie Folie, zwyciężczynią rankingu VIP-a w kategorii „BIZNES”, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: Jak zareagowała Pani na wiadomość, że uznano Panią za Najbardziej Wpływową w kategorii VIP BIZNES 2017? Marta Półtorak: Poczułam zaskoczenie, ale zaraz po nim pojawiło się bardzo miłe uczucie radości, bo magazyn VIP Biznes&Styl obserwuję od wielu lat i cieszy mnie ta statuetka. Zauważanie mojej osoby w trochę innym kontekście, niż chociażby żużlowy, jest bardzo przyjemne i poczułam się wyróżniona. W tym roku Marma Polskie Folie obchodzi już 26. urodziny, a w tym czasie nagród oraz wyróżnień dla firmy było naprawdę dużo. Ta nagroda cieszy trochę inaczej? Aż trudno mi uwierzyć, że ćwierćwiecze istnienia firmy już za nami – czas biegnie stanowczo za szybko i rzeczywiście w tym czasie nagród otrzymaliśmy dużo, ale każda cieszy, choć rzeczywiście trochę inaczej. ażdy z nas jest odrobinę próżny, a przecież praca jest ważną częścią naszego życia. Pracujemy, bo sprawia nam to przyjemność, chcemy zapewnić byt rodzinie – każdy z innych powodów, ale gdyby gdzieś na końcu nie było celu, do którego zmierzamy, praca sama w sobie nie miałaby sensu. I… jeśli po drodze pojawiają się nagrody, na pewno pomagają nam w tej pracy trwać, utwierdzają w przekonaniu, że droga, którą podążamy, jest słuszna. Tym bardziej, że od początku istnienia naszej firmy przestrzegamy żelaznej zasady, jeśli chodzi o nagrody – nie interesują nas splendory, które można sobie w jakiś sposób „kupić”. Natomiast wszystkie wyróżnienia, które podkreślają naszą ciężką pracę, cieszą. Czuje się Pani wpływowa w podkarpackim biznesie (i nie tylko), a przede wszystkim, co dla Pani oznacza bycie wpływowym przedsiębiorcą?

K

32

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

Dla mnie bycie w biznesie jest trudną sprawą, gdyż wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Jeśli prowadzimy biznes jednoosobowy, jest on trudny i skomplikowany, ale odpowiadamy w nim tylko za siebie. Gdy wchodzimy na skalę działania, gdzie zatrudnia się kilka tysięcy osób, a w konsekwencji od naszej działalności zależy byt kolejnych kilku tysięcy ludzi, czyli rodzin naszych pracowników, to jest to naprawdę ogromna odpowiedzialność. Odpowiadamy za ludzi, którzy nam zaufali. Wszelką działalność w sferze publicznej, czy to biznesowej, społecznej, czy politycznej, uważam za zajęcie wymagające od ludzi ogromnej odpowiedzialności i wyobraźni. Dlatego ze smutkiem odnoszę niekiedy wrażenie, że zbyt wiele osób z życia publicznego zbyt często o tym zapomina. Wpływowość równa się odpowiedzialność. Pod tym stwierdzeniem podpisuje się Pani całą sobą? Zdecydowanie tak. Bo co oznacza wpływowość? Dla mnie – kształtowanie rzeczywistości, tylko skala może być różna. Jedni z nas wpływają na swoją najbliższą rodzinę, a inni na losy wielu osób, którzy są ich pracownikami, czy współpracownikami. Zawsze to jednak wiąże się z odpowiedzialnością. Jednocześnie wpływowość bywa bardzo obciążająca. Mówię to na własnym przykładzie, bo od początku działalności naszej firmy angażowałam się w nią najmocniej jak potrafiłam i nie ma wątpliwości, że jestem pracoholikiem. Uświadomiłam sobie to już dość dawno i próbuję z tym walczyć. Jednocześnie mam świadomość, że gdybym nie lubiła tego, co robię, nie byłabym w stanie aż tak dużo pracować. Wydaje mi się, że to też cecha wspólna wielu kobiet – jesteśmy nieprawdopodobnie odpowiedzialne i chyba za mało asertywne.


Ranking VIP B&S Od wielu lat przyznajemy statuetki VIP, ale w kategorii VIP BIZNES jest pani pierwszą kobietą, która została uhonorowana, dotychczas zawsze to byli mężczyźni. Jak, Pani zdaniem, kobiety radzą sobie w biznesie? Kobiety w biznesie i w każdej innej dziedzinie są równie dobre jak mężczyźni. Płeć nie ma tu znaczenia. Dlaczego więc tak niewiele kobiet jest w biznesie? Dużo pań spotykamy w organizacjach pozarządowych, wśród nauczycieli, pielęgniarek, najkrócej mówiąc na niższych i gorzej płatnych stanowiskach, a już dużo mniej na tych najbardziej wpływowych i eksponowanych. zęsto uświadamiam to sobie na przykładzie świata nauki, gdzie na poziomie naukowców z tytułem doktora jest jeszcze całkiem dużo kobiet, ale już na poziomie profesorów, rektorów jest ich bardzo niewiele. Uważam, że mają na to wpływ dwa czynniki. Po pierwsze, gdy kobieta ma do wyboru rodzinę albo karierę naukową, zazwyczaj wybierze rodzinę i mniej już czasu pozostaje jej na pracę zawodową. Dlatego tak ważne jest wsparcie dla kobiet, by umożliwić im rozwój zawodowy na każdym etapie życia. Po drugie, wszelkie funkcje menedżerskie wymagają naszej dyspozycyjności, podejmowania decyzji. Nie oznacza to stania przy maszynie całą dobę, ale musimy nieustannie być zaangażowane i zorientowane w działalności firmy. Kobiety, przez duże poczucie odpowiedzialności, niekiedy same umniejszają swoją wartość, talenty i możliwości, a tym samym stawiają się na gorszej pozycji w rywalizacji o awans z mężczyzną. Od zawsze najważniejsze były dla mnie kreacja i wolność, możliwość podejmowania decyzji. I może będzie to dla niektórych zaskoczeniem, ale pieniądze nigdy nie były dla mnie celem. One przychodziły w firmie stopniowo, wraz z rozwojem biznesu, nigdy natomiast w swojej działalności nie nastawialiśmy się tylko na zysk. W uzasadnieniu Kapituły, która zdecydowała o przyznaniu Pani statuetki, bardzo mocno podkreślane było coraz większe w ostatnich latach zaangażowanie firmy Marma Polskie Folie w działania związane z rozwojem lokalnej społeczności. Wsparcie dla sportu, kultury, a przede wszystkim próba ożywienia gospodarczego jednych z najbiedniejszych obszarów naszego regionu – Pogórza Dynowskiego, gdzie bardzo mocno wspólnie z mężem działacie na rzecz tworzenia lokalnych, rodzinnych winnic, które stałyby się źródłem dobrobytu dla lokalnych mieszkańców. ardzo jesteśmy dumni, że na przestrzeni tych ponad dwóch dekad Marma Polskie Folie tak dobrze się rozwinęła, także technologicznie. Mamy pięć zakładów produkcyjnych: w Kańczudze, Nowej Dębie, Kędzierzynie-Koźlu, Bielsku-Białej i Wilkowicach, gdzie zatrudnionych jest ponad 2 tys. osób. I pewnie rzadko o tym mówię, ale ileś produktów, które codziennie większość z nas bierze do ręki, są to produkty w opakowaniach z naszych fabryk. To cieszy, tak samo jak nieustanna możliwość rozwoju. Nasi pracownicy są szkoleni na całym świecie: w Europie, Japonii, w Stanach Zjednoczonych. Na przestrzeni tych lat rozwijała się firma, ale i

C

B

bogacili się ludzie u nas zatrudnieni. Zależy nam na rozwoju miejsca, skąd pochodzimy i gdzie mieszkamy. Jednocześnie nigdy nie byłam entuzjastką rozdawania, ale dawania szans, i tej filozofii w firmie jesteśmy wierni od lat. Pamiętam, jak kupowaliśmy ziemię w Witryłowie, gdzie dziś jest piękna winnica i inne uprawy. Wiele osób nie mogło się nadziwić, po co w to brniemy, skoro stać nas było na kupno przepięknej winnicy z tradycjami w Toskanii. Bo… ważne jest tworzenie, promowanie dobrych praktyk. Zależy mi na Rzeszowie, Podkarpaciu. Tak, czuję się lokalną patriotką, choć wiem, jak to stwierdzenie zostało zbanalizowane w ostatnich latach. Przywiązuję się do miejsc, ludzi i jestem dumna, że pochodzę właśnie z Podkarpacia. Ale to taki paradoks, bo będąc młodą dziewczyną byłam przekonana, że wyjadę z Rzeszowa, który wydawał mi się miejscem bez perspektyw. Dziś myślę zupełnie inaczej. Kiedyś uważałam, że nie przebiję głową ściany, a dziś uważam: „The sky’s the limits”. Dlaczego nie?! Wszędzie można osiągnąć wszystko. Lubi Pani chwalić się Rzeszowem, Podkarpaciem? ak, i dlatego tak cieszy nas Witryłów na Pogórzu Dynowskim. Wspólnie z mężem lubimy pokonywać przeciwności, lubimy walczyć, udowadniać, że można stworzyć najlepsze rzeczy pod każdą szerokością geograficzną. Wyszliśmy od naszej winnicy, a już robimy wszystko, by całe Pogórze Dynowskie rozwinąć w winiarską krainę. Dziś wielu młodych ludzi stamtąd pracuje za granicą, ale już widzą, że pojawiają się możliwości, że mają ziemię swoich ojców i dziadków, którą warto zagospodarować, bo w dużej grupie szanse na sukces są większe. Że skoro nie opłaca się sadzić ziemniaków, to można zorganizować region słynący z wina i przepięknych terenów przyrodniczych i że opłaca się zakładać tam winnice. Jest wsparcie władz, być może będzie dofinansowanie na sadzonki. Pomagamy w szkoleniach przy wsparciu Piotra Stopczyńskiego, enologa, który doświadczenie zdobywał w Kalifornii. Na Uniwersytecie Rzeszowskim można się też dokształcać z enologii na studiach podyplomowych. Pracowitość, tolerancja i odpowiedzialność – na tym bardzo wiele można zbudować. Dlatego równie dumna jestem z naszego zaangażowania w sport, targi książki, kulturę. Jeśli gdziekolwiek moja osoba może „porwać ludzi”, pomóc w rozwoju przedsięwzięć, które służą rozwojowi Rzeszowa i Podkarpacia, to ja się zawsze w nie chętnie angażuję. Zwycięstwo w rankingu cieszy, ale sama statuetka pewnie zobowiązuje?! Oczywiście… do jeszcze cięższej i lepszej pracy. I może warto pomyśleć, by znów zapoczątkować jakieś działania, które przyniosą wiele dobrego. Wszystkie nagrody cieszą, bo każdy z nas potrzebuje potwierdzenia, że to, co robi, ma sens. Jednocześnie dziś tak dużo w Internecie jest słów złości, zawiści, zazdrości pod adresem tych, którym się udało. Może czas przekuć to w lepszą sprawę. Umiejmy pochwalić innych. Izaak Newton powiedział: „Jak jest wola, można usunąć wszystkie przeszkody”. I ja w to wierzę. 

T

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

33


Ranking VIP B&S Podkarpacie już wkrótce może stać się polską Bawarią

Z Tomaszem Porębą,

Aneta Gieroń: Panie Pośle, czuje się Pan wpływowy? Za takiego został Pan uznany w rankingu naszego magazynu VIP Biznes&Styl – Najbardziej Wpływowy Polityk Podkarpacia 2017. Tomasz Poręba: Tylko w jednym tego słowa wymiarze. Kiedy goszczę w swoim biurze w Brukseli dziesiątki podkarpackich stażystów, czuję, że wpływam na ich rozwój, pokazuję funkcjonowanie brukselskich instytucji, dodaję wiary i pewności siebie. Gdy zabiegam o budowę ważnych szlaków komunikacyjnych wiem, że przyspieszają one rozwój Podkarpacia, co przełoży się na wzrost poziomu życia jego mieszkańców. Podobnie, gdy pracuję na rzecz budowy nowoczesnych centrów sportowych w naszym regionie. Obecnie prowadzę intensywne działania na rzecz przywrócenia produkcji w fabryce wagonów w Gniewczynie w powiecie przeworskim z myślą o setkach pracujących tam kiedyś osób i ich rodzin. Wykorzystuję więc swoją pozycję, wiedzę i umiejętności po to, aby twardo zabiegać o interesy Podkarpacia i wpływać na jego rozwój. To jest od początku mój pomysł na siebie jako europosła. Od 2009 roku jest Pan europosłem Prawa i Sprawiedliwości, reprezentującym Podkarpacie w Brukseli, i choć w samym regionie można Pana spotkać dużo rzadziej niż choćby posłów do parlamentu polskiego, to jednak w naszym rankingu bezapelacyjnie zwyciężył Pan z Panią Poseł Krystyną Wróblewską i Panem Marszałkiem Markiem Kuchcińskim. Jak Pan ocenia, czym Pan sobie zasłużył na tak duże zaufanie mieszkańców Podkarpacia? Moim obowiązkiem jest być i pracować w Brukseli pięć dni w tygodniu, co w oczywisty sposób ogranicza moją obecność w regionie. Jeśli jednak bardzo się chce, to można z łatwością pogodzić aktywność w Parlamencie Europejskim z pracą dla Podkarpacia. To, że jest to możliwe w Brukseli, potwierdza niezależny portal mepranking, któ-

34

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

Fotografia Tadeusz Poźniak

posłem PiS do Parlamentu Europejskiego, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „POLITYKA”, rozmawia Aneta Gieroń

ry w marcu uznał mnie za jednego z trzech najaktywniejszych polskich europosłów, a na Podkarpaciu – nagroda przyznana mi przez Państwa redakcję. Kluczem jest przekonanie, iż bycie europosłem to nie tylko wielka europejska polityka, pieniądze, blichtr i prestiż etc., ale przede wszystkim twarde zabieganie o interesy regionu, który się reprezentuje. Tak będę nadal konsekwentnie postępował, bo przed Podkarpaciem jeszcze sporo wyzwań. Zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, jak i w 2014 roku, zdobywał Pan na Podkarpaciu największą liczbę głosów spośród kandydatów ubiegających się o fotel europosła. To tylko satysfakcja, czy jednak pomocny argument w lobbowaniu na rzecz Podkarpacia? iedy wspominam moją pierwszą kampanię do PE w 2009 roku, pamiętam wiele głosów niedowierzania, że PiS wystawia tak młodą i niedoświadczoną w polityce osobę, że to będzie klęska itd. Pamiętam też wizyty na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie różnych polityków i działaczy wieszczących wraz z moją kandydaturą koniec PiS-u w regionie. Szczęśliwie, za co jestem mu bardzo wdzięczny, pan prezes Jarosław Kaczyński nie uległ tym głosom i dał mi bardzo mocne wsparcie. Zaufali mi też wówczas mieszkańcy Podkarpacia i niezwykle ważne jest dla mnie to, aby tego zaufania nie stracić. Dlatego wszystko, co w polityce robię, podporządkowuję pracy dla Podkarpacia, działając na jego rzecz w różnych instytucjach. Kiedyś był to region słabo znany w Brukseli, ale poprzez jego promocję, choćby przez sztukę przez duże „S”, jak wystawa w PE prac Zdzisława Beksińskiego, przybliżanie historii i heroizmu Polaków podczas wystawy o rodzinie Ulmów, ale też promocję w Brukseli podkarpackich win, wędlin czy chleba, mam wrażenie, że udało się nieco przybliżyć mieszkańcom Europy wiedzę o naszym Pod-

K


Ranking VIP B&S karpaciu. Jeśli dodamy do tego olbrzymi wzrost w Europie świadomości, jak ważnym szlakiem jest droga Via Carpathia, to myślę, że udało się zrobić całkiem sporo. Od początku Pana obecności w Parlamencie Europejskim bardzo mocno angażuje się Pan we wszystkie działania na rzecz budowy drogi ekspresowej S19 będącej częścią międzynarodowego szlaku komunikacyjnego Via Carpathia, szczególnie ważnego w naszym regionie, bo przebiegającego z północy na południe Polski, a tym samym mającego ogromny wpływ na rozwój infrastrukturalny naszego regionu. W tym roku otwarto już trzy odcinki S19 na Podkarpaciu. estem bardzo szczęśliwy, że budowa szlaku Via Carpathia tak mocno przyspiesza. Cywilizacyjną i historyczną decyzją było niedawne podpisanie kontraktu z rządem na budowę S19 od Rzeszowa do Barwinka na granicy ze Słowacją na kwotę 24 mld zł. Biorąc pod uwagę, że między Rzeszowem a Lublinem trwają zaawansowane prace, jestem pewien, że w ciągu kilku najbliższych lat droga S19 będzie przebiegać przez całe Podkarpacie do Lublina, gdzie połączy się z S7 do Warszawy i A1 do polskich portów. To się jeszcze niedawno nikomu nie śniło. Wielu, gdy o tym mówiłem, pukało się w głowę. Dziś mam satysfakcję. Czytelnicy, Kapituła mocno podkreślali Pana konsekwencję i zabiegi na rzecz budowy S19. Ma Pan już kolejny duży projekt związany z Podkarpaciem, na rzecz

J

którego chciałby Pan równie skutecznie lobbować w kolejnych latach swojej obecności w polityce? S19, stanowiąca część szlaku Via Carpathia, to dla mnie projekt życia. Jeszcze kilka lat temu o tej drodze w PE mało kto słyszał, z trudem walczyliśmy o każdą konferencję i poprawkę w tej sprawie. Dziś mój raport w sprawie dostępności komunikacyjnej w Europie Wschodniej, ze szczególnym uwzględnieniem szlaku Via Carpathia, został przyjęty głosami blisko 600 europosłów. Nie możemy jednak spocząć na laurach. Przed nami w Brukseli kolejna rewizja najważniejszych szlaków komunikacyjnych i musimy zrobić wszystko, aby Via Carpathia w Polsce znalazła się na całej długości w sieci głównych korytarzy tzw. TENT, co przełoży się na dodatkowe europejskie środki na jej budowę. Niezbędne jest także przyspieszenie budowy i modernizacji podkarpackich szlaków kolejowych. Konieczny jest też dalszy rozwój infrastruktury sportowej oraz jak najmocniejsze wspieranie rozwoju innowacyjnych technologii w regionie. Jeśli jeszcze mocniej dociśniemy dostępność komunikacyjną regionu, to jestem pewien, że mając z jednej strony innowacyjny przemysł i Dolinę Lotniczą, a z drugiej bogactwo natury, kultury, historii i różnych wspaniałych podkarpackich smaków, możemy już wkrótce stać się polską Bawarią. Mówię to z absolutną pewnością i odpowiedzialnością, choć wiem, że wielu pewnie znów trudno będzie w to uwierzyć. 


Ranking VIP B&S Zamek w Łańcucie od dziecka budził mój zachwyt

Rozmowa

z Witem Karolem Wojtowiczem,

Jako dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie otrzymał Pan wiele nagród. Statuetka VIP Kultura nie jest nagrodą dla instytucji, ale dla człowieka, jest wyrazem uznania dla Pana jako menedżera i strażnika dobra, jakim jest posiadłość Potockich. Tak Pan właśnie postrzega swoją misję, tę nagrodę? Wit Karol Wojtowicz: To bardzo miłe, co Pani mówi o uznaniu dla mojej pracy i czego wyrazem jest ta szczególna nagroda. Jestem zaszczycony tym wyróżnieniem i pragnę gorąco podziękować Kapitule i tym wszystkim, którzy zechcieli na mnie oddać swój głos. Nie byłoby tego sukcesu bez pracy wielu pracowników muzeum, a także ich oddania dla tej cudownej instytucji, w której razem pracujemy. Szczególnie wdzięczny jestem pani Grażynie Ulmie, mojemu zastępcy ds. technicznych, za jej fachową wiedzę i pełne poświęcenie. Ten sukces to także codzienna dobra praca kierowników poszczególnych działów wraz z ich podległymi pracownikami. Jest to także zasługa osób spoza muzeum, bez których życzliwości i zaufania, jakim nas obdarzyły, niemożliwe byłoby przeprowadzić wiele projektów. Mam tu na myśli także naszych współpracowników, tj. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Samorząd Województwa Podkarpackiego. Docenienie naszej pracy jest piękną, wspólną nagrodą. Z serca za nią dziękuję. żyła Pani słów: „strażnik dobra” – to bardzo adekwatne określenie tego, jak pojmuję moją pracę. Reprezentuję starą szkołę – może dla wielu zbyt ortodoksyjną – podchodzenia z należytym szacunkiem do zabytków, stosując zasadę „po pierwsze, nie szkodzić”. Mam obowiązek przekazać cały zespół rezydencjonalny w stanie nie pogorszonym, ale także robić wszystko, aby ten stan ulepszyć. Muzeum poświęcił Pan w zasadzie całe zawodowe życie - jako dyrektor od 27 lat, a wcześniej przez dekadę

U 36

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

Fotografia Tadeusz Poźniak

dyrektorem Muzeum-Zamku w Łańcucie, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „KULTURA”

będąc jego pracownikiem. To chyba wymarzone miejsce pracy dla historyka sztuki? Zdecydowanie tak! Łańcut jest takim wymarzonym miejscem. To niekończący się spektakl sztuki! Łańcut to bardzo duży zespół rezydencjonalny z parkiem i ogrodami. Zajmuje obszar około 45 hektarów. Powierzchnia wszystkich obiektów, nad którymi opiekę sprawuję, wynosi ok. 24 tys. m2, a kubatura blisko 162 tys. m3. To wspaniała „wielka kumulacja” rozlicznych dzieł sztuki, stylów, technik, materiałów. Ale także „wielka kumulacja” różnych problemów: konserwatorskich, remontowych, eksploatacyjnych. To nieustanne poszukiwanie środków i rozwiązań. Urodziłem się w Łańcucie, w rodzinie tu osiadłej od wielu pokoleń i zespół zamkowo-parkowy od dziecka budził mój zachwyt. Bardzo dobrze znam to miejsce od kilkudziesięciu lat, także z opowiadań mojej rodziny, a przede wszystkim cioci Klementyny, która przepracowała kilkadziesiąt lat w Łańcucie u boku Elżbiety hr. Potockiej. To jej między innymi zawdzięczam zainteresowanie tym miejscem. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę pracować w tym wyjątkowym muzeum i że udało się zrobić dla niego wiele dobrego. Praca tutaj zawsze dawała mi wiele radości i satysfakcji. Zawsze była także odpowiedzialnym zobowiązaniem do właściwej opieki nad tym wspaniałym, wielkim domem. Jak się zmienił zamek przez ten czas? Myślę, że z każdym rokiem stan jego się poprawiał i zbliżył coraz bardziej do przedwojennej świetności. To cel, do którego w Łańcucie konsekwentnie zmierzamy od lat. Te wszystkie etapy prześledzić można najlepiej na starych fotografiach dokumentujących liczne realizacje. Są to różnice jak najbardziej zauważalne. Dziś bardzo dużo osób już nie pamięta, jak cały ten zespół rezydencjonalny wyglądał nawet kilka lat temu. Sami, przeglądając zdjęcia dokumen-


Ranking VIP B&S tujące różne prace i zdarzenia, jakie miały miejsce w muzeum, bywamy często zaskoczeni, że tak właśnie było. W ostatnim dziesięcioleciu inwestycja goni inwestycję. Pomoże Pan nam policzyć, ile ich zrealizowano? Rzeczywiście, w latach 2006-2016 przeprowadziliśmy w muzeum cały szereg remontów, konserwacji i inwestycji na łączną kwotę ponad 70 mln złotych. Te środki pozyskaliśmy, przede wszystkim przygotowując stosowne wnioski aplikacyjne do ogłaszanych kolejnych programów. Kilka z nich było bardzo znaczących. Do nich bez wątpienia zaliczyć można działania prowadzone w latach 2007-2010 przy rewitalizacji Storczykarni, d. Kasyna oraz Maneżu. Koszt tych prac wyniósł ponad 26 mln zł. Kolejny przygotowany przez nas projekt dotyczył remontów i konserwacji m.in. dachu nad całym zamkiem, konserwacji wnętrz (głównie II piętra) oraz szeregu muzealiów. Ten projekt kosztował ponad 18,5 mln zł. Niemal równocześnie prowadziliśmy budowę Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej. Całkowity koszt tej inwestycji o pow. użytkowej 513 m2 wyniósł prawie 8,5 mln zł. Oprócz wyżej wymienionych, zrealizowaliśmy wiele innych zadań – każde o wartości kilkuset tysięcy zł. Między innymi były to: budowa systemu rezerwacji i sprzedaży biletów online, konserwacja klatki schodowej w północno-wschodnim skrzydle, prace remontowo-renowacyjne więźby dachowej z pokryciem nad budynkiem Biblioteki i skrzydła nad Wielką Jadalnią, prace remontowo-konserwatorskie Glorietty, prace remontowe tarasu od strony północno-wschodniej i schodów wieży północno-wschodniej

budynku ekspozycyjnego, prace konserwatorskie rzeźb parkowych: Kleopatry, Lwa oraz projekt i wdrażanie systemu stacjonarnych audioprzewodników. Najnowsze projekty dotyczą prac remontowo-konserwatorskich i wykreowania nowych przestrzeni ekspozycyjnych w budynku zamku oraz w zabytkowym parku. To potężny projekt o wartości ponad 41 mln zł. W ostatnim czasie otrzymaliśmy decyzję o przyznaniu dofinansowania na prace remontowo-konserwatorsko-budowlane w Oranżerii i Ujeżdżalni. Wartość projektu to około 32 mln zł. Z czego jest Pan najbardziej dumny? ieszy bardzo, że od lat odkładane z powodu braku środków niezbędne do przeprowadzenia prace udało się w końcu wykonać. Następne z listy bardzo pilnych są obecnie albo w trakcie, albo przed rozpoczęciem. Cieszy także fakt, że atrakcyjność MuzeumZamku w Łańcucie oceniana jest bardzo wysoko. Zamek jest najbardziej rozpoznawalnym obiektem w woj. podkarpackim, przez co jego pozycja wizerunkowa jest najlepsza. Dumny jestem z jego wysokiego miejsca, jakie zajmuje na muzealnej mapie Polski. Największe marzenie? Marzenia rzeczywiście są. Mimo że tak wiele zostało zrobione, to bardzo dużo jest jeszcze do wykonania. Oczywiście, snuję plany i już pracuję nad ich formułowaniem. Teraz jednak najważniejsze jest, aby prace w toku lub te, które rozpoczną się niebawem, przeprowadzić w sposób należyty i doprowadzić do pomyślnego zakończenia. 

C




Z Markiem Dareckim, prezesem Pratt & Whitney Rzeszów oraz prezesem i założycielem Stowarzyszenia Dolina Lotnicza


Kto dziś

ma dane i potrafi je przetwarzać, będzie

bogaty! rozmawia Aneta Gieroń

Fotografie Tadeusz Poźniak


Marek

Darecki, prezes Pratt &Whitney Rzeszów S.A i Pratt & Whitney Poland oraz prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza. Absolwent Politechniki Rzeszowskiej na Wydziale Mechanicznym ze specjalnością silniki lotnicze. Karierę zawodową rozpoczął w 1978 roku w rzeszowskiej WSK jako konstruktor, następnie kierownik działu montażu i prób silników turbinowych, a także kierownik działu rozwoju biznesu. W 1998 r. został prezesem firmy Goodrich w Krośnie (obecnie część UTC Aerospace). W 2002 r. powrócił do sprywatyzowanej WSK „PZL-Rzeszów”, obejmując stanowisko prezesa i dyrektora generalnego firmy. W 2003 r. zainicjował powstanie innowacyjnego klastra przemysłowego Dolina Lotnicza, którego celem jest rozwinięcie lokalnego łańcucha dostawców, przyciągnięcie nowych inwestycji i dostosowanie lokalnej oferty edukacyjnej do wymagań nowoczesnego przemysłu. Stowarzyszenie zrzesza obecnie160 firm i instytucji ulokowanych w południowo-wschodniej Polsce.

Aneta Gieroń: Gdy 14 lat temu powstawało Stowarzyszenie Dolina Lotnicza, powiedział Pan: „dość promocji regionu z wykorzystaniem strzech i ogórków kiszonych ze smalcem, czas na high-tech”. Dziś właściwie kończy się już druga dekada XXI wieku i chyba czas powiedzieć głośno, że przed nami gigantyczne wyzwanie – czwarta rewolucja przemysłowa. Marek Darecki: Dolina Lotnicza ma już prawie 15 lat i ogromne osiągnięcia. Gdy zaczynaliśmy, było 18 firm, 9 tys. zatrudnionych pracowników i 250 mln dolarów eksportowej sprzedaży rocznie. Dzisiaj mamy 160 firm, 23 tys. pracowników i 3 mld dolarów sprzedaży rocznie w najlepiej rozwiniętym klastrze przemysłu high-tech w Europie Środkowej. Jest się z czego cieszyć i są powody do dumy. Jednocześnie mamy ogromne ambicje i nadzieje na dalszy rozwój. Jesteśmy też w tym dobrym momencie, że kolejni wielcy inwestorzy rozważają bardzo poważnie inwestycje tutaj. O jakich firmach mówimy? Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, chociaż informację o tym podały już media. Chodzi o MTU Aero Engines oraz Lufthansa Technik, które stworzyły spółkę joint venture EME Aero. Planuje ona budowę zakładu serwisującego silniki lotnicze w Polsce. Inwestycja ma zapewnić pracę dla ok. 800 osób. W nowym zakładzie, który powstanie być

42

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

może na terenie Doliny Lotniczej, serwisowane mają być silniki odrzutowe Pratt & Whitney PW1000G, napędzające samoloty pasażerskie z rodziny Airbus A320neo, Bombardier CSeries, Mitsubishi MRJ czy Embraer E-Jet E2. Zakład, którego uruchomienie planowane jest w 2020 roku, ma obsługiwać ok. 400 lotniczych jednostek napędowych rocznie. Głównym zadaniem Engine Maintenance Europe Aero (EME Aero) ma być konserwacja, naprawa i remonty silników. Decyzja o dokładnej lokalizacji zakładu ma zostać podjęta jeszcze w tym roku. Jeśli ta informacja się potwierdzi i rzeczywiście fabryka ulokuje się na Podkarpaciu, będzie to fantastyczna wiadomość i zmiana ligi, w której obecnie gra Dolina Lotnicza. Ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie widzieć zagrożeń przed sobą – wracając do Przemysłu 4.0. Już dziś Dolina Lotnicza bardzo poważnie musi podchodzić do dwóch potężnych zagrożeń. Po pierwsze – Przemysł 4.0 oraz drugie wielkie wyzwanie, czyli „walka o talenty”. Utalentowany pracownik to dziś największa wartość firmy, szczególnie firm działających w obszarze przemysłu lotniczego, czyli high-tech. Na bieżąco obserwujemy, co się dzieje w Polsce, na Węgrzech, Słowacji, w Czechach i nie mam wątpliwości, że kończy się rynek pracodawcy, a zaczyna się rynek pracownika, gdzie konkurencja o utalentowanego pracownika jest ogromna.


VIP tylko pyta Mówiąc o Przemyśle 4.0 musimy pamiętać, że dotyczy on trzech obszarów: technologii, modelu biznesowego i ludzi. Od strony technologicznej są to przede wszystkim technologie cyfrowe, w które wchodzą: chmury obliczeniowe, big data, internet rzeczy, poszerzona rzeczywistość, sztuczna inteligencja czy drukowanie 3D, które będzie wypierało tradycyjne maszyny jak frezarki, tokarki czy wiertarki. Za około 10 lat najprawdopodobniej zaniknie też zawód kierowcy ciężarówki, bo roboty albo systemy cyberfizyczne będą kierować samochodami. W fabrykach dokona się też rewolucja w technikach organizacji pracy. Maszyny i urządzenia będą połączone internetowo. Dziś prawie 4 mld ludzi ma dostęp do Internetu, a za trzy lata 40-50 mld urządzeń będzie się łączyć w sieci. Technologia okazuje się wielką szansą, ale i gigantycznym zagrożeniem dla tych, którzy najnowszych technologii nie będą potrafili wykorzystać.

M

odel biznesowy w czwartej rewolucji przemysłowej odmieni na nieprawdopodobną skalę dostarczanie towaru do odbiorcy. Dziś, jeśli chcę robić pranie, kupuję pralkę, ale w przyszłości producent przywiezie mi ją do domu i zainstaluje za darmo, a ja będę płacił tylko za godziny, w trakcie których wykorzystam urządzenie do prania. Nagle ten, kto produkuje pralkę nie otrzyma jednorazowo powiedzmy, 2 tys. zł, ale przez okres 7 lub 8 lat będzie mógł pobierać kilkadziesiąt złotych miesięcznej opłaty od każdego klienta. Totalna digitalizacja obejmie całe nasze życie. Diametralnie zmieni się handel i nie mówię tu o sklepach internetowych, bo te już są. Mam na myśli to, co promuje amerykański Amazon, czyli sklepy bez sprzedawców, bez płacenia. Są już salony, gdzie wchodzę z ulicy, biorę produkt i wychodzę, a czujniki sczytują, co wziąłem i obciążają moją kartę płatniczą, której nawet nie musiałem wyciągnąć z kieszeni. Ocenia się, że za 15 lat zawód sprzedawcy zaniknie.

To co zrobimy z setkami tysięcy pracowników w Przemyśle 4.0, skoro coraz częściej mówimy, że kolejne zawody już nie będą potrzebne?! Gdzie będziemy użyteczni i jakie niezbędne kwalifikacje będziemy musieli posiadać? To jest ten sam dylemat, który pojawiał się już przy pierwszej rewolucji przemysłowej, gdy pojawiła się maszyna parowa. Ludzi zadawali sobie dokładnie takie same pytania, jak my teraz. I co się okazało? Zatrudnienie wcale wtedy nie zmalało, wręcz przeciwnie, jeszcze się zwiększyło. Gdy przeżywaliśmy drugą rewolucję przemysłową, czyli elektryfikację, świat przyglądał się jej z nie mniejszym lękiem, a przecież człowiek stał się jeszcze bardziej potrzebny w przemyśle. W końcu trzecia rewolucja przemysłowa i wejście komputerów do naszego życia. Sam doskonale pamiętam, jak byłem studentem drugiego roku Politechniki Rzeszowskiej i kupiłem sobie pierwszy kalkulator, a na pierwszym roku wykonywałem działania na tzw. su-

waku logarytmicznym, gdzie o istnieniu takiego urządzenia większość współczesnych nastolatków nie ma pojęcia. I choć tamten kalkulator w sposób niesłychany ułatwił mi dokonywanie obliczeń, jednak nie zastąpił studenta. W przyszłości najprawdopodobniej nie będziemy potrzebować: kierowców, sprzedawców, tłumaczy języków obcych, bo już dziś są urządzenia, które tłumaczą symultanicznie. Ba, nie będziemy potrzebować pisarzy, bo za 30 lat laureatem Nagrody Nobla w literaturze zostanie po raz pierwszy sztuczna inteligencja, która napisze taką powieść, z którą żaden twórca nie będzie się mógł równać. Ale to by oznaczało, że sztuczna inteligencja wymknęła się człowiekowi spod kontroli. I o ile technologia służy nam do gromadzenia i przetwarzania danych, czujemy się bezpieczni. W momencie, kiedy będzie kreować rzeczywistość, przyszłość staje się nieodgadniona. A jest pani pewna, że sztuczna inteligencja już samodzielnie nie myśli?! Kilka miesięcy temu sztuczna inteligencja wygrała z jednym z najlepszych graczy w pokera. A poker to jest gra, gdzie musimy blefować! Przeraża to Pana? To trudne pytanie, zwłaszcza że może się wydarzyć, iż sztuczna inteligencja zacznie działać przeciwko człowiekowi.

J

est taka starochińska gra Go, bardzo popularna w Chinach, Japonii i Korei Południowej. Warto przy tym wiedzieć, że Go, mimo prostych reguł umożliwiających naukę gry także małym dzieciom, pozostaje grą bardzo trudną, intuicyjną, a kombinacji ma tak wiele, że wymyka się ludzkiemu postrzeganiu. Jest nawet takie powiedzenie, że jeżeli szachy są królową gier, to Go z pewnością jest ich cesarzem. I… w 2016 roku firma DeepMind ogłosiła, że program komputerowy do gry w Go wykorzystujący mechanizmy sztucznej inteligencji – AlphaGo, pokonał wicemistrza świata, Koreańczyka Lii Sedola. Program pokonał zawodnika 4:1. Szybko też powstał program AlphaGo Zero, który już nie uczył się na podstawie analizy meczów rozegranych przez ludzi, znał tylko zasady gry i wiedział, że ma wygrać. Ten robot stworzył własną kopię i grał ze swoim „bliźniakiem”. Po jednym dniu gry osiągnął sprawność profesjonalisty, a pod koniec drugiego dnia pokonał swoja wersję AlphaGo sprzed roku wynikiem 100:0. Dziś najlepszy zawodnik na świecie grający w Go, przy AlphaGo Zero ma amatorskie umiejętności. Komputer potrafił osiąg-nąć biegłość w konkretnym temacie, w ogóle nie posiłkując się światem zewnętrznym i nie obserwując człowieka. Jaką mamy gwarancję, że dziś, gdzieś w laboratoriach na świecie, nie odbywają się tego typu ćwiczenia, ale już nie na starochińskiej grze, ale analizujące nasze zachowania, pragnienia, emocje? Ktoś może zarządzać całymi narodami, bez świadomości tych narodów. Współczesna moc obliczeniowa oraz biegłość sztucznej inteligencji przerasta nasze wyobrażenie i to może być zagrożenie, zwłaszcza jeśli dostanie się w ręce ludzi niemoralnych. 

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

43


VIP tylko pyta Zmiany zachodzą w tak niewyobrażalnym tempie, że z perspektywy Podkarpacia aż trudno sobie wyobrazić, jak za 10 lat będzie wyglądało nasze życie. Że zmiany nas zaskoczą, nie mam najmniejszych wątpliwości, pytanie tylko, w jakim stopniu. Dlatego Polska, Podkarpacie, Dolina Lotnicza już muszą się przygotowywać na te zmiany – idzie fala tsunami i ona nas zmiecie, jeśli nie będziemy w stanie sprostać rzeczywistości, a ta się zmienia w galopującym tempie.

W

Przemyśle 4.0 technologia, model biznesowy i pracownik przyszłości mogą być równie wielkim błogosławieństwem, co gwoździem do trumny. Każdy z nas musi to jak najszybciej zrozumieć. Elementarnym obowiązkiem nas wszystkich przedsiębiorców, nauczycieli, polityków, jest zrozumieć istotę Przemysłu 4.0. Kluczem do sukcesu i przetrwania będzie wiedza. Brak wiedzy jest dziś grzechem śmiertelnym i ci, którzy się spowiadają, powinni się z tego też spowiadać. Mówię to jak najbardziej poważnie.

Boję się, że Polska nie będzie beneficjentem czwartej rewolucji przemysłowej. Kluczem jest wiedza, a tej nie ma bez dobrej edukacji. Zlikwidowaliśmy gimnazja, wprowadziliśmy ośmioletnie szkoły podstawowe, ale to nie o takie zmiany w modelu nauczania chodziło pracodawcom i rodzicom. Para poszła w gwizdek. Już dawno powinniśmy odejść od tradycyjnego nauczania opartego na zapamiętywaniu i posłuszeństwie, w kierunku nauki kreatywności, innowacyjności i pracy zespołowej. Chodzi o umiejętność rozbudzenia w uczniach i studentach ciekawości, umiejętności rozwiązywania problemów, interdyscyplinarności i umiejętności prowadzenia dialogu z partnerami naukowymi czy biznesowymi spod każdej szerokości geograficznej.

J

ęzyki obce i nowe technologie muszą być obecne w polskim systemie nauczania od przedszkola. Historia i tradycja są ważne, ale żyjąc przeszłością nie będziemy umieli zbudować nowoczesnego społeczeństwa przyszłości. To jest absolutnie niemożliwe. A wnioski końcowe są bardzo smutne: nie mamy zreformowanej edukacji, nie mamy współpracującego społeczeństwa – poziom zaufania społecznego mamy jeden z najniższych w Europie. Jako naród skłócony, jesteśmy słabym narodem, w dodatku ciągle wydajemy ponad miarę. Program 500 plus i wcześniejsze emerytury, choć tak dobrze przyjęte przez wielu Polaków, w dłuższej perspektywie ograniczą tempo naszego rozwoju. I tak mamy szczęście, że w chwili obecnej w Europie trwa prosperita, ale pewnie za dwa lata przyjdzie recesja i co wtedy? ! Osłabienie tempa wzrostu, inflacja, wyższe podatki, niezadowolenie społeczne… Jednym słowem, wybudowaliśmy sobie bardzo ryzykowny mechanizm. Cena będzie wysoka. Jako kraj nie będziemy wśród zwycięzców czwartej rewolucji przemysłowej, ale

44

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

jako poszczególni obywatele możemy wyjść z tego zwycięsko. Trzeba na własną rękę podejmować trud edukacji swoich dzieci, rodzin i przygotowania własnych biznesów. A mówię to dlatego, że kapitalną cechą czwartej rewolucji przemysłowej jest „demokratyzacja technologii”. Jeśli dziś jako Polska źle przygotowujemy się do wyzwań nadchodzącej rewolucji, to wcale nie oznacza, że jako jednostki nie możemy na własną ręką walczyć, i to z sukcesem, o lepszą przyszłość dla siebie i swoich rodzin. Jeszcze kilka lat temu wszyscy przekonywali: dobrze znasz język, ukończyłeś studia techniczne, masz szansę być obywatelem świata. Jakie dziś trzeba spełniać warunki, by nadchodząca rewolucja nie wypchnęła nas poza margines? To dalej jest ważne. Znajomość języków, techniczne wykształcenie zawsze są atutem. Przemysłu 4.0 w Niemczech, Korei Południowej czy Hiszpanii nie robią nadludzie, ale osoby podobne do nas. Inną natomiast sprawą jest odpowiedź na pytanie, czy my jako Polska potrafimy systemowo przygotować się na Przemysł 4.0. Ja uważam, że te zabiegi ciągle są niewystarczające. Na szczęście, w przypadku jednostek wystarczy chcieć, wystarczy wiedzieć, a źródła wiedzy są szeroko dostępne i gdy ktoś mówi, że czegoś nie wie, to raczej nie chce wiedzieć. Wystarczy jedno kliknięcie w YouTube albo Google, wpisanie hasła Przemysł 4.0 i można zdobywać wiedzę, która może nas uratować. Od dwóch lat przynajmniej godzinę dziennie sam studiuję Przemysł 4.0, a w trakcie weekendu poświęcam mu dwa razy więcej czasu. Dlaczego to robię? Bo pewnego dnia z całą mocą dotarł do mnie fenomen Elona Muska i jego firmy SpaceX. Ten przedsiębiorca z Doliny Krzemowej rzucił wyzwanie potentatom przemysłu kosmicznego. Dotychczas z podbojem kosmosu kojarzył nam się Bajkonur, Airbus i jego Ariane, czy amerykańskie Saturny, a tutaj nagle w Kalifornii pojawił się człowiek, który chciał być konkurentem Airbusa, mimo że nie miał wcześniej żadnego doświadczenia w kosmonautyce. Rzucił światu wyzwanie i odniósł sukces. SpaceX zajmuje się projektowaniem i konstruowaniem rakiet nośnych dla pojazdów kosmicznych, kładąc nacisk na ich niski koszt i niezawodność. Celem, który postawił sobie Musk, jest zdecydowane zmniejszenie kosztów lotów w kosmos. Pierwszą opracowaną przez przedsiębiorstwo rakietą była Falcon 1, wystrzelona po raz pierwszy w 2006 roku. Rakieta ta we wrześniu 2009 roku jako pierwsza prywatna rakieta w historii astronautyki, umieściła satelitę na orbicie Ziemi. W przyszłym roku SpaceX będzie miała 30 wystrzeleń i rzeczywiście zdominowała rynek rakietowy. Dlaczego? Bo Musk potrafił zbudować rakietę według nowej, innowacyjnej koncepcji – znacznie tańszą od tradycyjnych rakiet, która po wystrzeleniu na orbitę jest odzyskiwana. Kilka lat temu jego firmy nie było, a dziś pokonała Airbusa i to jest Przemysł 4.0. Ta historia była dla mnie objawieniem. I proszę mi wierzyć, nikt nie poda nam gotowych rozwiązań biznesowych czy przemysłowych na tacy, to wymaga pilnych studiów. Pan w ciągu swojego życia ma szansę przeżywać trzecią i czwartą rewolucję przemysłową, co też pokazuje, jak bardzo świat przyspiesza.


VIP tylko pyta

T

o mnie cieszy i ekscytuje. Pamiętam, jak w latach 80. XX wieku pojawił się pierwszy w moim życiu komputer ZX Spectrum, i jak bardzo mnie fascynował. Teraz jestem świadkiem i uczestnikiem Przemysłu 4.0. Pół roku temu w Pratt &Whitney Rzeszów rozpoczęliśmy regularne wdrażanie czwartej rewolucji przemysłowej. W zespołach roboczych analizujemy i przyglądamy się: zdigitalizowanemu planowaniu produkcji, drukowaniu 3D, zarządzaniu zapasami przy pomocy bardzo zaawansowanych narzędzi, czy wykorzystywaniu poszerzonej rzeczywistości. Przygotowujemy się też do budowy ośrodka przyszłości zwanego Techno Centrum, gdzie nasi pracownicy, ale też dzieci naszych pracowników i mam nadzieję, że uczniowie z całego Podkarpacia, poprzez obcowanie z robotami, dronami, bolidami i najnowszymi zdobyczami wirtualnej rzeczywistości będą mogli oswoić się z Przemysłem 4.0. To ma być miejsce spotkania przemysłu z naukowcami, nauczycielami, wizjonerami. Dzisiaj już na wyciągnięcie ręki jest sztuczna inteligencja domowa – Google Home, wystarczy zainwestować 500 zł. Dzięki temu można mieć osobistego asystenta, który słucha naszego głosu i mówi do nas. To oznacza, że dziś praktycznie w każdym domu można mieć dostęp do zdygitalizowanej wiedzy z najwspanialszych zbiorów naukowych świata. Nawet nie musimy używać klawiatury, wystarczy głos. To są te fantastyczne możliwości, jakie daje współczesny świat, z których można i warto mądrze korzystać. W ciągu ostatnich dwóch dekad sukces polskiej gospodarki w olbrzymim stopniu opierał się na taniej sile roboczej. Czwarta rewolucja przemysłowa uderzy w nasze koszty pracy? Przemysł 4.0 to będzie błyskawica, ale bez przesady, choć niepokój jest jak najbardziej uzasadniony. Moja firma od 15 lat inwestuje w nowoczesne technologie po 30-40 milionów dolarów rocznie. Jesteśmy dziś mocną firmą Przemysłu 3.0. Nie widzę zagrożeń w perspektywie 5 lat, ale moim obowiązkiem jako lidera jest sięgać poza horyzont, poza 10 czy 15 lat. To prawda, że Przemysł 4.0 nie potrzebuje taniej siły roboczej. Nie tak dawno Adidas przeniósł swoją fabrykę butów z tanich Chin do Bawarii, jednego z najdroższych regionów świata pod względem kosztów produkcji. Nowa fabryka w oparciu o założenia Przemysłu 4.0 zatrudnia 160 pracowników, kiedy w Chinach było ich ponad tysiąc. W nowo powstałej fabryce nowy model buta powstaje w kilka dni, w tradycyjnej fabryce zajmowało to kilkanaście miesięcy. Tak działa czwarta rewolucja przemysłowa. Ale w Dolinie Lotniczej nie brakuje też mniejszych, gorzej technologicznie rozwiniętych firm, w których zatrudnia się całkiem sporo szlifierzy czy ślusarzy. I dalej będziemy ich zatrudniać, bo mamy te 5-10 lat na pełne wejście w Przemysł 4.0. Ale zmiany trzeba dokonywać już i wprowadzać je jak najszybciej. Doskonale widzę

to także w swojej firmie Pratt&Whitney Rzeszów, gdzie już musimy nadrabiać zaległości w stosunku do konkurencji, bo General Electric buduje nowoczesną fabrykę silników lotniczych w czeskiej Pradze. Nowe silniki, które tam będą montowane, już w 2022 roku będą w 30 proc. drukowane. To jest wyzwanie także dla prezesów mniejszych firm niż moja, którzy ciągle uważają, że Przemysł 4.0 to bardzo odległa przyszłość. Co więc dziś powiedzieć nastolatkowi, który wybiera średnią szkołę techniczną, bo za kilka lat chciałby pracować w branży motoryzacyjnej albo lotniczej, a z naszej rozmowy wynika, że za 20 lat jego umiejętności też będą niepotrzebne. Nie powiem niczego odkrywczego. Temu młodemu człowiekowi trzeba mówić to, co mnie mówili moi rodzice, a im moi dziadkowie. Ucz się, młody człowieku, zawsze. Na pewno trzeba go wyposażyć w wartości: uczciwość, pracowitość, tolerancję, otwartość i ciekawość świata. A potem? Nieustanny rozwój. Zawsze warto robić to, co się kocha. I jeśli ktoś chce zostać kucharzem, niech się dowie, jak będzie wyglądał kucharz 4.0. Wystarczy wpisać w Google i chcieć się uczyć. To może być zadanie dla każdego z nas, w każdej profesji, jaką wykonujemy. Sprawdźmy, jak najbliższa przyszłość odmieni nasz zawód i spróbujmy się na to przygotować. Nie czekajmy, aż świat wyrzuci nas poza swój margines.

D

ziś przeciętny Polak ma majątek o połowę mniejszy od Czecha i aż 22 razy mniejszy niż Szwajcar. I nie dość, że jesteśmy biedni, to chociażby na badania i rozwój Polska wydaje dużo mniej od innych krajów Unii Europejskiej, inwestycje w przeliczeniu na jednego mieszkańca też mamy jedne z najniższych w Europie, a polskich uniwersytetów w pierwszej światowej pięćsetce mamy ledwie dwa, podczas gdy Chile ma ich 10. Mam wyliczać dalej?! Wyciągajmy wnioski z tych smutnych faktów. Bierzmy się wszyscy za pracę, teraz, już, od zaraz. Zastanawiam się tylko, jak Pan, inżynier, całe życie związany z przemysłem i produkcją, tłumaczy sobie współczesny świat, w którym takie firmy jak: Google, Apple, Facebook, Amazon czy Microsoft, czyli z tradycyjnym przemysłem mające niewiele wspólnego, są dziś największymi światowymi graczami, a ich wartość rynkowa przekracza 3 biliony dolarów. To mnie zdumiewa, ale jako człowiek, który od 40 lat pracuje w przemyśle najlepiej jak potrafi, staram się to zrozumieć. Te firmy rządzą światem i posiadają ogromny kapitał, który jest skutkiem wizji i dostępu do danych. Powtórzę to już za innymi: dziś dane są tym, czym ropa naftowa była 100 lat temu. Kto ma dane i potrafi je przetwarzać, jest miliarderem. Dlaczego Chiny w ostatnim czasie tak bardzo przyspieszyły? Bo mają 1 mld 400 mln mieszkańców, czyli ponad miliard źródeł danych. I dziś już są potęgą w sztucznej inteligencji. 

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

45




Portret rodzinny

Rodzeństwo lekarzy

z Rudnikiem nad Sanem w krwiobiegu Z wikliniarstwem, dyskretnym, żeby nie powiedzieć dyskusyjnym, urokiem prowincji oraz prawie 500-letnią historią kojarzy się Rudnik nad Sanem. Ale dla Barbary i Piotra Tutków, rudniczan z dziada pradziada, zdaje się być miejscem idealnym. On, profesor nauk medycznych, ekspert w dziedzinie neurofarmakologii i farmakologii klinicznej, endokrynolog, szanowany wykładowca na uczelniach medycznych w Polsce i na świecie, od lat przyjeżdża do pacjentów z Rudnika i okolic. Niemała w tym zasługa siostry profesora, Barbary Tutki... też związanej z pacjentami jako lekarz dermatolog. A to dopiero początek sagi rodziny Tutków. Dokładnie rok temu rodzeństwo lekarzy, chcąc uczcić pamięć swojej tragicznie zmarłej matki, Stanisławy Tutki – wieloletniej nauczycielki w Rudniku nad Sanem, założyło Fundację „Ocalić od zapomnienia” imieniem Stanisławy Tutki. Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak

Ta

bardzo skutecznie rozwija działalność kulturalną, patriotyczną, historyczną oraz gromadzi zbiory sztuki dawnej. Przez kilkanaście ostatnich miesięcy zdążyła przyznać stypendia dla najzdolniejszych uczniów szkół podstawowych w Rudniku nad Sanem, zorganizować cykl wykładów na temat dawnych ikon z wizerunkiem Matki Boskiej i Chrystusa, tradycji ziołolecznictwa na Podkarpaciu, po-

48

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

chodzenia nazwisk rodzin rudnickich, czy przypomnieć historyczną postać księdza Jana Chryzostoma Miksiewicza. Ostatnim przedsięwzięciem Fundacji jest wystawa „Gorsety haftem malowane”, czynna do końca grudnia w Centrum Wikliniarstwa w Rudniku nad Sanem, na której zgromadzono 50 dawnych gorsetów ludowych pochodzących z powiatów: leżajskiego, łańcuckiego, niżańskiego i rzeszowskiego. 


Portret rodzinny

Barbara i Piotr Tutka.

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

49


Portret rodzinny

P

rzeszłość przenika się z teraźniejszością, a niewielka miejscowość nad Sanem coraz szerzej otwiera się na świat, na czym Barbarze i Piotrowi Tutkom zależy najbardziej. Z tym miejscem związani są od pokoleń. Stąd pochodziła ich mama, która wywodziła się ze starej rodziny Romańskich, przybyłej do Rudnika kilka wieków wstecz z Mazowsza, gdzie dla ubogiej szlachty zagrodowej większych perspektyw na życie już nie było. Tutaj w XIX wieku osiadła austriacka rodzina Machów, z której Marcin Mach wżenił się w Romańskich i tak przemieszały się kultury, narody i tradycje, choć przywiązanie do polskości było zawsze najważniejsze. I gdy Franciszek Tutka, młody lekarz pochodzący ze wsi Sól koło Biłgoraja, praktykujący w szpitalu w Nisku, zobaczył na stole operacyjnym urodziwą Stanisławę Mach, nauczycielkę z Rudnika, było pewne, że ta historia będzie mieć swój ciąg dalszy. – Mama z zapaleniem wyrostka trafiła do szpitala, a tata już nie mógł o niej zapomnieć – wspomina Barbara Tutka. – Szybko się pobrali i na stałe osiedlili w Rudniku, skąd tata przez długie lata dojeżdżał do Leżajska, gdzie pracował jako chirurg i ortopeda. Był przy tym bardzo utalentowanym człowiekiem. Przed medycyną ukończył handel zagraniczny, ale szybko doszedł do wniosku, że bycie lekarzem jest jego powołaniem i udało mu się nawet uzyskać stopień doktora nauk medycznych na Akademii Medycznej w Lublinie. Miał przy tym wiele pasji i nieustanną chęć dokształcania się. Podobnie zresztą jak mama, dla której najważniejsza była praca z dziećmi i rodzina. Jej ojciec, Marcin Mach, bardzo sobie cenił bliskie związki rodzinne może dlatego, że jako bardzo młody człowiek stracił obydwoje rodziców, a wcześniej dwaj starsi jego bracia: Piotr i Jan, zginęli w czasie I wojny światowej. Niedawno udało się nam odszukać ich ślady i ustalić miejsca, gdzie najprawdopodobniej zmarli. Szokiem była dla nas informacja, że ranny Jan dostał się do niewoli rosyjskiej w 1915 roku i przebywał w obozie w Jelcu (obwód orelski) między Moskwą i Smoleńskiem, gdzie najprawdopodobniej zmarł. Dziadek Marcin też próbował się zaciągnąć do legionów, ale że był nastoletnim chłopcem, ojciec kategorycznie się sprzeciwił. W końcu był już ostatnim Machem, jaki ostał się z rodziny w Rudniku. Z pięciorga dzieci, dwoje wyemigrowało do USA, a dwoje zginęło w austriackim wojsku.

Od medycyny do artystycznych pasji Te fascynacje historią rodziny i samym Rudnikiem nad Sanem też nie są przypadkowe. Barbara Tutka marzyła, by być archeologiem, albo studiować historię sztuki. – Młodzieńcze fascynacje, z których nigdy do końca nie wyrosłam – żartuje. – Medycyna była świetnym, racjonalnym wyborem i z perspektywy czasu wdzięczna jestem ojcu, że

50

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

nie zmuszał mnie do studiów medycznych, ale umiał pokazać zalety tego zawodu, przez co do dziś cieszy mnie to, co robię. Z kulturalnych fascynacji Barbara Tutka nigdy jednak nie zrezygnowała. Była młodą dziewczyną, gdy ciągnęła ojca po rzeszowskich i lubelskich desach, i do dziś uwielbia sztukę. Udało się jej zgromadzić interesującą kolekcję i najlepiej odpoczywa otaczając się sztuką. – Ukończyłam nawet studia podyplomowe „Rynek sztuki i antyków”, z czego jestem bardzo dumna – przyznaje. Podobnie jak z odnalezienia dziewiętnastowiecznego obrazu ks. Jana Chryzostoma Miksiewicza na strychu domu parafialnego w Rudniku, który za własne pieniądze odrestaurowała i przekazała do parafialnego muzeum. – To była wspaniała postać – opowiada Barbara Tutka. – Od 1833 r. przez 40 lat proboszcz w Rudniku i kurator szkół powszechnych w diecezji przemyskiej. Inicjator i organizator pomocy dla uczestników powstania styczniowego. Razem ze swoim bratem, leśniczym Janem Stillerem, i Józefem Pilawskim werbował ochotników do powstania z Rudnika i okolic. Udało się im namówić 36 osób, a powstańców wspierali bronią i pieniędzmi. Spoczywa na rudnickim cmentarzu. Zainteresowania historią i sztuką okazują się bardzo przydatne w planowaniu działalności Fundacji „Ocalić od zapomnienia” im. Stanisławy Tutki. – Cieszy mnie fakt, że mimo tragicznej śmierci naszej mamy, która zginęła pod kołami samochodu kompletnie bezmyślnego młodego kierowcy, około 100 metrów od domu, na ulicy Daszyńskiego, gdzie całe życie mieszkała, nie kończy się jej obecność w naszej pamięci i pamięci mieszkańców Rudnika. Dzięki Fundacji mamy poczucie, że pamięć o mamie żyje na nowo, a jednocześnie udaje się wykreować wiele naprawdę ciekawych i wartościowych przedsięwzięć – mówi prof. Piotr Tutka, który 6 lat temu na stałe związał się z Uniwersytetem Rzeszowskim, gdzie jest kierownikiem Zakładu Farmakologii Wydziału Medycznego, a Rzeszów stał się dla niego domem prawie tak samo ważnym jak Rudnik nad Sanem. ielu może to zaskakiwać i zdumiewać, bo prof. Tutka to znany ekspert w dziedzinie neurofarmakologii, farmakologii klinicznej i uzależnienia od tytoniu, specjalista chorób wewnętrznych i endokrynologii. Wykładowca wielu uczelni medycznych w Polsce i na świecie. Zdobywca prestiżowych międzynarodowych nagród w dziedzinie medycyny. Członek towarzystw naukowych w Europie i USA. Absolwent Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Lublinie, gdzie w Katedrze Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej uzyskał kolejno stopień doktora (1993), doktora habilitowanego (2003) i tytuł profesora nauk medycznych (2009). – Pamiętam, jak skończyłem studia medyczne i początkowo pracowałem w klinice chorób wewnętrznych, gdzie po zrobieniu pierwszego stopnia specjalizacji z chorób wewnętrznych zatęskniłem za wymagającą pracą naukową. Spotkałem się z prof. Zdzisławem Kleinrokiem, wybitnym farmakologiem, u którego wcześniej byłem w kółku na-

W


Portret rodzinny ukowym, i zapytałem, czy mógłbym wrócić do jego katedry. Na co on się uśmiechnął i rzekł: „Wiesz, wszystko w Polsce zależy od pochodzenia. Jak się pochodzi, to się wychodzi”. I oczywiście, przyjął mnie, ale dał mi do zrozumienia, bym dobrze przemyślał swoją prośbę i wrócił do niego, gdy będę absolutnie pewny swojej decyzji. Tak też się stało i była to jedna z najlepszych rzeczy, jaka przytrafiła mi się w życiu – wspomina prof. Tutka. międzyczasie pracował naukowo w Instytucie Fizjologii Czeskiej Akademii Nauk w Pradze (1991), Instytucie „Mario Negri” w Mediolanie (1993-1994) oraz Departamencie Farmakologii i Terapii Eksperymentalnej Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco (1998-2000). Pracę na Uniwersytecie Kalifornijskim uzyskał w drodze światowego konkursu, dzięki czemu prowadził badania naukowe w zespole prof. Neaa Benowitza, największego światowego eksperta w dziedzinie uzależnienia od tytoniu, czego wynikiem były publikacje w najbardziej prestiżowych amerykańskich czasopismach naukowych, jak chociażby „Clinical Pharmacology and Therapeutics”. Po powrocie do Polski kontynuował swoje zainteresowania naukowe, równocześnie prowadząc wykłady dla studentów amerykańskich i europejskich Oddziału Anglojęzycznego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

W

Badania nad cytyzyną także na Uniwersytecie Rzeszowskim?! W 2004 r. rozpoczął badania nad cytyzyną, lekiem w terapii zespołu uzależnienia od tytoniu, stając się światowym ekspertem w zakresie badań nad tym lekiem. W 2006 r. opublikował pierwszą w anglojęzycznym piśmiennictwie pracę na temat potencjału terapeutycznego cytyzyny, dzięki której mało znany wcześniej lek stał się obiektem zainteresowania naukowców i lekarzy na całym świecie. – Wcześniej informacje o tym leku odnalazłem tylko w języku bułgarskim w archiwach medycznych w Sofii – opowiada. W 2011 r. w prestiżowym czasopiśmie naukowym „New England Journal of Medicine” ukazała się publikacja poświęcona badaniu klinicznemu cytyzyny, oparta na wcześniejszych badaniach prof. Tutki, wraz z podziękowaniem za rolę konsultanta w badaniu. Kilka lat temu był nawet współorganizatorem konferencji dotyczącej cytyzyny w ramach Światowego Kongresu Badań nad Nikotyną i Paleniem Tytoniu w Seattle (USA). – W tej chwili trwają intensywne badania nad tym lekiem m.in. w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii i Australii, gdzie przynajmniej raz w roku na Uniwersytecie w Sydney jestem w roli profesora wizytującego. Na rynek amerykański ma wejść około 2020 roku, ale dla mnie najbardziej bolesny jest fakt, że zabra-

kło pieniędzy na te badania w Polsce, gdzie światowa sława tego leku się rozpoczęła – mówi prof. Tutka. – Zabiegałem o dofinansowanie z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, ale się nie udało. Nie poddaję się jednak i chciałbym robić badania nad tym lekiem także na Uniwersytecie Rzeszowskim. Jestem w trakcie organizowania grupy badawczej, a o pieniądze zabiegam u sponsorów i producentów leków. Piszę też kolejne review na temat cytyzyny i nie tracę kontaktu z największymi ośrodkami badawczymi na świecie. – Piotr od zawsze był cudownym dzieckiem – śmieje się Barbara Tutka. – Jestem więc pewna, że zrobi wszystko, by badania w Rzeszowie były możliwe, choćby i na niewielką skalę. Odkąd pamiętam, imponował nam wszystkim w domu, szkole, na podwórku. Po prostu miał fenomenalną pamięć, a już absolutną niespodzianką był jego start w teleturnieju „Wielka gra”, gdy miał osiem lat. – Tak, to prawda – przyznaje prof. Tutka. – Gdy inne dzieci zasypiały z pluszowymi misiami, ja uwielbiałem przed snem przeglądać atlas geograficzny. Uparłem się więc i wystartowałem z tematu „Geografia Afryki”. W zawodach towarzyszył mi tata, co było konieczne, ponieważ byłem nieletni, a przez to także i on musiał wykonać tytaniczną pracę, by uczyć się geografii wraz ze mną. Mimo iż zakwalifikowałem się do finału, nie pozwolono mi wystąpić, bo uznano, że mogłoby to mieć fatalny wpływ na psychikę tak małego dziecka. Byłem rozgoryczony i niepocieszony – oglądając finał znałem odpowiedzi na wszystkie pytania. Mając zajęcia z anglojęzycznymi studentami w Lublinie, na pierwszym spotkaniu rysowałem na tablicy wielką mapę świata, jednocześnie pytając każdego, skąd pochodzi i zaznaczając jego rodzinną miejscowość. Zwykle długo nie mogli wyjść ze zdumienia. Dla mnie to nic nadzwyczajnego, po Polsce podróżuję nigdy nie używając GPS-a. laczego więc medycyna, a nie geografia zdominowała jego życie?– Tak naprawdę chciałem zostać dziennikarzem – śmieje się naukowiec. – Pod koniec liceum uznałem jednak, że muszę wybrać trudne studia, bo nauka przychodziła mi nadzwyczaj łatwo i bałem się nudy. Medycyna wydała mi się odpowiednia. Podobały mi się też doświadczenia starszej siostry i ojca. Marzyłem, że będę świetnym klinicystą, wręcz wyrywałem się do pracy z pacjentami, ale szybko przyszła też fascynacja akademicką stroną medycyny i dziś jestem szczęśliwy, że mogę bez reszty poświęcać się nauce, ale i mam czas na leczenie pacjentów. Profesor Tutka od bardzo dawna konsultuje chorych nie tylko w Rzeszowie czy Lublinie, ale systematycznie także w Rudniku nad Sanem czy Leżajsku. – Dobry lekarz wszędzie jest potrzebny, tak samo jak profesor medycyny, który nie wstydzi się leczyć na wsi – kwituje naukowiec. Jednocześnie nie przeszkadza mu to być autorem lub współautorem 128 publikacji naukowych, głównie w anglojęzycznych czasopismach międzynarodowych, oraz kilku rozdziałów w książkach i monografii. Poza badaniami nad nikotynizmem publikuje też w zakresie padaczki eksperymentalnej, farmakologii leków przeciwpadaczkowych 

D

Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl


Portret rodzinny i endokrynologii. Jako jedyny Polak otrzymał w 1996 r. amerykańską prestiżową nagrodę MSD International Award in Clinical Pharmacology; jest także laureatem Nagrody Włoskiego Towarzystwa Farmakologicznego i czterokrotnym laureatem Nagród Ministra Zdrowia. Uczestniczył w pracach wielu krajowych i międzynarodowych towarzystw naukowych, był m.in. członkiem Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Farmakologicznego. Pełni też rolę konsultanta w zakresie badań nad paleniem tytoniu i współpracuje z wieloma naukowcami w Polsce i na świecie. dkąd w 2011 r. został kierownikiem Zakładu Farmakologii Wydziału Medycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego, ma ambicje udowodnić, że nauką na dobrym, europejskim poziomie można też zajmować się w takim mieście jak Rzeszów. Trzeba przede wszystkim publikować w dobrych zagranicznych czasopismach i promować wysokie standardy. To rada dla wszystkich na akademickiej drodze, a sukcesy na pewno przyjdą.

O

Był Lublin, a teraz warto coś zrobić dla Rzeszowa – Nieskromnie dodam, że mam swój udział w ściągnięciu brata na stałe na Podkarpacie – dodaje Barbara Tutka. – Przez wiele lat był mocno związany z Lublinem, aż w końcu uznałam, że warto, by coś zrobił także dla Rzeszowa. – Starszej siostry należy się słuchać – śmieje się profesor Tutka, a już całkiem poważnie dodaje, że od 6 lat czuje się ze stolicą Podkarpacia bardzo związany. Właściwie tutaj jest jego dom, choć tak naprawdę tym najważniejszym miejscem na ziemi pozostaje dla niego Rudnik nad Sanem. Z Rzeszowem wiąże jednak duże nadzieje. W tym roku rozpoczął zajęcia ze studentami III roku kierunku lekarskiego, który ledwie dwa lata temu zainaugurował działalność. hciałbym obudzić w tych młodych ludziach taką miłość do nauki, jak mi się to udawało w Lublinie. Dumny jestem, że mój wychowanek, Jarogniew Łuszczki z Sokołowa Małopolskiego, jest już profesorem zwyczajnym. Wypromowałem też wielu doktorów, w większości z małych miasteczek i wiosek, bo sam wiem najlepiej, jak trudno jest młodym, utalentowanym osobom z małych ośrodków zaistnieć w świecie nauki. Do tego trzeba jednak pracy, ambicji i jeszcze raz pracy. – To największe wyzwanie dla takiego ośrodka akademickiego jak Rzeszów, gdzie udało się wybudować wspaniałe budynki, zakupić niezły sprzęt, ale najtrudniej obudzić ducha nauki – dodaje profesor. Niekiedy zastanawia się też, dlaczego na stałe wrócił do Polski, mimo że wiele lat spędził za granicą i nie miałby większych problemów, by osiąść tam na stałe.

C

52

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

– Chyba zbyt długo byłem związany z Polską, ze słowiańską mentalnością, by z tego zrezygnować. Zawsze ogromnie tęskniłem za krajem, za Rudnikiem, za naszą gościnnością, zapachami i krajobrazami. I aż trudno w to uwierzyć, ale będąc w Ameryce w nieprawdopodobny sposób idealizowałem Polskę – mówi profesor Tutka. – A Rzeszów? Zdaje się być dobrym przystankiem na mojej drodze. Już dość się nabywałem w świecie, ciągle też dużo podróżuję, współpracuję z zagranicznymi naukowcami i może to także sprawia, że Rzeszów w niczym mnie nie ogranicza. Podobnie czuje Barbara Tutka, która na stałe nie osiadła w Lublinie, a po studiach wróciła do rodzinnego Rudnika nad Sanem i uwielbia to miejsce. – Nigdy nie żałowałam tej decyzji, co więcej, odkąd powstała Fundacja, mam tak wiele pomysłów dotyczących kultury, że aż boję się, iż nie uda mi się wszystkiego zrealizować – dodaje. – Rudnik mamy w krwiobiegu – śmieje się profesor. – Z nim od pokoleń czujemy się związani i dla nas to miejsce jest magiczne. Fundacja pozwala nam zachować rodzinną ciągłość i może trudno w to uwierzyć, ale odkąd odeszła mama, nie ubieramy w święta choinki. Kiedyś to było przepiękne, bardzo kolorowe drzewko, które wspólnie z nią ozdabialiśmy, a dziś już tej magii nie ma, bo jej nie ma. Jest jednak Fundacja „Ocalić od zapomnienia” i marzenia do spełnienia. iostra ma ich tak wiele, że nie wiem, czy zostanie choć trochę miejsca na moje fascynacje – mówi profesor Tutka. Bo rzeczywiście, oprócz absolutnej miłości do medycyny, ma też czas na geograficzne i krajoznawcze zainteresowania, uwielbia odwiedzać sanktuaria te na Podkarpaciu i w innych częściach Polski. Jest też wybitnym znawcą perfum, a wszystko dlatego, że dawno temu zachwycił się kolekcją perfumowych flakonów, jakie zobaczył na targu w Mediolanie. Chciałby, by choć cząstka tych jego fascynacji znalazła swój finał w postaci prelekcji, albo minikonferencji w ramach Fundacji. – Na pewno uda się nam to połączyć – mówi Barbara Tutka, której już marzy się kolejna wystawa, np. portrety rudnickich rodzin z lat 1900-1939. Albo piękna, kobieca ekspozycja od kołyski do zamążpójścia, bo przy okazji poszukiwań gorsetów do ostatniej wystawy natknęła się na tyle pięknych, starych skrzyń wianowych, zabytkowych kołysek i innych akcesoriów, które przechodzą do historii, a w sposób niezwykły towarzyszyły kobietom przez wieki. Już wcześniej czuli się po części „ambasadorami” Rudnika nad Sanem, ale od czasu założenia Fundacji „Ocalić od zapomnienia” jeszcze mocniej czują się związani z Podkarpaciem. – Nasi bliscy, przyjaciele, znajomi już wiedzą, że jak mają marzenie związane z regionem, my na pewno pomożemy je im spełnić – śmieje się prof. Tutka. – Dzięki temu coraz więcej bliskich nam osób zjeżdża do Rudnika, a my im się rewanżujemy wspólnymi podróżami po Podkarpaciu. Dlaczego? Nie znam racjonalnej odpowiedzi i pewnie nigdy jej nie poznam. Podobnie jak nigdy racjonalnie nie zdołam wytłumaczyć mojego i Barbary przywiązania do Rudnika nad Sanem. Kochamy to miejsce, po prostu. 

S



„Mała Rosja” Lija Spadoni, aktorka, w młodości i obecnie.

Pałac „waniliowy” na Pietrowskom Ostrowie.

O szczęściu które przylatuje ptakiem, życiu kruchszym od porcelany, wojennej trwodze, przyjaźni z Gwiazdą i urodzinach w waniliowym pałacu na Pietrowskom Ostrowie.

Do pałacu nie można wejść, ot Rzeka Mała Newka, wbrew natak, z ulicy. Potrzeba rekomendazwie dość szeroka w tym miejcji, by zostać zaproszonym w goscu, oraz przypałacowa lodowści. To wyjątkowe miejsce, jedyne nia, też mają swój epizod dramatakie w Petersburgu i w całej Rotyczny – zapisany w historii dziesji. Wyjątkowi lokatorzy – z całej jów carskiej Rosji. Niedaleko miejRosji. Sławni, zasłużeni. Oklaskisca, gdzie dzisiaj stoi ów paskudny wani. Wielkie nazwiska z pierwbetonowy most, wyłowiono z rzeki Tekst i fotografie szych stron gazet, które już dawciało zamordowanego w zamachu Anna Koniecka no pożółkły. Rasputina, faworyta rodziny ostatCóż, takie prawo Czasu. Wczoniego cara Rosji, Mikołaja II. Rasrajsze sukcesy dziś są już tylko hiputin był wtedy jednym z najbarstorią zapisaną w czasie przeszłym. dziej wpływowych ludzi w Rosji. Człowiek, mrówka, drzewo, wszystko przechodzi w końcu do Ciało ukryto w lodowni za pałacem i w najgłębszej tahistorii; ważne – w jakim stylu. jemnicy przechowano aż do pogrzebu urządzonego w Caryspa Piotrowska (Pietrowskij Ostrow) prze- skim Siole, letniej siedzibie carów. Lodownię budowano za pałacem, kiedy jeszcze nie było chodziła do historii literatury w stylu Dostojewskiego – w „Zbrodni i karze”. Z tamtych lodówek na prąd. To solidny, na wpół przykryty ziemią lomrocznych klimatów dziewiętnastowieczne- szek-piwnica, gdzie trzymano wyrąbane zimą tafle lodu oraz go Petersburga – śliski, brudny, drewniany bruk wiodący łatwo psującą się żywność. Teraz lodownia, odnowiona jak w kierunku rzeki, garbate mosty, mokre ścieżki, trawy, krza- pałac, też służy mieszkańcom… ki, mokre drzewa – zostało w realu sporo wiekowych rozwichrzonych drzew i dawnych ścieżek w starym parku odDom gradzającym od rzeki pałac, który po ostatnim remoncie jest waniliowy jak budyń. Klasycystyczne kolumny ostały się „To nie przytułek, ale Dom odpoczynku do końca żybiałe – jasna plama na tle gęstego starodrzewu przysłaniają- cia dla artystów sceny, którzy zapłacili za to prawo, oddając cego brzeg rzeki i paskudny betonowy most. wszystkie swoje siły i zdrowie, by służyć sztuce” – napisała

W 54

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017


WSPOMNIENIE przeszło 120 lat temu, ofiarowując pałac weteranom sceny, aktorka Maria Gawryłowna Sawina. Ona sama zrobiła wielką karierę i chciała się nią podzielić. Stworzyła Dom. Sawina ponad czterdzieści lat grała w Teatrze Aleksandryjskim – najlepszym wtedy (i teraz!) teatrze w Petersburgu. Wiodła dość burzliwe życie, była muzą m.in. Iwana Turgieniewa, który w ostatnich latach życia namiętnie był w niej rozkochany (ponoć z wzajemnością). Lecz nie z tego powodu przecież przeszli do historii... om weteranów sceny im. M.G. Sawiny, Pietrowskij Prospekt 13, onieśmiela przepychem. I ciszą. Żadnego ruchu, głosu, zapachu. Jakby dawno nikt tu nie mieszkał, nie przeglądał się w lśniących lustrach w złoconych ramach, nie wysiadywał przy gazecianych stolikach w zacisznych niszach pod oknami. Figowce w donicach, palmy, kryształowe żyrandole. Fotografie fundatorki Domu, ważnych gości odwiedzających znanych, lecz zapomnianych przez publikę lokatorów pałacu. Galeria ludzkich losów zapisana w sepii i w kolorze. Salon muzyczny z fortepianem – grał na nim Szalapin. Cerkiew pałacowa – ikony dużo starsze niż pałac; oranżerie, a gdzieś pomiędzy pokoje zabiegowe ulokowane dyskretnie; wszystko pod jednym dachem. Długie korytarze; czerwony miękki dywan tłumi kroki. Lakierowane drzwi pokoi, eleganckie wizytówki: imię, otczestwo, nazwisko; czasem dodany pseudonim sceniczny. Wielkie litery. Bez okularów widać, kim jest lokator. JEST. Administratorka Domu zastukała do drzwi Liji Leonidownej Spadoni. Nie wchodząc, spytała, czy zechce przyjąć gości. – Ja czekam! Proszę! – Mocne, stanowcze; altowy głos. Lekko zniecierpliwiony.

D

Gwiazda To była spontaniczna wizyta umówiona przez Lizę, petersburską neurolożkę. Ona czasem leczy te gasnące gwiazdy sceny, zna ich losy. Wygadała się, że przyjechała dziennikarka z Polski (czyli ja). Lija Leonidowna, która już rzadko przyjmuje gości, kazała powiedzieć, że zaprasza. Chce porozmawiać o Annie German, z którą się przyjaźniła, i o sprawach, które „mogą być ważne dla Polaków”. Lija Spadoni nie na darmo jest nazywana „wiecznym korespondentem Anny German” (sama też tak o sobie mówi). Od razu przystąpiła do ofensywy. – Dla Polaków to może dziwne, ale Anna German była ambasadorką tego co w Polsce dobre. Rozbudzała ciekawość świata.To były nie tylko koncerty – Anna ze słuchaczami rozmawiała jak bliski człowiek z drugim bliskim człowiekiem. Opowiadała o Polsce, o ciekawych ludziach. Chciała, żeby w Rosji też o nich wiedzieli. Komórkowych telefonów nie było, ani Internetu. Liczył się żywy kontakt. Był wiarygodny. „Mnie się zdaje – zwierzał mi się młody chłopak po koncercie Anny w Leningradzie – że ja tę Polskę skądś znam, chociaż nigdy tam nie byłem i jestem jej ciekaw”. „Ot, Polka, a taka swoja, jak nasza” – mówiła o Annie German młoda kobieta. Zachowałam nagrania wielu pokoncertowych rozmów. Spisałam. Są. Taśmy magnetofonowe z lat siedem-

dziesiątych miały krótszą pamięć niż ludzie – zażartowała. – A magnetofon w radiu mieliśmy jeden. Ciągle się psuł, wszyscy klęli, naprawiali go; nigdy człowiek nie był pewien, czy tarachtiełka rejestruje, czy nie. Chodziła jak traktor: dyr, dyr, dyr… Taszczyłam go na pierwszą rozmowę z Anną, jak trofeum – wywalczone – wydzieraliśmy go sobie z rąk. Każdy chciał nagrywać. Kiedy go włączyłam, z przerażeniem zauważyłam, że nie pracuje. No to koniec pieśni, myślę, nic z mojej rozmowy. Co robić, co robić – myślę gorączkowo. Przecież się nie mogę przyznać, że nie działa. Włączam, udaję, że nagrywam, a sama staram się zapamiętać każde słowo. Koszmar. Skończone nagranie, włączam magnetofon i cud – słyszę czysty, piękny głos Anny. Moje pierwsze spotkanie z Anną – było ich twarzą w twarz tylko albo aż siedem. Dziesięć lat znajomości. ył słoneczny dzień; chmury. Stoję odwrócona plecami do hotelu Oktjabrskaja, pani nie wie pewnie co to takiego – najlepszy hotel w latach siedemdziesiątych w Leningradzie. Stoję, a nagle ktoś mnie w plecy dźga. Oglądam się, a to kobieta z kiosku z gazetami otwarła drzwi tak, że w szybie zobaczyłam magazyn „Polsza”, a na okładce zdjęcie tańczącej Anny German, roześmianej, pięknej. Wtedy w sercu coś mi powiedziało: ‘ty powinnaś porozmawiać z tym człowiekiem. Powinnaś! Skąd ten głos? Szybko rozkładam gazetę, a tam jest napisane o tym koszmarze, o którym wszyscy wiemy (wypadek samochodowy we Włoszech, z którego cudem ocalała). Nie mogę pojąć, co się dzieje, słyszę wciąż ten nakazujący, twardy głos: „ty powinnaś… ty powinnaś...spotkać się z tym człowiekiem”... Odchodzę stamtąd, z gazety dowiaduję się, że Ona przez pięć lat po tym strasznym koszmarze próbowała się podźwignąć. I pierwsze, gdzie Ona przyjeżdża, pierwsze jej tourneè zaczyna się w Rosji. Ja myślę: czekać! Czekać! Czekać! Przyjechała do Leningradu. Ale gdzie? Szukamy po hotelach. Znaleźliśmy. Koncert był w Izmajłowskim Ogrodzie! Byłam już wtedy korespondentką leningradzkiego radia. Był 1972 rok. Mój szczęśliwy rok – rozmawiałam pierwszy raz z Anną German! Lija Spadoni wierzy, że ludzie, którzy zetknęli się Anną German, stawali się lepsi. Przynajmniej na ten jeden wieczór, po koncercie. Albo chociaż mieli „mocne postanowienie”. A to już coś. – To był fenomen Anny German. Czy w Polsce też tak to czujecie? – spytała. Milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie chciałam odbierać jej entuzjazmu. W Polsce Anna German nie była aż tak popularna. W Rosji nawet teraz jeszcze jest. Po tylu latach! W radiu słychać jej pieśni. U nas raczej nie była „duszą pokolenia lat siedemdziesiątych” – jak tutaj. Zastanawiałam się, dlaczego Lija Spadoni, wschodząca gwiazda radzieckiej sceny dramatycznej lat pięćdziesiątych, porzuciła teatr, została korespondentką w leningradzkim radiu i poświęciła kawał życia jednej sprawie, jednej bohaterce – Annie German. Nikt tutaj nie pisał tyle o niej, co Spadoni. I to wyczekiwanie – przyjedzie znów – nie przyjedzie; przeżywanie – czy będzie miała siłę zaśpiewać. Po ciężkim, śmiertelnie groźnym wypadku we Włoszech już nigdy nie doszła do zdrowia. 

B

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

55


WSPOMNIENIE

Wnętrza pałacu „waniliowego”.

Cerkiew pałacowa. Lija opowiadała, jak ślęczała nocami przy telefonie, „bo może Anna zadzwoni”. Dzwoniła po koncertach, żeby się wygadać, wyżalić, rozładować emocje nagromadzone podczas występu. Bardzo każdy przeżywała. A Lija razem z nią. – Chciałabym porozmawiać o pani… – O sobie nie chcę mówić – w pół słowa przerwała mi, jakby zaskoczona, rozczarowana, że przyszłam tu także dla niej samej, nie tylko dla Anny German. Zanosiło się na burzę, drzewa w starym parku szamotały się z wiatrem. Chciałam zamknąć okno w pokoju. Zaprotestowała. – Proszę, nie zamykać, tu lubią czasem zaglądać ptaki. Jestem szczęśliwa, kiedy na nie patrzę. W tym momencie nasze oczy się spotkały. To był TEN moment. Zaczęła (nareszcie) mówić o sobie.

Kariera – Moje życie było całkiem nieciekawe, pokręcone. Przeżyłam blokadę Leningradu, pochowałam dziadka, który mnie wychował, skończyłam szkołę teatralną, grałam. Marzyłam o teatrze od dzieciństwa. Siedząc przed lustrem jadłam poranny chleb. Śpiewałam, tańczyłam. Naturalne było, że pójdę do szkoły teatralnej. Poszłam. Ale dalej mi się nie powiodło. Uganiał się za mną sam mistrz (profesor), który uczył nasz rocznik. A to znaczyło być jego…, no wie pani… Ja tego nie chciałam. Nie chciałam tak robić kariery. No i nie udało mi się samej głównej życiowej roli dostać… Pracowałam w wielu teatrach. A przejście do dziennikarstwa przyszło samo. Ja tego nie planowałam. Zaczęłam czytać recenzje w radiu. I tak jakoś się potoczyło. W dziennikarstwie najbardziej ze wszystkiego interesowały mnie wywiady – rozmowy z ludźmi. Przeprowadziłam tych wywiadów mnóstwo. Interesowały mnie ludzkie dusze. Przyjeżdżali sławni, odjeżdżali. Bardzo lubiłam tę pracę. Zwyczajnie żyłam leningradzkim życiem. I tak los zetknął mnie z Anną German. I to panią zainteresuje. Bo któż ja jestem? Taka dziwna, dzika dziewczynka z milionowego Leningradu. Jedna z miliona widzów, która nagle wzniosła się na wyżyny znajo-

56

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

mości i korespondencji z ANNĄ GERMAN – wyrecytowała Lija – aktorka. Po chwili mówiła już bez emfazy, ważąc każde słowo. – Bardzo dużo w tych naszych spotkaniach było mistyki, może dzisiaj nie całkiem zrozumiałej. Świat tak tępo kroczy po ziemi… Niewiarygodne – miliony widzów, a tu nasze listy, Jej do mnie, moje do Niej. Te listy tutaj są – wskazała na zagracony szpargałami stolik przy łóżku. Wiedziałam od Lizy, że Lija Leonidowna od dawna choruje, prawie nie podnosi się z łóżka. – Ona ma głowę jak komputer – mówiła lekarka – pamięta w najdrobniejszych szczegółach każde spotkanie z Anną German, co powiedziała, jakim tonem, kiedy. I tak ze wszystkim. Zadziwiające, ile może pomieścić ludzka pamięć. Mam na to swoją teorię, może okrutną, ale adekwatną: jeśli głowa pracuje doskonale, nie pracują nogi i odwrotnie.

Szczęście – Szczęście nie ma przeszłości ani przyszłości, ma tylko teraźniejszość. To prawdziwe trwa krótko jak mgnienie i łatwo je przegapić czekając na więcej. Trzeba żyć chwilą, która jest nam właśnie dana. Drugiej takiej może nie być. Pani rodak, słynny żeglarz Leonid Teliga, pisał o tym Annie German z ostatniego swojego rejsu dookoła świata. Wtedy jeszcze nie miała pojęcia, że wyruszając w tamten rejs Teliga wiedział, że jest już bardzo chory. Anny świeczka też gasła… Ona szczęście odnajdowała w tych krótkich momentach, kiedy śpiewała na scenie. zemu o tym mówię akurat teraz? Bo szczęście rzadko przychodzi samo. I nigdy nie jest za dużo szczęścia, więc trzeba się nauczyć samemu „być stwórcą”. Trudne, ale nie niemożliwe – stwarzać szczęście. Ja to wiem i pani pewnie to wie, chociaż jesteśmy z tak bardzo różnych światów. Pani z Polski. Ja z Leningradu. Miałam niecałe dziewięć lat kiedy zaczęła się blokada (Leningradu). To zapamiętałam – ciemno za oknem, a mamy nie ma. Ciemność rozdziera błysk, huk, tynk opada, dom się trzęsie, a mamy przy mnie nie ma. Ona gdzieś tam, na ulicy, przemyka pod bombami od teatru do teatru. Można powiedzieć – uczyłam się od maleńkości twardej sztuki „bycia stwórcą” własnego szczęścia. I prawie mi się udało. Czasami nawet potrafię być szczęśliwa – ktoś by powiedział – z niczego. Ale długo mi zeszło. Zaśmiała się cicho, nieco ironicznie. Siedziałam naprzeciwko jej łóżka. Był 21 czerwca 2017 r. Lija Leonidowna Spadoni obchodziła właśnie swoje 85. urodziny.

C


WSPOMNIENIE Na stoliku, pośród różnych szpargałów, stała żardiniera pełna cukierków, a na talerzu kawałek tortu. Nietknięty. Jubilatka na ścisłej diecie. – Ale kawę rozpuszczalną piję i nigdy się jej nie wyrzeknę – Z nie ukrywaną satysfakcją spojrzała na wielki słoik kawy. – Ty, kochana – zwróciła się do doktor Lizy – zawsze wiesz, czym mi sprawić radość. iza, która przyniosła ten najbardziej pożądany urodzinowy prezent, cmoknęła Liję Leonidowną w wychudły policzek, poprawiła jej poduszkę i na tym koniec urodzinowej ceremonii. – To ja zostawię panie same – powiedziała i poszła odwiedzić innych pensjonariuszy Domu, którzy są, jak Lija, jej przyjaciółmi jeszcze z czasów, kiedy tutaj pracowała na etacie. – My – ciągnęła Lija, kiedy zostałyśmy same – mieszkaliśmy całą wojnę w jednym miejscu. Dyktiarnyj Piereułok, dom numer 8. Podczas bombardowań trzęsło domem jak próchnem. Nasz dom stał przy zajezdni dla tramwajów. Stąd byliśmy całą blokadę na celowniku. Z zewnątrz dom był okaleczony, kupa gruzów przed nim, ale on stał. Był. Myśmy tam całą blokadę przetrwali. Jak? Opowiem jeden maleńki epizod, który pozostał mi w duszy. Jak żyliśmy? No oczywiście, WSZYSTKO oszczędzaliśmy. Moja mamusia – pianistka. Całe życie pracowała w przedszkolach, ale stopniowo zaczęła dorabiać również w orkiestrach grających w kinoteatrach. I było tak: rano pracowała w przedszkolach, a wieczorami biegała do swoich kinoteatrów – od orkiestry do orkiestry. Ciemniało, była zima. Było w domu zimno, było strasznie. Ja zostawałam sama jedna. Dziadzia Lowa był za ścianą. Jego córkę rozstrzelali w Berdyczowie i on bez końca krzyczał: Riwa, Riwa! Chodził po korytarzu i krzyczał, a ja umierałam ze strachu. Siadałam przy oknie, o tak, i patrzyłam w noc. W głowie miałam jedną myśl: Mamę zabili. Mamę zabili!... Mamę… Dlatego, że na niebie wisiały samoloty; bez końca wisiały. Nadlatywały bombowce, gdzieś gruchnęło, zacichło. Ogłaszają przerwanie alarmu przeciwlotniczego. Jakieś maleńkie ożywienie na ulicy. Można odrobinę odetchnąć. I znowu pik, pik, pik, lecą z nieba zażigałki, oświetlają miasto. A bombardirowszcziki bardzo szybcy, błyskawicznie zauważą każdy ruch i zaleją natychmiast ogniem. I w tym wszystkim mamusia moja biegająca po ulicach pomiędzy tymi swoimi kinoteatrami. Wszędzie ciemno, strach wszędzie. Strasznie. Odchodziłam od zmysłów. Myślałam tylko o jednym – żeby mama wróciła. Żeby tylko wróciła. Tak żyliśmy. Nie było do jedzenia nic. Co to znaczy nic? Aaaa... Dostawaliśmy chleba 75 gram, 50 gram, znowu 50 gram – takie racje żywnościowe się dostawało. Ja chodziłam wiecz-

L

nie głodna. Myślałam tylko o jedzeniu. Marzyłam o jedzeniu. I raz dostał się nam kartofel – taki duży – na pół maminej dłoni. Kto go mamie podarował, za jakie zasługi, nie wiem. I tak oto ten kartofel leżał na naszej płycie kuchennej. Leżał jak bogini. Jak bogini życia! Bogini mądrości! A ja czekałam dnia, kiedy my go… oskrobiemy! Pokroimy! Ugotujemy! I ZJEMY! Lija, uniósłszy głowę znad poduszki, wpatrywała się we mnie, wypowiadając powoli, z narastającą mocą słowo po słowie. Jakby chciała się upewnić, czy ja – przybysz z innego kosmosu – jestem w stanie pojąć, cóż za skarb miały wtedy w domu i jakie szczęście je czekało. – Bardzo chciałam, żeby ten Maria Sawina, dzień już wreszcie nadszedł: Dzień aktorka, Zjedzenia Kartofla. Nie pamiętam, fundatorka Domu jaki to był dzień, ale nadszedł i maweteranów sceny musia postanawia – że to dzisiaj wław Petersburgu. śnie ten wielki dzień w naszym życiu. I obiera tego kartofla, kroi na cieniutkie, cieniusieńkie plasterki. Bierze patelnię. Układa te cienieńkie plasterki kartofla na patelni. Grzeją się. Wszystko się udaje. Stawia na stół. Zapach w całym mieszkaniu. Ach! Rozkłada mamusia kartofelki na oba talerzyki – sobie i mnie. Zaczynamy jeść. I ja nagle… niezręczny gest, niechcący łokciem przewracam mój talerzyk i wszystko leci na niezamiecioną podłogę, w pył, w brud. I ja zaczynam popadać w histerię. Takiej histerii w dorosłym życiu nie zaznałam nigdy. Prawdziwa, dorosła, straszna, czarna histeria. Rozpacz. Wołam do mamy – „Mamo, ja kartofelka zabiłam, zabiłam! A więcej kartofli już nie ma”. Lija zachrypła od mówienia. Opadła na poduszkę. Oddychała ciężko. Spytałam, czy pisze książkę o swoim Leningradzie. – A kogo to dzisiaj obchodzi? Ja już wyłączyłam moją tarachtiełkę – odrzekła Lija – dziennikarka.

Post Scriptum Losy rodziny Spadoni to osobny, dramatyczny epizod, wpisujący się w historię Rosji. Rajmond Josipowicz Spadoni – dziadek Liji, był lekarzem pediatrą. Pochodził z biednej włoskiej rodziny, prawdopodobnie sierota. Adoptowany przez młodą parę Rosjan podróżującą po Sardynii, która go stamtąd zabrała, wychowała i wykształciła. Gdy został lekarzem, wyjechał na Krym, tam leczył mieszkańców włoskiej kolonii. Do zsyłki na Sybir pracował w mieście Kercz. Jego mogiłę odnalazł pod Hanty-Mantyjskiem dopiero syn Lonia. Ojciec Liji. Był muzykiem. Ale o ojcu Lija nie chciała mówić.

Więcej informacji i reportaży na portalu www.biznesistyl.pl


Jestem

feministką,

bo feminizm jest dla mnie opowieścią także

o mężczyznach! Z Anną Dziewit-Meller,

pisarką i dziennikarką, rozmawia Aneta Gieroń Fotografia Dominik Matuła

Aneta Gieroń: Matka, Polka, Ślązaczka, kobieta. To wszystko o Annie Dziewit-Meller, ale po ostatniej Pani książce, która ukazała się kilka tygodni temu „Damy, Dziewuchy, Dziewczyny. Historia w spódnicy”, chyba najbliższa jest mi Anna – kobieta. Świadoma siebie, ale i świadoma siły oraz słabości współczesnej kobiety. Anna Dziewit-Meller: Rzeczywiście, debata o kobiecie w ostatnich kilku latach jest dla mnie bardzo ważna. Z różnych powodów. Chociażby dlatego, że nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kobiety są na bocznym torze. To się oczywiście zmienia, coraz więcej mówimy, piszemy, wyrażamy swoje poglądy, ale to ciągle jest proces, który wymaga pracy i zaangażowania. Kobiety przestają się bać mówić o własnych sprawach głośnym głosem i gdyby się tak głębiej nad tym zastanowić, to już od dawna tak być powinno – w końcu jesteśmy połową ludzkości, a nasze doświadczenia są równie ważnymi i uniwersalnymi jak doświadczenia każdego mężczyzny. Mówi Pani o zmianie zachodzącej w publicznej debacie kobiet w ostatnim czasie, ale przecież od dekad feministki walczą o prawa kobiet, a my same aktywnie uczestniczymy w życiu publicznym – pracujemy, podróżujemy, zarabiamy na siebie, zajmujemy eksponowane stanowiska. spółczesne kobiety korzystają ze zdobyczy równouprawnienia, jakie wywalczyły nasze babki i prababki – bardzo powinniśmy im być za to wdzięczne. To, że kobietom w Polsce przyznano w 1918 roku prawa wyborcze, nie stało się samo. Nie stało się dlatego, że Józef Piłsudski siedział w swoim gabinecie, gdzie spłynęła na niego mądrość dziejowa i nagle postanowił: „a teraz zaprojektujmy to państwo nowocześnie i dajmy prawa wyborcze także kobietom”. Nic z tych rzeczy. To dzięki pracy, talentowi, konsekwencji i uporowi kolejnych pokoleń kobiet udało się doprowadzić do takiego stanu rzeczy. Nie bez znaczenia jest też nasza skomplikowana historia: zabory, powstania, wojny, w czasie których kobiety zostawały same, radząc sobie z codziennością i wychowywaniem dzieci – to bez wątpienia wpłynęło na naszą pozycję i coraz bardziej świadomą obecność w życiu publicznym. Współcześnie pracujemy, cieszymy się różnymi przywilejami, ale nie brakuje obszarów, gdzie próbuje się z tych zdobyczy rezygnować. Chociażby eliminowanie edukacji na temat własnej cielesności, czy utrudnianie kobietom dostępu do antykoncepcji. Swego czasu przeprowadziła Pani wstrząsający wywiad ze swoją babcią, ginekolożką, która podzieliła się dramatycznymi wspomnieniami ze śląskich szpitali z lat 60. XX wieku. I to, co z tamtej rozmowy przebija najbardziej, to żal, że nie potrafimy dziś racjonalnie, uczciwie i bez zacietrzewienia rozmawiać o najtrudniejszych ludzkich, kobiecych dramatach i wyborach. Moja babcia, Anna Podstawska-Dziewit, jest dla mnie wspaniałym wzorem, a ja jako Anna Dziewit-Meller czuję się jej natural-

W

58

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017


KSIĄŻKI ną spadkobierczynią – nie mogłam pójść inną drogą, chociaż ona nigdy dużo nie mówiła o swojej działalności na rzecz innych kobiet. Babcia uważała, że to jej obowiązek edukować dzieci, czy pomagać kobietom z ubogich, często patologicznych rodzin. O wielu z tych historii dowiedziałam się już jako dorosła kobieta i dumna jestem, że ten kobiecy solidaryzm trwa, w sposób naturalny przechodzi z pokolenia na pokolenie. Bardzo bym też chciała, byśmy jako społeczeństwo potrafili o rzeczach najtrudniejszych rozmawiać bez emocji, inwektyw, wzajemnego oskarżania się, nazywania pisarka i dziennikarka. czarownicami albo ciemnogrodem, w zależności od tego, która strona sporu aktualnie Współautorka (z Agnieszką przemawia. Często są to tematy fundamentalne i podkreślam z całą mocą – one zasłuDrotkiewicz) tomów gują na uważne, bardzo uczciwe i merytoryczne potraktowanie, z taktem i szacunkiem wywiadów „Głośniej! Rozmowy dla drugiego człowieka. z pisarkami” i „Teoria trutnia i inne. Kobiety różnią się i dobrze. Mamy różne podejście do polityki, codziennego życia, Rozmowy z mężczyznami”, a także kariery zawodowej, rodziny, ale bardzo istotne jest, by kobiety mogły o sobie stanowić, bestsellerowej reporterskiej książki by miały dostęp do wiedzy i antykoncepcji, by mogły czuć się bezpieczne. Przez ostato Gruzji „Gaumardżos. Opowieści nie dekady życie kobiet w Polsce bardzo się zmieniło, zazwyczaj na lepsze, ale ciągle z Gruzji”, napisanej wspólnie wiele jest do zrobienia. Sama nieustannie o tym mówię i piszę, bo mam córkę, a maz mężem, znanym dziennikarzem rzę, by ona nie musiała wyważać już otwartych drzwi – dla mnie to największa i najtelewizyjnym, Marcinem Mellerem. lepsza motywacja. W 2012 roku ukazała się jej Bez wstydu czy krygowania się mówi Pani o sobie „feministka”. Może Pani zdedebiutancka powieść „Disko”. finiować to słowo, bo coraz częściej kojarzy się nam ono z czymś wstydliwym, peW 2016 roku wydała bardzo joratywnym, śmiesznym. Może warto na nowo uczciwie odnieść się do słowa „fedobrze ocenioną „Górę Tajget”, ministka”. a w tym roku zadebiutowała jako la mnie jest to myślenie o kobiecie jako pełnoprawnym członku społeautorka książki dla dzieci „Damy, czeństwa, o osobie, która decyduje o sobie, zarabia na podobnym poziodziewuchy, dziewczyny. Historia mie jak mężczyzna, która nie musi czuć się zagrożona tylko dlatego, że jest w spódnicy.” Prowadzi popularny atrakcyjna i pozwala sobie na to, by wyglądać dobrze. Feminizm jest dla portal o książkach bukbuk.pl. mnie także opowieścią o mężczyznach. Jeśli wyzwolimy się ze stereotypowych kolein, W listopadzie była gościem na w których tkwią zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którym w naszym społeczeństwie nie wypada chociażby być wrażliwymi, czy pozwolić sobie na łzy, to wszyscy zacznieŚwiątecznych Targach Książki my myśleć o sobie w kategoriach „człowiek”. W moim przekonaniu feminizm w róww Rzeszowie, których organizatorem nym stopniu dotyka kobiet i mężczyzn. był Develop Investment, zaś Urząd „Damy, Dziewuchy, Dziewczyny. Historia w spódnicy” jest takim ukłonem w stroMarszałkowski Województwa nę wspaniałych kobiet, które znamy z polskiej historii, ale jakby odrobinę kurz Podkarpackiego oraz Urząd Miasta przykrył je same i ich dokonania? Rzeszowa wsparli je finansowo Podczas lekcji historii w szkole koncentrujemy się na męskich symbolach: bitwach, traki objęli honorowym patronatem. tatach, wojnach, a przecież historia składa się też z rzeczy dokonywanych przez kobiety. Między innymi dlatego chciałam przypomnieć bardzo różne bohaterki dla chłopców i dziewczynek. Książka jest adresowana do dzieci, ale czy aby na pewno? Chyba nie, bo coraz częściej podchodzą z nią dorosłe kobiety, prosząc o autograf (śmiech). Pisząc ją wyobrażałam sobie, że jest to książka dla dzieci, którą czytają dziewczynki, by wiedziały, że w przeszłości były kobiety, które miały fantastyczne życiorysy; pełne pasji, wyzwań i wspaniałych osiągnięć, ale też miały życiowe przeszkody, które potrafiły pokonać. Chciałam, by czytali ją także chłopcy, by dostrzegali, że dziewczynki, kobiety także mogą być bohaterkami, mogą być sprawcze, brać los we własne ręce i nie zawsze muszą być wredną macochą, albo księżniczką czekającą na rycerza na białym koniu, bo wszystkie bohaterki, o których piszę, nie należały do żadnej z tych dwóch kategorii. Uniwersalizm tej książki jest dla mnie o tyle ważny, że w domu mam córkę oraz syna i cieszy mnie, gdy Gustaw wybiera książki, w których bohaterkami są dziewczyny – dla niego to naturalne. W książce jest kilkanaście bardzo różnych opowieści, bo i o Zosi Stryjeńskiej, królowej Jadwidze Andegaweńskiej, czy Wandzie Rutkiewicz. Trudno było wybrać najciekawsze kobiece historie? iekawych kobiet na przestrzeni wieków było bardzo wiele i na pewno ta książka mogłaby mieć co najmniej jeszcze jeden tom, ale jako że jest to propozycja dla dzieci, nie mogłam napisać zbyt długiej opowieści. Naszą przewodniczką jest Anna Henryka Pustowójtówna, niezwykła dziewczynka – uczestniczka powstania styczniowego, a ja szukałam kobiet z barwnymi życiorysami, w których jedna z bohaterek odnosiła ogromne sukcesy zawodowe, inna była fenomenalnie uzdolniona plastycznie, a jeszcze inna swojej miłości do gór wysokich podporządkowała całe życie. Także dzisiaj, gdy rozejrzymy się wokół siebie, dostrzeżemy wiele kobiet realizujących się na wielu płaszczyznach, w domu, pracy, na deskach teatru, czy budując mosty. I wciąż powtarzam: pokazujmy najlepsze kobiece przykłady, wspierajmy się, bo przysłowie „stój w kącie, a znajdą cię”, już dawno jest passè. Niedawno byłam na Kongresie Bibliotekarzy w Łodzi, gdzie był konkurs na stypendium dla bibliotekarek, do którego panie same miały się nominować, wpisując w ankiecie swoje sukcesy. I co się okazało?! Zgłosiło się 50 pań, a ta, która wygrała, zaapelowała do koleżanek, by nie bały się mówić o swoich sukcesach głośno, bo ona ma dziesiątki znajomych, które robią rzeczy dużo bardziej spektakularne od jej osiągnięć, ale nigdzie się tym nie chwalą! 

Anna

Dziewit-Meller,

D

C

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

59


KSIĄŻKI Skąd w kobietach to wycofanie, o którym sama mogłaby Pani rozprawiać godzinami? Gdy na początku 2017 roku zadzwoniono do Pani z „Tygodnika Powszechnego”, by pisała Pani felietony na ich łamach, w pierwszym momencie sama chciała Pani odmówić, bo przemknęło jej przez głowę, że to zbyt duże wyzwanie, a po publikacji pierwszego felietonu Anny Dziewit-Meller w tygodniku niemal padły serwery. Wstyd się przyznać, ale to prawda. Może to efekt naszego wychowania do grzeczności. Dziewczynka w naszej tradycji i wyobrażeniu ma być układna i grzeczna. Chłopcy wręcz powinni być niegrzeczni, bo to świadczy o ich żywiołowym charakterze i fantazji. Mamy też wydrukowane w głowie, że zbyt często zabiegamy, by wszystkim dookoła było miło, ale niekoniecznie nam samym. To jest model, w którym wyrastamy, ale gdyby się nad tym zastanowić, to zawsze stawiam pytanie. Dlaczego? Pamiętam, jak tamten felieton masowo udostępniały kobiety z sukcesami, spełnione, które sama podziwiam, ale widać gdzieś w środku przeżywały, albo przeżywają podobne zwątpienia i niepewności. Jednocześnie mężczyźni też często czują się niekompetentni, ale dużo rzadziej odmawiają, czy przyznają się do błędu. Często powtarza Pani, że to, co najbardziej Panią odmieniło w życiu, to macierzyństwo. Fakt, że jest Pani matką, miał też ogromny wpływ na dwie ostatnie książki „Górę Tajget” i „Damy, dziewuchy, dziewczyny”, choć w diametralnie różny sposób. iekiedy żartuję, że poprzednią książkę można porównać do „siedzenia w piwnicy”, ostatnia jest „zwrotem ku słońcu”. Bycie matką stało się ważnym doświadczeniem związanym z nieprawdopodobnym poczuciem odpowiedzialności za drugiego człowieka. Początkowo to uczucie było wręcz paraliżujące, co znalazło swoje odbicie w losach bohatera „Góry Tajget”. Sebastian w momencie narodzin córki jest wręcz sparaliżowany strachem, by nic się jej nie stało. Jednocześnie mam poczucie, że posiadanie dzieci pozwala mi postrzegać świat szerzej, pełniej, nie mam też w sobie tamtej rewolucyjnej zadziorności sprzed lat. Czuję się w obowiązku, by moim dzieciom zostawić świat choćby nie gorszy od tego, w którym sama żyję. Ten Śląsk, gdzie się Pani urodziła, a który jest też bohaterem przedostatniej powieści, ciągle tak mocno w Pani żyje? Im mniej mnie na Śląsku, tym więcej Śląska we mnie. Taki stan umysłu (śmiech). Gdy pisałam „Górę Tajget”, zajęłam się przede wszystkim opowieścią związaną z akcją T4, czyli nazistowskim programem zabijania osób chorych psychicznie, zarówno dorosłych, jak i dzieci. Ale Śląsk w tej powieści pełni równie ważną rolę, jest swoistym bohaterem. Chciałam w niej też oddać hołd śląskim kobietom. W mojej rodzinie z jednej strony jest bardzo aktywna babcia Ania, z inteligenckiej rodziny od pokoleń, a z drugiej strony babcia Aniela, śląska urzędniczka, skoncentrowana na mężu, dzieciach, prowadzeniu domu. Obie wspaniałe i obie dla mnie bardzo ważne. Kobiety na Śląsku są jedyne w swoim rodzaju, szybko zazwyczaj zostawały wdowami, bo mężczyźni ginęli w kopalni, albo na wojnie, a one zostawały same i musiały walczyć o siebie i swoje rodziny. Ta kobieca solidarność zawsze mi imponowała. Dlatego ta książka jest też powieścią o śląskich kobietach. Fascynującą opowieścią o wojnie widzianej oczyma dzieci i kobiet. Przypomniałam wstrząsające losy śląskich kobiet masowo gwałconych przez sowieckich żołnierzy. Do dziś na Śląsku w wielu miejscowościach mieszka wiele osób, które urodziły się z tamtych gwałtów, ale do bolesnej przeszłości prawie się nie wraca. Mnie natomiast zawsze interesowało, jak w przełomowych momentach dziejowych radzą sobie zwykli ludzie; opowieść poniekąd o nas samych. Wielkie traktaty, wielcy mężowie stanu, to abstrakcja. Życie codzienne jest pasjonującą historią. Dlatego z jednej strony mamy kobiety, które były ofiarami, a z drugiej przypomnienie o zbrodni, której nigdy nie ukarano. Około 200 zamordowanych dzieci z Lublińca nie doczekało się godnego pochówku, a sprawców zbrodni nie dosięgła zasłużona kara. Ta bezkarność boli? Jest wiele rzeczy, których boimy się dotknąć, wolimy, by „trupy” zostały w szafie. Ale wcześniej czy później te „trupy” z szafy wypadną. Jeśli mamy coś na sumieniu, lepiej się z tym zmierzyć. Jestem orędowniczką mówienia o najbardziej nawet bolesnych sprawach, bo tylko prawda może nas zaprowadzić do przebaczenia i wolności. To trochę tak jak w książce Martina Pollacka „Śmierć w bunkrze” – gdzie wybitny austriacki pisarz, który jest synem zbrodniarza wojennego, dr. Gerharda Basta, którego ojciec nigdy nie wychowywał, bo zmarł, gdy ten był małym dzieckiem, jednak musiał się zmierzyć ze straszną przeszłością swojej rodziny i dziedzictwem genów. Szalenie trudny temat, bardzo bolesny, ale nie dało się tego przemilczeć. W słowie definiuje się Pani najpełniej? Stąd też m.in. pomysł na świetny portal o książkach www.bukbuk.pl., który ma już tysiące fanów w sieci? Słowo jest dla mnie bardzo ważne. Uwielbiam czytać i od zawsze opowiadałam znajomym i bliskim, kto napisał świetną książkę, albo co warto przeczytać. W bukbuk.pl robię to na większą skalę i ciągle nie mogę wyjść z podziwu, zachwytu, że tyle osób nas śledzi w Internecie. A nie zżyma się Pani czasem, że lepiej byłoby siedzieć sobie spokojnie i mieć więcej czasu na kolejne książki? hyba nie (śmiech). A mówiąc serio: jakiś czas temu w Dzień dobry TVN miałam swoje kilka minut o książkach, i gdy mnie zdjęto z anteny, tamta publiczność zaczęła dopytywać, gdzie można nadal posłuchać o książkach. W końcu odważyłam się i założyłam portal. Na rynku jesteśmy dwa lata i jestem bardzo szczęśliwa z powodu tego, co się dzieje wokół portalu. Jest bardzo dużo dobrych książek, sporo osób, które świetnie o książkach opowiadają i tak się to rozwija. W tej chwili pracują już ze mną trzy osoby, wśród nich mój tata, który jest kimś w rodzaju sekretarza redakcji, montuje materiały i wspiera mnie na każdym kroku. Oboje uwielbiamy książki, ale nikogo specjalnie to nie dziwi – dużo czytało się w domu moich dziadków, moich rodziców, teraz sama bardzo dużo czytam moim dzieciom, a w domu książki są wszędzie. „Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła” – stwierdziła Wisława Szymborska, a mimo to Polacy czytają z roku na rok coraz mniej. Nie wiem, jak do końca jest z czytaniem, ale wszyscy na pewno spragnieni jesteśmy opowieści. Jeśli przyjrzeć się boomowi na seriale telewizyjne, które tak na dobrą sprawę są sfilmowanymi opowieściami obyczajowymi, to widać, jak pragniemy zanurzyć się w świecie fabuły. Książki nie umarły i długo jeszcze nie umrą. 

N

C 60

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017





BĄDŹMY szczerzy

Cztery razy o tym samym

JAROSŁAW A. SZCZEPAŃSKI „Ceny o 100 proc. w górę. Nadchodzi wielki kryzys żywnościowy”. Masakra. A rząd mówi, że gospodarka pędzi do przodu, jest coraz lepiej. Klikam w ten tytuł. Po kliknięciu tytuł zgoła inny: „Następny światowy kryzys będzie dotyczył żywności. W ciągu dekady dotknie też Polskę” – na razie co za ulga! „Ceny surowców rolnych za 10 lat podrożeją niemal 100 proc. Polska też nie jest bezpieczna”. Na taką informację(?) trafiłem na portalu Wirtualna Polska. Za parę godzin „Fakt-24” obwieszcza tytułem: „Prezes BGŻ zapowiada <<kryzys żywnościowy>>. Ceny wzrosną o 100 proc.!” Nastrój grozy podtrzymuje lid tej informacji: „W drugiej połowie zeszłego roku ceny żywności zaczęły dynamicznie rosnąć. Znacznie podrożały m.in.: jajka, masło, a cena mleka w Polsce jest największa od trzech lat! Co gorsza, analitycy rynku spodziewają się dalszych wzrostów. – W ciągu najbliższych 10 lat ceny żywności wzrosną nawet o 100 proc., a razem z nimi nastąpi globalny kryzys żywnościowy – przewiduje Bartosz Urbaniak, wiceprezes BGŻ BNP Paribas w rozmowie z Rzeczpospolitą”. Przy powyższym tekście przypomniałem sobie niedawną wypowiedź posłanki PO o podwyżkach masła, mleka

i chleba. Kliknąłem w portal sejmowy – oto wypowiedź posłanki opozycji Joanny Frydrych: „Rządzi Prawo i Sprawiedliwość, które funduje nam drogie państwo. Przez ostatnie półtora roku masło podrożało o 2 złote, mleko o złotówkę, a chleb o 1,20 zł”. Najwidoczniej pani posłanka nie zauważyła, że wraz z upadkiem PRL umarła Państwowa Komisja Cen... Nie znam się specjalnie na ekonomii, produkcji, cenotwórstwie itp., więc wklepałem w wyszukiwarkę proste pytanie: dlaczego masło zdrożało? I oto na portalu Bankier.pl. analityk Michał Żuławiński a'propos naszych cen masła pisze m.in.: „Drobnym pocieszeniem może być to, że na zachodzie Europy ceny wzrosły nawet mocniej: we Francji o 80 proc., w Niemczech i Holandii o 90 proc., a we Włoszech nawet o 100 proc. ...Innymi słowy – przyczyn wzrostu cen masła szukać należy poza Polską, a nawet poza Europą”. Po głębszej analizie cykli produkcyjnych, „górek” i „dołków”, zwracając uwagę na zniesienie kwot mlecznych w UE, autor konkluduje: „(...) skoro na światowych rynkach towar X drożeje, to, jako mieszkańcy kraju o otwartej gospodarce, który (relatywnie) wolnemu handlowi w dużej mierze zawdzięcza sukces ostatniego ćwierćwiecza, musimy się pogodzić z tego skutkami (tym bardziej, że dla producentów masła, których w Polsce nie brakuje, są one korzystne). Jeżeli o coś powinniśmy mieć pretensje do kolejnych rządów, to przede wszystkim o to, że na skutek zaniechania koniecznych reform Polacy nie są w stanie pozwolić sobie na tyle masła (a także iPhone’ów, filetów z łososia, nowych samochodów czy wakacji na Sycylii itp.), na ile mogliby w kraju o zdrowszych fundamentach gospodarczych. (...) za tym, że masło w Polsce drożeje, nie stoi ani Jarosław Kaczyński, ani Donald Tusk, ale siły znacznie, ale to znacznie potężniejsze od obu polityków razem wziętych. Konkretnie są to popyt i podaż, i to na rynku globalnym. Siły te nie są jakimiś nieokiełznanymi żywiołami, lecz stanowią wynik niezliczonych decyzji podejmowanych przez miliony, a może i miliardy ludzi. Ich końcowym wynikiem jest cena, która jest najistotniejszym sygnałem gospodarczym”. Cztery wypowiedzi o tym samym. Pierwsze trzy – w moim odczuciu – nie miały nikogo informować, tylko utrzymywać narrację totalnej grozy, której źródło tkwi w Warszawie przy ul. Nowogrodzkiej... Czwarta jest merytoryczna i na swój sposób estetyczna, jak wszystko zresztą, co zrobione jest profesjonalnie. Na koniec żarcik a'propos kłamstewka pani prezes Sądu Najwyższego – pani profesor poszła latem w okolice protestującego tłumu, aby wypróbować nowo nabyty roratni lampion! Szanownym Czytelnikom życzę spokojnych, pogodnych i radosnych świąt Bożego Narodzenia. 

Jarosław A. Szczepański. Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

64

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017



POLSKA po angielsku

…Niech żyje bal, drugi raz nie zaproszą nas wcale!

MAGDALENA ZIMNY-LOUIS Zamiast felietonu zapraszam Państwa do przeczytania mojego zestawu porad, które ułożyłam w trosce o Was i Wasze samopoczucie na najbliższe ciemno-zimne miesiące. Uzbierało się 21, zatem puszczam do Was oczko. 1. Trzymaj się z daleka od osób wykształconych ponad swoją inteligencję. 2. Unikaj stosunków z wampirami energetycznymi (może być to twój sąsiad, teściowa, geodeta lub koleżanka z liceum) Jeśli czujesz po spotkaniu z daną osobą odpływ mocy, płaczliwość, wyczerpanie psychiczne, brak chęci do zjedzenia batonika kinderbueno oraz swędzenie wnętrza dłoni, to znak, że wampir energetyczny zaczyna wysysanie. 3. Nigdy nikomu nie mów co naprawdę myślisz, szczególnie jeśli nie myślisz tak jak twój rozmówca. Nie wyrywaj się z opinią, zdaniem, przekonaniem. Przytakuj, a za plecami postukaj w czoło i wyśmiej z inną osobą, która myśli podobnie. 4. Załatwiaj urzędowe sprawy metodą „na idiotę”. Nie wymądrzaj się przed paniami z urzędu, nie wypominaj,

że na ich pensję i paprotki w plastikowych doniczkach idą twoje podatki i nie strasz, że czas z nimi zrobić porządek. Nie nazywaj się ani obywatelem, ani petentem. Słodkim głosem proś o pomoc w sprawie, podkreślając, że sam nic nie wiesz, nie rozumiesz, nie dasz rady i tylko ona, urzędniczka, może ci pomóc. Miej wygląd zagubionego i pokornego (taki wczesny Hugh Grant). Załatwisz wszystko. 5. Nie dzwoń do Szkła kontaktowego z pozdrowieniami dla prowadzących. 6. Znajdź swojego Boga i zacznij się modlić, ale najpierw przeproś… sam wiesz, że jest za co. 7. Wyrzuć z szafy wszystkie ubrania, których nie nosiłeś od 2 lat. Wyjątek, prawdziwe futro, to zostaw, żeby kiedyś mogli cię oblać czerwoną farbą przeciwnicy noszenia zwierząt na grzbiecie. 8. Przestań myśleć, że wszyscy ci zazdroszczą. Nie wszyscy, prawie wszyscy. 9. Zrób psikusa hodowcom świń, przestań spożywać wieprzowinę. 10. Unikaj w rozmowie o zachowaniu swoich bliźnich stwierdzenia - to jest nienormalne. 11. Weź sobie do serca słowa Wojciecha Młynarskiego – jeśli mało książek znasz, wychodzi ci na twarz. Proszę, przeczytaj coś poza sieczką z FB. 12. Nie opowiadaj się po żadnej ze stron konfliktu Dorota Wellman v Ewa Chodakowska. Nigdy nie wiesz, kiedy przytyjesz, a kiedy ci lycra puści w kroku. 13. Dostałeś receptę od lekarza domowego? Wyrzuć. 14. Przestań skakać po kanałach, kiedy są reklamy. Odłóż pilota i idź sobie zrobić drinka, albo kanapkę z ogórkiem. 15. Zacznij nosić przy sobie lusterko, przeglądaj się kilka razy dziennie i uśmiechaj, uzdrów swoje kąciki ust, może się podniosą na stałe? 16. Trzymaj się żelaznej zasady plotkowania – 2 minuty o bliźnich to nie grzech. Nie przekraczaj tego limitu, bo ci jęzor poczernieje, a potem uschnie i odpadnie. 17. Pogódź się z faktem, że inni myślą, robią i czują inaczej niż ty. Oczywiście to kompletni idioci, więc szkoda na nich czasu i energii. 18. Pozbądź się poczucia krzywdy. Ten, kto cię skrzywdził, nawet tego nie zauważył. Poszedł dalej, ty też idź. 19. Wprowadź zmiany w sektorze trosk obywatelskich – więcej myśl o demokracji, mniej o kredycie, który spłacasz. 20. Nie zapomnij, że trumna nie ma kieszeni. Masz na koncie? Wydaj! Podziel się! 21. Cokolwiek robisz, z kimkolwiek i gdziekolwiek, pamiętaj o słowach Agnieszki Osieckiej, które wyśpiewała Maryla Rodowicz – … niech żyje bal, drugi raz nie zaproszą nas wcale! 

Magdalena Zimny-Louis. Rzeszowianka z urodzenia, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Przez dwie dekady mieszkała w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie, ale na początku 2014 roku na stałe wróciła do Rzeszowa. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Autorka czterech powieści: „Ślady hamowania”, która została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, „Pola”, wydana we wrześniu 2012 r., „Kilka przypadków szczęśliwych” (2013 r.) i „Zaginione” (2016 r.).

Więcej felietonów na portalu www.biznesistyl.pl



AS z rękawa

Researching – przyszłość już nadeszła

KRZYSZTOF MARTENS Zasada włoskiego ekonomisty i socjologa Vilfreda Pareto, mówiąca o tym, że 20 proc. społeczeństwa „produkuje” 80 proc. dóbr potrzebnych do życia, przestaje być aktualna. Fabryki bez robotników, samochody bez kierowców, wszechobecne automatyczne linie produkcji nieomal wszystkiego sterowane przez sztuczną inteligencję – to już rzeczywistość. Świat zmierza do sytuacji, w której kilka procent populacji zupełnie wystarczy, aby zaspokoić potrzeby pozostałych ponad 90 proc. Czy to źle? Chyba dobrze, ale co więc czeka pozostałych „niepotrzebnych” ludzi – bezrobocie? Oczywiście, przyszłość należy do szeroko rozumianych usług. Eksperci prorokują, że powstanie wiele nowych zawodów. Mnie pasjonuje researching. Dlaczego? Tracę mnóstwo czasu na wyszukiwanie ciekawych brydżowych rozdań. Kompetentny „wyszukiwacz” bardzo by mi się przydał. Przyznaję, że wolę angielskie słowo, gdyż jego polski odpowiednik – infobrokering - brzmi mniej klarownie. Taki zawód został zarejestrowany w Polsce osiem lat temu. Zabawne, że w Stanach Zjednoczonych oficjalnie taka specjaliza-

cja nie istnieje, choć ludziom ją uprawiającym dobrze się wiedzie. Researcher zajmuje się wyszukiwaniem informacji, ich oceną i analizą zgodnie z potrzebami klienta. I tu mamy problem – bardzo niewielu polskich przedsiębiorców zna słowo infobroker i potrafi wyartykułować swoje oczekiwania wobec specjalisty. Jak na razie, zamówienia ograniczają się do prostych zadań polegających na stworzeniu bazy danych czy przygotowaniu raportu dotyczącego sytuacji na rynku w zadanym wąskim zakresie. Brak rozeznania własnych potrzeb ze strony klientów zderza się z niewielkimi kompetencjami ze strony potencjalnych researcherów. Tuż po studiach młodzi ludzie zakładają firmy infobrokerskie uważając, że umiejętność operowania wieloma wyszukiwarkami oraz znajomość kilku związanych z tym sztuczek wystarczy do uprawiania tego zawodu. Ich złudzenia szybko rozwiewa rynek. Internet jest zapchany wszelkiego rodzaju spamem, wiarygodność informacji pozostawia sporo do życzenia, a poziom merytoryczny dostępnych opracowań z miesiąca na miesiąc spada. Toniemy w coraz większej ilości informacji i kluczową kompetencją researchera okazuje się umiejętność selekcji źródeł, zdolność do krytycznego i sensownego selekcjonowania, oceniania i kreatywnego wykorzystania pozyskanych informacji. Do tego potrzeba doświadczenia i wiedzy nie tylko specjalistycznej, ale i ogólnej. Kondensacja, analiza i wyciąganie właściwych wniosków z uzyskanego materiału, to już wyższa szkoła jazdy. Jaką ja widzę przyszłość przed researchingiem? Moim zdaniem, przyszłość już nadeszła. Niewielki popyt wynika z braku rozeznania przez polskich biznesmenów potrzeb informacyjnych i sposobów ich zaspokojenia. Moim zdaniem, nie nadążają oni za zmianami, jakie z niespotykaną szybkością zachodzą w przestrzeni internetowego dostępu do wiedzy. Jak obudzić u naszych kapitalistów chęć poznawania i akceptacji nowych technologii informacyjnych – to temat na osobny felieton. Z drugiej strony, mały popyt, a tym samym skromny strumień pieniędzy sprawia, że niewielu wybitnych specjalistów z różnych dziedzin garnie się do researchingu, kuleje w związku z tym podaż. Nielicznym firmom w tej branży brakuje strategii wyszukiwania informacji, ich lokalizowania i załatwiania dostępu (bywa płatny) do źródeł oraz szeroko rozumianej kultury informacyjnej. Mam nadzieję, że wraz z nieuchronnym wzrostem popytu na wysokiej jakości informację będą rosły kompetencje researcherów. Walka z zalewem informacji nie ma sensu, będzie ich z każdym rokiem więcej, a przygnębiająca głupota i brak odpowiedzialności za słowo zdominują Internet. Wtedy, wysokiej klasy researcher będzie na wagę złota. 

Krzysztof Martens. Brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

68

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017





Anna i Leszek Kuchniakowie.

Leszek Kuchniak: Kolorowe światy i moja Anuszka Święci z kapliczek, Żydzi w chałatach, ludowi grajkowie i hiszpańskie tancerki niosą swoje historie na barwnych obrazach Leszka Kuchniaka. On zaś z roku na rok coraz szerzej otwiera bramy ogrodu z folklorem. Ile w nim zostało dawnego krytyka komunistycznego systemu, autora rysunków piętnujących PRL i rzeźb przypominających polityczne zbrodnie? Wiele. Nadal bacznie obserwuje rzeczywistość. Tylko pędzlem ją rzadko konstatuje, bo smutek zatrzymał dla siebie. Ludziom daje, co kolorowe. Co zobaczy w podróżach z Anną, co przypomni sobie z dzieciństwa w Lubeni. I za to go kochają.

Fotografie Tadeusz Poźniak

N

ajmocniej związany jest z Rzeszowem, gdzie od lat mieszka i tworzy, a jednak jego biografia zaczyna się od miejscowości nie na „rz”, ale na „ż”. I to dwóch! W Żarach koło Żagania przyszedł bowiem na świat. Tam właśnie rozkazy rzuciły „dziesiąt” lat temu („ile dokładnie, nie ma co wspominać”) rodzinę Kuchniaków. Ojciec Leszka był oficerem polskiego wojska, wciąż na kolejnych jednostkach, poligonach. Rodzina musiała mu

72

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

w częstych przeprowadzkach towarzyszyć. W tym cygańskim trochę życiu, oazą spokoju i niezmienności był dom dziadków w podrzeszowskiej Lubeni. – Chętnie u dziadków zostawałem na dłużej – wspomina Leszek Kuchniak. – Pomagałem im w pracy na gospodarstwie. Pasałem krowy, a jakże! I przy okazji rzeźbiłem. Z patyczków, drewienek, przy pomocy kozika kupionego przez dziadka w Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, tworzyłem bajkowy świat.


Malarstwo

D

ziś jego rzeszowską pracownię także zdobią rzeźby, nawiązujące do sztuki ludowej. Łączy je w unikatowy sposób z obrazami. Malowane, kolorowe jak jarmarki. Wyeksponowane w suterenie szeregówki przy jednej z rzeszowskich uliczek. Do tej małej galerii, gdzie „wszystko to urządziła moja Anuszka”, jak zwykł nazywać Leszek Kuchniak swoją żonę Annę, chętnie zaglądają miłośnicy jednego z najbardziej lubianych artystów Podkarpacia. I nie ma w tym wielkiej przesady. Wrześniowy wernisaż z okazji 40-lecia jego twórczości przyciągnął do Biura Wystaw Artystycznych tłum wielbicieli i przyjaciół. – Bardzo mnie zaskoczyła ta liczba gości – przyznaje. – Nie spodziewałem się… Wszyscy gratulowali, dawali mi prezenty, robili zdjęcia i dopominali się o katalogi. Pod koniec to nawet nie wytrzymałem. Schowałem się w gabinecie dyrektora BWA, Ryszarda Dudka – śmieje się, dodając: – Na taki udany jubileusz od lat pracuję, konsekwentnie tworząc obrazy w zgodzie ze swoim duchem, ale i szanując pracę innych twórców. Ja nikomu nie zazdroszczę. Cenię natomiast wysiłek i zaangażowanie. Leszek Kuchniak, rzeźbiarz, malarz i rysownik, jest człowiekiem lubianym, a prace są chętnie kupowane. Zarówno przez osoby prywatne, jak i instytucje. Jego „Paniaga” wisi w Ratuszu, a wchodzących do Domu Sztuki BWA ma witać zakupiona niedawno rzeźba błogosławiącego Elimelecha. Ubarwiona akrylami, jak wszystkie jego rzeźby. – Już swoje dziecięce struganki kolorowałem farbami – zdradza artysta. – Niestety, wszystkie te „rzeźbki” zabrała ze sobą do Stanów Zjednoczonych pewna nauczycielka. A mówiła, że tylko pożycza! Dziadek leczył Kasztankę Naczelnika Ze szkolnych lat i podstawówki nr 10 w Rzeszowie, z sympatią wspomina nauczyciela plastyki – Józefa Kulpińskiego. Otoczył zdolnego ucznia opieką, ratował, kiedy z powodu braku zapału do liczb młodzieńcowi groziła dwója z matematyki. – Na plastyce rywalizowałem z jednym kolegą – wspomina Leszek. – Kiedyś, gdy w kinach puszczano „Krzyżaków”, całą epopeję wymalowaliśmy z tej fabuły. Szkoła nam wtedy zorganizowała wystawę. To była moja pierwsza. To Kulpiński namówił Kuchniaka, by zdawał do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu, bo „najlepsze w Polsce”. Miał powody tak twierdzić. W jarosławskim plastyku uczyli wspaniali profesorowie i artyści: Edward Kieferling, Wiktor Śliwiński, Stanisław Tobiasz, Stanisław Lenar. – Tato zapakował mnie do trabanta i zawiózł na egzaminy. Tam już na poważnie zaczęła się moja przygoda ze sztuką. Wspaniałe życie w internacie. Poznałem kolegów, z którymi do dziś się przyjaźnię. Henryk Cebula, Rysiek Dudek, Jacek Kawałek, Janusz Pokrywka, Ania Hass-Brzuzan to moi towarzysze ze szkolnych lat. W tamtych czasach nie jeździło się na weekendy do domu. Rodzice zabierali mnie dopiero na święta i wakacje. Myśmy przez całe sobo-

ty i niedziele malowali, rzeźbili i rozmawiali o sztuce. Z jarosławskiej szkoły bardzo dużo wyniosłem. Nazywano ją w tamtym czasie Małą Akademią Sztuk Pięknych. Rzeczywiście, zapewniała solidną i szeroką naukę. W programie było malarstwo, rzeźba, rysunek, kompozycja. Kiedy dostał się na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, szybko przekonał się, że pół jarosławskiego liceum tam studiuje. A wiadomo, jak trudno się było wtedy na akademię dostać. – Jarosławski „plastyk” wpłynął także na moje życie duchowe – zdradza malarz. – Za sprawą polonistki – pani profesor Anny Jenke – stałem się chrześcijaninem. Była wyjątkowym nauczycielem. Nie dziwię się, że trwa jej proces beatyfikacyjny. W latach 90. zeznawałem w sprawie jej beatyfikacji. To także jej sprawka, że w mojej twórczości jest tyle sacrum i profanum. Rzeczywiście, świątki często pojawiają się w jego obrazach i rzeźbach. Chrześcijańskie i żydowskie postaci. Marzy mu się religijna zgoda i wzajemny szacunek między ludźmi różnych wyznań. – Żydem był jeden z moich dziadków – opowiada. – Ale się przechrzcił. I ożenił z Białorusinką – grekokatoliczką, którą wykradł wcześniej rodzinie. To ciekawy przodek. Patriota, piłsudczyk, żołnierz wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku i weterynarz. Leczył konie, także Naczelnika. W Sulejówku. Nie tylko Kasztanka była w tej stajni. Stało tam kilkanaście przepięknych koni. Za zasługi Piłsudski dał mu gospodarstwo na Kresach Wschodnich, w okolicach Annopola. Dziadek wybudował tam piękny dom i lecznicę. Długo się nie nacieszył, bo przyszła wojna 1939 roku i całą rodzinę zesłano na Sybir. Zawód weterynarza uratował mu wtedy życie. Lecząc konie, był Rosjanom potrzebny. Sybiracy znad Bajkału uczyli ich żyć w tych trudnych warunkach. Moja rodzina nie zdążyła dotrzeć do armii Andersa i wyszła z ZSRR z armią Berlinga. Ojciec został żołnierzem i był ranny pod Berlinem. Po wojnie zamieszkali we Wrocławiu. Ojciec pozostał w wojsku. Szybko umarł, w wieku 50 lat. Pod koniec życia był kierownikiem garnizonowego klubu oficerskiego w Rzeszowie. Przewijało się przez to miejsce wielu artystów, także plastyków, którzy w klubie mieli swoje wystawy. Wyniosłem z tego okresu wiele bardzo interesujących znajomości. Beksiński, Kora i Terlecki – znajomi z czasów gierkowskiej prosperity

W

Krakowie studiował rzeźbę u prof. Jerzego Bandury, twórcy pomnika Grunwald. – Wspaniały profesor i wspaniałe życie studenckie – Leszek uśmiecha się do wspomnień. – Jak na tamte czasy, Akademia miała bardzo dużą autonomię. Rektorem był Marian Konieczny, który bardzo starał się, aby polityka nie wchodziła w nasze studia. Nie czuliśmy, że żyjemy w systemie totalitarnym. Studenci ubierali się kolorowo, nosili długie włosy. Uczyli nas profesorowie o poglądach prawicowych, wielu pochodzenia żydowskiego, jak np. Jonasz Stern, Wejman. To byli ludzie o wybitnych osiągnięciach artystycznych, budzący nasz duży respekt. 

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

73


Malarstwo

W

okół panowała gierkowska prosperita. Pierwszy sekretarz partii zdecydował się trochę otworzyć na Zachód i na artystycznych studiach także dało się to odczuć. – W sztuce powiało świeżością. Można było eksperymentować. Pojawili się konceptualiści. Trochę z nich kpiliśmy. Na mojej rzeźbie królował wtedy realizm – wspomina Kuchniak. – Prof. Bandura, oprócz programu, studium rzeźby, rysunku, aktów, pozwalał, bym odtwarzał mój wewnętrzny świat. Po zajęciach tworzyłem, co chciałem. On się tym interesował, nie tępił. Był taki, jak Jenke, która w Jarosławiu pochylała się nad każdym uczniem, który pisał wiersze. Nawet te byle jakie, pryszczate. Ona je czytała, wspierała, ceniąc za to, że były twórczymi próbami. Kraków lat 70. – buntowniczy, hippisowski. Studencka brać przesiadywała w klubie „Pod ręką”. Mieścił się on w akademiku. Grał Zespół Jana, unosił się papierosowy dym i pojawiały inne używki. Przychodziła złota młodzież Krakowa – Kora i Marek Jackowski, Ryszard Terlecki i sławny hippis krakowski, którego wszyscy nazywali „Babsztyl”, bracia Zielińscy ze Skaldów. – To tam po raz pierwszy zobaczyłem wystawę rysunków Beksińskiego – mówi Leszek Kuchniak. – I tak bardzo zainteresowała mnie ta twórczość, że zacząłem odwiedzać Beksińskiego w Sanoku. Byłem zafascynowany jego twórczością. Moje prace, powstające tuż po studiach, są w podobnym klimacie jak jego obrazy. Pogodne i barwne płótna oraz rzeźby dzisiejszego Kuchniaka dalekie są już od tamtych czasów. Do dziś jednak podobają mu się fantastyczne, surrealistyczne światy

74

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

i pejzaże Beksińskiego. – W tym jest mi bliski, bardziej niż w dziełach z potworami i erotycznym turpizmem – przyznaje. – Każdy artysta musi odnaleźć własną drogę twórczą. Kiedy kończyłem studia, profesor ASP poradził mi, abym zapomniał, czego się nauczyłem, po to, aby pozbyć się tego bagażu poprawności, który sprawia, że artysta jest bardzo akademicki i zarazem nijaki. Po studiach najpierw pracował w Ruchu jako instruktor plastyki, a potem zatrudnili go w nowo utworzonej w Rzeszowie szkole plastycznej. Za rok będzie 40 lat, jak został nauczycielem. Niektórzy jego uczniowie są już akademickimi profesorami. Jego Anuszka

G

dyby miał wymienić swoich ulubionych malarzy, to poza Beksińskim powiedziałby jeszcze o Chagallu i włoskich mistrzach renesansu. Podziwia ich dzieła podczas podróży, których pasjonatem stał się od niedawna. Jak mówi, za sprawą Anuszki. Anna Kuchniak również jest artystką malarką. Upiera się jednak, że tylko plenerową, bo wyłącznie wtedy maluje. – Anusia wyciągnęła mnie z domu w podróże. Gdyby nie ona, za całe zwiedzanie świata wystarczyłby mi mój 1,5-roczny pobyt w Stanach Zjednoczonych – śmieje się Kuchniak. – Razem odwiedziliśmy: Włochy, Francję, Hiszpanię, Niemcy, Grecję, Tunezję, Turcję. Całe spektrum różnych kultur. Po każdej wyprawie powstawały obrazy. Po 1990 roku w twórczości stałem się kolorowy i radosny.


Malarstwo otwarłam się, a przez to i zaistniałam twórczo, mam swój artystyczny dorobek, swoje małe sukcesy. I dumna jestem, że Leszek liczy się z moim zdaniem. – W malowaniu Ani jest jej własny świat. I to mi się podoba. Ania woli pejzaże, mniej kompozycje figuralne, które są moją domeną. Bywa, że sięgamy po podobne kolory, bo na plenerach zdarza nam się malować z jednej palety. Nie rozmawiamy wtedy. Pracujemy cicho. Ja tak, że nawet kropla farby nie spadnie mi z pędzla. Ania zamaszyście, robiąc straszny bałagan wokół – śmieje się Leszek. Razem jeżdżą na plenery, razem uczestniczą w różnych twórczych przedsięwzięciach. Ostatnio zostali zaproszeni do projektu Artyści dla Dzieci w Syrii, przygotowanego na 20-lecie UNICEF-u. Przekazali swoje obrazy na aukcję, bo w takich sprawach nie odmawiają. Wie o tym Fundacja Podkarpackie Hospicjum dla Dzieci, WOŚP i inni organizatorzy charytatywnych akcji. iedy Anna ogranicza się do malowania podczas plenerów, Leszek nie wyobraża sobie dnia poza pracownią. Słynie z pracowitości, a swoim uczniom powtarza, że bez codziennego wysiłku talent marnieje. Tworzenie wymaga ćwiczenia ręki i umysłu. Malarstwo wychodzi z duszy człowieka, z jego przeżyć. Ale do tego trzeba mieć warsztat. Podstawą myślenia w sztuce jest dobry rysunek. On to potrafi, ale i tak czuje ciągły niedosyt. – Jest może kilkanaście obrazów, z których jestem zadowolony nawet po latach – przyznaje. – Do niektórych wracam i poprawiam. Palcem może pokazać na ścianie galerii – ten obraz lubi i nie będzie poprawiał. Do tego jeszcze zamierza wrócić. Jak długo powstaje jedno dzieło? Nawet do miesiąca, mimo że maluje akrylami, co pozwala tworzyć szybciej niż przy użyciu farb olejnych. Obraz, który zaczyna, jest kompletną abstrakcją, z niej powoli wyłania się konkret. Czasem zdarza się natchnienie. Obraz spada z pędzla, mawia wtedy. Dla odmiany jest i tak, że męczy się nad płótnem, poprawia, rozmyśla, zmienia. – Ale gdybym czekał na natchnienie, niewiele by powstało – uśmiecha się. W młodości angażował się sztuką w ocenianie politycznej rzeczywistości. Dziś robi to rzadko, chociaż jest pilnym obserwatorem życia publicznego i niejedno go denerwuje. Czasem wraca do historii. Jak w cyklu obrazów inspirowanych filmem „Wołyń” Smarzowskiego. Najwierniejszy jest jednak ludowym krajobrazom, świątkom z wiejskich kapliczek, postaciom z polnych dróg. Trochę to już świat zapomniany, ale jemu wyjątkowo bliski, bo związany z dzieciństwem w Lubeni. Czasem z okruchu w pamięci powstaje taki obraz jak „Rozalka”. – Tak, ta z „Antka”. Włożona do pieca na trzy zdrowaśki. Jak ja płakałem, kiedy ją upiekli – zamyśla się Leszek i dodaje: – Chcę wracać do świata mojego dzieciństwa. Do mojej ukochanej babci. Sztuka ludowa to nasza siła, nasza tożsamość, nasza kultura. Jesteśmy zapatrzeni na Zachód, a nie widzimy tego, co mamy w naszej kulturze. Jurek Fąfara tak to ładnie powiedział, że najpierw powinniśmy otwierać drzwi naszych ogrodów. Marzenia? Namalować jeszcze trochę obrazów. Mieć galerię na Paniadze. Wciąż zwiedzać świat, chociaż… wystarczy Europę. Z Anuszką, oczywiście. 

K Taka też była sztuka Zachodu. Polskim malarstwem rządziła wtedy szarość. Z Anną poznali się na wystawie Leszka w znanej rzeszowskiej knajpce „U Plastyków”. – Poznałam na studiach podyplomowych koleżankę, która studiowała z Leszkiem. Ona wyciągnęła mnie na tamten wernisaż. Nie miałam ochoty, ale w końcu mnie namówiła – zdradza Anna, która właśnie wtedy wpadła w oko znanemu już wtedy dobrze artyście. – Cóż ja się musiałem nachodzić wokół tej dziewczyny – wzdycha on. – Czekałem pod drzwiami w wieczór andrzejkowy parę godzin, a ona bawiła się na innej imprezie. Ale co miałem robić, kawaler z odzysku, zakochany w Anusi od pierwszego wejrzenia. Cierpliwość znalazła odwzajemnienie. nna i Leszek, wspominając tamte pierwsze spotkania, ciepło na siebie patrzą. Tworzą dziś artystyczne małżeństwo, które jest dobrze znane bywalcom. Łatwo ich spotkać na wernisażach, premierach i kulturalnych wydarzeniach. On, elegancki, w charakterystycznym kapeluszu, ona jak kwiat w tańczących wokół szczupłej sylwetki sukienkach. Dobrze im razem. O swoje malowanie ani myślą być zazdrośni. – Leszek to zupełnie inna liga, mistrz – zaznacza Anna. – Ja się z nim nie porównuję i nie ścigam. Nie naśladuję go w żaden sposób. Natomiast bardzo dużo mu zawdzięczam. Po studiach nie malowałam w ogóle. Dopiero kiedy zaczęłam spotykać się z Leszkiem, on namawiał, by do tego wrócić. Chwalił moje prace, zabierał na plenery. Dzięki niemu nabrałam odwagi,

A

Więcej informacji kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl


TEATR

Jan Nowara

.

a, i zadowolon „Będzie Pan tnim osta czyli rzecz o elu we wsi”. wes

„Bzik. Ostatnia minuta”.

Podwójny sukces Agaty Dudy-Gracz na Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie Spektakl Agaty Dudy-Gracz, inspirowany zbrodnią, do której doszło w 1976 roku pod Połańcem, a zaplanowanej przez wiejskiego watażkę i objętej zmową milczenia kilkudziesięciu świadków, zdobył aż dwie nagrody na 04. Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie. Jury festiwalowe złożone z młodych krytyków najwyżej oceniło natomiast spektakl „Bzik. Ostatnia minuta” Teatru Współczesnego w Szczecinie. Tegoroczne Rzeszowskie Spotkania Teatralne cieszyły się dużą popularnością – niemal 100-procentową frekwencją na spektaklach i trwającymi do późnych godzin nocnych rozmowami publiczności z artystami.

F

estiwal Nowego Teatru trwał dziesięć dni, od 17 do 26 listopada, a rzeszowska „Siemaszka” przez ten czas stała się chyba najbardziej twórczym, a z pewnością pełnym kulturalnego fermentu ośrodkiem w mieście. Program obfitował nie tylko w wieczorne spektakle, ale także imprezy towarzyszące – warsztaty dla krytyków, spotkania z aktorami i reżyserami projekcje filmów w ramach Kinoteatru i konserwatorium naukowe. Najważniejsze były wieczorne spektakle w wykonaniu teatrów z całej Polski. Osiem konkursowych widowisk oceniało osobno jury, publiczność i dziennikarze. Jury, złożone z uczestników Forum Młodych Krytyków, za najlepszy uznało spektakl „Bzik. Ostatnia minuta” Jana Czaplińskiego w reżyserii Eweliny Marciniak z Teatru Współczesnego w Szczecinie – z jednej strony farsę o polskim turyście, a z drugiej dzieło proponujące „demitologizację utrwalonych struktur myślenia o świecie i teatrze”. Spektakl wyjątkowo dobrze współgrał z tematem „Nowych mitologii” – hasłem przewodnim 4. FNT, zaproponowanym przez Joannę Puzę-Chojkę, dyrektor programową festiwalu. „Bzik” szczeciński pytaniem o teatralną formę nawiązywał bowiem do spektaklu „Bzik tropikalny” w reż. Grzegorza Jarzyny, wystawionego 20 lat temu w Teatrze Rozmaitości i uznawanego za nowe otwarcie w historii polskiego teatru. Jury młodych krytyków przyznało również nagrodę dla młodego twórcy – Magdalenie Koleśnik za rolę Jagny z „Chłopów” według Władysława Reymonta w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Powszechnego w Warszawie, oraz nagrodę dla osobowości artystycznej - Agacie Dudzie-Gracz, reżyserce, scenarzystce i scenografce spektaklu „Będzie Pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk” z Teatru Nowego w Poznaniu. Dzieło Agaty Dudy-Gracz za najlepszy spektakl festiwalu uznali dziennikarze, przyznając mu swoją nagrodę i doceniając wszechstronność artystki, która stworzyła także znakomity, stylizowany na ludową balladę tekst sztuki. Inspiracją był reportaż o makabrycznej zbrodni dokonanej w noc wigilijną 1976 r. we wsi pod Połańcem, kiedy to miejscowy „dygnitarz” zabił troje ludzi na oczach 30 świadków i wszystkich związał przysięgą milczenia. Agata Duda-Gracz z głośnego reportażu uczyniła wielowymiarową, zmitologizowaną opowieść o zbrodni i karze, o złu, jego genezie i skutkach. Publiczności najbardziej spodobał się natomiast spektakl „Sekretne życie Friedmanów” Marcina Wierzchowskiego i Daniela Sołtysińskiego w reżyserii Marcina Wierzchowskiego z Teatru Ludowego w Krakowie. Sztuka o nietypowych rozwiązaniach scenicznych – akcja rozgrywała się w wielu zaskakujących zakątkach gmachu Teatru Siemaszkowej przy ul. Sokoła. Jan Nowara, dyrektor Teatru im. W Siemaszkowej, będącego gospodarzem 04. FNT, zwraca uwagę, że bardzo ważnym wątkiem festiwalu były imprezy towarzyszące i multikonteksty – temat „Dybuki”. – Tutaj zachwycił Paweł Passini, który w BWA – starej rzeszowskiej synagodze, wywołał duchy przeszłości, dając piękny wykład o kulturze żydowskiej i jej rytuałach. Towarzyszył temu koncert muzyczny. Dla młodych krytyków, naukowców, którzy przyjechali na festiwal, bardzo interesujące były rozmowy na temat nowych nurtów w teatrze. Jakie one są? Do teatru zaczynają wracać arcydzieła, wielkie teksty, jak w festiwalowych spektaklach – „Idiota” Dostojewskiego, „Chłopi” Reymonta. One zaczynają być tematem dla twórców nowego teatru. Moim zdaniem, to oznacza, że pojawia się tęsknota za nowymi mitologiami, że nie przestaje nam wystarczać obraz destrukcji świata i udręczonego w nim człowieka. Szukamy czegoś, co mogłoby nas budować. I w wielu spektaklach tego festiwalu takie smaki się pojawiały. 

Fotografie Jerzy Lubas/Archiwum Teatru im. W. Siemaszkowej





ARCHIWUM

z Rozstrzelanego Miasta Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej wzbogaciło się o fragment archiwum Armii Krajowej: około sto dokumentów z pierwszej połowy roku 1943. Znalezione na strychu jednej z kamienic, są obecnie badane przez dr. Grzegorza Szopę, historyka, kierownika Działu Historii Muzeum. Nie jest to pierwsze w Przemyślu tak ważne znalezisko.

Tekst Antoni Adamski Fotografie i reprodukcje archiwum Vip Biznes&Styl

P

rzypomnijmy, iż wiosną 1966 r., w czasie remontu kamienicy przy ul. Sowińskiego, robotnicy zrywający deski podłogi na II piętrze natknęli się na pakiet o wadze trzech kilogramów. Okazało się, iż jest to archiwum stacjonującej w Twierdzy Przemyśl w czasie I wojny światowej dywizji węgierskiej, w której jednym z dowódców był pułkownik Eleke Molnar. Można przypuszczać, iż w tym miejscu mieściło się dowództwo tej jednostki wojskowej. Dokumenty zachowały się w bardzo dobrym stanie. Są tam dziesiątki meldunków z poszczególnych fortów, szkice, mapki pisane w języku węgierskim, rozkazy dowództwa twierdzy (po niemiecku), mapy sztabowe, prasa wydawana w twierdzy, a także osobista korespondencja i parę zdjęć płk. Molnara. To on przed poddaniem twierdzy miał obowiązek to archiwum zniszczyć, by nie dostało się w ręce wroga. Nie zrobił tego jednak, lecz ukrył je dla potomnych. Pułkownik dostał się do niewoli, z której nie wrócił, zabierając tajemnicę skrytki do grobu. Po wojnie, w roku 1923, trzech oficerów węgierskich rozpoczęło poszukiwanie dokumentów z czasu oblężenia twierdzy. Przy pomocy miejscowych saperów prowadzili prace w kilku fortach, a także w wymienionej kamienicy przy ul. Sowińskiego. Ograniczyli się jednak do przekopania pomieszczeń piwnicy, gdzie odnaleźli tylko szczątki zardzewiałych karabinów. Dopiero po 51 latach przypadek pozwolił odnaleźć dokumenty. Znajdują się one w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej, zaś kopie przekazano muzeum węgierskiemu. Wspomina o tym Jan Rożański w znakomitej pracy pt. „Twierdza Przemyśl” wydanej w Rzeszowie w 1983 r.

80

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

Grzegorz Szopa.

Historia aktualnego znaleziska była równie ciekawa – W połowie października br. zgłosił się do mnie mężczyzna, który powiadomił Muzeum, iż ma dokumenty konspiracyjnego wywiadu AK – mówi dr Grzegorz Szopa. – Opowiedział, iż znalazł je zwinięte w rulon i złożone w kufrze, który stał na strychu kamienicy, w której mieszka. Najpierw myślałem, że są to rocznicowe reprinty dawnych gazet. Jednak już na pierwszy rzut oka zbiór ten wprawił mnie w osłupienie. Archiwum – oprawione przez znalazcę w plastikowe koszulki włożone do segregatora – otwierają dokumenty tej wagi, co spis konfidentów gestapo, wykaz funkcjonariuszy niemieckiej policji kryminalnej i porządkowej w Przemyślu oraz wyrok sądu konspiracyjnego. Zbiór składa się z ok. setki dokumentów datowanych od grudnia 1942 r. (jest ich kilka) do połowy 1943 r. (przeważająca większość). Są to głównie maszynopisy, kilkanaście rękopisów, kilka planów i mapek. Stan zachowania papierów jest dobry, z wyjątkiem jednego – nadpalonego. Dalsze poszukiwania w kamienicy prowadzone przez znalazcę, nie doprowadziły do żadnych nowych rezultatów. Na razie trzeba zadowolić się odnalezioną częścią archiwum i czekać... Na co? Być może na szczęśliwy zbieg okoliczności, tak jak to się stało w przypadku archiwum płk. Molnara – kończy dr Grzegorz Szopa. Spis konfidentów gestapo zawiera 11 nazwisk, przeważnie o polskim brzmieniu, z ich prywatnymi adresami zamieszkania. Są zamieszczone także dane o nich: miejsce pracy i zwyczaje, np. „wychodzi z domu między 7.30 a 8”, „spaceruje z popielatym psem”. Przeczytamy ich dokładne


rysopisy: wiek, wzrost, najczęstszy ubiór, cechy charakterystyczne, np. wstawione z przodu złote i platynowe zęby. Celem listy było namierzenie konfidentów, obserwacja i wypracowanie wynikających z niej wniosków. Nierzadko wydawano wyrok śmierci. – Z tej listy dwie osoby zostały zlikwidowane przez AK. Jedna, nie niepokojona po wojnie, zmarła w roku 1990 i jest pochowana na przemyskim cmentarzu – wyjaśnia dr G. Szopa, podając, jaki był los innego zdrajcy. Kapitan Roman H. był dowódcą jednego z batalionów Wojska Polskiego. Brał udział w obronie Przemyśla we wrześniu 1939 r. Zdezerterował z oddziału. Później okazało się, iż jeszcze przed wojną podjął współpracę z wywiadem niemieckim. W okresie okupacji był widywany na ulicach Przemyśla w niemieckim mundurze i z odznaką reichsdeutscha. Po wojnie został skazany za współpracę z okupantem na karę śmierci. Inny konfident, Roman W., był obserwowany od dawna. Wyrokiem Wojskowego Sądu Specjalnego z 22 stycznia 1943 r. otrzymał wyrok śmierci. Na wyroku jest adnotacja ołówkiem, iż został on wykonany 10 marca. Ostatniego dnia swego życia spotkał się w restauracji przy ul. Kolejowej z dwoma gestapowcami i przekazał im jakieś wiadomości. O godz. 20.30 u wylotu ul. Tatarskiej został zabity jednym strzałem z rewolweru typu nagant: „Obrabowany nie był. W kieszeni znaleziono metalową odznakę ze swastyką i cyfrą: 1942” – czytamy w meldunku z egzekucji. wadzieścia osób obejmuje spis przemyskiej obsady gestapo z funkcjami i adresami zamieszkania Niemców. Pięćdziesiąt osób zawiera lista członków SA i NSDAP, zaś czterdzieści – volksdeutschów i reichsdeutschów. Połowa z nich ma polsko brzmiące nazwiska. Ustalono adresy prywatne dwudziestu osób. Innym interesującym dokumentem jest wyciąg z okupacyjnej książki telefonicznej. Książki takie nie były dostępne na poczcie. Przeznaczone do użytku służbowego okupanta, miały charakter poufny. W wyciągu figurują wszystkie niemieckie urzędy oraz instytucje – na zakładach, sklepach i kinach skończywszy. Ogółem wynotowano setkę pozycji. Dowiadujemy się np., iż centrala Wehrmachtu miała numer: 10-08, numery 11-30 i 11-45 – żandarmeria kolejowa, zaś centrala NSDAP: 12-16. Oddzielny, bardzo dokładny rejestr obejmuje wszelkiego rodzaju składy i magazyny: od spożywczych po materiały budowlane i transport. W jednym z magazynów znajduje się: 300 łopat (w tym 100 dużych), 40 siekier, 20 pił, 15 taczek i 100 szufli do węgla. Inny spis dotyczy kluczowych dla miasta urządzeń: wodociągów, stacji pomp, wież ciśnień oraz elektrowni wraz z podaną obsadą personalną pracującą w nocy. Tak np. w elektrowni Przemyśl-Miasto przy ul. Targowickiej 3 dyżuruje w nocy: w hali maszyn dwóch ludzi, w kotłowni – także dwóch oraz jeden portier. Pod kątem akcji sabotażowych poddano analizie także ochronę mostów. Na drogowym na Sanie w dzień trzyma wartę na górze jeden wartownik (w nocy dwóch), pod mostem od strony Zasania – dwóch ludzi. Lepiej chroniony był most kolejowy na Sanie. W dzień i w nocy u jego wylotu czuwa dwóch wartowników i tyle samo pod mostem, który od dołu jest dodatkowo oświetlony reflektorami. 

D


HISTORIA

Przemyśl z czasów wojny.

Przedmiotem analizy są przeszkody, jakie napotkałby samolot w czasie lotu przyziemnego. Czyżby chodziło o planowane zrzuty z samolotów alianckich? Figurują tam wszystkie wieże kościelne oraz zakłady i warsztaty posiadające kominy (elektrownia, rzeźnia itp., w sumie 21 obiektów). – Tylko dwa: browar w Ostrowie i wodociągi w Prałkowicach, znajdowały się poza miastem, a więc tam, gdzie można by zrzucić ewentualny desant lub zaopatrzenie dla konspiracji. Ani na terenie miasta, ani w okolicach Przemyśla do takich zrzutów czy desantów nie doszło – wyjaśnia dr Grzegorz Szopa. Za to istnieją meldunki o ruchu lotniczym nad miastem od 14 do 28 marca 1943 r. Odnotowano typ samolotu, kierunek i godzinę przelotu oraz czy krążył nad miastem. Odrębne meldunki dotyczą wycofywanych z frontu transportów rannych. Liczyły one od 140 do 600 żołnierzy. ajciekawsze są doniesienia na temat aktualnych wydarzeń. Meldunek z 10 maja 1943 r. zapowiada rzeź wołyńską: „o godz. 11 przybył do stacji Bakończyce pociąg złożony z 25 wagonów z uciekinierami Polakami (wraz z rodzinami) z okolic Krzemieńca. Ludzie ci uciekli przed bandami ukraińskimi, które napadają na polskie osiedla, rabują i palą...”. Nasiliły się wywózki na roboty przymusowe. Z początkiem marca „odbyło się w starostwie zebranie Polaków i Ukraińców (przedstawicieli inteligencji – za zaproszeniami), na którym przemawiał starosta Paul, wzywając do współdziałania w akcji wywozowej (…) Na posiedzeniu miejscowego Komitetu Ukraińskiego uchwalono, aby wykrywać i donosić na ukrywających się od pracy Polaków, gdyż w ten sposób wyjedzie mniej Ukraińców”. W kwietniu na rzecz wojska niemieckiego pracowało przymusowo ponad 340

N 82

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

Żydów, prowadzonych na roboty pod konwojem. „Wrogie nastawienie ludności żydowskiej do Judenratu i policji żydowskiej ciągle wzrasta. Powodem tego (jak wynika z rozmów z Żydami) jest bardzo daleko posunięte przekupstwo Judenratu. Wrogość tę jeszcze potęguje policja żydowska, która za byle przewinienie oddaje winnych w ręce SS lub Schupo” – odnotował autor meldunku. – W czasach, gdy nie mogło być mowy o urządzeniach elektronicznych i szybkim obiegu informacji przez Internet, konspiratorzy przemyskiej Armii Krajowej potrafili stworzyć bardzo precyzyjny system wywiadowczy – godny najlepszej armii podziemnej – podsumowuje dr Grzegorz Szopa. – Trzeba przy tym pamiętać, iż dysponujemy jedynie fragmentem większej całości. Dokumenty obejmujące zaledwie półroczny okres okupacji są znakomitym dowodem, jak sprawnie funkcjonowało Polskie Państwo Podziemne wraz z podległymi mu strukturami wojskowymi. odnalezionego archiwum dowiadujemy się również wiele o samych konspiratorach. Odnajdziemy wykazy żołnierzy Armii Krajowej z 6. i 7. plutonu 17. i 19. kompanii 5. Pułku Strzelców Podhalańskich. Listy obejmują 92 pseudonimy, datę wstąpienia do konspiracji oraz przydział służbowy, np. „Feluś” – ur. w 1925, żołnierzem AK został w roku 1942 i pracował w dywersji. Ps. „Dąbrowa”, urodzony w 1924, wstąpił do konspiracji w 1942 r. i zajmował się wywiadem. Wszystkie meldunki podpisane są pseudonimem „Gad”. To inż. Kazimierz Wochański, który w AK odpowiadał za sprawy wywiadu. Kto krył się pod pseudonimami zamieszczonymi w tym wykazie, czy uda się przypisać je konkretnym osobom – czas pokaże. Po opracowaniu, część zdeponowanych dokumentów zostanie zaprezentowana na istniejącej wystawie „Rozstrzelane Miasto – Przemyśl w czasie II wojny światowej”, która znajduje się w gmachu głównym MNZP. Wspomniana ekspozycja jest poświęcona okresowi II wojny światowej, która w sposób nieodwracalnie tragiczny odmieniła losy miasta i jego mieszkańców. Są na niej zaprezentowane archiwalne fotografie, umundurowanie, wyposażenie i broń różnych formacji, m.in. Armii Czerwonej, Wehrmachtu, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, 1 Armii Ludowego Wojska Polskiego. Niezwykłym uzupełnieniem są filmy nakręcone przez obydwu okupantów: niemieckiego i sowieckiego, ukazujące Przemyśl w 1939, 1940, 1942 i 1944 roku. 

Z





HIMALAIZM

Od lewej: Maciej Bedrejczuk, Marcin Kaczkan, Janusz Majer.

Rusza zimowa wyprawa na K2 Wśród śmiałków rzeszowianin Maciej Bedrejczuk Pod koniec grudnia z Polski wylatuje 12 śmiałków, którzy chcą dokonać czegoś, co dotychczas było niemożliwe. Zdobyć K2, majestatyczną górę mordercę, która zimą nie pozwoliła wejść na swój szczyt żadnemu człowiekowi. Czy ulegnie Polakom? W 12-osobowej narodowej zimowej wyprawie na K2 znalazło się miejsce dla rzeszowianina, 35-letniego Macieja Bedrejczuka, taternika i alpinisty. Wyprawą kieruje nestor polskiego himalaizmu Krzysztof Wielicki. - Zimowe wejście na K2 porównuje się do lotu człowieka w kosmos, z tą różnicą, że w kosmosie już ludzie byli, a na K2 jeszcze nie - podkreśla Janusz Majer, organizator wyprawy.

Fotografia Dominik Matuła

O

śmiotysięcznik K2 (8611 m n.p.m.), najwyższy szczyt Karakorum i drugi najwyższy szczyt świata (po Mount Evereście), wciąż pozostaje niezdobyty zimą. Już samo wejście na szczyt latem jest dla wielu alpinistów jak zdobycie medalu olimpijskiego, a zdobycie go w sezonie zimowym uważane

86

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

jest za jedno z największych wyzwań współczesnego himalaizmu sportowego. Mówi się o niej „góra gór” albo „góra morderca”. Budzi respekt. To góra o najmniejszej liczbie wejść i największej liczbie śmiertelnych wypadków. Przez sześćdziesiąt lat K2 zdobyło ponad 300 osób, ponad 70 zginę-



HIMALAIZM ło. Po raz pierwszy na jej szycie stanęła latem 1954 roku wyprawa włoska. Polacy pierwszy raz próbowali wejść na K2 w 1976 roku pod wodzą Janusza Kurczaba, ale wspinanie zakończyli na 8400 m n.p.m. W 1986 r. na szczycie K2 stanęła Wanda Rutkiewicz – była pierwszym obywatelem Polski i pierwszą kobietą na „górze gór”. K2: śliczna, niedostępna i nieprzewidywalna „Jest prześliczna. Gdy dziecko ma narysować górę, to kreśli ją właśnie tak, jak wygląda K2” – mówił o niej Adam Bielecki, który zdobył K2 latem 2012 roku. Anna Czerwińska, która próbowała wejść na K2 cztery razy, przyznaje, że „myśli o niej jak opętana”: „Niezwykła piękność, jest największą miłością mojego życia. Jestem w niej zakochana od pierwszego wejrzenia. Budzi zachwyt i grozę. Piekielnie trudna. Niedostępna. Nieprzewidywalna”. – Pamiętam, jak w 2003 z Piotrkiem Morawskim po raz pierwszy wzięliśmy udział w wyprawie na K2. Nie wiedzieliśmy nawet, jak ta góra wygląda – wspomina Marcin Kaczkan. – Szliśmy, rozglądaliśmy się i zastanawialiśmy się, czy to ta góra, czy może ta, a może tamta… Wtedy ją zobaczyliśmy. Nie mieliśmy już żadnych wątpliwości. K2 nie można pomylić z żadną inną górą. Zimowe warunki na K2 są skrajnie nieprzyjemne. Marcin Kaczkan mówi o przeraźliwym zimnie (bywa, że temperatura spada do -50 stopni C). Dużą trudnością w zimowym wspinaniu na ośmiotysięczniki są silne, huraganowe wiatry, które wieją ze średnią prędkością 120 km/h, a w porywach osiągają nawet 180 km/h. Występują jednak kilkunastogodzinne tzw. okna wiatrowe, kiedy siła wiatru jest mniejsza niż 60 km/h i to właśnie wtedy z obozów szturmowych położonych powyżej 7000 m możliwe są ataki na szczyt. Są one ograniczone czasowo, więc tempo wspinaczki i powrotu musi być niezwykle szybkie. Dodatkowe utrudnienie to… brak śniegu, spowodowany silnymi wiatrami i niskimi temperaturami. Stoki góry pokryte są lodem. – Latem można odpocząć w obozie i wysuszyć się – mówi Marcin Kaczkan. – Zimą trudno nawet o odpoczynek.

N

Polscy himalaiści pójdą drogą Basków

arodowa zimowa wyprawa na K2 207/2018 to kolejna polska próba zdobycia „góry gór”. Pierwszy atak miał miejsce w 1988 r. – międzynarodową wyprawą (13 Polaków, 7 Kanadyjczyków i 4 Brytyjczyków) kierował Andrzej Zawada. W 2003 roku pod wodzą Krzysztofa Wielickiego wy-

88

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

ruszyła Netia K2-Polska Wyprawa Zimowa – to wtedy Marcin Kaczkan wspólnie z Denisem Urubko i Piotrem Morawskim osiągnęli zimowy rekord wysokości na K2. W 2012 r. K2 próbowała zdobyć zimą wyprawa rosyjska – zginął jeden z uczestników. – Wszystkie drogi na K2 są trudne technicznie – przyznaje Janusz Majer, organizator wyprawy, utytułowany himalaista, alpinista i podróżnik, od 2013 roku szef programu Polski Himalaizm Zimowy im. Artura Hajzera. – Ta, którą wybraliśmy, wymaga dużych umiejętności wspinaczkowych, dlatego wybraliśmy taki, a nie inny zespół. Drugą sprawą, która zadecydowała o uczestnikach, jest znajomość K2. Połowa ekipy zna górę, zaś Janusz Gołąb ostatniego lata odbył specjalny rekonesans, żeby lepiej poznać K2. olscy himalaiści będą wspinać się południowo-wschodnim filarem, tzw. drogą Basków, nazywaną też drogą Cesena. Prowadzi ona filarem między drogą Kukuczka-Piotrowski a Żebrem Abruzzi – którym polscy himalaiści próbowali wchodzić latem 2016 roku – i łączy się z Żebrem Abruzzi na Ramieniu, między tzw. Czarną Piramidą i Szyjką. Baza, z której ruszą himalaiści, jest położona na wysokości 5150 m. Stąd droga prowadzi przez obóz 1. /5900 m/, obóz 2. /6350 m/ i obóz 3. /7000 m/, aż do obozu IV, który został zaplanowany na tzw. .„Ramieniu.” /8000 m/. To stamtąd nastąpi atak na szczyt.

P

Na K2 idą najlepsi z najlepszych 12-osobowa ekipa, która będzie atakować K2 zimą, jest wyselekcjonowana. Idą najlepsi. Każdy z uczestników ma już spore osiągnięcia, umiejętności wspinaczkowe albo znajomość K2. Adam Bielecki wspina się w górach od 13 lat. W wieku 17 lat dokonał najmłodszego, samotnego 



HIMALAIZM i w stylu alpejskim wejścia na Khan Tengri (7010 m n.p.m.) W 2011 roku zdobył piąty szczyt świata Makalu (8463 m n.p.m.) bez użycia tlenu. Jako pierwszy, razem z Januszem Gołąbem, wszedł zimą na szczyt Gasherbrum I. Na K2 stanął latem 2012 r. i – jak przyznaje – „rozpłakał się ze szczęścia”. W marcu 2013 r. wspólnie z Arturem Małkiem, Maciejem Berbeką i Tomaszem Kowalskim dokonali pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. Niestety, podczas tej wyprawy zginęli Berbeka i Kowalski. rtur Małek (37 l.) to doświadczony taternik. Ma na swoim koncie zimowe wspinaczki zarówno na Kazalnicy Mięguszowieckiej, jak i na Alpa Mayo (5947 m). Jesienią 2012 podczas wyprawy PZA na Lhotse osiągnął wysokość 8000 m. W 2013 roku zdobył Broad Peak zimą. Rafał Fronia (46 l.) to wieloletni zawodnik w biegach górskich i były członek kadry Polski w Biegu na Orientację. Zdobywca Gasherbruma II (8035 m), uczestnik wypraw m.in. na Broad Peak, Dhualagiri i Nanga Parbat. W 2017 roku zdobył Lhotse. K2 chce zdobyć także Marcin Kaczkan, 44-letni pracownik Politechniki Warszawskiej, który ma 21 lat doświadczenia we wspinaniu i posiada tytuł „Śnieżnej Pantery” za wejście na komplet siedmiotysięczników byłej ZSRR. Kaczkan już uczestniczył w wyprawach zimowych: na Broad Peak 2010/2011 i we wspomnianej wcześniej Netia K-2. W 2010 r. samotnie i skutecznie zaatakował Nanga Parbat (8125 m n.p.m.). Brał udział w wyprawach letnich na K2 w 2012 i Gasherbrum I i II w 2013 r. K2 zdobył w lipcu 2014 roku. Imponujące są także osiągnięcia Denisa Urubko, rosyjskiego wspinacza i byłego żołnierza, który od 2015 roku posiada polskie obywatelstwo. 44-latek jest piętnastym człowiekiem w historii, który zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczników świata, tzw. Koronę Himalajów i Karakorum, i ósmym na świecie, który dokonał tego bez użycia butli tlenowych. Łącznie wykonał 21 wejść na ośmiotysięczniki i zdobył 10 szczytów siedmiotysięcznych. Do jego największych osiągnięć należą pierwsze wejścia zimowe na dwa ośmiotysięczniki: Makalu 9 lutego 2009 oraz Gaszerbrum II 2 lutego 2011 r. gronie śmiałków są także: instruktor i pracownik wysokościowy Marek Chmielarski (wszedł na Gasherbrum II, Broad Peak i Ama Dablam), znany filmowiec Dariusz Załuski (ma na koncie wejścia na K2, dwukrotnie na Mt. Everest, Lhotse, dwukrotnie na Gasherbrum II, Cho Oyu, uczestniczył w siedmiu wyprawach zimowych: K2, Makalu, 2 razy na Nanga Parbat i na Shisha Pangmę, Gasherbrum I) i Piotr Tomala (organizator i lider kilkunastu wypraw w Alpy, Andy, góry Alaski i Himalaje). O zabezpieczenie medyczne uczestników zadba Jarosław Botor, ratownik medyczny Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i instruktor ratownictwa górskiego GOPR. Nad całością wyprawy czuwa nestor polskiego himalaizmu i zdobywca Korony Himalajów Krzysztof Wielicki, który jako pierwszy człowiek w historii zdobył ośmiotysięcznik – Broad Peak (8047 m) – w ciągu jednego dnia; kierownik kilku polskich wypraw zimowych. Kierowni-

A

W

90

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

kiem sportowym wyprawy jest Janusz Gołąb, członek legendarnego „Wunder team”, który na przełomie wieków dokonał serii najznakomitszych wspinaczek o charakterze alpejskim w historii polskiego alpinizmu. Budowlaniec z Rzeszowa wśród uczestników wyprawy Do ekipy w ostatniej chwili dołączył 35-letni rzeszowianin Maciej Bedrejczuk, na co dzień pracujący w branży budowlanej, głównie w pracach wysokościowych. – Wspinam się od 18 lat. Kiedy dostałem propozycję wyjazdu, szybko się zdecydowałem – mówi Bedrejczuk. Będzie najmłodszym (po Adamie Bieleckim, 34 lata) uczestnikiem wyprawy. Bedrejczuk to taternik, alpinista, wspinacz sportowy i ekiper, należy do Klubu Wysokogórskiego Warszawa. Na swoim koncie ma m.in. wspinaczki w Alpach na północnych ścianach Grandes Jorasses, Materhorn i Eiger. Pokonał w Gruzji w stylu alpejskim trudne drogi na zachodniej ścianie Uszby i północnej Czatyn Tau. Uczestniczył w eksploracyjnej wyprawie do doliny Lachit w Karakorum, gdzie wytyczył dwie nowe drogi na dziewiczych ścianach szczytów sześciotysięcznych. – Maciek jest świetnym wspinaczem technicznym – chwali rzeszowianina Janusz Majer. – Należy do nowej generacji, która powinna zacząć przygotowywać się do wspinania zimą w górach wysokich. Nawet jeśli K2 zostanie zdobyte, to himalaizm się nie skończy, bo są inne cele, gdzie można robić himalaizm techniczny. zęść wyposażenia polskiej ekipy jest w bazie od jesieni. Na początku grudnia zostało wysłane cargo z pozostałym wyposażeniem, które będzie transportowane do bazy wraz całą karawaną. Uczestnicy wylecą z Polski w okresie między Bożym Narodzeniem a sylwestrem. Miesiące przed wylotem spędzili na intensywnych treningach – biegach wytrzymałościowych, maratonach i siłowni. – Mieliśmy tyle treningów, że nie było czasu na emocje – przyznają Maciej Bedrejczuk i Marcin Kaczkan. – Na nie przyjdzie jeszcze czas. – Zimowe wejście na K2 porównuje się do lotu człowieka w kosmos, z tą różnicą, że w kosmosie już ludzie byli, a na K2 jeszcze nie – podkreśla Janusz Majer. Na zdobycie K2 uczestnicy mają czas do końca zimy kalendarzowej, czyli do 20 marca. W tym czasie muszą się zaaklimatyzować (co najmniej półtora miesiąca) i przygotować przez poręczowanie dolną część drogi do „Ramienia”. – Zdobycie K2 to kwestia szczęścia i okna pogodowego. W przeciwieństwie do wyprawy z lat 80. XX w., mamy dziś bardzo dobre prognozy, które pozwalają dokładnie określić, kiedy nastąpi okno pogodowe. Daje to czas na przygotowanie się. Przy złej pogodzie można przejść przez dolne obozy, tak by być w obozie najwyższym podczas okna pogodowego – tłumaczy Janusz Majer. – Szansa na ataki szczytowe może nastąpić na przełomie lutego i marca. Dotacją 1 mln zł wyprawę wsparło Ministerstwo Sportu i Turystyki. Zdobywanie szczytu będzie dokumentował kamerą Dariusz Załuski. 

C



BIZNES z klasą

Czyja jest ta Polska

ANNA KONIECKA publicystka VIP Biznes&Styl

Miało być świątecznie i jubileuszowo, ale nie będzie. Bo jak tu świętować cokolwiek, kiedy nie ma spokoju. Jest niepewność – co będzie dalej i czym się to wszystko skończy. Moje pokolenie już to przerabiało, a garb, jaki dźwigamy przez życie, nieznośnie znowu ciąży. Nie tego chciałam – powtórzę za moim ojcem, który nie mógł się pogodzić z tym, co się działo w Polsce lat pięćdziesiątych-sześćdziesiątych. Nie takiej Polski chciał, nie o taką walczył… Ja nie chcę takiej Polski, jaka się staje z dnia na dzień wprost na moich oczach – autorytarna, coraz bardziej podzielona, ultrakatolicka, ksenofobiczna, z odradzającym się nacjonalizmem, tolerowanym przez rządzącą partię.

H

istoria jest, jak widać, kiepską nauczycielką. Niczego nie nauczyła ani nas, ani rządzących elit, które zdobyły władzę w demokratycznych wyborach i uważają, że teraz mogą wszystko. Dosłownie wszystko. Awuesowskie TKM, tylko że w monstrualnie rozdętej wersji. Groźnej dla zwyczajnych obywateli. Tych, co myślą inaczej niż władza. I czego innego niż ona chcą. Nie chcą odbierania krok po kroku wolności, którą sobie wywalczyli. Chcą wolnych, niezależnych od władzy sądów, mediów, prywatnego życia, w które władza nie włazi z buciorami. Nie

92

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

chcą jednorazowej demokracji – iść na wybory i wrzucić kartkę do urny, a wszystko inne będzie zależeć od władzy. Nawet głosy będzie liczyć speckomisja partii rządzącej. Ta sama partia zadba, żeby już tak było zawsze. Partia wiecznie żywa! To prawda, co mówią o nas – że Polacy umieją bić się o wolność, zdobywać wolność, ale nie potrafią jej szanować. Tamta, awuesowska władza walczyła o stołki, chciała się sama ustawić oraz ustawić swych pociotków – od morza do Tatr. A po drodze zgarnęła dla siebie jeszcze kawał tortu medialnego – i to ten największy... Tak „sprywatyzowano” w większości lokalną prasę. Był co miesiąc świeży grosz, niemały – lokalne gazety to nie dzisiejsze chudziny, nakład weekendowy liczył po sto tysięcy i więcej egzemplarzy, a codzienne wydanie było większe niż obecnie mają niektóre centralne tytuły. Było też gdzie upychać działaczy S – gramotnych i niekoniecznie; można było słać ich na przechowanie na posady prezesów czy naczelnych gazet, póki się lepsza synekura nie trafi. I to w zasadzie tamtej władzy wystarczyło. Nazywaliśmy ją „kadrowa”. becna władza, z tym samym wciąż solidarnościowym rodowodem, ma ambicje zburzyć wszystko, cały dotychczasowy porządek prawny i zbudować na tym gruzowisku swoją nową Polskę. Swoją – lecz według modelu, jaki już nie tylko u nas był i w niektórych krajach, głównie postkomunistycznych, nadal niestety jest. To jest model: partia rządzi, partia sądzi, karze i nagradza (swoich). Jesteś spoza układu – nie istniejesz. Układ szczelny, wg ściśle wyznaczonych partyjnych (i kościelnych) kryteriów. A reszta obywateli? Reszta ma zaszczyt być podatnikami, którzy dyktatowi rządzącej partii muszą się podporządkować we wszystkim – poczynając od tego, kiedy i gdzie mają robić zakupy, bo nawet to partia wie najlepiej, a także to, jak wyedukować posłusznych obywateli, i żeby wierzyli, że to bocian przynosi dzieci. A co najważniejsze – żeby wiedzieli, kogo muszą uważać za bohatera. Komu stawiać pomniki, świecić świeczki na rocznice, miesięcznice, słowem – być w jedynym obowiązującym nurcie, bo poza nim nie ma nic. Jest niebyt. Patriotycznym obowiązkiem obywatela (bez względu na poglądy) jest opłacanie partyjnej propagandy w publicznej telewizji oraz – co oczywiste – utrzymywanie ze swych datków i podatków partyjnych propagandystów, którzy robią wszystko, żeby nie psuć samozadowolenia władzy z tworzenia nowej Polski według perfekcyjnie ułożonego planu – podporządkowała już sobie władza Trybunał Konstytucyjny, teraz musi upartyjnić sądy. Zmieni jeszcze ordynację wyborczą do samorządów i to tak, żeby byli tam sami swoi. A w razie wątpliwości vox populi? Nie ma sprawy, w końcu uporządkuje się i podda czystce Sąd Najwyższy, który stwierdzi ważność/nieważność wyborów. I pozamiatane? Jeszcze nie! Jeszcze trzeba „zrepolonizować” media, odzyskać po raz wtóry wpływ na lokalne gazety, które po prywatyzacji (ja to nazywam rozbiorem Polski prasowej) były sprzedawane nieraz w obce ręce (o zgrozo, również niemieckie). Bywało i tak, że kupowano później za te gazeciane pieniądze kolejne nieruchomości,

O


BIZNES z klasą nawet z basenem albo innym wodotryskiem, i tam przenoszono siedzibę działaczy S. Przyjemne z pożytecznym – lokata kapitału oraz podniesienie komfortu pracy. O ileż łatwiej wczuć się w sytuację emeryta, który dostaje 6 złotych rekompensaty za inflację zżerającą mu 2,5 procent emerytury. Albo w sytuację matki dziecka po przeszczepie, która płaciła za syrop dla tego dziecka 3,20 zł, a teraz, po dwóch latach Dobrej Zmiany, będzie musiała zapłacić za ten sam syrop 550 złotych. Analogie do historii sprzed stu lat Publicyści i historycy piszą o analogiach pomiędzy naszą dzisiejszą Polską a Polską Piłsudskiego. Smutna konstatacja na stulecie niepodległości, które będziemy obchodzić za rok: III RP byłaby dziś lepsza, gdybyśmy zamiast kultywować legendę Marszałka, poprzednie ćwierć wieku wykorzystali na przyswojenie prawdy o dyktatorze. Obóz sanacyjny cieszył się autentycznym poparciem większości Polaków, lecz nie dawało mu to samodzielnej, bezwzględnej czy konstytucyjnej większości. Stąd uciekano się do różnych sztuczek. Rozwiązywano parlament, dokonywano kreatywnej interpretacji konstytucji, a w końcu następną ustawę zasadniczą przyjęto podstępem, gdy posłów opozycyjnych nie było w sali. Za Władysławem Gomułką wypada powtórzyć: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. /Michał Zoń, Kurier Historyczny/. Prof. Tomasz Nałęcz: Piłsudski zostawił Polskę w stanie bardzo złym. Należy jednak pamiętać, że wielkość Piłsudskiego w historii nie wynika z organizacji zamachu majowego ani z rządów pomajowych; bierze się z jego wcześniejszych zasług dla narodu – z determinacji, ofiarności, skuteczności, z jaką stworzył niepodległe państwo i w obronie którego walczył z Rosją sowiecką. To są te złote zgłoski, którymi Piłsudski zapisał się w polskiej historii, za co spoczywa na Wawelu. Cenimy w nim niezłomnego wojownika o wolność Polski. ak długo będziemy cenili w Polsce wolność i poszanowanie konstytucji, tak długo Piłsudski z lat 1926-35 nie będzie naszym bohaterem. Gdyby Piłsudski zaistniał w historii Polski dopiero w maju 1926 roku, byłby jedną z czarniejszych postaci w naszej historii. /wywiad dla PAP/. Marszałek Piłsudski jest idolem prezesa rządzącej partii. Wierne szwadrony prezesa nazywają go Naczelnikiem. Nosi czapkę a’la maciejówka. „Jeśli mi się uda ułożyć tego pasjansa, to stanę się dyktatorem w wolnej Polsce” – rzekł ponoć do Stefana Żeromskiego Piłsudski. No i pasjans mu wyszedł. I zrobił dyktaturę. Stworzył pozory demokracji. I Berezę Kartuską – obóz koncentracyjny dla swoich przeciwników politycznych. W 1919 roku budował wojsko partyjne, żeby ugruntować swoją władzę. A armię ogólnonarodową – budowaną wbrew jego oporom – niszczył i dezorganizował. Wojsko było nieprzygotowane technicznie ani organizacyjnie do zbliżającej się wojny z Niemcami. Gdy wojna wybuchła, szli od miasta do miasta żołnierze bez karabinów, w nadziei, że tam te karabiny wreszcie dostaną. Tymczasem dzielny wódz Rydz-Śmigły, co się zarzekał, że guzika od kamizelki nie odda wrogowi, uciekł z Polski przez Zaleszczyki. Pod Lublinem spotkała oddziały bezbronnych, zrozpaczonych żołnierzy, którzy chcieli walczyć, lecz nie mie-

J

li czym – moja babka. Opowiadała, jak przed wojną święcono po kilka razy ten sam karabin, kupiony za pieniądze obywateli miasteczka. Opowiadała o podziałach wśród zwyczajnych zdawałoby się ludzi – na piłsudczyków (cacanych) i tę zasr… resztę. Ci pierwsi nosili maciejówki – to byli ci lepsi. Dostawali państwowe posady. Złego słowa powiedzieć o Marszałku nie ważył się nikt, kto posiadał choć trochę instynktu samozachowawczego. Nieprawomyślnych urzędników przenoszono przymusowo z całą rodziną na Kresy. Mało kto stamtąd powrócił. Tak na głębokiej prowincji działała w praktyce ustawa „o ochronie czci marszałka Piłsudskiego”, wprowadzona w czasach dyktatury. Kuriozum na skalę światową. owiem tak – nie przypuszczałam, że po czterdziestu paru latach od obrony pracy magisterskiej nt. dyktatury Józefa Piłsudskiego, przyjdzie mi, razem z moim pokoleniem, a kto wie, czy następne też nie będzie musiało tego robić, pisać doktorat z demokracji, która staje się znów dyktaturą. To jest – użyję określenia Krzysztofa Mroziewicza – dyktatura pomalowana szminką demokracji. Pierwszy etap, muszą być zachowane pozory. Z różnych względów. No więc jest (jeszcze) atrapa sejmu, policja nie rozpędza opozycyjnych posłów, jak było za Piłsudskiego. Jeszcze wolno im się odzywać, wyrażać niezadowolenie z psucia państwa, co traktowane jest tak: psy szczekają, karawana jedzie dalej. Tylko że na ulicach robi się ciut za gorąco. I już nie ma co udawać, że nic się wielkiego nie dzieje. Że to „zwyczajny przejaw demokracji” – ludzie sobie protestują. Dowód wprost, że demokracja w Polsce wciąż jeszcze istnieje. Jakby nie istniała, to... Nie ma i nie będzie spokoju tam, gdzie prawo jest stanowione w ostentacyjnie demonstrowanej pogardzie dla praworządności. W pogardzie dla samej instytucji, jaką jest parlament oraz zasiadający w nim przedstawiciele narodu. Nic nie pomoże, że słowem „naród” szafuje się tak hojnie! Wszystko jest dla dobra narodu. Tymczasem ten niewdzięczny i niekumaty naród protestuje. Przeciwko temu całemu dobru! To są zwyczajni ludzie, którzy już nie mogą patrzeć na rozwalanie do reszty fundamentów demokratycznego państwa. Puszczają im nerwy. Ale nie tylko im. I to jest groźne. Reporterkę rządowej (publicznej) telewizji obrzucono ostatnio wyzwiskami. „Tego chcecie, żeby się krew polała?” – krzyczał poseł prawicy do posła opozycji po tym zdarzeniu. Te same słowa padały wcześniej z ust opozycji, gdy ludzie w całej Polsce wyszli na ulice bronić Trybunału Konstytucyjnego, a potem prawa do niezawisłych sądów, niezależnych od partyjnej władzy. Na Wiejskiej lecą jak kartacze słowa, których nie da się zapomnieć. Zioną tak straszną nienawiścią. Chociaż w sali plenarnej wisi krzyż i była swego czasu wielka awantura „w obronie krzyża”. „Stoi pan tyłem do krzyża i kłamie, myśli pan, że Bóg tego nie widzi” – to do posła z obozu rządzącego. Na resztę szczegółów w tej kwestii zapuśćmy kurtynę. I co z tego, że patriotyzm i troska o naród są w każdym słowie. „Rząd PiS przywrócił Polakom godność i przekonanie, że można rządzić uczciwie i sprawiedliwie (…) Nie dajmy sobie odebrać Polski! – to zdanie w ostatnim wystąpieniu Beaty Szydło w roli premiera, było, moim zdaniem, szczere. Nie dajmy sobie odebrać… tego, co uważamy za nasze własne – czytaj pisowskie. To jest mój kraj, ale nie moje państwo. 

P

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

93


Moda Aleksandra i Gabriel Gwiazdoniowie.

Obuwnik z Przemyśla personalizuje buty dla klientów z całego świata Zaczynali od malowania butów na stole w mieszkaniu, mając do dyspozycji kilka barwników i pędzli. Po niespełna dwóch latach o oryginalnych personalizacjach butów wykonanych przez młode małżeństwo z Przemyśla pisały amerykańskie portale. Dziś Aleksandra i Gabriel Gwiazdoniowie tworzą niepowtarzalne projekty dla klientów z całego świata i marzą, że kiedyś, gdy ich firma się rozwinie, z Obuwnika wyjdzie pierwsza kompletnie przez nich stworzona para butów.

Fotografie Tadeusz Poźniak

G

abriel Gwiazdoń z Przemyśla już jako dziecko pasjonował się ligą NBA, podpatrywał światowej sławy koszykarzy, ich stroje sportowe i obuwie. Od dziecka trenuje koszykówkę, a że buty w tym sporcie są niezwykle ważne, od zawsze marzył, żeby mieć jakiś wyjątkowy model obuwia sportowego, tak jak gwiazdy NBA. – Dostawałem kieszonkowe, ale nigdy ono nie wystarczało na zakup wymarzonych butów, które kosz-

94

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

towały wtedy po 400-500 zł – śmieje się przemyślanin. – Były dla mnie nieosiągalne. Na założenie biznesu obuwniczego wpadli spontanicznie w 2015 roku. Już wcześniej na własną rękę poszukiwali w sieci informacji o tym, jak odświeżyć buty, czyścić je i pielęgnować, ale trafiali na pustkę. Dopiero amerykańskie fora skupiające fanów marek obuwniczych dały im pewien obraz sytuacji, ale… wszystkie porady dotyczyły 



Moda produktów dostępnych w USA, a nie w Polsce. Zamówili pierwsze barwniki. Potem kupili zwykły aerograf i kompresor. – Tak zaczęła się nasza zabawa z malowaniem, ale na szczęście wszystkie nieudolne próby robiliśmy na własnych butach – dodaje Aleksandra. szystkiego uczyli się sami metodą prób i błędów. Niedługo potem znajomi zaczęli przynosić im buty do czyszczenia, a znajomi koszykarze prosili np. o umieszczenie jakiegoś logo czy numeru na butach. Przez kilkanaście miesięcy traktowali to zajęcie jako hobby, jednak informacja o parze studentów zajmującej się renowacją butów zaczęła się rozchodzić pocztą pantoflową. Pracowali w niewielkim mieszkaniu w Krakowie, gdzie studiowali wychowanie fizyczne oraz fizjoterapię (Aleksandra) i dietetykę (Gabriel). W maju 2015 roku trafił do nich pierwszy klient, który nie był ich znajomym. – To był przełomowy moment, który zapamiętamy na zawsze. Gdy otrzymaliśmy pieniądze za usługę, oboje stwierdziliśmy, że trzeba coś z tym zrobić. Założyliśmy firmę – mówi Gabriel. Najpierw zbudowali fanpage na Facebooku, gdzie zamieszczali zdjęcia, informowali o promocjach i usługach. W sierpniu uruchomili stronę internetową, a miesiąc później byli już zasypani zamówieniami. Było ich tyle, że zorientowali się, iż nie dadzą rady pracować i studiować jednocześnie. – Wzięliśmy urlopy dziekańskie na uczelni i była to najlepsza decyzja – przyznają. – Gdybyśmy zrobili inaczej, żałowalibyśmy do dziś. Obuwnik na początku mieścił się w krakowskich mieszkaniach, które wynajmowali jako studenci, ale ciągle brakowało miejsca na realizację zamówień. Buty i „pracownia” zajmowały zwykle jeden pokój, poza tym prowadzenie biznesu w zwykłym mieszkaniu nie było komfortowe ani dla nich, ani dla klientów, którzy nieraz byli zdezorientowani.

W

Profesjonalna pracownia i biuro w Przemyślu Po skończeniu drugiego kierunku studiów wrócili do Przemyśla. Nieopodal własnego mieszkania wynajęli lokal, w którym urządzili biuro i pracownię z prawdziwego zdarzenia. Wystartowali 1 października br. – Pracujemy tak, jak zawsze chcieliśmy, ale często zdarza się, że zaczynamy wcześniej niż sugeruje to tabliczka na drzwiach, i kończymy później – przyznaje Gabriel. Obuwnik zajmuje się profesjonalnym czyszczeniem, renowacją, impregancją i pielęgnacją różnego rodzaju obuwia. Choć najczęściej trafia tu obuwie sportowe, do Obuwnika można przynieść lub przesłać skórzane torby, wypło-

wiałe czapki albo buty zimowe i wizytowe. Wszystkie prace wykonują profesjonalnymi, sprawdzonymi środkami, które wypróbowali na własnym obuwiu. Jak przyznają, to wyraz troski o buty klientów, bo nie wyobrażają sobie eksperymentów na cudzej własności. – Posiadamy także specjalny, profesjonalny dezynfektor do obuwia – mówi Ola. – Wiele osób zapomina o dezynfekcji obuwia, a jest ona bardzo ważna dla naszego zdrowia. wiazdoniowie przyznają, że najczęstszym błędem, jaki popełniają klienci, jest pranie butów w pralce, przy użyciu zwykłego proszku do prania. Do prania w pralce nadają się jedynie lekkie buty biegowe, fitnessowe, ale trzeba zachować specjalne warunki: maks. 30 stopni, siateczka i specjalny żel oraz preparat, który nie osłabia kleju. – Panuje jakieś przeświadczenie, że gdy buty się pobrudzą, to trzeba je włożyć do pralki. To nie tak działa. Buty się niszczą, odbarwiają, a zamszowe i nubukowe są nie do uratowania po praniu – dodaje Gabriel.

G

Obuwnik stawia na personalizację butów Jednak tym, co wyróżnia firmę na rynku, jest personalizacja obuwia. Coraz więcej osób chce mieć oryginalne ubrania i dodatki, więc nie dziwi fakt, że moda ta dotyczy również obuwia. Spod dłoni Oli i Gabriela wychodzą zwracające uwagę, nietypowe, jedyne w swoim rodzaju buty, które są wypadkową życzenia klienta i umiejętności i fantazji małżeństwa Gwiazdoniów. – Na personalizacji obuwia zależy nam najbardziej, dlatego zainwestowaliśmy w profesjonalne preparaty i barwniki – wyjaśnia Gabriel. – Posiadamy barwnik, który zmienia kolor pod wpływem słońca, barwniki z karatami złota, barwniki naświetlające się w ciągu dnia i świecące w nocy. Hitem stał się barwnik zmieniający kolor pod wpływem słońca. Wypatrzyli go na zagranicznych forach, znaleźli dostawcę i zamówili. Pierwszy raz użyli go do butów

Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl



Moda Oli. – Jedna z pań, która widziała, jak moje buty z różowych zmieniają się w białe, a potem znów różowe, aż poprawiała okulary i patrzyła z niedowierzaniem – śmieje się. – O to nam właśnie chodzi, o zwracanie uwagi i umożliwienie innym wyrażania siebie poprzez oryginalne buty. o personalizacji przyjmują każdy rodzaj obuwia, choć zastrzegają, że personalizacja w dużej mierze uzależniona jest od rodzaju tworzywa. Buty ozdabiają skórzanymi grawerowanymi metkami, nitami oraz innymi elementami, jak np. loga czy inicjały, które mają nadać indywidualny charakter. – Największa frajda, jaka płynie z personalizacji obuwia, to pewność, że drugich takich samych nie spotkamy na żadnej ulicy – podkreśla Gabriel. Oczywiście, renowacja i personalizacja mają swoje granice i nie wszystkie życzenia klientów mogą zrealizować. – Niemożliwe jest np. zrobienie jasnych butów z obuwia z ciemnego zamszu – wyjaśnia Ola. – Przed przystąpieniem do pracy zawsze informujemy klientów o przebiegu, odpowiadamy na wszystkie pytania i dzięki temu nie zdarzają się nam reklamacje. Firma małżeństwa Gwiazdoń jest już popularna w sieci – na Instagramie i Facebooku, ma wielu fanów wśród sneakerheadów, teraz chce „wybić się” w rodzinnym Przemyślu. – Wiemy, że na to potrzeba czasu, a my jesteśmy cierpliwi – śmieją się Ola i Gabriel.

D

Personalizowane buty Louis Vitton stały się sławne w świecie

J

ednak to z sieci trafia do nich najwięcej klientów skuszonych opcją personalizacji. Po tym, jak dla klientki z USA stworzyli własną wersję modelu adidas NMD CS1, w którym zaczerpnęli ze stylistyki Supreme i Louis Vuitton, zyskali zamówienia z całego świata. Model adidasa pomalowali w kolory domu mody Louis Vuitton, dodali monogram LV, logo Supreme oraz białą podeszwę charakterystyczną dla modelu NMD CS1. Po kilku tygodniach od przekazania butów klientce, projekt Oli i Gabriela zauważył portal Hypebeast. – Kiedy udostępnili nasze zdjęcie z Instagrama, w jedną noc przybyło nam ponad 1,5 tysiąca fanów. Komentowali i pytali, a my na szybko otworzyliśmy sklep na Bigcartel. Od razu pojawiło się 13 zamówień i musieliśmy zamknąć sprzedaż, ponieważ we dwójkę nie dalibyśmy rady ich zrealizować – wspomina Gabriel. – Po kilku miesiącach ponownie otworzyliśmy sprzedaż, sprzedaliśmy ok. 8 sztuk. Jest to jedyna para butów, którą zrobiliśmy w większej ilości, ale ponieważ rozeszła się po różnych krajach (m.in. USA, Japonia), nadal może uchodzić za oryginalną.

98

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2017

Szef Badury biega w butach personalizowanych przez Obuwnika

N

iedawno realizowali zamówienie dla szefa obuwniczej marki Badura i było ono o tyle trudne, że otrzymali białe buty biegowe i... wolną rękę w personalizacji. Całe przedsięwzięcie odbywało się w tajemnicy przed klientem i miało być dla niego niespodzianką. Gwiazdoniowie do końca nie byli pewni, czy ich projekt się spodoba. Niepotrzebnie, bo buty klientowi od razu przypadły do gustu i założył je zaraz po wyjęciu z pudełka. Innym projektem, który ich rozreklamował, były tęczowe buty Multiboost. Z białych butów zrobili kolorowy tęczowy projekt. Zdjęcie zauważył pewien amerykański portal, który złożył specjalne zamówienie. Ola i Gabriel początkowo podchodzili do tego pomysłu ostrożnie, gdyż portal dawał im darmową kampanię promocyjną we wszystkich swoich kanałach social media, ale sami mieli zainwestować w materiały. Łącznie ok. tysiąca złotych, co na starcie firmy było ryzykowne, jednak podjęli się zadania. – To była druga nasza najlepsza decyzja – dodają. – Dzięki temu projektowi otrzymaliśmy zamówienia na kolejne. Ola i Gabriel śledzą wszelkie światowe nowinki dotyczące obuwia. Pod koniec wakacji tego roku udali się w podróż do USA, gdzie podpatrywali nowe trendy. – To, co widzieliśmy tam pod koniec sierpnia, dopiero w październiku pojawiło się w Polsce. Trochę mnie to uderzyło, bo pomyślałem, że może na innym rynku udałoby się nam zrobić więcej – przyznaje Gabriel. – Póki co, walczymy na tym rynku, chcemy się rozwijać i podnosić poprzeczkę. Przed Obuwnikiem kolejne wyzwanie. Tym razem w realizacji jest niezwykły projekt: oryginalne buty dla znanego i lubianego koszykarza ligi NBA. Dalekim marzeniem Oli i Gabriela jest projektowanie butów od podstaw. Na razie są młodą firmą, która się rozwija, ale są przekonani, że w przyszłości wyjdzie z Obuwnika kompletna para butów. 



TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VIII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 w kategoriach: polityka, biznes i kultura. Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka. Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Kultura.

Janusz Szuber, poeta z Sanoka, laureat nagrody VIP Honorowy VIP Biznes&Styl.

Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie, zwyciężczyni w rankingu w kategorii VIP Biznes.

Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl i Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland oraz pomysłodawca i prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum – Zamku w Łańcucie, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Kultura; Szymon Żarnowski, dyrektor Regionu Alior Banku; Mikołaj Garlak, fotograf, filmowiec, grafik, muzyk, student III roku Grafiki na Uniwersytecie Rzeszowskim.

Od lewej; Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Stanisław Myszkowski, właściciel Harley-Davidson Rzeszów; Dawid Brudek, student I roku ekonomii na Uniwersytecie Rzeszowskim.

Ryszard Jania, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes&Styl.

Od lewej; Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Agnieszka Łoza, dyrektor Regionalny Ubezpieczeń Grupowych Aviva oraz Łukasz Kolman, student mechatroniki na Wydziale Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej. Od lewej: Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Banku oraz Mikołaj Garlak, fotograf, filmowiec, grafik, muzyk, student III roku Grafiki na Uniwersytecie Rzeszowskim.


Olga Bończyk. Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę.

Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego, z żoną Agnieszką. Od prawej: Władysław Ortyl, marszałek województwa, z żoną Aldoną; Jerzy Cypryś, przewodniczący Sejmiku Województwa Podkarpackiego.

Od lewej: dr Wergiliusz Gołąbek, rektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie; Krystyna Semen, dyrektor Oddziału Alior Bank Rzeszów; Halina Wojtowicz, z mężem, Witem Karolem Wojtowiczem, dyrektorem Muzeum-Zamku w Łańcucie.

Marcin Zaborniak, dyrektor generalny Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego.

Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka; Władysław Ortyl, marszałek województwa. Od lewej: prof. Grzegorz Budzik, prorektor Politechniki Rzeszowskiej, z żoną Anną; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl. Andrzej Gutkowski, zastępca prezydenta Rzeszowa.

Od lewej: Zbigniew Tymuła, starosta powiatu mieleckiego, Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego.

Od lewej: prof. Marek Koziorowski, prorektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; dr inż. Anna Koziorowska z Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Więcej fotografii z wydarzeń biznesowych i kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VIII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Od lewej: Jerzy Cypryś, przewodniczący Sejmiku Województwa Podkarpackiego; Stanisław Mazur, kardiolog, prezes Centrum Medycznego „Medyk”; Edyta Dedek, dyrektor IP Cliniq Instytutu Piękna w Rzeszowie; Władysław Ortyl, marszałek województwa, z żoną Aldoną.

Od lewej: Dariusz Chyła, Aneta Gieroń i Adam Cynk – wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl.

Agnieszka Łoza, dyrektor Regionalny Ubezpieczeń Grupowych AVIVA, z mężem Arturem Łozą, nauczycielem – trenerem ZSO nr 2 w Rzeszowie.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, prof. Piotr Tutka, endokrynolog, kierownik Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej na Uniwersytecie Rzeszowskim; lek. med. Barbara Tutka, dermatolog.

Od lewej: Magdalena Florczyk; Stanisław Myszkowski, właściciel Harley-Davidson Rzeszów; Aneta Pastuszak, nauczycielka I LO w Rzeszowie, z mężem Marcinem Pastuszakiem, prezesem Multitruck sp. zo.o. w Rzeszowie; Barbara Olearka, projektantka mody, właścicielka BO Style, z mężem, Pawłem Olearką, fotografem, nauczycielem Zespołu Szkół Plastycznych w Rzeszowie.

Od lewej: Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych; Krystyna Lenkowska, poetka, anglistka; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista.


Od lewej: dr inż. Anna Koziorowska z Wydziału Matematyczno – Przyrodniczego Uniwersytetu Rzeszowskiego; Jerzy Borcz, adwokat; prof. Marek Koziorowski, prorektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; Damian Puczyński, prezes Dazumi sp. z o.o.; Jaromir Rajzer, prezes Certus sp. z o.o.

Od lewej: Waldemar Kotula, radny Rady Miasta Rzeszowa; Janusz Ramski, prezes Podkarpackiej Agencji Energetycznej; Grażyna Szarama, radna Rady Miasta Rzeszowa; Aldona Ortyl; Krystyna Szlachta; Andrzej Szlachta, poseł PiS; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.

Od lewej: Kacper Korta; Marek Dziadosz; Stanisław Myszkowski, właściciel Harley-Davidson Rzeszów; Magdalena Florczyk; Paweł Pomianek.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, Krystyna Lenkowska, poetka, anglistka; Jolanta Kaźmierczak, radna Rady Miasta Rzeszowa; Violetta Błotko, zastępca wójta gminy Krasne.

Od lewej: Piotr Zawada, prokurent w Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A.; Violetta Błotko, zastępca wójta gminy Krasne; Wojciech Buczak, poseł PiS; Mariusz Bednarz, prezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Joanna Wdowik-Mika z Biura Stowarzyszenia Rzeszowskiego Obszaru Funkcjonalnego; Barbara Kostyra, dyrektor PPN-T Aeropolis; Justyna Placha-Adamska, dyrektor Biura Stowarzyszenia Rzeszowskiego Obszaru Funkcjonalnego, z mężem Szymonem Adamskim.

Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VIII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Od lewej: Jerzy Cypryś, przewodniczący Sejmiku Województwa Podkarpackiego; Edyta Kluk-Wisz, dyrektor programowy Radio Rzeszów z mężem Bartłomiejem Wiszem.

Od lewej: Marta Łyko; Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Magdalena Zimny-Louis, pisarka; Dagmara Kowal-Hazuka, właścicielka Dagart Galerie.

Tomasz Leyko, rzecznik prasowy Urzędy Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego, z żoną Joanną.

Od lewej: Mieczysław Górak, dyrektor Ośrodka Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej; prof. Grzegorz Budzik, prorektor ds. nauki Politechniki Rzeszowskiej, z żoną Anną; Katarzyna Kadaj-Kuca, kierownik Działu Promocji, Karier i Rozwoju Politechniki Rzeszowskiej; dr Paweł Kuca z Instytutu Nauk o Polityce Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland; Marek Lipiec z Pilkington Automotive Poland.

Dawid Adamski, kierownik Centrum Promocji Inkubatora Technologicznego PPNT Aeropolis w Jasionce, z żoną Martą Retman-Adamską. W środku: Waldemar Wojnar, właściciel ekskluzywnej marki odzieżowej Vivaldi, z modelkami tuż przed pokazem najnowszej kolekcji.

Od lewej: Janusz Ramski, prezes Podkarpackiej Agencji Energetycznej; Grażyna Szarama, radna Rzeszowa; Krystyna Szlachta; Andrzej Szlachta, poseł PiS.

Od lewej: Karol Malecha; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Magda Zimny-Louis, pisarka.

Marta Niewczas, adiunkt Uniwersytetu Rzeszowskiego, z mężem prof. Wojciechem Czarnym, dziekanem Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.



TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VIII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Pokaz mody Vivaldi.

Od lewej: dr Marek Bosak z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego; Alina Bosak, dziennikarka; Aneta Gieroń; Ewelina Czyżewska, dziennikarka; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz; Katarzyna Grzebyk, dziennikarka; Mariusz Grzebyk. Pracownicy firmy Multitruck Sp. z o.o.: (od lewej) Andrzej Kaniuch, kierownik Serwisu KIA; Natalia Drążek, recepcjonistka Salonu KIA; Tomasz Decowski, kierownik Salonu Sprzedaży KIA; Mateusz Sołek, specjalista ds. marketingu.

Inga Safader-Powroźnik, właścicielka ITS Communication, z mężem Michałem Powroźnikiem.

Od lewej: Mariusz Grzebyk; z żoną Katarzyną Grzebyk, dziennikarką; dr Paweł Kuca z Instytutu Nauk o Polityce Uniwersytetu Rzeszowskiego; Katarzyna Kadaj-Kuca, kierownik Działu Promocji, Karier i Rozwoju Politechniki Rzeszowskiej; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz.

Od lewej: Jerzy Czech, WORD Krosno, z żoną Małgorzatą; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Mieczysław Górak, dyrektor Ośrodka Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej.

Kacper Korta z GOC Harley-Davidson Rzeszów i Joanna Żurowska.

Od lewej: dr Grzegorz Hajduk z Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Rzeszowskiego, z żoną Moniką Hajduk; Iwona Hermaniuk, z mężem dr. Tomaszem Hermaniukiem z Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Dr n. med. Danuta Myłek, alergolog, z mężem Henrykiem Myłkiem.

Wiktor i Elwira Szpak, właściciele Winnicy Jasiel, i Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Wioletta Koczaja-Styka; Eliza Kinga Rzędarska; Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie; Paweł Kot; Dorota Dąbrowska-Opałka.



TOWARZYSKIE zdarzenia

Andrzej Gutkowski, wiceprezydent Rzeszowa; Katarzyna Pawlak z biura prasowego Urzędu Miasta Rzeszowa.

Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VIII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Od lewej: Ryszard Jania, prezes Pilkington Automotive Poland; Marek Bujny, wiceprezes zarządu Ultratech; Piotr Rycko z Agencji Rozwoju Przemysłu.

Jerzy Jezuit, kierownik sprzedaży DKV EURO SERVICE Polska, z żoną Katarzyną. Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie; Maciej Łobos, prezes MWM Architekci, z żoną Krystyną.

Przedstawiciele Alior Banku (od lewej): Damian Cabala, dyrektor oddziału Mielec; Beata Baran, menedżer ds. klienta indywidualnego i mikroprzedsiębiorstw; Szymon Żarnowski, dyrektor regionu; Magdalena Proczek, dyrektor oddziału Rzeszów ul. Grunwaldzka 16; Elżbieta Motyl, dyrektor oddziału Przemyśl; Elżbieta Kozikowska-Kurpiel, dyrektor Centrum Mikroprzedsiębiorstw; Bożena Borowiec, dyrektor oddziału Dębica; Marcin Kruszyna, dyrektor regionu Money Makers TFI S.A.; Krystyna Semen, dyrektor oddziału Rzeszów ul. Kolejowa 1.

Od lewej: Daniel Banaszewski, account manager Radio Eska, Radio Wawa; Jolanta Wierzbińska, key account manager Radio Eska, Radio Wawa; Dariusz Chyła, prezes zarządu Sagier; Marta Rzeszutko, dyrektor regionalny Radio Eska, Radio Wawa; Adam Cynk, wiceprezes zarządu Sagier. Marek Ordyczyński, radny Sejmiku Województwa Podkarpackiego, z żoną Renatą.

Grzegorz Bogaczewicz, właściciel Agencji Reklamowej Bogaczewicz, z żoną Aleksandrą. Od lewej: dr Marek Żołdak, prezes Domu Brokerskiego Vector; Aneta Gieroń, redaktor naczelny VIP Biznes&Styl; Adam Cynk, wiceprezes zarządu Sagier.

Jolanta Kaźmierczak, radna Miasta Rzeszowa; Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Hubert Piekarski, dyrektor IMPULSLEASING Polska; Radosław Potaczała, dyrektor Regionu Podkarpackiego IMPULS-LEASING Polska; Marek Zajko, dyrektor handlowy w Mercedes-Benz Danuta i Ryszard Czach; Marta Zajko, prezes Stare Miasto Park Sp. z o.o.

Od lewej: Artur Chmaj, dyrektor Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie; Danuta Czajka; dr inż. Władysław Czajka, kierownik ośrodka Enterprise Europe Network przy Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Od lewej: Barbara Wilk, właścicielka Hotelu Cztery Pory Roku; Małgorzata Kolasa, manager Hotelu Cztery Pory Roku. Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych; Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.

Od lewej: Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Grzegorz Bogaczewicz, właściciel Agencji Reklamowej Bogaczewicz, z żoną Aleksandrą.

Iga Dżochowska, dyrektor Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu, założycielka i prezes Fundacji Polsko-Japońskiej Yamato; lek. med. Tadeusz Cholewiński, chirurg, anestezjolog.

Od lewej: Ryszard Machnica, kierownik Centrum Orange Rzeszów, z żoną Agnieszką; Adam Cynk, wiceprezes firmy Sagier.

Katarzyna Stachowicz, kierownik Wydziału Współpracy Gospodarczej w Podkarpackim Urzędzie Marszałkowskim; Piotr Rudziński.

Andrzej Kołder, kustosz Zamku Kamieniec w Odrzykoniu.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VIII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2017 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca galę; Adam Cynk, wiceprezes Sagier; Agnieszka Łoza, dyrektor regionalny Ubezpieczeń Grupowych Aviva.

Od prawej: Dariusz Chyła, prezes firmy Sagier; Marcin Sobota, właściciel firmy SOLO, z żoną Izabelą. Od lewej: Adam Cynk, wiceprezes Sagier, z żoną Bernadetą Cynk; Łukasz Perłowski, siatkarz Asseco Resovii; Anna Perłowska, prezes Centrum Budowlanego A2 Sp. z o.o.; Stanisław Partyka, właściciel firmy Gitary Klasyczne; Marta Stock-Perłowska, kierownik rzeszowskiego oddziału JAS FBG S.A.; Jacek Perłowski, prezes Caspol-Trade Sp. z o.o.

Od lewej: Mateusz Sołek, specjalista ds. marketingu Multitruck Sp. z o.o.; Mateusz Masłowski, siatkarz Asseco Resovii; Adam Cynk, wiceprezes firmy Sagier.

Andrzej Szlęzak, dyrektor ds. logistyki w Reslogistic, z żoną Beatą.

Od prawej: Magdalena Głowacz, regionalny menedżer ds. Wsparcia Marketingowego Aviva; Sławomir Sulencki, menedżer Zespołu Sprzedaży Aviva; Barbara Szałańska, przedstawiciel Aviva; Kamila Gosztyła, menedżer Zespołu Sprzedaży Aviva, Jerzy Zorzycki, menedżer Zespołu Sprzedaży Aviva; Anna Kajzer, specjalista ds. Ubezpieczeń Grupowych Aviva, Krzysztof Kajzer.

Marcin Lasek, firma Inter Comp z żoną Magdaleną.

Jaromir Rajzer, właściciel Certus Nieruchomości, z żoną Agnieszką.

Od lewej: Grażyna Szarama, rzeszowska radna; Krystyna Szlachta; Andrzej Szlachta, poseł PiS. Marek Sitek, prezes SM LED Sp. z o.o., z żoną Alicją.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Dariusz Chyła, prezes Sagier; Bernadeta Cynk; Adam Cynk, wiceprezes Sagier.

Od lewej: Eliza Rzędarska, Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej.

Od lewej: Violetta Błotko, zastępca wójta gminy Krasne, założycielka Galerii To Tu w Rzeszowie; Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa; Jolanta Kaźmierczak, radna Rady Miasta Rzeszowa.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Justyna Faraś, właścicielka salonu kosmetycznego La Perla Beauty; Dagmara ChwiejŁobaczewska, konsultant z sekcji administracji PPN-T AEROPOLIS.

Od lewej: Bernadeta Cynk; dr Bożena Stasiowska-Chrobak, dyrygent Chóru Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Wojciech Woskowicz, psycholog; Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz, redaktor naczelna Tygodnika Sanockiego.

Od lewej: Krystian Kalita; Aleksandra Gieroń; Beata Gieroń; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Robert Gieroń; Barbara Gieroń; Adrian Gieroń.

Ewa Poniatowska-Pikuła; Marcin Pikuła.

Od lewej: Wiktora Budzisz; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Lidia Budzisz.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Pretekst: Gala wręczenia Podkarpackich Nagród Gospodarczych. Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe G2A Arena w Jasionce.

Laureaci Podkarpackich Nagród Gospodarczych 2017.

Laureaci Certyfikatów „Smaczne Bo Podkarpackie”.

Od lewej: Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Bartosz Skwarczek, prezes G2A; Ewa Leniart, wojewoda podkarpacki; Adam Godawski, wiceprezes OMEGA Pilzno; Bogdan Romaniuk, wicemarszałek województwa podkarpackiego.

Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Ewa Leniart, wojewoda podkarpacki.

Od lewej: Jeremi Kalkowski, pełnomocnik zarządu do spraw technicznych CWK G2A Arena, prezes Akcji Katolickiej Diecezji Rzeszowskiej; Halina Szydełko, posłanka PiS; Wojciech Buczak, poseł PiS.

Ewa Leniart, wojewoda podkarpacki.

Od lewej: Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Zdzisław Pupa, senator PiS; Mieczysław Miazga; poseł PiS; Martyna Mrozowska, współwłaścicielka Wypiekarni.

Od lewej: Ewa Leniart, wojewoda podkarpacki; Bogdan Romaniuk, wicemarszałek województwa podkarpackiego; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Marek Zabielski, dyrektor Borg Warner Poland.

Od lewej: Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Bogdan Romaniuk, wicemarszałek województwa podkarpackiego; Ewa Leniart, wojewoda podkarpacki; Adam Godawski, wiceprezes OMEGA Pilzno.


Pretekst: V edycja Podkarpackiej Konferencji Okulistycznej „Sokolim Okiem”. Miejsce: Hotel Prezydencki w Rzeszowie.

Od lewej: prof. Sonal Tuli; dr Mariusz Spyra, prezes i dyrektor medyczny Visum Clinic; Paweł Chmiel, dyrektor ekonomiczno – administracyjny Visum Clinic.

TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; ks. bp. Jan Wątroba, ordynariusz diecezji rzeszowskiej; prof. Ewa Mrukwa-Kominek; dr Mariusz Spyra; Paweł Chmiel; prof. Wojciech Walat; prof. Sonal Tuli; prof. Aleksander Bobko, sekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, senator PiS; Jerzy Cypryś, przewodniczący Sejmiku Województwa Podkarpackiego; dr Wojciech Domka, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej.

Od lewej: dr Mariusz Spyra, prezes i dyrektor medyczny Visum Clinic; prof. Ewa Mrukwa-Kominek; prof. Sonal Tuli; dr Gibran Syed Khurshid; prof. Bożena Romanowska-Dixon; prof. Erita Filipek; prof. Jerzy Mackiewicz; Paweł Chmiel, dyrektor ekonomiczno-administracyjny Visum Clinic.

Od lewej: dr Gibran Syed Khurshid; dr Mariusz Spyra, prezes i dyrektor medyczny Visum Clinic; prof. Ewa Mrukwa-Kominek; prof. Bożena Romanowska-Dixon.

Od lewej: prof. Erita Filipek; prof. Jerzy Mackiewicz; prof. Bożena Romanowska-Dixon; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; prof. Sonal Tuli; Paweł Chmiel, dyrektor ekonomiczno-administracyjny Visum Clinic.

Od lewej: Paulina Kolbusz; dr Agnieszka Cisek; Andżelika Grobelny; Jagoda Lęcznar; Agnieszka Jonik – pracownice Visum Clinic.

Od lewej: prof. Jerzy Mackiewicz; dr Gibran Syed Khurshid; Paweł Chmiel, dyrektor ekonomiczno – administracyjny Visum Clinic; prof. Sonal Tuli; Kazimierz Rak, cukiernik.

Od lewej: dr Danuta Nycz-Puchała; dr Tamara Krygowska; dr Beata Pelc; dr Maria Zawiślak-Skórzak.

Od lewej: prof. Sonal Tuli; dr Gibran Syed Khurshid.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju.

Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2017.

Od lewej: Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Ryszard Jania, prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, prezes Pilkington Automotive Poland; Józef Twardowski, prezes Mieleckiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A.

Od lewej: Ryszard Jania, prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, prezes Pilkington Automotive Poland; Ryszard Soboń, prezes Kirchhoff Polska, członek zarządu Kirchhoff Automotive w Niemczech; Jolanta Róża-Kozłowska, ambasador RP w Austrii; Ewa Leniart, wojewoda podkarpacka; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.

Od lewej: Andrzej Rosiński, prezes Waimea Holding S.A.; Ryszard Jania, prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, prezes Pilkington Automotive Poland; Michał Tabisz, prezes Portu Lotniczego Rzeszów – Jasionka; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Grzegorz Boratyn, prowadzący debatę, dziennikarz TVP3 Rzeszów.

Ewa Leniart, wojewoda podkarpacka.

Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.

Od lewej: Ewa Leniart, wojewoda podkarpacka; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Jolanta Róża-Kozłowska, ambasador RP w Austrii; Ryszard Jania, prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, prezes Pilkington Automotive Poland.

Od lewej: Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Stanisław Myszkowski, właściciel Harley-Davidson Rzeszów; Maciej Jaskot, dyrektor Departamentu Promocji i Współpracy Gospodarczej Podkarpackiego Urzędu Marszałkowskiego.

Od lewej: Maciej Jaskot, dyrektor Departamentu Promocji i Współpracy Gospodarczej Podkarpackiego Urzędu Marszałkowskiego; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Dariusz Chyła, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl, Adam cynk, dyrektor ds. marketingu VIP Biznes&Styl.



TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2017.

Łukasz Chmaj, niezależny konsultant, kierujący do niedawna logistyką w W. Kruk S.A.

Od lewej: Jacek Krupa, członek zarządu Uniwheels Polska; Adam Krępa, prezes Federal-Mogul Gorzyce.

Od lewej: Janusz Soboń, prezes Kirchhoff Automotive Polska; Marek Zabielski, dyrektor Borg Warner Poland; Rafał Grzybowski, członek zarządu Sanok Rubber Company SA; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju; Grzegorz Boratyn, prowadzący debatę, dziennikarz TVP3 Rzeszów.

Od lewej: Adam Bienias, prowadzący debatę, dziennikarz TVP3 Rzeszów; Ewa Wilmanowicz, konsultantka marki personalnej i korporacyjnej; Jerzy Jezuit, kierownik sprzedaży DKV; Jakub Godoj, business development manager Rentacardirect.pl.

Od lewej: Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno; Ryszard Jania, prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, prezes Pilkington Automotive Poland.

Od lewej: Adam Bienias, prowadzący debatę, dziennikarz TVP3 Rzeszów; Robert Hnat, prezes Podkarpackiego Stowarzyszenia Przewoźników i Spedytorów Drogowych w Rzeszowie, prezes firmy Trans Gaz w Sanoku; Dariusz Domagalski, wspólnik zarządzający firmą AXELO – Prawo i Podatki dla Biznesu; Adam Godawski, wiceprezes OMEGA Pilzno; Michał Bałakier, dyrektor zarządzający DKV.

Od lewej: Jarosław Augustynowicz, wicedyrektor Zespołu Szkół w Gorzycach; Krzysztof Zbyrad, prezes Tarnobrzeskiej Agencji Rozwoju Regionalnego; Tomasz Czop, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie.

Andrzej Wąwoźny z Data Consult. Od lewej: Artur Chmaj, dyrektor Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie; Adam Sikorski, prezes Stowarzyszenia Polska Grupa Motoryzacyjna, prezes PZL Sędziszów S.A.

Od lewej: Ryszard Soboń, prezes Kirchhoff Polska, członek zarządu Kirchhoff Automotive w Niemczech; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju.



TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Michał Bałakier, dyrektor generalny DKV Polska; Emilia Felter i Agnieszka Niemiec, pracownicy ds. obsługi klienta DKV; Robert Hnat, prezes Trans-Gaz Sanok.

Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2017.

Od lewej: Dariusz Domagalski, wspólnik zarządzający AXELO. Prawo i Podatki dla Biznesu; Natalia Sznajder, aplikant radcowski z AXELO; adwokat Jakub Broński, AXELO.

Od lewej: Mieczysław Górak, dyrektor Ośrodka Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej; Mirosław Kwaśniak, radny Rzeszowa; prof. Grzegorz Budzik, prorektor ds. nauki Politechniki Rzeszowskiej.

Przedstawiciele ośrodka Enterprise Europe Network przy Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie (od lewej): Justyna Bednarz; Wioletta Choma-Wiątek; Monika Smaczna; Paweł Miąsik z Agencji Bezpieczeństwa Transportu.

Od lewej: Karolina Pospieszna i Marzena Malinowska z Agencji Bezpieczeństwa Transportu; Marian Myćka, przewodniczący regionu Ogólnopolskiego Związku Prawodawców Transportu Drogowego; Paweł Miąsik z Agencji Bezpieczeństwa Transportu.

Eksperci Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej S.A. i goście targów.

Od lewej: Adam Łobaza, członek zarządu głównego Ogólnopolskiego Związku Prawodawców Transportu Drogowego; Paweł Miąsik z Agencji Bezpieczeństwa Transportu; uczestnik kongresu; Jerzy Jezuit, kierownik sprzedaży DKV Euro Service Polska.

Oferta firmy Jungheinrich, dostawcy wózków widłowych.

Od lewej: Ewelina Czyżewska, dziennikarka; Artur Chmaj, dyrektor Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie; Alina Bosak, dziennikarka; Katarzyna Grzebyk, dziennikarka.

Od lewej: Tomasz Stryszowski, szef obsługi posprzedażnej Centrum Infiniti Kraków; hostessa; Tomasz Strzyżewski, dyrektor handlowy Centrum Infiniti Kraków.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Łukasz Czenczek, firma ALTI PLUS; Darek Paśko, dyrektor ds. sprzedaży Mazda Danuta i Ryszard Czach; Bogdan Haśko.

Stoisko ESPO Logistics na Kongresie i Targach TSLA EXPO 2017.

Od lewej: Piotr Łyszczarz, prezes Tyrepol Sp. z o. o.; Oksana Banias, administracja Tyrepol Sp. z o. o.; Małgorzata Łyszczarz, finanse Tyrepol Sp. z o. o.; Sebastian Puzio, handel Tyrepol Sp. z o. o.

Od lewej: Aleksander Puła, dyrektor Południowo-Wschodni Regionalnego Oddziału Korporacyjnego PKO BP w Lublinie; Grzegorz Czajka, zastępca dyrektora Banku Gospodarstwa Krajowego Oddział w Reszowie.

Firma budowlana AKRO: Maria Ziemiańska i Krzysztof Dwornik.

2017

Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego – G2A Arena

Inteligentne Inteligentne automatyzowanie automatyzowanie w logistyce w logistyce PANEL II Sala nrPANEL 2 II S 14.00 - 14.4014.00 - 14.40

InnowacyjneInnowacyjne wsparcie logistyki wsparcie magazynowej logistyki magazynowej PANEL II Sala nrPANEL 2 II S 14.40 - 15.0014.40 - 15.00


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2017.

Ekipa Harley-Davidson Rzeszów (od lewej): Paweł Pomianek; Magdalena Florczyk; Krzysztof Piotrowicz; Karol Mika; Paweł Rupa; Stanisław Myszkowski; Marek Dziadosz; Kacper Korta.

Od lewej: Krystyna Semen, Alior Bank S.A., dyrektor Oddziału w Rzeszowie; Dorota Wojewoda, Alior Bank S.A. Oddział w Rzeszowie, dyrektor ds. klienta biznesowego.

Od lewej: Tomasz Lubas, dyrektor w Firmie Wanicki Autoryzowany Dealer DAF; Miłosz Górski, przedstawiciel handlowy Firmy Wanicki Autoryzowany Dealer DAF; Sylwia Boczkaj; Roman Giza, dyrektor serwisu w Firmie Wanicki Autoryzowany Dealer DAF.

Od lewej: Donald Wróbel, szef sprzedaży Działu Samochodów Ciężarowych Sobiesław Zasada Automotive w Rzeszowie; Krzysztof Kukułka, właściciel firmy Kukułka Transport Sp.j., Zawada k.Dębicy. Joanna Niemiec, spedytor międzynarodowy w OMEGA Pilzno, i Jacek Szumowicz, dyrektor zarządzający autoryzowanymi serwisami Grupy OMEGA Pilzno.

Od lewej: Piotr Onak, właściciel firmy Centrum Promocyjnego AMB Polska; Paulina Borcz, specjalista ds. jakości i marketingu w Danuta i Ryszard Czach Sp. z o.o. Autoryzowany Dealer Mercedes-Benz; Monika Władek, specjalista ds. marketingu Mazda oraz Volvo D&R Czach; Karol Sanowski, reprezentant handlowy salonu Mercedes-Benz D&R Czach.

Od lewej: Bartłomiej Stach; Krystian Heret, konstruktor NIKO-GAB; Adam Gerlach, właściciel NIKO-GAB; Sabina Dytko-Gerlach, właściciel NIKO-GAB.

Od lewej: Paweł Miąsik z Agencji Bezpieczeństwa Transportu; Andrzej Marszałek, dyrektor Aeroklubu Rzeszowskiego.

Tomasz Zawalski, kierownik Salonu Dakar-Toyota Rzeszów, i Ewa Stachiewicz z działu handlowego Dakar-Toyota Rzeszów.



TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2017.

Od lewej: Dawid Kmiecik; Krzysztof Ćwichoń; Grzegorz Oleś, prezes auto4bl, d4bl; Krzysztof Kowalski. Od lewej: Hubert Piekarski, dyrektor Impuls-Leasing Polska; Marek Zajko – dyrektor handlowy Mercedes-Benz Danuta i Ryszard Czach Sp. z o.o.

Od lewej: Tomasz Wolak, doradca Leasingowy BZ WBK Leasing S.A.; Piotr Szczepan, doradca BZWBK S.A.; Aneta Ziomek, dyrektor regionu podkarpackiego BZWBK S.A.; Witold Madej, dyrektor 3 Oddziału BZWBK S.A. w Rzeszowie; Sławomir Krzysztoń, dyrektor 1 Oddziału BZWBK Rzeszowie; Justyna Kołodziej, doradca firmy BZWBK S.A.; Beata Spólnik, doradca leasingowy BZ WBK Leasing S.A.; Hubert Bać, doradca firmy BZWBK S.A.; Rafał Dec, dyrektor 6 oddziału BZWBK w Rzeszowie S.A.; Marcin Rogóż, doradca leasingowy BZ WBK Leasing S.A.

Od lewej: Dariusz Dziura, przedstawiciel handlowy autoryzowanego dealera i serwisu STC Iveco Rzeszów; Marcin Górak, przedstawiciel handlowy autoryzowanego dealera i serwisu STC Iveco Rzeszów.

Stoisko Banku PKO BP na Kongresie i Targach TSLA EXPO 2017.

Od lewej: Karolina Puc, MTR; Natalia Konopka, Klaster Expo; Małgorzata Bielówka; Robert Bielówka, dyrektor MTR. Stoisko PZL Sędziszów na Kongresie i Targach TSLA EXPO 2017.

Stoisko Lexus Kraków na Kongresie i Targach TSLA EXPO 2017.

Stoisko EURO24 na Kongresie i Targach TSLA EXPO 2017.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.