VIP Biznes i Styl

Page 1

dwumiesięcznik podkarpacki

Numer 2 (34)

Marzec-Kwiecień 2014

LUDZIE BIZNESU

Sprężyny gazowe

to nasza specjalność

VIP TYLKO PYTA JAN MALICKI: Przyszedł czas zadań dla Polski na Wschodzie

Portret

GRAŻYNA NIEZGODA SFOTOGRAFOWAĆ CISZĘ nowe technologie

Internet szerokopasmowy na Podkarpaciu kultura

Modlitwa Antoniego Rząsy tradycja

Wielkanocne jajo moda

Orzeźwienie wiosenno-letnie 2014

BIZNES Relacje wewnętrzne w firmie Na okładce ISSN 1899-6477

Leszek Waliszewski



VIP BIZNES&STYL Marzec – Kwiecień 2014

Jan Malicki.

28-33

Jan Malicki: Przyszedł znowu czas wielkich zadań dla Polski na Wschodzie. Niestety, nasza ojczyzna jest ciągle jeszcze zbyt słabym krajem, żeby móc odegrać naprawdę wielką rolę w naszym regionie. Za mała ciągle gospodarka, ciągle za małe środki, które Polska może przeznaczyć na działania na Wschodzie i ciągle za mała przez to pomoc dla Ukrainy i innych krajów regionu.

LUDZIE BIZNESU

RAPORTY i REPORTAŻE

VIP TYLKO PYTA

88 Biznes z klasą Orzeł nie poluje na muchy

22 Leszek Waliszewski Sprężyny gazowe to nasza specjalność 28 Jaromir Kwiatkowski rozmawia z Janem Malickim, szefem Studium Europy Wschodniej Zachód jednak twardo musi powiedzieć Putinowi stop

SYLWETKI

38 Grażyna Niezgoda Sfotografować ciszę 72 Ludzie Niosące nadzieję

66 Anna Koniecka Rosja Naddniestrze Mołdawia MUZYKA

52 Leszek Możdżer Artysta konsekwentny i bezkompromisowy z wyważoną ekstrawagancją

KULTURA

56 VIP Kultura Modlitwa Antoniego Rząsy


52 38 50

STYL ŻYCIA

12 Dobre adresy

66

RADOSne Szwejkowo Krysi Rados

16 Spotkania z cyklu BIZNESiSTYL.pl

„Na Żywo” Podkarpacie widziane z Brukseli

56

FELIETONY

42 Jarosław A. Szczepański

Tusk kocha zarządzać strachem

46 Krzysztof Martens

Życie ściśle tajne

70

NOWE TECHNOLOGIE

50

Szerokopasmowy Internet to skok cywilizacyjny Podkarpacia TRADYCJA

70 Wielkanocne jajo

MODA

76 Orzeźwienie wiosenno – letnie 2014

BIZNES

92 V Forum Innowacji 96 Jak budować relacje wewnętrzne w firmie 4

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

76 72


OD REDAKCJI

Otwarcie na świat. Możliwość pracowania i podróżowania bez wiz. Niewątpliwie to nasz największy sukces po 10 latach od wejścia do Unii Europejskiej. Ale nie wszystko się udało. W ciągu ostatniej dekady do Polski spłynął gigantyczny strumień unijnych dotacji. Dzięki temu kraj się zmienił, wypiękniał, ale czy uczynił skok cywilizacyjny?! Wiele z tych pieniędzy zostało zmarnowanych, albo bezmyślnie wydanych. Oczywiście, można się spierać, ale liczby są nieubłagane. Warto sprawdzić, jak na tle innych krajów unijnych Polska wypada pod względem innowacyjności, poziomu bezrobocia, czy średniego wynagrodzenia brutto. Królujemy… na szarym końcu klasyfikacji. I nie o narzekanie tu idzie, co o poszanowanie pieniędzy publicznych, z czym z każdym rokiem mamy większy problem. Warto pamiętać, że polityk, począwszy od wójta, na premierze RP skończywszy, nie rozporządza prywatnym majątkiem, ale wspólnymi pieniędzmi obywateli. I nie jednostka, ale polityk w stosunku do obywateli pełni rolę służebną. Kto tego nie rozumie, albo nie chce rozumieć, może warto, by zajął się biznesem, albo poszukał sobie pracy w prywatnej firmie. Taka nasunęła mi się myśl, gdy zauważyłam, że aż 5 bohaterów tekstów w kwietniowym VIP-ie krytycznie ocenia polską rzeczywistość. Jeśli narzekają publicyści, macham na to ręką, w końcu na tym ich praca polega. Ale gdy celnie i inteligentnie punktują słabości: przedsiębiorca, znakomity muzyk i autorka książek, warto może z pułapu huuuraoptymizmu zejść na poziom obiektywnej oceny sytuacji. „Przedsiębiorcy nie chcą się kojarzyć z politykierstwem, a tak właśnie wygląda polska scena polityczna – mówi Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno. – Co mnie natomiast cieszy, to niezwykły wzrost przedsiębiorczości samych Polaków. FA Krosno należy do Stowarzyszenia Firm Rodzinnych, których jest ponad 1,5 mln w Polsce i które wypracowują około 40 procent rocznego PKB. To właśnie decyduje o sukcesie Polski i Polaków”. Leszek Możdżer, znakomity pianista, dodaje: „Mam potrzebę myślenia i mówienia o moim kraju – Polsce, a na tej całej transformacji Polacy nie bardzo skorzystali. Wszyscy pewnie czujemy się jakoś skrzywdzeni czy oszukani. Uważam, że mimo wszystko Polskę musimy zrobić sobie sami, bo politycy na pewno nam tego już nie zrobią. My, Polacy, jesteśmy doświadczeni, więc wyciągajmy wnioski i bierzmy sprawy w swoje ręce! Róbmy Polskę sami”. Właśnie. Wesołego Alleluja i róbmy Polskę sami.

redaktor naczelna


REDAKCJA redaktor naczelna

Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862-22-21

zespół redakcyjny fotograf

Jaromir Kwiatkowski jaromir@vipbis.pl Anna Olech anna@vipbiznesistyl.pl Katarzyna Grzebyk katarzyna@vipbis.pl

skład

Artur Buk

współpracownicy i korespondenci

Anna Koniecka, Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens,

Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl

REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik inga@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 dyrektor ds. reklamy

Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004

biuro reklamy

Grażyna Janda grazyna@vipbiznesistyl.pl tel. kom. 502 798 600

ADRES REDAKCJI

ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów tel. 17 862-22-21 fax. 17 862-22-21

www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl

WYDAWCA SAGIER PR S.C. ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl



Ranking VIP Biznes&Styl

Od lewej: Władysław Ortyl, najbardziej wpływowy polityk 2013; Lucyna Mizera, zwycięzca w kategorii VIP Kultura; dr n. med. Aleksandra Wilczek-Banc, odkrycie roku magazynu VIP, zaś najrabdziej wpływowym w biznesie wybrany został Adam Góral, w imieniu którego statuetkę odebrał Maciej Tadla.

Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 W listopadzie 2013 roku już po raz drugi przyznaliśmy statuetki dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2013 roku. Okazja była tym bardziej niezwykła, że magazyn VIP Biznes&Styl obchodził swoje piąte urodziny. Statuetka VIP Biznes trafiła w ręce Adama Górala, założyciela i prezesa Asseco Poland SA. Za najbardziej wpływową osobę kultury uznana została Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego, zwyciężył w kategorii VIP Polityka. Dr nauk med. Aleksandra Wilczek-Banc, dyrektor Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie Zdroju, Ślązaczka z dziada pradziada, która na stałe osiadła na Podkarpaciu, otrzymała statuetkę VIP Odkrycie Roku. Tegoroczna Wielka Gala VIP-a, połączona z wręczeniem statuetek wykonanych przez znakomitego podkarpackiego rzeźbiarza, Macieja Syrka, w rodzinie którego tradycje rzeźbiarskie sięgają jeszcze Józefa Smoczeńskiego, dziadka Syrka, absolwenta Cesarsko-Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, odbędzie się 8 listopada 2014 r. w Filharmonii Podkarpackiej. Nagrody przyznane zostaną w czterech kategoriach: VIP Polityka 2014, VIP Biznes 2014, VIP Kultura 2014 oraz VIP Odkrycie Roku 2014. W najbliższych wydaniach magazynu VIP zaprezentujemy 10 nominowanych osób w każdej z kategorii, z wyjątkiem Odkrycia Roku, które co roku ma być największą niespodzianką w rankingu naszego magazynu. W tym numerze w gronie pierwszych nominowanych prezentujemy nazwiska osób, które znalazły się na szczycie listy rankingu VIP-a w 2013 roku.

NOMINACJE VIP POLITYKA

VIP BIZNES

Tadeusz Ferenc,

Adam i Jerzy Krzanowscy,

samorządowiec, od trzech kadencji prezydent Rzeszowa

VIP KULTURA

założyciele i współwłaściciele firmy „Nowy Styl”

Aneta Adamska,

założycielka, reżyserka i scenarzystka teatru Przedmieście

Nasza lista najbardziej wpływowych osób w regionie, które w sposób najbardziej spektakularny wpływają na naszą rzeczywistość, powstaje na podstawie głosowania kilkuset osób publicznych z Podkarpacia, wśród których znajdują się: parlamentarzyści, samorządowcy, przedsiębiorcy, naukowcy, szefowie instytucji wojewódzkich, ludzie kultury oraz mediów. Do tej puli głosów dołączymy także wyniki głosowania 10-osobowej Kapituły Konkursowej, w skład której wejdą zwycięzcy rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013, przedstawiciele: kultury, mediów, biznesu i polityki z naszego regionu, oraz głosy Czytelników VIP-a, którzy już od tego numeru magazynu mogą typować i głosować we wszystkich czterech kategoriach, wysyłając zgłoszenia na adresy mailowe: ranking@vipbiznesistyl.pl oraz vip@vipbis.pl. Dzięki tak szerokiej formule głosowania i weryfikowania zgłoszeń mamy szansę stworzyć najbardziej obiektywny, wiarygodny i profesjonalny ranking najbardziej wpływowych na Podkarpaciu. Zapraszamy do głosowania. ■ Tekst Aneta Gieroń Fotografia Tadeusz Poźniak Sponsorzy Gali VIP-a

Patroni medialni Gali VIP-a



Malarstwo Wojciech Weiss, „Pejzaż”.

Józef Mehoffer, „Dworek w Jankówce”.

Ogrody między naturą a kulturą

Ferdynand Ruszczyc, „Dwór w Bohdanowie”.

Od drugiej dekady kwietnia w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie będziemy mogli obejrzeć pół setki płócien najwybitniejszych artystów okresu Młodej Polski. Tematem wystawy są ogrody jako „Pejzaż znaczeń”. Z ekspozycją połączone będą imprezy towarzyszące: wyjazd studyjny, warsztaty fotograficzne, piknik ekologiczny, wykłady oraz porady o tym, jak zaprojektować przydomowy ogród. Tekst Antoni Adamski Reprodukcje Muzeum Okręgowe w Rzeszowie

Jan Stanisławski, „Chata”.

O

gród w okresie przełomu XIX i XX w. był nośnikiem znaczeń, emocji, symbolem przemijania, miejscem refleksji nad przemijającym życiem. Zamiast wizerunków natury, artyści tego okresu przedstawiali własne „ogrody wyobraźni”, kryjąc w nich osobiste namiętności i tęsknoty – powiedział nam dr Michał Rut, pomysłodawca i komisarz wystawy, koordynator projektu. Ekspozycja pokazuje różnorodne motywy: ogrody kwiatowe (np. Henryk Uziembło „Altana hiszpańska”, Stanisław Kamocki „Słoneczniki”), sady (na obrazach Wojciecha Weissa czy Ludwika Stasiaka), dwory (Ferdynand Ruszczyc, Józef Mehoffer, Stanisław Czajkowski), chaty (Jan Stanisławski), miejskie aleje (paryskie Pola Elizejskie na płótnie Józefa Pankiewicza, widok kościoła oo. Reformatów w Krakowie od strony Plant pędzla Stanisława Kamockiego), a także sceny rodzajowe (Józef Rapacki). 54 eksponowane prace najwybitniejszych twórców Młodej Polski pochodzą ze zbiorów własnych oraz zostały wypożyczone z Muzeów Narodowych w Krakowie i Kielcach, Muzeum Śląskiego w Katowicach, Muzeum Lubelskiego, Muzeum im. J. Malczewskiego w Radomiu i Muzeum im. S. Fischera w Bochni. Wystawa będzie czynna od 11 kwietnia do 6 lipca. Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska planuje finansowanie imprez towarzyszących, organizowanych przy współpracy Muzeum Okręgowego z Wydziałem Biologiczno-Rolniczym Uniwersytetu Rzeszowskiego. Projekt nosi tytuł „Ogród – pomiędzy naturą a kulturą”. Będzie to cykl wykładów i lekcji muzealnych prowadzonych przez pracowników naukowych obu instytucji, piknik ekologiczny oraz niedzielne warsztaty ekologiczne adresowane do dzieci i rodziców, spotkania z miłośnikami ogrodów oraz zajęcia, na których uczestnicy dowiedzą się, jak założyć własny ogród przydomowy. Na projekt składają się wystawy towarzyszące: malarstwa Anny Baran i Jerzego Tomali oraz fotogramów „Ogrody lusławickie” Marka Bebłota. Planowana jest wizyta w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Projekt będzie realizowany także w drugiej połowie roku. Szczegóły na stronie internetowej Muzeum Okręgowego w Rzeszowie: www.muzeum.rzeszow.pl ■

10

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014



DOBRE adresy

RADOSne Szwejkowo

Krysi Rados

Krystyna Rados.

Kto pamięta starą „Kolibę” – schronisko Politechniki Warszawskiej pod przełęczą Przysłup Caryński, nie może nie pamiętać Krychy Rados, dawnej gospodyni „Koliby”. Tamtą atmosferę prawdziwego schroniska, gwarnego ludźmi w różnym wieku, z różnych stron, nieważne: biednych czy bogatych, ale przy jednym stole skupionych, udaje się Krysi Rados od 13 lat kontynuować w jej RADOSnym Szwejkowie w Łupkowie. I choć przed chałupą nie ma już widoku na cudne Bieszczady Wysokie, to jest piękny bezkres, jaki tylko na pograniczu Bieszczadów i Beskidu Niskiego można znaleźć. Dookoła wszystko tonie w zieleni, a cisza taka, że spokojniej już chyba tylko na końcu świata być może.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak Bo Krystyna turystę potrafi oczarować jak mało kto. – Przyjedzie do mnie taki raz i już jest „mój” na zawsze – śmieje się właścicielka Radosnego Szwejkowa. I trudno nie przyznać jej racji. Krysia jest zakochana w ludziach, a oni w niej. Większego bzika ma tylko na punkcie Bieszczadów i to prawie od 4 dekad. Wystarczy ją usadzić na Połoninie Wetlińskiej, skąd ma widok na całe Bieszczady i już nic więcej do szczęścia jej nie trzeba. Kiedy w te góry przyjechała w 1975 roku, była piękną, 25-letnią dziewczyną z Milanówka. Ojciec, słynny Zdzisław Rados, znany artysta bieszczadzki, człowiek legenda, który z tymi górami był już związany od lat 60. XX wieku, poznał ją z gospodarzami schronisk, GOPR-owcami, towarzystwem biwakującym na Caryńskiem. Wtedy też Krystyna zrozumiała, że turystyka jest tym, co chce robić, w dodatku w miejscu, w którym czuje się wolna i otoczona ludźmi, z którymi znalazła wspólny język. Gdy więc nadarzyła się okazja poprowadzenia schroniska Politechniki Warszawskiej „Szczerbanówka” w Maniowie, Krystyna nawet przez sekundę się nie wahała. I choć warunki tam były spartańskie, a chata z dala od ludzi i popularnych szlaków turystycznych, była zachwycona. Do Milanówka wróciła tylko po córkę i już na stałe osiadła w Bieszczadach. Z tamtego okresu zachowało się zdjęcie Krysi, jakie w Ustrzykach Dolnych zrobiła do niezbędnych

12

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

dokumentów – spogląda z niego piękna blond dziewczyna, która w kolejnych dekadach miała napisać swoją bieszczadzką historię i którą dziś w Bieszczadach znają wszyscy.

Bieszczadzki debiut Krysi na „Szczerbanówce” – To było trochę szaleństwo. Ja sama, w skromnej chatce, do której licznie zjeżdżali studenci Politechniki Warszawskiej, ale tylko latem, a przez resztę roku zaglądali nieliczni turyści, jacy w tamtym czasie docierali na „Szczerbanówkę”. Bywało ciężko, ale w Bieszczadach nie było litości – trzeba było być twardym – wspomina Krysia. I śmieje się do przeszłości, bo po „Szczerbanówce” rozpoczął się dla niej kilkunastoletni, bardzo szczęśliwy epizod w schronisku „Koliba” Politechniki Warszawskiej, którego w latach 80. i 90. XX wieku była szefową, a do którego trafiła po tym, jak warszawska uczelnia zlikwidowała chatę na „Szczerbanówce”. – To był wspaniały czas. Siadałam przed „Kolibą” i miałam tam cudny widok na Bieszczady Wysokie – opowiada Krystyna. – Tam też nauczyłam się prawdziwej turystyki. To była miejscówka w samym sercu gór, z dużą liczbą turystów, prawdziwy żywioł organizacyjno-logistyczno-towarzyski.


DOBRE adresy

To były też czasy, kiedy turysta integrował się z innymi wędrowcami na szlaku, nie zamykał w pokoju z łazienką w pensjonacie, jak to jest dzisiaj, ale całą noc siedział w jadalni w schronisku, gdzie były śpiewy i dyskusje do rana. – Czasem tęsknię za tamtymi czasami, tak samo jak za moimi ukochanymi połoninami, ale tamtą atmosferę staram się podtrzymywać w Szwejkowie w Łupkowie – dodaje. Na piękne, mało uczęszczane tereny między Bieszczadami a Beskidem Niskim trafiła 13 lat temu. Dlaczego akurat tutaj? Odpowiedzi jest kilka. Z „Kolibą” musiała się pożegnać, bo bardzo poważna choroba, a potem przejście na rentę nie pozwalały jej już bez reszty oddawać się pracy w schronisku. Początkowo myślała o jakimś lokum jak najbliżej ukochanych Bieszczadów Wysokich, ale nic ciekawego jej się nie trafiało. W końcu dotarła do byłej siedziby Straży Granicznej przy dworcu w Łupkowie i zdecydowała, że tutaj będzie jej nowy dom. Tutaj stworzyła Radosne Szwejkowo i tutaj od ponad 10 lat z każdym rokiem gości więcej turystów spragnionych ciszy, pięknych widoków bez domostw i ludzi aż po horyzont. A że Krysia jest towarzyskim geniuszem, na brak gości nie narzeka. Codziennie od rana obecna jest na Facebooku, gdzie ma prawie 800 znajomych, a potem co chwilę zerka w podgląd z kamery na swoją furtkę, czy jacyś goście nie przyjechali, bo przecież natychmiast trzeba szykować kawkę, herbatkę i brać przybyszów na pogawędkę.

RADOSne Szwejkowo – magia dawnych schronisk zatrzymana w czasie Jej Szwejkowo to schronisko agroturystyczne, żaden pensjonat z telewizorami, miejsce przytulne, urokliwe, tanie, bo pokoje są z łazienkami, ale na korytarzu, oferujące inne luksusy – cudną kuchnię z jadalnią i świetlicą, gdzie na wszystkich spogląda portret Zdzicha Radosa namalowany przez Agnieszkę Kwiatkowską, malarkę z Cisnej. Tutaj ludzie wspólnie jedzą, rozmawiają, a za oknami mają widoki, że dech w piersi zapiera. Czy czegoś brakuje? Może większej biblioteki, bo na razie księgozbiór jest skromny, ale Krysia już działa. Właśnie na Facebooku trwa akcja Biblioteka dla Szwejkowa. Pierwsi bibliofile już zdeklarowali, że zjeżdżają do Krychy na majówkę, a do bagażników załadują tyle książek, ile się da. – We wszystkich miejscach, gdzie mieszkałam unosiła się artystyczna aura połączona z towarzyską biesiadą

i w Szwejkowie nie może być inaczej – śmieje się Krysia. – W „Szczerbanówce” i w „Kolibie” bywał Zdzisław Rodos, rzeźbił swoje prace, albo słynne „radosówki”, czyli artystyczne laski przypominające żebraczy kostur, które – kto miał trochę szczęścia – wiele lat temu mógł za parę złotych kupić od Zdzicha Radosa. W Szwejkowie też nie brakuje prac artystów na ścianach i wędrowców oraz turystów odwiedzających to miejsce. – I choć ludzie często mówią o mnie przez pryzmat ojca, Zdzicha Radosa, to ja już mam swoją historię i jestem Krycha Rados – dodaje Krysia. Dzielna traperka, która z Bieszczadami związała się prawie 40 lat temu i które do dziś kocha najbardziej. Także dlatego od lat angażuje się w organizowanie różnych spotkań, zlotów, imprez, cały czas jest aktywna. – Kocham ludzi, jestem od nich uzależniona, dlatego, aż skóra mi cierpnie, gdy niedawno usłyszałam, jak gospodarz jednego ze schronisk na widok turystów powiedział: „ O, idą pieniądze!” I choć wszyscy mówią o skomercjalizowaniu się turystyki, ja się nie godzę na takie bezduszne robienie interesu na turystach. To jest droga na krótką metę – mówi Krystyna. Tym bardziej, że turyści już pokochali jej Szwejkowo na pograniczu Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Idealne miejsce dla entuzjastów nart biegowych zimą i pasjonatów spacerów oraz jazdy rowerowej latem. W dodatku stąd jest świetne miejsce wypadowe w Bieszczady Wysokie, na Słowację i Węgry, sam zaś Łupków leży tuż przy granicy ze Słowacją, a od Krysi ledwie 3 kilometry dalej położona jest słynna „Chata na Końcu Świata”, spartańskie, niezelektryfikowane schronisko, które wiele lat temu na użytek studentów i turystów przekazał Zakład Karny w Łupkowie, a gdzie koniecznie trzeba zajrzeć. Koniecznie trzeba też sprawdzić, czy większym magnesem w Radosnym Szwejkowie jest magia nazwiska Rados, czy może powrót na szlak Dobrego Wojaka Szwejka. Krystyna chętnie coś podpowie. ■

Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl


STYL ŻYCIA

Taras Salo, zw

ycięzca półmar

atonu

Biegacze z Ukrainy zwycięzcami

w VII Półmaratonie Rzeszowskim Ukrainiec Taras Salo ze Lwowa zwyciężył w biegu głównym VII Półmaratonu Rzeszowskiego. Ukraiński biegacz ponad 21 kilometrów przebiegł w czasie 1 godziny, siedmiu minut i 32 sekund, i wyprzedził swojego rodaka Sergija Krovlaidisa. Najlepszy z Polaków, Michał Gąsiorski z Rzeszowa, był trzeci, poprawiając swój rekord życiowy. Również wśród pań triumfowała zawodniczka z Ukrainy – Tatiana Holowczenko, która dzielnie walczyła z mężczyznami w kategorii open, zajmując jedenaste miejsce. Najlepsza Polka, Anna Wojna, również była trzecia wśród kobiet (dziewiętnaste miejsce w kategorii open). Zwycięstwo 33-letniego Tarasa Salo nie było przypadkiem. To bardzo utytułowany biegacz, zwycięzca m.in. maratonu we Wrocławiu w 2007 r. oraz wielu innych biegów w Europie i na świecie. Biega maraton poniżej 2 godzin 16 minut. Bieg spotkał się z ogromnym zainteresowaniem zawodników. Pierwotny limit, 600 uczestników biegu głównego, trzeba było podnieść, ostatecznie stanęło na 900 biegaczach. Na trasę wybiegło ich jeszcze więcej – prawie 1000 długodystansowców m.in. z Polski, Ukrainy, Mołdawii, Litwy, Łotwy, USA. Nagroda za zwycięstwo w biegu głównym (zarówno w kategorii kobiet, jak i mężczyzn) wyniosła po 4 tys. zł i była dwukrotnie wyższa niż w ub. roku. Każdy, kto dotarł do mety, dostawał medal i pamiątkową koszulkę. Wcześniej odbyły się biegi młodzieżowe dla uczniów szkół podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych z całego regionu, które zgromadziły jeszcze więcej uczestników niż bieg główny. Start i metę biegu zlokalizowano w Galerii Millenium Hall. Zawodnicy musieli dwukrotnie przebiec ponad 10-kilometrową pętlę, biegnącą ulicami: Kopisto, Kilara, Szopena, Targową, Piłsudskiego, Grunwaldzką na Rynek, a dalej 3 Maja, Hetmańską, Powstańców Warszawy, bulwarami nad Wisłokiem, Kopisto do Millenium Hall. Ambasadorami półmaratonu byli: Iwona Nieroda, mistrzyni świata w kick boxingu; Matylda Kowal-Szlęzak, olimpijka z Londynu, Maciej Jodko, rzeszowski snowboardzista, dwukrotny olimpijczyk oraz Krystian Herba, słynny trialowiec. Organizatorem rzeszowskiego biegania była sekcja lekkoatletyki CWKS Resovia, partnerami: Urząd Miasta Rzeszowa oraz Galeria Millenium Hall – główny sponsor imprezy. Półmaraton z 6 kwietnia był pierwszą imprezą z tegorocznego cyklu „Rzeszów biega”. W październiku odbędzie się Maraton Rzeszowski, a w listopadzie Rzeszowska Dycha – Bieg Niepodległości. ■

Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak PARTNER GŁÓWNY

ORGANIZATOR

SPONSORZY

SPONSOR GŁÓWNY



DEBATA BIZNESISTYL.PL „NA ŻYWO”

Mniej polityki,

a więcej odpowiedzialności

w wydawaniu unijnych pieniędzy

Bohaterowie spotkania, od lewej: Tomasz Poręba, Elżbieta Łukacijewska oraz prowadząca debatę Aneta Gieroń

Elżbieta Łukacijewska, posłanka PO do Parlamentu Europejskiego, oraz Tomasz Poręba, europoseł PiS, byli gośćmi debaty w ramach cyklu spotkań BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”, która odbyła się w restauracji Oranżeria w hotelu Rzeszów w Rzeszowie. Obecność Unii Europejskiej oraz znaczenie Parlamentu Europejskiego w naszej polskiej, a przede wszystkim podkarpackiej rzeczywistości, zdominowały dyskusję. Trudno jednak o inny scenariusz w sytuacji, kiedy za kilka tygodni obchodzić będziemy 10. rocznicę wejścia Polski do Unii Europejskiej, a już 25 maja Polacy po raz trzeci w historii wybiorą swoich reprezentantów do Parlamentu Europejskiego. Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak W trakcie spotkania z udziałem Elżbiety Łukacijewskiej i Tomasza Poręby próbowaliśmy dociec, co, mówiąc kolokwialnie, Polska, a w szczególności Podkarpacie, ma ze swoich europosłów? Jak ważne jest z punktu widzenia interesów naszego województwa, by w Parlamencie Europejskim reprezentowały nas osoby skuteczne oraz silne merytorycznie i politycznie. A przede wszystkim, jak istotne jest, by w eurowyborach brać udział. – Ma to ogromne znaczenie, dla mnie oczywiste – mówiła Elżbieta Łukacijewska, europosłanka PO. – Jestem z pokolenia, które przed laty marzyło o Europie, ale nie mogliśmy jej dotknąć. Dziś Europa stoi przed nami otworem. Unijne programy, choćby Erasmus, jeszcze kilkanaście lat temu nierealne, teraz, dzięki obecności Polski w Unii Europejskiej, są na wyciągnięcie ręki dla młodzieży. Jest wiele szans i możliwości, wiele projektów, programów, po które można

16

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

sięgać. Nie mam wątpliwości, że plusów naszej obecności w Unii Europejskiej jest znacznie więcej niż minusów. Te z pewnością też są, jak choćby kuriozalna krzywizna banana, czy nazywanie ślimaka rybą, jednak gdy zrobimy bilans zysków i strat, to korzyści wynikających z naszej obecności w Unii jest bezsprzecznie więcej niż strat.


SALON opinii

Także dla Tomasza Poręby, europosła PiS, jest oczywiste, że wybieranie członków Parlamentu Europejskiego to realne wpływanie na rzeczywistość. Dlaczego nie warto z tego rezygnować? – Choćby dlatego, że w Parlamencie Europejskim powstaje 85 procent prawa stanowionego później w Unii Europejskiej. Parlament decyduje o bardzo istotnych programach i rozwiązaniach, które są stosowane w Unii. Parlament jest instytucją, która po traktacie w Lizbonie zyskała duże kompetencje jeśli chodzi o zatwierdzanie prawa unijnego. Właściwie nie ma dziedziny aktywności Unii Europejskiej, która byłaby wolna od decyzji lub akceptacji Parlamentu Europejskiego. To wszystko przekłada się na to, co dzieje się w krajach członkowskich, bo jakość stanowionego prawa wpływa na życie obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej, także na życie na Podkarpaciu – wyliczał Tomasz Poręba. Wszystkie decyzje związane z polityką spójności, czyli rzeczy ważne z punktu widzenia rozwoju Polski, bo związane z pieniędzmi na drogi, autostrady, innowacyjność, czy też związane z polityką rolną, albo określające programy wymiany dla młodzieży i studentów, zapadają właśnie w Parlamencie Europejskim. Europosłowie przyznali, że zdają sobie sprawę, iż wielu obywateli, także mieszkańców Podkarpacia, nie traktuje wyborów do Parlamentu Europejskiego w sposób poważny, co trochę niezrozumiałe, bo to właśnie w Parlamencie Europejskim i poprzez decyzje tam podejmowane rozstrzygają się sprawy, które mają bezpośredni wpływ na nasze losy i życie codzienne. O PARLAMENCIE I UNII, ALE TEŻ O UKRAINIE W debacie nie dało się nie nawiązać do tematu Ukrainy. Bo z jednej strony europosłowie podkreślali rangę i znaczenie Parlamentu Europejskiego oraz Unii, ale z drugiej strony nie da się nie zauważyć, że te instytucje w ostatnich tygodniach mogły budzić nasze wątpliwości odnośnie do szybkości i skuteczności swoich działań, co dało się

zauważyć w związku z konfliktem rosyjsko-ukraińskim. Można odnieść wrażenie, że wygodna i bogata Unia nie kwapi się do brania sobie na głowę kłopotów związanych z sąsiedztwem z Ukrainą. – Musimy pamiętać, że Unia to konglomerat różnych państw i interesów, także jeśli chodzi o relacje z Moskwą. Chociażby Niemcy, które mają mocne powiązania gospodarcze z Rosją, także Francja, która ma duży kontrakt na okręty wojenne, w końcu Austria, która próbuje poza Unią realizować swoje interesy na rosyjskim rynku mięsnym. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie ukrywam, że bardzo trudno jest Unii Europejskiej wypracować szybkie i radykalne sankcje – tłumaczył Tomasz Poręba. – Mówiąc otwarcie i szczerze, ja nie spodziewam się zbyt wiele po Unii Europejskiej, bo jest zbyt wiele realnych interesów gospodarczych wiążących ją z Rosją. Mówienie Unii Europejskiej jednym głosem będzie bardzo trudne. Jednocześnie musimy pamiętać, że w interesie Polski leży demokratyczna, wolna i suwerenna Ukraina. W interesie Polski leży wyrwanie jej z kręgu wpływów Moskwy, bo im bardziej demokratyczna Ukraina, tym bezpieczniejsza Polska. My jako Parlament Europejski postulujemy i apelujemy, ale realne decyzje podejmują szefowie rządów na szczytach europejskich i to tam dochodzi do zderzenia się interesów poszczególnych krajów.► VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

17


SALON opinii Elżbieta Łukacijewska wyjaśniała, że musimy zadać sobie pytanie, jakie działania chcielibyśmy, aby Polska i Unia Europejska podejmowały w sprawie Ukrainy. – Unia Europejska to wie, że Polska najlepiej diagnozuje to, co dzieje się na Ukrainie – mówiła Łukacijewska. – Dlatego zgadzam się z tymi politykami, obserwatorami i dziennikarzami, którzy mówią, że tylko spokojne, wyważone ruchy oraz jednym głosem mówiąca Unia Europejska dają pozytywne efekty w polityce dotyczącej Ukrainy. Natomiast sankcje, które podejmuje Unia, mówienie o uniezależnieniu się energetycznym od Rosji, to są wszystko działania, które mają wpływ na Rosję i jej dalsze poczynania. W Unii może nie ma radykalnych działań, ale czy oczekujemy, by brakiem rozwagi doprowadzić nas wszystkich na krawędź III wojny światowej? Chyba nie. Unia może czasem działała zbyt opieszale, ale proszę pamiętać, że Unia nie jest jednym państwem federalnym, ale wspólnotą państw, czyli jednością w różnorodności. Jestem jednak pewna, że działania Unii idą w dobrym kierunku. W PARLAMENCIE EUROPEJSKIM BEZ WAŻNEJ DLA NAS VIA CARPATHIA Polityka międzynarodowa, choć ważna, to jednak nie powinna przysłaniać tego, co dzieje się na Podkarpaciu. A nam Parlament Europejski w ostatnim roku najbardziej kojarzył się z Via Carpathia, trasą, która miała połączyć kraje nadbałtyckie z południem Europy. W Polsce pokrywałaby się z drogą ekspresową S19. Podkarpacie było nią tym bardziej zainteresowane, że dawałaby nam ona połączenie z Lublinem, a na południe z Barwinkiem i dalej z południem Europy. Niestety, nie udało się jej wpisać do Transeuropejskiej Sieci Transportowej TENT, a tym samym szanse na zdobycie na nią ewentualnego dofinansowania unijnego są żadne. I choć w teorii polska, także podkarpacka reprezentacja jest w europarlamencie po to, by głos z Polski był słyszalny w Europie, to w rzeczywistości ze skutecznością tego głosu bywa już różnie. – Dlaczego w najbliższych latach nie mamy szans na realizację Via Carpathia, tak ważnej drogi z punktu wi-

dzenia interesów Polski, a przede wszystkim Podkarpacia? – dopytywał Zbigniew Sycz, radny gminy Głogów Małopolski. – Projekt Via Carpathia jest kluczowy z punktu widzenia Podkarpacia i na pewno powinien być wspierany w przyszłości przez wszystkie kolejne rządy – mówił Tomasz Poręba. – Gdy się spojrzy na mapę infrastrukturalną Polski do 2030 roku, to priorytetem transportowym rządu jest dobrze skomunikowany zachód Polski. We wschodniej części naszego kraju nie ma w planach do 2030 roku połączenia drogowego np. Rzeszowa z Warszawą, czy Białegostoku z Warszawą, dlatego tak ważna dla rozwoju naszego regionu oraz rozwoju wschodniej Polski była S19 jako fragment Via Carpathia finansowanej z pieniędzy europejskich. W 2013 roku możliwość wpisania tej drogi do TENT przepadła, ale za około 8 lat ten temat w Parlamencie Europejskim powróci. Dlatego nieważne, kto w kolejnych latach będzie rządził w Polsce, najważniejsze, by już od teraz pracować i zabiegać, byśmy za kilka lat ten zapis mogli zmienić na korzystny dla nas tak, byśmy całego odcinka S19 doczekali się przed 2030 rokiem. W tej chwili plany są takie, że fragment tej drogi z Rzeszowa do Lublina ma być gotowy do 2030 roku, ale już z Barwinka do Rzeszowa oraz z Lublina do Białegostoku nie wcześniej niż do 2050 roku. A szkoda, bo jest to inwestycja symbolizująca wyrównywanie szans między unijnymi regionami, co jest podstawą filozofii Unii Europejskiej. Zadaniem Elżbiety Łukacijewskiej, rozwój infrastrukturalny jest bardzo ważny. – I ja, i Tomasz Poręba zabiegaliśmy o tę inwestycję, ale musimy też pamiętać, że nawet Niemcy, kraj z bogatą siatką autostrad, nie rozwiązał wszystkich swoich problemów infrastrukturalnych – argumentowała Łukacijewska. – Dlatego patrząc na Podkarpacie, warto też wiedzieć, że w przypadku S19 nasz odcinek dobiegający do Barwinka w kolejnych latach nie miałby ciągu dalszego, bo Słowacy, zamiast budowy fragmentu Via Carpathia, wybrali budowę odcinka drogi do Bielska-Białej. Dla mnie każda inwestycja infrastrukturalna jest ważna; drogowa, lotnicza, kolejowa, dlatego bardzo ważne jest, byśmy umieli docenić to, co udało się już zrobić na Podkarpaciu i w Polsce w ostatnich latach, zwłaszcza że autostrada z zachodu na wschód Polski jest coraz bliżej ukończenia. Goście debaty dopytywali europosłów także o ich stosunek do pakietu energetycznego, na mocy którego Unia Europejska dąży do redukcji emisji dwutlenku węgla o 30 proc., co dla polskiej energetyki i gospodarki opartej na węglu może okazać się zabójcze. – Podczas ostatniego spotkania przywódców Unii Europejskiej pojawiła się biała księga energetyczno-klimatyczna przygotowana przez Komisję Europejską, w której proponuje się redukcję dwutlenku węgla nawet nie o 30 proc., ale o 40 proc. do 2030 roku – mówił Tomasz Poręba. – To oczywiście z punktu widzenia polskiej energetyki i gospodarki jest nie do przyjęcia. Wprawdzie dyskusja nad tą propozycją przeniesiona została na jesień 2014 roku, ale już dziś


jest pewne, że Polska zgłosi weto. W przeciwnym razie nasza gospodarka, oparta o węgiel kamienny i brunatny, doprowadzona zostałaby do ruiny. Propozycje Komisji Europejskiej doprowadziłyby też do podniesienia o 200, 300 procent rachunków za energię dla odbiorców indywidualnych, co jest nie do przyjęcia. Już wiadomo, że polscy sąsiedzi też będą wetować tę propozycję. Nie zmienia to jednak faktu, że to jeszcze jeden powód, by w Polsce rozpocząć poważną debatę o gazie łupkowym. Czy chcemy go wydobywać, czy nie. Przez brak uregulowań prawnych, w ostatnich 3 latach z Polski wyjechały trzy duże firmy amerykańskie i brytyjskie specjalizujące się w wydobyciu gazu łupkowego. – Nie mam wątpliwości, że polscy eurodeputowani są kubłem zimnej wody wylewanym na Unię Europejską w jej bardzo drastycznych zapędach ograniczania emisji dwutlenku węgla – tłumaczyła Elżbieta Łukacijewska. – Trzeba jednak mieć świadomość, że lobbing firm zajmujących się tzw. zieloną energią oraz krajów niemających gospodarki opartej na węglu w tak dużym stopniu jak Polska, jest bardzo duży. My ich hamujemy, uświadamiamy gigantyczne koszty wprowadzenia takich zmian, ale jednocześnie musimy zacząć dążyć do zmian w naszej gospodarce i stopniowego ograniczania emisji dwutlenku węgla także ze względu na zdrowie Polaków. WAŻNE I WAŻNIEJSZE UNIJNE INWESTYCJE Co jednak rozpaliło największe emocje w naszej debacie? Łatwo się domyśleć – pieniądze! A właściwie podsumowanie, jak udało się spożytkować pieniądze unijne z perspektywy lat 2007-2013. – Na pieniądze unijne patrzę jak na coś, co powinno służyć skokowi cywilizacyjnemu Polski – przyznał Tomasz Poręba. – Pieniądze z lat 2007–2013 i 2014–2020 powinny taki właśnie duży skok cywilizacyjny zagwarantować, a ja mam zastrzeżenia co do wydawania pieniędzy unijnych w Polsce, abstrahując od bardzo wielu pozytywnych przykładów. Zbyt wiele środków idzie na estetyzację miast, wsi i miasteczek, czyli fontanny, chodniki, ogrodzenia. To może jest ładne i potrzebne, ale z punktu widzenia interesów Polski nie przynosi większego impulsu prorozwojowego. Natomiast obszary, które dają szanse na taki rozwój, czyli Internet szerokopasmowy, innowacje i transport, w latach 2007–2013 były naszą pietą achillesową. Przykłady? Jeśli Polska na rozwój kolei otrzymała w latach 2007–2013 blisko 4,5 mld euro, z czego na tę chwilę zakontraktowanych środków jest 70 proc., ale realnie wydanych ok. 30 proc., to mamy spory problem. Jeśli Polska otrzymała 1 mld zł

na Internet szerokopasmowy, a z tego wykorzystaliśmy 10-12 proc., to też jest problem. Jeśli na innowacyjność otrzymaliśmy 8 mld euro, a spożytkowaliśmy to tak „efektywnie”, że w rankingach krajów innowacyjnych znajdujemy się na szarym końcu w unijnym zestawieniu, to także jest dla mnie problem. – Estetyka też jest ważna – broniła pewnych inwestycji Elżbieta Łukacijewska. – Przyciąga turystów, a oni zostawiają pieniądze. Ładne miasta przyciągają też inwestorów. Infrastruktura jest bardzo ważna, ale nie możemy mieć tylko infrastruktury, inne rzeczy też są istotne. Łukacijewska dodała też, że ona jako polityk, samorządowiec czy teraz jako europosłanka, zawsze postrzegała inwestycje w sposób perspektywiczny. Ważne jest, by myśleć o inwestowaniu unijnych pieniędzy w perspektywie co najmniej 20 lat, z czego te inwestycje będą utrzymywane, jak pobudzą gospodarczo region, jakie korzyści przyniosą mieszkańcom. Według europosłanki PO, podkarpaccy samorządowcy dobrze wykorzystują środki unijne i Polska jest liderem wśród unijnych beneficjentów. Od strony wizualnej w Polsce w ostatnich lata zmieniło się absolutnie wszystko. – I chyba tylko ślepy tego nie zauważa – stwierdziła Łukacijewska. – W kolejnych latach chciałabym jak najwięcej inwestycji, które uczynią nasz region atrakcyjnym dla biznesu. Marzę o takim podejściu do nauki, gdzie edukacja będzie łączyć się z biznesem, co już się dzieje, gdy patrzę, jak wspaniale podkarpackie uczelnie, rzeszowskie zwłaszcza, wykorzystały unijne dotacje na swój rozwój. – Chciałbym, abyśmy mieli piękne miasta, ale jeśli nie będzie infrastruktury transportowej, szerokopasmowego Internetu i innowacyjnej gospodarki, to kto za kilkadziesiąt lat będzie w tych miastach mieszkał, skoro dziś młodzież wyjeżdża z naszego kraju, bo nie ma pracy. Skok cywilizacyjny dzięki unijnym pieniądzom jest dla nas ogromną szansą, by właśnie w Polsce kolejne pokolenia mogły mieszkać, żyć i pracować – mówił Poręba. Jaki z tego wniosek? Mniej polityki, a więcej odpowiedzialności w wydawaniu unijnych pieniędzy – zgodnie przyznali Elżbieta Łukacijewska i Tomasz Poręba. ■

Więcej informacji na portalu www.biznesistyl.pl




LUDZIE biznesu

SPRĘŻYNY GAZOWE

to nasza specjalność

Firma zatrudnia 262 osoby, ma roczną wartość sprzedaży na poziomie 36 mln zł, a jej prezesi nie mają gabinetów, sekretarek, tylko skromne biurka we wspólnej sali z innymi pracownikami. – I to się długo nie zmieni – śmieje się Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno, trzeciego w Europie producenta sprężyn gazowych. – Spółka istnieje od 8 lat, najważniejsze jest inwestowanie, rozwijanie kapitału ludzkiego oraz parku maszyn. Na duże konsumowanie później przyjdzie czas.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak To może takie subtelne nawiązanie do życiowej historii Leszka Waliszewskiego, absolwenta Politechniki Gdańskiej, który w 1980 r. zaangażował się w tworzenie NSZZ „Solidarność”, był nawet szefem największego regionu związku – Śląsko-Dąbrowskiego, a w 1983 r. wyjechał z rodziną za granicę przez Niemcy do USA. W 1994 r. wrócił na stałe do Polski, przez kilkanaście lat robił karierę w międzynarodowej korporacji, był dyrektorem krajowym firmy ACG, późniejszej Delphi, która była częścią General Motors. Nadszedł jednak czas, gdy w całości chciał brać odpowiedzialność za to, co robi i w 2004 r. został współwłaścicielem firmy Borg Automotive w Zduńskiej Woli, zajmującej się regeneracją alternatorów, rozruszników i kompresorów. Z czasem powstała druga fabryka w Markach, która zajmowała się produkcją okładzin i klocków hamulcowych. – Mimo to zdecydowałem się sprzedać udziały w firmie – wspomina Waliszewski. – Nie dopasowaliśmy się ze wspólnikami. Oni podejmowali praktycznie wszystkie decyzje, a na mnie patrzyli jak na szefa produkcji. Ta sytuacja zaczęła mi w końcu ciążyć. Nie było konfliktów, ale nie było też tak, że ta współpraca wychodziła nam dobrze. I może dobrze, że z tamtego biznesu nic nie wyszło, bo w 2006 roku przecięły się drogi trzech mężczyzn z Warszawy, którzy w kolejnych latach swoje życie związali z Krosnem. W 2005 r. Delphi ogłosiło bankructwo, a Fabryka Amortyzatorów w Krośnie została wystawiona na sprzedaż. W życiu Leszka Waliszewskiego pojawiło się miasto i fabryka, które już znał, ale teraz po raz pierwszy miał się stać współwłaścicielem czegoś, czym wcześniej w imieniu amerykańskiego koncernu tylko zarządzał. – Do Krosna przyjechałem po raz pierwszy w 1995 r., negocjowałem wtedy przejęcie Fabryki Amortyzatorów. Zakład jednak zdecydował o wejściu do NFI i został wykupiony przez Delphi dopiero w 1997 roku – opowiada Waliszewski. – To była zyskowna i rozwojowa fabryka, ale z produkcją tylko na rynek rosyjski i polski. W 1998 r. nastąpił olbrzymi krach na rynku rosyjskim. W związku ze spadkiem wartości rubla produkty z Krosna 4-krotnie podrożały, nie były konkurencyjne w porównaniu z produktami lokalnego konkurenta i zaczęły się gigantyczne kłopoty.

22

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

W 2001 roku Waliszewski jako reprezentant Delphi przyjechał do Krosna restrukturyzować fabrykę. Z firmą, gdzie pracowało ponad 1500 osób, 300 pracowników musiało się pożegnać, ale już za 2002 udało się wypracować przyzwoity zysk. W Delphi zaczęto mówić, że trzeba pilnować Waliszewskiego, bo on na pewno ma jakieś sposoby prowadzenia kreatywnej księgowości. A on tylko zacierał ręce. Krosno udało się uratować w dużej mierze dzięki zwiększeniu rynku części zamiennych. Po półtora roku Waliszewski dostał awans na dyrektora operacyjnego Europy Północnej w Delphi i wydawało się, że jego związek z Krosnem kończy się raz na zawsze. A jednak… – Gdy w 2005 roku zobaczyłem, że Fabryka Amortyzatorów jest na sprzedaż, namówiłem przyjaciela, Krzysztofa Frelka, którego znalem jeszcze z Delphi, byśmy zainwestowali w Krośnie – wspomina Waliszewski. – Jak to bywa w takich sytuacjach, zabrakło nam pieniędzy, więc do spółki przekonałem jeszcze Piotra Suwalskiego, przedsiębiorcę, którego rekomendował mi przyjaciel, a którego znaliśmy ledwie kilka tygodni. Życie pokazało, że to była znakomita decyzja. Do dziś jesteśmy właścicielami spółki i z każdym rokiem lepiej nam się współpracuje. Co ciekawe, ja i Krzysztof przez lata byliśmy związani z Warszawą, a od kilku lat na stałe osiedliśmy w Krośnie, do czego nieustannie namawiamy też Piotra Suwalskiego, który ciągle jeszcze dojeżdża do firmy ze stolicy. TRZECH WSPÓLNIKÓW POD HISTORYCZNĄ NAZWĄ FA KROSNO W 2006 r. trzech wspólników odkupiło od Delphi w Krośnie linie do produkcji sprężyn gazowych, drążków kierowniczych i przegubów kulowych. Zdecydowali się też odkupić historyczną nazwę FA Krosno. I choć dziś nie ma ona już nic wspólnego z historyczną Fabryką Amortyzatorów, bo FA Krosno amortyzatorów nie produkuje, to ciągle kojarzy się z miejscem i halami, których przemysłowe tradycje sięgają jeszcze czasów końca II wojny światowej. ►


Leszek Waliszewski.


LUDZIE biznesu Już w 1944 roku w rejonie obecnej ulicy Okulickiego w Krośnie powstała Techniczna Obsługa Rolnictwa, a z czasem, gdy zdobyto licencję, od 1968 roku rozpoczęła się tu produkcja amortyzatorów. W 1976 roku doszła licencja na sprężyny gazowe, z czasem także drążki kierownicze, przeguby kulowe. FA Krosno w latach 80. stało się największym dostawcą sprężyn gazowych do krajów byłego RWPG, czyli dawnego bloku wschodniego. Gdy w 2005 roku Delphi szukał nabywcy na krośnieńską fabrykę, linię produkcyjną amortyzatorów i hamulców kupiła chińska spółka BWI (2010), zaś Leszek Waliszewski, Krzysztof Frelek oraz Piotr Suwalski odkupili (w 2006 r.) tę część fabryki, w której robiono sprężyny gazowe, drążki kierownicze, przeguby kulowe, gdzie odbywała się też regeneracja sprzęgieł i produkcja części drobnych. 2,5 procent udziałów w firmie ma do dziś także Katarzyna Walker, przed 8 laty pierwsza dyrektor finansowa w FA Krosno, która kilka lat temu wyszła za mąż za Australijczyka i na stałe osiadła w Londynie. Sam start nowego FA Krosno pod szyldem trójki wspólników z Warszawy okazał się bardzo udany. W pierwszym roku fabryka wyprodukowała ponad 800 tys. sprężyn gazowych, które stanowiły około 40 proc. całej produkcji zakładu, resztę zaś drążki kierownicze i części drobne dla amortyzatorów. W 2007 roku było już ponad milion sprężyn gazowych rocznie, ale przyszedł rok 2008 i świat dopadł gigantyczny kryzys. W tamtym czasie FA Krosno miało trzech dużych odbiorców, więc gdy rynki motoryzacyjne na świecie zaczęły masowo upadać, w FA sytuacja stała się dramatyczna. W najgorszym roku 2009 wartość rocznej sprzedaży wyniosła zaledwie 18,5 mln zł, prawie dwa razy mniej niż obecnie. – Z tamtej gorzkiej lekcji wyciągnęliśmy wiele wniosków – mówi Leszek Waliszewski. – Przede wszystkim mamy dziś dużo szersze portfolio naszych produktów i odbiorców. Już nie jest możliwe, by jeden klient dawał nam ponad 50 proc. zamówień, jak to było kilka lat temu. Dziś nie mamy klienta dominującego i nie dopuszczamy, by którykolwiek z naszych odbiorców kupował u nas więcej niż 20 proc. całej produkcji. Mamy też kilka kanałów dystrybucji produktów, tj.: linie montażowe nowych samochodów, rynek części zamiennych oraz branża budowlana. Każdy kanał ma inną dynamikę i w razie kryzysu te rynki się uzupełniają. Czas kryzysu był też testem biznesowym dla wspólników. Żeby ratować firmę, konieczne było zaciąganie dużych kredytów, ręczenie prywatnym majątkiem, rezygnacja z własnego wynagrodzenia, wreszcie restrukturyzacja zatrudnienia. W latach 2008 – 2009 pracownicy FA Krosno zgodzili się pracować 4 dni w tygodniu i pobierać pensję o 20 proc. niższą, konieczna była też restrukturyzacja zatrudnienia. Z 235 osób w firmie mogło zostać 145. – Pracownicy i wspólnicy przetrwali ten trudny czas i od 2009 roku jesteśmy na fali wznoszącej – dodaje Waliszewski. – W 2014 roku bijemy kolejne rekordy, w firmie zatrudnione są 262 osoby, pracujemy 7 dni w tygodniu na 3 zmiany, wynagrodzenia są atrakcyjne, rotacja pracowników znikoma.

24

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

Dziś dla FA Krosno najważniejsza jest produkcja sprężyn gazowych. Tutaj widzi swoją przyszłość i to sprężyny gazowe stanowią 85 proc. całej produkcji. Krośnieńska firma jest trzecim graczem na europejskim rynku sprężyn gazowych, gdzie niepodzielnie króluje niemiecka marka Stabilus. W ciągu najbliższych 2-3 lat FA Krosno ma ambicje produkować już nie 2,5 miliona sprężyn gazowych rocznie, ale 6 mln i stać się drugim co do wielkości producentem w Europie, wyprzedzając francuskiego konkurenta – firmę Airax. – Inwestujemy w bardzo nowoczesne urządzenia, realizujemy 3 programy z dofinansowaniem unijnym, które kończą się pod koniec 2015 roku, a które pozwolą na wprowadzenie dużych zmian technologicznych, w końcu mamy własny pierwszy patent zatwierdzony w 2013 roku, co jest efektem prac działu badawczo-rozwojowego, jaki w 2009 roku założyliśmy w firmie – wylicza Waliszewski. – To pozwala na realizację bardzo innowacyjnych pomysłów w produkcji sprężyn gazowych, które, wbrew pozorom, są bardzo wymagającym produktem. Bo czym właściwie jest sprężyna gazowa? To rodzaj siłownika pneumatycznego, który wykorzystuje sprężony azot do podnoszenia bagażników i masek samochodowych, elementów maszyn przemysłowych itd. Można ją znaleźć niemal w każdym samochodzie. W Polsce na około 16 mln aut jeżdżących po naszych drogach, co najmniej kilka milionów samochodów ma sprężyny gazowe wyprodukowane przez FA Krosno. Technologia sprężyn gazowych znana jest od stu lat, jednak produkcja wcale nie jest prosta. Ciśnienie we wnętrzu sprężyny może sięgać 200 atmosfer, a musi ona pracować równie dobrze przy 30-stopniowym mrozie, jak i w 50-stopniowym upale, w 100-procentowej wilgotności i w warunkach pustynnych. W dodatku jej żywotność obliczana jest na 30 tys. cykli, czyli zakładając, że właściciel auta ok. 3 razy dziennie otwiera i zamyka swój bagażnik, sprężyna gazowa ma przetrwać w niezmiennym stanie około 30 lat. – Dlatego nie jest łatwo produkować sprężyny gazowe, mimo dużego zapotrzebowania na nie na rynku. Trzeba mieć wiedzę i doświadczonych ludzi na produkcji. Nam się to udaje, bo jesteśmy nową firmą, ale z wieloletnim doświadczeniem, z inżynierami i pracownikami po byłej Fabryce Amortyzatorów i Delphi, a dodatkowo w ostatnich latach dużo zainwestowaliśmy w naukę i badania, by udoskonalić produkt. Nasze urządzenia, linie produkcyjne, to są prototypowe rozwiązania wynikłe z mariażu doświadczenia oraz autorskich rozwiązań – tłumaczy prezes FA Krosno. Dzięki temu od dobrych kilku lat urządzenia z Krosna działają w większości samochodów Fiata, Iveco, Man czy Scanii, a eksport idzie nie tylko do krajów europejskich, ale też do Meksyku, Brazylii, Turcji i Stanów Zjednoczonych. Można sobie zadać pytanie, na ile sukces krośnieńskiej spółki związany jest choć trochę z amerykańskim stylem zarządzania, co nieuniknione, patrząc na życiorysy przede wszystkim Leszka Waliszewskiego, ale też Krzysztofa Frelka, wiceprezesa FA Krosno. Waliszewski przez 10 lat mieszkał i pracował w Stanach Zjednoczonych, przez 10 lat pracował też w Polsce dla amerykańskiej korporacji. Krzysztof Frelek kształcił się w Ameryce, z amerykańskim


gigantem motoryzacyjnym był związany w trakcie swojej kariery zawodowej w Polsce. – Wracamy do naszych wspólnych biurek; zarządu i pracowników?! – śmieje się Leszek Waliszewski – Istotnie, wzbudza to trochę zainteresowania i niedowierzania u niektórych polskich przedsiębiorców, ale dla nas to normalne. Uważamy, że to dobrze wpływa zarówno na kadrę zarządzającą, jak i na naszych współpracowników. Sam jestem bardzo bezpośredni w kontaktach, wszystkich pracowników znam po imieniu, każdego witam po przyjęciu do pracy i każdemu proponuję bezpośrednie zwracanie się do mnie na „ty”. Na sukces fabryki pracuje zarówno pani sprzątająca, technolog, jak i dyrektor produkcji, dlatego szacunek do człowieka jest dla nas bardzo ważny. Jako zarząd cenimy sobie prostotę, bezpośredniość i pracowitość. Niekiedy przeżywam zabawne sytuacje, gdy bezpośrednio dzwonię do jakiegoś przedsiębiorcy, a pani asystentka czy sekretarka są zaskoczone, że nie umawiam się za pośrednictwem własnej sekretarki. Nie mam takiej potrzeby, nie jest to dla mnie też sposób na dodanie sobie powagi czy rangi w biznesie. AMERYKAŃSKIE DOŚWIADCZENIA W KROŚNIEŃSKIM BIZNESIE Waliszewski nie kryje, że na każdym kroku odżywają się w nim doświadczenia, jakie nabył w Stanach Zjednoczonych, tym bardziej że 8 lat przepracował w Saturn Corporation, eksperymentalnej, amerykańskiej firmie stworzonej od początku z nowym projektem samochodu, nowym systemem zarządzania produkcją i nowym systemem sprzedaży. Od prezydenta Saturna nauczył się też czegoś, co potem stosował w Delphi: „Jak się chce cokolwiek zrobić, zmienić, to nie idzie się do swoich szefów z prośbą o pozwolenie, tylko się robi, a potem idzie się z prośbą o przebaczenie. Gdyby bowiem prosić o pozwolenie, to można go nigdy nie dostać, albo dostać o wiele za późno”. To m.in. nauczyło go odwagi, kreatywności, ale i pokory w biznesie na całe życie. Pytany o wygodę pracy w korporacji i ryzyko prowadzenia własnego biznesu przyznaje, że istotnie, zatrud-

nienie w międzynarodowym koncernie pozwala na wygodne, dostatnie życie, wydawanie nie swoich pieniędzy, ale… – W pewnym momencie człowiek chce stanowić sam o sobie, coś tworzyć, kreować, nie tylko konsumować – przekonuje Waliszewski. – A ja od zawsze wręcz szukam zmian w swoim życiu. Gdy zaczynam czuć się komfortowo, szukam wyzwań, czegoś nowego. Dlatego dziś marzę, by w moim życiu niezmienne pozostały żona i rodzina, a w biznesie mam jeszcze wiele planów. Tym bardziej że dla prezesów FA Krosno, to miasto wydaje się wręcz idealne do robienia interesów. Wprawdzie nie ma S19, autostrady z Rzeszowa do Krakowa czy szybkiego pociągu do Warszawy, co oczywiście przeszkadza, ale jest za to bardzo dobra atmosfera i warunki do robienia interesów ze strony władz samorządowych. Do tego dostęp do wykwalifikowanych pracowników, których koszty zatrudnienia są dużo niższe niż w zachodniej Europie oraz wygoda codziennego życia w mieście wielkości Krosna, gdzie nie ma korków, jest bezpiecznie, czysto, kameralnie. – Czasem może odzywa się we mnie bardziej społecznikowski głos, co wyniosłem z „Solidarności”, i coś pcha mnie do życia publicznego, ale na razie koncentruję się na biznesie – przyznaje Waliszewski. – W sprężynach gazowych jest jeszcze tak dużo do rozwinięcia, że wyzwań nam nie brakuje. Jak będziemy robić 15 milionów sprężyn rocznie, to wtedy będzie można powiedzieć, że osiągnęliśmy dużą produkcję i czas myśleć o nowych wyzwaniach. Także politycznych? – Nie wykluczam, ale nie – śmieje się Leszek Waliszewski. – Zbyt cenię sobie czas spędzany z rodziną, by poświęcić go polityce. Chociaż nigdy nie mówię nigdy. Jak powstaną okręgi jednomandatowe do Sejmu, to może przyjdzie czas na większą aktywność polityczną biznesu. Obecnie przedsiębiorcy nie chcą się kojarzyć z politykierstwem, a tak właśnie wygląda polska scena polityczna. Co mnie natomiast cieszy, to niezwykły wzrost przedsiębiorczości samych Polaków. FA Krosno należy do Stowarzyszenia Firm Rodzinnych, których jest ponad 1,5 mln w Polsce i które wypracowują około 40 procent rocznego PKB. To właśnie decyduje o sukcesie Polski i Polaków. ■

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

25




Z dyr. Janem Malickim, dr h.c., szefem Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego...

Zachód jednak

TWARDO musi powiedzieć Putinowi STOP


...rozmawia Jaromir Kwiatkowski

Fotografie Tadeusz PoĹşniak


Jan

MALICKI

Dr h.c. – ukończył studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim na podstawie pracy o etosie rycerskim w Polsce, pod opieką naukową prof. Aleksandra Gieysztora. Tamże studia doktoranckie, również pod kierunkiem Aleksandra Gieysztora. Studiował także filologię klasyczną i historię sztuki na UW. Zaangażowany w działania opozycji czasów stanu wojennego (czasopismo podziemne „Obóz’’ oraz podziemny Instytut Europy Wschodniej). Więzień polityczny, skazany w 1985 r. Po 1989 r. pracownik Uniwersytetu Warszawskiego. Głównym nurtem jego zainteresowań naukowych i zawodowych jest historia badań sowietologicznych i wschodnich, procesy przemian w Europie Wschodniej, ich tło, korzenie i uwarunkowania historyczne oraz problemy narodowościowe regionu. Kieruje Studium Europy Wschodniej UW. Założyciel i redaktor kwartalnika „Przegląd Wschodni”; autor programu „studiów wschodnich”, prowadzonych w Studium Europy Wschodniej oraz na kilku uniwersytetach na Ukrainie. Wyróżniony m.in. Nagrodą im. Adolfa Bocheńskiego, Nagrodą im. Jerzego Łojka (Fundacji Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku), Medalem im. Ivane Javahiszwili Uniwersytetu w Tbilisi. Kawaler orderów zagranicznych (Krzyż Rycerski Orderu Zasługi Litwy, Węgier, Order Honoru Gruzji i in.) oraz polskich (m.in. Odznaka Bene Merito MSZ RP oraz Krzyż Komandorski Polonia Restituta , 2009). Laureat Nagrody im. Jerzego Giedroycia pod patronatem Prezydenta RP (2013). Uhonorowany trzema doktoratami honoris causa uniwersytetów w Gruzji i na Ukrainie.

Jaromir Kwiatkowski: Rozmawiamy podczas polsko-ukraińskiej konferencji w Krasiczynie i cały czas dochodzą do nas nowe wieści, np. o 100 tys. żołnierzy rosyjskich zgrupowanych w pobliżu granicy z Ukrainą. Sytuacja jest więc bardzo dynamiczna. Czy do tej dynamiki dostroiła się Unia Europejska i NATO? Bo mam wrażenie, że nie. Jan Malicki: Stwierdzenie, że Unia Europejska działa wolno, a Putin szybko, jest już właściwie banałem. Wynika to nie tyle z nieudolności UE, ile z faktu, że władza demokratyczna tym się różni od autorytarnej, że ta druga robi zawsze co chce i robi to szybko, a ta pierwsza działa wolno właśnie dlatego, że jest demokratyczna! W Unii jest to jeszcze dodatkowo związane z obowiązkiem konsultacji 28 państw członkowskich. Dlatego rzecz wygląda w ten sposób, owszem, może trochę denerwujący. Potem jednak decyzje są realizowane uparcie i sukcesywnie. Będzie wojna? Zależy jaka. Lokalna, w sensie starcia na Ukrainie – chyba tak. Natomiast osobiście nie bardzo wierzę w wojnę europejską, którą czasami się straszy. Dlatego, że druga strona, czyli NATO, musiałaby zdecydować się w istocie na

30

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

zbrojne kontruderzenie obronne na Moskwę. A tego sobie nie wyobrażam przed atakiem Moskwy na kraje bałtyckie. Dlatego właśnie uważam, że prawdopodobna jest jedynie wojna lokalna. Uważa się raczej, a przynajmniej uważano dotychczas, że 100 tys. wojska nad granicą to jest bardziej nacisk psychologiczny, mający na celu presję na Zachód i przygniecenie do ziemi rządu ukraińskiego. W ostatnich dniach mówiono, że wojna rosyjsko-ukraińska już się toczy, ale innego typu; że jest to przede wszystkim wojna propagandowa. Nacisk propagandy rosyjskiej jest ogromny, a przekaz cały czas idzie w tym kierunku, że Putin nie mógł nie zareagować, skoro bandyci z Euromajdanu, inspirowani przez obce siły, w tym Polskę, obalili legalnego prezydenta Janukowycza. Dotyczy to przede wszystkim obszarów wschodniej i południowej Ukrainy, rosyjskojęzycznych, gdzie ogląda się wyłącznie telewizję rosyjską. I gdzie praktycznie nie dochodzi do ludzi alternatywny przekaz. To nie jest tak, że ci ludzie nie mają dostępu do alternatywnego przekazu. Ten przekaz jest, tylko oni nie chcą oglądać telewizji ukraińskiej! W ogromnej większości są to Rosja-


VIP Tylko pyta nie z pochodzenia, bądź rosyjskojęzyczni Ukraińcy. W całym tym nieszczęściu musimy pamiętać, że Ukraina naprawdę jest podzielona. Tam naprawdę połowa mieszkańców mówi po rosyjsku lub są to etniczni Rosjanie, i naprawdę mają kompletnie inne poglądy niż ta druga połowa. Odzwierciedlają to wszystkie kolejne wybory prezydenckie, od 1991 r. poczynając. Stąd rzucane co jakiś czas pomysły podziału Ukrainy na część zachodnią i wschodnią. Niedawno Władimir Żyrinowski, w końcu wiceprzewodniczący rosyjskiej Dumy Państwowej, proponował Polsce zabór pięciu zachodnich obwodów Ukrainy. Podobną propozycję, w odniesieniu do obwodów zakarpackich, dostały Węgry i Rumunia. Wschód i południe wzięłaby Rosja. Czy to była prowokacja? W przypadku Żyrinowskiego to nawet nie była prowokacja, on mówił zupełnie poważnie. Żyrinowski wielokrotnie i od bardzo dawna wypowiadał się, że skoro Lwów był polski, to należy oddać go Polsce i mieć za to w Polsce sojusznika przeciwko Ukrainie. W jakim kierunku, Pana zdaniem, zmierza sytuacja na Ukrainie?

M

amy ogromne zawirowanie polityczne. Rząd sprawujący obecnie władzę w Kijowie jest uznawany za legalny przez Zachód i część Ukraińców, natomiast Rosja i pozostała część obywateli Ukrainy, na czele z b. prezydentem Janukowyczem, który rezyduje na terenie Rosji, uznaje go za nielegalny. Wiadomo, że w takim politycznym rozgardiaszu żaden rząd, dopóki nie uporządkuje państwa, nie jest w stanie sprawnie rządzić. Nie jest pewny milicji, ponieważ nawet – jak wiemy – były rozbijane posterunki milicji i SBU, kiedy niszczono dokumenty, zabierano broń. Nie jest też pewny armii nie tylko dlatego, że dowódca ukraińskich sił morskich przeszedł na stronę rosyjską, a drugi został aresztowany, ale także dlatego, że sprawa Krymu wpłynie bardzo negatywnie na morale armii ukraińskiej. Na Krymie ziścił się bowiem chyba najgorszy z możliwych scenariuszy. Poza „Sahajdacznym’’ żaden okręt nie wyszedł w morze, niemal żaden żołnierz nie próbował niczego bronić, wręcz przeciwnie – żołnierzom i oficerom zabierano broń i prowadzono ich jak przestępców. Nie próbowano nawet zastosować jednej z dwóch możliwości: albo walczyć, albo wyjść z Krymu. A można było np. przyjąć rozwiązanie mjr. Sucharskiego z Westerplatte, który we wrześniu 1939 r. powiedział: „Musimy się poddać, ponieważ wasza krew będzie jeszcze potrzebna ojczyźnie…”. Poza tym minister obrony nie może być do końca pewny armii, skoro jego dowódcy kończyli akademie wojskowe razem z sowieckimi pułkownikami i generałami, dowodzącymi po drugiej stronie…, co nie znaczy, że cała armia jest niepewna. Ocenia się, że 1/3 armii ukraińskiej jest pewna i gotowa walczyć.

Z drugiej strony, czy ten scenariusz nie był do przewidzenia? To, co się dzieje na Krymie, było rękawicą rzuconą przez Putina Zachodowi. Anszlus Krymu przebiegł właściwie bez zakłóceń. Podejrzewałem, że Putin bada, do jakiego momentu może się posunąć. Nie ma wystarczającej reakcji? To idziemy dalej. To klasyczna polityka Moskwy stosowana od lat. Na ile Zachód pozwala, tak daleko się posuwamy… Ale sytuacja nagle się zmieniła. Zachód już nie pozwala, a Moskwa nadal idzie dalej. Coś musi to oznaczać! A Krym postanowiono, mimo kosztów, zdobyć, ponieważ jest on niezwykle ważny na trzech kierunkach. Na kierunku wewnętrznym, gdyż pokazuje obywatelom rosyjskim, że my, Rosja, jesteśmy potęgą, przywracamy narodowi ziemie, które w sposób niesłuszny „po rozpadzie Sojuza’’ straciliśmy albo nam je odebrano, w tym bohaterski Sewastopol. A Sewastopol to jest wielki symbol rosyjskiego bohaterstwa. Tego się ani w Polsce, ani na Zachodzie nie rozumie. A to wielki symbol z dwóch wojen: krymskiej po 1853 r. i z II wojny światowej. Kolejne kierunki? Drugi kierunek, dla którego zdobycie Krymu było bardzo ważne, to obszar krajów byłego Związku Sowieckiego. Moskwa poprzez zdobycie Krymu pokazuje im: uważajcie, strzeżcie się, takie „bomby” narodowościowe i inne rozwiązania mamy właściwie w każdej republice postsowieckiej. A kierunek trzeci to Zachód. Moskwa pokazuje, że jest potęgą, chce być nadal imperium, chce być uznawana i uszanowana jako imperium. I że to jest jej strefa wpływów. Moim zdaniem, podstawową sprawą jest walka o to, by Zachód uznał rosyjską strefę wpływów. Czy Zachód, Pana zdaniem, zachował się adekwatnie do rozwoju wydarzeń na Krymie? Moim zdaniem, nie. Przeglądałem dziś depesze agencyjne. Brytyjski minister obrony łagodzi, by nie militaryzować relacji z Rosją, bo lepsze są środki ekonomiczne i dyplomatyczne. Zachód łagodzi sytuację, ponieważ boi się wojny. Każdy demokratyczny rząd z niezwykłą ostrożnością będzie myślał o wysłaniu tam swojej armii. Boi się reakcji obywateli, boi się wyborów, boi się strat ekonomicznych (i znowu wyborów), boi się wreszcie Moskwy jako takiej… Albo marzy o tym, żeby jak najszybciej to się skończyło i żeby można było wrócić do interesów – handlowych, politycznych, wszelkich. Nie miejmy wątpliwości, jeśli tylko Putin się cofnie w sensie takim, że nie wejdzie na dalsze obszary Ukrainy, ani np. do Naddniestrza itd., to kraje Unii i NATO wrócą do kontaktów z Moskwą. Przykładem niech będzie sytuacja po wojnie gruzińskiej. Oczywiście, w tym wypadku proces będzie wolniejszy, gdyż tu agresja jest uznawana za ewidentną, ale jednak to nastąpi. Czy Zachód jest w ogóle przygotowany na taki rozwój sytuacji, że wojna – choćby i lokalna – jednak wybucha? Z wypowiedzi polityków na szczycie UE-USA wynika, że NATO dopiero zaczyna myśleć, czy jest w stanie bronić swoich członków. A czas ucieka. To stała zasada: Zachód myśli, Putin działa. Ale to wynika z nieprzekraczalnej różnicy pomiędzy demokracją ►

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

31


VIP Tylko pyta a autorytaryzmem. To jest nieprzekraczalne, a jednak powoduje, że przecież wolimy żyć w demokracji… Ale gdyby miała się zacząć wojna, to te siły się ostatecznie wyrównują. Lecz na razie nie mówimy o wojnie. No to weźmy sankcje ekonomiczne. Na razie, w powszechnym mniemaniu, nie zrobiły one żadnej krzywdy Putinowi. Zapewniam Pana, że jeżeli chodzi o sankcje – Moskwa ma już z pewnością to policzone i wie, że one jednak przyniosą negatywne skutki. Przecież te sankcje to nie jest coś, czego nie dało się przewidzieć, prawda? Dlaczego zatem myśli się, że są one dla nich takim zaskoczeniem? Ponadto musimy pamiętać o ich wiedzy będącej wynikiem działania rosyjskiej agentury czynnej i agentury wpływu w Europie. Dziś powszechnie wyśmiewamy się z sankcji. Lecz jeśli nie dojdzie do konfliktu zbrojnego, to sankcje będą miały skutki i to poważne. Nie mam wątpliwości. Na przykład?

P

o pierwsze, w perspektywie kilku lat może dojść do prawdziwej dywersyfikacji dostaw ropy i gazu dla zachodniej Europy, w tym i Polski. To jest prawdziwa broń przeciwko Moskwie. Jeśliby np. doszło do zbudowania rurociągu z Polski do Brodów, po to, by dać Ukrainie zabezpieczenie z Zachodu, jeśli Ameryka zgodzi się na eksport gazu do Europy, to za kilka lat Rosja nie tylko straci swój „pistolet gazowy” wobec Ukrainy, ale na dodatek Europa przestanie być zmuszona kupować u niej ten gaz. A przypominam, że budżet rosyjski jest oparty o dochody ze sprzedaży surowców! Element drugi jest czysto finansowy, bankowy, na którym się nie znam, ale znawcy tematu twierdzą, że jeśli kilka tego typu banków jak „Rossija” zostanie uderzonych przez Amerykanów, to wywoła to w perspektywie tzw. reakcję domina. I zacznie to działać, ponieważ na rozwój każdego kraju, w tym Rosji, wpływa obecnie wielki biznes i wielkie inwestycje międzynarodowe. A ten biznes jako zachodni inwestor zacznie z Rosji uciekać. Równocześnie banki światowe podniosą oprocentowanie (już podnoszą); firmy rosyjskie i międzynarodowe inwestujące w Rosji nie będą mogły brać tanich kredytów na prowadzenie tam działalności.

Owszem, to będzie straszak, ale pod dwoma warunkami: jeżeli Zachodowi starczy determinacji, by to przeprowadzić, a Ukrainie wystarczy czasu. No to muszę w takim razie powiedzieć o trzecim elemencie, który moim zdaniem jest najważniejszy w tych sankcjach. Przez to, co na Krymie i wobec Ukrainy ogólnie zrobił Putin, skończył się – chyba bezpowrotnie – czas, kiedy mógł on robić, co tylko zechciał, a Zachód mu na to

32

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

pozwalał, powtarzając jakieś niewiarygodne wprost brednie na temat tzw. szczególnej wrażliwości rosyjskiej, którą trzeba uszanować itd., itp. Skończył się czas, kiedy Polaków mówiących o zagrożeniu rosyjskim nazywano powszechnie rusofobami, którzy nienawiść do Rosji wyssali z mlekiem matki, a prezydenta Kaczyńskiego lecącego do Gruzji nazywano na Zachodzie po prostu wrogiem Rosji. To się skończyło, ponieważ dzisiaj każdy na Zachodzie – od przywódców po sprzedawców – przekonał się, że Rosja może stanowić zagrożenie, a próby jej umownego demokratyzowania poprzez np. sztuczne rozszerzanie G7 w G8 na nic się zdały. A może Putin po prostu jest szaleńcem? Oj nie, skądże. Putin realizuje swój plan. Posuwa się tak daleko, jak może się posunąć. Z jakichś względów uznał, że może iść dalej. Nie mam żadnych wątpliwości. Ja w ogóle mam wielkie uznanie dla jakości pracy systemu dyplomacji carskiej – bolszewickiej – sowieckiej – federalnorosyjskiej… Nie miejmy złudzeń – to naprawdę jest dobrze przemyślane. I dlatego Putin wykoncypował sobie, że – jak pisze w tygodniku „Do Rzeczy” red. Piotr Gociek - „skoro wszystko jest chaosem, to wygra ten, kto będzie miał odwagę wyciągnąć dłonie, zagarnąć co chce, i kształtować po swojemu”. Właśnie komentowałem w telewizji, jak może rozwinąć się sytuacja po aneksji Krymu. Mówiłem, że są dwie możliwości: albo Putin – dotknięty sankcjami – zatrzyma się na Krymie i, według starej sowieckiej zasady, uzna, że dalej nie może się posunąć, albo też – z uwagi na fakt, że zajęcie Krymu i tak przyniosło już negatywne skutki: obecne sankcje i groźbę dalszych, straty moralne związane z wyrzuceniem z G8 (swoją drogą nie wiem, czy na zawsze….) – uzna, że nie należy się tym przejmować i trzeba wziąć więcej. Nie wiem, która z tych dwóch tez jest prawdziwa. Jedno jest pewne: sprawdzi się zasada klasyczna, tzn. na końcu, gdy się to wszystko już rozwiąże, gwałtownie przybędzie tych, którzy będą mówili: „Wszystko to przewidziałem” (śmiech). Ja natomiast już dziś Panu mówię: nie wiem, nie jestem pewny. Sytuacja jest zmienna i dynamiczna. I nie ma dziś mądrych. Powiedział Pan, że Putin realizuje swój plan. Niektórzy komentatorzy ów plan nazywają „doktryną Putina”, której celem jest odbudowa strefy wpływów byłego Związku Sowieckiego, przeciwstawienie się hegemonii USA i konfrontacja z Ameryką oraz pełna dominacja, przynajmniej regionalna. Uważam tak samo. Kiedy przy omawianiu sytuacji na Krymie mówiłem o trzecim kierunku działania, to chodziło mi o to, że Putin chce, by uznano, iż Rosja jest znowu, jak za Sowietów, uznanym i szanowanym graczem światowym, żeby uznano jej strefę wpływów pokrywającą się w zasadzie z obszarem byłego Związku Sowieckiego. Z wyłączeniem na pewno tzw. krajów obozu socjalistycznego, w tym Polski (zatem chyba już jesteśmy bezpieczni) i być może z wyłączeniem krajów bałtyckich. Ale tego już nie jestem pewien, ponieważ w krajach bałtyckich istnieje wszędzie bardzo poważna mniejszość rosyjska, którą można w pewnym momencie wykorzystać…


VIP Tylko pyta Nawet gdyby – zakładając najbardziej optymistyczny scenariusz – nie doszło do konfliktu zbrojnego, a sytuacja uspokoiłaby się, to Ukrainie przyjdzie się zmierzyć z gigantycznymi problemami gospodarczymi. Sam premier Arsenij Jaceniuk mówił, że Ukraina jest praktycznie bankrutem, a MFW obiecał naszemu sąsiadowi kilkunastomiliardowy (licząc w dolarach) kredyt. Tyle że to będą pieniądze wyrzucone w błoto, jeżeli Ukraina nie dokona niezbędnych reform.

P

roszę jednak zauważyć, że po raz pierwszy mamy na Ukrainie rząd, który zdaje sobie sprawę, iż reformy są naprawdę, bezwzględnie i nieodwołalnie konieczne. Mam tu na myśli przebudowę gospodarki i walkę z korupcją, bo to jest najgorszy rak, który zżera Ukrainę. Nie uda się tego zrobić bez realnej pomocy z Zachodu, ale - jeśli rząd wykaże się determinacją w reformowaniu – to ta pomoc, nawet etapowa i różna w formach, będzie. Oczywiście, koniec już z pomocą bezwarunkową, czyli przekazywaniem pieniędzy, z którymi potem nie wiadomo co się dzieje (a właściwie wiadomo…).

Czyli dziś ukraińską racją stanu jest to, by ta władza, która przyszła w wyniku rewolucji na Majdanie, utrzymała się? Premier robi bardzo dobre wrażenie na całym demokratycznym świecie, ale obawiam się, że to jeszcze nie jest ta władza, która zdoła przeprowadzić te generalne reformy. Może się mylę. Chciałbym. Bardzo chciałbym. Ale tam jest potrzebny jakiś ukraiński Balcerowicz (oczywiście z próbą usunięcia minusów programu Balcerowicza), potrzebni są ukraińscy: i Mazowiecki, i Olszewski, i Buzek. A tam brakuje wielkich reformatorów, nie ma mężów stanu. I jest bardzo dużo znaków zapytania. Obawiam się przyszłości. Jest jeszcze jeden czynnik, który tę sytuację komplikuje. Skłaniam się ku prawdziwości twierdzenia, że nie będzie pożądanych zmian na Ukrainie bez demokratyzacji Rosji. Och, nie! Jeśli doszłoby do zmian demokratyzacyjnych w Rosji, to w ogóle nie byłoby problemu Putina i rozszerzania rosyjskiej strefy wpływów, ale to daleka i na razie niewyobrażalna sytuacja. Musimy myśleć zupełnie odwrotnie – albo Ukraina jest w strefie Moskwy i ciągle czeka, m.in. na te przemiany demokratyzacyjne w Rosji, albo naprawdę idzie swoją drogą i chce zmian i związku z Europą. Dlaczego, jakim prawem, rozumuje się ciągle, że nie ma szans na zmiany na Ukrainie bez zmian w Rosji? To właśnie jest myślenie w kategoriach stref wpływów – uznania rosyjskiej strefy wpływów. Myślę, że to jednak nieprawda. Szansa wyrwania się jest. Ale to jest w rękach obywateli Ukrainy! Oczywiście, my obecnie musimy liczyć na to, że jednak Zachód zdecyduje się mocno i twardo wesprzeć gospodar-

kę ukraińską, że w rządzie ukraińskim znajdą się odważni ludzie, którzy zdecydują się na przebudowę gospodarki, że społeczeństwo ukraińskie wytrzyma skutki tej przebudowy i że wreszcie Zachód (z Ameryką na czele – ona tu jest najważniejsza!) powie Władimirowi Putinowi – w sensie politycznym, gospodarczym, a na koniec wojskowym – STOP. I zrobi to już tak mocno i jednoznacznie, że on zrozumie, iż już nie może zrobić ani kroku dalej… No to chyba siły NATO musiałyby być obecne na Ukrainie, a Putin musiałby zobaczyć, że są lepsze i nowocześniejsze od jego armii. Zgoda, i ja nie mam wątpliwości, że Ukraina nigdy nie będzie w pełni zachodnia i w pełni bezpieczna, póki nie zbliży się do NATO, a gdzieś nad Dnieprem nie pojawią się zachodnie F-16. Ale teraz jest to niemożliwe. To mogło się stać w latach zamętu – latach 90. Teraz Rosja jest tak silna, że absolutnie na to nie pozwoli. A jest to dla niej sprawa tak kluczowa (wojskowo, prestiżowo, emocjonalnie), że raczej niezależnie od skutków gotowa byłaby zająć Ukrainę niż pozwolić jej wstąpić do NATO. Powtórzę – teraz to nie wchodzi w rachubę. Należy natomiast, korzystając z tego, że Rosja jako agresor nie ma chwilowo wielkich możliwości blokowania działań struktur politycznych NATO, dążyć chociażby do nadania Ukrainie MAP (plan działań na rzecz członkostwa – przyp. J.K.). To już będzie wielki sukces. I na razie i tak wystarczy. Ale trzeba działać szybko. A przede wszystkim trzeba teraz wciągnąć Ukrainę chociaż w strefę gospodarki europejskiej, czyli jak najbliżej Unii. Już samo to wzmocni i częściowo zabezpieczy Ukrainę. Jak Pan ocenia działania polskiej dyplomacji w kwestii kryzysu ukraińskiego w ostatnich miesiącach?

P

rzez pierwsze dwa miesiące Polska stale spóźniała się ze swoimi działaniami. Zresztą nie tylko Polska, cały Zachód się spóźniał! Dopiero po niemal trzech miesiącach, kiedy w Kijowie zginęło tylu ludzi, rząd polski bardzo czynnie włączył się do działań na Ukrainie. Doszło do wizyty trzech ministrów, w tym ministra Sikorskiego, potem szerokich działań jego i premiera Tuska w całej Europie. Od tej pory Polska jest najbardziej czynnym krajem europejskim na Ukrainie. Podsumowując, chciałbym stwierdzić, że przyszedł znowu czas wielkich zadań dla Polski na Wschodzie. Niestety, nasza ojczyzna jest ciągle jeszcze zbyt słabym krajem, żeby móc odegrać naprawdę wielką rolę w naszym regionie. Za mała ciągle gospodarka, ciągle za małe środki, które Polska może przeznaczyć na działania na Wschodzie i ciągle za mała przez to pomoc dla Ukrainy i innych krajów regionu …

Niewesoła puenta. Nie, po prostu prawdziwa. Na Wschodzie toczy się wielka, pasjonująca gra. I ważne, że ciągle „jesteśmy w grze”… ■

Wywiad i sesję zdjęciową przeprowadziliśmy w zamku w Krasiczynie.


UKRAINA

Marianna Jara.

Jeśli będzie trzeba, pojadę na Ukrainę bronić jej suwerenności

Z MARIANNĄ JARĄ, UKRAINKĄ OD PONAD 20 LAT ZAMIESZKAŁĄ W SANOKU, CZŁONKINIĄ ZARZĄDU GŁÓWNEGO ZWIĄZKU UKRAIŃCÓW W POLSCE, TEOLOGIEM I DYRYGENTKĄ, ROZMAWIA ANETA GIEROŃ

A

neta Gieroń: Marianno, od ponad 20 lat mieszkasz w Sanoku, masz polskie obywatelstwo, ale – jak zawsze podkreślasz – jesteś Ukrainką, bo Ukraina jest jak matka i tylko jedna, a Polska, choć kochana, to „matka chrzestna” dla Ciebie. Co czujesz w ostatnich tygodniach, gdy oglądasz, co się dzieje na Ukrainie? Gdy Władimir Putin ogłasza przyłączenie do Rosji Krymu, który przecież jest integralną częścią państwa ukraińskiego, a w kolejnych tygodniach niewykluczona jest rosyjska agresja na kolejne ukraińskie miasta i regiony? Marianna Jara: W takich chwilach w sercu i głowie każdego Ukraińca, nieważne, czy jest on na terenie Ukrainy, czy gdziekolwiek indziej na świecie, rodzi się bunt i niezgoda na działania Rosji w naszym kraju. Ukraina jest państwem z ustalonymi granicami, nikt nie ma prawa o tym zapominać. W ostatnich tygodniach na Ukrainie bardzo dużo znajomych mężczyzn, młodych dziewczyn, także kobiet w średnim wieku mobilizuje się do wojska jako ochotnicy. My, Ukraińcy, ani teraz, ani w przyszłości nie zgodzimy się, by nasza ojczyzna była po kawałku rozrywana. Jeśli będzie trzeba, pojadę na Ukrainę i przyłączę się do broniących jej suwerenności oraz niezależności.

34

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

Ukraińcy są zmęczeni, ale i mocno zdeterminowani. W ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat to już trzecia rewolucja, jaka toczy się na Ukrainie. Pierwsza była w 1991 roku, kiedy powstawało wolne państwo Ukraina, w 2004 roku przeżywaliśmy pomarańczową rewolucję, na przełomie 2013 i 2014 roku Euromajdan. Na przekór wszystkiemu ciągle wierzymy w zwycięstwo demokratycznych mechanizmów na Ukrainie, choć przyznaję, że od niedawna czuję ogromną trwogę. Boję się, że zagrożenie wojną na Ukrainie jest coraz bardziej realne. Dla mnie Krym na dzień dzisiejszy jest w rękach nie Rosji, ale Kremla. Czym innym są prawdziwi Rosjanie, których jest wielu i którzy są dobrymi, uczciwymi ludźmi oraz chrześcijanami, czym innym są politycy i ich imperialne zapędy. arianno, pochodzisz z zachodniej Ukrainy, ze wsi Hrabowiec, położonej ledwie 150 kilometrów w linii prostej od granicy polsko-ukraińskiej. Mówię o tym, bo gdy kilka lat temu byłam na Krymie, uderzyła mnie rosyjskość tego miejsca. W urzędach, szkołach mówiono po rosyjsku, a na każdym kroku wyczuwało się lekceważenie i ignorancję tego, co ukraińskie. Czy Ukraińcy ze wschodu i zachodu są bardzo podzieleni w swoim myśleniu i postrzeganiu rzeczywistości na Ukrainie?

M


UKRAINA

T

o co mówisz, jest świetnym przykładem ukraińskiej tolerancji i rosyjskiego szowinizmu. Po 1991 roku, gdy Ukraina odzyskała niepodległość, nikt z Krymu nie wyrzucał Rosjan, którzy po II wojnie światowej zjeżdżali tam z całego ZSRR. Oni sami też nie kwapili się do powrotu do Rosji, wygodnie się im żyło i pracowało na ciepłym i pięknym Krymie, a proszę pamiętać, że półwysep to tak naprawdę ziemia od wieków zamieszkała przez krymskich Tatarów, których reżim przez lata wysiedlał, a na ich miejsce byli przywożeni Rosjanie, bardzo często komuniści. Przez ostatnie 22 lata Ukraina utrzymywała Krym i obchodziła się z półwyspem z największą atencją. Pamiętam, jak wiele lat temu jako dziecko byłam z mamą na wakacjach na Krymie i do pani w sklepie zwróciłam się po ukraińsku. Była zaszokowana, gdy ekspedientka odrzekła: „Dziecko, a ty po ludzku nie umiesz mówić?! Trudno o bardziej wymowny przykład. Jednocześnie chcę podkreślić, że to nie język rosyjski jest winien temu, co dzieje się na Ukrainie, zwłaszcza że to piękny język, tak samo jak tradycja i kultura rosyjska. Ukraińcy i Rosjanie mają bardzo wiele wspólnego, ale przede wszystkim jesteśmy różnymi narodami i bardzo żałuję, że ktoś nie chce tego uszanować. Dla nas Ruski, to nie „rosyjski”, ale Ukrainiec, potomek Rusi Kijowskiej, a Rosjanin to obywatel moskiewskiego państwa. Może w tym właśnie jest problem, bo wiedza przeciętnego Polaka albo Europejczyka o Ukrainie jest bardzo mizerna. istoria Ukrainy jako państwa jest długa, sięgająca jeszcze Rusi Kijowskiej i Rusi Halickiej. Problem w tym, że my przez wieki walczyliśmy o odzyskanie niepodległości i choć na mapie Europy nie było państwa Ukraina, to naród ukraiński istniał, tworzył swoją kulturę, tradycję, chronił język. Tożsamość ukraińska jest tak samo mocna w Ukraińcach pochodzących z Tarnopola albo Łucka, jak i wśród mieszkańców Doniecka czy Charkowa na wschodzie Ukrainy? Zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie Ukrainy są Ukraińcy bardzo mocno utożsamiający się ze swoją ojczyzną, ale na pewno dają o sobie znać historyczne podziały, kiedy wschodnia Ukraina znajdowała się pod panowaniem Rosjan. Polacy pod zaborami byli tylko 123 lata, a Ukraińcy ponad 300 lat. To nie zostało bez śladu na naszym narodzie. Obawiasz się, że wizja wojny na Ukrainie staje się coraz bardziej realna? Bardzo się tego boję. Na Ukrainie mieszka moja córka, wnuki, moja mama, siostry i wiem, że oni wszyscy, także ja, na pewno będziemy walczyć o wolną Ukrainę. Tylko czy wystarczy tej wiary i entuzjazmu? Wielu Ukraińców czuje się już zmęczonych. Pomarańczowa rewolucja, z którą wiązano tyle nadziei, tak bardzo Was rozczarowała. Dlaczego po Euromajdanie ma być inaczej?! Rzeczywiście, mamy trzecią rewolucję i powoli także teraz narasta w ludziach rozczarowanie. Od bardzo dawna nie mamy na czele władz kogoś na wzór pasterza – ewangelicznego pasterza. Człowieka, który poprowadziłby

H

nasz naród. Dotychczas to byli najemnicy, którzy dbali o interesy obcych państw i pomnażanie własnego majątku. Ale na Majdan od kilku miesięcy nie wychodzili ludzie przypadkowi, nie robili tego dla pieniędzy. Oni tam trwali, bo chcieli poszanowania ludzkiej godności i chcieli obwieścić to całemu światu. Jestem optymistką i wierzę, że to wszystko nie pójdzie na marne, że Opatrzność nas nie opuści. Od czasu Euromajdanu Ukraińcy odczuwają większe zainteresowanie swoim krajem przez Polaków, najbliższych sąsiadów Ukraińców? śród Polaków jest wielu sympatyków Ukraińców i Ukrainy, nie brakuje też osób, które są zaniepokojone tym, co dzieje się w naszym kraju, bo pamiętają słowa Jerzego Giedroycia: „Bez niepodległej Ukrainy, nie ma niepodległej Polski”. Nie ma dnia, bym nie była wzruszona chęcią pomocy, jaką oferują mi Polacy. Codziennie ktoś dzwoni i pyta, jak może pomóc?! Wielu Ukraińców z Majdanu, którzy leżą w podkarpackich szpitalach, odwiedzają i wspierają polscy wolontariusze. Nieustannie słyszę słowa otuchy i wsparcia. Gdy w cerkwi w Sanoku zorganizowaliśmy zbiórkę dla potrzebujących na Ukrainie, masowo przyszli nie tylko Ukraińcy mieszkający w Polsce, ale pieniędzy nie szczędzili również i Polacy. Także Polacy manifestujący pod rosyjską ambasadą w Warszawie protestują w ten sposób przeciwko temu, co dzieje się na Ukrainie. To dla nas bardzo ważne. Obserwuję też, że zainteresowanie naszym narodem, historią, literaturą i kulturą jest teraz większe. 9 marca obchodziliśmy w Sanoku 200-lecie urodzin Tarasa Szewczenki, ukraińskiego poety narodowego. Na akademii było kilku Polaków oraz grupa z Ukrainy, która przywiozła ze sobą tomiki jego poezji tłumaczone na polski. Polacy jeden po drugim podchodzili do mnie i prosili o polskie tłumaczenia Szewczenki, a jeszcze kilka lat temu to byłoby nie do pomyślenia. Ukraińcy postrzegają Polaków jako swoich ambasadorów w Europie? iększość tak, wierzą Polakom. My jesteśmy Słowianami i czujemy bliskość między sobą. Polska była pierwszym krajem, który w 1991 roku uznał niepodległą Ukrainę. Także po walkach na Euromajdanie najwięcej rannych Ukraińców trafiło do Polski. Do Rumunii i innych krajów pojechało ich dużo mniej. O tyle to cenne, że na przestrzeni wieków nie brakowało walk, zatargów i tragedii pomiędzy polskim i ukraińskim narodem. Bardzo ważne jest, byśmy szczerze i uczciwie umieli rozmawiać ze sobą o najtragiczniejszych kartach naszej historii, gdzie często bardziej walczyli ze sobą prywatnie sąsiedzi niż narody. Powinniśmy pamiętać o tym, co było i nie pozwolić, by się broń Boże powtórzyło. Oglądajmy się za tym, co za nami, ale szukajmy więcej światła przed nami. Wtedy będziemy mogli mówić o przyszłości, do której wspólnie dążymy. Ukraina w najcięższych chwilach w ostatnich latach zawsze miała wsparcie od Polski. Bardzo bym chciała, aby Polska poprowadziła Ukrainę do Unii Europejskiej i by znikła granica między naszymi narodami. ■

W

W

Więcej informacji na portalu www.biznesistyl.pl




PORTRET

Fot. Marek Janicki.

Wśród radości życia: podróżowania, czytania, mądrej rozmowy, jest także radość patrzenia, którą utrwala fotografia

Sfotografować CISZĘ – Fotografia to coś mojego, własnego... – mówi Grażyna Niezgoda, dodając: Zarówno samo fotografowanie, decyzja, kiedy nacisnąć spust migawki, jak i proces wyboru właściwego zdjęcia, nadawanie mu wagi – to są te szczęśliwe chwile fotografa. Na ogół nie kadruję zdjęć, staram się tak wybrać kompozycję, aby była gotowa, skończona już w momencie powstawania. Tekst Antoni Adamski Fotogramy Grażyna Niezgoda Grażyna Niezgoda – artystka-fotograficzka, antykwariuszka i krytyk sztuki, do swego artystycznego powołania doszła po latach okrężną drogą. Dzieciństwo spędziła w Jaworze – malowniczym dolnośląskim miasteczku położonym w pobliżu Wrocławia. Gotyckie budowle: kościół i zamek, słynna luterańska Świątynia Pokoju niedawno pieczołowicie odrestaurowana i wpisana na listę UNESCO, renesansowe kamieniczki w Rynku z głębokimi podcieniami... Grażyna przyznaje, że do życia potrzebne jest jej niebanalne otoczenie. (To zadecydowało później o przenosinach do Przemyśla). Po ukończeniu szkoły średniej studiowała we Wrocławiu bibliotekoznawstwo – przede wszystkim zbiory specjalne (kartografia, rękopisy, grafika; wrocławska biblioteka przechowuje znakomitą kolekcję grafik Rembrandta). Po studiach wraz z nieżyjącym już mężem Waldemarem – z zawodu architektem – wyjechała w Bieszczady, gdzie Waldemar planował utworzyć skansen cerkwi. Zamieszkali w Ustrzykach Dolnych. Waldek współpracował z Jerzym Turem, historykiem sztuki, który uratował bieszczadzkie ikony, zakładając ich składnicę przy Muzeum-Zamku w Łańcucie. Pomysłem skansenu nikt nie był zainteresowany: ani miejscowe władze, ani Ukraińcy, protestowali np. emigranci z Kanady. Przez dwa lata oboje zmagali się z powszechną niemożnością, a zabytkowe cerkiewki

38

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

niszczały. Mieszkali na stadionie w pokoiku bez żadnych wygód. W 1973 r. przeprowadzili się do Przemyśla, gdzie władze miasta zaoferowały mieszkanie dla architekta. Także dla Grażyny znalazła się oferta pracy. – Pamiętam, jak zadzwonił Antoni Kunysz, dyrektor muzeum w Przemyślu. Powiedział mi o projekcie pierwszego w województwie salonu DESY. Na początku broniłam się przed zawodem antykwariusza. Później propozycję przyjęłam i zaocznie podjęłam studia z historii sztuki w Krakowie. Moim profesorem był m. in. Karol Estreicher – wspaniała postać. Salon powstał w podcieniach jednej z rynkowych kamieniczek. Po wielu latach pomagałam w założeniu podobnego w Rzeszowie – wspomina. Portret nieznanego mężczyzny z 2. połowy XX w. Prowadzenie salonu antyków szybko przestało Grażynie wystarczać. W 1976 r. magazyn mebli przy ul. Fredry przekształciła w pierwszą w mieście galerię sztuki współczesnej. Pokazywała w niej prace krajowych znakomitości: Leszka Rózgi, Danuty Leszczyńskiej-Kluzy, Henryka Rachfalskiego, debiutowali tu artyści przemyscy: Tadeusz Nuckowski, Jurek Lis i inni. Po ogłoszeniu stanu wojennego galeria funkcjonowała jeszcze siłą rozpędu; ►


„Upływ czasu w Przemyślu mieście” II.

„Przy oknie w Oxfordzie”, 2000.

„Upływ czasu w Przemyślu mieście” I.

„Przemyśl nad Sanem”, 1985.

„Wielki Tydzień”, 2007.

„Dom otwarty”, 1998.


PORTRET szybko zaczął się bojkot ogłoszony przez artystów. Tymczasem rozpoczęło działalność środowisko kultury niezależnej, do którego Grażyna się włączyła. W pomieszczeniach dolnego kościoła oo. Franciszkanów, w latach 80. przemyskie środowisko zorganizowało około 50 wystaw, w tym trzy edycje Festiwalu Diecezjalnego „Człowiek – Bóg – Świat”. Uczestniczyli w nim nie tylko artyści z całego kraju, lecz także z Niemiec, Anglii, Stanów Zjednoczonych i Australii. Innym ważnym polem nieoficjalnej i nielegalnej działalności było forum nazwane Strychem Kulturalnym. W prywatnym domu Marka Kuchcińskiego odbywały się spotkania m.in. z Wiktorem Woroszylskim, Leszkiem Moczulskim, Krzysztofem Karaskiem, Bogdanem Cywińskim. W antykwariacie DESY Grażyna sprzedawała rysunki Jacka Fedorowicza. Wśród nich – obok staroci – portret Lecha Wałęsy określony przez autora jako „portret nieznanego mężczyzny z 2. połowy XX w”. – Cenzor nie przychodził do sklepu z antykami. Nie przyszłoby mu to do głowy – wyjaśnia była kierowniczka DESY, dodając: – Gdy w roku 1989 wróciłam z Belgii po tygodniowej nieobecności, na płocie obok kościoła salezjanów zobaczyłam transparent: „Głosujcie na opozycję”. Nadchodziły nowe czasy, rozpoczęliśmy działalność Przemyskiego Komitetu Obywatelskiego. Po zmianie ustroju sprywatyzowałam desowski salon z antykami; prowadziłam go jeszcze przez 22 lata. W sumie antykami i galerią sztuki zajmowałam się 38 lat. Powoli wycofywałam się z działalności politycznej. Na początku lat 90. Grażyna wykonała swoje pierwsze zdjęcie. Był to widok zamarzniętego Sanu i jej jamnik Fąfel na spacerze. Pomyślała sobie, że powstała dobra kompozycja. Zaczęła robić następne. Były to krajobrazy, w tym pejzaże przemyskie, portrety i tzw. instalacje, czyli wybrane z otoczenia przedmioty, które na fotogramie tworzą nową, zaskakującą rzeczywistość. W 1999 r. zyskała status zawodowca: została przyjęta do Związku Polskich Artystów Fotografików. Kłamstwo fotografii Grażyna mówi, że fotografować jest dziś zbyt łatwo: nie tylko taniutkim aparacikiem, lecz także telefonem komórkowym za złotówkę. (Kiedyś było to zajęcie tylko dla wtajemniczonych, którzy długo musieli uczyć się tajemnic warsztatu). Każdego dnia powstają miliony zdjęć. Opisy tego, co czujemy i widzimy, odeszły w przeszłość wraz z całą sztuką epistolograficzną. List zastąpiła fotografia. Zdjęcie utrwala – czy jest to konieczne, czy nie – naszą obecność, wypiera dłuższą informację prasową, dominuje w reklamie. Fotografia stała się tak gadatliwa i łatwa w odbiorze, jak twórczość grafomanów. Już dawno upadł mit o jej obiektywizmie. Obrabiana przy pomocy wymyślnych programów komputerowych manipuluje naszą wyobraźnią. Nie po to, by stać się sztuką, ale po to, by osiągnąć cel, jaki stawia jej socjotechnika. Fotografia kłamie. „Ale czy kłamiąc nie ujawniamy prawdy o sobie?” – pyta Grażyna. Dewaluacja obrazu jest ogromna. Łatwiej dziś zrobić zdjęcie niż napisać kilka słów. I nadal

40

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

sztuka fotografii jest równie trudna jak sztuka pisania wierszy. Dostępność aparatów fotograficznych niczego tu nie zmienia. Nadal zdjęcia i wiersze dzielą się na konieczne i niekonieczne – podkreśla Grażyna. Z banału powstaje sztuka Czego szuka artysta fotografik? Przemyska artystka jest mistrzem martwych natur. Z najzwyklejszych, otaczających nas przedmiotów tworzy kompozycje, w których odczuwamy atmosferę malarstwa dawnych mistrzów. Szuka przedmiotów, które „tworzą wokół siebie intensywny byt, atmosferę”. Fotograficzka sztukę kreuje z banału, z codzienności, uważnie obserwując to, co ją otacza. Decyzję podejmuje w ułamku sekundy. Przystaje i naciska spust migawki. To, co widzi i utrwala w pamięci aparatu jest niepowtarzalne. Choć fotografuje martwe przedmioty, nigdy nie udaje się jej wrócić do sytuacji, która była impulsem powstania zdjęcia. Nigdy nie powtórzy się to samo oświetlenie. Oto martwe natury Grażyny: wysłużone metalowe krzesło ze zużytą tapicerką, stojące w półmroku, prześwietlone promieniem słońca. Drewniany fotel na biegunach zastygł w półcieniu obok starej skrzyni. Na tle surowej faktury pustej ściany, utrzymanej w intensywnej czerwieni, stoi krzesło z białego plastiku. Dopełnieniem tej zdyscyplinowanej malarskiej kompozycji – choć powstała ona przypadkiem – jest plama białej farby na kamieniu. Instalacje: miejska i chłopska Niekiedy oszczędna martwa natura skomponowana z dwóch, trzech przedmiotów ulega rozbudowaniu. Z potężnym murem z murszejącej cegły kontrastują przedmioty skarlałe, niezgrabne, pokraczne: jakaś koślawa drewniana ławka, siedzisko sklecone z kawałków desek, stary telewizor na plastikowej skrzynce. „Kącik wypoczynkowy” urządzony na podwórku starej kamienicy przekształca się w obiektywie fotografika w prawdziwą instalację artystyczną. Choć najczęściej „Instalacja miejska” posługuje się ubogimi środkami: to rząd okienek przemyskiej kamienicy, których ceramiczne parapety rysują długi cień na pustej ścianie, tworząc kontrast światła i cienia, płaszczyzny i głębi. Rozbudowana „instalacja chłopska”: ustawione pionowo obok siebie tyczki do fasoli tworzą fantastyczny - nierealny las, zaś opakowana w brudną, grubą folię kukurydza przekształca się w kompozycję abstrakcyjną o wysublimowanej kolorystyce. Dialog ze starymi mistrzami Grażyna potrafi sfotografować ciszę – jak w cyklu „Upływ czasu w mieście Przemyślu w 2012”. Na chropowatej powierzchni starych desek rysuje się cień cyferblatu zegara z wieży katedralnej. Towarzyszy mu cień fotografika. Przez okienko widać zamek i fragment uliczki z sylwetkami przechodniów. Wbrew tytułowi, czas stanął w miejscu; pozostaje kontemplacja znieruchomiałego świata. Tak jak w fotogramach przedstawiających przemyski pejzaż:


„Wiktor Dżochowski, malarz”, 2008.

„Marian Grześczak”, 2006. bezlistny konar drzewa na pierwszym planie, w tle dachy i wieża kościoła Franciszkanów. Zamglone, prześwietlone bladym jesiennym słońcem sylwety drzew na Rynku przypominają krakowskie Planty z pasteli Stanisława Wyspiańskiego. Częstym motywem kompozycji jest San w Słonnem zanurzony w oparach porannej mgły, eksponowany promieniami słońca lub poprzez głębokie cienie letniego południa. Niekiedy pejzaż zredukowany zostaje do abstrakcyjnego znaku: to padający na rzekę cień wiszącego mostu czy odbijające się w nieruchomej wodzie kolorowe chorągiewki. Wynurzające się z rzeki łopaty pogłębiarki tracą swą realność, przypominając abstrakcyjną kompozycję Juana Miro, któremu fotogram jest poświęcony. Fotografia Grażyny Niezgody to dialog z tradycją i z konkretnymi artystami, którym dedykuje niektóre kompozycje. Ich dzieła są stale obecne w jej wewnętrznej wyobraźni: to błysk umysłu, refleks, skojarzenie, które prowokują naciśnięcie migawki. Bo – jak sama przypomina – przez całe życie oglądała obrazy. Próbuję przyłapać fotografowane obiekty w ich najlepszych momentach, w apogeum ich obecności: kiedy to świat wyraża się poprzez opuszczone krzesło, krzywy mur. Wyznaję teorię, że każdy ma swoją szczęśliwą chwilę, moment, kiedy „zachodzi zjawisko”. Szukam tego w portrecie i w martwych naturach, w pejzażu i w wizerunku miasta – mówi. Portrety – kradzione chwile Portrety Grażyny Niezgody wynikły z projektu dokumentowania pleneru malarskiego w Słonnem, wydarzenia artystycznego trwającego już ponad trzydzieści lat. Dokumentowała także Przemyską Wiosnę Poetycką. Stąd przedmiotem jej fotografii są często artyści. Wiąże się to także z innym ważnym cyklem „Pracownie”. Cierpliwie towarzyszyła w nich artystom przy pracy, zyskując sobie status „niezauważalnej”. Obiektem jej fotografii był Kazimierz Wiśniak czy przemyski rzeźbiarz Marian Szajda. Jej fotografie to chwile im skradzione, wykorzystane mgnienie, moment, bo zawsze co innego jest ważniejsze, pilniejsze... W czasie takich błyskawicznych sesji fotograficznych stara się uchwycić charakterystyczny gest, skręt głowy, pochylenie, błysk w oku. „Lubię fotografię twarzy. Każdy ma swoją intymność, marzenia, toteż prawie każdy ma szanse na trafny portret”.

Wykonuje kilka rodzajów wizerunków. Artyści lubią jej portrety przeznaczone do tomików poezji oraz innych wydawnictw. W każdym ujęciu ukazuje się jakaś charakterystyczna cecha, często taka, o której nie wiedział sam portretowany. Niekiedy wizerunek staje się kreacją plastyczną, aranżowaną tak, by samo otoczenie pokazywało prawdę o człowieku, o wykonywanym przez niego zajęciu: o jego poezji, malarstwie. O jego życiu. Wśród radości życia: podróżowania, czytania, mądrej rozmowy, jest także radość patrzenia, którą utrwala fotografia. Nie zawsze to się udaje, ale jeśli się zdarzy, zachodzi zjawisko znane sztuce – można swoim zachwytem podzielić się z innymi.

GRAŻYNA NIEZGODA: fotograficzka, antykwariuszka, galerzystka, krytyczka sztuki, rzeczoznawczyni Ministra Kultury w specjalizacji: ocena i wycena dzieł sztuki, biegła sądowa z zakresu sztuki, animatorka kultury. Członkini Związku Polskich Artystów Fotografików od 1999 roku. Dyplom na Uniwersytecie Wrocławskim. Autorka 20 wystaw indywidualnych fotografii. W roku 2010 wraz z Kazimierzem Wiśniakiem opublikowała album „Narodziny obrazu”. Jej prace prezentowano m.in. w albumach „Sztuka fotografii”, „Fotografowie”, „Mistrzowie polskiego pejzażu”. W 2012 r. weszła w skład redakcji kwartalnika literackiego Nowa Okolica Poetów. W przemyskiej Galerii Sztuki Współczesnej prowadzi wykłady o sztuce dawnej dla Przemyskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku – odbyły się 23 spotkania. Brała udział w wielu plenerach i wystawach zbiorowych, interdyscyplinarnych i fotograficznych. Współredagowała album „25 razy Słonne”. Współpracuje z większością periodyków literackich, także z magazynami i wydawnictwami książkowymi. W 2007 roku odbyła się wystawa „Twarze między wierszami, książki ilustrowane fotografiami Grażyny Niezgody”. Prace autorki znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej, Galerii Sztuki Współczesnej w Przemyślu, Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku, ZPAF Warszawa, ZPAF Kielce, Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia” w Radomiu; w kolekcjach prywatnych w Polsce, Szwajcarii, USA, Anglii, Szwecji i Słowacji. Autorka mieszka i pracuje w Przemyślu. ■

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

41


BĄDŹMY szczerzy

Tusk kocha zarządzać strachem

Jarosław A. Szczepański

Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek. „Jest pan kłamcą, cały czas pan kłamie, pana rząd i ministrowie" – wyrzuciła z siebie taką opinię o rządzących i samym premierze Donaldzie Tusku zdeterminowana matka niepełnosprawnego dziecka, koczująca w Sejmie wraz z innymi rodzicami i ich dziećmi. Okazało się, że to nie jest tak, że można naobiecywać bez opamiętania i kupić sobie jeszcze jeden rok budżetowy albo jeszcze jedną kadencję władzy, bo ciemny lud to kupi, a po jakimś czasie zapomni i nie powie: sprawdzam; pojawia się przecież stale coś nowego i absorbującego zbiorową wyobraźnię, a zaprzyjaźnione redakcje zadbają, aby atrakcji zastępujących realne problemy, a raczej przykrywających je, nie zabrakło. Jednak po przekroczeniu masy krytycznej ta metoda manipulacji przestaje działać. Przy czym okazało się, że tak – zdawałoby się – bezbronne wobec niespełniania obietnic rządu środowisko osób i rodzin obarczonych obowiązkami wobec niepełnosprawnych dzieci, dla których muszą być w gotowości całą dobę (w ich przypadku nawet we śnie nie da się całkowicie wyłączyć czujności), znaleźli sposób na wykrzyczenie publicznie swojej krzywdy. Dotąd skutecznie upominali się o swoje górnicy, nauczyciele, lekarze, pielęgniarki – te grupy zawodowe, którym łatwiej się zorganizować i skrzyknąć w miejsce, na które świat może skierować uwagę. Oni mają nieporównanie trudniej. Wiem, co mówię, bo podczas studiów wynajmowałem pokój u rodziny z dzieckiem dotkniętym zespołem Downa. Wyprawa mamy z Krzysiem na sesję rehabilitacyjną z Lublina do Jastrzębia Zdroju nocnym pociągiem (wtedy nieliczni podróżowali autem), kilka razy do roku była wyprawą zaiste morderczą, ale też w najwyższym stopniu heroiczną. Zastanawiałem się wtedy, co tych rodziców, w szczególności matki, tak bardzo napędza w upartym dążeniu do tego, by za cenę niewyobrażalnych wyrzeczeń zmniejszyć niepełnosprawność dziecka choć odrobinę? Otóż, gdy wyprowadzałem się od tej lubelskiej rodziny, pożegnałem się ze wszystkimi (oprócz Krzysia mieli jeszcze dwoje zdrowych dzieci) i oczywiście z Krzysiem, chłopiec objął mnie tak mocno, że nie spodziewałem się, iż ma tyle siły, i równie mocno się rozpłakał, obcałowując moje policzki. I tu chyba tkwi tajemnica owego napędu, energii, bezgranicznego poświęcenia. Ćwiczenie na tych rodzicach, szczególnie matkach, pijarowskich sztuczek Tuskowej ekipy przekroczyło widać ową masę krytyczną. Trzymam za nich kciuki. Poza obiecankami, które zwykle okazują się cacankami, miłościwie panująca nam ekipa Donalda Tuska upodobała sobie propagandę strachu jako sposób zarządzania słupkami poparcia. Od 2005 roku straszyła PiS-em i braćmi Kaczyńskimi. Przypomnę ostrzeżenia przed wyborami w 2007 r., że jak wygra PiS, to o 6 rano zamiast mleczarza możemy zastać przed drzwiami poli-

42

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

cję, CBA , CBŚ lub ABW. Po wygranych wyborach numerem 1 na celowniku polityków PO stał się prezydent Lech Kaczyński. Szydzono, ale też straszono nieobliczalnymi skutkami jego rusofobii przejawiającej się m.in. w upartym dążeniu do dywersyfikacji źródeł energii. Szydzono z jego zabiegów o współpracę z Azerbejdżanem i Gruzją. Krytykowano upór w sprawie gazoportu w Świnoujściu – sam Tusk mówił o fatalnym usytuowaniu gazoportu, który, jeśli ma już być, to raczej w Gdańsku, a w ogóle to najlepiej dogadać się z Rosją. Opóźniano negocjacje w sprawie tarczy antyrakietowej, czekając na wynik wyborów w USA, by w końcu wycofać się z tej tarczy, na co administracja prezydenta Obamy ochoczo przystała, bo idealnie się to wpisywało w politykę tzw. resetu w stosunkach z Kremlem. Wycofano się jednym ruchem ze szkolenia armii w trybie poboru. Chyba na złość ówczesnemu prezydentowi, który uważał, że trzeba to robić stopniowo. Ale po co, skoro można jednym ruchem ręki zyskać głosy potencjalnych poborowych. Po katastrofie smoleńskiej i oddaniu śledztwa w ręce Rosjan już w kampanii prezydenckiej straszono, że Jarosław Kaczyński wypowie Rosji wojnę. Tym samym straszono przed wyborami w 2011. Od ponad roku notowania Platformy zaczęły spadać, choć jeszcze wypadały nieźle. Od kilku miesięcy PO jest za PiS-em i to coraz bardziej. Straszenie PiS-em przestało działać. I nagle jak z nieba spadło zagrożenie ze strony Rosji w związku z jednoznaczną reorientacją Ukrainy na Zachód. Jest czym postraszyć! Od paru tygodni premier Tusk mówi językiem wyszydzanego niemal rytualnie Ś.P. Lecha Kaczyńskiego i jego żyjącego brata. Dywersyfikacja źródeł energii, szczególnie gazu, stała się racją stanu nie tylko Polski, ale i Europy! Raptem Putin okazał się facetem, któremu nie można ufać. Tusk pokazuje się od kilku dni na tle jednostek wojskowych, a raczej tego, co z nich zostało. Pokazuje się na tle samolotów F-16 i różnego rodzaju pojazdów opancerzonych. A nade wszystko na tle instalacji gazowych oraz budowy gazoportu w Świnoujściu. I ani słowa skruchy, że przez kilka lat wszystkie te zagrożenia kompletnie lekceważył. Ja mu, niestety, nie wierzę, że ta wolta o 180 stopni jest szczera. Jeszcze bardziej mu nie wierzę po tym, jak obwieścił, że być może majowe wybory do Parlamentu Europejskiego nie są o tym, czy polskie szkoły są przygotowane do nowego roku szkolnego, ale „o tym, czy dzieci w Polsce 1 września pójdą w ogóle do szkoły”. Nie wierzę mu, bo uważam, że on straszy nie dlatego, że boi się o losy Polski i Polaków, ale dlatego, że strach świetnie sprzedaje się w sondażach... ■



POLSKA po angielsku

Pragnienie NORMALNOŚCI Magdalena Zimny-Louis

Rzeszowianka z urodzenia, przebywająca „czasowo za granicą”, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Od dwóch dekad mieszka w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Od 2007 roku pracuje dla angielskiego wymiaru sprawiedliwości oraz pisze książki o tematyce NIE ŻUŻLOWEJ. Pierwsza – „Ślady hamowania”, została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, druga pt. „Pola” weszła na półki we wrześniu 2012 r. i od razu trafiła w serca czytelników.

O masowej ucieczce Polaków z Polski napisał Newsweek, a temat podchwyciły wszystkie większe portale internetowe pod hasłem: druga fala emigracji. Zamożni Polacy zaczęli wyjeżdżać, więc nie bida z nędzą z domu złego, tylko po dyplomach, z dzieckiem na ręku, bez słoika, z biletem w jedną stronę. Ludzie pragną NORMALNOŚCI i po tę normalność lecą za granicę, aby przytulić głowę do opiekuńczego łona zamożnego Niemca czy Anglika. Wyjeżdżałam dwa razy z Polski, raz z ciekawości świata do USA i raz za mężem do Anglii. W poszukiwaniu czego jechałam? Niczego konkretnego, młodość mnie gnała, dzisiejsi Polacy wybierają emigrację, aby nie zwariować od tego bałaganu, niepewności i braku perspektyw made in Poland. Chcą do krótszych kolejek lekarskich, dzieci w szkołach mają mieć lepiej, sąsiad nie ma być wredny, pani na urzędzie ma nie grymasić i żeby jeszcze spokój był oraz poczucie bezpieczeństwa i zero strachu na jutro, że po kolejnych wyborach przyjdzie Nowa Partia i zarządzi na niekorzyść i wymiecie nowa miotła to, co oni sobie z trudem uskładali. Niby tak niewiele, a jednak wszystko, czego pragną. O przyjemnego sąsiada trudno na całym świecie, ale nad resztą potrzeb warto by się pochylić. Patrząc na polską politykę, pajacarnię wszczynającą wyścig do obrotowego brukselskiego stołka myślę sobie: tak niewielu rozwala życie tak wielu! Bo emigracja jest rozdarciem, przymusem, wyjściem awaryjnym i po pierwszych

entuzjastycznych miesiącach przychodzą roztęsknione lata, rozdarte serca i poczucie odizolowania. Tymczasem politykom niestraszne wyjazdy, za ciężkie euro lekka praca, nikomu specjalnie niepotrzebna. Miałam okoliczność przyjrzeć się polskim politykom w Brukseli kilka lat temu, ich pęd, aby się podpisać o 14, żeby kasa nie przepadła, nieporadne rozmowy po angielsku, knucie w kuluarach (wtedy była to Samoobrona walcząca z LPR-em o względy UK Independence Party, po jednej i po drugiej śladu nie ma) oraz bywanie na konferencjach, gdzie dają jeść, pić i samochód służbowy podstawią wieczorem. Nazywa się to walką o interesy Polski, ale czy emigrujący z kraju Polak coś o tym wie? Czy na tej walce skorzysta choćby w symbolicznym wymiarze? Politycy o wszystkim myślą, tylko nie o tym młodym Polaku, któremu się zachciało normalności, bo przecież nie wielkich pieniędzy, takich już ani Anglia, ani Niemcy nie zagwarantują. Każą boso chodzić po szkle, sami w miękkich pantofelkach po dywanach krocząc. Obiecanki zmian słychać ze wszystkich ust, a usta coraz bardziej zacięte, bo wybory blisko i trzeba będzie wyboru dokonać, spełnić obowiązek obywatelski. Dajmy ludziom we własnym kraju to, czego pragną. W końcu ile może kosztować normalność? Czy ją się da zorganizować w Polsce? Gdzie zacząć? Dobrze by było, żeby polityk wiedział, ile kosztuje chleb i mleko w kraju, którym rządzi, ale jeszcze lepiej by się stało, gdyby się zastanowił, dlaczego obywatelowi ten chleb z mlekiem lepiej wciąż smakuje za granicą. ■

Więcej felietonów Magdaleny Zimny-Louis na portalu www.biznesistyl.pl



AS z rękawa

Życie ściśle tajne

Krzysztof Martens

brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

W latach dziewięćdziesiątych popełniłem felieton, w którym twierdziłem, że pułkownik Kukliński jest bohaterem Stanów Zjednoczonych, ale nie polskim. Mam za sobą doświadczenie kilku lat w polityce i zdaję sobie sprawę z tego, że skomplikowana materia, a taką jest gra wywiadów, nigdy nie wygląda tak, jakby się to na pierwszy rzut oka wydawało. Gdzieś tam w tyle głowy kołacze się też Churchillowskie – „right or wrong, but my country”. Dzisiaj część społeczeństwa i niektóre partie polityczne uważają, że Polska jest krajem niesuwerennym, ale czy to upoważnia jakiegoś oficera Wojska Polskiego do przekazywania tajnych informacji CIA? Ryszard Kukliński pracował dla CIA, której interes nie zawsze był tożsamy nawet z interesem USA, nie mówiąc o Polsce. Często był to interes różnych grup nacisku – na przykład lobby zbrojeniowego. Trzeba być bardzo naiwnym, aby wierzyć, że specyficzne informacje, dotyczące wąskiego zakresu spraw czysto wojskowych, mogły wpływać na losy świata. Różnice w poziomie technicznym uzbrojenia wojsk amerykańskich i polskich była ogromna. Czy w owym czasie producenta ferrari mogły interesować nowinki techniczne zastosowane w polonezie? Priorytetem CIA nie było zbieranie przestarzałych informacji, ale inwigilacja ludzi. Kukliński przekazał amerykanom plany dotyczące inwazji Układu Warszawskiego na zachodnią Europę. Nie miało to żadnego znaczenia. Pozostały one w marzeniach sowieckich generałów – na realizację nie miały żadnych szans. Szpieg CIA wykonywał zlecone zadania istotne dla CIA. Ich znaczenie i przydatność zależały od tego, czy potwierdzały aktualną tezę lansowaną przez CIA. Jeżeli nie, to dokumenty trafiały do głębokich szuflad i nigdy nie oglądały światła dziennego. Do prezydenta Stanów Zjednoczonych docierały informacje poddane przemyślanej selekcji. Kukliński przekazał też plany przygotowywanego w 1981 roku stanu wojennego w Polsce. Informacja ta została utajniona. Amerykanie nie zareagowali w 1956 roku w Budapeszcie,

46

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

w 1968 roku w Pradze, to dlaczego mieli kiwnąć palcem w 1981 roku w Warszawie? Dzisiaj po aferze związanej z tajnymi więzieniami w Polsce nieco więcej wiemy o tym, jak CIA traktuje nasz kraj. Interesują mnie motywacje ludzi podejmujących się ekstremalnych zadań. Standardowymi impulsami zazwyczaj są pieniądze, żądza władzy lub sławy, kobiety i szantaż. Na początku pojawia się – niekiedy w tle – chęć realizacji mniej lub bardziej sprecyzowanej idei. Ku mojemu zaskoczeniu niezwykle często impulsem dominującym jest NUDA. Pamiętam stary film Mastroianniego, w którym główny bohater, aby być zdolnym do łóżkowych figli, z łazienki przedostawał się do sypialni po bardzo wąskim gzymsie na zewnątrz budynku. Nie muszę dodawać, że nie był to parter, tylko dziesiąte piętro. Adrenalina bardzo ubarwia życie i uzależnia. Prowadzenie życia ściśle tajnego przez wiele lat przypomina bycie cały czas na haju. Czy myśli się wtedy o losie świata, kraju czy rodziny? Moim zdaniem nie – człowiek uzależniony od adrenaliny koncentruje się na sobie, a nie na świecie zewnętrznym. Thriller „Jack Strong” okrzyknięty został filmowym wydarzeniem 2014 roku. Ściśle tajne życie pułkownika Kuklińskiego porównuje się w nim z wyczynami Edwarda Snowdena. To ludzie, którzy mieli odwagę przeciwstawić się systemowi. Kuklińskiemu dodatkowo przypisuje się motywy patriotyczne. Czas, w którym podjął współpracę z CIA, sprawia, że trudno mi w to uwierzyć. Przypomnę, że w 1971 roku Polska przeżywała okres nadziei, nastąpiło otwarcie na Zachód, paszporty stały się bardziej dostępne i szerokim strumieniem napływały kredyty przeznaczane na modernizację. To, że w większości przypadków były źle wykorzystywane, to już inna historia. W tym świetle określenia opisujące szpiega CIA jako herosa zimnej wojny, pierwszego polskiego oficera w NATO, człowieka, który obalił komunizm, wydają się być bardzo przesadzone. ■





Szerokopasmowy

INTERNET

to skok cywilizacyjny

Podkarpacia

Z Krzysztofem Witoniem,

prezesem zarządu firmy HAWE S.A. w Warszawie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski

Jaromir Kwiatkowski: Pytanie z pozycji laika: proszę wytłumaczyć słabo zorientowanym w nowych technologiach, czym jest szerokopasmowy Internet. rzysztof Witoń: Szerokopasmowy Internet to współczesne okno na świat. Powiem więcej, dla ludzi młodszych ode mnie to po prostu część rzeczywistości. Dzięki szerokopasmowemu Internetowi możemy w pełni korzystać z tego, co daje nam sieć. Mowa tu o bardzo wielu aspektach życia, poczynając od rozrywki, poprzez komunikację, zdrowie, relacje z urzędami, a kończąc na pracy. Oczywiście, Internet jest już dostępny praktycznie wszędzie w naszym kraju. Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy dostępem do Internetu a dostępem do szerokopasmowego symetrycznego, stabilnego Internetu. Tylko prawdziwy szerokopasmowy internet daje nam możliwość korzystania z aplikacji w chmurze i telekonferencji w wysokiej rozdzielczości – to są elementy, które pozwolą nam na pracę w domu i w niedługiej perspektywie zrównają szanse zawodowe młodego człowieka z Rzeszowa, Przemyśla czy Jasła, z tym z Warszawy. Z drugiej strony dostęp do wysokiej jakości materiałów edukacyjnych to możliwość pracy naukowej na odległość. Szerokopasmowy Internet to narzędzie, które daje nieog-raniczone możliwości. Komisja Europejska, uchwalając w maju 2010 r. Agendę Cyfrową, stwierdziła, że trzeba stworzyć fundamenty rozwoju społecznego i gospodarczego, a to, co zostanie na tych fundamentach wybudowane, trudno jest przewidzieć, bo inwencja i wyobraźnia ludzi jest nieograniczona. To właśnie sieć, którą budujemy w województwie podkarpackim, stanowi ten fundament. Przyznam, że przy okazji jest to spełnienie mojego marzenia. Wychowałem się na Podkarpaciu i region ten za-

K

50

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

wsze będzie w moim sercu. Przez prawie 17 lat mieszkałem w krajach, w których infrastruktura telekomunikacyjna jest bardzo dobrze rozwinięta (Niemcy i USA) i w których zapewniała ona stały wzrost cywilizacyjny społeczeństwa. Zawsze marzyłem, że kiedyś w Polsce, a szczególnie w moim rodzinnym regionie, też tak będzie. Moją pasją stało się urzeczywistnianie tego marzenia i dążenie do tego, by Polska mogła stać się w końcu w tej dziedzinie partnerem dla gospodarek państw, w których moje marzenie się ukształtowało. Właśnie teraz to się ziszcza, a fakt, że dzieje się to na Podkarpaciu, stanowi dla mnie dodatkową satysfakcję. Kto będzie korzystał z sieci szerokopasmowego Internetu? ocelowo z sieci szerokopasmowej mają korzystać wszystkie zainteresowane podmioty, mam tu na myśli instytucje publiczne, przedsiębiorstwa oraz użytkowników indywidualnych. Obecnie budowana infrastruktura ma za zadanie doprowadzenie sieci do tzw. punktów dystrybucyjnych. W ramach kontraktu planujemy wybudować około 300 takich miejsc na terenie całego województwa. To właśnie z tych punktów, po oddaniu ich do użytku, sieć szerokopasmowa będzie dystrybuowana na odcinku tzw. ostatniej mili. W ramach tego projektu przyjęto model biznesowy tzw. operatora dla operatorów. Oznacza to, że firma, która będzie zarządzała wybudowaną siecią (ORSS – operator), będzie oferowała usługi innym operatorom telekomunikacyjnym: operatorom komórkowym; operatorom stacjonarnym; tzw. ISP, czyli dostawcom Internetu, czy też operatorom telewizji kablowej. Przy wykorzystaniu wybudowanej sieci łatwiej, szybciej i przede wszystkim taniej będzie im

D


NOWE technologie dotrzeć do bardzo wielu klientów na terenie województwa. Jak budowa systemu szerokopasmowego Internetu zmieni Podkarpacie? Czy można mówić o skoku cywilizacyjnym? kok cywilizacyjny to dobre określenie. Jak już mówiłem, sam pochodzę z Podkarpacia i doskonale widzę, jakie zmiany w regionie zaszły w ostatnim okresie. Duża w tym zasługa ludzi, którzy nie bali się zmian i stali się prawdziwymi liderami i lokomotywami sukcesu w regionie. Do kolejnego skoku potrzebujemy jednak czegoś więcej niż ambitnych osobowości. Wiem to dzięki zrządzeniu losu, które zmusiło mnie do wyjazdu z kraju na kilkanaście lat. To, co zobaczyłem i czego nauczyłem się podczas tułaczki po Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych, zmieniło mój sposób rozumienia słowa „rozwój”. Zachodnie społeczeństwa już w latach 90. ubiegłego stulecia z powodzeniem wykorzystywały technologię i wszelkiego rodzaju infrastrukturę teleinformatyczną do rozwijania poszczególnych usług, a nawet całych sektorów gospodarki. W tym jednak czasie Polskę trawiły inne problemy i musieliśmy jako społeczeństwo skupić się na innych priorytetach. W końcu pojawia się realna szansa, żeby to nadrobić. Dzięki środkom publicznym Podkarpacie ma szansę w ciągu kilku najbliższych lat dokonać kolejnego skoku, tym razem wykorzystując potencjał, jaki tkwi w nowych technologiach. Nie chodzi o to, by dzięki szerokopasmowemu Internetowi wszyscy z dnia na dzień stali się wysokiej klasy specjalistami od IT, ale o to, by nadać nowego, szybsze tempo rozwoju całej lokalnej gospodarce. Zmiany dotkną praktycznie każdej sfery naszego życia i z całą stanowczością należy podkreślić, że będą to zmiany na lepsze. Poczynając od dostępu na odległość do instytucji publicznych, zdalnego dostępu do edukacji, usprawnień w istniejących biznesach, kończąc na zupełnie nowych usługach, z których będzie można korzystać wszędzie, ale co ważniejsze, które będzie można też wszędzie wytwarzać i dystrybuować. To właśnie będzie kolejnym skokiem cywilizacyjnym. Będzie to poprawa jakości życia mieszkańców regionu oraz usunięcie istniejących obecnie barier rozwoju. oim zdaniem, dając te dwie rzeczy społeczeństwu, dajemy jednocześnie stymulanty do rozwoju, tak społecznego, jak i ekonomicznego, a przede wszystkim uwalniamy innowacyjność lokalną, z której Podkarpacie jest już znane. Na jakim etapie znajduje się realizacja projektu? Realizacja projektu budowy Internetu szerokopasmowego w województwie podkarpackim aktualnie jest na etapie pozyskiwania wszystkich niezbędnych zgód i uzgodnień. Są one niezbędne do przygotowania kompletnych projektów wykonawczych będących podstawą do realizacji prac w terenie. Zgodnie z harmonogramem uzgodnionym

S

M

z władzami województwa podkarpackiego, do połowy 2014 roku planujemy oddać 25 proc. gotowych projektów, które umożliwią nam ruszenie z pracami budowlanymi. Cały projekt zakończy się w IV kwartale 2015 roku. Czy ten termin będzie utrzymany? Pytam o to w kontekście tego, że marszałek Władysław Ortyl przed podpisaniem umowy przyznał, iż działacie pod dużym ciśnieniem terminów i że czeka wszystkich wyścig z czasem. zeczywiście, termin podpisania umowy i zakończenie procedury przetargowej nieco się przeciągnęły, przez co uciekło nam kilka cennych miesięcy, które moglibyśmy spożytkować na prace przygotowawcze. Zgadzam się z marszałkiem Ortylem, że czeka nas wyścig z czasem i jest duża presja terminów. Jednak, moim zdaniem, kluczem do powodzenia tego projektu jest przyjęta formuła partnerstwa publiczno-prywatnego, gdzie wspólnym interesem obu stron jest terminowe ukończenie inwestycji. Posłużę się dobrym przykładem województwa warmińsko-mazurskiego, gdzie – aby możliwie jak najbardziej skrócić procedury administracyjne – strona publiczna zaangażowała ponad 100 osób, które wspierają projekt. Pełne zaangażowanie wszystkich uczestników tego procesu, czyli nasze jako partnera prywatnego, oraz strony publicznej jako zamawiającego, da mieszkańcom i firmom działającym na terenie Podkarpacia nowoczesną infrastrukturę, która w innych warunkach nie miałaby szansy powstać. Z mojej strony mogę zapewnić, że projekt ten jest traktowany przez nas priorytetowo i dołożymy wszelkich starań, aby jego realizacja stała się początkiem rozwoju Podkarpacia. Jest to pierwsze partnerstwo publiczno-prywatne wdrażane przez samorząd województwa podkarpackiego. Jakie to ma znaczenie dla regionu? Jest to jeden z nielicznych przypadków zastosowania tej formy współpracy. Partnerstwo to przede wszystkim gwarancja racjonalizacji wydatkowania środków publicznych. Znamiennym w tej sytuacji jest fakt, że za środki publiczne zostanie wybudowana infrastruktura, która pozostanie własnością publiczną. Projektantem i wykonawcą zaś jest spółka działająca na zasadach komercyjnych, która jednocześnie po zakończeniu prac budowlanych będzie operatorem wybudowanej infrastruktury. Można zatem powiedzieć, że budujemy coś, na czym będziemy pracować przez kolejnych 35 lat. Nie ma zatem tutaj miejsca na niedoróbki i kompromisy, efektem będzie przekazanie marszałkowi sieci szkieletowej o najwyższych standardach. Co więcej, ponieważ firma, która projektuje i buduje infrastrukturę, będzie następnie budowała na tej infrastrukturze działalność komercyjną, samorząd dostaje gwarancję, że infrastruktura zostanie zaprojektowana nie tylko efektywnie pod względem kosztowym, ale również w sposób optymalny do późniejszego prowadzenia działalności operacyjnej.

R

Firma HAWE S.A. stanowi trzon spółki Otwarte Regionalne Sieci Szerokopasmowe, która realizuje projekt „Sieć Szerokopasmowa Polski Wschodniej – województwo podkarpackie”, którego celem jest realizacja, utrzymanie i zarządzanie szerokopasmową siecią internetową na Podkarpaciu. ■

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

51


ARTYSTA

konsekwentny i bezkompromisowy z wyważoną ekstrawagancją

Leszek Możdżer Rocznik 1971. Absolwent gdańskiej Akademii Muzycznej, pianista, kompozytor, twórca muzyki filmowej i teatralnej, aranżer, producent, dyrektor artystyczny festiwalu Enter Music w Poznaniu. Wielokrotny zwycięzca ankiet magazynu Jazz Forum w kategoriach najlepszy Pianista i Muzyk Roku. Zdobywca niezliczonej ilości statuetek i nagród muzycznych (m.in. Fryderyki) i pozamuzycznych (m.in. Wiktory, Paszport Polityki). W 2013 r. odznaczony Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski. Jako pierwszy polski muzyk dostąpił zaszczytu bycia przewodniczącym jury międzynarodowego konkursu pianistycznego Montreaux Jazz Piano Competition (2012) pod patronatem samego Quincy Jonesa. Europejski magazyn jazzowy Jazz Forum ogłosił w styczniu 2014 r. wyniki corocznej ankiety JAZZ TOP, którą bezapelacyjnie wygrał Leszek Możdżer. Artysta zajął pierwsze miejsca aż w czterech kategoriach: Album Roku (płyta „Polska”), Kompozytor, Fortepian i Muzyk Roku 2013. Swoją pierwszą płytę jazzową nagrał w 20. urodziny. Jego dyskografia obejmuje ponad 100 albumów, w tym ponad połowę autorskich – jazzowych i z muzyką teatralną i filmową. Pierwsza płyta tria Możdżer/ Fresco/ Danielsson „The Time” otrzymała status platynowej, co stało się ewenementem nie tylko na polskim rynku muzycznym. Jako dziecko postanowił, że będzie znanym i cenionym artystą. Uważa, że talent nie jest najważniejszym elementem sukcesu, lecz upór i ciężka praca – w jego przypadku liczona jednostką czasu o nazwie „dupogodziny”, których niezliczoną ilość wysiedział przy fortepianie.


SUKCES Z Leszkiem Możdżerem, pianistą i kompozytorem, rozmawia Elżbieta Lewicka

Elżbieta Lewicka: Czy pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy dotknąłeś klawiszy fortepianu? Leszek Możdżer: Taaak – wyobrażam sobie, że musiałem wtedy wyciągnąć wysoko do góry obie ręce, bo miałem około trzech lat. Od kiedy zacząłeś ćwiczyć na instrumencie? Czy to były spontaniczne, dziecięce „wykony”, czy planowa edukacja? Nie było lekko, ponieważ lekcje nauki gry na fortepianie pobierałem od piątego roku życia. To były prywatne lekcje u pani Zofii Pietras w Sopocie – bardzo niebezpiecznej pani profesor. Biła po dziecinnych rączkach? ie musiała! Wystarczyło, że spojrzała, lub coś tak powiedziała, że ciarki przechodziły po plecach. Ale ja miałem z nią dobry kontakt, ponieważ pani Zofia była osobą bardzo empatyczną, współczującą. Tato kazał chodzić na te lekcje. To wszystko wina taty? Taty z mamą. Właściwie nikt się mnie nigdy nie zapytał, a ja też specjalnie nie oponowałem, kiedy się okazało, że jestem zapisany na lekcje fortepianu. Postanowiłem, że będę sławnym artystą i dość szybko zacząłem widzieć swoje miejsce na scenie. W dodatku postanowiłeś, że będziesz najlepszy! No tak, staram się jak mogę… Chyba nie możesz narzekać, bo pasmo Twoich sukcesów trwa nieustannie od początku lat 90. ubiegłego wieku... Hm… zauważam, że recenzenci są wobec mnie coraz bardziej agresywni, więc chyba rzeczywiście nadszedł ten czas sukcesu ( śmiech) Jak to agresywni, co piszą? Piszą, że jestem komercyjny. ??? Polsce, jeśli ktoś sprzedaje duże ilości płyt, a nie jest gwiazdą pop, to też jest komercyjny. Jeśli płyty z muzyką jazzową kupuje kilkadziesiąt tysięcy osób, to zdaniem niektórych krytyków jest to sztuka komercyjna i bardzo zła. Muzyka niekomercyjna zdaniem tych recenzentów to taka, której słuchał recenzent i może jeszcze kilka osób w piwnicy jego domu. A może opinia o Tobie jako artyście komercyjnym wzięła się stąd, że nosiłeś kolorowe oprawki okularów, awangardowe fryzury i marynarki, jednym słowem robiłeś to, co gwiazdy muzyki komercyjnej, czyli zwracałeś na siebie uwagę. Rzeczywiście, wykonałem tę całą pracę… wdzięczyłem się do dziennikarzy, brałem udział w sesjach fotograficznych, tracąc masę energii, a przecież nie o to chodzi… no, ale jakoś tak wyszło i może też dzięki temu teraz udzielam wywiadu. (śmiech)

N

W

W Twojej spektakularnej karierze pianistycznej miałeś spotkanie artystyczne z Adamem Makowiczem. Graliście koncerty na dwa fortepiany w Ameryce i Europie, spędziliście razem mnóstwo czasu w podróżach, hotelach. Czy była jakaś nauka z tego muzycznego epizodu, czy tylko i wyłącznie realizacja planów artystycznych? Ja bardzo chciałem wejść w głęboką interakcję z Adamem, ale on jest z innej muzycznej bajki, więc nie do końca mi się to udało. Poza tym dzieli nas duża różnica wieku. Ale bardzo mnie cieszyły takie sytuacje, kiedy Adam podczas wspólnie spędzanego przez nas czasu się zmieniał. Cenię ten kontakt, bardzo dużo się nauczyłem, co jeszcze należałoby zrobić na klawiaturze oraz czego absolutnie nie powinienem robić. Wiele rzeczy, które robi Adam Makowicz, mnie imponuje, z wieloma się nie zgadzam i to jest chyba w tym wszystkim najfajniejsze. A może stanie się tak, że kiedy ja się zestarzeję, przyznam Adamowi stuprocentową rację w kwestiach artystycznych, które dziś uważam za sporne. Kolejnym Twoim konkretnym doświadczeniem była praca dla Jana A.P. Kaczmarka, który zaprosił Cię do nagrania ścieżki fortepianu do słynnego później filmu „Finding Neverland”. Jan otrzymał Oscara za muzykę, a Ty nagle znalazłeś się w miejscu, o którym inni, doświadczeni i zasłużeni artyści bezskutecznie marzą całymi latami. ak… ta mityczna Ameryka, nadmuchana mydlana bajka. Oczywiście, na początku ten świat był dla mnie bardzo fascynujący. Dziś mam zupełnie inne refleksje na temat kina w ogóle. Uważam, że kreowanie, tworzenie obrazów, bytów, jest niepotrzebne, ponieważ nasze życie przynosi ich tak wiele, że już więcej nie potrzeba – zwłaszcza wirtualnych. Przecież skupić się i odkryć piękno możemy w zwykłym jedzeniu jabłka. No, ale my nawet nie umiemy jeść jak należy, nie mówiąc już o podstawowej czynności naszego organizmu, czyli oddychaniu. Współczesny człowiek nie potrafi nawet prawidłowo oddychać! Tworzenie sztucznej rzeczywistości na przykład poprzez kino, jest odwróceniem uwagi człowieka od samego siebie. Brak nam higieny umysłowej. Spędzanie czasu przed telewizorem czy komputerem pogłębia ten stan. Ja w pewnym momencie zacząłem się przebudzać, polecam Państwu wyłączenie telewizora. Wróćmy jednak do czasów, kiedy mieszkałeś w gdańskim Domu Aktora. m… nie powodziło mi się wtedy zbyt dobrze (śmiech). Komponowałem wtedy w swoim sfatygowanym sweterku muzykę do spektaklu „Sen nocy letniej”. Pewnego dnia pod Dom Aktora podjechała limuzyna, zabrała mnie na lotnisko, skąd biznesklasą odleciałem do Hollywood. W jednym z najnowocześniejszych studiów Los Angeles nagrałem swoje partie ►

T

H

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

53


SUKCES fortepianu, znów limuzyna zawiozła mnie na lotnisko, skąd pierwszą klasą wróciłem do swojego brudnego, ale ukochanego Domu Aktora. Kiedy odpocząłem, zacząłem się zastanawiać, co to w ogóle było. Niebawem okazało się, że potrzebne są jeszcze tzw. dogrywki, więc sytuacja z limuzyną się powtórzyła.. Nie żal, że to był tylko epizod? ie, skąd! Hollywood to wielka machina produkująca złudzenia, a ja wolę rzeczywistość. Ale te wyjazdy były oczywiście bardzo edukacyjne, ponieważ zobaczyłem pracę przy filmie. Nikt w Polsce chyba sobie nie wyobraża, jakie ilości ludzi realizują wielkie, amerykańskie produkcje kinowe i nagrania muzyki do nich. W Polsce przy nagrywaniu muzyki do filmu jest realizator dźwięku, kompozytor i może asystent, a tam pracuje kilkanaście osób! Jest osobny pan od robienia notatek ołówkiem, inny od włączania kursora w komputerze, od włączania mikrofonów, od puszczania taśmy, są reżyserzy dźwięku i całe grono ich asystentów. To niewiarygodne, ale prawdziwe. Widząc to wszystko, zrozumiałem potęgę amerykańskiego przemysłu filmowego. Słynna wytwórnia 20th Century Fox to tak naprawdę nie kompleks studiów nagraniowych, ale całe miasto z nowoczesną infrastrukturą i wielkimi pieniędzmi, o których zdobywanie trudzą się tam wszyscy. Są pod olbrzymią presją. To bardzo obciążające i ja na pewno nie mógłbym tak żyć. Chciałbyś wrócić jeszcze do Hollywood? Szczerze mówiąc, to nikt nie dzwoni (śmiech). A na poważnie, jednak wolę pracować przy mniejszych produkcjach, bo tak naprawdę w Hollywood wszystko jest zrobione z trocin i dykty. A ja lubię rzeczywistość, która jest energią, nie materią. Zbigniew Preisner, silna indywidualność, król życia. Czy w jakiś sposób skorzystałeś, będąc przez pewien czas jego „nadwornym” pianistą? byszek to człowiek trudny, okazujący swoje emocje często gwałtownie i bezpardonowo. Potrafi obrazić ludzi i dla niego Hollywood czy inne miejsce nie ma żadnego znaczenia, kiedy pojawiają się emocje. Ale to jest człowiek mający ogromną moc generowania wartościowych i ważnych, nie tylko artystycznie, wydarzeń. Moje pierwsze nagranie studyjne odbyło się właśnie ze Zbigniewem Preisnerem. Nauczyłem się od niego bardzo wiele. To była muzyka do filmu „Damage” z Jeremim Ironsem i Juliette Binoche. Od tamtego czasu zrobiliśmy kilkanaście produkcji. Nauczyłem się od niego bardzo wiele, nie tylko rzemiosła artystycznego, ale też jak gotować spaghetti, jak oświetlić dom, jak dbać o własne finanse i negocjować kontrakty. Myślę, że dyplom czeladnika z podpisem Zbigniewa Preisnera mam zdany. Jesienią 2013 r. wystąpiłeś w programie Kuby Wojewódzkiego. Po co Ci taki występ? Zrobiłem to z czystego wyrachowania, ponieważ chciałem pokazać nową płytę tria Możdżer / Fresco / Danielsson. Jesteś odporny na krytykę? Niezbyt. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, że wystąpienie u Kuby wywołuje u widzów różne emocje. Trzeba uważać, ponieważ zła opinia „puszczona w eter” ciągnie się

N

Z

54

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

za człowiekiem latami. Ale ja miałem cel nadrzędny: płytę „Polska”. Dlaczego tak ją zatytułowałeś? Ponieważ mam potrzebę myślenia i mówienia o moim kraju – Polsce. Przyznasz, że na tej całej transformacji Polacy nie bardzo skorzystali. Wszyscy pewnie czujemy się jakoś skrzywdzeni czy oszukani. Uważam, że mimo wszystko Polskę musimy zrobić sobie sami, bo politycy na pewno nam tego już nie zrobią. Tytułowy utwór jest bardzo pogodny, optymistyczny, słoneczny, jasny – tak też widzę tę moją Polskę, kiedy biorę rower i jadę, i patrzę, że w pięknym miejscu na świecie żyjemy. To jest wielka szansa dla nas. Płytę „Polska” kończy „Are You Expierienced?”. A my Polacy jesteśmy doświadczeni, więc wyciągajmy wnioski i bierzmy sprawy w swoje ręce! Róbmy Polskę sami. „Polska” jako pierwsza polska płyta jazzowa jest dystrybuowana na cały świat! o właśnie. I tu pokazałem, że jakiś tam polski muzyk, wychowany w bloku na gdańskiej Żabiance – może to, co zrobił, pokazać na całym świecie. Bo, moim zdaniem, chodzi o to, abyśmy jako Polacy stawali się częścią świata poprzez swoje bycie w nim, a nie narzekanie i siedzenie z założonymi rękami. Co dla Ciebie, oprócz tworzenia i prezentowania muzyki oczywiście, ma sens? Ugruntowane przez pokolenia przeświadczenie, że jesteśmy zbudowani z mięsa i kości prowadzi do często kolosalnego cierpienia i życia w strachu. Dopiero uwolnienie się od tego przekonania, że nie j e s t e ś m y ciałem, tylko m a m y ciało, zupełnie zmienia optykę i powoduje, że nasze życie zaczyna mieć sens. Pracuję nad rozszerzaniem własnej świadomości, aby osiągnąć lepszy kontakt z samym sobą, skupiać myśli. Dieta ma wpływ na lepsze myślenie? Często jemy, ponieważ pojawia się emocja, z którą nie wiemy, co zrobić, albo jesteśmy uzależnieni od cukru, albo od złych wspomnień, albo od sytuacji, kiedy wszyscy jedzą i nam nie wypada zrobić inaczej. Tak naprawdę jest mnóstwo sytuacji powodujących nasze bezmyślne wkładanie pożywienia do ust. Jesz mięso? ie! Ponieważ nie chcę być częścią systemu obozów koncentracyjnych dla zwierząt, w których poprzez ich cierpienie generuje się cała masa złej energii i tę energię oczywiście przyswajają miliony ludzi na całym świecie. Nie popieram tego. Naprawdę potrzebujemy niewiele jedzenia, aby żyć, a większość energii można pobierać z kosmosu, ale to potrafią tylko ludzie będący na najwyższym poziomie rozwoju samoświadomości. Ja dopiero zacząłem nad tym pracować. Nad czym jeszcze pracujesz? Cały czas gramy koncerty związane z naszym ostatnim wydawnictwem, czyli albumem „Polska”. Płyta ma bardzo dobre recenzje w Niemczech i Anglii (szczerze mówiąc, nie śledzę tego szczegółowo). Zagramy też na międzynarodowym festiwalu filmowym ZOOM-ZBLIŻENIA w Zielonej Górze. To są najbliższe plany. ■

N

N



Modlitwa Antoniego Rząsy Antoni Rząsa urodził się w Futomie, wsi leżącej na pograniczu kultury wschodniej i zachodniej. To zdanie pojawia się w każdej informacji o artyście. Wtedy przychodzi na myśl pytanie: co z tego wynika? Futoma była wsią czysto polską. Graniczyła z osadami zamieszkałymi przez ludność wyznania rzymsko- i greckokatolickiego. Tekst Antoni Adamski Fotografie Tadeusz Poźniak

Już w XVIII stuleciu do kultury wschodniej wtargnęła sztuka Zachodu. Doszło do ujednolicenia, a później do spłycenia sztuki religijnej. W końcu XIX w. w obu obrządkach rozpowszechniła się ta sama estetyka oleodruku. Powielana w masowej produkcji jarmarcznych obrazów zastygła w schematach: sentymentalnych, ckliwych, łatwych w odbiorze dla „prostego człowieka”. Aby zostać artystą, należało zbuntować się przeciw temu banałowi. Wielka,

56

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

prawdziwie autentyczna sztuka, niemal zawsze zaczynała się od skandalu. Jak wspominał Marcin Rząsa, jego ojciec w początkach swej kariery wykonywał konwencjonalne figurki: górala, narciarki, dekoracyjne płaskorzeźby itp. W latach 1958–59 nastąpił przełom, gdy ciężko zachorował jego nauczyciel Antoni Kenar. Rząsa głęboko przeżywał zbliżanie się swego mistrza ku śmierci. Traktował je jako głę-


boką niesprawiedliwość: „Będąc bezsilny, aby profesora ratować, wpadłem na pomysł, aby jego stany psychiczne utrwalać w Chrystusach. Zacząłem szkicować, starając się utrwalać wszystko to, co zanotowała moja pamięć. [...] Ta myśl przenoszenia ludzkiego bólu i wszelkich stanów psychicznych, które wyciska z nas los, źli ludzie i nieme pytanie: W imię czego przez życie towarzyszy nam tyle nieszczęść i bólu? – będzie się przewijać przez całą moją późniejszą twórczość” – pisał Antoni Rząsa. Wykonał wtedy cykl trzynastu „Ukrzyżowań”. Ostatnie przeznaczył na grób Kenara. Jak opisuje rzeźbiarz, krucyfiks został celowo zdeformowany. Ręce Chrystusa – wycięte w tym samym kawałku drewna – skierowane są w górę (zamiast na boki) i splecione nad głową. Pod wpływem wspomnień wojennych (kiedy artysta oglądał wielu zabitych), Chrystusowi opuścił głowę tak, aby przypominał martwego. SKANDAL Z UKRZYŻOWANYM „Burza wielka powstała, że szydzę... – wspominał artysta. – Straszne oburzenie było... te dewoty przyniosły naturalistycznego Chrystusa, abym zmienił, lecz wpierw wzię-

VIP kultura

Antoni Rząsa.

ły się same za tę robotę i kamieniami chciały mojego odbić od krzyża. Ja przykręcił śrubami mocnymi za główkę, zabijałem kołkami, odjąć trudno. One do tego stopnia waliły kamieniami, że zmiażdżyły trochę drzewa, i to odbite drzewo odpadło miejscami na plecach i nodze, ale śruby nie puściły...”. Nie udała się próba zamiany rzeźby Rząsy na seryjny dewocyjny odlew. Motyw Ukrzyżowanego – dzięki któremu narodził się dojrzały artysta – będzie towarzyszył mu przez całe życie. Pojmuje go jednak inaczej niż większość twórców: „Posługując się Chrystusem robiłem człowieka i życie i cierpienie” – podkreślał. W cyklu oświęcimskim na krzyżach – obok Zbawiciela – rozpięte są postaci więźniów w pasiakach. Inne Ukrzyżowanie nosi nazwę „Chrystusa z Hiroszimy”. W ten sposób ludzkie cierpienie zestawione zostaje z cierpieniem Boga: „Ten człowiek na krzyżu poznał już wszystko, dobro i zło, w jego twarzy jest cała wiedza, którą zdobył...”. Rząsa zobaczył „umęczenie na każdym kroku... Jestem może pierwszy, który połamał kanony kościelne, że wziąłem tego Chrystusa i zrobiłem z niego człowieka i jego obdarzam zaletami wszystkimi i jednocześnie pewnością siebie, buntem”. ►

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

57


Marcin Rząsa, syn artysty.

BUNT PRZEMIJANIA Na wystawie w Muzeum Etnograficznym oglądamy najcelniejsze prace artysty ze zbiorów autorskiej galerii w Zakopanem. Należą do nich Ukrzyżowania. Postać Chrystusa, jakby zastygła w niemym krzyku, ma skierowane w górę ramiona. Wykonana została z jednego kloca drewna. Ciało, modelowane jak monumentalna rzeźba, pozbawione jest szczegółów. W jednej z prac otacza je siedem wykutych z metalu krzyżyków. W innej wyciągnięte w Chrystus z kołyską. górę ręce wrastają w pionową belkę krzyża, zaś serce Zbawiciela powiązane jest za pomocą łańcucha z dziecinną kołyską. W płaskorzeźbach postać Odkupiciela otacza wieniec serc. Ukazany na tle krzyża Chrystus ukazuje przebite gwoździami dłonie. W kompozycji „Bunt przemijania” (ze zbiorów BWA w Rzeszowie) Zbawiciel przedstawiony został podwójnie. Oto otoczona krzyżami postać kieruje ręce w górę w modlitewnym geście. Druga para rąk tej samej postaci wskazuje na leżące poniżej martwe, zdjęte z krzyża ciało. Świadkiem męki Chrystusa jest Maria Magdalena, która zdejmuje Jego ciało z krzyża. W innej kompozycji (z kościoła w Futomie) pod krzyżem rozgrywa się scena pożegnania świętej z idącym na mękę Odkupicielem. Prace te zrywają z kanonami ikonografii chrześcijańskiej. Są osobistym spojrzeniem na mękę Jezusa, którą artysta odczuwa jako misterium. „Patrząc w oczy Rząsowych rzeźb słychać skrzyp udręczonego drzewa. Może to pęka drewno, a może pęka serce udręczonych” – pisał znany zakopiański malarz Tadeusz Brzozowski. PIETA MURZYŃSKA I PIETA Z NARWIKU To cierpienie widoczne jest w cyklu Piet, których bohaterami są matki – wiejskie kobiety, bolejące nad stratą zabitego syna. „Miałem przed oczyma wizje matek żegnających synów idących na akcję. W ich oczach była i troska, i duma,

58

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

Bunt przemijania.

i miłość. Nigdy nie płakały”. Tę niemą rozpacz wyrażają Piety obecne w całej dojrzałej twórczości artysty. „Pieta z Narwiku” jest hołdem złożonym poległym polskim żołnierzom. Pieta murzyńska swą nazwę zawdzięcza egzotycznym rysom twarzy Marii. W innej płaskorzeźbionej kompozycji bólowi Matki, trzymającej na kolanach ciało martwego Syna, towarzyszy rozpaczający anioł i płaczące zwierzęta (symbole czterech ewangelistów?). „Gdy robię Chrystusa czy Piety – nie robię z myślą, żeby się do nich modlić, tylko snuję opowieści o ludziach” – pisał Rząsa, dodając, iż zawód rzeźbiarza wymaga ogromnego wysiłku emocjonalnego. Tak osobiście ujęta scena Opłakiwania skazana była na niezrozumienie i odtrącenie ze strony widzów. Np. „Pieta Serca”, umieszczona w kościele w podhalańskiej wsi Groń, została odrzucona przez wiernych. (Rzeźby A. Rząsy są obecne zaledwie w trzech świątyniach: w Nowej Hucie, Futomie i u pallotynów w Poznaniu). RZEŹBY-PORTRETY Z Pietami ściśle wiąże się temat macierzyństwa obecny w cyklu św. Anny Samotrzeciej. Postaci są monumentalne, zastygłe w bezruchu; tylko krzyżyk, który trzyma w ręce Jezus oraz dramatyczny gest rąk św. Anny zapowiadają przyszłą mękę. Oszczędna w wyrazie jest także figura Frasobliwego oraz postać „Zadumanej”. Cykl zamyślonych wiejskich kobiet to metaforyczne przedstawienie ludzkiego losu. Rzeźbiarka Barbara Zbrożyna twierdziła, iż jest w stanie wskazać konkretne osoby sportretowane przez Rząsę. W „Matce z dzieckiem” ze zbiorów Muzeum w Radomiu artysta pokazał twarz znajomej. Ma ona dziś 70 lat, z wiekiem podobieństwo rzeźby do modela staje się coraz wyraźniejsze – dodaje syn, Marcin Rząsa. „WPATRUJĘ SIĘ W DREWNO I SZUKAM W NIM RZEŹBY...” Rzeźba zakopiańskiego artysty jest zjawiskiem odrębnym, z niczym nieporównywalnym. Można co najwyżej wskazać jej źródła. To rzeźba zakorzeniona w tradycji sztuki ludowej, mówiąca jej językiem, używająca jej środki ekspresji. Na korytarzu Muzeum Etnograficzne-


VIP kultura go w Rzeszowie wisi krzyż z cmentarza w Komborni z końca XIX w. Rząsa nie mógł go oglądać, lecz posługiwał się tym samym językiem artystycznym. Głowa Ukrzyżowanego spoczywa na ramieniu – tak jak w pracach Rząsy. Całe ciało – nieproporcjonalne, ze zbyt grubym korpusem – zdeformowane zostało skurczem bólu: niemym cierpieniem. Dodatkowy efekt stanowi naturalna faktura starego drewna, z którego wykonany został krzyż. Rząsa przywiązywał do tego materiału ogromne znaczenie: „wpatruję się w drewno i szukam w nim rzeźby”. Podkreślał, iż nigdy nie rozpoczynał pracy, dopóki w drewnianej kłodzie nie ujrzał oczami wyobraźni realizacji swego zamysłu. Z Dachnowa k. Futomy, gdzie przez kilkanaście miesięcy pracował w czasie urlopu od pracy w szkole, przywiózł cały wagon takich szkiców rzeźbiarskich utrwalonych w drewnie. Jeden z nich oglądamy przy wejściu na wystawę. To trzy splątane konary; z jednego z nich wyłania się wyrzeźbiona głowa. Na powierzchni drewna widać ślady ołówka – plany artystycznych zamierzeń. Kompozycja nigdy nie została ukończona. „NIGDY NIE OBRAZIŁEM BOGA SWOIM DŁUTEM...” Wspomnienia wojenne (w roku 1940 wstąpił do partyzantki, gdzie pełnił funkcję gońca) pozostawiły w świadomości artysty niezagojoną ranę. Zobaczył, jak człowiek traci swoją godność. Dlatego stracił wiarę w niego i zaczął się go obawiać. „Człowiek to jest istota, która jest podobna do Boga i do dzikiego zwierzęcia... Nie wiem czy podział na dobro i zło jest prawdziwy. Są one nierozdzielne – we wszystkim znajduje się pierwiastek zła” – podkreśla. Prace A. Rząsy noszą w sobie to brzemię wiedzy o człowieku. Rzeźby zawierają w sobie ogromny ładunek emocjonal-

Damian Drąg, kierownik Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie, pomysłodawca i kurator wystawy.

ny. To osobista rozmowa artysty ze Stwórcą: „kłóciłem się w rozpaczy ze swym Bogiem, nazywając Go tyranem bezwzględnym, wyrzekałem, kląłem i szydziłem z Niego. Gdy zmarł Kenar, podobnie przeżywałem, ale nigdy nie starałem się obrazić swego Boga dłutem”. Wawrzyniec Brzozowski: „Mówił, że rzeźbi właściwie dla siebie, że jest to jego pamiętnik – ale przecież była to również jego modlitwa”. Wszystkie cytaty zaczerpnąłem z albumu: „Antoni Rząsa – prace”, opr. Juliusz Sokołowski i Magda Ciszewska-Rząsa, Wyd. Fundacja im. Antoniego Rząsy, Warszawa 2004.

ANTONI RZĄSA ur. w 1919 r. w Futomie. W roku 1938 rozpoczął edukację artystyczną w Szkole Przemysłu Drzewnego w Zakopanem w klasie Antoniego Kenara. Wznowił ją po zakończeniu wojny w 1948 r. Szkołę ukończył w 1952 i od tego roku do 1973 związał się z nią jako pedagog. W latach 1958–59 wykonał pierwszy cykl „Krzyży”, stając się dojrzałym artystą. „Krzyże” – obok cyklów:” Piety” i „Św. Anna”, rzeźbił do ostatnich lat twórczości (1974–75). W roku 1962 odbył jedyną zagraniczną podróż po Włoszech (nie licząc szkolnej wycieczki do Moskwy). Jego dzieła pokazywane były na wystawach m. in.: w Moskwie, Berlinie, Paryżu, Londynie, Tokio, Pekinie i Szanghaju. Rzeźby Antoniego Rząsy znajdują się w zbiorach Muzeów Narodowych w Warszawie i Krakowie oraz czołowych galerii polskich. W roku 1974 rozpoczął budowę w Zakopanem domu wraz z galerią autorską. Roboty ukończył na krótko przed śmiercią. Zmarł w roku 1980; pochowany został na zakopiańskim cmentarzu dla zasłużonych na Pęksowym Brzysku. Prace Antoniego Rząsy można obecnie oglądać w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie, Rynek 6. Ekspozycja czynna będzie do 18 maja br. Wystawa powstała z inicjatywy Damiana Drąga, szefa Muzeum, oraz Marcina Rząsy – syna artysty, prowadzącego w Zakopanem autorską galerię rzeźby ojca. ■

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

59


XI Święto Paniagi 3 maja, Rzeszów

Kolejny już raz rzeszowianie będą świętować istnienie najpiękniejszej ulicy w mieście – Paniagi, dziś ulicy 3 Maja, a przed laty Pańskiej. Impreza ma charakter ulicznego jarmarku. Obok siebie występują kuglarze, portreciści, muzycy. Jarmark to szereg pokazów, występów, degustacji, spotkania z malarzami, pisarzami, poetami, działaczami kultury, sportowcami oraz przedstawicielami szkół i wyższych uczelni. Zwieńczeniem uroczystych obchodów tegorocznego Święta Paniagi będą dwa koncerty: Renaty Przemyk z okazji 25-lecia pracy artystycznej oraz Formacji Plateau – „Projekt Grechuta”, z gościnnym udziałem Ani Wyszkoni, Martyny Jakubowicz i Janusza Yaniny-Iwańskiego.

Festiwal Teatrów Ożywionej Formy 4-9 maja w Rzeszowie

W tym roku Maskarada obchodzi swój mały jubileusz – to już piąta edycja wydarzenia prezentującego najlepsze realizacje teatru formy. W programie festiwalu każdy znajdzie coś dla siebie – przed południem zaplanowano spektakle dla dzieci, wieczorem dla dorosłych. Program obejmuje spektakle plenerowe i w teatrze, biletowane i bezpłatne, będące najciekawszymi realizacjami teatru formy z ostatnich sezonów. Wśród nich znajdują się przedstawienia zrealizowane w oparciu o współczesne, nie tylko dramatyczne, teksty, spektakle, które są twórczą interpretacją polskiej i światowej klasyki oraz połączeniem teatru formy z eksperymentami laboratoryjnymi. W programie propozycje również dla widzów, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z teatrem, czyli dzieci w wieku 1-5 lat. W tym roku ofertę dla najmłodszych wzbogacono o pierwsze na Podkarpaciu warsztaty teatralne, przygotowane przez aktorki Teatru Poddańczego. 4 MAJA, NIEDZIELA ● godz. 13.00 – „Jasno/ciemno” – Teatr Lalki i Aktora Kubuś z Kielc. Mała scena, bilety: 15 zł (13 zł dla grup). Spektakl dla dzieci od 1 do 5 lat. ● godz. 16.30 – oficjalne otwarcie festiwalu. „Najmniejszy samolot na świecie”, Teatr Maska w Rzeszowie – premiera (spektakl poza konkursem). Duża scena. Bilety: 15 zł (13 dla grup). Spektakl dla dzieci od 4 lat. ● godz. 20.30 – „Dywidenda” – Teatr Fuzja z Poznania. Spektakl plenerowy dla dorosłych, rzeszowski Rynek. Wstęp wolny. 5 MAJA, PONIEDZIAŁEK ● godz. 9.00 – „Emil z Lönnebergi” – Teatr Baj z Warszawy. Duża scena. Bilety: 15 zł (13 zł dla grup). ● godz. 16.00 – „Na wyspach. Małe teatrowanie przy tacie i mamie” – warsztaty. Teatr Poddańczy z Zabłudowa. Impreza towarzysząca. Wstęp wolny. Konieczna wcześniejsza rezerwacja miejsc. Warsztaty teatralne dla dzieci w wieku od 2-4 lat oraz ich rodziców i opiekunów. 6 MAJA, WTOREK ● godz. 10.00 – „Fahrenheit” – Teatr Miniatura z Gdańska. Duża scena. Bilety: 15 zł (13 dla grup). Spektakl dla dzieci od 7 lat.

● godz. 19.00 – „Polowanie na żubra” – Teatr Lalek, Grodno/Białoruś (spektakl poza konkursem). Duża scena. Wstęp wolny. Konieczna wcześniejsza rezerwacja miejsc. Spektakl dla dorosłych. 7 MAJA, ŚRODA ● godz. 10.00 – „Baśń o rycerzu bez konia” – Teatr Lalki i Aktora w Łomży. Duża scena. Bilety: 15 zł (13 zł dla grup). Spektakl dla dzieci od 5 lat.

● godz. 10.00 – „Balladyna” – Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu. Duża scena. Bilety: 15 zł (13 zł dla grup). Spektakl dla widzów od 13 lat. ● godz. 19.00 – „Dziewczynka z 13. Piętra” – Teatr Silistra z Bułgarii. Duża scena. Wstęp wolny. Konieczna wcześniejsza rezerwacja miejsc. Spektakl dla młodzieży i dorosłych. 9 MAJA, PIĄTEK

● godz. 19.00 – „Historia całkiem zwyczajna” – Olsztyński Teatr Lalek. Duża scena, bilety: 15 zł (13 zł dla grup). Spektakl dla młodzieży od 12. roku życia i dorosłych.

● godz. 10.00 – „Złoty klucz” – Teatr Lalek Banialuka z Bielsko-Białej. Duża scena. Bilety: 15 zł (13 zł dla grup). Spektakl dla widzów od 10 lat.

8 MAJA, CZWARTEK

● godz. 18.00 – „Pokój” – Teatr Snów z Gdańska. Spektakl plenerowy dla dorosłych. Rzeszowski Rynek. Wstęp wolny.

● godz. 9.00 – Rozbójnik Pyńcia – Teatr Bavka z Uzhgorodu (spektakl poza konkursem). Mała scena. Wstęp wolny. Konieczna wcześniejsza rezerwacja miejsc. Spektakl dla dzieci od 8 lat, grany w języku ukraińskim.

● godz. 19.00 – „Wąż” – Wrocławski Teatr Lalek. Duża scena. Bilety: 15 zł (13 zł dla grup). Przedstawienie familijne.



MUZYKA

Muzyczny Festiwal w Łańcucie

José Carrerasem z

na otwarcie

Prof. Marta Wierzbieniec.

Z prof. Martą Wierzbieniec, dyrektorką Filharmonii Podkarpackiej, rozmawia Elżbieta Lewicka Elżbieta Lewicka: Dzięki kolejnym edycjom Muzycznego Festiwalu w Łańcucie co roku mamy jedyną na Podkarpaciu możliwość udziału w koncertach artystów światowego formatu… Marta Wierzbieniec: Rzeczywiście, w Łańcucie koncertowali (festiwal ma ponad 50 lat!) – i wciąż przyjeżdżają na festiwal – artyści wybitni, znani i uznani. Długo można wymieniać te wielkie nazwiska, ale przypomnę choć kilka: Mischa Maisky, Shlomo Mintz, Cameron Carpenter (po raz pierwszy w Polsce), Sharon Kam, Vadim Brodsky, Adam Harasiewicz, Katia i Marielle Labeque… Nasz festiwal to także promocja młodych talentów. Jedną z zalet festiwalu jest różnorodność stylistyczna, gatunkowa i wykonawcza – obok wirtuozów instrumentalistów pojawiają się na festiwalu gwiazdy wokalistyki.

Z

godnie z pierwotnym założeniem festiwalu, dominuje tu muzyka kameralna, wykonywana w najlepszym z najlepszych miejsc, czyli w sali balowej łańcuckiego zamku, ale stopniowo zaczęliśmy wprowadzać też inne miejsca i inną, nową, nieobecną wcześniej na festiwalu, estetykę muzyczną. Od 5 lat organizujemy koncerty plenerowe, publiczność zaakceptowała także nowe miejsca dla koncertów festiwalowych, czyli Starą Ujeżdżalnię i Storczykarnię, oraz salę Filharmonii Podkarpackiej. W tym roku planujemy też koncert w synagodze. A wracając do gwiazd wokalistyki: Małgorzaty Walewskiej, Ewy Małas-Godlewskiej, Barbary Hendricks – w tym roku gościć będziemy wielką śpiewaczkę Jadwigę Rappe.

62

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014


MUZYKA Programy kolejnych edycji Festiwalu Muzycznego w Łańcucie to swoiste signum temporis...

W

spółczesność jest naszym wyzwaniem. Pragniemy, aby podczas trwania festiwalu spotykała się tradycja z nowoczesnością, bo jesteśmy wierni tradycji, bardzo ją pielęgnujemy, zarówno jeśli chodzi o poziom wykonawczy, jak i dzieła, które bardzo mocno wpisały się w historię muzyki. Jednocześnie jesteśmy otwarci na współczesne zjawisko, jakim jest nowe, niekategoryzujące postrzeganie muzyki. Tak więc zapraszamy do udziału w festiwalu artystów reprezentujących inne niż klasyczny nurty muzyczne. Znakiem czasów, w których żyjemy, jest fakt, że coraz częściej zacierają się różnice między gatunkami muzyki, która nas otacza, której słuchamy. Ktoś już dawno powiedział, że są tylko dwa rodzaje muzyki: dobra albo zła. Chodzi o to, aby zawsze była na najwyższym poziomie wykonawczym. Jerzy Waldorff i inni zastanawiali się, dlaczego ktoś powiedział, że muzyka klasyczna to muzyka poważna. Takie określenie może odstraszać współczesnego, młodego odbiorcę. A przecież wiele kompozycji pisanych przez wieki było pisanych dla rozrywki słuchaczy. J. S. Bach swoją słynną kantatę „O kawie” napisał na cześć tego aromatycznego napoju, a przykłady można mnożyć. Koncerty muzyki „niepoważnej” odbywają się w godzinach nocnych, po głównych koncertach festiwalowych. Podziwiam publiczność, która niezłomnie uczestniczy we wszystkich muzycznych wydarzeniach.

Ja także ze zdumieniem i wielką radością obserwowałam, że te koncerty kończyły się nie dość, że bardzo późno, to jeszcze wieloma bisami. To świadczy o nienasyceniu festiwalowej publiczności koncertami, które powodują głębokie przeżycia estetyczne. Dzięki pozytywnym reakcjom festiwalowej publiczności dowiadujemy się, jakie są dziś oczekiwania odbiorców muzyki, w jakim miejscu jesteśmy dzisiaj. Powodzenie tychże koncertów daje nam także odpowiedź na pytanie, które zadawał już Szymanowski i po nim wielu innych: w którym kierunku podąża muzyka? W tym roku na przykład na wspólnym koncercie wystąpią Grzegorz Turnau, Zakopower i orkiestra symfoniczna Młoda Polska Filharmonia. Jestem przekonana, że dzięki temu koncertowi i jemu podobnym otwieramy się na nową publiczność. Czy warunkiem powodzenia festiwalu jest dziś udział w nim tzw. megagwiazdy? Należy brać różne czynniki pod uwagę. Publiczność lubi oklaskiwać wielkie gwiazdy i każdy organizator, w miarę możliwości finansowych, stara się o udział wybitnych wykonawców. Moim zdaniem, równie ważny jest dobór wykonywanego repertuaru. Na każdym festiwalu nie powinno zabraknąć dzieł zawsze lubianych i oczekiwanych przez publiczność, powinno też być miejsce na nowości i debiuty. Czy nie obawia się Pani, że występ José Carrerasa przyćmi pozostałe koncerty festiwalowe?

T

o rzeczywiście będzie wielka inauguracja. Co do powodzenia pozostałych koncertów festiwalowych – nie obawiam się o publiczność, którą dobrze znam i wiem, że licznie przybędzie na cały festiwal. O przyjazd José Carrerasa zabiegałam przez kilka lat, a od początku 2014 r. spotykałam się w Wiedniu z przedstawicielem agencji, która reprezentuje tego wybitnego śpiewaka. Nasze rozmowy przybrały konkretną formę. Moje wielkie marzenie się spełniło! Takie koncerty planuje się z wieloletnim wyprzedzeniem. Obecnie pracuję nad kalendarzem koncertowym, który sięga 2023 roku. Nie będzie przesadą kiedy powiem, że tegoroczny koncert inaugurujący 53. Muzyczny Festiwal w Łańcucie będzie wydarzeniem na skalę międzynarodową. To prawda. Zainteresowanie koncertem J. Carrerasa w Łańcucie jest olbrzymie – bilety kupują melomani z całej Polski, Niemiec, Anglii i Włoch. Czy znany jest program tego koncertu? Niczego nie sugerowaliśmy. Program wybierze sam Maestro, który zapewnił nas, że dołoży wszelkich starań, aby publiczność czuła się w pełni usatysfakcjonowana na tego typu koncercie, który, jako koncert plenerowy, jest dość specyficzny. José Carreras przysłał nam specjalnie przez siebie nagrane wideo z zaproszeniem na swój koncert – bardzo serdeczne zaproszenie, z którego wyczuwam, że ten wielki artysta również bardzo chce przyjechać do Łańcuta. Gdzie Maestro zamieszka? Szczegóły dotyczące przylotu oraz miejsca pobytu J. Carrerasa podczas festiwalu stanowią tajemnicę. Mogę tylko powiedzieć, że przyjedzie w towarzystwie 16-osobowej grupy osób towarzyszących. ■

Więcej informacji o Muzycznym Festiwalu w Łańcucie na portalu www.biznesistyl.pl




ROSJA Naddniestrze Mołdawia …”Nie ma takiego miejsca na ziemi, w którym człowiek mógłby uciec od świata.” Mikołaj Gogol

Kogo obchodzi

los wróbli?

– U kogo siła, u tego prawda. Cała reszta jest tłem, jak drugoplanowa tania dekoracja, którą się wyrzuca bez skrupułów po wykorzystaniu i sięga po następną – przedwcześnie posiwiały młody mężczyzna, który to mówi, jest serbskim uchodźcą. Nazywa się Zoran Ceresnovic’, mieszka w Moskwie. Mówi, że czasami jeszcze tęskni, ale przyszłości we własnym kraju dla siebie już nie widzi. – Przyszłość? A gdzie to jest? – pyta nieco ironicznie, po czym dodaje, że on w przyszłość wierzy, tylko zdaje sobie sprawę z tego, jak niewiele zależy od zwykłego człowieka.

Tekst i fotografie Anna Koniecka Moskwa świętuje właśnie przyłączenie Krymu. Fajerwerki, wiece poparcia, słowem balszoj prazdnik. Telewizja pokazała ludzi tańczących na ulicach. Tego nie da się wyreżyserować, ludzie naprawdę się cieszą – przekonuje rosyjski dyplomata, ale to nie może być prawda, bo to nie pasuje do obowiązującego stereotypu, że wszystko w Rosji jest na rozkaz, wobec tego ostatni sondaż, wg którego ponad 80 procent Rosjan popiera Putina, też pewnie „musiał” zostać zmanipulowany. OFIARY – UBOCZNE SKUTKI POKOJOWEJ MISJI Zoran Ceresnovic’ też świętuje, ale prywatnie, i na smutno. W małej, prowadzonej przez Serba knajpce, spotkał się przy szklaneczce rakii z przyjaciółmi, którzy, jak on, są ofiarami bałkańskiej wojny. Wojny, która dzisiaj już nikogo nie obchodzi. A właśnie mija piętnaście lat, jak

Amerykanie w ramach „pokojowej misji NATO” zaczęli bombardować serbskie miasta, szpitale, szkoły, cerkwie, wodociągi, kolumny uchodźców… W Belgradzie, dwumilionowej stolicy kraju, pozbawionej prądu i wody, prawie w całym mieście ludzie próbowali chronić mosty przed nalotami, więc stawali na tych mostach, człowiek przy człowieku, trzymając się za ręce. Taki „żywy łańcuch”. Naloty trwały 78 dni. Wg oficjalnych danych, zabito ponad 12,5 tys. ludzi, w tym 2,5 tys. cywilów i 89 dzieci. Rannych – 6 tysięcy. Europa! Dwudziesty wiek! Interwencja militarna w Jugosławii była uzasadniana koniecznością obrony praw człowieka – konkretnie mniejszości albańskiej w Kosowie. Fakt. Tam było piekło, lecz po oderwaniu się Kosowa od Serbii, co zaakceptowała ochoczo większość państw, Albańczycy urządzili w swej niepodległej republice piekło dla Serbów. No ale cel militarny został osiągnięty, Serbia liże rany, jej sojusznik – Rosja – stracił tam wpływy, zaś złoża uranu (jedyne udoku-

Dniestr – jest teraz granicą, która oddziela dwa wrogie sobie światy: Mołdawię i Naddniestrze.


ROSJA Naddniestrze Mołdawia Ks. Henryk Soroka.

Skansen sowiecki – tak się mówi w Mołdawii o Naddniestrzu, ale to wciąż Mołdawia. mentowane w tamtym rejonie) nie trafią już „w niepowołane” ręce”. Chyba że… Kosowo jest wciąż tykającą bombą (zagrożenie islamskim terroryzmem, nielegalny handel bronią, narkotykami, żywym towarem). Europa, dwudziesty pierwszy wiek: uboczne skutki interwencji – czytaj ofiary wojny na Bałkanach – okazują się niedoszacowane, m.in. z powodu radioaktywnego skażenia terenów bombardowanych amunicją zawierającą zubożony uran. Stwierdzono 40-procentowy wzrost zachorowań na raka wśród ludności mieszkającej na tamtych terenach. Tego rodzaju amunicja jest na wyposażeniu nie tylko amerykańskiej armii, rosyjskiej również. I paru innych. KOMU NASTĘPNEMU SPIESZY SIĘ DO WOJNY? Do Polski dotarli pierwsi uchodźcy z Ukrainy. Niektórzy z małymi dziećmi. – Wrócimy do siebie dopiero wtedy, gdy Krym znowu będzie ukraiński – mówi do kamery jedna z uciekinierek. Dmitrij Fiodorow patrzy na wydarzenia na Ukrainie oczyma Rosjanina, który przez trzydzieści lat mieszkał we Lwowie. Teraz – w Moskwie. – Niedawno stuknęła mi siedemdziesiątka. Lwów to moja młodość, studia, praca, pierwsze małżeństwo. Tam jest moja najstarsza córka i wnuk, czyli „Ruscy”, których, jak słyszę z Ukrainy, trzeba unicestwić bombą atomową. Żyłem we Lwowie razem z Ukraińcami, Żydami, Polakami i Bóg jeden wie, z kim jeszcze. Myśmy się nie pytali. Nie było ważne. Obchodziło się dwa święta, prawosławne u sąsiadów, a katolickie u nas. Matka była Polką. Apolonia, z domu Kostelecka. Ojciec – Rosjanin, ale on przepadł zaraz po wojnie, a jak się odnalazł, to już z drugą rodziną. Myśmy się też rozpierzchli. Jedna siostra z mamą do Taganrogu nad Morze Azowskie, bo dali im osobne mieszkanie, a nie komunałkę. Drugą siostrę zesłali do łagru za krąg polarny, bo wyszła za folksdojcza. Brat pojechał do Azerbejdżanu za pracą, a ja na Syberię. Zawsze, gdziekolwiek później byłem, miałem świadomość, w jakiej ja wyrosłem kulturze i w jakiej historii. Nie w tym rzecz, że przerobiłem z książek, i na własnej skórze trochę też, zawikłaną ukraińską przeszłość, że rozumiem język. Znam na pamięć wiersze Szewczenki. Czasem nawet jeszcze śni mi się po ukraińsku. Rzecz w tym, że coraz mniej rozumiem ludzi.

Może ja stary dureń, a naiwny? Ale jak można się tak nagle zmienić z przyjaciela we wroga?! Rosjanie i Ukraińcy byli zawsze dla siebie braćmi, jedliśmy tę samą biedę, a teraz taka nienawiść. To już nie jest polityka, to się zaczyna dziać między zwykłymi ludźmi – twarzą w twarz. Zadzwoniłem wczoraj do Lwowa do mojej kochanej Lesi. Wychowaliśmy pod jednym dachem. Moja mama traktowała ją jak córkę. Mimo że nasze losy się potem rozbiegły, pomagaliśmy jedno drugiemu – jesteśmy lepiej jak rodzina. A teraz ona nie chce nawet ze mną gadać. „Wy, Rosjanie, nic tylko kłamiecie i kłamiecie!” – wykrzyczała mi do słuchawki, po czym się rozłączyła. Była zdenerwowana, bardzo. Znam ją, jak siebie. Bała się rozmawiać, czy co? Rossija 24 (publiczna stacja telewizyjna) pokazała amatorskie nagranie lekcji z przedszkola we Lwowie. Kto zrobił to nagranie, nie wiadomo. Lekcja wyglądała tak: nauczycielka pyta dzieci o ich imiona. Te dzieci, które mają imiona ukraińskie, są chwalone. Za rosyjskie pochwały nie ma, jest ostrzeżenie, że to źle, nazywać się po rosyjsku nie można. Trzeba po ukraińsku. A więc Misza – źle. Myhajlo – dobrze. Najlepiej uczyć się na przykładach, więc nauczycielka daje przykład: – Pamiętaj – poucza małą dziewczynkę – nie bądź nigdy Elena, tylko Ołena, bo będziesz musiała pakować walizkę i wyjeżdżać do Moskwy”. Polina Statkiewicz, żona oficera radzieckich wojsk rakietowych, wspomina, że gdy zostawiła w Kaliningradzie czteropokojowe mieszkanie i wracała do Mołdawii, trochę było jej żal. – Przyszedł mi na myśl mój rodzinny dom. Wielkie słowo – dom; to była kucza, lepiłyśmy ją razem z mamą z gliny i ze słomy. Z takich luksusów poszłam na studia. Całe życie spędziłam na walizkach, bo męża, jak to w wojsku, ciągle gdzieś przenosili, a ja z dziećmi peregrynowałam za nim. Kiedy Związek Radziecki się rozpadł i nie wiadomo było, co dalej będzie, męża odprawili na emeryturę. To przesądziło sprawę. Jedziemy, pieniądze są, a Mołdawia nie zagranica. Wtedy wszędzie jeszcze czuliśmy się u siebie. ►

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

67


ROSJA Naddniestrze Mołdawia Niefortunny okazał się jednak czas na przeprowadzkę. Mołdawskie elity parły na siłę do połączenia z Rumunią, a ludzie rumunizacji się bali. Zwłaszcza w rosyjskojęzycznym Naddniestrzu. A gdy ten najbogatszy mołdawski region (40 proc. produkcji przemysłowej i 90 proc. wytwarzanej energii pochodziło stąd), ogłosił się niepodległą republiką, wybuchła wojna domowa. Kiszyniowskie elity poszły odbijać łup elitom tyraspolskim (Tyraspol – stolica Naddniestrza). I znów zapłacili za to ludzie. Nihil novi sub sole. Polina Statkiewicz: – Mołdawianie brali na siłę ludzi do armii i prowadzili ich na Tyraspol. W Tyraspolu stała armia rosyjska – to cud, że się tam skończyło bez większego rozlewu krwi. W Benderach zginęło 600 ludzi. Drugie tyle zostało rannych. Ludzie zostawiali domy i uciekali, a mołdawskie pospolite ruszenie szło i grabiło dom w dom. Kto wie, jak długo by to trwało, gdyby nie generał Lebiedź (dowódca rosyjskiej 14. armii stacjonującej w Naddniestrzu – przyp. A.K.). Dowódcom mołdawskim zapowiedział: Jeśli wy się nie cofniecie od Bender, to ja was otniesu (ros. odniosę) i w Kiszyniowie dziś będę jadł obiad, a kolację zjem w Bukareszcie. Poskutkowało. Skończyła się wojna, ale spokój nie wrócił. W Kiszyniowie na ulicy stał czołg. Rzucali w niego kamieniami, butelkami i krzyczeli: Ciemodan – wokzał – rosija! (waliza – dworzec – Rosja). I tak w kółko, cały czas! Do obłędu! Strach było wyjść na ulicę, strach odezwać się po rosyjsku. Mąż jest Rosjaninem, po rumuńsku nie umiał ani słowa, dzieci też. Jak tak żyć? Mołdawia nie uznała naszego prawa do rosyjskiej emerytury. Nie mieliśmy gdzie mieszkać, ani z czego żyć. Tułaliśmy się po cudzych kątach, ja z dziećmi osobno, mąż osobno. Chleba nie miałam za co kupić. To był straszny czas! Dopiero po trzech latach zaczęli nam wypłacać emeryturę, ale okrojoną. Na zapałki starczyło… CZAS NA ZMIANĘ DEKORACJI? Mołdawia szykuje się do podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE. Ale tak samo jak 22 lata temu, gdy chciała się złączyć z Rumunią, powrócił ten sam problem: Naddniestrza i związanej z nim politycznie i gospodarczo Rosji. To jest jej strefa wpływów. I pod tym względem też nic się nie zmieniło. Naddniestrza nie uznaje żadne państwo. Formalnie zatem należy do Mołdawii, ale to Rosja je utrzymuje. Naddniestrze dostaje za darmo gaz, tak zwaną pomoc humanitarną, 30 mln dolarów rocznie i więcej… Dzięki temu są wypłacane emerytury, zasypuje się dziury w bud-

Naddniestrzańska wieś Słoboda Raszkowa.

żecie. A ponad 200 tys. Naddniestrzan pracuje w Rosji, Czyli prawie połowa wszystkich obywateli. A ludzie? Jak oni żyją w tym rozdzieleniu na dwa domy – rodzina tu, a mąż gdzieś w Rosji; przecież nie tylko w Moskwie pracują, żeby mieli z czego żyć, jadą nawet sześć tysięcy kilometrów od domu, na Syberię, byle zarobić; nie widzą miesiącami dzieci. Naddniestrze w mikroskali: wieś Słoboda Raszkowa. Droga błotnista, istne bajoro. Drewniane stare chałupy. Nowsze domy też nieduże, szare, eternit na dachach. – We wsi jest dużo dzieci bez rodziców i starców samotnych. Los ciężki, ale skarżyć się nie przywykliśmy – mówiła stara kobieta spotkana na drodze. Jak żyje się ludziom z dala od wielkiej polityki opowiadał ksiądz Henryk Soroka, który w tej naddniestrzańskiej wsi był przez szesnaście lat proboszczem: – Jak ja tu przyjechałem w 1990 roku, był kryzys. Kryzys dla nas to nie jest nic nowego, my wciąż żyjemy w kryzysie. Ale wtedy było tak, że w Domu Dziecka, pobudowanym na miejscu pierwszego kościoła, nawet nie mieli czym dzieci karmić. Dogadałem się z dyrektorem szkoły i zaczęliśmy tym dzieciom pomagać. Potem udało się te dzieci katechizować. Na koniec udało się te wszystkie dzieci ochrzcić, a wybrałem tak, żeby każde dziecko miało dwie pary chrzestnych. Przyszła zima, w Domu Dziecka nie mieli w ogóle opału, więc ludzie się zbiegli wieczorem, porozbierali dzieci po domach, a rano przyprowadzili do szkoły. I tak funkcjonował „Dom Dziecka”. Potem go zlikwidowali, dzieci gdzieś wywieźli, więc odczekałem trochę, żeby się dzieciaki zaadaptowały do nowych warunków i zacząłem szukać, gdzie są. Szukał tych dzieci przez trzy lata po internatach, po innych Domach Dziecka. Wreszcie znalazł, stworzył im dom, odkarmił, odchował, niektóre poszły na studia, niektóre już pracują. Tym, co się jeszcze uczyły, kupował bilety na autobus, żeby mogły tu przyjeżdżać jak do domu, na sobotę, na wakacje, bo gdzie się miały podziać. „Batia” – tak do niego mówiły. Batko to po ukraińsku ojciec. Kiedyś poszli razem z batią na targ do Rybnicy kupować kurtki. Mierzą, radzą, sprzedawca się pyta: „A to pana te wszystkie dzieci? – A moje – odparł ksiądz. W 2008 roku miał ksiądz 37 dzieci pod opieką. Saszkę trzeba było wziąć, bo mama piła. Dwoje dzieci znalazł ksiądz na śmietniku w Kiszyniowie…

Naddniestrze.


Mołdawia.

Jak żyją ludzie? – Jak się zajdzie do domu, gdzie ludzie nie mają podłogi, i zapyta, czemu sobie nie zrobicie podłogi, to słyszałem – a my tak przywykli – opowiada ksiądz. – Teraz mentalność się trochę zmieniła. Jadą na zarobek do Rosji, nauczyli się, ci młodsi ludzie, że można lepiej żyć, czują potrzebę, że można coś zmienić. A starsi, nawet gdyby chcieli, to nie mają za co. Historia dopisuje dalszy ciąg losów dzieci, które trafiły do Słobody Raszkowej, a to długa lista i wciąż nie zamknięta. Ale, jak mówił ksiądz Soroka, tałantliwemu nada pomagać, a ten bez talentu sam się przebije. Są dzisiaj już dorosłymi ludźmi, lekarzami, księżmi, jedna dziewczyna skończyła teologię, druga studia plastyczne. Dzieci z różnych rodzin, rosyjskich, mołdawskich, ukraińskich mieszanych. Polskie też. Ale, jak mówił ksiądz, dzieci nie można dzielić: Polak nie Polak. Prawosławne, katolickie, a co to za różnica. Dziecko jest dziecko. Kościół i cerkiew w Naddniestrzu nie konkurują ze sobą. Pomagają ludziom po prostu przeżyć, zwłaszcza starym, którzy nie są w stanie udźwignąć ciężaru transformacji, jaka się toczy, i często jedyny ciepły posiłek, jaki zjedzą, przynoszą im na piechotę księża, a jak droga trochę obeschnie z błocka, to nawet da się przejechać i dowieźć lekarstwo, albo zdążyć z ostatnią posługą. Aspirująca do UE Ukraina też zaczęła traktować Naddniestrze inaczej. Blokując ostatnio granicę – twierdzi, że boi się, że terroryści do niej przenikną… A nie boi się, że jakimś cudem mogłoby przeniknąć przez tę granicę coś innego, np. kontrabanda papierosów albo poradzieckiej broni zmagazynowanej w Naddniestrzu? Niby nikt nie chce otwartego konfliktu, a trwa przepychanka, która ku niemu zmierza. Tymczasem jest sporo innych problemów, na które warto by spojrzeć. Naddniestrze ma przemysł (hutniczy – eksport na Zachód, tekstylia i cement też idą na eksport), ale system zarządzania jak za „Sojuza”. Prywatyzacji poradzieckich zakładów też można by niejedno zarzucić. Bez gruntownych reform Naddniestrze nie ma szans na samodzielny byt. Życie na rosyjskiej kroplówce też nie jest w pełni życiem. Niewykorzystanym potencjałem w Mołdawii jest przede wszystkim ziemia. „Gdyby była tutaj sensowna władza, to przy tym bogactwie ziemi za 10 – 15 lat byliby Szwajcarią. Taki jest tutaj potencjał”. Powiedział to nie polityk, lecz praktyk – przedsiębiorca Piotr Kotelewicz; przewodniczący Mołdawsko-Polskiego Ośrodka Wspierania Przedsiębiorczości „Polonus” w Bielcach (drugie po Kiszyniowie największe miasto Mołdawii). Był rok 2008,

Naddniestrzańska motoryzacja... czyli do zostania drugą Szwajcarią Mołdawia ma jeszcze sześć lat. Ilu polityków się zmieni przez ten czas u władzy? Mołdawii w wydobyciu się z zapaści może pomóc Unia, pod warunkiem, że do aliansu dojdzie. A to będzie możliwe, warto jeszcze raz powtórzyć, gdy zostanie rozwiązany problem Naddniestrza, czyje ono będzie. Na czerwiec jest planowane podpisanie umowy stowarzyszeniowej. Mało czasu. Robi się coraz bardziej nerwowo. Bo jak się zachowa Rosja? Czy się powtórzy scenariusz z Krymu? Dopóki konflikt Rosja – Naddniestrze – Mołdawia nie zostanie rozwiązany, zarabiać na tym konflikcie będą… koncerny zbrojeniowe. Zimna wojna się znów zaczęła – temu samolocik, tamtemu bombkę, albo tarczę, niech się czuje zaszczycony. Stąd się wzięło powiedzenie – bombowy interes. Truizm, ale warto posłuchać czasem co mówią zwyczajni ludzie, a nie leszcze polityczne, które nadymają się do kamer, licząc, że nabiją sobie punktów u wyborców. Według sondaży (mnożą się jak króliki), po obu stronach Dniestru młodzi ludzie chcą tego samego – żeby się Kiszyniów dogadał z Tyraspolem. W Mołdawii opowiedziało się za tym 78 proc. respondentów. W Naddniestrzu – 56 proc. Chcą żyć normalnie, a nie emigrować, mając trzy paszporty. Drobny przykład. Paszport naddniestrzański nie jest dokumentem honorowanym na żadnej granicy – przecież tego państwa nie ma. Ale obywatele są. Są stąd, a nie z kosmosu. Jak się nic nie zmieni, to wszyscy uciekną – via Mołdawia na Zachód. Starsze pokolenie chce mieć już tylko święty spokój, nie chce zmian. Kogo spytać, wspomina dawne dobre czasy – w Naddniestrzu żyło się lepiej niż w Mołdawii. Szału radości w całym społeczeństwie zapowiadane stowarzyszenie z UE nie budzi. Ponad połowa Mołdawian wolałaby większą integrację z Rosją… Fiodor Górski ze Styrczy, pan ze starszej generacji, ujął to tak: – Każdy zrobił sobie taką wolność, jaką chciał, albo jaką mógł. Nam za czasów Związku Radzieckiego było najlepiej, a teraz znowu zaczyna być coraz lepiej, stabilniej, bezpieczniej. Więc my sobie meblujemy ten nasz świat po swojemu. I niech nam się nikt do tego nie wtrąca, bo my też ludzie i też swój rozum mamy. Styrcza jest małą, mołdawską wioską. ■

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

69


zusowego warzystwa Je

.

w Starej Wsi

uzeum To

Pisanki z M

Wielkanocne jajo i spółka Jajko z Wielkanocą połączone są więzią nierozerwalną. Trudno wyobrazić sobie bez jajka świąteczne śniadanie, czy jego bajecznie kolorowego wcielenia, czyli pisanki, w koszyczku niesionym do kościoła w Wielką Sobotę. I choć to zaledwie jeden z wielu symboli tych świąt, to w naszej świadomości najważniejszy i z bardzo długo tradycją. Znacznie starszą niż same święta upamiętniające zmartwychwstanie Chrystusa.

Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak

Z

wyczajów i tradycji związanych z Wielkanocą jest bardzo dużo, ponieważ w całym roku jest to okres najbogatszy w obrzędy. Jest to związane z przejściem zimy w wiosnę, a później powiązanym z chrześcijańskimi świętami. Wiele obyczajów nie jest już kultywowanych, o części pamiętają tylko najstarsi mieszkańcy wsi, inne dostosowaliśmy do współczesności, pojawiło się też kilka nowych, które doskonale wpisały się w tę wielkanocną obrzędowość. Ale bez wątpienia prym w tej kwestii wiedzie jajko. Pod względem popularności w czasie świąt wielkanocnych jest bezkonkurencyjne. – Pisanka ma bardzo starą tradycję, nawiązującą jeszcze do czasów przedchrześcijańskich i symbolizuje odradzanie się przyrody – wyjaśnia Damian Drąg, kierownik Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie. – Jajko od wieków jest symbolem życia, powodzenia, zdrowia. Nawet skorupki z jajek mają symboliczne znaczenie, rzucało się je na strzechę do ochrony przed piorunami, wieszano je na drzewach, by owocowały, podczas pierwszej orki pod pierwszą skibę wrzucano jajko, wierząc, że w ten sposób niejako zapładnia się ziemię. Pisanki malowały głównie niezamężne dziewczęta i każda starała się, by były jak najpiękniejsze. Ich dzieła musiały zwracać uwagę, bo to był jedyny okres, gdy dziewczyna mogła dać znać chłopakowi, że się jej podoba. Zazwyczaj to mężczyźni inicjowali znajomość, ale w czasie Wielkanocy wyjątkowo to dziewczyna, dając pisankę wy-

70

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

branemu chłopakowi mogła zasygnalizować, że nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby zaczął się do niej zalecać.

Z PISANKĄ PRZEZ WIEKI Jak pisanka jest wiekowa, można się przekonać odwiedzając Muzeum Towarzystwa Jezusowego w Starej Wsi. Tam zgromadzona została największa, bo licząca ponad 600 sztuk, kolekcja pisanek. Ich autorką jest Krystyna Kierska, urodzona we Lwowie, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, która większość życia spędziła na emigracji. Swoją kolekcję kilka lat przed śmiercią przekazała zakonowi jezuitów. Pisanki stały się dla niej sposobem spopularyzowania w europejskich krajach polskiego, wielkanocnego zwyczaju zdobienia jajek. Malowała więc je najróżniejszymi metodami, wzorowała się na różnych stylach i regionach Polski, a jej małe dzieła sztuki podziwiano we Francji, Szwecji, Belgii, Holandii i Wielkiej Brytanii. Inspiracji poszukiwała też często podróżując po świecie. Gdy tylko natrafiła na jakiś lokalny sposób zdobienia jajek, natychmiast go powielała. W Starej Wsi są więc kopie pisanek z początków chrześcijaństwa na Sycylii czy Grecji, są też kopie pisanek starosłowiańskich. Ale pisanki miały być nie tylko ozdobą wielkanocnego stołu czy koszyczka ze święconką, bywały też takie, które miały ukazywać ducha narodu polskiego. Takie patriotyczne pisanki nawiązywały np. do powstania styczniowego.


Ale najsłynniejszymi i równocześnie najdroższymi w historii jajkami wielkanocnymi są jajka tworzone przez rosyjskiego złotnika Petera Carla Fabergé. Pierwsze jajko powstało w pracowni złotnika w 1884 roku. Zamówił je car Aleksander III w prezencie dla żony na Wielkanoc. W ten sposób zapoczątkował tradycję, kontynuowaną po jego śmierci przez syna, Mikołaja II, który podobnie jak ojciec przed świętami zamawiał jedno jajko. Sam Fabergé nie zaprojektował żadnego z zamawianych przez władców jajek, autorami wszystkich byli złotnicy z jego pracowni. Każde z nich jest wykonane ze złota, inkrustowane cennymi kamieniami, macicą perłową i kością słoniową. W marcu br. odnalazło się kolejne dzieło pracowni Fabergé. W Stanach Zjednoczonych za 14 tys. dolarów kupił je na targu staroci pewien mężczyzna. Planował odsprzedać je jako złom metali szlachetnych, ale ponieważ nie znalazł chętnego, wpisał w wyszukiwarce internetowej słowa „jajo” i wygrawerowany na ozdobie napis „Vacheron Constantin”. Wtedy dowiedział się, że jest właścicielem tzw. trzeciego jaja carskiego z 1887 roku, którego poszukiwano od wielu lat. Wartość znaleziska wyceniono na ponad 30 mln dolarów.

CZAS OCZEKIWANIA Cały czas wielkanocny jest bardzo symboliczny. Okres przygotowań do tego najważniejszego chrześcijańskiego święta rozpoczyna Niedziela Palmowa, w liturgii nazywana Niedzielą Męki Pańskiej, a dawniej Kwietną Niedzielą. Według tradycji, mieszkańcy wsi przynosili do kościołów gałązki bazi przybrane kwiatami z bibuły. – Kotki bazi często były zjadane, co miało ustrzec przed chorobami gardła – mówi Damian Drąg. – Taką palmę przechowywano przez cały rok, służyła m.in. do pierwszego wygonu bydła na pastwiska. Części tej palmy były zatykane też w polach, by uchronić je przed gradobiciem.

Symboliczne jest też wszystko, co trafia do wielkanocnego koszyczka, czyli chleb, chrzan, wędliny, masło, sól. Np. chrzan i ocet przez swoją ostrość miały nawiązywać do męki Chrystusa. Dziś obrzęd poświęcenia pokarmów jest związany z kościołami, ale dawniej to ksiądz przyjeżdżał w wyznaczone miejsca, np. w pobliże kapliczek albo skrzyżowania dróg, i tam święcił pokarmy. – A teraz nie tylko, że przynosimy do kościołów symbole pokarmów, to jeszcze symboliczne ilości. Dawniej święciło się całe kosze, wręcz koszary jedzenia, którego musiało wystarczyć na całe święta dla całej rodziny. To nie była odrobinka pokarmów, jak robimy to obecnie – dodaje kierownik Muzeum Etnograficznego. Inną tradycją Wielkiej Soboty jest obrzęd poświęcenia ognia i wody. Według starego zwyczaju, zabieramy do domu buteleczki z poświęconą wodą i odrobinką węgla z ogniska palonego przed kościołem. Natomiast odwiecznym obyczajem Wielkiej Niedzieli jest hałasowanie w czasie rezurekcji, które ma odpędzić wszelkie zło i choroby. Tę tradycję kultywują dwie miejscowości – Przeworsk i Wielopole Skrzyńskie, gdzie w niedzielny poranek po miejscowości chodzą strażacy z wielkim bębnem i budzą mieszkańców na rezurekcję. Później wychodzą na wzgórze, gdzie znajduje się pomnik św. Jana Nepomucena, i tam głośno bębnią. To ma ochronić miejscowość przed chorobami. Święta kończymy tradycyjnym poniedziałkowym oblewaniem się. Przed laty w niektórych miejscowościach było to tylko symboliczne obmycie z chorób czy też grzechu, a w innych dziewczęta „pławiło się” w rzekach lub stawach. Od pisanki poczynając, poprzez koszyk ze święconką, na śmigusie-dyngusie kończąc, Wielkanoc to wyjątkowy czas, z wyjątkowymi i bardzo starymi zwyczajami. Wszystkie mają nam przypominać, że to czas odnowy, odrodzenia i radości. I oby taki był. ■ Reklama


Joanna Szurlej.

Niosące NADZIEJĘ Takich jak one świat potrzebuje. Zbyt górnolotne stwierdzenie? W takim razie mniej globalnie – takich jak one potrzebuje otoczenie. Potrzebuje siły, którą w sobie mają, nadziei, którą dają innym. Jedna od zawsze była przekonana, że świat należy do kobiet. W rodzinnym Lesku przekonała się, że kobiety owszem są, ale jakby ich nie było, że trzeba im pomóc wyjść z domów, pomóc odszukać siłę, by zawalczyły o siebie. Dzięki drugiej kobiety w Dębicy w końcu zaczęły korzystać z badań mammograficznych. Widocznie potrzebowały kogoś, kto im opowie swoją historię walki z rakiem. Ona to zrobiła i namówiła do tego inne amazonki. Powstała książka „Nieustraszone”, która zadziałała piorunująco. Dziś statystyk dotyczących badań profilaktycznych mogłoby pozazdrościć Dębicy niejedno miasto.

Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak, Krzysztof Koch

72

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014


LUDZIE Joannę Szurlej, dyrektorkę Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie SOS w Lesku, babcia i mama wychowały w przekonaniu, że świat należy do kobiet. Ale życie pokazało jej, że tak jednak nie jest, że trzeba je wspierać, bo wprawdzie są, ale jakoby ich nie było, że są „niezagospodarowane”. Dlatego właśnie w 2005 roku stworzyła Stowarzyszenie Kobiet Bieszczadzkich „Nasza Szansa”. – Stowarzyszenie było efektem tego, co w moim życiu działo się wcześniej – opowiada Joanna Szurlej. – Skończyłam studia w Warszawie, ale strasznie nie chciałam tutaj wracać, więc objechałam Europę, trochę zabawiłam w Niemczech. Wydawało mi się, że do odważnych świat należy, ale do czasu, gdy poczułam „Heimweh”, czyli „ból za domem”. Zobaczyłam rozłożone na podłodze rozcięte kartony soków z Horteksu, było na nich godło „Teraz Polska”. Wtedy już wiedziałam, że muszę wracać w Bieszczady. Tu stwierdziłam, że te „kobity” nie są zagospodarowane. Skrzyknęło się więc kilka osób, w myśl zasady, że jak masz pieniądze, to załóż fundację, a jak nie masz pieniędzy, ale masz przyjaciół, to załóż stowarzyszenie. W sierpniu 2005 r. zarejestrowałyśmy stowarzyszenie. I ruszyłyśmy z kopyta.

Świat WEDŁUG KOBIET Przez 8 lat działalności Stowarzyszenie Kobiet Bieszczadzkich „Nasza Szansa” przeprowadziło 16 projektów na rzecz kobiet, młodzieży i dzieci: „Zobacz to ja!”, „Stawiam na siebie”, „Bajkowy świat”, „Klub Integracji Społecznej”, „Razem Silniejsze”, „Moje prawa moją szansą”, „Stop! Ręce nie są do bicia”, „Mama na szóstkę!”, „Moje mocne strony”, „Znajomość prawa pomaga”, „Wolontariat Bieszczadzki”, „Koalicja Antyprzemocowa”, „Od gRAfiki do GrAfFiTti”, „Świetlica – moje miejsce”, „Świetna Świetlica”. Joanna podkreśla, że stowarzyszenie powstało, by wzmocnić pozycję kobiet, by poczuły się mocniejsze, żeby miały platformę do działania i mogły robić to, co chcą zrobić. Każdy projekt, który realizowano w Lesku, był rzeczywistą odpowiedzią na ich potrzeby, bo przy tworzeniu takich projektów obowiązuje zasada – trzeba słuchać kobiet, trzeba spytać, czego one chcą. Trzeba też dostosować się do ich zegara biologicznego, do rocznego cyklu zajęć, bo przecież z obrabianiem wiosną i latem grządek na działce nawet najlepszy projekt nie wygra. I tak np. „Mama na szóstkę” zrodziła się na mieście, w pobliżu cukierenki Szelca. – Stałyśmy w miejscu, gdzie przecinają się wszystkie drogi, i rozmawiałyśmy o tym, że nie ma tu nic dla matek z dziećmi – wspomina założycielka „Naszej Szansy”. – Zaczęłyśmy więc podpytywać znajome mamy, co chciałyby robić. Pojawiło się kilka pomysłów na zajęcia, ale zawsze był warunek, by dzieci miały opiekę, ponieważ nie mogą ich zostawić w domu. Wymyśliłyśmy więc, że w Domu Kultury dzieci szły na prawo na zajęcia z rytmiki i angielskiego, a babeczki szły na swoje zajęcia.

Natomiast „Klub Integracji Społecznej”, który istniał przez rok, bo na dłuższą działalność nie było pieniędzy, był skierowany do kobiet powyżej 40. roku życia. Dlaczego do nich? Ponieważ zarówno dla młodszych, jak i starszych, są najróżniejsze projekty, ale dla „40+” nie ma nic. Kobiety miały wsparcie doradcy zawodowego, psychologa, zajęcia motywujące, uczyły się, jak należy się ubrać na rozmowę kwalifikacyjną, jak napisać CV, jak rozmawiać z pracodawcą. Jednak nie była to tylko nauka poszukiwania pracy, ale czasem po prostu pretekst do wyjścia z domu. – No bo gdzie można wyjść w takich małych miejscowościach? Najwyżej do sklepu, jak się ma pieniądze, do kościoła, bo już chodzenie na spacery nie jest mile widziane – mówi Joanna Szurlej.

Ośrodek – przystanek na drodze DO NADZIEI Rok po założeniu stowarzyszenia, zupełnie dla niej niespodziewanie, pojawiła się inicjatywa stworzenia w Lesku Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie SOS. Program zakładania takich ośrodków w całym kraju był pokłosiem przyjęcia ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, o którą z ogromną determinacją walczyła posłanka Izabela Jaruga-Nowacka. Joanna Szurlej wygrała konkurs na dyrektora leskiej placówki, szybko skompletował się też zespół, który w niemal niezmienionym składzie działa do dziś. Ale największym wyzwaniem było zorganizowanie i urządzenie ośrodka. Dyrektorka miała na to miesiąc i to chyba najtrudniejszy w roku, bo grudzień. Gdy wszyscy przygotowywali się do świąt i myśleli o końcu roku, ona próbowała kupić meble, pościel, garnki. – Tu nie było nic – mówi obejmując spojrzeniem ściany swojego biura. – Gołe ściany i kurz. Ale uparliśmy się, że otwieramy 24 grudnia, więc nie zrażały mnie reakcje ludzi, gdy składałam np. zamówienia na 20 łóżek, a słyszałam: „Pani, to po Nowym Roku. Teraz będzie inwentaryzacja. Teraz 20 łóżek to się nie da”. A ja im na to odpowiadałam: „Nie, nie. Do końca roku to wszystko musi działać”. I udało się. Oficjalnie ośrodek w Lesku rozpoczął działalność w wigilię Bożego Narodzenia 2006 roku i od tej chwili działa nieprzerwanie, całodobowo i całorocznie. Ofiary przemocy mogą tu skorzystać z bezpłatnych porad prawnych i psychologicznych, mogą otrzymać pomoc ambulatoryjną lub hotelową i zamieszkać w ośrodku kilka dni albo nawet 3 miesiące. Liczby? Porad prawnych udzielono prawie 2500, a 1084 osoby, w tym 211 dzieci, znalazły tu pomoc. Niektórzy wcześniej dzwonią, pytają, ale są i tacy, którzy przychodzą tak, jak stali, a w ośrodku dostają ubranie, jedzenie i… czas, żeby zastanowić się, co dalej. A to bardzo dużo. Ośrodek w małym Lesku jest ceniony. W 2011 roku otrzymał nagrodę ministra pracy i polityki społecznej za wybitne nowatorskie rozwiązania w zakresie pomocy społecznej. ►

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

73


LUDZIE Robić swoje i nie patrzeć na to, CO LUDZIE POWIEDZĄ Wydaje się, że Joanna Szurlej znalazła przepis na bycie szczęśliwą. Jaki? Prosty. Mówi, że chcąc żyć w szczęśliwym społeczeństwie, trzeba dążyć do tego, by było ono szczęśliwe. Jej motto? Nie patrzeć na to, co powiedzą ludzie tylko robić swoje. No i robi. Stowarzyszenie Kobiet Bieszczadzkich pomogło kilkuset kobietom, które w najróżniejszy sposób były „zamieszane” w jego działalność. Ośrodek od prawie ośmiu lat nieustannie wspiera ofiary przemocy w rodzinie. A co dalej? Pomysłów ma mnóstwo. Mówi, że od pewnego czasu już nie napina się jak dawniej, by jej było na wierzchu. Dzięki temu łatwiej się jej żyje. Podkreśla, że nie wie, jak długo będzie jeszcze robić to, co w tej chwili. – Ośrodek to już 8-letnie dziecko, poradzi sobie beze mnie. Teraz mam marzenie, by pozbyć się domu i wyruszyć w Polskę, żeby opowiadać ludziom, jak można żyć bez stresu, żyć z radością i bez przemocy. Zadawać im pytania: kim jesteś?, po co tu jesteś?, dlaczego tu jesteś? Chyba muszę sama dla siebie napisać taki projekt. A później chciałabym założyć dom wesołej starości. Takie miejsce dla „objechanych” staruszków, zarządzane przez starszych ludzi, całkowicie demokratyczne. Taki przystanek Alaska dla starszych ludzi – mówi Joanna Szurlej. A o tym, że życie potrafi robić wspaniałe prezenty, wie doskonale. – Przez lata myślałam, że jestem jedynaczką, a po latach dowiedziałam się, że mam brata i siostrę, z którą mam wspaniały kontakt. Rodzeństwo to jest największy prezent mojego życia – dodaje.

Choroba to tylko ETAP ŻYCIA Gdyby Marzena Mordarska-Czuchra nie zachorowała na raka piersi, książka opisująca historię walki z nowotworem dziewięciu kobiet nie powstałaby nigdy. Ale stało się inaczej. Dwa lata temu dowiedziała się, że guzek w piersi, o którym wiedziała od dawna, a lekarz ją uspokajał, że to nic groźnego, może okazać się czymś bardzo poważnym. – Byłam pod kontrolą lekarza, który widział tę zmianę kilka razy na USG i twierdził, że można z tym chodzić – wspomina. – W końcu mąż namówił mnie, żebym wybrała się na badania do mammobusu Fundacji S.O.S. Życie z Mielca, który stał na dębickim Rynku. Poszła. Bardziej dla spokoju męża. Niestety, okazało się, że to, co jej ginekolog lekceważył, jest nowotworem. Po pierwszej diagnozie w Mielcu kolejne wydarzenia potoczyły się błyskawicznie: biopsja cienkoigłowa, wyniki, skierowanie do szpitala, biopsja gruboigłowa, konsultacje onkologiczne, operacja usunięcia prawej piersi, chemia, wypadające włosy, koszmarne samopoczucie… Walkę o zdrowie i życie Marzena wpisała w swoją codzienność, którą wypełniały też zwykłe obowiązki, czas poświęcony synom i mężowi, praca. – Potrzebowałam zajęcia, więc

74

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

przez cały okres choroby pracowałam. Brałam chemię, tydzień dochodziłam do siebie, a potem wracałam do pracy – opowiada. – To doświadczenie pokazało mi, jak ważne jest, by z osobami chorymi rozmawiać, spotykać się, kontaktować. Leczenie jest trudne i ciężkie, ale trzeba przez to przejść. Dlatego chcę pokazywać, że choroba, to – daj Boże dla większości – tylko pewien etap, przez który trzeba przejść. Nie jest łatwo, ale trzeba. Jeszcze przed operacją pani Marzena spotkała się z szefową Dębickiego Stowarzyszenia „Amazonka”, Grażyną Guzik. Od niej usłyszała: „Będzie dobrze, wyleczą cię i będziesz żyła tak jak my żyjemy”. W książce „Nieustraszone” Marzena napisała, jak dużo dało jej to spotkanie. Wsparło ją psychicznie, zmniejszyło strach przed operacją. Rozmowa okazała się bezcenna. Po operacji od razu zaczęła działać. Zajęła się stroną internetową amazonek, później wymyśliła książkę, którą rozdawały kobietom, akcję billboardową, w której amazonki zachęcają do badań. Odzew był niebywały. – Ze statystyk wynika, że gdy w lipcu 2012 roku były u nas prowadzone badania mammograficzne, to w ciągu 3 dni przebadało się 60 pań. A w ubiegłym roku, już po wydaniu książki „Nieustraszone” i rozpoczęciu kampanii billboardowej „Dębica Dębiczankom”, w ciągu 2 dni przebadało się ponad 200 kobiet. Natomiast w styczniu br. w 2 dni z badań skorzystało 170 pań – wylicza dębicka amazonka. To, co tak trudno osiągnąć w większości polskich miast, w Dębicy się udało. Kobiety mobilizują się i w końcu korzystają z zaproszeń na badania. Wiadomo, że u sześciu pań wykryto raka. Wszystkie zdecydowały się na mammografię dzięki kampanii i dziś są w trakcie leczenia, jedna z nich systematycznie przychodzi na spotkania do stowarzyszenia. – Kiedy do nas trafiła, powiedziała: „Poszłam na badania dlatego, że tak się na mnie z tego plakatu patrzyłyście, iż stwierdziłam, że pójdę”. Na pewno nie spodziewała się, że taki będzie finał tego kroku, ale dzięki temu, że poszła i przebadała się, teraz leczy się i ratuje zdrowie, a może nawet życie. Sama przyznała, że gdyby nie ta kampania billboardowa, nie poszłaby na badania, bo nie miała takiej potrzeby, bo ją nic nie bolało, bo nic sobie nie wyczuła i nie była w wieku, który kwalifikowałby ją do badań przesiewowych – mówi Marzena Mordarska-Czuchra.

Trzeba DZIAŁAĆ Dębickie amazonki nie ustaną w staraniach, by kobiety walczyły o swoje zdrowie. W czerwcu wydają drugą książkę. Będzie inna niż poprzednia, która opisywała przeżycia związane z okresem leczenia. Ta będzie historią amazonek po chorobie – „Życie po raku”. Chcą pokazać, jak wygląda ich życie, że pracują, że angażują się w różne działania społeczne, że nieustannie prowadzą profilaktykę nowotworową. Właśnie rozpoczęły, w ramach aktywizowania dębickiego środowiska amazonek, treningi sztuk walki i samoobrony. Kobiety są razem, wspierają się, po-


Marzena Mordarska-Czuchra.

magają, rozmawiają, i przeprowadzają kolejne panie przez etapy choroby i leczenia. Pokazują, że z rakiem można i trzeba walczyć. Czy Marzena Mordarska-Czuchra czuje się osobą niosącą nadzieję? – Mam taką nadzieję – śmieje się. – Zawsze byłam osobą otwartą, nigdy nie zamykałam się w sobie. Ludzie w trakcie choroby zachowują się bardzo różnie i różnie reagują na otoczenie. Jedni zamykają się w sobie, izolują się w domu i nie wychodzą. Ja miałam dokładnie odwrotnie. Potrzebowałam wyjść do ludzi, mówić im

o swojej chorobie. Pomagało mi to, ale też osobom, które miały ze mną styczność, naświetlało tematykę związaną chorobą. Uświadamiało im, że osoby chore w trakcie leczenia potrzebują kontaktu z ludźmi, rozmowy. Marzena Mordarska-Czuchra zaraża optymizmem, a jej niepohamowana chęć działania budzi prawdziwy podziw. Dlatego też znalazła się w gronie 5 osób nominowanych w ogólnopolskim plebiscycie kampanii społecznej „Rak, to się leczy” w kategorii „Człowiek niosący nadzieję”. W głosowaniu internautów zajęła 4. miejsce. ■

Więcej informacji i reportaży na portalu www.biznesistyl.pl


MODA

Orzeźwienie wiosenno–letnie 2014…

w naszej szafie

zapukała nie tylko do drzwi budzącej się do życia przyrody, ale również do drzwi naszej szafy. Wreszcie przyszedł czas na orzeźwienie wiosenno-letnie w naszym „looku”, które najlepiej odda swój urok na tle rozkwitającej wokół natury, zarówno na ulicach naszych miast, jak i leśnych ścieżkach. Czas na zmiany w modzie, jakich DAWNO nie było. A oto najważniejsze trendy, jakie będą królować w tegorocznym sezonie wiosna-lato 2014. Zaczynamy nasze zestawienie…

Tekst, stylizacja, makijaż: Anna Jabłońska Fotograf: Piotr Schőnborn, Studio F.C. Modelka: Anna Jabłońska

Jeans – w każdej postaci: spodni rurek, dzwonów, spódnic, rockowych kamizelek, torebek, no i przede wszystkim szortów. Dom mody DKNY zaproponował na swoich pokazach typowy nowojorski szyk wypełniony elementami z jeansu, doprawiając go czapką bejsbolówką. Wśród wiosennej kolekcji projektantki Donny Karan znalazły się również „naked dresses”, jakie nosiła Carrie Bradshaw w serialu Seks w wielkim mieście. Natomiast marka Guess zachęca do łączenia denimu z trendem floral, czyli z romantycznymi sukienkami i akcesoriami z motywem kwiatów. To wyjątkowo kobiece zestawienie! Szorty – to one będą nadawać charakter wszelkiego rodzaju stylizacjom. Jak do tej pory kojarzone tylko z „odważnymi” wyborami modowymi i to najczęściej wśród młodych ludzi, powoli wychodzą nie tylko na ulicę, ale również wchodzą do biura w wersji eleganckiej. Kate Moss miała dobre oko już w chwili, kiedy zaczęła promować „szortowy look” kilkanaście lat temu, nie ograniczając go tylko do rockowych festiwalowych epizodów.

Całuśne Usta – motyw ust widoczny jest na sukienkach, spódnicach, torebkach, bluzach, tunikach i sweterkach. Niektórzy są zdania, że trend ten rozpoczął się z chwilą premiery teledysku Kylie Minouge Into the Blue, w którym gwiazda występuje w krótkiej, dopasowanej sukience domu mody Yves Saint Laurent, właśnie opatrzonej tym wzorem.

76

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

Szorty Moschino, Sweter Zara

Spotted, czyli kropki, groszki – na sukienkach, kombinezonach, bluzach, spódnicach. Groszki każdej wielkości i o każdej barwie, wygrawerowane na wszystkich możliwych rodzajach tkanin. Najlepiej widoczne na pokazach Dolce&Gabbana (w intensywnych barwach, takich jak koral, czerwień i róż), Sportmax (biało-czarne na białym delikatnym, lejącym się materiale), Sass&Bide (białe na czarnym tle).


MODA Usta mogą występować w towarzystwie cekinów i brokatu, a także wyglądać, jakby były namalowane farbą. Tak samo jak groszki, są różnej wielkości i występują na ubraniach w różnych konfiguracjach. Akcesoria w kształcie ust są równie mile widziane. Dotyczy to zarówno torebek, jak i biżuterii. Pastele – paleta pasteli to kolejny nurt przewodni tej wiosny. Pastele w towarzystwie innych… tak, pasteli! Kombinacje te tworzą efekt pełen świeżości, który idealnie wpasowuje się w klimat tej wiosny. Marka Burberry zaserwowała na wybiegu stylizacje przepełnione pastelowym czarem. Przeplatające się elementy czerni – występujące na samych czubkach butów i innych drobnych elementach naszych zestawów ubraniowych. Po prostu akcent czerni, a nie sam czarny jako baza. Jeśli jednak zapragniemy sięgnąć po większą dawkę czerni – zwróćmy uwagę na propozycje projektanta Christophera Kane’a. Róż jako neutralny kolor i jego wszystkie odcienie, od jasnego po głęboką girlie fuksje – to bardzo dziewczęce i energetyczne zestawienie. Perfekcyjne na wielkie wyjścia, jak i na popołudniowe spacery z ukochanym. Płaszcze w stylu lat 70. w odcieniach pastelowych. To one będą kojarzyć się tej wiosny z szykiem i pełną słodkości elegancją. Fringe Dress – sukienki z frędzlami w najróżniejszych fasonach i odcieniach. Bardzo kobiece i zmysłowe. W jasnych pastelowych kolorach na dzień, a te utrzymane w ciemniejszej kolorystyce idealne na wieczór.

Odsłonięty brzuch – trend, który wraca do gry po kilkunastu latach! To niewiarygodne, a jednak. Odkryty brzuch ładnie wygląda w parze z długimi zwiewnymi spódnicami z lekko podwyższonym stanem i z dużym rozcięciem. Należy jednak pamiętać, że tym razem brzuch ukazujemy bardzo subtelnie, i to najczęściej mając na sobie spodnie, krótkie spodenki czy spódnicę z podwyższonym stanem. Printy vs nadruki – oba motywy przeplatają się nawzajem na ubraniach i dodatkach, takich jak okulary przeciwsłoneczne i zegarki. Graficzne wzory są w tym sezonie praktycznie na wyciągnięcie ręki. Dodają uroku i ożywiają to, co mamy na sobie. Najmodniejsze są te skopiowane z lat 60., z domieszką surrealistycznej geometrii. Cudownie spisała się w tej kwestii Diane von Furstenberg. Jej geometryczne wzory i nadrukowe inspiracje po prostu uwodzą! ►

Spudnica Zara, bluzka Zara

Swetry – nie każdy wiosenny dzień jest ciepły i słoneczny, dlatego do skórzanych i jeansowych ramonesek, szczególnie tych oversizowych, swetry doskonale się wpasowują. Nie chowajmy więc wszystkich swetrów na następny sezon jesień-zima, zatrzymajmy część z nich na chłodniejsze dni.

Promocja


MODA Metaliczny gothik – rockowo-gotycki styl, jeszcze bardziej seksowny i drapieżny niż dotychczas. Często występujący w zestawach z metalicznym połyskiem, zarówno srebrnym, jak i złotym. Oprócz tego rockowe naszyjniki, łańcuchy, naszyte ćwieki i ażurowe wzory. Projektanci Marchesa stworzyli kolekcję wieczorowych kreacji z detalami w postaci wykwintnych koronek i tiulu. To wszystko w towarzystwie malowanych tatuaży w kształcie motyla albo róży, jakie były widoczne podczas pokazów tego domu mody na szyjach, dekoltach i plecach modelek. Niebieski – w każdym możliwym odcieniu: od ultramarine, po kobalt, błękit i lazurowy. Wszystko tonie w niebieskim aqua marine, nawet makijaż, który w swoim błękitnym wydaniu jest niezwykle modny tej wiosny.

Zestawiajmy, zestawiajmy i zestawiajmy Sukienjka z frędzlami Morgan

Warto popuścić wodze wyobraźni i sprawdzić, na jakie „outfitowe” rozwiązania natchnie nas nasza osobista wrażliwość na modę. Wśród nieograniczonej liczby perspektyw mamy zwyczajnie nieograniczony wybór. To, co kiedyś było charakterystyczne tylko dla subkultur, staje się w tym sezonie całkiem nowym trendem „na siebie”. Już nie liczy się tylko to, co lubimy na siebie zakładać, ale także to, jak zdobimy nasze ciało, aby jak najlepiej wyrazić swoją osobowość. Dlaczego w takim razie nie zaufać intuicji dotyczącej naszych osobistych historii modowych? Wybierając to, co nam się naprawdę podoba, możemy wpasować się w jakiś trend naturalnie, jednocześnie będąc pewnymi, że ten trend jest po prostu „nasz” i nikt nam tego nie zabierze. Nie ma więc na co czekać, czas rozpocząć wiosenno-letnie orzeźwienie… od naszej szafy! ■

Sesja zdjęciowa została przeprowadzona w Studio F.C.

78

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

Sukienka w groszki Bebe

Kolorowe pasemka, ombre i splashlight – pierwszy rok, w jakim kolorowe włosy nie są już usilną próbą wybicia się spośród tłumu, ale nowym trendem w koloryzacji włosów. Turkusowe, różowe, fioletowe ombre; trend kojarzony dotychczas m.in. z suicide girls i stylem punkowym, wchodzi na salony. L’Oréal Paris chwali się czerwonym ombre wykonanym przez swoich specjalistów na modelce Chen Ran oraz różowym splashlight’em (rozjaśnionym niewielkim poziomym pasmem włosów, jakby fryzura była muśnięta sprayem, tzw. efekt „laser beam”), zdobiącym włosy Poppy Delevingne. Jeśli chcecie, aby zmiany były krótkotrwałe, wystarczy zastosować Hair Chalk. Kolorowe pasma włosów są teraz traktowane tak samo jak makijaż i mogą być zmywane już za pomocą zwykłego szamponu. Modelka Chloe Norgaard od dawna eksperymentuje z kolorem na swojej głowie – wypróbowała już wszelkie odcienie niebieskiego, zielonego, różowego i pomarańczowego. Na dodatek bierze udział w kampaniach reklamowych luksusowych marek. Obok niezliczonej liczby innych zabiegów wszechobecnych w XXI wieku, kolorowe włosy zaczynają kojarzyć się z czymś atrakcyjnym, a równocześnie nieinwazyjnym i ożywiającym nasz wygląd.



Anna Komorowska

Od lewej: Anna Komorowska, żona Bronisława Komorowskiego, prezydenta RP; Elżbieta Łukacijewska, europosłanka PO do Parlamentu Europejskiego.

gościem honorowym V edycji konferencji

„Kobieta aktywna”

Dwa lata temu Jolanta Kwaśniewska, przed rokiem Danuta Wałęsa, w tym roku Anna Komorowska, była gościem honorowym V edycji konferencji „Kobieta Aktywna”, organizowanej przez europosłankę Elżbietę Łukacijewską. Dla pierwszej damy RP była to już druga wizyta na tej konferencji. Po raz pierwszy do Rzeszowa przyjechała w 2011 roku.

P

odczas konferencji, prowadzonej przez popularnego dziennikarza i prezentera telewizyjnego Macieja Orłosia, kobiety wzięły udział w dwóch panelach dyskusyjnych: „Między domem a biurem, czyli jak połączyć macierzyństwo z przedsiębiorczością”, którego bohaterkami były: Justyna Garstecka, właścicielka firmy Motherhood z Wólki Pełkińskiej k. Jarosławia, produkującej akcesoria dla kobiet w ciąży i dzieci, prywatnie mama trójki dzieci; Barbara Gromadzka, nauczycielka i właścicielka Agencji Modelek „Akademia Stylu”, mama ośmiorga pociech oraz Małgorzata Mac, właścicielka firmy RoweRes, mama szóstki dzieci. W drugim panelu „Sukces zrodzony z pasji” gośćmi konferencji były: Katarzyna Bachleda-Curuś, sanoczanka, srebrna medalistka Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi; Jagna Niedzielska, blogerka kulinarna, koordynatorka festiwalu Wschód Food; Paulina Różyło, pierwsza kobieta - pilot doświadczalny prototypów samolotów PZL „Mielec” oraz Małgorzata Tendera, dyrektor Departamentu Sprzedaży Agencyjnej w PGE Obrót SA w Rzeszowie, wchodzącej w skład Grupy Kapitałowej PGE. Podczas V edycji konferencji „Kobieta Aktywna” rozstrzygnięty został też konkurs dla studentek z Podkarpacia „Kobiety. Liderki. Obywatelki”, w ramach którego młode kobiety ubiegały się o staże w różnego rodzaju instytucjach. Klaudia Zarosa wywalczyła staż w Banku PKO BP, Agata Lorenc na dwa miesiące trafi do Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości w Warszawie, Dominika Sokołowska zdobyła miesięczny staż w Urzędzie Miasta w Rzeszowie, zaś Izabela Gorczyca przez miesiąc będzie zdobywać doświadczenie zawodowe w Hucie Stalowa Wola.

Od lewej: Barbara Gromadzka, nauczycielka i właścicielka Agencji Modelek „Akademia Stylu”; Małgorzata Mac, właścicielka firmy RoweRes; Irena Wóycicka, minister ds. społecznych w Kancelarii Prezydenta RP; Anna Komorowska, pierwsza dama RP; Elżbieta Łukacijewska, europosłanka PO do Parlamentu Europejskiego.

Barbara Gromadzka, nauczycielka i właścicielka Agencji Modelek „Akademia Stylu”, prywatnie mama ośmiorga dzieci.

Od lewej: Małgorzata Tendera, dyrektor Departamentu Sprzedaży Agencyjnej w PGE Obrót SA w Rzeszowie; Paulina Różyło, pilot doświadczalny prototypów samolotów PZL „Mielec”; Jagna Niedzielska, blogerka kulinarna; Katarzyna Bachleda-Curuś, sanoczanka, srebrna medalistka Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi; Maciej Orłoś, prezenter telewizyjny. Małgorzata Tendera, dyrektor Departamentu Sprzedaży Agencyjnej w PGE Obrót S.A. w Rzeszowie, wchodzącej w skład Grupy Kapitałowej PGE.

Od lewej: Iga Dżochowska, dyrektorka Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu; Atsuko Ogawa, japońska pianistka.


Miejsce: Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie. Pretekst: V edycja konferencji „Kobieta Aktywna” pod patronatem Elżbiety Łukacijewskiej, posłanki PO do Parlamentu Europejskiego.

TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Barbara Gromadzka, nauczycielka i właścicielka Agencji Modelek „Akademia Stylu”; Małgorzata Mac, właścicielka firmy RoweRes; Justyna Garstecka, właścicielka firmy Motherhood, produkującej akcesoria dla kobiet w ciąży i dzieci; Maciej Orłoś, prezenter telewizyjny. Od lewej: Jolanta Kaźmierczak, szefowa klubu radnych PO w Radzie Miasta Rzeszowa; prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej; Krystyna Skowrońska, posłanka.

Od lewej: Krzysztof Trofiniak, prezes Huty Stalowa Wola; Agata Lorenc, zdobywczyni stażu w Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości w Warszawie; Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa; Elżbieta Łukacijewska, europosłanka PO.

Od lewej: Alina Bosak, dziennikarka GC „nowiny”; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Krystyna Skowrońska, posłanka PO.

Marta Podulka, uczestniczka IV edycji programu „Mam talent”.

Paulina Różyło, pierwsza kobieta-pilot doświadczalny prototypów samolotów PZL „Mielec”.

Katarzyna Bachleda-Curuś, sanoczanka, srebrna medalistka Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi.

Jagna Niedzielska, blogerka kulinarna, koordynatorka festiwalu Wschód Food.

Małgorzata Mac, właścicielka firmy RoweRes, mama szóstki dzieci.

Od lewej: Agnieszka Wrońska, dyrektor Centrum Obsługi Klienta Detalicznego PKO BP; Klaudia Zarosa, zdobywczyni stażu w PKO BP.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Instytut Muzyki w Rzeszowie. Pretekst: Premiera spektaklu „Kolega Mela Gibsona” w Teatrze Bo Tak. Marek Kępiński w roli Feliksa Rzepki.

Od lewej: Janusz Solarz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie; Marek Obidowicz, dyrektor Informacji Medycznej R-Bit; Ryszard Rzym, prezes Zeto Rzeszów, z żoną Bożeną Rzym.

Od lewej: Tomasz Jachimek, autor „Kolegi Mela Gibsona’’, satyryk, kabareciarz; Marek Kępiński, aktor; Paweł Szumiec, reżyser spektaklu; Mariola Łabno-Flaumenhaft i Beata Zarembianka, aktorki Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, współzałożycielki Teatru Bo Tak.

Od lewej: Mariola Łabno-Flaumenhaft i Beata Zarembianka, aktorki Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, współzałożycielki Teatru Bo Tak.

Od lewej: Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, współzałożycielka Teatru Bo Tak; Eliza Osypka, stylistka.

Magdalena Mach, dziennikarka Gazety Wyborczej w Rzeszowie, z mężem Maciejem.

Od lewej: Justyna Domka; dr n. med. Ewa Domka, pediatra, lekarz rehabilitacji medycznej; Wiktoria Flaumenhaft; Beata Zarembianka, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, współzałożycielka Teatru Bo Tak; dr n. med. Wojciech Domka, laryngolog, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej; Filip Szklarz, Teatr Bo Tak.

Janusz Solarz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie, z żoną Danutą.

Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka, z mężem Waldemarem.



TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Bernadeta Cynk; Stanisław Górski, prezes zarządu Autorud; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; Czesława Górska.

Miejsce: Hotel Bristol Tradition&Luxury w Rzeszowie. Pretekst: Wręczenie tortów reklamowych Agencji Reklamowej Polskiego Radia Rzeszów.

Od lewej: Ewelina Górska, kierownik poligrafii w Małek Media; Grzegorz Drupka, dyrektor Małek Media; Robert Żołynia, zastępca dyrektora Departamentu Rozwoju Regionalnego Urzędu Marszałkowskiego; Robert Podkulski, marketing manager w Galerii Rzeszów.

Od lewej: Wiesław Buż, współwłaściciel RadioTaxi 19191; Daniel Biłas, dyrektor Agencji Reklamy Polskiego Radia Rzeszów; Grzegorz Walicki, kierownik ds. Marketingu i Reklamy Polskiego Radia Rzeszów.

Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; Daniel Biłas, dyrektor Agencji Reklamy Polskiego Radia Rzeszów; Tadeusz Seroka, dyrektor ds. Inwestycyjno-Finansowych Polskiego Radia Rzeszów.

Od lewej: Henryk Pietrzak, prezes zarządu Polskiego Radia Rzeszów; Robert Żołynia, zastępca dyrektora Departamentu Rozwoju Regionalnego Urzędu Marszałkowskiego.

Od lewej: Fryderyk Kapinos, dyrektor handlowy Taurus, z żoną Dorotą; Dariusz Smęt, Agencja Reklamy Polskiego Radia Rzeszów.

Od lewej: Krzysztof Zieliński, dyrektor ds. promocji w Stowarzyszeniu PRO Carpathia; Henryk Pietrzak, prezes zarządu Polskiego Radio Rzeszów; Tomasz Czop, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie; Maciej Chłodnicki, rzecznik prasowy Urzędu Miasta Rzeszowa.

Od prawej: Adam Dziedzic, prezes zarządu Agrohurt S.A., z żoną Renatą; Regina Żołynia; Robert Żołynia z Departamentu Rozwoju Regionalnego Urzędu Marszałkowskiego; Marek Ordyczyński, dyrektor oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Rzeszowie.

Od lewej: Robert Żołynia, zastępca dyrektora Departamentu Rozwoju Regionalnego Urzędu Marszałkowskiego; Daniel Biłas, dyrektor Agencji Reklamy Polskiego Radia Rzeszów; Roman Adamski, dyrektor programowy Od lewej: Grzegorz Drupka, dyrektor Małek Media Rzeszów; Polskiego Radia Rzeszów. Ewelina Górska, kierownik poligrafii w Małek Media; Robert Podkulski, marketing manager Galerii Rzeszów.

Więcej fotografii z wydarzeń biznesowych i kulturalnych na Podkarpaciu na portalu www.biznesistyl.pl



TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Hotel Rzeszów. Pretekst: IX Bal Lions Club z Rzeszowa. Od lewej: Małgorzata Gąsior-Kwaśniak, lekarz okulista; Paweł Porzycki, lekarz urolog z Visum Clinic; dr Beata Pelc, okulistka z Visum Clinic; dr Marzena Porzycka, okulistka.

Mariola Łabno-Flaumenhaft, prezydent Lions Club Rzeszów; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.

Od lewej: Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa; Stanisław Bończak; Ewa Bończak, wiceprezydent Lions Club Rzeszów; Stanisław Pado, wiceprezes firmy Integral, z żoną Marią; Marek Krzystkiewicz, prezes firmy Van Pur, z żoną Joanną.

Od lewej: Stanisław Pabis, skarbnik Lions Club Rzeszów; Lucyna Pokrzywa, wiceprezes Betad Leasing; Aleksandra Ferenc; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Mariola Łabno-Flaumenhaft, prezydent Lions Club Rzeszów; Lucyna Nincevic. Od lewej: Dr Danuta Myłek, alergolog, z mężem Henrykiem; Lucyna Pokrzywa, wiceprezes Betad Leasing.

Od lewej: Lucyna Pokrzywa, wiceprezes Betad Leasing; Witold Domka, lekarz stomatolog; Barbara Kasprzycka, była prezydent Lions Club Rzeszów; Krzysztof Gotfryd, przewodniczący Regionu i Strefy Śląskiej Lions Club. Adam Głaczyński, dziennikarz Radia Rzeszów, z żoną Ewą Głaczyńską, psychologiem. Ogłoszenie

Od lewej: Stanisław Pabis, lekarz stomatolog, skarbnik Lions Club Rzeszów; Mariola Łabno-Flaumenhaft, prezydent Lions Club Rzeszów; Wiktoria Flaumenhaft, prezydent Leo Club Rzeszów.



BIZNES z klasą

Anna Koniecka publicystka VIP Biznes&Styl

Orzeł

nie poluje na muchy Posłów cenimy niżej niż sprzątaczki. Nie mówię tego złośliwie. Tak po prostu wynika z badania CBOS-u. Co prawda utarło się przekonanie, że opinia publiczna to zdanie ludzi, których normalnie nikt o zdanie nie pyta, ale skoro już zapytano, to popatrzmy, kto cieszy się największym prestiżem? Strażak. Wobec tego rodzi się pytanie, dlaczego politycznej kariery nie robi strażak, nie mówimy tu o przebierańcach, co wcisnąwszy się w mundur galowy otwierali remizę, lecz o profesji, jaką z narażeniem życia wykonuje strażak, taki KTOŚ, dlaczego nie rządzi krajem, albo chociaż ministerstwem? Odpowiedź jest prosta: strażak robi to, na czym się zna. Jest profesjonalistą.

Ale to nie jest wina polityków, tylko nasza, że nasz parlament wygląda jak wygląda, bo to my, a nie Duch Święty, wrzucamy karteczki do urn. A system wyborczy jest u nas taki, że nawet gdyby jakaś partia pierwszego na liście umieściła konia, to wygrałby koń. I to on by zasiadł w parlamencie, tylko ława musiałaby być szersza, żeby się zmieścił z zadem. Pamiętamy z historii, Kaligula wprowadził konia do senatu i senatorem został koń. Dowartościowujemy się, wygłaszając złe sądy o innych – tak twierdzą socjologowie. Według nich, nawet sama możliwość wypowiedzenia złego sądu o kimś po-

88

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

prawia nasz wewnętrzny wizerunek. Sprawdzam: mówię głośno, ale do siebie, żeby nikt nie słyszał, pod adresem pewnego polityka, którego szanowałabym za profesjonalizm, gdyby go miał: ty baranie (…). I co? Nic. Wcale mi nie ulżyło, żadnego dowartościowania nie czuję, przeciwnie – jest mi głupio, że zniżam się do takiego poziomu, na którym za nic nie chciałabym się znaleźć. A rogatego barana jestem gotowa przeprosić, że go obraziłam tym, co wykropkowałam w nawiasie. Dama się nie wyraża – tego się trzymam, nawet jak prowadzę samochód i widzę tych (…).


BIZNES z klasą

W kwestii

poprawy wizerunku Zaczynam się zastanawiać, w jakich kręgach socjologowie robili badania, że wyszło im to, co wyszło w kwestii poprawy wizerunku. Jeśli w kręgach politycznych, to zgoda. Tam im celniej plujesz, tym wyżej awansujesz. Potem taki wywindowany już nie musi nic robić. Tylko czekać, aż zostaną ogłoszone wyniki wyborów i… tak do następnych wyborów. I następnych… Ma pewność, że nadal będą go utrzymywać podatnicy. Cóż za komfort, a zobowiązań żadnych. I można się zachowywać jak tani kombinator, wożąc służbową limuzyną dzieci do szkoły, byle „zaoszczędzić” sto złotych. Mój dziadek Adam zawsze mi powtarzał: „zapamiętaj, Haniu, orzeł nie poluje na muchy”. Uważam, że w ramach rekompensaty za to, że ponosimy koszty rządzenia, niechby chociaż te wszystkie konferencje prasowe i inne pyskówki okołowyborcze były nadawane przy wyłączonym głosie. Nam naprawdę sama wizja wystarczy, za fonię dziękujemy. I tak wiadomo, co powiedzą i co potem zrobią. To by nawet mogło poprawić wizerunek kandydatów, jakby nie było słychać, co mówią. I jak mówią. Jak układać dłonie, jak się ubrać – już na ogół wiedzą. Ale lekcji z emisji głosu i zarządzania głosem nie odrobili. Meritum wypowiedzi pomijam. A głos – to jest wciąż niedoceniany element wizerunku. Bardzo ważny dla osób występujących publicznie. W profesjach biznesowych również. Z badań przeprowadzonych w USA wynika, że podstawowym czynnikiem wpływającym na skuteczność sprzedawcy (sprzedaż szeroko pojmowana – z consultingiem włącznie), jest to, czy jego głos brzmi wiarygodnie, przekonywająco = kompetentny. Polityk też jest takim sprzedawcą – on sprzedaje nam marzenia, jak chcielibyśmy, żeby było. „On umie się sprzedać” – mówimy. Ależ tak. Nawet banalny tekst, ale dobrze podany, trafia do odbiorcy – na tym po-

lega reklama. Czyli jak cię słyszą, tak cię widzą. Więc czasem naprawdę lepiej byłoby dla mówiącego, żeby go tylko było widać, ale – uwaga – w stosownym anturażu. O gustach się nie dyskutuje, ale warto pamiętać, żeby występując publicznie, nie stać za blisko ściany, ani się o nią nie opierać. Bo jaki będzie przekaz? Ten facet nie ma już żadnych możliwości, żadnego ruchu nie może zrobić, bo dalej już tylko ściana! A na niej tapeta udająca regał z książkami. Czyli facet też ściemnia.

Czym lepiej dla mówiącego, że go tylko widać, ale – uwaga – w stosownym anturażu

Bardzo mnie cieszy, jak widzę u kogoś bibliotekę – zawsze zerkam, co właściciel czyta. Potrzeba wtedy mniej słów do rozmowy, a rozumie się więcej. Umberto Eco twierdzi, że żyjemy dla książek. On może sobie na to pozwolić, jest wielkim pisarzem. Chciałabym umieć tak pisać, ale muszę sprostować – żyjemy dzięki książkom. Moje pierwsze książki są ze śmietnika – likwidowano bibliotekę, więc wzięłam. To były moje pierwsze meble. Starzejemy się solidarnie, od czterdziestu lat razem. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie ostatnio biblioteka, w której książki pasowałoby liczyć na metry a nie na woluminy. Od sufitu do podłogi, przez cały pokój – duży – książka przy książce. Oprawione w skórę (chyba) i to jakie książki! Encyklopedia Britannica. Najbardziej prestiżowa encyklopedia na świecie. Na tle tej biblioteki wystąpił nasz premier. Nie pamiętam, co mówił, tak byłam zafascynowana widokiem. Jeeezu! I on to wszystko może przeczytać! Żeby być sobą, trzeba być kimś. Prezydent Mościcki wyglądał jak prezydent, Piłsudski – wypisz, wymaluj – marszałek. I premier musi wyglądać jak premier! ■

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

89




27-28 maja 2014. V Forum Innowacji

Źródła i bariery innowacyjności w przemyśle turystycznym Forum Innowacji w Rzeszowie obchodzi mały jubileusz: 27-28 maja br. odbędzie się jego piąta edycja. Tematyka tegorocznej imprezy wiąże się z szeroko pojętą turystyką. Nieprzypadkowo. Innowacyjny sektor turystyki stale się rozwija i otwiera możliwości wzrostu gospodarczego. Przemysł turystyczny uznawany jest za jeden z największych przemysłów na świecie – zapewnia 255 mln miejsc pracy oraz generuje 9 proc. PKB rocznie. Podkarpacie, w którym nowoczesna technologia (zwłaszcza Dolina Lotnicza) spotyka się z względnie czystą, nieskażoną przyrodą, wydaje się świetnym miejscem do rozmowy o tym, jak rozwijać innowacyjny sektor turystyki w Polsce.

Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografia Tadeusz Poźniak Impreza z roku na rok się rozrasta i już zasłużyła sobie na miano najważniejszego wydarzenia polityczno-naukowo-biznesowego na Podkarpaciu. – W 2010 r., przed pierwszą edycją Forum w Grand Hotelu, zastanawialiśmy się, czy przyjedzie 100 czy 130 osób – wspomina poseł Jan Bury (PSL), przewodniczący Rady Programowej Forum Innowacji. – Spodziewamy się, że w V Forum weźmie udział 600, może 700 uczestników z kraju i z zagranicy. Każda impreza kongresowa ma to do siebie, że na początku jest nieduża, a później, gdy idea jest trafiona, rozwija się. Pewnie kiedyś przyjdzie taki moment, że Forum Innowacji osiągnie punkt kulminacyjny, ale na razie „rośnie”. Miejscem tegorocznych obrad będzie Centrum Dydaktyczno-Naukowe Mikroelektroniki i Nanotechnologii Uniwersytetu Rzeszowskiego, zdaniem Jana Burego – jeden z najpiękniejszych obiektów dydaktycznych w Polsce. Tematyka tegorocznego Forum Innowacji wiąże się z szeroko pojętą turystyką jako innowacyjnym sektorem

92

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

gospodarki. W Unii Europejskiej turystyka stanowi trzeci pod względem znaczenia obszar działalności społeczno-gospodarczej, ustępując miejsca jedynie sektorowi handlu i dystrybucji oraz budownictwu. Nie inaczej jest Polsce, gdzie w przedsiębiorstwach turystycznych już jest zatrudnionych około 300 tys. osób. Warto podkreślić, że przemysł turystyczny wciąż notuje wzrost, mimo trwającego kryzysu ekonomicznego, a dając możliwość zatrudnienia ludziom młodym, skutecznie walczy z bezrobociem. – Gdyby w takich państwach jak Australia, Kuba, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecja czy Egipt „zawaliła” się turystyka, to de facto nie ma budżetu tych państw – uważa Jan Bury. – Większość generowanych miejsc pracy w tych krajach to branża turystyczno-hotelarska. W świecie zachodnim turystyka jest dziedziną, która napędza koniunkturę. Czy tak może być w Polsce, na Podkarpaciu? Z pewnością. Forum Innowacji będzie okazją do analizy rynku turystycznego w Polsce, a także oceny, jakie technologie in-



GOSPODARKA nowacyjne pojawiły się w ostatnich latach w tym obszarze i z jakimi barierami ten sektor się zmaga. Poza panelami dotyczącymi źródeł innowacji, rodzajów działań innowacyjnych w turystyce, przewidziano także panele dotyczące takich dziedzin jak branża hotelarska czy turystyka uzdrowiskowa.

nego w postaci strony internetowej, facebookowej, wypromowania go. Brakuje nam właściwej komunikacji. Sam samolot to za mało: turyści przylecą do Rzeszowa i często pojawia się problem, co dalej?

Podkarpacie ma turystom wiele do zaoferowania

W drugim dniu Forum Innowacji, z inicjatywy Ministerstwa Sportu i Turystyki, na Uniwersytecie Rzeszowskim odbędzie się I Forum Turystyczne Państw Karpackich. Wezmą w nim udział przedstawiciele administracji, organizacji turystycznych, środowisk naukowych i przedsiębiorcy sektora turystyki krajów karpackich. Celem I FTPK będzie stworzenie wspólnej platformy współpracy i wymiany informacji dla sektora turystyki w oparciu o zapisy Konwencji Karpackiej dotyczące zrównoważonej turystyki i Protokołu o zrównoważonej turystyce do Ramowej Konwencji o ochronie i zrównoważonym rozwoju Karpat. – Przy okazji tego wydarzenia odbędzie się spotkanie ministrów ds. turystyki państw karpackich – podkreśla Jan Bury.

Rzeszów jako stolica Podkarpacia jest niewątpliwie dobrym miejscem do debaty o innowacjach w turystyce. Turystyka bowiem to – oprócz przemysłu lotniczego – kluczowy sektor naszego regionu. Podkarpacie ma wiele do zaoferowania – nie tylko zasoby naturalne, piękne widoki i przyrodę w czystej postaci, ale też miasta z atrakcyjną ofertą dla turystów. – Mamy piękne Bieszczady, Pogórze Bieszczadzkie, zabytkowe miasta i miasteczka, szlak drewnianej architektury sakralnej – wylicza Jan Bury. – Mamy rozwijającą się branżę turystyczną w postaci sporej liczby dobrych hoteli, pensjonatów i coraz większej liczby dobrych restauracji. Jednak aby nadążyć za zmieniającym się rynkiem, niezbędne jest wprowadzanie innowacji oraz ciągłych ulepszeń. – Czego nam pod tym względem na Podkarpaciu brakuje? – zastanawia się Jan Bury. – Dostępu, w wielu przypadkach, do oferty on-line, pokazania produktu turystyczReklama

Forum turystyczne państw karpackich

Miasteczko Innowacji i gość specjalny Forum Innowacji nie jest imprezą zamkniętą. Dla mieszkańców Podkarpacia atrakcją będzie po raz kolejny Miasteczko Innowacji, zlokalizowane niemal po sąsiedzku Centrum Dydaktyczno-Naukowego Mikroelektroniki ►


GOSPODARKA i Nanotechnologii Uniwersytetu Rzeszowskiego – na placu eventowym Millenium Hall. – Zaprezentują się na nim firmy turystyczne, firmy z branży sportowej, GOPR, Polska Organizacja Turystyczna i 16 organizacji regionalnych, organizacje pozarządowe, hotele, uzdrowiska, wydziały turystyki i sportu wyższych uczelni. – Będą prezentować swoje produkty i pomysły na turystykę – podkreśla Jan Bury. Tradycją kolejnych edycji Forum Innowacji jest obecność gości specjalnych, związanych tym co robią z tematyką danego roku. W ub. roku gościem specjalnym był dr Scott E. Parazynski, amerykański astronauta polskiego pochodzenia, który spędził łącznie 57 dni w kosmosie. Gościem specjalnym tegorocznej edycji będzie Marek Kamiński, słynny podróżnik, polarnik, zdobywca dwóch biegunów (jednym z uczestników obu wypraw był niepełnosprawny nastolatek Jasiek Mela). Jak nam zdradził Jan Bury, brano także pod uwagę kandydaturę nie mniej słynnego podróżnika Wojciecha Cejrowskiego, ale nie udało się zgrać terminów. Od energetyki do turystyki Forum Innowacji jest platformą wymiany myśli i doświadczeń pomiędzy naukowcami, przedsiębiorcami, samorządowcami i politykami. Tematyka dotychczasowych

czterech edycji Forum Innowacji była bardzo zróżnicowana i dotyczyła innowacji w takich dziedzinach jak: energetyka, naturalne źródła energii, lotnictwo, komunikacja, informatyka, medycyna, motoryzacja. Poruszano też zagadnienia własności intelektualnej, roli klastrów, a także znaczenia badań naukowych dla rozwoju gospodarki. Zderzenie w tym roku różnych poglądów na sprawy związane z turystyką może zaowocować jeszcze bardziej dynamicznym rozwojem branży. – Zabiegamy, by drugiego dnia gościem specjalnym była także wicepremier Elżbieta Bieńkowska – ujawnia Jan Bury. – Chcemy, by zapowiedziała kolejną edycję Forum Innowacji, którą poświęcimy wykorzystaniu środków unijnych w Perspektywie Finansowej 2014–2020. Chcemy podyskutować o tym, jak wykorzystywać środki unijne, by przyniosły efekty za 7–10 lat i by nie było sytuacji, jaką dzisiaj ma Irlandia czy Hiszpania, które dużo środków „przejadły”, a problemy gospodarcze czy związane z bezrobociem zostały. Organizatorami V Forum Innowacji są: Ministerstwo Sportu i Turystyki, Miasto Rzeszów, Uniwersytet Rzeszowski i rzeszowska Fundacja Innopolis. Partnerami są: Polska Organizacja Turystyczna, TVP, TVP Rzeszów i TVP Info. Impreza jest powiązana z prestiżowym Forum Ekonomicznym w Krynicy-Zdroju – najważniejszą imprezą gospodarczą w Polsce. ■ Reklama


JAK BUDOWAĆ czyli Kongres Profesjonalistów Public Relations 2014

W wielu firmach bywa piętą achillesową. W innych niechcianym dzieckiem niespełniającym oczekiwań. Ale są i takie firmy, które słusznie zauważyły, że to potężna broń, której użycie przynosi jeszcze większe efekty. To komunikacja wewnętrzna – siła firmy i fundament dobrego zarządzania. O tym, dlaczego jest ważna, jak sprawić, żeby była bardziej skuteczna i kto tak naprawdę powinien być za nią odpowiedzialny, będą dyskutować paneliści i uczestnicy kwietniowego Kongresu Profesjonalistów Public Relations w Rzeszowie.

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak Konferencja poświęcona problematyce komunikacji po raz drugi odbędzie się w Rzeszowie. Wcześniej przez dwa lata organizowana była we Wrocławiu jako Kongres Profesjonalistów Public Relations. Natomiast jeszcze wcześniej w Rzeszowie przez 10 lat organizowany był Kongres PR, gromadząc za każdym razem liczne grono ekspertów i praktyków tej branży. Organizatorzy nowego projektu dedykowanego branży public relations za temat przewodni wybrali komunikację wewnętrzną i będą poszukiwali odpowiedzi na pytania: jaka jest, dokąd zmierza, jakie narzędzia warto wykorzystywać, a z jakich rezygnować? – Wielu mogłoby wydawać się, że kształtowanie dialogu sprzyjającego rozwojowi firmy sprowadza się do wykonywania rutynowych czynności komunikacyjnych, czyli np. Reklama

przekazywania informacji w dół. Tymczasem wypracowanie satysfakcjonującego dla obu stron systemu porozumiewania się nie jest proste. O dobrych przykładach, inspiracjach z kraju i nie tylko, ale również o dylematach towarzyszących codziennej pracy piarowców, będziemy mówić 24–25 kwietnia w Rzeszowie – wyjaśnia pomysłodawca Kongresu Profesjonalistów Public Relations, dr Dariusz Tworzydło z Uniwersytetu Wrocławskiego, prezes Exacto Sp. z o.o.

ZADOWOLONY PRACOWNIK stanowi o sukcesie firmy Czasy, kiedy pracownicy o sukcesach, porażkach albo w ogóle o działaniach firmy dowiadywali się z „dru-


KONGRES PR giej ręki”, gazety albo telewizji, ewentualnie usłyszeli w windzie, wcale nie minęły. Choć wiele przedsiębiorstw dawno już dostrzegło potęgę sprawnej komunikacji wewnętrznej, są jeszcze firmy, które spychają ją na dalszy plan. Są też takie, które wręcz uważają ją za zbyteczną. – W każdej firmie, nieważne, czy jest ona duża, czy mała, komunikacja wewnętrzna jest potrzebna. Co więcej, odgrywa istotną rolę, bo wpływa na bezpośrednie przełożenie na motywację do pracy i dobre relacje pomiędzy pracownikami – tłumaczy Dariusz Tworzydło. – Dlatego tak ważne jest wdrożenie i stosowanie odpowiednich narzędzi komunikacyjnych. Bohdan Pawłowicz, członek rady nadzorczej IAA, Międzynarodowego Stowarzyszenia Reklamy w Polsce oraz sędzia KER, panelista kongresu, dodaje, że zadania PR oscylują wokół kształtowania wizerunku organizacji także w otoczeniu wewnętrznym. – Dobrze poinformowany i zadowolony z atmosfery personel chętniej wiąże z firmą swoją przyszłość i karierę. Spełniony zawodowo pracownik wpływa pośrednio lub bezpośrednio na sukces wizerunkowy podmiotu, a posiadanie doświadczonej i zaufanej kadry jest przecież jednym z mierników pracy HR – uzasadnia. O ETYCE, TECHNOLOGII I TRENDACH w komunikacji wewnętrznej Gościem specjalnym tegorocznej edycji Kongresu Profesjonalistów Public Relations będzie Sander Schroevers, president of the Board of IECIE, autor blisko 70 pozycji książkowych z zakresu public relations oraz komunikacji międzynarodowej, wykładowca komunikacji międzynarodowej w biznesie w Amsterdamie. – Jest to utytułowany ekspert PR, zajmujący się m.in. komunikacją wewnętrzną. W swoim wystąpieniu będzie prezentował bariery, z jakimi musimy się mierzyć nie tylko w Polsce, a które należy eliminować, aby wzmocnić proces komunikacji wewnętrznej – dodaje Dariusz Tworzydło. Wśród prelegentów kongresu znajdują się osoby o ugruntowanej pozycji i mające na koncie niemałe sukcesy w bran-

ży. Wymienić należy chociażby Jacka Kotarbińskiego, trenera biznesu, coacha i konsultanta zarządów, który od 23 lat praktycznie wspiera firmy w zakresie rozwoju ich konkurencyjności, innowacji i marketingu. Kotarbiński, który jest także laureatem konkursu Blog Roku 2012 Onet.pl w kategorii „Blogi profesjonalne i firmowe” oraz blogerem „Harvard Business Review Polska”, przygotował wykład pt. „Omnichannel w komunikacji wewnętrznej firmy”. O najnowszych trendach w komunikacji wewnętrznej opowie Joanna Szpyt-Wiktorowska, kierownik PR i social media w Grupie Interia.pl, która specjalizuje się w media relations i komunikacji kryzysowej. Natomiast Szymon Sikorski, właściciel, specjalista ds. komunikacji i strateg w Publiconie, prezes Polskiego Stowarzyszenia Public Relations, w swoim wystąpieniu stawia tezę, że etyczny PR jest mrzonką. Kongres rozpocznie Adam Łaszyn, prezes Alert Media Communications, który dokona przeglądu 10 najciekawszych wydarzeń PR minionego roku (2013/2014). – Wszystkie tematy przygotowane przez panelistów zostały tak dobrane, żeby maksymalnie poszerzyć wiedzę uczestników kongresu. Każde z wystąpień niesie ze sobą szereg wartości i inspirację do pracy zawodowej, dlatego warto wziąć udział w naszym wydarzeniu – zachęca Dariusz Tworzydło. ► Reklama

MAMY JUŻ PONAD

500

OCEN LOKALI I BLISKO

200

SPRÓBUJ TEGO! PONAD

230 LOKALI

Rzeszowskie restauracje, pizzerie, bary i kawiarnie w jednym miejscu

OPINII


KONGRES PR PROGRAM KONGRESU PROFESJONALISTÓW PUBLIC RELATIONS 2014 Public Relations 2020. Komunikacja wewnętrzna

24 KWIETNIA – CZWARTEK prowadzenie: dr Dariusz TWORZYDŁO (Exacto) ● 9.00–10.00 – rejestracja uczestników. ● 10.00–10.10 – otwarcie kongresu; przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego, Urzędu Miasta Rzeszów, Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka oraz dr Dariusz Tworzydło, Uniwersytet Wrocławski, Exacto Sp. z o.o. ● 10.10–10.40 – Adam Łaszyn, prezes zarządu Alert Media Communications: Od Kongresu do Kongresu. Subiektywny ranking 10 najciekawszych wydarzeń PR minionego roku (2013/2014). ● 10.40–11.10 – Szymon Sikorski, prezes zarządu Polskiego Stowarzyszenia Public Relations, Publicon Sp. z o.o.: Etyczny PR jest mrzonką. O rynku usług PR na jego dwudziestolecie. ● 11.10–11.40 – Aleksander Sala, prezes zarządu KOLIBRO – Intranet Experts: Trendy w rozwoju komunikacji wewnętrznej i rola public relations – wieszczenie, doświadczenia, narzędzia, kompetencje i cele. ● 11.40–12.10 – Arkadiusz Grochala, dyrektor ds. szkoleń, rozwoju i komunikacji wewnętrznej Netia, Magdalena Bugajło, kierownik ds. komunikacji wewnętrznej Netia: IT’S @MAZING. Wartości firmy, które angażują. 12.10–12.30 PRZERWA ● 12.30–13.00 – Joanna Malinowska-Parzydło, prezes zarządu Personal Brand Institute: Profesjonalista czy szalbierz? Reputacja i marka zespołu PR we własnej organizacji. ● 13.00–13.30 – Sebastian Bykowski, wiceprezes zarządu, dyrektor generalny PRESS-SERVICE Monitoring Mediów, Roman Jamiołkowski, dyrektor biura public relations Provident Polska SA: Monitoring mediów w komunikacji wewnętrznej. Nowatorski system dostarczania informacji – PRESS-SERVICE Monitoring Mediów dla Provident Polska. ● 13.30–14.00 – Joanna Szpyt-Wiktorowska, dyrektor ds. public relations, Interia.pl: Najnowsze trendy w komunikacji wewnętrznej. ● 14.00–14.30 – Urszula Radzińska, prezes zarządu Stowarzyszenie Prasy Firmowej: Elektroniczny, czyli jaki? Interaktywne magazyny dla pracowników od A do Z. 14.30–15.15 PRZERWA OBIADOWA ● 15.15–15.45 – Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej: Na linii ognia – budowanie wizerunku prokuratury. ● 15.45–16.15 – Paweł Trochimiuk, prezes Zarządu Partner of Promotion. ● 16.15–16.45 – Agnieszka Jaszkaniec, kierownik Działu Strategii i Komunikacji oraz rzecznik prasowy Katowickich Wodociągów S.A., Hubert Stępniewicz, prezes zarządu VIS Media Sp. z o.o.: Jeśli nie wiesz dokąd zmierzasz, możesz trafić tam gdzie nie chciałeś. O drodze przedsiębiorstwa państwowego do nowoczesnej firmy. ● 16.45–17.15 – Jacek Kotarbiński, general manager POPAI Poland: Omnichannel w komunikacji wewnętrznej firmy.

98

VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2014

● 17.15–17.45 – Hubert Stępniewicz, prezes zarządu VIS Media Sp. z o.o., – Ewa Stępniewicz, Stowarzyszenie Prasy Firmowej: Jeden obraz za tysiąc słów. Jak pokazać, a nie zagadać komunikacji wewnętrznej. ● 17.45 – dr Dariusz Tworzydło, Uniwersytet Wrocławski, Exacto Sp. z o.o.: Podsumowanie pierwszego dnia od 19.30 Gala Dwudziestolecia Polskiego Stowarzyszenia Public Relations 25 KWIETNIA – PIĄTEK prowadzenie: dr Dariusz TWORZYDŁO (Exacto), Marek Wróbel (Fundacja InternetPR) ● 08.30–9.00 – dr Michał Macierzyński, dyrektor Biura Innowacji Bank PKO BP SA: Firmowe multi-kulti: iksy, millenialsi, robole – czyli o tym, jak komunikacja pełni rolę tłumacza. ● 09.00–9.30 – Paweł Podwysocki, pzrezes Zarządu Unify (d. Siemens Enterprise Communications): Technologia zmieni JESZCZE więcej. ● 9.30–10.00 – Tomasz Machała, redaktor naczelny i dyrektor zarządzający naTemat.pl: Jak komunikacja zewnętrzna wpływa na PR wewnętrzny. 10.00–10.15 PRZERWA ● 10.15–11.00 – Sander Schroevers, gość specjalny, president of the Board of IECIE: the European Institute for International Business Communication: Internal communication in multinational companies located in Poland. ● 11.00–11.30 – Bohdan Pawłowicz, członek Rady Nadzorczej IAA, Międzynarodowego Stowarzyszenia Reklamy w Polsce oraz sędzia KER: Złote zasady komunikacji wewnętrznej. ● 11.30–12.30 – DEBATA: Do czego NAPRAWDĘ służy komunikacja wewnętrzna. I do kogo należy? Prowadzący: Marek Wróbel, Fundacja InternetPR. 12.30–12.45 PRZERWA WARSZTATY PRAKTYCZNE ● 12.45–14.15 – I BLOK Publikacje z mediów jako źródło wiedzy dla pracowników. Problematyka wdrożenia narzędzia dostarczania informacji w dużej organizacji – na przykładzie współpracy PRESS-SERVICE Monitoring Mediów i Provident Polska SA. Marcin Szczupak, kierownik Działu Raportów Medialnych PRESS-SERVICE Monitoring Mediów; Karolina Łuczak, koordynator ds. Projektów PR Provident Polska SA II BLOK CSR – narzędzie wspomagania relacji wewnętrznych. Bohdan Pawłowicz, członek Rady Nadzorczej IAA, Międzynarodowego Stowarzyszenia Reklamy w Polsce oraz sędzia KER III BLOK Mit skutecznej komunikacji wewnętrznej w jednostkach sektora publicznego i w korporacjach. Agata Moczulska, naczelnik Wydziału Projektów Multimedialnych i Komunikacji Wewnętrznej PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. 14.00 PRZERWA OBIADOWA




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.